Głos Serca Diecezji nr 3 - Wyższe Międzydiecezjalne Seminarium

Transkrypt

Głos Serca Diecezji nr 3 - Wyższe Międzydiecezjalne Seminarium
nr 3 (4) 2016
PISMO ALUMNÓW WYŻSZEGO MIĘDZYDIECEZJALNEGO SEMINARIUM DUCHOWNEGO W OPOLU
2
3
Czcigodni Księża, Drodzy Parafianie,
Przyjaciele naszego Domu!
SPIS TREŚCI:
S.3
FORMACJA SEMINARYJNA
S.3
LATANIE MOJĄ PASJĄ
S.4
CO TO JEST TEN CAŁY PATRIOTYZM
S.5
NA TWOJE SŁOWO
S.6
NIECH ŻYJE SPORT!
S.7
NOWA EWANGELIZACJA
S.8
NIEZWYKŁE PIĘKNO WITRAŻU
S.10 PRAGNIENIE MODLITWY
S.11 RYCERSTWO NIEPOKALANEJ
S.12 RACHUNEK SUMIENIA
S.13 ROZEZNAWANIE DUCHOWE
S.14 SEMINARIUM – OKIEM PIERWSZAKA
S.15 SUTANNA - I CO DALEJ
S.15 ŻYCIE PUSTYNIĄ
Stało się piękną tradycją, że czas jesiennych zbiorów jest jednocześnie
czasem szczególnej pamięci o wspólnocie Wyższego Międzydiecezjalnego Seminarium Duchownego w Opolu, kiedy to z dobroci serca rolnicy
i nie tylko dzielą się z nami plonami
ziemi i innymi darami na nasz seminaryjny stół. Stąd kierujemy w stronę
naszych Dobrodziejów zapewnienie
o wdzięcznej pamięci i szczere pozdrowienia wraz
z najserdeczniejszymi życzeniami na czas nowego
roku kościelnego.
Za nami Nadzwyczajny Rok Miłosierdzia, który szczególnie obfitował w
dary płynące z serca Boga bogatego
w miłosierdzie. Każdy osobiście mógł
doświadczyć wielkiej hojności Pana w
wydarzeniu Światowych Dni Młodzieży, kiedy to świadectwo wiary młodego Kościoła na nowo rozpalało entuzjazm wiary naszych serc, tę wiarę też
mocno budził swoją osobą i głoszonym
słowem Papież Franciszek. Te piękne
dni stały się czasem budzenia w sobie
– jak to zwykł mówić św. Jan Paweł II
– wyobraźni miłosierdzia, by w dzisiejszym zabieganym, egoistycznym świecie więcej było wrażliwości serca na
drugiego człowieka, zwłaszcza tego doświadczonego przez życie i człowieka
często przez społeczeństwo zepchniętego na margines życia.
Ten szczególny rok, był również dla
nas czasem wdzięczności za wielki dar
Chrztu Polski, bez którego nie byłoby
tej wielowiekowej przygody z Jezusem
Chrystusem całego narodu, ale i każdego z nas wszczepionych przez chrzest
w życie samego Boga. Dar chrztu świętego sprawia, że Boże miłosierdzie roz-
Z
―
―
redaktor kl. Marcin Jaśkowski III i kl. Michał Banaś II; opiekun ks.Grzegorz Ciuła
lewa się na nas w całej obfitości za każdym razem kiedy to zbliżamy się do
tronu Bożej łaski w sakramentach Kościoła, w słuchaniu Bożego słowa, w
modlitewnym wznoszeniu serc ku
Panu. Dlatego nie sposób opisać wszelkie innych dowody Bożej łaskawości,
które stały się udziałem każdego z nas
z osobna na przestrzeni Roku Miłosierdzia, ale za wszelkie dobro składamy
Bogu nasze dziękczynienie.
W paru słowach tego listu pragniemy i my złożyć na Wasze ręce Czcigodni Dobroczyńcy naszej wspólnoty wyrazy naszej szczerej i serdecznej wdzięczności za każdy dar serca
duchowy czy też materialny, za każdą
modlitwę i ofiarę cierpienia. To wasze
świadectwo zatroskania o nasz dom
i o nowe powołania kapłańskie jest dla
nas szczególnym dowodem z jak wielką miłością pochyla się nad nami sam
Bóg. Z serca więc wam dziękujemy!
Jednocześnie zapewniamy Was o naszej stałej pamięci modlitewnej za Waszą wspólnotę parafialną i Wasze rodziny. Pamiętamy o Was zwłaszcza w
czasie każdej niedzielnej Mszy świętej,
odprawianej w intencji wszystkich naszych Dobroczyńców.
Niech czas nowego roku kościelnego, a zwłaszcza czas Adwentu wypełni radość, że Pan jest blisko każdego z
nas i naszych problemów, że On nieustannie się troszczy i wspiera, abyśmy
w drodze przez życie nie ustali i więcej
byśmy czas naszego pielgrzymowania
dobrze przeżyli trwając z wiarą przed
Panem
i otwartym sercem dla bliźnich. Niech więc miłość naszego Pana,
towarzyszy waszej codzienności i nich
nadaje jej blask i piękno.
Szczęść Boże!
Pierwszy rok formacji to wprowadzanie kleryka w piękną, sięgającą czasów Ojców Kościoła, praktykę „lectio divina”, czyli czytania duchownego.
Formacja seminaryjna
Praktyka „lectio divina” polega na czytaniu z wiarą i wrażliwością tekstu świętego, czytaniu „całym sobą”, czyli przy
równoczesnym zaangażowaniu serca,
umysłu i woli. Pozwala to na życie czytanym Słowem Bożym, pozwala odczuć
przepiękną prawdę, że Bóg do nas mówi,
że jest przy nas.
Drugi rok formacji upływa pod znakiem
medytacji, czyli stopniowym wprowadzaniu w tajemnicę Słowa. Polega ona
na skupieniu umysłu nad czytanym fragmentem Ewangelii i na szukaniu zawartej w nim Prawdy, na przylgnięciu do Bożego Słowa.
Rok trzeci uwrażliwia nas na oratio, czyli na naszym mówieniu do Mistrza. Trzeba otworzyć przed Nim serce, aby mógł
On do niego zstąpić i w nim zamieszkać. Oratio powinno być spontanicznym
dialogiem kleryka z Bogiem: uwielbiania Go, dziękowania Mu i proszenia Go.
Najwyższym, ale zarazem najtrudniejszym etapem formacji jest contempla-
ne praktyki. Nasz dzień zaczynamy zazwyczaj modlitwą brewiarzową, czyli
tio czyli „rozmowa serca z sercem”, bezsłowne przylgnięcie do Chrystusa. Jest
to bardzo trudna praktyka, nie każdemu
dostępna. Opisane powyżej praktyki są
stopniowo wprowadzane na kolejnych
latach studiów. A jak wygląda proza seminaryjnego życia?
Centrum naszego dnia jest Eucharystia,
wokół której koncentrują się inne poboż-
Jutrznią. Po niej następuje medytacja,
będąca bezpośrednim przygotowaniem
do Eucharystii. W południe i wieczorem
gromadzimy się w seminaryjnej kaplicy
na modlitwie Anioł Pański, aby uczcić
tajemnicę Wcielenia Bożego Słowa.
Nasz dzień kończymy czytaniem duchownym i Nieszporami. Po nich następuje sacrum silentium, czyli święte mil-
czenie, które trwa do rana. Ma ono na
celu zbliżenie się do Boga, rozważanie w
sercu wszystkiego tego, co zdarzyło się
w ciągu dnia. W Wielkim Poście podejmujemy całonocną Adorację Najświętszego Sakramentu oraz wyjeżdżamy na
pielgrzymki do znanych sanktuariów.
Co miesiąc przeżywamy dzień skupienia, a co roku rekolekcje adwentowe
i wielkopostne.
Wymienione wyżej praktyki, związane
z życiem duchowym, wprowadzają nas
umiejętnie w przyszłe życie kapłańskie.
Ważny jest jednak fakt, aby żyć nimi już
teraz i to nie tylko w Seminarium, ale
także poza nim, gdy wyjeżdżamy na ferie czy też wakacje. Modlitwa musi towarzyszyć nam nieustannie, w całym naszym życiu. Jeżeli nauczymy się jej i pokochamy ją jako klerycy, to w naszym
życiu kapłańskim wyda ona obfity plon.
seminarium.opole.pl
Choć moje doświadczenie nie jest zbyt duże (24 loty; 16 573 km), to w seminarium jestem znany z tego, że lubię latać. Już jakiś
czas temu napisałem na ten temat artykuł do Głosu Serca Diecezji, więc nie będę się powtarzał.
Latanie Moją Pasją
Tym razem chciałbym odpowiedzieć na
pytanie, które słyszę dosyć często:
Jak Ty znajdujesz takie tanie loty?
Odpowiedź jest prosta – Internet. Jest
bardzo wiele stron i forów poświęconych tej tematyce, wystarczy poszukać.
Jednak warto skorzystać z czegoś sprawdzonego. Nie mówię, że mój sposób jest
najlepszy. Jeśli znacie jakieś inne sposoby, to będę wdzięczny za podzielenie
się. Najpierw trzeba dookreślić – czy
szukasz konkretnego biletu (cel i data),
czy po prostu chcesz gdzieś polecieć.
Jeśli to pierwsze, to niewiele pomogę –
musisz szukać i liczyć na szczęście. Jeśli to drugie, to już mamy większe możliwości. Skąd zatem dowiedzieć się kiedy,
gdzie i za ile możesz polecieć? Kiedyś
podstawą był SkyScanner, jednak ostatnio odkryłem inne potężne narzędzie:
Google Flights (www.google.pl/flights).
Wśród jego zalet można wymienić: 5 lotnisk początkowych, wyszukiwanie destynacji na mapie, elastyczne daty, alerty cenowe, a przy tym jest bardzo prosty i intuicyjny w obsłudze (nie, nie płacą mi za reklamę, po prostu jest dobry).
A skoro o reklamach mowa, to warto
korzystać z niego w trybie prywatnym,
żeby nie być potem bombardowanym
reklamami linii lotniczych nawet na innych stronach. Wracając do tematu: gdy
już wejdziesz na stronę wyszukiwania,
musisz wykazać się pomysłowością. Z
doświadczenia wiem, że lot „po trójkącie” może wyjść taniej niż „tam
i z powrotem”. O co chodzi? Po prostu
zamiast lecieć Wrocław – Oslo i Oslo –
Wrocław, lecieliśmy Wrocław – Warszawa, Warszawa – Oslo i Oslo – Wrocław.
Nawet po przeliczeniu NOKów (korony
norweskie – linie naliczają opłaty w walucie lotniska początkowego) wyszło taniej. Innym sposobem na zaoszczędzenie jest wylot z lotniska, na które możemy tanio dojechać, np. PolskiBus jedzie
z Opola na lotnisko w Berlinie (SXF).
Tym samych dochodzimy do tego, że…
…sam lot to nie wszystko!
Ważną sprawą jest też to, że sam bilet
na samolot to dopiero początek wydatków i może się okazać, że najmniejszy.
Przecież na lotnisko trzeba jakoś dojechać. Po pierwsze to zabiera czas. Podróż z Frankfurtu na lotnisko Frankfurt-Hahn trwała dużej niż sam lot do Katowic! Po drugie, cenę też trzeba wziąć
po uwagę. Na przykład lot z Wrocławia
do Warszawy (Okęcie) można kupić już
za 12 zł, ale trzeba dojechać do Wrocławia (PKP Intercity: około 17 zł /kupiony 30 dni wcześniej = 30% zniżki/ + autobus nr 106: 1,50 zł studencki), a potem z lotniska do centrum (Koleje Mazowieckie: studencki 2,20 zł). Pomocą
w znajdowaniu połączeń z/do lotniska,
oprócz Map Google’a, jest portal Rome
to Rio (www.rome2rio.com/pl/), wpisujesz skąd i dokąd chcesz dotrzeć, a strona podpowiada jakie masz możliwości
i orientacyjne ceny.
Poza tym trzeba coś zjeść – o ile jedzenie można mieć w bagażu podręcznym, to większy problem jest z napojami. Cena jaką widzisz w tanich liniach lotniczych (tzw. low-cost: Ryanair, WizzAir, EasyJet) zakłada tylko bagaż o określonych wymiarach, który zabierasz z sobą na pokład samolotu, a co
za tym idzie – nie wszystko możesz w
nim przewieźć. Jedną z tych rzeczy są
płyny. 10 zł za litrową pepsi na lotnisku w Modlinie wydaje się przesadą,
ale w porównaniu do cen w Norwegii i
tak się opłacało. Innym dużym wydatkiem są noclegi – dobrze mieć rodzinę albo znajomych, u których można
przenocować. Ale to rzadki luksus. Nie
polecam spania na lotnisku – próbowałem. Może uda się zaleźć coś na taniego na www.booking.com, czasami mają
ciekawe promocje. Albo trzeba wracać
tego samego dnia.
Bardzo ważną sprawą, o której nie
wspomniałem wcześniej, a którą trzeba uwzględnić przy wyszukiwaniu celu
podróży, jest zaplanowanie, gdzie tego
dnia będziesz na Mszy świętej. W Mapach Google’a wpisujesz „Roman Catholic Church” oraz lotnisko na jakie
chcesz polecieć. Potem sprawdzasz godziny sprawowania Liturgii i jak dotrzeć do tego kościoła, i ile czasu Ci to
zajmie. Dzięki Internetowi naprawdę
wiele rzeczy można bardzo dokładnie
zaplanować z góry. Możesz nawet, dzięki Google Street View, „przejść się” ulicą i znaleźć przystanek, z którego masz
jechać dalej, żeby potem nie szukać i
nie denerwować się, że nie zdążysz.
Kupowanie biletu
Gdy już wszystko jest zaplanowane, a
cena się nie zmieniła, możesz kupić wymarzony bilet. Ja dla pewności zawsze
kupuję bilety bezpośrednio na stronie
linii, nie przez pośredników. Tu ważne
jest, aby nie zaznaczać żadnych dodatkowych pól (np. w Ryanair’ze w polu
kraj pochodzenia trzeba wybrać opcję
„nie potrzebuję ubezpieczenia” zamiast
„Polska”), bo to może generować zbędne koszty.
Gdy już kupisz bilet
Czekasz, czekasz, czekasz. Odprawiasz
się online, drukujesz kartę pokładową,
jedziesz na lotnisko, przechodzisz kontrolę, wsiadasz do samolotu i w końcu
LECISZ. Myślę, że warto upamiętnić
swoje podniebne wojaże. Przyda się też
aparat albo przynajmniej telefon w trybie, nomen omen, samolotowym. Po zakończeniu lotu, gdy nie spieszy się nam
na autobus, można podejść do obsług i
poprosić o zrobienie zdjęcia w kokpicie. Nie warto się spieszyć – jeśli ostatni wsiądziemy do autobusu, pierwsi z
niego wysiądziemy! Przy okazji chciałbym polecić FlightDiary (www.flightdiary.net), stronę, która po wpisaniu danych lotu, pokaże Ci mapkę i statystyki dotyczące twoich podróży. Mam nadzieję, że wszystkie niuanse, które poruszyłem w tym artykule, nie odstraszyły Cię od latania. Wynikają one z doświadczenia i w zamyśle miały pomóc,
aby uniknąć błędów, jakie może popełnić „początkujący” podróżnik.
Życzę wszystkim tanich i udanych lotów.
autor kl. Paweł Knop alumn roku V
zdjęcie z samolotu Ryanair
4
5
W dobie wszechogarniającej globalizacji kultury, kosmopolitycznego podejścia do kwestii pochodzenia czy narodowości oraz
szalonej prędkości, z jaką obiegają dziś świat najróżniejsze informacje z najdalszych choćby krańców ziemi, słowo „patriotyzm”
może brzmieć dziwnie obco czy wręcz anachronicznie.
Co to jest ten cały patriotyzm?
autor kl.Dawid Halfar III
Jednym na myśl przywiedzie rozszalałe tłumy kiboli, którzy dumne hasła „miłości Ojczyzny” łączą z demolowaniem
jej, wszczynaniem burd na stadionach
i niszczeniem ich (także tych należących do ich własnych drużyn) jak również z płaskim, wąskim myśleniem nierzadko graniczącym z szowinizmem.
Innym przypomni dawne, przegrane bitwy i powstania, hektolitry krwi wylanej
– wydawałoby się – na marne przez naszych przodków, a przez to rzekomo typową dla Polaków martyrologizację historii. Jeszcze inni zaś, tak przesiąknięci wspomnianą już globalizacją i kosmopolityzmem, będą uważać nie tylko miłość do Ojczyzny, ale i ją samą za przeżytek, przebrzmiały już akord, który trzeba zastąpić czymś nowym, pasującym
do otwartych granic i liberalnego społeczeństwa otwartego.
Każde z tych znaczeń patriotyzmu ma
pewne wypaczenia, jest niepełne. Patriotyzm nie może oznaczać zaściankowości, ksenofobii, zamknięcia się na inne
narody, kultury i języki. Nie może oznaczać, że bycie Polakiem, Niemcem lub
Rosjaninem gwarantuje pewne niezbywalne, wrodzone cechy zapewniające
intelektualną, fizyczną lub nawet rasową wyższość nad innymi. Wtedy nie jest
patriotyzmem, ale nacjonalizmem i szowinizmem. Takie poglądy doprowadziły
już raz świat nad przepaść zagłady, jaką
była II Wojna Światowa – i oby nigdy nie
powróciły w takiej sile. To bardzo duże
niebezpieczeństwo, zwłaszcza, że wielu
ludzi ulega dziś pokusie traktowaniu innych nacji z góry. Wiadomo, biało-czarny podział na przyjaciół i wrogów, przebiegający wzdłuż lingwistycznych i/lub
etnicznych granic jest bardzo prosty, i
w tym właśnie leży jego problem – jest
zbyt prosty. Nie uwzględnia wielu subtelnych szczegółów i kompletnie zapomina o jednostkach, wtapiając je w wielkie masy narodowościowe, przez co zupełnie zatraca ona swoje cechy. Można
by te wykrzywienia patriotyzmu, jakimi
są nacjonalizm i szowinizm, porównać
do miłości między dwójką zakochanych
– ktoś, kto kocha swoją dziewczynę, ale
jednocześnie nienawidzi wszystkich innych nie może być nazwany wiernym,
dobrym chłopakiem, ale raczej mizoginem, który w końcu może przestać kochać, a zacząć nienawidzić także swoją
ukochaną. Ktoś, kto chodzi na mecze jakiejś drużny nie tyle po to, aby jej kibi-
cować, ale by pobić kibiców drużyny
przeciwnej i powyrywać krzesełka nie
jest kibicem, ale chuliganem i wandalem. Ktoś, kto deklaruje miłość do własnej Ojczyzny, która w rzeczywistości
opiera się nie na miłości, ale na nienawiści do innych nie jest patriotą, ale
szowinistą.
Miłość do Ojczyzny wymaga znajomości jej historii, zwłaszcza trudnych momentów dziejów narodu. Nie oznacza
to jednak, że wraz z końcem zagrożeń
politycznych i militarnych dla naszej Ojczyzny wygasać powinien również patriotyzm. A taki jest obraz nas, Polaków
i naszego patriotyzmu – kłócimy się między sobą i wojujemy, a stajemy razem do
walki tylko wówczas, gdy już na nią za
późno, gdy nie jest ona już niczym innym, jak tylko efektownym sztychem,
nad którym będą płakały kolejne pokolenia. Bardzo często jest to nie tylko jakaś teoria, ale – owszem,
uogólniony i nieco zbyt płaski –
obraz naszej rzeczywistości. Na takim patriotyzmie nie da się nic zbudować. Jest on bowiem martwy i przeszły jak historia, której jako jedynej dotyczy. Przeszłość Ojczyzny wymaga pamięci, ale teraźniejszość, to co tu i teraz, wymaga miłości – nie na odwrót.
To niezwykle wygodna i kusząca postawa, by być dumnym z przeszłości, wstydzić się teraźniejszości i obawiać przyszłości. Być dumnym z tego, do czego
nijak się nie przyczyniło, wstydzić za
to, na co ma się realny wpływ i obawiać
tego, za co się odpowiada. I znowu wracając do obrazu dwójki zakochanych: jeśli ktoś kocha swoją dziewczynę tylko za
to, jak wyglądała i jaka była x lat temu
(lub raczej jak mu się wydaje, że wyglądała i jaka była; pamięć o ukochanych
wymazuje wszak wszelkie niedoskonałości i zmarszczki zarówno na charakterze, jak i na urodzie) nie kocha jej rzeczywistej, jej tu i teraz, ale to jaka była
– lub jaką chciał zapamiętać. Ta rzeczywista, ta obecna dzisiaj może wymagać
jego uwagi i przede wszystkim miłości
dzisiaj, ale jej nie otrzyma – bo on zagnieździł się w wygodnej, iluzorycznej
idylli przeszłości, z której nic go nie jest
w stanie wyciągnąć. „Patriotyzm jest niedobrym, ciasnym i zgubnym nawykiem,
jest on bowiem zaprzeczeniem równości i solidarności ludzkiej”. Tak pisał w
swoich „Listach o patriotyzmie” jeden
z ojców anarchizmu, Michaił Bakunin.
Czy jest tak w rzeczywistości? Czy patriotyzm jest nie do pogodzenia z równością i solidarnością? Czy tak mocno odstaje od naszych czasów, czasów otwartych granic i społeczeństwa otwartego?
Ciasnota umysłowa, przypisywana patriotyzmowi przez głosicieli kosmopolityzmu, w pewnym stopniu dotyczy ich
samych. Zakładają bowiem, że nie jest
możliwe miłować i żywić szacunek zarówno wobec członków swojej wspólnoty narodowej, jak też wobec wszystkich innych. Jak gdyby uczucia człowie-
ka były jednolitą całością i miłowanie, szacunek wobec czegoś jednego wyczerpywałoby całość ludzkiej miłości i respektu. Jak gdyby działania na
korzyść własnego narodu przeczyły korzyściom na rzecz narodów całego świata. Rzeczywiście, gdyby pojmować patriotyzm tak wąsko jak pierwsze jego odchylenie, wtedy byłoby to prawdą – ale
jak opisałem już wyżej, to nie jest patriotyzm. W ten sposób osoby piętnujące patriotyzm same wpadają w pułapkę – piętnują nie sam patriotyzm, ale jego wynaturzenie, w ogóle nie podejmując polemiki ze zdrowo rozumianym patriotyzmem. Wszak to, że ktoś kocha dziewczynę nie oznacza, że nie może kochać
swojej matki, ojca, rodzeństwa, dziadków i swoich własnych dzieci. Każda z
tych relacji oparta jest na miłości – i każda na innej. Można by występować przeciwko małżeństwu, jeśli mąż i żona zapominali o wszystkich innych i byli tylko oni, mając w nienawiści wszystkich.
Nie jest to jednak małżeństwo, ale patologia, którą każdy zdroworozsądkowy
człowiek potrafi od normalnego, zdrowego małżeństwa odróżnić.
Reasumując, patriotyzm to nie nienawiść wobec innych, nie umiłowanie
dawnych dziejów, nie relikt przeszłości – ale żywe umiłowanie własnej Ojczyzny, gotowość do ponoszenia dla
niej ofiar, umiejętność przedkładania
potrzeb wspólnoty narodowej nad potrzeby własne, świadomość i szacunek
do historii, języka i kultury narodowej,
ale także uszanowanie innych narodów
i ich prawa do wolności i suwerenności.
Oczywiście, nie jest to łatwe. Ba, jest na
tyle trudne, że rzeczywiście nie sposób
spotkać kogoś, kto by ten ideał w pełni
realizował. Ale czy inaczej jest z innymi
normami moralnymi, etycznymi i religijnymi? Czy jest wśród nas ktokolwiek,
kto by je w pełni realizował? Jeśli tak, to
proszę się ujawnić – od 2 tysięcy lat po
tej planecie nie chodził nikt taki. A jeżeli
nie – to niech nikt nie rzuca kamieniami,
skoro wszyscy jesteśmy grzesznikami.
Zatem można przyjąć, że nikt tego ideału nie osiągnie. Ale czy nie po to są właśnie ideały, by świeciły nad nami i przyciągały ku sobie niczym światło Słońca lub gwiazd? Nigdy ich nie osiągniemy – ale samo ich poszukiwanie, samo
zbliżanie się do nich oświetla całą drogę. Gdy myślę o ideałach, na myśl przychodzi mi wiersz Przesłanie Pana Cogito Zbigniewa Herberta. Tam opisuje
on drogę tych, którzy kroczą za ideałami: powtarzaj stare zaklęcia ludzkości
bajki i legendy/ Bo tak zdobędziesz dobro, którego nie zdobędziesz/ powtarzaj
wielkie słowa powtarzaj je z uporem/ jak
ci co szli przez pustynię i ginęli w piasku (…) idź bo tylko tak będziesz przyjęty do grona zimnych czaszek/ do grona
twoich przodków: Gilgamesza Hektora
Rolanda/ obrońców królestwa bez kresu
i miasta popiołów/ Bądź wierny Idź. Życie i śmierć dla ideałów wydają się głupie i nieefektywne, ale są jedynym, za co
warto żyć i umierać. Skąd więc cała dyskusja na temat patriotyzmu, jego wynaturzeń i próba ustalenia tego, czym właściwie jest? Myślę, że to dlatego, że dotyczy najważniejszego dla nas, chrześcijan ideału, który stał się przecież ciałem
– a więc czymś, a raczej Kimś więcej,
niż tylko ideałem; który stoi i stać powinien w centrum naszej egzystencji – Miłości. Nie potrafimy kochać Ojczyzny, bo
pomału nie potrafimy kochać kogokolwiek i cokolwiek. Wygodniej nam nienawidzić, pławić się w blaskach przeszłości lub udawać, że to wszystko to anachronizm, niegodny nowego człowieka.
Miłość – zarówno wobec Ojczyzny, jak i
wobec wszystkiego innego i wszystkich
innych, którzy są wśród nas - wydaje się
chyba najbardziej naiwnym, nierentownym i nieracjonalnym ideałem. A przez
to jest jedynym, dla którego warto żyć
i za który warto umierać.
W seminarium jest dużo muzyki. Obecna jest podczas liturgii, na zajęciach, a także na korytarzach naszego domu, kiedy jakiś
kleryk radośnie nucąc jedną ze swoich ulubionych melodii, zmierza do konkretnego miejsca.
Na Twoje Słowo
Ale dla niektórych z nas jest to za mało.
Dlatego istnieją różne grupy, w których
chcemy rozwijać swoje umiejętności
muzyczne, są to m.in.: schola łacińska,
schola grecka, chór seminaryjny. Jedną
z tych grup jest także zespół muzyczny
razem z nami. Od tego czasu nosimy
nazwę „Na Twoje Słowo”. Można ją różnie interpretować. Mnie od razu skojarzyło się to z chęcią pójścia za Panem
Jezusem. Jego słowo jest zbawcze, iść
za Jego słowem to jedyna słuszna dro-
autor kl. Michał Picz IV
i na nim właśnie chciałbym się skupić.
Każda z tych grup, które wymieniłem,
uprawia muzykę w charakterystyczny
dla niej sposób. Podobnie jest z nami,
z tym że jednak swoim stylem gry troszeczkę odchodzimy od reszty, i nie jest
to ani lepsze, ani gorsze, po prostu tworzymy muzykę na sposób – można bypowiedzieć – bardzo rozrywkowy. Jeśli ktoś nas słyszał, wie, jak to wygląda,
a jeśli nie to zapraszamy na dni otwarte, które odbywają się co roku, każdy
może przyjść, każdy jest zaproszony.
Do niedawna nie mieliśmy żadnej nazwy, zwyczajnie nazywaliśmy się „Zespół seminaryjny” . Swoją drogą bardzo oryginalnie, nie słyszałem nigdy
podobnej nazwy. Jednak pewnego dnia
wraz z resztą chłopaków postanowiliśmy ogłosić konkurs wewnątrz seminaryjny na nową nazwę. W zostawionym na naszej stołówce pudełku znalazło się kika propozycji (większość była
autorstwa Tomka Łuczkowskiego, niestety żadna nie została wybrana, ale
i tak dzięki Tomek). Konkurs się zakończył. Oficjalnie nie ogłaszałem zwycięzcy (dotąd wielu mi to wypomina),
ale tylko z tego powodu, że zwycięzcą
został Paweł Kaczmarczyk, który gra
ga, jaką człowiek może obrać, ale interpretacji może być wiele i każda będzie dobra.
No dobra, ale kto w ogóle z nami gra
i na jakich instrumentach? W sumie
nasz zespół liczy siedem osób. Zacznijmy od sekcji rytmicznej. Tworzą
ją: Mateusz Sawicki (rok II) grając na
„garach”, wraz z Piotrkiem Kłonowskim (rok IV) ze swoim zestawem bębnów, są to trzy conga i kahon. To oni
nadają nam tempo, a także zwiększają lub zmniejszają dynamikę utworów.
Nie da się ukryć, że dominują u nas gitary, jest ich aż trzy i każda jest inna.
Co to za zespół bez konkretnego basu?
Mówi się, że ciężko usłyszeć go w piosenkach, dla kogoś mniej osłuchanego
w tego rodzaju muzyce jest on wręcz
niesłyszalny. Gdyby jednak nagle basista przestał grać od razu słychać różnicę. Na tym „niskim” instrumencie gra
Dawid Halfar (rok III).
Mocniejszego, ostrzejszego brzmienia
dodaje nam wspomniany wcześniej Paweł Kaczmarczyk (rok III) dzięki gitarze elektrycznej, ale nie tylko w taki
sposób można na niej grać. Da się również łagodnie i lekko, co Paweł często
pokazuje. Natomiast bardziej akustycz-
no-klasycznego brzemienia dokładam
ja (rok IV) grając na gitarze elektro-akustycznej.
Świetnie w całość komponuje się pia-
„
Jego słowo jest zbawcze, iść za Jego słowem to jedyna słuszna droga, jaką człowiek może obrać, ale interpretacji może być wiele i każda będzie dobra.
nino, za którego klawiaturą zasiada Michał Brzezina (rok III), dzięki Jego jazzowym, czy też bluesowym improwizacjom nasze utwory nabierają kolejnych barw.
No i wreszcie wokal. Jest to ta część,
bez której nasze granie nie miałoby
większego sensu, bo przecież chodzi
o słowa, które chcemy przekazać, a w
których chcemy wskazywać na Jezusa.
Swojego głosu użycza nam Tomek Wolnik (rok III), którego czasem staram się
wspomagać, wchodząc w niektóre partie granych piosenek.
Obowiązkowo trzeba wspomnieć
o jeszcze jednej osobie, która bardzo często jest niezauważalna, siedzi
gdzieś w tłumie, mało kto może zwraca
w tym kierunku swoją uwagę, a jest to
jedna z najważniejszych osób. Zespół
może grać super, jest forma, są warunki, wszystko jest, ale bez dobrego nagłośnienia nigdy nic z tego nie będzie.
Tym w naszej ekipie zajmuje się Tomek
Bazan (rok III) przy pomocy Michała
Brzeziny, który sam był kiedyś za to odpowiedzialny.
Kiedy można nas usłyszeć? W pełnym
wydaniu podczas (także wcześniej
wspomnianych) dni otwartych. Gramy również na rekolekcjach dla maturzystów podczas drogi krzyżowej,
a także na sporadycznych wydarzeniach, których w ostatnim czasie było
sporo, bo aż dwa (to naprawdę dużo).
Muszę przyznać, że były to dosyć moc-
„
Graliśmy też jako support przed Sylwią
Grzeszczak, która dała świetny koncert
w auli górnej naszego seminarium. To
była genialna sprawa grać przed gwiaz-
dą takiego formatu, a także być nagłośnionym przez profesjonalnych akustyków zajmujących się tym na co dzień.
Dzielnie wspierali nas w śpiewie bracia klerycy, za co jesteśmy im ogromnie wdzięczni.
Wszystko fajnie tylko po co właściwie
gramy? Kiedy zbliżał się koncert przed
Sylwią, zastanawiałem się nad sensem
tego występu. Zawsze jest taka pokusa, aby chcieć pokazać siebie, tymczasem zupełnie nie o to nam chodzi. Naszym graniem i śpiewaniem chcemy
głosić Jezusa, to o Nim przecież śpiewamy. Tym bardziej że wszystkie talenty, które posiadamy i rozwijamy,
pochodzą od Boga. Będąc tego świadomym, właśnie w tym celu chcemy
je wykorzystywać. Ktoś uświadomił mi,
że to może być dobre dzieło ewangelizacyjne i z takim właśnie podejściem
podeszliśmy do roli supportu. Staram
się pamiętać o modlitwie na próbach
(niestety często zapominam, ale chłopaki zawsze pamiętają), aby to, co robimy, było zawsze Bożym dziełem, chcemy być narzędziem w Jego rękach.
Nasza działalność została też poszerzona o wieczory uwielbienia. Do tej pory
był tylko jeden, ale planujemy kolejne. Podczas takiego wieczoru najbardziej uwidacznia się to, kto jest najważniejszy. Kiedy my „rozłożeni” jesteśmy
gdzieś z boku pod ścianą, w centrum,
na ołtarzu pokornie znajduje się sam
Jezus ukryty w świętej hostii. My tyl-
My tylko mamy pomóc się modlić. Oby tak zawsze
było, a gdyby przypadkiem coś nam się poprzestawiało, to liczę na napominającego kopniaka, żeby się
otrząsnąć, otrzepać i jak mówi pewna reklama „przestać gwiazdorzyć”
ne wydarzenia dla nas. Mieliśmy swoje
kilkadziesiąt sekund w TVP 1. Co prawda było nas tylko słychać w tle, ale zawsze coś. Na pierwszym planie był prowadzony wywiad w związku z akcją
Caritasu, która odbywała się pod hasłem „Płomień miłosierdzia”. Wszystko to działo się pod opolską katedrą.
ko mamy pomóc się modlić. Oby tak
zawsze było, a gdyby przypadkiem coś
nam się poprzestawiało, to liczę na napominającego kopniaka, żeby się otrząsnąć, otrzepać i jak mówi pewna reklama „przestać gwiazdorzyć” .
6
7
Kultura fizyczna jest składową działalności człowieka na Ziemi. Kultura fizyczna (nieprzesadna) pomaga ludziom we wzroście
duchowym, bo jak mówi stare porzekadło - „W zdrowym ciele zdrowy duch.”
NIECH ŻYJE SPORT!
Drodzy czytelnicy,
Niewątpliwie sport w naszej wspólnocie jest rzeczywistością często spotykaną. Możemy poznawać w seminarium na różne sposoby tę część kultury. Kultury? Ale jak to? Dlaczego
właśnie kultury? Oczywiście, że kultury - odpowiadam na zadawane powyżej pytania. Kultura fizyczna jest
składową działalności człowieka na
Ziemi. Kultura fizyczna (nieprzesadna) pomaga ludziom we wzroście duchowym, bo jak mówi stare porzekadło - „W zdrowym ciele zdrowy duch.”
Na różne sposoby przeżywamy wydarzenia sportowe w seminarium. Wielu z nas kibicuje reprezentacji Polski w piłce nożnej, czy swoim ulubionym klubom w rozgrywkach Ligi Mistrzów. Zdecydowana większość braci kleryckiej wybiera taką formę obycia ze sportem, jednak nie wszyscy.
Kilku, kilkunastu... a właściwie kilkudziesięciu wybiera nieco aktywniejsze spotkanie ze sportem. Rower, basen, siłownia czy sala seminaryjna,
na której odbywają się zacięte rozgrywki naszej małej ligi seminaryjnej.
Poza ligą możemy się pochwalić kadrą seminaryjną, która na przestrzeni lat zdobyła liczne osiągnięcia, np.
zwycięstwo Mistrzostw Polski i Europy Seminariów Duchownych. W tych
rozgrywkach i dziś godnie reprezentujemy Wyższe Międzydiecezjalne
Seminarium Duchowne w Opolu. To
na przykładzie tej grupy chciałbym
podzielić się z Wami kilkoma wolnymi myślami.
1) Wysiłek fizyczny pomocnym narzędziem w formacji
kadra seminaryjna
Wraz z współbraćmi spotykamy
się na sali gimnastycznej, czy na boisku, aby stale wzajemnie się zgrywać; próbować zmagać się z samym
sobą. Staramy się być lepszymi w braterskim klimacie. Te doświadczenie
nie zwiększa tylko naszych umiejętności stricte piłkarskich, ale przede
wszystkim wzrastamy jako ludzie. To
właśnie wtedy, gdy odczuwamy zmęczenie podczas treningu decydującą
rolę odgrywa wola walki i zaangażowanie. One niosą nas do zwycięstw,
które potem przekładają się na osiągnięcia sportowe i pomagają nam
w wchodzeniu w dojrzałe relacje międzyludzkie. Nie zawsze na treningu
jest sympatycznie i miło. Czas ten jest
dany po to, aby wtedy „pościerać się”
między sobą; pozwala na wymianę
myśli, kształtowanie swoich charakterów oraz uczy szacunku do siebie
nawzajem. Treningi przynoszą realne
owoce. Rok temu wystartowaliśmy w
Mistrzostwach Polski, których finały
odbędą się w Siedlcach. Od upragnionego finału dzieli nas jeden mecz ze
wspólnotą z Łomży. Wcześniej na naszej drodze w mistrzostwach przyszło
nam się zmierzyć z braćmi bernardynami z Kalwarii Zebrzydowskiej i z
klerykami z Wrocławia. Dzięki tym
meczom mogliśmy poopowiadać
o doświadczeniach seminaryjnych,
oraz zawiązać nowe znajomości, by
wspólnie z nimi tworzyć jedną wielką wspólnotę. Zgadza się, że spotkania z bracią klerycką z innych diecezji
służą rywalizacji sportowej. Ważniejszy jest fakt, iż te pojedynki przypominają nam, że idziemy w jednym kie-
runku - w kierunku kapłańskiej służby ludziom.
2) Rezygnacja z siebie na koszt
wspólnoty
Wszystkie wyjazdy naszej kadry seminaryjnej niosą za sobą wspomnienia. Dzięki nim mamy dalszą ochotę
do spotykania się ze sobą. Często jest
tak, że trzeba zrezygnować ze swoich
planów. To uczy odpowiedzialności
w pierwszej mierze za samych siebie. Chęć uczestnictwa w jakimś wy-
Myślę, że na początku warto zapytać, czym jest nowa ewangelizacja?
Nowa ewangelizacja
uczestnictwa w treningach, dawania
na nich z siebie wszystkiego co najlepsze, bo bez pracy nie ma kołaczy.
3) Fair play jak i na boisku tak
i w życiu
Ważną cechą każdego dojrzałego
człowieka jest uczciwość. Gdzie młody człowiek może się uczyć tej uczciwości? Pewnie, że w szkole, w Kościele ale też i podczas rozgrywek sportowych. Zasada uczciwej gry jest propagowana na całym świecie piłkarskim,
aby ewangelizowała i nie lękała się
wyjścia poza siebie, aby głosić, ufając nade wszystko w miłosierną obecność Boga, który nas prowadzi nawet
wieka bez względu na jego wiek, czy
też religię.
Innym przykładem głoszenia jest
ewangelizacja przez muzykę. Pan
Święty Jan Paweł II mówił: „pojęcie
«nowa ewangelizacja» od początku
obejmuje zaangażowanie i posługę
wszystkich ochrzczonych w społeczeństwie i w świecie poprzez zdecydowane dawanie świadectwa o zbawczym dziele Chrystusa. Głoszenie
wiary i jej szerzenie nie są przywilejem specjalistów czy osób pełniących
funkcję, ale są obowiązkiem wszystkich członków ludu Bożego (...)”
Obecnie możemy zaobserwować w
ją doświadczenia bliskości drugiej
osoby, doświadczenia miłości, prawdziwej miłości - tej czystej, nieskazitelnej, jaką dać nam może tylko Pan.
Właśnie w tych środowiskach to odnajdują. Pamiętam, gdy pierwszy
raz pojechałem na mszę w intencji
o uzdrowienie, doświadczenie działania żywego Boga było tak mocne,
że nie mogłem nie pojechać na taką
mszę kolejny raz, i kolejny, i kolejny...
Co więcej, nie mogłem nie zaangażować się bardziej w życie Kościoła, w
życie wspólnoty, jaką była w moim
przypadku zainicjowana przez Jose
Prado Floresa Szkoła Nowej Ewangelizacji. W tej wspólnocie mogłem
doświadczyć formacji poprzez konferencje, wyjazdy na rekolekcje, czy
też różnego rodzaju kursy. Pod względem wspólnot Kościół Katolicki daje
nam wiele możliwości, myślę, że każdy by się w czymś odnalazł.
Wielu katolików angażuje się nie tylko we wspólnoty, ale również w różnego rodzaju inicjatywy ewangelizacyjne. Polegają one na wychodzeniu do ludzi, mówieniu im o Bogu,
pokazanie im swojej wiary w pełnionych uczynkach (Tak niech świeci
wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwali-
jeśli kieruje nas na nowe drogi.”
Jedną z takich inicjatyw jest organizowany corocznie w Kostrzynie
nad Odrą Przystanek Jezus. Setki
ludzi wychodzących i dzielących
się swoim życiem oraz doświadczeniem Boga z uczestnikami przystanku Woodstock. W tym wszystkim
ważne jest nie tylko samo głoszenie,
bo jak mówi św. Jakub w swoim liście „Tak też i wiara, jeśli nie byłaby połączona z uczynkami, martwa
Bóg w swojej dobroci obdarza nas
różnymi talentami, co więcej, pomaga nam je rozwijać. One również
mogą pomóc nam w ewangelizacji.
Na scenach możemy obserwować zespoły oraz wokalistów, którzy swoją
muzyką uwielbiają Pana, a teksty ich
piosenek mówią o Bożej dobroci i miłości, o przebaczeniu. Niejednokrotnie czas na scenie wykorzystują do
tego, aby złożyć świadectwo, jak Bóg
zadziałał w ich życiu.
Kościele wspaniały rozkwit różnego
rodzaju wspólnot, w tym charyzmatycznych: Odnowa w Duchu Świętym, Szkoła Nowej Ewangelizacji
oraz wielu innych. Ludzie potrzebu-
li Ojca waszego, który jest w niebie
- Mt 5, 16).
Papież Franciszek w jednej z swoich
wypowiedzi stwierdził: „Chciałbym
zachęcić całą wspólnotę kościelną,
jest sama w sobie” (Jk 2,17), lecz także dawanie świadectwa. Wyraża się
ono w sposobie mówienia oraz postawie, która powinna być postawą
miłości, otwartości na drugiego czło-
Można więc zauważyć, że nowa
ewangelizacja przyjmuje różne formy, a dzięki naszemu zaangażowaniu
jest pięknym i owocnym elementem
w życiu Kościoła.
autor kl. Dominik Ordon I
autor kl. Marcin Maciejczyk III
darzeniu czy przynależności do jakiejś grupy wiąże się z odpowiedzialnością. Ta odpowiedzialność dotyczy dotrzymania słowa w kontekście
ponieważ odgórnie jest reklamowana przez światową federację piłkarską (FIFA). Wpisując się w ramy nałożone przez tę federację rozgrywki Mistrzostw Polski Seminariów Duchownych również są rozgrywane w tym
duchu. Rzeczywiście klerycy, którzy
biorą udział w tych mistrzostwach potrafią podnieść rękę i przyznać się, że
sfaulowali czy potwierdzić, że piłka
minimalnie przekroczyła linię autową. To pokazuje, że sędziowie są na
boisku tylko po to, by podziwiać pięknie konstruowane akcje drużyn seminaryjnych. Bardzo rzadko możemy
usłyszeć gwizdek sędziego, co dowodzi o uczciwości wśród tego grona.
To kilka z wielu wolnych refleksji na temat sportu. Podsumowując, sport jest dziedziną kultury, która wpływa na rozwój fizyczny, ale
przede wszystkim potrafi kształtować
charakter człowieka. Sport to niesamowite narzędzie pedagogiczne. Poprzez ten element kultury wychowało się wiele zacnych osób, które mogą
stanowić autorytet dla kolejnych pokoleń. W dzisiejszym świecie szuka się bardzo żmudnie autorytetów,
a zapomina o osobistościach ze świata sportu, którzy przecież poza wysoką kulturą fizyczną są nacechowani
wysoką kulturą osobistą. Zatem jest z
kogo czerpać - niech żyje sport!
8
9
Choć seminaryjna kaplica wyglądem nie przypomina francuskiej Sainte-Chapelle, to ma ona w sobie coś tak wyjątkowego, że
aż wprost mistycznego. A wszystko dzięki witrażom…
nie, Luwr, Paryż). Witraż z naszej kaplicy przedstawia 11 mężczyzn (apostołów) ze wzniesionymi ku niebu rękoma oraz Maryję (z delikatnymi rysami twarzy zaznaczonymi konturówką). Nad każdą postacią znajdują się
ogniste języki. Pomarańczowe kolumny sygnalizują, że scena dzieje się w jakimś pomieszczeniu. Warte zauważenia jest umiejscowienie Matki Bożej w
całej kompozycji. Znajduje się ona za
apostołami, gdzieś w tyle, co nie nawiązuje do tradycyjnej ikonografii.
Niezwykłe piękno witrażu
1. Krótki rys historyczny
Witraż jest kompozycją stanowiącą wypełnienie otworu okiennego, która złożona jest z kawałków barwnego szkła
połączonych ramkami ołowianymi i
osadzonych między żelaznymi sztabami, dzielącymi je na kwatery1. Najstarszy fragment witrażu odnaleziono podczas wykopalisk u podnóża absydy kościoła San Vitale w Rawennie i datowa-
ny jest na 540 r. Jednymi z najstarszych
witraży w całości zachowanych są witraże pochodzące z ok. 1050 r. znajdujące się w katedrze w Augsburgu. Pięć
witraży przedstawia patriarchę Mojżesza, króla Dawida, proroka Daniela,
proroka Jonasza oraz proroka Ozeasza.
Rozkwit witrażownictwa obserwujemy w wiekach średnich. Strzelisty gotyk, ciągnąc architekturę ku niebu, eliminował ściany i zastępował je oknami. Wielką rolę w tym czasie odegrał
Suger – opat Saint Denis we Francji,
którego celem było wprowadzenie do
świątyni większej ilości światła. Przykładami średniowiecznych witraży są
okna z Chartres (m.in. XII-wieczny witraż Drzewo Jessego), ze wspomnianej
we wstępie pałacowej kaplicy królów
francuskich Sainte-Chapelle, z katedry pw. św. Piotra i NMP w Köln (najstarsze pochodzą z 1260 r.) oraz katedry pw. św. Piotra w Yorku (z 1339 r.
pochodzi Serce Yorkshire – 23-metrowy witraż z motywem serca w maswerku). Od renesansu stopniowo rezygnowano z witraży. Za początek odradzania się witrażownictwa uznaje się przełom XVIII i XIX w. (romantyzm). Wynikało to z fascynacji kulturą i sztuką średniowiecza.
Po 1945 r. aż do dnia dzisiejszego witraż nadal wykorzystywany jest w przestrzeni sakralnej oraz w dekorowaniu
wnętrz świeckich. Szkło we współczesnym wnętrzu jest wszechobecne, a wykorzystywanie w nim nowoczesnych odmian witraży nadaje swoistego charakteru i indywidualności3.
Jednym ze znaczących współczesnych
projektantów witraży był Marc Chagall (m.in. Reims, Moguncja). W Polsce znanym witrażownikiem jest Wik-
tor Ostrzołek (m.in. Opole, Olesno).
2. Witraże kaplicy seminaryjnej
Witraże kaplicy Wyższego Międzydiecezjalnego Seminarium Duchownego,
powstałe w latach 90. ub. wieku, przedstawiają wybrane sceny biblijne ze Starego i Nowego Testamentu (stworzenie
świata, Przemienienie Pańskie, Zmartwychwstanie oraz Zesłanie Ducha
Świętego). Ewenementem jest droga
krzyżowa wykonana również ze szkła.
2.1. Sceny biblijne
Pierwszy witraż przedstawia dzieło
stworzenia świata i jest jednym z ciekawszych witraży w kaplicy i przedstawień sceny stworzenia w ogóle. Inspiracją był tekst Rdz 1, 1-31. Pisząc na temat stworzenia świata samoistnie nasuwa się myśl o freskach Michała Anioła ze sklepienia Kaplicy Sykstyńskiej
(lata 1508-1512). Artysta ograniczył do
minimum detale, zaakcentował zaś postać Stwórcy. Kolejne pola sklepienia
ilustrują: oddzielenie światła od ciemności, stworzenie słońca i księżyca, oddzielenie lądu i wód oraz stworzenie
Adama i Ewy4. Znane są także freski
Rafaela w Loggiach Watykańskich (lata
1517-1519). Nasz witraż w sposób nader innowacyjny przedstawia wybrane elementy stworzenia. Bóg Ojciec
(po prawej stronie) jako starzec, palcem
„
stwarza świat. Widzimy planetę Ziemię
z jej zielenią oraz rzekami, promieniste
słońce oraz ptaki i ławicę ryb.
Kolejne witraże nawiązują do tematyki
obraz Rafaela z lat 1516-1520 (olej na
desce, Muzea Watykańskie). Do tradycyjnych przedstawień nawiązuje witraż z naszej kaplicy. Trzej uczniowie
Rozkwit witrażownictwa obserwujemy w wiekach
średnich. Strzelisty gotyk, ciągnąc architekturę ku
niebu, eliminował ściany i zastępował je oknami.
nowotestamentalnej. Pierwszy z nich
(a drugi w kolejności) przedstawia scenę Przemienia Pańskiego na górze Tabor (zob. Mt 17, 1-8; Mk 9, 2-8; Łk 9,
28-36). Ikonograficzny schemat sceny
Przemieniania istniał już w tradycji
wczesnej, ugruntował się jednak dopiero w Bizancjum5. Jezus przedstawiany był zazwyczaj w olśniewająco białej szacie na tle ciemniejszej mandorli. Obok Jezusa pojawiali się Mojżesz i
Eliasz, a u podnóża apostołowie: Piotr,
Jakub Starszy i Jan oślepieni jasnością,
w gwałtownych pozach i przerażeniu6.
Jednym z bardziej znanych wyobrażeń
przemieniania Pańskiego jest fresk Fra
Angelico z lat 1436-1445 znajdujący się
w Museo di S. Marco we Florencji oraz
zasłaniają swoje twarze przed światłem
bijącym od Jezusa (przedstawiony jako
biała postać), który unosi się nad ziemią na tle promieni padających z nieba. Nie przedstawiono jednak Mojżesza i Eliasza.
Trzeci witraż skłania nas do medytacji nad tajemnicą Zmartwychwstania Jezusa. Zmartwychwstanie należy do jednych z najczęściej przedstawianych tematów w sztuce chrześcijańskiej wszystkich epok7. Z powodu braku opisu momentu Zmartwychwstania w Ewangeliach, artyści mogli
pozwolić sobie na sporą dowolność w
interpretacji tego wydarzenia. Istniały jednak dwa podstawowe schematy.
Pierwszy pokazuje Chrystusa unoszącego się triumfalnie w powietrzu nad
otwartym grobem i z twarzą wzniesioną ku niebu. Drugi schemat – akcentujący cielesność Jezusa i Jego cechy ludzkie – przedstawia Jezusa wyłaniającego się z grobu8. Bardzo często atrybutem Zmartwychwstałego jest biała chorągiew z czerwonym krzyżem, będąca
symbolem zwycięstwa nad śmiercią.
Ciekawymi obrazami ilustrującym
Zmartwychwstanie są: fragment ołtarza z Isenheim (lata 1512-1515) dzieła Matthiasa Grünewalda oraz obraz
El Greca (olej na płótnie, 1596-1600,
Museo del Prado w Madrycie). Witraż
znajdujący się w seminaryjnej kaplicy przedstawia unoszącego się Chrystusa trzymającego w prawej ręce białą chorągiew z czerwonym krzyżem
(nie zaznaczono jednak grobu). Poniżej
umieszczono dwóch strażników grobu,
którzy zasłaniają swoje twarze z powodu oślepiającego blasku zaznaczonego
licznymi promieniami wychodzącymi
od Chrystusa.
Witraż czwarty prezentuje Zesłanie
Ducha Świętego (Dz 2, 1-13). Najstarszym przykładem przedstawienia omawianej sceny jest obraz znajdujący się
w Ewangeliarzu Rabbuli – pochodzącym z 586 r. syryjskim kodeksie zawierającym tekst Ewangelii9. Kompozycja
przedstawia Maryję (stojącą w centrum) oraz 11 apostołów symetrycznie rozmieszczonych po obu Jej stronach. Nad Matką Bożą umieszczono
zstępującego Ducha Świętego pod postacią gołębicy, a nad głowami wszystkich postaci – ogniste języki. Schemat
ten w późniejszym czasie wzbogacono o dodatkowe wątki: niewiasty towarzyszące Maryi, ludzi, którzy zbie-
gli się tłumnie by podziwiać zjawisko
oraz elementy architektury, które symbolicznie określały salę na górze. Z cza-
sem architektura nawiązywała do pokazanego z drobiazgową dokładnością
budynku kościoła10. Jednym z przykła-
dów przedstawień sceny zesłania Ducha Świętego w malarstwie jest dzieło
Jeana Restouta z 1732 r. (olej na płót-
2.2. Droga krzyżowa
Jednym z zadań witrażu jest wytworzenie właściwej atmosfery danego miejsca. W przypadku kaplicy ma to być
atmosfera skłaniająca do modlitwy i
wzniesienia swych myśli ku Bogu. Posługując się kolorowym szkłem i światłem można doskonale rozważać mękę
Pańską. W drodze krzyżowej kryje się
ogromny ładunek jasności.
Stacje drogi krzyżowej wykonane w
technice witrażu nie należą do popularnych. Ciągle króluje obraz, płaskorzeźba czy rzeźba. W naszej diecezji „witrażową” drogę krzyżową możemy spotkać m.in. w kościele pw. św. Rodziny
w Branicach, zaś w Niemczech m.in.
w Borromaeum – seminarium duchownym w Münster, które grupa naszych
kleryków odwiedziła podczas wymiany studenckiej.
Tak wykonane stacje drogi krzyżowej – pomimo ukrytego bogactwa – są
bardzo proste, pozbawione zbędnych
szczegółów. Oszczędna ikonografia ma
charakter medytacyjny. I tak w naszej
kaplicy stacja I (Jezus na śmierć skazany) przedstawia tylko popiersie Chrystusa, stacja VI (Weronika ociera twarze Jezusowi) przedstawia samą chustę
św. Weroniki z odbitą twarzą Chrystusa, a stacja XI (Jezus przybity do krzyża) – nogi Jezusa ze stopami przebitymi gwoździem.
* * *
Na czym polega tytułowe niezwykłe
piękno witrażu? Doświadczenia wręcz
mistyczne spowodowane są grą światła
przechodzącego przez kolorowe szkiełka tworzące wielkie dywany świetlne.
Kolorowe światło padające na posadzkę, prezbiterium, ławkę, w której modli się wierny, pomaga w otwarciu na
Boga, który sam jest światłem. „Jak we
wcześniejszej bazylice chrześcijańskiej
lux i splendor wcielone zostały w złoto
mozaik, tak w katedrze gotyckiej rozszczepione zostały na szafiry, purpurę i
zieleń szkieł witrażowych”11.
Wykorzystując witraż w przestrzeni sakralnej nie chodzi wyłącznie o oświe-
tlenie kościoła, o „jakieś” przeszklenie
czy jedynie barwny obraz malowany
światłem, który ma li tylko „ożywić”
mury czy zapełnić pustkę12. Dzięki
witrażom atmosfera transcendencji w
kościele się pogłębia13. To właśnie witraże kierują nas ostatecznie – już tu na
ziemi – ku Nieskończonemu14.
autor dk. Paweł Lisoń VI
PRZYPISY
1. K. Kubalska-Sulkiewicz, M. Bielska-Łach,
A. Manteuffel-Szarota (red.), Słownik terminologiczny sztuk pięknych, Warszawa
19972, s. 441.
2. N. Piwowarczyk, Mistyka witraży, „Barwy
szkła”, nr 4(2011), s. 23.
3. J. Giermakowska, Współczesny witraż we
współczesnym wnętrzu, „Świat szkła” nr
5(2012), s. 15.
4. M. Janocha, „Stworzenie w ikonografii”,
w: Encyklopedia Katolicka, t. XVIII. Lublin
2013, k. 1105.
5. P. Maniurka, „Przemienienie Pańskie. Ikonografia”, w: Encyklopedia Katolicka, t. XVI.
Lublin 2012, k. 646.
6. Tamże.
7. E. de Pascale, Śmierć i zmartwychwstanie,
tł. A. Kłos, Warszawa 2011, s. 348.
8. Tamże.
9. S. Seeliger, „Pfingsten”, w: E. Kirschbaum
(red.), Lexikon der christlichen Ikonographie, Bd. III, k. 416.
10. A. Kramiszewska, „Zesłanie Ducha Świętego. Ikonografia”, w: Encyklopedia Katolicka, t. XX. Lublin 2014, k. 1358-1359.
11. Z. J. Kijas, Średniowieczne obrazy nieba,
w: Koperek S., Tyrała R. (red.), Ante Deum
stantes, Kraków 2002, s. 754-755. Więcej
zob. m.in. P. Lisoń, Zmiany wizerunku kościoła, w: Węgrzyniak W., i in., Ecclesia semper reformanda, Kraków 2015, s. 79-87.
12. H. Nadrowski H., Ostrzołka witraże, nie
tylko śląskie, „Śląskie Studia Historyczno-Teologiczne”, nr 46, 1(2013), s. 192.
13. Tenże, Sztuki sakralnej szanse i zagrożenia, „Teologia i człowiek”, nr 6(2005), s. 125.
14. Tenże, Ostrzołka witraże, nie tylko śląskie, s. 200.
10
11
Nosimy w sobie głębokie nieraz pragnienie modlitwy, którego nie umiemy jednak wcielić w życie. Przeszkodą w tym nie jest
brak czasu, który nierzadko marnujemy na różne, mało użyteczne zajęcia, ale przede wszystkim brak wewnętrznego uporządkowania i ładu.
Jest październik 1917 roku. Od rana ruch na ulicach. Można by powiedzieć, że dzień jak co dzień w Wiecznym Mieście. A jednak
był to dzień inny od wszystkich, bo oto przechodzi przez Rzym przedziwna demonstracja. Ludzie niosą sztandar, na którym widnieje Lucyfer i w swoich szponach miażdży św. Michała Archanioła.
WZIĄĆ NA SERIO NASZE
PRAGNIENIE MODLITWY
Rycerstwo Niepokalanej
fragment książki Józefa Augustyna SJ
Być może poświęcamy modlitwie dużo
czasu i sił. Podejmujemy nieraz wielkie
„przedsięwzięcia” duchowe: wielodniowe pielgrzymki, regularny udział w życiu jakiejś wspólnoty religijnej, uczestnictwo w różnych rekolekcjach, oddajemy się lekturze duchowej, a mimo to
świadczenia duchowe zaczynamy patrzeć już inaczej, jako na okres młodzieńczego idealizmu, który jednak
musi przegrać w codziennej trosce o
własną karierę, rodzinę, pracę, zdrowie, czy tym bardziej w twardej walce
o pieniądz lub sukces zawodowy.
niewiele brakuje, aby powrócić do życia, odzyskać dawne duchowe pragnienia i religijną żarliwość.
I mamy rację. Trzeba nam jednak pamiętać, że nie staniemy się ludźmi żarliwej modlitwy i głębokiej duchowości
dzięki jednorazowemu tylko wysiłko-
Padają przy tym równie mocne deklaracje: „Szatan musi zapanować w Watykanie a papież będzie jego sługą!”. Była
to demonstracja masonerii, która w tym
czasie obchodziła jubileusz swojego ist-
wieczny” straszak, czy instytucja która niby jest, ale więcej wokół niej mitów niż prawdziwych informacji. Tymczasem w Polsce miała ona szczególne wpływy (nie wspominając o reszcie
go chaosu, nieporządku i zagubienia,
z pewnej „miałkości” życiowej.Prawda
was wyzwoli.
(J 8, 32). Pierwszą rzeczą jest więc
szczere i otwarte dążenie do całej prawdy o Bogu działającym w naszym życiu
i do całej prawdy o nas samych. Z pew-
autor kl. kl. Patryk Gawłowski III
zdarza się, że nie zostają zaspokojone
nasze duchowe pragnienia.
Nasza frustracja nierzadko zostaje pogłębiona, gdy zauważamy, że nasze codzienne zachowanie odbiega od ideałów, które nosimy w sobie. Łudzimy
się, iż rozpoczęcie życia duchowego
winno natychmiast usunąć z naszej
codzienności wszelkie słabości i wady,
zwłaszcza te, których nie akceptujemy.
W miarę upływu czasu pod wpływem
frustracji wygasa nasz zapał i entuzjazm duchowy. Znikają gdzieś dawne duchowe fascynacje. Nierzadko też
zdarza się, iż rozczarowani sobą i małą
owocnością prowadzonego do tej pory
życia religijnego, na powrót stajemy się
„normalnymi”, „trzeźwymi” ludźmi,
dla których zaczyna się liczyć przede
wszystkim to, co da się dotknąć, zobaczyć, usłyszeć, co da się wymierzyć, obliczyć, zarobić. Na nasze przeszłe do-
Pomimo tych różnych życiowych zagubień, chaosu, nieuporządkowania moralnego pozostaje jednak w nas ukryta tęsknota za utraconymi nadziejami
i głębokimi pragnieniami duchowymi.
„
wi. Konieczna jest pewna duchowa stałość i wierność połączona z wewnętrzną uczciwością.
Właśnie uczciwość jest fundamentalną zasadą życia duchowego. Najmniej-
Marzymy w głębi serca, jak ów pasący świnie syn marnotrawny, by powrócić do Boga, aby znów doświadczać Jego intymnej bliskości.
Marzymy w głębi serca, jak ów pasący
świnie syn marnotrawny, by powrócić
do Boga, aby znów doświadczać Jego
intymnej bliskości.
Być może w chwilach większej szczerości podejmujemy wysiłki, aby powrócić
do doświadczeń przeszłości i wskrzesić
na nowo „coś”, co już dawno umarło.
Mamy wówczas wrażenie, iż naprawdę
sze oszukiwanie siebie, w jakiejkolwiek sprawie i na jakiejkolwiek płaszczyźnie, wpływa destruktywnie na
całe życie duchowe. To właśnie wszelkie „półprawdy”, „małe kompromisy”,
połowiczna szczerość wobec siebie, ludzi i wobec Boga, brak „nazywania rzeczy po imieniu” sprawiają, iż nie możemy poczuć się wyzwoleni z życiowe-
nością przeżycie sakramentu pojednania mogłoby stać się doświadczeniem
prawdy, która nas wyzwala. Odprawiamy go jednak bardzo często formalnie
i z pośpiechem, skoncentrowani nie
tyle na „Prawdzie”, ale raczej na „czystości” legalnej. Ale nawet, gdyby nasze spowiedzi były odprawiane z wielkim duchowym wysiłkiem, szczerością i otwartością, to jednak taka chwila szczerości raz na miesiąc, czy może
nawet raz na kilka miesięcy, nie potrafi
odkłamać naszej codzienności.
Życie duchowe wymaga codziennej
szczerości, ponieważ zakłamanie zakrada się codziennie w nasz sposób
myślenia, przeżywania, reagowania.
Człowiek po grzechu pierworodnym
jest istotą skłonną do głębokich zakłamań. Istnieje w nim „niesamowita ludzka skłonność do fałszerstw moralnych”
(K. Rahner SI).
nienia. To wszystko obserwował młody franciszkanin, który akurat w Rzymie odbywał swoje studia. Maksymilian Kolbe miał wtedy 23 lata i już od
pierwszych chwil spędzonych w zakonie znany był jako gorliwy i sumienny. Scena, którą zobaczył tamtego dnia
miała zmienić jego życie i ostatecznie
ukierunkować. W jaką stronę? Zwycięstwo Chrystusa i Jego panowanie na całej ziemi! Skoro cel jest znany to zrodziło się pytanie o środek do tego celu.
I tutaj będzie pomocna wzmianka biograficzna. Otóż pewnego dnia, kiedy
Maksymilian (z domu Rajmund) miał
12 lat w kościele parafialnym miał objawienie Matki Najświętszej. Proponowała mu Ona dwie korony, jedna z nich
była biała i symbolizowała czystość,
druga czerwona i symbolizowała męczeństwo. Nasz bohater miał wybrać
tylko jedną ale, tu dała znać jego gorliwość i wykrzyknął, że chce obie. Maryja uśmiechnęła się tylko i zniknęła. Jego
życie od samego początku było naznaczone maryjną pobożnością, wyniósł to
ze swojego domu rodzinnego, stąd niewiele myśląc oddał całą sprawę masonerii w ręce najlepszej z Matek. Masoneria kojarzy się pewnie w pierwszym
momencie jako swego rodzaju „średnio-
świata) i należeli do niej sami wybitni
członkowie polskiego rządu dwudziestolecia międzywojennego. Ich postulaty były bardzo jasno wyrażone. W „Protokołach Mędrców Syjonu” (dokument,
którego zadaniem jest doprowadzić do
zwycięstwa Antychrysta i zniszczenia
chrześcijaństwa, zwany też „Protokołem Lucyfera”) możemy przeczytać:
„Filozofowie nasi będą omawiali wszelkie braki wierzeń gojów, lecz nikt nigdy
nie będzie krytykował wiary naszej z
jej istotnego punktu widzenia, bowiem
nikt nie pozna jej gruntownie, prócz ludzi naszych, którzy nigdy nie ośmielą
się zdradzić jej tajników”, lub o rozpowszechnieniu na świecie pornografii:
„W krajach uważanych za stojące na
czele, stworzyliśmy literaturę szaloną,
brudną, wstrętliwą. Przez czas pewien
po objęciu władzy będziemy popierali
rozwój tej literatury, by uwypuklić kontrast programów i głosów, które zbiegną z wyżyn naszych. Mędrcy nasi wychowani do kierowania gojami, będą
układali nowe projekty, artykuły, przy
których pomocy będziemy wpływali
na umysły, kierując je w stron wybranych przez nas pojęć i nauk” czy na temat kleru: „Postaraliśmy się już zdyskredytować duchowieństwo gojów i w
ten sposób uniemożliwić posłannictwo
jego, które obecnie mogłoby nam bardzo przeszkadzać. Wpływy duchowieństwa maleją z dniem każdym”. To tylko część ich programu przygotowanego
dla chrześcijaństwa. Jak widać, postulaty te są łudząco podobne do tego, co
możemy zaobserwować we współczesnym nam świecie: filozofowie, którzy
próbują zbadać i zmierzyć Boga, aby
udowodnić Jego nieistnienie, wszechobecny kult ciała pod wieloma postaciami, który doprowadza do deprawacji
już dzieci (np. edukacja w szkołach podstawowych jak stosować antykoncepcje, jak się masturbować) czy notoryczne obrażanie kapłanów do tego stopnia,
że stają się oni grupą społeczną niemile widzianą w wielu środowiskach. Indyferentyzm religijny, zniszczenie podstawowych wartości i całkowite ich zamazanie – oto owoc, który już dziś zbiera propaganda zeszłych wieków. Oczywiście można to włożyć między bajki
i przykleić naklejkę „teorie spiskowe”,
aczkolwiek czytając te punkty i obserwując sytuacje w świecie czy w Polsce,
łatwo znaleźć podobieństwa a wręcz
wypełnienie tych planów.
Maksymilian wraz z grupką „szaleńców” podobnych do niego siadają pewnego październikowego wieczoru i
postanawiają coś zmienić. Organizacja, którą tworzą, ma odtąd nazywać
się „Militia Immaculata – Rycerstwo
Niepokalanej”. Pod płaszczem Maryi
dążą do przywrócenia ładu, wartości i
miejsca Boga w życiu ludzi ale i społeczeństw. „Starać się o nawrócenie
grzeszników, heretyków, schizmatyków
itd. A zwłaszcza masonów; i o uświęcenie wszystkich pod opieką i za pośrednictwem NMP Niepokalanej”. Maksymilian bardzo lubił powtarzać, że (idąc
za łacińskim tłumaczeniem Rdz 3, 15)
Ona zetrze głowę twoją (węża) i Wszystkie herezje samaś zniszczyła na całym
świecie (Z oficjum o NMP). Takie też
słowa można było przeczytać za każdym razem, gdy mowa była o statutach
czy celach MI (Militia Immaculata).
Święty był zwolennikiem wykorzystywania wszelkich godziwych środków
do realizacji celu stowarzyszenia, stąd
zajął się prasą w tamtym czasie bardzo
popularną (dziś pewnie by to robił na
facebooku czy twiterze :) ). W 1922 roku
zaczął wydawać miesięcznik „Rycerz
Niepokalanej”. Ważne jest to, że działalność pisma oddał całkowicie Bożej
Opatrzności i pobierał za nie dobrowolne opłaty. Każdy dawał tyle, ile miał,
a jak nie miał, to dostawał za darmo.
Byle tylko cześć Niepokalanej, a przez
Nią Chrystusa, rozprzestrzeniała się jak
najszybciej. Mimo początkowych trudności, częstych długów, zawsze znajdywały się pieniądze na kolejny numer,
a czasem nawet trzeba było dodruko-
wywać. W szczytowym okresie wydawano ok. 800 tys. egzemplarzy (w 2014
roku Gość Niedzielny sprzedał 141 503
sztuk). Szybko okazało się, że potrzeba
będzie miejsca, w którym bez problemów będzie można się poświęcić temu
dziełu. I tak w 1927 roku pod Warszawą, z hojności księcia Jana DruckiegoLubeckiego, zyskano grunta pod budowę klasztoru który potem miał się nazywać „Niepokalanów”. Długo by można opisywać początki i dzieje klasztoru.
Niezmiennym pozostaje fakt, że w imię
Niepokalanej zebrało się tam przed II
WŚ prawie 800 zakonników, co czyni z
nich największy konwent zakonny na
świecie. Do dziś pozostaje tam ponad
100 franciszkanów. Jest to główna siedziba Rycerstwa. Ważny jest także Cudowny Medalik, który kazała wybić
Maryja w wizji św. Katarzyny Laboure.
Stał się on jednym z środków ewangelizacji. Święty w swoich pismach przytacza wiele cudów, dokonanych przez
ten medalik i wstawiennictwo Maryi i
sam starał się go rozdawać każdemu
kogo spotkał.
Jakie są warunki przyjęcia do stowarzyszenia? W zasadzie jak w każdym
tego typu stowarzyszeniu, tzn. ukończone 18 lat, chęć zdobycia świata dla Serca Jezusowego przez Niepokalaną, troska o zbawienie swoje i innych ludzi.
Wyjątkowy jest tu fakt, że przed wpisaniem do księgi MI należy wybrać sobie
dzień, jakieś święto maryjne, i w tym to
dniu zostaje się oficjalnie członkiem, a
także noszenie na co dzień Cudownego
Medalika. Św. Maksymilian kładł duży
nacisk na dążenie do świętości, co też
proponuje „rycerzom”. Droga jest prosta: 1) zdobyć samych siebie; 2) później naszych najbliższych, przyjaciół,
współpracowników; 3) w końcu zdobyć cały świat - przez Ewangelię. A w
tym wszystkim naśladować Maryję, pokorną Służebnicę Pańską. Tak jak Ona
przyjmować Chrystusa, słuchać Słowa
i wypełniać Je. Jak? Przede wszystkim
udział we Mszy Świętej, także różaniec,
noszenie cudownego medalika i rozpowszechnianie go. „Rycerstwo” po dziś
dzień zrzesza wielu członków na całym świecie, a myśl świętego jest ciągle żywa i bardzo aktualna w czasach,
kiedy życie wartościami przeżywa wielki kryzys. Ważny w tej duchowości był
aspekt militarny. Życie ziemskie to wojna o swoją duszę, o dusze innych i o
chwałę Bożą. Dlatego na czas codziennej walki o wierność obowiązkom, o
nie marnowanie czasu, o posłuszeństwo i swoją tożsamość święty Maksymilian mówi: „Napoleon powiedział: by
wygrać wojnę, potrzeba trzech rzeczy:
pieniędzy, pieniędzy, pieniędzy. By zdobyć niebo, świętość potrzeba też trzech
rzeczy - modlitwy, modlitwy, modlitwy.
Od jakości modlitwy zależy wszystko”.
12
13
Pojęcie „codzienny rachunek sumienia” jest niełatwe do zrozumienia i może właśnie dlatego budzi ono u wielu negatywne skojarzenia oraz niechęć. Słowo „rachunek” wzięte dosłownie może sugerować potrzebę jakiejś wręcz „matematycznej” dokładności w podsumowywaniu całego dnia, a przy spowiedzi - w podsumowywaniu wielu tygodni czy nawet miesięcy.
Rachunek Sumienia
fragment książki Józefa Augustyna SJ
Słowo „rachunek” wzięte dosłownie może sugerować potrzebę jakiejś
wręcz „matematycznej” dokładności w podsumowywaniu całego dnia,
a przy spowiedzi - w podsumowywaniu wielu tygodni czy nawet miesięc.
Zmyleni nie tylko samym słowem, ale
przede wszystkim powierzchownym
wychowaniem religijnym, próbujemy
nieraz „liczyć” z wielką dokładnością
zewnętrzne przejawy naszych grze-
dostrzega, rodzi wówczas smutek, poczucie zniechęcenia a nawet rozpaczy.
Ileż osób szczerze pobożnych „rachując się” codziennie „ze swoim sumieniem” nie zaznaje jednak wewnętrznego pokoju i wielkiej radości z odpuszczenia win, ponieważ nie umieją oderwać się od siebie, by móc dostrzec miłosierdzie Ojca, który wychodzi naprzeciw grzesznemu człowiekowi, wzrusza
się i nie bacząc na wielkość i ilość jego
Człowiek tylko odpowiada. Aby móc
jednak odpowiedzieć, trzeba najpierw
usłyszeć wezwanie. Stąd też w rachunku sumienia człowiek pyta siebie najpierw nie o popełnione grzechy, ale o
usłyszane wezwanie, wezwanie jakie
Bóg skierował do niego. „Rachowanie” grzechów winno być poprzedzone „rachowaniem” łaski. Jeżeli nie dostrzegalibyśmy Bożego działania, nie
bylibyśmy w stanie na nie odpowia-
dzialności - uczymy się dostrzegać, odczytywać i przyjmować znaki działania Bożego. Są one często bardziej wyraźne niż to może nam się wydawać.
„Znaki” te są jednak czytelne tylko dla
tych, którzy znają „język Pana Boga”.
Nie możemy porozumieć się z kimś,
kto mówi do nas „obcym” językiem.
Znajomość „języka” Pana Boga pochodzi z naszego obcowania z Nim. Język,
jakim przemawia Bóg do człowieka, po-
łującej uwagi - był możliwy, konieczne jest uprzednie doświadczenie miłości Boga do człowieka. Nie odwrotnie. Praktyka codziennego rachunku
sumienia zakłada, iż wierzymy głęboko, że Bóg zakochał się wczłowieku.
Nie odkrylibyśmy sensu i celu rachunku sumienia bez wcześniejszego odkrycia miłości Boga do człowieka. W
rachunku sumienia nasycamy się najpierw miłosną uwagą Boga. Podziwiamy Jego bezwarunkową akceptację i hojność wobec człowieka ujawniającą się w Jego obfitych darach.
Wielkość miłości Boga do człowieka mierzona jest bowiem wielkością Jego darów. Rachunek sumienia rozpoczynamy „mierzeniem”
Jego miłości wielkością Jego darów.
Tak rozumiany rachunek sumienia nie
jest przykrą praktyką, w której człowiek miałby czuć się poniżony i upokorzony przez Boga lub przez siebie
samego. Spojrzenie na nas samych i
całą naszą historię życia, nawet jeżeli jest w niej dużo chaosu i zagubienia,
nie będzie przygniatającym doświadczeniem, kiedy ujrzymy najpierw bezwarunkową miłość Boga do człowieka, kiedy odkryjemy, iż miłość ta nie
jest uzależniona od ludzkiej postawy
wobec niej. W rachunku sumienia dostrzegamy najpierw, że byliśmy i jesteśmy prowadzeni przez Boga z miłosną
uwagą, niezależnie od stopnia naszej
wierności. Bóg zawsze pozostaje wierny pomimo niewierności człowieka.
Od miłującej uwagi Boga w rachunku sumienia przechodzimy do pytania o „miłującą uwagę człowieka”.
Dostrzegając miłość Boga, człowiek
spontanicznie pyta siebie, jaka była,
jest i będzie jego odpowiedź. Tak rozpoczyna się prawdziwy dialog Boga
z człowiekiem i człowieka z Bogiem.
Taką właśnie dialogiczną strukturę posiadają „Ćwiczenia duchowne” św. Ignacego Loyoli. Oto dwa przykłady. Pierwszy wzięty z pierwszego tygodnia „Ćwiczeń”, w którym rekolektant rozważa o
własnym grzechu i miłosierdziu Boga:
„Wyobrażając sobie Chrystusa, Pana
naszego, obecnego i wiszącego na
krzyżu rozmawiać z Nim pytając Go,
jak to On, będąc Stwórcą, do tego doszedł, że stał się człowiekiem, a od życia wiecznego przeszedł do śmierci doczesnej i do konania za moje grzechy.”
Od zdziwienia wielkością miłości Boga,
Autor „Ćwiczeń” każe „patrząc na siebie samego, pytać się siebie: Com ja
uczynił dla Chrystusa? Co czynię dla
Chrystusa? Com powinien uczynić
dla Chrystusa? I tak widząc Go w takim stanie przybitego do krzyża, rozważać to, co mi się wtedy nasunie.”
Taką samą dialogiczną strukturę odnajdujemy także w ostatnim rozważaniu wieńczącym całe „Ćwiczenia”
- w kontemplacji do uzyskania miłości.
„Przywieść sobie na pamięć dobrodziejstwa otrzymane - stworzenie, odkupienie, a także dary poszczególne, ważąc
i doceniając z wielkim uczuciem miłości, jak wiele uczynił Bóg, Pan nasz,
dla mnie; jak wiele mi dał z tego, co posiadam. A dalej, jak bardzo tenże Pan
pragnie mi dać samego siebie, ile tylko może wedle swego Boskiego planu.
A potem wejść w siebie samego roz-
ważając, com ja z wielką słusznością i sprawiedliwością winien ze
swej strony ofiarować i dać Jego Boskiemu Majestatowi i siebie samego
z tym wszystkim, jak ten, co z wielką miłością ofiaruje coś drugiemu.”
Kiedy człowiek głęboko wchodzi najpierw w miłość Boga, a następnie w
siebie samego, dostrzega szybko dramatyzm własnej sytuacji, która polega
na tym, iż o własnych siłach nie jest w
stanie skupić swojej uwagi na Bogu, aby
Mu odpowiedzieć miłością na miłość.
Pan Bóg w swojej miłości do nas „domaga się” skoncentrowania wszystkich naszych sił na Jego miłości: „Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim
sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą.” (Mk
12,30) To pierwsze i najważniejsze przykazanie pokazuje nam, jak niezwykłego
skoncentrowania naszej uwagi na swojej miłości pragnie od człowieka Pan
Bóg. Chodzi bowiem o „uważność” całej
ludzkiej osoby ze wszystkimi jej sferami: duchową, psychiczną, cielesną. Nic,
co jest w człowieku, nie może zostać
wyłączone z doświadczenia miłości.
Jeżeli rozważamy przykazanie miłowania Boga, dobywając całą jego głębię,
to łatwo dostrzeżemy, jak dalecy jesteśmy od wypełnienia go w całym jego
radykalizmie ewangelicznym. Rachunek sumienia pomaga nam dostrzec
jak bardzo rozbita jest nasza „uwaga”
rozumu i serca, jak rozszczepia się na
wiele błahych i mało ważnych spraw,
co czyni nas niezdolnymi, by odpowiedzieć Bogu miłością na miłość. Jakże nielogiczne bywa nasze rozumowa-
nie w wielu sprawach. Ileż zmienności
w naszych uczuciach. Jak często jesteśmy niekonsekwentni w naszych postanowieniach i planach życiowych.
Nasze ludzkie siły są również rozbite ciągłym zmęczeniem, którego głównym źródłem jest nie tyle przepracowanie (co tak często z upodobaniem
podkreślamy), ile raczej ciągłe napięcia psychiczne spowodowane nierozwiązanymi konfliktami wewnętrznymi. Męczą nas i rozbijają wewnętrznie
nie zrealizowane ambicje, poczucie
krzywdy, poczucie winy, lęki o siebie
i swoją przyszłość, skłócenie z innymi,
przewrażliwienie na swoim punkcie.
Te i podobne im postawy rozpraszają
naszą „energię życiową” nie pozwalając
nam kochać „całym swoim sercem, całą
swoją duszą, całym swoim umysłem i
całą swoją mocą”. Rachunek sumienia
pomaga nam to wszystko dostrzegać i
oddawać Panu Bogu, aby On sam leczył
wszystkie nasze zranienia i czynił nas
zdolnymi do coraz pełniejszej miłości.
Codzienne powierzanie Panu Bogu tego
wszystkiego, co w nas jest rozbite i rozproszone, uspokaja i scala nas wewnętrznie. Skoncentrowanie się na Bogu i Jego
miłości porządkuje i integruje nasze
myślenie, uczucia, działanie, scala nasze siły i energie życiowe. „Kiedy Bóg
jest na pierwszym miejscu, wszystko
jest na swoim miejscu.” (św. Augustyn)
Rachunek sumienia - modlitwa miłującej uwagi - czyni człowieka bardziej
spójnym wewnętrznie, pozwala mu
stopniowo koncentrować jego „miłosną
uwagę” na „jednym i najważniejszym” na samym Bogu.
Na wstępnie tego artykułu, przepraszam Was Drodzy Bracia, że nie będzie, to może wykład na poziomie akademickim. Chciałbym, aby te moje rozważania na temat: „Rozeznawania duchowego” były pewną formą listu do Was drodzy alumni.
Rozeznawanie duchowe
chów i niewierności. Badając dokładnie zewnętrzne przejawy grzechu, zapominamy nierzadko wewnętrznych
przyczynach: grzesznychmotywacjach.
I chociaż w przypadku poważnych grzechów ich liczba i rodzaj nie jest bez znaczenia i należy je wyznać w sakramencie pojednania, to zawsze jednak istota grzechu leży w ludzkim sercu. Czy
da się zliczyć i określić matematycznie to, co dzieje się w duszy człowieka?
Czym i jak zmierzyć siłę ludzkiej nienawiści, zazdrości, pychy i każdej innej
pożądliwości, szczególnie wówczas, kiedy są one ukryte w sercu i nie ujawniły się jeszcze poprzez konkretne działania?Pojęcie „rachunek sumienia” jest
trudne do zrozumienia także dlatego, iż
może kojarzyć się z „rachowaniem się”
z samym sobą. Jeżeli sumienie człowieka jest źle uformowane (a nie są to rzadkie przypadki), rachunek sumienia łatwo staje się dręczeniem siebie. Chore
poczuciem winy, którego się nawet nie
grzechów pragnie objąć go swoimi ramionami i ucałować. (Por. Łk 15, 20)
Określenie „rachunek sumienia” jest i
pozostanie klasycznym w duchowości
chrześcijańskiej. Nie trzeba go zmieniać, ale trzeba nam odkryć jego najgłębszy sens. W tym celu możemy rozważyć dwa inne określenia codziennego rachunku sumienia: „modlitwa odpowiedzialności” oraz „modlitwa miłującej uwagi” (Por. O. Willi Lambert
SJ, Najważniejszy kwadrans Ignacego.
Sens, metoda i tło „ogólnego rachunku
sumienia” według Ignacego, Wydawnictwo Apostolstwa Modlitwy, Kraków
1992). Określenia te mogą być bardzo
pomocne w odkryciu doniosłości dla życia duchowego tego szczególnego sposobu modlitwy, jakim jest rachunek sumienia.
Modlitwa
odpowiedzialności
Pojęcie odpowiedzialności zakłada dialog. Modlitwa jest dialogiem. „Pierwszym” mówiącym jest zawsze Bóg.
dać. Człowiek może dostrzec niewierność wobec Bożego powołania tylko
wówczas, kiedy wyraźnie je usłyszał.
Dotknięci Bożym wezwaniem możemy zadawać sobie pytanie: Jak odpowiadam na wołanie Boga? Jakie są
jego owoce w mojej codzienności?
Odrzuceniem Bożego działania są jednak nie tylko zewnętrzne grzeszne czyny, ale także lekceważenie wewnętrznych natchnień do dobrego. Rachunek
sumienia - modlitwa odpowiedzialności
- jest naszym dialogiem z Bogiem o Jego
wezwaniach
i
o naszych odpowiedziach.
Praktyka codziennego rachunku sumienia zakłada, iż głęboko wierzymy
w „codzienne” Boże działanie. Ponieważ Bóg działa „codziennie”, „codziennie” winniśmy Mu odpowiadać. Codziennie” też winniśmy robić „rachunek” z naszego „dialogowania” z Nim.
Bóg działa poprzez swoje „znaki”. W rachunku sumienia - modlitwie odpowie-
dobny jest do języka ludzi głęboko w sobie zakochanych. Niepotrzebne są wtedy wzniosłe deklaracje. Wystarcza kilka słów, krótkie spojrzenie, uśmiech,
drobny gest. Język zakochanych jest
„zaszyfrowany”, stąd też jest on nieczytelny dla „trzeźwych” racjonalistów, którzy nie rozumieją „racji” serca.
Rachunek sumienia - modlitwa odpowiedzialności - stawia przed nami pytanie o naszą znajomość „języka”, którym do nas mówi Pan Bóg. Bez rozumienia go praktyka rachunku sumienia
byłaby rzeczywiście pustym „rachowaniem się” z sobą samym.
Modlitwa
miłującej
uwagi
Rachunek sumienia nie jest „rachowaniem się” niewolnika z panem, podwładnego z przełożonym, oskarżonego z sędzią, ucznia z nauczycielem.„Rachunek
sumienia” jest „rachowaniem” się zakochanych, jest dialogiem o wzajemnej miłości. Jest „rozliczaniem się” z miłości.
Aby rachunek sumienia - modlitwa mi-
autor o. Daniel Leśniak
Rozeznawanie duchowe jest jednym z bardzo istotnych elementów
naszego życia duchowego. W Pierwszym Liście św. Jana Apostoła czytamy: „Umiłowani nie każdemu duchowi dowierzajcie, ale badajcie duchy, czy są z Boga”, to wskazuje nam
na pilną potrzebę posiadania umie-
jętności rozeznawania. Kiedyś w kazaniu użyłem sformułowania, że na
straży niesienia miłości miłosiernej
Boga stoi rozeznawanie. By dobrze
wypełnić naszą misję powierzoną
nam przez Boga, którą jest: niesienie Światała Bożego (Ewangelia i
Sakramenty), świadczenie Miłości
miłosiernej, którą obdarza Bóg, potrzeba nam rozeznawania duchowego. To rozeznawanie ma także swoje znaczenie w naszej duchowości,
gdy stoimy przed dylematem wyboru miedzy dobrem a złem, ale też
między jednym dobrem, a innym
dobrem, czy większym dobrem. Dobre rozeznanie wpływa też na rozwój naszej duchowości, wiary, człowieczeństwa.
Gdy poddajemy pod rozeznanie
różne stany naszego życia duchowego, to unikamy zwiedzenia na
manowce. Musimy pamiętać, że zły
duch, szatan jest bardzo przebiegły
i może nas kusić pozornym dobrem
(co też bardzo często czyni). Dlatego
św. Paweł apeluje: „unikajcie wszystkiego co ma choćby pozór zła”.
W rozeznawaniu duchowym idzie
o to, by szukać i wypełniać wolę
Bożą. A dobrze wiemy jak to jest
ważne. Sam Pan Jezus nas o tym poucza. Tylko ten człowiek, który buduje swoje życie na pełnieniu woli
Ojca – ten buduje swoje życie na skale, którą jest Chrystus. Czym zatem
kierować się w rozeznawaniu?
Zasad rozeznawania uczy nas św.
Ignacy z Loyoli. Mówi on: od złego
pochodzi wszystko to co prowadzi
do zła, choćby miało pozór dobra,
więc ważne jest, aby zawsze postawić sobie pytanie jaki będzie z tego
owoc? Szatan bardzo często wykorzystuje naszą zranioną naturę, podsycając nasze uczucia, pragnienia.
Wmawia nam, że realizacja naszych
pragnień jest konieczna dla życia.
Natomiast działanie dobrego ducha to impulsy, pragnienia, które
prowadzą do dobra. Duch Święty
daje łaskę pragnienia dobra, ale nigdy nie niszczy wolnej woli człowieka. Może On korzystać z zasobów
naszego człowieczeństwa, ale może
też działać bezpośrednio. Natomiast
zły duch potrzebuje jakieś przyczyny
w nas (zranienia, jakieś złe doświad-
czenia), by człowieka kusić pozornym dobrem.
Jako pierwsze, w rozeznawaniu
duchowym stają do walki nasze
uczucia. Zanim poddamy pod osąd
rozumu, sumienia daną sprawę, wydarzenie następuje ocenienie rzeczywistości przez nasze uczucia.
Czasami jest tak w naszym życiu, że
wracając z jakiegoś spotkania czujemy wewnętrzny smutek i to nam
może pomóc w tym by się zatrzymać i przyjrzeć się danej sprawie.
Możemy powiedzieć, że dane działanie jest w pełni dobre, gdy jest dobre na każdym etapie ludzkiej działalności: planowaniu, realizacji, zakończeniu, owocności.
W rozeznawaniu duchowym ważną rolę odgrywa kierownictwo duchowe. Obiektywne spojrzenie kierownika duchowego, pozwala nam
na podjęcie właściwej drogi.
I na koniec tej mojej refleksji Drodzy
Bracia zachęcam Was do rozmów z
Waszymi kierownikami duchownymi na ten temat. Uczmy się tej ważnej sztuki życia duchowego.
14
15
To co za chwilę zaprezentuję pewnie nie będzie dla wielu wielkim odkryciem. Podzielę się z Wami moimi pierwszymi wrażeniami z pobytu w Seminarium.
Seminarium – okiem pierwszaka
Pewnego wiosennego popołudnia, gdy
zachmurzone niebo niechciało uronić
ani kropli deszczu, znalazłem się w
Opolu. Miałem na sobie przeładowany plecak a mijając rozmaitych ludzi,
co chwilę zerkałem na GPS i kontrolowałem, czy nie zbaczam z wyznaczonej
trasy. W pewnej chwili przewodnik zechciał poinformować mnie, że jest już
słaby, a chcąc zachować resztki energii baterii telefonu, dałem mu spokój,
wówczas o wyznaczony adres dopytałem się ludzi. W ten sposób bez większych pomyłek w drodze dotarłem do
tego miejsca. Tak oto znalazłem się po
drugiej stronie furty. Była to droga na rekolekcje powołaniowe. Już w tedy mogłem – przynajmniej częściowo – zapoznać się „od kuchni” z seminaryjnym
życiem. Co prawda codzienność, którą obecnie poznaję, trochę odbiega od
klimatu rekolekcji, jednakże nie jestem
tym zawiedzony. Przeciwnie coraz bardziej doceniam to, co wówczas mogłem
poznać tylko w teorii, z ustnych przekazów inncyh kleryków.
Jednym z kilku wspomnień jakie w sobie noszę z tamtego czasu to obraz Liturgii. Zwróciłem uwagę przede wszystkim na jej sprawowanie. Wszystko odbywało się bez pośpiechu, z szacunkiem
dla świętych tajemnic i z zachowaniem
wszelkich norm i właściwego porządku.
Wobec tego piękna nie zraziła mnie nawet architektura wnętrza naszej świątyni, ani też jej akustyka.
W czasie tego wydarzenia nie mogłem
poznać osobiście zwyczajnego dnia,
ale tylko jego pewne elemntyMieliśmy
wspólne modlitwy, rekreację po obiedzie i posiłki. Do dziś zaskakuje mnie
prędkość z jaką należy zjeść śniadanie,
aby wyjść w porę z seminaium na wykład. Ręka, smarując bułkę już w tedy
nabiera szybkości, by potem – wykorzystując nabrany pęd – mogła sprawnie
umieścić pokarm w jamie ustnej. Opanować tę sztukę, to nie lada wyzwanie.
Jeśli już mowa o prędkości, to na myśl
przychodzi mi jeszcze inna wielokość z
nią związna - czas. Jest on tutaj ściśle za-
planowany, co traktuję jako atut, jednakże są dni, gdy go zwyczajnie brakuje.
w przyszłych latach będę miał go jeszcze mniej. Zatem trzeba starać się go
Kościół i seminarium “z lotu ptaka”
Starszy kolega zapwniał mnie, że przeżył podobny szok wchodząc w to miejsce, ale inni znowu pocieszają mnie, że
wykorzystywać jak najlepiej już teraz.
Kolejną rzeczą, którą dostrzegam w seminarium jest sposób działania tej społecznosci. Myślę, że każdą aktywnie
działąjącą grupę ludzi można porównać do organizmu. Zresztą podobne myśli przyświecały pozytywistom, którzy
nieraz mówili o pracy organicznej. Ten
ideał jest w pewien sposób realizowany
przez wspólnotę seminaryjną. Otóż dla
poprawnego jej działania poszczególni
klerycy i moderatorzy powinni wypełniać swoje zadania, tak żeby całe ciało było zdrowe. Jak silny ból zęba może
Na tak postawione pytanie odpowiadam: na pewno dalej.
W naszym seminarium sutannę otrzymuje się na czwartym
roku.
Sutanna i co dalej
autor kl.Tomasz Kornek V
Właśnie 5 grudnia minął rok od moich obłóczyn (przyjęcia sutanny).
Ktoś może zapytać: jak to jest, co się
zmienia w życiu młodego chłopaka,
który zaczyna chodzić w sutannie?
Zaryzykuję i odpowiem, że wszystko się zmienia. Jeżeli ktoś podejdzie
do tej sprawy na serio, to jest to radykalna zmiana. Kilka przykładów
pokazujących tą zmianę.
Kościół seminaryjny
Otóż to, cel jest jasno określony. Droga,
mimo że nie jest do końca znana i czasami wydaje sie trudna, prowadzi do konkretnego miejsca. Nam trzeba iść.
rzecz móc ją nosić. Różne są podejścia i opinie na temat stroju duchownego. Jedno jest pewne sutanna to nie dogmat, dlatego dozwolona jest tutaj pewna „dowolność” w
jej interpretowaniu i noszeniu. Ważne by nie popadać w skrajności , bo
one są zawsze krzywdzącym wypaczeniem prawdy.
Pustynia od zawsze fascynowała i nadal fascynuje człowieka. Z jednej strony budzi ona grozę swoją surowością, a z drugiej strony skrywa jakąś tajemnicę, którą pragniemy zgłębić, odkryć. W Piśmie Świętym pustynia ma swoje uprzywilejowane miejsce.
Życie pustynią
autor kl.Rafał Grajczyk I
być przyczyną innych dolegliwości, tak
i zaniedbanie swoich obowiązków zapewne odbije się na poprawnym funkcjonowaniu innych członków tego ciała.
Myślę, że takim wspólnym zadaniem
wszystkich kleryków jest poddanie się
formacji celem ukształtowania z siebie jakby naczynia, do którego by Duch
Święty mógł wlać w dniu święceń potrzebne charyzmaty właściwe kapłanowi. Właśnie formacja nadaje pewnego
smaku temu miejscu, jest tą właśnie drogą, która ma prowadzić do Chrystusowego Kapłaństwa, a przez to do oddania
Bogu większej chwały i zbawienia dusz,
to jest cel wszystkich kleryków.
Najpierw jest to świadectwo, które polega na wyjściu z tłumu. Gdzie
by się nie było to sutanna jest widoczna. Wywołuje też różne reakcje: jedni się cieszą widząc młodego księdza (jeszcze nie księdza, bo
kleryka, ale dla większości jest się
już księdzem). Inni wchodzą w rozmowę, zadają wiele pytań… No i są
też tacy, którzy woleliby nie spotkać
kogoś w stroju duchowny.
Sutanna, koloratka jest też zaproszeniem do rozmowy z ludźmi, których się w ogóle nie zna. Na mieści,
w pociągu, w różnych innych miejscach można nawiązać łatwy kontakt z nimi.
Jest też znakiem przypominającym
o Bogu, Kościele, sakramentach…
Doświadczam tego szczególnie kiedy jestem w szpitalu, albo odwiedzam chorych z Komunią Świętą.
Podałem tutaj tylko kilka wolnych
myśli odnośnie sutanny, ale na ich
przykładzie widać jak wielka to
autor o. Krzysztof Dulęba
Właśnie tam dzieją się najważniejsze
wydarzenia w historii zbawienia człowieka. Na pustynię Bóg wyprowadza
naród wybrany, aby przez wiele doświadczeń, przez 40 lat, kształtować
niepokorne ludzkie serca. W Nowym
Testamencie sam Jezus wielokrotnie
udaje się na miejsca pustynne, aby się
modlić, czy też podejmować post. W ten
sposób dał nam wskazówkę, gdzie najlepiej słychać głos Ojca.
Kiedy słyszymy słowo „pustynia” zazwyczaj wyobrażamy sobie piaszczystą Saharę, jednak pustynia biblijna to
głównie tereny skaliste. Zarówno bezkresny piach, jak i kamień tworzą miejsce trudne do spokojnego życia. Brak
wody, pożywienia, schronienia przed
słońcem w dzień i niską temperatu-
rą w nocy sprawiają, że niewielu jest
chętnych, którzy odwiedzają to miejsce i chcą tam pozostać na dłużej.
Jest jednak w człowieku pewna przestrzeń, pewna rzeczywistość, która domaga się pustyni, bez niej owa przestrzeń nie mogłaby się rozwijać. Cóż
to za rzeczywistość? To życie duchowe
człowieka, to ono domaga się pustyni.
Istnieje taki paradoks, że życie biologiczne ginie tam, gdzie brakuje wody,
a życie duchowe ginie tam, gdzie zabraknie pustyni. Oczywiście współczesna pustynia, której człowiek potrzebuje, aby wzrastać duchowo nie oznacza
tylko tej geograficznej przestrzeni. Nie
trzeba wyjeżdżać do dalekich egzotycznych krajów, aby doświadczyć pustyni.
Pustynią dzisiaj może być każde miejsce, które posiada cechy tej pustyni geograficznej, a mianowicie brak tego, co
mogłoby zajmować nasze zmysły.
Nawet i dzisiaj znajdują się ludzie, którzy rozumieją tę prawdę o potrzebie pustyni w życiu człowieka, próbują ją odnaleźć i nią żyć. Każdy z nas jest zaproszony do tego, aby żyć pustynią. Ktoś
może postawić pytanie: Ale po co żyć
pustynią? To ważne pytanie, które od-
krywa przed nami nowy horyzont. Pustynia jest nam potrzebna, abyśmy mogli dostrzec to, co istotne w naszym życiu.
Wyobraźmy sobie piękny pokój z wieloma sprzętami, na ścianach obrazy, zabytkowe zegary, mnóstwo zdjęć w ramkach ustawionych na zabytkowej komodzie, na środku dębowy okrągły
stół. Pośród tych wszystkich atrakcyjnych przedmiotów znajduje się drobny niepozorny przedmiot, którego szukamy. Wchodząc do takiego pokoju, naszą uwagę skupiają te wszystkie wartościowe przedmioty, zaczynamy im się
przyglądać i możemy nawet zapomnieć
po co przyszliśmy.
A teraz wyobraźmy sobie ten sam pokój, jednak bez tych wszystkich przedmiotów, ogołocony, pusty. Na podłodze
leży tylko ów poszukiwany przez nas
drobny przedmiot. Wchodząc do takiego pokoju od razu go zauważamy. Zauważamy to, co istotne. Człowiek udający się na pustynię zaczyna zwracać uwagę na ważne rzeczy, jego zmysły nie mają się czym zająć i wtedy zaczynamy zauważać to, co istotne w naszym życiu. Pustynia ma na celu zagło-
dzić nasze zmysły, które odrywają nas
często od istoty, nie pozwalają nam jej
dostrzec.
Życie pustynią, to życie prostotą. Jakie
to trudne w dzisiejszym świecie. Gromadząc przedmioty potrafimy sobie racjonalnie wytłumaczyć ich niezbędność
w naszym życiu. Warto sobie postawić
pytanie, jak przeżywam swoją pustynię? Czy ona jest choć czasami obecna
w moim życiu? Czy czuję lęk przed pustynią, którą są dla mnie rekolekcje, dni
skupienia?
Od zawsze seminarium określano
mianem pustyni. Co z tą pustynią, na
którą przyszedłem jakiś czas temu, zrobiłem? Może dzisiaj jest już to tętniące
życiem hałaśliwe miasto? Gdy tu przyjeżdżałeś przed laty może miałeś jedną
lub dwie walizki, a dzisiaj po latach formacji, czy potrafiłbyś się spakować do
tych samych dwóch walizek? Jeśli nie,
to znaczy, że twoja pustynia już nie jest
pustynią, że być może utraciłeś istotę.
Tylko nieustanne powracanie na pustynię, stałe podejmowanie próby życia pustynią sprawi, że nie utracę z
przed oczu tego, co istotne w życiu –
Boga.