Fortel podopiecznej
Transkrypt
Fortel podopiecznej
Rozdział 7 Fortel podopiecznej A lienora z niedowierzaniem wlepiała wzrok w Gońca Leśnego. – Ci Kuglarze Marzeń łudzą dzieci fałszywymi obietnicami, by koniec końców sprzedać je Borboronowi? Silvan skinął głową zatroskany. – Tak. – Ale jak to możliwe? Morwena włączyła się do rozmowy: – Najpierw obiecują im gwiazdkę z nieba. Opowiadają, jak cudownie będzie wyglądało ich życie, jeśli się do nich przyłączą. Obiecują, że czeka je emocjonująca przygoda i bezgraniczna zabawa, że spełnią się wszystkie ich życzenia, a problemy znikną. Brzmi zachęcająco, prawda? – Owszem – odparła w zamyśleniu Alienora – ale przecież każdy musi wiedzieć, że to nie może być prawda. Na brodatej twarzy Gońca Leśnego pojawił się uśmiech pełen troski. – Masz rację. Właściwie każdy powinien to wiedzieć, ale wielu nie chce tego przyjąć do wiadomości. Szczególnie w zachodniej części naszej krainy pojawiają się co rusz Kuglarze Marzeń, a jeśli ktoś raz dobrowolnie odda się w ich ręce, wkrótce przestaje zauważać, co się z nim dzieje. Kusiciele są nie tylko mili i przyjaźni, ale przy tym nadzwyczaj zręczni w odciąganiu innych od prawdziwych zamiarów i zastępowaniu ich fałszywymi obietnicami. A im dłużej pozostaje się pod ich wpływem, tym trudniej się spod niego wydobyć. Z czasem nieszczęśnicy przestają zauważać, że zostali oszukani. Że przyjęli fałszywe marzenia, porzucając jednocześnie własną wolę. Większość nie zauważa nawet, że ostatecznie dostaje się do niewoli! – Prawda! – odezwała się Eileena. – Sama to przeżyłam, będąc w Czarnej Twierdzy. Nikt z tych, którzy dostali się do niewoli Kugla79 rzy Marzeń, nie buntował się przeciwko swojemu losowi. Wszyscy bezwolnie wykonywali to, co im przykazano. – Ale... – Alienora nie mogła wyjść ze zdziwienia – to nie może być! To niemożliwe! – A jednak... – uzdrowicielka spoważniała – jeśli człowiek pozwoli komuś odpowiednio długo mówić, co jest rzekomo ważne, zamiast się nad tym zastanowić, to wkrótce stanie się ślepy na rzeczywistość. Dlatego Kuglarze Marzeń zaliczają się do najniebezpieczniejszych sprzymierzeńców Czarnego Księcia i są zawsze mile widzianymi gośćmi na jego dworze. Szczególnie jeśli przybywają z niewolnikami. – Naprawdę? – Tak. Czy to nie straszne? Alienora nic odpowiedziała, tylko spojrzała na Morwenę wielkimi oczami. Nie dlatego, żeby zastanawiała się nad niebezpieczeństwem, które przedstawiają sobą Kuglarze Marzeń. Płowowłosa dziewczyna wpadła na zuchwały pomysł. Laura wciąż rozglądała się badawczo na wszystkie strony, podczas gdy Łukasz z Kevinem spieszyli do bramy wiodącej z krużganków na dziedziniec klasztoru. Nie zauważyła nikogo. Czy to nerwy spłatały jej figla i znowu jej się wydawało? Byli już kilka kroków od drzwi, gdy nagle jakaś postać wyłoniła się z cienia i stanęła im na drodze. Laura przestraszyła się i przystanęła; chłopcy też zatrzymali się zaskoczeni. Jednak wtedy okazało się, że nieznajomy to chłopiec, prawdopodobnie nowicjusz, nie starszy od nich. Laura widziała go pierwszy raz, ale wydał jej się w dziwny sposób znajomy. Był wysoki i szczupły, na czoło opadała mu jasna grzywka, a oczy na gładkiej twarzy miały tę samą błękitną barwę, co oczy jej i Łukasza. Uwagę zwracało jego odzienie: workowate spodnie i staromodna kurtka nie pasowały do siebie, nie były też strojem klasztornym. Przypominały ubrania pochodzące ze zbiórki starej odzieży. Blondyn rozejrzał się ostrożnie dookoła, jakby chcąc się upewnić, że nic mu nie grozi. – Nie lękajcie się – przemówił z łagodnym uśmiechem. – Niech nie ogarnia was bojaźń. Nic wam nie grozi, nie mam złych zamiarów. 80 Laura skrzywiła się ze zdumienia. „Ciekawe – pomyślała. – Dlaczego on tak dziwnie mówi?”. – To ty jesteś Laurą? – ciągnął chłopiec. – Chodź ze mną, mam dla ciebie wieści. – Szybko wsunął się w niszę, w której półcieniu chronił się zapewne przed ciekawskimi spojrzeniami. – Idźcie do samochodu! – szepnęła Laura Kevinowi i Łukaszowi. Łukasz spojrzał na nią przerażony. – Ale chyba nie chcesz... – Tak, właśnie to zamierzam! Przecież słyszałeś, co mówił. Ma dla mnie wieści! – A jeśli to pułapka? – w głosie Łukasza pobrzmiewał niepokój. – Lepiej, żebyśmy tu zostali z Kevinem i cię przypilnowali. Nie wiesz, czy można mu ufać. – Właśnie, że wiem. – To bez se... – Po prostu to czuję – przerwała mu Laura – nawet jeśli trudno ci to zrozumieć. Ale jeśli bardzo chcesz, to tu po prostu zostań – mówiąc to, odeszła od chłopców i podążyła za tajemniczym blondynem do niszy. Chłopiec spojrzał na nią przyjaźnie. – Zaprawdę, nie masz się czego obawiać – uspokoił ją łagodnie. – Wiem. – Laurę znów ogarnęło uczucie zażyłości, silniejsze niż wcześniej. Miała wrażenie, że nie spotkała go teraz po raz pierwszy. Czuła, że znają się od tysięcy lat. Co oczywiście było absurdalne. Ale może da się to jakoś wytłumaczyć? – Czy należysz do Strażników? – Do Strażników? – Na ustach chłopca pojawił się tajemniczy uśmiech. – Nie, Lauro, nie jestem Strażnikiem, ale kimś podobnym. Kimś podobnym? Co on przez to rozumie? Jednak blondyn nie zostawił jej wiele czasu na rozmyślania. – Przysyła mnie ojciec Dominik – ciągnął – prosi o usprawiedliwienie swojego zachowania, ale nie mógł rozmawiać w obecności opata. Więc jednak! Mieli z Łukaszem rację! – Ojciec prosi cię, byś nawiedziła go ponownie za tydzień. Opat będzie wtedy bawił poza klasztorem i ojciec w spokoju wytłumaczy ci wszystko, co musisz wiedzieć. Laura poczuła bezgraniczną ulgę. – W porządku – powiedziała – możesz mu przekazać, że przyjdę. 81 Chociaż chętnie by jeszcze została, czuła, że rozmowa dobiegła końca. Już miała się odwrócić, gdy nagle pod znoszoną kurtką chłopca coś zaczęło się kotłować. Materiał wybrzuszył się i coś się niespokojnie pod nim skłębiło. Rozległy się piskliwe odgłosy jakby koźlątka, po czym zwierzę wystawiło łebek spod kurtki i spojrzało na dziewczynę czarnymi oczami. – Uciszysz się wreszcie, Mlaskożerze? – zganił ciekawskie stworzenie chłopiec, głaszcząc je przy tym czule po futrzanym łebku. „Co za dziwaczne imię! – pomyślała ze zdziwieniem Laura. – Mlaskożer. Równie dziwne, co śmieszne”. Jednak jej zdziwienie przebrało wszelką miarę, gdy niespokojny duch ukazał się w całej okazałości. Tak dziwacznego zwierzaka nigdy jeszcze nie wdziała. Sierść w biało-czarne prążki i długi puszysty ogon. Szpiczasty pyszczek i czarne plamy wokół oczu czyniły go podobnym do szopa pracza. Jednak tylko na pierwszy rzut oka, ponieważ oprócz tego zwierzątko posiadało skrzydła! Błoniaste jak u nietoperza, złożone teraz na plecach. Blondyn, który dostrzegł zdziwienie Laury, roześmiał się rozbawiony. – Wyglądasz, jakbyś nigdy nie widziała słupsa. Dziewczyna spojrzała na niego oszołomiona. – Co takiego? – Słupsa. Mlaskożer jest słupsem. – Aha, oczywiście – uśmiechnęła się zmieszana, nie odrywając od niego wzroku. „Słupies, czym, do licha, jest słupies?”. – Zatem do przyszłego tygodnia – chłopiec uniósł rękę na pożegnanie. – Cieszę się, że się jeszcze zobaczymy, Lauro – powiedział i oddalił się. Uszedł już jakieś pięć metrów, gdy Laura w końcu się poruszyła. – Ej! – zawołała za chłopcem. – Tak? – Jak ci właściwie na imię? – Alaryk – odparł z uśmiechem chłopiec i bez słowa ruszył dalej. – Alaryk? – powtórzył zdziwiony Łukasz, przemierzając dziedziniec i kierując się w stronę wyjścia. – Co za dziwne imię! – Właśnie – podekscytowana Laura spojrzała na brata. – Ale co jeszcze dziwniejsze: słyszałeś kiedyś o słupsie? – Słupsie? A kto to niby jest? Jakaś komiksowa postać? Czy nazwa napoju gazowanego? 82 – Ani to, ani tamto! Chociaż z postacią z komiksu to prawie trafiłeś. Słupies jest zwierzątkiem futerkowym i wygląda tak dziwacznie, jakby został wymyślony przez jakiegoś rysownika. Łukasz sceptycznie zmarszczył czoło. – Dziwne, że nigdy o nim nie słyszałem. A przecież biologia, a szczególnie zoologia należą do moich ulubionych dziedzin nauki. – I nawet bardzo szczegółowy opis zwierzęcia, jaki podała Laura, nie kojarzył się Łukaszowi z żadnym znanym mu gatunkiem i musiał w końcu dać za wygraną. – Sorry. Ale nie mogę ci pomóc. Oczywiście Kevin też nie miał pojęcia, o jakie zwierzę może chodzić. Tymczasem dotarli do furty. Gdy zamierzali wyjść z klasztoru, spostrzegli, że drzwi są zamknięte. Jednak nie minęło kilka chwil, a z przyległego budynku wytoczył się pękaty braciszek i otworzył im bramę. – Proszę, przekażcie serdeczne pozdrowienia ode mnie dla profesora Morgensterna! – polecił im. – Nie zapomnijcie, proszę! Staruszek jest zawsze taki miły i zawsze ma dla mnie dobre słowo. Gdy maszerowali na parking, Laurze przyszła do głowy niepokojąca myśl: jeśli furtian tak dobrze znał profesora, to Aureliusz musiał być tu częstym gościem. Ale dlaczego dyrektor nigdy o tym nie wspomniał i ani słówkiem nie zająknął się o Pieczęci Siedmiu Księżyców i jej nadzwyczajnej mocy? Dziwne, prawda? W tym momencie Laurę opanował dziwaczny niepokój i uczucie bezpieczeństwa, które odczuwała w obecności Alaryka, pękło jak bańka mydlana. Miała przeczucie, że czyha na nią wiele niebezpieczeństw, i naraz zaczęła mieć wątpliwości, czy zdoła stawić im czoła. Kucyk zarżał, gdy Alienora sadowiła się w siodle. – Grzeczny Gniadosz – uspokajała przestraszone zwierzę. – Grzeczny. Chcemy poszukać twojego pana! Kucyk, jakby zrozumiawszy jej słowa, zarżał ponownie i ruszył przed siebie. Alienora wjechała na dziedziniec twierdzy Graala i spojrzała na nocne niebo, na którym świeciły oba księżyce Aventerry, jasne i okrągłe, a ich ciepłe światło rozlewało się na najstarszą z planet. „Dobrze – pomyślała – będę mogła jechać całą noc, o ile straże mnie przepuszczą”. 83 Z bijącym sercem skierowała Gniadosza ku wielkiej bramie Hellunyat. Jeszcze nie zdążyła do niej dotrzeć, gdy z budki strażniczej wyłonił się wartownik. – Stój! Co zamierzasz, Alienoro? Dziewczyna znała tego mężczyznę. Przed miesiącem pielęgnowała go, gdy z silnymi objawami zatrucia trafił do infirmerii. – A jak myślisz, Galano? – Starała się zachować spokój, jednak głos jej drżał. – Wybieram się na przejażdżkę, widzisz przecież! Mężczyzna potrząsnął głową. – Przykro mi, ale nic z tego nie będzie. Rycerz Paravain surowo przykazał, by po zmroku zamek opuszczali jedynie uzbrojeni rycerze! – Naprawdę? – ze zdenerwowania jej głos zabrzmiał dziwnie impertynencko. – A mnie Morwena przykazała, bym nacięła jemioły w Lesie Szeptów. Jednak Galano pozostał nieugięty. – No to będziesz musiała z tym poczekać do jutra. – Ale potrzebujemy jej pil... – Nic się nie da zrobić – wartownik przerwał jej obcesowo. – Rozkaz to rozkaz, a Paravain zmyje mi głowę, jeśli go nie posłucham. Alienora wiedziała o poleceniu Paravaina równie dobrze, jak wartownicy. Ale musiała wydostać się z zamku za wszelką cenę! Musiała nakłonić tego człowieka, żeby ją wypuścił, tylko jak? – Eee... – zaczęła – rozumiem cię, Galano, jednak nie mogę czekać do jutra. – A to dlaczego? – Ponieważ jemioła zachowuje swą leczniczą moc jedynie wtedy, jeśli się ją zerwie przy świetle księżyca! – Aha – mężczyzna zamyślił się. – Naprawdę? – Naprawdę – Alienora starała się przybrać przekonujący wyraz twarzy. – Pamiętasz jeszcze bolesne skurcze, które cię męczyły? Galano zrobił zbolałą minę. – Przestań! – Napar, który uśmierzył twoje bóle, przyrządza się z jemioły urwanej przy świetle księżyca. Inaczej by nie zadziałał, a ciebie do dzisiaj męczyłyby skurcze. – Hmm – zamyślił się wartownik, pocierając brodę. – Jeśli mnie nie puścisz do Lasu Szeptów, Morwena nie będzie mogła przygotować nowego wywaru, a ten, kogo dotkną podobne boleści 84 jak ciebie, będzie musiał znieść znacznie gorszy ból. Chyba tego nie chcesz, prawda? Wartownik spoglądał bezradnie, a w końcu odszedł na bok. – Zatem jedź, Alienoro! Ale ani słowa Paravainowi, obiecujesz? – Ależ oczywiście! – uśmiechnęła się i lekkim uściskiem ud popędziła Gniadosza. – Dziękuję i na wszelki wypadek życzę zdrowia! – z tymi słowami skierowała się do Lasu Szeptów. Galano powiódł za nią wzrokiem. Nie mógł się domyślać, że nieprędko ujrzy podopieczną Morweny. Następnego dnia urlop rodziny Leander dobiegł końca. Wyruszyli zaraz po śniadaniu. Gdy Łukasz z Laurą żegnali się z Kevinem, Sayelle czekała już niecierpliwie w BMW, którym Konrad Köpfer miał ich zawieść do Hohnenstadt. Niebo nad Hinterthur zasnuło się ciemnymi chmurami, tak jakby natura dzieliła z Laurą smutek, który ją ogarnął. Zrobiło jej się tęskno na sercu, gdyż bardzo dobrze bawili się z Kevinem w czasie ferii. Będzie jej go pewnie brakować. Szybko podała mu rękę. – Może się jeszcze kiedyś spotkamy – powiedziała ze ściśniętym gardłem. – Może w przyszłym roku? – Pewnie – Kevin uśmiechnął się smutno. – A może nawet wcześniej, kto wie? Łukasz zmarszczył czoło. – Co masz na myśli? – Nic. – Człowieku, mówisz zagadkami – burknął niezadowolony Łukasz, po czym usadowił się na tylnym siedzeniu. Laura usiadła obok. Macocha odwróciła się do nich, niecierpliwa jak zawsze. – Czy możemy wreszcie jechać? Köpfer, nie czekając na odpowiedź, odpalił silnik. Laura trochę się dziwiła, że Mister L. nie przyszedł się pożegnać z Sayelle. Ale prawdopodobnie uczynił to już w domu. Macocha krępowała się ujawniać ze swymi uczuciami przed dziećmi. Ale Laura dobrze wiedziała, co łączy ją z tym prawie o dwadzieścia lat starszym mężczyzną. I bardzo ją to smuciło. Nie mogła znieść, że jej tata został przez nią tak szybko zapomniany. Gdy samochód toczył się po długim podjeździe, młoda kobieta odwróciła się do rodzeństwa i zapytała z przyklejonym do twarzy uśmiechem: – Cieszycie się, że wracamy już do domu? 85 Łukasz bąknął coś niezrozumiale, a Laura potwierdziła bez entuzjazmu: – Tak, oczywiście. – A przecież naprawdę cieszyła się, że znów znajdzie się w swoim pokoju. Ale przede wszystkim cieszyła się powrotu do internatu i ze spotkania z wszystkimi przyjaciółmi i znajomymi: Kają Löwenstein, profesorem Morgensternem, Mary Morgain, Percym Valiantem i Attylą Mordukiem. Gdy wreszcie ruszyli, Kevin pomachał im na pożegnanie. Laura z Łukaszem też mu pomachali, aż wreszcie zniknął im z oczu. Od razu poczuła łaskotanie w brzuchu, a niebo zaczęło się jakby przecierać. Gdy dzień później przed Laurą wyrosła sylwetka zamku Ravenstein, ogarnęło ją poczucie bezpieczeństwa. Miała wrażenie, jakby dopiero teraz wróciła do domu. Nie mogła się już doczekać, aż macocha wysadzi ich w końcu przed internatem i pożegna się z nimi. Podczas gdy mercedes kombi wtaczał się z trzaskiem na żwirowy podjazd, Laura rozglądała się dokoła. Liczni ravensteinczycy, którzy podobnie jak ona wracali z ferii, zmierzali teraz do drzwi wejściowych zamku. Był wśród nich Filip Boddin z jej klasy. Mr. Cool, jak go nazywano, miał na nosie okulary słoneczne Gucciego, a ubrany był w nowiusieńki supermodny płaszcz, z pewnością uszyty przez wziętego krawca. Głośno dyskutował na temat ostatnich wyników meczu z opatulonym w klubowy szalik Bayernu Monachium Aleksandrem Haase. Oczywiście nic się nie zmieniło. Wszystko wyglądało dokładnie tak jak przed feriami. Trzy piętra średniowiecznego zamku, którego grube mury częściowo porastał bluszcz; wyrastająca w górę wschodnia wieża z zabezpieczoną zębatym murem platformą widokową; nowoczesna hala sportowa, leżąca po prawej stronie rozległego parku; boisko do piłki nożnej i koszykówki oraz skatepark. Monumentalna sylwetka Okrutnego Rycerza budziła grozę, wyzierając spoza parkowych zarośli. Pomnik z szarego granitu, który Reimar von Ravenstein, fundator zamku, kazał sobie postawić jeszcze za życia, znajdował się w sporej odległości od twierdzy. Jednak nawet stamtąd jego widok przyprawiał Laurę o dreszcze. Wspomnienie koszmarnego spotkania z żądnym krwi Reimarem przed świętami Bożego Narodzenia natychmiast wróciło i sprawiło, że na ułamek sekundy jej serce zatrzymało się. Dziewczyna zrobiła głęboki wdech. „Masz to już za sobą – przekonywała samą siebie w duchu, żeby dodać sobie odwagi. – Odparłaś jego 86 ataki i już nie musisz się go bać!”. Ale dobrze wiedziała, że się łudzi. Niczego nie miała za sobą, ponieważ wielka misja, jaką jej powierzono, wciąż nie została wypełniona. Wciąż musi się mieć na baczności przed Czarnymi i trząść ze strachu przed Okrutnym Rycerzem. A prawdopodobnie nie zostanie jej też oszczędzone spotkanie ze strasznymi psami z żywopłotu. Odwróciła głowę i zerknęła na ogromne krzaki, rosnące pośrodku rozległego trawnika oddzielającego zamek od podjazdu. Albin Ellerking, tutejszy ogrodnik, przed laty nadał im kształt dogów. Laura, podobnie jak inni uczniowie, podziwiała te zielone rzeźby, aż pewnej nocy ożyły i zaczęły polować na nią i jej przyjaciół. Z trudem udało im się uciec przed bestiami, ale Laura czuła, że następne spotkanie z potwornymi dogami nie skończy się tak pomyślnie. Odruchowo rozejrzała się, czy w pobliżu nie ma ogrodnika. Jednak po Ellerkingu nie było ani śladu. Zdziwiło ją to, gdyż odkąd została przyjęta do kręgu Strażników, stale miała wrażenie, że bulwiastonosy osobnik o głęboko osadzonych zielonych oczach wszędzie ją śledzi. Rodzeństwo wkroczyło ręka w rękę przez bramę wiodącą na wewnętrzny dziedziniec zamku. Gdy przemierzali wyłożony kostką plac, kierując się prosto na wejściowe schody, ze wszystkich stron dobiegało przyjacielskie „cześć”. Laura odpowiedziała, weszła na schody między uskrzydlonymi lwami i zaczęła wspinać się po stopniach. Rzuciła przy tym wzrokiem na majestatyczną kolumnę wspierającą zadaszenie. Miała ponad pięć metrów wysokości i kształt potężnego olbrzyma. O tym, że nazywa się Portak i może się budzić do życia, nie wiedział poza nią niemal nikt z ravensteinczyków. Po kamiennym gigancie nie można się było domyślać, że skrywa jakąś ekscytującą tajemnicę. Niemal nieobecny wpatrywał się z nieznacznym uśmiechem w nieokreśloną dal. Laura była nieco rozczarowana, że nie mrugnął jej przyjacielsko okiem, tak jak zrobił to w dniu jej trzynastych urodzin. Wówczas wprawił ją tym w przerażenie i początkowo myślała, że postradała zmysły. Ale potem została uświadomiona. Na szczęście, ponieważ bez pomocy mówiącego wierszem Portaka nie uszłaby z życiem w trakcie poszukiwań Kielicha Jasności. Podobnie jak Łukasz i Kaja. W holu wejściowym roiło się od ravensteinczyków. Były wśród nich Francesca Turini, Magda Schneider oraz Kara Thiele – koleżanki 87 z klasy Laury. Panował tu nieopisany gwar, jak podczas odprawy na lotnisku. Uczniowie i uczennice zbili się w małe grupki i wymieniali opowieściami z ferii. Jednak w pierwszej chwili wzrok Laury nie padł na uczniów, lecz na duży obraz olejny wiszący na ścianie naprzeciwko wejścia. Poczuła ulgę, że nic się na nim nie zmieniło. Piękna blada dama w bieli stała na leśnej polance i wpatrywała się w Laurę smutnym spojrzeniem, a u jej stóp spoczywał bez ruchu czarny wilk. Całe szczęście! Laura dobrze pamiętała, jak w burzliwym okresie przed przesileniem zimowym każda zmiana na obrazie była jak zły omen. Zawsze dochodziło po niej do groźnego starcia z Czarnymi i ich tworami. A tego wolałaby uniknąć. Długi korytarz na trzecim piętrze był zupełnie opustoszały. Laura była jeszcze dość daleko od pokoju, gdy usłyszała głośną muzykę. Od razu poznała tę piosenkę: to Robbie Williams wzdychał jej do ucha Feel. Choć kawałek nie był znowu taki zły. Pięknemu Robbiemu zdarzały się już słabsze momenty. Gdy otwarła drzwi, nie mogła powstrzymać uśmiechu. Wszystko było tak, jak się spodziewała: Kaja oddawała się swoim ulubionym zajęciom: czytaniu i konsumowaniu czekolady. Puszysta dziewczyna z rudymi kędziorami siedziała na łóżku z podciągniętymi nogami i plecami opartymi o ścianę, na której wisiały plakaty waleni. W jednej ręce trzymała książkę, zaś drugą wpychała sobie do ust kolejne kawałki czekolady. A pewnie nie dalej jak pół godziny temu zjadła śniadanie. Radio grało tak głośno, że nawet nie usłyszała zamykania drzwi. – Cześć, Kaja! – zawołała Laura. Przyjaciółka nie zareagowała. – Wiitaaaj! – musiała prawie krzyknąć, żeby przebić się przez ckliwe do bólu wyznania Robbiego. – Czy jest tu kto? Wtedy w grubaskę wstąpiło życie. Opuściła książkę i ze zdziwieniem wpatrywała się w Laurę. Jednak po chwili zaskoczenia na jej twarzy pojawił się promienny uśmiech. – Hej, Laura! – zawołała z ulgą. Z nietypową dla siebie szybkością stoczyła się z łóżka i ściszyła muzykę. Potem popędziła w stronę przyjaciółki i rzuciła się jej w ramiona, niczym tonący na koło ratunkowe. 88 – Laura, taaak się cieszę, że cię widzę! – Ścisnęła ją przy tym tak mocno, że Laura zaczęła się obawiać o swoje żebra, a na dokładkę pocałowała w policzek. – Nawet sobie nie wyobrażasz, jak za tobą tęskniłam! W końcu wyswobodziła ją z uścisku. Laura, uśmiechając się z ulgą, zaczerpnęła powietrza. – Dobrze wyglądasz – stwierdziła bez cienia zawiści, ścierając sobie z policzka ślady po czekoladzie. – Nabrałaś kolorków w czasie ferii. Rzeczywiście, zwykle blada twarz Kai, usiana niezliczoną ilością piegów, przybrała teraz brązowawą barwę, która świetnie komponowała się z odcieniem jej włosów. „Kaja wygląda po prostu super – pomyślała Laura. – Ferie z rodzicami musiały jej dobrze zrobić”. – I jak było na wyjeździe? Ku zdziwieniu Laury Kaja odpowiedziała jedynie lekceważącym machnięciem ręki. – Zapomnij! – Myślałam, że Nevis jest fantastyczna. – Oczywiście, wyspa jest fantastyczna! Ale wszystko inne, możesz zapomnieć. – Kaja znów machnęła ręką. – Gdybym wcześniej wiedziała, co mnie czeka, zostałabym raczej w internacie. Już po kilku dniach tylko mnie wkurzali. A jak jeszcze do tego pojawiła się Pinky Taxus, to było już po wszystkim. Gdy tylko moi starzy połapali się, że to nasza psorka, ciągle się z nią zadawali. Od rana do wieczora. Pełna obsługa, mówię ci! – Bidulo! Naprawdę na to nie zasłużyłaś. – Laura nagle sobie o czymś przypomniała. – Czy doktor Schwartz też się przyłączył? Kaja pokręciła przecząco głową. – Na szczęście nie. Jeszcze tylko jego tam brakowało. Rodzice traktowaliby mnie wtedy chyba jak powietrze. I tak było wystarczająco okropnie! Laura ze współczuciem spojrzała na przyjaciółkę. „To musi być okrutne, mieć rodziców, którzy nie okazują człowiekowi cienia uczucia” – pomyślała. Laura miała jednak lepiej. Choć ojciec był daleko, a mama nie żyła, wiedziała, że na zawsze pozostaną sobie bliscy. Jej spojrzenie padło na portret mamy, wiszący na ścianie nad łóżkiem. Anna Leander spoglądała na córkę jak zawsze, ale dziewczyna przez krótką chwilę miała wrażenie, jakby w kącikach jej pięknych ust zaigrał uśmiech. I choć pojawił się na ułamek sekundy, wiedziała, że jej się to nie przywidziało, i ogarnęło ją poczucie bezpieczeństwa. 89 Powoli odwróciła się do przyjaciółki i delikatnie pogłaskała ją po głowie. – Nie bierz sobie tego do serca, Kaja. Twoi rodzice pewnie chcą dobrze i tylko nie zdają sobie sprawy, że źle im to wychodzi! Wtedy jej wzrok padł na zegar i wpadła w popłoch. – O matko! Musimy się pospieszyć, jeśli nie chcemy się spóźnić zaraz pierwszego dnia! – Właśnie. To byłaby wielka szkoda – w głosie Kai trudno było nie usłyszeć ironii. – Już się nie mogę doczekać, żeby znowu zobaczyć naszą ulubioną matematyczkę! – mówiąc to, tak teatralnie wywróciła oczami, że Laura musiała się roześmiać. I Kaja też. Więc jednak! Kaja nie oduczyła się śmiać, nawet gdy bynajmniej nie było jej do śmiechu.