Czerwiec 2013
Transkrypt
Czerwiec 2013
CENA 5,00 ZŁ (w tym 5% VAT) NR 6 (466) CZERWIEC 2013 MIESIĘCZNIK SPOŁECZNO-KULTURALNY ROK ZAŁOŻENIA 1963 ROK KS. JANUSZA ST. PASIERBA www.miesiecznikpomerania.pl KUSZNIEREWICZ O ŻEGLARSTWIE I KASZUBACH s. 4 NIEMIECCZI KASZËBA s. 12 Numer wydano dzięki dotacji Ministra Administracji i Cyfryzacji oraz Samorządu Województwa Pomorskiego. Dofinansowano ze środków Miasta Gdańska W NUMERZE: 35 Môłé nié wiedno je piãkné… 2 Od redaktora 3 Biôtka ò pamiãc 39 Drzewo Pasierbowe Dariusz Majkòwsczi 40 Marmurowe świadectwa 8 Kaszubiaczek òd Kaszëbczi z wëbiéru 40 Marmùrowé zeswiôdczënë Sławina Kosmulska Z Editą Jankòwską-Germek gôdô Matéùsz Bùllmann Kazimierz Ostrowski Tłóm. Danuta Pioch 42 Szlachama jednégò rëbôka Tómk Fópka 43 Znóné sztëczczi pò kaszëbskù Z Władisławã Fòrmelą gôdô Eùgeniusz Prëczkòwsczi 14 Z dziejów ZHP w Hufcu Kartuzy (część 2) Z Rafałã Rómpcą gôdô Tomôsz Fópka 12 Z jednégò piekła w drëdżé Maria Pająkowska-Kensik 5 Wojtek 10 Nie jedzemë na dwùch minutach Daniél Kalinowsczi, tłóm. Bòżena Ùgòwskô hm. Zbigniew Satke 44 Żona leśniczego (część 1) Maya Gielniak 46 Zniszczona pamięć 17 Dostępna tylko wirtualnie (część 2) bc Sławomir Lewandowski 19 Działo się w maju 20 Derdowski w Toruniu 48 XXVIII Spływ Kajakowy Śladami Remusa 49 Z drugiej ręki 50 Historiô zamklô w lësce 21 Przemiana w miasto (część 2) 51 Bòżi Słëga i Lës Pùstini 23 Za zasłoną skał (część 10) 51 Nie da ci Łojciec ni Matka... 24 Pelplińska przystań ks. Pasierba 52 Kaszubski Góral 27 Przywracanie Kaszubom Gdańska 54 Lektury 58 Jiwrë z rena abò co widzy szkólny przed zwónkã Tomasz Rembalski Roman Robaczewski Bogusław Breza Jacek Borkowicz Bogdan Wiśniewski Monika Banaszak 29 Czëtelë dokôz Majkòwsczégò Red. 30 Kùńc swiata z tima Majama Hinzów Jurk 31 Żëcé zawdzãcziwôł Kaszëbsczi Królewi Eùgeniusz Prëczkòwsczi 32 Szlak prawie bez turystów Marta Szagżdowicz 33 Ùczba 22. Mëma z tatkã Róman Drzéżdżón, Danuta Pioch I–VIII Najô Ùczba Matéùsz Bùllmann Jerzi Nacel Zyta Wejer Leszek Schmidtke Ana Glëszczińskô 59 Repertuar Polskiej Filharmonii Bałtyckiej w Gdańsku 60 W dobrim placu i ò dobrim czasu... Karolëna Serkòwskô 61 Wiérztë. Jón Drzéżdżón 62 Klëka 67 Mëza spòd wòza Tómk Fópka 68 Roczi 3 POMERANIA MÔJ 2013 Rómk Drzéżdżónk Od redaktora 9 czerwca, tym razem w Gniewinie, po raz drugi odbędzie się Turniej Piłkarski o Puchar Zarządu Głównego ZKP. Przed rokiem na fali Euro 2012 pisaliśmy, że to dobra okazja, aby poszczególne oddziały pozyskały kilku nowych, młodych członków. Niestety, ten apel podjęli tylko nieliczni. Szkoda, że z kilkudziesięciu oddziałów Zrzeszenia zaledwie kilka jest w stanie wystawić swoje drużyny… Z pewnością ten turniej to nie najważniejsze tegoroczne wydarzenie na Pomorzu i nie przebije frekwencją choćby XV Zjazdu Kaszubów, na który Władysławowo zaprasza już 7 lipca. Oczywiście nie każdy też musi lubić piłkę nożną i nie to jest istotą działania Zrzeszenia. Można się jednak smucić, a nawet niepokoić, kiedy się słyszy tłumaczenia prezesów: „nie jesteśmy w stanie znaleźć w naszym oddziale paru dziewczyn i kilku chłopaków, którzy będą w stanie wyjść na boisko”. Można to jeszcze zrozumieć w wypadku małych miejscowości, w których liczba członków nie przekracza 20. Kiedy jednak słyszymy takie słowa od przedstawicieli oddziału liczącego sporo ponad sto osób, w dużym mieście, to ręce opadają. Tym bardziej, że właśnie takie okazje, jak turniej piłkarski dla oddziałów Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego są po to, aby przyciągnąć młodzież do ich struktur. Są miejscowości, gdzie to się udało. Być może nie da to trwałego efektu i po zakończonych rozgrywkach z tych „piłkarzy” oddział nie będzie miał żadnego pożytku, ale jeśli nie spróbujemy, to się nie przekonamy. I nie jest prawdą, że młodzi nie chcą działać dla kaszubszczyzny czy dla Pomorza. Kto spotkał się z nimi np. na Remusowej Karze lub podczas kaszubskiego tygodnia w Somoninie, może to z czystym sumieniem potwierdzić. Trzeba tylko próbować do nich dotrzeć. Dariusz Majkowski 80-837 Gdańsk ul. Straganiarska 20–23 tel. 58 301 90 16, 58 301 27 31 e-mail: [email protected] REDAKTOR NACZELNY Dariusz Majkowski ZASTĘPCZYNI RED. NACZ. Bogumiła Cirocka ZESPÓŁ REDAKCYJNY (WSPÓŁPRACOWNICY) Danuta Pioch (Najô Ùczba) Karolina Serkowska Maciej Stanke (redaktor techniczny) KOLEGIUM REDAKCYJNE Edmund Szczesiak (przewodniczący kolegium) Andrzej Busler Roman Drzeżdżon Piotr Dziekanowski Aleksander Gosk Wiktor Pepliński Tomasz Żuroch-Piechowski TŁUMACZENIA NA JĘZYK KASZUBSKI Ida Czaja Iwona i Wojciech Makuratowie Karolina Serkowska NA OKŁADCE fot. Maciej Stanke WYDAWCA Zaprenumeruj nasze pismo na 2013 rok – otrzymasz ciekawą książkę. Zarząd Główny Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego 80-837 Gdańsk ul. Straganiarska 20–23 Koszt prenumeraty rocznej krajowej z bezpłatną dostawą do domu: 55 zł. W przypadku prenumeraty zagranicznej: 150 zł. Podane ceny sa cenami brutto i uwzględniają 5% VAT. Firma Fotograficzno-Poligraficzna AGNI Zbigniew Rogalski Zamawiający roczną prenumeratę obejmującą co najmniej 6 miesięcy 2013 roku otrzymają jedną z atrakcyjnych książek. Listę pozycji do wyboru prezentowaliśmy w styczniowym numerze na stronie 8, można ją także znaleźć na stronie internetowej www. miesiecznikpomerania.pl. Książki wyślemy we wrześniu 2013 roku. Redakcja zastrzega sobie prawo skracania i redagowania artykułów oraz zmiany tytułów. Aby zamówić roczną prenumeratę, należy • dokonać wpłaty na konto: PKO BP S.A. 28 1020 1811 0000 0302 0129 35 13, ZG ZKP, ul. Straganiarska 20–23, 80-837 Gdańsk, podając imię i nazwisko (lub nazwę jednostki zamawiającej) oraz dokładny adres • zamówić w Biurze ZG ZKP, tel. 58 301 27 31, e-mail: [email protected] • Prenumerata realizowana przez RUCH S.A: zamówienia na prenumeratę (...) można składać bezpośrednio na stronie www.prenumerata.ruch.com.pl. Ewentualne pytania prosimy kierować na adres e-mail: [email protected] lub kontaktując się z Infolinią Prenumeraty pod numerem: 22 693 70 00 – czynna w dni robocze w godzinach 7–17. Koszt połączenia wg taryfy operatora. 2 ADRES REDAKCJI DRUK Za pisownię w tekstach w języku kaszubskim, zgodną z obowiązującymi zasadami, odpowiadają autorzy i tłumacze. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść ogłoszeń i reklam. Wszystkie materiały objęte są prawem autorskim. POMERANIA CZERWIEC 2013 PERYPETIE SPISOWE Najistotniejszych danych wciąż nie ma ŁUKASZ GRZĘDZICKI Na szczęście Główny Urząd Statystyczny nie odpowiada za liczenie głosów w wyborach parlamentarnych. Gdyby się tym zajmował, wybory trzeba by było organizować ze dwa lata przed końcem kadencji. Do wyciągnięcia takiego wniosku prowokują perypetie towarzyszące ustalaniu wyników narodowego spisu powszechnego z 2011. Z zazdrością czytamy o spisach ludności przeprowadzanych na naszych ziemiach przed I wojną światową przez niemiecką administrację, z których dowiadujemy się, ile osób w poszczególnych miejscowościach deklarowało jako swój Muttersprache język niemiecki, kaszubski czy polski. Precyzja tych wyników obecnie, w dobie informatyzacji, jest chyba nieosiągalna dla naszych państwowych służb statystycznych... A szkoda, bo mielibyśmy ciekawy materiał porównawczy. Od czasów starożytnych spisy ludności były dużymi przedsięwzięciami w życiu państw i stanowiły swego rodzaju sprawdzian sprawności administracji publicznej. Ostatni spis powszechny, który miał miejsce w Polsce w 2011 r., wśród różnych zagadnień tematycznych dotykał kwestii przynależności narodowo-etnicznej mieszkańców naszego kraju i języków, którymi oni się posługują. We współczesnym demokratycznym państwie prawa, w którym istotą relacji między państwem a człowiekiem jest posiadanie przez człowieka obywatelstwa tego państwa, coraz rzadziej zbiera się informacje na temat odczuwanej, a więc subiektywnej, czyli też płynnej przynależności narodowej i etnicznej mieszkańców. W spisie powszechnym z 2011 r. postanowiono takie dane ze- POMERANIA CZERWIŃC 2013 brać, a źródłem tej decyzji jest ustawa z 2005 r. o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz języku regionalnym. Ustawa ta bowiem uzależnia możliwość wprowadzenia w urzędach gmin języka pomocniczego oraz stawiania tablic z dodatkowymi tradycyjnymi nazwami miejscowości w języku regionalnym lub językach mniejszości od wyników ostatniego spisu powszechnego, a precyzyjniej od tego, czy w danej gminie więcej niż 20% obywateli zadeklarowało przynależność do mniejszości lub posługiwanie się językiem regionalnym. GUS otrzymał zatem następujące zadanie: ustalić za pomocą spisu powszechnego, ile osób w każdej gminie deklaruje przynależność do mniejszości lub posługiwanie się językiem kaszubskim. Po prawie dwóch latach od zakończenia ostatniego spisu chcielibyśmy się wreszcie dowiedzieć, ilu mieszkańców gminy Somonino, Kartuzy, Jastarnia lub Gdynia deklaruje używanie języka regionalnego. Jednak GUS JESZCZE tego nie obliczył. O danych dla poszczególnych miejscowości nie mamy co marzyć... Przed Narodowym Spisem Powszechnym Ludności i Mieszkań z 2011 r. administracja spisowa z dumą informowała, że będzie to spis na miarę XXI w., a do jego przeprowadzenia zostaną wykorzystane najnowsze technologie i metody zbierania danych, takie jak samospis internetowy czy prowadzone przez rachmistrzów wywiady: telefoniczny wspomagany programem komputerowym oraz rejestrowany na przenośnych urządzeniach elektronicznych. Całkowity koszt tego przedsięwzięcia wyniósł około 500 mln zł. Wydanie tak pokaźnej sumy i zastosowanie wysokich technologii nie przełożyło się na szybkość i sprawność w publikowaniu tych najistotniejszych dla nas danych. Proste zdawałoby się pytanie, ile osób w kilkutysięcznej gminie Parchowo czy Stężyca deklaruje posługiwanie się językiem kaszubskim, dla administracji spisowej pozostaje jednak pytaniem trudnym. Nieco paradoksalnie wygląda więc sytuacja, w której z jednej strony ustawodawca nakłada na obywateli – pod groźbą kar – obowiązek udziału w spisie i podawania szczegółowych informacji dotyczących sfery osobistej, a z drugiej strony instytucje państwa odpowiedzialne za spis mało udolnie, eufemistycznie rzecz ujmując, przedstawiają jego wyniki, z którymi wiążą się konkretne uprawnienia dla obywateli. Znaleźliśmy się w kuriozalnej sytuacji. Na przykład w gminie Żukowo lokalne władze chcą wprowadzić nazwy kaszubskie, gdyż GUS ustalił dotychczas, że więcej niż 20% mieszkańców tej gminy posługuje się językiem kaszubskim. Nie ustalił jednak jeszcze, ilu konkretnie ich jest: 7 tys. czy może 10 tys.? Bez podania tej liczby Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji, zgodnie z prawem, nie pozwoli na wprowadzenie kaszubskich nazw. Ponosimy zatem konsekwencje opieszałości służb statystycznych. Musimy nadal czekać, nie wiemy, jak długo… Może w kolejnym spisie powszechnym zamiast nowych technologii i bezprzewodowego internetu warto wykorzystać metody sprawdzone przed I wojną światową, tj. użyć liczydeł i papieru? Wyniki spisu uzyskane dzięki zastosowaniu takich konwencjonalnych sposobów poznalibyśmy zapewne o wiele szybciej i byłyby może precyzyjniejsze niż te ze spisu z 2011 r., na które ciągle czekamy. Gdańsk, 23 maja 2013 r. 3 Odwracanie Gdańska ku morzu Z Mateuszem Kusznierewiczem, żeglarzem, złotym medalistą igrzysk olimpijskich, mistrzem świata, Europy i Polski, ambasadorem miasta Gdańska do spraw morskich i prezesem Fundacji Gdańskiej, rozmawia Sławomir Lewandowski. Urodził się Pan i wychował w Warszawie. Jak to się stało, że tak bardzo związał się Pan z Gdańskiem? Był w moim życiu taki okres, w którym mocno zastanawiałem się nad wyprowadzką ze stolicy. Mniej więcej w tym samym czasie na spotkanie zaprosił mnie ówczesny prezes Fundacji Gdańskiej, pan Cezary Windorbski. W bardzo ciekawy sposób przedstawił mi Gdańsk i Trójmiasto. Zwrócił uwagę na wiele brakujących elementów, obszarów oraz 4 inicjatyw, zwłaszcza tych związanych z morskością Gdańska. Rozmawialiśmy o odwróceniu Gdańska z powrotem ku morzu, do którego przez ostatnie dekady miasto stało w pewnym sensie plecami. Uznałem to za ciekawy pomysł i wyzwanie. Po kilku spotkaniach, w których uczestniczył także prezydent Gdańska Paweł Adamowicz, podjąłem decyzję, że zaangażuję się w działania, które uznaliśmy za strategiczne. W 2009 roku prezydent Adamowicz mianował mnie uroczyście ambasadorem miasta Gdań- ska do spraw morskich. Odbyło się to na Długim Targu, podczas zlotu żaglowców Baltic Sail Gdańsk. Dzisiaj, z perspektywy czasu, uważam, że bardzo ciekawie i dobrze się to wszystko potoczyło. Trudno było wcielić się w nową rolę? Jak pogodził Pan obowiązki ambasadora z czynną karierą sportowca? Ambasador musi wykazać się skutecznością, systematyczną pracą i gotowością na różne sytuacje. To jest także POMERANIA CZERWIEC 2013 AMBASADORZY POMORZA funkcja, która polega na wysłuchaniu problemów czy też pomysłów innych osób. Wymaga z pewnością zaangażowania i poświęcenia, ale daje też satysfakcję, szczególnie jeśli wciela się w życie ciekawe inicjatywy. Jako nowo mianowany ambasador nawiązałem współpracę z Fundacją Gdańską i jej prezesem. Swoją energię skierowałem w stronę tych zadań, które sobie wyznaczyliśmy na starcie jako najważniejsze. Należą do nich: edukacja, promocja, rozwój infrastruktury morskiej i ściągnięcie do Gdańska dużych imprez, krajowych i międzynarodowych. To były te cztery filary, na których budowaliśmy moje ambasadorstwo dla Gdańska. Współpraca rozwinęła się w dobrym kierunku. Podjęliśmy wiele nowych inicjatyw związanych z polityką morską miasta i wzmocniliśmy te już istniejące. Jako ambasador zajmowałem się promocją Gdańska tu, w regionie, w Polsce, a także na świecie, przede wszystkim podczas zawodów sportowych. Takim najprostszym wyrazem mojej misji był herb Gdańska – jako miasta macierzystego – na rufie mojej łódki. Niedawno został Pan prezesem Fundacji Gdańskiej. Tu znowu mamy do czynienia z konsekwencją dotychczasowych działań. W zeszłym roku zakończyłem karierę sportową. Podjąłem decyzję, że nie będę startował na Igrzyskach Olimpijskich w Rio de Janeiro, że wystarczy mi udział w pięciu dotychczasowych olimpiadach. Myślę, że też sprawdziłem się w roli ambasadora. Gdy zaproponowano mi, abym objął stery Fundacji Gdańskiej, pomyślałem, że jest to bardzo ciekawa propozycja. Ale byłem zaangażowany w wiele innych projektów, inicjatyw, firm i przedsięwzięć z pogranicza sportu, biznesu i działalności społecznej. Obawiałem się, że może nie być łatwo pogodzić te wszystkie tematy. Jestem jednak człowiekiem pracowitym, ciekawym świata, bardzo lubię się uczyć. Sport wiele mi dał przez te wszystkie lata, ale też ograniczył, zaszufladkował, dlatego teraz staram się nadrobić pewien etap mojego życia. Dziś Fundacja jest w bardzo dobrej kondycji finansowej i organizacyjnej. Mamy określone kierunki rozwoju i już możemy pochwalić się wieloma ciekawymi pomysłami, po pół roku, po POMERANIA CZERWIŃC 2013 roku będziemy mogli pokazać więcej i będzie to naprawdę coś interesującego, dobrego dla Gdańska i jego mieszkańców, ale także dla całego regionu i kraju. Na czym polega gdański Program Edukacji Morskiej, który z powodzeniem realizowany jest z Pana pomocą wśród gdańskich gimnazjalistów? Zdradzi Pan, jakie to kierunki rozwoju? Program zapoczątkowany został cztery lata temu. Przez ten czas wzięło w nim udział ponad 13 tys. młodych gdańszczan. PEM skierowany jest do pierwszych klas gimnazjów i realizowany na zlecenie prezydenta miasta Gdańska. Wszyscy pierwszoklasiści przychodzą na jednodniowe zajęcia i biorą udział w rejsie na łódce żaglowej. W ciągu jednego dnia szkolimy 60 osób. Podczas 5-godzinnego rejsu po Zatoce Gdańskiej uczniowie mają możliwość zobaczyć swoje miasto od strony wody. Przepływają obok Żurawia i Filharmonii Bałtyckiej, mijają Polski Hak, stocznie, gdańskie porty. Mogą zobaczyć z pokładu jachtu Twierdzę Wisłoujście, latarnię morską w Nowym Porcie i Westerplatte. Ta konwencja nie zmieniła się od lat i bardzo dobrze funkcjonuje. Mamy bardzo dobrych instruktorów żeglarstwa. Dzięki pomocy sponsorów mogliśmy zakupić niezbędny ekwipunek, tj. sztormiaki, koszulki, czapki. Uczestnicy kursu otrzymują również okolicznościowe dyplomy. W zeszłym roku największym wydarzeniem było wydanie po pięciu latach pracy Encyklopedii Gdańskiej. Obecnie rozwijamy ją w kierunku internetu. Gedanopedia, czyli Encyklopedia Gdańska w internecie, to coś na wzór Wikipedii, lecz obejmuje swym zakresem wszystko, co gdańskie. Już niedługo każdy będzie mógł mieć wkład w jej budowę. Ta inicjatywa związana jest głównie z budowaniem i wzmocnieniem tożsamości lokalnej gdańszczan i Gdańska. Zależy nam, aby mieszkańcy angażowali się w swoje miasto. Niedawno zakończyła się obywatelska olimpiada wiedzy o Gdańsku. To też jest impreza, którą od lat organizuje Fundacja. Do naszych zadań należy także szeroko rozumiana edukacja morska, na którą składają się takie imprezy, jak zlot żaglowców Baltic Sail Gdańsk czy promocja żaglowców pływających pod banderą Gdańska. Chcemy także angażować się w wielkie imprezy odbywające się w Gdańsku, tj. obchody Święta Miasta czy planowaną na wrzesień akcję „Zaczytani w Gdańsku”. Chcemy doprowadzić do tego, aby realizowane przez nas wydarzenia były jeszcze efektywniejsze, zarówno pod względem finansowym, promocyjnym, komunikacyjnym jak i organizacyjnym. Jaki procent młodych ludzi po takim kursie decyduje się kontynuować przygodę z żeglarstwem? Myślę, że 20–25% dzieciaków, które biorą udział w programach edukacyjnych, ma chęć kontynuować swoją przygodę 5 AMBASADORZY POMORZA z żeglarstwem. To są osoby, u których widać zapał do uprawiania tego sportu. Pozostali cieszą się tym, że mogli spróbować i tyle. Ale to też dobrze, nie każdy musi uprawiać żeglarstwo. Może to być inny sport. Inni z kolei wybierają nauki ścisłe, jeszcze inni muzykę czy sztukę. My chcemy tylko pokazać, że istnieje alternatywa w postaci żeglarstwa, że jest to bardzo fajna pasja. Jeśli będą chcieli kontynuować przygodę z tym sportem, to od nas dowiedzą się, gdzie i w jaki sposób można się go uczyć. Ja w wieku 9 lat zacząłem od dwutygodniowego obozu żeglarskiego. Ci, którzy przekonają się do żagli, mogą wziąć udział w obozach żeglarskich, których wiele jest organizowanych na Kaszubach, i w ten sposób mogą stawiać kolejne kroki w tym sporcie. Patronuje Pan również innemu programowi, który promuje żeglarstwo w całym województwie pomorskim. Dwa lata temu wspólnie z marszałkiem województwa Mieczysławem Strukiem stwierdziliśmy, że skoro w Gdańsku mamy sprawdzony, świetnie funkcjonujący model, to czemu nie rozszerzyć go na teren całego województwa. Program „Pomorskie – dobry kurs na edukację”, choć bazuje na gdańskim programie, to jednak jest zupełnie inny. Skierowany jest przede wszystkim do uczniów piątej klasy szkoły podstawowej i swoim zasięgiem obejmuje całe województwo pomorskie. Program – finansowany ze środków unijnych – zaplanowany jest na dwa lata, ale już teraz pracujemy nad tym, aby był on kontynuowany w kolejnych latach. W ramach programu odbywają się zajęcia jednodniowe w szkołach i jednodniowe na wodzie, dodatkowo wzbogacone o obozy żeglarskie. Wszystko jest bezpłatnie. To projekt nastawiony na rozwój kompetencji kluczowych uczniów, czyli ich umiejętności, przede wszystkim myślenia i sposobów działania młodych ludzi, aby poszerzać ich zdolności. W projekt zaangażowanych jest wiele podmiotów m.in. mariny i ośrodki żeglarstwa w Pucku, w Gdańsku czy nad jeziorami Charzykowskim i Żarnowieckim. Jak tak wspominamy różne inicjatywy, których się Pan podjął, to warto jeszcze powiedzieć o powołanej przez Pana Fundacji Navigare. 6 Fundację Navigare powołałem do życia siedem lat temu. Chodziło głównie o rozwijanie talentów młodych ludzi, żeby im pomagać w stawianiu pierwszych żeglarskich kroków oraz żeby spełniać ich marzenia. Przez wiele lat Fundacja działała, powiedzmy, sezonowo. Dzisiaj się to zmieniło. Zintensyfikowaliśmy jej działania, przez co zaczęła ona działać prężniej i obecnie realizuje całkiem ciekawe inicjatywy. Choć wymyśliłem i założyłem Navigare, to jednak w tej chwili kieruje nią bardzo dobry zespół ludzi, który robi wiele dla popularyzacji żeglarstwa. Ostatnio zorganizowaliśmy, wspólnie z Fundacją Energa, wspaniały rejs dla dzieci z domu dziecka. Nie tylko po to, aby spełnić ich marzenia, żeby sobie popływały po morzu, ale także, aby otworzyć im horyzonty i zainspirować je do działania. Gdyby Pan miał porównać możliwości uprawiania żeglarstwa dzisiaj i 20–25 lat temu, kiedy to Pan stawiał pierwsze kroki w tym sporcie, czy mógłby Pan powiedzieć, że dzisiaj jest prościej spełnić marzenia o żeglarstwie? Wydaje mi się, że z tym spełnianiem marzeń jest dzisiaj podobnie, jak było to ćwierć wieku temu. Po prostu wiele zależy od chęci człowieka. Na pewno obecnie mamy lepszą infrastrukturę sportową, łatwiejszy dostęp do sprzętu sportowego, lecz z drugiej strony dzisiaj więcej się dzieje. Mamy internet, kilkanaście lub nawet kilkaset programów w telewizji. Mamy również szeroką ofertę kulturalną. Jest więcej impulsów, których nie było w latach 80. To nas trochę odciąga od aktywności sportowej. Pomimo widocznych zmian na lepsze wciąż jednak musimy nadrabiać stracone lata, kiedy to nasz ówczesny system blokował dostęp do morza, brakowało nowoczesnych marin czy portów. Jestem przekonany, że dzięki programom, które realizujemy wspólnie z miastem Gdańskiem czy z samorządem województwa pomorskiego, w połączeniu z inwestycjami wodnymi, w niedługim czasie zniwelujemy różnice, jakie są jeszcze dostrzegalne pomiędzy Polską a tą bardziej rozwiniętą częścią Europy. Fotografie z archiwum Akademii Kusznierewicza POMERANIA CZERWIEC 2013 SKRË ÒRMÙZDOWÉ 2012 Oscar za wësziwk Tedë jô ji jesz nie znała. Më robiłë w jedny szkòle. Jô spòtkała Anã bùten i òd razu sã ji spita, czë òna bë chca sã dołączëc do naszégò kòła wësziwkù, jaczé dzejô kòl partu Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô. Òna rzekła blós krótkò pò pòlskù „tak” – taczi béł ji zôczątk dozdrzeniałi przigòdë z kaszëbsczim wësziwanim pòdług wspòmnieniów Jadwidżi Kirkòwsczi, przédniczczi wiérzchùcyńsczich zrzeszeńców. Dzejało sã to w 1999 rokù, a gôdka je ò wastnie Anie Miąskòwsczi. M AT É Ù S Z B Ù L L M A N N Wôżnô spòlëznowô robòta Ana Miąskòwskô ùczi matematiczi w szkòle w Wiérzchùcënie, òd czilenôsce lat prowadzy karno wësziwkù i sama wësziwô. Za swòjã robòtã dlô regionu dosta latos Skrã Òrmùzdową – nôdgrodã Redakcjowégò Kòlegium i Redakcji „Pòmeranie”. To wëprzédnienié baro przeżiwô do dzysô i pòdczorchiwô, że dało ji wiele redotë: Mòji sënowie gôdelë mie, że to je taczi „kaszëbsczi Oscar” ë jô sã pò prôwdze tak czëła, jakbë òskara òdbiéra. Emòcje bëłë wiôldżé, dëcht jakbë sã wchôdało na tã binã w Hollywood. To dlô mie wôżnô sprawa – gôdô. Tim barżi, że jak dodôwô nasza nôdgrodzonô, Skrã dosta za spòlëznową robòtã. A narobic sã mùsza na niã dosc długò. Na Kaszëbë za zdrowim Chcemë przińc nazôd na zôczątk naji historëji. Ana Miąskòwskô wastnie Kirkòwsczi przë jich pierszim pòtkanim òdrzekła pò pòlskù, bò drãgò bëło, żebë kaszëbsczi znała. Na nordã trafiła, czedë mia 5 lat – ji nënka bëła rodã z Nowégò Sącza, a tatk z Pòznania. Całô familiô trafiła w nasze stronë dzãka… dochtorowi, chtëren w recepce dlô chòri nënczi radzył zmianã klimatu. Tatk dostôł robòtã w Krokòwie. Tu małô Anka dorôsta, a czej përzinkã pòdrosła, zaczãła sã ji drësznota z wësziwkã. Pò prôwdze jesz flotni nigle pòzna Jadwigã Kirkòwską. Jak sama gôdô: wiedno mia jem letkòsc do taczich robòtów, jak szëcé czë wiãzenié. Tej jak w krokòwsczim zómkù (jak Ana bëła w ósmi klase spòdleczny szkòłë) ògłosëlë kùrs wësziwaniô, wiele sã nie zastanôwia ë sã zgłosëła. Kòl wastnë, chtërna to prowadzëła, jô sã naùczëła nëch zôczątków ë mògła robic taczé pierszé, môłé serwetë. Pòtemù przez wiele lat nick – jaż, jak jesmë ju napiselë, POMERANIA CZERWIŃC 2013 Òdj. Maciej Stanke do czasu wstąpieniô do kòła wësziwkù przë zrzeszenim. Wëchòwanié pòsobników Òd 1999 rokù Ana Miąskòwskô wësziwô i dobiwô dobré place na wszelejaczich kònkùrsach, ale przede wszëtczim ùczi młodëch lëdzy ze spòdlecznëch szkòłów. To pòd ji òkã bëlno so dôwają radã. Dobiwelë ju na wiżawie kònkùrsu Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô w Wiérzchùcënie, pózni na wiżawie gminowi, pòwiatowi ë téż wòjewódzczi. Ale jak gôdô wastna Ana, nie je letkò do tegò duńc: Dosc drãgò je zachãcëc młodëch do taczi robòtë, a jak ju sã na naszich pòtkaniach pòkażą, to baro flot mòżna jich zrazëc. Sygnie cos kąsk zganic. Człowiek mùszi rozmiec mòtiwòwac dzecë przë taczim zorce zajãcô – ë je widzec, że prawie laùreatka Skrë Òrmùzdowi za 2012 rok to pòtrafi. Przëmiarã je chòc to, że na zéńdzenia ji kòła wësziwkù przëchôdają téż tej-sej knôpi. Chòc pòdobno sã wstidzą ë nié wiedno bierzą swòje dokazë dodóm... Ana Miąskòwskô pòdsztrichiwô, że problemã je to, że młodi, dorôstającë, nie trzimają sã czegòs taczégò, jak wësziwk. Òd gimnazjum mało chto jesz wësziwô, a ju czësto rzôdkò w strzédnëch szkòłach, chòc są wëjimczi. Są téż lëdze, chtërny dôwają nôdzejã. Móm dwie taczé ùczennice, co wcyg wësziwają, a są ju na studiach. Te òbiecëją, że czedës mie zastąpią. Bò je wôrt zrobic wszëtkò, żebë nen nasz zort wësziwkù nie zdżinął, żebë bëło jegò tam-sam widzec. Wôrt téż sã nim zajimac dlô samégò se. To mòże bëc bëlnô ùdba na ùspòkòjenié sã ë na cwiczenié kòncentracje – dodôwô wastna Miąskòwskô. Skra Òrmùzdowô da ji laùreatce wiele ùcechë, ale téż baro wiele mòcë ë chãcë do dalszi robòtë. Przede wszëtczim Ana Miąskòwskô chce dali dzejac z ùczniama swòji spòdleczny szkòłë, ale téż bãdze sama wicy wësziwac, chòcbë na kònkùrsë. Nama òstôwô żëczëc ji wielnëch dobëców ë… mòże samémù téż wzyc sã w grósc, a za swòjã robòtã… 7 Redaktór na krizys Z Arturã Jabłońsczim, przédnym redaktorã „Pòmeranii” w latach 2002–2004, gôdómë ò czasach nieletczich dlô cządnika, gôdkach z młodima z „Òdrodë” i 40-lecym pismiona. Swòjã przigòdã z „Pòmeranią” jes zaczął w 1992 r. òd repòrtażów z Nordë. Jak trafił jes do tegò pismiona? Te pierszé tekstë pisôł jem na zamówienié Kristinë Pùzdrowsczi. Mëszlã, że òna dowiedza sã ò mie od Izabellë Trojanowsczi. Òd te czasu jem béł dosc regùlarnym aùtorã. Rok w rok pôrã artiklów do „Pòmeranii” jô naskriblił. To pisanié bëło równak le dzélã Twòji robòtë gazétnika w tim czasu… Jo. Wnenczas jô robił téż w gduńsczi telewizji, wespółdzejôł z Radiã Gduńsk. Prosto gôdającë, jem béł gazétnikã sparłãczonym z rozmajitima pòmòrsczima mediama. Jak jes òstôł przédnym redaktorã najégò miesãcznika? To wszëtkò przez krizys. Sã smiejã, że òstôł jem prawie taczim krizysowim redaktorã. „Pomerania” miała wnenczas kòl 40 tës. zł dłëgów, a ji wëdôwca Kaszëbskò-Pòmòrsczé Zrzeszenié – wicy jak 200 tës. Timczasã kòszt wëdaniô jednégò numra dochôdôł do 20 tës. zł. Dotacji pismiono miało 60 tës. zł na całi rok. Finansowò nalazło sã na samim dnie. Jeżlë miało przedërchac, to trzeba bëło cos zrobic. Przédnik Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô Bruno Synak gôdôł ò ti stojiznie z przédnym redaktorã Édmùndã Szczesôkã i gò przekònywôł, żebë ten szedł do lëdzy biznesu i próbòwôł òd nich ùdostac dëtczi na „Pòmeraniã”. Równak Szczesôk wòlôł zrezygnowac, jak to robic. Rzekł mie pózni, że pòdług niegò to bë rzeszëło mù rãce i ò niejednëch sprawach ni mógłbë pòtemù pisac. Jô to szónëjã i rozmiejã, 8 chòc dzysô czãsto sã zdôrzô, że redaktór je równoczasno menadżerã. A jak to sã stało, że prawie Të jes wszedł w môl redaktora Szczesôka? Tak rozsądzëlë nôleżnicë zarządu Zrzeszeniégò, w jaczim jô jem wnenczas òdpòwiôdôł za media. Ju nie pamiãtóm w drobnotach, jak do te doszło, ale w 2002 r. pòwòłelë mie na przédnégò redaktora. Pierszim wôżnym zadanim bëło ùlepszenié finansowi stojiznë? Jo, òd tegò mùszôł jem zacząc, żebë pismiono mògło dali wëchôdac. I na samim zôczątkù czekało mie drãdżé zadanié – zwòlnienié lëdzy, jaczi etatowò robilë w „Pòmeranii”. Bëło jich w tim cządze sztërzëch. Przédny redaktór, jaczi sóm zrezygnowôł, sekretéra redakcji Kristina Pùzdrowskô, do te Stanisłôw Janke i sekretôrka. Wiôldżi, baro zasłużony dlô kaszëbiznë lëdze. Tim cãżi przëszło jima pòdzãkòwac za robòtã, ale pò prôwdze nie dało sã taczi redakcji ùtrzëmac. Na szczescé, òni téż to rozmielë. Stachù Janke miôł ju tej etat w gminie Wejrowò, a Pùzdrowskô robiła jesz përznã, jaż ùdostała prawa do emeriturë. To nie bëłë letczé czasë… Chto tej rëchtowôł „Pòmeraniã” w latach 2002–2004? Jô wnenczas béł pùcczim starostą, tej mógł jem to robic spòlëznowò. Graficzną stronã „Pòmeranii” – téż darmôk – rëchtowa mòja białka Ana, a łómanim zajimôł sã Pioter Cyskòwsczi, chtëren miôł etat w starostwie w Pùckù, a pò gòdzënach za môłé dëtczi skłôdôł nama pismiono. Dzãka temù ùdało sã przedërchac nen krizys. Czedë w gòdnikù 2004 r. òstôwôł jem przédnikã Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô, wiedzôł jem, że mój nastãpca dostónie dotacje z Minysterstwa Bënowëch Sprôw i Administracje a téż z Marszôłkòwsczégò Ùrzãdu. Ùdało sã téż mie spłacëc wszëtczé dłëdżi pismiona, a nawetka cos òstało na kònce i mòżna bëło zacząc òdbùdowã redakcji. Na zôczątkù béł to przédny redaktór, pózni jesz pół etatu sekretérë redakcji… A co z aùtorama? Rozmielë, że òb czas krizysu ni ma co rechòwac na dëtczi za tekstë? Z tim ni miôł jem wiãkszich problemów. Wikszosc aùtorów chcała pisac dali. Do te baro pòmógł mie Édmùnd Szczesôk, jaczi zaczął wëkładac na Gduńsczim Ùniwersytece i wëbiérôł młodëch spò- POMERANIA CZERWIEC 2013 sobnëch gazétników, chtërny piselë do „Pòmeranii”. To béł jeden nowi zdrój aùtorów. A drëdżi, to mòji drëszë z rozmajitëch mniészëznów, jak np. Pioter Tëma ze Związkù Ùkrajińców w Pòlsce. Jô próbòwôł pchnąc pismiono na nowé kòłowãża. Miast kùlturowò-spòlëznowégò miało bëc kùlturowò-etniczné. Temù ùkazywało sã wiele tekstów ò pòlsczich i eùropejsczich mniészëznach. Czëtińcowie dozdrzelë tã pòzmianã w „Pòmeranii”? W wikszoscë jo. I jaczé bëłë reakcje? Skrajné. Òd akceptacji i pòchwałów pò rezygnacjã z prenumeratë. Pamiãtóm np. jednégò stałégò czëtińca, chtëren rzekł, że nie chce dali kùpòwac pismiona, bò takô „Pòmeraniô” nie je ju jegò „Pòmeranią”. W latach, czej jes béł redaktorã, akceńt z pòmòrsczich sprôw wërazno przesënął sã na kaszëbsczé. To prôwda. Chcôł jem pismiona barżi etnicznégò, tej pòmòrszczëznë bëło mni. A ò kaszëbiznie zaczãło sã pisac jinaczi. Donëchczas piselë ò ni jak ò jaczim zjawiszczu, colemało z pòzdrzatkù Gduńska. Chtos stądka jachôł „na Kaszëbë” i je òdkriwôł. Jô zaczął przedstawiac téż problemë kaszëbiznë, jaczé są pòspólné z jinyma mniészëznama czë etnicznyma karnama. Pisôł jem ò jãzëkù, ò swiądze… Wielena czëtińców wnenczas szła w górã czë w dół? Jesmë wëdôwelë w tëch latach tësąc egzemplarów. Zwrotów nie bëło równak za wiele, bò czëtelë nas prenumeratorowie i wiérny czëtińcowie, chtërny miesąc w miesąc kùpiwelë „Pòmeraniã”. Jem miôł téż starã ò wprowôdzenié pismiona do Empików i dlôte jesmë chcelë, żebë layout i òsoblëwie òbkłôdka bëłë barżi przëcygającé i barżi òglowé. Pamiãtajã, wezmë na to, że czej numr tikôł sã mediów, to na òbkłôdce béł człowiek ze zdrzélnikã miast głowë. Jesmë mëslelë, że jak to bãdze stojało na pòlëcach w Empikù, to lëdzy zaczekawi. POMERANIA CZERWIŃC 2013 Te naje próbë ni miałë wikszégò cëskù na przedôwanié, ale bëła to jakôs éra dlô „Pòmeranii”. Co sã nie ùdało przédnémù redaktorowi Arturowi Jabłońsczémù? W 2004 r., czej jô szukôł nastãpcë, baro aktiwno dzejała „Òdroda” z Grégòrã Schramką, z Paùlã Szczëptą. Jem sã spòtkôł z tim strzodowiszczã i zabédowôł, żebë chtos z nich abò òglowò òni jakò karno wzãlë sã za redaktorowanié „Pòmeranii”. To sã równak nie spòtkało ze zrozmienim. Mëszlã, że òni nie ùwierzëlë w mòje słowa abò nie bëlë jesz dosc dozdrzeniałi do tegò zadaniô. A mòże to skùtk jich niechãcë do Zrzeszeniô? Mòżlëwé, że pò prôwdze ta jich kòntestacjô Zrzeszeniô bëła tak mòcnô, że na to nie pòszlë. Jô baro tegò żałujã. Mëszlã, że bë to bëło brzadné dlô kaszëbiznë. Nie ùdało sã równak i tej jem wëbrôł na swòjégò nastãpcã stipendistkã fùnduszu m. Izabellë Trojanowsczi Iwónã Joc. Òb czas twòjégò redaktorowaniô „Pomerania” swiãtowała 40-lecé dzejaniô. W latach krizysu dało sã cos z ti leżnoscë zòrganizowac? Béł nawetka jubel z ti leżnoscë. Pamiãtóm rozmòwã z Kristiną Pùzdrowską, jakô je znónô z tegò, że wiedno gôdô to, co mësli. „Jidze 40-lecé »Pòmeranii«, a w Zrzeszenim nicht sã za tim nie czerëje. Kò lëdzóm słëchô sã chòc jaczés Bóg zapłac za jich robòtã” – rzekła. Jô tã sprawã przedstawił przédnikòwi Synakòwi i z pòmòcą Marszôłkòwsczégò Ùrzãdu ùdało sã zrëchtowac rozegracjã w zalë gduńsczégò rôtësza, jakô wëfùlowała sã lëdzama. Òkróm te wëszedł specjalny jubileùszowi numr z òdjimkama twórców „Pòmeranii” na òbkłôdce. Ò Arturze Jabłońsczim dzejôrzu je òstatno czëc baro wiele, chòcle za sprawą Kaszëbsczi Jednotë, ale czë rozwijôsz sã téż jakno gazétnik? Môsz w se teskniączkã za taczim ôrtã robòtë? To nie je teskniączka, to je dzél mie. Gazétnikã sã je, a nié biwô. W CSBTV miôł jem przez cziles miesący programa pùblicysticzną w latach 2010–2011. Wnet- ka rok òd maja 2012 do łżëkwiata 2013 jem wëdôwôł „Klëkã” w Radio Kaszëbë. To taczi mój pòwrót do gazétnictwa na żëwò. Próbùjã téż twòrzëc rozmajité rzeczë lëteracczé i mni lëteracczé. Latos wëdôł jem ksążkã Kaszubi. Wspólnota narodowa, gdze jem zapisôł mój pòzdrzatk na kaszëbsczé sprawë. Terô piszã lëteracczi repòrtôż zatitlowóny Nieodległy kraj. Ùsadzył jem téż lëterackò-pùblicystyczną rzecz, jaką wëdôwizna Region wëdô w pòłowie czerwińca. Ji titel to Namerkôny. To taczi dokôz përznã z aùtobiograficznym kluczã. I na kùńc chcemë wrócëc do „Pòmeranii”. Jes ji wiérnym czëtińcã do dzysô. Czãsto wësyłôsz swòje ùwôdżi do redakcji, òpisywôsz, co sã widzy, co nié… Jak òceniwôsz młodëch aùtorów, co dzysdnia piszą w najim cządnikù? Dosc czekawò pisze Matéùsz Bùllmann. To krótczé tekstë, ale czëtô sã je dobrze. Szkòda, że nie je òn dzysô warkòwim gazétnikã, bò mógłbë sã jesz barżi rozwinąc. Òkróm te Róman Drzéżdżón, ale to ju nie je to nômłodszé pòkòlenié piszącëch, le méster felietónów ò Pelckòwiónach. Mùszã téż jesz rzec, że ceszã sã z rozwiju kaszëbsczégò jãzëka w „Pòmeranii”. Dzãkùjã. Gôdôł Dariusz Majkòwsczi. Òdj. ze zbiérów A.J. 9 POMORSKI SALON KULTURALNY Szuka faktów, nie etykietek Historia Gdańska stanowi niewyczerpane źródło inspiracji dla pisarzy. Wśród tych, którzy sięgnęli po pióro, by opisać epizody z dziejów nadmotławskiego grodu, jest Zenon Gołaszewski. Rozmawiał z nim Marek Adamkowicz. Jest pan historykiem i religioznawcą, ale mam wrażenie, że za sprawą takich powieści, jak Szepty Raduni, szepty Motławy czy Złota Twierdza pana nazwisko bardziej kojarzy się ludziom z literaturą. Jeśli tak jest istotnie, to się cieszę, ponieważ moim marzeniem od dzieciństwa było zostać prozaikiem – autorem powieści historycznych. Nie zmienia to faktu, że aby tak się stało, trzeba sporo się nasiedzieć nad materiałami źródłowymi i opracowaniami. To zaś niekiedy zamiast powieści owocuje książką popularnonaukową. W każdym razie, bez względu na rodzaj pracy, której się podejmuję, kieruję się pewnym wytyczonym sobie celem… To znaczy? Interesują mnie postacie, ale też pewne społeczności (jak to miało miejsce w przypadku monografii braci polskich), które z pewnych względów zostały skrzywdzone przez historię. Do dziś krążą o nich nieprawdziwe opowieści, najczęściej zresztą oczerniające. Czyli po prostu zajmuje się pan ich wybielaniem. O wybielaniu moglibyśmy mówić, gdybym chciał czyjeś występki minimalizować czy wręcz tuszować. Ja natomiast weryfikuję wiedzę. Sprawdzam, skąd się wzięły opinie o takich czy innych osobach i wypadkach, w których brały one udział. Odpowiednio krytycznie podchodzę też do materiałów źródłowych, zwłaszcza pisanych niegdyś „na zamówienie”. Konfrontuję je z innymi źródłami, przede wszystkim obcymi. Przykładem może być historia braci Grzegorza i Szymona Maternów, gdańskich kupców z przełomu XV i XVI w., których przedstawia się jako okrutnych zbójów. 10 Nie sądzę, żeby Maternowie byli dzisiaj powszechnie znani, chociaż przed wojną było inaczej. Straszono nimi gdańskie dzieci, mówiąc, że jak nie będą grzeczne, to przyjdą Maternowie i je zabiorą. To właśnie taki „hasłowy” przykład patrzenia na historię. Zamiast faktów jest etykietka. Tymczasem czarny obraz Maternów namalowali ich śmiertelni wrogowie, jakim był ród Ferberów. Do tego skutecznie wyczyścili oni miejskie archiwa z dokumentów, które mogłyby świadczyć na korzyść braci. Na szczęście trochę pozytywnych informacji zachowało się w pozagdańskich archiwach. działaby się kaszubska szlachta, a polscy królowie prosili o ich ułaskawienie? Maternowie po prostu bronili swoich praw, tyle że mieli potężnego i bezwzględnego wroga, jakim był burmistrz Gdańska Eberhard Ferber. Pamiętajmy, że jego polityka doprowadziła finanse miasta do bankructwa i do rozruchów w mieście. Ferber stał się najbardziej znienawidzoną postacią w Gdańsku, a w 1522 r. władze miasta skazały go na wieczną banicję. Wprawdzie król Zygmunt Stary przywrócił go dekretem na stanowisko burmistrza, jednak niechęć mieszczan do niego była tak wielka, że dobrowolnie zrzekł się urzędu i opuścił Gdańsk na zawsze. Tych dokumentów jest na tyle dużo, żeby z Maternów zdjąć odium przestępców? W przeciwieństwie do braci polskich, którym poświęcił pan opracowanie popularnonaukowe, historia Maternów została ujęta w beletrystycznej formie. W moim przekonaniu tak. Wprawdzie informacje są nieliczne, ale układają się w logiczną całość. Pokazują, że Maternowie zostali „rozbójnikami” z konieczności. Czy za prawdziwymi bandytami opowie- Po pierwsze, jak już nadmieniłem, pragnę pisać przede wszystkim powieści historyczne. A po drugie, proza jest materiałem wyjątkowo elastycznym, wdzięcznym, pozwala bez przeszkód włączać w treść POMERANIA CZERWIEC 2013 POMORSKI SALON KULTURALNY własne teorie i przemyślenia na dany temat oraz dialogi bohaterów na podstawie charakterystyki ich osobowości i życia. Mówię: bez przeszkód, bo żaden „rasowy” historyk nie będzie przecież polemizował z prozą. (śmiech) Pańska kolejna powieść, Złota Twierdza, nie jest już tak dramatyczna. Nie ma tam też weryfikowania historii, o której pan wcześniej wspominał. To akurat wyjątek. Mając w planach stworzenie powieści, które niestety kończą się smutno, postanowiłem – po uzbieraniu stosownego materiału, a przed rozpoczęciem samego pisania – opowiedzieć historię w duchu pickwickowsko-szwejkowskim, żeby ktoś nie myślał, że jestem jedynie „smutasem”. Był to sposób na odreagowanie ciężkich tematów, a jednocześnie okazja do sprawdzenia się, bo podobno trudniej jest napisać powieść humorystyczną aniżeli dramat. Stąd wzięła się opowieść o przygodach wesołej kompanii, osadzona w realiach wojny polsko-szwedzkiej z początku XVII w. Książka ta powstała też niejako przy okazji tłumaczenia Dziennika podróży do Polski 1635–1636 Charles’a Ogiera, dyplomaty francuskiego, który bawił na Pomorzu w czasie rokowań w Sztumskiej Wsi. Skoro mowa o Dzienniku Ogiera, to nie był pan jego pierwszym tłumaczem. To prawda. Tyle że w przeciwieństwie do mojego, jednoczęściowego, przekładu poprzednia edycja była dwutomowa i dwujęzyczna, obciążona zbyt obszernymi przypisami i objaśnieniami, a tłumaczenie znacznie już odbiegało od wymagań współczesnej polszczyzny. Co gorsza, w bibliotekach publicznych brakuje egzemplarzy tego wydania, a przecież jest to jedno z ciekawszych źródeł do historii Gdańska i Pomorza. Przetłumaczyłem zatem Dziennik, lecz według innej konwencji, popularyzatorskiej, skierowanej do szerszego grona czytelników. Patrząc na pański dorobek, można powiedzieć, że stosuje pan swego rodzaju „płodozmian”. Raz zajmuje się pan beletrystyką, raz pisze opracowania naukowe. Nad czym więc pan pracuje teraz? Jakiś czas temu skończyłem powieść „Aleksander i piękna Helena” o królu POMERANIA CZERWIŃC 2013 Aleksandrze Jagiellończyku i jego żonie Helenie Rurykowiczównie. Powieść ukaże się pod koniec bieżącego roku nakładem warszawskiego wydawnictwa Bellona. Aleksander i Helena to kolejne postacie, które w naszej historii są traktowane po macoszemu. Poza wąskim gronem specjalistów w zasadzie nikt o nich nie pamięta. Przyznam ze wstydem, że sam niewiele o nich wiedziałem. Zaintrygowała mnie ta para, gdy musiałem zebrać o niej nieco materiału przy pisaniu Szeptów Raduni, szeptów Motławy, a to z tego względu, że król Aleksander udzielił mojemu bohaterowi, Szymonowi Maternowi, posłuchania. Wówczas dowiedziałem się, że małżonkowie zgodnie uznali swój pobyt w nadmotławskim grodzie za najpiękniejsze chwile swego życia. Zaintrygowało mnie: dlaczego? Przecież królom i królowym zwykle nie zbywa na uciechach. No i się zaczęło. W miarę wgłębiania się w ich dzieje spostrzegłem, że ich życie to istny dramat na miarę Szekspira. Dziwiłem się tylko, dlaczego żaden prozaik nie chwycił tak ponętnej historii? Wkrótce zrozumiałem – temat jest z wielu względów niezręczny. Ale w końcu żyjemy w XXI w. i mam nadzieję, że nikt po przeczytaniu tej na poły biograficznej powieści głowy mi nie urwie. Więcej nie powiem, zachęcam natomiast do sięgnięcia po książkę, gdy się już ukaże. Nadmienię tylko, że nie brak w niej postaci wywodzących się z Gdańska, jak również kilku zaciężnych kaszubskich żołnierzy w służbie króla, a ze szczególną lubością i pietyzmem starałem się odmalować pobyt królewskiej pary nad Motławą. O ile wiem, to nie jest ostatnia pańska książka. Tu muszę, niestety, westchnąć. Wcześniej skończyłem pisać zbiór opowiadań his-torycznych „Pomorskie Orlęta”. Jednak wydać coś w Gdańsku bez osobistego zaangażowania się w szukanie sponsorów, to rzecz właściwie niemożliwa. Wydeptałem wiele dróg, lecz sponsorów nie znalazłem, więc maszynopis czeka lepszych czasów w biurku. Szkoda. To 12 tekstów osadzonych w realiach stuleci X–XV, przy czym na każde półwiecze przypada jedno opowiadanie. Jako że książka jest adresowana do młodego czytelnika, głównymi bohaterami są tu dzieci i młodzież, które stykają się z autentycznymi postaciami, są świadkami wydarzeń, jakie miały miej- sce w danej epoce. Opowiadania mają tę zaletę, że można je traktować osobno lub jak powieść (sagę), ponieważ każde następne pokolenie jest w jakimś stopniu powiązane więzami rodzinnymi z bohaterami poprzednich historii. Akcja toczy się, zasadniczo, na Pomorzu Gdańskim. Tekst skonstruowałem w ten sposób, żeby „przemycał” do umysłów młodzieży wiedzę o historii naszego regionu, ale też o procesach, jakie przebiegały w Polsce. Pisząc tę książkę, uwzględniłem najnowsze ustalenia archeologów i historyków. Jak zwykle więc zweryfikował pan obiegowe teorie? Odniosłem się do wielu spraw, na przykład do osadnictwa lubeckiego w Gdańsku. Podaje się powszechnie, że pierwsi przybysze z Lubeki, którzy zamieszkali nad Motławą w XII/XIII w. byli Niemcami. Natomiast w moim przekonaniu, popartym własnymi badaniami nad dziejami Słowian Połabskich, mamy tu do czynienia z emigracją słowiańską. Stara Lubeka, o czym nie każdy pamięta, założona została przez potężne niegdyś państwo słowiańskich Obodrzyców. Państwo, nawiasem mówiąc, rządzone w pewnym okresie przez pierwszą imiennie wzmiankowaną gdańszczankę – Sławinę. Lubeczanie utrzymywali kontakty z Gdańskiem i wielu z nich znalazło tu bezpieczną przystań, ustępując pod naporem Niemców, czy mówiąc dokładniej: Sasów. Odważyłem się w tych opowiadaniach poruszyć inne ważne, a niepotrzebnie skrywane przed młodzieżą wątki, na przykład ten, że Pomorzanom nie spieszyło się z przyjęciem chrześcijaństwa i byli ostatnimi Słowianami zachowującymi prawie do XII w. religie swych przodków. Nie pałali też zbytnim entuzjazmem do połączenia się z Polską. Tę jedność – powiem brutalnie – wyrąbał dopiero mieczem Bolesław Krzywousty. Zenon Gołaszewski – historyk, tłumacz, pisarz, członek Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Autor licznych prac popularnonaukowych i utworów literackich poświęconych historii Gdańska i jego mieszkańców, m.in. „Bracia polscy w Gdańsku i okolicach”, „Elementarz gdańszczanina”, „Baśnie z Grodu Neptuna”, „Szepty Raduni, szepty Motławy”, „Złota Twierdza”. Fot. ze zbiorów Zenona Gołaszewskiego 11 WÒJNOWI KASZËBI Më mielë sã jic ùtopic Joanna i Werner, zwóny w kaszëbsczi familii Henrikã, Henseleitowie òd 1995 rokù do dzys mieszkają w Hambùrgù. Przódë mieszkelë na Kaszëbach, z chtërnyma Joanna z Gòłąbków je związónô òd ùrodzeniô, a Werner òd knôpiczich lat. Z ùrodzeniô je Niemcã, chòc piãkno gôdô pò kaszëbskù. Chcemë nôpierwi wspòmnąc te pierszé lata przed wòjną, czej żëcé sã zapòwiôdało dobrze i spòkójno… Jô sã ùrodzył w 1929 rokù. Òjc cãżkò robił, ale zarôbiôł dobrze. W 1937 rokù më wëcygnãlë do Wschòdnëch Prësów na majątk. Tam bëło czësto jinaczi. Ale żëcé bëło fëjn. Më mielë piãkną chòwã, dobré kònie. Tam sã ùrodzëło jesz młodszé mòje rodzeństwò. Mòji starszi robilë na majątkù, a jô mùszôł doma pòmagac przë tëch dzecach i w kùchni, przë chòwie, wszãdze. Në i tej nadeszedł 1944 rok. Lëdze zaczãlë sã zbierac do flichtowaniô. Ù nas bëło fùl wòzów, całô łąka bëła fùl. Më mùszelë sã zbierac téż, bò Ruscë nadchôdelë. A to przëszła takô strasznô zëma, sniegù bëło pò pas, mróz straszny. Przëszedł esesman i rzekł, że trzeba jachac. Tatk gôdôł, że òn ni mòże, bò białka – mòja mëma – zachòrza. Ten Niemc rzekł tej, że wa mùszita zdżinąc. Tej tatk zaprzigł kònie i më jachelë. Na drogach dërch szło wòjskò. Më mòglë blós pò biszągach jachac. Më tak jachelë pò 8–9 gòdzyn kòżdégò dnia. Jaż më dojachelë do Zalewù Wislanégò. To béł ògromny flach lodu, a na nim tësące wòzów. To béł taczi fëjn widok, jak na zdjãcym. Nama téż kôzelë jachac. Më wjachelë na ten westrzédny trek. Më jachelë dërch trzë nocë i dwa dni. A ù górë le fligrë lôtałë a Ruscë na nas strzélelë. Jak më bëlë tak na pòłowie, tej lód sã zarwôł, a przédné kòła wpadłë w wòdã. Tam béł lód tak zdżãti òd ti jazdë i òd granatów. Tej jô chùtkò wskòcził w tã wòdã, zdrzucył órczik i te kònie wëskòczëłë. A ten wóz szedł na dno z całim dobëtkã? 12 Jo. Tata chùtkò złapôł dzecë i mëmã zjął, a reszta szła na dno. Më òstelë bez nicze, ale kòl nas stoja jedna białka. Ji kóń nie chcôł dali jic. Tak më zaprzëglë nasze kònie w ji wóz i më jachelë dali. Jak më dojachelë do brzegù, tej tam le bëła jedna droga. Lód béł ju zjachóny w tim placu. Tam trzeba bëło òstro jachac, żebë przejachac. Òni wszëtczich nëkelë. Tam bëło fùl zabitëch lëdzy i kòni, wòzë pòrozwaloné. Më bëlë zmiarzłi, òblodzony, më ledwie żëlë. A tatk gôdôł: „Nie wzerôj na nico, le òstro jedz”. I jô jachôł! Jakòs më przejachelë. Tedë ta białka, co z nama jacha, szła nama halac jesc, ale òna dzes zdżinãła i më sã ju nie nalezlë. A z nama òstôł ji knôpik, òn miôł szesc lat. I dze òni waji dali stąd nëkelë? Më jachelë dali pòmału przez Gduńsk, Sopòt. Jesmë dojachelë do Gdini. Më wlezlë w jaczés mieszkanié. Tam téż mieszkelë Niemcë. Mëma bëła corôz barżi chòrô na tifùs. Przëjachało pògòtowié. Mëma bëła tak cenkô. Jô jã wëniósł na rãkach. Òni jã wzãlë do szpitala. Më mëslelë, że bądze wszëtkò dobrze. Ale dërch bëłë le fligeralarmë. Do bąkra nama nie pòzwòlëlë jic. Më sedzelë za szafą, a sã dërch mòdlëlë. Jedną razą bómba ùderza w bùdink. Całi jeden kùńc wëjachôł. Tatk wstôł, szedł zazdrzec, a nasze kònie leżałë. Jeden miôł całi brzëch rozerwóny, a drëdżi miôł trzë szpérë weg. Tej tata szedł POMERANIA CZERWIEC 2013 WÒJNOWI KASZËBI do wòjskòwégò, żebë je zastrzélëc, bò òne sã mãczëłë. Lëdze zarô przëszlë z tëłu i rznãlë so miãso z nich, bò to bëłë fëst kònie. Tej òni nama delë plac w taczim wiôldżim bąkrze, co béł w witomińsczim lese. Wa miała wszëtcë trafic na òkrãt Gùstloff? Jo. Le mëma bëła w szpitalu, temù tatk gôdôł, że më ni mòżemë jachac, bò më nie òstawimë chòri mëmë. I tak Gùstloff òdpłënął bez nas. A jô z tegò bąkra, dze më mieszkelë, nëkôł zazdrzec do mëmë. Jô biegôł całą drogã. Dzys to je wszëtkò zabùdowóné, ale tej to bëłë pòla. Jô doszedł, a sostra mie gôdô, że mëma mòja nie żëje. Mie wzął płacz, jô ni mógł gadac. Jô biegôł nazôd pòwiedzec jima. Tej jô jesz rôz biegôł, a bómbë le lôtałë. Wòjskòwi gôdelë, że jô miôł legnąc, a jô nie légł. Jô le biegôł, bò mie bëło wszëtkò równo. Jô przëszedł na plac, tej szpital béł zbómbardowóny. Tej jô przëszedł nazôd, a tam ju bëlë Ruscë. Przed bąkrã bëło ju fùl żôłniérzów niemiecczich zabité. Pò prôwdze to bëlë Ùkrajińcë. Nama na szczescé nick nie robilë. Ruscë nama kôzelë jic na Witomino, ale më tam nie trafilë, le doszlë do Wiczlëna. Jô miôł mòcno òdmiarzłé ùszë, òne bëłë całé biôłé i cwiardé. Ti Ruscë mie wzãlë, wsadzëlë w te ùszë taczé szpilczi i cos wstrziknãlë. Jô sã czuł jak nowò narodzony, tak to pòmògło. Tatk mëslôł, że òni mie bãdą mielë zabité. A jô przëszedł ze zdrów ùszama. A w tim Wiczlënie wa mògła òstac kąsk dłëżi, czë zarô dali mùsza jic précz? Tam téż bëlo fùl Rusków. Jô jich dichtich rozmiôł. Jô béł naùczony w Prësach, tam wiele Rusków robiło na majątkach. Pò pòlskù jô ju téż wiele mógł. Òni wnet nama rzeklë, że më mùszimë jic dze jindze. I zaprowadzëlë nas do jedny chëczë. Tam mieszka białka. Ti Ruscë jã w nocë wzãlë, a z nią cëda przerôbialë. Ale òna to przeżëła. Tej òni wzãlë tatka. Tatk rzekł do nas, że më z głodu ùmrzemë. Òn gôdôł, żebë më sã złapelë i wskòczëlë do stëdni. Ale jô so mëslôł, że tak to doch ni mòże bëc. Më doch jakòs mùszimë przeżëc. „Òjcze nasz” jô dërch mówił, a biegôł pò pòlu i szukôł w taszach trupów niemiecczich żôłniérzi chléb. Jeden POMERANIA CZERWIŃC 2013 Matka Wernera Òjc Wernera miôł pół bróta, jinszi wiertel, jesz jinszi sztëczk. Tak jô żorgôł jedzenié dlô tëch małëch. Na òstatkù jô nalôzł grëpã bùlew. Jô je nosył i na sztimrze më je pieklë. Dzecë jadłë. Më wëżëlë. Z czasã jesce sã naùczëlë cãżczi gbùrsczi robòtë i kaszëbsczégò jãzëka. Tej ta ùcemiãga ù gbùrów sã skùńczëła? Co sã stało, jak Ruscë ju ùszlë? Trzeba bëło doch dzes zamieszkac. Przëszedł jeden z gminë i rzekł, że më ni mòżemë bëc razem. Mie wzãlë do gbùra do Dobrzewina. Tegò malinczégò brata Jerzégò jô wzął mët. Jedna sostra szła do Gòłãbiowsczich, a drëgô do Brodalsczich. Jô dërch biegôł, jô je òdwiédzôł, ale jô mùszôł téż rakòwac. A ten gbùr mie béł mòcno lëchi. Tam nie bëło dnia, żebë òn mie nie bił. A òn miôł téż dzecë, ale te sã z tegò smiałë. Bëłë żniwa. Òni przënioslë picé, ale jô picô nie dostôł. Jô mùszôł jic w rów sã napic, bò jô béł Niemcã. Mój brat mùszôł na piôskù sedzec. Jak jô przëszedł z pòla, tej jô gò wzął. Më nie spelë w chëczach. Më bëlë przëkrëté miechama òd bùlew. Òb zëmã, jak jô reno wstôł, tej jô miôł nos òdmiarzłi. Pózni jô sobie zrobił w chléwie kòle krowów lôdżer. Tam bëło kąsk cepli jak w tim szaùrze. Ten talérz zupë nama w kòritarzu pòstawilë i tak më żëlë. W kùńcu przëszedł taczi Hërsz i wzął Jerzégò. Mie bëło żôl, ale co jô mógł zrobic. Jô béł zmiarti, że jô ledwie żił, a òn bë mie béł téż pewno wnet ùmarł. Dobrze sã stało, że òn tam szedł. Jô gò òdwiédzôł. Jô béł rôd, że òn miôł co jesc. Jo, le to jesz dérowało. Jô sã naùcził sec kòsą, robił przë kòniach. Jô wszëtkò robił, co le na gbùrstwie trzeba bëło. Pózni jô trafił do Òlszewsczégò. Tam bëło òkropno. Òn mie rôz tak pòbił, że jô béł bezprzitomny. Jegò białka nie chca bëc na gruńce, temù òna dërch psocëła. Òna rôz nasëpa kònióm piórów òd pierzënë. Wa nie wiéta, co to je dlô nich za ból. Òne sã zaczãłë kùlac, cos strasznégó. Tej ten gbùr mie kôzôł przińc. Jak mie widłama pãkł, że jô bezprzitomny pôdł midzë te kònie. Jô wstôł pò jaczims czasu, a òne na mie zdrzałë. Òne mie nick nie zrobiłë. Jô béł zakrwawiony. Gbùr wzął flintã i gôdôł, że mie zabije. Le w tim nadjachôł brifka i òn dostôł strach, schòwôł tã flintã. Pòtemù przëszedł taczi Brëlowsczi i òn chcôł mie wząc. Tej nen Òlszewsczi sprzedôł mie za brikã, a sóm szedł z ną psotną białką do te miasta. Tej jô òbrôbiôł gòspòdarkã Brëlowsczémù i taczémù Blokòwi téż. Całé pòle z amùnicji jô wëczëszcził, a jesz kamieni tam bëło, że kùńc swiata. Jô to wszëtkò mùszôł wëzbiérac. Òni mielë dwa dzéwczãta. Jedno bëło zabité na wòjnie, a to drëdżé sã òżeniło. Në tej jô ju tam ni miôł co szëkac. Tej mie zagôdôł Wòjowsczi, żebë jô do niegó szedł. Në i jô szedł robic blós za to jedzenié. Dëtka to nigdë nie dało. Bëło, jak bëło. 13 WÒJNOWI KASZËBI Tej jô téż pierszi rôz szedł do pòlsczégò kòscoła do Czelna. To bëła pasterka prawie. Jô mało co z tegò rozmiôł, bò przedtim le do niemiecczégò jô chòdzył. Në ale wnet jô sã naùcził. Tak czë jinaczi to ju szło do lepszégò. Tej przëszła mòżnosc jidzeniô do robòtë, do Dalmòru w Gdini. Nôpierwi jô robił na niemiecczim pancernikù Gneisenau. Òn béł zatopiony kòle pòrtu w Gdini. Më gò tłëklë. Tam nie bëło do robieniô. Jak më wlezłë w te luczi, tej tam bëło fùl lëdzy zatopionëch. Jô tam ni mógł wëtrzëmac. Pò dwùch niedzelach jô szedł do Dalmòru. To béł rok 1953. Tam jô pòznôł mòjã białkã. Tej jô dopiérze pierszi rôz ù mòji tescowi dostôł richtich jedzenié. Òna mësla, że jô béł chòri, a jô béł tëli wëbiédniałi. Tam jô dopiérze kąsk òdżił. Òni mie w tim Dalmòrze pôrã razy przeswietliwelë. Òni gôdelë, że jô béł na płëca chòri, a to bëło òd te ùderzeniô widłama. To jesz do dzysô cos tam je òstóné. Slub z Joanną sã òdbéł w 1955 rokù w Łebniu. Zaczãło sã kùreszce normalné rodzynné żëcé. Jak to wëzdrzało? Dze wa mieszka z piersza? Na pòczątkù më mielë jednã jizbã ù Wòjowsczich w Karczemkach. Më mielë piãkny ògródk. Lëdze sã pitelë, kògò to je. Wòjowsczi gôdôł, że jegò. A òn mie Werner Henseleite (pierszi òd lewi) m. jin. z sostrama i bracynama. nie dôł sã wëspac. Jô przëszedł z nocczi, a tej jô mùszôł jic w pòle w dzéń. Më mùszelë robic, co më stąd szlë précz, bò tam bëło corôz gòrzi. Në i sã ùdało. Tej më dostelë mieszkanié w Gdini i tam më mieszkelë do 1995 rokù. Jô wiele razy pisôł do krewnëch w Niemcach. Nie chcelë nama dac paszpòrtu, ale w kùńcu jednak më jachelë. A czë je wiedzec, co sã stało z òjcã? Ruscë gò wzãlë na Sybir, ale òn wrócył pò szesc latach. Przëjachôł do Niemców. Òn béł czësto wëkùńczony. Òni gò dërch tłëklë pòd nogama. Òn nas szukôł, ale nie nalôzł. Béł gwës, że më nie żëjemë. I wnet ùmarł. Jô to sã dowiedzôł pò wiele latach òd starszégò brata, chtëren wëemigrowôł do Kanadë. Më sã nalezlë dopiérze w 90. latach. Jô mëslôł, że òn nie żił, że béł zabiti na wòjnie. Òn trafił do anielsczi niewòlë, a tej nie chcôł mieszkac w Niemcach i wëjachôł. Do dzys mieszkô w Kanadze. A òbie sostrë mieszkają w Pòlsce, jedna w Chwaszczënie, a jedna w Gdini. Jerzi mieszkô w Rëmi. Mô żeniałé mòji białczi półsostrã. Z Wernerã Henseleite gôdôł Eùgeniusz Prëczkòwsczi Òdjimczi z archiwùm familie Henseleite Szczecëno pò kaszëbskù Bòkadny béł latosy program Kaszëbsczégò Dnia w stolëcë zôpadny Pòmòrsczi. Szczecyńsczi part Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô przërëchtowôł to swiãto kaszëbiznë 18 maja. Wszëtkò zaczãło sã òd mszë sw. w kòscele Bògùrodzëcelczi w Szczecënie. Westrzód atrakcjów òsoblëwie wôrt nadczidnąc ò tëch mùzycznëch. Òb wieczór w Zómkù Pòmòrsczich Ksążãtów wëstąpiłë dwa karna: Sierakowice i Bubliczki. Dofùlowanim Kaszëbsczégò Dnia bëła nôùkòwô kònferencjô w Filologicznym Wëdzélu Szczecyńsczégò Ùniwersytetu. Ji téma to „Kaszëbë – jãzëk, lëteratura i edukacjô”. D.M. 14 Wëstãp karna Sierakowice baro widzôł sã mieszkańcóm Szczecëna. POMERANIA CZERWIEC 2013 W 90-LECIE FENOMEN MIASTA POMORSKOŚCI KARTUZY Żeglarze, jeźdźcy, pasterze (część 11) Wybrzeże Adriatyku wznosi się nad powierzchnią morza jeszcze bardziej stromo niż krymskie. Właściwie na całej długości tego akwenu mamy tylko góry i wodę. I oczywiście przepiękne wyspy na północy. J A C E K B O R KO W I C Z Sucha wyżyna kontrastuje ze znacznie niżej położonym, wąskim pasmem śródziemnomorskiego wybrzeża – tak bardzo, że trudno sobie wyobrazić, by w przeszłości, kiedy nie było jeszcze bitych dróg ani kolei, ktokolwiek mógł tutaj trwale panować jednocześnie i nad morzem, i nad wnętrzem lądu. Wyobraźnia nie kłamie. Cała historia, a także prehistoria adriatyckiego regionu koncentruje się na dwóch przeciwstawnych kierunkach ludzkiej ekspansji: od morza ku górom i od wyżyny ku wybrzeżu. Pierwsza zawsze miała za sobą rozległe wodne zaplecze, lecz na lądzie nigdy nie zapuszczała głębokich korzeni. Druga, na odwrót, choć przynosiła ze sobą z głębi kontynentu swobodny oddech szerokich, stepowych równin, z wyżyny na brzeg zstępowała rzadko i niechętnie, czując się tam nie u siebie. Momenty w których obie ekspansje stykały się ze sobą, ścierając i iskrząc, są właściwą historią: kroniką bitew, podbojów, traktatów i rozgraniczeń. I tak mijały tutaj tysiąclecia. Przybysze ze wschodu Dalmaci przybyli nad Adriatyk od strony lądu, kilkaset lat przed narodzeniem Chrystusa. Nadeszli ze wschodu, od Małej Azji, a może nawet z gór Iranu. Niespiesznie, rok po roku, ciągnęli ze swoimi stadami, nawiedzając kolejne hale, położone coraz to dalej ku północy. Ich tajemnicze, odziane w skóry sylwetki, posuwające się krawędzią strzelistej grani, widzieli z dołu rybacy, cumujący u brzegu żeglarze i mieszkańcy małych portów, którzy pite z glinianych dzbanów POMERANIA CZERWIŃC 2013 wino zagryzali kęsami chleba maczanymi w oliwie. Ponure pieśni pasterzy, a raczej ich przeniknięte fatalizmem, na poły zwierzęce zawodzenia, których echo dochodziło aż tutaj, nad morze, napełniały serca ludzi morza dziwnym niepokojem, jaki człowiek Europy zawsze odczuwa w pierwszym kontakcie ze Wschodem. Nazwa „Dalmata” zawiera rdzeń obecny w albańskim słowie delmë albo dele, oznaczającym owcę. Albańczycy zachowali stosunkowo najwięcej archaicznych cech dawnych Dalmatów, włącznie z kulturą rodowej zemsty, pielęgnowaną do dziś w górach północnej Albanii, a obcej radosnej mentalności rybaka z wybrzeża. Wyznawcy Sabaziosa Pasterze nie dotarli na ziemię niczyją. Przed nimi mieszkali tu Illirowie, których bogiem był Sabazios. W imieniu tym ukrywa się praindoeuropejski pierwiastek zios albo dziews, oznaczający boga. Słyszymy go w łacińskim słowie deus oraz w litewskim dievas; to oczywiście także grecki Zeus. Sabazios przedstawiany był jako jeździec, czasem też jako ten, który z wyżyn końskiego grzbietu przebija lancą pokrytego łuską potwora. To nikt inny jak Uac-Tyrdży, pogański bóg kaukaskich Alanów-Osetyjczyków. Uac-Tyrdży znaczy tam dosłownie „święty Jerzy”: ta zbitka pojęć pochodzi z czasów, gdy chrześcijaństwo zagospodarowywało wyobraźnię wyznawców starych kultów. Do dziś zresztą świętego Jerzego przedstawia się jako rycerza walczącego ze smokiem. Wyznawcy Sabaziosa przybyli nad Adriatyk na koniach, nieznanych tu wcześniej. Echem ich najazdu są greckie mity o centaurach. Czy były to, wspomniane już w tej gawędzie, jasnowłose i błękitnookie ludy Asuba i Kacuba? A jeżeli tak, to czy byli wśród nich krewni znanego nam Abrskila, Prometeusza z Kaukazu i abchaskiego bohatera? Warto tu nadmienić, że Sabaziosa przedstawiano nie tylko jako jeźdźca: jego symbolem była także otwarta dłoń – motyw występujący we współczesnym godle Abchazji. Wędrowcy wiatru i fal A owi pijący wino żeglarze – skąd się wzięli? Rzymianie znali ich jako Liburnów; był to lud bliski Wenetom z nieodległej Wenecji. Liburnowie to klasyczny lud morza. Ich osady nigdy nie sięgały więcej niż kilkaset kroków w głąb lądu, a ich okręty miały opinię najlepszych na śródziemnomorskich wodach. Mieszkali w okrągłych kamiennych domach, układanych bez spojenia zaprawy, takich samych, jakie dziś odnaleźć można na archeologicznych stanowiskach Sardynii, na brzegach północnej Szkocji i na Orkadach. Tutaj stawiano je aż do XIX wieku. Przy bunja – jak mówią o tych domostwach dzisiejsi mieszkańcy, Chorwaci – grzebano też zmarłych członków rodu, sypiąc nad ich grobami niewielkie kurhany. Podobne groby i przydomowe świątyńki oglądałem w abchaskich wioskach. Przypomnijmy sobie teraz wcześniejsze partie opowieści. Pierwsi cywilizowani mieszkańcy Śródziemnomorza to zapewne właśnie ci wenedyjscy Ar-naut, Alba, śmiali wędrowcy wiatru i fal, „argonauci” podążający w poszukiwaniu złotego runa ku brzegom Kaukazu, a także w przeciwnym kierunku, do Słupów Heraklesa i jeszcze dalej, na otwarte morza Północy. Obie nazwy przetrwały nad Adriatykiem do czasów nowożytnych: jeszcze sto lat temu Arnautami nazywano lud, który dzisiaj wolimy określać mianem Albańczyków. 15 Z MIŁOTË DO SWÒJICH STRÓN Przedkòwskô ksążnica mô miono Henrik Héwelt, kaszëbsczi pòéta, gadësz i żłobiôrz pòchòdzący ze wsë Rąb w gminie Przedkòwò, òstôł patrónã henëtny Pùbliczny Bibloteczi. B Ò G Ù M I Ł A C Ë R O C KÔ Ùroczëstosc òdsłoniãcô i pòswiãceniô tôflë na wdôr tegò wiôldżégò dlô môlowégò lëdztwa wëdarzeniô, òdbëła sã w czwiôrtk, 16 maja tr. Snôżô kamianô tôblëca z òbrôzkã ùsôdzcë z Rãbù i Gdinie wisy kòl dwiérzi do ksążnicë, tak tej terô kòżden czëtińc i gòsc ti institucëje nôpiérwi mùszi sã przëwitac z Héweltã. I pewno wnet kòżden bãdze chcôł wiedzec, dlôcze prawie òn mô patronat nad tim môlã. Czekawémù mògłebë cos ò nim rzec np. ne dzecë z kartësczégò krézu, chtërne wczasni (25 łżëkwiata) wzãłë ùdzél w jednym z ògłoszonëch latos przez biblotekã kònkùrsów, jaczim béł: I Powiatowy Konkurs Recytatorski „Twórcy z naszych stron” Rok 2013 – Domòcëzna w wierszach Henryka Hewelta. Wôrt dodac, że szkòłowników z klas IV–VI zainteresowónëch deklamòwanim wiérztów kaszëbsczégò piesniodzeja bëło nad zwëk wiele: kòl sédmëdzesąt ùczniów z dwanôsce szkòłów (nôwiãcy lubòtników Héweltowi pòézje przëjachało do Przedkòwa z Dzérzążna). Kònkùrsowé jury ni miało letczi robòtë, dzôtczi i bëlno gôdałë pò kaszëbskù, i ze zrozmienim a wseczëcym przepòwiôdałë wëbróné przez se dokazë. Òbsądzënk równak mùszôł bëc, kò to bëłë miónczi... Na szczescé nôdgrodów nie felowało i mòglë më jich przëznac jaż piãc a jesz rôz tëli wëprzédnieniów. Hewò lësta laùreatów: I plac – Dorota Mateja (Zbiér Spòdleczny Szkòłë i Pùblicznégò Gimnazjum w Przedkòwie II plac – Nataliô Lejk (Spòdlecznô Szkòła w Kòlonii) a téż Adóm Dradrach (SS Miechùcëno) 16 Òdj. Karolëna Krefta III plac – Kacper Zubkò (SS Miszewò) a téż Wiktoriô Szënszeckô (SS Miechùcëno) Wëprzédnienia: Joana Warkùsz (ZSS i PG w Przedkòwie), Zuzana Klawikòwskô (SS Wilanowò), Magdaléna Malotka-Trzebiatowskô i Dominika Karczewskô (Zbiér Sztôłceniô i Wëchòwaniô w Dzérzążnie), Julión Prëczkòwsczi (SS Miszewò). Ùmionowienié Pùbliczny Bibloteczi Gminë Przedkòwò òstało piãkno sparłãc- zoné z ji roczëzną – bò wej w tim rokù ta ksążnica òbchòdzy 65-lecô swégò istnieniô. W swòjich dzejach mia òna czile czerowniczków, pierszą bëła Léna Kreft, a òd 1978 rokù do dzysô bibloteką czerëje Danuta Rzepka, chtërna prowadza téż majewą ùroczëstosc. Swiãto zaczãło sã pò prôwdze jesz przed jegò òficjalną inaùgùracëją: òd òbzéraniô przez bëtników przëszëkòwó- POMERANIA CZERWIEC 2013 Z MIŁOTË DO SWÒJICH STRÓN négò w czëtnicë wëstôwkù żłobinów w drzewie (pòżëczonëch z mùzeów i òd priwatnëch zbiérôczów) i diplomów Henrika Héwelta. A jak na plac doszedł przedkòwsczi jegòmòsc, ks. Wacłôw Mielewczik, tôblëca z nôdpisã „Biblioteka Publiczna Gminy Przodkowo im. Henryka Hewelta” òsta òdkrëtô przez półsostrã Patróna: Juditã Slëwińską z Gdinie. Òb czas mszë, jaką pò tim môlowi probòszcz òdprawił za dësze Patróna i prôcowników przedkòwsczi bibloteczi, kaszëbską lëturgią słowa zajãlë sã: Édwôrd Barzowsczi – przedstôwca gdińsczégò partu KPZ, chtërnégò nôleżnikã béł Henrik Héwelt, Jadwiga Héwelt – przédniczka przedkòwsczégò partu Zrzeszeniô, i sóm celebrans (Ewanielią). Z kòscoła wszëtcë przeszlë do zalë karczmë, co bëła sprzëti, cobë m.jin. wspòminac Henrika Héwelta. Baro cepło i ze wzrëszenim, jaczé przeniosło sã na słëchińców, pòwiôda ò swòjim półbrace Judita Slëwińskô. Redostną i szpòrtowną starnã Patróna – tj. Héwelta-gadësza – gòsce mòglë pòznac dzãka Édémù Barzowsczémù i krótczémù filmòwi z 1992 rokù z Mùzeùm Zapadnokaszëbsczégò z Bëtowa. Lëdze, jaczi skłôdelë żëczbë czerowniczce ksążnicë z leżnoscë roczëznë ti institucëje i nadaniô ji miona Héwelta, gôdelë m.jin., że mają terôzkù wiôlgą nôdzejã na rozkòscérzanié westrzód Kaszëbów wiédzë ò tim ùsôdzcë i jegò dokazach. Przëbôczma tej, że jakno pòéta Henrik Héwelt debiutowôł w najim cządnikù w rokù 1983 wiérztą „Dzéń Zôdëszny“. Jegò pierszi i donëchczas jediny zbiérk Z leżnoscë swiãta przedkòwsczi bibloteczi gòsce przënieslë snôżé dôrënczi. Na òdjimkù direktorka GOK w Serakòjcach Irena Kùlwikòwskô skłôdô żëczbë direktorce ksążnicë m. Henrika Héwelta. Za nima je widzec Juditô Slëwińską i Andrzeja Bùslera. Òdj. Karolëna Krefta wiérztów – Nie òdińdã bez pòżegnaniô – òstôł wëdóny rok pò jegò òdéńdzenim z tegò swiata, ale latos Gmina Przedkòwò ùdëtkòwia jegò „Wydanie II, poszerzone i opatrzone posłowiem”, w jaczim Eùgeniusz Prëczkòwsczi wspòminô Héwelta, prezentëje czile dokazów niepùblikòwónëch w pierszim wëdôwkù i zapòwiôdô pòstãpną ksążkã ò Patrónie przedkòwsczi bibloteczi. Mësli ò taczi prôcë Judita Slëwińskô. Ùdbała so, że nalézą sã w ni nié leno jesz niewëdrëkòwóné wice, gôdczi i wiérztë ji półbrata, le téż jegò żëcopis z òdjimkama, dzãka czemù bãdze widzec, jak rozmajitima zortama kùńsztu zajimôł sã Henrik Héwelt, człowiek, chtërnégò serce òstało, jak pisze Prëczkòwsczi, „(...) w niewielkim Rębie (...) mimo tego, że większość życia mieszkał w Gdyni”. ALBUM MAGNIFICAT KASZUBÓW W ZIEMI ŚWIĘTEJ JUŻ WKRÓTCE DO NABYCIA W KSIĘGARNI INTERNETOWEJ www.kaszubskaksiazka.pl POMERANIA CZERWIŃC 2013 17 PRASA OD KUCHNI Jeszcze o Derdowskim W majowej „Pomeranii” miałem okazję opowiedzieć o tym, co robił Hieronim Derdowski w toruńskich knajpkach. Ktoś mógłby odnieść wrażenie, że smakowanie win, picie piwa oraz opowiadanie prawdziwych i zmyślonych historii było głównym celem jego życia. Nic bardziej mylnego… ROMAN ROBACZEWSKI Najważniejsze były nożyce Derdowski w Toruniu w latach 80. XIX wieku pracował w redakcji „Gazety Toruńskiej”. Trudno sobie wyobrazić, że w redakcji pracowały wtedy właściwie tylko dwie osoby, Danielewski i Derdowski, nie licząc jednego z synów Danielewskiego, który zajmował się głównie ekspedycją gazet. Redagowali nie tylko „Gazetę Toruńską”, ale także „Przyjaciela” – pisma dla ludu wychodzące raz w tygodniu – i „Kalendarz Katolicko-Polski”. Danielewski i Derdowski zamierzali wydawać pismo codzienne, wzorowane na „Dzienniku Poznańskim”, przeznaczone dla inteligencji Prus Zachodnich. W tym celu często odbywali spotkania z okolicznymi ziemianami, w mieszkaniu dr Antoniego Donimirskiego, który w tamtym czasie był dyrektorem Banku Kredytowego Donimirski – Kalkstein – Łyskowski Spółka w Toruniu. Niekiedy w tych spotkaniach uczestniczył Józef Łęgowski, autor prac etnograficznych z rejonu Kaszub i Kociewia, a także Georg Bender, burmistrz Torunia, późniejszy burmistrz Wrocławia i historyk. Właściwie cała praca redakcyjna w „Gazecie Toruńskiej” opierała się na Derdowskim, bo Danielewski redagował głównie „Przyjaciela”, a w „Gazecie” ukazywały się jedynie jego wstępniaki zaznaczone zwykle większą czcionką. Ani „Gazeta”, ani tym bardziej „Przyjaciel” nie miały własnych korespondentów, ani też nie korzystały z wiadomości przysyłanych przez agencje telegraficzne, bo zwyczajnie nie wystarczało na to pieniędzy. Przy redagowaniu działu Wiadomości Derdowski korzystał z informacji zawartych w dziennikach niemieckich wychodzą18 cych w każdym mieście powiatowym, a które redakcja abonowała. Informacje czerpano także z polskich gazet z Poznania, ziemi cieszyńskiej, z pelplińskiego „Pielgrzyma” i z niektórych gazet z Małopolski otrzymywanych w zamian za przesyłaną „Gazetę Toruńską”. Brakowało gazet warszawskich, bo z tamtejszymi redakcjami nie wymieniano gazet z powodu braku zgody rosyjskich carskich cenzorów na sprowadzanie „Gazety Toruńskiej” do obszaru zaboru rosyjskiego. Praca Derdowskiego nie polegała na władaniu piórem, ale na sprawnym używaniu nożyc, po prostu wycinał z gazet interesujące fragmenty tekstów, naklejał na papier i w ten sposób przygotowywał materiał do drukarni, do dalszej obróbki przez zecera i metrampaża. Derdowski pracował w dwójnasób, przed południem i po południu, pozwalając sobie jedynie na chwile odprężenia w pobliskich winiarniach, w których oddawał się pogawędkom, m.in. wspominał swoje przygody. Aresztowanie w Carskim Siole Najczęściej tematem jego rozmów i wspomnień były podróże. Chyba nigdy POMERANIA CZERWIEC 2013 PRASA OD KUCHNI / WAŻNE DATY się nie dowiemy, co było ich celem, nie zdradzał tej tajemnicy. A może odbywał je bez określonego zamiaru, wiedziony jedynie ciekawością i żądzą przygód? Wydaje się jednak, że były to podróże za chlebem, w poszukiwaniu godziwego zarobku. Pierwszym miejscem takiej wycieczki była Rosja, a w niej Petersburg. W przeciwieństwie do Ceynowy, który łudził się, że Rosja ocali pozostałości Słowian nadbałtyckich, Derdowski nie żył tą ułudą i nie zabiegał o spotkania z Rosjanami. Spotykał się natomiast z Włodzimierzem Spasowiczem, prawnikiem, wykładowcą prawa karnego na Uniwersytecie Petersburskim, znanym obrońcą w procesach politycznych (w tym członków Proletariatu), a także wydawcą znanego w Rosji polskiego tygodnika „Kraj”. Zapewne celem tych spotkań było zatrudnienie się w redakcji tego tygodnika. Zabiegał o poparcie w tej sprawie również u innych wpływowych Polaków. Zwiedzał rezydencję carską w Gatczynach koło Petersburga a w niej m.in. pałac cara Pawła I pochodzący z XVIII wieku oraz przepiękny park. Zwiedził także, sławny już wtedy, zespół pałacowy w Carskim Siole, którego budowę w stylu rosyjskiego baroku rozpoczęła Katarzyna I. Derdowski, jak wiemy, miał szczęście do rozmaitych wydarzeń, w których grał pierwszoplanową rolę. Nie ominęła go przygoda i w Carskim Siole. Zbyt blisko, długo i zapewne prowokacyjnie przyglądał się obiektom pałacowym i pilnującej ich gwardii. Nic więc dziwnego, że został aresztowany przez „ochranę”, tajną policję polityczną imperium rosyjskiego. Dopiero po kilku dniach udało się go uwolnić. Przyczynił się do tego niewątpliwie Spasowicz, który wstawił się za Derdowskim, podejmując trudne rozmowy z wyższymi urzędnikami carskimi. Przeszkodził mu „żaczek” Ta przykra i niespodziewana przygoda była bezpośrednią przyczyną wyjazdu Derdowskiego z niegościnnego Petersburga. Poprzez Wilno udał się do Warszawy. I tam, jak to opisuje w przedmowie do Walka na jarmarku, ubiegał się o pracę w „Gazecie Świątecznej”. Przybył do Warszawy bez grosza, pewnie pieszo, „bo ledwo miałem na bilet do Wilna”. Zatrudnieniu w redakcji POMERANIA CZERWIŃC 2013 DZIAŁO SIĘ w czerwcu • 6 VI 1883 – w Pelplinie zmarł ks. Jakub Fankidejski, pedagog, historyk, autor m.in. ok. 700 źródłowo opracowanych haseł z Pomorza Nadwiślańskiego do Słownika geograficznego Królestwa Polskiego (Warszawa 1880–1902). Urodził się 23 maja 1844 w Wielbrandowie (pow. starogardzki). • 6 VI 1943 – w Kartuzach urodził się Ryszard Ciemiński, dziennikarz, literat, współpracownik „Pomeranii”, pasjonat sportu. Zmarł 23 lutego 2003, pochowano go na cmentarzu parafialnym w Kartuzach. „Gazeta Toruńska”, wydanie z 5 września 1883 roku. „Świątecznej” stanął na przeszkodzie jego wygląd zewnętrzny. Wystąpił, jak pisze, w „żaczku”. Ten żaczek, prawdopodobnie zbyt kusy, ubrał po sprzedaży surduta. Nie dodał on należytej powagi szczupłemu i wysokiemu Derdowskiemu. Więcej szczęścia zaznał w Cieszy-nie. Przed Pawłem Stalmachem, redaktorem „Gwiazdki Cieszyńskiej” podkreślającej polskość Śląska, stanął w zaniedbanym i opłakanym stanie. Nie zraził tym Stalmacha, który zatrudnił naszego bohatera, pilnując go jednak i trzymając w ryzach, nie pozwalając mu na przeżywanie niefrasobliwych godzin w towarzystwie wesołej kompanii, w której czasem – mówiąc po śląsku – zdarzało mu się „chroboka zalać”, co traktowane tam było jako rzecz normalna, ba, nawet konieczna. Podkreślmy jednak, że aczkolwiek Derdowskiego pociągało towarzystwo cyganerii, to nigdy nie przekraczał pewnych granic. Stelmacha nieco zawiódł, nie sprostał wymaganiom redaktora naczelnego. Rozstali się jednak w przyjaźni. Przez długi czas wymieniali między sobą wiadomości z regionów, w których żyli i pracowali, umieszczając je w swoich wydawnictwach. • 14 VI 1923 – w Mrocznie k. Lubawy urodził się ks. Bazyli Olęcki, miłośnik historii, poeta ludowy, pszczelarz, zasłużony proboszcz parafii Linia. Zmarł w roku 1999, pochowany został na cmentarzu parafialnym w Lini. • 15 VI 1983 – uchwałą Wojewódzkiej Rady Narodowej w Gdańsku utworzono Wdzydzki Park Krajobrazowy oraz Kaszubski Park Krajobrazowy. • 23 VI 1993 – uchwałą gdyńskiego oddziału ZKP ustanowiono Medal im. Antoniego Abrahama „Srebrna Tabakiera Abrahama”. Zgodnie z regulaminem medal nadawany jest za wybitne zasługi i osiągnięcia w działalności publicznej na rzecz kaszubszczyzny i regionu pomorskiego. Pierwszymi jego laureatami byli w 1994 r. ks. Hilary Jastak, miesięcznik „Pomerania” i chór męski Dzwon Kaszubski z Gdyni-Chylonii. • 27 VI 1943 – zmarł pierwszy biskup gdański ks. Edward O'Rourke. Na skutek szykan ze strony Senatu i prasy Wolnego Miasta Gdańska złożył rezygnację z funkcji ordynariusza, którą Stolica Apostolska aprobowała 13 czerwca 1938. Zmarł w Rzymie i tam został pochowany. • 29 VI 983 – św. Wojciech, patron archidiecezji gdańskiej, otrzymał sakrę biskupią. Źródło: Feliks Sikora, Kalendarium kaszubsko-pomorskie 19 MORSKA RP 90. rocznica utworzenia portu w Gdyni Poświęcenie i otwarcie pierwszej pełnomorskiej portowej przystani w Gdyni miało miejsce 29 kwietnia 1923 r. i może być uważane za nasze pierwsze Święto Morza. Dla ówczesnych decydentów ta uroczystość była rodzajem testu (referendum) na rzecz budowy i rozbudowy gdyńskiego portu. M I C H A Ł S I KO R A Każdy statek polski to nowy skarb Narodu Inspiratorem uroczystości było Towarzystwo Liga Żeglugi Polskiej. Geneza święta była złożona, jak cała polityka morska II Rzeczypospolitej. Odradzające się państwo miało do pokonania dziesiątki trudności, poczynając od spraw prawno-ustrojowych, społecznych i ekonomicznych, przez etniczne i wojskowe, po zagospodarowanie odzyskanego skrawka wybrzeża. Tymczasem w Polsce brak było tradycji morskich, nawyku „uprawy morza”, trudno bowiem uznać za taką nasze przybrzeżne łodziowe rybołówstwo. Tylko nieliczni obywatele postrzegali sprawy morza i jego eksploatacji we właściwych wymiarach i dostrzegali ich rolę dla gospodarki całego kraju. Towarzystwo Liga Żeglugi Polskiej było świadome tych nastrojów i od swego zarania – od 1919 r. – podejmowało szeroką działalność oświatową, popularyzatorską i propagandową, przybliżając tę tematykę naszemu społeczeństwu. Na prezesa Towarzystwa wybrano dowódcę tworzącej się Marynarki Wojennej, admirała Kazimierza Porębskiego. Wybór ten podniósł znaczenie i rangę tej organizacji. W tym samym czasie (maj 1919 r.) Towarzystwo przyjęło statut, precyzując w nim swoje cele i zadania. Liga Żeglugi Polskiej (LŻP) położyła duży nacisk na propagandę i oświatę morską. Sprawom tym służyć miało czasopismo „Bandera Polska”, które jednakże ze względu na trudności finansowe wychodziło nieregularnie. (…) Wystąpiono również z odezwą do polskiego społeczeństwa, w której m.in. znajdujemy takie zdanie: „Każdy statek polski to 20 nowa ziemia polska, to nowy warsztat pracy, to nowy skarb Narodu. Każdy statek pod banderą polską – to słuszna duma Narodu, to chwała i rozgłos imienia polskiego”. w Gdyni. Zakładano jednak, że będzie on miał charakter drugorzędny i wobec portu w Gdańsku będzie spełniał funkcję „portu awaryjnego”, wentyla bezpieczeństwa. W Gdyni tylko port awaryjny? Towarzystwo nie tylko głosiło piękne słowa. W sierpniu 1922 r. LŻP zorganizowała w Gdyni regaty morskie z udziałem łodzi rybackich. Nieco wcześniej – bo w czerwcu tegoż roku – odbyła się również w Gdyni narada działaczy LŻP, na której podjęto uchwałę o budowie portu w tej miejscowości. I chociaż uchwała nie rodziła żadnych skutków natury prawnej, jednak była liczącym się poparciem dla zlokalizowania portu właśnie w tej rybackiej osadzie, a należy podkreślić, że sprawy lokalizacji jeszcze nie przesądzono. Z całą powagą rozważano urządzenie portu morskiego w Tczewie. Za tą lokalizacją przemawiało położenie tego miasta nad Wisłą, a więc możliwość zorganizowania tu taniego transportu rzecznego. Przeciwwskazaniem natomiast była konieczność przepływania przez terytorium Wolnego Miasta Gdańska, co z punktu widzenia politycznego nie było sprawą obojętną. Za gdyńską lokalizacją portu byli m.in. adm. Porębski, inż. Tadeusz Wenda i inż. Julian Rummel, a także całe Towarzystwo LŻP. Za tym, że Polska musi szybko zbudować samodzielny port morski, przemawiały antypolskie nastroje w Wolnym Mieście Gdańsku. Pamiętano też, jak w roku 1920 – w czasie naszych zmagań z bolszewikami – gdańszczanie odmówili rozładunku broni, na którą czekali polscy żołnierze… Kilkuletnia działalność LŻP oraz powyższe okoliczności sprawiły, że 23 września 1922 r. Sejm Rzeczypospolitej podjął uchwałę lokalizującą port morski Pierwsze gdyńskie Święto Morza W tej sytuacji działacze LŻP kontynuowali swoją działalność propagandową na rzecz budowy portu w Gdyni. Z początkiem 1923 r. J. Rummel wydał broszurę pt. „Port w Gdyni”, w której agitował za „wielkim portem”. Podobną agitacyjną rolę spełniać miało święto zorganizowane 29 kwietnia 1923 r. Uroczystości tej – oddaniu do użytku Tymczasowego Portu Wojennego i Schroniska dla Rybaków – nadano rangę święta państwowego, w którym uczestniczył Prezydent RP Stanisław Wojciechowski, premier rządu gen. Władysław Sikorski oraz Prymas kardynał Edward Dalbor. Był to pierwszy krok w kierunku zbudowania w Gdyni pełnomorskiego portu, ponieważ oddawana do użytku przystań drewniana długości 550 m stanowiła zaledwie, jak wskazywała jej nazwa, port tymczasowy, była przystanią dla skromnej floty wojennej i schronieniem dla kutrów i łodzi rybackich. Na port „murowany” trzeba było jeszcze parę lat poczekać… I chociaż port był skromny, to jednak uroczystość jego uruchomienia była wspaniała. Przybyły na nią tłumy z całej Polski. Kolorytu uroczystości nadawała obecność marynarzy, których sprowadzono specjalnie z Pucka – ówczesnego portu wojennego. Dla przyszłości Gdyni i gdyńskiego portu, to święto było przełomowe. Od tego bowiem dnia inaczej postrzegali sprawy morskie nie tylko ówcześni decydenci, ale również szerokie rzesze społeczeństwa polskiego. POMERANIA CZERWIEC 2013 Z DZIEJÓW MIĘDZYWOJENNEJ RUMI Życie codzienne Polaków i Niemców B O G U S Ł AW B R E Z A Niejednokrotnie o postawie narodowej poszczególnych przedstawicieli polskiej i niemieckiej społeczności w Rumi nie decydowało ich pochodzenie etniczne, ale trudy życia codziennego. Nie chcieli na front… Mieszkańcy ziem byłego zaboru pruskiego, które miały zgodnie z Traktatem Wersalskim przypaść odrodzonemu państwu polskiemu – upraszczając nieco zagadnienie – mieli prawo wyboru obywatelstwa: niemieckiego bądź polskiego. Przy tym wyborze nie kierowano się wyłącznie świadomością narodową czy innymi względami ideologicznymi. Co najmniej kilkudziesięciu rumian – niewątpliwie polskiej (kaszubskiej) narodowości – optowało na rzecz obywatelstwa niemieckiego, a potem chcąc się z tego wycofać, wnosiło o cofnięcie opcji i przyznanie obywatelstwa polskiego. We wszystkich znanych autorowi przypadkach powodem tego była „obawa przed powołaniem do wojska polskiego”. Optowano bowiem w czasie, kiedy Polska podejmowała wysiłek zbrojny o ukształtowanie swoich granic, w tym toczyła wyczerpującą wojnę z sowiecką Rosją. Mało komu – szczególnie znającemu nieodległe w czasie okropieństwa I wojny światowej – śpieszyło się do frontowych walk. Po ustabilizowaniu się granic i sytuacji Polski w ogóle znaczna część takich optantów POMERANIA CZERWIŃC 2013 zabiegała o przyjęcie w poczet polskich obywateli. Podejście do nich polskich władz było zróżnicowane. Dużo zależało od nastawienia do nich sąsiadów i opinii o nich formułowanych przez sołtysów, wójtów i policjantów. Oczywiście zawierano w nich informacje o znajomości przez nich języka polskiego, o nastawieniu do polskości w czasie zaborów oraz do ówczesnej Polski itp. Decyzji o przyznaniu polskiego obywatelstwa nie podejmowano wyłącznie na podstawie kryteriów językowych i ideologicznych. Nie bez znaczenia na przykład było to, czy dany petent nie będzie obciążeniem dla państwa, czy jest się w stanie utrzymać samodzielnie. Na ogół jednak w takich przypadkach przyznawano polskie obywatelstwo, rozumiejąc skomplikowaną sytuację miejscowej ludności. Jako ciekawostkę można wspomnieć, że osoby wnioskujące o cofnięcie opcji niekiedy podchodziły do tego bardzo pragmatycznie. Jednocześnie bowiem szukały innych rozwiązań. Zachowały się na przykład ślady ich starań o pracę w Wolnym Mieście Gdańsku i – zapewne – o jego obywatelstwo. Gdy to się udawało, w sposób dorozumiany rezygnowały z polskiej przynależności państwowej, chociażby nie uiszczając koniecznej w takich sprawach opłaty skarbowej. Dla pełności obrazu należy dodać, że cofali opcję i ubiegali się o polskie obywatelstwo także rodowici Niemcy, jeżeli w tym widzieli osobiste korzyści bądź też na zalecenie władz niemieckich organizacji, jak również Rzeszy. Kim był niemiecki rumianin? Złożoność polsko-niemieckich kontaktów w międzywojennej Rumi ujawnia także ówczesne rozumienie podstawowych związanych z nimi terminów. Można na przykład zadać pytanie: Jakie cechy miał międzywojenny rumianin uznawany za Niemca przez przedstawicieli polskich władz? Opierając się na przekazach źródłowych, odpowiedź na takie pytanie najlepiej rozpocząć od stwierdzenia, że były różne kategorie Niemców, a ich wyróżnik stanowiła nie tylko etniczność i tożsamość narodowa. Oto w jakiej kolejności komenda policji powiatowej w Wejherowie w 1929 r. podała imienny spis kilku Niemców mieszkających w Rumi: 1. „obywatel 21 Z DZIEJÓW MIĘDZYWOJENNEJ RUMI polski, narodowości niemieckiej, jest zażartym Niemcem”, 2. „obywatel polski, narodowości niemieckiej, jest przekonanym Niemcem”, 3. „obywatel polski, narodowości niemieckiej, jest wrogo usposobiony do wszystkiego, co polskie, i przy każdej nadarzającej się sposobności wychwala stosunki niemieckie”, 4. „obywatel polski, narodowości polskiej [podkr. B.B.], utrzymuje stosunki z Niemcami, jest zapatrywania niemieckiego”. Jeżeli do tego dodamy, że w podobny sposób środowiska niemieckie oceniały poszczególnych Polaków, oczywiste jest, że precyzyjne ustalenie, kto był jakiej narodowości w międzywojennej Rumi, jest niemożliwe. Można powiedzieć, że większość zasiedziałych rumian miała cechy zarówno przypisywane Polakom, jak i Niemcom. Kwestię przynależności i postawy narodowej wykorzystywano instrumentalnie. Często bez wiedzy samych zainteresowanych, opierając się na elementach życia codziennego, jak posiadanie polskich lub niemieckich krewnych, czy na analizie jakichś wypowiedzi itp., uznawano konkretne osoby za przynależne do jednego bądź drugiego narodu. Tę swoistą wielokulturowość wykorzystywały także służby specjalne. Jeden ze znawców problematyki tak pisał o szpiegu na rzecz Niemiec, Niemcu z Pomorza: „Cała jego rodzina była związana z obszarem Pomorza. Żona, Polka, była wychowanką pensjonatu klasztornego w Chojnicach. Ojciec jej posiadał tartak w miejscowości Rumia – Zagórze k./Gdyni”. również – chociaż miał inny przebieg – imion i nazwisk. Po 1920 r. część mieszkańców Rumi z pobudek patriotycznych (chociaż nie można tutaj wykluczyć także względów koniunkturalnych) zmieniała ich pisownię czy nawet brzmienie z niemieckiego na polskie, na przykład „Bieschke” na „Bieszka”. Forma imienia i nazwiska była stosunkowo często odbierana jako jeden z wyróżników narodowości. W sytuacji gdy osoba, o której wiedziano, że jest Niemcem, polszczyła swoje imię bądź nazwisko lub odwrotnie, będąc Polakiem, używała niemieckiej formy swojego imienia i nazwiska, zdarzało się, że i tak druga strona narodowego konfliktu stosowała formę – jej zdaniem – właściwą dla narodowości takiej osoby. Tak przynajmniej można między innymi odczytać fragment korespondencji pomiędzy wejherowskim starostwem a jednym z majętniejszych rumskich Niemców, Richardem (Ryszardem) Kusche. Ten ostatni podpisywał pisma jako Ryszard Kusche, mimo to starostwo – na co dzień bardzo dbające o stosowanie polskiej formy wszelkich dokumentów – zawsze używało niemieckiego odpowiednika tego imienia, Richard. Niestety, niemożliwe jest ustalenie, w jakim stopniu postępowanie R. Kuschego było koniunkturalną chęcią przypodobania się polskim urzędom, a w jakim ewentualnym wynikiem rzeczywistego przyswojenia przez niego (bądź docenienia) polskiej kultury, czego również nie można wykluczyć. Pisownia nazwisk Głównym powodem tej sytuacji była skuteczna polityka germanizacyjna z poprzedniego okresu historycznego. Można ją również zaobserwować w nazewnictwie. Część nazw (z wyłączeniem większych osad i obiektów, jak Rumia i Zagórze) jeszcze kilka lat po odzyskaniu niepodległości przez Polskę funkcjonowała w potocznym i oficjalnym obiegu w formie niemieckojęzycznej. W większości z oficjalnej, publicznej sfery życia zniknęły one w końcu lat dwudziestych, w ich miejsce weszły i prawie powszechnie się przyjęły ich polskie odpowiedniki. Jednak niektóre niemieckie nazwy nieoficjalnie były używane nadal do 1939 r., szczególnie wśród zasiedziałych rumian, pamiętających czasy zaboru. Proces ten dotyczył Po niemiecku, kaszubsku i polsku… Podobnie zróżnicowane były inne kwestie językowe. Bez ryzyka popełnienia większego błędu można powiedzieć, że w chwili objęcia ponownego polskiego władztwa nad Rumią w 1920 r. wszyscy dorośli mieszkańcy Rumi znali język niemiecki i biegle się nim posługiwali. Do tej pory był też on jedynym językiem oficjalnym, publicznym. Nim też posługiwały się – prawie wyłącznie – osoby zamożniejsze, bardziej znaczące. Wśród warstw uboższych powszechne było używanie w życiu pozaoficjalnym języka kaszubskiego. Biegle nim władała także część społeczności niemieckiej, szczególnie niemieccy gospodarze rolni będący w Rumi od kilkudziesięciu lat i dłużej, którzy od swoich kaszubskich sąsiadów nauczyli się posługiwać ka- 22 szubszczyzną. W trakcie międzywojnia te stosunki językowe się zmieniły. Część nowo przybyłych rumian, głównie z byłego zaboru rosyjskiego, nie znała języka niemieckiego i w trakcie pobytu w Rumi się go nie nauczyła, ponieważ nie było takiej konieczności. Również młode pokolenie zasiedziałych polskich (kaszubskich) rumian – jeżeli nie miało niemieckich sąsiadów – nie poznało języka niemieckiego. Do 1939 r. zmniejszyła się więc znacząco rola języka niemieckiego. Przestał on być językiem oficjalnym, publicznym i zszedł do roli mowy potocznej niemieckich rodzin i używanej w kontaktach z polskimi sąsiadami, jeżeli ci umieli się nim posługiwać. Jak wykazują relacje obecnych starszych mieszkańców Rumi, to właśnie poprzez zabawę z niemieckimi rówieśnikami część z nich nauczyła się mówić po niemiecku przed 1939 r., co bardzo się im przydało w czasie okupacji hitlerowskiej. Miejsce języka niemieckiego zajmował język polski, stając się powszechnym także wśród miejscowych Niemców. Ich młodsze pokolenie stało się dwujęzyczne, poprzez szkołę, wojsko, polskich rówieśników. W tej grupie społecznej znajomość języka polskiego była tak duża, że w mowie i w piśmie trudno było odróżnić jej przedstawicieli od rodowitych Polaków. Język polski poznali też w różnym stopniu (choć nie wszyscy) starsi Niemcy. Dotyczyło to najbardziej tych, którzy mieli w działalności gospodarczej bądź zawodowej kontakt z polską społecznością i przez to byli uzależnieni od jej przychylności. Najlepiej to zróżnicowanie można zaobserwować w aktach notarialnych, gdzie notariusze odnotowywali, czy musieli tłumaczyć Niemcom polskie dokumenty. I tak wspomniany R. Kusche podał, że nie włada należycie językiem polskim, jednak pisma polskie rozumie i nie żąda tłumaczenia aktu na język niemiecki. Z kolei inny znany rumski Niemiec, Henryk Kühl, stwierdził, że nie włada należycie językiem polskim, mówi wyłącznie po niemiecku, i notariusz przetłumaczył mu zawartą umowę kupna sprzedaży. „Podejrzani” Kaszubi Skomplikowane stosunki narodowościowe były głównym powodem dwojakiego, sprzecznego podejścia władz państwowych do rodzimej ludnoPOMERANIA CZERWIEC 2013 Z DZIEJÓW MIĘDZYWOJENNEJ RUMI ści w Rumi, do społeczności kaszubskiej. Z jednej strony przyjmowały one za oczywiste, że Kaszubi są Polakami. We wszystkich polskich statystykach tak też ich ujmowano, szczególnie ukazując przewagę żywiołu polskiego w Rumi i prawa Polski do omawianego obszaru. Z drugiej w na ogół poufnych pismach podejrzewano Kaszubów o proniemieckość i zachowywano w stosunku do nich rezerwę. Stąd też kultura kaszubska była wykorzystywana fasadowo, najczęściej poprzez ubieranie dzieci w stylizowane kaszubskie stroje ludowe na różnego rodzaju uroczystościach. Jednym z głównych zadań państwowej oświaty było wpojenie uczniom reguł prawidłowego posługiwania się językiem polskim i powstrzymanie ich od używania języka kaszubskiego. Pośrednio wiadomo, że by ujednolić pomorskie społeczeństwo, wśród osób zamierzających osiedlić się w Rumi preferowano te, które pochodzą z głębi Polski, ewentualnie uznane za polskich „patriotów”. A ponieważ zarówno firmy, jak i osoby fizyczne musiały się zwracać do polskich władz o wyrażenie przez nie zgody na parcelację, to żeby ją uzyskać, chętnie podnosiły, że działki po parcelacji ich terenu nabędą osoby spoza Pomorza, pisząc np. tak „Nadmieniamy, iż zgłasza się dużo reflektantów na parcele i to także z okolic Warszawy”, bo to ułatwiało uzyskanie w tym zakresie pozytywnej decyzji. Również osoby chcące nabyć działki z parcelacji – z tych samych względów – podnosiły, że są polskimi patriotami, pochodzą z głębi Polski itp. Polski bałagan i niemiecki „nieposzlakowany element” Szczególnie dużo w źródłach pisanych zachowało się informacji o polskoniemieckiej rywalizacji, wzajemnej podejrzliwości i urazach. Nie było to do końca zgodne z ówczesną rzeczywistością. Sporą rolę w tym zakresie odgrywały znaczne emocje, wynikające z mówiąc w pewnym uproszczeniu, niedających się pogodzić dążeń i zamiarów Polaków oraz Niemców. Ci pierwsi chcieli wzmocnić polskie państwo, także poprzez pełną z nim integrację Rumi (i całego Pomorza), drudzy dążyli do ponownego jej włączenia do Rzeszy. Rywalizacja odbywała się na kilku płaszczyznach, w tym politycznej i goPOMERANIA CZERWIŃC 2013 spodarczej. Polskie i niemieckie banki uzależniały udzielanie kredytu od narodowości i postawy politycznej petentów, analizowano każdy wypadek przejścia nieruchomości z rąk polskich właścicieli do niemieckich i odwrotnie, dla ukrycia takich faktów dokonywano transakcji przez podstawione osoby itp. Polskie władze, znając liczne przypadki nielojalnego zachowania się obywateli narodowości niemieckiej, przesadnie poddawały większość Niemców dyskretnej obserwacji i wręcz alergicznie reagowały na wszelkie – niekiedy absurdalne – informacje o podejrzanym zachowaniu się przedstawicieli mniejszości niemieckiej i ich wpływie na polskich współmieszkańców, wszędzie widząc potencjalny spisek. Dobrze to oddaje sprawa strajku szkolnego, do jakiego doszło w Rumi i Zagórzu w 1928 r. na tle komasacji szkół i wydłużenia przez to drogi do szkoły dla części dzieci. Ostra reakcja ich rodziców była więc zrozumiała i łatwa do przewidzenia. Jednak według komendy wojewódzkiej policji byli oni inspirowani przez Niemców, gdyż w rumskiej szkole nie prowadzono nauczania w języku niemieckim. W rezultacie miejscowi policjanci musieli wszcząć specjalne dochodzenie, które nie tylko wykluczyło niemiecką inspirację strajku, ale również ustaliło, że część rumskich Niemców zastosowała się do nowych zarządzeń i posyłała swoje dzieci do szkół. Można wyrazić przypuszczenie, że taka postawa Niemców wcale nie musiała wynikać z lojalności wobec polskich władz i ich zarządzeń, ale z obawy przed ewentualnymi represjami, z chęci ukrycia działań antypaństwowych itp. Obie strony stosunkowo często nawiązywały do funkcjonujących stereotypów, szukając w bieżących wydarzeniach ich potwierdzenia. W 1922 r. wykoleił się w Rumi pociąg relacji Berlin –Królewiec, co – jak doniosły polskie gazety – niemiecka prasa celowo wyolbrzymiała, pisząc o stereotypowym polskim bałaganie. Tak natomiast polskie czasopismo, „Gazeta Kaszubska”, skomentowało fakt wykrycia dokonania kradzieży przez Niemca: „P. S. [w oryginale całe imię i nazwisko – dopis. B.B.] ukradł krowę w Rumi – Zagórzu. Złodziej był członkiem »Deutsche Vereininung«, organizacji, która skupia podobno element na wskroś nieposzlakowany”. Nie tylko konflikty Na okres międzywojenny w Rumi nie można patrzeć jedynie jako na czas sporów, konfliktu pomiędzy Polakami a Niemcami. Jeżeli wnikniemy głębiej w zachowane o nim świadectwa, to okazuje się, że dochodziło często do przejawów zgodnej współpracy, pokojowych kontaktów między osobami obu tych narodowości. Pomijając wszystko inne, wymuszało je życie. Po prostu Polacy i Niemcy byli na siebie skazani. Gdyby stale i ciągle siebie zwalczali, na tym – także osobiście – by tracili. Również z tego wynika ich współdziałanie w różnego rodzaju przedsięwzięciach, w tym na przykład spółkach i spółdzielniach. Niemieccy pracodawcy musieli korzystać z usług polskich pracowników, niemieccy gospodarze sprzedawali płody rolne polskim klientom, polscy rolnicy korzystali z usług niemieckich młynarzy, takie wyliczanie można by długo kontynuować. Nie jest też dziełem przypadku, że w większości zebranych przez autora relacji starszych, polskich rumian jest obecne podobne wspomnienie z ich dzieciństwa: to, jak chodzili chętnie przed świętami także do domów niemieckich sąsiadów z tradycyjnymi pieśniami, powiedzeniami itp. i otrzymywali od nich różne podarunki, na ogół produkty żywnościowe. Mówiąc o tym, zaznaczali, że były one droższe od tych, które otrzymywali od Polaków. Pośrednio to może dowodzić, że społeczność niemiecka była bogatsza od polskiej. Dużo też mówi, że według przejrzanych przez autora źródeł, największą indywidualną (chociaż okazjonalną) działalność dobroczynną prowadził Adolf Janhz, współwłaściciel fabryk mebli w Gościcinie i Zagórzu. Był on między innymi wymieniany jako ofiarodawca na rzecz biednych przy okazji katolickiego pogrzebu ojca rumskiego wójta, Mariana Roszczynialskiego (chociaż sam był ewangelikiem), na rzecz ochrony przeciwlotniczej państwa, na rzecz polskiej gminy ewangelickiej w Gdyni i wielu innych. Współżycie polsko-niemieckie w międzywojennej Rumi na pewno dużo się nie różniło od kontaktów Polaków i Niemców w innych kaszubskich miejscowościach w tym samym czasie, ale też – jak sądzę – miało swój niepowtarzalny, specyficzny koloryt. 23 REMÙSOWÔ KARA 2013 Réza pò kaszëbską swiądã Je piątk. Licealiscë skùńczelë ùczbë w szkòle, a sztudérowie zajãca na ùczbòwni. Przed nama trzë dni rézowaniô, pòznôwaniô tatczëznë i dobri zabawë. Razã z òpiekùnama i rôczonyma gòscama sôdómë we Gduńskù do aùtobùsu. Je ju zajãtëch wicy jak sztërdzescë placów, tej mòżna jachac do Hélu. Bò tam prawie mdze latosô Remùsowô Kara – regionalné warkòwnie dlô młodëch, chtërne òrganizëje Karno Sztudérów Pòmòraniô. K A RO L Ë NA S E R KÒ W S KÔ Òd sécarni do Mùzeùm Rëbaczeniô To ju szósti zjôzd, jaczégò célã je zachãcenié młodzëznë do pòznôwaniô Kaszub i Pòmòrzô. Tim razã dérëje òd 26 do 29 łżëkwiata. Jedzemë na Hél. Pò drodze, w kaszëbsczich gardach, zabiérómë do aùtobùsu nastãpnëch ùczãstników warkòwniów. Òb czas rézë spiéwiemë so kaszëbsczé piesnie. I ju jesmë na placu. Swiéżi mòrsczi lëft pômôgô nama zaniesc naje paczétë do Òstrzódka Cassubia, w jaczim bãdzemë spac. Mòżna sadnąc, òdpòcząc. Ale chto bë sedzôł za wiele w jizbie? Kò trzeba sã pòznac, pògadac. Jidzemë tej na integracyjny wieczór do tak zwóny sécarni. Pòmòrańcowie szëkùją sã na òficjalné òtemkniãcé. Wszëtkò fardich, tej witają sã z ùczniama wëżigimnazjalnëch szkòłów. Prezentëją swòje karno, gôdają, jak wëzdrzi jegò dzejnota i dlôcze wôrt do niegò przëstąpic. Mają nôdzejã, że westrzód zéńdzonëch są jich nastãpcë, chãtny, bë robic wkół kaszëbiznë. Lepi sã pòznôwómë òb czas rozmajitëch zabawów. Na kùńc licealësce są pòłączony w karenka, w jaczich kòżdégò dnia bãdą wëkònëwac zadania wëmësloné dlô nich przez starszich drëchów. Drëdżégò dnia jidzemë do Spòdleczny Szkòłë w Hélu, bë czegòs wicy naùczëc sã ò swòji tatczëznie. Témë do wëbiéru bëłë trzë. Ti, co chcelë dowiedzeëc sã, jak łowienié rëbów je pòkôzóné w lëteraturze, nôpierwi ò tim słëchają, pòtemù gôdają ò swòjich przemësleniach, a jesz póz24 ni robią plakat pòkazëjący jich rozmienié znaczeniégò tegò warkù dlô kaszëbiznë. Za jinszima dwiérzama młodi pòznôwają gazétné gatënczi, a nastãpno wëchôdają bùten, żebë westrzód mieszkańców Hélu zrobic sondã na tëmã „Co je wôrt òbezdrzeniô w wajim gardze?”. Trzecé karenkò ùczi sã kroków nowòczasnégò tuńca do terôczasny kaszëbsczi mùzyczi. Na pòdrëchòwanié wszëtcë pòtikają sã w jednym placu, żebë zaprezentowac skùtczi swòji robòtë. Pózni òbzéranié Mùzeùm Rëbaczeniô w Hélu. Pò tim nadzwëczajnym môlu z wiôlgą starą òprowôdzô nas człowiek dobrze òbeznóny w òkòlim, Tadéùsz Mùża. Òpòwiôdô i ò historii, i ò dzysdniowòscë. Prowadzy nas téż na cypel, gdze mô sã òdbëc historiczné zdarzenié – bãdze tam ùsëpóny Kòpc Kaszëbów. W planach je, żebë kòżdi z partów Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô miôł tam swój kamiéń. Żebë i Pòmòraniô mògła dołączëc sã do ti ùdbë, ji nôleżnicë razã z ùczniama robią ùsëp, jaczi mô bëc jich szlachã. Spiéwë i pòwôżné òbgôdczi Niedzela. Czej słunôszkò zaczinô òdkrëwac sã zza blónów, jidzemë na rézã pò sztrądze Pùcczégò Wikù, gdze òkróm podzywianiô snôżotë nordowëch Kaszub, ùczniowie wëżigimPOMERANIA CZERWIEC 2013 REMÙSOWÔ KARA 2013 nazjalnëch szkòłów dzelą sã ze starszima drëchama swòjim pòzdrzatkã na kaszëbiznã. Terô, czedë mómë szansã rozwijac kaszëbsczi jãzëk, trzeba to wëzwëskac z całą mòcą – przekònëje Janusz Prëczkòwsczi z Òglowòsztôłcącégò Licùm nr 1 w Kartuzach. Aneta Krefta, z ti sami szkòłë, dodôwô, że znajemnota tegò jãzëka mòże bëc baro przëdatnô, nawetka w nalézenim robòtë. Czãsto gôdóm pò kaszëbskù. Chcã jic na etnofilologiã kaszëbską i tam rozwijac sã dali w tim czerënkù – gôdô. Chòc mie mëslenié pò pòlsku lepi wëchôdô jak pò kaszëbskù, to i tak lubiã ten jãzëk i téż, czej móm leżnosc, na tëlé, na wiele rozmiejã, gôdóm nim. Wôrt chòcbë dlôte, że je to jãzëk môla, w jaczim jô sã ùrodzył – scwierdzywô Matéùsz Łącczi z Kaszëbsczégò Òglowòsztôłcącégò Liceùm w Brusach. Pò tim mòrsczim òdpòczinkù na gòscënã rôczi nas hélsczi part Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô. Jedna z jegò nôleżniczków, Mariô Głodowskô, gôdô ò Hélu, jegò historii, legeńdach z nim zrzeszonëch, ò dzejnoce swòjégò partu. A më mòżemë ji zadawac pitania i razã ze zrzeszińcama pòspiewac so. Òb wieczór sôdômë w szkòłowëch łôwkach i gôdómë ò tim wszëtczim, co krący sã wkół naszi juwernotë. Ò tim, jak zdrzą na nas, Kaszëbów, jinszi, a jak më sami na sebie POMERANIA CZERWIŃC 2013 zdrzimë, czë letkò je przëznac sã do swòji tatczëznë, czë chcemë sã do ni przëznawac. Ekspercë, jaczima są Nicole Dołowy-Rëbińskô, chtërna robi w Instituce Slawisticzi PAN, Łukôsz Grzãdzëcczi, przédnik Òglowégò Zarządu Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô, Michôł Kargùl, przédnik kòcewsczégò partu KPZ w Tczewie, a téż Dariusz Majkòwsczi, przédny redaktór cządnika „Pomerania”, gôdają z nama ò rozwiju òsobòwòscë i juwernocë. Czejemë òd nich, że to òd nas samëch zanôlégô, jaką drogą pùdzemë. Zdrzã na te sprawë jakno historik i, pòdług mie, mómë taczé przédné dobroctwò, że je ta mòżlëwòsc wëbiéru, co bãdze sã w żëcym robic. Dôwni tegò nie bëło. Kaszëbi mają szczescé, bò rozmielë wëbrac rozwôżną drogã, chtërna pòmògła jima doprowadzëc jich do òstawieniô w se swòji kaszëbskòscë. Wôżné, żebë zwëskiwac z mòżlëwòsców i nie zamikac sã w stereotipach – gôdô Michôł Kargùl. Na kùńc Trójgard Czas chùtkò mijô, czej je wiele zajãców. Nim jesmë sã spòstrzeglë, ju nadszedł czas pakòwaniô taszów. Na szczescé, to jesz nié kùńc. Nim rozjedzemë sã do naszich dodomów, nôpierwi jedzemë do Trójgardu. W Gdini mómë pòstãpné zadanié. Bawimë sã w gardową grã, òb czas chtërny mómë mòżnosc pòznac charakteristiczné kaszëbsczé akceńtë tegò môla. A terô chùtkò do aùtobùsu, bò w Sejmikù Pòmòrsczégò Wòjewództwa we Gduńskù żdają na nas Łukôsz Grzãdzëcczi, senatór Kazmiérz Kleina, a téż Pioter Òstrowsczi, przédny redaktór Radia Koszalin. Przédnik Zrzeszeniô pòkazëje prezentacjã ò zasłużonëch Kaszëbach, a senatór òpòwiôdô ò rësznoscë Kaszëbów w kùlturalnym, pòliticznym i gòspòdarczim żëcym, i téż ò swòjim pòstrzeganim regionalnoscë, pòtemù pitô ò nie ùczniów. Wspòminô téż lata spãdzoné w Pòmòranii. Chòc chcałobë sã dłëżi pògadac, mùszimë ju jachac na òficjalné zakùńczenié warkòwniów. Pò pôłnim w Tawernie Mestwin w Kaszëbsczim Dodomù we Gduńskù sztudérowie dôwają swòjim młodszim drëchóm diplomë za ùdzél w warkòwniach i ksążkòwé pamiątczi. Dzejający w Karnie Sztudérów Pòmòraniô mają nôdzejã, że i w przińdnym rokù chãtnëch do ùdzélu w Remùsowi Karze nie mdze felało. Czej czëtają anketë, jaczé wëfùlowelë licealësce, mëslą, że mògą bëc spòkójny. Bò w pitanim ò òrganizacjã warkòwniów, w skali òd jeden do piãc, młodi lëdze òglowò òcenile jã na 4,63. Òdj. K.S. 25 NÓTAMA PRZËKRËTÉ Mòje stronë – trzech na jedno TÓMK FÓPKA Wejrowò. Cepłi môj. Wczasny wieczór. Gimnazjum przë rondze. Półsmrok. Na binie chłopi przezeblôkłi w zbójnicczé ruchna. Nié wszëtcë. Dirigeńt Môrcën Grzëwôcz i solista Édmùnd Kloka są w ancuchach. To chór Harmónia z Wejrowa, jaczi prawie przed sztótã przedstawił szpetôczel „Bôjka ò zbójcy Czôrlińsczim” a terô, w dzélu spiéwnym, wëkònôł piesnią „Mòje stronë”. Lëdzoma sã widzy. Jak wiedno. Harmóniscë znają jã ju lata lateczné. – To bëło spiéwóné jesz za Mietka Barana – wspòminô Riszard Nalepka, terôczasny przédnik karna. – Mój pòsobnik, dirigeńt Riszard Lorek miôł nawetkã ze „stronama” przëtrôfk. Òbczas dirigòwaniô chórã i równoczasnym spiéwaniô solo copnął sã tak, że spôdł z binë prosto na pierszą régã, dze sedzôł biskùp Sliwińsczi – gôdô. – Tak bëło – pòcwierdzywô z ùsmiéchã wasta Lorek pò latach – ale nikòmù nick sã nie stało – dodôwô. Wspòmniony chùtczi Mieczësłôw Baran, zasłużony dlô pòmòrsczégò ruchù chóralnégò, wëdôł w rokù 1968 jakno Pòwiatowi Dodóm Kùlturë i Gduńsczé Towarzëstwò Drëchów Kùńsztu we Wejrowie Cztery pieśni kaszubskie, dze bëła piesniô „Mòje stronë” z mùzyką Jana Trepczika. Mòje stronë. Te dwa słowa rzeszą ze sobą trzech szkólnëch: Jana Piépkã, Jana Trepczika i Wacława Kirkòwsczégò. I jeden pòwiôt. Wejrowsczi, mô sã rozmiôc. – Pòdług mòjich zapisków Méster Jan napisôł jã w 1961 rokù – zagwësniwô w telefòniczny rozmòwie Édmùnd Kamińsczi, jaczi òd lat dokùmeńtëje Trepczikòwé dzejanié. „Mòje stronë” z mùzyką Piesniodzeja z Wejrowa w mòlowi tonacji, liczonô na trzë – je jedną z nôbarżi liricznëch kaszëbsczich piesniów „tatczëz- 26 nowëch”, jaczé mómë. Òpracowónô m.jin. na głos z fòrtepianã, z towarzenim akòrdionu, z òrkestrą i kùreszce – na chór. Na chórë, bò tak przërëchtowôł jã Juliusz Mòwińsczi z Lãbòrga, co jak gôdô Elżbiéta Kania z Wejrowa (dôwni dirigeńtka Harmónii i direktorka tameczny mùzyczny szkòłë) – miôł „chór w paji”. W zbierze òpracowaniów Rodnô zemia, wëdónym przez Òglowi Zarząd Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô we Gduńskù w 1974 rokù, nalôżómë tej ùsadzenia na: 1 głos; 2 głosë równé; alt, tenór i fòrtepian; 3-głosowi białogłowsczi chór; 3-głosowi miészóny chór; 4-głosowi miészóny (dwie wersje) i 4-głosowi chłopsczi chór. W tim òstatnym ùłożenim spiéwią prawie harmóniscë, le pòdług ùdbë M. Barana – z solówką. Nótë nańdzemë téż chòcle w spiéwnikù Lecë chòrankò (na 70. stronie), wëdónym w 1997 rokù przez Wejrowsczé Centrum Kùlturë (dzysô Filharmóniã Kaszëbską) a Mùzeùm Kaszëbskò-Pò- POMERANIA CZERWIEC 2013 NÓTAMA PRZËKRËTÉ mòrsczi Pismieniznë i Mùzyczi we Wejrowie. Z wielnëch nagraniów bédëjã Aleksandrã Kùcharską-Szefler z Riszardã Minkewiczã z platczi „Mòrze”, dze czëc je téż na akòrdiónie Cezarégò Pôcórka. – Mòja wersjô ti piesni pòwstała w 1965 rokù na spòdlim tekstu z dwùtigòdnika „Kaszëbë” za wiédzą i zgòdą aùtora słów – pisze w przedesłowiu do zbiérkù swòjich dokôzów pt. Mòje stronë w piesni z gromicznika 2002, Wacłôw Kirkòwsczi ze Swiónowa. Kirkòwsczi i Piépka znelë sã jesz ze Starzëna, dze chòdzëlë wëcmanim do spòdleczny szkòłë, pózni, pò wòj-nie – do strzédny.Ti dwaji szkólny przëjaznilë sã i pòspólno twòrzëlë. Do wiérztów Staszkòwégò Jana Kirkòwsczi napisôł razã 25 melodiów, z jaczich dzél wëzwëskôł przë robòce chòcle ze szkòłowim chórã ze Stajszewa. W mùzyce „naszostronny” Kirkòwsczégò je wiele radoscë i wërazny bùchë z „naszoscë”. Tak jak w pòwstóny sztërë lata chùtczi Trepczikòwi wersji – metrum je trójdzelné. Co cekawé, Wacłôw Kirkòwsczi ùsadzył téż tã samã mùzykã do tekstu o tim samim titule, ale aùtorstwa Henrika Héwelta: Łączi, lasë, górë, dołë... Taczé bëłë stronë mòje Tam më jesmë wëchòwóny Tam òstało szczescé mòje. Czedë przińdze wiek sãdzëwi Jesz rôz człowiek sã zadzëwi Wszëtkò przeszło, gdzes ùcekło Lesne łączi w nas òstałë. z pòdskôcënkù i przë wspòmóżce Gminny Biblioteczi w Szëmôłdze, rok temù: Mòje stronë, mòje stronë są nôlepszé z wszëstczich strón Móm w nich kwiatë, wòdë, lasë, w pòlu rosce żëtny plón. W mòjëch stronach, w mòjëch stronach wiater sztormã z nórdë dmie; jadą kùtrë i òkrãtë, i latarnie stoją dwie. Mòjim stronóm, mòjim stronóm wcąg przëgriwô ptôchów spiéw a nad sztrądã i nad wòdą wiedno widzysz skrzidła méw. Mòje stronë, mòje stronë brzëmią robòcym rojã pszczół; bòcón klepie, czapla brodzy, strëga płënie do jezór. W mòjëch stronach, w mòjëch stronach niebò skrzi sã rojã gwiôzd, a z nich jedna wnet nad głową z nordë sle nóm zëmny blôsk. Mòjim stronóm, mòjim stronóm spłacëc chcôłbëm lëdzczi dług za dni smiéchù, dni robòtë czej na roli òrze pług. Mòje stronë, mòje stronë są nôlepszé z wszëstczich strón. W mòjëch stronach, w mòjëch stronach chcôłbëm spòcząc, czej mdze zgón. I tak téż sã stało, w rokù 2001 Staszków Jan (Jan Piépka) pòchòwóny òstôł na łebińsczim smãtôrzu, a òbczas mszë tã prawie piesniã zaspiéwôł Adóm Òkrój z Bòrkòwa. Mùzykã Jana Trepczika zagrała na òrganach jegò wnuczka, Witosława Frankòwskô. Jadącë z Gdinie pòd Wejrowò, na zôczątku Rëmi, pò prawi stronie, kòl znakù Kaszëbsczégò Môłégò Trójgardu stoji witôcz wejrowsczégò krézu. Je na nim napisóné: „Powiat Wejherowski – mòje stronë”. Tak tekst Jana Piépczi z Łebna przeszedł długą drogã. Òd wińscô na swiat drëkã w 1955 przez dwa zdënczi z melodioma w 1961 i 1965, wielné spiéwanié i deklamòwanié jaż do promòcjowégò zéwiszcza nôlëdniészégò kaszëbsczégò pòwiatu. Prawie przed chwilą na jutiubie nalôzł jem jak ùczniowie Kaszëbsczégò Òglowòsztôłcącégò Liceùm zez Brus spiéwią tã piesniã. Kò kòżdi mô swòje „mòje stronë”… Czedë nas ju tu nie bãdze Niech tak lubò bãdze wszãdze Jak za dôwnëch lat biwało Bë i smiéchù nie felało. Chcemë równak wrócëc do dokôzu „Mòje stronë” Piépczi i Kirkòwsczégò. Nie wëszedł donëchczas drëkã. Je le jedno òpracowanié chórowé. I jedno nagranié ti piesnie, jaczé nalazło sã na płitce „Bògù spiewac chcã”, jaką w 2004 rokù nagrôł chór LUTNIA z Lëzëna. Wiersz „Mòje stronë” ùzdrzôł dzénny wid w wëdónym w 1955 rokù pòspólnym zbiérku wiérztów Léóna Roppla i Jana Piépczi Nasze stronë. Pòdajã tekst w terôczasnym pisënkù za antologią pòezje Piépczi… Mòje stronë, jaką wëdôł gdińsczi REGION POMERANIA CZERWIŃC 2013 27 PROSTE HISTORIE Żona leśniczego (część 2) Jeszcze dziś wielu mieszkańców Półczna, Nakli, Skwieraw, Studzienic, Czarnej Dąbrowy, czy Osławy Dąbrowy pamięta, jak Zofia Babczyńska, z domu Hering, na motocyklu śmigała po okolicy, urządzała wiejskie zabawy, prowadziła gospodarkę, hodowała i sprzedawała bydło i trzodę. Jej historia, nieróżniąca się zbytnio od innych, pokazuje, jak niegdyś wyglądało życie żony leśniczego. M AYA G I E L N I A K Nagroda Karol chaos wkoło leśniczówki ogarnął jako tako. Jednak dopiero Zofia zaprowadziła tam prawdziwy porządek. Koniec z obornikiem na środku podwórza! Z drobiem chodzącym wszędzie! W parę miesięcy z zaniedbanego terenu zrobiła reprezentacyjne obejście. Docenił to nadleśniczy, który po jakimś czasie przyjechał na kontrolę leśnictwa. Zofia dbała o to, by wszystkie pomieszczenia zawsze były wysprzątane na najwyższy połysk. Sama też chodziła elegancko ubrana (Przecież nigdy nie wiadomo, kiedy ktoś może przyjść!). Za wygląd leśniczówki dostała nie tylko pochwałę i dyplom, ale i nagrodę pieniężną. Wystarczyła na zbudowanie przy leśniczówce sporej werandy, w której robotnicy i interesanci mogli czekać na leśniczego. Weranda ta stoi do dziś. A gdy pożaliła się nadleśniczemu, że jej ciężko drewno do kuchni nosić, dostali pozwolenia na zakup na rachunek nadleśnictwa kuchenki elektrycznej. W samą porę, gdyż niebawem zawitali do Rogu letnicy. Pomocni letnicy Pierwszych, przybyłych ze stolicy, skierował do leśniczówki listonosz. Długo namawiali panią Zofię, by się zgodziła ich przyjąć. Nie i nie. Odesłała ich do Kłączna i do Studzienic, do ludzi, o których wiedziała, że wczasowiczów przyjmują. Pojechali, zobaczyli i wrócili. Prosili, żeby ich jednak przyjąć – wspomina pani Zofia. Mówili: „my chcemy tylko tu”, obiecywali pomóc we wszystkich pracach, „będzie pani lżej”. Zgodziłam się. Nie dla zarobku, tylko z dobrego serca, bo tak prosili, że już nie mogłam odmówić. 28 Studzienice 2002 rok, Zofia i Karol Babczyńscy w 53 rocznicę ślubu Goście okazali się wysoko postawionymi osobami, które wszystko mogą. Przyjeżdżali do Rogu przez wiele lat i wiele dobrego, z wdzięczności za swoje wczasy, zrobili. W tamtym czasie nic nie można było normalnie kupić, wszystko trzeba było „po znajomości” załatwić. Goście znajomości mieli. Załatwili wiele, a nawet o zdrowie swoich gospodarzy zadbali. Córka była chora, miała problemy z uszami. Co ja się z nią najeździłam, gdzie ja nie byłam. Nikt nie umiał pomóc. A ta letniczka, Ania, mówi, „Zosiu, przyjedź z nią do Warszawy, tam są profesorowie, ja z nią pójdę”. Pojechałyśmy I profesor wyleczył córkę! A gdy po latach sama zaczęłam chorować, to też letnicy, już inni, na siłę mnie na badania do kliniki wysłali. Okazało się wtedy, że natychmiast konieczna była operacja. Ja na ataki bólu nie zwracałam uwa- gi, myślałam, że samo przejdzie. Gdyby nie letnicy, byłoby ze mną krucho. Same dobre rzeczy przez tych moich wczasowiczów mnie spotkały. Pani Zofia do dziś ma serdeczny kontakt ze wszystkimi swoimi letnikami. Po tylu latach zżyli się jak rodzina. Dama na motocyklu Koniecznie chciałam się nauczyć jeździć na motorze – wspomina Zofia. Poprosiłam męża, żeby mi pokazał, jak to się robi. „Siadaj – powiada – jedynka, tu sprzęgło, ruszaj!” Ruszyłam, ale tak mną dyrygował, że o mało na drzewie nie wylądowaliśmy. Więcej nie chciałam takiej nauki. Sama się nauczyłam. Zaczęłam jeździć SHL-ką, a to był wysoki motor. Wszędzie nim jeździłam. I po zakupy, i na łąki, i krowy szukać, i z dziećmi do kościoła, wszędzie. POMERANIA CZERWIEC 2013 PROSTE HISTORIE Zofia Babczyńska z domu Hering, rok 1957 Z lewej u góry- Zofia Babczyńska i mąż Karol jako świadkowie na slubie Takim szczegółem, jak brak prawa jazdy nie przejmowała się nasza bohaterka wcale. Ostatecznie jeździła głównie przez las. A i tak wszyscy milicjanci w okolicy wiedzieli o tym. Często robiono wówczas kontrole drogowe i wyłapywano nielegalnych kierowców, ale Zofię zostawiano w spokoju. Milicjanci udawali, że jej nie widzą. W końcu, gdy Karol dostał z nadleśnictwa służbową syrenę, Zosia zdecydowała się zrobić prawo jazdy. Kurs odbywał się w Nakli. Instruktorzy z Bytowa przyjeżdżali tam samochodem, a Zosia z fantazją, przez las, motorem. Szkolenie odbywało się na POMERANIA CZERWIŃC 2013 syrenach (dla tych, co nie pamiętają – to była marka niepowtarzalnego polskiego samochodu). Zofii, po praktyce na motorze, jazda samochodem szła śpiewająco (po prostu siadłam i pojechałam). Po zajęciach siadała na swój motor i wracała do domu, do męża i dzieci. Dzieci Bardzo żal mi było dzieci – wspomina. By zdążyć do szkoły, musiały wstawać o 5.30. Budziłam się wcześniej, by przygotować im śniadanie i wyprawić do szkoły. Początkowo uczyły się w Osławie Dąbrowie, w jednoklasowej szkole. Miały do niej 2 km i trzeba je było odprowadzić. A zimą, gdy zawiało i poprzewracało drzewa, to wcale do szkoły nie szły, bo się przejść nie dało. Od piątej klasy zaczęły się uczyć w Bytowie. Odprowadzałam je wtedy do pociągu. Żeby się nie spóźnić, musieliśmy wyjść o 6.30. A wracały około 16.30; zimą było ciemno, gdy wychodziły, i ciemno, jak wracały. Zmęczone tak, że ledwie lekcje dały radę odrobić. Ale my nie mieliśmy jeszcze najgorzej. Dzieci leśniczego z Bukówek musiały codziennie wychodzić z domu o 5.30, dojechać rowerami do Kruszyna, a stamtąd o 6.00 nyską do Przymuszewa, gdzie w świetlicy czekały ponad godzinę na rozpoczęcie lekcji. Z powrotem w domu były po 17. Nasze też musiały nieraz na pociąg czekać w świetlicy na dworcu. Jak mogły, to odrabiały tam lekcje. Kobieta pracująca – kobieta interesu Zofia żadnej pracy się nie bała. Życie w leśniczówce nie było lekkie, łatwe i przyjemne. Daleko mu do romantyzmu. Pięknymi widokami talerza się nie napełni. W czasach kartkowych pensja leśniczego wystarczała na wykupienie jego kartek żywnościowych. A co ma jeść reszta rodziny? Zbawieniem były depu29 PROSTE HISTORIE taty. Leśniczy pracował dodatkowo jak gospodarz, z tym że gospodarze mieli maszyny, a leśniczy tylko ziemię. Ciężko było ogarnąć wszystko. Pole, łąki, sianokosy, żniwa, wykopki, na czas zamówić maszyny i umówić ludzi do pomocy. Tym się zajmował mąż. Ale reszta należała do Zofii. Wynajętych do pomocy ludzi trzeba było nakarmić. A zatem albo worki bułek smarować, albo gary kartofli obrać. Dopilnować strzyży owiec i cielenia się krów, doglądać cielaki i drób, doić krowy, uprawiać ogród, zrobić kompoty i konfitury z owoców z sadu. Dbać o dom i dzieci. To wszystko było na głowie żony leśniczego. Tym, co robiła, można było śmiało obdzielić parę osób. A jeszcze miała setki pomysłów na dorobienie. Prowadziła w piwnicy skup grzybów i jagód. Przez jakiś czas urządzała zabawy wiejskie w ogrodzie przy leśniczówce. Z orkiestrą z Bytowa, na zbitej z desek podłodze, z barem w poniemieckiej altance. Zamawiała piwo w beczkach, wódkę, soki i zarabiała! Handlu nauczyłam się, pracując w sklepie. Towar przywożono tam nie tak, jak teraz, w opakowaniach, tylko w workach. Worki mąki, cukru, soli, herbaty czy kawy. Wszystko trzeba było dokładnie zważyć i do torebek wsypać. Pomierzyć materiał w belach. I nie pomylić się, bo łatwo było o manko. Nie wierzyłam dostawcom, nie podpisałam przyjęcia towaru, dopóki dokładnie nie sprawdziłam, ile czego naprawdę jest. Miałam zasadę, by nigdy nie sprzedawać na zeszyt. Nie ryzykowałam, mimo że mówili o mnie: „Takiej złej to tu jeszcze nie mieliśmy”. Ale te dobre przez manko siedziały w wiezieniu. Ta czujność przydała się jej i przy organizacji zabaw, i przy prowadzeniu skupu. Zdarzało się, że dla zwiększenia wagi jagód czy grzybów ludzie je moczyli. Mówiła im wtedy: Nie rób tego więcej, tego ci nikt nie przyjmie. Szkoda twojej pracy. Pomagała też mężowi. Jak męża rano nie było, wydawałam robotnikom paliwo, każdy musiał ilość podpisać, by był porządek. Wypisywałam kwity, gdy samochód po drewno przyjechał. Gdybym jeszcze do lasu chodziła, mogłabym śmiało na stanowisku gajowego się zatrudnić – śmieje się Pani Zofia. A zimą trzeba było być samowystarczalnym – kontynuuje. Zboże woziło się do młyna, mieliło się. Sama piekłam chleb. Masło, twarogi, śmietana – wszystko własnymi rękami robione. Ziemniaki, marchew, buraki, drób i jaja – też swoje. Mięso wyhodowane lub upolowane trzeba było przerobić. Powkładać do słoików lub uwędzić. W leśniczówce były dwie wędzarnie, z których korzystaliśmy. Teraz te wędzarnie zlikwidowano, przerobiono na łazienki, a wędliny i mięsa można bez problemu kupić. Ale czy równie smaczne? Do dziś pamiętam smak tamtych i pracę przy ich wyrobie. Tak dokładnie czyściłam mięso z żyłek, że mąż mi raz powiedział: „Dlaczego po prostu wszystkiego od razu nie wyrzucisz?”. Bo wędlina jest tym smaczniejsza, im czystsze jest mięso. Uniwersytet życia Chciała się uczyć, być nauczycielką, ale powojenny czas nie sprzyjał marzeniom. Nie mam wykształcenia, tylko 7 klas. Całą wiedzę sama zdobyłam. Czytałam dużo książek, korzystałam z wiedzy innych ludzi – od każdego można się czegoś nauczyć. Gdy wychodziłam za mąż, nie umiałam prawie nic. Pamiętam krowę, na której uczyłam się dojenia, kaczki z małymi, których nie dopilnowałam i się zmarnowały, i moją bezradność nad upolowaną sarną, z którą nie wiedziałam, co zrobić. Mąż wtedy kupił mi książkę kucharską. Powoli nauczyłam się wszystkiego. Przyrządzałam zające na wiele sposobów – wtedy jeszcze Zofia Babczyńska, Studzienice 2009 rok było ich dużo – pasztet, pieczeń czy zając w śmietanie. Nie miałam już problemu ze sprawieniem upolowanych dzików czy jeleni, ani ubitych cielaków. Życie jest najlepszym uniwersytetem. Pani Zofia mówi po kaszubsku, ale dzięki czytaniu książek zna też dobrze polszczyznę i język niemiecki. Potrafi poradzić sobie w każdej sytuacji i, co udowodniła swoim życiem, zawsze potrafiła dobrze zarządzać. Nie jestem wyjątkową osobą. Każda żona leśniczego musiała sobie radzić i podobnie jak ja, oceniać, kalkulować i pracować na paru etatach jednocześnie. Żyłyśmy w takich a nie innych warunkach, w takich a nie innych czasach. Teraz jestem na emeryturze, mąż umarł, mieszkam z córką, w domu, który sobie przez lata wybudowaliśmy. Tamte czasy wspominam jako trudne, ale i piękne zarazem. aktualności zapowiedzi wydarzenia fotorelacje wywiady reportaże aktualności zapowiedzi wydarzenia fotorelacje wywiady reportaże aktualności zapowiedzi wydarzenia fotorelacje wywiady reportaże aktualności zapowiedzi wydarzenia fotorelacje wywiady reportaże aktualności zapowiedzi wydarzenia fotorelacje wywiady reportaże aktualności zapowiedzi wydarzenia fotorelacje wywiady reportaże aktualności zapowiedzi wydarzenia fotorelacje wywiady reportaże aktualności zapowiedzi wydarzenia fotorelacje wywiady reportaże aktualności zapowiedzi wydarzenia fotorelacje wywiady reportaże aktualności zapowiedzi wydarzenia fotorelacje wywiady reportaże aktualności zapowiedzi wydarzenia fotorelacje wywiady reportaże aktualności zapowiedzi wydarzenia fot orelacje wywiady reportaże aktualności zapowiedzi wydarzenia fotorelacje wywiady reportaże aktualności zapowiedzi wydarze www.kaszubi.pl POMORSKI PORTAL INFORMACYJNY 30 POMERANIA CZERWIEC 2013 SYLWETKI ZAPOMNIANYCH POMORZAN Pallotyn z Koślinki W 1907 r. na ziemiach polskich pojawili się pierwsi pallotyni. Było ich dwóch: ks. Alojzy Majewski i ks. Alojzy Hübner, kapłan pochodzący z niewielkiej Koślinki, wsi leżącej dzisiaj w granicach Tucholi. MARIA OLLICK W służbie charyzmatu pallotyńskiego Ks. Wincenty Pallotti (1795–1850) w celu utrzymania i rozpowszechniania wiary katolickiej założył w 1835 r. misyjną organizację pod nazwą Stowarzyszenie Apostolstwa Katolickiego, zwane też Kongregacją Księży Pallotynów. Głównym celem stowarzyszenia jest apostolat wśród świeckich prowadzony poprzez duszpasterstwo parafialne, pracę charytatywną i misyjną, także w krajach Afryki, Azji i Ameryki Południowej. Idea ks. Pallottiego dotarła również do Polski. Jednym z dwóch pierwszych pallotynów na ziemiach polskich był ks. Alojzy Hübner. Kapłan ten urodził się 27 października 1880 r. w Koślince koło Tucholi w rodzinie Marcjanny z d. Stosik (Gierszewska po drugim mężu). Uczęszczał do gimnazjum w Chełmnie, skąd został wydalony przez władze niemieckie w wyniku orzeczenia sądu w słynnym procesie w Toruniu – z powodu przynależności do tajnej organizacji polskich gimnazjalistów, której celem było pogłębianie znajomości literatury polskiej i ducha patriotyzmu. Udał się wówczas do Italii i tam, w Masio, ukończył szkołę średnią, a następnie wstąpił do Stowarzyszenia Apostolstwa Katolickiego. Studia filozoficzne odbywał w Rzymie na Uniwersytecie Gregoriańskim i zakończył licencjatem w 1903 r. Święcenia kapłańskie otrzymał na Wielkanoc 31 marca 1907 r. w Masio. Prymicje w rodzinnej Tucholi odprawił w czerwcu i pozostał tam przez kilka tygodni. Następnie został przez ks. POMERANIA CZERWIŃC 2013 Maksymiliana Kugelmanna, generała Stowarzyszenia, przydzielony ks. Alojzemu Majewskiemu do pomocy przy przeszczepianiu pallotynów na ziemie polskie. Z dwiema walizkami do Antoniówki Ks. Alojzy Majewski i ks. Alojzy Hübner na ziemie polskie przyjechali z Rzymu, przywożąc ze sobą potrzebne dokumenty – listy polecające wraz z błogosławieństwem Generała Zgromadzenia. Udali się kolejno do Wielkopolski, Małopolski i na Śląsk, poszukując środków finansowych. Cały ich kapitał stanowiły, oprócz ufności w Opatrzność Boską, dwie walizki z bielizną i przedmiotami pierwszej potrzeby. Początki były trudne, jednak dobry los sprawił, że znaleźli się u księdza arcybiskupa Józefa Bilczewskiego we Lwowie, gdzie zostali przyjaźnie i serdecznie przyjęci. Otrzymali rychło skierowanie do Kochawiny w diecezji lwowskiej, do ks. prałata Trzopińskiego, który nosił się z zamiarem oddania jakiemuś zgromadzeniu słynącego z cudowności obrazu Matki Bożej, kościółka filialnego z przyległym dworkiem i kilkudziesięcioma morgami ziemi położonej w miejscowości Jajkowice (później znanej jako Antoniówka). Już 11 listopada 1907 r. obaj księża pallotyni osiedlili się w dawnej szlacheckiej siedzibie, która stała się kolebką polskiego dzieła pallotyńskiego. Obecnie jest to archidiecezja lwowska położona na terenie Ukrainy. W 1908 r. ks. Alojzy 31 SYLWETKI ZAPOMNIANYCH POMORZAN / ZACHË ZE STÔRI SZAFË został mistrzem i ojcem duchownym nowicjatu w Antoniówce. W tym też roku zgromadzenie zaczęło wydawać miesięcznik „Królowa Apostołów”, poprzez który charyzmat Pallottiego rozszerzał się na resztę ziem polskich, pokonując granice między zaborami. W kilka miesięcy później Antoniówka stała się za ciasna z powodu coraz to liczniejszych powołań. Trzeba było myśleć o założeniu drugiego domu, którym stał się w 1909 r. Wadowicki Kopiec. Tam udał się ks. Majewski, a Hübner został w Antoniówce rektorem. Wojenne losy Zgromadzenie rozwijało się intensywnie. W 1913 r. zakupiono w Bochni – na nazwisko ks. Alojzego Hübnera – duży dom z ogrodem z myślą o budowie Wyższego Seminarium Duchownego. Wkrótce przeniesiono tam nowicjat z Antoniówki (jego mistrzem nadal był ks. Alojzy, który obowiązki te pełnił przez dziewięć lat). Położenie Bochni na linii Kraków – Przemyśl – Lwów i dogodność dojazdu do Krakowa pociągiem (ok. 1 godziny) miały sprzyjać klerykom, którzy w przyszłości pragnęli się doktoryzować. Latem 1914 r. bochnieński dom pallotynów był już gotowy na przyjęcie nowicjuszy. Wybuch I wojny światowej uniemożliwił jednak inaugurację. Obiekty zostały zajęte przez wojsko austriackie. Konieczność zmusiła ks. Alojzego oraz nowicjuszy do opuszczenia Bochni i przeniesienia się do klasztoru benedyktynów w czeskiej Pradze. Przebywając tam, ks. Hübner sprawował również obowiązki duszpasterskie wśród polskich wychodźców. Tak sam o tym wspomina w liście do ks. Majewskiego z 9 marca 1915 r.: Zajęcia mnoży się coraz więcej, nie tylko w domu, ale i w lazaretach i kaplicach przeznaczonych dla Polaków, gdzie słucham spowiedzi. Zaopatrzyłem też dużo rannych na śmierć lub przed operacją. Nowicjusze pomagają w sąsiednim kościele św. Jana [na Skałce]. (...) Odbyły się tu dla Polaków rekolekcje, które miały imponujący wynik. Tysiące przystąpiło do Komunii św. Czesi i Niemcy nie mieli słów podziwu dla pobożności naszego ludu. W czerwcu 1917 r. cały nowicjat i jego samego wcielono do armii niemieckiej. Ks. Alojzy pracował jako kapelan i sanitariusz w szpitalu wojskowym we Wrocławiu (w zakładzie sióstr elżbietanek). Pomagał też w duszpasterstwie w samym mieście i okolicznych podwrocławskich parafiach, zwłaszcza w tych, które miały dużą społeczność polską. Trudy służby i niedożywienie spowodowały nawrót gruźlicy (na którą zapadł już w seminarium). Pojawiły się pierwsze silniejsze krwotoki. W rodzinne strony powrócił krótko przed śmiercią. Zatrzymał się najpierw w domu rodzinnym, a następnie u sióstr elżbietanek w przyklasztornym szpitalu, który siostry prowadziły w Tucholi od 1895 r. W ostatnich dniach unikał już kontaktu z ludźmi, bo się obawiał, że mógłby kogoś zarazić. Zmarł 2 maja 1922 r. w Tucholi, mając 42 lata. Został pochowany na miejscowym cmentarzu parafialnym. Szczątki jego zostały ekshumowane 26 marca 1976 r. i pochowane 31 marca na cmentarzu pallotyńskim w Wadowicach. Spoczęły obok grobu ks. Alojzego Majewskiego, z którym zakładał Stowarzyszenie Apostolstwa Katolickiego na polskich ziemiach. Łapica Chwacëc szkódnika nie je tak letkò, jak to sã mësli. To bë sã tak wëdôwa, że zwiérz, òsoblëwie môłi, je głëpszi jak człowiek. Ale nié! Naju przódkòwie mùszelë wiele rozmëszlac a kómbinowac, bë w ti warający òd stalatów wòjnie nad mëszama dobëc. Jednyma z broniów ùżiwónëch w ti niekùńczący sã biôtce bëłë rozmajité łapice, zwóné téż mëszołapkama. Kònstrukcëjô pòkôzónô na òdjimkù pòchôdô z kùńca XIX stalatégò, a je dosc prosto zmajstrowónô – w klockù drzewa wëwiérconé są dwie dzurë, bënë wchôdają òd górë bez rësënã drócané pãtle, chtërne sparłãczoné są ze sprãżënama. Czedë biédnô mësz wsadza łep, sznëkrëjącë w dzurce za jestkù, sprãżëna òdskakiwa, pãtla szła do górë a dëszëła zwierzã. Ną łapicã zmajstrowôł nichtos z Królewsczi Kamiéńcë-Młina. Pewno w mëszi wòjnie ùżiwónô bëła bez wiele lat. Kùreszce w 70. latach do mùzeùm w Wejrowie pòdarowôł jã Francëszk Bùlczôk. Òd te czasu mëszë ji strach ni mają… bò chtëż bë sã bòjôł wicy jak 100-latnégò ekspònatu. rd 32 POMERANIA CZERWIEC 2013 KASZËBSCZI DLÔ WSZËTCZICH ÙCZBA 22 Mùzyka RÓMAN DRZÉŻDŻÓN, DANUTA PIOCH Mùzyka to pò pòlskù muzyka. Słowò to mòże znaczëc téż m.jin. zabawę przy muzyce, potańcówkę. Spiéw to śpiew, a piesń to pieśń abò piosenka. Kaszëbsczé piesnie mògą bëc bòżé, to znaczi kościelne, abò kòzé – świeckie. Cwiczënk 1 Przeczëtôj gôdkã i przełożë jã na pòlsczi jãzëk. Wëzwëskôj do te słowôrz kaszëbskò-pòlsczi (Przeczytaj rozmowę i przetłumacz ją na język polski. Wykorzystaj do tego słownik kaszubsko-polski). – Witôj! – Hmmm? – Witôj drëchù! – Do mie të gôdôsz? – Jo, scygnij të słëchùlczi, tej mdzesz lepi czuł. – Zarôzka, skùńczã słëchac… Jo, terôzka mòżemë pògadac. – Cëż të tam słëchôł? – Fejn mùzykã nowégò kaszëbsczégò karna. – Je to jakô lëdowô mùzyka? – Ale dze! Jô słëchóm leno hip-hopù. – Hip-hopù? – A co? Jes të czësto z lasa, że të tegò nie wiész. Prôwda, Kaszëbi lubią lëdowiznã, mają wiele piesniów kòzëch a bòżich, ale téż ną nowòmódną mùzykã grają – rock, rap, hip-hop a nawetka punk rock. – Wejleszcze! Kaszëbsczégò punka jô jesz nigdë ni miôł czëté. Mòże dze to nalezc? – Na przëmiar w radiu. Kò mòże téż kùpic platkã abò pòsznëkrowac za nią w internece. Taczi mùzyczi je dosc wiele. – Ni môsz të czasã tak co na MP3? – Prawie móm so zgróné Mój tata kùpił kòzã w wersji punk. Chcesz pòsłëchac? – Jo, dôj sa… Matizernoga! Ale to cë je kòcënjamer. – Ale pòwiôdôsz. Tec to je baro bëlnô mùzyka. Do ni nodżi same tuńcëją. – Tuńcëją? Mie sã òd negò trzôskù wszëtkò bënë trzãse. Ni môsz të czegò spòkójniészégò? – Spòkójniészégò? Tej jô cë zabédëjã Verã. Ji piesnie mdą cë sã baro widzałë. – Gôdôsz ò Werónice Kòrthals? Jã jô znajã, kò nierôz móm jã w telewizje widzóné. – Dôj so zdrzélnik ùprawic. – Czemùż to? – Czej të Verã leno w nim widzôł, a nie czuł, jak òna pò kaszëbskù spiéwie, tej na gwës w nym twòjim zdrzélnikù je głos skażony. POMERANIA CZERWIŃC 2013 Cwiczënk 2 Czëtającë tekst, co je niżi, starôj sã przełożëc gò na pòlsczi jãzëk. (Czytając zamieszczony niżej tekst, staraj się go przełożyć na język polski). Bëlë w dzejach Kaszëb taczi lëdze, co cwierdzëlë, że „Pomerania non cantat”. Midzë jinszima w 1821 rokù taczi pòzdrzatk zabédowôł w swòjim òpisënkù żëcégò Kaszëbów pastor Gottlieb Lebrecht Lórk (Lorek 1760–1845). Ùdbôł so, że w swòji parafii w Cecenowie znikwi do nédżi kaszëbiznã, tak z żëcégò szkòłowégò jak i kòscelnégò. Chòc sóm pòchôdôł z Mazurów i dobrze znôł pòlsczi jãzëk, równak swòjich parafianów òstro gnãbił za kaszëbskòsc. Pò 30 latach taczi pòliticzi w Cecenowie òsta leno niéwiôlgô grósc Kaszëbów. Cwiczënk 3 Wëszukôj w pòdonym niżi teksce frazeòlogizmë. Przełożë je na pòlaszëznã. (Znajdź w podanym poniżej tekście frazeologizmy. Przełóż je na język polski). To je gwësné, że taczich jak Lórk, co chcelë òbspiewac Kaszëbów, bëło wicy. Czejbë jich béł chto wzął w krziżewi òdżin, tej òni bë wszëtkò wëspiéwelë. Pòzdrzatk na cëgaństwò ò tim, że Kaszëbi mają drewniané ùszë, wërazył Hieronim Derdowsczi w dokazu Ò panu Czôrlińsczim co do Pùcka pò sécë jachôł. Są tam słowa na pòcwierdzenié tegò, że lud ten spiéwôł òd wiedna: „Më z Niemcami wieczi całé krwawé wiedlë wòjnë, wolné piesnie wiedno brzmiałë bez górë i chòjnë”. Cwiczënk 4 Òd czasnika spiewac ùłożë jak nôwicy nowëch czasników przez dodôwanié przedrostkòwëch fòrmantów, np. spiewac – zaspiewac… (Od czasownika spiewac utwórz jak najwięcej nowych czasowników poprzez dodawanie formantów przedrostkowych...). Z niejednyma z nëch słów ùłożë i zapiszë zdania. (Z niektórymi z tych słów ułóż zdania i zapisz je). 33 KASZËBSCZI DLÔ WSZËTCZICH Cwiczënk 5 Ò spiéwanim je w znóny frantówce „Hej tu ù nas”. (O śpiewaniu jest znana piosenka „Hej tu ù nas”). Zaspiéwôj nen wëjimk (zaśpiewaj ten fragment): Hej tu ù nas na Kaszëbach malowóné zemie. Wòdë, lasë, smùdżi, górë, dzywny czar w nich drzémie. Szëmią gradła, krze i lasë swòjã piesń òdwieczną ù nas, przë robòce lud so nócy frantówkã stateczną. Cwiczënk 6 - Rozpòznôj znaczenia słowa mùzyka w niżi pòdónëch zdaniach przez pòstawienié przë nich pasownégò numra (ustal znaczenia słowa muzyka w poniższych zdaniach i zaznacz to przez postawienie przy nich odpowiedniego numeru): Mùzyka grała marsza. Pòj z nama na mùzykã. Na mùzykach sã zalécają, a w kòscele slub dôwają. To je snôżô mùzyka. Mùzyka, grac abò dëtczi òddawac! Cwiczënk 9 Z tekstu gôdczi z pierszégò cwiczënka wëpiszë dzysdniowé pòzwë mùzycznëch dokazów, jaczé grają téż na Kaszëbach. (Z tekstu dialogu wypisz współczesne nazwy utworów muzycznych, tworzonych też na Kaszubach). W teksce, co je wëżi, wëstąpił synonim słowa piesń – frantówka. Jinszé synonimë to: chòranka, kòzlinka, lëfórka, szãtopórka, letëpëlka. (W powyższym tekście wystąpił synonim słowa pieśń – frantówka. Innymi synonimami są..). Òmôwióné synonimë tikają sã piesniów swiecczich. Ùżij jich w tłómaczenim niżi wëpisónëch zdaniów na kaszëbsczi jãzëk (Omówione synonimy dotyczą pieśni świeckich. Użyj ich w tłumaczeniu poniższych zdań na język kaszubski). Przy pracy lubię sobie śpiewać pieśni. Pieśni są wyrazem uczuć. Kiedyś dużo pieśni śpiewano przy wypasaniu bydła. W śpiewnikach można znaleźć wiele różnych pieśni. Cwiczënk 7 Òkróm swiecczich piesniów spiéwie sã téż kòscelné. Te, procëmno do wëżi rzekłëch, zwie sã bòżónkama. (Oprócz pieśni świeckich śpiewa się też kościelne. Te, w przeciwieństwie do wymienionych wyżej, nazywane są…) Wëpiszë pôrã titlów znónëch bòżónków. Rzeczë, czim òne sã òd sebie jinaczą? (Powiedz, czym one się od siebie różnią). Cwiczënk 10 Midzë pòdónyma nôzwëskama lëdzy są nôzwëska dzysdniowëch kaszëbsczich kómpòzytorów i wòkalistów. Przë ùżëcym internetu abò jinégò zdroju wiédzë pòdzelë jich na pasowné karna. (Wśród podanych nazwisk są nazwiska współczesnych kaszubskich kompozytorów i wokalistów. Za pomocą internetu lub innego źródła wiedzy przypisz ich do odpowiedniej grupy). Jerzi Stachùrsczi, Werónika Kòrthals, Damroka Kwidzyńskô, Tomôsz Fópka, Rafał Rómpca, Agnësa Bradtke, Aleksander Tómaczkòwsczi, Bartłomiéj Kùnc. SŁOWÔRZK Te synonimë pòjôwiają sã w rozmajitëch dokazach, przësłowiach, titlach piesniôków. Jón Trepczik napisôł zbiér piesniów i nadôł mù titel Lecë chòrankò. Słowò kòzlinka nalazło sã w przysłowiach: Jeden spiéwô gòdzynczi, drëdżi kòzlinczi. To je człowiek do gòdzynków i kòzlinków. W kòscele gòdzynczi, a w karczmie kòzlinczi. Słowò szãtopórka mòże nalezc w titlu Kòpa szãtopórk. bëc czësto z lasa – nic nie wiedzieć; czëc – słyszeć; karno – zespół muzyczny; kòcënjamer – kocia muzyka; lëdowizna – ludowość; matizernoga! – o matko!; na przëmiar – na przykład; nowòmódny – nowoczesny, współczesny; platka – płyta CD; pòsznëkrowac – poszukać; skażony – zepsuty; wseczëca – uczucia; ùprawic – tu: naprawić UCZ SIĘ ONLINE Cwiczënk 8 Słowa mògą miec rozmajité znaczenia, tak je na przëmiar ze słowã mùzyka, chtërno mòże znaczëc (słowa mogą mieć różne znaczenia, tak jest na przykład ze słowem muzyka, które może znaczyć): 1) òrkestrã 2) zabawã przë mùzyce 3) melodiã piesni. 34 www.skarbnicakaszubska.pl POMERANIA CZERWIEC 2013 GDAŃSK MNIEJ ZNANY Galeria dla małych i dużych Czerwcowy Dzień Dziecka prowadzi nas na ulicę Piwną 19/21 w Gdańsku. Mieści się tu jedyna w północnej Polsce Galeria Starych Zabawek. M A RTA S Z A G Ż D O W I C Z Kraina uśmiechu Gdy przekraczamy wiek trzydziestu lat, zaczynamy tęsknić za dzieciństwem – mówi Wojciech Szymański, twórca Galerii Starych Zabawek. Chcielibyśmy znów wyciągnąć swoje zabawki i po prostu się bawić. Nacieszyć. Ale wtedy się okazuje, że już ich nie ma – stwierdza. Tutaj jednak są, bo Szymański jest kolekcjonerem od 12 lat. Najpierw zbierał tylko dla siebie, dziś do magicznej krainy może wejść każdy. Zabawki dostaje od przyjaciół, znajomych. Kupuje na targach staroci. Czasem zdarzają się cuda. Kolekcjoner pokazuje małpkę z czasów przedwojennych. Starszy pan pojechał do Wilna. Odwiedził swój dom, a tam wciąż była zabawka, którą bawił się 80 lat wcześniej! – opowiada. Z tej samej gabloty spoglądają na zwiedzających szklane oczy lalki z 1932 roku. Najstarsze zabawki oznaczone są sygnaturami. Król zabawek Kombajn z 1955 roku to duma właściciela galerii. Szukałem go aż pięć lat. Żyłem tą zabawką i wierzyłem, że gdzieś na mnie czeka. Drukowałem ulotki i wizytówki z jego opisem. Rozdawałem innym kolekcjonerom w całej Polsce – przyznaje. Kombajn rzeczywiście czekał i to bardzo blisko – na strychu domu w Gdańsku. Jednak zanim trafił do Wojciecha Szymańskiego, pojechał na giełdę staroci w Warszawie. Tam kolekcjoner, który pamiętał o moich poszukiwaniach, kupił go dla mnie i z powrotem przywiózł do Gdańska – opowiada Szymański. Fenomen niektórych eksponatów właściciel odkrył dopiero po zakupie. Ten skuter kosztował mnie 10 złotych, a dziś wiem, że jest unikatem – pokazuje bezcenną zdobycz. Wyprodukowany został przez Bielskie Zakłady Przemysłu Sportowego w 1959 roku. W galerii zobaczyć można gazety z artykułami o tym wydarzeniu. POMERANIA CZERWIŃC 2013 Rarytasy Wartość materialna większości zabawek jest bardzo mała. Ale nie ona decyduje o jakości przedmiotu. Liczy się sentyment. Miarą jest okrzyk „Miałam takiego”, który słychać w Galerii każdego dnia. To on sprawia, że Wojciech Szymański nie ustępuje, szukając konkretnego przedmiotu. Chciałem stworzyć kolekcję zabawek odpustowych. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ludzie kupowali na straganach kolorowe świecidełka. Zdobyłem bardzo dużo broszek. Wciąż jednak brakowało piłeczki na szarym sznurku. Po długich poszukiwaniach natrafiłem na nią na targu staroci. Zapłaciłem złotówkę. Banalna zabawka, ale wielu osobom przypomina zabawkę z odpustu – opowiada kolekcjoner. Magia PRL-u Galeria Starych Zabawek organizuje zajęcia edukacyjne dla dzieci. Po wizycie maluchy przyznają, że stare zabawki są fajniejsze. Lubią też bajki na przezroczach, które wyświetlamy na ekranie za pomocą rzutnika. Okazuje się, że cały czas trzymają w napięciu – przyznaje. Oglądanie zabawek może się stać lekcją historii. W PRL-u dzieci zamiast kostką Rubika bawiły się „Kostką magiczną”. W domkach dla lalek stały pralki Predom, a Kubuś Puchatek zupełnie nie przypominał tego, którego znamy z bajek Disneya. Wojciech Szymański kolekcjonuje zabawki, które wyprodukowano w Polsce od 1920 do 1989 roku. Dziś tylko 2% zabawek powstaje w naszym kraju. To przykre, ale kultura zabawek powoli będzie zanikać. Dlatego chcę ją chronić – tłumaczy. I zaprasza do Galerii Starych Zabawek, bo cytując Ryszarda Kapuścińskiego, „dzieciństwo jest jedyną porą, która trwa w nas całe życie”. Fot. M.S. 35 widzałé radio na Kaszëbach 800 000 słëchińców na Pòmòrzim dzéń w dzéń wôżné wiadła twòja òblubionô mùzyka pòzdrówczi ë kònkùrsë 36 POMERANIA CZERWIEC 2013 CËZÉ (I SWÒJE) PÒZNÔWÔJTA Kaszëbskô i bretońskô gastronomiô Wiele razy w slédnëch latach szukómë w Eùropie krézów juwernëch do Kaszëb. Pòrównywómë je, szukómë szlachòwnotów i apartnosców. Dôwómë bôczënk òsoblëwie na jãzëk i zwëczi, ale je wôrt pamiãtac téż ò kùchnie, jakô czãsto parłączi lëdzy barżi niżlë wszëtkò jinszé. JÓZEF BELGRAÙ Kaszëbë i Bretaniô – pòrównanié regionów Miedzë francëską Bretanią a pòlsczima Kaszëbama je wiãcy szlachòwnotów niżlë apartnosców. Kaszëbów dzeli sã na bëlôków, tëch mòrsczich, i lesôków, tëch z lasów. Bretończicë téż dzelą swòjã zemiã na szlachòwné dwa dzéle: Armor – co pò bretońskù znaczi nadmòrską krôjnã, i Argoat, krôjnã lasową. Òbëdwie krôjnë czedës biédné, dzysô w wiôldżim dzélu swój dostatk zawdzãcziwają turistice. W Bretanie i na Kaszëbach je wiele wòdë, ale i krôjòbrôz je zjinaczony. Nôwëższô na Kaszëbach grzëpa to Wieżëca (329 m. w.r.m.), a w Bretanie leno përznã wëższi Toussaine, (384 m w.r.m.). Jeżlë jidze ò sztrąd, to Bretaniô ze swòjima 1700 km wiele razy przewëższiwô Kaszëbë. Bretaniô i Kaszëbë to krôjnë cëplów, nordowé Rozewié i zôpadnô Finisterre to dwa nôdali wësëniãté w mòrze ùmòcnieniaz przódkù domôcëch krajów. Òbadwa regionë są narażoné na gwôłtowné dzejanié nôtërnëch sëłów, co miało bez stalata wiôldżi cësk na wierzenia, kùlturã i òbëczaje. Bretaniô ze swòjima menhirama, Kaszëbë z kamiannyma krãgama, to krôjnë stôrożëtnëch kùltowëch kamów. Kamiszcza te są fùlné krëjamnotów i przëcygają lubòtników niezbadérowónëch nôtërnëch sëłów. Historiô Bretanie i Kaszëb téż za sobą szlachùją. Kaszëbë bez stalata leżałë w strefie pòlsczich i niemiecczich cësków, a nôterną òjczëzną bëła dlô nich Pòlskô. Bretaniô, ze swòją głãbi w dzeje ùdokaznioną historią, téż leża miedzë dwùma pòtãgama, Anglią i Francją. Bretończikóm, nimò wielnëch jiwrów, blëżi bëło do celticczich Galów POMERANIA CZERWIŃC 2013 niżlë do germańsczich Anglów i Sasów. Bretońsczégò jãzëka brëkùje (znaje gò) kòl 400 tës. lëdzy, kaszëbsczégò kòl 300 tës., le szkòda, że na ògle ju leno starszé pòkòlenié. Bretońsczi jãzëk òstôł ùznóny przez francësczé państwò za tzw. regionalny jãzëk. Ùczi sã gò w pôrãdzesąt szkòłach Bretanie, są dwajãzëkòwé tôfle z pòzwama môlów. Òficjalnym jãzëkã òstôwô francësczi, jaczi systematiczno wëpiérô bretońską mòwã. Bretońsczi jãzëk, jaczi je ju dzysô reliktã, pòmalno dżinie. Młodzëzna i mieszkańcë wiãkszich gardów chãtni gôdają pò francëskù. Wies òstôwô przë swòji tradicje i dbaje ò kùlturã, w tim téż ò gwôsny jãzëk. Wnetka téż w taczi sytuacje je kaszëbsczi jãzëk, jaczi w czile gminach Kaszëb je drëdżim ùrzãdowim jãzëkã. Kaszëbsczégò téż mòże sã ùczëc we wiele szkòłach. Kaszëbë są znóné ze snôżégò sédemfarwnégò wësziwkù, jaczi wëchôdô z białogłowsczich klôsztorów w Żukòwie i Żôrnówcu, to snôżé rãkòdzeło je dali dzys dozéróné, przede wszëtczim bez białczi. Snôżi bretońsczi wësziwk dôwni pasowôł chłopóm, dzysô téż Bretónczi mają swòje Fête des Brodeuses. Bretaniô, jak na dzél lajicczi Francje, dërch òstôwô apartno religijnô. Katolëckô wiara je żëwô òsoblëwie w zôpadnëch dzélach, gdze jesz sã brëkùje bretońsczégò jãzëka. Téż na Kaszëbach kòscelné statisticzi wstec wëkazywają òsoblëwie wësoką aktiwnotã w dzélu religijnëch praktików. Na Kaszëbach i w Bretanie lëdztwò òd wieków zajimało sã gbùrzenim i rëbaczenim. Mało brzadné rëdë miałë cësk na charakter zatrudnieniô i kùchniã w òbùch regionach. Cekawòstką mòże bëc no, że na bretońsczi i kaszëbsczi fanie dominëje czôrny. Mòże to cos gadac ò charakterze i drãdżich dzejach tëch dwùch etnicznëch karnów. Na gastronomiã òmôwiónëch regionów znaczący cësk miałë przirodné warënczi. Bretończików żëwił przede wszëtczim Atlantik (gôdają, że „Bretaniô òżenia sã z òceanã”), Kaszëbów – m. jin. Bôłt i rëbné jezora. Lëdztwò Bretanie i Kaszëb zajimało sã téż gbùrzenim, ale môło brzadné rëdë dôwałë mało produktów do jedzeniô. Kù reszce kùlinarné dokazë òbùch etnicznëch karnów bëłë mało wërafinowóné. 37 CËZÉ (I SWÒJE) PÒZNÔWÔJTA Kùlinarné receptë Brzadë mòrzégò Òd stalatów w Bretanie i na Kaszëbach kùlinarné dokazë czerowałë sã w wiôldżim dzélu na mòrze czë òcean. W pòmòrsczim regionie je wiele baro rëbnëch jezorów. Kaszëbi, apartno jak Bretończicë, w swòjim wëzwëskiwanim darów wòdë ògranicziwelë sã do rëbów. Wëjimkã sã reczi, ale i te słodkòwòdné stwòrzenia jôdelë baro mało. Reczi są nôwiãcy jakno rekòwô zupa. W Bretanie zôs pasowno mòże bëc zupa z hòmarów (soupe de homard breton). Hewò dwie, w jaczim dzélu szlachòwné, receptë . Bretońskô zupa z hòmarów PRODUKTË Dania z rëbów Bôłtowé rëbë dlô mòrsczich Kaszëbów bëłë wiedno spòdlecznym jedzenim szëkòwónym na dzesątczi, jeżlë nié setczi ôrtów; szmórowóné, gòtowóné, wãdzoné, sëszoné, marinowóné, kwaszoné. Bretończicë nie wątpiącë mielë wiele wiãkszi wëbiérk darów òceanu. Òsoblëwie smaczną i lëdóną bez Bretóńczików rëbą je żôbnica, jinaczi mòrsczi diôchéł (baudroie commune). Ta rëba mô cwardé, smaczné miãso, dzãka czemù ùchôdô za smaczk i ceniony łów. Dlô Kaszëbów òglowò jadłą rëbą béł i je pòmùchel. Slédz je téż baro wiele jadłi, m.jin. dlôte, że nadôwô sã do dłudżégò trzimaniô dzãka soleniémù. Pòmùchel béł jadłi na Kaszëbach sëszony abò wãdzony na zëmno do chleba. Z rëbë w ti pòstacje bëłë téż gòtowóné bëlné smakòwé wëgòtówczi na zupë. Terô pòmùchel je nôwiãcy jadłi jakno dëszony czë piekłi. 3 bretońsczé hòmarë pò 500 g, ½ sklónczi (bùdlë) biôłégò wina, ½ l smiotanë, môłé pùdełkò słupków szafranu, ògardowizna i prziprawë (zeler, marchew, pór, piotrëszka, timiónk, szalotka), òliwa, sól, pieprz. Piekłô żôbnica z czosnikã (baudroie rôtie) PRZËSZËKÒWANIÉ PRODUKTË Przecąc hòmarë wzdłuż na pół, òddzelëc głowã, ògón i szczëpce. Pòkrajac ògardowiznã w sztëczczi, zbrunic na òliwie. Dodac wino, ½ l wòdë, piotrëszkã, timiónk, szalotkã i łbë hòmarów. Pòsolëc i pòpieprzëc. Warzëc bez 15 min na môłim ògniu, wrzucëc szczëpce hòmara i gòtowac jesz 5 min. Wëjąc szczëpce, òdcedzëc zupã i dodac smiotanã, słupczi szafranu i szczëpce hòmara. Przëpiec ògónë hòmara na òliwie przez 4–5 min. Pòsolëc i pòpieprzëc do szmaczi. Pòdawac w snôżim głãbòczim talerzu, do zupë włożëc sztëczk hòmarowégò ògóna. 1 żôbnica, 5 ząbków czosnikù, gałązka rozmarinu, 3 czerwòné cëbùle, òliwa, sól, pieprz, 1 taska biôłégò wina. Kaszëbskô zupa z reków PRODUKTË 10 reków, 5 dag masła, 2 jaja, ògardowizna, 2 tasczi biôłégò wina, tomatowi kòncentrat, 1 kòłôcz, smiotana, sól i pieprz do szmaczi. PRZËSZËKÒWANIÉ Wëczëszczoné i òpłókóné reczi wkłôdómë na 10 minut do gòtëjący sã, òsolony wòdë (1,5 l), w jaczi prãdzy gòtowa sã ògardowizna. Ùwarzoné reczi wëjimómë, rozriwómë szijczi i szczëpce. Miãso z szijków òdkłôdómë, skòrëpczi mielimë. Ùgòtowóną ògardowiznã i namòczonégò i wëcësniãtégò kòłôcza przecérómë do wëwaru, dodôwómë miãso ze szczëpców, a młoté skòrëpczi i wino warzimë na môłim ògniu pôrãnôsce minut. Dodôwómë masło i tomatowi kòncentrat. Zacygómë żôłtkama, wkłôdómë szijczi, doprôwiómë solą i pieprzã. Zdobimë dilã i zacygómë smiotaną. 38 PRZËSZËKÒWANIÉ Rozgrzac bratnik do 180ºC. Ząbczi czosnikù òplëkac i pòkrajac w cenczé słupczi. Nakłoc miãso i wësztopac sztëczkama czosnikù i lëstkama rozmarinu. Ùłożëc rëbã na plastrach cëbùlë, skropic òliwą, òsolëc i òpieprzëc. Pòdlac biôłim winã i piec 30 min, mòcząc miãso zósã dzãka miotełce z gałązczi rozmarinu. Pòdawac z piekłima pòłwama tomatów i bùlwama piekłima z rozmarinã i czôrnyma òliwkama. Dëszónka z pòmùchla PRODUKTË Pôrã strzédnëch pòmùchlów, sztëk szpiekù, 3 cëbùle, 4 łëżczi tomatowégò kòncentratu, pół tasczi òleju, lëst laùrowi, kùbaba, pieprz, sól. PRZËSZËKÒWANIÉ Z rëbë wëjąc szczeżle, na spódkù britfanczi pòłożëc pòrzniãti w sztrépczi szpiek, na nim dzél pòkrajony w sztëczczi rëbë, pòsëpac wszëtkò przëprawama, pòkropic òlejã, pòkrajoną cëbùlą, ùkładac tak na zamianã, jaż do wëbrëkòwaniô produktów, wstawic do bratnika. Czedë jôda zdebło zmiãknie, zalac tomatowim kòncentratã i dopiec do kùńca. Pòsëpac zelonym. Smacznô jôda tak na zëmno, jak i na cepło. POMERANIA CZERWIEC 2013 CËZÉ (I SWÒJE) PÒZNÔWÔJTA Dania miãsné Westrzód miãsnëch jôdów òsoblëwą rolã mia ptôszô chòwa. Tipicznym zjestkù w Bretanie i na Kaszëbach je gãsé miãso. Prôwdac Cezôr pisôł, że w Bretanie Celtowie nie jedlë gãsów, bò ùznôwelë je za swiãté. Òd te czasu jednakò wiele sã zmieniło i piekłô gãs (oie rôtie) ù Bretończików je apartną jôdą. Téż na Kaszëbach gãs òd stalatów bëła òsoblëwim jedzenim, chòc masowim. W kòżdim gbùrstwie bëło chòwónëch 20–30 tëch ptôchów i w lëstopadnikù, na sw. Môrcëna, bëłë bité, bëło dzarté pióra, a miãso bëło zaprôwióné i wëzwëskiwóné na wiele ôrtów. W Bretanie téż pòd kùńc rokù zjôdô sã 60% chòwónëch w kraju gãsów. W przëtrôfkù receptë na kaszëbską gãs wôrt je dac bôczënk na môłi dzél produktów (dodôwkòwò leno sól i merónk), nimò to danié je widzałé. Gãs pò bretońskù (oie bretonne) PRODUKTË Gãs, gãsé tłësté, 20 dag pólniców, 20 dag szabelbónu, ketchup, 2 cëbùle, zelonô piotrëszka, sól, pieprz, czosnik i maggi do szmaczi. PRZËSZËKÒWANIÉ Wëczëszczoną gãs ùmëc, òdcąc szëjã i skrzidła, natrzëc prziprawama i òstawic w zëmnym placu na gòdzënã. Cëbùlã i pólnice wëczëszczëc, òpłókac, pòkrajac w sztëczczi, ùpiec, wëłożëc na talérz. Gãs pòlac tłëstim piec kòl 2 gòdzënów, skropiwającë wòdą, pózni zrobionym zósã. Szabelbón wëczëszczëc, òpłókac, pòkrajac, dodac do gãsë pòd kùńc pieczeniégò razã z przëszëkòwónyma pólnicama z cëbùlą. Miãtką gãs wëjąc, pòkrajac na sztëczczi, wëjąc dzél gnôtów, ùłożëc na półmiskù, pòlac òdtłuszczonym doprawionym zósã, wëmiészónym z pòkrajaną zeloną piotrëszką, skropic ketchupã, zapiec. Pòdawac z rizã i surówkama. Piekłô gãs pò kaszëbskù PRODUKTË Deserë i kùchë Bretońskô zemia bëła na tëlé nieùrodzajnô, że rodza blós bùkwitã. Pszénicã czë żëto bëło nót sprowadzac. Casto z bùkwitowi mączi ni mògło wërosc, tej szło z ni piec leno plaskaté plińce. Tak narodzałë sã znóné galettes. W sami Bretanie nie gôdało sã dôwni galettes, môlowô pòzwa to krampouezhenn. Dopiérze w latach 70. XX wiekù słowò galettes òstało przëjãté do regionalny gastronomie. Plińce z bùkwitowi mączi nôlepszé są cenczi i dobrze ùpiekłé. Są tej krëché, ale kładłé na kùpã zmiãkną i staną sã barżi dżibczé. Jeżlë jidze ò kaszëbsczégò młodzôka, to dôwni béł piekłi w chlébòwim piéckù, a czedë nie bëło jesz rodzynków, bëłë do niegò dodôwóné sëszoné brzadë czë jagòdë. Bretońsczé galettes PRODUKTË 50 dag bùkwitowi mączi, 1 jaje, sól, taska zëmny wòdë, 7 dag pszény mączi, 1 taska wina z jabków abò mléka, 2 łëżczi òleju. PRZËSZËKÒWANIÉ Do misczi przesôc bùkwitową mąkã, wbic jaje, dodac sól i, miészającë drzewianą łëżką, pòmalno dodawac zëmną wòdã i wsëpiwac przesóną przéną mąkã, ùcerac kòl 10 min, przëkrëc, òstawic na noc. Drëdżégò dnia wlac wino z jabków abò mlékò. Znôwù baro dokładno wëmieszac, jaż casto bãdze jak gãstô smiotana. Ùpiec cenczé plińce. Bretońsczé plińce mòże natkac wszelejaczim farszã, téż miãsã abò warziwnym ragout, łososã, òstrima wôrztkama, smarama z tuńczika. Nôbarżi znónym bretońsczim natkanim są sztëczi szinczi z pòłwama jajów gòtowónëch na twardo i sztëczkama séra. Mòże je téż jesc z biôłim sérã na słodkò i z marmòladą ze swiãtojónczi. Młodzowi kaszëbsczi kùch PRODUKTË Wësprawionô gãs, sól, merónk 5 tasków mączi, pół kòstczi masła, 4 żôłtka, 1 jaje, taska mléka, ¾ tasczi cëkru, waniliencëczer, młodze, szczëpta solë, bakpùlwer, rodzynczi. PRZËSZËKÒWANIÉ PRZËSZËKÒWANIÉ Gãs wëczëszczëc, natrzec solą i merónkã òd westrzódka i z bùtna. Ùłożëc w gãsôrce, pòdlac wòdą i piec. Dodôwac wòdë, wiele wëparëje. Miãso skropiwac wëpłiwającym zósã, żebë nie wëschło. Piec 3 gòdz. w temp. 180°C, jaż bãdze miãtczé, a pò nakłocym wëpłënie z niegò przezérny sok, bez szlachù krwie. Zacziniec 5 dag młodzów, pół tasczi mączi, 2 łëżczi cëkru, waniliencëczer, szczeptã solë. Wëmieszac i òdstawic w cepłi plac do wërosniãcô. Zrobic kruszónkã z pół łëżeczczi bakpùlwru, 1/3 kòstczi rozpùszczonégò masła, pół tasczi cëkru, ¾ tasczi mączi, zagniesc. Przëszëkòwac casto: przesôc mąkã. Mlékò, cëczer i masło pòdgrzôc do rozpùszczeniô i dodac do mączi. Żôłtka, jaje, rozczin wlôc i dokładno wërobic. Dodac sparzoné, òbsëpóné mąką rodzynczi. Òdstawic, żebë wërosło. Czej casta bãdze jesz rôz tëlé, zôs wërobic, wëłożëc na blachã, pòsëpac zriwòwóną kruszónką, piec kòl 40 min w bratnikù ò temp. 180°C. NALÉZESZ NAJU NA FACEBOOK’U www.facebook.com/kaszubi POMERANIA CZERWIŃC 2013 *Na spòdlim dokazu z didakticzi przedmiotowi francësczégò jãzëka Jinterkùlturowé pòdeńscé w pòùczënie cëzych jãzëków na przëtrôfkù gastronomie w jãzëkach francësczim i kaszëbsczim napisónégò przez Józefa Belgraùa na Jagiellońsczim Ùniwersytece w 2012 r. pòd czerënkã mgr Kristinë Herzig. Tłómaczenié Jiwóna i Wòjcech Makùrôcë 39 Z POŁUDNIA Turystyka na pół gwizdka KAZIMIERZ OSTROWSKI O nadejściu długo oczekiwanej wiosny upewnił mnie są- jaki, lecz zwodzony, z podnoszonym środkowym przęsłem, siad, zwijając plandekę, którą przykryty był zimujący na jego co ułatwia większym jednostkom swobodne przepływanie podwórzu sporej wielkości jacht. Po paru pracowitych dniach z Charzykowskiego na Długie i Karsińskie, czyli wydłuża trawywiózł lawetą swój piękny statek o nazwie Puma na jezioro, sę żeglarską z Charzyków do Swornegaci. Dotychczas łączność czyniąc prywatne otwarcie sezonu żeglarskiego. Zbiegło się między tymi akwenami utrudniała konieczność „złamania” ono z oficjalną inauguracją, jak co roku świętowaną na począt- masztu dla przepłynięcia pod mostem. Także w tym wypadku ku maja, po czym na wodach pieniądze na budowę w 85 proJeziora Charzykowskiego zarocentach pochodziły z kasy UE, iło się od łopoczących białych na resztę złożyły się samorząUroda zaborskich kra- dy powiatu, gminy oraz miasta motyli. Nowoczesna marina, którą udało się zbudować dzięjobrazów sprawia, że Chojnic. ki dotacji z unijnego funduszu, Na mazurskich szlakach niemało jest takich, co wodnych spotkać można niepo kilku latach okazuje się stanowczo za ciasna dla rosnącej obiecują sobie tegoroczne jeden most zwodzony, niechże wciąż liczby i coraz okazali na Kaszubach takie rozwiązawakacje na siodełku. nia ułatwią pływanie – pomyszych jachtów. Wspaniały to widok, gdy stoją, burta przy śleli chojniccy amatorzy jachburcie, w pełnej gotowości do tingu i wymogli na lokalnych startu. władzach tę inwestycję, zwłaszcza że stara przeprawa pilnie Tegoroczny początek turystycznego żeglowania upamięt- wymagała remontu. Mieszkańcy nadjeziornych miejscowości niło niecodzienne wydarzenie: uroczyście oddano do użytku spodziewają się, że podnoszony most zwiększy atrakcyjność nowy most na Brdzie w Małych Swornegaciach. Most nie byle turystyczną naszych jezior i może przyciągnie więcej miłoś- Wanożenié na pół gwizdka Ò tim, że nadchôdô zymk, ùgwësnił mie sąsôd, czej rolowôł plandekã, chtërną béł przëkrëti zacht wiôldżi czôłen, jaczi stojôł òb zëmã na jego òbòrze. Za pôrã robòcëch dni miôł ju òn wëwiozłé swój snôżi òkrãtk przezwóny Pùma na jezoro, robiącë priwatné òtemkniãcé żeglarzczégò cządu. Òno sã zbiegło z òficjalną inaùgùracją, jak co rok swiãtowóną na zôczątkù maja, a tej na wodach Charzëkòwsczégò Jezora zarojiło sã òd szarlingòtaniô biôłëch mòtilów. Nowòczasnô marina, chtërną ùdało sã zméstrowac dzãkã dëtkóm z ùniowégò fùnduszu, pò czile latach òkazywô sã za pistrowatô wedle wcyg rosnący lëczbë i corôz to barżi widzałëch czôłnów. Pëszny wej no wëdrzatk, czej stoją bórta kòl bórtë, wërëchtowóné do rézë. Latosy zôczątk turistnégò żeglowaniô ùwdôrzëło apartné wëdarzenié: ùroczësto òddelë do brëkòwaniô nowi mòst na Brdze w Môłëch Swòrnegacach. Mòst ni bëlëjaczi, leno spùstny, z dwiżnym strzódkòwim przãsłã, co zletcziwô wikszim bôtóm swòbódné jachanié z Charzëkòwsczégò na Dłudżé i Karsyńsczé, temù téż wëcygô żeglarzczi szlach z Charzëków do Swòrnegaców. Donëchczas łączba midzë tima akwenama bëła za drãgô òprzez mùsz „złómaniô” masztu dlô jachaniô pòd mòstã. Téż w tim przëpôdkù dëtczi na bùdacjã 40 w 85% pòchôdałë z kasë Eùropejsczi Ùnie, na resztã złożëłë sã samòrządë krézu, òkòlégò (gminë) a téż gardu Chònice. Na mazursczich szlachach wòdnëch jidze pòtkac niejeden spùstny mòst, kò i na Kaszëbach taczé rozwiązania zletczą jachanié na wòdze – pòmëslelë chònicczi trôpnicë jachtingù i wëmùszëlë na môlowëch przédnictwach hewòtną inwesticjã, òsoblëwò, że stôri przedostënk pòspiéwno wëmôgôł ùprawieniô. Mieszkańce kòljezórnëch môlów żdają, bë spùstny mòst zwiksził wanożną òchlënã najich jezór, co mòże przëcygnie wicy lubòtników òddichniãcô pòd żôglama. Ze Swòrnegaców mòże i dali żeglowac Brdą, co parłączi całowny lińcuch jezór, jaż do stawidła na Mylofie, leno nen szlach je dobëtny leno dlô mniészich łodzów, jaczima jidze przeprawic sã pòd drzewiónym mòscëkã krótkò jezora Witoczno. Òkòlowô panowizna prawie nie mësli ò zbùdowanim nowégò przistãpù w nym placu; przédnik òkòlégò rôd pòwtôrzô mëslã, że ni mô ùdbë, cobë z Brdë robic aùtostradã. Trôpnicë dwóch kółków za to niecerplëwò żdają na chùtczé ju dokùńczenié bùdacjów stegnów dlô kòłów, chtërne przëcygac mdą òprzez snôżé môle Zôbòrów. 157-kilométrowi szpùr sparłączonëch i òznakòwónëch stegnów, razã z drëftnyma POMERANIA CZERWIEC 2013 Z PÔŁNIÉGÒ ników rekreacji pod żaglami. Ze Swornegaci można i dalej żeglować Brdą, łączącą cały łańcuch jezior, aż do zapory w Mylofie, ale ten szlak jest dostępny tylko dla mniejszych jednostek, które zdołają przeprawić się pod drewnianym mostkiem tuż za jeziorem Witoczno. Władze gminy ani myślą o zbudowaniu nowej kładki w tym miejscu; wójt chętnie powtarza frazę, że nie zamierza z Brdy robić autostrady. Amatorzy dwóch kółek natomiast niecierpliwie czekają na bliskie już dokończenie budowy ścieżek rowerowych, które przebiegać będą przez pięknie tereny Zaborów. 157-kilometrowa trasa połączonych i oznakowanych ścieżek, wraz z przydrożnymi przystankami na odpoczynek i nowym mostem na Brdzie w Babilonie, została nazwana Kaszubską Marszrutą. Wiąże ona wszystkie ważniejsze miejscowości i siedziby gmin powiatu chojnickiego. Uroda zaborskich krajobrazów sprawia, że niemało jest takich, co obiecują sobie tegoroczne wakacje na siodełku. Do korzystania z jednośladów z nożnym napędem zachęcają ścieżki rowerowe w samych Chojnicach i prowadzące do okolicznych wiosek. Budują je zgodnie miasto i gmina wiejska, co cieszy mieszkańców podmiejskich miejscowości, albowiem w niektórych innych sprawach wójt z burmistrzem dogadać się nie mogą. Rowerem można się poruszać także po leśnych ścieżkach Parku Narodowego Bory Tucholskie, położonego w całości w gminie Chojnice; dyrekcja parku uruchomiła z początkiem maja wypożyczalnię rowerów, czynną każdego dnia od 8.00 do 20.00. Turyści chcący zwiedzać park, rowerem bądź pieszo, nabyć muszą bilety wstępu (jak w każdym parku narodowym), lecz szkopuł w tym, że kupić je trzeba nie przy bramie wejściowej w Bachorzu, lecz w odległej o parę kilometrów przëstónkama na òddichniãcé i nowim mòstã na Brdze w Babilonie, òstôł przezwóny Kaszëbską Marszrutą. Òna mô zrzeszoné wszëtczé wôżniészé môle i sedzbë òkòlów chònicczégò krézu. Spòsobnosc zôbòrsczich òbrazów Zemi szëkùje niemało taczich, co òbiecywają sobie latosé wakacje na sodełkù. Do zwënégòwaniô jednoszlachów z nëkã na nogã zachãcywają kòłowé stegnë w samëch Chònicach i czerëjącé do òkòlowëch wiosk. Bùdëją je zgódno gard i wiesczé òkòlé, co ceszi mieszkańców przëgardnëch môlów, bò w niejednëch jinëch sprawach przédnik òkòlégò z bùrméstrã dogadac sã ni mògą. Na kòle mòże jachac téż pò lasowëch stegnach Nôrodnégò Parkù Tëchòlsczé Bòrë, jaczi słëchô òkòlémù Chònic. Direkcjô Parkù zrëszëła na zôczątkù maja wëpòżëczniã kòłów dzejną kòżdégò dnia òd 8.00 reno do 8.00 wieczór. Turiscë, chtërny chcą wanożëc pò parkù na kòle abò piechtą, nabëc mùszą bilietë wstãpù (jak w kòżdërnym nôrodnym parkù), leno zôwada je w tim, że kùpiac je mùszi nié kòl weńdzeniowi brómë w Bachòrzu, leno pôrã kilométrów dali w sedzbie direkcje w Charzëkòwach. Kò mało chto bë sã spòdzéwôł taczégò sydła. Notabene mieszkańcë gardu i òkòlégò Chònic zwënégiwają zwësk bezpłatnego wstãpù. Òbéńda PN Tëchòlsczé Bòrë òd zôpadu partama przëlégô do Charzëkòwsczégò Jezora, a plac całownégò jezora je w òbrëmienim Zôbòrsczégò Parkù Òbrôzka Zemi. Rozmajitëch wanożników i tubëtników dzëwùją tej czësto òbarchniałé POMERANIA CZERWIŃC 2013 Most zwodzony na Brdzie. Fot. Maciej Stanke siedzibie dyrekcji w Charzykowach, a mało kto spodziewa się takiej pułapki. Notabene mieszkańcy miasta i gminy Chojnice korzystają z przywileju bezpłatnego wstępu. Obszar PN Bory Tucholskie od zachodu częściowo przylega do Jeziora Charzykowskiego, a całe jezioro znajduje się w obrębie Zaborskiego Parku Krajobrazowego. Niejednego turystę i tubylca dziwią więc szaleńcze popisy ryczących motorówek i skuterów wodnych. Czynią to w majestacie prawa, podczas gdy już za mostem, na 200-metrowym odcinku Brdy żeglarzom, w drodze powrotnej zmagającym się z prądem rzecznym, nie wolno posłużyć się nawet małym przyczepnym silniczkiem. Wydaje się, że organizatorzy turystyki jeszcze dużo będą musieli się nauczyć. pòkôzczi rëczącëch czôłnów z mòtórama i wòdnëch skùterów. Tak cos sã dzeje wedle prawa, wej ju za mòstã na 200-métrowim dzélu Brdë żeglôrzóm w nazôtny rézë zmarachòwónym rzécznym żochã, ni wòlno brëkòwac nawet môłégò dohôknégò mòtórka. Wëdôwô sã, że òrganizatorzë wanogów jesz wiele mdą mùszelë sã naùczëc. Tłómaczenié Ida Czajinô Charzykowska marina. Fot. Maciej Stanke 41 Z KOCIEWIA / GADKI RÓZALIJI Gwary nie są językiem zepsutym Są terytorialnymi odmianami języka. To stwierdzenie Kazimierza Nitscha – wybitnego twórcy polskiej dialektologii – powtarzam co roku bydgoskim studentom filologii polskiej. Dialektologia na Uniwersytecie Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy jest osobnym przedmiotem i oby tak było nadal. W wielu innych uczelniach akademickich tematykę z tego zakresu połączono z innymi przedmiotami językoznawczymi (włączono do nich), co dobrze nie służy tak ważnej dla regionalistów sprawie. W tym roku akademickim konwersatoria z dialektologii przyniosły mi znów dużo satysfakcji i już podczas zajęć myślałam: „trzeba o tym wspomnieć w kolejnym felietonie”. Po poznaniu cech systemowych poszczególnych gwar (z tego wykłady) studenci przygotowują prezentację wybranej (zwykle najbliższej) gwary na tle kultury danego regionu. I tu prześcigają się w pomysłach: wypożyczony z izby regionalnej strój ludowy, jakiś osobliwy „magiczny” przedmiot, kulturowe albumy, ciekawa i gadatliwa ciotka z Kaszub, nagranie regionalnej piosenki i gadki – też były dużą atrakcją. Kujawiacy obraz swojej gwary utrwalają kanapkami z gzikiem, czego Pomorzanie nie znają… Oczywiście istotą jest poważna językoznawcza analiza tekstu, ale te dodatkowe, kulturowe obrazy pozostają w pamięci… Trafiają się też studenci z Kociewia. Na przykład ostatnio studentki z Mszana, Smętowa Granicznego i Łaszewa przygotowały bardzo ciekawą prezentację dialektu kociewskiego. W tle kulturowym znalazł się szandar, czyli zapiekane ciasto z ziemniaków ze skwarkami i cebulką. Musi być podany na ciepło, więc jedna z matek pofatygowała się do Bydgoszczy… Szandar jest smaczny, ale jeszcze ważniejsze jest to, że studentki były świetnie zorientowane w dziedzictwie kulturowym Kociewia. Pewnie są to efekty przez lata podejmowanej edukacji regionalnej. Często myślę: „warto było”. Bogate doświadczenia z działalności komisji (zespołu) ds. oświaty Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego (nazwa się zmieniała) ciągle wydaje dobre owoce, choć zadania Kaszubów i Kociewiaków się rozdzieliły. Pozostała utrwalana kongresami idea. Szczęśliwy Syzyf musi od nowa szukać sposobu działania, gdy zrezygnowano ze ścieżek międzyprzedmiotowych. W połowie maja miałam okazję uczestniczyć w spotkaniu seminaryjnym Komisji Kultury i Środków Przekazu Senatu RP na temat „Gwary a współczesny język polski”. O ciekawych wystąpieniach językoznawców, dyskusjach i płynących z niej refleksjach chciałabym napisać oddzielnie. Jest i nadzieja, i nowe niepokoje wynikające z tzw. sprawy śląskiej. Prowadzenie dyskusji przez senatora Andrzeja Grzyba podkreśla zaangażowanie regionalistów z Kociewia, by „upowszechnianie szacunku dla regionalizmów i gwar, a także przeciwdziałanie ich zanikowi” (wynikającej z Ustawy o języku polskim) było rzeczywiste. Mój Testamant Z Y TA W E J E R Mnie sia tera wew glaci róbji taki szarandel, że to moje psisanie pudzie wew niwecz, bo niy bandzie mniało ani ładu, ani składu. Po wtóre mnie sia widzi, że ja wnetki puda lós na Łóno Abrahama ji tyle mnie łobaczita!!! Ale, ale curik, łobaczita mnie, jak nie bandzieta psisać mojych „Kipkóf-Opałkóf” wew ti naszi gazecie. Popróbujta, to łobaczita, jak ja Was banda straszyć ji tam łu Was wiprawjać różne brewerije. To, że ja bi poszłóm wek zez tego śłata, nie znaczi, że moji pjisanini ni ma bić. Dicht akurat jinaczi, jano zawdy dopjiszta: „Śłanti pamnianci Rózalija”! Tedi ja tam zez niebjosóf banda na Was se wziyrać ji rance zaciyrać, że mówje- 42 ci apartnie: „Coś za mnie ostało!”. Nie wjam, chto to rzek – móm zabaczóne – ale równak widza, że kożdi chce, żebi co pó nim ostało. Na niy?! Jezdóm dobri miśli, że tan Mój Testamant zrobi sfoje ji do Sóndu nie pudzim!!! Wola nieboszczki to rzecz śłanta. Na razie eszcze sia ruchóm ji jezdóm żiwa – czego Tobje, Szanowna Redakcjo, tysz żicza! A wew razie wojni, to tam łu Góri banda Wóm robjyć chodi, choc tak doprawdi, to ja miśla, że Pan Buzek ji tak ma Was wew zaci! Tim łoptimisticznim akcantam kończa moja łostatnia wola, jakam Rózalija! Co ja tu móm naczwarzóne wew ti moji łostatni woli? Chyba mnie sia coś wew mózgownici zasztopowało czi żam sia szaleju nażarła, ji tak szalamóca! Jó, jó, mniyć do łuczinku zez Rózalijó, to lepsi kamninie na dach nosić! Nó ale łusz sia mlyko rozlało ji ni ma nat czim szatoróf rozdziyrać. Toć wirazóf móm obżorgowane dicht wjele, a jak chtóran nie sztymuje, to weśta gumka ji zladyrujta ji wew z nim! Wjyta co, żam je srodze ciekawa, czi ja wew Niebjesiych tysz banda ty luri pleść, czi Tan, co nas stworzył, jaka lepsza robota dló mnie nańdzie? Ale jaka lepsza?! Lepszi ni ma – zicher, że jó!!! Eszcze ras – Rózalija! PS. Ano pómniantajta, że wew razie czego, to ja Was nańda!!! Tekst w gwarze kociewskiej, w pisowni Autorki. POMERANIA CZERWIEC 2013 NAJE BÒGACTWA Kòniã pò Nordze Kaszëbë mają wiele farwów, chtërnëch równak czasã nie widzymë. Je tak chòcle z turistiką. Norda najégò regionu parłãczi sã nama z letnikama na sztrądze, przëpiekłą ribką i rzôdkò z czims wicy. A mòżna téż jinaczi. Dzysô czile słów ò kònny turistice. Kòniarze – jak gôdają ò se – mają ju zaczãté swój sezón. M AT É Ù S Z B Ù L L M A N N Ni ma lëchégò wiodra! Jesz pôrã lat dowsladë „na wsë drãgò bëło ùzdrzec kònia”, a ju czësto taczégò, co niese człowieka, a nie cygnie gbùrsczi wóz. Terô gòscyńce (kòniarnie) wërôstają jedna kòl drëdżi. Temù – jak gôdô Ana Rott prowadzącô gòscyńc Stajnia Bursztynowa w Zdradze pòd Pùckã – ni ma sã co dzëwòwac: kòl nas kilométrama cygną sã kònné stegnë. Snôżé widoczi westrzód lesnëch ë pòlnëch trasów, gdze pòtkac mòże sarnë, lësë, dzëczi ë prôwdzëwé... ùkôzczi – to je dëchë, chtërne równak wiorną przed naszima kòniama! Temù nie są straszné. Na profesjonalno przërëchtowónym kòniu dôwô to wrażenia, jaczich nie dô sã zabëc. Kòniarze do tegò ni mùszą żdac, jaż sã wòda nagrzeje abò jaż sã zaczną latné kòncertë gwiôzd. Dlô nich sezón mòże warac całi rok, ale prôwdzëwi ruch zaczinô sã z pierszima përznã ceplészima dniama. Òb lato je wicy lëdzy zainteresowónëch „wczasama w sodle”. Sezonowi ri- downicë pòjôwiają sã jak są dobré warënczi. Dlô lubòtników ridowaniégò ni ma lëchégò wiodra, je blós lëchi òbleczënk. Ridowac mòżna całi rok ë kòżdi cząd rokù mô swòjã snôżotã – gôdô instruktorka Kamila Tratto, òd przez 20 lat w sodle. Nié leno spòrt... W jantarowim gòscyńcu sezón òstôł rozpòczãti na kùńc łżëkwiata rajdã ze Zdradë do Starzëna przez Mechòwò ë Domôtowò. Taczé trasë pòzwôlają nié le ceszëc sã rodą (darzlëbsczé lasë, mechòwsczé grotë), ale téż na przëmiar zabëtkama (kòscółk w Mechòwie) ë parłãczą sã téż z pòtkaniama ë ògniszczama na lesnëch pòlanach (ju dzys nie felëje na nich téż ògrodzeniów zrëchtowónëch dlô kòniów). Jistnëch wanogów mòże na Nordze nalezc wiele. Ale ridowanié mô pòdług wszëtczich prôwdzëwëch kòniarzów głãbszi cwëk. Kònnô jazda nie je blós spòrtã. Mómë tu do ùczinkù z żëwim stwòrzenim, chtërno jistno jak më mô lepszé ë gòrszé dnie. Kònie w wikszoscë chcą wespółrobic z człowiekã, równak żebë nalezc jich drësznotã, mùsz je pòkôzac wiôlgą cerplewòtã ë spòkój. Ridowanié bëlno parłãczi w se spòrt ë kòntakt z nôtërą ë zwierzãtama – pòdsztrichiwô Ana Rott. A to jesz nié wszëtkò. Na kóńsczim krzepce mòżna szëkac zdrowiégò. Gôdô Kamila Tratto, chtërna zajimô sã téż hipòterapią. Jakno pòmòcnicë w lékarzenim wiele chòrosców kònie sprôwiają sã na medal. Dlô dzôtków ridowanié to nié leno dobrô zôbawa, ale téż zmòcnienié mùsklów, òd chtërnëch zanôlégò dobrô pòstawa. Młodzëzna ùczi sã téż panowaniô nad emòcjama ë kòncentracje. Dlô lëdzy dozdrzeniałëch to dobri relaks a ùdba na pòzbëcé sã stresu. Dobri dosôd to przede wszëtczim bëlno ùstawiony krzél (pòl. kręgosłup), lëdze starszi czëją ùlżenié w plecach, czëj sedzą na kòniu, a letëchny zybiący stãp je gimnastiką dlô stawów. Trzeba leno përzinkã cekawòscë ë òdwôdżi. Zdôwô sã, że to bëlné hasło na kùnc – sygnie le kąsk òdwôdżi! A mòcno rozwijającé sã ridowanié to pòstãpny przëmiar na bòkadosc naszich strón. Jidzemë wprzódk z kaszëbizną Pòd taczim zéwiszczã dzecë i szkólny w Gimnazjum m. Jana Pawła II w Somòninie swiãtowelë kaszëbsczi tidzéń. Òd 13 do 17 maja pòznôwelë domôcą kùlturã i sami rëchtowelë rozmajité dokazë sparłãczoné z najim regionã. Mielë m.jin. leżnosc pòznac przédnika Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô Łukasza Grzãdzëcczégò, òbezdrzec wëstãpë kaszëbsczich karnów: Mali Hopowianie i Mòdré Òczka, wząc ùdzél POMERANIA CZERWIŃC 2013 w warkòwniach prowadzonëch przez lëdowëch ùtwórców. Wôżnym pùnktã rozegracji béł téż kònkùrs wiédzë ò żëcym i ùtwórstwie ks. Janusza Paserba. Ùczniowie mòglë téż wzerac na widzawiszcze „Kaszëbsczé wieselé” przërëchtowóné przez swòjich drëchów ze szkòłë. Kòżdô klasa przëszëkòwa téż farwné regionalné stojiszcze, a slédnégò dnia gimnazjaliscë pòkôzelë programë zatitlowóné: „Kaszuby na wesoło”. Kaszëbsczi tidzéń kòòrdinowałë Jadwiga Héwelt, Sabina Widrowskô i Grażina Walkùsz. Jima a téż direktorce szkòłë Jolance Bòcańsczi i wszëtczim szkólnym z Somònina, co włączëlë sã w òrganizacjã tegò wëdarzeniô, chcemë pòdzãkòwac za bëlną robòtã i mòdło dlô jinëch kaszëbsczich szkòłów. D.M. 43 ??? Pòsélcowie z Litwë przëzérają sã Kaszëbóm Òd 15 do 17 maja na Pòmòrzim òdbiwało sã zéńdzenié parlameńtarzistów Delegacji Karna Sejmù Repùbliczi Litwë ds. Midzëparlameńtarnëch Kòntaktów z Rzeczpòspòlitą Pòlską i LitewskòPòlsczégò Parlameńtarnégò Karna Sejmù RP. Pòlsczi delegacji przédnikòwôł pòsélc Tadéùsz Azewicz, a litewsczi – pòsélc Michôł Mackewicz. Przédną sprawą bëło zapòznanié sã ze stwòrzonyma przez pòlsczé prawò rozrzeszeniama, żlë jidze ò ùczbã kaszëbsczégò jãzëka i dwajãzëkòwòsc na Kaszëbach. Pòsélcowie Sejmów Litwë i Pòlsczi jezdzëlë pò gminach naszi krôjnë. Òb czas gòscënë w Kaszëbsczim Lëdowim Ùniwersytece mielë leżnosc dowiedzec sã ò jegò dzejanim i téż m.jin. ò tim, jak na przëmiarze gminë Somònino òrganizowónô je ùczba kaszëbsczégò jãzëka. Parlameńtarziscë przejachelë téż do Kaszëbsczégò Dodomù we Gduńskù, gdze zapòznelë sã z donëchczasową dzejnotą i z planama Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô. Na pòtkanim béł Łukôsz Grzãdzëcczi – przédnik KPZ, Lucyna Radzymińskô – znajôrka ds. edukacji w kaszëbsczim jãzëkù, i Dariusz Majkòwsczi – przédny redaktór miesãcznika „Pomerania”. Litewsczich pòsélców òsoblëwie cekawiłë sprawë sparłãczoné z wprowôdzanim tôflów z kaszëbsczima pòzwama môlów i òrganizacją edukacji w tim jãzëkù. Red., tłóm. KS, òdj. DM „Wielejãzëkòwòsc bòkadoscą krôjnë” Òbgôdka pòd taką pòzwą (pò prôwdze: „Dwujęzyczność i wielojęzyczność bogactwem regionu“) òsta ùdbónô i zòrganizowónô przez robòtników Centrum Sztôłceniô Szkólnëch (pòl. Centrum Edukacji Nauczycieli, CEN) w piątk 24 maja tr. Spiritus movens ti pòdjimiznë bëła bòdôj Renata Mistarz, kònsultant ds. krôjnowégò sztôłceniô w CEN. Kònferencëjô skłôda sã z dwùch dzélów. W pierszim prof. dr hab. Cezari Òbracht-Prondzyńsczi z Gduńsczégò Ùniwersytetu kôrbił ò „Jãzëkòwi bòkadoscë krôjnë“, dr hab. Magdaléna Olpińskô-Szkełkò z Warszawsczégò Ùniwersytetu pòkazywa „Dwa- i wielejãzëkòwòsc jakno wôrtnotã w rozwiju dzecka na spòdlim nôùkòwëch badérowaniów 44 i prakticznëch doswiôdczeniów“, a dr Tomôsz Wicherkewicz z Ùniwersytetu m. Adama Mickewicza zastanôwiôł sã nad tim, „Jak w Eùropie mësli sã ò jãzëkach“. Drëdżi dzél béł pòswiãcony żëjącym na Pòmòrzim etnicznym karnóm, chtërne codzénno doswiôdczają tegò, co bëło témą piątkòwi òbgôdczi, bò wej jich nôleżnicë są bilingwalny abò plurilingwalny. Jakno pierszi wëstąpił przedstôwca Kaszëbów, Tomôsz Fópka, chtëren òpòwiôdôł, jak w jegò pòlskò-kaszëbsczi rodzëznie sã òdbiwô dwajãzëkòwé chòwanié dzôtków. Pò nim Rafał Bartek, wiceprzédnik Pòspólny Kòmisëji Rządu i Miészëznów Nôrodnëch i Etnicznëch, miôł kôrbic ò niemiecczich doznôwkach „Midzë cëzym jãzëkã a jãzëka miészëznë“, le nie dojachôł do Gduńska. Tej jakno drëdżi gôdôł Andrzéj Łuczak, sekretéra Institutu Pamiãcë i Spôdkòwiznë Romów i też Òfiarów Holokaustu, ò „Stôwianim mòstów midzë kùlturama – Programie Asystentów Romsczi Edukacje“. Pò nim Pioter Tyma, przédnik Związkù Ùkrajińców w Pòlsce, pòkazywôł, jak jegò nôród próbùje „Ùretac juwernotã“. Do gduńsczégò CEN-u przëszło kòl 50 lëdzy zainteresérowónëch témą kònferencëji: m.jin. przëdstôwcë wòjewódzczich wëszëznów, kùratoriów i miészëznowëch towarzëstwów, i téż dosc wiôldżé karno pòmòrsczich szkólnëch. Red. POMERANIA CZERWIEC 2013 PÒMÒRSCZÉ WËSZIWCZI Na Bòrach i jesz kąsk dali… Mòja przigòda miała swój zôczątk, czej jem ùzdrza piãkną figùrkã swiãti Barbarë, co jã miôł przëwiozłé do mòji szkólny Felicji znóny kaszëbsczi rzezbiôrz Zygmùnt Kãdzersczi. Òd gôdczi ò lëdowim ùtwórstwie do témë zabôczony gwarë bòrowiacczi... i òstała jem przërôczonô na wëstôwk kùlturowégò ùsôdztwa – do Tëchòlsczich Bòrów i na Kùjawë. Bez namëszleniégò dała jem sã na wanogã przez pôchnącé miodã żôłté pòla do jinszich nórcëków, w towarzëstwie snôżich białków i jich złotobrunëch wësziwków. KATARZËNA GŁÓWCZEWSKÔ Wëmiana doswiôdczeniów Równak nôpiérwi òbzérała jem wëstôwk w Mùzeùm Tëchòlsczich Bòrów, chtëren przedstôwiôł tradicyjné kùjawsczé wësziwkòwé wzorë. Nôwicy bëło białgłowsczich òbleczënków (òd szërtuchów, spódników jaż do czepców), w jaczich na spòdlim czerwònégò abò mòdrégò sztofù òdmalowiwałë sã biôłé wësziwczi. Widzałi wëstôwk béł brzadã drãdżi robòtë białków z całëch Kùjawów. W òbremim wespółdzejaniô – jich lëdowé ùtwórstwò mògło sã pòkazac w Tëchòlë, a henëtné w Kòbëlnikach. Mòże sã kąsk zadzëwòwac, dlôcze te a nié jinszé kùlturowé môle? Całô ùdba wëszła òd Bòrowiôków, a dokładno òd przédnika Stowôrë Lëdowëch Ùtwórców bëdgòskò-toruńsczégò partu – Zygmùnta Kãdzersczégò, chtëren miôł starã ò to, żebë karno bòrowiacczich wësziwającëch białków, żłobiôrzów i malôrzów mògło wëjachac ze swòjima dokazama do drëchów z sąsadnégò wòjewództwa. Karno ùtwórców chùdzy miało ju òdwiedzoné Biôłistok, Lublin i jinszé miasta w Pòlsce. Prezentëjącë swòje dokazë, parłãczëlë wanodżi z òbzéranim òkòlégò. Kòżdô mô swòjã pszczołã Kùlminacją rézë na Kùjawë bëło òtemkniãcé wëstôwkù gòscy z Kaszub w Pałacu w Kòbëlnikach. Dokazów bëło dosc wiele, dlôte wespółòrganizatorzë mielë jiwer z placã. Jak gôdôł mie przedstôwca Klubù Kòpernik Kùjawsczi Mieszkaniowi Wëcmaniznë z Inowrocławia – co mô starã ò rozwij kùlturë i kùlturową edukacjã – Grégòr Kacz- POMERANIA CZERWIŃC 2013 Òbzéranié tëchòlsczich wësziwków. Ódj. KG marczak: organizujemy często różnorakie wystawy, ale tej w naszym Klubie byśmy nie zmieścili. Bòrowiacką starnã wëstôwkù miałë przërëchtowóné wësziwôczczi z trzech tëchòlsczich karnów ò bëlnëch pòzwach: Zespół Haftu Kaszubskiego Złotnica im. Marii Janta-Pałczyńskiej przë Mieszkaniowi Wëcmaniznie, Klub Haftu Złotych i Bursztynowych Barw przë PSS Społem i nôstarszi z nich, tj. Zespół Haftu Artystycznego przë Tëchòlsczim Òstrzódkù Kùlturë. Jak na wstãpie do òtemkniãcégò wëstôwkù rzekła sekretéra Stowôrë Lëdowëch Ùtwórców ju wspòmnianégò partu bëdgòskòtoruńsczégò Zyta Kleszcz – zaprezentowóné przez te karna wësziwónczi są czësto kaszëbsczé, a jich farwë są prôwdzëwie ùmôlnioné w Bòrach. Czedës bëłë to leno mòdré farwë. W pòłowie szescdzesątëch lat XX w. bòrowiôcë dogôdelë sã, że farwë jich wësziwkù mają nawlakac do dôwnëch kaszëbsczich czepców – złotnic, jaczi bëłë wësziwóné złotima i metalowima nitkama na aksamańce. Trzë tëchòlsczé szkòłë wësziwków (prowadzoné przez ww. karna) są zgódné z tradicją, a dzãka òrganizowónym kùrsóm kòżdô wësziwôczka rozmieje bëlno przedstawiac dóną szkòłã w swòjich dokazach. Czedë jem òbzérała bòrowiacczé òbrësczi, zainteresowała mie pszczółka, jakô skrëła sã gdzes w drobnëch sztôłtach kaszëbsczich kwiôtków. Òd méstrów dowiedza jem sã, że kòżdô ze szkòłów wëapartniwô sã tim, że wësziwô pszczołã jedną farwą abò rozmajitima céniowatoscama. Szkòłë jinaczą są téż kòmpòzycjama kwiôtków. A jaczi béł òdbiér kaszëbsczich mòdłów w kùjawsczi zemi? Białczi z òkòlégò Kùjawów, co wëstôwiałë swòje dokazë w Tëchòlë, zgódno gôdałë, że jich drëchnë rozmieją bëlno wëszëwac, a farwë bòkadnë w tãcznoscë bùrsztinu i złota wôrt są òbezdrzeniégò. 45 MËSLË PLESTË Akcjô bikini last minute A N A G L Ë S Z C Z I Ń S KÔ Zrobiło sã zelono wkół, jaż miło. Kwiatë òbsëpałë drzewa, z zemi wëlôżają rozmajitégò zortu roscënë ò pòzwach wiadomëch wëbrónym a ji krzikù ptôchów téż je jakbë wiãcy. Welôżają téż jinszé nié tak baro mileczné brzëdalstwa, leno chto bë terôzka na to wzérôł. Jamrowac mdzemë pózni. Dzysô wszëtkò, co zymk nama dôwô, nasze je. Swiat ju czësto òdeckniony. I tak jakòs lżi... – Lżi, lżi... leno kòmù? – jamrowała òna nagòrzonô jak sto biésów. – To ju mdze trzecy tidzéń a nick sã nie zmieniło. A òni gôdalë, że zarô mdze lepi, że nie trza bãdze wiele żdac. Wezta wa mie wszëtcë kùsznijta w... wa wiéta gdze! A je pò prôwdze w co! Żebë latac wej jak ta głupô pò lasach abò z jaczimas czijama pò ùrzmach szorowac? Tec jô ni móm na to czasu! – Tec më baro dobrze ò tim wiémë! – dało sã czëc janielskò diôbelsczi głos z górë abò z dołu. – Temù jesmë wiedno dlô ce z kòżdą doradą. Të jes Wiedno dlô Naju nôwôżniészô! Të bë mòże chcała òczarzëc latos wszëtczich na sztrądë wëległëch a wëzdrzec jak milión złotëch pòlsczich? Nie chcała bë të czëc na se zôzdrostnëch wëzdrzeniów nëch, co to nie bëłë pôrã tidzéniów dowsladë tak mądré jak të? Do te jesz wdarzë sobie wiele gôdającé wzdichnienia slépcëjącëch na ce knôpów. Pòmëslë leno dzéwczã – të w bikini! I to jakô TË! Ju za sztót! Zawierzë nama, a twòje rojitwë ò wiãcy tuwò a mni wej tam na wiedno (a przënômni na latowi czas) òprzestóną nima bëc. Doscygnąc snienia pò prôwdze nie je tak drãgò! To sã wszëtkò dô i to flot a bez wiôldżi robòtë. Akcjô regeneracjô, depilacjô a òglowô reperacjô 46 czas zaczinac. Czas nëkô a twòja sąsôdka ju na gwës na cebie żdac nie bãdze. – Czë jô bë chcała? Jô? Żebë leno to. Latkò ù naju krótczé. W bikini mòże rôz czë dwa sã pòkôżã. Pòd palmama w cëzëch krajach z naszińców nicht mie nie mdze widzôł. Telé, co jima mòjã piãkną brunosc pózni pòkôżã. A nie dało bë sã tak przë tim pôrã latków òdjimac? Wezmë tak dzesãc mni abò piãtnôsce... Jak robic, to pòrządno. – Wszëtkò sã dô! Młodim bëc to nie je grzéch. Terô młodim trza bëc wiedno. Nié leno dëchã, jak to tam niejedny trzeszczą. Chto dzysô brëkùje dëcha òbùtégò w zmôrloną dekã? A jesz do te żebë wzerac głãbòk w òczë i gdzes tam na spòdze za nim szëkac? Jak òn chce, niech so tam sedzy. Òn nie mdze nama zawôdzôł. Za jaczis czas ju nick wiãcy nie pisnie. Zabôczisz, że gò môsz. Mùsk téż nie mdze ju taczi brëkòwny. Pò prôwdze to nie wiém, do cze òn je dzysdnio- wym lëdzóm? Në ale jak ju je, tej niech je. Nieùżiwóny mdze wiedno jak nowi. Në ale chcemë nazôd do ce. Nie jiscë sã ò czas. Zeloné arbatë, kòlagenë, òléjczi czë czosniôk, to bëło dobré dlô naszich starków. Òni miele czedë sã tim zajimac i żdac na efektë. Më mómë zilikónë, detergentë a kònzerwantë i to są eliksyrë, jaczi zrobią ce na wiedno młodą. Na wieczi wieków nawetka. Bò widzysz, czej przińdze ten czas, że chòc piãknô i wcyg młodo na gãbie wëzdrzącô, mdzesz mùszała òdińc z tegò swiata, to dzãka najim spòsobóm i w grobie cebie ząb czasu nijak ùgrezc nie mdze mógł. Të sã w swòji trëmie nie mdzesz rozkłôdała, bò niżóden robôk nie mdze miôł na ce tëli mòcë i òdwôdżi. Wiedno fëjn zakònzerwòwónô i wefùlowónô a zasztopónô zilikònã tam, gdze je nót. Niech nama żëją kònzerwantë – nowòmódné eliksyrë na młodosc! Z wieczną gwarancëją. POMERANIA CZERWIEC 2013 ks. Jan Walkùsz W czerwińcu bédëjemë najim Czëtińcóm czile wiérztów ks. Jana Walkùsza, jaczi lëterackò debiutowôł prawie w najim cządnikù w 1977 r. Jegò pierszą ksążką béł zbiérk Kańta nôdzejë (1981). Je aùtorã abò redaktorã przez 400 dokôzów, nié leno pòéticczich. Ks. Walkùsz to dobiwca Medalu Stolema z 1997 r. Pùblikòwóné niżi wiérztë pòchôdają z antologie kaszëbsczi pòézji Dzëczé gãsë (Wëdôwizna Region, Gdiniô 2004). *** Słowa mòje Przeznaczenié Wez te słowa chtërne dlô ce móm – òne są jak mòrze czej ùcëchnie sztorm co kòlébie mòdrosc nieba i cëchùchny szept. Słowa mòje òkrëszënczi chleba wërwóné zôrnóm i spiéwie nabrzmiałëch kłosów (Kańta nôdzejë, 1981) Słowa! zôrna nôdzeji cëskóné w rodną zemiã naszich strón w dbie na jãdrny kłos. Jic na przék samémù sobie, na złosc lëdzóm co z pòrénkù nie widzą zmrokù i deptac małosc krokama stolema, w widze nabrzmiałégò słuńca: przez ból, przez łzë i słów miérnotã z wiôlgą stanicą nôdzeji, zapatrzony w jeden cél – to mòje przeznaczenié, „to mégò żëcô swiãti dzél”. Słowa mòje złotëch pòlów plón w czekaniu na cwiardi nóż kòsnika (Kańta nôdzejë, 1981) Òdj. Maciej Stanke (Kańta nôdzejë, 1981) POMERANIA CZERWIŃC 2013 47 Ùczbë kaszëbsczégò 1) w zdrzélnikù Telewizja Teletronik (TVK), Spiéwné Ùczbë, 26.04.2013 Jidzemë na rëmsz? [môl akcje: karczma Mùlk w Miszewkù] [1. knôp] Cëż tu je za ùrdëga? [2. k.] Co të môsz znôù wëmëszloné za dzywne słowò? [1 k.] Jaczé dzywne? To je normalné słowò, stôré jak swiat. [2 k.] Jô tak cos nie czuł. [1 k.] A të nie wiész, że sã jãzëków trzeba ùczëc? [3 k.] Në jo, pòlsczi to kòżden jeden w tim kraju znaje, ale kaszëbsczi to je ju wëższi kùńszt. [2 k.] Jô doch kaszëbsczi znajã, le wszëtczich słów jô òd razu ni mùszã znac, tej cëż to je ta ùrdëga? [1 k.] To je wnet to samò co... hmmm... në: rëmsz. [2 k.] Aaa, terô jô ju wszëtkò wiém, dzãka, że Të mie tak wszëtkò piãkno wëdolmacził... [3 k.] Në, jô cë pòwiém, że to je to samò, co biesada. [1 k.] Kò òd razu trzeba bëło tak gadac! To nie je żódnô ùrdëga, le zwëczajny wëstãp dzecynnégò folkloristicznégò karna. [2 k.] Jaż tak slepi to jô doch nie jem, tëli to jô widzã. Le skòrno òni tuńcëją, to mùszi tu cos sã dzac. (...) [Eùgeniusz Prëczkòwsczi] Dzisiaj młodzież mówi o różnego rodzaju zabawach, tańcach, i to w wykonaniu zespołów ludowych, folklorystycznych, których na Kaszubach jest dość dużo, ale też w wydaniu zespołów współczesnych, bo przecież kaszubska muzyka ma absolutnie różne odcienie, oblicza (...). I kiedy się zastanawiamy, jak można określić działania takich grup, i też związane z tańcami, to jak to nazwać. W języku polskim często używamy terminu „zabawa“, czasami w odniesieniu do młodzieży – „dyskoteka“. W kaszubszczyźnie już pojawia się pewien problem, a przecież (...) [ona] ró- 48 wnież posiada dosyć obfite słownictwo określające te właśnie działania. Do dzisiaj znane jest, w starszym pokoleniu zwłaszcza (...), słowo „szrëm (szrum)“, które idealnie odpowiada dzisiejszej „dyskotece“. To młodzi mówili: „jidzemë na szrëm“, to znaczy „idziemy sobie potańczyć“ (...). Oczywiście ten termin tu [w ksążce, jaką EP mô w rãkach] jest notowany, według słownika wciąż używany, i (...) oznacza dokładnie tyle, co „potańcówka“. „Szrëm to je mùzyka na harmonice a tuńce w kòrkach“, oczywiście tak drzewiej bywało, natomiast dzisiaj można po prostu powiedzieć „dyskoteka“. „Më dzysô ù Labùdów zrobimë szrëm“ (...), „Jak sã czëjesz, jak pò szrëmie?“ (...). Ale też są inne określenia tego rodzaju działania, czyli np. (...) „hùrdëga, ùrdëga” (...) to słowo jest znane najbardziej na Bytowszczyźnie i słownik Sychty też je tutaj (...) pokazuje, i też jakoby było wciąż używane, chociaż przyznaję, że w życiu go nie słyszałem w takim naturalnym obcowaniu z ludźmi, natomiast „szrëm” jak najbardziej tak. „Ùrdëga“ oznacza „uczta, biesiada”. Byłem kiedyś w Łęczycach i tam nazwano kaszubską biesiedę właśnie terminem „ùrdëga”, pewnie tym razem zaczerpnięto to ze słownika. „Wëprawilë wiôlgą ùrdëgã, na ni bëło wiele lëdzy“ i tutaj mamy odnośnik, że to zdanie odnotowano w Osławie Dąbrowie, czyli w powiecie bytowskim. „Ùrdëga“, „szrëm“, także „rëmsz“. „Rëmsz“ to jest taka spontaniczna zabawa, taka potańcówka natychmiastowa (czasem także zakrapiana być może). W zeszłym roku czy kilka lat temu I Kaszëbsczi Rëmsz odbył się w Centrum Edukacji i Promocji Regionu (...). Naturalnie w kaszubszczyźnie znamy także słowo „zabawa“, znamy także, jak tutaj słownik Trepczyka podaje: „mùzyka“ (...). „Mùzyka“ czy też „bóms“ to również taka spontaniczna zabawa (...). Czy też „żum“, też takie słowo jest tu podane; to można też oczywiście zapamiętać, ale niekoniecznie praktykować, bo to jest nazbyt zakrapiana impreza. (...) Twoja Telewizja Morska (TTM), Gôdómë pò kaszëbskù, 25.04.2013 Jakô to je gòdzëna? [dr Jerzik Trëker] (...) Më w naszim zégrze mómë dwie szósté na dzéń. Ò co jidze? Jidze ò to, że w rozmajitëch jãzëkach mòże bëc abò 12-gòdzënowi cykel, abò 24-gòdzënowi, co znaczi, że abò gòdzë- na pò dwanôsti w pôłnié je pierszô, abò je trzënôstô. W kaszëbsczim je pierszô. To mùszimë zapamiãtac. Pamiãtôta z ùszłégò tigòdnia, jak më gôdelë ò cządach dnia? Prawie to je kwestiô takô dosc subiektiwnô, në bò... je wiedzec, jeżlë chtos wstôwô ò piąti reno (...), në to ò ósmi reno ju je głodny, i to je taczé do pôłniô, bò òn pôłnié bë ju zjôdł. A jeżlë chtos spi do dwanôsti, në to gòdzëna pózni to je jesz [dlô niegò] pierszô reno. Ale są taczé kònsekwentné doradë, jak to wszëtkò pòdzelëc, në i prawie tegò sã chcemë doznac. Òd 4.00 do 9.00 – reno (w skrócënkù R). Òd 10.00 do 11.00 – do pôłniô (w skr. DP). 12.00 – w pôłnié (skr. WP). Òd 12.01 do w zëmòwim cządze 5.00, w latnym 6.00 – pò pôłnim (w skr. PP). Òd 5.00 abò 6.00 do 10.00 w lato, a 9.00 w zëmã – wieczór (w skr. W). Òd 10.00 abò 11.00 do 3.00 – w nocë (w skr. WN). Je wiedzec, że taczé sprawë, jak drãdżé skrócënczi mùszi ùproscëc i zredukòwac, temù w taczi chùtczi kòmùnikacje czë np. w kòmpùtrowi kòmùnikacje ùżiwómë blós dwùch skrócënków, to je: dp – do pôłniô, i pp – pò pôłnim. I tak tedë 12.00 w pôłnié to ju je 12.00 pò pôłnim (pp), a 12.00 w nocë to je 12.00 do pôłniô (dp). Jeżlë jidze ò mierzenié czasu, to baro wôżné je słowò „pół“, to znaczi np. pół czwiôrtô to je 3.30, pół gòdzënë do czwiôrti, gôdómë: pół czwiôrtô. Słówkò „wiertel“ téż baro wôżné, to je 15 minut, i np. wiertel pò trzecy to je piãtnôsce minut pò trzecy, wiertel do sódmi to je 6.45. I tëli. Jeżlë môta jaczés pitania, tej piszta na [email protected] (...). 2) w internece http://pl.wikibooks.org/wiki/Kaszubski/Podstawy/Lekcja_5 Liczebniki Liczebniki w języku kaszubskim niezbyt różnią się od ich innych słowiańskich odpowiedników, na przykład w języku polskim. Od 0 do 10 liczymy następująco: nul, jeden, dwa, trzë, sztërë, piãc, szesc, sétmë, òsmë, dzewiãc, dzesãc. Kolejne także wyglądać będą znajomo: jednôsce, dwanôsce, trzënôsce, sztërnôsce, piãtnôsce, szesnôsce, sétmënôsce, POMERANIA CZERWIEC 2013 òsmënôsce, dzewiãtnôsce, dwadzesce, trzëdzescë, sztërdzescë, piãcdzesąt, szescdzesąt, sétmëdzesąt, òsmëdzesąt, dzewiãcdzesąt. Trochę inaczej sprawa wygląda, jeżeli chodzi o liczebniki pomiędzy kolejnymi dziesiątkami. Możemy powiedzieć: 21 dwadzesce jeden lub jeden dwadzesce 35 trzëdzescë piãc lub piãc trzëdzesce 55 piãcdzesąt piãc lub piãc piãcdzesąt 78 sétmëdzesąt òsmë lub òsmë sétmëdzesąt 92 dzewiãcdzesąt dwa lub dwa dzewiãcdzesąt Môsz dobëté. Môsz nawetka rëmniãté slédny kam, bëlnô robòta! Twòjô wëszłosc to %. Wygrałeś! Usunąłeś nawet ostatni kamień, brawo! Twój wynik to %. http://pl.glosbe.com/pl/csb (słownik kaszubsko-polski online) Tłumaczenie i definicja „abdykacja“ abdykacja po kaszubsku (...) Tłumaczenia na język kaszubski: abdikacëjô zrzeczenie się władzy (...) zrzeczënk zrzeczenie się władzy (...) Mimo że częściej spotykanym jest pierwszy system, warto znać oba. Kolejne liczby piszemy następująco: http://www.skarbnicakaszubska.pl/ (Kaszubski portal edukacyjny) sto, dwasta, trzësta, sztërësta, piãcset, szescset, sétmëset, òsmëset, dzewiãcset, tësąc. 150 półtorasta lub sto piãcdzesąt (kasz. doraznik, przëcësk, przëzwak) w kaszubszczyźnie polega zasadniczo na wyróżnieniu jednej sylaby wyrazu (akcent wyrazowy) lub wyrazu w zdaniu (akcent zdaniowy) mocniejszym wydechem, czyli ma charakter przycisku, a zatem jak w polskim, ale na północy jest on dynamiczniejszy i powoduje redukcję samogłosek nieakcentowanych, np. chałpa, glińca, Lëzno, nie chc (= nie chcã), rozmiôc, skòrpa, srowi. Kaszubszczyzna nadmorska utrzymała archaiczny akcent swobodny i częściowo ruchomy, np. czarownica, czarownicą, czarownic, http://pl.glosbe.com/csb/pl (słownik kaszubsko-polski online) Tłumaczenie i definicja „kam” kam po polsku Tłumaczenia na język polski: kamień (...) Przykładowe zdania z „kam”, pamięć tłumaczeniowa Akcent czarownicama; dolëna, dolin, dolënami; tu też zachował się stary akcent na ostatnią (oksytoniczny) w dwuzgłoskowych przymiotnikach, (np. miodny, mitczi) i przysłówkach (np. lepi, wczorô) czy bezokolicznikach typu rozebléc, w czasie teraźniejszym typu drëżi, grzëmi czy w czasie przeszłym skróconym typu czëta (= czëtała), także w rzeczownikach typu céniô, rolô, zdrobnieniach typu kòszik, wòzyk, kòscółk czy w typie krowińc, jak też w połączeniach typu nad tobą, za mną. Akcent o ograniczonej swobodzie spotkać można na północy, ale reprezentatywny jest on dla Kaszub środkowych (Kartuskie i południe Wejherowskiego), np. czarownica, czarownic, czarownicama; jest to tzw. akcent kolumnowy, wykazujący stałą odległość między sylabą akcentowaną a początkową wyrazu. Nieruchomy akcent na sylabie początkowej (inicjalny) ma południe (Bytowskie i Kościerskie), a szerzy się on też w centrum (Kartuskie), np. czarownica, czarownic, czarownicama. (...) Na południowym wschodzie (Zabory) akcent pada na przedostatnią sylabę (paroksytoniczny), co jest wynikiem wpływów polskich, np. czarownica, czarownic, czarownicama. Źródło: „Język kaszubski. Podadnik encyklopedyczny, pod red. J. Tredera, Gdańsk 2006 Lekcje o kaszubszczyźnie Studenci z Klubu „Pomorania” opowiadają legendę o powstaniu Kaszub, uczą Kaszubskich nut, prostych dialogów, wskazują na mapie największe kaszubskie miasta, przedstawiają symbole Kaszub. Wszystko to w ramach realizowanego w gdańskich szkołach podstawowych wiosennego cyklu spotkań, prowadzonych pod patronatem Grupy Energa. Studenci z trójmiejskich uczelni z dużym zaangażowaniem wcielają się w rolę nauczycieli, by zainteresować dzieci naszym regionem. Zajęcia prowadzone przez pomorańców odbyły się w takich dzielnicach Gdańska, jak Matarnia,Wrzeszcz, Oliwa i Śródmieście. j.b. POMERANIA CZERWIŃC 2013 49 50 POMERANIA CZERWIEC 2013 Bydgoska adwokatura Jest kilka powodów, dla których sięgnąłem do wydanej w ubiegłym roku książki Historia Izby Adwokackiej w Bydgoszczy 1945–2010. Zacznijmy od tego, że wyszła ona spod pióra Janusza Kutty, znanego pomorskiego historyka, często podejmującego problematykę kaszubską, w tym autora trudnej do przecenienia monografii Druga Rzeczpospolita i Kaszubi. Przez cały okres swojego istnienia Izba Adwokacka w Bydgoszczy obszarem swojego działania obejmowała ziemię chojnicką, siłą rzeczy więc oddziaływała też na południowo-zachodnią część dzisiejszego etnograficznego terytorium Kaszub. Także pozostały obszar właściwości bydgoskiej Izby obejmował (i obejmuje) regiony Polski mocno powiązane z Kaszubami oraz terenami innych pomorskich dzielnic. Nic więc dziwnego, że w omawianej książce znajdziemy ogrom bezpośrednich bądź pośrednich nawiązań do Kaszub, Pomorza itp. Widać to chociażby w rodowodzie i zainteresowaniach poszczególnych adwokatów, członków bydgoskiej adwokatury. Część z nich pochodziła z Kaszub i innych ziem Pomorza, prowadziła tutaj praktykę zawodową itp. Skądinąd wiadomo, że niektórzy z nich angażowali się w kaszubski ruch regionalny, byli (i są) aktywnymi członkami Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. Szkoda, że ta część adwokackiej aktywności została ukryta w ogólnych sformułowaniach, jak „Wielu adwokatów udziela się w stowarzyszeniach społecznych, kulturalnych i sportowych”, a autor nie rozwinął tego tematu. Może się wydać zaskakująca wspólnota losów i kulturowej tożsamości całej kaszubskiej (pomorskiej) wspólnoty z losami, wzorcami bydgoskich adwokatów. Warto tutaj między innymi przywołać cały czas ciągnące się dysku- POMERANIA CZERWIŃC 2013 sje nad postawą członków pomorskiej społeczności, którzy podczas hitlerowskiej okupacji stanęli przed dylematem wpisu na niemiecką listę narodowościową. W odniesieniu do adwokatów – jak się okazuje – problem ten miał specyficzny rys. Musieli oni w sumieniu rozstrzygać, czy podejmować się obrony Polaków (niekiedy skutecznej!) przed niemieckim, hitlerowskim wymiarem sprawiedliwości, czy też unikać wszelkich z nim kontaktów. Ci, którzy wybrali pierwsze rozwiązanie, tłumaczyli się z tego jeszcze wiele lat po wojnie, także przed osobami całkowicie nieznającymi pomorskiej specyfiki okupacyjnej, podobnie jak chociażby Kaszubi przymusowo wcieleni do Wehrmachtu. Warto jeszcze co najmniej nawiązać do postaci kościerzaka Józefa Wybickiego, twórcy polskiego hymnu narodowego. Jego życie i dokonania – z racji miejsca urodzenia w podkościerskim Będominie – są powodem do szczególnej chluby dla wielu Kaszubów i Pomorzan. Tak jest też w odniesieniu do bydgoskich adwokatów, ale zaznaczmy, także ze specyficznym rysem. Jak można sądzić z treści omawianej książki, dla nich główną przyczyną nawiązywania do tego wybitnego Pomorzanina nie jest miejsce jego urodzenia, ale wykonywany przez niego zawód adwokata (przypuszczam, że pod tym względem mogliby do niego mocniej nawiązywać sędziowie i prawodawcy). Oczywiście Historia Izby Adwokackiej w Bydgoszczy jest przede wszystkim publikacją o dziejach bydgoskiej adwokatury i jej członkach. Znajdziemy więc w niej głównie informacje na temat powstania Izby Adwokackiej w Bydgoszczy, jej przekształceniach, osiągnięciach, problemach środowiskowych, zmianach ustawowych, organach, adwokatach i aplikantach adwokackich, wzbogacone o liczne ilustracje, dokumenty źródłowe, obcojęzyczne streszczenia, bibliografię i indeks osobowy. Jest to więc niewątpliwie pozycja znacząca nie tylko dla bydgoskich prawników, w przyszłości mogąca ułatwić powstanie pełnej, nowoczesnej monografii historycznej polskiej adwokatury. Jednak na omawianą książkę można spojrzeć także inaczej. W moim odczuciu bowiem stanowi ona także odpowiedź na poszukiwanie przez środowisko, któremu jest poświęcona, niepowtarzalnego i wyjątkowego miejsca w zmieniającym się świecie, czyli własnej, specyficznej tożsamości. Dotyczy to zarówno umiejscowienia adwokatów wśród innych grup społecznych, jak i ich bydgoskiej części pośród wszystkich (nie tylko polskich) zawodowych pełnomocników prawnych. Przez to jest też kolejnym potwierdzeniem wartości tkwiących w różnie pojmowanym regionalizmie, wręcz jego nieodzowności. W tym kontekście szczególnie trzeba podkreślić, że jej swoistym, końcowym podsumowaniem nie jest żaden akt prawny czy sprawozdanie z działania bydgoskiej Izby Adwokackiej, lecz tekst homilii bp. Stanisława Gądeckiego, wygłoszonej na 50-lecie tej instytucji. Zawarto w niej między innymi myśl, że adwokatem jest też Jezus Chrystus, podnoszący ludzkie problemy przed oblicze Boga Najwyższego. Pomijając religijny, ewangeliczny charakter tej wypowiedzi, można zauważyć, że została w niej podniesiona ogólnoludzka wartość, że każdy człowiek w swoim działaniu powinien być głęboko zakorzeniony w tradycji (w regionie i w całym społeczeństwie) oraz posiadać wzorce, do których należy i warto dążyć. Nie mam wątpliwości, że znaczenie prezentowanego wydawnictwa polega nie tylko na tym, w jakim stopniu bezbłędnie i w pełni przedstawiono w nim 51 LEKTURY historię bydgoskiej Izby Adwokackiej przedsięwzięciu wywiadowczym Drui losy oraz postawę jej członków, ale giej Rzeczpospolitej – w ramach której także na wadze odniesień, refleksji, polskim służbom specjalnym udało się do których ono skłania – jak przypusz- przechwycić tajną korespondencję nieczam – każdego Czytelnika. miecką przewożoną pomiędzy Chojnica mi a Tczewem. Akcja ta między innymi Bogusław Breza stanowiła kanwę filmów fabularnych. W. Skóra mocno zaznacza, że „Na ogół Janusz Kutta, Historia Izby Adwokackiej w Byd- nieznanym pozostaje fakt, iż początki goszczy 1945–2010, Okręgowa Rada Adwokacka tej akcji i wypracowanie metod postępow Bydgoszczy, Bydgoszcz 2012. wania wiążą się ściśle z posterunkiem oficerskim w Chojnicach”. Dalej wymienia z imienia i nazwiska miejscowych Wywiad polski na Pomorzu „urzędników”, czyli głównie pocztowców i kolejarzy z tego miasta i okoliczW numerze 6 ubiegłorocznej „Po- nych wiosek, dzięki którym przeprowameranii” ukazała się moja informacja dzenie tej akcji było możliwe i którzy o książce Wojciecha Skóry Działalność wcielali ją w życie. Jestem pewien, że co gdańskiej ekspozytury polskiego wywiadu najmniej część z nas, członków Zrzeszewojskowego w latach 1920–1930 (Poznań nia Kaszubsko-Pomorskiego, stykała się 2011). Jej ważne uzupełnienie i rozwi- z nimi osobiście, wśród nas też nadal są nięcie stanowi kolejne opracowanie członkowie ich rodzin! tego autora zatytułowane Placówki Na wielu kartach tej książki są wywywiadu polskiego w Chojnicach. Przy- mieniani Kaszubi, zarówno z imienia czynek do dziejów Pomorza Zachodniego i nazwiska, jak i zbiorowo: „Kaszubi”, i Nadwiślańskiego w dwudziestoleciu mię- „ludność kaszubska” itp. oraz miejscowodzywojennym (Poznań 2011). Nie jest to ści ich zamieszkania. W. Skóra sygnaliwięc publikacja najnowsza, w dodatku zuje też (szkoda, że tego bardziej nie rozw sporej części stanowi powtórzenie wija i szerzej nie wyjaśnia!) specyficzne wcześniejszej książki tegoż historyka, problemy moralne, z jakimi musieli się Placówka w Chojnicach. Z działalności zmierzyć nasi przodkowie, poprzez – tak wywiadu polskiego na Pomorzu Zachod- podkreślaną i różnie określaną w wielu nim w dwudziestoleciu międzywojennym opracowaniach – ich wielokulturowość (Słupsk – Chojnice 2006). Dlaczego więc i położenie geopolityczne w okresie mięmoim zdaniem warto o niej powiedzieć dzywojennym. Kaszubi wówczas byli nieco więcej Czytelnikom „Pomeranii”? przecież podzieleni polsko-niemiecką Otóż przede wszystkim dlatego, granicą państwową i stosunkowo mocże w znacznej mierze wpisuje się ona no powiązani z przedstawicielami własw nurt dobrze pojętej historiografii re- nej społeczności po obu jej stronach. gionalnej. Oczywiście jej autor przed- Jednocześnie większość Kaszubów znastawia opisywane wydarzenia na tle ła biegle język niemiecki, miała wśród i w części przez pryzmat bardziej ogól- dobrych znajomych czy sąsiadów sporo nych procesów historycznych zacho- osób narodowości niemieckiej itd. Były dzących w okresie międzywojennym, to oczywiste walory dla polskiego wyjednocześnie jednak ukonkretnia je wy- wiadu (dla niemieckiego również, ale raźnie w małych miejscowościach i ich to już – w odniesieniu do omawianej mieszkańcach. Najlepiej jest to widocz- książki – inna kwestia), by pozyskiwać ne przy akcji „wózek” – sztandarowym Kaszubów jako agentów. Patrząc z per- spektywy ich samych, czy można uznać za dopuszczalne moralnie, żeby fakt w miarę swobodnego poruszania się w niemieckim środowisku wykorzystać do celów wywiadowczych, zdradzając tym samym osoby, które obdarzały ich zaufaniem, tylko dlatego, że były Niemcami i służyły państwu niemieckiemu, nawet jeżeli wówczas było ono zbrodnicze i dążyło do zniszczenia państwa, społeczeństwa polskiego, z którym w zdecydowanej większości utożsamili się też Kaszubi? Jak się okazuje, z tym moralnym dylematem do tej pory zmagają się niektóre rodziny ówczesnych „kaszubskich” agentów. Należy żałować, że w niektórych partiach tekstu W. Skóry brakuje – podobnej do wspomnianej wyżej – znajomości specyfiki regionu. Z braku miejsca ograniczę się wyłącznie do podniesienia kwestii nazewniczej. Otóż wśród wielu występujących w nich kaszubskich miejscowości znalazły się też Duży Chełm i Trzebunia. Jak można domniemywać, chodzi tutaj o Wielkie Chełmy w powiecie chojnickim i Trze- Małe ojczyzny uczą żyć w ojczyznach wielkich, w wielkiej ojczyźnie ludzi. Kto nie broni i nie rozwija tego, co bliskie – trudno uwierzyć, żeby był zdolny do wielkich uczuć w stosunku do tego, co największe w życiu i na świecie. Janusz St. Pasierb www.kaszubskaksiazka.pl 52 POMERANIA CZERWIEC 2013 LEKTURY buń w powiecie kościerskim, a autor bezkrytycznie przejął nazwy z historycznych zapisów bez ich znajomości z autopsji czy chociażby zajrzenia na strony internetowe lub do językoznawczych opracowań. Książka W. Skóry o polskim wywiadzie w Chojnicach jest dobrym świadectwem coraz większej popularności problematyki wywiadowczej z okresu międzywojennego i okresu okupacji wśród współczesnych badaczy historii. Jeszcze lepszy tego dowód stanowi publikacja Artura Jendrzejewskiego Polski wywiad wojskowy w Wolnym Mieście Gdańsku w latach 1920–1930 (Gdańsk 2013), czyli o tematyce identycznej, co wymieniona przeze mnie w pierwszym akapicie wcześniejsza pozycja W. Skóry o ekspozyturze polskiego wywiadu w Wolnym Mieście Gdańsku. Nie będę zanudzał różnicami pomiędzy tymi dwiema podobnymi pozycjami, ciekawymi dla specjalistów i więcej niż mocno zainteresowanych poruszanym przez nie tematem. Warto jednak dopowiedzieć Czytelnikom „Pomeranii”, że również w książce A. Jendrzejewskiego jest, chociaż mniej niż w opracowaniach W. Skóry, sporo nawiązań do Kaszub, ich mieszkańców i miejscowości. Za szczególnie godną podniesienia uważam egzemplifikację wykorzystania przez niemiecki wywiad – nieświadomego w takiej roli – agenta. Według A. Jendrzejewskiego był nim Franciszek Panek, znany wejherowski przedwojenny lekarz i działacz społeczno-narodowy, między innymi przewodniczący Rady Miejskiej w Wejherowie. Miał on prowadzić korespondencję z kolegą po fachu z Gdańska. Zawarte w jego listach informacje wywołały zainteresowanie gdańskich środowisk rewizjonistycznych i były przechwytywane przez ich komórki wywiadowcze. Warto więc polecić miłośnikom historii naszego regionu również tę lekturę z pewnym jednak zastrzeżeniem. Często bowiem w jej treści trudno odróżnić to, co było poglądem na ówczesną sytuację funkcjonariuszy polskich służb specjalnych, od faktycznej, historycznej rzeczywistości. U A. Jendrzejewskiego te dwie sfery zbytnio się zlewają, a przecież nie były tożsame. Nie zmienia to faktu, że wszystkie wspominane przeze mnie publikacje mocno pobudzają historyczną wyobraźnię i z pełnym przekonaniem mogę POMERANIA CZERWIŃC 2013 je polecić do każdego regionalnego księgozbioru. Bogusław Breza Wojciech Skóra, Placówki wywiadu polskiego w Chojnicach. Przyczynek do dziejów Pomorza Zachodniego i Nadwiślańskiego w dwudziestoleciu międzywojennym, Wydawnictwo Rys, Poznań 2011. Artur Jendrzejewski, Polski wywiad wojskowy w Wolnym Mieście Gdańsku w latach 1920 – 1930, Wydawnictwo „Marpress”, Gdańsk 2013. na paginie – lektury Bez krwi W zeszłym roku wyszedł drukiem kolejny tomik Idy Czai Czôrny kléd. Adekwatna do tytułu okładka tomiku, nastrojowe fotografie wewnątrz książeczki, a nade wszystko treści wierszy zdają się współgrać ze sobą w prezentowaniu zbiorku klimatycznego, obdarzonego konsekwentną stylistyką i tematyką. Po przeczytaniu wstępu do zbiorku autorstwa Andrzeja Buslera można się dodatkowo spodziewać, że głęboko wnikniemy w świat kaszubskiej demonologii… Kiedy jednak dojdziemy do czytania liryków, czeka nas niespodzianka, brak tutaj ubranego w formy literackie wampiryzmu czy gotycyzmu, brak grozy czy przejmującego nastroju niesamowitości. Tytułowa dla wydawnictwa czarna suknia nie jest bowiem odzieniem istoty demonicznej czy fantastycznej zjawy, ale ubiorem człowieka… Taki stan rzeczy wśród najnowszych propozycji poeetyckich Idy Czai może rozczarować poszukiwaczy coraz silniejszych wrażeń literackich, może zresztą w owym zawodzie miała także swój udział dysharmonia między intencjami Autorki i piszącego wstęp do zbiorku. Im jednak prędzej dostrzeże się, że nie o horrorze i wstrząsach emocjonalnych opowiada Czaja, lecz o doświadczeniu egzystencjalnym kobiety piszącej, tym lepiej dla dalszej lektury. Podkreślam w tym miejscu ów status kobiety piszącej, choć jednocześnie zastrzegam, że Czaja nie jest poetką, którą należałoby umieszczać wśród politycznie czy społecznie zaangażowanych literatek. Nie jest również demonstracyjnie feministyczna. Kobieca perspektywa narracyjna jest jednak w jej twórczości stale silnie obecna i jeśli można zarysować jakąś linię wyraźnie kobiecego podmiotu lirycznego przejawiającego się w poezji kaszubskiej, to propozycje Czai byłyby na drugim, w sensie chronologii, miejscu po wierszach Krystyny Muzy. Liryki Czai ze zbiorków Mòjim mùlkã je kam, Przechlastłô Idyla, Kropla krëwi. Dërgnienié wskazywały, po jakich przestrzeniach wędruje wyobraźnia i wrażliwość poetki, aby dojść do swoistego czyśćca, jakim jest jej ostatni tomik. To w nim bowiem mamy zaznaczone poczucie granic: siebie, poetyki oraz ludzkiej egzystencji. Dwadzieścia pięć utworów składających się na Czôrny kléd ułożonych zostało w trzy rozdziały. Pierwszy ma charakter przygotowawczy, wstępnie podając minorową tonację utworów. W drugim dominuje figura upiora wywiedzionego z kaszubskiej tradycji ludowej i nasyconego romantycznym motywem wampirycznym. Wreszcie w trzecim do kontekstu demonologicznego dołączono jeszcze przedchrześcijański temat bóstwa słowiańskiego oraz wątek czarownicy. Z takiego schematu kompozycyjnego rysowałby się całkiem rozległy pejzaż lirycznych emocji, gdyby nie fakt, że formy, jakimi się posługuje poetka, są skrótowe i fragmentaryczne, cząstkowo tylko odkrywające pomysł literacki i – co gorsza – pozostające w swej prostocie zanadto odtwórcze. Czasami brak tutaj nawet bardziej wyrafinowanej metafory, a w zamian za to przywołana zostaje nagość wypowiedzianej bez ornamentów modlitwy, westchnienia, żalu i egzystencjonalnego bólu. Można się zgodzić 53 LEKTURY na ich autentyczność, lecz na powtarzalność zaklęć-obrazów już trudniej. Inicjujący zbiorek utwór zaczyna się od quasi-prywatnego wyznania, które zmniejsza przestrzeń między życiem, które odeszło, i życiem, które jeszcze trwa. Bliskość dwóch tak biegunowych światów jest stałą cechą tej poezji, wzmacnianą jeszcze prywatnością doświadczenia i jego trudną, jeśli w ogóle możliwą, przekładalnością na język. Poetka zmaga się zresztą w swoim pisaniu nie tylko z własnym doznaniem granicy życia i śmierci, ale i z tym, co przyniosła jej tradycja literacka. To stąd chyba w wierszu o incipicie Kòżden z naju / Każdy z nas pojawia się motyw apokaliptyczny, który Poetka przyporządkowuje do półprywatnych wahań, mimo że to biblijny motyw z zaznaczonym męskim podmiotem mówiącym. W konsekwencji trudno w świecie wartości wiersza przesądzić, co jest lepsze – egzystencja w cierpieniu czy umieranie ku uldze i ciszy. Druga część tomiku Czai to ciekawe wariacje na temat kaszubskiej demonologii i obrzędowości funeralnej. Najważniejszą „osobą” wierszy stała się tutaj kobieta-upiór. Obdarzona jest w typowe w opowieściach ludowych oznaki wampiryzmu, a więc rumieńce na pośmiertnej twarzy. Z wampirycznych wyznań podmiotu liryków wynika, że ta istota nawiedza swoich bliskich, nie może zakończyć modlitwy, gdyż wydarto jej z modlitewnika słowo „amen”, czy też ma ze sobą w trumnie sweter, który musi spruć i rozplątać tworzące go nici. Ciekawsze i niejako ponad to, co przyniosła ze sobą tradycja ludowa, jest w wierszach Czai to, że kobieta-upiór wyraża jakąś zbiorowość. Wyznanie podmiotu składane jest bowiem dlatego, że to „rzmë ùpich / tłumy nieboszczyków”, które „wëją w cemnicach dëszë / wyją w mrokach duszy”, nakazują pisać. Jeszcze ciekawsza sytuacja wyłania się w wierszu Na przegrańczach / Pogranicza, który nasycony został wampirycznym motywem rodem z literatury frenetycznej. Istotą stale przekraczającą rzeczywistość żywych i umarłych okazuje się poeta (poetka). To właśnie artysta/ artystka wywołuje ferment i niepokój, dlatego być może lepiej dla przyzwyczajonej do spokojnego żywota społeczności byłoby go (ją) zniszczyć… Tym bardziej, że z wiersza Widzã / Widzę wybija się zew: „krwi / lëdzy! / żëcô! // krwi / ludzi / życia”. 54 Trzecia część zbiorku Idy Czai jest nieco chaotyczna. Jeśli jednak zaakceptować próbę objęcia przez poetkę swoją wyobraźnią czasów przedchrześcijańskich i stuleci, w których jeszcze dość powierzchownie chrześcijaństwo się przejawiało w okolicach dzisiejszej Gdyni, to rozchwiane motywy zaczną się ze sobą łączyć. Oto bowiem pradawne osady słowiańskie szanowały Płaczeboga, wymyślone przez Aleksandra Labudę bóstwo, które u Czai połączone zostało z morzem i solą. Sam ów fantastyczny prakaszubski bóg przemienił się zresztą w wierszach poetki w Jezusa Nazareńskiego, co w literackiej intencji ma znamionować pewną odwieczną ciągłość współistnienia natury i sakralności. Wybrzeże wokół Gdyni ma bowiem swoją świętą górę oraz imponujący klif, a wszędzie wokoło panuje niezmienny w zmienności Bałtyk. Oprócz wspomnianego tutaj planu prehistorycznego w trzecim rozdziale zbiorku przywołuje Czaja losy pomorskiej szlachcianki Sydonii Bork. Związek bohaterkiczarownicy z poezją współczesnej poetki jest jednak luźny, kaszubska autorka nie rozwija wcale motywu klątwy rzuconej na Gryfitów. Czaja bardziej bowiem jest skupiona na lirycznym zobrazowaniu samotności i bezsilności kobiety, którą posądzono o czary. Co ciekawe, tak jak w poprzednim rozdziale tomiku wierszy, znowu następuje tutaj utożsamienie bohaterki Sydonii z „ja” piszącej utwór. Tak jak wcześniej w wierszach drugiego działu zbiorku upiór okazał się dzisiejszą poetką, tak teraz dawna czarownica objawia się jako współcześnie wyrażająca swe myśli artystka. Czôrny kléd to tomik przemyślany tematycznie, stylistycznie, nawet graficznie, ale jednak pozostawiający uczucie niedosytu. Bierze się ono głównie z racji skromności formy artystycznej, która sprowadzona została do kilku prostych metafor. Co prawda w wierszach przekształcono elementy tradycji ludowej i nawet zastosowano zabiegi intertekstualne, lecz od poetki tej miary, co Ida Czaja chciałoby się wszelkich poetyckich zabiegów więcej. Zwłaszcza że w ramach niewielkiego w końcu zbiorku, nawet jeśli to ma być swoisty lejtmotyw, zbyt dużo jest tutaj podobnie brzmiących fraz. Coś jakby się w pisaniu Czai wypaliło… jakby brakło odwagi… jakby pojawiła się jakaś smuga cienia… Nieco dużo w najnowszych lirykach autorki tomiku rezygnacji, jakiejś niechęci do ludzi, osamotnienia, swoistego zgorzknienia… Warto wszakże pamiętać o jeszcze jednym. Na przeciwwagę wypisywanym tu utyskiwaniom zamieściła Czaja w swym zbiorku wiersz Na wãdrë / Wiatr w żagle. To ostatni ton i jednocześnie odważne wyzwanie rzucone światu i sobie: „czarzelnice nie dżiną! / czarownice nie toną!” Daniel Kalinowski Ida Czajinô, Czôrny kléd, Wydawnictwo Region w koedycji ze Zrzeszeniem Kaszubsko-Pomorskim Oddział w Gdyni (brak miejsca i daty wydania). Człuchowski periodyk W sali obrad Urzędu Miejskiego w Człuchowie odbyła się promocja najnowszego, siódmego tomu lokalnego czasopisma popularnonaukowego „Szkice Człuchowskie”. W spotkaniu uczestniczyli członkowie zaprzyjaźnionego z człuchowianami Chojnickiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, którzy burmistrzowi Ryszardowi Szybajło przekazali ostatni numer „Zeszytów Chojnickich” (na łamach „Pomeranii” pisał o nim Grzegorz J. Schramke). Zawartość „Szkiców...” przedstawił ich redaktor Wiktor Zybajło, a autorzy opublikowanych w piśmie tekstów podzielili się z zebranymi refleksjami dotyczącymi swoich artykułów (m.in. dr M. Fryda, Z. Bałtruszewicz czy B. Kołsut). POMERANIA CZERWIEC 2013 LEKTURY / WSPOMNIENIE Siódmy tom, wydany dwa lata po poprzednim, zawiera dziewięć artykułów problemowych oraz kolejną (drugą) część leksykonu „Zamek w Człuchowie”. Całość dopełniają: kronika działalności Towarzystwa Miłośników Ziemi Człuchowskiej (2010–2011) oraz noty o autorach. Niektóre artykuły stanowią materiał pokonferencyjny (pokłosie konferencji „Człuchów i region w czasach przełomów historycznych: 1920 i 1945”, zorganizowanej w 2010 r.). Autorami publikacji w zdecydowanej większości są mieszkańcy Człuchowa i ziemi człuchowskiej, np. miejscowi nauczyciele – badacze lokalnych dziejów (Arkadiusz Kamiński czy Maciej Zybajło). Znany regionalista, zakochany w przeszłości miasta, Wiktor Zybajło opublikował trzy ciekawe artykuły hasłowe w leksykonie „zamkowym”: Cela pokutna, Kaplica, Studnie. Pośród artykułów problemowych wskazać można m.in. bogato ilustrowany (w kolorze) szkic heraldyczno-genealogiczny starostów człuchowskich z czasów Prus Królewskich pióra A. Kamińskiego, czy też opatrzone licznymi rysunkami i fotogramami opracowanie poświęcone dokonaniom badacza pomorskich pradziejów Fryderyka Wilhelma Kasiskiego, autorstwa Ignacego Skrzypka. Na uwagę historyków badających dzieje Kaszub zasługuje analityczny tekst dra Mariana Frydy (obecnie adiunkta w Muzeum Regionalnym w Człuchowie) „Początki administracji na Gochach po roku 1920”. Z publikacji tej możemy się dowiedzieć na przykład, że Stoltmany w 1923 r. należały do gminy wiejskiej Luboń, jednej z 15 funkcjonujących wówczas gmin na Gochach (s. 75). Trudno jednoznacznie określić profil człuchowskiego czasopisma, ma ono charakter interdyscyplinarny (m.in. tekst Bartłomieja Kołsuta z zakresu geografii społeczno-gospodarczej o mało precyzyjnym naukowo tytule „Powiązania Chojnic i Człuchowa – historia i współczesność”). Życzymy trzem wydawcom i przyszłym autorom kolejnych wartościowych publikacji traktujących o ziemi człuchowskiej i o ludziach z nią związanych. Kazimierz Jaruszewski „Szkice Człuchowskie“, tom VII, zeszyt 14–15, wyd. Urząd Miejski w Człuchowie, Towarzystwo Miłośników Ziemi Człuchowskiej, Muzeum Regionalne w Człuchowie, Człuchów 2012. POMERANIA CZERWIŃC 2013 Odszedł rok temu Fot. Andrzej Busler Często mówimy, że nie ma osób niezastąpionych. Jednak gdy myślę o Panu Zygmuncie Rompie, to powiedzenie wydaje mi się nieprawdziwe. Zygmunt był człowiekiem niezwykle skromnym. Może właśnie dlatego, dopiero gdy odszedł, możemy naprawdę docenić jego osiągnięcia i starania. E WA A N D R Z E J E W S K A Zygmunt Rompa urodził się w roku 1947, jego rodzicami byli Wacław i Agnieszka. W roku 1966 ukończył Wojskową Szkołę Muzyczną w Elblągu. Grał w orkiestrze reprezentacyjnej Wojska Polskiego pod kierunkiem Arnolda Rezlera. W latach 80. sprawował funkcję dyrektora Teatru Muzycznego w Warszawie. Później przeniósł się do Gdyni. Włączył się aktywnie w pracę w gdyńskim oddziale Zrzeszenia KaszubskoPomorskiego. Zygmunt działał czynnie w radzie dzielnicy Miasta Gdynia. Wykazał się dużym zaangażowaniem i wrażliwością na problemy mieszkańców i uczestniczył w ich skutecznym rozwiązywaniu. Pasją Zygmunta była praca z dziećmi i młodzieżą. Pełnił również obowią- zki instruktora harcerskiego. W pracę dydaktyczno-wychowawczą angażował się całym sercem i umysłem. Ucząc przez wiele lat muzyki w gdyńskich placówkach oświatowych, zakładał i prowadził zespoły wokalno-taneczne: Małpiątka, Spinakierki, rozsławione na kraj i Europę Delfinki oraz obecnie działające Krôsniãta. W ciągu kilkunastoletniej działalności zespoły te zdobywały cenne nagrody w licznych konkursach miejskich i ogólnopolskich, przynosząc chlubę szkołom, w których pracował, dzielnicy oraz miastu. Uczył dzieci śpiewać i tańczyć, ale też mówić po kaszubsku. Dla wielu młodych ludzi kontakt z kulturą kaszubską stał się inspiracją do poszukiwania własnych korzeni i niewątpliwie pomoże im w przyszłości określić swoją tożsamość. Zygmunt nie tylko uczył dzieci, ale też je wychowywał. 55 LEKTURY Zachęcał do podejmowania wysiłku, motywował do pracy, wyzwalał i rozwijał talenty. Pokazywał dzieciom, jak wielką wartością jest praca w zespole, wskazywał, jak rozwiązywać problemy i nieporozumienia. Organizował obozy dla swoich podopiecznych, ukazując walory czynnego odpoczynku i aktywnej turystyki. Tak oto wspomina obozy i pracę z panem Zygmuntem jedna z uczestniczek wakacyjnych wyjazdów i jednocześnie członkini zespołu Krôsniãta, absolwentka Szkoły Podstawowej nr 6 w Gdyni, Aleksandra Rzeczkowska: „Każdy, kto Go znał, inaczej Go odbierał. Dla jednych był utalentowanym artystą, który nie bał się wyzwań. Dla innych był społecznikiem, który przede wszystkim kochał to, co robił. Jednak dla nas, dzieci, był po prostu bardzo dobrym człowiekiem, który miał wielkie serce otwarte dla nas. Pana Zygmunta zapamiętamy jako kogoś spontanicznego, kto robił wszystko, aby dzieci czuły się szczęśliwe. Spełniał nasze marzenia, wynajdywał w nas talenty, które inaczej nie ujrzałyby światła dziennego. Był dla nas jak dziadek, przy którym mogliśmy czuć się bezpiecznie. Nigdy nie zapomnę wspólnych prób i wyjazdów na obozy, które specjalnie dla nas organizował. Kiedy grał na akordeonie, przerzucał gwizdek na plecy. Pamiętam, że zawsze nas to bawiło. Potrafił nas skarcić, lecz tego samego dnia częstował nas cukierkiem na zgodę. Na wspólnych wyjazdach zawsze stawał z nami na scenie, pomagając w ten sposób pokonać narastającą w nas tremę przed publicznym występem. Pamiętam, jak gwizdał do tempa, kiedy biegaliśmy po boisku. Często nas denerwowały jego wymagania. Jednak wiedzieliśmy, że to dla naszego dobra i że kiedy dorośniemy, będziemy mogli to docenić. Teraz, kiedy Go nie ma wśród nas, czuję, jak był dla nas ważny. Nikt nie zagra tak perfekcyjnie na akordeonie, jak On. Nikt nie zmotywuje do wysiłku w taki sposób, jak On. Mam nadzieję, że z biegiem czasu łzy przelane za naszego drużynowego przeistoczą się w piękne wspomnienia o człowieku, który zostanie dla nas legendą, wzorem człowieka, który poświęcił wszystko da nas – dzieci”. Wydaje się, że zalety pana Zygmunta Rompy szczególnie rozkwitły w pracy z zespołem „Krôsniãta”, który powstał w SP nr 6 w Gdyni z inicjatywy dyrekcji szkoły i gdyńskiego oddziału Zrzeszenia 56 Kaszubsko Pomorskiego we wrześniu 2000 roku. W ramach zajęć pozalekcyjnych dzieci uczyły się piosenek i tańców kaszubskich oraz gry na burczybasie, diabelskich skrzypcach i instrumentach perkusyjnych. Pan Rompa był duszą tego zespołu. Włączył do pracy na rzecz zespołu Andrzeja Bujaka oraz Bogumiłę Chruścikowską. Pozyskał dla zespołu sponsorów: kierownictwo zakładów Olivia (obecnie Teknos), które od 2006 roku wspierało działalność zespołu, oraz zakłady odzieżowe Wybrzeże, które w zamian za kilkuletnią współpracę uszyły w ubiegłym roku – nieodpłatnie – nowe stroje. W ciągu swojej wieloletniej działalności Krôsniãta brały udział w wielu imprezach organizowanych w Gdyni i województwie pomorskim, m.in. występowały podczas konkursów „Rodny Mòwë”, na festynach rodzinnych i podczas Jarmarku Wiosennego w Gdańsku. Swoim programem artystycznym zespół uświetniał również m.in. otwarcie Ośrodka Kultury Kaszubsko-Pomorskiej w Gdyni oraz nowej siedziby gdyńskiego oddziału ZKP przy ulicy Słowackiego, VIII Zjazd Kaszubów, który odbył się w Gdyni, i odsłonięcie Pomnika Antoniego Abrahama na Placu Kaszubskim oraz wiele imprez organizowanych w placówkach oświatowych w Gdyni w ramach edukacji regionalnej. Do szczególnych osiągnięć zespołu Krôsniãta kierowanego przez Zygmunta Rompę należą m.in.: II miejsce w Konkursie Piosenki o Morzu w roku 2007; I miejsce w Pomorskim Festiwalu Piosenki Kaszubskiej „Kaszëbsczé spiéwë” w Luzinie w roku 2006 oraz w 2012. Zygmunt Rompa za szczególne zaangażowanie w pracę na rzecz dzieci i młodzieży został odznaczony orderem Towarzystwa Przyjaciół Dzieci. Był typem społecznika, człowiekiem, który nie pyta o wynagrodzenie, robi, co do niego należy, a także znacznie więcej. Sumienność, wrażliwość, wysoka kultura osobista i dyscyplina powodowały, że jego autorytet był niepodważalny. POMERANIA CZERWIEC 2013 NAJI ÙTWÓRCOWIE Żłobiã sercã i samim sobą Je òczarzony kaszëbskò-pòmòrsczim regionã. I pòkazëje to w swòjich dokazach. Z artistą, chtëren wëkłôdô w Akademii Piãknëch Kùńsztów na Wëdzélu Żłobiznë [Akademii Sztuk Pięknych na Wydziale Rzeźby], Tomaszã Sobiszã gôdómë ò kaszëbiznie i ò jegò ùtwórstwie. Ùrodzył sã wasta w Lãbòrgù, le twòrzy w Skrzeszewie, kòl Serakòjc. Jak wasta tam trafił? Tak pò prôwdze jô przëjachôł w swòji rodzynné starnë. W tim òkòlim mieszkelë mòji prastarkòwie i starkòwie. Je to takô mòja sentimentalnô réza. Jô chcôł pòòddichac tim lëftã. Brëkòwôł jem téż wiôldżi warkòwni. A miôł to bëc pùstelny môl, gdze mòżna miec òdskòk òd codniowëch sprawów. Robòta, żebë dôwała mie wiele redoscë i ùbëtkù, mùszi bëc wëkònëwónô krótkò nôtërë. Chcôł jem miec ten ùbëtk w placu, w jaczim żëła mòja familiô. I w tim òkòlim téż gôdô wasta pò kaszëbskù. Òd kògò wasta sã naùcził kaszëbiznë i skąd wzãło sã ùlubienié regionu? Òd starszich i starków. Ale doma gôdelë pò kaszëbskù leno z apartnëch leżnosców. Mòje ùlubienié tegò jãzëka pòwiãkszëło sã i ùmòcniło, jak jem na sztudiach zaczął wespółrobic przë produkcji programù „Rodnô Zemia”, emitowónégò w Telewizji Gduńsk. Robił jem tedë za lektora. Znaczenié w mòji swiądze, żlë jidze ò kaszëbiznã, miało pòznanié wiele wôżnëch lëdzy dzejającëch na ti òbéńdze, m.jin. ksãdza Hilarégò Jastaka, chtërnégò òstôł jem pózni stipendistą. Czej jem widzôł lëdzy zaangażowónëch w dzejanié dlô kaszëbiznë, ùtwierdzył jem sã w mëslë, że to je żëwé. Jô tak w to wrósł, że terô pòdskôcają mie kùlturalné znaczenia naszégò regionu. Móm starã pòkazëwac je w mòjich dokazach. Móm zrobiony taczi cykl, co sã nazéwô „Patrimonium” – tatczëzna. Do żłobiznów dołączoné są POMERANIA CZERWIŃC 2013 Rzeźbiarz Tomasz Sobisz przy swoim dziele w skrzeszewskiej pracowni - listopad 2012. kaszëbsczé tekstë, chtërne naprowôdzają òdbiércã na kònkretną stegnã. To tekstë ze stôrodrëków i kòscelnëch tôflów. Sygóm do kaszëbskò-pòmòrsczich szifrów. I chòc nie òblôkóm na co dzéń regionalnëch ruchnów, to przez pòwtôrzanié charakteristicznëch zna- ków rozkòscérzóm kaszëbiznã. Nie je to lëdowi kùńszt, le mô z nim jakąs parłãcz. Skùtkã ti dzejnotë je codniowòsc, jistnota wrosłô w naszã kùlturã. Jak twierdzył Hans Georg Gadamer, jesmë blós dzélã tegò, co je wkół nas, i to jãzëk twòrzi nas, a nié më gò twòrzimë. 57 NAJI ÙTWÓRCOWIE A przëwòłóné lëdowé ùtwórstwò – jaczé je wastë zdanié ò jegò dzysészim wëzdrzatkù? Móm dlô niegò wiôldżé ùznanié. W jaczims dzélu jô rósł w taczi òbéńdze. Mòja mëmka je spiéwôczką Regionalnégò Karna Lewino z Lãbòrga, znôł jem sã z ùtwórcą kaszëbsczich gôdków Sztefanã Fikùsã, lëdowim żłobiarzã Alfrédã Lubòcczim, a téż z jinszima lëdzama, chtërny òdcësnãlë na mie znankã, ùmòcnilë mie w tim, co jem wësusôł z mlékã mëmczi i co pózni stało sã dlô mie tak wôżné. Jidze ò spôdkòwiznã. Skądka wzãło sã ù wastë zaczekawienié plastiką, a òsoblëwie żłobizną? Ju jakno dzeckò lubił jem kùńszt. Za knôpa jô chòdzył téż do mùzyczny szkòłë. Ale to mie nie zaszkòdzëło. Na etapie kómpònowaniô nawetka pòmògło, bò kùńszt je taczim skłôdanim czegòs z rozmajitëch elemeńtów. Robiã wszëtkò, żebë to sprôwiało mie redosc i wcygało, żebë miało dzecné zaczekawienié. Drãgò je òsygnąc taczi skùtk, żebë w artisticznym znaczenim dokôz béł smaczny. Na szczescé to, co przënosy codniowòsc, ùfarwniwô mòjã robòtã. Jeżlë je sã téż wëprzédnionym w jaczims kònkùrsu, to człowiek wierzi, że to, co robi, nie je mało wôżné. Żlë chtos to ùznôwô za cos wôrtnégò, to mô sã pòczëcé szëkù. I tedë jô dostôwóm jesz wiãkszé chãcë. To cos piãknégò. Mòje zajãcé dôwô mie swiądã, że biorã ùdzél w dzélu wielepòkòleniowégò dzejania, w artisticznëch wëdarzeniach, chtërne miałë plac nawetka trzë tësące lat przódë. W stôrëch dokazach mòżna nakarmic sã òdbicym dôwnëch czasów. Ceszã sã na mësl ò tim, że mòże i mòje żłobiznë bãdą kògòs karmic. Ale to téż pòdnosy pòprzéczkã. Bò to, co robimë, mùszi miec wësoką rówiznã. A do te mùszi jesz bëc zrozmiałé i dlô terôczasnëch lëdzy, i dlô tëch, co przińdą pò nas. Trzeba robic swòje na tëlé dobrze, żebë òstawic bëlné swiadectwò naszich czasów. A czë nie mësli wasta czasã, że lepi bë bëło zając sã czims, w czim nie trzeba bëc wcyg twórczim i przemëslnym? Bëcé twórczim i przemëslnym brëkòwné je w kòżdim parce żëcô. To pòdskôcô do 58 wëtwôrzaniô wielezortowòscë céchów. Żëcé mùszi bëc tim nafùlowóné. Ùtwórcë czãsto mają jiwer z tim, że je za wiele tëch ùdbów i nié wiedno jich ùdbë są zrozmiałé dlô żdającëch na dokôz. Nié wiedno téż chãcë są pasowno òdczëtóné. Dlôte pòtkania są wëzwanim, żebë kòmùs ùdokaznic, dlôcze wôrt je zjiscëc dóny plan. To dopiérze je kùńszt – taczi, chtëren mòże bëc wëjãti z bëcégò z lëdzama kòżdégò dnia. Wërobienié parłãczny drodżi i jidzenié nią wespół, to pierszi krok do pòwstaniô cekawégò skùtkù. Samo wëtwôrzanié téż je baro wôżné. Le naprowadzenié jinszich na taczé mëslenié dôwô redosc, że jem sobą, a nié blós wëkònôwcą. Tedë robiã to, co chcã robic. Wiedno mòżna szukac pòspòlnégò zrozmieniô. Naszé mëslë mùszą sã pòtkac, żebë wëszło z nich cos apartnégò. W wastë ùtwórstwie je wiele dëchòwòscë. Dëchòwòscë i sacrum. Jeżlë òne kògòs dëchòwò pòbùdzywają, to jem rôd. Cekawiło mie wiedno pòtikanié sã rozmajitëch kùltur, religii, tegò, co bùdëje krëjamnosc i sacrum. I to je dlô mie wôżné. W jednym z wëwiadów gôdôł wasta, że w dokazach przedstôwiô jiwer biôtczi dobra ze złim. Czë to le zaczekawienié tim tematã, czë skùtk żëcowëch dilematów? Taczé jiwrë są, mëszlã, wszãdze. W mòji diplomòwi robòce jem zrobił alegoriã sw. Jerzégò. Òn biôtkùje sã ze smòkã, jaczi je òdbicym złégò. Chcôł jem pòkazac, że ta biôtka je na kòżdim krokù. Nie òmijô pòstãpnëch pòkòleniów. Môle pamiãcë całi czas są swiéżé. Dlôte robiã taczé dokazë, chtërne mają dac òdcësczi rozkòscérzaniô pamiãcë ò tëch lëdzach, co bëlë przed nama. Robiã tej taczé kòlekcje, jak na przëmiar „Niesmiertelnicë”, gdze przedstôwióm tôfle przëbôczewającé czase II swiatowi wòjnë. Abò jak pòkôzk „Memorandum”, gdze mòżna bëło òbôczëc szlachë dżinącëch pòmòrsczich i kaszëbsczich smãtôrzów z XIX wiekù, wëcarté epitafijné tôfle z gduńsczich nekropòliów z XVII wiekù i skrëtwã piôsznicczégò lasu? Detal pomnika Leona Wenty (symbol Straży Granicznej), jaki został skradziony z miejsca pamięci. Téż. Je òn òdbicym mòji dzejnotë zrzeszony z môlama pamiãcë na Pòmòrzim. Za taczé martirologiczné dzejania òstôł jem wëprzédniony wôżną nôdgrodą [Nagroda Rektora Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku, Jej Magnificencji – Prof. Ludmiły Ostrogórskiej]. Le jô bë tegò nie robił, czejbë mie to nie wcygało. Żëcé pò jednym temace przënôszô mie nastãpny i tak to sã krący. W 2015 rokù planëjã zrobic indiwidualny, retrospektiwny wëstôwk, gdze chcã pòkazac rozmajité zortë biôtczi dobra ze złim. Rodzą są kòl tegò pitania ò wiãkszą biôtkã, téż jeżlë jidze ò wòjenné dzejania. Na szczescé w dzysészich czasach ni mùszimë sã z tim mòcowac, le niechtërny jesz to pamiãtają. Wëdôwałobë sã, że pòmniczi są ju zbùdowóné i to sygnie. A òkazëje sã, że na kaszëbskò-pòmòrsczi tkance te sprawë wcyg są bòlesné i je mùsz ò nich pamiãtac, òstôwiac szlachë. Bò dżiną lëdze, chtërny bëlë swiôdkama tragicznëch wëdarzeniów. Przez bùdowanié pamiãcë i przez dotikanié czegòs, co mô swòją historiã, sami bierzemë w ni ùdzél. Dôwô mie to lëft w żôgle. I chãc na wiãcy. Bò te znaczi czasu są pózni w naszi rëmnoce. Wôrt je bëc gwësnym swòjich wôrtnosców, żebë móc przekazac je nastãpnym. I midzë jinszima to mô wasta starã przekazac swòjim sztudéróm? Chcã zachãcëc jich do tegò, co mie samégò zachãcywô. Ùwrazlëwióm jich na mëslenié, że jesmë dzélã historicznégò i kùlturowégò cygù. W ti swią- POMERANIA CZERWIEC 2013 NAJI ÙTWÓRCOWIE dze mògą jic dali abò tã wiédzã òdrzucëc i bùdowac cos nowégò na zort przékòwaniô. Ale wiedno widzec bãdze dwùgôdkã midzë tradicją a nowòczasnoscą. Twórczé żëcé mòże nadawac wôrtnotë. Historiô pòkôże, jak baro mdze to wôrtné – cos, co dzysô wëdôwô sã mało wôżné, pózni mòże zwëskac wiãkszé ùznanié. Më nie jesmë w sztãdze terô tegò stwierdzëc. Gôdô sã, że młodim brëkòwné są aùtoritete, chtërne wskôżą jakąs drogã. Jaczi lëdze dlô wastë òkôzelë sã baro wôżny? Aùtoritet je ju dosc wëszwiektónym pòchwôtã. To słowò përzinkã tracy na wôrtnoscë. Ale Jón Paweł II, jaczégò pòmnik miôł jem ùczestnienié żłobic, béł wiôldżim człowiekã. Na gwës je òn aùtoritetã dlô mòjégò i wiele jinëch pòkòleniów. Béł jem na aùdiencji papieża Pòlôka i dôł mù swój dokôz. Mòżna pòwiedzec, że do dzys czëjã na skarni szlach jegò rãczi. To wiôlgô drãgòsc zrobic szlachòwnotã taczégò człowieka, bò kòżdi mô w òczach jegò wëzdrzatk. Artista mùszi w jedny pòstacë zamknąc wszëtczé nôwôżniészé znanczi. A sztatura Jana Pawła II zmiéniała sã. Dlôte trzeba bëło stwòrzëc mëslowi skrócënk, w jaczim widoczny béłbë całi pòntifikat. To bëło dlô mie wiôldżim wëzwanim. Nie wiém, czë to strzimie próbã czasu. Jeżlë jidze ò tëch, dlô chtërnëch móm ùwôżanié, z dôwnëch czasów je to Michôł Aniół. Béł wôżnym ògniwã w historii kùlturë i kùńsztu. A w mòji nôblëższi òbéńdze – tatk, chtërnégò chùtkò jem stracył, i stark, chtëren òkróm tegò, że béł starkã, zastãpòwôł mie téż òjca. Wszczepił we mie patrioticzné wôrtnoscë. Znôł sã z wôżnyma lëdzama, m.jin. z Bòżim Słëgą Kónstantinã Dominikã czë ks. Hilarim Jastakã. Cepło wspòminóm téż Zygmùnta Gùlgòwsczégò, mòjégò szkólnégò òd plasticzi, bratónka Gùlgòwsczich z Wdzydz. Taczich lëdzy w mòjim żëcym bëło wiele. Czim terô wasta sã zajimô? Miôł jem w òstatnym czasu zrobioną kòpiã pastorału sw. Bònaweńturë, chtërna miała bëc przekôzónô arcybiskùpòwi Pizë. Le żłobizna tak sã widzała, że mô bëc równak namienionô dlô papieża Francëszka, a dlô arcybiskùpa mòże bãdã POMERANIA CZERWIŃC 2013 Dzél dokazu, jaczi òstôł nôdgrodzony na I Triennale Sztuki Pomorskiej. robił nową. Òb lato planëjã robic żłobiznowé elemeńtë do piôsznicczi Pietë, chtërna je wiôlgô na trzë métrë. Co wasta mësli ò swòjim regionie i lëdzach w nim mieszkającëch? Mëszlã, że ògniwa kaszëbsczi kùlturë mają mòżlëwòsc wiôldżégò rozwiju i baro temù kibicëjã. Òd czasu jak jem przecygnął w òkòlé Serakòjc, jô zmerkôł tzw. serakòwicczi sztél. Pòlégô òn na tim, że ze wzôjny starë ò swój môl, dozéraniô chëczë, ògardu, familii, je téż przeniesenié ti starë na kùlturã. I w drëgą starnã. Je widzec, że lëdze wroslë w tã zemiã. Tegò jem nie widzôł w Lãbòrgù, bò tam mieszkają lëdze przecygniãti z rozmajitëch strón, i jich òsôdzanié sã na ti zemi długò dérëje. Tej ti, co mieszkają w swòjich môlach ze starka i prastarka, mają wiôldżé szczescé. Le to równoczasno nie òznôczô, że mają zamëkac sã na pòznôwanié jinszich kùltur. Wëmiana doswiôdczeniów z cëzyma kùlturama mòże ùmòcnic i pòmòc w pòkôzanim dobrëch strón swòjégò regionu. Dlô artistë dobrze je, żebë miôł twórczą swòbòdã. Czë taką prawie mô wasta czãsto? Wëkònëjã wiele żłobiznowëch realizacjów. Ale móm téż czas na zajimanié sã swòjim ùtwórstwã. Nawetka jeżlë robiã cos na kònkretné brëkòwnotë, to móm starã, żebë bëło to nafùlowóné mòjim aùtorsczim szlachã. Jak sã czegòs pòdejmùjã, to próbùjã dopasowac to do môla, w jaczim mô stojec dóny òbiekt. Przeprowôdzóm analizã tegò placu. Dobrą stroną realizacjów do galerii je to, że dokazë mòżna przewòzëc, ale téż w kòżdim nowim môlu mùszą sã òbarnic. A robioné do pòstawieniô bùten mùszą bëc dobrze dopasowóné. Czim dlô wastë je kùńszt, twòrzenié? To codniowòsc. Na jaczims etapie drãgò sã òd tegò ùwòlnic. Kùńszt je żëcym, jegò wëfùlowanim. I to sã przeplôtô. Jô w tã robòtã wrôstôm. A natchnienié trzeba w sobie wërobic. To taczi ritm kòżdégò mòjégò dnia. To, czemù pòswiãcywómë wiôldżi dzél naszégò żëcô, stôwô sã òbrazã naszi òsobòwòscë. Dokôz naszich rąk w kònkretnym mòmence je naszim òdbicym. Kòżdô żłobizna pòkazëje ji ùtwórcã i tak je téż ze mną. Żłobiã sercã i samim sobą. Kòżdégò dnia ùgwësniwóm sã, że wôrt to robic i zjiscëwóm swòje snienia. Móm redosc z tegò, że wpisëjã sã w nasz krôjòbrôz. A równoczasno dostôwóm corôz wiãkszi pòkórnoscë, bò móm swiądã, że to je nasze swiadectwò, na jaczi mómë cësk leno w krótczim czasu. Dzãkùjã za rozmòwã. 59 60 POMERANIA CZERWIEC 2013 KLËKA TORUŃ. POMORSCY WYDAWCY W MIEŚCIE KOPERNIKA 8 kwietnia w holu głównym Biblioteki Uniwersyteckiej w Toruniu odbywał się II Toruński Kiermasz Książki Regionalnej. Podczas tegorocznego kiermaszu swoją ofertę zaprezentowała dwa razy większa liczba wydawców niż w poprzedniej edycji. Publikacje wystawiali: Fundacja Generał Elżbiety Zawackiej, Muzeum Etnograficzne w Toruniu, Muzeum Piśmiennictwa i Muzyki Kaszubsko-Pomorskiej w Wejherowie, Polskie Towarzystwo Ludoznawcze Oddział w Toruniu, Stowarzyszenie Oświatow- ców Polskich w Toruniu, Towarzystwo Naukowe w Toruniu, Wydawnictwo Naukowe UMK, Wydawnictwo Region oraz Wydawnictwo Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. Głównymi atrakcjami kiermaszu były spotkania autorskie. O godz. 11.00 w sali konferencyjnej Biblioteki odbyło się spotkanie z Anną Koprowską-Głowacką, która mówiła o obecnym w jej książkach świecie podań, legend i wierzeń na Kaszubach, Pomorzu, Kujawach, ziemi chełmińskiej i dobrzyńskiej. W spotkaniu uczestniczyły m.in. dzieci z pobli- skiej szkoły podstawowej oraz goście ze Sztumu (w woj. pomorskim). O godz. 13.00 w tej samej sali swoją książkę pt. Rehabilitacja i weryfikacja narodowościowa polskiej ludności w województwie gdańskim po II wojnie światowej promowała dr Sylwia Bykowska z Gdańskiej Wyższej Szkoły Humanistycznej. Wstęp wygłosił promotor dr Bykowskiej prof. dr hab. Bogdan Chrzanowski (Uniwersytet Gdański). Temat weryfikacji ludności wpisywanej na volkslistę wywołał żywą dyskusję. W.Sz. GDUŃSK. SZLACHà PÒMÒRSCZICH PÒWIÔSTKÓW I LEGEŃDÓW W sedzbie Wòjewódzczi i Miejsczi Pùbliczny Bibloteczi (Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna im. Josepha Conrada Korzeniowskiego, WiMBP) we Gduńskù 17 łżëkwiata òdbéł sã finał I Wòjewódzczégò Kònkùrsu Wiédzë „Szlachã pòmòrsczich pòwiôstków i legeńdów” pòd patronatã Pòmòrsczégò Kùratora Pòùczënë [Pomorski Kurator Oświaty] i Marszôłka Pòmòrsczégò Wò- jewództwa, sczerowónégò do ùczniów klas III i IV spòdlecznëch szkòłów. Pierszi etap rëchli òstôł przeprowadzony w 31 szkòłach na całim Pòmòrzim. Na finał przëjachało 60 dzecy z 29 szkòłów. W jury kònkùrsu sedzelë: Iwóna Joć-Adamkòwicz (czerowniczka Regionalnégò Dzéla WiMBP we Gduńskù – znajôrka ds. promòcji regionu), Agnészka Chełchòwskô (kùstoszka w Regionalnym Dzélu WiMBP), Paweł Radzyszewsczi (czerownik Dzélu Promòcji Lëteraturë WiMBP) i Małgòrzata Szemelfejnik (starszô biblotekarka WiMBP). Wëbrelë òni dobëtników, jaczima òstelë: 1 môl – Marcél Czerwińsczi ze Zrzeszë Szkòłów w Subkòwach (tczewsczi kréz), 2 môl – Iga Głowackô ze Spòdleczny Szkòłë w Trąbkach Wiôldżich (gduńsczi kréz), 3 môl – Karól Adamczik ze Zrzeszë Szkòłów w Subkòwach, Zofiô Barczewskô ze Spòdleczny Szkòłë nr 52 we Gduńskù, Klaùdiô Bòjanowskô ze Spòdleczny Szkòłë w Serakòjcach (kartësczi kréz), Zuzana Karaś – ze Spòdleczny Szkòłë nr 8 we Gduńskù. Wëprzédnienia przëznóné bëłë Krësztofòwi Ceslewiczowi ze Zrzeszë Pùblicznëch Szkòłów w Kalëskach (kòscersczi kréz) i Agace Stukow ze Spòdleczny Szkòłë nr 8 we Gduńskù. AB, tłóm. KS Na òdjimkù: Dobiwcowie kònkùrsu i Iwóna Joć (przédniczka jury), Paweł Braùn (direktór WiMBP), Ana Garwackô (direktorka bióra senatora Édmùnda Wittbrodta) i Andrzéj Bùsler (direktór bióra pòsélcczi Terézë Hòppe). Òdj. Éwelina Kroll GDUŃSK. PRZËZNÓNÉ JE STIPENDIUM M. I. TROJANOWSCZI Latos to stipendium dostało dwòje pòmòrsczich gazétników: Magdaléna Swierczińskô-Dolot i Adóm Hébel. M. Swierczińskô-Dolot prowadzy terô w Radio Gdańsk aùdicjã „Puls Ziemi” – ò codniowim żëcym mieszkańców môłëch gardów i wsów Pòmòrzô POMERANIA CZERWIŃC 2013 – stwòrzoną przez Dominikã Sowã. A. Hébel wespółrobi z TTM (Twoja Telewizja Morska), prowadzy w ni dokùmeńtalny program ò nordowëch ùbrzégach naszégò regionu pt. „Kaszuby dotąd nieznane” i ùczbë kaszëbiznë z cyklu „Gôdómë pò kaszëbskù”. Nôdgrodã przëznelë nôleżnicë Radzëznë Stipendialnégò Fùnduszu m. Izabellë Trojanowsczi, w jaczi są: Éwa Górskô – przédniczka, Andrzéj Bùsler, Artur Jabłońsczi, Édmùnd Szczesôk i Mariusz Szmidka. j.b., tłóm. KS KLËKA BRUSË. MAJÓWKA NA SPÒDLIM HISTORIE 1 maja Brusë òstałë przeniesoné w czasë II swiatowi wòjnë. Wszëtkò dzãka Stowôrze Lubòtników Historie Pòmòrsczégò Grifa „CIS” Mãczëkôł [Stowarzyszenie Miłośników Historii Gryfa Pomorskiego „CIS” Męcikał], chtërno w wespółrobòce ze Stowôrą Lubòtników Historie Bòrów Tëchòlsczich „Historiô i Pamiãc” [Stowarzyszenie Miłośników Historii Borów Tucholskich „Historia i Pamięć”] z Tëchòlë przërëchtowało tpzw. zbrojną akcjã. Historiczny pòkôzk przedstôwiô grańczną biôtkã z 1 séwnika 1939 r. i òdbicé przez partizanów Pòmòrsczégò Grifa swòjégò drëcha Wòjcecha Warsyńsczégò – łącznika TOW „Gryf Pomorski” – z niemiecczi sôdzë w Brusach (wëdarzenié z 11 łżëkwiata 1943 r.). Na plac przedstawieniô wëbróny béł bùdink stôri szkòłë w Brusach. „Zbrojną akcjã” ùfarwnił wòjnowi piknik zòrganizowóny na tôrgòwim placu w Brusach. Òdbéł sã téż m.jin. pòkôzk kònny kawalerie 18 Regimeńtu Pòmòrsczich Ùłanów ze Sławãcëna-Ritla. Na spòdlim gazétowi nadczidczi ÙM w Brusach, tłóm. KS Na òdjimkù: czerwònô cegła bùdinkù szkòłë i przërëchtowónô scenografiô, razã ze strzélama z karabinów, wprowadzëłë òbzérników w atmòsferã wëdarzeniów z czasów II swiatowi wòjnë. Òdj. z archiwùm Miejsczégò Ùrzãdu w Brusach MOJUSZ. NIEZWYKŁE SPEKTAKLE PO KASZUBSKU Do sali widowiskowej Szkoły Podstawowej w Mojuszu 21 kwietnia zjechali uczestnicy XIV Przeglądu Teatrów Szkolnych. Warunkiem uczestnictwa w przeglądzie było przygotowanie sztuki w języku kaszubskim. Swój udział w teatralnych zmaganiach zadeklarowały 4 grupy teatralne: Świetliki ze Szkoły Podstawowej nr 2 w Kartuzach (widowisko „Czarodzejskô żaba”), Wicherki z Kamienicy Szlacheckiej („Krësztofòwé rozegracje”), Dobri Drëchòwie z Załakowa („Krzosadło”) i Hùmòr z Mojusza („Scynanié kani”). Laureatem nagrody głównej – Złotej Maski – została grupa Świetliki z Kartuz. Wszystkie zespoły uhonorowano nagrodami. Przeglądowi towarzyszyła akcja charytatywna „Pola nadziei – Żonkil kwiatem nadziei dla Hospicjum”. Przez cały dzień wolontariusze z Gimnazjum w Sierakowicach zbierali datki na Hospicjum domowe w Kartuzach. Organizatorami wydarzenia byli: Gminny Ośrodek Kultury w Sierakowicach, Starostwo Powiatowe w Kartuzach, Szkoła Podstawowa w Mojuszu i Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie Oddział Sierakowice. D.P. TCZEW. WALNE ZEBRANIE ODDZIAŁU 26 kwietnia odbyło się zebranie sprawozdawczo-wyborcze Oddziału Kociewskiego ZKP w Tczewie. Zebranie walne tczewskiego oddziału na prezesa w kadencji 2013–2016 wybrało ponownie Michała Kargula. Skład zarządu uzupełnili: Damian Kullas i Tomasz Jagielski jako wiceprezesi, Henryk Laga jako sekretarz, Jacek Cherek jako skarbnik oraz Marek Kordowski i Bartosz Świątkowski jako członkowie bezfunkcyjni. Utrzymany został skład komisji rewizyjnej, która ponownie pracować będzie w składzie: Kazimierz Ickiewicz, Piotr Lużyn i Waldemar Gwizdała. Na zjeździe delegatów natomiast tczewian reprezentować będą Krzysztof Korda, Jan Kulas oraz Michał Kargul. Nowe władze chcą nadal podejmować działania na rzecz całego Kociewia, nie zapominając jednak o sprawach stricte tczewskich. Członkowie ZKP chcą kontynuować organizowanie Nadwiślańskich Spotkań Regionalnych, prowadzić dyskusje i sesje poświęcone historii Tczewa i regionu oraz działać na rzecz przywrócenia roli Wisły jako szlaku komunikacyjnego. Zebrani uchwalili również apel do Zarządu Powiatu Tczewskiego w sprawie odbudowy mostu przez Wisłę. Komunikat ZKP Tczew KASZUBSKI PORTAL EDUKACYJNY skarbnicakaszubska www. .pl Zrealizowano dzięki dotacji Ministra Administracji i Cyfryzacji 62 POMERANIA CZERWIEC 2013 KLËKA TORUŃ. GOŚCIE Z KASZUB Oddział toruński ZKP 28 kwietnia gościł kilkudziesięcioosobową wycieczkę z Kaszub, złożoną z członków i władz oddziału Zrzeszenia w Baninie, dzieci z zespołu folklorystycznego Mùlczi z Miszewa i gimnazjalistów z Żukowa. Prezes toruńskiego oddziału Wojciech Szramowski w sali konferencyjnej Muzeum Etnograficznego przedstawił uczestnikom wycieczki związki Kaszu- bów z Toruniem oraz działalność organizacji kaszubsko-pomorskich w tym mieście. Na zakończenie spotkania rozdał wszystkim zebranym publikacje przekazane w darze przez Fundację Generał Elżbiety Zawackiej i prezesa Wydawnictwa SOP z Torunia Antoniego Starka (członka toruńskiego oddziału ZKP). W podziękowaniu za gościnność oddział toruński otrzymał publikacje z rąk kierownika wycieczki Eugeniusza Pryczkowskiego. Goście z Kaszub zwiedzili następnie Muzeum Etnograficzne, a potem po Toruniu oprowadziła ich Hanna Giełdon-Szramowska, członkini oddziału toruńskiego i wnuczka kaszubskiego pisarza Józefa Ceynowy. W.Sz. STÔRÔ CZISZEWA. DŁUGÒ ŻDÓNÔ PÙBLIKACJÔ 29 łżëkwiata pò wiele latach czëkaniégò przez stôrocziszewiónów ùkôza sã ksążka Pogranicza. Stara Kiszewa wëdónô przez Òstrzódk KARTA w Warszawie. Pùblikacjô pòkazëje cekawą i wielewëmiarową historiã Pòlôchów i Niemców, chtërny mieszkają na nôrodnoscowim i etnokùlturowim (kaszëbskò-kòcewsczim) pògrańczim gminë Stôrô Cziszewa, chtërna w XX wiekù bëła môlã zmieniwającégò sã niemiecczégò i pòlsczégò panowaniô. W 2000 rokù Òstrzódk KARTA zaczął apartny na òbrëmim kraju projekt – robòtë dokùmeńtëjącé dzeje wszëtczich (a je jich czilenôsce) wsów gminë Stôrô Cziszewa. Òb czas terenowëch badérowaniów redaktorzë i archiwiscë Òstrzódka òdwiedzëlë wnet kòżdą chëcz w gminie i skòntaktowelë sã ze stôrocziszewió- nama, chtërny wëjachelë do Niemców. Tak òsta zebrónô wôżnô kòlekcjô, w jaczi je wnet 100 zwãkòwëch wëpòwiedzów Pòlôchów i Niemców, przez 1200 òdjimków, szkòłowé kroniczi, wspòminczi i lëstë, priwatné dokùmeńtë, wëcynczi z gazétów. Ksążka Pogranicza. Stara Kiszewa pòkazëje nôcekawszé i nôwôżniészé z nich. j.b., tłom. KS TËCHÒLA. DR JÓZEF GERSZEWSCZI ZNÔWÙ JE Ù SE Na przédny scanie Miejsczégò Doktorsczégò Òstrzódka [Miejskiego Centrum Lekarskiego, MCL] w Tëchòlë 3 maja bëła pòkôzónô i pòswiãconô pamiątkòwô tôfla na tczã dra Józefa Gerszewsczégò (1860–1932), mieszkańca tegò gardu, dok- tora, prawnika i wiôldżégò spòlëznikã. Jegò kònspiracyjné, patrioticzno-niepòdległoscowé dzejanié w czasach prësczégò zarabczënkù (béł pòmòrsczim filomatą, ps. Czeczot), a pòtemù robòta i służba w samòstójny, wòlny Pòlsce – zajimanié sã òbrzészkama kòmisaricznégò i wielelatnégò wicebùrméstra Tëchòlë, krézowégò i banowégò doktora – a téż zaczekawienia sprawiłë, że ten nadzwëkòwi człowiek je wôrt ùpamiãtnieniô. Ùroczëstosc wpisała sã w òbchòdë 222. roczëznë ùchwôleniô Kònstitucji 3 Maja i swiãta Nôswiãtszi Mariji Pannë Królewi Pòlsczi. Przemówienia wëgłosëlë: Mariô Òllick – przédniczka Bòrowiacczégò Towarzëstwa Kùlturë w Tëchòlë, Tadéùsz Kòwalsczi – bùrméster Tëchòlë, i dr Kristina Kòczwara, chtërna robi w MCL. Wspòmink ò swòjim starkù òdczëtôł wnuk dra J. Gerszewsczégò, Jerzi (mieszkający w Szwajcarie). Wielno zebróny gòsce, przedstôwcowie wëszëznów gardu i mieszkańcowie Tëchòlë złożëlë kwiatë pòd tôflą. Òdswiãtny òprôwk dôwałë stanice gardu Tëchòla i Tëchòlsczégò Starostwa, i téż starża wëstôwionô przez Stowôrã Historiô i Pamiãc [Stowarzyszenie Historia i Pamięć] w mùndurach Piechòtë Pòlsczégò Wòjska II RP. M.Ò., tłóm. KS Òdj. M.Ò. WEJHEROWO. OTWARCIE FILHARMONII KASZUBSKIEJ Wieczorem 17 maja odbyła się gala otwarcia Wejherowskiego Centrum Kultury Filharmonia Kaszubska na liczącej niemal 400 miejsc sali widowiskowej. Pierwszym wydarzeniem artystycznym, jakie miało miejsce na wielkiej scenie, była „Filhar- POMERANIA CZERWIŃC 2013 monia Dowcipu w komplecie” Waldemara Malickiego. Filharmonia Kaszubska została wybudowana u zbiegu ulic Sobieskiego i Dworcowej, w miejscu gdzie mieścił się stary budynek Wejherowskiego Centrum Kultury. Powstał nowoczesny budynek, w którym znajdują się liczne sale filharmonii oraz domu kultury. Dodatkowo w podziemiu znajduje się kameralna sala kinowa na 38 miejsc, pełniąca funkcję kina studyjnego. j.b. 63 KLËKA JASTARNIÔ. JAK 100 LAT DOWSLADË Jastarniô przódë lat. Tak zrzeszeńcë z tegò môla mielë nazwóné wëdarzenié, chtërno dzejało sã 4 maja. Pòkôzóné bëło w nim żëcé rëbacczich familiów wicy jak 100 lat rëchli. Zaczãło sã òno pòkôzã łowieniô laskòrnã, nôwiãkszim z niewòdów ùżiwónym do łowieniô ło- sosa. Ò 10.00 reno spòd rëbacczi chëczë (z XIX wiekù, w jaczi dzysô je mùzeùm) wëszlë chłopi, jaczi na berach i karach wiezlë na sztrąd Bôłtu laskorn, lejpry, szelki i kasierze. Razã z nima szłë białczi òblokłé w robòcé ruchna dôwnëch rëbaczków. Na stremdze żdôł na nich bôt, chtërnym séc bëła wëwiozłô w mòrze. Z jednym lejprem żdelë na sztrądze, jaż òsta wëdónô séc, a drëdżi pòwróz béł ju na piôskù. Pòwrozë cygnãlë chłopi i białczi. Łowienié bëło ùdóné, złowionëch mielë sledzów, bańtków i 4 łosose. Pierszégò wëjãtégò z matczëznë lososa (jak gôdają Bëlôcë) zgódno z tradicją dostôł ksądz, a òstałé szłë do bëtników. Łowienié laskòrnã bëło równak leno zôczątkã do dalszich wëdarzeniów, chtërne miałë plac przë rëbacczi chëczë. Tam ùmãczony ùczãstnicë przëszlë z łowieniô nazôd, bë zacząc zwëczajné zajãca pòwszédnégò dnia sprzed wiekù. Chłopi dëmilë bańtczi, sëszëlë i naprôwialë séc, wërôbialë tobakã, zjimalë kórã z pôlów, robilë pòwrozë. Białczi wzãłë sã za pranié na riwkach, wiãzenié, wësziwanié, przãdzenié na kółkù, prunowanié i wëfùlowiwanié czidzëną słomników. Wiesołą atmòsferã zagwësnił mùzykùjący na bandeònie rëbôk i pòspólny spiéw. Lucyna Kònkòl, tłóm. KS Na òdjimkù: na sztrądze łowienié laskòrnã òbezdrzało wiele gòscy, chtërny bawilë sã w tim czasu w Jastarnie, a téż wiôldżé karno ji mieszkańców. Òdj. Lucyna Kònkòl KÒSCÉRZNA. ÙCZNIOWIE WIELE WIEDZĄ Ò PASERBIE Mùzeùm Kòscersczi Zemi [Muzeum Ziemi Kościerskiej im. dra Jerzego Knyby w Kościerzynie, MZK] zòrganizowało kònkùrs ò titlu „Ks. Janusz Stanisłôw Paserb – słëga Słowa i ùtwórca kùlturë”. Miónczi òdbëłë sã w òbrëmim czwiôrti edicje wòjewódzczégò kònkùrsu dlô ùczniów gimnazjowëch szkòłów pt. „Kaszëbi wczora i dzys”, chtërnégò do- biwcowie dostôwają dodôwkòwëch 5 pùnktów òb czas rekrutacji do wëżigimnazjowëch szkòłów. Latos gimnazjaliscë sprôwdzelë swòjã wiédzã ò pòstacë ks. Janusza St. Paserba – ùstanowionégò przez Kaszëbskò-Pòmòrsczé Zrzeszenié patronã 2013 rokù. Dlôte téż hònorowi patronat nad wëdarzeniem òbjął przédnik KPZ Łukôsz Grzãdzëcczi. Latos pierszi, szkòłowi etap òdbéł sã 22 strëmiannika. Wëbrónëch bëło z niegò 69 półfinalistów, chtërny stawilë sã 6 maja w Widzawiszczowi Zalë m. L. Szopińsczégò w Kòscérznie. Òb czas półfinału gimnazjaliscë mùszelë òdpòwiedzec na pôrãdzesąt pitaniów tikającëch sã i nôwôżniészich wëdarzeniów w żëcym ks. Paserba, i jegò ùtwórstwa. Do finału dostało sã sédmë nôlepszich z drëdżégò etapù kònkùrsu. A nôlepszima z nich òkôzelë sã: Francëszk Fòrtuna z Gimnazjum nr 3 w Kòscérznie – I môl, Katarzëna Łakòckô ze Spòleznowégò Jãzëkòwégò Gimnazjum LTO w Lãbòrgù – II môl, Edita Wenta z Gimnazjum w Gòwidlënie – III môl. Ùroczësté pòdrëchòwanié kònkùrsu razã z dôwanim nôdgrodów òdbãdze sã 20 czerwińca 2013 r. w Kòscérznie w Widzawiszczowi Zalë m. L. Szopińsczégò. Òb ten czas mdze téż pòpùlarno-nôùkòwô kònferencjô pòswiãconô dzejnoce i ùtwórstwù ks. Janusza St. Paserba. j.b., tłóm. KS Na òdjimkù: f inaliscë miónków razã z òpiekùnama i kònkùrsową kòmisją. Òdj. ze zbiérów MZK w Kòscérznie GDAŃSK. „DOBRO WSPÓLNE – LEPSZA JAKOŚĆ ŻYCIA” Pod takim hasłem odbył się VI Pomorski Kongres Obywatelski. W gmachu Politechniki Gdańskiej 11 maja zebrali się m.in. przedstawiciele pomorskiego środowiska samorządowców, społecznicy, przedsiębiorcy i ludzie kultury. Na Kongresie nie zabrakło też członków Zrze- szenia Kaszubsko-Pomorskiego. Starano się szukać odpowiedzi m.in. na następujące pytania: jak dla dobra wspólnego kształtować relacje między aglomeracją trójmiejską a pozostałymi obszarami pomorskiego regionu oraz jak rozwijać pomorską edukację, sport i energetykę. DOŁĄCZ DO NAS I BĄDŹ NA BIEŻĄCO! 64 W ramach Kongresu odbyło się także Pomorskie Forum Organizacji Społecznych, na którym swoją działalność zaprezentowało kilkadziesiąt pomorskich organizacji. j.b. www.facebook.com/kaszubi POMERANIA CZERWIEC 2013 KLËKA STRZÉPCZ. 68. ROCZËZNA ZAKÙŃCZENIÔ WÒJNË Òrganizatorama gminnëch òbchòdów roczëznë zakùńczeniô II swiatowi wòjnë bëlë Ùrząd Gminë Lëniô, Gminny Dodóm Kùlturë w Lëni i Zrzesz Szkòłów w Strzépczu. Ùroczëzna òdbëła sã 9 maja. Zaczãła sã òd wprowadzeniô staniców na gimnasticzną zalã Zrzeszë Szkòłów. Zeszłi lëdze òdspiéwelë państwòwi himn. Pò òficjalnëch pòwitaniach gimnazjalnô młodzëzna ZS w Strzépczu pòd czerënkã Joanë Gòjtkòwsczi i Krësztofa Chiłë przedstawiła leżnoscowi słowno-mùzyczny program. Pòtemù instruktor ZHP, pwd. Tadéùsz Lech òdczëtôł rozkazë ò ùtwòrzenim próbny starszoharcersczi zdrëszënë (pòl. drużyna) w Lëni. Zastãpòwima zdrëszënë òstalë: Juliô Lewińskô, Marléna Kùberna i Karól Pòpek. Zastãpca wójta Bògùsława Engelbrecht i przédnik Radzëznë Gminë Czesłôw Hinz symbòliczno delë mùndur na rãce harcerza. Pòtemù delegacje i rôczony gòsce przeszlë na môlowi parafialny smãtôrz. Tam, przë grobie Pòlsczich Żołniérzów i Òfiarów Marszu Smiercë, òdmówilë mòdlëtwã, chtërnã pòprowadzył ks. probòszcz Andrzéj Kmiecyk. Delegacje złożëłë krutë kwiatów i zapôlëłë znitë pamiãcë. Pò òficjalnëch ùroczëstoscach wszëtcë przëszlë nazôd do Zrzeszë Szkòłów w Strzépczu, gdze przërëchtowóny béł môltëch. Red., tłóm. KS GDAŃSK. 20 LAT WSPÓLNOTY KASZUBSKIEJ 12 maja 2013 roku w kościele św. Jana w Gdańsku odbyła się uroczystość upamiętniająca dwudziestą rocznicę odprawiania mszy świętych z kaszubską liturgią słowa dla gdańskiej Wspólnoty Kaszubskiej. Warto przypomnieć, że członkowie tego swoistego klubu, afiliowanego przy oddziale gdańskim Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, od 20 lat spotykają się w kaplicy (dawnej zakrystii) kościoła św. Jana w każdą drugą niedzielę miesiąca o godz. 14. W uroczystej mszy świętej, którą odprawił ks. dr Leszek Jażdżewski, diecezjalny kapelan Kaszubów, udział wzięli księża: rektor kościoła św. Jana Krzysz- tof Niedałtowski, proboszcz Waldemar Naczk, który przez kilkanaście lat odprawiał nabożeństwa dla Wspólnoty, prałat Wojciech Chistowski – proboszcz kościoła Bożego Ciała na Morenie, oraz prałat Kazimierz Wojciechowski – proboszcz z gdańskiej Zaspy. Po mszy w Tawernie Mestwin przypomniano audycję o pierwszych mszach świętych z kaszubską liturgią słowa z magazynu Telewizji Gdańskiej „Rodnô Zemia”. Moderatorem tego spotkania był Eugeniusz Pryczkowski, który 20 lat temu, będąc wówczas wiceprzewodniczącym oddziału gdańskiego ZKP, w znaczący sposób przygotował pierw- szą mszę świętą dla Kaszubów ze śródmieścia Gdańska i potem przez wiele lat organizował comiesięczne nabożeństwa. Podczas spotkania poetka kaszubska Ida Czaja zaprezentowała wiersze Stanisława Pestki (Jana Zbrzycy), który był gościem uroczystości. Głównym organizatorem rocznicowych obchodów był dr Jerzy Koszałka, od wielu lat związany ze Wspólnotą. Podziękowania należą się również paniom Teresom, Nowakowskiej i Juńskiej-Subocz oraz Genowefie Jadwiszczak, która od 20 lat jest z naszą Wspólnotą Kaszubską. Jerzy Nacel WEJHEROWO. TABLICA Z MAGNIFICAT PO KASZUBSKU W sanktuarium maryjno-pasyjnym w Wejherowie 12 maja odbyło się odsłonięcie tablicy z tekstem hymnu Magnificat w języku kaszubskim. Tablica jest POMERANIA CZERWIŃC 2013 kopią tej, którą dokładnie dwa miesiące wcześniej, tj. 12 marca, odsłonięto w sanktuarium w Ain Karem (Jerozolima) podczas Pielgrzymki Kaszubów do Ziemi Świętej. Odsłonięcia tablicy dokonał prezes Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego Łukasz Grzędzicki, prezes wejherowskiego oddziału ZKP Henryk Kanczkowski oraz kustosz sanktuarium o. Daniel Zbigniew Szustak. Natomiast bp prof. Andrzej Dziuba, ordynariusz diecezji łowickiej, poświęcił tablicę oraz przewodniczył uroczystej mszy św. na kalwarii wejherowskiej. Podczas mszy św. modlili się pątnicy z całego regionu, w tym uczestnicy 345. pieszej pielgrzymki z Oliwy i 339. pieszej pielgrzymki z Kościerzyny, która jako jedyna od początku swojego istnienia co roku dociera na odpust Wniebowstąpienia Pańskiego do Wejherowa. j.b. Na zdjęciu: tablica z Magnificat w języku kaszubskim stanowi materialny znak dziękczynienia Kaszubów za przemiany, jakie zaszły po 1989 r., oraz jest pamiątką obchodzonego właśnie Roku Wiary. Fot. W. Lew-Kiedrowska 65 KLËKA STARGARD SZCZECIŃSKI. MUZYKA, JADŁO I ELEMENTARZ… Od 13 do 18 maja w stargardzkim Hotelu – Restauracji „Spichlerz” odbywały się Dni Kultury Kaszubskiej. Przy kaszubskiej muzyce goście przede wszystkim posilali się kaszubskim jadłem. Serwowano m.in. kaszubską kiszkę, zrobioną z ziemniaków i kaszy oraz okraszoną boczkiem. Kilkadziesiąt osób skosztowało również golonkę, metkę, śledzie, ogórki kiszone oraz zupę. Odnalazło się kilku stargardzkich Kaszubów, którzy zainteresowani byli zarówno wystawą kaszubskich książek, jak i haftu kaszubskiego, m.in. twórczo- ści Danuty Kosikowskiej. O kulturze kaszubskiej oraz wystawie opowiadał Zdzisław Kosikowski, prezes koła Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. Największe zainteresowanie w tych stargardzkich stronach wzbudzał elementarz kaszubski (Kaszëbsczé Abecadło. Twój pierszi elemeńtôrz)! Warto podkreślić, że restaurację udekorowano kaszubskimi flagami. Zdzisław Kosikowski Fot. Z.K. GOŚCICINO. „ŚWIATY MOŻLIWE JANA DRZEŻDŻONA” Pod tą nazwą 15 maja w gościcińskim Dworku Drzewiarza odbyła się konferencja naukowa. W spotkaniu uczestniczyło liczne grono miłośników twórczości Jana Drzeżdżona, w tym przedstawiciele władz samorządowych i środowiska naukowego oraz pomorscy literaci. Organizatorami konferencji byli: Wójt i Rada Gminy Wejherowo, Akademia Pomorska w Słupsku, Instytut Kaszubski w Gdańsku, Biblioteka Publiczna Gminy Wejherowo w Bolszewie i Gminny Ośrodek Kultury w Gościcinie. Referaty wygłosili: Daniel Kalinowski „Drzeżdżon autobiografista”, Adela Kuik-Kalinowska „»Ja i mój czas« w »łące wiecznego istnienia«. Polskie wiersze Jana Drzeżdżona”, Marek Cybulski „Derywaty słowotwórcze w języku Jana Drzeżdżona (na podstawie opowiadań z tomu Dzwónnik)”, Jerzy Samp „Jana Drzeżdżona stosunek do translacji”, Jerzy Treder „Frazeologia w opowiadaniach Jana Drzeżdżona”, Tomasz Derlatka „Struktura powieści Twarz Smętka (wybrane zagadnienia)” oraz Maciej Tamkun „Twarz Smętka Jana Drzeżdżona inspiracją dla malarzy”. Referaty stały się przyczynkiem do dyskusji, podczas której wspominano Jana Drzeżdżona przez pryzmat spotkań z pisarzem. Podczas sesji odbyła się też promocja książki Aleksander Labuda. Życie. Literatura. Mit pod red. Daniela Kalinowskiego. Dopełnieniem konferencji była wystawa „Inspiracje malarskie powieścią Jana Drzeżdżona Twarz Smętka” autorstwa artystów z Koła Pasji Twórczych przy BPGW w Bolszewie. Wystawę można oglądać do 28 sierpnia w Gminnym Ośrodku Kultury, Sportu i Rekreacji w Chmielnie. Janina Borchmann Zdj. z archiwum Biblioteki Publicznej Gminy Wejherowo im. Aleksandra Labudy w Bolszewie ŁUBNA. ÙCZBA KASZËBSCZÉGÒ JÃZËKA ZACZÃTÔ! Òd séwnika 2012 r. sédmë sztëk dzecy z III klasë w Łubny ùczi sã kaszëbsczégò. Ùczba òdbiwô sã na kółkù w szkòle, chtërna je filią Spòdleczny Szkòłë nr 1 m. Janusza Kòrczaka w Czerskù. Przez jednã gòdzënã w tidzéniu dzecë mògą 66 pòznawac rozmajité słowa i zwrotë. Bëła ùczba ò mionach pò kaszëbskù, dodomie, môlu zamieszkaniégò, rodzëznie… Dzecë pòznałë słowa sparłãczoné ze szkòłą czë zwierzãtama. Co wiãcy, mómë cësk na to, bë razã z nowima słówkama dzecë naùczëłë sã kaszëbsczich zwëków, np. na Gòdë i Jastrë. Czëtómë téż kaszëbsczé legeńdë i spiéwómë Kaszëbsczé Nótë. Nôwikszą redotą dlô dzecy bëło pòtkanié z prôwdzëwim… Królã Kaszëbów – ksãdzã Wiesławã Szucą z Czerska. Ksądz Wiesłôw òpòwiedzôł dzecóm m.jin. ò kaszëbiznie w Brusach, sztudérowaniu w Pelplënie i mòdlëtwie pò kaszëbskù. W czerwińcu dzecë jadą na szkòlną wanogã do Gduńska-Òliwë i pòznawac bãdą pòzwë zwierzãtów z ZOO w jãzëkù kaszëbsczim. Mòże i bãdze téż sztót, bë jic do katédrë i pòmòdlëc sã na grobach pòmòrsczich ksążãtów, tak jak Remùs… Co je bëlną nowiną, dzecë z Łubny (i nié leno z Łubny) bãdą sã ùczëłë kaszëbsczégò òd nowégò szkòłowégò rokù w Spòdleczny Szkòle w Czerskù. Aleksandra Dzãcelskô, part KPZ w Czerskù Na òdjimkù: ks. Wiesłôw Szuca z dzecama w Łubny. Òdj. A. Dzãcelskô POMERANIA CZERWIEC 2013 SËCHIM PÃKà ÙSZŁÉ Ptôszé wieselé TÓMK FÓPKA SŁOWÔRZK Czwiôrtô reno. Wszëtcë spią. Në, prawie wszëtcë. Légóm do wërów. Jesz bùdnik nastawiã. Na szóstą. Trzëdzescë. A tu nie jidze ùsnąc. Òkno je na wpół ôpen. Ptôszczi spiéwią. A nade wszëtczé ptôszé głosë jeden sã przebijô. Kùkówczi. Normalny człowiek pò dwùch „kùkù” ju spi. Ale nié mùzykańt. Òn zaczinô rozmiszlac, czë to je tercja wiôlgô, czë mòże ju kwarta. I ni mòże ùsnąc, bò nie je renym ptôszkã, le nocnym Tómkã… A tu swiérzgòlą jeden przez drëdżégò. Rozeznac jich nie jidze.A kò ptôszka pòznajesz prawie pò spiéwie, tak jak człowieka pò gôdce. To pewno te, co kùchniowi pòkrzésnikòżércowie przë jedzenim widzą przez òkno w kôrmniku… Je tam sykórka, co òbjôdô jiglënowé jagòdë. Dzãdzeł, dzãdzół abò dzëdzón, co dzurë w drzewach bëkô. Lasny ptôszk, co rôd na drzéwiãtach sôdiwô. Méska, co gwiżdże. Skrzeczącô, farwnô sójka a strzélającô głosã, towarzëskô sroka, co to nawetkã piechti na jedzenié przëchôdô… A mòże je tam téż bòżi ptôszk – skòwrónk, co wësokò lôtô? Pewno je w ptôszim karnie słowik – méster trélowaniô, co to przez niegò zaznobił sã jeden pòlsczi król i ùmarł. A mòże ten, co jich sto nie je wôrt jedny gãsë – môłi warbel? A jaskùleczka, co wié, czedë mdze padac? A cybaba, co gò téż pszczolnikã pòzéwają, bò pszczołoma miód pòdbiérô? Nie je to téż sztiglëca z czerwòną mùńką? A mòże to sykórka czëbatka, co wësokò piszczi? A smniecuch, co gò téż zwią pòcerpicelã, bò na deszcz wòłô: „pòcerpita, pòcerpita”? Wiôldżi krëk, czôrny jak pëk? Sowa, co knipie? Drózd, co òn robôczi żgrze a spiéwô lepi òd zapłaconëch spiéwôków? Abò żôłtobrzuszk, co… żôłti mô brzuszk? Skórc, co mô wiele razy mòcniészą òd lëdzy głowã na wëpicé a żëwi sã sfermeńtowónyma wisznioma, sliwko- ma i krzesznioma? Czëpnica, znónô jakno czupsnik, co robi jachtë na mëdżi? Żołna, co rzôdkò na zemiã schôdô? Kania, co wòłô: „pic, pic”? Ptôsznik, co na gòłąbczi lecy? Ze żëwiznë gwësno nicht nié. Ani kôczór, ani gąsór, ani kùrón, ani gùlôk… A ò czim òne tak spiéwią? Ò miłoce, ò żëcym... Òni sã reklamùją – òne òbsądzywają i wëbiérają. Pewno téż pérocą ò dzysdniowi pòlitice… Kò zlôtiwają pół swiata. Wiele widzą i wiedzą. Czejbë taczi ptôszin wëjimk rozmòwë przełożëc na nasze, to bëłobë to pewno cos taczégò: – Jak tam, drëszkò, w Africe…Bananë wësok stoją? – A dwa dolce za kilo. A za kilã stoją pół gòdzënë. – Môsz widzóné nową ądulacjã kòl ti stôri gùłë? Kògò òna na to chce złapic? Nawetka sãp sã nie òbliznie… – Mómë z mòjim Władkã wënajãté nowé gniôzdkò na bùkù pò tëch zlazłëch skórcach. – Widzysz tã sykórkã? Jakô òbstąpionô! A do mie to nawetka ptôszk nie zazdrzi… – Tec të môsz ptôszi rozëm a do te jesz ptôcha w głowie, dudkù! – A të môsz tëli rozëmù, co ptôch łoju! – Khrrra! A czedë ju mdzemë mielë młodé, nazwiemë je W(e)hrrrónkama, mùlkù. Bòcón cos sã spózniwô… – Czwirk! Szwirk! Rzucëlë! Zôrno! Zôrno rzucëlë! – A jô cë gôdóm, że Dudk pòdniese emeritalny wiek do 12 lat, dolëptôch, jo! – Wezle trzënôsti dzél fùńta wãdzëbôczich sodełków, trzë klëszczi nordowégò mechù… – A na miono jes mia prawie – Béata. Snożé miono, przëznac mùszi, mùlkù mó, -ó, ó, ój… – Trrrilululu! To béł ale kòncert! W Gradle grałë Òstré gzyczi. Cos smacznégò, gôdóm cë… Drrrrrrrrrrrrrrrrrin! Czas wstajac! A spanié? Pò ptô- Normalny człowiek pò dwùch „kùkù” ju spi. Ale nié mùzykańt. Ptôszé wieselé – zlot ptaków; wërë – żartobl. łóżko; bùdnik – budzik; ôpen – otwarte; kùkówka – kukułka; swiérzgòlą – świergocą; dzãdzeł, dzãdzół, dzëdzón – dzięcioł; bëkac – uderzać czymś twardym; lasny ptôszk – lasówka; méska – kos; méster – mistrz; zaznobił sã – zaziębił się; warbel – wróbel; cybaba, pszczolnik – gil; sztiglëca – szczygieł; smniecuch, pòcerpicél – dzierlatka; krëk – kruk; pëk – wosk szewski; knip – odgłos sowy; żôłtobrzuszk – trznadel; skórc – szpak; czëpnica, czupsnik – jemiołuszka; mëga – samica komara; żołna – tu: wilga; ptôsznik – jastrząb gołębiarz; żëwizna – ogół zwierząt domowych; gwësno – z pewnością; kùrón – kogut; gùlôk – indyk; òbsądzywają – oceniają; pérocą – paplają, gadają; wëjimk – wycinek; ądulacja – tu: fryzura; zlazłé skórce – szpaki w konkubinacie; miec ptôszi rozëm – o człowieku ograniczonym; miec ptôcha w głowie – być narwanym; miec tëli rozëmù, co ptôch łoju – nie grzeszyć rozumem; mùlk – kochanek; wãdzëbôk – dżdżownica; dzél – część; klëszczi – kłaczki; snôżé – piękne; gzyk – giez; pò ptôchach – żart. za późno. POMERANIA CZERWIŃC 2013 67 Z BÙTNA Òbzérczi RÓMK DRZÉŻDŻÓNK Jachelë më trzeji – brifka, lesny a jô. Dalek w swiat. Do naju – Tej chcemë jic na wieczerzã – jem zabédowôł. daleczich krewnëch. Na òbzérczi. Òb całą drogã lesny sedzôł ze Tak më szlë, zjôdlë, wëpilë, a nie wiedzec czedë słunuszkò, zwisłą knérą, teskno wzdichającë za swòjim lasã. co prawie wsta, zarôcziło naju na frisztëk. – Nie wzdichôj tak głosno, le spij – brifka òtmikôł zgniło – Mie sã co zdôwô, że nen czas tu flotni nëkô jak w Pëlcrôz jedno, rôz drëdżé òkò, sprôwdzającë, czë czasã më nie je- kòwie – zamëslił sã lesny. – Ù nas òn je wierã zgnilszi. smë na môlu. – Dôj pòkù z nym twòjim filozófòwanim. Chcemë lepi jic do Jô, ni mògącë spac, co sztërk pitôł jem sã najégò szoférë: negò ùrzãdu – brifka dwignął swój kùfer a òstôł stojącë. – Leno – Dalek jesz? dze bë nen ùrząd mógł bëc? – Jesz, jesz… – mrëknął mie nen wiesołi a gadatlëwi czło– Kò chcemë jic tã – pòkôzôł jem na wiszącą na jednym wiek. wiôldżim bùdinkù serbską fanã. Tłëkącë sã pò pòlsczich, Jô cë miôł nosa, kò më zarô czesczich, słowacczich a wãgerdo serbsczégò parlameńtu sczich drogach, krącył jem sã Tã naju baro achtnãlë Lëchò nié, trafilë. na tim, z kilométra na kiloa pòsadzelë przed ùrzãdnika. méter corôz cwiardszim, aùtoale drogò, zëmno, Czej më jemù wëdolmaczëlë, bùsowim zëslu, wcyg pitającë: skąd a chto më jesmë, nen sã drodżi dzurawé, na naju przezdrzôł a spitôł: – Dalek jesz? – Jesz, jesz… – òdpòwiôdôł – Wszëtcë wa chceta przëa ti tã wësok dërch cygnąc? szoféra. – Dalek? że jo – cziwnął sã sztridëją… banią– Pewno, – Jesz, jesz… brifka – kòle pół mëlióna. Ë tak më so dwaji òb ną daKò ù waju je cepełkò, bëlny lëleką rézã fejn rozpòwiôdelë, jaż pò dniu całim a nocë całi na dze, dobré jestkù a pitkù, a czas w radio ë telewizje a w parlaplacu stanãlë. meńce plac dostóniemë. – Serbijô, wëskakiwac! – riknął na całą gôrdzel szczeslëwi Ùrzãdnik òtemkł szerok gãbã a spitôł: brifka. Chwôcył swój kùfer a flot pònëkôł szukac wëchódka. – Je kòl waju jaż tak lëchò? Czej rozładowôł napiãcé, rozezdrzôł sã wkół a rzekł: – Lëchò nié, ale drogò, zëmno, drodżi dzurawé, a ti tã – Na pierszé wëzdrzenié mie sã tuwò widzy. Tej co, jidzemë wësok dërch sã sztridëją… Co jô mdã wiele gôdôł, tec Wë sami na òbzérczi? dobrze wiéce – brifka blôsknął òkã. – Za tim më tu przëjachelë – òdrzekł mù lesny. – Leno, – Wiém tëli, że w Serbije mómë 30 rozmajitëch nôrodnospamiãtôj, tu mùszi bëc las... ców… Chcemë më jesz jedną? Hmmm, nie wiém… – wzdich– Ale jo, dlô ce më las nalézemë – brifka pòklepôł drëcha nął ùrzãdnik. pò chrzebce. – Ale më jesmë spòkójny, dobri lëdze, niżódny, jak ò naju – Të wiész, mùszi téż bëc chòc jedna strëga, grzëpa, wi- gôdają, separatiscë – zagwësnił lesny. wóz, jezoro, òstrów a półòstrów. Jinaczi të wiész… – Separatiscë?! – krziknął ùrzãdnik. – Wiém, wiém – zagwësnił brifka. – Tak jak më sã ùgôdelë. To nie wara długò, jak naju zakłódkòwelë, a jesz rëchli – Tej chcemë jic – zabédowôł jem. – Stojącë na tim gòrącym òdstawilë nazôd do Pëlckòwa. Rozgòrzony brifka na lesnégò flastrze, më blós mùdzymë czas. zdrzec nie chcôł. Dopiérze, czej nen widzące pëlckòwsczi las, – Prôwda, le dze mómë jic? – lesny béł czësto òd se. ùceszony zawòłôł: „Mój las, mój kòchóny, zelony las. Dze jô głu– Kò dze? Nôlepi do jaczégò ùrzãdu so spëtac, ale nôprzód pi chcôł jinégò pò swiece szukac!”, brifka wzął a serdeczno gò chcemë co zjesc a wëpic – brifka pòcygnął knérą a wëcygnął scëskającë, ze łzama w òczach dzëkòwôł: sëchi jãzëk. – Bez ną drogã jô jem spragłi jak nie wiém co. – Wiele razy cë bóg zapłac, drëchù, że të naju òd głëpòtë Jak më stojelë, tak më szlë. Dalek, dalek a jesz dali… òd wëretôł! jedny do drëdżi kawnicë. Tã më zjedlë, tã co wëpilë. Wszëtkò Lesny wëzdrzôł na niegò tak, jakbë nick nie rozmiôł, fejn szmakało, że më sã ni mòglë nachwalëc. Czej më ju zjôdlë a òdpòwiedzôł: a wëpilë, tej dzéń minął. Do ùrzãdu to ju nie bëło co, temù më – Nie wiém jak wama, ale mie sã baro w ti Serbije widzaso ùmëslëlë tã witro jic. ło. Mùszimë sã tam jesz rôz czedës na ną rakijã a pljeskawicã – Mómë czas – rzekł brifka. wëbrac! 68 POMERANIA CZERWIEC 2013 EDUKACYJNY DODÔWK DO „PÒMERANII”, NR 5 (67), CZERWIŃC 2013 Janusz Mamelsczi WDÔRË Z ÙSZŁËCH LAT Zéńdzenié czwiôrté: z Aleksandrã Labùdą – Pamiãtôsz të, Móniczkò, chto tam béł przëszłi do Majkòwsczégò, jak më bëlë kòl niegò? – Jo, pamiãtóm, Labùda i Trepczik. – Në, tej dzys më sã wëbierzemë do Aleksandra Labùdë. Przërëchtuj sã na wiesołą gòscënã. – Baro piãkno. Jô jem czekawô tegò chłopa. Dze më gò òdwiedzymë? – Labùda, co czãsto pisywô pòd przezwëskã Gùczów Mack, to je baro szpòrtowny chłop. Pòjedzemë do Tłuczewa. Do Tłuczewa òni sã wëbrelë aùtã. Pò drodze jachelë przez Kartuzë. – Tu w Kaszëbsczim Dwòrze w 1929 rokù Labùda z drëchama założëlë Regionalné Zrzeszenié Kaszëbów, zwóné krótkò Kaszëbskô Zrzesz. Jegò przënôleżników zwie sã zrzeszińcama. Mòże rzec, że bëlë òni pòsobnikama Majkòwsczégò i młodokaszëbów, chòc jich ùdba bëła përznã jinô – wëkłôdôł Szimk Mónice. Dali òni sã czerowelë na Mirochòwò. Òb drogã mijelë Kòloniã. – Tam za Kòlonią je Bãdargòwò, gdze Labùda ùcził pôrã lat zarô pò wòjnie. A terô më wjéżdżómë do Swiónowa. Tu bëła jegò parafiô, bò òn sã béł ùrodzył w Mirochòwie. Mirochòwò czedës słëchało do parafii w Swiónowie. A jak jegò matka ùmarła i òjc sã drëdżi rôz òżenił, òni przecygnãlë do Strëszi Bùdë. Za sztót më tam dojedzemë. W Strëszi Bùdze przejachelë mòst nad Łebą i za sztót òni ju wjéżdżelë do Mirochòwa. – Tam w lewò sã jedze do Miechùcëna. W Miechùcënie i w Mirochòwie w latach 1918–1920 Labùda chòdzył na kùrsë pòlsczégò jãzëka, bò do spòdleczny szkòłë w Mirochòwie òn chòdzył jesz za Niemca i òn sã béł ùcził pò niemieckù. Na kùrsach béł jednym z nôlepszich ùczniów. A tuwò sã jedze do Bącza, gdze Labùda béł szkólnym òb czas drëdżi swiatowi wòjnë. – A dze òn sã wëùcził na szkólnégò? – Òn chòdzył do gimnazjum dlô szkólnëch w Kòscérznie. Tam òn sã zetkł z ks. Léónã Heyką i dzãka niemù jesz barżi sã ùgwësnił w kaszëbsczi swiądze. Wëdanié ùdëtkòwioné przez Minystra Administracji i Cyfrizacji Dali droga młodëch prowadza przez Miłoszewò i Strzépcz. Tam òni sã sczerowelë na Lëniã. – W Lëni Labùda zaczął robic zarô pò szkòle, to bëło w 1923 rokù. Pôrã lat pózni zaczãłë sã jegò jiwrë. – Jaczé jiwrë? – spita Mónika – Ùmiłowanié Kaszëbiznë i jegò pòzdrzatk na pòlitikã nié wszëtczim bëłë do szmaczi. Labùda wiele sã nacerpił w swòjim żëcym i to tak òd Pòlôchów, jak i òd Niemców. Zaczãło sã òd jegò przenieseniô do Zelewa kòl Lëzëna, pózni gò przenioslë jaż pòd Toruń. Në jo, a terô wzerôj tu w lewò, tu w tim bùdinôszkù, dze pierwi bëła szkòła, òn terô mieszkô ze swòją białką i dzecama. Mónika i Szimk wëlezlë z aùta i zaklepelë w dwiérze nié za wiôldżégò bùdinkù, całégò z czerwiony cegłë z dwaspadowim dakã przëkrëtim dakówką. Òdemkła jim Jaromira, nômłodszô córka Labùdë. – A wa pewno do tatka, jo? Òn prawie je dzes wëszłi, mùszita na nie sztót pòczekac – rzekło dzéwczã. NAJÔ ÙCZBA, NUMER 5 (67), DODÔWK DO „PÒMERANII” I WDÔRË Z ÙSZŁËCH LAT Gòsce ju chcelë wlażac w dóm, le òni ùzdrzelë, że òd rzéczi drist do nich jidze wësoczi, pòstawny chłop. Dozdrzelë, że nimò lat miôł dosc gãsté włosë zaczosóné w tił, a nad lëpama niewiôldżi wąs. Òczë mù sã smiałë i biła z nich wiôlgô chãc do dzejaniô. Chòc òblokłi béł w wëcygnioną i pòsztëpòwóną jakã, jegò dosc chùdé skarnie krëłë w sobie cos ùroczëstégò i wôrtnégò. Ale to, co nôbarżi zdzëwòwało Szimka i Mónikã, to béł dzecynny wòzyk, jaczi Labùda pchôł przed sobą. – Szimkù, jak Labùda je stôri? – spita cëchò Mónika, zdrzącë na chłopa z wòzykã jak gapa w gnôt. – Jenë, òn je bez sédemdzesąt lat – òdrzekł Szimk. – A jegò białka? – Òna je młodszô, kò do szescdzesąt wiele ji nie felëje. – A wiele òni mają dzecy? – Szesc, dwùch sënów i sztërë córczi. Jarcza, ta, co nama dwiérze òdemkła, je nômłodszô – òdrzekł Szimk. Timczasã Labùda béł ju przëszłi krótkò nich: – Witôjtaż! Jô widzôł, że jaczés aùto do nas zajachało, tej jô so pòmëslôł, że to wa jesta. Piãknô warszawa! Terô stolëca Pòlsczi je w Tłuczewie, ala na! – rzekł Labùda, òbzérającë aùto, jaczim òni przëjachelë. – Pòjta rën, wëpijemë kawã, białka mô kùcha ùpiekłé, pòjta le! Dlô gòsca wszëtkò, dlô złodzeja nick. Ale zanim òni wlezlë, Mónika nie wëtrzima: – A kògòż to wë môce w tim wòzykù, je to waju dzeckò czë òtrok? – Wejle, nié, to je mój scyrz, z jaczim jô béł jidzony do szczépianiô. Na pòwrózkù jô bë z nim sã nie dotrekôł, temù jô gò wsadzył do wòzyka – òdrzekł ùsmióny Labùda. Labùda chcôł jich pòsadzëc w paradnicë, kò òni zarô wëpatrzëlë dzes w nórce jegò swiątnicã pisaniô. – Jo, to je mój plac, dze jô robiã na niwie pismieniznë. Stôré biórcëskò, rozwigòwóny stółk, kastczi z cedlama. Òstatnym czasã jô sã zajimóm kaszëbsczima dëchama. Czëtóm ò nich i szukóm za infòrmacjama ò nich. – A co wë jesz terô piszece? – spita Mónika. – Baro wôżné są słowarze. Jô jem baro rôd, że czedës sã ùdało wëdac słowôrzk dlô szkólnëch, leno terô rëchtujã jesz jeden, wikszi słowôrz. A tej jô jem dbë, że kòżdi człowiek mùszi bùdowac na pòrządnym fùńdamence, a tim nôlepszim je Ewanieliô. Sen mara, Pón Bóg wiara. Temù robiã swòjã pòéticką parafrazã Ewanielii. Në jo, a terô pòjta sadnąc do stołu. Tam przë młodzowim kùchù òni sedzelë a pòwiôdelë so dali. – Wë bëlë szkólnym we wiele szkòłach, widzy sã wami ta robòta? – spitôł Szimk. – To mùszi rzec, że robòta szkólnégò baro mie sã widzy, kò to je ju dzesãc lat, jak jô jem na rence. Nôbarżi jô sã ceszã, że jô mógł ùczëc kaszëbsczé dzôtczi. Nôród, żebë nie zdżinął, mùszi bëc mądri i wësok ùczałi. Në, tak to ju je. Ale nié całi ten czas jô béł szkólnym. Przed wòjną w 1930 rokù zrezygnowôł jem z robòtë w szkòle i zajął sã jinym dzejanim dlô Kaszëbiznë. Jô pisôł dlô rozmajitëch gazétów, dlô „Checzë Kaszëbsczi”, dlô „Grifa Kaszëbsczégò”, pózni jô robił „Zrzesz Kaszëbską”. Jo. Òb ten czas jô biôtkòwôł ò to, żebë Kaszëbi mielë taczé same prawa, jak jiny. Żebë przetrwac i sã rozwijac, mùszimë miec taczé same prawa, jak jiné nôrodë. II NAJÔ ÙCZBA, NUMER 5 (67), DODÔWK DO „PÒMERANII” Wspòmnita jesz na mòje słowa. A òd 1937 rokù jô robił w Toruniu, nôprzód w skarbówce, pózni znôwù w szkòle. Tak to bëło. – A co wë robilë òb czas wòjnë? – Nôprzód jô ùcził w szkòle, a pózni jô mùszôł biôtkòwac w niemiecczim wòjskù. Z wòjskã jô trafił do Jugòsławii, pózni do Grecczi i na Krétã. Tam Anglicë mie wzãlë w niewòlã do Egiptu, Italsczi i Szkòcczi. Na òstatkù jô przëstąpił do wòjska Andersa, a w 1946 nazôdka przëjachôł do Pòlsczi. – I tej wë znôwù zaczãlë ùczëc, tim razã w Bãdargòwie – wtrącëła Mónika. – Jo, leno jô téż pisôł do gazétów, do „Zrzeszë Kaszëbsczi”, jakô tim razã zaczã wëchadac we Wejrowie. Jo, jo, ni ma Macka bez Zrzeszë a Zrzeszë bez Macka – zasmiôł sã Labùda. – A tej jô znôwù òstôł ùkôróny przeniesenim do jiny szkòłë, tim razã do Czãstkòwa. Tak cos. Pò wòjnie nóm, Kaszëbóm nie bëło nick lepi jak przed wòjną, a mòże nawetka jesz gòrzi. Czim wesz ùmiartszô, tim barżi grëze. Ale òstałë wëdóné dwa zbiérczi mòjich pòwiôstków: Kąsk do smjechu i Zupa z kreszków. Mòje pòwiôstczi zaczã drëkòwac „Pomerania”. Łoni mòje felietonë nalazłë sã w wëdóny w Niemcach przez Ferdinanda Neureitera Kaschubische Anthologie (Kaszëbsczi antologie), a pôrã wiérztów w zbiérkù kaszëbsczi pòézji Modra struna. Latos òstôł wëdóny nôwiãkszi zbiérk pòwiôstków Kùkùk. – A skądka wë bierzece ùdbë do tëch wszëtczich felietonów? – Kò z żëcô, dzeckò, z żëcô. Jô baro lubiã bëc midzë lëdzama, midzë Kaszëbama, czë to w swiãta czë w codzéń, słëchac na nich, pòwiadac so z nima, wzerac i zapamiãtëwac. Kòżdô sarna trzimô sã karna. – Jak tatk sedzy w ògrodze pòd swòją jabłónką, bez słowa nie przepùscy nikògò, chto jidze drogą. Z kòżdim so pògôdô. Czë to je gbùr, czë szkólny, czë dzeckò. Przez to baro gò lubią we wsë i w òkòlim. A téż wiele wié òpòwiadac – wtrąca starszô córka Bògùsza. – A jak wë to robice, że te pòwiôstczi są taczé smiészné? – Jenë! To zanôlégô òd te, jak chto wzérô na żëcé, czë szukô za krziwdą i cerpienim, czë widzy to, co je wiesołé. Mie w żëcym pòtkało wiele krziwdë i cerpieniô. Czejbë jô to so brôł do głowë, mie bë bëło w rozëm zaszłé! A tak dlô Kaszëbsczi jô jem w sztãdze zniesc wszëtczé cerpienia. Gabë nie bëło zymkù, nie bëłobë pòzymkù. To tak pewno mùszi bëc i ni ma co so tim głowë zawracac. Lepi sã zając tim, co je wiesołé i redostné. A tegò w żëcym pò prôwdze je baro wiele. Zresztą przez smiéch jidze nôlepszô nôùka. Jak chcemë cos zmienic, tej nôlepi je to wësmiôc. Kaszëbi tak pò prôwdze są baro wiesołi, a téż wiele je w nich jesz do naprawieniô. Znãta je gòrszô jak nôtëra. Jak gòscëna sã ju kùńcza, Labùda òdprowadzył gòscy do dwiérzi i rzekł: – Në, tej chcemë le so zażëc! – i wëcygnął róg z tobaką. – Të, dzéwczã, jesz jes za młodé na tobaczenié, ale më dwaji mòżemë zażëwac. Tej òn pòdôł róg Szimkòwi, a sóm sobie téż nasëpôł na rãkã dichtich pòrcjã i wcygnął do nosa. – Ni miéjta strachù! Chòc nie wiémë nicht, co jesz nas żdże, dëcha nama nicht nie weznie! ÙCZNIOWIE STARSZICH KLASÓW SPÒDLECZNY SZKÒŁË Lucyna Reiter-Szczigeł Zwiestniczi zymkù Céle ùczbë Ùczeń: • doszukô sã zwiestników zymkù w teksce wiérztë, • pòznaje pòlsczé i kaszëbsczé pòzwë ptôchów, • rozpòznaje ptôchë i pòfarwi je zgódno z òpisënkã, • pòsłużi sã słowarzã przë robòce z tekstã, • pòznô nowé słowa (zbògacy słowiznã), • pòprawno bãdze wëmôwiôł i zapisywôł pòzwë ptôchów. Metodë robòtë • robòta z tekstã i słowarzã, prôca pòd czerënkã szkólnégò Didakticzné pòmòce • tekst wiérztë „Zymk” A. Majkòwsczégò (dop. nr 1) • kôrta robòtë – céchùnczi ptôchów (dop. nr 2) • słowôrz pòlskò-kaszëbsczi Jana Trepczika • atlas ptôchów 5. Szukanié przë ùżëcym słowarza kaszëbsczich pòzwów ptôchów i dopisywanié jich do pòzwów pòdónëch niżi. bocian, kukułka, kaczka, jaskółka, sójka, jastrząb, orzeł, skowronek, wróbel 6. Szukanié skrëtëch w zestôwkù pòzwów ptôchów. G J A S T R Z Ą B Ł J Y K A C Z K A U Q V Ò R Z E Ł M P A C W Q W D L Y K F W R Ó B E L M B Ò C Ó N K H X É V N D N S S K Ò S J A S K A X J H K Cyg ùczbë - Òpòwiôdanié ò nich na spòdlim włôsnëch òbserwacjów. 1. Robòta nad ùłożenim i zapisanim pòsobicą lëtrów. Pòmògą w tim lëczbë przëdzeloné do lëtrów, a wińdzëną bãdze przësłowié. 7. Rozdanié ùcznióm kôrtów robòtë z céchùnkama ptôchów (dop. nr 2). Próbë rozpòznaniô jich, pòdpisanié kaszëbsczich pòzwów, pòfarwienié zgódno z jich wëzdrzatkã (pòmòc w atlasu ptôchów). K Y Z M 4 2 1 3 A N 2 1 E I N 3 2 1 E J N D Y 2 1 4 3 5 R Ë E C P L Y Z 2 4 6 7 1 5 8 3 K A Z S Ù E C L C E J 4 2 9 3 5 7 8 6 10 11 1 - Wëpòwiescë na temat znaczeniô przësłowiégò „Zymk nie przëlecy na jedny jaskùleczce”. 2. Infòrmacjô ò tim, że dzys bãdze kôrbiónka ò zymkù. Ùczniowie gôdają, jaczé znają zwiestniczi zymkù. - Dofùlowanié (razã ze szkólnym) zestôwkù wedle mòdła: WIODRO ROSCËNË ZWIERZÃTA 3. Rozdanié ùcznióm tekstu wiérztë „Zymk”. Głosné czëtanié przez szkólnégò, pózni pòspólné czëtanié i òbjasniwanié trudniészich słów (przë ùżëcym słowarzów). 4. Szukanié w teksce wiérztë pòzwów ptôchów, pòdsztrëchniãcé jich i głosné òdczëtanié. Szukanié w słowarzu jich pòlsczich pòzwów. Wëdanié ùdëtkòwioné przez Minystra Administracji i Cyfrizacji 8. Cwiczënczi w pisanim. Dofùlowanié zdania: Na zymkù przëlatëją do naji: ......... 9. Zadanié domôcy robòtë: Przëszëkôj krzëżną tãgódkã z hasłã skòwrónk. Doparłãcznik nr 1 Aleksander Majkòwsczi ZYMK Kaczczi na jezorze Kwiôtczi na ùgòrze A słunuszkò swiécy Skòwrónk w niebò lecy I tak bëlno spiéwô Że le sã òdzéwô Kùkówczi kùkają A pòd lasã grają Pasturcë na rogù A tatink na progù W słuńcu sã ògrzéwô Wiąże séc i spiéwô Na słomianym dachù Bòcón na òdwachù Stoji jedną nogą A na pòle drogą Pasturk bëdło wiedze Slôdë òrôcz jedze Jaskółk czôrné roje Môłé gniôzdka swòje Nad òknama lepią A pò płotach trzepią Szaré wróble wszãdze Snôżé latkò bãdze NAJÔ ÙCZBA, NUMER 5 (67), DODÔWK DO „PÒMERANII” III ÙCZNIOWIE STARSZICH KLASÓW SPÒDLECZNY SZKÒŁË Doparłãcznik nr 2 IV NAJÔ ÙCZBA, NUMER 5 (67), DODÔWK DO „PÒMERANII” HISTORICZNÉ SZTÔŁCENIÉ Dark Szëmikòwsczi Żëcé i dzejanié Floriana Cenôwë (dzél 1) Céle ùczbë Pò skùńczenim ùczbë szkòłownik mô: • znac przënôleżnotã parafialną i pòliticzno-administracyjną Sławòszëna w XIX stolecym, prawny ùstôw chłopów na Gduńsczim Pòmòrzim w tim wiekù, a téż panëjącé wnenczas w ti rëmii òdniesenia religijné, jãzëkòwé i etniczné, • wiedzec, z jaczi spòlëznowi wiôrztë pòchôdôł Florión Cenôwa, • pòsługòwac sã nôslédnyma pòzwama: arąd, szarwark, ùwłaszczenié, inteligencjô, • pòsługòwac sã historiczną kartą. Metodë robòtë • robòta z dërżéniowim tekstã, diskùsjô, wëłożënk Didakticzné pòmòce • historicznô karta, dërżéniowé tekstë (dodôwczi 1–3). Biblografiô • • Pieróg I., Florian Stanisław Ceynowa. Życie i działalność, Toruń 2009. Życie i działalność Floriana Ceynowy (1817–1881), red. J. Borzyszkowski, Gdańsk 2012. Cyg ùczbë 1. Pòwtórzenié materiału – pòliticzné przesztôłcenia w rëmii zamieszkiwóny przez Kaszëbów w XVIII i na zaczątkù XIX stolecégò. Pòwstanié prowincji Zôpadné Prësë w òbrëmienim Królestwa Prësczégò. 2. Ùczniowie pòkazywają na karce Sławòszëno i taksëją przënôleżnotã pòliticzno-administracyjną ti wsë w XIX stolecym; pòtemù analizëją materiałë z dodôwka 1. (cw. 1–4). Szkólny – na spòdlim dodôwków 1B i 1C – przenôszającë parłãcze religijné i etniczno-jãzëkòwé Sławoszëna na òbsygã tegò dzéla Kaszëb, jaczi w XIX stolecym béł ùmôlniony w prowincji Zôpadné Prësë, pòdskôcô diskùsjã, chtërna mô dac òdpòwiédz na pëtanié: Czemù Kaszëbi w pierszi pòłowie Wëdanié ùdëtkòwioné przez Minystra Administracji i Cyfrizacji XIX wiekù òkresliwelë swòjã rodną mòwã jakno pòlską? Òb czas diskùsji szkólny mòże sã odniesc do przeswiôdczeniów znónëch téż dzysdnia w ti sprawie midzë dzélã kaszëbsczich emigrantów w Kanadze, jaczich starkòwie wëcygnãlë z Kaszëb w pòłowie XIX wiekù (do te je wôrt wëzwëskac nôslédny tekst: http://kaszebsko.com/150rocznica-emigracji-kaszubow-z-pomorza-do-kanadyreportaz.html). 3. Ùczniowie analizëją pòstãpné dërżéniowé tekstë (cw. 5–10). Pózni szkólny szerzi charakterizëje spòlëznowò-gòspòdarczé zjinaczi, jaczé miałë môl w pierszi pòłowie XIX stolecégò na Gduńsczim Pòmòrzim. 4. Szkólny przë pòdrechòwanim ùczbë dôwô bôczënk na to, że w pòłowie XIX wiekù zaczinô sã sztôłtowac niewielnô wnenczas kaszëbskô inteligencjô. 5. Domôcô robòta – cw. 11 (dlô wszëtczich) i 12 (dlô chãtnëch). NAJÔ ÙCZBA, NUMER 5 (67), DODÔWK DO „PÒMERANII” V HISTORICZNÉ SZTÔŁCENIÉ Cwiczënczi Na spòdlim materiałów z dodôwka 1 i pòzazdrojowi wiédzë: 1. Òbjasnij, jaczi béł prawny stón i ekònomiczné pòłożenié mieszkańców Sławòszëna òd kùńca XVI stolecégò. Jaczé gbùrzë mielë òbrzészczi sparłãczoné z jich prawno-ekònomiczną stojizną? 2. Òbjasnij pòzwã ùwłaszczenié. Jaczi cësk miało ùwłaszczenié na materialny stój gbùrstwów? 3. Ùdokaznij tezã, że spisënk nôzwësków sławòszińsczich gbùrów (dop. 1C) mòże bëc baro pòmòcny w òbtaksowanim jich etniczny przënôleżnotë. 4. Òbjasnij, kògùm z ùwôdżi na etnicznosc mòglë bëc katolëcczi i lëtersczi mieszkańcë Sławòszëna. Na spòdlim materiałów z dodôwków 1 i 3: 5. Ùstanów, jak długò starkòwie Floriana Cenôwë mieszkelë w Sławòszënie. 6. Pòdôj pòzwã spòlëznowi wiôrztë, do jaczi nôleżała familiô Floriana Cenôwë. 7. Pòdôj miono starka Floriana Cenôwë. 8. Òbjasnij, czë charakter i trimnosc Wòjcecha Cenôwë mògłë miec cësk na ùczbienié jegò dzecy. Na spòdlim materiałów z dodôwków 2 i 3: 9. Òbjasnij, czemù kaszëbskô inteligencjô wëchôdała w XIX stolecym prawie wiedno z chłopsczi wiôrztë. 10. Ùstanów, czë scwierdzenié, że „Gbùrsczi sënowie colemało wëbiérelë dëchòwny stón, a dopiérze pózni – jaczis z wòlnëch warków”, mô swòje òdzdrzadlenié téż westrzód pòtómków Magdalénë i Wòjcecha Cenôwów. Domôcô robòta: 11. Florión Cenôwa colemało pòdpisywôł swòje dokazë jakno „Wòjkasyn” (w dzysdniowim pisënkù). Wëłożë znaczenié tegò słowa. 12. Przë ùżëcym pòzazdrojowi wiédzë wëliczë pòzwë gwarów kaszëbsczégò jãzëka, jaczich znajemnotã Florión Cenôwa mógł wëniesc z dodomù. Dodôwk 1: Rodnô wies Floriana Cenôwë A Ekònomiczné òdniesenia (Z. Szultka, Ceynowy droga ze Sławoszyna do Bukowca, [w:] Życie i działalność Floriana Ceynowy (1817–1881), red. J. Borzyszkowski, Gdańsk 2012, s. 31, 33) VI NAJÔ ÙCZBA, NUMER 5 (67), DODÔWK DO „PÒMERANII” Pòd kùńc XVI w. Sławòszëno bëło (…) strzédny wiôlgòscë wsą arãdowëch chłopów (nié szarwarkòwëch) z rozkòscérzonym rzemiãstwã (…). Materialnô stojizna chłopsczich familiów sã wërazno pòprawiła pòd prësczim panowanim (…). Te zwëskòwné dlô chłopsczégò lëdztwa gòspòdarczé zjinaczi ùgwësniłë sã i przërëchlëłë za sprawą ùwłaszczeniô, co miało w Sławòszënie môl w 1818 r. We wëszłoscë tegò nominalnô, co nie znaczi, że i realnô, wiéchrzëzna gòspòdarczi Wòjcecha Cenôwë – òjca Floriana Stanisława – jaką przejął w 1800 r., téż zwieliła sã ò 100 proc. B Religijné òdniesenia (A. Bukowski, Rodzina i wieś rodzinna Floriana Ceynowy (w 150 rocznicę urodzin), „Gdańskie Zeszyty Humanistyczne. Prace Pomorzoznawcze”, R. 10 (1967), nr 15, s. 147–148) Wedle statisticzi z 1820 r. bëło w Sławòszënie razã 37 chëczi (kòminów), mieszkańców razã 239, w tim 210 katolëków i 29 lëtrów. (…) Lëtersczi mieszkańcë przënôleżelë do parafii w Krokòwie, katolëcczi – do Żôrnówca. C Jãzëk i etniczné pòchòdzenié mieszkańców Sławòszëna w pierszi pòłowie XIX w. 1)Jãzëkòwé parłãcze (A. Bukowski, Rodzina i wieś rodzinna Floriana Ceynowy…., s. 178) Machtnô wikszosc ji [tj. wsë Sławòszëno – D.S.] mieszkańców nie znała niemiecczégò jãzëka. (…) W trójnëch papiorach do pòłowë XIX stolecégò nigdze sã nie wspòminô ò kaszëbsczi gôdce. Mieszkańcë zwią swòjã mòwã pòlską i procëmstôwiają jã niemiecczémù jãzëkòwi, bez rozszlachòwaniô, juwerno jak niemiecczi ùrzãdnicë, mòwë pòlsczi i kaszëbsczi. 2)Spisënk ùwłaszczonëch chłopów ze Sławòszëna (Na spòdlim: A. Bukowski, Rodzina i wieś rodzinna Floriana Ceynowy…., s. 147) 1. Zaczek [Żaczek] Jan (sołtys); 2. Zaczek [Żaczek] Adam; 3. Ceynowa Wojciech; 4. Ceynowa Michał; 5. Pienczyn Jan; 6. Jednochowski Paweł; 7. Trella Maciej; 8. Krefft Jan; 9. Gojk(e) Maciej; 10. Koziróg Jakub; 11. Reszka (Roeske) Adam; 12. Reszka (Roeske) Jan; 13. Krzyżan Andrzej; 14. Krzyżan Michał; 15. Otrąbka (Otrompke) Paweł; 16. Styn Marcin; 17. Baran Andrzej; 18. Schmandt Albrecht HISTORICZNÉ SZTÔŁCENIÉ Dodôwk 3: Kaszëbskô wersjô: 1. Żôczk Jón (szôłtës); 2. Żôczk Adóm; 3. Cenôwa Wòjcech; 4. Cenôwa Michôł; 5. Pienczin Jón; 6. Jednochòwsczi Paweł; 7. Trella Macéj; 8. Krefft Jón; 9. Gòjka Macéj; 10. Kòzëróg Jakùb; 11. Reszka Adóm; 12. Reszka Jón; 13. Krzëżón Andrzéj; 14. Krzëżón Michôł; 15. Òtrąbka Paweł; 16. Stin Môrcën; 17. Baran Andrzéj; 18. Schmandt Albrecht Rodzëzna Floriana Cenôwë A Starkòwie (Z. Szultka, Ceynowy droga ze Sławoszyna do Bukowca…, s. 28–29, 32) We widze donëchczasowëch badérowaniów òjc Floriana – Wòjcech (1771–1847), syn Môrcëna, pò jaczim przejął gòspòdarkã w 1800 r. i cos kòle tegò czasu òżenił sã z pòchôdającą z lãbòrsczégò synodu (…) niepisowną Magdaléną z d. Pienczin, òkazëje sã jakno człowiek mądri i rëszny, wëapartniający sã westrzód mieszkańców wsë téż szëkã w pisanim. (…) starkòwie rodzëznë Cenôwów (…) mieszkelë w żôrnowsczim kluczu przënômni òd pòczątkù XVII st., a w Sławòszënie òd pòłowë tegò wiekù (…). Dodôwk 2: Pòchôdanié kaszëbsczi inteligencji (J. Borzyszkowski, Inteligencja polska w Prusach Zachodnich 1848–1920, Gdańsk 1986, s. 119, 124–125) Gbùrsczi sënowie colemało wëbiérelë dëchòwny stón, a dopiérze pózni – jaczis z wòlnëch warków (…). Bezmała leno chłopsczi charakter kaszëbsczi inteligencji béł wińdzëną òsoblëwi sztrukturë kaszëbsczi wëcmaniznë, chtërna bëła złożonô z gbùrów i rëbôków. B Starszi, bracynowie i sostrë Floriana Cenôwë (Na spòdlim: I. Pieróg, Florian Stanisław Ceynowa. Życie i działalność, Toruń 2009, s. 289). * – ùrodzenié Tłómaczenié scenarnika i zdrzódłowëch tekstów Danuta Pioch Legeńda: † – smierc ∞ – żeńba Wëdanié ùdëtkòwioné przez Minystra Administracji i Cyfrizacji *1824 †1852 FRANCËSZKA FLORIÓN *4.05.1817 †26.03.1881 DOKTÓR *1814 †1852 PAWEŁ *1811 †(?) ŁUCJÔ *1810 †1847, KSĄDZ MÔRCËN *1806 †1866 FRANCËSZK *1805 †(?) MARIÔ *1803 †(?) WÒJCECH JÓZEF *1801 †1840, KSĄDZ Wòjcech Cenôwa (*1771 †1847) ∞ Magdaléna z d. Pienczin (*1785 †1850) NAJÔ ÙCZBA, NUMER 5 (67), DODÔWK DO „PÒMERANII” VII GRAMATIKA Hana Makùrôt Słowòbùdowizna jistników. Jistniczi òdjistnikòwé Dzél 2. Pòzwë niedozdrzeniałëch jistotów W slédnym artiklu bëła gôdka ò kategòrie jistników mòtiwòwónëch przez jiné jistniczi, òpisóné òstałë nôslédné słowòbùdowiznowé kategòrie: białogłowsczé pòzwë, deminutiwné pòzwë, aùgmentatiwné pòzwë. Hewòtny articzel je kòntinuacją tegò, co òstało napisóné w pòprzédnym numrze. Hewò je pòstãpnô kategòriô jistników òdjistnikòwëch. Pòzwë niedozdrzeniałëch jistotów – w kaszëbiznie są to fòrmacje twòrzoné òd pòzwów zwierzãt, rzadzy òd pòzwów òsób, a nierôz nawetka òd pòzwów roscënów i jinëch pòzwów. Czasã sufiksë ùrôbiającé pòzwë młodëch jistotów równoczasno mają fùnkcjã hipòkòristiczną, chòc nie je to regla. Pòzwë niedozdrzeniałëch jistotów twòrzi sã w kaszëbsczim jãzëkù za pòmòcą nôslédnëch fòrmantów: -ã – sufiks ten colemało brëkòwóny je do ùrôbianiô pòzwów młodëch zwierzãt, tak tëch domôcëch jak téż dzëczich, np.: kôczã, zgrzébiã, zgrzébczã, pùjczã, kóńczã, kòniã, òwczã, krówczã, krowiã, òslã, pilã, kózlã, gùlã, bagniã, swiniã, zajczã, kùrzã, mëszã, kòcã, wilczã, sôrniã, lwiã, wroniã, gôpiã, sowiã, czaplã, jaskółczã, sroczã, pszczolã, szczëczã; fòrmantu negò ùżiwô sã téż do twòrzeniô pòzwów nazéwającëch młodëch lëdzy, np.: człowieczã, człeczã, grôfiã, białczã, cëgóńczã, knôpiã, knôpczã, smôrkòlã, paruzlã, chłopiã, pòpiã, òtroczã, blizniã, dzecã, a téż zwënégòwóny òstôł òn do ùtwòrzeniô fòrmacji òznôczający młodé drzewò: drzéwiã; òkróm tegò twòrzi òn deriwatë nazéwającé młodégò diôbła: diôchlã, diôblã; we wielny lëczbie w pòwëższich mòtiwòwónëch słowach dodôwô sã sufiks -ãta, np.: zgrzébiãta, knôpczãta, drzéwiãta, diôchlãta, zôs w pòjedinczi lëczbie w zanôleżnëch przëpôdkach òkróm akùzatiwù i wòkatiwu, chtërne są równé nominatiwòwi, dodôwô sã rozszerzenié -ãc-. -ątkò – za pòmòcą tegò sufiksu ùrôbiô sã pòzwë niedozdrzeniałëch zwierzãt, np.: żôbiątkò, zgrzébiątkò, zgrzébczątkò, kòcątkò, szczëczątkò, wilczątkò, kùrczątkò, miedwiedzątkò, pilątkò, kòzlątkò, jeleniątkò, bagniątkò, swiniątkò, kòniątkò, sôrniątkò, gôpiątkò, kùrzątkò, gąsątkò, kruszątkò, mùżątkò, fòrmacje nazéwającé młodëch lëdzy, òsoblëwie dzecë, np.: bibiątkò, dzecątkò, kòwôlątkò, sztolmiątkò, pùrniątkò, knôpiątkò, pòpiątkò, wërąpiątkò, starzątkò, sybrzątkò; przënôlégô tuwò téż deriwat nazéwający młodé drzewò: drzewiątkò i fòrmacje òznôczającé młodé diabłë: diôblątkò, diôchlątkò; fòrmant nen òkróm infòrmacji ò młodoscë wnôszô téż znaczenié hipòkòristiczné, chtërno przëjôwiô sã w pòzytiwnym emòcjonalnym ùprocëmnienim gôdającégò ò jistoce, ò jaczi je mòwa; wôrt je téż dodac, że sufiks -ątkò twòrzi deminutiwa drëdżégò stãpnia òd deriwatów z fòrmantã -ã; -ôk – sufiks nen w fùnkcji twòrzeniô pòzwów niedozdrzeniałëch jistotów je mni produktiwny nigle wëżi wëmienioné fòrmantë, je òn rejestrowóny dosc rzôdkò, colemało w pôłniowi kaszëbiznie, w żëwi mòwie òstôł òn czãsto wëpiarti przez sufiks -ã, brëkùje sã gò do ùrôbianiô fòrmacji leno òd niechtërnëch pòzwów zwierzãt, np.: psniôk, zgrzébiôk, wôłczôk, òslôk, wieprzôk, bùlôk, incydentalno òstôł òn téż òdnotérowóny w pòzwach òdnôszającëch sã do człowieka: paruzlôk; fòrmant -ôk nie je fòrmantã dërżéniowò kaszëbsczim, ale przëcygnął òn do kaszëbsczégò jãzëka z pòlaszëznë, do jaczi dostôł sã z mazowiecczégò dialektu. Midzë pòwëższima deriwatama òznôczającyma pòzwë niedozdrzeniałëch jistotów nie òstałë wëmienioné słowa, chtërne semanticzno przënôlégają do ny kategòrii, ale nie stanowią słowòbùdowiznowëch fòrmacjów, bò nie są mòtiwòwóné przez niżódne jiné spòdlowé słowa; hewòtno chòdzy tuwò ò taczé pòzwë, jak np.: celã, jagniã, jałówczã, prosniã, pizglã, pùrniã, szczeniã, jagniã, celôk, prosôk, prosniôk, szczeniôk, jagniôk. Kaszubskie Bajania to spòlëznowô kampaniô realizowónô przez Kaszëbskò-Pòmòrsczé Zrzeszenié i Radio Gduńsk. Pòwsta òna z mëslą ò dzecach, żebë ju òd nômłodszich lat pòznôwałë kùlturową spôdkòwiznã Kaszub. Jednym z célów kampanii je pòdniesenié w spòlëznie swiądë tegò, jak wiôldżé znaczenié mô czëtanié dzecóm. wicy na Redakcjô: Danuta Pioch. Òbrôzczi: Joana Kòzlarskô. Stałô wespółrobòta: Róman Drzéżdżón, Hana Makùrôt, Janusz Mamelsczi. VIII NAJÔ ÙCZBA, NUMER 5 (67), DODÔWK DO „PÒMERANII”
Podobne dokumenty
Czerwiec 2014
• zamówić w Biurze ZG ZKP, tel. 58 301 90 16, 58 301 27 31, e-mail: [email protected] • Prenumerata realizowana przez RUCH S.A: zamówienia na prenumeratę (...) można składać bezpośrednio na str...
Bardziej szczegółowoJastarniô przódë lat
Aby zamówić roczną prenumeratę, należy • dokonać wpłaty na konto: PKO BP S.A. 28 1020 1811 0000 0302 0129 35 13, ZG ZKP, ul. Straganiarska 20–23, 80-837 Gdańsk, podając imię i nazwisko (lub nazwę ...
Bardziej szczegółowo