nr 25 - PDF Pismo Studenckie PDF
Transkrypt
nr 25 - PDF Pismo Studenckie PDF
www.redakcjaPDF.pl marzec nr 3 (25)/2010 • ISSN 1898–3480 • egzemplarz bezpłatny pismo warsztatowe Instytutu Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego Utracona lewonoznosc Naczelna strona Ale Na wejściu Stół z powyłamywanymi dziennikarstwo numer! 03 - Na wejściu: Szkło kontaktowe ma pięć lat. 04 - felieton: Co dalej z Wprost? O co chodzi w debacie wokół biografii Kapuścińskiego? 05 - temat numeru: koniec "Trybuny" to koniec lewicowej prasy w Polsce? public relations foto staże 06-07 - prasa społecznościowa: czy nowe zjawisko na rynku prasy to sposób na pozyskanie czytelników? 08 - W praktyce: różne przykłady sposobów na biznes studencki. 09 - kariera: Dziennikarstwo sportowe ciągle na fali. 10 - polecamy: Zalety fotografii panoramicznej. Solidny, polski stół na mocnych, rzeźbionych podstawach. Ma się rozumieć, że to tylko aluzja, analogia, mebel zastępczy, symboliczny. W końcu lat czterdziestych minionego stulecia przyszli ze wschodu stolarze i podpiłowali mu wszystkie nogi, podpierając go na koniec jedną – nową, potężną, nie znoszącą sprzeciwu. Minęły cztery dekady, przyszli inni i zaokrąglili mu rogi, by wrócić do starego modelu – wielonogiego. I wtedy okazało się, że z lewą nogą jest coś nie tak. 11 - warsztat: kontrowersyjne zdjęcia zakładu pogrzebowego. PLUS 12-13 - World Press Photo: czy to jeszcze konkurs fotoreportażu? Akcje po ludzku 14 - PR na świecie to nadal inny public relations niż polski. Różni się. Jak bardzo? 15 - Case study: Kampania Alko-Casco przeciw pijanym kierowcom/Brand PR w autorskiej rubryce Euro RSCG Sensors. 16 - Oscary: Faktycznie najlepsze filmy? kultura & społeczeństwo Zbigniew Żbikowski 17-20 Co warto zobaczyć, obejrzeć, posłuchać, przeczytać? Subiektywny przewodnik po świecie muzyki, teatru, filmu i książki. 21 - Miejsce niezwykłe – Klub Podróżnik. 22 - Sport: Pływanie to sport ogólnorozwojowy Płaski brzuch dla wytrwałych. 23 - Książę i żebrak wydarzeń kulturalnych marca. 24 - Akademia fotoreportażu – naucz się myśleć całościowo! „Jak dowiedział się dziennikarz…” zespół redakcyjny: Roksana Gowin, Magdalena Grzymkowska, Dominika Jędrzejczyk, Patryk Juchniewicz, Marcin Kasprzak, Mirek Kaźmierczak, Anna Kiedrzynek, Chrystian Szczęsny, Magdalena Wasyłeczko, Elżbieta Wójcik, Agata Żurawska REDAKCJA redaktor naczelny: Zbigniew Żbikowski z-ca redaktora naczelnego Paweł H. Olek szefowie działów: dziennikarstwo: Tomasz Betka fotografia: Ewelina Petryka PR: Piotr Zabiełło kultura & społeczeństwo: Emil Borzechowski laty upadało kojarzone z prawicą „Życie”. Wersja dla prasy brzmiała: szkoda, rynek prasy ubożeje itp., a wersja wewnętrzna: cóż, sami się o to prosili. Znawcy rynku mediów nie ukrywają, że i „Trybuna” „sama się o to prosiła”, nie potrafiąc wyrwać się z korzeniami z gleby prasy upartyjnionej, przeideologizowanej, graficznie i merytorycznie tkwiącej w tzw. minionej epoce. Tylko że o wiele łatwiej „być mądrym”, gdy się siedzi przy stole, o wiele trudniej, gdy się jest za przeproszeniem stołową nogą. Świat z obu pozycji wygląda inaczej. Są tacy, głównie z zachodu Europy i świata, którzy patrząc na polski rynek medialny, utrzymują, że on cały, nie wyłączając odbiorców, tkwi wciąż korzeniami w PRL-u, ciągnąc z niego soki, a wraz z nimi przejmując sposób oceniania innych (którzy śmią mieć inne zdanie) i prowadzenia dyskursu publicznego. Tak w świecie polityki, jak i mediów zresztą, jest to zrost trudny do oddzielenia. Można się oburzyć, zaprotestować, wołać „nieprawda!”, ale znowu będzie to tylko opinia „stołowej nogi”. Do licha, czy ten medialny stół jest nam naprawdę potrzebny? MINUS Z „Gazetą Wyborczą” można zgadzać się bądź nie, ale trzeba przyznać, że co pewien czas udaje się jej zorganizować pożyteczną i cieszącą się dużym odzewem akcję społeczną. Co prawda, żadna kolejna nie powtórzyła sukcesu pierwszej kampanii, czyli rozpoczętej piętnaście lat temu akcji „Rodzić po ludzku” (i dzięki fundacji pod tą samą nazwą mającą kolejne edycje), ale za każdym razem poruszała ważne dla Polaków tematy właśnie w momencie, gdy rozmowa o nich stawała się konieczna.. Obecnie „Gazeta” prowadzi kampanię „Leczyć po ludzku”. Rozpoczęła się jesienią i prowadzona jest z rozmachem przez dziennikarzy z całego kraju. Reporterzy zbierają dane ze szpitali o kolejkach, błędach lekarskich i łamaniu praw pacjentów. Wykrywają takie absurdy, jak np. sytuacja 75-letniego pacjenta, któremu lekarz zapowiedział, że na operację musi czekać 18 lat! „Gazeta” zbiera takie informacje i podpowiada odpowiedzialnym za zdrowie urzędnikom, co zrobić, by w służbie zdrowia zadziało się lepiej. Z racji tego, że żadna inna gazeta nie ma tak dużego wpływu na to, co dzieje się w kraju, udaje się jej wywalczyć sporo. Wystarczy podać przykłady z ostatnich tygodni: resort zdrowia przyznał dodatkowe pieniądze na przeszczepy, a NFZ wycofał się z kompromitującego ograniczenia dostępu do badań profilaktycznych piersi. Warto o tym mówić, bo w czasach szybkich newsów i rozpychającego się Internetu takie zaangażowane, wręcz misyjne dziennikarstwo, przechodzi do lamusa. A duży odzew czytelników (widać to choćby po liczbie drukowanych listów) świadczy o tym, że potrzeba tego typu działań nie zanikła. Dzięki akcji „Rodzić po ludzku” udało się odmienić ponurą rzeczywistość państwowych porodówek. Nie sądzę, by „Leczyć po ludzku” uzdrowiła wszystkie pozostałe odziały szpitalne. Ale może być drogowskazem dla tych, którzy odpowiedzialni są za ich reformę. reklama | 02 | Już Lech Wałęsa, gdy jeszcze był dzierżykrajem, stawiał sobie za cel wzmocnienie lewej nogi, żeby stół za bardzo nie chwiał się w prawo. Politycznie, gdyż medialnie ów „stół” jakoś sobie radził. W mediach to raczej prawa noga cierpiała wtedy na niedowład. Ach, gdzie te czasy? Odpłynęły wraz z uciekającym wiekiem dwudziestym. Dzisiejszy stan można opisać parafrazą starego, antyradzieckiego dowcipu: na prawicy bez zmian, na lewicy ubyło jeden. Tym „jednym”, który ubył, jest kojarzona wprost z SLD „Trybuna”. Z kolei „Wprost”, kojarzone z trybuną centro-prawicowo zorientowanej sceny dziennikarskiej i politycznej, mimo potężnych kłopotów, jakoś się trzyma, przechodząc odważną kurację. I niech mu się wiedzie, bo bez tego czasopisma rynek tygodników opinii byłby już nie ten sam. Jak nie ten sam jest teraz rynek dzienników informacyjnych. Pięknie powiedziane, prawda? I jak poprawne politycznie! Aż ocieka hipokryzją. Nie trzeba udawać – ci, którzy wypowiadają te okrągłe zdania, łącznie z niżej podpisanym, do „Trybuny” nawet nie zaglądali i upadkowi tego dziennika nie poświęcą choćby jednego westchnienia. Podobnie rzecz się miała, gdy przed siedmiu bodaj współpraca: Jakub Baliński, Cezary Biernat, Jan Brykczyński, Oliwia Dusińska, Radosław Firlej, Małgorzata Januchowska, Maciej Puchała, Jakub Szarejko, Maria I. Szulc, Wioletta Wysocka autorskie cykle: Gdzie sie zaczęłam - Magdalena Karst-Adamczyk Zapisz to, Kisch! - Agnieszka Wojcińska Kolumna Zygmunta - Andrzej Zygmuntowicz Raczej w ramach ciekawostki niż dogłębnej analizy trendu, kilka słów o manierze, jaką coraz częściej można zauważyć u dziennikarzy prasowych i internetowych. A może nawet wina nie zawsze leży po stronie dziennikarzy, bo zwykle to redaktorzy „podkręcają” teksty… Mniejsza o to – czytelnikowi to przecież obojętne. O co chodzi? O frazy typu: „jak dowiedział się”, „jak dotarliśmy”, „jako pierwsi ujawniamy”, etc. I nie miałabym właściwie nic przeciwko ich używaniu, gdyby autorzy tych tekstów rzeczywiście dotarli do jakichś tajnych informacji czy ekskluzywnych newsów. Tymczasem często w ten właśnie sposób rozpoczynają się publikacje dotyczące bieżących spraw, których opisanie jest zwykłą dziennikarską robotą, a nie wyczynem, za który należy się reporterowi jakieś szczególne uznanie. Przykład? Kilka tygodni temu „Gazeta Wyborcza” powołała się na tajną notatkę rządu na temat inwestowania w… przedszkola. O planie wiadomo było od dawna i pisano nie raz, do dziś nie wiem więc, czemu dziennik chwali się, że dotarł do czegoś takiego. Jest jeszcze inna maniera, także łatwa do wychwycenia. Chodzi o podkreślanie w tekście, że rozmówca powiedział coś specjalnie dla tego tytułu, czyli m.in. o frazę: „jak mówi w rozmowie z …”. Na zdrowy rozum, gdy cytuje się kogoś i nie podaje źródła (np. PAP albo wywiad radiowy) to można wnioskować, że dziennikarz rozmawiał z tą osobą. Ale nie – wypytanie kogoś o cokolwiek nagle stało się takim wyczynem, że także trzeba to podkreślić. Ale prawda jest taka, że chodzi nie tylko o zły nawyk reporterów, ale i o to, że za pośrednictwem Internetu, który mieli wszystko, co się w nim pojawi, teksty stają się własnością publiczną i to, co zostało powiedziane dla jednego tytułu, zaczyna żyć w sieci własnym życiem. I pewnie mając to w tyle głowy, redakcje coraz częściej decydują się, by na każdym kroku podkreślać wykonaną przez siebie pracę. Anita Krajewska Książe i Żebrak – Szczepan Orłowski, Kajetan Poznański Więcej tekstów w portalu internetowym: www.redakcjaPDF.pl grafika, okładka i skład DTP: Karol Grzywaczewski / [email protected] współpraca z serwisem foto: korekta: Anna Kiedrzynek WYDAWCA: Instytut Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego koordynator wydawcy: Grażyna Oblas druk: Polskapresse Sp. z o.o., nakład: 7 tys. egz. adres redakcji: PDF pismo warsztatowe Instytutu Dziennikarstwa UW ul. Nowy Świat 69, pok. 51, (IV piętro), 00–046 Warszawa, tel. 022 5520293, e–mail: [email protected] stała współpraca: dz dziennikarstwo w kraju Biografia Kapuścińskiego podzieliła media Nie słabną emocje wokół książki Artura Domosławskiego „Kapuściński non-fiction”. W biografii można znaleźć między innymi fragmenty, z których wynika, że Ryszard Kapuściński współpracował z wywiadem PRL-u, a także sugestie, iż niektóre reportaże Kapuścińskiego były w większym stopniu literacką kreacją niż odbiciem rzeczywistości. – Autor „Non-fiction” zachował się tak, jak powinien zachować się porządny dziennikarz: uczciwie wobec czytelników - tłumaczy Igor Janke z „Rzeczpospolitej”. Marek Beylin z „Gazety Wyborczej” ripostuje: – Domosławski w imię sensacji naruszył godność żyjących. Więcej o kontrowersjach związanych z biografią „cesarza reportażu” w kwietniowym numerze miesięcznika „PDF”. „Rzepa” liderem cytowalności 2009 Dziennik należący do wydawnictwa „Presspublica” został zwycięzcą rankingu najczęściej cytowanych mediów, który opublikował Instytut Monitorowania Mediów. W ubiegłym roku materiały „Rzeczpospolitej” cytowano w innych środkach przekazu ponad 16 tys. razy. Drugą pozycję zajął „Dziennik Gazeta Prawna” (prawie 13 tys. przywołań), a pierwszą trójkę zamyka „Gazeta Wyborcza” z wynikiem ponad 10,5 tys. cytatów. Na dalszych miejscach uplasowały się kolejno: TVN24, RMF FM, „Polska The Times”, Radio Zet, „Wprost”, „Newsweek Polska” i Onet.pl. Dochodowe Igrzyska Telewizji Polskiej Z danych cennikowych AGB Nielsen Media Research wynika, że sprzedaż reklam w czasie transmisji zimowej olimpiady w Vancouver przyniosła TVP prawie 34 mln zł. Tymczasem zimowe igrzyska w Turynie w 2006 roku wygenerowały dla Telewizji Polskiej 20,4 mln zł, a letnia olimpiada w Pekinie zaledwie 13,2 mln. Najwięcej na igrzyskach w Vancouver zarobiła Jedynka - 23,6 mln zł, Dwójka sprzedała reklamy za 9,6 mln, a TVP Sport za 700 tys. zł. Spośród wszystkich olimpijskich transmisji, najwięcej osób - 9,6 mln - oglądało finałową serię skoków narciarskich na dużej skoczni, w której Adam Małysz sięgnął po swój drugi srebrny medal. Złoty bieg Justyny Kowalczyk na 30 km oglądało średnio 6,3 mln osób. Futbolowa ofensywa Canal+ Wraz z początkiem rundy wiosennej piłkarskiej Ekstraklasy poszerzyła się futbolowa oferta stacji Canal+. W weekendy, podczas trwania rozgrywek, będzie emitowany testowy serwis Canal+ Sport 3, na którym widzowie będą mogli obejrzeć po dwa mecze – w sobotę i niedzielę. Na potrzeby magazynów sportowych stacja wprowadziła też nowy system grafiki wirtualnej, pozwalający m.in. na płynne przechodzenie pomiędzy obrazem wirtualnym a rzeczywistym. W ciągu 11 tygodni rozgrywek polskiej Ekstraklasy anteny Canal+ pokażą ponad 100 spotkań, z czego blisko 40 na żywo w technologii HD. Opr.: Tomasz Betka dziennikarstwo | Na wejściu Szkło już niekontaktowe? „Szkło kontaktowe” obchodziło w styczniu piąte urodziny. Okrągła rocznica to dobra okazja nie tylko do podsumowań, ale i do refleksji nad przyszłością programu. Elżbieta Wójcik, Agata Żurawska W ocenie prof. Macieja Mrozowskiego „Szkło kontaktowe” to program publicystyczno-satyryczny, a prowadzący: Grzegorz Miecugow i Tomasz Sianecki, zachowują się jak showmani, a nie jak dziennikarze. Nie zmienia to faktu, że właśnie taka żartobliwa, nie do końca „dziennikarska” w ścisłym znaczeniu tego słowa formuła zyskała sympatię tysięcy widzów, dla których obejrzenie „Szkła” stanowi niemal rytuał na zakończenie dnia. Poza tym są tematy, które w „Szkle” nigdy nie zostaną poruszone, o czym świadczy fakt, że kilkakrotnie (po śmierci Ryszarda Kapuścińskiego, Bronisława Geremka czy Zbigniewa Religi) program nie pojawił się na antenie lub został przerwany. Cztery razy najlepsi Choć za ojców „Szkła kontaktowego” uchodzą Miecugow i Sianecki, to zarówno pomysłodawcą programu, jak i twórcą samego tytułu jest Adam Pieczyński, prezes Zarządu TVN24. Jak wspominają w swojej książce prowadzący program, jego tytuł wymyślony został na drugim piętrze budynku ITI, w palarni, po odrzuceniu nazwy proponowanej przez Miecugowa. W ciągu kilku lat nadawania program otrzymał cztery nagrody. W 2006 roku został laureatem Festiwalu Dobrego Humoru w Gdańsku, w kategorii Najlepszy Program Rozrywkowy, a redakcja tygodnika Media & Marketing Polska uznała go za najlepszy program telewizyjny. Najbardziej tajemniczą nagrodą było wyróżnienie wysłane pocztą przez Ruch na Rzecz fot. TVN Bezrobotnych. Do dziś twórcy programu nie wiedzą, czym sobie na nią zasłużyli. Rok 2007 to apogeum popularności „Szkła kontaktowego” – program zgromadził przed ekranem największą publiczność, a duet „Miecugow-Sianecki” przypieczętował swój sukces zwycięstwem w kategorii Odkrycie Roku podczas gali wręczenia Wiktorów. „O rany, tylko nie puszczajcie tego w <Szkle>” Na początku sami dziennikarze wyłapywali wpadki polityków. Później, gdy pojawienie się w „Szkle” zyskało rangę nobilitacji i wyróżnienia, a także dawało możliwość zaistnienia w mediach, to politycy zaczęli manipulować dziennikarzami poprzez wypowiedzi w rodzaju: „O rany! Tylko nie puszczajcie tego w <Szkle>” albo: „Na pewno tego nie pokażecie”. Proste slogany dawały politykom pewność, że materiał będzie wyemitowany. Działo się tak do czasu, aż redaktorzy zorientowali się, że są podpuszczani. Teraz politycy muszą szukać innych, bardziej wysublimowanych metod. – Pojawiają się tacy, którzy z premedytacją wykorzystują satyrę do promocji własnej osoby. Na przykład poseł Palikot nie jest wkręcany przez dziennikarzy, ale sam ich wkręca – komentuje poseł Piotr Gadzinowski, którego wypowiedzi również niejednokrotnie były przytaczane w programie. Wątpliwości nie ma też gospodarz „Antysalonu Ziemkiewicza”. – Dla polityków pojawienie się w „Szkle kontaktowym” to po pierwsze dowód uznania, a po drugie lans – tłumaczy Rafał Ziemkiewicz. Za, a nawet przeciw „Szkła” z 9 lipca 2007 roku, gdy po odwołaniu Andrzeja Leppera ze stanowiska wicepremiera oraz ministra rolnictwa, przyszłość koalicji PiS-Samoobrona-LPR stanęła pod znakiem zapytania. Niecałe trzy miesiące później w wyniku przedterminowych wyborów nowy rząd utworzyła PO, co okazało się początkiem słabnięcia popularności programu. – „Szkło” miało rację bytu, kiedy u władzy pozostawał PiS wraz ze swoimi przystawkami, bo wówczas łatwiej było twórcom programu żartować z parlamentarzystów, wśród których wielu cechowały medialność i naturalne poczucie humoru – uważa Piotr Gadzinowski. Podobnie o istocie popularności „Szkła” wypowiada się Marcin Meller, dziennikarz prowadzący w TVN24 publicystyczny program „Drugie śniadanie mistrzów”. – Przyznam, że coraz rzadziej oglądam „Szkło kontaktowe”, o wiele częściej byłem jego widzem za czasów PiS-u – przyznaje Meller i podkreśla, że za rządów partii braci Kaczyńskich pomysł programu satyrycznego idealnie wpisywał się w ówczesną rzeczywistość. – Prowadzący mają teraz trudniej; wtedy codziennie działo się coś, co idealnie mieściło się w konwencji programu. Dla „Szkła kontaktowego” byłoby na pewno lepiej, gdyby Kaczyńscy wrócili do władzy; wtedy prezenterzy będą mieli o czym mówić – przekonuje dziennikarz. Grzegorz Miecugow nie zgadza się jednak z zarzutem o wyczerpywaniu się formuły programu. Jego zdaniem niższa oglądalność „Szkła” jest jedynie odzwierciedleniem ogólnego spadku popularności programów informacyjnych i publicystycznych w polskich mediach. – I tak jesteśmy najchętniej oglądanym programem w TVN24 – mówi dziennikarz. Poza tym, zawłaszczenie sceny politycznej przez dwie pozostające ze sobą „Szkło kontaktowe” to najpopularniejszy program TVN24. w nieustannym sporze partie wywołuje u widzów patykiem tego programu. – Oglądam „Szkło na tyle silne emocje, że program jak najbardziej kontaktowe” kilka razy w tygodniu. Traktuję to ma nadal rację bytu. nie tylko jako rozrywkę, ale również źródło inWszystko ma swój koniec formacji na temat tego, jak widzowie reagują „Szkło kontaktowe” pokazuje polityków na pewne wydarzenia i jak je komentują. Od w krzywym zwierciadle i pozwala im zapisać się pewnego czasu widzę, że „Szkło” staje się coraz w świadomości odbiorców, którzy lubią przebardziej obiektywne, a prowadzący z większą cież pamiętać o czyichś gafach i pomyłkach. ostrożnością komentują bieżące wydarzenia Nie musi to jednak wcale oznaczać utraty przez – stwierdza polityk. nich sympatii do bohaterów programu. „Szkło” Prof. Maciej Mrozowski dodaje, że „Szkło” daje widzom poczucie wspólnoty i możliwość pełni funkcję platformy, na której mogą wypowyrażania swoich opinii na forum publicznym. wiadać się widzowie. – Demaskuje ono głód Maciej Mrozowski nie pozostawia jednak złudebaty wśród społeczeństwa. Taki program dzeń co do tego, że przyszłość programu zależy daje możliwość komentowania i biadolenia od przebiegu i wyniku zbliżającej się kampanii – podsumowuje profesor. Również współprezydenckiej. – Każdy program ma swoją żyprowadzący program, Grzegorz Miecugow, wotność, również „Szkło kontaktowe” musi się dopatruje się jego sukcesu w interaktywności. kiedyś skończyć. Nie stanie się to jednak w naj– W polskiej telewizji po raz pierwszy w takim bliższym czasie, a od kwietnia aż do jesieni najstopniu zaproszono ludzi do współuczestnicprawdopodobniej nastąpi ożywienie w „Szkle”. twa podczas tworzenia programu, przez telefoCo będzie dalej, nie wiadomo – przyznaje prony i SMS-y – zauważa Miecugow. fesor Mrozowski. Bez Kaczyńskich ani rusz? Ze stwierdzeniem, że popularność i żywotJak wynika z danych telemetrycznych AGB Nielsen ność „Szkła” zdeterminowana jest wyłącznie Media Research, od pewnego czasu liczba stałych sytuacją polityczną w kraju, nie zgadza się Grzewidzów programu stopniowo maleje. Najwyższą gorz Miecugow. – Nie tworzymy programu, oglądalność „Szkła kontaktowego” odnotowano który zajmuje się jedynie polityką. W ostatnie w roku 2007, kiedy zawirowania na polskiej scenie wakacje nie pojawiała się ona w „Szkle” tak czępolitycznej i przyspieszone wybory parlamentarsto, a i tak mieliśmy świetne wyniki. Zapytany ne były główną siłą napędową programu. Permao przyszłość programu, dziennikarz zapewnentny spór pomiędzy PiS-em a PO był dla twórnia, że „Szkło kontaktowe” pozostanie na wizji ców „Szkła” studnią bez dna, z której co wieczór w niezmienionej formie. – Będziemy dalej zajmogli czerpać tematy do rozmów. mować się tym, co przynosi każdy kolejny dzień Najliczniejszą widownię – ponad milion wi– puentuje Miecugow. dzów – zgromadził przed telewizorami odcinek Program od początku wzbudzał kontrowersje, a kręgi jego zwolenników i przeciwników formowały się w zawrotnym tempie. W niecały miesiąc od debiutu „Szkła” na wizji, Max Suski, publicysta „Przekroju”, powiedział, że prowadzący mają trudności z odnalezieniem się w roli wyluzowanych żartownisiów, a Sianecki, potrafiący trafnie spuentować każdego newsa w „Faktach”, w „Szkle” wygląda na przestraszonego. Dwa lata później publicystka „Dziennika”, Adrianna Biedrzyńska, napisała, że podziwia dowcip i wysoką kulturę prowadzących, których wypowiedzi pozbawione są chamstwa i stronniczości, a zachowany w nich dystans do polityki przemawia na korzyść twórców programu. Poproszony o ocenę „Szkła” Rafał Ziemkiewicz, z dezaprobatą mówi o przyjętej konwencji programu. – Lubię śmiech dla śmiechu. Denerwuje mnie natomiast, jeśli jest to wspólne wyszydzanie innych w myśl zasady: my jesteśmy lepsi, dlatego śmiejmy się z innych. Oglądając ten program, mam wrażenie, że to taka grupowa psychoterapia – wyjaśnia swoją niechęć wobec „Szkła” publicysta „Rzeczpospolitej”. Były poseł Samoobrony, Janusz Maksymiuk, pozostaje natomiast wiernym widzem i sym- | 03 | Felieton | dziennikarstwo dziennikarstwo na świecie Duński dziennik przeprosi za karykatury Mahometa Przeprosiny dziennika „Politiken” są efektem porozumienia z ośmioma organizacjami, reprezentującymi blisko 100 tys. muzułmanów. Gazeta przeprosiła „wszystkich, którzy mogli poczuć się urażeni”, chociaż nie wyraziła wprost żalu z powodu opublikowania kontrowersyjnych karykatur. Rysunki po raz pierwszy ukazały się w 2005 roku w duńskim dzienniku „JyllandsPosten” i wywołały gwałtowne protesty w świecie muzułmańskim. W 2008 roku policja ujawniła, że przeciwko jednemu z karykaturzystów był przygotowywany spisek. W odpowiedzi na to, kilkanaście duńskich gazet, w tym „Politiken”, ponownie opublikowało obraźliwe dla muzułmanów rysunki. Rosyjski magnat przejmie „The Independent”? Aleksander Lebiediew prawdopodobnie kupi od irlandzkiej grupy wydawniczej Independent News & Media brytyjski dziennik „The Independent”. Rosjanin zapłaci za gazetę symbolicznego funta, ale równocześnie zobowiąże się do zainwestowania w tytuł kilkudziesięciu milionów w ciągu pięciu lat. W portfolio Lebiediewa znajduje się już m. in. inny brytyjski dziennik – „The London Evening Standard”. Cięcia w BBC Według brytyjskiego dziennika „The Times” koncern BBC będzie musiał zamknąć dwie cyfrowe stacje radiowe i sprzedać udziały w części swoich czasopism, a także ograniczyć budżet na działania online o mniej więcej 25 proc. Informacje nie są jeszcze potwierdzone, a przedstawiciele BBC odmówili redakcji „The Times” komentarza. Wiadomo jednak, że koncern musi zredukować wydatki – poza wymienionymi cięciami, BBC prawdopodobnie zmniejszy koszty związane z prawami do transmisji wydarzeń sportowych, co pozwoli zaoszczędzić firmie nawet 100 mln funtów. Zwolnienia w amerykańskich telewizjach Według dziennika „New York Times”, należąca do Walt Disney Co. amerykańska sieć telewizyjna ABC planuje zwolnić 300-400 pracowników. Redukcje obejmą przede wszystkim osoby pracujące w sekcji informacyjnej ABC, która zatrudnia około 1,5 tys. ludzi. Zwolnienia dziennikarzy w swoich sekcjach newsowych zapowiedzieli również najwięksi konkurenci ABC – sieci CBC i NBC. Serwis wideo dla miłośników telenowel Amerykański koncern nadawczy Univision Communications Inc. przygotował dla fanów telenowel specjalny internetowy serwis wideo, na którym będzie można bez opłat oglądać całe odcinki seriali produkowanych nie tylko przez Univision, ale i producentów zewnętrznych. Serwis „Novela y Series” („Telenowela i seriale”) skierowany jest przede wszystkim do coraz odważniej korzystających z Internetu latynoskich mniejszości na terenie USA. Opr.: Tomasz Betka | 04 | Nowe otwarcie we „Wprost” Sprzedaż „Wprost” oznacza początek końca imperium rodziny Królów. Czy istnieje szansa, by pod nowymi rządami tygodnik uwolnił się od oskarżeń o nierzetelność i polityczną stronniczość? Powstała w 1990 roku jako kontynuatorka najważniejszego PRL-owskiego dziennika. Na początku kojarzona z poprzednim ustrojem, potem oskarżana o bezceremonialne popieranie SLD, „Trybuna” zakończyła rynkowy żywot 4-ego grudnia 2009 roku. Co to oznacza dla polskiego rynku prasowego? Dominika Jędrzejczyk Anna Kiedrzynek Dominika Jędrzejczyk Po ustąpieniu Marka Króla, nowym przewodniczącym Rady Nadzorczej Agencji Wydawniczo-Reklamowej „Wprost” został Piotr Misiło – dyrektor zarządzający ds. organizacyjnych w Platformie Mediowej Point Group SA. PMPG w ostatnich dniach ubiegłego roku zakupiła 80 proc. udziałów AWR Wprost. Od początku lutego funkcję prezesa zarządu pełni, podobnie jak w PMPG, Michał Lisiecki. Poza Misiłą i Lisieckim, w Radzie Nadzorczej AWR Wprost zasiadają również: Katarzyna Gintrowska (wiceprzewodnicząca Rady Nadzorczej PMPG) oraz Robert Pstrokoński, dyrektor pionu media i wydawnictwa Platformy. Nowy program rozwoju pisma wyznaczy natomiast Jacek Rakowiecki, szef projektów wydawniczych PMPG oraz redaktor naczelny miesięcznika „Film”. – Naszym celem jest reforma „techniczna”, czyli podniesienie poziomu pisma pod względem warsztatowym, a także merytoryczna: odejście od uwikłania w politykę, wyraźniejsze oddzielenie faktów od komentarzy – zapowiada Rakowiecki. Jego zdaniem odpolitycznienie tygodnika miałoby polegać na tym, że teksty z zakresu polityki dotyczyłyby głównie tego, w jaki sposób wpływa ona na poziom życia poszczególnych grup społeczeństwa. Tygodnik specjalizował się w kontrowersyjnych okładkach. Jak będzie teraz? Wydaje się jednak, że problemem „Wprost”, z którym będzie musiał uporać się nowy zarząd, jest nie tylko coraz wyraźniejsze zaangażowanie polityczne pisma, ale także spadające wyniki sprzedaży. Według danych ZKDP tygodnik zanotował jeden z większych spadków sprzedaży w kategorii polskiej prasy opiniotwórczej. Fiaskiem zakończyła się także inwestycja we „Wprost Light”, czyli rozrywkową wersję tytułu. W związku z trudną sytuacją finansową, w jakiej znalazł się „Wprost”, rodzi się pytanie o zmiany kadrowe i ewentualne cięcia budżetowe, na jakie może zdecydować się nowy zarząd w celu Zmiany wyników sprzedaży tygodników opinii w Polsce (rozpowszechnianie płatne razem w styczniu, maju i grudniu 2009 roku) Styczeń 2009 Maj 2009 Grudzień 2009 146 704 106 939 129 010 55 656 129 290 137 623 111 926 90 870 47 970 135 061 151 370 106 843 88 882 48 290 153 920 „Polityka” „Newsweek” „Wprost” „Przekrój” „Gość Niedzielny” Krajobraz po „Trybunie” Źródło: opracowanie własne na podstawie danych ZKDP. poprawienia kondycji pisma. – Tekstów z zewnątrz (pochodzących od wolnych strzelców i ekspertów) może być więcej niż artykułów stałych członków redakcji. W obliczu kryzysu na rynku prasy i reklamy, takie rozwiązanie jest o wiele bardziej ekonomiczne, przy czym dotąd niespotykane w polskim dziennikarstwie. Oczywiście, przecieranie szlaków dla nowych rozwiązań zawsze niesie za sobą ryzyko popełnienia błędów – komentuje Rakowiecki i dodaje, że liczy się z ewentualnym odpływem części czytelników, przywiązanych do dotychczasowej formuły pisma. Wciąż nie wiadomo, jak na funkcjonowanie tygodnika wpłynie zmiana redaktora naczelnego. Kojarzony z „Wprost” Stanisław Janecki odszedł ze stanowiska z początkiem lutego, a głównym powodem jego decyzji była zmiana właściciela magazynu. Trudno w tej chwili wyrokować, czy oznacza to całkowitą modyfikację nie tylko charakteru pisma, ale także jego społecznego odbioru. Otwarte pozostaje również pytanie, czy nowy, zgodnie z deklaracją Jacka Rakowieckiego bardziej „wycentrowany politycznie” tygodnik, znajdzie miejsce na rynku prasy, oraz czy nowatorska formuła zlecania większości tekstów autorom spoza redakcji stanie się skutecznym remedium na kryzys prasy w Polsce. Mimo początkowych zapowiedzi wydawcy, firmy Ad Novum, oraz zespołu redakcyjnego, reaktywacja „Trybuny” okazała się fikcją – magiczna data 1-ego lutego upłynęła i nic nie wskazuje na to, że znajdzie się chętny, aby zainwestować w gazetę i spłacić jej wielomilionowe długi. Według szacunków Presserwisu dziennik może zalegać z płatnością nawet 12,5 mln złotych wobec drukarni i ZUS-u. Zarząd „Trybuny” kilkakrotnie znajdował się na skraju bankructwa, jednak tym razem wydaje się, że naprawdę nie ma szans na uratowanie pisma. W możliwość zmartwychwstania „Trybuny” nie wierzy historyk i dziennikarz „Polityki” Wiesław Władyka, a Wiesław Godzic, medioznawca ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, otwarcie mówi o „zużyciu tytułu gazety”. PRL-owska przeszłość Początki istnienia „Trybuny Ludu”, poprzedniczki „Trybuny”, sięgają 1948 roku, gdy w miejsce PPR-owskiego „Głosu Ludu” i PPS-owskiego „Robotnika” powstała nowa gazeta, organ Komitetu Centralnego właśnie powołanej poprzez połączenie PPR i PPS Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Misja dziennika była ściśle związana z działalnością władz, a publikowane w niej teksty – podporządkowane przedstawianiu stanowiska partii wobec wydarzeń w kraju i za granicą. W wyniku przemian ustrojowych w 1989 roku gazeta przestała się ukazywać – jej ostatni numer datowany jest na rok 1990. W tym samym czasie prywatna spółka Ad Novum stworzyła nowy dziennik, „Trybunę”, który stał się nieoficjalnym organem polskiej lewicy postkomunistycznej. Na czele pisma stanął Marek Siwiec, pierwszy z grona redaktorów naczelnych, z których wszyscy, nie wyłączając ostatniego – Wiesława Dębskiego – byli kojarzeni ze środowiskiem polskiej lewicy. Demokratyczny upadek Moim odrębnym zdaniem Książki nie czytałem, ale mi się ona nie podoba Adrian Stachowski Od czasu do czasu ukazują się książki, które wywołują burzę. Można by po tym sądzić, że jeszcze ktoś u nas naprawdę książki czyta. Ale to złuda – najbardziej lubimy rozmawiać o tych, których nie czytaliśmy. Idealne: można się powymądrzać, ale bez nudziarstwa, to jest – czytania. Właśnie jesteśmy w środku medialnej wrzawy wokół biografii Ryszarda Kapuścińskiego pióra Artura Domosławskiego. W gazetach, radiu i telewizji towarzystwo liczne i śliczne roztrząsa kontrowersyjną biografię znanego na cały świat reportera. Czy jest się czym emocjonować? A jakże! Współpraca z wywiadem, partyjne uwikłania i konfabulacje mistrza reportażu. Słowem: autorytet w opałach. Czyli to, co kochamy najbardziej. Ale o tych aspektach życia Kapuścińskiego wiadomo nie od dzisiaj. W ciągu trzech lat od śmierci reportera wyszły już dwie książki, w których można było o tym przeczytać, w tym jedna biografia. Nie, to nie pomyłka – dwa lata temu ukazała się już jedna biografia Kapuścińskiego. Trochę bardziej uładzona i grzeczna (o romansach ani słowa), ale była. Tylko że nikt jej nie przeczytał. Z wyjątkiem tych, którzy się twórczością Kapuścińskiego interesują. Ale co oni tam wiedzą. Dlaczego wtedy ominęła nas podnieta? To proste – nie było rabanu, czyli widocznie sprawa nie była godna zainteresowania. Teraz wdowa wytoczyła proces, media podjęły temat i wymęczyły go (autora również – nagadał się w kółko to samo biedak, oj nagadał) jeszcze przed premierą książki. Bo co mieli zrobić dziennikarze – poczekać? Wolne żarty. Teraz jest news, jest zainteresowanie, dawajcie ekspertów! Najlepiej, z przenikliwością godną honorowego prezesa Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, sprawę ujął Stefan Bratkowski. W radiowej audycji o książce podyskutował, wyraził kategoryczną opinię, a potem, zapytany, czy biografię przeczytał, odpowiedział rozbrajająco: a po co? No właśnie – po co? Przecież już powiedział, co o niej myśli. Podobne opinie dominowały na forach internetowych, które niżej podpisany obserwował z masochistycznym wręcz zacięciem. No to jaka jest książka Domosławskiego? Jak każda – ma swoje zalety i wady. Ale emocje i ignorancja to słabi recenzenci. Jeszcze gorsze jest ocenianie książek na podstawie streszczenia z paska na TVN 24. Ale nie bądźmy tacy ostrzy w naszych ocenach. Przecież dzisiaj nikt nie ma czasu na tak bezproduktywne zajęcie, jakim jest zbyt długie patrzenie się na litery. A nie mieć zdania - nie uchodzi. Jakbyśmy mieli wypowiadać się tylko na te tematy, o których mamy jakieś pojęcie, nagle zaległaby cisza. Co w tej wrzawie najgorsze? Ano to, że w całym tym zamieszaniu nikt nie zauważył, iż w księgarniach pojawiła się raz już wydana – pod koniec lat 60. – i nigdy więcej nie wznawiana książka Kapuścińskiego „Dlaczego zginął Karl von Spreti?”. Czekałem i czekałem, aż ktoś o tym powie. Ale nikt, ani słowem. Bo ostatnio każdy lubi o Kapuścińskim rozmawiać. Ale czy kogoś interesują jeszcze jego książki? Informacje o słabnącej sprzedaży, złej sytuacji finansowej gazety i groźbie jej likwidacji nie były tajemnicą. Jednak grudniowy upadek „Trybuny” wywołał falę komentarzy we wszystkich polskich mediach. Tymczasem, poza lakoniczną zapowiedzią powrotu do kiosków 1-ego lutego, zamieszczoną na portalu internetowym dziennika, wszelkie źródła związane z „Trybuną” milczały. Wirtualna Polska pisała, że „upadł ostatni symbol komunizmu”, „Polska The Times” w obszernym artykule poświęconym historii gazety zwracała uwagę na jej korzenie, ale także na to, że nawet w czasach prosperity formacji lewicowych, „ <Trybuna> przędła raczej cienko”, a przyczyną słabej pozycji dziennika na rynku prasy było: „odcięcie od rynku reklam, druk na lichym papierze i archaiczny layout”. Profesor Wiesław Godzic dodaje jeszcze jedną ważną przyczynę: „Trybuna” nie znalazła uznania wśród odbiorców lewicowych. Przyjęła formę najprostszą dla gazety partyjnej i, bazując na emocjach, pozyskiwała czytelników ze starszej grupy wiekowej, którzy byli związani z PRL-em. Profesor podkreśla, że layout „Trybuny” przypominał marnej jakości gazetę powiatową. W tej sytuacji trudno się dziwić, że grupy docelowej „Trybuny” nie tworzyły osoby młode. Poza tym dziennik odwoływał się często do tradycji postkomunistycznej, co widoczne było chociażby w doborze publicystów związanych ze „sztywną”, nierzadko skostniałą polityką lewicową. Brak napływu świeżej krwi, a także jednostronność argumentacji pojawiającej się w ocenach współczesnej rzeczywistości, są jednymi z wielu powodów upadku „Trybuny”. Forma oraz treści, które doskonale sprawdzały się w czasach „Trybuny Ludu”, okazały się nieodpowiednie dla dynamicznie zmieniającej się polskiej rzeczywistości po 1989 r. Powstaje pytanie: jakie znaczenie dla polskiego rynku prasy ma upadek tego dziennika i czy wśród dostępnych obecnie różnorodnych tytułów znajdzie się miejsce dla nowej gazety lewicowej? modawców wyraźnie ją dyskryminował, a przecież nie jest tajemnicą, że w dzisiejszych czasach prasa czerpie korzyści finansowe głównie z tego źródła – przypomina dziennikarz. Zyski „Gazety Wyborczej” ze sprzedaży bezpośredniej stanowią 20 proc. całości przychodów, reszta pochodzi właśnie z reklam. – Chcę też zwrócić uwagę, że dziennikowi zaszkodziło kojarzenie pisma z ekipą postkomunistyczną – przyznaje były naczelny „Trybuny”. „Krytyka Polityczna” to twór stosunkowo młody, „Nie” – zastygły i negatywnie odbierany. Po upadku „Trybuny” dał się zatem odczuć na rynku polskich mediów brak tytułu o lewicowych tradycjach, który skupiałby przez konserwatywne dzienniki polskim rynku prasowym”. Jednak istnienie produktu regulowane jest w gospodarce rynkowej przez prawa popytu i podaży - towar nierentowny, zalegający na półkach, powinien z nich zniknąć, robiąc miejsce dla nowych, które efektywniej zawalczą o konsumenta. W dobie kryzysu ekonomicznego, przekładającego się także na słabszą kondycję mediów, podobne problemy dotykają codziennie wiele zakładów pracy. Dlaczego zatem nawet prasowi „oponenci” piszą, że upadek gazety jest stratą dla rynku polskiej prasy drukowanej i może negatywnie odbić się na jego strukturze? Rynek skręca w prawo Zamknięcie „Trybuny” potwierdziło zauważalny od pewnego czasu brak równowagi politycznej i światopoglądowej na polskim rynku prasy. Obok pozycjonujących się po lewej stronie sceny mediów drukowanych: „Krytyki Politycznej” oraz bardziej liberalnego „Przeglądu”, istnieje szereg tytułów mocniej lub słabiej nawiązujących do doktryn centrowych, centroprawicowych, czy konserwatywnych, aż do pism o zabarwieniu silnie prawicowym. Przeciętny czytelnik styka się codziennie z „Naszym Dziennikiem”, „Gazetą Polską”, 4 grudnia 2009 roku ukazał się ostatni numer „Trybuny” „Rycerzem Niepokalanej”, „Wprost”, ale także „Przeglądem Politycznym” lub „Fronpublicystów i twórców związanych z tym dą”, które, choć różne w wymowie i przesłanurtem ideologicznym. Można się nie zganiu, czerpią na poziomie treści z doświaddzać z prezentowaną przez „Trybunę” wizją czeń ogólnie pojętej „prawicy”. Zaburzenie rzeczywistości, trudno jednak zaprzeczyć, harmonii jest bardzo wyraźne nie tylko w że jej istnienie działało na korzyść pluralizmu sensie ilościowym, co widać na przykładzie mediów i sprzyjało idei mnogości reprezenwymienionych tytułów, ale także jakościotowanych w nich postaw. Podobnie twierdzi wym – czytelnik o poglądach liberalnych, Wiesław Władyka. – Mimo „bibułkowej” centrowych czy konserwatywnych będzie formy, często nietrafiającej do czytelnika, miał szeroki wybór dzienników, tygodników szkoda, że „Trybuna” zniknęła z rynku; i miesięczników o różnym poziomie trudzawsze był to jednak dodatkowy głos ności i zaangażowania politycznego. Takiej w publicznym dyskursie – zauważa profesor. możliwości nie ma czytelnik o orientacji Władyka dodaje, że w upadku dziennika wilewicowej. Jeżeli chodzi o prasę codzienną, dzi koniec prasy partyjnej w ogóle; formuła skazany jest na „Gazetę Wyborczą”, która de medium upolitycznionego w takim stopniu facto reprezentuje poglądy centrolewicowe; nie odpowiada potrzebom dzisiejszego spośród tygodników może sięgnąć po skrajrynku i nie budzi zaufania odbiorców. ne „Nie” Jerzego Urbana, ale z racji kojarzePewnie dlatego „Dziennik Gazeta Prawnia redakcji z poprzednim ustrojem pismo na” napisał, że „jedyna lewicowa gazeta nie cieszy się wielką popularnością wśród zniknęła z kiosków”. Informowały o tym przedstawicieli młodszej grupy wiekowej. także media niemieckie - „Süddeutsche Janusz Rolicki, były redaktor naczelny Zeitung” i „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. „Trybuny”, przyznaje, że era gazet polityczW przypadku reakcji warszawskiego korenych, zwłaszcza lewicowych, skończyła się spondenta pierwszej z nich – Thomasa Urbaostatecznie, czego symptomem było już na – można wręcz mówić o ubolewaniu nad jego zwolnienie ze stanowiska naczelnego upadkiem „ostatniej prawdziwie lewicowej oraz nieczytanie gazety nawet przez politygazety w Polsce”. I to on, chyba jako jedyny, ków SLD. Przyczyn upadku dziennika Rolicki zwrócił uwagę na fakt, że redakcję gazety upatruje raczej w czynnikach zewnętrznych. współtworzyły także osoby młode, „których – „Trybunę” dobił brak reklam; rynek reklagłos nie liczył się jednak na zdominowanym fot. Paweł Supernak/PAP dz dziennikarstwo | Temat numeru Ku pamięci i przestrodze Powód może stanowić długa tradycja „Trybuny”, bez względu na to, czy jest ona chlubna czy nie. Dziennik ten wpisał się bowiem na stałe w obraz polskiego rynku prasy, jednocześnie pełniąc rolę sztandarowego przedstawiciela nurtu lewicowego. Czy w takiej sytuacji (zakładając, że rynek reguluje się sam) upadek „Trybuny” nie jest przejawem ogólnych nastrojów politycznych, oznaką swoistego odwrotu społeczeństwa od wartości nie tyle lewicowych, co postkomunistycznych, wywodzących się bezpośrednio z poprzedniego ustroju? Trudno jest chyba mówić o odwrocie od lewicowości w ogóle – czym można by było wtedy tłumaczyć popularność środowiska „Krytyki Politycznej”, wpisującej się przecież w nurt „twardej” lewicy, nadającej jednak swoim treściom nowocześniejszą, odpowiadającą potrzebom dzisiejszego odbiorcy formę? Jedno nie ulega wątpliwości - nadmierne upolitycznienie nigdy mediom nie służy, podobnie jak brak elastyczności i dobrej analizy potrzeb rynku. | 05 | Prasa społecznościowa | dziennikarstwo dziennikarstwo | Prasa społecznościowa 50 lat temu prasa była towarem deficytowym, dziś to czytelnik jest deficytowy. Sposobem na przeciwdziałanie temu, jest wciągnięcie go w tworzenie pisma, gdzie za niewielkie wyunagrodzenie uczestniczy w kreowaniu treści ulubionej gazety. Jakie są zatem czasopisma społecznościowe? fot. CAF Kosztują od kilkudziesięciu groszy do maksymalnie kilku złotych, a za opublikowany list, poradę bądź przepis kulinarny czytelnik otrzymuje od 50 do 100 złotych. – Czytelnicy dzielą się w nich swoją „rodzinną” wiedzą – mówi Janusz Frądel, właściciel jednego z kiosków na warszawskiej Woli. Często rozmawia on ze swoimi klientami, kupującymi dość regularnie tanie wydawnictwa o tematyce kulinarnej, których w swoim asortymencie ma najwięcej. Krótka charakterystyka Pisma społecznościowe – jak zaczęto nazywać rodzaj prasy, który niemal w stu procentach tworzony jest przez samych czytelników – to coraz częściej spotykana formuła wydawnicza. Socjologowie zwracają uwagę, że prasa społecznościowa, dzięki relatywnie niskim kosztom zakupu, staje się popularna szczególnie wśród uboższych warstw społeczeństwa, a w dobie globalnego kryzysu także wśród osób, które chcąc redukować koszty, sięgają po tańsze, ale jednocześnie słabsze jakościowo tytuły. – Tym, co przyciąga do takich pism, jest ich niewygórowana cena – wskazuje socjolog Aleksandra Cwalina z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego. – Szukając oszczędności, bardziej kalkuluje się wydać 95 groszy na kilkanaście przepisów kulinarnych miesięcznie niż za kilkadziesiąt złotych kupić książkę kucharską. Zasięg tematyczny pism społecznościowych jest bardzo szeroki – interesujące treści znajdą w nich zarówno panie domu, jak i fani komputerów czy techniki, a także młode mamy, poszukujące porad z zakresu opieki nad dziećmi. I tak na przykład wydawnictwo Edipresse wydało miesięcznik kulinarny „Przyślij przepis”, po czym zachęcone sukcesem tego tytułu wprowadziło kolejny – „Mamy radzą mamom”. Tę samą drogę obrało wydawnictwo Hubert Burda Media, we wrześniu wypuszczając magazyn „Enter”. Jednak chyba nawet sami wydawcy nie zakładali tak dużej popularności tych miesięczników, o czym świadczy fakt, że „Przyślij przepis” zwiększyło nakład Pisma społecznościowe sukcesem Czy rzeczywiście? Można opierać się tylko na wynikach sprzedaży polskich, wciąż jeszcze raczkujących pism segmentu prasy społecz- | 06 | nościowej, ale wydaje się, że nawet te mogą stanowić pretekst do rozważań na temat efektywności sprzedaży tego typu prasy oraz jej przyszłości na polskim rynku mediów. Ciekawych wniosków dostarcza porównanie spadających wyników sprzedaży prasy opinii i dzienników z rezultatami osiąganymi przez analizowany tutaj rodzaj pism. W czerwcu 2009 roku „Przyślij przepis” sprzedało się w ponad milionie egzemplarzy, zajmując drugie miejsce pod względem wielkości sprzedaży. Warto zauważyć, że na liście 20 najczęściej kupowanych czasopism znajdują się wyłącznie tytuły lekkie: gazety zawierające program telewizyjny oraz prasa dla kobiet. Pierwszy w rankingu tygodnik opinii – „Polityka”, jest dopiero na 39 miejscu, po tytułach takich jak młodzieżowe „Bravo” czy hobbystyczny „Działkowiec”. Widać znaczną tendencję do wybierania przez czytelników gazet o profilu bardziej rozrywkowym i poradnikowym. „Przyślij przepis” udowadnia, że jeśli trzeba ciąć koszty, zawsze znajdzie się sposób. Nie można przewidzieć, czy tak będzie wyglądać przyszłość prasy drukowanej, ale na pewno jest to dowód tego, że wydawcy łatwo się nie poddadzą. W analizie pozycji prasy społecznościowej nie można także pominąć czynnika czytelniczego, a więc odbioru pism typu „Mamy radzą mamom” przez tych, którzy w tym wypadku zarówno je tworzą, jak i czytają. Częściowych wskazówek w tej kwestii dostarczają wyniki ankiety przeprowadzonej na próbie trzydziestu dwóch respondentów, podzielonych ze względu na główne kryteria demograficzne: płeć (dwadzieścia kobiet i dwunastu mężczyzn), wiek (dwadzieścia osób w przedziale wiekowym 19–25 lat, po trzy i dwie odpowiednio w grupach 26–35 Interaktywny druk 21 października 1956 roku, mieszkańcy stolicy stoją w kolejce do kiosku Ruchu po codzienną prasę, aby śledzić doniesienia z VIII Plenum KC PZPR. dwukrotnie (w tej chwili wynosi on 1,1 mln egzemplarzy). Jest to znacznie więcej niż wynosi nakład podobnych magazynów opracowywanych w tradycyjny sposób. Miesięczniki tworzone przez czytelników znajdują się w niektórych sklepach nawet na specjalnym miejscu, właśnie ze względu na duże zainteresowanie. Ale czy rzeczywiście publikacje „społecznościowe” stanowią przykład „dobrze robionej” prasy? Nowo powstały magazyn „Enter” został oceniony przez miesięcznik „Press” i w skali dziesięciopunktowej otrzymał 4,6 punktu. Zdaniem pisma „Press”, największymi atutami magazynów społecznościowych są: warsztat dziennikarski, czyli neutralny styl, który ułatwia czytanie, a także prosty język. Treść jest przyswajalna dla czytelnika bez względu na jego wiek czy wykształcenie. Kolejną zaletę miesięczników społecznościowych stanowi nieduży format. „Jest to wydanie katalogowe, dlatego wskazany jest format podręczny. Magazyn nie służy do czytania, tylko do sprawdzenia w nim informacji i powinien zawsze być pod ręką” – mówi Cezary Czerwiński, redaktor prowadzący miesięcznika „Enter”. Z kolei Małgorzata Górska, psycholog, twierdzi: Prasa społecznościowa za granicą Skąd w Polsce wzięła się „prasa społecznościowa”? Nietrudno zgadnąć, że przywędrowała z Zachodu. Jak za granicą prosperuje ten rodzaj prasy? Na jakiej zasadzie tam funkcjonuje? Our Canada, pismo wydawane przez Reader’s Digest Canada, za nadsyłane historie oferuje prenumeraty. I Am Modern Magazine, czasopismo tworzone przez mamy dla mam, już od pierwszego wydanego numeru ignoruje wszechobecny kryzys i cieszy się dużym zyskiem, który po roku funkcjonowania pisma na rynku wzrósł aż o 160%. W 2008 roku magazyn zdobył nagrodę Przedsiębiorcy Roku i Produktu Roku dla małych firm. To nie jedyne wyróżnione pismo tego typu; w tym roku jedną z nagród World Young Reader Prize przyznawaną przez Światowy Związek Prasy zdobył bardzo dynamiczny i innowacyjny niemiecki magazyn społecznościowy Blue, którego Jak wskazują badania Net Track przeprowadzone przez firmę Millward Brown SMG/ KRC, w 2009 roku z Internetu korzystało 49,4 proc. Polaków. Osoby bez dostępu do sieci mogą więc szukać porad w prasie społecznościowej. Na forum gazeta.pl jedna z internautek zapytała o opinię na temat magazynu „Przyślij przepis”. Okazało się, że większość użytkowniczek w ogóle nie zna tego tytułu, bo podczas wyszukiwania pomysłów na potrawy korzystają głównie z portali kulinarnych. Z kolei Cezary Czerwiński z miesięcznika „Enter”, adresowanego do osób używających komputera, mówi: - Nie każdy umie znaleźć w Internecie to, czego szuka lub nie zawsze ma do niego bieżący dostęp. Internet niejednokrotnie jest drugim źródłem informacji. Coraz powszechniejsze staje się zjawisko przenoszenia treści z Internetu na papier. Reverse publishing jest kolejnym chwytem wydawców, mającym zatrzymać czytelników i oddalić od prasy drukowanej perspektywę rychłej śmierci. Pytanie, czy dość skutecznym. Jeżeli bowiem czytelnik ma możliwość odbioru danej treści za pośrednictwem tak wygodnego i szybkiego medium, jakim jest Internet, to czy będzie chciał sięgnąć do niej jeszcze raz, w bardziej wymagającej formie drukowanej? Być może tak. Paradoksalnie, już wiele dzienników i tygodników opinii stosuje tę metodę promocji swoich treści oraz zachęcania do kupowania wersji papierowych. treść jest selekcjonowana spośród tej, którą generuje internetowy serwis społecznościowy. Obok pism, które 100% swojej treści czerpią z listów i tekstów nadsyłanych przez czytelników, istnieją także takie, które tylko częściowo współpracują z odbiorcami, co jakiś czas publikując tworzone przez nich wydania, czy też oddając im do dyspozycji kilka stron. I tak na przykład, w czerwcu 2008 roku z okazji 10 rocznicy istnienia magazynu czytelnicy mogli zapełnić wszystkie strony amerykańskiego pisma podróżniczego Budget Travel; w tym samym czasie podobną możliwość dostali miłośnicy magazynu This Old House, którego redakcja tytuł wyjątkowego wydania przekształciła w Your Old House. Kilka miesięcy później, w listopadzie, nowa moda dotarła do Wielkiej Brytanii, gdzie czytelnicy po raz pierwszy mogli przeczytać własne teksty wydrukowane na łamach Greece Magazine. Podobne historie można usłyszeć na całym świecie - duński dziennik Ekstra Bladet już od 2002 roku stara się włączać czytelnika do współtworzenia gazety. W 2007 roku utworzył specjalny dział „Nationen” z tekstami pisanymi tylko przez użytkowników. Dlaczego tylu wydawców podejmuje podobne kroki i decyduje się na silniejszą lub słabszą współpracę z czytelnikami? Wbrew pozorom, powodem wcale nie są cięcia budżetowe, bo na dłuższą metę edytowanie amatorskich tekstów może okazać się droższe od zatrudnienia profesjonalistów. – Publikacja takiego wydania była trudniejsza, niż się spodziewaliśmy - mówi Eerik Torkells, były edytor Budget Travel. – Magazyn płacił nadsyłającym normalne stawki, po około dwa dolary za słowo. Chcieliśmy zapewnić czytelnikom to, czego spodziewają się po pracy w piśmie podróżniczym – czyli podróże. Pokrywaliśmy koszty wszystkich wyjazdów, a zwykle staramy się znaleźć reportera na miejscu. Sponsorowaliśmy nawet podróż osoby towarzyszącej, czego nie zdarzało nam – Człowiek jest istotą społeczną, dlatego najważniejszy dla niego jest kontakt z drugą osobą. Prasa, w której to właśnie konkretny człowiek udziela porad na podstawie własnych doświadczeń, będzie na pewno bliższa czytelnikowi. Wydaje się jednak, że prasa tego typu powstała na bazie idei zaczerpniętej z Internetu, gdzie już od dawna użytkownicy dzielą się informacjami, korzystając przy tym z różnych forów dyskusyjnych. Można więc zastanowić się, czy drukowana wersja tego pomysłu ma szansę i czy wytrzyma konkurencję z elektronicznym pierwowzorem. się robić w przypadku profesjonalistów. Bądźmy szczerzy, wysłanie czteroosobowej rodziny do Hong-Kongu może poważnie nadwerężyć budżet redakcji. Ale najtrudniejsza była korekta nadesłanych tekstów – co innego poprawiać list do redakcji, a co innego esej. Dla edytorów pracy było o wiele więcej niż normalnie. Jestem pewien, że gdybyśmy chcieli częściej wypuszczać takie wydania, trzeba by zatrudnić więcej ludzi i ponieść naprawdę duże koszty. Podobnego zdania jest Matt Turck, wydawca This Old House. Do pisma napływało tyle artykułów, że musiano utworzyć osobną stronę internetową, na której czytelnicy mogliby samodzielnie zamieszczać teksty. Do wersji drukowanej wydania specjalnego dodano kilka stron, żeby pomieścić więcej wypowiedzi. Wszystko to sprawiło, że w rezultacie trzeba było zainwestować więcej niż zwykle. Mimo to wydawca twierdzi, że akcja była świetnym posunięciem marketingowym i zamierza powtórzyć ją za rok. i 36–50 lat oraz pięć osób powyżej 50 roku życia), a także poziom wykształcenia (zdecydowana większość, czyli dwadzieścia dwie osoby, z wykształceniem średnim, jedna z zawodowym i siedem z wyższym). Wszyscy ankietowani zostali poproszeni o udzielenie odpowiedzi na sześć pytań. I tak przykładowo na pytanie, ile osób miało kontakt z prasą tworzoną „przez czytelników dla czytelników”, twierdząco odpowiedziało czternaście (nieco mniej niż 50%). Jako przykłady pism, które zdarzało im się czytać, najczęściej wymieniały: „Mój przepis”, „Mamy dla mam”. „Przepisy kulinarne”, „Przyślij przepis”, „Mamy radzą mamom”, ale także gazetki poetyckie, szkolne i studenckie. Aż dziewiętnaście osób stwierdziło, że segment tego typu prasy nie ma szans w konkurencji z profesjonalnie konstruowanymi tytułami. Argumentami uzasadniającymi negatywne stanowisko wobec efektywności sprzedaży prasy społecznościowej były: niższy poziom merytoryczny, anonimowość twórców, nieatrakcyjna szata graficzna, brak profesjonalizmu oraz dostęp do tych samych informacji w Internecie. Z kolei dwudziestu czterech respondentów stwierdziło, że pisma tego typu są niezwykle potrzebne na polskim rynku prasy. Zwrócili oni uwagę na fakt, że publikacje te zawierają szczere, prawdziwe historie, dają możliwość rozwoju osobom bez dziennikarskiego warsztatu i, pomimo tego, że są niszowe, także mogą zawierać wiele ciekawych informacji oraz pomagać w rozwiązywaniu problemów życia codziennego. „Zwykli ludzie” mają ogromną potrzebę wypowiedzi, chcą się angażować, dzielić swoimi spostrzeżeniami i to właśnie umożliwiają im pisma społecznościowe. Faktem jest, że użytkownicy mediów mają potrzebę bycia aktywną częścią globalnego obiegu informacji i dlatego coraz bardziej doceniają możliwości współtworzenia pism czy stron internetowych. Te wychodzą im naprzeciw. I tak na stronie amerykańskiej firmy Printcasting każdy może zostać wydawcą – wystarczy tylko wybrać treści spośród wpisów na blogach i artykułów, a potem tak stworzone pismo wydrukować, opublikować w sieci albo zgrać i czytać na ekranie. Rupert Murdoch przepowiedział kiedyś, że w ciągu 10-15 lat gazety codzienne będą czytane tylko za pomocą elektronicznych czytników. Na razie jednak druk uparcie walczy o czytelnika, udostępniając mu łamy gazet i pism. Jaka może być przyszłość mediów społecznościowych? Dr Łukasz Szurmiński, medioznawca i opiekun Koła Naukowego Obserwacji Polskich Mediów im. Stefana Kisielewskiego, twierdzi, że funkcjonowanie tego typu przekaźników informacji nie jest trendem przelotnym. - Rola tzw. pism parentingowych pewnie będzie rosła i to zdecydowanie nie jest krótkotrwała moda. Kulinaria też zawsze cieszyły się popularnością. Kiedyś związane to było z książkami kucharskimi, przepisami wydzieranymi z kalendarzy, a dziś widoczne jest na łamach periodyków współtworzonych przez czytelników. Musimy jeść, więc grupa zainteresowana tym tematem zawsze się znajdzie. Niewątpliwie jest jeszcze za wcześnie na to, by mówić o sile i dalszym kierunku rozwoju nowo powstających wydawnictw quasiprasowych, które starają się zewnętrznie upodabniać do magazynów tworzonych z dziennikarskim kunsztem. Dopóki jednak będą chętni na zakup tego typu pism, wydawcy, widząc zysk, tym chętniej będą je rozpowszechniać. Materiał powstał na podstawie tekstów przygotowanych przez Kaję Białowąs, Kamilę Goszczyńską, Annę Redel, Ewę Sawińską, Patrycję Szeblę, Katarzynę Sołowiej, Małgorzatę Tałandę, Kamila Topólskiego i Michała Wróblewskiego. Opracowanie: Dominika Jędrzejczyk. Z Cezarym Czerwińskim, redaktorem prowadzący magazyn „Enter” rozmawiała Katarzyna Sołowiej „Enter” w formie społecznościowej istnieje na rynku dopiero od października ubiegłego roku, kiedy wznowiono jego wydawanie po dwuletniej przerwie. Na czym polega jego interaktywny charakter? Czytelnicy wysyłają nam recenzje programów, które my publikujemy wraz ze zdjęciem nadsyłającego. Każda recenzja warta jest 50 złotych, a autor najlepszej dostaje nagrodę. Wszystkie opisane programy znajdują się na dołączonej do pisma płycie. Pozostawienie czytelnikom wolnej ręki w sferze doboru recenzowanego programu sprawia, że w gruncie rzeczy mają oni ogromny wpływ na strukturę pisma. Oczywiście, my jako redakcja mamy obowiązek sprawdzać i rozszerzać nadsyłane teksty, ale to ludzie decydują, o czym będzie można przeczytać w danym numerze „Entera. Wygląda więc na to, że „Enter” to pewnego rodzaju „papierowe” forum, gdzie można szukać informacji i wymieniać opinie o nowych programach. To samo, tyle że taniej i szybciej, oferuje przecież sieć. Oczywiście. Jednak w naszym społeczeństwie wciąż żyje wiele osób, które niezbyt pewnie czują się w Internecie albo wciąż boją się wirusów – ci potrzebują przewodnika, który pomoże im się odnaleźć i zaopatrzy w bezpieczne wersje programów. Poza tym, „Enter” jest zawsze pod ręką, a poprawione teksty przyswaja się przyjemniej niż pełne błędów wypowiedzi na forach. A czy nadsyłane do redakcji recenzje z początku nie wyglądają podobnie, jak wspomniane wypowiedzi? Czy poprawianie cudzych tekstów nie wymaga w rzeczywistości więcej pracy, niż pisanie własnych? Owszem, tym bardziej, że ze względu na tema- tykę pisma nieczęsto otrzymujemy recenzje od humanistów, którzy z łatwością operują językiem. Odkąd wprowadziliśmy nagrodę za najlepiej zredagowaną recenzję, nadsyłający są silniej zmotywowani i bardziej starają się pisać poprawnie. Jednak w większości poprawianie nadsyłanych tekstów jest nadal bardzo męczące i wymaga wiele wysiłku; może nawet więcej, niż gdybyśmy całość artykułu redagowali sami. reklama Czytelnicy radzą czytelnikom Prasa a Internet Słyszy się głosy, że właśnie do tego sprowadzi się rola dziennikarza przyszłości – do edytowania tekstów. Powtarzając za Rupertem Murdochem, dziennikarze staną się kuratorami, nie kreatorami treści. Prawdopodobnie czytelnicy będą mieli coraz większy wpływ na zawartość i strukturę pisma, jednak według mnie tworzenie tekstów będzie zawsze rolą dziennikarzy. Rzeczywiście, będziemy coraz bardziej ograniczeni w tym o czym i jak pisać, ale nie sądzę, żeby kiedykolwiek czas zdegradował redakcję do roli „kontrolera” jakości tekstów tworzonych przez czytelników. A co z prasą drukowaną? Czy będzie musiała w końcu ustąpić wobec Internetu? Może ratunkiem dla druku jest zmiana profilu na społecznościowy? Takie rozwiązanie to na pewno jeden ze sposobów budowania więzi z czytelnikami i utrzymania się na rynku. Sądzę jednak, że bez względu na starania czeka nas odwrócenie obecnej sytuacji, i druk stanie się w końcu tylko dodatkiem do strony internetowej - luksusem, pozwalającym mieć zawsze pod ręką treść ulubionego medium, może symbolem prestiżu czy oznaką wykształcenia. Druk stanie się medium intelektualistów i hobbystów. Na szczeblu masowym druk nie może konkurować z Internetem. Wydaje mi się, że kieszeń przeciętnego Kowalskiego rynek prasy drukowanej utracił, niestety, już na zawsze. | 07 | sp W praktyce | staże Płatny staż w Danone Od 1 marca do 15 kwietnia studenci III, IV oraz V roku studiów wszystkich kierunków mogą składać swoje aplikacje online (pracawdanone.pl). Warunek, który musi spełnić kandydat, to znajomość języka angielskiego w stopniu komunikatywnym. Stanowiska praktyk są dostępne we wszystkich działach, w tym: dziale finansów, sprzedaży, marketingu handlowego, IS/IT, badań i rozwóju, produkcji. Termin praktyk będzie określony indywidualnie w zależności od potrzeb kadrowych w dziale (między majem a październikiem). Rekrutacja obejmuje trzy etapy: rozmowa telefoniczna z wybranymi kandydatami, Assesement Centre oraz rozmowa z przełożonym. Letnie Praktyki Menedżerskie Płatne praktyki letnie w Procter & Gamble kierowane są do studentów dowolnej uczelni, wszystkich kierunków studiów. Poszukiwani kandydaci to studenci III, IV lub V roku. Praktykę można odbywać w działach: marketingu, finansów, logistyki, rozwiązań informatycznych oraz wspomagania decyzji współpracy zewnętrznej i rozwoju kontaktów z klientami w fabrykach. Praktyka potrwa trzy miesiące, od lipca do września. Zgłoszenia należy kierować na internetowy adres kariera.procter.pl, gdzie konieczna jest rejestracja, wypełnienie formularza zgłoszeniowego oraz testu. Termin nadsyłania zgłoszeń upływa 15 kwietnia. Bezpłatne praktyki w Polskim Radiu Polskie Radio prowadzi całoroczny nabór na bezpłatne praktyki studenckie. Warunkiem uczestnictwa jest zgłoszenie przez kandydata wniosku online (na co najmniej 30 dni przed planowanym rozpoczęciem praktyk), wypełnienie dokumentów dostępnych na stronie Polskiego Radia pod adresem www.prsa.com. pl/ogloszenia/?id=44459 oraz odbycie rozmowy kwalifikacyjnej. Więcej informacji na stronie www.prsa.pl. Mars rekrutuje Ruszyła rekrutacja do kolejnej edycji Programu Praktyk Letnich Mars Polska, który skierowany jest do studentów III, IV i V roku niezależnie od kierunku studiów i profilu uczelni. Mars Polska poszukuje ambitnych osób, które chciałyby sprawdzić swoją wiedzę i umiejętności w konkretnych projektach wynikających z realnych biznesowych potrzeb firmy. Od kandydatów oczekuje się dobrej znajomości języka angielskiego, pozwalającej na swobodne komunikowanie się w międzynarodowym środowisku, a także wiedzy z wybranego obszaru biznesowego. Kandydaci powinni wykazać się także wybitnymi osiągnięciami spoza uczelni oraz udokumentowanymi sukcesami. Aplikacje online można składać do 10 kwietnia 2010 roku, szczegóły na stronie www.marskariera.pl www.fotoreportaz.org.pl | 08 | Studenci otworzyli ksero Warszawa, Śródmieście, ul. Nowowiejska 5. Okolice stacji metra Politechnika. To tutaj w podwórzu znajduje się punkt kserograficzny „Xero/Druk 6 gr”, otwarty przez warszawskich żaków. To znane i cenione miejsce, gdzie najtaniej w stolicy można powielić materiały. 6 groszy, a nawet taniej – tyle liczą za odbitkę. Udowodnili, że usługa ksero nie musi rujnować studenckiego budżetu. Ich klienci to także... koledzy z sali wykładowej. Marcin Lewandowski Prace oprawiamy w 3 minuty – Mamy ruch non stop – mówi Dorota – ale staramy się, by wszystko było zrobione solidnie i zawsze na czas. Dobrze, że maszyny chcą współpracować, działają i nie tną – dodaje ze śmiechem. Drobnej budowy dziewczyna o delikatnej urodzie obsługuje trzy maszyny jednocześnie. Widać, że praca sprawia jej radość. Dzwoni telefon. – Xero/Druk, słucham – mówi Adrian. – Tak, oprawiamy prace na miejscu. Proszę pani, od ręki, w trzy-cztery minuty... Tak, po osiem złotych jedna oprawa... – Często ktoś dzwoni i pyta, kiedy jest mniejszy ruch – mówi po odłożeniu telefonu. – Trudno jest na to odpowiedzieć, wszystko zależy od godzin zajęć na uczelniach. – Ale nigdy nie pozwalamy, by klienci zbyt długo stali w kolejce – dodaje Dorota. – Dorota, maszyna ci się zacięła - przerywa Adrian. Dziewczyna podchodzi do dużej, nowoczesnej maszyny, otwiera drzwiczki i zaczyna wyciągać kartki, które zablokowały kopiarkę. Po chwili urządzenie na nowo się rozpędza... Tylko 6 groszy za ksero Po klientach lokalu widać, że bywają w nim często i lubią to. Wiedzą, gdzie znajduje się ksero samoobsługowe, znają każdego z pracowników, rozmawiają. – Tutaj naprawdę jest najtaniej w całej Warszawie – mówi jedna z klientek. – 6 groszy za ksero samoobsługowe czy 7 groszy za wydruk? W innym miejscu zapłaciłabym pięć razy więcej! – dodaje. Rozmawiamy z Rafałem, Sławkiem i Marcinem. To od nich wszystko się zaczęło. – Sami jesteśmy studentami i wiemy, co oznaczają ograniczenia budżetu. Kiedy zaczynaliśmy studiowanie, kolejne wizyty w punktach ksero były udręką – przyznają zgodnie. – Pustki w portfelu, brak czasu, sterta notatek do powielenia, a w punktach wielkie kolejki, wysokie ceny, a niekiedy też mało przyjazna, niemrawa obsługa. Postanowiliśmy coś zmienić – dodaje Rafał. Klient przez duże „K” Radosław Firlej Na decyzję o otworzeniu własnej firmy wpływ mogą mieć różne czynniki. – Pracując w kilku warszawskich szkołach językowych, doszłam do wniosku, że bardziej opłacalne będzie spróbowanie swoich sił samodzielnie – opowiada Anna Popławska, założycielka szkoły językowej Professionalist. Podobnie uważa Tomasz Rakowski z TR Studio, handlującego artykułami reklamowymi. – Jako pracownik cudzej firmy zauważyłem, że mógłbym robić to na własną rękę – opowiada. Inne były początki Butango, salonu z obuwiem do tanga. – Tańczę tango od trzech lat, a po dobre buty musiałam jechać aż do Berlina. Postanowiłam oszczędzić innym takiej podróży – mówi z uśmiechem Aleksandra Teresińska, właścicielka sklepu. Powszechne wydaje się przekonanie, że W ostatnim okresie sporą popularność zyskuje nowy kierunek studiów – dziennikarstwo sportowe – który pojawia się w ofercie kolejnych szkół wyższych. Za przykład mogą posłużyć: Uniwersytet Wrocławski, Łódzki oraz AWFiS w Gdańsku. – Delikatnie mówiąc, jakość polskiego dziennikarstwa sportowego nie zawsze jest najwyższa i nie uważam takich pomysłów za eksperyment, lecz signum temporis – tłumaczy Maciej Iwański, komentator piłkarski, od 2003 roku związany z TVP. Zdaniem sprawozdawcy, zawód ten nigdy wcześniej nie wymagał tak szerokich kompetencji i umiejętności. – Rynek jest brutalny, im więcej umiesz, tym większe prawdopodobieństwo, że dostaniesz szansę sprawdzenia się – analizuje dziennikarz. Przedstawiając profil absolwenta kierunku, uczelnie przekonują, że uzyska on rozległą wiedzę z zakresu sportu, niezbędną do podjęcia pracy we wszystkich typach mediów. Czy jednak autentyczny sportowy pasjonat nie jest w stanie osiągnąć podobnego poziomu znajomości tematu bez konieczności spędzania kolejnych semestrów w uczelnianych aulach? Dziennikarz sportowy to przecież samouk, pasjonat. Systematyczne śledzenie relacji sportowych i codzienna lektura artykułów jest jego świadomym, niewyOberstdorf, Niemcy. Adam Małysz odpowiada na pytania Tomasza Zimocha muszonym wyborem. z Polskiego Radia. Wiedzę o ulubionych Idealnym rozwiązaniem dla studenta może dyscyplinach chłonie mimowolnie. być rozpoczęcie przygody z pisaniem w InterA przecież znajomość tematu i tzw. smacznecie. Zdobywając dziennikarskie szlify w ków, charakterystycznych dla danej dziedziny serwisie online, można pozwolić sobie na gosportu, stanowią kryteria pozwalające nawet dzenie nauki z konsekwentnym budowaniem zwykłemu kibicowi odróżnić eksperta od warsztatu. W dzisiejszych czasach najlepszym przeciętnego sprawozdawcy. przyjacielem kibica jest Internet, bo właśnie – Sport to czysta pasja. Nikt, kto tej dziez sieci czerpie on najświeższe informacje dziny autentycznie nie kocha, nie ma szans dotyczące ulubionej drużyny bądź boisko–przekonuje Iwański. Prędzej czy później wego idola. Liczba serwisów poświęconych nastąpi taka weryfikacja; na przykład kiedy tematyce sportowej ciągle rośnie, w związku podczas ważnej imprezy sportowej trzeba z czym istnieje niemałe zapotrzebowanie na będzie „na szybko” przeprowadzić wywiad, osoby chętne do redagowania artykułów. bo obok akurat pojawi się znana postać. Są studenci dziennikarstwa, marzący o karierze redaktora sportowego i wyjazdach na igrzyska olimpijskie albo mistrzostwa świata. Są tacy, którym się udało. Jest to więc nie tylko możliwe, ale i realne. Aleksandra Pyrz, Przemysław Osiak W Warszawie działają trzy takie punkty ksero, od niedawna również przy ul. Królewskiej Zaczynali skromnie. Kilka używanych, wysłużonych kopiarek, a w głowach plany i miliony pomysłów na to, jak rozkręcić biznes. – Postawiliśmy działać na przekór temu, czego dotychczas sami zaznaliśmy w punktach ksero – mówi Sławek. – Zamiast wywindowanej w górę ceny za kopię, szalenie niska. Zamiast sztywnych relacji klient-usługodawca, kurs na partnerstwo z Klientem (przez duże K). Jeśli student potrzebuje skserować zeszyt „na już”, to go kserujemy – kończy Sławek. – Kosztowało nas to wiele nieprzespanych nocy, ale trud się opłacił – dodaje Marcin. Dzisiaj mają już trzy punkty: na Służewiu, w Centrum obok Politechniki i na Krakowskim Przedmieściu. Rafał, „mózg” firmy, dba o finanse i organizację, Sławek to manager i grafik w jednym, a Marcin stara się o sprawną logistykę i pilnuje zaopatrzenia. Punkt przy Politechnice to prawdziwa stajnia maszyn. To tutaj za sprawne wykonanie zleceń wysokonakładowych odpowiadają Marcin i Paweł. – W ciągu nocy jesteśmy w stanie wykonać milion odbitek czy zbindować kilkaset kompletów druku – chwali się Marcin. – Z reguły są to jednak zlecenia dla firm z całej Polski, a nie zwykłe ksero – dodaje Paweł. Oprócz ksero, nasi przedsiębiorcy zajmują się także szeroko pojętą poligrafią; drukują ulotki, wizytówki czy banery. – Najważniejszy jest projekt – mówi Sławek. – Dobra i estetyczna grafika zawsze daje efekty. Dlatego zdarza mi się spędzić pół dnia nad projektem ulotki po to, by klient był zadowolony, a produkt spełnił swoje zadanie. A to jest najcenniejsze – dodaje grafik. Kultowe ksero – Czy kultowe ksero? – zastanawia się Rafał. – Może za mocno powiedziane, ale to prawda, że sporo się o nas mówi. To miłe – dodaje. Klienci przyjeżdżają z całej Warszawy i okolic. Zdarzało się też oprawiać prace studentom z Lublina czy Krakowa. – Drukowaliśmy prace osobom wielu narodowości, naszymi klientami byli też ludzie znani z pierwszych stron gazet – wspominają. – Jeśli ktoś ma do druku pracę dyplomową lub większą partię materiału do kserowania, to gdy weźmie pod uwagę nasze ceny, dojdzie do wniosku, że opłaca mu się przejechać 40-50 kilometrów spod Warszawy i zrobić to tutaj – dodaje Marcin. Jest już późne popołudnie. Dzisiaj pracują od szóstej rano. Na twarzach przedsiębiorczych studentów nie widać jednak zmęczenia. – Z takimi ludźmi i w takim otoczeniu pracuje się z ochotą – podsumowuje Rafał. – Przyjazna i miła atmosfera to najlepszy fundament do budowania dobrej i mocnej marki. Przedsiębiorcy z inkubatorów Wielu młodych ludzi stawia pierwsze kroki na drodze do kariery zawodowej, lecz tylko część z nich ma na tyle odwagi, by założyć własne firmy. Tymczasem okres studiów może być świetnym momentem na rozpoczęcie takiej działalności – na samym Uniwersytecie Warszawskim funkcjonuje kilkadziesiąt przedsiębiorstw z różnych branż. Zawód z pasją Eksperyment czy znak czasów? założenie firmy w młodym wieku wiąże się z wyrzeczeniami. Swoje zdanie na ten temat ma Tomasz Rakowski, założyciel TR Studio. – Prowadząc własną firmę, musisz dorosnąć. Nie możesz zaspać. Są konkretne sprawy, które trzeba załatwić. Zaniedbania bardzo trudno nadrobić – tłumaczy. – Według mnie nie można mówić o wyrzeczeniach. Wolny czas poświęcam przecież temu, co lubię – opowiada z kolei właścicielka Butango, Aleksandra Teresińska. Przy rozpoczynaniu własnej działalności gospodarczej istnieje możliwość skorzystania z pomocy Akademickich Inkubatorów Przedsiębiorczości, które wspierają młodych pomysłodawców podczas załatwiania formalności, związanych z pierwszymi krokami w świecie biznesu. – Na początku wiele problemów wydaje się trudnych do przezwyciężenia. Inkubator to lekcja, która pomaga dowiedzieć się, jak to wszystko działa – tłumaczy Anna Popławska. – Inkubatory pomagają mi prowadzić księgowość – dodaje Aleksandra Teresińska. W opiniach na temat założenia własnego biznesu nierzadko wyolbrzymiane jest związane z tym ryzyko. Uważa tak Anna Popławska. – W Inkubatorach ryzyka praktycznie nie ma. Wszystkie umowy podpisywane są za ich zgodą – mówi. – W okresie inkubacji firma korzysta z osobowości prawnej AIP. Trwa to przez dwa lata, potem pojawia się możliwość rejestracji przedsiębiorstwa poza Inkubatorami. – Obecnie nie mam już problemu z kontynuowaniem działalności – tłumaczy Tomasz Rakowski, który na pomysł założenia TR Studio wpadł w wieku 20 lat. Jak wygląda podjęcie tego pierwszego kroku? – Podczas siedzenia przed telewizorem może pojawić się tylko zalążek pomysłu – twierdzi Tomasz Rakowski. – Doświadczenie nauczyło mnie, że wszelki zapał związany z zakładaniem firmy trzeba dzielić na dwa. Wytrwałość i determinacja są kluczowe. Podobne zdanie ma Anna Popławska. – Sama decyzja przychodzi najtrudniej. Jak się potem okazało w moim wypadku, ilość pracy jest prawie taka sama jak w cudzym przedsiębiorstwie, a posiadanie własnej firmy zapewnia mi poczucie niezależności – opowiada. Zdaniem rozmówców, prowadzenie przedsiębiorstwa na własną rękę daje właścicielowi spełnienie. – Człowiek szanuje czas i pieniądze klientów. Najwięcej radości płynie jednak z oglądania efektów swojej pracy – mówi Tomasz Rakowski. – Z zewnątrz może się wydawać, że towar po prostu dostaje się, a potem sprzedaje. I choć nie jest to takie proste, to czerpana z pracy satysfakcja pomaga w pokonywaniu przeszkód – kończy Aleksandra Teresińska z Butango. Styczeń 2009 roku. W chorwackim Zadarze dobiega końca mecz o wejście do półfinału Mistrzostw Świata w piłce ręcznej pomiędzy Polską a Norwegią. Skandynawowie tracą piłkę, przejmuje ją Artur Siódmiak i z trzydziestu metrów trafia do pustej bramki, zapewniając Polakom awans. Któż z tych „marzycieli” nie chciałby w takim momencie wejść na wizję i pokazać całej Polsce, jak potrafi cieszyć się prawdziwy dziennikarz sportowy? Pierwszą decyzją, którą musi podjąć człowiek poważnie myślący o pracy w zawodzie sportowego żurnalisty, jest wybór miejsca, w którym rozpocznie swoją przygodę z dziennikarstwem. Miastem oferującym największe perspektywy kariery jest Warszawa, na terenie której mieszczą się siedziby redakcji najbardziej prestiżowych polskich mediów związanych ze sportem. Takim właśnie przekonaniem kierowała się Izabela Koprowiak, studentka Uniwersytetu Warszawskiego, od kilku lat związana z „Przeglądem Sportowym”. - Zależało mi przede wszystkim na studiowaniu w Warszawie. Chcąc uzyskać informacje do referatu, skontaktowałam się z sekretarzem redakcji, Marcinem Kardą. Gdy rozmowa zmierzała ku końcowi, po prostu zapytałam o możliwość podjęcia praktyk. Tak to się zaczęło - wspomina Izabela. Ucz się i pracuj Dla osoby starającej się o pracę w dziennikarstwie sportowym istotną kwestią jest wybór studiów. Pojawiają się pytania: czy należy wybrać właśnie dziennikarstwo? Jeśli tak, to czy korzystniej będzie uczyć się w trybie dziennym czy wieczorowym? A może lepiej skupić się na odbywaniu praktyk zawodowych i ze studiów po prostu zrezygnować? - Studiowanie dziennikarstwa jest jak nauka jazdy na podstawie podręczników. Szczerze mówiąc, studia pomogły mi tylko raz, gdy dzięki wspomnianemu referatowi trafiłam do „PS-u” przyznaje Koprowiak i dodaje, że praca w redakcji zaczyna się około godziny 11-12, a kończy najwcześniej o 19-20, dlatego trudno kontynuować studia, bo po prostu nie ma na to czasu. fot. Grzegorz Momot/PAP staże & praktyki staże | Kariera Praktyka plus ekonomika Istotnym czynnikiem, pozwalającym pokonywać kolejne szczeble drabiny do kariery, jest aktywność zawodowa. Uniwersalna prawda głosi, że im wcześniej zaczniemy, tym lepiej wpłynie to na nasze umiejętności i kwalifikacje. Doskonałym przykładem osoby, która swoje sukcesy zawdzięcza wczesnemu zaangażowaniu w odbywanie niezbędnych praktyk, jest 22-letni Mateusz Święcicki, student IV roku dziennikarstwa UW i komentator meczów piłki nożnej w telewizji Orange Sport. Relacjonowanie spotkań w radiu internetowym rozpoczął już w szkole średniej, co umożliwiło mu późniejszy angaż w stacji Canal+, gdzie przez niespełna rok pełnił funkcję reportera. Przeszedł do Orange Sport, aby komentować mecze samodzielnie. – Redaktor naczelny stacji, Janusz Basałaj, dał mi nieprawdopodobną szansę. Przyniosłem próbkę swojego komentarza i powiedziałem, że jeśli pozwoli mi skomentować jeden mecz, to nie pożałuje. Poczekałem do weekendu i przeprowadziłem relację ze spotkania ekstraklasy – wspomina Święcicki, który w ciągu półtora roku pracy w stacji zdążył skomentować ponad sto spotkań. Okres studiów to często ostatni moment na to, aby rozpocząć zdobywanie doświadczeń niezbędnych do wykonywania zawodu w przyszłości. Bierność nie jest wskazana również ze względów czysto ekonomicznych. – Przez pierwszych kilka lat trudno myśleć o zarobkach, bo dostaje się grosze. Zaczynając w wieku 25 lat, na pewno nie wytrzymałbym finansowo okresu zdobywania praktycznych podstaw – przekonuje Maciej Iwański. Nie tylko dla mężczyzn Na prawdziwy sukces w fachu sportowego żurnalisty musi złożyć się kilka czynników, począwszy od nieskrywanej miłości do określonej dyscypliny, poprzez odpowiednio wczesne podjęcie regularnych prób dziennikarskich, na życiowym szczęściu skończywszy. Kto wie, czy w tej sytuacji największej roli nie odgrywają przełożeni, w których gestii leży otwarcie bądź zamknięcie przed nami drzwi do kariery w danej redakcji? Warto też pamiętać, że dzisiaj pewności siebie nie powinno brakować również zafascynowanym sportem paniom. W niepamięć odchodzą czasy, kiedy kobiety znajdowały się na straconych pozycjach podczas rywalizacji o miejsca w sportowych redakcjach. Najlepszym dowodem jest przykład Izabeli Koprowiak, która nie pisze w „Przeglądzie Sportowym” artykułów o łyżwiarstwie figurowym, ale o piłce nożnej, jednej z najbardziej „męskich” dyscyplin. Ciekawe jest, czy (i kiedy) doczekamy się pierwszej Polki samodzielnie relacjonującej spotkanie piłkarskiej reprezentacji? reklama | 09 | fotografia Poradnik “Szukając własnego stylu” Jest już dostępna nową książka wydawnictwa Galaktyka zatytułowana „Szukając własnego stylu. Warsztaty fotografii krajobrazowej”. Czterech fotografów krajobrazu próbuje odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób stworzyć własny, niepowtarzalny styl. W książce znajdują się odpowiedzi na pytanie, co w fotografii jest najważniejsze. Autorami książki są: Charlie Waite, Joe Cornish, David Ward i Eddie Ephraums. Wystawa „Oto foto” w klubokawiarni Lorelei W ramach programu „Scena Młodych” powstał cykl fotografii dzieci pod okiem Marty Zasępy. W klubokawiarni można zobaczyć głównie portrety zrealizowane przez uczniów z klasy czwartej, piątej i szóstej SSP 26 w Warszawie. Wystawa potrwa do 31 marca. Lorelei, ul.Widok 8, Warszawa Targi Film Video Foto w Łodzi Już po raz dziesiąty od 29 do 31 marca br. w Łodzi odbędą się targi sprzętu fotograficznego, filmowego, wideo i kinowego Film Video Foto. W targach weźmie udział prawie 140 wystawców z kraju i zagranicy. Przez trzy dni będzie można obejrzeć sprzęt i akcesoria foto-wideo, minilaby, fotokioski, ramki i albumy. www.mtl.lodz.pl/targi/fvf „Portrety Indii” w Klubie Podróżnika Od 3 marca w Klubie Podróżnika (ul. Chłodna 39 paw. 9) można oglądać wystawę poświęconą Indiom. Zapaleni podróżnicy Edyta i Łukasza Parzuchowscy przedstawiają życie zwyczajnych mieszkańców, starają się uchwycić codzienność i dotrzeć do miejsc których nie ma w ofercie biur turystycznych. Wystawa potrwa do 31 marca. Grupa Foto przy redakcji PDF zaprasza Jeśli interesuję Cię fotografia, masz głowę pełną pomysłów, chciałbyś kreatywnie i pożytecznie wykorzystać swój wolny czas - zapraszamy do współpracy. Napisz do nas: [email protected]. Grand Press Photo 2010 Ruszyła szósta edycja Ogólnopolskiego Konkursu Fotografii Prasowej - Grand Press Photo. Organizatorem jest miesięcznik ”Press”. Konkurs skierowany jest do zawodowych fotoreporterów pracujących w redakcjach prasowych, agencjach fotograficznych oraz freelancerów. Ogłoszenie wyników nastąpi w maju 2010 roku. Wszystkie zdjęcia, które trafią do finału, zostaną zaprezentowane na wystawie konkursowej. Zwycięzca otrzyma 10 tys. zł. www.grandpressphoto.pl „Czarne morze betonu” Rafała Milacha Warszawska Galeria Yours (Krakowskie Przedmieście 33) od 19 marca prezentuje cykl fotografii Rafała Milacha, zdolnego współczesnego fotografa. Reportaż „Czarne morze betonu” został nagrodzony w konkursie Pictures of the Year International (II nagroda za reportaż w kategorii „Nauka i Historia Naturalna”, 2009) oraz Grand Press Photo (I nagroda za reportaż w kategorii „Natura”, 2009). Projekt ten poświęcony jest współczesnej Ukrainie. Wystawa potrwa do 30 kwietnia. www.yours.pl | 10 | Ten moment, to zdjęcie Fotografia pełna jest przykładów wielkich karier, które nabierały rozpędu w stylu „american dream” – czyli w tym przypadku „od pucybuta do fotografa”. Wystarczyło jedno zdjęcie. Mateusz Baj Rozciągnąć kadr do granic możliwości Współczesna fotografia panoramiczna pozwala wyjść poza dotychczasowe ograniczenia, narzucane przez klasyczną technikę. Dzięki rozwojowi technologii cyfrowej można sklejać kilka zdjęć w jedno o nieograniczonych rozmiarach, poszerzając kąt widzenia nawet najbardziej szerokokątnego obiektywu. Krystian Szczęsny Zdjęcie spełnia warunki panoramiczności, jeżeli jego podstawa co najmniej trzykrotnie przekracza wysokość. Taki sposób fotografowania pozwala efektownie przedstawić rozległe widoki miast, pasm górskich oraz wysokich budynków. Panorama wymaga od odbiorcy więcej niż zwykła fotografia. Oglądając ją na ekranie komputera trzeba przewijać obraz, a w formie drukowanej wymusza przesuwanie wzroku od jednego krańca do drugiego, wyłączając tym samym możliwość jednorazowego ogarnięcia wzrokiem całego obrazu. Są kompakty, które w pełni automatyzują proces robienia fotografii panoramicznych. W tych prostych aparatach, po ustawieniu odpowiedniego trybu, automat sam podpowiada, w jakim momencie należy zrobić kolejne zdjęcie tak, aby było ono rozszerzeniem po- przedniego kadru, a na koniec skleja sekwencję w efektowną panoramę. Do wykonania dobrej jakości zdjęć panoramicznych przyda się jednak lustrzanka oraz statyw (najlepiej z odpowiednią głowicą przeznaczoną do robienia takich fotografii). W przypadku braku głowicy panoramicznej trzeba znaleźć punkt ogniskowania obiektywu i obracać aparat na statywie wokół osi przechodzącej przez to miejsce. Należy pamiętać, aby kolejne klatki nakładały się na siebie, ale nie więcej niż do połowy i nie mniej niż o 1/4-1/5 długości. Potem pozostaje już tylko sklejenie ich w odpowiednim programie graficznym. Postęp technologiczny i rosnąca popularność tego rodzaju techniki sprawia, że obecnie można znaleźć wiele programów przeznaczonych specjalnie do tego celu, które mogą także w pełni zautomatyzować ten proces. Temat panoramy nie może być dowolny. Do tego typu fotografowania najlepiej nadają się krajobrazy. Należy także pamiętać, aby wśród elementów scenerii nie było dynamicznie poruszających się obiektów, pogoda była stabilna, a warunki oświetleniowe nie zmieniały się zbyt szybko, ponieważ każdą klatkę należy naświetlać z takimi samymi parametrami ekspozycji. Gdzie się pokazać? Szukasz miejsca, gdzie możesz pokazać swoje zdjęcia? Możliwości jest wiele. Jedni wybierają galerie internetowe lub zakładają fotoblogi, drudzy starają się pokazywać prace na festiwalach młodych twórców; jeszcze inni zaczynają od spaceru po galeriach fotograficznych. My proponujemy zacząć poszukiwania od znajomych pubów, kawiarni czy domów kultury. Ewelina Petryka Bez imponującego dorobku, znanego nazwiska czy wygranej w World Press Photo, może być trudno o wystawę w znanej galerii. Jednak jest mnóstwo innych miejsc, które bardzo chętnie użyczają swoich wnętrz młodym fotografom. Są to m. in. kawiarnie, puby albo domy kultury. Jednym z takich punktów na mapie Warszawy jest Sklep z kanapkami na Krakowskim Przedmieściu 11. Zgłoszenia wraz z pracami można wysyłać na adres e-mailowy: [email protected]. Wystrój „Sklepu…” łączy w sobie nowoczesność i domowy klimat. Kolejnym takim miejscem jest „Miasto Gadających Głów”. Pub na ul. Chmielnej 98/9 proponuje zupełnie inną oprawę: awangardowy wystrój nawiązujący do dadaizmu. Właściciel zastrzega sobie możliwość wyboru zdjęć, odpowiadających specyfice miejsca. Aby skontaktować się w tej sprawie, należy wysłać email na adres: [email protected] lub osobiście przyjść do pubu. Na warszawskiej Pradze młodych twórców chętnie gości Skład butelek (ul. 11 listopada 22). Szare, odrapane mury kryją pozornie surowe, ale w rzeczywistości niezwykle przytulne wnętrze. Więcej można dowiedzieć się na stronie internetowej lokalu: skladbutelek.pl. Idealnym miejscem na autorską wystawę jest pub Lorelei (ul. Widok 8). Oprócz świetnej lokalizacji, klub ten zapewnia „offową” atmosferę wnętrza. Tuż obok mieści się przestronne Studio 18 (ul. Bracka 18). Kwestia organizacji wernisażu jest możliwa do ustalenia z managerem. Warto również zajrzeć do Bookhousecafé (ul. Świętokrzyska 14). Jest to kawiarnia, w której artyści różnego typu prezentują debiutanckie prace. Zachęcamy również do odwiedzenia domów kultury, takich jak DK Śródmieście czy Dom Kultury przy ulicy Działdowskiej. reklama Ciekawym przykładem panoramy jest największe na świecie zdjęcie cyfrowe. Fotografia o rozmiarze 26 gigapikseli przedstawia Drezno. Krajobraz sklejono z 1600 zdjęć wykonanych Canonem EOS 5D Mark II z obiektywem 400 mm. Wynik 90 godzin obliczeń komputerowych można podziwiać na stronie www. dresden-26-gigapixels.com. Mniej spektakularna pod względem rozdzielczości (1474 megapiksele), lecz bardziej nagłośniona panorama przedstawia uroczystość zaprzysiężenia prezydenta USA Baracka Obamy. Została wykonana aparatem kompaktowym (Canonem G10), umieszczonym na sterowanej komputerowo platformie rozwijanej przez NASA, Google i Carnegie Mellon University. Efekt tej nietuzinkowej współpracy jest dostępny pod adresem www.obamagigapan.org. W ostatnich latach zdjęcia panoramiczne można spotkać coraz częściej, a ich wykonanie staje się coraz prostsze. Żmudne, ręczne docinanie kilku wywołanych zdjęć, którego efekt i tak nie byłby w pełni zadowalający, nie jest już konieczne. Za sprawą komputeryzacji fotografii wystarczy zrobić kilka zdjęć jednej sceny, a odpowiedni program pomaga skleić je w efektowną całość. To bez wątpienia jedna z dziedzin fotografii, która przeżywa dynamiczny rozkwit. Jedno z takich zdjęć zostało wykonane przez Roberta Capę podczas wojny domowej w Hiszpanii w 1936 roku. Wokół obrazu przedstawiającego padającego żołnierza narosło wiele legend, podsycanych przez miłośników spiskowych teorii dziejów. Niektórzy zarzucali Capie totalną mistyfikację, polegającą na zmuszeniu republikańskiego wojaka do udawania ofiary śmiertelnego postrzału. Inni głosili, że fotograf osobiście zachęcał bohatera zdjęcia, aby ten ryzykownie się wychylał i (w zamyśle autora) został postrzelony. Nie brakowało także zwolenników tezy, że to sam Robert Capa zastrzelił uwiecznionego przez siebie republikanina. Jak było? Nie w i a d o m o .W i a d o m o natomiast, że zdjęcie to obiegło świat, nadając pęd karierze jednej z najważniejszych i najbarwniejszych postaci w historii fotografii, której życie od początku przypominało materiał na kasowy scenariusz filmowy. Innym przykładem tego, że jedna „sytuacja fotograficzna” jest w stanie odwrócić do góry nogami życie autora zdjęcia, jest kariera Hearsta. Do historii sztuki fotograficznej przeszedł jako „ten, który redaktorom się nie kłaniał”. Właśnie owo „niekłanianie się” sprawiło, że wiosną 1947 roku, zamiast pokornie wykonywać nudne zlecenie naczelnego mało znaczącej gazety, Hearst, pchnięty żądzą dokumentowania otaczającej go rzeczywistości, wybrał się na pobliski dworzec kolejowy w celu uwiecznienia wracających z łagrów niemieckich żołnierzy. Pracę oczywiście stracił, za to jego materiał przypadł do gustu twórcom agencji Magnum, której w niedługim czasie stał się członkiem. Kolejna postać, która swoim dorobkiem artystycznym potwierdza tezę, że fotografując oryginalnie oraz nie poddając się narzuconym konwencjom i standardom, można odnieść sukces, jest Jan Saudek. Czeski fotograf swoją sztuką potrafił przebić się przez skostniałe struktury czechosłowackiego systemu na Zachód. Saudek udowodnił również, że żadna władza, choćby najbardziej represywna wobec sztuki, nie jest w stanie jej stłamsić. „Wybijanie się” dzięki fotografiom kontrowersyjnym jest zjawiskiem spotykanym także i teraz. Co więcej, trudno oprzeć się wrażeniu, że to właśnie dzisiejszy, uzależniony od wizualnego przekazu świat jak nigdy dotąd sprzyja tego typu promocji fotograficznej działalności albo (a może przede wszystkim) zarobieniu przy pomocy aparatu fortuny. Tezę tę potwierdza studio fotograficzne Smartfotos z Tczewa, które za nic sobie mając kulturowe ograniczenia, postanowiło przy pomocy roznegliżowanych modelek promować zakład pogrzebowy, a dokładnie… trumny. Trudno ocenić, jak seksowne modelki wpłynęły na sprzedaż „towaru”, jednak z całą pewnością pozwoliły zaistnieć firmie Smartfotos na rynku fotograficznym. W tej branży chodzi przecież o kreatywność i niekonwencjonalność. Również fotografia gwiazd może być przykładem tego, jak zrobić karierę za pomocą jednego lub kilku trafnych kadrów. O ile tzw. paparazzi niekoniecznie mają szansę zapisać się swoją działalnością w kanonie wielkich fotografów, o tyle uprawiając swój zawód, mogą być sowicie opłacani. Na przykład, za pierwsze zdjęcie Romana Polańskiego w areszcie domowym agencje z całego świata były gotowe zapłacić okrągły milion dolarów. Wart odnotowania jest też przykład Wojtka Grzędzińskiego, którego zdjęcie ze zbombardowanego przez Rosjan gruzińskiego miasta Gori obiegło cały świat i wzbudziło spore kontrowersje. Grzędziński, poza zdobyciem wielu prestiżowych nagród i umocnieniu pozycji swojego nazwiska na liście najlepszych reporterów wojennych, został oskarżony przez rosyjski MSZ o manipulację i zaangażowanie do swoich zdjęć aktorów. SESJA 45m2 plus 45 metrów kwadratowych kontra profesjonalne studio foto. Co to za porównanie? Sesja zdjęciowa w niewielkim mieszkaniu nigdy nie dorówna tej zrobionej w profesjonalnym studio. Kilku śmiałych fotografów próbuje obalić tę tezę. Czy można uzyskać efekt zdjęć profesjonalnych, używając półśrodków? Cykl zdjęć „mieszkaniowych” ma dać odpowiedź na to pytanie. Agata Smolak Założenia cyklu są bardzo proste: cała współpraca opiera się na wymianie i jest non-profit. Mieszkania, w których realizowany jest cykl, należą najczęściej do znajomych, kolegów z uczelni albo do tych, którzy dowiedzieli się o sesji i postanowili ją zorganizować w swoim lokum. Pomysł sesji we własnych czterech kątach zachęca wiele osób do udziału w przedsięwzięciu. Właściciel lub właścicielka mieszkania również ma szansę na parę chwil stać się modelem/modelką. W zamian za eksploatację domowej przestrzeni, jej lokator ma zapew- nioną sesję zdjęciową, a później otrzymuje 10 obrobionych zdjęć. Ponieważ grupa foto jest bardzo kreatywna, niezła rozrywka podczas sesji gwarantowana. Można też poznać wiele technicznych ciekawostek o sprzęcie i dowiedzieć się czegoś o szczegółach technicznych. Ochota, samo południe. Na początek kawa z właścicielem mieszkania, które, choć urządzone ze smakiem, nie jest w pełni przygotowane do sesji. Dlatego też grupa wzmacnia naturalne światło za pomocą lamp. Po krótkim rozpoznaniu i dyskusji fotografowie rozkładają sprzęt, pojawiają się też modelka i wizażystka. Dziewczyny miały okazję zapoznać się z grupą foto za pośrednictwem portalu społecznościowego www.maxmodels.pl. Praca zaczyna się na dobre. Na początku wykorzystana zostaje łazienka – modelka wystylizowana na gwiazdę rocka ląduje w wannie, a nawet… na sedesie. W „miejscu pracy” panuje straszny tłok – na kilku metrach kwadratowych znajduje się pięć osób. Kolejny pomysł brzmi: „gwiazda rocka przy prasowaniu koszuli narzeczonego”. Wszystkie fotografie pokazują modelkę podczas wykonywania zwykłych, codziennych czynności, co podkreśla natural- fot. Mirek Kaźmierczak f fotografia | Warsztat fot. Krystian Szczęsny Polecamy | fotografia ny charakter całego przedsięwzięcia. Po sześciu godzinach pracy, które doprowadziły do zupełnego „zmęczenia materiału”, sesję można uznać za zakończoną Następuje najciekawszy moment – oglądanie zdjęć na komputerze. Efekty są zaskakujące, zdjęcia wyglądają naprawdę dobrze nawet bez retu- szu. Cała grupa jest zadowolona ze współpracy. Widać wyraźnie, że nie trzeba odwiedzać norweskich fiordów, by zrobić dobre zdjęcia. Liczy się przede wszystkim kreatywność samego fotografa. | 11 | World Press Photo | fotografia fotografia | World Press Photo World Press Photo – obrazy nie całkiem prawdziwe Konkurs World Press Photo jest dziś imprezą niemal tak popularną jak filmowe Oskary, konkurs Eurowizji czy Puchar Świata w skokach narciarskich. WPP należy do globalnej popkultury, ale jest też miernikiem wartości i w pewien sposób także kryterium popularności tematów fotoreporterskich czy aktualnych manier estetycznych. Andrzej Zygmuntowicz Ogłoszenie wyników konkursu, które zwykle odbywa się w drugi piątek lutego około południa, jest momentem wyczekiwanym przez media. Jak w każdej rywalizacji, ważna jest odpowiedź, czy faworyci są górą, czy utonęli, czy drużynowo jak zwykle obywatele zza Oceanu położyli na łopatki resztę świata i czy nasi też coś uszczknęli. Wieczorne wiadomości w niemal wszystkich telewizjach świata pokazują nagrodzone zdjęcia, a sobotnia prasa poświęca wyróżnionym fotografiom rozkładówki i opatruje je komentarzami. Co ciekawe, prawie wszyscy posługują się ledwie dwudziestoma tymi samymi zdjęciami, przesłanymi przez organizatorów konkursu do wszelkich telewizji, radiostacji, agencji prasowych oraz redakcji gazet i czasopism. To klasyczny przejaw globalizacji. Dlaczego akurat te kadry, wiedzą tylko członkowie Fundacji z Amsterdamu, organizującej konkurs. Druga nagroda w kategorii "Ludzie - zdjęcie pojedyncze" - żołnierze amerykańscy odpowiadają na niespodziewany atak talibów, 11 maja 2009 roku. fot. David Guttenfelder/USA, The Associated Press Wśród nagrodzonych zdjęć był jeszcze jeden materiał z Iranu, ale już nie tak łagodny w treści i nie tak urzekający wizualnie. Ukazywał determinację Irańczyków, nie zgadzających się z przegraną kandydata bardziej otwartego na współczesność. Żadne zdjęcie z tego reportażu nie znalazło się wśród tych rozesłanych do prasy, gdyż był on zbyt niepokojący i w natrętnie naturalistyczny sposób ukazywał zmagania przeciwników reżimu z jego obrońcami. Zdjęcia wygrywające w ostatnich latach World Press Photo zwykle bardzo łagodnie opowiadają o dzisiejszym świecie, czego wynikiem jest ożywiona dyskusja przy ich ocenie i posądzanie jurorów o hołdowanie poprawności politycznej. Szczęśliwie tegoroczny konkurs przyniósł wiele arcyciekawych reportaży, które poruszają ważne sprawy współczesności, a zrealizowane są w wyrafinowany, ale jednocześnie czytelny wizualnie sposób. Największe zainteresowanie wzbudziły kategorie związane z wydarzeniami. Niestety, ciągle jesteśmy świadkami dramatycznych konfliktów wojennych, katastrof, bratobójczych walk, gangsterskich zbrodni. Konkurs nie może unikać takich tematów i nie może uciekać od rzetelnego ich przedstawiania. Zdjęcia z tegorocznego konkursu po raz kolejny pokazały, że Afryka ciągle tkwi w wojennej pożodze, Ameryka Łacińska to teren walk gangów narkotykowych, konflikt palestyńsko–izraelski nie ma końca, a amerykańskie wojny ciągle nie przynoszą rozwiązania problemu terroryzmu. Wytchnienie dla oczu i ducha dała w tym roku kategoria „sport”, bodaj najciekawsza ze wszystkich. Po zeszłorocznych zdumiewających potknięciach, jury tym razem stanęło na wysokości zadania, a praca Elizabeth Kreutz o Lance Armstrongu to prawdziwa perełka. Podobną perełką jest reportaż Eugene’a Richardsa o Amerykanach doświadczonych przez aktualne wojny. Dwadzieścia i wszystko Zdjęcie roku 2009: kobiety krzyczące na dachu w czasie protestu przeciwko wynikom wyborów prezydenckich w Iranie. fot. Pietro Masturzo/Italy z trudem można określić czas i miejsce jego powstania. Obraz ukazuje trzy kobiety, które późnym wieczorem weszły na dach budynku. Jedna lekko rozmazana, najprawdopodobniej poruszała się w czasie fotografowania, druga przysiadła na chwilę, a trzecia coś wykrzykuje. Dach budynku wygląda niczym taras otoczony murkiem zapewniającym bezpieczeństwo. Kobiety sprawiają wrażenie odpoczywających po trudach Pierwsza nagroda w kategorii "Wydarzenia - zdjęcie pojedyncze" - kobieta ewakuowana z miejsca samobójczego ataku. 15 grudnia 2009 roku, Kabul. fot. Adam Ferguson/Australia, VII Mentor Program dla The New York Times | 12 | całodziennej pracy. Mężowie, zapewne ale zdjęcie jest letnie emocjonalnie, bardziej przywiązani do tradycji, oglądają w telewizji mieści się w zbiorze „sztuka” niż „fotografia boks lub mecz piłki nożnej, a ich towarzyszki prasowa”. Poza plastyczną urodą, ma jeszcze mogą w tym czasie spokojnie poplotkować, jedną zaletę – nikogo nie dotknie. a nawet wymienić uwagi z sąsiadkami z dachu naprzeciwko. Od strony fotograficznej zdjęcie jest zdecydowanie udane i wciągające. Stonowane kolory uspokajają obraz i nadają mu pewną powagę. Energię wprowadzają rozświetlone okna piętra pod dachem i budynku znajdującego się nieco z tyłu. Przyciemnione narożniki kadru koncentrują uwagę na centrum, a tu właśnie znajdują się trzy bohaterki. Dopiero podpis wyjaśnia, że te kobiety są Irankami protestującymi przeciw wynikom wyborów prezydenckich w ich kraju. Zdjęcie robi wrażenie za sprawą estetycznych środków fotograficznych, a nie przez treść, która zdecydowanie jest nieczytelna. Najwyraźniej dla jury tematem numer jeden zeszłego roku były wybory w Iranie (nie jestem pewien, czy dla reszty Pierwsza nagroda w kategorii "Sztuka i Rozrywka zdjęcie pojedyncze" - moda w Mali. świata też), stąd nagroda, fot. Malick Sidib/Mali, dla The New York Times Magazine Publikacja zdjęć ma charakter edukacyjny Wśród nagrodzonych jest wiele zdjęć ważniejszych i ciekawszych, ale zobaczą je tylko zawzięci miłośnicy fotografii prasowej, którzy zanurzą się w kompletny materiał pokonkursowy, dostępny jedynie na stronie internetowej organizatorów. Nawet na wystawie objeżdżającej świat prezentowane są tylko wybrane zdjęcia. Niektórzy wydawcy prasowi na własną rękę kontaktują się z nagrodzonymi fotografami i bezpośrednio od nich uzyskują materiał do publikacji, by nie mieć tego, co cała reszta. Te dwadzieścia zdjęć dołączonych do komunikatu z wynikami daje pewne wyobrażenie o tym, co uważa się za ważne i wysoko cenione. Największe dyskusje zawsze wzbudza nagroda główna – „Zdjęcie roku”. I prawie zawsze dzieli środowisko fotograficzne i czytelników prasy. Tegoroczna nagroda także wywołała gorące spory. Nie ma się czemu dziwić. Jeśli nie zna się okoliczności, w jakich wykonane zostało zdjęcie, Co wolno fotoreporterowi? Pierwsze miejsce w kategorii „Problemy współczesne – reportaż” - wojna jest osobista. fot. Eugene Richards/USA, Getty Images dla The Sunday Times Magazine/Paris Match oryginalnego zdjęcia i nie porównali go z tym wysłanym na konkurs. Wszyscy zgadzają się, że nie należy w żaden sposób fałszować rzeczywistości, a powinnością fotoreportera jest danie prawdziwego świadectwa. Stepan szczęśliwie w tym roku stanowiły wyraźną mniejszość. Czy taki sposób realizacji materiału nie jest bardziej naganny niż plamkowanie? Piękna seria zdjęć senegalskich zapaśników Denisa Rouvre’go stanowi klasyczny przykład ustawiania bohaterów w kadrze. Wystylizowane studyjne portrety o wyraźnie dopracowanej cyfrowo kolorystyce urzekają urodą, światłem, barwą, kompozycją, niczym uwodzące nas zdjęcie reklamowe. Ustawiane są także prace Francesco Giustiego, ukazujące afrykańskich pięknisiów, czy Malicka Sidibe, który od zawsze starannie ustawia swoich bohaterów. Decyzja jury na nowo otworzyła dyskusję o tym, co jest dopuszczalne i moralne w fotoreportażu, a co nie, gdzie jest granica między prawdą a fałszem. Ta dyskusja toczy się od chwili narodzin tego gatunku fotografii. Czy wolno fotograPierwsze miejsce w kategorii „Sztuka i rozrywka” - festiwal Rainbowland, Nowy Meksyk. fot. Kitra Cahana/Kanada, Fabrica for Colors fować z ukrycia, jak robił to Erich Salomon, Jury postanowiło odebrać nagrodę jednemu Rudik, autor tego feralnego zdjęcia, pozwolił chowając aparat pod płaszczem, w teczce z laureatów, uzasadniając to niedopuszczalną sobie na wyretuszowanie maleńkiej białej i pudełku po butach, po to, by dokumentoingerencją przy cyfrowej obróbce obrazu. Poplamki, wyłaniającej się spod bandażowanej wać sądzonych i polityków? Czy rozmawiaczątkowo wszyscy, tak jak jury, byli oburzeni dłoni, która wypełnia niemal cały kadr. Ta jąc z fotografowanym bohaterem można postępkiem fotografa, dopóki nie zobaczyli biała plamka to mały fragment buta chłopaka wprowadzić go w pożądany stan emocjoznajdującego się za głównym bohaterem. nalny, na pożądanym tle, jak uczyniła to DoW wersji nadesłanej na konkurs tego chłorothea Lange, wykonując swój słynny kadr paka nie ma, jest jedynie 1/25 jego buta, „Wędrująca matka”? Czy można nakłonić tworząca szpetną i nieczytelną plamę, nie żołnierzy, by jeszcze raz wbili flagę mającą żadnego znaczenia dla treści zdjęcia. w zdobywane wzgórze, nie pokazując Dawniej, gdy nie było cyfrowej obróbki obtwarzy, jak uczynił Joe Rosenthal na Iwo razu, ta biała plamka także zniknęłaby dzięki Jimie? Czy wolno przenosić czaszkę krowy retuszowi, ponieważ jej obecność niczego nie na wysuszoną doszczętnie ziemię, by potworzy, nie jest żadną wartością tego kadru kazać, czym jest straszliwa susza, jak zrobił ani w wymiarze treściowym, ani plastycznym. Arthur Rothstein, szef działu fotoreportażu Jury najwyraźniej miało potrzebę postraw tygodniku „Look” i autor jednego z najszenia fotoreporterów, by przypadkiem nie słynniejszych podręczników o fotoreportażu kombinowali z dopieszczaniem swoich zdjęć. „Photojournalism” z 1974 r.? Zgodnie z decyNa ofiarę wybrano Ukraińca, autora dobrego zją tegorocznego jury, należałoby wyrzucić materiału sportowego, za którym nie stoi poz historii te słynne zdjęcia, bo są niecnymi tężny wydawca czy agencja. Gdy przyjrzymy manipulacjami. Tylko czy nie brakowałoby się innym zdjęciom konkursowym, poczynanam tych wspaniałych obrazów, genialnie jąc od głównej nagrody (pięknie dopracowaoddających czas ich powstania i sytuacje ne przyciemnione narożniki kadru i staranna ludzi na nich uwiecznionych? Czy aby saturacja barw), bez trudu odnajdziemy tegoroczne, rewolucyjne decyzje, nie liczne ingerencje w obraz. Ale to przecież powinny być tak skrajnie wybiórcze? Choć drobny grzech. gdyby zabrać się za wszystkich, nie byłoby Pierwsza nagroda w kategorii "Sport - zdjęcia pojedyncze” - Jonathan Trott, angielski krykiecista w czasie meczu. Od kilku lat World Press Photo skłania co oglądać na wystawie i w albumie World fot. Gareth Copley/Wielka Brytania, Press Association się ku reżyserowanym dokumentom, które Press Photo 2009. Gdy opadły pierwsze emocje związane z ogłoszeniem wyników konkursu, niespodziewanie rozpętała się dyskusja jeszcze żywsza niż ta dotycząca „zdjęcia roku”. | 13 | pr PR na świecie | PR public relations Rusza kampania promująca Polskę „Promujmy Polskę razem” to nowy program promocji Polski, który został właśnie zainaugurowany przez Polską Organizację Turystyczną. Dofinansowywany będzie z unijnego programu Innowacyjna Gospodarka a jego realizacja kosztować ma w sumie 30 mln euro. „W tym roku nasz kraj będzie promowany głównie w Wielkiej Brytanii, Francji i Niemczech” – powiedział prezes Polskiej Organizacji Turystycznej Rafał Szmitke w rozmowie z Polską Agencją Prasową. W promocji wykorzystane zostaną nie tylko tradycyjne metody, takie jak stoiska na targach, spoty reklamowe i bilbordy ale także nowoczesne narzędzia promocyjne. „Chociażby żaglowiec, który przepłynie przez kilka znaczących dla nas miejsc, i będzie miał na swoich żaglach w tym roku Fryderyka Chopina” – tłumaczył Szmitke. Program będzie realizowany do 2012 roku. Szansa na PRaktyki za granicą W lutym Instytut Monitorowania Mediów zachęca studentów do wzięcia udziału w VII edycji konkursu public relations „PRaktykuj za granicą”. Główne nagrody to staże w Londynie i Brukseli w agencjach PR: Fleishman-Hillard, Hill&Knowlton oraz LEWIS PR. Zadanie, z jakim muszą się zmierzyć uczestnicy, to przygotowanie strategii komunikacji dla Fundacji Ewy Błaszczyk „Akogo?”. Przez nos do serca Aromamarketing to nowe narzędzie, które zostało wykorzystane przy promocji wódki BOLS Cinnamon, jedynej w Polsce wódki cynamonowej. Klienci delikatesów Alma po podejściu do stoiska z trunkiem mogą delektować się zapachem świeżego cynamonu. Według autorów kampanii promocyjnej sprawia to, że produkt marki BOLS dłużej gości w ich pamięci. Według badań opublikowanych w „Journal of Consumer Research”, odpowiednio dobrany do produktu zapach sprzyja budowaniu wokół niego sieci pozytywnych skojarzeń i lepszemu zapamiętywaniu go. Zastosowanie aromamarketingu w przypadku BOLS Cinnamon już przynosi rezultaty; w tych placówkach, gdzie stoiskom towarzyszy zapach cynamonu, wódka BOLS sprzedaje się dużo lepiej. W trosce o prosty kręgosłup Pod hasłem „Skolioza to bolesna metamorfoza” rusza kampania społeczna mająca na celu zwrócenie uwagi na problem deformacji postawy. Inicjatorem akcji jest Fundacja Akademia Zdrowych Pleców, a jej adresatami są nie tylko rodzince, ale także władze samorządowe i wszystkie osoby oraz instytucje odpowiedzialne za prawidłowy rozwój dzieci. Specjalne plakaty trafią do szkół i placówek medycznych na terenie całego kraju. PR | case study / To PRoste Szukasz pracy? Uważaj na portale społecznościowe… Firma Cross Tab przeprowadziła badania, dotyczące wpływu informacji zamieszczanych w mediach społecznościowych na przyszłą karierę zawodową. W sondażu, który odbył się w grudniu 2009 r., wzięło udział 2,4 tys. ankietowanych z USA, Wielkiej Brytanii, Francji i Niemiec. Badacze stworzyli dwie grupy respondentów: przeciętnych użytkowników Internetu i pracowników działów kadr. Z raportu wynika, że pracodawcy przed przyjęciem kandydata gruntownie sprawdzają dane dostępne na jego temat w Internecie. Najczęściej przeszukuje się strony internetowe firm, w których pracowali kandydaci, serwisy społecznościowe, strony służące do wymiany plików multimedialnych, a także gruntownie weryfikowane są wszystkie dane znalezione przy pomocy wyszukiwarki. 70 proc. amerykańskich ankietowanych powiedziało, że informacje znalezione w sieci mogą spowodować natychmiastowe odrzucenie kandydata. Wynika to przede wszystkim z faktu, że aż w 75 proc. przedsiębiorstw w USA weryfikacja informacji internetowych o kandydacie jest obligatoryjna. W Europie ten odsetek jest znacznie niższy, jednak liczba pracodawców chętnych do takich działań również sukcesywnie wzrasta. Źródło: www.proto.pl Obama lepszy niż Bush Administracja Baracka Obamy jest dużo lepiej odbierana przez światową opinię publiczną niż ta, której przewodził jego poprzednik, George W. Bush – wynika z badania U.S.-Global Leadership Project, przeprowadzonego przez Instytut Gallupa i Meridian International Center. Sposób rządzenia obecnego prezydenta został pozytywnie oceniony przez 51 proc. respondentów, co jest najlepszym wynikiem od 2005 roku, kiedy to badanie zostało opublikowane po raz pierwszy. Europejczycy znacznie zwiększyli swoje zaufanie do amerykańskiej polityki, co pokazuje najlepiej 28-proc. wzrost zwolenników administracji USA na terenie Starego Kontynentu. Najbardziej przychylni działalności politycznej w USA okazali się po raz kolejny mieszkańcy Afryki, w której aż 83 proc. respondentów pochwala działania prezydenta i jego administracji. Tegoroczna edycja badania U.S.-Global Leadership Project została przeprowadzona na próbie ok. 1000 osób w wieku powyżej 15 lat, zamieszkałych w 102 państwach. Źródło: www.gallup.com Olimpijskie logo pomnaża zyski Dziennik „Vancouver Sun” donosi, że wiele firm bezprawnie wykorzystuje markę Zimowych Igrzysk Olimpijskich Vancouver 2010 do promocji swoich produktów bądź usług. Przedsiębiorcy wiedzą, że logo olimpiady niesie ze sobą nie tylko przekaz symboliczny, ale jest też skutecznym narzędziem promocyjnym, którego wykorzystanie może generować ogromne zyski. Według przepisów, jedynie oficjalni sponsorzy mogą reklamować się przy użyciu marki igrzysk, natomiast jest to zakazane w przypadku firm nie wspierających finansowo olimpiady. Jednym z przykładów naruszenia tych zasad, który został przytoczony w artykule, jest akcja kanadyjskiego banku Scotiabank. Firma zorganizowała kampanię wizerunkową, w której nakłaniała do robienia zdjęć rzeczy, z których Kanadyjczycy są dumni, a następnie zamieszczania ich na stronie internetowej. Główną postacią kampanii była znana hokeistka – olimpijka i złota medalistka Cassie Campbell. Pomimo braku bezpośredniego nawiązania do igrzysk, Olimpijski Komitet Organizacyjny VANOC poprosił organizatorów o przesunięcie terminu kampanii i wznowienie jej dopiero po zakończeniu olimpiady. Źródło: www.vancouversun.com Egipt zachęca inwestorów Agencja Hill & Knowlton została wybrana przez rząd Egiptu do stworzenia międzynarodowej kampanii, zachęcającej przedsiębiorców na całym świecie do inwestycji w tym kraju - informuje magazyn „PRweek”. Kampania ma przedstawiać Egipt jako państwo posiadające bardzo szybko rozwijającą się gospodarkę, która stopniowo przekształca się w bezpieczny, międzynarodowy rynek. Ponadto, kraj oferuje inwestorom wiele udogodnień, takich jak niskie podatki, duże umowy handlowe oraz dobrze wykształceni, młodzi pracownicy. Główne działania agencji będą skierowane na rynki europejskie (Wielka Brytania, Niemcy, Francja, Włochy) oraz wschodnie (Chiny, Turcja, Indie). Jim Donaldson, koordynator projektu z ramienia Hill & Knowlton, powiedział: „Egipt jest nowoczesnym, tętniącym życiem i ekscytującym miejscem do prowadzenia biznesu. Postaramy się pomóc lepiej przedstawić historię tego kraju światowej opinii publicznej oraz zwiększyć napływ inwestycji”. Agencja planuje dotrzeć ze swoim przekazem do kluczowych, międzynarodowych tytułów medialnych. Działania te będę wspierane poprzez eventy, konferencje z udziałem biznesmanów, konferencje z dziennikarzami, a także silną obecność na targach. Donaldson podkreśla, że w kampanii zostaną użyte także liczne narzędzia z zakresu nowych technologii oraz Internet. Źródło: www.PRweek.com Toyota walczy o reputację Firma Toyota zdecydowała się rozszerzyć akcję wymiany wadliwych części w swoich samochodach – napisał portal businessweek.com. Po wymianie uszkodzonych mat podłogowych w 2,3 miliona aut sprzedanych na amerykańskim rynku, kolej na wadliwie działające pedały. Tym razem akcja ma objąć nie tylko rynek amerykański, ale też europejski oraz chiński. BusinessWeek przypuszcza, że problemy Toyoty mogą spowodować całkowite załamanie wizerunku koncernu. Maryann Keller, starszy doradca pracujący w branży motoryzacyjnej, podkreśla: „Reputacja Toyoty, znanej z wysokiej jakości, jest skończona. Ludzie nie będą kupowali toyot, niezależnie od modelu. To, co się stało, wystarczy, żeby odciągnąć ich od salonów.” Źródło: www.businessweek.com Żubr: reaktywacja Podlasie zrewitalizowało swoje logo. Symbolem województwa jest nadal żubr; przeszedł on jednak nowoczesny make over, którego autorem jest prof. Leon Tarasewicz, artysta pochodzący z podbiałostockich Walił. Nowy, nowoczesny żubr składa się z wielokolorowej, kwadratowej mozaiki i symbolizować ma różnorodność i energię. Według portalu wrotapodlasia. pl autor projektu przyznał, że praca nad nowym logo była trudna, ponieważ symbol żubra wykorzystywany jest przez wiele organizacji i marek. Jak udało się zachować oryginalność? „Wykorzystałem trzy elementy. Po pierwsze – powróciłem do mojego wykształcenia technicznego. Po drugie, oparłem się na tym, co robię w swojej twórczości. Po trzecie, praca musiała być nowoczesna” – tłumaczył cytowany przez portal wrotapodlasia.pl autor, prof. Tarasewicz. PR oczami Brytyjczyków Branża public relations jest bardzo dobrze opłacana – pokazuje badanie Opinium Research, przeprowadzone w styczniu na grupie 2 tys. brytyjskich internautów. Z badań wynika, że 31 proc. respondentów postrzega PR jako zawód, w którym dominują wysokie zarobki. Żaden z ankietowanych nie był przeciwnego zdania. Z kolei 9 proc. przyznało, że praca w PR może pozwolić na zrobienia kariery i osiągnięcie sukcesu zawodowego. Niepokojące według ekspertów są wyniki dotyczące zaufania wobec PR, gdyż jedynie 3 proc. ankietowanych uznało branżę za godną zaufania. 14 proc. powiedziało, że PR jest niepotrzebny. Jak wynika z badania Opinium Research, Brytyjczycy bardziej nie ufają jednak politykom, finansistom, agentom nieruchomości oraz dziennikarzom. Źródło: www.prmoment.com | 14 | Nietrzeźwy PRoblem opr. Roksana Gowin Sprostowanie W numerze 8 (21) magazynu „PDF” w artykule „Staram się nie zawieść” ukazała się notka na mój temat, w której pojawiają się dwa istotne błędy rzeczowe. 1. Nie jestem i nigdy nie byłem przewodniczącym Parlamentu Studentów RP. W kadencji 2008/2009 pełniłem zaś funkcję Marszałka Parlamentu Studentów Uniwersytetu Warszawskiego. 2. Nigdy nie powiedziałem, że „we własnym mniemaniu muszę robić więcej niż inni, starać się bardziej, osiągać lepsze wyniki”. Oryginalnie zdanie mówiło, że „jako osoba trans muszę robić więcej niż inni, starać się bardziej, osiągać lepsze wyniki”. Taka zmiana wypaczała sens dalszej mojej wypowiedzi, że „moim zdaniem nie traktuje się takich osób jako równorzędnych podmiotów w relacjach międzyludzkich”. Mariusz Drozdowski, Marszałek Parlamentu Studentów Uniwersytetu Warszawskiego w kadencji 2008/2009 O nadużywaniu alkoholu i problemie pijanych kierowców zawsze mówi się dużo i głośno. To skutecznie psuje wizerunek firm zajmujących się produkcją alkoholi. Dlatego producent wódki Soplica postanowił już po raz drugi zainwestować w kampanię społeczną „AlkoCasco - Alkomat w każdym aucie”. Magda Grzymkowska Promocja odpowiedzialnego spożycia Nawet 20 proc. kierowców „wsiadło za kółko” mimo braku pewności, czy nie są jeszcze pod wpływem alkoholu, spożytego nawet kilka godzin wcześniej – tak wynika z badania przeprowadzonego na zlecenie marki Soplica i zrealizowanego przez Instytut Badawczy Pentor. Na domiar złego, prawie połowa kierowców nie wie, jaki jest dopuszczalny poziom alkoholu we krwi. O tym, że już 0,2 promila jest wykroczeniem, wiedziała zaledwie nieco ponad połowa respondentów. – Statystyki drogowe oraz problem tzw. nieświadomie pijanych kierowców skłoniły markę Soplica do podjęcia działań edukacyjnych, zapobiegających skutkom błędnej oceny stężenia alkoholu w organizmie. Czuliśmy się zobowiązani do tego, by pomóc kierowcom podejmować dobre i odpowiedzialne decyzje oraz dać im do tego narzędzia – mówi Anna Załuska, corporate PR manager w firmie CEDC, będącej producentem wódki marki Soplica. Stąd też inicjatywa promowania odpowiedzialnego spożycia alkoholu: „AlkoCasco – Alkomat w każdym aucie”. Co wiedzą polscy kierowcy? Okazało się, że Polacy nie mają też pojęcia o procesie metabolizowania alkoholu. 73 proc. kierowców błędnie uważa, że jest on spalany szybciej, gdy spożywa się go w trakcie obfitego posiłku. Wiele osób nie wie też, ile czasu musi upłynąć zanim ponownie będą mogły prowadzić samochód. Blisko 1/3 kierowców zadeklarowała, że wypijając lampkę wina, może prowadzić po upływie 30 minut (jednocześnie, co piąty Polak uważa, że tyle samo czasu musi minąć po wypiciu dużego piwa). W rzeczywistości, dorosły człowiek, w zależności od płci i wagi, powinien odczekać minimum 2-3 godziny. Inaczej ryzyko wypadku drogowego w zależności od stężenia alkoholu w organizmie wzrasta nawet 128 razy. W przypadku wątpliwości, idealnym rozwiązaniem dla kierowcy może być pomiar alkomatem. Mimo chęci korzystania z niego, kierowcy nie wiedzą, gdzie kupić takie urządzenie. Odstraszająca jest także cena (ok. 200-300 zł). Natomiast prawie 60% kierowców zadeklarowało, że korzystałoby z alkomatów, gdyby stanowiły wyposażenie seryjne aut. Wówczas 71 proc. z nich nie wsiadłoby do samochodu, gdyby alkomat wykazał, że zawartość alkoholu w ich krwi wynosi ponad 0,2 promila. Alkomaty trafiają pod strzechy Pod koniec września 2008 roku pracownicy marki Soplica, we współpracy z Autostradą Wielkopolską A2, rozdali 15 000 bezpłatnych alkomatów użytkownikom ruchu drogowego. W październiku, podczas drugiego etapu akcji, do prowadzących auta z całej Polski trafiło 100 000 ulotek informacyjnych, przedstawiających wyniki badań nt. nietrzeźwych kierowców i zachęcających do korzystania z alkomatów. Tym razem Soplica współpracowała z Biurem Ośrodki Ruchu Drogowego. WORD-y z Poznania, Gdańska, Katowic, Warszawy, Kielc i Opola przekazały młodym kierowcom, zdającym egzamin na prawo jazdy, materiały edukacyjne oraz alkomaty. Podjęto także współpracę z Kościołem. Księża z parafii w Warszawie, Radomiu, Tarnowie, Wrocławiu, Olsztynku, Katowicach, Gdyni, Bydgoszczy, Lublinie i Poznaniu informowali o kampanii podczas mszy świętych, a zmotoryzowani wierni otrzymali alkomaty. Akcję wsparł także krajowy duszpasterz kierowców, ks. dr Marian Midura. Dodatkowo, wybrane wojewódzkie komendy policji przyłączyły się do akcji poprzez rozdawanie kierowcom alkomatów w czasie kontroli. W sumie, w ramach kampanii, zostało przekazanych ponad 18 000 alkomatów oraz materiałów edukacyjnych. Sukces medialny Ruchu Drogowego Komendy Głównej Policji – funkcjonariusze wręczali ulotki podczas rutynowej kontroli drogowej. Akcję „AlkoCasco” wsparł aktor Tomasz Schimscheiner. Ostatnim etapem akcji było przygotowanie petycji skierowanej do Komisji Europejskiej o wydanie dyrektywy zachęcającej wszystkich producentów do dodawania alkomatów do podstawowego wyposażenia samochodów. Pod petycją można było się podpisać na stronie www.alkocasco.pl oraz w czasie akcji zorganizowanych w ośmiu miastach w Polsce. Dodatkowo, do butelek Soplicy, dostępnych w sklepach, zostało dołączonych milion alkomatów w opakowaniu zaprojektowanym przez agencję Hossa. Pieczę nad tą edycją kampanii sprawowała agencja Hill&Knowlton, za co w 2009 roku otrzymała nagrodę „Złotego Spinacza”. Nie mniejszym sukcesem okazała się II edycja kampanii „AlkoCasco” w 2009 roku. Skoncentrowano się wówczas głównie na młodych kierowcach. Udział w niej wzięły Wojewódzkie Działaniami PR w ramach II edycji kampanii zajmowała się inna agencja - Euro RSCG Sensors. W okresie od połowy października do grudnia 2009 roku pojawiło się w mediach dwukrotnie więcej relacji nt. kampanii „AlkoCasco” niż podczas wcześniejszej edycji. – W wyniku działań PR, prowadzonych przez naszą agencję w okresie od połowy października do grudnia 2009 roku, w mediach pojawiło się 401 relacji nt. kampanii AlkoCasco – mówi Katarzyna Wiernicka, senior specialist w Euro RSCG Sensors. – Największe nasilenie publikacji miało miejsce w pierwszych dwóch tygodniach trwania kampanii. Wtedy pojawiło się w mediach 348 relacji. Informacja na temat drugiej edycji kampanii „AlkoCasco – Alkomat w każdym aucie” znalazła się we wszystkich najważniejszych mediach opiniotwórczych, zarówno ogólnopolskich, jak i regionalnych – dodaje. O kampanii było głośno we wszystkich największych gazetach, stacjach radiowych i telewizyjnych, które wyemitowały na jej temat relacje w najlepszym czasie antenowym (m. in podczas głównych wydań „Wiadomości”, „Faktów” i „Wydarzeń”). Public Relations po polsku „PR w RP” – pod takim hasłem członkowie Koła Naukowego Obserwacji Polskich Mediów im. Stefana Kisielewskiego organizują w dniach 25-26 maja br. na Uniwersytecie Warszawskim II już edycję Ogólnopolskiego Zjazdu Analityków Mediów. W Sali Balowej Pałacu Tyszkiewiczów-Potockich wspólną dyskusję nad rozwojem rynku Public Relations w Polsce podejmą medioznawcy, socjologowie, politolodzy oraz praktycy PR z licznych ośrodków naukowych funkcjonujących na terenie naszego kraju. II OZAM to tylko jedno z ogniw projektu badawczego, realizowanego przez członków koła. Równolegle prowadzone są m. in. studia nad czynnikami kształtującymi rynek PR w polskich realiach. Trwa opracowywanie kompleksowych danych dotyczących agencji PR, struktury stanowisk czy oferowanych narzędzi. Studenci udowadniają, że jeszcze nie wszystko o branży zostało powiedziane. Wtóruje im dr Wojciech Jabłoński, wykładowca Instytutu Dziennikarstwa UW: „PR - i wszystko jasne? Nic bardziej błędnego! Polski rynek public relations potrzebuje świeżej, rzetelnej analizy, przeprowadzonej przez ludzi młodych, dla których PR to już nie nowość, ale wciąż poważne wyzwanie. Dlatego gorąco rekomenduję projekt Koła Naukowego Obserwacji Polskich Mediów.” Inicjatywę wspierają też Newsline.pl, Polskie Stowarzyszenie Public Relations, Związek Firm Public Relations oraz Press Club Polska. Zaintrygować, zadziwić, poruszyć... czyli słów kilka o brand PR Jak komunikować markę w mediach? Jak dotrzeć do jej konsumentów? Jak wzbudzić zainteresowanie produktem? Poprzez eksponowanie jego atutów czy może wartości, jakie niesie marka? Odpowiedź jest prosta: najlepiej z wykorzystaniem obu tych metod. Marka to nie tylko produkt, ale także jej wartości i świat, który ją otacza. Świat, który nie tylko pozwala na przybliżenie marki konsumentowi i wyróżnienie jej na tle innych, ale także daje wiele możliwości komunikacyjnych. Nic dziwnego, że marki, a w zasadzie specjaliści od ich komunikowania, coraz częściej wykorzystują ten potencjał. Marka Huggies®, która jako jedyna oferuje pieluszki do pływania dla niemowląt, jest komunikowana szeroko, w niestandardowy sposób, wykraczający poza tradycyjny PR produktowy. Wyjątkowość artykułu Huggies® Little Swimmers okazała się doskonałym pretekstem do budowania wizerunku marki parasolowej, eksperta w dziedzinie pływania niemowląt. Bo kto inny, jak nie marka pieluszek do pływania, może promować wodne igraszki maluchów? W ten sposób zrodził się unikalny koncept „Zgrupowania Małych Pływaków Huggies® CUP”. Wydarzenie miało na celu pokazanie, że maluchy pod czujnym okiem rodziców potrafią pływać i poruszać się w wodzie, świetnie się przy tym bawiąc. Rodzinny charakter wydarzenia i jego wyjątkowość przyciągnęły wielu młodych rodziców, ale także kluczowe dla marki media. Sukces imprezy zachęcił producenta marki Huggies® do kontynuacji powziętych działań. Po dwóch udanych edycjach przygotowuje się do kolejnej, która odbędzie się w maju tego roku. Ciekawym przykładem komunikacji marki jest wykorzystanie jej ikony, ambasadora. Jak się okazuje, nie musi być nim znana twarz z pierwszych stron prasy popularnej. Czasem wystarczy nieodparty urok, rozkoszna mordka i wyjątkowość „biszkoptowego” szczeniaka. Mowa o marce Velvet, która od kilku lat stawia w komunikacji na małego, uroczego labradora. Co ważne, nie tylko w przekazach reklamowych. Od 2006 roku piesek jest bohaterem programu społecznego „Pomóżmy razem”, zainicjowanego przez markę Velvet we współpracy z organizacjami, które szkolą psy do zadań specjalnych. Każdego roku na rynek wprowadzana jest specjalna edycja produktów Velvet oznaczonych logo programu. Część dochodów ze sprzedaży oznakowanych artykułów przeznaczana jest na zakup i szkolenie labradorów, które pomagają potrzebującym jako psi ratownicy, terapeuci, przewodnicy niewidomych albo psy asystujące. Dzięki programowi marka nie tylko zbudowała swój wizerunek jako zaangażowanej w pomoc potrzebującym, ale także zawłaszczyła w mediach temat pomagających psów. Labrador jako pies do zadań specjalnych, a zarazem ikona papieru toaletowego marki Velvet, stał się kluczowym elementem komunikacji programu „Pomóżmy razem” oraz bazą do kolejnych kreatywnych rozwiązań realizowanych w jego ramach, m. in. akcji „Miejsca przyjazne psom asystującym” czy „Parady labradorów”. Opisane przykłady pokazują, że w każdej marce drzemie potencjał, czasem trzeba tylko głębiej poszukać, „wejść” w jej świat i odkryć to, co porusza, zadziwia, intryguje konsumenta. Jeśli znajdziemy sposób, aby wykorzystać „to coś” w komunikacji, stanowi to już połowę sukcesu. Jeśli uda nam się tym zainteresować konsumenta, to zróbmy wszystko, aby nie stracić jego uwagi. Anna Piątkowska-Wełyczko Account Manager w Euro RSCG Sensors Patronat merytoryczny: | 15 | Oskary | kultura ks kultura & społeczeństwo Walentynki już wprawdzie za nami, lecz film Garry’ego Marshalla, twórcy „Pretty Woman”, nadal znajduje się w repertuarach polskich kin. „Walentynki” z założenia miały być komedią romantyczną, której sukces, oprócz znanego reżysera i oryginalnego pomysłu, zapewni gwiazdorska obsada. W produkcji wzięły udział takie gwiazdy, jak Ashton Kutcher, Patrick Dempsey, Jamie Fox, Bradley Cooper, Jennifer Garner, Jessica Alba, Kathy Bates, Anne Hathaway i wielu innych. Sukces jednak jest wątpliwy, gdyż poza znanymi nazwiskami, film nie ma widzowi nic niezwykłego do zaoferowania. Fabuła jest znikoma, a przeplatanie się wielu krótkich wątków wprowadza do całości niepotrzebny chaos. Próbując nadążyć za kamerą, widz może jedynie dostać zawrotu głowy, a oczekując rozczulających, romantycznych okazji do ronienia łez, przeżyje silne rozczarowanie. Film rozczarowuje, przedstawiając wiele krótkich, niepowiązanych ze sobą wątków, w których przewija się ciągle ten sam motyw zdrady i miłosnego rozczarowania. Jedynie ścieżka dźwiękowa tworzy przyjemny klimat i ratuje film w ogólnym odbiorze. Jednak jest to zdecydowanie za mało, aby dorównać produkcjom takim, jak chociażby „Pretty Woman”… Karolina Żelichowska „Walentynki”, Reżyseria: Garry Marshall Premiera:12 lutego 2010 roku Siódme Doc Review Po raz siódmy w Warszawie odbędzie się trzecia co do popularności w Europie impreza filmowa poświęcona filmowi dokumentalnemu – Festiwal Planete Doc Review, którą odwiedziło w zeszłym roku 25 tys. widzów. Tegoroczna 7. edycja festiwalu zapowiada się atrakcyjnie. O nagrodę Millenium i 8 tys. euro zawalczą starannie wyselekcjonowane najlepsze pełnometrażowe filmy dokumentalne wyprodukowane w ostatnim roku na świecie: m. in. film Erika Gandiniego „Videocracy” (premiera na MFF w Wenecji, nagroda na MFF Toronto i MFF Sheffield), „Red Chapel” w reż. Madsa Bruggera (World Cinema Award Sundance 2010), „Last Train Home” w reż. Lixin Fana (Grand Prix IDFA Amsterdam 2009), „The Cove” w reż. Louie Psihoyos (nominowany do Oscara w kategorii: najlepszy pełnometrażowy film dokumentalny, obok dwóch innych nominowanych filmów, które swoje polskie premiery miały na zeszłorocznym Planete Doc Review: duński „Burma VJ” oraz polski „Królik po berlińsku”), oraz wiele innych uznanych na świecie filmów. W tym roku po raz pierwszy odbędzie się konkurs dla filmów animowanych. | 16 | kultura | Kino Nominacje amerykańskiej Akademii Filmowej dla najlepszych filmów co roku wywołują dyskusje, narzekania na niszowość tytułów albo przeciwnie – na komercjalizację oskarowej gali. W tym roku Akademia podjęła salomonową decyzję, nominując do głównej kategorii aż 10 tytułów i zestawiając finansowe hity z produkcjami niskobudżetowymi. Patryk Juchniewicz Powód wprowadzenia tej innowacji wydaje się prosty: większa ilość filmów przyciągnie więcej telewidzów, a co za tym idzie - więcej pieniędzy. A może w minionym roku powstało tak wiele wybitnych dzieł, że nie sposób ograniczyć liczby nominowanych tytułów do zaledwie pięciu? Avatar zatonął niczym Titanic dla jej dotychczasowego życia. Eleganckie restauracje, bankiety, romantyczne wycieczki, o których wcześniej nawet nie marzyła, teraz znalazły się w centrum jej egzystencji. Lone Scherfig, duńska reżyserka znana z „Włoskiego dla początkujących”, komplikuje jednak losy swojej bohaterki – okazuje się bowiem, że życie nie jest tak idealne, jak niekiedy może się wydawać. Film ogląda się przyjemnie głównie ze względu na dojrzałą kreację młodej, wyróżnionej nominacją za pierwszoplanową rolę, Carey Mulligan. Problemy codzienności są doskonale znane głównej postaci filmu „Precious: Based on the Novel Push by Sapphire.” Tytułowa bohaterka, Precious, jest otyłą czarną nastolatką, która nie grzeszy inteligencją. Pochodzi z patologicznej rodziny – matka nieustannie znęca się nad nią psychicznie, z kolei ojciec płodzi z własną córką kolejnych potomków. Mimo dramatycznej sytuacji, Precious nie poddaje się, chce wychowywać swoje dzieci oraz zdać maturę. Twórca filmu, Lee Daniels, jest jednak daleki od opty- Autorskie kino Coenów i Tarantino Wszystkie opisane produkcje stanowią doskonały zbiór filmów gatunkowych, wpisanych w sprawdzone konwencje. Na ich tle wyróżniają się najnowsze dokonania braci Coen i Quentina Tarantino, którzy potwierdzają, że ich dzieła burzą wszelkie schematy. Dzieło Coenów – „A Serious Man” jest Faworyci opowieścią o żydowskim nauczycielu, LarŻaden krytyk nie jest w stanie przewidzieć rym, wiodącym spokojne życie w małym oskarowych zwycięzców równie skutecznie, jak amerykańskim miasteczku. Niczym na bifirmy bukmacherskie. Te zaś zgodnie wskazyblijnego Hioba, niespodziewanie spadają na wały dwóch faworytów: „Avatara” Jamesa Caniego liczne nieszczęścia. Larry szuka ratunku merona oraz „The Hurt Locker. W pułapce woju trzech rabinów, ale ci raczą go jedynie porny” Kathryn Bigelow. Media znalazły wdzięczny cją banałów. Bohater nie może zrozumieć, jak temat, rozpisując się o pojedynku byłych małto się stało, że jego spokojny żywot „poważżonków, natomiast rzadko oceniały faktyczną nego człowieka” nagle został całkowicie zbujakość wymienionych filmów, choć to przecież rzony. Otwarta kompozycja pozwala na wiele ten aspekt powinien być najważniejszy. interpretacji, a dzieło skłania do refleksji, czy Zwyciężył obraz Bigelow, który był całkowinależy przyjmować los z pokorą, czy może cie pominięty przez polskich dystrybutorów. jednak samodzielnie szukać rozwiązań. Ostatecznie ukazał się Świetnym przykłaon na DVD z dopisanym dem progresywnego w tytule wyrażeniem: kina gatunków są „BęW pułapce wojny, co sukarty wojny”. Tarantino geruje raczej spektakuznalazł zupełnie nowy larne kino akcji niż kamesposób na kino wojenralny obraz codziennej ne, całkowicie lekcewarzeczywistości żołnierzy żąc fakty historyczne. stacjonujących w Iraku. Reżysera interesuje zaFabuła opiera się na wybawa konwencją, wyradarzeniach związanych zistość postaci (niemal z postacią sapera Williawszystkie są nadmierma Jamesa, który wyzbył nie przejaskrawione) się uczucia strachu i odi wreszcie hołd złożony ruchów samozachowawsamemu kinu, które poczych. Wojna sprawiła, zwala na pełną swoboże przestał normalnie dę artystyczną. Scena myśleć i mimowolnie stał uśmiercenia Hitlera własię jedną z ofiar konfliktu śnie w sali kinowej jest zbrojnego. Jego jedyny nieprzypadkowa – autor cel stanowi beznamiętne w symboliczny sposób wykonywanie poleceń. udowadnia, że sztuka Na pytanie dowódcy filmowa daje nieogranio liczbę rozbrojonych Kadr z filmu „The Hurt Locker. W pułapce wojny” Kathryn Bigelow – najlepszego filmu 2009 roku. czone możliwości krebomb odpowiada jak zaacji. Nawiązując do słów mizmu. Zdaje sobie sprawę, że bez względu programowana maszyna: „873, sir!”. Reżyserka porucznika Aldo Raine’a granego przez Brada na chęci, możliwości bohaterki są ograniczone, tworzy obraz destrukcyjnej wojny, opowiada o Pitta, można stwierdzić, że tym razem wyszło a prawdopodobieństwo ucieczki od patologii wpływie anormalnego środowiska na psychikę reżyserowi dzieło sztuki. - niewielkie. człowieka, a umieszczając akcję we współczeKomu statuetka? Zupełnie inaczej postrzega szanse młodych snym Iraku, przyłącza się do grona przeciwników Nominacje trafiły również do filmów John Lee Hancock, który nakręcił „The Blind konkretnej misji. Mimo świetnej roli Jeremy’ego „W chmurach”, „Dystrykt 9” i „Odlot”. Żaden Side”. Jego film ukazuje ucieleśnienie marzeń o Rennera, „The Hurt Locker” pozostaje jednak z nich nie miał większych szans w oskarowym ludzkim miłosierdziu. Reżyser prezentuje histofilmem zaledwie interesującym – autorka nie wyścigu. W chmurach jest dowcipnym filmem rię kilkunastoletniego Mike’a, który pochodzi ze wnosi do kina wojennego żadnego novum. Jasona Reitmana (twórcy „Juno”) o samotniku slumsów. Jego matka jest narkomanką, a ojciec Głównym rywalem był „Avatar”, którego z wyboru (rewelacyjny George Clooney), który pozostaje nieznany. Z tego trudnego środowisukces finansowy wynika z niezwykle precyzyjzajmuje się profesjonalnym zwalnianiem praska wyciąga chłopca żona byłego koszykarza nie zrealizowanej wizji reżysera - nienagannej cowników korporacji. Reżyser utrzymuje wy(nagrodzona za tę rolę Oskarem Sandra Bullock), technicznie, a jednocześnie zawierającej proste, soki poziom, ale tylko w kategorii czysto rozktóra najpierw przygarnia bezdomnego nastouniwersalne przesłanie. Łatwo jednak zauwarywkowej. Zagadką pozostaje nominacja dla latka, potem go adoptuje i posyła do szkolnej żyć, że efekt wieloletniej pracy Camerona jest „Dystryktu 9”, który mniej więcej do 30. minudrużyny futbolowej, skąd wreszcie trafi on do właściwie napompowaną milionami dolarów ty intryguje, po czym przeradza się w klasyczuniwersyteckiego teamu. Ciekawostką jest fakt, bajką, opartą na klasycznym schemacie, w któne kino akcji. „Odlot” stanowi z kolei rzadki że film powstał na podstawie autentycznej rym dobro zwycięża zło, a pozytywny bohater przypadek animacji nominowanej do głównej historii 24-letniego gracza NFL Michaela Ohezawsze musi zmierzyć się w finałowej sekwencji nagrody. Obraz wytwórni Pixar nie był poważra, który do zawodowej ligi trafił dopiero rok ze swym przeciwnikiem. Po dodaniu do fabularnym konkurentem dla „The Hurt Locker”, za to temu. Rzadko producenci tworzą biografie tak nego tła modnego hasła „szanuj zieleń”, przepis bezapelacyjnie zwyciężył w kategorii pełnomłodych ludzi – tym razem pokusa była jednak na komercyjny sukces jest gotowy. Nie oznacza metrażowego filmu animowanego. duża, bo scenariusz napisało samo życie. Efekto jednak, że obraz twórcy „Terminatora” nie Tegoroczna gala nie była potyczką wybittem jest ckliwy, przesłodzony, typowy wycizasłużył na nominacje – jednak Oskary słusznie nych dzieł. Ilość nominowanych filmów nie skacz łez, idealny na niedzielne popołudnie. zdobył jedynie w technicznych kategoriach: za przełożyła się na ich jakość. Członkowie AkaW nominowanych w tym roku filmach poscenografię, zdjęcia i efekty specjalne. demii nie poszli za głosem widzów i zamiast wraca zatem motyw trudnego momentu przeMłodzi i (nie)ambitni „Avatara” nagrodzili „W pułapce wojny”. Bigekraczania granicy dorosłości. Wybory życiowe Jenny, bohaterka filmu „Była sobie dziewczyna”, low wygrała z Cameronem zasłużenie, choć ja młodych bohaterów są zdeterminowane przez wywodzi się z typowej brytyjskiej klasy średwybrałbym „Bękartów wojny”. środowisko, w którym egzystują. Paradoksalniej – jej szansą na awans społeczny jest zdonie, oparty na faktach „The Blind Side” wydaje bycie wykształcenia lub znalezienie bogatego się najmniej autentyczny, natomiast najbliższy małżonka. Gdy pojawia się „idealny” kandydat, rzeczywistości pozostaje zdecydowanie pesydziewczyna odkrywa, że istnieje alternatywa mistyczny w wymowie „Precious...”. Rodzina Adamsów w Wilkowyjach? Juliusz Machulski lubi bawić się swoimi filmami. Na szczęście zazwyczaj bywa tak, że widzowie nie muszą przyglądać się jego wygłupom z zażenowaniem i mogą bawić się razem z nim. Tak jest i tym razem. „Kołysanka” to dwie godziny dobrej, choć dla niektórych pewnie nierównej i momentami przydługiej zabawy z sympatyczną wampirzą rodziną Makarewiczów. Zjawiają się oni z bliżej nieznanych przyczyn w podolsztyńskiej wsi Odlotowo, zajmując dom miejscowego garncarza. Tu cała rzecz się zaczyna. Bo wiadomo – wampiry jeść coś muszą, a ponieważ ich zwyczaje nie budzą powszechnej akceptacji, stają przed koniecznością podjęcia ryzykownej gry z mieszkańcami wioski i wtopienia się w otoczenie, co nie zawsze przychodzi łatwo. Gdy w niewyjaśnionych okolicznościach znikają kolejno listonosz, ksiądz i znana dziennikarka z kamerzystą, sytuacja Makarewiczów staje się skomplikowana – do akcji wkracza policja. Dobór postaci, które biorą udział w intrydze, mógłby wskazywać, że mamy do czynienia z filmem w rodzaju „Rodzina Adamsów w Wilkowyjach”. Z jednej strony bladolice małżeństwo (Robert Więckiewicz i Małgorzata Buczkowska) z czwórką nieco niesfornych dzieci i mocno podstarzałym, tracącym ostatnie zęby dziadkiem (wyrazisty Janusz Chabior), z drugiej – stały zestaw: przedsiębiorczy ksiądz (w tej roli znany m.in. z programu „Szymon Majewski Show” Michał Zieliński) z nieco zniewieściałym ministrantem, jeżdżący na rozklekotanym rowerze listonosz, zgnuśniali i przygłupi – jak to u Machulskiego – policjanci, Niemiec, który na starość pragnie powrócić do Vaterlandu (nazywa się, nomen omen, Steinbach), jego blondwłosa tłumaczka bez matury, ale za to z dużym biustem. Do tego jeszcze znana już z „Kilera” postać energicznej i ambitnej dziennikarki (choć nie gra jej tym razem Małgorzata Kożuchowska, lecz Ilona Ostrowska). A jednak nie jest to „Plebania h czy „Złotopolscy h, ani nawet „Ranczo h. Machulski umie odświeżać ograne motywy, modyfikować je i tworzyć nowe kombinacje. Można odnieść wrażenie, że wręcz zależy mu na tym, by operować wyświechtanymi kliszami. Wykazuje się momentami iście Tarantinowską inwencją, biorąc całość w nawias umowności. Światek polskiej prowincji, ukazany w tak niezwykłym kontekście, przestaje być trywialny, a staje się groteskowy. „Kołysanka h nie jest jednak tej trywialności całkowicie pozbawiona – i to należy być może uznać za jej słabszą stronę. Film nabiera dodatkowych znaczeń dzięki zabiegowi osadzenia akcji w starym skansenie, imitującym dziewiętnastowieczną polską wieś. Kąpiele w drewnianej balii, kryta strzechą sto- doła, żuraw na środku podwórza, patriarchalny porządek panujący w rodzinie wampirów – wszystko to sytuuje akcję filmu gdzieś między Reymontowskimi Lipcami a Krużewnikami Kargulów. Podejrzliwi widzowie doszukają się również prześmiewczych aluzji do „Wina truskawkowego h Dariusza Jabłońskiego z jego metafizycznością, ulatującą kłębami z komina każdej chaty, zaś widzowie z manią prześladowczą wytropią zamykający film dowcip polityczny z Pałacem Prezydenckim w roli głównej. Gry Machulskiego wykraczają poza schemat „Rozmów pana, wójta i plebana h i toczą się na wielu płaszczyznach. Ostentacyjnie konwencjonalna jest wywołująca nastrój grozy muzyka Michała Lorenca, podobny charakter mają również zabiegi operatorskie Arkadiusza Tomiaka. Pohukiwania sowy, księżyc nad zamglonym polem, majaczące w ciemnościach osamotnione chaty, drewniany krucyfiks czy skrzypiące drzwi – ukazane w krzywym zwierciadle elementy sztafażu typowego dla horroru to jednak tylko część atrakcji, które czekają widzów. Tomasz Dowbor „Kołysanka”, Reżyseria: Juliusz Machulski Premiera: 2 lutego 2010 roku Polański, jakiego znamy Najnowszy film Romana Polańskiego zarówno odsuwa w cień kwestie moralno-prawne dotyczące osoby twórcy, jak i przypomina, że definicja „sprawnej reżyserii” nie zmieni się nawet wtedy, gdy kino, poza trzecim, zyska też czwarty, piąty, a może nawet szósty wymiar. Sprawny twórca potrafi operować językiem Reżyser najlepszego musicalu ostatnich lat, czyli Chicago (zdobył m.in. 6 Oscarów i 3 Złote Globy) powraca z jeszcze bardziej brawurowo zrealizowanym filmem pełnym emocji, muzyki, tańca i seksu: Nine – Dziewięć. Film jest ekranizacją broadwayowskiego musicalu o tym samym tytule, którego autorem jest kompozytor Maury Yeston. Do stworzenia Nine zainspirował go słynny film Osiem i pół w reżyserii Federico Felliniego. Nine - Dziewięć to historia mężczyzny, obserwowanego przez pryzmat jego skomplikowanych relacji z kobietami. Musical łączy płynnie różne rzeczywistości: sny, wyobrażenia, wspomnienia i fakty. Główny bohater, Guido Contini (Daniel Day-Lewis), sławny, zapatrzony w siebie włoski reżyser filmowy, przeżywa kryzys wieku średniego i kryzys twórczy. Brak mu inspiracji do pracy nad nowym filmem. Chciałby przekazać coś ważnego, a nie ma już nic do powiedzenia. Nie umie sprostać zadaniom zawodowym dowolnego gatunku, kształtując jego materię tak, aby z thrillera, komedii czy dramatu politycznego, wyłonił się film w pełni autorski. I tym właśnie jest „Autor widmo”. Główny bohater, bezimienny pisarz, otrzymuje zlecenie napisania wspomnień byłego premiera Wielkiej Brytanii, wysportowanego i elokwentnego ulubieńca tłumów. Sytuację komplikuje fakt tajemniczej śmierci poprzedniego pisarskiego „widma”, a także oskarżenia o torturowanie jeńców, jakie wobec polityka formułuje Trybunał w Hadze. Dociekliwy pisarz dociera do ukrytych przez poprzednika materiałów i wkracza na ścieżkę, która tego ostatniego prawdopodobnie doprowadziła do śmierci. Wielka polityka jest w tym filmie utożsamia- na nie tylko z hipokryzją czy też brudnymi interesami, lecz przede wszystkim z układem potężnych i nierozpoznanych sił. Główny bohater, próbując dotrzeć do ich źródła, zostaje osaczony – i to właśnie pełna grozy sytuacja bez wyjścia, w jakiej znalazł się pisarz widmo, stanowi dla Polańskiego okazję do żonglerki ulubionymi motywami. Narastający niepokój, izolacja wyspy będącej miejscem akcji, nastrój fatalizmu przełamywany panicznymi ucieczkami i walką o przetrwanie, budują dramaturgię filmu. Polański nie wspiął się na szczyt wyższy od tych, które już zdołał osiągnąć, ale z pewnością znów nie pozwoli widzom oderwać wzroku od ekranu. Anna Kiedrzynek „Autor widmo”, Reżyseria: Roman Polański Premiera: 19 lutego 2010 roku Przebojowy kryzys modową Stephenie (Kate Hudson), prostytutką Saraghiną (Fergie) oraz własną matką (Sophia Loren). Każda z nich reprezentuje inny typ kobiety i odgrywa inną rolę w jego życiu. Kobiety chcą pomóc Guido przezwyciężyć kryzys twórczy i natchnąć go do pracy. Obcowanie z nim wywołuje wspomnienia, spycha bohaterki do odrealnionej sfery. Genialne kreacje aktorskie stworzone przez współczesne ikony światowego kina gwarantują show na najwyższym poziomie. i uporządkować spraw osobistych. Gubi się w burzliwych związkach i niejasnych relacjach z kobietami: żoną Luizą (Marion Cotillard), kochanką Carlą (Penelope Cruz), muzą Claudią (Nicole Kidman), przyjaciółką Lilly (Judi Dench), dziennikarką Marcelina Pachocka „Nine”, Reżyseria: Rob Marshall Premiera: 22 stycznia 2010 roku Jubileuszowa edycja Tygodnia Kina Hiszpańskiego Od 18 marca do 2 kwietnia w siedmiu miastach Polski: Warszawie, Krakowie, Katowicach, Wrocławiu, Poznaniu, Łodzi oraz Gdańsku odbędą się pokazy filmów z Półwyspu Iberyjskiego. Tydzień Kina Hiszpańskiego jest po raz dziesiąty organizowany przez firmę Mańana, zajmującą się m. in. dystrybucją kina autorskiego. W tym roku festiwal zagości w trzech warszawskich kinach: Muranowie, Kulturze i Kinotece. W dniach 18-25 marca warszawiacy będą mogli obejrzeć zarówno filmy fabularne, jak i dokumentalne, a także zapoznać się z klasyką hiszpańskiej kinematografii. Więcej informacji na stronie: www.manana.pl Kino prosto z Węgier Węgierska Wiosna Filmowa to kolejny, obejmujący kilka miast, przegląd prezentujący kinematografię wybranego kraju. Jego organizacją zajmuje się od 2001 roku Centrum Węgierskie w Krakowie. Pokazy odbywać się będą od 23 marca do 1 maja w 10 miastach, m.in. Krakowie, Katowicach, Warszawie, Poznaniu i Łodzi. W ramach przeglądu zaprezentowane zostaną węgierskie filmy fabularne oraz nagradzane podczas międzynarodowych festiwali filmowych krótkometrażówki. Wśród tegorocznych propozycji znajdzie się wyróżniony w 2008 r. nagrodą FIPRESCI na Warszawskim Festiwalu Filmowym „Oficer śledczy” w reż. Gigora Attili. Witkacy wiecznie żywy Film „Mistyfikacja” Jacka Koprowicza będzie próbą powrotu do zapomnianego przez polską kinematografię kryminału. Przeniesie nas do roku 1968, kiedy to wydalony z uczelni tu Łazowski odkrywa, iż Witkacy wcale nie popełnił samobójstwa, lecz czerpie z życia wszystko to, co tak cenił: pije swoje ulubione piwo, podgląda młode dziewczęta i kłamie na potęgę. Premiera filmu 26 marca. Dramat w rytmie country „Szalone serce h Scotta Coopera to próba przybliżenia nam historii Bada Blake’a, piosenkarza country u schyłku życia. Podejrzymy jego życie, nieudane małżeństwo i zakrapiane whisky trasy koncertowe. Lecz przede wszystkim zobaczymy starego, spracowanego i zmęczonego życiem muzyka, który postanawia zwierzyć się ze swoich problemów młodej dziennikarce. Film dostępny w polskich kinach od 9 kwietnia. Przemytnik po brytyjsku Wkrótce do naszych kin trafi niezwykły film Bernarda Rose’a, oparty na bestsellerowej autobiografii Howarda Marksa. Był on absolwentem uniwersytetu w Oxfordzie oraz przemytnikiem narkotyków na wielką skalę. Miał dziesiątki tożsamości, był agentem MI6, CIA, miał kontakty w mafii, a jednocześnie – w swej pracy nie używał przemocy. Czy „Mr. Nice h, porywająca opowieść o ikonie kontrkultury w wersji kinowej urzecze widzów? Przekonamy się o tym 9 kwietnia. Powrót Perseusza Niemal każdy fan starożytności pamięta „Zmierzch Tytanów h z 1981 roku, epicką opowieść o przygodach syna Zeusa. 9 kwietnia ukaże się w naszych kinach remake tego klasycznego filmu. hStarcie Tytanów h Louisa Leterriera wskrzesza tę opowieść w nowej, cyfrowej wersji. Perseusza zagra Sam Worthingtoh, znany głównie z serialu „JAG – Wojskowe biuro śledcze”. www.fotoreportaz.org.pl | 17 | Muzyka | kultura ks kultura & społeczeństwo Sepultura i Crowbar w sprzedaży Można już nabyć bilety na koncerty tych dwóch kapel, które odwiedzą Polskę w 2010 roku. Zespoły wystąpią 21 kwietnia w krakowskim Studiu oraz 22 kwietnia w warszawskim klubie Progresja. Supportować ich będą grupy Hamlet z Hiszpanii, oraz Armed For Apocalypse z USA. Bilety w przedsprzedaży są w cenie 85 zł, w dniu koncertów kosztować będą 100 zł. Gentleman w Polsce Wkrótce ukaże się nowy album Gentlemana. Artysta zakończył właśnie pracę nad krążkiem „Diversity”, który ukaże się w sprzedaży 16 kwietna, a w Polsce będzie dostępny dwa tygodnie później. Z fragmentem płyty można zapoznać się na profilu MySpace artysty, gdzie usłyszeć można singiel „It No Pretty”. Na stronie znajduje się również harmonogram trasy koncertowej. Występ w Polce planowany jest na 30 kwietnia w warszawskiej Stodole, oraz 2 maja w poznańskiej hali Arena. Lady GaGa Konrowersyjna wokalistka wkrótce wyda nową płytę. Jednak nie będzie to zwykły krążek. Artystka planuje nagrać materiał koncertowy w wersji trójwymiarowej. „Monster Ball Tour” ma być przełomem na rynku muzycznym. Do poprzedniego krążka „The Fame Monster” Lady GaGa dołączyła okulary do projekcji 3D, informując, że przydadzą się w późniejszym czasie. W ten sposób artystka spełniła swą obietnicę. Jarocin dla młodych Po raz kolejny młode zespoły wystartują w zmaganiach o start w jarocińskim festiwalu. Organizatorzy Agencja Go Ahead oraz Red Bull zachęcają do wysyłania zgłoszeń. Tegoroczna edycja podzielona jest na cztery etapy. Pierwszy z nich, eliminacyjny, trwać będzie do 10 kwietnia. Do tego dnia należy wysłać na maila [email protected] zgłoszenie zawierające jeden utwór w formacie mp3, zdjęcie i biografię zespołu, telefon kontaktowy. Zwycięzcy konkursu wystąpią na Festiwalu w Jarocinie 18 lipca. Więcej szczegółów oraz pełne informacje o etapach konkursu na stronie www.jarocinfestiwal.pl Rufus Wainwright wystąpi w Warszawie Amerykański pianista i wokalista odwiedzi Warszawę. Będzie to jedyny koncert w Polsce tego utalentowanego muzyka. Występ odbędzie się w ramach trasy koncertowej promującej album „All Days Are Nights: Songs For Lulu”, który premierę na polskim rynku będzie miał 12 kwietnia. Szósta płyta jest niemalże w całości jego własną produkcją. Nad oprawą wizualną pieczę trzymał Douglas Gordon. Muzyk tworzył utwory do kasowych hitów filmowych takich jak „Brokeback Mountain”, „Aviator”, czy „Moulen Rouge”. Koncert odbędzie się w klubie Palladium 29 maja, a bilety są już dostępne w sprzedaży. Ich cena waha się od 139 do 240 zł. | 18 | kultura | Teatr Dekadencja i konwencja Lalki zamiast ludzi- Marat/Sade Nowy, piąty album Massive Attack Heligoland, ukazujący się po siedmiu latach od ostatniego, nie będącego soundtrackiem, wydawnictwa Brytyjczyków, nie przestaje wywoływać kontrowersji. Jego lutowa premiera podzieliła fanów na tych, którzy utożsamiają go z muzycznym objawieniem i szczytem możliwości producenckiego duetu oraz tych, dla których fakt, że w ogóle się ukazał, jest dowodem na pogoń wyspiarzy za minioną sławą i uznaniem. Taniec z kukłami - dużymi, szmacianymi lalkami, tulonymi z taką czułością, z jaką przyciska się do serca ukochanego - trwa i trwa. Zbyt długo. Nastrój budowany jest poprzez rytualne zagłębienie się w tym nienormalnym świecie, gdzie człowiek musi zadowolić się nędznym substytutem bratniej duszy. A dla lalki to nobilitacja; urasta ona do rangi człowieka. Jest łudząco podobna, wciąż jednak bezgranicznie uległa. Przerażająco ludzka - przerażająco martwa. Ostatni krążek twórców, 100th Window, był raczej chłodno przyjętą przez muzyczny światek próbą przedłużenia znakomitej passy po Mezzanine, po wydaniu którego możliwość pojawienia się czegoś nowego pod szyldem „Zmasowanego Ataku” wydawała się wątpliwa – zwłaszcza wtedy, gdy Grantley „Daddy G” Marshall zadeklarował koniec swojej przygody z muzyką. „G” powrócił jednak i, wraz z Robertem „3D” Del Nają, wydał nagrywany od 2005 roku Heligoland. Krążek złożony jest wyłącznie z efektów współdziałania z innymi artystami (wyjątek stanowi piosenka Rush Minute), będących istną wokalną gratką. Album otwiera znany głównie z TV on a Radio Tunde Adebimpe, piosenką Pray for Rain, tworzącej poprzez głęboko basowe granie melancholijny nastrój przełamany „słonecznym” refrenem – taka zmienność wydaje się zresztą wspólna wszystkim dziesięciu piosenkom na płycie. Heligoland dostarcza wielu dowodów na skłonności Massive Attack do eksperymentowania; stanowią je wspomniany już Pray for Rain oraz Flat of the Blade – znany pod roboczą nazwą jako Bulletproof Love, psychodeliczny utwór o wyraźnie słyszalnych dubstepowych inspiracjach, monumentalny w rozwinięciu i spięty samplowo efektem zajętego połączenia. Na krążku znajdują się też utwory po prostu piękne i nie pozostawiające wątpliwości, że to kolejny krążek Massive Attack. Przykładem może być zmysłowy Paradise Circus, wyśpiewany przez wciąż piękną Hope Sandoval, znaną z Mazzy Star lub Saturday Come Slow, gdzie w jednej z najpiękniejszych aranżacji wokalnych obok Adriana Utleya z Portishead odnajdujemy Damona Albarna. Wszystkie utwory łączy dekadencki wydźwięk – w wymiarze muzycznym osiągany poprzez wolne tempo, proste efekty, „śliskie” sample oraz zabawę konwencją elektronicznej awangardy, natomiast w warstwie tekstowej ujawnia się on w tematyce utworów, dotyczącej nihilizmu i kryzysu wieku średniego. Ów nihilizm staje się powoli światowym standardem, twórcom płyty zarzuca się podążenie za stylistyką mas i odstąpienie od brzmienia z końca XX wieku. Pamiętajmy jednak, że niezmienność treści doprowadziła grupę na skraj niebytu zaraz po premierze poprzedzającego Heligoland wydawnictwa. Kto szuka pocieszenia, szybko znudzi się nową estetyką Massive Attack; oby wtedy oddał krążek w ręce osoby pogodzonej ze światem, a przy okazji nie mającej za złe „Daddy’iemu G” i Robertowi „3D”, że po przeszło dwudziestu latach tworzenia muzyki wyprzedzającej swoje czasy, muszą sięgać po coraz bardziej niekonwencjonalne środki. Jakub Szarejko „Heligoland” Massive Attack Premiera: 8 lutego 2010 roku Virgin Records Jeżeli założymy, że nu-metal nazbyt szybko popadł w zapomnienie na początku obecnego wieku, w The Betrayed odnajdziemy lepik łatający tę dziurę w historii. Brzmienie nowego wydawnictwa muzyków, odpowiedzialnych za takie hity, jak Last Train Home czy Rooftops, jest doszlifowane do połysku. Nowością są przerywniki, dźwiękowe przejścia między kawałkami. A te aż lśnią od laminatu, poczynając od If It Wasn’t For Hate We’d Be Dead By Now (którego intro kojarzy się z co świeższymi utworami Nine Inch Nails, zespołu, do którego koncertującego składu dołączył perkusista Lostprophets Ilan Rubin; to w jego garażu nagrane zostały dema do nowego albumu), przez For He’s A Jolly Good Fellow (klasyczny punk w chwytliwej aranżacji w stylu Green Day), Streets of Nowhere (tym razem na myśl przychodzi Lust For Life Iggy’ego Popa), pseudoballadę Dirty Little Hearts (poszerzającą grupę fanów zespołu o nastoletnie reprezentantki płci pięknej), aż po zamykający stawkę The Light That Burns Twice as Bright (będący koślawym wynikiem dodania pop-rockowego wokalu do muzyki 65daysofstatic). Wymienione piosenki to jednak tylko cień, echo naprawdę soczystych, radiowych brzmień, takich jak promujący album singiel It’s Not The End of The World, But I Can See It From Here i Where We Belong (zupełnie niepodobna do With Or Without You U2...). I o ile wyżej wymienione stanowią przykład kunsztu producenckiego i komercyjnej smykałki chłopaków z Pontypridd, nie można zapominać o tym, że słyną oni głównie z ostrzejszego grania, co przypominają słuchaczom w piosenkach Dystryr/Dystryr (wykrzyczenia Iana Watkinsa dają efekt rapcore’owego Rage Against The Machine) i Next Stop, Atro City. To właśnie te kawałki czynią ten album zestawieniem najlepszych i najbardziej chwytliwych numerów dla młodzieży, które ta może wykrzykiwać, bez żadnych przeszkód przyswajając łatwą w odbiorze treść. Reżim dopracowania technicznego, łagodzącego riffy, dające bardziej „zwarte” i przystępne brzmienie, czyni nawet najbardziej drapieżne i potencjalnie najcięższe utwory na The Betrayed zestawem łatwo aplikowanych czopków. I nie ma w tym nic złego, jako że już od drugiej płyty zespołu, Start Something z 2004 roku, Lostprophets wykazuje chęć dotarcia do szerszego audytorium. Nie po raz Shirley u Jandy Shirley znamy z filmu pod tym samym tytułem. Kobieta w średnim wieku, przekonana, że rola kury domowej, w którą dała się niepostrzeżenie wcisnąć, jest jej na zawsze przeznaczona, dostaje od przyjaciółki niezwykły prezent - bilet do Grecji. Gadając ze ścianą jak to ma w zwyczaju - zaczyna przekonywać samą siebie, że jej życie dalekie jest od ideału, a wyjazd do Grecji to być może jedyna w życiu okazja, by zrobić coś dla własnej przy- Łatwo aplikowane czopki Lostprophets wrócili z długo nie mogącym się pojawić na rynku The Betrayed. Zajęło to cztery lata, bo obok głośnej, przywodzącej na myśl wybryki Guns N’ Roses aferze związanej ze zniszczeniem przez zespół wartych pół miliona dolarów owoców pracy nad czwartym albumem i rozpoczęcia pracy nad nim od zera, zespół z Walii przez długi czas borykać się musiał z wybrednością producenta poprzedniego albumu – Boba Rocka. W końcu odpowiedzialność za produkcję wziął na siebie basista Lostprophets – Stuart Richardson. Z jakim efektem? Siedząc w ostatnim rzędzie, ciężko stwierdzić, kto z pary jest człowiekiem, a kto kukłą. Muzyka jest nastrojowa, nostalgiczna, towarzyszą jej pulsujące światła. Nagle kukły podskakują do góry i lądują z powrotem w ramionach partnerów. Napięcie rośnie, aktorzy walą lalkami o podłogę, kładą je na niej, próbują przywrócić je do życia. Wreszcie porzucają, pozostawiając pobojowisko, podłogę pełną martwych ciał. Stenka siada na bocznej ławce, jakby czekając na rozpoczęcie spektaklu. Ale żadna z leżących postaci nie ożywa. Dociera do staruszki, że to ona ma mówić. Następuje długi, przejmujący monolog o „nieumieraniu”. „Wszystko róbcie, tylko nie umierajcie” – krzyczy do publiczności – „umieranie jest niepotrzebne”. Największy ból człowieka to przemijanie. Ś lub. Na scenie para młoda i świadek. Odwróć się, teraz będzie noc poślubna – mówi reklama panna młoda do świadka, po czym cała trójka rozbiera się do naga. W zakładzie psychiatrycznym zostaje przełamane kolejne tabu – tabu nagości, tabu nocy poślubnej. Przygnębiający ten ślub z tylko jednym świadkiem, bez weselnych gości, modnego patosu, pompy, z zażenowanymi minami młodych. Coś bardzo ważnego znów zostało zgubione. Diva operowa w ogromnej, czarnej sukni, śpiewa o sprośnych, wyuzdanych scenach. Trójka sąsiadów siedzących po mojej prawej, wstaje i opuszcza teatr. A diva śpiewa dalej. Bezwstydnie, lecz zaskakująco skromnie, bez mimiki, gestów, ekspresji ciała, jakby śpiewała wprawki. Okropne, obleśne, uwłaczające godności. Ale to tylko śpiew. jemności. Kolejne wydarzenia utwierdzają ja w decyzji, która okaże się bardziej owocna, niż mogła się spodziewać. Wspaniała kreacja Jandy, która, mając do dyspozycji jedynie dwie wersje scenografii i własną wyobraźnię, roztacza przed widzami imponujący kolaż barwnych obrazów i postaci ze świata wrażliwej, przytło- Wariaci mają umiejętność, której nie posiądzie nikt z nas, póki sam nie stanie się wariatem. To umiejętność niedostrzegania granic. Wariaci zmuszają nas – nie zachęcają, lecz właśnie zmuszają – do zadania sobie pytania o normalność i sens wszystkich naszych reguł. Rewolucja w psychiatryku - niby jedynie odgrywana, ale w gruncie rzeczy nie wiadomo, czy to spektakl, czy kulisy. Gdzie jest granica? Bo tam granic nie ma. W społeczeństwie, żywiącym się regułami, bez nich skazanym na rychły rozpad, nie ma jednak miejsca dla rewolucjonistów i wariatów. Jedni i drudzy muszą zostać zamknięci albo wytępieni. Na końcu podłoga pełna jest bezwładnych ciał - tym razem ludzkich. A co ożywa? Kukły. Te bezgranicznie uległe! Wioletta Wysocka „Marat/Sade” Reżyseria: Maja Kleczewska Teatr Narodowy Premiera: 7 czerwca 2009 roku czonej ciężarem niewesołego losu kobiety. W swoim monodramie Janda czerpie ze stylistyki komediowej, co jednak nie odbiera powagi dramatycznej fabule. Wyreżyserowane i zagrane w najlepszym stylu. Wioletta Wysocka „Shirley Valentine” Reżyseria: Maciej Wojtyszko Teatr Polonia Premiera: 15 grudnia 2005 roku Powrót wielkiego Szu Kiedy w 1983 roku „Wielki Szu” wchodził na ekrany kin, recenzenci byli zachwyceni. Bohater zyskał sympatię wielu widzów. Choć w końcowych scenach filmu zginął, wraca do gry na deskach teatralnych. Teatr Sabat Małgorzaty Potockiej wyciąga postać z mroków historii, na nowo wpędzając ją w tarapaty. Akcja spektaklu rozpoczyna się w... piekle. Obraz dopełnią ponure piosenki Andrzeja Zauchy. Spektakl można oglądać od 5 marca. Czy mistrz szulerki znów odniesie kasowy sukces? Przekonamy się wkrótce. „Oresteia” w Operze Narodowej „Orestei” Xenakisa w reżyserii Michała Zadary to antyczny mit zaaranżowany w polskiej scenerii. Zadara przeniósł akcję do powojennej Polski rządzonej przez komunistyczne władze, które odbudowywały nasz kraj. Spektakl ma być próbą przeanalizowania politycznej tożsamości Polaków. Premiera spektaklu Xenakisa miała miejsce 21 sierpnia 1987 roku. Naszą, polską wersję tego mitu założycielskiego możny oglądać od 12 marca w Operze Narodowej w Warszawie. Kultura z procentami w tle Fabryka wódek „Koneser” na warszawskiej Pradze wkrótce przejdzie gruntowny remont. Wszystko z powodu nierentowności terenu. Jednak Teatr Wytwórnia działający na tym terenie nie zniknie z mapy Warszawy. Cały teren zostanie poddany rewitalizacji, zachowane zostaną stare budynki i dobudowane nowe, nawiązujące stylem do tych już istniejących. Na terenie fabryki powstaną przestrzenie biurowe, mieszkalne i kulturalne. Inwestorzy chcą zachować kulturalny charakter „Konesera”. Metr mieszkania ma kosztować ok. 10 tyś. zł., a cała inwestycja pochłonie ok. pół miliarda złotych. Rozśpiewany Wrocław Na dziewięć dni Wrocław zamieni się w stolicę piosenki. Od 20 do 28 marca trwać będzie Przegląd Piosenki Artystycznej. Do miasta zjadą się aktorzy i artyści z całej Polski oraz spoza jej granic. Podczas festiwalu zostaną przyznane Tukany Ulicy, nagrody dla najlepszych artystów grających na ulicach naszego kraju. Tukany OFF to wyróżnienia za najlepsze małe formy muzyczno-teatralne. Wystąpi Wojciecha Waglewskiego, Czesław śpiewa oraz wiele innych znanych osobistości. Gala finałowa zatytułowana „…rewolucyjnie” na pewno nas zaskoczy. Składają się na nią pieśni hippisowskie, utwory Jacka Kaczmarskiego, a nawet… melodie pochodzące z Radia Maryja. ppa.art.pl „Prawdziwa” sztuka w Teatrze Telewizji Ostatnie spektakle pokazywane na antenie TVP przypominały raczej kiepskiej jakości filmy pełnometrażowe, niż sztuki jeszcze sprzed kilku lat. Teraz to się zmieni. Dyrekcja podjęła decyzję o zmniejszeniu liczby produkowanych spektakli. W ramach Teatru Telewizji będą udostępniane nagrania z prawdziwych teatrów. Choć jest to decyzja związana z finansami, może zmienić telewizyjne spektakle na lepsze. pierwszy okazuje się też, że marketingowym strzałem w dziesiątkę są posthardcore’owe inspiracje i image chłopaków z sąsiedztwa – tych o spadzistych grzywkach i delikatnym makijażu. Jest to ciekawy obraz naszych czasów, jeśli nie zapominamy, jak dobrze Lostprophets zapowiadali się w 2000 roku, przy okazji swojego debiutu, Thefakesoundofprogress. Jakub Szarejko Lostprophets The Betrayed premiera: 22 luty 2010 roku Sony Music Gorzkie żale Do 30 marca trwa festiwal „Gorzkie żale”, który jest unikalnym festiwalem w Warszawie o charakterze międzynarodowego wydarzenia artystycznego. Stanowi on połączenie spektakli, koncertów, filmów, dyskusji, dla których pierwotną inspiracją jest atmosfera Wielkiego Postu i Wielkiego Tygodnia. Wydarzenia w ramach festiwalu mają stać się przyczyną refleksji nad miejscem wartości w życiu człowieka i poszukiwaniem współczesnego modelu duchowości. Chcemy prowokować do stawiania niewygodnych, ale fundamentalnych pytań. www.gorzkiezale.com | 19 | Książka | kultura ks kultura & społeczeństwo Czarna owca zeznaje! Książka „Ja Palikot. Z Januszem Palikotem rozmawia Cezary Michalski” autorstwa dwóch wspomnianych w tytule osób może wywołać sporą burzę. Najbarwniejsza persona naszej sceny politycznej, Janusz Palikot, opowie o swojej partii. Zdradzi sposób działania Donalda Tuska, ministrów, opowie o funkcjonowaniu Platformy Obywatelskiej. Ponadto ujawni nieznane fakty ze swojego prywatnego życia. Książka ukaże się już 19 marca. O aktorstwie słów kilka Praca aktora jest niezwykle ciężka i wymagająca, o czym przekonało się wiele gwiazd „jednego wieczoru”. Jeden z najznakomitszych polskich aktorów opowiada o procesie kreowania postaci, roli sztuki we współczesności i o tym wszystkim, co wiąże się z jego zawodem. Ów niezwykły „poradnik aktorzenia” nosi tytuł „Notatki o skubaniu roli”, a jego autorami są Krzysztof Globisz oraz Olga Katafiasz. W księgarniach dostępny od 23 marca. Syberia – wygnanie i powrót „Kiedy Bóg odwrócił wzrok” Wiesława Adamczyka to historia opowiadająca o trudach wygnania na Syberię. Ta często pomijana przez nas tragedia drugiej wojny światowej doczeka się publikacji, opisującej los deportowanego na daleką północ Wiesia, który w podróży traci swoją matkę i cudem ucieka z ZSRR. Książka została opatrzona wstępem Normana Davisa, który uważa ją za najbardziej pouczającą i wzruszającą historię syberyjskich wygnań. Na półki trafi 24 marca. Bob Marley powraca „No woman no cry. Moje życie z Bobem Marleyem” to już druga biografia poświęcona życiu klasyka muzyki reggae, wydana przez wydawnictwo Axis Mundi. Nie ma to być zupełnie nowa pozycja, lecz uzupełnienie poprzedniej, wydanej w 2007 roku. Rita Marley, żona Boba, postanowiła z pomocą Hettie Jones pokazać męża w nowym świetle, poprzez pryzmat własnego życiorysu. Premiera książki 24 marca. „Miasto Cudów” już w Polsce! Na rodzimy rynek wydawniczy właśnie wchodzi najważniejsza powieść Eduardo Mendozy. Opowiada ona historię handlarza katalońskiego, będącego uosobieniem tamtejszej mentalności. Jest zaradny, wytrwały, wojuje z Kastylią. W tle miłosnych zauroczeń i kolejnych intratnych interesów przyjrzymy się Barcelonie. Przedstawiana raz z ironią, raz z powagą, stanowi obraz miasta przełomu wieków XIX i XX. Dostępna od 25 marca. Pierwsza biografia polskiego aktora Z okazji 50 rocznicy urodzin Mariana Kociniaka na rynek trafi książka opisująca jego życie. Znany z takich filmów jak: „Jak rozpętałem drugą wojnę światową”, „Janosik”, czy „Pan Tadeusz”, wkrótce sam stanie się bohaterem – własnej biografii. „Spełniony. Marian Kociniak” Remigiusza Grzeli ukaże się 8 kwietnia. | 20 | kultura | Niezwykłe miejsce / Moda Gdzie słonie mówią dobranoc Oto przybywamy do małego miasteczka, gdzie na peronie wita nas rogaty diabeł z harmonią, miejscowi bezdomni dostarczają opróżnione butelki po winie do produkcji szklanych słoni, a lekarze leczą pacjentów boską mocą. To miejsce, gdzie w kościele nie ma Boga, a klecha wraz z innymi notablami próbują wywołać ducha Gomułki. Wydaje się nieprawdopodobne? A to tylko początek tej dziwnej historii. W powieści Mariusza Sieniewicza „Miasto szklanych słoni” wszystko dzieje się „inaczej”. Nie chodzi tu tylko o sposób postrzegania rzeczywistości przez bohaterów, lecz również o konstruowanie przez nich świata. Stykamy się bowiem z miastem poniekąd żywym, które samo buduje swoją osobowość. Czyni to rękoma mieszkańców, spisujących swoje historie. Otrzymujemy zatem coś w rodzaju pamiętnika, na bieżąco komentowanego przez autora. Jest nim Jan, niegdyś wybitny okulista. W stworzonej przez niego rzeczywistości rządzi nim Tęczowa Wieloródka, którą dostrzegł w młodości na jednym z zacieków na ścianie, mającym być wizerunkiem Matki Boskiej. To ta siła prowadzi go przez życie i wpływa na sposób postrzegania rzeczywistości. Podczas operacji to nie on posługuje się skalpelem, lecz owa bogini zsyła łaskę na pacjenta, uzdrawiając go. Odkąd Wieloródka pojawiła się w życiu bohatera, widzi on świat wypełniony tęczowymi barwami, radosny i błogi. Jednak jest to tylko świat pamiętnikowy, niewiele mający wspólnego z tym, w którym Jan żyje naprawdę. Wraz z rozwijającą się akcją coraz lepiej widać, że świat przedstawiony jest jedynie wynaturzeniem rzeczywistości, w której trwa bohater, zniekształconym jej odbiciem. Co ważniejsze – z historii spisywanych przez innych pacjentów wyłaniają się kolejne „wersje miasta”. Utwór Sieniewicza jest z jednej strony opo- Królewska opowieść Któż nie zastanawiał się nad tym, skąd na dworze angielskim wzięły się urocze psy corgi bądź jak wyglądają obiady rodziny królewskiej? Jak funkcjonuje dwór najważniejszej kobiety w Wielkiej Brytanii? I czy faktycznie jest ona tak ważną personą? Na te wszystkie pytania – oraz wiele, wiele innych – odpowiedź przynosi najnowsza książka poświęcona angielskiej królowej. „Elżbieta II. Ostatnia królowa” nie może być nazwana typową biografią. Jest to raczej pamiętnik, opisujący barwne życie brytyjskiej monarchini. Marc Roche, który badał historię Windsorów, zrezygnował z chronologicznego układu biografii i zamiast tego skupił się na tym, co dla czytelnika najważniejsze – wartkiej narracji. Zagadnienia dotyczące życia Elżbiety II zawarł w dziesięciu rozdziałach, opisujących poszczególne jego aspekty. Z jednej strony takie uproszczenie przekazu konkretnych treści może wydawać się atrakcyjne dla czytającego, z drugiej jednak może też komplikować przyswojenie ogółu faktów. Aby dowiedzieć się o wszystkim, co w danych latach działo się w Buckingham Palace, trzeba przekartkować całość książki. Jest to jednak działanie świadome, mające uczynić ją bardziej przystępną, skierowaną do szerszego niż wyłącznie naukowo-historyczne grona odbiorców. Jedną z największych zalet tej biografii jest Gorzkie spaghetti Po „Zmierzchu” łudziłam się, że już gorzej być nie może, że światowa literatura wyszła z zapaści i czeka nas, czytelników, bujny rozkwit mądrej, wrażliwej prozy. Niestety nie. „Miłość, zdrada i spaghetti” Giulii Melucci udowadnia, że światowa proza nie pokazała jeszcze wszystkiego w dziedzinie kiczu, sztampowości i nudy. Bohaterka poznaje pięknego mężczyznę o imieniu, które bardziej nadawałoby się do cyklu o słynnym Mikołajku lub nowego filmu o Denisie rozrabiace (brzmi ono: Kit Fraser), zakochuje się (to naprawdę zaskakujące...), w międzyczasie trochę pracuje i frustruje się światem. Wszystko odbyłoby się tak, jak w kolejnej powieści z cyklu „Ja cię kocham, a ty mnie, więc, kochanie, pobierzmy się”, gdyby nie fakt, że bohaterka jest z pochodzenia Włoszką. I to nie byle jaką - taką, która potrafi doskonale gotować i raz po raz raczy czytelnika krótkimi przepisami! A to oferuje „smażone bakłażany”, a to „panierowane kotlety”, tudzież „piromańską solę”. Wszystko w wersji „dla dwojga”. Można więc gotować w trakcie czytania. Gdy strony zabrudzą się „łatwym sosem pomidorowym”, nic nie szkodzi, niewielka strata, jeśli nie liczyć zmarnowanej ingrediencji do makaronu. Tytułowego, należy dodać. „Miłość, zdrada i spaghetti” to niezwykłe połączenie lekkiej fabuły z książką kucharską, wyrażone nieadekwatnym do treści, sztucznym językiem (próbka: „Kit zwykł mawiać, że mamy zaczarowane życie, ponieważ choć ledwie było nas stać na wynajem mieszkań, praca oferowała nam kontakt z blichtrem, który zadawał kłam naszym wypłatom” [pi- wieścią zabawną, pełną rogatych diabłów czy dziwnych mocy, z drugiej zaś strony ukazującą, że jedna rzeczywistość może mieć wiele wariantów. To jakby psychoanaliza miasta, rozczłonkowanego na historie poszczególnych bohaterów, zagubionych w swoich opowieściach. Każdy z nich widzi szarą, brudną i nieciekawą przestrzeń w innych barwach. Przykładowo, wizja Jana obejmuje kolorową zabawę pod okiem bóstwa płodności. Dychotomia świata opisanego w powieści wyczuwalna jest dość szybko – niedopitą herbatę zastępują drogie trunki, a niespełnioną miłość do rudowłosej pielęgniarki kolejne uczuciowe uniesienia. „Miasto szklanych słoni” jest czymś pomiędzy prozą a poezją, liryczną próbą zobrazowania świata. Opowieść ta uświadamia, że nie istnieje jedna, pewna rzeczywistość. Każdy z nas konstruuje swój świat, tworząc go zgodnie z własną wizję i niejako na swoje podobieństwo. Świat każdego z nas jest osobistym ogródkiem, w którym na własną rękę hodujemy historie, relacje i myśli. Książka niesamowicie wciąga, choć może nie spodobać się miłośnikom wartkiej akcji – więcej w niej lirycznych opisów, aniżeli kolejnych wątków fabularnych. Z pasją podróżnika Miejsc na warszawskiej mapie kulturalnej, gdzie możesz wejść prosto z ulicy i zacząć współtworzyć program artystyczny, jest naprawdę niewiele. Jeśli w takim lokalu podczas konsumpcji będziesz chciał się czegoś nauczyć – lista skróci się drastycznie. Ale my znaleźliśmy takie właśnie miejsce. Emil Borzechowski i zmianie nazwy z „Wild World” na „Klub Podróżnik”, główne założenie nie zmieniło się: klub miał być swego rodzaju „świetlicą” dla szerszego grona odbiorców, miejscem, gdzie można porozmawiać o doświadczeniach związanych z podróżowaniem. Idea po dziś dzień pozostaje ta sama. Lokal ma ściągać do siebie wszelkiej maści włóczykijów, zarówno tych profesjonalnych, jak i amatorskich, którym samo zwiedzanie świata nie wystarcza. Emil Borzechowski Emil Borzechowski „Elżbieta II. Ostatnia królowa” Marc Roche Wydawnictwo W.A.B. Premiera 13 stycznia 2010 roku sownia oryginalna]). Wzbudza to uśmiech politowania na twarzy czytającego i zmusza go do zadania sobie pytania – czy to warsztat autorki, czy może słabość tłumaczenia powodują, że książka jest równie trudna do strawienia jak proponowane w niej potrawy? Cóż jeszcze dodać? Chyba pozostaje oddać głos samej Giulii Melucci: „Wróciłam do pisania swojej książki. Nigdy nie wątpiłam, że okaże się dobra”. A ja owszem, ja zwątpiłam. Dominika Jędrzejczyk „Miłość, zdrada i spaghetti” Giulia Melucci Wydawnictwo: Prószyński i Ska Premiera: 26 stycznia 2010 roku Menu klubowe jest dość skromne. Wybierać możemy spośród kilkunastu drinków bądź napojów. Znajdziemy pozycje zarówno klasyczne, takie jak Kamikadze, jak i kompozycje własne. Dość ciekawym pomysłem okazał się drink „Ogórkowa”, który wbrew pozorom smakuje naprawdę dobrze. Ceny są przystępne, wahają się w granicach od 10 do 18 zł. Dostępne są oczywiście także pozycje tańsze, jak żubrówka kosztująca zaledwie 6 zł. Okazjonalnie pojawiają się kompozycje tematyczne, związane z konkretnymi imprezami i rejonami świata. Niestety, ci, którzy chcieliby najeść się do syta, zawiodą się – lokal serwuje jedynie przystawki, nie ma w menu żadnych sycących dań. Jest to jednak strategia zamierzona. Aby nie zaburzyć spójnego wizerunku klubu, zrezygnowano z posiłków, nie sposób bowiem serwować jedzenia ze wszystkich stron świata. Podsumowanie „Miasto szklanych słoni” Mariusz Sieniewicz Wydawnictwo Znak sposób prezentacji materiału. Wspomniana powyżej forma opisania wydarzeń to jedno. Na pochwałę zasługuje utrzymanie książki w stylu beletrystycznym. „Elżbietę II” czyta się jak zbiór krótkich opowiadań, daty pojawiają się sporadycznie, w przeciwieństwie do dialogów. Aby czytelnik nie zagubił się podczas lektury, dołączono aneks. Jest to niezwykle praktyczny element książki – zawiera zarówno leksykon najważniejszych pojęć, jak i obszerny indeks. „Elżbieta II. Ostatnia królowa” to pozycja bardzo dobra, warta polecenia miłośnikom angielskiej kultury. Należy jednak pamiętać, że została wydana w oryginale już w 2007 roku, a na polski rynek dotarła dopiero teraz - nie należy zatem spodziewać się, że będzie zawierać fakty z ostatnich lat. Napijmy się Ulica Chłodna 39/9. Ciąg smutnych blaszaków rodem z minionej epoki. Witryny skrywają sklepy spożywcze i restauracje. Wśród nich znajduje się „nasz” lokal. Ciemne szyby prezentują kilka niewielkich plakatów i logo „Klubu Podróżnik” Jak się odnaleźć Owi „podróżniczy ekshibicjoniści” to ludzie, którzy pragną podzielić się wiedzą nabytą zarówno w najdalszych, jak i nieco bliższych zakątkach świata. „Klub Podróżnik” to bez wątpienia ciekawe miejsce, warte naszej uwagi. Najciekawsze w nim jest to, że każdy, kto ma odrobinę pasji i uwielbia podróżowanie – niekoniecznie do dalekich, zagranicznych krajów – może współtworzyć przestrzeń kulturalną tego miejsca. Choć niektórym gościom może przeszkadzać brak posiłków w menu, to cała reszta na pewno przypadnie im do gustu. W szczególności, jeśli wezmą pod uwagę wspaniałą atmosferę miejsca. Przestrzeń otwarta Najbardziej zadziwiająca i fascynująca jest Jeśli chcemy wybrać się do klubu, należy zaogromna otwartość właścicieli na ludzi z zechować czujność – wejścia w kolorze czarnym wnątrz. W środy odbywa się Open Slide Show, łatwo nie zauważyć. Lokal znajduje się na piępodczas którego każdy, kto ma na to ochotę, trze, dlatego niczego nie dostrzeżemy za wimoże podzielić się swoimi zdjęciami z podrótryną. Gdy jednak miniemy wejście osłonięte ży i opowiedzieć o wszystkim, co widział i co czerwoną kotarą, znajdziemy się w zupełnie go zafascynowało. Wystarczy mieć pomysł, innej rzeczywistości. Ściany utrzymane są w coś do powiedzenia oraz materiał do prezenagresywnym karmazynowym kolorze, który tacji. Oczywiście, działalność klubu nie kończy działa pobudzająco. Na każdej z nich znajduje się na amatorskich inicjatywach. Gośćmi lokasię kilka wielkoformatowych lu byli najwięksi polscy pozdjęć, obrazujących ostatnie dróżnicy: żeglarka Natasza Prosty, acz ciekawy pomysł podróże gości lokalu. Caban, dziennikarka Beata Zbigniew Żbikowski, Pomieszczenie jest Pawlikowska, a nawet były redaktor naczelny niewielkie i przytulne, dominister finansów Grzegorz Przyjemna, eteryczna kładnie takie, jak planował Kołodko, z zamiłowania węatmosfera właściciel. Bar schowany drowiec. 9 marca w lokalu Paweł Olek, jest w głębi, oddzielony miała swoją przedpremierę z-ca redaktora naczelnego od głównej sali. Naprzeciw książka Janusza Kaszy „Duniego wisi ekran, na którym chy dżungli”, będąca relacją Tu każdy może być nieustannie wyświetlane są z wyprawy do zamieszkupodróżnikiem slajdy z podróży. Stoliki są jących Amazonię Indian Emil Borzechowski, małe i można je błyskawiczYanomami. dział Kultura & Społeczeństwo nie poprzestawiać; łatwo Spotkania z zawodowyprzeorganizować przestrzeń mi globtroterami umożlitak, by pomieściła trochę większą liczbę osób. wiają nie tylko poznanie bliższych i dalszych Jednak o wygodę w przypadku dużej ilości kultur, ale są również czymś w rodzaju poznajomych może być ciężko. radnika turystycznego. Uczestnicy prelekcji Wnętrze zdobi kilka pamiątek z egzotyczmogą dowiedzieć się tego, jak przygotować nych wypraw. Fascynujący jest pomysł kresię do podróży, gdzie szukać pomocy, co warowania przestrzeni za pomocą oddziaływania to odwiedzić, jak poruszać się po danym kraju. na wszelkie możliwe zmysły – podczas temaCo najważniejsze – można zadawać pytania, tycznych imprez podaje się napoje charakteryna które nie znaleźlibyśmy odpowiedzi w trastyczne dla danego rejonu świata oraz próbuje dycyjnych przewodnikach, notabene także odtwarzać zapachy różnych miejsc z użyciem dostępnych do obejrzenia w lokalu. kadzidełek lub woni sheeshy. Jednak „Klub Podróżnik” to nie tylko prelekcje. Na scenie występowały zespoły z całeKlub ekshibicjonistów go świata, w tym kenijski „Marimba Trio Band”, Początkowo lokal znajdował się w innym grający na tradycyjnych, ręcznie wykonanych miejscu. Po przeniesieniu na ulicę Chłodną instrumentach. Średnia ocena lokalu: Pomysł – 4,75 Program artystyczny – 4,75 Wystrój/klimat – 4 Jakość menu – 3 Obsługa – 4,5 Ceny – 4 Ocena ogólna*: 4,25 *Uwaga! Ocena ogólna jest średnią ważoną, nie arytmetyczną! Zalety: + Otwartość na pomysły klientów + Brak dymu papierosowego + Dostęp do Wi-fi dla klientów + Urozmaicony program artystyczny Wady: - Łatwo przeoczyć lokal - Brak posiłków w menu - Niewielka przestrzeń - Zapowiadanie imprez na krótko przed terminem Menu podręczne: Żubrówka 6 zł Piwo 8 zł Ogórkowa 14 zł Tequila Negra 14 zł Tosty 5-8 zł Espresso 7 zł Latte, cappucino, macchiato 10-12 zł Godziny otwarcia: Wt-Czw: 18:00-22:00 Pt-Sob: 18:00-23:00 Niedz: 18:00-22:00 FASHIONISTA Początek roku zawsze skłania do podsumowań i prognoz. W związku z tym, że moda szybko przemija, postaram się przybliżyć ogólny zarys tego, co w rozkręcającym się roku 2010 będzie niewątpliwie istotne. Małgorzata Januchowska Po pierwsze: wielki powrót lat 90., stylu grunge, „rozchełstanych” koszul, niezawiązanych i podniszczonych butów w stylu Dr. Martens, utrzymane w tym stylu okulary (nieklasyczny Ray Ban z wcześniejszych lat), prostota á la Calvin Klein. To wszystko przejawia się również w muzyce i architekturze. Po drugie: przezroczystości, spódnice, bluzki, sukienki, noszone warstwowo; bielizna, którą będziemy nosić jako część wierzchniej garderoby (jako „out wear” z angielskiego, a nie, jak może się wydawać, underwear), a hitem sezonu letniego będą przezroczyste lekkie szorty. Po trzecie: pastelowe kolory, co wiąże się poniekąd z przezroczystościami i lekkimi tkaninami, choć wciąż obowiązuje czarny gotyk, kolory ziemi, szarości, a zastosowanie znajdują kontrasty kolorystyczne; nadal popularne jest klasyczne połączenie czerni lub granatu z bielą; ma być gładko, prosto, czysto i przezroczyście lub w ciapki i mixy z lat 90.; biel będzie kolorem tego lata. Po czwarte: poprzecierane, podarte, zdezelowane i niedbale poplamione (najlepiej farbą olejną) dżinsy, a hitem sezonu będzie dżinsowe spodium i ogrodniczki. Po piąte: wskazane jest noszenie tego, co zrobiliśmy samodzielnie, aby wyglądać tak, jakbyśmy użyli własnej inwencji twórczej do stworzenia niepowtarzalnego indywidualnego looku. Po szóste: nie ma jednego obowiązującego twardo stylu, wciąż kupujemy w second-handach i bawimy się modą oraz ciuchami vintage. Po siódme: błyszczymy - nie unikamy cekinów, niedbale lub starannie pociągniętych sprayem ubrań, połyskujących akcesoriów, sukienek, spodni, marynarek, kamizelek, butów. Obowiązuje pełna dowolność. Po ósme: nie powinna przerażać nas wielkość biżuterii, im większa, tym lepsza. Po dziewiąte: modne będą drapowania, upinania, rozwijania i zawijania, przewiązania, zaplątania, słowem - przewrotne zastosowanie danego ubrania, jego nowych funkcji. Po dziesiąte: dzianina, szydełkowa robota, wycinanka i koronki. Gorące nazwiska: Aleksander Wang, Christopher Kane, Lady GAGA, Leigh Lezark, Emma Watson, La Roux, Nicola Formichetti, Mark Borthwick, Stephen Sprouse, Beth Ditto, Miuccia Prada, Christophe Decarmin, Fabrizio Viti, Acne, Alexa Chung, Gareth Pugh, Taylor Momsen, Janie Bryant. | 21 | sport | kultura Student jak ryba w wodzie Patryk Żbikowski jest studentem drugiego roku dziennikarstwa. Pływanie stało się ważną częścią jego życia jeszcze zanim został studentem Uniwersytetu Warszawskiego. Uczelnia zapewnia mu możliwość rozwijania tej pasji i sportową rywalizację. Reprezentując UW, Patryk kontynuuje swoją przygodę z pływaniem, która zaczęła się od przypadkowego pójścia z tatą na basen. Pływanie to sport ogólnorozwojowy, angażujący do wysiłku wszystkie partie mięśniowe. Poza tym jest to umiejętność, która w pewnych przypadkach może okazać się bezcenna. Studenci Uniwersytetu Warszawskiego mają możliwość ćwiczenia sztuki pływania na każdym poziomie zaawansowania. Oprócz tego, dla osób szczególnie zaawansowanych prowadzona jest sekcja sportowa, również podzielona na odpowiednie poziomy. Zajęcia odbywają się na pływalni przy ulicy Banacha. Każdy tam jest mile widziany. - Wszystkich serdecznie zapraszam na nasze zajęcia, mamy świetną kadrę trenerską oraz przepiękny pełnowymiarowy basen - zachęca Piotr Barski, jeden z trenerów sekcji pływania UW. Sekcja jest bardzo dobrze rozwinięta, a studenci, którzy tutaj trafiają, otrzymują możliwość ogólnego rozwoju oraz rywalizacji, bowiem zawody sportowe organizowane są na wielu szczeblach. Jest to sport z natury bezpieczny i nie kontuzjogenny. „Płaski brzuch” to zajęcia dla osób zdeterminowanych, by wyrzeźbić tę część ciała. Choć wzmacnianie mięśni brzucha poprzedzone jest intensywnymi ćwiczeniami, które mają pomóc zrzucić niepotrzebne kilogramy, fani popularnych TBC czy ATB wyjdą z nich z poczuciem, że czegoś im zabrakło. Alicja Bobrowiecka Większość początkujących zaczyna przygodę z fitnessem od ATB lub TBC. To zajęcia ułożone tak, by wzmacniać wszystkie partie mięśniowe i, co ważne, by poradziła sobie z nimi nawet osoba, która wcześniej nie ruszała się w ogóle. Po kilku miesiącach regularnych ćwiczeń zwykle przychodzi myśl: „a może by tak spróbować czegoś nowego?”. Jednak nawet sumienny uczestnik zajęć nie czuje się na tyle pewnie, by zmierzyć się z ofertą dla zaawansowanych. Szuka więc czegoś, co nie sprawi wielkich trudności, ale przyniesie pewne urozmaicenie. Można w takiej sytuacji wybrać zajęcia choreograficzne, czyli te z elementami tańca, albo takie, które skupione są na pracy nad wybranymi partiami mięśni. Zajęcia „Płaski brzuch” mają spełniać dwa zadania: pomóc spalić tkankę tłuszczową oraz wzmocnić mięśnie brzucha. Dlatego różnią się od innych ćwiczeń znacznie reklama | 22 | Kiedy zacząłeś pływać? Regularnie chodzić na basen zacząłem w pierwszych klasach szkoły podstawowej. W miarę upływu czasu pływanie coraz bardziej zaczynało mi się podobać i częściej chodziłem na treningi. Teraz ciężko jest mi sobie wyobrazić życie bez tego sportu. Jak trafiłeś do sekcji pływania Uniwersytetu Warszawskiego? Na pływalni przy ulicy Banacha pojawiłem się od razu na początku studiów. Trener zajął się mną, robiąc mi sprawdzian, dzięki któremu mógł ocenić moje umiejętności. Znalazłem się w sekcji i od tej pory reprezentuję naszą uczelnię. Czy każdy może przyjść i sprawdzić się? Oczywiście! Każdy student może przyjść i spróbować swoich sił. Mamy dużą grupę profesjonalnych trenerów. Jedni zajmują się mężczyznami, inni kobietami. Podczas krótkiego sprawdzianu oceniają nasze warunki oraz umiejętności i przydzielają nas do odpowiedniej grupy. Często startujesz w zawodach? Właśnie czekam na kolejne, które odbędą się siedemnastego marca. Nie mogę narzekać, w czasie sezonu wielokrotnie biorę udział w zawodach akademickich. Przez lata ćwiczeń uzbierała ci się ogromna ilość sukcesów. Twoje największe osiągnięcie w reprezentacji UW? Były to kolejno czwarte i piąte miejsce w Akademickich Mistrzostwach Warszawy i Województwa Mazowieckiego na dystansach stu metrów stylem zmiennym oraz pięćdziesięciu stylem klasycznym. Czy ktoś, kto nie jest wysoki i dobrze zbudowany, nie ma szans na sukces w pływaniu? To nie jest do końca tak. Takie warunki dobrze jest mieć przy pływaniu na krótkich dystansach, natomiast przy długich jest to zupełnie nieistotne. Jest to sport zdecydowanie dla każdego. Czyli polecasz pływanie każdemu? Jest to genialna możliwość rozwoju oraz utrzymania dobrej kondycji fizycznej. Można pływać hobbystycznie lub żyć tym sportem. Serdecznie polecam wszystkim! Wszystkie siły na brzuch fot. sxc.hu Z reprezentantem sekcji pływackiej UW Patrykiem Żbikowskim rozmawiają Cezary Biernat i Jakub Baliński. Jak często uczęszczasz na treningi? Trzy razy w tygodniu to właściwie minimum. Aby osiągnąć sukces, na pływalni trzeba pojawiać się co najmniej pięć razy w tygodniu. Na basenie praktycznie cały czas coś się dzieje, więc można trenować ile tylko ma się ochotę. wydłużoną rozgrzewką. Trwa ona około pół godziny (zamiast piętnastu minut). Trzeba być przygotowanym na niezły wycisk. W zależności od fantazji instruktora, może przebiegać z użyciem stepów lub być oparta na złożonych układach choreograficznych. Nie trzeba się jednak obawiać pomyłek – kroki łatwo wchodzą do głowy i nie sprawiają większych trudności. Po takiej rozgrzewce właściwie od razu przechodzi się do ćwiczeń na macie. Zazwyczaj są to trzy serie na różne partie brzucha, po pięć minut każda. Można się spodziewać zestawu klasycznych „brzuszków”, ułożonych tak, żeby pracować nad mięśniami prostymi i skośnymi, ale też wielu bardziej skomplikowanych ćwiczeń. Na przykład, leżąc na boku, trzeba unosić jednocześnie nogi i tułów lub też wymagane jest podniesienie nóg do pozycji „świecy” i zginanie ich w kierunku tułowia. Zmieniają się nie tylko ćwiczenia, ale także tempo powtórzeń. Czasem też korzysta się z miękkiej piłeczki, która umieszczona pod plecami sprawia, że podczas ćwiczeń czuć każdy mięsień. Zajęcia kończy relaksujący streching, który po intensywnych „brzuszkach” rzeczywiście przynosi ulgę mięśniom. Wśród uczęszczających na zajęcia fitness, na pewno znajdą się fani „płaskiego brzucha”. Ci, którym do gustu przypadło TBC lub ATB mogą mieć jednak wrażenie, że czegoś im zabrakło i że pominięto ważną część zajęć. Patronat merytoryczny: W tym miesiącu trzymamy się sceny mocno, ale nie kurczowo. Pobudzamy, opisujemy, komentujemy, a nawet przedstawiamy… skandal! Nowa jakość teatru Nowy Teatr w Warszawie zdecydowanie wyróżnia się spośród tego typu instytucji w Polsce. I nie chodzi tu bynajmniej o budynek (wciąż nie ma siedziby!), ani o poziom artystyczny (zdecydowanie wysoki). Chodzi o to, co dzieje się wokół samego teatru. W tym sezonie ta warszawska placówka zaproponowała mnóstwo interesujących pozycji. Kluczowa wydaje się współpraca z Krytyką Polityczną, wraz z którą organizuje w kawiarni Nowy Wspaniały Świat cykl spotkań i dyskusji ze znawcami teatru. W każdą środę o godzinie 19, przy ulicy Nowy Świat 63 możemy w wyjątkowy sposób obcować ze sztuką. Piotr Gruszczyński na przemian z Anną R. Burzyńską prowadzą cykl „Nowe patrzenie krytyczne”, podczas którego wyświetlane są wideo-rejestracje spektakli wielkich reżyserów, takich jak Romeo Castellucci, Christoph Marthaler oraz René Pollesch. Po projekcjach przychodzi czas na rozmowę, podczas której widzowie mogą podzielić się swoimi wrażeniami. Wszystko po to, aby lepiej zrozumieć sztukę. W NWŚ pojawia się również teatrolog Grzegorz Niziołek, który w swoich kultowych już wykładach pt. „Polski Teatr Zagłady” skupia się na stosunku polskiego teatru do tragicznych wydarzeń II wojny światowej. Tutaj, oprócz wysłuchania zajmujących prelekcji, mamy również okazję zobaczyć projekcje niesamowitych spektakli polskich twórców, np. Jerzego Grotowskiego, Tadeusza Kantora, czy z bardziej współczesnych – Krzysztofa Warlikowskiego. Ostatnim elementem współpracy Nowego Teatru z NWŚ jest cykl seminariów Joanny Warszy pt. „Nie-Teatr”. Prowadząca prezentuje zebranym zjawiska z pogranicza teatru, sztuk wizualnych, performance’u oraz życia codziennego. Oczywiście, Nowy Teatr prowadzi dużo szerszą działalność niż tę, która odnosi się do obecności w Nowym Wspaniałym Świecie. Warto więc śledzić kalendarium na stronie nowyteatr.org, aby nie przegapić ciekawych wydarzeń. Nie wolno też zapominać, że już w kwietniu przyjeżdża z Paryża do Warszawy „Tramwaj” – najnowszy spektakl Krzysztofa Warlikowskiego. Wiele hałasu o dupę W środowisku teatralnym i jego otoczeniu rozgorzała bitwa o ideały, choć powód do dyskusji może wydawać się błahy. W lutym odbyła się premiera nowego spektaklu Krystiana Lupy „Persona. Ciało Simone”. To kolejna część tryptyku przedstawiającego postaci, z którymi postanowił zmierzyć się jeden z najbardziej uznanych obecnie polskich reżyserów teatralnych wraz z aktorami Teatru Dramatycznego. Podczas premiery wydarzyło się coś, co nie tylko doprowadziło do konfliktu między artystą a aktorką grającą w spektaklu wyimaginowaną postać Simone Weil (Joanna Szczepkowska), ale również zapoczątkowało „polemikę” na temat „potwornego” teatru Lupy. Czym w takim razie to było? W ostatniej części „Persony. Ciało Simone” aktorka Elżbieta Vogler (Małgorzata Braunek), usiłująca wcielić się w postać Simone Weil, doznaje schizofrenicznej wizji. Budzi się nocą w sali prób i dostrzega siedzącą na krześle osobę (Joanna Szczepkowska). Podczas sceny dochodzi zarówno do zderzenia wyobrażeń bohaterek o postaci francuskiej mistyczki, jak i do konfrontacji samych aktorek. Tuż przed esencjonalnym dla Elżbiety monologiem, dotyczącym jej relacji z synem, Joanna Szczepkowska wypowiada kilkukrotnie słowa: „Tu jeszcze dalej możesz iść”, po czym w ramach protestu (nikt nie wie do końca, przeciwko czemu), wypina się w stronę publiczności, obnażając tylną część ciała. Od tego momentu zaczyna się kociokwik. Najważniejszy staje się skandal, wymiana oświadczeń i listów między reżyserem a Joanną Szczepkowską, jej wywiad dla „Gazety Wyborczej” oraz liczne wpisy internautów, którzy na teatrze znają się najlepiej. Sprawą zainteresowały się nawet tabloidy i serwisy plotkarskie, co jednoznacznie wskazuje poziom, do którego został sprowadzony teatr. Reżyser postanowił zakończyć współpracę z Joanną Szczepkowską po pierwszej serii pokazów. Trochę szkoda, bo ze spektaklu na spektakl wypadała coraz wiarygodniej. Z drugiej strony, za „performance” rodem z przedszkola niewątpliwie należała się jej kara dyscyplinarna. Chciałoby się powtórzyć słowa renesansowego, poczciwego, polskiego poety: „Za co biją w tyłek, gdy pobłądzi głowa? Za to, że głowa błądząc, rozum w tyłku chowa”. Wielkie Żarcie (1973) Film opowiada o potężnej rozpaczy i zwątpieniu, przed którymi bohaterowie uciekają w zepsucie i cielesną rozpustę (bo matką tej ostatniej nie jest radość, lecz brak radości, wedle słów Nietzschego); o nieumiarkowanej rozkoszy, która łatwo zdradza pustkę. Czterech duchowych bankrutów spotyka się w odosobnieniu, aby – uwaga – zajeść się na śmierć. Komponują wymyślne symfonie kulinarne oraz alkoholowe, które ponadto zaprawiają prostytutkami (jak sami mówią - „sporządźmy kurewskie menu”). Początek imprezy zapowiada kolejne, niesmaczne sceny: desperackie ugniatanie żołądka w celu wywalczenia dodatkowego miejsca na jedzenie, serie wymiotów, salwy gazów, seksualne figury. Przy tym wszystkim bohaterowie są ludźmi niemałej inteligencji i erudycji; sprawnie grają na pianinie, wymieniają się literacko-artystycznymi ciekawostkami. Zdają się usilnie wierzyć, że znajdują się najbliżej rzeczywistości, skoro myśli są zaledwie przebraniem namiętności, czymś niejako sztucznym i wtórnym w stosunku do tego, co cielesne (zgodnie z materialistyczną dewizą: „człowiek jest tym, co zje”). Owszem, film wywołuje niesmak, przygnębienie, a nawet przerażenie; zarazem jednak pozostaje niezwykle intrygujący, głównie za sprawą ówczesnych tuzów męskiego aktorstwa (z Marcellem Mastroiannim i Michelem Piccolim na czele). Poza tym jest niezwykle wyrafinowany formalnie, przywodząc na myśl literackie ekstrawagancje francuskiego naturalizmu spod pióra J. K. Huysmansa (soczysty język!). Słowem, oto obraz, który po wieki zasłużył na miano autentycznie dekandenckiego. Szkolne uprzedzenia Ostatnio amerykański reżyser Robert Wilson odświeżył „Fausta” Charles’a Gounoda, będącego adaptacją pierwszej części poematu Goethego. Nawet spodobała mi się nowatorska wizja, w której ograniczono scenografię, aby wyeksponować osobowości i konflikty. Jednak nie w tym rzecz. Jeszcze parę lat temu dałbym sobie spokojnie wytatuować na torsie hasło „nienawidzę opery”. Dziś ta awersja znacznie zmalała, choć, jak sądzę, nie sposób zupełnie wyrwać jej korzeni, w czym upatruję wpływu szkolnej edukacji. Pamiętam dobrze, jak wleczono nas do opery (zdarzało się, że w weekend!), wciskano w niewygodne siedzenia i kazano oglądać nieraz czterogodzinne widowiska rzędu „Borysa Godunowa”. Serce psuło się od tego, a duch gorzkniał wobec – w istocie – pięknej formy sztuki. Rozmyślając nad motywami działań nauczycielek, natrafiłem na doskonały fragment u Prousta: „Były przekonane, że dzieciom trzeba dawać zawczasu te dzieła sztuki, które doszedłszy do wieku rozeznania człowiek ma podziwiać ostatecznie, i że dowodem smaku jest poznać się na nich od razu. Widocznie wyobrażały sobie, że zalety estetyczne są jak przedmioty materialne, które otwarte oko musi spostrzec, nie potrzebując wyhodować powoli we własnym sercu ich odpowiedników”. To pewnik, który znajduje również potwierdzenie w przypadku przedwcześnie forsowanych lektur. Już w czasach antycznych przymus szkolny skazywał dzieła na złą sławę, choćby „Odyseję” Liwiusza Andronika. Od 2000 lat schemat niewiele się zmienił. Który absolwent sięga jeszcze po Mickiewicza czy Słowackiego? Szykujcie się, Książę i Żebrak nadchodzą! Ruszamy już w kwietniu! Autorzy strony: Szczepan Orłowski i Kajetan Poznański" | 23 | Akademia fotoreportaZu - II edycja Trójkąt bermudzki we Wrocławiu / fot. Adam Lach Nauczymy Cię myśleć całościowo warsztaty pod kierunkiem Andrzeja Zygmuntowicza Szczegóły: www.fotoreportaz.org.pl tel. (22) 55 20 293, 0 502 825 492 Organizator: Partnerzy: Patronat medialny: