duch-prawdziwej-milo..

Transkrypt

duch-prawdziwej-milo..
Dzień, w którym poznajemy Barbarę i Romana z pozoru niczym nie różnił się od
innych. Wiosna z wielkim impetem wypierała zimę. Słońce świeciło od samego rana, na
skwerki powychodziły mamy z dziećmi, wszędzie było gwarno i wesoło. Kwiaty przebijały
się przez warstwy ziemi, fioletowe główki krokusów ciekawie patrzyły na przechodniów.
Ptaki wyśpiewywały nieco zapomniane przez zimę trele. Radio donosiło, że na Mazurach
pojawiły się pierwsze bociany. Piękny dzień! Aż chce się żyć!
Jednak każdy, kto tego dnia spotkał Barbarę nie wygłosiłby takiej deklaracji. Barbara,
bowiem od rana była jak ciemna, jesienna chmura burzowa, aż strach było się do niej
odezwać. Koleżanki z pracy nie mogły pojąć, że tak wesoła z natury Basia jest tak ponura:
- Czy coś się stało? – pytały.
- Po prostu mam gorszy dzień! Nie wolno mi? – odcinała.
Nawet powrót do domu nie poprawił jej humoru:
- Nie wiem, co się dzisiaj stało tym ludziom? Robili zakupy jakby się wściekli…
koniec świata jutro czy co? – powiedziała do Romana, który właśnie włączał telewizor – za
chwilę miał być mecz.
- Mają pieniądze, to kupują – uśmiechnął się Roman.
- Siadaj tu ze mną i odpocznij, bo widzę, że za chwilę mi tu wybuchniesz – dodał
wskazując na wygodny fotel.
- Oj, nie ma czasu! Muszę przecież jakiś obiad stworzyć, powietrzem żyć nie
będziemy – powiedziała oschle Barbara.
- Nie poznaję własnej żony! – zawołał Roman.
- Basiu, obiad nie zając, nie ucieknie. A Ty siadaj tu i opowiadaj, co Cię gryzie –
dodał.
- Ach, może masz rację - westchnęła Barbara siadając obok męża - aż źle się czuję z
tym moim dzisiejszym humorem. Ale widzisz, ślub Kasi i Karola już tak blisko, a mnie się
wydaje, że nie zdążymy wszystkiego zorganizować. Śniło mi się dzisiaj, że cała uroczystość
zaczęła się sypać, nie było obiadu, ja nie miałam sukienki. W ogóle takie głupoty.
A poza tym Kasia pojechała dziś na zakupy i miała zadzwonić, a tu telefon milczy,
martwię się po prostu.
− Oj, Mamuśka! Wiesz ile tego załatwiania przed ślubem. U Tomka wszystko się
udało, więc czym się przejmujesz?
− A bo nie dzwoni – powiedziała tylko Barbara, bo wiedziała, że Romek mówi całą
prawdę.
1
− Zajęli się zakupami i zapomniała zadzwonić. Pewnie niedługo się odezwie –
skwitował Roman.
W tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. Barbara nerwowo zerwała się, by
otworzyć. Kiedy uchyliła drzwi wręcz zaniemówiła: W drzwiach stał bowiem, bardzo dziwny
jegomość. Tajemniczy gość był bardzo wysoki i szczupły. Miał długą białą brodę i sumiaste
wąsy. Również jego strój odbiegał od ogólnie przyjętych
trendów: zielony, spiczasty
kapelusz, żółte spodnie i czerwony frak z sięgającymi do ziemi połami. No i buty!! – Wielkie,
pomarańczowe ciżemki z dzwoneczkami na czubkach. Po prostu połączenie Pana Kleksa,
Koszałka Opałka i Stańczyka! – myślała Barbara:
− Tak? - wykrztusiła niepewnie.
− Dzień dobry! – zawołał z uśmiechem przybysz - czy trafiłem do mieszkania Państwa
Kowalskich?
− Jakaś akwizycja? – zapytał Roman, który właśnie podszedł do drzwi.
− Walenty Miłosiński – przedstawił się brodacz.
− Kowalski – mruknął Roman, nieco zdenerwowany obecnością natręta.
− Przybywam do Państwa zza siedmiu mórz. Z nieco innej bajki – zaczął Miłosiński –
jestem duchem szczęśliwej miłości...
2