Bez tytułu1
Transkrypt
Bez tytułu1
Peter Freund: Laura i tajemnica Aventerry Rozdział drugi Pod znakiem trzynastki Aventerrę spowiła ciemność. Lodowaty wiatr wiał nad wyżyną Calderan, smagał rozłożyste drzewa w pralasach doliny, aż postękiwały i pojękiwały. Wprawiał w drżenie srebrzyste trawy na rozległej równinie i gnał po niebie brzuchate chmury jak uciekające rumaki. Obu księżycom Aventerry, żółtemu jak siarka Księżycowi Złocistemu i niebieskawo połyskującej Ludzkiej Gwieździe, nie udało się z tego powodu rozjaśnić bladym światłem tej najstarszej z praplanet. Na północy, gdzie równina opadała nagle i ciemności krainy stapiały się z czerwienią nocnego nieba, wznosił się potężny bastion: był to Hellunyat, prastary zamek Graala. Jego zębate mury i wieże obronne odcinały się ogromnym czarnym zarysem od horyzontu. Podobnie jak Aventerra, również i Hellunyat istniał od zarania dziejów. Nikt nie mógł już sobie przypomnieć, kiedy wzniesiono tę twierdzę, a każdy był pewny, że istnieć będzie i na końcu czasów. Wszak zamek był siedzibą Strażników Światła i ich popleczników. Jednak teraz nad Hellunyat i jego mieszkańcami zaległa nocna cisza. Wszystko było pogrążone we śnie, tylko wartownicy walczyli ze zmęczeniem na swoich posterunkach. Młody rycerz, Tarkan i stary Marun pełnili służbę na wieży wschodniej. Rosły Tarkan zakończył naukę przed nowiem i został przyjęty przez Strażników Światła do grona swoich rycerzy. Była to jego druga warta i młodzieniec chodził niespokojnie tam i z powrotem. Skupiony wpatrywał się w równinę przez otwory strzelnicze w koronie wieży. Jednak gdziekolwiek spoglądał, czy na wschód, gdzie w oddali, ze wąskim pasem borów rozciągały się zdradliwe moczary Modermoor, czy na południe, gdzie równinę odgradzało pasmo stromych Gór Smoczych, czy na północ, gdzie nizinę otaczały urwiste skały - wszędzie panowała cisza i spokój. I tylko wiatr wył. Widok na zachód, na nieprzebytą puszczę zasłaniały żołnierzowi potężne mury twierdzy. Chłód przeszył Tarkana. Kiedy otulał się ciaśniej w filcową pelerynkę, którą przywdział na skórzaną zbroję, przestraszył go dziwny dźwięk. Zaczął nasłuchiwać. I rzeczywiście - dźwięk znów się pojawił: przenikliwy gwizd. Mężczyzna już zacisnął dłoń na rękojeści miecza, kiedy zdał sobie sprawę, cóż może znaczyć przerażający odgłos: to niegroźny puszczyk, którego pełne skargi wołanie rozległo się po okolicy. Wściekły na siebie Tarkan lekko pokręcił głową. Marun uśmiechnął się tylko pod nosem. Dla tego krępego mężczyzny służba od dawna była rutyną. Stary rycerz nie był w stanie sobie przypomnieć, ile to już długich, niekończących się godzin dane mu było spędzić na służbie. W każdym razie jednego zdążył się nauczyć: długa warta i ciągłe wpatrywanie się w ciemności mogły łatwo oszukać zmysły. I wtedy najniewinniejsze dźwięki i cienie wydawały się niebezpieczne. Jednak Marun wiedział, że najlepszym sposobem na te przywidzenia i mamidła są opanowanie i spokój. Siedział na ziemi, oparty plecami o mur, ręce złożył na zaokrąglonym brzuchu i wpatrywał się sennie przed siebie. Teraz jednak podniósł głowę i zdenerwowany mrugnął do Tarkana. - Tarkanie, na Boga, oszaleję od tego twojego ciągłego łażenia - zrzędził. - Daj spokój i usiądź tu koło mnie! - Mamy wartę - odpowiedział Tarkan z lekką przekorą - Musimy czuwać, żeby czarne armie nie zbliżyły się niepostrzeżenie do zamku. - Co ty nie powiesz! Jeszcze leżałeś w pieluszkach, gdy pełniłem moją pierwszą wartę i akurat ty chcesz mi wyjaśnić, na czym polega moja praca? - Nie miałem nic złego na myśli, Marunie - odpowiedział młodzieniec. - Ale sam słyszałeś, co mówił rycerz Paravain: odkąd Moce Ciemności zdobyły Kielich Jasności i ukryły go na Ludzkiej Gwieździe, w każdej chwili musimy liczyć się z atakiem. - Błąd, mój przyjacielu! - w głosie Maruna dało się słyszeć narastającą irytację. - Z atakiem musimy się liczyć od zarania dziejów! I nawet kiedy my dwaj już dawno nie będziemy istnieć, i również nasze dzieci, i dzieci naszych dzieci od dawna nie będą żyć, to się nie zmieni! Ale dlaczego, jak sądzisz, przydzielono cię do służby akurat na wschodniej wieży? Tarkan spojrzał na niego zdezorientowany. - No to ci zdradzę, młody Tarkanie - ciągnął Marun. - Jak każdemu początkującemu rycerzowi, Paravain wyznaczył ci wartę na wschodniej wieży, ponieważ Czarny Książę i jego wojska jeszcze nigdy nie przypuścili ataku od wschodu. Słyszysz? Czarna Armia nigdy nie zaatakowała Hellunyat od wschodu! Tarkan wyglądał, jakby go ktoś uderzył w głowę. - A wiesz dlaczego? - spytał Marun. - Ponieważ od tej strony nie znajdują żadnej osłony, bo widać ich stąd już z daleka, dlatego! - Chcesz przez to powiedzieć, że służba tutaj jest w istocie dziecinną igraszką? Że mogłoby ją pełnić nawet takie pacholę, jak Alaryk, giermek Paravaina? - Nie - Marun potrząsnął głową. - Służba na tej wieży ma stopniowo przyzwyczaić ciebie i innych młodych rycerzy do pełnienia warty. Chcę przez to powiedzieć, że nie powinieneś przesadzać. Nie ma potrzeby, żebyś wpatrywał się w ciemności jak nocny sokół. Usiądź lepiej na chwilę i daj trochę odpoczynku oczom. Tarkan zawahał się. Nie wiedział dokładnie, co powinien uczynić. Strażnik Światła zawierzył swoje życie rycerzom - a rycerz Paravain, pierwszy spośród trzynastu Białych Rycerzy i tym samym dowódca straży przybocznej, dopiero niedawno, podczas pasowania na rycerzy zbierał od młodzieńców obietnicę nieustannej czujności wobec Mocy Ciemności. Ponieważ od początku czasów toczyły one walkę z mocami Światła i niestrudzenie podejmowały próby pokonania dobra i przekazania panowania Wiecznej Nicości. Tarkan w zamyśleniu potrząsnął głową - aż strach pomyśleć, że wróg mógłby wtargnąć do Hellunyat akurat w trakcie jego warty! Z drugiej strony słowa Maruna brzmiały bardzo rozsądnie, a rycerz był przecież dłużej w służbie Panu. O wiele dłużej! Tarkan wlepił wzrok w równinę, lecz nie odkrył tam niczego niezwykłego. Najdrobniejszego ruchu. Najmniejszego cienia. Nic. Odwrócił się do kompana, a ten kiwnął do niego zachęcająco. Jeszcze przez chwilę zwlekał, a potem usiadł przy murze koła Maruna. - No, zmądrzałeś wreszcie - mruknął Marun, zamknął oczy i po chwili chrapał w najlepsze. Ale Tarkan nie mógł spać. Nie czuł się dobrze we własnej skórze. Kastor Dietrich, mężczyzna lat około sześćdziesięciu, o postawnej sylwetce, opierał się leniwie o drzwi końskiego boksu. Z zadumą sięgnął po fajkę, obserwując, jak Laura derką wyciera pokrytego potem konia. Dziewczyna najwyraźniej była pod wrażeniem strasznego przeżycia, o którym mu opowiedziała. Była blada i cała się trzęsła, chociaż w stajni było dość ciepło. Gospodarz wyciągnął fajkę z ust, wypuścił obłok dymu i niemal niedostrzegalnie potrząsnął głową. - Nie wierzę, że to ci się tylko przywidziało - powiedział. Laura opuściła derkę i spojrzała na niego. - Ale nie można tego wyjaśnić, prawda? - zapytała bezradnie. Kastor nie odpowiedział. Znowu wetknął fajkę do ust i zaczął rozmyślać. Ostry aromat tytoniu zakręcił jej w nosie i przyćmił dobrze znane zapachy stajni. Z sąsiednich boksów dało się słyszeć parskanie koni, pobrzękiwanie podków, a nawet nieustanne skubanie i przeżuwanie aromatycznego siana. - Prawda? - powtórzyła Laura i jej pytanie zabrzmiało jak błaganie. Gospodarz Dietrich zmrużył oczy. - Masz jutro urodziny, prawda? - zapytał. Laura była zaskoczona. - Zgadza się. Skąd pan wie? Mężczyzna uśmiechnął się tajemniczo. - To nie ma nic do rzeczy, Lauro. Wkrótce się dowiesz. W końcu urodziłaś się pod znakiem trzynastki. - Pod znakiem trzynastki? A co to niby ma znaczyć? Kastor Dietrich łagodnie potrząsnął głową. - Cierpliwości! - odparł. - Wkrótce zrozumiesz! Uwierz mi, Lauro! Podszedł do Wichra i czule pogładził go po szyi. - Wicher musi mieć straszne pragnienie po tej piekielnej przejażdżce. Daj mu wody i nie żałuj siana. Zasłużył sobie - powiedział, po czym wyszedł ze stajni. Gdy wyszedł na dwór, już zmierzchało. Poczuł mroźne zimowe powietrze. Wydął nozdrza i prychnął jak zwierzę na wietrze. Potem spojrzał w niebo, które zasnuły ciemne chmury. W nocy będzie wichura. Odwrócił się i przez otwarte drzwi stajni zajrzał bezpośrednio do boksu Wichra, któremu Laura właśnie dokładała siana. Martwił się o nią - poważnie się o nią martwił. Wiatr ustał. Ciężkie chmury na niebie uspokoiły się i zasłoniły oba księżyce. Płaskowyż Calderan pogrążył się w ciemności. Na skraju puszczy, przed którą rozpościerały się trawy aż do zamku Graala, wszystko się uspokoiło. Słychać było tylko lekki szelest ciężkich liści na gałęziach drzew. Potem rozległ się krzyk puszczyka, który tak wystraszył Tarkana. Pełen skargi rozbrzmiewał długo w ciemności, aż odpowiedział mu drugi ptak Dało się słyszeć i trzeciego, a potem znów zapanowała cisza. Nierzeczywista i budząca grozę cisza, którą przerywał jedynie ochrypły szept. Potem od lasu podniosła się pierwsza mgła. Gęsta i czarna wykradła się spośród drzew i wtoczyła na równinę. A za nią pojawiły się dalsze, ciemne kłęby mgły rozmiarów olbrzyma jak czarna armia - armia rosnąca bez ruchu. Mgły szeptały między sobą. Szepczące Mgły nie były niczym niezwykłym dla mieszkańców Aventerry. Podobnie jak Śpiewające Wichry i Tańczące Cienie, istniały od zarania dziejów. Ale w przypadku Szepczących Mgieł rzecz przedstawiała się szczególnie, ponieważ nosiły w sobie życie, nawet jeśli bardziej to przeczuwano, niż rozpoznawano. - Wszyscy mężowie, naprzód! - wyszeptały Mgły, a potem potężne opary ruszyły przez porośniętą ostrymi trawami równinę ku Hellunyat. W odległości sześciu rzutów strzałą od twierdzy Graala połączyły się, tworząc potężną czarną rzekę, nieprzerwanie sunąc, wciąż bliżej i bliżej. Za niedługo miały dotrzeć do grubych murów w pobliżu wschodniej wieży. - To jakiś nonsens! - Sayelle wyglądała na wzburzoną.- To tylko niemądre gadanie starego człowieka - ciągnęła, jednocześnie nalewając lewą ręką olej do metalowej miseczki. W prawej trzymała mikser i energicznie mieszała nim zawartość naczynia. - "Pod znakiem trzynastki", to przecież nie trzyma się kupy! Jutro jest piąty, a nie trzynasty. A twój znak zodiaku to Strzelec. Jak ten chłop może twierdzić, że urodziłaś się pod znakiem trzynastki? Laura wzruszyła ramionami. - Nie mam zielonego pojęcia - powiedziała. A potem cicho dodała: Tatuś na pewno by wiedział! Przynajmniej, gdzie można to sprawdzić. - Mówiąc to, odwróciła się i wyszła z kuchni. Sayelle posłała jej wściekłe spojrzenie. - Tatuś na pewno by wiedział! - przedrzeźniała swoją pasierbicę. Nagle ją zatkało. Wielkimi oczami wpatrywała się w miseczkę. Butelka oleju wydawała się unosić w powietrzu, a mikser przykleił się do brzegu naczynia. - Cholera - zaklęła. - Ten przeklęty majonez znów się zwarzył! Wrzuciła mikser do zlewu, a za nim zawartość miski. Roztopione kraby wylądowały w koszu na śmieci. Potem ściągnęła fartuch, powiesiła go na haczyku i wyszła z kuchni. W przedpokoju sięgnęła po telefon bezprzewodowy. Numer "pizzy na telefon" znała już na pamięć. Tarkan przestraszył się. Zasnął, czy jedynie zdrzemnął się na chwilkę? Zaczął nasłuchiwać. Z prawej strony dobiegało go chrapanie Maruna, poza tym nic nie było słychać. Zupełnie nic, nawet wiatru. I nagle przypomniał sobie: moce nieczyste mogą nawet wiatr nakłonić do posłuszeństwa, jeśli to służy ich celom. Rycerz Paravain ich na to uczulił. Tarkan podskoczył, dobył miecza i spojrzał przez blanki wieży. Od wschodu nadciągnęła czarna mgła. Młody mężczyzna ze zdziwieniem zmrużył oczy. Czegoś takiego jeszcze nie widział. Czarna mgła był gęsta, niemal nieprzebyta, wydawała się przy tym żywa. Powoli podpełzała pod mury. Nagle Tarkan poczuł, że bije od niej lodowate zimno, i wtedy zauważył straszne postaci, ukryte w jej kłębach: rycerzy w czarnych zbrojach. Nie można ich było dojrzeć pod osłoną oparów. Ich kontury zacierały się, zlewając się z nitkami mgły. I tylko krwistoczerwone oczy, w których zdawał się płonąć ogień piekielny, błyskały wyraźnie. Tarkan zamarł: To byli wojownicy Mocy Ciemności! Rycerz chciał dać sygnał ostrzegawczy, ale głos uwiązł mu w gardle. Zdołał wydać z siebie jedynie zduszone jęki, jakby nieczyste moce pozbawiły go głosu. Zrozpaczony zaczął się dusić, łapiąc powietrze. Miecz wyślizgnął mu się z bezwładnych rąk i upadł z trzaskiem na ziemię, gdy wielki strzęp mgły wtoczył się na koronę wieży. Nad Tarkanem stanął Borboron, Czarny Książę we własnej osobie! Gdy chłopiec ujrzał przenikliwe, czerwone, lustrujące go bezlitośnie oczy, było już za późno. Z mgły wyłonił się potężny miecz i wbił się głęboko w gardło Tarkana. Młody rycerz upadł na kolana, a z jego ust wydobyła się fala krwi i stłumiony jęk. - Wybacz mi, Panie, zawiodłem cię - wybełkotał niezrozumiale. Potem upadł na ziemię i skonał. Jego nieszczęsnego spojrzenia nie było już dane ujrzeć hordom wojowników, którzy bezgłośnie wyłaniali się z mgły, przekraczali mury i przenikali do wnętrza zamku Graala. Marun przestał już chrapać. Ponieważ wieczny odpoczynek niesie ze sobą absolutną ciszę. Laura stała przy biurku w gabinecie ojca i kartkowała w pośpiechu gruby, oprawny w skórę leksykon. Opis hasła "trzynastka" niewiele jej mówił: "Liczba pierwsza; w wielu kulturach uznawana za przynoszącą nieszczęście", tyle można było przeczytać. Pod hasłem "znak" również niczego nie znalazła. Rozczarowana zamknęła księgę. Nie odkryła nawet najmniejszej wskazówki, która mogła mieć coś wspólnego z tajemniczym "znakiem trzynastki", o jakim mówił Dietrich. Odkładając leksykon na półkę, przypomniała sobie nagle o szkatułce. Przed laty, gdy mama Anna jeszcze żyła, pudełko przypadkowo wpadło w jej ręce. Laura chciała o coś zapytać ojca, ale nie zastała go w gabinecie. Już miała wyjść, gdy nagle zobaczyła drewnianą skrzyneczkę na biurku. Poczuła nieodpartą chęć, żeby ją obejrzeć. Pchana jakąś tajemniczą siłą podeszła do biurka. Z pewnością chodziło o kasetkę na biżuterię. Ze wszystkich stron ozdobiona była jakimiś dziwnymi ornamentami, jakich nigdy wcześniej nie widziała. Laura sięgnęła po nią, gdy znienacka pojawił się ojciec i szorstko polecił jej zostawić pudełko w spokoju. Dziewczyna wystraszona skuliła się, a ojciec wyjaśnił jej pojednawczym tonem, że zawartość szkatułki jest przeznaczona dla niej, ale otrzyma ją w późniejszym czasie. - W święto trzynastki dowiesz się, o co chodzi wyjaśnił jej z uśmiechem i zabrał pudełko. Później Laura zapomniała o tym wydarzeniu i od tego czasu nigdy o tym nie myślała. Teraz w zamyśleniu spoglądała przed siebie. "Podczas święta trzynastki - zastanawiała się. Może to ma coś wspólnego ze znakiem trzynastki? A może zawartość szkatułki pozwoli mi rozwiązać zagadkę?" Otwarła niemałą szufladę biurka i zaczęła ją przeszukiwać. W końcu znalazła szkatułkę, ukrytą głęboko pośród zapisanych odręcznie karteluszków. Wyjęła ją niemal nabożnie i zamknęła szufladę. Skrzyneczka miała około dwudziestu centymetrów długości i ponad dziesięć szerokości. Wyglądała dokładnie tak, jak zapamiętała ją Laura. Dziwne ornamenty były wykonane techniką najprecyzyjniejszej intarsji - wyłożone jasnym szlachetnym drewnem. Po poddaniu szkatułki gruntownym oględzinom, Laura otworzyła wieczko - na poduszeczce z niebieskiego aksamitu ujrzała naszyjnik. Prosty łańcuszek ze złotym wisiorem. Był dziwnie ciężki. Choć wisior nie był specjalnie duży. Wyobrażał stylowe koło z ośmioma ramionami, średnica całości nie przekraczała trzech centymetrów. Sądząc po wadze, musiał być wykonany z czystego złota. Zdumiona Laura spoglądała na łańcuch. Skąd ojciec miał tak wartościowy naszyjnik? I dlaczego przeznaczył go dla niej? - Dziwne - mruknęła zamyślona. - I bądź tu mądry! Głos za jej plecami udzielił jej odpowiedzi - Cierpliwości, Lauro, wkrótce zrozumiesz! Lodowaty dreszcz przebiegł jej po plecach, a serce zaczęło galopować szybciej, niż kiedykolwiek udało się to jej koniowi. To był głos mamy! - dotarło do niej. Ale mama nie żyje! Już od ośmiu lat! To przecież niemożliwe, żeby ze mną rozmawiała! Laura zrobiła głęboki wdech, a na czoło wystąpił jej pot. Powoli, bardzo powoli odwróciła się i wstrzymując oddech, ogarnęła wzrokiem niewielki pokój. Ale nikogo tu nie było, a tym bardziej matki. Tylko na ścianie wisiała oprawiona w ramkę fotografia Anny Leander. Laura odetchnęła bezgłośnie i puls znów jej się uspokoił. Odłożyła łańcuch do szkatułki, schowała ją i podeszła do zdjęcia, by przyjrzeć mu się z bliska. Musiało być zrobione kilka dni przed śmiercią. Mama była wówczas ładną dwudziestoośmioletnią kobietą. Nawet bardzo ładną. Ona i Łukasz odziedziczyli po niej piękne blond włosy i niebieskie oczy. Na zdjęciu wyglądała na zamyśloną. Być może już wtedy przeczuwała, co się wydarzy - przeleciało Laurze przez głowę. Ale w tej samej chwili zarzuciła tę myśl. To było niemożliwe. Nikt, naprawdę nikt nie mógł przypuszczać, że kilka tygodni później w drodze z Hohenstadt do Ravenstein dwa wielkie czarne psy wyskoczą Annie Leander na drogę i że podczas próby ich ominięcia straci ona panowanie nad kierownicą, a samochód wyląduje w jeziorze. Nikt! Laura ostrożnie pogładziła ramkę. I wtedy stało się: Anna Leander delikatnie się uśmiechnęła i pocieszająco skinęła do córki. Laura wystraszyła się i odruchowo zrobiła krok do tyłu. Poczuła, że włosy stają jej dęba. Nieee! W tym momencie do pokoju wszedł Łukasz i od razu zauważył, że siostra z trupiobladą twarzą wpatruje się w zdjęcie na ścianie. - Laura, co znowu? - zapytał zdziwiony. Nie odpowiedziała, dalej wpatrując się w fotografię. Uśmiech zniknął mamie z ust. Patrzyła na córkę jak zawsze zamyślona i poważna. Łukasz chwycił siostrę za ramię. - Laura, powiedz, co się dzieje? Dziewczyna potrząsnęła głową zdezorientowana, jakby chciała się upewnić, że nie śni. Musiało jej się wydawać. Nie ma innego wytłumaczenia. Ale z drugiej strony była pewna, że mama się do niej uśmiechnęła i że wyraźnie usłyszała jej słowa: "Lauro, wkrótce zrozumiesz!" Co tu się dzieje, do diabła? - Hej! - Brat gwałtownie wyrwał ją z zamyślenia. - Co, nie gadasz już ze mną? Co się stało? - Ni... nic! - wyjąkała Laura. - To nic takiego! Łukasz zmrużył lewe oko i spojrzał na nią sceptycznie. I znowu zmarszczył czoło. - Zobacz, co znalazłem - powiedział, pokazując jej wydruk z komputera. Trochę surfowałem po internecie i trafiłem na stronę o mitach. Posłuchaj, co tam napisali. Spojrzał na kartkę i zaczął czytać: "Szczególną rolę trzynastka odgrywała w pradawnej rachubie czasu. I tak rok kończył się i zaczynał w dniu przesilenia zimowego, a dzielono go na trzynaście cykli księżycowych, trwających po 28 dni. Z tego powodu w wielu kulturach trzynastka uważana była za świętą liczbę. Zaś ludziom, którzy kończyli trzynaście lat w trakcie trzynastego cyklu księżycowego, przypisywano nadzwyczajną moc i umiejętności, ponieważ urodzili się pod znakiem trzynastki". Skończył i spojrzał wyczekująco na siostrę. Jednak Laura zrobiła bezradną minę. - Nie rozumiem, co to ma wspólnego ze mną. Łukasz spojrzał na nią zdumiony. - Naprawdę nie? Potrząsnęła głową. - Nie, naprawdę nie. Zirytowany brat przewrócił oczami. - Typowe Liche-IQ! - powiedział. Laura nie zareagowała na to wyzwisko. Łukasz wymyślił je dla osób, które nie mogły poszczycić się takim supermózgiem jak on. Przy swoim ilorazie inteligencji uważał się oczywiście za SuperIQ, jak Albert Einstein czy brytyjski astrofizyk Stephen Hawking. W jego głosie zabrzmiała nuta wyższości, gdy rzucił: - To jest przecież easy! Zastanów się, jeśli rok kończy się i zaczyna w dniu przesilenia zimowego - jak pewnie wiesz, wypada on dwudziestego pierwszego grudnia - a czas pomiędzy podzielony jest na trzynaście dwudziestoośmiodniowych miesięcy, to trzynasty dzień trzynastego miesiąca wypada... no, jak myślisz, kiedy? Spoglądał na siostrę zza dużych okularów, które zsunęły mu się na czubek nosa. Lecz Laura marszczyła tylko czoło z irytacją. Nie mogła ścierpieć, kiedy brat kreował się na nie wiedzieć jaką mózgownicę. Oczywiście wiedział więcej niż ona. Nic dziwnego. Skoro przez cały czas siedział w mądrych książkach albo szukał w internecie informacji o najnowszych odkryciach naukowych. Nie miała nic przeciwko temu - tak długo, jak nie przyczepiał się do niej. Albo nie wyobrażał sobie, że jest kimś lepszym. - Łukasz, człowieku, wiesz przecież, że nie jestem z matmy taka dobra jak ty! - powiedziała zdenerwowana. Łukasz znów przewrócił teatralnie oczami. - To nie ma nic wspólnego z matmą - zauważył z wyniosłym uśmiechem. - To zwykły rachunek, z którym poradziłby sobie nawet czwartoklasista! Laura skrzywiła się. - Jeśli tak uważasz, jak zatem brzmi rozwiązanie Mister Super-IQ? - spytała z przekąsem. Brat uśmiechnął się. Bawiło go doprowadzanie Laury do szału. Najłatwiej było, kiedy udowadniał jej, że w wielu dziedzinach ma od niej większą wiedzę. Chociaż jest młodszy i chodzi do klasy o rok niżej. Ponieważ specjalizował się w naukach ścisłych i przyrodniczych, oczywiście dawno wyprzedził Laurę. - No to skup się! - zaczął mentorskim tonem. - Trzynasty dzień trzynastego miesiąca według mitologicznego kalendarza wypada piątego grudnia, czyli w twoje urodziny! - Naprawdę? - zapytała zdumiona Laura. - Naprawdę. To przecież logobogo! Laura zdziwiła się. - Logo-co? - Logobogo - powtórzył brat i dopiero teraz zrozumiała, że to kolejne wymyślone przez niego słowo. - Czyli Dietrich miał rację - ciągnął. - Jesteś urodzona pod znakiem trzynastki. - Eee - mruknęła Laura. - To brzmi pocieszająco. Ale mimo to, co ja mam wspólnego z tym kalendarzem? Albo jakimiś mitami? Rozdział ósmy Decydująca misja Po wejściu do salonu profesora Morgensterna Laura zauważyła ze zdziwieniem, że pokój był bardzo duży, można by rzec, ogromny. Jednocześnie z zewnątrz dom sprawiał wrażenie małego. Nie większego od altany w ogrodzie. A pomieszczenie tutaj musiało mieć z dwieście metrów kwadratowych - jak to możliwe? W kamiennym kominku przy głównej ścianie trzaskał ogień. Oświetlał część pokoju, malując na ścianie cienie płomieni. Długie polana żarzyły się, a wokół rozchodził się żywiczny zapach. Już po chwili oczy Laury przyzwyczaiły się do panującego tu półmroku. Wyposażenie wnętrza było skromne i oszczędne. Tylko proste drewniane szafy, regały i komody, poza tym nic. Pośrodku pokoju stał okrągły stół, którego średnica wynosiła prawie dwa i pół metra. Na nim centralnie stała kamienna skorupa bez ozdób, w której płonął dziwny ogień. Miseczka była wielkości dłoni, lśniąco biała, i biła z niej taka jasność, że Laura musiała zmrużyć oczy, by móc na nią patrzeć. Wokół stołu stały cztery krzesła. Na jednym z nich siedział Percy Valiant; miss Mary zajmowała miejsce obok niego. Profesor Aureliusz Morgenstern ulokował się na trzecim krześle. Miał na sobie staroświecki płaszcz i wyglądał na wyczerpanego. Jego sylwetka, zazwyczaj okazała, była dziś przygarbiona, siwe włosy rozczochrane, a szlachetną twarz starszego człowieka o jasnych błękitnych oczach pokrywała blada maska zmęczenia. Zmartwiona Laura chciała spytać o stan jego zdrowia, lecz profesor ruchem ręki nakazał jej milczenie. Przez chwilę panowała cisza. Profesor zmusił się do uśmiechu i wskazał jej wolne miejsce. Gdy przemówił, Laura ostatecznie upewniła się, że jest chory. Bardzo poważnie, ponieważ odezwał się łamiącym, rwącym się głosem. - Proszę, usiądź Lauro - powiedział głucho. Dziewczyna zrobiła, jak kazał. Potem z ciekawością spojrzała na siedzące przy stole osoby. Dlaczego miss Mary wyrwała ją w nocy z łóżka? Czego mogą od niej chcieć? Jednak ich twarze niczego nie zdradzały. Ani miss Mary, ani Percy Valiant, ani tym bardziej profesor nie dali po sobie poznać, czemu ma służyć to potajemne spotkanie. Jakby odgadując jej myśli, profesor Morgenstern zwrócił się do Laury: - Wiesz, dlaczego kazałem cię tu sprowadzić? Laura bez słowa pokręciła głową. Starszy pan wyglądał na nieco zirytowanego. W każdym razie Laura dostrzegła w jego twarzy cień zdziwienia. - Ojciec chyba ci mówił, prawda? - Co pan ma na myśli? - Mówił ci przecież, że od dzisiaj jesteś strażnikiem tak jak my, i że odtąd masz walczyć po stronie Światłości, czyż nie? - Tak, jasne, oczywiście - odpowiedziała naprędce i w tej samej chwili przyszła jej do głowy myśl, która napełniła ją nadzieją. Spojrzała wyczekująco na profesora. - Czy to oznacza, że tato ciągle żyje i że jego wizyta w nocy nie była tylko snem, lecz rzeczywiście stał przy moim łóżku? Profesor Morgenstern skinął głową. - Tak - powiedział cicho. - A... gdzie jest teraz? Dlaczego tak długo się nie odzywał i dlaczego do nas nie wraca? Ja... po prostu tego nie rozumiem. - Właśnie dlatego tu jesteś - odpowiedział Aureliusz ze znużonym uśmiechem. - Nadszedł już czas, byś poznała wielką tajemnicę, którą kryje nasz świat. Wtedy zrozumiesz wiele z tego, co teraz wydaje ci się zagadkowe. Więc słuchaj uważnie, Lauro, i zapamiętaj sobie dokładnie, gdyż nie mamy wiele czasu i tracę siły, tak że mogę opowiedzieć ci tylko to, co najbardziej konieczne. Laura spojrzała na profesora zdziwiona. Nie odważyła się nawet oddychać. Czuła bicie własnego serca i pulsowanie krwi w skroniach. - Zaledwie garstka ludzi wie, że od początku czasów istnieje świat równoległy do naszego. Jest o wiele starszy i bywa określany jako Aventerra. Z tego tajemniczego świata mitów, leżącego po drugiej stronie ludzkiej wiedzy, na ziemię udało się przedostać Dobru i Złu, ponieważ Aventerra jest polem wiecznej bitwy, w której wojownicy Światła i Moce Ciemności toczą walkę o władzę. Siłom Dobra przewodzi Piastun Światła, Elision. Na czele Czarnej Armii stoi Książę Borboron, niestrudzenie i z niegasnącym gniewem prowadzący rzesze swoich stronników, nieprzebrane Legiony Czarnych Wojowników przeciwko obrońcom Światła. Od zarania dziejów Czarny Książę dąży do jednego celu: pragnie zgładzić Piastuna i zapewnić tym samym ostateczne zwycięstwo Mocy Ciemności. Lecz wtedy nastąpi panowanie Wielkiej Nicości i zagłada Aventerry, a przy okazji i Ziemi! - O, nie! - zawołała Laura - To nie może się stać, nigdy! - Tak mówisz - odparł poważnie profesor. - Jednak jeszcze nigdy niebezpieczeństwo, które właśnie teraz nam zagraża, nie było większe! Laura przełknęła nerwowo ślinę. Zerknęła na Precy'ego Valianta, który odpowiedział jej zmartwionym spojrzeniem. Również na twarzy miss Mary malowała się głęboka troska i wtedy Laura zrozumiała, że profesor w najmniejszym stopniu nie przesadza. - Co się stało? - spytała cicho. - Przed dwoma dniami Czarnemu Księciu udało się zranić Piastuna Światła swoim mieczem, zwanym Pestis, czyli zaraza. Rany zadane tą bronią nigdy się nie goją; tkwiąca w nich trucizna odziera rannego z sił życiowych. Elision wkrótce umrze, jeśli na czas nie poda mu się antidotum. - To istnieje antidotum? - spytała Laura. - Naturalnie, ponieważ Zło nie może istnieć bez Dobra i na odwrót: przeciwstawne siły wzajemnie się warunkują. Tak jak bez plusa nie może istnieć minus, a bez życia śmierć, tak również i Dobro nie istnieje bez Zła. Tak jak dwie strony tej samej monety nigdy nie mogą się spotkać, ale są też nierozerwalne. Laurze zakręciło się w głowie. Nie do końca nadążała za słowami profesora. Nie rozumiała, co to wszystko ma wspólnego z jej ojcem, a przede wszystkim z nią samą. W końcu była ostatnią osobą, która mogła pomóc temu całemu Piastunowi. Ze zdziwieniem spojrzała na profesora Morgensterna. - Co to za antidotum? - To Woda Życia - odpowiedział. - Kiedy wyleje się na ranę choćby jej kroplę, od razu się goi, a chory błyskawicznie wraca do zdrowia. - Gdzie można ją znaleźć? - I właśnie na tym polega problem - odparł profesor. - Woda Życia znajduje się w Kielichu Jasności, który od zawsze przechowywany był w labiryntach Hellunyat. Hellunyat to potężna twierdza Graala, gdzie rezyduje Piastun Światła ze swoim dworem. - Teraz to już w ogóle nie rozumiem, dlaczego... - rzuciła zdezorientowana Laura, ale profesor zaraz jej przerwał. - Czarna Armia już dawno wykradła Kielich Jasności i ukryła go na Ziemi. Niestety, do dziś nie udało się go odnaleźć - wyjaśnił. Laura wyglądała na zdezorientowaną. - Ale jak ten kielich mógł się dostać na Ziemię? Pełen zrozumienia uśmiech pojawił się na ustach profesora. - Przez Magiczne Wrota, łączące Aventerrę z naszą planetą. Można się przez nie przedostać do innego świata. - Magiczne Wrota? - głos Laury zdradzał, że za bardzo nie wie, jak to rozumieć. - Tak, przecież znasz święta solarne, które mają miejsce cztery razy do roku. Laura skinęła głową i pomyślała o Rudolfie "Czyngisie" Wagnerze, nauczycielu geografii, który niedawno męczył ich historiami o różnych rodzajach kalendarzy i rachubie czasu w różnych epokach i miejscach. - Ma pan na myśli równonoc wiosenną i jesienną oraz przesilenie letnie i zimowe? - Właśnie - Morgenstern uśmiechnął się zadowolony. - Słońce w podobny sposób wpływa na życie Aventerry, jak na nas, i prawa natury mają pierwszeństwo wobec praw ustanowionych przez ludzi. Mieszkańcy Aventerry wciąż o tym pamiętają i dlatego uważają tę wiedzę za świętą. Lecz na Ziemi z biegiem czasu ta świadomość uległa zatarciu. To jest powód, dla którego nikt nie zna już znaczenia świąt solarnych. A właśnie w te dni otwierają się sekretne drogi łączące dwa światy, którymi są w stanie przejść nie tylko osoby. Również przedmioty można przenosić z jednego świata do drugiego. W ten sposób Kielich Jasności trafił na Ziemię. Wojownicy Czarnej Armii sprowadzili go na zamek Ravenstein lub w jego pobliże i, jak udało się nam niedawno ustalić, tu go ukryli. Laura spojrzała na profesora zdumiona. - Naprawdę? Aureliusz Morgenstern skinął głową. - Kiedy to było? - W zeszłym roku, w dniu przesilenia zimowego. Jak pewnie wiesz, ten dzień bywa nazywany Świętem Jul i przypada dwudziestego pierwszego grudnia. Laura zmarszczyła czoło. - Na pewno? - Bezsprzecznie - nasze badania niezbicie to wykazały. - A tata? Co ma z tym wspólnego mój tata... - Przypuszczamy, że przyłapał Czarnych Rycerzy w trakcie akcji i najprawdopodobniej go złapali i zabrali na Aventerrę. - O, nie! - Laura przełknęła ślinę. "To straszne", pomyślała. Ale jednocześnie poczuła ulgę, że jej ojciec najpewniej żyje. Niesamowite! Po prostu niesamowite! Łukasz i Kaja zrobią wielkie oczy, gdy im to opowie. Ale pewnie nie uwierzą w ani jedno słowo. Nic dziwnego - to wszystko brzmiało bardzo nieprawdopodobnie. Spojrzała sceptycznie na profesora. - A skąd pan to wie? - spytała, a w jej głosie pobrzmiewała nuta wątpliwości. - Wiem, że to wszystko wydaje ci się niewiarygodne - odpowiedział profesor. - Sam się tak w każdym razie czułem, gdy pierwszy raz wyjawiono mi tajemnicę. - A kiedy to było? - W dniu moich trzynastych urodzin, kiedy byłem dokładnie w tym wieku, co ty. Ponieważ to jest dzień, w którym wybrani ludzie są dopuszczeni do wielkiej tajemnicy, która ukrywa się za pozorami rzeczywistości, a jednocześnie warunkuje życie wszystkich ludzi. - A ci wybrani to strażnicy? - Tak, Lauro. Jak ci już mówiłem, Dobro i Zło przedostały się do nas z Aventerry. W czasach, kiedy zarówno Siły Światła, jak i Moce Ciemności przysyłały tu swoich wysłanników, żeby się osiedlali na naszej Ziemi. Od tego czasu również u nas panuje nieustanna walka między Dobrem i Złem, choć może nie w tak czystej i rozpoznawalnej formie, jak w świecie Aventerry. Na Ziemi walka ta rozgrywa się w ukryciu i ludzie często nie mogą rozpoznać, o co właściwie chodzi. Z tego powodu ważne jest, by byli tacy, którzy zachowają czujność i będą mieli zawsze otwarte oczy. I to najważniejsze zadanie nas, strażników: pozostać czujnym wobec zakusów Zła. Bo tylko jeśli na czas odkryjemy plany wrogów, mamy szanse je pokrzyżować. "To nieco rozjaśnia sprawę, choć wszystkiego nie tłumaczy", pomyślała Laura. - A dlaczego właśnie ja zostałam strażnikiem? I również pan, Percy? I Mary? Bo oni też nimi są, prawda? Profesor Morgenstern uśmiechnął się. - Wszyscy jesteśmy potomkami tamtych wojowników Światła, którzy na początku czasów przybyli na ziemię, żeby tu, na miejscu walczyć o Dobro. Od tego czasu to zadanie przekazywane jest z pokolenia na pokolenie. - Ach tak? - powiedziała zdziwiona Laura. - Czyli Łukasz w przyszłym roku też zostanie strażnikiem? Aureliusz pokręcił głową. - Nie, strażnicy-mężczyźni przekazują swoją misję pierworodnym córkom, a te z kolei swoim pierworodnym synom. - A jeśli ktoś nie ma dzieci? - zastanawiała się głośno Laura. - Wtedy łańcuch pokoleń zostaje przerwany, a Światło gaśnie - westchnął Morgenstern. I to jest powód, dla którego na Ziemi jest coraz mniej strażników. Musimy mówić o szczęściu, że Złu nie powodzi się tu lepiej niż Dobru. Tym bardziej, że od zarania dziejów znacznie przewyższa nas liczebnie. Laura była pod wrażeniem. W głowie kłębiły się jej tysiące myśli i miała jeszcze mnóstwo pytań, ale przede wszystkim chciała się dowiedzieć czegoś więcej o tacie: - Jeśli jest w Świecie Aventerry, to jak możemy mu pomóc? I jak to było możliwe, że odwiedził mnie wczoraj w nocy? I... - Wolnego, Lauro! - wpadł jej w słowo profesor. - Możemy mu pomóc, tylko najpierw musimy się zająć najważniejszym. Percy, miss Mary i ja wytłumaczymy ci w najbliższym czasie wszystko, co musisz wiedzieć. - Spojrzał na nauczycieli, a ci poważnie pokiwali głowami. - Najpierw jednak musisz dowiedzieć się, jakie zadanie przypadło ci w udziale. Laura poczuła, że kręci jej się w głowie. Wstrzymała oddech. Co profesor mógł mieć na myśli? I dlaczego akurat ona? - Jakie... zadanie? - spytała nieśmiało. Wtedy po raz pierwszy przemówił Percy: - Tobie przypadło w udziale odnalezienie Kielicha Jasności i tym samym ochrronienie Piastuna Światła. - Tylko ty jesteś do tego zdolna - dodała miss Mary, widząc zdziwioną minę Laury. - Urodziłaś się pod znakiem trzynastki i dlatego posiadasz niezwykłą moc! - Ale jak to? - wyjąkała Laura. - Przecież jestem całkiem zwyczajną dziewczyną. Morgenstern potrząsnął głową. - Wiesz, że to nieprawda - powiedział łagodnie. - Inaczej nie dostrzegłabyś znaków. - Znaków? Jakich znaków? I nagle zrozumiała. Tak, oczywiście, profesor Morgenstern ma rację: wrony, straszny Czarny Rycerz, tajemnicze pojawienie się ojca, matka uśmiechająca się i przemawiająca do niej z fotografii! Nagle w jakiś tajemniczy sposób wszystkie te dziwne wydarzenia dotarły do jej świadomości. I jeśli rzeczywiście tak było, to i szczekanie zagadkowych psów, mrugnięcie Kamiennego Olbrzyma i zniknięcie czarnego wilka z obrazu musiało mieć szczególne znaczenie. Laura z żałosną miną wpatrywała się w profesora, szukając u niego pomocy. - Jak mam odnaleźć Kielich? - spytała. - To znaczy, skoro do tej pory nikomu się to nie udało, to dlaczego ma się udać właśnie mnie? - Uda ci się, Lauro! - powiedział zdecydowanie profesor Morgenstern. - W końcu posiadasz Koło Czasu. Na pewno będzie ogromną pomocą w poszukiwaniach. Laura zbladła. - Myśli pan o wisiorze na łańcuchu? Profesor skinął głową. - W rzeczy samej, Lauro. Strażnicy urodzeni pod znakiem trzynastki przekazywali go z pokolenia na pokolenie, aż w końcu trafił w twoje ręce. Laura przełknęła ślinę, spuściła głowę i zawstydzona wbiła wzrok w blat stołu. - Co zrobiłaś? - zapytał podejrzliwie profesor. - Coś nie gra? Nie odpowiedziała. - Lauro, spójrz mi w oczy. - Podniosła głowę i spojrzała na profesora. - Co się stało? Czy może... - W jego czach pojawiło się przerażenie, zakrył ręką usta. - Proszę, powiedz, że to nieprawda. Laura, zupełnie blada, skinęła głową. - Owszem - wyszeptała prawie bezgłośnie. - Łańcuch zniknął. Percy i miss Mary spojrzeli na siebie z przerażeniem: - Quel malheur! - szepnął nauczyciel wuefu, a Mary Morgain wyjąkała: - Nie... nie... nie mogę w to wprost uwierzyć. Profesor Morgenstern opanował się pierwszy. - Jak to się mogło stać? - spytał, starając się opanować. - Ja... nie wiem. Jeśli dobrze pamiętam, tato miał go w ręku, zanim zniknął. A rano już go nie mogłam znaleźć. Percy i Mary jęknęli, a profesor Morgenstern zbladł jeszcze bardziej. Nie mógł złapać tchu. Kiedy w końcu doszedł do siebie, zamyślony spojrzał w dal. - Tak, to nam nie ułatwia zadania stwierdził. - Ale nie bój się, Lauro - uśmiechnął się, chcąc jej dodać otuchy. - I tak ci się uda, nawet bez naszyjnika! Po czym zwrócił się do nauczycieli: - Wierzycie? - Natiurralnie! - odpowiedział Percy trochę zbyt szybko i uśmiechnął się do Laury: - Musisz tylko uwierzyć w siebie! - Po twojej stronie są Siły Światła - dodała miss Mary. - W takim wypadku musi ci się udać. Na ładnej twarzyczce Laury ponownie odmalowało się zwątpienie. - Będziemy cię wspierać, Lauro! - powiedział profesor pocieszająco. -Nauczymy cię dawnych umiejętności, które przynieśli tu ze sobą nasi przodkowie z Aventerry. - Podróżowania w marzeniach - powiedział Percy. - Czytania w myślach! - zawołała miss Morgain. - I oczywiście telekinezy - dodał profesor. Laura przełknęła ślinę. Telekineza? A co to w ogóle jest? Podróżowanie w marzeniach? O tym też jeszcze nigdy nie słyszała. Znów zakręciło jej się w głowie od tysiąca kłębiących się myśli. Znaleźć Kielich Jasności! Pełen Wody Życia! I to właśnie ja! Całkiem zwyczajna trzynastolatka! Karuzela w jej głowie wirowała wciąż szybciej i szybciej, aż w końcu zatrzymała ją jedna myśl. Niemożliwe! To zupełnie niemożliwe! Ale z drugiej strony, czyż ojciec nie powiedział jej, że jest jednym ze strażników? Jeśli istniał na świecie człowiek, któremu ufała bezgranicznie i bez zastrzeżeń, to był to tato. Była pewna, że nigdy by jej nie okłamał. A dlaczego miałby to zrobić akurat w tak ważnej sprawie? Nigdy! Tata nigdy by tego nie zrobił. To, co mówią profesor Morgenstern, Percy i Mary, musi być prawdą. Musiało tu chodzić o najprawdziwszą prawdę, nawet jeśli brzmiała jak czysta fantazja. Profesor Morgenstern nie spuszczał Laury z oczu. Miała wrażenie, jakby znał jej myśli i nie chciał jej przerywać, dopóki sama nie podejmie decyzji. W końcu ponownie zwrócił się do dziewczyny. - Zatem, Lauro - powiedział, a jego głos zabrzmiał uroczyście. - Czy przyjmiesz powierzone ci zadanie i od dzisiaj podejmiesz z nami walkę przeciwko Siłom Zła? Laura już podjęła decyzję: - Chcę spróbować! Napięcie zniknęło z twarzy pary młodych nauczycieli, a oblicze profesora rozjaśnił uśmiech. - Niech tak będzie, Lauro! - powiedział. - Chcemy cię przyjąć do kręgu, który łączy wszystko: Ziemię i Aventerrę, Początek i Koniec, Światło i Ciemność, Dobro i Zło. - Po tych słowach podniósł się z miejsca. Również Percy Valiant i Mary Morgain wstali, a Laura poszła za ich przykładem. Chwycili się za ręce i stworzyli krąg wokół stołu. Dopiero teraz dziewczyna spostrzegła, że wyrafinowany wzór na stole przedstawia koło o ośmiu ramionach, wyglądające identycznie jak amulet. "Co to wszystko może oznaczać?", zastanawiała się, ale jej uwagę szybko zaprzątnęła osoba profesora, który wydał z siebie dziwny śpiew. Jego głos, wcześniej matowy, brzmiał teraz mocno i jasno. Pieśń rozbrzmiewała w pokoju jak zaklęcie. I choć Laura nie rozumiała słów, które pochodziły z obcego języka, jakiego nigdy dotąd nie słyszała, była w nich niezwykła moc. Ogarnął ją niewysłowiony spokój, poczuła się nagle całkowicie bezpieczna, jak nigdy dotąd. Teraz wiedziała, że wszystko będzie dobrze. Płomień w kamiennej skorupie zapłonął jaśniej, aż zaczął od niego bić jakiś niemal nieziemski blask. Laura zafascynowana wpatrywała się w ogień, który był teraz tak intensywny, że niemal sprawiał jej ból. A mimo to nie mogła od niego odwrócić wzroku. Światło stawało się wciąż jaśniejsze i silniejsze, aż w końcu zanurzyło w blasku cały pokój. Laura nie chciała już oglądać nic więcej. Podobnie jak Percy, Mary i profesor Morgenstern. Wokół nie było już nic, tylko wirujące światło, które przyciągało ich do środka. Laura poddała się temu osobliwemu uczuciu bez lęku czy oporu, aż w końcu poczuła jedność ze światłem. Rozdział dziesiąty Obce myśli Miss Morgain zrobiła poważną minę. - No powiedz już, co ci leży na sercu! - I choć urodziła się i dorastała w Szkocji, powiedziała to bez obcego akcentu. Obie stały na podwórku pośród rozwrzeszczanego i szalejącego tłumu ravensteinczyków. Miss Mary pełniła dyżur na przerwie, a Laura przybiegła do niej zaraz po matmie. - Może, się mylę - zaczęła ostrożnie - ale mam wrażenie, że Pinky... eee... pani Taxus umie czytać moje myśli... Na ustach miss Morgain pojawił się uśmiech. - Zgadza się. - Ale... to by oznaczało, że... że ona... - Laura urwała, bo sama ta myśl wydała jej się straszna. - Zgadłaś! - rzuciła miss Mary. - Rebeka Taxus faktycznie należy do sług Ciemności, i nie ona jedna. - Nie?! -Laura była wstrząśnięta. - Jest ich tu więcej? - Oczywiście. Zarówno wśród nauczycieli, jak i innych pracowników. - Naprawdę? - Dziewczyna spojrzała z przerażeniem na nauczycielkę. - Ale kto? - Tego, droga Lauro, musisz się już dowiedzieć sama - odpowiedziała łagodnie miss Mary. Ale nie bój się, skoro tylko zdobędziesz choć w niewielkim stopniu pewne umiejętności, nie powinno ci to sprawić trudności. Laura zmarszczyła czoło. Nie wyglądała na przekonaną. Miss Mary poklepała ją pocieszająco po plecach. - Możesz mi wierzyć, Lauro. A co byś powiedziała na małą próbę? - Próbę? - mina dziewczynki zdradzała, że nie ma pojęcia, co nauczycielka ma na myśli. - Jaką próbę? - Próbę czytania w myślach, cóżby innego? Czyżbyś zapomniała, że to moja działka i właśnie tego mam cię nauczyć? - Noo... nie - bezzwłocznie zapewniła dziewczyna. - Oczywiście, że nie. Tylko nie wiem, jak... jak by to miało właściwie wyglądać. To znaczy, odczytywanie myśli. - I od tego tu jestem! - miss Mary uśmiechnęła się zachęcająco. - No to uważaj. To wcale nie jest takie trudne, jak ci się pewnie wydaje. Najważniejsze, to wczuć się dobrze w przeciwnika, w jego uczucia, skryte pragnienia i lęki, nie biorąc pod uwagę własnych uprzedzeń, opinii i przesądów. Rozumiesz? - Chyba tak - odparła Laura bez przekonania. - Trzeba w pewnym stopniu zapomnieć, co się o kimś sądzi i do niego czuje? - Dokładnie tak. To trudniejsze, niż można by przypuszczać. Ale kiedy się uda, to najtrudniejsze mamy już za sobą. Dawaj, spróbujemy! Może uda ci się odgadnąć, o czym myślą inni uczniowie. Na przykład twoi koledzy z klasy - Miss Mary i Laura zaczęły niespiesznie spacerować wśród tłumu uczniów. Kiedy dotarły do Aleksandra Haase, stojącego w grupce chłopców i głośno o czymś dyskutującego, miss Mary szturchnęła Laurę łokciem. - No, Lauro, o czym właśnie może myśleć Aleks? Laura zlustrowała obciętego na jeża chłopca. O czym mógł myśleć? Obserwowała go bacznie, jakby chciała prześwietlić na wskroś. Nagle zaświtało jej w głowie. - Aleks myśli o Bayern Monachium - powiedziała raczej pytająco niż twierdząco. Nauczycielka uśmiechnęła się zadowolona. - Zgadza się. Myśli o meczu z Borussią Dortmund w przyszłą sobotę i oczywiście ma nadzieję, że Bayern wygra. - Z uznaniem poklepała dziewczynę po ramieniu. - Bardzo dobrze, Lauro! Chociaż... nie było to chyba takie trudne, prawda? Mary Morgain miała rację. Aleksander Haase nawet w internacie obnosił się z koszulką klubową Bayernu, w tej chwili ukrytą pod zimową kurtką, i od rana do wieczora gadał o piłce nożnej. W przypadku Filipa Laurze trudniej było odgadnąć, co też może zaprzątać jego myśli. Mr. Cool, niedbale oparty o jednego ze skrzydlatych lwów, miał na sobie kurtkę marki Jack-Wolfskin, a na nosie mimo zimowej pory ciemne okulary od Gucciego. To bardzo utrudniło odczytanie jego myśli, ponieważ, zgodnie z instrukcjami miss Mary, najlepiej udawało się to, gdy patrzyło się przeciwnikowi w oczy. Laura mimo to podjęła próbę. - Mr. Cool zastanawia się czy... Karze spodobała się jego szałowa kurtka. Nauczycielka roześmiała się. - Nieźle, Lauro, nawet, jeśli to tylko po części prawda. Filip rzeczywiście zastanawia się, czy pewna konkretna dziewczyna uważa, że jest cool, tyle że nie chodzi tu o Karę! - Nie? - Nie - odpowiedziała miss Mary i uśmiechnęła się pod nosem. W przypadku Śmierdzipurta Laura zupełnie spudłowała. Nie było w tym nic dziwnego, bo skoro tylko zbliżyła się z Miss Mary do tego tłuściocha i przez chwilkę mu się przyglądała, on też na nią spojrzał i skrzywił się. - I co się tak na mnie gapisz, ty....- nie dokończył zdania, obrócił się na pięcie i cały czerwony poczłapał w inną stronę. Nauczycielka spojrzała na dziewczynę z nieodgadnionym wyrazem twarzy. - No? O czym mógł pomyśleć Maks? Laura skrzywiła się. - Można to było wprost wyczytać z jego twarzy. Śmierdzipurt pomyślał, że jestem głupią krową i zastanawiał się jakby mi tu dokuczyć... - Nie trafiłaś, Lauro. - Naprawdę? - Tak. Maks pomyślał coś wprost przeciwnego niż twoje przypuszczenia. Dziewczyna była zaskoczona. - Naprawdę? Co takiego? - Tego musisz się już dowiedzieć sama - powiedziała miss Mary i w tym momencie rozległ się dzwonek na lekcję. - I pamiętaj, spotykamy się po obiedzie w pokoju na wieży! - dodała, kierując się w stronę drzwi do internatu. Welon czarnych mgieł wisiał nad Ciemną Twierdzą, wznoszącą się na skraju zdradliwych siarkowych moczarów. Ogromne stado wron krążyło nad zębatymi murami. Ich przeraźliwe krakanie rozbrzmiewało w powietrzu i docierało nawet do znajdującej się w samym środku twierdzy komnaty Syryny. Borboron stał w pobliżu wielkiego ogniska, rozpraszającego mroki tego przypominającego jaskinię pomieszczenia, i z nieprzeniknionym wyrazem twarzy przysłuchiwał się raportowi strasznej kobiety. Gdy Syryna dobrnęła do końca, pokiwał z uznaniem głową: - Dobra robota, Syryno! Wiedziałem, że można na tobie polegać! Na bladym obliczu kobiety pojawił się triumfujący uśmiech. Szybko podeszła do Czarnego Księcia. - To dopiero początek, Borboronie! Odkąd Koło Czasu znajduje się w moich rękach, zaklęcie światła, którym Elision spętał moją moc, z każdym dniem traci swoje działanie. Syryna ściągnęła z szyi złoty wisiorek i przyjrzała mu się chciwie. - Na początku czasów alby światła wykuły dwa takie amulety z tego samego złota, z którego wykonano Kielich Jasności. Obdarzają one swego właściciela niezwykłą mocą i pomagają w poszukiwaniu Kielicha, gdyby ten się zgubił. Elision - niech sczeźnie w otchłaniach ciemności - posiada jeden z nich. Ale ten tutaj - mówiąc to, Syryna podetknęła stylowe Koło Czasu prosto pod nos Księcia Ciemności - od niepamiętnych czasów znajdował się na Ludzkiej Gwieździe. A teraz... teraz należy do mnie. Do mnie! Zacisnęła szpony na naszyjniku tak mocno, jakby nie zamierzała go nigdy wypuścić, a w jej oku rozbłysła iskra szaleństwa. - Już wkrótce będę znów panować nad Widzącym Kryształem, a wtedy, Borboronie, wtedy... Otwierające się drzwi przerwały jej monolog - to Fhurhur wkroczył do izby. Syryna natychmiast podskoczyła do mężczyzny w szkarłatnej pelerynie z kapturem. - Przyniosłeś to, o co cię prosiłam? Fhurhur bez słowa sięgnął pod pelerynę i wyciągnął niepozorną buteleczkę, którą następnie wręczył bladolicej kobiecie. W buteleczce znajdowała się klarowna ciecz, przypominająca wodę. Syryna w gorączkowym pośpiechu otwarła korek i powąchała zawartość naczynia. - Nie ma zapachu... - stwierdziła rozczarowana i spojrzała pytająco na Fhurhura. Mężczyzna skinął głową. - Zgadza się, dlatego nikt nie zauważy, jak się to zmiesza z napojem - odparł falsetem - Ale czy eliksir rzeczywiście jest tak skuteczny, jak twierdzisz? Twarz Czarnoksiężnika zasnuła się gniewem. - Uważaj, co mówisz, babo, i nie waż się wątpić w moją moc. - Już dobrze! - głos Syryny brzmiał teraz łagodnie i pojednawczo. - Jestem tylko niemądrą babą, jak słusznie zauważyłeś. Fhurhur zlustrował kobietę pełnym wątpliwości spojrzeniem, jakby nie był pewien, czy ona naprawdę tak myśli, czy raczej z niego drwi. Ale odezwał się już delikatniej: - Eliksir już nieraz potwierdził swoje działanie, zarówno tutaj, jak i na Ludzkiej Gwieździe. Jedna tylko kropla daje pewną śmierć, i to pełną męczarni, jakich nawet ty nie jesteś sobie w stanie wyobrazić! - Dobrze! Znakomicie! - w oczach Syryny znów zabłysło szaleństwo. - W takim razie los Elisiona jest już przesądzony i nawet Woda z Kielicha nie zda się mu na nic! Pokój na wieży zajmował całe najwyższe piętro baszty. Z okien, wychodzących na wszystkie cztery strony świata, rozciągał się wspaniały widok na twierdzę i jej otoczenie. Przy ładnej pogodzie można było stąd dostrzec okolicę w promieniu wielu kilometrów, a czasami nawet pokryte śniegiem wierzchołki gór na południu. Jednak dzisiaj niebo było ciemne i pochmurne, a widok przesłaniały tumany bladych mgieł. Co zresztą nikomu nie przeszkadzało, gdyż miss Mary i Laura nie po to wdrapały się do pokoju, by podziwiać widoki. Pomieszczenie to zwykle oblegali członkowie rozmaitych kółek zainteresowań. Na przykład grupy gitarowej Tany S.A. czy kółka teatralnego, prowadzonego zresztą przez miss Mary. Również Laura należała do trupy aktorskiej i z tego powodu nauczycielka zdecydowała, że lekcja czytania myśli ma się odbyć w tym odosobnionym miejscu. Po pierwsze, nikt im tu jej zakłóci, po drugie, nikomu nie wyda się podejrzane, że przychodzą tu razem ćwiczyć. Mary Morgain uczyła w Ravenstein angielskiego i francuskiego. Była w internacie jedną z najbardziej lubianych nauczycielek, ponieważ traktowała swoje zajęcia nie jak uciążliwy obowiązek, ale raczej jak dobrą zabawę. Nawet "Czyngis", znakomity nauczyciel geografii, nie wytrzymywał z nią konkurencji. Poza tym Mary chyba nigdy nie powiedziała nikomu złego słowa i bardzo się starała, żeby traktować uczniów sprawiedliwie. Prawdopodobnie dlatego nawet najbardziej leniwi i krnąbrni ravensteinczycy przeobrażali się pod jej okiem w niemal przykładnych uczniów. Nawet Maks Śmierdzipurt był na jej zajęciach potulny jak baranek i, w przeciwieństwie do innych lekcji, na których zwykle oddawał honory swojej ksywce, klasa po lekcjach francuskiego i angielskiego rzadko wymagała wietrzenia. Do miss Mary żywili sympatię niemal wszyscy jej podopieczni, czego nie mogła o sobie powiedzieć większość pozostałych nauczycieli Ravenstein. Ze szczególnym uwzględnieniem Rebeki Taxus. Ale na szczęście teraz Laura dowiedziała się, jaki był tego powód. Dziewczynka podążała niespokojnie do pokoju na wieży, by w końcu stanąć przed miss Mary, siedzącą spokojnie na krześle pośrodku pomieszczenia. - Jednego nie rozumiem - powiedziała wzburzona. - Skoro w Ravenstein jest więcej osób na usługach Ciemności, to dlaczego mi pani nie powie... - Ty! - przerwała jej miss Mary. Laura spojrzała na nauczycielkę, nic nie rozumiejąc. - Dlaczego nie zwracasz się do mnie na ty! My, strażnicy, mówimy do siebie po imieniu. Tylko w przypadku wyjątkowo honorowych członków, na przykład profesora Morgensterna, robimy odstępstwo od tego prastarego zwyczaju! - Ale wcześniej, na szkolnym podwórzu... - wtrąciła Laura, lecz nauczycielka zaraz jej przerwała. - Ale tam mogły nas usłyszeć osoby trzecie: jakiś uczeń lub nauczyciel, a przed nimi musimy przecież zachować pozory. - Mary Morgain uśmiechnęła się. - Przecież nie każdy musi wiedzieć, jak to z nami jest, prawda? - Jasne miss... eee... przepraszam... Mary. Nauczycielka znów posłała jej serdeczny uśmiech. - Jeszcze zdążysz się przyzwyczaić, Lauro. Ale wracając do twojego pytania: nie powiemy ci, kto służy Ciemności, bo sama musisz się nauczyć ich rozpoznawać. Ich zachowanie zdradzi ci, z kim masz do czynienia. - Ale czy pani... eee... czy nie możesz mi po prostu powiedzieć, kto gdzie należy? - Oczywiście, że mogę. Ale to by ci nie było pomocne. Laura zmarszczyła czoło i pełna wątpliwości spojrzała na miss Morgain: To by nie było pomocne? - Nie rozumiem - powiedziała. - Przecież to by wszystko ułatwiło. Nauczycielka pokręciła głową, łagodnie się przy tym uśmiechając. - Nie, Lauro, nie ułatwiłoby. Wytłumaczę ci to na przykładzie. Słyszałam, że masz problemy z matematyką, szczególnie z regułą trzech, prawda? Laura oblała się rumieńcem. - Załóżmy, że masz przed sobą zadanie, którego nie potrafisz rozwiązać. Co by ci bardziej pomogło? Gdyby ktoś zdradził ci wynik, czy gdyby pokazał, w jaki sposób je rozwiązać, tak byś sama znalazła wynik? Laura nie musiała się długo zastanawiać. Miała jeszcze świeżo w pamięci koszmarną lekcję matematyki. - Oczywiście drugi przypadek. - Tak to jest, Lauro. Sam wynik niewiele ci da, ponieważ dotyczy tylko tego konkretnego przypadku. Musisz raczej zrozumieć, jak się do niego dochodzi, gdyż wtedy poradzisz sobie i z innymi zadaniami. Podobnie sprawy się mają i w tym przypadku. Ponieważ nie unikniesz stykania się obcymi. Ludźmi, których nigdy dotąd nie spotkałaś. I jeśli wtedy nie będziesz zdolna, by dostrzec, kim są, i odkryć ich prawdziwe zamiary, to znajdziesz się w poważnym niebezpieczeństwie. W końcu my, pozostali strażnicy, nie zawsze będziemy przy tobie. I dlatego, Lauro, musisz się koniecznie nauczyć rozpoznawać prawdziwą naturę innych ludzi. Tak, byś bardzo szybko potrafiła ocenić, czy masz do czynienia z wrogiem czy ze sprzymierzeńcem. Czy teraz mnie rozumiesz? Laura skinęła głową. Oczywiście zrozumiała, co Mary miała na myśli. I w tym momencie coś jeszcze stało się dla niej jasne - Czy to możliwe, żeby i doktor Kwintus Schwartz należał do naszych wrogów? - spytała zamyślona. - Barwo, Lauro! Widzę, że szybko się uczysz. Uważam, że doktor Schwartz jest daleko bardziej niebezpieczny niż Rebeka Taxus. - Czy on też potrafi czytać w myślach? Miss Mary potrząsnęła głową. - Nie, wśród sług ciemności obowiązuje ta sama zasada, co w przypadku nas, strażników. Tylko urodzeni pod znakiem trzynastki opanowują wszystkie pradawne umiejętności. Pozostali tylko ich część. Na przykład Kwintus Schwartz jest mistrzem telekinezy... i za jej pomocą wyrządził już wiele zła. Mary Morgain przerwała i z zadumą spojrzała na Laurę. Dziewczynie zdawało się nawet, że na jej twarzy pojawiło się wyraz współczucia. - O czym myślisz? Jednak Mary potrząsnęła głową. - Jeszcze nie teraz - powiedziała. - Dowiesz się w swoim czasie. Zresztą, co się stało, to się nie odstanie i nic na to nie możemy poradzić. Laura nie wiedziała dlaczego, ale nagle ogarnęło ją przeczucie, że tajemnicze wydarzenie, o którym nie chciała mówić Mary, miało jakiś związek z nią, Laurą. Cokolwiek to było, prawdopodobnie miało decydujący wpływ na jej życie. I obawiała się tej chwili, w której dowie się prawdy. Nauczycielka wyrwała ją z zadumy. - Musimy w końcu zacząć, Lauro. Musisz się jeszcze sporo nauczyć, a zostało nam niewiele czasu. - Wiem. Ale gdybyś mogła mi jeszcze odpowiedzieć na ostatnie pytanie. Mary Morgain skinęła głową. - Jeśli jesteście tacy pewni, że Kielich Jasności został ukryty tutaj, na tym terenie, to dlaczego nie byliście w stanie do tej pory go znaleźć? - Ponieważ mamy przeciwników, którzy w bardzo wyrafinowany sposób zabierają się do rzeczy. Przypuszczamy, że obłożyli Kielich i jego kryjówkę jakimś zaklęciem, którego nie znamy. Do sprzymierzeńców Ciemności należą budzące postrach Fhurhury. Są potężnymi czarnoksiężnikami, których diabelskie sztuczki nie raz już napytały biedy wojownikom Światła i nam, strażnikom. Prawdopodobnie to oni stworzyli zaklęcie chroniące Kielich i ukrywające go przed naszymi oczami. - Ale dlaczego akurat mnie miałoby się udać go znaleźć? - Posiadasz szczególne siły, tak jak ci już mówiliśmy, ale te siły i umiejętności nie są jeszcze dostatecznie rozwinięte i dlatego można założyć, że w twoim przypadku zaklęcie nie zadziała! Laura spojrzała na nauczycielkę zupełnie skołowana. - Nie bardzo rozumiem. - To dość proste! Każdy środek służy do konkretnego celu i jest skuteczny tylko w tym sensie. Na przykład krople do nosa działają na katar. Za to przy bólu brzucha nie zdadzą się na nic. Podobnie i zaklęcie ma zwodzić wykształconych strażników albo przesłaniać bielmem ich oczy, ale w przypadku czeladnika, takiego jak ty, jest zupełnie bezużyteczne. Laura zastanowiła się przez chwilę. To brzmiało przekonująco. Ale potem coś jej się przypomniało. - Zakładam, że potrafisz odczytywać myśli co najmniej tak dobrze jak ta Taxus, a może i lepiej, prawda? Mary skinęła głową. - I nie możesz odczytać z ich myśli, gdzie ukryli Kielich? Pinky Taxus z pewnością musi to wiedzieć... - Oczywiście - przerwała jej Mary. - Oczywiście, że Rebeka i doktor Schwartz znają kryjówkę. Jednak... - Tak? - Istnieje specjalna zapora przed odczytywaniem myśli - wyjaśniła nauczycielka. - Kiedy nauczysz się jej używać, to praktycznie nie ma szans, żeby ktoś mógł odczytać twoje myśli. Nawet jeśli byłby w tym mistrzem. - Serio? A jak to działa? - Po pierwsze, musisz unikać kontaktu wzrokowego. Patrząc komuś w oczy, ułatwiasz mu wgląd w swoje myśli. Nie na darmo uważa się, że oczy są zwierciadłem duszy. - Mama tak zawsze mówiła - zauważyła smutno Laura. - No widzisz. Trzeba zatem unikać kontaktu wzrokowego i starać się o niczym nie myśleć. - Ale czy to w ogóle jest możliwe? Miss Morgain uśmiechnęła się, chcąc dodać jej otuchy. - Owszem, Lauro, to możliwe. Trzeba tylko ćwiczyć. I dlatego chcemy rozpocząć lekcję właśnie od tego ćwiczenia. Proszę, usiądź. Laura zajęła miejsce na krześle naprzeciwko Mary Morgain i spojrzała na nią wyczekująco. - Zamknij oczy i pozwól, by twoje myśli po prostu sobie płynęły - poleciła kobieta łagodnym głosem. Laura niemal bezwiednie poddała się wskazówkom Mary. - Niezależnie od tego, jakie myśli pojawią ci się w głowie, po prostu zostaw je i nie staraj się w żaden sposób na nie wpływać, czy nadawać im jakiś kierunek. Niech płyną spokojnie szerokim strumieniem, jak rzeka. Bez przyczyny i bez celu. Nie stawiaj im oporu, a z czasem zauważysz, jak stopniowo tracą się jedna po drugiej, aż w końcu ze strumienia zostanie tylko cienka strużka, która ostatecznie zniknie. Laura robiła wszystko tak jak poleciła jej nauczycielka. W końcu jak najszybciej musiała nauczyć się wszystkiego, co konieczne. Sama zresztą chciała. Jak inaczej miałaby pokonać Moce Ciemności? Jeśli się nie postara, to Piastun Światła zginie! Zwyciężą Moce Ciemności! Rozpocznie się panowanie Wielkiej Nicości! A wtedy wszystko stracone! Karuzela myśli znów rozkręciła jej się w głowie, obracała się wciąż szybciej i szybciej, aż w końcu Laura zrozumiała, że jej nie wyszło! Po prostu nic jej nie wyszło. Otwarła oczy i spojrzała zrozpaczona na Mary. Ta uśmiechnęła się. Śledziła każdą myśl Laury. Dziewczyna wzruszyła ramionami z rezygnacją. - Nie da się - powiedziała. - Nie można o niczym nie myśleć. - Czyżby? - Tak! - przekornie odparła Laura. - No to pewnie tak jest - odpowiedziała beznamiętnie Mary Morgain. - W końcu ćwiczyłaś całe czterdzieści pięć sekund. Była to, co prawda, twoja pierwsza próba, ale bez wątpienia, jeśli nie udało ci się za pierwszym razem, to z pewnością nie uda ci się już nigdy. Nigdy. Laura przełknęła ślinę. Mary miała rację - jak mogła być taka niecierpliwa? Taka małoduszna i tchórzliwa? Nauczycielka zrobiła zbolałą minę. - Znów źle! Nie masz powodu, żeby się obwiniać. Masz rację, przynajmniej po części, nicniemyślenie jest trudniejsze, niż się na ogół sądzi. Ale możliwe! Musisz tylko trenować. Często i wytrwale. Wciąż na nowo. I zobaczysz: z każdą próbą pójdzie ci łatwiej. Aż któregoś dnia osiągniesz cel. A wtedy będziesz się dziwić, że kiedyś mogło ci się to wydawać trudne. Bo nagle nie będzie ci to przysparzać żadnych trudności. I dlatego, Lauro, zamknij oczy i spróbuj jeszcze raz. Wciąż na nowo. Proszę! Mary Morgain błagalnie spoglądała na dziewczynę. Laura zamknęła oczy i pozwoliła płynąć swoim myślom. I poczuła, że są spokojniejsze. Coraz spokojniejsze. Rozdział dwudziesty trzeci Kamienny Olbrzym Rankiem rozpogodziło się. Deszcz ustał i niebo się przetarło. Zimowe słońce skąpało niebo na wschodzie w delikatnym różu. Wilgotne dachy zamku Ravenstein połyskiwały matowym światłem. Laura szybko zjadła śniadanie i poprosiła Percy'ego, żeby poszedł z nią do holu. Przed portretem opowiedziała mu o nocnych zdarzeniach, o odwiedzinach w krypcie, czarnym wilku, który uratował ich od ataku dogów, i o spotkaniu z Damą w Bieli, która teraz znów wróciła na swoje miejsce na obrazie. Wilk leżał u jej stóp. Nic nie wskazywało na to, że tych dwoje nocą zeszło z płótna i jak żywi stanęli przed Laurą. Dziewczyna przez chwilę obawiała się, że Percy nie da wiary jej opowieściom. Jednak nauczyciel uwierzył w jej każde słowo, znał w końcu tajemnicę nieszczęsnej Silvy i czarnego wilka. Silva żyła za czasów Okrutnego Rycerza. Była wówczas okoliczną pięknością. Wpadła w oko Reimarowi, których chciał ją pojąć za żonę, choć od dawna jej rękę obiecano pewnemu młodemu człowiekowi. Gdy dziewczyna wzbraniała się i nawet pod groźbą przemocy nie chciała się zgodzić na małżeństwo, Reimar poprzysiągł zemstę i obłożył ją straszną klątwą. Laura spojrzała na Percy'ego ze zdziwieniem: - Obłożył ją klątwą? Nauczyciel skinął głową. - Rreimarr był nie tylko zwykłym żyjącym w tym samym czasie człowiekiem, ale rrównież sprzymierzeńcem Sił Ciemności. Z tego powodu posiadał rrozległą wiedzę z zakrresu czarrnej magii, z której korzystał w miarrę potrzeb! - I wszystko dlatego, że Silva nie chciała go poślubić? - Tak właśnie! - potwierdził Percy. - Przekleństwo zgotowało jej trragiczny los: za dnia musiała przebywać w ciemnym lochu, a o zmrroku przeobrrażała się w strrasznego wilka, który napędzał strracha okolicznym mieszkańcom. Nawet jej ukochany nie mógł jej rrozpoznać w tej postaci i niestrrudzenie na nią polował. Od tego niemal pękło jej serrce. Laura westchnęła ze współczuciem. - Nic dziwnego, że zawsze tak smutno spogląda. Ale mimo to nie poślubiła Reimara? - Nic podobnego! Gdy po rroku znów stanęła przed wyborrem, czy go poślubić, czy umrzeć, na jego oczach rzuciła się z wieży. Przedtem jednak sama przeklęła rrycerza. Miał dotąd nie zaznać spokoju, dopóki jego winy nie zostaną zmazane. - Czy to już nastąpiło? - Nie - potrząsnął głową Percy. - Wciąż wisi nad nim ta klątwa. Ale z tego, co opowiadasz, wynika, że i Silva nie zaznała jeszcze spokoju. Laura spojrzała w zamyśleniu. - Na to wygląda. Ale jednego nie rozumiem... Musiała przerwać, bo właśnie nadeszła Mary Morgain. Była bardzo poruszona, bliska rozpaczy. - Profesor... - zaczęła, ale głos odmówił jej posłuszeństwa, a w oczach rozbłysły łzy. - Co z nim? - spytała Laura. - On... - wyjąkała Mary, pociągnęła nosem i wytarła oczy - ...myślę, że koniec jest bliski. Gorączkuje, wpadł w śpiączkę i... - To sprowadźcie lekarza, szybko! - przerwała jej Laura. Percy spojrzał na nią współczująco. - To nic nie da, Laurro, żaden lekarz nie może mu już pomóc. Przecież wiesz! "Oczywiście. Oczywiście, że to wiem!, przemknęło jej przez myśl. Ale mimo to nie możemy tak bezczynnie się przyglądać jak umiera!" Nagle wpadł jej do głowy pomysł, który napełnił ją nadzieją. - Wiem, co zrobię! - zawołała podekscytowana. - Pójdę do doktora Schwartza i zapytam, gdzie znajduje się Kielich! Percy Valiant zmarszczył czoło zdumiony. - By wyznać całą prawdę, Laurro, nie mam pojęcia, co chcesz przez to osiągnąć. To przecież zupełnie bezcelowe! - To nie tylko bezcelowe, ale i zupełnie absurdalne - poparła go Mary.- Doktor Schwartz to przecież przywódca Czarnych. Ani mu się śni zdradzać, gdzie ukryto Kielich. - Pewnie, że nie - odparła Laura. Nie mogła powstrzymać uśmiechu, bo nauczyciele nie byli w stanie nadążyć za jej myślami. Wyglądali, jakby postradali zmysły. - Ale Schwartz wie również, że moja edukacja jeszcze nie dobiegła końca - rzuciła. - I w tym upatruję swoją szansę. Po ich minach odgadła, że wciąż nie zrozumieli, co zamierza. Dobry znak, może doktor Schwartz też na to tak szybko nie wpadnie. - To proste - wyjaśniła. - Doktor Schwartz wie przecież, że jeszcze nie do końca opanowałam sprawności strażnika. Niewykluczone, że z tego powodu będzie mniej ostrożny przy ukrywaniu swoich myśli niż na przykład w rozmowie z tobą, Mary. To przecież możliwe, prawda? Nauczycielka zmarszczyła czoło. Nie za bardzo wiedziała, co myśleć o planie Laury. Również Percy wyglądał na niezdecydowanego. - Nie wiem, czy to ma sens - mruknął. - Ale może warrto sprróbować? - Tak, oczywiście! - ucieszyła się Laura. Ale wzrok nauczyciela zdradzał wyraźnie, że w najmniejszym stopniu nie wierzy on w powodzenie jej misji. Pani Prise-Stein szybko zbyła prośbę Laury o spotkanie z doktorem Schwartzem. Odwróciła bladawą mysią twarz od komputera, którego klawiaturę maltretowała właśnie polakierowanymi na czerwono paznokciami, i spojrzała na POWRÓT >>>