Felietony Gabrysi Bortackiej
Transkrypt
Felietony Gabrysi Bortackiej
Gabriela Bortacka U TWORY ZEBRANE GIMNAZJALISTKI (FELIETONY, OPOWIADANIA, RECENZJE, WIERSZE) Gimnazjum im. Jana Pawła II w Iłowej 2013-2014 1 Wywiad z laureatką wojewódzkiego konkursu polonistycznego Gabriela Bortacka jest uczennicą klasy III d. W bieżącym roku szkolnym została laureatką wojewódzkiego konkursu polonistycznego, którego finał odbył się w Gorzowie Wielkopolskim. Postanowiłam porozmawiać z nią na ten temat. - Skąd wzięło się Twoje zainteresowanie konkursem z języka polskiego i dlaczego do niego przystąpiłaś? - Ojoj... Od dziecka kochałam książki, praktycznie cały czas coś czytam. Lubię pisać felietony oraz opowiadania i w ogóle interesuje mnie wszystko, co jest związane z naszym językiem ojczystym. - W jaki sposób nauczyciele ci pomagali? Może miałaś jakieś dodatkowe zajęcia? - Tak, otrzymałam wiele pomocy od nauczycieli. Bardzo im za to dziękuję, bez nich mogłabym nie dać rady. W szczególności dziękuję: p. D. Szeszo, p. A. Glapie oraz p. B. Jakubowicz. Miałam dodatkowe zajęcia i dostawałam na bieżąco materiały. Nie obyłoby się też bez profesjonalnej eskorty pana M. Jakubowicza. - Jakie etapy przeszłaś i w jaki sposób je zaliczałaś? - To tak: najpierw odbył się etap szkolny, później - etap rejonowy w Żarach. Po uzyskaniu ponad 85% punktów zakwalifikowałam się do etapu wojewódzkiego. Część pisemna odbyła się w Gimnazjum nr 3 w Żarach, natomiast część ustna - w 24 marca w Gorzowie Wlkp. Po uzyskaniu 90% punktów możliwych do zdobycia, łącznie w części pisemnej i ustnej, zostałam laureatką. - Co daje Ci taki tytuł? - Tytuł laureatki to nie tylko dyplomy i te sprawy. Mam szóstkę na koniec roku z j. polskiego. Jestem zwolniona z pisania egzaminów z części humanistycznej. Na testach gimnazjalnych uzyskam automatycznie maksimum punktów. Muszę tylko pojechać po zaświadczenie. - Czy uważasz, że było warto zadać sobie tyle trudu? - Zdecydowanie tak. Pomijając samą wiedzę, max z testu, oceny i te inne sprawy, nic nie przebije tego uczucia, kiedy stajesz przed komisją, wszystko wylatuje ci z głowy, próbujesz jakoś wybrnąć, po czym po dwudziestu minutach nauczycielki przerywają ci, każą kończyć, później z tobą żartują i wychodzisz ze śmiechem z sali Poza tym, cały czas miałam w głowie słowa Jokera: "Why so serious?". Twarz psychopaty przed oczami to chyba dobra motywacja, prawda? - Ostatnie i zdecydowanie najważniejsze pytanie! Zdradzisz nam swoje plany na przyszłość? - Plany co tydzień mam inne. Ostatnio myślałam głównie o wojsku, coachingu i dziennikarstwie. Organizowanie różnych imprez też wydaje mi się ciekawe. Chciałabym skończyć studia filozoficzne albo kognitywistyczne. Interesuje mnie też ochrona środowiska i kulturoznawstwo. No, ale najpierw trzeba wybrać szkołę ponadgimnazjalną, a nie mam pojęcia, gdzie chciałabym pójść… Anonimek 2 Pokolenia wygodnych trampków Lekkie pióro – tyle wystarczy, aby wznieść czyjąś karierę na wyżyny lub strącić go z piedestału. A tekst w połączeniu ze zdjęciami to już mieszanka naprawdę wybuchowa. Niemal na każdym kroku znajdujemy ślady ich działalności, oni sami zaś mogą pozostać przez nas niezauważeni w tłumie. Mowa o pirotechnikach klawiatury czy, jak kto woli, dziennikarzach. Od twarzy znanych nam z emitowanych co wieczór wiadomości, przez autorów tekstów w naszych ulubionych czasopismach, aż po pogardliwie nazywanych przez nas "paparazzi" – wszyscy mają olbrzymi wpływ na nasze życie. Dostarczają informacje, przekazują swoje opinie, bywa nawet, że swoim artykułem niemal przenoszą nas na miejsce wydarzenia. Przy tym wszystkim można zapomnieć, że po drugiej stronie pióra siedzi... zwykły człowiek. Nasz tydzień pracy zaczyna się w piątek. To zawód o tyle inny, że wymaga dużej samodzielności. A co, jeśli trzeba oddać tekst, siada się przy komputerze i nie ma się pojęcia, o czym pisać? Nie ma zmiłuj, to nie przedszkole. Albo piszemy, albo wychodzimy na miasto i szukamy tak długo, aż znajdzie się temat. Co z wykształceniem? Okazuje się, że dziennikarz nie musi skończyć studiów dziennikarskich. Drogi są różne. Jedni już od dziecka pragnęli pracować w tym zawodzie, innymi pokierował przypadek. Tutaj nie ma reguły. I dla każdego dziennikarstwo przestaje w końcu być pracą, przekształca się w styl życia. Bywają gorsze miesiące, kiedy niemal nic godnego uwagi się nie dzieje, zdarzają się dziwne sytuacje, traktowanie przez ludzi redakcję gazety jak książkę telefoniczną. Rozczarowanie, gdy, jak w jednym z utworów zespół happysad śpiewa: „Znowu nas nie było tam, gdzie coś się działo”. Mimo to, dziennikarz nie porzuca nawyków. Nawet wyjazd na urlop może dostarczyć tematów do kolejnych artykułów. I można by odnieść wrażenie, że nie zostaje już czasu na nic innego. A jednak, kiedy stanęły naprzeciwko siebie dwa pokolenia, redakcja gazety „Regionalnej” i szkolnej gazetki „Onagrus”, wiek przestał mieć aż takie znaczenie. Przyglądaliśmy się sobie nawzajem z ciekawością, zadawaliśmy pytania. I, oprócz specyfiki tego zawodu „od kuchni”, czego się dowiedzieliśmy? Kolorowe, samoprzylepne karteczki. A na nich wiadomości, dotyczące pracy i te prywatne. 3 Ktoś lubi owocową herbatę, ktoś inny cebulowe chipsy lays. Właściciele kotów, fani różnych gatunków muzycznych. Dredy, proste włosy spięte w kucyk. Swobodny ubiór – stanęły naprzeciwko siebie dwa pokolenia sympatyków czarnych T-shirtów i wygodnych trampków. I kiedy tak na siebie patrzyliśmy, nie sposób było oprzeć się wrażeniu, że w gruncie rzeczy jesteśmy do siebie podobni. Bo przecież od naszych autorytetów tak naprawdę różni nas głównie... zdobyte przez lata doświadczenie. Dzida Kompleksy większości Silna płeć, płeć piękna... Można by powiedzieć, że wygląd i sprawność fizyczna do pewnego stopnia idą w parze. Do pewnego stopnia, bo człowiek potrafi wszystko doprowadzić do przesady. Żeby przekonać się, jakie mamy skłonności do popadania ze skrajności w skrajność, wystarczy przyjrzeć się następującym po sobie epokom. Można też po prostu włączyć telewizję lub internet i poszukać wiadomości o tegorocznej edycji Eurowizji... Nie chcę rozwodzić się nad tegorocznym zwycięzcą (zwyciężczynią?), który/a wywołał/a spore zamieszanie wśród widzów. Conchita Wurst, a właściwie Thomas Neuwirth mógłby/ mogłaby spędzić sen z powiek niejednemu filozofowi, próbującemu rozstrzygnąć paradoks: co chciał osiągnąć mężczyzna przebierający się za kobietę, przebierającą się za mężczyznę? Zostawmy jednak kwestię płci tegorocznej gwiazdy. W związku z występem naszych polskich reprezentantów, padły oskarżenia o seksizm. Prezentowanie kobiecych wdzięków okazało się być gorszące... Daleko mi do stwierdzenia, że nie powinno się tolerować odmienności, jednak co innego tolerancja, a dyskryminacja większości... Choć może to brzmieć absurdalnie, Eurowizja to tylko jeden z przykładów przesadnego dbania o prawa mniejszości. Ile razy mogliśmy być świadkami nazywania osób z nadwagą „puszystymi”, a z drugiej strony zwyczajnego obrażania i wyzywania ludzi chudszych? Niedługo może dojść do tego, że pary homoseksualne, w imię tolerancji, podczas adopcji dzieci będą miały pierwszeństwo nad parami hetero. Małżeństwo stanie się przeżytkiem. I jeśli obie strony są z tego zadowolone, nie mam nic przeciwko, ale nie można popadać w przesadę. Potrzeba akceptacji to jedno, ale czy kiedykolwiek widział ktoś paradę osób heteroseksualnych, które obnoszą się przed wszystkimi tym, że sypiają ze sobą? Ludzie jak najbardziej powinni starać się wyrażać siebie, ale czy naprawdę chcemy ślepo podążać za pojawiającymi się trendami? Widząc w internecie zdjęcia niektórych dziewcząt, odnoszę wrażenie, że wolałyby mieć jednak brodę, niż piersi. Być może niedługo dojdzie do tego, że zaczniemy na siłę robić z siebie kogoś innego, byle tylko nie przyznać się, że tak naprawdę należymy do „nudnej” większości. A może wszystko zajdzie jeszcze dalej i heteroseksualne małżeństwo z dziećmi będzie musiało się tłumaczyć, dlaczego nie maluje paznokci swoim kilkuletnim synkom... Dzida 4 Bo „focia musi być słit” Niektórzy z nas być może pamiętają jeszcze, jaki w dotyku jest album, zawierający nasze zdjęcia z dzieciństwa czy wakacji. Zdecydowana większość jednak widuje fotografie głównie w formie elektronicznej. Nie ma się zresztą czemu dziwić, w końcu wszyscy staramy się iść z duchem czasu. Warto jednak być świadomym, że nie każda uwieczniona chwila nadaje się do opublikowania na portalach społecznościowych. Istnieją pewne niepisane reguły, dotyczące zarówno zdjęć, jak i komentarzy. Po pierwsze, miejsce. Najlepiej, jeśli fotografia została wykonana w toalecie. W końcu nie ma lepszego tła niż biel kafelków za plecami. I co z tego, że zapach nie najprzyjemniejszy, odgłosy również niezbyt nastrojowe, a wzrok przypadkowych przechodniów wyrażający co najmniej zdziwienie? Ale za to jaka „słit focia na fejsa”! Mile widziane są też zdjęcia we wnętrzu środków lokomocji. Oczywiście bardzo ważna jest mimika. Jaki wyraz twarzy powinniśmy przyjąć? Można po prostu się uśmiechnąć, ale to dosyć oklepane. Dobrze wykonany „dzióbek” sprawia, że wyglądamy jeszcze bardziej słodko. Bo kto oprze się kilku uroczym niewiastom z tak wiele wyrażającą miną? Nie jest do końca jasne, jakie emocje się za nią kryją, ale nie da się nie wspomnieć o pewnej znaczącej kwestii. Mianowicie: im więcej „dzióbków”, a co za tym idzie, osób oznaczonych na zdjęciu, tym więcej znajomych kliknie „lubię to”. Prawda, że brzmi przekonywająco? Kiedy już mimika zostanie opanowana, przychodzi kolej na pozę. Wersja tradycyjna nie jest zbyt wymagająca, wystarczy po prostu stanąć przed lustrem i zrobić sobie zdjęcie telefonem. Ale niestety, ludzie zwyczajni nie zapisują się na kartach historii. Ci ambitniejsi, być może planujący karierę modelów, powinni koniecznie podnieść jedną rękę i trzymać ją w okolicach głowy. A jeszcze lepiej, jeśli włosów dotykają obie dłonie. Czy to uporczywe swędzenie, zawzięte polowanie na wszy, a może usilna próba przytrzymania zlatującej peruki? – to już interpretacja widzów. Te zalecenia to jedynie początek. Należy pamiętać, że każde kolejne zdjęcie nie powinno zbytnio różnić się od poprzedniego. Każdy ma przecież swój styl, którego musi się ściśle trzymać. Idealne zdjęcia charakteryzują się tym, że przeglądając je, dostrzeżesz jedynie zmianę tła i (nie zawsze) ubrań. Czy jest jakiś limit dotyczący ilości takich fotografii? Im więcej, tym lepiej. W dobrym guście jest, aby było ich ponad sto. Wydawałoby się, że wszystko już gotowe, pozostają jednak najważniejsze kwestie. Po pierwsze, jedyne dopuszczalne kolory to odcienie szarości. Po drugie, cytat. Pod żadnym pozorem nie może on być optymistyczny. Im więcej bólu, rozpaczy, samotności i bezsensu istnienia, tym lepiej. Dobrze, jeśli przytoczymy słowa jakiegoś utworu muzycznego. Tylko w wypadku pojawienia się na fotografii osoby towarzyszącej, można odstąpić od tej reguły. O dziwo, w wypadku komentowania również istnieją ściśle określone zasady. Na szczęście nie są one zbyt skomplikowane. Po prostu nie wypada napisać niczego, poza „ślicznie”, „piękna” lub „szczęścia gołąbeczki”. Im więcej serduszek, tym lepiej. Te proste przepisy pozwalają na utrzymanie jako takiego porządku na portalach społecznościowych. Wystarczy tylko trzymać się ich, aby uniknąć niepotrzebnej różnorodności i oryginalności, zdobyć wiele pozytywnych komentarzy i „lajków”. Proste, prawda? Dzida 5 Pod czujnym okiem papieża Schody. To, co każdy z nas napotkał na swojej drodze. Drewniane, kamienne, ciekawie rzeźbione, prosto ciosane. Przeróżne. Łączy je jedno - wszystkie dokądś prowadzą. Można się na nie wspinać, usiąść w połowie albo poszukać windy, ale nie zmieni to faktu, że każdy ma jakieś schody. Nasze nie są zbyt wysokie. Nie są również bardzo wymyślne - trzy stopnie z szarego, zimnego granitu. Niemal wygodne. Ominąć ich się nie da, pozostaje tylko zacisnąć zęby i zrobić tę parę kroków. To nasza przepustka do Nieba. To schody do naszego osobistego Piekła. Wbrew podejrzeniom, daleko mu do gorącego. Przestępując próg gimnazjum, żegnamy się z nadzieją - zamarza ona wraz z krwią w naszych żyłach. Wymuszony bezruch wcale nie poprawia sytuacji. Nie podchodzimy też zbyt optymistycznie do pomysłów niektórych nauczycieli, aby w zimnych klasach otwierać okna. Drżymy, kiedy nasze małe Piekiełko powoli zamarza. Chwilę później jest już całkiem znośnie. Padają słowa: ,,Podkręć na piątkę’’, ,,Zamknijcie te okna’’, kilka epitetów i powoli klasa się nagrzewa. Chyba nie tylko nam przeszkadza chłód, bowiem następnego dnia klasy są już całkiem ciepłe. A co z kaloryferami? Cóż… Tu otuchę w nasze serce wlewa… papież Jan Paweł II. Oczywiście nie we własnej osobie. Każdego dnia towarzyszy nam jego podobizna wywieszona na korytarzu. Jest naszą podporą, nie tylko duchową. Mimo niezadowolenia nauczycieli ojciec święty podtrzymuje nas fizycznie - w szczególności nasze uczniowskie plecy. Nawet gdy oddalamy się od niego, lustruje nas swym uważnym spojrzeniem. Papież widzi wszystko: dłonie, które zaciskają się na przeróżnych krawędziach, ramiona podciągające ciało do góry, ciała wygodnie rozciągnięte pod klasami i palce, zręcznie wyklejające różne narządy na drzwiach, choć mają do dyspozycji jedynie naklejki z Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Nie wystarczają już kamery, brak klamek w niektórych oknach i dyżurujący nauczyciele? Najwidoczniej nie. Musi nas stresować jeszcze papież. Jego obecność jest odczuwalna wszędzie. Nawet na ostatnim piętrze, gdzie rozwija się wąż strażacki, kiedy uważnie szukamy jakichkolwiek etykiet i w końcu wygłaszamy niepochlebne komentarze o naszym narodzie, znajdujemy się pod jego patronatem. Papież słyszy różne epitety, w tym: ,,Polacy, debile, takiego nie zrobią’’. Słucha krzyków, śmiechów, kłótni i plotek. A czy wysłuchuje naszych bezgłośnych modlitw: ,,Byle tylko nie zwariować?’’. Tak mijają nam pierwsze lekcje. A później… Później jest spokojnie, energia uchodzi z nas, wyciszamy się (o dziwo, bez żadnych „wspomagaczy”). Ustają piski, niemal nie słychać rozmów. Można wsłuchać się we własne myśli. Te snują się wolno, umykają świadomości jak woda palcom. Nawet wzrok patrona naszej szkoły ma w sobie coś na kształt zmęczenia. Po prostu trwamy. Kolejne chwile ożywienia następują już wkrótce. „Ile jeszcze?” „Która godzina?”. Słychać: „Jeszcze pięć” i wszyscy wiedzą, o co chodzi. Rozlega się dzwonek. Na końcu jego ostry dźwięk brzmi niemal słodko. Nauczycielka życzy nam miłych ferii. Chórem odpowiadamy: „Wzajemnie!”. Żegna nas dłoń ojca świętego wyciągnięta w geście błogosławieństwa. Zbiegamy po schodach, drzwi zamykają się za nami. Zostawiamy nasze gimnazjum na dwa tygodnie, pod czujnym okiem papieża. 6 Czy istnieje stworzenie bardziej niewinne, niż małe, niczego nieświadome dziecko? Niczym nowym nie jest informacja, że to, co przyswoimy w dzieciństwie, wywiera wpływ na nasze dorosłe życie. „Czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał”. Wydaje się więc logicznym, że rodzice i wychowawcy, a przede wszystkim państwo, powinni zadbać o jak najlepsze warunki do rozwoju w przedszkolach, prawda? No właśnie, wydaje się. Starałam się trwać w błogiej nieświadomości, w przeświadczeniu, że władze rzeczywiście troszczą się o swoich obywateli. Naprawdę się starałam zachować resztkę szacunku dla naszych polityków. Niestety, nie było mi to dane, albowiem w mediach coraz głośniej było o ideologii gender. Czym ona właściwie jest? Z założenia zajmuje się „płcią kulturową”, a zwolennicy tego ruchu domagają się równości płci, tolerancji dla osób odmiennej orientacji seksualnej i większych praw dla homoseksualistów i transseksualistów. Brzmi stosunkowo niewinnie, prawda? Jak łatwo było przewidzieć, pojawienie się w mediach wzmianek o tej ideologii wywołało silny sprzeciw Kościoła Katolickiego, większość jednak nie widzi niczego niewłaściwego w tak sformułowanych założeniach. Jednak, jak powiada przysłowie: „Diabeł tkwi w szczegółach”. Wszystko pięknie, tyle, że na mniejszościach seksualnych się nie skończyło. Otóż aby uniknąć nietolerancji i dyskryminacji w dorosłym życiu, powinno edukować się jak najmłodsze dzieci. Powstał więc projekt „Równościowe Przedszkole”. Cóż skrywa się pod tą z pozoru niewinną nazwą? Chociaż przeważnie śmieszą mnie wypowiedzi niektórych przedstawicieli Kościoła (nie obrażając nikogo - któż nie słyszał żadnego z kazań ks. Natanka?), momentami nawet przeraża mnie postawa władz kościelnych (tu można by przywołać nagłaśniane ostatnimi czasy doniesienia o pedofilii wśród księży), tym razem zgadzam się, że przedszkole nie jest odpowiednim miejscem do nauczania ideologii gender. Co innego głoszenie równości i tolerancji, co innego... edukacja seksualna w przedszkolach. Zwolennicy wprowadzenia podobnych przedmiotów do programu przedszkoli twierdzą, że są one niezbędne. Jak stwierdziła Wanda Nowicka: Założeniem edukacji seksualnej jest to, że wiedza musi wyprzedzać doświadczenia. Zanim wtargnie się na jezdnię, trzeba wiedzieć, czym jest czerwone światło. Oczywiście, dzieci powinno uczyć się, kiedy można przejść przez ulicę, ale czy naprawdę istnieje ktoś, kto uważa, że sześciolatkowi niezbędna jest wiedza o seksie? Brzmi ciekawie? To dopiero początek. Postawmy się na chwilę w roli rodzica. Chcielibyście, aby wasze pociechy w przedszkolu uczyły się o masturbacji? Książeczki, które otrzymują dzieci, pełne są kolorowych obrazków i przeróżnych „porad”. Nie będę nawet próbować ich przytaczać, bo, o ile temat gender w przedszkolach balansuje na granicy przyzwoitości, to owe książki tę granicę zdecydowanie przekraczają. Powiem tylko, że treści, jakie mogą w nich znaleźć najmłodsi, mogłyby konkurować z zawartością stron, które czasem przeglądają znudzeni gimnazjaliści, i nie chodzi mi wcale o YouTube czy Facebooka. Wróćmy na chwilę do owej „równości” i tolerancji, której miały uczyć się dzieci. Otóż nawet w tej kwestii metody nauczania mogą budzić kontrowersje. Dziewczynki z reguły lubią się przebierać, więc ubieranie w przedszkolu chłopięcych ubrań jest dla nich zabawą. Ale jak czują się chłopcy, jeśli każe się ubrać im sukienki i pomalować paznokcie? Takie praktyki mają ponoć 7 na celu przybliżenie najmłodszym punktu widzenia płci przeciwnej, aby mogli „świadomie określić swoją płeć”, ale, pomijając już kwestię tego, czy rzeczywiście to my ją wybieramy, co dzieje się z psychiką dziecka? Część chłopców zacznie płakać, część ucieknie z krzykiem, może nawet zareagują agresją. Ci, którzy nie dadzą się przebrać, zostaną skarceni, a bardziej ulegli stracą szacunek w oczach kolegów. Dzieci są obdzierane z godności osobistej, z kolei przyzwyczajanie ich do zachowań typowych dla płci przeciwnej w okresie, kiedy najłatwiej jest wpłynąć na ich osobowość, to nie „ułatwianie wyboru”. To zwykła manipulacja. Warto też wspomnieć, że choć program „Równościowe Przedszkole” ma uczyć równości, to dziewczynki ewidentnie stawiane są wyżej niż chłopcy. Książki, które pokazywane są dzieciom, pełne są historii, które ukazują wyższość płci pięknej. Autorki, które chcą ponoć walczyć z dyskryminacją, same dyskryminują mężczyzn. Mówią też o takich problemach jak przemoc, inicjacja seksualna czy homoseksualizm. Jeśli ktoś ma rodzeństwo lub kuzynostwo w wieku przedszkolnym, wie chyba, jak bardzo małe dzieci przejmują się takimi sprawami. Oczywiście ciekawi je ich cielesność, często porównują swoje ciała z ciałami rówieśników, ale czy naprawdę ktokolwiek uważa, że sześcioletnie dziecko przejmuje się czymś takim jak homoseksualizm? Wprowadzanie edukacji seksualnej w przedszkolach jest, delikatnie mówiąc, mało racjonalne. Wywoła to tylko zamęt w psychice dziecka, którego de facto nie obchodzi prokreacja. Najmłodsi, zamiast uczyć się choćby podstawowych zasad moralnych i kultury osobistej, tracą czas na sprawy, które w większości ich nie dotyczą (nikt mi nie wmówi, że sześciolatek poświęca czas na rozważania o „roli płciowej”). Zaburza to naturalny rozwój dzieci, które swą seksualność zaczynają odkrywać znacznie później, bo około 13 roku życia. Pomijając tak trywialne kwestie jak łamanie konstytucji, która zapewnia rodzicom wychowanie dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami, co dobrego może przynieść nam gender w przedszkolach? Wiele osób zwraca uwagę na to, że edukacja seksualna dzieci ułatwia działanie pedofilom. Poza tym, przyrost naturalny w Polsce stopniowo maleje. Być może nasze społeczeństwo niedługo zacznie wymierać. Zamiast zająć się polityką prorodzinną, państwo chce tworzyć pokolenie hybryd, ni to mężczyzn, ni to kobiet. Chce skrzywdzić najmłodszych, zatrzeć różnice między płciami. I co to ma na celu? Czy naprawdę można w ten sposób eksperymentować na dziecięcej psychice? Szkoda tylko maluchów, które są w takim wieku, że mogą nawet nie dostrzegać niesprawiedliwości, która ich dotyka. Dlaczego? Z powodu grupy kobiet, które najwyraźniej same mają problemy z własną seksualnością. Nie ufajcie Maryli Rodowicz... Nigdy nie ufałam słowom popowych piosenek. Pomijając moją niechęć do tego gatunku muzycznego, doszłam do wniosku, że autorzy tych tekstów po prostu kłamią! Dajmy na to taką Marylę Rodowicz. Ta piosenkarka praktykuje najokrutniejszą chyba formę sadyzmu – jej głos zwodzi nas, biednych gimnazjalistów, przypadkowo usłyszane wersy dają nadzieję: „Ale to już było i nie wróci więcej.”... Słyszę te słowa i mój dzień przez chwilę staje się lepszy, piękniejszy. Otwieram okna i, mając te wersy w głowie, myślę o tym, że być może świat jest radosny i kolorowy. „Ale to już było i nie wróci więcej”! Doprawdy, piękne słowa, wlewające otuchę 8 w serca każdego ucznia. Aż tu nagle: bach! Pierwszy września. Moja nadzieja została zrównana z ziemią, zmieszana z błotem. Jakieś białe koszule, spódnice, spodnie, sukienki... Ogółem ubrania tak inne od tych, które okrywały nas jeszcze kilka dni wcześniej. Nagle musimy przyzwyczaić nasze biedne, uczniowskie ciała do zasypiania wieczorem i budzenia się rano, chociaż być może przez te dwa miesiące ten schemat został zachwiany. Nagle musimy siedzieć godzina po godzinie ma jakichś twardych, niewygodnych krzesłach. I nagle w naszych dłoniach znajdują się przyrządy, które ponoć służą do uprawiania tajemniczej sztuki notowania (cokolwiek by to znaczyło). I nagle musimy, o zgrozo, siedem godzin swojego dnia poświęcić na to, co ci ludzie stojący przed nami nazywają nauką... „I nie wróci więcej”? Dobre sobie! Właśnie dlatego nie należy ufać słowom popowych piosenek! Toż to kłamstwo w żywe oczy! Wróciły ciężkie plecaki, po brzegi wypełnione podręcznikami i zeszytami. Wróciły sprawdziany i zadania domowe. Znów każdy poranek jest przerywany przez brutalny, zapomniany już przez nas dźwięk budzika i znów to rozdarcie musimy zaszywać porannymi przygotowaniami do wyjścia z domu. Kolejny rok musimy analizować poczynania Napoleona i rozwiązywać problemy państwa Kowalskich. Jesteśmy katowani przeróżnymi kostkami i hormonami, musimy szukać jakichś onomatopei i metafor... O orogenezie hercyńskiej i dysocjacji jonowej rozpaczliwie staramy się zapomnieć, jednak one wcale nie zapominają o nas... Jesteśmy o dwanaście miesięcy starsi niż rok temu o tej porze, a mimo to, wszystko wygląda prawie tak samo... Wróciło pytanie: „Ej, co teraz mamy?”, w akompaniamencie: „Kto mi pójdzie do sklepiku?”. Znów tęsknie spoglądamy na okna i gaśnice, znów tak chętnie siadamy w pobliżu podobizny patrona naszego gimnazjum. Kolejny rok musimy powstrzymywać śmiech, który wybucha w najmniej odpowiednich momentach. Dzień w dzień opuszczamy te mury, żeby nazajutrz znów do nich powrócić. I dzięki temu wiemy już, że należymy do gatunku Homo ledwo sapiens, w Afryce żyją leopardy a Kotlina Kongo leży w Ameryce. „Choć w papierach lat przybyło, to naprawdę wciąż jesteśmy tacy sami”... Naćpani dudnieniami Połóż się. Załóż słuchawki i zamknij oczy. Wciśnij „play”. Tyle tylko trzeba, aby cieszyć się odmiennymi stanami świadomości. Brzmi ciekawie czy wręcz nierealnie? Umożliwił nam to Robert Allan Monroe – założyciel Instytutu Monroe, w którym opracował zestaw nagrań o nazwie HemiSync. Umożliwiały one synchronizację półkul mózgowych, ułatwiały m.in. osiągnięcie doświadczeń pozacielesnych, zwanych podróżą astralną lub eksterioryzacją. Taki był początek. Projekt Roberta Monroe szybko zaczął się rozwijać. Dziś wiele firm zajmuje się nagrywaniem tzw. dudnień różnicowych, które wpływają na pracę naszego mózgu. I tak dzięki kilku dźwiękom jesteśmy w stanie bez żadnego wysiłku zasmakować wielu różnych stanów. Od pomocy w zaśnięciu, świadomego snu, medytacji, odprężenia, po doznania seksualne i narkotyczne. Powstały nawet nagrania dla miłośników strachu i adrenaliny, które mają przybliżać użytkownikom swąd siarki i gorąco ognia piekielnego. I tak wszystko płynie do przodu. Osoby cierpiące na bezsenność nie zarywają już kolejnych nocy. Dudnienia różnicowe wprowadzają w stan relaksu ludzi, którzy na co dzień zmagają się ze stresem. Miłośnicy mocnych wrażeń nie muszą truć swoich organizmów – wystarczą dobre słuchawki i trochę wolnego czasu. Ci, którzy chcą rozwijać się duchowo, również mają do dyspozycji 9 szereg nagrań. Tylko... czy to na pewno dobrze? Oczywiście ciężko jednoznacznie skrytykować coś, co niektórym znacznie ułatwia życie. Ale rozwój duchowy, ćwiczenie własnej intuicji, poszukiwanie harmonii... To wszystko powinno wiązać się z nauką, pracą, z przebywaniem pewnej drogi. Czy stawiając kogoś na jej końcu, nie szkodzimy mu przy tym? Co innego pomoc, ale czy ludzie nie stają się czasem zbyt „wygodniccy”? Przykładem mogą być chociażby ruchome schody w sklepach. To dobre udogodnienie dla niepełnosprawnych, kobiet w ciąży czy ludzi obładowanych zakupami. Często jednak niedaleko znajdują się zwykłe schody. A komu z nas chce się po nich wspinać? Wspominałam też o doznaniach seksualnych wywołanych odpowiednimi nagraniami. Od razu nasuwa się skojarzenie z coraz szybciej rozwijającą się robotyką. Uzależniamy się od technologii, ta staje się coraz bardziej inteligentna. Niektórzy futurolodzy twierdzą, że za niecałe pięćdziesiąt lat seks z robotem będzie czymś powszechnym, niedługo później będziemy zwierać z nim związki małżeńskie. Już teraz w niemal każdej sferze naszego życia znaczącą rolę odgrywa elektronika. Pozostaje już tylko pytanie: co jeszcze może zrobić za nas komputer? Gdybyśmy byli niedźwiedziami… Poranek, jak każdy inny. Coraz ciemniej i zimniej, coraz bardziej ponuro. Coraz częściej na twarzach ludzi można dostrzec początki jesiennej depresji. O ile łatwiej byłoby nam, gdybyśmy byli niedźwiedziami? Co prawda, niektóre z moich koleżanek nie przeżyłyby w tej formie za długo (kto wie, może wpadłyby na pomysł odchudzania się przed zimą?), jednak dla mnie takie życie byłoby spełnieniem marzeń. Kiedy wyczułabym, że nadchodzi ta nieprzyjemna dla nas wszystkich pora, udałabym się w górę rzeki, stanęłabym dumnie wyprostowana, a wokół mojej monumentalnej postaci rozpryskiwałyby się krople wody. Odbijając słoneczne promienie, wyglądałyby niczym drobne, unoszące się w powietrzu diamenty. A wśród nich ja – dumna niedźwiedzica, polująca wśród krystalicznych, lodowatych wód górskiego strumienia na łososie, które pozwoliłyby mi przeżyć zimę. Brutalnie rozszarpałabym korpus ryby, która tysiące kilometrów przepłynęła, udając się na tarło. Tylko ja, łososie i odwieczny krąg życia... A później zima... Czy jest piękniejszy czas dla niedźwiedzia? Syta i, pomimo dodatkowych kilogramów (a może właśnie dzięki nim?), zadowolona. Z poczuciem spełnionego obowiązku udałabym się do swego mieszkania – przytulnej gawry bądź jaskini, i ułożyłabym się do snu. Świat pokryłby śnieg, mróz ścinałby jeziora i rzeki, inne zwierzęta z trudem zdobywałyby pożywienie, a ja nie zwracałabym uwagi na to wszystko. Świat zatrzymałby się, ograniczony tylko do ciemności pod powiekami. Mogłabym po prostu spać... Gruba warstwa tłuszczu, ciepłe futro i legowisko – tyle potrzebowałabym do życia. Drobne zmiany w budowie mego ciała i nie przejmowałabym się szkołą, pracą, pieniędzmi, przyszłą rodziną... i wami wszystkimi. Nie słyszałabym tego bezsensownego szczebiotania, tych waszych mniej lub bardziej problematycznych problemów, tych wywodów, ile kalorii ma kaloria i ile gramów jest w gramie... Nie spędzałabym większości 10 swojego dnia w budynku, w którym bez przerwy słychać czyjeś głosy: nauczycieli, uczniów, nauczycieli rozmawiających z uczniami... Oszaleć można. Zresztą, czy ktoś z nas jest w ogóle jeszcze zdrowy psychicznie? Już dawno powinniśmy wszyscy wylądować w kaftanie, tylko jakoś nikt nas nigdy nie przebadał. Jedni nie widzą sensu w życiu, inni słyszą głosy... No właśnie, SŁYSZĄ! Jak mam podyskutować z głosami w swojej głowie, skoro nawet ich nie słyszę w tym nieustającym szumie? I oto nasuwa się kolejna zaleta bycia niedźwiedziem: cisza. Żadnych krzyków, żadnego przypominania o kurtce, żadnych kłótni. I, co najważniejsze, żadnych irytujących tekstów... Przecież tego nikt nie czyta! Oto przeszłam do powodu, dla którego chciałabym być niedźwiedziem. Wszyscy doprowadzacie mnie do szału. I, choć wiele rzeczy zniosę, wiele rzeczy zignoruję, to jest coś, co doprowadza mnie do szewskiej pasji. Jedno krótkie zdanie: „I tak nikt tego nie czyta”. Po tych słowach, czuję się, jakby otwierał mi się nóż w kieszeni. Jest to o tyle osobliwe, że przecież noża ze sobą nie noszę. To jedno, króciutkie zdanie denerwuje mnie tak, że świat przybiera czerwone odcienie, a ja zabiłabym gołymi rękoma. Czy jest coś bardziej irytującego, niż ocena wystawiona przez kogoś, kto, jak sam się przyznaje, nie widział twojej pracy? Niektóre osoby sugerują, jakoby artykuły zamieszczane w tej gazetce były nieciekawe. Jednocześnie bardzo często tematy, na które dyskutują z takim zapamiętaniem, są tak porywające, że robię wszystko, byle tylko od nich uciec. Zapadam się coraz głębiej we własnej psychice, odpływam coraz dalej i dalej, niebezpiecznie ocierając się o schizofrenię i... nawet to nie wystarcza. Dlaczego? Bo ktoś postanowił spytać, co było zadane, ktoś się rozpycha, ktoś rzuca plecakami, a jeszcze ktoś inny po prostu wrzeszczy mi nad uchem i to nawet nie mówiąc do mnie. I tyle by było z mego słodkiego zamyślenia. Naprawdę nie mam ochoty przysłuchiwać się ich pozbawionym sensu rozmowom, więc podnoszę się. I już wiem, że popełniłam błąd. Rozmowy zostają przerwane, wszystkie oczy zwracają się w moją stronę i słyszę: „Gdzie idziesz? Idziesz do sklepiku? Kup mi coś!” Myśli, które pojawiają się wtedy w mojej głowie, nie nadają się do przytoczenia tutaj, więc po prostu przemilczę część tego, co mogłoby urazić niektórych co wrażliwszych czytelników (bo, pomimo tego, co niektórzy usilnie mi wmawiają, jednak są osoby, które naszego „Onagrusa” czytają). Więc co robić? Wyciągnąć książkę? Jakoś nie mam już siły odpowiadać na miliard identycznych pytań: „Co czytasz?”. Tak więc, w przypływie desperacji, robię to, co robić muszę, aby wnieść coś od siebie do naszej gazetki. Szukam jakichś pomysłów na artykuły, piszę... I wtedy słyszę: „Przecież tego nikt nie czyta”. Przyznam szczerze: pracuje nam się czasem lepiej, czasem gorzej. Częściej raczej gorzej. W przeciwieństwie do poprzednich lat, jakoś nie czuję się związana z tą grupą. Właściwie połowy składu nawet nie znam. Ale, jakkolwiek by nie było, pracujemy i co miesiąc ukazuje się nowy numer „Onagrusa”. Więc, drodzy koledzy i koleżanki, jeśli nasza szkolna gazetka jest nudna, jest to też wasza zasługa. Dlaczego? Zdradzę wam pewien sekret: i my - redakcja, i prawdziwi dziennikarze, mamy coś ze sobą wspólnego. Jesteśmy drapieżnikami. Żyjemy mięsem. Strugi gorącej krwi to dla nas nektar, surowe ochłapy mięsa są dla nas niczym ambrozja. Tragedia wprowadza nas w stan ekstazy, ludzkie cierpienie jest naszym motorem napędowym. Wszystkie wielkie afery sprawiają, że czujemy się jedną nogą w raju. To nas nakręca, to pozwala nam pisać naprawdę dobre teksty. Tymczasem wśród was, drodzy czytelnicy (absolutnie nie mówię o wszystkich), krew płynie co najwyżej w opowieściach o złamanym paznokciu. Narzekacie na treść artykułów? Są nudne? Więc pomóżcie nam! Zróbcie coś, co warto będzie opisać! Gwarantuję, że jeśli tylko ktoś pokaże coś oryginalnego, artykuły w „Onagrusie” będą równie szokujące i ciekawe. (październik 2013r.) 11 Zbliża się chyba najbardziej rodzinny okres w naszym kraju – święta Bożego Narodzenia. W domach staną kolorowe, pięknie ubrane choinki, pokoje wypełnią się aromatem świątecznych potraw, a małe dzieci z noskiem rozpłaszczonym na szybie będą wyglądać pierwszej gwiazdki i, co ważniejsze, Mikołaja. Wspólne śpiewanie kolęd, pasterka i obdarowywanie prezentami to tylko niewielka część polskich tradycji związanych z obchodami świąt. Czy można nie lubić tego wspaniałego czasu? Wszędzie widzimy lampki, miłych, starszych panów ubranych na czerwono, no i kartki. Wszędzie tony świątecznych kartek. A co na nich? Przystrojone drzewka, aniołki, Maryja z Jezusem na rękach, szopka, zwierzątka, pasterze, królowie... I życzenia. Umieszczone gdzieś w tle, gubiące się wśród kolorowych, zawsze uśmiechniętych postaci. A widzieliście kiedyś świąteczną kartkę, która przedstawiałaby smażenie karpia? Albo jeszcze lepiej, karpia przed Wigilią, dogorywającego w wannie. Patroszenie ryb, lepienie pierogów, gotowanie barszczu... Czy gdzieś w tym wszystkim widać aniołki? Gdzie w zmywaniu podłogi można znaleźć rodzącego się Jezusa? I to zamieszanie z prezentami... Bo czy jest coś ważniejszego w święta niż Mikołaj? Czym są wspólnie śpiewane kolędy przy pisku i wrzasku małych dzieci, które bawią się swoimi nowymi zabawkami, wyrywają je sobie nawzajem, robiąc przy tym hałas porównywalny do grupy kibiców podczas meczu? Ostatnimi laty coraz częściej pogoda z nas drwi – zamiast pięknego, białego puchu, wszędzie błoto i deszcz. Gdyby nie opłatek, można by pomyśleć, że to święto zmarłych. Coś nie czuję ostatnio tej świątecznej atmosfery. Zamiast tego czuję zbliżające się sprzątanie, gotowanie, stres, zaliczanie sprawdzianów i kartkówek na ostatnią chwilę. W końcu skoro zbliżają się święta Bożego Narodzenia, nadchodzi też koniec semestru. Czuję zbliżający się pisk dzieci i całą tę szopkę ze świętym Mikołajem. Wesołych Świąt! Dzida Czas duchów Listopad jest miesiącem ponurym. Robi się zimno, dni są coraz krótsze, rośliny i zwierzęta na swój sposób przygotowują się do nadchodzącej zimy albo po prostu obumierają. Mimo to, można powiedzieć, że jest to też miesiąc wyjątkowo piękny. Żółte i czerwone liście najpierw zdobią drzewa, później opadają i tworzą piękne, kolorowe dywany. Nic dziwnego, że miesiąc ten wywołuje u nas pewną zadumę, a noc z 31października na 1 listopada jest uważana za czas, w którym granica między światem żywych i umarłych zaciera się. Coraz popularniejsze w Polsce staje się halloween, świętowane 31 października. W naszym kraju nie jest obchodzone tak hucznie, jak chociażby w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii czy Irlandii. Mało kto przebiera się w kostiumy, przyozdabia dom dyniami i lampami. Polacy traktują halloween bardziej jako okazję do zabawy, niż święto poświęcone zmarłym. 12 Część sympatyków tego dnia może nie wiedzieć, że halloween wywodzi się od święta Samhain. W noc 31.10/1.11 Celtowie gasili wszelkie ogniska i kaganki, aby ich domy wyglądały niegościnnie. Przebierali się w stare, podarte ubrania i udawali włóczęgów. Wierzono bowiem, że tej nocy zaciera się granica między światem żywych i umarłych a duchy osób nienarodzonych i zmarłych w ciągu ostatniego roku zstępują na ziemię w poszukiwaniu żywych, by w nich zamieszkać. Kiedy Celtowie gasili ogień, żeby uniknąć spotkania z duchami, Słowianie rozpalali ogniska, aby je do siebie przyciągnąć. Dziady obchodzone były około cztery razy do roku, później zmarłym poświęcano już tylko noc 31.10/1.11. Przybywające dusze należało ugościć miodem, kaszą i jajkami. W ten sposób mieliśmy zapewnić sobie ich przychylność i ułatwić im drogę w zaświatach. Nieodłącznym elementem dziadów był ogień – bliskim zmarłym wskazywał drogę do domu, a złe duchy odpędzał. Współcześnie w Polsce dziady obchodzą tylko rodzimowiercy słowiańscy, jednak niektóre elementy tego obrzędu można znaleźć w dniu Wszystkich Świętych, obchodzonym 1 listopada. Wraz z rodzinami modlimy się wtedy na cmentarzu i przystrajamy groby bliskich zmarłych kwiatami. Zapalamy znicze. Wielu Polaków myli dzień Wszystkich Świętych z Dniem Zadusznym, obchodzonym 2 listopada. Pierwsze święto poświęcone jest świętym Kościoła katolickiego, męczennikom, którzy oddali życie za Chrystusa. Dzień Zaduszny to święto zmarłych, podczas którego powinniśmy modlić się za dusze naszych bliskich. Obecnie większość z nas udaje się na cmentarz już 1 listopada. Może nie jest to wynikiem pomyłki, ale po prostu to Wszystkich Świętych jest dniem wolnym od pracy. Karnawał w Rio, Dzień Świętego Patryka w Irlandii, niemiecki Octoberfest... Te i inne święta mogą się schować przy naszych pięknych obchodach Dnia Niepodległości. Polacy każdego roku świetnie się wtedy bawią. Szkoda tylko, że policjanci są trochę mniej zadowoleni, a sąsiednie państwa nie mają o nas najlepszej opinii. Znów pokazaliśmy swoje podejście do jednego z najważniejszych polskich świąt. Ponieważ skłóceni politycy nie byli wystarczająco skłóceni, aby zadowolić naród, postanowiliśmy pokazać swoje niezadowolenie podczas uroczystego przemarszu. Jak to się skończyło, wszyscy wiemy. Bójki, zamieszanie, ranni policjanci. A żeby było weselej, spłonęła też jedna tęcza. Reakcje Polaków są różne. Jedni uważają, że takie zachowanie jest karygodne, inni nie przejęli się nim zbytnio, a jeszcze inni pochwalają je. Ojciec Rydzyk ogłosił, że widział w tym niezwykły patriotyzm. Mówił też, że tęcza była oczywistą prowokacją, twierdził, że to jak plucie w twarz wszystkim katolikom. I tylko tęczy szkoda, bo była naprawdę ładna. 13 Jedni mówią, że to wina policji. Inni wskazują na zaniedbania organizatorów. Winni są politycy, księża, uczestnicy marszu, przypadkowi przechodnie... A najbardziej winna była tęcza. Przecież to ona sprowokowała naszych prawdziwych patriotów, prawda? Te kolory mogą być przecież takie drażniące... Szkoda tylko, że „katolicy”, którzy poczuli się urażeni powstaniem tęczy, chyba nigdy Biblii w ręce nie mieli, skoro nie wiedzą, co ten symbol oznacza. Wszyscy Polacy to jedna rodzina. Rodzina dosyć specyficzna, wiecznie skłócona. Nikt nie przyzna się do winy, nikt nie przeprosi... Jesteśmy wybuchowi, nie radzimy sobie z emocjami. Zachowujemy się jak nastolatki w okresie buntu. A jednak dalej uważam, że Polacy są mili i ciepli w stosunku do siebie. Owszem, ciepli. Prawie tak ciepli, jak płonąca tęcza... Wielu z nas nie lubi mitologii. Sama muszę przyznać, że ci wszyscy bogowie, herosi i tytani to moja pięta achillesowa. Wierzenia starożytnych Greków i Rzymian wydają mi się bardzo mało interesujące. Na szczęście, poza mitami i mitologiami, które poznajemy w szkole, jest jeszcze wiele innych, w tym mitologia japońska. Postanowiłam poruszyć ten temat, ponieważ zainteresowały mnie wierzenia Japończyków dotyczące magicznych zwierząt. Szczególnie ciekawe wydają mi się pewne małe, futerkowe zwierzątka mylone często z borsukami i szopami praczami, a mianowicie jenoty, nazywane też tanuki. Według mitologii japońskiej, te urocze stworzonka o puszystych, pręgowanych ogonach, posiadają pewną ciekawą umiejętność. Potrafią one ponoć powiększać swoją mosznę i zamieniać ją w dowolny przedmiot. Wesołe zwierzątka w ten sposób „robiły sobie jaja” z ludzi. W jednej z opowieści tanuki wyczarował w ten sposób cały dom i zwiódł pewnego wędrowca. Zmęczony drogą mężczyzna, widząc światło, wszedł do chatki, w której mieszkała stara kobieta, i pewnie spędziłby tam noc, gdyby nie opuścił na podłogę rozżarzonego węgielka. Wtedy usłyszał płacz kobiety i wszystko znikło. Chociaż zazwyczaj zabawy jenotów były zwykłymi, niegroźnymi żartami, to nie zawsze dobrze się one kończyły. Jeden z nich zmieniał się co noc w palik cumowniczy na przystani, a przywiązywaną do niego łódź odnajdywano następnego dnia dryfującą po morzu. Rybacy domyślili się w końcu, kto im płata takie figle i postanowili przechytrzyć dowcipnisia. Przywiązali oni łódź bardzo długą liną, a potem uderzali kijami w palik tak długo, aż zmienił się on w jenota. Obolałe zwierzątko uciekło i nigdy więcej nie pokazało się w tej okolicy. Jak pokazuje powyższa opowieść, mitologia może być całkiem ciekawa, czasem nawet zabawna. Ponadto, te legendy krążące wśród Japończyków uczą nas, że niektóre żarty mogą mieć nieprzyjemne konsekwencje. Mitologii jest tyle, ile narodów na Ziemi i, gdyby tylko poszukać, każdy pewnie znalazłby coś, co go zainteresuje. 14 Organizacja miejsca i czasu pracy Jak wszyscy pewnie zauważyli, wakacje dobiegły końca. Niezależnie od tego, czy nam się to podoba, czy nie, rozpoczęliśmy kolejny rok nauki. Zastanówmy się zatem, co zrobić, żeby oceny na świadectwie, a dla trzecioklasistów także wyniki testów gimnazjalnych, były jak najlepsze. Ponieważ jest to pierwszy z dziesięciu czekających nas miesięcy mozolnego wkuwania, to dobry moment, żeby przypomnieć o czymś, o czym większość z nas zapomina – o organizacji miejsca i czasu pracy. Choć niechętnie, muszę przyznać, że porządek jest bardzo ważny. Ile czasu tracimy na szukanie zagubionych zeszytów, kserówek czy notatek? Walające się między nimi resztki jedzenia również znacznie utrudniają odrabianie lekcji. Dlatego bardzo ważne jest, żeby utrzymywać porządek, przynajmniej w miejscu, w którym zazwyczaj się uczymy. Najczęstszym błędem, jaki popełniają uczniowie, jest odkładanie obowiązków na później. Każdy może mieć gorszy dzień, wszyscy bywamy zmęczeni czy przygnębieni, ale czy nie lepiej zrobić coś od razu, zamiast po nocach uczyć się na sprawdziany, a nad ranem, albo i na przerwach, odrabiać zadania domowe? Oczywiście, wszyscy na pewno pamiętamy, do czego służą zeszyty. Choć uczniom gimnazjum nie trzeba tego przypominać, dla pewności nadmienię, że na lekcjach wskazane jest robienie notatek. Prowadzenie zeszytu przedmiotowego jest nie tylko obowiązkiem uczniów, ale i bardzo ułatwia naukę. Kiedy już przypomnieliśmy sobie podstawy, powinniśmy określić swoje cele i priorytety na ten rok. Odpowiedzmy na kilka pytań. Jakie oceny chcemy zobaczyć na swoich świadectwach? Ile punktów chcemy uzyskać na testach gimnazjalnych? Bardzo ważna jest systematyczna nauka. Wszyscy uczniowie, a w szczególności trzecioklasiści, powinni codziennie przeglądać swoje zeszyty. Warto, by mieli w planach dzień lub dwa w tygodniu, w których więcej czasu poświęcą na naukę. Na pewno będzie to korzystniejsze niż zarywanie nocy przed każdym sprawdzianem i odkładanie wszystkiego na ostatnią chwilę. Powinni też nie zniechęcać się i więcej czasu poświęcać przedmiotom, których nie lubią lub które wydają im się trudniejsze. Oczywiście, poza nauką wszyscy powinniśmy znaleźć czas na odpoczynek. Musimy tak zaplanować swój dzień, żeby, w miarę możliwości, nawet wracając do domu po ósmej lekcji, móc odrobić lekcje i odpocząć. Nauka w domu, jeśli nie jest zaniedbywana, nie powinna trwać do później nocy. Odpoczynek jest bardzo ważny, trochę ruchu na świeżym powietrzu czy półgodzinna drzemka sprawią, że nasz umysł będzie sprawniej przyswajał wiadomości. I, co najważniejsze, choć niektórym może wydawać się to dziwne, noc to idealny czas, żeby położyć się spać. Musimy mieć świadomość tego, że nie zawsze będziemy w stanie zrealizować wszystko, co zaplanowaliśmy na dany dzień. Nie popadajmy wówczas w przesadę. Nagła zmiana planów podyktowana okolicznościami naprawdę nie jest powodem do histerii. Nie mamy na to wpływu, a zamartwianie się nie jest wyjściem z sytuacji. 15 źródło: http://www.esukces.com.pl/tag/czas/ Setki dat, tysiące wzorów, postacie, nazwy, procesy... Najlepiej uczyć się tego wszystkiego na bieżąco, jednak czasem może być to trudne i okazuje się, że nagle przed sprawdzianem z historii musimy wykuć całą stronę dat i pojęć. Jak najlepiej to zrobić? Zamiast spędzać godziny na mozolnym powtarzaniu, można trochę oszukać i skorzystać z różnych technik zapamiętywania. Dzięki nim nie tylko nasza nauka będzie efektywniejsza, ale zajmie też znacznie mniej czasu i będzie przyjemniejsza. Techniki uczenia się opierają się na tworzeniu obrazów, ponieważ nasz umysł łatwiej zapamiętuje żywe, barwne sceny, niż pojedyncze słowa. Sceny, które sobie wyobrażamy, powinny być zaskakujące. Głównymi zasadami, na których opierają się techniki zapamiętywania, są: • Synestezja. Jest to połączenie zmysłów. Jeśli Twoim głównym kanałem zapamiętywania jest wzrok, do obrazów dołóż dźwięk, smak, zapach, dotyk. Pamiętaj, że im więcej zmysłów jest zaangażowanych w naukę, tym łatwiej i trwalej zapamiętasz materiał. • Ruch. Jesteśmy ewolucyjnie zaprogramowani do odbierania ruchu. To, co się ruszało w czasach prehistorycznych, mogło nas zjeść (wróg) albo uciec przed nami i wtedy padaliśmy z głodu. Dlatego łatwiej zapamiętujemy ruch. Pamiętaj, aby każdy obraz był dynamiczny, pełen ruchu a Ty powinieneś być w tym obrazie aktorem. • Humor. Pamiętaj, aby nauka nigdy nie była nudna, lecz zabawna! To klucz do skutecznego uczenia się! Im więcej zabawy, tym łatwiejsza nauka i lepsze zapamiętywanie. Zamiast nudnych skojarzeń, buduj absurdalnie zabawne! • Kolory. Im więcej kolorów użyjesz do tworzenia obrazów, podkreślania, czy rysowania, tym łatwiej zapamiętasz. Do technik, które opierają się na tych zasadach, należą m.in.: Łańcuchowa Metoda Skojarzeń - polega na tym, aby połączyć ze sobą ciąg rzeczy, wydarzeń lub wyrazów, które chcesz zapamiętać. Układasz historyjkę z każdym z elementów, łącząc go z kolejnym. W ten sposób wystarczy, że zapamiętasz pierwszy, a reszta przypomni się automatycznie. Metoda alfabetyczna - polega na stworzeniu systemu zakładek (obrazków), do każdej z liter alfabetu. Pojęcia, które mamy zapamiętać, układamy alfabetycznie. Jeszcze lepiej, jeśli łączymy tę technikę z Łańcuchową Metodą Skojarzeń. Kolejną efektywną metodą nauki, ostatnią przeze mnie opisywaną, są mapy myśli. Od zwykłych notatek różnią się one tym, że umieszczamy na nich tylko słowa klucze lub obrazki. W rezultacie zamiast kilkunastu kartek zapisanych notatkami, które trudno zapamiętać, mamy jedną mapę. Ponieważ angażują one do pracy obie półkule mózgowe, łatwiej jest nam się z nich uczyć. Dzięki nim mamy przed oczami obraz całości, a nie fragment wiedzy. Są doskonałym narzędziem rozwiązywania problemów i systematyzowania wiedzy. Jak tworzyć mapy myśli? Przygotuj czystą 16 kartkę A4 lub większą. Ułóż ją poziomo. Na środku kartki narysuj obraz, który reprezentuje temat. Możesz też użyć słów kluczowych lub symboli, choć obraz jest znacznie lepszy. Temat powinien być wielokolorowy, min. 3 kolory. Od środka mapy prowadź linie, na wzór gałęzi drzewa. Na każdej linii umieszczaj słowa klucze lub obrazki, reprezentujące kolejne tematy. Im bliżej centrum, tym bardziej ogólne i ważniejsze, im dalej – tym mniej ważne lub bardziej szczegółowe. Zwróć uwagę na to, aby każda linia łączyła się z kolejną, aż do centrum. Tak jak w drzewie, gdzie nawet najmniejsza gałązka łączy się poprzez kolejne gałęzie z konarem. Zadbaj o: dużą ilość kolorów, obrazków, symboli. Tam, gdzie jest to możliwe, słowa zastępuj obrazami. Jeśli używasz słów, niech to będą same słowa klucze. Czyli takie, które niosą ze sobą skojarzenia, wiedzę. Metod zapamiętywania jest oczywiście o wiele więcej, można też tworzyć własne. Najważniejsze jest to, aby nie upierać się przy jednej, jeśli jest ona dla nas nieskuteczna i wybierać te, które najbardziej nam pasują. Wtedy nauka będzie bardziej efektywna. Dni coraz krótsze i zimniejsze, pogoda nie najlepsza, wszyscy jacyś tacy... nerwowi i przygnębieni... Komu chciałoby się w ogóle z łóżka wychodzić, a co dopiero iść do szkoły. Jednak jeśli teraz zaniedba się naukę, można nie dać rady nadrobić straconego materiału. Chociaż jesienna depresja skutecznie uniemożliwia czerpanie przyjemności z chodzenia do szkoły, można jej uniknąć, a z łóżka co rano wychodzić z uśmiechem na twarzy. Ludzkie ciało stworzone jest do ruchu, dlatego wielu ludzi uważa, że na kiepski nastrój najlepsza jest praca fizyczna. Nie tylko dotleniamy swój mózg, ale mamy też satysfakcję, że zrobiliśmy coś pożytecznego. Skuteczny jest też zimny prysznic, który również pomaga w utrzymaniu dobrego samopoczucia. Chociaż jesienią i zimą częściej chce nam się spać, jesteśmy zmęczeni i rozdrażnieni, nie powinniśmy zamykać się w ciemnym pokoju. Ponieważ winę ponosi brak światła, najlepiej byłoby starać się przebywać na słońcu jak najdłużej. Dobrą okazją może być spacer na świeżym powietrzu. Chyba każdy z nas lubi muzykę. Ulubione piosenki również mogą być bardzo pomocne w zwalczaniu sezonowej depresji. Nie bójmy się śpiewać, tańczyć czy po prostu słuchać ulubionych wykonawców. Nie wymaga to zbyt wielkiego wysiłku a ma pozytywny wpływ na nasz nastrój. Śnieg topnieje, zima odchodzi i nagle okazuje się, że część z nas waży więcej, niż pod koniec lata. O tej porze roku mamy większy apetyt na węglowodany, dlatego dietetycy polecają przestrzeganie diety, która utrzyma niski poziom cukru i będzie bogata w kwasy omega-3. Powinniśmy pić mniej kawy i herbaty, ograniczyć czekoladę, a spożywać więcej ryb, owoców i warzyw. W ten sposób nie tylko unikniemy zbędnych kilogramów, ale też poprawimy samopoczucie i sprawność umysłową. Ponieważ nasz nastrój nie zależy tylko od nas, na zakończenie dodam, że nie należy nigdy tracić poczucia humoru. Każdy inaczej znosi jesienną depresję, dlatego nie powinniśmy być zbyt poważni. A już na pewno złym pomysłem jest narzekanie na wszystko. Pamiętajmy, dbajmy nie tylko o nasze samopoczucie, ale nie psujmy go też innym. 17 Choć w październikowym numerze "Onagrusa" ukazał się już artykuł o metodach uczenia się i technikach zapamiętywania, warto wspomnieć też o tym, jak utrzymać umysł w dobrej kondycji. Niektórzy uprawiają może sporty i dbają o sprawność fizyczną, ale ludzie często zapominają, że mózg również potrzebuje ćwiczeń. Jest to szczególnie ważne, jeśli w ciągu dnia musimy pamiętać o wielu rzeczach. Jak dbać o swój umysł? • Nauka języków obcych – może być dobrą zabawą, zwłaszcza, jeśli robimy to z własnej woli. Mózg pracuje intensywniej, a umiejętność posługiwania się językiem obcym jest bardzo ważna, szczególnie jeśli ktoś planuje wyjazd za granicę. • Gry – grając chociażby w scrabble lub rozwiązując krzyżówki, ćwiczymy szare komórki. Nawet, jeśli nie znamy rozwiązania, to przyswoimy wiele nowych wyrazów, co jest świetnym treningiem dla naszego umysłu. Zwłaszcza, jeśli robimy to systematycznie. • Oglądanie quizów – zanim usłyszymy odpowiedź osoby zapytanej w telewizyjnym show, mamy czas, aby sami zastanowić się nad nią. Jeśli jej nie znamy, dowiemy się od uczestnika programu bądź prowadzącego, jak ona brzmi. W ten sposób znacznie poszerzamy swoją wiedzę w wielu dziedzinach. • Testy - w internecie jest dostępnych wiele testów sprawdzających naszą pamięć lub poziom IQ. Wiele testów i psychozabaw można znaleźć na stronie: http://www.beka.pl/_ps.php. Sprawdziany, odpowiedzi, problemy, „burza hormonów” czy presja ze strony rówieśników i nauczy-cieli – czynników wywołujących stres może być wiele. Najczęściej nakładają się one na siebie i ciężko opanować nam drżący głos, zdenerwowanie, czasem nawet panikę przed zbliżającą się klasówką. Mieszające się daty, pustka w głowie... Czy można tego uniknąć, podejść spokojnie do odpowiedzi i dostać zasłużone 5/5? Warto zaznaczyć, że zbyt niski poziom stresu również nie jest dla nas dobry. Pojawia się wtedy poczucie znudzenia i bezużyteczności, brak zainteresowania i zaangażowania oraz przygnębienie. Z kolei kiedy denerwujemy się za bardzo, czujemy suchość w ustach, drżą nam dłonie, czujemy lęk, oddech i serce przyspieszają, a żołądek może odmówić posłuszeństwa. Koncentracja jest niemal niemożliwa. Jak zachować optymalny poziom stresu? • Oddychanie – nerwy wpływają na nasz oddech, ale działa to też w drugą stronę. Głębokie, powolne oddechy powinny pomóc opanować zdenerwowanie. • Liczenie – popularne jest liczenie do dziesięciu, w razie potrzeby może to być jakakolwiek inna liczba. Najlepiej połączyć je ze zwolnieniem oddechu. • Skupienie na konkretnej rzeczy – często denerwujemy się bardziej tym, o czym myślimy, niż tym, co rzeczywiście się dzieje. Warto spojrzeć na dowolny przedmiot i przez chwilę myśleć tylko o nim. • Aktywność fizyczna – kiedy mamy chwilę czasu, warto poświęcić go na uprawianie sportu, który lubimy. Nie muszą to być od razu jakieś wymagające dyscypliny, może lepiej jest spędzić pół 18 godziny na spacerze, niż przed komputerem. Dotleniony mózg działa sprawniej, można też wyładować całą zgromadzoną w ciągu dnia frustrację. • Medytacja – w miarę regularna znacznie wspomaga koncentrację, naukę, korzystnie wpływa na nastrój a nawet zdrowie. Wbrew pozorom, jest też niezwykle przyjemna. Więcej na ten temat na stronie: http://silaprzyciagania.com.pl/jak-medytowac-podstawy-medytacji-od-zaraz/ Technik radzenia sobie ze stresem jest o wiele więcej. Część z nich można znaleźć na podanych poniżej stronach: http://www.projektsukces.pl/nlp_stres_techniki.html http://www.zdrowie.fit.pl/stres/jak-radzic-sobie-ze-stresem-w-szkole,472,1,0.html W poprzednich numerach była mowa o medytacji, zarówno jako metodzie ułatwiającej naukę, jak i sposobie na utrzymanie dobrego samopoczucia. Teraz warto by wspomnieć, czym właściwie ona jest i jak to robić. Sama nazwa pochodzi od łacińskiego słowa meditatio i oznacza zagłębianie się w myślach, rozważanie, namysł. Praktykowana jest głównie w jodze i religiach Wschodu, a także w niektórych odłamach chrześcijaństwa i islamu. Wbrew pozorom, nie jest to jedynie siedzenie w pozycji lotosu i powtarzanie mantry ani ciągłe rozmyślanie nad sensem istnienia. Funkcjonuje wiele technik medytacyjnych, jedne polegające właśnie na myśleniu, inne wręcz przeciwnie, na wyciszeniu myślenia. Można też wykorzystywać muzykę, ruch i wizualizację. Celem medytacji jest samodoskonalenie, rozumiane różnie – jako poprawa zdrowia fizycznego i stanu psychicznego, osiągnięcie pełnej kontroli nad ciałem, dążenie do oświecenia, zjednoczenie się z bóstwem czy przezwyciężenie lęku przed śmiercią. My skupmy się jednak na najprostszych, podstawowych metodach. Ważne jest zadbanie o: • odpowiednią muzykę/dźwięki – na początku należy zdecydować, czy chce się medytować w ciszy czy przy muzyce. Jeśli wybieramy tę drugą opcję, nie powinniśmy brać pierwszej lepszej piosenki. Przykładowe utwory można znaleźć na stronie: http://silaprzyciagania.com.pl/muzyka/medytacja/. • czas i miejsce – ważne jest, abyśmy czuli się dobrze i żeby nikt nam nie przeszkadzał. Kiedy już zadbamy o otoczenie, musimy wybrać • pozycję – popularny „kwiat lotosu” polecam tylko tym, którzy już wcześniej ćwiczyli jogę. Musimy po prostu czuć się swobodnie, ciało powinno być tak ułożone, aby żadna część nie była uciskana i nie drętwiała. Może to być zarówno pozycja leżąca, siedzenie w wygodnym fotelu, jak i w ruchu, np. podczas spaceru. Każdy powinien sam wybrać, co będzie dla niego najwygodniejsze. Jak już wspominałam, istnieje wiele technik medytacji. Ja opiszę chyba najczęściej stosowaną i według mnie najprostszą. Kiedy już zostanie przygotowane miejsce i przyjęta pozycja, należy skoncentrować się na oddechu. Wdychamy powoli powietrze, przytrzymujemy je w płucach, robimy wydech i chwilę wytrzymujemy na bezdechu. Podczas każdej z tych czynności liczymy do czterech. Po chwili możemy zauważyć, jak ciało się rozluźnia a serce zwalnia. Każdy, kto zacznie medytować, nie powinien popadać w przesadę. Oczywiście, ważna jest systematyczność, ale nie można wymagać od siebie, że od razu będziemy potrafili niewzruszenie leżeć na gwoździach, dostąpimy oświecenia i przewyższymy samego Buddę. Jeśli w czasie medytacji 19 zaczniemy się rozpraszać, też nie powinniśmy za bardzo się przejmować, należy po prostu kontynuować przerwane ćwiczenie. Osoby zainteresowane tematem mogą szukać dodatkowych informacji na stronie: http://yogin.pl/medytacja/medytacja-od-podstaw.html Egzamin gimnazjalny zbliża się wielkimi krokami. Pozostały miesiąc powinniśmy wykorzystać jak najlepiej na ostatnią powtórkę materiału. Niektórzy pewnie stresują się nadchodzącym testem, dlatego, choć w poprzednich numerach była mowa o walce ze stresem, warto zapoznać się z techniką przedstawioną w książce pt. „Haker umysłów” Andrzeja Batko – polskiego psychologa, doradcy i trenera NLP. Wystarczy tylko trochę miejsca, kilka minut wolnego czasu i dobre chęci. „Znajdź miejsce, gdzie możesz stanąć tak, aby mieć przed sobą kilka lub kilkanaście metrów wolnej przestrzeni (chodnik, korytarz, duży pokój lub sala). Pomyśl o spotkaniu, sytuacji lub rozmowie, która wywołuje w Tobie lęk na samą myśl o niej. Wyobraź sobie, że pomiędzy Twoimi stopami przebiega linia, biegnąca w przód. Wyobraź sobie, że symbolizuje ona czas biegnący w przyszłość. Miejsce, w którym stoisz, znajduje się w „TERAZ”, a wszystko przed Tobą to przyszłość. Intuicyjnie umieść na tej linii to zdarzenie w czasie, np. „za 3 dni” może znajdować się zarówno metr, jak i kilka metrów od Ciebie. Nie ma na to reguły i nie ma znaczenia, jak daleko jest ono na tej linii. „Wyświetl” swoje wyobrażenie tej sytuacji w tym miejscu. Możesz sobie wyobrazić przezroczysty slajd w tym miejscu lub trójwymiarową scenkę z przyszłości. Zacznij iść po tej linii w przyszłość w stronę tego wydarzenia, przejdź przez nie i zatrzymaj się pół godziny PO zdarzeniu. Odwróć się o 180 stopni i „spójrz wstecz w przeszłość” na to zdarzenie z miejsca, w którym teraz się znajdujesz. Skoro patrzysz z przyszłości wstecz, to jest to równoznaczne ze „wspominaniem”. Sprawdź, co się stało z lękiem. Najprawdopodobniej zniknął i pojawiła się ulga, ponieważ nie jest możliwe odczuwanie lęku związanego z czymś,, co już się zakończyło. Możesz mieć inne nieprzyjemne odczucia, ale nie lęk. Jeśli spodziewasz się, że „nic nie będziesz czuł”, to nie licz na to. Zawsze będziesz „coś czuł”, ważne, że w tej sytuacji to nie jest już lęk. „Nic” będziesz czuł, gdy umrzesz, ale ta metoda nie jest aż tak radykalna. Wróć do „TERAZ”, znowu pomyśl o nadchodzącej sytuacji i spróbuj poczuć dawny lęk. Bezskutecznie, oczywiście.” 20 Niezwykle szybko upłynęło ponad siedem miesięcy naszej nauki. Egzamin gimnazjalny zbliża się wielkimi krokami. Pozostały czas poświęcamy głównie na ostatnie powtórki. Warto jednak pamiętać, że cały wysiłek pójdzie na marne, jeśli nie będziemy w pełni sił. Przede wszystkim, nie powinno się zarywać nocy przed samym testem. Jeśli ktoś ma braki, nie nadrobi ich w kilka godzin, a brak snu negatywnie wpływa na pracę mózgu. To samo dotyczy śniadania. Równie niewskazana jest panika. Choć metody radzenia sobie ze stresem zostały podane w styczniowym wydaniu „Onagrusa”, postanowiłam pokrótce je przypomnieć: • Oddychanie – nerwy wpływają na nasz oddech, ale działa to też w drugą stronę. Głębokie, powolne oddechy powinny pomóc opanować zdenerwowanie. • Liczenie – popularne jest liczenie do dziesięciu, w razie potrzeby może to być jakakolwiek inna liczba. Najlepiej połączyć je ze zwolnieniem oddechu. • Skupienie na konkretnej rzeczy – często denerwujemy się bardziej tym, o czym myślimy, niż tym, co rzeczywiście się dzieje. Warto spojrzeć na dowolny przedmiot i przez chwilę myśleć tylko o nim. Aby wypocząć przed testami, można spędzić trochę czasu w gronie znajomych i odetchnąć na świeżym powietrzu. Oczywiście we wszystkim należy zachować umiar. Choroba czy połamana kończyna raczej nie ułatwia koncentracji. Czas poświęcony na naukę na pewno nie zostanie zmarnowany. Trzecioklasiści ciężko pracowali, aby przygotować się do egzaminów gimnazjalnych. Teraz pozostaje już tylko życzyć: połamania piór! Trzymam kciuki za Wasze oryginalne prace i celne odpowiedzi. MIKOŁAJKI W SCHRONISKU DLA ZWIERZĄT Szóstego grudnia klasy III d i III c z okazji Mikołajek pojechały na wspólną wycieczkę do Zielonej Góry. Obejrzeliśmy film pt. „Mój biegun”, który wywołał wśród uczniów różne reakcje. Jedni uważali, że jest niezwykle wzruszający, drudzy byli rozczarowani. Później obie klasy pojechały do schro-niska, aby wręczyć karmy, zabawki, środki czystości i inne akcesoria dla zwierząt, a zebrane wcześniej wśród uczniów w tym celu pieniądze (170,05 zł) zostały przeznaczone na zakup leków i specjalnego mleka dla kociąt. Dowiedzieliśmy się wiele o pracy i wolontariacie w schroniskach, słuchaliśmy o życiu zwierząt i opiekowaniu się nimi. Znów uczniowie byli mniej lub bardziej poruszeni, jednak widok psów wielu ras i w najróżniejszym wieku chyba na wszystkich wywarł jakieś wrażenie. Po powrocie ze schroniska mieliśmy czas wolny w Focusie. Wycieczka trwała cały dzień, a uczniowie byli zadowoleni, nawet, jeśli film nie przypadł im do gustu. 21 Recenzja filmu "Mój biegun" Nawet, jeśli ktoś nie słyszał wcześniej o Jaśku Meli, to dziś pewnie każdy już wie, kim jest ten chłopiec. Nie sposób bowiem było nie zauważyć plakatów i reklam, które informowały nas o premierze filmu "Mój biegun", która miała miejsce 25 października 2013 roku. Marcin Głowacki chciał w swoim dramacie pokazać historię młodego Jasia Meli – najmłodszego zdobywcy obu biegunów i pierwszej osoby niepełnosprawnej, która tego dokonała. Twórcy filmu pokazują wypadek, w którym chłopiec traci swojego brata. Widzimy nie wytrwałego, młodego zdobywcę obu biegunów, a zagubione dziecko, które obwinia się o śmierć brata i rodzinę pogrążoną w żałobie. Widzom oszczędzono sloganów i podniosłych mów, które do mnie osobiście zazwyczaj nie trafiają, często wręcz mnie irytują. Ukazane są problemy rodziny, którą los ciężko doświadczył – śmierć jednego z synów, kalectwo drugiego. Nie obywa się bez potknięć, kryzysów i chwil rozpaczy. Obserwujemy też młodzieńczy bunt i upór, konflikty dzieci i rodziców. Ale przede wszystkim pokazana jest wytrwałość młodego Jaśka, ciężka droga, którą musiał przebyć, aby nauczyć się korzystać z protezy i działać w miarę samodzielnie. Film, niestety, nie jest pozbawiony wad. Historia, choć wzruszająca, pozostawia wiele do życzenia. Jan Mela to niezwykła postać, która pokazuje wyjątkowy hart ducha. Tymczasem na ekranie zobaczyć można opowieść o problemach dotykających polskie rodziny. Według mnie nie był to film o zdobywcy obu biegunów, a o każdym młodym, niepełnosprawnym chłopcu. Kolejny z wielu polskich dramatów. Opowieść porusza, jednak według mnie Jasiek Mela zasługuje na coś więcej. Najbardziej rozczarowało mnie, że nie ukazano w ogóle podróży na Biegun Północny. Tytuł sugerował, że będzie to główny wątek, tymczasem o biegunie ledwo wspomniano. Niemniej, polecam film miłośnikom dramatów, ponieważ mimo wymienionych przeze mnie wad, jest on dobrze zrealizowany. Film pt. "Kamienie na Szaniec" Miłość, przyjaźń, młodość. Śmiałe plany, marzenia i beztroska – tak mniej więcej może wyglądać życie wielu młodych ludzi. W tę sielankę gwałtownie wtargnęła wojna, która zmusiła Rudego, Alka i Zośkę do porzucenia dalszej nauki, przekroczenia wielu moralnych granic i w końcu poświęcenia własnego życia. Taką historię znamy z lektury Aleksandra Kamińskiego pt. "Kamienie na Szaniec". A jak poradzili sobie twórcy filmu? Ta luźna adaptacja ma wiele zalet, nie jest jednak uwolniona od wad. Robert Gliński podjął się trudnej roli "zdjęcia z piedestałów" głównych bohaterów. Na ekranie widzimy 22 m.in. spóźniającego się Janka Bytnara czy Tadeusza Zawadzkiego, który w przypływie emocji szarżuje samochodem pod samą bramę siedziby gestapo przy ul. Szucha. Postacie znane nam z książki, chodzące ideały cnoty i męstwa, mają wątpliwości, chwile słabości i zwątpienia. I choć dzięki temu mogą wydawać się widzowi bardziej ludzcy, niektóre sceny sprawiają wrażenie dosyć sztucznych. Twórcy nie oszczędzili patetycznych zwrotów, jak słowa: "Najpierw strzel do mnie", wypowiedziane przez dziewczynę Zośki, gdy ten chciał popełnić samobójstwo. Mocną stroną jest ścieżka dźwiękowa. Choć akcja książki rozpoczyna się na krótko przed wojną, w filmie od razu widzimy walkę z okupantem. Zrywanie niemieckich flag i gazowanie kin odbywa się przy akompaniamencie basu, perkusji i energetycznych gitarowych riffów. Kiedy jednak zmagania stają się coraz bardziej krwawe, rozbrzmiewają już spokojniejsze melodie. Chyba na każdym w sali kinowej zrobiły wrażenie sceny przesłuchań Rudego. Warto zwrócić uwagę, że być może nie byłyby one nawet w połowie tak przekonujące, gdyby nie świetna gra aktorska Wolfganga Boosa, który wciela się w sadystycznego hitlerowca. Nie tylko katowany młody członek Szarych Szeregów wykazuje się męstwem i hartem ducha. Szczególne wrażenie zrobiła na mnie postać starego mężczyzny, który tylko raz pojawia się w filmie – podczas rozstrzeliwań. Widz może poczuć ciarki, gdy antyhitlerowskie piosenki, śpiewane przez owego mężczyznę tuż przed śmiercią, może uciszyć jedynie odgłos wystrzału. Krążą różne opinie odnośnie filmu. Magdalena Felis na stronie http://stopklatka.pl/ pisze: "Gliński śmiało poczyna sobie z zakończeniem „Kamieni na szaniec" - co wywołało już rzecz jasna oburzenie spadkobierców jedynej prawdy. Mnie przekonuje jego refleksja, którą przenosi na osieroconego z ideałów Zośkę, a która najogólniej mówiąc kwestionuje sens bohaterstwa." Ja osobiście, mimo drobnych wad, uważam tę produkcję za niezwykle wzruszającą i polecam ją z całego serca. Choć większość z nas zna tę historię ze szkolnej lektury, uważam, że warto obejrzeć również film. Recenzja filmu "Patologia" „Wiem, o czym myślisz. Sądzisz, że to poczucie winy, ale coś takiego nie istnieje. To strach przed byciem złapanym. Pierwszego dnia strach jest jeszcze świeży. W głowie ci się kotłuje, wydaje ci się, że wszyscy wiedzą, że wszystko stracisz. Chce ci się rzygać, ale masz pusty żołądek. Dzisiaj nie zaśniesz. Upijesz się, pooglądasz telewizję, sprawdzisz, czy nic o tobie nie mówią. Następnego ranka świat będzie taki sam. Nic się nie zmieniło. Strach zacznie blednąć i zrozumiesz, że nikt nic nie wie. Że coś tak, zdawałoby się katastrofalnego, umknęło uwadze świata. I wtedy będziesz innym człowiekiem.” Ten cytat z filmu doskonale oddaje klimat produkcji Marca Schölermanna. „Patologia” zaczyna się dosyć 23 stereotypowo. Ted Grey, młody student medycyny, dostał wymarzoną pracę, dołączając do grupy młodych, zdolnych patologów. Problem zaczyna się, gdy ambitny pracownik i wzorowy narzeczony przestaje „siedzieć w książkach”, zdradza swą partnerkę i daje się wciągnąć w grę, którą wymyślili przyjaciele z kostnicy: „zrób sekcję zwłok i powiedz, jak zabiłem”. Szybko okazuje się, że młody mężczyzna jest jednym z najlepszych w swoim gronie. „Patologia” szokuje już od pierwszej sceny. Można odnieść wrażenie, że twórcy za punkt honoru obrali sobie wywołania uczucia obrzydzenia u widza. Świetne, realistyczne przedstawienie ludzkich zwłok, niewybredne żarty w czasie sekcji – to wszystko sprawia, że zdecydowanie odradzam jakiekolwiek przekąski podczas oglądania. Poza samą lekcją anatomii, widzimy też rozważania bohaterów na temat ludzkiej natury. Filozofia, a nawet poezja, przeplatają się w filmie ze scenami miłosnymi, momentami balansującymi na granicy nekrofilii. Niestety, są też gorsze chwile. Początek wciąga, późniejszy rozwój akcji utrzymuje widza w napięciu. Później jednak wszystko staje się zbyt przewidywalne. Gdyby wyciąć wszystkie sceny erotyczne, filozoficzne wątki, morderstwa, krojenie zwłok i narkotyki, fabułę można opowiedzieć w dwóch, trzech zdaniach. Zakończenie tak banalne, że aż rozczarowujące. Na szczęście wymienione elementy nie zostały usunięte i to głównie one w jakiś sposób ratują „Patologię”. Siłą tego filmu jest zszokowanie widza. Choć poszczególne elementy pozostawiają sporo do życzenia, polecam tę produkcję, całość bowiem jest dobrą opowieścią o tym, jak pociągająca może być „ciemna strona”. Osoby o wrażliwych żołądkach i słabych nerwach oglądają na własną odpowiedzialność! Recenzja książki pt. "Angelfall" "Aniele, stróżu mój... Szeptaliśmy przez setki lat. Myliliśmy się. Teraz to właśnie ONE okazały się naszym największym koszmarem." Kiedy Bóg wydał rozkaz zniszczenia Ziemi, nie było już odwrotu. W ciągu zaledwie dwóch miesięcy znany nam świat zamienił się w ruinę, jedzenie stało się dla nas, ludzi, towarem deficytowym, a o prysznicu nikt nawet nie śmiał marzyć. Siedemnastoletnia Penryn nagle musiała zajmować się nie tylko niepełnosprawną, dziesięcio-letnią siostrą i chorą psychicznie matką, teraz musi uważać też na walczące o przetrwanie gangi i... próbujące zniszczyć nas anioły. Wszystko dodatkowo się komplikuje, kiedy mała dziewczynka zostaje porwana, a nastolatka znajduje na ulicy pozbawionego skrzydeł najeźdźcę. Każde z nich jest zmuszone do współpracy, później także do dramatycznych wyborów. „Angelfall” autorstwa Susan Ee to powieść, w której każdy znajdzie coś dla siebie. Nie jest to tylko opowieść o miłości dziewczyny i anioła. Autorka nie opisuje wyłącznie własnej wizji końca świata. To nie jest „typowa” historia, w której uczucia opisane są w słodki, wręcz mdły sposób, opisy walk nie zajmują połowy każdego rozdziału (choć nie można również narzekać na ich brak). Książka pokazuje, do czego zdolny jest człowiek, który walczy o przetrwanie, pozostawia nam iskierkę nadziei, a nawet dostarcza odrobiny humoru. Autorka, poza głównymi wątkami, porusza wiele ważnych tematów: życie niepełnosprawnych, stereotypy dotyczące płci, samotność, gotowość do poświęcenia, tolerancję, religię. Jednym z najbardziej szokujących momentów jest dyskusja między Penryn a Raffem i jego 24 wypowiedź na temat wiary – de facto brzmiąca dosyć osobliwie w ustach archanioła. Pokazuje też, że walka dobra ze złem wcale nie musi być taka czarno-biała, jak może się wydawać. Styl pisarki bardzo przypadł mi do gustu. Postacie są realistyczne, autorka zadbała o to, aby nawet bohaterzy drugoplanowi w wyobraźni czytelnika stali się żywymi ludźmi. Niezwykła dbałość o szczegóły i zachowanie „złotego środka” między humorem a rozpaczą, pesymizmem a nadzieją sprawiają, że książkę czyta się z przyjemnością i narastającą ciekawością. Jedynie jej długość mnie rozczarowała – jest zdecydowanie za krótka. Tym, co ostatecznie skłoniło mnie do wyboru właśnie tej książki, jest niebanalne podejście autorki do tematu miłości. Możemy obserwować nie tylko rozkwitające uczucie między nienawidzącą się parą, ale także miłość siostrzaną, przywiązanie do własnego gatunku, poczucie wspólnoty i, wyjątkowo tutaj skomplikowane, relacje między matką a córką. Ten post-apokaliptyczny romans polecam każdemu, kto ma chwilę wolnego czasu. Dla miłośników gatunku urban fantasy to lektura obowiązkowa. "Sezon burz" Jest. Po wielu latach Andrzej Sapkowski postanawia wrócić do historii wiedźmina Geralta, którą dotąd wszyscy miłośnicy serii "Wiedźmin" uważali za definitywnie zakończoną. Jak tym razem potoczą się losy głównego bohatera? Początkowo chodzi tylko o skradzione miecze. Ale przecież nasz Biały Wilk nie byłby sobą, gdyby po drodze nie wplątał się w jakieś sprawy polityczne i nie zahaczył o łóżko jakiejś czarodziejki. Albo i dwóch. Sapkowski po raz kolejny pokazuje, jak dobrym jest pisarzem. Powieść momentami zaskakuje, porusza ważne kwestie moralne, takie jak aborcja czy eksperymenty genetyczne prowadzone na zwierzętach. Nie brakuje też elementów humorystycznych, od inteligentnych żartów i zrządzeń losu, po karczemne dowcipy. Wiele sytuacji wydaje się wręcz groteskowych. Czytając "Sezon burz", od razu widzimy, że mistrz polskiej fantastyki i tym razem potraktował sprawę poważnie. Mimo to, książka nie jest pozbawiona wad. A, niestety, największą z nich jest fabuła. O ile całą serię przeczytałam z zapartym tchem, tym razem lektura szła mi dosyć opornie. Na niemal każdej stronie można wyczuć niechęć autora do sądów, urzędników i ogólnie biurokracji. Co, niestety, odbija się na akcji powieści. Fabuła jest przewidywalna. Geralt ze smutną miną tropi i zabija potwory, w dodatku bez swoich słynnych, wiedźmińskich mieczy. Wdaje się w kłótnie z czarodziejami i romanse z czarodziejkami. Oczywiście cały czas z imieniem Yeneffer na ustach. Tolkiena rozsławiły filmy, Martina – serial, a do Sapkowskiego zachęcają nas gry. Nie mogę powiedzieć, że czas spędzony na czytaniu „Sezonu burz” to czas stracony. To dobra książka dla zabicia czasu, jednak według mnie nie dorównuje poziomem serii „Wiedźmin”. Niemniej, fani opowieści o Geralcie sięgną pewnie po tę lekturę, niezależnie od tego, jakie niepochlebne opinie by o niej krążyły. Bardzo polecam książkę każdemu! Może to właśnie ona sprawi, że uczniowie naszego gimnazjum zaczną więcej czytać w 2014 roku, który ogłoszono Rokiem Czytelnictwa. 25 Recenzja książki Alex Kavy pt. "W ułamku sekundy" „Decyzje, które podejmuje się w ułamku sekundy, zawsze odkrywają naszą prawdziwą naturę, nasze autentyczne ja. Czy nam się podoba, czy nie.” Jaka jest prawdziwa natura Maggie O'Dell i gdzie leży granica, której nie można przekraczać? Na te pytania bohaterka musi odpowiedzieć sobie, kiedy po raz drugi zostaje wciągnięta w grę Kolekcjonera – psychopatycznego mordercy, który postanowił się zemścić na agentce FBI. Do czego posunie się Maggie, żeby go powstrzymać? Zegar tyka, każda chwila zwłoki przybliża agentkę O'Dell do granicy szaleństwa. Każdy kolejny dzień może oznaczać więcej ofiar i... więcej fragmentów ludzkiego ciała w pojemnikach na jedzenie. Alex Kava po raz kolejny udowadnia nam swoje mistrzostwo. „W ułamku sekundy” to drugi tom serii o agentce Maggie O'Dell. Ten thriller psychologiczny już od pierwszych stron ocieka krwią. Nie oznacza to jednak, że autorka skupia się tylko na makabrycznych scenach – ciekawa fabuła i szybko tocząca się akcja dosłownie zniewalają czytelnika. To nie jest książka, którą czyta się dla zabicia czasu. Powieść ukazuje najciemniejsze zakamarki ludzkiej psychiki, pełna też jest najróżniejszych ciekawostek. Nie jest wprawdzie wolna od wad, jednak styl tej pisarki rekompensuje te nieliczne, drobne niedociągnięcia. To wszys-tko, w połączeniu z prostym, zrozumiałym językiem sprawia, że pięćset stron powieści znika w zatrważającym tempie. Polecam tę książkę każdemu, kto odważy się po nią sięgnąć, a dla fanów Alex Kavy i jej agentki O'Dell jest to lektura obowiązkowa. Ostrzegam jednak, osoby o słabych nerwach i żołądkach czytają na własną odpowiedzialność! Recenzja płyty Wojciecha Zawadzkiego D2 Oto jest. Najpierw, 6 czerwca 2013 roku ukazał się teledysk D2B4, który do dzisiejszego dnia zdobył ponad 3 miliony wyświetleń. Fani czekali, odliczali. Każdy kolejny dzień przybliżał nas do 4 października – dnia premiery nowego albumu Wojciecha Zawadzkiego, znanego lepiej jako Słoń. Niektórzy mogli mieć wątpliwości. Czy D2 będzie równie dobre jak poprzednie płyty? Czy warto wydawać pieniądze? A może czas Słonia się kończy? Jeśli ktokolwiek z was zadawał sobie podobne pytania, po przesłuchaniu albumu pewnie jest już spokojny. Pod słowami Demonologia 2 kryją się dwie płyty, mieszczące łącznie 27 tracków i trzecia – video ukazująca kulisy nagrywania utworów. Album powstał we współpracy z unhuman.pl, Brain Dead Familią oraz Unhuman Familią. Poza Słoniem i Mikserem, gościnnie pojawiają się: Brassi, Paluch, Antek Pcpark, Eripe, Kaen, Pih, Shellerini, KacperHTA (Ganja Mafia), Grubas/WZW, Jongmen, Jinx, Te-Tris, Dj Soina, The Returners oraz Dj Kostek. Dwupłytowe wydawnictwo pojawiło się na drugim miejscu zestawienia OLiS (najpopularniejszych płyt w kraju). Jakie są moje wrażenia po przesłuchaniu albumu? Ciężko ubrać je w słowa, które nadadzą się do opublikowania. Całość na wysokim poziomie, tak jak poprzednie dwie płyty, utrzymana 26 w klimacie horrorcore'u. Są też perełki, nad którymi nie sposób przejść obojętnie. Świetny beat i flow łączą się z poruszającymi, często brutalnymi i szokującymi tekstami. Gdybym miała wybrać najbardziej zadziwiające utwory, byłyby to: „Ania” i „Baran”. Nie zdradzając zbyt wiele, po raz pierwszy słuchając Słonia poczułam coś na kształt współczucia dla katechetów, za to „Ania” daje wiele więcej niż pouczenia rodziców, powtarzane od lat. Podsumowując, serdecznie polecam D2. I jednocześnie ostrzegam przed tym albumem. To nie jest muzyka dla wrażliwych. Płyty ociekają krwią, są postrachem dla łaków i psychofanów. Jak możemy usłyszeć w jednym z utworów: „Diabeł napisał Ave D2! na bramach Piekła”, a nam, zwykłym śmiertelnikom, pozostaje tylko zacząć krzyczeć, kiedy zobaczymy znak zakrwawionych nożyczek. Z zachwytu, oczywiście. Muzyka ze świata duchów Każdy pewnie widział choć raz wizerunek szamana. Pomarszczona, spalona słońcem twarz, pióropusz lub inne, zadziwiające nakrycie głowy, przenikliwy wzrok, postawa wzbudzająca szacunek. Niezależnie od regionu, każdy łącznik ze światem nadprzyrodzonym musiał mieć swój bęben. Nie były to zwykłe instrumenty. Szamańskie bębny otaczano należytą czcią, bowiem to właśnie ich używano, aby wprowadzić się w trans. Sami właściciele traktowali je często jak żywe istoty, przewodników, wśród szamanów jakuckich często porównywane były do koni. Mogłoby się wydawać, że owa podróż przy dźwięku bębna jest już reliktem przeszłości, czymś, o czym pamiętają już tylko najstarsi mieszkańcy rezerwatów, zapomnianych przez resztę świata wiosek, historyków i sympatyków neoszamanizmu. Tymczasem „rumaki” wciąż żyją i mają się dobrze. I każdy może mieć do nich dostęp, w stosunkowo nowej, elektrycznej formie. Szaman, wprowadzając się w trans, musiał uderzać w swój bęben ze stałą prędkością około stu dwudziestu uderzeń na minutę. Właśnie takie tempo (od 120 do 150 BMP) cechuje jeden z podgatunków muzyki trance – psychedelic trance (częściej psytrance), powstały we wczesnych latach 90. Psytrance wywodzi się z muzyki elektronicznej, rozwijanej następnie przez wpływ orientalnej muzyki goa, pochodzącej z prowincji położonej nad Morzem Arabskim. Organizowano tam imprezy plażowe w otoczeniu palm, wizerunków Buddy i mistycznych symboli. Muzycy z prowincji Goa zaczęli przenosić się do innych rejonów Indii, RPA, Izraela czy meksyku. Późniejszy twórcy próbowali na swój własny sposób oddać klimat panujący podczas imprez na plażach Morza Arabskiego, często wzbogacając brzmienie o instrumenty etniczne. Psychedelic trance stopniowo ewoluował, tak, że dziś wikipedia podaje jego podgatunki: - dark full power – istnieje kilka odmian darku - prawdziwie mroczny, do którego zaliczyć można takich wykonawców, jak Xenomorph, Psyfactor. Gatunek zdecydowanie idący w kierunku fullonu, brzmiący jednak mroczniej – Chromatone, Dark Nebula, Seroxat. Najciekawszą odmianą jest dark full power - mroczny, hipnotyczny i zarazem bardzo agresywny z tempem w granicach 145-150 BPM, mocny bas okalany przez dziwaczne krzyki i kwaśne, mroczne dźwięki. Za odrodziciela tego podgatunku uważany jest Psykovsky oraz jego utwór o jednoznacznej nazwie - "Last Bus Madrus", który ukazał się na kompilacji "Zen" wydanej w Dejavu Records, Rosja, 2001 r. Przykładowe 27 projekty: Kindzadza, Parasense, Para Halu, Samadhi, C-P-C Project. - full on – bardzo energiczny i często też melodyjny podgatunek charakteryzujący się szybkim tempem w granicach 140-145 BPM; ta odmiana psytrance'u jest dzisiaj bardzo popularna w Izraelu. Przykładowe projekty: GMS, Alien Project, Suria, Cosma, 1200 Mic's, Siaqua. - progressive psytrance - spokojny, płynący i łagodny, ale także hipnotyczny z tempem utrzymanym w granicach 130-140 BPM, przez niektórych uważany jako ewolucja Minimal Trance; najbardziej popularny w Niemczech i Skandynawii. Przykładowe projekty: Atmos, Son Kite, Vibrasphere, Beat Bizarre, S-Range, Neelix. Muzykę cechuje jednostajny bit. Utwory często stanowią dźwięki z pozoru nie mające ze sobą powiązań, a jednak połączone w jedną całość. Ze względu na użycie przez producentów efektów echa, przesteru i chorus, psytrance ma bardzo przestrzenny wydźwięk. Imprezy psychodeliczne często organizowane są w otoczeniu przyrody. Do najsłynniejszych tego typu wydarzeń w Polsce należą: festiwal Moondalla w okolicach Trójmiasta i cykl imprez Wizja Iluzja organizowany w Warszawie. Muzykę tę można usłyszeć również w klubach. W wielu rodzajach muzyki uczestnicy sięgają nieraz po narkotyki i kultura psychedelic trance nie jest tu wyjątkiem. Jednak w odróżnieniu od klubów i dyskotek, nie ma to na celu wywołania poczucia euforii i uodpornienia na zmęczenie, jak w przypadku heroiny i kokainy. Psytrance obcuje z typowymi psychodelikami, wywodzącymi się z pradawnych kultur, często mającymi zastosowanie w szamańskich obrzędach. Ma to na celu zjednoczenie się z otoczeniem, uzyskanie metafizycznego wymiaru tańca, otwarcia umysłu, ponownego odkrywania siebie i swojego miejsca na Ziemi. Spożycie narkotyków nie jest konieczne do odpowiedniego przeżywania imprezy, bowiem sama muzyka ma właściwości psychoaktywne. Znane są relacje uczestników zabawy, którzy opowiadają o uczuciu zbliżonym do tego po zażyciu substancji odurzających, wywołanych przez sam taniec w rytm muzyki. Jak widać, współczesna kultura może nieraz bazować na plemiennych wierzeniach. Choć nie ma tu mędrca zaklinającego duchy i uwalniającego od chorób, zostają jednak specyficzny stan świadomości i rytm jego bębna. Daje to do myślenia – czy powinniśmy nazywać coś zabobonem i głupotą? W końcu, choć zmienia się trochę sceneria, mechanizm, odkryty tysiące lat temu, wciąż pozostaje ten sam... Dzida Szkolne rodzeństwa W naszej szkole uczą się zarówno jedynacy, jak i rodzeństwa. Z filmów, bajek czy książek znamy relacje występujące między siostrami, ale czy ten obraz jest prawdziwy? Żeby się dowiedzieć, jak wygląda to w naszym gimnazjum, po prostu zapytaliśmy. Oto odpowiedź Agaty Podgórskiej, która ma trzy starsze siostry: Joannę, Martę i Edytę: W tej chwili mieszkam tylko z Joasią. Lubię spędzać czas ze swoją siostrą. Kiedyś były takie momenty, że kłóciłam się z nią cały czas, teraz nie kłócimy się w ogóle. Jeśli chodzi o podział obowiązków, zawsze to ja robiłam więcej i trochę mi to przeszkadza, ale wiem, że w razie problemów zawsze możemy na siebie liczyć. Dziękujemy i zachęcamy kolejnych uczniów, aby opowiedzieli nam, jak dogadują się ze swoim rodzeństwem. 28 *** Człowiek – to już dawno przestało brzmieć dumnie. Matka Ziemia kona cała w czarnych plamach. Ludzie na swoje dzieło patrzą bezradnie, składają ręce, padają na kolana. Proszą drżącym głosem, w świątyniach zebrani, choć nie w niedzielę, to pod okiem kapłana: "Święci! Chryste! Mario, Przenajświętsza Pani!" myślą, że może ominie ich zagłada. Bogowie na to ze smutkiem spoglądają, Perun piorunami chce pogonić biesa, wiedźmy już czarują, ofiary składają, chcąc przekupić rozgniewanego Welesa. Lecz to nie on przybrał wyraz twarzy srogi, on człowiekowi nigdy nie życzył złego. Inny byt dla swego stworzenia dziś wrogi ten, co z ludzkością bawi się w chowanego. Wiły ciągle tańczą, choć już bez humoru, Wąpierz w las ucieka, blady, przestraszony. Żywym i martwym dość już tego horroru, a On Jeden patrzy, wciąż nieporuszony. *** I jeszcze tylko miesiące i jeszcze tylko lat parę a później nigdy więcej niepełne i niespełnione z Duszą najwyżej w trwodze obojętność zwieszona przez ramię stracone mgnienie Wieczności i byle do końca i byle do celu nic dalej nic ponadto ponoć gdzieś Żyją w Borze Prastarym dzieci Mokoszy swaroże wnuki w obawie przed śmiercią życie a jednak tylko do grobowej deski a później nigdy więcej a My bez zastanowienia umrzemy tak jak żyliśmy 29 PORY ROKU Latem było jeszcze całkiem dobrze, a raczej byłoby, gdyby nie zbytnia beztroska. Radość przeplatana z bezmyślnym szczęściem, w nadmiarze i do obrzydzenia. Trwało to do jesieni, jakiejś dziwnej w tym roku. Liście, zamiast złotem, spłynęły czerwienią i opadły. Zaległy gdzieś w lasach i na poboczach kto przejmuje się kolejnym gnijącym truchłem? Przyszła zima na świat i tak pogrążony już w letargu. Czule objęła wszystkich, jeszcze nie martwych, pocieszała tak rozpaczliwie wypatrujących choć jednej pierwszej gwiazdki. Aż w końcu nastała wiosna (wcale nie miała na to ochoty). Nie potrafiła odnaleźć się w naszym świecie. Ziemia wchłonęła już całą krew i z niecierpliwością oczekiwała kolejnej jesieni. *** Tuż przed szóstą ... a za oknem tyle odcieni tak barwna szarość odbita w kroplach deszczu kolizja na parapecie nie pozwoli dopełnić swego istnienia kolejne osiądą gdzieś daleko nie tam gdzie by chciały z szumem liści przepadną gdzieś w tej szarości niepocieszone a przecież każda pochodzi z nieba każda obcować miała z błękitem i w każdej najmniejszym poruszeniu wszechświat znajdował odbicie. Spadły na Ziemię przed piękną wyklętą szóstą. 30 (październik 2013) *** Szum bo lepsze motory od bezpiecznych samochodów bo gdzieś komuś "wystawają stringi" bo dowieść trzeba wyższości etyki nad religią bo za piętnaście koła kupisz taki motor że... bo powiedziała to tak no wiesz o co mi chodzi bo trzeba pozaliczać chemię i niemiecki bo skoro od niedzieli cieplej to jak będzie w czwartek bo koniecznie potrzebna agrafka i coś ostrego bo lubię ścigacze ale po prostej jest bez sensu jeździć bo chodzi za mną normalnie krok w krok bo... I tylko sinusy cosinusy tangensy takie samotne w trójkątach (maj 2014) Na przekór Zapach unoszący się w powietrzu już dawno stał się nie do zniesienia. Kurz, pot, zwierzęce odchody, długo niemyte ciała, ale przede wszystkim dusząca, metaliczna woń krwi i czegoś jeszcze, niemożliwego do określenia. To nie była duża piwnica. Skryły się w niej zaledwie cztery osoby, a było już dosyć ciasno. W jednym rogu młoda, niegdyś może piękna dziewczyna, teraz nienaturalnie wygięta. Tłuste, pozlepiane włosy, łzy i pot znaczące ścieżki na czerwonej, zabrudzonej twarzy. Była wychudzona, niemal niewidoczna zza wielkiego brzucha. Siedziała z szeroko rozłożonymi nogami na jakimś zniszczonym, przykrytym szmatami 31 niskim stoliku. Koło jej ud klęczała znacznie starsza kobieta. Jej twarz szpeciła gojąca się, lecz wciąż żywo czerwona rana – pamiątka po rozpaczliwej obronie szpitala powstańczego na Solcu. Wydawała się być ledwo przytomna, poród odbierała jakby w transie. Jednak postronnemu obserwatorowi ciężko byłoby to ocenić, bo wszystkie jej słowa zagłuszały jęki i zduszone krzyki rodzącej. Najmłodsza dziewczyna miała siedemnaście lat i podpierała plecy swojej starszej siostry. Drobna, rudowłosa, z twarzą tuż przy jej uchu. - Dasz radę, jeszcze trochę... - powtarzała w kółko od dobrych kilku godzin. W pomieszczeniu była jeszcze jedna osoba. Młody, najwyżej trzynastoletni chłopiec. Wciąż głos mu się łamał, niekiedy brzmiał skrzekliwie czy wręcz piskliwie, jednak już przez plecy przewieszoną miał broń. Chyba tylko cudem nie był zmuszony jej użyć. Zresztą, w tym wypadku słowo „broń” było to mocno naciągane określenie. Ważne, aby strzelało, choć nijak miało się do śmiercionośnego, niemieckiego uzbrojenia. Stał przy wąskim przejściu, odwrócony plecami do kobiet pilnował schodów. Cały czas taktownie odwracał wzrok. Raz tylko spojrzał na rodzącą, gdy ta wydała z siebie nieludzki krzyk. I wtedy do dusznego odoru unoszącego się w ciasnej piwnicy dołączyła jeszcze woń wymiotów. Choć poród wyraźnie zmierzał ku końcowi, starsza kobieta miała coraz bardziej zmartwioną minę. Skinęła na młodą. Ta, nie puszczając dłoni siostry, zaczęła szukać czegoś w kieszeniach. Główka dziecka była coraz bardziej widoczna. Niestety, wraz z nią kobieta dostrzegła drobne paluszki. Dłoń przyłożona do twarzy. - Dalej, jeszcze trochę! - powtarzała Baśka jak w transie do swojej siostry. Po ponad pięciu godzinach jej słowa się spełniły. Chłopczyk trzymany przez sanitariuszkę AK był siny. Brzydka, pomarszczona skóra wyglądała, jakby miała zaraz odejść od ciała. Jęki rodzącej zastąpił jej ciężki oddech. Dziecko nie wydało z siebie żadnego dźwięku. Od dawna w Warszawie brakowało wszystkiego, w tym wody. Jedynym w miarę czystym ostrzem, do którego kobiety miały dostęp, był scyzoryk ich młodego strażnika. Wspólnie przecięli pępowinę. Chłopak, choć blady, tym razem nie zwymiotował. Noworodek w końcu zaczął płakać. Jego głos był nawet silniejszy niż matki. Sanitariuszka obejrzała dziecko. Otarła je zwilżoną chustką, którą zapobiegliwie chwyciła, gdy usłyszała o porodzie. Była to najbliższa kąpieli rzecz, na jaką mogli sobie pozwolić. Położyła chłopca na piersi matki, po czym zajęła się łożyskiem. - Józiu, mój mały Józiu... - wyszeptała dziewczyna słabym głosem. Baśka poczuła ucisk w gardle. Spodziewała się, że jej siostra nazwie dziecko na cześć „Ziutka”. Przeczuwała to, odkąd żołnierz „Parasola” został ranny. Wiedziała, od chwili, gdy otrzymały wiadomość o śmierci ojca małego Józia. Choć ręce jej drżały, szybko nawlekła igłę i podała ją sanitariuszce. - Niestety, będę musiała założyć kilka szwów. Młoda matka zdawała się nie słyszeć. Nie krzywiła się już z bólu i nie jęczała, choć kobieta zszywała jej rany bez żadnego znieczulenia. Młodzieniec pilnujący przejścia skupiał się na tym, aby znów nie zwymiotować. Zmęczona położna chyba wszystkie czynności wykonywała automatycznie, bezwolnie. Dziewczyna tuliła syna do piersi. Nie powinien był się urodzić. To czas śmierci, nie życia... - myślała Baśka. Chłopiec 32 najwidoczniej jednak, na przekór wszystkiemu, miał zamiar żyć. Jego krzyk znów wypełnił pomieszczenie. - Chyba powinnam rozejrzeć się, poszukać pomocy. Mógłbyś jeszcze ich przypilnować? zwróciła się do nastolatka. Ten wyprostował się, dumnie wyprężył pierś. - To mój obowiązek! - odrzekł swym piskliwym głosem, a za duży hełm opadł mu na oczy. Poprawił go i dodał, już mniej pewnie: - Ale... Na górze jest chyba zbyt niebezpiecznie... Baśki już jednak nie było. *** Rudowłosa dziewczyna przemykała niemal niepostrzeżenie od drzwi do drzwi. Jedni okazywali wiele współczucia, inni zatrzaskiwali je przed nosem. W innym miejscu, w innej sytuacji, poczułaby się pewnie dotknięta. Teraz jednak nie mogła do nikogo mieć pretensji. Sama nie wiedziała, jak zachowałaby się, gdyby miała wybierać między pomocą rodzinie, a komuś obcemu. Nawet, jeśli ten ktoś kiedyś co dzień uśmiechał się i serdecznie pozdrawiał. Najważniejsze, że udało jej się zapewnić względne bezpieczeństwo siostrze i jej dziecku. Ktoś uczynny pozwolił im u siebie nocować. Ich mieszkanie, po walkach toczących się w czasie porodu, nie nadawało się już do niczego. Krążyła od domu do domu, ulicą i wśród gruzów, szukając wszystkiego, czego potrzebowały. A wielu rzeczy im brakowało. Nie było to teraz niczym dziwnym – widziała już dorosłych, wcześniej dumnych mężczyzn, którzy rzucali się na rozsypane na ulicy papierosy. Bolał ją widok zniszczonej Warszawy. Jej głowę wypełniały mniej i bardziej absurdalne obrazy. Myślała o wszystkim. Barwy, głosy i zapachy płynęły leniwie, niepowiązane ze sobą. Jej ojciec. Zmarł w pierwszym miesiącu powstania. Czarne wąsy, duże, szorstkie dłonie trzymające gazetę. Uśmiecha się do pięcioletniej Baśki, która siedzi naprzeciw niego i zadaje masę pytań. Mężczyzna odpowiada ze spokojem. O czym wtedy rozmawialiśmy...? Nie mogła sobie przypomnieć. I gdzie matka? Ach, prawda, zginęła krótko po drugim porodzie... Piskliwe głosy dzieci w szkole. Jakaś mała, tłusta rączka ciągnąca ją za warkocze. - Marchewa, marchewa! - krzyczy Stasiek, rok starszy od niej. Nienawidziłam go wtedy z całego serca. Następny obraz – ona i Stasiek idący wolno ulicami Warszawy. Dobiegła do nich wieść o wybuchu wojny. Chłopak śmieje się, widząc jej przestraszoną minę. Mówi wesoło: - Spokojnie, nie myślisz chyba, że Hitler dotrze do Warszawy? Nasi w mig zepchną go z powrotem za swoją granicę! - pochyla się, by pocałować ją w czoło. - Muszę iść. I znika za rogiem. Baśka już wtedy wątpiła w jego zapewnienia. Radość. Na początku wszyscy wiwatowali... Jej umysł zalały wspomnienia z pierwszych dni powstania. A później pozostały już tylko wątpliwości. Czy słuszne? Szybko okazało się, że powstańcy nie mają niemal żadnych szans. Stany długo nie kiwnęły palcem. Wojska sowieckie, na które tak liczyli, stacjonowały na drugim brzegu Wisły. Warszawiacy ginęli samotnie. Czy to nie 33 było głupstwo? Baśka potrząsnęła głową, próbując odegnać te słowa. Nieważne. Kim bylibyśmy, pozwalając bez słowa na to, co działo się w alei Szucha? Przeszedł ją dreszcz. Ciało Staśka na ulicy. I nic. Tylko smutek, nawet niezbyt dotkliwy. Dziewczyna miała tylko przez chwilę żal do siebie. Dlaczego go zwodziłam, skoro nic do niego nie czułam? Więcej trupów. Baśka szybko stała się wobec nich obojętna. Nie próbowała kontrolować potoku myśli. Wypatrując czegokolwiek, co mogłaby zabrać dla dziecka, powtarzała słowa „Ziutka”. Szczepański był poetą. Ona i jej siostra często czytały jego wiersze. „Jak twoją dobroć wszyscy tu kląć będą, Wszyscy Słowianie, wszyscy twoi bracia.” Dziewczyna poczuła nagłe ukłucie w sercu. Wciąż pamiętała jeszcze swojego dziadka, historyka z zamiłowania. Brał ją zawsze na kolana i opowiadał. Najczęściej właśnie o narodach słowiańskich. Podkreślał wtedy, że jesteśmy rodziną, choć nasze języki trochę się różnią. Chyba patologiczną... Jak każdy mieszkaniec Warszawy, nienawidziła Ukraińców za ich bestialskie zbrodnie. Żywiła niechęć do Rosjan, za zdradę i zawiedzione nadzieje. Baśka kątem oka dostrzegła otwartą Biblię. Brudna i podarta, trochę zwęglona, wywołała w niej irracjonalną złość. Powstrzymała głupią ochotę kopnięcia książki. Zostaw swój gniew dla prawdziwych wrogów, młoda. Zamiast tego podniosła ją i spojrzała na otwartą stronę. Skrzywiła się i zostawiła Pismo tam, gdzie znalazła. Na ulicy. Przyspieszyła kroku. Po chwili znów pogrążyła się w myślach. Coś ją tknęło. Zaczęła liczyć dni. Nie zgadzał jej się wynik, więc zaczęła od początku. Za trzecim razem uznała, że rzeczywiście, od jej ostatniej miesiączki minęło już ponad sześćdziesiąt dni. Do tej pory nie zwróciła na to uwagi. Widocznie był to skutek stresu i niedojadania. Uśmiechnęła się pod nosem na wspomnienie, ile razy jadła w pośpiechu najdziwniejsze nawet potrawy. Niemal poczuła w ustach smak makaronu ze smalcem. Do głowy przyszła jej nagle absurdalna myśl: Moje włosy muszą wyglądać okropnie... Szybko zganiła się za to. Lepiej być brudną, ale żywą, niż dać się zastrzelić przez przesadne dbanie o higienę. Przystanęła. Nie wiedziała, co zwróciło jej uwagę, lecz nerwy miała napięte do granic możliwości. Cisza. Jedynie głos w jej głowie uporczywie nie chciał umilknąć. Nauczyła się zawsze go słuchać. Pospiesznie odwróciła się i niemal ruszyła biegiem. Coś kazało jej stąd uciekać. - „Czekamy ciebie, czerwona zarazo, byś wybawiła nas od czarnej śmierci.” - wyszeptała niespodziewanie dla samej siebie, niczym modlitwę, której tak dawno już nie odmawiała. Tak ją to zaskoczyło, że na chwilę przystanęła. Spojrzała w górę. Nad Warszawą zalegały czarne chmury. Czy gdzieś w ogóle widać jeszcze błękitne niebo? Odrzuciła tę myśl i pobiegła ulicą. Nie spojrzała nawet na Biblię, wciąż otwartą na Lamentacjach. Wersety, które przykuł jej uwagę, nie napawały zbytnim optymizmem: „Ach! Jakże zostało samotne miasto tak ludne, jak gdyby wdową się stała przodująca wśród ludów, władczyni nad okręgami cierpi wyzysk jak niewolnica.” 34 *** Stres, brak higieny i kiepska dieta – to wszystko nie sprzyjało pracy żołądka. Wielu ludzi cierpiało z tego powodu na różne dolegliwości. Białczewski opowiadał czasem, jakie słyszał dudnienie i czuł wibracje w rurach, kiedy w chwili bombardowania utknął w toalecie. Wśród większości uchodził on za tchórza. Był dziewiętnastoletnim jedynakiem rozpieszczanym przez rodziców. Krążyły nawet plotki, że żyło im się trochę lepiej za sprawą ojca – donosiciela. Nikt nie wiedział, ile w tym prawdy, rzeczywiście jednak, w ich kamienicy, a także kilku sąsiednich, często gościło gestapo. Nigdy jednak nie zapukali do drzwi państwa Białczewskich. Choć tym razem chłopak zdążył przed zrzuceniem bomb, był ostatnią osobą, która zbiegała pospiesznie do piwnicy. Nagle zamarł. - Hände hoch! - rozległo się donośne wołanie. W drzwiach, tyłem do niego, stał uzbrojony Niemiec. Dziewiętnastolatek, mimo nagłej paniki dostrzegł, że nie miał hełmu na głowie. Choć powinien był się wycofać, postanowił przekraść się za plecami wyraźnie zajętego czymś mężczyzny. Dostrzegł na ulicy postać drobnej dziewczyny. Baśka...? Pamiętał, jak często śmiał się razem ze Staśkiem z jej rudych włosów. Choć strach go paraliżował, podszedł do Niemca od tyłu. Zanim zdążył się rozmyślić, chwycił go za głowę i uderzył nią z całej siły o framugę. Pozostała na niej krew. Nieprzytomny mężczyzna osunął się na ziemię. Białczewski chwycił jego broń. Drugi Niemiec stał kawałek dalej. Dostrzegł go. Chłopak, nie celując, nacisnął na spust. Całe szczęście, że broń była już odbezpieczona. - Szybciej! - krzyknął do Baśki. Ta właśnie dobiegła do drzwi. - Dzię...kuję... - wydyszała, ledwo łapiąc oddech. - Podziękujesz, jak już dasz te rzeczy siostrze - odrzekł, patrząc na zawiniątko, które trzymała w dłoniach. Bezbłędnie odgadł cel jej wyprawy. - A teraz na dół, zaraz się zacznie. Ledwie przestąpili próg piwnicy, usłyszeli huk, jakby grzmot podczas burzy. Ze ścian sypał się tynk. Baśka rozejrzała się po twarzach zgromadzonych. Starsza pani odmawiająca wraz z grupką kobiet modlitwę „Pod twoją obronę”. Kilku nerwowo rozglądających się mężczyzn. Przestraszone dzieci cicho łkały, ktoś zawzięcie pisał coś w notesie. Mały Józio płakał na rękach jej siostry. Tyle różnych twarzy, tyle różnych charakterów... Tu nie było to ważne. Każdy chciał po prostu przeżyć. Na przekór wszystkiemu. Gabriela Bortacka, kl III d (kwiecień 2014r.) 35 Wywiad z wojewodą Podczas zawodów sportowych zorganizowanych w ramach projektu "Kibic na 6", które odbyły się w czwartek, 27 marca 2014 r. w iłowskiej Hali Widowiskowo-Sportowej "Piast”, nasi redaktorzy skorzystali z okazji i zadali kilka pytań wojewodzie lubuskiemu, panu Jerzemu Ostrouchowi. - W Pana przemówieniu była mowa o wartościach płynących ze sportu, jednak dla młodzieży chyba jest on po prostu okazją, żeby się wyszumieć. Czy powinniśmy podchodzić do tego bardziej poważnie? - Po pierwsze, do pewnego momentu życia ucznia jest rzeczywiście czas aktywności. Sport powoduje, że dziecko jest aktywne, uczy się współpracy w drużynie i ponoszenia porażek. To bardzo ważne, posiąść umiejętność pogodzenia się z porażką, wyciągnięcia wniosków i ewentualnie poprawy. Po to, aby, po wyciągnięciu wniosku z błędów, przystąpić ponownie do działania, które może zakończyć się sukcesem. O ile w początkowych okresach mamy do czynienia z aktywnością ruchową, która może być zabawą, to w późniejszych latach sport staje się szkołą życia dla młodego człowieka. Umiejętność radzenia sobie ze stresem, trudnymi sytuacjami, umiejętność szybkiego podjęcia decyzji – to są cechy, które można wytrenować w sobie poprzez aktywność fizyczną, poprzez uczestnictwo w różnego rodzaju grach ligowych i nie tylko. - Jak oceniłby Pan dzisiejsze sportowe zmagania? - Jestem pod wrażeniem. Oglądamy cały czas mecz dwóch szkół w unihokeju. Widzę, że występują drużyny dziewcząt. Do niedawna byłem przekonany, że dziewczęta unikają sportu, a tu się okazuje, że w Iłowej grają świetne drużyny, świetnie przygotowane dziewczyny. Atmosfera mi się udzieliła, kibicowałem na przemian Iłowej i Witoszynowi, tak że jest fajnie. - Gdyby miał Pan okazję uczestniczyć osobiście w takiej imprezie, zgodziłby się Pan? - Na pewno chciałbym. Obiecywałem sobie, że jakby była fajna drużyna siatkówki, może bym zagrał, ale w garniturze chyba się nie da. Ja też za młodu byłem aktywny, grałem właśnie w siatkówkę. Do tej pory jeszcze próbuję grać. Wprawdzie rzadziej mam okazję, ale cały czas coś próbuję robić. - Czy chciałby Pan coś jeszcze przekazać uczniom tutejszych szkół? - W ogóle jestem pod wrażeniem uczniów szkół z Iłowej, pod wrażeniem dyrekcji. Widzę, że wyniki szkół średnich były bardzo dobre, myślę o wynikach egzaminów maturalnych i zawodowych. Te wyniki korzystnie wyróżniały się na tle województwa, więc jestem optymistą, jeśli chodzi o to, że młodzież, dzieci uczące się w powiecie żagańskim, będą dobrze przygotowane do studiowania, do znalezienia dobrych miejsc pracy. Fajnie was uczą, fajne są wyniki, ta dzisiejsza aktywność też pokazuje, że jest tu dobry klimat dla szkół i uczniów, ale również dla nauczycieli. Tak trzymać! -Dziękuję za rozmowę. Dzida 36