Czerwiec 2013

Transkrypt

Czerwiec 2013
CENA 5,00 ZŁ (w tym 5% VAT)
NR 6 (466) CZERWIEC 2013
MIESIĘCZNIK SPOŁECZNO-KULTURALNY
ROK ZAŁOŻENIA 1963
ROK
KS. JANUSZA ST. PASIERBA
www.miesiecznikpomerania.pl
KUSZNIEREWICZ
O ŻEGLARSTWIE I KASZUBACH s. 4
NIEMIECCZI KASZËBA s. 12
Numer wydano dzięki dotacji Ministra Administracji i Cyfryzacji
oraz Samorządu Województwa Pomorskiego.
Dofinansowano ze środków Miasta Gdańska
W NUMERZE:
35 Môłé nié wiedno je piãkné…
2 Od redaktora
3 Biôtka ò pamiãc
39 Drzewo Pasierbowe
Dariusz Majkòwsczi
40 Marmurowe świadectwa
8 Kaszubiaczek òd Kaszëbczi z wëbiéru
40 Marmùrowé zeswiôdczënë
Sławina Kosmulska
Z Editą Jankòwską-Germek gôdô Matéùsz Bùllmann
Kazimierz Ostrowski
Tłóm. Danuta Pioch
42 Szlachama jednégò rëbôka
Tómk Fópka
43 Znóné sztëczczi pò kaszëbskù
Z Władisławã Fòrmelą gôdô Eùgeniusz Prëczkòwsczi
14 Z dziejów ZHP w Hufcu Kartuzy (część 2)
Z Rafałã Rómpcą gôdô Tomôsz Fópka
12 Z jednégò piekła w drëdżé
Maria Pająkowska-Kensik
5 Wojtek
10 Nie jedzemë na dwùch minutach
Daniél Kalinowsczi, tłóm. Bòżena Ùgòwskô
hm. Zbigniew Satke
44 Żona leśniczego (część 1)
Maya Gielniak
46 Zniszczona pamięć
17 Dostępna tylko wirtualnie (część 2)
bc
Sławomir Lewandowski
19 Działo się w maju
20 Derdowski w Toruniu
48 XXVIII Spływ Kajakowy Śladami Remusa
49 Z drugiej ręki
50 Historiô zamklô w lësce
21 Przemiana w miasto (część 2)
51 Bòżi Słëga i Lës Pùstini
23 Za zasłoną skał (część 10)
51 Nie da ci Łojciec ni Matka...
24 Pelplińska przystań ks. Pasierba
52 Kaszubski Góral
27 Przywracanie Kaszubom Gdańska
54 Lektury
58 Jiwrë z rena abò co widzy szkólny
przed zwónkã
Tomasz Rembalski
Roman Robaczewski
Bogusław Breza
Jacek Borkowicz
Bogdan Wiśniewski
Monika Banaszak
29 Czëtelë dokôz Majkòwsczégò
Red.
30 Kùńc swiata z tima Majama
Hinzów Jurk
31 Żëcé zawdzãcziwôł Kaszëbsczi Królewi
Eùgeniusz Prëczkòwsczi
32 Szlak prawie bez turystów
Marta Szagżdowicz
33 Ùczba 22. Mëma z tatkã
Róman Drzéżdżón, Danuta Pioch
I–VIII Najô Ùczba
Matéùsz Bùllmann
Jerzi Nacel
Zyta Wejer
Leszek Schmidtke
Ana Glëszczińskô
59 Repertuar Polskiej Filharmonii Bałtyckiej
w Gdańsku
60 W dobrim placu i ò dobrim czasu...
Karolëna Serkòwskô
61 Wiérztë. Jón Drzéżdżón
62 Klëka
67 Mëza spòd wòza
Tómk Fópka
68 Roczi 3
POMERANIA MÔJ 2013
Rómk Drzéżdżónk
Od redaktora
9 czerwca, tym razem w Gniewinie, po raz drugi odbędzie się Turniej Piłkarski o Puchar Zarządu
Głównego ZKP. Przed rokiem na fali Euro 2012 pisaliśmy, że to dobra okazja, aby poszczególne oddziały pozyskały kilku nowych, młodych członków.
Niestety, ten apel podjęli tylko nieliczni.
Szkoda, że z kilkudziesięciu oddziałów Zrzeszenia zaledwie kilka jest w stanie wystawić swoje
drużyny… Z pewnością ten turniej to nie najważniejsze tegoroczne wydarzenie na Pomorzu i nie
przebije frekwencją choćby XV Zjazdu Kaszubów, na który Władysławowo zaprasza już 7 lipca. Oczywiście nie każdy też musi lubić piłkę
nożną i nie to jest istotą działania Zrzeszenia. Można się jednak smucić,
a nawet niepokoić, kiedy się słyszy tłumaczenia prezesów: „nie jesteśmy w stanie znaleźć w naszym oddziale paru dziewczyn i kilku chłopaków, którzy będą w stanie wyjść na boisko”. Można to jeszcze zrozumieć
w wypadku małych miejscowości, w których liczba członków nie przekracza 20. Kiedy jednak słyszymy takie słowa od przedstawicieli oddziału liczącego sporo ponad sto osób, w dużym mieście, to ręce opadają.
Tym bardziej, że właśnie takie okazje, jak turniej piłkarski dla oddziałów
Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego są po to, aby przyciągnąć młodzież do ich struktur. Są miejscowości, gdzie to się udało. Być może nie
da to trwałego efektu i po zakończonych rozgrywkach z tych „piłkarzy”
oddział nie będzie miał żadnego pożytku, ale jeśli nie spróbujemy, to
się nie przekonamy.
I nie jest prawdą, że młodzi nie chcą działać dla kaszubszczyzny czy
dla Pomorza. Kto spotkał się z nimi np. na Remusowej Karze lub podczas kaszubskiego tygodnia w Somoninie, może to z czystym sumieniem potwierdzić. Trzeba tylko próbować do nich dotrzeć.
Dariusz Majkowski
80-837 Gdańsk
ul. Straganiarska 20–23
tel. 58 301 90 16, 58 301 27 31
e-mail: [email protected]
REDAKTOR NACZELNY
Dariusz Majkowski
ZASTĘPCZYNI RED. NACZ.
Bogumiła Cirocka
ZESPÓŁ REDAKCYJNY
(WSPÓŁPRACOWNICY)
Danuta Pioch (Najô Ùczba)
Karolina Serkowska
Maciej Stanke (redaktor techniczny)
KOLEGIUM REDAKCYJNE
Edmund Szczesiak
(przewodniczący kolegium)
Andrzej Busler
Roman Drzeżdżon
Piotr Dziekanowski
Aleksander Gosk
Wiktor Pepliński
Tomasz Żuroch-Piechowski
TŁUMACZENIA
NA JĘZYK KASZUBSKI
Ida Czaja
Iwona i Wojciech Makuratowie
Karolina Serkowska
NA OKŁADCE
fot. Maciej Stanke
WYDAWCA
Zaprenumeruj nasze pismo na 2013 rok – otrzymasz ciekawą książkę.
Zarząd Główny
Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego
80-837 Gdańsk
ul. Straganiarska 20–23
Koszt prenumeraty rocznej krajowej z bezpłatną dostawą do domu: 55 zł. W przypadku prenumeraty zagranicznej: 150 zł. Podane ceny sa cenami brutto i uwzględniają 5% VAT.
Firma Fotograficzno-Poligraficzna AGNI
Zbigniew Rogalski
Zamawiający roczną prenumeratę obejmującą co najmniej 6 miesięcy 2013 roku otrzymają jedną z atrakcyjnych książek. Listę pozycji do wyboru prezentowaliśmy w styczniowym numerze na
stronie 8, można ją także znaleźć na stronie internetowej www. miesiecznikpomerania.pl. Książki
wyślemy we wrześniu 2013 roku.
Redakcja zastrzega sobie prawo
skracania i redagowania artykułów
oraz zmiany tytułów.
Aby zamówić roczną prenumeratę, należy
• dokonać wpłaty na konto: PKO BP S.A. 28 1020 1811 0000 0302 0129 35 13, ZG ZKP, ul. Straganiarska
20–23, 80-837 Gdańsk, podając imię i nazwisko (lub nazwę jednostki zamawiającej) oraz dokładny adres
• zamówić w Biurze ZG ZKP, tel. 58 301 27 31, e-mail: [email protected]
• Prenumerata realizowana przez RUCH S.A: zamówienia na prenumeratę (...) można składać bezpośrednio
na stronie www.prenumerata.ruch.com.pl. Ewentualne pytania prosimy kierować na adres e-mail:
[email protected] lub kontaktując się z Infolinią Prenumeraty pod numerem: 22 693 70 00
– czynna w dni robocze w godzinach 7–17. Koszt połączenia wg taryfy operatora.
2
ADRES REDAKCJI
DRUK
Za pisownię w tekstach w języku kaszubskim,
zgodną z obowiązującymi zasadami,
odpowiadają autorzy i tłumacze.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności
za treść ogłoszeń i reklam.
Wszystkie materiały objęte są
prawem autorskim.
POMERANIA CZERWIEC 2013
PERYPETIE SPISOWE
Najistotniejszych danych
wciąż nie ma
ŁUKASZ GRZĘDZICKI
Na szczęście Główny Urząd Statystyczny nie odpowiada za liczenie głosów w wyborach parlamentarnych.
Gdyby się tym zajmował, wybory trzeba
by było organizować ze dwa lata przed
końcem kadencji. Do wyciągnięcia takiego wniosku prowokują perypetie
towarzyszące ustalaniu wyników narodowego spisu powszechnego z 2011.
Z zazdrością czytamy o spisach ludności przeprowadzanych na naszych ziemiach przed I wojną światową przez
niemiecką administrację, z których
dowiadujemy się, ile osób w poszczególnych miejscowościach deklarowało
jako swój Muttersprache język niemiecki, kaszubski czy polski. Precyzja tych
wyników obecnie, w dobie informatyzacji, jest chyba nieosiągalna dla naszych
państwowych służb statystycznych...
A szkoda, bo mielibyśmy ciekawy materiał porównawczy.
Od czasów starożytnych spisy ludności były dużymi przedsięwzięciami w życiu państw i stanowiły swego rodzaju
sprawdzian sprawności administracji
publicznej. Ostatni spis powszechny, który miał miejsce w Polsce w 2011 r., wśród
różnych zagadnień tematycznych dotykał kwestii przynależności narodowo-etnicznej mieszkańców naszego kraju
i języków, którymi oni się posługują.
We współczesnym demokratycznym
państwie prawa, w którym istotą relacji
między państwem a człowiekiem jest
posiadanie przez człowieka obywatelstwa tego państwa, coraz rzadziej zbiera się informacje na temat odczuwanej,
a więc subiektywnej, czyli też płynnej
przynależności narodowej i etnicznej
mieszkańców. W spisie powszechnym
z 2011 r. postanowiono takie dane ze-
POMERANIA CZERWIŃC 2013
brać, a źródłem tej decyzji jest ustawa
z 2005 r. o mniejszościach narodowych
i etnicznych oraz języku regionalnym.
Ustawa ta bowiem uzależnia możliwość
wprowadzenia w urzędach gmin języka pomocniczego oraz stawiania tablic
z dodatkowymi tradycyjnymi nazwami
miejscowości w języku regionalnym lub
językach mniejszości od wyników ostatniego spisu powszechnego, a precyzyjniej od tego, czy w danej gminie więcej
niż 20% obywateli zadeklarowało przynależność do mniejszości lub posługiwanie się językiem regionalnym. GUS otrzymał zatem następujące zadanie: ustalić
za pomocą spisu powszechnego, ile osób
w każdej gminie deklaruje przynależność do mniejszości lub posługiwanie się
językiem kaszubskim. Po prawie dwóch
latach od zakończenia ostatniego spisu
chcielibyśmy się wreszcie dowiedzieć,
ilu mieszkańców gminy Somonino, Kartuzy, Jastarnia lub Gdynia deklaruje używanie języka regionalnego. Jednak GUS
JESZCZE tego nie obliczył. O danych dla
poszczególnych miejscowości nie mamy
co marzyć...
Przed Narodowym Spisem Powszechnym Ludności i Mieszkań z 2011 r. administracja spisowa z dumą informowała,
że będzie to spis na miarę XXI w., a do
jego przeprowadzenia zostaną wykorzystane najnowsze technologie i metody zbierania danych, takie jak samospis
internetowy czy prowadzone przez
rachmistrzów wywiady: telefoniczny
wspomagany programem komputerowym oraz rejestrowany na przenośnych
urządzeniach elektronicznych.
Całkowity koszt tego przedsięwzięcia wyniósł około 500 mln zł. Wydanie
tak pokaźnej sumy i zastosowanie wysokich technologii nie przełożyło się na
szybkość i sprawność w publikowaniu
tych najistotniejszych dla nas danych.
Proste zdawałoby się pytanie, ile osób
w kilkutysięcznej gminie Parchowo czy
Stężyca deklaruje posługiwanie się językiem kaszubskim, dla administracji spisowej pozostaje jednak pytaniem trudnym. Nieco paradoksalnie wygląda więc
sytuacja, w której z jednej strony ustawodawca nakłada na obywateli – pod
groźbą kar – obowiązek udziału w spisie
i podawania szczegółowych informacji
dotyczących sfery osobistej, a z drugiej
strony instytucje państwa odpowiedzialne za spis mało udolnie, eufemistycznie
rzecz ujmując, przedstawiają jego wyniki, z którymi wiążą się konkretne uprawnienia dla obywateli.
Znaleźliśmy się w kuriozalnej sytuacji. Na przykład w gminie Żukowo lokalne władze chcą wprowadzić nazwy kaszubskie, gdyż GUS ustalił dotychczas, że
więcej niż 20% mieszkańców tej gminy
posługuje się językiem kaszubskim. Nie
ustalił jednak jeszcze, ilu konkretnie ich
jest: 7 tys. czy może 10 tys.? Bez podania tej liczby Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji, zgodnie z prawem, nie
pozwoli na wprowadzenie kaszubskich
nazw. Ponosimy zatem konsekwencje
opieszałości służb statystycznych. Musimy nadal czekać, nie wiemy, jak długo…
Może w kolejnym spisie powszechnym zamiast nowych technologii i bezprzewodowego internetu warto wykorzystać metody sprawdzone przed I wojną światową, tj. użyć liczydeł i papieru?
Wyniki spisu uzyskane dzięki zastosowaniu takich konwencjonalnych sposobów poznalibyśmy zapewne o wiele
szybciej i byłyby może precyzyjniejsze
niż te ze spisu z 2011 r., na które ciągle
czekamy.
Gdańsk, 23 maja 2013 r.
3
Odwracanie Gdańska
ku morzu
Z Mateuszem Kusznierewiczem, żeglarzem, złotym medalistą igrzysk olimpijskich, mistrzem
świata, Europy i Polski, ambasadorem miasta Gdańska do spraw morskich
i prezesem Fundacji
Gdańskiej, rozmawia Sławomir Lewandowski.
Urodził się Pan i wychował w Warszawie. Jak to się stało, że tak bardzo związał się Pan z Gdańskiem?
Był w moim życiu taki okres, w którym
mocno zastanawiałem się nad wyprowadzką ze stolicy. Mniej więcej w tym
samym czasie na spotkanie zaprosił
mnie ówczesny prezes Fundacji Gdańskiej, pan Cezary Windorbski. W bardzo
ciekawy sposób przedstawił mi Gdańsk
i Trójmiasto. Zwrócił uwagę na wiele
brakujących elementów, obszarów oraz
4
inicjatyw, zwłaszcza tych związanych
z morskością Gdańska. Rozmawialiśmy
o odwróceniu Gdańska z powrotem ku
morzu, do którego przez ostatnie dekady
miasto stało w pewnym sensie plecami.
Uznałem to za ciekawy pomysł i wyzwanie. Po kilku spotkaniach, w których
uczestniczył także prezydent Gdańska
Paweł Adamowicz, podjąłem decyzję,
że zaangażuję się w działania, które
uznaliśmy za strategiczne. W 2009 roku
prezydent Adamowicz mianował mnie
uroczyście ambasadorem miasta Gdań-
ska do spraw morskich. Odbyło się to na
Długim Targu, podczas zlotu żaglowców
Baltic Sail Gdańsk. Dzisiaj, z perspektywy czasu, uważam, że bardzo ciekawie
i dobrze się to wszystko potoczyło.
Trudno było wcielić się w nową rolę?
Jak pogodził Pan obowiązki ambasadora z czynną karierą sportowca?
Ambasador musi wykazać się skutecznością, systematyczną pracą i gotowością na różne sytuacje. To jest także
POMERANIA CZERWIEC 2013
AMBASADORZY POMORZA
funkcja, która polega na wysłuchaniu
problemów czy też pomysłów innych
osób. Wymaga z pewnością zaangażowania i poświęcenia, ale daje też satysfakcję, szczególnie jeśli wciela się
w życie ciekawe inicjatywy. Jako nowo
mianowany ambasador nawiązałem
współpracę z Fundacją Gdańską i jej
prezesem. Swoją energię skierowałem
w stronę tych zadań, które sobie wyznaczyliśmy na starcie jako najważniejsze.
Należą do nich: edukacja, promocja, rozwój infrastruktury morskiej i ściągnięcie
do Gdańska dużych imprez, krajowych
i międzynarodowych. To były te cztery
filary, na których budowaliśmy moje ambasadorstwo dla Gdańska. Współpraca
rozwinęła się w dobrym kierunku. Podjęliśmy wiele nowych inicjatyw związanych z polityką morską miasta i wzmocniliśmy te już istniejące. Jako ambasador
zajmowałem się promocją Gdańska tu,
w regionie, w Polsce, a także na świecie,
przede wszystkim podczas zawodów
sportowych. Takim najprostszym wyrazem mojej misji był herb Gdańska – jako
miasta macierzystego – na rufie mojej
łódki.
Niedawno został Pan prezesem Fundacji Gdańskiej.
Tu znowu mamy do czynienia z konsekwencją dotychczasowych działań.
W zeszłym roku zakończyłem karierę
sportową. Podjąłem decyzję, że nie będę
startował na Igrzyskach Olimpijskich
w Rio de Janeiro, że wystarczy mi udział
w pięciu dotychczasowych olimpiadach.
Myślę, że też sprawdziłem się w roli
ambasadora. Gdy zaproponowano mi,
abym objął stery Fundacji Gdańskiej,
pomyślałem, że jest to bardzo ciekawa
propozycja. Ale byłem zaangażowany
w wiele innych projektów, inicjatyw,
firm i przedsięwzięć z pogranicza sportu, biznesu i działalności społecznej. Obawiałem się, że może nie być łatwo pogodzić te wszystkie tematy. Jestem jednak
człowiekiem pracowitym, ciekawym
świata, bardzo lubię się uczyć. Sport wiele mi dał przez te wszystkie lata, ale też
ograniczył, zaszufladkował, dlatego teraz staram się nadrobić pewien etap mojego życia. Dziś Fundacja jest w bardzo
dobrej kondycji finansowej i organizacyjnej. Mamy określone kierunki rozwoju i już możemy pochwalić się wieloma
ciekawymi pomysłami, po pół roku, po
POMERANIA CZERWIŃC 2013
roku będziemy mogli pokazać więcej
i będzie to naprawdę coś interesującego,
dobrego dla Gdańska i jego mieszkańców, ale także dla całego regionu i kraju.
Na czym polega gdański Program Edukacji Morskiej, który z powodzeniem
realizowany jest z Pana pomocą wśród
gdańskich gimnazjalistów?
Zdradzi Pan, jakie to kierunki rozwoju?
Program zapoczątkowany został cztery
lata temu. Przez ten czas wzięło w nim
udział ponad 13 tys. młodych gdańszczan. PEM skierowany jest do pierwszych klas gimnazjów i realizowany na
zlecenie prezydenta miasta Gdańska.
Wszyscy pierwszoklasiści przychodzą na
jednodniowe zajęcia i biorą udział w rejsie na łódce żaglowej. W ciągu jednego
dnia szkolimy 60 osób. Podczas 5-godzinnego rejsu po Zatoce Gdańskiej uczniowie mają możliwość zobaczyć swoje
miasto od strony wody. Przepływają
obok Żurawia i Filharmonii Bałtyckiej,
mijają Polski Hak, stocznie, gdańskie
porty. Mogą zobaczyć z pokładu jachtu
Twierdzę Wisłoujście, latarnię morską
w Nowym Porcie i Westerplatte. Ta konwencja nie zmieniła się od lat i bardzo
dobrze funkcjonuje. Mamy bardzo dobrych instruktorów żeglarstwa. Dzięki
pomocy sponsorów mogliśmy zakupić
niezbędny ekwipunek, tj. sztormiaki,
koszulki, czapki. Uczestnicy kursu otrzymują również okolicznościowe dyplomy. W zeszłym roku największym wydarzeniem było wydanie po pięciu latach
pracy Encyklopedii Gdańskiej. Obecnie
rozwijamy ją w kierunku internetu. Gedanopedia, czyli Encyklopedia Gdańska
w internecie, to coś na wzór Wikipedii,
lecz obejmuje swym zakresem wszystko,
co gdańskie. Już niedługo każdy będzie
mógł mieć wkład w jej budowę. Ta inicjatywa związana jest głównie z budowaniem i wzmocnieniem tożsamości lokalnej gdańszczan i Gdańska. Zależy nam,
aby mieszkańcy angażowali się w swoje
miasto. Niedawno zakończyła się obywatelska olimpiada wiedzy o Gdańsku. To
też jest impreza, którą od lat organizuje
Fundacja. Do naszych zadań należy także szeroko rozumiana edukacja morska,
na którą składają się takie imprezy, jak
zlot żaglowców Baltic Sail Gdańsk czy
promocja żaglowców pływających pod
banderą Gdańska. Chcemy także angażować się w wielkie imprezy odbywające się w Gdańsku, tj. obchody Święta
Miasta czy planowaną na wrzesień akcję
„Zaczytani w Gdańsku”. Chcemy doprowadzić do tego, aby realizowane przez
nas wydarzenia były jeszcze efektywniejsze, zarówno pod względem finansowym, promocyjnym, komunikacyjnym
jak i organizacyjnym.
Jaki procent młodych ludzi po takim
kursie decyduje się kontynuować przygodę z żeglarstwem?
Myślę, że 20–25% dzieciaków, które biorą udział w programach edukacyjnych,
ma chęć kontynuować swoją przygodę
5
AMBASADORZY POMORZA
z żeglarstwem. To są osoby, u których widać zapał do uprawiania tego sportu. Pozostali cieszą się tym, że mogli spróbować
i tyle. Ale to też dobrze, nie każdy musi
uprawiać żeglarstwo. Może to być inny
sport. Inni z kolei wybierają nauki ścisłe,
jeszcze inni muzykę czy sztukę. My chcemy tylko pokazać, że istnieje alternatywa
w postaci żeglarstwa, że jest to bardzo
fajna pasja. Jeśli będą chcieli kontynuować przygodę z tym sportem, to od nas
dowiedzą się, gdzie i w jaki sposób można
się go uczyć. Ja w wieku 9 lat zacząłem od
dwutygodniowego obozu żeglarskiego.
Ci, którzy przekonają się do żagli, mogą
wziąć udział w obozach żeglarskich, których wiele jest organizowanych na Kaszubach, i w ten sposób mogą stawiać kolejne
kroki w tym sporcie.
Patronuje Pan również innemu programowi, który promuje żeglarstwo w całym województwie pomorskim.
Dwa lata temu wspólnie z marszałkiem
województwa Mieczysławem Strukiem
stwierdziliśmy, że skoro w Gdańsku
mamy sprawdzony, świetnie funkcjonujący model, to czemu nie rozszerzyć go
na teren całego województwa. Program
„Pomorskie – dobry kurs na edukację”,
choć bazuje na gdańskim programie, to
jednak jest zupełnie inny. Skierowany
jest przede wszystkim do uczniów piątej klasy szkoły podstawowej i swoim
zasięgiem obejmuje całe województwo
pomorskie. Program – finansowany ze
środków unijnych – zaplanowany jest
na dwa lata, ale już teraz pracujemy nad
tym, aby był on kontynuowany w kolejnych latach. W ramach programu odbywają się zajęcia jednodniowe w szkołach
i jednodniowe na wodzie, dodatkowo
wzbogacone o obozy żeglarskie. Wszystko jest bezpłatnie. To projekt nastawiony na rozwój kompetencji kluczowych
uczniów, czyli ich umiejętności, przede
wszystkim myślenia i sposobów działania młodych ludzi, aby poszerzać ich
zdolności. W projekt zaangażowanych
jest wiele podmiotów m.in. mariny
i ośrodki żeglarstwa w Pucku, w Gdańsku czy nad jeziorami Charzykowskim
i Żarnowieckim.
Jak tak wspominamy różne inicjatywy,
których się Pan podjął, to warto jeszcze
powiedzieć o powołanej przez Pana
Fundacji Navigare.
6
Fundację Navigare powołałem do życia
siedem lat temu. Chodziło głównie o rozwijanie talentów młodych ludzi, żeby
im pomagać w stawianiu pierwszych
żeglarskich kroków oraz żeby spełniać
ich marzenia. Przez wiele lat Fundacja
działała, powiedzmy, sezonowo. Dzisiaj
się to zmieniło. Zintensyfikowaliśmy
jej działania, przez co zaczęła ona działać prężniej i obecnie realizuje całkiem
ciekawe inicjatywy. Choć wymyśliłem
i założyłem Navigare, to jednak w tej
chwili kieruje nią bardzo dobry zespół
ludzi, który robi wiele dla popularyzacji
żeglarstwa. Ostatnio zorganizowaliśmy,
wspólnie z Fundacją Energa, wspaniały
rejs dla dzieci z domu dziecka. Nie tylko
po to, aby spełnić ich marzenia, żeby sobie popływały po morzu, ale także, aby
otworzyć im horyzonty i zainspirować je
do działania.
Gdyby Pan miał porównać możliwości
uprawiania żeglarstwa dzisiaj i 20–25
lat temu, kiedy to Pan stawiał pierwsze
kroki w tym sporcie, czy mógłby Pan
powiedzieć, że dzisiaj jest prościej spełnić marzenia o żeglarstwie?
Wydaje mi się, że z tym spełnianiem
marzeń jest dzisiaj podobnie, jak było to
ćwierć wieku temu. Po prostu wiele zależy od chęci człowieka. Na pewno obecnie
mamy lepszą infrastrukturę sportową,
łatwiejszy dostęp do sprzętu sportowego, lecz z drugiej strony dzisiaj więcej się
dzieje. Mamy internet, kilkanaście lub
nawet kilkaset programów w telewizji.
Mamy również szeroką ofertę kulturalną. Jest więcej impulsów, których nie
było w latach 80. To nas trochę odciąga od
aktywności sportowej. Pomimo widocznych zmian na lepsze wciąż jednak musimy nadrabiać stracone lata, kiedy to nasz
ówczesny system blokował dostęp do
morza, brakowało nowoczesnych marin
czy portów. Jestem przekonany, że dzięki
programom, które realizujemy wspólnie
z miastem Gdańskiem czy z samorządem
województwa pomorskiego, w połączeniu z inwestycjami wodnymi, w niedługim czasie zniwelujemy różnice, jakie są
jeszcze dostrzegalne pomiędzy Polską a tą
bardziej rozwiniętą częścią Europy. Fotografie z archiwum
Akademii Kusznierewicza
POMERANIA CZERWIEC 2013
SKRË ÒRMÙZDOWÉ 2012
Oscar za wësziwk
Tedë jô ji jesz nie znała. Më robiłë w jedny szkòle. Jô spòtkała Anã bùten i òd razu sã ji spita,
czë òna bë chca sã dołączëc do naszégò kòła wësziwkù, jaczé dzejô kòl partu Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô. Òna rzekła blós krótkò pò pòlskù „tak” – taczi béł ji zôczątk dozdrzeniałi
przigòdë z kaszëbsczim wësziwanim pòdług wspòmnieniów Jadwidżi Kirkòwsczi, przédniczczi
wiérzchùcyńsczich zrzeszeńców. Dzejało sã to w 1999 rokù, a gôdka je ò wastnie Anie Miąskòwsczi.
M AT É Ù S Z B Ù L L M A N N
Wôżnô spòlëznowô robòta
Ana Miąskòwskô ùczi matematiczi
w szkòle w Wiérzchùcënie, òd czilenôsce lat prowadzy karno wësziwkù i sama
wësziwô. Za swòjã robòtã dlô regionu
dosta latos Skrã Òrmùzdową – nôdgrodã
Redakcjowégò Kòlegium i Redakcji
„Pòmeranie”. To wëprzédnienié baro przeżiwô do dzysô i pòdczorchiwô, że dało ji
wiele redotë: Mòji sënowie gôdelë mie, że to
je taczi „kaszëbsczi Oscar” ë jô sã pò prôwdze tak czëła, jakbë òskara òdbiéra. Emòcje
bëłë wiôldżé, dëcht jakbë sã wchôdało na tã
binã w Hollywood. To dlô mie wôżnô sprawa
– gôdô. Tim barżi, że jak dodôwô nasza nôdgrodzonô, Skrã dosta za spòlëznową robòtã.
A narobic sã mùsza na niã dosc długò.
Na Kaszëbë za zdrowim
Chcemë przińc nazôd na zôczątk
naji historëji. Ana Miąskòwskô wastnie
Kirkòwsczi przë jich pierszim pòtkanim
òdrzekła pò pòlskù, bò drãgò bëło, żebë
kaszëbsczi znała. Na nordã trafiła, czedë
mia 5 lat – ji nënka bëła rodã z Nowégò
Sącza, a tatk z Pòznania. Całô familiô trafiła w nasze stronë dzãka… dochtorowi,
chtëren w recepce dlô chòri nënczi radzył zmianã klimatu. Tatk dostôł robòtã
w Krokòwie.
Tu małô Anka dorôsta, a czej përzinkã pòdrosła, zaczãła sã ji drësznota
z wësziwkã. Pò prôwdze jesz flotni nigle pòzna Jadwigã Kirkòwską. Jak sama
gôdô: wiedno mia jem letkòsc do taczich robòtów, jak szëcé czë wiãzenié. Tej jak w krokòwsczim zómkù (jak Ana bëła w ósmi
klase spòdleczny szkòłë) ògłosëlë kùrs
wësziwaniô, wiele sã nie zastanôwia ë sã
zgłosëła. Kòl wastnë, chtërna to prowadzëła,
jô sã naùczëła nëch zôczątków ë mògła robic
taczé pierszé, môłé serwetë. Pòtemù przez
wiele lat nick – jaż, jak jesmë ju napiselë,
POMERANIA CZERWIŃC 2013
Òdj. Maciej Stanke
do czasu wstąpieniô do kòła wësziwkù
przë zrzeszenim.
Wëchòwanié pòsobników
Òd 1999 rokù Ana Miąskòwskô wësziwô i dobiwô dobré place na wszelejaczich kònkùrsach, ale przede wszëtczim
ùczi młodëch lëdzy ze spòdlecznëch
szkòłów. To pòd ji òkã bëlno so dôwają
radã. Dobiwelë ju na wiżawie kònkùrsu
Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô
w Wiérzchùcënie, pózni na wiżawie gminowi, pòwiatowi ë téż wòjewódzczi. Ale
jak gôdô wastna Ana, nie je letkò do tegò
duńc: Dosc drãgò je zachãcëc młodëch do taczi robòtë, a jak ju sã na naszich pòtkaniach
pòkażą, to baro flot mòżna jich zrazëc.
Sygnie cos kąsk zganic. Człowiek mùszi rozmiec mòtiwòwac dzecë przë taczim zorce
zajãcô – ë je widzec, że prawie laùreatka
Skrë Òrmùzdowi za 2012 rok to pòtrafi.
Przëmiarã je chòc to, że na zéńdzenia ji
kòła wësziwkù przëchôdają téż tej-sej
knôpi. Chòc pòdobno sã wstidzą ë nié
wiedno bierzą swòje dokazë dodóm...
Ana Miąskòwskô pòdsztrichiwô, że
problemã je to, że młodi, dorôstającë, nie
trzimają sã czegòs taczégò, jak wësziwk.
Òd gimnazjum mało chto jesz wësziwô,
a ju czësto rzôdkò w strzédnëch szkòłach,
chòc są wëjimczi. Są téż lëdze, chtërny
dôwają nôdzejã. Móm dwie taczé ùczennice,
co wcyg wësziwają, a są ju na studiach. Te
òbiecëją, że czedës mie zastąpią. Bò je wôrt
zrobic wszëtkò, żebë nen nasz zort wësziwkù
nie zdżinął, żebë bëło jegò tam-sam widzec.
Wôrt téż sã nim zajimac dlô samégò se. To
mòże bëc bëlnô ùdba na ùspòkòjenié sã ë na
cwiczenié kòncentracje – dodôwô wastna
Miąskòwskô.
Skra Òrmùzdowô da ji laùreatce
wiele ùcechë, ale téż baro wiele mòcë
ë chãcë do dalszi robòtë. Przede wszëtczim Ana Miąskòwskô chce dali dzejac
z ùczniama swòji spòdleczny szkòłë, ale
téż bãdze sama wicy wësziwac, chòcbë na
kònkùrsë.
Nama òstôwô żëczëc ji wielnëch
dobëców ë… mòże samémù téż wzyc sã
w grósc, a za swòjã robòtã…
7
Redaktór na krizys
Z Arturã Jabłońsczim, przédnym redaktorã „Pòmeranii” w latach 2002–2004, gôdómë ò czasach
nieletczich dlô cządnika, gôdkach z młodima z „Òdrodë” i 40-lecym pismiona.
Swòjã przigòdã z „Pòmeranią” jes zaczął w 1992 r. òd repòrtażów z Nordë.
Jak trafił jes do tegò pismiona?
Te pierszé tekstë pisôł jem na zamówienié Kristinë Pùzdrowsczi. Mëszlã, że
òna dowiedza sã ò mie od Izabellë Trojanowsczi. Òd te czasu jem béł dosc regùlarnym aùtorã. Rok w rok pôrã artiklów
do „Pòmeranii” jô naskriblił.
To pisanié bëło równak le dzélã Twòji
robòtë gazétnika w tim czasu…
Jo. Wnenczas jô robił téż w gduńsczi
telewizji, wespółdzejôł z Radiã Gduńsk.
Prosto gôdającë, jem béł gazétnikã sparłãczonym z rozmajitima pòmòrsczima
mediama.
Jak jes òstôł przédnym redaktorã
najégò miesãcznika?
To wszëtkò przez krizys. Sã smiejã, że
òstôł jem prawie taczim krizysowim
redaktorã. „Pomerania” miała wnenczas kòl 40 tës. zł dłëgów, a ji wëdôwca Kaszëbskò-Pòmòrsczé Zrzeszenié
– wicy jak 200 tës. Timczasã kòszt wëdaniô jednégò numra dochôdôł do 20
tës. zł. Dotacji pismiono miało 60 tës. zł
na całi rok. Finansowò nalazło sã na
samim dnie. Jeżlë miało przedërchac,
to trzeba bëło cos zrobic. Przédnik
Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô Bruno Synak gôdôł ò ti stojiznie z przédnym
redaktorã Édmùndã Szczesôkã i gò przekònywôł, żebë ten szedł do lëdzy biznesu i próbòwôł òd nich ùdostac dëtczi na
„Pòmeraniã”. Równak Szczesôk wòlôł
zrezygnowac, jak to robic. Rzekł mie
pózni, że pòdług niegò to bë rzeszëło mù
rãce i ò niejednëch sprawach ni mógłbë
pòtemù pisac. Jô to szónëjã i rozmiejã,
8
chòc dzysô czãsto sã zdôrzô, że redaktór
je równoczasno menadżerã.
A jak to sã stało, że prawie Të jes wszedł
w môl redaktora Szczesôka?
Tak rozsądzëlë nôleżnicë zarządu Zrzeszeniégò, w jaczim jô jem wnenczas
òdpòwiôdôł za media. Ju nie pamiãtóm
w drobnotach, jak do te doszło, ale
w 2002 r. pòwòłelë mie na przédnégò
redaktora.
Pierszim wôżnym zadanim bëło ùlepszenié finansowi stojiznë?
Jo, òd tegò mùszôł jem zacząc, żebë pismiono mògło dali wëchôdac. I na samim
zôczątkù czekało mie drãdżé zadanié
– zwòlnienié lëdzy, jaczi etatowò robilë
w „Pòmeranii”. Bëło jich w tim cządze
sztërzëch. Przédny redaktór, jaczi sóm
zrezygnowôł, sekretéra redakcji Kristina Pùzdrowskô, do te Stanisłôw Janke
i sekretôrka. Wiôldżi, baro zasłużony dlô
kaszëbiznë lëdze. Tim cãżi przëszło jima
pòdzãkòwac za robòtã, ale pò prôwdze
nie dało sã taczi redakcji ùtrzëmac. Na
szczescé, òni téż to rozmielë. Stachù Janke miôł ju tej etat w gminie Wejrowò,
a Pùzdrowskô robiła jesz përznã, jaż
ùdostała prawa do emeriturë. To nie bëłë
letczé czasë…
Chto tej rëchtowôł „Pòmeraniã” w latach 2002–2004?
Jô wnenczas béł pùcczim starostą, tej
mógł jem to robic spòlëznowò. Graficzną stronã „Pòmeranii” – téż darmôk
– rëchtowa mòja białka Ana, a łómanim
zajimôł sã Pioter Cyskòwsczi, chtëren
miôł etat w starostwie w Pùckù, a pò
gòdzënach za môłé dëtczi skłôdôł nama
pismiono. Dzãka temù ùdało sã przedërchac nen krizys. Czedë w gòdnikù 2004 r.
òstôwôł jem przédnikã Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô, wiedzôł jem,
że mój nastãpca dostónie dotacje z Minysterstwa Bënowëch Sprôw i Administracje a téż z Marszôłkòwsczégò Ùrzãdu.
Ùdało sã téż mie spłacëc wszëtczé dłëdżi
pismiona, a nawetka cos òstało na kònce
i mòżna bëło zacząc òdbùdowã redakcji.
Na zôczątkù béł to przédny redaktór,
pózni jesz pół etatu sekretérë redakcji…
A co z aùtorama? Rozmielë, że òb czas
krizysu ni ma co rechòwac na dëtczi za
tekstë?
Z tim ni miôł jem wiãkszich problemów.
Wikszosc aùtorów chcała pisac dali. Do
te baro pòmógł mie Édmùnd Szczesôk,
jaczi zaczął wëkładac na Gduńsczim
Ùniwersytece i wëbiérôł młodëch spò-
POMERANIA CZERWIEC 2013
sobnëch gazétników, chtërny piselë
do „Pòmeranii”. To béł jeden nowi
zdrój aùtorów. A drëdżi, to mòji drëszë
z rozmajitëch mniészëznów, jak np.
Pioter Tëma ze Związkù Ùkrajińców
w Pòlsce. Jô próbòwôł pchnąc pismiono
na nowé kòłowãża. Miast kùlturowò-spòlëznowégò miało bëc kùlturowò-etniczné. Temù ùkazywało sã wiele
tekstów ò pòlsczich i eùropejsczich
mniészëznach.
Czëtińcowie dozdrzelë tã pòzmianã
w „Pòmeranii”?
W wikszoscë jo.
I jaczé bëłë reakcje?
Skrajné. Òd akceptacji i pòchwałów pò
rezygnacjã z prenumeratë. Pamiãtóm
np. jednégò stałégò czëtińca, chtëren
rzekł, że nie chce dali kùpòwac pismiona, bò takô „Pòmeraniô” nie je ju jegò
„Pòmeranią”.
W latach, czej jes béł redaktorã, akceńt z pòmòrsczich sprôw wërazno
przesënął sã na kaszëbsczé.
To prôwda. Chcôł jem pismiona barżi
etnicznégò, tej pòmòrszczëznë bëło mni.
A ò kaszëbiznie zaczãło sã pisac jinaczi.
Donëchczas piselë ò ni jak ò jaczim zjawiszczu, colemało z pòzdrzatkù Gduńska. Chtos stądka jachôł „na Kaszëbë”
i je òdkriwôł. Jô zaczął przedstawiac téż
problemë kaszëbiznë, jaczé są pòspólné
z jinyma mniészëznama czë etnicznyma
karnama. Pisôł jem ò jãzëkù, ò swiądze…
Wielena czëtińców wnenczas szła
w górã czë w dół?
Jesmë wëdôwelë w tëch latach tësąc
egzemplarów. Zwrotów nie bëło równak za wiele, bò czëtelë nas prenumeratorowie i wiérny czëtińcowie, chtërny
miesąc w miesąc kùpiwelë „Pòmeraniã”.
Jem miôł téż starã ò wprowôdzenié
pismiona do Empików i dlôte jesmë
chcelë, żebë layout i òsoblëwie òbkłôdka
bëłë barżi przëcygającé i barżi òglowé.
Pamiãtajã, wezmë na to, że czej numr
tikôł sã mediów, to na òbkłôdce béł
człowiek ze zdrzélnikã miast głowë. Jesmë mëslelë, że jak to bãdze stojało na
pòlëcach w Empikù, to lëdzy zaczekawi.
POMERANIA CZERWIŃC 2013
Te naje próbë ni miałë wikszégò cëskù
na przedôwanié, ale bëła to jakôs éra dlô
„Pòmeranii”.
Co sã nie ùdało przédnémù redaktorowi Arturowi Jabłońsczémù?
W 2004 r., czej jô szukôł nastãpcë, baro
aktiwno dzejała „Òdroda” z Grégòrã
Schramką, z Paùlã Szczëptą. Jem sã
spòtkôł z tim strzodowiszczã i zabédowôł, żebë chtos z nich abò òglowò
òni jakò karno wzãlë sã za redaktorowanié „Pòmeranii”. To sã równak nie
spòtkało ze zrozmienim. Mëszlã, że òni
nie ùwierzëlë w mòje słowa abò nie bëlë
jesz dosc dozdrzeniałi do tegò zadaniô.
A mòże to skùtk jich niechãcë do Zrzeszeniô?
Mòżlëwé, że pò prôwdze ta jich kòntestacjô Zrzeszeniô bëła tak mòcnô, że na
to nie pòszlë. Jô baro tegò żałujã. Mëszlã,
że bë to bëło brzadné dlô kaszëbiznë.
Nie ùdało sã równak i tej jem wëbrôł na
swòjégò nastãpcã stipendistkã fùnduszu
m. Izabellë Trojanowsczi Iwónã Joc.
Òb czas twòjégò redaktorowaniô „Pomerania” swiãtowała 40-lecé dzejaniô.
W latach krizysu dało sã cos z ti leżnoscë zòrganizowac?
Béł nawetka jubel z ti leżnoscë. Pamiãtóm rozmòwã z Kristiną Pùzdrowską,
jakô je znónô z tegò, że wiedno gôdô
to, co mësli. „Jidze 40-lecé »Pòmeranii«,
a w Zrzeszenim nicht sã za tim nie czerëje. Kò lëdzóm słëchô sã chòc jaczés Bóg
zapłac za jich robòtã” – rzekła. Jô tã
sprawã przedstawił przédnikòwi Synakòwi i z pòmòcą Marszôłkòwsczégò
Ùrzãdu ùdało sã zrëchtowac rozegracjã
w zalë gduńsczégò rôtësza, jakô wëfùlowała sã lëdzama. Òkróm te wëszedł specjalny jubileùszowi numr z òdjimkama
twórców „Pòmeranii” na òbkłôdce.
Ò Arturze Jabłońsczim dzejôrzu je òstatno czëc baro wiele, chòcle za sprawą Kaszëbsczi Jednotë, ale czë rozwijôsz sã téż jakno gazétnik? Môsz w se
teskniączkã za taczim ôrtã robòtë?
To nie je teskniączka, to je dzél mie.
Gazétnikã sã je, a nié biwô. W CSBTV miôł
jem przez cziles miesący programa pùblicysticzną w latach 2010–2011. Wnet-
ka rok òd maja 2012 do łżëkwiata 2013
jem wëdôwôł „Klëkã” w Radio Kaszëbë.
To taczi mój pòwrót do gazétnictwa na
żëwò. Próbùjã téż twòrzëc rozmajité
rzeczë lëteracczé i mni lëteracczé. Latos wëdôł jem ksążkã Kaszubi. Wspólnota narodowa, gdze jem zapisôł mój
pòzdrzatk na kaszëbsczé sprawë. Terô
piszã lëteracczi repòrtôż zatitlowóny
Nieodległy kraj. Ùsadzył jem téż lëterackò-pùblicystyczną rzecz, jaką wëdôwizna
Region wëdô w pòłowie czerwińca. Ji titel to Namerkôny. To taczi dokôz përznã
z aùtobiograficznym kluczã.
I na kùńc chcemë wrócëc do „Pòmeranii”. Jes ji wiérnym czëtińcã do dzysô. Czãsto wësyłôsz swòje ùwôdżi do
redakcji, òpisywôsz, co sã widzy, co
nié… Jak òceniwôsz młodëch aùtorów,
co dzysdnia piszą w najim cządnikù?
Dosc czekawò pisze Matéùsz Bùllmann.
To krótczé tekstë, ale czëtô sã je dobrze.
Szkòda, że nie je òn dzysô warkòwim
gazétnikã, bò mógłbë sã jesz barżi rozwinąc. Òkróm te Róman Drzéżdżón,
ale to ju nie je to nômłodszé pòkòlenié
piszącëch, le méster felietónów ò Pelckòwiónach. Mùszã téż jesz rzec, że ceszã
sã z rozwiju kaszëbsczégò jãzëka w „Pòmeranii”.
Dzãkùjã.
Gôdôł Dariusz Majkòwsczi.
Òdj. ze zbiérów A.J.
9
POMORSKI SALON KULTURALNY
Szuka faktów, nie etykietek
Historia Gdańska stanowi niewyczerpane źródło inspiracji dla pisarzy. Wśród tych, którzy
sięgnęli po pióro, by opisać epizody z dziejów nadmotławskiego grodu, jest Zenon Gołaszewski. Rozmawiał z nim Marek Adamkowicz.
Jest pan historykiem i religioznawcą,
ale mam wrażenie, że za sprawą takich
powieści, jak Szepty Raduni, szepty Motławy czy Złota Twierdza pana nazwisko
bardziej kojarzy się ludziom z literaturą.
Jeśli tak jest istotnie, to się cieszę, ponieważ moim marzeniem od dzieciństwa było zostać prozaikiem – autorem
powieści historycznych. Nie zmienia to
faktu, że aby tak się stało, trzeba sporo
się nasiedzieć nad materiałami źródłowymi i opracowaniami. To zaś niekiedy
zamiast powieści owocuje książką popularnonaukową. W każdym razie, bez
względu na rodzaj pracy, której się podejmuję, kieruję się pewnym wytyczonym
sobie celem…
To znaczy?
Interesują mnie postacie, ale też pewne społeczności (jak to miało miejsce
w przypadku monografii braci polskich),
które z pewnych względów zostały
skrzywdzone przez historię. Do dziś
krążą o nich nieprawdziwe opowieści,
najczęściej zresztą oczerniające.
Czyli po prostu zajmuje się pan ich wybielaniem.
O wybielaniu moglibyśmy mówić, gdybym chciał czyjeś występki minimalizować czy wręcz tuszować. Ja natomiast
weryfikuję wiedzę. Sprawdzam, skąd się
wzięły opinie o takich czy innych osobach i wypadkach, w których brały one
udział. Odpowiednio krytycznie podchodzę też do materiałów źródłowych,
zwłaszcza pisanych niegdyś „na zamówienie”. Konfrontuję je z innymi źródłami, przede wszystkim obcymi. Przykładem może być historia braci Grzegorza
i Szymona Maternów, gdańskich kupców
z przełomu XV i XVI w., których przedstawia się jako okrutnych zbójów.
10
Nie sądzę, żeby Maternowie byli dzisiaj
powszechnie znani, chociaż przed wojną było inaczej. Straszono nimi gdańskie dzieci, mówiąc, że jak nie będą
grzeczne, to przyjdą Maternowie i je
zabiorą.
To właśnie taki „hasłowy” przykład
patrzenia na historię. Zamiast faktów
jest etykietka. Tymczasem czarny obraz
Maternów namalowali ich śmiertelni
wrogowie, jakim był ród Ferberów. Do
tego skutecznie wyczyścili oni miejskie
archiwa z dokumentów, które mogłyby
świadczyć na korzyść braci. Na szczęście
trochę pozytywnych informacji zachowało się w pozagdańskich archiwach.
działaby się kaszubska szlachta, a polscy
królowie prosili o ich ułaskawienie? Maternowie po prostu bronili swoich praw,
tyle że mieli potężnego i bezwzględnego
wroga, jakim był burmistrz Gdańska
Eberhard Ferber. Pamiętajmy, że jego polityka doprowadziła finanse miasta do bankructwa i do rozruchów w mieście. Ferber
stał się najbardziej znienawidzoną postacią w Gdańsku, a w 1522 r. władze miasta
skazały go na wieczną banicję. Wprawdzie król Zygmunt Stary przywrócił go
dekretem na stanowisko burmistrza, jednak niechęć mieszczan do niego była tak
wielka, że dobrowolnie zrzekł się urzędu
i opuścił Gdańsk na zawsze.
Tych dokumentów jest na tyle dużo,
żeby z Maternów zdjąć odium przestępców?
W przeciwieństwie do braci polskich,
którym poświęcił pan opracowanie
popularnonaukowe, historia Maternów
została ujęta w beletrystycznej formie.
W moim przekonaniu tak. Wprawdzie
informacje są nieliczne, ale układają się
w logiczną całość. Pokazują, że Maternowie zostali „rozbójnikami” z konieczności.
Czy za prawdziwymi bandytami opowie-
Po pierwsze, jak już nadmieniłem, pragnę
pisać przede wszystkim powieści historyczne. A po drugie, proza jest materiałem
wyjątkowo elastycznym, wdzięcznym,
pozwala bez przeszkód włączać w treść
POMERANIA CZERWIEC 2013
POMORSKI SALON KULTURALNY
własne teorie i przemyślenia na dany temat oraz dialogi bohaterów na podstawie
charakterystyki ich osobowości i życia.
Mówię: bez przeszkód, bo żaden „rasowy”
historyk nie będzie przecież polemizował
z prozą. (śmiech)
Pańska kolejna powieść, Złota Twierdza,
nie jest już tak dramatyczna. Nie ma
tam też weryfikowania historii, o której
pan wcześniej wspominał.
To akurat wyjątek. Mając w planach stworzenie powieści, które niestety kończą się
smutno, postanowiłem – po uzbieraniu
stosownego materiału, a przed rozpoczęciem samego pisania – opowiedzieć
historię w duchu pickwickowsko-szwejkowskim, żeby ktoś nie myślał, że jestem
jedynie „smutasem”. Był to sposób na
odreagowanie ciężkich tematów, a jednocześnie okazja do sprawdzenia się, bo
podobno trudniej jest napisać powieść
humorystyczną aniżeli dramat. Stąd
wzięła się opowieść o przygodach wesołej kompanii, osadzona w realiach wojny
polsko-szwedzkiej z początku XVII w.
Książka ta powstała też niejako przy okazji tłumaczenia Dziennika podróży do Polski 1635–1636 Charles’a Ogiera, dyplomaty
francuskiego, który bawił na Pomorzu
w czasie rokowań w Sztumskiej Wsi.
Skoro mowa o Dzienniku Ogiera, to nie
był pan jego pierwszym tłumaczem.
To prawda. Tyle że w przeciwieństwie
do mojego, jednoczęściowego, przekładu poprzednia edycja była dwutomowa i dwujęzyczna, obciążona zbyt obszernymi przypisami i objaśnieniami,
a tłumaczenie znacznie już odbiegało od
wymagań współczesnej polszczyzny. Co
gorsza, w bibliotekach publicznych brakuje egzemplarzy tego wydania, a przecież jest to jedno z ciekawszych źródeł
do historii Gdańska i Pomorza. Przetłumaczyłem zatem Dziennik, lecz według
innej konwencji, popularyzatorskiej, skierowanej do szerszego grona czytelników.
Patrząc na pański dorobek, można powiedzieć, że stosuje pan swego rodzaju
„płodozmian”. Raz zajmuje się pan beletrystyką, raz pisze opracowania naukowe. Nad czym więc pan pracuje teraz?
Jakiś czas temu skończyłem powieść
„Aleksander i piękna Helena” o królu
POMERANIA CZERWIŃC 2013
Aleksandrze Jagiellończyku i jego żonie
Helenie Rurykowiczównie. Powieść ukaże
się pod koniec bieżącego roku nakładem
warszawskiego wydawnictwa Bellona.
Aleksander i Helena to kolejne postacie,
które w naszej historii są traktowane po
macoszemu. Poza wąskim gronem specjalistów w zasadzie nikt o nich nie pamięta.
Przyznam ze wstydem, że sam niewiele
o nich wiedziałem. Zaintrygowała mnie
ta para, gdy musiałem zebrać o niej nieco
materiału przy pisaniu Szeptów Raduni,
szeptów Motławy, a to z tego względu, że
król Aleksander udzielił mojemu bohaterowi, Szymonowi Maternowi, posłuchania. Wówczas dowiedziałem się, że
małżonkowie zgodnie uznali swój pobyt
w nadmotławskim grodzie za najpiękniejsze chwile swego życia. Zaintrygowało
mnie: dlaczego? Przecież królom i królowym zwykle nie zbywa na uciechach. No
i się zaczęło. W miarę wgłębiania się w ich
dzieje spostrzegłem, że ich życie to istny
dramat na miarę Szekspira. Dziwiłem się
tylko, dlaczego żaden prozaik nie chwycił tak ponętnej historii? Wkrótce zrozumiałem – temat jest z wielu względów
niezręczny. Ale w końcu żyjemy w XXI w.
i mam nadzieję, że nikt po przeczytaniu
tej na poły biograficznej powieści głowy
mi nie urwie. Więcej nie powiem, zachęcam natomiast do sięgnięcia po książkę,
gdy się już ukaże. Nadmienię tylko, że
nie brak w niej postaci wywodzących się
z Gdańska, jak również kilku zaciężnych
kaszubskich żołnierzy w służbie króla,
a ze szczególną lubością i pietyzmem starałem się odmalować pobyt królewskiej
pary nad Motławą.
O ile wiem, to nie jest ostatnia pańska
książka.
Tu muszę, niestety, westchnąć. Wcześniej
skończyłem pisać zbiór opowiadań his-torycznych „Pomorskie Orlęta”. Jednak
wydać coś w Gdańsku bez osobistego zaangażowania się w szukanie sponsorów,
to rzecz właściwie niemożliwa. Wydeptałem wiele dróg, lecz sponsorów nie znalazłem, więc maszynopis czeka lepszych
czasów w biurku. Szkoda. To 12 tekstów
osadzonych w realiach stuleci X–XV, przy
czym na każde półwiecze przypada jedno
opowiadanie. Jako że książka jest adresowana do młodego czytelnika, głównymi
bohaterami są tu dzieci i młodzież, które
stykają się z autentycznymi postaciami, są
świadkami wydarzeń, jakie miały miej-
sce w danej epoce. Opowiadania mają
tę zaletę, że można je traktować osobno
lub jak powieść (sagę), ponieważ każde
następne pokolenie jest w jakimś stopniu
powiązane więzami rodzinnymi z bohaterami poprzednich historii. Akcja toczy
się, zasadniczo, na Pomorzu Gdańskim.
Tekst skonstruowałem w ten sposób,
żeby „przemycał” do umysłów młodzieży
wiedzę o historii naszego regionu, ale też
o procesach, jakie przebiegały w Polsce. Pisząc tę książkę, uwzględniłem najnowsze
ustalenia archeologów i historyków.
Jak zwykle więc zweryfikował pan obiegowe teorie?
Odniosłem się do wielu spraw, na przykład do osadnictwa lubeckiego w Gdańsku. Podaje się powszechnie, że pierwsi
przybysze z Lubeki, którzy zamieszkali
nad Motławą w XII/XIII w. byli Niemcami.
Natomiast w moim przekonaniu, popartym własnymi badaniami nad dziejami
Słowian Połabskich, mamy tu do czynienia z emigracją słowiańską. Stara Lubeka, o czym nie każdy pamięta, założona
została przez potężne niegdyś państwo
słowiańskich Obodrzyców. Państwo,
nawiasem mówiąc, rządzone w pewnym okresie przez pierwszą imiennie
wzmiankowaną gdańszczankę – Sławinę. Lubeczanie utrzymywali kontakty
z Gdańskiem i wielu z nich znalazło tu
bezpieczną przystań, ustępując pod naporem Niemców, czy mówiąc dokładniej:
Sasów. Odważyłem się w tych opowiadaniach poruszyć inne ważne, a niepotrzebnie skrywane przed młodzieżą wątki, na
przykład ten, że Pomorzanom nie spieszyło się z przyjęciem chrześcijaństwa i byli
ostatnimi Słowianami zachowującymi
prawie do XII w. religie swych przodków.
Nie pałali też zbytnim entuzjazmem do
połączenia się z Polską. Tę jedność – powiem brutalnie – wyrąbał dopiero mieczem Bolesław Krzywousty.
Zenon Gołaszewski – historyk, tłumacz, pisarz, członek Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Autor licznych
prac popularnonaukowych i utworów literackich
poświęconych historii Gdańska i jego mieszkańców, m.in. „Bracia polscy w Gdańsku i okolicach”,
„Elementarz gdańszczanina”, „Baśnie z Grodu
Neptuna”, „Szepty Raduni, szepty Motławy”, „Złota
Twierdza”.
Fot. ze zbiorów Zenona Gołaszewskiego
11
WÒJNOWI KASZËBI
Më mielë sã jic ùtopic
Joanna i Werner, zwóny w kaszëbsczi familii Henrikã, Henseleitowie òd 1995 rokù do dzys mieszkają w Hambùrgù. Przódë mieszkelë na Kaszëbach, z chtërnyma Joanna z Gòłąbków je związónô òd ùrodzeniô, a Werner òd knôpiczich lat. Z ùrodzeniô je Niemcã, chòc piãkno gôdô pò
kaszëbskù.
Chcemë nôpierwi wspòmnąc te pierszé lata przed wòjną, czej żëcé sã
zapòwiôdało dobrze i spòkójno…
Jô sã ùrodzył w 1929 rokù. Òjc cãżkò
robił, ale zarôbiôł dobrze. W 1937 rokù
më wëcygnãlë do Wschòdnëch Prësów
na majątk. Tam bëło czësto jinaczi. Ale
żëcé bëło fëjn. Më mielë piãkną chòwã,
dobré kònie. Tam sã ùrodzëło jesz młodszé mòje rodzeństwò. Mòji starszi robilë
na majątkù, a jô mùszôł doma pòmagac
przë tëch dzecach i w kùchni, przë
chòwie, wszãdze. Në i tej nadeszedł
1944 rok. Lëdze zaczãlë sã zbierac do
flichtowaniô. Ù nas bëło fùl wòzów, całô
łąka bëła fùl. Më mùszelë sã zbierac téż,
bò Ruscë nadchôdelë. A to przëszła takô
strasznô zëma, sniegù bëło pò pas, mróz
straszny. Przëszedł esesman i rzekł, że
trzeba jachac. Tatk gôdôł, że òn ni mòże,
bò białka – mòja mëma – zachòrza. Ten
Niemc rzekł tej, że wa mùszita zdżinąc.
Tej tatk zaprzigł kònie i më jachelë. Na
drogach dërch szło wòjskò. Më mòglë
blós pò biszągach jachac. Më tak jachelë
pò 8–9 gòdzyn kòżdégò dnia. Jaż më
dojachelë do Zalewù Wislanégò. To béł
ògromny flach lodu, a na nim tësące
wòzów. To béł taczi fëjn widok, jak na
zdjãcym. Nama téż kôzelë jachac. Më
wjachelë na ten westrzédny trek. Më jachelë dërch trzë nocë i dwa dni. A ù górë
le fligrë lôtałë a Ruscë na nas strzélelë.
Jak më bëlë tak na pòłowie, tej lód sã
zarwôł, a przédné kòła wpadłë w wòdã.
Tam béł lód tak zdżãti òd ti jazdë
i òd granatów. Tej jô chùtkò wskòcził
w tã wòdã, zdrzucył órczik i te kònie
wëskòczëłë.
A ten wóz szedł na dno z całim dobëtkã?
12
Jo. Tata chùtkò złapôł dzecë i mëmã zjął,
a reszta szła na dno. Më òstelë bez nicze, ale kòl nas stoja jedna białka. Ji kóń
nie chcôł dali jic. Tak më zaprzëglë nasze kònie w ji wóz i më jachelë dali. Jak
më dojachelë do brzegù, tej tam le bëła
jedna droga. Lód béł ju zjachóny w tim
placu. Tam trzeba bëło òstro jachac,
żebë przejachac. Òni wszëtczich nëkelë.
Tam bëło fùl zabitëch lëdzy i kòni,
wòzë pòrozwaloné. Më bëlë zmiarzłi,
òblodzony, më ledwie żëlë. A tatk gôdôł:
„Nie wzerôj na nico, le òstro jedz”.
I jô jachôł! Jakòs më przejachelë. Tedë ta
białka, co z nama jacha, szła nama halac
jesc, ale òna dzes zdżinãła i më sã ju nie
nalezlë. A z nama òstôł ji knôpik, òn miôł
szesc lat.
I dze òni waji dali stąd nëkelë?
Më jachelë dali pòmału przez Gduńsk,
Sopòt. Jesmë dojachelë do Gdini. Më
wlezlë w jaczés mieszkanié. Tam téż
mieszkelë Niemcë. Mëma bëła corôz
barżi chòrô na tifùs. Przëjachało
pògòtowié. Mëma bëła tak cenkô. Jô
jã wëniósł na rãkach. Òni jã wzãlë do
szpitala. Më mëslelë, że bądze wszëtkò
dobrze. Ale dërch bëłë le fligeralarmë.
Do bąkra nama nie pòzwòlëlë jic. Më
sedzelë za szafą, a sã dërch mòdlëlë.
Jedną razą bómba ùderza w bùdink.
Całi jeden kùńc wëjachôł. Tatk wstôł,
szedł zazdrzec, a nasze kònie leżałë. Jeden miôł całi brzëch rozerwóny, a drëdżi miôł trzë szpérë weg. Tej tata szedł
POMERANIA CZERWIEC 2013
WÒJNOWI KASZËBI
do wòjskòwégò, żebë je zastrzélëc, bò
òne sã mãczëłë. Lëdze zarô przëszlë
z tëłu i rznãlë so miãso z nich, bò to
bëłë fëst kònie. Tej òni nama delë plac
w taczim wiôldżim bąkrze, co béł w witomińsczim lese.
Wa miała wszëtcë trafic na òkrãt Gùstloff?
Jo. Le mëma bëła w szpitalu, temù tatk
gôdôł, że më ni mòżemë jachac, bò më
nie òstawimë chòri mëmë. I tak Gùstloff
òdpłënął bez nas. A jô z tegò bąkra, dze
më mieszkelë, nëkôł zazdrzec do mëmë.
Jô biegôł całą drogã. Dzys to je wszëtkò
zabùdowóné, ale tej to bëłë pòla. Jô doszedł, a sostra mie gôdô, że mëma mòja
nie żëje. Mie wzął płacz, jô ni mógł gadac. Jô biegôł nazôd pòwiedzec jima.
Tej jô jesz rôz biegôł, a bómbë le lôtałë.
Wòjskòwi gôdelë, że jô miôł legnąc, a jô
nie légł. Jô le biegôł, bò mie bëło wszëtkò
równo. Jô przëszedł na plac, tej szpital
béł zbómbardowóny. Tej jô przëszedł
nazôd, a tam ju bëlë Ruscë. Przed bąkrã
bëło ju fùl żôłniérzów niemiecczich
zabité. Pò prôwdze to bëlë Ùkrajińcë.
Nama na szczescé nick nie robilë. Ruscë
nama kôzelë jic na Witomino, ale më
tam nie trafilë, le doszlë do Wiczlëna.
Jô miôł mòcno òdmiarzłé ùszë, òne bëłë
całé biôłé i cwiardé. Ti Ruscë mie wzãlë,
wsadzëlë w te ùszë taczé szpilczi i cos
wstrziknãlë. Jô sã czuł jak nowò narodzony, tak to pòmògło. Tatk mëslôł, że
òni mie bãdą mielë zabité. A jô przëszedł
ze zdrów ùszama.
A w tim Wiczlënie wa mògła òstac
kąsk dłëżi, czë zarô dali mùsza jic
précz?
Tam téż bëlo fùl Rusków. Jô jich dichtich rozmiôł. Jô béł naùczony w Prësach,
tam wiele Rusków robiło na majątkach.
Pò pòlskù jô ju téż wiele mógł. Òni wnet
nama rzeklë, że më mùszimë jic dze jindze. I zaprowadzëlë nas do jedny chëczë.
Tam mieszka białka. Ti Ruscë jã w nocë
wzãlë, a z nią cëda przerôbialë. Ale òna
to przeżëła. Tej òni wzãlë tatka. Tatk
rzekł do nas, że më z głodu ùmrzemë.
Òn gôdôł, żebë më sã złapelë i wskòczëlë
do stëdni. Ale jô so mëslôł, że tak to doch
ni mòże bëc. Më doch jakòs mùszimë
przeżëc. „Òjcze nasz” jô dërch mówił,
a biegôł pò pòlu i szukôł w taszach trupów niemiecczich żôłniérzi chléb. Jeden
POMERANIA CZERWIŃC 2013
Matka Wernera
Òjc Wernera
miôł pół bróta, jinszi wiertel, jesz jinszi
sztëczk. Tak jô żorgôł jedzenié dlô tëch
małëch. Na òstatkù jô nalôzł grëpã
bùlew. Jô je nosył i na sztimrze më je
pieklë. Dzecë jadłë. Më wëżëlë.
Z czasã jesce sã naùczëlë cãżczi gbùrsczi robòtë i kaszëbsczégò jãzëka. Tej
ta ùcemiãga ù gbùrów sã skùńczëła?
Co sã stało, jak Ruscë ju ùszlë? Trzeba
bëło doch dzes zamieszkac.
Przëszedł jeden z gminë i rzekł, że më ni
mòżemë bëc razem. Mie wzãlë do gbùra
do Dobrzewina. Tegò malinczégò brata
Jerzégò jô wzął mët. Jedna sostra szła do
Gòłãbiowsczich, a drëgô do Brodalsczich.
Jô dërch biegôł, jô je òdwiédzôł, ale jô
mùszôł téż rakòwac. A ten gbùr mie béł
mòcno lëchi. Tam nie bëło dnia, żebë òn
mie nie bił. A òn miôł téż dzecë, ale te sã
z tegò smiałë. Bëłë żniwa. Òni przënioslë
picé, ale jô picô nie dostôł. Jô mùszôł jic
w rów sã napic, bò jô béł Niemcã. Mój
brat mùszôł na piôskù sedzec. Jak jô
przëszedł z pòla, tej jô gò wzął. Më nie
spelë w chëczach. Më bëlë przëkrëté
miechama òd bùlew. Òb zëmã, jak jô
reno wstôł, tej jô miôł nos òdmiarzłi.
Pózni jô sobie zrobił w chléwie kòle
krowów lôdżer. Tam bëło kąsk cepli jak
w tim szaùrze. Ten talérz zupë nama
w kòritarzu pòstawilë i tak më żëlë.
W kùńcu przëszedł taczi Hërsz i wzął
Jerzégò. Mie bëło żôl, ale co jô mógł
zrobic. Jô béł zmiarti, że jô ledwie żił,
a òn bë mie béł téż pewno wnet ùmarł.
Dobrze sã stało, że òn tam szedł. Jô gò
òdwiédzôł. Jô béł rôd, że òn miôł co jesc.
Jo, le to jesz dérowało. Jô sã naùcził sec
kòsą, robił przë kòniach. Jô wszëtkò
robił, co le na gbùrstwie trzeba bëło.
Pózni jô trafił do Òlszewsczégò. Tam
bëło òkropno. Òn mie rôz tak pòbił, że
jô béł bezprzitomny. Jegò białka nie
chca bëc na gruńce, temù òna dërch
psocëła. Òna rôz nasëpa kònióm piórów òd pierzënë. Wa nie wiéta, co to
je dlô nich za ból. Òne sã zaczãłë kùlac,
cos strasznégó. Tej ten gbùr mie kôzôł
przińc. Jak mie widłama pãkł, że jô bezprzitomny pôdł midzë te kònie. Jô wstôł
pò jaczims czasu, a òne na mie zdrzałë.
Òne mie nick nie zrobiłë. Jô béł zakrwawiony. Gbùr wzął flintã i gôdôł, że mie
zabije. Le w tim nadjachôł brifka i òn
dostôł strach, schòwôł tã flintã. Pòtemù
przëszedł taczi Brëlowsczi i òn chcôł mie
wząc. Tej nen Òlszewsczi sprzedôł mie
za brikã, a sóm szedł z ną psotną białką
do te miasta. Tej jô òbrôbiôł gòspòdarkã
Brëlowsczémù i taczémù Blokòwi téż.
Całé pòle z amùnicji jô wëczëszcził,
a jesz kamieni tam bëło, że kùńc swiata. Jô to wszëtkò mùszôł wëzbiérac. Òni
mielë dwa dzéwczãta. Jedno bëło zabité
na wòjnie, a to drëdżé sã òżeniło. Në tej
jô ju tam ni miôł co szëkac. Tej mie zagôdôł Wòjowsczi, żebë jô do niegó szedł.
Në i jô szedł robic blós za to jedzenié.
Dëtka to nigdë nie dało. Bëło, jak bëło.
13
WÒJNOWI KASZËBI
Tej jô téż pierszi rôz szedł do pòlsczégò
kòscoła do Czelna. To bëła pasterka
prawie. Jô mało co z tegò rozmiôł, bò
przedtim le do niemiecczégò jô chòdzył.
Në ale wnet jô sã naùcził.
Tak czë jinaczi to ju szło do lepszégò.
Tej przëszła mòżnosc jidzeniô do
robòtë, do Dalmòru w Gdini.
Nôpierwi jô robił na niemiecczim pancernikù Gneisenau. Òn béł zatopiony
kòle pòrtu w Gdini. Më gò tłëklë. Tam
nie bëło do robieniô. Jak më wlezłë
w te luczi, tej tam bëło fùl lëdzy zatopionëch. Jô tam ni mógł wëtrzëmac.
Pò dwùch niedzelach jô szedł do
Dalmòru. To béł rok 1953. Tam jô pòznôł mòjã białkã. Tej jô dopiérze pierszi rôz ù mòji tescowi dostôł richtich jedzenié. Òna mësla, że jô béł
chòri, a jô béł tëli wëbiédniałi. Tam
jô dopiérze kąsk òdżił. Òni mie w tim
Dalmòrze pôrã razy przeswietliwelë.
Òni gôdelë, że jô béł na płëca chòri, a to
bëło òd te ùderzeniô widłama. To jesz
do dzysô cos tam je òstóné.
Slub z Joanną sã òdbéł w 1955 rokù
w Łebniu. Zaczãło sã kùreszce normalné rodzynné żëcé. Jak to wëzdrzało? Dze wa mieszka z piersza?
Na pòczątkù më mielë jednã jizbã ù
Wòjowsczich w Karczemkach. Më mielë
piãkny ògródk. Lëdze sã pitelë, kògò to
je. Wòjowsczi gôdôł, że jegò. A òn mie
Werner Henseleite (pierszi òd lewi) m. jin. z sostrama i bracynama.
nie dôł sã wëspac. Jô przëszedł z nocczi,
a tej jô mùszôł jic w pòle w dzéń. Më
mùszelë robic, co më stąd szlë précz, bò
tam bëło corôz gòrzi. Në i sã ùdało. Tej
më dostelë mieszkanié w Gdini i tam
më mieszkelë do 1995 rokù. Jô wiele
razy pisôł do krewnëch w Niemcach.
Nie chcelë nama dac paszpòrtu, ale
w kùńcu jednak më jachelë.
A czë je wiedzec, co sã stało z òjcã?
Ruscë gò wzãlë na Sybir, ale òn wrócył
pò szesc latach. Przëjachôł do Niemców. Òn béł czësto wëkùńczony. Òni
gò dërch tłëklë pòd nogama. Òn nas
szukôł, ale nie nalôzł. Béł gwës, że më
nie żëjemë. I wnet ùmarł. Jô to sã dowiedzôł pò wiele latach òd starszégò
brata, chtëren wëemigrowôł do Kanadë.
Më sã nalezlë dopiérze w 90. latach. Jô
mëslôł, że òn nie żił, że béł zabiti na
wòjnie. Òn trafił do anielsczi niewòlë,
a tej nie chcôł mieszkac w Niemcach
i wëjachôł. Do dzys mieszkô w Kanadze.
A òbie sostrë mieszkają w Pòlsce, jedna
w Chwaszczënie, a jedna w Gdini. Jerzi
mieszkô w Rëmi. Mô żeniałé mòji białczi półsostrã.
Z Wernerã Henseleite gôdôł Eùgeniusz Prëczkòwsczi
Òdjimczi z archiwùm familie Henseleite
Szczecëno pò kaszëbskù
Bòkadny béł latosy program Kaszëbsczégò Dnia w stolëcë zôpadny Pòmòrsczi. Szczecyńsczi part Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô przërëchtowôł
to swiãto kaszëbiznë 18 maja. Wszëtkò
zaczãło sã òd mszë sw. w kòscele
Bògùrodzëcelczi w Szczecënie. Westrzód
atrakcjów òsoblëwie wôrt nadczidnąc
ò tëch mùzycznëch. Òb wieczór w Zómkù Pòmòrsczich Ksążãtów wëstąpiłë
dwa karna: Sierakowice i Bubliczki.
Dofùlowanim Kaszëbsczégò Dnia bëła
nôùkòwô kònferencjô w Filologicznym
Wëdzélu Szczecyńsczégò Ùniwersytetu.
Ji téma to „Kaszëbë – jãzëk, lëteratura
i edukacjô”. D.M.
14
Wëstãp karna Sierakowice baro widzôł sã mieszkańcóm Szczecëna.
POMERANIA CZERWIEC 2013
W 90-LECIE
FENOMEN
MIASTA
POMORSKOŚCI
KARTUZY
Żeglarze, jeźdźcy, pasterze
(część 11)
Wybrzeże Adriatyku wznosi się nad powierzchnią morza jeszcze bardziej stromo niż krymskie.
Właściwie na całej długości tego akwenu mamy tylko góry i wodę. I oczywiście przepiękne
wyspy na północy.
J A C E K B O R KO W I C Z
Sucha wyżyna kontrastuje ze znacznie niżej położonym, wąskim pasmem
śródziemnomorskiego wybrzeża – tak
bardzo, że trudno sobie wyobrazić, by
w przeszłości, kiedy nie było jeszcze bitych dróg ani kolei, ktokolwiek mógł tutaj
trwale panować jednocześnie i nad morzem, i nad wnętrzem lądu.
Wyobraźnia nie kłamie. Cała historia,
a także prehistoria adriatyckiego regionu
koncentruje się na dwóch przeciwstawnych kierunkach ludzkiej ekspansji: od
morza ku górom i od wyżyny ku wybrzeżu. Pierwsza zawsze miała za sobą rozległe wodne zaplecze, lecz na lądzie nigdy
nie zapuszczała głębokich korzeni. Druga,
na odwrót, choć przynosiła ze sobą z głębi
kontynentu swobodny oddech szerokich,
stepowych równin, z wyżyny na brzeg
zstępowała rzadko i niechętnie, czując się
tam nie u siebie.
Momenty w których obie ekspansje
stykały się ze sobą, ścierając i iskrząc, są
właściwą historią: kroniką bitew, podbojów, traktatów i rozgraniczeń. I tak mijały
tutaj tysiąclecia.
Przybysze ze wschodu
Dalmaci przybyli nad Adriatyk od
strony lądu, kilkaset lat przed narodzeniem Chrystusa. Nadeszli ze wschodu,
od Małej Azji, a może nawet z gór Iranu. Niespiesznie, rok po roku, ciągnęli
ze swoimi stadami, nawiedzając kolejne
hale, położone coraz to dalej ku północy.
Ich tajemnicze, odziane w skóry sylwetki, posuwające się krawędzią strzelistej
grani, widzieli z dołu rybacy, cumujący
u brzegu żeglarze i mieszkańcy małych
portów, którzy pite z glinianych dzbanów
POMERANIA CZERWIŃC 2013
wino zagryzali kęsami chleba maczanymi w oliwie. Ponure pieśni pasterzy, a raczej ich przeniknięte fatalizmem, na poły
zwierzęce zawodzenia, których echo dochodziło aż tutaj, nad morze, napełniały
serca ludzi morza dziwnym niepokojem,
jaki człowiek Europy zawsze odczuwa
w pierwszym kontakcie ze Wschodem. Nazwa „Dalmata” zawiera rdzeń obecny w albańskim słowie delmë albo dele,
oznaczającym owcę. Albańczycy zachowali
stosunkowo najwięcej archaicznych cech
dawnych Dalmatów, włącznie z kulturą
rodowej zemsty, pielęgnowaną do dziś
w górach północnej Albanii, a obcej radosnej mentalności rybaka z wybrzeża.
Wyznawcy Sabaziosa
Pasterze nie dotarli na ziemię niczyją.
Przed nimi mieszkali tu Illirowie, których
bogiem był Sabazios. W imieniu tym
ukrywa się praindoeuropejski pierwiastek zios albo dziews, oznaczający boga.
Słyszymy go w łacińskim słowie deus oraz
w litewskim dievas; to oczywiście także
grecki Zeus. Sabazios przedstawiany był
jako jeździec, czasem też jako ten, który
z wyżyn końskiego grzbietu przebija lancą pokrytego łuską potwora. To nikt inny
jak Uac-Tyrdży, pogański bóg kaukaskich
Alanów-Osetyjczyków. Uac-Tyrdży znaczy
tam dosłownie „święty Jerzy”: ta zbitka
pojęć pochodzi z czasów, gdy chrześcijaństwo zagospodarowywało wyobraźnię wyznawców starych kultów. Do dziś
zresztą świętego Jerzego przedstawia się
jako rycerza walczącego ze smokiem.
Wyznawcy Sabaziosa przybyli nad Adriatyk na koniach, nieznanych tu wcześniej. Echem ich najazdu są greckie mity
o centaurach. Czy były to, wspomniane
już w tej gawędzie, jasnowłose i błękitnookie ludy Asuba i Kacuba? A jeżeli tak, to
czy byli wśród nich krewni znanego nam
Abrskila, Prometeusza z Kaukazu i abchaskiego bohatera? Warto tu nadmienić,
że Sabaziosa przedstawiano nie tylko
jako jeźdźca: jego symbolem była także
otwarta dłoń – motyw występujący we
współczesnym godle Abchazji. Wędrowcy wiatru i fal
A owi pijący wino żeglarze – skąd się
wzięli? Rzymianie znali ich jako Liburnów; był to lud bliski Wenetom z nieodległej Wenecji. Liburnowie to klasyczny
lud morza. Ich osady nigdy nie sięgały
więcej niż kilkaset kroków w głąb lądu,
a ich okręty miały opinię najlepszych na
śródziemnomorskich wodach. Mieszkali
w okrągłych kamiennych domach, układanych bez spojenia zaprawy, takich
samych, jakie dziś odnaleźć można na
archeologicznych stanowiskach Sardynii, na brzegach północnej Szkocji i na
Orkadach. Tutaj stawiano je aż do XIX
wieku. Przy bunja – jak mówią o tych domostwach dzisiejsi mieszkańcy, Chorwaci
– grzebano też zmarłych członków rodu,
sypiąc nad ich grobami niewielkie kurhany. Podobne groby i przydomowe świątyńki oglądałem w abchaskich wioskach.
Przypomnijmy sobie teraz wcześniejsze partie opowieści. Pierwsi cywilizowani mieszkańcy Śródziemnomorza to
zapewne właśnie ci wenedyjscy Ar-naut,
Alba, śmiali wędrowcy wiatru i fal, „argonauci” podążający w poszukiwaniu złotego runa ku brzegom Kaukazu, a także
w przeciwnym kierunku, do Słupów Heraklesa i jeszcze dalej, na otwarte morza
Północy. Obie nazwy przetrwały nad Adriatykiem do czasów nowożytnych: jeszcze sto lat temu Arnautami nazywano
lud, który dzisiaj wolimy określać mianem
Albańczyków.
15
Z MIŁOTË DO SWÒJICH STRÓN
Przedkòwskô ksążnica
mô miono
Henrik Héwelt, kaszëbsczi pòéta, gadësz i żłobiôrz pòchòdzący ze wsë Rąb w gminie Przedkòwò,
òstôł patrónã henëtny Pùbliczny Bibloteczi.
B Ò G Ù M I Ł A C Ë R O C KÔ
Ùroczëstosc òdsłoniãcô i pòswiãceniô tôflë na wdôr tegò wiôldżégò dlô
môlowégò lëdztwa wëdarzeniô, òdbëła
sã w czwiôrtk, 16 maja tr. Snôżô kamianô tôblëca z òbrôzkã ùsôdzcë z Rãbù
i Gdinie wisy kòl dwiérzi do ksążnicë,
tak tej terô kòżden czëtińc i gòsc ti institucëje nôpiérwi mùszi sã przëwitac z Héweltã. I pewno wnet kòżden bãdze chcôł
wiedzec, dlôcze prawie òn mô patronat
nad tim môlã.
Czekawémù mògłebë cos ò nim rzec
np. ne dzecë z kartësczégò krézu, chtërne wczasni (25 łżëkwiata) wzãłë ùdzél
w jednym z ògłoszonëch latos przez
biblotekã kònkùrsów, jaczim béł: I Powiatowy Konkurs Recytatorski „Twórcy
z naszych stron” Rok 2013 – Domòcëzna w wierszach Henryka Hewelta. Wôrt
dodac, że szkòłowników z klas IV–VI
zainteresowónëch deklamòwanim wiérztów kaszëbsczégò piesniodzeja bëło
nad zwëk wiele: kòl sédmëdzesąt ùczniów z dwanôsce szkòłów (nôwiãcy lubòtników Héweltowi pòézje przëjachało do
Przedkòwa z Dzérzążna). Kònkùrsowé
jury ni miało letczi robòtë, dzôtczi i bëlno gôdałë pò kaszëbskù, i ze zrozmienim
a wseczëcym przepòwiôdałë wëbróné
przez se dokazë. Òbsądzënk równak
mùszôł bëc, kò to bëłë miónczi... Na szczescé nôdgrodów nie felowało i mòglë
më jich przëznac jaż piãc a jesz rôz tëli
wëprzédnieniów. Hewò lësta laùreatów:
I plac – Dorota Mateja (Zbiér Spòdleczny
Szkòłë i Pùblicznégò Gimnazjum w Przedkòwie
II plac – Nataliô Lejk (Spòdlecznô Szkòła
w Kòlonii) a téż Adóm Dradrach (SS
Miechùcëno)
16
Òdj. Karolëna Krefta
III plac – Kacper Zubkò (SS Miszewò) a téż
Wiktoriô Szënszeckô (SS Miechùcëno)
Wëprzédnienia: Joana Warkùsz (ZSS
i PG w Przedkòwie), Zuzana Klawikòwskô
(SS Wilanowò), Magdaléna Malotka-Trzebiatowskô i Dominika Karczewskô (Zbiér
Sztôłceniô i Wëchòwaniô w Dzérzążnie),
Julión Prëczkòwsczi (SS Miszewò).
Ùmionowienié Pùbliczny Bibloteczi
Gminë Przedkòwò òstało piãkno sparłãc-
zoné z ji roczëzną – bò wej w tim rokù
ta ksążnica òbchòdzy 65-lecô swégò istnieniô. W swòjich dzejach mia òna czile
czerowniczków, pierszą bëła Léna Kreft,
a òd 1978 rokù do dzysô bibloteką czerëje
Danuta Rzepka, chtërna prowadza téż
majewą ùroczëstosc.
Swiãto zaczãło sã pò prôwdze jesz
przed jegò òficjalną inaùgùracëją: òd
òbzéraniô przez bëtników przëszëkòwó-
POMERANIA CZERWIEC 2013
Z MIŁOTË DO SWÒJICH STRÓN
négò w czëtnicë wëstôwkù żłobinów
w drzewie (pòżëczonëch z mùzeów
i òd priwatnëch zbiérôczów) i diplomów
Henrika Héwelta. A jak na plac doszedł
przedkòwsczi jegòmòsc, ks. Wacłôw Mielewczik, tôblëca z nôdpisã „Biblioteka
Publiczna Gminy Przodkowo im. Henryka Hewelta” òsta òdkrëtô przez półsostrã
Patróna: Juditã Slëwińską z Gdinie. Òb
czas mszë, jaką pò tim môlowi probòszcz òdprawił za dësze Patróna i prôcowników przedkòwsczi bibloteczi, kaszëbską
lëturgią słowa zajãlë sã: Édwôrd Barzowsczi – przedstôwca gdińsczégò partu KPZ, chtërnégò nôleżnikã béł Henrik
Héwelt, Jadwiga Héwelt – przédniczka
przedkòwsczégò partu Zrzeszeniô, i sóm
celebrans (Ewanielią). Z kòscoła wszëtcë
przeszlë do zalë karczmë, co bëła sprzëti,
cobë m.jin. wspòminac Henrika Héwelta.
Baro cepło i ze wzrëszenim, jaczé przeniosło sã na słëchińców, pòwiôda ò swòjim półbrace Judita Slëwińskô. Redostną
i szpòrtowną starnã Patróna – tj. Héwelta-gadësza – gòsce mòglë pòznac dzãka
Édémù Barzowsczémù i krótczémù filmòwi z 1992 rokù z Mùzeùm Zapadnokaszëbsczégò z Bëtowa.
Lëdze, jaczi skłôdelë żëczbë czerowniczce ksążnicë z leżnoscë roczëznë ti
institucëje i nadaniô ji miona Héwelta, gôdelë m.jin., że mają terôzkù wiôlgą nôdzejã
na rozkòscérzanié westrzód Kaszëbów wiédzë ò tim ùsôdzcë i jegò dokazach.
Przëbôczma tej, że jakno pòéta Henrik
Héwelt debiutowôł w najim cządnikù
w rokù 1983 wiérztą „Dzéń Zôdëszny“.
Jegò pierszi i donëchczas jediny zbiérk
Z leżnoscë swiãta przedkòwsczi bibloteczi gòsce przënieslë snôżé dôrënczi. Na òdjimkù direktorka GOK
w Serakòjcach Irena Kùlwikòwskô skłôdô żëczbë direktorce ksążnicë m. Henrika Héwelta.
Za nima je widzec Juditô Slëwińską i Andrzeja Bùslera. Òdj. Karolëna Krefta
wiérztów – Nie òdińdã bez pòżegnaniô
– òstôł wëdóny rok pò jegò òdéńdzenim z tegò swiata, ale latos Gmina Przedkòwò ùdëtkòwia jegò „Wydanie II,
poszerzone i opatrzone posłowiem”,
w jaczim Eùgeniusz Prëczkòwsczi wspòminô Héwelta, prezentëje czile dokazów
niepùblikòwónëch w pierszim wëdôwkù
i zapòwiôdô pòstãpną ksążkã ò Patrónie
przedkòwsczi bibloteczi. Mësli ò taczi
prôcë Judita Slëwińskô. Ùdbała so, że nalézą sã w ni nié leno jesz niewëdrëkòwóné wice, gôdczi i wiérztë ji półbrata, le
téż jegò żëcopis z òdjimkama, dzãka
czemù bãdze widzec, jak rozmajitima
zortama kùńsztu zajimôł sã Henrik Héwelt, człowiek, chtërnégò serce òstało,
jak pisze Prëczkòwsczi, „(...) w niewielkim Rębie (...) mimo tego, że większość
życia mieszkał w Gdyni”. ALBUM
MAGNIFICAT KASZUBÓW
W ZIEMI ŚWIĘTEJ
JUŻ WKRÓTCE DO NABYCIA
W KSIĘGARNI INTERNETOWEJ
www.kaszubskaksiazka.pl
POMERANIA CZERWIŃC 2013
17
PRASA OD KUCHNI
Jeszcze o Derdowskim
W majowej „Pomeranii” miałem okazję opowiedzieć o tym, co robił Hieronim Derdowski w toruńskich knajpkach. Ktoś mógłby odnieść wrażenie, że smakowanie win, picie piwa oraz opowiadanie
prawdziwych i zmyślonych historii było głównym celem jego życia. Nic bardziej mylnego…
ROMAN ROBACZEWSKI
Najważniejsze były nożyce
Derdowski w Toruniu w latach 80.
XIX wieku pracował w redakcji „Gazety
Toruńskiej”. Trudno sobie wyobrazić, że
w redakcji pracowały wtedy właściwie
tylko dwie osoby, Danielewski i Derdowski, nie licząc jednego z synów
Danielewskiego, który zajmował się
głównie ekspedycją gazet. Redagowali
nie tylko „Gazetę Toruńską”, ale także
„Przyjaciela” – pisma dla ludu wychodzące raz w tygodniu – i „Kalendarz Katolicko-Polski”. Danielewski i Derdowski
zamierzali wydawać pismo codzienne,
wzorowane na „Dzienniku Poznańskim”, przeznaczone dla inteligencji
Prus Zachodnich. W tym celu często
odbywali spotkania z okolicznymi ziemianami, w mieszkaniu dr Antoniego
Donimirskiego, który w tamtym czasie
był dyrektorem Banku Kredytowego
Donimirski – Kalkstein – Łyskowski
Spółka w Toruniu. Niekiedy w tych
spotkaniach uczestniczył Józef Łęgowski, autor prac etnograficznych z rejonu
Kaszub i Kociewia, a także Georg Bender, burmistrz Torunia, późniejszy burmistrz Wrocławia i historyk.
Właściwie cała praca redakcyjna
w „Gazecie Toruńskiej” opierała się na
Derdowskim, bo Danielewski redagował głównie „Przyjaciela”, a w „Gazecie”
ukazywały się jedynie jego wstępniaki
zaznaczone zwykle większą czcionką.
Ani „Gazeta”, ani tym bardziej „Przyjaciel” nie miały własnych korespondentów, ani też nie korzystały z wiadomości przysyłanych przez agencje
telegraficzne, bo zwyczajnie nie wystarczało na to pieniędzy. Przy redagowaniu działu Wiadomości Derdowski korzystał z informacji zawartych
w dziennikach niemieckich wychodzą18
cych w każdym mieście powiatowym,
a które redakcja abonowała. Informacje czerpano także z polskich gazet
z Poznania, ziemi cieszyńskiej, z pelplińskiego „Pielgrzyma” i z niektórych
gazet z Małopolski otrzymywanych
w zamian za przesyłaną „Gazetę Toruńską”. Brakowało gazet warszawskich, bo z tamtejszymi redakcjami nie
wymieniano gazet z powodu braku
zgody rosyjskich carskich cenzorów na
sprowadzanie „Gazety Toruńskiej” do
obszaru zaboru rosyjskiego.
Praca Derdowskiego nie polegała
na władaniu piórem, ale na sprawnym
używaniu nożyc, po prostu wycinał
z gazet interesujące fragmenty tekstów, naklejał na papier i w ten sposób
przygotowywał materiał do drukarni,
do dalszej obróbki przez zecera i metrampaża. Derdowski pracował w dwójnasób, przed południem i po południu,
pozwalając sobie jedynie na chwile
odprężenia w pobliskich winiarniach,
w których oddawał się pogawędkom,
m.in. wspominał swoje przygody.
Aresztowanie w Carskim Siole
Najczęściej tematem jego rozmów
i wspomnień były podróże. Chyba nigdy
POMERANIA CZERWIEC 2013
PRASA OD KUCHNI / WAŻNE DATY
się nie dowiemy, co było ich celem, nie
zdradzał tej tajemnicy. A może odbywał
je bez określonego zamiaru, wiedziony
jedynie ciekawością i żądzą przygód?
Wydaje się jednak, że były to podróże
za chlebem, w poszukiwaniu godziwego zarobku. Pierwszym miejscem takiej
wycieczki była Rosja, a w niej Petersburg. W przeciwieństwie do Ceynowy,
który łudził się, że Rosja ocali pozostałości Słowian nadbałtyckich, Derdowski
nie żył tą ułudą i nie zabiegał o spotkania z Rosjanami. Spotykał się natomiast
z Włodzimierzem Spasowiczem, prawnikiem, wykładowcą prawa karnego na
Uniwersytecie Petersburskim, znanym
obrońcą w procesach politycznych
(w tym członków Proletariatu), a także
wydawcą znanego w Rosji polskiego
tygodnika „Kraj”. Zapewne celem tych
spotkań było zatrudnienie się w redakcji tego tygodnika. Zabiegał o poparcie
w tej sprawie również u innych wpływowych Polaków.
Zwiedzał rezydencję carską w Gatczynach koło Petersburga a w niej
m.in. pałac cara Pawła I pochodzący
z XVIII wieku oraz przepiękny park.
Zwiedził także, sławny już wtedy, zespół pałacowy w Carskim Siole, którego budowę w stylu rosyjskiego baroku
rozpoczęła Katarzyna I. Derdowski, jak
wiemy, miał szczęście do rozmaitych
wydarzeń, w których grał pierwszoplanową rolę. Nie ominęła go przygoda i w Carskim Siole. Zbyt blisko, długo
i zapewne prowokacyjnie przyglądał
się obiektom pałacowym i pilnującej
ich gwardii. Nic więc dziwnego, że został aresztowany przez „ochranę”, tajną policję polityczną imperium rosyjskiego. Dopiero po kilku dniach udało
się go uwolnić. Przyczynił się do tego
niewątpliwie Spasowicz, który wstawił się za Derdowskim, podejmując
trudne rozmowy z wyższymi urzędnikami carskimi.
Przeszkodził mu „żaczek”
Ta przykra i niespodziewana przygoda była bezpośrednią przyczyną
wyjazdu Derdowskiego z niegościnnego Petersburga. Poprzez Wilno udał
się do Warszawy. I tam, jak to opisuje
w przedmowie do Walka na jarmarku,
ubiegał się o pracę w „Gazecie Świątecznej”. Przybył do Warszawy bez grosza,
pewnie pieszo, „bo ledwo miałem na bilet do Wilna”. Zatrudnieniu w redakcji
POMERANIA CZERWIŃC 2013
DZIAŁO SIĘ
w czerwcu
• 6 VI 1883 – w Pelplinie zmarł ks. Jakub
Fankidejski, pedagog, historyk, autor
m.in. ok. 700 źródłowo opracowanych
haseł z Pomorza Nadwiślańskiego do
Słownika geograficznego Królestwa
Polskiego (Warszawa 1880–1902). Urodził się 23 maja 1844 w Wielbrandowie (pow. starogardzki).
• 6 VI 1943 – w Kartuzach urodził się
Ryszard Ciemiński, dziennikarz, literat, współpracownik „Pomeranii”, pasjonat sportu. Zmarł 23 lutego 2003,
pochowano go na cmentarzu parafialnym w Kartuzach.
„Gazeta Toruńska”,
wydanie z 5 września 1883 roku.
„Świątecznej” stanął na przeszkodzie
jego wygląd zewnętrzny. Wystąpił, jak
pisze, w „żaczku”. Ten żaczek, prawdopodobnie zbyt kusy, ubrał po sprzedaży
surduta. Nie dodał on należytej powagi
szczupłemu i wysokiemu Derdowskiemu.
Więcej szczęścia zaznał w Cieszy-nie. Przed Pawłem Stalmachem, redaktorem „Gwiazdki Cieszyńskiej” podkreślającej polskość Śląska, stanął w zaniedbanym i opłakanym stanie. Nie
zraził tym Stalmacha, który zatrudnił
naszego bohatera, pilnując go jednak
i trzymając w ryzach, nie pozwalając
mu na przeżywanie niefrasobliwych
godzin w towarzystwie wesołej kompanii, w której czasem – mówiąc po
śląsku – zdarzało mu się „chroboka zalać”, co traktowane tam było jako rzecz
normalna, ba, nawet konieczna. Podkreślmy jednak, że aczkolwiek Derdowskiego pociągało towarzystwo cyganerii, to nigdy nie przekraczał pewnych
granic.
Stelmacha nieco zawiódł, nie sprostał wymaganiom redaktora naczelnego. Rozstali się jednak w przyjaźni.
Przez długi czas wymieniali między
sobą wiadomości z regionów, w których
żyli i pracowali, umieszczając je w swoich wydawnictwach.
• 14 VI 1923 – w Mrocznie k. Lubawy
urodził się ks. Bazyli Olęcki, miłośnik
historii, poeta ludowy, pszczelarz, zasłużony proboszcz parafii Linia. Zmarł
w roku 1999, pochowany został na
cmentarzu parafialnym w Lini.
• 15 VI 1983 – uchwałą Wojewódzkiej
Rady Narodowej w Gdańsku utworzono Wdzydzki Park Krajobrazowy
oraz Kaszubski Park Krajobrazowy.
• 23 VI 1993 – uchwałą gdyńskiego
oddziału ZKP ustanowiono Medal im.
Antoniego Abrahama „Srebrna Tabakiera Abrahama”. Zgodnie z regulaminem medal nadawany jest za wybitne
zasługi i osiągnięcia w działalności
publicznej na rzecz kaszubszczyzny
i regionu pomorskiego. Pierwszymi
jego laureatami byli w 1994 r. ks. Hilary
Jastak, miesięcznik „Pomerania” i chór
męski Dzwon Kaszubski z Gdyni-Chylonii.
• 27 VI 1943 – zmarł pierwszy biskup
gdański ks. Edward O'Rourke. Na skutek szykan ze strony Senatu i prasy
Wolnego Miasta Gdańska złożył rezygnację z funkcji ordynariusza, którą Stolica Apostolska aprobowała 13
czerwca 1938. Zmarł w Rzymie i tam
został pochowany.
• 29 VI 983 – św. Wojciech, patron archidiecezji gdańskiej, otrzymał sakrę
biskupią.
Źródło: Feliks Sikora,
Kalendarium kaszubsko-pomorskie
19
MORSKA RP
90. rocznica utworzenia
portu w Gdyni
Poświęcenie i otwarcie pierwszej pełnomorskiej portowej przystani w Gdyni miało miejsce 29
kwietnia 1923 r. i może być uważane za nasze pierwsze Święto Morza. Dla ówczesnych decydentów
ta uroczystość była rodzajem testu (referendum) na rzecz budowy i rozbudowy gdyńskiego portu.
M I C H A Ł S I KO R A
Każdy statek polski
to nowy skarb Narodu
Inspiratorem uroczystości było Towarzystwo Liga Żeglugi Polskiej. Geneza
święta była złożona, jak cała polityka
morska II Rzeczypospolitej. Odradzające
się państwo miało do pokonania dziesiątki trudności, poczynając od spraw
prawno-ustrojowych, społecznych i ekonomicznych, przez etniczne i wojskowe,
po zagospodarowanie odzyskanego
skrawka wybrzeża. Tymczasem w Polsce brak było tradycji morskich, nawyku
„uprawy morza”, trudno bowiem uznać
za taką nasze przybrzeżne łodziowe rybołówstwo. Tylko nieliczni obywatele
postrzegali sprawy morza i jego eksploatacji we właściwych wymiarach i dostrzegali ich rolę dla gospodarki całego
kraju.
Towarzystwo Liga Żeglugi Polskiej
było świadome tych nastrojów i od swego zarania – od 1919 r. – podejmowało
szeroką działalność oświatową, popularyzatorską i propagandową, przybliżając
tę tematykę naszemu społeczeństwu. Na
prezesa Towarzystwa wybrano dowódcę
tworzącej się Marynarki Wojennej, admirała Kazimierza Porębskiego. Wybór
ten podniósł znaczenie i rangę tej organizacji. W tym samym czasie (maj 1919 r.)
Towarzystwo przyjęło statut, precyzując
w nim swoje cele i zadania.
Liga Żeglugi Polskiej (LŻP) położyła
duży nacisk na propagandę i oświatę
morską. Sprawom tym służyć miało czasopismo „Bandera Polska”, które jednakże ze względu na trudności finansowe
wychodziło nieregularnie. (…) Wystąpiono również z odezwą do polskiego
społeczeństwa, w której m.in. znajdujemy takie zdanie: „Każdy statek polski to
20
nowa ziemia polska, to nowy warsztat
pracy, to nowy skarb Narodu. Każdy
statek pod banderą polską – to słuszna
duma Narodu, to chwała i rozgłos imienia polskiego”.
w Gdyni. Zakładano jednak, że będzie
on miał charakter drugorzędny i wobec
portu w Gdańsku będzie spełniał funkcję „portu awaryjnego”, wentyla bezpieczeństwa.
W Gdyni tylko port awaryjny?
Towarzystwo nie tylko głosiło piękne
słowa. W sierpniu 1922 r. LŻP zorganizowała w Gdyni regaty morskie z udziałem
łodzi rybackich. Nieco wcześniej – bo
w czerwcu tegoż roku – odbyła się również w Gdyni narada działaczy LŻP, na
której podjęto uchwałę o budowie portu
w tej miejscowości. I chociaż uchwała
nie rodziła żadnych skutków natury
prawnej, jednak była liczącym się poparciem dla zlokalizowania portu właśnie w tej rybackiej osadzie, a należy podkreślić, że sprawy lokalizacji jeszcze nie
przesądzono. Z całą powagą rozważano
urządzenie portu morskiego w Tczewie.
Za tą lokalizacją przemawiało położenie
tego miasta nad Wisłą, a więc możliwość
zorganizowania tu taniego transportu
rzecznego. Przeciwwskazaniem natomiast była konieczność przepływania
przez terytorium Wolnego Miasta Gdańska, co z punktu widzenia politycznego
nie było sprawą obojętną.
Za gdyńską lokalizacją portu byli
m.in. adm. Porębski, inż. Tadeusz Wenda i inż. Julian Rummel, a także całe Towarzystwo LŻP. Za tym, że Polska musi
szybko zbudować samodzielny port morski, przemawiały antypolskie nastroje
w Wolnym Mieście Gdańsku. Pamiętano
też, jak w roku 1920 – w czasie naszych
zmagań z bolszewikami – gdańszczanie
odmówili rozładunku broni, na którą
czekali polscy żołnierze…
Kilkuletnia działalność LŻP oraz
powyższe okoliczności sprawiły, że 23
września 1922 r. Sejm Rzeczypospolitej
podjął uchwałę lokalizującą port morski
Pierwsze gdyńskie Święto Morza
W tej sytuacji działacze LŻP kontynuowali swoją działalność propagandową na rzecz budowy portu w Gdyni.
Z początkiem 1923 r. J. Rummel wydał
broszurę pt. „Port w Gdyni”, w której
agitował za „wielkim portem”. Podobną
agitacyjną rolę spełniać miało święto
zorganizowane 29 kwietnia 1923 r. Uroczystości tej – oddaniu do użytku Tymczasowego Portu Wojennego i Schroniska dla Rybaków – nadano rangę święta
państwowego, w którym uczestniczył
Prezydent RP Stanisław Wojciechowski,
premier rządu gen. Władysław Sikorski
oraz Prymas kardynał Edward Dalbor.
Był to pierwszy krok w kierunku
zbudowania w Gdyni pełnomorskiego
portu, ponieważ oddawana do użytku
przystań drewniana długości 550 m
stanowiła zaledwie, jak wskazywała jej
nazwa, port tymczasowy, była przystanią dla skromnej floty wojennej i schronieniem dla kutrów i łodzi rybackich. Na
port „murowany” trzeba było jeszcze
parę lat poczekać…
I chociaż port był skromny, to jednak uroczystość jego uruchomienia była
wspaniała. Przybyły na nią tłumy z całej
Polski. Kolorytu uroczystości nadawała
obecność marynarzy, których sprowadzono specjalnie z Pucka – ówczesnego
portu wojennego.
Dla przyszłości Gdyni i gdyńskiego
portu, to święto było przełomowe. Od
tego bowiem dnia inaczej postrzegali
sprawy morskie nie tylko ówcześni decydenci, ale również szerokie rzesze społeczeństwa polskiego.
POMERANIA CZERWIEC 2013
Z DZIEJÓW MIĘDZYWOJENNEJ RUMI
Życie codzienne
Polaków i Niemców
B O G U S Ł AW B R E Z A
Niejednokrotnie o postawie narodowej poszczególnych przedstawicieli polskiej i niemieckiej
społeczności w Rumi nie decydowało ich pochodzenie etniczne, ale trudy życia codziennego.
Nie chcieli na front…
Mieszkańcy ziem byłego zaboru
pruskiego, które miały zgodnie z Traktatem Wersalskim przypaść odrodzonemu państwu polskiemu – upraszczając nieco zagadnienie – mieli prawo
wyboru obywatelstwa: niemieckiego
bądź polskiego. Przy tym wyborze nie
kierowano się wyłącznie świadomością
narodową czy innymi względami ideologicznymi. Co najmniej kilkudziesięciu
rumian – niewątpliwie polskiej (kaszubskiej) narodowości – optowało na rzecz
obywatelstwa niemieckiego, a potem
chcąc się z tego wycofać, wnosiło o cofnięcie opcji i przyznanie obywatelstwa
polskiego. We wszystkich znanych autorowi przypadkach powodem tego była
„obawa przed powołaniem do wojska
polskiego”. Optowano bowiem w czasie, kiedy Polska podejmowała wysiłek
zbrojny o ukształtowanie swoich granic, w tym toczyła wyczerpującą wojnę
z sowiecką Rosją. Mało komu – szczególnie znającemu nieodległe w czasie
okropieństwa I wojny światowej – śpieszyło się do frontowych walk. Po ustabilizowaniu się granic i sytuacji Polski
w ogóle znaczna część takich optantów
POMERANIA CZERWIŃC 2013
zabiegała o przyjęcie w poczet polskich
obywateli. Podejście do nich polskich
władz było zróżnicowane. Dużo zależało
od nastawienia do nich sąsiadów i opinii
o nich formułowanych przez sołtysów,
wójtów i policjantów. Oczywiście zawierano w nich informacje o znajomości
przez nich języka polskiego, o nastawieniu do polskości w czasie zaborów oraz
do ówczesnej Polski itp.
Decyzji o przyznaniu polskiego obywatelstwa nie podejmowano wyłącznie
na podstawie kryteriów językowych
i ideologicznych. Nie bez znaczenia na
przykład było to, czy dany petent nie
będzie obciążeniem dla państwa, czy
jest się w stanie utrzymać samodzielnie.
Na ogół jednak w takich przypadkach
przyznawano polskie obywatelstwo,
rozumiejąc skomplikowaną sytuację
miejscowej ludności. Jako ciekawostkę
można wspomnieć, że osoby wnioskujące o cofnięcie opcji niekiedy podchodziły
do tego bardzo pragmatycznie. Jednocześnie bowiem szukały innych rozwiązań. Zachowały się na przykład ślady
ich starań o pracę w Wolnym Mieście
Gdańsku i – zapewne – o jego obywatelstwo. Gdy to się udawało, w sposób
dorozumiany rezygnowały z polskiej
przynależności państwowej, chociażby nie uiszczając koniecznej w takich
sprawach opłaty skarbowej. Dla pełności obrazu należy dodać, że cofali opcję
i ubiegali się o polskie obywatelstwo
także rodowici Niemcy, jeżeli w tym widzieli osobiste korzyści bądź też na zalecenie władz niemieckich organizacji, jak
również Rzeszy.
Kim był niemiecki rumianin?
Złożoność polsko-niemieckich kontaktów w międzywojennej Rumi ujawnia także ówczesne rozumienie podstawowych związanych z nimi terminów.
Można na przykład zadać pytanie: Jakie
cechy miał międzywojenny rumianin
uznawany za Niemca przez przedstawicieli polskich władz? Opierając się
na przekazach źródłowych, odpowiedź
na takie pytanie najlepiej rozpocząć od
stwierdzenia, że były różne kategorie
Niemców, a ich wyróżnik stanowiła nie
tylko etniczność i tożsamość narodowa.
Oto w jakiej kolejności komenda policji
powiatowej w Wejherowie w 1929 r.
podała imienny spis kilku Niemców
mieszkających w Rumi: 1. „obywatel
21
Z DZIEJÓW MIĘDZYWOJENNEJ RUMI
polski, narodowości niemieckiej, jest zażartym Niemcem”, 2. „obywatel polski,
narodowości niemieckiej, jest przekonanym Niemcem”, 3. „obywatel polski,
narodowości niemieckiej, jest wrogo
usposobiony do wszystkiego, co polskie,
i przy każdej nadarzającej się sposobności wychwala stosunki niemieckie”, 4.
„obywatel polski, narodowości polskiej
[podkr. B.B.], utrzymuje stosunki z Niemcami, jest zapatrywania niemieckiego”.
Jeżeli do tego dodamy, że w podobny
sposób środowiska niemieckie oceniały
poszczególnych Polaków, oczywiste jest,
że precyzyjne ustalenie, kto był jakiej
narodowości w międzywojennej Rumi,
jest niemożliwe. Można powiedzieć, że
większość zasiedziałych rumian miała
cechy zarówno przypisywane Polakom,
jak i Niemcom. Kwestię przynależności
i postawy narodowej wykorzystywano
instrumentalnie. Często bez wiedzy samych zainteresowanych, opierając się
na elementach życia codziennego, jak
posiadanie polskich lub niemieckich
krewnych, czy na analizie jakichś wypowiedzi itp., uznawano konkretne osoby
za przynależne do jednego bądź drugiego narodu. Tę swoistą wielokulturowość
wykorzystywały także służby specjalne.
Jeden ze znawców problematyki tak pisał o szpiegu na rzecz Niemiec, Niemcu
z Pomorza: „Cała jego rodzina była związana z obszarem Pomorza. Żona, Polka,
była wychowanką pensjonatu klasztornego w Chojnicach. Ojciec jej posiadał
tartak w miejscowości Rumia – Zagórze
k./Gdyni”.
również – chociaż miał inny przebieg –
imion i nazwisk. Po 1920 r. część mieszkańców Rumi z pobudek patriotycznych
(chociaż nie można tutaj wykluczyć także względów koniunkturalnych) zmieniała ich pisownię czy nawet brzmienie
z niemieckiego na polskie, na przykład
„Bieschke” na „Bieszka”.
Forma imienia i nazwiska była stosunkowo często odbierana jako jeden
z wyróżników narodowości. W sytuacji gdy osoba, o której wiedziano, że
jest Niemcem, polszczyła swoje imię
bądź nazwisko lub odwrotnie, będąc
Polakiem, używała niemieckiej formy
swojego imienia i nazwiska, zdarzało
się, że i tak druga strona narodowego
konfliktu stosowała formę – jej zdaniem – właściwą dla narodowości takiej osoby. Tak przynajmniej można
między innymi odczytać fragment korespondencji pomiędzy wejherowskim
starostwem a jednym z majętniejszych
rumskich Niemców, Richardem (Ryszardem) Kusche. Ten ostatni podpisywał
pisma jako Ryszard Kusche, mimo to
starostwo – na co dzień bardzo dbające
o stosowanie polskiej formy wszelkich
dokumentów – zawsze używało niemieckiego odpowiednika tego imienia,
Richard. Niestety, niemożliwe jest ustalenie, w jakim stopniu postępowanie R.
Kuschego było koniunkturalną chęcią
przypodobania się polskim urzędom,
a w jakim ewentualnym wynikiem rzeczywistego przyswojenia przez niego
(bądź docenienia) polskiej kultury, czego
również nie można wykluczyć.
Pisownia nazwisk
Głównym powodem tej sytuacji
była skuteczna polityka germanizacyjna z poprzedniego okresu historycznego. Można ją również zaobserwować
w nazewnictwie. Część nazw (z wyłączeniem większych osad i obiektów,
jak Rumia i Zagórze) jeszcze kilka lat po
odzyskaniu niepodległości przez Polskę
funkcjonowała w potocznym i oficjalnym obiegu w formie niemieckojęzycznej. W większości z oficjalnej, publicznej sfery życia zniknęły one w końcu
lat dwudziestych, w ich miejsce weszły
i prawie powszechnie się przyjęły ich
polskie odpowiedniki. Jednak niektóre
niemieckie nazwy nieoficjalnie były
używane nadal do 1939 r., szczególnie
wśród zasiedziałych rumian, pamiętających czasy zaboru. Proces ten dotyczył
Po niemiecku, kaszubsku i polsku…
Podobnie zróżnicowane były inne
kwestie językowe. Bez ryzyka popełnienia większego błędu można powiedzieć,
że w chwili objęcia ponownego polskiego władztwa nad Rumią w 1920 r. wszyscy dorośli mieszkańcy Rumi znali język
niemiecki i biegle się nim posługiwali.
Do tej pory był też on jedynym językiem
oficjalnym, publicznym. Nim też posługiwały się – prawie wyłącznie – osoby
zamożniejsze, bardziej znaczące. Wśród
warstw uboższych powszechne było
używanie w życiu pozaoficjalnym języka kaszubskiego. Biegle nim władała
także część społeczności niemieckiej,
szczególnie niemieccy gospodarze rolni
będący w Rumi od kilkudziesięciu lat
i dłużej, którzy od swoich kaszubskich
sąsiadów nauczyli się posługiwać ka-
22
szubszczyzną. W trakcie międzywojnia
te stosunki językowe się zmieniły. Część
nowo przybyłych rumian, głównie
z byłego zaboru rosyjskiego, nie znała
języka niemieckiego i w trakcie pobytu
w Rumi się go nie nauczyła, ponieważ
nie było takiej konieczności. Również
młode pokolenie zasiedziałych polskich
(kaszubskich) rumian – jeżeli nie miało
niemieckich sąsiadów – nie poznało języka niemieckiego.
Do 1939 r. zmniejszyła się więc znacząco rola języka niemieckiego. Przestał
on być językiem oficjalnym, publicznym
i zszedł do roli mowy potocznej niemieckich rodzin i używanej w kontaktach
z polskimi sąsiadami, jeżeli ci umieli się
nim posługiwać. Jak wykazują relacje
obecnych starszych mieszkańców Rumi,
to właśnie poprzez zabawę z niemieckimi rówieśnikami część z nich nauczyła
się mówić po niemiecku przed 1939 r., co
bardzo się im przydało w czasie okupacji
hitlerowskiej. Miejsce języka niemieckiego zajmował język polski, stając się powszechnym także wśród miejscowych
Niemców. Ich młodsze pokolenie stało
się dwujęzyczne, poprzez szkołę, wojsko, polskich rówieśników. W tej grupie
społecznej znajomość języka polskiego
była tak duża, że w mowie i w piśmie
trudno było odróżnić jej przedstawicieli od rodowitych Polaków. Język polski
poznali też w różnym stopniu (choć nie
wszyscy) starsi Niemcy. Dotyczyło to
najbardziej tych, którzy mieli w działalności gospodarczej bądź zawodowej
kontakt z polską społecznością i przez
to byli uzależnieni od jej przychylności.
Najlepiej to zróżnicowanie można zaobserwować w aktach notarialnych, gdzie
notariusze odnotowywali, czy musieli
tłumaczyć Niemcom polskie dokumenty.
I tak wspomniany R. Kusche podał, że
nie włada należycie językiem polskim,
jednak pisma polskie rozumie i nie żąda
tłumaczenia aktu na język niemiecki.
Z kolei inny znany rumski Niemiec,
Henryk Kühl, stwierdził, że nie włada
należycie językiem polskim, mówi wyłącznie po niemiecku, i notariusz przetłumaczył mu zawartą umowę kupna
sprzedaży.
„Podejrzani” Kaszubi
Skomplikowane stosunki narodowościowe były głównym powodem
dwojakiego, sprzecznego podejścia
władz państwowych do rodzimej ludnoPOMERANIA CZERWIEC 2013
Z DZIEJÓW MIĘDZYWOJENNEJ RUMI
ści w Rumi, do społeczności kaszubskiej.
Z jednej strony przyjmowały one za
oczywiste, że Kaszubi są Polakami. We
wszystkich polskich statystykach tak
też ich ujmowano, szczególnie ukazując
przewagę żywiołu polskiego w Rumi
i prawa Polski do omawianego obszaru.
Z drugiej w na ogół poufnych pismach
podejrzewano Kaszubów o proniemieckość i zachowywano w stosunku do
nich rezerwę. Stąd też kultura kaszubska była wykorzystywana fasadowo,
najczęściej poprzez ubieranie dzieci
w stylizowane kaszubskie stroje ludowe na różnego rodzaju uroczystościach.
Jednym z głównych zadań państwowej
oświaty było wpojenie uczniom reguł
prawidłowego posługiwania się językiem polskim i powstrzymanie ich od
używania języka kaszubskiego.
Pośrednio wiadomo, że by ujednolić
pomorskie społeczeństwo, wśród osób
zamierzających osiedlić się w Rumi
preferowano te, które pochodzą z głębi
Polski, ewentualnie uznane za polskich
„patriotów”. A ponieważ zarówno firmy, jak i osoby fizyczne musiały się
zwracać do polskich władz o wyrażenie
przez nie zgody na parcelację, to żeby ją
uzyskać, chętnie podnosiły, że działki
po parcelacji ich terenu nabędą osoby
spoza Pomorza, pisząc np. tak „Nadmieniamy, iż zgłasza się dużo reflektantów
na parcele i to także z okolic Warszawy”,
bo to ułatwiało uzyskanie w tym zakresie pozytywnej decyzji. Również osoby
chcące nabyć działki z parcelacji – z tych
samych względów – podnosiły, że są
polskimi patriotami, pochodzą z głębi
Polski itp. Polski bałagan i niemiecki
„nieposzlakowany element”
Szczególnie dużo w źródłach pisanych zachowało się informacji o polskoniemieckiej rywalizacji, wzajemnej
podejrzliwości i urazach. Nie było to
do końca zgodne z ówczesną rzeczywistością. Sporą rolę w tym zakresie
odgrywały znaczne emocje, wynikające z mówiąc w pewnym uproszczeniu,
niedających się pogodzić dążeń i zamiarów Polaków oraz Niemców. Ci pierwsi chcieli wzmocnić polskie państwo,
także poprzez pełną z nim integrację
Rumi (i całego Pomorza), drudzy dążyli
do ponownego jej włączenia do Rzeszy. Rywalizacja odbywała się na kilku
płaszczyznach, w tym politycznej i goPOMERANIA CZERWIŃC 2013
spodarczej. Polskie i niemieckie banki
uzależniały udzielanie kredytu od narodowości i postawy politycznej petentów,
analizowano każdy wypadek przejścia
nieruchomości z rąk polskich właścicieli
do niemieckich i odwrotnie, dla ukrycia
takich faktów dokonywano transakcji
przez podstawione osoby itp.
Polskie władze, znając liczne przypadki nielojalnego zachowania się obywateli narodowości niemieckiej, przesadnie poddawały większość Niemców
dyskretnej obserwacji i wręcz alergicznie reagowały na wszelkie – niekiedy
absurdalne – informacje o podejrzanym zachowaniu się przedstawicieli
mniejszości niemieckiej i ich wpływie
na polskich współmieszkańców, wszędzie widząc potencjalny spisek. Dobrze
to oddaje sprawa strajku szkolnego, do
jakiego doszło w Rumi i Zagórzu w 1928
r. na tle komasacji szkół i wydłużenia
przez to drogi do szkoły dla części dzieci. Ostra reakcja ich rodziców była więc
zrozumiała i łatwa do przewidzenia.
Jednak według komendy wojewódzkiej
policji byli oni inspirowani przez Niemców, gdyż w rumskiej szkole nie prowadzono nauczania w języku niemieckim.
W rezultacie miejscowi policjanci musieli wszcząć specjalne dochodzenie, które
nie tylko wykluczyło niemiecką inspirację strajku, ale również ustaliło, że część
rumskich Niemców zastosowała się do
nowych zarządzeń i posyłała swoje dzieci do szkół. Można wyrazić przypuszczenie, że taka postawa Niemców wcale nie
musiała wynikać z lojalności wobec polskich władz i ich zarządzeń, ale z obawy
przed ewentualnymi represjami, z chęci
ukrycia działań antypaństwowych itp.
Obie strony stosunkowo często
nawiązywały do funkcjonujących stereotypów, szukając w bieżących wydarzeniach ich potwierdzenia. W 1922
r. wykoleił się w Rumi pociąg relacji
Berlin –Królewiec, co – jak doniosły polskie gazety – niemiecka prasa celowo
wyolbrzymiała, pisząc o stereotypowym polskim bałaganie. Tak natomiast
polskie czasopismo, „Gazeta Kaszubska”, skomentowało fakt wykrycia dokonania kradzieży przez Niemca: „P. S.
[w oryginale całe imię i nazwisko – dopis. B.B.] ukradł krowę w Rumi – Zagórzu. Złodziej był członkiem »Deutsche
Vereininung«, organizacji, która skupia
podobno element na wskroś nieposzlakowany”.
Nie tylko konflikty
Na okres międzywojenny w Rumi
nie można patrzeć jedynie jako na czas
sporów, konfliktu pomiędzy Polakami
a Niemcami. Jeżeli wnikniemy głębiej
w zachowane o nim świadectwa, to
okazuje się, że dochodziło często do
przejawów zgodnej współpracy, pokojowych kontaktów między osobami obu tych narodowości. Pomijając
wszystko inne, wymuszało je życie.
Po prostu Polacy i Niemcy byli na siebie skazani. Gdyby stale i ciągle siebie
zwalczali, na tym – także osobiście –
by tracili. Również z tego wynika ich
współdziałanie w różnego rodzaju
przedsięwzięciach, w tym na przykład
spółkach i spółdzielniach. Niemieccy
pracodawcy musieli korzystać z usług
polskich pracowników, niemieccy gospodarze sprzedawali płody rolne polskim klientom, polscy rolnicy korzystali z usług niemieckich młynarzy, takie
wyliczanie można by długo kontynuować. Nie jest też dziełem przypadku, że
w większości zebranych przez autora
relacji starszych, polskich rumian jest
obecne podobne wspomnienie z ich
dzieciństwa: to, jak chodzili chętnie
przed świętami także do domów niemieckich sąsiadów z tradycyjnymi
pieśniami, powiedzeniami itp. i otrzymywali od nich różne podarunki, na
ogół produkty żywnościowe. Mówiąc
o tym, zaznaczali, że były one droższe
od tych, które otrzymywali od Polaków. Pośrednio to może dowodzić, że
społeczność niemiecka była bogatsza
od polskiej. Dużo też mówi, że według
przejrzanych przez autora źródeł, największą indywidualną (chociaż okazjonalną) działalność dobroczynną prowadził Adolf Janhz, współwłaściciel
fabryk mebli w Gościcinie i Zagórzu.
Był on między innymi wymieniany
jako ofiarodawca na rzecz biednych
przy okazji katolickiego pogrzebu ojca
rumskiego wójta, Mariana Roszczynialskiego (chociaż sam był ewangelikiem), na rzecz ochrony przeciwlotniczej państwa, na rzecz polskiej gminy
ewangelickiej w Gdyni i wielu innych.
Współżycie polsko-niemieckie
w międzywojennej Rumi na pewno
dużo się nie różniło od kontaktów Polaków i Niemców w innych kaszubskich
miejscowościach w tym samym czasie,
ale też – jak sądzę – miało swój niepowtarzalny, specyficzny koloryt.
23
REMÙSOWÔ KARA 2013
Réza pò kaszëbską swiądã
Je piątk. Licealiscë skùńczelë ùczbë w szkòle, a sztudérowie zajãca na ùczbòwni. Przed nama trzë
dni rézowaniô, pòznôwaniô tatczëznë i dobri zabawë. Razã z òpiekùnama i rôczonyma gòscama
sôdómë we Gduńskù do aùtobùsu. Je ju zajãtëch wicy jak sztërdzescë placów, tej mòżna jachac do
Hélu. Bò tam prawie mdze latosô Remùsowô Kara – regionalné warkòwnie dlô młodëch, chtërne
òrganizëje Karno Sztudérów Pòmòraniô.
K A RO L Ë NA S E R KÒ W S KÔ
Òd sécarni
do Mùzeùm Rëbaczeniô
To ju szósti zjôzd, jaczégò célã je
zachãcenié młodzëznë do pòznôwaniô
Kaszub i Pòmòrzô. Tim razã dérëje òd
26 do 29 łżëkwiata.
Jedzemë na Hél. Pò drodze, w kaszëbsczich gardach, zabiérómë do aùtobùsu
nastãpnëch ùczãstników warkòwniów.
Òb czas rézë spiéwiemë so kaszëbsczé
piesnie. I ju jesmë na placu. Swiéżi
mòrsczi lëft pômôgô nama zaniesc
naje paczétë do Òstrzódka Cassubia,
w jaczim bãdzemë spac. Mòżna sadnąc,
òdpòcząc. Ale chto bë sedzôł za wiele
w jizbie? Kò trzeba sã pòznac, pògadac.
Jidzemë tej na integracyjny wieczór do
tak zwóny sécarni.
Pòmòrańcowie szëkùją sã na òficjalné òtemkniãcé. Wszëtkò fardich, tej
witają sã z ùczniama wëżigimnazjalnëch szkòłów. Prezentëją swòje karno, gôdają, jak wëzdrzi jegò dzejnota
i dlôcze wôrt do niegò przëstąpic. Mają
nôdzejã, że westrzód zéńdzonëch są
jich nastãpcë, chãtny, bë robic wkół
kaszëbiznë. Lepi sã pòznôwómë òb czas
rozmajitëch zabawów. Na kùńc licealësce są pòłączony w karenka, w jaczich
kòżdégò dnia bãdą wëkònëwac zadania wëmësloné dlô nich przez starszich
drëchów.
Drëdżégò dnia jidzemë do Spòdleczny Szkòłë w Hélu, bë czegòs wicy
naùczëc sã ò swòji tatczëznie. Témë
do wëbiéru bëłë trzë. Ti, co chcelë
dowiedzeëc sã, jak łowienié rëbów
je pòkôzóné w lëteraturze, nôpierwi ò tim słëchają, pòtemù gôdają
ò swòjich przemësleniach, a jesz póz24
ni robią plakat pòkazëjący jich rozmienié znaczeniégò tegò warkù dlô
kaszëbiznë. Za jinszima dwiérzama
młodi pòznôwają gazétné gatënczi,
a nastãpno wëchôdają bùten, żebë
westrzód mieszkańców Hélu zrobic
sondã na tëmã „Co je wôrt òbezdrzeniô
w wajim gardze?”. Trzecé karenkò
ùczi sã kroków nowòczasnégò tuńca
do terôczasny kaszëbsczi mùzyczi. Na
pòdrëchòwanié wszëtcë pòtikają sã
w jednym placu, żebë zaprezentowac
skùtczi swòji robòtë.
Pózni òbzéranié Mùzeùm Rëbaczeniô w Hélu. Pò tim nadzwëczajnym
môlu z wiôlgą starą òprowôdzô nas
człowiek dobrze òbeznóny w òkòlim,
Tadéùsz Mùża. Òpòwiôdô i ò historii,
i ò dzysdniowòscë. Prowadzy nas téż
na cypel, gdze mô sã òdbëc historiczné
zdarzenié – bãdze tam ùsëpóny Kòpc
Kaszëbów. W planach je, żebë kòżdi
z partów Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô miôł tam swój kamiéń. Żebë
i Pòmòraniô mògła dołączëc sã do ti
ùdbë, ji nôleżnicë razã z ùczniama robią
ùsëp, jaczi mô bëc jich szlachã.
Spiéwë i pòwôżné òbgôdczi
Niedzela. Czej słunôszkò zaczinô
òdkrëwac sã zza blónów, jidzemë na
rézã pò sztrądze Pùcczégò Wikù, gdze
òkróm podzywianiô snôżotë nordowëch Kaszub, ùczniowie wëżigimPOMERANIA CZERWIEC 2013
REMÙSOWÔ KARA 2013
nazjalnëch szkòłów dzelą sã ze starszima drëchama swòjim pòzdrzatkã
na kaszëbiznã. Terô, czedë mómë szansã
rozwijac kaszëbsczi jãzëk, trzeba to
wëzwëskac z całą mòcą – przekònëje Janusz Prëczkòwsczi z Òglowòsztôłcącégò
Licùm nr 1 w Kartuzach. Aneta Krefta,
z ti sami szkòłë, dodôwô, że znajemnota tegò jãzëka mòże bëc baro przëdatnô, nawetka w nalézenim robòtë.
Czãsto gôdóm pò kaszëbskù. Chcã jic
na etnofilologiã kaszëbską i tam rozwijac sã dali w tim czerënkù – gôdô. Chòc
mie mëslenié pò pòlsku lepi wëchôdô
jak pò kaszëbskù, to i tak lubiã ten jãzëk
i téż, czej móm leżnosc, na tëlé, na wiele rozmiejã, gôdóm nim. Wôrt chòcbë
dlôte, że je to jãzëk môla, w jaczim jô sã
ùrodzył – scwierdzywô Matéùsz Łącczi z Kaszëbsczégò Òglowòsztôłcącégò
Liceùm w Brusach.
Pò tim mòrsczim òdpòczinkù na
gòscënã rôczi nas hélsczi part Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô. Jedna
z jegò nôleżniczków, Mariô Głodowskô,
gôdô ò Hélu, jegò historii, legeńdach
z nim zrzeszonëch, ò dzejnoce swòjégò
partu. A më mòżemë ji zadawac pitania
i razã ze zrzeszińcama pòspiewac so.
Òb wieczór sôdômë w szkòłowëch
łôwkach i gôdómë ò tim wszëtczim, co krący sã wkół naszi juwernotë. Ò tim, jak zdrzą na nas, Kaszëbów, jinszi, a jak më sami na sebie
POMERANIA CZERWIŃC 2013
zdrzimë, czë letkò je przëznac sã do
swòji tatczëznë, czë chcemë sã do ni
przëznawac. Ekspercë, jaczima są Nicole Dołowy-Rëbińskô, chtërna robi
w Instituce Slawisticzi PAN, Łukôsz
Grzãdzëcczi, przédnik Òglowégò Zarządu Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô,
Michôł Kargùl, przédnik kòcewsczégò
partu KPZ w Tczewie, a téż Dariusz
Majkòwsczi, przédny redaktór cządnika „Pomerania”, gôdają z nama ò rozwiju òsobòwòscë i juwernocë. Czejemë
òd nich, że to òd nas samëch zanôlégô,
jaką drogą pùdzemë. Zdrzã na te sprawë
jakno historik i, pòdług mie, mómë taczé
przédné dobroctwò, że je ta mòżlëwòsc
wëbiéru, co bãdze sã w żëcym robic.
Dôwni tegò nie bëło. Kaszëbi mają szczescé, bò rozmielë wëbrac rozwôżną drogã,
chtërna pòmògła jima doprowadzëc jich
do òstawieniô w se swòji kaszëbskòscë.
Wôżné, żebë zwëskiwac z mòżlëwòsców
i nie zamikac sã w stereotipach – gôdô
Michôł Kargùl.
Na kùńc Trójgard
Czas chùtkò mijô, czej je wiele
zajãców. Nim jesmë sã spòstrzeglë,
ju nadszedł czas pakòwaniô taszów.
Na szczescé, to jesz nié kùńc. Nim
rozjedzemë sã do naszich dodomów,
nôpierwi jedzemë do Trójgardu.
W Gdini mómë pòstãpné zadanié.
Bawimë sã w gardową grã, òb czas
chtërny mómë mòżnosc pòznac charakteristiczné kaszëbsczé akceńtë tegò
môla. A terô chùtkò do aùtobùsu, bò
w Sejmikù Pòmòrsczégò Wòjewództwa
we Gduńskù żdają na nas Łukôsz
Grzãdzëcczi, senatór Kazmiérz Kleina,
a téż Pioter Òstrowsczi, przédny redaktór Radia Koszalin. Przédnik Zrzeszeniô pòkazëje prezentacjã ò zasłużonëch Kaszëbach, a senatór òpòwiôdô
ò rësznoscë Kaszëbów w kùlturalnym,
pòliticznym i gòspòdarczim żëcym, i téż
ò swòjim pòstrzeganim regionalnoscë,
pòtemù pitô ò nie ùczniów. Wspòminô
téż lata spãdzoné w Pòmòranii.
Chòc chcałobë sã dłëżi pògadac,
mùszimë ju jachac na òficjalné zakùńczenié warkòwniów. Pò pôłnim
w Tawernie Mestwin w Kaszëbsczim
Dodomù we Gduńskù sztudérowie
dôwają swòjim młodszim drëchóm
diplomë za ùdzél w warkòwniach
i ksążkòwé pamiątczi.
Dzejający w Karnie Sztudérów Pòmòraniô mają nôdzejã, że i w przińdnym rokù chãtnëch do ùdzélu w Remùsowi Karze nie mdze felało. Czej
czëtają anketë, jaczé wëfùlowelë licealësce, mëslą, że mògą bëc spòkójny. Bò
w pitanim ò òrganizacjã warkòwniów,
w skali òd jeden do piãc, młodi lëdze
òglowò òcenile jã na 4,63.
Òdj. K.S.
25
NÓTAMA PRZËKRËTÉ
Mòje stronë – trzech na jedno
TÓMK FÓPKA
Wejrowò. Cepłi môj. Wczasny wieczór. Gimnazjum przë rondze. Półsmrok. Na binie chłopi przezeblôkłi w zbójnicczé ruchna. Nié wszëtcë. Dirigeńt
Môrcën Grzëwôcz i solista Édmùnd Kloka są w ancuchach. To chór Harmónia
z Wejrowa, jaczi prawie przed sztótã
przedstawił szpetôczel „Bôjka ò zbójcy
Czôrlińsczim” a terô, w dzélu spiéwnym,
wëkònôł piesnią „Mòje stronë”. Lëdzoma
sã widzy. Jak wiedno. Harmóniscë znają
jã ju lata lateczné.
– To bëło spiéwóné jesz za Mietka
Barana – wspòminô Riszard Nalepka, terôczasny przédnik karna. – Mój
pòsobnik, dirigeńt Riszard Lorek miôł
nawetkã ze „stronama” przëtrôfk.
Òbczas dirigòwaniô chórã i równoczasnym spiéwaniô solo copnął sã tak, że
spôdł z binë prosto na pierszą régã, dze
sedzôł biskùp Sliwińsczi – gôdô.
– Tak bëło – pòcwierdzywô z ùsmiéchã wasta Lorek pò latach – ale nikòmù
nick sã nie stało – dodôwô.
Wspòmniony chùtczi Mieczësłôw
Baran, zasłużony dlô pòmòrsczégò ruchù
chóralnégò, wëdôł w rokù 1968 jakno
Pòwiatowi Dodóm Kùlturë i Gduńsczé
Towarzëstwò Drëchów Kùńsztu we
Wejrowie Cztery pieśni kaszubskie, dze
bëła piesniô „Mòje stronë” z mùzyką
Jana Trepczika.
Mòje stronë. Te dwa słowa rzeszą ze
sobą trzech szkólnëch: Jana Piépkã, Jana
Trepczika i Wacława Kirkòwsczégò. I jeden pòwiôt. Wejrowsczi, mô sã rozmiôc.
– Pòdług mòjich zapisków Méster Jan
napisôł jã w 1961 rokù – zagwësniwô
w telefòniczny rozmòwie Édmùnd
Kamińsczi, jaczi òd lat dokùmeńtëje
Trepczikòwé dzejanié.
„Mòje stronë” z mùzyką Piesniodzeja z Wejrowa w mòlowi tonacji,
liczonô na trzë – je jedną z nôbarżi liricznëch kaszëbsczich piesniów „tatczëz-
26
nowëch”, jaczé mómë. Òpracowónô
m.jin. na głos z fòrtepianã, z towarzenim akòrdionu, z òrkestrą i kùreszce –
na chór. Na chórë, bò tak przërëchtowôł
jã Juliusz Mòwińsczi z Lãbòrga, co jak
gôdô Elżbiéta Kania z Wejrowa (dôwni
dirigeńtka Harmónii i direktorka tameczny mùzyczny szkòłë) – miôł „chór
w paji”. W zbierze òpracowaniów Rodnô
zemia, wëdónym przez Òglowi Zarząd
Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô
we Gduńskù w 1974 rokù, nalôżómë
tej ùsadzenia na: 1 głos; 2 głosë równé;
alt, tenór i fòrtepian; 3-głosowi białogłowsczi chór; 3-głosowi miészóny chór;
4-głosowi miészóny (dwie wersje) i 4-głosowi chłopsczi chór. W tim òstatnym
ùłożenim spiéwią prawie harmóniscë,
le pòdług ùdbë M. Barana – z solówką.
Nótë nańdzemë téż chòcle w spiéwnikù
Lecë chòrankò (na 70. stronie), wëdónym w 1997 rokù przez Wejrowsczé
Centrum Kùlturë (dzysô Filharmóniã
Kaszëbską) a Mùzeùm Kaszëbskò-Pò-
POMERANIA CZERWIEC 2013
NÓTAMA PRZËKRËTÉ
mòrsczi Pismieniznë i Mùzyczi we Wejrowie. Z wielnëch nagraniów bédëjã
Aleksandrã Kùcharską-Szefler z Riszardã
Minkewiczã z platczi „Mòrze”, dze czëc je
téż na akòrdiónie Cezarégò Pôcórka.
– Mòja wersjô ti piesni pòwstała
w 1965 rokù na spòdlim tekstu z dwùtigòdnika „Kaszëbë” za wiédzą i zgòdą
aùtora słów – pisze w przedesłowiu do
zbiérkù swòjich dokôzów pt. Mòje stronë
w piesni z gromicznika 2002, Wacłôw
Kirkòwsczi ze Swiónowa.
Kirkòwsczi i Piépka znelë sã jesz
ze Starzëna, dze chòdzëlë wëcmanim
do spòdleczny szkòłë, pózni, pò wòj-nie
– do strzédny.Ti dwaji szkólny przëjaznilë sã i pòspólno twòrzëlë. Do wiérztów Staszkòwégò Jana Kirkòwsczi
napisôł razã 25 melodiów, z jaczich
dzél wëzwëskôł przë robòce chòcle ze
szkòłowim chórã ze Stajszewa. W mùzyce „naszostronny” Kirkòwsczégò je
wiele radoscë i wërazny bùchë z „naszoscë”. Tak jak w pòwstóny sztërë lata
chùtczi Trepczikòwi wersji – metrum
je trójdzelné. Co cekawé, Wacłôw
Kirkòwsczi ùsadzył téż tã samã mùzykã
do tekstu o tim samim titule, ale
aùtorstwa Henrika Héwelta:
Łączi, lasë, górë, dołë...
Taczé bëłë stronë mòje
Tam më jesmë wëchòwóny
Tam òstało szczescé mòje.
Czedë przińdze wiek sãdzëwi
Jesz rôz człowiek sã zadzëwi
Wszëtkò przeszło, gdzes ùcekło
Lesne łączi w nas òstałë.
z pòdskôcënkù i przë wspòmóżce Gminny Biblioteczi w Szëmôłdze, rok temù:
Mòje stronë,
mòje stronë
są nôlepszé z wszëstczich strón
Móm w nich kwiatë,
wòdë, lasë,
w pòlu rosce żëtny plón.
W mòjëch stronach,
w mòjëch stronach
wiater sztormã z nórdë dmie;
jadą kùtrë
i òkrãtë,
i latarnie stoją dwie.
Mòjim stronóm,
mòjim stronóm
wcąg przëgriwô ptôchów spiéw
a nad sztrądã
i nad wòdą
wiedno widzysz skrzidła méw.
Mòje stronë,
mòje stronë
brzëmią robòcym rojã pszczół;
bòcón klepie,
czapla brodzy,
strëga płënie do jezór.
W mòjëch stronach,
w mòjëch stronach
niebò skrzi sã rojã gwiôzd,
a z nich jedna
wnet nad głową
z nordë sle nóm zëmny blôsk.
Mòjim stronóm,
mòjim stronóm
spłacëc chcôłbëm lëdzczi dług
za dni smiéchù,
dni robòtë
czej na roli òrze pług.
Mòje stronë,
mòje stronë
są nôlepszé z wszëstczich strón.
W mòjëch stronach,
w mòjëch stronach
chcôłbëm spòcząc, czej mdze zgón.
I tak téż sã stało, w rokù 2001 Staszków Jan (Jan Piépka) pòchòwóny òstôł
na łebińsczim smãtôrzu, a òbczas mszë
tã prawie piesniã zaspiéwôł Adóm
Òkrój z Bòrkòwa. Mùzykã Jana Trepczika zagrała na òrganach jegò wnuczka,
Witosława Frankòwskô.
Jadącë z Gdinie pòd Wejrowò, na
zôczątku Rëmi, pò prawi stronie, kòl
znakù Kaszëbsczégò Môłégò Trójgardu
stoji witôcz wejrowsczégò krézu. Je na
nim napisóné: „Powiat Wejherowski –
mòje stronë”.
Tak tekst Jana Piépczi z Łebna przeszedł długą drogã. Òd wińscô na swiat
drëkã w 1955 przez dwa zdënczi z melodioma w 1961 i 1965, wielné spiéwanié
i deklamòwanié jaż do promòcjowégò
zéwiszcza nôlëdniészégò kaszëbsczégò
pòwiatu.
Prawie przed chwilą na jutiubie
nalôzł jem jak ùczniowie Kaszëbsczégò
Òglowòsztôłcącégò Liceùm zez Brus
spiéwią tã piesniã.
Kò kòżdi mô swòje „mòje stronë”…
Czedë nas ju tu nie bãdze
Niech tak lubò bãdze wszãdze
Jak za dôwnëch lat biwało
Bë i smiéchù nie felało.
Chcemë równak wrócëc do dokôzu
„Mòje stronë” Piépczi i Kirkòwsczégò.
Nie wëszedł donëchczas drëkã. Je le jedno òpracowanié chórowé. I jedno nagranié ti piesnie, jaczé nalazło sã na płitce
„Bògù spiewac chcã”, jaką w 2004 rokù
nagrôł chór LUTNIA z Lëzëna.
Wiersz „Mòje stronë” ùzdrzôł dzénny wid w wëdónym w 1955 rokù
pòspólnym zbiérku wiérztów Léóna
Roppla i Jana Piépczi Nasze stronë.
Pòdajã tekst w terôczasnym pisënkù
za antologią pòezje Piépczi… Mòje
stronë, jaką wëdôł gdińsczi REGION
POMERANIA CZERWIŃC 2013
27
PROSTE HISTORIE
Żona leśniczego (część 2)
Jeszcze dziś wielu mieszkańców Półczna, Nakli, Skwieraw, Studzienic, Czarnej Dąbrowy, czy Osławy
Dąbrowy pamięta, jak Zofia Babczyńska, z domu Hering, na motocyklu śmigała po okolicy, urządzała wiejskie zabawy, prowadziła gospodarkę, hodowała i sprzedawała bydło i trzodę. Jej historia,
nieróżniąca się zbytnio od innych, pokazuje, jak niegdyś wyglądało życie żony leśniczego.
M AYA G I E L N I A K
Nagroda
Karol chaos wkoło leśniczówki ogarnął jako tako. Jednak dopiero Zofia zaprowadziła tam prawdziwy porządek.
Koniec z obornikiem na środku podwórza! Z drobiem chodzącym wszędzie!
W parę miesięcy z zaniedbanego terenu
zrobiła reprezentacyjne obejście. Docenił
to nadleśniczy, który po jakimś czasie
przyjechał na kontrolę leśnictwa. Zofia
dbała o to, by wszystkie pomieszczenia
zawsze były wysprzątane na najwyższy połysk. Sama też chodziła elegancko
ubrana (Przecież nigdy nie wiadomo, kiedy
ktoś może przyjść!). Za wygląd leśniczówki dostała nie tylko pochwałę i dyplom,
ale i nagrodę pieniężną. Wystarczyła
na zbudowanie przy leśniczówce sporej
werandy, w której robotnicy i interesanci
mogli czekać na leśniczego. Weranda ta
stoi do dziś. A gdy pożaliła się nadleśniczemu, że jej ciężko drewno do kuchni
nosić, dostali pozwolenia na zakup na
rachunek nadleśnictwa kuchenki elektrycznej. W samą porę, gdyż niebawem
zawitali do Rogu letnicy.
Pomocni letnicy
Pierwszych, przybyłych ze stolicy,
skierował do leśniczówki listonosz. Długo namawiali panią Zofię, by się zgodziła ich przyjąć. Nie i nie. Odesłała ich do
Kłączna i do Studzienic, do ludzi, o których wiedziała, że wczasowiczów przyjmują. Pojechali, zobaczyli i wrócili. Prosili, żeby ich jednak przyjąć – wspomina
pani Zofia. Mówili: „my chcemy tylko tu”,
obiecywali pomóc we wszystkich pracach,
„będzie pani lżej”. Zgodziłam się. Nie dla zarobku, tylko z dobrego serca, bo tak prosili,
że już nie mogłam odmówić.
28
Studzienice 2002 rok, Zofia i Karol Babczyńscy w 53 rocznicę ślubu
Goście okazali się wysoko postawionymi osobami, które wszystko mogą.
Przyjeżdżali do Rogu przez wiele lat
i wiele dobrego, z wdzięczności za swoje
wczasy, zrobili. W tamtym czasie nic nie
można było normalnie kupić, wszystko
trzeba było „po znajomości” załatwić.
Goście znajomości mieli. Załatwili wiele,
a nawet o zdrowie swoich gospodarzy
zadbali.
Córka była chora, miała problemy
z uszami. Co ja się z nią najeździłam, gdzie
ja nie byłam. Nikt nie umiał pomóc. A ta letniczka, Ania, mówi, „Zosiu, przyjedź z nią
do Warszawy, tam są profesorowie, ja z nią
pójdę”. Pojechałyśmy I profesor wyleczył
córkę! A gdy po latach sama zaczęłam chorować, to też letnicy, już inni, na siłę mnie
na badania do kliniki wysłali. Okazało się
wtedy, że natychmiast konieczna była operacja. Ja na ataki bólu nie zwracałam uwa-
gi, myślałam, że samo przejdzie. Gdyby nie
letnicy, byłoby ze mną krucho. Same dobre
rzeczy przez tych moich wczasowiczów
mnie spotkały.
Pani Zofia do dziś ma serdeczny kontakt ze wszystkimi swoimi letnikami. Po
tylu latach zżyli się jak rodzina.
Dama na motocyklu
Koniecznie chciałam się nauczyć jeździć na motorze – wspomina Zofia. Poprosiłam męża, żeby mi pokazał, jak to
się robi. „Siadaj – powiada – jedynka, tu
sprzęgło, ruszaj!” Ruszyłam, ale tak mną
dyrygował, że o mało na drzewie nie wylądowaliśmy. Więcej nie chciałam takiej
nauki. Sama się nauczyłam. Zaczęłam jeździć SHL-ką, a to był wysoki motor. Wszędzie nim jeździłam. I po zakupy, i na łąki,
i krowy szukać, i z dziećmi do kościoła,
wszędzie.
POMERANIA CZERWIEC 2013
PROSTE HISTORIE
Zofia Babczyńska z domu Hering, rok 1957
Z lewej u góry- Zofia Babczyńska i mąż Karol jako świadkowie na slubie
Takim szczegółem, jak brak prawa
jazdy nie przejmowała się nasza bohaterka wcale. Ostatecznie jeździła głównie przez las. A i tak wszyscy milicjanci
w okolicy wiedzieli o tym. Często robiono wówczas kontrole drogowe i wyłapywano nielegalnych kierowców, ale
Zofię zostawiano w spokoju. Milicjanci
udawali, że jej nie widzą. W końcu, gdy
Karol dostał z nadleśnictwa służbową
syrenę, Zosia zdecydowała się zrobić
prawo jazdy. Kurs odbywał się w Nakli.
Instruktorzy z Bytowa przyjeżdżali tam
samochodem, a Zosia z fantazją, przez
las, motorem. Szkolenie odbywało się na
POMERANIA CZERWIŃC 2013
syrenach (dla tych, co nie pamiętają – to
była marka niepowtarzalnego polskiego
samochodu). Zofii, po praktyce na motorze, jazda samochodem szła śpiewająco
(po prostu siadłam i pojechałam). Po zajęciach siadała na swój motor i wracała do
domu, do męża i dzieci.
Dzieci
Bardzo żal mi było dzieci – wspomina. By zdążyć do szkoły, musiały wstawać
o 5.30. Budziłam się wcześniej, by przygotować im śniadanie i wyprawić do szkoły.
Początkowo uczyły się w Osławie Dąbrowie,
w jednoklasowej szkole. Miały do niej 2 km
i trzeba je było odprowadzić. A zimą, gdy
zawiało i poprzewracało drzewa, to wcale
do szkoły nie szły, bo się przejść nie dało. Od
piątej klasy zaczęły się uczyć w Bytowie. Odprowadzałam je wtedy do pociągu. Żeby się
nie spóźnić, musieliśmy wyjść o 6.30. A wracały około 16.30; zimą było ciemno, gdy wychodziły, i ciemno, jak wracały. Zmęczone
tak, że ledwie lekcje dały radę odrobić. Ale
my nie mieliśmy jeszcze najgorzej. Dzieci
leśniczego z Bukówek musiały codziennie
wychodzić z domu o 5.30, dojechać rowerami do Kruszyna, a stamtąd o 6.00 nyską
do Przymuszewa, gdzie w świetlicy czekały
ponad godzinę na rozpoczęcie lekcji. Z powrotem w domu były po 17. Nasze też musiały nieraz na pociąg czekać w świetlicy na
dworcu. Jak mogły, to odrabiały tam lekcje.
Kobieta pracująca – kobieta interesu
Zofia żadnej pracy się nie bała. Życie w leśniczówce nie było lekkie, łatwe
i przyjemne. Daleko mu do romantyzmu.
Pięknymi widokami talerza się nie napełni. W czasach kartkowych pensja leśniczego wystarczała na wykupienie jego
kartek żywnościowych. A co ma jeść
reszta rodziny? Zbawieniem były depu29
PROSTE HISTORIE
taty. Leśniczy pracował dodatkowo jak
gospodarz, z tym że gospodarze mieli
maszyny, a leśniczy tylko ziemię.
Ciężko było ogarnąć wszystko. Pole,
łąki, sianokosy, żniwa, wykopki, na
czas zamówić maszyny i umówić ludzi
do pomocy. Tym się zajmował mąż. Ale
reszta należała do Zofii. Wynajętych do
pomocy ludzi trzeba było nakarmić. A zatem albo worki bułek smarować, albo
gary kartofli obrać. Dopilnować strzyży
owiec i cielenia się krów, doglądać cielaki i drób, doić krowy, uprawiać ogród,
zrobić kompoty i konfitury z owoców
z sadu. Dbać o dom i dzieci. To wszystko
było na głowie żony leśniczego. Tym, co
robiła, można było śmiało obdzielić parę
osób. A jeszcze miała setki pomysłów na
dorobienie.
Prowadziła w piwnicy skup grzybów
i jagód. Przez jakiś czas urządzała zabawy wiejskie w ogrodzie przy leśniczówce. Z orkiestrą z Bytowa, na zbitej z desek podłodze, z barem w poniemieckiej
altance. Zamawiała piwo w beczkach,
wódkę, soki i zarabiała!
Handlu nauczyłam się, pracując w sklepie. Towar przywożono tam nie tak, jak
teraz, w opakowaniach, tylko w workach.
Worki mąki, cukru, soli, herbaty czy kawy.
Wszystko trzeba było dokładnie zważyć
i do torebek wsypać. Pomierzyć materiał
w belach. I nie pomylić się, bo łatwo było
o manko. Nie wierzyłam dostawcom, nie
podpisałam przyjęcia towaru, dopóki
dokładnie nie sprawdziłam, ile czego naprawdę jest. Miałam zasadę, by nigdy nie
sprzedawać na zeszyt. Nie ryzykowałam,
mimo że mówili o mnie: „Takiej złej to tu
jeszcze nie mieliśmy”. Ale te dobre przez
manko siedziały w wiezieniu. Ta czujność
przydała się jej i przy organizacji zabaw,
i przy prowadzeniu skupu. Zdarzało się,
że dla zwiększenia wagi jagód czy grzybów ludzie je moczyli. Mówiła im wtedy:
Nie rób tego więcej, tego ci nikt nie przyjmie.
Szkoda twojej pracy.
Pomagała też mężowi. Jak męża rano
nie było, wydawałam robotnikom paliwo,
każdy musiał ilość podpisać, by był porządek. Wypisywałam kwity, gdy samochód
po drewno przyjechał. Gdybym jeszcze do
lasu chodziła, mogłabym śmiało na stanowisku gajowego się zatrudnić – śmieje się
Pani Zofia. A zimą trzeba było być samowystarczalnym – kontynuuje. Zboże woziło się do młyna, mieliło się. Sama piekłam
chleb. Masło, twarogi, śmietana – wszystko
własnymi rękami robione. Ziemniaki, marchew, buraki, drób i jaja – też swoje. Mięso
wyhodowane lub upolowane trzeba było
przerobić. Powkładać do słoików lub uwędzić. W leśniczówce były dwie wędzarnie,
z których korzystaliśmy. Teraz te wędzarnie zlikwidowano, przerobiono na łazienki,
a wędliny i mięsa można bez problemu kupić. Ale czy równie smaczne? Do dziś pamiętam smak tamtych i pracę przy ich wyrobie.
Tak dokładnie czyściłam mięso z żyłek, że
mąż mi raz powiedział: „Dlaczego po prostu wszystkiego od razu nie wyrzucisz?”. Bo
wędlina jest tym smaczniejsza, im czystsze
jest mięso.
Uniwersytet życia
Chciała się uczyć, być nauczycielką,
ale powojenny czas nie sprzyjał marzeniom. Nie mam wykształcenia, tylko 7 klas.
Całą wiedzę sama zdobyłam. Czytałam
dużo książek, korzystałam z wiedzy innych
ludzi – od każdego można się czegoś nauczyć. Gdy wychodziłam za mąż, nie umiałam prawie nic. Pamiętam krowę, na której
uczyłam się dojenia, kaczki z małymi, których nie dopilnowałam i się zmarnowały,
i moją bezradność nad upolowaną sarną,
z którą nie wiedziałam, co zrobić. Mąż
wtedy kupił mi książkę kucharską. Powoli
nauczyłam się wszystkiego. Przyrządzałam
zające na wiele sposobów – wtedy jeszcze
Zofia Babczyńska, Studzienice 2009 rok
było ich dużo – pasztet, pieczeń czy zając
w śmietanie. Nie miałam już problemu ze
sprawieniem upolowanych dzików czy jeleni, ani ubitych cielaków. Życie jest najlepszym uniwersytetem.
Pani Zofia mówi po kaszubsku, ale
dzięki czytaniu książek zna też dobrze
polszczyznę i język niemiecki. Potrafi poradzić sobie w każdej sytuacji i, co udowodniła swoim życiem, zawsze potrafiła
dobrze zarządzać.
Nie jestem wyjątkową osobą. Każda
żona leśniczego musiała sobie radzić i podobnie jak ja, oceniać, kalkulować i pracować na paru etatach jednocześnie. Żyłyśmy
w takich a nie innych warunkach, w takich
a nie innych czasach. Teraz jestem na emeryturze, mąż umarł, mieszkam z córką,
w domu, który sobie przez lata wybudowaliśmy. Tamte czasy wspominam jako trudne,
ale i piękne zarazem.
aktualności zapowiedzi wydarzenia fotorelacje wywiady reportaże aktualności zapowiedzi wydarzenia fotorelacje wywiady reportaże aktualności zapowiedzi wydarzenia fotorelacje wywiady reportaże
aktualności zapowiedzi wydarzenia fotorelacje wywiady reportaże aktualności zapowiedzi wydarzenia fotorelacje wywiady reportaże aktualności zapowiedzi wydarzenia fotorelacje wywiady reportaże
aktualności zapowiedzi wydarzenia fotorelacje wywiady reportaże aktualności zapowiedzi wydarzenia fotorelacje wywiady reportaże aktualności zapowiedzi wydarzenia fotorelacje wywiady reportaże
aktualności zapowiedzi wydarzenia fotorelacje wywiady reportaże aktualności zapowiedzi wydarzenia
fotorelacje wywiady reportaże aktualności zapowiedzi wydarzenia fot orelacje wywiady reportaże
aktualności zapowiedzi wydarzenia fotorelacje wywiady reportaże aktualności zapowiedzi wydarze
www.kaszubi.pl
POMORSKI
PORTAL INFORMACYJNY
30
POMERANIA CZERWIEC 2013
SYLWETKI ZAPOMNIANYCH POMORZAN
Pallotyn z Koślinki
W 1907 r. na ziemiach polskich pojawili się pierwsi pallotyni. Było ich dwóch: ks. Alojzy Majewski
i ks. Alojzy Hübner, kapłan pochodzący z niewielkiej Koślinki, wsi leżącej dzisiaj w granicach
Tucholi.
MARIA OLLICK
W służbie
charyzmatu pallotyńskiego
Ks. Wincenty Pallotti (1795–1850)
w celu utrzymania i rozpowszechniania
wiary katolickiej założył w 1835 r. misyjną organizację pod nazwą Stowarzyszenie Apostolstwa Katolickiego, zwane też
Kongregacją Księży Pallotynów. Głównym celem stowarzyszenia jest apostolat
wśród świeckich prowadzony poprzez
duszpasterstwo parafialne, pracę charytatywną i misyjną, także w krajach
Afryki, Azji i Ameryki Południowej. Idea
ks. Pallottiego dotarła również do Polski.
Jednym z dwóch pierwszych pallotynów
na ziemiach polskich był ks. Alojzy Hübner.
Kapłan ten urodził się 27 października 1880 r. w Koślince koło Tucholi
w rodzinie Marcjanny z d. Stosik (Gierszewska po drugim mężu). Uczęszczał do
gimnazjum w Chełmnie, skąd został wydalony przez władze niemieckie w wyniku orzeczenia sądu w słynnym procesie
w Toruniu – z powodu przynależności
do tajnej organizacji polskich gimnazjalistów, której celem było pogłębianie
znajomości literatury polskiej i ducha
patriotyzmu. Udał się wówczas do Italii
i tam, w Masio, ukończył szkołę średnią,
a następnie wstąpił do Stowarzyszenia
Apostolstwa Katolickiego. Studia filozoficzne odbywał w Rzymie na Uniwersytecie Gregoriańskim i zakończył licencjatem w 1903 r.
Święcenia kapłańskie otrzymał na
Wielkanoc 31 marca 1907 r. w Masio.
Prymicje w rodzinnej Tucholi odprawił
w czerwcu i pozostał tam przez kilka tygodni. Następnie został przez ks.
POMERANIA CZERWIŃC 2013
Maksymiliana Kugelmanna, generała
Stowarzyszenia, przydzielony ks. Alojzemu Majewskiemu do pomocy przy
przeszczepianiu pallotynów na ziemie
polskie.
Z dwiema walizkami
do Antoniówki
Ks. Alojzy Majewski i ks. Alojzy
Hübner na ziemie polskie przyjechali
z Rzymu, przywożąc ze sobą potrzebne dokumenty – listy polecające wraz
z błogosławieństwem Generała Zgromadzenia. Udali się kolejno do Wielkopolski, Małopolski i na Śląsk, poszukując
środków finansowych. Cały ich kapitał
stanowiły, oprócz ufności w Opatrzność
Boską, dwie walizki z bielizną i przedmiotami pierwszej potrzeby. Początki
były trudne, jednak dobry los sprawił,
że znaleźli się u księdza arcybiskupa
Józefa Bilczewskiego we Lwowie, gdzie
zostali przyjaźnie i serdecznie przyjęci.
Otrzymali rychło skierowanie do Kochawiny w diecezji lwowskiej, do ks. prałata
Trzopińskiego, który nosił się z zamiarem oddania jakiemuś zgromadzeniu
słynącego z cudowności obrazu Matki
Bożej, kościółka filialnego z przyległym
dworkiem i kilkudziesięcioma morgami
ziemi położonej w miejscowości Jajkowice (później znanej jako Antoniówka).
Już 11 listopada 1907 r. obaj księża
pallotyni osiedlili się w dawnej szlacheckiej siedzibie, która stała się kolebką
polskiego dzieła pallotyńskiego. Obecnie
jest to archidiecezja lwowska położona
na terenie Ukrainy. W 1908 r. ks. Alojzy
31
SYLWETKI ZAPOMNIANYCH POMORZAN / ZACHË ZE STÔRI SZAFË
został mistrzem i ojcem duchownym
nowicjatu w Antoniówce. W tym też
roku zgromadzenie zaczęło wydawać
miesięcznik „Królowa Apostołów”, poprzez który charyzmat Pallottiego rozszerzał się na resztę ziem polskich, pokonując granice między zaborami. W kilka
miesięcy później Antoniówka stała się za
ciasna z powodu coraz to liczniejszych
powołań. Trzeba było myśleć o założeniu
drugiego domu, którym stał się w 1909 r.
Wadowicki Kopiec. Tam udał się ks. Majewski, a Hübner został w Antoniówce
rektorem.
Wojenne losy
Zgromadzenie rozwijało się intensywnie. W 1913 r. zakupiono w Bochni
– na nazwisko ks. Alojzego Hübnera –
duży dom z ogrodem z myślą o budowie
Wyższego Seminarium Duchownego.
Wkrótce przeniesiono tam nowicjat
z Antoniówki (jego mistrzem nadal był
ks. Alojzy, który obowiązki te pełnił
przez dziewięć lat). Położenie Bochni na
linii Kraków – Przemyśl – Lwów i dogodność dojazdu do Krakowa pociągiem
(ok. 1 godziny) miały sprzyjać klerykom,
którzy w przyszłości pragnęli się doktoryzować.
Latem 1914 r. bochnieński dom pallotynów był już gotowy na przyjęcie
nowicjuszy. Wybuch I wojny światowej
uniemożliwił jednak inaugurację. Obiekty zostały zajęte przez wojsko austriackie. Konieczność zmusiła ks. Alojzego
oraz nowicjuszy do opuszczenia Bochni
i przeniesienia się do klasztoru benedyktynów w czeskiej Pradze. Przebywając tam, ks. Hübner sprawował również obowiązki duszpasterskie wśród
polskich wychodźców. Tak sam o tym
wspomina w liście do ks. Majewskiego
z 9 marca 1915 r.: Zajęcia mnoży się coraz
więcej, nie tylko w domu, ale i w lazaretach
i kaplicach przeznaczonych dla Polaków,
gdzie słucham spowiedzi. Zaopatrzyłem też
dużo rannych na śmierć lub przed operacją.
Nowicjusze pomagają w sąsiednim kościele
św. Jana [na Skałce]. (...) Odbyły się tu dla Polaków rekolekcje, które miały imponujący
wynik. Tysiące przystąpiło do Komunii św.
Czesi i Niemcy nie mieli słów podziwu dla
pobożności naszego ludu.
W czerwcu 1917 r. cały nowicjat i jego
samego wcielono do armii niemieckiej. Ks.
Alojzy pracował jako kapelan i sanitariusz
w szpitalu wojskowym we Wrocławiu
(w zakładzie sióstr elżbietanek). Pomagał
też w duszpasterstwie w samym mieście
i okolicznych podwrocławskich parafiach,
zwłaszcza w tych, które miały dużą społeczność polską. Trudy służby i niedożywienie spowodowały nawrót gruźlicy (na
którą zapadł już w seminarium). Pojawiły
się pierwsze silniejsze krwotoki.
W rodzinne strony powrócił krótko
przed śmiercią. Zatrzymał się najpierw
w domu rodzinnym, a następnie u sióstr
elżbietanek w przyklasztornym szpitalu, który siostry prowadziły w Tucholi
od 1895 r. W ostatnich dniach unikał już
kontaktu z ludźmi, bo się obawiał, że
mógłby kogoś zarazić.
Zmarł 2 maja 1922 r. w Tucholi, mając 42 lata. Został pochowany na miejscowym cmentarzu parafialnym.
Szczątki jego zostały ekshumowane 26
marca 1976 r. i pochowane 31 marca na
cmentarzu pallotyńskim w Wadowicach. Spoczęły obok grobu ks. Alojzego
Majewskiego, z którym zakładał Stowarzyszenie Apostolstwa Katolickiego na
polskich ziemiach.
Łapica
Chwacëc szkódnika nie je tak letkò, jak to sã
mësli. To bë sã tak wëdôwa, że zwiérz, òsoblëwie
môłi, je głëpszi jak człowiek. Ale nié! Naju
przódkòwie mùszelë wiele rozmëszlac a kómbinowac, bë w ti warający òd stalatów wòjnie nad
mëszama dobëc. Jednyma z broniów ùżiwónëch
w ti niekùńczący sã biôtce bëłë rozmajité łapice,
zwóné téż mëszołapkama.
Kònstrukcëjô pòkôzónô na òdjimkù pòchôdô z kùńca XIX stalatégò, a je dosc prosto zmajstrowónô – w klockù drzewa wëwiérconé są dwie
dzurë, bënë wchôdają òd górë bez rësënã drócané
pãtle, chtërne sparłãczoné są ze sprãżënama.
Czedë biédnô mësz wsadza łep, sznëkrëjącë
w dzurce za jestkù, sprãżëna òdskakiwa, pãtla szła
do górë a dëszëła zwierzã.
Ną łapicã zmajstrowôł nichtos z Królewsczi Kamiéńcë-Młina. Pewno w mëszi wòjnie
ùżiwónô bëła bez wiele lat. Kùreszce w 70. latach
do mùzeùm w Wejrowie pòdarowôł jã Francëszk
Bùlczôk. Òd te czasu mëszë ji strach ni mają… bò
chtëż bë sã bòjôł wicy jak 100-latnégò ekspònatu.
rd
32
POMERANIA CZERWIEC 2013
KASZËBSCZI DLÔ WSZËTCZICH
ÙCZBA 22
Mùzyka
RÓMAN DRZÉŻDŻÓN, DANUTA PIOCH
Mùzyka to pò pòlskù muzyka. Słowò to mòże znaczëc téż m.jin. zabawę przy muzyce, potańcówkę. Spiéw to
śpiew, a piesń to pieśń abò piosenka. Kaszëbsczé piesnie mògą bëc bòżé, to znaczi kościelne, abò kòzé – świeckie.
Cwiczënk 1
Przeczëtôj gôdkã i przełożë jã na pòlsczi jãzëk.
Wëzwëskôj do te słowôrz kaszëbskò-pòlsczi (Przeczytaj rozmowę i przetłumacz ją na język polski.
Wykorzystaj do tego słownik kaszubsko-polski).
– Witôj!
– Hmmm?
– Witôj drëchù!
– Do mie të gôdôsz?
– Jo, scygnij të słëchùlczi, tej mdzesz lepi czuł.
– Zarôzka, skùńczã słëchac… Jo, terôzka mòżemë pògadac.
– Cëż të tam słëchôł?
– Fejn mùzykã nowégò kaszëbsczégò karna.
– Je to jakô lëdowô mùzyka?
– Ale dze! Jô słëchóm leno hip-hopù.
– Hip-hopù?
– A co? Jes të czësto z lasa, że të tegò nie wiész. Prôwda, Kaszëbi lubią lëdowiznã, mają wiele piesniów kòzëch
a bòżich, ale téż ną nowòmódną mùzykã grają – rock, rap,
hip-hop a nawetka punk rock.
– Wejleszcze! Kaszëbsczégò punka jô jesz nigdë ni miôł czëté.
Mòże dze to nalezc?
– Na przëmiar w radiu. Kò mòże téż kùpic platkã abò
pòsznëkrowac za nią w internece. Taczi mùzyczi je dosc wiele.
– Ni môsz të czasã tak co na MP3?
– Prawie móm so zgróné Mój tata kùpił kòzã w wersji punk.
Chcesz pòsłëchac?
– Jo, dôj sa… Matizernoga! Ale to cë je kòcënjamer.
– Ale pòwiôdôsz. Tec to je baro bëlnô mùzyka. Do ni nodżi
same tuńcëją.
– Tuńcëją? Mie sã òd negò trzôskù wszëtkò bënë trzãse. Ni
môsz të czegò spòkójniészégò?
– Spòkójniészégò? Tej jô cë zabédëjã Verã. Ji piesnie mdą cë
sã baro widzałë.
– Gôdôsz ò Werónice Kòrthals? Jã jô znajã, kò nierôz móm jã
w telewizje widzóné.
– Dôj so zdrzélnik ùprawic.
– Czemùż to?
– Czej të Verã leno w nim widzôł, a nie czuł, jak òna pò
kaszëbskù spiéwie, tej na gwës w nym twòjim zdrzélnikù je
głos skażony.
POMERANIA CZERWIŃC 2013
Cwiczënk 2
Czëtającë tekst, co je niżi, starôj sã przełożëc gò na
pòlsczi jãzëk. (Czytając zamieszczony niżej tekst,
staraj się go przełożyć na język polski).
Bëlë w dzejach Kaszëb taczi lëdze, co cwierdzëlë, że „Pomerania non cantat”. Midzë jinszima w 1821 rokù taczi
pòzdrzatk zabédowôł w swòjim òpisënkù żëcégò Kaszëbów pastor Gottlieb Lebrecht Lórk (Lorek 1760–1845).
Ùdbôł so, że w swòji parafii w Cecenowie znikwi do nédżi
kaszëbiznã, tak z żëcégò szkòłowégò jak i kòscelnégò. Chòc
sóm pòchôdôł z Mazurów i dobrze znôł pòlsczi jãzëk, równak swòjich parafianów òstro gnãbił za kaszëbskòsc. Pò 30
latach taczi pòliticzi w Cecenowie òsta leno niéwiôlgô grósc
Kaszëbów.
Cwiczënk 3
Wëszukôj w pòdonym niżi teksce frazeòlogizmë.
Przełożë je na pòlaszëznã. (Znajdź w podanym
poniżej tekście frazeologizmy. Przełóż je na język
polski).
To je gwësné, że taczich jak Lórk, co chcelë òbspiewac Kaszëbów, bëło wicy. Czejbë jich béł chto wzął w krziżewi òdżin, tej
òni bë wszëtkò wëspiéwelë. Pòzdrzatk na cëgaństwò ò tim, że
Kaszëbi mają drewniané ùszë, wërazył Hieronim Derdowsczi
w dokazu Ò panu Czôrlińsczim co do Pùcka pò sécë jachôł.
Są tam słowa na pòcwierdzenié tegò, że lud ten spiéwôł òd
wiedna: „Më z Niemcami wieczi całé krwawé wiedlë wòjnë,
wolné piesnie wiedno brzmiałë bez górë i chòjnë”.
Cwiczënk 4
Òd czasnika spiewac ùłożë jak nôwicy nowëch czasników
przez dodôwanié przedrostkòwëch fòrmantów, np. spiewac
– zaspiewac… (Od czasownika spiewac utwórz jak najwięcej
nowych czasowników poprzez dodawanie formantów przedrostkowych...).
Z niejednyma z nëch słów ùłożë i zapiszë zdania.
(Z niektórymi z tych słów ułóż zdania i zapisz je).
33
KASZËBSCZI DLÔ WSZËTCZICH
Cwiczënk 5
Ò spiéwanim je w znóny frantówce „Hej tu ù nas”. (O śpiewaniu jest znana piosenka „Hej tu ù nas”).
Zaspiéwôj nen wëjimk (zaśpiewaj ten fragment):
Hej tu ù nas na Kaszëbach malowóné zemie.
Wòdë, lasë, smùdżi, górë,
dzywny czar w nich drzémie.
Szëmią gradła, krze i lasë swòjã piesń òdwieczną ù nas,
przë robòce lud so nócy frantówkã stateczną.
Cwiczënk 6
- Rozpòznôj znaczenia słowa mùzyka w niżi pòdónëch
zdaniach przez pòstawienié przë nich pasownégò numra
(ustal znaczenia słowa muzyka w poniższych zdaniach
i zaznacz to przez postawienie przy nich odpowiedniego
numeru):
Mùzyka grała marsza.
Pòj z nama na mùzykã.
Na mùzykach sã zalécają, a w kòscele slub dôwają.
To je snôżô mùzyka.
Mùzyka, grac abò dëtczi òddawac!
Cwiczënk 9
Z tekstu gôdczi z pierszégò cwiczënka wëpiszë
dzysdniowé pòzwë mùzycznëch dokazów, jaczé
grają téż na Kaszëbach. (Z tekstu dialogu wypisz
współczesne nazwy utworów muzycznych, tworzonych też na Kaszubach).
W teksce, co je wëżi, wëstąpił synonim słowa piesń – frantówka. Jinszé synonimë to: chòranka, kòzlinka, lëfórka,
szãtopórka, letëpëlka. (W powyższym tekście wystąpił synonim słowa pieśń – frantówka. Innymi synonimami są..).
Òmôwióné synonimë tikają sã piesniów swiecczich. Ùżij jich w tłómaczenim niżi wëpisónëch
zdaniów na kaszëbsczi jãzëk (Omówione synonimy
dotyczą pieśni świeckich. Użyj ich w tłumaczeniu
poniższych zdań na język kaszubski).
Przy pracy lubię sobie śpiewać pieśni.
Pieśni są wyrazem uczuć.
Kiedyś dużo pieśni śpiewano przy wypasaniu bydła.
W śpiewnikach można znaleźć wiele różnych pieśni.
Cwiczënk 7
Òkróm swiecczich piesniów spiéwie sã téż kòscelné. Te,
procëmno do wëżi rzekłëch, zwie sã bòżónkama. (Oprócz
pieśni świeckich śpiewa się też kościelne. Te, w przeciwieństwie do wymienionych wyżej, nazywane są…)
Wëpiszë pôrã titlów znónëch bòżónków.
Rzeczë, czim òne sã òd sebie jinaczą?
(Powiedz, czym one się od siebie różnią).
Cwiczënk 10
Midzë pòdónyma nôzwëskama lëdzy są nôzwëska dzysdniowëch kaszëbsczich kómpòzytorów i wòkalistów. Przë
ùżëcym internetu abò jinégò zdroju wiédzë pòdzelë jich
na pasowné karna. (Wśród podanych nazwisk są nazwiska
współczesnych kaszubskich kompozytorów i wokalistów. Za
pomocą internetu lub innego źródła wiedzy przypisz ich do
odpowiedniej grupy).
Jerzi Stachùrsczi, Werónika Kòrthals, Damroka Kwidzyńskô,
Tomôsz Fópka, Rafał Rómpca, Agnësa Bradtke, Aleksander
Tómaczkòwsczi, Bartłomiéj Kùnc.
SŁOWÔRZK
Te synonimë pòjôwiają sã w rozmajitëch dokazach,
przësłowiach, titlach piesniôków. Jón Trepczik napisôł zbiér
piesniów i nadôł mù titel Lecë chòrankò. Słowò kòzlinka
nalazło sã w przysłowiach: Jeden spiéwô gòdzynczi,
drëdżi kòzlinczi. To je człowiek do gòdzynków i kòzlinków.
W kòscele gòdzynczi, a w karczmie kòzlinczi. Słowò
szãtopórka mòże nalezc w titlu Kòpa szãtopórk.
bëc czësto z lasa – nic nie wiedzieć; czëc – słyszeć; karno – zespół
muzyczny; kòcënjamer – kocia muzyka; lëdowizna – ludowość;
matizernoga! – o matko!; na przëmiar – na przykład; nowòmódny
– nowoczesny, współczesny; platka – płyta CD; pòsznëkrowac
– poszukać; skażony – zepsuty; wseczëca – uczucia; ùprawic – tu:
naprawić
UCZ SIĘ ONLINE
Cwiczënk 8
Słowa mògą miec rozmajité znaczenia, tak je na przëmiar ze
słowã mùzyka, chtërno mòże znaczëc (słowa mogą mieć różne znaczenia, tak jest na przykład ze słowem muzyka, które
może znaczyć):
1) òrkestrã
2) zabawã przë mùzyce
3) melodiã piesni.
34
www.skarbnicakaszubska.pl
POMERANIA CZERWIEC 2013
GDAŃSK MNIEJ ZNANY
Galeria dla małych i dużych
Czerwcowy Dzień Dziecka prowadzi nas na ulicę Piwną 19/21 w Gdańsku. Mieści się tu jedyna
w północnej Polsce Galeria Starych Zabawek.
M A RTA S Z A G Ż D O W I C Z
Kraina uśmiechu
Gdy przekraczamy wiek trzydziestu
lat, zaczynamy tęsknić za dzieciństwem
– mówi Wojciech Szymański, twórca
Galerii Starych Zabawek. Chcielibyśmy
znów wyciągnąć swoje zabawki i po
prostu się bawić. Nacieszyć. Ale wtedy się
okazuje, że już ich nie ma – stwierdza.
Tutaj jednak są, bo Szymański jest kolekcjonerem od 12 lat. Najpierw zbierał
tylko dla siebie, dziś do magicznej krainy może wejść każdy. Zabawki dostaje
od przyjaciół, znajomych. Kupuje na targach staroci. Czasem zdarzają się cuda.
Kolekcjoner pokazuje małpkę z czasów
przedwojennych. Starszy pan pojechał do
Wilna. Odwiedził swój dom, a tam wciąż
była zabawka, którą bawił się 80 lat wcześniej! – opowiada. Z tej samej gabloty
spoglądają na zwiedzających szklane
oczy lalki z 1932 roku. Najstarsze zabawki oznaczone są sygnaturami.
Król zabawek
Kombajn z 1955 roku to duma właściciela galerii. Szukałem go aż pięć lat.
Żyłem tą zabawką i wierzyłem, że gdzieś
na mnie czeka. Drukowałem ulotki i wizytówki z jego opisem. Rozdawałem innym
kolekcjonerom w całej Polsce – przyznaje.
Kombajn rzeczywiście czekał i to bardzo blisko – na strychu domu w Gdańsku. Jednak zanim trafił do Wojciecha
Szymańskiego, pojechał na giełdę staroci w Warszawie. Tam kolekcjoner, który
pamiętał o moich poszukiwaniach, kupił
go dla mnie i z powrotem przywiózł do
Gdańska – opowiada Szymański. Fenomen niektórych eksponatów właściciel
odkrył dopiero po zakupie. Ten skuter
kosztował mnie 10 złotych, a dziś wiem,
że jest unikatem – pokazuje bezcenną
zdobycz. Wyprodukowany został przez
Bielskie Zakłady Przemysłu Sportowego
w 1959 roku. W galerii zobaczyć można
gazety z artykułami o tym wydarzeniu.
POMERANIA CZERWIŃC 2013
Rarytasy
Wartość materialna większości zabawek jest bardzo mała. Ale nie ona decyduje o jakości przedmiotu. Liczy się
sentyment. Miarą jest okrzyk „Miałam
takiego”, który słychać w Galerii każdego dnia. To on sprawia, że Wojciech
Szymański nie ustępuje, szukając konkretnego przedmiotu. Chciałem stworzyć
kolekcję zabawek odpustowych. W latach
siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ludzie kupowali na straganach kolorowe
świecidełka. Zdobyłem bardzo dużo broszek. Wciąż jednak brakowało piłeczki na
szarym sznurku. Po długich poszukiwaniach natrafiłem na nią na targu staroci.
Zapłaciłem złotówkę. Banalna zabawka,
ale wielu osobom przypomina zabawkę
z odpustu – opowiada kolekcjoner.
Magia PRL-u
Galeria Starych Zabawek organizuje
zajęcia edukacyjne dla dzieci. Po wizycie
maluchy przyznają, że stare zabawki są
fajniejsze. Lubią też bajki na przezroczach,
które wyświetlamy na ekranie za pomocą
rzutnika. Okazuje się, że cały czas trzymają w napięciu – przyznaje. Oglądanie
zabawek może się stać lekcją historii.
W PRL-u dzieci zamiast kostką Rubika
bawiły się „Kostką magiczną”. W domkach dla lalek stały pralki Predom,
a Kubuś Puchatek zupełnie nie przypominał tego, którego znamy z bajek
Disneya.
Wojciech Szymański kolekcjonuje
zabawki, które wyprodukowano w Polsce od 1920 do 1989 roku. Dziś tylko
2% zabawek powstaje w naszym kraju.
To przykre, ale kultura zabawek powoli
będzie zanikać. Dlatego chcę ją chronić –
tłumaczy. I zaprasza do Galerii Starych
Zabawek, bo cytując Ryszarda Kapuścińskiego, „dzieciństwo jest jedyną
porą, która trwa w nas całe życie”.
Fot. M.S.
35
widzałé radio na Kaszëbach
800 000 słëchińców na Pòmòrzim
dzéń w dzéń wôżné wiadła
twòja òblubionô mùzyka
pòzdrówczi ë kònkùrsë
36
POMERANIA CZERWIEC 2013
CËZÉ (I SWÒJE) PÒZNÔWÔJTA
Kaszëbskô i bretońskô
gastronomiô
Wiele razy w slédnëch latach szukómë w Eùropie krézów juwernëch do Kaszëb. Pòrównywómë
je, szukómë szlachòwnotów i apartnosców. Dôwómë bôczënk òsoblëwie na jãzëk i zwëczi, ale je
wôrt pamiãtac téż ò kùchnie, jakô czãsto parłączi lëdzy barżi niżlë wszëtkò jinszé.
JÓZEF BELGRAÙ
Kaszëbë i Bretaniô
– pòrównanié regionów
Miedzë francëską Bretanią a pòlsczima Kaszëbama je wiãcy szlachòwnotów niżlë apartnosców. Kaszëbów
dzeli sã na bëlôków, tëch mòrsczich,
i lesôków, tëch z lasów. Bretończicë téż
dzelą swòjã zemiã na szlachòwné dwa
dzéle: Armor – co pò bretońskù znaczi
nadmòrską krôjnã, i Argoat, krôjnã lasową. Òbëdwie krôjnë czedës biédné,
dzysô w wiôldżim dzélu swój dostatk
zawdzãcziwają turistice.
W Bretanie i na Kaszëbach je wiele wòdë, ale i krôjòbrôz je zjinaczony.
Nôwëższô na Kaszëbach grzëpa to
Wieżëca (329 m. w.r.m.), a w Bretanie leno
përznã wëższi Toussaine, (384 m w.r.m.).
Jeżlë jidze ò sztrąd, to Bretaniô ze swòjima 1700 km wiele razy przewëższiwô
Kaszëbë. Bretaniô i Kaszëbë to krôjnë
cëplów, nordowé Rozewié i zôpadnô Finisterre to dwa nôdali wësëniãté w mòrze
ùmòcnieniaz przódkù domôcëch krajów. Òbadwa regionë są narażoné na
gwôłtowné dzejanié nôtërnëch sëłów,
co miało bez stalata wiôldżi cësk na wierzenia, kùlturã i òbëczaje. Bretaniô ze
swòjima menhirama, Kaszëbë z kamiannyma krãgama, to krôjnë stôrożëtnëch
kùltowëch kamów. Kamiszcza te są fùlné
krëjamnotów i przëcygają lubòtników
niezbadérowónëch nôtërnëch sëłów.
Historiô Bretanie i Kaszëb téż za
sobą szlachùją. Kaszëbë bez stalata leżałë w strefie pòlsczich i niemiecczich
cësków, a nôterną òjczëzną bëła dlô
nich Pòlskô. Bretaniô, ze swòją głãbi
w dzeje ùdokaznioną historią, téż leża
miedzë dwùma pòtãgama, Anglią
i Francją. Bretończikóm, nimò wielnëch
jiwrów, blëżi bëło do celticczich Galów
POMERANIA CZERWIŃC 2013
niżlë do germańsczich Anglów i Sasów. Bretońsczégò jãzëka brëkùje (znaje gò) kòl 400 tës. lëdzy, kaszëbsczégò
kòl 300 tës., le szkòda, że na ògle ju
leno starszé pòkòlenié. Bretońsczi
jãzëk òstôł ùznóny przez francësczé
państwò za tzw. regionalny jãzëk. Ùczi
sã gò w pôrãdzesąt szkòłach Bretanie, są
dwajãzëkòwé tôfle z pòzwama môlów.
Òficjalnym jãzëkã òstôwô francësczi,
jaczi systematiczno wëpiérô bretońską
mòwã. Bretońsczi jãzëk, jaczi je ju dzysô reliktã, pòmalno dżinie. Młodzëzna
i mieszkańcë wiãkszich gardów chãtni
gôdają pò francëskù. Wies òstôwô przë
swòji tradicje i dbaje ò kùlturã, w tim
téż ò gwôsny jãzëk. Wnetka téż w taczi
sytuacje je kaszëbsczi jãzëk, jaczi w czile
gminach Kaszëb je drëdżim ùrzãdowim
jãzëkã. Kaszëbsczégò téż mòże sã ùczëc
we wiele szkòłach. Kaszëbë są znóné ze
snôżégò sédemfarwnégò wësziwkù, jaczi wëchôdô z białogłowsczich klôsztorów w Żukòwie i Żôrnówcu, to snôżé
rãkòdzeło je dali dzys dozéróné, przede
wszëtczim bez białczi. Snôżi bretońsczi
wësziwk dôwni pasowôł chłopóm,
dzysô téż Bretónczi mają swòje Fête
des Brodeuses. Bretaniô, jak na dzél
lajicczi Francje, dërch òstôwô apartno religijnô. Katolëckô wiara je żëwô
òsoblëwie w zôpadnëch dzélach, gdze
jesz sã brëkùje bretońsczégò jãzëka.
Téż na Kaszëbach kòscelné statisticzi
wstec wëkazywają òsoblëwie wësoką
aktiwnotã w dzélu religijnëch praktików. Na Kaszëbach i w Bretanie lëdztwò
òd wieków zajimało sã gbùrzenim i rëbaczenim. Mało brzadné rëdë miałë cësk
na charakter zatrudnieniô i kùchniã
w òbùch regionach. Cekawòstką mòże
bëc no, że na bretońsczi i kaszëbsczi fanie dominëje czôrny. Mòże to cos gadac
ò charakterze i drãdżich dzejach tëch
dwùch etnicznëch karnów.
Na gastronomiã òmôwiónëch regionów znaczący cësk miałë przirodné
warënczi. Bretończików żëwił przede
wszëtczim Atlantik (gôdają, że „Bretaniô òżenia sã z òceanã”), Kaszëbów – m.
jin. Bôłt i rëbné jezora. Lëdztwò Bretanie
i Kaszëb zajimało sã téż gbùrzenim, ale
môło brzadné rëdë dôwałë mało produktów do jedzeniô. Kù reszce kùlinarné
dokazë òbùch etnicznëch karnów bëłë
mało wërafinowóné.
37
CËZÉ (I SWÒJE) PÒZNÔWÔJTA
Kùlinarné receptë
Brzadë mòrzégò
Òd stalatów w Bretanie i na Kaszëbach kùlinarné dokazë czerowałë
sã w wiôldżim dzélu na mòrze czë òcean. W pòmòrsczim regionie je wiele
baro rëbnëch jezorów. Kaszëbi, apartno jak Bretończicë, w swòjim wëzwëskiwanim darów wòdë ògranicziwelë sã do rëbów. Wëjimkã sã reczi, ale
i te słodkòwòdné stwòrzenia jôdelë baro mało. Reczi są nôwiãcy jakno
rekòwô zupa. W Bretanie zôs pasowno mòże bëc zupa z hòmarów (soupe
de homard breton).
Hewò dwie, w jaczim dzélu szlachòwné, receptë .
Bretońskô zupa z hòmarów
PRODUKTË
Dania z rëbów
Bôłtowé rëbë dlô mòrsczich Kaszëbów bëłë wiedno spòdlecznym
jedzenim szëkòwónym na dzesątczi, jeżlë nié setczi ôrtów; szmórowóné,
gòtowóné, wãdzoné, sëszoné, marinowóné, kwaszoné. Bretończicë nie
wątpiącë mielë wiele wiãkszi wëbiérk darów òceanu. Òsoblëwie smaczną i lëdóną bez Bretóńczików rëbą je żôbnica, jinaczi mòrsczi diôchéł
(baudroie commune). Ta rëba mô cwardé, smaczné miãso, dzãka czemù
ùchôdô za smaczk i ceniony łów. Dlô Kaszëbów òglowò jadłą rëbą béł
i je pòmùchel. Slédz je téż baro wiele jadłi, m.jin. dlôte, że nadôwô sã do
dłudżégò trzimaniô dzãka soleniémù. Pòmùchel béł jadłi na Kaszëbach
sëszony abò wãdzony na zëmno do chleba. Z rëbë w ti pòstacje bëłë téż
gòtowóné bëlné smakòwé wëgòtówczi na zupë. Terô pòmùchel je nôwiãcy
jadłi jakno dëszony czë piekłi.
3 bretońsczé hòmarë pò 500 g, ½ sklónczi (bùdlë) biôłégò wina, ½ l smiotanë, môłé pùdełkò słupków szafranu, ògardowizna i prziprawë (zeler,
marchew, pór, piotrëszka, timiónk, szalotka), òliwa, sól, pieprz.
Piekłô żôbnica z czosnikã
(baudroie rôtie)
PRZËSZËKÒWANIÉ
PRODUKTË
Przecąc hòmarë wzdłuż na pół, òddzelëc głowã, ògón i szczëpce. Pòkrajac
ògardowiznã w sztëczczi, zbrunic na òliwie. Dodac wino, ½ l wòdë,
piotrëszkã, timiónk, szalotkã i łbë hòmarów. Pòsolëc i pòpieprzëc. Warzëc
bez 15 min na môłim ògniu, wrzucëc szczëpce hòmara i gòtowac jesz 5
min. Wëjąc szczëpce, òdcedzëc zupã i dodac smiotanã, słupczi szafranu i szczëpce hòmara. Przëpiec ògónë hòmara na òliwie przez 4–5 min.
Pòsolëc i pòpieprzëc do szmaczi. Pòdawac w snôżim głãbòczim talerzu, do
zupë włożëc sztëczk hòmarowégò ògóna.
1 żôbnica, 5 ząbków czosnikù, gałązka rozmarinu, 3 czerwòné cëbùle,
òliwa, sól, pieprz, 1 taska biôłégò wina.
Kaszëbskô zupa z reków
PRODUKTË
10 reków, 5 dag masła, 2 jaja, ògardowizna, 2 tasczi biôłégò wina, tomatowi kòncentrat, 1 kòłôcz, smiotana, sól i pieprz do szmaczi.
PRZËSZËKÒWANIÉ
Wëczëszczoné i òpłókóné reczi wkłôdómë na 10 minut do gòtëjący
sã, òsolony wòdë (1,5 l), w jaczi prãdzy gòtowa sã ògardowizna.
Ùwarzoné reczi wëjimómë, rozriwómë szijczi i szczëpce. Miãso z szijków
òdkłôdómë, skòrëpczi mielimë. Ùgòtowóną ògardowiznã i namòczonégò
i wëcësniãtégò kòłôcza przecérómë do wëwaru, dodôwómë miãso ze
szczëpców, a młoté skòrëpczi i wino warzimë na môłim ògniu pôrãnôsce
minut. Dodôwómë masło i tomatowi kòncentrat. Zacygómë żôłtkama,
wkłôdómë szijczi, doprôwiómë solą i pieprzã. Zdobimë dilã i zacygómë
smiotaną.
38
PRZËSZËKÒWANIÉ
Rozgrzac bratnik do 180ºC. Ząbczi czosnikù òplëkac i pòkrajac w cenczé
słupczi. Nakłoc miãso i wësztopac sztëczkama czosnikù i lëstkama rozmarinu. Ùłożëc rëbã na plastrach cëbùlë, skropic òliwą, òsolëc i òpieprzëc.
Pòdlac biôłim winã i piec 30 min, mòcząc miãso zósã dzãka miotełce z gałązczi rozmarinu. Pòdawac z piekłima pòłwama tomatów i bùlwama piekłima z rozmarinã i czôrnyma òliwkama.
Dëszónka z pòmùchla
PRODUKTË
Pôrã strzédnëch pòmùchlów, sztëk szpiekù, 3 cëbùle, 4 łëżczi tomatowégò
kòncentratu, pół tasczi òleju, lëst laùrowi, kùbaba, pieprz, sól.
PRZËSZËKÒWANIÉ
Z rëbë wëjąc szczeżle, na spódkù britfanczi pòłożëc pòrzniãti w sztrépczi
szpiek, na nim dzél pòkrajony w sztëczczi rëbë, pòsëpac wszëtkò przëprawama, pòkropic òlejã, pòkrajoną cëbùlą, ùkładac tak na zamianã, jaż
do wëbrëkòwaniô produktów, wstawic do bratnika. Czedë jôda zdebło
zmiãknie, zalac tomatowim kòncentratã i dopiec do kùńca. Pòsëpac zelonym. Smacznô jôda tak na zëmno, jak i na cepło.
POMERANIA CZERWIEC 2013
CËZÉ (I SWÒJE) PÒZNÔWÔJTA
Dania miãsné
Westrzód miãsnëch jôdów òsoblëwą rolã mia ptôszô chòwa. Tipicznym zjestkù w Bretanie i na Kaszëbach je gãsé miãso. Prôwdac Cezôr pisôł,
że w Bretanie Celtowie nie jedlë gãsów, bò ùznôwelë je za swiãté. Òd te
czasu jednakò wiele sã zmieniło i piekłô gãs (oie rôtie) ù Bretończików je
apartną jôdą. Téż na Kaszëbach gãs òd stalatów bëła òsoblëwim jedzenim,
chòc masowim. W kòżdim gbùrstwie bëło chòwónëch 20–30 tëch ptôchów
i w lëstopadnikù, na sw. Môrcëna, bëłë bité, bëło dzarté pióra, a miãso bëło
zaprôwióné i wëzwëskiwóné na wiele ôrtów. W Bretanie téż pòd kùńc rokù
zjôdô sã 60% chòwónëch w kraju gãsów. W przëtrôfkù receptë na kaszëbską gãs wôrt je dac bôczënk na môłi dzél produktów (dodôwkòwò leno sól
i merónk), nimò to danié je widzałé.
Gãs pò bretońskù (oie bretonne)
PRODUKTË
Gãs, gãsé tłësté, 20 dag pólniców, 20 dag szabelbónu, ketchup, 2 cëbùle,
zelonô piotrëszka, sól, pieprz, czosnik i maggi do szmaczi.
PRZËSZËKÒWANIÉ
Wëczëszczoną gãs ùmëc, òdcąc szëjã i skrzidła, natrzëc prziprawama
i òstawic w zëmnym placu na gòdzënã. Cëbùlã i pólnice wëczëszczëc,
òpłókac, pòkrajac w sztëczczi, ùpiec, wëłożëc na talérz. Gãs pòlac tłëstim
piec kòl 2 gòdzënów, skropiwającë wòdą, pózni zrobionym zósã. Szabelbón wëczëszczëc, òpłókac, pòkrajac, dodac do gãsë pòd kùńc pieczeniégò
razã z przëszëkòwónyma pólnicama z cëbùlą. Miãtką gãs wëjąc, pòkrajac
na sztëczczi, wëjąc dzél gnôtów, ùłożëc na półmiskù, pòlac òdtłuszczonym
doprawionym zósã, wëmiészónym z pòkrajaną zeloną piotrëszką, skropic
ketchupã, zapiec. Pòdawac z rizã i surówkama.
Piekłô gãs pò kaszëbskù
PRODUKTË
Deserë i kùchë
Bretońskô zemia bëła na tëlé nieùrodzajnô, że rodza blós bùkwitã.
Pszénicã czë żëto bëło nót sprowadzac. Casto z bùkwitowi mączi ni mògło
wërosc, tej szło z ni piec leno plaskaté plińce. Tak narodzałë sã znóné galettes. W sami Bretanie nie gôdało sã dôwni galettes, môlowô pòzwa to
krampouezhenn. Dopiérze w latach 70. XX wiekù słowò galettes òstało
przëjãté do regionalny gastronomie. Plińce z bùkwitowi mączi nôlepszé są
cenczi i dobrze ùpiekłé. Są tej krëché, ale kładłé na kùpã zmiãkną i staną
sã barżi dżibczé. Jeżlë jidze ò kaszëbsczégò młodzôka, to dôwni béł piekłi
w chlébòwim piéckù, a czedë nie bëło jesz rodzynków, bëłë do niegò dodôwóné sëszoné brzadë czë jagòdë.
Bretońsczé galettes
PRODUKTË
50 dag bùkwitowi mączi, 1 jaje, sól, taska zëmny wòdë, 7 dag pszény mączi, 1 taska wina z jabków abò mléka, 2 łëżczi òleju.
PRZËSZËKÒWANIÉ
Do misczi przesôc bùkwitową mąkã, wbic jaje, dodac sól i, miészającë
drzewianą łëżką, pòmalno dodawac zëmną wòdã i wsëpiwac przesóną
przéną mąkã, ùcerac kòl 10 min, przëkrëc, òstawic na noc. Drëdżégò dnia
wlac wino z jabków abò mlékò. Znôwù baro dokładno wëmieszac, jaż casto
bãdze jak gãstô smiotana. Ùpiec cenczé plińce. Bretońsczé plińce mòże natkac wszelejaczim farszã, téż miãsã abò warziwnym ragout, łososã, òstrima
wôrztkama, smarama z tuńczika. Nôbarżi znónym bretońsczim natkanim
są sztëczi szinczi z pòłwama jajów gòtowónëch na twardo i sztëczkama
séra. Mòże je téż jesc z biôłim sérã na słodkò i z marmòladą ze swiãtojónczi.
Młodzowi kaszëbsczi kùch
PRODUKTË
Wësprawionô gãs, sól, merónk
5 tasków mączi, pół kòstczi masła, 4 żôłtka, 1 jaje, taska mléka, ¾ tasczi
cëkru, waniliencëczer, młodze, szczëpta solë, bakpùlwer, rodzynczi.
PRZËSZËKÒWANIÉ
PRZËSZËKÒWANIÉ
Gãs wëczëszczëc, natrzec solą i merónkã òd westrzódka i z bùtna. Ùłożëc
w gãsôrce, pòdlac wòdą i piec. Dodôwac wòdë, wiele wëparëje. Miãso
skropiwac wëpłiwającym zósã, żebë nie wëschło. Piec 3 gòdz. w temp.
180°C, jaż bãdze miãtczé, a pò nakłocym wëpłënie z niegò przezérny sok,
bez szlachù krwie.
Zacziniec 5 dag młodzów, pół tasczi mączi, 2 łëżczi cëkru, waniliencëczer,
szczeptã solë. Wëmieszac i òdstawic w cepłi plac do wërosniãcô. Zrobic
kruszónkã z pół łëżeczczi bakpùlwru, 1/3 kòstczi rozpùszczonégò masła,
pół tasczi cëkru, ¾ tasczi mączi, zagniesc. Przëszëkòwac casto: przesôc
mąkã. Mlékò, cëczer i masło pòdgrzôc do rozpùszczeniô i dodac do mączi.
Żôłtka, jaje, rozczin wlôc i dokładno wërobic. Dodac sparzoné, òbsëpóné
mąką rodzynczi. Òdstawic, żebë wërosło. Czej casta bãdze jesz rôz tëlé,
zôs wërobic, wëłożëc na blachã, pòsëpac zriwòwóną kruszónką, piec kòl
40 min w bratnikù ò temp. 180°C.
NALÉZESZ NAJU NA FACEBOOK’U
www.facebook.com/kaszubi
POMERANIA CZERWIŃC 2013
*Na spòdlim dokazu z didakticzi przedmiotowi francësczégò jãzëka Jinterkùlturowé pòdeńscé w pòùczënie cëzych jãzëków na przëtrôfkù gastronomie w jãzëkach francësczim i kaszëbsczim napisónégò
przez Józefa Belgraùa na Jagiellońsczim Ùniwersytece w 2012 r. pòd czerënkã mgr Kristinë Herzig.
Tłómaczenié Jiwóna i Wòjcech Makùrôcë
39
Z POŁUDNIA
Turystyka na pół gwizdka
KAZIMIERZ OSTROWSKI
O nadejściu długo oczekiwanej wiosny upewnił mnie są- jaki, lecz zwodzony, z podnoszonym środkowym przęsłem,
siad, zwijając plandekę, którą przykryty był zimujący na jego co ułatwia większym jednostkom swobodne przepływanie
podwórzu sporej wielkości jacht. Po paru pracowitych dniach z Charzykowskiego na Długie i Karsińskie, czyli wydłuża trawywiózł lawetą swój piękny statek o nazwie Puma na jezioro, sę żeglarską z Charzyków do Swornegaci. Dotychczas łączność
czyniąc prywatne otwarcie sezonu żeglarskiego. Zbiegło się między tymi akwenami utrudniała konieczność „złamania”
ono z oficjalną inauguracją, jak co roku świętowaną na począt- masztu dla przepłynięcia pod mostem. Także w tym wypadku
ku maja, po czym na wodach
pieniądze na budowę w 85 proJeziora Charzykowskiego zarocentach pochodziły z kasy UE,
iło się od łopoczących białych
na resztę złożyły się samorząUroda zaborskich kra- dy powiatu, gminy oraz miasta
motyli. Nowoczesna marina,
którą udało się zbudować dzięjobrazów sprawia, że Chojnic.
ki dotacji z unijnego funduszu,
Na mazurskich szlakach
niemało jest takich, co wodnych spotkać można niepo kilku latach okazuje się stanowczo za ciasna dla rosnącej
obiecują sobie tegoroczne jeden most zwodzony, niechże
wciąż liczby i coraz okazali na Kaszubach takie rozwiązawakacje na siodełku. nia ułatwią pływanie – pomyszych jachtów. Wspaniały to
widok, gdy stoją, burta przy
śleli chojniccy amatorzy jachburcie, w pełnej gotowości do
tingu i wymogli na lokalnych
startu.
władzach tę inwestycję, zwłaszcza że stara przeprawa pilnie
Tegoroczny początek turystycznego żeglowania upamięt- wymagała remontu. Mieszkańcy nadjeziornych miejscowości
niło niecodzienne wydarzenie: uroczyście oddano do użytku spodziewają się, że podnoszony most zwiększy atrakcyjność
nowy most na Brdzie w Małych Swornegaciach. Most nie byle turystyczną naszych jezior i może przyciągnie więcej miłoś-
Wanożenié na pół gwizdka
Ò tim, że nadchôdô zymk, ùgwësnił mie sąsôd, czej rolowôł plandekã, chtërną béł przëkrëti zacht wiôldżi czôłen,
jaczi stojôł òb zëmã na jego òbòrze. Za pôrã robòcëch dni miôł
ju òn wëwiozłé swój snôżi òkrãtk przezwóny Pùma na jezoro,
robiącë priwatné òtemkniãcé żeglarzczégò cządu. Òno sã zbiegło z òficjalną inaùgùracją, jak co rok swiãtowóną na zôczątkù
maja, a tej na wodach Charzëkòwsczégò Jezora zarojiło sã òd
szarlingòtaniô biôłëch mòtilów. Nowòczasnô marina, chtërną
ùdało sã zméstrowac dzãkã dëtkóm z ùniowégò fùnduszu,
pò czile latach òkazywô sã za pistrowatô wedle wcyg rosnący lëczbë i corôz to barżi widzałëch czôłnów. Pëszny wej no
wëdrzatk, czej stoją bórta kòl bórtë, wërëchtowóné do rézë.
Latosy zôczątk turistnégò żeglowaniô ùwdôrzëło apartné
wëdarzenié: ùroczësto òddelë do brëkòwaniô nowi mòst
na Brdze w Môłëch Swòrnegacach. Mòst ni bëlëjaczi, leno
spùstny, z dwiżnym strzódkòwim przãsłã, co zletcziwô wikszim bôtóm swòbódné jachanié z Charzëkòwsczégò na Dłudżé i Karsyńsczé, temù téż wëcygô żeglarzczi szlach z Charzëków do Swòrnegaców. Donëchczas łączba midzë tima
akwenama bëła za drãgô òprzez mùsz „złómaniô” masztu dlô
jachaniô pòd mòstã. Téż w tim przëpôdkù dëtczi na bùdacjã
40
w 85% pòchôdałë z kasë Eùropejsczi Ùnie, na resztã złożëłë sã
samòrządë krézu, òkòlégò (gminë) a téż gardu Chònice.
Na mazursczich szlachach wòdnëch jidze pòtkac niejeden spùstny mòst, kò i na Kaszëbach taczé rozwiązania
zletczą jachanié na wòdze – pòmëslelë chònicczi trôpnicë
jachtingù i wëmùszëlë na môlowëch przédnictwach hewòtną
inwesticjã, òsoblëwò, że stôri przedostënk pòspiéwno
wëmôgôł ùprawieniô. Mieszkańce kòljezórnëch môlów żdają,
bë spùstny mòst zwiksził wanożną òchlënã najich jezór, co
mòże przëcygnie wicy lubòtników òddichniãcô pòd żôglama.
Ze Swòrnegaców mòże i dali żeglowac Brdą, co parłączi całowny lińcuch jezór, jaż do stawidła na Mylofie, leno nen szlach je
dobëtny leno dlô mniészich łodzów, jaczima jidze przeprawic
sã pòd drzewiónym mòscëkã krótkò jezora Witoczno. Òkòlowô
panowizna prawie nie mësli ò zbùdowanim nowégò przistãpù
w nym placu; przédnik òkòlégò rôd pòwtôrzô mëslã, że ni mô
ùdbë, cobë z Brdë robic aùtostradã.
Trôpnicë dwóch kółków za to niecerplëwò żdają na chùtczé
ju dokùńczenié bùdacjów stegnów dlô kòłów, chtërne przëcygac mdą òprzez snôżé môle Zôbòrów. 157-kilométrowi szpùr
sparłączonëch i òznakòwónëch stegnów, razã z drëftnyma
POMERANIA CZERWIEC 2013
Z PÔŁNIÉGÒ
ników rekreacji pod żaglami. Ze Swornegaci można i dalej żeglować Brdą, łączącą cały łańcuch jezior, aż do zapory w Mylofie, ale ten szlak jest dostępny tylko dla mniejszych jednostek,
które zdołają przeprawić się pod drewnianym mostkiem tuż
za jeziorem Witoczno. Władze gminy ani myślą o zbudowaniu
nowej kładki w tym miejscu; wójt chętnie powtarza frazę, że
nie zamierza z Brdy robić autostrady.
Amatorzy dwóch kółek natomiast niecierpliwie czekają na
bliskie już dokończenie budowy ścieżek rowerowych, które
przebiegać będą przez pięknie tereny Zaborów. 157-kilometrowa trasa połączonych i oznakowanych ścieżek, wraz z przydrożnymi przystankami na odpoczynek i nowym mostem na
Brdzie w Babilonie, została nazwana Kaszubską Marszrutą.
Wiąże ona wszystkie ważniejsze miejscowości i siedziby gmin
powiatu chojnickiego. Uroda zaborskich krajobrazów sprawia,
że niemało jest takich, co obiecują sobie tegoroczne wakacje
na siodełku.
Do korzystania z jednośladów z nożnym napędem zachęcają ścieżki rowerowe w samych Chojnicach i prowadzące do
okolicznych wiosek. Budują je zgodnie miasto i gmina wiejska,
co cieszy mieszkańców podmiejskich miejscowości, albowiem
w niektórych innych sprawach wójt z burmistrzem dogadać
się nie mogą. Rowerem można się poruszać także po leśnych
ścieżkach Parku Narodowego Bory Tucholskie, położonego
w całości w gminie Chojnice; dyrekcja parku uruchomiła z początkiem maja wypożyczalnię rowerów, czynną każdego dnia
od 8.00 do 20.00. Turyści chcący zwiedzać park, rowerem bądź
pieszo, nabyć muszą bilety wstępu (jak w każdym parku narodowym), lecz szkopuł w tym, że kupić je trzeba nie przy bramie wejściowej w Bachorzu, lecz w odległej o parę kilometrów
przëstónkama na òddichniãcé i nowim mòstã na Brdze w Babilonie, òstôł przezwóny Kaszëbską Marszrutą. Òna mô zrzeszoné wszëtczé wôżniészé môle i sedzbë òkòlów chònicczégò
krézu. Spòsobnosc zôbòrsczich òbrazów Zemi szëkùje niemało
taczich, co òbiecywają sobie latosé wakacje na sodełkù.
Do zwënégòwaniô jednoszlachów z nëkã na nogã
zachãcywają kòłowé stegnë w samëch Chònicach i czerëjącé
do òkòlowëch wiosk. Bùdëją je zgódno gard i wiesczé òkòlé,
co ceszi mieszkańców przëgardnëch môlów, bò w niejednëch jinëch sprawach przédnik òkòlégò z bùrméstrã dogadac
sã ni mògą. Na kòle mòże jachac téż pò lasowëch stegnach
Nôrodnégò Parkù Tëchòlsczé Bòrë, jaczi słëchô òkòlémù
Chònic. Direkcjô Parkù zrëszëła na zôczątkù maja wëpòżëczniã
kòłów dzejną kòżdégò dnia òd 8.00 reno do 8.00 wieczór. Turiscë, chtërny chcą wanożëc pò parkù na kòle abò piechtą, nabëc mùszą bilietë wstãpù (jak w kòżdërnym nôrodnym parkù),
leno zôwada je w tim, że kùpiac je mùszi nié kòl weńdzeniowi
brómë w Bachòrzu, leno pôrã kilométrów dali w sedzbie direkcje w Charzëkòwach. Kò mało chto bë sã spòdzéwôł taczégò
sydła. Notabene mieszkańcë gardu i òkòlégò Chònic zwënégiwają zwësk bezpłatnego wstãpù.
Òbéńda PN Tëchòlsczé Bòrë òd zôpadu partama przëlégô
do Charzëkòwsczégò Jezora, a plac całownégò jezora je
w òbrëmienim Zôbòrsczégò Parkù Òbrôzka Zemi. Rozmajitëch
wanożników i tubëtników dzëwùją tej czësto òbarchniałé
POMERANIA CZERWIŃC 2013
Most zwodzony na Brdzie. Fot. Maciej Stanke
siedzibie dyrekcji w Charzykowach, a mało kto spodziewa się
takiej pułapki. Notabene mieszkańcy miasta i gminy Chojnice
korzystają z przywileju bezpłatnego wstępu.
Obszar PN Bory Tucholskie od zachodu częściowo przylega
do Jeziora Charzykowskiego, a całe jezioro znajduje się w obrębie Zaborskiego Parku Krajobrazowego. Niejednego turystę
i tubylca dziwią więc szaleńcze popisy ryczących motorówek
i skuterów wodnych. Czynią to w majestacie prawa, podczas
gdy już za mostem, na 200-metrowym odcinku Brdy żeglarzom, w drodze powrotnej zmagającym się z prądem rzecznym, nie wolno posłużyć się nawet małym przyczepnym silniczkiem. Wydaje się, że organizatorzy turystyki jeszcze dużo
będą musieli się nauczyć.
pòkôzczi rëczącëch czôłnów z mòtórama i wòdnëch skùterów.
Tak cos sã dzeje wedle prawa, wej ju za mòstã na 200-métrowim dzélu Brdë żeglôrzóm w nazôtny rézë zmarachòwónym
rzécznym żochã, ni wòlno brëkòwac nawet môłégò dohôknégò
mòtórka. Wëdôwô sã, że òrganizatorzë wanogów jesz wiele
mdą mùszelë sã naùczëc.
Tłómaczenié Ida Czajinô
Charzykowska marina. Fot. Maciej Stanke
41
Z KOCIEWIA / GADKI RÓZALIJI
Gwary nie są językiem
zepsutym
Są terytorialnymi odmianami języka. To stwierdzenie Kazimierza Nitscha
– wybitnego twórcy polskiej dialektologii – powtarzam co roku bydgoskim studentom filologii polskiej. Dialektologia
na Uniwersytecie Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy jest osobnym przedmiotem i oby tak było nadal. W wielu
innych uczelniach akademickich tematykę z tego zakresu połączono z innymi przedmiotami językoznawczymi
(włączono do nich), co dobrze nie służy
tak ważnej dla regionalistów sprawie.
W tym roku akademickim konwersatoria z dialektologii przyniosły mi znów
dużo satysfakcji i już podczas zajęć myślałam: „trzeba o tym wspomnieć w kolejnym felietonie”.
Po poznaniu cech systemowych poszczególnych gwar (z tego wykłady) studenci przygotowują prezentację wybranej
(zwykle najbliższej) gwary na tle kultury
danego regionu. I tu prześcigają się w pomysłach: wypożyczony z izby regionalnej
strój ludowy, jakiś osobliwy „magiczny”
przedmiot, kulturowe albumy, ciekawa
i gadatliwa ciotka z Kaszub, nagranie regionalnej piosenki i gadki – też były dużą
atrakcją. Kujawiacy obraz swojej gwary
utrwalają kanapkami z gzikiem, czego
Pomorzanie nie znają… Oczywiście istotą jest poważna językoznawcza analiza
tekstu, ale te dodatkowe, kulturowe obrazy pozostają w pamięci…
Trafiają się też studenci z Kociewia.
Na przykład ostatnio studentki z Mszana, Smętowa Granicznego i Łaszewa
przygotowały bardzo ciekawą prezentację dialektu kociewskiego. W tle kulturowym znalazł się szandar, czyli zapiekane ciasto z ziemniaków ze skwarkami
i cebulką. Musi być podany na ciepło,
więc jedna z matek pofatygowała się do
Bydgoszczy… Szandar jest smaczny, ale
jeszcze ważniejsze jest to, że studentki
były świetnie zorientowane w dziedzictwie kulturowym Kociewia. Pewnie są
to efekty przez lata podejmowanej edukacji regionalnej. Często myślę: „warto
było”.
Bogate doświadczenia z działalności
komisji (zespołu) ds. oświaty Zrzeszenia
Kaszubsko-Pomorskiego (nazwa się zmieniała) ciągle wydaje dobre owoce, choć
zadania Kaszubów i Kociewiaków się rozdzieliły. Pozostała utrwalana kongresami
idea. Szczęśliwy Syzyf musi od nowa szukać sposobu działania, gdy zrezygnowano
ze ścieżek międzyprzedmiotowych.
W połowie maja miałam okazję
uczestniczyć w spotkaniu seminaryjnym
Komisji Kultury i Środków Przekazu Senatu RP na temat „Gwary a współczesny
język polski”. O ciekawych wystąpieniach językoznawców, dyskusjach i płynących z niej refleksjach chciałabym napisać oddzielnie. Jest i nadzieja, i nowe
niepokoje wynikające z tzw. sprawy
śląskiej. Prowadzenie dyskusji przez senatora Andrzeja Grzyba podkreśla zaangażowanie regionalistów z Kociewia, by
„upowszechnianie szacunku dla regionalizmów i gwar, a także przeciwdziałanie ich zanikowi” (wynikającej z Ustawy
o języku polskim) było rzeczywiste.
Mój Testamant
Z Y TA W E J E R
Mnie sia tera wew glaci róbji taki szarandel, że to moje psisanie pudzie wew
niwecz, bo niy bandzie mniało ani ładu,
ani składu. Po wtóre mnie sia widzi, że
ja wnetki puda lós na Łóno Abrahama ji
tyle mnie łobaczita!!!
Ale, ale curik, łobaczita mnie, jak nie
bandzieta psisać mojych „Kipkóf-Opałkóf” wew ti naszi gazecie. Popróbujta,
to łobaczita, jak ja Was banda straszyć
ji tam łu Was wiprawjać różne brewerije. To, że ja bi poszłóm wek zez tego
śłata, nie znaczi, że moji pjisanini ni
ma bić. Dicht akurat jinaczi, jano zawdy
dopjiszta: „Śłanti pamnianci Rózalija”!
Tedi ja tam zez niebjosóf banda na Was
se wziyrać ji rance zaciyrać, że mówje-
42
ci apartnie: „Coś za mnie ostało!”. Nie
wjam, chto to rzek – móm zabaczóne
– ale równak widza, że kożdi chce, żebi
co pó nim ostało. Na niy?! Jezdóm dobri
miśli, że tan Mój Testamant zrobi sfoje ji
do Sóndu nie pudzim!!! Wola nieboszczki
to rzecz śłanta.
Na razie eszcze sia ruchóm ji jezdóm
żiwa – czego Tobje, Szanowna Redakcjo,
tysz żicza! A wew razie wojni, to tam łu
Góri banda Wóm robjyć chodi, choc tak
doprawdi, to ja miśla, że Pan Buzek ji tak
ma Was wew zaci!
Tim łoptimisticznim akcantam kończa moja łostatnia wola,
jakam Rózalija!
Co ja tu móm naczwarzóne wew ti
moji łostatni woli? Chyba mnie sia coś
wew mózgownici zasztopowało czi żam
sia szaleju nażarła, ji tak szalamóca! Jó, jó,
mniyć do łuczinku zez Rózalijó, to lepsi
kamninie na dach nosić! Nó ale łusz sia
mlyko rozlało ji ni ma nat czim szatoróf
rozdziyrać. Toć wirazóf móm obżorgowane dicht wjele, a jak chtóran nie sztymuje, to weśta gumka ji zladyrujta ji wew
z nim! Wjyta co, żam je srodze ciekawa,
czi ja wew Niebjesiych tysz banda ty luri
pleść, czi Tan, co nas stworzył, jaka lepsza
robota dló mnie nańdzie? Ale jaka lepsza?! Lepszi ni ma – zicher, że jó!!!
Eszcze ras – Rózalija!
PS. Ano pómniantajta, że wew razie
czego, to ja Was nańda!!!
Tekst w gwarze kociewskiej, w pisowni Autorki.
POMERANIA CZERWIEC 2013
NAJE BÒGACTWA
Kòniã pò Nordze
Kaszëbë mają wiele farwów, chtërnëch równak czasã nie widzymë. Je tak chòcle z turistiką. Norda najégò regionu parłãczi sã nama z letnikama na sztrądze, przëpiekłą ribką i rzôdkò z czims
wicy. A mòżna téż jinaczi. Dzysô czile słów ò kònny turistice. Kòniarze – jak gôdają ò se – mają
ju zaczãté swój sezón.
M AT É Ù S Z B Ù L L M A N N
Ni ma lëchégò wiodra!
Jesz pôrã lat dowsladë „na wsë drãgò
bëło ùzdrzec kònia”, a ju czësto taczégò,
co niese człowieka, a nie cygnie gbùrsczi
wóz. Terô gòscyńce (kòniarnie) wërôstają
jedna kòl drëdżi. Temù – jak gôdô Ana
Rott prowadzącô gòscyńc Stajnia Bursztynowa w Zdradze pòd Pùckã – ni ma
sã co dzëwòwac: kòl nas kilométrama cygną sã kònné stegnë. Snôżé widoczi westrzód
lesnëch ë pòlnëch trasów, gdze pòtkac mòże
sarnë, lësë, dzëczi ë prôwdzëwé... ùkôzczi –
to je dëchë, chtërne równak wiorną przed
naszima kòniama! Temù nie są straszné.
Na profesjonalno przërëchtowónym kòniu
dôwô to wrażenia, jaczich nie dô sã zabëc.
Kòniarze do tegò ni mùszą żdac, jaż
sã wòda nagrzeje abò jaż sã zaczną latné
kòncertë gwiôzd. Dlô nich sezón mòże
warac całi rok, ale prôwdzëwi ruch zaczinô sã z pierszima përznã ceplészima
dniama. Òb lato je wicy lëdzy zainteresowónëch „wczasama w sodle”. Sezonowi ri-
downicë pòjôwiają sã jak są dobré warënczi.
Dlô lubòtników ridowaniégò ni ma lëchégò
wiodra, je blós lëchi òbleczënk. Ridowac
mòżna całi rok ë kòżdi cząd rokù mô swòjã
snôżotã – gôdô instruktorka Kamila Tratto, òd przez 20 lat w sodle.
Nié leno spòrt...
W jantarowim gòscyńcu sezón òstôł
rozpòczãti na kùńc łżëkwiata rajdã ze
Zdradë do Starzëna przez Mechòwò
ë Domôtowò. Taczé trasë pòzwôlają
nié le ceszëc sã rodą (darzlëbsczé lasë,
mechòwsczé grotë), ale téż na przëmiar
zabëtkama (kòscółk w Mechòwie)
ë parłãczą sã téż z pòtkaniama ë ògniszczama na lesnëch pòlanach (ju dzys nie
felëje na nich téż ògrodzeniów zrëchtowónëch dlô kòniów). Jistnëch wanogów mòże na Nordze nalezc wiele.
Ale ridowanié mô pòdług wszëtczich
prôwdzëwëch kòniarzów głãbszi cwëk.
Kònnô jazda nie je blós spòrtã. Mómë tu
do ùczinkù z żëwim stwòrzenim, chtërno
jistno jak më mô lepszé ë gòrszé dnie. Kònie
w wikszoscë chcą wespółrobic z człowiekã,
równak żebë nalezc jich drësznotã, mùsz je
pòkôzac wiôlgą cerplewòtã ë spòkój. Ridowanié bëlno parłãczi w se spòrt ë kòntakt
z nôtërą ë zwierzãtama – pòdsztrichiwô
Ana Rott.
A to jesz nié wszëtkò. Na kóńsczim
krzepce mòżna szëkac zdrowiégò. Gôdô
Kamila Tratto, chtërna zajimô sã téż
hipòterapią. Jakno pòmòcnicë w lékarzenim wiele chòrosców kònie sprôwiają sã
na medal. Dlô dzôtków ridowanié to nié
leno dobrô zôbawa, ale téż zmòcnienié
mùsklów, òd chtërnëch zanôlégò dobrô
pòstawa. Młodzëzna ùczi sã téż panowaniô nad emòcjama ë kòncentracje. Dlô
lëdzy dozdrzeniałëch to dobri relaks a ùdba
na pòzbëcé sã stresu. Dobri dosôd to przede wszëtczim bëlno ùstawiony krzél (pòl.
kręgosłup), lëdze starszi czëją ùlżenié w plecach, czëj sedzą na kòniu, a letëchny zybiący stãp je gimnastiką dlô stawów. Trzeba
leno përzinkã cekawòscë ë òdwôdżi.
Zdôwô sã, że to bëlné hasło na kùnc
– sygnie le kąsk òdwôdżi! A mòcno
rozwijającé sã ridowanié to pòstãpny
przëmiar na bòkadosc naszich strón.
Jidzemë wprzódk z kaszëbizną
Pòd taczim zéwiszczã dzecë i szkólny w Gimnazjum m. Jana Pawła II w Somòninie swiãtowelë kaszëbsczi tidzéń.
Òd 13 do 17 maja pòznôwelë domôcą
kùlturã i sami rëchtowelë rozmajité
dokazë sparłãczoné z najim regionã.
Mielë m.jin. leżnosc pòznac przédnika Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô Łukasza Grzãdzëcczégò, òbezdrzec
wëstãpë kaszëbsczich karnów: Mali
Hopowianie i Mòdré Òczka, wząc ùdzél
POMERANIA CZERWIŃC 2013
w warkòwniach prowadzonëch przez
lëdowëch ùtwórców. Wôżnym pùnktã
rozegracji béł téż kònkùrs wiédzë ò żëcym i ùtwórstwie ks. Janusza Paserba. Ùczniowie mòglë téż wzerac na
widzawiszcze „Kaszëbsczé wieselé”
przërëchtowóné przez swòjich drëchów
ze szkòłë. Kòżdô klasa przëszëkòwa téż
farwné regionalné stojiszcze, a slédnégò
dnia gimnazjaliscë pòkôzelë programë
zatitlowóné: „Kaszuby na wesoło”.
Kaszëbsczi tidzéń kòòrdinowałë
Jadwiga Héwelt, Sabina Widrowskô
i Grażina Walkùsz.
Jima a téż direktorce szkòłë Jolance Bòcańsczi i wszëtczim szkólnym
z Somònina, co włączëlë sã w òrganizacjã tegò wëdarzeniô, chcemë pòdzãkòwac za bëlną robòtã i mòdło dlô
jinëch kaszëbsczich szkòłów.
D.M.
43
???
Pòsélcowie z Litwë
przëzérają sã Kaszëbóm
Òd 15 do 17 maja na Pòmòrzim òdbiwało sã zéńdzenié parlameńtarzistów
Delegacji Karna Sejmù Repùbliczi Litwë
ds. Midzëparlameńtarnëch Kòntaktów
z Rzeczpòspòlitą Pòlską i LitewskòPòlsczégò Parlameńtarnégò Karna Sejmù
RP. Pòlsczi delegacji przédnikòwôł pòsélc
Tadéùsz Azewicz, a litewsczi – pòsélc
Michôł Mackewicz. Przédną sprawą bëło
zapòznanié sã ze stwòrzonyma przez
pòlsczé prawò rozrzeszeniama, żlë jidze
ò ùczbã kaszëbsczégò jãzëka i dwajãzëkòwòsc na Kaszëbach. Pòsélcowie
Sejmów Litwë i Pòlsczi jezdzëlë pò gminach naszi krôjnë. Òb czas gòscënë
w Kaszëbsczim Lëdowim Ùniwersytece
mielë leżnosc dowiedzec sã ò jegò dzejanim i téż m.jin. ò tim, jak na przëmiarze gminë Somònino òrganizowónô je
ùczba kaszëbsczégò jãzëka. Parlameńtarziscë przejachelë téż do Kaszëbsczégò
Dodomù we Gduńskù, gdze zapòznelë
sã z donëchczasową dzejnotą i z planama Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô.
Na pòtkanim béł Łukôsz Grzãdzëcczi
– przédnik KPZ, Lucyna Radzymińskô
– znajôrka ds. edukacji w kaszëbsczim
jãzëkù, i Dariusz Majkòwsczi – przédny
redaktór miesãcznika „Pomerania”. Litewsczich pòsélców òsoblëwie cekawiłë
sprawë sparłãczoné z wprowôdzanim
tôflów z kaszëbsczima pòzwama môlów
i òrganizacją edukacji w tim jãzëkù.
Red., tłóm. KS, òdj. DM
„Wielejãzëkòwòsc
bòkadoscą krôjnë”
Òbgôdka pòd taką pòzwą (pò prôwdze: „Dwujęzyczność i wielojęzyczność
bogactwem regionu“) òsta ùdbónô
i zòrganizowónô przez robòtników
Centrum Sztôłceniô Szkólnëch (pòl. Centrum Edukacji Nauczycieli, CEN) w piątk
24 maja tr. Spiritus movens ti pòdjimiznë
bëła bòdôj Renata Mistarz, kònsultant ds.
krôjnowégò sztôłceniô w CEN.
Kònferencëjô skłôda sã z dwùch
dzélów. W pierszim prof. dr hab. Cezari Òbracht-Prondzyńsczi z Gduńsczégò
Ùniwersytetu kôrbił ò „Jãzëkòwi bòkadoscë krôjnë“, dr hab. Magdaléna Olpińskô-Szkełkò z Warszawsczégò Ùniwersytetu pòkazywa „Dwa- i wielejãzëkòwòsc jakno wôrtnotã w rozwiju dzecka
na spòdlim nôùkòwëch badérowaniów
44
i prakticznëch doswiôdczeniów“, a dr
Tomôsz Wicherkewicz z Ùniwersytetu m.
Adama Mickewicza zastanôwiôł sã nad
tim, „Jak w Eùropie mësli sã ò jãzëkach“.
Drëdżi dzél béł pòswiãcony żëjącym na
Pòmòrzim etnicznym karnóm, chtërne codzénno doswiôdczają tegò, co bëło témą
piątkòwi òbgôdczi, bò wej jich nôleżnicë
są bilingwalny abò plurilingwalny. Jakno
pierszi wëstąpił przedstôwca Kaszëbów,
Tomôsz Fópka, chtëren òpòwiôdôł, jak
w jegò pòlskò-kaszëbsczi rodzëznie sã
òdbiwô dwajãzëkòwé chòwanié dzôtków. Pò nim Rafał Bartek, wiceprzédnik
Pòspólny Kòmisëji Rządu i Miészëznów
Nôrodnëch i Etnicznëch, miôł kôrbic ò niemiecczich doznôwkach „Midzë cëzym
jãzëkã a jãzëka miészëznë“, le nie dojachôł
do Gduńska. Tej jakno drëdżi gôdôł Andrzéj Łuczak, sekretéra Institutu Pamiãcë
i Spôdkòwiznë Romów i też Òfiarów
Holokaustu, ò „Stôwianim mòstów midzë kùlturama – Programie Asystentów
Romsczi Edukacje“. Pò nim Pioter Tyma,
przédnik Związkù Ùkrajińców w Pòlsce,
pòkazywôł, jak jegò nôród próbùje
„Ùretac juwernotã“.
Do gduńsczégò CEN-u przëszło kòl
50 lëdzy zainteresérowónëch témą kònferencëji: m.jin. przëdstôwcë wòjewódzczich wëszëznów, kùratoriów i miészëznowëch towarzëstwów, i téż dosc wiôldżé
karno pòmòrsczich szkólnëch.
Red.
POMERANIA CZERWIEC 2013
PÒMÒRSCZÉ WËSZIWCZI
Na Bòrach i jesz kąsk dali…
Mòja przigòda miała swój zôczątk, czej jem ùzdrza piãkną figùrkã swiãti Barbarë, co jã miôł
przëwiozłé do mòji szkólny Felicji znóny kaszëbsczi rzezbiôrz Zygmùnt Kãdzersczi. Òd gôdczi ò lëdowim ùtwórstwie do témë zabôczony gwarë bòrowiacczi... i òstała jem przërôczonô
na wëstôwk kùlturowégò ùsôdztwa – do Tëchòlsczich Bòrów i na Kùjawë. Bez namëszleniégò
dała jem sã na wanogã przez pôchnącé miodã żôłté pòla do jinszich nórcëków, w towarzëstwie
snôżich białków i jich złotobrunëch wësziwków.
KATARZËNA GŁÓWCZEWSKÔ
Wëmiana doswiôdczeniów
Równak nôpiérwi òbzérała jem
wëstôwk w Mùzeùm Tëchòlsczich Bòrów, chtëren przedstôwiôł tradicyjné
kùjawsczé wësziwkòwé wzorë. Nôwicy bëło białgłowsczich òbleczënków
(òd szërtuchów, spódników jaż do czepców), w jaczich na spòdlim czerwònégò
abò mòdrégò sztofù òdmalowiwałë sã
biôłé wësziwczi. Widzałi wëstôwk béł
brzadã drãdżi robòtë białków z całëch
Kùjawów. W òbremim wespółdzejaniô – jich lëdowé ùtwórstwò mògło sã
pòkazac w Tëchòlë, a henëtné w Kòbëlnikach.
Mòże sã kąsk zadzëwòwac, dlôcze
te a nié jinszé kùlturowé môle? Całô
ùdba wëszła òd Bòrowiôków, a dokładno òd przédnika Stowôrë Lëdowëch
Ùtwórców bëdgòskò-toruńsczégò partu – Zygmùnta Kãdzersczégò, chtëren miôł starã ò to, żebë karno bòrowiacczich wësziwającëch białków,
żłobiôrzów i malôrzów mògło wëjachac ze swòjima dokazama do drëchów z sąsadnégò wòjewództwa. Karno ùtwórców chùdzy miało ju òdwiedzoné Biôłistok, Lublin i jinszé miasta
w Pòlsce. Prezentëjącë swòje dokazë,
parłãczëlë wanodżi z òbzéranim òkòlégò.
Kòżdô mô swòjã pszczołã
Kùlminacją rézë na Kùjawë bëło
òtemkniãcé wëstôwkù gòscy z Kaszub
w Pałacu w Kòbëlnikach. Dokazów bëło
dosc wiele, dlôte wespółòrganizatorzë
mielë jiwer z placã. Jak gôdôł mie
przedstôwca Klubù Kòpernik Kùjawsczi
Mieszkaniowi Wëcmaniznë z Inowrocławia – co mô starã ò rozwij kùlturë
i kùlturową edukacjã – Grégòr Kacz-
POMERANIA CZERWIŃC 2013
Òbzéranié tëchòlsczich wësziwków. Ódj. KG
marczak: organizujemy często różnorakie wystawy, ale tej w naszym Klubie
byśmy nie zmieścili. Bòrowiacką starnã
wëstôwkù miałë przërëchtowóné
wësziwôczczi z trzech tëchòlsczich
karnów ò bëlnëch pòzwach: Zespół
Haftu Kaszubskiego Złotnica im. Marii
Janta-Pałczyńskiej przë Mieszkaniowi Wëcmaniznie, Klub Haftu Złotych
i Bursztynowych Barw przë PSS Społem i nôstarszi z nich, tj. Zespół Haftu Artystycznego przë Tëchòlsczim
Òstrzódkù Kùlturë. Jak na wstãpie do
òtemkniãcégò wëstôwkù rzekła sekretéra Stowôrë Lëdowëch Ùtwórców
ju wspòmnianégò partu bëdgòskòtoruńsczégò Zyta Kleszcz – zaprezentowóné przez te karna wësziwónczi są czësto kaszëbsczé, a jich farwë
są prôwdzëwie ùmôlnioné w Bòrach.
Czedës bëłë to leno mòdré farwë. W pòłowie szescdzesątëch lat XX w. bòrowiôcë dogôdelë sã, że farwë jich
wësziwkù mają nawlakac do dôwnëch
kaszëbsczich czepców – złotnic, jaczi
bëłë wësziwóné złotima i metalowima
nitkama na aksamańce.
Trzë tëchòlsczé szkòłë wësziwków (prowadzoné przez ww. karna)
są zgódné z tradicją, a dzãka òrganizowónym kùrsóm kòżdô wësziwôczka rozmieje bëlno przedstawiac dóną
szkòłã w swòjich dokazach. Czedë
jem òbzérała bòrowiacczé òbrësczi,
zainteresowała mie pszczółka, jakô
skrëła sã gdzes w drobnëch sztôłtach
kaszëbsczich kwiôtków. Òd méstrów
dowiedza jem sã, że kòżdô ze szkòłów
wëapartniwô sã tim, że wësziwô
pszczołã jedną farwą abò rozmajitima
céniowatoscama. Szkòłë jinaczą są téż
kòmpòzycjama kwiôtków.
A jaczi béł òdbiér kaszëbsczich
mòdłów w kùjawsczi zemi? Białczi
z òkòlégò Kùjawów, co wëstôwiałë
swòje dokazë w Tëchòlë, zgódno
gôdałë, że jich drëchnë rozmieją bëlno
wëszëwac, a farwë bòkadnë w tãcznoscë bùrsztinu i złota wôrt są òbezdrzeniégò.
45
MËSLË PLESTË
Akcjô bikini last minute
A N A G L Ë S Z C Z I Ń S KÔ
Zrobiło sã zelono wkół, jaż miło.
Kwiatë òbsëpałë drzewa, z zemi wëlôżają rozmajitégò zortu roscënë ò pòzwach
wiadomëch wëbrónym a ji krzikù
ptôchów téż je jakbë wiãcy. Welôżają téż
jinszé nié tak baro mileczné brzëdalstwa,
leno chto bë terôzka na to wzérôł. Jamrowac mdzemë pózni. Dzysô wszëtkò, co
zymk nama dôwô, nasze je. Swiat ju czësto òdeckniony. I tak jakòs lżi... – Lżi, lżi... leno kòmù? – jamrowała òna nagòrzonô jak sto biésów. – To ju
mdze trzecy tidzéń a nick sã nie zmieniło.
A òni gôdalë, że zarô mdze lepi, że nie trza
bãdze wiele żdac. Wezta wa mie wszëtcë
kùsznijta w... wa wiéta gdze! A je pò prôwdze w co! Żebë latac wej jak ta głupô pò
lasach abò z jaczimas czijama pò ùrzmach
szorowac? Tec jô ni móm na to czasu!
– Tec më baro dobrze ò tim wiémë!
– dało sã czëc janielskò diôbelsczi głos
z górë abò z dołu. – Temù jesmë wiedno dlô ce z kòżdą doradą. Të jes Wiedno dlô Naju nôwôżniészô! Të bë mòże
chcała òczarzëc latos wszëtczich na
sztrądë wëległëch a wëzdrzec jak milión
złotëch pòlsczich? Nie chcała bë të czëc
na se zôzdrostnëch wëzdrzeniów nëch,
co to nie bëłë pôrã tidzéniów dowsladë
tak mądré jak të? Do te jesz wdarzë
sobie wiele gôdającé wzdichnienia
slépcëjącëch na ce knôpów. Pòmëslë leno
dzéwczã – të w bikini! I to jakô TË! Ju za
sztót! Zawierzë nama, a twòje rojitwë
ò wiãcy tuwò a mni wej tam na wiedno
(a przënômni na latowi czas) òprzestóną
nima bëc. Doscygnąc snienia pò prôwdze nie je tak drãgò! To sã wszëtkò dô
i to flot a bez wiôldżi robòtë. Akcjô regeneracjô, depilacjô a òglowô reperacjô
46
czas zaczinac. Czas nëkô a twòja sąsôdka
ju na gwës na cebie żdac nie bãdze. – Czë jô bë chcała? Jô? Żebë leno
to. Latkò ù naju krótczé. W bikini mòże
rôz czë dwa sã pòkôżã. Pòd palmama
w cëzëch krajach z naszińców nicht
mie nie mdze widzôł. Telé, co jima mòjã
piãkną brunosc pózni pòkôżã. A nie dało
bë sã tak przë tim pôrã latków òdjimac?
Wezmë tak dzesãc mni abò piãtnôsce...
Jak robic, to pòrządno.
– Wszëtkò sã dô! Młodim bëc to nie
je grzéch. Terô młodim trza bëc wiedno. Nié leno dëchã, jak to tam niejedny
trzeszczą. Chto dzysô brëkùje dëcha
òbùtégò w zmôrloną dekã? A jesz do te
żebë wzerac głãbòk w òczë i gdzes tam
na spòdze za nim szëkac? Jak òn chce,
niech so tam sedzy. Òn nie mdze nama
zawôdzôł. Za jaczis czas ju nick wiãcy
nie pisnie. Zabôczisz, że gò môsz. Mùsk
téż nie mdze ju taczi brëkòwny. Pò prôwdze to nie wiém, do cze òn je dzysdnio-
wym lëdzóm? Në ale jak ju je, tej niech
je. Nieùżiwóny mdze wiedno jak nowi.
Në ale chcemë nazôd do ce. Nie jiscë sã
ò czas. Zeloné arbatë, kòlagenë, òléjczi
czë czosniôk, to bëło dobré dlô naszich
starków. Òni miele czedë sã tim zajimac
i żdac na efektë. Më mómë zilikónë, detergentë a kònzerwantë i to są eliksyrë,
jaczi zrobią ce na wiedno młodą. Na wieczi wieków nawetka. Bò widzysz, czej
przińdze ten czas, że chòc piãknô i wcyg
młodo na gãbie wëzdrzącô, mdzesz
mùszała òdińc z tegò swiata, to dzãka
najim spòsobóm i w grobie cebie ząb
czasu nijak ùgrezc nie mdze mógł. Të
sã w swòji trëmie nie mdzesz rozkłôdała, bò niżóden robôk nie mdze miôł na
ce tëli mòcë i òdwôdżi. Wiedno fëjn
zakònzerwòwónô i wefùlowónô a zasztopónô zilikònã tam, gdze je nót. Niech
nama żëją kònzerwantë – nowòmódné
eliksyrë na młodosc! Z wieczną gwarancëją.
POMERANIA CZERWIEC 2013
ks. Jan Walkùsz
W czerwińcu bédëjemë najim Czëtińcóm czile wiérztów ks. Jana Walkùsza, jaczi lëterackò debiutowôł prawie w najim cządnikù w 1977 r. Jegò pierszą ksążką béł zbiérk Kańta nôdzejë (1981). Je
aùtorã abò redaktorã przez 400 dokôzów, nié leno pòéticczich. Ks. Walkùsz to dobiwca Medalu
Stolema z 1997 r. Pùblikòwóné niżi wiérztë pòchôdają z antologie kaszëbsczi pòézji Dzëczé gãsë
(Wëdôwizna Region, Gdiniô 2004).
***
Słowa mòje
Przeznaczenié
Wez te słowa
chtërne dlô ce móm
– òne są jak
mòrze
czej ùcëchnie sztorm
co kòlébie
mòdrosc nieba
i cëchùchny
szept.
Słowa mòje
òkrëszënczi chleba
wërwóné zôrnóm
i spiéwie nabrzmiałëch kłosów
(Kańta nôdzejë, 1981)
Słowa!
zôrna nôdzeji
cëskóné w rodną zemiã
naszich strón
w dbie
na jãdrny kłos.
Jic na przék
samémù sobie,
na złosc lëdzóm
co z pòrénkù
nie widzą zmrokù
i deptac małosc
krokama stolema,
w widze nabrzmiałégò słuńca:
przez ból,
przez łzë
i słów miérnotã
z wiôlgą stanicą nôdzeji,
zapatrzony w jeden cél
– to mòje przeznaczenié,
„to mégò żëcô swiãti dzél”.
Słowa mòje
złotëch pòlów plón
w czekaniu
na cwiardi nóż kòsnika
(Kańta nôdzejë, 1981)
Òdj. Maciej Stanke
(Kańta nôdzejë, 1981)
POMERANIA CZERWIŃC 2013
47
Ùczbë kaszëbsczégò
1) w zdrzélnikù
Telewizja Teletronik (TVK), Spiéwné Ùczbë, 26.04.2013
Jidzemë na rëmsz?
[môl akcje: karczma Mùlk w Miszewkù]
[1. knôp] Cëż tu je za ùrdëga?
[2. k.] Co të môsz znôù wëmëszloné za
dzywne słowò?
[1 k.] Jaczé dzywne? To je normalné słowò,
stôré jak swiat.
[2 k.] Jô tak cos nie czuł.
[1 k.] A të nie wiész, że sã jãzëków trzeba
ùczëc?
[3 k.] Në jo, pòlsczi to kòżden jeden w tim
kraju znaje, ale kaszëbsczi to je ju wëższi
kùńszt.
[2 k.] Jô doch kaszëbsczi znajã, le wszëtczich słów jô òd razu ni mùszã znac, tej cëż
to je ta ùrdëga?
[1 k.] To je wnet to samò co... hmmm... në:
rëmsz.
[2 k.] Aaa, terô jô ju wszëtkò wiém, dzãka,
że Të mie tak wszëtkò piãkno wëdolmacził...
[3 k.] Në, jô cë pòwiém, że to je to samò,
co biesada.
[1 k.] Kò òd razu trzeba bëło tak gadac! To
nie je żódnô ùrdëga, le zwëczajny wëstãp
dzecynnégò folkloristicznégò karna.
[2 k.] Jaż tak slepi to jô doch nie jem, tëli to
jô widzã. Le skòrno òni tuńcëją, to mùszi
tu cos sã dzac. (...)
[Eùgeniusz Prëczkòwsczi] Dzisiaj
młodzież mówi o różnego rodzaju zabawach, tańcach, i to w wykonaniu zespołów ludowych, folklorystycznych, których na Kaszubach jest dość dużo, ale też
w wydaniu zespołów współczesnych, bo
przecież kaszubska muzyka ma absolutnie
różne odcienie, oblicza (...). I kiedy się zastanawiamy, jak można określić działania
takich grup, i też związane z tańcami, to
jak to nazwać. W języku polskim często
używamy terminu „zabawa“, czasami
w odniesieniu do młodzieży – „dyskoteka“. W kaszubszczyźnie już pojawia się
pewien problem, a przecież (...) [ona] ró-
48
wnież posiada dosyć obfite słownictwo
określające te właśnie działania. Do dzisiaj
znane jest, w starszym pokoleniu zwłaszcza (...), słowo „szrëm (szrum)“, które idealnie odpowiada dzisiejszej „dyskotece“.
To młodzi mówili: „jidzemë na szrëm“,
to znaczy „idziemy sobie potańczyć“ (...).
Oczywiście ten termin tu [w ksążce, jaką
EP mô w rãkach] jest notowany, według
słownika wciąż używany, i (...) oznacza
dokładnie tyle, co „potańcówka“. „Szrëm
to je mùzyka na harmonice a tuńce w kòrkach“, oczywiście tak drzewiej bywało,
natomiast dzisiaj można po prostu powiedzieć „dyskoteka“. „Më dzysô ù Labùdów
zrobimë szrëm“ (...), „Jak sã czëjesz, jak
pò szrëmie?“ (...). Ale też są inne określenia tego rodzaju działania, czyli np. (...)
„hùrdëga, ùrdëga” (...) to słowo jest znane
najbardziej na Bytowszczyźnie i słownik
Sychty też je tutaj (...) pokazuje, i też jakoby
było wciąż używane, chociaż przyznaję,
że w życiu go nie słyszałem w takim naturalnym obcowaniu z ludźmi, natomiast
„szrëm” jak najbardziej tak. „Ùrdëga“
oznacza „uczta, biesiada”. Byłem kiedyś
w Łęczycach i tam nazwano kaszubską
biesiedę właśnie terminem „ùrdëga”,
pewnie tym razem zaczerpnięto to ze
słownika. „Wëprawilë wiôlgą ùrdëgã, na
ni bëło wiele lëdzy“ i tutaj mamy odnośnik, że to zdanie odnotowano w Osławie
Dąbrowie, czyli w powiecie bytowskim.
„Ùrdëga“, „szrëm“, także „rëmsz“. „Rëmsz“ to jest taka spontaniczna zabawa, taka
potańcówka natychmiastowa (czasem
także zakrapiana być może). W zeszłym
roku czy kilka lat temu I Kaszëbsczi Rëmsz
odbył się w Centrum Edukacji i Promocji
Regionu (...). Naturalnie w kaszubszczyźnie znamy także słowo „zabawa“, znamy
także, jak tutaj słownik Trepczyka podaje:
„mùzyka“ (...). „Mùzyka“ czy też „bóms“
to również taka spontaniczna zabawa
(...). Czy też „żum“, też takie słowo jest tu
podane; to można też oczywiście zapamiętać, ale niekoniecznie praktykować,
bo to jest nazbyt zakrapiana impreza. (...)
Twoja Telewizja Morska (TTM), Gôdómë pò kaszëbskù,
25.04.2013
Jakô to je gòdzëna?
[dr Jerzik Trëker] (...) Më w naszim zégrze mómë dwie szósté na dzéń. Ò co jidze? Jidze ò to, że w rozmajitëch jãzëkach
mòże bëc abò 12-gòdzënowi cykel, abò
24-gòdzënowi, co znaczi, że abò gòdzë-
na pò dwanôsti w pôłnié je pierszô, abò
je trzënôstô. W kaszëbsczim je pierszô.
To mùszimë zapamiãtac. Pamiãtôta z ùszłégò tigòdnia, jak më gôdelë ò cządach
dnia? Prawie to je kwestiô takô dosc subiektiwnô, në bò... je wiedzec, jeżlë chtos
wstôwô ò piąti reno (...), në to ò ósmi reno
ju je głodny, i to je taczé do pôłniô, bò
òn pôłnié bë ju zjôdł. A jeżlë chtos spi do
dwanôsti, në to gòdzëna pózni to je jesz
[dlô niegò] pierszô reno. Ale są taczé kònsekwentné doradë, jak to wszëtkò pòdzelëc, në i prawie tegò sã chcemë doznac.
Òd 4.00 do 9.00 – reno (w skrócënkù R).
Òd 10.00 do 11.00 – do pôłniô (w skr. DP).
12.00 – w pôłnié (skr. WP). Òd 12.01 do
w zëmòwim cządze 5.00, w latnym 6.00
– pò pôłnim (w skr. PP). Òd 5.00 abò 6.00
do 10.00 w lato, a 9.00 w zëmã – wieczór
(w skr. W). Òd 10.00 abò 11.00 do 3.00 –
w nocë (w skr. WN).
Je wiedzec, że taczé sprawë, jak
drãdżé skrócënczi mùszi ùproscëc i zredukòwac, temù w taczi chùtczi kòmùnikacje czë np. w kòmpùtrowi kòmùnikacje ùżiwómë blós dwùch skrócënków, to
je: dp – do pôłniô, i pp – pò pôłnim. I tak
tedë 12.00 w pôłnié to ju je 12.00 pò pôłnim (pp), a 12.00 w nocë to je 12.00 do
pôłniô (dp).
Jeżlë jidze ò mierzenié czasu, to
baro wôżné je słowò „pół“, to znaczi np.
pół czwiôrtô to je 3.30, pół gòdzënë do
czwiôrti, gôdómë: pół czwiôrtô. Słówkò
„wiertel“ téż baro wôżné, to je 15 minut,
i np. wiertel pò trzecy to je piãtnôsce minut pò trzecy, wiertel do sódmi to je 6.45.
I tëli. Jeżlë môta jaczés pitania, tej piszta na [email protected] (...).
2) w internece
http://pl.wikibooks.org/wiki/Kaszubski/Podstawy/Lekcja_5
Liczebniki Liczebniki w języku kaszubskim
niezbyt różnią się od ich innych słowiańskich odpowiedników, na przykład
w języku polskim. Od 0 do 10 liczymy
następująco:
nul, jeden, dwa, trzë, sztërë, piãc, szesc,
sétmë, òsmë, dzewiãc, dzesãc.
Kolejne także wyglądać będą znajomo:
jednôsce, dwanôsce, trzënôsce, sztërnôsce, piãtnôsce, szesnôsce, sétmënôsce,
POMERANIA CZERWIEC 2013
òsmënôsce, dzewiãtnôsce, dwadzesce,
trzëdzescë, sztërdzescë, piãcdzesąt,
szescdzesąt, sétmëdzesąt, òsmëdzesąt,
dzewiãcdzesąt.
Trochę inaczej sprawa wygląda, jeżeli
chodzi o liczebniki pomiędzy kolejnymi
dziesiątkami. Możemy powiedzieć:
21 dwadzesce jeden lub jeden dwadzesce
35 trzëdzescë piãc lub piãc trzëdzesce
55 piãcdzesąt piãc lub piãc piãcdzesąt
78 sétmëdzesąt òsmë lub òsmë sétmëdzesąt
92 dzewiãcdzesąt dwa lub dwa dzewiãcdzesąt
Môsz dobëté. Môsz nawetka rëmniãté
slédny kam, bëlnô robòta! Twòjô wëszłosc to %.
Wygrałeś! Usunąłeś nawet ostatni kamień, brawo! Twój wynik to %.
http://pl.glosbe.com/pl/csb (słownik kaszubsko-polski online)
Tłumaczenie i definicja „abdykacja“
abdykacja po kaszubsku (...)
Tłumaczenia na język kaszubski:
abdikacëjô
zrzeczenie się władzy (...)
zrzeczënk
zrzeczenie się władzy (...)
Mimo że częściej spotykanym jest pierwszy system, warto znać oba.
Kolejne liczby piszemy następująco:
http://www.skarbnicakaszubska.pl/
(Kaszubski portal edukacyjny)
sto, dwasta, trzësta, sztërësta, piãcset, szescset, sétmëset, òsmëset, dzewiãcset, tësąc.
150 półtorasta lub sto piãcdzesąt
(kasz. doraznik, przëcësk, przëzwak)
w kaszubszczyźnie polega zasadniczo
na wyróżnieniu jednej sylaby wyrazu
(akcent wyrazowy) lub wyrazu w zdaniu
(akcent zdaniowy) mocniejszym wydechem, czyli ma charakter przycisku, a zatem jak w polskim, ale na północy jest
on dynamiczniejszy i powoduje redukcję samogłosek nieakcentowanych, np.
chałpa, glińca, Lëzno, nie chc (= nie chcã),
rozmiôc, skòrpa, srowi. Kaszubszczyzna
nadmorska utrzymała archaiczny akcent swobodny i częściowo ruchomy,
np. czarownica, czarownicą, czarownic,
http://pl.glosbe.com/csb/pl (słownik kaszubsko-polski online)
Tłumaczenie i definicja „kam”
kam po polsku
Tłumaczenia na język polski:
kamień (...)
Przykładowe zdania z „kam”, pamięć tłumaczeniowa
Akcent
czarownicama; dolëna, dolin, dolënami; tu
też zachował się stary akcent na ostatnią (oksytoniczny) w dwuzgłoskowych
przymiotnikach, (np. miodny, mitczi)
i przysłówkach (np. lepi, wczorô) czy bezokolicznikach typu rozebléc, w czasie teraźniejszym typu drëżi, grzëmi czy w czasie przeszłym skróconym typu czëta (=
czëtała), także w rzeczownikach typu
céniô, rolô, zdrobnieniach typu kòszik,
wòzyk, kòscółk czy w typie krowińc, jak
też w połączeniach typu nad tobą, za
mną.
Akcent o ograniczonej swobodzie
spotkać można na północy, ale reprezentatywny jest on dla Kaszub środkowych
(Kartuskie i południe Wejherowskiego),
np. czarownica, czarownic, czarownicama;
jest to tzw. akcent kolumnowy, wykazujący stałą odległość między sylabą akcentowaną a początkową wyrazu. Nieruchomy akcent na sylabie początkowej
(inicjalny) ma południe (Bytowskie i Kościerskie), a szerzy się on też w centrum
(Kartuskie), np. czarow­nica, czarownic,
czarownicama. (...)
Na południowym wschodzie (Zabory) akcent pada na przedostatnią sylabę (paroksytoniczny), co jest wynikiem
wpływów polskich, np. czarownica, czarownic, czarownicama.
Źródło: „Język kaszubski. Podadnik encyklopedyczny, pod red. J. Tredera, Gdańsk 2006
Lekcje o kaszubszczyźnie
Studenci z Klubu „Pomorania” opowiadają legendę o powstaniu Kaszub,
uczą Kaszubskich nut, prostych dialogów, wskazują na mapie największe kaszubskie miasta, przedstawiają symbole
Kaszub. Wszystko to w ramach realizowanego w gdańskich szkołach podstawowych wiosennego cyklu spotkań,
prowadzonych pod patronatem Grupy
Energa. Studenci z trójmiejskich uczelni z dużym zaangażowaniem wcielają
się w rolę nauczycieli, by zainteresować
dzieci naszym regionem. Zajęcia prowadzone przez pomorańców odbyły
się w takich dzielnicach Gdańska, jak
Matarnia,Wrzeszcz, Oliwa i Śródmieście.
j.b.
POMERANIA CZERWIŃC 2013
49
50
POMERANIA CZERWIEC 2013
Bydgoska adwokatura
Jest kilka powodów, dla których
sięgnąłem do wydanej w ubiegłym
roku książki Historia Izby Adwokackiej
w Bydgoszczy 1945–2010. Zacznijmy od
tego, że wyszła ona spod pióra Janusza
Kutty, znanego pomorskiego historyka,
często podejmującego problematykę
kaszubską, w tym autora trudnej do
przecenienia monografii Druga Rzeczpospolita i Kaszubi.
Przez cały okres swojego istnienia
Izba Adwokacka w Bydgoszczy obszarem swojego działania obejmowała
ziemię chojnicką, siłą rzeczy więc oddziaływała też na południowo-zachodnią część dzisiejszego etnograficznego
terytorium Kaszub. Także pozostały
obszar właściwości bydgoskiej Izby
obejmował (i obejmuje) regiony Polski
mocno powiązane z Kaszubami oraz
terenami innych pomorskich dzielnic.
Nic więc dziwnego, że w omawianej
książce znajdziemy ogrom bezpośrednich bądź pośrednich nawiązań do
Kaszub, Pomorza itp. Widać to chociażby w rodowodzie i zainteresowaniach
poszczególnych adwokatów, członków bydgoskiej adwokatury. Część
z nich pochodziła z Kaszub i innych
ziem Pomorza, prowadziła tutaj praktykę zawodową itp. Skądinąd wiadomo, że niektórzy z nich angażowali
się w kaszubski ruch regionalny, byli
(i są) aktywnymi członkami Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. Szkoda,
że ta część adwokackiej aktywności
została ukryta w ogólnych sformułowaniach, jak „Wielu adwokatów udziela się w stowarzyszeniach społecznych,
kulturalnych i sportowych”, a autor nie
rozwinął tego tematu.
Może się wydać zaskakująca wspólnota losów i kulturowej tożsamości całej kaszubskiej (pomorskiej) wspólnoty
z losami, wzorcami bydgoskich adwokatów. Warto tutaj między innymi
przywołać cały czas ciągnące się dysku-
POMERANIA CZERWIŃC 2013
sje nad postawą członków pomorskiej
społeczności, którzy podczas hitlerowskiej okupacji stanęli przed dylematem
wpisu na niemiecką listę narodowościową. W odniesieniu do adwokatów
– jak się okazuje – problem ten miał
specyficzny rys. Musieli oni w sumieniu rozstrzygać, czy podejmować się
obrony Polaków (niekiedy skutecznej!)
przed niemieckim, hitlerowskim wymiarem sprawiedliwości, czy też unikać wszelkich z nim kontaktów. Ci,
którzy wybrali pierwsze rozwiązanie,
tłumaczyli się z tego jeszcze wiele lat
po wojnie, także przed osobami całkowicie nieznającymi pomorskiej specyfiki okupacyjnej, podobnie jak chociażby Kaszubi przymusowo wcieleni do
Wehrmachtu.
Warto jeszcze co najmniej nawiązać
do postaci kościerzaka Józefa Wybickiego, twórcy polskiego hymnu narodowego. Jego życie i dokonania – z racji
miejsca urodzenia w podkościerskim
Będominie – są powodem do szczególnej chluby dla wielu Kaszubów i Pomorzan. Tak jest też w odniesieniu do
bydgoskich adwokatów, ale zaznaczmy,
także ze specyficznym rysem. Jak można sądzić z treści omawianej książki,
dla nich główną przyczyną nawiązywania do tego wybitnego Pomorzanina nie jest miejsce jego urodzenia,
ale wykonywany przez niego zawód
adwokata (przypuszczam, że pod tym
względem mogliby do niego mocniej
nawiązywać sędziowie i prawodawcy).
Oczywiście Historia Izby Adwokackiej w Bydgoszczy jest przede wszystkim publikacją o dziejach bydgoskiej
adwokatury i jej członkach. Znajdziemy więc w niej głównie informacje
na temat powstania Izby Adwokackiej
w Bydgoszczy, jej przekształceniach,
osiągnięciach, problemach środowiskowych, zmianach ustawowych,
organach, adwokatach i aplikantach
adwokackich, wzbogacone o liczne
ilustracje, dokumenty źródłowe, obcojęzyczne streszczenia, bibliografię
i indeks osobowy. Jest to więc niewątpliwie pozycja znacząca nie tylko dla
bydgoskich prawników, w przyszłości
mogąca ułatwić powstanie pełnej, nowoczesnej monografii historycznej polskiej adwokatury.
Jednak na omawianą książkę można spojrzeć także inaczej. W moim
odczuciu bowiem stanowi ona także
odpowiedź na poszukiwanie przez
środowisko, któremu jest poświęcona, niepowtarzalnego i wyjątkowego
miejsca w zmieniającym się świecie,
czyli własnej, specyficznej tożsamości. Dotyczy to zarówno umiejscowienia adwokatów wśród innych grup
społecznych, jak i ich bydgoskiej części pośród wszystkich (nie tylko polskich) zawodowych pełnomocników
prawnych. Przez to jest też kolejnym
potwierdzeniem wartości tkwiących
w różnie pojmowanym regionalizmie,
wręcz jego nieodzowności. W tym kontekście szczególnie trzeba podkreślić,
że jej swoistym, końcowym podsumowaniem nie jest żaden akt prawny czy
sprawozdanie z działania bydgoskiej
Izby Adwokackiej, lecz tekst homilii
bp. Stanisława Gądeckiego, wygłoszonej na 50-lecie tej instytucji. Zawarto
w niej między innymi myśl, że adwokatem jest też Jezus Chrystus, podnoszący ludzkie problemy przed oblicze
Boga Najwyższego. Pomijając religijny,
ewangeliczny charakter tej wypowiedzi, można zauważyć, że została w niej
podniesiona ogólnoludzka wartość,
że każdy człowiek w swoim działaniu
powinien być głęboko zakorzeniony
w tradycji (w regionie i w całym społeczeństwie) oraz posiadać wzorce, do
których należy i warto dążyć.
Nie mam wątpliwości, że znaczenie
prezentowanego wydawnictwa polega
nie tylko na tym, w jakim stopniu bezbłędnie i w pełni przedstawiono w nim
51
LEKTURY
historię bydgoskiej Izby Adwokackiej przedsięwzięciu wywiadowczym Drui losy oraz postawę jej członków, ale giej Rzeczpospolitej – w ramach której
także na wadze odniesień, refleksji, polskim służbom specjalnym udało się
do których ono skłania – jak przypusz- przechwycić tajną korespondencję nieczam – każdego Czytelnika.
miecką przewożoną pomiędzy Chojnica
mi a Tczewem. Akcja ta między innymi
Bogusław Breza stanowiła kanwę filmów fabularnych.
W. Skóra mocno zaznacza, że „Na ogół
Janusz Kutta, Historia Izby Adwokackiej w Byd- nieznanym pozostaje fakt, iż początki
goszczy 1945–2010, Okręgowa Rada Adwokacka
tej akcji i wypracowanie metod postępow Bydgoszczy, Bydgoszcz 2012. wania wiążą się ściśle z posterunkiem
oficerskim w Chojnicach”. Dalej wymienia z imienia i nazwiska miejscowych
Wywiad polski na Pomorzu
„urzędników”, czyli głównie pocztowców i kolejarzy z tego miasta i okoliczW numerze 6 ubiegłorocznej „Po- nych wiosek, dzięki którym przeprowameranii” ukazała się moja informacja dzenie tej akcji było możliwe i którzy
o książce Wojciecha Skóry Działalność wcielali ją w życie. Jestem pewien, że co
gdańskiej ekspozytury polskiego wywiadu najmniej część z nas, członków Zrzeszewojskowego w latach 1920–1930 (Poznań nia Kaszubsko-Pomorskiego, stykała się
2011). Jej ważne uzupełnienie i rozwi- z nimi osobiście, wśród nas też nadal są
nięcie stanowi kolejne opracowanie członkowie ich rodzin!
tego autora zatytułowane Placówki
Na wielu kartach tej książki są wywywiadu polskiego w Chojnicach. Przy- mieniani Kaszubi, zarówno z imienia
czynek do dziejów Pomorza Zachodniego i nazwiska, jak i zbiorowo: „Kaszubi”,
i Nadwiślańskiego w dwudziestoleciu mię- „ludność kaszubska” itp. oraz miejscowodzywojennym (Poznań 2011). Nie jest to ści ich zamieszkania. W. Skóra sygnaliwięc publikacja najnowsza, w dodatku zuje też (szkoda, że tego bardziej nie rozw sporej części stanowi powtórzenie wija i szerzej nie wyjaśnia!) specyficzne
wcześniejszej książki tegoż historyka, problemy moralne, z jakimi musieli się
Placówka w Chojnicach. Z działalności zmierzyć nasi przodkowie, poprzez – tak
wywiadu polskiego na Pomorzu Zachod- podkreślaną i różnie określaną w wielu
nim w dwudziestoleciu międzywojennym opracowaniach – ich wielokulturowość
(Słupsk – Chojnice 2006). Dlaczego więc i położenie geopolityczne w okresie mięmoim zdaniem warto o niej powiedzieć dzywojennym. Kaszubi wówczas byli
nieco więcej Czytelnikom „Pomeranii”? przecież podzieleni polsko-niemiecką
Otóż przede wszystkim dlatego, granicą państwową i stosunkowo mocże w znacznej mierze wpisuje się ona no powiązani z przedstawicielami własw nurt dobrze pojętej historiografii re- nej społeczności po obu jej stronach.
gionalnej. Oczywiście jej autor przed- Jednocześnie większość Kaszubów znastawia opisywane wydarzenia na tle ła biegle język niemiecki, miała wśród
i w części przez pryzmat bardziej ogól- dobrych znajomych czy sąsiadów sporo
nych procesów historycznych zacho- osób narodowości niemieckiej itd. Były
dzących w okresie międzywojennym, to oczywiste walory dla polskiego wyjednocześnie jednak ukonkretnia je wy- wiadu (dla niemieckiego również, ale
raźnie w małych miejscowościach i ich to już – w odniesieniu do omawianej
mieszkańcach. Najlepiej jest to widocz- książki – inna kwestia), by pozyskiwać
ne przy akcji „wózek” – sztandarowym Kaszubów jako agentów. Patrząc z per-
spektywy ich samych, czy można uznać
za dopuszczalne moralnie, żeby fakt
w miarę swobodnego poruszania się
w niemieckim środowisku wykorzystać
do celów wywiadowczych, zdradzając
tym samym osoby, które obdarzały ich
zaufaniem, tylko dlatego, że były Niemcami i służyły państwu niemieckiemu,
nawet jeżeli wówczas było ono zbrodnicze i dążyło do zniszczenia państwa,
społeczeństwa polskiego, z którym
w zdecydowanej większości utożsamili
się też Kaszubi? Jak się okazuje, z tym
moralnym dylematem do tej pory zmagają się niektóre rodziny ówczesnych
„kaszubskich” agentów.
Należy żałować, że w niektórych
partiach tekstu W. Skóry brakuje – podobnej do wspomnianej wyżej – znajomości specyfiki regionu. Z braku
miejsca ograniczę się wyłącznie do
podniesienia kwestii nazewniczej. Otóż
wśród wielu występujących w nich kaszubskich miejscowości znalazły się
też Duży Chełm i Trzebunia. Jak można
domniemywać, chodzi tutaj o Wielkie
Chełmy w powiecie chojnickim i Trze-
Małe ojczyzny uczą żyć w ojczyznach wielkich, w wielkiej
ojczyźnie ludzi. Kto nie broni i nie rozwija tego, co bliskie
– trudno uwierzyć, żeby był zdolny do wielkich uczuć
w stosunku do tego, co największe w życiu i na świecie.
Janusz St. Pasierb
www.kaszubskaksiazka.pl
52
POMERANIA CZERWIEC 2013
LEKTURY
buń w powiecie kościerskim, a autor
bezkrytycznie przejął nazwy z historycznych zapisów bez ich znajomości
z autopsji czy chociażby zajrzenia na
strony internetowe lub do językoznawczych opracowań.
Książka W. Skóry o polskim wywiadzie w Chojnicach jest dobrym świadectwem coraz większej popularności
problematyki wywiadowczej z okresu
międzywojennego i okresu okupacji
wśród współczesnych badaczy historii. Jeszcze lepszy tego dowód stanowi
publikacja Artura Jendrzejewskiego
Polski wywiad wojskowy w Wolnym Mieście Gdańsku w latach 1920–1930 (Gdańsk
2013), czyli o tematyce identycznej, co
wymieniona przeze mnie w pierwszym
akapicie wcześniejsza pozycja W. Skóry
o ekspozyturze polskiego wywiadu
w Wolnym Mieście Gdańsku.
Nie będę zanudzał różnicami pomiędzy tymi dwiema podobnymi pozycjami,
ciekawymi dla specjalistów i więcej niż
mocno zainteresowanych poruszanym
przez nie tematem. Warto jednak dopowiedzieć Czytelnikom „Pomeranii”, że
również w książce A. Jendrzejewskiego
jest, chociaż mniej niż w opracowaniach
W. Skóry, sporo nawiązań do Kaszub, ich
mieszkańców i miejscowości. Za szczególnie godną podniesienia uważam
egzemplifikację wykorzystania przez
niemiecki wywiad – nieświadomego
w takiej roli – agenta. Według A. Jendrzejewskiego był nim Franciszek Panek, znany wejherowski przedwojenny
lekarz i działacz społeczno-narodowy,
między innymi przewodniczący Rady
Miejskiej w Wejherowie. Miał on prowadzić korespondencję z kolegą po fachu z Gdańska. Zawarte w jego listach
informacje wywołały zainteresowanie
gdańskich środowisk rewizjonistycznych i były przechwytywane przez ich
komórki wywiadowcze. Warto więc polecić miłośnikom historii naszego regionu również tę lekturę z pewnym jednak
zastrzeżeniem. Często bowiem w jej treści trudno odróżnić to, co było poglądem
na ówczesną sytuację funkcjonariuszy
polskich służb specjalnych, od faktycznej, historycznej rzeczywistości. U A.
Jendrzejewskiego te dwie sfery zbytnio
się zlewają, a przecież nie były tożsame.
Nie zmienia to faktu, że wszystkie
wspominane przeze mnie publikacje
mocno pobudzają historyczną wyobraźnię i z pełnym przekonaniem mogę
POMERANIA CZERWIŃC 2013
je polecić do każdego regionalnego księgozbioru.
Bogusław Breza
Wojciech Skóra, Placówki wywiadu polskiego w Chojnicach. Przyczynek do dziejów Pomorza Zachodniego
i Nadwiślańskiego w dwudziestoleciu międzywojennym, Wydawnictwo Rys, Poznań 2011.
Artur Jendrzejewski, Polski wywiad wojskowy
w Wolnym Mieście Gdańsku w latach 1920 – 1930,
Wydawnictwo „Marpress”, Gdańsk 2013. na paginie – lektury
Bez krwi
W zeszłym roku wyszedł drukiem
kolejny tomik Idy Czai Czôrny kléd. Adekwatna do tytułu okładka tomiku, nastrojowe fotografie wewnątrz książeczki, a nade wszystko treści wierszy zdają
się współgrać ze sobą w prezentowaniu
zbiorku klimatycznego, obdarzonego
konsekwentną stylistyką i tematyką. Po
przeczytaniu wstępu do zbiorku autorstwa Andrzeja Buslera można się dodatkowo spodziewać, że głęboko wnikniemy w świat kaszubskiej demonologii…
Kiedy jednak dojdziemy do czytania
liryków, czeka nas niespodzianka, brak
tutaj ubranego w formy literackie wampiryzmu czy gotycyzmu, brak grozy czy
przejmującego nastroju niesamowitości. Tytułowa dla wydawnictwa czarna
suknia nie jest bowiem odzieniem istoty
demonicznej czy fantastycznej zjawy, ale
ubiorem człowieka…
Taki stan rzeczy wśród najnowszych
propozycji poeetyckich Idy Czai może
rozczarować poszukiwaczy coraz silniejszych wrażeń literackich, może zresztą
w owym zawodzie miała także swój
udział dysharmonia między intencjami
Autorki i piszącego wstęp do zbiorku.
Im jednak prędzej dostrzeże się, że nie
o horrorze i wstrząsach emocjonalnych
opowiada Czaja, lecz o doświadczeniu
egzystencjalnym kobiety piszącej, tym
lepiej dla dalszej lektury. Podkreślam
w tym miejscu ów status kobiety piszącej, choć jednocześnie zastrzegam, że
Czaja nie jest poetką, którą należałoby
umieszczać wśród politycznie czy społecznie zaangażowanych literatek. Nie
jest również demonstracyjnie feministyczna. Kobieca perspektywa narracyjna jest jednak w jej twórczości stale
silnie obecna i jeśli można zarysować jakąś linię wyraźnie kobiecego podmiotu
lirycznego przejawiającego się w poezji
kaszubskiej, to propozycje Czai byłyby
na drugim, w sensie chronologii, miejscu po wierszach Krystyny Muzy. Liryki
Czai ze zbiorków Mòjim mùlkã je kam,
Przechlastłô Idyla, Kropla krëwi. Dërgnienié
wskazywały, po jakich przestrzeniach
wędruje wyobraźnia i wrażliwość poetki, aby dojść do swoistego czyśćca, jakim
jest jej ostatni tomik. To w nim bowiem
mamy zaznaczone poczucie granic: siebie, poetyki oraz ludzkiej egzystencji.
Dwadzieścia pięć utworów składających się na Czôrny kléd ułożonych zostało
w trzy rozdziały. Pierwszy ma charakter
przygotowawczy, wstępnie podając minorową tonację utworów. W drugim
dominuje figura upiora wywiedzionego
z kaszubskiej tradycji ludowej i nasyconego romantycznym motywem wampirycznym. Wreszcie w trzecim do
kontekstu demonologicznego dołączono jeszcze przedchrześcijański temat
bóstwa słowiańskiego oraz wątek czarownicy. Z takiego schematu kompozycyjnego rysowałby się całkiem rozległy
pejzaż lirycznych emocji, gdyby nie fakt,
że formy, jakimi się posługuje poetka, są
skrótowe i fragmentaryczne, cząstkowo
tylko odkrywające pomysł literacki i –
co gorsza – pozostające w swej prostocie
zanadto odtwórcze. Czasami brak tutaj
nawet bardziej wyrafinowanej metafory,
a w zamian za to przywołana zostaje nagość wypowiedzianej bez ornamentów
modlitwy, westchnienia, żalu i egzystencjonalnego bólu. Można się zgodzić
53
LEKTURY
na ich autentyczność, lecz na powtarzalność zaklęć-obrazów już trudniej.
Inicjujący zbiorek utwór zaczyna się
od quasi-prywatnego wyznania, które
zmniejsza przestrzeń między życiem,
które odeszło, i życiem, które jeszcze
trwa. Bliskość dwóch tak biegunowych
światów jest stałą cechą tej poezji,
wzmacnianą jeszcze prywatnością doświadczenia i jego trudną, jeśli w ogóle możliwą, przekładalnością na język.
Poetka zmaga się zresztą w swoim pisaniu nie tylko z własnym doznaniem
granicy życia i śmierci, ale i z tym, co
przyniosła jej tradycja literacka. To stąd
chyba w wierszu o incipicie Kòżden
z naju / Każdy z nas pojawia się motyw
apokaliptyczny, który Poetka przyporządkowuje do półprywatnych wahań,
mimo że to biblijny motyw z zaznaczonym męskim podmiotem mówiącym.
W konsekwencji trudno w świecie wartości wiersza przesądzić, co jest lepsze –
egzystencja w cierpieniu czy umieranie
ku uldze i ciszy.
Druga część tomiku Czai to ciekawe
wariacje na temat kaszubskiej demonologii i obrzędowości funeralnej. Najważniejszą „osobą” wierszy stała się tutaj
kobieta-upiór. Obdarzona jest w typowe
w opowieściach ludowych oznaki wampiryzmu, a więc rumieńce na pośmiertnej
twarzy. Z wampirycznych wyznań podmiotu liryków wynika, że ta istota nawiedza swoich bliskich, nie może zakończyć
modlitwy, gdyż wydarto jej z modlitewnika słowo „amen”, czy też ma ze sobą
w trumnie sweter, który musi spruć
i rozplątać tworzące go nici. Ciekawsze
i niejako ponad to, co przyniosła ze sobą
tradycja ludowa, jest w wierszach Czai
to, że kobieta-upiór wyraża jakąś zbiorowość. Wyznanie podmiotu składane jest
bowiem dlatego, że to „rzmë ùpich / tłumy nieboszczyków”, które „wëją w cemnicach dëszë / wyją w mrokach duszy”, nakazują pisać. Jeszcze ciekawsza sytuacja
wyłania się w wierszu Na przegrańczach
/ Pogranicza, który nasycony został wampirycznym motywem rodem z literatury
frenetycznej. Istotą stale przekraczającą
rzeczywistość żywych i umarłych okazuje się poeta (poetka). To właśnie artysta/
artystka wywołuje ferment i niepokój,
dlatego być może lepiej dla przyzwyczajonej do spokojnego żywota społeczności
byłoby go (ją) zniszczyć… Tym bardziej,
że z wiersza Widzã / Widzę wybija się zew:
„krwi / lëdzy! / żëcô! // krwi / ludzi / życia”.
54
Trzecia część zbiorku Idy Czai jest
nieco chaotyczna. Jeśli jednak zaakceptować próbę objęcia przez poetkę swoją
wyobraźnią czasów przedchrześcijańskich i stuleci, w których jeszcze dość powierzchownie chrześcijaństwo się przejawiało w okolicach dzisiejszej Gdyni, to
rozchwiane motywy zaczną się ze sobą
łączyć. Oto bowiem pradawne osady słowiańskie szanowały Płaczeboga, wymyślone przez Aleksandra Labudę bóstwo,
które u Czai połączone zostało z morzem
i solą. Sam ów fantastyczny prakaszubski
bóg przemienił się zresztą w wierszach
poetki w Jezusa Nazareńskiego, co w literackiej intencji ma znamionować pewną odwieczną ciągłość współistnienia
natury i sakralności. Wybrzeże wokół
Gdyni ma bowiem swoją świętą górę
oraz imponujący klif, a wszędzie wokoło
panuje niezmienny w zmienności Bałtyk.
Oprócz wspomnianego tutaj planu prehistorycznego w trzecim rozdziale zbiorku
przywołuje Czaja losy pomorskiej szlachcianki Sydonii Bork. Związek bohaterkiczarownicy z poezją współczesnej poetki
jest jednak luźny, kaszubska autorka nie
rozwija wcale motywu klątwy rzuconej
na Gryfitów. Czaja bardziej bowiem jest
skupiona na lirycznym zobrazowaniu
samotności i bezsilności kobiety, którą
posądzono o czary. Co ciekawe, tak jak
w poprzednim rozdziale tomiku wierszy, znowu następuje tutaj utożsamienie
bohaterki Sydonii z „ja” piszącej utwór.
Tak jak wcześniej w wierszach drugiego
działu zbiorku upiór okazał się dzisiejszą
poetką, tak teraz dawna czarownica objawia się jako współcześnie wyrażająca swe
myśli artystka.
Czôrny kléd to tomik przemyślany tematycznie, stylistycznie, nawet graficznie, ale jednak pozostawiający uczucie
niedosytu. Bierze się ono głównie z racji
skromności formy artystycznej, która
sprowadzona została do kilku prostych
metafor. Co prawda w wierszach przekształcono elementy tradycji ludowej
i nawet zastosowano zabiegi intertekstualne, lecz od poetki tej miary, co Ida
Czaja chciałoby się wszelkich poetyckich
zabiegów więcej. Zwłaszcza że w ramach
niewielkiego w końcu zbiorku, nawet jeśli
to ma być swoisty lejtmotyw, zbyt dużo
jest tutaj podobnie brzmiących fraz. Coś
jakby się w pisaniu Czai wypaliło… jakby
brakło odwagi… jakby pojawiła się jakaś
smuga cienia… Nieco dużo w najnowszych lirykach autorki tomiku rezygnacji,
jakiejś niechęci do ludzi, osamotnienia,
swoistego zgorzknienia…
Warto wszakże pamiętać o jeszcze
jednym. Na przeciwwagę wypisywanym tu utyskiwaniom zamieściła Czaja
w swym zbiorku wiersz Na wãdrë / Wiatr
w żagle. To ostatni ton i jednocześnie odważne wyzwanie rzucone światu i sobie:
„czarzelnice nie dżiną! / czarownice nie
toną!”
Daniel Kalinowski
Ida Czajinô, Czôrny kléd, Wydawnictwo Region
w koedycji ze Zrzeszeniem Kaszubsko-Pomorskim
Oddział w Gdyni (brak miejsca i daty wydania).
Człuchowski periodyk
W sali obrad Urzędu Miejskiego
w Człuchowie odbyła się promocja najnowszego, siódmego tomu lokalnego
czasopisma popularnonaukowego „Szkice Człuchowskie”. W spotkaniu uczestniczyli członkowie zaprzyjaźnionego
z człuchowianami Chojnickiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, którzy burmistrzowi Ryszardowi Szybajło przekazali
ostatni numer „Zeszytów Chojnickich”
(na łamach „Pomeranii” pisał o nim Grzegorz J. Schramke).
Zawartość „Szkiców...” przedstawił
ich redaktor Wiktor Zybajło, a autorzy
opublikowanych w piśmie tekstów podzielili się z zebranymi refleksjami dotyczącymi swoich artykułów (m.in. dr M.
Fryda, Z. Bałtruszewicz czy B. Kołsut).
POMERANIA CZERWIEC 2013
LEKTURY / WSPOMNIENIE
Siódmy tom, wydany dwa lata po
poprzednim, zawiera dziewięć artykułów problemowych oraz kolejną (drugą)
część leksykonu „Zamek w Człuchowie”.
Całość dopełniają: kronika działalności Towarzystwa Miłośników Ziemi
Człuchowskiej (2010–2011) oraz noty
o autorach. Niektóre artykuły stanowią
materiał pokonferencyjny (pokłosie konferencji „Człuchów i region w czasach
przełomów historycznych: 1920 i 1945”,
zorganizowanej w 2010 r.).
Autorami publikacji w zdecydowanej większości są mieszkańcy Człuchowa i ziemi człuchowskiej, np. miejscowi
nauczyciele – badacze lokalnych dziejów
(Arkadiusz Kamiński czy Maciej Zybajło).
Znany regionalista, zakochany w przeszłości miasta, Wiktor Zybajło opublikował trzy ciekawe artykuły hasłowe
w leksykonie „zamkowym”: Cela pokutna, Kaplica, Studnie.
Pośród artykułów problemowych
wskazać można m.in. bogato ilustrowany (w kolorze) szkic heraldyczno-genealogiczny starostów człuchowskich
z czasów Prus Królewskich pióra A. Kamińskiego, czy też opatrzone licznymi
rysunkami i fotogramami opracowanie
poświęcone dokonaniom badacza pomorskich pradziejów Fryderyka Wilhelma Kasiskiego, autorstwa Ignacego
Skrzypka. Na uwagę historyków badających dzieje Kaszub zasługuje analityczny
tekst dra Mariana Frydy (obecnie adiunkta w Muzeum Regionalnym w Człuchowie) „Początki administracji na Gochach
po roku 1920”. Z publikacji tej możemy
się dowiedzieć na przykład, że Stoltmany w 1923 r. należały do gminy wiejskiej
Luboń, jednej z 15 funkcjonujących wówczas gmin na Gochach (s. 75).
Trudno jednoznacznie określić profil
człuchowskiego czasopisma, ma ono charakter interdyscyplinarny (m.in. tekst Bartłomieja Kołsuta z zakresu geografii społeczno-gospodarczej o mało precyzyjnym
naukowo tytule „Powiązania Chojnic
i Człuchowa – historia i współczesność”).
Życzymy trzem wydawcom i przyszłym
autorom kolejnych wartościowych publikacji traktujących o ziemi człuchowskiej
i o ludziach z nią związanych.
Kazimierz Jaruszewski
„Szkice Człuchowskie“, tom VII, zeszyt 14–15,
wyd. Urząd Miejski w Człuchowie, Towarzystwo Miłośników Ziemi Człuchowskiej, Muzeum Regionalne w Człuchowie, Człuchów 2012.
POMERANIA CZERWIŃC 2013
Odszedł rok temu
Fot. Andrzej Busler
Często mówimy, że nie ma osób niezastąpionych. Jednak gdy
myślę o Panu Zygmuncie Rompie, to powiedzenie wydaje mi
się nieprawdziwe. Zygmunt był człowiekiem niezwykle skromnym. Może właśnie dlatego, dopiero gdy odszedł, możemy naprawdę docenić jego osiągnięcia i starania.
E WA A N D R Z E J E W S K A
Zygmunt Rompa urodził się w roku 1947, jego rodzicami byli Wacław
i Agnieszka. W roku 1966 ukończył
Wojskową Szkołę Muzyczną w Elblągu.
Grał w orkiestrze reprezentacyjnej Wojska Polskiego pod kierunkiem Arnolda
Rezlera. W latach 80. sprawował funkcję
dyrektora Teatru Muzycznego w Warszawie. Później przeniósł się do Gdyni.
Włączył się aktywnie w pracę w gdyńskim oddziale Zrzeszenia KaszubskoPomorskiego. Zygmunt działał czynnie w radzie dzielnicy Miasta Gdynia.
Wykazał się dużym zaangażowaniem
i wrażliwością na problemy mieszkańców i uczestniczył w ich skutecznym
rozwiązywaniu.
Pasją Zygmunta była praca z dziećmi i młodzieżą. Pełnił również obowią-
zki instruktora harcerskiego. W pracę
dydaktyczno-wychowawczą angażował
się całym sercem i umysłem. Ucząc
przez wiele lat muzyki w gdyńskich
placówkach oświatowych, zakładał
i prowadził zespoły wokalno-taneczne:
Małpiątka, Spinakierki, rozsławione na
kraj i Europę Delfinki oraz obecnie działające Krôsniãta. W ciągu kilkunastoletniej działalności zespoły te zdobywały
cenne nagrody w licznych konkursach
miejskich i ogólnopolskich, przynosząc
chlubę szkołom, w których pracował,
dzielnicy oraz miastu. Uczył dzieci śpiewać i tańczyć, ale też mówić po kaszubsku. Dla wielu młodych ludzi kontakt
z kulturą kaszubską stał się inspiracją do
poszukiwania własnych korzeni i niewątpliwie pomoże im w przyszłości określić swoją tożsamość. Zygmunt nie tylko
uczył dzieci, ale też je wychowywał.
55
LEKTURY
Zachęcał do podejmowania wysiłku, motywował do pracy, wyzwalał i rozwijał
talenty. Pokazywał dzieciom, jak wielką
wartością jest praca w zespole, wskazywał, jak rozwiązywać problemy i nieporozumienia. Organizował obozy dla swoich
podopiecznych, ukazując walory czynnego odpoczynku i aktywnej turystyki.
Tak oto wspomina obozy i pracę z panem
Zygmuntem jedna z uczestniczek wakacyjnych wyjazdów i jednocześnie członkini zespołu Krôsniãta, absolwentka Szkoły
Podstawowej nr 6 w Gdyni, Aleksandra
Rzeczkowska:
„Każdy, kto Go znał, inaczej Go odbierał. Dla jednych był utalentowanym
artystą, który nie bał się wyzwań. Dla
innych był społecznikiem, który przede
wszystkim kochał to, co robił. Jednak
dla nas, dzieci, był po prostu bardzo dobrym człowiekiem, który miał wielkie
serce otwarte dla nas. Pana Zygmunta
zapamiętamy jako kogoś spontanicznego, kto robił wszystko, aby dzieci czuły
się szczęśliwe. Spełniał nasze marzenia,
wynajdywał w nas talenty, które inaczej
nie ujrzałyby światła dziennego. Był dla
nas jak dziadek, przy którym mogliśmy
czuć się bezpiecznie. Nigdy nie zapomnę
wspólnych prób i wyjazdów na obozy,
które specjalnie dla nas organizował. Kiedy grał na akordeonie, przerzucał gwizdek na plecy. Pamiętam, że zawsze nas to
bawiło. Potrafił nas skarcić, lecz tego samego dnia częstował nas cukierkiem na
zgodę. Na wspólnych wyjazdach zawsze
stawał z nami na scenie, pomagając w ten
sposób pokonać narastającą w nas tremę
przed publicznym występem. Pamiętam,
jak gwizdał do tempa, kiedy biegaliśmy
po boisku. Często nas denerwowały jego
wymagania. Jednak wiedzieliśmy, że to
dla naszego dobra i że kiedy dorośniemy,
będziemy mogli to docenić. Teraz, kiedy
Go nie ma wśród nas, czuję, jak był dla
nas ważny. Nikt nie zagra tak perfekcyjnie
na akordeonie, jak On. Nikt nie zmotywuje do wysiłku w taki sposób, jak On. Mam
nadzieję, że z biegiem czasu łzy przelane
za naszego drużynowego przeistoczą
się w piękne wspomnienia o człowieku,
który zostanie dla nas legendą, wzorem
człowieka, który poświęcił wszystko da
nas – dzieci”.
Wydaje się, że zalety pana Zygmunta
Rompy szczególnie rozkwitły w pracy
z zespołem „Krôsniãta”, który powstał
w SP nr 6 w Gdyni z inicjatywy dyrekcji
szkoły i gdyńskiego oddziału Zrzeszenia
56
Kaszubsko Pomorskiego we wrześniu
2000 roku. W ramach zajęć pozalekcyjnych dzieci uczyły się piosenek i tańców
kaszubskich oraz gry na burczybasie, diabelskich skrzypcach i instrumentach perkusyjnych. Pan Rompa był duszą tego zespołu. Włączył do pracy na rzecz zespołu
Andrzeja Bujaka oraz Bogumiłę Chruścikowską. Pozyskał dla zespołu sponsorów:
kierownictwo zakładów Olivia (obecnie
Teknos), które od 2006 roku wspierało
działalność zespołu, oraz zakłady odzieżowe Wybrzeże, które w zamian za kilkuletnią współpracę uszyły w ubiegłym
roku – nieodpłatnie – nowe stroje.
W ciągu swojej wieloletniej działalności Krôsniãta brały udział w wielu
imprezach organizowanych w Gdyni
i województwie pomorskim, m.in. występowały podczas konkursów „Rodny
Mòwë”, na festynach rodzinnych i podczas Jarmarku Wiosennego w Gdańsku.
Swoim programem artystycznym zespół uświetniał również m.in. otwarcie
Ośrodka Kultury Kaszubsko-Pomorskiej
w Gdyni oraz nowej siedziby gdyńskiego
oddziału ZKP przy ulicy Słowackiego, VIII
Zjazd Kaszubów, który odbył się w Gdyni, i odsłonięcie Pomnika Antoniego Abrahama na Placu Kaszubskim oraz wiele
imprez organizowanych w placówkach
oświatowych w Gdyni w ramach edukacji regionalnej.
Do szczególnych osiągnięć zespołu
Krôsniãta kierowanego przez Zygmunta
Rompę należą m.in.: II miejsce w Konkursie Piosenki o Morzu w roku 2007; I miejsce w Pomorskim Festiwalu Piosenki Kaszubskiej „Kaszëbsczé spiéwë” w Luzinie
w roku 2006 oraz w 2012.
Zygmunt Rompa za szczególne zaangażowanie w pracę na rzecz dzieci
i młodzieży został odznaczony orderem
Towarzystwa Przyjaciół Dzieci. Był typem społecznika, człowiekiem, który nie
pyta o wynagrodzenie, robi, co do niego
należy, a także znacznie więcej. Sumienność, wrażliwość, wysoka kultura osobista i dyscyplina powodowały, że jego
autorytet był niepodważalny.
POMERANIA CZERWIEC 2013
NAJI ÙTWÓRCOWIE
Żłobiã sercã i samim sobą
Je òczarzony kaszëbskò-pòmòrsczim regionã. I pòkazëje to w swòjich dokazach. Z artistą, chtëren
wëkłôdô w Akademii Piãknëch Kùńsztów na Wëdzélu Żłobiznë [Akademii Sztuk Pięknych na
Wydziale Rzeźby], Tomaszã Sobiszã gôdómë ò kaszëbiznie i ò jegò ùtwórstwie.
Ùrodzył sã wasta w Lãbòrgù, le twòrzy
w Skrzeszewie, kòl Serakòjc. Jak wasta
tam trafił?
Tak pò prôwdze jô przëjachôł w swòji
rodzynné starnë. W tim òkòlim mieszkelë mòji prastarkòwie i starkòwie. Je to
takô mòja sentimentalnô réza. Jô chcôł
pòòddichac tim lëftã. Brëkòwôł jem
téż wiôldżi warkòwni. A miôł to bëc
pùstelny môl, gdze mòżna miec òdskòk
òd codniowëch sprawów. Robòta, żebë
dôwała mie wiele redoscë i ùbëtkù,
mùszi bëc wëkònëwónô krótkò nôtërë.
Chcôł jem miec ten ùbëtk w placu, w jaczim żëła mòja familiô.
I w tim òkòlim téż gôdô wasta pò
kaszëbskù. Òd kògò wasta sã naùcził
kaszëbiznë i skąd wzãło sã ùlubienié
regionu?
Òd starszich i starków. Ale doma gôdelë
pò kaszëbskù leno z apartnëch leżnosców. Mòje ùlubienié tegò jãzëka
pòwiãkszëło sã i ùmòcniło, jak jem
na sztudiach zaczął wespółrobic przë
produkcji programù „Rodnô Zemia”,
emitowónégò w Telewizji Gduńsk. Robił
jem tedë za lektora. Znaczenié w mòji
swiądze, żlë jidze ò kaszëbiznã, miało
pòznanié wiele wôżnëch lëdzy dzejającëch na ti òbéńdze, m.jin. ksãdza
Hilarégò Jastaka, chtërnégò òstôł jem
pózni stipendistą. Czej jem widzôł lëdzy
zaangażowónëch w dzejanié dlô kaszëbiznë, ùtwierdzył jem sã w mëslë, że
to je żëwé. Jô tak w to wrósł, że terô
pòdskôcają mie kùlturalné znaczenia
naszégò regionu. Móm starã pòkazëwac
je w mòjich dokazach. Móm zrobiony
taczi cykl, co sã nazéwô „Patrimonium”
– tatczëzna. Do żłobiznów dołączoné są
POMERANIA CZERWIŃC 2013
Rzeźbiarz Tomasz Sobisz przy swoim dziele w skrzeszewskiej pracowni - listopad 2012.
kaszëbsczé tekstë, chtërne naprowôdzają
òdbiércã na kònkretną stegnã. To tekstë
ze stôrodrëków i kòscelnëch tôflów.
Sygóm do kaszëbskò-pòmòrsczich
szifrów. I chòc nie òblôkóm na co
dzéń regionalnëch ruchnów, to przez
pòwtôrzanié charakteristicznëch zna-
ków rozkòscérzóm kaszëbiznã. Nie je to
lëdowi kùńszt, le mô z nim jakąs parłãcz.
Skùtkã ti dzejnotë je codniowòsc, jistnota wrosłô w naszã kùlturã. Jak twierdzył
Hans Georg Gadamer, jesmë blós dzélã
tegò, co je wkół nas, i to jãzëk twòrzi nas,
a nié më gò twòrzimë.
57
NAJI ÙTWÓRCOWIE
A przëwòłóné lëdowé ùtwórstwò – jaczé je wastë zdanié ò jegò dzysészim
wëzdrzatkù?
Móm dlô niegò wiôldżé ùznanié. W jaczims dzélu jô rósł w taczi òbéńdze. Mòja
mëmka je spiéwôczką Regionalnégò
Karna Lewino z Lãbòrga, znôł jem sã
z ùtwórcą kaszëbsczich gôdków Sztefanã
Fikùsã, lëdowim żłobiarzã Alfrédã
Lubòcczim, a téż z jinszima lëdzama,
chtërny òdcësnãlë na mie znankã,
ùmòcnilë mie w tim, co jem wësusôł
z mlékã mëmczi i co pózni stało sã dlô
mie tak wôżné. Jidze ò spôdkòwiznã.
Skądka wzãło sã ù wastë zaczekawienié plastiką, a òsoblëwie żłobizną?
Ju jakno dzeckò lubił jem kùńszt. Za
knôpa jô chòdzył téż do mùzyczny
szkòłë. Ale to mie nie zaszkòdzëło.
Na etapie kómpònowaniô nawetka
pòmògło, bò kùńszt je taczim skłôdanim czegòs z rozmajitëch elemeńtów.
Robiã wszëtkò, żebë to sprôwiało mie
redosc i wcygało, żebë miało dzecné
zaczekawienié. Drãgò je òsygnąc taczi
skùtk, żebë w artisticznym znaczenim
dokôz béł smaczny. Na szczescé to,
co przënosy codniowòsc, ùfarwniwô
mòjã robòtã. Jeżlë je sã téż wëprzédnionym w jaczims kònkùrsu, to człowiek
wierzi, że to, co robi, nie je mało wôżné.
Żlë chtos to ùznôwô za cos wôrtnégò, to
mô sã pòczëcé szëkù. I tedë jô dostôwóm
jesz wiãkszé chãcë. To cos piãknégò.
Mòje zajãcé dôwô mie swiądã, że biorã
ùdzél w dzélu wielepòkòleniowégò dzejania, w artisticznëch wëdarzeniach,
chtërne miałë plac nawetka trzë tësące
lat przódë. W stôrëch dokazach mòżna
nakarmic sã òdbicym dôwnëch czasów.
Ceszã sã na mësl ò tim, że mòże i mòje
żłobiznë bãdą kògòs karmic. Ale to téż
pòdnosy pòprzéczkã. Bò to, co robimë,
mùszi miec wësoką rówiznã. A do te
mùszi jesz bëc zrozmiałé i dlô terôczasnëch lëdzy, i dlô tëch, co przińdą pò nas.
Trzeba robic swòje na tëlé dobrze, żebë
òstawic bëlné swiadectwò naszich czasów.
A czë nie mësli wasta czasã, że lepi bë
bëło zając sã czims, w czim nie trzeba
bëc wcyg twórczim i przemëslnym?
Bëcé twórczim i przemëslnym brëkòwné
je w kòżdim parce żëcô. To pòdskôcô do
58
wëtwôrzaniô wielezortowòscë céchów.
Żëcé mùszi bëc tim nafùlowóné.
Ùtwórcë czãsto mają jiwer z tim, że je
za wiele tëch ùdbów i nié wiedno jich
ùdbë są zrozmiałé dlô żdającëch na dokôz. Nié wiedno téż chãcë są pasowno
òdczëtóné. Dlôte pòtkania są wëzwanim,
żebë kòmùs ùdokaznic, dlôcze wôrt je
zjiscëc dóny plan. To dopiérze je kùńszt
– taczi, chtëren mòże bëc wëjãti z bëcégò
z lëdzama kòżdégò dnia. Wërobienié
parłãczny drodżi i jidzenié nią wespół,
to pierszi krok do pòwstaniô cekawégò
skùtkù. Samo wëtwôrzanié téż je baro
wôżné. Le naprowadzenié jinszich na
taczé mëslenié dôwô redosc, że jem
sobą, a nié blós wëkònôwcą. Tedë robiã
to, co chcã robic. Wiedno mòżna szukac
pòspòlnégò zrozmieniô. Naszé mëslë
mùszą sã pòtkac, żebë wëszło z nich cos
apartnégò.
W wastë ùtwórstwie je wiele dëchòwòscë.
Dëchòwòscë i sacrum. Jeżlë òne kògòs
dëchòwò pòbùdzywają, to jem rôd.
Cekawiło mie wiedno pòtikanié sã rozmajitëch kùltur, religii, tegò, co bùdëje
krëjamnosc i sacrum. I to je dlô mie
wôżné.
W jednym z wëwiadów gôdôł wasta, że
w dokazach przedstôwiô jiwer biôtczi
dobra ze złim. Czë to le zaczekawienié
tim tematã, czë skùtk żëcowëch dilematów?
Taczé jiwrë są, mëszlã, wszãdze. W mòji
diplomòwi robòce jem zrobił alegoriã
sw. Jerzégò. Òn biôtkùje sã ze smòkã, jaczi je òdbicym złégò. Chcôł jem pòkazac,
że ta biôtka je na kòżdim krokù. Nie
òmijô pòstãpnëch pòkòleniów. Môle
pamiãcë całi czas są swiéżé. Dlôte
robiã taczé dokazë, chtërne mają dac
òdcësczi rozkòscérzaniô pamiãcë ò tëch
lëdzach, co bëlë przed nama. Robiã tej
taczé kòlekcje, jak na przëmiar „Niesmiertelnicë”, gdze przedstôwióm tôfle
przëbôczewającé czase II swiatowi
wòjnë.
Abò jak pòkôzk „Memorandum”, gdze
mòżna bëło òbôczëc szlachë dżinącëch
pòmòrsczich i kaszëbsczich smãtôrzów
z XIX wiekù, wëcarté epitafijné tôfle
z gduńsczich nekropòliów z XVII wiekù
i skrëtwã piôsznicczégò lasu?
Detal pomnika Leona Wenty (symbol Straży Granicznej),
jaki został skradziony z miejsca pamięci.
Téż. Je òn òdbicym mòji dzejnotë zrzeszony z môlama pamiãcë na Pòmòrzim.
Za taczé martirologiczné dzejania òstôł
jem wëprzédniony wôżną nôdgrodą
[Nagroda Rektora Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku, Jej Magnificencji – Prof.
Ludmiły Ostrogórskiej]. Le jô bë tegò nie
robił, czejbë mie to nie wcygało. Żëcé pò
jednym temace przënôszô mie nastãpny
i tak to sã krący.
W 2015 rokù planëjã zrobic indiwidualny, retrospektiwny wëstôwk, gdze chcã
pòkazac rozmajité zortë biôtczi dobra ze
złim. Rodzą są kòl tegò pitania ò wiãkszą
biôtkã, téż jeżlë jidze ò wòjenné dzejania. Na szczescé w dzysészich czasach ni
mùszimë sã z tim mòcowac, le niechtërny jesz to pamiãtają. Wëdôwałobë sã, że
pòmniczi są ju zbùdowóné i to sygnie.
A òkazëje sã, że na kaszëbskò-pòmòrsczi
tkance te sprawë wcyg są bòlesné i je
mùsz ò nich pamiãtac, òstôwiac szlachë.
Bò dżiną lëdze, chtërny bëlë swiôdkama tragicznëch wëdarzeniów. Przez
bùdowanié pamiãcë i przez dotikanié czegòs, co mô swòją historiã, sami
bierzemë w ni ùdzél. Dôwô mie to lëft
w żôgle. I chãc na wiãcy. Bò te znaczi
czasu są pózni w naszi rëmnoce. Wôrt je
bëc gwësnym swòjich wôrtnosców, żebë
móc przekazac je nastãpnym.
I midzë jinszima to mô wasta starã
przekazac swòjim sztudéróm?
Chcã zachãcëc jich do tegò, co mie
samégò zachãcywô. Ùwrazlëwióm
jich na mëslenié, że jesmë dzélã historicznégò i kùlturowégò cygù. W ti swią-
POMERANIA CZERWIEC 2013
NAJI ÙTWÓRCOWIE
dze mògą jic dali abò tã wiédzã òdrzucëc i bùdowac cos nowégò na zort przékòwaniô. Ale wiedno widzec bãdze
dwùgôdkã midzë tradicją a nowòczasnoscą. Twórczé żëcé mòże nadawac
wôrtnotë. Historiô pòkôże, jak baro mdze
to wôrtné – cos, co dzysô wëdôwô sã mało
wôżné, pózni mòże zwëskac wiãkszé
ùznanié. Më nie jesmë w sztãdze terô tegò
stwierdzëc.
Gôdô sã, że młodim brëkòwné są aùtoritete, chtërne wskôżą jakąs drogã.
Jaczi lëdze dlô wastë òkôzelë sã baro
wôżny?
Aùtoritet je ju dosc wëszwiektónym
pòchwôtã. To słowò përzinkã tracy na
wôrtnoscë. Ale Jón Paweł II, jaczégò
pòmnik miôł jem ùczestnienié żłobic,
béł wiôldżim człowiekã. Na gwës je
òn aùtoritetã dlô mòjégò i wiele jinëch
pòkòleniów. Béł jem na aùdiencji papieża Pòlôka i dôł mù swój dokôz. Mòżna
pòwiedzec, że do dzys czëjã na skarni
szlach jegò rãczi. To wiôlgô drãgòsc zrobic szlachòwnotã taczégò człowieka,
bò kòżdi mô w òczach jegò wëzdrzatk.
Artista mùszi w jedny pòstacë zamknąc
wszëtczé nôwôżniészé znanczi. A sztatura Jana Pawła II zmiéniała sã. Dlôte
trzeba bëło stwòrzëc mëslowi skrócënk,
w jaczim widoczny béłbë całi pòntifikat.
To bëło dlô mie wiôldżim wëzwanim.
Nie wiém, czë to strzimie próbã czasu.
Jeżlë jidze ò tëch, dlô chtërnëch móm
ùwôżanié, z dôwnëch czasów je to
Michôł Aniół. Béł wôżnym ògniwã w historii kùlturë i kùńsztu. A w mòji nôblëższi òbéńdze – tatk, chtërnégò chùtkò
jem stracył, i stark, chtëren òkróm tegò,
że béł starkã, zastãpòwôł mie téż òjca.
Wszczepił we mie patrioticzné wôrtnoscë. Znôł sã z wôżnyma lëdzama, m.jin.
z Bòżim Słëgą Kónstantinã Dominikã czë
ks. Hilarim Jastakã. Cepło wspòminóm
téż Zygmùnta Gùlgòwsczégò, mòjégò
szkólnégò òd plasticzi, bratónka Gùlgòwsczich z Wdzydz. Taczich lëdzy w mòjim
żëcym bëło wiele.
Czim terô wasta sã zajimô?
Miôł jem w òstatnym czasu zrobioną
kòpiã pastorału sw. Bònaweńturë, chtërna miała bëc przekôzónô arcybiskùpòwi
Pizë. Le żłobizna tak sã widzała, że mô
bëc równak namienionô dlô papieża
Francëszka, a dlô arcybiskùpa mòże bãdã
POMERANIA CZERWIŃC 2013
Dzél dokazu, jaczi òstôł nôdgrodzony na I Triennale Sztuki Pomorskiej.
robił nową. Òb lato planëjã robic żłobiznowé elemeńtë do piôsznicczi Pietë,
chtërna je wiôlgô na trzë métrë.
Co wasta mësli ò swòjim regionie i lëdzach w nim mieszkającëch?
Mëszlã, że ògniwa kaszëbsczi kùlturë
mają mòżlëwòsc wiôldżégò rozwiju
i baro temù kibicëjã. Òd czasu jak jem
przecygnął w òkòlé Serakòjc, jô zmerkôł
tzw. serakòwicczi sztél. Pòlégô òn na tim,
że ze wzôjny starë ò swój môl, dozéraniô
chëczë, ògardu, familii, je téż przeniesenié ti starë na kùlturã. I w drëgą starnã.
Je widzec, że lëdze wroslë w tã zemiã.
Tegò jem nie widzôł w Lãbòrgù, bò
tam mieszkają lëdze przecygniãti z rozmajitëch strón, i jich òsôdzanié sã na ti
zemi długò dérëje. Tej ti, co mieszkają
w swòjich môlach ze starka i prastarka,
mają wiôldżé szczescé. Le to równoczasno nie òznôczô, że mają zamëkac sã na
pòznôwanié jinszich kùltur. Wëmiana
doswiôdczeniów z cëzyma kùlturama
mòże ùmòcnic i pòmòc w pòkôzanim
dobrëch strón swòjégò regionu.
Dlô artistë dobrze je, żebë miôł twórczą
swòbòdã. Czë taką prawie mô wasta
czãsto?
Wëkònëjã wiele żłobiznowëch realizacjów.
Ale móm téż czas na zajimanié sã swòjim
ùtwórstwã. Nawetka jeżlë robiã cos na
kònkretné brëkòwnotë, to móm starã,
żebë bëło to nafùlowóné mòjim aùtorsczim
szlachã. Jak sã czegòs pòdejmùjã, to próbùjã
dopasowac to do môla, w jaczim mô stojec
dóny òbiekt. Przeprowôdzóm analizã tegò
placu. Dobrą stroną realizacjów do galerii
je to, że dokazë mòżna przewòzëc, ale téż
w kòżdim nowim môlu mùszą sã òbarnic.
A robioné do pòstawieniô bùten mùszą bëc
dobrze dopasowóné.
Czim dlô wastë je kùńszt, twòrzenié?
To codniowòsc. Na jaczims etapie drãgò
sã òd tegò ùwòlnic. Kùńszt je żëcym,
jegò wëfùlowanim. I to sã przeplôtô.
Jô w tã robòtã wrôstôm. A natchnienié
trzeba w sobie wërobic. To taczi ritm
kòżdégò mòjégò dnia. To, czemù pòswiãcywómë wiôldżi dzél naszégò żëcô,
stôwô sã òbrazã naszi òsobòwòscë. Dokôz naszich rąk w kònkretnym mòmence
je naszim òdbicym. Kòżdô żłobizna
pòkazëje ji ùtwórcã i tak je téż ze mną.
Żłobiã sercã i samim sobą. Kòżdégò
dnia ùgwësniwóm sã, że wôrt to robic
i zjiscëwóm swòje snienia. Móm redosc
z tegò, że wpisëjã sã w nasz krôjòbrôz.
A równoczasno dostôwóm corôz wiãkszi
pòkórnoscë, bò móm swiądã, że to je nasze swiadectwò, na jaczi mómë cësk leno
w krótczim czasu.
Dzãkùjã za rozmòwã.
59
60
POMERANIA CZERWIEC 2013
KLËKA
TORUŃ. POMORSCY WYDAWCY W MIEŚCIE KOPERNIKA
8 kwietnia w holu głównym Biblioteki Uniwersyteckiej w Toruniu odbywał
się II Toruński Kiermasz Książki Regionalnej.
Podczas tegorocznego kiermaszu
swoją ofertę zaprezentowała dwa razy
większa liczba wydawców niż w poprzedniej edycji. Publikacje wystawiali:
Fundacja Generał Elżbiety Zawackiej,
Muzeum Etnograficzne w Toruniu, Muzeum Piśmiennictwa i Muzyki Kaszubsko-Pomorskiej w Wejherowie, Polskie
Towarzystwo Ludoznawcze Oddział
w Toruniu, Stowarzyszenie Oświatow-
ców Polskich w Toruniu, Towarzystwo
Naukowe w Toruniu, Wydawnictwo Naukowe UMK, Wydawnictwo Region oraz
Wydawnictwo Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego.
Głównymi atrakcjami kiermaszu
były spotkania autorskie. O godz. 11.00
w sali konferencyjnej Biblioteki odbyło
się spotkanie z Anną Koprowską-Głowacką, która mówiła o obecnym w jej książkach świecie podań, legend i wierzeń na
Kaszubach, Pomorzu, Kujawach, ziemi
chełmińskiej i dobrzyńskiej. W spotkaniu uczestniczyły m.in. dzieci z pobli-
skiej szkoły podstawowej oraz goście
ze Sztumu (w woj. pomorskim). O godz.
13.00 w tej samej sali swoją książkę pt.
Rehabilitacja i weryfikacja narodowościowa polskiej ludności w województwie
gdańskim po II wojnie światowej promowała dr Sylwia Bykowska z Gdańskiej
Wyższej Szkoły Humanistycznej. Wstęp
wygłosił promotor dr Bykowskiej prof.
dr hab. Bogdan Chrzanowski (Uniwersytet Gdański). Temat weryfikacji ludności
wpisywanej na volkslistę wywołał żywą
dyskusję.
W.Sz.
GDUŃSK. SZLACHÃ PÒMÒRSCZICH PÒWIÔSTKÓW I LEGEŃDÓW
W sedzbie Wòjewódzczi i Miejsczi
Pùbliczny Bibloteczi (Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna im. Josepha
Conrada Korzeniowskiego, WiMBP) we
Gduńskù 17 łżëkwiata òdbéł sã finał
I Wòjewódzczégò Kònkùrsu Wiédzë
„Szlachã pòmòrsczich pòwiôstków
i legeńdów” pòd patronatã Pòmòrsczégò
Kùratora Pòùczënë [Pomorski Kurator
Oświaty] i Marszôłka Pòmòrsczégò Wò-
jewództwa, sczerowónégò do ùczniów
klas III i IV spòdlecznëch szkòłów.
Pierszi etap rëchli òstôł przeprowadzony w 31 szkòłach na całim Pòmòrzim. Na finał przëjachało 60 dzecy z 29
szkòłów. W jury kònkùrsu sedzelë: Iwóna Joć-Adamkòwicz (czerowniczka Regionalnégò Dzéla WiMBP we Gduńskù – znajôrka ds. promòcji regionu), Agnészka
Chełchòwskô (kùstoszka w Regionalnym
Dzélu WiMBP), Paweł Radzyszewsczi
(czerownik Dzélu Promòcji Lëteraturë
WiMBP) i Małgòrzata Szemelfejnik (starszô biblotekarka WiMBP). Wëbrelë òni
dobëtników, jaczima òstelë:
1 môl – Marcél Czerwińsczi ze Zrzeszë Szkòłów w Subkòwach (tczewsczi
kréz), 2 môl – Iga Głowackô ze Spòdleczny Szkòłë w Trąbkach Wiôldżich
(gduńsczi kréz), 3 môl – Karól Adamczik
ze Zrzeszë Szkòłów w Subkòwach, Zofiô Barczewskô ze Spòdleczny Szkòłë
nr 52 we Gduńskù, Klaùdiô Bòjanowskô ze Spòdleczny Szkòłë w Serakòjcach
(kartësczi kréz), Zuzana Karaś – ze Spòdleczny Szkòłë nr 8 we Gduńskù.
Wëprzédnienia przëznóné bëłë Krësztofòwi Ceslewiczowi ze Zrzeszë Pùblicznëch Szkòłów w Kalëskach (kòscersczi kréz) i Agace Stukow ze Spòdleczny Szkòłë nr 8 we Gduńskù.
AB, tłóm. KS
Na òdjimkù: Dobiwcowie kònkùrsu i Iwóna
Joć (przédniczka jury), Paweł Braùn (direktór
WiMBP), Ana Garwackô (direktorka bióra senatora Édmùnda Wittbrodta) i Andrzéj Bùsler (direktór
bióra pòsélcczi Terézë Hòppe). Òdj. Éwelina Kroll
GDUŃSK. PRZËZNÓNÉ JE STIPENDIUM M. I. TROJANOWSCZI
Latos to stipendium dostało dwòje
pòmòrsczich gazétników: Magdaléna
Swierczińskô-Dolot i Adóm Hébel.
M. Swierczińskô-Dolot prowadzy terô
w Radio Gdańsk aùdicjã „Puls Ziemi” – ò codniowim żëcym mieszkańców môłëch gardów i wsów Pòmòrzô
POMERANIA CZERWIŃC 2013
– stwòrzoną przez Dominikã Sowã.
A. Hébel wespółrobi z TTM (Twoja
Telewizja Morska), prowadzy w ni
dokùmeńtalny program ò nordowëch
ùbrzégach naszégò regionu pt. „Kaszuby dotąd nieznane” i ùczbë kaszëbiznë
z cyklu „Gôdómë pò kaszëbskù”.
Nôdgrodã przëznelë nôleżnicë Radzëznë Stipendialnégò Fùnduszu m. Izabellë Trojanowsczi, w jaczi są: Éwa Górskô – przédniczka, Andrzéj Bùsler, Artur
Jabłońsczi, Édmùnd Szczesôk i Mariusz
Szmidka.
j.b., tłóm. KS
KLËKA
BRUSË. MAJÓWKA NA SPÒDLIM HISTORIE
1 maja Brusë òstałë przeniesoné w czasë II swiatowi wòjnë. Wszëtkò dzãka
Stowôrze Lubòtników Historie Pòmòrsczégò Grifa „CIS” Mãczëkôł [Stowarzyszenie Miłośników Historii Gryfa
Pomorskiego „CIS” Męcikał], chtërno
w wespółrobòce ze Stowôrą Lubòtników
Historie Bòrów Tëchòlsczich „Historiô
i Pamiãc” [Stowarzyszenie Miłośników
Historii Borów Tucholskich „Historia
i Pamięć”] z Tëchòlë przërëchtowało
tpzw. zbrojną akcjã. Historiczny pòkôzk
przedstôwiô grańczną biôtkã z 1 séwnika 1939 r. i òdbicé przez partizanów
Pòmòrsczégò Grifa swòjégò drëcha Wòjcecha Warsyńsczégò – łącznika TOW
„Gryf Pomorski” – z niemiecczi sôdzë
w Brusach (wëdarzenié z 11 łżëkwiata
1943 r.). Na plac przedstawieniô wëbróny
béł bùdink stôri szkòłë w Brusach.
„Zbrojną akcjã” ùfarwnił wòjnowi
piknik zòrganizowóny na tôrgòwim
placu w Brusach. Òdbéł sã téż m.jin.
pòkôzk kònny kawalerie 18 Regimeńtu
Pòmòrsczich Ùłanów ze Sławãcëna-Ritla.
Na spòdlim gazétowi nadczidczi
ÙM w Brusach, tłóm. KS
Na òdjimkù: czerwònô cegła bùdinkù szkòłë
i przërëchtowónô scenografiô, razã ze strzélama z karabinów, wprowadzëłë òbzérników
w atmòsferã wëdarzeniów z czasów II swiatowi
wòjnë. Òdj. z archiwùm Miejsczégò Ùrzãdu w Brusach
MOJUSZ. NIEZWYKŁE SPEKTAKLE PO KASZUBSKU
Do sali widowiskowej Szkoły Podstawowej w Mojuszu 21 kwietnia zjechali uczestnicy XIV Przeglądu Teatrów
Szkolnych. Warunkiem uczestnictwa
w przeglądzie było przygotowanie sztuki w języku kaszubskim. Swój udział
w teatralnych zmaganiach zadeklarowały 4 grupy teatralne: Świetliki ze Szkoły
Podstawowej nr 2 w Kartuzach (widowisko „Czarodzejskô żaba”), Wicherki
z Kamienicy Szlacheckiej („Krësztofòwé
rozegracje”), Dobri Drëchòwie z Załakowa („Krzosadło”) i Hùmòr z Mojusza
(„Scynanié kani”).
Laureatem nagrody głównej – Złotej
Maski – została grupa Świetliki z Kartuz.
Wszystkie zespoły uhonorowano nagrodami. Przeglądowi towarzyszyła akcja
charytatywna „Pola nadziei – Żonkil
kwiatem nadziei dla Hospicjum”. Przez
cały dzień wolontariusze z Gimnazjum
w Sierakowicach zbierali datki na Hospicjum domowe w Kartuzach. Organizatorami wydarzenia byli: Gminny Ośrodek
Kultury w Sierakowicach, Starostwo Powiatowe w Kartuzach, Szkoła Podstawowa w Mojuszu i Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie Oddział Sierakowice.
D.P.
TCZEW. WALNE ZEBRANIE ODDZIAŁU
26 kwietnia odbyło się zebranie
sprawozdawczo-wyborcze Oddziału
Kociewskiego ZKP w Tczewie. Zebranie
walne tczewskiego oddziału na prezesa
w kadencji 2013–2016 wybrało ponownie Michała Kargula. Skład zarządu uzupełnili: Damian Kullas i Tomasz Jagielski
jako wiceprezesi, Henryk Laga jako sekretarz, Jacek Cherek jako skarbnik oraz
Marek Kordowski i Bartosz Świątkowski
jako członkowie bezfunkcyjni.
Utrzymany został skład komisji rewizyjnej, która ponownie pracować
będzie w składzie: Kazimierz Ickiewicz,
Piotr Lużyn i Waldemar Gwizdała. Na
zjeździe delegatów natomiast tczewian
reprezentować będą Krzysztof Korda, Jan
Kulas oraz Michał Kargul.
Nowe władze chcą nadal podejmować działania na rzecz całego Kociewia,
nie zapominając jednak o sprawach
stricte tczewskich. Członkowie ZKP chcą
kontynuować organizowanie Nadwiślańskich Spotkań Regionalnych, prowadzić dyskusje i sesje poświęcone historii
Tczewa i regionu oraz działać na rzecz
przywrócenia roli Wisły jako szlaku komunikacyjnego.
Zebrani uchwalili również apel do
Zarządu Powiatu Tczewskiego w sprawie odbudowy mostu przez Wisłę.
Komunikat ZKP Tczew
KASZUBSKI PORTAL EDUKACYJNY
skarbnicakaszubska
www.
.pl
Zrealizowano dzięki dotacji Ministra Administracji i Cyfryzacji
62
POMERANIA CZERWIEC 2013
KLËKA
TORUŃ. GOŚCIE Z KASZUB
Oddział toruński ZKP 28 kwietnia
gościł kilkudziesięcioosobową wycieczkę z Kaszub, złożoną z członków i władz
oddziału Zrzeszenia w Baninie, dzieci
z zespołu folklorystycznego Mùlczi z Miszewa i gimnazjalistów z Żukowa.
Prezes toruńskiego oddziału Wojciech Szramowski w sali konferencyjnej
Muzeum Etnograficznego przedstawił
uczestnikom wycieczki związki Kaszu-
bów z Toruniem oraz działalność organizacji kaszubsko-pomorskich w tym
mieście. Na zakończenie spotkania rozdał wszystkim zebranym publikacje
przekazane w darze przez Fundację
Generał Elżbiety Zawackiej i prezesa
Wydawnictwa SOP z Torunia Antoniego Starka (członka toruńskiego oddziału
ZKP). W podziękowaniu za gościnność
oddział toruński otrzymał publikacje
z rąk kierownika wycieczki Eugeniusza
Pryczkowskiego.
Goście z Kaszub zwiedzili następnie
Muzeum Etnograficzne, a potem po Toruniu oprowadziła ich Hanna Giełdon-Szramowska, członkini oddziału toruńskiego i wnuczka kaszubskiego pisarza
Józefa Ceynowy.
W.Sz.
STÔRÔ CZISZEWA. DŁUGÒ ŻDÓNÔ PÙBLIKACJÔ
29 łżëkwiata pò wiele latach czëkaniégò przez stôrocziszewiónów ùkôza
sã ksążka Pogranicza. Stara Kiszewa
wëdónô przez Òstrzódk KARTA w Warszawie. Pùblikacjô pòkazëje cekawą
i wielewëmiarową historiã Pòlôchów
i Niemców, chtërny mieszkają na nôrodnoscowim i etnokùlturowim (kaszëbskò-kòcewsczim) pògrańczim gminë
Stôrô Cziszewa, chtërna w XX wiekù
bëła môlã zmieniwającégò sã niemiecczégò i pòlsczégò panowaniô. W 2000
rokù Òstrzódk KARTA zaczął apartny
na òbrëmim kraju projekt – robòtë dokùmeńtëjącé dzeje wszëtczich (a je jich
czilenôsce) wsów gminë Stôrô Cziszewa. Òb czas terenowëch badérowaniów
redaktorzë i archiwiscë Òstrzódka òdwiedzëlë wnet kòżdą chëcz w gminie
i skòntaktowelë sã ze stôrocziszewió-
nama, chtërny wëjachelë do Niemców. Tak òsta zebrónô wôżnô kòlekcjô,
w jaczi je wnet 100 zwãkòwëch wëpòwiedzów Pòlôchów i Niemców, przez
1200 òdjimków, szkòłowé kroniczi,
wspòminczi i lëstë, priwatné dokùmeńtë,
wëcynczi z gazétów. Ksążka Pogranicza. Stara Kiszewa pòkazëje nôcekawszé i nôwôżniészé z nich.
j.b., tłom. KS
TËCHÒLA. DR JÓZEF GERSZEWSCZI ZNÔWÙ JE Ù SE
Na przédny scanie Miejsczégò Doktorsczégò Òstrzódka [Miejskiego Centrum
Lekarskiego, MCL] w Tëchòlë 3 maja bëła
pòkôzónô i pòswiãconô pamiątkòwô
tôfla na tczã dra Józefa Gerszewsczégò
(1860–1932), mieszkańca tegò gardu, dok-
tora, prawnika i wiôldżégò spòlëznikã.
Jegò kònspiracyjné, patrioticzno-niepòdległoscowé dzejanié w czasach prësczégò zarabczënkù (béł pòmòrsczim
filomatą, ps. Czeczot), a pòtemù robòta
i służba w samòstójny, wòlny Pòlsce – zajimanié sã òbrzészkama kòmisaricznégò
i wielelatnégò wicebùrméstra Tëchòlë,
krézowégò i banowégò doktora – a téż zaczekawienia sprawiłë, że ten nadzwëkòwi
człowiek je wôrt ùpamiãtnieniô.
Ùroczëstosc wpisała sã w òbchòdë
222. roczëznë ùchwôleniô Kònstitucji 3
Maja i swiãta Nôswiãtszi Mariji Pannë
Królewi Pòlsczi. Przemówienia wëgłosëlë:
Mariô Òllick – przédniczka Bòrowiacczégò
Towarzëstwa Kùlturë w Tëchòlë, Tadéùsz
Kòwalsczi – bùrméster Tëchòlë, i dr Kristina Kòczwara, chtërna robi w MCL.
Wspòmink ò swòjim starkù òdczëtôł
wnuk dra J. Gerszewsczégò, Jerzi (mieszkający w Szwajcarie). Wielno zebróny
gòsce, przedstôwcowie wëszëznów gardu
i mieszkańcowie Tëchòlë złożëlë kwiatë
pòd tôflą. Òdswiãtny òprôwk dôwałë
stanice gardu Tëchòla i Tëchòlsczégò Starostwa, i téż starża wëstôwionô przez
Stowôrã Historiô i Pamiãc [Stowarzyszenie Historia i Pamięć] w mùndurach
Piechòtë Pòlsczégò Wòjska II RP.
M.Ò., tłóm. KS
Òdj. M.Ò.
WEJHEROWO. OTWARCIE FILHARMONII KASZUBSKIEJ
Wieczorem 17 maja odbyła się gala otwarcia Wejherowskiego Centrum Kultury
Filharmonia Kaszubska na liczącej niemal
400 miejsc sali widowiskowej. Pierwszym
wydarzeniem artystycznym, jakie miało
miejsce na wielkiej scenie, była „Filhar-
POMERANIA CZERWIŃC 2013
monia Dowcipu w komplecie” Waldemara
Malickiego. Filharmonia Kaszubska została wybudowana u zbiegu ulic Sobieskiego
i Dworcowej, w miejscu gdzie mieścił się
stary budynek Wejherowskiego Centrum
Kultury. Powstał nowoczesny budynek,
w którym znajdują się liczne sale filharmonii oraz domu kultury. Dodatkowo
w podziemiu znajduje się kameralna sala
kinowa na 38 miejsc, pełniąca funkcję
kina studyjnego.
j.b.
63
KLËKA
JASTARNIÔ. JAK 100 LAT DOWSLADË
Jastarniô przódë lat. Tak zrzeszeńcë
z tegò môla mielë nazwóné wëdarzenié, chtërno dzejało sã 4 maja. Pòkôzóné
bëło w nim żëcé rëbacczich familiów
wicy jak 100 lat rëchli. Zaczãło sã òno
pòkôzã łowieniô laskòrnã, nôwiãkszim
z niewòdów ùżiwónym do łowieniô ło-
sosa. Ò 10.00 reno spòd rëbacczi chëczë
(z XIX wiekù, w jaczi dzysô je mùzeùm)
wëszlë chłopi, jaczi na berach i karach wiezlë na sztrąd Bôłtu laskorn, lejpry, szelki
i kasierze. Razã z nima szłë białczi òblokłé
w robòcé ruchna dôwnëch rëbaczków. Na
stremdze żdôł na nich bôt, chtërnym séc
bëła wëwiozłô w mòrze. Z jednym lejprem
żdelë na sztrądze, jaż òsta wëdónô séc,
a drëdżi pòwróz béł ju na piôskù. Pòwrozë
cygnãlë chłopi i białczi. Łowienié bëło
ùdóné, złowionëch mielë sledzów, bańtków i 4 łosose. Pierszégò wëjãtégò z matczëznë lososa (jak gôdają Bëlôcë) zgódno
z tradicją dostôł ksądz, a òstałé szłë do
bëtników. Łowienié laskòrnã bëło równak
leno zôczątkã do dalszich wëdarzeniów,
chtërne miałë plac przë rëbacczi chëczë.
Tam ùmãczony ùczãstnicë przëszlë z łowieniô nazôd, bë zacząc zwëczajné zajãca
pòwszédnégò dnia sprzed wiekù. Chłopi
dëmilë bańtczi, sëszëlë i naprôwialë séc,
wërôbialë tobakã, zjimalë kórã z pôlów,
robilë pòwrozë. Białczi wzãłë sã za pranié na riwkach, wiãzenié, wësziwanié, przãdzenié na kółkù, prunowanié
i wëfùlowiwanié czidzëną słomników.
Wiesołą atmòsferã zagwësnił mùzykùjący
na bandeònie rëbôk i pòspólny spiéw.
Lucyna Kònkòl, tłóm. KS
Na òdjimkù: na sztrądze łowienié laskòrnã
òbezdrzało wiele gòscy, chtërny bawilë sã w tim czasu w Jastarnie, a téż wiôldżé karno ji mieszkańców.
Òdj. Lucyna Kònkòl
KÒSCÉRZNA. ÙCZNIOWIE WIELE WIEDZĄ Ò PASERBIE
Mùzeùm Kòscersczi Zemi [Muzeum
Ziemi Kościerskiej im. dra Jerzego Knyby w Kościerzynie, MZK] zòrganizowało
kònkùrs ò titlu „Ks. Janusz Stanisłôw
Paserb – słëga Słowa i ùtwórca kùlturë”.
Miónczi òdbëłë sã w òbrëmim czwiôrti
edicje wòjewódzczégò kònkùrsu dlô
ùczniów gimnazjowëch szkòłów pt.
„Kaszëbi wczora i dzys”, chtërnégò do-
biwcowie dostôwają dodôwkòwëch 5
pùnktów òb czas rekrutacji do wëżigimnazjowëch szkòłów. Latos gimnazjaliscë
sprôwdzelë swòjã wiédzã ò pòstacë ks.
Janusza St. Paserba – ùstanowionégò
przez Kaszëbskò-Pòmòrsczé Zrzeszenié
patronã 2013 rokù. Dlôte téż hònorowi
patronat nad wëdarzeniem òbjął przédnik KPZ Łukôsz Grzãdzëcczi. Latos pierszi,
szkòłowi etap òdbéł sã 22 strëmiannika.
Wëbrónëch bëło z niegò 69 półfinalistów, chtërny stawilë sã 6 maja w Widzawiszczowi Zalë m. L. Szopińsczégò
w Kòscérznie. Òb czas półfinału gimnazjaliscë mùszelë òdpòwiedzec na
pôrãdzesąt pitaniów tikającëch sã i nôwôżniészich wëdarzeniów w żëcym ks.
Paserba, i jegò ùtwórstwa. Do finału
dostało sã sédmë nôlepszich z drëdżégò
etapù kònkùrsu. A nôlepszima z nich
òkôzelë sã:
Francëszk Fòrtuna z Gimnazjum nr 3
w Kòscérznie – I môl, Katarzëna Łakòckô
ze Spòleznowégò Jãzëkòwégò Gimnazjum LTO w Lãbòrgù – II môl, Edita Wenta z Gimnazjum w Gòwidlënie – III môl.
Ùroczësté pòdrëchòwanié kònkùrsu
razã z dôwanim nôdgrodów òdbãdze sã
20 czerwińca 2013 r. w Kòscérznie w Widzawiszczowi Zalë m. L. Szopińsczégò.
Òb ten czas mdze téż pòpùlarno-nôùkòwô kònferencjô pòswiãconô dzejnoce
i ùtwórstwù ks. Janusza St. Paserba.
j.b., tłóm. KS
Na òdjimkù: f inaliscë miónków razã
z òpiekùnama i kònkùrsową kòmisją. Òdj. ze
zbiérów MZK w Kòscérznie
GDAŃSK. „DOBRO WSPÓLNE – LEPSZA JAKOŚĆ ŻYCIA”
Pod takim hasłem odbył się VI Pomorski Kongres Obywatelski. W gmachu
Politechniki Gdańskiej 11 maja zebrali się
m.in. przedstawiciele pomorskiego środowiska samorządowców, społecznicy,
przedsiębiorcy i ludzie kultury. Na Kongresie nie zabrakło też członków Zrze-
szenia Kaszubsko-Pomorskiego. Starano
się szukać odpowiedzi m.in. na następujące pytania: jak dla dobra wspólnego
kształtować relacje między aglomeracją
trójmiejską a pozostałymi obszarami
pomorskiego regionu oraz jak rozwijać
pomorską edukację, sport i energetykę.
DOŁĄCZ DO NAS I BĄDŹ NA BIEŻĄCO!
64
W ramach Kongresu odbyło się także
Pomorskie Forum Organizacji Społecznych, na którym swoją działalność zaprezentowało kilkadziesiąt pomorskich
organizacji.
j.b.
www.facebook.com/kaszubi
POMERANIA CZERWIEC 2013
KLËKA
STRZÉPCZ. 68. ROCZËZNA ZAKÙŃCZENIÔ WÒJNË
Òrganizatorama gminnëch òbchòdów roczëznë zakùńczeniô II swiatowi
wòjnë bëlë Ùrząd Gminë Lëniô, Gminny
Dodóm Kùlturë w Lëni i Zrzesz Szkòłów
w Strzépczu. Ùroczëzna òdbëła sã 9 maja.
Zaczãła sã òd wprowadzeniô staniców
na gimnasticzną zalã Zrzeszë Szkòłów.
Zeszłi lëdze òdspiéwelë państwòwi
himn. Pò òficjalnëch pòwitaniach gimnazjalnô młodzëzna ZS w Strzépczu pòd
czerënkã Joanë Gòjtkòwsczi i Krësztofa
Chiłë przedstawiła leżnoscowi słowno-mùzyczny program. Pòtemù instruktor ZHP, pwd. Tadéùsz Lech òdczëtôł
rozkazë ò ùtwòrzenim próbny starszoharcersczi zdrëszënë (pòl. drużyna)
w Lëni. Zastãpòwima zdrëszënë òstalë:
Juliô Lewińskô, Marléna Kùberna i Karól Pòpek. Zastãpca wójta Bògùsława
Engelbrecht i przédnik Radzëznë
Gminë Czesłôw Hinz symbòliczno
delë mùndur na rãce harcerza. Pòtemù
delegacje i rôczony gòsce przeszlë
na môlowi parafialny smãtôrz. Tam,
przë grobie Pòlsczich Żołniérzów
i Òfiarów Marszu Smiercë, òdmówilë
mòdlëtwã, chtërnã pòprowadzył ks. probòszcz Andrzéj Kmiecyk. Delegacje
złożëłë krutë kwiatów i zapôlëłë znitë
pamiãcë. Pò òficjalnëch ùroczëstoscach
wszëtcë przëszlë nazôd do Zrzeszë Szkòłów w Strzépczu, gdze przërëchtowóny
béł môltëch. Red., tłóm. KS
GDAŃSK. 20 LAT WSPÓLNOTY KASZUBSKIEJ
12 maja 2013 roku w kościele św.
Jana w Gdańsku odbyła się uroczystość
upamiętniająca dwudziestą rocznicę
odprawiania mszy świętych z kaszubską liturgią słowa dla gdańskiej Wspólnoty Kaszubskiej. Warto przypomnieć,
że członkowie tego swoistego klubu,
afiliowanego przy oddziale gdańskim
Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, od
20 lat spotykają się w kaplicy (dawnej zakrystii) kościoła św. Jana w każdą drugą
niedzielę miesiąca o godz. 14.
W uroczystej mszy świętej, którą
odprawił ks. dr Leszek Jażdżewski, diecezjalny kapelan Kaszubów, udział wzięli
księża: rektor kościoła św. Jana Krzysz-
tof Niedałtowski, proboszcz Waldemar
Naczk, który przez kilkanaście lat odprawiał nabożeństwa dla Wspólnoty, prałat
Wojciech Chistowski – proboszcz kościoła Bożego Ciała na Morenie, oraz prałat
Kazimierz Wojciechowski – proboszcz
z gdańskiej Zaspy.
Po mszy w Tawernie Mestwin przypomniano audycję o pierwszych mszach
świętych z kaszubską liturgią słowa
z magazynu Telewizji Gdańskiej „Rodnô Zemia”. Moderatorem tego spotkania
był Eugeniusz Pryczkowski, który 20 lat
temu, będąc wówczas wiceprzewodniczącym oddziału gdańskiego ZKP,
w znaczący sposób przygotował pierw-
szą mszę świętą dla Kaszubów ze śródmieścia Gdańska i potem przez wiele lat
organizował comiesięczne nabożeństwa.
Podczas spotkania poetka kaszubska Ida
Czaja zaprezentowała wiersze Stanisława Pestki (Jana Zbrzycy), który był gościem uroczystości.
Głównym organizatorem rocznicowych obchodów był dr Jerzy Koszałka,
od wielu lat związany ze Wspólnotą.
Podziękowania należą się również paniom Teresom, Nowakowskiej i Juńskiej-Subocz oraz Genowefie Jadwiszczak,
która od 20 lat jest z naszą Wspólnotą
Kaszubską.
Jerzy Nacel
WEJHEROWO. TABLICA Z MAGNIFICAT PO KASZUBSKU
W sanktuarium maryjno-pasyjnym
w Wejherowie 12 maja odbyło się odsłonięcie tablicy z tekstem hymnu Magnificat w języku kaszubskim. Tablica jest
POMERANIA CZERWIŃC 2013
kopią tej, którą dokładnie dwa miesiące wcześniej, tj. 12 marca, odsłonięto
w sanktuarium w Ain Karem (Jerozolima) podczas Pielgrzymki Kaszubów
do Ziemi Świętej. Odsłonięcia tablicy
dokonał prezes Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego Łukasz Grzędzicki, prezes
wejherowskiego oddziału ZKP Henryk
Kanczkowski oraz kustosz sanktuarium
o. Daniel Zbigniew Szustak. Natomiast
bp prof. Andrzej Dziuba, ordynariusz
diecezji łowickiej, poświęcił tablicę oraz
przewodniczył uroczystej mszy św. na
kalwarii wejherowskiej. Podczas mszy
św. modlili się pątnicy z całego regionu,
w tym uczestnicy 345. pieszej pielgrzymki z Oliwy i 339. pieszej pielgrzymki
z Kościerzyny, która jako jedyna od początku swojego istnienia co roku dociera
na odpust Wniebowstąpienia Pańskiego
do Wejherowa.
j.b.
Na zdjęciu: tablica z Magnificat w języku kaszubskim stanowi materialny znak dziękczynienia
Kaszubów za przemiany, jakie zaszły po 1989 r.,
oraz jest pamiątką obchodzonego właśnie Roku
Wiary. Fot. W. Lew-Kiedrowska
65
KLËKA
STARGARD SZCZECIŃSKI. MUZYKA, JADŁO I ELEMENTARZ…
Od 13 do 18 maja w stargardzkim Hotelu – Restauracji „Spichlerz” odbywały
się Dni Kultury Kaszubskiej. Przy kaszubskiej muzyce goście przede wszystkim posilali się kaszubskim jadłem. Serwowano
m.in. kaszubską kiszkę, zrobioną z ziemniaków i kaszy oraz okraszoną boczkiem.
Kilkadziesiąt osób skosztowało również
golonkę, metkę, śledzie, ogórki kiszone
oraz zupę.
Odnalazło się kilku stargardzkich Kaszubów, którzy zainteresowani byli zarówno wystawą kaszubskich książek,
jak i haftu kaszubskiego, m.in. twórczo-
ści Danuty Kosikowskiej. O kulturze kaszubskiej oraz wystawie opowiadał Zdzisław Kosikowski, prezes koła Zrzeszenia
Kaszubsko-Pomorskiego. Największe
zainteresowanie w tych stargardzkich
stronach wzbudzał elementarz kaszubski (Kaszëbsczé Abecadło. Twój pierszi elemeńtôrz)!
Warto podkreślić, że restaurację udekorowano kaszubskimi flagami.
Zdzisław Kosikowski
Fot. Z.K.
GOŚCICINO. „ŚWIATY MOŻLIWE JANA DRZEŻDŻONA”
Pod tą nazwą 15 maja w gościcińskim Dworku Drzewiarza odbyła się
konferencja naukowa. W spotkaniu
uczestniczyło liczne grono miłośników
twórczości Jana Drzeżdżona, w tym
przedstawiciele władz samorządowych
i środowiska naukowego oraz pomorscy
literaci.
Organizatorami konferencji byli: Wójt
i Rada Gminy Wejherowo, Akademia Pomorska w Słupsku, Instytut Kaszubski
w Gdańsku, Biblioteka Publiczna Gminy
Wejherowo w Bolszewie i Gminny Ośrodek Kultury w Gościcinie.
Referaty wygłosili: Daniel Kalinowski „Drzeżdżon autobiografista”, Adela
Kuik-Kalinowska „»Ja i mój czas« w »łące
wiecznego istnienia«. Polskie wiersze Jana
Drzeżdżona”, Marek Cybulski „Derywaty
słowotwórcze w języku Jana Drzeżdżona
(na podstawie opowiadań z tomu Dzwónnik)”, Jerzy Samp „Jana Drzeżdżona stosunek do translacji”, Jerzy Treder „Frazeologia w opowiadaniach Jana Drzeżdżona”,
Tomasz Derlatka „Struktura powieści
Twarz Smętka (wybrane zagadnienia)”
oraz Maciej Tamkun „Twarz Smętka Jana
Drzeżdżona inspiracją dla malarzy”. Referaty stały się przyczynkiem do dyskusji,
podczas której wspominano Jana Drzeżdżona przez pryzmat spotkań z pisarzem.
Podczas sesji odbyła się też promocja
książki Aleksander Labuda. Życie. Literatura.
Mit pod red. Daniela Kalinowskiego.
Dopełnieniem konferencji była wystawa „Inspiracje malarskie powieścią Jana
Drzeżdżona Twarz Smętka” autorstwa artystów z Koła Pasji Twórczych przy BPGW
w Bolszewie. Wystawę można oglądać do
28 sierpnia w Gminnym Ośrodku Kultury,
Sportu i Rekreacji w Chmielnie.
Janina Borchmann
Zdj. z archiwum Biblioteki Publicznej Gminy
Wejherowo im. Aleksandra Labudy w Bolszewie
ŁUBNA. ÙCZBA KASZËBSCZÉGÒ JÃZËKA ZACZÃTÔ!
Òd séwnika 2012 r. sédmë sztëk dzecy
z III klasë w Łubny ùczi sã kaszëbsczégò. Ùczba òdbiwô sã na kółkù w szkòle,
chtërna je filią Spòdleczny Szkòłë nr 1
m. Janusza Kòrczaka w Czerskù. Przez
jednã gòdzënã w tidzéniu dzecë mògą
66
pòznawac rozmajité słowa i zwrotë. Bëła
ùczba ò mionach pò kaszëbskù, dodomie,
môlu zamieszkaniégò, rodzëznie… Dzecë
pòznałë słowa sparłãczoné ze szkòłą czë
zwierzãtama. Co wiãcy, mómë cësk na
to, bë razã z nowima słówkama dzecë
naùczëłë sã kaszëbsczich zwëków, np. na
Gòdë i Jastrë. Czëtómë téż kaszëbsczé legeńdë i spiéwómë Kaszëbsczé Nótë.
Nôwikszą redotą dlô dzecy bëło
pòtkanié z prôwdzëwim… Królã Kaszëbów – ksãdzã Wiesławã Szucą z Czerska. Ksądz Wiesłôw òpòwiedzôł dzecóm m.jin. ò kaszëbiznie w Brusach,
sztudérowaniu w Pelplënie i mòdlëtwie
pò kaszëbskù. W czerwińcu dzecë jadą
na szkòlną wanogã do Gduńska-Òliwë
i pòznawac bãdą pòzwë zwierzãtów
z ZOO w jãzëkù kaszëbsczim. Mòże i bãdze téż sztót, bë jic do katédrë i pòmòdlëc
sã na grobach pòmòrsczich ksążãtów, tak
jak Remùs… Co je bëlną nowiną, dzecë
z Łubny (i nié leno z Łubny) bãdą sã ùczëłë
kaszëbsczégò òd nowégò szkòłowégò
rokù w Spòdleczny Szkòle w Czerskù.
Aleksandra Dzãcelskô, part KPZ w Czerskù
Na òdjimkù: ks. Wiesłôw Szuca z dzecama
w Łubny. Òdj. A. Dzãcelskô
POMERANIA CZERWIEC 2013
SËCHIM PÃKÃ ÙSZŁÉ
Ptôszé wieselé
TÓMK FÓPKA
SŁOWÔRZK
Czwiôrtô reno. Wszëtcë spią. Në, prawie wszëtcë.
Légóm do wërów. Jesz bùdnik nastawiã. Na szóstą. Trzëdzescë. A tu nie jidze ùsnąc. Òkno je na wpół ôpen. Ptôszczi
spiéwią. A nade wszëtczé ptôszé głosë jeden sã przebijô.
Kùkówczi. Normalny człowiek pò dwùch „kùkù” ju spi.
Ale nié mùzykańt. Òn zaczinô rozmiszlac, czë to je tercja
wiôlgô, czë mòże ju kwarta. I ni mòże ùsnąc, bò nie je renym ptôszkã, le nocnym Tómkã…
A tu swiérzgòlą jeden przez drëdżégò. Rozeznac jich
nie jidze.A kò ptôszka pòznajesz prawie pò spiéwie,
tak jak człowieka pò gôdce. To pewno te, co kùchniowi
pòkrzésnikòżércowie przë jedzenim widzą przez òkno
w kôrmniku… Je tam sykórka, co òbjôdô jiglënowé
jagòdë. Dzãdzeł, dzãdzół abò
dzëdzón, co dzurë w drzewach bëkô. Lasny ptôszk, co
rôd na drzéwiãtach sôdiwô.
Méska, co gwiżdże. Skrzeczącô, farwnô sójka a strzélającô głosã, towarzëskô sroka,
co to nawetkã piechti na jedzenié przëchôdô…
A mòże je tam téż bòżi
ptôszk – skòwrónk, co wësokò lôtô?
Pewno je w ptôszim karnie słowik – méster trélowaniô, co to przez niegò zaznobił sã jeden pòlsczi król i ùmarł.
A mòże ten, co jich sto nie je wôrt jedny gãsë – môłi warbel?
A jaskùleczka, co wié, czedë mdze padac? A cybaba, co gò téż pszczolnikã pòzéwają, bò pszczołoma miód
pòdbiérô? Nie je to téż sztiglëca z czerwòną mùńką? A mòże
to sykórka czëbatka, co wësokò piszczi? A smniecuch, co
gò téż zwią pòcerpicelã, bò na deszcz wòłô: „pòcerpita,
pòcerpita”? Wiôldżi krëk, czôrny jak pëk? Sowa, co knipie?
Drózd, co òn robôczi żgrze a spiéwô lepi òd zapłaconëch
spiéwôków? Abò żôłtobrzuszk, co… żôłti mô brzuszk?
Skórc, co mô wiele razy mòcniészą òd lëdzy głowã na
wëpicé a żëwi sã sfermeńtowónyma wisznioma, sliwko-
ma i krzesznioma? Czëpnica, znónô jakno czupsnik, co robi
jachtë na mëdżi? Żołna, co rzôdkò na zemiã schôdô? Kania,
co wòłô: „pic, pic”? Ptôsznik, co na gòłąbczi lecy?
Ze żëwiznë gwësno nicht nié. Ani kôczór, ani gąsór, ani
kùrón, ani gùlôk…
A ò czim òne tak spiéwią?
Ò miłoce, ò żëcym... Òni sã reklamùją – òne òbsądzywają
i wëbiérają. Pewno téż pérocą ò dzysdniowi pòlitice… Kò
zlôtiwają pół swiata. Wiele widzą i wiedzą. Czejbë taczi
ptôszin wëjimk rozmòwë przełożëc na nasze, to bëłobë to
pewno cos taczégò:
– Jak tam, drëszkò, w Africe…Bananë wësok stoją?
– A dwa dolce za kilo. A za kilã stoją pół gòdzënë.
– Môsz widzóné nową
ądulacjã kòl ti stôri gùłë?
Kògò òna na to chce złapic?
Nawetka sãp sã nie òbliznie…
– Mómë z mòjim Władkã
wënajãté nowé gniôzdkò na
bùkù pò tëch zlazłëch skórcach.
– Widzysz tã sykórkã? Jakô òbstąpionô! A do mie to
nawetka ptôszk nie zazdrzi…
– Tec të môsz ptôszi rozëm
a do te jesz ptôcha w głowie, dudkù!
– A të môsz tëli rozëmù, co ptôch łoju!
– Khrrra! A czedë ju mdzemë mielë młodé, nazwiemë je
W(e)hrrrónkama, mùlkù. Bòcón cos sã spózniwô…
– Czwirk! Szwirk! Rzucëlë! Zôrno! Zôrno rzucëlë!
– A jô cë gôdóm, że Dudk pòdniese emeritalny wiek do
12 lat, dolëptôch, jo!
– Wezle trzënôsti dzél fùńta wãdzëbôczich sodełków,
trzë klëszczi nordowégò mechù…
– A na miono jes mia prawie – Béata. Snożé miono,
przëznac mùszi, mùlkù mó, -ó, ó, ój…
– Trrrilululu! To béł ale kòncert! W Gradle grałë Òstré
gzyczi. Cos smacznégò, gôdóm cë…
Drrrrrrrrrrrrrrrrrin! Czas wstajac! A spanié? Pò ptô-
Normalny
człowiek pò
dwùch „kùkù”
ju spi. Ale nié
mùzykańt.
Ptôszé wieselé – zlot ptaków; wërë – żartobl. łóżko; bùdnik – budzik; ôpen – otwarte; kùkówka – kukułka; swiérzgòlą – świergocą; dzãdzeł,
dzãdzół, dzëdzón – dzięcioł; bëkac – uderzać czymś twardym; lasny ptôszk – lasówka; méska – kos; méster – mistrz; zaznobił sã – zaziębił się;
warbel – wróbel; cybaba, pszczolnik – gil; sztiglëca – szczygieł; smniecuch, pòcerpicél – dzierlatka; krëk – kruk; pëk – wosk szewski; knip – odgłos sowy; żôłtobrzuszk – trznadel; skórc – szpak; czëpnica, czupsnik – jemiołuszka; mëga – samica komara; żołna – tu: wilga; ptôsznik – jastrząb
gołębiarz; żëwizna – ogół zwierząt domowych; gwësno – z pewnością; kùrón – kogut; gùlôk – indyk; òbsądzywają – oceniają; pérocą – paplają,
gadają; wëjimk – wycinek; ądulacja – tu: fryzura; zlazłé skórce – szpaki w konkubinacie; miec ptôszi rozëm – o człowieku ograniczonym; miec ptôcha w głowie – być narwanym; miec tëli rozëmù, co ptôch łoju – nie grzeszyć rozumem; mùlk – kochanek; wãdzëbôk – dżdżownica; dzél – część;
klëszczi – kłaczki; snôżé – piękne; gzyk – giez; pò ptôchach – żart. za późno.
POMERANIA CZERWIŃC 2013
67
Z BÙTNA
Òbzérczi
RÓMK DRZÉŻDŻÓNK
Jachelë më trzeji – brifka, lesny a jô. Dalek w swiat. Do naju
– Tej chcemë jic na wieczerzã – jem zabédowôł.
daleczich krewnëch. Na òbzérczi. Òb całą drogã lesny sedzôł ze
Tak më szlë, zjôdlë, wëpilë, a nie wiedzec czedë słunuszkò,
zwisłą knérą, teskno wzdichającë za swòjim lasã.
co prawie wsta, zarôcziło naju na frisztëk.
– Nie wzdichôj tak głosno, le spij – brifka òtmikôł zgniło
– Mie sã co zdôwô, że nen czas tu flotni nëkô jak w Pëlcrôz jedno, rôz drëdżé òkò, sprôwdzającë, czë czasã më nie je- kòwie – zamëslił sã lesny. – Ù nas òn je wierã zgnilszi.
smë na môlu.
– Dôj pòkù z nym twòjim filozófòwanim. Chcemë lepi jic do
Jô, ni mògącë spac, co sztërk pitôł jem sã najégò szoférë:
negò ùrzãdu – brifka dwignął swój kùfer a òstôł stojącë. – Leno
– Dalek jesz?
dze bë nen ùrząd mógł bëc?
– Jesz, jesz… – mrëknął mie nen wiesołi a gadatlëwi czło– Kò chcemë jic tã – pòkôzôł jem na wiszącą na jednym
wiek.
wiôldżim bùdinkù serbską fanã.
Tłëkącë sã pò pòlsczich,
Jô cë miôł nosa, kò më zarô
czesczich, słowacczich a wãgerdo serbsczégò parlameńtu
sczich drogach, krącył jem sã
Tã naju baro achtnãlë
Lëchò nié, trafilë.
na tim, z kilométra na kiloa pòsadzelë przed ùrzãdnika.
méter corôz cwiardszim, aùtoale drogò, zëmno, Czej më jemù wëdolmaczëlë,
bùsowim zëslu, wcyg pitającë:
skąd a chto më jesmë, nen sã
drodżi dzurawé, na naju przezdrzôł a spitôł:
– Dalek jesz?
– Jesz, jesz… – òdpòwiôdôł
– Wszëtcë wa chceta przëa ti tã wësok dërch cygnąc?
szoféra.
– Dalek?
że jo – cziwnął
sã sztridëją… banią– Pewno,
– Jesz, jesz…
brifka – kòle pół mëlióna.
Ë tak më so dwaji òb ną daKò ù waju je cepełkò, bëlny lëleką rézã fejn rozpòwiôdelë, jaż pò dniu całim a nocë całi na dze, dobré jestkù a pitkù, a czas w radio ë telewizje a w parlaplacu stanãlë.
meńce plac dostóniemë.
– Serbijô, wëskakiwac! – riknął na całą gôrdzel szczeslëwi
Ùrzãdnik òtemkł szerok gãbã a spitôł:
brifka. Chwôcył swój kùfer a flot pònëkôł szukac wëchódka.
– Je kòl waju jaż tak lëchò?
Czej rozładowôł napiãcé, rozezdrzôł sã wkół a rzekł:
– Lëchò nié, ale drogò, zëmno, drodżi dzurawé, a ti tã
– Na pierszé wëzdrzenié mie sã tuwò widzy. Tej co, jidzemë wësok dërch sã sztridëją… Co jô mdã wiele gôdôł, tec Wë sami
na òbzérczi?
dobrze wiéce – brifka blôsknął òkã.
– Za tim më tu przëjachelë – òdrzekł mù lesny. – Leno,
– Wiém tëli, że w Serbije mómë 30 rozmajitëch nôrodnospamiãtôj, tu mùszi bëc las...
ców… Chcemë më jesz jedną? Hmmm, nie wiém… – wzdich– Ale jo, dlô ce më las nalézemë – brifka pòklepôł drëcha nął ùrzãdnik.
pò chrzebce.
– Ale më jesmë spòkójny, dobri lëdze, niżódny, jak ò naju
– Të wiész, mùszi téż bëc chòc jedna strëga, grzëpa, wi- gôdają, separatiscë – zagwësnił lesny.
wóz, jezoro, òstrów a półòstrów. Jinaczi të wiész…
– Separatiscë?! – krziknął ùrzãdnik.
– Wiém, wiém – zagwësnił brifka. – Tak jak më sã ùgôdelë.
To nie wara długò, jak naju zakłódkòwelë, a jesz rëchli
– Tej chcemë jic – zabédowôł jem. – Stojącë na tim gòrącym òdstawilë nazôd do Pëlckòwa. Rozgòrzony brifka na lesnégò
flastrze, më blós mùdzymë czas.
zdrzec nie chcôł. Dopiérze, czej nen widzące pëlckòwsczi las,
– Prôwda, le dze mómë jic? – lesny béł czësto òd se.
ùceszony zawòłôł: „Mój las, mój kòchóny, zelony las. Dze jô głu– Kò dze? Nôlepi do jaczégò ùrzãdu so spëtac, ale nôprzód pi chcôł jinégò pò swiece szukac!”, brifka wzął a serdeczno gò
chcemë co zjesc a wëpic – brifka pòcygnął knérą a wëcygnął scëskającë, ze łzama w òczach dzëkòwôł:
sëchi jãzëk. – Bez ną drogã jô jem spragłi jak nie wiém co.
– Wiele razy cë bóg zapłac, drëchù, że të naju òd głëpòtë
Jak më stojelë, tak më szlë. Dalek, dalek a jesz dali… òd wëretôł!
jedny do drëdżi kawnicë. Tã më zjedlë, tã co wëpilë. Wszëtkò
Lesny wëzdrzôł na niegò tak, jakbë nick nie rozmiôł,
fejn szmakało, że më sã ni mòglë nachwalëc. Czej më ju zjôdlë a òdpòwiedzôł:
a wëpilë, tej dzéń minął. Do ùrzãdu to ju nie bëło co, temù më
– Nie wiém jak wama, ale mie sã baro w ti Serbije widzaso ùmëslëlë tã witro jic.
ło. Mùszimë sã tam jesz rôz czedës na ną rakijã a pljeskawicã
– Mómë czas – rzekł brifka.
wëbrac!
68
POMERANIA CZERWIEC 2013
EDUKACYJNY DODÔWK DO „PÒMERANII”, NR 5 (67), CZERWIŃC 2013
Janusz Mamelsczi
WDÔRË Z ÙSZŁËCH LAT
Zéńdzenié czwiôrté:
z Aleksandrã Labùdą
– Pamiãtôsz të, Móniczkò, chto tam béł przëszłi do
Majkòwsczégò, jak më bëlë kòl niegò?
– Jo, pamiãtóm, Labùda i Trepczik.
– Në, tej dzys më sã wëbierzemë do Aleksandra Labùdë.
Przërëchtuj sã na wiesołą gòscënã.
– Baro piãkno. Jô jem czekawô tegò chłopa. Dze më gò
òdwiedzymë?
– Labùda, co czãsto pisywô pòd przezwëskã Gùczów Mack,
to je baro szpòrtowny chłop. Pòjedzemë do Tłuczewa.
Do Tłuczewa òni sã wëbrelë aùtã. Pò drodze jachelë przez
Kartuzë.
– Tu w Kaszëbsczim Dwòrze w 1929 rokù Labùda z drëchama założëlë Regionalné Zrzeszenié Kaszëbów, zwóné krótkò Kaszëbskô Zrzesz. Jegò przënôleżników zwie
sã zrzeszińcama. Mòże rzec, że bëlë òni pòsobnikama
Majkòwsczégò i młodokaszëbów, chòc jich ùdba bëła
përznã jinô – wëkłôdôł Szimk Mónice.
Dali òni sã czerowelë na Mirochòwò. Òb drogã mijelë
Kòloniã.
– Tam za Kòlonią je Bãdargòwò, gdze Labùda ùcził pôrã
lat zarô pò wòjnie. A terô më wjéżdżómë do Swiónowa.
Tu bëła jegò parafiô, bò òn sã béł ùrodzył w Mirochòwie.
Mirochòwò czedës słëchało do parafii w Swiónowie.
A jak jegò matka ùmarła i òjc sã drëdżi rôz òżenił, òni
przecygnãlë do Strëszi Bùdë. Za sztót më tam dojedzemë.
W Strëszi Bùdze przejachelë mòst nad Łebą i za sztót òni ju
wjéżdżelë do Mirochòwa.
– Tam w lewò sã jedze do Miechùcëna. W Miechùcënie
i w Mirochòwie w latach 1918–1920 Labùda chòdzył
na kùrsë pòlsczégò jãzëka, bò do spòdleczny szkòłë
w Mirochòwie òn chòdzył jesz za Niemca i òn sã béł
ùcził pò niemieckù. Na kùrsach béł jednym z nôlepszich
ùczniów. A tuwò sã jedze do Bącza, gdze Labùda béł szkólnym òb czas drëdżi swiatowi wòjnë.
– A dze òn sã wëùcził na szkólnégò?
– Òn chòdzył do gimnazjum dlô szkólnëch w Kòscérznie.
Tam òn sã zetkł z ks. Léónã Heyką i dzãka niemù jesz barżi
sã ùgwësnił w kaszëbsczi swiądze.
Wëdanié ùdëtkòwioné przez
Minystra Administracji i Cyfrizacji
Dali droga młodëch prowadza przez Miłoszewò i Strzépcz.
Tam òni sã sczerowelë na Lëniã.
– W Lëni Labùda zaczął robic zarô pò szkòle, to bëło w 1923
rokù. Pôrã lat pózni zaczãłë sã jegò jiwrë.
– Jaczé jiwrë? – spita Mónika
– Ùmiłowanié Kaszëbiznë i jegò pòzdrzatk na pòlitikã
nié wszëtczim bëłë do szmaczi. Labùda wiele sã nacerpił
w swòjim żëcym i to tak òd Pòlôchów, jak i òd Niemców.
Zaczãło sã òd jegò przenieseniô do Zelewa kòl Lëzëna,
pózni gò przenioslë jaż pòd Toruń. Në jo, a terô wzerôj tu
w lewò, tu w tim bùdinôszkù, dze pierwi bëła szkòła, òn
terô mieszkô ze swòją białką i dzecama.
Mónika i Szimk wëlezlë z aùta i zaklepelë w dwiérze nié
za wiôldżégò bùdinkù, całégò z czerwiony cegłë z dwaspadowim dakã przëkrëtim dakówką. Òdemkła jim Jaromira,
nômłodszô córka Labùdë.
– A wa pewno do tatka, jo? Òn prawie je dzes wëszłi,
mùszita na nie sztót pòczekac – rzekło dzéwczã.
NAJÔ ÙCZBA, NUMER 5 (67), DODÔWK DO „PÒMERANII”
I
WDÔRË Z ÙSZŁËCH LAT
Gòsce ju chcelë wlażac w dóm, le òni ùzdrzelë, że òd rzéczi
drist do nich jidze wësoczi, pòstawny chłop. Dozdrzelë, że
nimò lat miôł dosc gãsté włosë zaczosóné w tił, a nad lëpama
niewiôldżi wąs. Òczë mù sã smiałë i biła z nich wiôlgô chãc
do dzejaniô. Chòc òblokłi béł w wëcygnioną i pòsztëpòwóną
jakã, jegò dosc chùdé skarnie krëłë w sobie cos ùroczëstégò
i wôrtnégò. Ale to, co nôbarżi zdzëwòwało Szimka i Mónikã,
to béł dzecynny wòzyk, jaczi Labùda pchôł przed sobą.
– Szimkù, jak Labùda je stôri? – spita cëchò Mónika, zdrzącë
na chłopa z wòzykã jak gapa w gnôt.
– Jenë, òn je bez sédemdzesąt lat – òdrzekł Szimk.
– A jegò białka?
– Òna je młodszô, kò do szescdzesąt wiele ji nie felëje.
– A wiele òni mają dzecy?
– Szesc, dwùch sënów i sztërë córczi. Jarcza, ta, co nama
dwiérze òdemkła, je nômłodszô – òdrzekł Szimk.
Timczasã Labùda béł ju przëszłi krótkò nich:
– Witôjtaż! Jô widzôł, że jaczés aùto do nas zajachało, tej jô
so pòmëslôł, że to wa jesta. Piãknô warszawa! Terô stolëca
Pòlsczi je w Tłuczewie, ala na! – rzekł Labùda, òbzérającë
aùto, jaczim òni przëjachelë. – Pòjta rën, wëpijemë kawã,
białka mô kùcha ùpiekłé, pòjta le! Dlô gòsca wszëtkò, dlô
złodzeja nick.
Ale zanim òni wlezlë, Mónika nie wëtrzima:
– A kògòż to wë môce w tim wòzykù, je to waju dzeckò czë
òtrok?
– Wejle, nié, to je mój scyrz, z jaczim jô béł jidzony do
szczépianiô. Na pòwrózkù jô bë z nim sã nie dotrekôł, temù
jô gò wsadzył do wòzyka – òdrzekł ùsmióny Labùda.
Labùda chcôł jich pòsadzëc w paradnicë, kò òni zarô wëpatrzëlë dzes w nórce jegò swiątnicã pisaniô.
– Jo, to je mój plac, dze jô robiã na niwie pismieniznë. Stôré
biórcëskò, rozwigòwóny stółk, kastczi z cedlama. Òstatnym
czasã jô sã zajimóm kaszëbsczima dëchama. Czëtóm ò nich
i szukóm za infòrmacjama ò nich.
– A co wë jesz terô piszece? – spita Mónika.
– Baro wôżné są słowarze. Jô jem baro rôd, że czedës sã
ùdało wëdac słowôrzk dlô szkólnëch, leno terô rëchtujã jesz
jeden, wikszi słowôrz. A tej jô jem dbë, że kòżdi człowiek
mùszi bùdowac na pòrządnym fùńdamence, a tim nôlepszim je Ewanieliô. Sen mara, Pón Bóg wiara. Temù robiã
swòjã pòéticką parafrazã Ewanielii. Në jo, a terô pòjta sadnąc do stołu.
Tam przë młodzowim kùchù òni sedzelë a pòwiôdelë so dali.
– Wë bëlë szkólnym we wiele szkòłach, widzy sã wami ta
robòta? – spitôł Szimk.
– To mùszi rzec, że robòta szkólnégò baro mie sã widzy, kò
to je ju dzesãc lat, jak jô jem na rence. Nôbarżi jô sã ceszã,
że jô mógł ùczëc kaszëbsczé dzôtczi. Nôród, żebë nie zdżinął,
mùszi bëc mądri i wësok ùczałi. Në, tak to ju je. Ale nié całi
ten czas jô béł szkólnym. Przed wòjną w 1930 rokù zrezygnowôł jem z robòtë w szkòle i zajął sã jinym dzejanim dlô
Kaszëbiznë. Jô pisôł dlô rozmajitëch gazétów, dlô „Checzë
Kaszëbsczi”, dlô „Grifa Kaszëbsczégò”, pózni jô robił „Zrzesz
Kaszëbską”. Jo. Òb ten czas jô biôtkòwôł ò to, żebë Kaszëbi
mielë taczé same prawa, jak jiny. Żebë przetrwac i sã rozwijac, mùszimë miec taczé same prawa, jak jiné nôrodë.
II
NAJÔ ÙCZBA, NUMER 5 (67), DODÔWK DO „PÒMERANII”
Wspòmnita jesz na mòje słowa. A òd 1937 rokù jô robił
w Toruniu, nôprzód w skarbówce, pózni znôwù w szkòle.
Tak to bëło.
– A co wë robilë òb czas wòjnë?
– Nôprzód jô ùcził w szkòle, a pózni jô mùszôł biôtkòwac
w niemiecczim wòjskù. Z wòjskã jô trafił do Jugòsławii, pózni
do Grecczi i na Krétã. Tam Anglicë mie wzãlë w niewòlã do
Egiptu, Italsczi i Szkòcczi. Na òstatkù jô przëstąpił do wòjska
Andersa, a w 1946 nazôdka przëjachôł do Pòlsczi.
– I tej wë znôwù zaczãlë ùczëc, tim razã w Bãdargòwie
– wtrącëła Mónika.
– Jo, leno jô téż pisôł do gazétów, do „Zrzeszë Kaszëbsczi”,
jakô tim razã zaczã wëchadac we Wejrowie. Jo, jo, ni ma
Macka bez Zrzeszë a Zrzeszë bez Macka – zasmiôł sã Labùda.
– A tej jô znôwù òstôł ùkôróny przeniesenim do jiny szkòłë,
tim razã do Czãstkòwa. Tak cos. Pò wòjnie nóm, Kaszëbóm
nie bëło nick lepi jak przed wòjną, a mòże nawetka jesz
gòrzi. Czim wesz ùmiartszô, tim barżi grëze.
Ale òstałë wëdóné dwa zbiérczi mòjich pòwiôstków: Kąsk
do smjechu i Zupa z kreszków. Mòje pòwiôstczi zaczã
drëkòwac „Pomerania”. Łoni mòje felietonë nalazłë sã
w wëdóny w Niemcach przez Ferdinanda Neureitera Kaschubische Anthologie (Kaszëbsczi antologie), a pôrã wiérztów w zbiérkù kaszëbsczi pòézji Modra struna. Latos òstôł
wëdóny nôwiãkszi zbiérk pòwiôstków Kùkùk.
– A skądka wë bierzece ùdbë do tëch wszëtczich felietonów?
– Kò z żëcô, dzeckò, z żëcô. Jô baro lubiã bëc midzë lëdzama,
midzë Kaszëbama, czë to w swiãta czë w codzéń, słëchac na
nich, pòwiadac so z nima, wzerac i zapamiãtëwac. Kòżdô
sarna trzimô sã karna.
– Jak tatk sedzy w ògrodze pòd swòją jabłónką, bez słowa
nie przepùscy nikògò, chto jidze drogą. Z kòżdim so pògôdô.
Czë to je gbùr, czë szkólny, czë dzeckò. Przez to baro gò lubią
we wsë i w òkòlim. A téż wiele wié òpòwiadac – wtrąca starszô córka Bògùsza.
– A jak wë to robice, że te pòwiôstczi są taczé smiészné?
– Jenë! To zanôlégô òd te, jak chto wzérô na żëcé, czë szukô za krziwdą i cerpienim, czë widzy to, co je wiesołé. Mie
w żëcym pòtkało wiele krziwdë i cerpieniô. Czejbë jô to so
brôł do głowë, mie bë bëło w rozëm zaszłé! A tak dlô Kaszëbsczi jô jem w sztãdze zniesc wszëtczé cerpienia. Gabë
nie bëło zymkù, nie bëłobë pòzymkù. To tak pewno mùszi
bëc i ni ma co so tim głowë zawracac. Lepi sã zając tim, co je
wiesołé i redostné. A tegò w żëcym pò prôwdze je baro wiele. Zresztą przez smiéch jidze nôlepszô nôùka. Jak chcemë
cos zmienic, tej nôlepi je to wësmiôc. Kaszëbi tak pò prôwdze są baro wiesołi, a téż wiele je w nich jesz do naprawieniô. Znãta je gòrszô jak nôtëra.
Jak gòscëna sã ju kùńcza, Labùda òdprowadzył gòscy do
dwiérzi i rzekł:
– Në, tej chcemë le so zażëc! – i wëcygnął róg z tobaką.
– Të, dzéwczã, jesz jes za młodé na tobaczenié, ale më dwaji
mòżemë zażëwac.
Tej òn pòdôł róg Szimkòwi, a sóm sobie téż nasëpôł na rãkã
dichtich pòrcjã i wcygnął do nosa.
– Ni miéjta strachù! Chòc nie wiémë nicht, co jesz nas żdże,
dëcha nama nicht nie weznie!
ÙCZNIOWIE STARSZICH KLASÓW SPÒDLECZNY SZKÒŁË
Lucyna Reiter-Szczigeł
Zwiestniczi zymkù
Céle ùczbë
Ùczeń:
• doszukô sã zwiestników zymkù w teksce wiérztë,
• pòznaje pòlsczé i kaszëbsczé pòzwë ptôchów,
• rozpòznaje ptôchë i pòfarwi je zgódno z òpisënkã,
• pòsłużi sã słowarzã przë robòce z tekstã,
• pòznô nowé słowa (zbògacy słowiznã),
• pòprawno bãdze wëmôwiôł i zapisywôł pòzwë ptôchów.
Metodë robòtë
• robòta z tekstã i słowarzã, prôca pòd czerënkã szkólnégò
Didakticzné pòmòce
• tekst wiérztë „Zymk” A. Majkòwsczégò (dop. nr 1)
• kôrta robòtë – céchùnczi ptôchów (dop. nr 2)
• słowôrz pòlskò-kaszëbsczi Jana Trepczika
• atlas ptôchów
5. Szukanié przë ùżëcym słowarza kaszëbsczich pòzwów
ptôchów i dopisywanié jich do pòzwów pòdónëch niżi.
bocian, kukułka, kaczka, jaskółka, sójka, jastrząb, orzeł,
skowronek, wróbel
6. Szukanié skrëtëch w zestôwkù pòzwów ptôchów.
G
J
A
S
T
R
Z
Ą
B
Ł
J
Y
K
A
C
Z
K
A
U
Q
V
Ò
R
Z
E
Ł
M
P
A
C
W
Q
W
D
L
Y
K
F
W
R
Ó
B
E
L
M
B
Ò
C
Ó
N
K
H
X
É
V
N
D
N
S
S
K
Ò
S
J
A
S
K
A
X
J
H
K
Cyg ùczbë
- Òpòwiôdanié ò nich na spòdlim włôsnëch òbserwacjów.
1. Robòta nad ùłożenim i zapisanim pòsobicą lëtrów.
Pòmògą w tim lëczbë przëdzeloné do lëtrów, a wińdzëną
bãdze przësłowié.
7. Rozdanié ùcznióm kôrtów robòtë z céchùnkama ptôchów
(dop. nr 2). Próbë rozpòznaniô jich, pòdpisanié kaszëbsczich pòzwów, pòfarwienié zgódno z jich wëzdrzatkã
(pòmòc w atlasu ptôchów).
K Y Z M
4 2 1 3
A N
2 1
E I N
3 2 1
E J N D Y
2 1 4 3 5
R Ë E C P L Y Z
2 4 6 7 1 5 8 3
K A Z S Ù E C L C E J
4 2 9 3 5 7 8 6 10 11 1
- Wëpòwiescë na temat znaczeniô przësłowiégò „Zymk nie
przëlecy na jedny jaskùleczce”.
2. Infòrmacjô ò tim, że dzys bãdze kôrbiónka ò zymkù.
Ùczniowie gôdają, jaczé znają zwiestniczi zymkù.
- Dofùlowanié (razã ze szkólnym) zestôwkù wedle mòdła:
WIODRO
ROSCËNË
ZWIERZÃTA
3. Rozdanié ùcznióm tekstu wiérztë „Zymk”. Głosné czëtanié przez szkólnégò, pózni pòspólné czëtanié i òbjasniwanié
trudniészich słów (przë ùżëcym słowarzów).
4. Szukanié w teksce wiérztë pòzwów ptôchów, pòdsztrëchniãcé jich i głosné òdczëtanié. Szukanié w słowarzu jich pòlsczich pòzwów.
Wëdanié ùdëtkòwioné przez
Minystra Administracji i Cyfrizacji
8. Cwiczënczi w pisanim. Dofùlowanié zdania: Na zymkù
przëlatëją do naji: .........
9. Zadanié domôcy robòtë: Przëszëkôj krzëżną tãgódkã z hasłã skòwrónk.
Doparłãcznik nr 1
Aleksander Majkòwsczi
ZYMK
Kaczczi na jezorze
Kwiôtczi na ùgòrze
A słunuszkò swiécy
Skòwrónk w niebò lecy
I tak bëlno spiéwô
Że le sã òdzéwô
Kùkówczi kùkają
A pòd lasã grają
Pasturcë na rogù
A tatink na progù
W słuńcu sã ògrzéwô
Wiąże séc i spiéwô
Na słomianym dachù
Bòcón na òdwachù
Stoji jedną nogą
A na pòle drogą
Pasturk bëdło wiedze
Slôdë òrôcz jedze
Jaskółk czôrné roje
Môłé gniôzdka swòje
Nad òknama lepią
A pò płotach trzepią
Szaré wróble wszãdze
Snôżé latkò bãdze
NAJÔ ÙCZBA, NUMER 5 (67), DODÔWK DO „PÒMERANII” III
ÙCZNIOWIE STARSZICH KLASÓW SPÒDLECZNY SZKÒŁË
Doparłãcznik nr 2
IV
NAJÔ ÙCZBA, NUMER 5 (67), DODÔWK DO „PÒMERANII”
HISTORICZNÉ SZTÔŁCENIÉ
Dark Szëmikòwsczi
Żëcé i dzejanié Floriana Cenôwë
(dzél 1)
Céle ùczbë
Pò skùńczenim ùczbë szkòłownik mô:
• znac przënôleżnotã parafialną i pòliticzno-administracyjną Sławòszëna w XIX stolecym, prawny ùstôw
chłopów na Gduńsczim Pòmòrzim w tim wiekù, a téż
panëjącé wnenczas w ti rëmii òdniesenia religijné,
jãzëkòwé i etniczné,
• wiedzec, z jaczi spòlëznowi wiôrztë pòchôdôł Florión
Cenôwa,
• pòsługòwac sã nôslédnyma pòzwama: arąd, szarwark,
ùwłaszczenié, inteligencjô,
• pòsługòwac sã historiczną kartą.
Metodë robòtë
•
robòta z dërżéniowim tekstã, diskùsjô, wëłożënk
Didakticzné pòmòce
•
historicznô karta, dërżéniowé tekstë (dodôwczi 1–3).
Biblografiô
•
•
Pieróg I., Florian Stanisław Ceynowa. Życie i działalność,
Toruń 2009.
Życie i działalność Floriana Ceynowy (1817–1881), red.
J. Borzyszkowski, Gdańsk 2012.
Cyg ùczbë
1. Pòwtórzenié materiału – pòliticzné przesztôłcenia w rëmii zamieszkiwóny przez Kaszëbów w XVIII i na
zaczątkù XIX stolecégò. Pòwstanié prowincji Zôpadné Prësë
w òbrëmienim Królestwa Prësczégò.
2. Ùczniowie pòkazywają na karce Sławòszëno i taksëją
przënôleżnotã pòliticzno-administracyjną ti wsë w XIX stolecym; pòtemù analizëją materiałë z dodôwka 1. (cw. 1–4).
Szkólny – na spòdlim dodôwków 1B i 1C – przenôszającë
parłãcze religijné i etniczno-jãzëkòwé Sławoszëna na òbsygã
tegò dzéla Kaszëb, jaczi w XIX stolecym béł ùmôlniony w prowincji Zôpadné Prësë, pòdskôcô diskùsjã, chtërna mô dac
òdpòwiédz na pëtanié: Czemù Kaszëbi w pierszi pòłowie
Wëdanié ùdëtkòwioné przez
Minystra Administracji i Cyfrizacji
XIX wiekù òkresliwelë swòjã rodną mòwã jakno pòlską?
Òb czas diskùsji szkólny mòże sã odniesc do przeswiôdczeniów znónëch téż dzysdnia w ti sprawie midzë dzélã
kaszëbsczich emigrantów w Kanadze, jaczich starkòwie
wëcygnãlë z Kaszëb w pòłowie XIX wiekù (do te je wôrt
wëzwëskac nôslédny tekst: http://kaszebsko.com/150rocznica-emigracji-kaszubow-z-pomorza-do-kanadyreportaz.html).
3. Ùczniowie analizëją pòstãpné dërżéniowé tekstë
(cw. 5–10). Pózni szkólny szerzi charakterizëje spòlëznowò-gòspòdarczé zjinaczi, jaczé miałë môl w pierszi pòłowie XIX
stolecégò na Gduńsczim Pòmòrzim.
4. Szkólny przë pòdrechòwanim ùczbë dôwô bôczënk na
to, że w pòłowie XIX wiekù zaczinô sã sztôłtowac niewielnô
wnenczas kaszëbskô inteligencjô.
5. Domôcô robòta – cw. 11 (dlô wszëtczich) i 12 (dlô
chãtnëch).
NAJÔ ÙCZBA, NUMER 5 (67), DODÔWK DO „PÒMERANII”
V
HISTORICZNÉ SZTÔŁCENIÉ
Cwiczënczi
Na spòdlim materiałów z dodôwka 1 i pòzazdrojowi
wiédzë:
1. Òbjasnij, jaczi béł prawny stón i ekònomiczné
pòłożenié mieszkańców Sławòszëna òd kùńca
XVI stolecégò. Jaczé gbùrzë mielë òbrzészczi
sparłãczoné z jich prawno-ekònomiczną stojizną?
2. Òbjasnij pòzwã ùwłaszczenié. Jaczi cësk miało
ùwłaszczenié na materialny stój gbùrstwów?
3. Ùdokaznij tezã, że spisënk nôzwësków
sławòszińsczich gbùrów (dop. 1C) mòże bëc
baro pòmòcny w òbtaksowanim jich etniczny
przënôleżnotë.
4. Òbjasnij, kògùm z ùwôdżi na etnicznosc mòglë
bëc katolëcczi i lëtersczi mieszkańcë Sławòszëna.
Na spòdlim materiałów z dodôwków 1 i 3:
5. Ùstanów, jak długò starkòwie Floriana Cenôwë
mieszkelë w Sławòszënie.
6. Pòdôj pòzwã spòlëznowi wiôrztë, do jaczi
nôleżała familiô Floriana Cenôwë.
7. Pòdôj miono starka Floriana Cenôwë.
8. Òbjasnij, czë charakter i trimnosc Wòjcecha
Cenôwë mògłë miec cësk na ùczbienié jegò dzecy.
Na spòdlim materiałów z dodôwków 2 i 3:
9. Òbjasnij, czemù kaszëbskô inteligencjô
wëchôdała w XIX stolecym prawie wiedno
z chłopsczi wiôrztë.
10. Ùstanów, czë scwierdzenié, że „Gbùrsczi
sënowie colemało wëbiérelë dëchòwny stón,
a dopiérze pózni – jaczis z wòlnëch warków”, mô
swòje òdzdrzadlenié téż westrzód pòtómków
Magdalénë i Wòjcecha Cenôwów.
Domôcô robòta:
11. Florión Cenôwa colemało pòdpisywôł swòje
dokazë jakno „Wòjkasyn” (w dzysdniowim
pisënkù). Wëłożë znaczenié tegò słowa.
12. Przë ùżëcym pòzazdrojowi wiédzë wëliczë pòzwë
gwarów kaszëbsczégò jãzëka, jaczich znajemnotã
Florión Cenôwa mógł wëniesc z dodomù.
Dodôwk 1:
Rodnô wies Floriana Cenôwë
A
Ekònomiczné òdniesenia
(Z. Szultka, Ceynowy droga ze Sławoszyna do Bukowca,
[w:] Życie i działalność Floriana Ceynowy (1817–1881),
red. J. Borzyszkowski, Gdańsk 2012, s. 31, 33)
VI
NAJÔ ÙCZBA, NUMER 5 (67), DODÔWK DO „PÒMERANII”
Pòd kùńc XVI w. Sławòszëno bëło (…) strzédny wiôlgòscë wsą arãdowëch chłopów (nié szarwarkòwëch)
z rozkòscérzonym rzemiãstwã (…).
Materialnô stojizna chłopsczich familiów sã wërazno
pòprawiła pòd prësczim panowanim (…). Te zwëskòwné
dlô chłopsczégò lëdztwa gòspòdarczé zjinaczi ùgwësniłë
sã i przërëchlëłë za sprawą ùwłaszczeniô, co miało
w Sławòszënie môl w 1818 r. We wëszłoscë tegò nominalnô,
co nie znaczi, że i realnô, wiéchrzëzna gòspòdarczi Wòjcecha
Cenôwë – òjca Floriana Stanisława – jaką przejął w 1800 r.,
téż zwieliła sã ò 100 proc.
B
Religijné òdniesenia
(A. Bukowski, Rodzina i wieś rodzinna Floriana Ceynowy (w 150
rocznicę urodzin), „Gdańskie Zeszyty Humanistyczne.
Prace Pomorzoznawcze”, R. 10 (1967), nr 15, s. 147–148)
Wedle statisticzi z 1820 r. bëło w Sławòszënie razã 37
chëczi (kòminów), mieszkańców razã 239, w tim 210 katolëków i 29 lëtrów. (…) Lëtersczi mieszkańcë przënôleżelë do
parafii w Krokòwie, katolëcczi – do Żôrnówca.
C
Jãzëk i etniczné pòchòdzenié mieszkańców
Sławòszëna w pierszi pòłowie XIX w.
1)Jãzëkòwé parłãcze
(A. Bukowski, Rodzina i wieś rodzinna Floriana Ceynowy…., s. 178)
Machtnô wikszosc ji [tj. wsë Sławòszëno – D.S.] mieszkańców nie znała niemiecczégò jãzëka. (…) W trójnëch papiorach do pòłowë XIX stolecégò nigdze sã nie wspòminô
ò kaszëbsczi gôdce. Mieszkańcë zwią swòjã mòwã
pòlską i procëmstôwiają jã niemiecczémù jãzëkòwi, bez
rozszlachòwaniô, juwerno jak niemiecczi ùrzãdnicë, mòwë
pòlsczi i kaszëbsczi.
2)Spisënk ùwłaszczonëch chłopów ze Sławòszëna
(Na spòdlim: A. Bukowski, Rodzina i wieś rodzinna Floriana
Ceynowy…., s. 147)
1. Zaczek [Żaczek] Jan (sołtys); 2. Zaczek [Żaczek] Adam;
3. Ceynowa Wojciech; 4. Ceynowa Michał; 5. Pienczyn
Jan; 6. Jednochowski Paweł; 7. Trella Maciej; 8. Krefft
Jan; 9. Gojk(e) Maciej; 10. Koziróg Jakub; 11. Reszka (Roeske) Adam; 12. Reszka (Roeske) Jan; 13. Krzyżan Andrzej;
14. Krzyżan Michał; 15. Otrąbka (Otrompke) Paweł;
16. Styn Marcin; 17. Baran Andrzej; 18. Schmandt Albrecht
HISTORICZNÉ SZTÔŁCENIÉ
Dodôwk 3:
Kaszëbskô wersjô:
1. Żôczk Jón (szôłtës); 2. Żôczk Adóm; 3. Cenôwa
Wòjcech; 4. Cenôwa Michôł; 5. Pienczin Jón;
6. Jednochòwsczi Paweł; 7. Trella Macéj; 8. Krefft Jón;
9. Gòjka Macéj; 10. Kòzëróg Jakùb; 11. Reszka Adóm;
12. Reszka Jón; 13. Krzëżón Andrzéj; 14. Krzëżón Michôł;
15. Òtrąbka Paweł; 16. Stin Môrcën; 17. Baran Andrzéj;
18. Schmandt Albrecht
Rodzëzna Floriana Cenôwë
A
Starkòwie
(Z. Szultka, Ceynowy droga ze Sławoszyna do Bukowca…,
s. 28–29, 32)
We widze donëchczasowëch badérowaniów òjc Floriana – Wòjcech (1771–1847), syn Môrcëna, pò jaczim
przejął gòspòdarkã w 1800 r. i cos kòle tegò czasu òżenił sã
z pòchôdającą z lãbòrsczégò synodu (…) niepisowną Magdaléną z d. Pienczin, òkazëje sã jakno człowiek mądri i rëszny, wëapartniający sã westrzód mieszkańców wsë téż szëkã
w pisanim. (…) starkòwie rodzëznë Cenôwów (…) mieszkelë w żôrnowsczim kluczu przënômni òd pòczątkù XVII st.,
a w Sławòszënie òd pòłowë tegò wiekù (…).
Dodôwk 2:
Pòchôdanié kaszëbsczi inteligencji
(J. Borzyszkowski, Inteligencja polska w Prusach Zachodnich
1848–1920, Gdańsk 1986, s. 119, 124–125)
Gbùrsczi sënowie colemało wëbiérelë dëchòwny stón,
a dopiérze pózni – jaczis z wòlnëch warków (…). Bezmała
leno chłopsczi charakter kaszëbsczi inteligencji béł wińdzëną òsoblëwi sztrukturë kaszëbsczi wëcmaniznë, chtërna
bëła złożonô z gbùrów i rëbôków.
B
Starszi, bracynowie i sostrë Floriana Cenôwë
(Na spòdlim: I. Pieróg, Florian Stanisław Ceynowa.
Życie i działalność, Toruń 2009, s. 289).
* – ùrodzenié
Tłómaczenié scenarnika i zdrzódłowëch tekstów Danuta Pioch
Legeńda:
† – smierc
∞ – żeńba
Wëdanié ùdëtkòwioné przez
Minystra Administracji i Cyfrizacji
*1824 †1852
FRANCËSZKA
FLORIÓN
*4.05.1817 †26.03.1881
DOKTÓR
*1814 †1852
PAWEŁ
*1811 †(?)
ŁUCJÔ
*1810 †1847, KSĄDZ
MÔRCËN
*1806 †1866
FRANCËSZK
*1805 †(?)
MARIÔ
*1803 †(?)
WÒJCECH
JÓZEF
*1801 †1840, KSĄDZ
Wòjcech Cenôwa (*1771 †1847)
∞ Magdaléna z d. Pienczin (*1785 †1850)
NAJÔ ÙCZBA, NUMER 5 (67), DODÔWK DO „PÒMERANII” VII
GRAMATIKA
Hana Makùrôt
Słowòbùdowizna jistników. Jistniczi òdjistnikòwé
Dzél 2. Pòzwë niedozdrzeniałëch jistotów
W slédnym artiklu bëła gôdka ò kategòrie jistników mòtiwòwónëch przez jiné jistniczi, òpisóné òstałë nôslédné słowòbùdowiznowé kategòrie: białogłowsczé pòzwë, deminutiwné pòzwë, aùgmentatiwné pòzwë. Hewòtny articzel je
kòntinuacją tegò, co òstało napisóné w pòprzédnym numrze.
Hewò je pòstãpnô kategòriô jistników òdjistnikòwëch.
Pòzwë niedozdrzeniałëch jistotów – w kaszëbiznie są to
fòrmacje twòrzoné òd pòzwów zwierzãt, rzadzy òd pòzwów
òsób, a nierôz nawetka òd pòzwów roscënów i jinëch pòzwów.
Czasã sufiksë ùrôbiającé pòzwë młodëch jistotów równoczasno mają fùnkcjã hipòkòristiczną, chòc nie je to regla. Pòzwë
niedozdrzeniałëch jistotów twòrzi sã w kaszëbsczim jãzëkù za
pòmòcą nôslédnëch fòrmantów:
-ã – sufiks ten colemało brëkòwóny je do ùrôbianiô pòzwów
młodëch zwierzãt, tak tëch domôcëch jak téż dzëczich, np.:
kôczã, zgrzébiã, zgrzébczã, pùjczã, kóńczã, kòniã, òwczã,
krówczã, krowiã, òslã, pilã, kózlã, gùlã, bagniã, swiniã, zajczã,
kùrzã, mëszã, kòcã, wilczã, sôrniã, lwiã, wroniã, gôpiã, sowiã,
czaplã, jaskółczã, sroczã, pszczolã, szczëczã; fòrmantu negò
ùżiwô sã téż do twòrzeniô pòzwów nazéwającëch młodëch
lëdzy, np.: człowieczã, człeczã, grôfiã, białczã, cëgóńczã, knôpiã,
knôpczã, smôrkòlã, paruzlã, chłopiã, pòpiã, òtroczã, blizniã,
dzecã, a téż zwënégòwóny òstôł òn do ùtwòrzeniô fòrmacji
òznôczający młodé drzewò: drzéwiã; òkróm tegò twòrzi òn deriwatë nazéwającé młodégò diôbła: diôchlã, diôblã; we wielny lëczbie w pòwëższich mòtiwòwónëch słowach dodôwô sã
sufiks -ãta, np.: zgrzébiãta, knôpczãta, drzéwiãta, diôchlãta,
zôs w pòjedinczi lëczbie w zanôleżnëch przëpôdkach òkróm
akùzatiwù i wòkatiwu, chtërne są równé nominatiwòwi, dodôwô sã rozszerzenié -ãc-.
-ątkò – za pòmòcą tegò sufiksu ùrôbiô sã pòzwë niedozdrzeniałëch zwierzãt, np.: żôbiątkò, zgrzébiątkò, zgrzébczątkò, kòcątkò,
szczëczątkò, wilczątkò, kùrczątkò, miedwiedzątkò, pilątkò,
kòzlątkò, jeleniątkò, bagniątkò, swiniątkò, kòniątkò, sôrniątkò,
gôpiątkò, kùrzątkò, gąsątkò, kruszątkò, mùżątkò, fòrmacje
nazéwającé młodëch lëdzy, òsoblëwie dzecë, np.: bibiątkò,
dzecątkò, kòwôlątkò, sztolmiątkò, pùrniątkò, knôpiątkò,
pòpiątkò, wërąpiątkò, starzątkò, sybrzątkò; przënôlégô
tuwò téż deriwat nazéwający młodé drzewò: drzewiątkò
i fòrmacje òznôczającé młodé diabłë: diôblątkò, diôchlątkò;
fòrmant nen òkróm infòrmacji ò młodoscë wnôszô téż znaczenié hipòkòristiczné, chtërno przëjôwiô sã w pòzytiwnym
emòcjonalnym ùprocëmnienim gôdającégò ò jistoce, ò jaczi je
mòwa; wôrt je téż dodac, że sufiks -ątkò twòrzi deminutiwa
drëdżégò stãpnia òd deriwatów z fòrmantã -ã;
-ôk – sufiks nen w fùnkcji twòrzeniô pòzwów niedozdrzeniałëch jistotów je mni produktiwny nigle wëżi wëmienioné
fòrmantë, je òn rejestrowóny dosc rzôdkò, colemało w pôłniowi kaszëbiznie, w żëwi mòwie òstôł òn czãsto wëpiarti przez
sufiks -ã, brëkùje sã gò do ùrôbianiô fòrmacji leno òd niechtërnëch pòzwów zwierzãt, np.: psniôk, zgrzébiôk, wôłczôk, òslôk,
wieprzôk, bùlôk, incydentalno òstôł òn téż òdnotérowóny
w pòzwach òdnôszającëch sã do człowieka: paruzlôk; fòrmant
-ôk nie je fòrmantã dërżéniowò kaszëbsczim, ale przëcygnął
òn do kaszëbsczégò jãzëka z pòlaszëznë, do jaczi dostôł sã
z mazowiecczégò dialektu.
Midzë pòwëższima deriwatama òznôczającyma pòzwë niedozdrzeniałëch jistotów nie òstałë wëmienioné słowa, chtërne
semanticzno przënôlégają do ny kategòrii, ale nie stanowią
słowòbùdowiznowëch fòrmacjów, bò nie są mòtiwòwóné
przez niżódne jiné spòdlowé słowa; hewòtno chòdzy tuwò
ò taczé pòzwë, jak np.: celã, jagniã, jałówczã, prosniã, pizglã,
pùrniã, szczeniã, jagniã, celôk, prosôk, prosniôk, szczeniôk, jagniôk.
Kaszubskie Bajania to spòlëznowô kampaniô realizowónô
przez Kaszëbskò-Pòmòrsczé Zrzeszenié i Radio Gduńsk. Pòwsta
òna z mëslą ò dzecach, żebë ju òd nômłodszich lat pòznôwałë
kùlturową spôdkòwiznã Kaszub. Jednym z célów kampanii je
pòdniesenié w spòlëznie swiądë tegò, jak wiôldżé znaczenié
mô czëtanié dzecóm.
wicy na
Redakcjô: Danuta Pioch. Òbrôzczi: Joana Kòzlarskô. Stałô wespółrobòta: Róman Drzéżdżón, Hana Makùrôt, Janusz Mamelsczi.
VIII NAJÔ ÙCZBA, NUMER 5 (67), DODÔWK DO „PÒMERANII”

Podobne dokumenty

Czerwiec 2014

Czerwiec 2014 • zamówić w Biurze ZG ZKP, tel. 58 301 90 16, 58 301 27 31, e-mail: [email protected] • Prenumerata realizowana przez RUCH S.A: zamówienia na prenumeratę (...) można składać bezpośrednio na str...

Bardziej szczegółowo

Jastarniô przódë lat

Jastarniô przódë lat Aby zamówić roczną prenumeratę, należy • dokonać wpłaty na konto: PKO BP S.A. 28 1020 1811 0000 0302 0129 35 13, ZG ZKP, ul. Straganiarska 20–23, 80-837 Gdańsk, podając imię i nazwisko (lub nazwę ...

Bardziej szczegółowo