Głos Serca Diecezji nr 3 - Wyższe Międzydiecezjalne Seminarium
Transkrypt
Głos Serca Diecezji nr 3 - Wyższe Międzydiecezjalne Seminarium
nr 3 (4) 2016 PISMO ALUMNÓW WYŻSZEGO MIĘDZYDIECEZJALNEGO SEMINARIUM DUCHOWNEGO W OPOLU 2 3 Czcigodni Księża, Drodzy Parafianie, Przyjaciele naszego Domu! SPIS TREŚCI: S.3 FORMACJA SEMINARYJNA S.3 LATANIE MOJĄ PASJĄ S.4 CO TO JEST TEN CAŁY PATRIOTYZM S.5 NA TWOJE SŁOWO S.6 NIECH ŻYJE SPORT! S.7 NOWA EWANGELIZACJA S.8 NIEZWYKŁE PIĘKNO WITRAŻU S.10 PRAGNIENIE MODLITWY S.11 RYCERSTWO NIEPOKALANEJ S.12 RACHUNEK SUMIENIA S.13 ROZEZNAWANIE DUCHOWE S.14 SEMINARIUM – OKIEM PIERWSZAKA S.15 SUTANNA - I CO DALEJ S.15 ŻYCIE PUSTYNIĄ Stało się piękną tradycją, że czas jesiennych zbiorów jest jednocześnie czasem szczególnej pamięci o wspólnocie Wyższego Międzydiecezjalnego Seminarium Duchownego w Opolu, kiedy to z dobroci serca rolnicy i nie tylko dzielą się z nami plonami ziemi i innymi darami na nasz seminaryjny stół. Stąd kierujemy w stronę naszych Dobrodziejów zapewnienie o wdzięcznej pamięci i szczere pozdrowienia wraz z najserdeczniejszymi życzeniami na czas nowego roku kościelnego. Za nami Nadzwyczajny Rok Miłosierdzia, który szczególnie obfitował w dary płynące z serca Boga bogatego w miłosierdzie. Każdy osobiście mógł doświadczyć wielkiej hojności Pana w wydarzeniu Światowych Dni Młodzieży, kiedy to świadectwo wiary młodego Kościoła na nowo rozpalało entuzjazm wiary naszych serc, tę wiarę też mocno budził swoją osobą i głoszonym słowem Papież Franciszek. Te piękne dni stały się czasem budzenia w sobie – jak to zwykł mówić św. Jan Paweł II – wyobraźni miłosierdzia, by w dzisiejszym zabieganym, egoistycznym świecie więcej było wrażliwości serca na drugiego człowieka, zwłaszcza tego doświadczonego przez życie i człowieka często przez społeczeństwo zepchniętego na margines życia. Ten szczególny rok, był również dla nas czasem wdzięczności za wielki dar Chrztu Polski, bez którego nie byłoby tej wielowiekowej przygody z Jezusem Chrystusem całego narodu, ale i każdego z nas wszczepionych przez chrzest w życie samego Boga. Dar chrztu świętego sprawia, że Boże miłosierdzie roz- Z ― ― redaktor kl. Marcin Jaśkowski III i kl. Michał Banaś II; opiekun ks.Grzegorz Ciuła lewa się na nas w całej obfitości za każdym razem kiedy to zbliżamy się do tronu Bożej łaski w sakramentach Kościoła, w słuchaniu Bożego słowa, w modlitewnym wznoszeniu serc ku Panu. Dlatego nie sposób opisać wszelkie innych dowody Bożej łaskawości, które stały się udziałem każdego z nas z osobna na przestrzeni Roku Miłosierdzia, ale za wszelkie dobro składamy Bogu nasze dziękczynienie. W paru słowach tego listu pragniemy i my złożyć na Wasze ręce Czcigodni Dobroczyńcy naszej wspólnoty wyrazy naszej szczerej i serdecznej wdzięczności za każdy dar serca duchowy czy też materialny, za każdą modlitwę i ofiarę cierpienia. To wasze świadectwo zatroskania o nasz dom i o nowe powołania kapłańskie jest dla nas szczególnym dowodem z jak wielką miłością pochyla się nad nami sam Bóg. Z serca więc wam dziękujemy! Jednocześnie zapewniamy Was o naszej stałej pamięci modlitewnej za Waszą wspólnotę parafialną i Wasze rodziny. Pamiętamy o Was zwłaszcza w czasie każdej niedzielnej Mszy świętej, odprawianej w intencji wszystkich naszych Dobroczyńców. Niech czas nowego roku kościelnego, a zwłaszcza czas Adwentu wypełni radość, że Pan jest blisko każdego z nas i naszych problemów, że On nieustannie się troszczy i wspiera, abyśmy w drodze przez życie nie ustali i więcej byśmy czas naszego pielgrzymowania dobrze przeżyli trwając z wiarą przed Panem i otwartym sercem dla bliźnich. Niech więc miłość naszego Pana, towarzyszy waszej codzienności i nich nadaje jej blask i piękno. Szczęść Boże! Pierwszy rok formacji to wprowadzanie kleryka w piękną, sięgającą czasów Ojców Kościoła, praktykę „lectio divina”, czyli czytania duchownego. Formacja seminaryjna Praktyka „lectio divina” polega na czytaniu z wiarą i wrażliwością tekstu świętego, czytaniu „całym sobą”, czyli przy równoczesnym zaangażowaniu serca, umysłu i woli. Pozwala to na życie czytanym Słowem Bożym, pozwala odczuć przepiękną prawdę, że Bóg do nas mówi, że jest przy nas. Drugi rok formacji upływa pod znakiem medytacji, czyli stopniowym wprowadzaniu w tajemnicę Słowa. Polega ona na skupieniu umysłu nad czytanym fragmentem Ewangelii i na szukaniu zawartej w nim Prawdy, na przylgnięciu do Bożego Słowa. Rok trzeci uwrażliwia nas na oratio, czyli na naszym mówieniu do Mistrza. Trzeba otworzyć przed Nim serce, aby mógł On do niego zstąpić i w nim zamieszkać. Oratio powinno być spontanicznym dialogiem kleryka z Bogiem: uwielbiania Go, dziękowania Mu i proszenia Go. Najwyższym, ale zarazem najtrudniejszym etapem formacji jest contempla- ne praktyki. Nasz dzień zaczynamy zazwyczaj modlitwą brewiarzową, czyli tio czyli „rozmowa serca z sercem”, bezsłowne przylgnięcie do Chrystusa. Jest to bardzo trudna praktyka, nie każdemu dostępna. Opisane powyżej praktyki są stopniowo wprowadzane na kolejnych latach studiów. A jak wygląda proza seminaryjnego życia? Centrum naszego dnia jest Eucharystia, wokół której koncentrują się inne poboż- Jutrznią. Po niej następuje medytacja, będąca bezpośrednim przygotowaniem do Eucharystii. W południe i wieczorem gromadzimy się w seminaryjnej kaplicy na modlitwie Anioł Pański, aby uczcić tajemnicę Wcielenia Bożego Słowa. Nasz dzień kończymy czytaniem duchownym i Nieszporami. Po nich następuje sacrum silentium, czyli święte mil- czenie, które trwa do rana. Ma ono na celu zbliżenie się do Boga, rozważanie w sercu wszystkiego tego, co zdarzyło się w ciągu dnia. W Wielkim Poście podejmujemy całonocną Adorację Najświętszego Sakramentu oraz wyjeżdżamy na pielgrzymki do znanych sanktuariów. Co miesiąc przeżywamy dzień skupienia, a co roku rekolekcje adwentowe i wielkopostne. Wymienione wyżej praktyki, związane z życiem duchowym, wprowadzają nas umiejętnie w przyszłe życie kapłańskie. Ważny jest jednak fakt, aby żyć nimi już teraz i to nie tylko w Seminarium, ale także poza nim, gdy wyjeżdżamy na ferie czy też wakacje. Modlitwa musi towarzyszyć nam nieustannie, w całym naszym życiu. Jeżeli nauczymy się jej i pokochamy ją jako klerycy, to w naszym życiu kapłańskim wyda ona obfity plon. seminarium.opole.pl Choć moje doświadczenie nie jest zbyt duże (24 loty; 16 573 km), to w seminarium jestem znany z tego, że lubię latać. Już jakiś czas temu napisałem na ten temat artykuł do Głosu Serca Diecezji, więc nie będę się powtarzał. Latanie Moją Pasją Tym razem chciałbym odpowiedzieć na pytanie, które słyszę dosyć często: Jak Ty znajdujesz takie tanie loty? Odpowiedź jest prosta – Internet. Jest bardzo wiele stron i forów poświęconych tej tematyce, wystarczy poszukać. Jednak warto skorzystać z czegoś sprawdzonego. Nie mówię, że mój sposób jest najlepszy. Jeśli znacie jakieś inne sposoby, to będę wdzięczny za podzielenie się. Najpierw trzeba dookreślić – czy szukasz konkretnego biletu (cel i data), czy po prostu chcesz gdzieś polecieć. Jeśli to pierwsze, to niewiele pomogę – musisz szukać i liczyć na szczęście. Jeśli to drugie, to już mamy większe możliwości. Skąd zatem dowiedzieć się kiedy, gdzie i za ile możesz polecieć? Kiedyś podstawą był SkyScanner, jednak ostatnio odkryłem inne potężne narzędzie: Google Flights (www.google.pl/flights). Wśród jego zalet można wymienić: 5 lotnisk początkowych, wyszukiwanie destynacji na mapie, elastyczne daty, alerty cenowe, a przy tym jest bardzo prosty i intuicyjny w obsłudze (nie, nie płacą mi za reklamę, po prostu jest dobry). A skoro o reklamach mowa, to warto korzystać z niego w trybie prywatnym, żeby nie być potem bombardowanym reklamami linii lotniczych nawet na innych stronach. Wracając do tematu: gdy już wejdziesz na stronę wyszukiwania, musisz wykazać się pomysłowością. Z doświadczenia wiem, że lot „po trójkącie” może wyjść taniej niż „tam i z powrotem”. O co chodzi? Po prostu zamiast lecieć Wrocław – Oslo i Oslo – Wrocław, lecieliśmy Wrocław – Warszawa, Warszawa – Oslo i Oslo – Wrocław. Nawet po przeliczeniu NOKów (korony norweskie – linie naliczają opłaty w walucie lotniska początkowego) wyszło taniej. Innym sposobem na zaoszczędzenie jest wylot z lotniska, na które możemy tanio dojechać, np. PolskiBus jedzie z Opola na lotnisko w Berlinie (SXF). Tym samych dochodzimy do tego, że… …sam lot to nie wszystko! Ważną sprawą jest też to, że sam bilet na samolot to dopiero początek wydatków i może się okazać, że najmniejszy. Przecież na lotnisko trzeba jakoś dojechać. Po pierwsze to zabiera czas. Podróż z Frankfurtu na lotnisko Frankfurt-Hahn trwała dużej niż sam lot do Katowic! Po drugie, cenę też trzeba wziąć po uwagę. Na przykład lot z Wrocławia do Warszawy (Okęcie) można kupić już za 12 zł, ale trzeba dojechać do Wrocławia (PKP Intercity: około 17 zł /kupiony 30 dni wcześniej = 30% zniżki/ + autobus nr 106: 1,50 zł studencki), a potem z lotniska do centrum (Koleje Mazowieckie: studencki 2,20 zł). Pomocą w znajdowaniu połączeń z/do lotniska, oprócz Map Google’a, jest portal Rome to Rio (www.rome2rio.com/pl/), wpisujesz skąd i dokąd chcesz dotrzeć, a strona podpowiada jakie masz możliwości i orientacyjne ceny. Poza tym trzeba coś zjeść – o ile jedzenie można mieć w bagażu podręcznym, to większy problem jest z napojami. Cena jaką widzisz w tanich liniach lotniczych (tzw. low-cost: Ryanair, WizzAir, EasyJet) zakłada tylko bagaż o określonych wymiarach, który zabierasz z sobą na pokład samolotu, a co za tym idzie – nie wszystko możesz w nim przewieźć. Jedną z tych rzeczy są płyny. 10 zł za litrową pepsi na lotnisku w Modlinie wydaje się przesadą, ale w porównaniu do cen w Norwegii i tak się opłacało. Innym dużym wydatkiem są noclegi – dobrze mieć rodzinę albo znajomych, u których można przenocować. Ale to rzadki luksus. Nie polecam spania na lotnisku – próbowałem. Może uda się zaleźć coś na taniego na www.booking.com, czasami mają ciekawe promocje. Albo trzeba wracać tego samego dnia. Bardzo ważną sprawą, o której nie wspomniałem wcześniej, a którą trzeba uwzględnić przy wyszukiwaniu celu podróży, jest zaplanowanie, gdzie tego dnia będziesz na Mszy świętej. W Mapach Google’a wpisujesz „Roman Catholic Church” oraz lotnisko na jakie chcesz polecieć. Potem sprawdzasz godziny sprawowania Liturgii i jak dotrzeć do tego kościoła, i ile czasu Ci to zajmie. Dzięki Internetowi naprawdę wiele rzeczy można bardzo dokładnie zaplanować z góry. Możesz nawet, dzięki Google Street View, „przejść się” ulicą i znaleźć przystanek, z którego masz jechać dalej, żeby potem nie szukać i nie denerwować się, że nie zdążysz. Kupowanie biletu Gdy już wszystko jest zaplanowane, a cena się nie zmieniła, możesz kupić wymarzony bilet. Ja dla pewności zawsze kupuję bilety bezpośrednio na stronie linii, nie przez pośredników. Tu ważne jest, aby nie zaznaczać żadnych dodatkowych pól (np. w Ryanair’ze w polu kraj pochodzenia trzeba wybrać opcję „nie potrzebuję ubezpieczenia” zamiast „Polska”), bo to może generować zbędne koszty. Gdy już kupisz bilet Czekasz, czekasz, czekasz. Odprawiasz się online, drukujesz kartę pokładową, jedziesz na lotnisko, przechodzisz kontrolę, wsiadasz do samolotu i w końcu LECISZ. Myślę, że warto upamiętnić swoje podniebne wojaże. Przyda się też aparat albo przynajmniej telefon w trybie, nomen omen, samolotowym. Po zakończeniu lotu, gdy nie spieszy się nam na autobus, można podejść do obsług i poprosić o zrobienie zdjęcia w kokpicie. Nie warto się spieszyć – jeśli ostatni wsiądziemy do autobusu, pierwsi z niego wysiądziemy! Przy okazji chciałbym polecić FlightDiary (www.flightdiary.net), stronę, która po wpisaniu danych lotu, pokaże Ci mapkę i statystyki dotyczące twoich podróży. Mam nadzieję, że wszystkie niuanse, które poruszyłem w tym artykule, nie odstraszyły Cię od latania. Wynikają one z doświadczenia i w zamyśle miały pomóc, aby uniknąć błędów, jakie może popełnić „początkujący” podróżnik. Życzę wszystkim tanich i udanych lotów. autor kl. Paweł Knop alumn roku V zdjęcie z samolotu Ryanair 4 5 W dobie wszechogarniającej globalizacji kultury, kosmopolitycznego podejścia do kwestii pochodzenia czy narodowości oraz szalonej prędkości, z jaką obiegają dziś świat najróżniejsze informacje z najdalszych choćby krańców ziemi, słowo „patriotyzm” może brzmieć dziwnie obco czy wręcz anachronicznie. Co to jest ten cały patriotyzm? autor kl.Dawid Halfar III Jednym na myśl przywiedzie rozszalałe tłumy kiboli, którzy dumne hasła „miłości Ojczyzny” łączą z demolowaniem jej, wszczynaniem burd na stadionach i niszczeniem ich (także tych należących do ich własnych drużyn) jak również z płaskim, wąskim myśleniem nierzadko graniczącym z szowinizmem. Innym przypomni dawne, przegrane bitwy i powstania, hektolitry krwi wylanej – wydawałoby się – na marne przez naszych przodków, a przez to rzekomo typową dla Polaków martyrologizację historii. Jeszcze inni zaś, tak przesiąknięci wspomnianą już globalizacją i kosmopolityzmem, będą uważać nie tylko miłość do Ojczyzny, ale i ją samą za przeżytek, przebrzmiały już akord, który trzeba zastąpić czymś nowym, pasującym do otwartych granic i liberalnego społeczeństwa otwartego. Każde z tych znaczeń patriotyzmu ma pewne wypaczenia, jest niepełne. Patriotyzm nie może oznaczać zaściankowości, ksenofobii, zamknięcia się na inne narody, kultury i języki. Nie może oznaczać, że bycie Polakiem, Niemcem lub Rosjaninem gwarantuje pewne niezbywalne, wrodzone cechy zapewniające intelektualną, fizyczną lub nawet rasową wyższość nad innymi. Wtedy nie jest patriotyzmem, ale nacjonalizmem i szowinizmem. Takie poglądy doprowadziły już raz świat nad przepaść zagłady, jaką była II Wojna Światowa – i oby nigdy nie powróciły w takiej sile. To bardzo duże niebezpieczeństwo, zwłaszcza, że wielu ludzi ulega dziś pokusie traktowaniu innych nacji z góry. Wiadomo, biało-czarny podział na przyjaciół i wrogów, przebiegający wzdłuż lingwistycznych i/lub etnicznych granic jest bardzo prosty, i w tym właśnie leży jego problem – jest zbyt prosty. Nie uwzględnia wielu subtelnych szczegółów i kompletnie zapomina o jednostkach, wtapiając je w wielkie masy narodowościowe, przez co zupełnie zatraca ona swoje cechy. Można by te wykrzywienia patriotyzmu, jakimi są nacjonalizm i szowinizm, porównać do miłości między dwójką zakochanych – ktoś, kto kocha swoją dziewczynę, ale jednocześnie nienawidzi wszystkich innych nie może być nazwany wiernym, dobrym chłopakiem, ale raczej mizoginem, który w końcu może przestać kochać, a zacząć nienawidzić także swoją ukochaną. Ktoś, kto chodzi na mecze jakiejś drużny nie tyle po to, aby jej kibi- cować, ale by pobić kibiców drużyny przeciwnej i powyrywać krzesełka nie jest kibicem, ale chuliganem i wandalem. Ktoś, kto deklaruje miłość do własnej Ojczyzny, która w rzeczywistości opiera się nie na miłości, ale na nienawiści do innych nie jest patriotą, ale szowinistą. Miłość do Ojczyzny wymaga znajomości jej historii, zwłaszcza trudnych momentów dziejów narodu. Nie oznacza to jednak, że wraz z końcem zagrożeń politycznych i militarnych dla naszej Ojczyzny wygasać powinien również patriotyzm. A taki jest obraz nas, Polaków i naszego patriotyzmu – kłócimy się między sobą i wojujemy, a stajemy razem do walki tylko wówczas, gdy już na nią za późno, gdy nie jest ona już niczym innym, jak tylko efektownym sztychem, nad którym będą płakały kolejne pokolenia. Bardzo często jest to nie tylko jakaś teoria, ale – owszem, uogólniony i nieco zbyt płaski – obraz naszej rzeczywistości. Na takim patriotyzmie nie da się nic zbudować. Jest on bowiem martwy i przeszły jak historia, której jako jedynej dotyczy. Przeszłość Ojczyzny wymaga pamięci, ale teraźniejszość, to co tu i teraz, wymaga miłości – nie na odwrót. To niezwykle wygodna i kusząca postawa, by być dumnym z przeszłości, wstydzić się teraźniejszości i obawiać przyszłości. Być dumnym z tego, do czego nijak się nie przyczyniło, wstydzić za to, na co ma się realny wpływ i obawiać tego, za co się odpowiada. I znowu wracając do obrazu dwójki zakochanych: jeśli ktoś kocha swoją dziewczynę tylko za to, jak wyglądała i jaka była x lat temu (lub raczej jak mu się wydaje, że wyglądała i jaka była; pamięć o ukochanych wymazuje wszak wszelkie niedoskonałości i zmarszczki zarówno na charakterze, jak i na urodzie) nie kocha jej rzeczywistej, jej tu i teraz, ale to jaka była – lub jaką chciał zapamiętać. Ta rzeczywista, ta obecna dzisiaj może wymagać jego uwagi i przede wszystkim miłości dzisiaj, ale jej nie otrzyma – bo on zagnieździł się w wygodnej, iluzorycznej idylli przeszłości, z której nic go nie jest w stanie wyciągnąć. „Patriotyzm jest niedobrym, ciasnym i zgubnym nawykiem, jest on bowiem zaprzeczeniem równości i solidarności ludzkiej”. Tak pisał w swoich „Listach o patriotyzmie” jeden z ojców anarchizmu, Michaił Bakunin. Czy jest tak w rzeczywistości? Czy patriotyzm jest nie do pogodzenia z równością i solidarnością? Czy tak mocno odstaje od naszych czasów, czasów otwartych granic i społeczeństwa otwartego? Ciasnota umysłowa, przypisywana patriotyzmowi przez głosicieli kosmopolityzmu, w pewnym stopniu dotyczy ich samych. Zakładają bowiem, że nie jest możliwe miłować i żywić szacunek zarówno wobec członków swojej wspólnoty narodowej, jak też wobec wszystkich innych. Jak gdyby uczucia człowie- ka były jednolitą całością i miłowanie, szacunek wobec czegoś jednego wyczerpywałoby całość ludzkiej miłości i respektu. Jak gdyby działania na korzyść własnego narodu przeczyły korzyściom na rzecz narodów całego świata. Rzeczywiście, gdyby pojmować patriotyzm tak wąsko jak pierwsze jego odchylenie, wtedy byłoby to prawdą – ale jak opisałem już wyżej, to nie jest patriotyzm. W ten sposób osoby piętnujące patriotyzm same wpadają w pułapkę – piętnują nie sam patriotyzm, ale jego wynaturzenie, w ogóle nie podejmując polemiki ze zdrowo rozumianym patriotyzmem. Wszak to, że ktoś kocha dziewczynę nie oznacza, że nie może kochać swojej matki, ojca, rodzeństwa, dziadków i swoich własnych dzieci. Każda z tych relacji oparta jest na miłości – i każda na innej. Można by występować przeciwko małżeństwu, jeśli mąż i żona zapominali o wszystkich innych i byli tylko oni, mając w nienawiści wszystkich. Nie jest to jednak małżeństwo, ale patologia, którą każdy zdroworozsądkowy człowiek potrafi od normalnego, zdrowego małżeństwa odróżnić. Reasumując, patriotyzm to nie nienawiść wobec innych, nie umiłowanie dawnych dziejów, nie relikt przeszłości – ale żywe umiłowanie własnej Ojczyzny, gotowość do ponoszenia dla niej ofiar, umiejętność przedkładania potrzeb wspólnoty narodowej nad potrzeby własne, świadomość i szacunek do historii, języka i kultury narodowej, ale także uszanowanie innych narodów i ich prawa do wolności i suwerenności. Oczywiście, nie jest to łatwe. Ba, jest na tyle trudne, że rzeczywiście nie sposób spotkać kogoś, kto by ten ideał w pełni realizował. Ale czy inaczej jest z innymi normami moralnymi, etycznymi i religijnymi? Czy jest wśród nas ktokolwiek, kto by je w pełni realizował? Jeśli tak, to proszę się ujawnić – od 2 tysięcy lat po tej planecie nie chodził nikt taki. A jeżeli nie – to niech nikt nie rzuca kamieniami, skoro wszyscy jesteśmy grzesznikami. Zatem można przyjąć, że nikt tego ideału nie osiągnie. Ale czy nie po to są właśnie ideały, by świeciły nad nami i przyciągały ku sobie niczym światło Słońca lub gwiazd? Nigdy ich nie osiągniemy – ale samo ich poszukiwanie, samo zbliżanie się do nich oświetla całą drogę. Gdy myślę o ideałach, na myśl przychodzi mi wiersz Przesłanie Pana Cogito Zbigniewa Herberta. Tam opisuje on drogę tych, którzy kroczą za ideałami: powtarzaj stare zaklęcia ludzkości bajki i legendy/ Bo tak zdobędziesz dobro, którego nie zdobędziesz/ powtarzaj wielkie słowa powtarzaj je z uporem/ jak ci co szli przez pustynię i ginęli w piasku (…) idź bo tylko tak będziesz przyjęty do grona zimnych czaszek/ do grona twoich przodków: Gilgamesza Hektora Rolanda/ obrońców królestwa bez kresu i miasta popiołów/ Bądź wierny Idź. Życie i śmierć dla ideałów wydają się głupie i nieefektywne, ale są jedynym, za co warto żyć i umierać. Skąd więc cała dyskusja na temat patriotyzmu, jego wynaturzeń i próba ustalenia tego, czym właściwie jest? Myślę, że to dlatego, że dotyczy najważniejszego dla nas, chrześcijan ideału, który stał się przecież ciałem – a więc czymś, a raczej Kimś więcej, niż tylko ideałem; który stoi i stać powinien w centrum naszej egzystencji – Miłości. Nie potrafimy kochać Ojczyzny, bo pomału nie potrafimy kochać kogokolwiek i cokolwiek. Wygodniej nam nienawidzić, pławić się w blaskach przeszłości lub udawać, że to wszystko to anachronizm, niegodny nowego człowieka. Miłość – zarówno wobec Ojczyzny, jak i wobec wszystkiego innego i wszystkich innych, którzy są wśród nas - wydaje się chyba najbardziej naiwnym, nierentownym i nieracjonalnym ideałem. A przez to jest jedynym, dla którego warto żyć i za który warto umierać. W seminarium jest dużo muzyki. Obecna jest podczas liturgii, na zajęciach, a także na korytarzach naszego domu, kiedy jakiś kleryk radośnie nucąc jedną ze swoich ulubionych melodii, zmierza do konkretnego miejsca. Na Twoje Słowo Ale dla niektórych z nas jest to za mało. Dlatego istnieją różne grupy, w których chcemy rozwijać swoje umiejętności muzyczne, są to m.in.: schola łacińska, schola grecka, chór seminaryjny. Jedną z tych grup jest także zespół muzyczny razem z nami. Od tego czasu nosimy nazwę „Na Twoje Słowo”. Można ją różnie interpretować. Mnie od razu skojarzyło się to z chęcią pójścia za Panem Jezusem. Jego słowo jest zbawcze, iść za Jego słowem to jedyna słuszna dro- autor kl. Michał Picz IV i na nim właśnie chciałbym się skupić. Każda z tych grup, które wymieniłem, uprawia muzykę w charakterystyczny dla niej sposób. Podobnie jest z nami, z tym że jednak swoim stylem gry troszeczkę odchodzimy od reszty, i nie jest to ani lepsze, ani gorsze, po prostu tworzymy muzykę na sposób – można bypowiedzieć – bardzo rozrywkowy. Jeśli ktoś nas słyszał, wie, jak to wygląda, a jeśli nie to zapraszamy na dni otwarte, które odbywają się co roku, każdy może przyjść, każdy jest zaproszony. Do niedawna nie mieliśmy żadnej nazwy, zwyczajnie nazywaliśmy się „Zespół seminaryjny” . Swoją drogą bardzo oryginalnie, nie słyszałem nigdy podobnej nazwy. Jednak pewnego dnia wraz z resztą chłopaków postanowiliśmy ogłosić konkurs wewnątrz seminaryjny na nową nazwę. W zostawionym na naszej stołówce pudełku znalazło się kika propozycji (większość była autorstwa Tomka Łuczkowskiego, niestety żadna nie została wybrana, ale i tak dzięki Tomek). Konkurs się zakończył. Oficjalnie nie ogłaszałem zwycięzcy (dotąd wielu mi to wypomina), ale tylko z tego powodu, że zwycięzcą został Paweł Kaczmarczyk, który gra ga, jaką człowiek może obrać, ale interpretacji może być wiele i każda będzie dobra. No dobra, ale kto w ogóle z nami gra i na jakich instrumentach? W sumie nasz zespół liczy siedem osób. Zacznijmy od sekcji rytmicznej. Tworzą ją: Mateusz Sawicki (rok II) grając na „garach”, wraz z Piotrkiem Kłonowskim (rok IV) ze swoim zestawem bębnów, są to trzy conga i kahon. To oni nadają nam tempo, a także zwiększają lub zmniejszają dynamikę utworów. Nie da się ukryć, że dominują u nas gitary, jest ich aż trzy i każda jest inna. Co to za zespół bez konkretnego basu? Mówi się, że ciężko usłyszeć go w piosenkach, dla kogoś mniej osłuchanego w tego rodzaju muzyce jest on wręcz niesłyszalny. Gdyby jednak nagle basista przestał grać od razu słychać różnicę. Na tym „niskim” instrumencie gra Dawid Halfar (rok III). Mocniejszego, ostrzejszego brzmienia dodaje nam wspomniany wcześniej Paweł Kaczmarczyk (rok III) dzięki gitarze elektrycznej, ale nie tylko w taki sposób można na niej grać. Da się również łagodnie i lekko, co Paweł często pokazuje. Natomiast bardziej akustycz- no-klasycznego brzemienia dokładam ja (rok IV) grając na gitarze elektro-akustycznej. Świetnie w całość komponuje się pia- „ Jego słowo jest zbawcze, iść za Jego słowem to jedyna słuszna droga, jaką człowiek może obrać, ale interpretacji może być wiele i każda będzie dobra. nino, za którego klawiaturą zasiada Michał Brzezina (rok III), dzięki Jego jazzowym, czy też bluesowym improwizacjom nasze utwory nabierają kolejnych barw. No i wreszcie wokal. Jest to ta część, bez której nasze granie nie miałoby większego sensu, bo przecież chodzi o słowa, które chcemy przekazać, a w których chcemy wskazywać na Jezusa. Swojego głosu użycza nam Tomek Wolnik (rok III), którego czasem staram się wspomagać, wchodząc w niektóre partie granych piosenek. Obowiązkowo trzeba wspomnieć o jeszcze jednej osobie, która bardzo często jest niezauważalna, siedzi gdzieś w tłumie, mało kto może zwraca w tym kierunku swoją uwagę, a jest to jedna z najważniejszych osób. Zespół może grać super, jest forma, są warunki, wszystko jest, ale bez dobrego nagłośnienia nigdy nic z tego nie będzie. Tym w naszej ekipie zajmuje się Tomek Bazan (rok III) przy pomocy Michała Brzeziny, który sam był kiedyś za to odpowiedzialny. Kiedy można nas usłyszeć? W pełnym wydaniu podczas (także wcześniej wspomnianych) dni otwartych. Gramy również na rekolekcjach dla maturzystów podczas drogi krzyżowej, a także na sporadycznych wydarzeniach, których w ostatnim czasie było sporo, bo aż dwa (to naprawdę dużo). Muszę przyznać, że były to dosyć moc- „ Graliśmy też jako support przed Sylwią Grzeszczak, która dała świetny koncert w auli górnej naszego seminarium. To była genialna sprawa grać przed gwiaz- dą takiego formatu, a także być nagłośnionym przez profesjonalnych akustyków zajmujących się tym na co dzień. Dzielnie wspierali nas w śpiewie bracia klerycy, za co jesteśmy im ogromnie wdzięczni. Wszystko fajnie tylko po co właściwie gramy? Kiedy zbliżał się koncert przed Sylwią, zastanawiałem się nad sensem tego występu. Zawsze jest taka pokusa, aby chcieć pokazać siebie, tymczasem zupełnie nie o to nam chodzi. Naszym graniem i śpiewaniem chcemy głosić Jezusa, to o Nim przecież śpiewamy. Tym bardziej że wszystkie talenty, które posiadamy i rozwijamy, pochodzą od Boga. Będąc tego świadomym, właśnie w tym celu chcemy je wykorzystywać. Ktoś uświadomił mi, że to może być dobre dzieło ewangelizacyjne i z takim właśnie podejściem podeszliśmy do roli supportu. Staram się pamiętać o modlitwie na próbach (niestety często zapominam, ale chłopaki zawsze pamiętają), aby to, co robimy, było zawsze Bożym dziełem, chcemy być narzędziem w Jego rękach. Nasza działalność została też poszerzona o wieczory uwielbienia. Do tej pory był tylko jeden, ale planujemy kolejne. Podczas takiego wieczoru najbardziej uwidacznia się to, kto jest najważniejszy. Kiedy my „rozłożeni” jesteśmy gdzieś z boku pod ścianą, w centrum, na ołtarzu pokornie znajduje się sam Jezus ukryty w świętej hostii. My tyl- My tylko mamy pomóc się modlić. Oby tak zawsze było, a gdyby przypadkiem coś nam się poprzestawiało, to liczę na napominającego kopniaka, żeby się otrząsnąć, otrzepać i jak mówi pewna reklama „przestać gwiazdorzyć” ne wydarzenia dla nas. Mieliśmy swoje kilkadziesiąt sekund w TVP 1. Co prawda było nas tylko słychać w tle, ale zawsze coś. Na pierwszym planie był prowadzony wywiad w związku z akcją Caritasu, która odbywała się pod hasłem „Płomień miłosierdzia”. Wszystko to działo się pod opolską katedrą. ko mamy pomóc się modlić. Oby tak zawsze było, a gdyby przypadkiem coś nam się poprzestawiało, to liczę na napominającego kopniaka, żeby się otrząsnąć, otrzepać i jak mówi pewna reklama „przestać gwiazdorzyć” . 6 7 Kultura fizyczna jest składową działalności człowieka na Ziemi. Kultura fizyczna (nieprzesadna) pomaga ludziom we wzroście duchowym, bo jak mówi stare porzekadło - „W zdrowym ciele zdrowy duch.” NIECH ŻYJE SPORT! Drodzy czytelnicy, Niewątpliwie sport w naszej wspólnocie jest rzeczywistością często spotykaną. Możemy poznawać w seminarium na różne sposoby tę część kultury. Kultury? Ale jak to? Dlaczego właśnie kultury? Oczywiście, że kultury - odpowiadam na zadawane powyżej pytania. Kultura fizyczna jest składową działalności człowieka na Ziemi. Kultura fizyczna (nieprzesadna) pomaga ludziom we wzroście duchowym, bo jak mówi stare porzekadło - „W zdrowym ciele zdrowy duch.” Na różne sposoby przeżywamy wydarzenia sportowe w seminarium. Wielu z nas kibicuje reprezentacji Polski w piłce nożnej, czy swoim ulubionym klubom w rozgrywkach Ligi Mistrzów. Zdecydowana większość braci kleryckiej wybiera taką formę obycia ze sportem, jednak nie wszyscy. Kilku, kilkunastu... a właściwie kilkudziesięciu wybiera nieco aktywniejsze spotkanie ze sportem. Rower, basen, siłownia czy sala seminaryjna, na której odbywają się zacięte rozgrywki naszej małej ligi seminaryjnej. Poza ligą możemy się pochwalić kadrą seminaryjną, która na przestrzeni lat zdobyła liczne osiągnięcia, np. zwycięstwo Mistrzostw Polski i Europy Seminariów Duchownych. W tych rozgrywkach i dziś godnie reprezentujemy Wyższe Międzydiecezjalne Seminarium Duchowne w Opolu. To na przykładzie tej grupy chciałbym podzielić się z Wami kilkoma wolnymi myślami. 1) Wysiłek fizyczny pomocnym narzędziem w formacji kadra seminaryjna Wraz z współbraćmi spotykamy się na sali gimnastycznej, czy na boisku, aby stale wzajemnie się zgrywać; próbować zmagać się z samym sobą. Staramy się być lepszymi w braterskim klimacie. Te doświadczenie nie zwiększa tylko naszych umiejętności stricte piłkarskich, ale przede wszystkim wzrastamy jako ludzie. To właśnie wtedy, gdy odczuwamy zmęczenie podczas treningu decydującą rolę odgrywa wola walki i zaangażowanie. One niosą nas do zwycięstw, które potem przekładają się na osiągnięcia sportowe i pomagają nam w wchodzeniu w dojrzałe relacje międzyludzkie. Nie zawsze na treningu jest sympatycznie i miło. Czas ten jest dany po to, aby wtedy „pościerać się” między sobą; pozwala na wymianę myśli, kształtowanie swoich charakterów oraz uczy szacunku do siebie nawzajem. Treningi przynoszą realne owoce. Rok temu wystartowaliśmy w Mistrzostwach Polski, których finały odbędą się w Siedlcach. Od upragnionego finału dzieli nas jeden mecz ze wspólnotą z Łomży. Wcześniej na naszej drodze w mistrzostwach przyszło nam się zmierzyć z braćmi bernardynami z Kalwarii Zebrzydowskiej i z klerykami z Wrocławia. Dzięki tym meczom mogliśmy poopowiadać o doświadczeniach seminaryjnych, oraz zawiązać nowe znajomości, by wspólnie z nimi tworzyć jedną wielką wspólnotę. Zgadza się, że spotkania z bracią klerycką z innych diecezji służą rywalizacji sportowej. Ważniejszy jest fakt, iż te pojedynki przypominają nam, że idziemy w jednym kie- runku - w kierunku kapłańskiej służby ludziom. 2) Rezygnacja z siebie na koszt wspólnoty Wszystkie wyjazdy naszej kadry seminaryjnej niosą za sobą wspomnienia. Dzięki nim mamy dalszą ochotę do spotykania się ze sobą. Często jest tak, że trzeba zrezygnować ze swoich planów. To uczy odpowiedzialności w pierwszej mierze za samych siebie. Chęć uczestnictwa w jakimś wy- Myślę, że na początku warto zapytać, czym jest nowa ewangelizacja? Nowa ewangelizacja uczestnictwa w treningach, dawania na nich z siebie wszystkiego co najlepsze, bo bez pracy nie ma kołaczy. 3) Fair play jak i na boisku tak i w życiu Ważną cechą każdego dojrzałego człowieka jest uczciwość. Gdzie młody człowiek może się uczyć tej uczciwości? Pewnie, że w szkole, w Kościele ale też i podczas rozgrywek sportowych. Zasada uczciwej gry jest propagowana na całym świecie piłkarskim, aby ewangelizowała i nie lękała się wyjścia poza siebie, aby głosić, ufając nade wszystko w miłosierną obecność Boga, który nas prowadzi nawet wieka bez względu na jego wiek, czy też religię. Innym przykładem głoszenia jest ewangelizacja przez muzykę. Pan Święty Jan Paweł II mówił: „pojęcie «nowa ewangelizacja» od początku obejmuje zaangażowanie i posługę wszystkich ochrzczonych w społeczeństwie i w świecie poprzez zdecydowane dawanie świadectwa o zbawczym dziele Chrystusa. Głoszenie wiary i jej szerzenie nie są przywilejem specjalistów czy osób pełniących funkcję, ale są obowiązkiem wszystkich członków ludu Bożego (...)” Obecnie możemy zaobserwować w ją doświadczenia bliskości drugiej osoby, doświadczenia miłości, prawdziwej miłości - tej czystej, nieskazitelnej, jaką dać nam może tylko Pan. Właśnie w tych środowiskach to odnajdują. Pamiętam, gdy pierwszy raz pojechałem na mszę w intencji o uzdrowienie, doświadczenie działania żywego Boga było tak mocne, że nie mogłem nie pojechać na taką mszę kolejny raz, i kolejny, i kolejny... Co więcej, nie mogłem nie zaangażować się bardziej w życie Kościoła, w życie wspólnoty, jaką była w moim przypadku zainicjowana przez Jose Prado Floresa Szkoła Nowej Ewangelizacji. W tej wspólnocie mogłem doświadczyć formacji poprzez konferencje, wyjazdy na rekolekcje, czy też różnego rodzaju kursy. Pod względem wspólnot Kościół Katolicki daje nam wiele możliwości, myślę, że każdy by się w czymś odnalazł. Wielu katolików angażuje się nie tylko we wspólnoty, ale również w różnego rodzaju inicjatywy ewangelizacyjne. Polegają one na wychodzeniu do ludzi, mówieniu im o Bogu, pokazanie im swojej wiary w pełnionych uczynkach (Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwali- jeśli kieruje nas na nowe drogi.” Jedną z takich inicjatyw jest organizowany corocznie w Kostrzynie nad Odrą Przystanek Jezus. Setki ludzi wychodzących i dzielących się swoim życiem oraz doświadczeniem Boga z uczestnikami przystanku Woodstock. W tym wszystkim ważne jest nie tylko samo głoszenie, bo jak mówi św. Jakub w swoim liście „Tak też i wiara, jeśli nie byłaby połączona z uczynkami, martwa Bóg w swojej dobroci obdarza nas różnymi talentami, co więcej, pomaga nam je rozwijać. One również mogą pomóc nam w ewangelizacji. Na scenach możemy obserwować zespoły oraz wokalistów, którzy swoją muzyką uwielbiają Pana, a teksty ich piosenek mówią o Bożej dobroci i miłości, o przebaczeniu. Niejednokrotnie czas na scenie wykorzystują do tego, aby złożyć świadectwo, jak Bóg zadziałał w ich życiu. Kościele wspaniały rozkwit różnego rodzaju wspólnot, w tym charyzmatycznych: Odnowa w Duchu Świętym, Szkoła Nowej Ewangelizacji oraz wielu innych. Ludzie potrzebu- li Ojca waszego, który jest w niebie - Mt 5, 16). Papież Franciszek w jednej z swoich wypowiedzi stwierdził: „Chciałbym zachęcić całą wspólnotę kościelną, jest sama w sobie” (Jk 2,17), lecz także dawanie świadectwa. Wyraża się ono w sposobie mówienia oraz postawie, która powinna być postawą miłości, otwartości na drugiego czło- Można więc zauważyć, że nowa ewangelizacja przyjmuje różne formy, a dzięki naszemu zaangażowaniu jest pięknym i owocnym elementem w życiu Kościoła. autor kl. Dominik Ordon I autor kl. Marcin Maciejczyk III darzeniu czy przynależności do jakiejś grupy wiąże się z odpowiedzialnością. Ta odpowiedzialność dotyczy dotrzymania słowa w kontekście ponieważ odgórnie jest reklamowana przez światową federację piłkarską (FIFA). Wpisując się w ramy nałożone przez tę federację rozgrywki Mistrzostw Polski Seminariów Duchownych również są rozgrywane w tym duchu. Rzeczywiście klerycy, którzy biorą udział w tych mistrzostwach potrafią podnieść rękę i przyznać się, że sfaulowali czy potwierdzić, że piłka minimalnie przekroczyła linię autową. To pokazuje, że sędziowie są na boisku tylko po to, by podziwiać pięknie konstruowane akcje drużyn seminaryjnych. Bardzo rzadko możemy usłyszeć gwizdek sędziego, co dowodzi o uczciwości wśród tego grona. To kilka z wielu wolnych refleksji na temat sportu. Podsumowując, sport jest dziedziną kultury, która wpływa na rozwój fizyczny, ale przede wszystkim potrafi kształtować charakter człowieka. Sport to niesamowite narzędzie pedagogiczne. Poprzez ten element kultury wychowało się wiele zacnych osób, które mogą stanowić autorytet dla kolejnych pokoleń. W dzisiejszym świecie szuka się bardzo żmudnie autorytetów, a zapomina o osobistościach ze świata sportu, którzy przecież poza wysoką kulturą fizyczną są nacechowani wysoką kulturą osobistą. Zatem jest z kogo czerpać - niech żyje sport! 8 9 Choć seminaryjna kaplica wyglądem nie przypomina francuskiej Sainte-Chapelle, to ma ona w sobie coś tak wyjątkowego, że aż wprost mistycznego. A wszystko dzięki witrażom… nie, Luwr, Paryż). Witraż z naszej kaplicy przedstawia 11 mężczyzn (apostołów) ze wzniesionymi ku niebu rękoma oraz Maryję (z delikatnymi rysami twarzy zaznaczonymi konturówką). Nad każdą postacią znajdują się ogniste języki. Pomarańczowe kolumny sygnalizują, że scena dzieje się w jakimś pomieszczeniu. Warte zauważenia jest umiejscowienie Matki Bożej w całej kompozycji. Znajduje się ona za apostołami, gdzieś w tyle, co nie nawiązuje do tradycyjnej ikonografii. Niezwykłe piękno witrażu 1. Krótki rys historyczny Witraż jest kompozycją stanowiącą wypełnienie otworu okiennego, która złożona jest z kawałków barwnego szkła połączonych ramkami ołowianymi i osadzonych między żelaznymi sztabami, dzielącymi je na kwatery1. Najstarszy fragment witrażu odnaleziono podczas wykopalisk u podnóża absydy kościoła San Vitale w Rawennie i datowa- ny jest na 540 r. Jednymi z najstarszych witraży w całości zachowanych są witraże pochodzące z ok. 1050 r. znajdujące się w katedrze w Augsburgu. Pięć witraży przedstawia patriarchę Mojżesza, króla Dawida, proroka Daniela, proroka Jonasza oraz proroka Ozeasza. Rozkwit witrażownictwa obserwujemy w wiekach średnich. Strzelisty gotyk, ciągnąc architekturę ku niebu, eliminował ściany i zastępował je oknami. Wielką rolę w tym czasie odegrał Suger – opat Saint Denis we Francji, którego celem było wprowadzenie do świątyni większej ilości światła. Przykładami średniowiecznych witraży są okna z Chartres (m.in. XII-wieczny witraż Drzewo Jessego), ze wspomnianej we wstępie pałacowej kaplicy królów francuskich Sainte-Chapelle, z katedry pw. św. Piotra i NMP w Köln (najstarsze pochodzą z 1260 r.) oraz katedry pw. św. Piotra w Yorku (z 1339 r. pochodzi Serce Yorkshire – 23-metrowy witraż z motywem serca w maswerku). Od renesansu stopniowo rezygnowano z witraży. Za początek odradzania się witrażownictwa uznaje się przełom XVIII i XIX w. (romantyzm). Wynikało to z fascynacji kulturą i sztuką średniowiecza. Po 1945 r. aż do dnia dzisiejszego witraż nadal wykorzystywany jest w przestrzeni sakralnej oraz w dekorowaniu wnętrz świeckich. Szkło we współczesnym wnętrzu jest wszechobecne, a wykorzystywanie w nim nowoczesnych odmian witraży nadaje swoistego charakteru i indywidualności3. Jednym ze znaczących współczesnych projektantów witraży był Marc Chagall (m.in. Reims, Moguncja). W Polsce znanym witrażownikiem jest Wik- tor Ostrzołek (m.in. Opole, Olesno). 2. Witraże kaplicy seminaryjnej Witraże kaplicy Wyższego Międzydiecezjalnego Seminarium Duchownego, powstałe w latach 90. ub. wieku, przedstawiają wybrane sceny biblijne ze Starego i Nowego Testamentu (stworzenie świata, Przemienienie Pańskie, Zmartwychwstanie oraz Zesłanie Ducha Świętego). Ewenementem jest droga krzyżowa wykonana również ze szkła. 2.1. Sceny biblijne Pierwszy witraż przedstawia dzieło stworzenia świata i jest jednym z ciekawszych witraży w kaplicy i przedstawień sceny stworzenia w ogóle. Inspiracją był tekst Rdz 1, 1-31. Pisząc na temat stworzenia świata samoistnie nasuwa się myśl o freskach Michała Anioła ze sklepienia Kaplicy Sykstyńskiej (lata 1508-1512). Artysta ograniczył do minimum detale, zaakcentował zaś postać Stwórcy. Kolejne pola sklepienia ilustrują: oddzielenie światła od ciemności, stworzenie słońca i księżyca, oddzielenie lądu i wód oraz stworzenie Adama i Ewy4. Znane są także freski Rafaela w Loggiach Watykańskich (lata 1517-1519). Nasz witraż w sposób nader innowacyjny przedstawia wybrane elementy stworzenia. Bóg Ojciec (po prawej stronie) jako starzec, palcem „ stwarza świat. Widzimy planetę Ziemię z jej zielenią oraz rzekami, promieniste słońce oraz ptaki i ławicę ryb. Kolejne witraże nawiązują do tematyki obraz Rafaela z lat 1516-1520 (olej na desce, Muzea Watykańskie). Do tradycyjnych przedstawień nawiązuje witraż z naszej kaplicy. Trzej uczniowie Rozkwit witrażownictwa obserwujemy w wiekach średnich. Strzelisty gotyk, ciągnąc architekturę ku niebu, eliminował ściany i zastępował je oknami. nowotestamentalnej. Pierwszy z nich (a drugi w kolejności) przedstawia scenę Przemienia Pańskiego na górze Tabor (zob. Mt 17, 1-8; Mk 9, 2-8; Łk 9, 28-36). Ikonograficzny schemat sceny Przemieniania istniał już w tradycji wczesnej, ugruntował się jednak dopiero w Bizancjum5. Jezus przedstawiany był zazwyczaj w olśniewająco białej szacie na tle ciemniejszej mandorli. Obok Jezusa pojawiali się Mojżesz i Eliasz, a u podnóża apostołowie: Piotr, Jakub Starszy i Jan oślepieni jasnością, w gwałtownych pozach i przerażeniu6. Jednym z bardziej znanych wyobrażeń przemieniania Pańskiego jest fresk Fra Angelico z lat 1436-1445 znajdujący się w Museo di S. Marco we Florencji oraz zasłaniają swoje twarze przed światłem bijącym od Jezusa (przedstawiony jako biała postać), który unosi się nad ziemią na tle promieni padających z nieba. Nie przedstawiono jednak Mojżesza i Eliasza. Trzeci witraż skłania nas do medytacji nad tajemnicą Zmartwychwstania Jezusa. Zmartwychwstanie należy do jednych z najczęściej przedstawianych tematów w sztuce chrześcijańskiej wszystkich epok7. Z powodu braku opisu momentu Zmartwychwstania w Ewangeliach, artyści mogli pozwolić sobie na sporą dowolność w interpretacji tego wydarzenia. Istniały jednak dwa podstawowe schematy. Pierwszy pokazuje Chrystusa unoszącego się triumfalnie w powietrzu nad otwartym grobem i z twarzą wzniesioną ku niebu. Drugi schemat – akcentujący cielesność Jezusa i Jego cechy ludzkie – przedstawia Jezusa wyłaniającego się z grobu8. Bardzo często atrybutem Zmartwychwstałego jest biała chorągiew z czerwonym krzyżem, będąca symbolem zwycięstwa nad śmiercią. Ciekawymi obrazami ilustrującym Zmartwychwstanie są: fragment ołtarza z Isenheim (lata 1512-1515) dzieła Matthiasa Grünewalda oraz obraz El Greca (olej na płótnie, 1596-1600, Museo del Prado w Madrycie). Witraż znajdujący się w seminaryjnej kaplicy przedstawia unoszącego się Chrystusa trzymającego w prawej ręce białą chorągiew z czerwonym krzyżem (nie zaznaczono jednak grobu). Poniżej umieszczono dwóch strażników grobu, którzy zasłaniają swoje twarze z powodu oślepiającego blasku zaznaczonego licznymi promieniami wychodzącymi od Chrystusa. Witraż czwarty prezentuje Zesłanie Ducha Świętego (Dz 2, 1-13). Najstarszym przykładem przedstawienia omawianej sceny jest obraz znajdujący się w Ewangeliarzu Rabbuli – pochodzącym z 586 r. syryjskim kodeksie zawierającym tekst Ewangelii9. Kompozycja przedstawia Maryję (stojącą w centrum) oraz 11 apostołów symetrycznie rozmieszczonych po obu Jej stronach. Nad Matką Bożą umieszczono zstępującego Ducha Świętego pod postacią gołębicy, a nad głowami wszystkich postaci – ogniste języki. Schemat ten w późniejszym czasie wzbogacono o dodatkowe wątki: niewiasty towarzyszące Maryi, ludzi, którzy zbie- gli się tłumnie by podziwiać zjawisko oraz elementy architektury, które symbolicznie określały salę na górze. Z cza- sem architektura nawiązywała do pokazanego z drobiazgową dokładnością budynku kościoła10. Jednym z przykła- dów przedstawień sceny zesłania Ducha Świętego w malarstwie jest dzieło Jeana Restouta z 1732 r. (olej na płót- 2.2. Droga krzyżowa Jednym z zadań witrażu jest wytworzenie właściwej atmosfery danego miejsca. W przypadku kaplicy ma to być atmosfera skłaniająca do modlitwy i wzniesienia swych myśli ku Bogu. Posługując się kolorowym szkłem i światłem można doskonale rozważać mękę Pańską. W drodze krzyżowej kryje się ogromny ładunek jasności. Stacje drogi krzyżowej wykonane w technice witrażu nie należą do popularnych. Ciągle króluje obraz, płaskorzeźba czy rzeźba. W naszej diecezji „witrażową” drogę krzyżową możemy spotkać m.in. w kościele pw. św. Rodziny w Branicach, zaś w Niemczech m.in. w Borromaeum – seminarium duchownym w Münster, które grupa naszych kleryków odwiedziła podczas wymiany studenckiej. Tak wykonane stacje drogi krzyżowej – pomimo ukrytego bogactwa – są bardzo proste, pozbawione zbędnych szczegółów. Oszczędna ikonografia ma charakter medytacyjny. I tak w naszej kaplicy stacja I (Jezus na śmierć skazany) przedstawia tylko popiersie Chrystusa, stacja VI (Weronika ociera twarze Jezusowi) przedstawia samą chustę św. Weroniki z odbitą twarzą Chrystusa, a stacja XI (Jezus przybity do krzyża) – nogi Jezusa ze stopami przebitymi gwoździem. * * * Na czym polega tytułowe niezwykłe piękno witrażu? Doświadczenia wręcz mistyczne spowodowane są grą światła przechodzącego przez kolorowe szkiełka tworzące wielkie dywany świetlne. Kolorowe światło padające na posadzkę, prezbiterium, ławkę, w której modli się wierny, pomaga w otwarciu na Boga, który sam jest światłem. „Jak we wcześniejszej bazylice chrześcijańskiej lux i splendor wcielone zostały w złoto mozaik, tak w katedrze gotyckiej rozszczepione zostały na szafiry, purpurę i zieleń szkieł witrażowych”11. Wykorzystując witraż w przestrzeni sakralnej nie chodzi wyłącznie o oświe- tlenie kościoła, o „jakieś” przeszklenie czy jedynie barwny obraz malowany światłem, który ma li tylko „ożywić” mury czy zapełnić pustkę12. Dzięki witrażom atmosfera transcendencji w kościele się pogłębia13. To właśnie witraże kierują nas ostatecznie – już tu na ziemi – ku Nieskończonemu14. autor dk. Paweł Lisoń VI PRZYPISY 1. K. Kubalska-Sulkiewicz, M. Bielska-Łach, A. Manteuffel-Szarota (red.), Słownik terminologiczny sztuk pięknych, Warszawa 19972, s. 441. 2. N. Piwowarczyk, Mistyka witraży, „Barwy szkła”, nr 4(2011), s. 23. 3. J. Giermakowska, Współczesny witraż we współczesnym wnętrzu, „Świat szkła” nr 5(2012), s. 15. 4. M. Janocha, „Stworzenie w ikonografii”, w: Encyklopedia Katolicka, t. XVIII. Lublin 2013, k. 1105. 5. P. Maniurka, „Przemienienie Pańskie. Ikonografia”, w: Encyklopedia Katolicka, t. XVI. Lublin 2012, k. 646. 6. Tamże. 7. E. de Pascale, Śmierć i zmartwychwstanie, tł. A. Kłos, Warszawa 2011, s. 348. 8. Tamże. 9. S. Seeliger, „Pfingsten”, w: E. Kirschbaum (red.), Lexikon der christlichen Ikonographie, Bd. III, k. 416. 10. A. Kramiszewska, „Zesłanie Ducha Świętego. Ikonografia”, w: Encyklopedia Katolicka, t. XX. Lublin 2014, k. 1358-1359. 11. Z. J. Kijas, Średniowieczne obrazy nieba, w: Koperek S., Tyrała R. (red.), Ante Deum stantes, Kraków 2002, s. 754-755. Więcej zob. m.in. P. Lisoń, Zmiany wizerunku kościoła, w: Węgrzyniak W., i in., Ecclesia semper reformanda, Kraków 2015, s. 79-87. 12. H. Nadrowski H., Ostrzołka witraże, nie tylko śląskie, „Śląskie Studia Historyczno-Teologiczne”, nr 46, 1(2013), s. 192. 13. Tenże, Sztuki sakralnej szanse i zagrożenia, „Teologia i człowiek”, nr 6(2005), s. 125. 14. Tenże, Ostrzołka witraże, nie tylko śląskie, s. 200. 10 11 Nosimy w sobie głębokie nieraz pragnienie modlitwy, którego nie umiemy jednak wcielić w życie. Przeszkodą w tym nie jest brak czasu, który nierzadko marnujemy na różne, mało użyteczne zajęcia, ale przede wszystkim brak wewnętrznego uporządkowania i ładu. Jest październik 1917 roku. Od rana ruch na ulicach. Można by powiedzieć, że dzień jak co dzień w Wiecznym Mieście. A jednak był to dzień inny od wszystkich, bo oto przechodzi przez Rzym przedziwna demonstracja. Ludzie niosą sztandar, na którym widnieje Lucyfer i w swoich szponach miażdży św. Michała Archanioła. WZIĄĆ NA SERIO NASZE PRAGNIENIE MODLITWY Rycerstwo Niepokalanej fragment książki Józefa Augustyna SJ Być może poświęcamy modlitwie dużo czasu i sił. Podejmujemy nieraz wielkie „przedsięwzięcia” duchowe: wielodniowe pielgrzymki, regularny udział w życiu jakiejś wspólnoty religijnej, uczestnictwo w różnych rekolekcjach, oddajemy się lekturze duchowej, a mimo to świadczenia duchowe zaczynamy patrzeć już inaczej, jako na okres młodzieńczego idealizmu, który jednak musi przegrać w codziennej trosce o własną karierę, rodzinę, pracę, zdrowie, czy tym bardziej w twardej walce o pieniądz lub sukces zawodowy. niewiele brakuje, aby powrócić do życia, odzyskać dawne duchowe pragnienia i religijną żarliwość. I mamy rację. Trzeba nam jednak pamiętać, że nie staniemy się ludźmi żarliwej modlitwy i głębokiej duchowości dzięki jednorazowemu tylko wysiłko- Padają przy tym równie mocne deklaracje: „Szatan musi zapanować w Watykanie a papież będzie jego sługą!”. Była to demonstracja masonerii, która w tym czasie obchodziła jubileusz swojego ist- wieczny” straszak, czy instytucja która niby jest, ale więcej wokół niej mitów niż prawdziwych informacji. Tymczasem w Polsce miała ona szczególne wpływy (nie wspominając o reszcie go chaosu, nieporządku i zagubienia, z pewnej „miałkości” życiowej.Prawda was wyzwoli. (J 8, 32). Pierwszą rzeczą jest więc szczere i otwarte dążenie do całej prawdy o Bogu działającym w naszym życiu i do całej prawdy o nas samych. Z pew- autor kl. kl. Patryk Gawłowski III zdarza się, że nie zostają zaspokojone nasze duchowe pragnienia. Nasza frustracja nierzadko zostaje pogłębiona, gdy zauważamy, że nasze codzienne zachowanie odbiega od ideałów, które nosimy w sobie. Łudzimy się, iż rozpoczęcie życia duchowego winno natychmiast usunąć z naszej codzienności wszelkie słabości i wady, zwłaszcza te, których nie akceptujemy. W miarę upływu czasu pod wpływem frustracji wygasa nasz zapał i entuzjazm duchowy. Znikają gdzieś dawne duchowe fascynacje. Nierzadko też zdarza się, iż rozczarowani sobą i małą owocnością prowadzonego do tej pory życia religijnego, na powrót stajemy się „normalnymi”, „trzeźwymi” ludźmi, dla których zaczyna się liczyć przede wszystkim to, co da się dotknąć, zobaczyć, usłyszeć, co da się wymierzyć, obliczyć, zarobić. Na nasze przeszłe do- Pomimo tych różnych życiowych zagubień, chaosu, nieuporządkowania moralnego pozostaje jednak w nas ukryta tęsknota za utraconymi nadziejami i głębokimi pragnieniami duchowymi. „ wi. Konieczna jest pewna duchowa stałość i wierność połączona z wewnętrzną uczciwością. Właśnie uczciwość jest fundamentalną zasadą życia duchowego. Najmniej- Marzymy w głębi serca, jak ów pasący świnie syn marnotrawny, by powrócić do Boga, aby znów doświadczać Jego intymnej bliskości. Marzymy w głębi serca, jak ów pasący świnie syn marnotrawny, by powrócić do Boga, aby znów doświadczać Jego intymnej bliskości. Być może w chwilach większej szczerości podejmujemy wysiłki, aby powrócić do doświadczeń przeszłości i wskrzesić na nowo „coś”, co już dawno umarło. Mamy wówczas wrażenie, iż naprawdę sze oszukiwanie siebie, w jakiejkolwiek sprawie i na jakiejkolwiek płaszczyźnie, wpływa destruktywnie na całe życie duchowe. To właśnie wszelkie „półprawdy”, „małe kompromisy”, połowiczna szczerość wobec siebie, ludzi i wobec Boga, brak „nazywania rzeczy po imieniu” sprawiają, iż nie możemy poczuć się wyzwoleni z życiowe- nością przeżycie sakramentu pojednania mogłoby stać się doświadczeniem prawdy, która nas wyzwala. Odprawiamy go jednak bardzo często formalnie i z pośpiechem, skoncentrowani nie tyle na „Prawdzie”, ale raczej na „czystości” legalnej. Ale nawet, gdyby nasze spowiedzi były odprawiane z wielkim duchowym wysiłkiem, szczerością i otwartością, to jednak taka chwila szczerości raz na miesiąc, czy może nawet raz na kilka miesięcy, nie potrafi odkłamać naszej codzienności. Życie duchowe wymaga codziennej szczerości, ponieważ zakłamanie zakrada się codziennie w nasz sposób myślenia, przeżywania, reagowania. Człowiek po grzechu pierworodnym jest istotą skłonną do głębokich zakłamań. Istnieje w nim „niesamowita ludzka skłonność do fałszerstw moralnych” (K. Rahner SI). nienia. To wszystko obserwował młody franciszkanin, który akurat w Rzymie odbywał swoje studia. Maksymilian Kolbe miał wtedy 23 lata i już od pierwszych chwil spędzonych w zakonie znany był jako gorliwy i sumienny. Scena, którą zobaczył tamtego dnia miała zmienić jego życie i ostatecznie ukierunkować. W jaką stronę? Zwycięstwo Chrystusa i Jego panowanie na całej ziemi! Skoro cel jest znany to zrodziło się pytanie o środek do tego celu. I tutaj będzie pomocna wzmianka biograficzna. Otóż pewnego dnia, kiedy Maksymilian (z domu Rajmund) miał 12 lat w kościele parafialnym miał objawienie Matki Najświętszej. Proponowała mu Ona dwie korony, jedna z nich była biała i symbolizowała czystość, druga czerwona i symbolizowała męczeństwo. Nasz bohater miał wybrać tylko jedną ale, tu dała znać jego gorliwość i wykrzyknął, że chce obie. Maryja uśmiechnęła się tylko i zniknęła. Jego życie od samego początku było naznaczone maryjną pobożnością, wyniósł to ze swojego domu rodzinnego, stąd niewiele myśląc oddał całą sprawę masonerii w ręce najlepszej z Matek. Masoneria kojarzy się pewnie w pierwszym momencie jako swego rodzaju „średnio- świata) i należeli do niej sami wybitni członkowie polskiego rządu dwudziestolecia międzywojennego. Ich postulaty były bardzo jasno wyrażone. W „Protokołach Mędrców Syjonu” (dokument, którego zadaniem jest doprowadzić do zwycięstwa Antychrysta i zniszczenia chrześcijaństwa, zwany też „Protokołem Lucyfera”) możemy przeczytać: „Filozofowie nasi będą omawiali wszelkie braki wierzeń gojów, lecz nikt nigdy nie będzie krytykował wiary naszej z jej istotnego punktu widzenia, bowiem nikt nie pozna jej gruntownie, prócz ludzi naszych, którzy nigdy nie ośmielą się zdradzić jej tajników”, lub o rozpowszechnieniu na świecie pornografii: „W krajach uważanych za stojące na czele, stworzyliśmy literaturę szaloną, brudną, wstrętliwą. Przez czas pewien po objęciu władzy będziemy popierali rozwój tej literatury, by uwypuklić kontrast programów i głosów, które zbiegną z wyżyn naszych. Mędrcy nasi wychowani do kierowania gojami, będą układali nowe projekty, artykuły, przy których pomocy będziemy wpływali na umysły, kierując je w stron wybranych przez nas pojęć i nauk” czy na temat kleru: „Postaraliśmy się już zdyskredytować duchowieństwo gojów i w ten sposób uniemożliwić posłannictwo jego, które obecnie mogłoby nam bardzo przeszkadzać. Wpływy duchowieństwa maleją z dniem każdym”. To tylko część ich programu przygotowanego dla chrześcijaństwa. Jak widać, postulaty te są łudząco podobne do tego, co możemy zaobserwować we współczesnym nam świecie: filozofowie, którzy próbują zbadać i zmierzyć Boga, aby udowodnić Jego nieistnienie, wszechobecny kult ciała pod wieloma postaciami, który doprowadza do deprawacji już dzieci (np. edukacja w szkołach podstawowych jak stosować antykoncepcje, jak się masturbować) czy notoryczne obrażanie kapłanów do tego stopnia, że stają się oni grupą społeczną niemile widzianą w wielu środowiskach. Indyferentyzm religijny, zniszczenie podstawowych wartości i całkowite ich zamazanie – oto owoc, który już dziś zbiera propaganda zeszłych wieków. Oczywiście można to włożyć między bajki i przykleić naklejkę „teorie spiskowe”, aczkolwiek czytając te punkty i obserwując sytuacje w świecie czy w Polsce, łatwo znaleźć podobieństwa a wręcz wypełnienie tych planów. Maksymilian wraz z grupką „szaleńców” podobnych do niego siadają pewnego październikowego wieczoru i postanawiają coś zmienić. Organizacja, którą tworzą, ma odtąd nazywać się „Militia Immaculata – Rycerstwo Niepokalanej”. Pod płaszczem Maryi dążą do przywrócenia ładu, wartości i miejsca Boga w życiu ludzi ale i społeczeństw. „Starać się o nawrócenie grzeszników, heretyków, schizmatyków itd. A zwłaszcza masonów; i o uświęcenie wszystkich pod opieką i za pośrednictwem NMP Niepokalanej”. Maksymilian bardzo lubił powtarzać, że (idąc za łacińskim tłumaczeniem Rdz 3, 15) Ona zetrze głowę twoją (węża) i Wszystkie herezje samaś zniszczyła na całym świecie (Z oficjum o NMP). Takie też słowa można było przeczytać za każdym razem, gdy mowa była o statutach czy celach MI (Militia Immaculata). Święty był zwolennikiem wykorzystywania wszelkich godziwych środków do realizacji celu stowarzyszenia, stąd zajął się prasą w tamtym czasie bardzo popularną (dziś pewnie by to robił na facebooku czy twiterze :) ). W 1922 roku zaczął wydawać miesięcznik „Rycerz Niepokalanej”. Ważne jest to, że działalność pisma oddał całkowicie Bożej Opatrzności i pobierał za nie dobrowolne opłaty. Każdy dawał tyle, ile miał, a jak nie miał, to dostawał za darmo. Byle tylko cześć Niepokalanej, a przez Nią Chrystusa, rozprzestrzeniała się jak najszybciej. Mimo początkowych trudności, częstych długów, zawsze znajdywały się pieniądze na kolejny numer, a czasem nawet trzeba było dodruko- wywać. W szczytowym okresie wydawano ok. 800 tys. egzemplarzy (w 2014 roku Gość Niedzielny sprzedał 141 503 sztuk). Szybko okazało się, że potrzeba będzie miejsca, w którym bez problemów będzie można się poświęcić temu dziełu. I tak w 1927 roku pod Warszawą, z hojności księcia Jana DruckiegoLubeckiego, zyskano grunta pod budowę klasztoru który potem miał się nazywać „Niepokalanów”. Długo by można opisywać początki i dzieje klasztoru. Niezmiennym pozostaje fakt, że w imię Niepokalanej zebrało się tam przed II WŚ prawie 800 zakonników, co czyni z nich największy konwent zakonny na świecie. Do dziś pozostaje tam ponad 100 franciszkanów. Jest to główna siedziba Rycerstwa. Ważny jest także Cudowny Medalik, który kazała wybić Maryja w wizji św. Katarzyny Laboure. Stał się on jednym z środków ewangelizacji. Święty w swoich pismach przytacza wiele cudów, dokonanych przez ten medalik i wstawiennictwo Maryi i sam starał się go rozdawać każdemu kogo spotkał. Jakie są warunki przyjęcia do stowarzyszenia? W zasadzie jak w każdym tego typu stowarzyszeniu, tzn. ukończone 18 lat, chęć zdobycia świata dla Serca Jezusowego przez Niepokalaną, troska o zbawienie swoje i innych ludzi. Wyjątkowy jest tu fakt, że przed wpisaniem do księgi MI należy wybrać sobie dzień, jakieś święto maryjne, i w tym to dniu zostaje się oficjalnie członkiem, a także noszenie na co dzień Cudownego Medalika. Św. Maksymilian kładł duży nacisk na dążenie do świętości, co też proponuje „rycerzom”. Droga jest prosta: 1) zdobyć samych siebie; 2) później naszych najbliższych, przyjaciół, współpracowników; 3) w końcu zdobyć cały świat - przez Ewangelię. A w tym wszystkim naśladować Maryję, pokorną Służebnicę Pańską. Tak jak Ona przyjmować Chrystusa, słuchać Słowa i wypełniać Je. Jak? Przede wszystkim udział we Mszy Świętej, także różaniec, noszenie cudownego medalika i rozpowszechnianie go. „Rycerstwo” po dziś dzień zrzesza wielu członków na całym świecie, a myśl świętego jest ciągle żywa i bardzo aktualna w czasach, kiedy życie wartościami przeżywa wielki kryzys. Ważny w tej duchowości był aspekt militarny. Życie ziemskie to wojna o swoją duszę, o dusze innych i o chwałę Bożą. Dlatego na czas codziennej walki o wierność obowiązkom, o nie marnowanie czasu, o posłuszeństwo i swoją tożsamość święty Maksymilian mówi: „Napoleon powiedział: by wygrać wojnę, potrzeba trzech rzeczy: pieniędzy, pieniędzy, pieniędzy. By zdobyć niebo, świętość potrzeba też trzech rzeczy - modlitwy, modlitwy, modlitwy. Od jakości modlitwy zależy wszystko”. 12 13 Pojęcie „codzienny rachunek sumienia” jest niełatwe do zrozumienia i może właśnie dlatego budzi ono u wielu negatywne skojarzenia oraz niechęć. Słowo „rachunek” wzięte dosłownie może sugerować potrzebę jakiejś wręcz „matematycznej” dokładności w podsumowywaniu całego dnia, a przy spowiedzi - w podsumowywaniu wielu tygodni czy nawet miesięcy. Rachunek Sumienia fragment książki Józefa Augustyna SJ Słowo „rachunek” wzięte dosłownie może sugerować potrzebę jakiejś wręcz „matematycznej” dokładności w podsumowywaniu całego dnia, a przy spowiedzi - w podsumowywaniu wielu tygodni czy nawet miesięc. Zmyleni nie tylko samym słowem, ale przede wszystkim powierzchownym wychowaniem religijnym, próbujemy nieraz „liczyć” z wielką dokładnością zewnętrzne przejawy naszych grze- dostrzega, rodzi wówczas smutek, poczucie zniechęcenia a nawet rozpaczy. Ileż osób szczerze pobożnych „rachując się” codziennie „ze swoim sumieniem” nie zaznaje jednak wewnętrznego pokoju i wielkiej radości z odpuszczenia win, ponieważ nie umieją oderwać się od siebie, by móc dostrzec miłosierdzie Ojca, który wychodzi naprzeciw grzesznemu człowiekowi, wzrusza się i nie bacząc na wielkość i ilość jego Człowiek tylko odpowiada. Aby móc jednak odpowiedzieć, trzeba najpierw usłyszeć wezwanie. Stąd też w rachunku sumienia człowiek pyta siebie najpierw nie o popełnione grzechy, ale o usłyszane wezwanie, wezwanie jakie Bóg skierował do niego. „Rachowanie” grzechów winno być poprzedzone „rachowaniem” łaski. Jeżeli nie dostrzegalibyśmy Bożego działania, nie bylibyśmy w stanie na nie odpowia- dzialności - uczymy się dostrzegać, odczytywać i przyjmować znaki działania Bożego. Są one często bardziej wyraźne niż to może nam się wydawać. „Znaki” te są jednak czytelne tylko dla tych, którzy znają „język Pana Boga”. Nie możemy porozumieć się z kimś, kto mówi do nas „obcym” językiem. Znajomość „języka” Pana Boga pochodzi z naszego obcowania z Nim. Język, jakim przemawia Bóg do człowieka, po- łującej uwagi - był możliwy, konieczne jest uprzednie doświadczenie miłości Boga do człowieka. Nie odwrotnie. Praktyka codziennego rachunku sumienia zakłada, iż wierzymy głęboko, że Bóg zakochał się wczłowieku. Nie odkrylibyśmy sensu i celu rachunku sumienia bez wcześniejszego odkrycia miłości Boga do człowieka. W rachunku sumienia nasycamy się najpierw miłosną uwagą Boga. Podziwiamy Jego bezwarunkową akceptację i hojność wobec człowieka ujawniającą się w Jego obfitych darach. Wielkość miłości Boga do człowieka mierzona jest bowiem wielkością Jego darów. Rachunek sumienia rozpoczynamy „mierzeniem” Jego miłości wielkością Jego darów. Tak rozumiany rachunek sumienia nie jest przykrą praktyką, w której człowiek miałby czuć się poniżony i upokorzony przez Boga lub przez siebie samego. Spojrzenie na nas samych i całą naszą historię życia, nawet jeżeli jest w niej dużo chaosu i zagubienia, nie będzie przygniatającym doświadczeniem, kiedy ujrzymy najpierw bezwarunkową miłość Boga do człowieka, kiedy odkryjemy, iż miłość ta nie jest uzależniona od ludzkiej postawy wobec niej. W rachunku sumienia dostrzegamy najpierw, że byliśmy i jesteśmy prowadzeni przez Boga z miłosną uwagą, niezależnie od stopnia naszej wierności. Bóg zawsze pozostaje wierny pomimo niewierności człowieka. Od miłującej uwagi Boga w rachunku sumienia przechodzimy do pytania o „miłującą uwagę człowieka”. Dostrzegając miłość Boga, człowiek spontanicznie pyta siebie, jaka była, jest i będzie jego odpowiedź. Tak rozpoczyna się prawdziwy dialog Boga z człowiekiem i człowieka z Bogiem. Taką właśnie dialogiczną strukturę posiadają „Ćwiczenia duchowne” św. Ignacego Loyoli. Oto dwa przykłady. Pierwszy wzięty z pierwszego tygodnia „Ćwiczeń”, w którym rekolektant rozważa o własnym grzechu i miłosierdziu Boga: „Wyobrażając sobie Chrystusa, Pana naszego, obecnego i wiszącego na krzyżu rozmawiać z Nim pytając Go, jak to On, będąc Stwórcą, do tego doszedł, że stał się człowiekiem, a od życia wiecznego przeszedł do śmierci doczesnej i do konania za moje grzechy.” Od zdziwienia wielkością miłości Boga, Autor „Ćwiczeń” każe „patrząc na siebie samego, pytać się siebie: Com ja uczynił dla Chrystusa? Co czynię dla Chrystusa? Com powinien uczynić dla Chrystusa? I tak widząc Go w takim stanie przybitego do krzyża, rozważać to, co mi się wtedy nasunie.” Taką samą dialogiczną strukturę odnajdujemy także w ostatnim rozważaniu wieńczącym całe „Ćwiczenia” - w kontemplacji do uzyskania miłości. „Przywieść sobie na pamięć dobrodziejstwa otrzymane - stworzenie, odkupienie, a także dary poszczególne, ważąc i doceniając z wielkim uczuciem miłości, jak wiele uczynił Bóg, Pan nasz, dla mnie; jak wiele mi dał z tego, co posiadam. A dalej, jak bardzo tenże Pan pragnie mi dać samego siebie, ile tylko może wedle swego Boskiego planu. A potem wejść w siebie samego roz- ważając, com ja z wielką słusznością i sprawiedliwością winien ze swej strony ofiarować i dać Jego Boskiemu Majestatowi i siebie samego z tym wszystkim, jak ten, co z wielką miłością ofiaruje coś drugiemu.” Kiedy człowiek głęboko wchodzi najpierw w miłość Boga, a następnie w siebie samego, dostrzega szybko dramatyzm własnej sytuacji, która polega na tym, iż o własnych siłach nie jest w stanie skupić swojej uwagi na Bogu, aby Mu odpowiedzieć miłością na miłość. Pan Bóg w swojej miłości do nas „domaga się” skoncentrowania wszystkich naszych sił na Jego miłości: „Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą.” (Mk 12,30) To pierwsze i najważniejsze przykazanie pokazuje nam, jak niezwykłego skoncentrowania naszej uwagi na swojej miłości pragnie od człowieka Pan Bóg. Chodzi bowiem o „uważność” całej ludzkiej osoby ze wszystkimi jej sferami: duchową, psychiczną, cielesną. Nic, co jest w człowieku, nie może zostać wyłączone z doświadczenia miłości. Jeżeli rozważamy przykazanie miłowania Boga, dobywając całą jego głębię, to łatwo dostrzeżemy, jak dalecy jesteśmy od wypełnienia go w całym jego radykalizmie ewangelicznym. Rachunek sumienia pomaga nam dostrzec jak bardzo rozbita jest nasza „uwaga” rozumu i serca, jak rozszczepia się na wiele błahych i mało ważnych spraw, co czyni nas niezdolnymi, by odpowiedzieć Bogu miłością na miłość. Jakże nielogiczne bywa nasze rozumowa- nie w wielu sprawach. Ileż zmienności w naszych uczuciach. Jak często jesteśmy niekonsekwentni w naszych postanowieniach i planach życiowych. Nasze ludzkie siły są również rozbite ciągłym zmęczeniem, którego głównym źródłem jest nie tyle przepracowanie (co tak często z upodobaniem podkreślamy), ile raczej ciągłe napięcia psychiczne spowodowane nierozwiązanymi konfliktami wewnętrznymi. Męczą nas i rozbijają wewnętrznie nie zrealizowane ambicje, poczucie krzywdy, poczucie winy, lęki o siebie i swoją przyszłość, skłócenie z innymi, przewrażliwienie na swoim punkcie. Te i podobne im postawy rozpraszają naszą „energię życiową” nie pozwalając nam kochać „całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą”. Rachunek sumienia pomaga nam to wszystko dostrzegać i oddawać Panu Bogu, aby On sam leczył wszystkie nasze zranienia i czynił nas zdolnymi do coraz pełniejszej miłości. Codzienne powierzanie Panu Bogu tego wszystkiego, co w nas jest rozbite i rozproszone, uspokaja i scala nas wewnętrznie. Skoncentrowanie się na Bogu i Jego miłości porządkuje i integruje nasze myślenie, uczucia, działanie, scala nasze siły i energie życiowe. „Kiedy Bóg jest na pierwszym miejscu, wszystko jest na swoim miejscu.” (św. Augustyn) Rachunek sumienia - modlitwa miłującej uwagi - czyni człowieka bardziej spójnym wewnętrznie, pozwala mu stopniowo koncentrować jego „miłosną uwagę” na „jednym i najważniejszym” na samym Bogu. Na wstępnie tego artykułu, przepraszam Was Drodzy Bracia, że nie będzie, to może wykład na poziomie akademickim. Chciałbym, aby te moje rozważania na temat: „Rozeznawania duchowego” były pewną formą listu do Was drodzy alumni. Rozeznawanie duchowe chów i niewierności. Badając dokładnie zewnętrzne przejawy grzechu, zapominamy nierzadko wewnętrznych przyczynach: grzesznychmotywacjach. I chociaż w przypadku poważnych grzechów ich liczba i rodzaj nie jest bez znaczenia i należy je wyznać w sakramencie pojednania, to zawsze jednak istota grzechu leży w ludzkim sercu. Czy da się zliczyć i określić matematycznie to, co dzieje się w duszy człowieka? Czym i jak zmierzyć siłę ludzkiej nienawiści, zazdrości, pychy i każdej innej pożądliwości, szczególnie wówczas, kiedy są one ukryte w sercu i nie ujawniły się jeszcze poprzez konkretne działania?Pojęcie „rachunek sumienia” jest trudne do zrozumienia także dlatego, iż może kojarzyć się z „rachowaniem się” z samym sobą. Jeżeli sumienie człowieka jest źle uformowane (a nie są to rzadkie przypadki), rachunek sumienia łatwo staje się dręczeniem siebie. Chore poczuciem winy, którego się nawet nie grzechów pragnie objąć go swoimi ramionami i ucałować. (Por. Łk 15, 20) Określenie „rachunek sumienia” jest i pozostanie klasycznym w duchowości chrześcijańskiej. Nie trzeba go zmieniać, ale trzeba nam odkryć jego najgłębszy sens. W tym celu możemy rozważyć dwa inne określenia codziennego rachunku sumienia: „modlitwa odpowiedzialności” oraz „modlitwa miłującej uwagi” (Por. O. Willi Lambert SJ, Najważniejszy kwadrans Ignacego. Sens, metoda i tło „ogólnego rachunku sumienia” według Ignacego, Wydawnictwo Apostolstwa Modlitwy, Kraków 1992). Określenia te mogą być bardzo pomocne w odkryciu doniosłości dla życia duchowego tego szczególnego sposobu modlitwy, jakim jest rachunek sumienia. Modlitwa odpowiedzialności Pojęcie odpowiedzialności zakłada dialog. Modlitwa jest dialogiem. „Pierwszym” mówiącym jest zawsze Bóg. dać. Człowiek może dostrzec niewierność wobec Bożego powołania tylko wówczas, kiedy wyraźnie je usłyszał. Dotknięci Bożym wezwaniem możemy zadawać sobie pytanie: Jak odpowiadam na wołanie Boga? Jakie są jego owoce w mojej codzienności? Odrzuceniem Bożego działania są jednak nie tylko zewnętrzne grzeszne czyny, ale także lekceważenie wewnętrznych natchnień do dobrego. Rachunek sumienia - modlitwa odpowiedzialności - jest naszym dialogiem z Bogiem o Jego wezwaniach i o naszych odpowiedziach. Praktyka codziennego rachunku sumienia zakłada, iż głęboko wierzymy w „codzienne” Boże działanie. Ponieważ Bóg działa „codziennie”, „codziennie” winniśmy Mu odpowiadać. Codziennie” też winniśmy robić „rachunek” z naszego „dialogowania” z Nim. Bóg działa poprzez swoje „znaki”. W rachunku sumienia - modlitwie odpowie- dobny jest do języka ludzi głęboko w sobie zakochanych. Niepotrzebne są wtedy wzniosłe deklaracje. Wystarcza kilka słów, krótkie spojrzenie, uśmiech, drobny gest. Język zakochanych jest „zaszyfrowany”, stąd też jest on nieczytelny dla „trzeźwych” racjonalistów, którzy nie rozumieją „racji” serca. Rachunek sumienia - modlitwa odpowiedzialności - stawia przed nami pytanie o naszą znajomość „języka”, którym do nas mówi Pan Bóg. Bez rozumienia go praktyka rachunku sumienia byłaby rzeczywiście pustym „rachowaniem się” z sobą samym. Modlitwa miłującej uwagi Rachunek sumienia nie jest „rachowaniem się” niewolnika z panem, podwładnego z przełożonym, oskarżonego z sędzią, ucznia z nauczycielem.„Rachunek sumienia” jest „rachowaniem” się zakochanych, jest dialogiem o wzajemnej miłości. Jest „rozliczaniem się” z miłości. Aby rachunek sumienia - modlitwa mi- autor o. Daniel Leśniak Rozeznawanie duchowe jest jednym z bardzo istotnych elementów naszego życia duchowego. W Pierwszym Liście św. Jana Apostoła czytamy: „Umiłowani nie każdemu duchowi dowierzajcie, ale badajcie duchy, czy są z Boga”, to wskazuje nam na pilną potrzebę posiadania umie- jętności rozeznawania. Kiedyś w kazaniu użyłem sformułowania, że na straży niesienia miłości miłosiernej Boga stoi rozeznawanie. By dobrze wypełnić naszą misję powierzoną nam przez Boga, którą jest: niesienie Światała Bożego (Ewangelia i Sakramenty), świadczenie Miłości miłosiernej, którą obdarza Bóg, potrzeba nam rozeznawania duchowego. To rozeznawanie ma także swoje znaczenie w naszej duchowości, gdy stoimy przed dylematem wyboru miedzy dobrem a złem, ale też między jednym dobrem, a innym dobrem, czy większym dobrem. Dobre rozeznanie wpływa też na rozwój naszej duchowości, wiary, człowieczeństwa. Gdy poddajemy pod rozeznanie różne stany naszego życia duchowego, to unikamy zwiedzenia na manowce. Musimy pamiętać, że zły duch, szatan jest bardzo przebiegły i może nas kusić pozornym dobrem (co też bardzo często czyni). Dlatego św. Paweł apeluje: „unikajcie wszystkiego co ma choćby pozór zła”. W rozeznawaniu duchowym idzie o to, by szukać i wypełniać wolę Bożą. A dobrze wiemy jak to jest ważne. Sam Pan Jezus nas o tym poucza. Tylko ten człowiek, który buduje swoje życie na pełnieniu woli Ojca – ten buduje swoje życie na skale, którą jest Chrystus. Czym zatem kierować się w rozeznawaniu? Zasad rozeznawania uczy nas św. Ignacy z Loyoli. Mówi on: od złego pochodzi wszystko to co prowadzi do zła, choćby miało pozór dobra, więc ważne jest, aby zawsze postawić sobie pytanie jaki będzie z tego owoc? Szatan bardzo często wykorzystuje naszą zranioną naturę, podsycając nasze uczucia, pragnienia. Wmawia nam, że realizacja naszych pragnień jest konieczna dla życia. Natomiast działanie dobrego ducha to impulsy, pragnienia, które prowadzą do dobra. Duch Święty daje łaskę pragnienia dobra, ale nigdy nie niszczy wolnej woli człowieka. Może On korzystać z zasobów naszego człowieczeństwa, ale może też działać bezpośrednio. Natomiast zły duch potrzebuje jakieś przyczyny w nas (zranienia, jakieś złe doświad- czenia), by człowieka kusić pozornym dobrem. Jako pierwsze, w rozeznawaniu duchowym stają do walki nasze uczucia. Zanim poddamy pod osąd rozumu, sumienia daną sprawę, wydarzenie następuje ocenienie rzeczywistości przez nasze uczucia. Czasami jest tak w naszym życiu, że wracając z jakiegoś spotkania czujemy wewnętrzny smutek i to nam może pomóc w tym by się zatrzymać i przyjrzeć się danej sprawie. Możemy powiedzieć, że dane działanie jest w pełni dobre, gdy jest dobre na każdym etapie ludzkiej działalności: planowaniu, realizacji, zakończeniu, owocności. W rozeznawaniu duchowym ważną rolę odgrywa kierownictwo duchowe. Obiektywne spojrzenie kierownika duchowego, pozwala nam na podjęcie właściwej drogi. I na koniec tej mojej refleksji Drodzy Bracia zachęcam Was do rozmów z Waszymi kierownikami duchownymi na ten temat. Uczmy się tej ważnej sztuki życia duchowego. 14 15 To co za chwilę zaprezentuję pewnie nie będzie dla wielu wielkim odkryciem. Podzielę się z Wami moimi pierwszymi wrażeniami z pobytu w Seminarium. Seminarium – okiem pierwszaka Pewnego wiosennego popołudnia, gdy zachmurzone niebo niechciało uronić ani kropli deszczu, znalazłem się w Opolu. Miałem na sobie przeładowany plecak a mijając rozmaitych ludzi, co chwilę zerkałem na GPS i kontrolowałem, czy nie zbaczam z wyznaczonej trasy. W pewnej chwili przewodnik zechciał poinformować mnie, że jest już słaby, a chcąc zachować resztki energii baterii telefonu, dałem mu spokój, wówczas o wyznaczony adres dopytałem się ludzi. W ten sposób bez większych pomyłek w drodze dotarłem do tego miejsca. Tak oto znalazłem się po drugiej stronie furty. Była to droga na rekolekcje powołaniowe. Już w tedy mogłem – przynajmniej częściowo – zapoznać się „od kuchni” z seminaryjnym życiem. Co prawda codzienność, którą obecnie poznaję, trochę odbiega od klimatu rekolekcji, jednakże nie jestem tym zawiedzony. Przeciwnie coraz bardziej doceniam to, co wówczas mogłem poznać tylko w teorii, z ustnych przekazów inncyh kleryków. Jednym z kilku wspomnień jakie w sobie noszę z tamtego czasu to obraz Liturgii. Zwróciłem uwagę przede wszystkim na jej sprawowanie. Wszystko odbywało się bez pośpiechu, z szacunkiem dla świętych tajemnic i z zachowaniem wszelkich norm i właściwego porządku. Wobec tego piękna nie zraziła mnie nawet architektura wnętrza naszej świątyni, ani też jej akustyka. W czasie tego wydarzenia nie mogłem poznać osobiście zwyczajnego dnia, ale tylko jego pewne elemntyMieliśmy wspólne modlitwy, rekreację po obiedzie i posiłki. Do dziś zaskakuje mnie prędkość z jaką należy zjeść śniadanie, aby wyjść w porę z seminaium na wykład. Ręka, smarując bułkę już w tedy nabiera szybkości, by potem – wykorzystując nabrany pęd – mogła sprawnie umieścić pokarm w jamie ustnej. Opanować tę sztukę, to nie lada wyzwanie. Jeśli już mowa o prędkości, to na myśl przychodzi mi jeszcze inna wielokość z nią związna - czas. Jest on tutaj ściśle za- planowany, co traktuję jako atut, jednakże są dni, gdy go zwyczajnie brakuje. w przyszłych latach będę miał go jeszcze mniej. Zatem trzeba starać się go Kościół i seminarium “z lotu ptaka” Starszy kolega zapwniał mnie, że przeżył podobny szok wchodząc w to miejsce, ale inni znowu pocieszają mnie, że wykorzystywać jak najlepiej już teraz. Kolejną rzeczą, którą dostrzegam w seminarium jest sposób działania tej społecznosci. Myślę, że każdą aktywnie działąjącą grupę ludzi można porównać do organizmu. Zresztą podobne myśli przyświecały pozytywistom, którzy nieraz mówili o pracy organicznej. Ten ideał jest w pewien sposób realizowany przez wspólnotę seminaryjną. Otóż dla poprawnego jej działania poszczególni klerycy i moderatorzy powinni wypełniać swoje zadania, tak żeby całe ciało było zdrowe. Jak silny ból zęba może Na tak postawione pytanie odpowiadam: na pewno dalej. W naszym seminarium sutannę otrzymuje się na czwartym roku. Sutanna i co dalej autor kl.Tomasz Kornek V Właśnie 5 grudnia minął rok od moich obłóczyn (przyjęcia sutanny). Ktoś może zapytać: jak to jest, co się zmienia w życiu młodego chłopaka, który zaczyna chodzić w sutannie? Zaryzykuję i odpowiem, że wszystko się zmienia. Jeżeli ktoś podejdzie do tej sprawy na serio, to jest to radykalna zmiana. Kilka przykładów pokazujących tą zmianę. Kościół seminaryjny Otóż to, cel jest jasno określony. Droga, mimo że nie jest do końca znana i czasami wydaje sie trudna, prowadzi do konkretnego miejsca. Nam trzeba iść. rzecz móc ją nosić. Różne są podejścia i opinie na temat stroju duchownego. Jedno jest pewne sutanna to nie dogmat, dlatego dozwolona jest tutaj pewna „dowolność” w jej interpretowaniu i noszeniu. Ważne by nie popadać w skrajności , bo one są zawsze krzywdzącym wypaczeniem prawdy. Pustynia od zawsze fascynowała i nadal fascynuje człowieka. Z jednej strony budzi ona grozę swoją surowością, a z drugiej strony skrywa jakąś tajemnicę, którą pragniemy zgłębić, odkryć. W Piśmie Świętym pustynia ma swoje uprzywilejowane miejsce. Życie pustynią autor kl.Rafał Grajczyk I być przyczyną innych dolegliwości, tak i zaniedbanie swoich obowiązków zapewne odbije się na poprawnym funkcjonowaniu innych członków tego ciała. Myślę, że takim wspólnym zadaniem wszystkich kleryków jest poddanie się formacji celem ukształtowania z siebie jakby naczynia, do którego by Duch Święty mógł wlać w dniu święceń potrzebne charyzmaty właściwe kapłanowi. Właśnie formacja nadaje pewnego smaku temu miejscu, jest tą właśnie drogą, która ma prowadzić do Chrystusowego Kapłaństwa, a przez to do oddania Bogu większej chwały i zbawienia dusz, to jest cel wszystkich kleryków. Najpierw jest to świadectwo, które polega na wyjściu z tłumu. Gdzie by się nie było to sutanna jest widoczna. Wywołuje też różne reakcje: jedni się cieszą widząc młodego księdza (jeszcze nie księdza, bo kleryka, ale dla większości jest się już księdzem). Inni wchodzą w rozmowę, zadają wiele pytań… No i są też tacy, którzy woleliby nie spotkać kogoś w stroju duchowny. Sutanna, koloratka jest też zaproszeniem do rozmowy z ludźmi, których się w ogóle nie zna. Na mieści, w pociągu, w różnych innych miejscach można nawiązać łatwy kontakt z nimi. Jest też znakiem przypominającym o Bogu, Kościele, sakramentach… Doświadczam tego szczególnie kiedy jestem w szpitalu, albo odwiedzam chorych z Komunią Świętą. Podałem tutaj tylko kilka wolnych myśli odnośnie sutanny, ale na ich przykładzie widać jak wielka to autor o. Krzysztof Dulęba Właśnie tam dzieją się najważniejsze wydarzenia w historii zbawienia człowieka. Na pustynię Bóg wyprowadza naród wybrany, aby przez wiele doświadczeń, przez 40 lat, kształtować niepokorne ludzkie serca. W Nowym Testamencie sam Jezus wielokrotnie udaje się na miejsca pustynne, aby się modlić, czy też podejmować post. W ten sposób dał nam wskazówkę, gdzie najlepiej słychać głos Ojca. Kiedy słyszymy słowo „pustynia” zazwyczaj wyobrażamy sobie piaszczystą Saharę, jednak pustynia biblijna to głównie tereny skaliste. Zarówno bezkresny piach, jak i kamień tworzą miejsce trudne do spokojnego życia. Brak wody, pożywienia, schronienia przed słońcem w dzień i niską temperatu- rą w nocy sprawiają, że niewielu jest chętnych, którzy odwiedzają to miejsce i chcą tam pozostać na dłużej. Jest jednak w człowieku pewna przestrzeń, pewna rzeczywistość, która domaga się pustyni, bez niej owa przestrzeń nie mogłaby się rozwijać. Cóż to za rzeczywistość? To życie duchowe człowieka, to ono domaga się pustyni. Istnieje taki paradoks, że życie biologiczne ginie tam, gdzie brakuje wody, a życie duchowe ginie tam, gdzie zabraknie pustyni. Oczywiście współczesna pustynia, której człowiek potrzebuje, aby wzrastać duchowo nie oznacza tylko tej geograficznej przestrzeni. Nie trzeba wyjeżdżać do dalekich egzotycznych krajów, aby doświadczyć pustyni. Pustynią dzisiaj może być każde miejsce, które posiada cechy tej pustyni geograficznej, a mianowicie brak tego, co mogłoby zajmować nasze zmysły. Nawet i dzisiaj znajdują się ludzie, którzy rozumieją tę prawdę o potrzebie pustyni w życiu człowieka, próbują ją odnaleźć i nią żyć. Każdy z nas jest zaproszony do tego, aby żyć pustynią. Ktoś może postawić pytanie: Ale po co żyć pustynią? To ważne pytanie, które od- krywa przed nami nowy horyzont. Pustynia jest nam potrzebna, abyśmy mogli dostrzec to, co istotne w naszym życiu. Wyobraźmy sobie piękny pokój z wieloma sprzętami, na ścianach obrazy, zabytkowe zegary, mnóstwo zdjęć w ramkach ustawionych na zabytkowej komodzie, na środku dębowy okrągły stół. Pośród tych wszystkich atrakcyjnych przedmiotów znajduje się drobny niepozorny przedmiot, którego szukamy. Wchodząc do takiego pokoju, naszą uwagę skupiają te wszystkie wartościowe przedmioty, zaczynamy im się przyglądać i możemy nawet zapomnieć po co przyszliśmy. A teraz wyobraźmy sobie ten sam pokój, jednak bez tych wszystkich przedmiotów, ogołocony, pusty. Na podłodze leży tylko ów poszukiwany przez nas drobny przedmiot. Wchodząc do takiego pokoju od razu go zauważamy. Zauważamy to, co istotne. Człowiek udający się na pustynię zaczyna zwracać uwagę na ważne rzeczy, jego zmysły nie mają się czym zająć i wtedy zaczynamy zauważać to, co istotne w naszym życiu. Pustynia ma na celu zagło- dzić nasze zmysły, które odrywają nas często od istoty, nie pozwalają nam jej dostrzec. Życie pustynią, to życie prostotą. Jakie to trudne w dzisiejszym świecie. Gromadząc przedmioty potrafimy sobie racjonalnie wytłumaczyć ich niezbędność w naszym życiu. Warto sobie postawić pytanie, jak przeżywam swoją pustynię? Czy ona jest choć czasami obecna w moim życiu? Czy czuję lęk przed pustynią, którą są dla mnie rekolekcje, dni skupienia? Od zawsze seminarium określano mianem pustyni. Co z tą pustynią, na którą przyszedłem jakiś czas temu, zrobiłem? Może dzisiaj jest już to tętniące życiem hałaśliwe miasto? Gdy tu przyjeżdżałeś przed laty może miałeś jedną lub dwie walizki, a dzisiaj po latach formacji, czy potrafiłbyś się spakować do tych samych dwóch walizek? Jeśli nie, to znaczy, że twoja pustynia już nie jest pustynią, że być może utraciłeś istotę. Tylko nieustanne powracanie na pustynię, stałe podejmowanie próby życia pustynią sprawi, że nie utracę z przed oczu tego, co istotne w życiu – Boga.