23-01-2015 roku. Jechałam spokojnie drogą, którą

Transkrypt

23-01-2015 roku. Jechałam spokojnie drogą, którą
23-01-2015 roku.
Jechałam spokojnie drogą, którą pokonuje codziennie - z Wrocławia w stronę Janikowa. Na
jedynym i bardzo krótkim odcinku dwupasmówki, po drugiej stronie jezdni zauważyłam dwie
poruszające się plamy. Jak się domyśliłam i co później się potwierdziło były to dwa psy.
Zawróciłam na rondzie. Lekko skonsternowana sytuacją zjechałam na bok i zatrzymałam
samochód na chodniku. Psy pałętały się po pasie zieleni między sześcioma jezdniami. Otworzyłam
okno i gwizdnęłam. Psy ochoczo podbiegły do samochodu, a jeden z nich usilnie chciał dostać się
na miejsce kierowcy. Szybko wyłączyłam silnik i wysiadłam z samochodu próbując utrzymać te
niesforne zwierzęta za pomocą karmy, którą wiozłam ze sobą, by nakarmić psa ze stajni do której
jechałam. Psy nie były zainteresowane. Pognały na pas zieleni i oddały się błogiemu kopaniu dziur.
Jeden z psów był sporych rozmiarów, był czarny. Suczka w typie labradora była spokojniejsza, jak
się domyślałam starsza, była też potwornie brudna. Spod brudu widać było lekką chorobę skóry. Po
upewnieniu się, że ja, psy i samochód znajdujemy się w miarę bezpiecznym miejscu rozpoczęłam
„akcję” łapania psów i zabezpieczenia ich (jak i ruchu na drodze). Cała zabawa miała się dopiero
zacząć.
Pierwszy telefon jaki wykonałam był oczywiście pod 112. Jestem doświadczona w tego typu
sytuacjach. Pod ten numer zdarza mi się dzwonić co najmniej raz w tygodniu, gdyż na tej trasie
często spotykam potrącone już nieżyjące zwierzęta. Pan, który odebrał telefon nie grzeszył
uprzejmością. Stwierdził, że oni się takimi sprawami w ogóle nie zajmują i stanowczo skierował
mnie pod numer straży miejskiej. Nie mając długopisu nie mogłam w żaden sposób notować
informacji, co mogłoby się okazać pomocne w późniejszym toku wydarzeń (o czym nie miałam
jeszcze pojęcia). Pani ze straży miejskiej natomiast, była dosłownie niemiła. Poinformowała mnie
suchym tonem, że to nie jest ich zajęcie, że oni takich zgłoszeń nie odbierają a ten kto powiedział
mi pod numerem 112, że to odpowiedzialne za taką sytuację służby, nie miał racji, Mam zadzwonić
na policje. Cały czas moje oczy zawieszone były na dwóch psinach, które ku mojemu i ich
szczęściu kopały dziury na pasie zieleni.
Jak powszechnie wiadomo polscy kierowcy cieszą się opinią bardzo miłych, uprzejmych i chętnych
do pomocy. Z tegoż właśnie względu co drugi samochód trąbił na psy i na mnie dodając do tego
jednoznaczne gesty dłońmi i wykrzykując jakieś bluźnierstwa w moim kierunku. Nie zatrzymał się
nikt. Przechodnie, dokładnie jedna kobieta i chłopiec, byli przerażenie wielkością czarnego psa,
który widząc ich podbiegał chwaląc się, że znalazł konserwę czy paczkę po chipsach. Pytałam
oczywiście, czy nikt nie za tych psów. Odpowiedź niestety była przecząca. Gdy dodzwoniłam się
na policję Pani, już nieco milsza wytłumaczyła mi, że ona nie wie, kto jest odpowiedzialny za
złapanie tych psów. Uświadomiła mnie, że gdyby zdarzyło się to na terenie Wrocławia, to tak - jest
ochronka, ale w tej sytuacji znajduję się na terenie gminy Czernica nie ma komu tego zgłosić.
Mój głos stawał się coraz bardziej nerwowy, bo psy powoli nudziło kopanie i zaczęły się
przemieszczać, a ja mimo mojej już prawie 40 minutowej interwencji nie uzyskałam nawet
informacji od służb, kto może mi pomóc. Policjantka nie omieszkała opowiedzieć mi, że problem
tkwi w tym, że gmina nie ma podpisanej umowy. Biurokracja zwyciężyła. Pani może zadzwonić do
gminy i im przekazać, że ja i psy znajdujemy się w okolicach adresu, który jej podałam. Ale nie
wiadomo, czy ktoś przyjedzie. Do gminy, do której nie miałam przecież numeru, zadzwoniła już
poinformowana przeze mnie osoba z Klubu Gaja, która tą sytuację starała się wytłumaczyć.
Dostałam telefon zwrotny, że Hycel przyjedzie, za trzy godziny. Wtedy psy zaczęły uciekać.
Miałam w samochodzie kantar od konia, którym przypięłam jednego z nich – na szczęście miał
obroże. Razem z biegnącą u boku suczką udałam się do najbliższej zabudowy, firmy robiącej
uszczelki. Panowie bardzo przejęci całą sytuacją pomogli mi i zamknęli psy na swojej posesji.
Niestety psom udało się przemknąć od razu pod płotem. Po kolejnym schwytaniu psiaków
nieoczekiwanie podjechał samochód. Pani opuściła szybę i wykrzyknęła: „o, moje psy!”. Przejęta,
wręcz przerażona zaczęła mi dziękować i tłumaczyła jak psy uciekły i że szuka ich od 6 rano. Było
przed czternastą. Walka z biurokracją i jednoczesne pilnowanie psiaków trwało prawie dwie
godziny…
Całe zdarzenie zakończyło się w prawdzie happy endem. Nasuwa mi się jednak pytanie: Co
byłoby, gdybym nie miała w tym wprawy? Gdyby psy były agresywne? Tragedia przed moimi
oczami zdawała się namacalna. Biurokracja natomiast po raz kolejny nas pokonała.
Niedociągnięcia w urzędach mogły doprowadzić do poważnego wypadku, zagrożenia życia, nie
tylko psów ale i ludzi na ulicy. Nikogo to nie interesuje. Wyjaśnienie tego zaniedbania jest w toku.
Ale to były przecież jedynie dwa bezpańskie psy, wróciłyby same do domu. A gdyby coś się stało
była by to wina psów i właściciela. A służby, które nam, obywatelom mają pomagać powinnam już
zostawić w spokoju i więcej nie dzwonić…
Jagoda Bożek

Podobne dokumenty