plik PDF - Zielone Brygady

Transkrypt

plik PDF - Zielone Brygady
EKONOMIA to religia zobowiązująca wiernych do rozwijania cnoty chciwości.
Ekonomia toleruje – na zasadach wzajemności –
te spośród innych religii, które nie kwestionują jej kultu.
Marek Chlebuś, Wielki słownik nauki i sztuki
Oprócz przedrostka eko-, ekologię i ekonomię łączy
coś bardzo istotnego. Obie te dziedziny życia mają
ogromny wpływ na życie współczesnego człowieka.
Wspólne eko- pochodzi od oikos, co oznacza dom,
miejsce zamieszkania, środowisko. Logia pochodzi od
logos, co oznacza wiedzę, naukę. Nomia zaś od nomos i
oznacza tu liczenie, gospodarowanie. Tak więc ekologia
jest wiedzą o relacjach pomiędzy gatunkami a ich
środowiskiem,
ekonomia
zaś
umiejętnością
gospodarowania w tym środowisku. Optymalne byłoby
więc gdyby postulaty ekonomi pokrywały się z
postulatami ekologicznymi. To, co ekologiczne
powinno być ekonomicznie uzasadnione, a działania
antyekologiczne – zwyczajnie nieopłacalne. W praktyce
jednak jest inaczej, gdyż ekonomia nie jest nauką
ścisłą, a wręcz bywa ideologią („Ekonomia jest nauką o
tym, w co ludzie wierzą” – Marek Chlebuś, Wielki
słownik nauki i sztuki). Często mówi się, że ekologia
jest bardzo modna (my jako działacze wiemy, że za
tymi hasłami często niewiele się kryje) a wpływu
ekonomii na życie każdego z nas jak i całego
społeczeństwa i środowiska przyrodniczego trudno
przecenić.
Ernst Haeckel w 1869 r. zdefiniował ekologię jako
„ekonomię natury” (naukę o tym jak gospodaruje
przyroda). I odwrotnie, ekonomia to „ekologia
cywilizacji”, społeczeństwa. Rozwój zrównoważony,
ekorozwój to taki rozwój ludzkiej gospodarki, który nie
tylko
równoważy
potrzeby
ekonomiczne
z
zachowaniem i ochroną środowiska ale i oznacza
„synergię aspektów ekonomicznych, środowiskowych i
społecznych, jest bezpieczny i korzystny dla człowieka,
dla środowiska i dla gospodarki”. Dość jasne, choć
smutne, jest oddzielanie w tej definicji kwestii
ekologicznych i ekonomicznych. Człowiek, choć jest
częścią przyrody, jest zwierzęciem szczególnym. Jego
naturą jest kultura (art- oznacza coś „sztucznego”).
Bardziej niż inne istoty narusza stan środowiska
eksploatując je by zaspokoić swe życiowe potrzeby i
„potrzeby”. Wpływ ten możemy ograniczać, ale nie da
się go wyeliminować. Punktem wyjścia do rozwoju
zrównoważonego powinna być przyroda, bo człowiek
zawsze będzie jej potrzebował. Ona jego nie. Nie
można podcinać gałęzi, na której się siedzi.
Gospodarka ludzka jest (powinna być) podsystemem
przyrody.
Pozostaje jednak kwestią otwartą, dlaczego
definicje ekorozwoju oddzielają gospodarkę nie tylko
od przyrody także od rozwoju społecznego. Wszak
ekonomia (gospodarka) jest „wynalazkiem” człowieka
i w najgorszym przypadku ma służyć przynajmniej
samym ludziom, więc konieczność godzenia jej z
celami
społecznymi
wydaje
się
zawierać
podświadomie, może genialne i przerażające,
odkrycie, że człowiek stworzył gospodarkę, która
potrafi działać bez ludzi czy wbrew ludziom i dlatego
trzeba „równoważyć” jej wzrost z celami społecznymi.
Theodore
Roszak,
twórca
i
prekursor
ekopsychologii, profesor historii na California State
University, z pochodzenia Polak, stwierdził, że
zaburzenie relacji człowieka z przyrodą (a właściwie
ich praktyczny brak) jest
faktycznym
źródłem powszechnego szaleństwa
w społeczeństwie przemysłowym,
zaś jeden z wybitnych psychologów amerykańskich
niemieckiego pochodzenia, uczeń Zygmunta Freuda
– Wilhelm Reich, uznał, że jedną z podstawowych
przyczyn patologii psychicznych są lęki związane z
poczuciem zagrożenia biedą. Z drugiej strony,
stwierdził on, że również nadmiar bogactwa może być
pośrednią bądź bezpośrednią przyczyną zaburzeń
psychosomatycznych. Krzysztof Lewandowski pisze:
„Badania prowadzone przez Reicha […] potwierdziły
istotny związek grubości pancerza [psychicznego –
przyp. red.] z dualizmem ekonomicznym. Dualizm
biedy i bogactwa czyni z ludzi opresorów bądź ofiary.
Czy w pieniądzu zatem ukrywa się matryca
dualistycznego
myślenia?
–
zacząłem
się
zastanawiać.” (Przełęcz kontrkultury).
Rudolf Steiner (twórca antropozofii, szkoły
duchowej z której wywodzi się m.in. rolnictwo
biodynamiczne) napisał: „przyczyną zamętu w
naszym publicznym życiu jest zależność życia
duchowego od państwa i ekonomiki” (Zasadnicze
podstawy nowego ustroju społeczeństwa i państwa).
Naiwne byłoby sądzić, że do rozwiązania
ekoproblemów wystarczy postawić ekologów u
władzy... Programy polityczne można bardzo łatwo
kupić,
wyborców
zaś
sprzedać...
Dlaczego
ekodziałacze mieliby być bezpieczni od takich pokus?
Partia zielonych nie może poprzestać na postulatach
ochrony środowiska. Nawet gdyby z takim wąskim
programem weszła do parlamentu, to – poza
nielicznymi przecież debatami ws. ekologii – nie
miałaby za wiele pracy. Ewentualny brak wspólnej
wizji
tematów
„pozaekologicznych”
mógłby
doprowadzić do kompromitacji czy rozpadu partii.
Zieloni potrzebują całościowego programu… no
„Zielone Brygady. Pismo Ekologów” nr 11 – 12 (213 – 214) 2005
1
właśnie – programu społeczno-gospodarczego.
Przyjęcie
postulatów
liberalizacji,
odbiurokratyzowania gospodarki, a co za tym idzie
obniżenia podatków, oznaczają obniżenie budżetu na
cele socjalne. Z kolei zwiększenie „socjalu”,
gwarantowanego dochodu minimalnego, itp. wymaga
większego budżetu a więc rozruszania gospodarki
i/lub obniżenia podatków. Błędne koło? Wybór
zielonych między lewicą a prawicą? Oczywiście to co
łączy, także dzieli. Już samo łączenie „ekologii” z
„innymi tematami” oburzy wielu ekodziałaczy.
Wybrać UE z jej prawami człowieka i ekologicznym
prawodawstwem, ale i z centralizmem, biurokracją,
władzą kapitału, czy stawiać na siły lokalne,
patriotyczne, lecz często nie rozumiejące praw
mniejszości i grup słabszych, czy wręcz zaprzeczające
istnieniu problemu? Obrońca Puszczy Białowieskiej
kierujący się pobudkami ochrony dziedzictwa
narodowego może nie chcieć współpracować z
Zielonym, który jednocześnie broni praw mniejszości
seksualnych, i a priori odrzucać działania wszelkich
organizacji ekologicznych, niezależnie jak szeroki
program mają. I vice versa, lewicowy alterglobalista
może nie chcieć współpracować z przeciwnikami
makdonaldyzacji i kokakolonizacji o pobudkach
nacjonalistycznych.
A więc jak szeroko, aby nie za szeroko? Usuwać w
cień ważne kwestie społeczne, aby podnieść
skuteczność na wąskim wycinku spraw ochrony
przyrody? Ruch zielonych musi mieć szerszy program
i perspektywę filozoficzną niż towarzystwo ochrony
zwierząt z XIX w. A więc jak wąsko, by nie za wąsko?
Na to pytanie musi sobie odpowiedzieć każda
organizacja, mając na uwadze to jaki cel, jakimi
kosztami i metodami chce osiągnąć. Miło, gdy
dokonując tego wyboru pamięta o pozostałej części
ruchu ekologicznego, który dla reszty społeczeństwa
jawi się jako monolit.
Ad rem. Głęboka ekologia uczy myślenia
systemowego i każe stawiać głębokie pytania i szukać
na nie odpowiedzi. Czy jednak określa obszar tych
pytań? Czy kwestie społeczne, ekonomiczne mogą się
mieścić w jej obszarze zainteresowania? Nie wiem.
Nie jest w sumie aż tak istotne, co jakaś szkoła
nakazuje lub zakazuje – bo nie o szkoły tu chodzi, ale
o całość życia. Myślę, że lepiej zadać głębokie pytanie
o kwestie transportu rowerowego w mieście, niż
płytkie w kwestii obszarów dzikiej przyrody.
Wszystko jest połączone ze wszystkim – „głębokie”,
autentyczne rozwiązania z zakresu „ekologii
mieszczucha” pomogą wilkowi i wielorybowi lepiej
niż jakieś nietrafione prowadzone przez samych
przyrodników.
Dawna „ochrona i kształtowanie środowiska”
została nazwana „ekologią końca rury”, gdyż widziała
rozwiązanie problemów ochrony przyrody w
budowaniu oczyszczalni ścieków czy zakładaniu
filtrów na rurach zrzucających ścieki i na fabrycznych
kominach. Nowsze podejście każe szukać głębszych
przyczyn problemów, a więc np. postuluje zmianę
technologii produkcji, przez co filtry i oczyszczalnie
przestają być aż tak potrzebne. Albo idąc dalej –
zastanowić się nad tym, czy cała ta produkcja jest
2
nam potrzebna. Myślenie trzeba pogłębiać. W tym
kontekście określenie „radykalny”, („fundamentalistyczny”?) jest jak najbardziej na miejscu, gdyż kieruje
nasze myśli ku korzeniom (łac. – radices), źródłom
problemów.
Donella H. Meadows w tekście Punkty i miejsca
dźwigniowe: systemowe miejsca interwencyjne
wskazuje jak ważne jest by nasze wysiłki służące
rozwiązaniu problemów kierować we właściwe
miejsca – tam gdzie będą skuteczne, gdzie przyniosą
one szybki i pewny efekt, uruchamiając efekt domina,
by para nie poszła w gwizdek. By otworzyć drzwi,
najlepiej przyłożyć rękę do klamki, choć można pchać
od strony zawiasów, lecz jest to nieefektywne,
nielogiczne i nieekonomiczne. Chcąc przewrócić
szafę, pchamy u góry, a nie u dołu. Biednemu lepiej
dać wędkę, a nie rybę. Zamiast zasiłku, państwo
winno ułatwić rozkręcenie własnego biznesu i to nie
tylko
poprzez
zmniejszenie
utrudnień
biurokratycznych, ale też obniżenie kosztów kredytu
finansowego.
W dzisiejszym zglobalizowanym świecie, gdzie
80% bogactw należy do 20% populacji a około 500
najbogatszych rodzin posiada więcej niż cała reszta
ludzkości, możemy wręcz mówić o p r o b l e m i e
bogactwa, a nie tylko o problemie biedy. Najbogatsza
cześć społeczeństwa, poprzez hiperkonsumpcję,
niszczy bezpowrotnie nieodnawialne źródła zasobów i
zużywa ogromne ilości energii, produkując przy tym
góry śmieci, i jest w stanie ponieść wszelkie opłaty i
kary (choć tego nie musi robić, bo już dawno
zabezpieczyła sobie prawo do uspołecznienia kosztów
i prywatyzacji zysków). Z drugiej strony, od tych
najbiedniejszych, a często i przymierających głodem,
trudno oczekiwać postaw proekologicznych, np.
wybierania ekologicznych, lecz droższych opakowań,
żywności lokalnej, tradycyjnej, certyfikowanej czy
produktów sprawiedliwego handlu. Ekologia się
opłaca, ale niekoniecznie na krótką metę.
Konieczność zaspakajania najpilniejszych potrzeb
góruje i żadne przekonywania ekologów, rządowe
zakazy, moda, edukacja, zasady religijne nie są w
stanie zapobiec wycinaniu lasów pod pola uprawne
czy kłusowaniu na ginące gatunki zwierząt. Ale w
globalnej wiosce, pomiędzy skrajną nędzą i skrajnym
bogactwem jest cała rzesza ludzi, których życiowe
aspiracje, pojęcie o biedzie i bogactwie, o celach
ludzkiego
życia
zostały
zaburzone
wskutek
rozpropagowania zachodniego modelu życia (media,
moda, turystyka, reklama). Spowodowało to
rozbudzenie konsumpcyjnych marzeń i nadziei u
miliardów ludzi...
Tak więc mamy do czynienia nie tylko z
niszczeniem środowiska związanym z zaspakajaniem
podstawowych potrzeb biologicznych w sytuacji
autentycznej biedy. Rozbudzenie konsumpcyjnych
aspiracji
i
zaspakajanie
wysublimowanych
zachcianek, jak np. zabijanie słoni wyłącznie dla ich
kłów, by móc kupić reklamowany model anteny
satelitarnej czy DVD to dość drastyczna ilustracja
tego zjawiska. Inną ciekawą ilustracją jest głodny,
ubrany w zachodni tiszert i dżinsy mieszkaniec
slumsów Nairobi, którego rodzice wychowali się w
„Zielone Brygady. Pismo Ekologów” nr 11 – 12 (213 – 214) 2005
tradycyjnej
wiosce,
uprawiając
w
sposób
zrównoważony ziemię. Ale nie musimy sięgać tak
daleko, wystarczy przywołać przykład bezrobotnych
rodzin z byłych PGRów, które, za zarobione w fabryce
grosze czy za zasiłki dla bezrobotnych lub emerytury
swych seniorów, kupują kolorowe gazety z plotkami o
życiu gwiazd oraz niezdrowe, śmieciarskie jedzenie z
hipermarketów, zamiast żyć godnie uprawiając
opuszczone połacie pól uprawnych.
Tak więc i dla ochrony środowiska ekonomia jest
ważnym punktem dźwigniowym. Niewielka zmiana
jest katalizatorem wielkich przemian, dobrych lub
złych. Tak więc, z ekologicznego punktu widzenia,
całkiem słuszny wydaje się postulat: „po pierwsze
gospodarka”, ale nie w sensie prymatu rozwoju
wskaźników
gospodarczych
nad
wartościami
społecznymi i ekologicznymi, lecz w sensie
uzdrowienia gospodarki, tak by mogła służyć nie tylko
samej sobie, ale również przyrodzie.
Zasada „Myśl globalnie, działaj lokalnie” wydaje
się być jedynym sensownym wyjściem z tego
błędnego koła nędzy, korupcji i braku partycypacji
zwykłych, szarych ludzi w podejmowaniu ważnych
decyzji politycznych, często mających kluczowy
wpływ na ich dalsze życie. Urzeczywistnieniem tej
zasady jest odbudowanie i rozwój lokalnej
gospodarki. Lokalna produkcja, konsumpcja i
utylizacja odpadów, oparte o lokalne zasoby
naturalne i ludzkie, a więc i lokalne środki
rozliczeniowe, to przywrócenie poczucia godności
mieszkańcom prowincji, wsi i miasteczek, odbudowa
więzi
społecznych
i
sąsiedzkich,
postaw
obywatelskich,
spółdzielczości,
samopomocy
kredytowej czy ubezpieczeń wzajemnych.
Podobno Fenicjanie wynaleźli pieniądz, gdyż
„płacenie” prostytutkom beczącymi kozami i
gdaczącymi kurami nie było „romantyczne”, wygodne
i dyskretne. Zamiast tego zostawiali im kawałki
metalu, które rano mogły wymienić na targu na kozy,
kury, itd. Być może stąd powstał pomysł, że skoro
dając komuś na przechowanie stado krów, po roku
można odebrać ich znacznie więcej, to tak samo mogą
mnożyć się „rogate blaszki” (pierwsze pieniądze
przypominały rogatą krowią głowę). Jednak pieniądz
sam w sobie nie ma tej cudownej cechy istot żywych,
dlatego pobieranie odsetek od pożyczek jest tragiczną
pomyłką – bogaci będą mieć go coraz więcej a biedni
coraz mniej. Pieniądz, który naprawdę odzwierciedla
realne dobra (a to tego został powołany), musi
„rdzewieć”, ulegać entropii, tracić na wartości, tak
samo jak niszczeje zawartość kopca ziemniaków, czy
worka mąki (dlatego ruch reform pieniądza postuluje
deprecjację, ujemne oprocentowanie – demurrage).
Co prawda nowoczesne produkty, jak np. plastiki, są
dużo trwalsze niż ziemniaki, jednak wykonane z nich
przedmioty szybko tracą na wartości: ubrania
wychodzą z mody a komputery w rok po nabyciu stają
się już „przestarzałe”. Podobnie trwała, konserwowa
żywność, szybko jest wypierana przez kolejne
„nowości”, „promocje” i „serie limitowane”.
Bez żadnej pracy ze strony pożyczkodawcy, w
wyniku samego matematycznego działania odsetek i
odsetek składanych, wartość pożyczonego pieniądza
stale rośnie, a po przekroczeniu pewnego punktu,
przyrost następuje w sposób dramatyczny (tzw.
krzywa wykładnicza). Jedyną analogią w przyrodzie
jest wzrost komórek rakowych, których ilość rośnie aż
do zabicia „nosiciela”. Zupełnie inaczej rosną
zrównoważone byty przyrodnicze. Dziecko przez
pierwsze lata rośnie dość szybko, potem coraz wolniej
a od pewnego momentu wzrost ustaje. Tak więc
pieniądz oderwał się od swej funkcji reprezentowania
dóbr realnych a stał się bytem autonomicznym.
Zbieżność słowiańskich słów „bog-actwo” i „z-boże”
oznacza utożsamienie boskości i bogactwa z tym co
realne i służące zaspokojeniu potrzeb. Podobnie
Adam
Mickiewicz
w
Księgach
Narodu
i
Pielgrzymstwa Polskiego pisze: „A wy kupcy i
handlarze (…) łaknący złota i papieru dającego złoto
(…) A oto przyjdą dni, iż będziecie lizać złoto i żuć
papier wasz a nikt wam nie przyśle chleba ani wody”
(XXIII). Podobnie dobrze znane ekologom indiańskie
proroctwo mówi: „Dopiero gdy zginie ostatnie drzewo
i ostatnia rzeka zostanie zatruta a ostatnia ryba
zostanie złowiona, zrozumiemy, że pieniędzy nie
można jeść”.
Bieżący numer ZB ma szczególny charakter i
zawiera wyjątkowo mocną dawkę wiedzy z zakresu
ekonomii. Szczególnie pomaga zrozumieć zasady
działania pieniądza i banków. Omówienie ich
bezpośredniego wpływu na „antyekorozwój” naszej
gospodarki a więc i na przyrodę to temat na osobną
publikację. Do tematu będziemy jednak wracać, czy
to na łamach ZB, czy w postaci książek. Wciąż można
nabyć u nas: Margrit Kennedy, Pieniądz wolny od
inflacji i odsetek. Jak stworzyć środek wymiany
służący nam wszystkim i chroniący Ziemię? a na
www.zb.eco.pl/bzb/19 przeczytać: Janusz Reichel,
Rzecz o pieniądzu dla lokalnych społeczności czyli
małe jest najpiękniejsze.
Teksty autorstwa i w tłumaczeniu Szczęsnego
Zygmunta Górskiego pochodzą z mało znanych szkół
ekonomicznych: Kredytu Społecznego Douglasa
(propagowanego
zwłaszcza
w
środowiskach
katolickich) oraz Pieniądza Naturalnego Gesella.
Owocnej lektury!
Maria Huma
Andrzej Żwawa
„Zielone Brygady. Pismo Ekologów” nr 11 – 12 (213 – 214) 2005
3