Atomowy anioł stróż
Transkrypt
Atomowy anioł stróż
Atomowy anioł stróż Autor: Andrzej Hołdys („Polska Energia” - nr 10/2011) Przed dekadą rozpoczęto budowę globalnej sieci monitorującej testy broni jądrowej. Tak powstał pierwszy system, który obserwuje glob przez 24 godziny na dobę, i równie dobrze może śledzić wędrówki mikroskopijnych radioaktywnych cząstek, jaki i wielkich wielorybów. Pół roku temu, 11 marca, na japońskiej wyspie Honsiu doszło do eksplozji w elektrowni jądrowej Fukushima Daichi, zniszczonej przez potężną falę tsunami. W powietrze uniosła się chmura radioaktywnych izotopów jodu i cezu. Wkrótce okazało się, że promieniotwórcze związki rozpełzły się po świecie. O tym, że uwolnione z reaktorów Fukushimy cząstki przemierzają glob, wiadomo było niemal od razu dzięki czujnikom tworzącym sieć zwaną International Monitoring System (IMS). Od dekady trwa ich rozlokowywanie na planecie. KTO NAS PILNUJE? To taki atomowy anioł stróż dla Ziemi. Docelowo na całym globie zostanie ustawionych 80 stacji mierzących koncentrację izotopów promieniotwórczych. Obecnie takich posterunków pracuje około 60. Wszystkie są identycznie wyposażone. Najważniejszym elementem stacji jest nowoczesny detektor promieniowania gamma, potrafiący namierzyć nawet pojedyncze cząstki substancji radioaktywnych. O przesuwaniu się mgiełki izotopów uwolnionych z japońskiej elektrowni jako pierwsza poinformowała stacja w mieście Takasaki, odległym o 200 km od źródła emisji. Komunikat przyszedł dzień po uderzeniu tsunami. Dwa dni później promieniotwórcze substancje były już nad wschodnią Rosją, a po kolejnych dwóch dniach pojawiły się nad zachodnim wybrzeżem Stanów Zjednoczonych. 20 marca, czyli dziewięć dni po awarii, pokonały Amerykę Północną i dotarły do Atlantyku. Po kolejnych trzech dniach zameldowały się nad Europą. Najpierw wykrył je detektor ustawiony w Reykjaviku na Islandii. Piętnastego dnia od katastrofy radioaktywne cząstki obiegły już całą półkulą północną. Tempo było zatem błyskawiczne. JET STREAM - CO TO TAKIEGO? Ziemia jest niewielkim globem dla hulających wokół niej na wysokości powyżej sześciu kilometrów prądów atmosferycznych zwanych jet streamami. Potrafią one pędzić z prędkością ponad 100 km na godzinę. Gdy w czerwcu 1991 r. na Filipinach wybuchł wulkan Pinatubo, następnego roku w odległej Europie średnia temperatura spadła o pół stopnia Celsjusza. Od- powiadał za to pył wulkaniczny z Pinatubo rozwleczony przez jet streamy. Maleńkie cząstki otoczyły glob delikatnym welonem odbijającym część światła i ciepła słonecznego. Dopiero po roku wszystko powróciło do normy. Pod koniec marca tego roku radioaktywne izotopy z Fukushimy unosiły się już nad całą półkulą północną, ale wciąż nie mogły przeniknąć na południe od równika. Nie potrafiły przedrzeć się przez strefę równikowych deszczy i burz. To jedna z najpotężniejszych barier w ziemskiej atmosferze. W końcu i ją pokonały. W połowie kwietnia zostały zarejestrowane przez stacje sieci IMS w Australii, Papui Nowej Gwinei oraz na Fidżi. ROZPOZNAWANIE ŚLADÓW Skąd wiedziano, że namierzone przez detektory cząstki pochodziły ze zdewastowanej przez tsunami japońskiej elektrowni? Można to łatwo ustalić, mierząc proporcje izotopów promieniotwórczych pochwyconych przez aparaturę. Pomiary te jednoznacznie wskazywały, że źródłem emisji może być tylko uszkodzony reaktor jądrowy, a nie na przykład eksplozja bomby atomowej. W tym czasie innych podejrzanych poza Fukushimą nie było. Od połowy kwietnia 2011 r. ilość krążących w atmosferze cząstek promieniotwórczych pochodzących z japońskich reaktorów zaczęła stopniowo spadać. Dodajmy zresztą, że ich koncentracja w powietrzu nie była duża (oczywiście nie licząc strefy bezpośrednio otaczającej reaktory) i nie stanowiła żadnego zagrożenia dla zdrowia ludzi w Europie i na innych kontynentach. Awaria japońskich reaktorów nie była pierwszym testem dla globalnego systemu ostrzegawczego. Wcześniej wszczął on alarm po dwóch próbnych eksplozjach bomb atomowych przeprowadzonych przez Koreę Północną w 2006 i 2009 r. To zresztą ma być główne zadanie tej sieci. W przyszłości będzie pilnowała przestrzegania jednego z najważniejszych porozumień międzynarodowych - Traktatu o całkowitym zakazie prób z bronią jądrową. Układ, w skrócie zwany CTBT (od ang. Comprehensive Nuclear-Test-Ban Treaty), został podpisany 24 września 1996 r., czyli dokładnie 15 lat temu. Ratyfikowały go już 154 kraje, w tym Polska, mimo to wciąż nie wszedł w życie. Stanie się tak dopiero, gdy ratyfikują go wszystkie 44 kraje, które negocjowały ostateczną wersję umowy. Nadal nie uczyniło tego dziewięć państw, w tym m.in. USA, Chiny, Indie, Pakistan i Korea Północna. Niektóre z nich argumentują, że zanim sam traktat wejdzie w życie, najpierw musi ruszyć globalna sieć aparatury kontrolnej potrafiącej wykryć i szybko zweryfikować każdą próbę użycia broni atomowej przeprowadzoną w dowolnym miejscu Ziemi. Stawka jest zbyt wysoka, aby można było polegać tylko na zapisach prawnych. ZAPOBIEGAĆ, A NIE LECZYĆ Dekadę temu planetę, niczym ciężko chorego człowieka, postanowiono wziąć pod ścisłą obserwację. Poza 80 stacjami, które mierzą poziom substancji radioaktywnych, w skład budowanej wciąż sieci wchodzą: sejsmografy, aparatura hydroakustyczna oraz anteny do odbioru infradźwięków. Sejsmografy mają wykrywać podziemne próby jądrowe. Sieć kontrolna liczy 50 głównych i 120 pomocniczych stacji sejsmicznych. Większość ulokowano z dala od miast, aby ograniczyć mikrodrżenia, których źródłem mogą na przykład fabryki, czy też pełne samochodów autostrady. Niezwykle czuły sprzęt sejsmiczny rejestruje nawet uderzenia fal morskich i silne podmuchy wiatru. Zadaniem aparatury hydroakustycznej jest namierzanie prób jądrowych przeprowadzanych głęboko pod wodą lub też bezpośrednio nad jej powierzchnią. Woda doskonale przewodzi dźwięki, wystarczą więc po 3-4 podwodne stacje na każdym oceanie, aby można go było podsłuchiwać. Czwarty element systemu – anteny odbierające infradźwięki – ma wykrywać eksplozje jądrowe w atmosferze. Infradźwięki to fale akustyczne o tak niskiej częstotliwości, że nasze ucho ich nie odbiera. Mogą pokonywać olbrzymie dystanse. Odebrany sygnał trzeba jednak umieć odróżnić od dziesiątek innych źródeł, takich jak wybuchy wulkanów, trzęsienia ziemi, pioruny, silne podmuchy wiatru, lawiny, zorze polarne, a nawet meteoroidy wpadające w ziemską atmosferę. Infradźwięki emitują też: samoloty odrzutowe, rakiety, autostrady, ciężkie maszyny przemysłowe i wiele innych obiektów. Niełatwe zadanie. Obecnie globu pilnuje łącznie 270 elektronicznych strażników. Docelowo będzie ich 321. Aparatura już dostarcza gigantycznych ilości informacji. Wszystkie spływają do centrali w Wiedniu, albo za pośrednictwem satelitów, albo też poprzez specjalnie chronione łącza internetowe. Cieszą się z tego naukowcy, którzy coraz częściej zyskują dostęp do tej lawiny utajnionych do niedawna danych. Dzięki temu sieć, w której wykorzystano najnowsze zdobycze nauki i technologii, aby chronić nas przed bronią masowego rażenia, ma z roku na rok coraz więcej cywilnych i naukowych zastosowań. Przydaje się, na przykład, do się ostrzegania przed tsunami, a następnie śledzenia tych fal. Z pomiarów hydroakustycznych korzystają biolodzy badający wieloryby, a także badacze podwodnych wulkanów. Po dane te sięgają również glacjolodzy. Interesują ich trzaski, których źródłem jest pękający lód szelfowy. Podwodne mikrofony okazują się także pomocne w monitorowaniu tropikalnych cyklonów. Infradźwięki mogą z kolei błyskawicznie poinformować o eksplozji wulkanu i ostrzec w ten sposób znajdując e się w pobliżu samoloty, dla których pył wulkaniczny stanowi duże zagrożenie. Infradźwiękami interesują się także badacze zórz polarnych, burz i zjawisk magnetycznych w atmosferze. Atomowy anioł stróż staje się stopniowo pierwszym w dziejach globalnym systemem ostrzegania przed awariami jądrowymi i kataklizmami naturalnymi, a przy okazji – wspaniałym narzędziem badawczym. Biorąc pod uwagę, że jego zainstalowanie kosztowało już ponad miliard dolarów, a na bieżącą obsługę wydaje się setki tysięcy dolarów rocznie, jest to bardzo dobra wiadomość.