Świadectwo Weroniki [pdf, listopad 2015]
Transkrypt
Świadectwo Weroniki [pdf, listopad 2015]
NIECH BĘDZIE UWIELBIONY MIŁOSIERNY JEZUS, BÓG OJCIEC I PRZECZYSTA MARYJA! W nocy z 4 na 5 kwietnia 2013 roku Pan szczególnie dotknął mnie swoją miłością, zniżył się do mnie, dał ukojenie, podniósł, uświęcił i uzdolnił do nowego życia. Moja walka - dosłownie na śmierć i życie - trwała nieustannie przez 9 lat. Początki były już we wczesnym dzieciństwie, kiedy to już wtedy pragnęłam śmierci, natomiast po ukończeniu 17 roku życia ogromne pragnienie nieistnienia przepełniało mnie już jakby całą, w każdej chwili mojego życia, w dzień i noc, w szkole, pracy, kościele, a nawet podczas ulubionych zajęć czy spotkań towarzyskich. Każdy kolejny moment życia, to był jeden ogromny przeszywający mnie dogłębnie ból istnienia. Dorastałam w pełnej rodzinie, ale przepełnionej kłótniami, brakiem szacunku, wyzwiskami i krzykami o rozwodzie oraz płaczem. W konsekwencji od małego dziecka odczuwałam nieustający ogromny lęk, nawet w dobrych, radosnych i spokojnych chwilach, których również było naprawdę dużo. W domu również miała miejsce przemoc psychiczna oraz w pewnym stopniu fizyczna, choć ja i tak doświadczałam jej najmniej. Zawsze wstydziłam się tego, co złego dzieje się w mojej rodzinie, ukrywałam to, nikomu się nie zwierzałam, nie żaliłam. Nie mogąc doświadczyć tak bardzo upragnionego pokoju, zaczęłam pragnąć śmierci zarówno swojej, jak i śmierci mojego taty. Od małego dziecka tata mówił mi i siostrze, że jak stracimy dziewictwo przed ślubem, to nas wydziedziczy, co napawało mnie jeszcze większym lękiem od około 10 roku życia, gdy zostałam pierwszy raz wykorzystana seksualnie. Wtedy rozpoczął się kolejny jeszcze znaczniej koszmarny okres mojego życia. Byłam przez parę lat z bardzo dużym nasileniem i dużą częstotliwością wykorzystywana seksualnie, gwałcona przez mojego dziadka, z którym widywałam się prawie każdego dnia. Pierwszy raz wypowiedziałam to w wieku ok. 24 lat. Przez te wszystkie lata żyłam w jeszcze bardziej nasilającym się lęku, obrzydzeniu do siebie, taty, mężczyzn, a nawet do Boga, poczuciu winy i wstydzie. Był czas, że nie potrafiłam modlić się do Boga Ojca, Jezusa i Ducha Świętego, tylko mogłam zwrócić się do Maryi, jako do kobiety. Wiedziałam, że muszę tę tajemnicę zabrać do grobu i że nie mogę dożyć czasu pełnoletności i ślubu, aby nic się nie wydało. Czułam przerażenie, że ktoś się dowie, co ja robiłam z dziadkiem. Nasza rodzina była skłócona z rodziną od strony mamy, więc nie chciałam dodatkowo stracić rodziny od strony taty. Strasznie się wstydziłam i bałam, że zdradziłam z dziadkiem babcię i że będą patrzeć na mnie jakby z pogardą, obwinianiem i obrzydzeniem, a także bałam się, że mi najzwyczajniej w świecie nie uwierzą; i co wtedy... nie chciałam powodować kolejnych kłótni i krzyków. Bałam się również o dziadka. Ten czas seksualnego wykorzystywania mnie trwał około 4 lat z częstotliwością średnio 1-2 razy w tygodniu. Moja seksualność już od dziecka była zniekształcana zachowaniami, obrazami, słowami. Począwszy od przedszkola, gdy chłopiec podniósł mi kołdrę i zobaczył mnie bez pidżamy, poprzez kłótnie o treści seksualnej rodziców, gazety, jako dziecko zabawy poznające ciało, potem kontakt cielesny z dziadkiem. Sytuacje z dziadkiem przypisywałam tylko i wyłącznie mojej winie będąc pewna, że to ja jego uwodziłam i dlatego to zrobił. Byłam przerażona także tym, że zajdę w ciążę i wyobrażałam sobie jak zrzucam siebie ze schodów, aby poronić dziecko i zabić także siebie. Wykorzystywanie skończyło się wraz ze śmiercią dziadka. Miałam wtedy 14,5 roku. Potem przez lata moje przerażenie skupiało się na tym, aby nikt się o tym nie dowiedział. Po półtora roku zaczęłam uczęszczać na Wspólnotę Ruchu Światło-Życie. W następnym roku, mając 17 lat, wyprowadziła się siostra i wyjechali za granicę moi Rodzice. Zostałam w domu sama. Po kilku miesiącach zaczęły się konkretne problemy i trwały KAŻDEGO DNIA, KAŻDEJ GODZINY, KAŻDEJ MINUTY PRZEZ 9 LAT. Tak silne miałam pragnienie śmierci, że nawet nie potrafię tego opisać. Całą sobą chciałam umrzeć, czułam to rozrywające i przeszywające mnie pragnienie i ból w każdej cząsteczce mego ciała. Niezależnie od tego co robiłam, myślałam tylko o samobójstwie. Nieustannie miałam w głowie słowa: ZABIJĘ SIĘ, BOŻE ZABIJ MNIE, itp. Dodatkowo w mojej rodzinie miały miejsce przekleństwa dotyczące nieszczęśliwej miłości, małżeństwa rzucane na kilka pokoleń. Nie wiedząc o tym, począwszy od 20 roku życia stawali na mojej drodze młodzi mężczyźni deklarujący bardzo szybko i jasno chęć ślubu ze mną. Było to dla mnie dość dziwne, gdyż raczej nieszczególnie się o to starałam patrząc na moje zachowanie i słabe zainteresowanie. Co gorsze, przyjmowałam zaręczyny pomimo braku miłości. Dziękuję Bogu z całego serca za to, że nie dopuścił w tamtym czasie do żadnego ślubu. Dziękuję, że przerwał w Swoje Imię, tę moc złych słów niegdyś wypowiedzianych. Dziękuję za moją przyjaciółkę, która wiernie czuwała przy mnie uświadamiając mi powagę błędu i krzywdy, jaką wyrządziłabym sama sobie i nowo zakładanej rodzinie. Dziękuję jej za to, że mnie wspierała i otaczała modlitwą. Na mojej drodze do wolności Bóg postawił wiele osób, począwszy od tych co mnie bardzo zawiedli, po tych prawdziwie kochających i oddanych, którzy poświęcają się dla mnie i mojej rodziny do tej pory. Nie mogłam zrozumieć dlaczego sporo osób z tej grupy, głównie kapłani - wręcz sami z mocno widocznym entuzjazmem zapewniali mnie o swojej pomocy - po czym niemal od razu wycofywali się, czasem nie dając nawet znaku życia… Byłam tym wszystkim bardzo podłamana, wściekła, bez nadziei na wolność, a pragnienie śmierci tylko jeszcze bardziej pogłębiało się... Swój bardziej świadomy rozwój duchowy rozpoczęłam w Ruchu Światło-Życie, ale to na spotkaniu wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym po raz pierwszy doświadczyłam żywej troski Pana o mnie. Na jednym ze spotkań BYŁAM JUŻ W TAK CIĘŻKIM STANIE WEWNĘTRZNYM, że wystawiłam Boga na próbę, mówiąc Mu, że jeśli nie powie mi jakkolwiek konkretnych słów MASZ ŻYĆ, to na pewno zabiję się tego dnia. I wylosowałam spośród wielu karteczek fragment Pisma Św.: „KŁADĘ DZIŚ PRZED TOBĄ ŻYCIE I ŚMIERĆ, BŁOGOSŁAWIEŃSTWO I PRZEKLEŃSTWO, WYBIERAJCIE WIĘC ŻYCIE, ABYŚCIE ŻYLI WY I WASZE POTOMSTWO MIŁUJĄC PANA, BOGA SWEGO, SŁUCHAJĄC JEGO GŁOSU, LGNĄC DO NIEGO; BO TU JEST TWOJE ŻYCIE I DŁUGIE TRWANIE TWEGO POBYTU NA ZIEMI, KTÓRĄ PAN POPRZYSIĄGŁ DAĆ PRZODKOM TWOIM: ABRAHAMOWI, IZAAKOWI I JAKUBOWI. Te Słowa przyjęłam bardzo dosłownie. Bardzo wyraźnie Pan dał mi do zrozumienia, że samobójstwo, to przekleństwo. Uwierzyłam, że jeśli wytrwam to spełni się Boża obietnica - Bóg obdarzy mnie POTOMSTWEM. W tej perspektywie odebranie sobie życia, byłoby równocześnie odebraniem życia moim dzieciom. Grzech już nie dotyczy tylko mnie samej, ale ma zdecydowanie szersze konsekwencje. Wiedziałam, że nie mam prawa odbierać życia drugiemu człowiekowi. Jestem w pełni świadoma, że wtedy Jezus uratował mnie! To był pierwszy namacalny znak Bożej interwencji, ale z pewnością nie ostatni. Pan rozwijał w moim sercu mocne pragnienie zajmowania się osobami niepełnosprawnymi. Chciałam pokazywać im drogę sportu, aby w tym odnaleźli swoją pasję i radość pomimo choroby. Odczuwałam również silne pragnienie wyjechania na misje do Afryki, aby tam być z małymi, biednymi i chorymi dziećmi. Te marzenia targały mną przez lata. Z jednej strony towarzyszyła mi nieustanna chęć śmierci, a z drugiej strony przynaglenie, by dawać siebie innym. Bóg walczy o mnie nieustannie i na różne sposoby, przede wszystkim przez dobre pragnienia, które wzbudza w moim sercu. Przez pewnego Kapłana zostałam wysłana po raz pierwszy do egzorcysty na Jasną Górę, co zapoczątkowało moją drogę i walkę jakby w innym wymiarze niż dotychczas. Zrobiłam jeden znaczący krok w stronę ramion Chrystusa, a to spowodowało wściekłość złego i ogromne odczuwanie obecności demonów… Miałam wrażenie jakby cały czas były za moim ramieniem. To sprawiło, że zabrakło mi odwagi do dalszych intensywnych wizyt u egzorcysty na długi czas, pomimo zalecenia o stałych modlitwach. Po wielu miesiącach ponownie podjęłam walkę o pokój serca. Demony próbowały mnie usilnie zastraszać, abym odpuściła dalsze egzorcyzmy. Miałam myśli, że zwariowałam, ale z drugiej strony byłam przekonana, że to co doświadczam jest realne, co napawało mnie jeszcze większym przerażeniem i chęcią przerwania modlitw. I tak też się stało. Znowu poddałam się. W między czasie podejmowałam wiele prób wykańczania własnego organizmu, co w konsekwencji miało doprowadzić mnie do śmierci. Niejednokrotnie podchodziłam do radykalnych prób samobójczych, ale za każdym razem brakowało mi ostatecznej odwagi. Próbowałam się zabić na różne sposoby. Początkowo chciałam to zrobić tak, aby nikt nie wiedział, że to samobójstwo. Potem było mi już to obojętne. Nie przyjmowałam płynów, pokarmu, biegałam - tak aby wycieńczyć organizm, potem chciałam się utopić, zatruć lekami, rzucić pod auto, udusić. Początkowo nie chciało mi się nawet myć. Później chcąc zmyć z siebie brud wykorzystania mogłam się myć parę razy dziennie. W wieku 21 lat wyjechałam do Wrocławia, zabierając problemy, przykre doświadczenia i przeszłość ze sobą. Poznałam tam Kapłana przepełnionego Bogiem, pokorą, służbą i miłością dla drugiego człowieka. Towarzyszy mi w drodze do Boga po dzień dzisiejszy. Nigdy nie stracił nadziei, że Pan przyjdzie ze swoją wolnością do mnie… i się nie spóźni. Rozpoczęłam okres duchowego kierownictwa, regularnej spowiedzi, pomocy medycznej u psychiatrów i psychologów, modlitw wstawienniczych o uzdrowienie, uwolnienie i rozeznanie źródła problemu. Przez wiele lat diagnoza była mocno utrudniona. Większość osób starających się pomóc wskazywała na problemy psychologiczne. Tylko nieliczni dopatrywali się problemów o podłożu duchowym. Demony były bardzo mocno zakamuflowane. Mogłam chodzić do kościoła, przyjmować sakramenty i uczestniczyć we wspólnocie oraz w modlitwach. Przez bardzo długi czas nie było przy tym wyraźnych, zewnętrznych manifestacji złego, poza moim bardzo złym samopoczuciem - głównie bólami brzucha. Później odczuwałam coraz mocniej i częściej w chwilach modlitwy, gł. modlitw nade mną i przed przyjmowaniem Jezusa w Komunii Św. duszenie i mocne rzucanie się czegoś w moim brzuchu. Czas mieszkania we Wrocławiu był przepełniony wszechstronną walką o wewnętrzny pokój, pracą, studiami, wolontariatem i wspólnotami. Pomimo tego wszystkiego, tak intensywnego trybu życia i wykonywania czynności, które dawały mi radość, nieustannie myślałam o śmierci i samobójstwie. Ten nieustający natłok myśli o unicestwieniu i każdy wieczór spędzany na rozmyślaniu o sposobie realizacji samobójstwa, bądź pośredniej jego realizacji, powodował we mnie jakby chroniczne silne zmęczenie. Nienawidziłam siebie nawet za to, że zasypiałam, bo czułam, że zamiast się zabić, marnuję czas na spanie. Tak bardzo pragnęłam nie istnieć, że nawet życie z Bogiem uważałam za koszmar niewyobrażalny. Nie mogłam przez lata znieść myśli, że istnienia już nie da się cofnąć, że nawet śmierć tego nie cofnie. Ta świadomość rozrywała mnie jeszcze mocniej i boleśniej, napawając coraz większą złością na Boga, że nie dał mi wyboru. Zaczęłam nienawidzić Boga, tego że On istnieje. Odczuwałam ogromną niechęć do sakramentów, modlitwy, Pisma Świętego, Kościoła, świętych obrazów, kapłanów, słów o dobru i miłości, a także do rodziców, siebie i osób towarzyszących mi w tej drodze walki. Nie wierzyłam w miłość Boga i w Jego Słowa. Pragnęłam oddać się szatanowi, uwielbiać go, wzywać, aby poczuć choć na chwilę ulgę. Coraz silniej to we mnie pracowało, do tego stopnia, że dosłownie jakby całą sobą – nie tylko wnętrzem, ale i ciałem – musiałam się powstrzymywać, aby słowa oddawania mu chwały same ze mnie nie wychodziły. W kółko czułam chęć powtarzania AVE sz… Był to naprawdę niewyobrażalny wysiłek. W 2011 roku podjęłam już bezpośrednią próbę samobójczą zakończoną szpitalem. Po przebudzeniu nie mogłam uwierzyć w to, że żyję, byłam zła, że to nie tak miało być, że miałam nie przeżyć. Z perspektywy czasu współczuję moim rodzicom, że przez pierwsze parę dni po odratowaniu mnie, słuchali tylko takich słowa. Gdy doszło do mnie, że w ogóle jest Ktoś taki jak Bóg – Jezus, to pierwsze bardzo jasne i dobitne słowa, jakie usłyszałam w sercu, to były te: NIE CHCĘ ŚMIERCI GRZESZNIKA, ALE ABY ŻYŁ! Po raz kolejny mocno dało mi to do zrozumienia, że samobójstwo w mojej sytuacji nie dałoby mi upragnionego pokoju, ale najprawdopodobniej trwanie w wiecznej męce. Zarówno pierwsze Słowa kilka lat wstecz (KŁADĘ DZIŚ PRZED TOBĄ ŻYCIE…), jak i te powyższe, idą ze mną przez życie, ciągle przypominając mi o walce Boga o mnie, o Jego miłości i miłosierdziu względem mnie. Pokazują mi one, że Bóg ewidentnie wskazuje mi na życie zarówno doczesne, jak i wieczne, które pragnie ze mną przeżywać i razem ze mną nim się radować. Spędziłam w szpitalu 5 tygodni, gdzie miałam czas dojść do siebie, porozmawiać szczerze, otwarcie i spokojnie z rodzicami i poukładać sobie pewne sprawy, aby móc wrócić do świata, do życia. Po niedługim czasie rozpoczęłam terapię, tym razem tak na poważnie u psychologa będącego blisko Boga, a także spotkałam się z psychiatrą również opierającym się na nauce Kościoła, co jest niezbędne do pełnego rozeznania czy jest to problem duchowy, czy psychiczny. Moja droga uzdrowienia i uwolnienia szła dwutorowo – terapia i modlitwa, egzorcyzmy. Terapia, która trwała około półtora roku nauczyła mnie nazywać po imieniu wszystko, co miało miejsce w moim życiu, w konsekwencji przygotowała mnie do bardzo dogłębnej modlitwy przebaczenia, a to z kolei otworzyło mnie na drogę uwolnienia. Był to bardzo intensywny czas. Terapia, spotkania przygotowujące do modlitwy prowadzone przez Liderkę i Animatorkę Wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym i początkowe modlitwy przez skype’a prowadzone przez Księdza Piotra i wspierane przez moją Wspólnotę. Kontakt z Księdzem był dla mnie nową iskierką nadziei na uwolnienie, gdyż Bóg dokonał wcześniej cudu uwolnienia osoby bliskiej memu sercu właśnie za pomocą tego kapłana. Po modlitwie przebaczenia, w uzgodnionym przez ks. Piotra terminie zawsze wspierana obecnością i modlitwą mojej Liderki przyjechałyśmy na serię egzorcyzmów. Przy pierwszych egzorcyzmach nic szczególnego się nie działo, zły był tak ukryty i zakamuflowany, że nie ruszały go zbytnio modlitwy, sakramenty i rozkazy kapłana egzorcysty. Dopiero egzorcyzm uroczysty zweryfikował opętanie demoniczne. Cierpliwe, oddane, ofiarne, długotrwałe i ciągłe modlitwy egzorcyzmów, nawet chwilami przy udziale księdza biskupa i innych kapłanów, wspierane modlitwą świeckich, a także zgromadzeń zakonnych przyniosły efekt. zły w końcu wyraźnie zaczął manifestować swoją obecność. Modlitwy niestety nie zakończyły się ostatecznym sukcesem uwolnienia. Po powrocie był czas dalszej, konkretnej walki przygotowującej mnie do drugiego wyjazdu, również nie zakończonego radością z wolności. Nie mogłam pogodzić się z zaleceniami Księdza. Miałam zaprzestać spotykania się z chłopakami, gdzie byłam z osobą, którą kocham. Dodatkowo miałam przyjechać z rodzicami na egzorcyzmy, co już w ogóle wydawało mi się całkiem niewykonalne ze względu na to, że nie mięli pojęcia, że potrzebuję egzorcyzmów, a po drugie że mieszkali za granicą. Z pomocą Bożą poprosiłam rodziców, aby pojechali ze mną. Wyruszyliśmy w drogę po moją wolność w PONIEDZIAŁEK WIELKANOCNY. WALKA TRWAŁA 4 DNI, PO CZYM WIĘZY ZŁA PĘKŁY I ZATRYUMFOWAŁ ZMARTWYCHWSTAŁY ŻYWY JEZUS. W WIELKIM TYGODNIU PAN DOKONAŁ WIELKIEGO CUDU MIŁOŚCI, PRZERWAŁ WIĘZY GWAŁTU, PRZEKLEŃSTWA I ŚMIERCI. W czasie modlitw Jezus uzdolnił mnie i moich rodziców do przebaczenia i proszenia o wybaczenie siebie nawzajem. Był to wyjątkowo trudny, a zarazem i piękny czas. Czas otwarcia się na nowo na siebie, na prawdę i przede wszystkim na Jezusa, którego miłość wszystko przezwycięża. 5 miesięcy od uwolnienia mnie z więzów śmierci, Bóg pozwolił mi radować się moim ślubem, moim mężem i naszą wolnością w Panu. Niestety radość ta nie trwała długo. Parę tygodni po ślubie pojechaliśmy z naszą Wspólnotą Odnowy w Duchu Świętym na rekolekcje, gdzie w pewnym sensie szatan się ujawniał poprzez moje reakcje szczególnie w czasie Eucharystii. Zginało mnie w pół, dusiło, bolał brzuch, nie mogłam podejść, aby przyjąć Jezusa. Przez te całe lata walki czułam jakby była każda część mojego ciała mocno ściskana i rozrywana jednocześnie. Po powrocie bardzo ciężko było mi się modlić i źle się czułam w czasie modlitwy, choćby mojego męża przy mnie. Skontaktowaliśmy się ponownie z ks. Piotrem z prośbą o modlitwę. Okazało się, że jest nawrót. Wydaje się nam, że przyczyną była z czasem zaniedbana modlitwa i tu złe duchy znalazły dojście do mnie. Był to pierwszy udział w modlitwach egzorcyzmu mojego męża. Umówiliśmy się na weekend, podczas którego nie doszło do uwolnienia. Zgodnie z radą ks. Piotra modliliśmy się z mężem o moje powtórne uwolnienie za przyczyną bł. Karoliny Kózkówny. Kolejny wyjazd zakończył się uwolnieniem i ukazaniem się chwały Boga i Jego miłosierdzia w moim życiu i naszym małżeństwie. Po uwolnieniu pojechaliśmy do miejscowości Zabawa, gdzie uczestniczyliśmy w Eucharystii i drodze męczeńskiej śmierci bł. Karoliny. Był to szczególny czas dziękczynienia. Mocno czuję, że wstawiała się za mną do Boga wypraszając moją wolność głównie od ducha gwałtu. Jednocześnie prosiliśmy bł. Karolinę o wstawiennictwo przed Panem o łaskę poczęcia dziecka. Długo nie musieliśmy czekać. Pan w przeciągu paru tygodni obdarował nas CUDEM NOWEGO ŻYCIA, CUDEM NASZEJ CÓRECZKI. Niech się wypełnia chwała BOGA w jej życiu. Patrząc na moją przeszłość i zranienia w sferze seksualnej wierzę, że jest to cud za przyczyną bł. Karoliny Kózkówny. Zarówno ja, jak i mój mąż, doświadczyliśmy jaką wielką moc i łaskę niesie za sobą sakrament małżeństwa i jak bardzo szatan nienawidzi małżonków, sakramentu i błogosławieństwa Boga, które ten sakrament przynosi. Doświadczyliśmy tej realnej jedności i nierozerwalności, tego że jesteśmy jednym ciałem, do tego stopnia, że szatan równie źle reagował na mnie, gdy słowa wyrzeczenia się jego były wypowiadane przez mojego męża w moim imieniu. Dziękuję Bogu za ukazanie Swojej nieskończonej miłości w mojej rodzinie i małżeństwie. Dziękuję Bogu za mojego męża, poprzez którego Pan działał cuda i przeniknął nas łaską jeszcze głębszej miłości, a mnie ponownie łaską wolności. Szczególnie mocno utkwiło mi także w sercu i pamięci jeden moment z czasu modlitw egzorcyzmu, o którym wyraźnie czuję, że muszę świadczyć. Jezus uwolnił mnie od demona w czasie przeistoczenia na Eucharystii, sprawowanej między egzorcyzmami. Konkretnie po przeistoczeniu wina w Krew Jezusa, Ksiądz Piotr podszedł z Krwią i zaczął mi nacierać język, usta i dawać do połknięcia. Pamiętam w czasie tego ogromny krzyk jaki się ze mnie wydobył po czym doznałam ogromnego pokoju, ulgi, radości, ale jednocześnie jakby szoku z powodu tego, co się wydarzyło. Ból ustąpił w jednym momencie. Ja już nie muszę wierzyć, że w Eucharystii jest prawdziwy żywy Jezus – ja to WIEM i jestem przekonana, że nie mogę tego CUDU EUCHARYSTII zatrzymać tylko dla siebie, ale powinnam świadczyć o JEZUSIE EUCHARYSTYCZNYM. BÓG JEST WIELKI. MARYJA NIEUSTANNIE BYŁA OBECNA PRZY MNIE I WYRYWAŁA MNIE RAZEM Z JEZUSEM OD DEMONÓW. CHWAŁA MAMIE NIEBIESKIEJ, ŻE NIGDY MNIE NIE OPUŚCIŁA I ŻE ZDEPTAŁA SZATANA. W moim życiu szatan i jego demony mieli szerokie pole do niszczenia mnie poprzez silne zranienia na przestrzeni lat. Bazowały głównie na moim poczuciu winy, którym mnie syciły, na wstydzie i ogromnym nieustannym lęku. Nie potrafiłam poradzić sobie z tym, co mnie raniło i w rezultacie zaczęłam ranić samą siebie poprzez próby wykańczania organizmu, mające na celu doprowadzenie mnie do śmierci, poprzez nienawiść do siebie, autoagresję. Mimo coraz częstszych i ogromnie nasilonych pokus oddania się szatanowi, zanegowania istnienia Boga i rzucenia się w wir świata, aby zapomnieć o bólu i walce jaką toczyłam dobry Bóg nie dał mi o sobie zapomnieć, upominał się, że pragnie mojej świętości. Dotykał mojego sumienia i pragnienia dobra, które głęboko wpisał w moje serce. Dzięki dobremu Bogu i wielu oddanym Jemu sługom, którzy nieustannie otaczali mnie modlitwą, nie powierzyłam siebie szatanowi, a w rezultacie nie pogorszyłam jeszcze mocniej swojego stanu. To już 2 lata od drugiego uwolnienia. Okres, w którym nosiłam pod sercem córeczkę, był duchowo i fizycznie bardzo dla mnie trudny. Mimo wszystkim dobrych wyników badań odczuwałam strasznie silne bóle brzucha i ataki duchowe. Dostrzegaliśmy z mężem, że te objawy spowodowane są przede wszystkim wściekłością szatana, że nie tylko ja przeżyłam, ale i noszę w sobie nowe życie od początku powierzane Bogu. Po porodzie nagle wszystko minęło na kilka miesięcy. Potem znowu zaczęły się silne ataki z zewnątrz, aby oddać siebie, męża złemu duchowi, aby go wzywać i uwielbiać, ale Pan podarował nam kolejne ŻYCIE, co spowodowało od razu spokój wewnętrzny. Jak przy pierwszym życiu zły mocno atakował, to przy drugim życiu, od razu uciekł. JEZUS CHRYSTUS WALCZY O MNIE, O NASZĄ RODZINĘ NIEUSTANNIE I OBDAROWUJE NAS ŻYCIEM. Każdego dnia uczę się przyjmować moje życie, uczę się dziękować za nie Bogu, uczę się miłości względem rodziny, ale i także względem samej siebie. Oddaję Bogu całe moje życie, nasze życie. Teraz wypełniają się pierwsze Słowa Boga, które uratowały mnie, gdy miałam 18 lat „KŁADĘ DZIŚ PRZED TOBĄ ŻYCIE I ŚMIERĆ, BŁOGOSŁAWIEŃSTWO I PRZEKLEŃSTWO, WYBIERAJCIE WIĘC ŻYCIE, ABYŚCIE ŻYLI WY I WASZE POTOMSTWO(…)”. Niech dobry Bóg wynagrodzi wszystkim ludziom będącym przy mnie w czasie walki, wspierających mnie modlitwą, zawsze otwartym sercem i tym, którzy do końca nie zwątpili. Niech Pan wynagrodzi oddanemu Księdzu Piotrowi i osobom posługującym w czasie modlitw, szczególnie mojemu mężowi, Liderce Odnowy oraz moim Rodzicom. Niech ŻYWY Bóg będzie zawsze uwielbiony i Maryja przeczysta! WERONIKA Listopad 2015