Luty 2012 - Pomerania
Transkrypt
Luty 2012 - Pomerania
Rok Młodokaszubów CENA 5,00 ZŁ (w tym 5% VAT) NR 2 (451) LUTY 2012 MIESIĘCZNIK SPOŁECZNO-KULTURALNY ROK ZAŁOŻENIA 1963 http://www.kaszubi.pl/o/pomerania http://katalog.czasopism.pl/index.php/Pomerania MŁODOKASZUBI Z KOCIEWIA GÔCHË W REPÒRTAŻACH NAJÔ ÙCZBA REWOLUCJA W EGZAMINACH Wywiad z Renatą Mistarz na s. 8 Numer wydano dzięki dotacji Ministerstwa Administracji i Cyfryzacji oraz Samorządu Województwa Pomorskiego. W NUMERZE: 2 Od redaktora 3 Listy 6 Z drugiej ręki 8 REWÒLUCJÔ W EGZAMINACH 43 PËRDËGÓNË, PËRDËGÓNË 8 Z RENATĄ MISTARZ GÔDÔ DARIUSZ MAJKÒWSCZI 44 CZEGO CHCIELI MŁODOKASZUBI 40 SPICHLERZ PEŁEN MAGII 41 KONFLIKTY I KURS NA POLSKĘ Dariusz Majkowski 10 EDUKACJI NIE MOŻNA ZOSTAWIAĆ SZKOLE Z dr Adelą Kożyczkowską rozmawia Marek Adamkowicz Jan Tymiński Grégor J. Schramke Kazimierz Ostrowski 45 CZEGÒ CHCELË MŁODOKASZËBI Tłomaczenié Dariusz Majkòwsczi 46 O ŚWIĘTOWANIU 13 WYTYCZYLI NOWE DROGI Marta Szagżdowicz Cezary Obracht-Prondzyński Maria Pająkowska-Kensik 16 MŁODOKASZUBI Z KOCIEWIA 47 CZAMU PAN BÓG LUBJI KOCIEWJAKÓF JI KASZUBÓF 19 „WIEK ANDRZEJA BUKOWSKIEGO” 48 BLÓS DRZEWA LECAŁË Krzysztof Korda Sławomir Cholcha 22 WIÔLGÔ TOBACZERA, DËNICA I MIELÔK Edward Zimmermann, tłomaczenié Ludmiła Gòłąbk 23 KRAINA DWUNASTU JEZIOR Zyta Wejer Z Józefą i Walerianã Wësecczima gôdô Eugeniusz Prëczkòwsczi 50 BÒSY ANTCË Ana Gliszczëńskô 51 Lektury Maja Chwesiuk 24 WEJŚĆ DO PIERWSZEJ LIGI 55 GENERÔŁ MÒDRI ARMIE 25 56 KASZËBË REAKTIWACJÔ Dariusz Majkowski ZAJMË Z KSĄŻKÒWIM BRZADÃ Dariusz Majkòwsczi Jerzi Nacel, tłomaczenié Dariusz Majkòwsczi Z Olã Walicczim gôdô Pioter Dzekanowsczi 25 DALECZI PÓŁBRACYNOWIE 58 Komunikaty 27 CAŁI SWIAT W JEDNYM PLACU 59 WIÉRZTË. JAN PIÉPKA (STASZKÓW JAN) Pioter Dzekanowsczi Tomôsz Zołtkòwsczi 60 Klëka 30 BELÔCZKA NA GÔCHACH 63 Z życia Zrzeszenia Róman Drzéżdżón 32 WDZYDZE – MÓJ MÔL NA ZEMI 65 Pożegnania. Jego muzyka pozostanie Maya Gelniak, tłomaczenié Bòżena Ùgòwskô 66 BIÉDNY Ë BÒGATI I-VIII NAJÔ ÙCZBA 35 ÙCZBA 8. SPÒRT 67 CZAS NA MIŁOSC ABÒ NEN PRZEKLÃTI WALÃTI Róman Drzéżdżón, Danuta Pioch 37 KÒSCERZÔK ARTUR HÒBRECHT – BÙRMÉSTER WROCŁAWIA I BERLËNA Lészk Mòlãdowsczi, tłomaczenié Karól Róda Słôwk Klôsa Tómk Fópka 68 SKM-BANA Rómk Drzéżdżónk pomerania luty 2012 Od redaktora Nauczyciel języka kaszubskiego, który nie wie, gdzie wstawić ë, ò czy ô? – niestety, obok wielu znakomitych „szkólnëch” zdarzają się i tacy. Od tego roku ta sytuacja ma się zmienić. W życie wchodzi regulamin określający nowe zasady egzaminu dla nauczycieli. Teraz każdy chętny do pracy w szkole będzie musiał wykazać się nie tylko umiejętnością mówienia po kaszubsku, ale i pisania. Pierwsi nauczyciele zmierzą się z dwuczęściowym egzaminem na wiosnę. To dobra wiadomość dla kaszubszczyzny, bo dotychczasowy stan trudno nazwać normalnym. Nauczyciel języka angielskiego, który nie potrafi pisać po angielsku, raczej nie miałby szans na pracę w swoim zawodzie w żadnej szkole. Dopóki brakowało chętnych do pracy, dopóty musieliśmy na nich „chuchać i dmuchać”. Teraz robimy krok do przodu – podkreśla Renata Mistarz, sekretarz Komisji Orzekającej o znajomości języka kaszubskiego i współautorka reformy egzaminu. W tym numerze „Pomeranii” przypominamy Towarzystwo Młodokaszubów. Profesor Cezary Obracht-Prondzyński pokazuje m.in. kontekst historyczny, w którym powstała ta organizacja, i ludzi ją tworzących. W roku poświęconym Młodokaszubom warto przypomnieć, że w tym szacownym gronie byli nie tylko Majkowski, Karnowski i Heyke. Tym razem ukazujemy sylwetki kilku osób związanych z Kociewiem. Józef Wrycza, Bolesław Piechowski, Izydor Brejski czy Bernard Sojecki mieli niemały udział w powstaniu czasopisma „Gryf” i Towarzystwa Młodokaszubów, a dwaj pierwsi także w ustaleniu zasad pisowni kaszubskiej. Zachęcamy do szukania śladów tego ruchu w Waszych miejscowościach. Na pamięć zasługują nie tylko najwybitniejsi Młodokaszubi. Dariusz Majkowski ADRES REDAKCJI 80-837 Gdańsk, ul. Straganiarska 20–23 tel. 58 301 90 16, 58 301 27 31 e-mail: [email protected] REDAKTOR NACZELNY Dariusz Majkowski Z-CA REDAKTORA NACZELNEGO Bogumiła Cirocka ZESPÓŁ REDAKCYJNY (WSPÓŁPRACOWNICY) Danuta Pioch („Najô Ùczba”) Karolina Serkowska Maciej Stanke (redaktor techniczny) KOLEGIUM REDAKCYJNE Andrzej Busler Piotr Dziekanowski Roman Drzeżdżon Aleksander Gosk Wiktor Pepliński Edmund Szczesiak Tomasz Żuroch-Piechowski TŁUMACZENIA NA JĘZYK KASZUBSKI Ludmiła Gołąbek Dariusz Majkowski Danuta Pioch Karol Rhode Bożena Ugowska GRAFIKA I PROJEKT OKŁADKI Maciej Frąckowiak Zaprenumeruj „Pomeranię”! Prenumeratę można zacząć od dowolnego numeru bieżącego lub przyszłego, z tym że minimalny okres prenumeraty to 3 miesiące. Cena miesięcznika w roku 2012 wynosi: 1 egz. – 5 zł. Prenumerata krajowa: cały rok – 55 zł. Prenumerata zagraniczna: cały rok – 150 zł. Wszystkie podane ceny są cenami brutto i uwzględniają 5% VAT. Aby zamówić prenumeratę, należy: •dokonać wpłaty na konto: ZG ZKP, ul. Straganiarska 20–23, 80-837 Gdańsk, PKO BP S.A., nr r-ku: 28 1020 1811 0000 0302 0129 3513, podając imię 2 i nazwisko (lub nazwę jednostki zamawiającej), dokładny adres oraz miesiąc rozpoczęcia prenumeraty. Konto dla przelewów zagranicznych: IBAN PL 28 1020 1811 0000 0302 0129 3513 Kod BIC (SWIFT): BPKOPLPW • zamówić w Biurze ZG ZKP, telefon: 58 301 27 31, e-mail: [email protected] „Pomeranię” można zaprenumerować na poczcie, a także na stronie internetowej: www.poczta.lublin.pl/gazety. Numery archiwalne w cenie 4 zł do nabycia w Biurze ZG ZKP. Wszelkie informacje podane w cenniku nie stanowią oferty w rozumieniu Kodeksu cywilnego. pomerania gromicznik 2012 ZDJĘCIE NA OKŁADCE Renata Mistarz, sekretarz Zespołu Orzekającego o znajomości języka kaszubskiego Fot. Alina Bobrowska WYDAWCA Zarząd Główny Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego 80-837 Gdańsk ul. Straganiarska 20–23 DRUK Normex Gdańsk Redakcja zastrzega sobie prawo skracania artykułów oraz zmiany tytułów. Za pisownię w tekstach w języku kaszubskim, zgodną z obowiązującymi zasadami, odpowiadają autorzy i tłumacze. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść ogłoszeń i reklam. Wszystkie materiały objęte są prawem autorskim. Czy recenzent poszedł na skróty? W grudniowym numerze „Pomeranii” została zamieszczona recenzja mojej książki „Heringowie” pióra Tomasza Rembalskiego. Recenzja ta bardzo mnie ucieszyła, gdyż wielkim honorem dla mnie jest samo zainteresowanie się tym wydawnictwem przez pana Rembalskiego. Jednak po bliższym zapoznaniu się z Jego tekstem stwierdziłem, że w kilku miejscach albo niedokładnie przeczytał książkę, albo poszedł mocno na skróty. I tak: Mocno podkreślił, że jestem ekonomistą, co miało zasugerować, że nie mam pojęcia, o czym piszę. Chcę poinformować, że ukończyłem również studia humanistyczne, a genealogią interesuję się od dawna, w tym od 2005 roku obserwuję działalność Pomorskiego Towarzystwa Genealogicznego w internecie (próba osobistego kontaktu z Towarzystwem została przez nie potraktowana merkantylnie zamiast instruktażowo, i się zniechęciłem), czytałem również opublikowane poradniki. Poza tym począwszy od 2007 r., współpracuję z Wielkopolskim Towarzystwem Genealogicznym „Gniazdo”, którego materiały są bardziej zrozumiałe dla ludzi. W 2007 r. kierownik USC w Lipuszu udzieliła mi instruktażu, jak zgodnie z prawem, to jest nie na- ruszając ustawy o ochronie danych osobowych, korzystać z materiałów USC. T. Rembalski nie zauważył również, że piszę o pomocy udzielonej mi przez pracownice archiwów w Gdańsku i Pelplinie. Uważam za zbędny cały, napisany w pseudonaukowym slangu, wywód o tym, co oznaczał Erdel – szlachecki najniższy stopień w Saksonii (Niemczech). Autor recenzji dochodzi bowiem w konkluzji do takiego samego wniosku, jak ja. Bronię i bronił będę swojego porównania, że stopień Edler jest odpowiednikiem stopnia szlachty kaszubskiej przed ostatecznym zrównaniem jej ze szlachtą polską, której to stopień odpowiadał niemieckiemu szlachcicowi o randze Ritter. Chociaż zgadzam się z Autorem recenzji, że formalnie decyzje w sprawie zrównania szlachty kaszubskiej z polską zapadły za czasów Kazimierza Jagiellończyka, a potem ponownie za czasów króla Władysława IV, jednakże powiaty lęborski i bytowski były do końca wojny północnej w zależności od elektora brandenburskiego i dopiero pod koniec XVII wieku szlachta kaszubska zaczęła dochodzić swoich należnych praw. Pełną świadomość swoich praw szlacheckich uzyskała szlachta kaszubska dopiero po odsieczy wiedeńskiej, w której nie ulega żadnej wątpliwości, że uczestniczyła – bądź to w składzie pocztów możniejszych od siebie, bądź to w składzie regimentów piechoty – nie uzyskała, co prawda, żadnych dodatkowych praw szlacheckich ani nobilitacji, ale zyskała poprzez kontakty z otoczeniem znaczną pewność siebie i świadomość swojego znaczenia. Uświadomiła sobie, że jest rzeczywiście pomerania luty 2012 równa z inną szlachtą w Polsce. Od tego czasu zaczęła przywiązywać wielką wagę do posiadanych herbów – co prawda nie zawsze zgodnych ze swoim rodem, ale herb stał się wówczas dla szlachty kaszubskiej czymś ważnym. Pisząc swój tekst, odwoływałem się do świadomości historycznej Kaszubów liczących niebezzasadnie swoją historię do wyprawy wiedeńskiej i od niej. Dlatego obrazowo napisałem o randze Edler jako o randze równej szlachcie kaszubskiej przed jej zrównaniem ze szlachtą polską przez króla Jana III Sobieskiego. Pisałem bowiem swój tekst przede wszystkim dla Kaszubów, a dla nich bardziej od wydania królewskich praw o równości szlachty liczy się ich zaistnienie w życiu, czego pieczęcią w świadomości Kaszubów była wyprawa wiedeńska. Autor recenzji zarzuca mi, że zupełnie z kapelusza opisałem czwartego syna Bernarda Heringa – Piotra Pawła. T. Rembalski przywołuje zapis w „Herbarzu polskim” Kaspra Niesieckiego, na który to herbarz ja również się powołuję. Jest tam stwierdzenie, że Piotr był mężem bezżennym, co wg autora zupełnie mnie dyskwalifikuje. Jednakże definicja genealogii brzmi: jest to historia rodu, pisana albo zachowana w tradycji ustnej. Dlatego odwołuję się do tradycji rodzinnej, która w różnych naszych gałęziach się zachowała, a zgodnie z nią wywodzimy się z saskiej rodziny szlacheckiej, ponownie uszlachconej na Sejmie Wielkim, z przodka lekarza, który z sobie tylko znanych przyczyn uciekł do Kalisza. Szukałem potwierdzeń w różnych źródłach. I tak w herbarzu Adama Bonieckiego na str. 272 wymieniono czterech 3 listy synów Bernarda, w tym trzech opisano szczegółowo, natomiast o Piotrze Pawle napisano tylko tyle, że się urodził (widocznie był najmłodszy), natomiast w ww. herbarzu Niesieckiego wspomniano o nim już jako o lekarzu, ale z uwagą, że był bezżenny. Ponadto wymienia się w nim jego jedną siostrę – a miał dwie. Herbarz Niesieckiego, jako że jego autor zmarł w roku 1744, nie był i nie jest zbyt ważnym argumentem. Za życia Niesiecki wydał tylko cztery tomy, piąty zaczął przygotowywać. Wieki XVIII i XIX to czas ukazania się wielu przeróbek i uzupełnień jego dzieła. W latach 1839–1846 uzupełniony i poważnie powiększony do 10 tomów „Herbarz Polski” Niesieckiego wydał Jan Nepomucen Bobrowicz, który dodał w nim wiadomości zasłyszane, rękopiśmienne i drukowane, lecz niestety jak napisano w „Forum Akademickim” (04/2006), często bezkrytycznie. Herbarz ten w naszym przypadku jest w zasadzie zgodny z innymi tego typu publikacjami, nie napisano w nim tylko, z którego roku pochodzą podane w nim wiadomości. Zapis o bezżenności Piotra Pawła jest na pewno prawdziwy, ale dotyczy określonej daty, której nie wy4 mieniono. Na marginesie, zarówno Autor recenzji jak i ja także byliśmy w pewnym okresie życia bezżenni – ja np. do 26. roku życia. Przodkowie moi w momencie pojawienia się na terenie Kaszub na pewno byli szlachtą i posiadali swój herb – Wodanowski (w recenzji Wodzanowski). Weryfikatorem tego poglądu były zawierane przez Heringów małżeństwa i to prawie tylko z okoliczną szlachtą, co w przeciwnym wypadku byłoby raczej niemożliwe, jak pisze o tym np. Józef Zdzisław Konnak w tym samym numerze „Pomeranii” na str. 50. Pan Recenzent z przekąsem pisze, że przodkowie nasi „rozsiedlają się po Pomorzu, (…) przejmują gospodarstwa rolne nazywane przez niego nieco na wyrost posiadłościami ziemskimi”. Chciałbym tu wyjaśnić że wg Kodeksu cywilnego nieruchomość rolna to nieruchomość gruntowa bez ograniczenia jej wielkości, której grunty są lub mogą być wykorzystane do prowadzenia działalności rolniczej. Gospodarstwo rolne natomiast to grunty rolne – min. 1 ha – wraz z budynkami i inwentarzem żywym i martwym. Z powyższych definicji wynika, że prawidłowo pisałem o przejmowaniu posiadłości ziemskich, pochodziły one przeważnie z podziałów gospodarstw rodzinnych lub z zakupów sąsiedzkich i parcelacji jako grunty rolne. Gospodarstwa rolne były przekazywane w rodzinach jako spadki. Kończąc, uważam, że mam prawo do ustalenia podziału książki wg własnego pomysłu, a co za tym idzie i do doboru tekstów wg własnego uznania. Brunon Hering Nieudana rewitalizacja Rok temu w „Pomeranii” ukazał się mój artykuł o Pucku. Pisałem w nim, pełen nadziei, o perspektywach pomerania gromicznik 2012 rozwoju, o tym, że w końcu coś zaczęło się dziać w mieście, w którym gen. Józef Haller w 1920 roku dokonał zaślubin Polski z morzem. Byłem pełen optymizmu, że w końcu miasto o bogatej historii i tradycji otworzy się na turystów, którzy będą mieli okazję zobaczyć coś więcej niż tylko stary rybacki port i zniszczony czasem rynek. Moje nadzieje rok temu rozbudził burmistrz Marek Rintz, który wymieniał kolejne inwestycje planowane przez magistrat. Punktem wyjścia do rozmowy była trwająca wówczas modernizacja puckiego rynku, a od burmistrza dowiedziałem się również, że w planach jest m.in. wyburzenie (bez naruszenia zabytkowych fasad) i odbudowa kamienic przylegających do rynku oraz rewitalizacja portu rybackiego. Najważniejszym punktem naszej rozmowy był projekt rewitalizacji rynku, w którym oprócz wymiany nawierzchni jakoby uwzględniono również m.in. małą architekturę, tj. stylowe ławki, latarnie uliczne oraz fontannę, a więc wszystko to, co na miejskim rynku wydaje się niezbędne. Muszę przyznać, że przed rozmową z burmistrzem byłem negatywnie nastawiony do działań (a raczej do braku działań) puckich władz. Miasto od lat nie wykorzystywało bowiem szansy, jaką daje mu doskonałe położenie. Zamiast się rozwijać, przyciągać inwestorów i turystów, Puck coraz bardziej przypominał senne miasto. Po tej rozmowie byłem pełen optymizmu, uwierzyłem, że nadchodzi czas przebudzenia. Niestety, po roku wracam do tematu w innym nastroju. Przez kilka miesięcy obserwowałem postęp prac na rynku oraz jakość ich wykonywania. O ile w przypadku prac ziemnych nie mogę się wypowiedzieć, czy zostały wykonane prawidłowo (choć mam nadzieję, że wszystko pod rynkiem ma się dobrze), o tyle w stosunku do tego, co na powierzchni, jak najbardziej listy Co je czëc w kòscersczim LO Fot. S. Lewandowski mogę. Nie trzeba bowiem być inżynierem, aby stwierdzić, że coś jest nie tak. Wystarczy mieć średnio sprawne oczy, aby dojść do wniosku, że tak nie powinna wyglądać dopiero co oddana inwestycja. Co tam! Przy braku szczęścia nawet człowiek niewidzący będzie mógł się przekonać o tym, że pucki rynek to fuszerka – kiedy potknie się o źle ułożoną kostkę brukową (a tych na Placu Wolności nie brakuje), również stwierdzi, że rewitalizacja nie do końca się udała. Wykonawca, nieukończywszy układania kostki w jednym miejscu, rozpoczynał pracę gdzie indziej. W ten sposób ułożonej kostki mieliśmy trochę w jednym miejscu, trochę w drugim. Pozostawiona bez zabezpieczenia, narażona była na zniszczenie, np. przez przejeżdżające sporadycznie auta. Bywało i tak, że po dopiero co ułożonej kostce, jeszcze przed utwardzeniem, chodzili ludzie i, co gorsza, jeździły samochody. Pewnie nie pisałbym o swoich zastrzeżeniach, gdyby pucki rynek wyglądał na nowy. Tymczasem, ledwie po trzech miesiącach od oddania inwestycji zmodernizowany Plac Wolności wygląda, jakby miał co najmniej kilka lat. Kostka jest źle położona, w wielu miejscach została też zniszczona, najprawdopodobniej podczas układania. Poza tym płyta rynku wydaje się krzywa. To, co ostatecznie dopełnia czary gory- czy, to fakt, że kostka jest po prostu brudna! Być może to efekt braku działań puckich służb porządkowych, nie zmienia to jednak faktu, że rynek wygląda na zaniedbany i zniszczony! Moją opinię na temat puckiego rynku podziela wielu pucczan, którzy podobnie jak ja są rozczarowani rezultatem tej największej w ostatnich latach puckiej inwestycji. Wiele pomorskich miast i miasteczek, dzięki dostępnym środkom z Unii Europejskiej, zmieniło swoje oblicze, rewitalizując m.in. miejskie rynki. Np. w Bytowie czy w Chojnicach mieszkańcy mogą się cieszyć wspaniałymi, tętniącymi życiem centrami miast. W Pucku także oczywiście można być zadowolonym, że coś mimo wszystko się zmieniło, ale żal pozostaje, bo mogło być lepiej, tzn. dobrze. Tak źle wykonana inwestycja, której koszt sięga kilku milionów zł, po prostu nie powinna być odebrana. Nie ulega wątpliwości, że wykonawca nie wywiązał się właściwie ze swojego zadania, a zlecający (miasto) nie zauważył, że rynek po rewitalizacji nie prezentuje się dobrze. Mam nadzieję, że efekt kolejnych zapowiadanych w Pucku inwestycji będzie zdecydowanie lepszy, a rewitalizacja rynku to tylko falstart i rynek wkrótce zostanie poprawiony. Sławomir Lewandowski pomerania luty 2012 Jem ùczniã klasë Ic i tuwò zaczął jem sã ùczëc kaszëbsczégò. Pismienizna i mòwa kaszëbskô pòznôwómë na spòdlim wëjimków z epòpeje Aleksandra Majkòwsczégò „Żëcé i przigòdë Remùsa”. Równak te ùczbë, chtërne prowadzy w naji szkòle Wastnô Wanda Lew-Czedrowskô, to nié leno nôùka jãzëka, historie, kùlturë, ale téż rzemiosła. Na jedny z ùczbów mòglësma spróbòwac sã w wësziwaniu i pòsłëchac ò szkòłach kaszëbsczégò wësziwkù i jich historie, a to wszëtkò dzãka przërôczeniu na ùczbã Wastnë Anë Miszczak. Wôrt je w tim môlu napòmknąc ò dwùch zéńdzeniach, chtërne òdbëłë sã w naji szkòle. Pierszé z nich bëło z prof. Tadeùsza Linknerã, chtëren gôdôł ò patronie kòscérsczi bibloteczi, to je ò ks. Kònstantim Damroce. Drëdżé zéńdzenié bëło przeprowadzoné z senatorã Édmundã Wittbrodtã. Tematiką zéńdzeniô bëłë sprawë sparłãczoné z ùsôdzanim prawa w Pòlsce i w Europejsczi Ùnie. Szkòłownicë klasów hùmanisticznëch – pierszi i trzecy – kòscersczi strzédny szkòłë mòglë pòkazac swòjé recytatorsczé spòsobnoscë na kònferencje pòswiãcony napòmkłémù przeze mie ks. Kònstantémù Damrotowi, tim razã ju w miejsczi biblotece w Kòscérznie. Dostónô przez naju wëdowiedzô nie òstôwô le na ùczbach. Òb czas latoségò kòncertu wilijnégò, chtëren òdbëł sã (jak co rokù) w mùrach naji szkòłë, klasë hùmanisticzné w gromadzë òdspiéwałë kòlãdã „Cëchô noc” pò kaszëbskù. Szëk nôùczi kaszëbsczi gôdczi dosc czãsto je pòdwôżóny. Jô mëszlã, że te ùczbë, króm znajemnotë domôcégò jãzëka, pòzwôlają pòznac blëżi tuwòtészą kùlturã i historiã – tak czekawé, snôżé i jinspirującé sprawë tegò dzélù Pòmòrzégò. Maksymilión Pluto-Prądzynsczi Tłomaczenié: Tómk Ùrbańsczi Ùczniowie kòscersczégò I LO 5 Wysłuchane Radio Gdańsk, 30.12.2011 Kaszubska kultura ludowa będzie promowana w Chinach Członkowie Zespołu Pieśni i Tańca Gdynia zostali zaproszeni do Kantonu. Władze tego regionu i chińscy sponsorzy zapewniają członkom grupy pobyt na miejscu. We własnym zakresie muszą zdobyć pieniądze na przelot, czyli około stu tysięcy złotych. Teraz szukają sponsorów. Prezes zespołu Danuta Peplińska mówi, że podczas jednego z koncertów ich śpiewem zachwycił się prezes oddziału pomorskiego Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Chińskiej Paweł Jajkowski. On skontaktował grupę ze stroną chińską, która zaprosiła artystów. Zespół Pieśni i Tańca Gdynia w 2012 roku będzie obchodził 60-lecie istnienia. Grupa prezentuje napisane specjalnie dla nich utwory kaszubskie, ale czerpie także z tradycji, m.in. opracowuje pieśni z dawnych śpiewników. Tuż przed świętami Zespół Pieśni i Tańca Gdynia wydał płytę z kolędami kaszubskimi. z chëczów, drëdżim je cos zdżiniãté z pòdwòrzô, jesz jiny mają tôczel z rozniecenim ògnia. I to nie są niżôdné dëchë. To... sąsadzë. Na Kaszëbach dërchã jistnieje zwëk robieniô nowòrocznëch szportów. Niechtërny sã ò tim wczora doznalë. [głos 1.] – Reno wstôjôsz, bez dwiérze chcesz wëlezc, a nie wińdzesz, bò cos pód dwiérzama stoji. [głos 2.] – Brómë sã wërzucało, wòzë wëwôżało. (...) [głos 4.] – Jedzesz ze Sylwestra dodóm, i co? Nie dojedzesz, bò bróma je na dwiérzach, pług na szaséju (...) taczé psotë jesz jistnieją. [głos 5.] – Ù matczi pół wòza bëło na kòmin włożoné, na bùdink. To bëło pół wòza rozebróné, kònny wóz, i ta diszla bëła włożonô w ten kòmin. Wiele, wiele to mùszało bëc chłopów, żebë na ten dak wëlezc i w ten kòmin tã diszlã wstawic. I tëlkò dwa kòła wëzérałë... (...) [głos 7.] – Czedës, jô pamiãtóm, to te żartë bëłë pò prôwdze szokùjącé. Tedë ùstãpów, łażenków w chëczach nie bëło. Tak bëłë bùten te ùstãpë, i te bëłë nierôz zwróconé abò gdzes òddaloné, bò to bëłë taczé przenośné. [głos 8.] – Psa z bùdą wënieslë, do jinégò gòspòdarstwa. [głos 7.] – A òn nie szczekôł, ten pies? [glos 8.] – Bùdã mù zamklë, zatklë słomą, i òn béł cëchò. Przeczytane lebork.naszemiasto.pl 29.12.2011 Skoczył z Mostów po wielką przygodę Radio Gdańsk, Klëka, 2.01.2012 Noworoczné psotë Pòrénczi pò dobrim swiãtowanim biwają czãżczé, a te pò sylwestrowëch rozegracëjach – òsoblëwie. I wcale nié dlôte, że głowa bòli a na nogach pãcherze. Niejedny ni mògą wëlezc 6 Mieszkaniec Mostów na swoje 60. urodziny skoczył na bungee w Nowej Zelandii. Wcześniej był m.in. w Indiach, na Kubie, a za rok planuje wyprawę na Wyspy Wielkanocne. Pochowajcie mnie w Polsce! – zdążył krzyknąć Jacek Gołębiowski z podlęborskich Mostów, zanim rzucił się w 47-metrową przepaść. Na jej dnie płynęła rwąca rzeka. Wokół rósł busz nowozelandzkiego Kawaru. Gołębiowski uznał, że sześćdziesiąte urodziny, to idealny moment na taką decyzję. Ale nie skakał po śmierć, ale po to, żeby poczuć smak prawdziwego życia. pomerania gromicznik 2012 kwidzyn.naszemiasto.pl 30.12.2011 Jak można uczcić zmarłych radnych „Dęby pamięci” rosną tuż za kwidzyńskim urzędem. Radni miejscy i urzędnicy rok temu wpadli na pomysł, aby w ten sposób zachować pamięć o zmarłych kolegach. (...) Do tej pory za urzędem posadzono 6 takich „wspomnieniowych” dębów (...). Tamina Jeden z komentarzy do tekstu: Jak dla mnie wyrzucenie pieniędzy w błoto. Myśl bardzo cenna, ale: 1. wyobraźmy sobie te dęby za kilka lat, jak im korona urośnie. Wytną kilka z nich, żeby „przerzedzić”? 2. Przy dębach powinny być jakieś tabliczki albo, wzorem z miast niemieckich, przy pniu płaski kamień z wyrytym nazwiskiem i latami urodzin. Trzeba myśleć nie „na chwilę”, tylko dużo w przód, jak to będzie wyglądało za lat 30–50. Tabliczkę dawno rdza zeżre, drzewa albo wyschną, albo nikt nie będzie nawet wiedział, po co się tam znalazły. 3. Jak zwykle władze nie myślą kreatywnie. Kto niby i skąd ma wiedzieć, że taka idea powstała? To, że pan Gorlewicz wie, nie znaczy, że wiedzą wszyscy. Chyba że tak ma być – takie upamiętnienie „wewnętrzne”. W zamkniętym klanie... 4. No i poza tym to jakoś tak niechlujnie wygląda, te drzewa w kupie, bez żadnego porządku czy myśli przestrzennej. W parku na uboczu, w dodatku w terenie ściśle określonym przez znaki „Tu wolno puszczać psa” – vide – to wolno sikać i.... Raz jeszcze podkreślam – idea cenna, ale wykonanie jak zwykle... ni kupy ni.... niczego. www.trojmiasto.pl 2.01.2012 Córy Koryntu w mieście nad Motławą W XVII-wiecznym Gdańsku „domy uciech” były stałym elementem miejskiego krajobrazu, czymś zwyczajnym, o czym wszyscy wiedzieli, chociaż raczej szeptali, niż o nich głośno rozprawiali. (...) Gdańsk w XVII wieku był miastem protestanckim i rygoryzm wobec kobiet oddających się prostytucji był stosunkowo wysoki. Duchowni protestanccy byli pełni zapału do walki z prostytucją, marzyło się im całkowite jej wyplenienie, poprzez uwięzienia i wygnania. Jednak wiele z nakazów zostało dość szybko za- z drugiej ręki pomnianych, bądź nie było wprowadzanych w życie, a duchowni poprzestawali na płomiennych kazaniach. Jednak Gdańsk był nie tylko miastem purytańskich protestantów, bogobojnych mieszczan i pobożnych mniszek, przede wszystkim był miastem portowym, co pociągało za sobą pewne konsekwencje: każde miasto, do którego przybijały statki z innych krajów pełne było z jednej strony wyposzczonych marynarzy, bogatych kupców żądnych przygód oraz wielu innych przybyszów, którym tylko jedno było w głowie, a z drugiej strony, nie brakowało kobiet, które chciały z tej obecności skorzystać, i to z niemałym zyskiem. Działało proste rynkowe prawo podaży i popytu. Ślady działalności niecnotliwych dam dziś widoczne są w nazwach niektórych ulic i to nieprzypadkowo. Nazwy te nadawane były zgodnie z tym, jacy rzemieślnicy tam zamieszkiwali. Na ulicy Rzeźnickiej mieszkali rzeźnicy, na Powroźniczej powroźnicy, na Chmielnej browarnicy i tak dalej, zatem kto zamieszkiwał ulicę Zbytki? (...) Niepozorna ulica będąca przedłużeniem Pocztowej nazywała się dawniej Katterhagen, czyli okolica grzeszników, a Zbytki to próba nadania polskiej nazwy o podobnym znaczeniu, chociaż przyznać trzeba, że Zbytki brzmią bardziej niewinnie, a może nawet zachęcająco. Źródła historyczne są jednak bezwzględne, ulica ta od niepamiętnych czasów była miejscem zamieszkiwanym przez grzeszne kobiety, to tu zjawiali się panowie z całej Europy i zażywali zakazanych uciech. Bo jak powszechnie się uważało – co nie znaczy, że jest to absolutna prawda – z domów publicznych korzystali w Gdańsku prawie wyłącznie przyjezdni. Miejscowi bogacze mieli od tego służące, żony i kochanki na mieście, a miejscowi biedacy nie mieli pieniędzy. Inna ulica o złej sławie to Żabi Kruk. Poggenpfuhl oznaczała wprost Ropusze Bajoro, a ropucha była wówczas gwarowym określeniem prostytutki. Trzecią znaną z przekazów ulicą o złej reputacji była Różana, a czwartą Panieńska”(...). Piotr Rowicki ExpressKaszubski.pl 7.01.2012 Gryf gościł Panterę, Rekina i Rudego Członkowie Stowarzyszenia Miłośników Broni Pancernej „Pantera” przywrócili świetność czołgu T-34 i przekazali dziś w Żukowie klubowi „Rekin”, który jakiś czas temu zakupił maszynę z demobilu. Czołg zaczynał niszczeć, ale teraz jest już w pełni sprawny. Miłośnicy militariów spotkali się dziś w Żukowie na bazie firmy „Gryf”, by obejrzeć efekty pracy i możliwości „Rudego”. Czołg T-34, a więc popularny „Rudy” należy do Klubu Nurków „Rekin”. Jak mówi prezes organizacji Jerzy Janczukowicz, udało się go odkupić od wojska, ale od pewnego czasu niszczał. Pomógł Marian Kotecki, właściciel firmy „Gryf”, miłośnik sprzętu wojskowego, prezes Stowarzyszenia Miłośników Broni Pancernej „Pantera”. (...) Maszyna odrestaurowana przez firmę „Gryf” robi wrażenie. I chociaż w trakcie jazdy porusza się bardzo zgrabnie, jednak prowadzenie czołgu wymaga nie lada umiejętności i przede wszystkim siły. – Nowsze czołgi miały już hydrauliczne układy sterowania, a w T-34 ich jeszcze nie było, więc potrzeba bardzo dużej siły, by nim kierować – mówi Marian Kotecki. T-34 waży 32 tony, ma silnik o mocy 450 KM i „pożera” 400 litrów paliwa w jeździe terenowej oraz 50 litrów oleju silnikowego. Wojciech Drewka „Dziennik Bałtycki”, 15.01.2012 Pucka szkoła pod żaglami W Pucku powstaje niepubliczna szkoła, w której część lekcji odbywać się będzie... pod żaglami i przy samej plaży. Szkoła, a w zasadzie ich zespół – bo edukacja prowadzona będzie od podstawówki aż po ogólniak – właśnie szuka chętnych do nauki. – Chętnych nie brak, bo już wiemy, że na pewno otworzymy dwie klasy gimnazjum – zapewnia Arkadiusz Gawrych, prezes Lokalnej Grupy Działania Małe Morze, przy której istnieje zespół szkół. Integralną częścią edukacji będzie nauka na wodzie, czyli tygodniowe rejsy. Te odbywać się będą na Bałtyku i Morzu Śródziemnym. Uczniowie także mają zdobywać żeglarskie szlify na wodach Zatoki Puckiej. Szkoła kupiła już flotyllę jachcików typu Puck, finalizowana jest także transakcja kupna jachtu morskiego za kilkaset tysięcy złotych. – Młodzi nie mają gdzie zdobywać uprawnień, a u nas będą mieli je za darmo – tłumaczy Gawrych. Kończąc gimnazjum, uczniowie będą zdawali egzaminy na patent sternika jachtowego. Po ogólniaku na sternika motorowodnego. – To podstawowe stopnie, ale pozwalają swobodnie pływać i dalej się żeglarsko rozwijać – wyjaśnia Arkadiusz Gawrych. Uczniowie w Pucku uczyć się będą także... nad samą wodą – szkoła wynajęła właśnie pomieszczenia lekcyjne w Harcerskim Ośrodku Morskim w Pucku. Położonym właśnie przy samej plaży. (...) Dwùtidzennik „Kaszëbë” – pòprzédca cządnika „Pomerania” – ùkazywôł sã w latach 1957–1961. Na jegò łamach drëkòwóné bëłë rozmajité tekstë tikającé sã m.jin. historëji, spòlëznowëch sprôw, pismieniznë. Czasã mòże westrzód nich nalezc czekawé „smaczczi” – kąsk do smiéchù, kąsk do płaczu. Kò niechtërné wôrt je przëbôczëc. Smaczczi z „Kaszëb” Jastarnia. Zespół teatralny z Połebowa wystawił niedawno pod kierownictwem nauczyciela J. Stenki 5-aktówkę B. Sychty „Hanka sę żeni”. Sztukę tę obejrzeli mieszkańcy Połebowa, Żelistrzewa, Celbowa i Połczyna. „Hanka” bardzo im się podobała, o czym świadczyła duża frekwencja na przedstawieniach i nienaganne zachowanie. Inaczej natomiast przyjęli połebowian rybacy w Jastarni. Obskurna świetlica z powybijanymi szybami nie była wcale zachęcającym dla aktorów widokiem. Zaraz po przyjeździe miejscowi chuligani, nabrawszy animuszu w knajpie… przebili gwoździem oponę samochodu, pomerania luty 2012 a następnie wdarli się siłą na salę, turbując stojących w drzwiach trzech chłopców z Połebowa. „Gościnnie” przyjętych aktorów pocieszono po przedstawieniu, że i tak są dobrze traktowani, ponieważ pozwolono im spokojnie wyjechać. Trzeba przyznać – „gościnni” i „kulturalni” są ci jastarniacy! (Zyg-ski) Kaszëbë, nr 5 (36), 1–15.III.1959 r. 7 miesącowô téma Rewòlucjô w egzaminach Nie sygnie ju gadac! Przińdny szkólny kaszëbsczégò jãzëka bãdą mùszelë zdawac téż pisemny egzamin. To prôwdzëwô rewòlucjô w dopùszcziwanim do robòtë w szkòle. DA R I U S Z M AJ KÒ W S C Z I Szpecjalny regùlamin, jaczi 17 stëcznika przëjimnãło Karno Òbsądzywającé ò znajemnoce kaszëbsczégò jãzëka, dzeli egzaminë dlô szkólnëch na dwa partë. Pierszi z nich bãdze pisemny i mô sprôwdzëc spòsobnoscë zdôwającégò, żlë jidze ò rozmienié tekstów, czëtanié i pisënk. Drëdżi to gãbny egzamin, dze mdze mùsz pòchwôlëc sã swòją gôdką. Ju dzysô je widzec pòrëszenié westrzód szkólnëch. Òdbiéróm telefónë z pitaniama, òd czedë nowi regùlamin wchôdô w żëcé, jak mô wëzdrzec terô egzamin, a tej-sej lëdze pitają, czë mòżna jesz zdôwac „pò stôrémù” – gôdô Lucyna Radzymińskô, szpecjalista ds. edukacji kòl biura Òglowégò Zarządu Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô. Taczi mòżlëwòtë równak ju ni ma. Pòstãpny egzamin dlô szkólnëch kaszëbsczégò jãzëka i kandidatów do te warkù òdbãdze sã na zymkù i wszëtkò pùdze ju wedle latoségò regùlaminu. Dzãka nowi pùnktacji nie dô sã dostac zgòdë na robòtã w szkòle bez dobri znajemnotë pisaniô. Za gãbny egzamin kòmisjô mòże dac nié wicy jak 25% òglowi sëmë pùnktów. Żebë zdac, je mùsz dobëc nômni 50%. Dodôwkòwò, ti ùczãstnicë egzaminu, co dostóną midzë 50 a 59% pùnktów, dostóną prawò ùczeniô blós na 1 rok i to leno w klasach I–III. Szkólny, jaczi tak słabò rozmieje kaszëbsczi, nie je w sztãdze dobrze przërëchtowac starszich ùczniów, a òsoblëwie maturańtów – argùmeńtowelë nôlëżnicë Karna Òbsądzywającégò. 8 Żelë chtos dostónie òb czas egzaminu midzë 60 a 74% pùnktów, mdze miôł prawò ùczëc na wszëtczich edukacyjnëch etapach, przez 3 lata. Nôlepszim zdôwającym (wicy jak 74%) òstóną wëdóné zaswiôdczenia na 5 lat. Absolweńtowie pòdiplomòwëch sztudiów téż bãdą mùszelë zdôwac egzaminë, ale żelë dostóną wicy jak 74% punktów, to żdają na nich bezterminowé prawa do ùczeniô kaszëbsczégò jãzëka. Te regle nie tikają sã tëch, co ju chùdzy dostelë zaswiôdczenia bez czasowégò ògreńczeniô i ùczãstników warający terô „pòdiplomówczi” w Bëtowie i Słëpskù. Jesmë przëszëkòwóny na te zmianë. Testë zrëchtëje Karno Òbsądzywającé, më òdpòwiôdómë za nalezenié pasowny zalë i całą logistikã. Żelë bãdą chãtny, w strëmiannikù abò łżëkwiace rëszimë z nowim egzaminã – zagwësniwô L. Radzymińskô. Pisemny egzamin mòże téż miec cësk na wikszé zajinteresowanié rozmajitima kùrsama i szkòleniama. Pò prôwdze ju terô widzymë, że òsoblëwie w lãbòrsczim krézu i we Gduńskù je wicy chãtnëch do ùczbë kaszëbsczégò jãzëka jak donąd. Wiadło ò nowim regùlaminie nie doszło jesz do wiele szkólnëch, tej mëszlã, że dopiérze w nôblëższich miesącach ùzdrzimë, jaczé są brëkòwnotë. Më jesmë przëszëkòwóny do zbògaceniô najégò bédënkù i pòmòżemë szkólnym w bëlnym zdôwanim egzaminów – pòdczorchiwô Beata Lost z Akademie Warkòwégò Sztôłceniô. pomerania gromicznik 2012 Z Renatą Mistarz, sekretérą Karna Òbsądzywającégò ò znajemnoce kaszëbsczégò jãzëka, ò nowëch reglach egzaminu dlô szkólnëch i ùczenim sã przez całé żëcé gôdô Dariusz Majkòwsczi. Òd latoségò rokù szkólny kaszëbsczégò jãzëka bãdą mùszelë rozmiôc pisac pò kaszëbskù. Niejedny są rozgòrzony taką pòzmianą... Ni mòże tuwò bëc gòrzu, bò szkólny mùszi rozmiôc pisac, a më mùszimë to sprôwdzëc. Egzaminë dlô szkólnëch warają òd 2003 rokù i donądka bëłë òne pò prôwdze letczé. Lëdzy do ùczeniô kaszëbsczégò jesmë mielë wcyg za mało, tej robilë jesmë wszëtkò, żebë chcelë to robic. Jiwer je z tim, że dzél szkólnëch pò zdónym egzaminie nick ze swòjim felënkã wiédzë nie robił – to bëło niepòwôżné pòdchôdanié do swòjich òbòwiązków. Równak wërazno chcã rzeknąc, że wiãkszosc cãżką robòtą dwigała swòjã wiédzã i bëlno ùczëła kaszëbiznë w szkòle. Pòdług niechtërnëch pisemny egzamin to takô „próba skùńczeniô z OSP i pòczątk warkòwi ògniowi starżë”. Pò prôwdze żdaje nas rewòlucjô? Przërównanié je czekawé, ale mëszlã, że rewòlucji nie bãdze. Wiãkszi dzél szkólnëch rozmieje pisac i dlô nich te egzaminë bãdą leno pòcwierdzenim jich cãżczi robòtë. A ti, co słabò gôdają, czëtają i piszą, mùszą sã wząc do robòtë. miesącowô téma ùczëc. Òkróm te, mòżna wząc ùdzél w szkòleniach, pòdiplomòwëch sztudiach. Wiele szkólnëch rôd wëzwëskało taką leżnosc i òni wierã bez strachù, czedë skùńczi sã jima prawò do ùczeniô kaszëbsczégò jãzëka, pòdéńdą do egzaminu, téż pisemnégò. Dlôcze ta refòrma òsta wprowadzonô dopiérze latos? Jaż zyb przechòdzy pò plecach, czej sã czëje Wastnë słowa: szkólny, co słabò gôdają, czëtają i piszą… Jak taczi lëdze mòglë tej ùczëc kaszëbsczégò jãzëka? Na zôczątkù jesmë nie wierzëlë, że nalézą sã chãtny do ùczeniô. Jesmë mùszelë, jak to sã gôdô z pòlska, „chuchać i dmuchać” na kòżdégò chãtnégò. Bëło karno baro rësznëch i òddónëch kaszëbiznie szkólnëch, jaczé ùczëlë w cãżczich warënkach, tej-sej darmôk. Jesmë téż mëslelë, że kòżdi robòcy człowiek je w sztãdze dac so radã, żelë bãdze sã dobrze rëchtowôł do ùczbë. I colemało tak prawie sã dzejało. Pò rokù na pòstãpnym egzaminie wiele lëdzy pòkazywało wiôldżi pòkrok, dobiwelë w rozmajitëch kònkùrsach. Równak nie wszëtcë mielë taką starã ò rozwij swój i ùczniów. Niechtërny szkólny, òsoblëwie ti barżi doswiôdczony, są dbë, że tak wiôlgô pòzmiana regùlaminu nie je sprawiedlëwô. Czedë jesmë bëlë pòtrzébny – gôdają – tej Zrzeszenié robiło wszëtkò, żebësmë leno chcelë ùczëc. A terô zasłëżónym szkólnym kôże sã zdawac pisemné egzaminë. Jem zadzëwòwónô, że mòżna tak prawic. Niech zdrzą na to z drëdżi stronë. Czedë nie bëło robòtë, felowa- ło gòdzyn do etatu, tej chcelë ùczëc kaszëbsczégò, nawetka czedë nie rozmielë gadac w tim jãzëkù. Tej-sej prawie dlôte dzecë nie chcałë sã dali ùczëc rodny mòwë i wëpisywałë sã òd niejednëch szkólnëch. Ùczenié sã przez całé żëcé je dzysdnia wpisóné w dzejanié kòżdégò człowieka, a ju òsoblëwie szkólnégò. Jô wiém, że wiele z nich zaczinało robòtã w drãdżich warënkach, czej felowało materiałów do ùczbë, ale téż dzãka temù mòglë dorobic i ni mùszelë jezdzëc pò rozmajitëch szkòłach, żebë miec całi etat. A ò retaniu naji kaszëbsczi spôdkòwiznë, to ju nawetka nie gôdóm... Rozmiejã, że niżódné protestë nick nie zmienią i na zymkù bãdzemë mielë pierszi pisemny egzamin. Sprawa je ju zamkłô i ni ma òd te òdstąpieniô. Nie bòjice sã, że wiele szkólnëch wërzasnie sã tegò egzaminu abò nie bãdze w sztãdze zdac i zôs bãdze felowac lëdzy do robòtë? Ni móm ò to strachù. Mëszlã, że pisanié pò kaszëbskù nie je jaż tak drãdżé. Chãtny mają téż wiele materiałów. Są ùczbòwniczi, rozmajité ksążczi, „Pomerania”, „Stegna”, zwãkòwé lopczi. Je sã z czegò pomerania luty 2012 Chùdzy jesmë ni mòglë, bò pò pierszé, je to logisticzno drãgô pòdjimizna, a pò drëdżé, dopiérze terô kùńczi sã tak chùtczi rost wielenë dzecy, co ùczą sã kaszëbsczégò. Zdôwô sã, że nôwiãkszi boom, czedë òb jeden rok na ùczbã rodny mòwë zapisywało sã nawetka ò 3 tës. dzecy wiãcy w przërównanim z ùszłim, ju minął. Terô spòdleczné pòtrzébnotë òstałë ju załatwioné i mòżemë zrobic krok wprzódk. Na jaczim spòdlim Karno Òbsądzywającé ò znajemnoce kaszëbsczégò jãzëka przëszëkòwało refòrmã? Jesmë wëszlë òd Europejsczégò Systemù Òpisënkù Jãzëkòwégò Sztôłceniô. W Pòlsce nen dokùmeńt je ùżiwóny do ùczbë cëzëch jãzëków, równak w Europie kòrzistają z niegò téż przë ùczbie mniészëznowëch jãzëków, np. katalońsczégò czë baskijsczégò. Jesmë mùszelë dopasowac zôpisë tegò Systemù do najich warënków i mòżlëwòtów. Mòżece ju terô zdradzëc, jak bãdze wëzdrzôł ten pisemny dzél egzaminu dlô szkólnëch kaszëbsczégò jãzëka? Rëchtëjemë szpecjalné zadania, jaczich przikładë pòkôżą sã na jinternetowi starnie Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô (www.kaszubi.pl). Tam téż szkólny nalézą lëteraturã, z chtërny wôrt je sã przëszëkòwac i wëmôgania sparłãczoné z egzaminã. Òkróm te prawie na ti starnie dô sã nalezc terminë i môl egzaminów, a téż fòrmùlarë zgłoszeniowé, chtërne szkólny i kańdidatowie mùszą wëpełnic i przesłac majlã. 9 edukacja regionalna Edukacji nie można zostawiać szkole Z dr Adelą Kożyczkowską z Instytutu Pedagogiki Uniwersytetu Gdańskiego o edukacji regionalnej i wstydzie etnicznym Kaszubów rozmawia Marek Adamkowicz. Sporo się mówi o konieczności prowadzenia edukacji regionalnej. Czy na pewno jest ona nam aż tak potrzebna? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, powinniśmy najpierw określić, czym jest edukacja regionalna. W literaturze znajdziemy wiele sposobów myślenia o „edukacji”. Najbliższy jest mi pogląd prof. Romany Miller, która wiąże edukację z socjalizacją, czyli uspołecznianiem. Procesy o charakterze edukacyjnym są przez nią rozumiane jako interwencja w związek człowieka i świata, prowadzona w sposób celowy i planowany, zwykle przez profesjonalnych wychowawców-edukatorów, np. w szkole. Trzeba jeszcze dodać, że miejscem, gdzie dzieje się socjalizacja, jest w dużej mierze dom i środowisko najbliższe dziecku (oraz dorosłemu). Mówi pani o pierwszym członie pojęcia „edukacja regionalna”. A co z drugim? W edukacji regionalnej granice świata, z którym człowiek buduje relacje, rzeczywiście są zawężone do regionu, w którym żyje (w sensie geograficznym), bądź do regionu, który żyje w człowieku (w sensie abstrakcyjnym, symbolicznym, czy też wspomnieniowo-wyobrażeniowym). Oczywiście, nie znaczy to, że pominięty zostaje świat poza regionem. Idzie raczej o to, by otworzyć 10 przed człowiekiem szansę poznania także tego, co najbardziej swojskie i bliskie. Profesor Kazimierz Kossak-Główczewski nazywa to „powrotem do domu, do źródeł życia każdego człowieka”. Jeśli tak rozumieć edukację regionalną, to jej celem byłoby otwieranie przed człowiekiem możliwości rozpoznawania tego, kim jest i skąd przychodzi. Inaczej do sprawy podchodzi prof. Jerzy Nikitorowicz. Uważa on, że edukacja regionalna jest wstępem do edukacji międzykulturowej. W pewnym sensie uwrażliwiałaby ona człowieka na możliwość spotkania z innym i na dialog w przestrzeni „pomiędzy” kulturami, w taki sposób, aby człowiek czegoś od człowieka i o człowieku mógł się uczyć. Który z tych poglądów jest pani bliższy? Do niedawna uwodziła mnie teza prof. Nikitorowicza, ale dziś myślę, że może też być odwrotnie: wielokulturowość może stanowić zaczyn edukacji regionalnej. Ponadto można edukację regionalną rozumieć jako edukację o kulturze regionu, jako stwarzanie człowiekowi możliwości uczestnictwa w kulturze symbolicznej – i wówczas trzeba ją pojmować jako nieodłączną część kształcenia ogólnego. Wobec powyższego odpowiedź na pytanie, czy edukacja regionalna jest potrzebna, wydaje się nasuwać sama. pomerania gromicznik 2012 Profesor Edmund Wittbrodt podkreśla, że sukcesem rządu Jerzego Buzka było wprowadzenie ścieżki regionalnej w oświacie… W podstawie programowej podpisanej przez ministra Wittbrodta edukacja regionalna była rozumiana jako część kształcenia ogólnego. Gwarantowała ona dostęp do kultury materialnej i symbolicznej regionu. Oczywiście, w praktyce wyglądało to różnie, w zależności od tego, jakim potencjałem dysponował nauczyciel-regionalista. Eksponowane było też inne, równie ważne albo i ważniejsze, myślenie o edukacji regionalnej. Pojmowano ją jako nieodłączną część edukacji obywatelskiej. Jej zadaniem było przygotować młodego człowieka do uczestnictwa w społeczeństwie (państwie), które jak zakładano, przynajmniej na poziomie regionów różni się wewnętrznie. Jest to pewien model obywatelskości i nie ma znaczenia, jak bardzo był/jest ów model dojrzały czy niedojrzały. To był dobry początek. Obecnie realizowana polityka oświatowa zmierza jednak w innym kierunku. Wydaje się, jakby w podstawie programowej, którą podpisała minister Katarzyna Hall, zapomniano o uczniach, nauczycielach i rodzicach oraz o tym, co dla tych edukacja regionalna ludzi jest najważniejsze. Tak jakby twórcy nowej podstawy nie mieli żadnego pomysłu na wychowanie. Nie wiadomo, o jakiego człowieka idzie w dzisiejszej szkole. I to się zapewne zemści. Nie można przecież projektować podstawy programowej wyłącznie jako katalogu celów wynikowych. To trochę jak administrowanie dzieckiem, z którego nauczyciel ma „zrobić” znormalizowanego ucznia – absolwenta systemu oświaty, będącego zaczynem równie znormalizowanego człowieka. Dziecko nie jest tu wartością autoteliczną, wartością samą w sobie. Minister Hall twierdziła, że wprowadzane zmiany wyjdą uczniom na dobre. Takie są oficjalne deklaracje. Niemniej, jeśli patrzeć na szkołę przez pryzmat nowej podstawy, to absolutnie nikogo nie może interesować, z jakim bagażem doświadczeń społecznych i psychicznych dziecko wchodzi do szkoły, co ono już potrafi, a co sprawia mu trudność. Paradoksem jest sytuacja, gdy dziecko przychodzi do zerówki i wszyscy udają, że ono jest analfabetą, podczas gdy dobrze czyta i pisze. Jedynym miernikiem na starcie jest rozpoznanie, czy dziecko spełni oczekiwania szkoły czy nie. A celem każdego kolejnego egzaminu jest kontrola poziomu napełniania ucznia konkretną szkolną wiedzą, która przydaje się zwykle tylko w szkole, choć i z tym różnie bywa. Co więcej, gotowość szkoły na przyjęcie dzieci o rok młodszych mierzy się ilością dostępnych materaców… W tak pomyślanej szkole z założenia nie może być miejsca dla edukacji regionalnej, bo popsuje ona robienie „znormalizowanego ucznia”. Jedyne, co się „jakoś” udaje w dzisiejszej szkole, to nauczanie języka i kultury mniejszości etnicznych i narodowych. Tyle że udaje się to tylko tym mniejszościom, które zostały zalegalizowane przez ustawę o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz o języku regionalnym, choć i z tym jest różnie. Sporo zależy od determinacji danej grupy mniejszościowej. W swoim wystąpieniu na konferencji dotyczącej wielokulturowości Pomorza, jaka niedawno odbyła się w Wojewódzkiej i Miejskiej Bibliotece Publicznej w Gdańsku, zwróciła pani uwagę, że w budowaniu tożsamości regionalnej niekoniecznie główną rolę powinna odgrywać szkoła. Moim zdaniem, istotne jest, aby szkoła nie była głównym miejscem, w którym to się odbywa. Trzeba bowiem pamiętać o jednej ważkiej kwestii: szkoła nie należy do człowieka czy jego najbliższej wspólnoty, ale do państwa. Wyłączam szkoły społeczne czy prowadzone przez związki wyznaniowe. Chociaż nie. Taka szkoła też do kogoś należy. Istotne jest więc, żebyśmy w końcu otwarcie zaczęli pytać o to, czyj interes jest realizowany poprzez edukację, a w konsekwencji i szkołę. pomerania luty 2012 Sądzi pani, że ktoś zabierze głos w tej sprawie? Mam nadzieję... W tym roku byłam na Bałkanach, w Kosowie. Państwo jest młode, za to problemy stare. Moją uwagę przykuła publiczna debata, w której nie tylko mówiono o tym, że prawo źle działa i trzeba je naprawić, ale także stawiano w niej pytania o edukację. Doktor Hasnije Iljazi z Katedry Filozofii Uniwersytetu w Prisztinie pytała w telewizji śniadaniowej, czyj interes ma realizować edukacja i jakimi cechami (cnotami) chce ona obdarzyć człowieka-ucznia, człowieka-nauczyciela, człowieka-rodzica. Jeśli szkołę pozostawimy tylko państwu, albo jakiejś organizacji, i to szkoła będzie wywierać największy wpływ na nasze dzieci, to będziemy mieli do czynienia z wypaczeniem idei konstruowania tożsamości regionalnej, zarówno osobowej, jak i zbiorowej. Jeśli jednak uznamy, że tożsamość ma być budowana tylko w szkole, a więc w sytuacji, gdy „odbierzemy” dzieci rodzicom, czyli oderwiemy dziecko od tego wszystkiego, co o nim stanowi i co definiuje, kim ono jest w momencie wejścia do szkoły, a także 11 edukacja regionalna w późniejszym okresie, to w pewnym sensie zmierzymy się z projektem jakiegoś „nowego człowieka” dla jakiegoś „nowego świata”. Konsekwencje takich działań znamy z przeszłości. Tworzenie „nowego człowieka” na podstawie „antropologicznej biologii”, to faszyzm, a tworzenie go, opierając się na „klasowej socjologii”, prowadzi do komunizmu. To są skrajne przykłady. Dlatego wolałbym raczej zastanowić się nad tym, do czego powinna prowadzić edukacja regionalna na Pomorzu, przy czym szczególnie interesują mnie Kaszuby, gdzie jak wiadomo, w szkołach uczy się języka regionalnego. Rzeczywiście, przytoczyłam skrajne przykłady, ale powinniśmy pamiętać o tych niebezpieczeństwach. Podobne rzeczy dzieją się i dzisiaj, wprawdzie daleko od nas, niemniej możemy je obserwować w telewizji. Wracając jednak do Kaszubów, trzeba zaznaczyć, że dzieje ich dążeń oświatowych to historia idei, która liczy sobie ponad 160 lat. Jej początek wiązany jest z Florianem Ceynową. To on przypomniał nam, Kaszubom, o naszym istnieniu. Najważniejszym elementem prowadzonych przez niego działań była edukacja, dziś powiedzielibyśmy: regionalna. Ceynowa i później Młodokaszubi odwoływali się do określenia „edukacja szczepowa”. Jej celem było budzenie świadomości Kaszubów. Nie była to jednak edukacja szkolna. Odbywała się ona poza szkołą i była wiązana z szeroko rozumianą działalnością kulturalną. Co ciekawe, chętnie odwoływano się wówczas do aspektów politycznych. Pisali o tym wprost zwłaszcza Młodokaszubi. Świętopełk Sudomski wyjaśniał na łamach „Gryfa. Pisma dla spraw kaszubskich”, że polityczny cel pracy Młodokaszubów wiąże się z pracą edukacyjną nakierowaną na budzenie świadomości. Polityka nie była tu rozumiana jako przynależność partyjna czy sztuka zarzą12 dzania państwem. Podobnie jak dziś szło o urzeczywistnianie dwóch celów: kulturowego i ekonomicznego (gospodarczego). Na czym to polegało? W pierwszym przypadku chodziło o odbudowanie i rozwijanie kultury kaszubskiej. Ważna była tu praca nad normalizacją języka kaszubskiego oraz dokumentowanie materialnych i niematerialnych wytworów kultury. Dążenia te wiązały się także z chęcią pokazania Polakom kultury kaszubskiej. Drugi cel dotyczył budzenia świadomości w sferze ekonomicznej oraz wskazywania, że edukacja zawodowa i ogólna (nie kaszubska, ale kształcenie w obrębie kultury większościowej) mają znaczenie dla późniejszego życia i dobrobytu. Trzeba oczywiście pamiętać o ówczesnym kontekście politycznym. Okres zaborów w swoisty sposób „sprzyjał” Kaszubom, bo geograficznie i historycznie Kaszuby były pojmowane, tak jak i teraz, jako część Polski, a mowę kaszubską traktowaną jako „synonim” mowy polskiej. Kaszubskość rozumiano więc jako politykę kulturową propolską i jednocześnie antyniemiecką. Jednak zarówno po stronie polskiej, jak i kaszubskiej – wyjątkowo użyję takiego rozróżnienia – były osoby, które zarzucały najpierw Ceynowie, a później Młodokaszubom dążenia separatystyczne. Okazało się bowiem, że działania związane z budzeniem świadomości Kaszubów, a więc dotykające kwestii tożsamościowych, łączą się ze zdrowo pojmowaną autonomią, czyli ze świadomym dostrzeganiem m.in. różnicy etnicznej i językowej jako różnicy kulturowej. Stopniowo zaczęła też kiełkować w Kaszubach potrzeba dążeń wolnościowych. Nie chodzi tu o wolność rozumianą jako anarchia czy separatyzm, ale o wolność jako prawo do samostanowienia o sobie i swej kulturze, a zatem także o prawo do edukacji swoich dzieci. Z tym prawem wiąże się pomerania gromicznik 2012 jednak obowiązek, jaki muszą przyjąć na siebie Kaszubi. Obowiązek dbania o kulturę kaszubską na równi z kulturą polską, i odwrotnie. A także troszczenie się o edukację dzieci i własną. Chodzi tu nie tylko o poznawanie języka i kultury kaszubskiej, ale także o kształcenie ogólne i zawodowe. Są to sprawy aktualne i dzisiaj… To prawda. Przed Zrzeszeniem Kaszubsko-Pomorskim, jako reprezentacją m.in. rdzennych mieszkańców Pomorza, stoją zadania związane z polityką kulturową, a w węższym znaczeniu, z polityką edukacyjną. Mam na myśli projektowanie i realizację działań szkolnych i pozaszkolnych. Pamiętajmy jednak, że Zrzeszenie budząc i pogłębiając w Kaszubach ich świadomość, jednocześnie wciąż musi rozbrajać ich wstyd etniczny. Wstyd? Właśnie tak. Budzenie świadomości szczepowej i uwrażliwianie Kaszubów na kwestie tożsamościowe obudziło w nich, czy też wytworzyło, trudno to jednoznacznie określić, poczucie wstydu. Profesor Brunon Synak napisał, że wstyd Kaszubów był i jest związany z językiem kaszubskim. Ale nie z językiem jako takim, tylko z tym, co za nim się kryje: a w zasadzie ze znaczeniami, jakie mu nadawano. Są to takie pojęcia, jak „chłopskość”, „wsiowość”, także brak wykształcenia. Myślę, że na wstyd Kaszubów złożyło się też wiele innych elementów, chociażby mit o tym, że socjalizowanie dziecka w mowie kaszubskiej jest przyczyną upośledzenia umysłowego. Co ciekawe, pogląd ten został „potwierdzony” na początku lat 70. XX wieku „badaniami naukowymi” realizowanymi przez studentów, a nie naukowców [podkreśl. AK] Wydziału Lekarskiego Akademii Medycznej w Gdańsku oraz Psycho- ruch młodokaszubski i jego dziedzictwo logii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Podobnym mitem jest przekonanie, że język kaszubski przeszkadza w nauce języka polskiego. Jeśli do takich poglądów dodamy istniejące, zdaniem niektórych, podobieństwo brzmieniowe języków kaszubskiego i niemieckiego, to wyjdzie z tego wszystkiego „wsiowy głupek, który z pewnością miał dziadka w Wehrmachcie”. Wstyd, o którym mówię, nazwaliśmy z profesorem Kossak-Główczewskim wstydem etnicznym. Jedną z jego konsekwencji jest, niestety, skuteczne odstraszanie Kaszubów od używania własnego języka. Muszę tu zaznaczyć, że z podobnym problemem wstydu etnicznego do dziś borykają się Ślązacy. Niezależnie od kwestii wspomnianego wstydu wielu Kaszubów pyta się: Po co uczyć dzieci kaszubskiego? Do czego jest on potrzebny? Może do tego, żeby – mimo wszystko – różnić się? Zobrazuję to pewnym kaszubskim daniem – potrawką z kury w białym sosie. Wszyscy ją znają. Danie jest podawane na świąteczny, celebrowany obiad, a składa się z czterech wyrazistych smaków i czterech wyrazistych konsystencji oraz kolorów: ryżu, słodko-kwaśnego sosu, rodzynek i mięsa. Najistotniejsza w tej potrawie jest autonomiczność, różnienie się poszczególnych składników. Autonomiczność, a więc jakaś wolność, prawo do różnienia się. Zwróćmy uwagę na to, że żaden ze składników nie jest podawany na osobnym talerzu. Danie serwowane w ten sposób zamieniłoby się w cztery różne potrawy i prysnąłby czar świątecznego obiadu. Ta właśnie autonomiczność smaku, konsystencji i koloru każdego składnika sprawia, że można je podać na jednym talerzu i wspólnie tworzą one jedno, doskonałe danie. A teraz wyobraźmy sobie to samo, tylko w postaci zmiksowanej… Wytyczyli nowe drogi (część 1) Nie można opisać i zrozumieć fenomenu regionalizmu kaszubskiego bez uwzględnienia dorobku i myśli kręgu osób, które zwykliśmy nazywać ruchem młodokaszubskim. C E Z A RY O B R AC H T- P RO N DZ Y Ñ S K I Ruch ten pojawił się na przełomie XIX i XX wieku i na zawsze odmienił kulturę kaszubską, wypracował nową formułę ideową regionalizmu, wreszcie – stworzył pierwsze instytucje kaszubskie. Czas, czyli kontekst historyczny O Młodokaszubach wiemy już bardzo dużo. Mamy naukowe i popularne biografie oraz bardzo wiele szkiców i artykułów poświęconych najwybitniejszym postaciom w tym środowisku – są biografie Aleksandra Majkowskiego, Jana Karnowskiego, ks. Leona Heykego, Franciszka Sędzickiego. Dobrze opisano najważniejsze ich przedsięwzięcia – pismo „Gryf”, Koło Kaszubologów w Pelplinie, dzieło Izydora i Teodory Gulgowskich, Muzeum Pomorsko-Kaszubskie w Sopocie. Wydano najważniejsze dzieła Młodokaszubów, które do dziś stanowią największe dokonania w literaturze kaszubskiej. Przeprowadzono też bardzo wiele akcji upamiętniających – są pomniki, tablice, obeliski, okolicznościowe medale, dziesiątki seminariów i konferencji. Ale jednocześnie ciągle uderza powierzchowność wiedzy o ich życiu i myśli, sprowadzającej się najczęściej do swoistych zaklęć typu „trójca Młodokaszubów” i „co kaszubskie, to polskie”… Tymczasem aby zrozumieć to, kim dzisiaj jako społeczność kaszubska jesteśmy, musimy dogłęb- pomerania luty 2012 nie poznać i przemyśleć dokonania pokolenia, które wytyczyło nowe drogi ruchu kaszubskiego ponad sto lat temu. Zacznijmy od uświadomienia sobie czasu i kontekstu historycznego, w jakim dochodzi do pojawienia się tegoż ruchu. Prof. Gerard Labuda, omawiając syntetycznie główne przyczyny „odżycia ducha narodowego na Pomorzu Gdańskim, w tym również na Kaszubach” w II połowie XIX wieku, wskazywał na wzmożone migracje ludności, również niemieckiej, pruską akcję kolonizacyjną i opór przeciw niej, Kulturkampf, połączony z walką z językiem polskim w Kościele i szkole, rozszerzenie prawa wyborczego, wciągnięcie nowych grup ludności w życie publiczne (proces demokratyzacji służący aktywizacji warstwy chłopskiej) i wreszcie narodziny rodzimej inteligencji polskiej. Tym jednak, co było specyficzne dla Pomorza i co wyróżniało ten region spośród innych ziem zaboru pruskiego, była „kwestia kaszubska”. Zmiany społeczne, polityczne, demograficzne, edukacyjne etc. doprowadziły do pojawienia się specyficznego i nowego środowiska, które zwykliśmy określać ruchem młodokaszubskim. Główne dylematy z nim związane G. Labuda przedstawiał następująco: „a) ruch młodokaszubski był dziełem młodej inteligencji kaszubskiej, wobec tego powstaje pytanie, w jakim stopniu wyrażał on stan świadomości 13 ruch młodokaszubski i jego dziedzictwo pozostałych warstw społeczności kaszubskiej; b) ruch młodokaszubski, podtrzymując zasadniczą ideę Ceynowy odradzania świadomości narodowej Kaszubów przez pielęgnowanie pierwiastków rodzimych, nie usuwał potencjalnej dwutorowości, iż to odrodzenie mogło rozwijać się zarówno w kierunku podtrzymywania tradycyjnej wspólnoty politycznej, kościelnej i kulturalnej z polszczyzną, jak też w kierunku własnej odrębności kulturowej (w takim przypadku stawał się on, chcąc nie chcąc, elementem gry w szerszym konflikcie polsko-niemieckim); c) ruch ten, co było niemożliwe do uniknięcia, sprowadzając kwestię odrębności języka kaszubskiego do dziedziny rozważań »czysto teoretycznonaukowej«, zamykał oczy na oczywisty fakt, że zagadnienie tej odrębności stało się od razu faktem natury politycznej w określaniu przynależności narodowej w urzędowych statystykach rządu pruskiego”. Kim byli ci ludzie? Zwykle krąg Młodokaszubów sprowadza się do trzech, czterech osób… Tymczasem było to środowisko znacznie szersze i mocno wewnętrznie zróżnicowane. Wystarczy sięgnąć do najważniejszego dokumentu opisującego proces narodzin tego środowiska, czyli do Mojej drogi kaszubskiej Jana Karnowskiego i prześledzić przypisy biograficzne opracowane przez wydawcę tych wspomnień prof. Józefa Borzyszkowskiego, aby stwierdzić, że było to kilkadziesiąt osób, nie zawsze zresztą mających korzenie kaszubskie, ale zafascynowanych kulturą kaszubską. Zwykło się też mówić, że była to grupa „młodej inteligencji”. Jednak sami Młodokaszubi odżegnywali się od myślenia wyłącznie w kategoriach pokoleniowych. I rzeczywiście – były wśród nich osoby starsze nawet o kilka dekad od A. Majkowskiego, nie mówiąc o J. Karnowskim czy ks. Heyce. Przykła14 dem może być prezes Towarzystwa Młodokaszubów, urodzony w Rabacinie pod Bytowem w 1856 r. ks. Ignacy Cyra. Albo Roman Janta-Połczyński z Żabiczyna (ur. 1849), poseł kaszubski, działacz społeczny i gospodarczy, osoba wspierająca i „Gazetę Gdańską”, i „Gryfa”, sygnatariusz Odezwy w sprawie założenia organizacji młodokaszubskiej, przewodniczący zebrania założycielskiego Towarzystwa Młodokaszubów oraz prezes Towarzystwa Muzeum Kaszubsko-Pomorskiego w Sopocie. Tym, co łączyło cały krąg młodokaszubski, było jednak pewne wspólne doświadczenie biograficzne. Pamiętać trzeba, że choć były to osoby wywodzące się z różnych kręgów społecznych (z dominacją warstw ludowych: gburów, rzemieślników, drobnomieszczaństwa), to z drugiej strony niemal wszyscy przeszli podobny proces kształcenia, zaliczając przede wszystkim klasyczne gimnazjum niemieckie oraz w większości przypadków studiując na niemieckich uniwersytetach. To doświadczenie biograficzne i droga kształcenia są o tyle ważne, że ówczesny system oświatowy był nastawiony na „tworzenie” oddanego obywatela państwa prusko-niemieckiego, ale jednocześnie był to system dający bardzo dobre wykształcenie i otwierający ogromne szanse społecznego awansu. Każdy, kto kończył gimnazjum z maturą, a szczególnie uniwersytet, mógł liczyć na możliwość zrobienia znakomitej kariery, czy to w rozrastającym się aparacie państwowym, czy w kwitnącej gospodarce. A pamiętajmy, że Niemcy końca XIX i początku XX wieku to kraj przeżywający ogromny rozwój w każdym wymiarze. Gospodarka niemiecka stawała do rywalizacji z potęgami ówczesnego świata, głównie Wielką Brytanią, postęp technologiczny i modernizacja przemysłu budziły wielkie poczucie dumy. Gwałtownie rozwijały się ośrodki miejskie, na czele z Berlinem, będące naocznym dowodem żywot- pomerania gromicznik 2012 ności społeczeństwa niemieckiego i miejscem, gdzie najlepiej wyczuwało się puls cywilizacyjnej rewolucji. Państwo działało sprawnie i było otaczane prawdziwym kultem. A niemiecka sztuka, literatura, muzyka i filozofia uznawane były za szczytowe wytwory ducha ludzkiego. Każdy młody człowiek, kształcąc się w gimnazjum i szczególnie na uniwersytecie, zderzał się z tą rzeczywistością, która była atrakcyjna, uwodziła i dawała ogromne możliwości osobistego i zawodowego rozwoju. Za jedną cenę – narodowej asymilacji! Był to bowiem okres rozbudzania nacjonalistycznych emocji, których efektem końcowym była I wojna światowa. Dokonanie innego wyboru życiowego było w istocie aktem niezwykle heroicznym, szczególnie w sytuacji osób wywodzących się z biednych rodzin. Ludziom tym pozostawały w zasadzie cztery drogi kariery (pomijając możliwość odziedziczenia gospodarstwa rolnego), mogli zostać lekarzem, adwokatem, księdzem czy też ekonomistą w dopiero rozwijającym się sektorze polskich instytucji gospodarczych. Żadna z nich nie była usłana różami i w porównaniu z ofertą, którą mogło złożyć młodemu człowiekowi państwo niemieckie, było to doprawdy niewiele. A mimo to właśnie takiego wyboru Młodokaszubi dokonywali. Przesłanką zaś do tego były ich wybory ideowe i narodowe. Polskość – szansą Kaszubów na przetrwanie Przywołany wyżej kontekst historyczny jest bardzo istotny dla zrozumienia dokonanego przez Młodokaszubów świadomego wyboru na rzecz polskości. Pamiętajmy bowiem, że na Pomorzu nie było równowagi między kulturą niemiecką a polską. Ta pierwsza dominowała bezwzględnie – język niemiecki był nie tylko językiem administracji, edukacji, życia gospodarczego i politycznego. Dominował też w życiu codziennym, a przede wszystkim był językiem awansu społecznego. Z kolei kultura ruch młodokaszubski i jego dziedzictwo polska była daleka, często bardzo słabo znana, w wielu wypadkach mało zrozumiała. A język polski wypierany był nie tylko z życia publicznego, ale w końcu nawet z nauczania religii, co zresztą doprowadziło do słynnego strajku szkolnego. Młodokaszubi mieli pełną świadomość atrakcyjności kultury i cywilizacji niemieckiej i siły jej oddziaływania asymilacyjnego. Pisali o tym po wielokroć. Wiedzieli więc, że jeśli nie podejmie się żadnej skutecznej przeciwakcji, to Kaszubi w krótkim czasie zostaną całkowicie zasymilowani, tak jak się to stało na Pomorzu Zachodnim. Wybierają więc świadomie orientację polską, widząc w kulturze polskiej szansę (choć nie gwarancję) na przetrwanie w żywiole niemieckim. Wybór był dokonywany w sytuacji, gdy nikt nie wiedział, że za kilkanaście lat Polska odzyska niepodległość (choć o tym marzono), gdy należało się liczyć z przykrymi konsekwencjami – szykanami, ograniczeniem możliwości zaspokojenia aspiracji życiowych, czasami wręcz więzieniem lub zmuszeniem do emigracji. Warto podkreślić, że niemal wszyscy Młodokaszubi przeszli przez tajne kółka samokształceniowe, czyli przez ruch filomacki. Oni uczyli się Polski potajemnie, nielegalnie, ryzykując swoim losem, a wielki proces filomatów w Toruniu w 1901 r. był przestrogą przed tym, co może spotkać każdego angażującego się w takie działania. Trudny wybór Oczywiście, relacje kaszubsko-polskie w ówczesnych realiach Prus Zachodnich wcale nie były takie proste. Część polskich działaczy narodowych, zwłaszcza konserwatywnych, przyjęła z niechęcią pojawienie się nowego aktora na scenie publicznej. Aktora w dodatku od razu bardzo aktywnego, żywiołowego, pomysłowego i głośnego. A pamiętajmy, że inicjatywy Młodokaszubów były różnorodne: pismo „Gryf”, które było zjawiskiem uni- Dr Aleksander Majkowski. Źródło: www. najigoche.kaszuby.pl katowym, prezentującym bardzo wysoki poziom intelektualny i edytorski, wystawa historyczno-etnograficzna w Kościerzynie, muzeum w Sopocie, twórczość literacka pisana w języku kaszubskim, aktywność publicystyczna. Młodokaszubi nie kryli się ze swoimi aspiracjami, a swoje postulaty wyrażali wprost, wykorzystując wszelkie wówczas dostępne kanały komunikacji, przede wszystkim prasę. Charakterystyczne przy tym, że z większym zainteresowaniem i otwartością spotkali się w Poznaniu czy Warszawie niż na Pomorzu. Tu oskarżenia pod ich adresem poszły tak daleko, że doszło do głośnego procesu A. Majkowskiego z pelplińskim „Pielgrzymem”, w którym rozgoryczony twórca „Gryfa” przed pruskim sądem musiał udowadniać, że nie jest odszczepieńcem zdradzającym sprawę polską. Trzeba w tym miejscu podkreślić, że kwestia relacji kaszubsko-polskich miała dla Młodokaszubów znaczenie zasadnicze. W ich myśleniu zawsze wyraźne było napięcie między przekonaniem o ko- pomerania luty 2012 nieczności ochrony własnej kultury (zwłaszcza języka), będącej podstawą poczucia odrębności, a z drugiej strony przekonaniem o silnej więzi z narodem polskim. Łączność z Polską była dla nich sprawą fundamentalną, centralną – w realiach rozbiorowych bez wyboru na rzecz polskości Kaszubi byli ich zdaniem skazani na zatracenie. Ale pamiętać trzeba, że wcale nie był to wybór oczywisty, a tym bardziej najłatwiejszy, nie tylko z powodów przywołanych wyżej. Oto bowiem Młodokaszubi doskonale zdawali sobie sprawę z tożsamościowego rozbicia społeczności kaszubskiej, z labilności postaw narodowych, a przede wszystkim z gwałtownie postępującej asymilacji w kulturze niemieckiej, która wówczas jawiła się jako niezwykle atrakcyjna, nośna… I wcale nie była odbierana przez przeciętnych Kaszubów jako obca. Tym trudniejsze stawało zadanie przed nimi, tym większe wyzwanie. Dokończenie artykułu wraz z wyborem tekstów Młodokaszubów w kolejnym numerze „Pomeranii”. 15 Rok Młodokaszubów Młodokaszubi z Kociewia Nie tylko na Kaszubach – ślady działalności Towarzystwa Młodokaszubów odnajdziemy w każdym powiecie województwa pomorskiego i niemal w każdej miejscowości. Warto przypomnieć, że w tym stowarzyszeniu działali także Kociewiacy. K RZ YS Z TO F KO R DA Pasjonaci Pomorza spotkali się w Gdańsku Na zjazd młodokaszubski, który odbywał się w lokalu Bildungsvereinhaus przy ulicy Hintergasse 16 I (obecnie Podmurna I) w Gdańsku w dniach 20 i 21 czerwca 1912 roku, przybyło ok. sześćdziesięciu przedstawicieli z całych Kaszub – Pomorza, wśród nich Franciszek Kręcki, Bernard Filarski i A. Konieczny z Gdańska oraz Józef Żynda i Antoni Miotk z Pucka, a także osoby spoza Pomorza: Leon Rutkowski z Płońska, Gustaw Olechowski z Warszawy, Franciszek Szreder i Bernard Chrzanowski z Poznania. W zjeździe uczestniczyli również pasjonaci regionu z Kociewia, Józef Wrycza, Bolesław Piechowski, Izydor Brejski i Bernard Sojecki, związani ze środowiskiem „Gryfa” – pisma wydawanego od 1908 roku w Kościerzynie przez Aleksandra Majkowskiego. Przybyli nań również m.in. redaktor Leon Kowalski i urzędnik bankowy Włodzimierz Kaczmarek, obaj ze Starogardu Gdańskiego, oraz pochodzący z tego miasta ks. Klemens Przewoski, a także Paweł Spandowski z Pelplina (znany ekonomista) oraz dentysta z Nowego – Hirsch. 16 Powstanie Spółki Wydawniczej „Gryf” Czwórka najaktywniejszych Młodokaszubów z Kociewia – Józef Wrycza, Bolesław Piechowski, Izydor Brejski i Bernard Sojecki – uczestniczyła w spotkaniach poprzedzających gdański zjazd z 1912 roku. Wzięli oni udział w zjeździe działaczy młodokaszubskich w Sopocie 1 września 1909 roku. Celem spotkania było założenie spółki wydawniczej, omówienie spraw kaszubskich i kwestii związanych z wydawaniem czasopisma „Gryf”. W obradach uczestniczyli również m.in. Aleksander Majkowski, redaktor „Gryfa”, Franciszek Kręcki, Alfons Chmielewski, Józef Englich, Bernard Filarski, Kamil Kantak. Józef Wrycza i Ignacy Brejski weszli w skład Rady Nadzorczej utworzonej na sopockim zjeździe spółki wydawniczej „Gryf”. A w następnym roku Józef Wrycza wraz z Bernardem Sojeckim znaleźli się w komitecie organizacyjnym zjazdu młodokaszubskiego Utworzenie Towarzystwa Młodokaszubów W sierpniu 1912 roku, dwa miesiące po zjeździe w Gdańsku, odbyło się kolejne spotkanie, na którym powołano Towarzystwo Młodokaszubów. Prezesem wybrano pomerania gromicznik 2012 Dr Bernard Sojecki – Młodokaszuba z Kociewia. Fot. ze zbiorów Bogdana Soleckiego z Pelplina ks. Ignacego Cyrę z Drzycimia w Borach Tucholskich (pochodzącego z ziemi bytowskiej), sekretarzem został zaś lekarz – Aleksander Majkowski, spiritus movens tego ruchu. Członkami organizacji byli poeci, działacze regionalni, oświatowi, ekonomiści, dziennikarze, itd. Zadania zapisano w statucie, w punkcie pierwszym odnotowano, że „celem T.M.K. jest praca nad podniesieniem Kaszubów – Pomorzan pod względem kulturalnym, politycznym i ekonomicznym”. Rok Młodokaszubów Ustalenie zasad pisowni kaszubskiej We wrześniu 1912 roku, miesiąc po spotkaniu założycielskim Towarzystwa Młodokaszubów, w Kościerzynie zorganizowano zjazd pisarzy młodokaszubskich. Przyjęto na nim zasady pisowni kaszubskiej. W zjeździe uczestniczyli także Młodokaszubi z Kociewia: Józef Wrycza, Bolesław Piechowski oraz Franciszek Smelkowski z Gniewu, piszący w „Gryfie” pod pseudonimem Gniewosz. Niestety niewiele wiemy o tym ostatnim. Na temat pozostałych mamy więcej informacji. Sylwetki kociewskich Młodokaszubów Mocno zaangażował się w ruch młodokaszubski ks. Józef Wrycza (1884–1961). Urodził się w Zblewie. Studiował teologię w seminarium w Pelplinie w latach 1904–1908. Podczas studiów działał w kole historycznym. Został również członkiem Kaszubskiego Towarzystwa Ludoznawczego (Verein für Kaschubische Volkskunde). Następnie podjął współpracę z Aleksandrem Majkowskim. Opublikował dwa artykuły na łamach „Gryfa” (Coś niecoś o przydomkach szlachty kaszubskiej i Zniemczona szlachta kaszubska). Jak wspomniano, uczestniczył także w pracy spółki wydawniczej „Gryf”. Ponadto był członkiem komisji biblioteczno-muzealnej Młodokaszubów, która zajęła się m.in. utworzeniem biblioteki i Muzeum Kaszubsko-Pomorskiego w Sopocie. Pasję kaszubską rozwijał także później. Jako żołnierz Frontu Pomorskiego generała Józefa Hallera, 10 lutego 1920 roku uczestniczył w zaślubinach Polski z morzem. Podczas mszy odprawionej w Pucku z okazji tej uroczystości wygłosił kazanie, przywołując w nim słowa Derdowskiego „Nie ma Kaszëb bez Polonii” i wskazując na ważną rolę Kaszubów w zachowaniu morza dla Polski. W 1924 roku został Ksiądz Józef Wrycza z grupą uczennic z Seminarium Nauczycielskiego w Toruniu przy pomniku Derdowskiego. Fot. ze zbiorów Aleksandry i Lecha Zdrojewskich ze Zblewa proboszczem w Wielu. Sześć lat później wystawił tam pomnik Hieronima Derdowskiego i następnie wydał jego dzieła: O panu Czorlińscim co do Pucka po sece jachoł, Jasiek z Knieji i Kaszube pod Widnem. Był bardzo zaangażowany w działalność społeczno-oświatową i kulturalną, a nade wszystko polityczną (z ramienia Narodowej Demokracji). pomerania luty 2012 W środowisku Młodokaszubów ważną rolę odgrywał także ks. Bolesław Piechowski (1885–1942). Urodził się we wsi Osówek w powiecie starogardzkim. W 1909 roku wstąpił do seminarium duchownego w Pelplinie. Podczas studiów poznał studenta-kleryka Jana Karnowskiego, założyciela Koła Kaszubologów, z którym blisko 17 Rok Młodokaszubów współpracował. Piechowski został członkiem tego koła i podczas spotkań wygłaszał odczyty: O kaszubskim przemyśle domowym, Szerzenie idei młodokaszubskiej, Stan kulturalny na Kaszubach w zeszłym stuleciu, Kaszubi a rząd pruski w ubiegłych 80-ciu latach. Po opuszczeniu seminarium przez Jana Karnowskiego przewodniczył Kołu Kaszubologów, do czasu jego zawieszenia w drugiej połowie 1910 roku. Aktywnie uczestniczył w ruchu młodokaszubskim, brał udział w zebraniach, propagował czytelnictwo „Gryfa” w seminarium. W jednym z numerów tego pisma zamieścił artykuł zatytułowany Przyczynki do życiorysu Derdowskiego. Był działaczem społeczno-oświatowym i poetą. Publikował pod pseudonimami Bolesław Leliwa i Kossobudzki. Kolejny Młodokaszuba z Kociewia Bernard Sojecki (1878-1927) był lekarzem. Pochodził z Kościerzyny. W semestrze zimowym 1901/1902 studiował medycynę w Monachium z Aleksandrem Majkowskim. Pracował w Nowem nad Wisłą. W grudniu 1907 roku rozpoczął pracę w Pelplinie w miejsce doktora Izydora Brejskiego. Izydor Brejski (1872–1935) urodził się w Pączewie w powiecie starogardzkim. W 1900 roku ukończył studia medyczne w Berlinie. Pracował początkowo jako lekarz w Pelplinie, a od grudnia 1907 roku w Toruniu. Od 1920 do 1922 był posłem na Sejm Ustawodawczy. Paweł Spandowski (1885–1918) – ekonomista i działacz spółdzielczy. Urodził się w Chełmnie. Od 1904 do 1906 roku studiował teologię w Pelplinie, po odejściu z seminarium kontynuował studia we Fryburgu Badeńskim i Monachium. W 1909 roku uzyskał doktorat z ekonomii. Z Kociewiem związał się po studiach, pracował w zarządzie banku ludowego w Pelplinie (wcześniej też w Lubawie). Podczas zjazdu młodokaszubskiego mieszkał w Pelplinie, ale następnie 18 przeniósł się do Poznania. Publikował na łamach „Gryfa” artykuły o tematyce ekonomicznej. W zjeździe młodokaszubskim w Gdańsku uczestniczył również Leon Kowalski (1882–1952). Urodził się w Rombarku w powiecie starogardzkim. Był to działacz społeczny i narodowy, filomata, drukarz, bibliotekarz. Mieszkał w Starogardzie (Gdańskim). Był właścicielem drukarni i wydawcą „Naszej Gazety” w latach 1910–1914. Uczestniczył w powstaniu wielkopolskim, po jego zakończeniu, do 1921 roku służył w wojsku polskim. W latach 1922–1923 pełnił funkcję starosty kartuskiego, a od 1923 do 1927 – kościerskiego, następnie, do 1932 roku, był starostą świeckim. Ksiądz Klemens Przewoski (1886–1976) urodził się w Starogardzie (Gdańskim). W czasie studiów w Pelplinie został członkiem Koła Kaszubologów i związał się z Młodokaszubami. Był działaczem społecznym. Od 1925 roku pełnił funkcję proboszcza w Gdyni-Oksywiu. Z zamiłowania był historykiem. Dwaj pozostali Kociewiacy uczestniczący w zjeździe młodokaszubskim to Włodzimierz Kaczmarek – urzędnik bankowy ze Starogardu Gdańskiego, który chciał rozwinąć intensywną działalność oświatową na Kaszubach, i dentysta Hirsch z Nowego. To jedyne informacje na ich temat. W zjeździe brali udział również księża pracujący na Kociewiu, ale niepochodzący z tego regionu: ks. Jan Zakryś (1875–1935), proboszcz parafii w Klonówce, i ks. Stanisław Roehle (1885–1966), wikary w Lubichowie k. Starogardu Gdańskiego. Aktywni w ruchu kaszubskim – w ramach Koła Kaszubologów z Pelplina współpracującego z Młodokaszubami – byli także dwaj inni Kociewiacy: Feliks Szuchmielski (1885–1959), urodzony w Świeciu, oraz Michał Strehl (1884–1953) urodzony w Nowym Dworze k. Starogardu Gdańskiego. pomerania gromicznik 2012 Ksiądz Bolesław Piechowski. Fot. ze zbiorów prof. Józefa Borzyszkowskiego Odkryjmy na nowo ruch młodokaszubski Moim zdaniem niewielu obecnie wie lub pamięta (poza znawcami dziejów), że w ruchu kaszubsko-pomorskim uczestniczyli również Młodokaszubi z Kociewia, a kilku z nich odgrywało w nim znaczną rolę obok Majkowskiego, Karnowskiego, Heykego i Kręckiego. Nazwanie roku 2012 Rokiem Młodokaszubów jest okazją do przypomnienia sylwetek członków tej organizacji z danego regionu lub z danym regionem związanych, nie tylko z Kociewia, ale i z Ziemi Chełmińskiej, Wielkopolski oraz przede wszystkim z Kaszub. Nie znamy, niestety, nazwisk wszystkich uczestników ruchu młodokaszubskiego. Pewnych osób, o których wiemy, że uczestniczyły w zjeździe, nie jesteśmy w stanie szerzej przedstawić. Większość jednak możemy ukazać i spopularyzować. Niemal w każdej miejscowości na Pomorzu, zwłaszcza na Kaszubach, jesteśmy w stanie przypomnieć ten ruch, opierając się na pozostałościach działalności lokalnych Młodokaszubów. rocznice „Wiek Andrzeja Bukowskiego” Pod takim szyldem zapowiedziano na okładce „Pomeranii” 2/1998 artykuł prof. Józefa Borzyszkowskiego o zmarłym rok wcześniej prof. Andrzeju Bukowskim, który zasłynął jako kaszubski polonista (w obu znaczeniach tego słowa). Napisał też najsłynniejszą książkę o Kaszubach, choć za Kaszubami nie przepadał i toczył z nimi boje. Niedawno minął wiek od jego urodzin, prawie niezauważony, a teraz mamy 15-lecie jego śmierci. SŁAWOMIR CHOLCHA Powodów tej ciszy nad grobem jest kilka. Prof. Bukowski był indywidualistą i żadnego większego kręgu wokół siebie nie stworzył (a jeśli już łączył, to przeciwników). Jego poglądy były skrajne i ruch kaszubsko-pomorski od nich obecnie odszedł. Osobowość badacza stwarzała mu spore problemy w funkcjonowaniu w środowisku. Jego mnogie publikacje rozsiane są po trudno dostępnych periodykach, a najważniejsza książka ukazała się przed wieloma dekadami i żyje prawie wyłącznie w przypisach. Powoli zapominamy, kim był i co zdziałał. Na Uniwersytecie Poznańskim Prof. Andrzej Bukowski, polonista, historyk literatury, redaktor, publicysta, wydawca i działacz regionalny, profesor zwyczajny, wykładowca Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Gdańsku i Uniwersytetu Gdańskiego, urodził się 30 listopada 1911 r. w Starych Polaszkach na pograniczu Kaszub i Kociewia. W rodzinnej wsi ukończył szkołę podstawową. W l. 1923–31 chodził do gimnazjum w Kościerzynie, gdzie mieszkał w bursie. Tam zaczął tworzyć – na początku wiersze. Po szkole odbył roczną służbę wojskową (1931– 32) we Włodzimierzu Wołyńskim. Od 1932 r. studiował polonistykę na Uniwersytecie Poznańskim, gdzie w 1936 r. obronił pracę magisterską Życie literackie i kulturalne na Pomo- rzu w latach 1848–1886, napisaną pod kier. prof. Romana Pollaka. Może tu zainteresował się problematyką pomorską i kaszubską i wszedł w kręgi działaczy regionalnych. Miał wtedy wszak poglądy endeckie, był też gorliwym katolikiem. Ale po śmierci Piłsudskiego napisał o nim rzewny tekst, przypomniany po latach przez wrogów. Edytor prac Majkowskiego i Derdowskiego Po studiach Bukowski pracował i działał w Toruniu. Był m.in. redaktorem dwumiesięcznika „Teka Pomorska”, wychodzącego w latach 1936–38. Z ramienia Zrzeszenia Miłośników Kaszubszczyzny „Stanica” koordynował prace nad pośmiertnym wydaniem powieści Aleksandra Majkowskiego Życie i przygody Remusa (Toruń 1939), do której napisał przedmowę, a samodzielnie wydał Pisma prozą Hieronima Derdowskiego (Kartuzy 1939). Zbierał materiały do pracy doktorskiej o ruchu kaszubskim, udzielał się w Polskim Radiu. Zawarł również związek małżeński. Dość szybko doczekał się trojga dzieci. Obu wspomnianym postaciom był wierny przez długie lata. Recenzował pierwszy tom Remusa, a o Majkowskim wypowiadał się wpierw jako o „Bojowniku”, „Poecie”, „Człowieku” i „Pisarzu”, potem połowicznie omawiał go w Regionalizmie, a krótko później dorobił mu wsteczną sylwetkę ideową w eseju Obli- pomerania luty 2012 cze społeczne twórcy ruchu młodokaszubskiego. Opublikował też jego bibliografię, krótki życiorys, rozprawy nt. pierwocin i tłumaczenia Remusa przez Bądkowskiego oraz korespondencję Aleksandra Majkowskiego z siostrą Franciszką z lat I wojny. Jego teksty o poecie z Wiela również „rzucają wiele nowego światła na życie Derdowskiego”, jak to ujął we wstępie do przedwojennej publikacji. Swego bohatera nazywał tam „pierwszym z Bożej łaski poetą kaszubskim”. Po wojnie chwalił go w swej monografii, a dokładnie opracował jego lata amerykańskie. W 1952 r. ogłosił nawet Rok Hieronima Derdowskiego i napisał garść artykułów na jego temat, a potem bibliografię. Przemawiał również w 1957 r. na słynnym zgromadzeniu w Wielu. Zdecydowanie preferował go nad politycznie podejrzanego „separatystę”. Jako publicysta, badacz i działacz regionalny Bukowski już przed wo0jną wywoływał kontrowersje i konflikty, m.in. z konkurencyjnymi badaczami i działaczami, a później również z kręgami naukowymi. Głęboko poróżnił się m.in. z Aleksandrem Labudą, która to niechęć przeniosła się szybko na cały krąg zrzeszińców. Ponoć Labuda był lepszy w gębie (wg innej wersji w recytacji fragmentów Remusa) i publicznie skompromitował Bukowskiego. Za to cierpiał potem wiele i do samej śmierci. 19 rocznice Doktorat z regionalizmu We Wrześniu 1939 r. A. Bukowski walczył w obronie Warszawy i trafił do niewoli. Lata wojny spędził w kilku niemieckich oflagach (od 1934 r. był oficerem), głównie w Woldenbergu (Dobiegniew) na Wale Pomorskim. Prowadził tam zajęcia kulturalne i nawet prezentował swe drobne utwory literackie i okolicznościowe. Po latach wydał swoje jenieckie wspomnienia w książce Za drutami oflagów. Po wojnie A. Bukowski mieszkał w Toruniu i związał się z reaktywowanym Instytutem Bałtyckim (1945–50). W czerwcu 1948 r. obronił doktorat na Uniwersytecie Poznańskim, który w poł. 1950 r. ukazał się drukiem jako Regionalizm kaszubski (2 tys. nakładu). Z Instytutem przeniósł się na krótko do Bydgoszczy. Współpracował też z Instytutem Zachodnim w Poznaniu. Rektor WSP i redaktor „Nórcyka” Po interwencji Lecha Bądkowskiego – wtedy swego bliskiego druha – dr Andrzej Bukowski przeprowadził się ostatecznie w 1948 r. do Gdańska. Został tu pracownikiem Wyższej Szkoły Pedagogicznej, a potem jej rektorem (1956–62). Zatrudnił się też w „Dzienniku Bałtyckim”, gdzie przez kilka lat redagował nieoceniony „Nórcyk kaszubsci”, publikując w nim utwory w lokalnej „gwarze”. Napisał rozdział „Na Kaszubach” do zbiorowej pracy Mowa ojczysta, wydanej w 1949 r. pod red. J. Tumińskiej. Z Franciszkiem Mamuszką i Stanisławem Szymborskim był współautorem krótkiego przewodnika Pojezierze kaszubskie (Warszawa 1952), prawdopodobnie popełnił rozdziały „Historia” oraz „Socjalistyczne budownictwo”. Dwa lata później z Tadeuszem Cieślakiem stworzył tom Pomorze w dobie narastania i rozwoju kapitalizmu – pokłosie słynnej Konferencji Pomorskiej. Wśród jego artykułów z tamtych lat obecnie znajdujemy nieświadomie humorystyczne, np. „Kaszubi na 20 drodze rozwoju”, „Rozwijamy to, co ludowe, w narodowe” czy „Troska o folklor kaszubski jednym z wyrazów naszej pracy pokojowej”. Szczytem (z naszej perspektywy) jest artykuł „Najpiękniejszy dokument naszej historii”, poświęcony stalinowskiej konstytucji PRL z 1952 r. A jedną rozprawę Bukowskiego opublikował nawet Wieczorowy Uniwersytet Marksizmu-Leninizmu! Już po „odwilży” napisał przedmowę do zbioru Władysława Kirsteina i Leona Roppla Pieśni z Kaszub (Gdańsk 1956), w której książkę nazwał „prawdziwą rewelacją”, a autorów gorąco komplementował, choć bez wymieniania ich nazwisk. Z Ropplem, którego wcześniej drukował w „Nórcyku”, miał potem na pieńku i za pewne jego przewiny zwał go szkodnikiem, a nawet „piratem”. Działacz, badacz, pisarz W 1964 r. otrzymał stopień profesorski. Podjął działania na rzecz utworzenia w Gdańsku uniwersytetu, którego potem również był pracownikiem. Należał do Frontu Jedności Narodu oraz do PZPR (wstąpił zaraz po śmierci Stalina, nad którą również publicznie ubolewał) i miał wielki wpływ na życie kulturalne regionu gdańskiego. Bywał na zjazdach przewodniczki narodu, a nawet wziął udział w „pociągu przyjaźni” do ZSRR. W maju 1965 r. zorganizował sesję naukową ku czci XX-lecia PRL i w dyskusji wypowiadał się m.in. nt. „kwestii kaszubskiej”, powstania tutejszego uniwersytetu oraz kultury i literatury. Od końca wojny publikował nadzwyczaj wiele, głównie w periodykach naukowych i gazetach regionalnych, jak „Arkona”, „Jantar”, „Przegląd Zachodni”, „Komunikaty Instytutu Bałtyckiego”, „Głos Wybrzeża” czy „Dziennik Bałtycki”. Redagował wydawnictwa WSP i UG: „Gdańskie Zeszyty Humanistyczne” oraz „Rocznik Gdański”. Napisał w sumie prawie tysiąc artykułów i studiów oraz kilkanaście książek pomerania gromicznik 2012 poświęconych Pomorzu. Najczęściej pisał pod nazwiskiem lub inicjałami, ale czasem podpisywał się skrótem „St.P.”, wziętym od nazwy swej rodzinnej miejscowości. A. Bukowski należał do licznych organizacji regionalnych, jak Towarzystwo Naukowe w Toruniu, Towarzystwo Literackie im. A. Mickiewicza, Towarzystwo Rozwoju Ziem Zachodnich, Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie, Towarzystwo Wiedzy Powszechnej, Towarzystwo Przyjaciół Gdańska czy późniejszy Związek Przyjaciół Pomorza. Przewodniczył też Gdańskiemu Towarzystwu Naukowemu. Był jednym z inicjatorów powstania Muzeum Piśmiennictwa i Muzyki Kaszubsko-Pomorskiej w Wejherowie i na jego rzecz przekazał pewne archiwalia, a potem kilkakrotnie je odwiedzał w ramach naukowych sesji. Prawie do samej śmierci wysyłał mu też swe publikacje z dedykacjami. Tworzył też muzea w Kartuzach i Będominie. Prof. Bukowski zasłynął jako wielki popularyzator tematyki regionalnej, wydawca źródeł do poznania historii Gdańska i Pomorza, korespondencji działaczy regionalnych, badacz życia i działalności Floriana Ceynowy oraz autor najsłynniejszej i do chwili obecnej jedynej monografii ruchu kaszubskiego, jaką jest Regionalizm. Do 450-stronicowego zbioru Pomorze Gdańskie 1807–1850, który zredagował i w którym umieścił m.in. obszerny fragment Germanizacji Kaszubów Ceynowy, napisał stustronicowy wstęp. Zebrał liczne dokumenty i sporządził listę uczestników insurekcji w książce Pomorze Gdańskie w powstaniu styczniowym. Bardzo dokładnie opisał i pieczołowicie zilustrował swój również stustronicowy tekst Życie kulturalne i literackie Gdyni w latach 1920–1939 w monografii tego miasta, którą też zredagował. Sporo pisał o Ceynowie, sporządził jego bibliografię i zebrał materiały do monografii Florian Ceynowa – życie i działalność, ponoć rocznice prawie gotowej już w poł. lat 60. Mimo powtarzanych zapowiedzi książka się nie ukazała. Interesowali go też Leon Heyke, Augustyn Necel, Jan Piepka czy Franciszek Sędzicki. Wiele uwagi poświęcał również tematom całkowicie „polskim”. Badał życie twórcy „Mazurka Dąbrowskiego” i redagował rocznik „Archiwum Wybickiego”. Pisał dość dużo o Toruniu i Koperniku, zwłaszcza w okolicach Roku Kopernikańskiego 1973, oraz o Mickiewiczu. Zorganizował 2 sesje naukowe nt. literatury Ziemi Gdańskiej (1977, 1983). Interweniował nawet w kwestii nieścisłości ekspertów teleturnieju Wielka Gra! Polemiki, walki i nagrody Po wojnie był przekonanym marksistą o rodowodzie endeckim. Lansował z gruntu polonocentryczne widzenie problematyki kaszubskiej. Kaszubów uważał za Polaków, a język kaszubski – za gwarę. Gorąco polemizował z poglądami przeciwnymi i zwalczał m.in. tłumaczenie Życia i przygód Remusa na j. polski, którego dokonał Bądkowski. Po wielo- miesięcznej batalii w tej sprawie rozluźnił swe związki ze Zrzeszeniem, a być może nawet rzucił legitymację. Ale w 1971 r. otrzymał od niego Medal Stolema, a kilka lat później także dyplom XX-lecia ZK-P! Nagród otrzymał bardzo wiele, w tym nawet od „Trybuny Ludu”. Tytan pracy A. Bukowski wychował setki studentów, magistrów i doktorów, choć w swych poglądach pozostał osamotniony. W latach 80. nie mógł już opierać się na kręgach partyjnych i wydawał właściwie tylko przyczynki, jak np. referat w zbiorku Folklor literacki Kociewia (Gdańsk 1982). Wtedy już był na emeryturze (oraz w PRON-ie), choć nie zaprzestał pracy na UG. Kontynuował rozpoczętą przed wojną i trwającą do śmierci współpracę z wydawnictwami słownikowymi. M.in. napisał prawie 100 haseł do dwutomowego poradnika encyklopedycznego Literatura polska (Warszawa 1984–85). W serii PAX-u ukazał się też wtedy wartościowy pamiętnik ks. Józefa Dembieńskiego z Nowego Miasta Lubawskiego Radości mało – goryczy wiele, zredagowany przez Bukowskiego. Rok później wydano specjalny tom „Zeszytów Naukowych Wydziału Humanistycznego UG” na 75-lecie i półwiecze pracy naukowej profesora. Wynika z niego, że Bukowski był tytanem pracy i wielką figurą w świecie naukowym Pomorza. Pod koniec życia Andrzej Bukowski wydał też monografię swej rodzinnej wsi oraz zbiór 112 listów ks. Bernarda Sychty (w tytule „cywila”), z którym był zaprzyjaźniony, podzielał też jego poglądy na pewne sprawy i ludzi, m.in. wspomnianego Roppla. Prof. Andrzej Bukowski przeżył i Leona Roppla, i wielu innych swoich przeciwników (Bądkowskiego, Labudę). Zmarł 14 lutego 1997 r. w Gdańsku, gdzie spoczął na cmentarzu Srebrzysko. Jego obszerną spuściznę naukową, w tym materiały do monografii Ceynowy, przejęły pomorskie placówki naukowe, m.in. UG i Instytut Kaszubski. Jej opracowanie i wydanie „ku pamięci” pojawia się niekiedy w ich planach. Ważniejsze publikacje prof. Andrzeja Bukowskiego Pomorskie czasopisma rolnicze. Krótki przegląd historyczny, Toruń 1938 Florian Cenowa – twórca regionalizmu kaszubskiego. Szkic literacki, Gdańsk – Bydgoszcz – Szczecin 1947 Wystawa kaszubskiej sztuki ludowej w Kartuzach. Katalog. Gdańsk – Kartuzy 1949 Regionalizm kaszubski. Ruch naukowy, literacki i kulturalny. Zarys monografii historycznej, Poznań 1950 Oblicze społeczne twórcy ruchu młodokaszubskiego, Poznań 1950 Pomorze Gdańskie 1807–1850. Wybór źródeł, Wrocław 1958 Kult Adama Mickiewicza na Pomorzu, Gdańsk 1959 Udział Floriana Ceynowy w powstaniach 1846, 1848 i 1863 roku w świetle nowych dokumentów, Gdańsk 1960 Działalność literacka i społeczna Hieronima Derdowskiego w Ameryce (1885–1902), Gdańsk 1961 Pomorze Gdańskie w powstaniu styczniowym, Gdańsk 1964 Województwo gdańskie w XX-leciu Polski Ludowej, Gdańsk 1965 Piaseczno pod Gniewem na Pomorzu – prawzór polskich kółek rolniczych (Z dziejów „pracy organicznej”), Warszawa 1967 Józef Wybicki w świetle obchodów jego rocznic i sesji Gdańskiego Towarzystwa Naukowego, Gdańsk 1972 Juliusz Kraziewicz (1829–1895) – pionier polskich kółek rolniczych, Gdańsk 1978 Gdynia. Sylwetki ludzi, oświata i nauka, literatura i kultura, Wrocław 1979 Pamiętnikarze pomorscy o epoce zaboru pruskiego, Gdańsk 1980 Za drutami oflagów. Dziennik oficera (1939–1945), Warszawa 1983 Siedem wieków Polaszek, wsi podkościerskich 1289–1989, Gdańsk 1989 Pomorskie wojaże Chopina, Gdańsk 1993 Listy Bernarda Sychty 1937–1982, Gdańsk 1994 pomerania luty 2012 21 kaszëbsczi rekòrd Wiôlgô tobaczera, dënica i mielôk Mô sztôłt tradicyjnégò kaszëbsczégò różka na tobakã i giganticzną, jak na kaszëbsczi różk, wësokòsc 76,5 cm. Miescy sã w ni półtora wãbórka (10-litrowégò) tobaczi. E D WA R D Z I M M E R M A N N Òb czas I Dãbògórsczégò Swiãta Tobaczi, 25 séwnika 2010 rokù, gòspòdôrz jimprezë Szimón Tobaczernik zaprezentowôł widzałą tobaczerã, jaką na jegò zamówienié zrobił z lëpòwégò drzewa bëlny gdińsczi rzezbiôrz Grzegòrz Sobalsczi. Żebë tobaczera mògła bëc brónô pòd ùwôgã w ùstanawianim rekòrdu wiôlgòscë, mùszi òstac wëkònónô z jednégò sztëka drewna, przez wëtoczenié bëna. Òkróm tegò òsoba, jakô prezentëje tobaczerã przed przedstôwcą Towarzëstwa Kóntrolë Niécodniowëch Rekòrdów, mùszi trzëmac jã w rãkù (bez niżódny pòmòcë), zażëc z ni tobaczi i pòczãstowac nią jinszich. Bierząc pòd ùwôgã cãżôr i wiôlgòsc dãbògórsczégò różka, je to nié lada dokôz. Do 24 séwnika 2010 rokù nôwikszą tobaczerą bùsznił sã Mariusz Lerchenfeld, Kòcewiôk mieszkający na stałé w Hambùrgù. Jegò różk na tobakã mô 52,5 cm wësokòscë. W Dãbògórzu rekòrd ten òstôł pòbiti ò 24 cm, co òstało zapisóné w rocznikù Pòlsczé Rekòrdë i Òsoblëwòtë, krajowim òdpòwiednikù Ksãdżi Guinnessa. Tak tej òd tegò czasu nôwikszą tobaczerã swiata mòże pòdzywiac na Kaszëbach, w sąsédnym Gdini Dãbògórzu. Równak do niedôwna Lerchenfeld trzimôł palmã pierszeństwa w kategorii Nôwikszé na swiece dënica i mielôk do ùcéraniô tobaczi. Dënica to glëniany grôpk ò kòłowatim przekroju niwnym, jaczi na dnie mô riwkã w pòstacy rowków abò zrobioną z wtopionëch w dno drobnëch kamiszków. W taczim grôpkù wãższim kùńcã maczugòwati pôłczi 22 Òd lewi Szimón Tobaczernik i rekòrdowi mielôk, a téż Andrzéj Òlszewsczi i nôwikszô dënica. Òdj. archiwùm Grafprom-Net (z rówkama) rozcérô sã sëché tobaczné lëstë na tobaczny proszk. Pôłka ta nôczãscy biwô nazéwónô mielôk abò tobacznik. Za nôlepszi materiôł na mielôk ùwôżelë drewno jałówca, ale dôwni taczi tobacznik robilë téż z cwiardëch gatënków drzéwiãt, bùka, grabù, dãba, òrzecha, a téż drzéwiãt brzadowëch. Dënica Mariusza Lerchenfelda mô 41,5 cm strzédnicë zewnãtrzny, a jegò bùkòwi mielôk równé półtora métra. W przeszłim rokù Szimón Tobaczernik pòstawił sobie za cél pòbicé téż tegò rekòrdu, tak żebë òb czas II Dãbògórsczégò Swiãta Tobaczi, to je 3 séwnika 2011 rokù, òkôzało sã, że téż nôwikszô dënica i nôdłëgszi mielôk są na Kaszëbach, kónkretno: w Dãbògórzu. Na zamówienié Szimóna Tobaczernika przëgòtowania tëch przedmiotów pòdjãlë sã mieszkający w Òsłóninie Krësztof Gôrstkòwiôk i jegò syn Sławòmir, lëdze zafascynowóny nordowima Kaszëba- pomerania gromicznik 2012 ma, chtërny gromadzą w przëdodomòwi galerii kaszëbsczé zbiorë regionalné. Ze wzglãdu na nazwã wsë, w jaczi òdbiwô sã swiãto tobaczi – Dãbògórzé – Gôrstkòwiôkòwie przegòtowelë mielôk z dãbù. Je òn 167 cm dłudżi i je dłëgszi òd donëchczasowégò rekòrdu ò 17 cm, a zôs glënianô dënica mô 52 cm strzédnicë zewnãtrzny, tej je wikszô òd nôleżący do Mariusza Lerchenfelda ò 10,5 cm. Długawi tobacznik ò tradicyjnym sztôłce béł ju zrobiony, czej na Kaszëbach rozeszło sã wiadło ò zamachù na wòlnotã swiãtowaniô tobacznégò zwëkù! Doszło do niegò òb czas IX Mésterstw Pòlsczi w Zażiwanim Tobaczi, jaczé òdbëłë sã w Chmielnie òstatnégò dnia lëpińca 2011 rokù. Wej le Pòlsczé Towarzëstwò Programów Zdrowòtnëch zarzucëło òrganizatorom mésterstwów promòwanié ùżiwków i wërobów titoniowëch. Na jimprezã przëjachelë szandarze, spiselë pòdôwczi òsób hańdlëjącëch to- ulubione miejsce na Pomorzu Kraina dwunastu jezior Ocypel jest miejscem wyjątkowym. Spędzam tam każde wakacje od piątego roku życia. Kojarzy mi się on z dzieciństwem, beztroską i zabawą. Szimón Tobaczernik z nôwikszą tobaczerą. Òdj. Szimón Krupnik baką, zrobilë dokùmentacjã fòtograficzną i sczerowelë sprawã do prokùraturë. Pò tim wëdarzenim Sławòmir Gôrstkòwiôk kąsk zmienił sztôłt zamówiony przez Tobaczernika pôłczi do rozcéraniô tobacznëch lëstów. Mielôk w dólny czãscë, ti wąsczi, z riwką, stôł sã jesz wãższi – na ten spòsób ùtwòrził sã wëgódny ùchwôt na rãce, na przëtrôfk, czebë rekòrdowi mielôk miôł òstac ùżëti do czegò jinszégò nigle przëgòtowanié tobaczi. Dôjmë na to do òbronë tobaczny tradicji – rzekł Krësztof Gôrstkòwiôk. Żebë pòbic drëdżi rekòrd ùstanowiony przez Mariusza Lerchenfelda, òbadwa statczi zamówioné w przeszłim rokù przez dãbògórzón, i dënica, i mielôk, mùszałë bëc wikszé nigle te òdnotowóné pòprzédno. Dënica pòwinna bëc wëkònónô z glënë, a rozstrzëgającą znanką je rekòrdowô strzédnica zewnãtrznô. Jeżlë zôs chòdzy ò mielôk, to wëmôgô sã, żebë béł zrobiony z cwiardégò drzewa, znaczącô dlô rekòrdu je jegò długòsc. Ale to jesz nié wszëtkò. Trzeba bëło ùdowòdnic, że jedna òsoba nié leno je w sztãdze przeniesc ten wiôldżi glëniany grôp, ale i je w mòżnoscë baro długą pôłką samòstójno ùtrzec w nim tobakã. W Dãbògórzu próbë młocégò tobaczi pòdjął sã Andrzéj Òlszewsczi, trzëkrotny dobiwca chmieleńsczich Mésterstwów Pòlsczi w Zażiwanim Tobaczi. Przë gromistim aplauzu pùblicznoscë próba zakùńczëła sã pòmëslno, co ùwiecznioné òstało wpisã do ksãdżi Pòlsczé Rekòrdë i Òsoblëwòtë. Tłomaczenié Ludmiła Gòłąbk Fot. Maja Chwesiuk MAJA CHWESIUK To tutaj nauczyłam się pływać, jeździć na rowerze, łowić ryby czy odróżniać podgrzybka od prawdziwka. Odnajduję tu wewnętrzny spokój i siłę. Staram się zabierać do Ocypla swoich przyjaciół i zarażać ich miłością do tego pięknego, spokojnego, a zarazem pełnego niezapomnianych wrażeń miejsca. Ocypel jest niewielką, malowniczą wsią kociewską w Borach Tucholskich. Otoczony jest lasem sosnowym i leży nad jeziorem o tej samej co miejscowość nazwie. W pobliżu znajduje się aż dwanaście jezior. Ta czarująca wieś powstała prawdopodobnie w XII wieku, jednak pierwsze wzmianki o niej pojawiły się dopiero w XVIII wieku. Czas płynie tutaj wolniej. Piękne widoki i czyste powietrze powodują, że człowiek całkowicie odrywa się od rzeczywistego świata, zapomina o swoich problemach i relaksuje się. To oaza spokoju dla turystów, których jedynym zmartwieniem jest to, czy następnego dnia będzie ładna pogoda albo czy zbiorą po deszczu pomerania luty 2012 wystarczająco dużo grzybów. Inne troski znikają tu jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Poranna pobudka, śniadanie na dworze, kąpiel w Ocyplu albo spacer po lesie, w zależności od pogody, a także wieczory przy grillu to stały rytm dnia osób, które przyjeżdzają tutaj wypocząć i nabrać energii na najbliższe miesiące. Także teraz, zimą, gdy opustoszały liczne ośrodki wczasowe, warto tu przyjechać, aby pospacerować leśnymi duktami, delektując się ciszą i żywicznym powietrzem. W tej wsi ludzie są dla siebie życzliwi, mili, znają siebie nawzajem oraz turystów, którzy przyjeżdzają tutaj od lat. W razie nagłego wypadku zawsze można liczyć na ich pomoc, o czym sama mogłam się przekonać. Gdy zamknę oczy i pomyślę o Ocyplu, widzę siebie jako małą dziewczynkę, która pod okiem dziadka stara się przepłynąć kilka metrów bez niczyjej pomocy, a kiedy jej się to udaje, siada zadowolona z siebie na brzegu i szczęśliwa łapie promienie słońca. 23 pieniądze z MAiC Wejść do pierwszej ligi Ponad 1,1 mln zł przeznaczyło w tym roku Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji na projekty związane z kaszubszczyzną. To mniej niż w 2010 r., choć w ciągu dwóch ostatnich lat suma środków na wszystkie mniejszości wzrosła o ponad milion. Czyżbyśmy lądowali w drugiej lidze? DA R I U S Z M A J KO W S K I Na czele Niemcy, Białorusini i Ukraińcy Nie powiedziałbym, że jesteśmy drugoligowcami, bo przecież Zrzeszenie i jego struktury kooperują z różnymi agendami rządowymi i samorządowymi, a błędem niewybaczalnym byłoby liczenie tylko na środki z MAiC. Jeśli chodzi o zmniejszenie dotacji w porównaniu z 2010 r., to jest to efekt nieprzyznania przez ministerstwo – drugi rok z rzędu – środków na dotacje inwestycyjne. Jeśli spojrzymy natomiast na dotacje celowe: wydawnictwa, media, różne przedsięwzięcia warsztatowo-konferencyjne, to środki powoli się zwiększają – zaznacza prezes Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego Łukasz Grzędzicki. Jednak wydaje się, że można mówić o pierwszej lidze mniejszości, które co roku dostają ponad 1,5 mln zł – mniejszość niemiecka (w 2012 r. ok. 2,5 mln zł), białoruska (2,3 mln zł) i ukraińska (ok. 1,9 mln zł). W tym roku więcej od nas dostaną też mniejszości: romska, łemkowska i żydowska. Przyznając dofinansowanie różnym projektom, państwo polskie prowadzi swoją politykę. Język kaszubski jest jedynym językiem regionalnym w Polsce i nasza społeczność nie może liczyć na wsparcie z zagranicy. Szkoda, że państwo nie dostrzega olbrzymich potrzeb Kaszubów w zakresie np. mediów elektronicznych, bo spośród 7 projektów złożonych przez różne podmioty zainteresowane propagowaniem kaszubszczyzny w radio i telewizji – zaledwie jeden otrzymał wsparcie – podkreśla Ł. Grzędzicki. Prezes ZKP ma nadzieję, że wyniki spisu powszechnego, które pozna24 my w marcu, pozwolą skuteczniej dotrzeć do władz i zwiększyć dotację dla Kaszubów. Musimy nieustannie przekonywać MAiC, że język kaszubski trzeba wspierać zgodnie z duchem Europejskiej Karty Języków Regionalnych lub Mniejszościowych, czyli szeroko patrząc na otoczenie, w którym funkcjonuje. W tym celu potrzebujemy wsparcia m.in. naszych posłów i senatorów. Zaraz po wyborach, jeszcze w październiku 2011 r., zaprosiłem parlamentarzystów będących członkami Zrzeszenia na spotkanie w Domu Kaszubskim w Gdańsku. To była rzeczowa i konkretna rozmowa. Omówiliśmy nasze wspólne cele na tę kadencję parlamentu. Dobrze że w odniesieniu do sprawy kaszubskiej jest ponadpartyjny konsensus. Mam nadzieję, że zadania, jakie razem sobie wytyczyliśmy, zrealizujemy – dodaje Ł. Grzędzicki. Kaszubski tort do podziału Jeśli chodzi o dotacje, które MAiC przyznał Kaszubom, to największy kawałek tego tortu przypadnie Zrzeszeniu Kaszubsko-Pomorskiemu. 14 projektów złożonych przez ZG ZKP zostało pozytywnie ocenionych i dofinansowanych. Łącznie udało się Zarządowi pozyskać ponad 600 tys. zł. Obok tradycyjnych już przedsięwzięć, jak choćby wydawanie miesięcznika „Pomerania” czy działalność Rady Języka Kaszubskiego, dzięki pieniądzom z dotacji ujrzą światło dzienne zupełnie nowe pomysły. Szczególną uwagę zwracają dwie książki, które mają się ukazać w bieżącym roku. Na baśnie Jana Drzeżdżona czekają nie tylko dzieci, a o wydanie nowego słownika polsko-kaszubskiego od wielu lat proszą nauczyciele, pisarze i dziennikarze. pomerania gromicznik 2012 Około 350 tys. dostanie też Stowarzyszenie Ziemia Pucka. To pieniądze przeznaczone na działalność Radia Kaszëbë, w tym na kolejną edycję popularnego konkursu Kaszubski Idol. Uznanie ministerialnej komisji zyskały też 3 projekty złożone przez Instytut Kaszubski. Efektem mają być m.in. 2 pozycje: Florian Ceynowa (1817–1881) oraz kolejny tom z serii Biblioteka Pisarzy Kaszubskich pt. Liryka Młodokaszubów. Pieniądze na ciekawą książkę pozyskał również oddział ZKP w Bytowie. Ponad 20 tys. zł z MAiC umożliwi wydanie kolejnego (po „Szczeniã Swiãców”) komiksu w języku kaszubskim. Natomiast oddział w Baninie wyda w tym roku płytę z piosenkami zespołu Młodzëzna. Poza tym 16 tys. zł na Przegląd kaszubskojęzycznych teatrów ulicznych Wekwizer pozyskało stowarzyszenie Kaszëbskô Jednota. Środki otrzymają też dwa kaszubskie muzea: Muzeum Piśmiennictwa i Muzyki Kaszubsko-Pomorskiej w Wejherowie na Spotkania z muzyką Kaszub (19 tys. zł) i Muzeum Ziemi Puckiej na organizację XX Jubileuszowego Konkursu Bë nie zabëc mòwë starków (7 tys. zł). Z kolei Stowarzyszenie Chóralne Discantus dzięki dotacji w wysokości 15 tys. zł wyda w tym roku płytę z kaszubskimi kolędami na chór. Listę kaszubskich beneficjentów zamykają Kaszubski Uniwersytet Ludowy z 20 tys. zł na Letnią Szkołę Języka i Kultury Kaszubskiej oraz Gminny Ośrodek Kultury, Sportu i Rekreacji w Chmielnie z 14 tys. zł na Finał Wojewódzki 41. Konkursu Recytatorskiego Literatury Kaszubskiej Rodnô Mòwa. Gôchë w repòrtażach Zajmë z ksążkòwim brzadã Mało je repòrtażów pò kaszëbskù, òsoblëwie ò naszim nórcëkù kaszëbsczi zemi. Dlôte naji part ùdbôł so zôchãcëc do jich pisaniô, kò pierwi rôczëlë jesmë na ùczbòwé zajmë do Tëchómia. W ùsadzanim tekstów pòmòglë nama warkòwi gazétnicë i ùczałi. Na kùńc pòwstałë czekawé repòrtaże ò najich stronach – klarëje Liliana Grosz, przédnik bëtowsczégò partu Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô. DA R I U S Z M AJ KÒ W S C Z I Na zajmë przëjachelë gazétnice, felietoniscë, sztudérowie z Gduńsczégò Ùniwersytetu i Akademii Pòmòrsczi. Jak i co pisac, ò co pitac, za jaczima jinfòrmacjama sznëkrowac ù lëdzy, a do tegò, ò co miec starã kòle òdjimaniô, doradzalë m.jin. prof. Jolanta Mackiewicz z Gduńsczégò Ùniwersytetu, wielelatny redaktor „Pòmeranii” Édmùnd Szczesôk, prof. Cezari Òbracht-Prondzyńsczi z Kaszëbsczégò Jinstitutu, prof. Daniel Kalinowsczi z Pòmòrsczi Akademii w Słëpskù i fòtorepòrtéra Kadzmiérz Rolbiecczi z „Kuriera Bëtowsczégò”. Brzadã warkòwniów sã repòrtaże i fòtorepòrtaże ò Gôchach. Niejedné zeprezentëjemë w gromicznikòwi i strëmiannikòwi „Pòmeranii”. Wszëtczé nalazłë sã w specjalnym hëfce, jaczi òstôł wëdóny w Bëtowie. Terô darmôk trafi do gminów Bëtowò, Lëpińcë, Stëdińcë, Tëchómie i bëtowsczégò starostwa, jaczé razã z Minysterstwã Bënowëch Sprawów i Administracji dałë dëtczi na całą pòdjimiznã. Daleczi półbracynowie Przódk ks. Paula Brézë wëcygnął z Òsławë za Atlantik – do Winonë w amerikańsczi Minesoce. Przódk Jerzégò Brézë jaż tak dalek nie jachôł. Sygło mù zmienic wies na pùstczi, leno dobré 3 km. PIOTER DZEKANOWSCZI To ju pôrãnôsce lat jak na bëtowsczim zómkù ks. Paul i wasta Jerzi stanãlë naprocëm se. Blëskò, nawetka nié pół métra. Bréza zdrzôł Bréze prosto w òczë. A jeden dosc tëli wëższi òd drëdżégò. Tak jich ùstawił do òdjimkù Jerome Christenson, gazétnik „Winona Daily News”. Swòjim czëtińcóm chcôł pòkôzac, jak jeden szlachùje za drëdżim, chòc mieszkają òd se wiãcy jak 10 tësący kilométrów. Pò prôwdze bëlnô ùdba! Bréza z Winonë – witómë do nas Ks. Paul pierszi rôz przëjachôł do Bëtowa w 1998 r. Prôwdac ju chùdzy zazérôł do Pòlsczi, ale w stronë swòjich przódków dopiérze tedë. W réze pòmòglë mù amerikańsczi miéwcowie bëtowsczi firmë FCPK. Òn swòje dëtczi i czas òddôwôł na Pòlsczé Mùzeum w Winonie, jegò dzeckò a miłota. Mùzeum mô starã ò pòlsczé, òsoblëwie kaszëbsczé pòòstałoscë w pôłniowi Minesoce. A pò prôwdze je ò co. W Winonie Kaszëbi mieszkają òd pòłowë XIX w. W tim gardze, co sã kòscérzi nad nôwiãkszą rzéką USA – Misisipi, gazétã wëdôwôł sóm Hieronim Derdowsczi. Jegò grób donëchczas stoji na winońsczim smãtôrzu, a ks. Paul prowadzy tam, czej chto przëjedze ze stôrégò kraju. Dzysô w Winonie żëje pôrã tësący lëdzy ò kaszëbsczich kòrzeniach. Westrzód nich niejedny mają rozmajité firmë, są wôżnyma personama w pòlitice miasta i stanu. pomerania luty 2012 Jich starkòwie we wiôldżim dzélu wëcygnãlë prawie z Bëtowa abò z Gôchów. Temù szukającë za przódkama, zazérają w naszé stronë. Prawie z ti leżnoscë trafił do nas ks. Paul. Bëtowò znôł ze wspòminaniégò swòjich starszich. Jegò stark, chtëren sã ùrodzył niedalek, w Òsławie, miôł pamiãtac zómk i strëgã, co płënie pòd zómkòwą górą. Ks. Bréza chcôł je òbôczëc swòjima òczama. Wdarził sobie téż niejedné słowa rodny mòwë. „Witómë do nas, grzëbë, jabka” – wëmieniwôł, czej pierszi rôz jesmë sã spòtkelë. Pòkòlenié jegò tatka jesz rozmiało kaszëbic. Równak terô winońsczim Kaszëbóm òstałë le swiąda, pamiątczi, òsoblëwie òdjimczi, dokùmeńtë 25 Gôchë w repòrtażach a artiklë ze stôrëch gazétów. To temù w latach 70., czej całô Amerika jãła szukac swòjich kòrzeniów, winońsczi kapłan ùdbôł so, żebë retac, co òstało, bò jinaczi pùdze w zabëcé. Tak ùsadzył swòje Mùzeum. Szmakanié Kaszëbów Pòlskô, Kaszëbë, Bëtowò jawiłë mù sã jakno jistnô Swiãtô Zemia, Éden, z jaczégò wëjachałë za Wiôlgą Wòdã całé ùrmë kaszëbsczich Adamów i Éwów, a dze jesz na gwës mùszôł òstac nen pierwòszny, jistno pòmòrsczi drżéń. Czej tu béł, wiele pitôł, szmakôł, òbzérôł. Jak co le przëbôcziwało mù dôwną, kaszëbską Winonã, w òczach sklëłë mù sã łzë. Bez te pôrãnôsce lat w Pòlscë bawił czile razy. Baro chcôł, żebë winończicë lepi pòznelë Bëtowò a bëtowianowie – Winonã. Chòc mô ju swòje lata, kùńc kùńców to zradzył. Dzysô miasta mają pòdpisóné ùmòwã ò drëszstwie. Rok w rok lëdze lecą w jedną abò drëgą stronã w gòscë. Równak dlô tegò winońsczégò stolema to wcyg za mało. Gniece gò, co mòże przëniesc przińdnota. Czë jak gò ju nie bãdze, dali winończicë a bëtowianowie mdą sã drëszëc, czë sygnie w jegò miesce mòcë i òskòmë, żebë zachòwac pòlskò-kaszëbską juwernotã? Niechãtno ò tim gôdô, tec je widzec, że mô strach. Jakbë na przék, chòc niedalek mù do òsmëdzesątczi, wcyg mô starã bratac półbratów òddzélonëch tësącama kilométrów. Òstatny rôz zazdrzôł do nas w przeszłé Gòdë. Bëtowskô miejskô radzëzna chca gò achtnąc hònorowim òbiwatelstwã. Doch ks. Paula barżi tropiło jesz rôz sadnąc do kaszëbsczi wilëji, spòtkac drëchów, krewniôków, a bédowac, co razã zrëchtowac w przińdnym rokù. Kò wiedno gôdô, że w Bëtowie czëje sã jak doma… Bréza z pùstków pòd Òsławą Jerzégò Brézã, chòc mieszkô tak krótkò, lepi pòznôł jem dopiérze latos. Jednégò dnia na zymkù Witk przëjachôł do bióra z rézë pò gminie 26 Jerzi Bréza z Òsławë. Fot. K. Rolbiecczi Stëdińcë. W naszi redakcji piastëje òn to òkòlé i tak cos nie je nick dzywné. Równak ną razą pòdskacony òpòwiôdôł, jak to w lese pòd Òsławą trafił na pùstczi, dze mieszkają cekawi lëdze. – Wasta Jerzi zrëchtowôł krziż, co stoji na kraju jich gbùrstwa. Fest robòta z piãknym drzewianym Christusã. Pitôł jem gò, czë mòże chto mù zlecôł taczé rzezbë na krziże abò do kaplëczków. Òn mie na to òdrzekł, że nié, bò doch w taczim przëtrôfkù mùszôłbë przedawac Christusa, a tak sã nie gòdzy – Witk chcôł przedstawic wastã Jerzégò jakno òsoblëwégò, ale dobrégò a wrażlëwégò człowieka. Tej wdarził jem so òdjimk, jaczi pôrãnôsce lat temù robił na bëtowsczim zómkù repòrtéra „Winona Daily News”. Ten drëdżi Bréza, chtëren tedë stôł, zdrzącë w òczë Paula, to doch béł sóm wasta Jerzi. Tak dostôł jem òskòmë blëżi gò pòznac. Në, tec skùńcził sã zymk, zminãło lato, a jô wcyg ni mógł sã zebrac na jachanié do Òsławë. Wiedno wôżniészé zdôwałë mie sã jiné sprawë. Równak na zôczątkù jeseni kù reszce trafił sã pasowny dzéń na rézã w stëdinsczi stronë. Prôwdac, Brézowie mieszkają w Òsławie, kò na nôdalszich pùstkach. Temù lepi jachac do nich òd Stëdińc. Tam wedle szkòłë jidze pomerania gromicznik 2012 droga, co za wsą nëkô do bòru. Pôrã kilométrów prowadzy bez chòjnowi las. Wąskô, asfaltowô szléfka. Miestny nazwelë jã gertnerówką, bò na samim kùńcu, niedalek piãknégò jezora, znónô pòlskô kòmpòzytorka a aranżérka pòstawiła sobie latną chëczkã. Dôwni Katarzëna Gaertner mia taczé ùwôżanié, że lesną drogã na barabónë pòzmienilë w prôwdzëwą szasëjã. Dzysô asfalt ju nie szlachùje za nowim, tej-sej dzurë abò mùldë òd kòrzeniów, kò jachac sã dô. Gòrzi je z trafienim do wastë Jerzégò, bò tu chëczë stoją w lese dalek òd drodżi. Za pierszą razą wjachelë jesmë do Édelów, jegò sąsôdów, co téż mają krewnëch w Winonie. Brézowie mieszkają jesz dali, kò na kùńcu za drzewama dozdrzelë jesmë jich gbùrstwò. Pôrã bùdinków i pôrãnôsce hektarów, jaczi las mô òbjãté swòjim szeroczim zelonym remieniã. Pierszi kòwôl w familëji i òstatny, co sã ùcził wedle stôrégò szëkù Na pòdwòrzim wasta Jerzi cos prawie robił, wierã narządzywôł jaczis metalowi sprzãt. Czej jem wëklarowôł, za czim do niegò zazéróm, gòspòdôrz pòprosył dodóm. Sôdómë w pańsczi jizbie. Gôdanié zaczinómë òd ks. Paula, że gò znajã, że to jegò krewny i że pamiãtóm, jak Jerome Gôchë w repòrtażach Christenson razã jich òdjimôł na zómkù. To je ten ród – ò swòjim szlachòwanim za daleczim półbratã dopòwiôdô kąsk żartoblëwò wasta Jerzi. Pòtim równak prawimë ju ò nim, jegò familëji, a òsoblëwie ò jegò kòwalstwie. Prôwdac òjc naszégò rozmòwnika robił za kòłodzejã, równak czej jegò syn stôwôł sã bëńlã, drzewianëch kòłów ju nie chcelë. W naddôwkù młodémù barżi widzało sã trzëmac w rãkù młot a bic nim żelazło. Miôł bëc pierszim kòwôlã w familëji Brézów. I kùńc kùńców òstôł. Na nôùkã chòdzył do Prądzyńsczégò, co mieszkôł w Ùgòszczë. W kùzni ùgòsczégò méstra ùcził sã trzë lata. Dzysô ju nick pò ni ni ma. Jak Prądzyńsczi ùmarł, tam sã zawalëło – wspòminôł nasz gòspòdôrz. Pò ùczbie razã z tatkã zrëchtowelë kùzniã ù se doma. A jesz chùdzy pòmôgelë kòle chëczi Gertnerczi. Kò na pùstkach lëdze mają w rãkach nié le jeden fach. Gertnerówka, jak jich kùzniô, stoji do dzysô. Szlë jesmë òbezdrzec ną drëgą. We westrzódkù w òczë cësnął sã nama wësoczi czôrny kòmin z wiôlgą żôlnicą. Krótkò kòwadło, a na pòlëcach rozmajité nôrzãdła. Widzec téż elektriczny miech, jaczim lëft bòkadno fùtrowôł òdżiń grzejący pòdkòwë, płudżi, gòzdze, nitë i co tam jesz bëło brëkòwné. Terô tëc to wszëtkò ju na emeriturze. Le z trudna czej stôri kòwôl przińdze tu cos ùprawic dlô se. Le żebë tak kąsk pòzwònic – tłomacził nama. Przecã piérwi zazérelë tu lëdze z pół gminë, òd Òsławë, Stëdzéńc, Sominów, Przewòza. Za pòdkùcé kòniów, narządzywanié sprzãtów a maszinów płacëlë dëtkã, ale nié wiedno. Czasã chto co przëniósł, cos dôł abò zrobił – òpòwiôdôł. Równak to ju przeszło. Òstałë le kùzniô i òn, wierã òstatny w naszich stronach kòwôl, co sã ùcził fachù wedle stôrégò szëkù. Wëszlë jesmë na pòdwòrzé, pôrã słów na pòżegnanié, a jesmë regnãlë… Òb drogã w głowie kùlkòtelë mie sã dwaji Brézowie. Jiny – jak Minesota i Kaszëbë? A mòże równak pòdobny? Jeden żëje jak przódce w Òsławie na Kaszëbach. Drëdżi sedzy nad Misisipi. Ten pierszi je rôd lëdzóm, lubi robic i rozmieje zrëchtowac niejedno. Je ù niegò czëc jakąs bënową dôgã a do te ùbëtk. Mòżna òpisac taczima słowama ks. Paula?… Pewno, że jo. Jo, jo, przecã to półbracynowie. Całi swiat w jednym placu Do Betlejem prosto bieżta, wedle Falka, wedle Mëszczi, wedle ti Falkòwi krëszczi. Ł U KÔ S Z Z O ŁT KÒ W S C Z I W Hòlandie nie roscą tulpë, a lëdze, chtërny w ni mieszkają, do Bòrzëszk jeżdżą czile razy na dzéń. Do Kòzégò nicht sã nie przëznaje. W Jeruzalem nie ùkrziżowelë Christusa, a w Betlejem Pón nijak sã nie ùrodzył. W Klôsztorze celibat nie je pòpùlarny, ale nié temù Rôj òstôł pùsti. Na Gôchach tak ju je, a je wnet wszëtkò. Kazy prawie przëjachôł. Wòłô na miã. Òn mô czerowac i òdjimac, a jô robic za prowadnika i pisac, co chto rzecze… Tec ùrodzył jem sã na Gôchach, gôdóm pò gôskù i wcyg mieszkóm w Bòrzëszkach. Temù niejedny rzeklëbë: chto jak chto, ale ten sã w tëch piôskach nie zatacy. Tak prawie ùdbôł so mój przédny redachtór. Jô doch tak pewny nie jem. Na- wetka jem jima to rzekł, tec nie dalë wiarë. Tak móm prowadzëc pò rozmajitëch pùstkach na Gôchach. Jedzemë? Dze nôpiérwi? – nôgli Kazmiérz. Adam z Éwą ju wëbëlë Nasze auto parzi z Bòrzëszk. Nôblëżi mómë do… Raju. Szkòda, że òstôł le w pamiãcë lëdzy. Czasã tam, dze bëło piérwi gbùrstwò, zazérô le jaczi zwiérz. Wedle néżków òd trapów, wzãtëch w pòsôg bez trôwã, mòżna pòznac, dze stojała chëcz. Tam a tu dozérómë jesz jaczés gruzë. Pewno to zaòstałosc dôwnëch bùdinków, co sã rozjãłë ju lata lateczné temù. Jo, jo, wiémë, że nicht nama nie wëklarëje, skądka nen Rôj. Tak òbzérómë sã wkół, mòże co dozdrzimë. Pëszno, tec westrzód drzewów niżódny jabłónczi ani żniji, jaczé bë szlachòwałë za Adamã pomerania luty 2012 i Éwą. Krótkò wirowë òbrosłé lasã, dze wiater mùjkô wietwie letczim wiéwã. Słëchómë szëmù, ale òn téż nie je w sztãdze nama wëjasnic, skądka pòzwa pùstkòwiô. Kazmiérz òdjimô, ale jô chcã jachac dali. Za sztót jesmë nazôd w Bòrzëszkach. Czej nëkómë bez wies, witô nas Archaniół Michôł. Pòstacëjô w stolëcë Gôchów baro tczonô, nié le temù, że prawie òn pòmógł Czôrlińsczémù w biôtce ze Smãtkem. A mòże z jegò leżnoscë zaczãlë nazëwac pùstczi, co bëłë blëskò, Rajem? Chto bë to dzysô wiedzôł! Tulpów ni ma, wiatraków téż Tak abò jinaczi, kò jedzemë dali, jaż do Hòlandie. Doch nié ti nad Nordowim Mòrzã. Do ti naszi ni mómë wiãcy jak trzë kilométrë. Òb drogã mërgają wedle nas cãżarowé auta. 27 Gôchë w repòrtażach Wëwôżają nôwiãkszé mineralné bògactwò Gôchów. Niżódné złoto, niżódné diamentë ani jantarë, chòc ne òstatné téż mòżna tu nalezc. To piôsk a kamë, jaczich skandinawsczi lądolód mô naprzëniosłé grëbi na sto a wiãcy métrów grubiznë. Dzysô wiele firmów òskòmi jich wëbiéranié. Równak le trzë dostałë kòncesëje… To je ta Hòlandiô? – pitô Kazmiérz. Jo, jesmë na placu. Zazérómë do gbùrstwa Józwë StipRekòwsczégò. Czedës më tu mielë tôflã z pòzwą. Równak chtos ją wzął – òpòwiôdô, a zôs dodôwô: Òb lato widoczi są piãkné. Gòrzi zëmą, czej sniég zawieje drogã. Biwô, że sami mùszimë ze smiotama biôtkòwac sã. Le prawie je lato. Tak òd jedny stronë zbòżé, a z drëdżi môłé błotkò òkòloné lasã. To na nie pòkazëje gbùr. Piérwi wòda sygała wëżi. Në terôzka je ji mni a mni – dolmaczi Barbara, slëbnô Józwë. Zazdrzóny na snôżotã pùstków, bez mała zabiwómë zapëtac, jak sã żëje w Hòlandie. Nierôz je smiészno. W ùrzãdach, czej rzekã, dze mieszkóm, pòdkôrbiają, czë nie brëkùjã paszpòrtu – smieje sã Barbara. A skądka sã wzãła pòzwa nëch pùstków? Kòle kawë klarëje nama to Józwa. Òb czas wòjnë starkòwie ùkriwelë tu dwùch Hòlãdrów. Le jeden szczeslëwò wrócył nazôd dodóm. Drëdżi zdżinął – gôdô. Czedë chcemë sã doznac drobnotów, rozkłôdô rãce. Czej bë żëlë starszi, òni cos bë wama wiãcy pòwiedzelë. Jô nick dali nie wiém – rzecze J. StipRekòwsczi. Dzys Hòlandiô to le dwa gbùrstwa. Młodi za robòtą wëjéżdżają w swiat. Dlô nëch, co òstalë, czas ùcékô pòmalinkù. Wiele wòlni jak w Amsterdamie czë Hadze, nawetka jak w niedaleczim Bëtowie. Tec ni ma dzëwòtë, czej wkół pòla, a tak blëskò lasu i wòdë. Brzósk? Tec je wiedzec, że òd brzozë Z Hòlandie czerëjemë sã na Wòjsk. Dobri kilométer i stojimë na pòdwòrzim Frãcëszka Pluto-Prondzyńsczégò. To miéwca gbùrstwa 28 Fot. K. Rolbiecczi wcësnionégò midzë dwie wësoczé górë. Tu je Brzósk – gôdô. Zarô òpòwiôdô òsoblëwòscë tegò kraju gôsczi krajinë. Ù nas wiele gbùrów mô jistné a te samé nôzwëska. Tak np. wkół Wòjska wiele mieszkô Gôwinów czë Prondzyńsczich. Żebë sã nie zgùbic, wëdolmaczëc kòmùs drogã, jich gbùrstwa zaczãlë rozmajice nazewac – wëjasniô nasz rozmòwnik. Wedle tegò Brzósk swòjé miono dostôł òd jezora, jaczé je niedalek. A to òd brzóz, co roscą na brzegù. Gòspòdôrz òpòwiôdô téż ò jinëch pùstkach, ò Mòrgach, Lipionkù, Kòzym. Dôwómë bôczenié òsoblëwie na tã òstatną pòzwã. Z kòzégò sromòta? Z nalézenim Kòzégò letkò wcale nie bëło. Błądzëlësma piôszczëtima drogama midzë Rekòwem, Wòjskem a Glësnem. Wkół nas cygnãłë sã leno pòla i lasë, wcyg pòla i lasë. Kù reszce trafielësma na jaczés skrzëżowanié. I dze tu terô jachac? Nigdze niżódny chëczë! Co robic? Chcemë spùscëc sã na kawel! Szmërgniemë dëtka. Padło na reszkã, tej w lewò. Lëchi dëtk abò kawel – tak mëslima, stojącë przed wësoką pomerania gromicznik 2012 górą. Droga na niã wążem sã wije, a më w pòłowie mómë ju dosc. Jesz na złosc słuńce zaczãło dogrzewac. W kùńcu, zmarachòwóny, ale wëlezlësma na nã gòrã. Wnetka nama ze łbów wëlecało całé cãżczé wspinanié, czej òbaczëlësma widok. Na ùrzmie młodé bùczi i chójczi. Dali w dole czile stôwków, w chtërné słuńce cëskało swòjé skrë. I te pòla, tam sam òddzeloné lasã. I tak jaż pò hòrizónt. Chwilã jesma jesz òbzérelë nen widok i tej rëszëlësma dali. Doch mùszelësma nalezc to òsoblëwé miescé. Trafielësma kù reszce do gòspòdarstwa Szëców. Terô ju nicht sã nie chce przëznac, że mieszkô w ny miescowòscë – gôdô gòspòdëniô Róża Szëca. Òd ni téż dowiedzelësma sã, że wëjachanié w nã gòrã nie je taczé niemòżebné, jak nóm sã wëdôwało. Piérwi, czej sniegù spadło wiãcy, bëło gòrzi. Terôzka ò kôżdi pòrze jidze wëjachac. A i lëdze naùczëlë sã nią jeżdżëc – wëjasniwô. Le ò Kòzym nick nóm pòwiedzec nie pòtrafiła. Pòradzëła zazdrzëc do sąsôdów. Jo, mielësma czedës adres Kòzé 40. Matkò, jaczi më z tim jiwer mielë. Wszëtczé ùrzãdowé papiorë bëłë pisóné na Wòjsk, a tu jedną razą Gôchë w repòrtażach Nôstarszé drzewò w Bëdgòszczë mô 150 lat. Fot. K. Rolbiecczi Kòzé. Wszãdze mùszelësma dolmaczëc, dze to je, że to niżódné szpòrtë nie są – jesz terô lamentëje Teréza Mądrô. Terôzka wszëtcë mają w dokùmentach wpisóné Wòjsk. Na òsoblëwô pòzwa wzãła sã wierã òd stawù. Ale czemù jegò tak òchrzcëlë, nicht nie wié. Ani tu, ani tam… mòże zdebło dali W dalszą wanogã wëbiérómë sã znôw w stronã Wòjska, dze mô bëc Skrëté. Krążimë pò rozmajitëch drogach. Szukómë gò jak jigłë w czedricczim jezorze. Pò zmùdzonym czasu i dobrëch pôrãnôsce przëjachónëch kilométrach, trôfiómë na jaczés pòdwòrzé. Skrëté? Nôlepi wama bãdze jachac zdłuż elektriczny linie – doradzëła białka. Tak téż robimë. Tim spòsobã nalezlësma sã na pòsobnym pòdwòrzu. Skrëté?! Jak swiat swiatem tu wiedno béł Wòjsk. Ò żódnym Skrëtim nie chcã nawet czëc! – jiscy sã gòspòdëni. Skrëté òkôzało sã bëc baro dobrze ùkrëté, czej ni mòglësma gò nalezc. Pò sąsedzkù, w dole, òbaczëlësma drzewianą chëcz, jaczich piérwi wiele bëło w kaszëbsczich wsach. W progù stojała zôs, jak sã pózni òkôzało 80-latnô, letkò ùrzasłô Jadwiga Łąckô. Z pòczątkù nick nie pamiãtô, nie wié, mało wiele a jesz bë gôdała, że dopiéro co sã sprowadzëła. Za sztërk sã òdezwała. Bez całé żëcé na to miescé gôdalë Piéck. Terô sã òkôzało, że to je Skrëté – òpòwiôdô J. Łąckô. Nicht nie wié, dze to dokładno leżi. Pògòtowié mô kłopòt z dojachanim, sóm dowód mùszałam ju wëmieniwac czile razy – dodôwô. Samò żëcé na pùstkòwiu ji nie przeszkôdzô. Tegò rokù dwa razë chcelësma z bratem jachac w zëmie do kòscoła i ani razu sã nóm nie ùdało. Za wiele sniegù spadło. Latem widok je jednak piãkny. Gôskô Palestina Z Wòjska jedzemë na pielgrzimkã na zôpôd, prosto do Betlejem. Mòże dwa kilométrë òd Łączégò je gòspòdarstwò Czesława Medżera. Niejedną razą jem tą pòzwą nawielony. Do dzysô pamiãtóm, jak w szkòle sã z ni smielë – zaczinô wspòminac swòjé dzecné lata. Jak to na Kaszëbach, wiele nie je pòtrzébné, żebë lëdze wëmëslëlë pòzwã. Tak i tu. Jednémù ùwidzało sã, żebë pùstczi, dze stojała lëchô szopa, nazwac Betlejem. Pò wòjnie nen chłop pomerania luty 2012 wëjachôł, a pòzwa òstała. Chtos nawetka ùłożëł krótką wiérztã. Do Betlejem prosto bieżce, wedle Falka, wedle Mëszczi, wedle ti Falkòwi krëszczi – recëtëje Cz. Medżer. Z prôwdzëwégò Betlejem nie je dalek do Jeruzalem. Temù niejedny jãlë pòzmieniac gôsczé Betlejem na Jeruzalem. To dopiérkù dało wëstwôrzanié! Przed Gòdama przëjéżdżalë z gazétów i radia. Pitalë, jak to je mieszkac w Betlejem. Ale to nie béł kùńc. Przed Jastrama ti sami chcelë sã doznac, jak sã żëje w Jeruzalem – òpòwiôdô sostra Czesława, Teréza Stoltmón. Mie to nie przeszkôdzô, że lëdze to miescé tak òchrzcëlë. Gòrzi, czej w rozmajitëch ùrzãdach robi sã z tegò sóm jiwer – dodôwô. I pòkazëje różné pismiona. Na jednym wstawilë adresa Betlejem 2, na jinszim Jeruzalem 1, a tej jesz Łączé 1, abò nawetka Łączé 77. Ten sóm bùdink stoji w trzech różnëch wsach! I jak tu terô wëtrafic – pitô T. Stoltmón. Ale bë sã nie zamienilë. Nie wëòbrôżóm sobie żëcô w miesce, chòc tu wszãdze mómë dalek – gôdô Cz. Medżer. Z Betlejem-Jeruzalem czerëjemë sã na Klôsztór. Jesmë czekawi, dlôcze prawie tak lëdze ùmëslëlë nazwac pùstczi pòd Bòrowim, na samim pôłnim Gôchów. Przecã przódë to béł Stôri Mòst. W jednym z bùdinków, jaczé tam stojałë, mieszkałë trzë rodzënë. To bëlë Szëcowie i dwùch Bùkòwsczich. Ù kòżdégò rodzëło sã dzéwczã za dzéwczãcem, ale niżóden knôpiczk. Razã bëło nas jaż 15! A czej na swiat przëszła mòja sostra, òjc rzekł, że to ju dali ni mòże bëc Stôri Mòst, doch to ju sã stôł czësti klôsztór – òpòwiôdô Mónika Czarnowskô. W naddôwkù jedna familiô bëła baro religijnô. Òni co dzéń òdmôwialë różańc, nie czerowelë sã tim, jak wiele robòtë jesz bëło do zrobieniô. Mòże temù wëkluła sã ta pòzwa? – dodôwô. Nowé miono chùtkò ùwidzelë sobie lëdze, co wkół mieszkelë. Pózni w parafialnëch ksãgach zapisôł ją bòrowsczi dobrodzéj, ksądz Frãcëszk Perschke. I tak ju òstało. Dzys nicht pùstków kòle rzéczi Chòcënë nie bãdze nazywôł jinaczi jak Klôsztór. 29 Gôchë w repòrtażach Jak òpòwiôdô M. Czarnowskô, klôsztorné dzéwczãta baro widzałë sã knôpóm. Co wieczór przëchôdalë do naji z blisczich gbùrstwów. Czasã pòmôgalë w robòce, np. przë draszowanim. A tedë sedzelë w jizbie, në żebë krótkò dzéwczãtków – wspòminô M. Czarnowskô. Wszëtcë kònieczno chcelë miec białkã z nëch trzech rodzënów. Ùwôżalë je za snôżé, a téż i robòtné. Sama pamiãtóm, jak jem robia w pòlu za chłopa. Knôpów doma nie bëło, a na gòspòdarce robòtë fùl – przëbôcziwô so mieszkónka Klôsztoru. Tec dzéwczãta wzérałë za jinszima. Kùńc kùńców le dwie òżeniłë sã z miestnyma bëńlama. Czej lata minãłë, na pùstkach sã òdjinaczëło, tak niejednëch òskòmiło zmienic pòzwã. Móm czwórkã dzecy, trzech knôpów i dzéwczã. Czej ùrodzëlë sã knôpi, do òjca przëszedł znajómk i pòwiedzôł, że terô to ju Klôsztór nie je pasowny. Nick równak nie wëmëslëł i òstało pò stôrémù – gôdô Czarnowskô. Dzys Klôsztór to 7 gòspòdarstwów. Tam, dze stôri bùdink sã wali, stôwiają nową chëcz. Prôwdac nowi tu nie wcygają, ale młodëch nie feleje. Zôs w Pòlsce Z Klôsztoru cygniemë na Bëdgòszcz. To le sztëczk drodżi, bò leżi krótkò Bòrowégò. Mieszkają tam le trzë òsobë, to je dobré trzësta tësãcy razów mni jak w stolëcë kùjawskò-pòmòrsczégò. Cãżkò rzec, skądka ta pòzwa. Lëdze wòłalë tak ju przed wòjną – klarëje bëdgòszczónka Halina Felskô. Czasã chto przëjedze a sã dzëwùje, że dojachôł jaż do Bëdgòszczë. Tu je cëchò i spòkójno – dodôwô ji slëbny, Andrzéj. Ten ùbëtk, jak sã nama zdôwô, je zawdzãką wësoczégò klona i jagłów (danów), chtërné szëmią nad naszima głowama. Në pewno i ti pùstczi, co je wkół. Klón je 150 lat stôri. W 1949 r. jesz dało sã òbjąc gò rãkama. Terô ju nie jidze. Jagłë téż mają swòjé lata. Wiele? Dokładno nie rozmiejã pòwiedzec – dodôwô Halina. Żegnómë sã. Do Bòrzëszk je wnet 20 kilométrów. Przed Lëpińcama mijómë jesz môłi, szari bùdink. To Warszawa, kònkretno Warszawa 1. Ale më nëkómë dali. To ju pôrã lat, jak zmarła òstatnô niasta, co tu mieszkała. Mie ju dzysô sygnie. Jedzemë dodóm! – gôdóm do Kazmiérza. Cziwniãcym głowë pòcwierdzywô, że mô taką samą òskòmã. Biédolëwò, Zgniłi Mòst a Ùpiłkã òstawilë jesmë na drëdżi rôz. Bëlôczka na Gôchach W przedszkòlim mùsza „leżakòwac”, czedë jiné dzecë mòglë sã bawic. Czej w 80. latach z akademika zwònila do mëmë, ji gôdce z czekawòscą przeslëchiwelë sã sztudérzë. Wnetka 30 lat temù przecygnãla na Gôchë, ale rôd bë swòją chëcz „telepòrtowala” na Nordã – w swòje bëlacczé stronë. RÓMAN DRZÉŻDŻÓN Taczé to bëlë czasë… Sedzącë przed chëczą Terézë Pluto Prondzyńsczi w Ùgòszczë, jémë lodë a pijemë kôwkã. Z lasu czëc je glos kùkówczi, chtërna dzysô nie rechùje przińdnëch lat, leno ne ùszlé. Doch wicy gôdómë ò tim, co bëlo, a tim, co naju parlączi: ò naju rodny wsë – Starzënie. Pòwiôdómë so jistno, jak swòjińc ze swòjińcã, chtërny bez przëtrôfk naszlë sã dzes na daleczich Gôchach. Ji familiô mieszkala w kòlchòzowim mieszkanim. Tatk Léònôrd robil „na kòlchòzu” – jinaczi nicht w Starzënie na ną gbùrską spóldzelniã nie gôdôl, a mëma Cecyliô – na cëgelnie. W 60. latach XX sta30 lata we wsë bëla gòspòda, pùblëcznô kąpnica, dochtór, pòrodowô jizba, dentista, kino, szkòla a przedszkòlé. Negò slédnégò Teréza nie wspòminô za dobrze. Wszëtkò bez no „leżakòwanié”, jaczé bëlo sztrôfą… za kaszëbską gôdkã, chtërną mdącë dzeckã leno znala. Czej jinszé dzecë szlë sã bawic na pòdwòrzé, òna a ji bracyna Riszk mùszelë leżec. Nié to, że przedszkòlónczi bëlë lëché, to nié. Taczé to bëlë czasë – ùsmiéchô sã. W spòdleczny szkòle naùcza sã gadac ë pisac „z wësoka”, ale nigdë nie sromala sã kaszëbiznë. Ùcwierdzël ją jesz w tim szkólny pòlsczégò jãzëka, wasta Jerzi Tatara, jaczi pòwiôdôl, że dzecë na Kaszëbach mają szczescé a są bògatszé, znającë jaż dwie gôdczi. pomerania gromicznik 2012 Jistno bëlo na sztudiach. Wtenczas malo chto sã do kaszëbiznë przëznôwôl, ale òna czej zwònila dodóm, z mëmą kôrbila w jãzëkù, w jaczim bëla bez nią wëchòwónô. Sztudérzë sã nym kôrbiónkóm rôd przëslëchiwelë, a nawetka prosëlë: Teresa, my nic nie rozumiemy, ale daj chociaż posłuchać. Pamiãtô, jak czedës przëjachôl do akademika ji drëch ze Starzëna. Ten bél zdzywiony, że jô, takô „wiôlgô” sztudérka, wszãdze, na miesce, w krómach gôdala z nim pò kaszëbskù. Tak czedës bëlo, że bez no napiãtnowónié to sã lëdze wstidzëlë. Jô sã nawetka nie dzywiã. Wnetka 30 lat W 1984 rokù skùńczëla sztudérowac fizykã. Robòtã krótkò ji Starzëna Gôchë w repòrtażach nawetka bë dostala – w Gbùrsczim Technikóm w Klaninie, ale bez przëtrôfk, mdącë na latowëch feriach w Sominach, pòznala szkólnégò jinspektora, jaczi prawie szukôl fizycczi do szkòle w Ùgòszczë. Dala sã skùsëc, czedë nen zabédowôl ji mieszkanié w Òsławie, dëtczi na zagòspòdarzenié a 100 tësący zlotëch pensje. Nen jeden rok wëtrzimiã, a tej wrócã do swòjégò dodomù – rozsądzëla. Minąl rok, drëdżi, trzecy… ë tak przëszlo ju wnetka 30 lat. Tu sã òżenila, tu ùrodzëlë sã ji dzecë Macéj ë Môrta, tu wëbùdowelë bùdink, tu òd 14 lat je direchtórką szkòlë. Czej jô przëszla w ne stronë, malo chto gôdôl pò kaszëbskù – wspòminô. Jesz mòże na pùstkach niechtërny jo, në i wdarzã so, że Éwôld Gerszewsczi z Òsławë-Dąbrowë, chtëren bél wtenczas naczelnikã gminë. Rok pò tim, jak òstala direchtórką, zaczãla nôùkã kaszëbsczégò jãzëka. Kramarzënë i Lëpińcë tù na Gôchach bëlë pierszé, a ma trzecy – gôdô z bùchą. A mùszi wiedzec, że wtenczas, w kùńcu 90. lat, nie bëlo z tegò tak wiôldżich profitów, jak terô. Piérwi ùczbë bëlë prowadzoné w môlëch karnach. Dzysô zajimë z rodny mòwë, òkróm pierszich klas, mają wszëtczé dzecë. Nawetka ne, chtërné nie pòchôdają z kaszëbsczich familëjów. Jô ùczëla dzecë ti mòji bëlôcczi kaszëbiznë, gôdając jima, bë w môl mòjégò „l” wstôwialë „ł” – smieje sã. Terôzka sama, chòc je pò kùrsach, kaszëbsczégò nie ùczi. Zajimô sã tim sztërzech szkólnëch: Jerzi Jitrich, Wiesława Dorau, Mariô Zuchta a Wioleta Ratajczôk-Toczk zwónô Kaszą. W szkòle dzejają téż dwa lëdowé karna: Ùpartélce ë Môłé Ùpartélce – do jaczich chãtno wstãpiwają dzecë, òsoblëwie ne nômlodszé. Na pierszé wëzdrzenié bë nie zmërkôl, że szkòla je z XIX stalatégò, në mòże czej bë chto baro dokładno przëzdrzôł sã z bùtna, ale we westrzódkù ju nijak. Wkół widzec je bëlną rãkã gòspòdëni. Bùdink, w jaczim są przedszkòlé, Kòscół w Starzënie. Òdj. R. Drzéżdzón spòdlecznô szkòla ë gimnazjum je wëremòńtowóny. Kòridorë, gimnasticznô zala ë klasë wëmalowóné a czësté, są trzë kòmpùtrowé warkòwnie a regionalnô jizba. Tu a tam widzec je òbstrój kaszëbsczi. Kòl szkòlë plac zabawów i bòjiszcze Òrlik. To jesz nie wszëtkò. Mdzemë sã rozwijelë a dali bùdowelë. Dërch piszemë rozmajité projektë – chwôli sã direchtórka. Prôwdac zajimô to wiele czasu, ale tec dëtczi z tegò są. Szkòla żëje nié blós òb czas nôùczi. Na bòjiszczu pò pôlnim ë w wòlné dnie bawią sã dzecë, a apartną zalã mòże wënajic na zabawã czë przëjãcé. We wsë je téż dodóm kùlturë ë dwa kòscolë – dôwny ewanielicczi, ju zasztëkóny, i drëdżi katolëcczi ze szachùlcowima scanama, jaczi pòstawilë w 1820 r. Probòszczã je… domôk Terézë ze Starzëna ks. Bòlesłôw Lës. Czekawé, jaczi to kawel przëcygô do Ùgòszczë lëdzy z Nordë? Te mòje stronë, to są mòje stronë Zôs wspòminómë naji rodny môl. Mòja mëma w 50. latach spiéwala w karnie Bëlôcë, prowadzonym bez Ludwika Kòssôk-Główczewsczégò ë Janã Piépkã. Do starzińsczi szkòlë chòdzël pisôrz Jón Drzéżdżón, a w blësczim Slawòszënie rodzël sã Florión Cenôwa – gôdô z bùchą Teréza. Òd nas pòchôdô tak wiele zasłużonëch Kaszëbów, aż dzyw pomerania luty 2012 bierze, że w tak wiôldżi szkòle ni mô niżódnégò lëdowégò karna, ani nie ùczi sã kaszëbsczégò! Z robòtë prawie przëjachôl chlop Terézë – Mark, chtëren mô hańdlową firmã. Z bialką pò kaszëbskù nie gôdô, ale z cëzyma jo… Jô rôz z nim bëla wëjachónô do Wejrowa. Wlôzlë më do hùrtownie, a tam jedna bialka, widzącë mòjégò chlopa, gôdô: „Fejn, że pón Marek przëjachôł, mô so chòc mòżemë pò kaszëbskù pògôdac”. Dlôczë dwòje Kaszëbów – slëbny ze slëbną – nie kaszëbią?! Mòże wedle tegò, że jedno gôdô pò nordowemù, a drëdżé pò gôskù. A mòże temù, że czej sã pòznelë, pòlaszëlë, nie wiedzącë, że mòżna barżi pò swòjemù, i tak ju òstało... Równo jak bëło, jejich dzecë wszëtkò rozmieją, ale nie gôdają, chòc mëma jich ùczëla. Córka na maturze z pòlsczégò wëbrala so témã ò òsoblëwòscach kaszëbsczégò jãzëka. Mòże czedës rodnô mòwa jima wrócy – meszlã. Dali pijemë kawã. Zdrzã na zegark. Muszã wracac. Jesz zdrza na las, w jaczim prawie zatacëla sã kùkówka. Pëszno tu môta – gôdajã z zôzdroscą. Jo – cziwie glową Teréza. Dobrze tu sã żëje, krótkò las, rzéczka płënącô kòl chëczi… lëdze dobri, ale… żebë jô mògla „telepòrtowac” nen dodóm, tej jô bë rôd wróca w swòje stronë, do Starzëna, dze je mòja rodzëna. Bò wiész, të mòje stronë, to są mòje stronë… Tekst napisóny w nordowi, bëlacczi gôdce. 31 òczarzony Kaszëbską Wdzydze – mój môl na zemi Ùrodzył sã na Sląskù. Mieszkac mógł na całim swiece – w Londinie, w Pariżu, w Salonikach, skądka pòchòdzëła jegò starka. Òn wëbrôł Kaszëbë. Ùkòchôł Wdzydze i nie przedstôwiô sobie, żebë mógł żëc w jaczim jinszim placu. Józef Cãżczi. Malôrz, rzezbiôrz, grafik, fòtograf, pòéta i żeglôrz. M AYA G E L N I A K Widziałeś kiedy przyjacielu błękitne okno Wdzydz otwarte gdzie masztów las żaglami bieli bezmiary wód tu wielkich jezior cztery dłonie żegnają jesień jeszcze ciepłą tych co zostali nad brzegami mglistych poranków wyczekując Widziałeś kiedy przyjacielu ogromny nieba klosz granatu usiany tysiącem mrugających oczek w sierpniową noc gdzie droga mleczna przecina błysk gwiazdy chwili spadającej dla Ciebie tylko w tym Kraju w tej krainie jeszcze tu jesteś a już tęsknisz. Galeriô Kùńsztu Òdisejô Wdzydze, stëcznik 2012 rokù. Dodóm z drewnianëch zwelów przëcygô zdrok. Nad dwiérzama szild „Galeriô Kùńsztu Òdisejô”. Gòspòdôrz, Józef Cãżczi, witô nas serdeczno i rôczi bënë. W szëkòwno ùrządzonym westrzódkù, we wszëtczich pòmieszczeniach – òbrazë, graficzi i rzezbë. Kòżdi dzélëk dodomù chłoscy zdrok swòją farwnotą i harmónią. Kògùm je nasz gòspòdôrz? Wielestarnowim artistą. Autorã rzezbów, òlejnëch òbrazów, akwarelów, pastelów, grafików, òdjimków. Jegò prôce, zwëkòwno parłãczącé sã z Kaszëbama, a òsoblëwie z wiôldżima wdzydzczima jezorama, bëłë prezentowóné na wielnëch wësta32 wach tak w kraju, jak téż za grańcą. Pisze jesz wiérztë. Frantówczi ùłożoné do jegò tekstów i nagróne na platce „Planéta Wdzydze” przez dłudżi czas bëłë hitama Radia Kaszëbë. Jô sã nie czëjã artistą. Kò tej-sej zwëczajno biwóm malarzã, pòétą, grafikã czë òdjimkarzã. Biwóm. Leno biwóm. Czej ni móm pòdskôcënkù do malowaniô, tej dłëbiã w drzewie abò robiã òdjimczi, abò mëszlã, piszã... – kôrbi ò se J. Cãżczi. Miłota òd pierszégò wezdrzeniô Sôdómë so w pòblëżim kòminka. Je cepło, dôwô sã czëc trzaskanié pôlącëch sã klëftów... Przë arbace gòspòdôrz naczinô òpòwiesc ò swòji stegnie do Wdzydzów. Jô nigdë nie zabądã mòjégò pierszégò pòtkaniô z wdzydzczima jezorama. To bëło w 1968 rokù, czedë jem przëjachôł ze Sląska do Kòscérznë. Jô tedë chòdzył do piąti klasë. We fabrice stołowi pòrcelanë brëkòwelë fachówców, tak tej z całi Pòlsczi zjeżdżelë sã lëdze chcący tu robic. Westrzód nich bëlë téż mòji rodzëcë. Nastałë latné ferie, a jô ju prawie sã pògòdzył z tim, że przesedzã je w miesce. Jaż tu jednégò dnia przëszedł wùja i zabédowôł, że mie weznie na wczasë. Kò prawie do Wdzydzów. Wseczëcowi knôp z môla zakòchôł sã we Wdzydzach. Ùrzekł gò ten môl i òdnąd, czej leno mógł, kòżdi sztócëk wòlnégò czasu przebiwôł prawie tu. Pózni, dze bë le nie béł, a rézowôł wiele, wcyg w sercu i pòd pòwiekama przechòwiwôł òbrôzk kaszëbsczich krôjmalënków i òkòlënë Wdzydzczégò Jezora. pomerania gromicznik 2012 Mezalians z Greczónką Artisticzną wrazlëwòtã w spôdkòwiznie dostôł jem gwësno pò starkù – òpòwiôdô. Przed wòjną sztudérowôł rzezbã na krakòwsczi ASP, za co béł letkò w rodzënie wëklãti. A jak pòznôł mòjã pózniészą starkã, tej bëło jesz gòrzi, bò sã òkôzało, że je to biédnô Greczónka ze Saloników. Bògatô rodzëna, pòsôdającô nieòbjimny majątk na lubelsczi zemi, bëła zgòrszonô jegò wëbrónką. Kò jakòs doch sã z tim mezaliansã òswòjilë. Mòja matka, chtërna sã ùrodzëła we Francji, téż mia plasticzné ùzdolnienia. A jô ùrodzył sã na Sląskù. Pò skùńczenim spòdleczny szkòłë jô chòdzył do plasticznégò liceum w Lublinie. Tam jô sã nalôzł czësto przëtrôfkã. Papiorë jem złożił do plasticzny szkòłë w Gdini-Òrłowie, ale tam sã zmilëlë i mie przësłelë lëst z lëchima datama wstãpnëch egzaminów. Leno jesz w Lublinie egzaminë bëłë w pózniészim czasu. Òjc to nawetka béł rôd z tegò, że wrôcóm w jegò rodné stronë. Tam jô téż sztudérowôł na wëdzale malarstwa Ùniwersytetu Marii Curie-Skłodowsczi. Pòtemù bez òsem lat jô sedzôł w Niemcach. Tam malowanim i przedôwanim òbrazów jô so zarôbiôł na sztudia w Pariżu. Snôżé, ale jinszé Bez trzë lata bëcégò w Pariżu jô colemało nijak nie wëchôdôł z mésterni profesora Tadeùsza Browarczika. Prawie òn béł òsobą, chtërna przede mną òdkriwa krëjamnotë malarstwa, graficzi i risowaniô. A że mòja mëma bëła ùrodzonô we Francji, tej przëszło mie do głowë, żebë mòże tak tu ju òstac. Jachôł jem nawetka w ji stronë. Leno, że tam ju wszëtkò bëło jiné. Snôżé, ale jiné. Nawet jezora bëłë ja- òczarzony Kaszëbską czés cëzé. A żódno z nich nie bëło mòjima milecznyma Wdzydzama. Wrócył jem. Béł to 1997 rok. Betonowi rôj Wrócył do Pòlsczi, do Kòscérznë, do blokù, do familijnégò mieszkaniô. W nëch czasach pòsôdanié trzëjizbòwégò mieszkaniô w miesce òznôczało nadzwëkòwny dostónk. To, że miało òno leno kąsyczk wiãcy jak 50 métrów, nié miało znaczeniô. W jedny jibie wëszëkòwôł so mésterniã, a czuł sã w ni prawie jak Matejkò, chtëren malëjącë kònia zwëczajny wiôlgòscë, miôł leno dwa métrë, żebë swój dokôz òceniwac z jaczis perspektiwë. Drëgą jizbã zajimała matka, a w trzecy, kąsk wiãkszi, toczëło sã normalné familijné żëcé. Ò rzezbienim nie bëło ani mòwë. Człowiek kòchający wòlnotã, przënãcony do szeroczich òbrëmiów i przirodë, w tim „raju” czuł sã jak w sôdzë. Sóm sã dzëwùjã, że jô tu strzimôł tëli lat – wspòminô wasta Józef Cãżczi. Corôz czãszczi zdôrzałë sã równak taczé dnie, czej jem sã bùdzył z jakąs zdrewniałotą, bez lësztu do robòtë, wjadowiony na calëchny swiat, zdrzôł jem bez òkno na betonowi bùnker, z drëdżi stronë wązëchny szplachc nieba i téż betonowô scana. I czë swiécëło słuńce, czë nié, wiedno to wëzdrzało tak samò... Jô tej rzucôł wszëtkò i jachôł na Wdzydze. Kùńc kùńców, do czësta zjiwrowóny, zaczął jem szukac tam sztëczka zemi dlô se. Pòmôgają mie bòbrë Całą teskniączkã i miłotã do Wdzydzów przeléwóm na płótno. Prawie wszëtczé mòje wëstawë, czë to malënków, czë fòtograficzné, nazéwają sã „Mòje Wdzydze” abò „Mòje Kaszëbë”. To, co malëjã, nie zgrôwô na jakąs òsoblëwą nowiznã czë wënalôzczosc. Malëjã, cobë zascygnąc w czasu jaczés wëdarzenié, przekazac czëcowi ùstôw chwilë... Malëjã mòje ùkòchóné jezoro; ni mô znaczeniô, jaczi je cząd rokù abò dzél dnia... òno wiedno je piãkné. Malowanié je dlô mie tim samim, co pòézjô. Rãce są leno ùrządzenim do trzimaniô pãzla czë pióra. Sercã i dëszą sã twòrzi. Czej piszã wiérztë, tej nie szlachùjã za Norwidã czë Mickewiczã, do nich mie dalek. Czãsto czëjã wiôldżi cësk, żebë na papiór słowama przeniesc to, co mie prawie w tim mòmence òczarziwô abò zajiscywô. Rzezbiarzã téż biwóm. Rzezbiã pomerania luty 2012 w drzewie, bo tegò materiału u nas, na Kaszëbach, nie felô. Wëbiéróm colemało ólszkã i jeżbinã. Mòjima pòmòcnikama są czãsto bòbrë, chtërne wstãpno ju òbrobiłë sztëczczi drzewa. Móm starã, żebë mòje rzezbë òddôwałë to, co czëjã. Biwóm téż òdjimkarzã. Nie przerobiwóm kòmpùtrowò swòjich zdjãców, niczegò w nich nie pòprôwióm. Jeżlë mô to bëc prôwda chwilë, tej niech tak òstónie. Pòsłëgiwóm sã szescoma aparatama. Nobarżi so szónëjã prawie 70-latny START B. Bez dłudżé lata pòsłëgiwelë sã nim nôlepszi pòlsczi dzénnikarze, béł to pò prôwdze repòrtérsczi aparat. Jak mie tak richtich zanôlégô na bëlnym òdjimkù, tej bierzã ze sobą tegò starëszka, bò nawetka nôlepszé cyfrowé aparatë ni mògą sã równac z tima tradicyjnyma – pòdkresliwô J. Cãżczi. Żeglowanié téż je kùńsztã Ju za knôpiczich lat jô kùpiôł so cządnik „Mòrze”. Jô wiedzôł ò żeglowanim prawie wszëtkò, prôwdac, teòreticzno. Jô szukôł wiadłów ò przëtrôfkach samòtnëch żeglarzów, jô béł bùszny z Léónida Telidżi. A jak sóm zaczął jem żeglowac, tej jô doszedł do przekònaniô, że prawie to jô bë mógł wiedno robic. 33 òczarzony Kaszëbską Żeglowanié naczął na lubelsczi zemi, na Łãczińskò-Włodawsczim Pòjezerzim, w czasach ùczbë w plasticzny szkòle. Żeglarsczi patent dobéł na nié za wiôldżim jezorze Firlej. Pózni płiwôł na rozmajitëch jezorach i mòrzach. Równak swój jacht „Pablo” pòstawił na Wdzydzach i tu òn ju òstôł. Z pòczątkù bëło to taczé rekreacyjné płiwanié, ale chùtkò, czej le òszmakôł regatów, przëchłoscëło gò spòrtowé miónkòwanié. Doma, na pòlëcach stoji cziledzesąt dobëtnëch czelichów za zwënédżi na regatach. Płiwanié wcygô jak narkòzëna. To je téż ôrt kùńsztu. Òsoblëwie czej ni ma wiatru, je tak zwónô flauta. Téż sã dô tedë płëwac, leno trzeba wiedzec jak... Tak sã zdarzëło, wezmë na to, w 2010 r. Regatë ò Czelich Stolema, jedne z nôwiãkszich w Pòlsce. Na Wdzydzczim jezorze 144 òbsadë i dëcht nick wiatru! I tedë płëni! To je dopiérkù kùńszt! Jô dobëł drëdżi plac, a płënął jem 6 gòdzënów. A òstatnyma to i do wieczora zeszło – wdôrzô so Józef Cãżczi. Zjisconé rojitwë Òdkąd pòznôł Kaszëbë, mëslama béł wcyg we Wdzydzach. Równak wiele lat minãło, nim przëszła swiąda, że nót mù je tu zamieszkac. Òd ti dejade chwile wszëtkò sã toczëło, jakbë gò chto za rãkã prowadzył. Jachôł do Wdzydzów. Dozdrzôł klëkã na chójce. Jeden telefón, pëtanié – òdpòwiédz, dzesãc minut i bëło załatwioné. Jak ju bëła zemia, jô zaczął dzejac jak łiskawica – wspòminô Józef Cãżczi. Dodóm miôł bëc drewniany, tak tej z przërëchtowónym projektã jô jachôł do Stãżëcë. Wczas na zymkù 2008 rokù më zaczãlë składac przëszëkòwóné elementë. Dniã i nocą, jak òszôlałi, jô robił razã z robòtnikama. W łżëkwiace jô przëwiózł białkã i matkã. Żebë dac so radã z dëtkama, më przedelë mieszkanié w Kòscérznie i prawie we łżëkwiace më mùszelë wëcygnąc. Jakbë robòtnicë nie zdążëlë, tej nama bë pewno przëszło spac pòd celtã. Równak béł ju zymk, tak tej nie bëłobë jaż tak lëchò. Nie dô sã òpisac naji 34 redoscë. Całé kòscérsczé mieszkanié miało piãcdzesąt métrów, a tu sama pańskô jizba mô jich sto! Pòmëslëc, że pierszi rôz, czej jem ùzdrzôł Wdzydze, jô miôł 12 lat, a przecygnął jem tu, mającë lat 53 – sëmùje artista. jô bë òbôczëc òjczëznã, z jaczi pòchòdzëła mòja starka, ale z drëdżi corôz czãszczi nachòdzy mie mësla, że zemia je doch òkrãgłô, tak tej dze bë le jô nie béł, tej i tak kù reszce tuwò dotrzã. Kò za czim tedë w całoscë wëjeżdżac? Zemia je òkrãgłô Òd czasu, jak jô tu przecygnął, nijak ni móm chãcë rëszac sã stądka. Wiedno tak bëło, że czedë jô dojéżdżôł do Wdzydzów, tej mie sã kùńcził w tim môlu swiat – wëjôwiô artista. Nicht mie nie rozmiôł. Znajómków cygło w swiat, rôz tam, rôz tu, a ja wòlôł z môlecznyma lëdzama na moscëkù pòsedzec i pògadac. Do Saloników, do starczënëch rodnëch stronów, jadã ju czwiôrti rok. W òstatnym mòmence wiedno ùdôwô mie sã wëszëkac jakąs przëczënã, cobë nie wëjachac. Mòji białce rôz sã ùdało namówic mie na rézã do Zakòpónégò. Jô béł nazôd ju pò trzech dniach. Wiele jem miôł taczich zaplanowónëch a niezjiszczonëch wëprawów. Terô téż – pòstãpny rôz zgôdiwómë sã na rëgnienié do Grecji. Z jedny stronë chcôł BĘDĘ TU pomerania gromicznik 2012 Będę tu w piasku, trzcinie nadbrzeżnej, nawet wtedy gdy jeść nie będzie trzeba w lodzie i śniegu, w wietrze wiosennym wtedy, gdy oddech ważny nie będzie spadnę liściem na jesień, gradem w burzę letnią, gdy zapach wspomnieniem będzie tylko będę lasem, olchą i wierzbą, karpiem, płocią, okoniem wtedy, gdy czas w pył wzrok mój obróci ja TU będę na pewno! (òba wiérztë pòchòdzą ze zbiérkù Józefa Cãżczégò „Poezja i malarstwo”) Tłomaczenié Bòżena Ùgòwskô kaszëbsczi dlô wszëtczich ÙCZBA 8 SPÒRT RÓMAN DRZÉŻDŻÓN, DANUTA PIOCH Przëbôczenié (przypomnienie): Òdpòczink (òdsapniãcé) to pò pòlskù odpoczynek. Swiãto to święto. Ferie to wolné òd szkòłë. Òpòwiédz, co robisz òb czas latowëch feriów (Opowiedz, co robisz w czasie letnich wakacji). Np. Òb czas latowëch feriów jô wanożã pò kraju. Jô lubiã òbzerac cekawé môle… Pòléte (polecenia): napiszë pòdsztrëchnij pòsłëchôj pòwtórzë przeczëtôj zaspiéwôj zdrzë (napisz) (podkreśl) (posłuchaj) (powtórz, powiedz) (przeczytaj) (zaśpiewaj) (patrz) Spòrt to pò pòlskù sport. Miónczi to zawody, wyścigi. Miónkôrz to zawodnik, a spòrtówc to sportowiec. Cwiczënk 1 Przeczëtôj gôdkã i przełożë jã na pòlsczi jãzëk. Wëzwëskôj do te kaszëbskò-pòlsczé słowarze. (Przeczytaj rozmowę i przetłumacz ją na język polski. Wykorzystaj do tego słowniki kaszubsko-polskie). – Witôj drëchù. – Witóm. – Cëż të wëzdrzisz taczi zmarniałi? – Jô sã za spòrt wzął. Wczora jô béł na rozegracjach, a dzysô mie wszëtkò bòli… – To cë je szpòrt, czej z òbzérôcza spòrtu człowiek zmieniwô sã w spòrtówca. – Të sã nie smiej, le sóm spróbùj. – Prôwdac jô spòrt lubiã, ale… w zdrzélnikù. – Tak kòżden jeden je mądri. – Mëslisz të? A za jaczi spòrt jô bë sã mógł wząc? – Bieganié, granié, płiwanié, skôkanié, cëskanié, piscowanié, mòcowanié sã, dwiganié, szrëcowanié, strzélanié, jimòwanié sã, a nawetka tuńcowanié – mòżlëwòsców je wiele. Leno doma nie leżec, a nie gnic na zófie przed zdrzélnikã. – Môsz drëchù prôwdã. Mùszã zacząc co trenérowac. A jaczi spòrt të jes wëbrôł? – Jô? Cëskanié… – Kùlą? – Nié, w baszkã*. – Tej nie je dzyw, że jes taczi zmarniałi! *baszka – to ùlubionô gra w kôrtë na Kaszëbach. Graje sztërzech kartowników, tzw. szpëla. Graje sã na dëtczi. 1 dëtk to 10 groszi. W baszkã „cësnie sã” na ùrodzënach, na wieselach, a nawetka jadącë baną. Òd czile lat je òglowòkaszëbskô Liga Baszczi. (baśka – to nazwa popularnej gry karcianej na Kaszubach. Do gry zasiada czterech graczy. Gra się na pieniądze, tzw. dëtczi. 1 dëtk to 10 polskich groszy. W baśkę gra się na urodzinach, weselach, a nawet w pociągu. Od kilku lat organizowane są ogólnokaszubskie rozgrywki w Lidze Baśki). Cwiczënk 2 Wëpiszë z gôdczi pòzwë spòrtów. Do kòżdégò słowa dopiszë czasnik w nieòznacznikù. Bôczë, że kaszëbsczi nieòznacznik je dobrim przikładã kaszëbieniô. Òbjasnij, na czim ta jãzëkòwô znanka pòlégô – òdpòwiédz nalézesz w Ùczbie 6. (Wypisz z dialogu nazwy sportów. Do każdego słowa dopisz czasownik w bezokoliczniku. Pamiętaj, że kaszubski bezokolicznik jest dobrym przykładem kaszubienia. Wyjaśnij, na czym ta cecha językowa polega – odpowiedź znajdziesz w Lekcji 6). Np. bieganié – biegac pomerania luty 2012 35 kaszëbsczi dlô wszëtczich Cwiczënk 3 Wëmienioné w gôdce pòzwë spòrtów są jistnikama ùtwòrzonyma òd czasników. Òdmieniwają sã tej jak jistniczi, tzn. przez przëpôdczi. Na dodôwk mògą miec jistnikòwą i znankòwnikòwą òdmianã. Zdrzë niżi na mòdło taczi òdmianë. (Wymienione w dialogu nazwy sportów są rzeczownikami utworzonymi od czasowników. Odmieniają się zatem jak rzeczowniki, tzn. przez przypadki. Na dodatek mogą mieć rzeczownikową i przymiotnikową odmianę. Poniżej model takiej odmiany). (Przy każdym zapisanym wyżej rzeczowniku podaj jego postać w dopełniaczu. Dodaj do tego jeszcze jakiś inny rzeczownik, np. podnoszenie ciężarów – dwiganié – sztãga do dwiganiô.) jistnikòwô òdm. Nazéwôcz granié Rodzôcz graniô Dôwôcz graniu Winowôcz granié Nôrzãdzôcz granim Môlnik granim Wòłôcz granié fùsbala – piłka nożna hokej na lodze – kòszowô bala – rãcznô bala – figùrowé szrëcowanié – boks (piscowanié) – skòk z tëczą – znankòwnikòwô òdm. granié graniégò graniémù granié granim granim granié Wëbierzë so jesz dwa jiné słowa z tekstu i òdmieni je wedle mòdła, co je wëżi. (Wybierz sobie dwa słowa z tekstu i odmień je według powyższego wzoru). Cwiczënk 4 Dôj bôczënk na pòzwë przëpôdków. Przeczëtôj je głosno. (Zwróć uwagę na nazwy przypadków. Przeczytaj je na głos). – Jistniczi pòchôdającé òd czasników mają w jistnikòwi òdmianie cekawą fòrmã w rodzôczu. Piszemë je: skôkaniô, płiwaniô, dwiganiô, a wëmôwiómë, jakbë „ô” na kùńcu nie bëło [skôkani, płiwani, dwigani]. (Rzeczowniki odczasownikowe mają w odmianie rzeczownikowej ciekawą formę dopełniacza. Zapisujemy je: skôkaniô, płiwaniô, dwiganiô, a wymawiamy jakby „ô” na końcu nie było [skôkani, płiwani, dwigani]). Cwiczënk 5 Dopiszë do pòlsczich pòzwów spòrtowëch discyplinów pasowné kaszëbsczé pòzwë zapisóné w cwiczënkù 2. Bôczënk: czile discyplinów mô jistną pòzwã. (Do polskich nazw dyscyplin sportowych dopisz pasujące kaszubskie wyrazy zapisane w ćwiczeniu 2. Uwaga: do kilku dyscyplin pasują te same wyrazy). podnoszenie ciężarów – dwiganié piłka nożna – bieg sztafetowy – skok wzwyż – piłka ręczna – taniec sportowy – zapasy – boks (pięściarstwo) – skok o tyczce – rzut młotem – 100 metrów przez płotki – skok w dal – jazda figurowa na lodzie – pływanie synchroniczne – łucznictwo – – Przë kòżdim zapisónym wëżi jistnikù pòdôj jegò rodzôczową pòstac. Dodôj jesz do te jiny jistnik, np. podnoszenie ciężarów – dwiganié – sztãga do dwiganiô. 36 Cwiczënk 6 Przełożë kaszëbsczé pòzwë spòrtowëch discyplinów na pòlsczi jãzëk. Pòmòcë szukôj w słowarzkù. (Przetłumacz kaszubskie nazwy dyscyplin sportowych na język polski. Pomocy szukaj w słowniczku). strzélanié z łãka – ridowanié – artisticznô gimnastika – stołowi tenys – dwiganié cãżarów – sécowô bala – mòcowanié sã – Cwiczënk 7 Nalézë w jinternece, abò w jinym placu, jaczima spòrtowima discyplinama zajimelë czë zajimają sã niżi wëpisóny spòrtówcowie, jaczi pòchôdają z Kaszëb. Bôczënk: pòzwë discyplinów zapiszë pò kaszëbskù! (Znajdź w internecie, lub w innym miejscu, jakimi dyscyplinami sportu zajmowali się czy zajmują niżej wypisani sportowcy pochodzący z Kaszub. Uwaga: nazwy dyscyplin zapisz po kaszubsku!) Daniel Pliński – Zygmunt Chychła – Andrzej Wroński – Arkadiusz Makurat – Kinga Baranowska – Cwiczënk 8 Òpòwiédz, jaczé spòrtowé discyplinë lubisz, a w jaczich miónkach të bë rôd wzął/wzãła ùdzél. (Opowiedz, jakie dyscypliny sportowe lubisz i w jakich zawodach sportowych wziąłbyś/wzięłabyś udział). Np. Jô lubiã bieganié. Jô bë rôd wzął/wzãła ùdzél w maratonie… Słowôrzk bala – piłka cëskanié – rzucanie figùrowé szrëcowanié – łyżwiarstwo figurowe gnic – tu: lenić się jachanié na pùrgach – narciarstwo jimòwanié sã – mocowanie się, zapasy kòszowô bala – koszykówka sécowô bala – siatkówka strzélanié z łãka– łucznictwo szpòrt – kawał, żart zmarniałi – zmarnowany, zmęczony ridowanié – jazda konna pomerania gromicznik 2012 znóny nieznóny Kòscerzôk Artur Hòbrecht – bùrméster Wrocławia ë Berlëna Pamiãtô ò nim Wrocłôw, chtëren dzãka niemù mô m.jin. lecącą wòdã, i Berlëno, dze jegò miono dôwô sã sztrasóm. Z żalã nót je rzeknąc ò tim, że chòc Artur Hòbrecht pòchôdô z kraju Kaszëbów, nie pamiãtają ò tim nawetka w jegò domôcy Kòscérznie. LÉSZK MÒLÃDOWSCZI Kòscérzna, a nié Kòbierzëno Artur Henrich Ludólf Jónson Hòbrecht (Arthur Heinrich Ludolf Johnson Hobrecht) ùrodzył sã 14 zélnika 1824 rokù w Kòscérznie, a tak pò prôwdze w Berent, bò taką pòzwã mia tedë ta môlëzna. Co czekawé, w òbëdwùch gardach, w jaczich tak dobrze je znóné dzejanié Artura Hòbrechta – to znaczi we Wrocławiu i Berlënie – baro mało lëdzy znaje prôwdzëwi môl jegò ùrodzeniégò, bò we wiãkszoscë dokazów lëchò pòdóné je, że to Kòbierzëno (miem. Berent). Blós w òficjalny biografie jegò bracynë ò titlu James Hobrecht und die Modernisierung der Stadt (Pòczdam 2000), napisóny bez Klausa Strohmeyra, nalôzł jem richtich pòzwã miasta, w chtërnym ùrodzył sã Artur Hòbrecht. Ludólf Hòbrecht (Ludolf Hobrecht), òjc Artura i Jamesa (ùr. 31.12.1825 r. w Kłajpédze [miem. Memel], ùm. 8.09.1902 r. w Berlënie), béł wiôldżim gbùra, a jich matka, Jizabela (Izabela) z dodomù Jónson (Johnson), zajima sã chëczą ë dozéranim dzecy. Pò skùńczenim elemeńtarny szkòłë w Kòscérznie Artur òstôł wësłóny na ùczbã do gimnazjum w Króléwcu (Königsberg). Pòtemù zaczął sztudérowac prawò, nôprzód w Króléwcu, a pózni w Lipskù (Leipzig) – w latach 1841–1844. Jegò pierszą robòtą bëło stanowiszcze refereńdarza w państwòwi służ- bie w Naumbùrgù. Pòzdze robił w sądach w Elbiągù (Elbing), Braniewie (Braunsberg, krézowi gard w prësczim regencjowim òkrãgù Königsberg) i Kwidzënie (Marienwerder, regencjowi òkrąg prësczi prowincje Westprësë ze sądã drëdżi jinstancje dlô Gduńska [Danzig], Elbiąga, Grëdządza [Graudenz], Chònic [Konitz] i Tórnia [Thorn]). Baro chùtkò awansowôł ë ju zëmą 1847/1848 rokù dostôł òn fąkcjô administratora starostë w szląsczim Rëbnikù (Rybnick). Szlachòwną fąkcjã Hòbrecht miôł w Grodkòwie (Grottkau, prëskô prowincjô Oppeln – Òpòlé). Pózni béł òn rządowim asesora w Pòznanim (Posen), Gliwicach (Gleiwitz) i Kwidzënie. Midzë rokã 1860 a 1863 Hòbrecht robił jakno pòmòcnik ë asysteńta w Minysterstwie Bënowëch Sprawów, a pò czile latach pòczestny służbë w minysterstwie òstôł òn wëbróny na stanowiszcze nadbùrméstra (bùrméstra) Wrocławia. W tim samim czasu, czedë Artur piął sã w górã pò pòstãpnëch szczeblach państwòwi kariérë, jegò brat James zwëskiwôł doswiôdczenié jakno jinżinéra, bùdëjącë banlinie w Prësach. W latach 1856–1861 rëchtowôł òn plan zabùdowaniégò Berlëna i jegò òkòlégò, pòtemù, òd 1862 do 1869 rokù, béł gardowim bùdacjowim rôdcą w Szczecënie, dze rësził òn z pierszim wòdoprowôdnym ùstawã w tim miesce ë zaprojektowôł systemã karnôlizacje (nen projekt dało radã zrealizowac dopiérze pòd kùńc stalatégò). Òn téż pomerania luty 2012 Pòrtret Hòbrechta z berlińsczich czasów. Òdj. Bundesarchiv béł autorã kòncepcje rozplanowaniégò sztrasów westrzódgardzégò Szczecëna, ò czim rzôdkò sã wspòminô. Służba lëdzóm, a nié państwù Richtich kariéra młodégò ambitnégò ùrzãdnika i pòlitika zrzeszonégò z Miemiecką Liberalną Partią (Nationalliberale Partei) zaczã sã we Wrocławiu. Jak piszą Norman Dejwis (Norman Davies) i Rodżer Mórhaus (Roger Moorhouse) w ksążce pòd titlã „Mikrokòsmòs”, bez całi 19. stalaté Wrocłôw (Breslau) miôł szczescé do bëlnëch administratorów. Dwóma nôlepszima z nich bëlë Fridrich von Merkel (Friedrich von Merckel; 1775–1846) i Artur Hòbrecht. Stelë sã òni zdólnyma ë ambitnyma zarządcama gardu, jaczich kariérë pòdniosłë jegò 37 znóny nieznóny Artur Hòbrecht. Òdj. Bundesarchiv rangã i prestiż. Merkel na królewską służbã wstąpił, mającë leno 24 lata, jakno asesora w gardowi kòmisje sprawiedlëwòtë. Pózni, w latach 1816–1845, béł òn m.jin. nadprezydeńtã prowincje Szląsk (Oberregierungspräsident der Provinz Schlesien). Wsławił sã òn òdbùdowanim Wrocławia ë szląsczi administracje pò frańcësczi jinwazje, za co wiele razë dostôwôł nôdgrodë òd césarza Fridricha Wilema IV (Friedrich Wilhelm IV) . Artur Hòbrecht miôł tej z kògò brac przëmiôr. W latach 1863–1872 béł òn przédnym bùrméstrã Breslau. Òstôł na niegò wëbróny 12 gromicznika 1863 rokù. Dobéł òn we welowny biôtce z pòprzédcą Juliusã Elwengrã, dostôwającë 51 na 91 mòżlëwëch głosów. Òb czas swòjégò ùrzãdowaniégò òsoblëwò zajimôł òn sã systemą edukacje. Hòbrecht òd swòjich pòprzédców béł jinszi w jedny, wôżny sprawie. Merkel béł jidealnym „słëgą państwa”, w drëdżi pòłowie 19. stalatégò lëdze taczi jak òn bëlë ju przestarzałoscą. Hòbrecht i jegò pòsobnicë a wespółrobòtnicë dzejelë ju w swiece, w chtërnym służba lëdzóm stôwa sã wôżniészô jak służba państwù, a pòlitika bëła corôzka barżi demòkraticznô. Kònzerwatiwné krãdżi, òsoblëwò ne z Berlëna, lëchò na to wzérałë. 38 Nowi bùrméster stôł sã bëlnym reprezentańtã Wrocławia w Prësczim Królewsczim Dodomù. Za rządów Hòbrechta gard nié blós zwiksził lëczbã pòwszechnëch szkòłów ë gimnazjów, ale téż sã rozrósł. W samim 1868 rokù pòpùlacjô miasta pòszła do górë ò 14 tësący mieszkeńców w efekce przëłączeniégò gminów Gabitz, Neudorf, Höfchen, Lehmgruben, Huben, Fischerau i AltScheitnig. W 1871 rokù Wrocłôw miôł ju 200 tësący mieszkeńców. Nen gard stôł sã trzecym, pò Berlënie ë Hambùrgù, gardã Miemców. Mieszkeńcowie Wrocławia zapamiãtelë téż Hòbrachta dzãka temù, że òb czas jegò bùrméstrowaniégò, w zélnikù 1871 rokù z łónków pòleca wòda. Dotëgòwanié wòdë całémù miastu i kòżdémù mieszkeńcowi òsoblëwò jinteresérowało Hòbrechta. Za jegò rządów pòwstałë téż całé kwartałë arãdnëch bùdinków na Stôrim Gardze. Zarôzka pò docygnienim lecący wòdë we Wrocławiu zaczãło sã zakłôdanié gazowégò widu. Òsta wëstawionô gazowniô (kòl dzysdniowi sztrasë Pòwsteńców Warszawë), jakô dzys ju nie fąksnérëje. Nôczëstszi gard Europë 21 strëmiannika 1872 rokù Artur Hòbrecht òstôł wëbróny na nowégò nadbùrméstra Berlëna. Za nim welowało 55 nôleżników berlińsczi radzëznë gardu (47 za procëmkandidatã, aktualnym bùrméstrã miasta Fridrichã Kòchhanã [Friedrich Kochhann]), jegò kandidaturã pòpiarł téż césôrz Wilem I (Wilhelm I). W tim samim rokù, czedë Hòbrecht wëjachôł z Wrocławia, rôjcowie gardu delë jemù titel hònornégò mieszkeńca miasta ë ùtczëlë gò pòzwą sztrasë – Hobrechtufer (kòl dzysdniowégò ùbrzegù Ludwicha Pastera [Louis Pasteur]). Berlëno w 1871 rokù stało sã stolëcą Miemiecczégò Césarstwa (rëchli bëło stolëcą prësczégò państwa). W ti sytuacje na nowégò pomerania gromicznik 2012 James Hòbrecht. Òdj. Bundesarchiv przédnika miasta żdało baro òdpòwiedzalné zadanié. Na zôczątkù célã Hòbrechta stało sã zrobienié z Berlëna „nôczëstszégò gardu Europë”. Zrëchtowanim robòtë w òbrëmienim òrganizacje higienë zajmnął sã znóny szpecjalista Rudólf Wirchòw (Rudolf Virchow; ùr. 13.10.1821 w Swidwinie [Schivelbein] na Pòmòrzim, ùmarł 05.09.1902 w Berlënie), chtëren m.jin. ùsadzył rozplanowanié karnôlizacje. Do pòmòcë bëlny kòscerzôk scygnął téż swòjégò brata dr. Jamesa Hòbrechta, jaczi i ùsadzył planë rozbùdowaniégò karnôlizacje, i jã przeprowadzył. Òn zajął sã téż mòdernizacją gardu (1875–1894). To prawie òb czas ùrzãdowaniégò Artura Hòbrechta mia pòwstac prowincjô „Wiôldżé Berlëno” (Provinz Groß-Berlin), pòprzez sparłãczenié miasta Berlëna, Szarlotenbùrga, a téż greńcznëch wsów. Równak nen projekt nie òstôł zrealizowany za jegò żëcégò. Zato w 1875 rokù ùdało mù sã ùprawic ë ùpaństwòwic nôwôżniészé drodżi i mòstë. Òkróm mòdernizacje gardu zajął òn sã rozwijã szkòłowiznë, tak jak we Wrocławiu, a téż dozérã nad chòrima, òsoblëwò tima nôbiédniészima. Hòbrecht miôł tak samò starã ò dobrą wespółrobòtã z radzëzną gardu. Òglowò nen człowiek miôł wiôldżé znóny nieznóny szczescé do ùdostôwaniégò lëdzy na swòje i wnetka wszëtkò, za co sã òn zabiérôł, zamieniwało sã w sukces. 26 strëmiannika 1878 rokù mùszôł òn złożëc òbjãti 6 lat rëchli ùrząd nadbùrméstra Berlëna, bò 27 gromicznika kanclérz Òto von Bismark (Otto von Bismarck) òddôł w jegò rãce stanowiszcze prësczégò Minystra Financów. Artur Hòbrecht òstôł wëbróny na nen ùrząd jakno nôrodny liberala ë przedstôwcã liberalny gòspòdarczi pòliticzi. Òb czas swòjich minystersczich rządów béł òn przestójnikã deje „spòlëznë drëchów”. Równak ju w lëpińcu 1879 rokù mùszôł òn ùstąpic z ùrzãdu Minystra Financów z przëczënë na jinosc zdaniów i gòspòdarczich ùdbów z „żelôznym kanclerzã”. Przedtim Hòbrecht przeprowadzył refòrmã financów biéżnëch wëdôwków ë przëszëkòwôł projekt refòrmë financów państwa. Jednakò jegò pòliticznô kariéra na tim sã nie skùńczëła. Òb jeséń 1879 rokù òstôł òn nôleżnikã Jizbë Pòsélców, dze reprezentérowôł zemsczi kréz Stargard. W 1881 rokù sztartowôł òn z òkrãgù Marienwerder 1 do Reichstagù (miemiecczégò parlameńtu). Béł òn wëbróny do Reichstagù w latach 1881–1884 i 1886–1890. Òd 1885 rokù do smiercë Hòbrecht béł przédnikã swòji partie w prësczi Jizbie Pòsélców. Czekawé téż je dalszé żëcé jegò bracynë, chtëren w 1887 r. wëjachôł do Japónie, żebë òbtaksowac projektë wòdoprowadników ë karnôlizacjów przërëchtowóné dlô Tokio. Òstôł òn tam rôczony jakno bëlny znajôrz wòdno-karnôlizacjowi témë. W taczim samim célu béł òn jachóny do Kaira (w 1892 r.) i do Aleksandrie (w 1893 r.). Artur Hòbrecht béł téż pisarzã. Wespół z bratã napisôł czile nowelów: „Von der Passarge”, „Die Treue”, „Altpreußische Geschichten von d. einen und d. andern” (1882). Je òn téż aùtorã historëcznégò romanu „Fritz Kannacher”, jaczégò akcjô rozgriwô sã w Prësach w czasach Hòbrecht jakno nadbùrméster Wrocławia. Òdj. Bundesarchiv Wiôldżégò Elektora (Berlëno 1885, 2 tomë). Hònorny mieszkeńc Wrocławia ë Berlëna W 1872 rokù Hòbrecht dostôł, ò czim je rzekłé wëżi, titel hònornégò mieszkeńca miasta Wrocławia. Z leżnotë jegò 80. gebùrstagù 14 séwnika 1904 rokù berlińsczé wëszëznë gardu i Jizba Pòsélców dałë jemù titel hònornégò mieszkeńca Berlëna – za jegò zasłëdżi dlô rozbùdowaniégò ë mòdernizacje negò miasta. W ceńtrum Berlëna, na Jüdenstraße (sz. Żëdowskô) kòl pomerania luty 2012 wińdzeniégò ze stacje metra, òsta jemù ùfùńdowónô pamiątkòwô tôfla. Artur Hòbrecht ùmarł 17 lëpińca 1912 rokù w Lichterfelde, dzélu Berlëna (niechtërne zdroje pòdôwają jiną datã – 7 lëpińca). W Berlënie-Marzahn jegò miono dosta jedna ze szkòłów: Hobrecht-Oberschule (Strzédnô Szkòła m. Artura Hòbrechta). Hobrechtstraße (sztrasa Hòbrechta) je w Berlënie-Neukölln i w berlińsczim dzélu Steglitz (dzys Steglitz-Zehlendorf). Tłomaczenié Karól Róda 39 Gdańsk mniej znany Spichlerz pełen magii Wyspa Spichrzów była niegdyś dumą Gdańska. Składowano tu towary, które docierały do miasta Wisłą, a potem odpływały do zachodniej Europy. Na wyspie zachował się tylko jeden spichlerz pamiętający czasy jej świetności. To Błękitny Baranek należący do Muzeum Archeologicznego w Gdańsku. w Gdańsku bardzo potrzebny. Dla dodaje nam prestiżu, a to przekłada tacje multimedialne, filmy, stanowiska komputerowe i przede wszystkim Uliczkę Hanzeatycką – mówi Iwona Karpińska, przewodnik po Gdańsku. Idąc wśród średniowiecznych straganów, dzieci dowiadują się, co robił bednarz oraz kim był cyrulik. Nie tylko oglądają twarze ludzi sprzed wieków, ale słyszą dźwięki i… czują zapachy. Kiedy wchodzę z grupą na uliczkę, słyszę okrzyki wyrażające zachwyt i zaskoczenie. Czasem młodsze dzieci się boją. Postacie są tak realistyczne, że kiedyś dziewczynka rozpłakała się na ich widok – dodaje Iwona Karpińska. W Centrum Edukacji Archeologicznej najmłodsi mogą poczuć się prawdziwymi badaczami, jest tam bowiem piaskownica, w której mogą prowadzić wykopaliska archeologiczne. Błękitny Baranek to miejsce i dla dzieci, i dla dorosłych. Każdy może tu poczuć klimat dawnego Gdańska i wiele się dowiedzieć – zapewnia przewodnik. cych – mówi Henryk Paner, dyrektor Muzeum Archeologicznego. „Europa Nostra” jest federacją stowarzyszeń, które propagują i chronią dziedzictwo kulturowe. Wydaje publikacje i foldery o nagradzanych obiektach. Informacje o gdańskim spichlerzu dotrą do ponad 40 krajów, które zrzesza. M A R T A S Z A G Ż D O W I C Z zwiedzających przygotowano prezen- się na wzrastającą liczbę zwiedzająBiały Koń, Mleczarka i Król Dawid Początki Błękitnego Baranka sięgają XVI wieku. Spichlerz ma siedem kondygnacji. Oprócz ciekawej fasady fenomenem jest zachowana XVII-wieczna drewniana konstrukcja stropów i oryginalne wewnętrzne belkowanie. Budując spichlerz, korzystano z elementów starych budynków, najstarsze z tych elementów mają ponad 600 lat. Błękitny Baranek w złotym okresie Gdańska nie wyróżniał się na tle innych spichlerzy. Było ich na wyspie ponad 300 i wiele nosiło równie intrygujące nazwy. Najczęściej te nazwy były wyobrażane w formie płaskorzeźby zawieszanej na fasadzie spichlerza. Nikogo nie dziwił Złoty Pelikan, Biały Koń czy Czerwony Kur. Za nazywanie budynków odpowiadali właściciele. Nazwy niektórych spichlerzy nawiązywały do zawodów, jak Bosmanek czy Mleczarka, a innych − do postaci z Pisma Świętego, na przykład Król Dawid. Twarzą w twarz z historią Błękitny Baranek szczęśliwym trafem jest obecnie miejscem przypominającym dzieje Wyspy Spichrzów i Gdańska. W 1995 roku zaniedbany obiekt przejęło gdańskie Muzeum Archeologiczne. Po wielu latach prac został on oddany do użytku jako Centrum Edukacji Archeologicznej „Błękitny Lew”. Tego typu obiekt był 40 Spichlerz nagrodzony Wyjątkowość miejsca została doceniona w 2011 roku przez Unię Europejską. Spichlerz otrzymał nagrodę „Europa Nostra” w kategorii Konserwacja. Projekt polegający na wykonaniu prac ratowniczych i konserwatorskich oraz zaadaptowaniu Błękitnego Baranka do pełnienia funkcji edukacyjnych został uznany za najlepszy z ok. 140 projektów zgłoszonych do konkursu przez 31 państw. Nagroda pomerania gromicznik 2012 Centrum Edukacji Archeologicznej „Błękitny Lew” w spichlerzu Błękitny Baranek mieści się przy ul. Chmielnej 53 w Gdańsku. Zaprasza od wtorku do niedzieli w godz. 9-17. Błękitny Baranek od strony Motławy. Fot. Marta Szagżdowicz pionierski związek Gdańsk w Hanzie (2) Konflikty i kurs na Polskę Do Związku Hanzeatyckiego Gdańsk należał do samego końca, ale na jego sprawach miastu zależało coraz mniej. Jednocześnie gdańskie sprawy przestały interesować Hanzę. Gdańsk coraz bardziej wiązał się z Polską. JAN TYMIŃSKI* Miasta pruskie i wendyjskie w niezgodzie Gdańsk razem z innymi miastami pruskimi dbał przede wszystkim o eksport ze swoich terenów takich towarów, jak drewno czy zboże. Dążył do rozwinięcia szerszych kontaktów z zachodem przez Sund oraz utrzymywania dobrych stosunków z głównymi odbiorcami swych produktów: Anglią i Holandią. Z gospodarczego punktu widzenia było to ze szkodą dla szlaku Lubeka – Hamburg. Miasta wendyjskie przestawały być pośrednikiem handlowym między miastami pruskimi a kupcami z Anglii czy Niderlandów. Dlatego też między miastami pruskimi a wendejskimi nie było zgody, co podważało siłę i spoistość wspólnoty hanzeatyckiej. Kontakty handlowe z Holendrami i Anglikami stanowiły przeciwwagę dla monopolistycznych działań miast wendyjskich z Lubeką na czele. Chwieje się i pozycja, i jedność Hanzy Przyczyną nowego konfliktu w Hanzie, który dotyczył Gdańska, stała się rosnąca penetracja holenderska na Bałtyku. Gdańsk zdawał sobie sprawę z korzyści, jakie dawała mu współpraca z Holendrami. Jednak nie zgadzał się na to, by Holendrzy prowadzili handel poza obrębem miasta bez pośrednictwa gdańszczan. Miasta pruskie wraz z Gdańskiem w roku 1435 zostały wciągnięte do konfliktu pomiędzy Hanzą a Holandią. Miasta wendyjskie zablokowały cieśniny sundzkie, zamierzając całkowicie odciąć Holendrów od strefy bałtyckiej. W ten sposób Lubeka znowu stawała się pośrednikiem w handlu na linii Bałtyku i Morza Północnego. Powodowało to oburzenie kupców gdańskich, którzy zarzucali Lubece, że ogranicza ich handel z zachodem. Obie walczące strony wyczerpane były skutkami wojny i latem 1441 roku podjęły w Kopenhadze pertraktacje w celu zawarcia porozumienia. W rokowaniach brali udział rajcy gdańscy Meinhart Kolner oraz Henryk Block. Zawarto dziesięcioletni rozejm między Hanzą wendyjską a Holandią. Natomiast posłowie z pruskiej grupy miast hanzeatyckich doprowadzili do zawarcia osobnego rozejmu 6 września 1441 roku. Zapewniał on kupcom pruskim swobodę handlu i wypłatę odszkodowania za przerwę w handlu. Ponadto Holendrzy zobowiązywali się do wypłacenia ratalnego odszkodowania kupcom pruskim w zamian za zapewnienie swobody handlu dla kupców holenderskich. W okresie wojny hanzeatycko-holenderskiej z lat 1438–1441 polityka Gdańska zdecydowanie wyłamuje się z głównego nurtu polityki Hanzy, bo kupcy gdańscy (pruscy) wolą handlować bezpośrednio z Holendrami bez pośrednictwa kupców z grupy miast wendyjskich. pomerania luty 2012 Gdańsk w 1575 r., www.wikipedia.org Rozpad dawnej jedności hanzeatyckiej widoczny był również w stosunkach z Flandrią, jednym z regionów ówczesnych Niderlandów. W 1436 roku zamordowano stu hanzeatyckich kupców w Sluys (zach. Flandria, dziś Sluis). Hanza natychmiast zerwała kontakty z Niderlandami, a kantor hanzeatycki został przeniesiony z Brugii do Antwerpii. Był to jeden z czterech kantorów Związku, pozostałe mieściły się w Londynie, Nowogrodzie i Bergen. Wszystkie one grupowały kupców hanzeatyckich za granicą. Placówki te powstały samorzutnie, otrzymywały specjalne przywileje nadawane przez władze danego kraju. Podporządkowane były zjazdom ogólnohanzeatyckim. Gdańsk razem z innymi miastami pruskimi oraz wielkim mistrzem postulowali, aby kantor pozostał w Brugii jeszcze przez dwa lata. W roku 1451 kantor został przeniesiony do Deventer, a dwa lata później do Utrechtu (oba miasta były niderlandzkie). Kupcy z Gdańska wbrew większości Hanzy nadal handlowali z ośrodkami flamandzkimi. 41 pionierski związek Pozycja Hanzy pogarszała się również w Anglii, gdyż mieszkający tam kupcy stowarzyszeni w kompanii (Merchant Adventures) starali się przejąć monopol na eksport wełny i sukna od hanzeatów. Gdańsk zacieśnia związki z Polską W połowie XV wieku przyczyną osłabienia Związku Hanzeatyckiego w północno-wschodniej Europie stały się wydarzenia polityczne w krajach nadbałtyckich. Powrót Gdańska do Polski, upadek Nowogrodu i zamknięcie tam kantoru miały niemały wpływ na spadek znaczenia Hanzy. Następowało zacieśnianie powiązań gospodarczych Pomorza Gdańskiego z Koroną Królestwa Polskiego, co objawiało się bezpośrednimi kontaktami kupców z Polski z Gdańskiem oraz dokonywaniem na miejscu transakcji z kupcami przybywającymi z Anglii czy Holandii. Sytuacja ta zmusiła radę miasta do znacznego ograniczenia uprzywilejowanej pozycji kupców z Polski na terenie Gdańska. Mimo utrudnień spowodowanych polityką władz krzyżackich, np. cłem funtowym, w połowie XV wieku powstały silne powiązania ekonomiczno-gospodarcze między Gdańskiem a ziemiami polskimi, co stanowiło powód do ich scalania się. Sytuacja ta przyczyniała się do osłabienia wspólnego działania miast pruskich z innymi miastami należącymi do Hanzy. Zmiany na polityczno-gospodarczej mapie północnej Europy Mimo początkowych sukcesów gospodarczych i politycznych, w połowie XV wieku Hanzie coraz bardziej przeszkadzała konkurencja holenderska i angielska. Zwłaszcza kupcy holenderscy po układzie kopenhaskim z 1441 roku, który pozwalał im swobodnie wpływać na Bałtyk i omijać pośrednictwo hanzeatyckie miast wendyjskich, stali się groźną konkurencją. Między miastami należącymi do Hanzy tworzyło się coraz więcej roz- 42 bieżności, niektóre z nich zaczęły się silniej wiązać ze swym naturalnym zapleczem gospodarczym, w wypadku Gdańska były to ziemie Królestwa Polskiego. Po pokoju w Utrechcie w 1474 roku w morskiej wymianie handlowej Gdańska czołowe miejsce zajmowała Lubeka. Potwierdza to korespondencja listowna Rady Głównego Miasta Gdańska w sprawach dotyczących wymiany handlowej z Lubeką i innymi miastami zachodniej Europy, z której wynika, że w latach 1475–1485 Gdańsk związany był przede wszystkim ze wspólnotą hanzeatycką, w której główną pozycję zajmowała Lubeka. Natomiast w wieku XVI znaczenie Lubeki dramatycznie spadło – do jednej trzydziestej wszystkich kontaktów handlowych Gdańska. Sytuacja w północnej Europie zmieniała się. Car Rosji Iwan III w 1478 roku zajął nowogrodzki kantor. Królowa Elżbieta w roku 1598 zamknęła kantor hanzeatycki w Londynie. Port w Brugii uległ zamuleniu i nie odzyskał już dawnej świetności. Na Bałtyku zmalały połowy śledzi, jednego z głównych towarów w handlu hanzeatyckim. A wojna trzydziestoletnia (1618–1648) rozbiła ówczesną mapę polityczno-gospodarczą północnej Europy. Zjazd hanzeatycki z roku 1669 był ostatnim zgromadzeniem przedstawicieli miast hanzeatyckich, aczkolwiek decyzja o formalnym rozwiązaniu Hanzy nigdy nie zapadła. Jak stwierdził jeden ze znawców tematu Philippe Dollinger: „Nie powinien nas dziwić upadek Hanzy, lecz raczej zdumiewać jej długowieczność” – ponadpięćsetletnie istnienie i zdumiewająca rozległość terytorialna. Jej głównym spoiwem był wspólny język, waluta, system prawny oraz poczucie silnego przywiązania do tych samych tradycji. dły na skutek różnic, jakie zaczęły dzielić poszczególne miasta i kraje. W roku 1544 w Hanzie wybuchły ostre spory o kontakty z państwami skandynawskimi. Lubeka obstawała przy reglamentacji handlu ze Szwecją i Danią. Przeciw ograniczeniom występowały Kolonia, Brema i Gdańsk. Zatargi widoczne były również między Gdańskiem a Elblągiem. Na jednym ze zjazdów hanzeatyckich w roku 1498 przedstawiciele Elbląga oskarżali Gdańsk, jakoby ten dążył do monopolizacji wymiany z kupcami przybywającymi z Anglii i ograniczał ją do obszaru samego Gdańska. W 1565 roku Gdańsk organizował blokadę handlową Anglii. Konflikt Gdańska ze Stefanem Batorym spowodował chwilowe zahamowanie rozwoju Gdańska, a że w tym czasie w Elblągu powstała Kompania Wschodnia, to główny nurt handlu z Anglią przeniósł się do Elbląga. W polityce Gdańsk reprezentował przede wszystkim własne stanowisko, które coraz bardziej związane było z państwem polskim. Jak przedstawił to W. Odyniec, „gdańszczanie stosowali wobec Hanzy ciekawą taktykę: jeśli na zjazdach hanzeatyckich zapadały uchwały niewygodne dla nich, to twierdzili, że są miastem królewskim i dlatego nie mogą im się podporządkować. Z kolei królom polskim, słabo zainteresowanym morską żeglugą i handlem, tłumaczyli, iż jako członkowie potężnego związku powinni wypełniać polecenia jego władz. W praktyce robili zawsze to, co uważali za dogodne dla siebie”. Gdańsk do końca należał do Hanzy, lecz coraz bardziej wiązał się gospodarczo i politycznie z Rzeczypospolitą i jej ogromnym zapleczem, co nie przeszkadzało gdańszczanom w rozwijaniu kontaktów handlowych na arenie międzynarodowej. Gdańszczanie robią to, co dla nich dogodne Próby budowy nowego Związku Miast Hanzeatyckich się nie powio- *Autor jest historykiem, absolwentem Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. pomerania gromicznik 2012 ze szkòcczich përdëgónów Përdëgónë, përdëgónë GRÉGÓR J. SCHRAMKE Ju wiãcy jak rok piszã felietone pòzwóné „ze szkòcczich përdëgónów”, a jesz jem nie wëwidnił, dlôcze prawie taczé miono móm jima dóné. Czas to ùprawic. Wedle pòdôwków òpùblikòwónëch w jinternece, w całi Wiôldżi Britanie mieszkô cos z 62 mln lëdzy (dlô przërównaniô przëbôczã, że w Rzeczpòspòliti Pòlsczi kòl 38 mln). Zajimają òni krôj kòl 243 tës. km² wiôldżi (RP mô 312 tës. km²). Rechùje sã, że samëch Anielczików je jaż 52 mln, żëjącëch na kòl 130 tës. km² zemi, co dôwô gãstwa zalëdnieniô 395 lëdzy na km². Szkòcja za to je zamieszkiwónô bez leno kąsk wiãcy jak… 5 mln lëdzy, przë czim szkòcczi part ÙK to 78 tës. km², tak tej wnetk 1/3 całégò państwa! Tak tej przëpôdô tu blós 66 lëdzy na km² (w RP 120/km²)! A jeżlë do te dodóma, że 1,7 mln Szkòtów mieszkô w aglomeracje Glasgòw ë 0,5 mln w Edinbùrgù, to mòżema letkò przińc na to, jak òglowò… pùsti je nen krôj. Ë rzekã jedno: pò tim, jak móm bëté w Niemcach, Belgie czë Francje, nigdë bëm nie przëszedł na to, że na tim „bëlnym a wësok rozwiniãtim Zôpôdze” mòże bëc tak pùsti krôj. A ò ti pùstce: Jednégò razu jesma so pòjachalë na dwadniową wanogã, czerejącë sã na nordã. Czej wëjachalësma z Edinbùrga, nôprzód na najim szlachù dosc czãsto jesma mijalë gardë a wsë, pòtemù robiło sã jich mni a mni, w kùńcu blós òwce sã pasłë na ùrzmach, a tej ë jich zafelowało. Kilométrë mijałë a mijałë ë le szasé, jaką ju wnetk nicht nie jezdzył, sã cygła, to midzë ùrzmama, to znôw wspinającë sã, to w dół nëkającë. Ë te przesnôżé wkół widoczi! Ë ta pùstka, dzëwòsc takô, że czejbë nie ta darga pòd kòłama, to bë sã letkò mògło miec doznanié, że lëdzkô noga w te starnë jesz nie zawanożëła. A jesma bëlë dopiérze w westrzédnym parce Szkòcje! Ach, përdëgónë, përdëgónë! Czej piszã nen felietón, dopiérze są pierszé dnie stëcznika. Wcyg tej na swiéżo móm witanié Nowégò Rokù. Białka w Sylwestra w robòcë, jô z knôpkama doma. Ò dwanôsti w nocë, z glaską z pôrã symbòlnyma kroplama „na mëszach pãdzonégò”, żëcził jem so wszëtczégò dobrégò w 2012 ë tej pòszedł do pańsczi jizbë bez òkno pòòbzérac fajerwerczi. Ë béł jem zadzëwòwóny. Kò bëłë to nôlepszé sztëczné ògnie, jaczé na Nowi Rok jem w tim gardze miôł widzóné. Snôżé, pò prôwdze snôżé! Na to, nie dali jak zawczora, drëch z robòtë, Pòlôch, rzekł, że bëłë tak fejn, bò Edinbùrg so ùdbôł latos jic w widzałoscë fajerwerków w miónczi z Londinã. Móm równak nôdzejã, że to le taczé plestanié bëło, bò òbezdrzôł jem so w jinternece te londińsczé ë mùszã rzeknąc: „Ach, Edinbùrgù drodżi, përdëgóńsczi jes, përdëgóńsczi!”. Dejade, czë dzëwic sã mòże, że szkòcczi gard blado tu wëszedł? Kò pomerania luty 2012 chòcbë òbez wielenã lëdzy wzérającë, to takô stolëca Anielsczi mô kòl 15 razë wiãcy mieszkańców jak Edinbùrg! A jeżlë dopòwiém do te, że całô aglomeracjô Londinu rëchùje jaż 15 mln lëdzy, to je 3 razë wiãcy, jak żëje w całi Szkòcjë, to letkò pùdze przedstawic so, jaczima wej barabónama ÙK mùszi bëc nen krôj chłopów w czitlach. A doch wielena lëdzy to jesz nie wszëtkò. Czej mësli sã „përdëgónë”, òglowò widzy sã môl, „gdze pùrtk gôdô dobri nocë”. Widzy sã krôjna, jak ta tu, co to na nordze Òstrowów leżi, gdze górë a skałë, cemné lasë, zëmné jezora, znobny deszcz ë nen wiater – szôlińc gwiżdżący, co szadzy szadé ju trôwë ë wrzosë na ùrzmach a pùstkach. Gdze téż snôżo, sërowò snôżo. Jak w gòticczi pòwiescë. Në ë gdze mùzyka kòbzama z zaklãcô ùwòlnionô, na zycher córka wiatru ë górów, doch jak òne dzëkô, jak òne piãknô. Sygnie le òczë zamknąc ë wsłëchac sã w nią, a krôj nen sóm, w drżéniu swòjim, przed òczama stanie! Szkòcjô, Szkòcjô! Përdëgónë, përdëgónë! Niech… żëją! Niech żëją ë përdëgóńsczima òstóną! Bò swòją apartnoscą ë widzałoscą pò prôwdze są skarbã Europë! A rzekã jesz do te, mëslama narôz zalecóny w jantarowé starnë, niech tak samò ë Kaszëbë òstóną Kaszëbama! Ze swòją apartnoscą ë widzałoscą, ze swòjima jagłowima bòrama Pôłnia, ùrzmama Westrzódka, słonyma wałama Nordë. Ë z gôdką, ze zwëkama, ë z bùszną swiãtopełkòwą ùszłotą. Bò pò prôwdze ë òne są skarbã Europë! 43 z południa Czego chcieli Młodokaszubi KAZIMIERZ OSTROWSKI Wiadomość, że w Pelplinie grono kleryków, którym przewodzi Jan Karnowski, zajmuje się tematyką kaszubską, natchnęła Aleksandra Majkowskiego do niezwłocznego kontaktu z tą grupą oraz zredagowania pierwszego numeru „Gryfa. Pisma dla spraw kaszubskich”. Wykształcony w uniwersytetach niemieckich, gdzie w końcu XIX w. regionalizm dał silny impuls kulturze narodowej, dr Majkowski już wcześniej dostrzegł źródło ożywczego nurtu w kulturze ojczystych Kaszub. „Wierząc w odrodzenie Kaszub – pisał w artykule wstępnym pierwszego numeru nowego pisma, w listopadzie 1908 r. – chcemy na tych wszystkich przejawach skromnej kultury swojskiej budować dalej. Uprzytomniając sobie, że stare formy życia muszą ustąpić miejsca nowym, chcemy zachować skarby nagromadzone przez ojców dla przyszłych pokoleń i jednych, i drugich łączyć pasmem tradycji”. „Gryf” był adresowany głównie do młodego pokolenia inteligencji pomorskiej. Przedstawiał z całą ostrością groźbę germanizacji społeczeństwa (nie wyłączając nauczycieli i duchownych) i wskazywał, że można przeciwdziałać wyna- 44 rodowieniu, ratując dziedzictwo, upowszechniając i rozwijając kulturę kaszubską. Zamierzał z jednej strony „pielęgnować kulturę ludową i uczynić ją wydajną dla kultury ogólnopolskiej, a z drugiej strony nowożytną kulturę polską uczynić ludowi kaszubskiemu swojską i przystępną” – pisał J. Karnowski („Gryf”, nr 4–5, 1911 r.). Pół wieku wcześniej tego samego pragnął Florian Ceynowa, lecz jemu się nie powiodło, gdyż działał w osamotnieniu i w swym pokoleniu nie znalazł podobnych sobie duchem. Teraz zaś było inaczej, twórcom pisma – Majkowskiemu i Karnowskiemu – udało się pozyskać krąg sprzymierzeńców, choć zrazu niezbyt liczny. W artykule redakcyjnym „Po dwuletniej pracy” (nr 12, 1910 r.) czytamy: „I kiedy my synowie tego ludu przyszliśmy do świadomości okropnego stanu szczepu naszego, nad którym niebawem miały zagrać dzwony pogrzebowe, stanęliśmy jak nad ruinami zasypanego miasta i przekonaliśmy się, licząc swe siły, że ogromna nas czeka praca, że zaś rąk mało (...). Ale nie rozpaczaliśmy. Pod zachętą szlachetnych jednostek ze wszystkich stron Polski (....) zatknęliśmy na ruinach z pyłu podniesiony sztandar Gryfowy i jęliśmy odkopywać stare wieże i mury kaszubskiej pomorszczyzny. I niejeden pyszny zrąb, niejedna wieża wyszła już z pod naszych rąk, chociaż mało nas (...)”. „Gryf” okazał się zalążkiem ruchu nazwanego „młodokaszubskim”. Jak wokół jądra atomu grupowały się wokół niego elektrony, przygotowując pole dla powstania pomerania gromicznik 2012 pierwszej w dziejach Kaszub organizacji regionalnej – Towarzystwa Młodokaszubów, co stało się faktem 22 sierpnia 1912 roku. Idea ruchu, a tym bardziej powstająca organizacja były czymś tak nowym, że nie mogły zostać przyswojone bez oporu. Ceynowę atakowano m.in. za to, że nobilituje mowę ludową, powierzając jej funkcje zastrzeżone dla języka warstw wykształconych, wobec Młodokaszubów wysuwano główny zarzut, że rozbijają jedność narodową na Pomorzu, a nawet – że doprowadzą do oderwania Kaszub od niepodległej w przyszłości Polski. Zarzuty tym bardziej bolesne, że nieustannie podkreślali dążenie do integracji: „nigdy my młodzi Kaszubi z oka spuszczać nie powinniśmy tego, co nas łączy z całym narodem”, „ideały kaszubskie i ogólnopolskie trzeba organicznie spoić” – przekonywał Majkowski w artykule „Ruch młodokaszubski” („Gryf”, nr 7, 1909 r.). Ale jednocześnie domagali się, odrzucając wszelkie kompleksy, aby proces integracji dokonywał się na zasadzie równoprawności kultury kaszubskiej i ogólnopolskiej. Historia potoczyła się tak, że Towarzystwo Młodokaszubów istniało zaledwie dwa lata, lecz ziarno przez nie zasiane wydało plon stokrotny. Minął wiek cały, od dawna już nie musimy kaszubszczyzny używać jako oręża przeciw obcej nawale. Wciąż jednak jest i długo pozostanie aktualna idea budowania nowoczesnej kultury kaszubskiej na odziedziczonych fundamentach oraz równania jej statusu do rangi najwyższej. z pôłnia Czegò chcelë Młodokaszëbi KADZMIÉRZ ÒSTROWSCZI Wiadło, że w Pelplënie karno klerików, jaczich prowadnikã je Jón Kôrnowsczi, zajimô sã kaszëbsczima témama, pòdskacëło Aleksandra Majkòwsczégò do nieòdsuwnégò kòntaktu z tim karnã i zredagòwaniô pierszégò numra cządnika „Gryf. Pismo dla spraw kaszubskich” (Grif. Pismiono dlô kaszëbsczich sprôw). Wësztôłcony na miemiecczich ùniwersytetach, dze w kùńcu XIX w. regionalizm dôł mòcny pòdskacënk nôrodny kùlturze, dr Majkòwsczi ju chùdzy dozdrzôł zdrzódło pòkrzésnégò żochù w kùlturze òjczëstëch Kaszëb. „Wierzącë w òdrodã Kaszëb – pisôł we wstãpnym artiklu pierszégò numra nowégò pismiona, w lëstopadnikù 1908 rokù – chcemë na tëch wszëtczich znankach skrómny swójsczi kùlturë bùdowac dali. Ùwdôrzëwającë so, że stôré fòrmë żëcégò mùszą dac plac nowim, chcemë ùchòwac skôrbë zebróné przez òjców dlô przińdnëch pòkòleniów i jednëch, i drëdżich parłãczëc pasmã tradicji”. „Gryf” béł adresowóny przédno do młodégò pòkòleniô pòmòrsczi jinteligencji. Przedstôwiôł z całą òstroscą zagróżbã germanizacji spòlëznë (wespół z szkólnyma i dëchòwnyma) i wskôzywôł, że mòżna procëmdzejac wënôrodnieniu, retëjacë spôdkòwiznã, rozkòscérzającë i rozwijającë kaszëbską kùlturã. Miôł z jedny stronë „piastowac lëdową kùlturã i zrobic jã spòrą dlô òglowòpòlsczi kùlturë, a z drëdżi stronë terôczasną pòlską kùlturã zrobic kaszëbsczémù lëdowi swójską i przistãpną” – pisôł J. Kôrnowsczi („Gryf”, nr 4–5, 1911 r.). Pół wiekù chùdzy ò tim samim damił Florión Cenôwa, le jemù sã nie ùdało, bò dzejôł w sómnoce i w swòjim pòkòlenim nie nalôzł szlachùjącëch za nim dëchã. Terô równak bëło jinaczi, załóżcóm pismiona – Majkòwsczémù i Kôrnowsczémù – ùdało sã ùdostac karno zdrëszonëch z nima lëdzy, chòc na zôczątkù nie bëło jich wiele. W redakcyjnym artiklu „Po dwuletniej pracy” (Pò dwalatny robòce; nr 12, 1910 r.) czëtómë: „I czedë më sënowie tegò lëdu jesmë przëszlë do swiądë straszny stojiznë najégò szczepù, nad chtërnym wnetka miałë zagrac pògrzebòwé zwònë, jesmë stanãlë jak nad rëjnama zasëpónégò miasta i doznelë sã, rechùjącé swòje mòce, że stolemnô nas żdaje robòta i że rãków mało (…). Ale jesmë nie wpedlë w zajiscenié. Z zôchãtą bëlnëch jednotów ze wszëtczich stronów Pòlsczi (…) mielësmë wëwieszoné na rëjnach z pichù dwigniãtą Grifòwą stanicã i jesmë zaczãlë òdkòpëwac stôré wieże i mùrë kaszëbsczi pòmòrszczëznë. I niejeden widzałi srąb, niejedna wieża wëszła ju spòd najich rãków, chòcô mało nas (...)”. „Grif” òkôzôł sã zôczątką rësznotë pòzwóny „młodokaszëbską”. Jak wkół jądra atomù zbierałë sã wkół niegò elektronë, rëchtëjącë pòle dlô pomerania luty 2012 pòwstaniô pierszi w dzejach Kaszëb regionalny òrganizacji – Towarzëstwa Młodokaszëbów, do czegò doszło 22 zélnika 1912 rokù. Deja rësznotë, a tim barżi pòwstôwającô òrganizacjô bëłë czims tak nowim, że ni mògłë òstac przëjimniãté bez òpiérczi. Cenôwa béł atakòwóny m.jin. za to, że nobilitëje lëdową mòwã, dôwającë ji funkcje zastrzegłé dlô jãzëka wësztôłconégò dzélu lëdztwa, w òdniesenim do Młodokaszëbów bëła stôwionô przédnô òbwina, że rozbijają nôrodną jednotã na Pòmòrzim, a nawetka – że doprowadzą do òderwaniô òd samòstójny w przińdnoce Pòlsczi. Òbwinë tim barżi bòlącé, że bezùstôwno pòdczorchiwelë zgrôwanié do jintegracji: „nigdë më młodi Kaszëbi z òka ni mielëbësmë spùszczac, co nas parłãczi z całim nôrodã”, „kaszëbsczé i òglowòpòlsczé dejałë je mùsz òrganiczno zrzeszëc” – przekònywôł Majkòwsczi w artiklu „Ruch młodokaszubski” (Młodokaszëbskô rësznota; „Gryf”, nr 7, 1909 r.). Ale równoczasno żądelë, żebë proces jintegracji zjiscywôł sã pòdług wskôzë równoprawnotë kaszëbsczi i òglowòpòlsczi kùlturë. Historiô pòszła tak, że Towarzëstwò Młodokaszëbów dzejało leno dwa lata, ale zôrno przez nie pòsóné wëdało storazowi plón. Minął całi wiek, òd dôwna ni mùszimë ju kaszëbiznë ùżiwac jakno barni procëm cëzy mòcë. Wcyg równak je i długò òstónie aktualnô deja bùdowaniô nowòczasny kaszëbsczi kùlturë na erbòwónëch fùńdamentach, a téż równaniô ji sztatusu do nôwëższi randżi. Tłomaczenié Dariusz Majkòwsczi 45 z Kociewia O świętowaniu MARIA PAJĄKOWSKA-KENSIK Wielokrotnie (nawet w obrębie miesiąca) przemierzam trasę Świecie nad Wisłą – Gdańsk, Gdańsk – Bydgoszcz, czyli z południowego Kociewia na północ i z powrotem. To, że podróże kształcą – już powiedziano, a ja mam wiele okazji do potwierdzających tę tezę refleksji. Jeśli pociąg podąża do Gdyni z Polski centralnej (ostatnio z Warszawy można jechać do Gdyni przez Laskowice Pomorskie!), to słyszę podziw dla piękna pomorskiego, bardzo urozmaiconego krajobrazu. Takie uwagi są bardzo miłe. Niekiedy można próbować wtrącić coś na temat – co to wyprawiają teraz Kaszubi lub Ślązacy – by oświetlić sprawę z właściwej strony. Oczywiście takie rozmowy prowadzą starsi pasażerowie, bo młodzi zajęci są komórkami lub sobą. Gdy zmęczy mnie lektura lub znajome krajobrazy przywdzieją niecodzienną i urzekającą szatę (np. podczas tej zimy udało mi się sycić bielą ośnieżonych la- 46 sów), patrzę przez okno. Często jakiś szczegół, fragment rzeczywistości jest wstępem do dłuższych zamyśleń. Muszę tu wspomnieć ptaka, który trzymając w dziobie jakieś suche źdźbło, zastanawiał się chyba, co z tym począć, a może już był w trakcie budowy gniazda. Ta ptasia przezorność, zapobiegliwość zachwyca. Jeszcze zima, a on już szykuje się do wiosny. Zawsze cieszą mnie takie obrazki. Ciągle od nowa mogę podziwiać kwiaty, które o właściwej porze nie zapomną wyrosnąć z ziemi i potem rozwijać się w zaprogramowanych przez naturę kształcie i barwach. Wielkie Boże dzieło. Gdy ten numer „Pomeranii” dotrze do Czytelników, będzie kończyć się tegoroczny karnawał, który na tańce, hulanki zamienił święty czas Godów, kiedy więcej wyciszenia, zatrzymania w życiowym biegu, kolędowania. I tu muszę wspomnieć o tradycyjnym już kolędowaniu u ks. prof. Janusza Tuska w bydgoskim Siernieczku. Nasz oddział ZKP już po raz któryś właśnie w święto Trzech Króli gościł na plebanii, by połamać się opłatkiem i pośpiewać kolędy. Ksiądz przygrywał na akordeonie, nasza „pani od poezji” na skrzypeczkach, a reszta śpiewała po kaszubsku znane i nieznane kolędy czy pastorałki. Gdy moja ulubiona kolęda zamieniła się w wersję – Biża, biżaneczka… rozpływałam się pomerania gromicznik 2012 w cieple, blasku choinki i serdeczności naszej wspólnoty. Dzień później inna uczta, też bardzo mi bliska, bo kociewska. W S a l i M ie sz c z a ń sk ie j R at usza Staromiejskiego w Gdańsku n iest rudzony Hubert Pobłock i skrzyknął Trójmiejski Klub Kociewiaków na dwudzieste (!) spotkanie, jak zawsze pieczołowicie przygotowane. Senator Andrzej Grzyb zaprezentował kalendarz z u rok a m i Ko ciew ia. Była też prezentacja grodziska w Owidzu i opowieść Patrycji Hamerskiej o dawnych swatach, zaręczynach i ślubach. Bardzo oryginalną ilustracją do tego tematu było odczytanie fragmentu pamiętnika lekarza („Nasza podróż poślubna”), napisanego w całości gwarą kociewską przez H. Pobłockiego. Wszystko to wiązało się z niezwyk ły m św iętowa n iem szma ragdowych godów Państwa Pobłockich, którym życzenia śpiewająco złożył zespół Burczybas z Gniewa. Oczywiście były też liczne serdeczne życzenia i kwiaty dla tak zasłużonych dla kultury Jubilatów. Potem lampka wina, różne kuchy, fefernuski i ogólnie radosny nastrój. Piękne świętowanie. Słowem, dobrze zaczął się 2012 r., a wspom n i a ny p t a k z b udo w a n i e m gniazda może się pośpieszył – pomyślałam, gdy na trochę przypomniała sobie o nas zima. gadki Rózaliji Czamu Pan Bóg lubji Kociewjakóf ji Kaszubóf? „Nasz Każmniysz”, tj. A. Górski psisał: „Nie wjam, jak dla kogo, równak tak jak dla mnia nima nic droższygo nad Kociewska Ziamnia”. Z Y TA W E J E R Chdzie tak richt je to Kociewje ji Kaszubi, co to jych tak lubji Pan Buzek? Owósz sławni Kaszuba ks. Bernard Sichta, chtóran tu łu nas spandziył wnetki wjanci niysz połowa żywota, tak psisze: „Chdzie Wjerzica ji Wda pszi srybrnych falóf śpsiywje niesó woda wew dal, tam nasze Kociewje”. Ale co ma zez tim wspólnygo Pan Bóg? Owóż Pan Bóg był ciekawi, czi ludziskóm sia wjidzi tan śłat, co łón go tak fejn zmejstrował? Tedi siedzi sobje, za baki sia potpjyra ji miśli: „Chyba wiśla amniołóf, niech sia rospitajó, jak richtiś je – dobrze czi licho tan śłat je łurichtowani”. Zawołał tedi tych skrzidlatych stworzanióf ji gada: „Zrópta wiwjat ji data mnie mniark, co je lós?!”. Czujeta tedi, że sóm Pan Buzek tysz po mniamniecku szprecha! Amniołi, bo było jych dwóch, mówjó: „Razam niy polejcim! Ti wew jedna, a ja wew druga stróna”. Pjyrszi lejci ji widzi młerze, jak bi rzekli Kaszubi. Obaczył latarnia morska, wjera ta we Władisławowje, ji miśli, nó jó morze to je granica, to łotbjija wew bok, a tu jano sia śmniejó niebjeske łoczka janzioróf, górki ji dolini, pola ji łónki, ludek pracowjiti jak żądło pszczołi, jano niy wjedziyć po jakamu zez nimi sia porozumniyć. Po wejzroku wjidział, że só redzi ji chwatke jak motowidła. Ji jano kontantne tabaka zażiwajó. Tedi Łón miśli se, powjam Panu mojamu, że gadeli: „Jó, śłat je pjankni, a Pan Buzek łaskawi!”. Timczasam drugi amniół wiłóndował kele janziora Wdziyckygo, zez chtórnygo wipłiwał rówek, chtóran wjera był poczóntkam Wdi. Amniół bez te Bori Tucholske razam zez tó rzykó lejciał. Napszót spotkał Borowjakóf, chtórne jak to Borowjaki, nie só ani Kociewjaki, ani Kaszubi. Łóni to gadajó zamiast czapka abo choc myca – czopka, a zamiast grapa – gropka. Wszitko apartnie! Amniół sia dziwował, kiwał główkó ji dali zez tó rzykó, co sia durcham kranciyła, łusz był we Wjecku. Tam rzyka znófki zrobjyła dość walni skrant, jakbi sia śpsieszyła do Czarni Wodi. Otulyła ta wjoska zez kóżdi stroni, ji tedi ludziska nazwali jó Czarna Woda, ji weś jim co zrób! Dali rzyczisko płinyło na Zimne Zdroje ji hen do Czarnego, ji wjera na Ślecie do Wjisłi. Ale amniół tysz poziyrał na janziora, chtórnych tu tysz było fol! Zatrzymał sia nad Wjerzicó, kele Stargardu, co go zwjo mniastam królewskim. Był łusz zmarachowani, to sfjurnył na pjankna łónka, tzw. Pjekełki. Ludziska mnieli żito posiane, chtórne sia ano złociło ji świyciło makami, modrakami ji kachlami. Krófki na polu pomrukiwełi, bo chciałi, żebi je widojyć! Tedi psziszła jedna gospodinia ze zydlam. Gospodinia łusiadła zez zydlam mniandzi nogami ji dojyła swoja krófka na polu. Tedi amniół wzioń sia na odwaga ji sia pita: „A gażdzino (pożiczył to słowo łot górałóf), jak Wóm sia tan Bożi Śłat wjidzi?”. Bjałka, jakbi rzekli Kaszubi, tak rozprawiała, że nie było wjidać końca! Znać sia szaleju nażerła. Am- pomerania luty 2012 niół chciał bić równak grzeczni, ale sia do imantu zmarachował ji wnetki bi łusnył łot tego ciafrotania. Jano równak se pomyślał, jaki Buzek bandzie kóntant, jak mu to wszitko rzecze, co babsko rozprawiało. Nie mylił sia ani żdziepko! Pan Buzek rzecze: „Jó, Kociewjaki ji Kaszubi, to só fejne ludziska. Banda jim błogosławjył ji ti ziamni, chtórna tak kochajó. Niech bi wszitke wziani zez niych wzór, bo te sia dajó lubjyć, na niy!? Amniołi jano kiweli głowami, że tysz só ti miśli. Pan Buzek jano wzioń ji łotprópkował butla wjina ji se jednygo zez amniołami glugnył na zdrófko Kaszubów ji Kociewjakóf. Mniarkujta jano młode ji dali sia sprawujta, żebim zawdy byli wzaci wew niebjesiych. Tego ja Wóm żicza zez całkygo syrca – Wasza Rózalija. Gawęda została napisana w gwarze kociewskiej. Zachowano pisownię autorki. 47 wňjnowi Kaszëbi Blós drzewa lecałë… Walerian Wësecczi (Wysiecki) – rocznik 1916 – pòchòdzy z kòscérsczich strón, z Liniewka, dze wëchòwôł sã na môlu. Pò wòjnie zamieszkôł z białką Józefą w Gòrãczënie. Walerian je wierã jedinym żëjącym człowiekã, chtëren służił przed wòjną w Mòrsczim Diwizjónie Lotniczim w Pùcku. Z czim sã wama parłãczi zôczątk wòjnë? Walerian Wësecczi: Jô béł zacygniony do rëszny służbë w 1939 rokù. W Mòrsczim Diwizjónie Lotniczim. Bëłë tam kómpanie szkòłowô i lotniczô. Jô béł w ti pierszi. Ti, co chcelë bëc òficérama, ùczëlë sã latac w Pùckù. Më jakno dzél lądowi ùczëlë sã w jinszich warkach, na przikłôd w ceselstwie. Tedë wëbùchła wòjna. Czej më bëlë w Pùckù, tej béł pierszi nalecënk na naje kòszarë. Më tam mielë òkòp. Rezerwa téż bëła zacygnionô, a òni jima nie delë jic dodóm, bò pewno wiedzelë, że bãdze wòjna. Më doch nick nie wiedzelë. Nalecënk béł ò piąti reno, spùscëlë na nas bómbë. Jak béł alarm, tej më chùtkò szlë do kòszarów i do òkòpù. Tak bëło, że pôrã z tëch rezerwistów nie zdążëło duńc do òkòpù i sédmë bëło zabitëch na placu. Nasz dowódca, chtëren béł w tim czasu w kasynie, wëlôzł na szaséjã i trafił gò òdłómk òd bómbë. Téż béł zarô zabiti. Pò tim nalecënkù më dostelë rozkôz, żebë wszëtkò z magazynów wëwiezc na Hél. Jedzenié, amùnicjã – dwa tidzenie to dérowało. Tej më szlë piechti do Cetniewa, do pòrtu. Tam më zrobilë òkòp procëm Miemcóm. Rôz më widzelë, jak miemiecczi òkrãt ze zbòżã do nas płënął. Naje òkrãtë bëłë ùzbrojoné i stojałë na Hélu, ale nie bëło rozkazu, żebë 48 strzelac. Më czekelë, a w tim czasu nen òkrãt pòdpłënął do pòrtu, pòswiécôł na nas i òdjachôł nazôd. Pózni na Hél szedł piechti miemiecczi óddzél, bo Gdinia ju sã pòdda. Czej Miemcë mielë Gdiniã, tej szlë na Hél, òn béł òstatny. Wiele lëdzy tam zdżinãło? To nie je wiedzec. Gwësno zdżinął jeden mój drëch, co béł kòle mie, z tëch tu strón, Brëlowsczi. Mie to nie trafiło, bò jô béł kąsk dali. Jak òni strzélelë z tëch karabinów i z maszinowëch, to blós drzewa lecałë. Nie bëło tak, że dżinãlë òd kùlë, ale jak ne drzewa spôdałë, tej jich przëgniotłë. Tam bëło lëdzy a lëdzy zabitëch... Richtich, to jô sã dostôł do niewòlë w Jastarnie, bò na Hélu bëlë òficérzë, a më tam ju nie doszlë. W Jastarnie më żdelë, żebë stawic sã procëm Miemcóm. Tej më zdrzelë, a naji òficérzë jidą, a sã pòddôwają i më mùszëlë sã téż pòddac. Miemcë zastawilë nas òd mòrza, òd zatoczi, òd lëftu, nie bëło dze jic. Blós sã ùtopic, bò nie bëło wòlnégò placu... Co sã tej z wama stało? Miemcë wzãlë nas jakno niewòlników. Më mùszelë wszëtkò rozebrac i wëczëszczëc – minë, zapòrë, to, co tam bëło. A pò dwùch tidzeniach më szlë piechti do Wejrowa. pomerania gromicznik 2012 Jak Wë bëlë w Wejrowie, bëło cos czëc ò Piôsznicë? Nié... Wszëtkò to bëła krëjamnota. Më téż ni mòglë nic gadac, bò më doch bëlë niewòlnikama. W Wejrowie òni nas wsadzëlë do wagónów i wiozlë do Stargardu Szczecyńsczégò, do lagru. Më tam bëlë trzë dni i dwie noce. Òni robilë zbiórczi i jô widzôł, że tam nas bëłë tësące. Zaczãlë nama dôwac zastrziczi procëm chòroscóm. Tej przëjachelë panowie z wiôldżich majątków, żebë so wëbierac lëdzy do robòtë. Jeden sobie wzął sto lëdzy i jô tam téż sã dostôł. Dze òni jachelë z wama? Do tegò majątkù. Òni nas wsadzëlë do dwùch autołów i wiozlë. Më nie wiedzelë, dze. To bëła krëjamnota. Më mëslelë, że mòże nas rozstrzélają. W kùńcu më dojachelë na nen majątk, a to bëła gòdzëna dzesątô wieczór. To bëło w krézu Bremslau, to są stronë wiôldżégò miasta Ukenmark. Na pòdwòrzim naji rozladowelë i pòprowadzëlë pewno kòle sto métrów. Tam bëła przërëchtowónô dlô naju szopa, dze przódë trzimelë wòłë. Kòle ni bëłë zaseczi z drótu i płotë, żebë nicht nie ùcékôł. Wprowadzëlë nas do szopë. Tam bëłë zbité z délów łóżka, stołë i stôł stôrodôwny, żelazny piec. Nen majątk béł baro wiôldżi, ale òni gò pòdzelëlë na dwa wňjnowi Kaszëbi partë. Dwa kilométrë dali béł ten drëdżi, Golmitz, tam bëła gòrzelniô. Òd nas më mùszelë wòzëc cukrówkã i bùlwë, a tam òni robilë szprit. Jak długò wa tam bëła? Całą wòjnã! Jô òbriwôł kùkùridzã. Tej jã wrzucëlë na wòzë i wiozlë, a drëdżégò dnia znôwù më mùszelë òbrëwac, jaż wszëtkò bëło zrobioné. Tegò pòla bëłë wiôldżé hektarë. Bëła wòjna i chtos to mùszôł zrobic. Bëła jesz cukrówka, marchew, bùlwë. Na drëdżi rok òni ju mielë niewòlników Francuzów i Belgów. Tedë nas zwòlnilë z ti szopë, a wprowadzëlë do malinczégò bùdinkù, bo z tëch sto naji òstało òsmë. Dwùch szło na ògrodowëch, a nas szesc dostało kònie. Jak sã dlô Was skùńczëła wòjna? Jak bëło czëc, że Ruscë szlë, tej przëszedł rozkôz, żebë wëczëszczëc całi majątk i flichtowac dali. Lëdze wlezlë na wòzë, a më mùszelë na kòniach z nima jachac. Nie szło jachac szaséją, bò tam stojało wòjskò, blós pólnyma drogama. Më mielë sztërë kònie – dwa z przódkù i dwa z tëłu. Më jachelë w dzéń i òb noc. Co jaczis czas béł òdpòczink, bò më doch mùszelë kònie nafùtrowac, a samémù co zjesc. Miemcë chcelë sã dostac do Amerikónów, bò czëc bëło, że òni bierzą do wòjska. Ale terô mielë fùl i nie wzãlë. Òd tëłu szlë Ruscë. Cëż terô robic? Më jachelë dali, a tej béł nalecënk. Jednã białkã trafił òdłómk – zabitô na placu. Przëszedł wieczór i Ruscë nas òkrążëlë. Jô tedë rzekł do mòjégò drëcha: „Wiész të co, z nama je zle. Jô dali nie jadã. Jak të chcesz, tej jedz. Jô założã lécczi za sodło, a kóń sóm pùdze”. Tak jô zrobił. Droga bëła letkò pòd górã, tak jô zeskòcził ze sodła, a drech téż, a Miemcë zaczãlë wrzeszczec. Òni bë gò wnet zabilë! Tej jô do niegò rzekł: „Jô weznã twòjã taszã i sã nią zajimnã. Të wléz na kònia i jedz z nima jesz dali. Pózni zlézesz i kònie bãdą szłë. Jô tu, w tim placu, bãdã na cebie żdôł”. Tak jô żdôł, ale òn nie szedł i nie szedł. W kùńcu sã pòjawił. Sã òkôzało, że òn béł bliskò. Tam bëlë Pòlôszë, chtërny gò wzãlë do se. Tam bëła takô pòwózka, a w zôgrodze chòdzëłë sztërë kònie. Më jednégò zaprzëglë i jachelë dodóm. Ùdało sã wama tak dalek przëjachac? Jo. Më tamstądka przëjachelë w tegò kòniã jaż dodóm. Më mielë wiôlgą mapã, chtërnã më dostelë w Miemcach i pòdle ni më jachelë w rodné stronë. Jô przëjachôł do starszich – òjca, mëmczi i jesz cotczi. Gòspòdarstwò bëło całé zniszczoné przez Miemców, żëwi a martwi dobëtk wzãté. Bracynowie w niewòlë. Jeden zdżinął w Szerburgu na fronce, a dwaji bëlë jesz w Anglii w niewòlë. Pò rokù narôz ùmarła mëmka. Jô sã baro narobił na ti tatczëznie, wszëtkò wëczëszcził, sprowadzył na nowò to, co bëło pòtrzébné. Në i pòtemù sã zaczãła nowô historia, tu w Gòrãczënie ju wespół z białką Józefą, chtërna téż wiele przeszła w wòjnie. Wë bëlë na pomerania luty 2012 robòtach ù Miemca, ale jak jô czëł, nôbarżi w pamiãcë òstôł Wóm kùńc – wkroczenié Rusków. Józefa Wëseckô: Nôprzód Ruscë nas wzãlë pòd Gduńsk i tedë më nazôd szlë piechti. Deszcz lôł, a më mùszelë jic ò głodze i chłodze. Co rusz Ruscë nas scągelë i më mielë bùlwë skrobac. A òni doch chcelë blós dzéwczãta wëkòrzëstac, a nié bùlwë skrobac... Tedë më przëszlë do tegò dodóm czësto wëgłodniałi, bò më z chëczi ni mielë ani pół bróta wzãté. Më tam mielë bëc sztërnôsce dni, a më tam bëlë, chto wié, jak długò. To bëło wszëtkò pòzjadłé... Z pòczątkù më sã brzëdzëlë òd Rusków cos wząc, ale pózni më jedlë, jak më ju nic ni mielë. Ledwò më bëlë w łóżkò wlazłé, Ruscë przëszlë brac do krów dojeniô, do gòspòdarzów. Tej jô so mëslała: „Chòc bãdã w gnoju zakòpônô, ale do tëch Rusków nie pùdã”. Ale tedë òni nas wzãlë przëmùsowò do robòtë. To bëło tedë smùtné żëcé, to nie béł żóden miód... Kò to sã jaż nie chce wspòminac. Z Józefą i Walerianã Wësecczima z Gòrãczëna gôdôł Eugeniusz Prëczkòwsczi 49 mëslë plestë Bòsy Antcë A N A G L I S Z C Z Ë Ń S KÔ Kòchóny Kaszëbi! Je misjô do zrobieniô. Wa sã tak wszëtcë tu fëjn zebrała, tej jô zarô wszëtczim wëklarëjã, ò co mie jidze. Słëchôjta, z nama Kaszëbama wierã je zle. Dochtorë i profesorë z tëch wëższich szkòłów gôdają, że jak tak dali bãdze, to Kaszëbi zdżiną, bò jich włôsné genë zeżrą. Ale nijak mie nie pitôjta, ò co jima jidze. Jô żem z tegò tëli zrozmia, że nót je chùtkò na Kaszëbach swiéżi krwie dopùszczëc! Żódné refùndowóné czë nierefùndowóné léczi na to wierã nie pòmògą, tu pò prôwdze nót sã z głową za robòtã wząc. Tak sã jakòs pòrobiło, że kaszëbsczé białczi blós sã na kaszëbsczich bëńlów zapatriwają i na òdléw. Jô téż żem so chłopa zeza miedzë wzãła, bò na cëż mie bëło szëkac nowégò i cëzégò, jak wej zarô pòd prodżem nalôzł sã stôri i sprôwdzony! To je przënômni swójsczi chłop i më sã rozmiejemë pò naszémù dogadac. A tak, jakbë òn béł òd tëch bòsëch Antków, tej jô bë mògła blós le na niegò wzérac, bò z gôdką to bë ju bëło gòrzi. Chòc niejedny bë pewno rzeklë, że prawie ò to w tim wszëtczim jidze. Taczi bòsy Antk to sã gwësno nigdë nie nerwùje, czej jegò kaszëbskô biał- 50 ka na niegò fest szkalëje, jak òn sã jednégò, drëdżégò czë piątégò wëpije. Tec òn nick nie rozmieje! Gòrzi je, jak przińdze tegò bòségò za czims gdzes wësłac, midze lëdzy pùszczëc... A òsoblëwie, jak òn czësto krótkò na Kaszëbach żëje. Pózni to bòsy ju nie są taczi głupi, a sã chùtkò ùczą... na swòjich felach. Jô nie bëła takô natrzasłô, jak co niejedné z mòji wsë. Jedna takô chcała pòkazac, że òna je miastowô białka i so naléze knôpa z tëch – jak to sã gôdô – wëższich sferów, co to blós le z wësoka gôdają. Jak przëszło co do czegò, tej òn welôzł na głëpszégò nigle w ùstawie bë bëło zapisóné. To béł pierszi piątk pò wieselim i pò tëch wszëtczich tłëstëch miãsach Mónika i Frãck mielë szmakã na cos „lżészégò”. Òna sã ju prawie brała za plińców smażenié, le bùlwë trza bëło halac. – Frãckù, jô bë cë dzysô plińców narobiła. – A cóż to jest, Monisiu? Jakaś kaszubska specjalność? – Òbôczisz zarô. Le mie halôj kilo bùlwów ze sklepù, a jesz cëczer do tegò. Jemù sã zdôwało, że òn zrozmiôł, ò co ji jidze, a sã nick wiãcy nie pitôł. Mónika zaczãła jesz jakąs zupa warzëc i tak pò pół gòdzenie czas bëło ju te bùlwë riwòwac. A chłopa jak ni ma, tak ni ma. Nie minãło piãc minut, òn wchôdô do kùchnie i gôdô: – Ziemniaków w sklepie nie było, a tu masz przecier. Zapisali na zeszyt, bo zapomniałaś mi dać pieniądze. Mónika stała, nick nie gôdającë. Nié, tegò chłopa jesz midze pomerania gromicznik 2012 Kaszëbów nie je mòżna pùszczac. Nôprzód bãdze òstrô szkòła kaszëbsczégò! Jinaczi më z głodu padniemë! Nie mëslta so, że jô jem takô antibòsoantkòwô. Nié, nié... W mòji rodzenie téż sã taczi niejeden bòsy Antk nalôzł, le më sã nôprzód ùmëslëlë jich na swòje ùrobic. Bòże drodżi, co sã dzejało! Òni wszëtcë taką szkòłã przeszlë, że nama sã zdôwało, że tak chùtkò òni tuwò sã zôs nie pòkażą. Doma to sã do nich blós pò kaszëbskù gôdało, żebë jich chùdzy do tegò jãzëka przënãcëc i żebë òni prãdzy na swòjich wëzdrzelë. To tak dosc dérowało, ale kùńc kùńcã më knôpów na Kaszëbów przerobilë. Òni ju dosc tëli pò kaszëbskù rozmielë, ale wiedno sã z nama wstidzëlë gadac i blós z wësoka prawilë. Na jednëch zrãkòwinach dało sã widzec, że jeden bòsy Antk mô czësto egzamin zdóny i je mòżno gò midze lëdzy pùszczac. Chłopë sedzelë i letkò czeliszczi dwigalë, jak to sã ù Kaszëbów słëchô robic, bò i téż leżnota bëła jak sã patrzi. Kòl rena më òbôczëlë, jak nasz bòsy – jedną szpérą ju prawie w rodzënie – cãżkò dëszącë, sôdô na zëslu i gôdô piãkną, czëstą, prôwdzewie naszą pôłniową kaszëbizną: – Jô móm dosc! To sã wszëtczim baro widzało, a tatk młodi sã nawetka kąsk pòpłakôł. Tej më ju wiedzelë, że to je prôwdzewie swójszczi chłop. Nie minãłë dwa lata a krwie bëło kąsk dopùszczony. I to z głową. Tedë terô wa le sã bierzta do robòtë, cobë Kaszëbów ród nie zadżinął. Kaszëbów wòjna z Zemią Je to ju dobrëch pôrã lat miniãtëch, czej Rómk Drzéżd ż ó n , w ie r ã n a zéńdzenié karna „Zymk”, przëniósł ksążkã Leo Frankòwsczégò „Chłopiec i jego czołg”. Skądka jã wësznëkrôł, nie wiém, wdôrzóm so za to, że miôł ji czile egzemplarzów kùpioné, bò béł wej ti dbë, że je wôrt tã pòwiesc, jaczi bòhatérą je Kaszëba ë jakô przë tim òsta ùsadzonô w daleczny Americe, westrzód lubòtników naji lëteraturë rozprowadzëc. Ë miôł Rómk rëcht. Kò kùpił jem òd niegò tã ksążkã ë nie żałujã, bò to pò prôwdze je widzałi sztëczk prozë. Ò „Chłopcu i jego czołgu” (aniel. wëd. 1999; pòl. 2002) nie bãdã tu wiele pisôł. Kò w „Pomeranii” béł ju, z pôrã lat dowsladë, ten dokôz science-fiction przëblëżony. Dopòwiém blós, że miôł jem tã pòwiesc za zamkłą całotã. Ë jem sã z tim milił. Jednégò dnia jem so wspòmnął „kaszëbską” ksążkã Frankòwsczégò a pòmëslôł, że mòże jesz sągnã pò cos negò ùtwórcë. Na anielskòjazëkòwëch jinternetowëch starnach nalôzł jem wiadła, co mie fest zaskòkłë. Bò wej òkôzało sã, że to, co jem miôł za skùńczoną historiã, nią doch nie je – ë „Chłopiec...” je le pierszim dzélã trzëksążkòwi serie. Tak tej kùpił jem so sequel (jak to sã nòwòmódno gôdô) „Chłopca...” – „The War with Earth” (Wòjna z Zemią), ùsadzony równak ju bez dwùch autorów: Frankòwsczégò ë Dave’a Grossmana. Béł jem dbë, że akcjô ti ksążczi mdze sã rozgriwa w nym samym swiece, co w pierszi pòwiescë (tzn. m.jin. na planece Nowô Kaszëbskô), równak przédnym heroją ju nie bãdze Mikòłôj Derdowsczi. Równak co do Derdowsczégò, a téż co do jinszich herojów „Chłopca...”, ni miôł jem rëchtu. Bë za wiele z fabùłë nié zdradzëc, jô blós rzekã, że „The War with Earth” zaczinô sã òd tegò, że Mikòłaja cos baro przikro zaskòkłô... Chòc wcyg je na Nowi Jugòsławie, dejade nie je ani wòjnowim bòhatérą, ani miewcą pësznégò dwòrzëszcza, ani nawetka ni mô… pst, sygnie ju. Jedurné, co jesz dopòwiém, mdze to, że mieszkeńcowie Nowi Kaszëbsczi ju nie są nôbiédniészima jistnotama w całi Lëdzczi Kòsmiczny Rëmi. „The War with Earth” je pòwiescą baro zajimną a do te szpòrtowną. Wôrt bëło pò niã sągnąc ë mie òna ùmilëła niejedno jachanié autobùsã do robòtë ë z ni. Dopòwiém tu jesz, że pò zaczãcym czëtaniô „The War...” stało sã dlô mie widnym, dlôcze tak jem sa zdzëwił, że „Chłopiec i jego czołg” je le pierszą z serie ksążków. Kò wëchòdzy mie na to, że ùdba napisaniô „The War...” mùsza przińc Frankòwsczémù do głowë (a mòże Grossmanowi?) dopiérze pò òpùblikòwanim „Chłopca...”. To je widzec ju z samégò zaczątka „The War...”, z tegò, jak ùtwórcowie mają starã „sã wëdostac” z rozmajitëch partów ksążczi, chtërne prawie na tã całotã „Chłopca...” wskôzywają, przede wszëtczim móm tu na mëslë to, czegò czëtińc sã dowiadiwô z Jinstitutu Archeologie (chto czëtôł „Chłopca...”, mdze wiedzôł, co móm na mëslë). Przëznóm sã równak, że z jedny starnë kąsk mie żôl, że „Chłopiec...” terô je blós pierszim tomã serie, a nie całoscą, bò pòmëslënk na tã pòwiesc (ë tu znôw móm na mëslë nen Jinstitut...) béł pò prôwdze bëlny. Z drëdżi starnë jem baro rôd, że historia Mikòłaja Derdowsczégò òsta pòcygniãtô dali, bò dzãkã temù czëtińc zôs dostôł baro zajimny dokôz, a taczich doch w lëteraturze nigdë za wiele. Në ë ma, Kaszëbi, jesz do te móma dodôwkòwą przëczënã do redoscë, bò pòwsta pòsobnô ksążka ò naju ë jesma w ni, co doch téż wôżné, òglowò fejn pòkôzóny, to je jakno lëdze, co to nié pò darmôka głowë na karkach noszą. A na dodôwk jesz mają nônowszi wòjskòwi sprzãt w całi Lëdzczi Kòsmiczny Rëmi ë jakno jedurny mògą procëmstawic sã Zemi (jakô notabene mô nôbarżi wielną armiã). Ksążka mô równak jedną wiôlgą „felã” – òsta napisónô w anielsczim jazëku ë z tego, co wiém, wëdónô blós w nim, co na zycher sprawi, że wiele Kaszëbów nie bãdze w sztãdze ji przeczëtac. Na szczescé ta przeszkòda je pomerania luty 2012 do pòkònaniô ë mòże czedës bãdzema sã mòglë ceszëc „kaszëbsczima” pòwiescama Frankòwsczégò ë Grossmana przedolmaczonyma na nają gôdkã, abò chòc le, jak to sã ju stało z „Chłopcem...”, na pòlsczi. Ë na kùńc jesz cos. Pò „The War with Earth” ùkôzôł sã jesz jeden dokôz serie – „Kren of the Mitchegai”. Tã pòwiesc ju móm kùpioné, leżi na biurkù przede mną ë pòdskôcô mòjã cekawòtã zdrzącym na mie z òbkłôdczi gromistim stwòrã z òstrima, mòcnyma zãbama, òblokłim w jaczis ôrt zbroje. Tej wnet znôù sã òdezwiã, mòże ju w strëmiannikòwi „Pomeranii”, ë òpòwiém ò ti pòsobny pòwiescë Frankòwsczégò ë Grossmana. Grégór J. Schramke Jesienne d(r)eszcze nad Bytowem W 2011 roku pojawiło się niewielkich rozmiarów opowiadanie kryminalne Kòmùda. Jego autor, Jón Natrzecy, dał się już poznać czytelnikom m.in. z opowiadania napisanego w konwencji science-fiction Nalazłé w Bëtowie (2008) oraz jako autor tekstu do komiksu Szczeniã Swiãców, którego treść jest osadzona w (para)średniowiecznych realiach (2010). Z tym większą ciekawością siada się do lektury jego utworu o dzisiejszych czasach, z opisem wyglądu współczesnego świata, z akcją rozgrywającą się nie w jakiejś zaklętej przeszłości lub onirycznej przestrzeni wyobraźni, lecz w namacalnym każdemu człowiekowi XXI wieku. Fabuła opowiadania skomponowana została w krótkich cząstkach, tworzących następnie siedem rozdziałów. Wydarzenia utworu są skoncentrowane wokół zagadkowej śmierci Sabiny Chylawskiej, trzydziestokilkuletniej kobiety, żony Adriana – dawniej wrażliwego chłopaka, obecnie człowieka o kryminalnej przeszłości. Kiedy ciało Sabiny zostaje odkryte przy drodze w okolicach Parchowa, podejrzenie pada właśnie na męża, lecz z braku dowodów zostaje on zwolniony z aresztu. Oprócz dochodzenia, które 51 lektury prowadzi policja, sprawą morderstwa zajmują się kuzyni Klemens i Darek. Ich prywatne śledztwa prowadzą do odkrywania niemiłych czasami prawd o sobie lub najbliższym otoczeniu. Śmiercią Sabiny zajmuje się zresztą cała okolica, wysnuwając coraz to nowe przypuszczenia. Natrzecy jako autor historii kryminalnej napisał rzecz, którą się bardzo dobrze czyta, która przyciąga uwagę, zaskakuje, a czasami nawet bawi. W jego warsztacie pisarskim nie widać literackich wzorców, ani zaczerpniętych z klasyki w stylu Arthura Conan Doyle’a czy Agathy Christie, ani ze współczesnych kryminałów, autorstwa Raymonda Chandlera czy Larsa Stiega. Jest to niewątpliwa zaleta tej prozy. Można jednak zarzucić autorowi, że nie pozwolił „rozwinąć się” wielu motywom czy postaciom utworu. Na przykład nie dość pogłębionym elementem opowiadania jest postać inspektora Ciemnickiego. Nie jest to, co prawda, bohater papierowy, lecz mógłby zostać obdarzony większą ilością cech charakterologicznych, dzięki którym bardziej by przekonywał jako policjant i jako człowiek. Bardzo dużym walorem tej prozy jest środowiskowy aspekt narracji. Oto widzimy ziemię bytowską z większymi wioskami (Parchowo, Borzytuchom) i małymi wybudowaniami, jeziorem Jeleń i okolicznymi lasami. Ta część Kaszub, nazywana Gochami, ma związki nie tylko z Kartuzami czy Słupskiem, ale i z niemieckim Braunschweigiem, w którym jak czytamy w utworze: „bëtowsczich Kaszëbów bëło wiãcy jak w samim Bëtowie”. Bytów rysuje się bardzo przekonywająco: widzimy zaniedbany dworzec kolejowy, małe jadłodajnie (U Emira), wąskie uliczki, okolicznościowy pomnik pieszczotliwie nazywany w mieście Mamutem. Równie przekonywająco ukazani zostali miejscowi ludzie, w swojej normalności, typowości oraz z zaletami i wadami. Ujmująco i swojsko brzmi również język bohaterów, kiedy mówią np. o apetycie Kaszubów przyjeżdżających do rodziny w Niemczech: „Przëjedze taczi z ti pòlsczi biédë, a tej łapczi jak piôsk wòdã na Gôchach” albo kiedy padają dosadne określenia typu: „To je taczi strachòbléwc, tej-sej jem nim ju nawielony. Chcywc jeden, dëtka bë chcôł, równak ju robòtë mô strach” lub jakżeż nośne „Plecesz jak cwënka na mrozu”. Na koniec należy docenić trafność tytułu opowiadania. „Kòmùda” to w utwo- 52 rze przede wszystkim jesienna, deszczowa, zamglona pogoda, która rozmazuje kontury ludzi i przedmiotów, miesza to, co wyobrażone, z tym, co rzeczywiste. Tak przedstawiona natura nie pomaga ludziom, depresyjnie działając na bohaterów, którzy stale narzekają na brak światła, zmęczenie i złe samopoczucie. Natrzecy idzie jednak dalej: w wielokrotnym użyciu słowa „kòmùda” wyzyskuje określenie dotyczące stanu zewnętrznego w przyrodzie do nazwania stanu wewnętrznego świata ludzi. Pourywane monologi wewnętrzne postaci są równie niejasne, jak niebo nad bytowskimi ulicami, obsesyjne skojarzenia ludzi poszukujących mordercy są równie częste, jak deszcz i mgły w ciągu dnia i wieczoru. Autor opowiadania był w takim stosowaniu narracji blisko oryginalnej techniki budowania groźnego, nieco symbolicznie odbieranego nastroju, który stwarzałby aurę niezwykłości nad tylko pozornie kryminalnymi aspektami wydarzeń. Szkoda, że w opowiadaniu znalazło się tak mało tego typu wybitnie udanych artystycznie scen. Jednym z odczuć pojawiającym się po zakończeniu lektury opowiadania jest niedosyt. To bardzo dobre wrażenie, zmusza do ponownej lektury, zachęca do snucia ciągu dalszego utworu lub wywołuje chęć przedyskutowania z kimś swoich interpretacji. Niedosyt ma jednak również swoje złe strony, wywołuje bowiem pytanie: dlaczego kaszubska proza jest taka krótka? Idąc dalej tym tropem, można pytać: czy pisanie krótkich form prozatorskich wynika z tego, że autorom brakuje czasu? Czy może brakuje im umiejętności? Czy są potencjalni odbiorcy dłuższych powieści napisanych po kaszubsku? Czy kaszubskojęzyczna fikcja literacka stworzona nie w pamiętnikarskim czy wspomnieniowym nurcie (co najczęstsze), lecz w konwencji gatunków literatury fantastycznonaukowej, powieści kryminalnej lub psychologicznej komuś jest potrzebna? Moja odpowiedź jest twierdząca, chcę czytać po kaszubsku, w każdej formie i każdego autora. Dlaczego piszący nie publikują swych pełnowymiarowych, choćby dwustustronicowych utworów? Czy rzeczywiście brak pieniędzy paraliżuje wszystkich i wszystko? A może to tylko wymówka? Daniel Kalinowski, Jón Natrzecy, Kòmùda, Kurier SC, Bëtowò 2011 pomerania gromicznik 2012 Kolędy kaszubskie w opracowaniach chóralnych Pierwszą i zarazem najbardziej powszechną formą popularyzacji kaszubskich pieśni ludowych stały się opracowania chóralne. Niestety, jak dotąd nie opublikowano większego zbioru kolęd kaszubskich z przeznaczeniem dla chórów amatorskich. Spośród kilkudziesięciu opracowań chóralnych zaledwie trzy kolędy doczekały się wydania w formie drukowanej: ludowa kolęda Witaj, Jezuniu w układzie Andrzeja Nikodemowicza, zamieszczona w zbiorze Dnia jednego o północy (Kraków 1978), Swiat przed Tobą klękł w aranżacji Zbigniewa Szablewskiego (Pieśni kaszubskie, Gdańsk 1993) oraz Szëmi mòrzë Jana Trepczyka (Zbiór pieśni w opracowaniu Juliusza Mowińskiego, Wejherowo 2008). Pozostałe utwory pozostają do dziś w formie rękopisów. Jednym z pierwszych kompozytorów, który zajął się opracowaniem na chór kaszubskich pieśni kolędowych, był Jan Michał Wieczorek. Pozostawił po sobie Pastorałki kaszubskie na chór męski (1935), przechowywane w Muzeum Piśmiennictwa i Muzyki Kaszubsko-Pomorskiej. Większość opracowanych kolęd jest dziełem dyrygentów-kompozytorów, tworzących na potrzeby swoich zespołów. Utwory te, pozostające na ogół w rękach kompozytorów, dyrygentów-aranżerów nie miały dotąd możliwości zaistnieć w zbiorze o charakterze tematycznym. Rozproszone, powielane na rozmaity sposób, funkcjonują jak dotąd w „drugim obiegu” popularyzacyjnym. Duże nadzieje na poprawę sytuacji, w tym również przywrócenie do tradycji wykonawczej najstarszych kolęd ludowych, budzi nowo wydany zbiór pt. „Kolędy i pastorałki kaszubskie”, który ukazał się dzięki staraniom Kaszubskiego Regionalnego Chóru Morzanie, organizatora Festiwalu Kolęd Kaszubskich w Pierwoszynie. Zapotrzebowanie na ujednolicone pod względem faktury aranżacje, dostosowane do możliwości chórów amatorskich, wymogło na dyrygencie chóru Morzanie – Przemysławie Stanisławskim konieczność autorskiego lektury opracowania blisko dwudziestu kaszubskich kolęd ludowych. Opracowania te od kilku lat stanowią podstawę repertuarową festiwalowych koncertów. Zarówno opracowania chóralne, jak i wokalno-instrumentalne charakteryzuje zwykle „różny stopień pokrewieństwa” z materiałem źródłowym. W opracowaniach P. Stanisławskiego dominuje duch wierności wobec oryginału, przejawiający się w wyborze prostych zabiegów harmonizacyjnych i sprowadzeniu ingerencji odkompozytorskiej do wymiarów bez mała symbolicznych. Podstawą opracowań stały się utwory zamieszczone w dawno już wyczerpanym i mało dostępnym zbiorze Kaszëbsczié kolędë ë godowé spiéwë, przygotowanym przez Władysława Kirsteina. W zbiorze Przemysława Stanisławskiego obok osiemnastu kolęd ludowych znalazło się również miejsce dla dwóch kolęd autorstwa Kazimierza Guzowskiego do słów Stefana Fikusa, bliskich ludowemu autentykowi. Przekaz słowny ludowych informatorów Pawła Szefki, Władysława Kirsteina, Leona Roppla poddany został unifikacji w duchu zaleceń Rady Języka Kaszubskiego, co zapewne wzbudzi kontrowersje wśród zwolenników historii gatunku (literaturoznawców, muzykologów). Zadowoleni będą natomiast współcześni puryści językowi. Dużym atutem wydawnictwa jest staranna poligrafia, czytelny druk na papierze kredowym, przystępna cena. Zachęcając wszystkich miłośników zespołowego śpiewania do zapoznania się z zawartością zbioru, pozostaję z nadzieją na kontynuację idei wydawniczej – na opracowanie czekają jeszcze inne kolędy ludowe i bardzo wiele regionalnych. Witosława Frankowska Przemysław Stanisławski, Kolędy i pastorałki kaszubskie, Wyd. Print Graphics i Stowarzyszenie Kaszubski Regionalny Chór Morzanie, Gdańsk 2011 Teki Kociewskie – trudna droga do ideału (po kaszubskim trupie?) Do rąk czytelników trafia właśnie zeszyt piąty „Tek Kociewskich” za rok 2011. Czasopismo ukazuje się staraniem Oddziału Kociewskiego Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego w Tczewie i redagowane jest przez Michała Kargula oraz Krzysztofa Kordę. Pierwszy numer opublikowano w roku 2007. Od początku istnienia pismo zwiększyło objętość nieomal trzykrotnie, aby osiągnąć 278 stron w numerze bieżącym. Periodyk składa się z czterech działów (nazywanych rozdziałami): „Społeczeństwo, kultura, język”, „Z kociewsko-pomorskich dziejów”, „Z życia Zrzeszenia” i „Materiałów źródłowych”. Choć przekazy źródłowe do dziejów Kociewia w opracowaniu K. Kordy zaprezentowane zostały w zeszycie poprzednim, to jako osobny dział pojawiły się dopiero teraz. Ze względów merytorycznych niewątpliwie zasługuje on na to, żeby zagościć w „Tekach” na stałe. Zeszyt 5 „Tek Kociewskich” otwiera zapis debaty w ramach V Nadwiślańskich Spotkań Regionalnych, które odbyły się 7 października 2011 r. Dyskusja była próbą podsumowania IV Kongresu Kociewskiego (2010) oraz wyciągnięcia wniosków na przyszłość. Jej zapis powinien być lekturą obowiązkową dla każdego Kaszuby. Jest to szczera, momentami ocierająca się o ekshibicjonizm, analiza kociewskiego stanu ducha A.D. 2011, którą dałoby się podsumować, parafrazując słowa pewnej piosenki: „(Dlaczego?) Nikt na świecie nie wie, gdzie leży Kociewie…” Dużo w tej dyskusji o Kaszubach, najczęściej w tonie pretensji, które niekiedy brzmią wręcz komicznie. Jako Kaszuba z Kociewia rodem, nie podzielam animozji pomorsko-pomorskich. Marzy mi się natomiast kolejny Kongres Kociewski albo jeszcze lepiej kociewsko-kaszubski, na którym referenci skupią się na tym, co nas łączy, a nie różni. Wystarczy przewertować słowniki biograficzne, przejść się po kociewskich i kaszubskich cmentarzach, rozejrzeć się w rodzinie, by dostrzec rzecz oczywistą: jesteśmy do siebie tak podobni, tak silnie ze sobą powiązani, że podziału na „my” i „oni” można dokonać jedynie za pomocą siekiery. Tylko czy warto? W dobrze pojętym interesie grupowym Pomorzan jest współpraca, a nie rywalizacja. Najbardziej cenną merytorycznie częścią czasopisma jest dział historyczny i aż się prosi, aby artykuły tam zamieszczone bardziej wyeksponować, przesuwając pomerania luty 2012 cały dział na początek. Spośród autorów, którzy na kartach „Tek Kociewskich” pojawiają się regularnie, warto zwrócić uwagę na prace Jakuba Borkowicza, które dzięki świetnie opanowanemu przez niego warsztatowi czyta się z dużym zainteresowaniem. Jednak nie wszyscy autorzy opanowali warsztat w jednakowym stopniu, stąd w tekście Mateusza Zielińskiego „Zabytki architektury cmentarnej najstarszej nekropolii pelplińskiej” znajdujemy takie kuriozum, jak pomylenie kanonika dr. Friedricha von der Marwitza z bp. Johannesem Nepomukiem von der Marwitzem (1795–1886). Pierwszego duchownego autor uporczywie nazywa „biskupem”, co świadczy o tym, że nie zrozumiał treści łacińskiej inskrypcji nagrobnej (jest zreprodukowana na fotografii), która wskazuje na kanonika. Natomiast grób biskupa znajduje się w pelplińskiej katedrze. Razi też maniera ortograficzna, która każe autorowi – co prawda za innymi polskimi historykami – nazywać „Marwiczem” przedstawiciela niemieckiego rodu z Nowej Marchii, o korzeniach sięgających początków XIII w., który wydał co najmniej 6 generałów. Zresztą sam biskup chełmiński J. N. von der Marwitz, pomimo kaszubskich koligacji genealogicznych, był w młodości ochotnikiem do armii pruskiej i zasłużył się w walkach ze znienawidzonym przez Prusaków Napoleonem. Jeśli polonizacja niemieckich nazwisk nie jest w tym przypadku przekroczeniem granicy śmieszności, to nazwijmy kanclerza Prus panem Bismarkowskim. Tylko czy to uczyni z niego Polaka? Sporym mankamentem ciekawych skądinąd tekstów jest stosowanie różnych systemów przypisów. Zabrakło tu bezlitosnej ręki redaktora, który albo powinien sprawnie kreślić i porozumiewać się z autorami, albo wdrożyć instrukcję wydawniczą określającą standard tekstu do druku, oszczędzając wszystkim nerwów na dalszym etapie pracy. Redakcja zresztą unika jak może skreśleń, co szczególnie uwidoczniło się w dosłownym zapisie dyskusji, o której była mowa wyżej. Obszerny tekst został przepisany z nagrania, bez obróbki stylistyczno-językowej, przez co jest nużący dla czytelnika. Tymczasem spisanie wypowiedzi mówionej to zaledwie punkt wyjścia do skomponowania dobrego tekstu, który w sposób przystępny odzwierciedli zawartość merytoryczną dyskusji, eliminując przy okazji powtórzenia. 53 lektury Obu redaktorów proszę o przyjęcie słów krytyki jako przejawu troski o zawartość merytoryczną pisma, które jest dobre, ale ma szansę stać się jeszcze lepsze. Z postulatów, które warto wziąć pod uwagę, dodałbym: wyłonienie w drodze konkursu jednego redaktora (naczelnego) – który brałby odpowiedzialność za całe pismo, dbał o jego stabilność finansową oraz pozyskiwał wartościowych autorów. Nie ma się co łudzić – ostatni z postulatów będzie trudny do spełnienia bez środków finansowych. Wprawdzie w stwierdzeniu gen. Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego, że „Za darmo piszą tylko grafomani”, jest trochę przesady, ale zawiera ono też gorzkie ziarno prawdy. Bieżącą współpracę z autorami powinien koordynować sekretarz redakcji. Warto też rozważyć powołanie Rady Redakcyjnej, która byłaby w miarę reprezentatywna dla całego Kociewia i pełniła jednocześnie funkcję doradczą. Last but not least – brakuje w „Tekach” działu z recenzjami i omówieniami nowości wydawniczych. Skoro o pieniądzach mowa, pragnę wyrazić uznanie dla samorządu Tczewa, że konsekwentnie pismo dofinansowuje, dzięki czemu dla wielu osób Kociewie przestaje być ziemią nieznaną. Tomasz Żuroch-Piechowski Teki Kociewskie, zeszyt V, Oddział Kociewski Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego w Tczewie, Tczew 2011 Pro memoria. Gerard Labuda (1916–2010) W Tawernie Kaszubskiej Mestwin w Gdańsku 14 grudnia 2011 r. odbyła się promocja dwóch książek opublikowanych przez Instytut Kaszubski w serii Pro memoria. Tym samym ta seria wydawnicza osiągnęła imponującą liczbę 16 pozycji. Jedną z promowanych publikacji była książka o Julianie Rydzkowskim (1891–1978), drugą – poświęcona Gerardowi Labudzie (1916–2010). W tym numerze „Pomeranii” napiszę o tej ostatniej. 54 Wiernym czytelnikom tego czasopisma postać prof. Gerarda Labudy – wybitnego historyka-mediewisty, wielkiego Kaszuby – jest doskonale znana, ponieważ jego dokonania niejednokrotnie były w nim przedstawiane. Przypomnę tylko, że prof. Labuda urodził się 28 grudnia 1916 r. w Nowej Hucie koło Kartuz. Dzieciństwo spędził w Luzinie. Uczęszczał do gimnazjum klasycznego w Wejherowie, a w 1936 r. rozpoczął studia historyczne na Uniwersytecie Poznańskim. Po wojnie, którą w większości spędził w Chrobrzy, całe swoje prywatne i zawodowe życie związał z Poznaniem, gdzie zmarł 1 października 2010 r. Po dziewięciu dniach spoczął na cmentarzu parafialnym w Luzinie. Wyjątkowość postaci prof. Gerarda Labudy sprawiła, że już po roku od śmierci powstała poświęcona jego pamięci wyjątkowa książka-pomnik, do której materiały zebrał, opracował oraz opatrzył je wstępem prof. Józef Borzyszkowski. Praca Pro memoria. Gerard Labuda (1916–2010) składa się z sześciu części. W części I, zatytułowanej „O życiu i dziełach Gerarda Labudy”, znalazły się trzy teksty: Tomasza Schramma „Gerard Labuda – zarys biografii”, Józefa Borzyszkowskiego „Kaszubsko-pomorska droga badań naukowych Prof. Gerarda Labudy (1916–2010)” i Edwarda Włodarczyka „Gerarda Labudy związki ze Szczecinem”. Cześć II „Pożegnania. Ostatnia droga Profesora z Poznania do Luzina” zawiera reprodukcje 37 nekrologów (prasowych i internetowych) dotyczących zmarłego Profesora oraz 21 pożegnalnych przemówień i homilii autorstwa najważniejszych przedstawicieli świata nauki, polityki i Kościoła katolickiego w Polsce. Zamieszczono w niej także wzruszające „ostatnie słowo w imieniu najbliższych” wygłoszone nad luzińskim grobem przez syna Zmarłego – prof. Adama Labudę. W części III opublikowano 15 wspomnień pośmiertnych z łamów prasy oraz napisanych przez przyjaciół i uczniów, wśród których znaleźli się m.in. profesorowie Stanisław Salmonowicz, Henryk Samsonowicz, Marceli Kosman i Józef Borzyszkowski. Ze względu na slawistyczne zainteresowania profesora w części tej znalazły się również wspomnienia o Profesorze pióra prof. Miloša Řeznika z Chemnitz, zamieszczone w czeskim periodyku „Slovanský přehled”. pomerania gromicznik 2012 Część IV, zatytułowana „Rodzina – Wielopolskich z Chrobrza i Labudów z Poznania”, zawiera bardzo cenne wspomnienia rodzinne małżonki Profesora Alberty Labudowej, wywodzącej się z arystokratycznego rodu margrabiów Gonzaga-Myszkowskich hrabiów Wielopolskich ordynatów na Mirowie. Zamieszczono tu również „okruchy wspomnień” i rodzinne fotografie w opracowaniu Józefa Borzyszkowskiego oraz rodzinne utwory literackie. „Gerard Labuda – Ku historii Kaszubów w dziejach Pomorza”, to tytuł części V, która jest wyborem tekstów, jak napisał we wprowadzeniu redaktor tomu, „sygnalizujących drogę mistrza Gerarda do t. I Historii Kaszubów w dziejach Pomorza, wieńczącego jego myśli, trudy i dokonania dotyczące dziejów Tatczëzne (…)”. Ostatnia VI część zawiera „Okruchy z archiwum Profesora”, czyli reprodukcje uczniowskich zapisków, świadectw szkolnych, dyplomów, legitymacji, korespondencji itp. To tylko mała próbka tego, z czym kiedyś będzie się musiał zmierzyć biograf prof. Labudy. A jest tego z pewnością niemało. Na szczęście wszystko to, wraz z ogromnym księgozbiorem Profesora, trafiło w jedno miejsce – do wejherowskiego Muzeum Piśmiennictwa i Muzyki Kaszubsko-Pomorskiej, w którym zostanie umieszczone w nowym, specjalnie w tym celu wybudowanym gmachu. W książce jest również aneks, w którym znalazły się „postanowienia testamentowe” Gerarda Labudy dotyczące właśnie jego biblioteki. Włączono tu również utwory literackie Jana Zbrzycy dedykowane Profesorowi oraz Regulamin Nagrody im. Gerarda Labudy, którą przed swoją śmiercią ustanowił Profesor dla młodych uczonych za wybitne i twórcze prace w zakresie kaszubo- i pomorzoznawstwa. Omawiana książka jest bogato ilustrowana licznymi fotografiami i reprodukcjami dokumentów, co niewątpliwie ją uatrakcyjnia. Jej lektura to ciekawa podróż przez długie i pracowite życie śp. prof. Gerarda Labudy. Tomasz Rembalski Pro memoria. Gerard Labuda (1916– 2010), zebrał i oprac. oraz wstępem opatrzył J. Borzyszkowski, Gdańsk – Wejherowo 2011 kòlpòmòrsczé historie Generôł Mòdri Armie Wiedno miôł starã ò swòjich żôłnérzów, zabòrcóm òdeswôł òrderë i nie chcôł sã kłóniac kòmùnistóm. Generôł Józef Haller to człowiek zasłëżony dlô Pòlsczi i Pòmòrzô, a do te nadzwëkòwò farwny. Z leżnoscë 92. roczëznë Zdënkù Pòlsczi z mòrzã bédëjemë pôrã czekawòstków sparłãczonëch z generałã. JERZI NACEL Leno mòcą barni Generôł Haller, czedë òstôł mianowóny nôwëższim prowôdnikã pòlsczich wòjsków òrganizëjący sã Pòlsczi Armie we Francji (w rujanie 1914 rokù), napisôł: „chcã robic leno dlô dobra całi Pòlsczi. Wòlnotã, sparłãczenié, gwôsny mòrsczi pòbrzég i całowną samòstójnotã mùszą wëbiôtkòwac i zagwësnic pòlsczé wòjska”. Haller miôł swiądã tegò, że leno sëłą barni i „znikwienim mòcë Miemców i Austrii” bãdze mòżna wzyc nazôd Warszawã, Kraków, Lwów, Pòznań, Wilno i Gduńsk. Prowôdzonô przez niegò pòlskô diwizjô òb lato 1918 rokù òdegra wôżną rolã w biôtce zdrëszonëch na zôpadze Europë. Òddzél Mòdri Armie béł przedstôwcą Pòlsczi w defiladze dobëcô pòd Triumfalnym Łãkã. Generôł Haller stojôł kòl marszôłka Francji, Pòlsczi i Anielsczi Ferdinanda Focha, a téż Amerikónów: marszôłka Douglasa Haiga i generała Johna J. Pershinga. W biédze do Hallera Radny Torunia, do chtërnégò prowadzoné przez Hallera wòjska Pòmòrsczégò Frontu weszłë 18 stëcznika 1920 rokù, rozsądzëlë ò pòstawienim mù pòmnika. Jegò òdkrëcé bãdze miało plac 13 zélnika 2012 rokù, w 139. roczëznã ùrodzeniô generała. Mô téż Warszawa (òd 1998 rokù) Pòmnik Zbrojnégò Dzejaniô Amerikańsczi Pòlonii (zwóny pòmnikã Hallerczików). Je to wdôr ùdzélu w I wòjnie amerikańsczi Pòlonii z USA i Kanadë. Do Mòdri Armie zgłosyło sã wej z dobri wòlë 20 tës. przedstôwców Pòlonii, w tim wiele Kaszëbów, jaczi mieszkelë przédno w prowincji Ontario. W latach 1923 i 1933 gen. Haller rézowôł pò USA. Nawiedzył nôwikszé zgrëpinë Pòlôchów. Wszãdze witóny z rozpôlënkã, prosył Pòloniã ò dëtczi dlô weteranów i jinwalidów z dobrowòlny armie. Miôł starã ò swòjich dôwnëch żôłnérzów, stądka rzeklëna: „jak bieda doskwiera, to się idzie do Hallera” (czedë na ce biéda przińdze, zarô do Hallera jidze”). Nié ten wagón Przejimającë Pòmòrzé, przëznóné Pòlsce dzãka wersalsczémù traktatowi, w wezwie wëdóny 21 stëcznika 1920 rokù, òddôł tczã jegò mieszkańcóm „za niezłómnotã, mòc dëcha, wiôldżé òbëwatelsczé bëlnotë, wëtrzëmałosc w cwiardi nôrodny służbie”. Akt Zdënkù Pòlsczi z mòrzã miôł plac 10 gromicznika 1920 rokù w Pùckù w przëtomnoscë przedstôwców państwòwëch wëszëznów, delegacji Francji, Wiôldżi Britanie i Jitalsczi, a téż môlowëch Kaszëbów. Nigle bana, jakô wiozła generała i wëszëznë Pòlsczi, dojachała do Pùcka, w Tczewie bómba wrzëconô przez Miemców do jednégò z wagónów miała zabic Hallera i pòlsczich wësoczich ùrzãdowników, ale przez zmiłkã trôfiła do wagónu z miemiecczima pasażérama i zabiła wiele z nich. Òdeswôł òrderë Generôł Haller béł hònórnym człowiekã. Na zôczątkù lëstopadnika 1917 rokù radzeckô Rusëjô wëcopała sã z wòjnë i zaczãła mirné pomerania luty 2012 dogôdënczi z Miemcama i AustroWãgrama. Ùkłôd midzë nima pòkôzôł falszëwòtã centralnëch państwów w òdniesenim do Pòlsczi. Generôł Haller stanął pò starnie ententë. Béł jedurnym pòlsczim dowódcą, chtëren biôtkòwôł sã z trzema zabòrcama. Na znak protestu napisôł do césarzów Miemców i Austrii lëst, w chtërnym òdeswôł jima òrderë. Ùdokaznił to słowama: „na skùtk bezwstidny zdradë, jaczi dopùscyła sã Austriô i Miemcë wedle swòjégò tak pòzwónégò zdrësznika, jaczim miała bëc Pòlskô”. Nie dôł sã przekùpic Czas II swiatowi wòjnë spãdzył w Wiôldżi Britanii, dze trzimôł wiele wôżnëch fùnkcji w rządze Sykòrsczégò. Pò wòjnie nie wrócył do Pòlsczi, chòc PRL-owsczé wëszëznë òbiecywałë, że wrócą mù skònfiskòwóny majątk na Pòmòrzim. Czedë miôł starã ò òdbëcé pielgrzimczi na Jasną Górã na zakùńczenié Marijnégò Rokù, wëszëznë chcałë òd niegò, żebë nôprzódka złożił òficjalną wizytã w Warszawie, co pòkôzałobë przëzwòlenié dlô kòmùnizmù. Haller sã nie zgòdzył i do Pòlsczi nie przëjachôł. Generôł Józef Haller ùmarł 4 czerwińca 1960 rokù. Òstôł pòchòwóny na londińsczim smãtôrzu Gunnersbury. Ale 23 łżëkwiata 1993 rokù jegò cało przenieslë do grobnicë w krakòwsczim garnizonowim kòscele pw. sw. Agnészczi. Stało sã tak dzãka harcérzóm z 58. Toruńsczégò Karna Pòlsczégò Harcérstwa „Biôłi”. Tłomaczenié Dariusz Majkòwsczi 55 jazz pò kaszëbskù Kaszëbë reaktiwacjô Z ùtwórcą Olã Walicczim ò jegò nônowszich dokazach i psëcym szmaczi radiosłëchińcóm gôdô Pioter Dzekanowsczi. Mùzyk, ùsôdzca mùzyczi, aran- czim Kaszëbë. I tak jem zabédożéra, jazzmen Olo Walicczi drëdżi wôł òrganizatoróm. Z dzecnych lat rôz bierze sã za kaszëbiznã... pamiãtôł jem kaszëbską mùzykã fòlkloristyczną, grelë jã we wdzydzNa zôczątk jô bë miôł wëklarowac, czim skansenie, w radio. To mùzyka jak to richtich ze mną je. Jem sã baro prostô, dzywno wiesołô, letkô, ùrodzył we Gduńskù i nie rozmiejã chòc nie jidze mie ò negatiwné znapò kaszëbskù. Mój tatk pòchòdzy czenié negò słowa. Jakbë felowało ji òd Łodzë, a mëma z Wejrowa, temù równowôdżi. Tec człowiek bez całé czëje sã Kaszëbką. Prôwdac mëma żëcé nie je òblekłi w farwné ruchna nie znaje lëteracczi kaszëbiznë, kò i nie tùńcëje na wieselim! Tak cos kaszëbienié ji dosc jidze. Doma wedle mie je sztëczné, zesztelowóné më nie ùżiwelë rodny mòwë, we- dlô mùzeów abò fòlkloristicznëch dle tegò Kaszëbë dlô mie to przede karnów. Jô nie chcôł, żebë to bëło wszëtczim geograficznô krôjna. Pò spòdlim mòji mùzyczny ùdbë. prôwdze nigdë w strzódkù jem nie czuł òbrzészkù, żebë co robic dlô ka- Wedle tegò na platce leno tekstë szëbsczi kùlturë, chòc do Wdzydzów bëłë kaszëbsczé? Kiszewsczich trafił jem jakno 4-latny knôp i kòżdą wòlną chwilã i latné fe- Jo. Prawie tak jem chcôł. Ùdba bëła rie jem tam spãdzywôł, a òd 11 lat ju takô: chcemë zrëchtowac cos na w nich normalno mieszkóm. Do tegò mòdło dzysdniowégò kùńsztu. Tajesmë baro krótkò z miestnyma Ka- czé zrobioné terô òd zôczątkù do szëbama. Równak jô nie jem Kaszëbą, kùńca, pòwstałé na Kaszëbach, pòd bò jak jem ju rzekł, nie znajã jãzëka, jich cëskã, a òsoblëwie z ùżëcym a òn zdôwô mie sã nôwôżniészi. rodny mòwë. Tuwò wiôlgô dzãka dlô Damroczi Kwidzyńsczi, chtërTec w 2007 r. wasta nagrôł platkã na napisa piãkné, òsobisté tek„Kaszëbë”. stë. Tak mielë më nômòcniészé pòwrósło zrzeszającé z kaszëbską W 2006 r. Larry Okey Ugwu chcôł, kùlturą, nôprôwdzëwszé, nijak nié żebe jô przërëchtowôł kòncert, co mùzealné. Kò jô nie jem etnografã, òdemknie festiwal Europejsczi Radio- temù to, co pòwstało, nie szlachùje wi Ùnie. Miôł jem wëmëslëc mùzykã, za dzejanim edukacyjnym abò hisparłãczoną z naszim regionã. Dlô storicznym, leno je mòjim jindiwimie bëło gwës, że to przede wszët- dualnym ùsôdztwã artisticznym. To 56 pomerania gromicznik 2012 mòja ùdba na región, jaczi mie sobie ùsybrził, a jaczémù jem sã òddôł. Në to, jak rozmiejã, miała bëc leno przigòda, jedurnô ùdba? Pò prôwdze. Jistno prawie tak. Tej skądka Bëtowò, skądka to wrócenié na Kaszëbë? Pò ti pierszi platce jem ni miôł dosc. W kraju lëdzóm baro sã widzała ta mùzyka i jô sã czuł baro dobrze. Lëdze z całi Pòlsczi zwònilë, widzała sã jima kaszëbizna, że je pësznô. Niejedny cos ò ni wiedzelë, tec nigdë ni mielë leżnoscë trafic na żëwą mòwã. To bëła nôwiãkszô nôdgroda. Równak na Kaszëbach béł z tim ùczink. Nie chcã tùwò w drobnotach wszëtczégò klarowac. Sygnie nadpòmknąc sztilistikã, jaką czëjëmë w lokalnëch mediach. Jô gôdajã ò radio, bò telewizje nie ùżiwajã. To nie je dobré dlô kaszëbsczi kùlturë. Dozdrzôł jem, jak zamkłé na nowé je karno sparłãczoné z kaszëbską kùlturą. Jo, jô rozmiôł, że mòja platka to niżóden pop ani piosenczi, leno drãdżi ôrt, jaczi brëkùje, żebë kąsynk sã w niegò wżréc, do niegò przënãcëc. Równak to nijak nie dolmaczi nisczi rówiznë tegò, co je promòwóné w mediach na Kaszëbach, a co psëjë szmak radiosłëchińcóm. zachë ze stôri szafë Chcemë wrócëc do Bëtowa. Në, na widnikù dozdrzôł jem leżnosc, żebë jesz rôz cos kaszëbsczégò zesztelowac. Jaromir Szréder z Mùzeum Zôpôdno-Kaszëbsczégò w Bëtowie rôcził na festiwal Cassubia cantat. Jarek tak letkò nadczidnął, żebe më spróbòwelë cos zrëchtowac na spòdlim platczi „Cassubia incognita”. Dlô mie to bëła takô skra, pòdskôcënk, żebë wrócëc do projektu Kaszëbë. Tedë béł jem baro dalek òd mùzyczi fòlkloristiczny ùczëti w dzecnëch latach. Terô równak jem pòmëslôł, żebë jic òstro, ale w drëgą stronã. Miało bëc wracanié do prôwdzëwégò fòlkloru Kaszëb. Chcôł jem fòlkù, jinterakcji, szeroczégò kòńtaktu ze słëchińcama. Równak to fòlklor... Tu nie jidze ò mùzykã fòlkloristyczną, z ju òbrobionym programã, co je wkół gróny. „Cassubia incognita” to prôwdzëwé lëdowé nagrania. Zwãkówc w latach 40. i 50. jezdzył òd wsë do wsë i nagriwôł lëdzy. A to bëła jich codniowô kùltura. Dzél to piesnie spiéwóné czëstim głosã, jiny to le szemrané kąsczi tekstów. Në, temù mómë pòstãpną wôrtnotã. Mòżemë kòńtaktowac sã priwatno z lëdzama, chterny dzysô belëbë 150 lat stôri, chtërnëch ju ni ma. Nie je to pòstãpnô kòpia nótów na papiorze, jaką dô zagrac wedle naszich rozmajitëch ùdbów, leno prôwdzëwi głos, prôwdzëwé òsobë. Ta prôwdzëwòta je dlô mie jistnym ùkôzkã. A jak dalek jesta z rëchtowanim nowi platczi? Pôrã ùsôdzków ju mómë, a terô le je mùszimë dorobic. Pòstãpné 2–3 ju sã rodzą. Tec to wcyg czas kristalizowaniô ùdbë na platkã. Temù nijak ni mògã a téż nie chcã terô rzec, jakô ta platka bãdze. Gwës archiwalné nagrania są tu wôżné. Do lata chcemë dawac kòńcertë, na jaczich sprôwdzymë, jak sã widzy lëdzóm nasza mùzyka. Prôwdac to kąsynk smiészné, znającë mòje stilisticzné spòdlé, że chcã robic cos „pod publiczkę”, sã przeslecac. Równak tak mô jic wedle ti mòji deje. Kaszubka do wiãzaniô Zwie sã Kaszubka. Mô wnetka 50 lat a ju emeritka. Òd dwùch lat òdpòcziwô w magazynie Mùzeum Pùcczi Zemi. Ùrodza sã w Zakładach Precyzyjny Mechaniczi we Gduńskù Wrzeszczu w 1964 r. Òd ùrodzeniô znaje sã na wiãzanim. Pewno jaż do 80. lat robia pò dodomach swétrë a mòże téż szaliczi ë mùcë. Robia tegò dosc wiele, kò mùsza na se zarobic. Pòtemù, czej nie bëła ju pòtrzébnô, bò w krómach mógł fabriczné swétrë kùpic, zataca sã, leżącë w sklepie jedny rodzëznë w Pùckù. Jaż kù reszce w 2010 rokù trafia do pùcczégò mùzeum. Tã jã òbczëszczëlë, zmierzëlë, òpiselë a zrobilë ji òdjimk… bë pamiãc ò snôżi maszinie do wiãzaniô „Kaszubka” nie zadżinãła. rd To czej bãdzemë mòglë słëchac „Kaszëbë II”? Realné je, żebë platkã bëła fertich na kùńc rokù. Projekt dofinansowany przez Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji pomerania luty 2012 57 komunikaty Redakcja miesięcznika „Pomerania” zaprasza na wręczenie nagrody Skra Ormuzdowa 2011 Uroczystość odbędzie się 14 lutego 2012 r. o godz. 18 w Sali Mieszczańskiej Ratusza Staromiejskiego w Gdańsku (ul. Korzenna). W części artystycznej wystąpią wykonawcy kaszubskich duetów miłosnych z płyty „Miłota”. Uroczystość zostanie połączona z promocją książki Antologiô kaszëbsczi dramë „Spòd strzechë na binã”. Skra Ormuzdowa jest przyznawana od 1985 roku przez Kolegium Redakcyjne i zespół redakcyjny „Pomeranii” za szerzenie wartości zasługujących na publiczne uznanie, pasje twórcze, propagowanie kultury kaszubskiej i innej pomorskiej, działania bez rozgłosu, przezwyciężanie trudnych środowiskowych warunków, społeczne inicjatywy w dziedzinie kultury. Laureatami nagrody za rok 2011 są: Edward Barzowski – założyciel Klubu ZKP w Wielkim Kacku, prowadzący zajęcia „Kultura kaszubska” na Gdyńskim Uniwersytecie Trzeciego Wieku Kazimierz Ickiewicz – nauczyciel, historyk, regionalista z Tczewa Tadeusz Kupper i Gerard Szwichtenberg – kaszubscy kùczrowie (woźnice) z Szymbarka Andrzej Michalczyk – wieloletni komandor międzynarodowych spływów Złote liście, fotografik Jerzy Nacel – bibliofil, pomysłodawca i współrealizator pamiątkowych tablic w Gdańsku Stowarzyszenie Kobiet Zgorzałego – grono podtrzymujące kaszubskie tradycje, prowadzące działalność charytatywną i ożywiające swoją miejscowość. 58 Śpiewajmy hity w Lipnicy Wszystkich miłośników śpiewu w języku kaszubskim oraz tych, którzy chcieliby sprawdzić swoje umiejętności translatorskie, zapraszamy do udziału w III Kaszubskim Festiwalu Polskich i Światowych Przebojów Lipnica 2012. Do konkursu mogą przystąpić solistki i soliści w trzech kategoriach wiekowych: uczniowie szkół podstawowych (od 10 do 12 lat), gimnazjalnych (od 13 do 15 lat) i szkół średnich (od 16 do 20 lat). W pierwszym etapie do 6 kwietnia 2012 r. należy przesłać na adres sekretariatu Zespołu Szkół w Lipnicy wypełniony formularz zgłoszenia udziału, kaszubskojęzyczne tłumaczenie piosenek (wraz z nazwiskiem autora przekładu) lub własny kaszubski tekst do znanego utworu oraz płytę CD z nagranymi dwiema piosenkami w wykonaniu solistów. W drugim etapie konkursu – 21 kwietnia 2012 r. w Zespole Szkół w Lipnicy – biorą udział wokaliści zakwalifikowani przez komisję konkursową na podstawie przysłanych nagrań. Uczestnicy przywożą ze sobą podkłady muzyczne na płycie CD lub nagrania MP3 i wykonują oba utwory. Koncert Laureatów odbędzie się 3 maja 2012 roku w Lipnicy. Zapraszamy do zapoznania się z regulaminem festiwalu, który znaleźć można na stronie internetowej szkoły: www.zslipnica.info (stamtąd można też pobrać formularz zgłoszenia udziału). Potrzebne wokalistki Koło Gospodyń Wiejskich w Chwaszczynie oraz Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie oddział w Chwaszczynie zaprasza dziewczęta i panie obdarzone talentem wokalnym do grona Zespołu Wokalnego Kaszubki. Zapisy oraz szczegółowe informacje można uzyskać u p. Anny Barsowskiej pod numerem: 602-537-205. Zapraszamy! Tomasz Fopke Prezes oddziału ZKP w Chwaszczynie pomerania gromicznik 2012 Okrągłe rocznice • 10 II 1872 – Jan Radtke, pierwszy wójt Gdyni, działacz niepodległościowy, społeczny i kaszubski urodził się tego dnia w Dębogórzu koło Gdyni. Zmarł 22 grudnia 1958 r. w Gdyni. Pochowano go na witomińskim cmentarzu. • 12 II 1852 – w Chwarznie koło Kościerzyny przyszedł na świat Walenty Fiałek, drukarz, wydawca, bibliofil pomorski. Zyskał opinię czołowego wydawcy książek dla ludu. Drukował i wydawał powieści, podania historyczne, żywoty świętych, zbiory pieśni, a przede wszystkim kalendarze, z których pomorskie dzieci uczyły się czytać po polsku. Fiałek zmarł 17 maja 1932 r. w Chełmnie i tam został pochowany. • 15 II 1282 – w Kępnie zawarto układ pomiędzy księciem gdańskim Mściwojem II a księciem wielkopolskim Przemysławem II. Na mocy tego układu Pomorze Gdańskie po śmierci swego księcia (1294) przypadło Przemysławowi. Dało to początek jednoczeniu ziem polskich. • 19 II 982 – Wojciech Sławnikowic, późniejszy święty, obecny patron Archidiecezji Gdańskiej i Polski, został wybrany biskupem praskim. • 19 II 1982 – w Kartuzach została pochowana Aleksandra Majkowska, żona pisarza i przywódcy Młodokaszubów – Aleksandra Majkowskiego. • 22 II 1942 – gauleiter Albert Forster ogłosił odezwę do mieszkańców okręgu Gdańsk Prusy Zachodnie w sprawie obowiązku składania podań o przyznawanie III grupy niemieckiej listy narodowościowej. W odezwie podkreślił m.in., że należy tak działać, aby „ani jeden mężczyzna, kobieta nie zostali pominięci przy przyjmowaniu listy niemieckiej”. Wobec uchylających się od przyjmowania listy stosowano liczne represje, niewydawanie kart żywnościowych, aresztowanie, osadzanie w obozach koncentracyjnych i inne. • 28 II 1502 – zakończenie budowy kościoła Mariackiego w Gdańsku. Źródło: Feliks Sikora, Kalendarium kaszubsko-pomorskie wiérztë Jan Piépka (Staszków Jan) Gromicznik to miesąc, w jaczim ùrodzył sã jeden z nôbëlniészich kaszëbsczich pòétów Jan Piépka (1926 –2001). Swòje wiérztë wëdôł m.jin. w zbiérkach „Stojedna chwilka”, „Kamiszczi”, „Spiéwa i lza”. Pisôł téż prozã i dokazë na binã. Òkróm te je ùtwórcą dialogów do kaszëbskòjãzëkòwégò filmù „Kaszëbë”. W „Pomeranii” bédëjemë jegò dokazë, jaczé òstałë wëdóné w antologii kaszëbsczi pòézji „Dzëczé gãsë” (wëdóny przez wëdôwiznã Region w 2004 r.). Zaklãti ògród Jezórny mrok Kòlébiónka z gwiôzdą Znôł jô jem ògród za młodëch lat, I zómk w nim stojôł wspaniałi; Bëłë w nim stegnë strojné w krze I w mòdrëch kwiatach béł całi… Zaszło ju słuńce, wòda biég wstrzima i chòjnów rzãdem wëbiégł las; wezdrzë: znôw łąka z wòdą cos szepce, a plësk ò chòjnë batugem trzasł. Gwësno wnet tuńce zelonëch wierzbów nad sztrądem piôsczem zaczãté mdą, bò ju nad ùrzmą na westrzód nieba latarnie gwiôzdów z ùcechë drżą. (Stojedna chwilka, 1961) Żebëm mógł jachac w daleczé kraje, przëwiózłbëm stamtąd dwie pôrë kòni, jedną dlô cebie, chłopkù malinczi, a drëgą sobie na òdpòcznienié. Jakbëm mógł nalezc dzes w wiôldżim lese gwiôzdów tam spadłé dwie pôrë widné, jedną bëm zaprzągł do twòji briczczi, drëgą schòwóną trzimôłbëm w jizbie. Czejbë na snicé cë zbrakło ùcechë, ze skrzëni bë wëszła gwiôzda malinkô i nawet na pewno chwil bë cë zabrakło, żebës mógł w snicym, szczeslëwim, sã zbùdzëc, mój synkù (Moja kotka. Mój kot, 1983) Drzewa stojałë jak wiôldżi krąg Z pòwiôstczi zaszłëch wòjarzi. Bëłë téż łôwczi i môłi stôwk – Ò nim to nierôz jô marził… W nim téż jô widzôł jak pani szła, Téż mòdro òblekłô całô; Przë ni biegącé trzë biôłé psë – A ptôchë grałë jak w raju… Piãkny béł ògród, piãkny béł płot, Co strzegł gò òd mòjëch kroków; Béł plotłi w kratë, w żelôzny kwiat, Jak mało chtëren béł z płotów… Ale cëż z tegò, że mëmka rôd Pòwiôstczi ò nim gôdała – Jô pòprzez kratë wezdrzenié krôdł, …Czej pani w kwiatach spiéwała. (Naszé stronë, 1955) pomerania luty 2012 59 Kaszubskie kapliczki na mapie Ważną częścią projektu było stworzenie mapy, na której pokazano rozmieszczenie kaszubskich kapliczek. Mapa jest dostępna na stronie www.mapakapliczek.pl. Fotograficzno-etnograficzna dokumentacja „Ostańców próśb” dobiegła końca. Muzeum Narodowe w Gdańsku zakończyło bowiem roczny projekt, który miał na celu „Ocalić Narodową Spuściznę”. O przedsięwzięciu, które zakładało uwiecznienie obiektów sakralnych charakterystycznych dla dwóch kręgów kulturowych, słowiańskiego oraz nordyckiego, szerzej pisano w lipcowo-sierpniowym numerze „Pomeranii”. W grudniu zaś w tym piśmie można było przeczytać recenzję publikacji, która jest jednym z efektów wspomnianych działań. Partnerami w projekcie były Polska, Islandia oraz Norwegia. Kaszubskie kapliczki uwieczniali fotografowie z Islandii i Norwegii, natomiast zabytkowe islandzkie kościoły torfowe oraz norweskie średniowieczne kościoły klepkowe Stavkirke zarejestrowali polscy artyści. Fotografie pięciu twórców: Fridrika Orna, Wlodka Witka, Tomasza Zerka, Marcina Czaplińskiego oraz Marcina Kalińskiego, na których dostrzegalne jest odmienne spojrzenie na motywy sakralne obiektów o różnej genezie i stylistyce, przedstawione zostały na wystawie w Muzeum Piśmiennictwa i Muzyki Kaszubsko-Pomorskiej w Wejherowie. Ekspozycja czynna będzie do końca lutego 2012 r. Jednym z istotnych elementów projektu było stworzenie mapy umożliwiającej dotarcie do kaszubskich kapliczek, 60 która jest dostępna na stronie internetowej www.mapakapliczek.pl. Dzięki temu, że każdy obiekt sfotografowano wielokrotnie oraz została zastosowana specjalna przeglądarka PhotoSynth, przydrożne kapliczki można oglądać z każdej strony wraz z ich detalami. Przy każdej podano także współrzędne GPS, co umożliwia sprawdzenie, gdzie znajduje się dany obiekt, by potem móc się w to miejsce wybrać osobiście. Twórcy projektu są wdzięczni wszystkim, którzy współpracowali z nimi podczas jego realizacji. Mają również nadzieję na otrzymywanie zgłoszeń o trudnościach ze znalezieniem na mapie poszukiwanej kapliczki oraz informacji o wybudowaniu kolejnych „ostańców próśb”. Mapa kapliczek ma być bowiem nieustannie uaktualniana. Waldemar Elwart O kaszubskiej literaturze i sprawach rybaków omówił przemiany i rozwój literatury kaszubskiej. Przedstawił kolejne wydania kaszubskiej epopei „Żëcé i przigòdë Remùsa” Aleksandra Majkowskiego oraz wybrane omówienia tej powieści. Opowiadał również o współczesnych teatrach amatorskich, które adaptują utwory Majkowskiego na potrzeby sceny. Ponadto przybliżył działalność Wydawnictwa Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, które w latach 70. i 80. publikowało wiele tomików poetyckich. W tym czasie przybywało poetów regionalnych. Początki ich twórczości znajdziemy w archiwalnych numerach „Pomeranii” – wyjaśniał prelegent. Podczas spotkania podkreślona została konieczność otwarcia się na poszukiwanie nowości w regionalizmie. Kaszubszczyzna w ostatnich latach idzie nowymi drogami – zauważył Andrzej Busler, puentując swoje wystąpienie. O tym, że faktycznie tak się dzieje, zgromadzeni goście mogli się przekonać podczas pokazu poetyckiego pt. „Kaszubskie anioły”. Wykonali go poetka Ida Czaja, która deklamowała kaszubską poezję o aniołach, Andrzej Busler przedstawiający charakterystyki niebiańskich stworzeń oraz Stanisław Buła, który słowa poetyckie ożywił niezwykłymi dźwiękami gongów i mis tybetańskich. Karolina Serkowska Wydobywanie piękna przyrody Poezję ożywił dźwiękami gongów i mis tybetańskich Stanisław Buła. Fot. z archiwum LGR „Dziedzictwo kulturowe Kaszubów – dawniej i dziś” – spotkanie pod takim hasłem zorganizowane przez Lokalną Grupę Rybacką Kaszuby miało na celu zaktywizowanie lokalnej społeczności. Spotkanie to odbyło się 9 grudnia 2011 r. w Miejskiej i Powiatowej Bibliotece Publicznej im. Janusza Żurakowskiego w Kartuzach. Na początku przekazano uczestnikom informacje, które mogą się przydać osobom aplikującym o środki finansowe w ramach działalności LGR. Następnie wiceprezes gdyńskiego oddziału Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego Andrzej Busler pomerania gromicznik 2012 Fotografując, autor skupia się na detalach. Fot. Ireneusz Leśniak Podczas jednego z zimowych wieczorów można było uczestniczyć w wernisażu wystawy fotografii Edmunda Kamińskiego. Tematem prac była zima na Kaszubach. Spotkanie odbyło się 16 stycznia br. w Tawernie Mestwin w Gdańsku. klëka Większość prezentowanych zdjęć pochodziła z 2011 roku i ułożona została w pewną całość, stanowiącą opowieść o pięknie zimowego morza oraz zasypanego śniegiem krajobrazu północnych Kaszub. Autor zdjęć opowiadał o swoich dwóch życiowych pasjach: fotografii i winie. Jak mówił, choć obecnie przebywa na emeryturze, jednak wciąż ma wiele pracy. Omawiając swoje fotografie, pan Edmund przybliżał uczestnikom wernisażu sytuacje, w jakich one powstawały. Ważne jest wyczucie i uchwycenie chwili – mówił autor. W fotografowaniu zwraca uwagę na detale oraz nietypowe elementy przyrody, które zostały wyrzeźbione przez srogą zimę. Dzięki takiej technice autorowi doskonale udaje się wydobywać ich piękno. Osobom, które spędziły ten styczniowy wieczór w kaszubskiej tawernie, umilił czas także występ córki Edmunda Kamińskiego, muzyka-kameralisty Witosławy Frankowskiej oraz śpiewaczki operowej Aleksandry Kucharskiej-Szefler. Ponieważ wernisaż odbywał się w okresie świątecznym, w repertuarze nie zabrakło kaszubskich kolęd. Katarzyna Główczewska Wspólne kolędowanie Dębie. Szkolny chór zaśpiewał kolędy: „Anioł Pasterzom mówił”, „Pójdźmy wszyscy do stajenki”, „Gdy śliczna Panna”, „Cicha Noc”, „Przybieżeli do Betlejem”, „Mizerna cicha...” i „Arka Noego życzenia”. Następnie młodzież szkolna wspólnie z podopiecznymi Warsztatów Terapii Zajęciowej w Krzywym Kole przypomniała świąteczne zwyczaje i ich główne przesłanie. Bardzo mi się podobało i wypadło dobrze – powiedziała Anna Stryjeńska, jedna z uczestniczek wspólnego kolędowania. Wszyscy zebrani w świątyni zostali obdarowani upominkami i pocztówkami wykonanymi przez uczniów. Otrzymali również królewskie korony na wzór tych, jakie nosili Kacper, Melchior i Baltazar, którzy przybyli pokłonić się narodzonemu w stajence dziecięciu. Goście chętnie przyłączali się do wspólnych śpiewów. Na koniec młodzi artyści otrzymali słodkie upominki. Podczas podsumowania uroczystości dyrektor ZS w Suchym Dębie Aleksandra Lewandowska zaprosiła na kolejne wspólne śpiewanie kolęd w przyszłym roku. Tomasz Jagielski Spotkanie Kociewiaków w Gdańsku W czasie spotkania na stoisku prezentowano haft kociewski. Fot. KK Dzień Objawienia Pańskiego uczczono wspólnym kolędowaniem. Fot. z archiwum ZS w Suchym Dębie Już po raz drugi uczniowie Zespołu Szkół w Suchym Dębie i mieszkańcy tej miejscowości spotkali się na wspólnym kolędowaniu. W taki sposób pomysłodawcy uroczystości postanowili uczcić Dzień Objawienia Pańskiego, popularnie nazywany świętem Trzech Króli. Organizatorami spotkania byli suchodębski Zespół Szkół, Warsztaty Terapii Zajęciowej w Krzywym Kole oraz parafia pw. św. Anny i Joachima w Suchym Prezentacja kalendarza na 2012 rok, nowej publikacji i kociewskiego haftu oraz rozmowy o rekonstrukcji grodu i grodziska w Owidzu – między innymi te sprawy były przedmiotem kolejnego zebrania Trójmiejskiego Klubu Kociewiaków. Członkowie sekcji Towarzystwa Miłośników Ziemi Kociewskiej w Starogardzie Gdańskim spotkali się w Sali Mieszczańskiej Ratusza Staromiejskiego w Gdańsku 7 stycznia 2012 r. Gości w gwarze kociewskiej powitał prezes Klubu Hubert Pobłocki. Wśród kilku- pomerania luty 2012 dziesięciu osób uczestniczących w zebraniu znaleźli się m.in. senator Andrzej Grzyb, prof. Stefan Raszeja, prof. Maria Pająkowska-Kensik, prof. Zofia Janukowicz-Pobłocka, wiceprezydent Starogardu Gdańskiego Henryk Wojciechowski, dyrektor Miejskiej Biblioteki Publicznej w Starogardzie Gdańskim Wiesław Proll, a także rzeźbiarz i publicysta Edmund Zieliński. Nie zabrakło też przedstawicieli mediów, takich jak Maria Kańska z Telewizji Polskiej w Gdańsku (z operatorami), która podczas spotkania przygotowywała nagrania do programu „Na Kociewiu”. Senator Andrzej Grzyb zaprezentował tegoroczny kociewski kalendarz z pięknymi fotografiami oraz swoją najnowszą książkę „Ryby spod gwiazdy polarnej”. Następnie Magdalena Wałaszewska przedstawiła przebieg prac związanych z rekonstrukcją grodu i grodziska w Owidzu, pokazując na ekranie zdjęcia z prac archeologicznych oraz projekt rekonstrukcji. Patrycja Hamerska, z kolei, opowiedziała o swatach, zrękowinach i ślubach na Kociewiu, cytując przy tym wiele kociewskich powiedzonek i przysłów. Potem Hubert Pobłocki zaprezentował fragment swojego „Pamiętnika lekarza” napisanego w gwarze kociewskiej, wyróżnionego w ogólnopolskim konkursie literackim w 2004 r. Po tym wystąpieniu zebrani wraz z kapelą Burczybas z Gniewu odśpiewali uroczyste sto lat Zofii Janukowicz-Pobłockiej i Hubertowi Pobłockiemu z okazji 55. rocznicy ich ślubu. Spotkanie zakończył występ zespołu Burczybas, którym kieruje Wojciech Górski. W Ratuszu Staromiejskim prezentowany był też haft kociewski – prace wykonane przez Marię Leszman z Pelplina i Katarzynę Nowak z Tczewa. Krzysztof Kowalkowski O statusie Kaszubów Mamy prawo zapisać się w urzędzie po kaszubsku, zdobywać wiedzę o historii tego regionu, używać języka kaszubskiego w urzędach. Problem w tym, że z tych praw nie korzystamy – uważają członkowie stowarzyszenia Kaszëbskô Jednota, którzy zorganizowali konferencję pt. „Prawa Kaszubów w państwie polskim i Unii Europejskiej”. 61 klëka Osoby skupione wokół Stowarzyszenia Osób Narodowości Kaszubskiej Kaszëbskô Jednota, powstałej latem 2011 r., w drugi piątek stycznia w Muzeum Piśmiennictwa i Muzyki Kaszubsko-Pomorskiej w Wejherowie prowadziły dyskusję o prawnym statusie Kaszubów. Tego dnia w sali muzeum zgromadziło się kilkadziesiąt osób zainteresowanych tym tematem. Wprowadzeniem do dyskusji był referat przedstawiony przez współzałożyciela KJ Artura Jabłońskiego. Kaszubi powinni domagać się uznania ich statusu mniejszości etnicznej – mówił były prezes Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. Spotkanie prowadził i moderował prezes KJ Mateusz Meyer. cego z drewna niezwykłe postaci, czy rybaka Mieczysława Konkola z Jastarni, opiekującego się jastarnickim domkiem rybackim. Ks. dr Sławomir Czalej pełni posługę kapłańską w archidiecezji gdańskiej oraz jest dyrektorem gdańskiego oddziału „Gościa Niedzielnego”. Jest absolwentem m.in. szkoły fotografii National Geographic i Sopockiej Szkoły Fotografii. Kocha Pomorze, co wyraźnie widoczne jest w jego twórczości. Z nagród i wyróżnień, które otrzymał, podobno najbardziej ceni sobie Skrę Ormuzdową, przyznaną mu przez „Pomeranię” kilka lat temu. Żukowo ma 800 lat Kaszubi w obiektywie ks. Czaleja Kaszubska kapela Klasów z Sierakowic. Fot. Sławomir Czalej „Portrety z przemijaniem w tle” – cykl fotografii o takim tytule można było obejrzeć w Galerii Mariackiej w Gdańsku. Katolickie Stowarzyszenie Civitas Christiana zorganizowało tam w piątek 13 stycznia wernisaż wystawy zdjęć ks. Sławomira Czaleja. Ekspozycja składa się z fotografii ukazujących mieszkańców Kaszub w kontekście ich pracy, twórczości, przywiązania do tradycji oraz przedmiotów, jakie ich otaczają. Portrety stworzone przez fotografika pokazują zanikające zawody i zwyczaje, potwierdzają nieprzeciętność przedstawionych osób i wyjątkowość pokazanych miejsc. Zaprezentowane prace ukazują między innymi trzy siostry, które zajmują się gospodarstwem rolnym, np. jeżdżą kombajnem, Wojciecha Krefta z Chwaszczyna, wielbiciela koni i starych powozów, którymi wozi nowożeńców do ślubu, Zenona Peplińskiego z Sierakowic, rzeźbiarza wyczarowują- 62 Przez cały obecny rok Żukowo świętuje swój jubileusz. 800 lat temu przybyły tu siostry norbertanki, które przez wieki wywierały duży wpływ na życie całego Pomorza. W związku z tą rocznicą miasto, razem z parafią Wniebowzięcia Logo promujące jubileusz Najświętszej Marii Żukowa. (www.wnmpPanny w Żuko-zukowo.diecezja.gda.pl) wie i powiatem kartuskim, organizuje różne uroczystości, by uczcić to ważne święto. Pierwszą atrakcją roku jubileuszowego był koncert kolęd i pastorałek polskich pt. „Cicha Noc” w wykonaniu Chóru Kameralnego Schola Cantorum Gedanensis i Orkiestry Kameralnej Hanseatica pod dyrekcją Jana Łukaszewskiego, który odbył się 15 stycznia br. w żukowskim kościele pw. Wniebowzięcia NMP. Porozumienie w sprawie obchodów 800-lecia podpisano w lipcu 2011 r. Wkrótce poznamy program tegorocznych wydarzeń kulturalnych, religijnych, sportowych, społecznych i gospodarczych, które zaplanowano, by propagować wiedzę o historycznej wartości miasta oraz aby umacniać jego dziedzictwo i wspierać rozwój. Rok 2012 będzie dla Żukowa czasem wielkiego wyzwania, a jednocześnie niepowtarzalnej szansy na stworzenie możliwie jak najlepszego wizerunku miasta. pomerania gromicznik 2012 Ambasador Kanady na Kaszubach Pracownicy KUL i ich goście: m.in. ambasador Republiki Kanady w Polsce i senator Kazimierz Kleina. Fot. KW 20 stycznia w Kaszubskim Uniwersytecie Ludowym w Wieżycy gościł ambasador Republiki Kanady w Polsce Daniel Costello z rodziną. Prezes KUL Marek Byczkowski zapoznał gości z działalnością edukacyjną placówki. Następnie o dzisiejszej kondycji Kaszubów opowiedział prezes Zarządu Głównego Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego Łukasz Grzędzicki. M.in. przedstawił dorobek Kaszubów w upowszechnianiu języka kaszubskiego i kaszubskiej kultury w życiu publicznym, także w Kanadzie. Podkreślił, że Kaszubi z rozwagą podchodzą do zmian. Aktualnym przykładem takiej postawy jest stosunek lokalnych społeczności na Kaszubach do eksploatacji gazu łupkowego. W ocenie prezesa ZKP jedynie Kanadyjczycy poważnie traktują właścicieli ziemi, prowadząc szeroką akcję upowszechniającą wiedzę o gazie z łupków. Daniel Costello zadeklarował pomoc w kontaktach z firmami zajmującymi się odwiertami. Przypomniał także o bezwizowym ruchu dla Polaków wybierających się do Kanady, który m.in. umożliwia działania popularyzujące wiedzę o Kaszubach za oceanem. Podczas spotkania Daniel Costello oraz senator Kazimierz Kleina (na którego zaproszenie ambasador odwiedził Kaszuby) zadeklarowali chęć współpracy przy tworzeniu albumu fotograficznego, który prezentowałby piękno regionów zamieszkiwanych przez polskich oraz kanadyjskich Kaszubów Krzysztof Wirkus Kaszëbë II – już można słuchać Znany kontrabasista, kompozytor i producent Olo Walicki w swojej twórczości artystycznej po raz drugi zainspirował się Kaszubami, wydał album pt. „Kaszëbë II”. z życia Zrzeszenia Poprzedni projekt muzyka nosił nazwę „Kaszëbë”. Obecny znacznie różni od poprzedniego. Kaszëbë I powstały zgodnie z moim założeniem: żadnego Źródło: www.olowalicki.com cepeliowskiego folkloru. Żadnych ludowych przyśpiewek i wierszyków. Wszystko miało być nowe i świeże – współczesna twórczość z Kaszub. Pomysł na drugą płytę jest zupełnie inny. Zainspirowała mnie płyta wydana przez Muzeum Zachodnio-Kaszubskie w Bytowie, to dokumentalne nagrania terenowe zarejestrowane przez Polskie Radio w latach 40. i 50. ubiegłego wieku – powiedział artysta w wywiadzie udzielonym portalowi trojmiasto.pl. Na podstawie tych archiwalnych materiałów kontrabasista przygotował warsztaty, a ich efektem stały się utwory, które zostały zaprezentowane w sierpniu 2011 r. na bytowskim festiwalu Cassubia Cantat. Drugi krążek stworzył też inny skład zespołu niż poprzedni. Są to: Ania Karamon i Ola Nowak (śpiew), Piotr Pawlak (gitara), Kuba Staruszkiewicz (perkusja) oraz Olo Walicki (kontrabas / gitara basowa). K.S. Psalmë we wejrowsczi kòlegiace Nad całoscą miôł bôczënk reżisera Przemisłôw Basyńsczi. Latosô Verba Sacra namienionô bëła zmarłémù łoni redachtorowi Wòjcechòwi Czedrowsczémù, chtëren béł wëdôwcą dolmaczënków Biblëji rëchtowónëch bez ò. Sykòrã. Na kùńc zéńdzeniô ze Swiãtim Słowã gduńsczi metropòlita abp Sławòj Leszek Głódz, przëòdzóny w kaszëbsczi òbleczënk, przeczëtôł jeden z psalmów pò… kaszëbskù. Jak rzekł, miôł òn wiãkszą tremã niżle 21 lat temù, czej przëjimôł biskùpią sakrã. Rd Gòdowò w Bòrzestowie Òdj. Ewelina Strongòwskô Żëczbë, pòznôwanié kaszëbsczich zwëków i gôdka ò „Pomeranii” – to nôwôżniészé pùnktë stëcznikòwégò zéńdzeniô nôlëżników Remùsowégò Krãgù z Bòrzestowa. Gòscama bëlë tim razã Bernat Hinz, znajôrz kaszëbsczich tradicji, chtëren spiéwająco dolmacził, jak czedës wëzdrzôł czas przed Gòdama, i Dariusz Majkòwsczi, przédny redaktor „Pomeranii”. K.S. Òdj. R. Drzéżdżón W pòniedzôłk 23 stëcznika we Wejrowie òdbëła sã 9. edicëjô Verba Sacra – Kaszëbskô Biblëjô. Ną razą Danuta Stenka czëtała psalmë cytowóné w Nowim Testameńce. Jejich tekstë z hebrajsczégò na kaszëbsczi jãzëk przedolmacził ò. Adam Sykòra. Òn téż béł autorã teòlogicznégò kòmentéra. Mùzykã ùsadzył Cezari Pôcórk a spiéwała Antonina Krzisztóń. Noworoczny koncert kolęd Wspólne śpiewy zostały zorganizowane w Baninie w święto Trzech Króli przez tamtejszy oddział Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego w kościele parafialnym pw. Niepokalanego Po- pomerania luty 2012 Kaszëbsczé nótczi z Miszewa oprócz wykonania pięknych kolęd pięknie prezentowały stroje regionalne. Fot. z archiwum ZKP w Baninie częcia NMP. Kaszubskie pieśni bożonarodzeniowe prezentowało sześć grup muzycznych: chór mieszany Chòranka, dziecięcy zespół Spiéwné kwiôtczi, młodzieżowa grupa Młodzëzna oraz schola Maryjne Aniołki, z Banina, a także Kaszëbsczé nótczi z Miszewa i dziewczęcy chór Aspersja z Luzina. Wykonywano głównie nowe kolędy pisane w ostatnich dziesięciu latach przez współczesnych twórców kaszubskich: Tadeusza Dargacza, Tomasza Fopkę, Eugeniusza Pryczkowskiego i Jerzego Stachurskiego. Jestem pod wielkim wrażeniem tego koncertu. Obawiałam się zwłaszcza o jego organizacyjny przebieg, ale wyszło znakomicie – stwierdziła tuż po koncercie Urszula Hejmowska, dyrygentka chóru Chòranka. Zadowolenia nie kryły również członkinie chóru Aspersja, które zaśpiewały trzy piękne pieśni bożonarodzeniowe, „Prôwdë semiã”, „Zrodzony na sankù” i „Bibi, Synkù, bi”. Na początku uroczystości zaprezentowano fragment kaszubskiej pasterki z Banina, którą zarejestrowała telewizja TVN. Jestem bardzo zadowolony z tych działań. Po emisji programu telefonowało do mnie wiele osób. Dzięki nagraniu naszą działalność dostrzegają ludzie w całym kraju – powiedział ksiądz proboszcz Roman Janczak. Szczególną wartością koncertu, co podkreślali przybyli na niego goście, było uczestniczenie w nim rodzimych zespołów. To, czy koncert stanie się nową coroczną tradycją, zależeć będzie w dużej mierze od grup wokalnych, ale także od możliwości organizacyjnych banińskiego oddziału ZKP. Jan Dosz 63 z życia Zrzeszenia Szopki bożonarodzeniowe Szopka wykonana przez rodzeństwo Łyskowskich, któremu przyznano II miejsce. Fot. z archiwum ZKP w Przywidzu Zawartość elementów kultury kaszubskiej, samodzielność wykonania, wkład pracy oraz estetyka – takie kryteria brane były pod uwagę przy ocenie prac uczestników IV Powiatowego Konkursu Plastycznego „Szopka Bożonarodzeniowa”, zorganizowanego przez Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie oddział w Przywidzu. Nagrody wręczono laureatom 26 grudnia 2011 r. w kościele pw. M.B. Królowej Różańca Świętego w Przywidzu. Jury przyznało, że nadesłane prace przedstawiały bardzo zróżnicowany poziom, dlatego miało nie lada problem z wyborem tej najpiękniejszej. Spośród 22 szopek, które wpłynęły na konkurs, za zasługującą na nagrodę specjalną uznano szopkę wykonaną przez Pracownię Plastyczną Warsztatów Terapii Zajęciowej przy Fundacji „Żyć Godnie” w Kolniku, pod kierunkiem instruktora Janusza Czarnego. I miejsce przyznano Patrykowi Mielewczykowi ze Szkoły Podstawowej w Nowej Wsi Przywidzkiej, a dwa miejsca II otrzymały bliźniacze rodzeństwa: Alicja i Wojciech Lichnerowiczowie oraz Zofia i Jan Łyskowscy. III miejsce przyznano Urszuli Słowińskiej ze SP nr 45 w Gdańsku oraz Agacie i Karolowi Kostuchom ze SP w Nowej Wsi Przywidzkiej. Wystawa pokonkursowa cieszyła się ogromnym zainteresowaniem i była podziwiana przez odwiedzających. Wiele osób dzieliło się spostrzeżeniem, 64 że z roku na rok konkursowe prace są coraz ciekawsze i staranniej wykonane oraz że widać zaangażowanie całych rodzin w zgłębianie tematu szopek bożonarodzeniowych. W tegorocznej edycji udało się zainteresować konkursem więcej niż w poprzednich latach osób dorosłych oraz osób spoza gminy Przywidz, m.in. z gminy Pszczółki czy Gdańsk. Wykonane na konkurs prace zdobiły następnie przywidzki kościół. Nagrody ufundowali Starostwo Powiatowe w Pruszczu Gdańskim, Zarząd Główny ZKP, Park Przygody w Przywidzu oraz wiceprzewodniczący Rady Powiatu Wojciech Etmański. Anna Lehmann W Tczewie o „Pomeranii”, edukacji regionalnej i ks. Pasierbie Fot. J. Cherek W tczewskiej Fabryce Sztuk (od początku roku taką nazwę nosi dotychczasowe Centrum Wystawienniczo-Regionalne Dolnej Wisły) 21 stycznia odbyło się spotkanie Sekcji Kociewskiej Zespołu ds. Edukacji przy Radzie Naczelnej ZKP. Zaproszono na nie dwóch gości: prezesa ZKP Łukasza Grzędzickiego oraz nowego redaktora naczelnego „Pomeranii” Dariusza Majkowskiego. W pierwszej części spotkania omówiono plany oddziałów kociewskich na 2012 rok, które uzupełnił prezes Grzędzicki, krótko prezentując najważniejsze zamierzenia Zarządu Głównego. Następ- pomerania gromicznik 2012 nie głos zabrał Dariusz Majkowski, który przedstawił swoje plany wprowadzenia zmian w zrzeszeniowym periodyku, koncentrując się na elementach związanych z Kociewiem. Zebrani w dyskusji ustosunkowali się do podanych propozycji, przekazując także własne pomysły. W kolejnym punkcie rozmawiano o potrzebie opracowania publikacji dotyczących edukacji regionalnej na Kociewiu. Szczególną uwagę poświęcono materiałom ćwiczeniowym dla uczniów. Za radą profesor Marii Pająkowskiej-Kensik, która przypomniała, że wielu nauczycieli przygotowuje dla siebie takie materiały, zebrani zdecydowali się na ogłoszenie apelu skierowanego do kociewskich nauczycieli-regionalistów. Sekcja Kociewska zamierza prosić wszystkich zainteresowanych wykorzystaniem ich prac przez innych nauczycieli podczas kociewskich zajęć regionalnych, by skontaktowali się z przedstawicielami Oddziału Kociewskiego ZKP w Tczewie ([email protected]). Postanowiono bowiem zebrać jak największy zbiór takich niepublikowanych opracowań, który wraz z materiałami przygotowanymi przez członków sekcji zostanie opracowany i upubliczniony, by mogli z tego korzystać wszyscy zainteresowani. Apel ten zostanie skierowany do osób, które zgadzają się na nieodpłatne użyczenie swoich dzieł, a Zrzeszenie nie zamierza, naturalnie, czerpać z nich jakichkolwiek korzyści finansowych. Niezależnie od pomysłu wydania osobnej publikacji zebrani uznali, że najlepszą formą rozpropagowania takiego zbioru będzie stworzenie specjalnego portalu edukacyjnego. Prezes ZKP Łukasz Grzędzicki zadeklarował, w imieniu Biura ZG, wszelką pomoc techniczną przy jego tworzeniu. Następnie zebrani przedyskutowali pomysły dotyczące działań w 2013 roku, ogłoszonym przez ZKP Rokiem księdza Janusza Pasierba. Przyjęto kilka wstępnych propozycji (m.in. poświęcenie ks. Pasierbowi Nadwiślańskich Spotkań Regionalnych czy stworzenie wystawy objazdowej), które mają zostać skonkretyzowane w następnych miesiącach. Michał Kargul pożegnania Jego muzyka pozostanie Kiedy się poznaliśmy? Trudno powiedzieć. Lubę znał każdy, szczególnie w muzycznym światku. Zarówno dla stawiających pierwsze kroki, jak i dla profesjonalistów na muzycznej scenie Luba był wielkim wzorem, prekursorem nowych zdobyczy techniki, zawsze pierwszy, profesjonalny w każdym calu. Każdy z nas „młodych” czerpał wiele inspiracji z tego, co robił Henryk Lubomir Sędzicki. Chciałoby się powiedzieć, był od zawsze. Nasze drogi zaczęły się zbliżać ok. 2002 roku. Spotykaliśmy się w różnych, często dość nietypowych miejscach, jakby los wskazywał nam drogę, która była dla nas wyznaczona. Po jakimś czasie z wielką nieśmiałością zaproponowałem mu współpracę przy typowo komercyjnym projekcie muzycznym. Jaki byłem szczęśliwy i zaskoczony, gdy usłyszałem, że jest zainteresowany moją propozycją i zgadza się na współpracę. Tak się zaczęło, setki godzin spędzonych po prostu na muzykowaniu. Poza tym jakże ciekawie potrafił opowiadać o minionych latach, o muzyce, zespołach, ale także o sobie, o swojej rodzinie. Z dnia na dzień całkowicie naturalnie z wielkiej osobowości stawał się dla mnie także osobą bliską sercu, po prostu przyjacielem. Zawsze bardzo ciekawiły go moje historie i pomysły związane z Fucusem, który w tym czasie stawiał swoje pierwsze kroki na muzycznej scenie. Trzymał zawsze za nas kciuki, a jeżeli czas mu na to pozwalał, był na każdym koncercie. Po odejściu z zespołu Darka – poprzedniego basisty, zaproponowałem to stanowisko oczywiście Lubie. Człowiek tak otwarty na nowe pomysły jak On, nie mógł odmówić. Praca nad nowym materiałem na kaszubskojęzyczną płytę ruszyła z kopyta. Koncertów przybywało, często wyjeżdżaliśmy gdzieś daleko poza Kaszuby, więc opowieści poznawaliśmy coraz więcej. Swoim pozytywnym nastawieniem i wiecznym uśmiechem na twarzy zarażał nas wszystkich. Tradycją stały się lody, które zawsze nam kupował na parkingu jasnogórskiego klasztoru, gdzie zwykliśmy się zatrzymywać, jadąc na koncerty na południe Polski. O Jego problemach zdrowotnych dowiedziałem się latem 2010 roku. Po jakimś koncercie usiadł ze mną gdzieś na boku i z wielkim niepokojem w głosie oznajmił, że wykryto u niego czerniaka. Pocieszałem go, że jest pod dobrą opieką i wszystko będzie dobrze. Tak też było przez rok. Jednak problemy pojawiły się u Luby ponownie, zasłabł podczas któregoś tegorocznego letniego kon- certu. Zaczął niepokojąco kaszleć. Śpiewał coraz rzadziej. Choroba zaatakowała z wielką siłą jesienią. Ostatni koncert zagraliśmy razem w październiku. W listopadzie snuliśmy jeszcze plany na przyszłość – a może to ja snułem, a On po prostu załatwiał do końca swoje sprawy. Informacja o pogarszającym się stanie zdrowia Luby szybko dotarła do naszych fanów. Pewnego dnia odebrałem telefon od Romana (fana zespołu), który poinformował mnie, że zdobył dla Luby jakieś niespotykane lekarstwo i prosił, abym jak najszybciej odebrał je od niego, by zacząć kurację… Było jednak już za późno. Na pożegnanie powiedział mi: Wiesz, z czego się cieszę? Że mam takich wspaniałych przyjaciół. Życie toczy się dalej, koncertujemy, czas płynie. Jednak Jego muzyka i wspomnienia pozostaną w nas na zawsze. Wiemy, że dziś grasz z tymi, co odeszli przed Tobą. Tylko wezmę mój sztormiak i sweter, Ostatni raz spojrzę na pirs. Pozdrów moich kolegów, powiedz, że dnia pewnego Spotkamy się wszyscy tam w Fiddler`s Green. Żegnaj przyjacielu… Rafał Rompca z zespołem Fucus Henryk Lubomir Sędzicki urodził się 31 grudnia 1950 r. w Kościerzynie. Pracował jako nauczyciel matematyki w Ośrodku Szkolno-Wychowawczym nr 2 w Wejherowie. Już w latach 70., gdy zamieszkał w Wejherowie, Luba realizował swoją muzyczną pasję. Grał na organach, gitarze basowej i harmonijce ustnej. Zaczął od znanego w tamtych latach znakomitego zespołu Adlibitum, często koncertującego na scenie ówczesnego Powiatowego Domu Kultury w Wejherowie (dzisiejsza „Tawerna” i „Pacyfik”). Potem były takie grupy, jak Skutki Nudy i Dan Duo. Jego pasją był też blues, czego dowiódł jako muzyk kapeli DAL-blues; do współpracy w niej zaprosił Mietka Malinowskiego ze znanego zespołu Mietek Blues Band. Niezapomniane są jego „organkowe wstawki” do utworów Johna Mayalla, Erica Claptona, BB Kinga, Johna Lee Hookera czy Muddy’ego Watersa. Komponował też własne utwory do tekstów pisanych przez jego żonę Basię, znaną poetkę. Od 2007 r. grał jako basista w grupie Fucus, w której zaangażował się w propagowanie kultury kaszubskiej. Zmarł 24 grudnia 2011 r. Sześć dni później spoczął na wejherowskim cmentarzu. pomerania luty 2012 65 swòjim òkã Biédni ë bògati SŁÔWK KLÔSA Pòsobné dobëcé PO stało sã pòdskôcënkã do dalszi robòtë przë zmianach ùstawù pòlsczégò państwa. Robòta ta, zaczãtô jesz w 2011 rokù, nabiérô chùtkòscë i òbjimô corôz wicy remiów naszégò żëcégò. Rozmieje sã, że planowóné zmianë nie minãłé mieszkańców Kaszëb. Ale czemù mòcny mają bëc mòcniészi, a słabi jesz słabszi? Łoni Minysterstwò Sprawiedlëwòtë zamkło wëdzélë robòtë w czile rejonowëch sądach na Kaszëbach. W karnie tim nalazła sã m.jin. Kòscérzna. Latos minysterstwò chce jic dali òbszczãdnoscowim szlachã, zamiszlającë zmienic òrganizacjową sztrukturã sądów rejonowëch. Wkół ny ùdbë warają jesz òbgôdczi, ale planowóny termin wińdzeniô w żëcé, tj. 1 lëpińca, wierã mdze dotrzimóny. Miarą zmianów mô bëc wielosc robiącëch sãdzów w dany môlëznie – nômni 15 sztëk lëdzy. Wëchôdô na to, że i tim razã Kòscérzna mdze w karnie pòszkòdowónëch, wespół z Bëtowã, Lãbòrgã, Miastkã ë Sopòtã. W tëch gardach zrobił sã niemôłi wërwas. Bùrméster Kòscérznë, Zdzysłôw Czucha nie chce dopùscëc do zamkniãcô kòscérsczégò sądu, gdze robi 9 sztëk sãdzów. Scwierdzył òn, że do spòkójnégò fąksnérowaniô kòscérsczégò sądu wielosc robiącëch 66 w nim lëdzy je za môłô na wielosc przëjimónëch sprawów. Na gwës pò zmianach przistãp do sądów bãdze gòrszi. Przékùje temù przedstôwca minystra sprawiedlëwòtë Patricjô Loose, jakô zagwësniwô, że mieszkańcowie nie mdą miele tôklów z dostanim sã do sądów. Rzekła, że donëchczasné sądowé wëdzélë wcyg bãdą fąksnérowałé, ale jakò partë wikszich sądów bùtënmôlowëch. Co bë ò tim nie mëslôł, je to spichanié nëch gardów do rolë drëgòréżnëch miesczich òstrzódków. Kùńc 2011 rokù béł bòkadny w wiele bédënków. Jedną z nëch je ùdba całowny przebùdowë samòrządowi administracje Pòlsczi. Na dzysô ùdba ta òbjimô procëmstôwné pòzdrzatczi na dzejanié samòrządowi administracje, co za sztót ùdokazniã. Mòżna so résknąc tézã, że w założenkù mô òna bëc pòdskatą do kôrbë w niedaleczi przińdnoscë. Tej są bédënczi, cobë parłãczëc słabszé krézë z mòcniészima, całowno zniesc krézë, a jich zadania pòdzelëc midzë gminë a marszałkòwsczé urzãdë, abò zniesc gminë a jich zadania przëdzelëc krézóm. Prôwda, że prôwdzëwi pòmãk? Co do parłączeniô krézów, to te mòcniészé rôd bë na to przëstałë, ale słabszé bòją sã zepchniãcô na margines i jesz gòrszi stojiznë jich òkrãża. Ùsadzony w 1999 rokù nowi administracjowi pòdzél miôł bëc radą na nierësznotã donëchczasny, samòrządowi administracje. Tej pòwstałë kréze, ale nót je pòdsztrichnąc, że wòjewództwa bëłë wiele mniészé. Ùdba ùsadzeniô krézów ba dobrô. Wielosc zwëskónëch finansowëch strzódków na pomerania gromicznik 2012 rozwij òbéńdowi jinfrasztrukturë je nôlepszim ùdokaznienim brëkòwnotë négò dzéla administracje. Kréz nie mòże sã lëdzoma parłãczëc blós z radą ë jinyma stanowiszczama. Nót je pòmëslëc ò bùdowlanym i lekarzczim dozérzë, ògniowi starże, ò szandarach czë ò rozbùdowiwanim òkòlnëch drogów. Równak wiele lëdzy je dbë, że bëcé tak môłëch krézów, jak np. sztumsczi ni mô ekònomicznégò cwëkù. Krézów je za wiele i za wiele kòsztëją. Pò ùpôdkù kòmùnë wiele bëło do zrobieniô. Krézowé dardżi bëłë w baro złim stanie, do ùprawieniô bëłë dzélë spòlëznowi ùsłëżnotë: òstrzódczi zdrowiô, bòlëce czë part pòùczënë. Dzysô to, co nôbarżi drãdżé – òstało zrobioné. Kréz mô za mało robòtë. Przékòwno je czëc, że terô mògą dopiérze zając sã terenã. Czë to mdze teren dzejaniô gminów? Przedstôwcowie mòcnëch krézów przëbôcziwają, że dzysô i tak wiele ùrzãdów je pòspólnëch i colemało ùmôlowioné są ù tegò wikszégò. Tej parłãczenié krézów bëłobë jak nôbarżi pasowné. Gmina mia bë miec nie mni jak 5 tës. mieszkańców, a kréz nie mni jak 100 tës. lëdzy. Ale czë na sprawã bezpòstrzédnëch relacjów z lëdzama mòżna wzérac le przez prizmat dëtków? Czë ùrzãdnice rozmieją zjiscywac prowadné regle òbëwatelsczi spòlëznë? Czë nama nie słëchô sã pòjużny przistãp do lekarzczi służbë, do pòùczënë czë do òbsądu sprawiedlëwòtë? Czë nie rechùjë sã zdanié mieszkańców, jaczima no zlepszenié mest nie mdze plażëło? Słabszé partë regionów bãdą òstôwioné na bòkù, a mòcné jich kòsztã jesz bògatszé. sëchim pãkã ùszłé Czas na miłosc abò nen przeklãti Walãti TÓMK FÓPKA Piãknô jak słuńce, co w swim widze całą snôżosc dnia zawiérô Jak deszczowô kropla czëstô, co w ni młodosc sã przezérô Skòrno leno z òczów zdżiniesz – teskniã, żdajã, Cã wëzéróm... Dzéń Swiãtégò Walãtégò. Kùli taczich wiérztków niecerplëwą rãką pisónëch sã pòkôże...? Kùli wseczëców òstónie zaklãtëch w słowa...? Wiele. I różné to zortë miłotë bãdą. Jak pisac mdze młodé, niedowinné dzéwczã do swégò ùmiłowónégò? Mdze pewno ò òczach, sercu i miłotny hëcy: „Pôlisz mie òkã, serce mie gòrô. Czej cebie ni ma, całô jem chòrô...” A knôp jak? To je jinszô „pòezjô”: „Môsz òczë jak dwa błotka a ząbczi jak ne chójczi prostëchné, jes téż słodkô jak cëczer abò bómczi...”. Jakùż to bëło chùtczi, za dôwnëch lat? Pradôwnëch? Na pòczątkù béł bòdôj grif. Kaszëbsczi, nasz nôrodny stwór. Jak òne sã do se cmùlałë? – Hrrrrbbbbbbbbbbbrrruuuum? Eeeeeeeeeeeeeeeee! Nick dzywnégò, że ju jich ni ma... A ksążã Swiãtopôłk, jaczim jãzëkã gôdôł do swi kòchlińsczi? Bëło to: – Pòdôj mie nen szołm, Sulisławò i dôj mie sã napic z twégò zdrzódła...? Sóm Swiatowid tegò nie pamiãtô... Pózni bëlë rozmajiti òkùpańcë. Jich miłosc nas nie jinteresëje. A mòże jo? Dzysô tej-sej sã téż trafi, że jedna najô bierze sobie cëzyńca, dôjmë na to mùrzina, araba abò warszawiaka. Jo, miłosc je slepô a miészanié genów dobrze robi Kaszëboma. Temù précz jidze nen „kaszëbsczi gen”, co nie lëdô môłëch dzôtk. Chłopi z Kaszëb na wanogach abò robòtach za greńcoma téż „harbatë tim nie miészają”... A białczi z jinszich dzélów Europë i swiata naszich lubią. Bò robòtny taczi je, mało pije, dobrze jé i bëlno kòchô. Lecą tej słowa miłotë z kaszëbsczim céchã: Ij love cebie! Jô liebe dich! Ce amo! Jô liubliu ciebia! Kocham Ce! I tak dali... Jaką miłotã pòkôże państwòwi rząd swòjima òbiwateloma? Mòże zôs jaczi pòdatk pùdze w górã a receptë nie mdą do wëkùpieniô? Òni to sã dopiérze znają na miłoscë! Dzywné, że jesz specjalnégò minysterstwa do te nie pòwòłelë?! Pòdpòwiém pôrã pòzwów, mòże sã przëdadzą: „Min. ds. niekòchónëch ùstawów i wszelejaczich a bëlejaczich prawów”, „Min. ds. niemùjkónëch pòdwiżkoma”, „Min. ds. sejmòwi i senatowi plestóny pòrnografie”... Czejbë pies abò kòt rozmiôł pisac, jaczi bë lëst miłotny do swégò miéwcë napisôł? „Czej mie leno wezniesz na rãce – cos mie bierze, cos krãcy! A ga mie w miskã dôwôsz – wstec je mie to rozegracją nową! Kòchóm Cã òd zeszłi jeseni, òd pierszégò pòcknieniô!” A starszi lëdze w tzw. „dodomie spòkójny staroscë”, co jich dzecë òddelë jak niepòtrzébné domòwé statczi? Jak òni piszą miłotné lëstë? pomerania luty 2012 Mòże smsã. „Chòcô Twégò za Bòga miona nie pamiãtóm, mùszã Cë pòwiedzec, że jes baro piãknô...” A òna mù òdpòwié: „Mòje miono w całoscë nie je wôżné wcale – sama nie pamiãtóm, jak mie na chrzce dalë...” a mòże tak: „Drëchù mój miłi, Drëchù serdeczny. A propos ti nocë tak cemny i wietrzny: Czasã tak przińdze, że nick nie wińdze. Jak gôdôł ksądz jeden, co lëdzóm béł żëczny...”. Są téż taczi, co nie brëkùją jinëch, cobë swą miłosc wëlôc... do sebie. Narcyzowie. Sómkòwie. To dosc, mëszlã, tóno jima wëchòdzy. Z rena przed zdrzadłã môłi mònolog, np. „Jes të piãkny jak lëlija – wszëtczich snôżotą pòbijesz!” abò „Rzeknij zdrzadło, rzeknij szczero, chto mie tak nôbarżi kòchô?” A zdrzadło òdpòwiôdô: „Kòchô ce òjc, sostra i matka. Miłują: probòszcz, brat i sąsôdka. Ale nôbarzi jes sóm w swim gùsce. Wierzë mie, na mie mòżesz sã spùscëc!”. A tak pò prôwdze to kaszëbsczé walãtinczi są w Noc Swiãtégò Jana, w czerwińcu. Dzéwczãta gòło szukają pò lese za kwiatã parpacë a knôpi mògą jima „pòmagac”... To je lepszi czas na miłosc. Ceplészi. Chòcô na miłosc wiedno je czas :) SŁOWÔRZK: Wid – światło; snôżosc – piękno; sã przezérô – przegląda się; kùli – ile; wseczëcé – uczucie; zort – rodzaj; hëc – żar; gòrô – mocno pali się, buzuje; czej – gdy; bómczi – cukierki; cmùlëc sã – przymilać się, umizgiwać; szołm – żołnierskie nakrycie głowy; céch – tu: akcent; mùjkac – pieścić; plestac – gadać od rzeczy; miéwca – właściciel; pòcknienié – niuchnięcie; statczi – sprzęty; sómk – egoista; zdrzadło – lustro; sã spùscëc – zdać się; parpac – paproć. 67 z bùtna SKM-bana RÓMK DRZÉŻDŻÓNK W stëcznikù mùszôł jem wëjac h ac z mò j égò, z ac z a rz onégò Pëlckòwa do wiôldżégò miasta, a wa wiéta, jak jô miasto lubiã… Kò jak mùsz, to mùsz. Wc z a s r e n o wë c yg n ą ł j e m z chëczë a piechti kraczôł szesc kilométrów na banã. Czej kù reszce z m a rac hòwóny jem dok raczôł, tej prawie SKM-ka z perónu òdjéżdżała. Nie bëło co za nią nëkac, temù ùdbôł jem so òdpòczic w żdalni. Szesc kilométrów w nogach z rena to nie je bëlë co! Prôwdac łôwk a stoja ła, a le jô m iôł strach na niã sadnąc. Jô to wszëtkò rozmiejã, że lëdze swinią… ale żebë bëła gòrzi ùswinionô, jak kómka przed dodomã, na jaczi mòje kùrë sedzą, w słunuszkù sã grzejącë? „Pòsedzã so w banie” – pòmëslôł jem so. Czasu na mëslenié miôł jem dosc, bò pòstãpnô mia jachac dopiérze za gòdzënã. Mia jachac, a przëjachała ju pò pół gòdzënie. Wejle jaką starã dzysdnia mają ò pasażérów! Wsôdł jem do wagóna… Nié, nie mdã wama łgôł. Wcësnął jem sã z hùrmą lëdztwa bënë a òstôł stojące midzë jednym wòniącym sznapsã chłopã a grëbą białką z wiôldżima bidlama. Fejn! Chłop dmùszôł mie w gãbã pro68 ceńtama, a białka fest grza. Do te miôł jô na ni mitczé òpiarcé. Pierszô klasa. Napiti a ùgrzóny za darmôka! Bana nëkała, trzãsącë sã a piszczącë. Wkół dało sã czëc rozmajité gôdczi, rozpòwiôdanié, dzes w nórce chtos szpòrt òpòwiôdôł, ji n szi na sąsôda szkalowôł, le dzywné mie bëło, że pëlckòwsczi mòwë nie dało sã czëc. Kò wikszi dzél lëdztwa, tak pò znónëch gãbach zdrzącë, to mòji domôcy. Sromają sã czë co? Na kòżdim przëstónkù wsôdelë lëdze, ale nijak nicht nie chcôł wëchadac. Wszëtcë w jeden môl jadą? Gãba napitégò bëła corôz krócy mòji, a jô chcącë-niechcącë wcëskôł głowã midzë wiôldżé bidle białczi. Kù reszce dojacha lë më do wikszégò dwórca. Lëdzëska wësëpalë sã na perón, a jô flot zajął sedzący plac kòle dwiérzi. C hcôł jem sã rozezdrzec pò wagónie, le za wiele widzec sã nie dało – le chrzebtë a slôdczi. Kò nëch, co wëlezlë, zastapilë ti, co wlezlë. Leno do przódkù mógł jem wzérac. Naprocëm mie sedzało dzéwczã. Wëmalowóné, czôrné klatë, órińdżi w ùszach, lëpach a knérze. Wierã to bëła sztudérka, bò przezérała w wiôldżim hëfce zapisczi. Wtim dało sã czëc zwãk, cos ja kb ë d rz ewa żôgòwa n ié. Dzéwczã wëcygnãło telefón, na- pomerania gromicznik 2012 cësnãło knąpã, a bez dzesãc minut trzãsło banią ë pò antkòwskù ròzpòwiôdało: „Hej, kur… Ja jeb...! Kur… nie pierd…”. Na kùńc ùczuł jem jesz: „No i chu…”. Tej òno zôs zaczëtało sã w swòjich zapisënkach. Gwës pòwtôrzającë materiôł, co sztót mùrmòlëło pòd knérą: „Kur…, ja pierd…”. Kò to mùszi bëc jakô nowô metoda nôùczi. Czej jem zamëslôł sã nad nym nowòmódnym spòsobã ùczeniô sã, chtos klepnął mie w remiã. – W kùńcu jô sã do ce przecësnął! – pòdniósł jem głowã a ùzdrzôł gãbã mòjégò drëcha. – Wejle brifka je tu!? Nen, mie nic tobie nic, zaczął na mie wadzëc: – Czemùż të nick nie rzekł, że dzysô do stolëcë jedzesz? Më bë doch razã jachalë! – Të téż mùszisz bëc wszãdze – òdrzekł jem kąsk rozgòrzony. Jô so mëslôł spòkójno w miesce wszëtczé sprawë załatwic, a tak nen mdze za mną łazył a gniótł. Wtim dzéwczã, co sedzało naprocëm, wstało, a w pëlckòwsczi gôdce mieło òdezwało sã do brifczi: – Proszã, sadnijce so. Nen òd rzek ł: „Bóg zapłac”, a jô w wiôldżim zadzëwòwanim cëchò zaklął: „O kur…!”. Wëbaczta, ale w żëcym jô bë sã tak cos nie spòdzôł. www.belok.kaszubia.com Swiãti Wòjcech zôs òdmikô dwiérze LUTK SZRÉDER, PIOTER DZEKANOWSCZI Tëchómsczi ewanielicë swòjã swiątnica pòstawilë w 1889 r. Wësoką, ceglaną na górce krótkò szasëji, co prowadzy z Bëtowa do Miastka, je widzec dalek. I tak pewno miało bëc, żebë nicht ni miôł wątplëwòtë, jakô kònfesëjô w Tëchómiu mô nôwiãkszé ùwôżanié. Doch katolëków bëło wiele mni. Jich stôri drzewiany kòscół sw. Michała tacył sã na westrzódkù wsë, w naddôwkù w 1899 r. sã spôlił. Nowi, niewiele wiãkszi, wëbùdowelë w 1906 r. na tim samim placu. Në w 1945 r. pò wòjnie lutrzë mùszelë wëcygac. Katolëckô parafiô dosta pò nich sw. Wòjcecha. Wòjna nick mù nie zaszkòdzëła. Bënë stojałë ławë, wôłtôrz, a na wieżë wisałë zwònë. W 1952 r. ks. Jón Hintza òdprôwiôł tu mszã swiãtą z leżnoscë pierszi kòmùnie – przëbôcziwô Józef Ringwelsczi. To bëła jedna z òstatnëch mszów przed tim, jak swiątnicã wzãło państwò. Tak sã zaczãło nikwienié kòscoła. Dżinãłë łôwczi, kònstrukcjô chùru, nawetka kachelczi, co leżałë na pòdłodze. W pùstim bùdinkù ùdbelë zrëchtowac spòrtową zalã abò magazyn. Kò kùńc kùńców w latach 60. ùmëslëlë spùscëc mùrë dlô cegłë. Równak czej baro drãgò szło z jedną pòdpòrą, delë so pòkù. Tak kòscół zôs słëchôł wiernyma. Na zôczątkù 80. latów zaczãła sã wëmiana dakù. Stôri drzewiany szedł précz. Miast niegò pòstawilë metalowé krokwie i… bez lata nick wiãcy. Dopiérze dobrëch 10 lat pózni nabilë délë a pòłożëlë blachã. Na wiele wiãcy nie sygło. Jaż w 2004 r. w tëchómsczi parafii nastôł nowi probòszcz ks. Frãcëszk Pùdlewsczi. Nôpiérwi ùprawił sprawë z lëdzama, chtërny sw. Wòjcecha pòstawilë. 28 maja 2005 r. w kòscelë mòdlił sã z dôwnyma ewanielicczima mieszkańcama Tëchómia razã z pastorã Môrcënã Makùlą. A pózni tëchómiónie zaczãlë malowac dak, tinkòwac, wstawiac rutë, ùkładac kable, wieszac zwònë, kłasc pòdłogã, i co jesz pòtrzébné. Łoni wiele wiãkszi sw. Wòjcech òstawił sw. Michałowi leno zdënczi a pògrzebë. Niedzelné a codniowé msze ju sã òdprôwiô w òdnowionëch mùrach. Terô jesz brëkùje robòtë wkół swiątnicë, në ta ju sã zaczãła. 28.05.2005. Ekùmeniczné nôbòżeństwò w Tëchómiu. Swiãti Wòjcech zôs òdmikô dwiérze (dokùńczenié fòtorepòrtażu z bënowi starnë òbkłôdczi) Ks. prob. Frãcëszk Pùdlewsczi i òdnowiony Sw.Wòjcech.