Witold Worach_Duchowni

Transkrypt

Witold Worach_Duchowni
Witold Worach
Duchowni: mi dzy pych a nihilizmem.
Refleksja nad stanem komunikacji w Ko ciele polskim
„Współczesny nihilizm jest
niczym innym jak
zm czeniem człowiekiem.”
Fryderyk Nietzsche
Z genealogii moralno ci
Tych
kilka uwag
krytycznych
na
temat
duchowej
kondycji
duchowie stwa w Polsce nie ro ci sobie pretensji do obiektywno ci. Jest to
jedynie moje własne, a wi c bardzo zaw one spojrzenie, brak obiektywno ci nie oznacza tu jednak braku prawdziwo ci. Fakt, i uwagi te nie s
oparte o
adne daj ce si
zweryfikowa
badania socjologiczne, nie
wiadczy bynajmniej o tym, e to, o czym tu mowa, rozmija si z prawd .
Czasem wła nie to, co subiektywne jest najbli sze prawdy, nie tej
„zimnej”, statystycznie wywa onej, traktuj cej o abstrakcyjnym Ko ciele,
którego realnie nie ma, lecz prawdy o Ko ciele takim, jak jest on
prze ywany. Najprawdziwszy obraz Ko cioła nie jest zatem czym , co
stanowi wiedz niczyj , bo nie nale c do nikogo, lecz pochodzi od tych,
5
którzy Ko ciół tworz , gdy czuj si za Niego odpowiedzialni. Taki
wła nie jest mój Ko ciół, który krytykuj , Ko ciół, jaki znam i jak go
odbieram, a nie mo na przecie mie do nikogo pretensji o to, e tak, a nie
inaczej odbiera rzeczywisto . W tych kilku zdaniach chciałbym
skoncentrowa si jedynie na problemie zaburze komunikacji pomi dzy
duchowie stwem a wiernymi wieckimi, szczególn uwag obdarzaj c
przy tym tych pierwszych.
Jest dzi do powszechnie komentowane, i duchowni zdaj si mie
ogromne trudno ci z odnalezieniem si w wiecie pluralizmu idei. Wci
my l oni bardzo kolektywnie, zbyt łatwo ulegaj magii liczb, obrazowi
ci gle jeszcze pełnych ko ciołów. Przestawienie si z mentalno ci
apologetycznej – wła ciwej czasom komunizmu, a wi c swego rodzaju
mentalno ci walki – na tak , któr mo na by nazwa mentalno ci zach ty,
wydaje si przychodzi im z wielkim trudem. Człowiek doby cywilizacji
informatycznej jest dzi co prawda lepiej poinformowany, lepiej
wykształcony, a co za tym idzie tak e mniej naiwny i bardziej wymagaj cy
ani eli ten z przeszło ci, ale jest on równie – z tych samych dokładnie
powodów – bardziej zdezorientowany po ród lawiny informacji. Potrzeba
mu zatem kogo , kto nie tyle dokona za niego selekcji, lecz b dzie
punktem odniesienia w kształtowaniu własnego sumienia, czyli własnej,
niepowta-rzalnej zdolno ci do orientowania si w wiecie warto ci.
Potrzeba dzi Ko ciołowi – jak pisze ojciec Wacław Hryniewicz w swej
najnowszej ksi ce Chrze cija stwo nadziei – kolejnej sprawnej
inkulturacji, czyli wcielenia Prawdy Ewangelii w nowe uwarunkowania
kulturowe, w jakich przyszło nam y . Głoszenie Ewangelii w dzisiejszym
wiecie nie jest prób jakiego uatrakcyjnienia jej niejako od zewn trz,
lecz raczej oczyszczenia z tego, co mogłoby przy mi Jej blask, który
przecie powinien narzuca si nie inaczej, jak tylko sił samej prawdy.
Tymczasem Ko ciół, który zgodnie z tradycj zawsze reaguje z du ym
opó nieniem, nie uporał si jeszcze z wyzwaniem rzuconym przez
O wiecenie i cywilizacj industrialn . Wci jeszcze w wielu miejscach
pozostaje on na poziomie cywilizacji agrarnej, a trzeba pami ta , i
ka dy zwrot cywilizacyjny poci ga za sob tak e zmiany w mentalno ci
6
religijnej.1 Ko ciół musi zatem nieustannie zadawa sobie pytanie: kim
jest ten, do którego jestem posłany, to znaczy – o czym my li, co czuje,
gdzie yje, czy i jak pracuje, co go cieszy i co boli; kim jest ten, który jest
racj istnienia Ko cioła na ziemi ? Obiektem troski Ko cioła jest dzisiaj
ju nie kolektyw, nie masa, nie wierni pojmowani jako materiał do
duszpasterskiej obróbki, lecz człowiek – jako członek wspólnoty ludzkiej,
dziel cy egzystencjalne do wiadczenie człowieka wszystkich czasów
i miejsc, dziel cy do wiadczenie wspólnoty, do której przynale y,
a zarazem jako jednostka z wła ciwym tylko jej samej do wiadczeniem,
nad którym trzeba si pochyli z nieodzown do tego pokor .2 Kapłan
musi si zatem interesowa drugim człowiekiem i szanowa jego
indywidualn drog , która – a nale y w to gł boko wierzy – prowadzi go
do Boga, co bynajmniej nie oznacza, i ka d drog ma on w pełni
akceptowa i twierdzi , e wszystkie drogi w ko cu do Boga zaprowadz .
S tak e takie drogi, które s bezdro ami, które wiod na manowce, lecz
to s tak e ludzkie drogi, a przecie drog Ko cioła jest człowiek.3 By
blisko drugiego człowieka, by ten czuł ow blisko , wiedział, e Ko ciół
zawsze stoi po jego stronie, poniewa Bóg jest zawsze po stronie
człowieka, bo przecie Bóg jest człowiekiem. A je eli Bóg w osobie
Jezusa Chrystusa jest jednym z nas, to niech e i ksi dz nie robi z siebie
dostojnika niebieskiego dworu, przemawiaj cego do swej owczarni z
majestatu własnej pró no ci jak do ludu pozbawionego rozumu. Nie
chodzi o to, by do Ko cioła przyci ga ludzi jakimi dodatkowymi
rodkami, niekonwencjonalnymi duszpasterstwami sztuki, sportu, czy
innej jeszcze rekreacji. Owe rodki przyci gania nie mog by w swej
istocie jedynie chwytem propagandowym, przyn t dla współczesnego
człowieka, który domaga si silnych wra e , bo tylko takie s go jeszcze
w stanie poruszy . Je li miałyby one by li tylko posuni ciem taktycznym,
to całe przedsi wzi cie z góry skazane byłoby na niepowodzenie, bowiem
człowiek wszystko to odnajduje równie gdzie indziej. Rzecz jednak w
tym, aby w kulturze, w kulturalnym głodzie człowieka dostrzec tak e głód
duchowy, głód pochodz cy nie z tego wiata, dlatego te nie daj cy si
niczym z tego wiata zaspokoi . Rzecz w tym, aby wiara i kultura stały si
7
sobie bliskie, wiara w Chrystusa domaga si bowiem – jak ju
wspominałem – swoistego rodzaju inkulturacji, a wi c ci głego, bezustannego wcielania jej warto ci w ycie konkretnego człowieka, w to,
czym yje on na co dzie . Jan Paweł II mówił, i najwi kszym dramatem
naszych czasów jest gł boka przepa mi dzy kultur a Ewangeli . Istot
tego dramatu jest fakt, i Ko ciół oddalaj c si od kultury oddala si tak e
od człowieka, nie tylko nie rozumie ju człowieka, nie potrafi wi c do
niego mówi i nie jest przez niego rozumiany, ale przede wszystkim nie
yje ju człowiekiem. A zatem wszelkiego rodzaju formy działalno ci
przyparafialnej, które na pierwszy rzut oka nie maj wiele wspólnego z
działalno ci duszpastersk sensu stricto, s koniecznym elementem
przenikania w kultur , czyli w wiat powszedniego do wiadczenia
człowieka. Działalno
przyparafialna stanowi bowiem niejako pomost pomi dzy tym, co duchowe a tym, co materialne, daje wiadectwo
temu, i Ko ciół troszczy si o człowieka jako takiego, w całokształcie
jego egzystencji, a wi c nie jest ona jedynie tanim chwytem, maj cym na
celu przywabienie tych, którzy na sprawy religijne nie s specjalnie
wyczuleni. Funkcjonowanie przy parafii pomocy charytatywnej, klubu
sportowego, wietlicy dla dzieci czy kawiarenki dla młodzie y, to nie s
sprawy bez znaczenia. „Parafia, w której kwitn ziemskie inwestycje, daje
ludziom poczucie, e ko ciół jest nie tylko punktem usług religijnych, ale
chce by blisko ich codziennych spraw. Je li wierni wł czaj si w budow
kawiarni, banku czy biblioteki, bior odpowiedzialno za parafi . Staj si
wspólnot , a o to przecie chodzi – tłumaczy socjolog religii Edward
Ciupak.4” Spraw kapłanów nie jest wprawdzie zajmowanie si tak
aktywno ci , a jedynie stworzenie warunków i nieprzeszkadzanie wieckim w podejmowaniu si tych zda , aby jednak wszystko to mogło mie
miejsce, potrzebna jest komunikacja pomi dzy wieckimi a kapłanami,
komunikacja za zakłada powa ne traktowanie obu stron. Có jednak
powiedzie , je li kapłan wyznaje dewiz „duszpasterskiego minimum”,
ograniczania si jedynie do tego, co – w jego oczach – konieczne. Có
mówi o działalno ci pomostowej, je li kapłani potrafi lekcewa y nawet
grupy duszpasterskie, za które s bezpo rednio odpowiedzialni? Wielu
8
ksi y zachowuje si tak, jakby poza odprawianiem Mszy wi tej,
spowiedzi (wszystko to mniej lub bardziej pobo nie), nie mieli oni nic
wi cej do zrobienia. Spotkałem si z porównaniem, i ksi a traktuj
swoj prac duszpastersk jak „pole do obrobienia”, tak jakby w „sprawowaniu sakramentów” wyczerpywało si całe ich powołanie; zrobi to, co
konieczne, reszta jest dla tych ksi y, dla których duszpasterstwo to –
poza zarabianiem na ycie – tak e prywatne hobby. Owszem: Eucharystia
jest ródłem i szczytem całego ycia chrze cija skiego, jest bezwzgl dnie
pierwsza, st d te stanowi centrum ycia parafii. ródłem czego mo e by
jednak Eucharystia, je li parafia jest martwa ? ycia sakramentalnego nie
da si przecie oderwa od ycia w ogóle. Je eli nie ma przej cia pomi dzy yciem sakramentalnym a yciem poza liturgi , nale y zada sobie
pytanie: czy aby powa nie traktuj Eucharysti , w której mam ofiarowa
z Chrystusem to, czym yj na co dzie . Czy sens liturgii mo e by
wła ciwie prze ywany, je li nie ma słu by i wspólnoty? Duszpasterstwo
polskie sprowadza si zbyt cz sto do czysto mechanicznej „dystrybucji
rodków zbawienia” przy jednoczesnym zaniedbaniu całej sfery
przygotowania do nich, tej drogi, któr wierny, a mo e tak e jeszcze i ten
nie-wierny, powinien przej zanim stanie si , w miar swych indywidualnych mo liwo ci, gotowy do przyj cia sakramentów. Dlatego te
duchowni powinni stale na nowo i nieprzerwanie ukazywa współczesnemu człowiekowi racje istnienia Ko cioła, Jego nadprzyrodzone
zadanie bycia znakiem pojednania wszystkich ludzi z Bogiem i mi dzy
sob . Dzi nie jest to ju dla wszystkich takie oczywiste, tak e w naszym
kraju. Tymczasem wielu ksi y zachowuje si tak, jakby sens uczestnictwa
w sakramentach był dla wszystkich jasny i zrozumiały, dlatego te ogół
ludzi dziel oni na tych, którzy praktykuj i na tych, którzy tego nie robi .
Mówił mi znajomy ksi dz, od niedawna pracuj cy w Rosji, i przestał
uwa a , e „chodzenie do ko cioła” jest czym naturalnym, zacz ł
szanowa ka dego człowieka, w którym dojrzał cho by odrobin zainteresowania sprawami spoza tego wiata. To, i ludzie przestaj praktykowa ,
nie oznacza, e przestaj oni by religijni. Specjali ci od religii s zgodni
co do tego, i w naszych czasach daje si zaobserwowa du e zaintereso-
9
wanie sprawami religijnymi, co jednak nie przekłada si na ycie
ko cielne.5 Znam takich, którzy odchodz od Ko cioła, gdy nie znajduj
w nim mo liwo ci duchowego rozwoju. Poza Ko ciołem katolickim, w
innej wspólnocie lub te poza jak kolwiek wspólnot , odkrywaj to,
czego im w Ko ciele nikt nie pokazał, gdy nie znale li tam nikogo, kto
by wyci gn ł do nich r k . Mo na na nich grzmie , obra a si , nazywa
sekciarzami, ale mo na te uderzy si we własne piersi. Tymczasem
cała działalno ewangelizacyjna, która powinna przecie przyjmowa
ró norodne formy, sprowadza si zazwyczaj do cz sto bardzo niespójnej,
wyj tkowo ubogiej teologicznie – szczególnie w warstwie dogmatycznej,
a w konsekwencji nadmiernie przesi kni tej moralizatorstwem homilii
(je eli w ogóle nazwa mo na to homili , bo cz sto wywód ten ma
niewiele wspólnego z usłyszanym w czytaniach mszalnych Słowem
Bo ym). 6 Słuchacz „Słowa Bo ego” dowiaduje si z takiego kazania lub
pseudo-homilii, i wiat, w którym yje jest z gruntu zły, e nigdy nie
było gorzej, e on tak e, przez sam fakt ycia na tym wiecie,
jest beznadziejnym grzesznikiem, e powinien si czym pr dzej
nawróci – tyle tylko, i zazwyczaj nie zostaje dokładnie sprecyzowane
na co miałby si on nawraca , co owo nawrócenie miałoby wła ciwie
znaczy . Tak podniesiony na duchu, znów pełen chrze cija skiej nadziei,
wychodz z ko cioła, by ochoczo pomy le o tym, ile to zła czyha na
mnie – przy ka dej nieomal okazji – w nadchodz cym tygodniu.
Przychodz mi w tym momencie do głowy słowa wiersza Zbigniewa
Herberta pod tytułem Homilia, które doskonale oddaj przepa mi dzy
ksi dzem a wiernym, ich przynale no
do całkiem odmiennych
konwencji j zykowych.
Na ambonie mówi tłusty pasterz
I cie pada na ko cielny mur
A lud bo y zasłuchany zapłakany
Płon wiece – blaski ikon – milczy chór
Płyn słowa nad głowami si unosz
Jaki dziwny ma ten kapłan głosu organ
Ani e ski ani m ski ni anielski
Tak e woda z ust płyn ca to nie Jordan
10
Bo dla ksi dza – prosz ksi dza – to jest wszystko takie proste
Pan Bóg stworzył much eby ptaszek miał co je
Pan Bóg daje dzieci i na dzieci i na ko ciół
Prosta r ka – prosta ryba – prosta sie
Mo e tak nale y mówi ludziom cichym ufaj cym
Obiecywa – deszcze łaski – wiatło – cud
Lecz s tak e tacy którzy w tpi niepokorni
B d my szczerzy – to jest tak e bo y lud
Prosz ksi dza ja naprawd Go szukałem
I bł dziłem w noc burzliw po ród skał
Piłem piasek jadłem kamie i samotno
Tylko Krzy płon cy w górze trwał
I czytałem Ojców Wschodu i Zachodu
Opis raju przesłodzony – zapis trwogi –
I s dziłem e z kart ksi ek Znak powstanie
Ale milczał – niepoj ty Logos
Pewnie ksi dz mnie nie pochowa w wi tej ziemi
– ziemia jest szeroka zasn sam
i odejd w dal – z ydami odmie cami
bezszelestnie zwin cały kram
na ambonie mówi w kółko pasterz
mówi do mnie – bracie mówi do mnie – ty
ale ja naprawd chc si tylko zastrzec
e go nie znam i e smutno mi
Za form działalno ci ewangelizacyjnej uzna mo na ewentualnie
jeszcze katechez szkoln , b d c wprost uciele nieniem mentalno ci
kolektywnej. Hurtowa ewangelizacja, w której zatraca si ywy człowiek
wraz z całym swym balastem yciowego do wiadczenia, dominuje
w katechezie, która – niestety, w zestawieniu z oczekiwaniami, jakie jej
stawiano – okazała si wielkim fiaskiem. W istocie katecheza w szkole jest
wielk iluzj , ałosnym obrazem bezsilno ci Ko cioła – w osobie
„ksi dza-praktyka” lub katechetki z dyplomem trzyletniego kursu katechetycznego – wobec egzystencjalnych problemów młodzie y, której Ko ciół
coraz cz ciej jawi si jako przestarzała instytucja z zamierzchłych cza-
11
sów, niezdolna do odpowiedzi na pal ce pytania współczesnego
człowieka.7 Trzeba nam dzi zatem nie tylko nowego j zyka ewangelizacji,
ale i innej postawy, która sam ewangelizacj uczyni mo liw . Rewizji
domagaj si tak e pewne uj cia teologiczne, które na drugi lub nawet na
trzeci plan spychaj to, co w chrze cija stwie pierwszorz dne, one równie
s odpowiedzialne za inflacj j zyka duszpasterskiego. Ju w 1975 roku
uwag na to o mielił si zwróci Ksi dz Tischner swym gło nym
artykułem Schyłek chrze cija stwa tomistycznego, w którym proponował
on odej cie od arystotelesowsko-tomistycznego modelu uprawiania
teologii na rzecz uj cia hermeneutycznego, które bierze pod uwag
równie tego, pod którego adresem skierowane zostało Słowo Bo e jako
Słowo zawsze aktualne. „Metoda hermeneutyczna – pisał ks. Tischner –
ma zdecydowanie wi kszy respekt dla fenomenu tradycji. Uwzgl dnia
równie wymiar podmiotowy objawienia: w objawieniu wa ne jest nie
tylko to, co Bóg mówi, ale i to, do kogo mówi. Bóg mówi do człowieka
j zykiem jego czasu i jego osobowo ci. Aby zrozumie objawienie, trzeba
wi c uchwyci nie tylko ‘obiektywny sens’, ale równie jego nachylenie
do ‘subiektywno ci’ słuchacza.8
Wydaje si , i mamy do czynienia z powa nym zaburzeniem
komunikacji pomi dzy duchowie stwem a wiernymi. Je li to duszpasterz
ma by tym, który zawsze wychodzi naprzód, by tym, który szuka tego,
co zagin ło, to jego tak e trosk powinno by poszukiwanie dróg dotarcia
do wiernego przede wszystkim jako do człowieka i to – co trzeba z
naciskiem podkre li – we wszystkich aspektach jego człowiecze stwa, a
wi c tak e tych, które uchodz za mroczne. Prawda wiary o zst pieniu
Chrystusa do otchłani, a wi c w gł bin rzeczywisto ci infernalnej, jest
wła nie takim archetypem post powania apostolskiego, które nie cofa si
przed adn z ludzkich n dzy, tak e i n dz moraln , najbardziej przyzywaj c łaski Tego, który nie brzydzi si adnym ze swoich stworze .
Mo na mówi o pewnego rodzaju alienacji naszych duszpasterzy, nie
bezzasadne wydaje si twierdzenie, i nie znaj oni po prostu ycia. Sze
lat formacji seminaryjnej, a w przypadku drogi zakonnej nawet wi cej,
sprawia, i oddalaj si oni od wiata, a owo oddalenie nie ma jedynie
12
wymiaru przestrzennego, lecz równie wymiar gł boko egzystencjalny.
Ojciec Tomasz Golonko, dominikanin odpowiedzialny za formacj
kleryków w seminarium Ojców Dominikanów jest przekonany, i odseparowanie kleryka od wiata jest w dzisiejszych czasach jedynie mitem. „Oni
yj w jego centrum – pisze ojciec Golonko. Przez klasztor w Krakowie
codziennie przewijaj si setki ludzi, działaj liczne duszpasterstwa.
Połowa braci studentów codziennie biega na Uniwersytet Jagiello ski,
gdzie robi kolejne fakultety.”9 Akurat przykład Dominikanów, którzy
zawsze uchodzili za awangard Ko cioła nie jest tu reprezentatywny i nie
oddaje tego, jak wygl da formacja seminaryjna w wydaniu standardowym.
Ju sama powierzchowno kapłanów i kleryków – ich manieryczne ruchy
i paternalistyczny ton – on przecie tak e z czego wynika – ma swe
korzenie w sposobie formacji seminaryjnej, czyli w pewnym modelu
duchowo ci opartym na okre lonej wizji człowieka. Nie chodzi mi o wizj
człowieka przekazywan podczas teoretycznych wykładów w ramach
przygotowania do kapła stwa, ta bowiem z pewno ci uległa w
niedawnym czasie do
znacznemu przeformułowaniu, lecz przede
wszystkim o wizj praktyczn . Jest to wizja, której bankructwo rodzi
po ród naszego kleru gł bok frustracj i łatwo zauwa alne tendencje
eskapistyczne. Wydaje si bowiem, i poza ni nie ma ju adnego innego
horyzontu albo te brak jest ju siły, by móc dojrze jeszcze jak
duchow alternatyw . Jest to swoista wizja człowieka, w której
wyobra enie o jego doskonało ci skorelowane zostało z alienacj od
człowiecze stwa. Przezwyci enie dualistycznej wizji człowieka w praktyce duszpasterskiej – na podstawie moich własnych obserwacji – nie
dokonało si w pełni. Dualizm ten w najwi kszym skrócie mo na by
sprowadzi do stwierdzenia: to, co w człowieku duchowe jest dobre, a to,
co cielesne – złe. A e w człowieku tym, co duchowe jest rozum,
post powanie zgodne z rozumem oznacza zawsze post powanie dobre.
To, co nie-rozumowe (nie oznacza to bynajmniej post powania
nierozumnego, czyli niezgodnego z rozumem) jest o ile nie wprost złe, to
z pewno ci gorsze. Gdy dochodzi do tego swoista interpretacja nauki
o grzechu pierworodnym, o rozej ciu si dróg pierwiastka duchowego
13
i cielesnego, mamy gotow deprecjacj ciała i warto ci ziemskich.
Historia duchowo ci inspirowana religi orfików i neoplato sk wizj ciała
jako grobu ma swoj bogat histori .10 Cielesna strona ludzkiej natury
w szczególny sposób nadpsuta przez grzech pierworodny – poniewa
to wła nie ciało ci y ku ziemi – staje si podejrzana, wszystko zatem, co
wi e si z tym, co ludzkie, jest ex definitione podejrzane. Z czasem owo
podejrzenie przeradza si – u co bardziej gorliwych – w paranoiczne
tropienie pozostało ci tego, co człowiecze. Mentalno ta nie pozwala
jednocze nie zauwa y , jak bardzo sama podsyca to, czego tak si l ka,
bowiem usiłuj c egzorcyzmowa swoje „demony” wi emy si z nimi
coraz bardziej – co wiemy doskonale z psychologii gł bi. Zbli aj c si do
doskonało ci, innymi słowy – odczłowieczaj c si , pogr amy si w pysze,
najwy szej formie egoizmu, która dlatego wła nie jest tak bardzo
diabelska, i jest równie tak bardzo duchowa – maj c na uwadze słowa
Pascala, i ten, kto pragnie sta si aniołem, staje si bydl ciem.
Duchowo apatycznego angelizmu, wyzbycia si tego, co zwi zane z
ciałem, w ko cu ka e tak e odsuwa si od ludzi, uwa a si za tych,
którzy – cho yj na wiecie – nie s z tego wiata. Problem tej e
duchowo ci to problem braku akceptacji ciała, a wraz z nim wszystkiego,
co cielesne, ciało jest bowiem jedynie kwintesencj tego, co w wiecie
stanowi opór, co sprzeciwia si , niejako symbolizuje cał rzeczywisto
własnej sko czono ci, której jednym z wymiarów jest grzech. Ko ciół
powinien przemy le na nowo swoj teologi wi to ci, nauczy ludzi
tak e tego, jak d c do wi to ci, potrafi by równie grzesznikiem.
Grzech nale y nazwa grzechem, jednak e owa duchowa postawa sprawia,
i zakres poj cia grzech ulega skrajnemu rozszerzeniu; je li nie wszystko
jest grzeszne, to przynajmniej wszystko jest podejrzane, bo mo e
przywie do grzechu. Dlatego te ci, którzy przej li si ow koncepcj
doskonało ci (a jest ich w Polsce coraz mniej), tropi gdzie tylko si da
przejawy zła w sobie i wokół siebie, chc zło unicestwi , zbudowa
doskonały wiat, w którym k kol nie b dzie rósł obok ziarna. Je li teraz na
ziemi jest to zadanie niesko czone, to przynajmniej na tamtym wiecie jest
nadzieja na to, i niektórzy b d pot pieni. Nie w tym rzecz, aby
14
umniejsza
tragizm ludzkiej przewrotno ci, by banalizowa obecno
nieodł cznego wymiaru zła w ludzkim yciu, by wreszcie by lepym na
potworno ci, do jakich zdolny jest człowiek, lecz chodzi o to, by nie
ignorowa dobra jako fundamentalnego „tak” ludzkiej egzystencji; nie
inaczej bowiem jak tylko w perspektywie dobra mo na rozpozna co jako
złe, a nie na odwrót. Czasem odnosi si wra enie, i nasi kaznodzieje
głosz wr cz co przeciwnego, nie Dobr , lecz zł nowin . Je eli ycie
ludzkie jest z gruntu negacj , dobro jest na tym wiecie albo kuriozalnym
wyj tkiem, albo te w istocie swej zakamuflowanym złem. Duszpasterstwo
oparte na tej wizji człowieka i wiata musi sta si w ko cu duszpasterstwem pogardy tak dla wiata, jaki i dla człowieka. Jest to
„duszpasterstwo” stopniowego odsuwania si od spraw ludzkich, duszpasterstwo, które u pasterza i wiernego doprowadzi musi w ko cu do
zniech cenia i odej cia, do beznadziejnego stwierdzenia, i Ewangeli nie
da si y . T duchowo promuj c fałszyw wi to , czyli doskonało
b d c w istocie zakamuflowan form pychy, uwa am za najwi ksze
zagro enie dla Ko cioła w Polsce. To nie tak zwani wrogowie Ko cioła,
lecz wła nie ona stara si udowodni ka dego dnia, e Ewangelia jest
stekiem absurdalnych pomysłów, która doprowadza do frustracji, do
duchowego wyjałowienia, do kryzysu, a cz sto mo e tak e ju i do
niewiary. Religia staje si chorob , tym bardziej beznadziejn , o ile sama
chce uchodzi za jedyne lekarstwo na ni . W centrum uwagi tej e
duchowo ci stoi nie człowiek, lecz jego dobre post powanie – jest to
swoista moralna wizja wiata, w Ewangelii reprezentowana cz stokro
przez faryzeuszy; o ile jest dobry, jest moim bli nim, to znaczy: je li nie
mie ci si w mojej wizji dobrego chrze cijanina, staje si poplecznikiem
ciemnych mocy, czyli kim , kto z natury swej skazany jest na zagład ,
kim z kim si ju nie rozmawia, poniewa tacy maj swoje własne
obł kane racje. Dla kapłanów owładni tych t wła nie wizj chrze cija stwa duszpasterstwo musi stanowi bezustann wojn , musz oni
walczy , bo chrze cijanin to przede wszystkim ołnierz. O ile s w swoich
przekonaniach szczerzy, ich ycie równie musi by bezustann walk z
samym sob . Musz walczy ze swoimi uczuciami – pozytywnymi i nega-
15
tywnymi – , musz walczy ze słabo ciami, z grzechami, ze zło ci na
siebie, a w ko cu z samotno ci , poniewa rzadko kiedy dostrzec mo na
na probostwie klimat braterskiej wspólnoty. Nikt si te specjalnie nie
przejmuje ich losem! Ich chorob jest samotno , z któr radzi sobie – jak
wida – nie potrafi . Do seminariów za zgłaszaj si kandydaci – jak
podkre laj przeło eni seminaryjni – coraz bardziej niedojrzali emocjonalnie. Pragn jednak podda krytyce nie tyle ludzi, co struktury, w które
s oni uwikłani; struktury, które wprawdzie sami tworz , ale których s
tak e ofiarami. Struktury te oparte s wła nie na tej złudnej duchowo ci,
której fundament stanowi nieprawdziwa wizja człowieka. Podsyca ona
jego pych , roztaczaj c przed nim wizj duchowego rozwoju, by w ko cu,
po jej bankructwie, pozostawi go samemu sobie – cynicznego, samotnego
i smutnego człowieka, który bezskutecznie ucieka od swego najwi kszego
problemu, jakim jest on sam. Tymczasem paradoks Ewangelii – a w nim
całe Jej pi kno – tkwi w tym, e aby móc odda ycie, trzeba najpierw
umie doceni jego smak, potrafi si nim cieszy , bo chwał Boga jest –
jak powiada w. Ireneusz z Lyonu – człowiek yj cy pełni ycia. Za
podstawow prawd chrze cija stwa jest prawda o wcieleniu. Syn Bo y
przyj ł natur ludzk , a jedyn racj wcielenia jest miło Boga do
człowieka, jest to za miło miłosierna, która szuka przede wszystkim
tego, co zagin ło. Czy w chrze cija stwie nie to wła nie jest najpi kniejsze, i moim bli nim, czyli tym, za kogo jestem odpowiedzialny
przed Bogiem, jest ka dy człowiek, tak e nieprzyjaciel, czyli ten, który
mnie samego nie uwa a za swego bli niego? Za niego tak e mam odda
ycie, a ycie – je li ma by darem najwy szym – nie mo e by dla mnie
wstr tne; przeciwnie: musi by najwy sz warto ci jako takie. Moje ycie
duchowe nie mo e wi c by wyrafinowanym wyrachowaniem, poszukuj cym jedynie duchowych korzy ci, pełnym pogardy dla tego, co tu i teraz,
po to, by otrzyma na tamtym wiecie nieporównywaln rekompensat ;
jest to ten wła nie aspekt chrze cija stwa, który tak bardzo krytykował
Fryderyk Nietzsche jako zjawisko resentymentu. Kto w ten sposób
prze ywa Ewangeli nie poddaje ludzi os dowi, to znaczy nie dzieli ich.
Zamiast dzieli , co jest zawsze dziełem diabelskim – wszak diabeł z
16
greckiego znaczy wła nie ten, który dzieli – nale y zawsze doszukiwa si
w ludziach zaczynu dobra, widzie ich przede wszystkim jako ikon
Chrystusa. Celem chrze cija stwa nie jest ochrzczenie jak najwi kszej
liczby ludzi, je li o to idzie w najbli szym czasie liczba nominalnych
chrze cijan b dzie si zmniejsza ; w chrze cija stwie chodzi o co
zupełnie innego, o to mianowicie, by dawa ludziom nadziej , na to, e
człowiecze stwo jest mo liwe, poniewa zostało ocalone przez Chrystusa,
a zatem by chrze cijaninem to by w pełni człowiekiem, by człowiekiem
za to zbli a si do tego, co jest istot chrze cija stwa, do samego
Chrystusa. Trzeba czyni wszystko co mo liwe, by nie stawia ludzi przed
albo pozostan człowiekiem albo b d
t straszliw alternatyw :
chrze cijaninem.
Witold Worach
1
„Pobo no ludowa cywilizacji agrarnej załamała si – pisze ojciec Hryniewicz – pod naporem idei
o wiecenia, post pu nauk przyrodniczych i osi gni technicznych. Zabrakło procesu inkulturacji wiary
w now rzeczywisto . Jest to zgoła tragiczny rys wyobcowania chrze cija stwa i braku akomodacji do
nast pstw ewolucji industrialno-naukowej. Proces tego wyobcowania nabrał rozp du ju w XIX wieku.
Nic dziwnego, e Ko ciół tracił wpływ na masy robotnicze oraz rodowiska intelektualne. Przemiany
industrialno-naukowe nie zostały do dzisiaj zasymilowane. A tymczasem w szybkim tempie dokonuje si
kolejna rewolucja cywilizacyjna.” W. Hryniewicz OMI, Chrze cija stwo nadziei. Przyszło wiary i
duchowo ci chrze cija skiej, Kraków 2002, s. 58.
2
„Podstaw mowy o Bogu musi by dzisiaj ludzkie do wiadczenie. Teologiczna prawda mo e si jawi
współczesnemu człowiekowi jako sensowna i zrozumiała, je eli zostanie wydobyta z analizy ludzkiej
egzystencji. W niej trzeba szuka ladów obecno ci Boga” Ks. Z. Sareło SAC, Głoszenie Słowa Bo ego
w ponowoczesno ci [w:] Postmodernizm. Wyzwanie dla chrze cija stwa, red. ten e, Pozna 1995, s. 156.
3
Por. Jan Paweł II, Redemptor hominis, Nr 14.
4
Sz. Hołownia, Duszpasterski wolny rynek [w:] Newsweek Polska 11.08.2002, s. 84.
5
Por. Ks. J. Maria ski, Pozako cielne formy religijno ci [w:] Postmodernizm. Wyzwanie dla
chrze cija stwa, pod red. Ks. Zbigniewa Sareły SAC, Pozna 1995, s. 60-79.
6
„Ilustracja: W lecie słyszałem transmisj pewnego kazania (?) nadawanego przez Radio Maryja.
Długie, quasi-historyczne wywody, przeplatane agresj , pomówieniami, czasem podlane sosem
w tpliwej w tym kontek cie pobo no ci. W sumie nie wiem, co było tre ci wywodu, bo trudno o spójn
my l w czym takim. Byłem wstrz ni ty i pełen alu (tylko do kogo?), gdy autor-kaznodzieja ma
17
wspaniał biografi i wysoki status. Pocieszył mnie odbiór kleryków dominika skich, ludzi o 30 - 40 lat
ode mnie młodszych; odczuli to samo – al! Na szcz cie nie było mowy o agresji, zło ci. Tylko al... No
wła nie: al, e czasem tak mało mówi ksi a o Panu Jezusie. Homilia, kazanie (któ ze słuchaczy
odró ni w praktyce tre tych poj ?), je li s bez-Bo ne, stanowi Bosk obraz . Jestem przekonany, e
liczba uczestników Mszy w. z młodzie szkół rednich czy ze studentami w naszych dominika skich
ko ciołach w ró nych miastach Polski (licz , e nikt nie poczyta tego za zakonn pych !) ma ródło w
dobrze przygotowanej liturgii i mówieniu n a t e m a t, a tematem tym jest sam Bóg i człowiek.” O. J.
Puciłowski OP, wi ty zawód [w:] Tygodnik Powszechny, Nr 38 (2000 r.).
7
„Katecheci cz sto popadaj w frustracj , widz c, jak setki godzin lekcyjnych, okupionych nieraz tak
wielkim trudem, nie znajduj spodziewanego rezonansu w yciu katechizowanych. S dz c po opiniach
wi kszo ci ksi y jest to dzi najbole niejsza cz
ich kapła skiej posługi. Katecheci skar si nie
tylko na brak odpowiedniej bazy dydaktycznej (np. wiele katechizmów b d cych obecnie w obiegu
szkolnym ma si nijak do mentalno ci katechizowanych i współczesnego kontekstu kulturowego), ale te
ma problemy z utrzymaniem dyscypliny; brak jakiegokolwiek kontaktu ‘z klas ’ czy chocia by
odruchów dobrej woli ‘z drugiej strony’.” Ks. A. Turek, Bo y maklerzy [w:] Tygodnik Powszechny Nr 27
(2000 r.)
8
Ks. J. Tischner, Ksi dz na manowcach, Kraków 1999, s.161. Istot rzecz jest przytoczy w tym
miejscu słowa z dokumentu Papieskiej Komisji Biblijnej po wi conemu interpretacji Pisma wi tego w
Ko ciele: „Do interpretacji jakiego tekstu niezb dna jest jego analiza literacka i historyczna. Jednak e
do sensu tekstu nie mo na tak naprawd dotrze dopóty, dopóki nie zostanie on zaktualizowany w
prze yciu czytelnika.” Interpretacja Pisma wi tego w Ko ciele, tłum. Bp K. Romaniuk, Pozna 1994, s.
64.
9
Sz. Hołownia, Po co jest ksi dz? [w:] Newsweek Polska, 11.08.2002, s. 88.
10
Por. J. Delumeau, Grzech i strach. Poczucie winy w kulturze Zachodu od XIII do XVIII wieku, tłum.
A. Szymanowski, Warszawa 1994.
18

Podobne dokumenty