Miliony piosnek

Transkrypt

Miliony piosnek
Miliony piosnek
W mojej kolekcji gramofonowych nagrań dwie pozycje odróżniają się od reszty. Pośród utworów
Bacha, Mozarta, Beethovena, Chopina tkwią dwa odrębne dyski z niższej sfery. Płyty z piosenkami.
Ale czy rzeczywiście jest to niższa sfera? Panowie Wasowski i Przybora dowiedli, że nie.
W piosence Pani Róża gra Chopina nasz największy kompozytor potraktowany został za pan brat, z
serdeczną poufałością. Wasowski bardzo zręcznie podchwycił styl chopinowski, w rezultacie czego
powstał akompaniament fortepianowy w formie melancholijnego walca, utwór, który w dniu
1 kwietnia można by śmiało przedstawić radiosłuchaczom jako nieznane, cudem odnalezione dziełko
młodego Frycka.
A ta druga śpiewająca płyta? Kupiłem ją niegdyś dla matki. Bardziej dla niej niż dla siebie.
Lubiła te piosenki, a najbardziej – śpiewany przez Ewę Demarczyk fragment Kwiatów polskich. Gdy
słychać było o tancerzu, któremu „drzazga w bucie uwięzła” i który potem „walcował z odwiniętą
podeszwą”, na twarzy mojej matki pojawiał się szeroki uśmiech.
Nastawiam płytę, z głośnika dobiega Grande valse brillante i słowa: „Wódka za wódka w
bufecie...” Słuchając o tej dziurawej podeszwie, nalewam sobie kieliszek. W wyobraźni majaczy
ubawiona twarz matczyna, w żyłach krąży alkohol. Rezultat? Napływające do oczu pijackie łzy.
Po Kwiatach polskich kolej na inną kwiecistą piosenkę: Groszki i róże. Miarowe akordy
fortepianu nie nużą swoją jednostajnością i prostotą, a przeciwnie, wprowadzają w trans. Śpiew
właściwie przeszkadza mi. Melodia pieści moje ucho, ale słowa są mi obojętne. Mało mnie wzrusza
ten w kapotę stracha na wróble przystrojony ogrodnik, „co zasadził groszków tysiąc”. Zygmunt
Konieczny uszczęśliwiłby mnie sporządzając fortepianową transkrypcję tej piosenki. Niechby zrobił
coś podobnego, co Franciszek Liszt, który Małgorzatę przy kołowrotku i Króla elfów przeniósł w
całości na fortepian. Panie Zygmuncie, piękny jest pański akompaniament fortepianowy, ale gdyby
zechciał pan przenieść na klawiaturę również partię wokalną... Słuchałoby się bez końca i byłaby to
najlepsza pod słońcem muzyka medytacyjna.
*
Plaga tranzystorów nastała w latach sześćdziesiątych. Te wiecznie brzęczące pudełka zaczęły
przenikać do biur. Elektroniczne zabawki lądowały na tym i owym urzędniczym blacie, by swoim
czarnym kolorem kontrastować z bielą papierzysk. Gdy się przeniosłem z biura regulacji na odprawę
pociągów, byłem zadowolony między innymi i z tego powodu: nie słychać „muzyczki”. Rok 1969:
rozstałem się z biurwami i znalazłem się między chłopstwem. Tam było urzędolenie przy
akompaniamencie pitolącego radyjka, tu służba, często hałaśliwa, ale był to hałas metalowego
datownika podczas stemplowania listów przewozowych.
Minęły dwa, trzy lata i odprawa pociągów zaczęła się feminizować. Na stanowisku odprawiacza
– kobieta. Przeważnie młoda, niezamężna, po prostu dziewczyna, dziewucha.
Był sobotni wieczór, jeden z ostatnich dni sierpnia, gdy stawiłem się na nocną służbę i zastałem
na posterunku odprawiacza płci żeńskiej. Ona też przybyła na nocny dyżur i nie omieszkała
przynieść z sobą tranzystora, a to w związku z sopockim festiwalem piosenkarskim. Gdyby nie
służba, spędziłaby wieczór w domu przy telewizorze. Musiała się tego wyrzec, trudna rada, na
szczęście istnieje coś takiego jak przenośne radio i możliwość wysłuchania transmisji radiowej.
– O rany – zacząłem sarkać – nie dość, że się człowiek umorduje brakiem snu, to jeszcze i to:
brzęczące radio!
Właścicielka tranzystora spojrzała na mnie prawie z oburzeniem.
– Muzyki pan nie lubi?!
A że była to dziewczyna ze wsi, słowo „muzyki” wymówiła dosyć komicznie, kładąc akcent na
drugą sylabę.
Podział na muzykę poważną i rozrywkową wydaje mi się bzdurny. O wiele bardziej
odpowiadałby mi podział właśnie taki: muzyka z akcentem na pierwszej sylabie i muzyka z
akcentem na drugiej sylabie.