g10

Transkrypt

g10
Gazeta 49, 5 - 11 grudnia 2014
strona 10
KOMENTARZE, OPINIE...
www.gazetagazeta.com
świat
INDIE
30 lat po katastrofie w Bhopalu ludzie wciąż cierpią
W nocy z 2 na 3 grudnia 1984
r. chmura gazu z fabryki Union
Carbide w Bhopalu, w Indiach,
zabiła ok. 5 tys. ludzi. Wkrótce
zmarło kolejne 15 tys., a setki
tysięcy wciąż choruje. Zdaniem
organizacji pozarządowych wypłacone odszkodowania są za
niskie.
Zbiornik E610, w którym składowano zabójczy izocyjanian metylu, leży w wysokiej trawie. Cała
instalacja bhopalskiej fabryki
chemicznej tonie w bujnej roślinności. Wdziera się do opuszczonych budynków i wije wokół rdzewiejących konstrukcji. "Proszę
nie podchodzić za blisko, tu
wszystko jest skażone" - przestrzega strażnik. "Teren został
oczyszczony? Proszę nie żartować" - potrząsa głową.
Amerykańska firma Union
Carbide, do której należała fabryka w 1984 r., kiedy doszło do
jednej z największych katastrof
przemysłowych w historii, twierdziła, że zanieczyszczenia zostały usunięte. Wielkie sprzątanie w
1998 r. miała zakończyć firma,
która przejęła tereny fabryki.
Jeszcze w 2009 r. ówczesny minister środowiska Jairam Ramesh
podczas wizyty w Bhopalu, trzymając garść ziemi, powiedział zebranym: "Patrzcie, trzymam to i
jeszcze żyję".
"Jeszcze przed katastrofą teren był skażony, składowano tu
wszystkie odpady, bo tak było
taniej. Wszystko poszło w wody
gruntowe. Sprzątanie po wybu-
chu było fikcją. Tyle niezależnych raportów zostało już opublikowanych. Zresztą wystarczy
spojrzeć na naszych pacjentów" mówi PAP Rachna Dhingra z kliniki Sambhavna. Klinika leży w
samym środku slumsów JP Nagar, które od fabryki dzieli zaledwie ulica. "My już nie leczymy
tylko bezpośrednich ofiar katastrofy. My leczymy ich dzieci. A
teraz jeszcze trzecie pokolenie" dodaje Dhingra i wskazuje na
kilkuletnie dzieci w poczekalni.
Z badań Sambhavny wśród
mieszkańców JP Nagar wynika,
że jedno dziecko na dwadzieścia
pięć urodzeń ma wady genetyczne, co jest dziesięć razy wyższym
wskaźnikiem niż średnia krajowa.
tej samej okolicy Rashida Bee
prowadzi centrum rehabilitacji
dzieci. "Wady genetyczne widać
gołym okiem. Dzieci mają trudności z poruszaniem się, wiele
cierpi na porażenie mózgowe. Są
też opóźnione w rozwoju umysłowym" - tłumaczy PAP.
Przyznaje, że trzydzieści lat
temu nawet nie wiedziała, iż obok
jej domu stoi groźna fabryka chemiczna. "Tamtej nocy obudziły
mnie kaszlące dzieci w drugim
pokoju. Otworzyłam drzwi, żeby
wpuścić powietrze, a do środka
wsączył się biały dym" - opowiada, dodając, że zdziwił ją zapach
palonych papryczek chili. W Bhopalu czasami pali się w ogniskach
chili, żeby odpędzić złe duchy.
"Nikt nie wiedział, co się dzieje,
wszyscy zaczęli uciekać" - mówi.
Mieszkańcy JP Nagar uciekali na
oślep - uwolniony izocyjanian
metylu u ludzi najpierw atakuje
oczy, a potem drogi oddechowe.
Dostaje się do pęcherzyków płucnych, które pękają i człowiek dusi
się własną krwią.
"Na ulicach był chaos. Martwi
ludzie leżeli wszędzie - opowiada
PAP Abdul Jabbar, który tamtej
nocy organizował pomoc, najpierw w miejskim szpitalu. - Lekarze mieli pełne ręce roboty, ale
sami nie wiedzieli, co się dzieje.
Potem poszliśmy szukać żywych
na ulicach; zajmowałem się tym
kilka dni". Jabbar był wolontariuszem, bo, jak mówi, nie było zorganizowanej akcji ratowniczej.
Syreny w fabryce wbrew procedurom szybko umilkły. "Dopiero
potem dowiedzieliśmy się, że to
nie był nieszczęśliwy wypadek,
ale coś, co musiało się tam wydarzyć" - dodaje.
Już trzy lata wcześniej, w 1981
r., zaczęło dochodzić do wypadków. Najpierw zginął pracownik,
rok później w dwóch wypadkach
łącznie 42 osoby nawdychały się
fosgenu i trafiły do szpitala. Kilku inżynierów zostało poparzonych. "O tym wszystkim wiedział
zarząd amerykańskiego Union
Carbide, zachodni eksperci
ostrzegali przed zagrożeniem" mówi PAP Satinath Sarangi, założyciel kliniki Sambhava. "Władze też o tym wiedziały, ale przecież trzeba chronić zagranicznego inwestora dającego miejsca
W wyniku katastrofy w Bhopal w Indiach ucierpiało nawet pół miliona ludzi
pracy w Bhopalu" - podkreśla.
Jedna z teorii tłumaczących
przyczyny katastrofy mówi o niedostatecznym chłodzeniu zbiornika E610 z izocyjanianem. Było
ustawione na 20 st. C, zamiast na
4,5 st. C. Miało to obniżyć koszty
funkcjonowania fabryki. Woda
ze skorodowanych przewodów
dostała się do zbiornika i nastąpił
wybuch. Z kolei firma Union Carbide i za nią Dow Chemicals, który ją przejął, uważają, że do wybuchu doszło za sprawą sabotażu niezadowolonego pracownika.
W 1989 r. podpisano ugodę
między rządem Indii a Union Carbide. Firma miała zapłacić 470
mln dol. "Kwota jest skandalicznie zaniżona, przecież na początku nasz rząd oszacował odszkodowania na 3,3 mld dol. Warunkiem ugody było zrezygnowanie
z postawienia zarzutów kryminalnych amerykańskiemu zarządowi, dlatego przed negocjacjami Indie specjalną ustawą zagwarantowały sobie wyłączność na
reprezentowanie ofiar" - tłumaczy Sarangi.
Szef firmy Warren Anderson
NEPAL
Setki tysięcy zwierząt składane w ofierze bogini Gadhimai
W wiosce Bariyapur na południu Nepalu rozpoczęło się w piątek święto ku czci bogini Gadhimai. Około trzech milionów pielgrzymów złoży w ofierze kilkaset tysięcy zwierząt. Nepalscy
obrońcy praw zwierząt protestują przeciw temu okrutnemu zwyczajowi.
Co pięć lat pod koniec listopada Mangal Chaudhary, główny
kapłan bogini Gadhimai, przedziera się o świcie przez gęsty
tłum w stronę świątyni. Tysiące
pielgrzymów, którzy od tygodni
koczują w pobliżu dwóch niepozornych budynków sakralnych,
są już na nogach. Wszyscy chcą
na własne oczy zobaczyć, jak
kapłan Chaudhary składa panćbali, ofiarę z pięciu zwierząt. Bogini-matka Gadhimai wymaga
ofiary ze szczura, kozła, gęsi,
koguta i przede wszystkim bawołu. Koniec tego rytuału to sygnał dla rzeźników, by rozpocząć składanie ofiar ze zwierząt
przyprowadzonych przez pielgrzymów.
"Szacujemy, że w 2009 roku
zabito tu od trzystu tysięcy do pół
miliona zwierząt" - mówi PAP
Manoj Gautam, działacz Animal
Welfare Network Nepal (AWNN),
organizacji obrońców praw zwierząt starającej się o zakazanie
święta, które przyciąga ponad 3
mln ludzi. "Ten zwyczaj jest okrutny i nieludzki. Naszym zdaniem
nie ma dla niego uzasadnienia
religijnego i powinien zostać zakazany. Takie prawo obowiązuje
w Indiach" - dodaje.
To składanie ofiary ze zwierząt ma też jednak wielu zwolenników. "Martwi mnie język, jakiego używają przeciwnicy Gadhimai, nazywając to święto barbarzyńskim, okrutnym, nieludzkim. Jest opisywane jako największa i najstraszniejsza na świecie
ofiara ze zwierząt. Ale rzeźnie
przemysłowe w Europie są prawdopodobnie tak samo przerażające, a jedyną różnicą między
świętem Gadhimai i Świętem
Dziękczynienia jest to, że w Ameryce zarzyna się dziesiątki milionów indyków" - komentował w
tygodniku "Nepali Times" dziennikarz Deepak Adhikari.
"Ale przecież kozioł nie cierpi" - dziwi się zarzutom obrońców praw zwierząt Rakesh z pobliskiego Birgunj, dużego miasta
na granicy z Indiami. Podczas
święta Gadhimai za drobną opłatą zabija przyprowadzane zwierzęta. "Przecież to jeden szybki
ruch noża kukri" - mówi, staje
obok kozła, bierze zamach i zaraz głowa zwierzęcia spada na
ziemię. Rakesh dodaje, że składa
Rzeźnicy podczas uboju bydła
ofiary od piętnastego roku życia,
na przykład podczas dorocznego
święta Daśain, kiedy również
zabija się zwierzęta.
"Główną atrakcją święta Gadhimai są jednak bawoły, duże
sztuki. Nie jest tak łatwo je zabić"
- mówi Manoj Gautam. Bawoły,
w odróżnieniu od innych zwierząt, zgromadzone są w specjalnie przygotowanym miejscu otoczonym wysokim murem. "Zabijanie zaczęło się miedzy szóstą a
siódmą rano. Rzeczywiście na
początku wszystko przebiegało
całkiem sprawnie, ale po jakimś
czasie rzeźnicy byli coraz bardziej zmęczeni i nie trafiali już
precyzyjnie w kark bawołów" opowiada PAP Felipe Luna, fotograf z Meksyku. Niektóre ranione zwierzęta w panice uciekały
przed rzeźnikami. "Jednak większość z nich stoi potulnie. Zdaniem ludzi to cud, dowód na to,
że bawoły oddają się bogini Gadhimai. Ale one są wycieńczone
długa drogą do Bariyapur, są
wychudzone, nie daje im się pić"
- tłumaczy Manoj.
PAP/EPA
"Hinduizm wcale nie wymaga
składania ofiar. Bali, czyli ofiara,
może równie dobrze być kokosem lub innym owocem. Wystarczy rozbić kokos i zmówić modlitwę" - mówi PAP profesor Govind Tandon, który jest religioznawcą i wykłada na uczelniach
Katmandu. "Ofiara jest symboliczna, nie musi być krwawa. To
ludzie wymyślili sobie ofiary ze
zwierząt, nie bogowie" - potwierdza kapłan popularnej świątyni
Dakshinkali znajdującej się blisko stolicy kraju, Katmandu.
Dakshinkali to jedna z bardziej
znanych i popularnych świątyń
bogini Kali, której Gadhimai jest
lokalną wersją. "Tylko że tradycja składania krwawych ofiar jest
szczególnie silna w Nepalu, a także w północnych Indiach. Jest też
wciąż obecna w Bengalu" - tłumaczy w rozmowie z PAP Yom
Hampu, antropolog z Katmandu.
"Ależ to święto jest wymysłem
rodziny Chaudhary, która po prostu na tym zarabia. Wszystko
zaczęło się jakieś 150 lat temu, bo
panu Chaudhary przyśniła się
bogini Gadhimai" - profesor Tandon nie ukrywa zdenerwowania,
opowiadając legendę o uwięzieniu Bhagwana Chaudharego w
Katmandu (inna wersja historii
wspomina o fortecy Makwanpur). W więzieniu Bhagwan intensywnie modlił się do bogini
Gadhimai, a ta we śnie obiecała
go uwolnić, jeśli Chaudhary zabierze ją do swojej rodzinnej miejscowości, zbuduje świątynię i
będzie składać krwawe ofiary.
wikipedia.org
został nawet na chwilę zatrzymany w Indiach, ale szybko go zwolniono. Zdaniem Sarangiego rząd
nie chciał zniechęcić innych zagranicznych firm przed inwestowaniem w Indiach. "Tak wysokie
odszkodowanie oznaczałoby, że
w takim kraju jak Indie trzeba się
liczyć z zasadami bezpieczeństwa" - podkreśla Dhingra. Jak
dodaje, ta sama firma wypłacała
indywidualne milionowe odszkodowania w USA, a ofiara katastrofy w Bhopalu mogła liczyć
średnio na kilkaset dolarów.
"Przede wszystkim od samego początku zaniżano liczbę ofiar"
- uważa Jabbar, którego organizacja niemal od początku katastrofy walczy o sprawiedliwość
dla ofiar. Pierwsze oficjalne dane
ledwo przekroczyły 2 tys. osób.
Po wielu latach ustalono, że w
dniu wybuchu zmarło ok. 5 tys., a
w kolejnych tygodniach - 15 tys.
osób. "Ale liczba osób bezpośrednio dotkniętych katastrofą, które
potem długo umierały i teraz
umierają, może sięgać pół miliona" - ocenia Jabbar.
Z Delhi
Paweł Skawiński (PAP)
"Ludzie teraz wierzą, że bogini spełnia ich prośby. Dopiero
potem składają ofiarę w podzięce" - tłumaczy Tandon. Tak stało
się w przypadku małżeństwa
Yadawów z indyjskiego Biharu,
których historię opisał nepalski
dziennik "Republica". Yadawowie
przez dziesięć lat bezskutecznie
starali się o dziecko i w 2009 roku
wybrali się do świątyni Gadhimai. Wkrótce bogini wysłuchała
ich życzenia, więc teraz, pięć lat
później, przybyli złożyć dziękczynną ofiarę. Niestety ich ofiarna koza została zarekwirowana
przez służby graniczne. Szacuje
się, że nawet 70 proc. ludzi udających się na święto Gadhimai pochodzi z sąsiedniego Biharu. "Dlatego, że tam krwawe ofiary są
zakazane" - podkreśla Tandon.
Za blokadą stoi organizacja
Manoja Gautama, która lobbowała u nepalskich i indyjskich
władz za wprowadzeniem ograniczeń w sprowadzaniu zwierząt
na święto.
"Koło dziesiątej rano było już
po wszystkim. Widok tysięcy ciał
zwierząt jest straszny, ale ludzie
wchodzili na mury, żeby to oglądać. Mnie raz w życiu wystarczy"
- opowiada Felipe, dodając, że
liczba bawołów może sięgnąć
około 7-8 tysięcy. W 2009 roku
zabito blisko 20 tys. tych zwierząt. Według indyjskiej telewizji
CNN-IBN ogólna liczba zwierząt
nie zmieniła się w porównaniu z
2009 rokiem i przekroczyła pół
miliona. Małżeństwo Yadawów
też złożyło ofiarę - kupili drugiego kozła po nepalskiej stronie
granicy.
Paweł Skawiński (PAP)

Podobne dokumenty