Piotr Jaroszyński-Po co i jak słuchać muzyki

Transkrypt

Piotr Jaroszyński-Po co i jak słuchać muzyki
1
Piotr Jaroszyński
Po co i jak słuchać muzyki?
Uwagi na marginesie książki Étienne Gilsona
Społeczeństwo masowe i jego kultura
Choć dysponujemy wieloma przekładami dzieł Gilsona na język polski, to jednak dominuje problematyka stricte filozoficzna. Tymczasem, jak wiadomo, ten francuski myśliciel napisał wiele prac, w tym zarówno książek jak i artykułów, poświęconych kulturze, nie tylko filozoficznej. Dorobek to bogaty i zróżnicowany. Wszędzie jednak znajdujemy szereg nie tylko trafnych, ale i odświeżających intelektualnie
spostrzeżeń, które po dziś dzień zachowały swoją aktualność. Jedną z takich pozycji,
na polski nie przetłumaczonych, jest książka zatytułowana La société de masse et sa
culture (Paris 1967), czyli Społeczeństwo masowe i jego kultura. Było to przed ponad
40. laty, ale proces budowania społeczeństwa masowego nie zatrzymał się, ani nie
cofnął, przeciwnie, nabiera tempa. W związku z tym pojawia się pytanie, jak problem
ten postrzegał Étienne Gilson, czy my dziś dzięki temu możemy lepiej rozumieć naszą współczesność, również pod względem zmian, jakie od tamtego czasu zaszły.
Gilson charakteryzując kulturę społeczeństwa masowego zwraca uwagę na to,
że ma ona faktycznie potężny zasięg, ale dokonuje się to kosztem jakości tej kultury.
Teza taka ujęta sama w sobie nie wydaje się zbyt oryginalna, dlatego warto odwołać
się analizowanego przezeń przykładu. Jest nim przemysł fonograficzny. Rozwój tego
przemysłu jest imponujący, taki, o jakim nawet Gilsonowi się nie śniło. W każdym
domu po kilka odtwarzaczy CD, setki, tysiące płyt. I co? Po pierwsze, im więcej
mamy takich płyt, tym trudniej to strawić, również w sensie fizycznym, ponieważ
odsłuchanie wymaga czasu. Tysiąc płyt, każda, dla uproszczenia, zawiera godzinę
muzyki, co w sumie daje tysiąc godzin muzyki. Ile dni, ile miesięcy potrzebujemy,
aby tego wszystkiego wysłuchać? Tym bardziej, że nie damy rady słuchać tego w
jednym ciągu, bo byśmy zwariowali. Ale ktoś powie, mamy wybór. Oczywiście, tyle
że trafiamy tu na poważną barierę, jest to jakość dźwięku. Jak zauważa Gilson, żaden
mikrofon nie jest wrażliwy na wszystkie dźwięki, jakie zdolne jest uchwycić ludzkie
ucho. Mikrofon, który pośredniczy między muzyką i nami jest dźwiękowo ubogi (s.
59). Ma to szczególne znaczenie w przypadku emisji ludzkiego głosu i tradycyjnych
instrumentów, a nie elektronicznych. Te ostatnie najmniej tracą ze swego dźwiękowego bogactwa, bo same są elektroniczne, ale żywe instrumenty są bardzo mocno
ograbiane. Oczywiście, może być wielka różnica gdy chodzi o sprzęt. Wiadomo, że
za bardzo dobry sprzęt można kupić niezły samochód i że pasjonaci słuchają tylko
płyt winylowych, ale mimo wszystko, prawdziwy instrument jest nie do zastąpienia,
bo każdy pośrednik elektroniczny obetnie dźwięk. Tego musimy być świadomi słuchając muzyki z płyt. A są jeszcze inne różnice między nagraniem a wykonaniem.
Gilson zauważa, że muzyka, której słuchamy na żywo, to przedłużenia człowieka z krwi i kości (s. 65). Dźwięk jest efektem tego, co przez wykonawcę nieomal
równocześnie przepływa na poziomie myśli, wyobraźni, zmysłów, ciała. Dźwięk pojawia się właśnie dlatego, że cały człowiek gra, a my to widzimy i słyszymy, i mo-
2
żemy uczestniczyć w rodzeniu się utworu muzycznego, naszym ciałem i duszą. Jesteśmy przez muzykę w całości pochłonięci. Natomiast gdy słuchamy muzyki z płyt albo z radia, człowieka grającego już nie ma, został po nim tylko ślad, który na nas
wpływa w niewielkim tylko stopniu. To już nie jest to samo, choć słyszymy tę samą melodię. Więc znowu jak niezwykłe zubożenie kultury, chociaż tak niezwykły
rozwój techniki.
Każde wykonanie jest jedyne, więc za każdym razem, gdy słuchamy koncertu
na żywo, to nie jest to kopia występu poprzedniego, nawet jeśli wykonawcą jest ten
sam artysta. Tymczasem nagranie, nawet jeśli jest doskonałe i pozbawione jakiegokolwiek błędu, to jako odtwarzane jest ciągle tym samym nagraniem, aż do znudzenia (s. 68). Technika bierze górę nie tylko nad duszą, ale i nad materią. Efektem jest
identyczna wielokrotność, która w żywym świecie nie występuje.
Gdy poruszamy problem dźwięku, to możemy mieć na myśli albo muzykę, czy
to wydobywaną za pomocą instrumentu, czy też za pomocą ludzkiego, albo też ludzkie słowo jako mówione a nie śpiewane. My dziś nie zdajemy sobie sprawy
z dźwiękowego bogactwo słowa wypowiadanego na żywo, bez pomocy jakichkolwiek urządzeń elektronicznych. Problem jednak w tym, że aby takie słowo mogło
wybrzmieć, na to złożyć się musi wiele czynników. Po pierwsze, osoba, która zabiera
głos, musi mieć ten głos odpowiednio wykształcony, to znaczy potrafi właściwie oddychać, mówi na masce, wyraźnie artykułuje samogłoski i spółgłoski, wyodrębnia
frazy, poprawnie akcentuje, a wreszcie umiejętnie operuje intonacją. Po drugie, pomieszczenie, w którym mówimy, musi być akustyczne, tak aby wzmacniało, a nie
wyciszało dźwięk, i aby tego dźwięku nie deformowało. A co mamy dziś? Dziś mało
kto zwraca uwagę na kulturę słowa, zarówno w domu, jak i w szkole, a także w kościele. Znaczy to, że większość z nas, młodszych i starszych, po prostu nie umie mówić, i to niezależnie od stopnia wykształcenia. Pomieszczenia są anty-akustyczne,
wskutek czego głos po prostu ginie. Aby temu zaradzić instaluje się urządzenia nagłaśniające, ale to z kolei pociąga za sobą obcięcie głębi i barwy ludzkiego głosu, jego bogactwa, co w połączeniu z miernej jakości sprzętem jest powodem nie tylko
ubóstwa, ale wręcz kakofonii. Technika w wielu wypadkach zbyt daleko ingeruje w
naturę i kulturę, rodząc potworka. Tak właśnie stać się może z ludzkim głosem i tak
niejednokrotnie się dzieje, gdy przyłożymy doń urządzenia nagłaśniające, bez pojęcia, jak to należy zrobić.
Gdy Arystoteles przenikliwie zauważył na początku swej Polityki, że to właśnie mowa jest znakiem społecznej natury człowieka, to miał na myśli sens ludzkiej
komunikacji, bo to przy pomocy mowy przekazujemy sobie informacje o tym, co
szkodliwe, a co pożyteczne, co sprawiedliwe, a co niesprawiedliwe (Polityka, I, 10),
ale także, co dobre, a co złe, co jest prawdą, a co kłamstwem, a właściwie wszystko,
możemy mówić o wszystkim. Zresztą, normalny człowiek potrzebuje bezpośredniej
obecności innych, lubi być w grupie, a będąc w grupie chce słuchać, rozmawiać lub
mówić. Co się jednak dzieje, gdy głosy są chropowate, wrzaskliwe, piskliwe, gdy
pomieszczenie zniekształca dźwięk? Wtedy najwspanialsze nawet myśli są nie do
słuchania. Uciekamy od ludzi nie dlatego, że ich nie lubimy, czy że nie cenimy tego,
3
co chcieliby nam powiedzieć, lecz dlatego że wydają z siebie okropne dźwięki. Dlatego od nich uciekamy.
I w tym kontekście pojawia się kolejne zagadnienie, które porusza Gilson.
Najpierw zauważa, że muzyka to nie tylko sprawa osobistych przeżyć, ale także wydarzenia o znaczeniu społecznym (s. 65). Słuchanie muzyki wyrasta z potrzeby piękna, a do tego potrzebny jest pewien wysiłek. Jak powie nasz autor, na koncert się wybieramy. A to oznacza, że wcześniej do wyjścia musimy się przygotować, odpowiednio nastroić, a nawet stosownie ubrać. To wszystko przygotowuje nas do tego momentu, w którym zabrzmią pierwsze akordy. Jeżeli zrobimy to od razu i bez przygotowania, to efekt będzie nieproporcjonalnie mały. Co więcej, słuchanie muzyki to
relacja między artystą i słuchaczem, a więc wydarzenie społeczne. Są też inni tak jak
ja spragnieni piękna. Zupełnie inaczej odbiera się koncert, gdy sala jest wypełniona
po brzegi, a inaczej gdy siedzę sam. Koncert to cała ceremonia. Zbierają się ludzie,
którzy zazwyczaj się nie znają, ale coś ich łączy, a jest tym wspólny cel. Ten cel
sprawia, że nie znając się, są sobie bliscy. Zbliża się pora koncertu. Na scenę wkraczają muzycy, jeden po drugim, każdy trzyma w ręku swój instrument. Każdy z nich
od dzieciństwa marzył o graniu, od dzieciństwa uczył się grać. Uczył się czegoś, co
wydawałoby się jest zupełnie bezużyteczne, a czego człowiek jednak potrzebuje. Gdy
muzycy zajęli już swoje miejsca, wkracza dyrygent, witają go gromkie brawa. I w
pełni na to zasługuje, bo za chwilę za sprawą małej pałeczki, którą nazwać można
magiczną różdżką, sprawi, że odsłoni się piękno. By jednak mogło to mieć miejsce,
dyrygent musi najpierw zaślubić koncertmistrza, który jakby przyrzeka, że orkiestra
będzie wierna dyrygentowi, dlatego że ich wszystkich łączy miłość, miłość do piękna, którego wszyscy chcą, by się narodziło. W ten sposób, kontynuuje Gilson, rodzi
się nie tylko piękno, ale i społeczność prawdziwie ludzka. Bo czymże jest społeczność, jeśli nie zebraniem się ludzi, których łączy wspólny cel, miłość do wspólnego
dobra? Taką definicję, przypomina Gilson, podał dawno temu św. Augustyn. I ona
zachowuje swoją ważność. A choć po zakończonym koncercie ludzie się rozejdą, to i
tak mają nadzieję tu wrócić i jeszcze raz stworzyć społeczność, która pozwala na to,
by narodziło się piękno (s. 67).
Ten jakże plastyczny, a zarazem trafny opis muzycznego koncertu zawiera szereg spostrzeżeń, które można przenieść na inne dziedziny życia, zarówno gdy chodzi
o tzw. kulturę wysoką jak i różne formy życia społecznego. Tymczasem kultura masowa zabija życie duchowe i zabija życie społeczne. Życie duchowe musi karmić się
dziełami najwyższego lotu i to dziełami oryginalnymi. Wystarczy pójść do muzeum i
porównać ze sobą oryginał i reprodukcję. Nie trzeba być znawcą, by zorientować się
ile barw i odcieni zostało w reprodukcji obciętych. Aparat fotograficzny, tak jak mikrofon w przypadku dźwięku, obcina całe skale barw i ich odcieni, arcydzieło zamienia się na gorszą lub lepszą pocztówkę. Dlatego człowiek, który nie chce być częścią
masy, musi mieć kontakt z arcydziełami. Dlatego musi odwiedzać muzea, by na własne oczy zobaczyć Rembrandta, Chełmońskiego, Matejkę, pamiętając przy tym, że
dzięki pragnieniu i wysiłkowi, jaki podejmuje (bo do muzeum trzeba się wybrać),
przygotowuje niejako duszę na głębsze przeżycia. Z drugiej strony jeśli sztuka ma
moc tworzenia społeczności, to ideałem nie jest tutaj widownia zgromadzona na sta-
4
dionie, ale właśnie małe kręgi, różnorodne, lokalne, które spotykają się, by akurat
posłuchać muzyki. W Japonii każda nieomal miejscowość ma swoją salę koncertową,
bo to jest element kultury, która pomaga integrować lokalne społeczności. Ale przecież nasze wzory sięgają Grecji i Rzymu. Kto zwiedzał ruiny Pompei, ten
z pewnością zwrócił uwagę na to, ile tam było mniejszych lub większych teatrów. A
trzeba też dodać, jak niezwykłą posiadały akustykę, choć były to przecież teatry na
odkrytym powietrzu.
Nasza zachodnia cywilizacja zabiegała o miejsca umożliwiające tworzenie się
społeczności, bardzo różnych, ale społeczności, nie masy ludzkiej. Dziedzińce, patia,
podcienia, portyki, teatry – to wszystko miało ludzi zbliżać, by mogli ze sobą wspólnie rozmawiać, zachwycić się koncertem, wysłuchać przemówienia. W ten sposób
rodziła się społeczność, która ceniąc wysoką kulturę doceniała też znaczenie wspólnoty, co w konsekwencji przekładało się na szerszą wspólnotę zwaną narodem. Jeśli
natomiast społeczeństwo budowane jest odgórnie, drogą czysto administracyjną, to
wówczas tak naprawdę powstaje masa, która nie jest zdolna do suwerenności, bo nie
jest zdolna do tworzenia społeczeństwa ani na wielką, ani na małą skalę.
Rozważania Gilsona na temat społeczeństwa masowego i jego kultury, choć
zawierają jeszcze szereg bardzo cennych uwag na temat literatury masowej, a także
masowej liturgii, to już choćby na przykładzie muzyki i słowa, odsłaniają przed nami
jakże interesujący i doniosły problem ratowania kultury wysokiej i budowania lokalnych, nawet tymczasowych społeczności, bo jednego i drugiego człowiek potrzebuje
jak tlenu, żeby normalnie się rozwijać i normalnie żyć. A choć technika jest ułatwieniem, to jednak uważajmy, aby nie zastąpiła czy wręcz nie zadusiła natury i kultury.
Dzięki technice można zbudować piękną salę koncertową, ale z myślą, żeby
dźwięku słuchać w niej bez sztucznych wzmacniaczy. Taka jest właśnie idea: technika w służbie ludzkiej kultury i ludzkiej natury, bo gdy technika zastąpi jedno i drugie,
wtedy właśnie następuje dehumanizacja ludzkiego środowiska, a więc i cywilizacji.
A co to oznacza? To, że człowiek bez wysokiej kultury i prawdziwych związków
międzyludzkich, choć żyje wśród innych, jest samotny, i choć może być bardzo bogaty, jest i tak nieszczęśliwy. Dlatego warto rozpoznawać pułapki zarówno techniki jak
i społeczeństwa masowego, nie po to, by wracać do czasów pierwotnych i do buszu,
lecz by w takich warunkach, jakie są, w kulturze duchowej i społecznościach powiązanych wspólnym celem, odnajdywać sens i smak życia.
***
Why and how is the music to be listened? Some remarks on La société de masse
et sa culture by Étienne Gilson
Summary
The Author claims that Gilson’s considerations on the mass society and its culture,
though containing precious remarks on the mass literature and the mass liturgy, distinctly reveal, while focusing on music and word, a pretty interesting and important
issue of delivering the high culture, for it is undeniably necessary to every human
person in her normal development and life. The Author highlights that, though tech-
5
nology may facilitate the approach to nature and culture, but it is not allowed
to replace or suppress them.