Pobierz - Miasto Kobiet
Transkrypt
Pobierz - Miasto Kobiet
W NUMERZE: KULTURA I ROZRYWKA 4 Każdemu po aniele (Andrzej Politowicz) 6 Aldona Jankowska: Twarz na sprzedaż (Małgorzata Krajewska) 8 Machina Fotografika: Kobiety patrzą przez obiektyw (Agnieszka Kozak) 10 Krzykiem – rozmowa z Januszem Radkiem (Paweł Gzyl) 12 Zielone szkiełko w dwanaście lat później (Kamil M. Śmiałkowski) 14 Na fali – rozmowa z Katarzyną Dąbrowską (Paweł Gzyl) 16 Rozważna i romantyczna – rozmowa z Magdą Wójcik (Paweł Gzyl) 18 Edukacja: Dwie wszechnice, dwa pokolenia (Aneta Pondo) 19 Książki – recenzje 19 Wydarzenia – kalendarium Goya, fot. EMI Music Poland 20 Nowości płytowe (Paweł Gzyl) / filmy na DVD (Agata Jałyńska) KUCHNIA G O Y A / str. 21 Nowe miejsca (Ola Przegorzalska) 16 24 Mleko po góralsku (Marianna Dembińska) 25 Kasyno się odmładza (Ola Przegorzalska) MODA Na okładce: Pokaz firmy Aryton w czasie 3. urodzin Miasta Kobiet, fot. J. Wrzesiński i M. Urban, MAI, więcej na str. 32 28 Ubierając kobietę sukcesu (fragment książki Jerzego Turbasy) Wydawca: Agencja Etna, Kraków 30-107, plac Na Stawach 1 (pokój 411), tel. 012/ 294 11 82, tel. /fax 012 / 294 11 80; redaktor naczelny: Aneta Pondo, [email protected]; sekretarz redakcji: Andrzej Politowicz, [email protected]; skład i opracowanie graficzne: Eliza Luty; współpraca: Marianna Dembińska, Emilia Fajkowska, Paweł Gzyl, Agata Jałyńska, Karolina Kelman, Zyta Kowalska, Agnieszka Kozak, Małgorzata Krajewska, Łucja Kucia, Anna Laszczka, Ola Przegorzalska, Matylda Stanowska, Kamil M. Śmiałkowski, Emilia Wadowska; ilustracje: Agnieszka Kucia, Eliza Luty; reklama: Barbara Fijał (tel. 698 901 255) Ludmiła Mentlewicz (tel. 609 817 533) Renata Stós-Pacut (tel. 601 998 170); Druk: Leyko, ul. Romanowicza 11, Naklad: 11 tys. egz. Miasto Kobiet – bezpłatny dwumiesięcznik, dostępny w kawiarniach, klubach i restauracjach, salonach kosmetycznych i fryzjerskich, sklepach, przychodniach, klubach fitness, itp. Następny numer Miasta Kobiet ukaże się 18 stycznia 2008. Zamówienia na reklamy przyjmujemy do 28 grudnia 2007 (tel: 012 294 08 83, tel./fax 012 294 11 80). Zapraszamy do współpracy! w w w . m i a s t o k o b i e t . p l > K O N K U R S Salon fryzjerski Franc Provost (ul. Sienna 1) ufundował dla Czytelników Miasta Kobiet 10 zaproszeń na usługi fryzjerskie o wartości 100 zł. Aby je otrzymać należy do 31 grudnia 2007 wysłać sms o treści: MKA FRANC PROVOST IMIĘ I NAZWISKO na numer 7101 (koszt sms-a wynosi 1,22 z VAT, 1 zł bez VAT) > I N N E K O N K U R S Y – szukaj na www.miastokobiet.pl 32 Fotoreportaż: To był jubileusz! (3. urodziny Miasta Kobiet) 36 Trendy: Czapki do przeglądu marsz! (Matylda Stanowska) ZDROWIE I URODA 38 Rekreacja: Na zimową nudę (Emilia Fajkowska i Karolina Kelman) 44 Testujemy: Kryształowe SPA (Agnieszka Kozak) 47 Testujemy: Gorączka złota (Renata Stós-Pacut) 48 Testujemy: Le Premier (Aneta Pondo) 52 Makijaż: Przed wielkim wyjściem 56 Uroda do poprawki – rozmowa z Tomaszem Kasprzykiem, specjalistą chirurgii plastycznej 58 Porozmawiajmy o zdrowiu (Aneta Pondo) 59 Krótka lekcja stylu – rozmowa z Jolantą Kwaśniewską (Aneta Pondo) WNĘTRZA 64 Zimowe ogrody (Andrzej Politowicz) KAŻDEMU PO aniele Festiwal Anielski ilustracja: Angnieszka Kucia V obyczaje zy chcemy czy nie, naszymi wyborami kierują mody. To, w co się ubieramy, gdzie i co jadamy, jakiej rasy pies towarzyszy nam na spacerze i czyja muzyka brzmi nam wówczas w słuchawkach modnej empeczwórki… I nie łudźmy się – gdy w przedświątecznym zapale zacznie- C my szukać upominków dla najbliższych, będzie tak samo. Dlaczego więc, nie uchybiając panującej modzie, nie kupić komuś… anioła? A dokładniej czegoś, co go mniej lub bardziej dosłownie wyobraża? Choć tyle jest innych pięknych przedmiotów – obrazów, rzeźb, naczyń, kwiatów – które można kupić na prezent, to moda na anioły nie dziwi ani trochę. W naszym wariackim, zapętlonym świecie, świadomie lub nie całkiem, szukamy duchowości. A czym jest takie anielskie wyobrażenie, jak nie niewinnym symbolem furtki do wyższych uczuć? Kluczem do własnego, zaniechanego wnętrza? I pretekstem, by choć na chwilę oderwać się od ziemi i na przykład posłuchać deszczu i wiatru, strząsającego ostatnie liście z drzew? W przedświąteczny czas anioły szczególnie nie pozwalają o sobie zapomnieć. W niektórych okolicach kraju to one – a nie krasnalowaty Święty Mikołaj ani Gwiazdor – przynoszą dzieciom prezenty pod choinkę. Ich „włosami” przystroimy świąteczne drzewko, pojawią się też rojnie przy okazji kolęd i pastorałek. Ile jednak osób wie, jaka jest ich prawdziwa natura? Albo, że anioły nie są bynajmniej własnością ani domeną świata chrześcijańskiego? Wyobrażenia aniołów w postaci skrzydlatych zwierząt z ludzkimi twarzami funkcjonowały już u starożytnych Egipcjan i Babilończyków. Otaczały ich całe roje duchów i istot, będących pośrednikami między bogami i człowiekiem. Tamte prastare anioły nie były też całkiem bezcielesne – mogły odczuwać głód i pragnienie, a nawet się rozmnażać. Dziś w różnych religiach – judaizmie, islamie, nawet buddyzmie – anioły, choć różnie wyobrażane, funkcje spełniają podobne. Dla muzułmanów wiara w anioły to istotny składnik dogmatyki ich religii. Wierzą oni, że Allah stworzył je z ognia i że przebywając w niebiosach służą swemu stwórcy. Pełnią też funkcję posłańców, chronią ludzi i spisują ich uczynki. To anioł Dżibril w imieniu Boga podyktował Mahometowi treść Koranu, a inny – Iblis – zbuntował się przeciwko Bogu. Świat chrześcijański wiarę w anioły przejął wprost od judaizmu, choć co do ich natury był mały problem. Niektóre autorytety w początkach chrześcijaństwa chciały w nich widzieć istoty eteryczno-ogniste. Jeszcze w ósmym wieku Sobór Nicejski pozwalał im mieć subtelne ciała. Tomasz z Akwinu położył temu kres – anioły to duchy. Mają wprawdzie wolną wolę, ale nie mają ciała, a samo słowo „anioł” nie określa bynajmniej, jak ów duch wygląda, ale – jaką spełnia funkcję. – Największym bogactwem wyobrażeń aniołów dysponuje prawosławie – mówi Katarzyna Korba, pasjonatka angelologii, właścicielka galerii z aniołami „Art Cherub”, od trzech lat pomysłodawczyni i organizatorka corocznego krakowskiego Festiwalu Anielskiego. – Najbardziej znane wizerunki aniołów to te na ikonach Andrieja Rublowa (przełom XIV i XV w.). W ikonopisarstwie najczęściej przedstawiano archanioła Michała, księcia aniołów, najważniejszego w hierarchii anielskiej. Rzadziej patrona podróżujących archanioła Rafała i Gabriela – zwiastuna dobrej nowiny. Każdy z nich miał stosowne atrybuty, po których można było go poznać: Michał – miecz, wagę albo kulę ziemską w dłoni, Rafał – torbę i kij, a Gabriel – lilię. A czy pan wie, że anioły bizantyjskie przedstawiano z czarnymi twarzami? Z aniołami oswojonymi, czyli stróżami, najlepszy bo nieskażony kontakt mają dzieci. To oczywiste, skoro w momencie urodzin każdemu przydzielany jest co najmniej jeden, który potem nie odstępuje człowieka na krok przez całe życie. – Anioły mogą mieć dwie lub trzy pary skrzydeł, ale mogą też nie mieć ich wca- 4 MIASTO KOBIET ■ LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2007 le i przez to nie przestają być aniołami – twierdzi pani Katarzyna. – Cherubinów, stojących najwyżej w hierarchii anielskiej, wyobrażano z mnóstwem oczu na skrzydłach, stąd przydomek „Wielookie”. Podobnie Serafinów nazywa się „Wieloskrzydłymi”, bo mogą posiadać wiele par skrzydeł… Nie wolno jednak zapominać, że nie wszystkie anioły są takie piękne i uładzone. Upadłe anioły nadal pozostają aniołami, choć prawie się o tym nie wspomina. – Często mówię ludziom, że nawet jeśli ktoś nie wierzy w anioły, to anioły wierzą w niego – mówi z uśmiechem pani Katarzyna. – Człowiek powinien używać swoich aniołów, zwłaszcza stróżów, bo to dobrze robi. Jeśli ich o coś poprosimy, to na pewno dostaniemy. Moim celem jest, żeby te moje anioły, wśród których jest taka różnorodność, trafiały między ludzi, żeby o nich jak najwięcej mówić, pisać o nich. I taki jest cel jej Festiwalu Anielskiego (tegoroczny odbył się w dniach 5–7.10) – poznanie bytów anielskich przez kulturę, naukę i sztukę; przez koncerty, wykłady oraz wystawy, na których prezentowane są różne wyobrażenia aniołów: w rzeźbie, obrazach olejnych czy pracach na deskach. Festiwal jest dedykowany Szpitalowi Bonifratrów, z którym sąsiaduje galeryjka pani Katarzyny. – Anioły uzdatniają nas, ludzi, do życzliwości i otwartości na innych – reasumuje. – Powiedziałabym, że wszyscy jesteśmy aniołami, ale ułomnymi, bo o jednym skrzydle. Aby mieć dwa musimy sobie paść w ramiona. Andrzej Politowicz V rozrywka Zyta Gilowska, Danuta Hojarska, Julia Tymoszenko, Superniania, ojciec Rydzyk. Nie mają ze sobą nic wspólnego? A jednak. Za tymi barwnymi postaciami, które wystąpiły w programie „Szymon Majewski Show” stoi mistrzyni paAldona Jankowska, fot. Leszek Szymaniec rodii – Aldona Jankowska. TWARZ NA SPRZEDAŻ Aldona Jankowska ldona Jankowska nie zawsze była satyrykiem. – W młodym wieku, kiedy każdy intensywnie zadaje sobie pytania o sens życia, skłaniałam się ku rolom dramatycznym. Nie były to dla mnie łatwe lata. Studia w krakowskiej PWST były wprawdzie czasem beztroski, ale równocześnie okresem przyśpieszonego dojrzewania. W czasach studenckich aktorka bardzo poważnie myślała o śpiewie. Z tych lat szczególnie wspomina Olgę Szwajgier, która – jak mówi – ukształtowała jej A głos, ale też podbudowała ją psychiczne, otworzyła na nowe próby i nauczyła, że można popełnić błąd, i że nie jest grzechem szukać. Po studiach wyjechała do Norwegii, gdzie występowała w off-owych teatrach, grając także role dramatyczne. Przełom nastąpił po roli Katarzyny w „Poskromieniu złośnicy” Jerzego Stuhra. – Posypały się role komediowe, a ja odkryłam, że życie kabaretowe to jest to! I rzeczywiście – artystka na dobre zagościła na scenie rozrywkowej. Występowała w „Kabarecie pod Wyrwigroszem”, „Spotkaniach z Balladą”, brała udział w telewizyjnych programach rozrywkowych „Kraj się śmieje” i w Kabaretonach w Mrągowie i Koszalinie. Miała też benefisy w Teatrze STU i grywała w serialu komediowym „Klinika pod Wydrwigroszem” oraz w HBO „Na stojaka”. Od niedawna w TVN 7 jest gospodarzem „Bombonierki” – programu promującego młode talenty kabaretowe. A jak zaczęła się jej przygoda z „Szymon Majewski Show”? Wzięła po prostu udział w castingu, na który przygotowała parodię Zyty Gilowskiej. To była pierwsza parodia w jej życiu. Kolejne postaci podsuwa jej szczodrze polskie życie publiczne. – Wystarczy, że przyjrzę się komuś dwa-trzy razy i już wiem, czy mogę go sparodiować. Z bólem serca patrzę na tych przedstawicieli naszej polityki, których warto byłoby sparodiować, ale nigdy tego nie zrobię, bo przeszkadzają mi warunki fizyczne (choć mamy genialnych charakteryzatorów) lub psychofizyczne. Moją artystyczną porażką jest Zbigniew Ziobro, którego bardzo chciałam sparodiować, ale niestety jest to z jakichś powodów (i nie chodzi o płeć) niemożliwe. „Szymon Majewski Show” otworzył przez aktorką nowe możliwości. Teraz specjalizuje się ona w nieznanym w Polsce gatunku stand-up comedy. To kabaretowa forma estradowa wzorowana na występach komików amerykańskich. W „Jak nie ja, to kto?” teksty satyryczne przeplatają się z piosenkami. Artystka wciela się w różne osobowości, z których jedne zaskakują, inne zastanawiają, ale wszystkie wywołują śmiech… – Dziesięć lat uprawiałam typowo polski kabaret i trochę już z tego wyrosłam. Stand-up comedy to coś pomiędzy kabaretem a monodramem. Zakłada on dialog z widzami, który bywa bardzo poważny. Jest to też forma prowokacyjna, gdzie wszystko może się zdarzyć – podkreśla. Aldona Jankowska ceni rzetelną pracę sceniczną. – Mój podziw wzbudzają artyści, którzy potrafią wyjść na scenę o wymiarach dwa na dwa metry, stanąć naprzeciw mikrofonu – i zaczarować widza. Jak Hanka Bielicka, Irena Kwiatkowska, Jerzy Połomski czy Bogdan Łazuka. To warsztat, pokora wobec widza, profesjonalizm i talent poparty ciężką pracą. Małgorzata Krajewska Aldona Jankowska wystąpi ze swoim programem stand-up comedy pt.: „Jak nie ja, to kto?” 25 listopada o godz. 20.00 w Teatrze Groteska w Krakowie 6 MIASTO KOBIET ■ LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2007 V fotografia KOBIETY PATRZĄ (PRZEZ OBIEKTYW) Nikko i Gutta podczas projektu Podgórzanie Machina Fotografika ma już rok – czy to czujecie? Zaczynacie już stabilnie stać na nogach? Bo pierwsze kroki macie na pewno za sobą. „Miejsce Fotograficzne Machina Fotografika” jako grupa nieformalna rozpoczęło swoją działalność dokładnie 14 września 2006 roku. Do marca 2007 w starej, odnowionej przez nas kuchni w Klubie Lokator, który bezpłatnie użyczył nam miejsca, zorganizowałyśmy 9 wernisaży, dwanaście wykładów z teorii, historii oraz techniki fotografii, cztery spotkania z fotografami połączone z pokazami slajdów i trzy fotoakcje – portrety mieszkańców Krakowa. Było tego sporo i było intensywnie, zatem pierwsze kroki faktycznie Rozmowa z Sylwią „Nikko” Biernacką i Grażyną „Guttą” Makarą – założycielkami krakowskiego Miejsca Fotograficznego Machina Fotografika mamy za sobą, ale do stabilności dużo nam jeszcze brakuje. Szukamy przede wszystkim nowego miejsca. Fotografika było terytorium fotograficznym, do którego przychodzi się nie tylko oglądać fotografie, ale i współuczestniczyć w różnego rodzaju zdarzeniach fotograficznych. W lutym powołałyśmy do życia Fundację Machina Fotografika, co, mamy nadzieję, pomoże nam w rozwinięciu jeszcze ciekawszej działalności. Jakie były Wasze pierwsze kroki? Skąd wziął się pomysł? Pomysł siedział nam w głowach już długo. Przyjaźniłyśmy się i czasami współpracowałyśmy ze sobą. Podczas weekendowego pobytu na „ranczu” Gutty w Brzeźnie, rozmawiałyśmy przy ognisku o tym, co i jak mogłybyśmy razem robić w przyszłości. Miałyśmy masę pomysłów, które zaczęłyśmy sprawdzać w praktyce i – jak widać – nadal to robimy z przyjemnością. Wasze dotychczasowe dokonania jako duetu Machina Fotografika to... A nazwa? MF Machina Fotografika Nazwę „Machina Fotografika” wymyśliłam w 2005 roku otwierając swoją firmę. Po portugalsku oznacza ona po prostu aparat fotograficzny, brzmienie ma cudowne i trochę magiczne. Firma działała tylko rok, ale nazwa pozostała. Zaczęłam sygnować nią ukazujące się w prasie publikacje moich zdjęć, potem zaproponowałam Guttcie, żebyśmy wspólną działalność prowadziły pod tą nazwą. Zgodziła się i tak już pozostało. Dodałyśmy przed Machiną „Miejsce Fotograficzne”, na określenie przestrzeni wystawienniczej, świadomie unikając nazwy „Galeria”. Chciałyśmy, aby Machina 8 MIASTO KOBIET ■ ... cykle. Mamy skłonność do cykli i kilka ich w Machinie powstało. Do tej pory zrealizowałyśmy cztery „Fotodebiuty” czyli spotkania z fotografią debiutantów. „Fotografki – czyli o patrzeniu kobiet” to cykl wystaw, spotkania oraz warsztaty prowadzone przez fotografki z Polski oraz ze świata. Jednym z najważniejszych celów naszej fundacji jest prezentacja, promocja kobiet – artystek zajmujących się fotografią, filmem oraz multimediami jako dziedzinami sztuki. Fotografie Vesny Krajniec-Humpl zostały zaprezentowane w ramach cyklu „Fotografia z Czech”. Wojciech Plewiński przyjął zaproszenie na spotkanie w ramach cyklu „Spotkania z Mistrzami”. Cyklicznie odbywały się też prowadzone przez Martę Miskowiec i cieszące się ogromną popularnością „Lekcje czytania fotografii”, czyli „rozmowy o możliwościach interpretacji obrazu fotograficznego oraz ćwiczenia w oparciu o teksty mistrzów i obrazy, które mówią więcej niż nam się z pozoru wydaje” – jak trafnie opisała to Marta. Jest jeszcze „Technika czyli pierwszy krok do magii”, w ramach której Beata Długosz opowiedziała o fotografii bezkamerowej, „Psychologiczne aspekty fotografii”, które poprowadził Mariusz Makowski oraz wykład Nikko o Sophie Calle w ramach cyklu „Portrety artystek”. Faktycznie jesteśmy uzależnione od cykli... Gdy dostałyśmy zaproszenie na wykład o Sophie Calle oraz prezentacje Machiny przez Gliwicki Dom Fotografii, od razu stworzyłyśmy cykl „Latająca Machina” – czyli Machina w podróży. LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2007 Wasze dziecko, Miejsce Fotograficzne Machina Fotografika, mieściło się w bardzo nietypowym miejscu, do którego wchodziło się przez... okno, a na środku stała piękna stara wanna. Jaka jest historia tego miejsca? Pio Kaliński zaproponował nam korzystanie przez kilka miesięcy z malutkiej przestrzeni w nowej siedzibie jego Klubu Lokator. Wcześniej była tam kuchnia restauracji Domu Norymberskiego. Przestrzeń to bardzo nietypowa i trudna pod względem wystawienniczym, ale dla nas adaptowanie jej było wielką radością. Wszystko wyczyściłyśmy, pomalowałyśmy ściany i okna, na parapetach położyłyśmy szarą, futerkowatą tkaninę, w doniczkach zasadziłyśmy papirusy, a na środku postawiłyśmy integralny przedmiot naszego Miejsca Fotograficznego czyli… wannę. Do każdej wystawy przestrzeń była przez nas specjalnie aranżowana. Do Miejsca Fotograficznego wchodziło się przez okno. Na początku miałyśmy prowizoryczny podest ze skrzynek, ale potem pojawił się podest z prawdziwego zdarzenia, który co prawda zajmował jedną czwartą naszej przestrzeni, ale za to doskonale sprawdzał się na wykładach jako dodatkowe miejsce do siedzenia. Chciałyśmy, żeby Machina Fotografika była miejscem otwartym, bezpretensjonalnym i ciepłym – i mamy wrażenie, że się udało. Teraz jesteśmy na etapie poszukiwania nowego miejsca, w którym na środku na pewno będzie stała wanna – ta sama. Ulubiona akcja MF czyli Gutty i Nikko? Naszymi ulubionymi akcjami są kąpiele w rzece Nidzie i pływanie pod prąd. Robimy wtedy zdjęcia starając się, żeby aparat nie wpadł do wody... Czego możemy się spodziewać z okazji Waszej rocznicy? Kontynuacji działań. Mamy nadzieję ruszyć od połowy listopada z nowymi spotkaniami w ramach cyklu Latająca Machina. A czego Wam życzyć? Nowego, własnego miejsca. Rozmawiała Agnieszka Kozak Grażyna Gutta Makara – Rocznik ‘72. Absolwentka Zarządzania Kulturą Wydziału Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Znana jako fotoreporterka i fotoedytorka Gazety Wyborczej. Od października 2007 pracuje w Tygodniku Powszechnym jako fotoedytorka i fotografka. Sylwia Nikko Biernacka – Rocznik ‘76. Freelancerka. Absolwentka Kulturoznawstwa w Poznaniu. Studentka Instytutu Twórczej Fotografii w Opavie (Czechy). V muzyka KRZYKIEM Kiedy zorientował się Pan, że został obdarzony tak niezwykłym czterooktawowym głosem? Zaczynał Pan od poezji śpiewanej, zwanej dekadę temu „krainą łagodności”. Dlaczego facet z takim głosem sięgnął po tak stonowaną ekspresję? Rzeczywiście, to było dosyć dziwne. Zdecydowanie nie pasowały mi te czarne, wyciągnięte swetry. Próbowałem jednak odnaleźć się w formule soulowej ballady. A ponieważ soul w polskim wykonaniu kojarzył mi się z tekstami banalnymi do bólu, próbowałem połączyć go z poezją. Sądziłem, że dobry tekst sprawi, że soul stanie się na naszym rynku nośną formułą. I nie zaniechałem tych prób do dzisiaj. Na mojej nowej płycie „Dziękuję za miłość” jest piosenka „Sheila”, to właśnie taki mój soul – „czarna” muzyka z tekstem Haliny Poświatowskiej. Wracając do „krainy łagodności”, z czasem nurt ten stracił wiarygodność, swetry za bardzo się wyciągnęły, a rząd dusz przeszedł w inne ręce... To dlatego stanął Pan za mikrofonem rockowego zespołu Zanderhaus? To było wspomnienie młodości. Wtedy fascynował mnie soft-metal i zespoły w rodzaju Bon Jovi czy Def Leppard. Bo miał on niezwykle teatralny charak- Janusz Radek, fot. Radek Polak Od dawna wiedziałem, że mam takie możliwości, ale dopiero z czasem zacząłem je rozszerzać. Momentem przełomowym stało się moje wkroczenie w świat teatru muzycznego, jakieś osiem lat temu. Nie oznacza to, że jestem aktorem. Teatr pomógł mi jedynie odnaleźć odpowiednie środki do wyrażenia siebie. Reszta to, jak mawiał Lenin: „Praca, praca, praca”. wia do swego odbiorcy. Zamiast zapowiadanej płyty z materiałem ze spektaklu „Dom za miastem”, otrzymaliśmy właśnie Pana autorski album „Dziękuję za miłość”. Skąd ta zmiana? Co się odwlecze, to nie uciecze. „Dom za miastem” jest zrobiony, kiedyś ukaże się na płycie DVD. Ale po drodze coś innego zaświtało mi w głowie. Zapragnąłem czegoś lirycznego. Płyta „Dziękuję za miłość”, która zawiera popowe piosenki, to kolejny Pana ukłon w stronę szerszej publiczności. Pierwszym był występ w polskich eliminacjach do festiwalu „Eurowizji” w 2004 roku... „Wykształciuchy”, które pokochały mnie za „Serwus madonna” i „Królową nocy” chciały mnie zlinczować. A mnie zafascynował u Rubika ogromny zmysł melodyczny – ta największa, może nawet jedyna wartość jego muzyki. u Rubika ogromny zmysł melodyczny – ta największa, może nawet jedyna wartość jego muzyki. Zaśpiewałem z nim prawie sto koncertów – to było niezwykłe przeżycie. Myślę, że jego publiczność zainteresuje się moim nowym albumem „Dziękuję za miłość'. No właśnie. Powiedział Pan o nim, że to „inteligentny pop”. Co się kryje za tym enigmatycznym stwierdzeniem? Trafiły nań piosenki spełniające wszystkie warunki, aby stać się popularnymi: melodyjne, zaśpiewane na polską nutę, nowocześnie zaaranżowane i wyprodukowane. Do napisania tekstów zainspirowała Pana podobno twórczość Haliny Poświatowskiej. To prawda. Wiersze Poświatowskiej to teksty nie mające pretensji do bycia poezją. Ona nie nadymała się słowem, pisała z pasją i energią, dotykając bolesnych prawd. To niezwykle wiarygodna i nośna twórczość. Dlatego dała mi impuls do napisania tekstów mówiących o rzeczy najważniejszej: potrzebie kochania i bycia kochanym. W polskim popie śpiewa się o miłości tak, że zęby bolą... ter, te nastroszone włosy, puszyste futra, makijaże. Podobała mi się ta umowność, dzięki której nikt nie traktował horrorowych spektakli Alice’a Coopera czy Ozzy’ego Osbourne’a na serio. To samo próbowaliśmy robić z Zanderhausem. Kiedyś w jednym z wywiadów nazwał Pan siebie „zwierzęciem scenicznym”. To dlatego odnalazł się Pan w końcu w piosence aktorskiej? Teatr pozwolił mi na szeroką interpretację piosenek. Nie wtłaczał w żaden schemat. Umożliwił opowiadanie śpiewanych historii ruchem, mimiką, gestem, kostiumem. Dzięki temu nawiązuje się pełny kontakt z widzem. Co ciekawe, z czasem zauważyłem, że te aktorskie elementy interpretacji piosenki są obecne w różnych estetykach – od rocka do hip hopu – tworząc swoisty kod, język, którym artysta przema- 10 MIASTO KOBIET ■ Podpisałem wtedy umowę z wytwórnią Magic Records i wspólnie postanowiliśmy, że powinienem zaprezentować się jak największemu audytorium. A telewizyjne show stwarzało ku temu idealną okazję. Odłożyłem więc na poźniej adresowane do „wykształciuchów” niszowe projekty „Serwus madonna” i „Królowa nocy”, i pokazałem się w agro-rockowej piosence autorstwa Romualda Lipko i Andrzeja Mogielnickiego. Nie miałem żadnych kompleksów – darłem ryja i zdobyłem piąte miejsce w konkursie. Czy konsekwencją tego kroku był Pana udział w poporatoriach Piotra Rubika? W pewnym sensie tak. „Wykształciuchy”, które pokochały mnie za „Serwus madonna” i „Królową nocy”, chciały mnie za to zlinczować. „Co ty robisz, moherowy berecie!” – słyszałem wokół. A mnie zafascynował LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2007 To fakt. Jedni babrzą się w smutku, niemożności, beznadziei. To przeważnie chłopcy-rockowcy. Nasze piosenkarki idą z kolei w babskie miauczenie, płacz czy wręcz histerię. Takie traktowanie miłości to bujda na resorach. Ja chciałem napisać o miłości prawdziwej – dziękując za to, że ktoś mnie kocha. Bo bardzo głęboko ostatnio tego doświadczyłem, zarówno ze strony moich najbliższych – żony i córki – jak też ze strony moich słuchaczy. Trudniej śpiewa mi się o tym, że ja kogoś kocham. Bo jestem tylko słabym człowiekiem. Czy potrafię więc naprawdę kochać? „Dziękuję za miłość” to pierwsza Pana autorska płyta z prawdziwego zdarzenia. Trzeba było do niej dojrzeć? Oczywiście. Dziś taka forma twórczości właśnie najbardziej mi odpowiada. Już powstaje mój drugi autorski album. Bo tak się zapaliłem do pracy, że napisałem V muzyka Rozmowa z Januszem Radkiem łem tego robić, bo miałem do tych piosenek zbyt mały dystans. W końcu przypomniałem sobie o Mateuszu, z którym współpracowałem przy kilku zbiorowych przedsięwzięciach. Początkowo nie chciał się zgodzić. Nie miał czasu, pracował bowiem nad Zakopowerem i swoim własnym projektem. Ale ponieważ ciągle przysyłałem mu piosenki, w końcu skapitulował. I bardzo zaangażował się w moją płytę. Włożył w nią mnóstwo swojej inwencji. To słychać – w zgrabny sposób połączył akustyczne i elektroniczne brzmienia, uzyskując nowoczesny efekt. Spojrzał na moje piosenki z boku i wymyślił dla nich własny system aranżacyjny. Nie korzystał z żadnej biblioteki sampli. Wymyślał je sam – dmuchał, szurał, trzaskał, nagrywał to, ciął na loopy i wklejał w poszczególne nagrania. Z drugiej strony nie zrezygnował z „żywych” instrumentów. W efekcie podbijają one potęgę brzmienia i łagodzą jego plastikowy charakter. ponad trzydzieści piosenek, a tylko trzynaście trafiło na „Dziękuję za miłość”. Tych najbardziej melodyjnych – bo tak zadecydował Mateusz Pośpieszalski. Dlaczego akurat jego wybrał Pan na producenta? Szukałem kogoś takiego od dwóch lat. Sam nie chcia- Mimo popowej formuły tych piosenek nadal rozpoznajemy w nich Pana niesamowity głos... W prostocie jest smak, tajemnica, emocja. I nie wyklucza ona wyrafinowania melodii. Weźmy choćby utwór „Kiedy u... ukochanie” – to niezwykle trudna do zaśpiewania piosenka. Na jednym oddechu ciągnę w niej długą frazę. Ale to nie popis dla samego popisu. Służy pokazaniu piękna i trudności tej melodii. Czy po serii projektów, w których ukrywał się Pan za swoimi scenicznymi kreacjami, piosenki z „Dziękuję za miłość” odsłaniają wreszcie Pana własne oblicze? Tak – i będzie to widać szczególnie wyraźnie podczas koncertów. Rezygnuję bowiem z kostiumów. Będę śpiewał ubrany tak jak chodzę na co dzień. Oczywiście nie będzie to wywalanie swoich flaków przed publiczność – taka histeria nie jest dla mnie autentyczna. Podobno pierwszym recenzentem Pana piosenek jest żona. Jak zareagowała na „Dziękuję za miłość”? Te utwory bardzo jej się spodobały. Poznała je we wczesnym etapie, kiedy komponowałem je przy pianinie. Stwierdziła, że staną się one bardzo ważne w moim artystycznym życiorysie. I szybko przypisała je do naszego prywatnego życia – bardzo słusznie zresztą. Piosenka „Dobro”, promująca płytę, ma tak zaraźliwy refren, że Pana ośmioletnia córeczka Zuzia, zapewne od razu ją polubiła... To prawda. Stwierdziła, że to najlepsza piosenka na płycie i... wybrała ją na singiel. Zgodziłem się, bo „Dobro” ma tekst zgrabnie sumujący przesłanie albumu – docenienie pozytywnego aspektu miłości. Rozmawiał Paweł Gzyl V muzyka ZIELONE SZKIEŁKO W DWANAŚCIE LAT PÓŹNIEJ Od lewej: Kamil M. Śmiałkowski, Grzegorz Halama (za nim Marek Grabie), Janusz Radek, Aneta Ryncarz (za nią Elżbieta Adamiak), Basia Stępniak-Wilk, Robert Kasprzycki, fot. Instytut Sztuki W iem, że ten tytuł nie brzmi tak dobrze jak dumasowskie „W dwadzieścia lat później”, ale co zrobić? Od 1995 roku upłynęło dopiero dwanaście lat, a właśnie teraz zaproszono mnie na te łamy, bym powspominał dawne dzieje. Oto więc (by utrzymać się w konwencji), ku uciesze i przestrodze zarazem, losy trzech muszkieterów – a w zasadzie nie trzech tylko kilkanaściorga i nie muszkieterów, ale krakowskich piwnicznych artystów… Reszta się zgadza. Zaczęło się od estradowego tworu, który pojawił się na plakatach jako „Radek Kasprzycki”, a składał się w istocie się z dwóch person – Janusza Radka i Roberta Kasprzyckiego. Obaj panowie, bywalcy najróżniejszych festiwali, mieli podobne poczucie humoru i ciąg na śpiewanie najróżniejszych rzeczy, więc zaczęli występować wspólnie. I wszystkim buty spadały, choć na scenę leciały czasem i inne części garderoby. A potem pojawiłem się ja, niczym D’Artagnan, i zacząłem się wokół nich kręcić. Miałem nawet swoją gitarę. I swoje piosenki. Kilka razy nawet z nimi wystąpiłem (o czym dziś już obaj litościwie zapomnieli), bo też tu analogia z muszkieterami się kończy; nie posiadłem analogicznych talentów estradowych czy muzycznych nawet w cząstce. I to, co jeszcze w liceum czy na studiach uchodziło jako „kilka wieczornych autorskich piosenek ułatwiających wytworzenie nastroju prowadzącego do zaawansowanych kontaktów damsko-męskich w zbliżających się godzinach”, to w bezpośrednim sąsiedztwie piosenek Roberta i Janusza było kompromitacją, którą dostrzegałem nawet przy swej wysokiej samoocenie. Ale nie zmieniło to faktu, że jakoś trzymaliśmy się razem. A skoro nie sprawdziłem się scenicznie, to przynajmniej zająłem się organizacją koncertów i (w momentach, gdy Robert się zagapił i udało mi się dorwać do mikrofonu) konferansjerką. Po serii koncertów w klubach studenckich zamarzyliśmy o ustatkowaniu się. Najpierw był klub „Podium” przy ul. Brackiej i cykl „Radek Kasprzycki zapra- 12 MIASTO KOBIET ■ szają”, gdzie czasem sami, a czasem z gośćmi bawiliśmy się wiosną 1995. A potem wybuchło Zielone Szkiełko. Dokładnie w Dzień Dziecka, w czwartek 1 czerwca 1995 r., na małej scence Jazz Rock Cafe przy Sławkowskiej 12. Już pod tą nową nazwą i po oficjalnym połączeniu sił z Basią Stępniak i Szymonem Zychowiczem. Robert czujnie zabronił mi wstępu na podwyższenie, więc ja równie czujnie usiadłem przy stoliku tuż przy scenie i podciągnąłem sobie tam mikrofon, dzięki któremu konferansjerowałem sobie w najlepsze. Tydzień później dołączył do nas Grzegorz Halama i tak wykrystalizował się pierwszy skład. Gdy spojrzeć na te pięć nazwisk, to patrząc przez pryzmat ich artystycznych dorobków trudno dziś zrozumieć, co ich wówczas połączyło. Gdy w ubiegłym miesiącu na inaugurację 43. Studenckiego Festiwalu Piosenki zorganizowaliśmy koncert benefisowy i każdy z nich przyprowadził swoich gości, efekt był nadzwyczaj eklektyczny. Równocześnie, jak przed laty, każdy wykonawca był pełen pasji, artystycznej szczerości i potrafił nawiązać rewelacyjny dialog z publicznością. I dokładnie jak przed laty w Szkiełku, widowni nie raziły totalne zmiany estetyki i gatunków z piosenki na piosenkę. Zaraz po Robercie Kasprzyckim i jego gościach – pełnym energii zespole Carantouhill, równie duże oklaski zebrał Szymon Zychowicz w lirycznej pieśni zaśpiewanej wspólnie z Mirosławem Czyżykiewiczem. Parodia discopolo „Jesienna deprecha” wykonana przez Grzegorza Halamę i Tymona Tymańskiego nie kłóciła się z następującą po niej „Bossanovą z Augustowa” – leciutkim, lirycznym pastiszem Basi Stępniak-Wilk i Andrzeja Poniedzielskiego. A potem był jeszcze rockowy Janusz Radek z Mateuszem Pospieszalskim… Każdy z zielonoszkiełkowców jest dziś w innym miejscu artystycznego horyzontu, ale wtedy, dwanaście lat temu, połączyła ich idea posiadania własnego krakowskiego miejsca, gdzie co tydzień w sympatycznym towarzystwie mogli ulepszać swe interpretacje, testować no- LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2007 we utwory, pogadać i posłuchać. Wszyscy byli jeszcze wówczas przed pierwszymi płytami, w twórczym szale. Nowe pomysły aż wylewały się z nich i bawiliśmy się naprawdę świetnie. Skład szybko się poszerzał o kolejne śpiewające artystki (jakoś więcej się do nas garnęło śpiewających kobiet): Aneta Ryncarz, Dominika Kurdziel, Dzidka Muzolf, Hania Strzebońska, Ania Jurecka z zespołem „Ogrodowe Aleje 11”. Z tygodnia na tydzień wytworzył się trzon grupy akompaniującej z dużym entuzjazmem każdemu, kto chciał: Marek „Smok” Rajss (konga), Tomek Hernik (puzon) czy Adam Zadora (perkusja). Pojawili się też czasem nawet zabawni, sceniczni gadacze: Przemysław Strzałkowski, Marek Grabie, Krzysiek Janicki, Bartłomiej Brede. A jeszcze czasem zaglądali artystyczni przyjaciele i znajomi spoza Krakowa. I tak przez dwa lata. A potem, dziwnie szybko, zaczęliśmy się starzeć, żenić, wychodzić za mąż, wydawać płyty i występować tak dużo, że te czwartkowe wieczory coraz trudniej było zmieścić w kalendarzu. Demontaż zaczął się w tym samym miejscu, w którym kiedyś powstała grupa. Jako pierwszy, w ostatnich dniach 1996 roku, zrezygnował Robert. Siłą rozpędu dociągnęliśmy do wakacji, po drodze zmieniając lokal na „Art-Klub” przy Łobzowskiej. Podczas wakacji następnego roku rozstaliśmy się. Po sympatycznych dwóch sezonach i z mnóstwem świetnych wspomnień. Dziś już wiem, że tak było lepiej. I z perspektywy tych dwunastu lat i ostatniego wspominkowego koncer- Basia Stępniak-Wilk i Andrzej Poniedzielski, fot. Instytut Sztuki tu, który udał się nam bezsprzecznie (bije ze mnie brak skromności, ale TVP1 go rejestrowała i można to sobie organoleptycznie sprawdzić) widzę, że to były piękne dwa lata. A przedsięwzięcie, które zaczerpnęło nazwę z piosenki Roberta Kasprzyckiego – nazwę, która wpisała się w „zieloną” tradycję krakowskich kabaretów (Balonik, Gęś, Szkiełko) – pomogło każdemu z nas doszlifować prawie już wówczas ukształtowaną osobowość. Co owocuje do dziś. Kamil M. Śmiałkowski, www.slowem.pl V muzyka NA FALI Tegoroczny Studencki Festiwal Piosenki w Krakowie zapamiętamy przede wszystkim dzięki konkursowemu zwycięstwu Katarzyny Dąbrowskiej. „Ballada o próżności” w jej wykonaniu zachwyciła jury i publiczność. A niewiele brakowało, by ta warszawska aktorka i piosenkarka nie dotarła do Krakowa. O tym jak to właściwie przypadek zdecydował o jej wygranej – i nie tylko o tym – Katarzyna Dąbrowska opowiedziała „Miastu Kobiet”. Katarzyna Dąbrowska święceń. Przez cztery lata w każdy dzień tygodnia miałam zajęcia od rana do wieczora. Mimo to będę wspominać studia jako najpiękniejszy okres w moim życiu. Był to niezwykle intensywny czas, dużo się działo, spotykałam wielu wspaniałych ludzi. Mam tu także na myśli moich wykładowców i wykładowców gościnnie pracujących na uczelni: Jerzego Radziwiłowicza, Beatę Fudalej, Andrzeja Łapickiego, Annę Seniuk, Jarosława Gajewskiego czy Mariusza Benoit. Pod kierownictwem tego ostatniego wzięłam udział w spektaklu „MP3” prezentowanym w Teatrze Montownia, gdzie po raz pierwszy wykonałam „Balladę o próżności”. Kontynuowała Pani podczas studiów swą przygodę z piosenką? Dlaczego sięgnęła Pani po wspomnianą „Balladę o próżności” Piotra Roguckiego? Przez pierwsze dwa lata nie miałam takiej możliwości. Obowiązywały wtedy na uczelni ostre przepisy, zakazujące studentom występów. Uważano, że zabierają im one cenny czas, który powinni przeznaczać na naukę. Dopiero na trzecim roku wróciłam do śpiewania. Władze uczelni zaproponowały mi wzięcie udziału w międzynarodowym konkursie wokalnym w Petersburgu. To było niezwykłe doświadczenie. Pojechałam tam na tydzień – nie znałam rosyjskiego języka, alfabetu, czułam się jak na księżycu. Wystąpiłam w ramach kategorii „Aktor dramatyczny” i... zdobyłam drugą nagrodę. Kiedy po raz pierwszy zetknęłam się z tą piosenką, miałam wrażenie, jakby zarówno tekst jak i muzyka zostały napisane specjalnie dla mnie. Dlatego wybór był oczywisty. Drugi utwór „Pocałunki” był jej dopełnieniem. To starsza kompozycja autorstwa Zbigniewa Preisnera do słów Wiesława Dymnego, jednak w nowej aranżacji Uli Borkowskiej. Obie piosenki zawierają w sobie historię pewnej kobiety. I to właśnie te dwie konkretne historie sprawiły, że chcę śpiewać te piosenki. Katarzyna Dąbrowska, fot. arch. artystki Jedno i drugie pojawiło się równolegle. Kiedy uczyłam się w liceum ogólnokształcącym w Nidzicy, wybrałam się z przyjaciółmi do miejscowego ośrodka kultury, aby spróbować „pobawić” się w aktorstwo. Śpiewałam już wcześniej, ale jakoś nikt mnie do tego nie zachęcał. Dopiero moja nauczycielka francuskiego zaproponowała mi wzięcie udziału w organizowanym w naszym miasteczku konkursie piosenki francuskiej. Pomysł mi się spodobał, przygotowałam więc dwa utwory. Skąd ta słabość do francuskiej piosenki? To wtedy pomyślała Pani poważniej o aktorstwie? Szczerze mówiąc to bałam się o tym myśleć. Dorastałam w czternastotysięcznym miasteczku, jeszcze nie myślałam o wyrywaniu się w świat. Ale w końcu podjęłam to wyzwanie. Wybrałam warszawską Akademię Teatralną. Przypomniała się Pani Młynarskiemu w Warszawie? Nie, ale zdarzało nam się przypadkowo spotkać. Ostatni raz po finałowym koncercie konkursu „Pamiętajmy o Osieckiej” w zeszłym roku. Później ktoś mi opowiedział, że pan Młynarski siedział akurat niedaleko mojej pani profesor – Zofii Kucówny. Kiedy pojawiłam się na scenie, podobno nastąpiła wymiana zdań: „Ona jest ode mnie”. „Nie, ona jest ode mnie”. Kiedy się o tym dowiedziałam, zrobiło mi się bardzo miło. Zawsze życzyłabym sobie mieć takich „opiekunów”. W tym roku ukończyła Pani Akademię Teatralną. Warto było włożyć wysiłek w te studia? Oczywiście, choć ten typ studiów wymaga wiele po- 14 MIASTO KOBIET ■ Niewiele brakowało, a nie dotarłaby Pani do Krakowa... We wrześniu dostałam etat w warszawskim Teatrze Współczesnym. Obecnie w przygotowaniu jest premiera „Procesu” Kafki, w reżyserii dyrektora tej sceny Macieja Englerta. Ponieważ próby wypadły akurat w dniach, kiedy odbywały się w Krakowie przesłuchania konkursowe, poinformowałam organizatorów, że niestety nie uda mi się dotrzeć na festiwal. W ostatnim momencie odwołano piątkową próbę – dostałam więc szansę pojawienia się w konkursie. Była jednak jeszcze jedna przeszkoda: moja akompaniatorka, Urszula Borkowska, musiała w piątek o godz. 11 wracać do Warszawy. Okazało się jednak, że organizatorzy krakowskiego konkursu z przyczyn technicznych musieli przesunąć rozpoczęcie przesłuchań na godz. 10. Dzięki temu mogłam zaśpiewać w konkursie. Co było w Pani życiu pierwsze: fascynacja aktorstwem czy śpiewaniem? Uczyłam się w liceum francuskiego i język ten mnie zafascynował, podobnie jak współtworzona przezeń kultura. Kiedy wyśpiewałam w konkursie pierwszą nagrodę, wyjechałam nad Sekwanę i tam bliżej poznałam francuską piosenkę. Spodobał mi się oczywiście Brel i Piaf, których znałam wcześniej, ale też ich młodsi następcy, choćby Patricia Kaas. W efekcie z radością wzięłam udział w kolejnym konkursie, tym razem już ogólnopolskim, w Lubinie. I znowu wygrałam. Po ogłoszeniu wyników podszedł do mnie Wojciech Młynarski, który przewodniczył jury i chciał mi zaproponować udział w spektaklu... Kiedy powiedziałam mu, że mam dopiero szesnaście lat i uczę się w drugiej klasie liceum, od razu zmienił ton podkreślając, że muszę najpierw zdać maturę, a potem – koniecznie zdawać na studia aktorskie. nowski, spotkanie z nim zaowocowało zaproszeniem do spektaklu „Dobranoc panowie”, którego premiera odbyła się w sopockim Teatrze Atelier minionego lata. Co więcej – zwycięstwo na przeglądzie sprawiło, że zaproszono mnie do udziału w podobnych imprezach. Pojawiłam się m.in. w Rybniku, gdzie z kolei zakwalifikowałam się na Studencki Festiwal Piosenki. W Polsce zrobiło się o Pani głośno w ubiegłym roku, po zwycięstwie w konkursie piosenki Agnieszki Osieckiej... Zaczęłam się wówczas rozglądać za możliwościami zaistnienia na scenie tzw. „piosenki aktorskiej”. Dziś występy w piwnicach, kabaretach, kawiarniach artystycznych nie zapewniają już takich możliwości jak dawniej. Dlatego postanowiłam wziąć udział w konkursach. Był kwiecień, a pierwszym, który akurat miał się odbyć, był właśnie ten poświęcony piosenkom Osieckiej. Przejrzałam więc jej twórczość, wybrałam odpowiadające mi piosenki i zgłosiłam się do udziału w konkursie. Czy to zwycięstwo otworzyło przed Panią szersze możliwości prezentacji siebie na scenie? Przede wszystkim otworzyło mnie psychicznie. Pomyślałam na serio: „Może rzeczywiście powinnam śpiewać?”. Ponieważ opiekunem konkursu jest Jerzy Sata- LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2007 Rogucki był na festiwalu. Poznaliście się? Tak. Od dawna słyszeliśmy o sobie. W Krakowie otrzymałam od Piotra oficjalną „zgodę” na wykonywanie „Ballady o próżności”. Choć to utwór z okresu jego solowej działalności, ma już rockowy sznyt uzupełniony elementami ludowości, bliski temu, co sam Rogucki robi teraz z Comą. A co z filmem? Pojawiła się Pani już w kilku serialach telewizyjnych... To były małe rólki i epizody. Nie neguję telewizji – praca nad rolą w serialu tez może być ciekawa i twórcza. Jednak chyba to co najpiękniejsze w tym zawodzie to konfrontacja z widzem. Ja stawiam na razie na ten bezpośredni kontakt, a więc na scenę i estradę. Z drugiej strony praca z kamerą to dla mnie wciąż jeszcze coś nieoswojonego, więc jeśli ktoś zaproponuje mi rolę w kinie ucieszę się z nowego wyzwania. Rozmawiał Paweł Gzyl Rozmowa z Magdą Wójcik wokalistką zespołu Goya Zdecydowanie inaczej śpiewasz na „Horyzoncie zdarzeń”. Niemal szepczesz, stwarzając bardzo intymny klimat. Bardzo lubię pracę w studiu. Daje ona możliwość kreowania odpowiedniego nastroju. Dlatego tym razem postawiłam na intymność – szept, chórki, przestrzeń. Dla kontrastu na koncertach pozwalam sobie na większą ekspresję. Nieco przearanżowujemy wówczas utwory tak, aby nie tracąc nic ze swego pierwotnego charakteru zabrzmiały trochę mocniej. To dla mnie szansa na pokazanie innej siebie. Wyspecjalizowaliście się w muzyce o lirycznym nastroju... To prawda. Ale nie wykalkulowaliśmy sobie tego. Początkowo nasze piosenki miały inny charakter – były dynamiczne, energetyczne i taneczne. Taka jest pierwsza płyta Goyi. Potem rozpoczęliśmy muzyczne poszukiwania i zafascynowały nas inne dźwięki. To co dzisiaj robimy wynika z nas w sposób naturalny – właśnie takich dźwięków potrzebujemy. Ale kiedyś nagraliście własną wersję słynnego przeboju Nirvany „Smells Like A Teen Spirit”... Tak, ale na swój własny sposób. Zawsze uważałam, że to wspaniała kompozycja o pięknej melodii. I to pokazaliśmy w naszym wykonaniu. Dla wielu osób było to ogromne zaskoczenie. Ale też wielu się spodobało. Utwór ten gościł aż 21 tygodni na liście przebojów Trójki. Piosenki Goyi są starannie i bogato zaaranżowane. Zwracacie na to szczególną uwagę? Mamy własne studio, w którym możemy pracować bez pośpiechu. Nic nas nie pogania, nie ograniczają nas żadne terminy. Dlatego spokojnie pracujemy Fot. EMI Music Poland Wasza działalność ma bardzo regularny charakter – co dwa lata pojawia się nowa płyta Goyi. Czy rzeczywiście pracujecie w tak uporządkowany sposób? Pracujemy w sposób naturalny. Nagrywamy nowy materiał, a potem promujemy go w mediach i na koncertach. To zajmuje nam około półtora roku. Potem zabieramy się za kolejny album. I wtedy powstają nowe piosenki? Gdy poprzedni album jest już odpowiednio długo na rynku, zaczynamy zbierać pomysły. Piszemy piosenki i chowamy je do szuflady, czyli do komputera. Żeby nie przepadły. Kiedy jest ich odpowiednio dużo, zaczynamy je przeglądać, poprawiać i nagrywać. Czym wyróżniają się nowe utwory z płyty „Horyzont zdarzeń”? Jeszcze nie mam do nich dystansu. Każdy utwór z tej płyty to dla mnie osobna historia. Na pewno nie ma w nich wielkiej rewolucji. Rozwijamy brzmienie wypracowane na dwóch poprzednich krążkach. Nie wytyczamy nowych szlaków. Może ta płyta ma bardziej zaskakujące brzmienie – więcej na niej oddechu i przestrzeni. 16 MIASTO KOBIET ■ Tak jak każdy lubię chować się przed światem. Uciekam od automatyzacji naszego życia, pogoni za fałszywymi wartościami, nadmiarem informacji. No właśnie: wydaje mi się, że śmielej użyliście elektroniki... Nasza formuła muzyczna w ogóle nas nie ogranicza. Tworzymy pod wpływem chwili. Dlatego pozwalamy sobie na wszystko. Za pomocą elektroniki tworzymy nie tylko bity, ale też przestrzenne podkłady. nad każdym utworem. W wielu przypadkach jest tak, że pierwsza wersja nagrania znacznie różni się od tej ostatecznej. Składają się nań pomysły nas trojga – moje, gitarzysty Grzegorza Jędracha i klawiszowca Rafała Gorączkowskiego. Z drugiej strony pozostajecie wierni brzmieniom akustycznym – smyczkom, fortepianowi, gitarze – które dają waszym piosenkom niemal „filmowy” rozmach. W utworze „Zmiany” z „Horyzontu zdarzeń” śpiewasz o tym, jak zmienia się świat wokół nas i my sami w miarę upływu czasu. Goya gra już dwanaście lat. Jak Ty sama zmieniłaś się przez ten czas? To nasz znak rozpoznawczy. Gdyby odjąć mój głos, nasza muzyka miałaby bardzo ilustracyjny charakter. Lubimy takie klimaty i dużo słuchamy muzyki filmowej. Czerpiemy z niej natchnienie. Może kiedyś uda nam się stworzyć prawdziwy soundtrack do jakiegoś obrazu. Wychowałam się w małym mieście, w Krasnymstawie. Dlatego wyniosłam z domu tradycyjne wartości. I mimo, iż dzisiaj mieszkam w Warszawie i pracuję w show-biznesie, niewiele się zmieniłam. Zachowałam pewną naiwność czy wręcz infantylność wewnętrzną, jestem ufna wobec ludzi, staram się pod- LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2007 V muzyka ROZWAŻNA I ROMANTYCZNA trzymać w sobie beztroskę... Mam też dużo pokory. Pozwala mi ona utrzymać odpowiedni dystans do tego, co robię. Z drugiej strony stałam się bardzo świadoma, dokonuję przemyślanych wyborów, potrafię oprzeć się naciskom z zewnątrz, podejmuję suwerenne decyzje. Jesteś introwertyczką? Chyba nie. Za bardzo odsłaniam się przed słuchaczami w piosenkach. Mają one bardzo osobisty charakter. Ale funkcjonowanie w show-biznesie staje się czasem męczące i wtedy świadomie uciekam od niego w swoją prywatność. Jesteś jedną z niewielu polskich gwiazd popu, o której nie jest głośno w plotkarskich mediach. Cała otoczka mojej piosenkarskiej działalności jest dla mnie drugorzędna. Umiem z niej korzystać, ale w odpowiedni sposób. Nigdy nie pojawiam się w takich sytuacjach, które można by wykorzystać przeciwko mnie. Dlatego właściwie pozostaję anonimowa. Nie mam potrzeby epatowania swą prywatnością. Wręcz przeciwnie, chcę ją zachować wyłącznie dla siebie. Tylko dwa razy w całej karierze pojawiłam się na łamach plotkarskich czasopism. Ale były to zupełnie niewinne sprawy. Zarówno ja, jak i moi koledzy, chcemy być postrzegani nie przez pryzmat obyczajowych kontrowersji, ale przez naszą muzykę. Najczęściej poruszasz tematykę miłosną. Czy to wymóg estetyki pop czy świadomy wybór? Najłatwiej mi pisać o emocjach. A ponieważ chcę, aby moje teksty były szczere, opisuję ludzkie uczucia. Ale nie od początku tak było. Gdy zaczynałam pisać teksty, trochę bałam się otworzyć przed słuchaczami, dopiero od płyty „Kawałek po kawałku” odważyłam się pisać o uczuciach: miłości, samotności, tęsknocie, rozterkach. Po prostu dojrzałam do tego. To ważne tematy, dotyczące każdego z nas. Zaskakuje Twój wewnętrzny spokój w odbieraniu tego, co przynosi życie, ten który opisujesz w tytułowej piosence z nowego albumu „Horyzont zdarzeń”. To dlatego, że czuję się spełniona. Od dwunastu lat robię to co kocham i ciągle spotykam się z dobrym odbiorem swej twórczości. Nie oznacza to, że podchodzę do życia biernie. Cały czas staram się je kształtować i walczę o spełnienie swych marzeń. Robię to jednak na własnych warunkach, bez wspinania się po czyichś plecach. To daje spokój sumienia. W piosence „Za szybki świat” stwierdzasz, że współczesny świat „za szybko pędzi”. Skąd ta refleksja? Myślisz, że są dzisiaj jeszcze tacy ludzie, którzy latami czekają na tę jedyną „prawdziwą miłość”, o której śpiewasz w „Oczekiwaniu”? Tę piosenkę zainspirowały moje doświadczenia z Internetem. Zjawisko to fascynuje mnie, ale zarazem przeraża. Sieć daje nieograniczony dostęp do informacji, pozwalając również udawać kogoś, kim się nie jest i wylewać bezkarnie swój jad na innych. Kontakty międzyludzkie poprzez Internet tracą swój osobowy charakter. To bardzo niebezpieczne. Mam wrażenie, że przez to coś cennego przecieka nam przez palce... Jestem tego pewna. Ta piosenka powstała w oparciu o obserwację życia mojej przyjaciółki. Ona nie zadowala się namiastkami – wierzy, że kiedyś spotka osobę, którą pokocha na całe życie. I są też inne takie osoby. Dowiaduję się tego chociażby z... internetowych blogów, na których niektórzy szczerze opisują swe uczucia. Ty już znalazłaś kogoś takiego... W „Dobrych snach” przyznajesz, że lubisz uciekać przed otaczającym Cię światem w kolorowe sny. Skąd taka potrzeba u cieszącej się powodzeniem gwiazdy pop? To prawda. Właściwie ta miłość sama mnie znalazła. Jestem z ukochaną osobą już wiele lat i ciągle jesteśmy bardzo szczęśliwi. Nie uważam się za gwiazdę. Chyba o żadnej piosenkarce w Polsce nie można tak powiedzieć. Gwiazdą jest Madonna. Dlatego tak jak każdy lubię chować się przed światem. Uciekam od automatyzacji naszego życia, pogoni za fałszywymi wartościami, nadmiarem informacji. Znajduję schronienie nie tylko w snach i marzeniach, ale również w swojej twórczości – muzyce i tekstach. Patrzysz w przyszłość bez lęku? Czy często masz ochotę być „sama ze sobą”, jak śpiewasz w piosence „Powrót”? Tak. Cieszę się, że osoba, którą kocham rozumie tę potrzebę i też lubi wyciszyć się i pomilczeć przez jakiś czas. To pozwala mi pobyć we własnym świecie i spojrzeć w głąb siebie. Czy opisujesz w tekstach swe własne przeżycia? Nie, to nie jest mój intymny dziennik. Ponieważ jestem już dojrzałą kobietą, nauczyłam się „wczuwać” w różne emocje. Kiedy słyszę konkretną muzykę, wywołuje ona we mnie uczucia, stanowiące inspirację dla tekstu. Teraz tak. Przed wydaniem płyty „Smak słów” mieliśmy obawy o jej przyjęcie. Zastanawialiśmy się, czy publiczność ją zaakceptuje. Ku naszej radości okazało się, że było zapotrzebowanie na taką romantyczną muzykę. Dlatego pracując nad „Horyzontem zdarzeń” byliśmy już spokojniejsi. Co prawda niektórzy mówili, że na tej płycie nie ma żadnego przeboju, ale nas to zupełnie nie martwiło. Nie staraliśmy się na siłę napisać hitu. Zależało nam na nagraniu pięknej muzyki. I chyba się udało. To, że dokładnie wiemy co jako zespół chcemy robić, sprawia, że z ufnością patrzymy w przyszłość. MIASTO KOBIET Rozmawiał Paweł Gzyl ■ LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2007 17 V edukacja DWIE WSZECHNICE, Akademia 30+, fot. Studio Buzek-Garzyński DWA POKOLENIA Przed wakacjami odnotowaliśmy w „Mieście Kobiet” start Uniwersytetu Dzieci. W październiku ruszyła inna inicjatywa związana z alternatywnymi formami edukacji, tym razem przeznaczona dla dorosłych – Akademia 30+ dy w ciepłą jeszcze jesienną sobotę moja córka – ośmioletnia studentka Uniwersytetu Dzieci – słuchała wykładu o sztuce „Jakiego koloru są drzewa?” ja próbując dotrzymać jej kroku w pędzie do wiedzy, udałam się na pierwszy wykład z cyklu „Mistrzowie kina współczesnego”, przeznaczony dla tych, co przekroczyli trzydziestkę. G Uniwersytet Dzieci Uniwersytet Dzieci zorganizowała fundacja Paideia na wzór podobnych uniwersytetów dziecięcych w Europie. Ten najstarszy i najbardziej znany, w niemieckiej Tybindze, zainaugurował działalność 5 lat temu wykładem „Dlaczego wulkany zieją ogniem”. Natomiast krakowski uniwersytet ruszył 26 maja, zaczynając od wykładu „Zwierzęta mówią nie tylko w wigilię” i wielkiej majówki w obserwatorium astronomicznym, a zainteresowanie taką formą edukacji zaskoczyło nawet samych organizatorów. Pierwszy wykładowca, dr hab. Bartłomiej Dobraczyński, powiedział – Czuję dużą odpowiedzialność, bo takie rzeczy zasiewają ziarno. Wierzę w pracę organiczną, w pracę u podstaw. Wierzę, że dzieci przyjdą na następny wykład, i na kolejny, że zaciekawi je to, co usłyszą, że będą pytać i zaczną czytać książki. Bo to rzecz najważniejsza – żeby czytały. Ludzie dzielą się na takich, którzy książki czytają i którzy nie czytają. Reszta różnic jest nieistotna. Uniwersytet przeznaczony jest dla dzieci w wieku od 7 do 12 lat. Potwierdzeniem studenckiego statusu jest indeks, w którym dzieci gromadzą karty z odbywających się raz w miesiącu wykładów i warsztatów. Wykładowcy (naprawdę dobre nazwiska!) wiedzą jak przyciągnąć uwagę dzieci i sprawić, by poczuły się one potraktowanymi z pełną powagą uczestnikami tego nowatorskiego procesu edukacyjnego. Na przykład w czasie warsztatów z genetyki rozwiązywano kryminalną zagadkę z włosem i jego kodem genetycznym w roli głównej, a na zajęciach z fizyki wyczarowywano tęczę. – W szkole jest sama matma, ortografia, polski. Nie uczymy się o kolorach, nie robimy nic plastycznego. Właściwie bardziej mi się podoba uniwersytet od szkoły – powiedziała po wykładzie o sztuce Olga (8 lat). – Pani była młoda. Mówiła dlaczego drzewa są o określonej porze białe, żółte, zielone, czerwone i pokazywała nam w komputerze różne obrazki. Mieliśmy obrazek z zachodem słońca, i jedna dziewczynka powiedziała, że widać tam oko, moja koleżanka z klasy podniosła rękę i powiedziała, że widać tam góry, na których jaskrzą się gwiazdy, a inny kolega Kuba powiedział, że widzi tam wielką żmiję. A był to zwykły zachód słońca. Pani pokazywała nam jeszcze obrazki, na których były różne kształty, na przykład kaczka z otwartym dziobem, a jak się ją obróciło to wyszedł z tego zając... Tematy wykładów są tak pasjonujące, że żałuję, że wstęp mają tylko dorośli. Było więc już o tym „Dlaczego niektóre ptaki są mieszczuchami?”, wspomniany wykład o sztuce, a w listopadzie oprócz warsztatów teatralnych będzie wykład o religiach monoteistycznych „Dlaczego istnieje wiele religii?”. Akademia 30+ Moje wykłady na Akademii 30+ też zapowiadają się ciekawie, choć nie są aż tak urozmaicone tematycznie. Pierwszy semestr poświęcony jest kinu („Mistrzowie kina współczesnego. Od Hollywood do Chin”), wykłady odbywają dwa razy w miesiącu. – Program tworzony był w oparciu o ankiety, które przeprowadziliśmy na szeroką skalę (przepytaliśmy ponad 600 osób), a także w oparciu o rozmowy z wykładowcami – mówi Anna Wrzesińska z Fundacji dla UJ, która jest współorganizatorem Akademii – W przyszłym semestrze będą wykłady z archeologii, a oprócz 18 MIASTO KOBIET ■ tego prawdopodobnie jeszcze z literatury i z nauk przyrodniczych. W ankietach pytaliśmy też o najmniej pożądane dziedziny Znalazły się w wśród nich: polityka, ekonomia, teologia, chemia i matematyka. Zainteresowanie Akademią 30+ rośnie z wykładu na wykład. Na pierwszym było ponad sto osób, na kolejny, o Almodovarze, zapisało się już ponad 150. Wykład poświęcony twórczości Krzysztofa Krauzego, który wygłosił Prof. Tadeusz Lubelski, był zarazem wykładem o kinie autorskim. Słuchacze mogli obejrzeć fragmenty filmów reżysera (m.in. Gry uliczne, Dług, Mój Nikifor). – Historia filmu polskiego to moja specjalność. Chcę popularyzować polskie kino, także w okresie jego nienajlepszej kondycji, dlatego zaproponowałem wybijającego się, ważnego współczesnego polskiego artystę – wyjaśnił swój wybór prof. Lubelski. Rozpiętość wieku uczestników była duża. Przeważały kobiety, ale i mężczyźni byli dobrze widoczni. Zapytałam kilku studentów, dlaczego przyszli. „Z potrzeby obcowania z ludźmi, którzy mają coś ciekawego do powiedzenia” (Urszula, 48 lat, specjalista technik audiowizualnych), „Czuję czasem taki niepokój, że zajmuję się tylko pracą” (Marta, 48 lat, architekt), „Chciałam rozszerzyć trochę horyzonty, bo jednak rodzina i praca to troszkę za mało, dzieci dorosły, mają swoje zainteresowania, teraz ja chciałabym zrobić coś dla siebie” (Danuta, 52 lata, księgowa). A Elżbieta i Krzysztof (33 i 30 lat), którzy są małżeństwem, postanowili po prostu inaczej niż zwykle spędzić sobotę. Po wykładzie prof. Tadeusz Lubelski powiedział mi – Zauważam, zresztą z przyjemnością, rosnącą dominację kobiet w kulturze. Opowiem anegdotę. Ostatnio byłem na spotkaniu z Olgą Tokarczuk, w związku z promocją jej nowej książki „Bieguni”. Spotkałem także Andrzeja Wajdę. Wychodziliśmy i on mówi: „A zauważył pan, że nas jest kompletna mniejszość?” Ja myślałem, że chodzi o pokoleniowość, bo było rzeczywiście wiele młodych ludzi, a on mówi: „Nie, nie, ja myślę o tym, że mężczyzn było chyba tylko pięciu”. Dziś kobiety się czymś interesują, chcą wyjść poza siebie. Mężczyźni oglądają mecze przy piwie – a i to pewniej przy telewizorze, a nie na stadionach. Aneta Pondo Uniwersytet Dzieci, organizator: Fundacja Paideia, informacje i zapisy: www.ud.edu.pl Akademia 30+, organizator: Fundacja dla UJ oraz Gdańska Fundacja Rozwoju im. A. Mysiora, informacje i zapisy: www.akademia30plus.pl Miasto Kobiet jest patronem medialnym Akademii 30+ LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2007 > WYDARZENIA > KSIĄŻKA Jerzy Turbasa ...ubierając kobietę sukcesu... Przez pięć lat zazdrościłyśmy panom kompetentnego i pięknie wydanego poradnika „ubraniowego” napisanego ze swadą przez Jerzego Turbasę, syna Józefa Turbasy – z TYCH Turbasów… Zazdrość to uczucie ludzkie, lecz męczące – z wdzięcznością i ulgą przyjmujemy więc nowy, damski „ubraniowy kodeks”, który zdejmuje z nas to brzemię. Książka ta znacznie ułatwia rozstrzygnięcie niekończących się wątpliwości dotyczących odpowiedniego stroju. A dzięki dopracowanej szacie graficznej cieszy oko niczym pięknie uszyty kostium. Mimo że mamy tu do czynienia z opracowaniem typu poradnikowego, sposób przekazywania informacji przypomina narrację o charakterze gawędziarskim. Błądzenie w labiryncie tendencji w modzie, płaszczy, kostiumów, umilają czytelnikowi liczne anegdotki i ciekawostki. (Wydawnictwo AA) Fragment książki publikujemy na str. 28 Łucja Kucia Mario Vargas Llosa Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki Ricardo Somocurcio snuje wspomnienia, których osią jest trwające całe życie, fatalne zauroczenie poznaną w dzieciństwie „niegrzeczną dziewczynką”, kobietą o stu twarzach. Miarą czasu są tu kolejne przyjaźnie zawierane przez Ricarda na emigracji, a w tle śledzimy przemiany świata w II połowie XX wieku. Czytelnicy zwabieni pikantnymi szczegółami zawiodą się srodze, bo w gruncie rzeczy nic takiego się tu nie dzieje. Kolejne sceny erotyczne tak naprawdę są do siebie podobne, a największe napięcie nie jest efektem opisu ekscesów, ale raczej relacji z odczuwania najrozmaitszych deficytów. Tym, co naprawdę fascynuje, jest sposób relacjonowania rozwoju i przemian skomplikowanej więzi łączącej głównych bohaterów. Jak to bywa w przypadku kultowych pisarzy, nie ja jedna odczuwam pewien dyskomfort, mówiąc głośno, że nie jest to powieść wybitna. Trudno jednak zaprzeczyć, że zwodzi i kusi czytelnika – czytając, jesteśmy bezbronni niczym Ricardo wobec „niegrzecznej dziewczynki”. (Znak) Łucja Kucia Aleksandra Zdrojewska-Przychodzeń Proza paryska czyli kocham Polskę „Proza paryska... ” jest zabawnym zapisem spostrzeżeń i refleksji z pobytu autorki w Paryżu. Studiując tam i pracując, dzień po dniu rozsmakowuje się w mieście i jego wyjątkowym klimacie. Pisze o tym, co każe jej kochać to miasto, a zarazem nie pozwala tam zostać. O tym, jak smakują rano chrupiące bagietki z dżemem, jak krucha i soczysta jest tam sałata. O nonszalanckich, lekko aroganckich i snobistycznych, a mimo to dających się lubić Francuzach. I o Polakach, jak zwykle tęskniących za domem. Czytałam tę książkę w samolocie do Paryża. Uśmiechałam się do swoich myśli i wspomnień. Wracałam tam po raz kolejny, bo czy się jest turystą czy mieszkańcem tego miasta, trudno mu się oprzeć. (Wydawnictwo Miniatura) Renata Stós-Pacut Wisława Szymborska Miłość szczęśliwa Ta informacja zelektryzuje nie tylko pięknoduchów (czytaj: miłośników poezji) – 26 listopada trafi do księgarń antologia wierszy miłosnych Wisławy Szymborskiej „Miłość szczęśliwa”. Ja mam ją już na biurku. I wiem jedno, kto tak jak Szymborska potrafi pisać o wyeksploatowanym już przez sztukę uczuciu, rzeczywiście zasłużył na Nobla. Inny krakowski poeta, Ryszard Krynicki, który dokonał wyboru wierszy, tak je podsumował w posłowiu: „I każdy dotyka tajemnicy ludzkiego istnienia. W sposób sobie tylko właściwy. Jedyny”. Lektura obowiązkowa. I wymarzony prezent zarazem, na każdą okazję i bez. (Wydawnictwo a5) Ola Przegorzalska > FESTIWALE Festiwal Wyspiański 2007, www.festiwalwyspianski.krakow.pl 16–22.11, Międzynarodowy Festiwal Filmowy Etiuda&Anima, Kino Kijów, al. Krasińskiego 34 i Rotunda, ul. Oleandry 1 > KONCERTY 18.11, Basia Stępniak-Wilk, Bombonierka, Kawiarnia Krzysztofory, ul. Szczepańska 2, g. 20 18.11, Ken Vandermark and Resonance Project – koncert finałowy (Krakowska Jesień Jazzowa), Alchemia, ul. Estery 5, g. 20 21.11, Tymański Yass Ensemble (Krakowska Jesień Jazzowa), Alchemia, ul. Estery 5, g. 20 22.11, Boba Jazz Band, Piwnica pod Baranami, Rynek Główny 27 22.11, Ada Fijał i Kasia Weredyńska, Klub Retro, Feniks, ul. św. Jana 2, g. 20.30 23.11, Coma, Klub Studio, ul. Budryka 4, g. 20 23.11, Hanna Banaszak, Stary Teatr, Duża Scena, ul. Jagiellońska 5, g. 19 23. 11, Cinemon and Ulisses, Cafe Szafe, ul. Felicjanek 10, g. 20 24.11, Ewa Kawka i Adnrzej Martinson, Cafe Szafe, ul. Felicjanek 10, g. 20 24.11, Myslovitz, gość – Tomek Makowiecki, Rotunda, ul. Oleandry 1, g. 20 24.11, Jaga Wrońska, Loch Camelot, ul. św. Tomasza 17, g. 20 24.11, Agnieszka Rosner, Samotna miłość, czyli smut z ciarami, Cafe Pub Godziny, ul. Miodowa 43, g. 20 25.11, XX Lecie Zielonych Żabek; Gaga, Zielone Żabki, Prawda, Blade Loki, Klub Lochness, ul Warszawska 15, g. 19 27.11, Kris Wanders Quartet (Krakowska Jesień Jazzowa), Alchemia, ul. Estery 5, g. 20 28.11, Zaduszki – Wyspiański, Teatr im. J. Słowackiego, pl. św. Ducha 1, godz. 19 28.11, T. LOVE, Rotunda, ul. Oleandry 1, g. 20 28.11, The Car Is On Fire, Klub pod Jaszczurami, Rynek Główny 8, g. 20 28.11, Witold Hronowski Kwintet, Piwnica pod Baranami, Rynek Główny 27 29.11, Janusz Radek, Królowa Nocy, Alchemia, ul. Estery 5, g. 20 29.11, Ludzie estrady – Alosza Awdiejew, Teatr Groteska, ul. Skarbowa 2, g. 19 30.11, Pidżama Porno, Klub Studio, ul. Budryka 4, g. 19 01.12, Hunter, Frontside, Klub Lochness, ul. Warszawska 15, g. 19 02.12, Renata Przemyk, Klub Lochness, ul. Warszawska 15, g. 19 02.12, Magiczny Hollywood czyli firewall music, Filharmonia, ul. Zwierzyniecka 1, g. 17 06.12, RGG TRIO (31. Festiwal Jazz Juniors), Rotunda, ul. Oleandry 1, g. 20 04.12, Piosenkarnia Anny Treter, Dworek Białoprądnicki, ul. Papiernicza 2, g. 19 07.12, Irek Głyk Multidound (31. Festiwal Jazz Juniors), Rotunda, ul. Oleandry 1, g. 20 08.12, Koncert Laureatów Jazz Juniors, gościnnie Aga Zaryan, Rotunda, ul. Oleandry 1, g. 20 08.12, Kat & Roman Kostrzewski, Klub Lochness, ul. Warszawska 15, g. 20 18.12, Świąteczny Koncert Kolęd „Przy wigilijnym stole” – Bogusław Morka, Filharmonia Krakowska, ul. Zwierzyniecka 1, g. 19 09.12, Harlem Gospel Choir, Auditorium Maximum UJ, ul. Krupnicza 35, g. 19 15.12, Hey – 15-lecie zespołu, Klub Studio, ul. Budryka 4, g. 20 15.12, Anna Treter, Teatr Groteska, ul. Skarbowa 2, g. 20 20.12, Laibach, Klub Studio, ul. Budryka 4, g. 20 21.12, Ludzie estrady – Tadeusz Drozda, Teatr Groteska, ul. Skarbowa 2, g. 19.30 > INNE 17.11, Kabaret, Piwnica pod Baranami, Rynek Główny 27, g. 21 23.11, Wysokie obcasy – balet, scena PWST, ul. Straszewskiego 22, g. 18.30 25.11, Kabaret Ani Mru Mru, Kino Kijów, al. Krasińskiego 34, g. 18 i 20 25.11, Aldona Jankowska – Stand up comedy, Teatr Groteska, ul. Skarbowa 2, g. 20 26.11, Kabaret Moralnego Niepokoju, Filharmonia Krakowska, ul. Zwierzyniecka 1, g. 18 i 20 29.11, monodram Sekrety Baronowej, Klub Galeria Przystanek Kobieta, ul. Jagiellońska 12 02.12, Kabareton, Hala TS Wisła, ul. Reymonta 22, g. 17 06.12, Kabaret Marcina Dańca, Kino Kijów, al. Krasińskiego 34, g. 19.15 07.12, Ireneusz Krosny, Kabaretowa scena OF, Teatr Groteska, ul. Skarbowa 2, g. 20 09.12, Świąteczny Stół Pajacyka, www.pajacyk.pl > MUZYKA Katie Melua Pictures Zaledwie dwa albumy wystarczyły tej pięknej Angielce o gruzińskich korzeniach, aby stała się międzynarodową gwiazdą. Było to możliwe, ponieważ Melua wstrzeliła się ze swymi nagraniami w modę na sentymentalne piosenki, śpiewane przez „nudziary” w rodzaju Nory Jones. Jej utwory nie wykraczały jednak nigdy poza popową poprawność. Tak jest i tym razem. „Pictures” to zestaw zaaranżowanych na akustyczne instrumentarium nostalgicznych piosenek, łączących w sobie elementy jazzu, folku, bluesa a nawet reggae. Płyną one spokojnym strumieniem, nie wywołując większych emocji – ani zachwytu, ani irytacji. [4Art] Kasia Cerekwicka Pokój 203 Na swój sukces pracowała długo – od zwycięstwa w „Idolu” w 1997 roku, przez nieudany debiut („Mozaika”) po przebojowego „Feniksa” sprzed dwóch lat. Popularność przyniosły Cerekwickiej popowe piosenki, których największym atutem był jej „murzyński” wokal. Nic więc dziwnego, że „Pokój 203” stanowi jeszcze bardziej radykalny zwrot w stronę „czarnych” brzmień. Większość utworów na płycie to dynamiczne R&B, osadzone na tanecznych bitach. Cerekwicka wypada w tej wersji bardziej przekonująco niż na popowym „Feniksie”. [Sony BMG] Mayra Andrade Navega Sukcesy Cesarii Evory sprawiły, że muzyka z Wysp Zielonego Przylądka trafiła na listy przebojów. Konsekwencją tego faktu było pojawienie się kilku młodych artystów kontynuujących linię wyznaczoną przez nestorkę tamtejszego folkloru. Należy do nich urodziwa Mayra Andrade. Jej debiutancki album „Navega” zawiera dwanaście zgrabnych piosenek, w których mieszają się wpływy różnych kultur – afrykańskiej i latynoskiej, portugalskiej i hiszpańskiej. W efekcie nostalgiczne fado sąsiaduje tu z żarliwym soulem i zmysłową bossanovą. Andrade śpiewa pięknym i czystym głosem, który niesie głębokie emocje, tworząc klimat zamyślenia nad ludzkim losem, uczuciami i namiętnościami. [Sony BMG] Raz Dwa Trzy Młynarski Podobno dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki – Adam Nowak i jego Raz Dwa Trzy postanowili jednak zaryzykować. Choć po ogromnym sukcesie płyty z utworami Agnieszki Osieckiej zarzekali się, że nie sięgną więcej po „cudze” kompozycje, za namową szefów radiowej Trójki wzięli na warsztat twórczość innego mistrza polskiej piosenki – Wojciecha Młynarskiego. I znowu wygrali. Mimo, iż słuchając płyty ciągle ma się z tyłu głowy niezapomniane oryginały, dekonstrukcje dokonane przez zespół Nowaka po prostu zachwycają. Muzykom udało się odcisnąć własne piętno na klasyce rodzimej piosenki. Pomógł im w tym nie tylko talent, ale i poczucie niezależności, nieoglądanie się na muzyczne mody oraz dystans do świata, uwzględniający zarówno ironię, jak i autoironię. [4 Ever Music] Paweł Gzyl > DVD Fraglesi W mieszkaniu starego wynalazcy jest dziura, przez którą można się dostać do tajemniczego podziemnego świata. Gdy jego mieszkańcy hałasują, pies Sprocket bardzo się denerwuje i szczeka jak oszalały. Czy już wiecie, kto mieszka pod domem? Oczywiście Fraglesi! Prócz nich we wspaniałej bajkowej krainie spotkamy rodzinę olbrzymich, niezbyt rozgarniętych Gorgów oraz malutkich Duzersów. Od czasu do czasu głos zabierze też Wszystkowiedząca Stara Wiedźma Ple-ple. Serial Jima Hensona nie tylko dostarcza dobrej zabawy, powodów do śmiechu i wspaniałej muzyki, ale uczy też tolerancji, współdziałania i ciekawości świata Robin z Sherwood Znam mężczyznę, który lata temu, jako dziecko, tak dał się zauroczyć temu serialowi, że ze swym najlepszym przyjacielem z przedszkola miesiącami bawił się wyłącznie w Robin Hooda. Ja z kolei – i moje koleżanki – kochałyśmy się bez pamięci w Michaelu Praedzie, a wszyscy w klasie bezbłędnie potrafili zagwizdać motyw przewodni filmu. Gdy tylko serial pojawiał się na ekranie telewizora, ruch na podwórku zamierał. Co tu dużo mówić: „Robin z Sherwood” to rzecz kultowa… A teraz dla wszystkich, którzy wtedy stracili głowę dla Robin Hooda – gratka nie lada – „Robin z Sherwood” w formie box’ów DVD! Box nr 1 to pierwszych 13 odcinków z Michaelem; nr 2 to kolejna seria – już z jasnowłosym Jasonem Connerym. Doskonały, choć bez wątpienia nostalgiczny prezent gwiazdkowy. Obsługiwałem angielskiego króla Jan Dziecię po latach wychodzi z więzienia i wspomina. A wspomina swą młodość, dni pierwszych erotycznych i finansowych eksperymentów, wspinaczkę po szczeblach kelnerskiej kariery i marzenia o milionach. Życiorys Jana obejmuje lata międzywojnia, hitlerowskiej napaści i komunistycznej Czechosłowacji, ale wielka historia jest tu obecna jedynie pośrednio, jako tajemna siła popychająca bohatera ku takim czy innym prozaicznym działaniom. Przetacza się ona po ludzkich losach podobnie brutalnie jak w Polsce, jednak czeska mentalność narratora sprawia, że cały świat ujęty zostaje w cudzysłów i traci swą groźną ostrość. Jizi Menzel, najbardziej „hrabalowski” reżyser na świecie, od lat ostrzył sobie zęby na ekranizację tej powieści. Ale i sama historia powstania tego filmu mogłaby się stać opowiadaniem Hrabala. Najpierw ekranizacja nie była możliwa, bo napisana w 1971 roku powieść była źle widziana przez ówczesne władze. Tuż po aksamitnej rewolucji czeskie kino przeżywało zapaść finansową, a gdy się odrodziło, sam Hrabal odmawiał sprzedaży praw do książki. Dopiero gdy do rozmów z pisarzem wydelegowano Menzla, udało się zdobyć prawa do ekranizacji. Gdy z braku środków projekt upadł, a prawa do powieści stały się przedmiotem handlu, Menzel na festiwalu w Karlowych Warach publicznie okładał rózgą spekulującego nimi Jiziego Sirotkę. Najwyraźniej kara cielesna pomogła. Po 35 latach od powstania powieści ekranizacja „Obsługiwałem angielskiego króla” trafiła na ekrany w najlepszej możliwej reżyserii. Agata Jałyńska > NOWE MIEJSCA Ancora > restauracja, ul. Dominikańska 3 Tu ani szyld ani wejście nie kłują w oczy. Toteż nikt nie kryje zdziwienia, gdy wszedłszy odkrywa przestronną, z dużym smakiem i wyczuciem urządzoną restaurację na europejskim poziomie. Nie ma też w mieście drugiego takiego lokalu, który oferowałby aż czterysta gatunków win z całego świata. Ich galerię można obejrzeć w obszernych piwnicach. Szef kuchni, który jest równocześnie współwłaścicielem, nie kryje, że stać go na najlepsze surowce. Lansuje kuchnię autorską, nadającą tradycyjnym polskim przepisom nową, lżejszą aranżację. Wie, że to dobry sposób, by przysporzyć wyznawców polskiej kuchni – i sobie. lekkich zestawów śniadaniowych. Warto wpaść choćby tylko na kawę i croissanta. Enso > restauracja & coffee bar ul. Karmelicka 52 Lokal zagarnął nie tylko to, co było kiedyś obszernym mieszkaniem, ale również 300 metrów kw. piwnic pod całą kamienicą. W rezultacie na górze otrzymaliśmy nowoczesną, kameralną restaurację z kuchnią fusion i solidnie zaopatrzonym barem połyskującym wypolerowaną stalą, a na dole – cztery klubowe „jaskinie” z miękkimi kanapami i przytłumionym światłem, sprzyjającym słuchaniu muzyki. Świetne miejsce na lunch w godzinach pracy. Cave > ul. Nadwiślańska 1 Tesoro del mar > restauracja, ul. Józefa 6 Otwartą we wrześniu niedużą, przytulną kawiarnię urządzono tak, iż wygląda, jakby Nazwa tego lokalu mówi wszystko. Rzeczywiście większość karty wypełniają wyrafinowane potrawy z ryb (ot, choćby filet z dorsza zapiekany z rakami na włoskim koprze z pomarańczą). Świeże ryby i inne frutti di mare dostarczane są nie tylko w czwartki, jak do innych restauracji, ale również w poniedziałki. To jedyna w Krakowie restauracja, używająca do gotowania jarzyn urządzenia Spaco jet, dzięki któremu wyglądają one, smakują i pachną jak na ten nadwiślański bulwar przeniesiono ją w całości z któregoś z miasteczek nad Sekwaną. A teraz, niemal na naszych oczach, przeobraża się w restauracyjkę o równie francuskim menu. Tutejsza specjalność to ślimaki (stąd nieformalna nazwa – Ślimakarnia), podawane bez muszli, na cztery sposoby: po włosku, francusku, tajsku i z serem pleśniowym. Otwarty od ósmej lokal musi też rzecz jasna proponować śniadania. I rzeczywiście, jest aż siedem Świąteczny Stół zupełnie świeże. Oficjalne otwarcie odbyło się z hukiem w końcu października. Ola Przegorzalska Pajacyka Pajacyk to nazwa, a zarazem symbol prowadzonego przez Polską Akcję Humanitarną programu dożywiania dzieci w szkołach i świetlicach. W ciągu 9 lat funkcjonowania programu PAH ufundowała prawie 5 milionów posiłków. Jedną z akcji w ramach programu jest Świąteczny Stół Pajacyka. 9 grudnia w wielu krakowskich (a także warszawskich, śląskich, poznańskich i toruńskich) restauracjach, klubach i kawiarniach, zawiśnie plakat informujący, że lokal część dochodów z tego dnia przekaże na program Pajacyk. Pamiętajmy więc, że 9 grudnia wybierając lokal z Pajacykiem na plakacie, możemy mieć nasz maleńki wkład w akcję dożywiania dzieci z najbiedniejszych rodzin. MLEKO felieton Marianna Dembińska D M. Dembińska, fot. M. Dąbrowska po góralsku opadło mnie przeziębienie. Mylę jeszcze klimat Warszawy z weneckim, ubieram się nie zawsze odpowiednio do pogody... no, nie ja jedyna. W walce z gorączką chciała mi pomóc pewna włoska dobra dusza. Grrrr. Mowiłam, tłumaczyłam i wykłócałam się ile miałam sił (a miałam ich niewiele), że na mnie tylko herbatka z rumem działa. Po prostu. No i trza było na swoim postawić. Ale nie! Poddałam się i „leczyłam” mlekiem z grappą. O rezultatach napiszę później, teraz kilka słów o grappie. Dawno, dawno temu w słonecznej Italii destylaty podbijać zaczęły nie tyle stoły ile apteki. Używane były bowiem jako medykamenty. Na stół, już jako likiery, trafiać zaczęły w XVI wieku. A stały się znane nieco bardziej dzięki Michele Savonaroli, padwańskiemu lekarzowi, autorowi pierwszego opublikowanego traktaktu o sposobach produkcji „acquavity”. Savonarola przeszedł do historii nie tyle jako autor owego dokumentu, lecz ze względu na rodzinne koneksje, był bowiem wujem sławnego zakonnika, z którym łączyły go prócz więzów rodzinnych dwie rzeczy: obaj pisali i obaj – o alkoholach! Cóż, genetyki nie da się oszukać… Pierwszą grappę, taką jaką pić można do dziś dnia, wyprodukowano w regionie Friuli już w XV wieku, ale dopiero pod koniec XIX wieku nosić zaczęła tę nazwę. Zresztą nazwa różniła się w zależności od regionu. I tak, na północy mamy grape, graspe, trape, sgnape, a na południu spirito, filu, ferru. Niemałe zamieszanie. Acquavite natomiast pochodzi z łaciny (acqua to woda, vitae to życie). Istnieje jednak inny, bazujący na średniowiecznych dokumentach nurt etymologiczny przypisujący drugą część nazwy nie słowu vitae lecz vitis co oznaczało spiralny wężyk do schładzania destylatu, umieszczony w miedzianym naczyniu z wodą. Dziś włoskie prawo mówi, że grappę produkować można jedynie z vinacci (czyli skórek winogron). Nazywać się może acquavite di vinaccia lub distillato di vinaccia. Jest bezbarwna, ale jeśli ustarzana w dębowych beczkach, to często nabiera złotego lub bursztynowego koloru. Może zawierać od 37,5 do 60 proc. alkoholu (sic!). Wielu producentów win wytwarza lub zleca produkcję grappy z własnym logo. Grappa będąc produktem z winem ściśle powiązanym powstaje regionalnie i często nosi nazwę regionalnych win DOC czy DOCG. Mamy więc Grappę di Amarone, Grappę di Barolo, Grappę di Barbaresco, Grappę di Prosecco, itd. Mamy też…cudo, grappę wartą grzechu, którą ja zdecydowanie mogę polecić. Grappa di Sassicaia. Moja nieukrywana słabość do rodziny Antinorich przypieczętowana została właśnie kieliszeczkiem tejże grappy. Grappy przez duże „G”, której smak – a nie procenciki – uderzają do głowy. To produkt do degustacji, do refleksji, do cieszenia się harmonią smaku i aromatu. Ale grappa (piszę to z żalem) nie doczekała się wielkiego światowego uznania. Może z wyjątkiem tej z wielkich winnic, jak wcześniej wymienione grappy z Amarone, Barolo czy Barbaresco. Jest co prawda eksportowana do wielu krajów, ale nabywcy są w większości (to moje prywatne doświadczenie i zdanie nie poparte żadną statystyką) Włochami, chociażby z dalekiego pochodzenia. Uznawana za alkohol ludzi silnych, raczej niezamożnych i przywiązanych do ziemi, bywa pijana od rana (szczególnie jesienią i zimą – dla rozgrzewki) lub wieczorem na polepszenie snu. Po posiłku służy za digestivo, dolana do kawy zmienia jej nazwę na caffè’ corretto (kawa... poprawiona), a w czasie choroby… No właśnie. Wrócę do mego przeziębienia. Oto włoski (zupełnie na mnie nie działający) sposób na leczenie przeziebienia. Zagotować mleko. Dodać miód i grappę. Wypić. Położyć się i czekać na cud. Z braku rezultatów po godzinie czynności powtórzyć. Po kolejnej godzinie – jeszcze raz. Rano zażyć dwie aspiryny, żeby przeżyć jakoś do wieczora. A wieczorkiem, po powrocie z pracy (bo kto z nas może sobie pozwolić na pozostanie w domu z powodu błahego przeziębienia?!) zrobić sobie gorącą herbatkę z rumem. Efekty gwarantowane. Słowo harcerza! WYBRANE WYDARZENIA W GODZINACH 15.11. 2007 czwartek Beaujolais Nouveau est arrive! – święto młodego wina 17.11.2007 sobota Warsztaty genderowe/gynealogiczne. (organizują Godziny i Fundacja Przestrzeń Kobiet) Start: 12.30. Wstęp bezpłatny. Rezerwacja miejsc. Szczególy na stronie www.godziny.com.pl 24.11.2007 sobota, g. 20.00 Samotna miłość, czyli smut z ciarami. Recital piosenki kabaretowej Agnieszki Roesne- równy. Opr. muzyczne: E. Zawilinski. Cena biletu: 10 zł 30.11.2007 piatek 21.00 „Trzy wiedzmy.” Impreza Andrzejkowa. Wróżby i dobra zabawa. Zapraszamy w przebraniach wiedźm, czarownic, magów... 7.12. 2007 piatek 21.00 Babskie kino. Cz. II. Stworzone przez kobiety. Projekcja filmu „Między słowami” (2003, reż. Sophia Coppola) Zapraszamy! Więcej informacji na stronie www.godziny.com.pl rozrywka KASYNO się odmładza Najstarsze krakowskie (a także polskie) kasyno sieci Casinos Poland, mieszczące się w hotelu Novotel przy ul. Armii Krajowej 11, przeżywa swą drugą młodość. Osiemnastoletni przybytek ruletki, black jacka i „jednorękich bandytów”, po ukończonym w czerwcu totalnym remoncie, jest dziś jak stateczny mężczyzna, który nagle w klubie zrzucił marynarkę, wypuścił na wierzch koszulę i zawiązawszy krawat wokół głowy na kształt indiańskiej przepaski rzucił się w wir zabawy. Kto bywał w innych kasynach, od razu zauważy, że krakowskie odbiega od utartych wyobrażeń. Tutaj nawet sukno na stole do ruletki ma zamiast zielonej, barwę mocno dojrzałej pomarańczy. To jednak nie przeszkadza gościom czuć się tu niczym James Bond w Casino Royal. W tym kasynie nie tylko się grywa. To również miejsce spotkań, koncertów i ogniście zaaranżowanych imprez towarzyskich. W każdą sobotę, jak w wielu innych krakowskich klubach, można w gronie przyjaciół pobawić się przy muzyce, a gdy już w głowie mocniej zaszumi, nawet pogadać z olbrzymim wawelskim smokiem, którego zawieszono nad barem. Wystrój części kasyna to intrygujące puzzle – do jego stworzenia użyto między innymi replik fragmentów różnych mniej lub bardziej znanych krakowskich zabytków. Kto więc potrzebuje zażyć świeżego powietrza, może zrobić sobie przerwę w zabawie, wziąć dorożkę i przejechawszy się po mieście ich tropem urządzić sobie egzamin ze znajomości Krakowa. Ale i na miejscu atrakcji jest więcej. Perełką kasyna jest grota solna, w którą przeobrażono salon dla VIP-ów. Jego ściany przykrywa półtorej tony skrzętnie zebranych po podkrakowskich kopalniach kryształów solnych, w któfot. Andrzej Pisarski rych tańczą okruchy światła. Dla podkreślenia efektu podświetlono je jeszcze pulsującymi diodami, które płynnie zmieniają barwę. Jeśli dodać do tego kryształowy żyrandol, repliki dziewiętnastoletnich mebli i wyśmienitą kawę podawaną na włoskiej porcelanie – mamy prawie kompletny portret tego miejsca. Aby zobaczyć wszystko, trzeba tam po prostu pójść. [ap] V książka …ubierając kobietę sukcesu… Fragment najnowszej książki Jerzego Turbasy, najbardziej znanego krakowskiego projektanta AWANS KOBIETY SUKCESU (…) Z czasem moje klientki awansują, rośnie ich uposażenie, pojawia się własny gabinet. Środki podkreślania kobiecości powinny być dostosowane do reguł wieku. W wieku największej twórczej aktywności zmienia się strategia wyglądu. Młodość sama się obroni, później nad wyglądem trzeba popracować. Gdy zmienia się figura, wzrasta rola ubioru. Musi on być bardziej wyrazisty; winien pojawić się bardziej ozdobny guzik, apaszka, itp. Dotyczy to również dodatków. Biurowy kostium winien podkreślać pełnione stanowisko w firmie. Pozycja szefowej zostaje bardziej uwidoczniona poprzez oryginalniejsze fasony i żywszą fakturę tkanin. Zwiększa się również spektrum kolorystyczne – beże, brąz, odcienie niebieskiego, zielenie, a przy ekstrawertycznej osobowości pojawić się mogą kolory tęczy w wersji krystalicznie czystej. W pracy spędza się wystarczająco dużą część życia, więc warto tej istotnej części poświęcić odpowiednio dużo miejsca w szafie. Na jej wyposażenie warto wydać maksimum. Może to być niezła inwestycja, jeżeli będzie się za nią krył odpowiedni styl. JEJ BASENEM – GARDEROBA Wielka admiratorka elegancji Katherine Hepburn uważała, iż choć dla większości ludzi marzeniem jest domek z basenem, jej basenem zawsze była szafa. Elegancja potrzebuje osobnych mebli, a najlepiej osobnego pomieszczenia połączonego z sypialnią i łazienką – garderoby. To tu przewidziano odpowiednią ilość miejsca dla zasłużonego wytchnienia płaszczy, kostiumów (w szafach nie płytszych niż 60 centymetrów), topów, bluzek i bielizny (półki, szuflady). W świecie meble te nie bez powodu wykonuje się ze sprawdzonego drewna cedrowego o odstraszającym mole zapachu. Cedr dzięki swoim przymiotom dostąpił zaszczytu znalezienia się na fladze Libanu. Odpowiednio wyposażona szafa winna przypominać swoją zapobiegliwością rolls-royce’a. Każdy samochód tej marki wyposażony jest w cztery parasole. Duch aktywności wymaga okryć, które winny sprostać wielu wyzwaniom, więc w garderobie powinno się znaleźć: – kilka kostiumów codziennych, biurowych o niezbyt zobowiązującym charakterze (na lato jaśniejsze), – kostium wizytowy (ciemne tonacje), – kostium koktajlowy, mała czarna, – kostium uroczysty (ozdobna faktura żakietu, spódnica dłuższa, najlepiej o tzw. długości podłogowej), – uniwersalny zestaw sukienek „pod żakiet” o prostym kroju, na mniej formalne okazje, – niepowtarzalna suknia balowa, – peleryna lub ponczo, ewentualnie trencz, – płaszcz przejściowy, wizytowy, zimowy (ten z futerkiem podnosi prestiż). W zależności od wielkości firmy zmieniają się oczekiwania. W dużej zwiększa się liczba spotkań, konferencji, przyjęć. Zwiększeniu musi też ulec ilość garderoby, stosownie do okazji, których liczba wzrasta. Pojawiają się uroczystości na wysokim szczeblu, związane z odbieraniem nagród, obowiązkowe bale. Strategia ubioru ulega zmianie. Już nie wystarcza jeden uniwersalny kostium z zestawem spódnic i spodni oraz uniwersalny płaszcz. Gdy stała klientka zamawia kolejny kostium, wiem, że winien on być o ciekawszym kroju i niebanalnym fasonie, ale w jej stylu. Może to być blezer, kostium asymetryczny lub dwurzędowy. Zestaw 10–15 kostiumów pozwala już nie powtarzać się zbyt często, a za każdym razem podkreślić swoją osobowość i kompetencję. Wiem, że dłuższy żakiet, poniżej linii bioder, bardziej kojarzy się z powagą, krótszy do linii bioder – ze swobodą i otwartością. Te jeszcze krótsze, aż do bolerka włącznie, znakomicie eksponują figurę. Nie tym jednak się kieruję, ale by żakiet był twarzowy i odpowiedni do przeznaczenia. Liczba kostiumów jest uzależniona od potrzeb, choć warto stwierdzić, iż najbardziej użytkowane są te codzienne, i one wymagają odpowiednich mnożników. 28 MIASTO KOBIET ■ LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2007 WARTO PAMIĘTAĆ: 1. Barometr na giełdzie pracy, w miejscach, gdzie zwyczajowo decyduje się o wielkich liczbach wskazuje, że minęły czasy, gdy niezbyt formalny ubiór świadczyć miał o sporej pewności siebie i przekonaniu o własnej wielkości. Formalny ubiór to komunikat odgrywający coraz większą rolę w atmosferze wzrastającej konkurencji i duszącej recesji. 2. Na tym terytorium jedynie kostium kojarzy się z kompetencją i sukcesem. 3. Jeżeli nie ubierzemy się stosownie do okoliczności, nawet najpiękniejszy kostium nas zdegraduje. 4. Na co dzień kostium winien być spokojny w tonie, ale o znakomitym kroju i odszyciu. Nawet na ważnym spotkaniu lepiej uwodzić jego skromnością, niż porażać nadmiarem elegancji. Szyty na miarę, w sposób dyskretny podkreśli właściwe miejsce w hierarchii i uczyni to bardziej przekonywająco, niż produkt z metką znanego projektanta. 5. Nawet wielki Pierre Cardin pomylił się, przewidując koniec kariery krawata w 2000 roku. A męski krawat ma się doskonale, co paniom powinno dać wiele do myślenia... Styl oparty o klasykę nadal najlepiej sprawdza się na wysokich stanowiskach. 6. Największe wrażenie na otoczeniu sprawiają dodatki. Szalenie spokojne, ale powalające swoją klasą. Broń Boże krzykliwe, napastliwe. Zadbana głowa i ręce, w nieskazitelnym stanie elegancka torebka i buty, dyskretna biżuteria wokół szyi i na przegubie dłoni, markowy zegarek zawsze we właściwym gronie zostaną należycie otaksowane i docenione. 7. W ciemnych kolorach kobieta wygląda bardziej serio, w kolorach typu czerwień – staje się postacią dominującą. Faktura w prążki sprawia wrażenie kompetencji, ale te zbyt szerokie są zbyt agresywne i powiększają figurę. 8. Kostium stał się w pracy narzędziem, ale tak jak widelcem, trzeba umieć się nim posługiwać. 9. Subtelną metodę podkreślenia swojego prestiżu staje się szycie na miarę w równie prestiżowej firmie. Nienaganny krój kostiumu i jego perfekcyjne odszycie są sygnałem perfekcyjnego sposobu myślenia i postępowania jego właścicielki. Bardziej przemawiają niż obnoszenie się z kostiumem z metką znanego projektanta. Właściwie dobrany kostium podkreśla kompetencję, ale warto sobie jasno powiedzieć – nigdy jej nie zstąpi, o czym przekonała się pewna dama w nienagannie skrojonym kostiumie, gdy zajechała na halę ciemnym BMW. Podeszła do pykającego fajkę bacy. Zagadała o pogodzie i prowokacyjnie spytała: „A jak powiem, ile się pasie owiec, to dacie mi jedną?“ Baca podrapał się po głowie, ale się zgodził. Wówczas spojrzała w kierunku kierdela i rzekła: „827”, co było prawdą. Kobieta wybrała sobie największą, wówczas baca wycedził: „A jak wom paniusiu powiem, kto wy jesteście, to mi ją oddacie?” Gdy dama wyraziła zgodę, odparł: „Cosik mi się widzi, że jesteście europejskim komisarzem do spraw rolnictwa”. Baca zgadł i trzeba było oddać, co było do oddania. Zaciekawiona jednak trafnością sądu, kobieta zapytała: „Baco, a skąd to wiedzieliście?”: „A, bo paniusiu, wybraliście sobie owczarka”. Tekst i zdjęcia pochodzą z książki „…ubierając kobietę sukcesu…“ Jerzego Turbasy (Wydawnictwo AA) Elegancki „Magazyn” „Magazyn” to miejsce, dzięki któremu moda staje się sposobem na życie. Można tu znaleźć niepowtarzalne modele ubrań. Ale to nie wszystko. Dzięki niemu życie mieszkanek Krakowa staje się po prostu eleganckie. „Magazyn” to limitowane wersje ubrań, wykonane ze szlachetnych materiałów. Każdy projekt ma tylko jedną wersję w każdym rozmiarze. Ale nie to jest w wypadku tego miejsca najważniejsze. Mały sklepik, zagubiony na ulicy św. Tomasza, to po prostu oaza elegancji. Nie ma w sobie nic z zatęchłych, starych, krakowskich wnętrz. Zamiast tego panuje w nim sterylna biel i ascetyczna prostota. Przestrzeń tego sklepu najlepiej oddaje charakter sprzedawanych w nim ubrań. Projektowane przez Lidię Bartnik stroje to klasyka w nowej odsłonie. Ujęte najczęściej w biało-czarne barwy ubrania nawiązują do stylu retro końca lat 50 – tych i początku 60-tych. To właśnie wtedy zabłysnęła gwiazda ikony stylu tamtych czasów – Jacqueline Kennedy. Wyrafinowane w swej prostocie, doskonale skrojone stroje Lidii Bartnik na nowo odkrywają urok i dyskretną elegancję tamtych czasów. Ich największą ozdobą są materiały. Zwiewne, delikatne, niekiedy z nadrukowanymi wzorami, dopełniają całości. Jak podkreslają właścicielki sklepu, Ewa Maciejowska i Lidia Bartnik, moda jest ich największą pasją. Nie tworzą klasycznych kolekcji, które wprowadzają na rynek zimą czy latem. Ich ubrania powstają spontanicznie, z wyobraźni, często dlatego, że zainspirował je kawałek materiału. Dzięki temu życie ich rzeczy nie kończy się razem z końcem sezonu, to prawdziwe dzieła sztuki użytkowej, które nie podlegają dyktaturze mody. ŁUKASZ GAZUR FOTO: MICHAŁ KORTA www.m-magazyn.pl ul. Św. Tomasza 8, Kraków 30 MIASTO KOBIET ■ LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2007 To był jubileusz! Ponad 350 osób zgromadziło się w piątkowy wieczór 12 października w Nova resto bar, by Aryton Aryton 32 MIASTO KOBIET ■ LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2007 Aryton świętować trzecią rocznicę istnienia naszego czasopisma. Impreza „wylałaby się” pewnie na ulicę, gdyby nie jesienna, deszczowa pogoda. Od dziewiętnastej gęstniał tłum zaproszonych gości, których przy wejściu do restauracji witał drink i miętowe czekoladki „After Eight”, a na podwórku przy szatni – nowiutka, mokra od deszczu Honda Civic firmy Wielicar. Wkrótce jedyną wolną przestrzeń w zatłoczonym lokalu stanowił 14-metrowy wybieg dla modelek, czekający na swój czas. Gwiazdami wieczoru były dwie śpiewające aktorki Ada Fijał i Katarzyna Weredyńska, które tuż po dwudziestej zaśpiewały kilka piosenek ze swego najnowszego projektu „Klub Retro”. Potwierdza on tendencję do czerpania inspiracji z muzyki rozrywkowej lat 20. i 30. minionego wieku. Artystki, w specjalnie zaprojektowanych na tę okazję sukienkach Natalii Jaroszewskiej, zaprezentowały najbardziej stylowe evergreeny z tamtych lat (m. in. Seksapil, Tango Milonga, Na pierwszy znak), ale w zaskakującej, nowoczesnej, klubowej aranżacji. Oficjalna premiera „Klubu Retro”, którego Miasto Kobiet jest patronem medialnym, obędzie się pod koniec listopada, równocześnie w Krakowie i Warszawie. A potem zaczęło się wielkie święto mody. Dwanaście modelek, unosząc się ponad zelektryzowaną rozmachem pokazu publicznością, zaprezentowało ponad sto kreacji pięciu firm: Aryton, Caterina, Femini, Michalska Kara oraz Zemełka&Pirowska. Trzy ostatnie to krakowskie duety : znane i zbierające laury Monika Pietrzak-Szlęk i Katarzyna Wilk-Filipowicz (Femini), od trzech lat współpracujące z „Miastem Kobiet” przy stylizacji modowych sesji Agata Zemełka i Anna Pirowska oraz stawiające dopiero pierwsze kroki na rynku mody Gosia Michalska i Anna Kara. Na wybiegu można było zobaczyć najnowsze kolekcje na sezon jesienno-zimowy. Kolorystycznie dominowały wszystkie odcienie szarości, żółAnia Ciupryk /Fashion Color cie i fiolety. W kolekcjach wieczorowych przyciągały spojrzenia doskonałe materiały i niebanalne, niekiedy bardzo odważne, projekty. Modelki z agencji Fashion Color zachwycały nie tylko kreacjami, ale także makijażem wykonanym przez wizażystki ze szkoły makijażu i stylizacji FAM oraz wyrazistymi fryzurami wyczarowanymi przez stylistów klubu fryzjerskiego Maniewski. Michał Bylica Ada Fijał i Kasia Weredyńska Gdy ostatnia modelka zniknęła z wybiegu, przestał on być nareszcie traktowany jak strefa zakazana. Rozluźnieni pod wpływem doskonałej atmosfery, temperatury i panującego ścisku goście zaczęli go obsiadać, słuchając drugiej części koncertu Ady Fijał i Kasi Weredyńskiej. Warto było już teraz zająć dobre miejsca, bo zaraz potem zaczęliśmy losować kilkadziesiąt nagród o wartości od 100 do 2500 zł, ufundowanych dla gości imprezy przez jej sponsorów. Dużym zainteresowaniem cieszył się cały czas bufet, serwujący wino, piwo i kilkanaście rodzajów smacznych przekąsek. Emocjonalnym akcentem na zakończenie oficjalnej części wieczoru był mini-recital Marty Bizoń. – „Miasto Kobiet” kocha artystów – szepnęła do mikrofonu ta znana i lubiana krakowska aktorka, a potem, już jako Marylin Monroe, zaintonowała „Happy birthday to you”, podchwycone przez rozbawioną publiczność. Potem zaczęły się tańce. Uruchomiono też stół do ruletki (Casinos Poland) i choć tego wieczora grano nie o pieniądze a o fanty, obstawiano z zapałem. I tak do drugiej w nocy, gdy umilkła muzyka i wyszli ostatni goście. Goście opuszczali Nova resto bar z hojnymi upominkami od sponsorów. W torebkach zaprojektowanych przez producenta opakowań Orgiami były m. in. miętowe czekoladki After Eight, kosmetyki Bielendy, pachnące mydełka GreenHill, próbki kosmetyków oraz kupon rabatowy wartości 70 zł Instytutu Piękna Dermique i wiele, wiele innych wartościowych upominków i kuponów rabatowych. Caterina Nagrody losowane w czasie imprezy: pakiet: 5 zabiegów mikrodermabrazji i zabieg na ciało Gold Treatment (Instytut Pięna Dermique), pakiet: 3 zaQ-Med i Face&Body Institute), biegi Restylane Vital (Q Aryton), kupon o wartości 250 zł na 4 jedwabne szale (A Femini), naszyjnik i apaszka (M Michalska Kazakupy (F ra), 5 zestawów ekskluzywnych kosmetyków marki Amaris) po 3 zabiegi Oxyjet i Acthyderm (GGarden DIBI (A SPA), mezoterapia bezigłowa (CCentre de la Vision), mezoterapia bezigłowa, masaż na 4 ręce, zabiegi wyszczuMedicor), woda toaletowa Petite plające i karnet fitness (M Lu Lua), 5 par okularów przeciwCherie Annick Goutal (L Mozart Optyk), 2 kupony na usługi słonecznych Excite (M Maniewski), 3 prezenty – niespodzianki od fryzjerskie (M Casinos Poland oraz upominki od Wielicaru. Caterina MIASTO KOBIET ■ Caterina LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2007 33 Magdalena Tracz / Atelier Visage Michalska Kara Michalska Kara Michalska Kara Zemełka & Pirowska Zemełka & Pirowska Zemełka & Pirowska Honda Civic / Wielicar s p o n s o r z y g ł ó w n i : Femini Femini Femini ruletka Casinos Poland Aneta Pondo i Marta Bizoń Katarzyna Nenko / Dermique 3. urodziny Miasta Kobiet zawdzięczają rozmach, z jakim się odbyły ogromnemu wsparciu (finansowemu i nie tylko) naszych sponsorów i partnerów. Bardzo, bardzo dziękujemy! SPONSORZY GŁÓWNI: Dermique, Kraków, ul. Podgórska 34 (Galeria Kazimierz), Wielicar Autoryzowany Dealer Hondy, Wieliczka, ul. Krakowska 21, Centralny Dom Maklerski PEKAO SA, Kraków, ul. Bracka 1A, ul. Szpitalna 15 SPONSOR KONCERTU: Face & Body Institute, Kraków, ul. Piłsudskiego 31/1 SPONSORZY I PARTNERZY: Nestlé Polska, producent czekoladek After Eight, Amaris, Kraków, ul. Floriańska 36, Aryton, Kraków, ul. Mikołajska 2, pl. Mariacki 1, Bielenda, Kraków, ul. Fabryczna 20, Casinos Poland, Kraków, ul. Armii Krajowej 11, Caterina Collection, Kraków, ul. Grodzka 31, Centre de la Vision, Kraków, ul. Długosza 12 , Drukarnia Leyko, Kraków, ul. Romanowicza 11, FAM Policealna Szkoła Makijażu i Stylizacji, Kraków, ul. Nowohucka 44, Fashion Color, Kraków, ul. Zygmunta Augusta 5/4, Femini, Kraków, ul. Huculska 8, Garden SPA, Kraków, ul. Senatorska 26, Klub Fryzjerski Maniewski, Kraków, ul. Rakowicka 11, Medicor, Kraków, ul. Karmelicka 10, MEGA radio taxi (tel. 96-25), Michalska Kara, Kraków, ul. Dietla 46, Mozart Optyk, Kraków, Rynek Główny 13, Mydlarnia Green Hill, Kraków, św. Gertrudy 3 , Nova Resto Bar, Kraków, ul. Estery 18 , Origami opakowania ozdobne, Kraków, ul. Pszona 10, Perfumeria Lu Lua, Kraków, ul. Józefa 22 , Zemełka & Pirowska, Kraków, ul. Moniuszki 24 s p o n s o r z y i p a r t n e r z y : Zdjęcia z pokazu Femini i Cateriny: Dominik Papaj, pozostałe zdjęcia: Jacek Wrzesiński i Marcin Urban / MAI Katarzyna Wilk-Filipowicz Monika Pietrzak-Szlęk / Femini CZAPKI DO PRZEGLĄDU... MARSZ! Trendy P odobno ubiegłoroczna, niemal bezśnieżna zima była anomalią i przeminą lata, zanim uda się powtórzyć ten efekt. fot. Goorin W tym roku, zgodnie z katastroficznymi zapowiedziami telewizyjnych meteorologów, szykujemy się na wyjątkowe mrozy. Bez czapki się nie obejdzie. Masy arktycznego powietrza nie wyrządzą naszym głowom najmniejszych szkód, o ile przestrzegać będziemy kilku zaleceń projektantów mody. Ma być zatem: dużo, ciepło i najlepiej z wełny. Daszki prostuna pewno sklepu Bench&Goorin. ją się coraz bardziej (nawet w bejsbolówkach i truckerJeżeli jednak ktoś jest zdania, że czapka pod każdą kach), ozdoby: przypinki, wstążeczki, hafty, łaty, aplikapostacią wpływa na niego klaustrofobicznie, a „poczapcje – są zdecydowanie kowy” stan włosów i frywidoczne. A wszystkie zury wydaje się nie do te kapelusze, kaszkiety, zaakceptowania – powinien wybrać nauszniki. berety, rastafariańskie Nikt powyżej 12 lat nie czapy, czapki w kratkę, wygląda w nich dobrze, jodełkę, z pomponem choć są jednostki, które i bez – są w tym sezonie duże lub dużo za uważają, że w nauszniduże. Trend over-size kach człowiek prezentupodbił nie tylko nasze je się „miło” i „sympafot. Benetton serca, ale i głowy. tycznie”. Jeżeli zależy ci Czy to na fali pozatem na wizerunku pularności Radia Marydziewczynki, która właja, czy z powodu nieprzemijającej mody na rastafariaśnie opuściła przedszkole – wielki wybór nauszników w kolorach różowym, złotym srebrnym, białym, czarnizm – berety over-size tego sezonu rządzą w niemal wszystkich sklepach. Duże, grubo tkane, w kolorze nym i nakrapianym znajdziesz w sklepach sieci C&A. pięknej butelkowej zieleni znaleźć można w Pepe JeJeśli zaś chcesz wyglądać stylowo, a jednocześnie czuć ans, szare – usztywnione i z pomponem – w H&M. się ciepło i wygodnie – łap za druty lub szukaj babci, Do stylu dżokejskiego idealny będzie kaszkiet – flauktóra szydełkiem wyczarowuje włóczkowe cuda. Wełszowe, miękkie, ciasno otulające głowę czapki z daszkiem. Szukać ich należy fot. Galeria Kawalec-Konieczny w sklepach Mango, Lacoste, Bershka, Promod. Jeśli chodzi o czapki z daszkiem w typie bejsbolowym, należy myśleć przyszłościowo i zaopatrzyć się w model dobrze chroniący uszy. Wykończenie futerkiem – zarówno w męskiej, jak i kobiecej wersji – z pewnością nie zaszkodzi. Pozostają jeszcze kapelusze, patrolówki, fedory z szerokim rondem... Dla każdego coś niana czapa typu „wór na ziemniaki” zapowiada się na ciepłego! Zwolennicy hit sezonu, a zrobienie jej własnoręcznie zapewni nienakryć głowy z małą satysfakcję. (MiSi) charakterem nie ominą V moda V rekreacja NA ZIMOWĄ To, że wielkimi krokami nadchodzi zima, wcale nie oznacza, że musimy popaść w lenistwo i przybrać kilka kilogramów. Wystarczy rozejrzeć się za czymś, co na tych parę miesięcy zastąpi wycieczki rowerowe czy jazdę na rolkach. 38 MIASTO KOBIET ■ Być jak Bruce’a Lee W zimowe wieczory rozgrzać nas mogą gorące rytmy, na przykład salsy, flamenco, latino jazzu czy afro dance. Szczególnie polecamy taniec rodem z kina Bollywood. – Taniec bollywoodzki jest tańcem indyjskim. Układy choreograficzne tworzone są w oparciu o filmy – mówi Marta Nemś z Centrum Tańca Ananda przy ul. Józefa 12 na krakowskim Kazimierzu. – Jest to propozycja adresowana szczególnie do kobiet. Wiek ani predyspozycje nie mają tu znaczenia. Nie trzeba też mieć tanecznego przygotowania. Kursantki uczą się wszystkiego od podstaw. W Centrum Ananda zajęcia z tańca bollywood odbywają się raz w tygodniu. Za miesiąc nauki zapłacimy tu 75 zł. Ubrane w sari uczestniczki kursu wykonują układy taneczne, które nawiązują do tradycyjnej kultury indyjskiej. Choreografia tworzona według filmów bollywoodzkich jest bowiem mieszanką różnorodnych stylów. Oprócz elementów klasycznych tańców indyjskich, takich jak Kanthak czy Kuchipudi, widoczne są też inspiracje współczesnymi formami tańca zachodniego. Odkrywanie w sobie pokładów kobiecości i piękna poprzez plastyczne, płynne ruchy ciała oraz duża dawka pozytywnej energii to powody, dla których warto wybrać właśnie taniec bollywood. Ma on w sobie dużo radości, lekkości i wdzięku, które z pewnością przydadzą się nam po męczącym i stresującym dniu pracy. Zima to także odpowiedni czas, by zadbać o swoje bezpieczeństwo, zwłaszcza, że już po południu robi się ciemno. Dlaczego więc nie skorzystać z kursu samoobrony? Od kilku lat Polki mają szansę poznać WenDo. W Polsce pracuje zaledwie szesnaście trenerek, które uczą tej sztuki. LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2007 rys. eliza luty Biodra w ruch – To nie jest zwykły kurs – tłumaczy trenerka Maria Mierzyńska. – Uczymy nie tylko podstawowych metod obrony, ale i asertywności. Dzięki niej kobieta może zmniejszyć ryzyko, że zostanie zaatakowana. Na kursie kobiety dowiadują się, jak się obronić zarówno przed atakiem fizycznym, jak i psychicznym. Uczestniczkom zajęć pomaga się m.in. wzmocnić poczucie własnej wartości, nauczyć przełamywać poczucie wstydu czy rozwiązywać konflikty. Najbliższe dwa 12-godzinne kursy WenDo odbędą się w Krakowie 17 i 18 listopada oraz 8 i 9 grudnia. Ale to tylko wstęp. – Te spotkania to „wędka” – mówi Maria Mierzyńska. – Kobiety, którym te zajęcia się spodobają, będą mogły po- NUDĘ Ruszajmy się! głębiać zdobyte umiejętności co tydzień, podczas półtoragodzinnych spotkań. Jak przyznaje trenerka, na kursach spotykają się kilkunastoletnie dziewczęta i panie, które przekroczyły już wiek emerytalny. – To takie spotkanie pokoleń – śmieje się Maria Mierzyńska. Koszt dwudniowego kursu to 170 złotych, a później za udział w każdym półtoragodzinnym spotkaniu trzeba zapłacić 20 złotych. Zapisać się i uzyskać więcej informacji można na stronie www.wendo.org.pl. By czuć się bezpieczniej ciemną nocą na ulicy można spróbować też innych technik. Choćby zapisać się na ju jutsu, taekwon-do, czy capoeirę będącą połączeniem walki z tańcem. Fitness czy wspinaczka? Coraz więcej propozycji dla kobiet mają kluby fitness. Między takimi zajęciami jak fatburning, step czy funk można znaleźć tu i ówdzie aqua aerobik, czyli ćwiczenia w wodzie. – To zajęcia bezpieczne – mówi instruktorka aerobiku Justyna Włodarczyk. – Nie obciążają stawów, a mięśnie masowane są przez wodę. Wysiłku podczas aqua aerobiku prawie się nie odczuwa. Zapisać może się każda kobieta, bez względu na wiek i kondycję. Ćwiczenia uspokajają i pozwalają w szybkim tempie zrzucić zbędne kilogramy. Aqua aerobik polecany jest także przyszłym mamom. Gimnastyka w wodzie dostępna jest w wielu sportowych centrach, m.in. w Fitstyl, Cascada, na basenie Herbewo, YMCA, a także w Gym and Beauty Fitness Club w Parku Wodnym. Ceny kształtują się w przedziale 20 – 30 złotych za godzinę zajęć. O sylwetkę możemy również zadbać, rzucając wyzwanie ściance wspinaczkowej. – Zajęcia na ścianie rozwijają wszystkie partie mięśni, poprawiając kondycję i samopoczucie – argumentuje Piotr Suder, instruktor z Centrum Wspinaczkowego Reni-Sport przy ul. Czepca 11 w Krakowie. – Wspomagają również rehabilitację. Zanim jednak zaczniemy trenować na ściance, warto wziąć udział w szkoleniu z podstaw asekuracji i wspinania. Później możemy się już wspinać – samodzielnie lub z osobą towarzyszącą. Jeśli ktoś nie czuje się pewnie, może też skorzystać z pomocy instruktora. Sprzęt, czyli uprząż, jest udostępniany na miejscu. Atutem ścianki jest to, że można z niej korzystać zarówno rano, jak i późnym wieczorem. Bilety jednorazowe kosztują zwykle 7 – 15 zł (ulgowe) i 9 – 18 zł (normalne). Można również wykupić karnet. W niektórych godzinach zdarzają się zniżki, Przewidziane są też wejścia gratisowe dla pociech wspinających się rodziców. Wspinaczka na ściance może być dobrym wstępem do wiosennego kursu wspinaczki skałkowej. Aby uprawiać ten sport warto zapisać się do sekcji wspinaczkowej i zdecydować na regularne treningi. To świetny sposób na budowanie pewności siebie i rozwijanie umiejętności współpracy w grupie. Dzięki ogólnorozwojowym ćwiczeniom poprawia się formę i koordynację ruchową. Ciekawe propozycje zajęć dla kobiet można znaleźć m.in. na terenie Centrum Wspinaczkowego „Hutnik” przy ul. Ptaszyckiego 4. Mają tu cykl zajęć „Kobiet na ściany!” opracowany specjalnie dla płci pięknej. Niestety, na sezon zimowy CW „Hutnik” zostanie zamknięte, ale warto przypomnieć sobie to miejsce, gdy tylko znów się ociepli. Kula i duże z pianą Kobiety, które chcą połączyć sport z rozrywką, powinny też spróbować kręgli. W Krakowie można w nie zagrać m.in. w Fantasy Park w centrum handlowym Plaza oraz w Jazz Klubie przy ul. Kamiennej. Przy grze wskazane są towarzyskie pogawędki i kufel piwa lub grzańca. Najtaniej jest w ciągu tygodnia do godziny 17, najdrożej w weekendowe wieczory. Ceny kształtują się między 30 i 75 złotych za godzinę korzystania z toru. To tylko niektóre z propozycji, jakie można znaleźć w mieście w środku zimy. Nie zaszkodzi jednak pamiętać, że zimowe dyscypliny sportowe to przede wszystkim narty, sanki, łyżwy i lepienie bałwana… Emilia Fajkowska i Karolina Kelman Face&Body Institute ul. J. Piłsudskiego 36/1, tel. 012 430 18 81 www.faceandbodyinstitute.pl PIĘKNO JEST WE MNIE G dy polska jesień zaczyna wybierać kolory z palety coraz chłodniejszych szarości, chętniej wybiegamy myślą do atmosfery przedświątecznych przygotowań. Aby jednak ma- giczne chwile składania życzeń najbliższym były znowu prawdziwą przyjemnością, już teraz zadbajmy o harmonię ciała i duszy. Poszukajmy w sobie wewnętrznego piękna, które nas wzmocni i rozświetli. W poszukiwaniach tych wesprze nas umiejętnie Face & Body Institute. Wzbogacił on dotychczasową ofertę o cykliczne spotkania z aktywnymi, spełnionymi kobietami, które swoją pasją, wiedzą i doświadczeniem chętnie dzielą się z innymi. Na spotkaniach będziemy mogły porozmawiać o problemach z takich dziedzin jak rozwój osobisty czy kobieca seksualność. Od października Instytut prowadzi też zajęcia Kundalini Jogi. Joga to system jakby skrojony na potrzeby kobiet. Rozwija fizycznie, odpręża i otwiera drzwi do życia w harmonii. Dzięki niej ciało zyskuje grację i wdzięk, a twarz i oczy zapalają się wewnętrznym światłem. Na poziomie fizjologicznym joga między innymi reguluje i stymuluje układ hormonalny; na poziomie psychicznym pozwala odrzucić stare wzorce i zapomnieć o cierpieniach, które utrudniają przeżywanie tego, co tu i teraz. Kundalini Joga jest systemem świadomych ćwiczeń dla ludzi w każdym wieku i o różnych możliwościach psychofizycznych. Na stałe wpisały się w działalność Instytutu profesjonalne warsztaty wizażu i stylizacji pod nazwą Magiczna podróż z kolorem w przeobrażenie, które uczą, jak eksponować indywidualne piękno każdej kobiety. Warto pamiętać, że łatwiej nam zaakceptować swój wygląd, jeśli cieszy nas stan naszej cery nie tylko po, ale również przed nałożeniem makijażu. Każda z nas dysponuje oryginalnymi 40 MIASTO KOBIET ■ LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2007 atutami urody – warsztaty uczą, jak je podkreślić w trakcie 5-minutowego makijażu dziennego. Pokazują też tajniki zmysłowego makijażu wieczorowego. W końcu, jeśli jesteśmy zadowolone ze swojego wyglądu – promieniejemy, uśmiechamy się i łatwiej przychodzi nam załatwianie wielu codziennych spraw, prawda? Jednak, aby twarz nabrała blasku, warto przede wszystkim zadbać o oczy – z niewielką pomocą medycyny estetycznej szybko odzyskają swój naturalny blask. Gdy pracujemy przy komputerze, mięśnie wokół nich kurczą się ze zmęczenia. Mrużymy wówczas oczy sprawiając, że wyglądamy na zmęczone i starsze. Wstrzyknięcie botoxu rozluźnia skurczone mięśnie. Oczy otwierają się szerzej, a zmarszczki wokół nich i na czole znikają – a wszystko to w sposób bezpieczny, odwracalny i zupełnie niechirurgiczny. Działanie pierwszej dawki botoxu utrzymuje się zwykle około czterech miesięcy, następne działają coraz dłużej. A co zrobić, by skorygować kształt brwi? Niewielka ilość wypełniacza (Restylane Perlane) uniesie i ukształtuje ich zewnętrzny obrys, eksponując przy okazji wyraz oczu. Jest to również sposób na ciemne kręgi pod oczami i smutną bruzdkę od wewnętrznego kącika oka ku nosowi, zwaną „dolina łez”. Restylane Perlane, wstrzyknięty ostrożnie w okolice oczu, wypełni zagłębienia i usunie cienie, poprawiając także te na pozór niemożliwe do usunięcia defekty urody. Oczy zyskają też na blasku, jeśli nieco poprawimy dolną oprawę oczu. Wstrzyknięcie w górną część policzków Volumy firmy Corneal przywróci im młody kształt i uwydatni kości policzkowe. A skóra powiek? Może się okazać cienka i pokryta drobnymi zmarszczkami. Wówczas w sukurs przychodzi Radiolase – najnowsza metoda liftingująca, wykorzystująca promieniowanie radiowe. Podobnie jak Titan ogrzewa delikatnie skórę, która w odpowiedzi kurczy się, odzyskując właściwa grubość, jędrność i elastyczność. Najlepsze efekty uzyskuje się po sześciu sesjach w tygodniowych odstępach. Życzymy Czytelniczkom, by magiczny czas świąt, przyjęć i radości był pełen blasku i ciepła. Także tego, które wydobywa się z nas samych. V uroda KRYSZTAŁOWE SPA testujemy 44 MIASTO KOBIET ■ fot. Babor W podziemiach hotelu Sympozjum przy ulicy Kobierzyńskiej działa od niedawna Kryształowe SPA – idealne miejsce, by odpocząć od zgiełku miasta. W ofercie tego SPA, któremu patronują luksusowe marki Babor oraz Living Dimension, znajdziemy zarówno pojedyncze zabiegi, jak i propozycje serii zabiegów całodziennych. Wszystkie kosmetyki używane w Kryształowym SPA oparte są na naturalnych, starannie wyselekcjonowanych składnikach, takich jak zioła, wyciągi z roślin i owoców, czy naturalne glinki i błota. Już sama wizyta w Kryształowym SPA niesie spokój i odprężenie. Wyłożone elegancką tapetą pomieszczenia przypominają luksusowy salon lub buduar. Jest ciepło, a w powietrzu wyczuwa się zapach odprężających olejków do aromaterapii. Już od wejścia towarzyszy mi muzyka Mozarta, która później niepostrzeżenie zmienia się w kojący szum morskich fal. W całym SPA charakterystycznym elementem wystroju są kryształowe żyrandole, w rozbłyskach rozpraszające ciepłe, przytłumione światło. Rytuał piękna, który mnie tu czeka, jest niezwykły. Na samym początku dostaję do wąchania trzy napary z ziół: z rozmarynu, szałwii i melisy cytrynowej. To test. Zioła, które będą pachnieć najbardziej dla mnie zachęcająco podpowiedzą, czego najbardziej potrzeba mnie i mojej skórze. Okazuje się, że podświadomie wybrałam szałwię. Tym samym potwierdziło się to, co już wiedziałam, że najbardziej potrzebuję pobudzenia i oczyszczenia skóry. Od tej pory szałwia będzie towarzyszyć różnym zabiegom. Wypiję z niej herbatę, będę miała masaż oliwny z szałwią, a jej lekko pobudzający zapach będzie się cały czas unosił w pomieszczeniu. Kosmetyczka radzi mi wybrać pakiet „Wulkaniczna wyspa”, w którego zakres wchodzi Volcanic Mineral Treatment, czyli zabieg ujędrniający i demineralizujący na twarz i ciało, Beautiful Hands – zabieg uelastyczniający i intensywnie nawilżający skórę dłoni, oraz Beautyful Feet – maska i masaż na stopy. Od pierwszej chwili wszystkie kosmetyki dobierane są pod kątem potrzeb mojej skóry. Fantastyczny efekt wulkanicznej glinki, której najpierw używa się jako peelingu, a potem jako maski na całe ciało, wzmacniany jest specjalnymi balsamami i masażem. Kosmetyczka określa stan skóry mojej twarzy i na każdą partię – na linię T, na szyję i na resztę twarzy – nakłada inną maskę. Tłumaczy, że zmiany cywilizacyjne spowodowały, iż nie ma już kobiet o jednym, określonym typie skóry. Zazwyczaj każda z nas ma dwa lub trzy typy, z których każdy wymaga innego rodzaju pielęgnacji… Podczas gdy moje ciało wchłania odżywcze substancje, kosmetyczka masuje mi dłonie i stopy, a potem nakłada na nie maskę. To właśnie taki masaż odpręża najbardziej. Z gabinetu wychodzę niezwykle zrelaksowana, z gładką, dogłębnie odżywioną skórą całego ciała. W pakiecie całodniowym przysługuje mi jeszcze sauna i basen. Są dwie sauny w Kryształowym SPA, sucha i parowa, i z obydwu jest dostęp do baseniku z zimną wodą oraz do pokoju relaksacyjnego. Basen w Kryształowym SPA, choć niewielki, jest urokliwy: nastrojowe światło, piękne, kolorowe, szklane naczynia na obrzeżach i relaksujące jacuzzi sprawiają, że oto mamy miejsce idealne na odpoczynek lub... romantyczny wypad. Zwłaszcza, że Kryształowe SPA dysponuje również kuszącymi ofertami dla panów. Całodniowe pakiety „Wulkaniczna wyspa”, „Azjatycki relaks” z masażem kamieniami czy „Rozkosz cesarzowej” na bazie kosmetyków z kawiorem, możemy też potraktować jako idealny prezent. Warto to rozważyć, bo przecież najbliższe miesiące nie poskąpią nam okazji do obdarowywania tych, których kochamy. Agnieszka Kozak > Kryształowe SPA (Hotel Sympozjum), ul. Kobierzyńska 47, Cena pakietu Wulkaniczna Wyspa 350 zł (w cenie sauna, jaccuzi, basen) LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2007 testujemy GORĄCZKA ZŁOTA Czy jest ktoś kto nie lubi prezentów? Nawet ci, którzy skrupulatnie i z rozmysłem podejmują wszystkie ważne lub mniej ważne decyzje, lubią zostać czasem zaskoczeni. Mnie zaskoczył prezent jakim był zabieg w Medicorze. Przyzwyczaiłam się do tego, że dostaję albo „coś ładnego” albo „coś praktycznego”, ale żeby dostać... przyjemność? Pobiegłam zatem do Medi- fot. Medicor coru, żeby jej doświadczyć. life Spa Oceana. Nigdy nie korzystałam z takiego urządzenia, więc mam trochę obaw – bardziej ufam umiejętnościom człowieka niż maszyny. Pewnie nie ja jedna, bo pani Ludmiła dokładnie opowiada, co będzie się ze mną działo. Sprawdza, jaka temperatura wody będzie dla mnie najodpowiedniejsza i jaka temperatura sauny sprawi mi największą przyjemność. Czy aby bicze szkockie – czyli naprzemiennie ciepłe i zimne strumienie wody – nie budzą moich zastrzeżeń. Aromaterapia połączona z koloroterapią mają mnie odprężyć, ale i tak co jakiś czas dyskretnie zagląda do mnie kosmetyczka, żeby sprawdzić, czy wszystko przebiega bez zakłóceń. Mam poczucie, że ktoś nade mną czuwa, więc mogę trochę „odpłynąć”. Na koniec prysznic Vichy prawie całkiem spłukuje ze mnie resztki maski. Po programie w kapsule moje ciało przygotowane jest do kolejnych etapów zabiegu. Znowu dostaję podgrzane ręczniki i kolejną parę świeżych stringów. Wskakuję na ciepłą leżankę (nie muszę się wysilać, bo pani Ludmiła obniża ją do poziomu, który umożliwia ułożenie się bez wysiłku) i znowu „odpływam”, bo teraz kosmetyczka wmasowuje we mnie koncentrat o wysokim stężeniu złota koloidalnego, ekstraktu z kawioru i silnie nawilżającego kompleksu z brunatnych alg. Na zakończenie zabiegu otrzymuję masaż na kaszmirowej masce do ciała. Kto nie był nigdy na profesjonalnym masażu, nie jest w stanie wyobrazić sobie, ile potrafią ręce dobrego masażysty. Tym bardziej, że każda część ciała po wymasowaniu otulona zostaje w podgrzany i pachnący ręcznik. Leżę tak owinięta niczym noworodek w pieluchy i mogę spokojnie nic nie robić, sycąc się błogością, w którą przez cały czas coraz głębiej się zapadam. To już koniec. Tylko jak teraz tak po prostu wstać, pobiec do samochodu i wrócić do codziennych obowiązków? Otrząsnąć się z wrażenia, że nie muszę się sama o siebie troszczyć? Ale wychodzę i mam świetne samopoczucie. A także głębokie przekonanie, że jeszcze nieraz tu wrócę. A może i ja też zrobię komuś prezent w postaci takiego zabiegu? Może na Gwiazdkę, albo przed sylwestrem? Ale najlepiej bez powodu, bo przecież takie prezenty cieszą najbardziej. A tak na marginesie: nie pamiętam już, kiedy spałam tak dobrze jak po mojej Gorączce Złota. Renata Stós-Pacut d początku czułam, że w tym miejscu mogę spokojnie i bez obaw poddać się wszystkiemu, co zostanie mi zaproponowane. Dostałam jednorazowe stringi, pantofle i pachnący szlafrok. Podłoga okazała się podgrzewana i przyjemnie cieplutka, a leżanka sterylna. Na początek peeling z trzciny cukrowej połączony z masażem. Ostry, a mimo to przyjemny. Każdy ruch dłoni pani Ludmiły, która wykonuje zabieg, pozwala mi małymi kroczkami wchodzić w błogi nastrój i przekonanie, że tu nikt się nie śpieszy, bo przecież to mój czas relaksu. Stojąc pod prysznicem, gdzie zmywam resztki preparatu, zastanawiam się, czy resztę zabiegu będę musiała spędzić w mokrych stringach. Ale gdzież tam, dostaję nowe, świeże. Wycieram się cieplutkim ręcznikiem i już mogę się cieszyć następnym etapem, jakim jest masaż na masce „Gorączka złota”. Ma ona za zadanie odtruć skórę, pobudzić krążenie krwi, dotlenić komórki, poprawić przemianę materii, uzupełnić minerały, a przy tym głęboko zrelaksować. Żeby wzmocnić działanie maski przechodzę na 30 minut do kapsuły Derma- O > Medicor, ul. Karmelicka 10, tel. 012 430 12 14 Cena zabiegu Gorączka Złota – 290 zł MIASTO KOBIET ■ LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2007 V uroda LE PREMIER Le Premier City SPA&Wellness to bardzo miejska przestrzeń nie tylko z nazwy. Miejsce wpisu- niesiona ampułka, a przez następny kwadrans kosmetyczka wykonywała masaż drenujący, w czasie którego moja skóra wchłonęła ogromne ilości kremu dając wyraźnie do zrozumienia, że jest przesuszona. Po masażu, miałam pół godziny na relaks z maską nałożoną na twarz, szyję i dekolt. Dodatkowo zaproponowano mi w tym czasie intensywnie regenerującą maskę Excel Therapy na okolice oczu oraz parafinę na dłonie. Jeszcze tylko emulsja nawilżająca – i już mogę iść. Chociaż nie, to jeszcze nie koniec. Zanim wyszłam, fryzjerka wymyOlimpia Ajakaiye, fot. Le Premier je się w charakter i industrialną bryłę nowoczesnego biurowca Buma Square Business Park. Po wejściu do budynku – który jest jak miasto w mieście, z bankiem, pocztą, restauracją, kliniką medyczną – uderza przestrzeń i stylistyczna oszczędność. Łatwo mi sobie wyobrazić, że pracownicy kilkudziesięciu firm wynajmujących lokale w tym biurowcu zaraz po pracy (a może niektórzy i w przerwie) wyskakują z garniturów, by w Le Premier popływać, poprzerzucać w siłowni ciężary lub w kapsule SPA pozbyć się całodziennego stresu. Ulokowany na parterze biurowca kompleks Le Premier to (uwaga, lista będzie długa): basen, kameralna siłownia, sala fitness, gabinet masażu leczniczego, salon fryzjerski, dwa solaria, 4 gabinety kosmetyczne, gabinet do pedicure’u, stanowisko do manicure’u. W części SPA dominują subtelne beże, złamana biel, ecru. Jest czysto, sterylnie i nowocześnie. SPA nastawione jest na zabiegi manualne, dlatego sprzęt ograniczono do minimum (jest m. in. kapsuła SPA i urządzenie do mikrodermabrazji). Bogata jest za to gama masaży oraz zabiegów na twarz i ciało dwóch uznanych firm: francuskiej Thalgo i hiszpańskiej Germanie de Capuccini. Ponieważ za oknem szalał wiatr i zaczęły się pierwsze przymrozki, kosmetyczka, która się mną zaopiekowała, zaproponowała zabieg Whitencare na twarz. Jego celem jest zabezpieczenie, zwłaszcza wrażliwej skóry, przed niekorzystnymi warunkami atmosferycznymi, między innymi przed działaniem promieni słonecznych, zanieczyszczeniami powietrza i nagłymi skokami temperatur. Dodatkowo rozjaśnia on i wyrównuje koloryt skóry. Preparaty z serii Whitencare zawierają kwas askorbinowy, który po zmianie w witaminę C działa na wolne rodniki i pobudza syntezę kolagenu. Na skórę, przygotowaną do zabiegu peelingiem kawitacyjnym, została na- testujemy ła mi i wymodelowała włosy. Przy skorzystaniu z usług o wartości powyżej 150 zł jeden z wybranych zabiegów: modelowanie włosów, regulacja brwi z henną, parafina na dłonie lub solarium, jest bezpłatny. Aneta Pondo > Le Premier City SPA&Wellness, ul. Wadowicka 6, tel. tel. 012 268-84-65 Ceny: Whitencare 190 zł, Excel Therapy Eye Contour Mask 120 zł PIĘKNO ZACZYNA SIĘ OD... DERMIQUE Whitencare czas 1h 20min, cena 190 zł polecamy Peeling migdałowy czas zabiegu 1h, cena 150 zł W delikatny sposób głęboko odmładza skórę, w widoczny sposób poprawiając jej koloryt. Efekt rewitalizacji jest natychmiastowy. Skóra staje się jedwabiście gładka, świetlista, spójna i nawilżona. Zabieg zalecany jest dla osób o skórze trądzikowej, podrażnionej, pozbawionej blasku, o nieregularnej pigmentacji. Jest też dobrze przyjmowany przez skórę bardzo delikatną i wrażliwą. Może być wykonywany bezpośrednio przed i po solarium. To zabieg z witaminą C dla skóry w każdym wieku, szczególnie polecany podczas zimy. Doskonale robi cerze gwałtowanie reagującej na zmiany temperatur (couperosis). Warto o nim pomyśleć również przed szczególnymi okazjami, gdy zależy nam, by skóra zyskała jednolity koloryt i świetlistość. Zabieg ten, zwiększając tolerancję skóry, przeciwdziała uczuleniom oraz ogólnie chroni skórę przed zanieczyszczeniami i wolnymi rodnikami. Zabieg pielęgnacyjny na okolice oczu czas trwania 1h, cena 70 zł Zabieg ten wykonuje się preparatami francuskiej firmy Esthederm Paris. Wygładza on zmarszczki w okolicach oczu, a składa się na niego oczyszczanie okolic oczu, nakładanie płatków z witaminą A oraz relaksujący masaż. W cenie zabiegu jest także henna brwi i rzęs oraz regulacja brwi. Sun Soul czas zabiegu 1 h, cena 120 zł To zabieg na bazie przeciwzmarszczkowego kremu samoopalającego, nadający skórze ciepły, śniady koloryt, a przy okazji również nawilżający ją i ujędrniający. Rozpoczyna go oczyszczanie skóry twarzy i peeling owocowy. Na kolejne 20 minut nałożona zostaje maska odżywcza. Dopiero później rozprowadzany jest po skórze preparat samoopalający, a twarz poddawana jest peelingowi. Ostatni etap to nałożenie serum przeciwzmarszkowego i wmasowanie kremu Sun Soul. przed WIELKIM WYJŚCIEM POPROSILIŚMY CZTERY WIZAŻYSTKI O PROPOZYCJE MAKIJAŻU, KTÓRY MÓGŁBY STAĆ SIĘ DLA CZYTELNICZEK MIASTA KOBIET INSPIRACJĄ PRZED WIELKIM WYJŚCIEM rzęsy do nieba LUIZA LENARTOWICZ / SZKOŁA WIZAŻYSTÓW Za pomocą trzech eyelinerów: srebrnego, brązowego i czarnego malujemy „rzęsy” na dolnej powiece. Oczy należy utrzymać w tonacji naturalnej, stosując połączenie opalizujących Sparkli, aplikowanych na powiece ruchomej i matowej poświaty w kolorze róży pustyni, umiejscowionej w zagłębieniu powieki. Powiekę wewnętrzną akcentujemy kredką brązową i czerwoną śliwką, a czarnym, płynnym eyelinerem z precyzyjnym pędzelkiem zagęszczamy i przedłużamy krawędź rzęs, wyciągając do góry w dwie długości. Usta mogą być beżoworóżowe lub przybrać zabarwienie delikatnego, połyskującego karmelu z mlekiem. Korzystamy z błyszczyków o smaku czekolady, na policzki stosujemy róż o podobnej tonacji, odpowiednio dopasowany do koloru ust. To ekskluzywne i ekscytujące połączenie ma w sobie elegancję, klasykę i ekscentryczność. Luiza Lenartowicz jest znaną wizażystką i stylistką makijażu artystycznego. Zaprezentowany makijaż wykonuje w Krakowie Magdalena Lubaszka (ul. Krupnicza 7, tel. 502 931 010) – absolwentka Berlińskiej Szkoły Wizażystów Luizy Lenartowicz & Stagecolor Cosmetics. 52 MIASTO KOBIET ■ LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2007 makijaż: Luiza Lenartowicz fot. Simon Vollmeyer modelka: Agata Baranowska makijaż wykonano kosmetykami Stagecolor fiolet dla odważnych ANNA CIUPRYK / FASHION COLOR W makijażu uwagę najbardziej przykuwają oczy i to na nich warto się skupić, wykorzystując niebywale modny w tym sezonie fiolet. Kilka odcieni fioletu i lila położyłam szeroką plamą, jakbym pociągnęła szerokim pędzlem po płótnie, mocno wyjeżdżając poza kontur oka. Smaczków dodają delikatne muśnięcia jasnożółtego cienia oraz naturalnego koloru matowe usta. Ten bardzo prosty i efektowny zabieg sprawia, że makijaż będzie postrzegany jako odważny i wyjątkowy. Jeżeli nie lubimy fioletu, możemy go zamienić na odcienie granatu i indygo lub na klasyczną czerń. Cienie mogą połyskiwać niewielkimi drobinkami brokatu, natomiast twarz i usta powinny być matowe. Należy pamiętać, by dobrze pociągnąć rzęsy tuszem, który je wydłuży i pogrubi lub pokusić się o doklejenie sztucznych rzęs. Przygotowując modelki do sesji lub pokazów mody bardzo lubię spektakularny efekt, osiągany przy pomocy prostych zabiegów i sztuczek techniki make-up. Jednak wykonując makijaż na specjalne życzenie klientek pamiętam, że każda z nas jest niepowtarzalna; aby swobodnie się bawić i czarować swoją kobiecością musimy się w makijażu po prostu dobrze czuć. makijaż: Anna Ciupryk fot. Anna Ciupryk modelka: Magdalena Nitoń Anna Ciupryk jest wizażystką i właścicielką agencji modelek i modeli Fashion Color (ul. Zygmunta Augusta 5/4, tel. 012/ 429 15 80, www. fashioncolor). Jej firma zajmuje się także organizacją castingów, sesji fotograficznych oraz pokazów mody. Agencja Fashion Color przygotowywała między innymi tegoroczne wybory Miss Małopolski (w maju) oraz pokaz mody na 3. urodziny Miasta Kobiet (w październiku) MIASTO KOBIET ■ LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2007 53 złoto w brokacie MAGDALENA TRACZ/ ATELEIR VISAGE Na twarz zastosowałam podkład i puder z mieniącymi się drobinkami, co efektownie ją rozświetliło. Taki efekt to jeden z dominujących trendów zimowo-sylwestrowych makijaży. Co do oczu, to do prostej i eleganckiej kreacji będzie świetnie pasuje bogaty, brokatowy, rozświetlony makijaż, niemal zastępujący biżuterię. Właśnie na oczy położyłam silny akcent. Zaproponowałam mocno roztarte cienie (kość słoniowa, złoto, brąz, stare złoto i dodatek złotawej, błyszczącej zieleni dla podkreślenia koloru oczu modelki – a wszystko to przetarte ze sobą, jak w makijażach w stylu smooky eyes), oraz roztarte, czarno-zielone kreski na górnej i dolnej powiece. Wszystko przyprószone satynowymi cieniami, o eleganckim i subtelnym połysku. Jako element wzmacniający dodałam brokatu w kolorach złota, bieli oraz ciemnego brązu, który podkreśla też mocno przyciemnione kąciki oczu. Rzęsy są mocno zaakcentowane czarną maskarą – zostały lekko przedłużone i fantazyjnie zagęszczone kępkami. Usta tylko delikatnie podkreśliłam naturalnego koloru błyszczykiem. Efekt – zmysłowy makijaż glamour z lekką nutką retro dla kobiet ceniących ponadczasową elegancję. makijaż: Magdalena Tracz fot. Marcin Urban, www.mai.pl modelka: Małgorzata Krzysica makijaż wykonano kosmetykami KRYOLAN 54 MIASTO KOBIET ■ LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2007 Magdalena Tracz, wizażystka i stylistka, jest właścicielką Atelier Visage (ul. Kremerowska 9, tel. 012 633 63 36, www. ateliervisage. com), które specjalizuje się w profesjonalnym makijażu, stylizacji i kreowaniu wizerunku. Firma prowadzi także szkolenia z wizażu. sekrety czarnego oka JUSTYNA DUDA / WYŻSZA SZKOŁA MAKIJAŻU I KREACJI WIZERUNKU FAM Dominującą tendencją w obecnym i nadchodzącym sezonie jest czarne oko. Moda narzuca czerń uzyskiwaną za pomocą kredki-khol. Sekret pięknego spojrzenia to zdrowa i wypoczęta cera, dlatego makijaż zaczynamy od ukrycia wszelkich niedoskonałości karnacji, cieni pod oczami. W tym celu nakładamy podkład pędzlem w niewielkich ilościach, dodając go stopniowo (nie może być go za dużo) i zachowując transparencję. Widoczny na zdjęciu podkład wykonany został kosmetykami MAC face and body, a następnie dokładnie przypudrowany pudrem transparentnym marki MAC. Makijaż oka rozpoczynamy od pokrycia górnej powieki czarnym cieniem, następnie czarną kredką-khol wyczerniamy zewnętrzny i wewnętrzny kontur oka, nadając czerni dodatkowej głębi kreską eyelinera. Ostatni akord to maskara, dokładnie rozprowadzona na rzęsach. Usta wystarczy musnąć błyszczykiem, a kości policzkowe wymodelować różem (intense 02 Chanel). Efekt pięknego spojrzenia gwarantowany! Justyna Duda jest uczennicą Wyższej Szkoły Makijażu i Kreacji Wizerunku FAM w Nicei. FAM to międzynarodowa sieć szkół charakteryzacji, wizażu i kreacji wizerunku z siedzibami: we Francji w Nicei (4 avenue de Verdun, tel. 033 4 89 92 68 09), w Warszawie (ul. Senatorska 38, tel. 022 827 73 87) i Krakowie (ul. Nowohucka 44, tel. 012 686 14 06). Szkoły kształcą w zawodzie: charakteryzator, wizażysta, stylista (film, teatr, telewizja, efekty specjalne, moda, fotografia) www.fammakeup com makijaż: Justyna Duda fot. Natalia Młodzikowska modelka: agencja Enjoy Models Nicea MIASTO KOBIET ■ LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2007 55 URODA DO POPRAWKI Kiedy mówi się o chirurgii plastycznej, nie sposób nie zauważyć pewnej schizofrenii. Z jednej strony mamy telewizyjne produkcje pokazujące, jak wiele potrafi zmienić skalpel, a z drugiej złośliwe uwagi dotyczące na przykład czasu rozpadu foliowych woreczków i różnych części ciała Cher. Skąd taki rozdźwięk? Otóż zarówno jedno jak i drugie mieści się w kategorii „ciekawego tematu”. Radykalną ingerencję w wygląd zewnętrzny można skomentować dwojako: pokazać, jak z szarej myszki zrobić królową nocy lub totalnie to skrytykować – no bo przecież sztuczne piersi, zrobiony nos, naciągnięta skóra, czyli igranie z naturą. Czy można określić profil psychologiczny pańskich pacjentek? Nie! Każda jest inna, każda pojawia się u mnie z innego powodu. Jedne mają rzeczywisty i widoczny mankament urody, który można i trzeba poprawić; inne jedynie źle siebie oceniają, mając zaburzone postrzeganie samych siebie. Krąży taki pogląd, że piersi chcą sobie powiększyć młode dziewczyny, by imponować otoczeniu, zwłaszcza męskiemu. Tymczasem przeciętna pacjentka przychodząca do mojego gabinetu z takim zamiarem to kobieta w wieku 25 – 40 lat, najczęściej matka jednego lub dwójki dzieci, która chce, by jej piersi wyglądały jak przed ciążą, miały rozmiar B lub C, były proporcjonalne i wyglądały naturalnie. A więc kobiety z problemem to jedna grupa, a kobiety, którym się wydaje, że mają problem, to druga. Czy w obu wypadkach postępuje Pan tak samo? W pierwszym przypadku sprawa jest jasna. Pacjentka ma widoczny defekt, który obniża jakość jej życia, a ja mogę go usunąć. Jeżeli natomiast przewiduję, że efekt zabiegu będzie niewielki, a pacjentka spodziewa się po nim znacznie więcej, staram się ją zniechęcić. Jeśli jednak ktoś długo żyje z myślą o problemie i marzy o jego rozwiązaniu, jest to bardzo trudne. Czasami przychodzi ktoś, kto ma bardzo odstające uszy i wydaje się, że to mógłby być jego problemem, a tymczasem okazuje się, że nie może już patrzeć na swój nos, który jest tylko trochę niedoskonały. Każdy widzi siebie inaczej. A liposukcja – ten cudowny sposób na odchudzanie; czy to rzeczywiście zamiennik diety? Są pacjentki, które myślą, że jest to bezwysiłkowy sposób na szczupłą sylwetkę. To błąd. Dobrym kandydatem do liposukcji jest osoba szczupła, mająca jednak w jakimś miejscu nadmiar tkanki tłuszczowej, której nie da się usunąć w żaden inny sposób. Na przykład nadmiar tłuszczu na brzuchu przy – podkreślam – szczupłej sylwetce. W takim zakresie liposukcja przynosi dobre efekty. Natomiast jako metoda odchudzania nie sprawdza się. Odsysając dwa lub trzy litry tłuszczu, bo o takim rzędzie wielkości mówimy, możemy zmniejszyć masę ciała o półtora kilograma. Dla osoby ważącej 80 kg i chcącej osiągnąć wagę 55 kg nie jest to żadna zmiana. Zdarza mi się odmawiać wykonania liposukcji jeśli widzę, że pacjent oczekuje, iż w ten sposób się odchudzi. Jakie zabiegi wykonuje Pan najczęściej? Zgłaszają się do mnie przede wszystkim młode kobiety, więc największą część zabiegów stanowi powiększanie piersi. Niebagatelny jest też odsetek korekcji małżowin usznych, trochę zabiegów liposukcji. Jest oczywiście grupa pacjentów, którzy nie akceptują swojego wyglądu i źle się z nim czują z powodu postępującego starzenia. Wtedy mówimy o zabiegach korekcji powiek i brwi oraz liftingu, ale te zabiegi wykonuję rzadziej. Przychodzą do Pana mężczyźni? Tak. Oczywiście jest ich zdecydowanie mniej, choć w wypadku zabiegów korekcji uszu czy nosa stanowią praktycznie połowę. Jeśli chodzi o zabiegi usuwające skutki starzenia się, panowie są nadal w wyraźnej mniejszości. To jednak powoli ulega zmianie i być może już wkrótce co trzecim pacjentem, jaki zjawi się u mnie z takimi problemami, będzie właśnie mężczyzna. Można całe życie wyglądać młodo? 56 MIASTO KOBIET ■ LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2007 V uroda Rozmowa z dr. Tomaszem Kasprzykiem, specjalistą chirurgii plastycznej, właścicielem Prywatnej Kliniki Chirurgii Plastycznej Art&Med Można. Znamy takie przypadki, jak choćby wspomniana już Cher. Wszystko zależy od genów, dbałości o siebie, warunków środowiskowych. Codzienne zabiegi pielęgnacyjne, dieta, ćwiczenia, wizyty w gabinecie kosmetycznym pozwalają na zachowanie młodego wyglądu. Nie oznacza to jednak – co wielu próbuje nam wmówić – że można wyglądać jak dwudziestolatka w wielu lat pięćdziesięciu. Tak się nie da. Czy poza względami estetycznymi bywają wskazania medyczne do wykonania zabiegu z zakresu chirurgii estetycznej? Naturalnie! Na przykład opadnięte powieki, gdy nadmiar skóry zasłania pole widzenia i uniemożliwia pełne otwarcia oczu, lub zbyt duże piersi powodujące zniekształcenia kręgosłupa albo obojczyków, albo niedrożność przewodów nosowych powodująca problemy z oddychaniem… Czy w takich wypadkach zabiegi są refundowane przez NFZ? Nie wiem jak jest obecnie, bo nie mam kontaktu z NFZ, ale moim zdaniem w pewnych wypadkach tak powinno być. Ogromne piersi u młodziutkiej dziewczyny, odstające uszy u wrażliwego dziecka – to przypadki, w których wielką rolę gra aspekt psychologiczny. Takie względy powinny wskazywać na możliwość refundacji zabiegu. Niestety nie potrafię powiedzieć, czy w naszym systemie finansowania opieki zdrowotnej pogląd ten ma zastosowanie. Miewa Pan pacjentki, które po pierwszym zabiegu decydują się na kolejne? Tak. Gdy po pierwszym razie efekty są dobre, kusi je, żeby zrobić coś jeszcze. Jedni chcą mieć najnowszy telewizor, inni wyjechać na egzotyczne wakacje, a są i tacy, którzy chcą młodziej i atrakcyjniej wyglądać, bo daje im to większą pewność siebie, lepsze poruszanie się w codzienności. To kwestia upodobań. Telewizory wymieniamy, po jednych wakacjach jedziemy na kolejne, a jak długo możemy się cieszyć efektami zabiegów? Czas utrzymywania się efektów jest różny, najczęściej 5 – 7 lat, ale przecież nie sposób powiedzieć, jak wyglądalibyśmy po tych pięciu czy siedmiu latach, gdyby zabiegu nie dokonano. Zabiegi oczywiście można powtarzać, choć nie bez ograniczeń, ale lifting można wykonać dwa, trzy razy w ciągu życia. Co oprócz braku pieniędzy może być przeciwwskazaniem do zabiegów? To samo, co w innych zabiegach operacyjnych, podejmowanych w znieczuleniu ogólnym: zły ogólny stan zdrowia, problemy z nieleczonym nadciśnieniem, zaburzenia krzepnięcia krwi, rozmaite infekcje, nieleczone choroby tarczycy. A więc ryzyko powikłań istnieje. Preeti Agrawal , niezwykła kobieta i znakomita lekarz ginekolog poprowadzi w Krakowie dwudniowe szkolenie pod tytułem „Dieta ajurwedyjska w warunkach polskich. Wpływ stresu na skórę”. Agrawal, która hołduje zasadom medycyny holistycznej i pracuje w oparciu o indywidualnie dobraną dietę, dała się już poznać w Krakowie w czasie kongresów LNE & spa. W swojej pracy łączy medycynę naturalną, psychosomatyczną i Ajurwedę. Jest autorką książek: „Kobieta i natura”, „Odkrywamy macierzyństwo”, „Menopauza – mity i rzeczywistość”. Prowadzi fundację „Kobieta i natura” www.kobietainatura.pl. Zajęcia odbędą się 24 i 25 listopada w Centrum Kosmetyki i Medycyny Estetycznej MEDICOR, ul. Karmelicka 10. Koszt udziału w warsztatach 320 zł. Zgłoszenia: [email protected] lub 042/661 63 30 Nikt nie mówi, że nie. To może być reakcja alergiczna na leki stosowane do znieczulenia, krwawienie, infekcja, rozejście się rany, zaburzenia czucia w operowanej okolicy – czyli powikłania wspólne dla wszystkich zabiegów. Jak często występują? Nie da się tego określić. Zdarzają się, a pacjent podpisując zgodę na operację musi mieć tego pełną świadomość. Jak radzi sobie Pan w sytuacji, kiedy pacjent po zabiegu ogląda efekt i mówi: „Ależ nie, nie tak miało to wygladać!” W zasadzie nie zdarzyła mi się taka sytuacja. Najważniejsze jest, by pacjent miał świadomość, czego może się po zabiegu spodziewać. Trzeba mu tak długo tłumaczyć, aż dokładnie zrozumie co można osiągnąć. Zdjęcia innych pacjentów przed i po operacji, uświadamienie, że przy liftingu nie wszystkie zmarszczki można usunąć, to dobre metody. Oczywiście są pacjenci, do których nie docierają żadne argumenty, ale takich nie powinno się operować. Czy zdarza się, że po zabiegu powiększenia piersi pacjentka ma problem z akceptacją implantu, ale taką czysto psychiczną? Bardzo rzadko, ale tak. Zdarzają się kobiety, które nie są w stanie zaakceptować obecności implantu w swej piersi. Wtedy oczywiście można go usunąć... Efekt wizualny odkłada się wtedy na bok, bo chodzi o przywrócenie komfortu psychicznego. Najdziwniejszy Pański pacjent? Nie wiem czy to dziwne, ale miałem kiedyś pacjenta, który przyszedł zoperować sobie odstające uszy. Nie mogłem dostrzec tego defektu. Okazało się, że małżowiny ma przyklejone do głowy klejem – „kropelką”. Czy zaryzykuje Pan prognozę, co czeka nas w chirurgii plastycznej w przyszłości? Ostatnio czytałem, że komórki macierzyste będą mogły być wszczepiane do piersi i spowoduje to ich powiększenie bez implantów. Myślę, że to możliwe. Kto wie, może uda się spowodować, że tak jak płazom odrastać nam będzie odcięty palec, stopa czy dłoń. Być może wymyślimy doskonalsze środki przeciwstarzeniowe, wprowadzimy terapię genową i w ogóle wyeliminujemy skalpel. To ciągle bardziej fikcja niż rzeczywistość, ale cały czas coś się tu zmienia. Rozmawiała Anna Laszczka V zdrowie POROZMAWIAJMY O ZDROWIU O tym, że zdrowie to najcenniejsza wartość człowieka i że lepiej zapobiegać chorobom niż je leczyć wiedzą wszyscy. Tyle tylko, że wciąż niewiele z tej wiedzy wynika. Prowadzimy niezdrowy tryb życia, źle się odżywiamy, mało ruszamy, a do lekarza przychodzimy często dopiero w ostatniej fazie choroby. C ykl spotkań „Porozmawiajmy o zdrowiu”, poświęcony sposobom zapobiegania chorobom cywilizacyjnym, nie zrewolucjonizuje naszych zachowań. Może się jednak stać kolejną cegiełką budującą świadomość tego, jak ważne są badania profilaktyczne. Formuła cyklu, którego organizatorem jest Image Line Communications (ILC), to comiesięczne spotkania z lekarzami specjalistami różnych dziedzin. Gościem specjalnym pierwszego z nich (24 października, Pałac Pugetów) była Jolanta Kwaśniewska, która nad debatami z cyklu „Porozmawiajmy o zdrowiu” objęła honorowy patronat. Statystyki, od przytoczenia których rozpoczęła spotkanie Agata Niemiec-Miżejewska (właścicielka ILC), są niepokojące. – Od marca do czerwca NFZ wysłał do Polek w wieku od 25 do 59 roku życia ponad 5 milionów zaproszeń na bezpłatne badania cytologiczne. Do końca roku otrzyma je jeszcze około 300 tys. kobiet. Według NFZ do tej pory skorzystało z tych zaproszeń niecałe 5 procent pań. Co więcej, nawet gdy już zrobimy jakieś badania, to często nie chcemy znać ich wyników. Brzmi to zaskakująco, ale co czwarty Polak nie odbiera wyników badań laboratoryjnych! Główna przyczyna to strach i przekonanie, że lepiej nie wiedzieć. Gdy czujemy się dobrze, do lekarza nie chodzimy, a tymczasem brak objawów nie oznacza, że jesteśmy zdrowi, bo wiele chorób rozwija się bezobjawowo. – Boimy się, bo „ pójdę i okaże się, ze jestem chory” – mówiła Jolanta Kwaśniewska. – A dlaczego masz być chory? Idź i potwierdź swoje zdrowie! Pójdź i sprawdź, że wszystko jest w najlepszym porządku. Jesteśmy katastrofistami, ale musimy się nauczyć myśleć pozytywnie! Przyczyną jest też wstyd, zwłaszcza w małych ośrodkach. Pamiętam takie spotkanie na Podkarpaciu, gdzie pewna kobieta opowiadała, że jej mąż powiedział, że to jest świństwo, że poszła do internisty i „internista macał jej cycki”. Jeśli te rzeczy są w taki sposób odbierane, to już wiadomo, że sąsiadka na badania nie pójdzie. Dr hab. n. med. Małgorzata Kozłowska-Wojciechowska z Rady Promocji Zdrowego Żywienia Człowieka podkreślała, że konieczne są rozwiązania systemowe. – Największy nasz problem to „akcyjność” działań. Kochamy akcje, ale nie znosimy systematycznego wysiłku. Ministerstwo Zdrowia jest od zarania dziejów ministerstwem choroby, a nie zdrowia, w związku z tym edukacja 58 MIASTO KOBIET ■ LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2007 patronujemy akcji medyczna jest na bardzo złym poziomie. Na amerykańskich uczelniach medycznych w programie studiów są trzy lata profilaktyki, u nas… 4 godziny. Przypomniała też, że większość tzw. chorób cywilizacyjnych (np. choroby układu krążenia, otyłość) wynika z utrwalanego od najmłodszych lat złego stylu życia, którego głównym elementem jest niewłaściwe żywienie. Dlatego tak ważne jest utworzenie systemu informacji adresowanego do kobiet dopiero planujących ciążę. Przestrzegała też przed zrzucaniem winy za nasze ułomności tylko na geny i zalecała, by zwracać uwagę na to, jaki model stylu życia budujemy, bo w przyszłości przejmą go nasze dzieci. – Dziecko przejmuje model rodziny. Prawdopodobieństwo, że dziecko będzie otyłe – jeśli mamy dwoje otyłych rodziców – wynosi 80 proc. Jeśli matka jest gruba a ojciec chudy to pół na pół, a jeśli matka jest chuda to 15 proc. W czasie spotkania rozmawiano też o osteoporozie, problemach z wątrobą, chorobach stawów i chirurgii plastycznej. Pojawiły się również tematy mniej medyczne: do profilaktyki przez ruch zachęcała Agnieszka Misiewicz, instruktorka Nordic Walking, a miłym dla oka przerywnikiem był pokaz mody kolekcji Hexeline. Aneta Pondo Kolejne spotkanie z cyklu „Porozmawiajmy o zdrowiu” zaplanowano na 29 listopada (g. 18, Pałac Pugetów). W programie m.in.: prostata – męska sprawa, bóle krzyża – choroba XXI wieku, kondycja na długie zimowe dni, damska kosmetyczka. Organizator: Image Line Communications. Wstęp za okazaniem zaproszeń. Miasto Kobiet jest patronem medialnym cyklu www.porozmawiajmyozdrowiu.com KRÓTKA LEKCJA STYLU fot. arch. ILC Jolanta Kwaśniewska, która objęła honorowy patronat nad cyklem „Porozmawiajmy o zdrowiu”, od dawna zaangażowana jest w przedsięwzięcia związana z profilaktyką prozdrowotną. Sama jest przykładem, że mimo upływu lat można wyglądać młodo i zachować doskonałą sylwetkę. Dba o właściwe odżywianie i codzienną dawkę ruchu, lubi spacery i jazdę na rowerze, a zimą na nartach, ćwiczy jogę, medytuje. Dziś ujawnia czytelnikom „Miasta Kobiet”, jak pielęgnuje urodę i co to znaczy mieć dobry styl. Zdrowy styl życia to podstawa, ale co poza tym robi Pani, żeby zachować tak młody wygląd? Używam dobrych kosmetyków – i tu jestem raczej zwolenniczką bezzapachowych, naturalnych preparatów. Ważna jest też dla mnie codzienna dbałość o cerę i higiena – nie zdarzyło mi się nigdy, nawet po najpóźniejszym powrocie do domu, żebym poszła spać bez demakijażu oczu. Bardzo lubię robić maseczki z owoców. Moja mama, kiedy kończyła kroić ogórki, nacierała ręce ich skórkami. Przejęłam po niej ten zwyczaj. Korzystam też z wielu nowych metod, które proponuje kosmetyka, takich jak peelingi czy kwas hialuronowy. Najważniejszy jednak jest dla mnie zdrowy sposób odżywiania się, przede wszystkim jedzenie warzyw i owoców, i picie dużych ilości wody. Jak sobie Pani radzi z wielogodzinnymi spotkaniami i nieustannym ostrzałem ludzkich spojrzeń? Przyzwyczaiłam się do tego. Jest rzeczą absolutnie naturalną, że osoby, które przychodzą na spotkanie ze mną oczekują, iż będę uśmiechnięta i nie powiem, że jestem znużona, mam dosyć tego spotkania czy wysokiej temperatury. W czasie spotkań siedzę wyprostowana, bo zdaję sobie sprawę, że odpowiednia pozycja spowoduje, że nie będę miała bólu kręgosłupa. Bardzo istotne jest odpowiednie ułożenie nóg. Tylko w wyjątkowych sytuacjach możemy zakładać nogę na nogę, o czym powinny pamiętać osoby mające skłonności do żylaków. Kiedy to jest możliwe i kiedy nie ma kamer, biegam w butach na płaskim obcasie. Od trzech lat prowadzi Pani w TVN program „Lekcja stylu”. Co to znaczy mieć styl? To jest coś, co albo się ma, albo nie. Oczywiście można się dobrego stylu nauczyć korzystając z dobrym wzorców. Dla mnie lekcja stylu to lekcja sztuki życia, to wręcz sposób na życie. Jeśli nie przykładaliśmy do tego wagi w odpowiednim momencie, czy też rodzice nam tego nie przekazali, często nie wiemy, jak powinniśmy się zachowywać w określonych sytuacjach. Kiedy na przykład przepuszczać w drzwiach osoby starsze i kobiety, jaka jest hierarchia, jeśli chodzi o powitania, czyli tzw. procedencja. Szalenie mnie dziwi niewiedza Polaków, że osoba młodsza nie powinna pierwsza podawać ręki osobie starszej. Mam wrażenie, że większość ludzi uważa, że to jest grzeczne i nie ma pojęcia, że to osoba starsza lub pełniąca wyższe funkcje powinna pierwsza wyciągnąć rękę. Nie znoszę chamstwa, dlatego z ogromną przyjemnością opowiadam o przyzwoitości w zachowaniu. Nie cierpię też, kiedy o ludziach mówi się rzeczy niedobre, nieprawdziwe. Jestem przerażona, jak tabloidy potrafią wypaczać rzeczywistość; sama zresztą bywam ich ofiarą. Czy są rzeczy, które miałaby Pani ochotę zrobić, ale nie pozwala Pani na to fakt bycia byłą pierwszą damą? W zeszłym roku w sklepie w Mediolanie ekspedientka „wcisnęła” mi modne wełniane szorty na szelkach. Do tego mam zabawny golf i wysokie boty. Mogłabym się pobawić modą gdzieś za granicą, gdzie jestem bardziej anonimowa, ale nie pokazałabym się w tych rzeczach w Warszawie czy Krakowie. Rozmawiała Aneta Pondo K V zdrowie obiety uwielbiają biżuterię. Jest piękna, dodaje blasku i elegancji. Ale co ma z nią wspólnego gabinet stomatologiczny? Tylko pozornie nic. O ile bowiem zwykłą biżuterię trzymamy w szafie i nakładamy w zależności od okazji, to ta, jaką możemy sprawić sobie na fotelu dentystycznym, zdobi nas o każdej porze i w każdej sytuacji. Co to za biżuteria? Na przykład licówki, doskonale korygujące kształt i kolor zębów. Beata Świątkowska, stomatolog z kliniki STOMATOLOGIA CICHOŃ, mówi wprost: to taka nasza stomatologiczna biżuteria. BIŻUTERIA OD DENTYSTY Czym właściwie są licówki? Beata Świątkowska: To bardzo cienkie i bardzo wytrzymałe porcelanowe nakładki, które przyklejamy pacjentom do zębów. Najczęstszym wskazaniem do ich wykonania są zęby przebarwione, z dużymi ubytkami, o nieprawidłowym kształcie lub krzywo ustawione. Technika wykonywania licówek polega między innymi na tym, że jeszcze przed właściwym zabiegiem, stosując tymczasową odbudowę, możemy pokazać pacjentowi jak efekt zamierzamy osiągnąć. Tym sposobem gwarantujemy mu idealne dla niego rozwiązanie, którego efektem będzie zupełnie nowy uśmiech. Czy pacjenci kliniki Stomatologia Cichoń często decydują się na licówki jako sposób poprawy swego wyglądu? Jest to rzeczywiście najbardziej popularna metoda poprawy wizerunku. Wystarczy spojrzeć na ekran telewizora czy na bilbordy: zewsząd otaczają nas promienne uśmiechy. Zdrowe, piękne zęby stają się i u nas synonimem sukcesu. Po aktorach, modelkach, politykach coraz częściej i my sami decydujemy się na proste zabiegi, któ- re pozwalają nam uśmiechać się częściej i bez zakłopotania. Czy nakładanie licówek to zabieg bolesny? Wszystkie zabiegi wykonujemy przy użyciu komputerowego znieczulenia, które jest całkowicie bezbolesne i w pełni bezpieczne. Zresztą nakładając licówki staramy się w ogóle nie szlifować tkanki zęba. Grubość niektórych wykonywanych obecnie licówek nie przekracza 0,3 milimetra, i można je po prostu przykleić do przedniej powierzchni zębów. Jak długo trwa wykonanie licówek? Około 10 dni. W tym czasie nasi pacjenci mają już przyklejone do zębów tymczasowe kompozytowe licówki, które pozwalają im przyzwyczaić się do nowego uśmiechu. Bywa, że naszymi pacjentami są osoby publiczne, u których tak radykalna zmiana wyglądu zostałaby szybko wyłowiona przez kamery; wykonujemy wówczas kilka kompletów licówek tymczasowych, które wymieniamy, korygując w ten sposób kształt i kolor zębów stopniowo i prawie niezauważalnie. Czy zęby z nałożonymi licówkami wymagają specjalnego traktowania? Prawidłowo wykonane licówki powinny być traktowane tak samo jak własne zęby. Nie powinniśmy wcale czuć, że je mamy. Pacjenci już następnego dnia zapominają o wykonanym zabiegu i mogą się cieszyć pięknym uśmiechem. V zdrowy uśmiech NAWIGACJA W IMPLANTOLOGII niczne, jak i estetyczne. Badania nad interaktywnym systemem planowania leczenia implantologicznego trwają od wielu lat. Ale dopiero od kilku lat z powodzeniem stosujemy go w swoich zabiegach. To duże ułatwienie dla lekarza. Czy jednak pacjent też ma z tego jakieś korzyści? Ależ oczywiście. Podstawową korzyścią jest gwarancja bezpieczeństwa, wynikająca z precyzyjnego planowania CAD/CAM i równie precyzyjnego zabiegów implantologicznych. Lekarz nie musi już nacinać i odciągać płatów dziąsła, by ocenić stan odkrytej w ten sposób kości. Wystarczy, że przyłoży szablon i wprowadzi implanty bezpośrednio przez otwory wycięte w dziąsłach. Dzięki temu nie musimy wykonania zabiegu. Metoda ta ogranicza do minimum dolegliwości po zabiegu – ból lub obrzęki często występujące w następstwie klasycznych też wykonywać dodatkowych, kosztownych zabiegów odbudowy kości, których gojenie trwa 6 do 9 miesięcy. Nie trzeba usuwać szwów ani zakładać śrub gojących dziąsła. Zmniejszamy tym samym liczbę wizyt kontrolnych i procedur przygotowujących pacjenta do wykonania i osadzenia gotowego uzębienia. Dla lekarza protokół postępowania jest więc prostszy, a czas zabiegu krótszy. Pacjent może też otrzymać nowe zęby bezpośrednio po zabiegu. Dzięki małej inwazyjności tej metody czas gojenia tkanek skraca się do minimum, a uboczne skutki zabiegu albo w ogóle nie występują albo są tak małe, że nie wyłączają pacjentów z ich codziennej pracy. Jest to bardzo ważne, zwłaszcza dla tych z naszych pacjentów, którzy są bardzo aktywni zawodowo i medialnie. Dla nich liczy się każda chwila. Co pozwala na tak dokładne wykonanie zabiegu? P iękne i zdrowe zęby to dziś konieczność dla ludzi chcących odnosić życiowe sukce- sy. Uśmiech obecny na naszych twarzach nam samym poprawia samopoczucie i dodaje pewności siebie, a innym umila przebywanie z nami. Toteż coraz więcej osób robi wszystko, aby taki efekt osiągnąć. Korzystają przy tym z różnych metod leczenia dostępnych w gabinetach stomatologicznych. Wśród nich istotną rolę odgrywa implantologia, pozwalająca odtworzyć utracone zęby. Dzięki niej każdy z nas może się cieszyć pełnym, zdrowym i pięknym uśmiechem – oznaką szczęścia, zadowolenia i sukcesu. Obecnie najskuteczniejszą i najbezpieczniejszą dla pacjenta metodą wszczepiania implantów są zabiegi z wykorzystaniem nawigacji implantologicznej. Dzięki niej można uniknąć dodatkowych zabiegów regenerujących kości, a z nowymi zębami wychodzi się zaraz po zabiegu. O nawigacji w implantologii i korzyściach płynących z jej stosowania rozmawiamy z Piotrem Maciejaszem, lekarzem stomatologiem z gabinetu M. DENT w Krakowie, od lat zajmującym się leczeniem zębów przy użyciu wszczepów zębowych. Co kryje się pod nazwą „nawigacja w implantologii”? Jest to możliwość kontrolowanego i precyzyjnego wprowadzenia implantów do kości pacjenta. Robi się to w miejscach do tego najlepszych, zarówno biorąc pod uwagę aspekty kli- 62 MIASTO KOBIET ■ Umożliwia to oprogramowanie, które pozwala nie tylko precyzyjnie zaplanować leczenie, ale także bezpiecznie wykonać zabieg. Im lepiej zdiagnozowany zostanie pacjent, tym lepiej można przygotować zabieg i bardziej przewidywalny jest wynik leczenia. Dlatego coraz częściej kierujemy pacjentów na dodatkowe badanie odcinkowej tomografii kompu- terowej. W odpowiednim programie komputerowym przetwarzamy wyniki tego badania w wirtualny, trójwymiarowy obraz. Umożliwia nam to bardzo dokładną diagnostykę pacjenta (3D) i pozwala na znalezienie w kości najlepszych miejsc dla przyszłych implantów. Wynik takiego wirtualnego planowania możemy przenieść do rzeczywistości dzięki możliwości wykonania szablonów chirurgicznych. Stworzone tą metodą szablony są perfekcyjnie dopasowane do pola zabiegowego. Tuleje naprowadzające dla wierteł wskazują lekarzowi tor wiercenia, umożliwiając precyzyjne wprowadzenie implantów. LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2007 Piotr Maciejasz, lek. stom. Absolwent Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego. Od 1997 r. prowadzi wyłącznie prywatną praktykę. Kierownik specjalistycznej kliniki M. Dent skupionej na stomatologii estetycznej, endodoncji mikroskopowej i implantoprotetyce. Jest członkiem Europejskiego Towarzystwa Osteointegracji (EAO), Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Implantologii Stomatologicznej (OSIS), Polskiego Towarzystwa Endodontycznego (PTE) i Polskiego Towarzystwa Stomatologicznego (PTS). Konsultant medyczny i wykładowca w dziedzinie nawigacji komputerowej wykorzystywanej w implantologii (NobelGuide, SimPlant). Corocznie uczestnik wielu konferencji, zjazdów, sympozjów, kursów krajowych i zagranicznych. V wnętrza ZIMOWE OGRODY Ledwie skończyło się lato, już tęsknimy za jego ciepłem i zapachami ogrodu, wlewającymi się po zachodzie słońca przez otwarte okna. A może warto poszukać sposobu, by tamtym wrażeniom nie pozwolić odchodzić co roku wraz z jesienią? G dy ktoś ma taras lub kawałek ogródka, to doskonałym sposobem na zatrzymanie lata w domu jest aranżacja ogrodu zimowego, lub jak kto woli – oranżerii. Stylowo umeblowana i wypełniona roślinami szybko staje się ulubioną częścią domu, nastrojowym miejscem spotkań i odpoczynku po pracy. Nawet prosta, oszklona altana, otwierająca się do wnętrza domu, znacząco urozmaica jego architekturę, zwiększa przestrzeń użytkową i podnosi standard życia. Ogrzewane przez słońce powietrze cyrkuluje, dogrzewając pozostałe części domu i zapewniając mieszkańcom i roślinom zdrowy mikroklimat – na przekór centralnemu ogrzewaniu. Oczywiście, aby taki ogród mógł stać się pełnoprawną częścią mieszkania, musi zostać zaprojektowany i wykonany przez fachowców, i wyposażony w ogrzewanie oraz system wentylacji. Natomiast jego funkcja zależeć będzie od tego, po której stronie domu zostanie zlokalizowany. Strona północna wystarczy roślinom cieniolubnym, a ogród taki może być jadalnią lub miejscem pracy. Od połu64 MIASTO KOBIET ■ dnia można urządzić typową, dobrze nasłonecznioną oranżerię, trzeba tylko pamiętać o szczególnie wydajnej wentylacji i systemie rolet lub żaluzji, by uniknąć przegrzewania pomieszczenia i sparzenia roślin w gorący dzień. Bez wątpienia najwszechstronniej może być wykorzystywany ogród zimowy, „przyklejony” do budynku od wschodu lub zachodu. A jego architektura? To wielkie pole do popisu dla wyobraźni. Rodzaj aranżacji zależy też od powierzchni pomieszczenia oraz zainteresowań i potrzeb właściciela. Gotowe propozycje obejmują szeroki wachlarz brył, od najprostszych, przypominających wielopłaszczyznowe szklarnie, po konstrukcje oparte na łukach i kopułach, a także nawiązania do klasycznych ogrodów wiktoriańskich. Także materiałów konstrukcyjnych jest kilka. Najtańszym – a zarazem najbardziej przyjaznym – jest drewno, zazwy- LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2007 czaj klejony świerk. Ma doskonałe właściwości termoizolacyjne i nie „poci się” podczas mrozów. Droższe, ale za to łatwe w obróbce, praktyczne i ładnie wyglądające po malowaniu proszkowym jest aluminium. Ogrody zimowe kryje się szkłem lub poliwęglanem. Pierwsze jest trwalsze i może być podbarwiane, powlekane warstwami ochronnymi, a nawet samoczyszczącymi. Niestety nie można go zginać. Płyty poliwęglanu są wprawdzie droższe, ale mają lepsze niż szkło własności termoizolacyjne i bez problemu mogą być wyginane. Są też od hartowanego szkła znacznie wytrzymalsze na uderzenia. Najprościej zaprojektować ogród zimowy jeżeli właśnie budujemy nowy dom. Wówczas wystarczy wpisać w powstający projekt odpowiednia bryłę tarasu, żeby wybudowany na nim ogród zimowy był funkcjonalny i niezbyt drogi. V wnętrza Andrzej Barański, Prezes Zarządu Herbewo International SA, swój pierwszy ogród zimowy urządził w latach 80. u siebie w domu na Olszy. Nad garażem ma mały taras, który przykrył prostą szklarnią. Powstała w ten sposób 22-metrowa oranżeria, która po wymianie konstrukcji stalowej na drewnianą istnieje do dziś. Ale oczkiem w głowie prezesa Barańskiego jest prawie dwustumetrowy ogród zimowy, zbudowany na dachu kompleksu Herbewo. Trafiła do niego nawet część roślin z jego prywatnych zasobów, wzbogacanych przy okazji zagranicznych wojaży. Konstrukcja jest tu drewniana, wykorzystująca słupy i łuki. Wewnątrz kwitną tropikalne rośliny, a drzewo cytrynowe doczekało się nawet dorodnych owoców. – Projekt opracował nam architekt, pan Aleksander Mirek – mówi Andrzej Barański. – Boki postanowiliśmy MIASTO KOBIET ■ LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2007 65 pokryć podwójną szybą zespoloną, natomiast od góry, gdzie są wygięte legary, położyliśmy lexan (poliwęglan). Ogród zimowy jest tu częścią rozległego ogrodowego tarasu, w jaki zamieniono cały dach Herbewa. Latem stoją na nim ławki, stoliki i wielkie donice z roślinami. Jednak nawet odporne gatunki zimozielone i iglaste mogą ulec zniszczeniu przy dużej ekspozycji na wiatr, śnieg i mróz. Toteż na czas zimy rośliny znajdują bezpieczny azyl w ogrodzie zimowym. Przez cały rok pielęgnuje je i dogląda fachowym okiem pani Ewa Tracz. – W Krakowie wszyscy schodzą do podziemi: restauracje, puby, bary, wszystko w piwnicach – wyrzeka prezes Barański. – Tymczasem wyróżnik europejski 66 MIASTO KOBIET ■ to ogromne przeszklenia na dachach! Minimum to wielkie donice z roślinami. W Ameryce szczyt luksusu to duży ogród tropikalny w wieżowcu na Manhattanie. To, że obok jest prywatne lądowisko dla helikoptera, nie jest już tak istotne – śmieje się. – Nasz ogród zimowy to rzecz niepowtarzalna. Jest w naszym kompleksie wiele firm zagranicznych. Tym ludziom można zaimponować wielkimi zabytkami typu Wawel – albo ogrodem. Właśnie dla ogrodu wybrali sobie siedzibę u nas, a nie gdzie indziej. Szkoda tylko, że w Krakowie nikt się tym jeszcze od nas nie „zaraził”. Jakby w mieście było ze sto takich ogrodów, to by się Kraków podniósł, a i dachy z ogrodami wyglądają z góry znacznie lepiej niż pokryte papą… LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2007 na zdjęciu Prezes Andrzej Barański Ogród na dachu Herbowa otwarty jest przez cały rok. Wystarczy wsiąść do windy i wyjechać na ostatnie piętro. Zapraszamy. Andrzej Politowicz FOTO: S34, Marcin Urban i Jacek Wrzesiński tel. 12 421 02 36, www.s34.pl STYLIZACJA: Atelier Visage, Magdalena Tracz tel. 12 633 63 36, www.ateliervisage.com Sesję wykonano w ogrodzie zimowym na dachu kompleksu Herbewo