Bez tytułu1

Transkrypt

Bez tytułu1
Peter Freund: Laura i tajemnica Aventerry
Rozdział drugi Pod znakiem trzynastki
Aventerrę spowiła ciemność. Lodowaty wiatr wiał nad wyżyną Calderan, smagał rozłożyste
drzewa w pralasach doliny, aż postękiwały i pojękiwały. Wprawiał w drżenie srebrzyste
trawy na rozległej równinie i gnał po niebie brzuchate chmury jak uciekające rumaki. Obu
księżycom Aventerry, żółtemu jak siarka Księżycowi Złocistemu i niebieskawo połyskującej
Ludzkiej Gwieździe, nie udało się z tego powodu rozjaśnić bladym światłem tej najstarszej z
praplanet.
Na północy, gdzie równina opadała nagle i ciemności krainy stapiały się z czerwienią
nocnego nieba, wznosił się potężny bastion: był to Hellunyat, prastary zamek Graala. Jego
zębate mury i wieże obronne odcinały się ogromnym czarnym zarysem od horyzontu.
Podobnie jak Aventerra, również i Hellunyat istniał od zarania dziejów. Nikt nie mógł już
sobie przypomnieć, kiedy wzniesiono tę twierdzę, a każdy był pewny, że istnieć będzie i na
końcu czasów. Wszak zamek był siedzibą Strażników Światła i ich popleczników. Jednak
teraz nad Hellunyat i jego mieszkańcami zaległa nocna cisza. Wszystko było pogrążone we
śnie, tylko wartownicy walczyli ze zmęczeniem na swoich posterunkach.
Młody rycerz, Tarkan i stary Marun pełnili służbę na wieży wschodniej. Rosły Tarkan
zakończył naukę przed nowiem i został przyjęty przez Strażników Światła do grona swoich
rycerzy. Była to jego druga warta i młodzieniec chodził niespokojnie tam i z powrotem.
Skupiony wpatrywał się w równinę przez otwory strzelnicze w koronie wieży. Jednak
gdziekolwiek spoglądał, czy na wschód, gdzie w oddali, ze wąskim pasem borów rozciągały
się zdradliwe moczary Modermoor, czy na południe, gdzie równinę odgradzało pasmo
stromych Gór Smoczych, czy na północ, gdzie nizinę otaczały urwiste skały - wszędzie
panowała cisza i spokój. I tylko wiatr wył. Widok na zachód, na nieprzebytą puszczę
zasłaniały żołnierzowi potężne mury twierdzy.
Chłód przeszył Tarkana. Kiedy otulał się ciaśniej w filcową pelerynkę, którą przywdział na
skórzaną zbroję, przestraszył go dziwny dźwięk. Zaczął nasłuchiwać. I rzeczywiście - dźwięk
znów się pojawił: przenikliwy gwizd. Mężczyzna już zacisnął dłoń na rękojeści miecza, kiedy
zdał sobie sprawę, cóż może znaczyć przerażający odgłos: to niegroźny puszczyk, którego
pełne skargi wołanie rozległo się po okolicy. Wściekły na siebie Tarkan lekko pokręcił głową.
Marun uśmiechnął się tylko pod nosem. Dla tego krępego mężczyzny służba od dawna była
rutyną. Stary rycerz nie był w stanie sobie przypomnieć, ile to już długich, niekończących się
godzin dane mu było spędzić na służbie. W każdym razie jednego zdążył się nauczyć: długa
warta i ciągłe wpatrywanie się w ciemności mogły łatwo oszukać zmysły. I wtedy
najniewinniejsze dźwięki i cienie wydawały się niebezpieczne. Jednak Marun wiedział, że
najlepszym sposobem na te przywidzenia i mamidła są opanowanie i spokój. Siedział na
ziemi, oparty plecami o mur, ręce złożył na zaokrąglonym brzuchu i wpatrywał się sennie
przed siebie. Teraz jednak podniósł głowę i zdenerwowany mrugnął do Tarkana.
- Tarkanie, na Boga, oszaleję od tego twojego ciągłego łażenia - zrzędził. - Daj spokój i
usiądź tu koło mnie!
- Mamy wartę - odpowiedział Tarkan z lekką przekorą - Musimy czuwać, żeby czarne
armie nie zbliżyły się niepostrzeżenie do zamku.
- Co ty nie powiesz! Jeszcze leżałeś w pieluszkach, gdy pełniłem moją pierwszą wartę i
akurat ty chcesz mi wyjaśnić, na czym polega moja praca?
- Nie miałem nic złego na myśli, Marunie - odpowiedział młodzieniec. - Ale sam słyszałeś,
co mówił rycerz Paravain: odkąd Moce Ciemności zdobyły Kielich Jasności i ukryły go na
Ludzkiej Gwieździe, w każdej chwili musimy liczyć się z atakiem.
- Błąd, mój przyjacielu! - w głosie Maruna dało się słyszeć narastającą irytację. - Z
atakiem musimy się liczyć od zarania dziejów! I nawet kiedy my dwaj już dawno nie
będziemy istnieć, i również nasze dzieci, i dzieci naszych dzieci od dawna nie będą żyć, to się
nie zmieni! Ale dlaczego, jak sądzisz, przydzielono cię do służby akurat na wschodniej wieży?
Tarkan spojrzał na niego zdezorientowany.
- No to ci zdradzę, młody Tarkanie - ciągnął Marun. - Jak każdemu początkującemu
rycerzowi, Paravain wyznaczył ci wartę na wschodniej wieży, ponieważ Czarny Książę i jego
wojska jeszcze nigdy nie przypuścili ataku od wschodu. Słyszysz? Czarna Armia nigdy nie
zaatakowała Hellunyat od wschodu!
Tarkan wyglądał, jakby go ktoś uderzył w głowę.
- A wiesz dlaczego? - spytał Marun. - Ponieważ od tej strony nie znajdują żadnej osłony,
bo widać ich stąd już z daleka, dlatego!
- Chcesz przez to powiedzieć, że służba tutaj jest w istocie dziecinną igraszką? Że mogłoby
ją pełnić nawet takie pacholę, jak Alaryk, giermek Paravaina?
- Nie - Marun potrząsnął głową. - Służba na tej wieży ma stopniowo przyzwyczaić ciebie i
innych młodych rycerzy do pełnienia warty. Chcę przez to powiedzieć, że nie powinieneś
przesadzać. Nie ma potrzeby, żebyś wpatrywał się w ciemności jak nocny sokół. Usiądź lepiej
na chwilę i daj trochę odpoczynku oczom.
Tarkan zawahał się. Nie wiedział dokładnie, co powinien uczynić. Strażnik Światła
zawierzył swoje życie rycerzom - a rycerz Paravain, pierwszy spośród trzynastu Białych
Rycerzy i tym samym dowódca straży przybocznej, dopiero niedawno, podczas pasowania na
rycerzy zbierał od młodzieńców obietnicę nieustannej czujności wobec Mocy Ciemności.
Ponieważ od początku czasów toczyły one walkę z mocami Światła i niestrudzenie
podejmowały próby pokonania dobra i przekazania panowania Wiecznej Nicości.
Tarkan w zamyśleniu potrząsnął głową - aż strach pomyśleć, że wróg mógłby wtargnąć do
Hellunyat akurat w trakcie jego warty! Z drugiej strony słowa Maruna brzmiały bardzo
rozsądnie, a rycerz był przecież dłużej w służbie Panu. O wiele dłużej!
Tarkan wlepił wzrok w równinę, lecz nie odkrył tam niczego niezwykłego.
Najdrobniejszego ruchu. Najmniejszego cienia. Nic. Odwrócił się do kompana, a ten kiwnął
do niego zachęcająco. Jeszcze przez chwilę zwlekał, a potem usiadł przy murze koła Maruna.
- No, zmądrzałeś wreszcie - mruknął Marun, zamknął oczy i po chwili chrapał w
najlepsze.
Ale Tarkan nie mógł spać. Nie czuł się dobrze we własnej skórze.
Kastor Dietrich, mężczyzna lat około sześćdziesięciu, o postawnej sylwetce, opierał się leniwie o
drzwi końskiego boksu. Z zadumą sięgnął po fajkę, obserwując, jak Laura derką wyciera pokrytego
potem konia. Dziewczyna najwyraźniej była pod wrażeniem strasznego przeżycia, o którym mu
opowiedziała. Była blada i cała się trzęsła, chociaż w stajni było dość ciepło.
Gospodarz wyciągnął fajkę z ust, wypuścił obłok dymu i niemal niedostrzegalnie potrząsnął
głową. - Nie wierzę, że to ci się tylko przywidziało - powiedział.
Laura opuściła derkę i spojrzała na niego.
- Ale nie można tego wyjaśnić, prawda? - zapytała bezradnie.
Kastor nie odpowiedział. Znowu wetknął fajkę do ust i zaczął rozmyślać. Ostry aromat tytoniu
zakręcił jej w nosie i przyćmił dobrze znane zapachy stajni. Z sąsiednich boksów dało się słyszeć
parskanie koni, pobrzękiwanie podków, a nawet nieustanne skubanie i przeżuwanie aromatycznego
siana.
- Prawda? - powtórzyła Laura i jej pytanie zabrzmiało jak błaganie.
Gospodarz Dietrich zmrużył oczy. - Masz jutro urodziny, prawda? - zapytał.
Laura była zaskoczona. - Zgadza się. Skąd pan wie?
Mężczyzna uśmiechnął się tajemniczo. - To nie ma nic do rzeczy, Lauro. Wkrótce się dowiesz.
W końcu urodziłaś się pod znakiem trzynastki.
- Pod znakiem trzynastki? A co to niby ma znaczyć?
Kastor Dietrich łagodnie potrząsnął głową. - Cierpliwości! - odparł. - Wkrótce zrozumiesz!
Uwierz mi, Lauro!
Podszedł do Wichra i czule pogładził go po szyi. - Wicher musi mieć straszne pragnienie po tej
piekielnej przejażdżce. Daj mu wody i nie żałuj siana. Zasłużył sobie - powiedział, po czym
wyszedł ze stajni.
Gdy wyszedł na dwór, już zmierzchało. Poczuł mroźne zimowe powietrze. Wydął nozdrza i
prychnął jak zwierzę na wietrze. Potem spojrzał w niebo, które zasnuły ciemne chmury. W nocy
będzie wichura. Odwrócił się i przez otwarte drzwi stajni zajrzał bezpośrednio do boksu Wichra,
któremu Laura właśnie dokładała siana.
Martwił się o nią - poważnie się o nią martwił.
Wiatr ustał. Ciężkie chmury na niebie uspokoiły się i zasłoniły oba księżyce. Płaskowyż
Calderan pogrążył się w ciemności.
Na skraju puszczy, przed którą rozpościerały się trawy aż do zamku Graala, wszystko się
uspokoiło. Słychać było tylko lekki szelest ciężkich liści na gałęziach drzew. Potem rozległ się
krzyk puszczyka, który tak wystraszył Tarkana. Pełen skargi rozbrzmiewał długo w
ciemności, aż odpowiedział mu drugi ptak Dało się słyszeć i trzeciego, a potem znów
zapanowała cisza.
Nierzeczywista i budząca grozę cisza, którą przerywał jedynie ochrypły szept.
Potem od lasu podniosła się pierwsza mgła.
Gęsta i czarna wykradła się spośród drzew i wtoczyła na równinę. A za nią pojawiły się
dalsze, ciemne kłęby mgły rozmiarów olbrzyma jak czarna armia - armia rosnąca bez ruchu.
Mgły szeptały między sobą. Szepczące Mgły nie były niczym niezwykłym dla mieszkańców
Aventerry. Podobnie jak Śpiewające Wichry i Tańczące Cienie, istniały od zarania dziejów.
Ale w przypadku Szepczących Mgieł rzecz przedstawiała się szczególnie, ponieważ nosiły w
sobie życie, nawet jeśli bardziej to przeczuwano, niż rozpoznawano.
- Wszyscy mężowie, naprzód! - wyszeptały Mgły, a potem potężne opary ruszyły przez
porośniętą ostrymi trawami równinę ku Hellunyat. W odległości sześciu rzutów strzałą od
twierdzy Graala połączyły się, tworząc potężną czarną rzekę, nieprzerwanie sunąc, wciąż
bliżej i bliżej.
Za niedługo miały dotrzeć do grubych murów w pobliżu wschodniej wieży.
- To jakiś nonsens! - Sayelle wyglądała na wzburzoną.- To tylko niemądre gadanie starego
człowieka - ciągnęła, jednocześnie nalewając lewą ręką olej do metalowej miseczki. W prawej
trzymała mikser i energicznie mieszała nim zawartość naczynia. - "Pod znakiem trzynastki", to
przecież nie trzyma się kupy! Jutro jest piąty, a nie trzynasty. A twój znak zodiaku to Strzelec. Jak
ten chłop może twierdzić, że urodziłaś się pod znakiem trzynastki?
Laura wzruszyła ramionami. - Nie mam zielonego pojęcia - powiedziała. A potem cicho dodała: Tatuś na pewno by wiedział! Przynajmniej, gdzie można to sprawdzić. - Mówiąc to, odwróciła się i
wyszła z kuchni.
Sayelle posłała jej wściekłe spojrzenie. - Tatuś na pewno by wiedział! - przedrzeźniała swoją
pasierbicę.
Nagle ją zatkało. Wielkimi oczami wpatrywała się w miseczkę. Butelka oleju wydawała się
unosić w powietrzu, a mikser przykleił się do brzegu naczynia.
- Cholera - zaklęła. - Ten przeklęty majonez znów się zwarzył!
Wrzuciła mikser do zlewu, a za nim zawartość miski. Roztopione kraby wylądowały w koszu na
śmieci. Potem ściągnęła fartuch, powiesiła go na haczyku i wyszła z kuchni. W przedpokoju
sięgnęła po telefon bezprzewodowy. Numer "pizzy na telefon" znała już na pamięć.
Tarkan przestraszył się. Zasnął, czy jedynie zdrzemnął się na chwilkę? Zaczął nasłuchiwać.
Z prawej strony dobiegało go chrapanie Maruna, poza tym nic nie było słychać. Zupełnie nic,
nawet wiatru. I nagle przypomniał sobie: moce nieczyste mogą nawet wiatr nakłonić do
posłuszeństwa, jeśli to służy ich celom. Rycerz Paravain ich na to uczulił.
Tarkan podskoczył, dobył miecza i spojrzał przez blanki wieży. Od wschodu nadciągnęła
czarna mgła. Młody mężczyzna ze zdziwieniem zmrużył oczy. Czegoś takiego jeszcze nie
widział. Czarna mgła był gęsta, niemal nieprzebyta, wydawała się przy tym żywa. Powoli
podpełzała pod mury. Nagle Tarkan poczuł, że bije od niej lodowate zimno, i wtedy zauważył
straszne postaci, ukryte w jej kłębach: rycerzy w czarnych zbrojach.
Nie można ich było dojrzeć pod osłoną oparów. Ich kontury zacierały się, zlewając się z
nitkami mgły. I tylko krwistoczerwone oczy, w których zdawał się płonąć ogień piekielny,
błyskały wyraźnie. Tarkan zamarł: To byli wojownicy Mocy Ciemności!
Rycerz chciał dać sygnał ostrzegawczy, ale głos uwiązł mu w gardle. Zdołał wydać z siebie
jedynie zduszone jęki, jakby nieczyste moce pozbawiły go głosu. Zrozpaczony zaczął się dusić,
łapiąc powietrze. Miecz wyślizgnął mu się z bezwładnych rąk i upadł z trzaskiem na ziemię,
gdy wielki strzęp mgły wtoczył się na koronę wieży. Nad Tarkanem stanął Borboron, Czarny
Książę we własnej osobie! Gdy chłopiec ujrzał przenikliwe, czerwone, lustrujące go
bezlitośnie oczy, było już za późno. Z mgły wyłonił się potężny miecz i wbił się głęboko w
gardło Tarkana. Młody rycerz upadł na kolana, a z jego ust wydobyła się fala krwi i
stłumiony jęk.
- Wybacz mi, Panie, zawiodłem cię - wybełkotał niezrozumiale.
Potem upadł na ziemię i skonał. Jego nieszczęsnego spojrzenia nie było już dane ujrzeć
hordom wojowników, którzy bezgłośnie wyłaniali się z mgły, przekraczali mury i przenikali
do wnętrza zamku Graala.
Marun przestał już chrapać. Ponieważ wieczny odpoczynek niesie ze sobą absolutną ciszę.
Laura stała przy biurku w gabinecie ojca i kartkowała w pośpiechu gruby, oprawny w skórę
leksykon. Opis hasła "trzynastka" niewiele jej mówił: "Liczba pierwsza; w wielu kulturach
uznawana za przynoszącą nieszczęście", tyle można było przeczytać. Pod hasłem "znak" również
niczego nie znalazła. Rozczarowana zamknęła księgę.
Nie odkryła nawet najmniejszej wskazówki, która mogła mieć coś wspólnego z tajemniczym
"znakiem trzynastki", o jakim mówił Dietrich. Odkładając leksykon na półkę, przypomniała sobie
nagle o szkatułce.
Przed laty, gdy mama Anna jeszcze żyła, pudełko przypadkowo wpadło w jej ręce. Laura chciała
o coś zapytać ojca, ale nie zastała go w gabinecie. Już miała wyjść, gdy nagle zobaczyła drewnianą
skrzyneczkę na biurku. Poczuła nieodpartą chęć, żeby ją obejrzeć. Pchana jakąś tajemniczą siłą
podeszła do biurka.
Z pewnością chodziło o kasetkę na biżuterię. Ze wszystkich stron ozdobiona była jakimiś
dziwnymi ornamentami, jakich nigdy wcześniej nie widziała. Laura sięgnęła po nią, gdy znienacka
pojawił się ojciec i szorstko polecił jej zostawić pudełko w spokoju. Dziewczyna wystraszona
skuliła się, a ojciec wyjaśnił jej pojednawczym tonem, że zawartość szkatułki jest przeznaczona dla
niej, ale otrzyma ją w późniejszym czasie. - W święto trzynastki dowiesz się, o co chodzi wyjaśnił jej z uśmiechem i zabrał pudełko. Później Laura zapomniała o tym wydarzeniu i od tego
czasu nigdy o tym nie myślała.
Teraz w zamyśleniu spoglądała przed siebie. "Podczas święta trzynastki - zastanawiała się. Może
to ma coś wspólnego ze znakiem trzynastki? A może zawartość szkatułki pozwoli mi rozwiązać
zagadkę?"
Otwarła niemałą szufladę biurka i zaczęła ją przeszukiwać. W końcu znalazła szkatułkę, ukrytą
głęboko pośród zapisanych odręcznie karteluszków. Wyjęła ją niemal nabożnie i zamknęła
szufladę.
Skrzyneczka miała około dwudziestu centymetrów długości i ponad dziesięć szerokości.
Wyglądała dokładnie tak, jak zapamiętała ją Laura. Dziwne ornamenty były wykonane techniką
najprecyzyjniejszej intarsji - wyłożone jasnym szlachetnym drewnem. Po poddaniu szkatułki
gruntownym oględzinom, Laura otworzyła wieczko - na poduszeczce z niebieskiego aksamitu
ujrzała naszyjnik. Prosty łańcuszek ze złotym wisiorem.
Był dziwnie ciężki. Choć wisior nie był specjalnie duży. Wyobrażał stylowe koło z ośmioma
ramionami, średnica całości nie przekraczała trzech centymetrów. Sądząc po wadze, musiał być
wykonany z czystego złota.
Zdumiona Laura spoglądała na łańcuch. Skąd ojciec miał tak wartościowy naszyjnik? I dlaczego
przeznaczył go dla niej? - Dziwne - mruknęła zamyślona. - I bądź tu mądry!
Głos za jej plecami udzielił jej odpowiedzi - Cierpliwości, Lauro, wkrótce zrozumiesz!
Lodowaty dreszcz przebiegł jej po plecach, a serce zaczęło galopować szybciej, niż kiedykolwiek
udało się to jej koniowi. To był głos mamy! - dotarło do niej. Ale mama nie żyje! Już od ośmiu lat!
To przecież niemożliwe, żeby ze mną rozmawiała!
Laura zrobiła głęboki wdech, a na czoło wystąpił jej pot. Powoli, bardzo powoli odwróciła się i
wstrzymując oddech, ogarnęła wzrokiem niewielki pokój. Ale nikogo tu nie było, a tym bardziej
matki. Tylko na ścianie wisiała oprawiona w ramkę fotografia Anny Leander.
Laura odetchnęła bezgłośnie i puls znów jej się uspokoił. Odłożyła łańcuch do szkatułki,
schowała ją i podeszła do zdjęcia, by przyjrzeć mu się z bliska. Musiało być zrobione kilka dni
przed śmiercią. Mama była wówczas ładną dwudziestoośmioletnią kobietą. Nawet bardzo ładną.
Ona i Łukasz odziedziczyli po niej piękne blond włosy i niebieskie oczy. Na zdjęciu wyglądała na
zamyśloną.
Być może już wtedy przeczuwała, co się wydarzy - przeleciało Laurze przez głowę. Ale w tej
samej chwili zarzuciła tę myśl. To było niemożliwe. Nikt, naprawdę nikt nie mógł przypuszczać,
że kilka tygodni później w drodze z Hohenstadt do Ravenstein dwa wielkie czarne psy wyskoczą
Annie Leander na drogę i że podczas próby ich ominięcia straci ona panowanie nad kierownicą, a
samochód wyląduje w jeziorze.
Nikt!
Laura ostrożnie pogładziła ramkę. I wtedy stało się: Anna Leander delikatnie się uśmiechnęła i
pocieszająco skinęła do córki. Laura wystraszyła się i odruchowo zrobiła krok do tyłu. Poczuła, że
włosy stają jej dęba.
Nieee!
W tym momencie do pokoju wszedł Łukasz i od razu zauważył, że siostra z trupiobladą twarzą
wpatruje się w zdjęcie na ścianie.
- Laura, co znowu? - zapytał zdziwiony.
Nie odpowiedziała, dalej wpatrując się w fotografię. Uśmiech zniknął mamie z ust. Patrzyła na
córkę jak zawsze zamyślona i poważna.
Łukasz chwycił siostrę za ramię. - Laura, powiedz, co się dzieje?
Dziewczyna potrząsnęła głową zdezorientowana, jakby chciała się upewnić, że nie śni. Musiało
jej się wydawać. Nie ma innego wytłumaczenia. Ale z drugiej strony była pewna, że mama się do
niej uśmiechnęła i że wyraźnie usłyszała jej słowa: "Lauro, wkrótce zrozumiesz!"
Co tu się dzieje, do diabła?
- Hej! - Brat gwałtownie wyrwał ją z zamyślenia. - Co, nie gadasz już ze mną? Co się stało?
- Ni... nic! - wyjąkała Laura. - To nic takiego!
Łukasz zmrużył lewe oko i spojrzał na nią sceptycznie. I znowu zmarszczył czoło.
- Zobacz, co znalazłem - powiedział, pokazując jej wydruk z komputera. Trochę surfowałem po
internecie i trafiłem na stronę o mitach. Posłuchaj, co tam napisali.
Spojrzał na kartkę i zaczął czytać: "Szczególną rolę trzynastka odgrywała w pradawnej rachubie
czasu. I tak rok kończył się i zaczynał w dniu przesilenia zimowego, a dzielono go na trzynaście
cykli księżycowych, trwających po 28 dni. Z tego powodu w wielu kulturach trzynastka uważana
była za świętą liczbę. Zaś ludziom, którzy kończyli trzynaście lat w trakcie trzynastego cyklu
księżycowego, przypisywano nadzwyczajną moc i umiejętności, ponieważ urodzili się pod
znakiem trzynastki".
Skończył i spojrzał wyczekująco na siostrę.
Jednak Laura zrobiła bezradną minę. - Nie rozumiem, co to ma wspólnego ze mną.
Łukasz spojrzał na nią zdumiony. - Naprawdę nie?
Potrząsnęła głową. - Nie, naprawdę nie.
Zirytowany brat przewrócił oczami. - Typowe Liche-IQ! - powiedział.
Laura nie zareagowała na to wyzwisko. Łukasz wymyślił je dla osób, które nie mogły poszczycić
się takim supermózgiem jak on. Przy swoim ilorazie inteligencji uważał się oczywiście za SuperIQ, jak Albert Einstein czy brytyjski astrofizyk Stephen Hawking.
W jego głosie zabrzmiała nuta wyższości, gdy rzucił: - To jest przecież easy! Zastanów się, jeśli
rok kończy się i zaczyna w dniu przesilenia zimowego - jak pewnie wiesz, wypada on
dwudziestego pierwszego grudnia - a czas pomiędzy podzielony jest na trzynaście
dwudziestoośmiodniowych miesięcy, to trzynasty dzień trzynastego miesiąca wypada... no, jak
myślisz, kiedy?
Spoglądał na siostrę zza dużych okularów, które zsunęły mu się na czubek nosa. Lecz Laura
marszczyła tylko czoło z irytacją. Nie mogła ścierpieć, kiedy brat kreował się na nie wiedzieć jaką
mózgownicę. Oczywiście wiedział więcej niż ona. Nic dziwnego. Skoro przez cały czas siedział w
mądrych książkach albo szukał w internecie informacji o najnowszych odkryciach naukowych. Nie
miała nic przeciwko temu - tak długo, jak nie przyczepiał się do niej. Albo nie wyobrażał sobie, że
jest kimś lepszym.
- Łukasz, człowieku, wiesz przecież, że nie jestem z matmy taka dobra jak ty! - powiedziała
zdenerwowana.
Łukasz znów przewrócił teatralnie oczami. - To nie ma nic wspólnego z matmą - zauważył z
wyniosłym uśmiechem. - To zwykły rachunek, z którym poradziłby sobie nawet czwartoklasista!
Laura skrzywiła się. - Jeśli tak uważasz, jak zatem brzmi rozwiązanie Mister Super-IQ? - spytała
z przekąsem.
Brat uśmiechnął się. Bawiło go doprowadzanie Laury do szału. Najłatwiej było, kiedy
udowadniał jej, że w wielu dziedzinach ma od niej większą wiedzę. Chociaż jest młodszy i chodzi
do klasy o rok niżej. Ponieważ specjalizował się w naukach ścisłych i przyrodniczych, oczywiście
dawno wyprzedził Laurę.
- No to skup się! - zaczął mentorskim tonem. - Trzynasty dzień trzynastego miesiąca według
mitologicznego kalendarza wypada piątego grudnia, czyli w twoje urodziny!
- Naprawdę? - zapytała zdumiona Laura.
- Naprawdę. To przecież logobogo!
Laura zdziwiła się. - Logo-co?
- Logobogo - powtórzył brat i dopiero teraz zrozumiała, że to kolejne wymyślone przez niego
słowo. - Czyli Dietrich miał rację - ciągnął. - Jesteś urodzona pod znakiem trzynastki.
- Eee - mruknęła Laura. - To brzmi pocieszająco. Ale mimo to, co ja mam wspólnego z tym
kalendarzem? Albo jakimiś mitami?
Rozdział ósmy Decydująca misja
Po wejściu do salonu profesora Morgensterna Laura zauważyła ze zdziwieniem, że pokój był
bardzo duży, można by rzec, ogromny. Jednocześnie z zewnątrz dom sprawiał wrażenie małego.
Nie większego od altany w ogrodzie. A pomieszczenie tutaj musiało mieć z dwieście metrów
kwadratowych - jak to możliwe?
W kamiennym kominku przy głównej ścianie trzaskał ogień. Oświetlał część pokoju, malując na
ścianie cienie płomieni. Długie polana żarzyły się, a wokół rozchodził się żywiczny zapach. Już po
chwili oczy Laury przyzwyczaiły się do panującego tu półmroku. Wyposażenie wnętrza było
skromne i oszczędne. Tylko proste drewniane szafy, regały i komody, poza tym nic. Pośrodku
pokoju stał okrągły stół, którego średnica wynosiła prawie dwa i pół metra. Na nim centralnie stała
kamienna skorupa bez ozdób, w której płonął dziwny ogień. Miseczka była wielkości dłoni, lśniąco
biała, i biła z niej taka jasność, że Laura musiała zmrużyć oczy, by móc na nią patrzeć.
Wokół stołu stały cztery krzesła. Na jednym z nich siedział Percy Valiant; miss Mary zajmowała
miejsce obok niego. Profesor Aureliusz Morgenstern ulokował się na trzecim krześle. Miał na
sobie staroświecki płaszcz i wyglądał na wyczerpanego. Jego sylwetka, zazwyczaj okazała, była
dziś przygarbiona, siwe włosy rozczochrane, a szlachetną twarz starszego człowieka o jasnych
błękitnych oczach pokrywała blada maska zmęczenia.
Zmartwiona Laura chciała spytać o stan jego zdrowia, lecz profesor ruchem ręki nakazał jej
milczenie. Przez chwilę panowała cisza. Profesor zmusił się do uśmiechu i wskazał jej wolne
miejsce.
Gdy przemówił, Laura ostatecznie upewniła się, że jest chory. Bardzo poważnie, ponieważ
odezwał się łamiącym, rwącym się głosem.
- Proszę, usiądź Lauro - powiedział głucho.
Dziewczyna zrobiła, jak kazał. Potem z ciekawością spojrzała na siedzące przy stole osoby.
Dlaczego miss Mary wyrwała ją w nocy z łóżka? Czego mogą od niej chcieć?
Jednak ich twarze niczego nie zdradzały. Ani miss Mary, ani Percy Valiant, ani tym bardziej
profesor nie dali po sobie poznać, czemu ma służyć to potajemne spotkanie.
Jakby odgadując jej myśli, profesor Morgenstern zwrócił się do Laury: - Wiesz, dlaczego
kazałem cię tu sprowadzić?
Laura bez słowa pokręciła głową.
Starszy pan wyglądał na nieco zirytowanego. W każdym razie Laura dostrzegła w jego twarzy
cień zdziwienia.
- Ojciec chyba ci mówił, prawda?
- Co pan ma na myśli?
- Mówił ci przecież, że od dzisiaj jesteś strażnikiem tak jak my, i że odtąd masz walczyć po
stronie Światłości, czyż nie?
- Tak, jasne, oczywiście - odpowiedziała naprędce i w tej samej chwili przyszła jej do głowy
myśl, która napełniła ją nadzieją. Spojrzała wyczekująco na profesora. - Czy to oznacza, że tato
ciągle żyje i że jego wizyta w nocy nie była tylko snem, lecz rzeczywiście stał przy moim łóżku?
Profesor Morgenstern skinął głową. - Tak - powiedział cicho.
- A... gdzie jest teraz? Dlaczego tak długo się nie odzywał i dlaczego do nas nie wraca? Ja... po
prostu tego nie rozumiem.
- Właśnie dlatego tu jesteś - odpowiedział Aureliusz ze znużonym uśmiechem. - Nadszedł już
czas, byś poznała wielką tajemnicę, którą kryje nasz świat. Wtedy zrozumiesz wiele z tego, co
teraz wydaje ci się zagadkowe. Więc słuchaj uważnie, Lauro, i zapamiętaj sobie dokładnie, gdyż
nie mamy wiele czasu i tracę siły, tak że mogę opowiedzieć ci tylko to, co najbardziej konieczne.
Laura spojrzała na profesora zdziwiona. Nie odważyła się nawet oddychać. Czuła bicie własnego
serca i pulsowanie krwi w skroniach.
- Zaledwie garstka ludzi wie, że od początku czasów istnieje świat równoległy do naszego. Jest
o wiele starszy i bywa określany jako Aventerra. Z tego tajemniczego świata mitów, leżącego po
drugiej stronie ludzkiej wiedzy, na ziemię udało się przedostać Dobru i Złu, ponieważ Aventerra
jest polem wiecznej bitwy, w której wojownicy Światła i Moce Ciemności toczą walkę o władzę.
Siłom Dobra przewodzi Piastun Światła, Elision. Na czele Czarnej Armii stoi Książę Borboron,
niestrudzenie i z niegasnącym gniewem prowadzący rzesze swoich stronników, nieprzebrane
Legiony Czarnych Wojowników przeciwko obrońcom Światła. Od zarania dziejów Czarny Książę
dąży do jednego celu: pragnie zgładzić Piastuna i zapewnić tym samym ostateczne zwycięstwo
Mocy Ciemności. Lecz wtedy nastąpi panowanie Wielkiej Nicości i zagłada Aventerry, a przy
okazji i Ziemi!
- O, nie! - zawołała Laura - To nie może się stać, nigdy!
- Tak mówisz - odparł poważnie profesor. - Jednak jeszcze nigdy niebezpieczeństwo, które
właśnie teraz nam zagraża, nie było większe!
Laura przełknęła nerwowo ślinę. Zerknęła na Precy'ego Valianta, który odpowiedział jej
zmartwionym spojrzeniem. Również na twarzy miss Mary malowała się głęboka troska i wtedy
Laura zrozumiała, że profesor w najmniejszym stopniu nie przesadza.
- Co się stało? - spytała cicho.
- Przed dwoma dniami Czarnemu Księciu udało się zranić Piastuna Światła swoim mieczem,
zwanym Pestis, czyli zaraza. Rany zadane tą bronią nigdy się nie goją; tkwiąca w nich trucizna
odziera rannego z sił życiowych. Elision wkrótce umrze, jeśli na czas nie poda mu się antidotum.
- To istnieje antidotum? - spytała Laura.
- Naturalnie, ponieważ Zło nie może istnieć bez Dobra i na odwrót: przeciwstawne siły
wzajemnie się warunkują. Tak jak bez plusa nie może istnieć minus, a bez życia śmierć, tak
również i Dobro nie istnieje bez Zła. Tak jak dwie strony tej samej monety nigdy nie mogą się
spotkać, ale są też nierozerwalne.
Laurze zakręciło się w głowie. Nie do końca nadążała za słowami profesora. Nie rozumiała, co to
wszystko ma wspólnego z jej ojcem, a przede wszystkim z nią samą. W końcu była ostatnią osobą,
która mogła pomóc temu całemu Piastunowi. Ze zdziwieniem spojrzała na profesora Morgensterna.
- Co to za antidotum?
- To Woda Życia - odpowiedział. - Kiedy wyleje się na ranę choćby jej kroplę, od razu się goi,
a chory błyskawicznie wraca do zdrowia.
- Gdzie można ją znaleźć?
- I właśnie na tym polega problem - odparł profesor. - Woda Życia znajduje się w Kielichu
Jasności, który od zawsze przechowywany był w labiryntach Hellunyat. Hellunyat to potężna
twierdza Graala, gdzie rezyduje Piastun Światła ze swoim dworem.
- Teraz to już w ogóle nie rozumiem, dlaczego... - rzuciła zdezorientowana Laura, ale profesor
zaraz jej przerwał.
- Czarna Armia już dawno wykradła Kielich Jasności i ukryła go na Ziemi. Niestety, do dziś
nie udało się go odnaleźć - wyjaśnił.
Laura wyglądała na zdezorientowaną. - Ale jak ten kielich mógł się dostać na Ziemię?
Pełen zrozumienia uśmiech pojawił się na ustach profesora. - Przez Magiczne Wrota, łączące
Aventerrę z naszą planetą. Można się przez nie przedostać do innego świata.
- Magiczne Wrota? - głos Laury zdradzał, że za bardzo nie wie, jak to rozumieć.
- Tak, przecież znasz święta solarne, które mają miejsce cztery razy do roku.
Laura skinęła głową i pomyślała o Rudolfie "Czyngisie" Wagnerze, nauczycielu geografii, który
niedawno męczył ich historiami o różnych rodzajach kalendarzy i rachubie czasu w różnych
epokach i miejscach.
- Ma pan na myśli równonoc wiosenną i jesienną oraz przesilenie letnie i zimowe?
- Właśnie - Morgenstern uśmiechnął się zadowolony. - Słońce w podobny sposób wpływa na
życie Aventerry, jak na nas, i prawa natury mają pierwszeństwo wobec praw ustanowionych przez
ludzi. Mieszkańcy Aventerry wciąż o tym pamiętają i dlatego uważają tę wiedzę za świętą. Lecz na
Ziemi z biegiem czasu ta świadomość uległa zatarciu. To jest powód, dla którego nikt nie zna już
znaczenia świąt solarnych. A właśnie w te dni otwierają się sekretne drogi łączące dwa światy,
którymi są w stanie przejść nie tylko osoby. Również przedmioty można przenosić z jednego
świata do drugiego. W ten sposób Kielich Jasności trafił na Ziemię. Wojownicy Czarnej Armii
sprowadzili go na zamek Ravenstein lub w jego pobliże i, jak udało się nam niedawno ustalić, tu go
ukryli.
Laura spojrzała na profesora zdumiona. - Naprawdę?
Aureliusz Morgenstern skinął głową.
- Kiedy to było?
- W zeszłym roku, w dniu przesilenia zimowego. Jak pewnie wiesz, ten dzień bywa nazywany
Świętem Jul i przypada dwudziestego pierwszego grudnia.
Laura zmarszczyła czoło. - Na pewno?
- Bezsprzecznie - nasze badania niezbicie to wykazały.
- A tata? Co ma z tym wspólnego mój tata...
- Przypuszczamy, że przyłapał Czarnych Rycerzy w trakcie akcji i najprawdopodobniej go
złapali i zabrali na Aventerrę.
- O, nie! - Laura przełknęła ślinę. "To straszne", pomyślała. Ale jednocześnie poczuła ulgę, że
jej ojciec najpewniej żyje. Niesamowite! Po prostu niesamowite! Łukasz i Kaja zrobią wielkie
oczy, gdy im to opowie. Ale pewnie nie uwierzą w ani jedno słowo. Nic dziwnego - to wszystko
brzmiało bardzo nieprawdopodobnie.
Spojrzała sceptycznie na profesora. - A skąd pan to wie? - spytała, a w jej głosie pobrzmiewała
nuta wątpliwości.
- Wiem, że to wszystko wydaje ci się niewiarygodne - odpowiedział profesor. - Sam się tak w
każdym razie czułem, gdy pierwszy raz wyjawiono mi tajemnicę.
- A kiedy to było?
- W dniu moich trzynastych urodzin, kiedy byłem dokładnie w tym wieku, co ty. Ponieważ to
jest dzień, w którym wybrani ludzie są dopuszczeni do wielkiej tajemnicy, która ukrywa się za
pozorami rzeczywistości, a jednocześnie warunkuje życie wszystkich ludzi.
- A ci wybrani to strażnicy?
- Tak, Lauro. Jak ci już mówiłem, Dobro i Zło przedostały się do nas z Aventerry. W czasach,
kiedy zarówno Siły Światła, jak i Moce Ciemności przysyłały tu swoich wysłanników, żeby się
osiedlali na naszej Ziemi. Od tego czasu również u nas panuje nieustanna walka między Dobrem i
Złem, choć może nie w tak czystej i rozpoznawalnej formie, jak w świecie Aventerry. Na Ziemi
walka ta rozgrywa się w ukryciu i ludzie często nie mogą rozpoznać, o co właściwie chodzi. Z tego
powodu ważne jest, by byli tacy, którzy zachowają czujność i będą mieli zawsze otwarte oczy. I to
najważniejsze zadanie nas, strażników: pozostać czujnym wobec zakusów Zła. Bo tylko jeśli na
czas odkryjemy plany wrogów, mamy szanse je pokrzyżować.
"To nieco rozjaśnia sprawę, choć wszystkiego nie tłumaczy", pomyślała Laura.
- A dlaczego właśnie ja zostałam strażnikiem? I również pan, Percy? I Mary? Bo oni też nimi
są, prawda?
Profesor Morgenstern uśmiechnął się. - Wszyscy jesteśmy potomkami tamtych wojowników
Światła, którzy na początku czasów przybyli na ziemię, żeby tu, na miejscu walczyć o Dobro. Od
tego czasu to zadanie przekazywane jest z pokolenia na pokolenie.
- Ach tak? - powiedziała zdziwiona Laura. - Czyli Łukasz w przyszłym roku też zostanie
strażnikiem?
Aureliusz pokręcił głową. - Nie, strażnicy-mężczyźni przekazują swoją misję pierworodnym
córkom, a te z kolei swoim pierworodnym synom.
- A jeśli ktoś nie ma dzieci? - zastanawiała się głośno Laura.
- Wtedy łańcuch pokoleń zostaje przerwany, a Światło gaśnie - westchnął Morgenstern. I to jest
powód, dla którego na Ziemi jest coraz mniej strażników. Musimy mówić o szczęściu, że Złu nie
powodzi się tu lepiej niż Dobru. Tym bardziej, że od zarania dziejów znacznie przewyższa nas
liczebnie.
Laura była pod wrażeniem. W głowie kłębiły się jej tysiące myśli i miała jeszcze mnóstwo pytań,
ale przede wszystkim chciała się dowiedzieć czegoś więcej o tacie: - Jeśli jest w Świecie
Aventerry, to jak możemy mu pomóc? I jak to było możliwe, że odwiedził mnie wczoraj w nocy?
I...
- Wolnego, Lauro! - wpadł jej w słowo profesor. - Możemy mu pomóc, tylko najpierw musimy
się zająć najważniejszym. Percy, miss Mary i ja wytłumaczymy ci w najbliższym czasie wszystko,
co musisz wiedzieć. - Spojrzał na nauczycieli, a ci poważnie pokiwali głowami. - Najpierw jednak
musisz dowiedzieć się, jakie zadanie przypadło ci w udziale.
Laura poczuła, że kręci jej się w głowie. Wstrzymała oddech. Co profesor mógł mieć na myśli? I
dlaczego akurat ona?
- Jakie... zadanie? - spytała nieśmiało.
Wtedy po raz pierwszy przemówił Percy: - Tobie przypadło w udziale odnalezienie Kielicha
Jasności i tym samym ochrronienie Piastuna Światła.
- Tylko ty jesteś do tego zdolna - dodała miss Mary, widząc zdziwioną minę Laury. - Urodziłaś
się pod znakiem trzynastki i dlatego posiadasz niezwykłą moc!
- Ale jak to? - wyjąkała Laura. - Przecież jestem całkiem zwyczajną dziewczyną.
Morgenstern potrząsnął głową. - Wiesz, że to nieprawda - powiedział łagodnie. - Inaczej nie
dostrzegłabyś znaków.
- Znaków? Jakich znaków?
I nagle zrozumiała. Tak, oczywiście, profesor Morgenstern ma rację: wrony, straszny Czarny
Rycerz, tajemnicze pojawienie się ojca, matka uśmiechająca się i przemawiająca do niej z
fotografii! Nagle w jakiś tajemniczy sposób wszystkie te dziwne wydarzenia dotarły do jej
świadomości. I jeśli rzeczywiście tak było, to i szczekanie zagadkowych psów, mrugnięcie
Kamiennego Olbrzyma i zniknięcie czarnego wilka z obrazu musiało mieć szczególne znaczenie.
Laura z żałosną miną wpatrywała się w profesora, szukając u niego pomocy.
- Jak mam odnaleźć Kielich? - spytała. - To znaczy, skoro do tej pory nikomu się to nie udało,
to dlaczego ma się udać właśnie mnie?
- Uda ci się, Lauro! - powiedział zdecydowanie profesor Morgenstern. - W końcu posiadasz
Koło Czasu. Na pewno będzie ogromną pomocą w poszukiwaniach.
Laura zbladła. - Myśli pan o wisiorze na łańcuchu?
Profesor skinął głową. - W rzeczy samej, Lauro. Strażnicy urodzeni pod znakiem trzynastki
przekazywali go z pokolenia na pokolenie, aż w końcu trafił w twoje ręce.
Laura przełknęła ślinę, spuściła głowę i zawstydzona wbiła wzrok w blat stołu.
- Co zrobiłaś? - zapytał podejrzliwie profesor. - Coś nie gra?
Nie odpowiedziała.
- Lauro, spójrz mi w oczy. - Podniosła głowę i spojrzała na profesora. - Co się stało? Czy
może... - W jego czach pojawiło się przerażenie, zakrył ręką usta. - Proszę, powiedz, że to
nieprawda.
Laura, zupełnie blada, skinęła głową. - Owszem - wyszeptała prawie bezgłośnie. - Łańcuch
zniknął.
Percy i miss Mary spojrzeli na siebie z przerażeniem: - Quel malheur! - szepnął nauczyciel
wuefu, a Mary Morgain wyjąkała: - Nie... nie... nie mogę w to wprost uwierzyć.
Profesor Morgenstern opanował się pierwszy. - Jak to się mogło stać? - spytał, starając się
opanować.
- Ja... nie wiem. Jeśli dobrze pamiętam, tato miał go w ręku, zanim zniknął. A rano już go nie
mogłam znaleźć.
Percy i Mary jęknęli, a profesor Morgenstern zbladł jeszcze bardziej. Nie mógł złapać tchu.
Kiedy w końcu doszedł do siebie, zamyślony spojrzał w dal. - Tak, to nam nie ułatwia zadania stwierdził. - Ale nie bój się, Lauro - uśmiechnął się, chcąc jej dodać otuchy. - I tak ci się uda, nawet
bez naszyjnika! Po czym zwrócił się do nauczycieli: - Wierzycie?
- Natiurralnie! - odpowiedział Percy trochę zbyt szybko i uśmiechnął się do Laury: - Musisz
tylko uwierzyć w siebie!
- Po twojej stronie są Siły Światła - dodała miss Mary. - W takim wypadku musi ci się udać.
Na ładnej twarzyczce Laury ponownie odmalowało się zwątpienie.
- Będziemy cię wspierać, Lauro! - powiedział profesor pocieszająco. -Nauczymy cię dawnych
umiejętności, które przynieśli tu ze sobą nasi przodkowie z Aventerry.
- Podróżowania w marzeniach - powiedział Percy.
- Czytania w myślach! - zawołała miss Morgain.
- I oczywiście telekinezy - dodał profesor.
Laura przełknęła ślinę. Telekineza? A co to w ogóle jest? Podróżowanie w marzeniach? O tym
też jeszcze nigdy nie słyszała. Znów zakręciło jej się w głowie od tysiąca kłębiących się myśli.
Znaleźć Kielich Jasności! Pełen Wody Życia! I to właśnie ja! Całkiem zwyczajna trzynastolatka!
Karuzela w jej głowie wirowała wciąż szybciej i szybciej, aż w końcu zatrzymała ją jedna myśl.
Niemożliwe! To zupełnie niemożliwe!
Ale z drugiej strony, czyż ojciec nie powiedział jej, że jest jednym ze strażników? Jeśli istniał na
świecie człowiek, któremu ufała bezgranicznie i bez zastrzeżeń, to był to tato. Była pewna, że
nigdy by jej nie okłamał. A dlaczego miałby to zrobić akurat w tak ważnej sprawie?
Nigdy! Tata nigdy by tego nie zrobił. To, co mówią profesor Morgenstern, Percy i Mary, musi
być prawdą. Musiało tu chodzić o najprawdziwszą prawdę, nawet jeśli brzmiała jak czysta fantazja.
Profesor Morgenstern nie spuszczał Laury z oczu. Miała wrażenie, jakby znał jej myśli i nie
chciał jej przerywać, dopóki sama nie podejmie decyzji. W końcu ponownie zwrócił się do
dziewczyny.
- Zatem, Lauro - powiedział, a jego głos zabrzmiał uroczyście. - Czy przyjmiesz powierzone ci
zadanie i od dzisiaj podejmiesz z nami walkę przeciwko Siłom Zła?
Laura już podjęła decyzję: - Chcę spróbować!
Napięcie zniknęło z twarzy pary młodych nauczycieli, a oblicze profesora rozjaśnił uśmiech.
- Niech tak będzie, Lauro! - powiedział. - Chcemy cię przyjąć do kręgu, który łączy wszystko:
Ziemię i Aventerrę, Początek i Koniec, Światło i Ciemność, Dobro i Zło. - Po tych słowach
podniósł się z miejsca.
Również Percy Valiant i Mary Morgain wstali, a Laura poszła za ich przykładem. Chwycili się za
ręce i stworzyli krąg wokół stołu. Dopiero teraz dziewczyna spostrzegła, że wyrafinowany wzór na
stole przedstawia koło o ośmiu ramionach, wyglądające identycznie jak amulet.
"Co to wszystko może oznaczać?", zastanawiała się, ale jej uwagę szybko zaprzątnęła osoba
profesora, który wydał z siebie dziwny śpiew. Jego głos, wcześniej matowy, brzmiał teraz mocno i
jasno. Pieśń rozbrzmiewała w pokoju jak zaklęcie. I choć Laura nie rozumiała słów, które
pochodziły z obcego języka, jakiego nigdy dotąd nie słyszała, była w nich niezwykła moc. Ogarnął
ją niewysłowiony spokój, poczuła się nagle całkowicie bezpieczna, jak nigdy dotąd. Teraz
wiedziała, że wszystko będzie dobrze.
Płomień w kamiennej skorupie zapłonął jaśniej, aż zaczął od niego bić jakiś niemal nieziemski
blask. Laura zafascynowana wpatrywała się w ogień, który był teraz tak intensywny, że niemal
sprawiał jej ból. A mimo to nie mogła od niego odwrócić wzroku.
Światło stawało się wciąż jaśniejsze i silniejsze, aż w końcu zanurzyło w blasku cały pokój.
Laura nie chciała już oglądać nic więcej. Podobnie jak Percy, Mary i profesor Morgenstern. Wokół
nie było już nic, tylko wirujące światło, które przyciągało ich do środka. Laura poddała się temu
osobliwemu uczuciu bez lęku czy oporu, aż w końcu poczuła jedność ze światłem.
Rozdział dziesiąty Obce myśli
Miss Morgain zrobiła poważną minę. - No powiedz już, co ci leży na sercu! - I choć urodziła się i
dorastała w Szkocji, powiedziała to bez obcego akcentu.
Obie stały na podwórku pośród rozwrzeszczanego i szalejącego tłumu ravensteinczyków. Miss
Mary pełniła dyżur na przerwie, a Laura przybiegła do niej zaraz po matmie.
- Może, się mylę - zaczęła ostrożnie - ale mam wrażenie, że Pinky... eee... pani Taxus umie
czytać moje myśli...
Na ustach miss Morgain pojawił się uśmiech. - Zgadza się.
- Ale... to by oznaczało, że... że ona... - Laura urwała, bo sama ta myśl wydała jej się straszna.
- Zgadłaś! - rzuciła miss Mary. - Rebeka Taxus faktycznie należy do sług Ciemności, i nie ona
jedna.
- Nie?! -Laura była wstrząśnięta. - Jest ich tu więcej?
- Oczywiście. Zarówno wśród nauczycieli, jak i innych pracowników.
- Naprawdę? - Dziewczyna spojrzała z przerażeniem na nauczycielkę. - Ale kto?
- Tego, droga Lauro, musisz się już dowiedzieć sama - odpowiedziała łagodnie miss Mary. Ale nie bój się, skoro tylko zdobędziesz choć w niewielkim stopniu pewne umiejętności, nie
powinno ci to sprawić trudności.
Laura zmarszczyła czoło. Nie wyglądała na przekonaną. Miss Mary poklepała ją pocieszająco po
plecach. - Możesz mi wierzyć, Lauro. A co byś powiedziała na małą próbę?
- Próbę? - mina dziewczynki zdradzała, że nie ma pojęcia, co nauczycielka ma na myśli. - Jaką
próbę?
- Próbę czytania w myślach, cóżby innego? Czyżbyś zapomniała, że to moja działka i właśnie
tego mam cię nauczyć?
- Noo... nie - bezzwłocznie zapewniła dziewczyna. - Oczywiście, że nie. Tylko nie wiem, jak...
jak by to miało właściwie wyglądać. To znaczy, odczytywanie myśli.
- I od tego tu jestem! - miss Mary uśmiechnęła się zachęcająco. - No to uważaj. To wcale nie
jest takie trudne, jak ci się pewnie wydaje. Najważniejsze, to wczuć się dobrze w przeciwnika, w
jego uczucia, skryte pragnienia i lęki, nie biorąc pod uwagę własnych uprzedzeń, opinii i
przesądów. Rozumiesz?
- Chyba tak - odparła Laura bez przekonania. - Trzeba w pewnym stopniu zapomnieć, co się o
kimś sądzi i do niego czuje?
- Dokładnie tak. To trudniejsze, niż można by przypuszczać. Ale kiedy się uda, to
najtrudniejsze mamy już za sobą. Dawaj, spróbujemy! Może uda ci się odgadnąć, o czym myślą
inni uczniowie. Na przykład twoi koledzy z klasy - Miss Mary i Laura zaczęły niespiesznie
spacerować wśród tłumu uczniów.
Kiedy dotarły do Aleksandra Haase, stojącego w grupce chłopców i głośno o czymś
dyskutującego, miss Mary szturchnęła Laurę łokciem.
- No, Lauro, o czym właśnie może myśleć Aleks?
Laura zlustrowała obciętego na jeża chłopca. O czym mógł myśleć? Obserwowała go bacznie,
jakby chciała prześwietlić na wskroś. Nagle zaświtało jej w głowie. - Aleks myśli o Bayern
Monachium - powiedziała raczej pytająco niż twierdząco.
Nauczycielka uśmiechnęła się zadowolona. - Zgadza się. Myśli o meczu z Borussią Dortmund w
przyszłą sobotę i oczywiście ma nadzieję, że Bayern wygra. - Z uznaniem poklepała dziewczynę
po ramieniu. - Bardzo dobrze, Lauro! Chociaż... nie było to chyba takie trudne, prawda?
Mary Morgain miała rację. Aleksander Haase nawet w internacie obnosił się z koszulką klubową
Bayernu, w tej chwili ukrytą pod zimową kurtką, i od rana do wieczora gadał o piłce nożnej.
W przypadku Filipa Laurze trudniej było odgadnąć, co też może zaprzątać jego myśli. Mr. Cool,
niedbale oparty o jednego ze skrzydlatych lwów, miał na sobie kurtkę marki Jack-Wolfskin, a na
nosie mimo zimowej pory ciemne okulary od Gucciego. To bardzo utrudniło odczytanie jego
myśli, ponieważ, zgodnie z instrukcjami miss Mary, najlepiej udawało się to, gdy patrzyło się
przeciwnikowi w oczy.
Laura mimo to podjęła próbę. - Mr. Cool zastanawia się czy... Karze spodobała się jego szałowa
kurtka.
Nauczycielka roześmiała się. - Nieźle, Lauro, nawet, jeśli to tylko po części prawda. Filip
rzeczywiście zastanawia się, czy pewna konkretna dziewczyna uważa, że jest cool, tyle że nie
chodzi tu o Karę!
- Nie?
- Nie - odpowiedziała miss Mary i uśmiechnęła się pod nosem.
W przypadku Śmierdzipurta Laura zupełnie spudłowała. Nie było w tym nic dziwnego, bo skoro
tylko zbliżyła się z Miss Mary do tego tłuściocha i przez chwilkę mu się przyglądała, on też na nią
spojrzał i skrzywił się.
- I co się tak na mnie gapisz, ty....- nie dokończył zdania, obrócił się na pięcie i cały czerwony
poczłapał w inną stronę.
Nauczycielka spojrzała na dziewczynę z nieodgadnionym wyrazem twarzy. - No? O czym mógł
pomyśleć Maks?
Laura skrzywiła się. - Można to było wprost wyczytać z jego twarzy. Śmierdzipurt pomyślał, że
jestem głupią krową i zastanawiał się jakby mi tu dokuczyć...
- Nie trafiłaś, Lauro.
- Naprawdę?
- Tak. Maks pomyślał coś wprost przeciwnego niż twoje przypuszczenia.
Dziewczyna była zaskoczona. - Naprawdę? Co takiego?
- Tego musisz się już dowiedzieć sama - powiedziała miss Mary i w tym momencie rozległ się
dzwonek na lekcję. - I pamiętaj, spotykamy się po obiedzie w pokoju na wieży! - dodała, kierując
się w stronę drzwi do internatu.
Welon czarnych mgieł wisiał nad Ciemną Twierdzą, wznoszącą się na skraju zdradliwych
siarkowych moczarów. Ogromne stado wron krążyło nad zębatymi murami. Ich przeraźliwe
krakanie rozbrzmiewało w powietrzu i docierało nawet do znajdującej się w samym środku
twierdzy komnaty Syryny.
Borboron stał w pobliżu wielkiego ogniska, rozpraszającego mroki tego przypominającego
jaskinię pomieszczenia, i z nieprzeniknionym wyrazem twarzy przysłuchiwał się raportowi
strasznej kobiety. Gdy Syryna dobrnęła do końca, pokiwał z uznaniem głową: - Dobra
robota, Syryno! Wiedziałem, że można na tobie polegać!
Na bladym obliczu kobiety pojawił się triumfujący uśmiech. Szybko podeszła do Czarnego
Księcia. - To dopiero początek, Borboronie! Odkąd Koło Czasu znajduje się w moich rękach,
zaklęcie światła, którym Elision spętał moją moc, z każdym dniem traci swoje działanie.
Syryna ściągnęła z szyi złoty wisiorek i przyjrzała mu się chciwie. - Na początku czasów
alby światła wykuły dwa takie amulety z tego samego złota, z którego wykonano Kielich
Jasności. Obdarzają one swego właściciela niezwykłą mocą i pomagają w poszukiwaniu
Kielicha, gdyby ten się zgubił. Elision - niech sczeźnie w otchłaniach ciemności - posiada
jeden z nich. Ale ten tutaj - mówiąc to, Syryna podetknęła stylowe Koło Czasu prosto pod nos
Księcia Ciemności - od niepamiętnych czasów znajdował się na Ludzkiej Gwieździe. A teraz...
teraz należy do mnie. Do mnie!
Zacisnęła szpony na naszyjniku tak mocno, jakby nie zamierzała go nigdy wypuścić, a w jej
oku rozbłysła iskra szaleństwa. - Już wkrótce będę znów panować nad Widzącym
Kryształem, a wtedy, Borboronie, wtedy...
Otwierające się drzwi przerwały jej monolog - to Fhurhur wkroczył do izby. Syryna
natychmiast podskoczyła do mężczyzny w szkarłatnej pelerynie z kapturem. - Przyniosłeś to,
o co cię prosiłam?
Fhurhur bez słowa sięgnął pod pelerynę i wyciągnął niepozorną buteleczkę, którą następnie
wręczył bladolicej kobiecie. W buteleczce znajdowała się klarowna ciecz, przypominająca
wodę.
Syryna w gorączkowym pośpiechu otwarła korek i powąchała zawartość naczynia. - Nie ma
zapachu... - stwierdziła rozczarowana i spojrzała pytająco na Fhurhura.
Mężczyzna skinął głową. - Zgadza się, dlatego nikt nie zauważy, jak się to zmiesza z
napojem - odparł falsetem
- Ale czy eliksir rzeczywiście jest tak skuteczny, jak twierdzisz?
Twarz Czarnoksiężnika zasnuła się gniewem. - Uważaj, co mówisz, babo, i nie waż się
wątpić w moją moc.
- Już dobrze! - głos Syryny brzmiał teraz łagodnie i pojednawczo. - Jestem tylko niemądrą
babą, jak słusznie zauważyłeś.
Fhurhur zlustrował kobietę pełnym wątpliwości spojrzeniem, jakby nie był pewien, czy ona
naprawdę tak myśli, czy raczej z niego drwi. Ale odezwał się już delikatniej:
- Eliksir już nieraz potwierdził swoje działanie, zarówno tutaj, jak i na Ludzkiej
Gwieździe. Jedna tylko kropla daje pewną śmierć, i to pełną męczarni, jakich nawet ty nie
jesteś sobie w stanie wyobrazić!
- Dobrze! Znakomicie! - w oczach Syryny znów zabłysło szaleństwo. - W takim razie los
Elisiona jest już przesądzony i nawet Woda z Kielicha nie zda się mu na nic!
Pokój na wieży zajmował całe najwyższe piętro baszty. Z okien, wychodzących na wszystkie
cztery strony świata, rozciągał się wspaniały widok na twierdzę i jej otoczenie. Przy ładnej
pogodzie można było stąd dostrzec okolicę w promieniu wielu kilometrów, a czasami nawet
pokryte śniegiem wierzchołki gór na południu. Jednak dzisiaj niebo było ciemne i pochmurne, a
widok przesłaniały tumany bladych mgieł. Co zresztą nikomu nie przeszkadzało, gdyż miss Mary i
Laura nie po to wdrapały się do pokoju, by podziwiać widoki. Pomieszczenie to zwykle oblegali
członkowie rozmaitych kółek zainteresowań. Na przykład grupy gitarowej Tany S.A. czy kółka
teatralnego, prowadzonego zresztą przez miss Mary. Również Laura należała do trupy aktorskiej i
z tego powodu nauczycielka zdecydowała, że lekcja czytania myśli ma się odbyć w tym
odosobnionym miejscu. Po pierwsze, nikt im tu jej zakłóci, po drugie, nikomu nie wyda się
podejrzane, że przychodzą tu razem ćwiczyć.
Mary Morgain uczyła w Ravenstein angielskiego i francuskiego. Była w internacie jedną z
najbardziej lubianych nauczycielek, ponieważ traktowała swoje zajęcia nie jak uciążliwy
obowiązek, ale raczej jak dobrą zabawę. Nawet "Czyngis", znakomity nauczyciel geografii, nie
wytrzymywał z nią konkurencji. Poza tym Mary chyba nigdy nie powiedziała nikomu złego słowa i
bardzo się starała, żeby traktować uczniów sprawiedliwie. Prawdopodobnie dlatego nawet
najbardziej leniwi i krnąbrni ravensteinczycy przeobrażali się pod jej okiem w niemal
przykładnych uczniów. Nawet Maks Śmierdzipurt był na jej zajęciach potulny jak baranek i, w
przeciwieństwie do innych lekcji, na których zwykle oddawał honory swojej ksywce, klasa po
lekcjach francuskiego i angielskiego rzadko wymagała wietrzenia. Do miss Mary żywili sympatię
niemal wszyscy jej podopieczni, czego nie mogła o sobie powiedzieć większość pozostałych
nauczycieli Ravenstein. Ze szczególnym uwzględnieniem Rebeki Taxus. Ale na szczęście teraz
Laura dowiedziała się, jaki był tego powód.
Dziewczynka podążała niespokojnie do pokoju na wieży, by w końcu stanąć przed miss Mary,
siedzącą spokojnie na krześle pośrodku pomieszczenia.
- Jednego nie rozumiem - powiedziała wzburzona. - Skoro w Ravenstein jest więcej osób na
usługach Ciemności, to dlaczego mi pani nie powie...
- Ty! - przerwała jej miss Mary.
Laura spojrzała na nauczycielkę, nic nie rozumiejąc.
- Dlaczego nie zwracasz się do mnie na ty! My, strażnicy, mówimy do siebie po imieniu. Tylko
w przypadku wyjątkowo honorowych członków, na przykład profesora Morgensterna, robimy
odstępstwo od tego prastarego zwyczaju!
- Ale wcześniej, na szkolnym podwórzu... - wtrąciła Laura, lecz nauczycielka zaraz jej
przerwała. - Ale tam mogły nas usłyszeć osoby trzecie: jakiś uczeń lub nauczyciel, a przed nimi
musimy przecież zachować pozory. - Mary Morgain uśmiechnęła się. - Przecież nie każdy musi
wiedzieć, jak to z nami jest, prawda?
- Jasne miss... eee... przepraszam... Mary.
Nauczycielka znów posłała jej serdeczny uśmiech. - Jeszcze zdążysz się przyzwyczaić, Lauro.
Ale wracając do twojego pytania: nie powiemy ci, kto służy Ciemności, bo sama musisz się
nauczyć ich rozpoznawać. Ich zachowanie zdradzi ci, z kim masz do czynienia.
- Ale czy pani... eee... czy nie możesz mi po prostu powiedzieć, kto gdzie należy?
- Oczywiście, że mogę. Ale to by ci nie było pomocne.
Laura zmarszczyła czoło i pełna wątpliwości spojrzała na miss Morgain: To by nie było
pomocne? - Nie rozumiem - powiedziała. - Przecież to by wszystko ułatwiło.
Nauczycielka pokręciła głową, łagodnie się przy tym uśmiechając. - Nie, Lauro, nie ułatwiłoby.
Wytłumaczę ci to na przykładzie. Słyszałam, że masz problemy z matematyką, szczególnie z
regułą trzech, prawda?
Laura oblała się rumieńcem.
- Załóżmy, że masz przed sobą zadanie, którego nie potrafisz rozwiązać. Co by ci bardziej
pomogło? Gdyby ktoś zdradził ci wynik, czy gdyby pokazał, w jaki sposób je rozwiązać, tak byś
sama znalazła wynik?
Laura nie musiała się długo zastanawiać. Miała jeszcze świeżo w pamięci koszmarną lekcję
matematyki. - Oczywiście drugi przypadek.
- Tak to jest, Lauro. Sam wynik niewiele ci da, ponieważ dotyczy tylko tego konkretnego
przypadku. Musisz raczej zrozumieć, jak się do niego dochodzi, gdyż wtedy poradzisz sobie i z
innymi zadaniami. Podobnie sprawy się mają i w tym przypadku. Ponieważ nie unikniesz stykania
się obcymi. Ludźmi, których nigdy dotąd nie spotkałaś. I jeśli wtedy nie będziesz zdolna, by
dostrzec, kim są, i odkryć ich prawdziwe zamiary, to znajdziesz się w poważnym
niebezpieczeństwie. W końcu my, pozostali strażnicy, nie zawsze będziemy przy tobie. I dlatego,
Lauro, musisz się koniecznie nauczyć rozpoznawać prawdziwą naturę innych ludzi. Tak, byś
bardzo szybko potrafiła ocenić, czy masz do czynienia z wrogiem czy ze sprzymierzeńcem. Czy
teraz mnie rozumiesz?
Laura skinęła głową. Oczywiście zrozumiała, co Mary miała na myśli. I w tym momencie coś
jeszcze stało się dla niej jasne - Czy to możliwe, żeby i doktor Kwintus Schwartz należał do
naszych wrogów? - spytała zamyślona.
- Barwo, Lauro! Widzę, że szybko się uczysz. Uważam, że doktor Schwartz jest daleko
bardziej niebezpieczny niż Rebeka Taxus.
- Czy on też potrafi czytać w myślach?
Miss Mary potrząsnęła głową. - Nie, wśród sług ciemności obowiązuje ta sama zasada, co w
przypadku nas, strażników. Tylko urodzeni pod znakiem trzynastki opanowują wszystkie pradawne
umiejętności. Pozostali tylko ich część. Na przykład Kwintus Schwartz jest mistrzem telekinezy... i
za jej pomocą wyrządził już wiele zła.
Mary Morgain przerwała i z zadumą spojrzała na Laurę. Dziewczynie zdawało się nawet, że na
jej twarzy pojawiło się wyraz współczucia.
- O czym myślisz?
Jednak Mary potrząsnęła głową. - Jeszcze nie teraz - powiedziała. - Dowiesz się w swoim czasie.
Zresztą, co się stało, to się nie odstanie i nic na to nie możemy poradzić.
Laura nie wiedziała dlaczego, ale nagle ogarnęło ją przeczucie, że tajemnicze wydarzenie, o
którym nie chciała mówić Mary, miało jakiś związek z nią, Laurą. Cokolwiek to było,
prawdopodobnie miało decydujący wpływ na jej życie. I obawiała się tej chwili, w której dowie się
prawdy.
Nauczycielka wyrwała ją z zadumy. - Musimy w końcu zacząć, Lauro. Musisz się jeszcze sporo
nauczyć, a zostało nam niewiele czasu.
- Wiem. Ale gdybyś mogła mi jeszcze odpowiedzieć na ostatnie pytanie.
Mary Morgain skinęła głową.
- Jeśli jesteście tacy pewni, że Kielich Jasności został ukryty tutaj, na tym terenie, to dlaczego
nie byliście w stanie do tej pory go znaleźć?
- Ponieważ mamy przeciwników, którzy w bardzo wyrafinowany sposób zabierają się do
rzeczy. Przypuszczamy, że obłożyli Kielich i jego kryjówkę jakimś zaklęciem, którego nie znamy.
Do sprzymierzeńców Ciemności należą budzące postrach Fhurhury. Są potężnymi
czarnoksiężnikami, których diabelskie sztuczki nie raz już napytały biedy wojownikom Światła i
nam, strażnikom. Prawdopodobnie to oni stworzyli zaklęcie chroniące Kielich i ukrywające go
przed naszymi oczami.
- Ale dlaczego akurat mnie miałoby się udać go znaleźć?
- Posiadasz szczególne siły, tak jak ci już mówiliśmy, ale te siły i umiejętności nie są jeszcze
dostatecznie rozwinięte i dlatego można założyć, że w twoim przypadku zaklęcie nie zadziała!
Laura spojrzała na nauczycielkę zupełnie skołowana. - Nie bardzo rozumiem.
- To dość proste! Każdy środek służy do konkretnego celu i jest skuteczny tylko w tym sensie.
Na przykład krople do nosa działają na katar. Za to przy bólu brzucha nie zdadzą się na nic.
Podobnie i zaklęcie ma zwodzić wykształconych strażników albo przesłaniać bielmem ich oczy,
ale w przypadku czeladnika, takiego jak ty, jest zupełnie bezużyteczne.
Laura zastanowiła się przez chwilę. To brzmiało przekonująco. Ale potem coś jej się
przypomniało. - Zakładam, że potrafisz odczytywać myśli co najmniej tak dobrze jak ta Taxus, a
może i lepiej, prawda?
Mary skinęła głową.
- I nie możesz odczytać z ich myśli, gdzie ukryli Kielich? Pinky Taxus z pewnością musi to
wiedzieć...
- Oczywiście - przerwała jej Mary. - Oczywiście, że Rebeka i doktor Schwartz znają kryjówkę.
Jednak...
- Tak?
- Istnieje specjalna zapora przed odczytywaniem myśli - wyjaśniła nauczycielka. - Kiedy
nauczysz się jej używać, to praktycznie nie ma szans, żeby ktoś mógł odczytać twoje myśli. Nawet
jeśli byłby w tym mistrzem.
- Serio? A jak to działa?
- Po pierwsze, musisz unikać kontaktu wzrokowego. Patrząc komuś w oczy, ułatwiasz mu
wgląd w swoje myśli. Nie na darmo uważa się, że oczy są zwierciadłem duszy.
- Mama tak zawsze mówiła - zauważyła smutno Laura.
- No widzisz. Trzeba zatem unikać kontaktu wzrokowego i starać się o niczym nie myśleć.
- Ale czy to w ogóle jest możliwe?
Miss Morgain uśmiechnęła się, chcąc dodać jej otuchy. - Owszem, Lauro, to możliwe. Trzeba
tylko ćwiczyć. I dlatego chcemy rozpocząć lekcję właśnie od tego ćwiczenia. Proszę, usiądź.
Laura zajęła miejsce na krześle naprzeciwko Mary Morgain i spojrzała na nią wyczekująco.
- Zamknij oczy i pozwól, by twoje myśli po prostu sobie płynęły - poleciła kobieta łagodnym
głosem.
Laura niemal bezwiednie poddała się wskazówkom Mary. - Niezależnie od tego, jakie myśli
pojawią ci się w głowie, po prostu zostaw je i nie staraj się w żaden sposób na nie wpływać, czy
nadawać im jakiś kierunek. Niech płyną spokojnie szerokim strumieniem, jak rzeka. Bez
przyczyny i bez celu. Nie stawiaj im oporu, a z czasem zauważysz, jak stopniowo tracą się jedna
po drugiej, aż w końcu ze strumienia zostanie tylko cienka strużka, która ostatecznie zniknie.
Laura robiła wszystko tak jak poleciła jej nauczycielka. W końcu jak najszybciej musiała
nauczyć się wszystkiego, co konieczne. Sama zresztą chciała. Jak inaczej miałaby pokonać Moce
Ciemności? Jeśli się nie postara, to Piastun Światła zginie! Zwyciężą Moce Ciemności!
Rozpocznie się panowanie Wielkiej Nicości!
A wtedy wszystko stracone!
Karuzela myśli znów rozkręciła jej się w głowie, obracała się wciąż szybciej i szybciej, aż w
końcu Laura zrozumiała, że jej nie wyszło!
Po prostu nic jej nie wyszło.
Otwarła oczy i spojrzała zrozpaczona na Mary. Ta uśmiechnęła się. Śledziła każdą myśl Laury.
Dziewczyna wzruszyła ramionami z rezygnacją.
- Nie da się - powiedziała. - Nie można o niczym nie myśleć.
- Czyżby?
- Tak! - przekornie odparła Laura.
- No to pewnie tak jest - odpowiedziała beznamiętnie Mary Morgain. - W końcu ćwiczyłaś całe
czterdzieści pięć sekund. Była to, co prawda, twoja pierwsza próba, ale bez wątpienia, jeśli nie
udało ci się za pierwszym razem, to z pewnością nie uda ci się już nigdy. Nigdy.
Laura przełknęła ślinę. Mary miała rację - jak mogła być taka niecierpliwa? Taka małoduszna i
tchórzliwa?
Nauczycielka zrobiła zbolałą minę. - Znów źle! Nie masz powodu, żeby się obwiniać. Masz
rację, przynajmniej po części, nicniemyślenie jest trudniejsze, niż się na ogół sądzi. Ale możliwe!
Musisz tylko trenować. Często i wytrwale. Wciąż na nowo. I zobaczysz: z każdą próbą pójdzie ci
łatwiej. Aż któregoś dnia osiągniesz cel. A wtedy będziesz się dziwić, że kiedyś mogło ci się to
wydawać trudne. Bo nagle nie będzie ci to przysparzać żadnych trudności. I dlatego, Lauro,
zamknij oczy i spróbuj jeszcze raz. Wciąż na nowo. Proszę!
Mary Morgain błagalnie spoglądała na dziewczynę. Laura zamknęła oczy i pozwoliła płynąć
swoim myślom. I poczuła, że są spokojniejsze.
Coraz spokojniejsze.
Rozdział dwudziesty trzeci Kamienny Olbrzym
Rankiem rozpogodziło się. Deszcz ustał i niebo się przetarło. Zimowe słońce skąpało niebo na
wschodzie w delikatnym różu. Wilgotne dachy zamku Ravenstein połyskiwały matowym
światłem.
Laura szybko zjadła śniadanie i poprosiła Percy'ego, żeby poszedł z nią do holu. Przed portretem
opowiedziała mu o nocnych zdarzeniach, o odwiedzinach w krypcie, czarnym wilku, który
uratował ich od ataku dogów, i o spotkaniu z Damą w Bieli, która teraz znów wróciła na swoje
miejsce na obrazie. Wilk leżał u jej stóp.
Nic nie wskazywało na to, że tych dwoje nocą zeszło z płótna i jak żywi stanęli przed Laurą.
Dziewczyna przez chwilę obawiała się, że Percy nie da wiary jej opowieściom. Jednak nauczyciel
uwierzył w jej każde słowo, znał w końcu tajemnicę nieszczęsnej Silvy i czarnego wilka.
Silva żyła za czasów Okrutnego Rycerza. Była wówczas okoliczną pięknością. Wpadła w oko
Reimarowi, których chciał ją pojąć za żonę, choć od dawna jej rękę obiecano pewnemu młodemu
człowiekowi. Gdy dziewczyna wzbraniała się i nawet pod groźbą przemocy nie chciała się zgodzić
na małżeństwo, Reimar poprzysiągł zemstę i obłożył ją straszną klątwą.
Laura spojrzała na Percy'ego ze zdziwieniem: - Obłożył ją klątwą?
Nauczyciel skinął głową. - Rreimarr był nie tylko zwykłym żyjącym w tym samym czasie
człowiekiem, ale rrównież sprzymierzeńcem Sił Ciemności. Z tego powodu posiadał rrozległą
wiedzę z zakrresu czarrnej magii, z której korzystał w miarrę potrzeb!
- I wszystko dlatego, że Silva nie chciała go poślubić?
- Tak właśnie! - potwierdził Percy. - Przekleństwo zgotowało jej trragiczny los: za dnia musiała
przebywać w ciemnym lochu, a o zmrroku przeobrrażała się w strrasznego wilka, który napędzał
strracha okolicznym mieszkańcom. Nawet jej ukochany nie mógł jej rrozpoznać w tej postaci i
niestrrudzenie na nią polował. Od tego niemal pękło jej serrce.
Laura westchnęła ze współczuciem. - Nic dziwnego, że zawsze tak smutno spogląda. Ale mimo
to nie poślubiła Reimara?
- Nic podobnego! Gdy po rroku znów stanęła przed wyborrem, czy go poślubić, czy umrzeć, na
jego oczach rzuciła się z wieży. Przedtem jednak sama przeklęła rrycerza. Miał dotąd nie zaznać
spokoju, dopóki jego winy nie zostaną zmazane.
- Czy to już nastąpiło?
- Nie - potrząsnął głową Percy. - Wciąż wisi nad nim ta klątwa. Ale z tego, co opowiadasz,
wynika, że i Silva nie zaznała jeszcze spokoju.
Laura spojrzała w zamyśleniu. - Na to wygląda. Ale jednego nie rozumiem...
Musiała przerwać, bo właśnie nadeszła Mary Morgain. Była bardzo poruszona, bliska rozpaczy.
- Profesor... - zaczęła, ale głos odmówił jej posłuszeństwa, a w oczach rozbłysły łzy.
- Co z nim? - spytała Laura.
- On... - wyjąkała Mary, pociągnęła nosem i wytarła oczy - ...myślę, że koniec jest bliski.
Gorączkuje, wpadł w śpiączkę i...
- To sprowadźcie lekarza, szybko! - przerwała jej Laura.
Percy spojrzał na nią współczująco. - To nic nie da, Laurro, żaden lekarz nie może mu już
pomóc. Przecież wiesz!
"Oczywiście. Oczywiście, że to wiem!, przemknęło jej przez myśl. Ale mimo to nie możemy tak
bezczynnie się przyglądać jak umiera!"
Nagle wpadł jej do głowy pomysł, który napełnił ją nadzieją. - Wiem, co zrobię! - zawołała
podekscytowana. - Pójdę do doktora Schwartza i zapytam, gdzie znajduje się Kielich!
Percy Valiant zmarszczył czoło zdumiony. - By wyznać całą prawdę, Laurro, nie mam pojęcia,
co chcesz przez to osiągnąć. To przecież zupełnie bezcelowe!
- To nie tylko bezcelowe, ale i zupełnie absurdalne - poparła go Mary.- Doktor Schwartz to
przecież przywódca Czarnych. Ani mu się śni zdradzać, gdzie ukryto Kielich.
- Pewnie, że nie - odparła Laura. Nie mogła powstrzymać uśmiechu, bo nauczyciele nie byli w
stanie nadążyć za jej myślami. Wyglądali, jakby postradali zmysły.
- Ale Schwartz wie również, że moja edukacja jeszcze nie dobiegła końca - rzuciła. - I w tym
upatruję swoją szansę.
Po ich minach odgadła, że wciąż nie zrozumieli, co zamierza. Dobry znak, może doktor Schwartz
też na to tak szybko nie wpadnie.
- To proste - wyjaśniła. - Doktor Schwartz wie przecież, że jeszcze nie do końca opanowałam
sprawności strażnika. Niewykluczone, że z tego powodu będzie mniej ostrożny przy ukrywaniu
swoich myśli niż na przykład w rozmowie z tobą, Mary. To przecież możliwe, prawda?
Nauczycielka zmarszczyła czoło. Nie za bardzo wiedziała, co myśleć o planie Laury. Również
Percy wyglądał na niezdecydowanego. - Nie wiem, czy to ma sens - mruknął. - Ale może warrto
sprróbować?
- Tak, oczywiście! - ucieszyła się Laura. Ale wzrok nauczyciela zdradzał wyraźnie, że w
najmniejszym stopniu nie wierzy on w powodzenie jej misji.
Pani Prise-Stein szybko zbyła prośbę Laury o spotkanie z doktorem Schwartzem. Odwróciła
bladawą mysią twarz od komputera, którego klawiaturę maltretowała właśnie polakierowanymi na
czerwono paznokciami, i spojrzała na
POWRÓT >>>

Podobne dokumenty