cudowne źrebię - Katarzyna Żytomirska

Transkrypt

cudowne źrebię - Katarzyna Żytomirska
Wersja oryginalna Oskar Kolberg, Cudowne źrebię [w:] Dzieła Wszystkie t.17 Lubelskie, Kraków
1962, s.190-192
Bajka dla dzieci powyżej 4 lat.
CUDOWNE ŹREBIĘ
na podstawie baśni tradycyjnej - Katarzyna Żytomirska
ZAGADKA (O.K i K.Ż.)
Rodzi się bez podeszwy, ale już w trzewikach...
Czy podkuty, czy też nie - kopytkami stukać chce!
konik
BAJU, BAJU, ZABIERZ NAS KONIKU DO SWOJEGO KRAJU
Bajka będzie o koniku i dziś taki mały drewniany konik nas odwiedził. Ten z Was, który będzie
chciał, może teraz pojechać konikiem dookoła naszego koła. Poprosimy konika, by zabrał nas ze
sobą do baśniowej krainy.
Jedno dziecko "galopuje konikiem", reszta dzieci powtarza:
Wio, koniku, patataj!
Zabierz nas w daleki kraj!
Bo w tym kraju, baju, baju,
przygody na nas czekają.
Bo w tym kraju, baju, baju,
przygody na nas czekają.
Kiedy wierszyk się kończy, dziecko podaje konika następnemu chętnemu. Przy dużej ilości dzieci
warto mieć ze sobą dwa koniki, tak by dwójka dzieci mogła równocześnie animować zwierzątka.
ZAMIENIAMY SIĘ W KONIKI I WSIADAMY W POWOZIKI
Dzieci stają w wężyku, bez trzymania. Mówiąc wierszyk (można go też przerobić na prostą
piosenkę) dzieci truchtają jedno za drugim. Pierwsza osoba zmienia trasę - inne osoby muszą być
czujne, by się nie pogubić, tylko cały czas ją śledzić. Gdy wierszyk się kończy, dzieci dobierają się
w pary. Jedno jest konikiem, drugie siada do powoziku i jadą, trzymając się za ręce. Powoziki muszą
jechać ostrożnie, by nie spowodować kraksy. Do tej części gramy na bębenku lub puszczamy
wesołą, skoczną muzykę.
Potem wybieramy nową osobę do prowadzenia wężyka i zabawa zaczyna się raz jeszcze.
1
CUDOWNE ŹREBIĘ
na podstawie baśni tradycyjnej - Katarzyna Żytomirska
W malowanych sankach do ciebie jedziemy!
W malowanych sankach pierścionki wieziemy!
Pierścionki ze złota, otwórz, królewno, wrota,
to ci darujemy.
piosenka tradycyjna
Ubitym gościńcem pędzą heroldowie. – Co się dzieje? Co król głosi? Niebawem się dowiesz.
TEN, KTO SIĘ DOMYŚLI KRÓLEWNY IMIENIA
DOSTANIE JEJ RĘKĘ I POŁOWĘ MIENIA!
Z pierścionkami przybywają gromady rycerzy. Każdy z nich z zagadką pragnie sam się zmierzyć.
- Do trzech razy sztuka! Niech próbuje śmiałek, który szczęścia szuka:
- Helena, Kasia, Marzena...
- NIEEEE!
- Dorotka, Agata... może Honorata?
- NIEEEE!
- Klara, Jola czy Barbara?
- NIE, NIE i NIE! Na nic trudy, tyle starań!
Rzecz to pewna - biedni rycerze i biedna królewna. Królewna z samotności i wielkiego smutku – do
siebie samej mówi po cichutku:
- O, Marcybelo, Marcybelo! Tak wiele dusz przez ciebie zginęło!
O, nieszczęsna godzina – zły duch nadstawił ucha i imię niebacznej królewny podsłuchał!!!
- Ha! Teraz zwyciężę na pewno! Dziękuję ci, lekkomyślna, urocza królewno. Rycerze nie przez
ciebie – dzięki mnie ginęli. No, a teraz - bywaj do niedzieli! Już niebawem nasz ślub i nasze wesele
– zatańcujesz, jak ci zagram – trale mele, hele dele!
Diabeł się wystroił, rogi przykrył czapką z piórem i w niedzielę u wrót zamku skrzętnie się melduje.
Gdy przed królem i królewną staje, takie imię jej nadaje:
- Twoje imię to nie Hela, ani – na szczęście – Aniela. Twoje imię, królewno, to jest: Marcybela!
Moja Marcybela! Ha! Ha! Ha!
- Twoja będzie – król odpowie – lecz za trzy niedziele. Najpierw ślub, a po nim wyprawię wesele.
- Zgoda, szykuj się królewno! Za trzy niedzielę przybędę na pewno! - roześmiał się diabeł i
odjechał w dal.
A królewnie jakoś dziwnie, smutno, straszno, żal. Dziwny jakiś ten jegomość, z nim wesele – zła
wiadomość. Gdy zasnęła, smutek ten przemienił się w piękny sen.
- Tato, śniło mi się wielkie koni stado. Rozkaż wyprowadzić rumaki, źrebaki i klacze. Niechaj przed
pałacem wszystkie je zobaczę.
Pośród koni była klacz, siedemdziesiąt miała lat. Tej nocy, której królewna stado koni śniła, ta klacz
starutka źrebaka powiła.
2
- Chodź do mnie, piękny koniku!
Królewno Marcybelo!
Zapaliłaś mą duszę,
ani słomą, ani ogniem,
tylko słóweczkiem łagodnym.
Źrebak poszedł za królewną. Czuwał przy niej w dzień, czuwał także nocą i nie dawał się oderwać
żadną ziemską mocą. Królewnę Marcybelę szanował i lubił, a pewnego razu tak do niej przemówił:
- Zły duch pragnie cię poślubić. Moja rada taka - koło cmentarza przy kościele na mój grzbiet
szybko daj drapaka! Pamiętaj - gdy do ślubu cię zabierze – siądź w wozie po prawej stronie, jemu
każ po lewej.
Minęły trzy niedziele. Przyjeżdża kawaler, a za nim cały pomocników szpaler. I niby milutko jest i
wesoło, jednak czują niektórzy, że coś śmierdzi smołą! Królewna pamięta o radach konika, gdy
dostrzega cmentarz – szybko z wozu znika. Konika dosiada i w nogi! Diabeł pluje, warczy, klnie,
pokazuje rogi. Dużo wrzawy, krzyku – zamienia się w smołę diabeł i stu jego pomocników.
Szczęśliwa królewna i szczęśliwy konik - wiedzą, że teraz nikt ich nie dogoni. Bo nikt, bez wyjątku,
nie dorówna im kroku, gdy skoki trenują wśród miękkich obłoków. Gdy już się nasycili cukrową
watą z chmurek i, bez wysiłku, zdobyli wielką górę, wtedy źrebak pokazał malowniczy ogród:
- To tu, Marcybelo! Lądujemy tu.
W ogrodzie Marcybela spokojnie zasnęła. Ogrodnik, który róże właśnie sadził, dostrzegłszy
nieznajomą – królewicza sprowadził. Królewicz, w jednej chwili, stracił całą pamięć, bo zakochał
się w śpiącej dziewczynie na amen.
- Matko, wiem, że myśl ta wyda się szalona, lecz dzisiaj w ogrodzie, na źrebaku, wylądowała moja
przyszła żona.
Miał rację królewicz. Marcybela, gdy tylko się zbudziła, jego żoną, z radością, być postanowiła.
Żyli szczęśliwie, kto kochał, ten wie, jak błogo mijają zakochania dnie. Niestety, niedługo. Wkrótce
nastały czasy niespokojne i królewicz, zasmucony, wyruszył na wojnę.
- Drogi mężu! Moje serce się lęka, moje serce na dwie części pęka. Złoty pierścień na pół
podzielimy, póki znów się nie złączymy.
- Marcybelo, bądź spokojna, nie może trwać wiecznie wojna. Matko, twojej powierzam ją pieczy –
niech jej włos najmniejszy z głowy nie poleci.
Czas mija. Wtem gościńcem pędzą heroldowie. – Co się dzieje? Wnet się dowiesz.
TU-TU-TU! TU-TU-TU! KRÓLEWNA POWIŁA SYNÓW DWÓCH!
TU-TU-TU! TU-TU-TU! KRÓLEWNA POWIŁA SYNÓW DWÓCH!|
- Z drogi ludziska! Jedzie posłaniec królowej - ustąpcie mu miejsca!
Posłaniec karczmę dostrzega:
- Odpocząć się godzi!
Karczmarz ręce zaciera:
- Godzi, godzi, oj, nie zaszkodzi! Zjedz i pij, potem śpij! O głupocie swojej śnij!
- Co? Co takiego karczmarz rzecze?
- Mówię - napij się człowiecze.
- Dobra rada, więc odmówić nie wypada!
3
Karczmarz posłańcowi sowicie dolewa, już mu lekko, wesoło - tańczyć chce i śpiewać... wreszcie
zaczął ziewać:
- Chyba zdrzemnąć się muszę - i posłaniec zasypia twardo niczym suseł.
Karczmarz w ręce klaszcze i w uśmiechu nieszczerym wykrzywia swą paszczę. Bo karczmarz ten
nie jest człowiekiem, tylko samym diabłem rodem z głębi piekieł. Grzebie w posłańca kieszeni, list
wyjmuje, przeciera go ogonem i treść odczytuje:
Raduj się synu! Twa Miła dwóch zdrowych synów dzisiaj powiła.
- Więc to królowa synkowi donieść spieszy! Na diabła miłego – z czego tu się cieszyć?! Zaraz ci
wymyślę weselszą nowinę! Teraz tak doniesie ci mateczka miła:
Raduj się synu! Twa żona szczenięta powiła.
Chowa z powrotem do kieszeni pismo i budzi posłańca podstępne diablisko. Posłaniec dziękuję za
hojną gościnę:
- Wracając twej karczmy także nie ominę! - wsiada na koń i panu swemu zanosi diabelską nowinę.
Nieszczęsny królewicz - gniewa się, biada - wreszcie bierze pióro i tak odpowiada:
W Bogu się wszystko dzieje. Choć się bardzo smucę, nic nie róbcie, czekajcie - niedługo powrócę.
Spieszy się posłaniec, ale kocha karty, więc w powrotnej drodze znów wpada do karczmy.
- Witam karczmarza, witam! I, w imię Boga, o zdróweczko pytam!?
- Stul pysk! W imię... brrrr. Znaczy... siadaj, pij i śpij!
I wnet śpi już biedaczysko, a diabeł z zemsty, dla draki królewicza list podmienia i zamieszcza taki:
Nie zwlekajcie. Stos smołą oblać, podpalić, Marcybelę zaraz spalić.
Królowa list przeczytała, z żalu, smutku zaszlochała:
- Królewicza wola święta. Zginie Marcybela i moje wnuczęta!
Diabeł we wszystkim pomaga, stosu dogląda, pilnuje - tylko jemu wesoło. I to jak – podśpiewuje!!
Tak! Właśnie tak,
tak, tak, tak, tak, tak!
Tych niewinnych zguba to moja zasługa,
moje szczęście
moja chluba!
Tra la la la la la!
Sia la la la la la!
Tra la la la la la!
Diabeł stos podpala.
- Zemsta, zemsta, zemsta! Nie chciałaś mojego, Marcybelo, szczęścia! Odmówiłaś mi zamęścia!
Będzie zemsta! Zemsta, zemsta!
I już Marcybelę prowadzą na stos – a przecież z głowy miał jej nie spaść włos!
Czy to koniec? Słychać gwar pospiesznych rozmów, krzyków – to cudowne źrebię gryzie i kopie
strażników. Porywa Marcybelę i dzieci na swój grzbiet i już ich tam nie ma! Już lecą het, het! Za
lasami, za górami, unoszą się nad chmurami!
Tak po niebie patataj, dolecieli w obcy kraj.
- Kochana Marcybelo, droższa mi niż słońce. Zaraz wyląduję pod nami, na łące. Służyłem ci,
4
pomagałem najstaranniej jak umiałem. Teraz muszę cię opuścić.
Tam gdzie zniknie moja głowa –
studnia będzie stać gotowa.
Gdy łza padnie na to,
co ze mnie zostanie miasto - czyste jak ta łza w miejscu tym powstanie.
Kiedy Marcybela gorzko zapłakała, wnet się grupa ludzi wokół niej zebrała.
- Powiedz nam, powiedz nieznana niewiasto – kim jesteś i co to jest za miasto?
- Jestem Marcybela, a to Marcybelin. Jesteście pierwszymi z jego obywateli.
POWSTAJE NOWE MIASTO
Zanim się dowiemy, jak historia potoczyła się dalej, chciałabym, żeby każdy z Was namalował i
postawił dom w tym nowym mieście. Właściwie może być to dom albo drzewo, albo dowolny
element NOWEGO MIASTA MARCYBELINA.
Dzieci malują. Kiedy skończą - wybieramy miejsce w sali na miasto i tam każdy umieszcza swój
rysunek.
POWRÓT DO BAŚNI
Czas mija. Wtem gościńcem pędzą heroldowie. – Co się dzieje? Wnet się dowiesz.
TU-TU-TU! TU-TU-TU! NASZ KRÓLEWICZ WRACA TU!
TU-TU-TU! TU-TU-TU! NIECH USŁYSZY CAŁY ŚWIAT:
NASZ KRÓLEWICZ WIELKI CHWAT! TU TU TU! TU-TU-TU!
Głośno krzyczą, nawołują, lecz królewicz ich ucisza:
- Cicho! Ciszej! Cisza! Cisza! Strasznie jestem już zmęczony, ale spieszno mi do żony. Widzę
karczmę – tam coś zjemy i choć chwilę odpoczniemy.
Karczmarz bardzo się ucieszył – usługiwać wojsku spieszy.
- Hej, karczmarzu, nalej wody!
- Jakiej wody, drogi panie!? Woda to za mało, czegoś mocniejszego by ci się przydało! Wino pij,
jedz i śpij!
Na te słowa królewicz bardzo się obruszył – kto upije się lub zaśnie – każę ściąć mu uszy! Winem,
karczmarzu, nie będę się raczyć – spieszę się żonę i dzieci zobaczyć!
- Hi, hi, hi, to się nie ma do czego tak spieszyć! - diabelskim, śliskim śmiechem karczmarz się
ucieszył.
- Jak to nie!? Co ty mi tu, karczmarzu, bzdury prawił będziesz! Jeszcze chwila i od miecza mojego
upadniesz!
- Czemu królewicz taki jest narwany! W gorącej wodzie chyba był kąpany?! Ja niewinny, nie mam
nic do tego, ani nawet z listami nie mam nic wspólnego!
Królewicz nieufnie na diabła spogląda, a ten coraz bardziej w zeznaniach się pląta. Wreszcie
kapelusz cisnął w wielkiej złości i ujrzeli rogi diabła w całej ich okazałości.
- To ja zabiłem twoją Marcybelę! A ty jesteś niczym!
Już po chwili diabeł leży, a królewicz krzyczy:
- Nigdy nie uwierzę! Cały świat przemierzę, cały świat! Szukać żony będę choćby i sto lat! Sami,
żołnierze, do zamku wracajcie, tylko mi pas żelazny, kij żelazny i trzewiki z żelaza podajcie!
5
Kiedy się trzewiki zedrą, pas opadnie, a kij złamie – tylko wtedy odnajdę miłe me kochanie!
Tak ubrany wędrował samotnie przez góry, przez łąki, przez morza, przez tonie. Lecz nie znalazł
Królewny w pierwszej świata stronie.
W drugiej – też nic nie słyszeli o niej.
W trzeciej stronie świata po niej ani śladu.
- Gdy w ostatniej nie znajdę, to do pierwszej wrócę! (wchodzimy do MIASTA NAMALOWANEGO
PRZEZ DZIECI), zanim skończył - pas opadł, trzewiki się zdarły, a kij w proch obrócił...
Serce królewicza jak nie zakołacze – oparł się o studnię, z całej duszy płacze. Dostrzegła go służka,
która przyszła z dzbanem - użaliła się nad strudzonym, zasmuconym panem:
- Kto z tej studni pije, ten szczęśliwie żyje! Proszę, napij się do woli – przyjął dzban królewicz i
sączy powoli.
- Woda z waszej studni lepsza od szampana! - zaśmiał się i połowę pierścienia dorzucił do dzbana.
Potem kamienicy szukał okieneczka, bo czuł, że tam jego czeka panieneczka.
Dobry wieczór panieneczko!
Proszę otwórz okieneczko.
Czemu w okna nie spoglądasz?
Ten przejechał, kogo żądasz.
Pierścień się zrósł - serca połączyły. Dzieci ojca poznały i z nim się bawiły.
Tak opowieść tę kończymy Szczęścia, zdrowia Wam życzymy!
ZABAWY
LIST MIŁOSNY
Zabawa nieznanego mi pochodzenia, ale bardzo mi się podoba. Analogiczna do "Chodzi lisek koło drogi".
Na kartce piszemy list: Nie na rok, nie na dwa, lecz na zawsze, Tobie - ja.
Dzieci siedzą w kole, trzymają ręce za sobą i mówią wierszyk:
Napisałem list miłosny, lecz zgubiłem go na jesień.
Ktoś go jednak musiał znaleźć, schował sobie w kieszeń.
To ty, to ty, to ty!
Jedno dziecko chodzi na zewnątrz koła z listem. Po wierszyku upuszcza list w ręce któregoś
dziecka, a wtedy ono zaczyna je gonić. Jeśli "dziecko-list" zdąży uciec i usiąść na wolnym miejscu
w kole, wtedy z listem chodzi dziecko, które goniło. Jeśli nie zdąży, "dziecko-list” chodzi jeszcze
raz.
GŁUCHY TELEFON
Teraz wam poślę wieść, postarajcie się jej nie przekręcić, bo to będzie specjalna wiadomość na
zakończenie:
Do widzenia!!
6

Podobne dokumenty