Intonator - Albert Kunz — opowiadania
Transkrypt
Intonator - Albert Kunz — opowiadania
ALBERT KUNZ INTONATOR KRAKÓW 2015 Albert Kunz Intonator W dużym, wojewódzkim mieście w Polsce mieszkał intonator Cezary Łopuch-Nadbrzeżny. Niegdyś przeszedł całą drogę organmistrzowską od zamiatania warsztatu, poprzez warzenie kleju skórnego i kostnego, lepienie mieszków i membran, wykonywanie złącz stolarskich, szycie miechów, skórowanie klap i stożków, kręcenie sprężyn, odlewanie stopu cynowo-ołowiowego, lutowanie piszczałek metalowych i konstruowanie drewnianych, wycinanie klawiatur, toczenie manubriów aż po strojenie i intonację. Praktykował w renomowanym Zakładzie Organowym Roberta i Dziewanny Cynków. Kiedy ukończył praktykę, przestał pracować w Zakładzie i zaczął działać na własny rachunek. Stwierdził, że najbardziej odpowiada mu praca intonatora, może dlatego, że oprócz specjalistycznych narzędzi mieszczących się w stosunkowo niewielkiej torebusi, nie musi niczego dźwigać, wypakowywać samochodu ponad miarę, martwić się o zakup różnych nietypowych materiałów, brudzić się w starych, zakurzonych instrumentach. Wynajmował się po prostu jako intonator u organmistrzów intonować niepotrafiących, niemających na to czasu lub nieposiadających własnego intonatora. Cezary intonatorem był średnim. Porządnym, kompetentnym, ale bez polotu. Jego organy brzmiały rzetelnie, może zbyt tubalnie i jaskrawo. Były to solidne, parafialne organy, na których można było bez przykrości odegrać nawet najbardziej wirtuozowską i karkołomną pieśń kościelną, a nawet pokusić się o recital złożony z Preludiów Bez Pedału Na Fisharmonię Lub Organy Surzyńskiego. Intonator nasz trzymał się kurczowo schematu, nie wybiegał ani na krok poza niego. Wargi podcinał solidnie, stawiając moc Intonator – organmistrz specjalizujący się w nadawaniu właściwego brzmienia poszczególnym piszczałkom organowym, jak i całemu instrumentowi. Po intonacji, specjalista dokonuje wystrojenia organów. Albert Kunz Intonator fujary ponad jej blask. Alikwotami szafował ostrożnie, poza oktawę w otwartej a kwintę w krytej nie wychodząc. Dziura w nodze piszczałki musiała być rozwarta dramatycznie, jak dupa starej, schorowanej i wyniesionej do granic możliwości kwoki. Szczelina pomiędzy kernem a dolną wargą ziała rozpaczliwym krzykiem, a sam kern przypominał piranię swoją zębowatością. Organy były zupełnie bez charakteru i indywidualności. Języki gdzieś tam brzęczały na owadzi sposób, pedał huczał bezpłciowym mięsem, głosy alikwotowe radośnie brudziły. Mijały lata, Łopuchowych brzmień przybywało po parafiach, stada biskupów kropiły tę rzetelną miernotę, baby zawodziły smętnie głosami pasującymi jak najściślej do intonacji. ŁopuchNadbrzeżny odstawiał swą rutynową chałturę w pocie czoła, tworząc i rozwijając Polską Szkołę Intonacji. Aż dnia pewnego Cezary Łopuch-Nadbrzeżny usłyszał kątem ucha (a intonator słuch musi mieć wrażliwy i czujny), jak ktoś z muzyków, niekoniecznie parafialnych, bąka coś do drugiego na temat sztuki, artyzmu intonacji. Użył nawet, o zgrozo, słowa „intonator–artysta”! Cezary przeraził się. Czyżby intonator, nadający brzmienie organom, nie był li tylko porządnym, pobożnym w brzmieniu rzemieślnikiem? Czyżby on, Łopuch-Nadbrzeżny przegapił coś podczas swej długiej służby Kościołowi Świętemu i Muzyce Jego? Czyżby on, Łopuch Cezary, Nadbrzeżny zresztą, mógł być ważniejszy od Mistrza budującego cały instrument, jako intonator? Trzy dni Cezary myślał nad tym, co usłyszał. Przetrawiał w sobie. Mało jadł, trochę wypił wódki, nawet raz porobił się w gacie, ale tylko troszeczkę. Ależ tak! Nagle zrozumiał! Tak, to ja, JA jestem najważniejszy. Ja nadaję brzmienie instrumentowi. I cóż, że budowniczy wykonał wszystkie części organów, piszczałki, trakturę, kontuar, wiatrownice i inne duperele. To jest rzemieślnik! Ma szablony, obliczenia, tabele. Tu jest tylko bezduszne przycinanie, klejenie, lutowanie, smarkanie i papranie. To wszystko brzmi jak cykanie i syczenie! Dopiero gdy intonator dorwie się do fujar, drewniano-metalowa szkatuła staje się instrumentem. Organami! Ale tu zafrasował się Cezary. Artysta nie może przecie bezdusznie rozwierać gęb fujar, deflorować fuslochów. Nie może poprzestawać na ryku nieokiełznanym blaszanych walców i drewnianych prostopadłościanów. Musi wprowadzić niewymierny, nieszablo- Albert Kunz Intonator nowy element prawdziwej Sztuki do organmistrzostwa. Ale jak to zrobić? Jak tego dokonać. Czy intonować uchem, czy sercem? Problem nabrzmiewał jak czyrak i nawarstwiał się jak guano pod marabutem. Znów Cezary nie spał, nie jadł, pił wódkę i robił w gacie, ale tylko troszeczkę. I po tygodniu takich medytacji, zrozumiał. Musi po prostu zapytać piszczałki, piszczałek, głosu, głosów i całego instrumentu, jak chcą brzmieć. Musi zrozumieć serce piszczałki. Musi zrozumieć jej pragnienia odnośnie brzmienia. Musi zespolić się w jedno z intonowanym gwizdkiem. Musi pokochać fujarę, a fujara musi odwzajemnić jego uczucie. On powinien stać się piszczałką, a piszczałka nim. Dwa miesiące później dostał od zaprzyjaźnionego organmistrza zlecenie na intonację i strojenie nowych organów w małym miasteczku. Ponieważ stary proboszcz (jak to zwykle bywa) chorował na chroniczny brak banknotów Narodowego Banku Polskiego, które są prawnym środkiem płatniczym w Polsce, organmistrz powiedział, że intonator nie musi się śpieszyć. Ma czas. Może sobie powoli intonować do woli. Łopuch-Nadbrzeżny zrozumiał, że to jest jego szansa. Nie wiadomo kiedy pojawi się następna. Tak, teraz zrobi organy na obraz i podobieństwo swoje, gdyż sam jest zrobiony na obraz i podobieństwo boskie! I Cezary Łopuch-Nadbrzeżny zaczął intonować. Wsłuchiwał się w skargę piszczałki, pieścił ją lancami i nożem, pobijał kern, lub go podbijał. Rozwiercał delikatnie i powolutku nóżkę, poszerzał lub zawężał szczelinę, zwijał elegancko i wytwornie dostroik, precyzyjnie dokręcał wargę dolną w drewnianych fletach i subbasie. Polerował na ławeczce delikatne blaszki języków. Wyrównywał do perfekcji brzmienie w głosie. Eliminował syki i rzężenia. I tak przez sześć miesięcy. Aż pracę ukończył i odpoczął w siódmym miesiącu. I przybyło trzech wielkich organistów na odbiór. A biskup, za godną opłatą pokropił organy artystycznie zintonowane, i pobłogosławił je dłonią w pierścieniu z ametystem. A trzech wielkich organistów zagrało trzy wielkie recitale, i każdy z nich stwierdził, że nigdy przedtem nie grali na tak do dupy zintonowanym instrumencie. Kraków, 9 października 2015 r.