Pobierz pdf - Prószyński i S-ka

Transkrypt

Pobierz pdf - Prószyński i S-ka
Judith Claire Mitchell
Przełożyła
Ewa Kleszcz
Tytuł oryginału
A REUNION OF GHOSTS
Copyright © 2015 by Judith Claire Mitchell
All rights reserved
Projekt okładki
Magdalena Zawadzka
Zdjęcie na okładce
© Oleg Gekman/Shutterstock.com; Alik Mulikov/Shutterstock.com;
Mihai Simonia/Shutterstock.com; autsawin uttisin/Shutterstock.com;
R-studio/Shutterstock.com
Redaktor prowadzący
Monika Kalinowska
Redakcja
Renata Bubrowiecka
Korekta
Maria Talar
Łamanie
Ewa Wójcik
ISBN 978-83-8069-313-5
Warszawa 2016
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
ul. Rzymowskiego 28, 02-697 Warszawa
www.proszynski.pl
Druk i oprawa
Drukarnia POZKAL Spółka z o.o.
88-100 Inowrocław, ul. Cegielna 10-12
Dla moich rodziców
Leo i Claire Mitchellów
Czas istnieje po to, żeby wszystko nie działo się
jednocześnie.
Albert Einstein
DRZEWO GENEALOGICZNE RODZINY ALTERÓW
Stan na pierwszy dzień lata 1999 roku
Heinrich Alter + (1) Line Alter Alter
Rudi Alter
+ (2) ?? (była gosposia)
Lorenz (Lenz) Otto Alter + (1) Iris Emanuel
+ (2) Grete Rosenthal
Richard Alter +
Rose Alter
Karin Gläser Alter
Dahlie Alter +
Natan Frankl
Lily Frankl Hopper Alter
Veronica Frankl Glod Alter
+
Joe Hopper
+
Eddie Glod Alter
(1948 – a kogo to obchodzi)
8
Zindel Emanuel +
Anna Emanuel
Rose Emanuel +. ? Ziegler
dzieci
nieznane
Violet Alter +
6
Lily Emanuel +
córka
? Klein
córka
Jack Smoke
Delphine Frankl Alter
* Przypuszczalnie zmarł/a w jednym z obozów koncentracyjnych
w pobliżu Breslau podczas II wojny światowej.
**Śmierć zaplanowana na 31 grudnia 1999 roku.
Część pierwsza
Duchy
Rozdział 1
Z
pewnej odległości tatuaż wijący się wokół łydki
Delph wygląda jak łańcuszek żmijka, ale stańcie
bliżej, a przekonacie się, że w rzeczywistości jest to
pięćdziesiąt dziewięć małych liter i znaków składających się na zdanie klątwę:
kary za niegodziwość ojców są zsyłane na potomstwo
do 3. i 4. pokolenia
To my jesteśmy tym czwartym pokoleniem: Lady,
Vee oraz Delph Alter, trzy siostry dzielące mieszkanie
przy Riverside Drive, to samo, w którym zostały wychowane; trzy kobiety w statecznym wieku, który to
wiek tego pierwszego letniego dnia 1999 roku wynosi
odpowiednio czterdzieści dziewięć, czterdzieści sześć
i czterdzieści dwa lata.
Do zebrania minjanu* zabrakłoby nam siedmiu
Żydów. Jesteśmy trójcą z zapałem wierzącą we wszel* Dziesięcioosobowe żydowskie kworum modlitewne. W rzeczywistości w jego skład mogą wchodzić tylko mężczyźni. (Wszystkie
przypisy pochodzą od tłumaczki).
13
kiego rodzaju tajemnicze, niezrozumiałe dla nas siły,
triumwiratem feministek, ale opisujemy siebie w kontekście związków: jesteśmy żeńskim zgromadzeniem
pozbawionym partnerów, dzieci, a nawet zwierząt domowych, składającym się z jednej rozwódki (Lady),
jednej pogrążonej w wiecznej żałobie wdowy (Vee) oraz
jednej starej panny – tu mowa o Delph.
Kiedy byłyśmy młode, z naszymi wielkimi piersiami
i zadkami, z naszymi okularami w czarnych oprawach,
nisko zsuniętymi na szerokich wydatnych nosach, z naszymi ciemnymi anglezami przypominałyśmy stadko
gąsek intelektualistek w perukach klaunów i ludzie
z trudem nas odróżniali. Dziś nie nastręcza to tylu
problemów.
Lady jest z nas najstarsza i teraz, kiedy do pięćdziesiątki brakuje jej zaledwie roku, zaczęła wyglądać
na swój wiek: zwiotczała skóra w okolicach szczęki,
pomarszczona i sinawa pod oczami. To właśnie ona
nosi się cała na czarno, ale nie na szykowną nowojorską
modłę, lecz jak ktoś, kto doszedł do wniosku, że podejmowanie jakichkolwiek wysiłków w kwestii ubioru
jest zbyt wyczerpujące. Każdego dnia to samo: bluza
dresowa, dżinsy, tenisówki, wszystko czarne. „Pracuję
w księgarni – mawia – a potem wracam do domu i zostaję w domu. Niby dla kogo mam się stroić?”. Lady
nie nosi stanika, przestała w latach sześćdziesiątych,
i piersi zwisają jej aż do brzucha, przez co wydaje się
jeszcze bardziej korpulentna niż w rzeczywistości.
„A kogo to obchodzi? – powtarza. – Przecież i tak nie
próbuję nikogo poznać”. Włosy, które splata w długi
14
warkocz i upina skórzaną klamrą ze szpilką, są przyprószone siwizną.
Vee jest najwyższa (chociaż wszystkie jesteśmy niskie) i najchudsza (chociaż żadna z nas nie jest szczupła). Twarz ma wolną od zmarszczek, jakby w życiu nie
spotkały jej żadne troski, co, jak mówi (i ma po temu
powody), jest śmiechu warte. Nie lubi czerni, preferuje
kobalty, purpury i szmaragdy, królewskie barwy dodające jej witalności, mimo że umiera. „Czy nie tym jest
właśnie moda? – powtarza. – Niewerbalnym sposobem
kłamania na temat smutnej, nagiej prawdy?”. Vee również nie nosi stanika, ale w jej przypadku powodem
jest to, że już nie ma piersi. Nie ma również włosów.
Alopecja wywołana chemioterapią – tak to nazywają.
Żadnych włosów, żadnych brwi, żadnych rzęs. Jej pachy, jej nogi są gładkie jak u dziewczynki. Podobnie jak
reszta ciała. Gładka jak u dziewczynki.
Delph wciąż pozostaje dzieckiem. Nawet teraz, dwa
lata po przekroczeniu czterdziestki, wygląda znacznie
młodziej niż pozostałe. Jest najniższa, ma ledwie metr
pięćdziesiąt pięć wzrostu, i pulchniejsza. I wciąż nosi
dziewczęce ubrania: białe chłopskie bluzki z haftem i tasiemkami do ściągania, długie kwieciste spódnice, czasami ciągnące się po ziemi, z rąbkami wystrzępionymi
od chodników. Co do jej włosów, to zawsze były najdłuższe, najdziksze, najbardziej skręcone; te loczki strzelające
w powietrze, spływające kaskadą po plecach, wijące się
kosmykami wokół wielkich kolczyków w kształcie kół,
wpadające do ust i włażące do oczu. Delph powtarza, że
nic nie można z nimi zrobić; po prostu takie chcą być.
15
„Można z nimi zrobić mnóstwo rzeczy – ripostuje nieraz
Vee. – Daj mi tylko nożyce do żywopłotu, a ci pokażę”.
A zatem przyodziana w czerń siwowłosa, zwiotczała i obwisła Lady, bladolica, łysa, pozbawiona piersi Vee
i mała Delph – trzy łatwe do odróżnienia kobiety. Ale
ludzie wciąż nas mylą. Wiekowy dozorca, który zna nas
od dziecka, nasi sąsiedzi, starzy i nowi… Nie mamy
im tego za złe. Nawet naszej matce czasami coś się
mieszało i zwracała się do nas niewłaściwymi imionami. Niekiedy same to robimy. „Jestem Delph” – powie
Delph do Lady, która właśnie nazwała ją Vee po raz
trzeci w trakcie wieczoru. Zazwyczaj jednak machamy
na to ręką. A bywa i tak, że jedna z nas, śpiąca lub zawiana, dojrzy własne odbicie w lustrze i pomyli siebie
z którąś z pozostałych. Co więcej, czasami gmatwamy
sprawy jeszcze bardziej, wymieniając się ubraniami.
Jak wiele kobiet z rodu Alterów zostałyśmy nazwane od kwiatów, ale Lady właśnie tak wymawiała w dzieciństwie imię Lily i to do niej przylgnęło. Vee to jedyny
fragment słowa Veronica, jaki komukolwiek chciało
się wypowiadać, a Delph to skrót od Delphine – nasza
matka myślała, że to nazwa jaskrawoniebieskiej byliny,
choć w rzeczywistości słowo to znaczy „jak delfin”.
Nie mamy nic przeciwko naszym przezwiskom. Można
nawet powiedzieć, że je pielęgnowałyśmy. Nazwy kwiatów, które wybrała nasza matka, nigdy nas nie cieszyły:
lilia pogrzebowa, przetacznik fioletowy* słynący z tego,
* Z łac. Veronica L.
16
że dobrze znosi zaniedbanie, no i imię Delphine, które
nie do końca jest tym, czym powinno. „Ni bogowie flory, ni fauny nie mają nade mną zwierzchnictwa – lubi
mawiać Delph. – Nic dziwnego, że prześlizgnęłam się
między szczelinami”.
Prawdę mówiąc, to wszystkie wpadłyśmy między
szczeliny istnienia i tam już pozostałyśmy. Nasz ojciec odszedł, kiedy Lady miała siedem lat, Vee – cztery,
a Delph była jeszcze w powijakach. Nasza matka… cóż,
to kolejna smutna historia. Ale kiedy ma się siostry, życie
pomiędzy szczelinami nie jest takie złe. Może być ciepłe
i przytulne, jeśli akurat tego chcesz, może być wypełnione prywatnymi żartami, skrótami myślowymi i wygłupami, jeśli tego potrzebujesz, albo może być ciche
i spokojne, co teraz doceniamy najczęściej, zwłaszcza
że – jakby wszystkiego było mało – stałyśmy się jeszcze
większymi introwertyczkami, może nawet odrobinę cierpiącymi na agorafobię.
Wszystko to sprawia, że jesteśmy wprost stworzone do projektu, który chcemy rozpocząć dziś wieczór,
a mianowicie do spisania wspomnień, tej historii rodzinnej, tej pseudoautobiografii czy czymkolwiek to
jest. Jej tematem będą ostatnie cztery pokolenia Alterów z naszym włącznie. Planujemy odnotować wszelkie
troski i potknięcia, jak również wszelkie osiągnięcia
i przyczynki. Z przykrością musimy stwierdzić, że tych
pierwszych było wiele, tych ostatnich zaś znacznie
mniej. Jest to szczególnie prawdziwe w przypadku naszego pokolenia. Stanowimy całą czwartą generację. Jesteśmy ostatnimi z rodu Alterów. Jesteśmy wszystkim,
17
co po nim pozostało. Nie ma już nikogo więcej i nie
przyniosłyśmy rodowemu nazwisku żadnej chwały.
Ale nie przyniosłyśmy mu też żadnej hańby, a to
już więcej, niż mogą o sobie powiedzieć niektórzy nasi
przodkowie. Na przykład pierwsze pokolenie, w którym główną rolę odegrał nasz osławiony pradziadek
Lorenz Otto Alter, bohater pierwszej wojny światowej
i zbrodniarz wojenny, geniusz i potwór. To on był niegodziwcem, który obarczył nas wszystkich ciężarem
swoich grzechów. Przynajmniej jednak coś osiągnął:
dobre rzeczy, złe rzeczy, takie rzeczy jak zyskanie
Nagrody Nobla – czego nie można powiedzieć o nas
trzech. My niczego nie osiągnęłyśmy, wniosłyśmy nawet mniej i lękamy się o biednego durnia, na którego
barki pewnego dnia spadnie obowiązek wygłoszenia
mów pogrzebowych ku naszej czci. Cóż powie ten nieszczęsny orator? Delph Alter, najmłodsza siostra, nigdy
nie zaniechała uporządkowania szafki na dokumenty,
która tego wymagała. Vee Alter, nieoświecona małpa
pośrodku, przez całe dorosłe życie była praktykantką
adwokacką w kancelarii prawniczej, gdzie sporządzała
wstępne wersje testamentów i postępowań spadkowych
– śmiertelnie nudna robota. I Lady Alter, najstarsza,
stała za ladą, wbijając na kasę fiskalną należności
za książki w miękkich oprawach i czasopisma, całymi
dniami mówiąc niewiele więcej niż „dziękuję” i „Czy
potrzebuje pan/pani reklamówki? oraz „Romanse stoją w trzeciej alejce po lewej”. Najwyraźniej wszystkie
trzy umarły z potwornej nudy. Jitgadal wejitkadasz.
Re­­quie­scat in pace. I to – i to – i to by było na tyle.
18
Rozmyślałyśmy ostatnio o mowach pogrzebowych,
bo nie jest to wyłącznie nasz pamiętnik, to również list
pożegnalny. To prawda, w końcu wyznaczyłyśmy datę:
północ 31 grudnia 1999 roku. W sylwestra.
Zawsze wiedziałyśmy, że prędzej czy później zginiemy śmiercią samobójczą. „Prędzej” niedawno zapukało do naszych drzwi. „Sześć miesięcy do roku” – tak
powiedział lekarz Vee. Omówiłyśmy to przy kolacji,
przespałyśmy się z tematem, a następnego ranka zawarłyśmy pakt: jedna za wszystkie i wszystkie za jedną.
Jeśli któraś z nas ma odejść, odejdziemy razem. Wyłazić
z basenu! Wszyscy!
Mamy taki żart. Cóż, właściwie nie żart. Zagadkę:
P: W jaki sposób trzy siostry piszą jeden list samobójczy?
O: Tak samo, jak jeż uprawia miłość: ostrożnie.
Poza tym czule, powoli i wytrwale, nawet kiedy
boli.
Mamy również tabelę. Jakiś tydzień po śmierci
naszej matki narysowała ją Delph, która miała wtedy
osiemnaście lat. Ozdobiła ją i przykleiła po wewnętrznej stronie drzwi do sypialni, gdzie niektóre dziewczęta
wieszają plakaty swoich idoli. Wisi tam do dziś z pradziadkiem, inicjatorem klątwy, na samej górze i naszą
matką, nieszczęsną Dahlie, dźwigającą jego ciężar oraz
ciężar wszystkich pozostałych, którzy odeszli przed nią,
na samym dole.
19
Kto
Kiedy
Wiek
Jak
Gdzie
pradziadek
Lenz
1934
65
Samobójstwo:
morfina
hotel
w Bazylei
1915
43
Samobójstwo:
strzał
z pistoletu
jej ogród
prababcia Iris
dziadek
Richard
1945
43
Samobójstwo:
autodefenestracja
sypialnia
na końcu
korytarza
ciocia Rose
1946
21
Samobójstwo:
cyjanek
męska toaleta
w Chicago
ciocia Violet
1966
40
Samobójstwo:
uduszenie
jej uroczy
dom na Long
Island
nasza matka
Dahlie
1975
46
Samobójstwo:
utonięcie
rzeka Hudson
Lubimy tę tabelę. Lubimy schludność rzędów i kolumn. Lubimy powtórzenia i subtelne wariacje. Jesteśmy
zafascynowane narracją, jaką w sobie kryją. Podobno
potomstwo samobójców niezmiennie postrzega życie
jako chaotyczne, ale kiedy patrzymy na tę tabelę, widzimy przeciwieństwo chaosu. Widzimy porządek i rutynę.
Widzimy kojącą przewidywalność i dodającą otuchy
nieuchronność. Bez tych rzędów i kolumn zostałaby
tylko zwariowana gra Clue*: prababcia Iris w ogrodzie
z pistoletem, ciotka Violet w sypialni z plastikowym
workiem, mama w rzece z kamieniami w skarpetkach.
Tymczasem te rzędy i kolumny tworzą nasze drzewo
genealogiczne. Każda rodzina jakieś ma. To jest nasze.
* Klasyczna planszowa gra detektywistyczna, poza Stanami
Zjednoczonymi nosząca nazwę Cluedo.

Podobne dokumenty