Luty 2012 - Pomerania

Transkrypt

Luty 2012 - Pomerania
Rok
Młodokaszubów
CENA 5,00 ZŁ (w tym 5% VAT)
NR 2 (451) LUTY 2012
MIESIĘCZNIK SPOŁECZNO-KULTURALNY
ROK ZAŁOŻENIA 1963
http://www.kaszubi.pl/o/pomerania
http://katalog.czasopism.pl/index.php/Pomerania
MŁODOKASZUBI
Z KOCIEWIA
GÔCHË
W REPÒRTAŻACH
NAJÔ
ÙCZBA
REWOLUCJA
W EGZAMINACH
Wywiad z Renatą Mistarz na s. 8
Numer wydano dzięki dotacji
Ministerstwa Administracji i Cyfryzacji
oraz Samorządu Województwa Pomorskiego.
W NUMERZE:
2
Od redaktora
3
Listy
6
Z drugiej ręki
8
REWÒLUCJÔ W EGZAMINACH
43 PËRDËGÓNË, PËRDËGÓNË
8
Z RENATĄ MISTARZ
GÔDÔ DARIUSZ MAJKÒWSCZI
44 CZEGO CHCIELI MŁODOKASZUBI
40 SPICHLERZ PEŁEN MAGII
41 KONFLIKTY I KURS NA POLSKĘ
Dariusz Majkowski
10 EDUKACJI NIE MOŻNA ZOSTAWIAĆ SZKOLE
Z dr Adelą Kożyczkowską rozmawia
Marek Adamkowicz
Jan Tymiński
Grégor J. Schramke
Kazimierz Ostrowski
45 CZEGÒ CHCELË MŁODOKASZËBI
Tłomaczenié Dariusz Majkòwsczi
46 O ŚWIĘTOWANIU
13 WYTYCZYLI NOWE DROGI
Marta Szagżdowicz
Cezary Obracht-Prondzyński
Maria Pająkowska-Kensik
16 MŁODOKASZUBI Z KOCIEWIA
47 CZAMU PAN BÓG LUBJI KOCIEWJAKÓF
JI KASZUBÓF
19 „WIEK ANDRZEJA BUKOWSKIEGO”
48 BLÓS DRZEWA LECAŁË
Krzysztof Korda
Sławomir Cholcha
22 WIÔLGÔ TOBACZERA, DËNICA I MIELÔK
Edward Zimmermann, tłomaczenié Ludmiła Gòłąbk
23 KRAINA DWUNASTU JEZIOR
Zyta Wejer
Z Józefą i Walerianã Wësecczima
gôdô Eugeniusz Prëczkòwsczi
50 BÒSY ANTCË
Ana Gliszczëńskô
51 Lektury
Maja Chwesiuk
24 WEJŚĆ DO PIERWSZEJ LIGI
55 GENERÔŁ MÒDRI ARMIE
25 56 KASZËBË REAKTIWACJÔ
Dariusz Majkowski
ZAJMË Z KSĄŻKÒWIM BRZADÃ
Dariusz Majkòwsczi
Jerzi Nacel, tłomaczenié Dariusz Majkòwsczi
Z Olã Walicczim gôdô Pioter Dzekanowsczi
25 DALECZI PÓŁBRACYNOWIE
58 Komunikaty
27 CAŁI SWIAT W JEDNYM PLACU
59 WIÉRZTË. JAN PIÉPKA
(STASZKÓW JAN)
Pioter Dzekanowsczi
Tomôsz Zołtkòwsczi
60 Klëka
30 BELÔCZKA NA GÔCHACH
63 Z życia Zrzeszenia
Róman Drzéżdżón
32 WDZYDZE – MÓJ MÔL NA ZEMI
65 Pożegnania. Jego muzyka pozostanie
Maya Gelniak, tłomaczenié Bòżena Ùgòwskô
66 BIÉDNY Ë BÒGATI
I-VIII NAJÔ ÙCZBA
35 ÙCZBA 8. SPÒRT
67 CZAS NA MIŁOSC ABÒ NEN
PRZEKLÃTI WALÃTI
Róman Drzéżdżón, Danuta Pioch
37 KÒSCERZÔK ARTUR HÒBRECHT
– BÙRMÉSTER WROCŁAWIA I BERLËNA
Lészk Mòlãdowsczi, tłomaczenié Karól Róda
Słôwk Klôsa
Tómk Fópka
68 SKM-BANA
Rómk Drzéżdżónk
pomerania luty 2012
Od redaktora
Nauczyciel języka kaszubskiego, który nie wie,
gdzie wstawić ë, ò czy ô? – niestety, obok wielu znakomitych „szkólnëch” zdarzają się i tacy. Od tego roku ta
sytuacja ma się zmienić. W życie wchodzi regulamin
określający nowe zasady egzaminu dla nauczycieli.
Teraz każdy chętny do pracy w szkole będzie musiał
wykazać się nie tylko umiejętnością mówienia po kaszubsku, ale i pisania. Pierwsi nauczyciele zmierzą się
z dwuczęściowym egzaminem na wiosnę.
To dobra wiadomość dla kaszubszczyzny, bo dotychczasowy stan
trudno nazwać normalnym. Nauczyciel języka angielskiego, który nie potrafi pisać po angielsku, raczej nie miałby szans na pracę w swoim zawodzie w żadnej szkole. Dopóki brakowało chętnych do pracy, dopóty musieliśmy
na nich „chuchać i dmuchać”. Teraz robimy krok do przodu – podkreśla Renata
Mistarz, sekretarz Komisji Orzekającej o znajomości języka kaszubskiego
i współautorka reformy egzaminu.
W tym numerze „Pomeranii” przypominamy Towarzystwo Młodokaszubów. Profesor Cezary Obracht-Prondzyński pokazuje m.in. kontekst
historyczny, w którym powstała ta organizacja, i ludzi ją tworzących.
W roku poświęconym Młodokaszubom warto przypomnieć, że w tym szacownym gronie byli nie tylko Majkowski, Karnowski i Heyke. Tym razem
ukazujemy sylwetki kilku osób związanych z Kociewiem. Józef Wrycza,
Bolesław Piechowski, Izydor Brejski czy Bernard Sojecki mieli niemały
udział w powstaniu czasopisma „Gryf” i Towarzystwa Młodokaszubów,
a dwaj pierwsi także w ustaleniu zasad pisowni kaszubskiej. Zachęcamy
do szukania śladów tego ruchu w Waszych miejscowościach. Na pamięć
zasługują nie tylko najwybitniejsi Młodokaszubi.
Dariusz Majkowski
ADRES REDAKCJI
80-837 Gdańsk,
ul. Straganiarska 20–23
tel. 58 301 90 16, 58 301 27 31
e-mail: [email protected]
REDAKTOR NACZELNY
Dariusz Majkowski
Z-CA REDAKTORA NACZELNEGO
Bogumiła Cirocka
ZESPÓŁ REDAKCYJNY
(WSPÓŁPRACOWNICY)
Danuta Pioch („Najô Ùczba”)
Karolina Serkowska
Maciej Stanke (redaktor techniczny)
KOLEGIUM REDAKCYJNE
Andrzej Busler
Piotr Dziekanowski
Roman Drzeżdżon
Aleksander Gosk
Wiktor Pepliński
Edmund Szczesiak
Tomasz Żuroch-Piechowski
TŁUMACZENIA
NA JĘZYK KASZUBSKI
Ludmiła Gołąbek
Dariusz Majkowski
Danuta Pioch
Karol Rhode
Bożena Ugowska
GRAFIKA I PROJEKT OKŁADKI
Maciej Frąckowiak
Zaprenumeruj „Pomeranię”!
Prenumeratę można zacząć od dowolnego numeru bieżącego lub przyszłego,
z tym że minimalny okres prenumeraty
to 3 miesiące.
Cena miesięcznika w roku 2012 wynosi:
1 egz. – 5 zł.
Prenumerata krajowa:
cały rok – 55 zł.
Prenumerata zagraniczna:
cały rok – 150 zł.
Wszystkie podane ceny są cenami brutto
i uwzględniają 5% VAT.
Aby zamówić prenumeratę, należy:
•dokonać wpłaty na konto: ZG ZKP, ul.
Straganiarska 20–23, 80-837 Gdańsk,
PKO BP S.A., nr r-ku: 28 1020 1811
0000 0302 0129 3513, podając imię
2
i nazwisko (lub nazwę jednostki zamawiającej), dokładny adres oraz miesiąc
rozpoczęcia prenumeraty.
Konto dla przelewów zagranicznych:
IBAN PL 28 1020 1811 0000 0302 0129
3513 Kod BIC (SWIFT): BPKOPLPW
• zamówić w Biurze ZG ZKP,
telefon: 58 301 27 31,
e-mail: [email protected]
„Pomeranię” można zaprenumerować na
poczcie, a także na stronie internetowej:
www.poczta.lublin.pl/gazety.
Numery archiwalne w cenie 4 zł do nabycia w Biurze ZG ZKP.
Wszelkie informacje podane w cenniku nie stanowią oferty w rozumieniu Kodeksu cywilnego.
pomerania gromicznik 2012
ZDJĘCIE NA OKŁADCE
Renata Mistarz,
sekretarz Zespołu Orzekającego
o znajomości języka kaszubskiego
Fot. Alina Bobrowska
WYDAWCA
Zarząd Główny
Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego
80-837 Gdańsk
ul. Straganiarska 20–23
DRUK
Normex Gdańsk
Redakcja zastrzega sobie prawo
skracania artykułów oraz zmiany tytułów.
Za pisownię w tekstach w języku kaszubskim,
zgodną z obowiązującymi zasadami,
odpowiadają autorzy i tłumacze.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności
za treść ogłoszeń i reklam.
Wszystkie materiały objęte są
prawem autorskim.
Czy recenzent poszedł na
skróty?
W grudniowym numerze „Pomeranii” została zamieszczona recenzja mojej książki „Heringowie”
pióra Tomasza Rembalskiego. Recenzja ta bardzo mnie ucieszyła,
gdyż wielkim honorem dla mnie
jest samo zainteresowanie się tym
wydawnictwem przez pana Rembalskiego. Jednak po bliższym zapoznaniu się z Jego tekstem stwierdziłem, że w kilku miejscach albo
niedokładnie przeczytał książkę,
albo poszedł mocno na skróty. I tak:
Mocno podkreślił, że jestem
ekonomistą, co miało zasugerować,
że nie mam pojęcia, o czym piszę.
Chcę poinformować, że ukończyłem również studia humanistyczne,
a genealogią interesuję się od dawna, w tym od 2005 roku obserwuję
działalność Pomorskiego Towarzystwa Genealogicznego w internecie
(próba osobistego kontaktu z Towarzystwem została przez nie potraktowana merkantylnie zamiast
instruktażowo, i się zniechęciłem),
czytałem również opublikowane
poradniki. Poza tym począwszy od
2007 r., współpracuję z Wielkopolskim Towarzystwem Genealogicznym „Gniazdo”, którego materiały
są bardziej zrozumiałe dla ludzi.
W 2007 r. kierownik USC w Lipuszu udzieliła mi instruktażu, jak
zgodnie z prawem, to jest nie na-
ruszając ustawy o ochronie danych
osobowych, korzystać z materiałów
USC. T. Rembalski nie zauważył
również, że piszę o pomocy udzielonej mi przez pracownice archiwów
w Gdańsku i Pelplinie.
Uważam za zbędny cały, napisany w pseudonaukowym slangu,
wywód o tym, co oznaczał Erdel –
szlachecki najniższy stopień w Saksonii (Niemczech). Autor recenzji
dochodzi bowiem w konkluzji do
takiego samego wniosku, jak ja. Bronię i bronił będę swojego porównania, że stopień Edler jest odpowiednikiem stopnia szlachty kaszubskiej
przed ostatecznym zrównaniem jej
ze szlachtą polską, której to stopień
odpowiadał niemieckiemu szlachcicowi o randze Ritter.
Chociaż zgadzam się z Autorem recenzji, że formalnie decyzje
w sprawie zrównania szlachty kaszubskiej z polską zapadły za czasów Kazimierza Jagiellończyka,
a potem ponownie za czasów króla
Władysława IV, jednakże powiaty
lęborski i bytowski były do końca
wojny północnej w zależności od
elektora brandenburskiego i dopiero pod koniec XVII wieku szlachta
kaszubska zaczęła dochodzić swoich
należnych praw.
Pełną świadomość swoich praw
szlacheckich uzyskała szlachta kaszubska dopiero po odsieczy wiedeńskiej, w której nie ulega żadnej
wątpliwości, że uczestniczyła – bądź
to w składzie pocztów możniejszych
od siebie, bądź to w składzie regimentów piechoty – nie uzyskała,
co prawda, żadnych dodatkowych
praw szlacheckich ani nobilitacji, ale
zyskała poprzez kontakty z otoczeniem znaczną pewność siebie i świadomość swojego znaczenia. Uświadomiła sobie, że jest rzeczywiście
pomerania luty 2012
równa z inną szlachtą w Polsce. Od
tego czasu zaczęła przywiązywać
wielką wagę do posiadanych herbów – co prawda nie zawsze zgodnych ze swoim rodem, ale herb stał
się wówczas dla szlachty kaszubskiej czymś ważnym.
Pisząc swój tekst, odwoływałem
się do świadomości historycznej Kaszubów liczących niebezzasadnie
swoją historię do wyprawy wiedeńskiej i od niej. Dlatego obrazowo napisałem o randze Edler jako o randze równej szlachcie kaszubskiej
przed jej zrównaniem ze szlachtą
polską przez króla Jana III Sobieskiego. Pisałem bowiem swój tekst
przede wszystkim dla Kaszubów,
a dla nich bardziej od wydania królewskich praw o równości szlachty
liczy się ich zaistnienie w życiu, czego pieczęcią w świadomości Kaszubów była wyprawa wiedeńska.
Autor recenzji zarzuca mi, że
zupełnie z kapelusza opisałem
czwartego syna Bernarda Heringa
– Piotra Pawła. T. Rembalski przywołuje zapis w „Herbarzu polskim”
Kaspra Niesieckiego, na który to
herbarz ja również się powołuję.
Jest tam stwierdzenie, że Piotr był
mężem bezżennym, co wg autora
zupełnie mnie dyskwalifikuje. Jednakże definicja genealogii brzmi:
jest to historia rodu, pisana albo zachowana w tradycji ustnej. Dlatego
odwołuję się do tradycji rodzinnej,
która w różnych naszych gałęziach
się zachowała, a zgodnie z nią wywodzimy się z saskiej rodziny szlacheckiej, ponownie uszlachconej na
Sejmie Wielkim, z przodka lekarza,
który z sobie tylko znanych przyczyn uciekł do Kalisza. Szukałem
potwierdzeń w różnych źródłach.
I tak w herbarzu Adama Bonieckiego na str. 272 wymieniono czterech
3
listy
synów Bernarda, w tym trzech opisano szczegółowo, natomiast o Piotrze Pawle napisano tylko tyle, że się
urodził (widocznie był najmłodszy),
natomiast w ww. herbarzu Niesieckiego wspomniano o nim już jako
o lekarzu, ale z uwagą, że był bezżenny. Ponadto wymienia się w nim
jego jedną siostrę – a miał dwie.
Herbarz Niesieckiego, jako że
jego autor zmarł w roku 1744, nie
był i nie jest zbyt ważnym argumentem. Za życia Niesiecki wydał tylko cztery tomy, piąty zaczął przygotowywać. Wieki XVIII
i XIX to czas ukazania się wielu
przeróbek i uzupełnień jego dzieła. W latach 1839–1846 uzupełniony i poważnie powiększony do
10 tomów „Herbarz Polski” Niesieckiego wydał Jan Nepomucen
Bobrowicz, który dodał w nim wiadomości zasłyszane, rękopiśmienne
i drukowane, lecz niestety jak napisano w „Forum Akademickim”
(04/2006), często bezkrytycznie.
Herbarz ten w naszym przypadku
jest w zasadzie zgodny z innymi
tego typu publikacjami, nie napisano w nim tylko, z którego roku pochodzą podane w nim wiadomości.
Zapis o bezżenności Piotra Pawła
jest na pewno prawdziwy, ale dotyczy określonej daty, której nie wy4
mieniono. Na marginesie, zarówno
Autor recenzji jak i ja także byliśmy
w pewnym okresie życia bezżenni
– ja np. do 26. roku życia.
Przodkowie moi w momencie
pojawienia się na terenie Kaszub na
pewno byli szlachtą i posiadali swój
herb – Wodanowski (w recenzji Wodzanowski). Weryfikatorem tego
poglądu były zawierane przez Heringów małżeństwa i to prawie tylko
z okoliczną szlachtą, co w przeciwnym wypadku byłoby raczej niemożliwe, jak pisze o tym np. Józef
Zdzisław Konnak w tym samym
numerze „Pomeranii” na str. 50.
Pan Recenzent z przekąsem pisze, że przodkowie nasi „rozsiedlają
się po Pomorzu, (…) przejmują gospodarstwa rolne nazywane przez
niego nieco na wyrost posiadłościami ziemskimi”. Chciałbym tu
wyjaśnić że wg Kodeksu cywilnego
nieruchomość rolna to nieruchomość gruntowa bez ograniczenia jej
wielkości, której grunty są lub mogą
być wykorzystane do prowadzenia
działalności rolniczej. Gospodarstwo rolne natomiast to grunty rolne – min. 1 ha – wraz z budynkami
i inwentarzem żywym i martwym.
Z powyższych definicji wynika, że
prawidłowo pisałem o przejmowaniu posiadłości ziemskich, pochodziły one przeważnie z podziałów
gospodarstw rodzinnych lub z zakupów sąsiedzkich i parcelacji jako
grunty rolne. Gospodarstwa rolne
były przekazywane w rodzinach
jako spadki.
Kończąc, uważam, że mam prawo do ustalenia podziału książki wg
własnego pomysłu, a co za tym idzie
i do doboru tekstów wg własnego
uznania.
Brunon Hering
Nieudana rewitalizacja
Rok temu w „Pomeranii” ukazał
się mój artykuł o Pucku. Pisałem w
nim, pełen nadziei, o perspektywach
pomerania gromicznik 2012
rozwoju, o tym, że w końcu coś zaczęło się dziać w mieście, w którym
gen. Józef Haller w 1920 roku dokonał zaślubin Polski z morzem. Byłem
pełen optymizmu, że w końcu miasto o bogatej historii i tradycji otworzy się na turystów, którzy będą
mieli okazję zobaczyć coś więcej
niż tylko stary rybacki port i zniszczony czasem rynek. Moje nadzieje
rok temu rozbudził burmistrz Marek Rintz, który wymieniał kolejne
inwestycje planowane przez magistrat. Punktem wyjścia do rozmowy
była trwająca wówczas modernizacja puckiego rynku, a od burmistrza
dowiedziałem się również, że w
planach jest m.in. wyburzenie (bez
naruszenia zabytkowych fasad) i
odbudowa kamienic przylegających
do rynku oraz rewitalizacja portu
rybackiego.
Najważniejszym punktem naszej
rozmowy był projekt rewitalizacji
rynku, w którym oprócz wymiany
nawierzchni jakoby uwzględniono
również m.in. małą architekturę, tj.
stylowe ławki, latarnie uliczne oraz
fontannę, a więc wszystko to, co
na miejskim rynku wydaje się niezbędne. Muszę przyznać, że przed
rozmową z burmistrzem byłem
negatywnie nastawiony do działań
(a raczej do braku działań) puckich
władz. Miasto od lat nie wykorzystywało bowiem szansy, jaką daje
mu doskonałe położenie. Zamiast
się rozwijać, przyciągać inwestorów i turystów, Puck coraz bardziej
przypominał senne miasto. Po tej
rozmowie byłem pełen optymizmu,
uwierzyłem, że nadchodzi czas
przebudzenia.
Niestety, po roku wracam do
tematu w innym nastroju. Przez
kilka miesięcy obserwowałem postęp prac na rynku oraz jakość ich
wykonywania. O ile w przypadku
prac ziemnych nie mogę się wypowiedzieć, czy zostały wykonane
prawidłowo (choć mam nadzieję,
że wszystko pod rynkiem ma się
dobrze), o tyle w stosunku do tego,
co na powierzchni, jak najbardziej
listy
Co je czëc w kòscersczim LO
Fot. S. Lewandowski
mogę. Nie trzeba bowiem być inżynierem, aby stwierdzić, że coś jest
nie tak. Wystarczy mieć średnio
sprawne oczy, aby dojść do wniosku, że tak nie powinna wyglądać
dopiero co oddana inwestycja. Co
tam! Przy braku szczęścia nawet
człowiek niewidzący będzie mógł
się przekonać o tym, że pucki rynek
to fuszerka – kiedy potknie się o źle
ułożoną kostkę brukową (a tych na
Placu Wolności nie brakuje), również stwierdzi, że rewitalizacja nie
do końca się udała. Wykonawca,
nieukończywszy układania kostki w jednym miejscu, rozpoczynał
pracę gdzie indziej. W ten sposób
ułożonej kostki mieliśmy trochę w
jednym miejscu, trochę w drugim.
Pozostawiona bez zabezpieczenia,
narażona była na zniszczenie, np.
przez przejeżdżające sporadycznie
auta. Bywało i tak, że po dopiero
co ułożonej kostce, jeszcze przed
utwardzeniem, chodzili ludzie i, co
gorsza, jeździły samochody.
Pewnie nie pisałbym o swoich
zastrzeżeniach, gdyby pucki rynek
wyglądał na nowy. Tymczasem,
ledwie po trzech miesiącach od oddania inwestycji zmodernizowany
Plac Wolności wygląda, jakby miał
co najmniej kilka lat. Kostka jest źle
położona, w wielu miejscach została
też zniszczona, najprawdopodobniej podczas układania. Poza tym
płyta rynku wydaje się krzywa. To,
co ostatecznie dopełnia czary gory-
czy, to fakt, że kostka jest po prostu
brudna! Być może to efekt braku
działań puckich służb porządkowych, nie zmienia to jednak faktu,
że rynek wygląda na zaniedbany i
zniszczony!
Moją opinię na temat puckiego
rynku podziela wielu pucczan, którzy podobnie jak ja są rozczarowani
rezultatem tej największej w ostatnich latach puckiej inwestycji. Wiele pomorskich miast i miasteczek,
dzięki dostępnym środkom z Unii
Europejskiej, zmieniło swoje oblicze,
rewitalizując m.in. miejskie rynki.
Np. w Bytowie czy w Chojnicach
mieszkańcy mogą się cieszyć wspaniałymi, tętniącymi życiem centrami miast. W Pucku także oczywiście
można być zadowolonym, że coś
mimo wszystko się zmieniło, ale
żal pozostaje, bo mogło być lepiej,
tzn. dobrze. Tak źle wykonana inwestycja, której koszt sięga kilku
milionów zł, po prostu nie powinna
być odebrana. Nie ulega wątpliwości, że wykonawca nie wywiązał
się właściwie ze swojego zadania, a
zlecający (miasto) nie zauważył, że
rynek po rewitalizacji nie prezentuje się dobrze. Mam nadzieję, że efekt
kolejnych zapowiadanych w Pucku
inwestycji będzie zdecydowanie
lepszy, a rewitalizacja rynku to tylko falstart i rynek wkrótce zostanie
poprawiony.
Sławomir Lewandowski
pomerania luty 2012
Jem ùczniã klasë Ic i tuwò zaczął
jem sã ùczëc kaszëbsczégò. Pismienizna i mòwa kaszëbskô pòznôwómë
na spòdlim wëjimków z epòpeje
Aleksandra Majkòwsczégò „Żëcé
i przigòdë Remùsa”. Równak te
ùczbë, chtërne prowadzy w naji
szkòle Wastnô Wanda Lew-Czedrowskô, to nié leno nôùka jãzëka, historie,
kùlturë, ale téż rzemiosła. Na jedny
z ùczbów mòglësma spróbòwac sã
w wësziwaniu i pòsłëchac ò szkòłach
kaszëbsczégò wësziwkù i jich historie, a to wszëtkò dzãka przërôczeniu
na ùczbã Wastnë Anë Miszczak.
Wôrt je w tim môlu napòmknąc
ò dwùch zéńdzeniach, chtërne òdbëłë
sã w naji szkòle. Pierszé z nich bëło
z prof. Tadeùsza Linknerã, chtëren
gôdôł ò patronie kòscérsczi bibloteczi, to je ò ks. Kònstantim Damroce. Drëdżé zéńdzenié bëło przeprowadzoné z senatorã Édmundã
Wittbrodtã. Tematiką zéńdzeniô bëłë
sprawë sparłãczoné z ùsôdzanim
prawa w Pòlsce i w Europejsczi Ùnie.
Szkòłownicë klasów hùmanisticznëch – pierszi i trzecy – kòscersczi
strzédny szkòłë mòglë pòkazac
swòjé recytatorsczé spòsobnoscë
na kònferencje pòswiãcony napòmkłémù przeze mie ks. Kònstantémù
Damrotowi, tim razã ju w miejsczi
biblotece w Kòscérznie.
Dostónô przez naju wëdowiedzô
nie òstôwô le na ùczbach. Òb czas
latoségò kòncertu wilijnégò, chtëren
òdbëł sã (jak co rokù) w mùrach naji
szkòłë, klasë hùmanisticzné w gromadzë òdspiéwałë kòlãdã „Cëchô
noc” pò kaszëbskù.
Szëk nôùczi kaszëbsczi gôdczi dosc czãsto je pòdwôżóny. Jô
mëszlã, że te ùczbë, króm znajemnotë
domôcégò jãzëka, pòzwôlają pòznac
blëżi tuwòtészą kùlturã i historiã
– tak czekawé, snôżé i jinspirującé
sprawë tegò dzélù Pòmòrzégò.
Maksymilión Pluto-Prądzynsczi
Tłomaczenié: Tómk Ùrbańsczi
Ùczniowie kòscersczégò I LO
5
Wysłuchane
Radio Gdańsk, 30.12.2011
Kaszubska kultura ludowa
będzie promowana w Chinach
Członkowie Zespołu Pieśni i Tańca
Gdynia zostali zaproszeni do Kantonu.
Władze tego regionu i chińscy sponsorzy zapewniają członkom grupy pobyt
na miejscu. We własnym zakresie muszą zdobyć pieniądze na przelot, czyli
około stu tysięcy złotych. Teraz szukają sponsorów. Prezes zespołu Danuta
Peplińska mówi, że podczas jednego
z koncertów ich śpiewem zachwycił
się prezes oddziału pomorskiego Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Chińskiej
Paweł Jajkowski. On skontaktował grupę ze stroną chińską, która zaprosiła
artystów. Zespół Pieśni i Tańca Gdynia
w 2012 roku będzie obchodził 60-lecie
istnienia. Grupa prezentuje napisane
specjalnie dla nich utwory kaszubskie, ale czerpie także z tradycji, m.in.
opracowuje pieśni z dawnych śpiewników. Tuż przed świętami Zespół Pieśni
i Tańca Gdynia wydał płytę z kolędami
kaszubskimi.
z chëczów, drëdżim je cos zdżiniãté
z pòdwòrzô, jesz jiny mają tôczel
z rozniecenim ògnia. I to nie są niżôdné dëchë. To... sąsadzë. Na Kaszëbach dërchã jistnieje zwëk robieniô
nowòrocznëch szportów. Niechtërny sã
ò tim wczora doznalë.
[głos 1.] – Reno wstôjôsz, bez dwiérze
chcesz wëlezc, a nie wińdzesz, bò cos pód
dwiérzama stoji.
[głos 2.] – Brómë sã wërzucało, wòzë
wëwôżało. (...)
[głos 4.] – Jedzesz ze Sylwestra dodóm, i co? Nie dojedzesz, bò bróma je
na dwiérzach, pług na szaséju (...) taczé
psotë jesz jistnieją.
[głos 5.] – Ù matczi pół wòza bëło
na kòmin włożoné, na bùdink. To
bëło pół wòza rozebróné, kònny wóz,
i ta diszla bëła włożonô w ten kòmin.
Wiele, wiele to mùszało bëc chłopów,
żebë na ten dak wëlezc i w ten kòmin
tã diszlã wstawic. I tëlkò dwa kòła
wëzérałë... (...)
[głos 7.] – Czedës, jô pamiãtóm, to te
żartë bëłë pò prôwdze szokùjącé. Tedë
ùstãpów, łażenków w chëczach nie
bëło. Tak bëłë bùten te ùstãpë, i te bëłë
nierôz zwróconé abò gdzes òddaloné,
bò to bëłë taczé przenośné.
[głos 8.] – Psa z bùdą wënieslë, do
jinégò gòspòdarstwa.
[głos 7.] – A òn nie szczekôł, ten
pies?
[glos 8.] – Bùdã mù zamklë, zatklë
słomą, i òn béł cëchò.
Przeczytane
lebork.naszemiasto.pl 29.12.2011
Skoczył z Mostów po
wielką przygodę
Radio Gdańsk, Klëka, 2.01.2012
Noworoczné psotë
Pòrénczi pò dobrim swiãtowanim
biwają czãżczé, a te pò sylwestrowëch
rozegracëjach – òsoblëwie. I wcale
nié dlôte, że głowa bòli a na nogach
pãcherze. Niejedny ni mògą wëlezc
6
Mieszkaniec Mostów na swoje 60.
urodziny skoczył na bungee w Nowej
Zelandii. Wcześniej był m.in. w Indiach,
na Kubie, a za rok planuje wyprawę na
Wyspy Wielkanocne.
Pochowajcie mnie w Polsce! – zdążył krzyknąć Jacek Gołębiowski z podlęborskich Mostów, zanim rzucił się
w 47-metrową przepaść. Na jej dnie
płynęła rwąca rzeka. Wokół rósł busz
nowozelandzkiego Kawaru. Gołębiowski uznał, że sześćdziesiąte urodziny, to
idealny moment na taką decyzję. Ale nie
skakał po śmierć, ale po to, żeby poczuć
smak prawdziwego życia. pomerania gromicznik 2012
kwidzyn.naszemiasto.pl 30.12.2011
Jak można uczcić
zmarłych radnych
„Dęby pamięci” rosną tuż za kwidzyńskim urzędem. Radni miejscy
i urzędnicy rok temu wpadli na pomysł,
aby w ten sposób zachować pamięć
o zmarłych kolegach. (...) Do tej pory
za urzędem posadzono 6 takich „wspomnieniowych” dębów (...).
Tamina
Jeden z komentarzy do tekstu:
Jak dla mnie wyrzucenie pieniędzy
w błoto. Myśl bardzo cenna, ale: 1. wyobraźmy sobie te dęby za kilka lat, jak
im korona urośnie. Wytną kilka z nich,
żeby „przerzedzić”? 2. Przy dębach powinny być jakieś tabliczki albo, wzorem
z miast niemieckich, przy pniu płaski
kamień z wyrytym nazwiskiem i latami
urodzin. Trzeba myśleć nie „na chwilę”,
tylko dużo w przód, jak to będzie wyglądało za lat 30–50. Tabliczkę dawno
rdza zeżre, drzewa albo wyschną, albo
nikt nie będzie nawet wiedział, po co
się tam znalazły. 3. Jak zwykle władze
nie myślą kreatywnie. Kto niby i skąd
ma wiedzieć, że taka idea powstała? To,
że pan Gorlewicz wie, nie znaczy, że
wiedzą wszyscy. Chyba że tak ma być
– takie upamiętnienie „wewnętrzne”.
W zamkniętym klanie... 4. No i poza tym
to jakoś tak niechlujnie wygląda, te drzewa w kupie, bez żadnego porządku czy
myśli przestrzennej. W parku na uboczu,
w dodatku w terenie ściśle określonym
przez znaki „Tu wolno puszczać psa”
– vide – to wolno sikać i.... Raz jeszcze
podkreślam – idea cenna, ale wykonanie
jak zwykle... ni kupy ni.... niczego.
www.trojmiasto.pl 2.01.2012
Córy Koryntu
w mieście nad Motławą
W XVII-wiecznym Gdańsku „domy
uciech” były stałym elementem miejskiego krajobrazu, czymś zwyczajnym,
o czym wszyscy wiedzieli, chociaż raczej
szeptali, niż o nich głośno rozprawiali.
(...) Gdańsk w XVII wieku był miastem
protestanckim i rygoryzm wobec kobiet
oddających się prostytucji był stosunkowo wysoki. Duchowni protestanccy byli
pełni zapału do walki z prostytucją, marzyło się im całkowite jej wyplenienie,
poprzez uwięzienia i wygnania. Jednak
wiele z nakazów zostało dość szybko za-
z drugiej ręki
pomnianych, bądź nie było wprowadzanych w życie, a duchowni poprzestawali
na płomiennych kazaniach.
Jednak Gdańsk był nie tylko miastem purytańskich protestantów, bogobojnych mieszczan i pobożnych mniszek, przede wszystkim był miastem
portowym, co pociągało za sobą pewne
konsekwencje: każde miasto, do którego
przybijały statki z innych krajów pełne
było z jednej strony wyposzczonych
marynarzy, bogatych kupców żądnych
przygód oraz wielu innych przybyszów, którym tylko jedno było w głowie,
a z drugiej strony, nie brakowało kobiet,
które chciały z tej obecności skorzystać, i to z niemałym zyskiem. Działało
proste rynkowe prawo podaży i popytu. Ślady działalności niecnotliwych
dam dziś widoczne są w nazwach niektórych ulic i to nieprzypadkowo. Nazwy te nadawane były zgodnie z tym,
jacy rzemieślnicy tam zamieszkiwali.
Na ulicy Rzeźnickiej mieszkali rzeźnicy, na Powroźniczej powroźnicy, na
Chmielnej browarnicy i tak dalej, zatem
kto zamieszkiwał ulicę Zbytki? (...) Niepozorna ulica będąca przedłużeniem
Pocztowej nazywała się dawniej Katterhagen, czyli okolica grzeszników,
a Zbytki to próba nadania polskiej nazwy o podobnym znaczeniu, chociaż
przyznać trzeba, że Zbytki brzmią bardziej niewinnie, a może nawet zachęcająco. Źródła historyczne są jednak
bezwzględne, ulica ta od niepamiętnych
czasów była miejscem zamieszkiwanym
przez grzeszne kobiety, to tu zjawiali się
panowie z całej Europy i zażywali zakazanych uciech. Bo jak powszechnie się
uważało – co nie znaczy, że jest to absolutna prawda – z domów publicznych
korzystali w Gdańsku prawie wyłącznie
przyjezdni. Miejscowi bogacze mieli od
tego służące, żony i kochanki na mieście,
a miejscowi biedacy nie mieli pieniędzy.
Inna ulica o złej sławie to Żabi Kruk.
Poggenpfuhl oznaczała wprost Ropusze
Bajoro, a ropucha była wówczas gwarowym określeniem prostytutki.
Trzecią znaną z przekazów ulicą
o złej reputacji była Różana, a czwartą
Panieńska”(...).
Piotr Rowicki
ExpressKaszubski.pl 7.01.2012
Gryf gościł Panterę,
Rekina i Rudego
Członkowie Stowarzyszenia Miłośników Broni Pancernej „Pantera” przywrócili świetność czołgu T-34 i przekazali dziś w Żukowie klubowi „Rekin”,
który jakiś czas temu zakupił maszynę
z demobilu. Czołg zaczynał niszczeć, ale
teraz jest już w pełni sprawny. Miłośnicy
militariów spotkali się dziś w Żukowie
na bazie firmy „Gryf”, by obejrzeć efekty
pracy i możliwości „Rudego”.
Czołg T-34, a więc popularny
„Rudy” należy do Klubu Nurków „Rekin”. Jak mówi prezes organizacji Jerzy
Janczukowicz, udało się go odkupić od
wojska, ale od pewnego czasu niszczał.
Pomógł Marian Kotecki, właściciel firmy
„Gryf”, miłośnik sprzętu wojskowego,
prezes Stowarzyszenia Miłośników Broni Pancernej „Pantera”. (...)
Maszyna odrestaurowana przez
firmę „Gryf” robi wrażenie. I chociaż
w trakcie jazdy porusza się bardzo
zgrabnie, jednak prowadzenie czołgu
wymaga nie lada umiejętności i przede
wszystkim siły.
– Nowsze czołgi miały już hydrauliczne układy sterowania, a w T-34 ich
jeszcze nie było, więc potrzeba bardzo
dużej siły, by nim kierować – mówi Marian Kotecki.
T-34 waży 32 tony, ma silnik o mocy
450 KM i „pożera” 400 litrów paliwa
w jeździe terenowej oraz 50 litrów oleju
silnikowego.
Wojciech Drewka
„Dziennik Bałtycki”, 15.01.2012
Pucka szkoła pod żaglami
W Pucku powstaje niepubliczna
szkoła, w której część lekcji odbywać się
będzie... pod żaglami i przy samej plaży.
Szkoła, a w zasadzie ich zespół – bo
edukacja prowadzona będzie od podstawówki aż po ogólniak – właśnie szuka
chętnych do nauki. – Chętnych nie brak,
bo już wiemy, że na pewno otworzymy
dwie klasy gimnazjum – zapewnia Arkadiusz Gawrych, prezes Lokalnej Grupy Działania Małe Morze, przy której
istnieje zespół szkół.
Integralną częścią edukacji będzie
nauka na wodzie, czyli tygodniowe
rejsy. Te odbywać się będą na Bałtyku
i Morzu Śródziemnym. Uczniowie także mają zdobywać żeglarskie szlify na
wodach Zatoki Puckiej. Szkoła kupiła
już flotyllę jachcików typu Puck, finalizowana jest także transakcja kupna
jachtu morskiego za kilkaset tysięcy
złotych. – Młodzi nie mają gdzie zdobywać uprawnień, a u nas będą mieli je za darmo – tłumaczy Gawrych. Kończąc gimnazjum, uczniowie będą
zdawali egzaminy na patent sternika
jachtowego. Po ogólniaku na sternika
motorowodnego. – To podstawowe
stopnie, ale pozwalają swobodnie pływać i dalej się żeglarsko rozwijać – wyjaśnia Arkadiusz Gawrych. Uczniowie w Pucku uczyć się będą
także... nad samą wodą – szkoła wynajęła właśnie pomieszczenia lekcyjne w Harcerskim Ośrodku Morskim w Pucku. Położonym właśnie przy samej plaży. (...) Dwùtidzennik „Kaszëbë” – pòprzédca cządnika „Pomerania” – ùkazywôł sã w latach 1957–1961. Na jegò łamach drëkòwóné
bëłë rozmajité tekstë tikającé sã m.jin. historëji, spòlëznowëch sprôw, pismieniznë. Czasã mòże westrzód nich nalezc czekawé
„smaczczi” – kąsk do smiéchù, kąsk do płaczu. Kò niechtërné wôrt je przëbôczëc.
Smaczczi z „Kaszëb”
Jastarnia. Zespół teatralny z Połebowa wystawił niedawno pod kierownictwem nauczyciela J. Stenki 5-aktówkę
B. Sychty „Hanka sę żeni”. Sztukę tę obejrzeli mieszkańcy Połebowa, Żelistrzewa,
Celbowa i Połczyna. „Hanka” bardzo im
się podobała, o czym świadczyła duża
frekwencja na przedstawieniach i nienaganne zachowanie.
Inaczej natomiast przyjęli połebowian
rybacy w Jastarni. Obskurna świetlica
z powybijanymi szybami nie była wcale zachęcającym dla aktorów widokiem.
Zaraz po przyjeździe miejscowi chuligani, nabrawszy animuszu w knajpie…
przebili gwoździem oponę samochodu,
pomerania luty 2012
a następnie wdarli się siłą na salę, turbując stojących w drzwiach trzech chłopców
z Połebowa. „Gościnnie” przyjętych aktorów pocieszono po przedstawieniu, że
i tak są dobrze traktowani, ponieważ pozwolono im spokojnie wyjechać. Trzeba
przyznać – „gościnni” i „kulturalni” są ci
jastarniacy! (Zyg-ski)
Kaszëbë, nr 5 (36), 1–15.III.1959 r.
7
miesącowô téma
Rewòlucjô w egzaminach
Nie sygnie ju gadac! Przińdny szkólny kaszëbsczégò jãzëka bãdą mùszelë zdawac téż pisemny egzamin. To prôwdzëwô rewòlucjô w dopùszcziwanim do robòtë w szkòle.
DA R I U S Z M AJ KÒ W S C Z I
Szpecjalny regùlamin, jaczi
17 stëcznika przëjimnãło Karno
Òbsądzywającé ò znajemnoce kaszëbsczégò jãzëka, dzeli egzaminë
dlô szkólnëch na dwa partë. Pierszi
z nich bãdze pisemny i mô sprôwdzëc spòsobnoscë zdôwającégò, żlë
jidze ò rozmienié tekstów, czëtanié
i pisënk. Drëdżi to gãbny egzamin,
dze mdze mùsz pòchwôlëc sã swòją
gôdką. Ju dzysô je widzec pòrëszenié
westrzód szkólnëch. Òdbiéróm telefónë
z pitaniama, òd czedë nowi regùlamin
wchôdô w żëcé, jak mô wëzdrzec terô
egzamin, a tej-sej lëdze pitają, czë
mòżna jesz zdôwac „pò stôrémù” –
gôdô Lucyna Radzymińskô, szpecjalista ds. edukacji kòl biura Òglowégò
Zarządu Kaszëbskò-Pòmòrsczégò
Zrzeszeniô. Taczi mòżlëwòtë równak ju ni ma. Pòstãpny egzamin
dlô szkólnëch kaszëbsczégò jãzëka
i kandidatów do te warkù òdbãdze
sã na zymkù i wszëtkò pùdze ju wedle latoségò regùlaminu.
Dzãka nowi pùnktacji nie dô sã
dostac zgòdë na robòtã w szkòle bez
dobri znajemnotë pisaniô. Za gãbny
egzamin kòmisjô mòże dac nié wicy
jak 25% òglowi sëmë pùnktów. Żebë
zdac, je mùsz dobëc nômni 50%.
Dodôwkòwò, ti ùczãstnicë egzaminu,
co dostóną midzë 50 a 59% pùnktów,
dostóną prawò ùczeniô blós na 1 rok
i to leno w klasach I–III. Szkólny, jaczi tak słabò rozmieje kaszëbsczi, nie
je w sztãdze dobrze przërëchtowac
starszich ùczniów, a òsoblëwie maturańtów – argùmeńtowelë nôlëżnicë
Karna Òbsądzywającégò.
8
Żelë chtos dostónie òb czas egzaminu midzë 60 a 74% pùnktów,
mdze miôł prawò ùczëc na wszëtczich edukacyjnëch etapach, przez
3 lata. Nôlepszim zdôwającym
(wicy jak 74%) òstóną wëdóné zaswiôdczenia na 5 lat. Absolweńtowie pòdiplomòwëch sztudiów
téż bãdą mùszelë zdôwac egzaminë, ale żelë dostóną wicy jak 74%
punktów, to żdają na nich bezterminowé prawa do ùczeniô kaszëbsczégò jãzëka. Te regle nie
tikają sã tëch, co ju chùdzy dostelë zaswiôdczenia bez czasowégò
ògreńczeniô i ùczãstników warający
terô „pòdiplomówczi” w Bëtowie
i Słëpskù.
Jesmë przëszëkòwóny na te zmianë.
Testë zrëchtëje Karno Òbsądzywającé,
më òdpòwiôdómë za nalezenié pasowny
zalë i całą logistikã. Żelë bãdą chãtny,
w strëmiannikù abò łżëkwiace rëszimë z nowim egzaminã – zagwësniwô
L. Radzymińskô.
Pisemny egzamin mòże téż miec
cësk na wikszé zajinteresowanié
rozmajitima kùrsama i szkòleniama. Pò prôwdze ju terô widzymë,
że òsoblëwie w lãbòrsczim krézu i we
Gduńskù je wicy chãtnëch do ùczbë
kaszëbsczégò jãzëka jak donąd. Wiadło ò nowim regùlaminie nie doszło
jesz do wiele szkólnëch, tej mëszlã,
że dopiérze w nôblëższich miesącach
ùzdrzimë, jaczé są brëkòwnotë. Më
jesmë przëszëkòwóny do zbògaceniô
najégò bédënkù i pòmòżemë szkólnym
w bëlnym zdôwanim egzaminów –
pòdczorchiwô Beata Lost z Akademie Warkòwégò Sztôłceniô.
pomerania gromicznik 2012
Z Renatą Mistarz, sekretérą
Karna Òbsądzywającégò
ò znajemnoce kaszëbsczégò
jãzëka, ò nowëch reglach
egzaminu dlô szkólnëch
i ùczenim sã przez całé żëcé
gôdô Dariusz Majkòwsczi.
Òd latoségò rokù szkólny kaszëbsczégò jãzëka bãdą mùszelë rozmiôc
pisac pò kaszëbskù. Niejedny są rozgòrzony taką pòzmianą...
Ni mòże tuwò bëc gòrzu, bò szkólny
mùszi rozmiôc pisac, a më mùszimë
to sprôwdzëc. Egzaminë dlô szkólnëch warają òd 2003 rokù i donądka
bëłë òne pò prôwdze letczé. Lëdzy
do ùczeniô kaszëbsczégò jesmë mielë
wcyg za mało, tej robilë jesmë wszëtkò,
żebë chcelë to robic. Jiwer je z tim, że
dzél szkólnëch pò zdónym egzaminie
nick ze swòjim felënkã wiédzë nie robił
– to bëło niepòwôżné pòdchôdanié do
swòjich òbòwiązków. Równak wërazno chcã rzeknąc, że wiãkszosc cãżką
robòtą dwigała swòjã wiédzã i bëlno
ùczëła kaszëbiznë w szkòle.
Pòdług niechtërnëch pisemny egzamin to takô „próba skùńczeniô z OSP
i pòczątk warkòwi ògniowi starżë”.
Pò prôwdze żdaje nas rewòlucjô?
Przërównanié je czekawé, ale mëszlã,
że rewòlucji nie bãdze. Wiãkszi dzél
szkólnëch rozmieje pisac i dlô nich te
egzaminë bãdą leno pòcwierdzenim
jich cãżczi robòtë. A ti, co słabò gôdają, czëtają i piszą, mùszą sã wząc do
robòtë.
miesącowô téma
ùczëc. Òkróm te, mòżna wząc ùdzél
w szkòleniach, pòdiplomòwëch
sztudiach. Wiele szkólnëch rôd wëzwëskało taką leżnosc i òni wierã bez
strachù, czedë skùńczi sã jima prawò
do ùczeniô kaszëbsczégò jãzëka,
pòdéńdą do egzaminu, téż pisemnégò.
Dlôcze ta refòrma òsta wprowadzonô
dopiérze latos?
Jaż zyb przechòdzy pò plecach, czej sã
czëje Wastnë słowa: szkólny, co słabò
gôdają, czëtają i piszą… Jak taczi
lëdze mòglë tej ùczëc kaszëbsczégò
jãzëka?
Na zôczątkù jesmë nie wierzëlë, że
nalézą sã chãtny do ùczeniô. Jesmë
mùszelë, jak to sã gôdô z pòlska, „chuchać i dmuchać” na kòżdégò chãtnégò.
Bëło karno baro rësznëch i òddónëch
kaszëbiznie szkólnëch, jaczé ùczëlë
w cãżczich warënkach, tej-sej darmôk.
Jesmë téż mëslelë, że kòżdi robòcy
człowiek je w sztãdze dac so radã, żelë
bãdze sã dobrze rëchtowôł do ùczbë.
I colemało tak prawie sã dzejało. Pò
rokù na pòstãpnym egzaminie wiele
lëdzy pòkazywało wiôldżi pòkrok,
dobiwelë w rozmajitëch kònkùrsach.
Równak nie wszëtcë mielë taką starã
ò rozwij swój i ùczniów.
Niechtërny szkólny, òsoblëwie ti
barżi doswiôdczony, są dbë, że tak
wiôlgô pòzmiana regùlaminu nie
je sprawiedlëwô. Czedë jesmë bëlë
pòtrzébny – gôdają – tej Zrzeszenié
robiło wszëtkò, żebësmë leno chcelë
ùczëc. A terô zasłëżónym szkólnym
kôże sã zdawac pisemné egzaminë.
Jem zadzëwòwónô, że mòżna tak
prawic. Niech zdrzą na to z drëdżi
stronë. Czedë nie bëło robòtë, felowa-
ło gòdzyn do etatu, tej chcelë ùczëc
kaszëbsczégò, nawetka czedë nie
rozmielë gadac w tim jãzëkù. Tej-sej
prawie dlôte dzecë nie chcałë sã dali
ùczëc rodny mòwë i wëpisywałë sã
òd niejednëch szkólnëch. Ùczenié sã
przez całé żëcé je dzysdnia wpisóné
w dzejanié kòżdégò człowieka, a ju
òsoblëwie szkólnégò. Jô wiém, że wiele
z nich zaczinało robòtã w drãdżich warënkach, czej felowało materiałów do
ùczbë, ale téż dzãka temù mòglë dorobic i ni mùszelë jezdzëc pò rozmajitëch
szkòłach, żebë miec całi etat. A ò retaniu naji kaszëbsczi spôdkòwiznë, to ju
nawetka nie gôdóm...
Rozmiejã, że niżódné protestë nick
nie zmienią i na zymkù bãdzemë
mielë pierszi pisemny egzamin.
Sprawa je ju zamkłô i ni ma òd te
òdstąpieniô.
Nie bòjice sã, że wiele szkólnëch
wërzasnie sã tegò egzaminu abò nie
bãdze w sztãdze zdac i zôs bãdze felowac lëdzy do robòtë?
Ni móm ò to strachù. Mëszlã, że pisanié pò kaszëbskù nie je jaż tak
drãdżé. Chãtny mają téż wiele
materiałów. Są ùczbòwniczi, rozmajité ksążczi, „Pomerania”, „Stegna”, zwãkòwé lopczi. Je sã z czegò
pomerania luty 2012
Chùdzy jesmë ni mòglë, bò pò pierszé,
je to logisticzno drãgô pòdjimizna, a pò
drëdżé, dopiérze terô kùńczi sã tak
chùtczi rost wielenë dzecy, co ùczą sã
kaszëbsczégò. Zdôwô sã, że nôwiãkszi
boom, czedë òb jeden rok na ùczbã
rodny mòwë zapisywało sã nawetka
ò 3 tës. dzecy wiãcy w przërównanim
z ùszłim, ju minął. Terô spòdleczné
pòtrzébnotë òstałë ju załatwioné
i mòżemë zrobic krok wprzódk.
Na jaczim spòdlim Karno Òbsądzywającé ò znajemnoce kaszëbsczégò jãzëka przëszëkòwało refòrmã?
Jesmë wëszlë òd Europejsczégò
Systemù Òpisënkù Jãzëkòwégò Sztôłceniô. W Pòlsce nen dokùmeńt je
ùżiwóny do ùczbë cëzëch jãzëków,
równak w Europie kòrzistają z niegò
téż przë ùczbie mniészëznowëch
jãzëków, np. katalońsczégò czë
baskijsczégò. Jesmë mùszelë dopasowac zôpisë tegò Systemù do najich
warënków i mòżlëwòtów.
Mòżece ju terô zdradzëc, jak bãdze
wëzdrzôł ten pisemny dzél egzaminu
dlô szkólnëch kaszëbsczégò jãzëka?
Rëchtëjemë szpecjalné zadania, jaczich
przikładë pòkôżą sã na jinternetowi
starnie Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô (www.kaszubi.pl). Tam téż
szkólny nalézą lëteraturã, z chtërny
wôrt je sã przëszëkòwac i wëmôgania
sparłãczoné z egzaminã. Òkróm te prawie na ti starnie dô sã nalezc terminë
i môl egzaminów, a téż fòrmùlarë zgłoszeniowé, chtërne szkólny i kańdidatowie mùszą wëpełnic i przesłac majlã.
9
edukacja regionalna
Edukacji nie można
zostawiać szkole
Z dr Adelą Kożyczkowską z Instytutu Pedagogiki Uniwersytetu Gdańskiego o edukacji
regionalnej i wstydzie etnicznym Kaszubów rozmawia Marek Adamkowicz.
Sporo się mówi o konieczności
prowadzenia edukacji regionalnej.
Czy na pewno jest ona nam aż tak
potrzebna?
Żeby odpowiedzieć na to pytanie,
powinniśmy najpierw określić, czym
jest edukacja regionalna. W literaturze znajdziemy wiele sposobów myślenia o „edukacji”. Najbliższy jest
mi pogląd prof. Romany Miller, która wiąże edukację z socjalizacją, czyli
uspołecznianiem. Procesy o charakterze edukacyjnym są przez nią rozumiane jako interwencja w związek człowieka i świata, prowadzona
w sposób celowy i planowany, zwykle przez profesjonalnych wychowawców-edukatorów, np. w szkole.
Trzeba jeszcze dodać, że miejscem,
gdzie dzieje się socjalizacja, jest
w dużej mierze dom i środowisko
najbliższe dziecku (oraz dorosłemu).
Mówi pani o pierwszym członie
pojęcia „edukacja regionalna”. A co
z drugim?
W edukacji regionalnej granice
świata, z którym człowiek buduje
relacje, rzeczywiście są zawężone
do regionu, w którym żyje (w sensie
geograficznym), bądź do regionu,
który żyje w człowieku (w sensie
abstrakcyjnym, symbolicznym, czy
też wspomnieniowo-wyobrażeniowym). Oczywiście, nie znaczy to, że
pominięty zostaje świat poza regionem. Idzie raczej o to, by otworzyć
10
przed człowiekiem szansę poznania
także tego, co najbardziej swojskie
i bliskie. Profesor Kazimierz Kossak-Główczewski nazywa to „powrotem do domu, do źródeł życia każdego człowieka”. Jeśli tak rozumieć
edukację regionalną, to jej celem byłoby otwieranie przed człowiekiem
możliwości rozpoznawania tego,
kim jest i skąd przychodzi.
Inaczej do sprawy podchodzi prof.
Jerzy Nikitorowicz. Uważa on, że
edukacja regionalna jest wstępem do
edukacji międzykulturowej. W pewnym sensie uwrażliwiałaby ona
człowieka na możliwość spotkania
z innym i na dialog w przestrzeni
„pomiędzy” kulturami, w taki sposób, aby człowiek czegoś od człowieka i o człowieku mógł się uczyć.
Który z tych poglądów jest pani
bliższy?
Do niedawna uwodziła mnie teza
prof. Nikitorowicza, ale dziś myślę,
że może też być odwrotnie: wielokulturowość może stanowić zaczyn
edukacji regionalnej. Ponadto można edukację regionalną rozumieć
jako edukację o kulturze regionu,
jako stwarzanie człowiekowi możliwości uczestnictwa w kulturze
symbolicznej – i wówczas trzeba ją
pojmować jako nieodłączną część
kształcenia ogólnego. Wobec powyższego odpowiedź na pytanie,
czy edukacja regionalna jest potrzebna, wydaje się nasuwać sama.
pomerania gromicznik 2012
Profesor Edmund Wittbrodt podkreśla, że sukcesem rządu Jerzego
Buzka było wprowadzenie ścieżki
regionalnej w oświacie…
W podstawie programowej podpisanej przez ministra Wittbrodta
edukacja regionalna była rozumiana jako część kształcenia ogólnego. Gwarantowała ona dostęp do
kultury materialnej i symbolicznej
regionu. Oczywiście, w praktyce
wyglądało to różnie, w zależności
od tego, jakim potencjałem dysponował nauczyciel-regionalista. Eksponowane było też inne, równie
ważne albo i ważniejsze, myślenie
o edukacji regionalnej. Pojmowano
ją jako nieodłączną część edukacji
obywatelskiej. Jej zadaniem było
przygotować młodego człowieka
do uczestnictwa w społeczeństwie
(państwie), które jak zakładano,
przynajmniej na poziomie regionów różni się wewnętrznie. Jest to
pewien model obywatelskości i nie
ma znaczenia, jak bardzo był/jest
ów model dojrzały czy niedojrzały.
To był dobry początek.
Obecnie realizowana polityka
oświatowa zmierza jednak w innym kierunku.
Wydaje się, jakby w podstawie
programowej, którą podpisała
minister Katarzyna Hall, zapomniano o uczniach, nauczycielach
i rodzicach oraz o tym, co dla tych
edukacja regionalna
ludzi jest najważniejsze. Tak jakby
twórcy nowej podstawy nie mieli
żadnego pomysłu na wychowanie.
Nie wiadomo, o jakiego człowieka idzie w dzisiejszej szkole. I to
się zapewne zemści. Nie można
przecież projektować podstawy
programowej wyłącznie jako katalogu celów wynikowych. To trochę
jak administrowanie dzieckiem,
z którego nauczyciel ma „zrobić”
znormalizowanego ucznia – absolwenta systemu oświaty, będącego
zaczynem równie znormalizowanego człowieka. Dziecko nie jest tu
wartością autoteliczną, wartością
samą w sobie.
Minister Hall twierdziła, że wprowadzane zmiany wyjdą uczniom
na dobre.
Takie są oficjalne deklaracje. Niemniej, jeśli patrzeć na szkołę przez
pryzmat nowej podstawy, to absolutnie nikogo nie może interesować, z jakim bagażem doświadczeń społecznych i psychicznych
dziecko wchodzi do szkoły, co ono
już potrafi, a co sprawia mu trudność. Paradoksem jest sytuacja, gdy
dziecko przychodzi do zerówki
i wszyscy udają, że ono jest analfabetą, podczas gdy dobrze czyta
i pisze. Jedynym miernikiem na
starcie jest rozpoznanie, czy dziecko spełni oczekiwania szkoły czy
nie. A celem każdego kolejnego egzaminu jest kontrola poziomu napełniania ucznia konkretną szkolną
wiedzą, która przydaje się zwykle
tylko w szkole, choć i z tym różnie
bywa. Co więcej, gotowość szkoły
na przyjęcie dzieci o rok młodszych
mierzy się ilością dostępnych materaców… W tak pomyślanej szkole
z założenia nie może być miejsca
dla edukacji regionalnej, bo popsuje ona robienie „znormalizowanego
ucznia”. Jedyne, co się „jakoś” udaje w dzisiejszej szkole, to nauczanie
języka i kultury mniejszości etnicznych i narodowych. Tyle że udaje
się to tylko tym mniejszościom,
które zostały zalegalizowane przez
ustawę o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz o języku regionalnym, choć i z tym jest różnie.
Sporo zależy od determinacji danej
grupy mniejszościowej.
W swoim wystąpieniu na konferencji dotyczącej wielokulturowości Pomorza, jaka niedawno odbyła się w Wojewódzkiej i Miejskiej
Bibliotece Publicznej w Gdańsku,
zwróciła pani uwagę, że w budowaniu tożsamości regionalnej niekoniecznie główną rolę powinna
odgrywać szkoła.
Moim zdaniem, istotne jest, aby
szkoła nie była głównym miejscem,
w którym to się odbywa. Trzeba
bowiem pamiętać o jednej ważkiej
kwestii: szkoła nie należy do człowieka czy jego najbliższej wspólnoty, ale do państwa. Wyłączam
szkoły społeczne czy prowadzone
przez związki wyznaniowe. Chociaż nie. Taka szkoła też do kogoś
należy. Istotne jest więc, żebyśmy
w końcu otwarcie zaczęli pytać
o to, czyj interes jest realizowany
poprzez edukację, a w konsekwencji i szkołę.
pomerania luty 2012
Sądzi pani, że ktoś zabierze głos
w tej sprawie?
Mam nadzieję... W tym roku byłam
na Bałkanach, w Kosowie. Państwo
jest młode, za to problemy stare.
Moją uwagę przykuła publiczna
debata, w której nie tylko mówiono
o tym, że prawo źle działa i trzeba je
naprawić, ale także stawiano w niej
pytania o edukację. Doktor Hasnije
Iljazi z Katedry Filozofii Uniwersytetu w Prisztinie pytała w telewizji śniadaniowej, czyj interes ma realizować
edukacja i jakimi cechami (cnotami)
chce ona obdarzyć człowieka-ucznia,
człowieka-nauczyciela, człowieka-rodzica. Jeśli szkołę pozostawimy tylko
państwu, albo jakiejś organizacji, i to
szkoła będzie wywierać największy
wpływ na nasze dzieci, to będziemy
mieli do czynienia z wypaczeniem
idei konstruowania tożsamości regionalnej, zarówno osobowej, jak
i zbiorowej. Jeśli jednak uznamy,
że tożsamość ma być budowana
tylko w szkole, a więc w sytuacji,
gdy „odbierzemy” dzieci rodzicom,
czyli oderwiemy dziecko od tego
wszystkiego, co o nim stanowi
i co definiuje, kim ono jest w momencie wejścia do szkoły, a także
11
edukacja regionalna
w późniejszym okresie, to w pewnym sensie zmierzymy się z projektem jakiegoś „nowego człowieka” dla
jakiegoś „nowego świata”. Konsekwencje takich działań znamy z przeszłości. Tworzenie „nowego człowieka” na podstawie „antropologicznej
biologii”, to faszyzm, a tworzenie go,
opierając się na „klasowej socjologii”,
prowadzi do komunizmu.
To są skrajne przykłady. Dlatego
wolałbym raczej zastanowić się nad
tym, do czego powinna prowadzić
edukacja regionalna na Pomorzu,
przy czym szczególnie interesują
mnie Kaszuby, gdzie jak wiadomo, w szkołach uczy się języka regionalnego.
Rzeczywiście, przytoczyłam skrajne
przykłady, ale powinniśmy pamiętać
o tych niebezpieczeństwach. Podobne rzeczy dzieją się i dzisiaj, wprawdzie daleko od nas, niemniej możemy je obserwować w telewizji.
Wracając jednak do Kaszubów, trzeba zaznaczyć, że dzieje ich dążeń
oświatowych to historia idei, która liczy sobie ponad 160 lat. Jej początek
wiązany jest z Florianem Ceynową.
To on przypomniał nam, Kaszubom,
o naszym istnieniu. Najważniejszym
elementem prowadzonych przez niego działań była edukacja, dziś powiedzielibyśmy: regionalna. Ceynowa
i później Młodokaszubi odwoływali
się do określenia „edukacja szczepowa”. Jej celem było budzenie świadomości Kaszubów. Nie była to jednak
edukacja szkolna. Odbywała się ona
poza szkołą i była wiązana z szeroko
rozumianą działalnością kulturalną.
Co ciekawe, chętnie odwoływano
się wówczas do aspektów politycznych. Pisali o tym wprost zwłaszcza
Młodokaszubi. Świętopełk Sudomski
wyjaśniał na łamach „Gryfa. Pisma
dla spraw kaszubskich”, że polityczny cel pracy Młodokaszubów wiąże
się z pracą edukacyjną nakierowaną
na budzenie świadomości. Polityka
nie była tu rozumiana jako przynależność partyjna czy sztuka zarzą12
dzania państwem. Podobnie jak dziś
szło o urzeczywistnianie dwóch celów: kulturowego i ekonomicznego
(gospodarczego).
Na czym to polegało?
W pierwszym przypadku chodziło
o odbudowanie i rozwijanie kultury
kaszubskiej. Ważna była tu praca nad
normalizacją języka kaszubskiego
oraz dokumentowanie materialnych
i niematerialnych wytworów kultury.
Dążenia te wiązały się także z chęcią
pokazania Polakom kultury kaszubskiej. Drugi cel dotyczył budzenia
świadomości w sferze ekonomicznej
oraz wskazywania, że edukacja zawodowa i ogólna (nie kaszubska, ale
kształcenie w obrębie kultury większościowej) mają znaczenie dla późniejszego życia i dobrobytu. Trzeba
oczywiście pamiętać o ówczesnym
kontekście politycznym. Okres zaborów w swoisty sposób „sprzyjał”
Kaszubom, bo geograficznie i historycznie Kaszuby były pojmowane, tak jak i teraz, jako część Polski,
a mowę kaszubską traktowaną jako
„synonim” mowy polskiej. Kaszubskość rozumiano więc jako politykę
kulturową propolską i jednocześnie
antyniemiecką. Jednak zarówno po
stronie polskiej, jak i kaszubskiej
– wyjątkowo użyję takiego rozróżnienia – były osoby, które zarzucały najpierw Ceynowie, a później
Młodokaszubom dążenia separatystyczne. Okazało się bowiem, że działania związane z budzeniem świadomości Kaszubów, a więc dotykające
kwestii tożsamościowych, łączą się
ze zdrowo pojmowaną autonomią,
czyli ze świadomym dostrzeganiem
m.in. różnicy etnicznej i językowej
jako różnicy kulturowej. Stopniowo
zaczęła też kiełkować w Kaszubach
potrzeba dążeń wolnościowych.
Nie chodzi tu o wolność rozumianą
jako anarchia czy separatyzm, ale
o wolność jako prawo do samostanowienia o sobie i swej kulturze, a zatem także o prawo do edukacji swoich dzieci. Z tym prawem wiąże się
pomerania gromicznik 2012
jednak obowiązek, jaki muszą przyjąć na siebie Kaszubi. Obowiązek
dbania o kulturę kaszubską na równi
z kulturą polską, i odwrotnie. A także troszczenie się o edukację dzieci
i własną. Chodzi tu nie tylko o poznawanie języka i kultury kaszubskiej, ale także o kształcenie ogólne
i zawodowe.
Są to sprawy aktualne i dzisiaj…
To prawda. Przed Zrzeszeniem Kaszubsko-Pomorskim, jako reprezentacją m.in. rdzennych mieszkańców
Pomorza, stoją zadania związane
z polityką kulturową, a w węższym znaczeniu, z polityką edukacyjną. Mam na myśli projektowanie i realizację działań szkolnych
i pozaszkolnych. Pamiętajmy jednak, że Zrzeszenie budząc i pogłębiając w Kaszubach ich świadomość,
jednocześnie wciąż musi rozbrajać
ich wstyd etniczny.
Wstyd?
Właśnie tak. Budzenie świadomości szczepowej i uwrażliwianie Kaszubów na kwestie tożsamościowe
obudziło w nich, czy też wytworzyło, trudno to jednoznacznie określić,
poczucie wstydu. Profesor Brunon
Synak napisał, że wstyd Kaszubów
był i jest związany z językiem kaszubskim. Ale nie z językiem jako
takim, tylko z tym, co za nim się
kryje: a w zasadzie ze znaczeniami,
jakie mu nadawano. Są to takie pojęcia, jak „chłopskość”, „wsiowość”,
także brak wykształcenia. Myślę, że
na wstyd Kaszubów złożyło się też
wiele innych elementów, chociażby
mit o tym, że socjalizowanie dziecka w mowie kaszubskiej jest przyczyną upośledzenia umysłowego.
Co ciekawe, pogląd ten został „potwierdzony” na początku lat 70. XX
wieku „badaniami naukowymi”
realizowanymi przez studentów,
a nie naukowców [podkreśl. AK]
Wydziału Lekarskiego Akademii
Medycznej w Gdańsku oraz Psycho-
ruch młodokaszubski i jego dziedzictwo
logii Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Podobnym mitem jest przekonanie,
że język kaszubski przeszkadza
w nauce języka polskiego. Jeśli do
takich poglądów dodamy istniejące,
zdaniem niektórych, podobieństwo
brzmieniowe języków kaszubskiego i niemieckiego, to wyjdzie z tego
wszystkiego „wsiowy głupek, który
z pewnością miał dziadka w Wehrmachcie”. Wstyd, o którym mówię,
nazwaliśmy z profesorem Kossak-Główczewskim wstydem etnicznym. Jedną z jego konsekwencji
jest, niestety, skuteczne odstraszanie Kaszubów od używania własnego języka. Muszę tu zaznaczyć,
że z podobnym problemem wstydu
etnicznego do dziś borykają się Ślązacy.
Niezależnie od kwestii wspomnianego wstydu wielu Kaszubów pyta
się: Po co uczyć dzieci kaszubskiego? Do czego jest on potrzebny?
Może do tego, żeby – mimo wszystko – różnić się? Zobrazuję to pewnym kaszubskim daniem – potrawką z kury w białym sosie. Wszyscy ją
znają. Danie jest podawane na świąteczny, celebrowany obiad, a składa
się z czterech wyrazistych smaków
i czterech wyrazistych konsystencji
oraz kolorów: ryżu, słodko-kwaśnego sosu, rodzynek i mięsa.
Najistotniejsza w tej potrawie jest
autonomiczność, różnienie się poszczególnych składników. Autonomiczność, a więc jakaś wolność,
prawo do różnienia się. Zwróćmy
uwagę na to, że żaden ze składników nie jest podawany na osobnym
talerzu. Danie serwowane w ten
sposób zamieniłoby się w cztery
różne potrawy i prysnąłby czar
świątecznego obiadu. Ta właśnie
autonomiczność smaku, konsystencji i koloru każdego składnika sprawia, że można je podać na jednym
talerzu i wspólnie tworzą one jedno,
doskonałe danie.
A teraz wyobraźmy sobie to samo,
tylko w postaci zmiksowanej…
Wytyczyli nowe
drogi
(część 1)
Nie można opisać i zrozumieć fenomenu regionalizmu kaszubskiego bez uwzględnienia dorobku i myśli kręgu osób, które
zwykliśmy nazywać ruchem młodokaszubskim.
C E Z A RY
O B R AC H T- P RO N DZ Y Ñ S K I
Ruch ten pojawił się na przełomie XIX i XX wieku i na zawsze
odmienił kulturę kaszubską, wypracował nową formułę ideową
regionalizmu, wreszcie – stworzył
pierwsze instytucje kaszubskie.
Czas, czyli kontekst historyczny
O Młodokaszubach wiemy już
bardzo dużo. Mamy naukowe i popularne biografie oraz bardzo wiele
szkiców i artykułów poświęconych
najwybitniejszym postaciom w tym
środowisku – są biografie Aleksandra Majkowskiego, Jana Karnowskiego, ks. Leona Heykego, Franciszka Sędzickiego. Dobrze opisano
najważniejsze ich przedsięwzięcia
– pismo „Gryf”, Koło Kaszubologów
w Pelplinie, dzieło Izydora i Teodory
Gulgowskich, Muzeum Pomorsko-Kaszubskie w Sopocie. Wydano najważniejsze dzieła Młodokaszubów,
które do dziś stanowią największe
dokonania w literaturze kaszubskiej.
Przeprowadzono też bardzo wiele
akcji upamiętniających – są pomniki,
tablice, obeliski, okolicznościowe medale, dziesiątki seminariów i konferencji. Ale jednocześnie ciągle uderza
powierzchowność wiedzy o ich życiu
i myśli, sprowadzającej się najczęściej
do swoistych zaklęć typu „trójca
Młodokaszubów” i „co kaszubskie,
to polskie”… Tymczasem aby zrozumieć to, kim dzisiaj jako społeczność
kaszubska jesteśmy, musimy dogłęb-
pomerania luty 2012
nie poznać i przemyśleć dokonania
pokolenia, które wytyczyło nowe
drogi ruchu kaszubskiego ponad sto
lat temu.
Zacznijmy od uświadomienia
sobie czasu i kontekstu historycznego, w jakim dochodzi do pojawienia się tegoż ruchu. Prof. Gerard
Labuda, omawiając syntetycznie
główne przyczyny „odżycia ducha
narodowego na Pomorzu Gdańskim, w tym również na Kaszubach”
w II połowie XIX wieku, wskazywał
na wzmożone migracje ludności,
również niemieckiej, pruską akcję
kolonizacyjną i opór przeciw niej,
Kulturkampf, połączony z walką z językiem polskim w Kościele
i szkole, rozszerzenie prawa wyborczego, wciągnięcie nowych grup
ludności w życie publiczne (proces
demokratyzacji służący aktywizacji
warstwy chłopskiej) i wreszcie narodziny rodzimej inteligencji polskiej.
Tym jednak, co było specyficzne dla
Pomorza i co wyróżniało ten region
spośród innych ziem zaboru pruskiego, była „kwestia kaszubska”.
Zmiany społeczne, polityczne, demograficzne, edukacyjne etc. doprowadziły do pojawienia się specyficznego i nowego środowiska,
które zwykliśmy określać ruchem
młodokaszubskim. Główne dylematy z nim związane G. Labuda
przedstawiał następująco: „a) ruch
młodokaszubski był dziełem młodej
inteligencji kaszubskiej, wobec tego
powstaje pytanie, w jakim stopniu wyrażał on stan świadomości
13
ruch młodokaszubski i jego dziedzictwo
pozostałych warstw społeczności
kaszubskiej; b) ruch młodokaszubski, podtrzymując zasadniczą ideę
Ceynowy odradzania świadomości narodowej Kaszubów przez
pielęgnowanie pierwiastków rodzimych, nie usuwał potencjalnej
dwutorowości, iż to odrodzenie
mogło rozwijać się zarówno w kierunku podtrzymywania tradycyjnej
wspólnoty politycznej, kościelnej
i kulturalnej z polszczyzną, jak też
w kierunku własnej odrębności kulturowej (w takim przypadku stawał
się on, chcąc nie chcąc, elementem
gry w szerszym konflikcie polsko-niemieckim); c) ruch ten, co było
niemożliwe do uniknięcia, sprowadzając kwestię odrębności języka
kaszubskiego do dziedziny rozważań »czysto teoretycznonaukowej«,
zamykał oczy na oczywisty fakt, że
zagadnienie tej odrębności stało się
od razu faktem natury politycznej
w określaniu przynależności narodowej w urzędowych statystykach
rządu pruskiego”.
Kim byli ci ludzie?
Zwykle krąg Młodokaszubów
sprowadza się do trzech, czterech
osób… Tymczasem było to środowisko znacznie szersze i mocno wewnętrznie zróżnicowane. Wystarczy
sięgnąć do najważniejszego dokumentu opisującego proces narodzin
tego środowiska, czyli do Mojej drogi kaszubskiej Jana Karnowskiego
i prześledzić przypisy biograficzne
opracowane przez wydawcę tych
wspomnień prof. Józefa Borzyszkowskiego, aby stwierdzić, że było to
kilkadziesiąt osób, nie zawsze zresztą mających korzenie kaszubskie, ale
zafascynowanych kulturą kaszubską.
Zwykło się też mówić, że była to
grupa „młodej inteligencji”. Jednak
sami Młodokaszubi odżegnywali
się od myślenia wyłącznie w kategoriach pokoleniowych. I rzeczywiście – były wśród nich osoby
starsze nawet o kilka dekad od A.
Majkowskiego, nie mówiąc o J. Karnowskim czy ks. Heyce. Przykła14
dem może być prezes Towarzystwa
Młodokaszubów, urodzony w Rabacinie pod Bytowem w 1856 r. ks.
Ignacy Cyra. Albo Roman Janta-Połczyński z Żabiczyna (ur. 1849),
poseł kaszubski, działacz społeczny
i gospodarczy, osoba wspierająca i „Gazetę Gdańską”, i „Gryfa”,
sygnatariusz Odezwy w sprawie założenia organizacji młodokaszubskiej,
przewodniczący zebrania założycielskiego Towarzystwa Młodokaszubów oraz prezes Towarzystwa
Muzeum Kaszubsko-Pomorskiego
w Sopocie.
Tym, co łączyło cały krąg młodokaszubski, było jednak pewne
wspólne doświadczenie biograficzne.
Pamiętać trzeba, że choć były to osoby wywodzące się z różnych kręgów
społecznych (z dominacją warstw
ludowych: gburów, rzemieślników,
drobnomieszczaństwa), to z drugiej
strony niemal wszyscy przeszli podobny proces kształcenia, zaliczając
przede wszystkim klasyczne gimnazjum niemieckie oraz w większości
przypadków studiując na niemieckich uniwersytetach. To doświadczenie biograficzne i droga kształcenia
są o tyle ważne, że ówczesny system
oświatowy był nastawiony na „tworzenie” oddanego obywatela państwa prusko-niemieckiego, ale jednocześnie był to system dający bardzo
dobre wykształcenie i otwierający
ogromne szanse społecznego awansu. Każdy, kto kończył gimnazjum
z maturą, a szczególnie uniwersytet,
mógł liczyć na możliwość zrobienia
znakomitej kariery, czy to w rozrastającym się aparacie państwowym, czy
w kwitnącej gospodarce. A pamiętajmy, że Niemcy końca XIX i początku XX wieku to kraj przeżywający
ogromny rozwój w każdym wymiarze. Gospodarka niemiecka stawała
do rywalizacji z potęgami ówczesnego świata, głównie Wielką Brytanią,
postęp technologiczny i modernizacja
przemysłu budziły wielkie poczucie
dumy. Gwałtownie rozwijały się
ośrodki miejskie, na czele z Berlinem,
będące naocznym dowodem żywot-
pomerania gromicznik 2012
ności społeczeństwa niemieckiego
i miejscem, gdzie najlepiej wyczuwało się puls cywilizacyjnej rewolucji. Państwo działało sprawnie i było
otaczane prawdziwym kultem. A niemiecka sztuka, literatura, muzyka i filozofia uznawane były za szczytowe
wytwory ducha ludzkiego. Każdy
młody człowiek, kształcąc się w gimnazjum i szczególnie na uniwersytecie, zderzał się z tą rzeczywistością,
która była atrakcyjna, uwodziła i dawała ogromne możliwości osobistego i zawodowego rozwoju. Za jedną
cenę – narodowej asymilacji! Był to
bowiem okres rozbudzania nacjonalistycznych emocji, których efektem
końcowym była I wojna światowa.
Dokonanie innego wyboru życiowego było w istocie aktem niezwykle
heroicznym, szczególnie w sytuacji
osób wywodzących się z biednych
rodzin. Ludziom tym pozostawały
w zasadzie cztery drogi kariery (pomijając możliwość odziedziczenia
gospodarstwa rolnego), mogli zostać
lekarzem, adwokatem, księdzem czy
też ekonomistą w dopiero rozwijającym się sektorze polskich instytucji
gospodarczych. Żadna z nich nie była
usłana różami i w porównaniu z ofertą, którą mogło złożyć młodemu człowiekowi państwo niemieckie, było to
doprawdy niewiele. A mimo to właśnie takiego wyboru Młodokaszubi
dokonywali. Przesłanką zaś do tego
były ich wybory ideowe i narodowe.
Polskość – szansą Kaszubów
na przetrwanie
Przywołany wyżej kontekst historyczny jest bardzo istotny dla zrozumienia dokonanego przez Młodokaszubów świadomego wyboru na
rzecz polskości. Pamiętajmy bowiem,
że na Pomorzu nie było równowagi
między kulturą niemiecką a polską.
Ta pierwsza dominowała bezwzględnie – język niemiecki był nie tylko językiem administracji, edukacji, życia
gospodarczego i politycznego. Dominował też w życiu codziennym,
a przede wszystkim był językiem
awansu społecznego. Z kolei kultura
ruch młodokaszubski i jego dziedzictwo
polska była daleka, często bardzo słabo znana, w wielu wypadkach mało
zrozumiała. A język polski wypierany był nie tylko z życia publicznego, ale w końcu nawet z nauczania
religii, co zresztą doprowadziło do
słynnego strajku szkolnego. Młodokaszubi mieli pełną świadomość
atrakcyjności kultury i cywilizacji
niemieckiej i siły jej oddziaływania asymilacyjnego. Pisali o tym po
wielokroć. Wiedzieli więc, że jeśli
nie podejmie się żadnej skutecznej
przeciwakcji, to Kaszubi w krótkim
czasie zostaną całkowicie zasymilowani, tak jak się to stało na Pomorzu Zachodnim. Wybierają więc
świadomie orientację polską, widząc
w kulturze polskiej szansę (choć nie
gwarancję) na przetrwanie w żywiole
niemieckim. Wybór był dokonywany
w sytuacji, gdy nikt nie wiedział, że
za kilkanaście lat Polska odzyska
niepodległość (choć o tym marzono),
gdy należało się liczyć z przykrymi
konsekwencjami – szykanami, ograniczeniem możliwości zaspokojenia
aspiracji życiowych, czasami wręcz
więzieniem lub zmuszeniem do
emigracji. Warto podkreślić, że niemal wszyscy Młodokaszubi przeszli
przez tajne kółka samokształceniowe,
czyli przez ruch filomacki. Oni uczyli
się Polski potajemnie, nielegalnie, ryzykując swoim losem, a wielki proces filomatów w Toruniu w 1901 r.
był przestrogą przed tym, co może
spotkać każdego angażującego się
w takie działania.
Trudny wybór
Oczywiście, relacje kaszubsko-polskie w ówczesnych realiach
Prus Zachodnich wcale nie były takie proste. Część polskich działaczy
narodowych, zwłaszcza konserwatywnych, przyjęła z niechęcią pojawienie się nowego aktora na scenie
publicznej. Aktora w dodatku od
razu bardzo aktywnego, żywiołowego, pomysłowego i głośnego.
A pamiętajmy, że inicjatywy Młodokaszubów były różnorodne: pismo
„Gryf”, które było zjawiskiem uni-
Dr Aleksander Majkowski. Źródło: www. najigoche.kaszuby.pl
katowym, prezentującym bardzo
wysoki poziom intelektualny i edytorski, wystawa historyczno-etnograficzna w Kościerzynie, muzeum
w Sopocie, twórczość literacka pisana w języku kaszubskim, aktywność publicystyczna. Młodokaszubi
nie kryli się ze swoimi aspiracjami,
a swoje postulaty wyrażali wprost,
wykorzystując wszelkie wówczas dostępne kanały komunikacji,
przede wszystkim prasę. Charakterystyczne przy tym, że z większym
zainteresowaniem i otwartością
spotkali się w Poznaniu czy Warszawie niż na Pomorzu. Tu oskarżenia
pod ich adresem poszły tak daleko,
że doszło do głośnego procesu A.
Majkowskiego z pelplińskim „Pielgrzymem”, w którym rozgoryczony twórca „Gryfa” przed pruskim
sądem musiał udowadniać, że nie
jest odszczepieńcem zdradzającym
sprawę polską.
Trzeba w tym miejscu podkreślić, że kwestia relacji kaszubsko-polskich miała dla Młodokaszubów znaczenie zasadnicze. W ich
myśleniu zawsze wyraźne było napięcie między przekonaniem o ko-
pomerania luty 2012
nieczności ochrony własnej kultury
(zwłaszcza języka), będącej podstawą poczucia odrębności, a z drugiej strony przekonaniem o silnej
więzi z narodem polskim. Łączność
z Polską była dla nich sprawą fundamentalną, centralną – w realiach
rozbiorowych bez wyboru na rzecz
polskości Kaszubi byli ich zdaniem
skazani na zatracenie. Ale pamiętać
trzeba, że wcale nie był to wybór
oczywisty, a tym bardziej najłatwiejszy, nie tylko z powodów przywołanych wyżej. Oto bowiem Młodokaszubi doskonale zdawali sobie
sprawę z tożsamościowego rozbicia
społeczności kaszubskiej, z labilności postaw narodowych, a przede
wszystkim z gwałtownie postępującej asymilacji w kulturze niemieckiej, która wówczas jawiła się
jako niezwykle atrakcyjna, nośna…
I wcale nie była odbierana przez
przeciętnych Kaszubów jako obca.
Tym trudniejsze stawało zadanie
przed nimi, tym większe wyzwanie.
Dokończenie artykułu wraz z wyborem tekstów Młodokaszubów w kolejnym
numerze „Pomeranii”.
15
Rok Młodokaszubów
Młodokaszubi
z Kociewia
Nie tylko na Kaszubach – ślady działalności Towarzystwa Młodokaszubów odnajdziemy
w każdym powiecie województwa pomorskiego i niemal w każdej miejscowości. Warto
przypomnieć, że w tym stowarzyszeniu działali także Kociewiacy.
K RZ YS Z TO F KO R DA
Pasjonaci Pomorza
spotkali się w Gdańsku
Na zjazd młodokaszubski, który odbywał się w lokalu Bildungsvereinhaus przy ulicy Hintergasse
16 I (obecnie Podmurna I) w Gdańsku w dniach 20 i 21 czerwca 1912
roku, przybyło ok. sześćdziesięciu
przedstawicieli z całych Kaszub –
Pomorza, wśród nich Franciszek
Kręcki, Bernard Filarski i A. Konieczny z Gdańska oraz Józef Żynda i Antoni Miotk z Pucka, a także
osoby spoza Pomorza: Leon Rutkowski z Płońska, Gustaw Olechowski z Warszawy, Franciszek Szreder
i Bernard Chrzanowski z Poznania.
W zjeździe uczestniczyli również pasjonaci regionu z Kociewia,
Józef Wrycza, Bolesław Piechowski,
Izydor Brejski i Bernard Sojecki,
związani ze środowiskiem „Gryfa”
– pisma wydawanego od 1908 roku
w Kościerzynie przez Aleksandra
Majkowskiego. Przybyli nań również m.in. redaktor Leon Kowalski
i urzędnik bankowy Włodzimierz
Kaczmarek, obaj ze Starogardu
Gdańskiego, oraz pochodzący
z tego miasta ks. Klemens Przewoski, a także Paweł Spandowski
z Pelplina (znany ekonomista) oraz
dentysta z Nowego – Hirsch.
16
Powstanie Spółki
Wydawniczej „Gryf”
Czwórka najaktywniejszych
Młodokaszubów z Kociewia – Józef Wrycza, Bolesław Piechowski,
Izydor Brejski i Bernard Sojecki –
uczestniczyła w spotkaniach poprzedzających gdański zjazd z 1912
roku. Wzięli oni udział w zjeździe
działaczy młodokaszubskich w Sopocie 1 września 1909 roku. Celem
spotkania było założenie spółki
wydawniczej, omówienie spraw
kaszubskich i kwestii związanych
z wydawaniem czasopisma „Gryf”.
W obradach uczestniczyli również
m.in. Aleksander Majkowski, redaktor „Gryfa”, Franciszek Kręcki,
Alfons Chmielewski, Józef Englich,
Bernard Filarski, Kamil Kantak.
Józef Wrycza i Ignacy Brejski
weszli w skład Rady Nadzorczej
utworzonej na sopockim zjeździe
spółki wydawniczej „Gryf”. A w następnym roku Józef Wrycza wraz
z Bernardem Sojeckim znaleźli się
w komitecie organizacyjnym zjazdu
młodokaszubskiego
Utworzenie Towarzystwa
Młodokaszubów
W sierpniu 1912 roku, dwa
miesiące po zjeździe w Gdańsku,
odbyło się kolejne spotkanie, na
którym powołano Towarzystwo
Młodokaszubów. Prezesem wybrano
pomerania gromicznik 2012
Dr Bernard Sojecki – Młodokaszuba z Kociewia.
Fot. ze zbiorów Bogdana Soleckiego z Pelplina
ks. Ignacego Cyrę z Drzycimia
w Borach Tucholskich (pochodzącego z ziemi bytowskiej), sekretarzem został zaś lekarz – Aleksander Majkowski, spiritus movens tego
ruchu. Członkami organizacji byli
poeci, działacze regionalni, oświatowi, ekonomiści, dziennikarze,
itd. Zadania zapisano w statucie,
w punkcie pierwszym odnotowano, że „celem T.M.K. jest praca nad
podniesieniem Kaszubów – Pomorzan pod względem kulturalnym,
politycznym i ekonomicznym”.
Rok Młodokaszubów
Ustalenie zasad
pisowni kaszubskiej
We wrześniu 1912 roku,
miesiąc po spotkaniu założycielskim Towarzystwa Młodokaszubów, w Kościerzynie zorganizowano zjazd pisarzy młodokaszubskich. Przyjęto na nim zasady pisowni kaszubskiej. W zjeździe
uczestniczyli także Młodokaszubi
z Kociewia: Józef Wrycza, Bolesław
Piechowski oraz Franciszek Smelkowski z Gniewu, piszący w „Gryfie” pod pseudonimem Gniewosz.
Niestety niewiele wiemy o tym
ostatnim. Na temat pozostałych
mamy więcej informacji.
Sylwetki kociewskich
Młodokaszubów
Mocno zaangażował się w ruch
młodokaszubski ks. Józef Wrycza
(1884–1961). Urodził się w Zblewie.
Studiował teologię w seminarium
w Pelplinie w latach 1904–1908.
Podczas studiów działał w kole historycznym. Został również członkiem Kaszubskiego Towarzystwa
Ludoznawczego (Verein für Kaschubische Volkskunde). Następnie
podjął współpracę z Aleksandrem
Majkowskim. Opublikował dwa
artykuły na łamach „Gryfa” (Coś
niecoś o przydomkach szlachty kaszubskiej i Zniemczona szlachta kaszubska). Jak wspomniano, uczestniczył
także w pracy spółki wydawniczej
„Gryf”. Ponadto był członkiem
komisji biblioteczno-muzealnej
Młodokaszubów, która zajęła się
m.in. utworzeniem biblioteki i Muzeum Kaszubsko-Pomorskiego
w Sopocie. Pasję kaszubską rozwijał
także później. Jako żołnierz Frontu
Pomorskiego generała Józefa Hallera, 10 lutego 1920 roku uczestniczył
w zaślubinach Polski z morzem.
Podczas mszy odprawionej w Pucku z okazji tej uroczystości wygłosił
kazanie, przywołując w nim słowa
Derdowskiego „Nie ma Kaszëb
bez Polonii” i wskazując na ważną
rolę Kaszubów w zachowaniu morza dla Polski. W 1924 roku został
Ksiądz Józef Wrycza z grupą uczennic z Seminarium Nauczycielskiego w Toruniu przy pomniku Derdowskiego.
Fot. ze zbiorów Aleksandry i Lecha Zdrojewskich ze Zblewa
proboszczem w Wielu. Sześć lat
później wystawił tam pomnik Hieronima Derdowskiego i następnie
wydał jego dzieła: O panu Czorlińscim co do Pucka po sece jachoł, Jasiek
z Knieji i Kaszube pod Widnem. Był
bardzo zaangażowany w działalność społeczno-oświatową i kulturalną, a nade wszystko polityczną
(z ramienia Narodowej Demokracji).
pomerania luty 2012
W środowisku Młodokaszubów
ważną rolę odgrywał także ks. Bolesław Piechowski (1885–1942).
Urodził się we wsi Osówek w powiecie starogardzkim. W 1909 roku
wstąpił do seminarium duchownego w Pelplinie. Podczas studiów poznał studenta-kleryka Jana
Karnowskiego, założyciela Koła
Kaszubologów, z którym blisko
17
Rok Młodokaszubów
współpracował. Piechowski został
członkiem tego koła i podczas spotkań wygłaszał odczyty: O kaszubskim przemyśle domowym, Szerzenie
idei młodokaszubskiej, Stan kulturalny na Kaszubach w zeszłym stuleciu,
Kaszubi a rząd pruski w ubiegłych
80-ciu latach. Po opuszczeniu seminarium przez Jana Karnowskiego przewodniczył Kołu Kaszubologów, do czasu jego zawieszenia
w drugiej połowie 1910 roku. Aktywnie uczestniczył w ruchu młodokaszubskim, brał udział w zebraniach, propagował czytelnictwo
„Gryfa” w seminarium. W jednym
z numerów tego pisma zamieścił
artykuł zatytułowany Przyczynki do
życiorysu Derdowskiego. Był działaczem społeczno-oświatowym i poetą. Publikował pod pseudonimami
Bolesław Leliwa i Kossobudzki.
Kolejny Młodokaszuba z Kociewia Bernard Sojecki (1878-1927)
był lekarzem. Pochodził z Kościerzyny. W semestrze zimowym
1901/1902 studiował medycynę
w Monachium z Aleksandrem Majkowskim. Pracował w Nowem nad
Wisłą. W grudniu 1907 roku rozpoczął pracę w Pelplinie w miejsce
doktora Izydora Brejskiego.
Izydor Brejski (1872–1935) urodził się w Pączewie w powiecie
starogardzkim. W 1900 roku ukończył studia medyczne w Berlinie.
Pracował początkowo jako lekarz
w Pelplinie, a od grudnia 1907 roku
w Toruniu. Od 1920 do 1922 był posłem na Sejm Ustawodawczy.
Paweł Spandowski (1885–1918)
– ekonomista i działacz spółdzielczy. Urodził się w Chełmnie. Od
1904 do 1906 roku studiował teologię w Pelplinie, po odejściu z seminarium kontynuował studia we
Fryburgu Badeńskim i Monachium.
W 1909 roku uzyskał doktorat
z ekonomii. Z Kociewiem związał
się po studiach, pracował w zarządzie banku ludowego w Pelplinie
(wcześniej też w Lubawie). Podczas zjazdu młodokaszubskiego
mieszkał w Pelplinie, ale następnie
18
przeniósł się do Poznania. Publikował na łamach „Gryfa” artykuły
o tematyce ekonomicznej.
W zjeździe młodokaszubskim
w Gdańsku uczestniczył również
Leon Kowalski (1882–1952). Urodził
się w Rombarku w powiecie starogardzkim. Był to działacz społeczny i narodowy, filomata, drukarz,
bibliotekarz. Mieszkał w Starogardzie (Gdańskim). Był właścicielem
drukarni i wydawcą „Naszej Gazety” w latach 1910–1914. Uczestniczył w powstaniu wielkopolskim,
po jego zakończeniu, do 1921 roku
służył w wojsku polskim. W latach
1922–1923 pełnił funkcję starosty
kartuskiego, a od 1923 do 1927 – kościerskiego, następnie, do 1932 roku,
był starostą świeckim.
Ksiądz Klemens Przewoski
(1886–1976) urodził się w Starogardzie (Gdańskim). W czasie studiów
w Pelplinie został członkiem Koła
Kaszubologów i związał się z Młodokaszubami. Był działaczem społecznym. Od 1925 roku pełnił funkcję
proboszcza w Gdyni-Oksywiu. Z zamiłowania był historykiem.
Dwaj pozostali Kociewiacy
uczestniczący w zjeździe młodokaszubskim to Włodzimierz Kaczmarek – urzędnik bankowy ze Starogardu Gdańskiego, który chciał
rozwinąć intensywną działalność
oświatową na Kaszubach, i dentysta
Hirsch z Nowego. To jedyne informacje na ich temat. W zjeździe brali
udział również księża pracujący na
Kociewiu, ale niepochodzący z tego
regionu: ks. Jan Zakryś (1875–1935),
proboszcz parafii w Klonówce, i ks.
Stanisław Roehle (1885–1966), wikary w Lubichowie k. Starogardu
Gdańskiego.
Aktywni w ruchu kaszubskim –
w ramach Koła Kaszubologów z Pelplina współpracującego z Młodokaszubami – byli także dwaj inni
Kociewiacy: Feliks Szuchmielski
(1885–1959), urodzony w Świeciu,
oraz Michał Strehl (1884–1953) urodzony w Nowym Dworze k. Starogardu Gdańskiego.
pomerania gromicznik 2012
Ksiądz Bolesław Piechowski.
Fot. ze zbiorów prof. Józefa Borzyszkowskiego
Odkryjmy na nowo ruch
młodokaszubski
Moim zdaniem niewielu obecnie
wie lub pamięta (poza znawcami
dziejów), że w ruchu kaszubsko-pomorskim uczestniczyli również
Młodokaszubi z Kociewia, a kilku
z nich odgrywało w nim znaczną
rolę obok Majkowskiego, Karnowskiego, Heykego i Kręckiego. Nazwanie roku 2012 Rokiem Młodokaszubów jest okazją do przypomnienia sylwetek członków tej
organizacji z danego regionu lub
z danym regionem związanych, nie
tylko z Kociewia, ale i z Ziemi Chełmińskiej, Wielkopolski oraz przede
wszystkim z Kaszub. Nie znamy,
niestety, nazwisk wszystkich uczestników ruchu młodokaszubskiego.
Pewnych osób, o których wiemy, że
uczestniczyły w zjeździe, nie jesteśmy w stanie szerzej przedstawić.
Większość jednak możemy ukazać
i spopularyzować. Niemal w każdej
miejscowości na Pomorzu, zwłaszcza na Kaszubach, jesteśmy w stanie
przypomnieć ten ruch, opierając się
na pozostałościach działalności lokalnych Młodokaszubów.
rocznice
„Wiek Andrzeja Bukowskiego”
Pod takim szyldem zapowiedziano na okładce „Pomeranii” 2/1998 artykuł prof. Józefa Borzyszkowskiego o zmarłym rok wcześniej prof. Andrzeju Bukowskim, który zasłynął jako
kaszubski polonista (w obu znaczeniach tego słowa). Napisał też najsłynniejszą książkę o Kaszubach, choć za Kaszubami nie przepadał i toczył z nimi boje. Niedawno minął wiek od jego
urodzin, prawie niezauważony, a teraz mamy 15-lecie jego śmierci.
SŁAWOMIR CHOLCHA
Powodów tej ciszy nad grobem
jest kilka. Prof. Bukowski był indywidualistą i żadnego większego kręgu
wokół siebie nie stworzył (a jeśli już
łączył, to przeciwników). Jego poglądy były skrajne i ruch kaszubsko-pomorski od nich obecnie odszedł.
Osobowość badacza stwarzała mu
spore problemy w funkcjonowaniu
w środowisku. Jego mnogie publikacje rozsiane są po trudno dostępnych
periodykach, a najważniejsza książka
ukazała się przed wieloma dekadami
i żyje prawie wyłącznie w przypisach. Powoli zapominamy, kim był
i co zdziałał.
Na Uniwersytecie Poznańskim
Prof. Andrzej Bukowski, polonista, historyk literatury, redaktor,
publicysta, wydawca i działacz regionalny, profesor zwyczajny, wykładowca Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Gdańsku i Uniwersytetu
Gdańskiego, urodził się 30 listopada
1911 r. w Starych Polaszkach na
pograniczu Kaszub i Kociewia.
W rodzinnej wsi ukończył szkołę
podstawową. W l. 1923–31 chodził
do gimnazjum w Kościerzynie, gdzie
mieszkał w bursie. Tam zaczął tworzyć – na początku wiersze. Po szkole
odbył roczną służbę wojskową (1931–
32) we Włodzimierzu Wołyńskim.
Od 1932 r. studiował polonistykę na
Uniwersytecie Poznańskim, gdzie
w 1936 r. obronił pracę magisterską
Życie literackie i kulturalne na Pomo-
rzu w latach 1848–1886, napisaną pod
kier. prof. Romana Pollaka. Może tu
zainteresował się problematyką pomorską i kaszubską i wszedł w kręgi
działaczy regionalnych. Miał wtedy wszak poglądy endeckie, był też
gorliwym katolikiem. Ale po śmierci
Piłsudskiego napisał o nim rzewny
tekst, przypomniany po latach przez
wrogów.
Edytor prac Majkowskiego
i Derdowskiego
Po studiach Bukowski pracował
i działał w Toruniu. Był m.in. redaktorem dwumiesięcznika „Teka
Pomorska”, wychodzącego w latach 1936–38. Z ramienia Zrzeszenia Miłośników Kaszubszczyzny
„Stanica” koordynował prace nad
pośmiertnym wydaniem powieści
Aleksandra Majkowskiego Życie
i przygody Remusa (Toruń 1939), do
której napisał przedmowę, a samodzielnie wydał Pisma prozą Hieronima Derdowskiego (Kartuzy 1939).
Zbierał materiały do pracy doktorskiej o ruchu kaszubskim, udzielał
się w Polskim Radiu. Zawarł również związek małżeński. Dość szybko doczekał się trojga dzieci.
Obu wspomnianym postaciom
był wierny przez długie lata. Recenzował pierwszy tom Remusa, a o Majkowskim wypowiadał się wpierw
jako o „Bojowniku”, „Poecie”, „Człowieku” i „Pisarzu”, potem połowicznie omawiał go w Regionalizmie,
a krótko później dorobił mu wsteczną sylwetkę ideową w eseju Obli-
pomerania luty 2012
cze społeczne twórcy ruchu młodokaszubskiego. Opublikował też jego
bibliografię, krótki życiorys, rozprawy nt. pierwocin i tłumaczenia
Remusa przez Bądkowskiego oraz
korespondencję Aleksandra Majkowskiego z siostrą Franciszką z lat
I wojny.
Jego teksty o poecie z Wiela również „rzucają wiele nowego światła
na życie Derdowskiego”, jak to ujął
we wstępie do przedwojennej publikacji. Swego bohatera nazywał
tam „pierwszym z Bożej łaski poetą kaszubskim”. Po wojnie chwalił
go w swej monografii, a dokładnie
opracował jego lata amerykańskie.
W 1952 r. ogłosił nawet Rok Hieronima Derdowskiego i napisał garść
artykułów na jego temat, a potem
bibliografię. Przemawiał również
w 1957 r. na słynnym zgromadzeniu w Wielu. Zdecydowanie preferował go nad politycznie podejrzanego
„separatystę”.
Jako publicysta, badacz i działacz regionalny Bukowski już przed
wo0jną wywoływał kontrowersje
i konflikty, m.in. z konkurencyjnymi badaczami i działaczami, a później również z kręgami naukowymi.
Głęboko poróżnił się m.in. z Aleksandrem Labudą, która to niechęć
przeniosła się szybko na cały krąg
zrzeszińców. Ponoć Labuda był lepszy w gębie (wg innej wersji w recytacji fragmentów Remusa) i publicznie skompromitował Bukowskiego.
Za to cierpiał potem wiele i do samej
śmierci.
19
rocznice
Doktorat z regionalizmu
We Wrześniu 1939 r. A. Bukowski walczył w obronie Warszawy
i trafił do niewoli. Lata wojny spędził w kilku niemieckich oflagach
(od 1934 r. był oficerem), głównie
w Woldenbergu (Dobiegniew) na
Wale Pomorskim. Prowadził tam zajęcia kulturalne i nawet prezentował
swe drobne utwory literackie i okolicznościowe. Po latach wydał swoje
jenieckie wspomnienia w książce Za
drutami oflagów.
Po wojnie A. Bukowski mieszkał w Toruniu i związał się z reaktywowanym Instytutem Bałtyckim
(1945–50). W czerwcu 1948 r. obronił
doktorat na Uniwersytecie Poznańskim, który w poł. 1950 r. ukazał się
drukiem jako Regionalizm kaszubski
(2 tys. nakładu). Z Instytutem przeniósł się na krótko do Bydgoszczy.
Współpracował też z Instytutem Zachodnim w Poznaniu.
Rektor WSP i redaktor „Nórcyka”
Po interwencji Lecha Bądkowskiego – wtedy swego bliskiego druha – dr Andrzej Bukowski przeprowadził się ostatecznie w 1948 r. do
Gdańska. Został tu pracownikiem
Wyższej Szkoły Pedagogicznej, a potem jej rektorem (1956–62). Zatrudnił
się też w „Dzienniku Bałtyckim”,
gdzie przez kilka lat redagował nieoceniony „Nórcyk kaszubsci”, publikując w nim utwory w lokalnej
„gwarze”. Napisał rozdział „Na Kaszubach” do zbiorowej pracy Mowa
ojczysta, wydanej w 1949 r. pod
red. J. Tumińskiej. Z Franciszkiem
Mamuszką i Stanisławem Szymborskim był współautorem krótkiego
przewodnika Pojezierze kaszubskie
(Warszawa 1952), prawdopodobnie
popełnił rozdziały „Historia” oraz
„Socjalistyczne budownictwo”. Dwa
lata później z Tadeuszem Cieślakiem
stworzył tom Pomorze w dobie narastania i rozwoju kapitalizmu – pokłosie słynnej Konferencji Pomorskiej.
Wśród jego artykułów z tamtych lat
obecnie znajdujemy nieświadomie
humorystyczne, np. „Kaszubi na
20
drodze rozwoju”, „Rozwijamy to, co
ludowe, w narodowe” czy „Troska
o folklor kaszubski jednym z wyrazów naszej pracy pokojowej”. Szczytem (z naszej perspektywy) jest artykuł „Najpiękniejszy dokument naszej
historii”, poświęcony stalinowskiej
konstytucji PRL z 1952 r. A jedną
rozprawę Bukowskiego opublikował nawet Wieczorowy Uniwersytet
Marksizmu-Leninizmu!
Już po „odwilży” napisał przedmowę do zbioru Władysława Kirsteina i Leona Roppla Pieśni z Kaszub
(Gdańsk 1956), w której książkę nazwał „prawdziwą rewelacją”, a autorów gorąco komplementował, choć
bez wymieniania ich nazwisk. Z Ropplem, którego wcześniej drukował
w „Nórcyku”, miał potem na pieńku
i za pewne jego przewiny zwał go
szkodnikiem, a nawet „piratem”.
Działacz, badacz, pisarz
W 1964 r. otrzymał stopień profesorski. Podjął działania na rzecz
utworzenia w Gdańsku uniwersytetu, którego potem również był pracownikiem. Należał do Frontu Jedności Narodu oraz do PZPR (wstąpił
zaraz po śmierci Stalina, nad którą
również publicznie ubolewał) i miał
wielki wpływ na życie kulturalne
regionu gdańskiego. Bywał na zjazdach przewodniczki narodu, a nawet
wziął udział w „pociągu przyjaźni”
do ZSRR. W maju 1965 r. zorganizował sesję naukową ku czci XX-lecia
PRL i w dyskusji wypowiadał się
m.in. nt. „kwestii kaszubskiej”, powstania tutejszego uniwersytetu oraz
kultury i literatury.
Od końca wojny publikował
nadzwyczaj wiele, głównie w periodykach naukowych i gazetach regionalnych, jak „Arkona”, „Jantar”,
„Przegląd Zachodni”, „Komunikaty
Instytutu Bałtyckiego”, „Głos Wybrzeża” czy „Dziennik Bałtycki”. Redagował wydawnictwa WSP i UG:
„Gdańskie Zeszyty Humanistyczne”
oraz „Rocznik Gdański”. Napisał
w sumie prawie tysiąc artykułów
i studiów oraz kilkanaście książek
pomerania gromicznik 2012
poświęconych Pomorzu. Najczęściej
pisał pod nazwiskiem lub inicjałami,
ale czasem podpisywał się skrótem
„St.P.”, wziętym od nazwy swej rodzinnej miejscowości.
A. Bukowski należał do licznych
organizacji regionalnych, jak Towarzystwo Naukowe w Toruniu, Towarzystwo Literackie im. A. Mickiewicza, Towarzystwo Rozwoju Ziem
Zachodnich, Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie, Towarzystwo Wiedzy
Powszechnej, Towarzystwo Przyjaciół Gdańska czy późniejszy Związek
Przyjaciół Pomorza. Przewodniczył
też Gdańskiemu Towarzystwu Naukowemu. Był jednym z inicjatorów
powstania Muzeum Piśmiennictwa
i Muzyki Kaszubsko-Pomorskiej
w Wejherowie i na jego rzecz przekazał pewne archiwalia, a potem
kilkakrotnie je odwiedzał w ramach
naukowych sesji. Prawie do samej
śmierci wysyłał mu też swe publikacje z dedykacjami. Tworzył też muzea w Kartuzach i Będominie.
Prof. Bukowski zasłynął jako
wielki popularyzator tematyki regionalnej, wydawca źródeł do poznania historii Gdańska i Pomorza,
korespondencji działaczy regionalnych, badacz życia i działalności
Floriana Ceynowy oraz autor najsłynniejszej i do chwili obecnej jedynej monografii ruchu kaszubskiego,
jaką jest Regionalizm. Do 450-stronicowego zbioru Pomorze Gdańskie 1807–1850, który zredagował
i w którym umieścił m.in. obszerny
fragment Germanizacji Kaszubów
Ceynowy, napisał stustronicowy
wstęp. Zebrał liczne dokumenty
i sporządził listę uczestników insurekcji w książce Pomorze Gdańskie
w powstaniu styczniowym. Bardzo
dokładnie opisał i pieczołowicie zilustrował swój również stustronicowy tekst Życie kulturalne i literackie
Gdyni w latach 1920–1939 w monografii tego miasta, którą też zredagował. Sporo pisał o Ceynowie,
sporządził jego bibliografię i zebrał
materiały do monografii Florian
Ceynowa – życie i działalność, ponoć
rocznice
prawie gotowej już w poł. lat 60.
Mimo powtarzanych zapowiedzi
książka się nie ukazała. Interesowali go też Leon Heyke, Augustyn
Necel, Jan Piepka czy Franciszek
Sędzicki.
Wiele uwagi poświęcał również
tematom całkowicie „polskim”. Badał
życie twórcy „Mazurka Dąbrowskiego” i redagował rocznik „Archiwum
Wybickiego”. Pisał dość dużo o Toruniu i Koperniku, zwłaszcza w okolicach Roku Kopernikańskiego 1973,
oraz o Mickiewiczu. Zorganizował
2 sesje naukowe nt. literatury Ziemi
Gdańskiej (1977, 1983). Interweniował nawet w kwestii nieścisłości ekspertów teleturnieju Wielka Gra!
Polemiki, walki i nagrody
Po wojnie był przekonanym
marksistą o rodowodzie endeckim.
Lansował z gruntu polonocentryczne
widzenie problematyki kaszubskiej.
Kaszubów uważał za Polaków, a język kaszubski – za gwarę. Gorąco polemizował z poglądami przeciwnymi
i zwalczał m.in. tłumaczenie Życia
i przygód Remusa na j. polski, którego dokonał Bądkowski. Po wielo-
miesięcznej batalii w tej sprawie rozluźnił swe związki ze Zrzeszeniem,
a być może nawet rzucił legitymację.
Ale w 1971 r. otrzymał od niego Medal Stolema, a kilka lat później także dyplom XX-lecia ZK-P! Nagród
otrzymał bardzo wiele, w tym nawet
od „Trybuny Ludu”.
Tytan pracy
A. Bukowski wychował setki studentów, magistrów i doktorów, choć
w swych poglądach pozostał osamotniony. W latach 80. nie mógł już
opierać się na kręgach partyjnych
i wydawał właściwie tylko przyczynki, jak np. referat w zbiorku
Folklor literacki Kociewia (Gdańsk
1982). Wtedy już był na emeryturze (oraz w PRON-ie), choć nie zaprzestał pracy na UG. Kontynuował
rozpoczętą przed wojną i trwającą
do śmierci współpracę z wydawnictwami słownikowymi. M.in. napisał
prawie 100 haseł do dwutomowego
poradnika encyklopedycznego Literatura polska (Warszawa 1984–85).
W serii PAX-u ukazał się też wtedy
wartościowy pamiętnik ks. Józefa
Dembieńskiego z Nowego Miasta
Lubawskiego Radości mało – goryczy wiele, zredagowany przez Bukowskiego. Rok później wydano
specjalny tom „Zeszytów Naukowych Wydziału Humanistycznego
UG” na 75-lecie i półwiecze pracy
naukowej profesora. Wynika z niego, że Bukowski był tytanem pracy
i wielką figurą w świecie naukowym
Pomorza.
Pod koniec życia Andrzej Bukowski wydał też monografię swej
rodzinnej wsi oraz zbiór 112 listów
ks. Bernarda Sychty (w tytule „cywila”), z którym był zaprzyjaźniony,
podzielał też jego poglądy na pewne
sprawy i ludzi, m.in. wspomnianego
Roppla.
Prof. Andrzej Bukowski przeżył
i Leona Roppla, i wielu innych swoich przeciwników (Bądkowskiego,
Labudę). Zmarł 14 lutego 1997 r.
w Gdańsku, gdzie spoczął na cmentarzu Srebrzysko. Jego obszerną spuściznę naukową, w tym materiały
do monografii Ceynowy, przejęły
pomorskie placówki naukowe, m.in.
UG i Instytut Kaszubski. Jej opracowanie i wydanie „ku pamięci” pojawia się niekiedy w ich planach.
Ważniejsze publikacje prof. Andrzeja Bukowskiego
Pomorskie czasopisma rolnicze. Krótki przegląd historyczny, Toruń 1938
Florian Cenowa – twórca regionalizmu kaszubskiego. Szkic literacki, Gdańsk – Bydgoszcz – Szczecin 1947
Wystawa kaszubskiej sztuki ludowej w Kartuzach. Katalog. Gdańsk – Kartuzy 1949
Regionalizm kaszubski. Ruch naukowy, literacki i kulturalny. Zarys monografii historycznej, Poznań 1950
Oblicze społeczne twórcy ruchu młodokaszubskiego, Poznań 1950
Pomorze Gdańskie 1807–1850. Wybór źródeł, Wrocław 1958
Kult Adama Mickiewicza na Pomorzu, Gdańsk 1959
Udział Floriana Ceynowy w powstaniach 1846, 1848 i 1863 roku w świetle nowych dokumentów, Gdańsk 1960
Działalność literacka i społeczna Hieronima Derdowskiego w Ameryce (1885–1902), Gdańsk 1961
Pomorze Gdańskie w powstaniu styczniowym, Gdańsk 1964
Województwo gdańskie w XX-leciu Polski Ludowej, Gdańsk 1965
Piaseczno pod Gniewem na Pomorzu – prawzór polskich kółek rolniczych (Z dziejów „pracy organicznej”), Warszawa 1967
Józef Wybicki w świetle obchodów jego rocznic i sesji Gdańskiego Towarzystwa Naukowego, Gdańsk 1972
Juliusz Kraziewicz (1829–1895) – pionier polskich kółek rolniczych, Gdańsk 1978
Gdynia. Sylwetki ludzi, oświata i nauka, literatura i kultura, Wrocław 1979
Pamiętnikarze pomorscy o epoce zaboru pruskiego, Gdańsk 1980
Za drutami oflagów. Dziennik oficera (1939–1945), Warszawa 1983
Siedem wieków Polaszek, wsi podkościerskich 1289–1989, Gdańsk 1989
Pomorskie wojaże Chopina, Gdańsk 1993
Listy Bernarda Sychty 1937–1982, Gdańsk 1994
pomerania luty 2012
21
kaszëbsczi rekòrd
Wiôlgô tobaczera,
dënica i mielôk
Mô sztôłt tradicyjnégò kaszëbsczégò różka na tobakã i giganticzną, jak na kaszëbsczi różk,
wësokòsc 76,5 cm. Miescy sã w ni półtora wãbórka (10-litrowégò) tobaczi.
E D WA R D Z I M M E R M A N N
Òb czas I Dãbògórsczégò Swiãta Tobaczi, 25 séwnika 2010 rokù, gòspòdôrz
jimprezë Szimón Tobaczernik zaprezentowôł widzałą tobaczerã, jaką na jegò
zamówienié zrobił z lëpòwégò drzewa
bëlny gdińsczi rzezbiôrz Grzegòrz Sobalsczi.
Żebë tobaczera mògła bëc brónô
pòd ùwôgã w ùstanawianim rekòrdu
wiôlgòscë, mùszi òstac wëkònónô
z jednégò sztëka drewna, przez wëtoczenié bëna. Òkróm tegò òsoba, jakô
prezentëje tobaczerã przed przedstôwcą
Towarzëstwa Kóntrolë Niécodniowëch
Rekòrdów, mùszi trzëmac jã w rãkù (bez
niżódny pòmòcë), zażëc z ni tobaczi
i pòczãstowac nią jinszich. Bierząc pòd
ùwôgã cãżôr i wiôlgòsc dãbògórsczégò
różka, je to nié lada dokôz. Do 24 séwnika 2010 rokù nôwikszą tobaczerą bùsznił
sã Mariusz Lerchenfeld, Kòcewiôk
mieszkający na stałé w Hambùrgù. Jegò
różk na tobakã mô 52,5 cm wësokòscë.
W Dãbògórzu rekòrd ten òstôł pòbiti
ò 24 cm, co òstało zapisóné w rocznikù
Pòlsczé Rekòrdë i Òsoblëwòtë, krajowim
òdpòwiednikù Ksãdżi Guinnessa.
Tak tej òd tegò czasu nôwikszą tobaczerã swiata mòże pòdzywiac na Kaszëbach, w sąsédnym Gdini Dãbògórzu.
Równak do niedôwna Lerchenfeld
trzimôł palmã pierszeństwa w kategorii Nôwikszé na swiece dënica i mielôk
do ùcéraniô tobaczi. Dënica to glëniany
grôpk ò kòłowatim przekroju niwnym,
jaczi na dnie mô riwkã w pòstacy rowków abò zrobioną z wtopionëch w dno
drobnëch kamiszków. W taczim grôpkù
wãższim kùńcã maczugòwati pôłczi
22
Òd lewi Szimón Tobaczernik i rekòrdowi mielôk, a téż Andrzéj Òlszewsczi i nôwikszô dënica.
Òdj. archiwùm Grafprom-Net
(z rówkama) rozcérô sã sëché tobaczné lëstë na tobaczny proszk. Pôłka ta
nôczãscy biwô nazéwónô mielôk abò
tobacznik. Za nôlepszi materiôł na mielôk ùwôżelë drewno jałówca, ale dôwni
taczi tobacznik robilë téż z cwiardëch
gatënków drzéwiãt, bùka, grabù, dãba,
òrzecha, a téż drzéwiãt brzadowëch.
Dënica Mariusza Lerchenfelda mô
41,5 cm strzédnicë zewnãtrzny, a jegò
bùkòwi mielôk równé półtora métra.
W przeszłim rokù Szimón Tobaczernik pòstawił sobie za cél pòbicé
téż tegò rekòrdu, tak żebë òb czas II
Dãbògórsczégò Swiãta Tobaczi, to je 3
séwnika 2011 rokù, òkôzało sã, że téż
nôwikszô dënica i nôdłëgszi mielôk są
na Kaszëbach, kónkretno: w Dãbògórzu.
Na zamówienié Szimóna Tobaczernika
przëgòtowania tëch przedmiotów pòdjãlë
sã mieszkający w Òsłóninie Krësztof
Gôrstkòwiôk i jegò syn Sławòmir, lëdze
zafascynowóny nordowima Kaszëba-
pomerania gromicznik 2012
ma, chtërny gromadzą w przëdodomòwi
galerii kaszëbsczé zbiorë regionalné.
Ze wzglãdu na nazwã wsë, w jaczi
òdbiwô sã swiãto tobaczi – Dãbògórzé –
Gôrstkòwiôkòwie przegòtowelë mielôk
z dãbù. Je òn 167 cm dłudżi i je dłëgszi
òd donëchczasowégò rekòrdu ò 17 cm,
a zôs glënianô dënica mô 52 cm strzédnicë zewnãtrzny, tej je wikszô òd nôleżący
do Mariusza Lerchenfelda ò 10,5 cm.
Długawi tobacznik ò tradicyjnym
sztôłce béł ju zrobiony, czej na Kaszëbach rozeszło sã wiadło ò zamachù
na wòlnotã swiãtowaniô tobacznégò
zwëkù! Doszło do niegò òb czas IX
Mésterstw Pòlsczi w Zażiwanim Tobaczi,
jaczé òdbëłë sã w Chmielnie òstatnégò
dnia lëpińca 2011 rokù. Wej le Pòlsczé
Towarzëstwò Programów Zdrowòtnëch
zarzucëło òrganizatorom mésterstwów
promòwanié ùżiwków i wërobów titoniowëch. Na jimprezã przëjachelë szandarze,
spiselë pòdôwczi òsób hańdlëjącëch to-
ulubione miejsce na Pomorzu
Kraina dwunastu jezior
Ocypel jest miejscem wyjątkowym. Spędzam tam każde
wakacje od piątego roku życia. Kojarzy mi się on z dzieciństwem, beztroską i zabawą.
Szimón Tobaczernik z nôwikszą tobaczerą.
Òdj. Szimón Krupnik
baką, zrobilë dokùmentacjã fòtograficzną
i sczerowelë sprawã do prokùraturë. Pò
tim wëdarzenim Sławòmir Gôrstkòwiôk
kąsk zmienił sztôłt zamówiony przez Tobaczernika pôłczi do rozcéraniô tobacznëch lëstów. Mielôk w dólny czãscë, ti
wąsczi, z riwką, stôł sã jesz wãższi – na
ten spòsób ùtwòrził sã wëgódny ùchwôt
na rãce, na przëtrôfk, czebë rekòrdowi
mielôk miôł òstac ùżëti do czegò jinszégò
nigle przëgòtowanié tobaczi. Dôjmë na
to do òbronë tobaczny tradicji – rzekł
Krësztof Gôrstkòwiôk.
Żebë pòbic drëdżi rekòrd ùstanowiony przez Mariusza Lerchenfelda, òbadwa
statczi zamówioné w przeszłim rokù
przez dãbògórzón, i dënica, i mielôk,
mùszałë bëc wikszé nigle te òdnotowóné
pòprzédno. Dënica pòwinna bëc
wëkònónô z glënë, a rozstrzëgającą znanką je rekòrdowô strzédnica zewnãtrznô.
Jeżlë zôs chòdzy ò mielôk, to wëmôgô
sã, żebë béł zrobiony z cwiardégò drzewa, znaczącô dlô rekòrdu je jegò długòsc.
Ale to jesz nié wszëtkò. Trzeba bëło
ùdowòdnic, że jedna òsoba nié leno je
w sztãdze przeniesc ten wiôldżi glëniany grôp, ale i je w mòżnoscë baro długą
pôłką samòstójno ùtrzec w nim tobakã.
W Dãbògórzu próbë młocégò tobaczi
pòdjął sã Andrzéj Òlszewsczi, trzëkrotny
dobiwca chmieleńsczich Mésterstwów
Pòlsczi w Zażiwanim Tobaczi. Przë
gromistim aplauzu pùblicznoscë próba
zakùńczëła sã pòmëslno, co ùwiecznioné
òstało wpisã do ksãdżi Pòlsczé Rekòrdë
i Òsoblëwòtë.
Tłomaczenié Ludmiła Gòłąbk
Fot. Maja Chwesiuk
MAJA CHWESIUK
To tutaj nauczyłam się pływać,
jeździć na rowerze, łowić ryby czy
odróżniać podgrzybka od prawdziwka. Odnajduję tu wewnętrzny spokój
i siłę. Staram się zabierać do Ocypla
swoich przyjaciół i zarażać ich miłością do tego pięknego, spokojnego,
a zarazem pełnego niezapomnianych
wrażeń miejsca.
Ocypel jest niewielką, malowniczą wsią kociewską w Borach Tucholskich. Otoczony jest lasem sosnowym i leży nad jeziorem o tej samej
co miejscowość nazwie. W pobliżu
znajduje się aż dwanaście jezior. Ta
czarująca wieś powstała prawdopodobnie w XII wieku, jednak pierwsze
wzmianki o niej pojawiły się dopiero
w XVIII wieku. Czas płynie tutaj wolniej. Piękne
widoki i czyste powietrze powodują,
że człowiek całkowicie odrywa się
od rzeczywistego świata, zapomina
o swoich problemach i relaksuje się.
To oaza spokoju dla turystów, których jedynym zmartwieniem jest to,
czy następnego dnia będzie ładna
pogoda albo czy zbiorą po deszczu
pomerania luty 2012
wystarczająco dużo grzybów. Inne
troski znikają tu jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki. Poranna
pobudka, śniadanie na dworze, kąpiel w Ocyplu albo spacer po lesie,
w zależności od pogody, a także
wieczory przy grillu to stały rytm
dnia osób, które przyjeżdzają tutaj
wypocząć i nabrać energii na najbliższe miesiące. Także teraz, zimą,
gdy opustoszały liczne ośrodki
wczasowe, warto tu przyjechać, aby
pospacerować leśnymi duktami,
delektując się ciszą i żywicznym powietrzem.
W tej wsi ludzie są dla siebie
życzliwi, mili, znają siebie nawzajem oraz turystów, którzy przyjeżdzają tutaj od lat. W razie nagłego
wypadku zawsze można liczyć na
ich pomoc, o czym sama mogłam się
przekonać.
Gdy zamknę oczy i pomyślę
o Ocyplu, widzę siebie jako małą
dziewczynkę, która pod okiem
dziadka stara się przepłynąć kilka
metrów bez niczyjej pomocy, a kiedy jej się to udaje, siada zadowolona
z siebie na brzegu i szczęśliwa łapie
promienie słońca.
23
pieniądze z MAiC
Wejść do pierwszej ligi
Ponad 1,1 mln zł przeznaczyło w tym roku Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji na projekty związane z kaszubszczyzną. To mniej niż w 2010 r., choć w ciągu dwóch ostatnich lat suma
środków na wszystkie mniejszości wzrosła o ponad milion. Czyżbyśmy lądowali w drugiej lidze?
DA R I U S Z M A J KO W S K I
Na czele Niemcy, Białorusini
i Ukraińcy
Nie powiedziałbym, że jesteśmy
drugoligowcami, bo przecież Zrzeszenie
i jego struktury kooperują z różnymi
agendami rządowymi i samorządowymi,
a błędem niewybaczalnym byłoby liczenie tylko na środki z MAiC. Jeśli chodzi
o zmniejszenie dotacji w porównaniu
z 2010 r., to jest to efekt nieprzyznania
przez ministerstwo – drugi rok z rzędu
– środków na dotacje inwestycyjne. Jeśli
spojrzymy natomiast na dotacje celowe:
wydawnictwa, media, różne przedsięwzięcia warsztatowo-konferencyjne, to
środki powoli się zwiększają – zaznacza
prezes Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego Łukasz Grzędzicki.
Jednak wydaje się, że można mówić o pierwszej lidze mniejszości, które co roku dostają ponad 1,5 mln zł
– mniejszość niemiecka (w 2012 r.
ok. 2,5 mln zł), białoruska (2,3 mln zł)
i ukraińska (ok. 1,9 mln zł).
W tym roku więcej od nas dostaną też mniejszości: romska, łemkowska i żydowska.
Przyznając dofinansowanie różnym
projektom, państwo polskie prowadzi
swoją politykę. Język kaszubski jest jedynym językiem regionalnym w Polsce
i nasza społeczność nie może liczyć na
wsparcie z zagranicy. Szkoda, że państwo
nie dostrzega olbrzymich potrzeb Kaszubów w zakresie np. mediów elektronicznych, bo spośród 7 projektów złożonych
przez różne podmioty zainteresowane
propagowaniem kaszubszczyzny w radio i telewizji – zaledwie jeden otrzymał
wsparcie – podkreśla Ł. Grzędzicki.
Prezes ZKP ma nadzieję, że wyniki spisu powszechnego, które pozna24
my w marcu, pozwolą skuteczniej
dotrzeć do władz i zwiększyć dotację
dla Kaszubów. Musimy nieustannie
przekonywać MAiC, że język kaszubski
trzeba wspierać zgodnie z duchem Europejskiej Karty Języków Regionalnych
lub Mniejszościowych, czyli szeroko
patrząc na otoczenie, w którym funkcjonuje. W tym celu potrzebujemy wsparcia
m.in. naszych posłów i senatorów. Zaraz
po wyborach, jeszcze w październiku
2011 r., zaprosiłem parlamentarzystów
będących członkami Zrzeszenia na spotkanie w Domu Kaszubskim w Gdańsku.
To była rzeczowa i konkretna rozmowa.
Omówiliśmy nasze wspólne cele na tę kadencję parlamentu. Dobrze że w odniesieniu do sprawy kaszubskiej jest ponadpartyjny konsensus. Mam nadzieję, że
zadania, jakie razem sobie wytyczyliśmy,
zrealizujemy – dodaje Ł. Grzędzicki.
Kaszubski tort do podziału
Jeśli chodzi o dotacje, które
MAiC przyznał Kaszubom, to największy kawałek tego tortu przypadnie Zrzeszeniu Kaszubsko-Pomorskiemu. 14 projektów złożonych
przez ZG ZKP zostało pozytywnie
ocenionych i dofinansowanych.
Łącznie udało się Zarządowi pozyskać ponad 600 tys. zł. Obok tradycyjnych już przedsięwzięć, jak
choćby wydawanie miesięcznika
„Pomerania” czy działalność Rady
Języka Kaszubskiego, dzięki pieniądzom z dotacji ujrzą światło dzienne
zupełnie nowe pomysły. Szczególną
uwagę zwracają dwie książki, które
mają się ukazać w bieżącym roku.
Na baśnie Jana Drzeżdżona czekają
nie tylko dzieci, a o wydanie nowego słownika polsko-kaszubskiego od
wielu lat proszą nauczyciele, pisarze
i dziennikarze.
pomerania gromicznik 2012
Około 350 tys. dostanie też Stowarzyszenie Ziemia Pucka. To pieniądze
przeznaczone na działalność Radia
Kaszëbë, w tym na kolejną edycję popularnego konkursu Kaszubski Idol.
Uznanie ministerialnej komisji
zyskały też 3 projekty złożone przez
Instytut Kaszubski. Efektem mają
być m.in. 2 pozycje: Florian Ceynowa (1817–1881) oraz kolejny tom
z serii Biblioteka Pisarzy Kaszubskich
pt. Liryka Młodokaszubów.
Pieniądze na ciekawą książkę pozyskał również oddział ZKP w Bytowie. Ponad 20 tys. zł z MAiC umożliwi wydanie kolejnego (po „Szczeniã
Swiãców”) komiksu w języku kaszubskim. Natomiast oddział w Baninie wyda w tym roku płytę z piosenkami zespołu Młodzëzna. Poza
tym 16 tys. zł na Przegląd kaszubskojęzycznych teatrów ulicznych
Wekwizer pozyskało stowarzyszenie
Kaszëbskô Jednota.
Środki otrzymają też dwa kaszubskie muzea: Muzeum Piśmiennictwa
i Muzyki Kaszubsko-Pomorskiej
w Wejherowie na Spotkania z muzyką Kaszub (19 tys. zł) i Muzeum
Ziemi Puckiej na organizację XX Jubileuszowego Konkursu Bë nie zabëc mòwë starków (7 tys. zł). Z kolei
Stowarzyszenie Chóralne Discantus
dzięki dotacji w wysokości 15 tys. zł
wyda w tym roku płytę z kaszubskimi kolędami na chór.
Listę kaszubskich beneficjentów
zamykają Kaszubski Uniwersytet
Ludowy z 20 tys. zł na Letnią Szkołę Języka i Kultury Kaszubskiej oraz
Gminny Ośrodek Kultury, Sportu
i Rekreacji w Chmielnie z 14 tys. zł
na Finał Wojewódzki 41. Konkursu
Recytatorskiego Literatury Kaszubskiej Rodnô Mòwa.
Gôchë w repòrtażach
Zajmë z ksążkòwim brzadã
Mało je repòrtażów pò kaszëbskù, òsoblëwie ò naszim nórcëkù kaszëbsczi zemi. Dlôte naji
part ùdbôł so zôchãcëc do jich pisaniô, kò pierwi rôczëlë jesmë na ùczbòwé zajmë do Tëchómia. W ùsadzanim tekstów pòmòglë nama warkòwi gazétnicë i ùczałi. Na kùńc pòwstałë
czekawé repòrtaże ò najich stronach – klarëje Liliana Grosz, przédnik bëtowsczégò partu
Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô.
DA R I U S Z M AJ KÒ W S C Z I
Na zajmë przëjachelë gazétnice,
felietoniscë, sztudérowie z Gduńsczégò Ùniwersytetu i Akademii
Pòmòrsczi. Jak i co pisac, ò co pitac,
za jaczima jinfòrmacjama sznëkrowac
ù lëdzy, a do tegò, ò co miec starã
kòle òdjimaniô, doradzalë m.jin. prof.
Jolanta Mackiewicz z Gduńsczégò
Ùniwersytetu, wielelatny redaktor
„Pòmeranii” Édmùnd Szczesôk,
prof. Cezari Òbracht-Prondzyńsczi
z Kaszëbsczégò Jinstitutu, prof. Daniel Kalinowsczi z Pòmòrsczi Akademii w Słëpskù i fòtorepòrtéra
Kadzmiérz Rolbiecczi z „Kuriera
Bëtowsczégò”.
Brzadã warkòwniów sã repòrtaże
i fòtorepòrtaże ò Gôchach. Niejedné
zeprezentëjemë w gromicznikòwi
i strëmiannikòwi „Pòmeranii”.
Wszëtczé nalazłë sã w specjalnym
hëfce, jaczi òstôł wëdóny w Bëtowie. Terô darmôk trafi do gminów
Bëtowò, Lëpińcë, Stëdińcë, Tëchómie
i bëtowsczégò starostwa, jaczé razã
z Minysterstwã Bënowëch Sprawów
i Administracji dałë dëtczi na całą
pòdjimiznã.
Daleczi półbracynowie
Przódk ks. Paula Brézë wëcygnął z Òsławë za Atlantik – do Winonë w amerikańsczi Minesoce. Przódk Jerzégò Brézë jaż tak dalek nie jachôł. Sygło mù zmienic wies na pùstczi, leno
dobré 3 km.
PIOTER DZEKANOWSCZI
To ju pôrãnôsce lat jak na bëtowsczim zómkù ks. Paul i wasta Jerzi
stanãlë naprocëm se. Blëskò, nawetka nié pół métra. Bréza zdrzôł Bréze
prosto w òczë. A jeden dosc tëli wëższi òd drëdżégò. Tak jich ùstawił do
òdjimkù Jerome Christenson, gazétnik „Winona Daily News”. Swòjim
czëtińcóm chcôł pòkôzac, jak jeden
szlachùje za drëdżim, chòc mieszkają
òd se wiãcy jak 10 tësący kilométrów.
Pò prôwdze bëlnô ùdba!
Bréza z Winonë – witómë do nas
Ks. Paul pierszi rôz przëjachôł do
Bëtowa w 1998 r. Prôwdac ju chùdzy
zazérôł do Pòlsczi, ale w stronë
swòjich przódków dopiérze tedë.
W réze pòmòglë mù amerikańsczi
miéwcowie bëtowsczi firmë FCPK.
Òn swòje dëtczi i czas òddôwôł na
Pòlsczé Mùzeum w Winonie, jegò
dzeckò a miłota. Mùzeum mô starã
ò pòlsczé, òsoblëwie kaszëbsczé
pòòstałoscë w pôłniowi Minesoce. A pò prôwdze je ò co. W Winonie Kaszëbi mieszkają òd pòłowë
XIX w. W tim gardze, co sã kòscérzi
nad nôwiãkszą rzéką USA – Misisipi,
gazétã wëdôwôł sóm Hieronim Derdowsczi. Jegò grób donëchczas stoji
na winońsczim smãtôrzu, a ks. Paul
prowadzy tam, czej chto przëjedze
ze stôrégò kraju. Dzysô w Winonie
żëje pôrã tësący lëdzy ò kaszëbsczich
kòrzeniach. Westrzód nich niejedny
mają rozmajité firmë, są wôżnyma
personama w pòlitice miasta i stanu.
pomerania luty 2012
Jich starkòwie we wiôldżim dzélu
wëcygnãlë prawie z Bëtowa abò
z Gôchów. Temù szukającë za przódkama, zazérają w naszé stronë.
Prawie z ti leżnoscë trafił do
nas ks. Paul. Bëtowò znôł ze wspòminaniégò swòjich starszich. Jegò
stark, chtëren sã ùrodzył niedalek,
w Òsławie, miôł pamiãtac zómk
i strëgã, co płënie pòd zómkòwą
górą. Ks. Bréza chcôł je òbôczëc
swòjima òczama. Wdarził sobie téż
niejedné słowa rodny mòwë. „Witómë do nas, grzëbë, jabka” – wëmieniwôł, czej pierszi rôz jesmë sã
spòtkelë.
Pòkòlenié jegò tatka jesz rozmiało kaszëbic. Równak terô winońsczim
Kaszëbóm òstałë le swiąda, pamiątczi, òsoblëwie òdjimczi, dokùmeńtë
25
Gôchë w repòrtażach
a artiklë ze stôrëch gazétów. To temù
w latach 70., czej całô Amerika jãła
szukac swòjich kòrzeniów, winońsczi kapłan ùdbôł so, żebë retac, co
òstało, bò jinaczi pùdze w zabëcé.
Tak ùsadzył swòje Mùzeum.
Szmakanié Kaszëbów
Pòlskô, Kaszëbë, Bëtowò jawiłë mù sã jakno jistnô Swiãtô Zemia,
Éden, z jaczégò wëjachałë za Wiôlgą
Wòdã całé ùrmë kaszëbsczich Adamów i Éwów, a dze jesz na gwës
mùszôł òstac nen pierwòszny, jistno
pòmòrsczi drżéń. Czej tu béł, wiele pitôł, szmakôł, òbzérôł. Jak co le
przëbôcziwało mù dôwną, kaszëbską
Winonã, w òczach sklëłë mù sã łzë.
Bez te pôrãnôsce lat w Pòlscë bawił
czile razy. Baro chcôł, żebë winończicë lepi pòznelë Bëtowò a bëtowianowie – Winonã. Chòc mô ju swòje
lata, kùńc kùńców to zradzył. Dzysô miasta mają pòdpisóné ùmòwã
ò drëszstwie. Rok w rok lëdze lecą
w jedną abò drëgą stronã w gòscë.
Równak dlô tegò winońsczégò stolema to wcyg za mało. Gniece gò,
co mòże przëniesc przińdnota. Czë
jak gò ju nie bãdze, dali winończicë
a bëtowianowie mdą sã drëszëc, czë
sygnie w jegò miesce mòcë i òskòmë,
żebë zachòwac pòlskò-kaszëbską
juwernotã? Niechãtno ò tim gôdô,
tec je widzec, że mô strach. Jakbë na przék, chòc niedalek mù do
òsmëdzesątczi, wcyg mô starã bratac
półbratów òddzélonëch tësącama
kilométrów. Òstatny rôz zazdrzôł
do nas w przeszłé Gòdë. Bëtowskô
miejskô radzëzna chca gò achtnąc
hònorowim òbiwatelstwã. Doch
ks. Paula barżi tropiło jesz rôz sadnąc do kaszëbsczi wilëji, spòtkac
drëchów, krewniôków, a bédowac, co
razã zrëchtowac w przińdnym rokù.
Kò wiedno gôdô, że w Bëtowie czëje
sã jak doma…
Bréza z pùstków pòd Òsławą
Jerzégò Brézã, chòc mieszkô tak
krótkò, lepi pòznôł jem dopiérze latos. Jednégò dnia na zymkù Witk
przëjachôł do bióra z rézë pò gminie
26
Jerzi Bréza z Òsławë. Fot. K. Rolbiecczi
Stëdińcë. W naszi redakcji piastëje
òn to òkòlé i tak cos nie je nick dzywné. Równak ną razą pòdskacony
òpòwiôdôł, jak to w lese pòd Òsławą
trafił na pùstczi, dze mieszkają cekawi lëdze.
– Wasta Jerzi zrëchtowôł krziż,
co stoji na kraju jich gbùrstwa. Fest
robòta z piãknym drzewianym
Christusã. Pitôł jem gò, czë mòże
chto mù zlecôł taczé rzezbë na krziże abò do kaplëczków. Òn mie na
to òdrzekł, że nié, bò doch w taczim
przëtrôfkù mùszôłbë przedawac
Christusa, a tak sã nie gòdzy – Witk
chcôł przedstawic wastã Jerzégò
jakno òsoblëwégò, ale dobrégò
a wrażlëwégò człowieka. Tej wdarził jem so òdjimk, jaczi pôrãnôsce
lat temù robił na bëtowsczim zómkù
repòrtéra „Winona Daily News”. Ten
drëdżi Bréza, chtëren tedë stôł, zdrzącë w òczë Paula, to doch béł sóm wasta Jerzi. Tak dostôł jem òskòmë blëżi
gò pòznac. Në, tec skùńcził sã zymk,
zminãło lato, a jô wcyg ni mógł sã zebrac na jachanié do Òsławë. Wiedno
wôżniészé zdôwałë mie sã jiné sprawë. Równak na zôczątkù jeseni kù
reszce trafił sã pasowny dzéń na rézã
w stëdinsczi stronë.
Prôwdac, Brézowie mieszkają w Òsławie, kò na nôdalszich
pùstkach. Temù lepi jachac do nich
òd Stëdińc. Tam wedle szkòłë jidze
pomerania gromicznik 2012
droga, co za wsą nëkô do bòru. Pôrã
kilométrów prowadzy bez chòjnowi
las. Wąskô, asfaltowô szléfka. Miestny nazwelë jã gertnerówką, bò na
samim kùńcu, niedalek piãknégò
jezora, znónô pòlskô kòmpòzytorka
a aranżérka pòstawiła sobie latną
chëczkã. Dôwni Katarzëna Gaertner
mia taczé ùwôżanié, że lesną drogã
na barabónë pòzmienilë w prôwdzëwą szasëjã. Dzysô asfalt ju nie
szlachùje za nowim, tej-sej dzurë
abò mùldë òd kòrzeniów, kò jachac
sã dô. Gòrzi je z trafienim do wastë
Jerzégò, bò tu chëczë stoją w lese
dalek òd drodżi. Za pierszą razą
wjachelë jesmë do Édelów, jegò sąsôdów, co téż mają krewnëch w Winonie. Brézowie mieszkają jesz dali,
kò na kùńcu za drzewama dozdrzelë
jesmë jich gbùrstwò. Pôrã bùdinków
i pôrãnôsce hektarów, jaczi las mô
òbjãté swòjim szeroczim zelonym
remieniã.
Pierszi kòwôl w familëji i òstatny,
co sã ùcził wedle stôrégò szëkù
Na pòdwòrzim wasta Jerzi cos
prawie robił, wierã narządzywôł jaczis metalowi sprzãt. Czej jem wëklarowôł, za czim do niegò zazéróm,
gòspòdôrz pòprosył dodóm. Sôdómë
w pańsczi jizbie. Gôdanié zaczinómë
òd ks. Paula, że gò znajã, że to jegò
krewny i że pamiãtóm, jak Jerome
Gôchë w repòrtażach
Christenson razã jich òdjimôł na
zómkù.
To je ten ród – ò swòjim szlachòwanim za daleczim półbratã
dopòwiôdô kąsk żartoblëwò wasta Jerzi. Pòtim równak prawimë
ju ò nim, jegò familëji, a òsoblëwie
ò jegò kòwalstwie. Prôwdac òjc
naszégò rozmòwnika robił za
kòłodzejã, równak czej jegò syn
stôwôł sã bëńlã, drzewianëch kòłów
ju nie chcelë. W naddôwkù młodémù
barżi widzało sã trzëmac w rãkù młot
a bic nim żelazło. Miôł bëc pierszim
kòwôlã w familëji Brézów. I kùńc
kùńców òstôł. Na nôùkã chòdzył
do Prądzyńsczégò, co mieszkôł
w Ùgòszczë. W kùzni ùgòsczégò
méstra ùcził sã trzë lata.
Dzysô ju nick pò ni ni ma. Jak
Prądzyńsczi ùmarł, tam sã zawalëło –
wspòminôł nasz gòspòdôrz.
Pò ùczbie razã z tatkã zrëchtowelë kùzniã ù se doma. A jesz
chùdzy pòmôgelë kòle chëczi Gertnerczi. Kò na pùstkach lëdze mają
w rãkach nié le jeden fach. Gertnerówka, jak jich kùzniô, stoji do dzysô.
Szlë jesmë òbezdrzec ną drëgą. We
westrzódkù w òczë cësnął sã nama
wësoczi czôrny kòmin z wiôlgą żôlnicą. Krótkò kòwadło, a na pòlëcach
rozmajité nôrzãdła. Widzec téż elektriczny miech, jaczim lëft bòkadno
fùtrowôł òdżiń grzejący pòdkòwë,
płudżi, gòzdze, nitë i co tam jesz bëło
brëkòwné. Terô tëc to wszëtkò ju
na emeriturze. Le z trudna czej stôri
kòwôl przińdze tu cos ùprawic dlô se.
Le żebë tak kąsk pòzwònic – tłomacził nama. Przecã piérwi zazérelë
tu lëdze z pół gminë, òd Òsławë,
Stëdzéńc, Sominów, Przewòza. Za
pòdkùcé kòniów, narządzywanié
sprzãtów a maszinów płacëlë dëtkã,
ale nié wiedno.
Czasã chto co przëniósł, cos dôł abò
zrobił – òpòwiôdôł. Równak to ju
przeszło. Òstałë le kùzniô i òn, wierã
òstatny w naszich stronach kòwôl, co
sã ùcził fachù wedle stôrégò szëkù.
Wëszlë jesmë na pòdwòrzé,
pôrã słów na pòżegnanié, a jesmë
regnãlë…
Òb drogã w głowie kùlkòtelë
mie sã dwaji Brézowie. Jiny – jak Minesota i Kaszëbë? A mòże równak
pòdobny? Jeden żëje jak przódce
w Òsławie na Kaszëbach. Drëdżi sedzy nad Misisipi. Ten pierszi je rôd
lëdzóm, lubi robic i rozmieje zrëchtowac niejedno. Je ù niegò czëc jakąs
bënową dôgã a do te ùbëtk. Mòżna
òpisac taczima słowama ks. Paula?…
Pewno, że jo. Jo, jo, przecã to półbracynowie.
Całi swiat w jednym placu
Do Betlejem prosto bieżta, wedle Falka, wedle Mëszczi, wedle ti Falkòwi krëszczi.
Ł U KÔ S Z Z O ŁT KÒ W S C Z I
W Hòlandie nie roscą tulpë,
a lëdze, chtërny w ni mieszkają, do
Bòrzëszk jeżdżą czile razy na dzéń.
Do Kòzégò nicht sã nie przëznaje.
W Jeruzalem nie ùkrziżowelë Christusa, a w Betlejem Pón nijak sã nie
ùrodzył. W Klôsztorze celibat nie
je pòpùlarny, ale nié temù Rôj òstôł
pùsti. Na Gôchach tak ju je, a je wnet
wszëtkò.
Kazy prawie przëjachôł. Wòłô
na miã. Òn mô czerowac i òdjimac,
a jô robic za prowadnika i pisac, co
chto rzecze… Tec ùrodzył jem sã na
Gôchach, gôdóm pò gôskù i wcyg
mieszkóm w Bòrzëszkach. Temù
niejedny rzeklëbë: chto jak chto, ale
ten sã w tëch piôskach nie zatacy. Tak
prawie ùdbôł so mój przédny redachtór. Jô doch tak pewny nie jem. Na-
wetka jem jima to rzekł, tec nie dalë
wiarë. Tak móm prowadzëc pò rozmajitëch pùstkach na Gôchach. Jedzemë? Dze nôpiérwi? – nôgli Kazmiérz.
Adam z Éwą ju wëbëlë
Nasze auto parzi z Bòrzëszk.
Nôblëżi mómë do… Raju. Szkòda,
że òstôł le w pamiãcë lëdzy. Czasã
tam, dze bëło piérwi gbùrstwò, zazérô le jaczi zwiérz. Wedle néżków
òd trapów, wzãtëch w pòsôg bez
trôwã, mòżna pòznac, dze stojała chëcz. Tam a tu dozérómë jesz
jaczés gruzë. Pewno to zaòstałosc
dôwnëch bùdinków, co sã rozjãłë ju
lata lateczné temù. Jo, jo, wiémë, że
nicht nama nie wëklarëje, skądka nen
Rôj. Tak òbzérómë sã wkół, mòże co
dozdrzimë. Pëszno, tec westrzód
drzewów niżódny jabłónczi ani żniji, jaczé bë szlachòwałë za Adamã
pomerania luty 2012
i Éwą. Krótkò wirowë òbrosłé lasã,
dze wiater mùjkô wietwie letczim
wiéwã. Słëchómë szëmù, ale òn
téż nie je w sztãdze nama wëjasnic,
skądka pòzwa pùstkòwiô. Kazmiérz òdjimô, ale jô chcã jachac dali.
Za sztót jesmë nazôd w Bòrzëszkach.
Czej nëkómë bez wies, witô nas Archaniół Michôł. Pòstacëjô w stolëcë
Gôchów baro tczonô, nié le temù, że
prawie òn pòmógł Czôrlińsczémù
w biôtce ze Smãtkem. A mòże z jegò
leżnoscë zaczãlë nazëwac pùstczi, co
bëłë blëskò, Rajem? Chto bë to dzysô
wiedzôł!
Tulpów ni ma, wiatraków téż
Tak abò jinaczi, kò jedzemë dali,
jaż do Hòlandie. Doch nié ti nad Nordowim Mòrzã. Do ti naszi ni mómë
wiãcy jak trzë kilométrë. Òb drogã
mërgają wedle nas cãżarowé auta.
27
Gôchë w repòrtażach
Wëwôżają nôwiãkszé mineralné
bògactwò Gôchów. Niżódné złoto,
niżódné diamentë ani jantarë, chòc
ne òstatné téż mòżna tu nalezc. To
piôsk a kamë, jaczich skandinawsczi
lądolód mô naprzëniosłé grëbi na
sto a wiãcy métrów grubiznë. Dzysô
wiele firmów òskòmi jich wëbiéranié.
Równak le trzë dostałë kòncesëje…
To je ta Hòlandiô? – pitô Kazmiérz. Jo, jesmë na placu. Zazérómë do gbùrstwa Józwë StipRekòwsczégò. Czedës më tu mielë
tôflã z pòzwą. Równak chtos ją wzął
– òpòwiôdô, a zôs dodôwô: Òb lato
widoczi są piãkné. Gòrzi zëmą, czej sniég
zawieje drogã. Biwô, że sami mùszimë ze
smiotama biôtkòwac sã.
Le prawie je lato. Tak òd jedny
stronë zbòżé, a z drëdżi môłé błotkò
òkòloné lasã. To na nie pòkazëje
gbùr. Piérwi wòda sygała wëżi. Në terôzka je ji mni a mni – dolmaczi Barbara,
slëbnô Józwë. Zazdrzóny na snôżotã
pùstków, bez mała zabiwómë zapëtac, jak sã żëje w Hòlandie. Nierôz
je smiészno. W ùrzãdach, czej rzekã, dze
mieszkóm, pòdkôrbiają, czë nie brëkùjã
paszpòrtu – smieje sã Barbara. A skądka sã wzãła pòzwa nëch pùstków?
Kòle kawë klarëje nama to Józwa. Òb
czas wòjnë starkòwie ùkriwelë tu dwùch
Hòlãdrów. Le jeden szczeslëwò wrócył
nazôd dodóm. Drëdżi zdżinął – gôdô.
Czedë chcemë sã doznac drobnotów, rozkłôdô rãce. Czej bë żëlë starszi, òni cos bë wama wiãcy pòwiedzelë.
Jô nick dali nie wiém – rzecze J. StipRekòwsczi.
Dzys Hòlandiô to le dwa gbùrstwa. Młodi za robòtą wëjéżdżają
w swiat. Dlô nëch, co òstalë, czas
ùcékô pòmalinkù. Wiele wòlni jak
w Amsterdamie czë Hadze, nawetka
jak w niedaleczim Bëtowie. Tec ni ma
dzëwòtë, czej wkół pòla, a tak blëskò
lasu i wòdë.
Brzósk? Tec je wiedzec,
że òd brzozë
Z Hòlandie czerëjemë sã na
Wòjsk. Dobri kilométer i stojimë na
pòdwòrzim Frãcëszka Pluto-Prondzyńsczégò. To miéwca gbùrstwa
28
Fot. K. Rolbiecczi
wcësnionégò midzë dwie wësoczé górë. Tu je Brzósk – gôdô. Zarô
òpòwiôdô òsoblëwòscë tegò kraju
gôsczi krajinë. Ù nas wiele gbùrów
mô jistné a te samé nôzwëska. Tak np.
wkół Wòjska wiele mieszkô Gôwinów
czë Prondzyńsczich. Żebë sã nie zgùbic,
wëdolmaczëc kòmùs drogã, jich gbùrstwa
zaczãlë rozmajice nazewac – wëjasniô
nasz rozmòwnik. Wedle tegò Brzósk
swòjé miono dostôł òd jezora, jaczé
je niedalek. A to òd brzóz, co roscą
na brzegù. Gòspòdôrz òpòwiôdô
téż ò jinëch pùstkach, ò Mòrgach,
Lipionkù, Kòzym. Dôwómë bôczenié
òsoblëwie na tã òstatną pòzwã.
Z kòzégò sromòta?
Z nalézenim Kòzégò letkò wcale
nie bëło. Błądzëlësma piôszczëtima
drogama midzë Rekòwem, Wòjskem
a Glësnem. Wkół nas cygnãłë sã leno
pòla i lasë, wcyg pòla i lasë. Kù reszce
trafielësma na jaczés skrzëżowanié.
I dze tu terô jachac? Nigdze niżódny
chëczë! Co robic? Chcemë spùscëc sã
na kawel! Szmërgniemë dëtka. Padło na
reszkã, tej w lewò. Lëchi dëtk abò kawel
– tak mëslima, stojącë przed wësoką
pomerania gromicznik 2012
górą. Droga na niã wążem sã wije,
a më w pòłowie mómë ju dosc. Jesz
na złosc słuńce zaczãło dogrzewac.
W kùńcu, zmarachòwóny, ale wëlezlësma na nã gòrã. Wnetka nama
ze łbów wëlecało całé cãżczé wspinanié, czej òbaczëlësma widok. Na
ùrzmie młodé bùczi i chójczi. Dali
w dole czile stôwków, w chtërné
słuńce cëskało swòjé skrë. I te pòla,
tam sam òddzeloné lasã. I tak jaż pò
hòrizónt. Chwilã jesma jesz òbzérelë
nen widok i tej rëszëlësma dali. Doch
mùszelësma nalezc to òsoblëwé
miescé. Trafielësma kù reszce do
gòspòdarstwa Szëców. Terô ju nicht
sã nie chce przëznac, że mieszkô w ny
miescowòscë – gôdô gòspòdëniô Róża
Szëca. Òd ni téż dowiedzelësma sã,
że wëjachanié w nã gòrã nie je taczé
niemòżebné, jak nóm sã wëdôwało.
Piérwi, czej sniegù spadło wiãcy, bëło
gòrzi. Terôzka ò kôżdi pòrze jidze wëjachac. A i lëdze naùczëlë sã nią jeżdżëc
– wëjasniwô. Le ò Kòzym nick nóm
pòwiedzec nie pòtrafiła. Pòradzëła
zazdrzëc do sąsôdów. Jo, mielësma czedës adres Kòzé 40. Matkò, jaczi më z tim
jiwer mielë. Wszëtczé ùrzãdowé papiorë
bëłë pisóné na Wòjsk, a tu jedną razą
Gôchë w repòrtażach
Nôstarszé drzewò w Bëdgòszczë mô 150 lat. Fot. K. Rolbiecczi
Kòzé. Wszãdze mùszelësma dolmaczëc,
dze to je, że to niżódné szpòrtë nie są –
jesz terô lamentëje Teréza Mądrô. Terôzka wszëtcë mają w dokùmentach
wpisóné Wòjsk. Na òsoblëwô pòzwa
wzãła sã wierã òd stawù. Ale czemù
jegò tak òchrzcëlë, nicht nie wié.
Ani tu, ani tam… mòże zdebło dali
W dalszą wanogã wëbiérómë sã
znôw w stronã Wòjska, dze mô bëc
Skrëté. Krążimë pò rozmajitëch drogach. Szukómë gò jak jigłë w czedricczim jezorze. Pò zmùdzonym
czasu i dobrëch pôrãnôsce przëjachónëch kilométrach, trôfiómë na
jaczés pòdwòrzé. Skrëté? Nôlepi wama
bãdze jachac zdłuż elektriczny linie – doradzëła białka. Tak téż robimë. Tim
spòsobã nalezlësma sã na pòsobnym
pòdwòrzu. Skrëté?! Jak swiat swiatem tu wiedno béł Wòjsk. Ò żódnym
Skrëtim nie chcã nawet czëc! – jiscy sã
gòspòdëni. Skrëté òkôzało sã bëc
baro dobrze ùkrëté, czej ni mòglësma
gò nalezc. Pò sąsedzkù, w dole,
òbaczëlësma drzewianą chëcz, jaczich piérwi wiele bëło w kaszëbsczich wsach. W progù stojała zôs,
jak sã pózni òkôzało 80-latnô, letkò
ùrzasłô Jadwiga Łąckô. Z pòczątkù
nick nie pamiãtô, nie wié, mało wiele a jesz bë gôdała, że dopiéro co sã
sprowadzëła. Za sztërk sã òdezwała.
Bez całé żëcé na to miescé gôdalë Piéck.
Terô sã òkôzało, że to je Skrëté – òpòwiôdô J. Łąckô. Nicht nie wié, dze
to dokładno leżi. Pògòtowié mô kłopòt
z dojachanim, sóm dowód mùszałam
ju wëmieniwac czile razy – dodôwô.
Samò żëcé na pùstkòwiu ji nie przeszkôdzô. Tegò rokù dwa razë chcelësma
z bratem jachac w zëmie do kòscoła i ani
razu sã nóm nie ùdało. Za wiele sniegù
spadło. Latem widok je jednak piãkny.
Gôskô Palestina
Z Wòjska jedzemë na
pielgrzimkã na zôpôd, prosto do
Betlejem. Mòże dwa kilométrë òd
Łączégò je gòspòdarstwò Czesława Medżera. Niejedną razą jem tą
pòzwą nawielony. Do dzysô pamiãtóm,
jak w szkòle sã z ni smielë – zaczinô
wspòminac swòjé dzecné lata. Jak to
na Kaszëbach, wiele nie je pòtrzébné,
żebë lëdze wëmëslëlë pòzwã. Tak
i tu. Jednémù ùwidzało sã, żebë
pùstczi, dze stojała lëchô szopa, nazwac Betlejem. Pò wòjnie nen chłop
pomerania luty 2012
wëjachôł, a pòzwa òstała. Chtos nawetka ùłożëł krótką wiérztã. Do Betlejem prosto bieżce, wedle Falka, wedle
Mëszczi, wedle ti Falkòwi krëszczi – recëtëje Cz. Medżer. Z prôwdzëwégò
Betlejem nie je dalek do Jeruzalem.
Temù niejedny jãlë pòzmieniac
gôsczé Betlejem na Jeruzalem. To
dopiérkù dało wëstwôrzanié! Przed
Gòdama przëjéżdżalë z gazétów i radia.
Pitalë, jak to je mieszkac w Betlejem. Ale
to nie béł kùńc. Przed Jastrama ti sami
chcelë sã doznac, jak sã żëje w Jeruzalem
– òpòwiôdô sostra Czesława, Teréza
Stoltmón. Mie to nie przeszkôdzô, że
lëdze to miescé tak òchrzcëlë. Gòrzi, czej
w rozmajitëch ùrzãdach robi sã z tegò
sóm jiwer – dodôwô. I pòkazëje różné pismiona. Na jednym wstawilë
adresa Betlejem 2, na jinszim Jeruzalem 1, a tej jesz Łączé 1, abò nawetka Łączé 77. Ten sóm bùdink stoji
w trzech różnëch wsach! I jak tu terô
wëtrafic – pitô T. Stoltmón. Ale bë sã
nie zamienilë. Nie wëòbrôżóm sobie
żëcô w miesce, chòc tu wszãdze mómë
dalek – gôdô Cz. Medżer.
Z Betlejem-Jeruzalem czerëjemë sã na Klôsztór. Jesmë czekawi,
dlôcze prawie tak lëdze ùmëslëlë
nazwac pùstczi pòd Bòrowim, na
samim pôłnim Gôchów. Przecã
przódë to béł Stôri Mòst. W jednym
z bùdinków, jaczé tam stojałë, mieszkałë
trzë rodzënë. To bëlë Szëcowie i dwùch
Bùkòwsczich. Ù kòżdégò rodzëło sã
dzéwczã za dzéwczãcem, ale niżóden
knôpiczk. Razã bëło nas jaż 15! A czej na
swiat przëszła mòja sostra, òjc rzekł, że
to ju dali ni mòże bëc Stôri Mòst, doch
to ju sã stôł czësti klôsztór – òpòwiôdô
Mónika Czarnowskô. W naddôwkù
jedna familiô bëła baro religijnô. Òni
co dzéń òdmôwialë różańc, nie czerowelë sã tim, jak wiele robòtë jesz bëło
do zrobieniô. Mòże temù wëkluła sã
ta pòzwa? – dodôwô. Nowé miono chùtkò ùwidzelë sobie lëdze, co
wkół mieszkelë. Pózni w parafialnëch ksãgach zapisôł ją bòrowsczi
dobrodzéj, ksądz Frãcëszk Perschke.
I tak ju òstało. Dzys nicht pùstków
kòle rzéczi Chòcënë nie bãdze nazywôł jinaczi jak Klôsztór.
29
Gôchë w repòrtażach
Jak òpòwiôdô M. Czarnowskô,
klôsztorné dzéwczãta baro widzałë sã knôpóm. Co wieczór przëchôdalë
do naji z blisczich gbùrstwów. Czasã
pòmôgalë w robòce, np. przë draszowanim. A tedë sedzelë w jizbie, në żebë
krótkò dzéwczãtków – wspòminô M.
Czarnowskô. Wszëtcë kònieczno
chcelë miec białkã z nëch trzech rodzënów. Ùwôżalë je za snôżé, a téż
i robòtné. Sama pamiãtóm, jak jem robia
w pòlu za chłopa. Knôpów doma nie bëło,
a na gòspòdarce robòtë fùl – przëbôcziwô so mieszkónka Klôsztoru. Tec
dzéwczãta wzérałë za jinszima. Kùńc
kùńców le dwie òżeniłë sã z miestnyma bëńlama.
Czej lata minãłë, na pùstkach sã
òdjinaczëło, tak niejednëch òskòmiło
zmienic pòzwã. Móm czwórkã dzecy, trzech knôpów i dzéwczã. Czej
ùrodzëlë sã knôpi, do òjca przëszedł
znajómk i pòwiedzôł, że terô to ju Klôsztór nie je pasowny. Nick równak nie
wëmëslëł i òstało pò stôrémù – gôdô
Czarnowskô. Dzys Klôsztór to 7
gòspòdarstwów. Tam, dze stôri
bùdink sã wali, stôwiają nową chëcz.
Prôwdac nowi tu nie wcygają, ale
młodëch nie feleje.
Zôs w Pòlsce
Z Klôsztoru cygniemë na
Bëdgòszcz. To le sztëczk drodżi,
bò leżi krótkò Bòrowégò. Mieszkają tam le trzë òsobë, to je dobré trzësta tësãcy razów mni jak
w stolëcë kùjawskò-pòmòrsczégò.
Cãżkò rzec, skądka ta pòzwa. Lëdze
wòłalë tak ju przed wòjną – klarëje
bëdgòszczónka Halina Felskô.
Czasã chto przëjedze a sã dzëwùje,
że dojachôł jaż do Bëdgòszczë. Tu je
cëchò i spòkójno – dodôwô ji slëbny,
Andrzéj. Ten ùbëtk, jak sã nama
zdôwô, je zawdzãką wësoczégò
klona i jagłów (danów), chtërné
szëmią nad naszima głowama. Në
pewno i ti pùstczi, co je wkół. Klón
je 150 lat stôri. W 1949 r. jesz dało sã
òbjąc gò rãkama. Terô ju nie jidze. Jagłë
téż mają swòjé lata. Wiele? Dokładno
nie rozmiejã pòwiedzec – dodôwô Halina. Żegnómë sã.
Do Bòrzëszk je wnet 20 kilométrów. Przed Lëpińcama mijómë
jesz môłi, szari bùdink. To Warszawa, kònkretno Warszawa 1. Ale më
nëkómë dali. To ju pôrã lat, jak zmarła òstatnô niasta, co tu mieszkała.
Mie ju dzysô sygnie. Jedzemë dodóm! –
gôdóm do Kazmiérza. Cziwniãcym
głowë pòcwierdzywô, że mô taką
samą òskòmã. Biédolëwò, Zgniłi Mòst a Ùpiłkã òstawilë jesmë na
drëdżi rôz.
Bëlôczka na Gôchach
W przedszkòlim mùsza „leżakòwac”, czedë jiné dzecë mòglë sã bawic. Czej w 80. latach z akademika zwònila do mëmë, ji gôdce z czekawòscą przeslëchiwelë sã sztudérzë. Wnetka 30 lat
temù przecygnãla na Gôchë, ale rôd bë swòją chëcz „telepòrtowala” na Nordã – w swòje bëlacczé
stronë.
RÓMAN DRZÉŻDŻÓN
Taczé to bëlë czasë…
Sedzącë przed chëczą Terézë Pluto Prondzyńsczi w Ùgòszczë, jémë
lodë a pijemë kôwkã. Z lasu czëc je
glos kùkówczi, chtërna dzysô nie
rechùje przińdnëch lat, leno ne ùszlé.
Doch wicy gôdómë ò tim, co bëlo,
a tim, co naju parlączi: ò naju rodny
wsë – Starzënie. Pòwiôdómë so jistno, jak swòjińc ze swòjińcã, chtërny
bez przëtrôfk naszlë sã dzes na daleczich Gôchach.
Ji familiô mieszkala w kòlchòzowim mieszkanim. Tatk Léònôrd
robil „na kòlchòzu” – jinaczi
nicht w Starzënie na ną gbùrską
spóldzelniã nie gôdôl, a mëma Cecyliô – na cëgelnie. W 60. latach XX sta30
lata we wsë bëla gòspòda, pùblëcznô
kąpnica, dochtór, pòrodowô jizba,
dentista, kino, szkòla a przedszkòlé.
Negò slédnégò Teréza nie wspòminô
za dobrze. Wszëtkò bez no „leżakòwanié”, jaczé bëlo sztrôfą… za
kaszëbską gôdkã, chtërną mdącë
dzeckã leno znala. Czej jinszé dzecë
szlë sã bawic na pòdwòrzé, òna a ji
bracyna Riszk mùszelë leżec. Nié to,
że przedszkòlónczi bëlë lëché, to nié. Taczé to bëlë czasë – ùsmiéchô sã.
W spòdleczny szkòle naùcza
sã gadac ë pisac „z wësoka”, ale
nigdë nie sromala sã kaszëbiznë.
Ùcwierdzël ją jesz w tim szkólny
pòlsczégò jãzëka, wasta Jerzi Tatara, jaczi pòwiôdôl, że dzecë na Kaszëbach mają szczescé a są bògatszé,
znającë jaż dwie gôdczi.
pomerania gromicznik 2012
Jistno bëlo na sztudiach. Wtenczas malo chto sã do kaszëbiznë
przëznôwôl, ale òna czej zwònila
dodóm, z mëmą kôrbila w jãzëkù,
w jaczim bëla bez nią wëchòwónô.
Sztudérzë sã nym kôrbiónkóm rôd
przëslëchiwelë, a nawetka prosëlë:
Teresa, my nic nie rozumiemy, ale daj
chociaż posłuchać.
Pamiãtô, jak czedës przëjachôl do
akademika ji drëch ze Starzëna. Ten
bél zdzywiony, że jô, takô „wiôlgô” sztudérka, wszãdze, na miesce, w krómach
gôdala z nim pò kaszëbskù. Tak czedës
bëlo, że bez no napiãtnowónié to sã lëdze
wstidzëlë. Jô sã nawetka nie dzywiã.
Wnetka 30 lat
W 1984 rokù skùńczëla sztudérowac fizykã. Robòtã krótkò ji Starzëna
Gôchë w repòrtażach
nawetka bë dostala – w Gbùrsczim
Technikóm w Klaninie, ale bez
przëtrôfk, mdącë na latowëch feriach
w Sominach, pòznala szkólnégò
jinspektora, jaczi prawie szukôl fizycczi do szkòle w Ùgòszczë. Dala
sã skùsëc, czedë nen zabédowôl ji
mieszkanié w Òsławie, dëtczi na
zagòspòdarzenié a 100 tësący zlotëch
pensje. Nen jeden rok wëtrzimiã, a tej
wrócã do swòjégò dodomù – rozsądzëla.
Minąl rok, drëdżi, trzecy…
ë tak przëszlo ju wnetka 30 lat. Tu sã
òżenila, tu ùrodzëlë sã ji dzecë Macéj
ë Môrta, tu wëbùdowelë bùdink, tu
òd 14 lat je direchtórką szkòlë.
Czej jô przëszla w ne stronë, malo
chto gôdôl pò kaszëbskù – wspòminô.
Jesz mòże na pùstkach niechtërny jo,
në i wdarzã so, że Éwôld Gerszewsczi
z Òsławë-Dąbrowë, chtëren bél wtenczas
naczelnikã gminë.
Rok pò tim, jak òstala direchtórką,
zaczãla nôùkã kaszëbsczégò jãzëka.
Kramarzënë i Lëpińcë tù na Gôchach bëlë
pierszé, a ma trzecy – gôdô z bùchą.
A mùszi wiedzec, że wtenczas, w kùńcu
90. lat, nie bëlo z tegò tak wiôldżich profitów, jak terô.
Piérwi ùczbë bëlë prowadzoné
w môlëch karnach. Dzysô zajimë
z rodny mòwë, òkróm pierszich
klas, mają wszëtczé dzecë. Nawetka
ne, chtërné nie pòchôdają z kaszëbsczich familëjów.
Jô ùczëla dzecë ti mòji bëlôcczi kaszëbiznë, gôdając jima, bë w môl mòjégò
„l” wstôwialë „ł” – smieje sã.
Terôzka sama, chòc je pò kùrsach,
kaszëbsczégò nie ùczi. Zajimô sã tim
sztërzech szkólnëch: Jerzi Jitrich, Wiesława Dorau, Mariô Zuchta a Wioleta Ratajczôk-Toczk zwónô Kaszą.
W szkòle dzejają téż dwa lëdowé
karna: Ùpartélce ë Môłé Ùpartélce –
do jaczich chãtno wstãpiwają dzecë,
òsoblëwie ne nômlodszé.
Na pierszé wëzdrzenié bë nie
zmërkôl, że szkòla je z XIX stalatégò,
në mòże czej bë chto baro dokładno przëzdrzôł sã z bùtna, ale we
westrzódkù ju nijak. Wkół widzec je bëlną rãkã gòspòdëni.
Bùdink, w jaczim są przedszkòlé,
Kòscół w Starzënie. Òdj. R. Drzéżdzón
spòdlecznô szkòla ë gimnazjum je
wëremòńtowóny. Kòridorë, gimnasticznô zala ë klasë wëmalowóné a czësté, są trzë kòmpùtrowé
warkòwnie a regionalnô jizba. Tu
a tam widzec je òbstrój kaszëbsczi.
Kòl szkòlë plac zabawów i bòjiszcze
Òrlik. To jesz nie wszëtkò. Mdzemë sã
rozwijelë a dali bùdowelë. Dërch piszemë
rozmajité projektë – chwôli sã direchtórka. Prôwdac zajimô to wiele czasu, ale
tec dëtczi z tegò są.
Szkòla żëje nié blós òb czas
nôùczi. Na bòjiszczu pò pôlnim
ë w wòlné dnie bawią sã dzecë,
a apartną zalã mòże wënajic na
zabawã czë przëjãcé.
We wsë je téż dodóm kùlturë
ë dwa kòscolë – dôwny ewanielicczi, ju zasztëkóny, i drëdżi katolëcczi
ze szachùlcowima scanama, jaczi
pòstawilë w 1820 r. Probòszczã
je… domôk Terézë ze Starzëna
ks. Bòlesłôw Lës. Czekawé, jaczi to
kawel przëcygô do Ùgòszczë lëdzy
z Nordë?
Te mòje stronë, to są mòje stronë
Zôs wspòminómë naji rodny
môl. Mòja mëma w 50. latach spiéwala
w karnie Bëlôcë, prowadzonym bez Ludwika Kòssôk-Główczewsczégò ë Janã
Piépkã. Do starzińsczi szkòlë chòdzël
pisôrz Jón Drzéżdżón, a w blësczim
Slawòszënie rodzël sã Florión Cenôwa –
gôdô z bùchą Teréza. Òd nas pòchôdô
tak wiele zasłużonëch Kaszëbów, aż dzyw
pomerania luty 2012
bierze, że w tak wiôldżi szkòle ni mô
niżódnégò lëdowégò karna, ani nie ùczi
sã kaszëbsczégò!
Z robòtë prawie przëjachôl chlop
Terézë – Mark, chtëren mô hańdlową firmã. Z bialką pò kaszëbskù nie
gôdô, ale z cëzyma jo… Jô rôz z nim
bëla wëjachónô do Wejrowa. Wlôzlë më
do hùrtownie, a tam jedna bialka, widzącë mòjégò chlopa, gôdô: „Fejn, że pón
Marek przëjachôł, mô so chòc mòżemë
pò kaszëbskù pògôdac”. Dlôczë dwòje
Kaszëbów – slëbny ze slëbną – nie
kaszëbią?! Mòże wedle tegò, że jedno gôdô pò nordowemù, a drëdżé
pò gôskù. A mòże temù, że czej sã
pòznelë, pòlaszëlë, nie wiedzącë, że
mòżna barżi pò swòjemù, i tak ju
òstało... Równo jak bëło, jejich dzecë wszëtkò rozmieją, ale nie gôdają, chòc mëma jich ùczëla. Córka
na maturze z pòlsczégò wëbrala so
témã ò òsoblëwòscach kaszëbsczégò
jãzëka. Mòże czedës rodnô mòwa
jima wrócy – meszlã. Dali pijemë
kawã. Zdrzã na zegark. Muszã wracac. Jesz zdrza na las, w jaczim prawie zatacëla sã kùkówka.
Pëszno tu môta – gôdajã z zôzdroscą. Jo – cziwie glową Teréza. Dobrze
tu sã żëje, krótkò las, rzéczka płënącô kòl
chëczi… lëdze dobri, ale… żebë jô mògla
„telepòrtowac” nen dodóm, tej jô bë rôd
wróca w swòje stronë, do Starzëna, dze je
mòja rodzëna. Bò wiész, të mòje stronë, to
są mòje stronë…
Tekst napisóny w nordowi, bëlacczi gôdce.
31
òczarzony Kaszëbską
Wdzydze – mój môl na zemi
Ùrodzył sã na Sląskù. Mieszkac mógł na całim swiece – w Londinie, w Pariżu, w Salonikach,
skądka pòchòdzëła jegò starka. Òn wëbrôł Kaszëbë. Ùkòchôł Wdzydze i nie przedstôwiô sobie,
żebë mógł żëc w jaczim jinszim placu. Józef Cãżczi. Malôrz, rzezbiôrz, grafik, fòtograf, pòéta
i żeglôrz.
M AYA G E L N I A K
Widziałeś kiedy przyjacielu
błękitne okno Wdzydz otwarte
gdzie masztów las żaglami bieli
bezmiary wód
tu wielkich jezior cztery dłonie
żegnają jesień jeszcze ciepłą
tych co zostali nad brzegami
mglistych poranków wyczekując
Widziałeś kiedy przyjacielu
ogromny nieba klosz granatu
usiany tysiącem mrugających oczek
w sierpniową noc
gdzie droga mleczna przecina
błysk gwiazdy chwili spadającej
dla Ciebie
tylko w tym Kraju w tej krainie
jeszcze tu jesteś a już tęsknisz.
Galeriô Kùńsztu Òdisejô
Wdzydze, stëcznik 2012 rokù.
Dodóm z drewnianëch zwelów
przëcygô zdrok. Nad dwiérzama
szild „Galeriô Kùńsztu Òdisejô”.
Gòspòdôrz, Józef Cãżczi, witô nas
serdeczno i rôczi bënë. W szëkòwno
ùrządzonym westrzódkù, we wszëtczich pòmieszczeniach – òbrazë, graficzi i rzezbë. Kòżdi dzélëk dodomù
chłoscy zdrok swòją farwnotą i harmónią.
Kògùm je nasz gòspòdôrz? Wielestarnowim artistą. Autorã rzezbów, òlejnëch òbrazów, akwarelów, pastelów, grafików, òdjimków.
Jegò prôce, zwëkòwno parłãczącé
sã z Kaszëbama, a òsoblëwie z wiôldżima wdzydzczima jezorama, bëłë
prezentowóné na wielnëch wësta32
wach tak w kraju, jak téż za grańcą. Pisze jesz wiérztë. Frantówczi
ùłożoné do jegò tekstów i nagróne
na platce „Planéta Wdzydze” przez
dłudżi czas bëłë hitama Radia Kaszëbë.
Jô sã nie czëjã artistą. Kò tej-sej
zwëczajno biwóm malarzã, pòétą, grafikã
czë òdjimkarzã. Biwóm. Leno biwóm.
Czej ni móm pòdskôcënkù do malowaniô, tej dłëbiã w drzewie abò robiã
òdjimczi, abò mëszlã, piszã... – kôrbi ò se
J. Cãżczi.
Miłota òd pierszégò wezdrzeniô
Sôdómë so w pòblëżim kòminka.
Je cepło, dôwô sã czëc trzaskanié
pôlącëch sã klëftów... Przë arbace
gòspòdôrz naczinô òpòwiesc ò swòji
stegnie do Wdzydzów.
Jô nigdë nie zabądã mòjégò pierszégò
pòtkaniô z wdzydzczima jezorama. To
bëło w 1968 rokù, czedë jem przëjachôł ze
Sląska do Kòscérznë. Jô tedë chòdzył do
piąti klasë. We fabrice stołowi pòrcelanë
brëkòwelë fachówców, tak tej z całi
Pòlsczi zjeżdżelë sã lëdze chcący tu robic. Westrzód nich bëlë téż mòji rodzëcë.
Nastałë latné ferie, a jô ju prawie sã
pògòdzył z tim, że przesedzã je w miesce. Jaż tu jednégò dnia przëszedł wùja
i zabédowôł, że mie weznie na wczasë. Kò
prawie do Wdzydzów.
Wseczëcowi knôp z môla
zakòchôł sã we Wdzydzach. Ùrzekł
gò ten môl i òdnąd, czej leno mógł,
kòżdi sztócëk wòlnégò czasu przebiwôł prawie tu. Pózni, dze bë le nie
béł, a rézowôł wiele, wcyg w sercu
i pòd pòwiekama przechòwiwôł
òbrôzk kaszëbsczich krôjmalënków
i òkòlënë Wdzydzczégò Jezora.
pomerania gromicznik 2012
Mezalians z Greczónką
Artisticzną wrazlëwòtã w spôdkòwiznie dostôł jem gwësno pò starkù
– òpòwiôdô. Przed wòjną sztudérowôł
rzezbã na krakòwsczi ASP, za co béł letkò
w rodzënie wëklãti. A jak pòznôł mòjã
pózniészą starkã, tej bëło jesz gòrzi, bò
sã òkôzało, że je to biédnô Greczónka ze
Saloników. Bògatô rodzëna, pòsôdającô
nieòbjimny majątk na lubelsczi zemi,
bëła zgòrszonô jegò wëbrónką. Kò jakòs
doch sã z tim mezaliansã òswòjilë. Mòja
matka, chtërna sã ùrodzëła we Francji,
téż mia plasticzné ùzdolnienia.
A jô ùrodzył sã na Sląskù. Pò
skùńczenim spòdleczny szkòłë jô chòdzył
do plasticznégò liceum w Lublinie. Tam
jô sã nalôzł czësto przëtrôfkã. Papiorë
jem złożił do plasticzny szkòłë w Gdini-Òrłowie, ale tam sã zmilëlë i mie przësłelë lëst z lëchima datama wstãpnëch egzaminów. Leno jesz w Lublinie egzaminë
bëłë w pózniészim czasu. Òjc to nawetka
béł rôd z tegò, że wrôcóm w jegò rodné stronë. Tam jô téż sztudérowôł na
wëdzale malarstwa Ùniwersytetu Marii
Curie-Skłodowsczi. Pòtemù bez òsem lat
jô sedzôł w Niemcach. Tam malowanim
i przedôwanim òbrazów jô so zarôbiôł na
sztudia w Pariżu.
Snôżé, ale jinszé
Bez trzë lata bëcégò w Pariżu jô colemało nijak nie wëchôdôł z mésterni profesora Tadeùsza Browarczika. Prawie òn
béł òsobą, chtërna przede mną òdkriwa
krëjamnotë malarstwa, graficzi i risowaniô. A że mòja mëma bëła ùrodzonô we
Francji, tej przëszło mie do głowë, żebë
mòże tak tu ju òstac. Jachôł jem nawetka
w ji stronë. Leno, że tam ju wszëtkò bëło
jiné. Snôżé, ale jiné. Nawet jezora bëłë ja-
òczarzony Kaszëbską
czés cëzé. A żódno z nich nie bëło mòjima
milecznyma Wdzydzama. Wrócył jem.
Béł to 1997 rok.
Betonowi rôj
Wrócył do Pòlsczi, do Kòscérznë,
do blokù, do familijnégò mieszkaniô. W nëch czasach pòsôdanié
trzëjizbòwégò mieszkaniô w miesce
òznôczało nadzwëkòwny dostónk.
To, że miało òno leno kąsyczk wiãcy
jak 50 métrów, nié miało znaczeniô. W jedny jibie wëszëkòwôł so
mésterniã, a czuł sã w ni prawie jak
Matejkò, chtëren malëjącë kònia
zwëczajny wiôlgòscë, miôł leno dwa
métrë, żebë swój dokôz òceniwac
z jaczis perspektiwë. Drëgą jizbã zajimała matka, a w trzecy, kąsk wiãkszi,
toczëło sã normalné familijné żëcé.
Ò rzezbienim nie bëło ani mòwë.
Człowiek kòchający wòlnotã,
przënãcony do szeroczich òbrëmiów
i przirodë, w tim „raju” czuł sã jak
w sôdzë.
Sóm sã dzëwùjã, że jô tu strzimôł tëli lat – wspòminô wasta Józef Cãżczi. Corôz czãszczi zdôrzałë sã równak taczé dnie, czej jem sã
bùdzył z jakąs zdrewniałotą, bez lësztu do robòtë, wjadowiony na calëchny
swiat, zdrzôł jem bez òkno na betonowi bùnker, z drëdżi stronë wązëchny
szplachc nieba i téż betonowô scana.
I czë swiécëło słuńce, czë nié, wiedno
to wëzdrzało tak samò... Jô tej rzucôł
wszëtkò i jachôł na Wdzydze. Kùńc
kùńców, do czësta zjiwrowóny, zaczął
jem szukac tam sztëczka zemi dlô se.
Pòmôgają mie bòbrë
Całą teskniączkã i miłotã do Wdzydzów przeléwóm na płótno. Prawie
wszëtczé mòje wëstawë, czë to malënków, czë fòtograficzné, nazéwają sã
„Mòje Wdzydze” abò „Mòje Kaszëbë”.
To, co malëjã, nie zgrôwô na jakąs
òsoblëwą nowiznã czë wënalôzczosc.
Malëjã, cobë zascygnąc w czasu jaczés
wëdarzenié, przekazac czëcowi ùstôw
chwilë... Malëjã mòje ùkòchóné jezoro;
ni mô znaczeniô, jaczi je cząd rokù abò
dzél dnia... òno wiedno je piãkné. Malowanié je dlô mie tim samim, co pòézjô.
Rãce są leno ùrządzenim do trzimaniô
pãzla czë pióra. Sercã i dëszą sã twòrzi.
Czej piszã wiérztë, tej nie szlachùjã za
Norwidã czë Mickewiczã, do nich mie
dalek. Czãsto czëjã wiôldżi cësk, żebë na
papiór słowama przeniesc to, co mie prawie w tim mòmence òczarziwô abò zajiscywô. Rzezbiarzã téż biwóm. Rzezbiã
pomerania luty 2012
w drzewie, bo tegò materiału u nas, na
Kaszëbach, nie felô. Wëbiéróm colemało
ólszkã i jeżbinã. Mòjima pòmòcnikama
są czãsto bòbrë, chtërne wstãpno ju
òbrobiłë sztëczczi drzewa. Móm starã,
żebë mòje rzezbë òddôwałë to, co czëjã.
Biwóm téż òdjimkarzã. Nie przerobiwóm kòmpùtrowò swòjich zdjãców,
niczegò w nich nie pòprôwióm. Jeżlë mô to bëc prôwda chwilë, tej niech
tak òstónie. Pòsłëgiwóm sã szescoma
aparatama. Nobarżi so szónëjã prawie 70-latny START B. Bez dłudżé lata pòsłëgiwelë sã nim nôlepszi
pòlsczi dzénnikarze, béł to pò prôwdze
repòrtérsczi aparat. Jak mie tak richtich
zanôlégô na bëlnym òdjimkù, tej bierzã
ze sobą tegò starëszka, bò nawetka nôlepszé cyfrowé aparatë ni mògą sã równac
z tima tradicyjnyma – pòdkresliwô
J. Cãżczi.
Żeglowanié téż je kùńsztã
Ju za knôpiczich lat jô kùpiôł so cządnik „Mòrze”. Jô wiedzôł ò żeglowanim
prawie wszëtkò, prôwdac, teòreticzno. Jô
szukôł wiadłów ò przëtrôfkach samòtnëch
żeglarzów, jô béł bùszny z Léónida Telidżi. A jak sóm zaczął jem żeglowac, tej jô
doszedł do przekònaniô, że prawie to jô bë
mógł wiedno robic.
33
òczarzony Kaszëbską
Żeglowanié naczął na lubelsczi
zemi, na Łãczińskò-Włodawsczim
Pòjezerzim, w czasach ùczbë w plasticzny szkòle. Żeglarsczi patent dobéł na nié za wiôldżim jezorze Firlej.
Pózni płiwôł na rozmajitëch jezorach
i mòrzach. Równak swój jacht „Pablo” pòstawił na Wdzydzach i tu òn
ju òstôł.
Z pòczątkù bëło to taczé rekreacyjné płiwanié, ale chùtkò, czej le
òszmakôł regatów, przëchłoscëło gò
spòrtowé miónkòwanié. Doma, na
pòlëcach stoji cziledzesąt dobëtnëch
czelichów za zwënédżi na regatach.
Płiwanié wcygô jak narkòzëna. To
je téż ôrt kùńsztu. Òsoblëwie czej ni
ma wiatru, je tak zwónô flauta. Téż
sã dô tedë płëwac, leno trzeba wiedzec
jak... Tak sã zdarzëło, wezmë na to,
w 2010 r. Regatë ò Czelich Stolema, jedne
z nôwiãkszich w Pòlsce. Na Wdzydzczim
jezorze 144 òbsadë i dëcht nick wiatru!
I tedë płëni! To je dopiérkù kùńszt! Jô dobëł drëdżi plac, a płënął jem 6 gòdzënów.
A òstatnyma to i do wieczora zeszło –
wdôrzô so Józef Cãżczi.
Zjisconé rojitwë
Òdkąd pòznôł Kaszëbë, mëslama
béł wcyg we Wdzydzach. Równak
wiele lat minãło, nim przëszła swiąda, że nót mù je tu zamieszkac. Òd
ti dejade chwile wszëtkò sã toczëło,
jakbë gò chto za rãkã prowadzył. Jachôł do Wdzydzów. Dozdrzôł klëkã
na chójce. Jeden telefón, pëtanié –
òdpòwiédz, dzesãc minut i bëło załatwioné.
Jak ju bëła zemia, jô zaczął dzejac jak łiskawica – wspòminô Józef
Cãżczi. Dodóm miôł bëc drewniany,
tak tej z przërëchtowónym projektã jô jachôł do Stãżëcë. Wczas na zymkù 2008
rokù më zaczãlë składac przëszëkòwóné
elementë. Dniã i nocą, jak òszôlałi, jô
robił razã z robòtnikama. W łżëkwiace
jô przëwiózł białkã i matkã. Żebë dac so
radã z dëtkama, më przedelë mieszkanié
w Kòscérznie i prawie we łżëkwiace më
mùszelë wëcygnąc. Jakbë robòtnicë nie
zdążëlë, tej nama bë pewno przëszło spac
pòd celtã. Równak béł ju zymk, tak tej nie
bëłobë jaż tak lëchò. Nie dô sã òpisac naji
34
redoscë. Całé kòscérsczé mieszkanié miało piãcdzesąt métrów, a tu sama pańskô
jizba mô jich sto! Pòmëslëc, że pierszi
rôz, czej jem ùzdrzôł Wdzydze, jô miôł
12 lat, a przecygnął jem tu, mającë lat 53
– sëmùje artista.
jô bë òbôczëc òjczëznã, z jaczi pòchòdzëła
mòja starka, ale z drëdżi corôz czãszczi
nachòdzy mie mësla, że zemia je doch
òkrãgłô, tak tej dze bë le jô nie béł, tej i tak
kù reszce tuwò dotrzã. Kò za czim tedë
w całoscë wëjeżdżac?
Zemia je òkrãgłô
Òd czasu, jak jô tu przecygnął, nijak
ni móm chãcë rëszac sã stądka. Wiedno
tak bëło, że czedë jô dojéżdżôł do Wdzydzów, tej mie sã kùńcził w tim môlu
swiat – wëjôwiô artista. Nicht mie
nie rozmiôł. Znajómków cygło w swiat,
rôz tam, rôz tu, a ja wòlôł z môlecznyma lëdzama na moscëkù pòsedzec
i pògadac. Do Saloników, do starczënëch
rodnëch stronów, jadã ju czwiôrti rok.
W òstatnym mòmence wiedno ùdôwô
mie sã wëszëkac jakąs przëczënã, cobë nie
wëjachac. Mòji białce rôz sã ùdało namówic mie na rézã do Zakòpónégò. Jô béł
nazôd ju pò trzech dniach.
Wiele jem miôł taczich zaplanowónëch a niezjiszczonëch wëprawów.
Terô téż – pòstãpny rôz zgôdiwómë sã na
rëgnienié do Grecji. Z jedny stronë chcôł
BĘDĘ TU
pomerania gromicznik 2012
Będę tu w piasku,
trzcinie nadbrzeżnej,
nawet wtedy gdy jeść nie będzie trzeba
w lodzie i śniegu,
w wietrze wiosennym
wtedy, gdy oddech ważny nie będzie
spadnę liściem na jesień,
gradem w burzę letnią,
gdy zapach wspomnieniem będzie tylko
będę lasem,
olchą i wierzbą,
karpiem, płocią, okoniem
wtedy, gdy czas w pył wzrok mój obróci
ja TU będę na pewno!
(òba wiérztë pòchòdzą ze zbiérkù Józefa
Cãżczégò „Poezja i malarstwo”)
Tłomaczenié Bòżena Ùgòwskô
kaszëbsczi dlô wszëtczich
ÙCZBA 8
SPÒRT
RÓMAN DRZÉŻDŻÓN, DANUTA PIOCH
Przëbôczenié (przypomnienie):
Òdpòczink (òdsapniãcé) to pò pòlskù odpoczynek. Swiãto to święto. Ferie to wolné òd szkòłë.
Òpòwiédz, co robisz òb czas latowëch feriów (Opowiedz, co robisz w czasie letnich wakacji).
Np. Òb czas latowëch feriów jô wanożã pò kraju. Jô lubiã òbzerac cekawé môle…
Pòléte (polecenia):
napiszë
pòdsztrëchnij
pòsłëchôj
pòwtórzë
przeczëtôj
zaspiéwôj
zdrzë
(napisz)
(podkreśl)
(posłuchaj)
(powtórz, powiedz)
(przeczytaj)
(zaśpiewaj)
(patrz)
Spòrt to pò pòlskù sport. Miónczi to zawody, wyścigi. Miónkôrz to zawodnik, a spòrtówc to sportowiec.
Cwiczënk 1
Przeczëtôj gôdkã i przełożë jã na pòlsczi jãzëk. Wëzwëskôj do te kaszëbskò-pòlsczé słowarze.
(Przeczytaj rozmowę i przetłumacz ją na język polski. Wykorzystaj do tego słowniki kaszubsko-polskie).
– Witôj drëchù.
– Witóm.
– Cëż të wëzdrzisz taczi zmarniałi?
– Jô sã za spòrt wzął. Wczora jô béł na rozegracjach, a dzysô mie wszëtkò bòli…
– To cë je szpòrt, czej z òbzérôcza spòrtu człowiek zmieniwô sã w spòrtówca.
– Të sã nie smiej, le sóm spróbùj.
– Prôwdac jô spòrt lubiã, ale… w zdrzélnikù.
– Tak kòżden jeden je mądri.
– Mëslisz të? A za jaczi spòrt jô bë sã mógł wząc?
– Bieganié, granié, płiwanié, skôkanié, cëskanié, piscowanié, mòcowanié sã, dwiganié, szrëcowanié, strzélanié, jimòwanié sã, a nawetka tuńcowanié – mòżlëwòsców
je wiele. Leno doma nie leżec, a nie gnic na zófie przed zdrzélnikã.
– Môsz drëchù prôwdã. Mùszã zacząc co trenérowac. A jaczi spòrt të jes wëbrôł?
– Jô? Cëskanié…
– Kùlą?
– Nié, w baszkã*.
– Tej nie je dzyw, że jes taczi zmarniałi!
*baszka – to ùlubionô gra w kôrtë na
Kaszëbach. Graje sztërzech kartowników, tzw. szpëla. Graje sã na dëtczi.
1 dëtk to 10 groszi. W baszkã „cësnie
sã” na ùrodzënach, na wieselach, a
nawetka jadącë baną. Òd czile lat je
òglowòkaszëbskô Liga Baszczi.
(baśka – to nazwa popularnej gry karcianej na Kaszubach. Do gry zasiada
czterech graczy. Gra się na pieniądze,
tzw. dëtczi. 1 dëtk to 10 polskich groszy. W baśkę gra się na urodzinach,
weselach, a nawet w pociągu. Od kilku
lat organizowane są ogólnokaszubskie
rozgrywki w Lidze Baśki).
Cwiczënk 2
Wëpiszë z gôdczi pòzwë spòrtów. Do kòżdégò słowa dopiszë czasnik w nieòznacznikù. Bôczë, że kaszëbsczi
nieòznacznik je dobrim przikładã kaszëbieniô. Òbjasnij, na czim ta jãzëkòwô znanka pòlégô – òdpòwiédz nalézesz
w Ùczbie 6. (Wypisz z dialogu nazwy sportów. Do każdego słowa dopisz czasownik w bezokoliczniku. Pamiętaj,
że kaszubski bezokolicznik jest dobrym przykładem kaszubienia. Wyjaśnij, na czym ta cecha językowa polega – odpowiedź
znajdziesz w Lekcji 6).
Np. bieganié – biegac
pomerania luty 2012
35
kaszëbsczi dlô wszëtczich
Cwiczënk 3
Wëmienioné w gôdce pòzwë spòrtów są jistnikama
ùtwòrzonyma òd czasników. Òdmieniwają sã tej jak
jistniczi, tzn. przez przëpôdczi. Na dodôwk mògą miec jistnikòwą
i znankòwnikòwą òdmianã. Zdrzë niżi na mòdło taczi òdmianë.
(Wymienione w dialogu nazwy sportów są rzeczownikami utworzonymi od czasowników. Odmieniają się zatem jak rzeczowniki, tzn.
przez przypadki. Na dodatek mogą mieć rzeczownikową i przymiotnikową odmianę. Poniżej model takiej odmiany).
(Przy każdym zapisanym wyżej rzeczowniku podaj jego postać w dopełniaczu. Dodaj do tego jeszcze jakiś inny rzeczownik, np. podnoszenie ciężarów – dwiganié – sztãga do dwiganiô.)
jistnikòwô òdm.
Nazéwôcz granié
Rodzôcz graniô
Dôwôcz graniu
Winowôcz granié
Nôrzãdzôcz granim
Môlnik granim
Wòłôcz granié
fùsbala – piłka nożna
hokej na lodze –
kòszowô bala –
rãcznô bala –
figùrowé szrëcowanié –
boks (piscowanié) –
skòk z tëczą –
znankòwnikòwô òdm.
granié
graniégò
graniémù
granié
granim
granim
granié
Wëbierzë so jesz dwa jiné słowa z tekstu i òdmieni je wedle mòdła,
co je wëżi. (Wybierz sobie dwa słowa z tekstu i odmień je według
powyższego wzoru).
Cwiczënk 4
Dôj bôczënk na pòzwë przëpôdków. Przeczëtôj je głosno. (Zwróć uwagę na nazwy przypadków. Przeczytaj
je na głos).
– Jistniczi pòchôdającé òd czasników mają w jistnikòwi òdmianie
cekawą fòrmã w rodzôczu. Piszemë je: skôkaniô, płiwaniô, dwiganiô, a wëmôwiómë, jakbë „ô” na kùńcu nie bëło [skôkani, płiwani,
dwigani].
(Rzeczowniki odczasownikowe mają w odmianie rzeczownikowej
ciekawą formę dopełniacza. Zapisujemy je: skôkaniô, płiwaniô, dwiganiô, a wymawiamy jakby „ô” na końcu nie było [skôkani, płiwani,
dwigani]).
Cwiczënk 5
Dopiszë do pòlsczich pòzwów spòrtowëch discyplinów
pasowné kaszëbsczé pòzwë zapisóné w cwiczënkù 2.
Bôczënk: czile discyplinów mô jistną pòzwã. (Do polskich nazw dyscyplin sportowych dopisz pasujące kaszubskie wyrazy zapisane w ćwiczeniu 2. Uwaga: do kilku dyscyplin pasują te
same wyrazy).
podnoszenie ciężarów – dwiganié
piłka nożna –
bieg sztafetowy –
skok wzwyż –
piłka ręczna –
taniec sportowy –
zapasy –
boks (pięściarstwo) –
skok o tyczce –
rzut młotem –
100 metrów przez płotki –
skok w dal –
jazda figurowa na lodzie –
pływanie synchroniczne –
łucznictwo –
– Przë kòżdim zapisónym wëżi jistnikù pòdôj jegò rodzôczową
pòstac. Dodôj jesz do te jiny jistnik, np. podnoszenie ciężarów –
dwiganié – sztãga do dwiganiô.
36
Cwiczënk 6
Przełożë kaszëbsczé pòzwë spòrtowëch discyplinów na pòlsczi
jãzëk. Pòmòcë szukôj w słowarzkù. (Przetłumacz kaszubskie nazwy
dyscyplin sportowych na język polski. Pomocy szukaj w słowniczku).
strzélanié z łãka –
ridowanié –
artisticznô gimnastika –
stołowi tenys –
dwiganié cãżarów –
sécowô bala –
mòcowanié sã –
Cwiczënk 7
Nalézë w jinternece, abò w jinym placu, jaczima spòrtowima discyplinama zajimelë czë zajimają sã niżi wëpisóny spòrtówcowie,
jaczi pòchôdają z Kaszëb. Bôczënk: pòzwë discyplinów zapiszë pò
kaszëbskù! (Znajdź w internecie, lub w innym miejscu, jakimi dyscyplinami sportu zajmowali się czy zajmują niżej wypisani sportowcy
pochodzący z Kaszub. Uwaga: nazwy dyscyplin zapisz po kaszubsku!)
Daniel Pliński –
Zygmunt Chychła –
Andrzej Wroński –
Arkadiusz Makurat –
Kinga Baranowska –
Cwiczënk 8
Òpòwiédz, jaczé spòrtowé discyplinë lubisz,
a w jaczich miónkach të bë rôd wzął/wzãła ùdzél.
(Opowiedz, jakie dyscypliny sportowe lubisz i w jakich zawodach sportowych wziąłbyś/wzięłabyś udział).
Np. Jô lubiã bieganié. Jô bë rôd wzął/wzãła ùdzél w maratonie…
Słowôrzk
bala – piłka
cëskanié – rzucanie
figùrowé szrëcowanié – łyżwiarstwo figurowe
gnic – tu: lenić się
jachanié na pùrgach – narciarstwo
jimòwanié sã – mocowanie się, zapasy
kòszowô bala – koszykówka
sécowô bala – siatkówka
strzélanié z łãka– łucznictwo
szpòrt – kawał, żart
zmarniałi – zmarnowany, zmęczony
ridowanié – jazda konna
pomerania gromicznik 2012
znóny nieznóny
Kòscerzôk Artur Hòbrecht –
bùrméster Wrocławia ë Berlëna
Pamiãtô ò nim Wrocłôw, chtëren dzãka niemù mô m.jin. lecącą wòdã, i Berlëno, dze jegò
miono dôwô sã sztrasóm. Z żalã nót je rzeknąc ò tim, że chòc Artur Hòbrecht pòchôdô z kraju Kaszëbów, nie pamiãtają ò tim nawetka w jegò domôcy Kòscérznie.
LÉSZK MÒLÃDOWSCZI
Kòscérzna, a nié Kòbierzëno
Artur Henrich Ludólf Jónson
Hòbrecht (Arthur Heinrich Ludolf
Johnson Hobrecht) ùrodzył sã 14
zélnika 1824 rokù w Kòscérznie,
a tak pò prôwdze w Berent, bò taką
pòzwã mia tedë ta môlëzna. Co czekawé, w òbëdwùch gardach, w jaczich tak dobrze je znóné dzejanié
Artura Hòbrechta – to znaczi we
Wrocławiu i Berlënie – baro mało
lëdzy znaje prôwdzëwi môl jegò
ùrodzeniégò, bò we wiãkszoscë
dokazów lëchò pòdóné je, że to
Kòbierzëno (miem. Berent). Blós
w òficjalny biografie jegò bracynë
ò titlu James Hobrecht und die Modernisierung der Stadt (Pòczdam
2000), napisóny bez Klausa Strohmeyra, nalôzł jem richtich pòzwã
miasta, w chtërnym ùrodzył sã Artur Hòbrecht.
Ludólf Hòbrecht (Ludolf Hobrecht), òjc Artura i Jamesa (ùr.
31.12.1825 r. w Kłajpédze [miem.
Memel], ùm. 8.09.1902 r. w Berlënie),
béł wiôldżim gbùra, a jich matka,
Jizabela (Izabela) z dodomù Jónson
(Johnson), zajima sã chëczą ë dozéranim dzecy.
Pò skùńczenim elemeńtarny
szkòłë w Kòscérznie Artur òstôł
wësłóny na ùczbã do gimnazjum
w Króléwcu (Königsberg). Pòtemù
zaczął sztudérowac prawò, nôprzód
w Króléwcu, a pózni w Lipskù
(Leipzig) – w latach 1841–1844. Jegò
pierszą robòtą bëło stanowiszcze
refereńdarza w państwòwi służ-
bie w Naumbùrgù. Pòzdze robił
w sądach w Elbiągù (Elbing), Braniewie (Braunsberg, krézowi gard
w prësczim regencjowim òkrãgù
Königsberg) i Kwidzënie (Marienwerder, regencjowi òkrąg prësczi
prowincje Westprësë ze sądã drëdżi
jinstancje dlô Gduńska [Danzig],
Elbiąga, Grëdządza [Graudenz],
Chònic [Konitz] i Tórnia [Thorn]).
Baro chùtkò awansowôł ë ju zëmą
1847/1848 rokù dostôł òn fąkcjô
administratora starostë w szląsczim
Rëbnikù (Rybnick). Szlachòwną
fąkcjã Hòbrecht miôł w Grodkòwie
(Grottkau, prëskô prowincjô Oppeln
– Òpòlé). Pózni béł òn rządowim
asesora w Pòznanim (Posen), Gliwicach (Gleiwitz) i Kwidzënie. Midzë rokã 1860 a 1863 Hòbrecht robił
jakno pòmòcnik ë asysteńta w Minysterstwie Bënowëch Sprawów,
a pò czile latach pòczestny służbë
w minysterstwie òstôł òn wëbróny na stanowiszcze nadbùrméstra
(bùrméstra) Wrocławia.
W tim samim czasu, czedë Artur
piął sã w górã pò pòstãpnëch szczeblach państwòwi kariérë, jegò brat
James zwëskiwôł doswiôdczenié
jakno jinżinéra, bùdëjącë banlinie w Prësach. W latach 1856–1861
rëchtowôł òn plan zabùdowaniégò
Berlëna i jegò òkòlégò, pòtemù, òd
1862 do 1869 rokù, béł gardowim
bùdacjowim rôdcą w Szczecënie,
dze rësził òn z pierszim wòdoprowôdnym ùstawã w tim miesce
ë zaprojektowôł systemã karnôlizacje
(nen projekt dało radã zrealizowac
dopiérze pòd kùńc stalatégò). Òn téż
pomerania luty 2012
Pòrtret Hòbrechta z berlińsczich czasów.
Òdj. Bundesarchiv
béł autorã kòncepcje rozplanowaniégò sztrasów westrzódgardzégò Szczecëna, ò czim rzôdkò sã wspòminô.
Służba lëdzóm, a nié państwù
Richtich kariéra młodégò
ambitnégò ùrzãdnika i pòlitika
zrzeszonégò z Miemiecką Liberalną Partią (Nationalliberale Partei) zaczã sã we Wrocławiu. Jak
piszą Norman Dejwis (Norman
Davies) i Rodżer Mórhaus (Roger
Moorhouse) w ksążce pòd titlã
„Mikrokòsmòs”, bez całi 19. stalaté Wrocłôw (Breslau) miôł szczescé do bëlnëch administratorów.
Dwóma nôlepszima z nich bëlë
Fridrich von Merkel (Friedrich
von Merckel; 1775–1846) i Artur
Hòbrecht. Stelë sã òni zdólnyma
ë ambitnyma zarządcama gardu, jaczich kariérë pòdniosłë jegò
37
znóny nieznóny
Artur Hòbrecht. Òdj. Bundesarchiv
rangã i prestiż. Merkel na królewską służbã wstąpił, mającë leno
24 lata, jakno asesora w gardowi
kòmisje sprawiedlëwòtë. Pózni,
w latach 1816–1845, béł òn m.jin.
nadprezydeńtã prowincje Szląsk
(Oberregierungspräsident der
Provinz Schlesien). Wsławił sã òn
òdbùdowanim Wrocławia ë szląsczi
administracje pò frańcësczi jinwazje, za co wiele razë dostôwôł nôdgrodë òd césarza Fridricha Wilema
IV (Friedrich Wilhelm IV) .
Artur Hòbrecht miôł tej z kògò
brac przëmiôr. W latach 1863–1872
béł òn przédnym bùrméstrã Breslau. Òstôł na niegò wëbróny 12
gromicznika 1863 rokù. Dobéł òn we
welowny biôtce z pòprzédcą Juliusã
Elwengrã, dostôwającë 51 na 91
mòżlëwëch głosów. Òb czas swòjégò
ùrzãdowaniégò òsoblëwò zajimôł
òn sã systemą edukacje. Hòbrecht
òd swòjich pòprzédców béł jinszi
w jedny, wôżny sprawie. Merkel béł
jidealnym „słëgą państwa”, w drëdżi
pòłowie 19. stalatégò lëdze taczi jak
òn bëlë ju przestarzałoscą. Hòbrecht
i jegò pòsobnicë a wespółrobòtnicë
dzejelë ju w swiece, w chtërnym
służba lëdzóm stôwa sã wôżniészô jak służba państwù, a pòlitika
bëła corôzka barżi demòkraticznô.
Kònzerwatiwné krãdżi, òsoblëwò ne
z Berlëna, lëchò na to wzérałë.
38
Nowi bùrméster stôł sã bëlnym
reprezentańtã Wrocławia w Prësczim
Królewsczim Dodomù. Za rządów
Hòbrechta gard nié blós zwiksził
lëczbã pòwszechnëch szkòłów ë gimnazjów, ale téż sã rozrósł. W samim
1868 rokù pòpùlacjô miasta pòszła
do górë ò 14 tësący mieszkeńców
w efekce przëłączeniégò gminów
Gabitz, Neudorf, Höfchen, Lehmgruben, Huben, Fischerau i AltScheitnig. W 1871 rokù Wrocłôw
miôł ju 200 tësący mieszkeńców.
Nen gard stôł sã trzecym, pò Berlënie
ë Hambùrgù, gardã Miemców.
Mieszkeńcowie Wrocławia
zapamiãtelë téż Hòbrachta dzãka
temù, że òb czas jegò bùrméstrowaniégò, w zélnikù 1871 rokù
z łónków pòleca wòda. Dotëgòwanié
wòdë całémù miastu i kòżdémù
mieszkeńcowi òsoblëwò jinteresérowało Hòbrechta. Za jegò rządów
pòwstałë téż całé kwartałë arãdnëch
bùdinków na Stôrim Gardze. Zarôzka pò docygnienim lecący wòdë we
Wrocławiu zaczãło sã zakłôdanié
gazowégò widu. Òsta wëstawionô
gazowniô (kòl dzysdniowi sztrasë
Pòwsteńców Warszawë), jakô dzys
ju nie fąksnérëje.
Nôczëstszi gard Europë
21 strëmiannika 1872 rokù
Artur Hòbrecht òstôł wëbróny na nowégò nadbùrméstra
Berlëna. Za nim welowało 55
nôleżników berlińsczi radzëznë
gardu (47 za procëmkandidatã, aktualnym bùrméstrã miasta Fridrichã
Kòchhanã [Friedrich Kochhann]),
jegò kandidaturã pòpiarł téż césôrz
Wilem I (Wilhelm I). W tim samim
rokù, czedë Hòbrecht wëjachôł
z Wrocławia, rôjcowie gardu delë
jemù titel hònornégò mieszkeńca
miasta ë ùtczëlë gò pòzwą sztrasë
– Hobrechtufer (kòl dzysdniowégò
ùbrzegù Ludwicha Pastera [Louis
Pasteur]).
Berlëno w 1871 rokù stało sã
stolëcą Miemiecczégò Césarstwa
(rëchli bëło stolëcą prësczégò państwa). W ti sytuacje na nowégò
pomerania gromicznik 2012
James Hòbrecht. Òdj. Bundesarchiv
przédnika miasta żdało baro òdpòwiedzalné zadanié. Na zôczątkù
célã Hòbrechta stało sã zrobienié
z Berlëna „nôczëstszégò gardu
Europë”. Zrëchtowanim robòtë
w òbrëmienim òrganizacje higienë
zajmnął sã znóny szpecjalista Rudólf Wirchòw (Rudolf Virchow; ùr.
13.10.1821 w Swidwinie [Schivelbein] na Pòmòrzim, ùmarł
05.09.1902 w Berlënie), chtëren m.jin.
ùsadzył rozplanowanié karnôlizacje. Do pòmòcë bëlny kòscerzôk
scygnął téż swòjégò brata dr. Jamesa Hòbrechta, jaczi i ùsadzył planë rozbùdowaniégò karnôlizacje,
i jã przeprowadzył. Òn zajął sã téż
mòdernizacją gardu (1875–1894).
To prawie òb czas ùrzãdowaniégò
Artura Hòbrechta mia pòwstac prowincjô „Wiôldżé Berlëno” (Provinz
Groß-Berlin), pòprzez sparłãczenié
miasta Berlëna, Szarlotenbùrga,
a téż greńcznëch wsów. Równak
nen projekt nie òstôł zrealizowany
za jegò żëcégò. Zato w 1875 rokù
ùdało mù sã ùprawic ë ùpaństwòwic
nôwôżniészé drodżi i mòstë. Òkróm
mòdernizacje gardu zajął òn sã
rozwijã szkòłowiznë, tak jak we Wrocławiu, a téż dozérã nad chòrima,
òsoblëwò tima nôbiédniészima.
Hòbrecht miôł tak samò starã ò dobrą wespółrobòtã z radzëzną gardu.
Òglowò nen człowiek miôł wiôldżé
znóny nieznóny
szczescé do ùdostôwaniégò lëdzy na
swòje i wnetka wszëtkò, za co sã òn
zabiérôł, zamieniwało sã w sukces.
26 strëmiannika 1878 rokù
mùszôł òn złożëc òbjãti 6 lat rëchli
ùrząd nadbùrméstra Berlëna, bò 27
gromicznika kanclérz Òto von Bismark (Otto von Bismarck) òddôł
w jegò rãce stanowiszcze prësczégò
Minystra Financów. Artur Hòbrecht
òstôł wëbróny na nen ùrząd jakno
nôrodny liberala ë przedstôwcã liberalny gòspòdarczi pòliticzi. Òb
czas swòjich minystersczich rządów
béł òn przestójnikã deje „spòlëznë
drëchów”. Równak ju w lëpińcu 1879
rokù mùszôł òn ùstąpic z ùrzãdu
Minystra Financów z przëczënë
na jinosc zdaniów i gòspòdarczich
ùdbów z „żelôznym kanclerzã”.
Przedtim Hòbrecht przeprowadzył refòrmã financów biéżnëch
wëdôwków ë przëszëkòwôł projekt
refòrmë financów państwa. Jednakò
jegò pòliticznô kariéra na tim sã
nie skùńczëła. Òb jeséń 1879 rokù
òstôł òn nôleżnikã Jizbë Pòsélców,
dze reprezentérowôł zemsczi kréz
Stargard. W 1881 rokù sztartowôł
òn z òkrãgù Marienwerder 1 do
Reichstagù (miemiecczégò parlameńtu). Béł òn wëbróny do Reichstagù
w latach 1881–1884 i 1886–1890. Òd
1885 rokù do smiercë Hòbrecht béł
przédnikã swòji partie w prësczi Jizbie Pòsélców.
Czekawé téż je dalszé żëcé jegò
bracynë, chtëren w 1887 r. wëjachôł
do Japónie, żebë òbtaksowac projektë wòdoprowadników ë karnôlizacjów przërëchtowóné dlô Tokio.
Òstôł òn tam rôczony jakno bëlny
znajôrz wòdno-karnôlizacjowi témë.
W taczim samim célu béł òn jachóny
do Kaira (w 1892 r.) i do Aleksandrie
(w 1893 r.).
Artur Hòbrecht béł téż pisarzã.
Wespół z bratã napisôł czile nowelów: „Von der Passarge”, „Die
Treue”, „Altpreußische Geschichten
von d. einen und d. andern” (1882).
Je òn téż aùtorã historëcznégò romanu „Fritz Kannacher”, jaczégò akcjô
rozgriwô sã w Prësach w czasach
Hòbrecht jakno nadbùrméster Wrocławia. Òdj. Bundesarchiv
Wiôldżégò Elektora (Berlëno 1885,
2 tomë).
Hònorny mieszkeńc
Wrocławia ë Berlëna
W 1872 rokù Hòbrecht dostôł,
ò czim je rzekłé wëżi, titel hònornégò mieszkeńca miasta Wrocławia.
Z leżnotë jegò 80. gebùrstagù 14
séwnika 1904 rokù berlińsczé
wëszëznë gardu i Jizba Pòsélców
dałë jemù titel hònornégò mieszkeńca Berlëna – za jegò zasłëdżi dlô
rozbùdowaniégò ë mòdernizacje
negò miasta. W ceńtrum Berlëna,
na Jüdenstraße (sz. Żëdowskô) kòl
pomerania luty 2012
wińdzeniégò ze stacje metra, òsta
jemù ùfùńdowónô pamiątkòwô
tôfla.
Artur Hòbrecht ùmarł 17 lëpińca 1912 rokù w Lichterfelde, dzélu
Berlëna (niechtërne zdroje pòdôwają
jiną datã – 7 lëpińca). W Berlënie-Marzahn jegò miono dosta jedna
ze szkòłów: Hobrecht-Oberschule
(Strzédnô Szkòła m. Artura Hòbrechta). Hobrechtstraße (sztrasa
Hòbrechta) je w Berlënie-Neukölln
i w berlińsczim dzélu Steglitz (dzys
Steglitz-Zehlendorf).
Tłomaczenié Karól Róda
39
Gdańsk mniej znany
Spichlerz pełen magii
Wyspa Spichrzów była niegdyś dumą Gdańska. Składowano tu towary, które docierały do
miasta Wisłą, a potem odpływały do zachodniej Europy. Na wyspie zachował się tylko jeden spichlerz pamiętający czasy jej świetności. To Błękitny Baranek należący do Muzeum
Archeologicznego w Gdańsku.
w Gdańsku bardzo potrzebny. Dla
dodaje nam prestiżu, a to przekłada
tacje multimedialne, filmy, stanowiska komputerowe i przede wszystkim
Uliczkę Hanzeatycką – mówi Iwona
Karpińska, przewodnik po Gdańsku.
Idąc wśród średniowiecznych straganów, dzieci dowiadują się, co robił
bednarz oraz kim był cyrulik. Nie
tylko oglądają twarze ludzi sprzed
wieków, ale słyszą dźwięki i… czują
zapachy. Kiedy wchodzę z grupą na
uliczkę, słyszę okrzyki wyrażające zachwyt i zaskoczenie. Czasem młodsze
dzieci się boją. Postacie są tak realistyczne, że kiedyś dziewczynka rozpłakała się na ich widok – dodaje Iwona
Karpińska.
W Centrum Edukacji Archeologicznej najmłodsi mogą poczuć się
prawdziwymi badaczami, jest tam
bowiem piaskownica, w której mogą
prowadzić wykopaliska archeologiczne. Błękitny Baranek to miejsce
i dla dzieci, i dla dorosłych. Każdy
może tu poczuć klimat dawnego Gdańska i wiele się dowiedzieć – zapewnia
przewodnik.
cych – mówi Henryk Paner, dyrektor
Muzeum Archeologicznego.
„Europa Nostra” jest federacją
stowarzyszeń, które propagują i chronią dziedzictwo kulturowe. Wydaje
publikacje i foldery o nagradzanych
obiektach. Informacje o gdańskim
spichlerzu dotrą do ponad 40 krajów,
które zrzesza.
M A R T A S Z A G Ż D O W I C Z zwiedzających przygotowano prezen- się na wzrastającą liczbę zwiedzająBiały Koń, Mleczarka
i Król Dawid
Początki Błękitnego Baranka sięgają XVI wieku. Spichlerz ma siedem kondygnacji. Oprócz ciekawej
fasady fenomenem jest zachowana
XVII-wieczna drewniana konstrukcja stropów i oryginalne wewnętrzne belkowanie. Budując spichlerz,
korzystano z elementów starych budynków, najstarsze z tych elementów
mają ponad 600 lat. Błękitny Baranek
w złotym okresie Gdańska nie wyróżniał się na tle innych spichlerzy.
Było ich na wyspie ponad 300 i wiele nosiło równie intrygujące nazwy.
Najczęściej te nazwy były wyobrażane w formie płaskorzeźby zawieszanej na fasadzie spichlerza. Nikogo
nie dziwił Złoty Pelikan, Biały Koń
czy Czerwony Kur. Za nazywanie
budynków odpowiadali właściciele.
Nazwy niektórych spichlerzy nawiązywały do zawodów, jak Bosmanek
czy Mleczarka, a innych − do postaci
z Pisma Świętego, na przykład Król
Dawid.
Twarzą w twarz z historią
Błękitny Baranek szczęśliwym
trafem jest obecnie miejscem przypominającym dzieje Wyspy Spichrzów
i Gdańska. W 1995 roku zaniedbany
obiekt przejęło gdańskie Muzeum
Archeologiczne. Po wielu latach prac
został on oddany do użytku jako
Centrum Edukacji Archeologicznej
„Błękitny Lew”. Tego typu obiekt był
40
Spichlerz nagrodzony
Wyjątkowość miejsca została doceniona w 2011 roku przez Unię Europejską. Spichlerz otrzymał nagrodę
„Europa Nostra” w kategorii Konserwacja. Projekt polegający na wykonaniu prac ratowniczych i konserwatorskich oraz zaadaptowaniu Błękitnego
Baranka do pełnienia funkcji edukacyjnych został uznany za najlepszy
z ok. 140 projektów zgłoszonych do
konkursu przez 31 państw. Nagroda
pomerania gromicznik 2012
Centrum Edukacji Archeologicznej „Błękitny Lew” w spichlerzu Błękitny Baranek mieści się
przy ul. Chmielnej 53 w Gdańsku.
Zaprasza od wtorku do niedzieli
w godz. 9-17.
Błękitny Baranek od strony Motławy.
Fot. Marta Szagżdowicz
pionierski związek
Gdańsk w Hanzie (2)
Konflikty i kurs na Polskę
Do Związku Hanzeatyckiego Gdańsk należał do samego końca, ale na jego sprawach miastu zależało coraz mniej. Jednocześnie gdańskie sprawy przestały interesować Hanzę. Gdańsk coraz
bardziej wiązał się z Polską.
JAN TYMIŃSKI*
Miasta pruskie i wendyjskie
w niezgodzie
Gdańsk razem z innymi miastami pruskimi dbał przede wszystkim
o eksport ze swoich terenów takich
towarów, jak drewno czy zboże.
Dążył do rozwinięcia szerszych
kontaktów z zachodem przez Sund
oraz utrzymywania dobrych stosunków z głównymi odbiorcami swych
produktów: Anglią i Holandią.
Z gospodarczego punktu widzenia
było to ze szkodą dla szlaku Lubeka – Hamburg. Miasta wendyjskie
przestawały być pośrednikiem handlowym między miastami pruskimi
a kupcami z Anglii czy Niderlandów.
Dlatego też między miastami pruskimi a wendejskimi nie było zgody, co
podważało siłę i spoistość wspólnoty hanzeatyckiej. Kontakty handlowe
z Holendrami i Anglikami stanowiły
przeciwwagę dla monopolistycznych
działań miast wendyjskich z Lubeką
na czele.
Chwieje się i pozycja,
i jedność Hanzy
Przyczyną nowego konfliktu
w Hanzie, który dotyczył Gdańska,
stała się rosnąca penetracja holenderska na Bałtyku. Gdańsk zdawał sobie
sprawę z korzyści, jakie dawała mu
współpraca z Holendrami. Jednak
nie zgadzał się na to, by Holendrzy
prowadzili handel poza obrębem
miasta bez pośrednictwa gdańszczan.
Miasta pruskie wraz z Gdańskiem w roku 1435 zostały wciągnięte do konfliktu pomiędzy Hanzą
a Holandią. Miasta wendyjskie zablokowały cieśniny sundzkie, zamierzając całkowicie odciąć Holendrów
od strefy bałtyckiej. W ten sposób
Lubeka znowu stawała się pośrednikiem w handlu na linii Bałtyku
i Morza Północnego. Powodowało to
oburzenie kupców gdańskich, którzy
zarzucali Lubece, że ogranicza ich
handel z zachodem. Obie walczące
strony wyczerpane były skutkami
wojny i latem 1441 roku podjęły
w Kopenhadze pertraktacje w celu
zawarcia porozumienia. W rokowaniach brali udział rajcy gdańscy
Meinhart Kolner oraz Henryk Block.
Zawarto dziesięcioletni rozejm między Hanzą wendyjską a Holandią.
Natomiast posłowie z pruskiej grupy miast hanzeatyckich doprowadzili do zawarcia osobnego rozejmu
6 września 1441 roku. Zapewniał on
kupcom pruskim swobodę handlu
i wypłatę odszkodowania za przerwę w handlu.
Ponadto Holendrzy zobowiązywali się do wypłacenia ratalnego
odszkodowania kupcom pruskim
w zamian za zapewnienie swobody
handlu dla kupców holenderskich.
W okresie wojny hanzeatycko-holenderskiej z lat 1438–1441 polityka
Gdańska zdecydowanie wyłamuje
się z głównego nurtu polityki Hanzy,
bo kupcy gdańscy (pruscy) wolą handlować bezpośrednio z Holendrami
bez pośrednictwa kupców z grupy
miast wendyjskich.
pomerania luty 2012
Gdańsk w 1575 r., www.wikipedia.org
Rozpad dawnej jedności hanzeatyckiej widoczny był również
w stosunkach z Flandrią, jednym
z regionów ówczesnych Niderlandów. W 1436 roku zamordowano
stu hanzeatyckich kupców w Sluys
(zach. Flandria, dziś Sluis). Hanza natychmiast zerwała kontakty
z Niderlandami, a kantor hanzeatycki został przeniesiony z Brugii do
Antwerpii. Był to jeden z czterech
kantorów Związku, pozostałe mieściły się w Londynie, Nowogrodzie
i Bergen. Wszystkie one grupowały
kupców hanzeatyckich za granicą.
Placówki te powstały samorzutnie,
otrzymywały specjalne przywileje nadawane przez władze danego
kraju. Podporządkowane były zjazdom ogólnohanzeatyckim. Gdańsk
razem z innymi miastami pruskimi
oraz wielkim mistrzem postulowali,
aby kantor pozostał w Brugii jeszcze
przez dwa lata. W roku 1451 kantor
został przeniesiony do Deventer,
a dwa lata później do Utrechtu (oba
miasta były niderlandzkie). Kupcy
z Gdańska wbrew większości Hanzy
nadal handlowali z ośrodkami flamandzkimi.
41
pionierski związek
Pozycja Hanzy pogarszała się
również w Anglii, gdyż mieszkający
tam kupcy stowarzyszeni w kompanii (Merchant Adventures) starali się
przejąć monopol na eksport wełny
i sukna od hanzeatów.
Gdańsk zacieśnia związki z Polską
W połowie XV wieku przyczyną
osłabienia Związku Hanzeatyckiego
w północno-wschodniej Europie stały się wydarzenia polityczne w krajach nadbałtyckich. Powrót Gdańska
do Polski, upadek Nowogrodu i zamknięcie tam kantoru miały niemały
wpływ na spadek znaczenia Hanzy.
Następowało zacieśnianie powiązań gospodarczych Pomorza Gdańskiego z Koroną Królestwa Polskiego, co objawiało się bezpośrednimi
kontaktami kupców z Polski z Gdańskiem oraz dokonywaniem na miejscu transakcji z kupcami przybywającymi z Anglii czy Holandii. Sytuacja
ta zmusiła radę miasta do znacznego ograniczenia uprzywilejowanej
pozycji kupców z Polski na terenie
Gdańska. Mimo utrudnień spowodowanych polityką władz krzyżackich, np. cłem funtowym, w połowie
XV wieku powstały silne powiązania
ekonomiczno-gospodarcze między
Gdańskiem a ziemiami polskimi, co
stanowiło powód do ich scalania się.
Sytuacja ta przyczyniała się do osłabienia wspólnego działania miast
pruskich z innymi miastami należącymi do Hanzy.
Zmiany na polityczno-gospodarczej
mapie północnej Europy
Mimo początkowych sukcesów gospodarczych i politycznych,
w połowie XV wieku Hanzie coraz
bardziej przeszkadzała konkurencja
holenderska i angielska. Zwłaszcza
kupcy holenderscy po układzie kopenhaskim z 1441 roku, który pozwalał im swobodnie wpływać na Bałtyk
i omijać pośrednictwo hanzeatyckie
miast wendyjskich, stali się groźną
konkurencją.
Między miastami należącymi do
Hanzy tworzyło się coraz więcej roz-
42
bieżności, niektóre z nich zaczęły się
silniej wiązać ze swym naturalnym
zapleczem gospodarczym, w wypadku Gdańska były to ziemie Królestwa
Polskiego. Po pokoju w Utrechcie
w 1474 roku w morskiej wymianie
handlowej Gdańska czołowe miejsce zajmowała Lubeka. Potwierdza
to korespondencja listowna Rady
Głównego Miasta Gdańska w sprawach dotyczących wymiany handlowej z Lubeką i innymi miastami
zachodniej Europy, z której wynika,
że w latach 1475–1485 Gdańsk związany był przede wszystkim ze wspólnotą hanzeatycką, w której główną
pozycję zajmowała Lubeka. Natomiast w wieku XVI znaczenie Lubeki dramatycznie spadło – do jednej
trzydziestej wszystkich kontaktów
handlowych Gdańska.
Sytuacja w północnej Europie
zmieniała się. Car Rosji Iwan III
w 1478 roku zajął nowogrodzki kantor. Królowa Elżbieta w roku 1598
zamknęła kantor hanzeatycki w Londynie. Port w Brugii uległ zamuleniu
i nie odzyskał już dawnej świetności.
Na Bałtyku zmalały połowy śledzi,
jednego z głównych towarów w handlu hanzeatyckim. A wojna trzydziestoletnia (1618–1648) rozbiła ówczesną mapę polityczno-gospodarczą
północnej Europy.
Zjazd hanzeatycki z roku 1669
był ostatnim zgromadzeniem przedstawicieli miast hanzeatyckich, aczkolwiek decyzja o formalnym rozwiązaniu Hanzy nigdy nie zapadła.
Jak stwierdził jeden ze znawców
tematu Philippe Dollinger: „Nie
powinien nas dziwić upadek Hanzy, lecz raczej zdumiewać jej długowieczność” – ponadpięćsetletnie
istnienie i zdumiewająca rozległość
terytorialna. Jej głównym spoiwem
był wspólny język, waluta, system
prawny oraz poczucie silnego przywiązania do tych samych tradycji.
dły na skutek różnic, jakie zaczęły
dzielić poszczególne miasta i kraje.
W roku 1544 w Hanzie wybuchły
ostre spory o kontakty z państwami
skandynawskimi. Lubeka obstawała
przy reglamentacji handlu ze Szwecją
i Danią. Przeciw ograniczeniom występowały Kolonia, Brema i Gdańsk.
Zatargi widoczne były również
między Gdańskiem a Elblągiem. Na
jednym ze zjazdów hanzeatyckich
w roku 1498 przedstawiciele Elbląga
oskarżali Gdańsk, jakoby ten dążył
do monopolizacji wymiany z kupcami przybywającymi z Anglii i ograniczał ją do obszaru samego Gdańska.
W 1565 roku Gdańsk organizował
blokadę handlową Anglii. Konflikt
Gdańska ze Stefanem Batorym spowodował chwilowe zahamowanie
rozwoju Gdańska, a że w tym czasie w Elblągu powstała Kompania
Wschodnia, to główny nurt handlu
z Anglią przeniósł się do Elbląga.
W polityce Gdańsk reprezentował
przede wszystkim własne stanowisko, które coraz bardziej związane
było z państwem polskim. Jak przedstawił to W. Odyniec, „gdańszczanie
stosowali wobec Hanzy ciekawą
taktykę: jeśli na zjazdach hanzeatyckich zapadały uchwały niewygodne
dla nich, to twierdzili, że są miastem
królewskim i dlatego nie mogą im
się podporządkować. Z kolei królom
polskim, słabo zainteresowanym
morską żeglugą i handlem, tłumaczyli, iż jako członkowie potężnego
związku powinni wypełniać polecenia jego władz. W praktyce robili zawsze to, co uważali za dogodne dla
siebie”.
Gdańsk do końca należał do
Hanzy, lecz coraz bardziej wiązał się
gospodarczo i politycznie z Rzeczypospolitą i jej ogromnym zapleczem,
co nie przeszkadzało gdańszczanom
w rozwijaniu kontaktów handlowych na arenie międzynarodowej.
Gdańszczanie robią to,
co dla nich dogodne
Próby budowy nowego Związku
Miast Hanzeatyckich się nie powio-
*Autor jest historykiem, absolwentem
Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu.
pomerania gromicznik 2012
ze szkòcczich përdëgónów
Përdëgónë, përdëgónë
GRÉGÓR J. SCHRAMKE
Ju wiãcy jak rok piszã felietone
pòzwóné „ze szkòcczich përdëgónów”, a jesz jem nie wëwidnił, dlôcze
prawie taczé miono móm jima dóné.
Czas to ùprawic.
Wedle pòdôwków òpùblikòwónëch w jinternece, w całi Wiôldżi
Britanie mieszkô cos z 62 mln lëdzy
(dlô przërównaniô przëbôczã, że
w Rzeczpòspòliti Pòlsczi kòl 38 mln).
Zajimają òni krôj kòl 243 tës. km² wiôldżi (RP mô 312 tës. km²). Rechùje
sã, że samëch Anielczików je jaż
52 mln, żëjącëch na kòl 130 tës. km²
zemi, co dôwô gãstwa zalëdnieniô 395 lëdzy na km². Szkòcja za to
je zamieszkiwónô bez leno kąsk
wiãcy jak… 5 mln lëdzy, przë czim
szkòcczi part ÙK to 78 tës. km², tak
tej wnetk 1/3 całégò państwa! Tak
tej przëpôdô tu blós 66 lëdzy na km²
(w RP 120/km²)! A jeżlë do te dodóma, że 1,7 mln Szkòtów mieszkô
w aglomeracje Glasgòw ë 0,5 mln
w Edinbùrgù, to mòżema letkò
przińc na to, jak òglowò… pùsti je
nen krôj. Ë rzekã jedno: pò tim, jak
móm bëté w Niemcach, Belgie czë
Francje, nigdë bëm nie przëszedł
na to, że na tim „bëlnym a wësok
rozwiniãtim Zôpôdze” mòże bëc tak
pùsti krôj.
A ò ti pùstce: Jednégò razu jesma
so pòjachalë na dwadniową wanogã,
czerejącë sã na nordã. Czej wëjachalësma z Edinbùrga, nôprzód na najim
szlachù dosc czãsto jesma mijalë gardë a wsë, pòtemù robiło sã jich mni
a mni, w kùńcu blós òwce sã pasłë
na ùrzmach, a tej ë jich zafelowało.
Kilométrë mijałë a mijałë ë le szasé,
jaką ju wnetk nicht nie jezdzył, sã
cygła, to midzë ùrzmama, to znôw
wspinającë sã, to w dół nëkającë. Ë te
przesnôżé wkół widoczi! Ë ta pùstka,
dzëwòsc takô, że czejbë nie ta darga
pòd kòłama, to bë sã letkò mògło
miec doznanié, że lëdzkô noga w te
starnë jesz nie zawanożëła. A jesma
bëlë dopiérze w westrzédnym parce
Szkòcje!
Ach, përdëgónë, përdëgónë!
Czej piszã nen felietón, dopiérze
są pierszé dnie stëcznika. Wcyg tej
na swiéżo móm witanié Nowégò
Rokù. Białka w Sylwestra w robòcë,
jô z knôpkama doma. Ò dwanôsti
w nocë, z glaską z pôrã symbòlnyma
kroplama „na mëszach pãdzonégò”,
żëcził jem so wszëtczégò dobrégò
w 2012 ë tej pòszedł do pańsczi jizbë
bez òkno pòòbzérac fajerwerczi. Ë béł
jem zadzëwòwóny. Kò bëłë to nôlepszé sztëczné ògnie, jaczé na Nowi
Rok jem w tim gardze miôł widzóné.
Snôżé, pò prôwdze snôżé!
Na to, nie dali jak zawczora,
drëch z robòtë, Pòlôch, rzekł, że
bëłë tak fejn, bò Edinbùrg so ùdbôł
latos jic w widzałoscë fajerwerków
w miónczi z Londinã. Móm równak
nôdzejã, że to le taczé plestanié bëło,
bò òbezdrzôł jem so w jinternece te
londińsczé ë mùszã rzeknąc: „Ach,
Edinbùrgù drodżi, përdëgóńsczi jes,
përdëgóńsczi!”.
Dejade, czë dzëwic sã mòże, że
szkòcczi gard blado tu wëszedł? Kò
pomerania luty 2012
chòcbë òbez wielenã lëdzy wzérającë, to takô stolëca Anielsczi mô
kòl 15 razë wiãcy mieszkańców jak
Edinbùrg! A jeżlë dopòwiém do te,
że całô aglomeracjô Londinu rëchùje
jaż 15 mln lëdzy, to je 3 razë wiãcy,
jak żëje w całi Szkòcjë, to letkò pùdze
przedstawic so, jaczima wej barabónama ÙK mùszi bëc nen krôj chłopów w czitlach.
A doch wielena lëdzy to jesz nie
wszëtkò. Czej mësli sã „përdëgónë”,
òglowò widzy sã môl, „gdze pùrtk
gôdô dobri nocë”. Widzy sã krôjna,
jak ta tu, co to na nordze Òstrowów
leżi, gdze górë a skałë, cemné
lasë, zëmné jezora, znobny deszcz
ë nen wiater – szôlińc gwiżdżący,
co szadzy szadé ju trôwë ë wrzosë
na ùrzmach a pùstkach. Gdze téż
snôżo, sërowò snôżo. Jak w gòticczi
pòwiescë.
Në ë gdze mùzyka kòbzama
z zaklãcô ùwòlnionô, na zycher
córka wiatru ë górów, doch jak òne
dzëkô, jak òne piãknô. Sygnie le òczë
zamknąc ë wsłëchac sã w nią, a krôj
nen sóm, w drżéniu swòjim, przed
òczama stanie!
Szkòcjô, Szkòcjô! Përdëgónë,
përdëgónë! Niech… żëją! Niech
żëją ë përdëgóńsczima òstóną! Bò
swòją apartnoscą ë widzałoscą pò
prôwdze są skarbã Europë! A rzekã
jesz do te, mëslama narôz zalecóny
w jantarowé starnë, niech tak samò
ë Kaszëbë òstóną Kaszëbama! Ze
swòją apartnoscą ë widzałoscą, ze
swòjima jagłowima bòrama Pôłnia,
ùrzmama Westrzódka, słonyma wałama Nordë. Ë z gôdką, ze zwëkama, ë z bùszną swiãtopełkòwą
ùszłotą. Bò pò prôwdze ë òne są
skarbã Europë!
43
z południa
Czego chcieli Młodokaszubi
KAZIMIERZ OSTROWSKI
Wiadomość, że w Pelplinie grono kleryków, którym przewodzi
Jan Karnowski, zajmuje się tematyką kaszubską, natchnęła Aleksandra Majkowskiego do niezwłocznego kontaktu z tą grupą oraz
zredagowania pierwszego numeru
„Gryfa. Pisma dla spraw kaszubskich”. Wykształcony w uniwersytetach niemieckich, gdzie w końcu
XIX w. regionalizm dał silny impuls kulturze narodowej, dr Majkowski już wcześniej dostrzegł źródło ożywczego nurtu w kulturze
ojczystych Kaszub. „Wierząc w odrodzenie Kaszub – pisał w artykule
wstępnym pierwszego numeru nowego pisma, w listopadzie 1908 r.
– chcemy na tych wszystkich przejawach skromnej kultury swojskiej
budować dalej. Uprzytomniając
sobie, że stare formy życia muszą
ustąpić miejsca nowym, chcemy
zachować skarby nagromadzone
przez ojców dla przyszłych pokoleń i jednych, i drugich łączyć pasmem tradycji”.
„Gryf” był adresowany głównie
do młodego pokolenia inteligencji
pomorskiej. Przedstawiał z całą
ostrością groźbę germanizacji społeczeństwa (nie wyłączając nauczycieli i duchownych) i wskazywał,
że można przeciwdziałać wyna-
44
rodowieniu, ratując dziedzictwo,
upowszechniając i rozwijając kulturę kaszubską. Zamierzał z jednej strony „pielęgnować kulturę
ludową i uczynić ją wydajną dla
kultury ogólnopolskiej, a z drugiej
strony nowożytną kulturę polską uczynić ludowi kaszubskiemu swojską i przystępną” – pisał
J. Karnowski („Gryf”, nr 4–5, 1911 r.).
Pół wieku wcześniej tego samego pragnął Florian Ceynowa, lecz
jemu się nie powiodło, gdyż działał
w osamotnieniu i w swym pokoleniu nie znalazł podobnych sobie
duchem. Teraz zaś było inaczej,
twórcom pisma – Majkowskiemu
i Karnowskiemu – udało się pozyskać krąg sprzymierzeńców, choć
zrazu niezbyt liczny.
W artykule redakcyjnym „Po
dwuletniej pracy” (nr 12, 1910 r.)
czytamy: „I kiedy my synowie tego
ludu przyszliśmy do świadomości
okropnego stanu szczepu naszego,
nad którym niebawem miały zagrać dzwony pogrzebowe, stanęliśmy jak nad ruinami zasypanego
miasta i przekonaliśmy się, licząc
swe siły, że ogromna nas czeka
praca, że zaś rąk mało (...). Ale nie
rozpaczaliśmy. Pod zachętą szlachetnych jednostek ze wszystkich
stron Polski (....) zatknęliśmy na ruinach z pyłu podniesiony sztandar
Gryfowy i jęliśmy odkopywać stare
wieże i mury kaszubskiej pomorszczyzny. I niejeden pyszny zrąb,
niejedna wieża wyszła już z pod
naszych rąk, chociaż mało nas (...)”.
„Gryf” okazał się zalążkiem
ruchu nazwanego „młodokaszubskim”. Jak wokół jądra atomu grupowały się wokół niego elektrony,
przygotowując pole dla powstania
pomerania gromicznik 2012
pierwszej w dziejach Kaszub organizacji regionalnej – Towarzystwa
Młodokaszubów, co stało się faktem 22 sierpnia 1912 roku. Idea ruchu, a tym bardziej powstająca organizacja były czymś tak nowym,
że nie mogły zostać przyswojone
bez oporu.
Ceynowę atakowano m.in. za
to, że nobilituje mowę ludową, powierzając jej funkcje zastrzeżone
dla języka warstw wykształconych,
wobec Młodokaszubów wysuwano
główny zarzut, że rozbijają jedność
narodową na Pomorzu, a nawet –
że doprowadzą do oderwania Kaszub od niepodległej w przyszłości
Polski. Zarzuty tym bardziej bolesne, że nieustannie podkreślali
dążenie do integracji: „nigdy my
młodzi Kaszubi z oka spuszczać nie
powinniśmy tego, co nas łączy z całym narodem”, „ideały kaszubskie
i ogólnopolskie trzeba organicznie
spoić” – przekonywał Majkowski
w artykule „Ruch młodokaszubski” („Gryf”, nr 7, 1909 r.). Ale jednocześnie domagali się, odrzucając
wszelkie kompleksy, aby proces integracji dokonywał się na zasadzie
równoprawności kultury kaszubskiej i ogólnopolskiej.
Historia potoczyła się tak, że
Towarzystwo Młodokaszubów istniało zaledwie dwa lata, lecz ziarno przez nie zasiane wydało plon
stokrotny. Minął wiek cały, od
dawna już nie musimy kaszubszczyzny używać jako oręża przeciw
obcej nawale. Wciąż jednak jest
i długo pozostanie aktualna idea
budowania nowoczesnej kultury
kaszubskiej na odziedziczonych
fundamentach oraz równania jej
statusu do rangi najwyższej.
z pôłnia
Czegò chcelë Młodokaszëbi
KADZMIÉRZ
ÒSTROWSCZI
Wiadło, że w Pelplënie karno klerików, jaczich prowadnikã
je Jón Kôrnowsczi, zajimô sã kaszëbsczima témama, pòdskacëło
Aleksandra Majkòwsczégò do
nieòdsuwnégò kòntaktu z tim karnã
i zredagòwaniô pierszégò numra
cządnika „Gryf. Pismo dla spraw kaszubskich” (Grif. Pismiono dlô kaszëbsczich sprôw). Wësztôłcony
na miemiecczich ùniwersytetach,
dze w kùńcu XIX w. regionalizm
dôł mòcny pòdskacënk nôrodny
kùlturze, dr Majkòwsczi ju chùdzy
dozdrzôł zdrzódło pòkrzésnégò
żochù w kùlturze òjczëstëch Kaszëb. „Wierzącë w òdrodã Kaszëb – pisôł we wstãpnym artiklu
pierszégò numra nowégò pismiona,
w lëstopadnikù 1908 rokù – chcemë
na tëch wszëtczich znankach skrómny swójsczi kùlturë bùdowac dali.
Ùwdôrzëwającë so, że stôré fòrmë
żëcégò mùszą dac plac nowim, chcemë ùchòwac skôrbë zebróné przez
òjców dlô przińdnëch pòkòleniów
i jednëch, i drëdżich parłãczëc pasmã
tradicji”.
„Gryf” béł adresowóny przédno do młodégò pòkòleniô pòmòrsczi jinteligencji. Przedstôwiôł
z całą òstroscą zagróżbã germanizacji spòlëznë (wespół z szkólnyma
i dëchòwnyma) i wskôzywôł, że
mòżna procëmdzejac wënôrodnieniu, retëjacë spôdkòwiznã,
rozkòscérzającë i rozwijającë kaszëbską kùlturã. Miôł z jedny stronë
„piastowac lëdową kùlturã i zrobic
jã spòrą dlô òglowòpòlsczi kùlturë,
a z drëdżi stronë terôczasną pòlską
kùlturã zrobic kaszëbsczémù lëdowi
swójską i przistãpną” – pisôł J. Kôrnowsczi („Gryf”, nr 4–5, 1911 r.). Pół
wiekù chùdzy ò tim samim damił
Florión Cenôwa, le jemù sã nie ùdało,
bò dzejôł w sómnoce i w swòjim
pòkòlenim nie nalôzł szlachùjącëch
za nim dëchã. Terô równak bëło jinaczi, załóżcóm pismiona – Majkòwsczémù i Kôrnowsczémù – ùdało sã
ùdostac karno zdrëszonëch z nima
lëdzy, chòc na zôczątkù nie bëło
jich wiele. W redakcyjnym artiklu
„Po dwuletniej pracy” (Pò dwalatny robòce; nr 12, 1910 r.) czëtómë:
„I czedë më sënowie tegò lëdu jesmë przëszlë do swiądë straszny stojiznë najégò szczepù, nad chtërnym
wnetka miałë zagrac pògrzebòwé
zwònë, jesmë stanãlë jak nad rëjnama zasëpónégò miasta i doznelë sã,
rechùjącé swòje mòce, że stolemnô nas żdaje robòta i że rãków mało
(…). Ale jesmë nie wpedlë w zajiscenié. Z zôchãtą bëlnëch jednotów
ze wszëtczich stronów Pòlsczi (…)
mielësmë wëwieszoné na rëjnach
z pichù dwigniãtą Grifòwą stanicã
i jesmë zaczãlë òdkòpëwac stôré wieże i mùrë kaszëbsczi pòmòrszczëznë.
I niejeden widzałi srąb, niejedna wieża wëszła ju spòd najich rãków,
chòcô mało nas (...)”.
„Grif” òkôzôł sã zôczątką rësznotë pòzwóny „młodokaszëbską”. Jak
wkół jądra atomù zbierałë sã wkół
niegò elektronë, rëchtëjącë pòle dlô
pomerania luty 2012
pòwstaniô pierszi w dzejach Kaszëb regionalny òrganizacji – Towarzëstwa Młodokaszëbów, do czegò
doszło 22 zélnika 1912 rokù. Deja
rësznotë, a tim barżi pòwstôwającô
òrganizacjô bëłë czims tak nowim,
że ni mògłë òstac przëjimniãté bez
òpiérczi. Cenôwa béł atakòwóny
m.jin. za to, że nobilitëje lëdową
mòwã, dôwającë ji funkcje zastrzegłé dlô jãzëka wësztôłconégò dzélu
lëdztwa, w òdniesenim do Młodokaszëbów bëła stôwionô przédnô
òbwina, że rozbijają nôrodną jednotã
na Pòmòrzim, a nawetka – że doprowadzą do òderwaniô òd samòstójny
w przińdnoce Pòlsczi. Òbwinë
tim barżi bòlącé, że bezùstôwno
pòdczorchiwelë zgrôwanié do jintegracji: „nigdë më młodi Kaszëbi z òka
ni mielëbësmë spùszczac, co nas
parłãczi z całim nôrodã”, „kaszëbsczé i òglowòpòlsczé dejałë je mùsz
òrganiczno zrzeszëc” – przekònywôł
Majkòwsczi w artiklu „Ruch młodokaszubski” (Młodokaszëbskô rësznota; „Gryf”, nr 7, 1909 r.). Ale równoczasno żądelë, żebë proces jintegracji
zjiscywôł sã pòdług wskôzë równoprawnotë kaszëbsczi i òglowòpòlsczi
kùlturë.
Historiô pòszła tak, że Towarzëstwò Młodokaszëbów dzejało leno
dwa lata, ale zôrno przez nie pòsóné
wëdało storazowi plón. Minął całi
wiek, òd dôwna ni mùszimë ju kaszëbiznë ùżiwac jakno barni procëm
cëzy mòcë. Wcyg równak je i długò
òstónie aktualnô deja bùdowaniô
nowòczasny kaszëbsczi kùlturë na
erbòwónëch fùńdamentach, a téż
równaniô ji sztatusu do nôwëższi
randżi.
Tłomaczenié Dariusz Majkòwsczi
45
z Kociewia
O świętowaniu
MARIA
PAJĄKOWSKA-KENSIK
Wielokrotnie (nawet w obrębie
miesiąca) przemierzam trasę Świecie nad Wisłą – Gdańsk, Gdańsk
– Bydgoszcz, czyli z południowego Kociewia na północ i z powrotem. To, że podróże kształcą – już
powiedziano, a ja mam wiele okazji do potwierdzających tę tezę
refleksji. Jeśli pociąg podąża do
Gdyni z Polski centralnej (ostatnio
z Warszawy można jechać do Gdyni przez Laskowice Pomorskie!),
to słyszę podziw dla piękna pomorskiego, bardzo urozmaiconego
krajobrazu. Takie uwagi są bardzo
miłe. Niekiedy można próbować
wtrącić coś na temat – co to wyprawiają teraz Kaszubi lub Ślązacy
– by oświetlić sprawę z właściwej
strony. Oczywiście takie rozmowy prowadzą starsi pasażerowie,
bo młodzi zajęci są komórkami
lub sobą. Gdy zmęczy mnie lektura lub znajome krajobrazy przywdzieją niecodzienną i urzekającą
szatę (np. podczas tej zimy udało
mi się sycić bielą ośnieżonych la-
46
sów), patrzę przez okno. Często
jakiś szczegół, fragment rzeczywistości jest wstępem do dłuższych
zamyśleń. Muszę tu wspomnieć
ptaka, który trzymając w dziobie
jakieś suche źdźbło, zastanawiał się
chyba, co z tym począć, a może już
był w trakcie budowy gniazda. Ta
ptasia przezorność, zapobiegliwość
zachwyca. Jeszcze zima, a on już
szykuje się do wiosny. Zawsze cieszą mnie takie obrazki. Ciągle od
nowa mogę podziwiać kwiaty, które o właściwej porze nie zapomną
wyrosnąć z ziemi i potem rozwijać
się w zaprogramowanych przez
naturę kształcie i barwach. Wielkie
Boże dzieło.
Gdy ten numer „Pomeranii”
dotrze do Czytelników, będzie
kończyć się tegoroczny karnawał,
który na tańce, hulanki zamienił
święty czas Godów, kiedy więcej
wyciszenia, zatrzymania w życiowym biegu, kolędowania. I tu muszę wspomnieć o tradycyjnym już
kolędowaniu u ks. prof. Janusza
Tuska w bydgoskim Siernieczku.
Nasz oddział ZKP już po raz któryś właśnie w święto Trzech Króli gościł na plebanii, by połamać
się opłatkiem i pośpiewać kolędy.
Ksiądz przygrywał na akordeonie,
nasza „pani od poezji” na skrzypeczkach, a reszta śpiewała po kaszubsku znane i nieznane kolędy
czy pastorałki. Gdy moja ulubiona
kolęda zamieniła się w wersję –
Biża, biżaneczka… rozpływałam się
pomerania gromicznik 2012
w cieple, blasku choinki i serdeczności naszej wspólnoty.
Dzień później inna uczta, też
bardzo mi bliska, bo kociewska.
W S a l i M ie sz c z a ń sk ie j R at usza Staromiejskiego w Gdańsku
n iest rudzony Hubert Pobłock i
skrzyknął Trójmiejski Klub Kociewiaków na dwudzieste (!) spotkanie, jak zawsze pieczołowicie
przygotowane. Senator Andrzej
Grzyb zaprezentował kalendarz
z u rok a m i Ko ciew ia. Była też
prezentacja grodziska w Owidzu
i opowieść Patrycji Hamerskiej
o dawnych swatach, zaręczynach
i ślubach. Bardzo oryginalną ilustracją do tego tematu było odczytanie fragmentu pamiętnika
lekarza („Nasza podróż poślubna”), napisanego w całości gwarą
kociewską przez H. Pobłockiego.
Wszystko to wiązało się z niezwyk ły m św iętowa n iem szma ragdowych godów Państwa Pobłockich, którym życzenia śpiewająco
złożył zespół Burczybas z Gniewa. Oczywiście były też liczne
serdeczne życzenia i kwiaty dla
tak zasłużonych dla kultury Jubilatów. Potem lampka wina, różne
kuchy, fefernuski i ogólnie radosny
nastrój.
Piękne świętowanie. Słowem,
dobrze zaczął się 2012 r., a wspom n i a ny p t a k z b udo w a n i e m
gniazda może się pośpieszył – pomyślałam, gdy na trochę przypomniała sobie o nas zima.
gadki Rózaliji
Czamu Pan Bóg lubji
Kociewjakóf ji Kaszubóf?
„Nasz Każmniysz”, tj. A. Górski psisał: „Nie wjam, jak dla kogo,
równak tak jak dla mnia nima nic droższygo nad Kociewska Ziamnia”.
Z Y TA W E J E R
Chdzie tak richt je to Kociewje
ji Kaszubi, co to jych tak lubji Pan
Buzek? Owósz sławni Kaszuba
ks. Bernard Sichta, chtóran tu łu nas
spandziył wnetki wjanci niysz połowa żywota, tak psisze: „Chdzie
Wjerzica ji Wda pszi srybrnych falóf
śpsiywje niesó woda wew dal, tam
nasze Kociewje”. Ale co ma zez tim
wspólnygo Pan Bóg?
Owóż Pan Bóg był ciekawi, czi
ludziskóm sia wjidzi tan śłat, co łón
go tak fejn zmejstrował? Tedi siedzi
sobje, za baki sia potpjyra ji miśli:
„Chyba wiśla amniołóf, niech sia rospitajó, jak richtiś je – dobrze czi licho
tan śłat je łurichtowani”. Zawołał tedi
tych skrzidlatych stworzanióf ji gada:
„Zrópta wiwjat ji data mnie mniark,
co je lós?!”. Czujeta tedi, że sóm Pan
Buzek tysz po mniamniecku szprecha! Amniołi, bo było jych dwóch,
mówjó: „Razam niy polejcim! Ti wew
jedna, a ja wew druga stróna”.
Pjyrszi lejci ji widzi młerze, jak
bi rzekli Kaszubi. Obaczył latarnia
morska, wjera ta we Władisławowje,
ji miśli, nó jó morze to je granica, to
łotbjija wew bok, a tu jano sia śmniejó niebjeske łoczka janzioróf, górki ji
dolini, pola ji łónki, ludek pracowjiti
jak żądło pszczołi, jano niy wjedziyć
po jakamu zez nimi sia porozumniyć. Po wejzroku wjidział, że só redzi ji chwatke jak motowidła. Ji jano
kontantne tabaka zażiwajó. Tedi Łón
miśli se, powjam Panu mojamu, że
gadeli: „Jó, śłat je pjankni, a Pan Buzek łaskawi!”.
Timczasam drugi amniół wiłóndował kele janziora Wdziyckygo, zez chtórnygo wipłiwał rówek,
chtóran wjera był poczóntkam Wdi.
Amniół bez te Bori Tucholske razam
zez tó rzykó lejciał. Napszót spotkał
Borowjakóf, chtórne jak to Borowjaki, nie só ani Kociewjaki, ani Kaszubi. Łóni to gadajó zamiast czapka abo
choc myca – czopka, a zamiast grapa
– gropka. Wszitko apartnie! Amniół
sia dziwował, kiwał główkó ji dali
zez tó rzykó, co sia durcham kranciyła, łusz był we Wjecku. Tam rzyka znófki zrobjyła dość walni skrant,
jakbi sia śpsieszyła do Czarni Wodi.
Otulyła ta wjoska zez kóżdi stroni,
ji tedi ludziska nazwali jó Czarna
Woda, ji weś jim co zrób! Dali rzyczisko płinyło na Zimne Zdroje ji hen do
Czarnego, ji wjera na Ślecie do Wjisłi.
Ale amniół tysz poziyrał na janziora,
chtórnych tu tysz było fol!
Zatrzymał sia nad Wjerzicó, kele
Stargardu, co go zwjo mniastam królewskim. Był łusz zmarachowani, to
sfjurnył na pjankna łónka, tzw. Pjekełki. Ludziska mnieli żito posiane,
chtórne sia ano złociło ji świyciło makami, modrakami ji kachlami. Krófki
na polu pomrukiwełi, bo chciałi, żebi
je widojyć! Tedi psziszła jedna gospodinia ze zydlam. Gospodinia łusiadła zez zydlam mniandzi nogami
ji dojyła swoja krófka na polu. Tedi
amniół wzioń sia na odwaga ji sia
pita: „A gażdzino (pożiczył to słowo
łot górałóf), jak Wóm sia tan Bożi Śłat
wjidzi?”. Bjałka, jakbi rzekli Kaszubi,
tak rozprawiała, że nie było wjidać
końca! Znać sia szaleju nażerła. Am-
pomerania luty 2012
niół chciał bić równak grzeczni, ale
sia do imantu zmarachował ji wnetki bi łusnył łot tego ciafrotania. Jano
równak se pomyślał, jaki Buzek bandzie kóntant, jak mu to wszitko rzecze, co babsko rozprawiało. Nie mylił
sia ani żdziepko! Pan Buzek rzecze:
„Jó, Kociewjaki ji Kaszubi, to só fejne
ludziska. Banda jim błogosławjył ji ti
ziamni, chtórna tak kochajó. Niech bi
wszitke wziani zez niych wzór, bo te
sia dajó lubjyć, na niy!? Amniołi jano
kiweli głowami, że tysz só ti miśli.
Pan Buzek jano wzioń ji łotprópkował butla wjina ji se jednygo zez
amniołami glugnył na zdrófko Kaszubów ji Kociewjakóf. Mniarkujta
jano młode ji dali sia sprawujta, żebim zawdy byli wzaci wew niebjesiych.
Tego ja Wóm żicza zez całkygo
syrca – Wasza Rózalija.
Gawęda została napisana w gwarze kociewskiej. Zachowano pisownię autorki.
47
wňjnowi Kaszëbi
Blós drzewa lecałë…
Walerian Wësecczi (Wysiecki) – rocznik 1916 – pòchòdzy z kòscérsczich strón, z Liniewka, dze
wëchòwôł sã na môlu. Pò wòjnie zamieszkôł z białką Józefą w Gòrãczënie. Walerian je wierã
jedinym żëjącym człowiekã, chtëren służił przed wòjną w Mòrsczim Diwizjónie Lotniczim
w Pùcku.
Z czim sã wama parłãczi zôczątk
wòjnë?
Walerian Wësecczi: Jô béł zacygniony do rëszny służbë w 1939 rokù.
W Mòrsczim Diwizjónie Lotniczim. Bëłë tam kómpanie szkòłowô
i lotniczô. Jô béł w ti pierszi. Ti, co
chcelë bëc òficérama, ùczëlë sã latac w Pùckù. Më jakno dzél lądowi
ùczëlë sã w jinszich warkach, na przikłôd w ceselstwie. Tedë wëbùchła
wòjna. Czej më bëlë w Pùckù, tej béł
pierszi nalecënk na naje kòszarë. Më
tam mielë òkòp. Rezerwa téż bëła zacygnionô, a òni jima nie delë jic dodóm, bò pewno wiedzelë, że bãdze
wòjna. Më doch nick nie wiedzelë.
Nalecënk béł ò piąti reno, spùscëlë
na nas bómbë. Jak béł alarm, tej më
chùtkò szlë do kòszarów i do òkòpù.
Tak bëło, że pôrã z tëch rezerwistów nie zdążëło duńc do òkòpù
i sédmë bëło zabitëch na placu. Nasz
dowódca, chtëren béł w tim czasu
w kasynie, wëlôzł na szaséjã i trafił
gò òdłómk òd bómbë. Téż béł zarô
zabiti. Pò tim nalecënkù më dostelë
rozkôz, żebë wszëtkò z magazynów
wëwiezc na Hél. Jedzenié, amùnicjã
– dwa tidzenie to dérowało. Tej më
szlë piechti do Cetniewa, do pòrtu.
Tam më zrobilë òkòp procëm Miemcóm. Rôz më widzelë, jak miemiecczi òkrãt ze zbòżã do nas płënął.
Naje òkrãtë bëłë ùzbrojoné i stojałë
na Hélu, ale nie bëło rozkazu, żebë
48
strzelac. Më czekelë, a w tim czasu nen òkrãt pòdpłënął do pòrtu,
pòswiécôł na nas i òdjachôł nazôd.
Pózni na Hél szedł piechti miemiecczi óddzél, bo Gdinia ju sã pòdda.
Czej Miemcë mielë Gdiniã, tej szlë
na Hél, òn béł òstatny.
Wiele lëdzy tam zdżinãło?
To nie je wiedzec. Gwësno zdżinął jeden mój drëch, co béł kòle mie, z tëch
tu strón, Brëlowsczi. Mie to nie trafiło, bò jô béł kąsk dali. Jak òni strzélelë z tëch karabinów i z maszinowëch,
to blós drzewa lecałë. Nie bëło tak,
że dżinãlë òd kùlë, ale jak ne drzewa
spôdałë, tej jich przëgniotłë. Tam bëło
lëdzy a lëdzy zabitëch... Richtich, to
jô sã dostôł do niewòlë w Jastarnie,
bò na Hélu bëlë òficérzë, a më tam
ju nie doszlë. W Jastarnie më żdelë,
żebë stawic sã procëm Miemcóm.
Tej më zdrzelë, a naji òficérzë jidą,
a sã pòddôwają i më mùszëlë sã téż
pòddac. Miemcë zastawilë nas òd
mòrza, òd zatoczi, òd lëftu, nie bëło
dze jic. Blós sã ùtopic, bò nie bëło
wòlnégò placu...
Co sã tej z wama stało?
Miemcë wzãlë nas jakno niewòlników. Më mùszelë wszëtkò rozebrac
i wëczëszczëc – minë, zapòrë, to, co
tam bëło. A pò dwùch tidzeniach më
szlë piechti do Wejrowa.
pomerania gromicznik 2012
Jak Wë bëlë w Wejrowie, bëło cos
czëc ò Piôsznicë?
Nié... Wszëtkò to bëła krëjamnota. Më
téż ni mòglë nic gadac, bò më doch
bëlë niewòlnikama. W Wejrowie òni
nas wsadzëlë do wagónów i wiozlë
do Stargardu Szczecyńsczégò, do
lagru. Më tam bëlë trzë dni i dwie
noce. Òni robilë zbiórczi i jô widzôł,
że tam nas bëłë tësące. Zaczãlë nama
dôwac zastrziczi procëm chòroscóm.
Tej przëjachelë panowie z wiôldżich
majątków, żebë so wëbierac lëdzy do
robòtë. Jeden sobie wzął sto lëdzy i jô
tam téż sã dostôł.
Dze òni jachelë z wama?
Do tegò majątkù. Òni nas wsadzëlë
do dwùch autołów i wiozlë. Më nie
wiedzelë, dze. To bëła krëjamnota.
Më mëslelë, że mòże nas rozstrzélają. W kùńcu më dojachelë na nen
majątk, a to bëła gòdzëna dzesątô
wieczór. To bëło w krézu Bremslau,
to są stronë wiôldżégò miasta Ukenmark. Na pòdwòrzim naji rozladowelë i pòprowadzëlë pewno kòle sto
métrów. Tam bëła przërëchtowónô
dlô naju szopa, dze przódë trzimelë wòłë. Kòle ni bëłë zaseczi z drótu
i płotë, żebë nicht nie ùcékôł. Wprowadzëlë nas do szopë. Tam bëłë zbité
z délów łóżka, stołë i stôł stôrodôwny, żelazny piec. Nen majątk béł baro
wiôldżi, ale òni gò pòdzelëlë na dwa
wňjnowi Kaszëbi
partë. Dwa kilométrë dali béł ten
drëdżi, Golmitz, tam bëła gòrzelniô.
Òd nas më mùszelë wòzëc cukrówkã
i bùlwë, a tam òni robilë szprit.
Jak długò wa tam bëła?
Całą wòjnã! Jô òbriwôł kùkùridzã.
Tej jã wrzucëlë na wòzë i wiozlë,
a drëdżégò dnia znôwù më mùszelë
òbrëwac, jaż wszëtkò bëło zrobioné.
Tegò pòla bëłë wiôldżé hektarë. Bëła
wòjna i chtos to mùszôł zrobic. Bëła
jesz cukrówka, marchew, bùlwë. Na
drëdżi rok òni ju mielë niewòlników
Francuzów i Belgów. Tedë nas
zwòlnilë z ti szopë, a wprowadzëlë
do malinczégò bùdinkù, bo z tëch
sto naji òstało òsmë. Dwùch szło
na ògrodowëch, a nas szesc dostało
kònie.
Jak sã dlô Was skùńczëła wòjna?
Jak bëło czëc, że Ruscë szlë, tej
przëszedł rozkôz, żebë wëczëszczëc
całi majątk i flichtowac dali. Lëdze
wlezlë na wòzë, a më mùszelë na
kòniach z nima jachac. Nie szło jachac szaséją, bò tam stojało wòjskò,
blós pólnyma drogama. Më mielë
sztërë kònie – dwa z przódkù i dwa
z tëłu. Më jachelë w dzéń i òb noc.
Co jaczis czas béł òdpòczink, bò më
doch mùszelë kònie nafùtrowac,
a samémù co zjesc. Miemcë chcelë
sã dostac do Amerikónów, bò czëc
bëło, że òni bierzą do wòjska. Ale terô
mielë fùl i nie wzãlë. Òd tëłu szlë Ruscë. Cëż terô robic? Më jachelë dali,
a tej béł nalecënk. Jednã białkã trafił
òdłómk – zabitô na placu. Przëszedł
wieczór i Ruscë nas òkrążëlë. Jô tedë
rzekł do mòjégò drëcha: „Wiész të
co, z nama je zle. Jô dali nie jadã.
Jak të chcesz, tej jedz. Jô założã lécczi za sodło, a kóń sóm pùdze”. Tak
jô zrobił. Droga bëła letkò pòd górã,
tak jô zeskòcził ze sodła, a drech téż,
a Miemcë zaczãlë wrzeszczec. Òni
bë gò wnet zabilë! Tej jô do niegò
rzekł: „Jô weznã twòjã taszã i sã
nią zajimnã. Të wléz na kònia i jedz
z nima jesz dali. Pózni zlézesz i kònie
bãdą szłë. Jô tu, w tim placu, bãdã na
cebie żdôł”. Tak jô żdôł, ale òn nie
szedł i nie szedł. W kùńcu sã pòjawił.
Sã òkôzało, że òn béł bliskò. Tam bëlë
Pòlôszë, chtërny gò wzãlë do se. Tam
bëła takô pòwózka, a w zôgrodze
chòdzëłë sztërë kònie. Më jednégò
zaprzëglë i jachelë dodóm.
Ùdało sã wama tak dalek przëjachac?
Jo. Më tamstądka przëjachelë
w tegò kòniã jaż dodóm. Më mielë wiôlgą mapã, chtërnã më dostelë
w Miemcach i pòdle ni më jachelë
w rodné stronë. Jô przëjachôł do
starszich – òjca, mëmczi i jesz cotczi.
Gòspòdarstwò bëło całé zniszczoné
przez Miemców, żëwi a martwi dobëtk wzãté. Bracynowie w niewòlë.
Jeden zdżinął w Szerburgu na fronce,
a dwaji bëlë jesz w Anglii w niewòlë.
Pò rokù narôz ùmarła mëmka. Jô sã
baro narobił na ti tatczëznie, wszëtkò
wëczëszcził, sprowadzył na nowò to,
co bëło pòtrzébné.
Në i pòtemù sã zaczãła nowô historia, tu w Gòrãczënie ju wespół
z białką Józefą, chtërna téż wiele przeszła w wòjnie. Wë bëlë na
pomerania luty 2012
robòtach ù Miemca, ale jak jô czëł,
nôbarżi w pamiãcë òstôł Wóm kùńc
– wkroczenié Rusków.
Józefa Wëseckô: Nôprzód Ruscë nas
wzãlë pòd Gduńsk i tedë më nazôd
szlë piechti. Deszcz lôł, a më mùszelë
jic ò głodze i chłodze. Co rusz Ruscë
nas scągelë i më mielë bùlwë skrobac.
A òni doch chcelë blós dzéwczãta
wëkòrzëstac, a nié bùlwë skrobac...
Tedë më przëszlë do tegò dodóm
czësto wëgłodniałi, bò më z chëczi
ni mielë ani pół bróta wzãté. Më tam
mielë bëc sztërnôsce dni, a më tam
bëlë, chto wié, jak długò. To bëło
wszëtkò pòzjadłé... Z pòczątkù më sã
brzëdzëlë òd Rusków cos wząc, ale
pózni më jedlë, jak më ju nic ni mielë.
Ledwò më bëlë w łóżkò wlazłé, Ruscë przëszlë brac do krów dojeniô,
do gòspòdarzów. Tej jô so mëslała: „Chòc bãdã w gnoju zakòpônô,
ale do tëch Rusków nie pùdã”. Ale
tedë òni nas wzãlë przëmùsowò do
robòtë. To bëło tedë smùtné żëcé, to
nie béł żóden miód... Kò to sã jaż nie
chce wspòminac.
Z Józefą i Walerianã Wësecczima
z Gòrãczëna gôdôł Eugeniusz
Prëczkòwsczi
49
mëslë plestë
Bòsy Antcë
A N A G L I S Z C Z Ë Ń S KÔ
Kòchóny Kaszëbi! Je misjô do
zrobieniô. Wa sã tak wszëtcë tu
fëjn zebrała, tej jô zarô wszëtczim
wëklarëjã, ò co mie jidze.
Słëchôjta, z nama Kaszëbama
wierã je zle. Dochtorë i profesorë
z tëch wëższich szkòłów gôdają,
że jak tak dali bãdze, to Kaszëbi
zdżiną, bò jich włôsné genë zeżrą.
Ale nijak mie nie pitôjta, ò co jima
jidze. Jô żem z tegò tëli zrozmia,
że nót je chùtkò na Kaszëbach
swiéżi krwie dopùszczëc! Żódné
refùndowóné czë nierefùndowóné
léczi na to wierã nie pòmògą, tu pò
prôwdze nót sã z głową za robòtã
wząc. Tak sã jakòs pòrobiło, że kaszëbsczé białczi blós sã na kaszëbsczich bëńlów zapatriwają i na
òdléw. Jô téż żem so chłopa zeza
miedzë wzãła, bò na cëż mie bëło
szëkac nowégò i cëzégò, jak wej
zarô pòd prodżem nalôzł sã stôri
i sprôwdzony!
To je przënômni swójsczi chłop
i më sã rozmiejemë pò naszémù dogadac. A tak, jakbë òn béł òd tëch
bòsëch Antków, tej jô bë mògła
blós le na niegò wzérac, bò z gôdką to bë ju bëło gòrzi. Chòc niejedny bë pewno rzeklë, że prawie
ò to w tim wszëtczim jidze. Taczi
bòsy Antk to sã gwësno nigdë nie
nerwùje, czej jegò kaszëbskô biał-
50
ka na niegò fest szkalëje, jak òn
sã jednégò, drëdżégò czë piątégò
wëpije. Tec òn nick nie rozmieje!
Gòrzi je, jak przińdze tegò bòségò
za czims gdzes wësłac, midze lëdzy
pùszczëc... A òsoblëwie, jak òn
czësto krótkò na Kaszëbach żëje.
Pózni to bòsy ju nie są taczi głupi,
a sã chùtkò ùczą... na swòjich felach.
Jô nie bëła takô natrzasłô, jak
co niejedné z mòji wsë. Jedna takô
chcała pòkazac, że òna je miastowô białka i so naléze knôpa z tëch
– jak to sã gôdô – wëższich sferów,
co to blós le z wësoka gôdają. Jak
przëszło co do czegò, tej òn welôzł
na głëpszégò nigle w ùstawie bë
bëło zapisóné. To béł pierszi piątk
pò wieselim i pò tëch wszëtczich
tłëstëch miãsach Mónika i Frãck
mielë szmakã na cos „lżészégò”.
Òna sã ju prawie brała za plińców
smażenié, le bùlwë trza bëło halac.
– Frãckù, jô bë cë dzysô plińców
narobiła.
– A cóż to jest, Monisiu? Jakaś
kaszubska specjalność?
– Òbôczisz zarô. Le mie halôj
kilo bùlwów ze sklepù, a jesz cëczer
do tegò.
Jemù sã zdôwało, że òn zrozmiôł, ò co ji jidze, a sã nick wiãcy
nie pitôł. Mónika zaczãła jesz jakąs
zupa warzëc i tak pò pół gòdzenie
czas bëło ju te bùlwë riwòwac.
A chłopa jak ni ma, tak ni ma. Nie
minãło piãc minut, òn wchôdô do
kùchnie i gôdô:
– Ziemniaków w sklepie nie
było, a tu masz przecier. Zapisali
na zeszyt, bo zapomniałaś mi dać
pieniądze.
Mónika stała, nick nie gôdającë. Nié, tegò chłopa jesz midze
pomerania gromicznik 2012
Kaszëbów nie je mòżna pùszczac.
Nôprzód bãdze òstrô szkòła
kaszëbsczégò! Jinaczi më z głodu
padniemë!
Nie mëslta so, że jô jem takô
antibòsoantkòwô. Nié, nié...
W mòji rodzenie téż sã taczi niejeden bòsy Antk nalôzł, le më sã
nôprzód ùmëslëlë jich na swòje
ùrobic. Bòże drodżi, co sã dzejało!
Òni wszëtcë taką szkòłã przeszlë,
że nama sã zdôwało, że tak chùtkò
òni tuwò sã zôs nie pòkażą. Doma
to sã do nich blós pò kaszëbskù
gôdało, żebë jich chùdzy do tegò
jãzëka przënãcëc i żebë òni prãdzy
na swòjich wëzdrzelë. To tak dosc
dérowało, ale kùńc kùńcã më
knôpów na Kaszëbów przerobilë.
Òni ju dosc tëli pò kaszëbskù rozmielë, ale wiedno sã z nama wstidzëlë gadac i blós z wësoka prawilë. Na jednëch zrãkòwinach dało
sã widzec, że jeden bòsy Antk mô
czësto egzamin zdóny i je mòżno
gò midze lëdzy pùszczac. Chłopë sedzelë i letkò czeliszczi dwigalë, jak to sã ù Kaszëbów słëchô
robic, bò i téż leżnota bëła jak sã
patrzi. Kòl rena më òbôczëlë, jak
nasz bòsy – jedną szpérą ju prawie
w rodzënie – cãżkò dëszącë, sôdô
na zëslu i gôdô piãkną, czëstą,
prôwdzewie naszą pôłniową kaszëbizną:
– Jô móm dosc!
To sã wszëtczim baro widzało, a tatk młodi sã nawetka kąsk
pòpłakôł. Tej më ju wiedzelë, że
to je prôwdzewie swójszczi chłop.
Nie minãłë dwa lata a krwie bëło
kąsk dopùszczony. I to z głową. Tedë terô wa le sã bierzta do
robòtë, cobë Kaszëbów ród nie zadżinął.
Kaszëbów wòjna z Zemią
Je to ju dobrëch
pôrã lat miniãtëch,
czej Rómk Drzéżd ż ó n , w ie r ã n a
zéńdzenié karna
„Zymk”, przëniósł
ksążkã Leo Frankòwsczégò „Chłopiec i jego czołg”.
Skądka jã wësznëkrôł, nie wiém,
wdôrzóm so za to,
że miôł ji czile egzemplarzów kùpioné,
bò béł wej ti dbë, że je wôrt tã pòwiesc,
jaczi bòhatérą je Kaszëba ë jakô przë tim
òsta ùsadzonô w daleczny Americe, westrzód lubòtników naji lëteraturë rozprowadzëc. Ë miôł Rómk rëcht. Kò kùpił jem
òd niegò tã ksążkã ë nie żałujã, bò to pò
prôwdze je widzałi sztëczk prozë.
Ò „Chłopcu i jego czołgu” (aniel.
wëd. 1999; pòl. 2002) nie bãdã tu wiele
pisôł. Kò w „Pomeranii” béł ju, z pôrã
lat dowsladë, ten dokôz science-fiction przëblëżony. Dopòwiém blós, że
miôł jem tã pòwiesc za zamkłą całotã.
Ë jem sã z tim milił. Jednégò dnia jem
so wspòmnął „kaszëbską” ksążkã
Frankòwsczégò a pòmëslôł, że mòże
jesz sągnã pò cos negò ùtwórcë. Na
anielskòjazëkòwëch jinternetowëch
starnach nalôzł jem wiadła, co mie fest
zaskòkłë. Bò wej òkôzało sã, że to, co jem
miôł za skùńczoną historiã, nią doch nie
je – ë „Chłopiec...” je le pierszim dzélã
trzëksążkòwi serie.
Tak tej kùpił jem so sequel (jak to
sã nòwòmódno gôdô) „Chłopca...” –
„The War with Earth” (Wòjna z Zemią),
ùsadzony równak ju bez dwùch autorów:
Frankòwsczégò ë Dave’a Grossmana. Béł
jem dbë, że akcjô ti ksążczi mdze sã rozgriwa w nym samym swiece, co w pierszi pòwiescë (tzn. m.jin. na planece Nowô
Kaszëbskô), równak przédnym heroją ju
nie bãdze Mikòłôj Derdowsczi. Równak
co do Derdowsczégò, a téż co do jinszich
herojów „Chłopca...”, ni miôł jem rëchtu.
Bë za wiele z fabùłë nié zdradzëc,
jô blós rzekã, że „The War with Earth”
zaczinô sã òd tegò, że Mikòłaja cos baro
przikro zaskòkłô... Chòc wcyg je na Nowi
Jugòsławie, dejade nie je ani wòjnowim
bòhatérą, ani miewcą pësznégò
dwòrzëszcza, ani nawetka ni mô… pst,
sygnie ju. Jedurné, co jesz dopòwiém,
mdze to, że mieszkeńcowie Nowi Kaszëbsczi ju nie są nôbiédniészima jistnotama w całi Lëdzczi Kòsmiczny Rëmi.
„The War with Earth” je pòwiescą
baro zajimną a do te szpòrtowną. Wôrt
bëło pò niã sągnąc ë mie òna ùmilëła niejedno jachanié autobùsã do robòtë ë z ni.
Dopòwiém tu jesz, że pò zaczãcym
czëtaniô „The War...” stało sã dlô mie
widnym, dlôcze tak jem sa zdzëwił,
że „Chłopiec i jego czołg” je le pierszą z serie ksążków. Kò wëchòdzy mie
na to, że ùdba napisaniô „The War...”
mùsza przińc Frankòwsczémù do głowë (a mòże Grossmanowi?) dopiérze pò
òpùblikòwanim „Chłopca...”. To je widzec ju z samégò zaczątka „The War...”,
z tegò, jak ùtwórcowie mają starã „sã
wëdostac” z rozmajitëch partów ksążczi,
chtërne prawie na tã całotã „Chłopca...”
wskôzywają, przede wszëtczim móm tu
na mëslë to, czegò czëtińc sã dowiadiwô z Jinstitutu Archeologie (chto czëtôł
„Chłopca...”, mdze wiedzôł, co móm na
mëslë).
Przëznóm sã równak, że z jedny starnë kąsk mie żôl, że „Chłopiec...” terô je
blós pierszim tomã serie, a nie całoscą,
bò pòmëslënk na tã pòwiesc (ë tu znôw
móm na mëslë nen Jinstitut...) béł pò
prôwdze bëlny. Z drëdżi starnë jem baro
rôd, że historia Mikòłaja Derdowsczégò
òsta pòcygniãtô dali, bò dzãkã temù
czëtińc zôs dostôł baro zajimny dokôz,
a taczich doch w lëteraturze nigdë za
wiele. Në ë ma, Kaszëbi, jesz do te móma
dodôwkòwą przëczënã do redoscë, bò
pòwsta pòsobnô ksążka ò naju ë jesma
w ni, co doch téż wôżné, òglowò fejn
pòkôzóny, to je jakno lëdze, co to nié pò
darmôka głowë na karkach noszą. A na
dodôwk jesz mają nônowszi wòjskòwi
sprzãt w całi Lëdzczi Kòsmiczny Rëmi
ë jakno jedurny mògą procëmstawic sã
Zemi (jakô notabene mô nôbarżi wielną
armiã).
Ksążka mô równak jedną wiôlgą
„felã” – òsta napisónô w anielsczim jazëku ë z tego, co wiém, wëdónô blós
w nim, co na zycher sprawi, że wiele
Kaszëbów nie bãdze w sztãdze ji przeczëtac. Na szczescé ta przeszkòda je
pomerania luty 2012
do pòkònaniô ë mòże czedës bãdzema
sã mòglë ceszëc „kaszëbsczima”
pòwiescama Frankòwsczégò ë Grossmana przedolmaczonyma na nają gôdkã,
abò chòc le, jak to sã ju stało z „Chłopcem...”, na pòlsczi.
Ë na kùńc jesz cos. Pò „The War with
Earth” ùkôzôł sã jesz jeden dokôz serie –
„Kren of the Mitchegai”. Tã pòwiesc ju
móm kùpioné, leżi na biurkù przede mną
ë pòdskôcô mòjã cekawòtã zdrzącym na
mie z òbkłôdczi gromistim stwòrã z òstrima, mòcnyma zãbama, òblokłim w jaczis
ôrt zbroje. Tej wnet znôù sã òdezwiã,
mòże ju w strëmiannikòwi „Pomeranii”, ë òpòwiém ò ti pòsobny pòwiescë
Frankòwsczégò ë Grossmana.
Grégór J. Schramke
Jesienne d(r)eszcze
nad Bytowem
W 2011 roku
pojawiło się niewielkich rozmiarów opowiadanie kryminalne
Kòmùda. Jego autor, Jón Natrzecy,
dał się już poznać
czytelnikom m.in.
z opowiadania napisanego w konwencji science-fiction Nalazłé w Bëtowie
(2008) oraz jako autor tekstu do komiksu
Szczeniã Swiãców, którego treść jest osadzona w (para)średniowiecznych realiach
(2010).
Z tym większą ciekawością siada się
do lektury jego utworu o dzisiejszych
czasach, z opisem wyglądu współczesnego świata, z akcją rozgrywającą się
nie w jakiejś zaklętej przeszłości lub
onirycznej przestrzeni wyobraźni, lecz
w namacalnym każdemu człowiekowi
XXI wieku.
Fabuła opowiadania skomponowana
została w krótkich cząstkach, tworzących
następnie siedem rozdziałów. Wydarzenia utworu są skoncentrowane wokół
zagadkowej śmierci Sabiny Chylawskiej,
trzydziestokilkuletniej kobiety, żony Adriana – dawniej wrażliwego chłopaka,
obecnie człowieka o kryminalnej przeszłości. Kiedy ciało Sabiny zostaje odkryte przy drodze w okolicach Parchowa,
podejrzenie pada właśnie na męża, lecz
z braku dowodów zostaje on zwolniony
z aresztu. Oprócz dochodzenia, które
51
lektury
prowadzi policja, sprawą morderstwa
zajmują się kuzyni Klemens i Darek. Ich
prywatne śledztwa prowadzą do odkrywania niemiłych czasami prawd o sobie
lub najbliższym otoczeniu. Śmiercią Sabiny zajmuje się zresztą cała okolica, wysnuwając coraz to nowe przypuszczenia.
Natrzecy jako autor historii kryminalnej napisał rzecz, którą się bardzo dobrze
czyta, która przyciąga uwagę, zaskakuje,
a czasami nawet bawi. W jego warsztacie
pisarskim nie widać literackich wzorców,
ani zaczerpniętych z klasyki w stylu Arthura Conan Doyle’a czy Agathy Christie, ani ze współczesnych kryminałów,
autorstwa Raymonda Chandlera czy
Larsa Stiega. Jest to niewątpliwa zaleta
tej prozy. Można jednak zarzucić autorowi, że nie pozwolił „rozwinąć się” wielu
motywom czy postaciom utworu. Na
przykład nie dość pogłębionym elementem opowiadania jest postać inspektora
Ciemnickiego. Nie jest to, co prawda,
bohater papierowy, lecz mógłby zostać
obdarzony większą ilością cech charakterologicznych, dzięki którym bardziej
by przekonywał jako policjant i jako człowiek.
Bardzo dużym walorem tej prozy
jest środowiskowy aspekt narracji. Oto
widzimy ziemię bytowską z większymi wioskami (Parchowo, Borzytuchom)
i małymi wybudowaniami, jeziorem Jeleń
i okolicznymi lasami. Ta część Kaszub,
nazywana Gochami, ma związki nie tylko z Kartuzami czy Słupskiem, ale i z niemieckim Braunschweigiem, w którym
jak czytamy w utworze: „bëtowsczich
Kaszëbów bëło wiãcy jak w samim Bëtowie”. Bytów rysuje się bardzo przekonywająco: widzimy zaniedbany dworzec
kolejowy, małe jadłodajnie (U Emira),
wąskie uliczki, okolicznościowy pomnik
pieszczotliwie nazywany w mieście Mamutem. Równie przekonywająco ukazani zostali miejscowi ludzie, w swojej
normalności, typowości oraz z zaletami
i wadami. Ujmująco i swojsko brzmi
również język bohaterów, kiedy mówią
np. o apetycie Kaszubów przyjeżdżających do rodziny w Niemczech: „Przëjedze taczi z ti pòlsczi biédë, a tej łapczi jak
piôsk wòdã na Gôchach” albo kiedy padają dosadne określenia typu: „To je taczi
strachòbléwc, tej-sej jem nim ju nawielony. Chcywc jeden, dëtka bë chcôł, równak ju robòtë mô strach” lub jakżeż nośne
„Plecesz jak cwënka na mrozu”.
Na koniec należy docenić trafność tytułu opowiadania. „Kòmùda” to w utwo-
52
rze przede wszystkim jesienna, deszczowa, zamglona pogoda, która rozmazuje
kontury ludzi i przedmiotów, miesza to,
co wyobrażone, z tym, co rzeczywiste.
Tak przedstawiona natura nie pomaga
ludziom, depresyjnie działając na bohaterów, którzy stale narzekają na brak
światła, zmęczenie i złe samopoczucie.
Natrzecy idzie jednak dalej: w wielokrotnym użyciu słowa „kòmùda” wyzyskuje
określenie dotyczące stanu zewnętrznego w przyrodzie do nazwania stanu
wewnętrznego świata ludzi. Pourywane
monologi wewnętrzne postaci są równie
niejasne, jak niebo nad bytowskimi ulicami, obsesyjne skojarzenia ludzi poszukujących mordercy są równie częste, jak
deszcz i mgły w ciągu dnia i wieczoru.
Autor opowiadania był w takim stosowaniu narracji blisko oryginalnej techniki
budowania groźnego, nieco symbolicznie
odbieranego nastroju, który stwarzałby
aurę niezwykłości nad tylko pozornie
kryminalnymi aspektami wydarzeń.
Szkoda, że w opowiadaniu znalazło się
tak mało tego typu wybitnie udanych artystycznie scen.
Jednym z odczuć pojawiającym się
po zakończeniu lektury opowiadania
jest niedosyt. To bardzo dobre wrażenie,
zmusza do ponownej lektury, zachęca do
snucia ciągu dalszego utworu lub wywołuje chęć przedyskutowania z kimś swoich interpretacji.
Niedosyt ma jednak również swoje
złe strony, wywołuje bowiem pytanie:
dlaczego kaszubska proza jest taka krótka? Idąc dalej tym tropem, można pytać:
czy pisanie krótkich form prozatorskich
wynika z tego, że autorom brakuje czasu? Czy może brakuje im umiejętności?
Czy są potencjalni odbiorcy dłuższych
powieści napisanych po kaszubsku? Czy
kaszubskojęzyczna fikcja literacka stworzona nie w pamiętnikarskim czy wspomnieniowym nurcie (co najczęstsze), lecz
w konwencji gatunków literatury fantastycznonaukowej, powieści kryminalnej
lub psychologicznej komuś jest potrzebna? Moja odpowiedź jest twierdząca, chcę
czytać po kaszubsku, w każdej formie
i każdego autora. Dlaczego piszący nie
publikują swych pełnowymiarowych,
choćby dwustustronicowych utworów?
Czy rzeczywiście brak pieniędzy paraliżuje wszystkich i wszystko? A może to
tylko wymówka?
Daniel Kalinowski,
Jón Natrzecy, Kòmùda, Kurier SC,
Bëtowò 2011
pomerania gromicznik 2012
Kolędy kaszubskie
w opracowaniach chóralnych
Pierwszą i zarazem najbardziej
powszechną formą popularyzacji
kaszubskich pieśni
ludowych stały się
opracowania chóralne. Niestety, jak
dotąd nie opublikowano większego zbioru kolęd
kaszubskich z przeznaczeniem dla chórów amatorskich. Spośród kilkudziesięciu opracowań chóralnych zaledwie trzy
kolędy doczekały się wydania w formie
drukowanej: ludowa kolęda Witaj, Jezuniu w układzie Andrzeja Nikodemowicza, zamieszczona w zbiorze Dnia
jednego o północy (Kraków 1978), Swiat
przed Tobą klękł w aranżacji Zbigniewa
Szablewskiego (Pieśni kaszubskie, Gdańsk
1993) oraz Szëmi mòrzë Jana Trepczyka
(Zbiór pieśni w opracowaniu Juliusza
Mowińskiego, Wejherowo 2008). Pozostałe utwory pozostają do dziś w formie
rękopisów.
Jednym z pierwszych kompozytorów, który zajął się opracowaniem na
chór kaszubskich pieśni kolędowych,
był Jan Michał Wieczorek. Pozostawił
po sobie Pastorałki kaszubskie na chór męski (1935), przechowywane w Muzeum
Piśmiennictwa i Muzyki Kaszubsko-Pomorskiej. Większość opracowanych
kolęd jest dziełem dyrygentów-kompozytorów, tworzących na potrzeby swoich
zespołów. Utwory te, pozostające na ogół
w rękach kompozytorów, dyrygentów-aranżerów nie miały dotąd możliwości
zaistnieć w zbiorze o charakterze tematycznym. Rozproszone, powielane na
rozmaity sposób, funkcjonują jak dotąd
w „drugim obiegu” popularyzacyjnym.
Duże nadzieje na poprawę sytuacji,
w tym również przywrócenie do tradycji wykonawczej najstarszych kolęd ludowych, budzi nowo wydany zbiór pt.
„Kolędy i pastorałki kaszubskie”, który
ukazał się dzięki staraniom Kaszubskiego Regionalnego Chóru Morzanie, organizatora Festiwalu Kolęd Kaszubskich
w Pierwoszynie. Zapotrzebowanie na
ujednolicone pod względem faktury
aranżacje, dostosowane do możliwości
chórów amatorskich, wymogło na dyrygencie chóru Morzanie – Przemysławie
Stanisławskim konieczność autorskiego
lektury
opracowania blisko dwudziestu kaszubskich kolęd ludowych. Opracowania te
od kilku lat stanowią podstawę repertuarową festiwalowych koncertów.
Zarówno opracowania chóralne,
jak i wokalno-instrumentalne charakteryzuje zwykle „różny stopień pokrewieństwa” z materiałem źródłowym.
W opracowaniach P. Stanisławskiego
dominuje duch wierności wobec oryginału, przejawiający się w wyborze
prostych zabiegów harmonizacyjnych
i sprowadzeniu ingerencji odkompozytorskiej do wymiarów bez mała symbolicznych. Podstawą opracowań stały
się utwory zamieszczone w dawno już
wyczerpanym i mało dostępnym zbiorze
Kaszëbsczié kolędë ë godowé spiéwë, przygotowanym przez Władysława Kirsteina.
W zbiorze Przemysława Stanisławskiego
obok osiemnastu kolęd ludowych znalazło się również miejsce dla dwóch kolęd
autorstwa Kazimierza Guzowskiego do
słów Stefana Fikusa, bliskich ludowemu
autentykowi. Przekaz słowny ludowych
informatorów Pawła Szefki, Władysława
Kirsteina, Leona Roppla poddany został
unifikacji w duchu zaleceń Rady Języka Kaszubskiego, co zapewne wzbudzi
kontrowersje wśród zwolenników historii gatunku (literaturoznawców, muzykologów). Zadowoleni będą natomiast
współcześni puryści językowi.
Dużym atutem wydawnictwa jest
staranna poligrafia, czytelny druk na
papierze kredowym, przystępna cena.
Zachęcając wszystkich miłośników zespołowego śpiewania do zapoznania się
z zawartością zbioru, pozostaję z nadzieją na kontynuację idei wydawniczej – na
opracowanie czekają jeszcze inne kolędy
ludowe i bardzo wiele regionalnych.
Witosława Frankowska
Przemysław Stanisławski, Kolędy i pastorałki
kaszubskie, Wyd. Print Graphics i Stowarzyszenie Kaszubski Regionalny Chór Morzanie,
Gdańsk 2011
Teki Kociewskie
– trudna droga do ideału
(po kaszubskim trupie?)
Do rąk czytelników trafia właśnie
zeszyt piąty „Tek Kociewskich” za rok
2011. Czasopismo ukazuje się staraniem
Oddziału Kociewskiego Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego w Tczewie i redagowane jest przez Michała Kargula oraz
Krzysztofa Kordę.
Pierwszy numer
opublikowano
w roku 2007. Od
początku istnienia
pismo zwiększyło
objętość nieomal
trzykrotnie, aby
osiągnąć 278 stron
w numerze bieżącym. Periodyk składa się z czterech działów (nazywanych
rozdziałami): „Społeczeństwo, kultura,
język”, „Z kociewsko-pomorskich dziejów”, „Z życia Zrzeszenia” i „Materiałów
źródłowych”. Choć przekazy źródłowe
do dziejów Kociewia w opracowaniu
K. Kordy zaprezentowane zostały w zeszycie poprzednim, to jako osobny dział
pojawiły się dopiero teraz. Ze względów
merytorycznych niewątpliwie zasługuje
on na to, żeby zagościć w „Tekach” na
stałe.
Zeszyt 5 „Tek Kociewskich” otwiera
zapis debaty w ramach V Nadwiślańskich Spotkań Regionalnych, które odbyły się 7 października 2011 r. Dyskusja
była próbą podsumowania IV Kongresu
Kociewskiego (2010) oraz wyciągnięcia
wniosków na przyszłość. Jej zapis powinien być lekturą obowiązkową dla każdego Kaszuby. Jest to szczera, momentami
ocierająca się o ekshibicjonizm, analiza
kociewskiego stanu ducha A.D. 2011,
którą dałoby się podsumować, parafrazując słowa pewnej piosenki: „(Dlaczego?)
Nikt na świecie nie wie, gdzie leży Kociewie…” Dużo w tej dyskusji o Kaszubach,
najczęściej w tonie pretensji, które niekiedy brzmią wręcz komicznie.
Jako Kaszuba z Kociewia rodem, nie
podzielam animozji pomorsko-pomorskich. Marzy mi się natomiast kolejny
Kongres Kociewski albo jeszcze lepiej
kociewsko-kaszubski, na którym referenci skupią się na tym, co nas łączy, a nie
różni. Wystarczy przewertować słowniki
biograficzne, przejść się po kociewskich
i kaszubskich cmentarzach, rozejrzeć się
w rodzinie, by dostrzec rzecz oczywistą:
jesteśmy do siebie tak podobni, tak silnie
ze sobą powiązani, że podziału na „my”
i „oni” można dokonać jedynie za pomocą siekiery. Tylko czy warto? W dobrze
pojętym interesie grupowym Pomorzan
jest współpraca, a nie rywalizacja.
Najbardziej cenną merytorycznie częścią czasopisma jest dział historyczny i aż
się prosi, aby artykuły tam zamieszczone
bardziej wyeksponować, przesuwając
pomerania luty 2012
cały dział na początek. Spośród autorów,
którzy na kartach „Tek Kociewskich”
pojawiają się regularnie, warto zwrócić
uwagę na prace Jakuba Borkowicza, które dzięki świetnie opanowanemu przez
niego warsztatowi czyta się z dużym
zainteresowaniem. Jednak nie wszyscy
autorzy opanowali warsztat w jednakowym stopniu, stąd w tekście Mateusza
Zielińskiego „Zabytki architektury cmentarnej najstarszej nekropolii pelplińskiej”
znajdujemy takie kuriozum, jak pomylenie kanonika dr. Friedricha von der
Marwitza z bp. Johannesem Nepomukiem von der Marwitzem (1795–1886).
Pierwszego duchownego autor uporczywie nazywa „biskupem”, co świadczy
o tym, że nie zrozumiał treści łacińskiej
inskrypcji nagrobnej (jest zreprodukowana na fotografii), która wskazuje na kanonika. Natomiast grób biskupa znajduje się
w pelplińskiej katedrze. Razi też maniera
ortograficzna, która każe autorowi – co
prawda za innymi polskimi historykami
– nazywać „Marwiczem” przedstawiciela niemieckiego rodu z Nowej Marchii,
o korzeniach sięgających początków
XIII w., który wydał co najmniej 6 generałów. Zresztą sam biskup chełmiński J. N.
von der Marwitz, pomimo kaszubskich
koligacji genealogicznych, był w młodości ochotnikiem do armii pruskiej i zasłużył się w walkach ze znienawidzonym
przez Prusaków Napoleonem. Jeśli polonizacja niemieckich nazwisk nie jest
w tym przypadku przekroczeniem granicy śmieszności, to nazwijmy kanclerza
Prus panem Bismarkowskim. Tylko czy
to uczyni z niego Polaka?
Sporym mankamentem ciekawych
skądinąd tekstów jest stosowanie różnych systemów przypisów. Zabrakło tu
bezlitosnej ręki redaktora, który albo powinien sprawnie kreślić i porozumiewać
się z autorami, albo wdrożyć instrukcję
wydawniczą określającą standard tekstu
do druku, oszczędzając wszystkim nerwów na dalszym etapie pracy. Redakcja zresztą unika jak może skreśleń, co
szczególnie uwidoczniło się w dosłownym zapisie dyskusji, o której była mowa
wyżej. Obszerny tekst został przepisany
z nagrania, bez obróbki stylistyczno-językowej, przez co jest nużący dla czytelnika. Tymczasem spisanie wypowiedzi
mówionej to zaledwie punkt wyjścia do
skomponowania dobrego tekstu, który
w sposób przystępny odzwierciedli zawartość merytoryczną dyskusji, eliminując przy okazji powtórzenia.
53
lektury
Obu redaktorów proszę o przyjęcie
słów krytyki jako przejawu troski o zawartość merytoryczną pisma, które jest
dobre, ale ma szansę stać się jeszcze lepsze. Z postulatów, które warto wziąć pod
uwagę, dodałbym: wyłonienie w drodze
konkursu jednego redaktora (naczelnego) – który brałby odpowiedzialność za
całe pismo, dbał o jego stabilność finansową oraz pozyskiwał wartościowych
autorów. Nie ma się co łudzić – ostatni
z postulatów będzie trudny do spełnienia
bez środków finansowych. Wprawdzie
w stwierdzeniu gen. Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego, że „Za darmo
piszą tylko grafomani”, jest trochę przesady, ale zawiera ono też gorzkie ziarno
prawdy. Bieżącą współpracę z autorami
powinien koordynować sekretarz redakcji. Warto też rozważyć powołanie Rady
Redakcyjnej, która byłaby w miarę reprezentatywna dla całego Kociewia i pełniła
jednocześnie funkcję doradczą. Last but
not least – brakuje w „Tekach” działu
z recenzjami i omówieniami nowości
wydawniczych.
Skoro o pieniądzach mowa, pragnę
wyrazić uznanie dla samorządu Tczewa,
że konsekwentnie pismo dofinansowuje,
dzięki czemu dla wielu osób Kociewie
przestaje być ziemią nieznaną.
Tomasz Żuroch-Piechowski
Teki Kociewskie, zeszyt V, Oddział Kociewski Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego w Tczewie, Tczew 2011
Pro memoria.
Gerard Labuda (1916–2010)
W Tawernie
Kaszubskiej Mestwin w Gdańsku
14 grudnia 2011 r.
odbyła się promocja dwóch książek
opublikowanych
przez Instytut Kaszubski w serii Pro
memoria. Tym samym ta seria wydawnicza osiągnęła imponującą liczbę 16
pozycji. Jedną z promowanych publikacji była książka o Julianie Rydzkowskim
(1891–1978), drugą – poświęcona Gerardowi Labudzie (1916–2010). W tym numerze „Pomeranii” napiszę o tej ostatniej.
54
Wiernym czytelnikom tego czasopisma postać prof. Gerarda Labudy – wybitnego historyka-mediewisty, wielkiego
Kaszuby – jest doskonale znana, ponieważ jego dokonania niejednokrotnie były
w nim przedstawiane. Przypomnę tylko,
że prof. Labuda urodził się 28 grudnia
1916 r. w Nowej Hucie koło Kartuz. Dzieciństwo spędził w Luzinie. Uczęszczał do
gimnazjum klasycznego w Wejherowie,
a w 1936 r. rozpoczął studia historyczne
na Uniwersytecie Poznańskim. Po wojnie,
którą w większości spędził w Chrobrzy,
całe swoje prywatne i zawodowe życie
związał z Poznaniem, gdzie zmarł 1 października 2010 r. Po dziewięciu dniach
spoczął na cmentarzu parafialnym w Luzinie.
Wyjątkowość postaci prof. Gerarda Labudy sprawiła, że już po roku od
śmierci powstała poświęcona jego pamięci wyjątkowa książka-pomnik, do
której materiały zebrał, opracował oraz
opatrzył je wstępem prof. Józef Borzyszkowski. Praca Pro memoria. Gerard Labuda (1916–2010) składa się z sześciu części. W części I, zatytułowanej „O życiu
i dziełach Gerarda Labudy”, znalazły się
trzy teksty: Tomasza Schramma „Gerard
Labuda – zarys biografii”, Józefa Borzyszkowskiego „Kaszubsko-pomorska
droga badań naukowych Prof. Gerarda
Labudy (1916–2010)” i Edwarda Włodarczyka „Gerarda Labudy związki ze
Szczecinem”.
Cześć II „Pożegnania. Ostatnia droga
Profesora z Poznania do Luzina” zawiera
reprodukcje 37 nekrologów (prasowych
i internetowych) dotyczących zmarłego
Profesora oraz 21 pożegnalnych przemówień i homilii autorstwa najważniejszych przedstawicieli świata nauki,
polityki i Kościoła katolickiego w Polsce.
Zamieszczono w niej także wzruszające
„ostatnie słowo w imieniu najbliższych”
wygłoszone nad luzińskim grobem przez
syna Zmarłego – prof. Adama Labudę.
W części III opublikowano 15 wspomnień pośmiertnych z łamów prasy oraz
napisanych przez przyjaciół i uczniów,
wśród których znaleźli się m.in. profesorowie Stanisław Salmonowicz, Henryk Samsonowicz, Marceli Kosman
i Józef Borzyszkowski. Ze względu na
slawistyczne zainteresowania profesora w części tej znalazły się również
wspomnienia o Profesorze pióra prof.
Miloša Řeznika z Chemnitz, zamieszczone w czeskim periodyku „Slovanský
přehled”.
pomerania gromicznik 2012
Część IV, zatytułowana „Rodzina –
Wielopolskich z Chrobrza i Labudów
z Poznania”, zawiera bardzo cenne
wspomnienia rodzinne małżonki Profesora Alberty Labudowej, wywodzącej
się z arystokratycznego rodu margrabiów Gonzaga-Myszkowskich hrabiów
Wielopolskich ordynatów na Mirowie. Zamieszczono tu również „okruchy wspomnień” i rodzinne fotografie
w opracowaniu Józefa Borzyszkowskiego
oraz rodzinne utwory literackie.
„Gerard Labuda – Ku historii Kaszubów w dziejach Pomorza”, to tytuł
części V, która jest wyborem tekstów,
jak napisał we wprowadzeniu redaktor
tomu, „sygnalizujących drogę mistrza
Gerarda do t. I Historii Kaszubów w dziejach Pomorza, wieńczącego jego myśli,
trudy i dokonania dotyczące dziejów
Tatczëzne (…)”.
Ostatnia VI część zawiera „Okruchy
z archiwum Profesora”, czyli reprodukcje uczniowskich zapisków, świadectw
szkolnych, dyplomów, legitymacji, korespondencji itp. To tylko mała próbka
tego, z czym kiedyś będzie się musiał
zmierzyć biograf prof. Labudy. A jest
tego z pewnością niemało. Na szczęście
wszystko to, wraz z ogromnym księgozbiorem Profesora, trafiło w jedno
miejsce – do wejherowskiego Muzeum
Piśmiennictwa i Muzyki Kaszubsko-Pomorskiej, w którym zostanie umieszczone w nowym, specjalnie w tym celu
wybudowanym gmachu. W książce jest
również aneks, w którym znalazły się
„postanowienia testamentowe” Gerarda Labudy dotyczące właśnie jego biblioteki. Włączono tu również utwory
literackie Jana Zbrzycy dedykowane
Profesorowi oraz Regulamin Nagrody
im. Gerarda Labudy, którą przed swoją
śmiercią ustanowił Profesor dla młodych uczonych za wybitne i twórcze
prace w zakresie kaszubo- i pomorzoznawstwa.
Omawiana książka jest bogato ilustrowana licznymi fotografiami i reprodukcjami dokumentów, co niewątpliwie
ją uatrakcyjnia. Jej lektura to ciekawa
podróż przez długie i pracowite życie śp.
prof. Gerarda Labudy.
Tomasz Rembalski
Pro memoria. Gerard Labuda (1916–
2010), zebrał i oprac. oraz wstępem opatrzył J. Borzyszkowski, Gdańsk – Wejherowo 2011
kòlpòmòrsczé historie
Generôł Mòdri Armie
Wiedno miôł starã ò swòjich żôłnérzów, zabòrcóm òdeswôł òrderë i nie chcôł sã kłóniac kòmùnistóm. Generôł Józef Haller to człowiek zasłëżony dlô Pòlsczi i Pòmòrzô, a do
te nadzwëkòwò farwny. Z leżnoscë 92. roczëznë Zdënkù Pòlsczi z mòrzã bédëjemë pôrã
czekawòstków sparłãczonëch z generałã.
JERZI NACEL
Leno mòcą barni
Generôł Haller, czedë òstôł mianowóny nôwëższim prowôdnikã
pòlsczich wòjsków òrganizëjący sã
Pòlsczi Armie we Francji (w rujanie 1914 rokù), napisôł: „chcã robic
leno dlô dobra całi Pòlsczi. Wòlnotã,
sparłãczenié, gwôsny mòrsczi
pòbrzég i całowną samòstójnotã
mùszą wëbiôtkòwac i zagwësnic
pòlsczé wòjska”. Haller miôł swiądã
tegò, że leno sëłą barni i „znikwienim mòcë Miemców i Austrii” bãdze
mòżna wzyc nazôd Warszawã,
Kraków, Lwów, Pòznań, Wilno
i Gduńsk. Prowôdzonô przez niegò pòlskô diwizjô òb lato 1918 rokù
òdegra wôżną rolã w biôtce zdrëszonëch na zôpadze Europë. Òddzél
Mòdri Armie béł przedstôwcą Pòlsczi w defiladze dobëcô pòd Triumfalnym Łãkã. Generôł Haller stojôł
kòl marszôłka Francji, Pòlsczi i Anielsczi Ferdinanda Focha, a téż Amerikónów: marszôłka Douglasa Haiga
i generała Johna J. Pershinga.
W biédze do Hallera
Radny Torunia, do chtërnégò
prowadzoné przez Hallera wòjska
Pòmòrsczégò Frontu weszłë 18
stëcznika 1920 rokù, rozsądzëlë
ò pòstawienim mù pòmnika. Jegò
òdkrëcé bãdze miało plac 13 zélnika
2012 rokù, w 139. roczëznã ùrodzeniô
generała.
Mô téż Warszawa (òd 1998 rokù)
Pòmnik Zbrojnégò Dzejaniô Amerikańsczi Pòlonii (zwóny pòmnikã
Hallerczików). Je to wdôr ùdzélu
w I wòjnie amerikańsczi Pòlonii
z USA i Kanadë. Do Mòdri Armie
zgłosyło sã wej z dobri wòlë 20 tës.
przedstôwców Pòlonii, w tim wiele
Kaszëbów, jaczi mieszkelë przédno
w prowincji Ontario.
W latach 1923 i 1933 gen. Haller
rézowôł pò USA. Nawiedzył nôwikszé zgrëpinë Pòlôchów. Wszãdze
witóny z rozpôlënkã, prosył Pòloniã
ò dëtczi dlô weteranów i jinwalidów z dobrowòlny armie. Miôł starã
ò swòjich dôwnëch żôłnérzów, stądka rzeklëna: „jak bieda doskwiera, to
się idzie do Hallera” (czedë na ce biéda przińdze, zarô do Hallera jidze”).
Nié ten wagón
Przejimającë Pòmòrzé, przëznóné Pòlsce dzãka wersalsczémù
traktatowi, w wezwie wëdóny 21
stëcznika 1920 rokù, òddôł tczã jegò
mieszkańcóm „za niezłómnotã, mòc
dëcha, wiôldżé òbëwatelsczé bëlnotë, wëtrzëmałosc w cwiardi nôrodny
służbie”. Akt Zdënkù Pòlsczi z mòrzã
miôł plac 10 gromicznika 1920 rokù
w Pùckù w przëtomnoscë przedstôwców państwòwëch wëszëznów,
delegacji Francji, Wiôldżi Britanie
i Jitalsczi, a téż môlowëch Kaszëbów.
Nigle bana, jakô wiozła generała
i wëszëznë Pòlsczi, dojachała do
Pùcka, w Tczewie bómba wrzëconô
przez Miemców do jednégò z wagónów miała zabic Hallera i pòlsczich
wësoczich ùrzãdowników, ale przez
zmiłkã trôfiła do wagónu z miemiecczima pasażérama i zabiła wiele
z nich.
Òdeswôł òrderë
Generôł Haller béł hònórnym
człowiekã. Na zôczątkù lëstopadnika 1917 rokù radzeckô Rusëjô
wëcopała sã z wòjnë i zaczãła mirné
pomerania luty 2012
dogôdënczi z Miemcama i AustroWãgrama. Ùkłôd midzë nima
pòkôzôł falszëwòtã centralnëch państwów w òdniesenim do Pòlsczi.
Generôł Haller stanął pò starnie ententë. Béł jedurnym pòlsczim dowódcą, chtëren biôtkòwôł sã z trzema
zabòrcama. Na znak protestu napisôł
do césarzów Miemców i Austrii lëst,
w chtërnym òdeswôł jima òrderë.
Ùdokaznił to słowama: „na skùtk
bezwstidny zdradë, jaczi dopùscyła
sã Austriô i Miemcë wedle swòjégò
tak pòzwónégò zdrësznika, jaczim
miała bëc Pòlskô”.
Nie dôł sã przekùpic
Czas II swiatowi wòjnë spãdzył
w Wiôldżi Britanii, dze trzimôł
wiele wôżnëch fùnkcji w rządze
Sykòrsczégò. Pò wòjnie nie wrócył do Pòlsczi, chòc PRL-owsczé
wëszëznë òbiecywałë, że wrócą mù
skònfiskòwóny majątk na Pòmòrzim.
Czedë miôł starã ò òdbëcé pielgrzimczi na Jasną Górã na zakùńczenié Marijnégò Rokù, wëszëznë
chcałë òd niegò, żebë nôprzódka
złożił òficjalną wizytã w Warszawie, co pòkôzałobë przëzwòlenié dlô
kòmùnizmù. Haller sã nie zgòdzył
i do Pòlsczi nie przëjachôł.
Generôł Józef Haller ùmarł 4 czerwińca 1960 rokù. Òstôł pòchòwóny
na londińsczim smãtôrzu Gunnersbury. Ale 23 łżëkwiata 1993
rokù jegò cało przenieslë do grobnicë w krakòwsczim garnizonowim kòscele pw. sw. Agnészczi.
Stało sã tak dzãka harcérzóm z 58.
Toruńsczégò Karna Pòlsczégò Harcérstwa „Biôłi”.
Tłomaczenié Dariusz Majkòwsczi
55
jazz pò kaszëbskù
Kaszëbë
reaktiwacjô
Z ùtwórcą Olã Walicczim ò jegò nônowszich
dokazach i psëcym szmaczi radiosłëchińcóm
gôdô Pioter Dzekanowsczi.
Mùzyk, ùsôdzca mùzyczi, aran- czim Kaszëbë. I tak jem zabédożéra, jazzmen Olo Walicczi drëdżi wôł òrganizatoróm. Z dzecnych lat
rôz bierze sã za kaszëbiznã...
pamiãtôł jem kaszëbską mùzykã
fòlkloristyczną, grelë jã we wdzydzNa zôczątk jô bë miôł wëklarowac, czim skansenie, w radio. To mùzyka
jak to richtich ze mną je. Jem sã baro prostô, dzywno wiesołô, letkô,
ùrodzył we Gduńskù i nie rozmiejã chòc nie jidze mie ò negatiwné znapò kaszëbskù. Mój tatk pòchòdzy czenié negò słowa. Jakbë felowało ji
òd Łodzë, a mëma z Wejrowa, temù równowôdżi. Tec człowiek bez całé
czëje sã Kaszëbką. Prôwdac mëma żëcé nie je òblekłi w farwné ruchna
nie znaje lëteracczi kaszëbiznë, kò i nie tùńcëje na wieselim! Tak cos
kaszëbienié ji dosc jidze. Doma wedle mie je sztëczné, zesztelowóné
më nie ùżiwelë rodny mòwë, we- dlô mùzeów abò fòlkloristicznëch
dle tegò Kaszëbë dlô mie to przede karnów. Jô nie chcôł, żebë to bëło
wszëtczim geograficznô krôjna. Pò spòdlim mòji mùzyczny ùdbë.
prôwdze nigdë w strzódkù jem nie
czuł òbrzészkù, żebë co robic dlô ka- Wedle tegò na platce leno tekstë
szëbsczi kùlturë, chòc do Wdzydzów bëłë kaszëbsczé?
Kiszewsczich trafił jem jakno 4-latny
knôp i kòżdą wòlną chwilã i latné fe- Jo. Prawie tak jem chcôł. Ùdba bëła
rie jem tam spãdzywôł, a òd 11 lat ju takô: chcemë zrëchtowac cos na
w nich normalno mieszkóm. Do tegò mòdło dzysdniowégò kùńsztu. Tajesmë baro krótkò z miestnyma Ka- czé zrobioné terô òd zôczątkù do
szëbama. Równak jô nie jem Kaszëbą, kùńca, pòwstałé na Kaszëbach, pòd
bò jak jem ju rzekł, nie znajã jãzëka, jich cëskã, a òsoblëwie z ùżëcym
a òn zdôwô mie sã nôwôżniészi.
rodny mòwë. Tuwò wiôlgô dzãka
dlô Damroczi Kwidzyńsczi, chtërTec w 2007 r. wasta nagrôł platkã na napisa piãkné, òsobisté tek„Kaszëbë”.
stë. Tak mielë më nômòcniészé
pòwrósło zrzeszającé z kaszëbską
W 2006 r. Larry Okey Ugwu chcôł, kùlturą, nôprôwdzëwszé, nijak nié
żebe jô przërëchtowôł kòncert, co mùzealné. Kò jô nie jem etnografã,
òdemknie festiwal Europejsczi Radio- temù to, co pòwstało, nie szlachùje
wi Ùnie. Miôł jem wëmëslëc mùzykã, za dzejanim edukacyjnym abò hisparłãczoną z naszim regionã. Dlô storicznym, leno je mòjim jindiwimie bëło gwës, że to przede wszët- dualnym ùsôdztwã artisticznym. To
56
pomerania gromicznik 2012
mòja ùdba na región, jaczi mie sobie
ùsybrził, a jaczémù jem sã òddôł.
Në to, jak rozmiejã, miała bëc leno
przigòda, jedurnô ùdba?
Pò prôwdze. Jistno prawie tak.
Tej skądka Bëtowò, skądka to wrócenié na Kaszëbë?
Pò ti pierszi platce jem ni miôł dosc.
W kraju lëdzóm baro sã widzała
ta mùzyka i jô sã czuł baro dobrze.
Lëdze z całi Pòlsczi zwònilë, widzała sã jima kaszëbizna, że je pësznô.
Niejedny cos ò ni wiedzelë, tec nigdë ni mielë leżnoscë trafic na żëwą
mòwã. To bëła nôwiãkszô nôdgroda. Równak na Kaszëbach béł z tim
ùczink. Nie chcã tùwò w drobnotach wszëtczégò klarowac. Sygnie
nadpòmknąc sztilistikã, jaką czëjëmë
w lokalnëch mediach. Jô gôdajã
ò radio, bò telewizje nie ùżiwajã. To
nie je dobré dlô kaszëbsczi kùlturë.
Dozdrzôł jem, jak zamkłé na nowé
je karno sparłãczoné z kaszëbską
kùlturą. Jo, jô rozmiôł, że mòja platka to niżóden pop ani piosenczi, leno
drãdżi ôrt, jaczi brëkùje, żebë kąsynk
sã w niegò wżréc, do niegò przënãcëc.
Równak to nijak nie dolmaczi nisczi rówiznë tegò, co je promòwóné
w mediach na Kaszëbach, a co psëjë
szmak radiosłëchińcóm.
zachë ze stôri szafë
Chcemë wrócëc do Bëtowa.
Në, na widnikù dozdrzôł jem leżnosc, żebë jesz rôz cos kaszëbsczégò
zesztelowac. Jaromir Szréder
z Mùzeum Zôpôdno-Kaszëbsczégò
w Bëtowie rôcził na festiwal Cassubia cantat. Jarek tak letkò nadczidnął,
żebe më spróbòwelë cos zrëchtowac
na spòdlim platczi „Cassubia incognita”. Dlô mie to bëła takô skra,
pòdskôcënk, żebë wrócëc do projektu Kaszëbë. Tedë béł jem baro
dalek òd mùzyczi fòlkloristiczny
ùczëti w dzecnëch latach. Terô równak jem pòmëslôł, żebë jic òstro,
ale w drëgą stronã. Miało bëc wracanié do prôwdzëwégò fòlkloru
Kaszëb. Chcôł jem fòlkù, jinterakcji,
szeroczégò kòńtaktu ze słëchińcama.
Równak to fòlklor...
Tu nie jidze ò mùzykã fòlkloristyczną, z ju òbrobionym programã, co je wkół gróny. „Cassubia
incognita” to prôwdzëwé lëdowé
nagrania. Zwãkówc w latach 40.
i 50. jezdzył òd wsë do wsë i nagriwôł lëdzy. A to bëła jich codniowô
kùltura. Dzél to piesnie spiéwóné
czëstim głosã, jiny to le szemrané
kąsczi tekstów. Në, temù mómë
pòstãpną wôrtnotã. Mòżemë
kòńtaktowac sã priwatno z lëdzama, chterny dzysô belëbë 150 lat
stôri, chtërnëch ju ni ma. Nie je to
pòstãpnô kòpia nótów na papiorze,
jaką dô zagrac wedle naszich rozmajitëch ùdbów, leno prôwdzëwi głos,
prôwdzëwé òsobë. Ta prôwdzëwòta
je dlô mie jistnym ùkôzkã.
A jak dalek jesta z rëchtowanim
nowi platczi?
Pôrã ùsôdzków ju mómë, a terô le je
mùszimë dorobic. Pòstãpné 2–3 ju sã
rodzą. Tec to wcyg czas kristalizowaniô ùdbë na platkã. Temù nijak ni
mògã a téż nie chcã terô rzec, jakô ta
platka bãdze. Gwës archiwalné nagrania są tu wôżné. Do lata chcemë
dawac kòńcertë, na jaczich sprôwdzymë, jak sã widzy lëdzóm nasza
mùzyka. Prôwdac to kąsynk smiészné, znającë mòje stilisticzné spòdlé,
że chcã robic cos „pod publiczkę”, sã
przeslecac. Równak tak mô jic wedle
ti mòji deje.
Kaszubka do
wiãzaniô
Zwie sã Kaszubka. Mô wnetka
50 lat a ju emeritka. Òd dwùch lat
òdpòcziwô w magazynie Mùzeum
Pùcczi Zemi. Ùrodza sã w Zakładach Precyzyjny Mechaniczi we
Gduńskù Wrzeszczu w 1964 r. Òd
ùrodzeniô znaje sã na wiãzanim.
Pewno jaż do 80. lat robia pò dodomach swétrë a mòże téż szaliczi
ë mùcë. Robia tegò dosc wiele, kò
mùsza na se zarobic. Pòtemù, czej
nie bëła ju pòtrzébnô, bò w krómach
mógł fabriczné swétrë kùpic, zataca
sã, leżącë w sklepie jedny rodzëznë
w Pùckù. Jaż kù reszce w 2010 rokù
trafia do pùcczégò mùzeum. Tã jã
òbczëszczëlë, zmierzëlë, òpiselë
a zrobilë ji òdjimk… bë pamiãc
ò snôżi maszinie do wiãzaniô „Kaszubka” nie zadżinãła.
rd
To czej bãdzemë mòglë słëchac
„Kaszëbë II”?
Realné je, żebë platkã bëła fertich na
kùńc rokù.
Projekt dofinansowany przez
Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji
pomerania luty 2012
57
komunikaty
Redakcja miesięcznika
„Pomerania”
zaprasza na wręczenie nagrody
Skra Ormuzdowa 2011
Uroczystość odbędzie się
14 lutego 2012 r. o godz. 18
w Sali Mieszczańskiej Ratusza Staromiejskiego
w Gdańsku (ul. Korzenna).
W części artystycznej wystąpią wykonawcy kaszubskich duetów miłosnych z płyty „Miłota”.
Uroczystość zostanie połączona z promocją książki
Antologiô kaszëbsczi dramë „Spòd strzechë na binã”.
Skra Ormuzdowa jest przyznawana od 1985 roku
przez Kolegium Redakcyjne i zespół redakcyjny
„Pomeranii” za szerzenie wartości zasługujących na
publiczne uznanie, pasje twórcze, propagowanie
kultury kaszubskiej i innej pomorskiej, działania bez
rozgłosu, przezwyciężanie trudnych środowiskowych
warunków, społeczne inicjatywy w dziedzinie kultury.
Laureatami nagrody za rok 2011 są:
Edward Barzowski
– założyciel Klubu ZKP w Wielkim Kacku,
prowadzący zajęcia „Kultura kaszubska” na
Gdyńskim Uniwersytecie Trzeciego Wieku
Kazimierz Ickiewicz
– nauczyciel, historyk,
regionalista z Tczewa
Tadeusz Kupper
i Gerard Szwichtenberg
– kaszubscy kùczrowie (woźnice)
z Szymbarka
Andrzej Michalczyk
– wieloletni komandor międzynarodowych spływów Złote liście, fotografik
Jerzy Nacel
– bibliofil, pomysłodawca i współrealizator pamiątkowych tablic w Gdańsku
Stowarzyszenie Kobiet Zgorzałego
– grono podtrzymujące kaszubskie tradycje, prowadzące działalność charytatywną i ożywiające swoją miejscowość.
58
Śpiewajmy hity
w Lipnicy
Wszystkich miłośników śpiewu w języku kaszubskim oraz tych, którzy chcieliby
sprawdzić swoje umiejętności translatorskie, zapraszamy do udziału w III Kaszubskim Festiwalu Polskich i Światowych Przebojów Lipnica 2012.
Do konkursu mogą przystąpić solistki
i soliści w trzech kategoriach wiekowych:
uczniowie szkół podstawowych (od 10 do
12 lat), gimnazjalnych (od 13 do 15 lat)
i szkół średnich (od 16 do 20 lat). W pierwszym etapie do 6 kwietnia 2012 r. należy
przesłać na adres sekretariatu Zespołu
Szkół w Lipnicy wypełniony formularz zgłoszenia udziału, kaszubskojęzyczne tłumaczenie piosenek (wraz z nazwiskiem autora
przekładu) lub własny kaszubski tekst do
znanego utworu oraz płytę CD z nagranymi
dwiema piosenkami w wykonaniu solistów.
W drugim etapie konkursu – 21 kwietnia 2012 r. w Zespole Szkół w Lipnicy
– biorą udział wokaliści zakwalifikowani
przez komisję konkursową na podstawie
przysłanych nagrań. Uczestnicy przywożą
ze sobą podkłady muzyczne na płycie CD
lub nagrania MP3 i wykonują oba utwory.
Koncert Laureatów odbędzie się 3 maja
2012 roku w Lipnicy. Zapraszamy do zapoznania się z regulaminem festiwalu, który
znaleźć można na stronie internetowej szkoły: www.zslipnica.info (stamtąd można też
pobrać formularz zgłoszenia udziału).
Potrzebne
wokalistki
Koło Gospodyń Wiejskich w Chwaszczynie oraz Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie
oddział w Chwaszczynie zaprasza dziewczęta i panie obdarzone talentem wokalnym do
grona Zespołu Wokalnego Kaszubki.
Zapisy oraz szczegółowe informacje
można uzyskać u p. Anny Barsowskiej pod
numerem: 602-537-205. Zapraszamy!
Tomasz Fopke
Prezes oddziału ZKP w Chwaszczynie
pomerania gromicznik 2012
Okrągłe rocznice
• 10 II 1872 – Jan Radtke, pierwszy wójt
Gdyni, działacz niepodległościowy, społeczny i kaszubski urodził się tego dnia
w Dębogórzu koło Gdyni. Zmarł 22 grudnia 1958 r. w Gdyni. Pochowano go na
witomińskim cmentarzu.
• 12 II 1852 – w Chwarznie koło Kościerzyny przyszedł na świat Walenty Fiałek,
drukarz, wydawca, bibliofil pomorski.
Zyskał opinię czołowego wydawcy książek dla ludu. Drukował i wydawał powieści, podania historyczne, żywoty świętych, zbiory pieśni, a przede wszystkim
kalendarze, z których pomorskie dzieci
uczyły się czytać po polsku. Fiałek zmarł
17 maja 1932 r. w Chełmnie i tam został
pochowany.
• 15 II 1282 – w Kępnie zawarto układ pomiędzy księciem gdańskim Mściwojem
II a księciem wielkopolskim Przemysławem II. Na mocy tego układu Pomorze Gdańskie po śmierci swego księcia
(1294) przypadło Przemysławowi. Dało
to początek jednoczeniu ziem polskich.
• 19 II 982 – Wojciech Sławnikowic, późniejszy święty, obecny patron Archidiecezji Gdańskiej i Polski, został wybrany
biskupem praskim.
• 19 II 1982 – w Kartuzach została pochowana Aleksandra Majkowska, żona
pisarza i przywódcy Młodokaszubów –
Aleksandra Majkowskiego.
• 22 II 1942 – gauleiter Albert Forster
ogłosił odezwę do mieszkańców okręgu
Gdańsk Prusy Zachodnie w sprawie obowiązku składania podań o przyznawanie
III grupy niemieckiej listy narodowościowej. W odezwie podkreślił m.in., że należy tak działać, aby „ani jeden mężczyzna, kobieta nie zostali pominięci przy
przyjmowaniu listy niemieckiej”. Wobec
uchylających się od przyjmowania listy
stosowano liczne represje, niewydawanie kart żywnościowych, aresztowanie,
osadzanie w obozach koncentracyjnych
i inne.
• 28 II 1502 – zakończenie budowy kościoła Mariackiego w Gdańsku.
Źródło: Feliks Sikora,
Kalendarium kaszubsko-pomorskie
wiérztë
Jan Piépka (Staszków Jan)
Gromicznik to miesąc, w jaczim ùrodzył sã jeden z nôbëlniészich kaszëbsczich pòétów Jan
Piépka (1926 –2001). Swòje wiérztë wëdôł m.jin. w zbiérkach „Stojedna chwilka”, „Kamiszczi”, „Spiéwa i lza”. Pisôł téż prozã i dokazë na binã. Òkróm te je ùtwórcą dialogów do
kaszëbskòjãzëkòwégò filmù „Kaszëbë”. W „Pomeranii” bédëjemë jegò dokazë, jaczé òstałë
wëdóné w antologii kaszëbsczi pòézji „Dzëczé gãsë” (wëdóny przez wëdôwiznã Region
w 2004 r.).
Zaklãti ògród
Jezórny mrok
Kòlébiónka z gwiôzdą
Znôł jô jem ògród za młodëch lat,
I zómk w nim stojôł wspaniałi;
Bëłë w nim stegnë strojné w krze
I w mòdrëch kwiatach béł całi…
Zaszło ju słuńce,
wòda biég wstrzima
i chòjnów rzãdem
wëbiégł las;
wezdrzë: znôw łąka
z wòdą cos szepce,
a plësk ò chòjnë
batugem trzasł.
Gwësno wnet tuńce
zelonëch wierzbów
nad sztrądem piôsczem
zaczãté mdą,
bò ju nad ùrzmą
na westrzód nieba
latarnie gwiôzdów
z ùcechë drżą.
(Stojedna chwilka, 1961)
Żebëm mógł jachac
w daleczé kraje,
przëwiózłbëm stamtąd
dwie pôrë kòni,
jedną dlô cebie,
chłopkù malinczi,
a drëgą sobie
na òdpòcznienié.
Jakbëm mógł nalezc
dzes w wiôldżim lese
gwiôzdów tam spadłé
dwie pôrë widné,
jedną bëm zaprzągł
do twòji briczczi,
drëgą schòwóną
trzimôłbëm w jizbie.
Czejbë na snicé
cë zbrakło ùcechë,
ze skrzëni bë wëszła
gwiôzda malinkô
i nawet na pewno
chwil bë cë zabrakło,
żebës mógł w snicym,
szczeslëwim,
sã zbùdzëc,
mój synkù
(Moja kotka. Mój kot, 1983)
Drzewa stojałë jak wiôldżi krąg
Z pòwiôstczi zaszłëch wòjarzi.
Bëłë téż łôwczi i môłi stôwk –
Ò nim to nierôz jô marził…
W nim téż jô widzôł jak pani szła,
Téż mòdro òblekłô całô;
Przë ni biegącé trzë biôłé psë –
A ptôchë grałë jak w raju…
Piãkny béł ògród, piãkny béł płot,
Co strzegł gò òd mòjëch kroków;
Béł plotłi w kratë, w żelôzny kwiat,
Jak mało chtëren béł z płotów…
Ale cëż z tegò, że mëmka rôd
Pòwiôstczi ò nim gôdała –
Jô pòprzez kratë wezdrzenié krôdł,
…Czej pani w kwiatach spiéwała.
(Naszé stronë, 1955)
pomerania luty 2012
59
Kaszubskie kapliczki
na mapie
Ważną częścią projektu było stworzenie mapy, na
której pokazano rozmieszczenie kaszubskich kapliczek.
Mapa jest dostępna na stronie www.mapakapliczek.pl.
Fotograficzno-etnograficzna dokumentacja „Ostańców próśb” dobiegła
końca. Muzeum Narodowe w Gdańsku
zakończyło bowiem roczny projekt, który miał na celu „Ocalić Narodową Spuściznę”.
O przedsięwzięciu, które zakładało uwiecznienie obiektów sakralnych
charakterystycznych dla dwóch kręgów kulturowych, słowiańskiego oraz
nordyckiego, szerzej pisano w lipcowo-sierpniowym numerze „Pomeranii”.
W grudniu zaś w tym piśmie można
było przeczytać recenzję publikacji,
która jest jednym z efektów wspomnianych działań.
Partnerami w projekcie były Polska,
Islandia oraz Norwegia. Kaszubskie
kapliczki uwieczniali fotografowie z Islandii i Norwegii, natomiast zabytkowe
islandzkie kościoły torfowe oraz norweskie średniowieczne kościoły klepkowe
Stavkirke zarejestrowali polscy artyści.
Fotografie pięciu twórców: Fridrika
Orna, Wlodka Witka, Tomasza Zerka,
Marcina Czaplińskiego oraz Marcina
Kalińskiego, na których dostrzegalne
jest odmienne spojrzenie na motywy
sakralne obiektów o różnej genezie
i stylistyce, przedstawione zostały na
wystawie w Muzeum Piśmiennictwa
i Muzyki Kaszubsko-Pomorskiej w Wejherowie. Ekspozycja czynna będzie do
końca lutego 2012 r.
Jednym z istotnych elementów projektu było stworzenie mapy umożliwiającej dotarcie do kaszubskich kapliczek,
60
która jest dostępna na stronie internetowej www.mapakapliczek.pl. Dzięki
temu, że każdy obiekt sfotografowano
wielokrotnie oraz została zastosowana
specjalna przeglądarka PhotoSynth,
przydrożne kapliczki można oglądać
z każdej strony wraz z ich detalami.
Przy każdej podano także współrzędne
GPS, co umożliwia sprawdzenie, gdzie
znajduje się dany obiekt, by potem móc
się w to miejsce wybrać osobiście.
Twórcy projektu są wdzięczni
wszystkim, którzy współpracowali z nimi podczas jego realizacji. Mają
również nadzieję na otrzymywanie
zgłoszeń o trudnościach ze znalezieniem na mapie poszukiwanej kapliczki
oraz informacji o wybudowaniu kolejnych „ostańców próśb”. Mapa kapliczek ma być bowiem nieustannie uaktualniana.
Waldemar Elwart
O kaszubskiej literaturze
i sprawach rybaków
omówił przemiany i rozwój literatury
kaszubskiej. Przedstawił kolejne wydania kaszubskiej epopei „Żëcé i przigòdë
Remùsa” Aleksandra Majkowskiego
oraz wybrane omówienia tej powieści.
Opowiadał również o współczesnych
teatrach amatorskich, które adaptują utwory Majkowskiego na potrzeby
sceny. Ponadto przybliżył działalność
Wydawnictwa Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, które w latach 70. i 80.
publikowało wiele tomików poetyckich. W tym czasie przybywało poetów
regionalnych. Początki ich twórczości znajdziemy w archiwalnych numerach „Pomeranii” – wyjaśniał prelegent. Podczas
spotkania podkreślona została konieczność otwarcia się na poszukiwanie nowości w regionalizmie.
Kaszubszczyzna w ostatnich latach
idzie nowymi drogami – zauważył Andrzej Busler, puentując swoje wystąpienie. O tym, że faktycznie tak się
dzieje, zgromadzeni goście mogli się
przekonać podczas pokazu poetyckiego
pt. „Kaszubskie anioły”. Wykonali go
poetka Ida Czaja, która deklamowała
kaszubską poezję o aniołach, Andrzej
Busler przedstawiający charakterystyki
niebiańskich stworzeń oraz Stanisław
Buła, który słowa poetyckie ożywił
niezwykłymi dźwiękami gongów i mis
tybetańskich.
Karolina Serkowska
Wydobywanie
piękna przyrody
Poezję ożywił dźwiękami gongów i mis tybetańskich
Stanisław Buła. Fot. z archiwum LGR
„Dziedzictwo kulturowe Kaszubów
– dawniej i dziś” – spotkanie pod takim
hasłem zorganizowane przez Lokalną
Grupę Rybacką Kaszuby miało na celu
zaktywizowanie lokalnej społeczności.
Spotkanie to odbyło się 9 grudnia
2011 r. w Miejskiej i Powiatowej Bibliotece Publicznej im. Janusza Żurakowskiego w Kartuzach. Na początku
przekazano uczestnikom informacje,
które mogą się przydać osobom aplikującym o środki finansowe w ramach
działalności LGR. Następnie wiceprezes
gdyńskiego oddziału Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego Andrzej Busler
pomerania gromicznik 2012
Fotografując, autor skupia się na detalach.
Fot. Ireneusz Leśniak
Podczas jednego z zimowych
wieczorów można było uczestniczyć
w wernisażu wystawy fotografii Edmunda Kamińskiego. Tematem prac
była zima na Kaszubach.
Spotkanie odbyło się 16 stycznia
br. w Tawernie Mestwin w Gdańsku.
klëka
Większość prezentowanych zdjęć pochodziła z 2011 roku i ułożona została
w pewną całość, stanowiącą opowieść
o pięknie zimowego morza oraz zasypanego śniegiem krajobrazu północnych Kaszub.
Autor zdjęć opowiadał o swoich
dwóch życiowych pasjach: fotografii
i winie. Jak mówił, choć obecnie przebywa na emeryturze, jednak wciąż ma
wiele pracy. Omawiając swoje fotografie, pan Edmund przybliżał uczestnikom wernisażu sytuacje, w jakich
one powstawały. Ważne jest wyczucie
i uchwycenie chwili – mówił autor. W fotografowaniu zwraca uwagę na detale
oraz nietypowe elementy przyrody,
które zostały wyrzeźbione przez srogą
zimę. Dzięki takiej technice autorowi
doskonale udaje się wydobywać ich
piękno.
Osobom, które spędziły ten styczniowy wieczór w kaszubskiej tawernie, umilił czas także występ córki
Edmunda Kamińskiego, muzyka-kameralisty Witosławy Frankowskiej
oraz śpiewaczki operowej Aleksandry
Kucharskiej-Szefler. Ponieważ wernisaż
odbywał się w okresie świątecznym,
w repertuarze nie zabrakło kaszubskich
kolęd.
Katarzyna Główczewska
Wspólne
kolędowanie
Dębie. Szkolny chór zaśpiewał kolędy: „Anioł Pasterzom mówił”, „Pójdźmy wszyscy do stajenki”, „Gdy śliczna
Panna”, „Cicha Noc”, „Przybieżeli do
Betlejem”, „Mizerna cicha...” i „Arka
Noego życzenia”. Następnie młodzież
szkolna wspólnie z podopiecznymi
Warsztatów Terapii Zajęciowej w Krzywym Kole przypomniała świąteczne zwyczaje i ich główne przesłanie.
Bardzo mi się podobało i wypadło dobrze
– powiedziała Anna Stryjeńska, jedna
z uczestniczek wspólnego kolędowania.
Wszyscy zebrani w świątyni zostali
obdarowani upominkami i pocztówkami wykonanymi przez uczniów.
Otrzymali również królewskie korony
na wzór tych, jakie nosili Kacper, Melchior i Baltazar, którzy przybyli pokłonić się narodzonemu w stajence dziecięciu. Goście chętnie przyłączali się do
wspólnych śpiewów. Na koniec młodzi
artyści otrzymali słodkie upominki.
Podczas podsumowania uroczystości dyrektor ZS w Suchym Dębie
Aleksandra Lewandowska zaprosiła
na kolejne wspólne śpiewanie kolęd
w przyszłym roku.
Tomasz Jagielski
Spotkanie Kociewiaków
w Gdańsku
W czasie spotkania na stoisku prezentowano haft
kociewski. Fot. KK
Dzień Objawienia Pańskiego uczczono wspólnym
kolędowaniem. Fot. z archiwum ZS w Suchym Dębie
Już po raz drugi uczniowie Zespołu
Szkół w Suchym Dębie i mieszkańcy tej
miejscowości spotkali się na wspólnym
kolędowaniu.
W taki sposób pomysłodawcy uroczystości postanowili uczcić Dzień
Objawienia Pańskiego, popularnie nazywany świętem Trzech Króli. Organizatorami spotkania byli suchodębski
Zespół Szkół, Warsztaty Terapii Zajęciowej w Krzywym Kole oraz parafia
pw. św. Anny i Joachima w Suchym
Prezentacja kalendarza na 2012 rok,
nowej publikacji i kociewskiego haftu
oraz rozmowy o rekonstrukcji grodu
i grodziska w Owidzu – między innymi
te sprawy były przedmiotem kolejnego
zebrania Trójmiejskiego Klubu Kociewiaków.
Członkowie sekcji Towarzystwa
Miłośników Ziemi Kociewskiej w Starogardzie Gdańskim spotkali się w Sali
Mieszczańskiej Ratusza Staromiejskiego w Gdańsku 7 stycznia 2012 r. Gości
w gwarze kociewskiej powitał prezes
Klubu Hubert Pobłocki. Wśród kilku-
pomerania luty 2012
dziesięciu osób uczestniczących w zebraniu znaleźli się m.in. senator Andrzej Grzyb, prof. Stefan Raszeja, prof.
Maria Pająkowska-Kensik, prof. Zofia
Janukowicz-Pobłocka, wiceprezydent
Starogardu Gdańskiego Henryk Wojciechowski, dyrektor Miejskiej Biblioteki Publicznej w Starogardzie Gdańskim
Wiesław Proll, a także rzeźbiarz i publicysta Edmund Zieliński. Nie zabrakło też przedstawicieli mediów, takich
jak Maria Kańska z Telewizji Polskiej
w Gdańsku (z operatorami), która podczas spotkania przygotowywała nagrania do programu „Na Kociewiu”.
Senator Andrzej Grzyb zaprezentował tegoroczny kociewski kalendarz
z pięknymi fotografiami oraz swoją
najnowszą książkę „Ryby spod gwiazdy polarnej”. Następnie Magdalena
Wałaszewska przedstawiła przebieg
prac związanych z rekonstrukcją grodu i grodziska w Owidzu, pokazując
na ekranie zdjęcia z prac archeologicznych oraz projekt rekonstrukcji. Patrycja Hamerska, z kolei, opowiedziała
o swatach, zrękowinach i ślubach na
Kociewiu, cytując przy tym wiele kociewskich powiedzonek i przysłów.
Potem Hubert Pobłocki zaprezentował
fragment swojego „Pamiętnika lekarza”
napisanego w gwarze kociewskiej, wyróżnionego w ogólnopolskim konkursie
literackim w 2004 r. Po tym wystąpieniu zebrani wraz z kapelą Burczybas
z Gniewu odśpiewali uroczyste sto lat
Zofii Janukowicz-Pobłockiej i Hubertowi Pobłockiemu z okazji 55. rocznicy
ich ślubu. Spotkanie zakończył występ
zespołu Burczybas, którym kieruje Wojciech Górski.
W Ratuszu Staromiejskim prezentowany był też haft kociewski – prace wykonane przez Marię Leszman z Pelplina
i Katarzynę Nowak z Tczewa.
Krzysztof Kowalkowski
O statusie Kaszubów
Mamy prawo zapisać się w urzędzie
po kaszubsku, zdobywać wiedzę o historii
tego regionu, używać języka kaszubskiego
w urzędach. Problem w tym, że z tych praw
nie korzystamy – uważają członkowie
stowarzyszenia Kaszëbskô Jednota,
którzy zorganizowali konferencję pt.
„Prawa Kaszubów w państwie polskim
i Unii Europejskiej”.
61
klëka
Osoby skupione wokół Stowarzyszenia Osób Narodowości Kaszubskiej
Kaszëbskô Jednota, powstałej latem
2011 r., w drugi piątek stycznia w Muzeum Piśmiennictwa i Muzyki Kaszubsko-Pomorskiej w Wejherowie prowadziły dyskusję o prawnym statusie
Kaszubów. Tego dnia w sali muzeum
zgromadziło się kilkadziesiąt osób zainteresowanych tym tematem.
Wprowadzeniem do dyskusji był
referat przedstawiony przez współzałożyciela KJ Artura Jabłońskiego. Kaszubi
powinni domagać się uznania ich statusu
mniejszości etnicznej – mówił były prezes Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. Spotkanie prowadził i moderował
prezes KJ Mateusz Meyer.
cego z drewna niezwykłe postaci, czy
rybaka Mieczysława Konkola z Jastarni,
opiekującego się jastarnickim domkiem
rybackim.
Ks. dr Sławomir Czalej pełni posługę kapłańską w archidiecezji gdańskiej oraz jest dyrektorem gdańskiego
oddziału „Gościa Niedzielnego”. Jest
absolwentem m.in. szkoły fotografii
National Geographic i Sopockiej Szkoły Fotografii. Kocha Pomorze, co wyraźnie widoczne jest w jego twórczości.
Z nagród i wyróżnień, które otrzymał,
podobno najbardziej ceni sobie Skrę Ormuzdową, przyznaną mu przez „Pomeranię” kilka lat temu.
Żukowo ma 800 lat
Kaszubi w obiektywie
ks. Czaleja
Kaszubska kapela Klasów z Sierakowic.
Fot. Sławomir Czalej
„Portrety z przemijaniem w tle”
– cykl fotografii o takim tytule można było obejrzeć w Galerii Mariackiej
w Gdańsku. Katolickie Stowarzyszenie
Civitas Christiana zorganizowało tam
w piątek 13 stycznia wernisaż wystawy
zdjęć ks. Sławomira Czaleja.
Ekspozycja składa się z fotografii ukazujących mieszkańców Kaszub
w kontekście ich pracy, twórczości,
przywiązania do tradycji oraz przedmiotów, jakie ich otaczają. Portrety
stworzone przez fotografika pokazują
zanikające zawody i zwyczaje, potwierdzają nieprzeciętność przedstawionych
osób i wyjątkowość pokazanych miejsc.
Zaprezentowane prace ukazują
między innymi trzy siostry, które zajmują się gospodarstwem rolnym, np.
jeżdżą kombajnem, Wojciecha Krefta
z Chwaszczyna, wielbiciela koni i starych powozów, którymi wozi nowożeńców do ślubu, Zenona Peplińskiego
z Sierakowic, rzeźbiarza wyczarowują-
62
Przez cały
obecny rok Żukowo świętuje swój
jubileusz. 800 lat
temu przybyły tu
siostry norbertanki, które przez wieki wywierały duży
wpływ na życie
całego Pomorza.
W związku
z tą rocznicą miasto, razem z parafią Wniebowzięcia
Logo promujące jubileusz
Najświętszej Marii
Żukowa. (www.wnmpPanny w Żuko-zukowo.diecezja.gda.pl)
wie i powiatem
kartuskim, organizuje różne uroczystości, by uczcić to ważne święto. Pierwszą
atrakcją roku jubileuszowego był koncert
kolęd i pastorałek polskich pt. „Cicha
Noc” w wykonaniu Chóru Kameralnego
Schola Cantorum Gedanensis i Orkiestry
Kameralnej Hanseatica pod dyrekcją Jana
Łukaszewskiego, który odbył się 15 stycznia br. w żukowskim kościele pw. Wniebowzięcia NMP.
Porozumienie w sprawie obchodów 800-lecia podpisano w lipcu 2011
r. Wkrótce poznamy program tegorocznych wydarzeń kulturalnych, religijnych,
sportowych, społecznych i gospodarczych, które zaplanowano, by propagować wiedzę o historycznej wartości miasta oraz aby umacniać jego dziedzictwo
i wspierać rozwój.
Rok 2012 będzie dla Żukowa czasem
wielkiego wyzwania, a jednocześnie niepowtarzalnej szansy na stworzenie możliwie jak najlepszego wizerunku miasta.
pomerania gromicznik 2012
Ambasador Kanady
na Kaszubach
Pracownicy KUL i ich goście: m.in. ambasador Republiki
Kanady w Polsce i senator Kazimierz Kleina. Fot. KW
20 stycznia w Kaszubskim Uniwersytecie Ludowym w Wieżycy gościł ambasador Republiki Kanady w Polsce Daniel
Costello z rodziną.
Prezes KUL Marek Byczkowski zapoznał gości z działalnością edukacyjną placówki. Następnie o dzisiejszej kondycji
Kaszubów opowiedział prezes Zarządu
Głównego Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego Łukasz Grzędzicki. M.in. przedstawił dorobek Kaszubów w upowszechnianiu języka kaszubskiego i kaszubskiej
kultury w życiu publicznym, także w
Kanadzie. Podkreślił, że Kaszubi z rozwagą podchodzą do zmian. Aktualnym
przykładem takiej postawy jest stosunek
lokalnych społeczności na Kaszubach do
eksploatacji gazu łupkowego. W ocenie
prezesa ZKP jedynie Kanadyjczycy poważnie traktują właścicieli ziemi, prowadząc szeroką akcję upowszechniającą
wiedzę o gazie z łupków.
Daniel Costello zadeklarował pomoc
w kontaktach z firmami zajmującymi się
odwiertami. Przypomniał także o bezwizowym ruchu dla Polaków wybierających się do Kanady, który m.in. umożliwia działania popularyzujące wiedzę o
Kaszubach za oceanem.
Podczas spotkania Daniel Costello
oraz senator Kazimierz Kleina (na którego zaproszenie ambasador odwiedził
Kaszuby) zadeklarowali chęć współpracy
przy tworzeniu albumu fotograficznego,
który prezentowałby piękno regionów
zamieszkiwanych przez polskich oraz
kanadyjskich Kaszubów
Krzysztof Wirkus
Kaszëbë II
– już można słuchać
Znany kontrabasista, kompozytor
i producent Olo Walicki w swojej twórczości artystycznej po raz drugi zainspirował się Kaszubami, wydał album pt.
„Kaszëbë II”.
z życia Zrzeszenia
Poprzedni
projekt muzyka nosił nazwę
„Kaszëbë”.
Obecny znacznie różni od
poprzedniego.
Kaszëbë I powstały zgodnie
z moim założeniem: żadnego
Źródło: www.olowalicki.com
cepeliowskiego
folkloru. Żadnych ludowych przyśpiewek
i wierszyków. Wszystko miało być nowe
i świeże – współczesna twórczość z Kaszub. Pomysł na drugą płytę jest zupełnie
inny. Zainspirowała mnie płyta wydana
przez Muzeum Zachodnio-Kaszubskie
w Bytowie, to dokumentalne nagrania
terenowe zarejestrowane przez Polskie
Radio w latach 40. i 50. ubiegłego wieku – powiedział artysta w wywiadzie
udzielonym portalowi trojmiasto.pl. Na
podstawie tych archiwalnych materiałów kontrabasista przygotował warsztaty, a ich efektem stały się utwory, które
zostały zaprezentowane w sierpniu
2011 r. na bytowskim festiwalu Cassubia
Cantat.
Drugi krążek stworzył też inny skład
zespołu niż poprzedni. Są to: Ania Karamon i Ola Nowak (śpiew), Piotr Pawlak
(gitara), Kuba Staruszkiewicz (perkusja)
oraz Olo Walicki (kontrabas / gitara basowa).
K.S.
Psalmë
we wejrowsczi kòlegiace
Nad całoscą miôł bôczënk reżisera Przemisłôw Basyńsczi.
Latosô Verba Sacra namienionô bëła
zmarłémù łoni redachtorowi Wòjcechòwi
Czedrowsczémù, chtëren béł wëdôwcą
dolmaczënków Biblëji rëchtowónëch bez
ò. Sykòrã.
Na kùńc zéńdzeniô ze Swiãtim
Słowã gduńsczi metropòlita abp Sławòj
Leszek Głódz, przëòdzóny w kaszëbsczi òbleczënk, przeczëtôł jeden z psalmów pò… kaszëbskù. Jak rzekł, miôł
òn wiãkszą tremã niżle 21 lat temù, czej
przëjimôł biskùpią sakrã.
Rd
Gòdowò w Bòrzestowie
Òdj. Ewelina Strongòwskô
Żëczbë, pòznôwanié kaszëbsczich
zwëków i gôdka ò „Pomeranii” – to
nôwôżniészé pùnktë stëcznikòwégò zéńdzeniô nôlëżników Remùsowégò Krãgù
z Bòrzestowa.
Gòscama bëlë tim razã Bernat Hinz,
znajôrz kaszëbsczich tradicji, chtëren
spiéwająco dolmacził, jak czedës wëzdrzôł czas przed Gòdama, i Dariusz
Majkòwsczi, przédny redaktor „Pomeranii”.
K.S.
Òdj. R. Drzéżdżón
W pòniedzôłk 23 stëcznika we Wejrowie òdbëła sã 9. edicëjô Verba Sacra – Kaszëbskô Biblëjô. Ną razą Danuta Stenka
czëtała psalmë cytowóné w Nowim Testameńce. Jejich tekstë z hebrajsczégò na
kaszëbsczi jãzëk przedolmacził ò. Adam
Sykòra. Òn téż béł autorã teòlogicznégò
kòmentéra. Mùzykã ùsadzył Cezari
Pôcórk a spiéwała Antonina Krzisztóń.
Noworoczny
koncert kolęd
Wspólne śpiewy zostały zorganizowane w Baninie w święto Trzech Króli przez tamtejszy oddział Zrzeszenia
Kaszubsko-Pomorskiego w kościele
parafialnym pw. Niepokalanego Po-
pomerania luty 2012
Kaszëbsczé nótczi z Miszewa oprócz wykonania
pięknych kolęd pięknie prezentowały stroje
regionalne. Fot. z archiwum ZKP w Baninie
częcia NMP. Kaszubskie pieśni bożonarodzeniowe prezentowało sześć grup
muzycznych: chór mieszany Chòranka,
dziecięcy zespół Spiéwné kwiôtczi,
młodzieżowa grupa Młodzëzna oraz
schola Maryjne Aniołki, z Banina,
a także Kaszëbsczé nótczi z Miszewa
i dziewczęcy chór Aspersja z Luzina.
Wykonywano głównie nowe kolędy pisane w ostatnich dziesięciu latach
przez współczesnych twórców kaszubskich: Tadeusza Dargacza, Tomasza
Fopkę, Eugeniusza Pryczkowskiego
i Jerzego Stachurskiego. Jestem pod wielkim wrażeniem tego koncertu. Obawiałam
się zwłaszcza o jego organizacyjny przebieg,
ale wyszło znakomicie – stwierdziła tuż
po koncercie Urszula Hejmowska, dyrygentka chóru Chòranka. Zadowolenia nie kryły również członkinie chóru
Aspersja, które zaśpiewały trzy piękne
pieśni bożonarodzeniowe, „Prôwdë
semiã”, „Zrodzony na sankù” i „Bibi,
Synkù, bi”.
Na początku uroczystości zaprezentowano fragment kaszubskiej pasterki
z Banina, którą zarejestrowała telewizja TVN. Jestem bardzo zadowolony z tych
działań. Po emisji programu telefonowało
do mnie wiele osób. Dzięki nagraniu naszą
działalność dostrzegają ludzie w całym kraju – powiedział ksiądz proboszcz Roman Janczak.
Szczególną wartością koncertu, co
podkreślali przybyli na niego goście,
było uczestniczenie w nim rodzimych
zespołów. To, czy koncert stanie się
nową coroczną tradycją, zależeć będzie
w dużej mierze od grup wokalnych, ale
także od możliwości organizacyjnych
banińskiego oddziału ZKP.
Jan Dosz
63
z życia Zrzeszenia
Szopki bożonarodzeniowe
Szopka wykonana przez rodzeństwo
Łyskowskich, któremu przyznano II miejsce.
Fot. z archiwum ZKP w Przywidzu
Zawartość elementów kultury kaszubskiej, samodzielność wykonania,
wkład pracy oraz estetyka – takie kryteria brane były pod uwagę przy ocenie prac uczestników IV Powiatowego
Konkursu Plastycznego „Szopka Bożonarodzeniowa”, zorganizowanego
przez Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie
oddział w Przywidzu.
Nagrody wręczono laureatom 26
grudnia 2011 r. w kościele pw. M.B.
Królowej Różańca Świętego w Przywidzu. Jury przyznało, że nadesłane prace przedstawiały bardzo zróżnicowany
poziom, dlatego miało nie lada problem
z wyborem tej najpiękniejszej. Spośród
22 szopek, które wpłynęły na konkurs,
za zasługującą na nagrodę specjalną
uznano szopkę wykonaną przez Pracownię Plastyczną Warsztatów Terapii
Zajęciowej przy Fundacji „Żyć Godnie”
w Kolniku, pod kierunkiem instruktora
Janusza Czarnego. I miejsce przyznano
Patrykowi Mielewczykowi ze Szkoły
Podstawowej w Nowej Wsi Przywidzkiej, a dwa miejsca II otrzymały bliźniacze rodzeństwa: Alicja i Wojciech
Lichnerowiczowie oraz Zofia i Jan Łyskowscy. III miejsce przyznano Urszuli Słowińskiej ze SP nr 45 w Gdańsku
oraz Agacie i Karolowi Kostuchom ze
SP w Nowej Wsi Przywidzkiej.
Wystawa pokonkursowa cieszyła
się ogromnym zainteresowaniem i była
podziwiana przez odwiedzających.
Wiele osób dzieliło się spostrzeżeniem,
64
że z roku na rok konkursowe prace są
coraz ciekawsze i staranniej wykonane
oraz że widać zaangażowanie całych
rodzin w zgłębianie tematu szopek
bożonarodzeniowych. W tegorocznej
edycji udało się zainteresować konkursem więcej niż w poprzednich latach
osób dorosłych oraz osób spoza gminy
Przywidz, m.in. z gminy Pszczółki czy
Gdańsk. Wykonane na konkurs prace
zdobiły następnie przywidzki kościół.
Nagrody ufundowali Starostwo Powiatowe w Pruszczu Gdańskim, Zarząd
Główny ZKP, Park Przygody w Przywidzu oraz wiceprzewodniczący Rady
Powiatu Wojciech Etmański.
Anna Lehmann
W Tczewie o „Pomeranii”,
edukacji regionalnej
i ks. Pasierbie
Fot. J. Cherek
W tczewskiej Fabryce Sztuk (od początku roku taką nazwę nosi dotychczasowe Centrum Wystawienniczo-Regionalne Dolnej Wisły) 21 stycznia odbyło
się spotkanie Sekcji Kociewskiej Zespołu
ds. Edukacji przy Radzie Naczelnej ZKP.
Zaproszono na nie dwóch gości: prezesa
ZKP Łukasza Grzędzickiego oraz nowego redaktora naczelnego „Pomeranii”
Dariusza Majkowskiego.
W pierwszej części spotkania omówiono plany oddziałów kociewskich na
2012 rok, które uzupełnił prezes Grzędzicki, krótko prezentując najważniejsze
zamierzenia Zarządu Głównego. Następ-
pomerania gromicznik 2012
nie głos zabrał Dariusz Majkowski, który
przedstawił swoje plany wprowadzenia
zmian w zrzeszeniowym periodyku, koncentrując się na elementach związanych
z Kociewiem. Zebrani w dyskusji ustosunkowali się do podanych propozycji,
przekazując także własne pomysły.
W kolejnym punkcie rozmawiano
o potrzebie opracowania publikacji dotyczących edukacji regionalnej na Kociewiu. Szczególną uwagę poświęcono materiałom ćwiczeniowym dla uczniów. Za
radą profesor Marii Pająkowskiej-Kensik,
która przypomniała, że wielu nauczycieli
przygotowuje dla siebie takie materiały,
zebrani zdecydowali się na ogłoszenie
apelu skierowanego do kociewskich nauczycieli-regionalistów.
Sekcja Kociewska zamierza prosić
wszystkich zainteresowanych wykorzystaniem ich prac przez innych nauczycieli
podczas kociewskich zajęć regionalnych,
by skontaktowali się z przedstawicielami
Oddziału Kociewskiego ZKP w Tczewie
([email protected]). Postanowiono bowiem zebrać jak największy zbiór takich
niepublikowanych opracowań, który
wraz z materiałami przygotowanymi
przez członków sekcji zostanie opracowany i upubliczniony, by mogli z tego
korzystać wszyscy zainteresowani. Apel
ten zostanie skierowany do osób, które
zgadzają się na nieodpłatne użyczenie
swoich dzieł, a Zrzeszenie nie zamierza,
naturalnie, czerpać z nich jakichkolwiek
korzyści finansowych. Niezależnie od pomysłu wydania osobnej publikacji zebrani uznali, że najlepszą formą rozpropagowania takiego zbioru będzie stworzenie
specjalnego portalu edukacyjnego. Prezes
ZKP Łukasz Grzędzicki zadeklarował,
w imieniu Biura ZG, wszelką pomoc
techniczną przy jego tworzeniu.
Następnie zebrani przedyskutowali
pomysły dotyczące działań w 2013 roku,
ogłoszonym przez ZKP Rokiem księdza
Janusza Pasierba. Przyjęto kilka wstępnych propozycji (m.in. poświęcenie ks.
Pasierbowi Nadwiślańskich Spotkań
Regionalnych czy stworzenie wystawy
objazdowej), które mają zostać skonkretyzowane w następnych miesiącach.
Michał Kargul
pożegnania
Jego muzyka pozostanie
Kiedy się poznaliśmy? Trudno
powiedzieć. Lubę znał każdy, szczególnie w muzycznym światku. Zarówno dla stawiających pierwsze
kroki, jak i dla profesjonalistów na
muzycznej scenie Luba był wielkim
wzorem, prekursorem nowych zdobyczy techniki, zawsze pierwszy,
profesjonalny w każdym calu. Każdy
z nas „młodych” czerpał wiele inspiracji z tego, co robił Henryk Lubomir
Sędzicki. Chciałoby się powiedzieć,
był od zawsze.
Nasze drogi zaczęły się zbliżać
ok. 2002 roku. Spotykaliśmy się
w różnych, często dość nietypowych
miejscach, jakby los wskazywał nam
drogę, która była dla nas wyznaczona. Po jakimś czasie z wielką
nieśmiałością zaproponowałem mu
współpracę przy typowo komercyjnym projekcie muzycznym. Jaki
byłem szczęśliwy i zaskoczony, gdy
usłyszałem, że jest zainteresowany moją propozycją i zgadza się na
współpracę.
Tak się zaczęło, setki godzin
spędzonych po prostu na muzykowaniu. Poza tym jakże ciekawie
potrafił opowiadać o minionych latach, o muzyce, zespołach, ale także
o sobie, o swojej rodzinie. Z dnia na
dzień całkowicie naturalnie z wielkiej osobowości stawał się dla mnie
także osobą bliską sercu, po prostu
przyjacielem.
Zawsze bardzo ciekawiły go
moje historie i pomysły związane
z Fucusem, który w tym czasie stawiał swoje pierwsze kroki na muzycznej scenie. Trzymał zawsze za
nas kciuki, a jeżeli czas mu na to
pozwalał, był na każdym koncercie.
Po odejściu z zespołu Darka – poprzedniego basisty, zaproponowałem to stanowisko oczywiście Lubie. Człowiek tak otwarty na nowe
pomysły jak On, nie mógł odmówić.
Praca nad nowym materiałem na
kaszubskojęzyczną płytę ruszyła
z kopyta. Koncertów przybywało,
często wyjeżdżaliśmy gdzieś daleko poza Kaszuby, więc opowieści
poznawaliśmy coraz więcej. Swoim
pozytywnym nastawieniem i wiecznym uśmiechem na twarzy zarażał
nas wszystkich. Tradycją stały się
lody, które zawsze nam kupował na
parkingu jasnogórskiego klasztoru,
gdzie zwykliśmy się zatrzymywać,
jadąc na koncerty na południe Polski.
O Jego problemach zdrowotnych
dowiedziałem się latem 2010 roku.
Po jakimś koncercie usiadł ze mną
gdzieś na boku i z wielkim niepokojem w głosie oznajmił, że wykryto
u niego czerniaka. Pocieszałem go,
że jest pod dobrą opieką i wszystko
będzie dobrze. Tak też było przez
rok. Jednak problemy pojawiły się
u Luby ponownie, zasłabł podczas
któregoś tegorocznego letniego kon-
certu. Zaczął niepokojąco kaszleć.
Śpiewał coraz rzadziej. Choroba
zaatakowała z wielką siłą jesienią.
Ostatni koncert zagraliśmy razem
w październiku. W listopadzie snuliśmy jeszcze plany na przyszłość –
a może to ja snułem, a On po prostu
załatwiał do końca swoje sprawy.
Informacja o pogarszającym się stanie zdrowia Luby szybko dotarła do
naszych fanów. Pewnego dnia odebrałem telefon od Romana (fana zespołu), który poinformował mnie, że
zdobył dla Luby jakieś niespotykane
lekarstwo i prosił, abym jak najszybciej odebrał je od niego, by zacząć
kurację… Było jednak już za późno.
Na pożegnanie powiedział mi:
Wiesz, z czego się cieszę? Że mam takich
wspaniałych przyjaciół. Życie toczy
się dalej, koncertujemy, czas płynie.
Jednak Jego muzyka i wspomnienia
pozostaną w nas na zawsze.
Wiemy, że dziś grasz z tymi, co
odeszli przed Tobą.
Tylko wezmę mój sztormiak i sweter,
Ostatni raz spojrzę na pirs.
Pozdrów moich kolegów, powiedz,
że dnia pewnego
Spotkamy się wszyscy tam
w Fiddler`s Green.
Żegnaj przyjacielu…
Rafał Rompca z zespołem Fucus
Henryk Lubomir Sędzicki urodził się 31 grudnia 1950 r. w Kościerzynie. Pracował jako nauczyciel matematyki
w Ośrodku Szkolno-Wychowawczym nr 2 w Wejherowie. Już w latach 70., gdy zamieszkał w Wejherowie, Luba
realizował swoją muzyczną pasję. Grał na organach, gitarze basowej i harmonijce ustnej. Zaczął od znanego
w tamtych latach znakomitego zespołu Adlibitum, często koncertującego na scenie ówczesnego Powiatowego
Domu Kultury w Wejherowie (dzisiejsza „Tawerna” i „Pacyfik”). Potem były takie grupy, jak Skutki Nudy
i Dan Duo. Jego pasją był też blues, czego dowiódł jako muzyk kapeli DAL-blues; do współpracy w niej zaprosił
Mietka Malinowskiego ze znanego zespołu Mietek Blues Band. Niezapomniane są jego „organkowe wstawki”
do utworów Johna Mayalla, Erica Claptona, BB Kinga, Johna Lee Hookera czy Muddy’ego Watersa. Komponował też własne utwory do tekstów pisanych przez jego żonę Basię, znaną poetkę. Od 2007 r. grał jako basista
w grupie Fucus, w której zaangażował się w propagowanie kultury kaszubskiej. Zmarł 24 grudnia 2011 r. Sześć
dni później spoczął na wejherowskim cmentarzu.
pomerania luty 2012
65
swòjim òkã
Biédni ë bògati
SŁÔWK KLÔSA
Pòsobné dobëcé PO stało sã
pòdskôcënkã do dalszi robòtë przë
zmianach ùstawù pòlsczégò państwa. Robòta ta, zaczãtô jesz w 2011
rokù, nabiérô chùtkòscë i òbjimô
corôz wicy remiów naszégò żëcégò.
Rozmieje sã, że planowóné zmianë
nie minãłé mieszkańców Kaszëb. Ale
czemù mòcny mają bëc mòcniészi,
a słabi jesz słabszi?
Łoni Minysterstwò Sprawiedlëwòtë zamkło wëdzélë robòtë w czile rejonowëch sądach na Kaszëbach.
W karnie tim nalazła sã m.jin. Kòscérzna. Latos minysterstwò chce jic
dali òbszczãdnoscowim szlachã,
zamiszlającë zmienic òrganizacjową
sztrukturã sądów rejonowëch. Wkół
ny ùdbë warają jesz òbgôdczi, ale planowóny termin wińdzeniô w żëcé,
tj. 1 lëpińca, wierã mdze dotrzimóny. Miarą zmianów mô bëc wielosc
robiącëch sãdzów w dany môlëznie
– nômni 15 sztëk lëdzy. Wëchôdô
na to, że i tim razã Kòscérzna mdze
w karnie pòszkòdowónëch, wespół
z Bëtowã, Lãbòrgã, Miastkã ë Sopòtã.
W tëch gardach zrobił sã niemôłi
wërwas. Bùrméster Kòscérznë, Zdzysłôw Czucha nie chce dopùscëc do
zamkniãcô kòscérsczégò sądu, gdze
robi 9 sztëk sãdzów. Scwierdzył òn,
że do spòkójnégò fąksnérowaniô
kòscérsczégò sądu wielosc robiącëch
66
w nim lëdzy je za môłô na wielosc
przëjimónëch sprawów. Na gwës pò
zmianach przistãp do sądów bãdze
gòrszi. Przékùje temù przedstôwca
minystra sprawiedlëwòtë Patricjô
Loose, jakô zagwësniwô, że mieszkańcowie nie mdą miele tôklów
z dostanim sã do sądów. Rzekła, że
donëchczasné sądowé wëdzélë wcyg
bãdą fąksnérowałé, ale jakò partë
wikszich sądów bùtënmôlowëch. Co
bë ò tim nie mëslôł, je to spichanié
nëch gardów do rolë drëgòréżnëch
miesczich òstrzódków.
Kùńc 2011 rokù béł bòkadny
w wiele bédënków. Jedną z nëch
je ùdba całowny przebùdowë
samòrządowi administracje Pòlsczi.
Na dzysô ùdba ta òbjimô procëmstôwné pòzdrzatczi na dzejanié
samòrządowi administracje, co za
sztót ùdokazniã. Mòżna so résknąc tézã, że w założenkù mô òna
bëc pòdskatą do kôrbë w niedaleczi przińdnoscë. Tej są bédënczi, cobë parłãczëc słabszé krézë
z mòcniészima, całowno zniesc
krézë, a jich zadania pòdzelëc
midzë gminë a marszałkòwsczé
urzãdë, abò zniesc gminë a jich zadania przëdzelëc krézóm. Prôwda,
że prôwdzëwi pòmãk? Co do parłączeniô krézów, to te mòcniészé rôd
bë na to przëstałë, ale słabszé bòją
sã zepchniãcô na margines i jesz
gòrszi stojiznë jich òkrãża.
Ùsadzony w 1999 rokù nowi
administracjowi pòdzél miôł bëc
radą na nierësznotã donëchczasny, samòrządowi administracje. Tej pòwstałë kréze, ale nót je
pòdsztrichnąc, że wòjewództwa
bëłë wiele mniészé. Ùdba ùsadzeniô
krézów ba dobrô. Wielosc zwëskónëch finansowëch strzódków na
pomerania gromicznik 2012
rozwij òbéńdowi jinfrasztrukturë je nôlepszim ùdokaznienim
brëkòwnotë négò dzéla administracje. Kréz nie mòże sã lëdzoma parłãczëc blós z radą ë jinyma
stanowiszczama. Nót je pòmëslëc
ò bùdowlanym i lekarzczim dozérzë, ògniowi starże, ò szandarach czë ò rozbùdowiwanim
òkòlnëch drogów. Równak wiele
lëdzy je dbë, że bëcé tak môłëch
krézów, jak np. sztumsczi ni mô
ekònomicznégò cwëkù. Krézów je
za wiele i za wiele kòsztëją.
Pò ùpôdkù kòmùnë wiele bëło
do zrobieniô. Krézowé dardżi bëłë
w baro złim stanie, do ùprawieniô
bëłë dzélë spòlëznowi ùsłëżnotë:
òstrzódczi zdrowiô, bòlëce czë part
pòùczënë. Dzysô to, co nôbarżi
drãdżé – òstało zrobioné. Kréz mô za
mało robòtë. Przékòwno je czëc, że
terô mògą dopiérze zając sã terenã.
Czë to mdze teren dzejaniô gminów?
Przedstôwcowie mòcnëch krézów
przëbôcziwają, że dzysô i tak wiele
ùrzãdów je pòspólnëch i colemało
ùmôlowioné są ù tegò wikszégò. Tej
parłãczenié krézów bëłobë jak nôbarżi pasowné. Gmina mia bë miec nie
mni jak 5 tës. mieszkańców, a kréz
nie mni jak 100 tës. lëdzy. Ale czë na
sprawã bezpòstrzédnëch relacjów
z lëdzama mòżna wzérac le przez
prizmat dëtków? Czë ùrzãdnice
rozmieją zjiscywac prowadné regle
òbëwatelsczi spòlëznë? Czë nama
nie słëchô sã pòjużny przistãp do
lekarzczi służbë, do pòùczënë czë
do òbsądu sprawiedlëwòtë? Czë nie
rechùjë sã zdanié mieszkańców, jaczima no zlepszenié mest nie mdze
plażëło? Słabszé partë regionów
bãdą òstôwioné na bòkù, a mòcné
jich kòsztã jesz bògatszé.
sëchim pãkã ùszłé
Czas na miłosc abò nen przeklãti Walãti
TÓMK FÓPKA
Piãknô jak słuńce, co w swim widze
całą snôżosc dnia zawiérô
Jak deszczowô kropla czëstô,
co w ni młodosc sã przezérô
Skòrno leno z òczów zdżiniesz –
teskniã, żdajã, Cã wëzéróm...
Dzéń Swiãtégò Walãtégò. Kùli taczich wiérztków niecerplëwą rãką pisónëch sã pòkôże...? Kùli wseczëców
òstónie zaklãtëch w słowa...? Wiele.
I różné to zortë miłotë bãdą.
Jak pisac mdze młodé, niedowinné dzéwczã do swégò ùmiłowónégò?
Mdze pewno ò òczach, sercu i miłotny hëcy: „Pôlisz mie òkã, serce mie
gòrô. Czej cebie ni ma, całô jem
chòrô...”
A knôp jak? To je jinszô „pòezjô”:
„Môsz òczë jak dwa błotka a ząbczi
jak ne chójczi prostëchné, jes téż słodkô jak cëczer abò bómczi...”.
Jakùż to bëło chùtczi, za dôwnëch
lat? Pradôwnëch? Na pòczątkù béł
bòdôj grif. Kaszëbsczi, nasz nôrodny
stwór. Jak òne sã do se cmùlałë?
– Hrrrrbbbbbbbbbbbrrruuuum?
Eeeeeeeeeeeeeeeee!
Nick dzywnégò, że ju jich ni ma...
A ksążã Swiãtopôłk, jaczim jãzëkã
gôdôł do swi kòchlińsczi?
Bëło to: – Pòdôj mie nen szołm,
Sulisławò i dôj mie sã napic z twégò
zdrzódła...?
Sóm Swiatowid tegò nie pamiãtô...
Pózni bëlë rozmajiti òkùpańcë.
Jich miłosc nas nie jinteresëje. A mòże jo?
Dzysô tej-sej sã téż trafi, że jedna
najô bierze sobie cëzyńca, dôjmë na
to mùrzina, araba abò warszawiaka.
Jo, miłosc je slepô a miészanié genów
dobrze robi Kaszëboma. Temù précz
jidze nen „kaszëbsczi gen”, co nie
lëdô môłëch dzôtk.
Chłopi z Kaszëb na wanogach abò
robòtach za greńcoma téż „harbatë
tim nie miészają”... A białczi z jinszich dzélów Europë i swiata naszich
lubią. Bò robòtny taczi je, mało pije,
dobrze jé i bëlno kòchô.
Lecą tej słowa miłotë z kaszëbsczim céchã: Ij love cebie! Jô liebe
dich! Ce amo! Jô liubliu ciebia! Kocham Ce! I tak dali...
Jaką miłotã pòkôże państwòwi
rząd swòjima òbiwateloma? Mòże
zôs jaczi pòdatk pùdze w górã a receptë nie mdą do wëkùpieniô? Òni to
sã dopiérze znają na miłoscë! Dzywné, że jesz specjalnégò minysterstwa
do te nie pòwòłelë?! Pòdpòwiém pôrã
pòzwów, mòże sã przëdadzą: „Min.
ds. niekòchónëch ùstawów i wszelejaczich a bëlejaczich prawów”, „Min.
ds. niemùjkónëch pòdwiżkoma”,
„Min. ds. sejmòwi i senatowi plestóny pòrnografie”...
Czejbë pies abò kòt rozmiôł pisac,
jaczi bë lëst miłotny do swégò miéwcë napisôł? „Czej mie leno wezniesz
na rãce – cos mie bierze, cos krãcy!
A ga mie w miskã dôwôsz – wstec
je mie to rozegracją nową! Kòchóm
Cã òd zeszłi jeseni, òd pierszégò
pòcknieniô!”
A starszi lëdze w tzw. „dodomie
spòkójny staroscë”, co jich dzecë
òddelë jak niepòtrzébné domòwé
statczi? Jak òni piszą miłotné lëstë?
pomerania luty 2012
Mòże smsã. „Chòcô Twégò za Bòga
miona nie pamiãtóm, mùszã Cë
pòwiedzec, że jes baro piãknô...”
A òna mù òdpòwié: „Mòje miono
w całoscë nie je wôżné wcale – sama
nie pamiãtóm, jak mie na chrzce
dalë...” a mòże tak: „Drëchù mój
miłi, Drëchù serdeczny. A propos
ti nocë tak cemny i wietrzny: Czasã
tak przińdze, że nick nie wińdze. Jak
gôdôł ksądz jeden, co lëdzóm béł
żëczny...”.
Są téż taczi, co nie brëkùją jinëch,
cobë swą miłosc wëlôc... do sebie.
Narcyzowie. Sómkòwie. To dosc,
mëszlã, tóno jima wëchòdzy. Z rena
przed zdrzadłã môłi mònolog, np.
„Jes të piãkny jak lëlija – wszëtczich
snôżotą pòbijesz!” abò „Rzeknij
zdrzadło, rzeknij szczero, chto mie
tak nôbarżi kòchô?” A zdrzadło
òdpòwiôdô: „Kòchô ce òjc, sostra
i matka. Miłują: probòszcz, brat i sąsôdka. Ale nôbarzi jes sóm w swim
gùsce. Wierzë mie, na mie mòżesz sã
spùscëc!”.
A tak pò prôwdze to kaszëbsczé walãtinczi są w Noc Swiãtégò
Jana, w czerwińcu. Dzéwczãta gòło
szukają pò lese za kwiatã parpacë
a knôpi mògą jima „pòmagac”... To
je lepszi czas na miłosc. Ceplészi.
Chòcô na miłosc wiedno je czas :)
SŁOWÔRZK: Wid – światło; snôżosc –
piękno; sã przezérô – przegląda się; kùli –
ile; wseczëcé – uczucie; zort – rodzaj; hëc
– żar; gòrô – mocno pali się, buzuje; czej –
gdy; bómczi – cukierki; cmùlëc sã – przymilać się, umizgiwać; szołm – żołnierskie
nakrycie głowy; céch – tu: akcent; mùjkac
– pieścić; plestac – gadać od rzeczy;
miéwca – właściciel; pòcknienié – niuchnięcie; statczi – sprzęty; sómk – egoista;
zdrzadło – lustro; sã spùscëc – zdać się;
parpac – paproć.
67
z bùtna
SKM-bana
RÓMK DRZÉŻDŻÓNK
W stëcznikù mùszôł jem wëjac h ac z mò j égò, z ac z a rz onégò
Pëlckòwa do wiôldżégò miasta,
a wa wiéta, jak jô miasto lubiã…
Kò jak mùsz, to mùsz.
Wc z a s r e n o wë c yg n ą ł j e m
z chëczë a piechti kraczôł szesc
kilométrów na banã. Czej kù reszce z m a rac hòwóny jem dok raczôł, tej prawie SKM-ka z perónu òdjéżdżała. Nie bëło co za nią
nëkac, temù ùdbôł jem so òdpòczic
w żdalni. Szesc kilométrów w nogach z rena to nie je bëlë co! Prôwdac łôwk a stoja ła, a le jô m iôł
strach na niã sadnąc. Jô to wszëtkò
rozmiejã, że lëdze swinią… ale
żebë bëła gòrzi ùswinionô, jak
kómka przed dodomã, na jaczi
mòje kùrë sedzą, w słunuszkù sã
grzejącë?
„Pòsedzã so w banie” – pòmëslôł jem so. Czasu na mëslenié miôł
jem dosc, bò pòstãpnô mia jachac
dopiérze za gòdzënã. Mia jachac,
a przëjachała ju pò pół gòdzënie.
Wejle jaką starã dzysdnia mają
ò pasażérów! Wsôdł jem do wagóna… Nié, nie mdã wama łgôł.
Wcësnął jem sã z hùrmą lëdztwa
bënë a òstôł stojące midzë jednym
wòniącym sznapsã chłopã a grëbą
białką z wiôldżima bidlama. Fejn!
Chłop dmùszôł mie w gãbã pro68
ceńtama, a białka fest grza. Do te
miôł jô na ni mitczé òpiarcé. Pierszô klasa. Napiti a ùgrzóny za darmôka!
Bana nëkała, trzãsącë sã a piszczącë. Wkół dało sã czëc rozmajité gôdczi, rozpòwiôdanié, dzes
w nórce chtos szpòrt òpòwiôdôł,
ji n szi na sąsôda szkalowôł, le
dzywné mie bëło, że pëlckòwsczi
mòwë nie dało sã czëc. Kò wikszi dzél lëdztwa, tak pò znónëch
gãbach zdrzącë, to mòji domôcy.
Sromają sã czë co?
Na kòżdim przëstónkù wsôdelë lëdze, ale nijak nicht nie chcôł
wëchadac. Wszëtcë w jeden môl
jadą? Gãba napitégò bëła corôz
krócy mòji, a jô chcącë-niechcącë
wcëskôł głowã midzë wiôldżé bidle białczi.
Kù reszce dojacha lë më do
wikszégò dwórca. Lëdzëska wësëpalë sã na perón, a jô flot zajął sedzący plac kòle dwiérzi. C hcôł
jem sã rozezdrzec pò wagónie,
le za wiele widzec sã nie dało –
le chrzebtë a slôdczi. Kò nëch,
co wëlezlë, zastapilë ti, co wlezlë. Leno do przódkù mógł jem
wzérac. Naprocëm mie sedzało
dzéwczã. Wëmalowóné, czôrné
klatë, órińdżi w ùszach, lëpach
a knérze. Wierã to bëła sztudérka,
bò przezérała w wiôldżim hëfce
zapisczi. Wtim dało sã czëc zwãk,
cos ja kb ë d rz ewa żôgòwa n ié.
Dzéwczã wëcygnãło telefón, na-
pomerania gromicznik 2012
cësnãło knąpã, a bez dzesãc minut trzãsło banią ë pò antkòwskù
ròzpòwiôdało: „Hej, kur… Ja jeb...!
Kur… nie pierd…”. Na kùńc ùczuł
jem jesz: „No i chu…”. Tej òno zôs
zaczëtało sã w swòjich zapisënkach. Gwës pòwtôrzającë materiôł, co sztót mùrmòlëło pòd knérą:
„Kur…, ja pierd…”. Kò to mùszi
bëc jakô nowô metoda nôùczi.
Czej jem zamëslôł sã nad nym
nowòmódnym spòsobã ùczeniô sã,
chtos klepnął mie w remiã.
– W kùńcu jô sã do ce przecësnął! – pòdniósł jem głowã a ùzdrzôł gãbã mòjégò drëcha.
– Wejle brifka je tu!?
Nen, mie nic tobie nic, zaczął
na mie wadzëc:
– Czemùż të nick nie rzekł, że
dzysô do stolëcë jedzesz? Më bë
doch razã jachalë!
– Të téż mùszisz bëc wszãdze –
òdrzekł jem kąsk rozgòrzony. Jô so
mëslôł spòkójno w miesce wszëtczé
sprawë załatwic, a tak nen mdze za
mną łazył a gniótł.
Wtim dzéwczã, co sedzało naprocëm, wstało, a w pëlckòwsczi
gôdce mieło òdezwało sã do brifczi:
– Proszã, sadnijce so.
Nen òd rzek ł: „Bóg zapłac”,
a jô w wiôldżim zadzëwòwanim
cëchò zaklął: „O kur…!”. Wëbaczta, ale w żëcym jô bë sã tak cos nie
spòdzôł.
www.belok.kaszubia.com
Swiãti Wòjcech
zôs òdmikô dwiérze
LUTK SZRÉDER, PIOTER DZEKANOWSCZI
Tëchómsczi ewanielicë swòjã swiątnica pòstawilë
w 1889 r. Wësoką, ceglaną na górce krótkò szasëji, co
prowadzy z Bëtowa do Miastka, je widzec dalek. I tak
pewno miało bëc, żebë nicht ni miôł wątplëwòtë, jakô
kònfesëjô w Tëchómiu mô nôwiãkszé ùwôżanié. Doch
katolëków bëło wiele mni. Jich stôri drzewiany kòscół
sw. Michała tacył sã na westrzódkù wsë, w naddôwkù
w 1899 r. sã spôlił. Nowi, niewiele wiãkszi, wëbùdowelë
w 1906 r. na tim samim placu.
Në w 1945 r. pò wòjnie lutrzë mùszelë wëcygac.
Katolëckô parafiô dosta pò nich sw. Wòjcecha. Wòjna
nick mù nie zaszkòdzëła. Bënë stojałë ławë, wôłtôrz,
a na wieżë wisałë zwònë. W 1952 r. ks. Jón Hintza
òdprôwiôł tu mszã swiãtą z leżnoscë pierszi kòmùnie
– przëbôcziwô Józef Ringwelsczi. To bëła jedna
z òstatnëch mszów przed tim, jak swiątnicã wzãło
państwò. Tak sã zaczãło nikwienié kòscoła. Dżinãłë
łôwczi, kònstrukcjô chùru, nawetka kachelczi, co leżałë
na pòdłodze. W pùstim bùdinkù ùdbelë zrëchtowac
spòrtową zalã abò magazyn. Kò kùńc kùńców w latach
60. ùmëslëlë spùscëc mùrë dlô cegłë. Równak czej baro
drãgò szło z jedną pòdpòrą, delë so pòkù.
Tak kòscół zôs słëchôł wiernyma. Na zôczątkù 80.
latów zaczãła sã wëmiana dakù. Stôri drzewiany szedł
précz. Miast niegò pòstawilë metalowé krokwie i… bez
lata nick wiãcy. Dopiérze dobrëch 10 lat pózni nabilë
délë a pòłożëlë blachã. Na wiele wiãcy nie sygło. Jaż
w 2004 r. w tëchómsczi parafii nastôł nowi probòszcz
ks. Frãcëszk Pùdlewsczi. Nôpiérwi ùprawił sprawë
z lëdzama, chtërny sw. Wòjcecha pòstawilë. 28 maja
2005 r. w kòscelë mòdlił sã z dôwnyma ewanielicczima
mieszkańcama Tëchómia razã z pastorã Môrcënã
Makùlą. A pózni tëchómiónie zaczãlë malowac dak,
tinkòwac, wstawiac rutë, ùkładac kable, wieszac zwònë,
kłasc pòdłogã, i co jesz pòtrzébné.
Łoni wiele wiãkszi sw. Wòjcech òstawił sw. Michałowi
leno zdënczi a pògrzebë. Niedzelné a codniowé msze ju
sã òdprôwiô w òdnowionëch mùrach. Terô jesz brëkùje
robòtë wkół swiątnicë, në ta ju sã zaczãła.
28.05.2005. Ekùmeniczné nôbòżeństwò w Tëchómiu.
Swiãti Wòjcech zôs òdmikô dwiérze
(dokùńczenié fòtorepòrtażu z bënowi starnë òbkłôdczi)
Ks. prob. Frãcëszk Pùdlewsczi i òdnowiony Sw.Wòjcech.

Podobne dokumenty