pismo socjalistyczne
Transkrypt
pismo socjalistyczne
Dalej! WYBORY i mity greckie pis mo socjalist y c z n e Nr 48 lato – jesieƒ ISSN 0867-6496 2015 Wybory ? W ostatnich miesiącach mieliśmy do czynienia z postępującą destabilizacją polskiej sceny politycznej. Po 8 latach neoliberalnej propagandy sukcesu rządy PO-PSL wydają się bliskie końca. „Taśmy prawdy” ukazały czołowych polityków Platformy Obywatelskiej jako skończonych cyników i aferzystów. Okazało się, że za parawanem patriotycznych śpiewek uważają oni, że Polska to „kamieni kupa”, „państwo istnieje tylko teoretycznie”, przyjaźń z USA to de facto „robienie laski”, przez lata rząd jedynie pozorował działania dla polskiego górnictwa itp. A jeszcze ciekawsza okazała się wiosenna kampania wyborcza. Oto bowiem kandydat PiS złamał tabu z jakim mieliśmy przez lata w polskiej polityce. A mianowicie przeciwstawił biernemu safandule Komorowskiemu nie tylko młodość i dynamizm ale też szeroki pakiet obietnic socjalnych. Duda obiecał obniżenie wieku emerytalnego z 67 lat do 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn. Obiecał podniesienie kwoty wolnej od podatku z 3 do 8 tysięcy zł. Obiecał dopłaty po 500 zł na każde dziecko dla rodzin najbiedniejszych oraz po 500 zł na drugie i każde kolejne dziecko w reszcie rodzin. Obiecał też przewalutowanie kredytów zaciągniętych we franku szwajcarskim po kursie, w jakim kredyty zostały zaciągnięte. Duda chciałby również zapewnić wszystkim rodzicom dostęp do darmowych przedszkoli. Ile z tych obietnic zrealizuje – nikt nie wie ale w obliczu zwycięstwa Dudy stało się jasne, że powiało nowym w polskiej polityce – jeśli chcesz wygrać wybory musisz coś ludziom zaoferować, skończyło się głosowanie na bajki, że już jest świetnie i jesteśmy wspaniałą „zieloną wyspą”. W takiej atmosferze mamy nadzieję na aktywizację klasy pracowniczej i ruchów oporu wobec liberalnego wyzysku. Mamy nadzieję, że związki zawodowe i grupy pracownicze będą w stanie zrealizować wiele swoich postulatów, staną się skuteczniejsze w wywieraniu presji politycznej, że słabnąć będzie 1 Mam fajne JOW-y… neoliberalny dyktat w debatach publicznych w Polsce, że bardziej słyszalne i popularne staną się w debacie publicznej głosy reprezentujące rozwiązania socjalne. Oczywiście nie oznacza to, że perspektywa powrotu do władzy w miejsce liberałów prawicy konserwatywnej nie budzi różnych naszych obaw – wolimy jednak koncentrować się na szansach ja- kie powstają dla ruchów lewicowych. Znacznie gorszym nowym zjawiskiem jakie objawiało się w polskiej polityce w konsekwencji majowych wyborów prezydenckich jest fenomen Pawła Kukiza (skądinąd wypowiadającego się kiedyś na naszych łamach). Proponowane przez niego JOWy to wbrew temu co twierdzi, nie „przywrócenie władzy obywatelom” ale wręcz przeciwnie najkrótsza droga do oligarchii. JOWy nie będą w Polsce promować żadnych lokalnych społeczników, ale bogaczy do których należy całe miasto czy powiat. JOWy nie uderzą też w zbiurokratyzowane partie polityczne. Będzie dokładnie odwrotnie. Władza central partyjnych zostanie jeszcze bardziej wzmocniona bo do zdobycia w okręgu nie będzie kilku mandatów ale jeden. Jeśli zwycięży koncepcja JOWów to jaka będzie skala regresu jeśli chodzi o reprezentowanie obywateli w i tak niedoskonałym systemie parlamentarnym? Olbrzymia. Załóżmy, iż w ośmiomandatowym okręgu wyborczym startowały cztery stronnictwa uzyskując odpowiednio: partia A – 26%, partia B – 25%, partia C – 25% i partia D – 24%. Do sejmu wejdzie wtedy ośmiu posłów, po dwóch z każdego ugrupowania. Każda grupa wyborców ma swoich przedstawicieli. W przypadku okręgów jednomandatowych stronnictwo A mając zaledwie 26% poparcia zdobędzie wszystkie osiem mandatów. 74% wyborców nie będzie więc w ogóle miało swojej reprezentacji. Wprowadzenie JOWów oznaczałoby wzmocnienie dwu największych partii – PO i PiS i marginalizcję wszystkich innych. Nie ulega wątpliwości, że w szczególności dotkliwie uderzyłoby to w polską lewicę i tak słabą, od lat niszczoną przez prawicę oraz liberałów z SLD i dopiero ostatnio wykazującą oznaki przebudzenia. Stare twarze na lewicy Do październikowych wyborów po lewej stronie sceny politycznej stanie przede 2 wszystkim Zjednoczona Lewica powstała na bazie porozumienia SLD, Twojego Ruchu i wielu mniejszych ugrupowań. Lista zdrad SLD wobec lewicowego wyborcy jest niesłychanie długa. Kto godził się na prywatyzację majątku narodowego, popierał amerykańskie interwencje, godził się na wszelkie koncesje wobec Kościoła, liberalizował Kodeks Pracy, organizował katownie CIA w Polsce – przywódcy SLD. Twój Ruch – istniejący tylko kilka lat – skompromitował się z kolei popierając podniesienie wieku emerytalnego, broniąc aferalnych Otwartych Funduszy Emerytalnych, wzywając do interwencji NATO na Ukrainie. Mimo, że akuszerem porozumienia podmiotów tworzących Zjednoczoną Lewicą było OPZZ nie zagwarantowało, że na listach porozumienia nie znajdą się ci sami od lat skompromitowani działacze a SLD po raz pierwszy w swej historii podejmie realne działania na rzecz świata pracy. Nie lepiej jeśli idzie o pryncypia wygląda jednak zlepek różnych partyjek lewicowych które chcą startować jako druga „Zjednoczona Lewica”. W jej skład weszli m.in. Biało-Czerwoni, Wolność i Równość, Polska Partia Pracy, Socjaldemokracja Polska. W czym liberałowie Jan Hartman, Andrzej Rozenek i Grzegorz Napieralski mieliby być lepsi niż bonzowie SLD? Jeśli w ogóle mielibyśmy oddawać swój głos na pierwszą czy drugą Zjednoczoną Lewicę, to nie jako taką, ale co najwyżej lewicowe jednostki, które mogą pojawić się na jej listach. Nowe inicjatywy Od lat upatrywaliśmy nadzieję na odrodzenie się lewicy w polskiej polityce w powstaniu konkurencji dla SLD. W tym roku objawiły się dwa ugrupowania, które postanowiły rzucić wyzwanie dominacji SLD. W lutym powstała partia Zmiana, której przywódcą jest dawny poseł Samoobrony – Mateusz Piskorski. Partia zadeklarowała na swoim kongresie, że choć jej szeregi otwarte są dla osób mających różną przeszłość polityczną, to jej pryncypia stanowić będą: pozytywna ocena zdobyczy socjalnych PRL i odrzucenie liberalizmu, sprzeciw wobec NATO oraz dążenie do życzliwych relacji polsko-rosyjskich. Brzmiało to bardzo obiecująco. We władzach partii zasiadło kilku działaczy lewicowych ale też co od początku budziło wiele obaw działacze 3 skrajnie nacjonalistycznej Falangi (!). Ta mieszanka okazała się delikatnie rzecz ujmując nieszczęśliwa, a już zwłaszcza w obliczu pierwotnych deklaracji o budowie polskiego Podemos czy Syrizy. Najjaskrawszym przykładem problemów Zmiany jest przyzwolenie na jawny antysemityzm w jej szeregach i dyskusjach wewnętrznych. Dotyczy to mniejszości członków partii ale nawet części członków kierownictwa partii. Wszelkie rekordy szaleństwa pobił w tym względzie wiceprzewodniczący partii (pochodzący z Syrii) Nabil Al Malazi. Promuje on na fejsbuku np. takie tragikomiczne przemyślenia: „Żydzi praktycznie opanowali już wszystkie instytucje państwa Polskiego, rząd, partie polityczne, media, sądownictwo, system finansowy i monetarny, przemysł i ekonomię. Dzięki temu mogą przystąpić do następnego etapu swojego planu, czyli zniewolenia i eliminacji Polaków z ich ziemi. O tym, że żydzi nie tylko wybrali sobie Polskę na ‘Nowe Jeruzalem’, ale że realizują już zaawansowany plan sprowadzania żydów do Polski i eliminacji Polaków, można się było przekonać analizując wytyczne, które Donald Tusk przywiózł z Izraela, po wspólnym posiedzeniu rządów Polski i Izraela”. Cytatów świadczących o wierze wiceprzewodniczącego w mordy rytualne dokonywane przez Żydów na dzieciach – litościwie zaoszczędzimy już czytelnikowi. Rzecz jasna mimo, że Zmiana odwołuje się do tradycji i symboli lewicowych, obchodziła 1 maja, wystosowała życzliwe posłanie do członków SLD itp. z takim absolutnie kompromitującym rasistowskim garbem nie zbuduje żadnego polskiego Podemos a na dodatek skompromituje hasła walki z wszechobecną w polskim życiu publicznym rusofobią. W maju powstała z kolei partia Razem. Jej deklaracja programowa zawiera szereg dobrze uzasadnionych i radykalnych postulatów reformistycznych. Razem chce wprowadzić minimalną płacę godzinową w wysokości 15 złotych brutto dla umowy o pracę na czas nieokreślony i 20 złotych brutto dla wszystkich innych rodzajów umów, tak, aby firmom przestało się opłacać wypychanie pracowników na umowy śmieciowe. Do tego chce wprowadzić 35 godzinny tydzień pracy, uszczelnić system podatkowy dla przedsiębiorców, wzmocnić uprawnienia związków zawodowych, zakazać darmowych staży, wprowadzić jawność płac itd. Problemy polityczne z Razem są innego rodzaju niż ze Zmianą. Razem zdominowane jest przez dawnych działaczy Młodych Socjalistów, co w praktyce oznacza nie tylko popadania w pułapki myślenia socjaldemokratycznego, ale skrajny antykomunizm czy dostrzeganie przede wszystkim problemu imperializmu Rosji, z „zapominaniem” o największym mocarstwie imperialistycznym i jego działaniach. Tym nie4 mniej Razem aktywizuje setki młodych osób, w większości dotychczas nie działających politycznie. Jaka będzie to partia – nie jest jeszcze przesądzone, jest kwestią wewnętrznych procesów i dyskusji w tym środowisku. Być może właśnie na listach tej formacji znajdziemy najwięcej pro-pracowniczych kandydatów w nadchodzących wyborach. W konsekwencji takiego pejzażu na polskiej lewicy nie ulega wątpliwości, że nadzieja na jej zasadniczy rozwój nie leży w najbliższych wyborach ale z jednej strony aktywizacji pracowniczej, z drugiej zaś skupianiu się w ramach wspólnego projektu pro-socjalistycznego działaczy lewicowych rozproszonych dzisiaj w różnych organizacjach. W różnicującym się pejzażu organizacji lewicy czas wreszcie na partię otwarcie antykapitalistyczną. Redakcja Dalej! 12.08.2015 5 W W obronie obronie uchodźców uchodźców Obserwuję od jakiegoś czasu wzrost liczby obrzydliwych komentarzy pewnej części społeczeństwa na temat uchodźców. Dla mnie jasne jest, że takie reakcje będą narastać, ponieważ w całej Europie wzrastają resentymenty nacjonalistyczne, ksenofobiczne i skrajnie prawicowe. Przyczyną wzrostu takich nastrojów jest prowadzona od lat polityka neoliberalna, wymuszona m.in. poprzez instrumenty Unii Europejskiej (ale nie tylko), która zwyczajnie krzywdzi ludzi. W takich okolicznościach łatwo o manipulację, szukanie kozłów ofiarnych i tematów zastępczych. Jest pewien problem. To prawda, że wrastają skrajne siły islamskie, takie jak ISIS. Ksenofobi czasem korzystają z przykładów takich skrajności, aby wzbudzić strach przeciw wszystkim, którzy się urodzili się w świecie islamskim. Jednak ISIS i im podobni rosną w siłę jako reakcja na to co się dzieje na świecie. Wojny, imperialistyczne wybryki USA i ich sojuszników, percepcja zagrożenia ze strony sekularnego świata, niesprawiedliwość... Mamy do czynienia z sytuacją, w której w niektórych miejscach na świecie po prostu bardzo trudno jest przeżyć. W Syrii od lat trwa wojna. Ludzie często mają wybór: zostać i na co dzień ryzykować życiem, albo uciekać. Polacy nieraz masowo opuszczali swój kraj. Podczas II wojny światowej, polscy uchodźcy zostali przyjęci w wielu różnych krajach. Z PRL wielu starało się wyemigrować. A teraz kiedy żyjemy w epoce umów śmieciowych i niskich zarobków, dosłownie miliony Polaków wyjechały zagranicę, by pracować. W niektórych krajach, miejscowi ignoranci robią hałas na temat „nalotu Polaków”, 6 którzy rzekomo „kradną pracę”. Zdarzały się nawet ataki na Polaków. W Polsce czasami słyszymy to samo, kiedy jest mowa o imigrantach. Niektórzy nie potrafią zrozumieć, że zupełnie nie ma różnicy pomiędzy Polakiem, który wyemigruje za chlebem, a innymi którzy emigrują z tych samych powodów. Niektórzy nie potrafią po prostu sobie wyobrazić sytuacji uchodźców i okazać choćby podstawowej empatii ludzkiej. Do tego jeszcze mamy nagonkę antyislamską. Rząd polski podkreślił nawet, że chce tylko chrześcijańskich Syryjczyków, tak jakby inni nawet nie byli ludźmi. Musimy po prostu bronić prawa ludzi do życia. I występować przeciw polityce rasizmu i nienawiści. To znaczy potępiać katolicki fundamentalizm i nienawiść tak samo jak islamski. I rozumieć, że zwykli ludzie tego czy innego wyznania niekoniecznie są fanatykami, a często wręcz przeciwnie. W tym samym czasie jak faszystowsko-rasistowskie środowisko manifestuje przeciw uchodźcom, mamy do czynienia z faktem, że pracodawcy chcą zatrudniać obcokrajowców. Są więc miejsca pracy dla uchodźców i innych imigrantów. Niektórzy jednak będą argumentować, że imigranci będą „tanią silę roboczą”, która będzie obniżać pensje innym. Takie uproszczone analizy słyszymy także na temat Polaków w innych krajach. Niestety, rzeczywistość jest inna. Bo Polacy to „tania siła robocza” nawet bez imigrantów. Znamy ludzi, którzy zgadzają się na pracę za 4-5 złotych za godzinę, bez umów o pracę... bo po prostu innej pracy nie ma. I nie imigranci są sędziami w sądach i orzekają, że praca bez umowy jest w porządku i nie imigranci zlecają pracę do firm zewnętrznych, gdzie panują śmieciowe warunki i nie imigranci budują sobie wille za pieniądze zarobione na ludzkiej krzywdzie. Nie – to są Polacy, którzy ustalili reguły gry i wyzyskają innych, by się wzbogacić. Nie żadni mityczni Żydzi, nie żadna Unia. To właśnie jest kapitalizm bez żadnych hamulców. Żeby podsumować, uchodźcy są w sytuacji, w której często po prostu boją się o swoje życie, chcą normalnie i spokojnie żyć, chcą być mile przyjęci w swoim nowym kraju. Od sposobu w jaki ich przyjmiemy będzie zależeć, czy ich dzieci będą się czuć dobrze, integrować się lub przeciwnie: czuć się wyalienowani i odizolowani od społeczeństwa. Podkręcanie emocji rasistowskich i ksenofobicznych nie pomaga w niczym i jest czysto reakcyjne. Skończmy z tą spiralą nienawiści. Laura Akai Związek Syndykalistów Polski 7 Szumlewicz nie tylko o mediach Jacek C. Kamiński Najnowsza książka Piotra Szumlewicza „Wielkie pranie mózgów” to coś więcej niż „rzecz o polskich mediach”, jak sugeruje podtytuł. To napisany z dużą swadą i poczuciem humoru pamflet na współczesne polskie „elity” zagregowanego świata mediów i polityki, może nawet krytyka społeczna. Mimo lekkiej, satyrycznej formy autor momentami w sposób brutalny wytyka konformizm, głupotę pazerność, kołtuństwo i fasadowy klerykalizm, które cechują wierchuszkę polityczno-medialną III RP. Przywary te ukazuje na przykładzie najbliższego mu środowiska dziennikarskiego, a zwłaszcza korytarzy publicznej TV, gdzie skupiają się one jak w soczewce. „Pogarda wobec większości społeczeństwa, autorytaryzm i konformizm dotyczą zdecydowanej większości polskich dziennikarzy” – ocenia. Na bazie własnych doświadczeń Piotr Szumlewicz obnaża mechanizmy rządzące polskimi mediami. Przy całym swoim ponurym, przygnębiającym obliczu nie są one wolne od groteskowości. Dobrym przykładem tego jest historyjka z pewnym dziennikarzem TVP, który tworzył przed autorem mistyfikację z przyjeżdżającym rzekomo po niego kierowcą... prezydenta Komorowskiego. Nad tym wszystkim unosi się duch neoliberalnej ideologii, która dominuje tak w środowisku dziennikarskim, jak i w polskim życiu partyjno-politycznym. Piotr Szumlewicz zauważa jednak, że ten układ sił na poziomie mediów i polityki nie odzwierciedla palety poglądów wyznawanych przez społeczeństwo. Podkreśla, że przekaz medialny ma w przeważającej mierze charakter konserwatywno-liberalny, podczas gdy z badań socjologicznych wynika, iż takie poglądy podziela zaledwie 9,5 proc. Polaków. Świadczy to o oderwaniu dziennikarskiego światka od adresatów jego przekazu. Widać to zwłaszcza w odniesieniu do idei egalitarnych. „Równość jest dla większości polskiego społeczeństwa wartością ważniejszą i bardziej priorytetową niż wolność. 8 Tymczasem zdecydowaną większość dziennikarzy łączy wrogość wobec równości i solidarności” – konstatuje autor. Drążąc temat dochodzi do wniosku, że wynika to z faktu, iż polskie media „są częścią elit, które skorzystały na przemianach ustrojowych. Po zniesieniu cenzury [media] wcale nie stały się przeszkodą w budowaniu niesprawiedliwego systemu społecznego, ale spełniają funkcje apologetyczne wobec nowej władzy”. Częścią tej „misji” mediów jest płynący z nich przekaz antykomunistyczny i wymierzony w PRL. „Krytyka i ośmieszanie PRL-u służy delegitymizacji państwa, socjaldemokratycznej polityki społecznej i kolektywnych form działania” – diagnozuje. Zauważa, że faktyczni i rzekomi komuniści stali się wręcz przedmiotem akcji nagonkowych: „Kiedyś ich ofiarą padali Żydzi, teraz miejsce Żydów zajmują komuniści”. W parze z antykomunizmem idzie rusofobia, która również stała się jednym z filarów obecnego systemu politycznego i jest gorliwie propagowana przez polskie media. „Rusofobia połączona w jedno z antykomunizmem karmi frustrację i nienawiść połowy polskich dziennikarzy na czele z Janem Pospieszalskim i Bronisławem Wildsteinem”. W parze z nią idzie podsycanie histerii wojennej: „Polscy dziennikarze nienawidzą Rosji i kochają militaryzm”. Jako przykład tego nastawienia Szumlewicz podaje stosunek do konfliktu na Ukrainie: „Od początku wydarzeń na Ukrainie nasze elity medialne nawet nie próbowały silić się na obiektywizm”. W tym kontekście obrywa się także ponoć lewicowej „Krytyce Politycznej”: „Nawet kojarzony z lewicą Sławomir Sierakowski przyłączył się do frontu ‘bomb zamiast jedzenia’, wprost domagając się baz NATO w Polsce i oczywiście porównując Putina do Hitlera (co za finezja argumentacji)”. Piętnuje autor także elitaryzm mediów, wskazując na ich klasowy charakter: „Zazwyczaj bohaterowie materiałów nie tylko pochodzą z Warszawy, lecz należą do warstw uprzywilejowanych”. Nie szczędzi nam Piotr Szumlewicz również krytycznej charakterystyki tej klasy społecznej. M.in. taka obserwacja na kanwie wyznania właścicielki firmy „Solaris”, że w swojej działalności inspirowała się filmem... „Ziemia obiecana”: „Trudno za9 rzucać polskim przedsiębiorcom, że przywracają dziewiętnastowieczne stosunki pracy – oni nawet tego nie kryją. Według danych Państwowej Inspekcji Pracy ponad połowa przedsiębiorców łamie przepisy prawa pracy”. Co ciekawe, na jednej z gal biznesu także prezes PZU Andrzej Klesyk powoływał się na „Ziemię obiecaną” Reymonta jako swoją inspirację. „Być może zapomniał o pokazanej tam skrajnej nędzy robotników. A może uznał, że przymieranie głodem to nieunikniona cena wolności?” – zastanawia się autor. Warto podkreślić bardzo przystępną strukturę książki, która składa się z krótkich a treściwych rozdziałów, rzec można telewizyjnych migawek. Każdy z nich dotyczy odrębnego problemu, można więc czytać „na wyrywki”. Ale treść pochłania się tak głatwo, że czytelnik niezauważalnie przemknie przez książkę „od deski do deski”. Można stwierdzić, że „Wielkie pranie mózgów” ma modne dziś ostrze „antysystemowe”, z tym że w tym przypadku bez cudzysłowu. Autor doskonale rozumie bowiem, z jakim systemem mamy dziś w Polsce do czynienia i na czym polega jego zło. „Obecny kapitalizm to wytwór określonych układów sił politycznych i niezwykle niesprawiedliwy system organizacji społecznej” – wali Szumlewicz bez ogródek. I to nam się podoba! Piotr Szumlewicz Wielkie pranie mózgów. Rzecz o polskich mediach. Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2015, ss. 271. 10 LIST KONDOLENCYJNY DO AMBASADORA KONFEDERACJI SZWAJCARSKIEJ Jego Ekscelencja Lukas Beglinger Amabasador Konfederacji Szwajcarskiej w Polsce Wasza Ekscelencjo, Szanowny Panie Ambasadorze, Śmierć Jana Kulczyka, znanego przedsiębiorcy luksembursko-cypryjskiego i szwajcarskiego patrioty fiskalnego, Polacy przyjęli z ogromnym żalem i ubolewaniem. Świat opuścił wybitny strateg kapitału, filantrop i mistrz sukcesu. Nade wszystko jednak, odszedł człowiek, który był solą szwajcarskiej ziemi. Świętej pamięci Jan Kulczyk wielokrotnie podkreślał, iż mieszka w Szwajcarii i tam właśnie reguluje swoje zobowiązania podatkowe. Jako postać niezwykle zamożna – nie tylko intelektualnie i filozoficznie, ale także majątkowo, hojnie wspomagał on, przez cały okres rozkwitu swej biznesowej działalności, budżet Konfederacji Szwajcarskiej. Jesteśmy dumni z tego, iż nawet w trudnych czasach kapitalistycznej dekadencji osoba z polskim paszportem zdecydowała się wspierać Wasz kraj. Dzięki podatkom świętej pamięci Jana Kulczyka udało się z pewnością wzmocnić sektor usług publicznych oraz polepszyć funkcjonalność szwajcarskich instytucji. To właśnie Wasze Państwo potrzebowało tych środków najbardziej. Polska bowiem, Chrystus Narodów, ma szczególne zobowiązania wobec Europy. Nasi przedsiębiorcy wiedzą, że my, Polki i Polacy, musimy nieść swój krzyż, właśnie po to, by dostatek i dobrobyt stał się codziennością innych. Świętej pamięci Jan Kulczyk, nie był wyjątkiem. Jego biznesowo-elitarna dojrzałość szybko nakazała mu zrobić wszystko, aby do Polski nie trafiło choćby jedno euro z jego podatków. Dorośli obywatele mogą spokojnie radzić sobie w naszym kraju bez kolei, a wiele dzieci nie zjadłszy choćby jednego ciepłego posiłku dziennie. Mamy jednak autobusy z demobilu, stare samochody sprowadzane z RFN oraz szczaw i mirabelki rosnące nieopodal nieużywanych torów kolejowych. Raz jeszcze żegnamy wielkiego szwajcarskiego patriotę, cieszymy się, że to właśnie Polska wydała go na świat i że to dzięki wysiłkom, wyrzeczeniom i poświęceniom naszego społeczeństwa, które zawsze stawia na wartości i nigdy na dobra materialne, Wasze Państwo może cieszyć się ekonomicznym dobrostanem. Liczymy, iż kiedyś również szwacjarski naród i jego elita zechcą wziąć z nas przykład i przyjąć na siebie taką odpowiedzialność. Za tym zaś idzie zrozumienie, iż miejsce ludzi, którzy płacą podatki do budżetu Konfederacji jest jednak w Republice Mauritiusu, na Wyspach Cooka czy w Królestwie Tonga. Razem budujmy lepszy świat. Kontynuujemy dzieło Jana Kulczyka. Z blogu: Sex, drugs and Walka Klas 11 Polityka historyczna III RP Prawicowej mitologizacji historii – przeciwstawmy własnych bohaterów i pamięć o ofiarach prawicy Kluczowymi elementami polityki historycznej polskiej prawicy na początku XXI wieku stały się kult Powstania Warszawskiego i kult tzw. „żołnierzy wyklętych”. Postanowiliśmy więc odnieść się do tych fenomenów również na łamach naszego pisma prosząc o teksty dwóch historyków okresu wojny i PRL. Powstanie Warszawskie, które choć militarnie skierowane przeciwko Niemcom, politycznie wymierzone było przeciwko ZSSR. Było ostatnią szansą przedwojennej klasy politycznej na powrót do władzy w powojennej Polsce. Szansą, jak się miało okazać, daremną, za którą jednak Komenda Główna AK zdecydowała się zaryzykować całkowite zniszczenie stolicy i śmierć setek tysięcy warszawiaków. Szansą, w imię której wysyłano przeciwko frontowym oddziałom niemieckim i czołgom słabo uzbrojonych harcerzy. W konsekwencji Niemcy stracili niecałe 2 tys. żołnierzy, zaś poległych powstańców i ludności cywilnej było być może nawet 200 tys. Tak więc zabicie jednego hitlerowca czy ukraińskiego kolaboranta kosztowało blisko sto istnień ludzkich. Nic dziwnego, że nawet wśród przywódców obozu londyńskiego nie brakowało takich, którzy uważali rozkaz Komendy Głównej AK o wybuchu powstania za zbrodnię przeciwko narodowi polskiemu. 12 Jedną z odpowiedzi środowisk lewicy na rosnący kult powstania są próby upamiętnienia formacji lewicowych, które zmuszone były do wzięcia udziału w powstaniu. W tym kontekście zamieszczamy tekst o jednej z takich formacji a mianowicie Związku Syndykalistów Polskich (ZSP). Powstał on w 1941 r. na bazie różnych organizacji wyrastających z tradycji ruchu związków zawodowych. Kwestia kultu „żołnierzy wyklętych” jest chyba równie drastyczna co kultu powstańczej masakry. „Żołnierze wyklęci” stanowili małą, zupełnie ekstremistyczną frakcję wśród żołnierzy dawnego polskiego państwa podziemnego. Nie można więc traktować ich jako kontynuacji struktur konspiracji wojennej. Smutnym paradoksem jest zresztą przy tym, że zabili oni więcej Polaków, niż AK Niemców w czasie wojny (!). Łatwiej było zabijać wiejskich nauczycieli, listonoszy, milicjantów niż dobrze uzbrojonych Niemców. Wbrew tworzonej w ostatnich latach legendzie ukazującej „żołnierzy wyklętych” jako rycerzy bez skazy na ich formacjach spoczywa ciężar wielu haniebnych zbrodni nie tylko na politycznych przeciwnikach ale też ludności cywilnej czy na mniejszościach narodowych. Temu ostatniemu zagadnieniu poświęcony będzie artykuł ukazujący antysemicki aspekt działań „żołnierzy wyklętych”. Kwestia polityki historycznej nie sprowadza się tylko do antylewicowego przekazu medialnego, oświatowego, czy kampanii wyborczych. Bywa ona jak można to zauważyć przy okazji rocznic typu 11 listopada, również wykorzystywana do mobilizowania i szkolenia prawicowych bojówek gotowych do użycia przeciwko lewicy. Wybuchowemu spotkaniu patriotycznej papki propagandowej ze skryminalizowanym sektorem ruchu kibicowskiego poświęcony jest tekst działacza sportowego Jacka C. Kamińskiego. Redakcja Dalej! 13 Z wiązek Syndykalistów Polskich (ZSP) powstał w 1941 r. na bazie kilku organizacji wyrastających z tradycji ruchu związków zawodowych. W lutym 1944 r. stał się częścią bloku ugrupowań lewicowych pozostających pomiędzy strukturami obozu londyńskiego a obozem komunistycznym. Wspomniane ugrupowania powołały Centralizację Stronnictw Demokratycznych, Socjalistycznych i Syndykalistycznych z Centralnym Komitetem Ludowym (CKL) jako organem wykonawczym. W skład Centralizacji weszły również Robotnicza Partia Polskich Socjalistów (RPPS), Polska Ludowa Akcja Niepodległościowa (PLAN), Polskie Stronnictwo Demokratyczne, Stronnictwo Polskiej Demokracji (SPD), Syndykalistyczna Organizacja „Wolność”, grupa Socjaliści Ludowi «Wolność», a od kwietnia 1944 roku także Bund. Prezesem CKL został Romuald Miller ze Stronnictwa Polskiej Demokracji, sekretarzem Teofil Głowacki z RPPS, a w skład Komitetu weszli Ferdynand Arczyński z SPD, Stefan Szwedowski ze Związku Syndykalistów Polskich oraz Feliks Wiesenberg z PLAN. CKL deklarował w komunikacie dla prasy konspiracyjnej, że stanął na platformie programowej zakładającej „przebudowę ustroju społeczno-politycznego poprzez planową gospodarkę, uspołecznienie kapitałów, środków produkcji, wymiany, domów czynszowych, przymusową i natychmiastową reformą rolną bez odszkodowania oraz szerokie ubezpieczenia społeczne w ramach Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej”. Radykalizm takich deklaracji CKL, licytujący deklaracje KRN, pozostawał w sprzeczności z trwaniem CKL na gruncie uznawania rządu londyńskiego i negocjacji odnośnie wejścia CKL w skład struktur politycznych państwa podziemnego. W połowie lipca 1944 r. negocjacje z Delegaturą okazały się jednak daremne. Nie zgodziła się ona na wejście CKL do Rady Jedności Narodu, ze względu na podnoszony przez CKL warunek usunięcia endeków, lub w sytuacji pozostania Stronnictwa Narodowego w RJN, wprowadzenia do niej również PPR. Fiasko negocjacji ostatecznie przesunęło CKL na lewo. W przededniu powstania warszawskiego w CKL dominował już pogląd o konieczności wejścia do KRN i poparcia PKWN, tym niemniej akces ugrupowań lewicy skupionych w CKL do KRN dopełnił się już w okresie powstania. Redakcja Dalej! 14 Syndykaliści w Powstaniu Warszawskim Piotr Grudka Komenda Główna Armii Krajowej, choć ostatni kontakt z nią miał miejsce 31 VII, a mobilizacja trwała od kilku dni – „ze względów politycznych” – nie zawiadomiła Związku Syndykalistów Polskich (ZSP) o terminie wybuchu Powstania. 3 VIII przedstawiciel ZSP – Stefan Szwedowski – przeprowadził rozmowy z Janem Stanisławem Jankowskim – Delegatem Rządu RP na Kraj, Tadeuszem Pełczyńskim – szefem sztabu KG AK, jego zastępcą – Józefem Szostakiem, oraz dyrektorem Departamentu Spraw Wewnętrznych DR – Leopoldem Rutkowskim. Pełczyński na pytanie dlaczego syndykaliści nie zostali powiadomieni o wybuchu Powstania miał odpowiedzieć: „«[…] tu mogło zajść niedopatrzenie! Zresztą zawiadomienie o mobilizacji otrzymaliście, a sprawa powstania to wyłącznie nasza rzecz!»”. Dzięki wcześniejszej gotowości (na posiedzeniu w dniu 23 VII Komitet Centralny ZSP „wobec zbliżających się wydarzeń uchwalił powszechne pogotowie mobilizacyjne wszystkich członków ZSP”) udało się syndykalistom sformować: Kompanię Syndykalistyczną na Starym Mieście, następnie Brygadę Syndykalistyczną w Śródmieściu oraz pluton na Powiślu – podległy Brygadzie, ale pod bezpośrednimi rozkazami AK. Pozostali żołnierze meldowali się do najbliższych oddziałów AK. Kompania Syndykalistyczna, której nadano numer 104, została sformowana na 15 Starym Mieście w pierwszych dniach sierpnia. Dowódcą został Kazimierz Puczyński („Wroński”), zastępcą do spraw bojowych Witold Potz („Koperski”), który początkowo był komendantem Zgrupowania Syndykalistycznego na Woli, po likwidacji Powstania w tej dzielnicy wycofał się zaś na Stare Miasto. W okresie ciężkiej choroby „Wrońskiego”, „Koperski” samodzielnie dowodził Kompanią. Szefem Kompanii był Stefan Zakrzewski („Zagórski”). Kompanię podporządkowano Zgrupowaniu „Róg” (jednostka grupy Warszawa-Północ) dowodzonemu przez Stanisława Błaszczaka. W jego skład wchodziły oprócz 104 Kompanii następujące bataliony: „Bończa”, WSOP „Dzik”, NOW „Gustaw”, „Wigry”, AL „Czwartacy” oraz załoga Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych (oddział PWB 17/S). Zgrupowanie w pierścieniu obronnym Starego Miasta broniło odcinka południowo-wschodniego: od ul. Podwale, przez Plac Zamkowy i dalej wzdłuż skarpy wiślanej do Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych. Liczyło ok. 2500 żołnierzy. Rolą Kompanii było „łatanie dziur w obronie, odbijanie straconego terenu i wszelkie zadania specjalne, jak przystało odwodowi Zgrupowania”. Kwatera Kompanii znajdowała się w fabryce firanek i koronek firmy „Szlenkier, Gettlich i Ska”. Następnie przeniesiono ją do podziemi hal targowych przy ul. Świętojerskiej 4/6. Kompania składała się z trzech plutonów szturmowych, plutonu rezerwowego, plutonu roboczego i plutonu służb pomocniczych: żandarmerii, pirotechniki i rusznikarstwa oraz Wojskowej Służby Kobiet, pod komendą Marii Onaker („Ryszarda”), a po jej śmierci Zofii Garnysz („Kopczyńska”). Ze zgłaszających się do oddziału lekarzy i studentów medycyny, Adam Krakowski („dr Adam”) zorganizował szpital polowy. Według raportów z 17 i 18 VIII stan liczebny przedstawiał się następująco: 9 oficerów, 13 podchorążych, 41 podoficerów, 179 szeregowych, 43 kobiet, razem 277 osób. W momencie szczytowym wzrósł do prawie 600 (w składzie było wielu powstańców nienależących do ZSP, jak np. Stanisław Komornicki „Nałęcz”), z czego więcej niż połowa nie posiadała broni. Kompania wsławiła się m.in. zdobyciem bunkrów szpitala wojskowego w szkole przy ul. Barokowej 7, Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych i Pałacu Rzeczypospolitej na pl. Krasińskich, walkami w Katedrze św. Jana i o Zamek Królewski oraz bohaterską obroną powstańczej reduty w Domu Profesorskim przy ul. Brzozowej 12, która została utrzymana do końca walk na Starym Mieście. Występowała pod czerwono-czarnymi barwami, co spowodowało konflikt z żandarmerią AK, żądającą zaprzestania ich noszenia i zmiany nazwy oddziału. „Kompania od początku otoczona była atmosferą nieufności. „Prawdopodobnie – pisze S. Szwedowski – na nieufność tę wpłynął, oprócz [...] przyczyn generalnych, fakt [iż] nie 16 tylko podkreślano (w ramach wspólnej akcji powstańczej) odrębność ideową i polityczną, ale występowano przeciw podziałowi towarzyskiemu oficerów i żołnierzy (sprawa odrębnych kuchni). Wzajemną nieufność pogłębiły jeszcze – dodaje cytowany autor – niepoczytalne i prowokujące wystąpienia majora Barry z AK [...]. Zaraz w pierwszych dniach sierpnia zażądano (zresztą bezskuStefan Szwedowski tecznie) zmiany napisu «Kompania Syndykalistyczna» na «104 Kompania AK» i zaprzestania noszenia na rękach opasek z czerwono-czarnych barwami syndykalistycznymi”. Oficer łącznikowy BIP przy Dowódcy AK Tadeusz Wardejn-Zagórski miał nawet postawić wniosek aresztowania Szwedowskiego, do czego jednak nie doszło wskutek sprzeciwu generała Tadeusza Pełczyńskiego. Kompania wyróżniała się nie tylko męstwem – np. por. Leśniewski miał przez 102 godz. bez odpoczynku walczyć na różnych barykadach (zginął w Powstaniu), lecz również doskonałą organizacją, umundurowaniem, zaopatrzeniem w żywność i broń – „pod względem organizacyjnym, gospodarczym i bojowym byli najlepsi wśród nas [ze Zgrupowania Róg]”, stwierdził przewodniczący spotkania uczestników walk na Starówce, odbytego w 1956 roku. Na czas odcięcia od reszty Warszawy S. Szwedowski (był drugim zastępcą komendanta Kompanii) powołał do życia ekspozyturę KC ZSP. Ekspozytura oprócz udziału w walkach prowadziła – w miarę możności w wyniszczonej dzielnicy – pracę społeczną. Powołała Komitet Obywatelski Starego Miasta i Komitet Pomocy Dzieciom (złożone z przedstawicieli cywilów i powstańców niosły pomoc żywnościową i lekarską ludności). Kontynuowała wydawanie: „Sprawy” (ukazał się jeden numer 19 VIII, pod redakcją Szwedowskiego), „Czynu” (jeden numer ok. 12 VIII, pod redakcją Jerzego Szyndlera) oraz dziennika (korzystając z własnego nasłuchu radiowego i podsłuchu telefonicznego) „Iskra” (44 numery, pod redakcją Józefa Kamińskiego) – którego motto brzmiało: „Dajemy wiadomości dobre i złe – ale zawsze prawdziwe”. Ukazywał się on do 31 VIII, czasem dwa razy dziennie (wydanie poranne i wieczorne). W agendzie prasowo-propagandowej Kompanii pracował m.in. przyjęty do organizacji podczas Powstania, wybitny historyk sztuki Stefan Kozakiewicz („Marcin”), współredagujący wydawnictwa syndykalistyczne. Jak pisała Maria Dąbrowska (Przygody człowieka myślącego) – w pracach ZSP 17 18 brała udział siostra pisarki, Jadwiga Szumska („Bożena”) – przez cały okres walk „biły się te chłopaki jak lwy, gdzie najgorzej, to [...] Syndykalistów posyłali. Sprawiali się w każdym boju [...]. Więcej połowy ich padło, a ta reszta na nogach ustać już nie mogła, jednej nocy, jednego dnia żaden z placu nie zeszedł, jednego momentu wytchnienia dla nich nie było. Aż jak ci wyszedł rozkaz: wojsko kanałami do Śródmieścia – tak zaraz wyszedł drugi, Syndykaliści mają nie wychodzić, mają odwrót osłaniać. To już była taka niesprawiedliwość, że patrzcie, tych najlepszych żołnierzów do tego przywiedli, że bunt podnieśli: «Wygubić nas chcecie – tak wołali – żeby nikt żywy nie został, kto chce sprawiedliwości dla ludu». Bo alowców tykać to się bali, że Sowiety blisko, będą się mścić. Ale kogo tylko podejrzewali, że może do nich przystać albo ich wspomóc, to ich gotowi byli na śmierć pewną wystawić”. Po upadku Starówki, od 30 VIII do 2 IX, resztki Kompanii (straty w zabitych i rannych wyniosły co najmniej 2/3 stanu ogółu stanu osobowego) osłaniały odwrót „Roga” i do kanałów w większości już nie zdążyły. Około 110 ludzi (szpital, lekarze, oddziały gospodarcze oraz 12 osób z oddziałów szturmowych) wraz z pionem politycznym i Komendantem Głównym Oddziałów Bojowych ZSP „Porębą” jako ostatni przeszło kanałami do Śródmieścia. Na Starówce pozostały szczątki Kompanii, częściowo wymordowane, częściowo wywiezione do obozu w Oświęcimiu. Uratowali się, zasypani podczas bombardowania (1 IX), Kazimierz Puczyński, Witold Potz oraz łączniczka Jadwiga Michalakówna („Zawiszanka”). Trójka ta przebywała w kanałach, częściowo w ruinach i piwnicach zajętej przez Niemców dzielnicy. Potz niósł wtedy pomoc ukrywającej się grupie żydowskiej. Po pięciotygodniowym ukrywaniu się na Starym Mieście, wspomniana trójka syndykalistów przedarła się z bronią w ręku poza obręb Warszawy, a następnie dotarła do Łowicza. Jeden z oddziałów, pod dowództwem Stanisława Komornickiego („Nałęcz”), na skutek wyjścia z kanału innym włazem, skierowano mylnie do Konserwatorium Muzycznego przy ul. Ogólnik, gdzie weszli w skład resztek batalionu „Bończa”, początkowo broniąc Powiśla, następnie Czerniakowa. Po upadku przyczółka, 14 IX ok. 10 żołnierzy (w tym „Nałęcz”), przedostało się na prawy brzeg Wisły. Większość z nich została wcielona do 1 Dywizji Piechoty im. T. Kościuszki, kończąc żołnierską służbę rozpoczętą w Kompanii Syndykalistycznej zdobyciem Berlina. W Śródmieściu ZSP akcji bojowej nie prowadziło – syndykaliści walczyli w różnych oddziałach (przede wszystkim: „Harnasie”, „Chrobry”, „Wigry”). Po ustabilizowaniu się sytuacji w tym rejonie walk, stopniowo skupiali się przy Centralnym Komitecie Ludowym, który w niepełnym składzie podjął działalność w oparciu o dowództwo 19 Polskiej Armii Ludowej (PAL) i należącą do niej Brygadę im. St. Dubois. ZSP w CKL początkowo reprezentowali nieformalnie Władysław Domino i Marcelina Grabowska (w czasie Powstania współredagowała pismo Armii Ludowej na Powiślu – „Za Lud”). 21 VIII w lokalu przy ul. Boduena 3 m 1 odbyło się kadłubowe posiedzenie CKL. W przyjętej rezolucji czytamy: „Centralny Komitet Ludowy, widząc w [Polskim] Komitecie Wyzwolenia Narodowego czynnik reprezentujący istotne interesy narodu polskiego, deklaruje z nim jako rządem tymczasowym swoją współpracę. Do czasu definitywnego uzgodnienia szczegółowych warunków współpracy obowiązujące będą warunki tymczasowe omówione z czynnikami reprezentującymi [P]KWN i KRN. Warunki te winny uwzględnić przede wszystkim współpracę: a) polityczną, b) wojskową, c) terenową, d) propagandową. Celem wciągnięcia do współpracy nad budową państwa polskiego jak najszerszych warstw narodu – CKL uważa, że podstawa dotychczasowej koalicji rządowej reprezentowanej w [P]KWN powinna być rozszerzona na wszystkie stronnictwa demokratyczne, a przede wszystkim na całość Stronnictwa Ludowego”. W imieniu ZSP rezolucję podpisała Marcelina Grabowska. Po przejściu ze Starówki (z 31 VIII na 1 IX), S. Szwedowski i J. Złotowski, nawiązali niezwłocznie kontakt z CKL. 1 IX odbyło się posiedzenie egzekutywy ZSP-Śródmieście. Po „trudnej dyskusji” zaakceptowano dotychczasową linię postępowania w CKL oraz enuncjacje wymienionych przedstawicieli. Przyjęto również „do akceptującej wiadomości” zawiązanie Powstańczego Porozumienia Syndykalistów (Związek Syndykalistów Polskich i Syndykalistyczna Organizacja Wolność, SOW). Kierownictwo ustalono kolektywnie z przedstawicieli obu grup. Staraniem Porozumienia ukazało się 18 numerów (29 VIII – 30 IX 1944 r.) „Syndykalisty” (kontynuacja „Czynu” i „Walki Ludu”) – redaktorem był Paweł Lew Marek, kilka numerów „Sprawy (kontynuacja „Sprawy Chłopskiej”, „Dekady” i „Myśli Młodych”) pod redakcją Jerzego Szyndlera (jeden numer 10 IX, pod redakcją J. Złotowskiego), a także 27 numerów centralnego biuletynu informacyjnego „Iskra” (ostatni znany numer ukazał się 30 IX). Określono jednocześnie zadania stojące przed nowo powołanym Porozumieniem. Znalazły się wśród nich: „orientowanie opinii publicznej i nakreślanie linii politycznej mas pracujących, zorganizowanie Komitetów Domowych, jako czynnika społecznego, położenie kamienia węgielnego pod budowę Zjednoczonego Ruchu Zawodowego, ujęcie najszerszych mas dla ostatecznego celu Powstania, a mianowicie dla uspołecznienia gospodarki krajowej, a wreszcie przygotowanie dzieła odbudowy kraju”. Program przemian społeczno-gospodarczych i politycznych omówiono w pierwszym numerze „Syndykalisty”: „Syndykalizm uważa demokrację parlamentarną nie za metodę walki klasowej, lecz za umożliwienie reakcji nabrania sił i ustalenia nowej dyk20 tatury. Jedynym skutecznym środkiem walki jest strajk powszechny. Walki tej nie może prowadzić partia z natury swej tworząca różnice i przeciwieństwa, lecz tylko Związki Zawodowe i komitety fabryczne. Ideałem byłby jeden wspólny związek zawodowy – możliwy bo interes robotników jest wspólny. Celem ostatecznym syndykalizmu jest uspołecznienie fabryk, wszelkich środków produkcji, bogactw naturalnych, instytucji użyteczności publicznej i domu. Rzecz prosta znosi się własność prywatną wymienionych rzeczy. Edward Wołonciej „Czemier” Związki zawodowe i komitety fabryczne są organami gospodarczymi, które kierują produkcją oraz wypełniają wszystkie funkcje gospodarcze i społeczne. Polityczna reprezentacja kraju powstaje przez wysłanie delegatów do krajowej rady delegatów. Rada ta jest organem ustawodawczym i wykonawczym. Członkowie jej są wybierani przez rady miejskie i okręgowe rady wiejskie. Te z kolei składają się z delegatów wszystkich rad fabrycznych, związków rzemieślniczych, przedstawicieli pracowników umysłowych, wolnych zawodów i rad wiejskich”. 2 IX KC ZSP, w porozumieniu z kierownictwem SOW, podjął decyzję o sformowaniu Brygady Syndykalistycznej, obejmującej „rozbitków” 104 Kompanii, wszystkich syndykalistów obu organizacji w Śródmieściu, bez względu na pełnione funkcje, oraz ochotników. W oddziale znalazła się także grupa węgierskich Żydów (wyzwolonych przez AK z obozu koncentracyjnego przy ul. Gęsiej) – pełnili oni funkcje pomocnicze. Dowódcą mianowano Edwarda Wołoncieja („Czemier”), który nawiązał stosunki z dowództwem powstania. Od sztabu PAL otrzymano część uzbrojenia i aprowizacji. Pion polityczny Brygady i ZSP wraz z KC ulokował się na parterze budynku przy ul. Wspólnej 32 i w piwnicy Wspólnej 31, natomiast pion wojskowy z dowództwem został zakwaterowany w kinie „Polonia”, przy ul Marszałkowskiej 56. Na froncie budynku wywieszono czarno-czerwoną flagę. Brygada obok prac o charakterze operacyjnym i kadrowym, pełniła dodatkowo funkcje propagandowe i szkolenia ideowego. Nie zdążyła już wziąć większego udziału w działaniach bojowych. „Nieodosobnionym dramatem Brygady – resumuje S. Szwedowski – było to, że gdy nadszedł wreszcie moment wystąpienia i Brygada obsadziła barykadę przy ul. Hożej od Placu 3 Krzyży, niewiele dni pozostało już do upadku powstania, które kończyło się nie w walkach z wrogiem, który unikał starcia wręcz, a kończył powstańczą Warszawę obstrzał artyleryjski wszelkiego typu i bombardowanie z powietrza. Te, a nie inne ataki powodowały znaczne ofiary wśród 200-osobowej Brygady żołnierzy i oficerów”. 21 15 IX w Śródmieściu odbyła się – z udziałem przedstawicieli PPR, RPPS, PPS Lewicy, Syndykalistycznego Porozumienia Powstańczego – konferencja dotycząca przyszłej roli związków zawodowych. Przedłożony projekt platformy określał zadania związków „jako współgospodarza kraju i jako reprezentanta i obrońcy interesów klasy robotniczej”. W zakładzach proponowano powołanie komitetów fabrycznych, wybranych przez załogi i biorących bezpośredni udział w zarządzaniu zakładami. Pierwszym zadaniem miała być odbudowa gospodarki i fabryk. Dalszą dyskusję przerwał upadek Powstania. 25 IX organizacje polityczne patronujące Połączonym Siłom Zbrojnym Armii Ludowej, Polskiej Armii Ludowej oraz Korpusu Bezpieczeństwa, utworzyły Powstańcze Porozumienie Demokratyczne (PPD). W opublikowanej następnego dnia odezwie PPD uznało PKWN „za władzę wykonawczą Narodu”. 2 X dowództwo AK podpisało akt kapitulacji. Ostatnią instrukcją KC ZSP oraz ostatnim rozkazem Komendy Głównej i dowództwa Brygady z 4 X rozstrzygnięto następujące sprawy: zakończenie walk powstańczych na skutek kapitulacji; wyznaczenie S. Szwedowskiego komisarzem akcji likwidacyjno-ewakuacyjnej; zalecono, aby nie iść do niewoli (ci, którzy się na to zdecydowali – 7 osób – otrzymali instrukcję skontaktowania się z Polskim Związkiem Zachodnim), ale przedzierać się na prowincję – powstańcy, pomieszani z ludnością cywilną, mieli iść przez Pruszków i uciekać po drodze; udzielenie pomocy osobom zmuszonym pozostać w mieście; wskazanie punktów (miejscowości) zbornych w celu zorganizowania dalszej działalności (miano powracać i grupować się najbliżej Warszawy); zabezpieczenie lub niszczenie dokumentacji oraz innego wyposażenia KG Oddziałów Bojowych i Brygady Syndykalistycznej; oddanie czci poległym; awanse i odznaczenia; podziękowanie i pożegnanie podkomendnych z zapowiedzią rychłego zwycięstwa nad hitlerowskim okupantem. W ocenie Stefana Szwedowskiego „Plan udał się. Zaledwie minimalny procent został wywieziony do Rzeszy”. Ilustracje do artykułu pochodzą ze zbiorów Michała Przyborowskiego 22 Żydzi a „żołnierze wyklęci” August Grabski Pojawienie się w ostatnich latach „żołnierzy wyklętych” w edukacji historycznej Polaków budzi skrajne emocje. Z jednej strony, rehabilitacja i promocja „żołnierzy wyklętych” jest kontestowana przez części środowisk kombatanckich, części partii politycznych i organizacji niektórych mniejszości narodowych. Z drugiej jednak strony, kult „żołnierzy wyklętych” jest w ostatnich latach aktywnie popierany przez najważniejsze instytucje państwowe – prezydenta państwa, premiera, marszałka Sejmu itp., zwłaszcza zaś przez główną instytucję edukacji historycznej – Instytut Pamięci Narodowej. Od rehabilitacji do kultu Rehabilitacja powojennej zbrojnej opozycji jest konsekwencją przemian politycznych 1989 r. Jednak od rehabilitacji do aktywnej promocji przez państwo kultu „żołnierzy wyklętych” wiodła długa – kilkunastoletnia droga. Zauważmy przy tym, że termin „żołnierze wyklęci” jest terminem stosunkowo świeżej daty. Upowszechnił go Jerzy Ślaski, który w 1996 r. wydał książkę o takim właśnie tytule. Jako pierwsza terminu „żołnierze wyklęci” użyła Liga Republikańska organizując na Uniwersytecie Warszawskim w 1993 wystawę o tym tytule. Na jej podstawie został wydany w 1999 r. album autorstwa Grzegorza Wąsowskiego i Leszka Żebrowskiego. Rzecz znamienna: zabarwiony apologetycznie termin „żołnierze wyklęci” nie został zakwestionowany w dyskursie publicznym czy akademickim przez liberalny nurt w historiografii. Równocześnie doszło zaś do całkowitego zniknięcia używanego przez 1989 r. terminu „reakcyjne bandy”. Choć część prasy lewicowej („Trybuna”, 23 „Przegląd”) spopularyzowała termin „żołnierze przeklęci” jednak pozostał on na obrzeżach dyskusji publicystycznych i w ogóle nie wszedł do języka akademickiego. Jakkolwiek już w latach 90-tych obserwujemy wzmożone wysiłki mające na celu badanie i popularyzację zbrojnej opozycji antykomunistycznej to jej temat nie stał się przedmiotem głównych debat nad polityką historyczną w latach 90-tych. (Najważniejsze debaty historyczne w latach 90. były sporami o Polskę Ludową: spór o dorobek cywilizacyjny PRL, stopień jej suwerenności, dyskusja nad autorytarnym lub totalitarnym charakterem Polski Ludowej itd). Tym niemniej już w latach 90. uczestnicy powojennego podziemia nie mający dotychczas uprawnień kombatanckich mogli je uzyskać, nazwiskami dowódców „żołnierzy wyklętych” zaczęto nazywać ulice zaś niektórzy z nich mający na sumieniu zbrodnie przeciwko mniejszościom narodowym doznali prawnej lub politycznej rehabilitacji. Przykładowo Mieczysław Pazderski ps. Szary, żołnierz Pogotowia Akcji Specjalnej NSZ, którego podkomendni zamordowali w czerwcu 1945 r. blisko 200 ukraińskich mieszkańców wsi Wierzchowiny, pow. Krasnystaw, został w 1992 pośmiertnie odznaczony przez Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Lecha Wałęsę dwoma odznaczeniami (Krzyżem Narodowego Czynu Wojskowego i Krzyżem Partyzanckim). W 1995 roku Sąd Warszawskiego Okręgu Wojskowego unieważnił wyrok śmierci z 1949 r. na Romualda Rajsa, jednego z dowódców Pogotowia Akcji Specjalnej Narodowego Zjednoczenia Wojskowego, odpowiedzialnego za liczne zbrodnie na Białorusinach na Białostocczyźnie, uzasadniając, że „walczył o niepodległy byt państwa polskiego” a wydając rozkazy dotyczące m.in. pacyfikacji białoruskich wsi, działał w sytuacji „stanu wyższej konieczności, zmuszającego do podejmowania działań nie zawsze jednoznacznych etycznie”. O ile w latach 90. tematyka „żołnierzy wyklętych” pozostawała poza głównym nurtem polityki historycznej III RP, to sytuacja ta zmieniła się na początku XXI wieku, zwłaszcza zaś z powstaniem Instytutu Pamięci Narodowej, (który rozpoczął swoją działalność w 2000 r.) i objęciem prezydentury przez Lecha Kaczyńskiego w 2005 r. Najwcześniejszą antycypacją promocji „żołnierzy wyklętych” przez Sejm była Uchwała Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 14 marca 2001 r. w sprawie hołdu poległym, pomordowanym i prześladowanym członkom organizacji "Wolność i Niezawisłość”. Stwierdzała ona m.in.: „że organizacja „Wolność i Niezawisłość, kontynuatorka tradycji walki Armii Krajowej — dobrze zasłużyła się Ojczyźnie”. Bez wątpienia wzmożoną promocję „żołnierzy wyklętych” należy łączyć z pojawieniem się w polskiej polityce wizji ideologicznej IV Rzeczpospolitej, zakładającej 24 radykalną dekomunizację polskiego społeczeństwa. O ile więc w latach 90-tych doszło do pełnej rehabilitacji powojennej cywilnej opozycji antykomunistycznej to początek nowego wieku miał przynieść rehabilitację również opozycji zbrojnej. Mogło to budzić kontrowersje już choćby z tego względu, że „żołnierze wyklęci” reprezentowali marginalną liczebnie i ekstremalną politycznie grupę opozycji antykomunistycznej. W r. 1945 r. liczbę „żołnierzy wyklętych” możemy szacować zaledwie na 13-17 tys. partyzantów, (podczas gdy np. w szeregach LWP zmobilizowanych było blisko 400 tys. żołnierzy). Zachowania tej grupy nie były typowe dla olbrzymiej większości spośród ok. 300 tys. żołnierzy Polskiego Państwa Podziemnego (PPP), którzy w zdecydowana większości jeszcze przed rozwiązaniem PPP w sierpniu 1945 r. włączyli się w legalny nurt życia nowej Polski. Wielkim promotorem kultu „żołnierzy wyklętych” był prezydent Lech Kaczyński. 13 sierpnia 2006 wziął on udział w odsłonięciu w Zakopanem pomnika Józefa Kurasia – „Ognia”. W uroczystościach tej uczestniczył też sekretarz generalny Rady Ochrony Pamięci Walki i Męczeństwa Narodu Polskiego Andrzej Przewoźnik. Udział głowy państwa polskiego w tej ceremonii był o tyle bulwersujący, że „Ogień” dokonał licznych zbrodnii na ocalonych z Zagłady Żydach (sporna pozostaje ich liczba – od kilkunastu do ponad 30-stu zabitych). Lech Kaczyński zdecydował się na udział w tej uroczystości mimo, że wiedział że przeciwko budowie pomnika protestowali zarówno przedstawiciele mniejszości słowackiej (w stosunku do której „Ogień” dopuścił się licznych zbrodnii), jak też żydowskiej, jak też – co szczególnie intrygujące – oddział Światowego Związku Żołnierzy AK w Nowym Targu, który uniemożliwił tam wybudowanie pomnika „Ogniowi”. W lutym 2010 roku prezydent Lech Kaczyński podjął inicjatywę ustawodawczą w sprawie wprowadzenia święta: Narodowy Dzień Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”. Ustawa ta została ostatecznie przyjęta przez Sejm 3 lutego 2011 r. Data Narodowego 25 Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych upamiętnia rocznicę wykonania przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa wyroku śmierci na przywódcach WiN-u. 1 marca 1951 r. siedmiu członków IV Zarządu Głównego Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość” z ppłk Łukaszem Cieplińskim zostało zastrzelonych w więzieniu przy ul. Rakowieckiej w Warszawie. Za przyjęciem ustawy głosowała olbrzymia większość obecnych posłów (406 spośród 417 obecnych posłów; 8 było przeciw – 5 z PO, 2 niezależnych i 1 z SLD; 3 się wstrzymało). Spośród obecnych 31 posłów z SLD za ustawą było 30 (!). Jedynie jeden poseł SLD był przeciw (Artur Ostrowski). Mimo takiego wyniku głosowania nad ustawą w kolejnych latach akcje upamiętnienia „żołnierzy wyklętych” były już bojkotowane przez posłów lewicy i centrolewicy. Przykładowo gdy 1 marca 2012 Sejm uczcił minutą ciszy pamięć „żołnierzy wyklętych”, posłowie SLD weszli na salę dopiero po niej. W czasie tej uroczystości marszałek Ewa Kopacz powiedziała m.in., że „Męstwo, patriotyczna postawa i przywiązanie do najwyższych wartości żołnierzy wyklętych zasługuje na nasz podziw i szacunek”. Protest SLD został poparty przez część członków Ruchu Palikota. Pamięć polskiej prawicy a pamięć polskich Żydów Ustanowienie święta Narodowy Dzień Pamięci „Żołnierzy Wyklętych” było wydarzeniem pozostającym w całkowitej sprzeczności z powojennym doświadczeniem polskich Żydów i deklaracjami na ich temat ze strony liderów społeczności żydowskiej. Zarówno Centralny Komitet Żydów w Polsce (CKŻP), jak i inne organizacje żydowskie wielokrotnie potępiały zbrojne podziemie i dokonywane przez nie zbrodnie, w szczególności wymierzone przeciwko Żydom. Zbrodnie te były traktowane przy tym nie jako coś nowego ale kontynuacja zbrodnii popełnianych przez AK i NSZ już w okresie okupacji. Jest to warte podkreślenia ponieważ fakt popełniania zbrodnii na Żydach przez struktury Polskiego Państwa Podziemnego do dnia dzisiejszego pozostaje tematem tabu dla zdecydowanej większości polskiej opinii publicznej. Bardzo dobrze pokazały to dziesiątki głosów oburzenia polskich mediów po emisji w TVP niemieckiego serialu „Nasze matki, nasi ojcowie” (2013) gdzie wątek antysemityzmu partyzantów AK został zresztą przedstawiony jedynie marginalnie i w sposób względnie łagodny. Zbrodnie „żołnierzy wyklętych” traktowane były przez CKŻP jako jeden z ważnych 26 powodów emigracji Żydów z powojennej Polski. W memorandum CKŻP dla Komisji Anglo-Amerykańskiej ds. Palestyny, z lutego 1946 czytamy: „W 1945 r. zamordowano 353 Żydów. Akty te są inspirowane i dokonywane przez reakcyjne grupy podziemne, które znajdują się w stałym kontakcie z reakcyjnym generałem Andersem we Włoszech i z resztkami b[yłego] rządu londyńskiego na emigracji. Ta sama zbrodnicza ręka, która godzi w działaczy partii demokratycznych, oficerów Wojska Polskiego itd., prowadzi również działalność antysemicką” [...]. „Rząd polski i partie demokratyczne zwalczają antysemityzm, zakorzeniony jeszcze w okresie caratu i wzmocniony w okresie okupacji niemieckiej przez nazistowską propagandę hitlerowską. Dekret o sądach doraźnych przewiduje karę śmierci za uprawianie terroru z powodów narodowościowych, rasowych i religijnych. Mimo to wypadki faszystowskiej działalności antyżydowskiej mają jeszcze miejsce”. W konsekwencji jednoznacznego poparcia władzy ludowej na łamach prasy żydowskiej życzono antykomunistycznemu podziemiu jak najgorzej i podobnie przedstawiano metody jego działania. Przytoczę głos jednego z lewicowych syjonistów: „Obecnie zaś, gdy demokratyczny rząd dokłada wysiłków, by odbudować kraj i wyplenić szkodliwe nawyki przeszłości, zwolennicy Arciszewskiego i Andersa nie mogą znaleźć sobie miejsca w nowej rzeczywistości. Ci ‘zawodowi patrioci’ rewolweru i granatu nie mają powrotu, idą do lasu, wysadzają mosty i tory kolejowe, mordują Żydów, socjalistów i spokojnych obywateli, łudząc się nadzieją bliskiego wybuchu nowej pożogi światowej, kiedy ich ojczyzna znów będzie polem bitwy i wtedy nadejdzie ‘wyzwolenie’. Taki jest los patriotyzmu faszystowskiego, staczającego się w dół” (Mordechaj Bentow, Bankructwo iluzji, „Mosty” 1946, nr 3(8). Autor tych słów – Mordechaj Bentow był 5-krotnie posłem w Izraelu, przez ok. dziesięć lat ministrem w lewicowych rządach partii Mapaj). Co bardzo istotne taka ocena zbrojnego antykomunistycznego podziemia nie uległa najmniejszej rewizji we wspomnieniach działaczy żydowskich publikowanych przez nich po wyjeździe z Polski. Przykładem niech będą choćby wspomnienia takich działaczy syjonistycznych jak Antek Ciekierman czy też Stefan Grajek. Mimo, że w oświadczeniach CKŻP i jego archiwaliach znajdujemy liczne informacje na temat antysemickich zbrodnii podziemia antykomunistycznego, CKŻP nie sporządził żadnej całościowej listy takich zbrodnii. To co dziś wiemy o tym fenomenie zawdzięczamy przede wszystkim dopiero badaniom z lat 90-tych i początku XXI wieku. Wśród autorów tych badań należy odnotować: Dawida Engla, Marka Jana Chodakiewicza, Andrzeja Żbikowskiego, Adama Kopciowskiego, Juliana Kwieka. Ostatnim ważnym głosem w badaniach nad powo27 jenną przemocą antysemicką jest monografia Aliny Całej z 2014 r. poświecona Komisji Specjalnej przy CKŻP. Mimo wysiłków tych badaczy należy stwierdzić, że obraz antysemickich zbrodnii podziemia antykomunistycznego jest nadal dość fragmentaryczny. Nie znamy ani dokładnej liczy ofiar antysemickich zbrodnii z lata 1944-1947, ani też nie dokładnej liczby tych zbrodnii, które zostały popełnione przez tzw. żołnierzy wyklętych. Znawca antykomunistycznego podziemia Chodakiewicz przyznaje, że podziemie „miało dość niechętne nastawienie wobec Żydów, ale wyrażało się ono głównie w antysemityzmie chrześcijańsko-konserwatywnym”, opowiadającym się „za wyrzuceniem Żydów z kraju i izolacją tych, którzy pozostaną”. Było to zgodne z programami politycznymi głównych partii polskiej prawicy w okresie Zagłady – Stronnictwa Narodowego i Stronnictwa Pracy. W konsekwencji należy stwierdzić, że antysemityzm był motywem wyraźnie obecnym w propagandzie opozycji antykomunistycznej. Zdaniem Rafała Wnuka, wśród wydawnictw AK-Delegatury Sił Zbrojnych-WiN Żydzi byli ukazani w negatywnym świetle w („tylko”) 10% gazetek i (aż) 40% ulotek. Im niższego szczebla komórki konspiracyjne wydawały prasę, tym częściej pojawiały się w nich wątki antysemickie. Jednak nawet wśród aneksów do „Memoriału do Rady Bezpieczeństwa ONZ” opracowanego przez Zarząd Główny WiN w 1946 r., znalazł się antysemicki paszkwil informujący o sprawowaniu władzy w powojennej Polsce przez Żydów. Najbardziej znani dowódcy oddziałów partyzanckich byli zdecydowanymi antysemitami. Major Hieronim Dekutowski, ps. Zapora, (z WiN, działający na Lubelszczyźnie), deklarował, że jego żołnierze „walczą o Polskę, żeby w Polsce nie było żydów [sic!] i sowietów [sic!]”. Kpt. Zdzisław Broński „Uskok”, (z WiN, również działający na Lubelszczyźnie), pozostawił po sobie nawet antysemicki wiersz „Niewolnictwo”, w którym pisze o „żydowskim biczu” zmuszającym Polaków do bicia pokłonów „bolszewikom”. Józef Zadzierski, z Narodowej Organizacji Wojskowej, działający na Rzeszowszczyznie, odpowiada za śmierć nie tylko setek Ukraińców ale też przynajmniej kilku Żydów. Radykalnymi antysemitami byli również działający w województwie łódzkim Stanisław Sojczyński ps. „Warszyc” (z Pogotowia Akcji Specjalnej Narodowego Zjednoczenia Wojskowego) i Eugeniusz Kolski ps. „Groźny”(z Kierownictwa Walki z Bezprawiem). Tę listę można by było jeszcze rozszerzać. Szacunkowo możemy przyjąć, że liczba Żydów zabitych w Polsce po jej wy28 zwoleniu spod okupacji hitlerowskiej to 650 do 750 Żydów. (Należy ją widzieć na tle trwającej wówczas w Polsce tzw. ograniczonej wojny domowej, w której zginęło 25-50 tys. osób). W świetle obecnych badań wydaje się, że tylko mniejszość powojennych antysemickich zbrodnii została popełniona przez podziemie. Wg Marka J. Chodakiewicza podziemie odpowiada za 132 ofiar śmiertelnych wobec 271-474 Żydów zabitych w innych okolicznościach. Żydzi rzadko byli głównym celem ataku podziemia. Z reguły zabijani byli gdy wpadli w ręce „żołnierzy wyklętych” lub przy okazji ataku na inne cele. Pod tym względem wyjątkowy był atak z 5 lutego 1946 r. dokonany przez Leona Taraszkiewicza, ps. Jastrząb na Parczew. Przed tym atakiem „Jastrząb” otwarcie deklarował, że głównym celem ataku są Żydzi i ich „rozgromienie” by lokalny handel trafił w ręce polskich handlowców. Żołnierze WiN mogli liczyć na powszechny udział Polaków w działaniach przeciwko liczącej ok. 200 Żydów społeczności. W konsekwencji ataku rozkradziono lub zniszczono mienie żydowskie, zabito czterech Żydów. Wśród organizacji zbrojnych zabijających Żydów przodowało zrzeszenie Wolność i Niezawisłość mieniąca się kontynuacją Armii Krajowej. Tym niemniej wśród dowódców największą liczbę Żydów zabił niezrzeszony, niezależny dowódca Józef Kuraś, ps. Ogień. Bez wątpienia istniała korelacja między liczbą zabitych żydowskich ofiar a dynamiką działań podziemia. Stąd największa liczba zbrodnii została popełniona w wiosną 1945 r., następnie do wyraźnego wzrostu liczby ofiar doszło wiosną 1946 r. Wśród apologetów żołnierzy wyklętych istnieje tendencja do traktowania zbrodnii antysemickich jako zbrodnii motywowanych politycznie, uzasadnionych udziałem Polaków pochodzenia żydowskiego i Żydów w strukturach nowej władzy. Jednak z badań Marka J. Chodakiewicza wynika, spośród Żydów zabitych przez tzw. niepodległościowców zdecydowana większość nie może być powiązana z aparatem komunistycznym (jako jego funkcjonariusze lub współpracownicy). Podobny rezultat przynoszą badania Adama Kopciowskiego dotyczące Lubelszczyzny. Według Kopciowskiego około 80% wszystkich zabójstw Żydów na Lubelszczyźnie (94 z 118 przypadków) miało charakter antysemicki lub rabunkowy, nie zaś polityczny. Pole badań tematu „żołnierzy wyklętych” jest miejscem spotkania się bardzo różnych opcji ideologicznych i różnych (często sprzecznych) typów wrażliwości, w szczególności wrażliwości antykomunistycznej i antyrasistowskiej. Przykładem niech będzie dyskusja nad atakiem Józefa Zadzierskiego 18-19 lutego 1945 r. na Leżajsk, w czasie którego zginęło najprawdopodobniej 14 osób, w tym Żydzi, łącznie z kobietami i dziećmi. Przy opisie tych wydarzeń Chodakiewicz zarzuca izraelskim histo29 rykom (Izraelowi Gutmanowi i Szmulowi Krakowskiemu), że potępiając Zadzierskiego „nie uwzględniają antysowieckich powodów napadu” Zadzierskiego na Leżajsk. Dla Chodakiewicza najważniejsza jest więc walka z komunizmem, dla izraelskich historyków bezpieczeństwo Żydów, zwłaszcza kobiet i dzieci. Bardzo trudno wyobrazić to by którakolwiek ze stron w tego typu dyskusjach mogła poczynić koncesje na rzecz drugiej, koncesje w zakresie swoich pryncypiów. Jakkolwiek szczegółowe określenie liczby Żydów zabitych, przez tzw. żołnierzy wyklętych wydaje się uzasadnionym postulatem badawczym to równocześnie jest mało prawdopodobne aby realizacja tego postulatu zmieniła cokolwiek w zakresie kultu tej grupy politycznej. Kult ten jest bowiem elementem polityki historycznej państwa polskiego, realizowanej przez szereg instytucji państwowych i samorządowych. Zakwestionowanie kultu „żołnierzy wyklętych” w ramach polityki historycznej państwa polskiego byłoby możliwe jedynie w przypadku, gdyby polityka ta miała charakter pluralistyczny, gdyby było w niej miejsce na różne narracje. Tymczasem działalność Instytutu Pamięci Narodowej – który jest głównym instrumentem polityki historycznej polskiego państwa – pokazuje, że jest on zdominowany przez jedną opcję ideologiczną. Oznacza to w praktyce, że w ramach IPN z definicji nie mogą powstawać prace np. krytyczne wobec Armii Krajowej, Kościoła katolickiego, NSZZ Solidarność, itd. Nawet więc jeśli dowiemy się więcej na temat zbrodnii poszczególnych oddziałów „żołnierzy wyklętych”, to nadal będą one przedmiotem apologii, ze względu na swoją walkę przeciwko władzy komunistycznej. Jest to sytuacja analogiczna do fiaska protestów przeciwko odsłonięciu w 2006 r. w bezpośrednim sąsiedztwie Urzędu Rady Ministrów pomnika Romana Dmowskiego. Protesty części opinii publicznej przeciwko budowie tego pomnika – z udziałem takich autorytetów jak Marek Edelmana czy prof. Maria Janion – zostały zignorowane przez władze państwowe gdyż antysemityzm Dmowskiego został uznany za mniej istotny od innych aspektów jego działalności. Można się niestety spodziewać, że podobny los spotka też protesty przeciwko kolejnym upamiętnieniom tzw. żołnierzy wyklętych. 30 „Kibice wyklęci”, czyli stadionowe dzieci IPN-u Jacek C. Kamiński Ćwierć wieku prowadzonej przez państwo intensywnej indoktrynacji społeczeństwa w duchu ideologii nacjonalistyczno-antykomunistycznej przyniosło bodaj najbardziej spektakularne efekty na trybunach polskich stadionów piłkarskich. Są one bowiem widoczne jak na dłoni dzięki kibicowskim instalacjom (tzw. oprawom meczowym) i hasłom skandowanym na transmitowanych przez telewizję meczach. Co pełni równocześnie funkcję dalszego przekaźnika pożądanych wzorców ideologicznych. Zjawisku temu sprzyja rozwinięty na polskich stadionach ruch ultras, wyrażający się przede wszystkim właśnie w kreowaniu wymyślnych „opraw”, czyli np. wielkich płócien czy flag, zajmujących nieraz powierzchnię całej trybuny skupiającej najzagorzalszych kibiców. Na ogół niosą one przekaz związany ściśle z rywalizacją sportową lub kibicowską, coraz częściej jednak pojawiają się motywy odnoszące się do treści „patriotycznych”. Nie ma rocznicy ważnej w IPN-owskim kalendarzu, a zwłaszcza oficjalnego święta państwowego, które nie byłoby uroczyście fetowane z inicjatywy kibiców na ligowych stadionach oraz na ulicach miast (zarówno w formie zgromadzeń, jak i ulicznych graffiti). Przy czym rzekomo „antysystemowi” kibole (radykalni fani) – bo na takowych się kreują – są tu wyjątkowo zgodni z oficjalną wykładnią i interpretacją świąt państwowych. Nie widzą przy tym niekonsekwencji pomiędzy formalnym odrzuceniem rządzącego establishmentu, a bezkrytycznym przejmowaniem jego ideologii i urzędowej wykładni historii. Czciciele patriotycznych rocznic Z największą pompą obchodzone są na stadionach oczywiście takie daty jak 1 marca (dzień „żołnierzy wyklętych”), 1 sierpnia (rocznica wybuchu powstania 31 warszawskiego), 17 września (wkroczenie Armii Czerwonej w 1939 r.) czy 11 listopada (święto niepodległości). W nieco mniejszym stopniu fetowany jest dzień 15 sierpnia (rocznica bitwy warszawskiej), sporadycznie pojawiają się nawiązania do święta 3 maja (rocznica uchwalenia konstytucji 1791 roku). Gradacja wyraźnie zbieżna z przesłaniem płynącym z państwowej polityki historycznej. Do tego dodać należy różnego rodzaju lokalne imprezy, bo trzeba przyznać, że środowiska kibicowskie starają się także nawiązywać do lokalnego patriotyzmu. I tak np. dla fanów Lecha Poznań bardzo ważnym wydarzeniem jest rocznica wybuchu powstania wielkopolskiego, zaś dla kibiców klubów warszawskich (Legii i Polonii) – powstania warszawskiego. Z tym, że o ile powstanie wielkopolskie pozostało wydarzeniem ściśle regionalnym, to rocznica wybuchu walk w Warszawie została awansowana do rangi święta wszystkich polskich kibiców. Fani Lechii Gdańsk szczególnie akcentują tradycje „Solidarności”, co rzecz jasna związane jest z trójmiejską genezą Sierpnia '80. Ciekawy jest przypadek kibiców Śląska Wrocław, którzy nie znajdując na swoim terenie atrakcyjnych, rodzimych tradycji militarnych „wyspecjalizowali” się w kulcie „żołnierzy wyklętych”. Choć można tam również odnaleźć pewne nawiązanie i do tradycji lokalnej, obecne na jednym z głównych transparentów wrocławian: „Twierdza Wrocław”, zawierającym przejrzystą aluzję do hitlerowskiej Festung Breslau. Specyficzna sytuacja panuje na Górnym Śląsku, gdzie ruch kibicowski podzielony jest pomiędzy dwie orientacje narodowe: polską (głównie Górnik Zabrze i GKS Katowice) oraz ślązakowską (głównie Ruch Chorzów). Zwolennicy klubów o propolskiej orientacji biorą aktywny udział w uroczystościach upamiętniających powstania śląskie, m.in. w Marszu Powstańców Śląskich, podczas gdy na meczach Ruchu Chorzów pojawiają się wielkie transparenty z hasłami: „Nigdy niemiecki, na pewno nie polski, zawsze waleczny – to my, naród śląski” lub po prostu „Oberschlesien”. Świętowanie tych rocznic jest dla kiboli okazją do zawłaszczania przestrzeni publicznej. Chyba najbardziej ekspansywni są pod tym względem legioniści, którzy z roku na rok stają się coraz bardziej widoczni na ulicach Warszawy w dniu 1 sierpnia. Zaczynali od składania wieńców na głównych cmentarzach powstańczych, jakiś czas temu doszła do tego akcja oznaczania wszystkich miejsc pamięci związanych z powstaniem. Pod każdą tablicą na terenie całego miasta pojawiają się wieńce lub przynajmniej znicze z herbem klubu. W ubiegłym roku, w 70. rocznicę wybuchu powstania, śmielej wyszli na ulice, zatrzymując o godzinie W ruch na wielu skrzyżowaniach, w tym na centralnym rondzie Dmowskiego, paląc przy tym stadionowe race i skandując okrzyki „Cześć i chwała bohaterom!”. W tym roku powtórzyli to na jeszcze większą skalę. 32 Bohaterowie jako paliwo nienawiści Oczywiście nie tylko rocznicowymi wydarzeniami karmi się stadionowy „patriotyzm”. Znacząca jest również lista bohaterów, ściśle zbieżna z postaciami lansowanymi przez Instytut Pamięci Narodowej i media. Postacią numer jeden jest w tej chwili niewątpliwie rtm. Witold Pilecki, zwany w tych kręgach po prostu „Rotmistrzem”. Można wręcz odnieść wrażenie, że czczący go kibice traktują ten stopień wojskowy jako nazwę własną swojego guru. Numer dwa to „Inka”, czyli rozstrzelana w okresie stalinowskim sanitariuszka V Wileńskiej Brygady AK Danuta Siedzikówna. Ich wizerunki pojawiają się najczęściej na stadionowych bannerach i koszulkach kibiców. Dalej już właściwie długo, długo nic. Oczywiście nie licząc bohatera zbiorowego, czyli „żołnierzy wyklętych” i powstańców warszawskich. Dużą rolę w ideologii ruchu kibicowskiego odgrywają także dawne Kresy Wschodnie, co znajduje wyraz m.in. w organizowanych przez stowarzyszenia kibicowskie akcjach pomocy dla działających na tym obszarze polskich klubów sportowych, przede wszystkim Pogoni Lwów i Polonii Wilno. Istotna jest przy tym kwestia interpretacji tak zarysowanego panteonu bohaterów. Daje się odczuć, że nie są oni kultywowani ze względu na swoje zasługi, ale jako symbole nienawiści do głównego wroga, czyli „komuny”. Tak więc „Rotmistrz” to przede wszystkim nie bohater antyhitlerowskiego ruchu oporu, lecz ofiara stalinowskich siepaczy. Podobnie jak „Inka” nie jest przecież ceniona jako oddana sanitariuszka oddziału partyzanckiego. „Wyklęci” to sprawa jednoznaczna – wzór jak należy skutecznie walczyć z komunizmem – ale ciekawy jest przypadek powstańców warszawskich. Ich 33 kult wiąże się z odbiorem powstania warszawskiego jak wydarzenia par excellence „antysowieckiego”. To ci, którzy dzięki swojemu bohaterstwu zatrzymali marsz „hord Stalina” na Europę. Dlatego należy się „cześć i chwała bohaterom!”, jak skandują na meczach i powstańczych obchodach. Dobrym przykładem takiej interpretacji była flaga z przekreślonym sierpem i młotem powiewająca ponad tłumem na rondzie Dmowskiego w Warszawie o godzinie W. Mentalność panująca w polskim ruchu kibicowskim ma bowiem charakter wyraźnie agresywny, nastawiony na zwalczanie wroga. Generalnie można ją sprowadzić do powielanego przez kiboli hasła antykomunistycznego podziemia: „Śmierć wrogom Ojczyzny!”. Wróg numer jeden to oczywiście szeroko pojęta „komuna”. Przy czym interpretacja, kogo należy zaliczyć w szeregi komunistów jest bardzo pojemna i uznaniowa. Mieści się w niej nie tylko wszystko co związane z PRL i ZSRR, lecz także z różnorodnymi ruchami lewicowymi. Niemal równie wielkim wrogiem polskiego kibola jest „Ruski”, zresztą w jego świadomości Rosja i „komuna” to właściwie synonimy. Erupcja kibolskiej rusofobii miała miejsce podczas piłkarskich Mistrzostw Europy 2012 zorganizowanych w Polsce. Niefortunnym zbiegiem okoliczności polscy piłkarze trafili do jednej grupy z reprezentacją Rosji, co stało się przyczyną masowych zamieszek przed meczem obu drużyn. „Oficjalnym” pretekstem dla polskich bojówek chuligańskich stało się eksponowanie przez rosyjskich kibiców symboli ZSRR, w tym flag ze znienawidzonym przez kiboli sierpem i młotem, których zresztą pojawiło się bardzo niewiele. Goście z Rosji uprzedzeni byli bowiem o nastawieniu w tej kwestii polskiej opinii publicznej. Szczególnie przygnębiający był fakt, że zamieszki nie ograniczyły się do starć z rosyjskimi chuliganami i policją, lecz atakowani byli – często w bardzo okrutny sposób – zwykli kibice rywali, zwłaszcza ci, którzy docierali na mecz indywidualnie, a nie w ramach zorganizowanego pochodu na stadion. Na osoby takie polowały grupki zamaskowanych chuliganów. Ambasada rosyjska poinformowała, że w wyniku zajść do szpitali trafiło dziesięciu obywateli Federacji Rosyjskiej1). Na ulicach Warszawy do późnych godzin nocnych słyszane były tego dnia chóralne śpiewy przyświecające nagonce: „Ruska kurwa, aejja, ejja, ooo!”. Trzeba podkreślić, że przedmeczowe starcia nie były wynikiem jakiejś spontanicznej, przypadkowej reakcji. Była to zorganizowana akcja, koordynowana w skali całego kraju dzięki sieci powiązań, jaką stworzył Ogólnopolski Związek Stowarzyszeń Kibiców. Pod takim zarzutem zatrzymany przez policję został m.in. Wojciech Wiśniewski – członek władz związku i Stowarzyszenia Kibiców Legii Warszawa2). 1) 2) http://lifenews.ru/news/94394 http://www.tvp.info/7750089/kibole-legii-organizowali-bojki-z-rosjanami 34 W efekcie zajść 59. chuliganów otrzymało wyroki skazujące, 18. zostało skazanych na kary więzienia. Listę głównych wrogów kibolstwa dopełniają mniejszości seksualne, co jest bardzo mocno podkreślane w tym zmaskulinizowanym środowisku. Generalnie jest to katalog uprzedzeń charakterystyczny dla skrajnej prawicy, co nie zaskakuje, biorąc pod uwagę, że takie ukształtowanie tożsamości ideowej ruchu kibicowskiego było efektem intensywnych i wieloletnich zabiegów różnych środowisk prawicowych – poczynając od Narodowego Odrodzenia Polski, przez Młodzież Wszechpolską i ONR po PiS i PO. Te dwie ostatnie establishmentowe partie posiadają w środowiskach kibolskich stosunkowo niewielkie wpływy, ale starają się je kokietować zwłaszcza będąc w opozycji. Jednym z najbardziej powiązanych z kibolami polityków jest poseł Przemysław Wipler, który wypłynął politycznie m.in. dzięki organizacji pomocy prawnej dla chuliganów Legii Warszawa w okresie ich natężonych protestów przeciwko rządowi Donalda Tuska. Była to pamiętna akcja pod hasłem „Donald matole, twój rząd obalą kibole!”, zorganizowana w reakcji na podejmowane przez władze państwowe przed Euro 2012 próby ograniczenia chuligańskich wybryków na stadionach i ulicach polskich miast. Ewolucja ruchu kibicowskiego Takie oblicze radykalnych kibiców – jako żarliwych patriotów, współczesnych „żołnierzy wyklętych” – jest kwestią stosunkowo świeżą, efektem zmian dokonanych w ciągu ostatniej dekady, gdy ruch kibicowski przeszedł drogę w kierunku profesjonalizacji. Operację tę trzeba uznać za w znacznej mierze udaną. Powstały wówczas liczne stowarzyszenia kibiców, aspirujące do partnerskich relacji z władzami klubów, samorządami, a nawet strukturami rządowymi. Grupy te podjęły próbę „ucywilizowania” wizerunku kibica, polegającą na przyjęciu bardziej akceptowalnej społecznie formuły ideologicznej. Z trybuny zniknęła więc w zasadzie taka symbolika jak swastyki, neonazistowskie „wilcze haki” czy krzyże celtyckie. Po części było to związane z walką, jaką przejawom skrajnie prawicowego ekstremizmu na stadionach wypowiedział Polski Związek Piłki Nożnej i spółka Ekstraklasa. Krokiem w tym kierunku tego było zatwierdzenie w 2006 roku katalogu zakazanych symboli. Stowarzyszenia kibicowskie poddały się tym regulacjom bez większych oporów, stając w obronie jedynie niektórych symboli. Taką batalię ich przedstawiciele stoczyli z pomocą parlamentarzystów Ligi Polskich Rodzin w obronie tzw. mieczyka Chrobrego, symbolu ruchu narodowego. PZPN oficjalnie pozostał nieugięty w tej kwestii, w praktyce jednak przestrzeganie zakazu akurat w tym przypadku jest wątpliwe. Wskazuje na to np. 35 akceptowany na ogół przez delegatów PZPN transparent kibiców Polonii Warszawa z cytatem z Romana Dmowskiego („Jestem Polakiem, więc mam obowiązki polskie”), którego jednym z motywów jest właśnie mieczyk Chrobrego3). Ponieważ ewolucja środowisk kibicowskich zbiegła się w czasie z apogeum lansowanej przez rząd Prawa i Sprawiedliwości polityki historycznej, chętnie podchwyciły one płynące stąd wzory. Oprócz okolicznościowych opraw poszczególne grupy kibiców mają swoje stałe transparenty, którymi obwieszają trybuny. Standardowo znajdują się wśród nich i te o wymowie politycznej. Normą więc stały się transparenty z przekreślonym sierpem i młotem bądź przekreślonym wizerunkiem Ernesto Che Guevary. Ze stadionu Lechii Gdańsk zniknęły transparenty z Rudolfem Hoessem czy czarnoskórym klękającym przed członkiem Ku-Klux-Klanu (wraz ze śpiewami „Guantanamera, Gdańsk to jest miasto Hitlera!”), zaś pozostały takie hasła jak „Lechia Gdańsk – polski bastion prawicy”, „A na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści” czy banner upamiętniający ofiary Grudnia '70. Ulubionym symbolem kiboli w całym kraju stała się kotwiczka Polski Walczącej. Maskująca twarz chusta z tym znakiem była częstym wyposażeniem chuliganów atakujących rosyjskich kibiców podczas zamieszek na Euro 2012. Ten „rebranding” okazał się skuteczny w tym sensie, że aktywność kibicowskich organizacji w oficjalnym życiu publicznym stała się akceptowalna. Ponadto tak „wyłagodzonym” zewnętrznie grupom skrajnie prawicowych fanów udało się uzyskać większe wpływy wśród kibicowskiego ogółu, zwłaszcza na trybunach zajmowanych przez najbardziej żywiołowych kibiców, tzw. ultrasów. O ile w latach 90. XX wieku grupy nacjonalistycznych skinheadów, choć obecne na stadionach, nie wiodły jeszcze prymu wśród apolitycznych generalnie „szalikowców”, o tyle dziś można stwierdzić, że różne nacjonalistyczne środowiska w pełni kontrolują sytuację na stadionach. Udało im się równocześnie doprowadzić do eliminacji z trybun nielicznych lewicujących grup kibicowskich (tak stało się na stadionach Polonii Warszawa, Jagiellonii Białystok i Zagłębia Sosnowiec). Nie znaczy to oczywiście, że kibice o innych, w tym lewicowych, poglądach nie pojawiają się na stadionach, ale obecni są tam jako indywidualne osoby w tłumie. W zorganizowanym ruchu kibicowskim nie ma dla nich racji bytu, osoby takie są z organizacji kibicowskich zdecydowanie eliminowane, nieraz w sposób brutalny. Dzięki temu skutecznie prowadzona jest nacjonalistyczna propaganda wśród kolejnych roczników kibicowskiego „narybku”. W ostatnich latach do walki o dusze kibiców aktywnie włączył się także Kościół 3) „Droga do Euro 2012 bez rasizmu”, „Nigdy Więcej” nr 16 (1/2008) 36 katolicki. Przejawem tego są organizowane od 2008 roku przez fana Lechii Gdańsk ks. Jarosława Wąsowskiego Ogólnopolskie Pielgrzymki Kibiców na Jasną Górę. Po mszy i konferencji tematycznej na murach klasztoru tradycyjnie odbywa się prawdziwe pandemonium i seans nienawiści. Płoną dziesiątki rac przy gromko skandowanych okrzykach: „A na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści!” czy „Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę!”. Podskórny ekstremizm Zewnętrzne wyłagodzenie stadionowego nacjonalizmu nie oznacza, że z trybun polskich stadionów zniknęły jego bardziej radykalne emanacje, takie jak neonazizm, rasizm, antysemityzm czy inne postaci ksenofobii. Wręcz przeciwnie, pod zewnętrznym przykryciem bardziej umiarkowanego nacjonalizmu zjawiska te doskonale funkcjonują podskórnie. Wychodzą na jaw przy okazji różnych skandali, często podczas meczów międzynarodowych. UEFA stale stosuje kary przeciwko polskim klubom z powodu rasistowskich ekscesów. W obecnym sezonie ukarane zostały Lech Poznań i Śląsk Wrocław. W poprzednich rozgrywkach sędzia zmuszony został do przerwania wyjazdowego meczu Legii w Lokeren z powodu lżenia przez warszawskich fanów czarnoskórego bramkarza miejscowych Boubacara Barry'ego. Nagminne są przypadki przejawów antysemityzmu, wyrażające się głównie we wzajemnym przypisywaniu sobie przez kiboli zwaśnionych klubów stereotypowego wizerunku Żyda. Jedną z najgłośniejszych spraw tego typu była afera podczas derbów Rzeszowa w 2010 roku, gdy kibole Resovii wywiesili adresowany do rywali ze Stali Rzeszów transparent z napisem „Śmierć garbatym nosom!” z obraźliwą karykaturą Żyda. Okazjonalnie, gdy dochodzi do meczów z drużynami z sąsiednich krajów, poja- 37 wiają się także przejawy ksenofobii skierowanej pod adresem innych narodowości. Tak było np. w 2013 roku, gdy kibice Lecha Poznań wywiesili wielki banner z napisem „Litewski chamie klęknij przed polskim panem!”. Tu doszedł jeszcze oczywiście element postkolonialnej mentalności „kresowej”. W aspekcie kresowym nowym zjawiskiem, wywołanym sytuacją na Ukrainie, jest deklarowanie przez kiboli wrogości do ruchu banderowskiego (czego akurat nie należy oceniać jednoznacznie negatywnie, ale ma to jednak wymiar wrogości dwóch nacjonalizmów). Także przypadki stosowania neonazistowskiej symboliki wciąż mają miejsce. Np. na początku lipca 2015 roku jedna z grup kibicowskich Legii wymalowała na rondzie w okolicach stadionu graffiti z symbolami wilczego haka, krzyża celtyckiego, swastyki i liczby 14 (od 14 słów sloganu organizacji rasistowskich: "Musimy zagwarantować byt naszych ludzi i przyszłość dla białych dzieci") oraz napisami „White Pride” i „White Legion”4). Po alarmie podniesionym przez media służby miejskie zamalowały ten mural. Wcześniej, w 2013 roku, za wywieszanie przez kibiców banera z wilczym hakiem i napisem „White Legion” podczas meczu eliminacji Ligi Mistrzów ze Steauą Bukareszt ukarała Legię UEFA5). Z przejawami antysemityzmu, rasizmu i neonazizmu na stadionach walczy wielce zasłużone w tej dziedzinie stowarzyszenie „Nigdy Więcej”. W tym dziele może liczyć na wsparcie liberalnych mediów, ale już nie zawsze znajduje zrozumienie dla swoich interwencji w klubach czy w Polskim Związku Piłki Nożnej. Ostatnio działaczy „Nigdy Więcej” zaatakował za rzekome „kablowanie do UEFA” prezes PZPN Zbigniew Boniek, który zabiega o przychylność środowisk kibolskich. A te mimo troski o wizerunek umiarkowanych patriotów nie ukrywają swojej wrogości wobec antyrasistowskich akcji. W każdym razie działania w tym zakresie są w Polsce prowadzone i mogą liczyć na wsparcie potężnej organizacji, jaką jest Europejska Federacja Piłki Nożnej, realizująca program „Football against racism in Europe”. W mniejszym stopniu dotyczy to także homofobii. Natomiast z przejawami radykalnego antykomunizmu (faktycznie wrogości do wszelkiej lewicowości) i rusofobii na stadionach nikt nie próbuje nawet polemizować. Są one bowiem wyrazem niemal oficjalnej ideologii państwa polskiego. Wyeliminowanie czy choćby ograniczenie tych negatywnych zjawisk wymagałoby zmian o generalnym charakterze politycznym, w tym przemian w zakresie świadomości społecznej. 4) http://tvnwarszawa.tvn24.pl/informacje,news,wilczy-hak-obok-herbu-legii-klub-odcina-sieod-nazistowskiego-graffiti,173089.html 5) http://sport.tvn24.pl/pilka-nozna,105/legia-ukarana-przez-uefa-kibice-nie-obejrza-dwochspotkan-w-lidze-europy-klub-zaplaci-100-tysiecy-euro-kary,494889.html 38 A trzeba podkreślić, że takie nakręcanie na stadionach spirali nienawiści w duchu IPN-owskim wobec „komuchów” i „Ruskich” jest groźne. Świadczą o tym dobitnie wypadki podczas Euro 2012. Także na co dzień znajduje to wyraz w indywidualnej przemocy skierowanej przeciwko przeciwko osobom z grup napiętnowanych jako wrogie („lewaków”, „pedałów”, etc). Przykład pobliskiej Ukrainy, gdzie środowiska kibicowskie były kształtowane w podobnym duchu, dowodzi, że poddane skrajnie prawicowej indoktrynacji bojówki kibolskie mogą stać się sprawcami zbrodni o podłożu politycznym. Na Ukrainie znalazło to wyraz przede wszystkim w masakrze w Odessie 2 maja 2014 roku, dokonanej przy znaczącym udziale chuliganów Czernomorca Odessa, Metalista Charków i Dnipro Dniepropietrowsk. Kibole stanowili także trzon pacyfikujących ludność Południowego-Wschodu Ukrainy tzw. ochotniczych batalionów finansowanych przez ukraińskich oligarchów. Na razie, jeśli chodzi o Polskę, pocieszające jest to, że wciąż w znacznym stopniu energia „wiernych kibiców” nakierowana jest na wewnętrzne walki międzyklubowe. Celem agresji nie jest li tylko wyrzutek ze społeczności narodowej, czy inny „obcy”, ale także „patriota” reprezentujący odmienne barwy klubowe. Potrafią ci spadkobiercy „żołnierzy wyklętych” ciąć się między sobą nożami nawet przy okazji takiej obowiązkowej dla każdego „kibica-patrioty” imprezy, jaką jest doroczny Marsz Niepodległości. 39 Tsipras a lewica Borys Kagarlicki Katastrofa w Grecji jeszcze się nie skończyła. Rząd Aleksisa Tsiprasa – po zignorowaniu wyników referendum przeprowadzonego przez tenże rząd – głosami partii prawicowych przepchnął w parlamencie uchwałę o kapitulacji przed kredytodawcami i podjął jawną nagonkę na oponującą temu lewicę. Głównym celem kampanii stali się niedawni zwolennicy premiera, ci wszyscy, którzy jeszcze kilka miesięcy temu pomogli mu w dojściu do władzy. Jako że Komitet Centralny partii SYRIZA i nawet jej Biuro Wykonawcze zagłosowały przeciwko porozumieniu z kredytodawcami, organy kierownicze partii nie są zwoływane na posiedzenia a żądanie zwołania zjazdu nadzwyczajnego, które popiera większość KC – zostało zignorowane. Tsipras zgodził się tylko na zorganizowanie partyjnej konferencji ale dopiero we wrześniu, kiedy wszystkie kwestie z kredytodawcami zostaną już ustalone i wdrożony zostanie kolejny pakiet kroków wprowadzających surowe reguły ekonomiczne. Organizacje podstawowe partii, mające wobec rządu jeszcze bardziej negatywne stanowisko niż członkowie KC, zostały praktycznie sparaliżowane. Partia została praktycznie rozgromiona. Tsipras sprawuje władzę w imieniu partii, ale bez jakiegokolwiek kontaktu z nią, nie podejmując nawet próby przeforsowania swojego stanowiska w jej strukturach. Jego parlamentarna większość jest gwarantowana poprzez głosy parlamentarzystów z ramienia partii prawicowych, odrzuconych przez Greków w ostatnich wyborach i podczas referendum. Nie mając politycznego poparcia lewicy i całkowicie zależny od gardzącej nim prawicy, Aleksis Tsipras zachowuje swe stanowisko tylko dlatego, że panujące elity po40 trzebują, żeby politykę destrukcji greckiego społeczeństwa przeprowadził właśnie „lewicowy” premier. Rozłożenie gospodarki musi być połączone z demoralizacją i politycznym bankructwem sił lewicy, tradycyjnie dotąd temu przeciwnych. Wraz ze wzrostem zależności Tsiprasa od prawicy rośnie też jego zaciętość wobec swoich niedawnych sojuszników. Nie uniknął ciosu nawet były minister finansów Janis Warufakis, który niemal do ostatniej chwili wspierał premiera. Grożą mu procesy sądowe faktycznie za to, że odrzucał kapitulację w wypadku załamania się negocjacji. Rzecz znamienna, że do tego nie doszło. Nie było nawet sławetnego „planu B”. Były zaś tylko rozmowy o tym, że byłoby dobrze, gdyby plan taki był. Ale i to uważa się dziś za przestępstwo. Zresztą Tsipras wraz ze swoim otoczeniem gotowi są pójść jeszcze dalej. Nie ograniczając się do sądowych rozpraw przeciwko byłemu ministrowi finansów, gotowi są dobrać się do skóry zagranicznym doradcom, przez nich samych przywołanych, w tym również do światowej sławy ekonomisty Jamesa Galbraitha. Najciekawsze jest to, że Galbraith nawet nie otrzymywał od greckich władz jakichkolwiek pieniędzy, przyjechał do Aten za własne pieniądze, żeby pomóc lewicowemu rządowi. Najbardziej ponure w obecnej sytuacji jest to, że będący dziś celem ataków oponenci Tsiprasa w większości nie są radykałami, a często nawet nie reprezentują partyjnej lewicy. W większość są to po prostu ludzie zachowujący choćby resztki sumienia i zdrowego rozsądku. Tenże Warufakis niemal do ostatniej chwili bronił konieczności pójścia na kom- 41 promis z „trojką”, nawołując do wszelkich ustępstw, byle by pozostać w strefie euro. Zdaniem byłego ministra, nie było alternatywy dla kapitulacji, należało jedynie walczyć o jakieś symboliczne ustępstwa dla zachowania twarzy. Jako że – powiada Warufakis – obecnie przejście do socjalizmu w Grecji nie jest możliwe, konieczne jest pozostawanie w ramach neoliberalizmu. Stąd jego apele o umiarkowanie, mające być przejawem zdrowego rozsądku. Nie chodzi nawet o to, że taki dylemat jest fałszywy – że jakoby nie istnieje częściowa (czy przejściowa) strategia, nic pośredniego między natychmiastowym i całkowitym przejściem do socjalizmu i zachowaniem w niezmienionym kształcie obecnego porządku. Główny problem polega na tym, jakie są praktyczne decyzje. A w epoce kryzysu systemowego nie ma nic bardziej niedorzecznego i niepraktycznego od umiarkowania. Bo nie jest ono rozwiązaniem pragmatycznym. Nawiasem mówiąc, w Grecji przeprowadzony został bardzo ważny, wręcz znamienny eksperyment polityczny. Partia, która ucieleśniała nadzieje, wyobrażenia i podejście dominujące dziś wśród europejskiej lewicy, doszła do władzy, uzyskując możliwość nie tylko debatowania o mnóstwie przepięknych alternatyw względem surowej codzienności neoliberalizmu, ale i podjęcia próby realizacji choćby części tych idei. Niestety, eksperyment nie tylko się nie udał, ale dostarczył też bardzo wyraźnych lekcji. Jako partia mobilizująca społeczne niezadowolenie SYRIZA okazała się narzędziem bardzo efektywnym i pewnym. Ale po zjednoczeniu aktywistów i społeczeństwa w walce o zmianę władzy, SYRIZA okazała się całkowicie bezradna z chwilą, gdy sama stała się tą władzą. Nowy rząd nie miał ani strategii, ani realistycznego programu. Był w stanie tylko łączyć radykalne frazesy i umiarkowane prośby… Okazało się, że wszystkie nadzieje radykalnej lewicy sprowadzały się do wykorzystania tychże europejskich instytucji, które krytykowała ich własna przedwyborcza propaganda. Okazało się, że ludzie ci nie tylko nie umieją walczyć będąc u władzy i posługując się narzędziami władzy – ale też w ogóle nie rozumieją sensu tej walki. Okazało się, że klasowa retoryka dawno już zastąpiła klasową politykę. 42 Sprawowanie władzy zobowiązuje. Niezbędne są jasne priorytety, jednoznaczne decyzje, twarda, konsekwentna realizacja stawianych politycznych zadań, znajdujących oparcie w konkretnych interesach społeczeństwa, mobilizacja sił pozasystemowych w celu pokonania oporu wrogich instytucji. Nic z tego kierownictwo partii SYRIZA zrobić nie mogło, bo wszystko to leżało nie tylko poza granicami jego politycznej koncepcji, ale i politycznych horyzontów. Stało się za to oczywiste to, przed czym wielu – w tym także autor tych słów – ostrzegało: ani „mobilna” struktura, ani sieciowa organizacja, ani też inne cuda epoki informatycznej nie dają żadnych gwarancji względem uzurpacji pełnomocnictw przez przywódców wewnątrz organizacji, względem intryg i manipulacji. Co gorsza, podobne struktury, opierające się na nieformalnych procedurach, czy też, przeciwnie, domagające się bezgranicznej demokracji, nierealnej w realnym politycznym czasie, kiedy to decyzje muszą być podejmowane bardzo szybko, są w istocie nie bardziej, lecz mniej demokratyczne niż stare zbiurokratyzowane i sformalizowane hierarchie organizacji robotniczych i lewicowych. W warunkach zaostrzonego kryzysu okazało się, że 3-4 osoby mogą po prostu o wszystkim decydować za partię. Zarówno zdrada Tsiprasa, jak i bezradność Warufakisa jako praktycznych polityków nie są przypadkowe. Okazały się one logicznym następstwem określonego podejścia do polityki. Podejścia opierającego się na ideologicznych i kulturowych zasadach, który zwyciężyły na lewicy po tym, jak odeszły w przeszłość tradycje „starej lewicy”, zarówno socjaldemokratyczne, jak i komunistyczne. Organizacyjno-programową jedność leżącą u podstaw dawnej lewicowej polityki zastąpiła ideologia „mnogości alternatyw”. Ale ta ideologia może funkcjonować jedynie w głowach pięknoduchów – intelektualistów i naiwnych studentów, pozbawionych nawet wyobrażenia o politycznej odpowiedzialności. Jeśli chcecie realnych przemian, to nie tylko trzeba wybrać jedną alternatywę, na realizację której trzeba rzucić wszystkie siły, ale trzeba też zdecydowanie odrzucić wszystkie pozostałe warianty i „alternatywy”, a w razie konieczności nawet z nimi walczyć. Zasadą walki politycznej, jak i zasadą wojny – jest skupienie sił. 43 W sposób paradoksalny, wychodząc od ideologii „mnogości alternatyw”, ideolodzy i liderzy partii SIRIZA wrócili do faktycznego uznania formuły pani Thatcher: «There is no alternative». To właśnie w istocie skonstatował Warufakis, gdy oświadczył, że w obliczu powstałej sytuacji nie widzi alternatywy wobec podporządkowania się logice systemu. Ta ideowa kapitulacja miała miejsce jeszcze przed kapitulacją polityczną. I w ostatecznym rachunku była ona zdeterminowana iluzjami „radykalnej lewicy” co do możliwości walki stopniowej, przejęcia władzy bez brania za to odpowiedzialności. Gdyby podobna tragiczna sytuacja była typowa tylko dla Grecji, byłoby to smutne, ale nie katastrofalne. Ale znaczna część lewicy w innych krajach, nie bacząc na nic próbuje usprawiedliwiać SYRIZĘ, współczuć biednemu Tsiprasowi, który stał się ofiarą szantażu, czy też nawet proponować mu poniewczasie „plan B”, który premierowi Grecji całkiem nie jest potrzebny. Przyczyna takiej na pierwszy rzut oka dziwnej reakcji leży w tym, że własne stanowiska polityczne i podejścia wielu z tych, którzy dzisiaj miotają się w zagubieniu, niezbyt różnią się od podejścia SYRIZY. Uznanie w całej rozciągłości bankructwa takiej polityki oznacza albo przyznanie się do własnej niedojrzałości, albo dokonanie wyboru na rzecz zasadniczo innego podejścia, nieuchronnie prowadzącego do zdecydowanego zerwania z oklepanymi frazesami, powtarzając które można wygodnie funkcjonować w ramach neoliberalnego systemu, prezentując się zarazem jako nieugięty z nią bojownik. Tymczasem Rubikon został przekroczony. I to nie tylko w Grecji, ale też w skali całej Europy. Upadek SYRIZY i rozłam na lewicy na tle stosunku do kryzysu rosyjsko- 44 ukraińskiego znamionuje nie mniej znaczący przełom w dziejach lewicy, niż upadek II Międzynarodówki w 1914 roku. Sprawą zasadniczą w tym wypadku jest kwestia stosunku do Unii Europejskiej. Właśnie w tym ujawniła się jeszcze jedna metodologiczna przyczyna krachu „eurolewicy”. UE jest niczym innym, jak tylko zinstytucjonalizowanym ucieleśnieniem neoliberalizmu. Nie sposób być jednocześnie przeciwnikiem neoliberalizmu i zwolennikiem Unii Europejskiej, nawet „zreformowanej”, jako że sens systemowy tej organizacji polega właśnie na niedopuszczaniu jakichkolwiek postępowych reform. To jakby w 1848 roku opowiadać się za reformą Świętego Przymierza w interesach demokracji. W końcu, gruntowną metodologiczną podstawą kryzysu ideowego jest przyjęcie przez znaczną część zachodniej lewicy (i ich rosyjskich naśladowców) libertariańskiej (neoliberalnej) logiki przy jednoczesnym jej publicznym odrzucaniu. »There is no such thing as society«, mówiła pani Thatcher. Społeczeństwo nie istnieje. Całkiem jak u Bułhakowa: »gdzie nie spojrzeć, niczego nie macie«. Ani alternatywy, ani społeczeństwa… Oczywiście, lewica oburzała się i prowadziła spory. Tak samo jednak, jak w wypadku aforyzmu Thatcher o nieistnieniu alternatyw, społeczna metodologia znacznej części lewicy w latach 90. a zwłaszcza po roku 2000. wynikała z tej samej logiki, tyle że nie przyznawała się do tego publicznie. Społeczeństwo jako całość, a tym bardziej pewne wyobrażenie jego całościowego rozwoju, poza rzadkimi wyjątkami, przestało funkcjonować nawet w retoryce, nie 45 mówiąc już o programach i propagandzie lewicowych organizacji. Wyobrażenie społeczeństwa jako zbioru „mnogości”, utrwalone w książkach Toni Negri i Michaela Hardta, upowszechniło się tak naprawdę również wśród tych, którzy wspominali o tym ironicznie. Obrona mniejszości, lista których wciąż rośnie, zajęła główne miejsce w porządku dnia, ostatecznie usuwając koncepcję całościowego społecznego rozwoju, będącą podwaliną ideologii „dawnej” lewicy, zarówno w komunistycznym, jak i socjaldemokratycznym jej wariancie. Tymczasem interesy społeczeństwa nie sprowadzają się do sumy interesów jego członków, a tym bardziej jego mniejszości. Stanowisko to, które ma absolutnie zasadnicze znaczenie, kluczowe dla wszystkich ruchów radykalnych „klasycznej” polityki – od jakobinów do bolszewików – jest ignorowane. Zapomniano też i w rzeczywistości „cichaczem” odrzucono pojęcie postępu jako ogólnego postępu społecznego. Dla Marksa właśnie postęp społeczny był głównym zadaniem ruchu, i nie sprowadzał się on wyłącznie do interesów „klasy przodującej”. Przeciwnie, ta czy inna klasa społeczna uznawana jest za „przodującą” właśnie dlatego, że na danym etapie dziejów jej interesy zbiegają się w największym stopniu z interesami rozwoju społeczeństwa. Można różnić się co do zadań rozwoju. Nieszczęście nie polega jednak na tym, że obecna lewica udziela nie dość pełnych, bądź nieprecyzyjnych odpowiedzi, lecz na tym, że nawet nie zamierza sobie stawiać pytania o postęp. Mieliśmy punkt orientacyjny społecznego postępu, ustawiony jeszcze w epoce Oświecenia. U jego podstaw leżała idea społecznej integracji, jednoczenia ludzi (w tym znaczeniu idea równości była środkiem, a nie celem). Dążenie do maksymalnego podziału społeczeństwa na specyficzne grupy, konkurujące między sobą mniejszości, zatomizowania ogólnej strategii kompleksowych społecznych przemian na mnóstwo nie powiązanych ze sobą zadań i „niezliczoną mnogość alternatyw”, oznacza odrzucenie praktycznej możliwości wyjścia poza granice nie tylko kapitalizmu, lecz nawet neoliberalizmu. I to właśnie, nawiasem mówiąc, skonstatował Warufakis… 46 Neoliberalizm, rozbijający i fragmentujący społeczeństwo burżuazyjne bardziej niż dzielące je klasy społeczne, stawiający interes prywatny, osobisty i grupowy nawet ponad ogólne zadania rozwoju, wynikające z natury samego społeczeństwa burżuazyjnego, odrzucający solidarność nawet w tej mierze, jaką uznawali klasycy liberalizmu od Smitha do Schumpetera, ta ideologia i praktyka jest dziś skrajnym ucieleśnieniem antyspołecznej reakcji, burzącej już każde społeczeństwo, nawet kapitalistyczne. Strategię świadomej walki o postęp można zastąpić albo bezczynnością i bezradną dezorientacją, albo przejściem na stronę Reakcji. Kierownictwo SYRIZY konsekwentnie przeszło przez oba etapy. Najpierw nie było w stanie niczego przeciwstawić neoliberalizmowi, a później stało się wykonawcą jego programu. Żywiołowe burzenie społeczeństwa, rozpoczęte realizacją neoliberalnego programu, uniemożliwia istnienie europejskiej demokracji w tym kształcie, w jakim powstała ona po II wojnie światowej dzięki zwycięstwu nad faszyzmem. Długa droga w ramach instytucji, do której nawoływali ideolodzy nowej lewicy w końcówce lat 60., doprowadziła donikąd, jako że w tymczasem same instytucje zmieniły się radykalnie, stając się dysfunkcjonalne, symultacyjne, pozbawione władzy, bądź też przekształciły się w swoje przeciwieństwo. Do tego neoliberalizm z powodzeniem demontował właśnie te instytucje społecznego państwa, poprzez które torowała sobie „długą drogę” lewica. Kryzys neoliberalizmu grozi zakończeniem w formie ogólnoeuropejskiej wojny domowej Póki co, na szczęście, ta rozpoczynająca się wojna to „zimna wojna”, chociaż grzmot wybuchów w Donbasie świadczy, że może stać się również wojną gorącą, przynajmniej lokalnie. Niestety, w warunkach wojny domowej „taktyczne” decyzje co do wyboru sojuszników w praktyce stają się wyborem strategicznym własnego losu. Po krachu SYRIZY i rozpadzie Ukrainy przyszłość lewicy zależy od stopnia naszej gotowości przeciwstawienia się neoliberalnemu atakowi na społeczeństwo, prowadzonemu zarówno w poszczególnych krajach, jak i na poziomie globalnym poprzez militarno-polityczną ekspansję NATO, Unii Europejskiej i USA. Odbudowa lewicy staje się jednocześnie zadaniem ideowym i organizacyjnym, przy czym jedno jest nierozłączne z drugim. 47 Za początek procesu rekonfiguracji lewicy można uznać Konferencję w Delfach, która odbywała się akurat wtedy, kiedy a Atenach rząd w panice dokonywał wyboru między różnymi scenariuszami kapitulacji. Organizatorzy delfickiej inicjatywy zdołali nie tylko dostrzec związek między kryzysem w Rosji i w Grecji, lecz także problem konieczności walki o uratowanie Europy przed Unią Europejską. Warto tu wspomnieć konferencję w Zimmerwaldzie, która była nie tylko odpowiedzią socjalistycznej lewicy na imperialistyczną wojnę, lecz także próbą ustanowienia nowych politycznych punktów orientacyjnych po upadku Drugiej Międzynarodówki. Zebrani w Zimmerwaldzie socjaliści nie mieli za sobą ani masowych organizacji, ani aparatu politycznego, ani zasobów, jednak już dwa-trzy lata później sytuacja radykalnie zmieniła się na ich korzyść. Czy możliwe jest powtórzenie się takiego scenariusza w naszych czasach? Zimmerwald był ważny nie jako wydarzenie samo w sobie, jako udana konferencja, lecz dlatego, że w ślad za tym przyszedł rosyjski rok 1917, dający możliwość praktycznej realizacji idei i zasad, które próbowali sformułować uczestnicy tej dyskusji. Co będzie z nami za dwa-trzy a tym bardziej pięć-sześć lat nie możemy wiedzieć. Jedno jest oczywiste: epoka „pokojowego” rozwoju skończyła się. W nowych warunkach potrzebni są nowi ludzie, inne organizacje i inna polityka. Czas odłożyć modne książki Foucaulta, Negri i Żiżka, żeby w praktyce sprawdzić, jak dobrze przyswoiliśmy sobie lekcje Lenina, Keynesa i Machiavellego. Borys Kagarlicki 07.08.15 http://rabkor.ru/columns/editorial-columns/2015/08/07/tsipras-and-the-left/ Borys Kagarlicki – redaktor naczelny czasopisma rabkor.ru, dyrektor moskiewskiego Instytutu Globalizacji i Ruchów Społecznych, historyk i socjolog 48 Deklaracja delficka Rządy krajów Europy, europejskie instytucje i MFW, ściśle ze sobą współpracując, by nie powiedzieć – pozostające pod bezpośrednim nadzorem wielkich banków międzynarodowych i innych instytucji finansowych, wywierają teraz maksymalny nacisk na niedawno wyłoniony grecki rząd i naród Grecji. Nacisk ten niesie otwarte pogróżki, szantaż, kampanię oszczerstw i zastraszania przez środki masowego przekazu. Domagają się od rządu greckiego nie tyle kontynuowania kampanii »finansowego ratowania« Grecji, co proponują »reformy«, narzucone temu krajowi w maju 2010 roku, które teoretycznie powinny »pomóc« i »uratować« kraj. Jednak w wyniku realizacji tego programu Grecję spotkała ekonomiczna, społeczna i polityczna katastrofa – największa w dziejach powojennej Europy Zachodniej. Kraj utracił 27% PKB, a więc więcej niż straty materialne Francji czy Niemiec w okresie pierwszej wojny światowej. Poziom życia Greków gwałtownie się obniżył. System opieki społecznej w rzeczywistości został zniszczony. Grekom odebrano prawa socjalne zdobyte w toku stuletniej walki. Całe warstwy społeczne ulegają zniszczeniu, coraz więcej i więcej Greków kończy śmiercią samobójczą na skutek nędzy i rozpaczy. Ludzie utalentowani, każdy kto może – opuszczają kraj. Demokracja pod zarządem »trojki«, występującej w roli zbiorowego ekonomicznego zabójcy, przypomina »Sąd« Franza Kafki – stała się pustą formalnością, i to w kraju, gdzie niegdyś demokracja przyszła na świat! Grecy czują się dziś tak samo bezbronni (we wszystkich aspektach życia), jak Francuzi w 1940 roku, Niemcy w 1945, czy też obywatele ZSRR w 1991. Jednocześnie dwa najważniejsze problemy (greckiego długu i konkurencyjności greckiej gospodarki) tylko się pogłębiły. Europejskie instytucje i rządy odmawiają ustępstw ateńskiemu rządowi nawet w sprawie najbardziej uzasadnionych, elementarnych i minimalnych żądaniań. Odmawiają mu nawet zachowania twarzy. Żądają całkowitej kapitulacji SYRIZY, poniżenia jej i zniszczenia. Odmawiając greckiemu narodowi pokojowej i demokratycznej drogi wyjścia ze społecznej i narodowej tragedii, spychają Grecję w chaos, jeśli nie w wojnę domową. Już teraz nieogłoszona wojna społeczna (o niskiej jeszcze inten49 sywności) toczy się w Grecji, dotykając zwłaszcza społecznie niezabezpieczone warstwy ludności, ludzi chorych, młodzież, starych, słabych i mniej zaradnych. Czy chcemy, aby nasze dzieci żyły w takiej Europie? Wyrażamy nasze pełną i bezwarunkową solidarność z walką narodu greckiego o swoją godność, narodowy i społeczny ratunek, wyzwolenie od nieznośnej neokolonialnej władzy, którą »trojka« próbuje narzucić temu europejskiemu krajowi. Potępiamy bezprawne i niegodne porozumienia, podpisane przez cały szereg greckich rządów pod presją i w wyniku gróźb i szantażu – z naruszeniem wszystkich europejskich umów, Karty ONZ i konstytucji Grecji. Wzywamy rządy krajów europejskich i europejskie instytucje do natychmiastowego zaprzestania nieodpowiedzialnej i przestępczej polityki wobec Grecji i poparcia programu pomocy nadzwyczajnej dla poprawienia sytuacji gospodarczej w kraju i zapobieżenia humanitarnej katastrofie, już mającej w Grecji miejsce. Zwracamy się też do wszystkich narodów Europy z wezwaniem o zrozumienie, że w wypadku Grecji na szali waży się nie tylko kwestia zarobków i emerytur Greków, nie tylko sprawa szkół i szpitali czy nawet losu całego historycznego narodu, który dał nam niegdyś samo pojęcie »Europa«. Na szali są również zarobki, emerytury, zasiłki dla Hiszpanów, Włochów a nawet Niemców, jak również sam los państwa powszechnego dobrobytu, europejskiej demokracji i Europy jako takiej. Nie wierzcie swoim środkom masowego przekazu, które przekazując fakty przeinaczają ich sens. Sprawdzajcie samodzielnie to, o czym mówią Wasi politycy i media. Próbują one stworzyć, i już im się to udało, złudzenie stabilności. Możecie mieszkać w Lizbonie bądź w Paryżu, Frankfurcie lub w Sztokholmie – możecie sądzić, że żyjecie w warunkach względnego bezpieczeństwa. To jednak tylko złudzenie. Spójrzcie na Grecję – tam zobaczycie przyszłość, przygotowaną przez europejskie elity dla Was wszystkich i Waszych dzieci. Znacznie łatwiej i rozsądniej będzie powstrzymać ich już teraz, póki nie jest za późno. Nie tylko Grecy, ale każdy z nas (jak i nasze dzieci) będzie płacił niepomierną cenę, jeśli pozwolimy naszym rządom dokończyć dzieło społecznego zniszczenia całego europejskiego narodu. Zwracamy się zwłaszcza do narodu niemieckiego. Nie należymy do tych, którzy stale przypominają Niemcom o ich przeszłości, by utrzymywać ich w zależności jako naród »drugorzędny« lub by wykorzystywać »kompleks winy« w celu osiągnięcia bardzo wątpliwych celów. Cenimy organizacyjne i technologiczne zdolności niemieckiego narodu, tak jak i jego demokratyczne, ekologiczne i pokojowe inicjatywy. Chcemy i uważamy za konieczne, aby naród niemiecki stał się główną podwaliną 50 budowy innej Europy – niezależnej, kwitnącej i demokratycznej Europy w wielobiegunowym świecie. Niemcy lepiej niż ktokolwiek w Europie wiedzą, dokąd może zaprowadzić ślepe posłuszeństwo wobec nieodpowiedzialnych przywódców i dokąd zaprowadziło takie posłuszeństwo w przeszłości. Nie nam ich uczyć tego. Wiedzą oni znacznie lepiej, jak łatwo można rozpocząć jakąś kampanię od triumfalnej retoryki, która w ostatecznym rachunku prowadzi do totalnego zniszczenia. I nie domagamy się, aby podzielali naszą opinię. Domagamy się tylko tego, żeby poważnie zastanowili się nad stanowiskiem tak wybitnych niemieckich przywódców, jak na przykład Helmut Schmidt. Domagamy się od nich wysłuchania głosu jednego z największych współczesnych niemieckich pisarzy, Guntera Grassa i jego przerażającego proroctwa co do losów Grecji i Europy, opublikowanego niedługo przed śmiercią. Wzywamy Was – naród Niemiec – do zerwania tego »paktu z diabłem«, zawartego przez niemiecką elitę polityczną i międzynarodową finansjerę. Wzywamy naród niemiecki, by nie pozwolił swojemu rządowi nadal występować w stosunku do Grecji z pozycji, z jakiej występowali wobec Niemiec zwycięzcy w pierwszej wojnie światowej. Nie pozwalajcie swoim elitom i przywódcom przekształcać cały kontynent, nie wyłączając Niemiec, w majątek kapitału finansowego. Obecnie bardziej niż kiedykolwiek jest nam pilnie potrzebna radykalna restrukturyzacja europejskiego długu, konkretne kroki dla wprowadzenia kontroli nad działalnością sektora finansowego, »plan Marshalla« dla europejskich peryferiów, a także radykalne przewartościowanie i ponowne uruchomienie europejskiego projektu, który okazał się niewydolny w swej dotychczasowej formie. Musimy się zdecydować i podjąć te kroki, jeśli chcemy pozostawić naszym dzieciom Europę lepszą, a nie Europę w ruinach, pogrążoną w niekończących się finansowych a nawet wojennych konfliktach narodowych. Delfy, 21 czerwca 2015 Podpisy: Altvater Elmar, Niemcy członek ATTAC, emerytowany profesor politologii Uniwersytetu Berlińskiego Amin Samir, Egipt/Francja ekonomista, prezes Forum Rozwiązań Alternatywnych Ayala Iván H., Hiszpania badacz z Instituto Complutense de Estudios Internacionales Arsenis Gerasimos, Grecja ekonomista, były minister gospodarki, finansów, edukacji i obrony 51 Artini Massimo, Włochy parlamentarzysta Bellantis Dimitris, Grecja prawnik, członek KC SYRIZA Black William, USA profesor ekonomii, University of Missouri (Kansas City) Cassen Bernard, Francja profesor, Université Paris 8 Chiesa Giulietto, Włochy działacz polityczny, przewodniczący stowarzyszenia “Alternativa” Freeman Alan, Kanada i Wielka Brytania członek Geopolitical Economy Research Group Gabriel Leo, Austria dyrektor the Institute for Intercultural Research and Cooperation (IIIC), Wiedeń George Suzan, Francja działaczka społeczna i polityczna, pisarka, przewodnicząca Transnational Institute Georgopoulos Dimosthenis, Grecja ekonomista, politolog, członek SYRIZA German Lindsey, Wielka Brytania samorządowiec, członkini Stop the War Coalition Graeber David, Wielka Brytania profesor w London School of Economics Hudson Michael, USA profesor ekonmii na University of Missouri (Kansas City). Irazabalbeitia Inaki, Hiszpania członek władz partii ARALAR, Kraj Basków Jennar, Raoul Marc, Francja politolog, ekonomista Kagarlitsky Boris, Rosja dyrektor the Institute for globalization studies and social movements (IGSO) Kalloniatis Costas, Grecja ekonomista, doradca w ministerstwie pracy Kasimatis Giorgos, Grecja profesor prawa na Uniwersytecie Ateńskim Koenig Peter, Szwajcaria ekonomista, specjalista w zakresie geopolityki 52 Koltashov Vasiliy, Rosja badacz w the Institute for Globalisation and Social Movements w Moskwie Konstantakopoulos Dimitris, Grecja dziennikarz, pisarz, koordynator Deklaracji Delfickiej Koutsou Nikos, Cypr parlamentarzysta Kreisel Wilfried, Niemcy były dyrektor World Health Organization Mavros Giannis, Grecja działacz Claiming of Germany’s Debts to Greece Mityaev Dmitry A., Rosja urzędnik Ministerstwa Rozwoju Gospodarczego i badacz Rosyjskiej Akademii Nauk Ochkina Anna, Rosja profesor na Uniwersytecie w Penzie Pantelides Panagiotis, Grecja ekonomista z European Institute of Cyprus Petras James, USA profesor na Binghamton University Pinasco Luca, Włochy członek redakcji pisma “L’intellettuale dissidente”. Radika Desai, USA dyrektor Geopolitical Economy Research Group, University of Manitoba Rees John, Wielka Brytania działacz Stop the War Coalition Roberts, Paul Craig, USA ekonomista, profesor w Center for Strategic and International Studies, Georgetown University, Washington, D.C. Sideratos Aggelos, Grecja, wydawca Sommers Jeffrey, USA profesor na University of Wisconsin-Milwaukee St Clair Jeffrey, USA wydawca “CounterPunch” Stierle Steffen, Niemcy ekonomista, ATTAC Niemcy Syomin Konstantin, Rosja dziennikarz 53 Tombazos Stavros, Grecja profesor ekonomii politycznej w University of Cyprus Vanaik Achin, India profesor w International Relations and Global Politics, University of Delhi Xydakis Nikos, Grecja minister kultury Zachariev Zachari, Bułgaria przewodniczący the Slaviani Foundation Zdanoka Tatjana, Łotwa członek Parlamentu Europejskiego == Deklaracja ta w języku angielskimdistępna jest pod adresem: http://www.counterpunch.org/2015/06/26/the-delphi-declaration/ 54 Podzwonne… Grecja przegrała i w rzeczywistości znalazła się pod komisarycznym zarządem sławetnej „trojki” krwiopijców (bo przecież nie krwiodawców). Ale przerażeni grecką rewoltą międzynarodowi bangsterzy dmuchają na zimne. Centroprawicowy rząd Portugalii premiera Pedra Passosa Coelho objął amnestią ponad 300 tys. osób i firm zalegających ze spłatą zobowiązań. Oznacza to, że umorzono blisko cztery razy więcej spraw dłużników niż wymagała tego UE, a także MFW. Długi swoim obywatelom umorzy też Słowenia. Program realizuje ministerstwo pracy tego kraju. Kwalifikuje się do niego około 100 tys. ludzi, wobec których toczy się postępowanie egzekucyjne, a ich długi powstały przed 2014 rokiem. Z tej jednorazowej akcji nie będą mogli skorzystać dłużnicy, którzy ogłosili upadłość konsumencką. 5 sierpnia tego roku polski Sejm przyjął ustawę, która zakłada możliwość zmiany kredytu zaciągniętego w walucie obcej na kredyt w złotówkach wraz z umorzeniem połowy kwoty różnicy. Ustawa ma obowiązywać do 2020 roku i według szacunków jej autorów skorzysta z niej około 60 tys. kredytobiorców, czyli 20 proc. wszystkich posiadających kredyty w walutach obcych. Szacunkowy koszt udzielenia pomocy to 9-9,5 mld złotych. Grecja stała się więc dla kilkuset tysięcy zadłużonych Europejczyków owym Winkelriedem1) – przyjęła cios, poległa, lecz pozwoliła przeżyć innym. Czy ci inni zdołają pójść dalej niż Grecja? Przykładne ukaranie, wręcz poniżenie Grecji ma oznaczać, że bogatych można sobie „przegłosować”, ale rynki finansowe naprawdę mają to gdzieś. Bo dzisiejszy system polityczno-gospodarczy jest ponad wszelką demokracją, a już w żaden sposób samym głosowaniem nie można mu dobrać się do skóry, zmienić bądź obalić. Okazuje się, że owa demokratyczna większość musi do tego mieć jeszcze pięści, kły i pazury. A przede wszystkim – rewolucyjne przywództwo, zdolne uzyskany z woli ludu mandat wykorzystać zgodnie z ową wolą. Konsekwentnie, do końca. KM Arnold Winkelried ze Stans (XIV wiek) – średniowieczny fikcyjny bohater szwajcarski. W bitwie pod Sempach wojsk szwajcarskich z wojskami księcia austriackiego Leopolda III Habsburga w 1386 roku Arnold Winkelried z okrzykiem „Droga dla Wolności!” miał ruszyć do boju, kierując na siebie uderzenie przeciwników. Spowodował tym powstanie wyłomu w szykach bojowych nieprzyjaciela, dzięki czemu atak Szwajcarów zakończył się pokonaniem wrogich wojsk. Przez swój czyn Winkelried uznawany jest za symbol poświęcenia własnego życia dla dobra ojczyzny. 1) 55 Jak zostałem eratycznym marksistą? Janis Warufakis W 2008 r. światowym kapitalizmem wstrząsnęła druga fala wstrząsów. Reakcja łańcuchowa, wywołana przez kryzys finansowy, wtrąciła Europę w dolinę płaczu, z której dotychczas się nie wydobyła. Obecna sytuacja na kontynencie zagraża przy tym nie tylko robotnikom, ludziom bez własności, bankierom, całym warstwom społecznym i narodom, lecz stanowi zagrożenie dla naszej cywilizacji. Jeżeli moja prognoza jest trafna i nie mamy do czynienia tylko z osłabieniem koniunkturalnym, które wkrótce zostanie przezwyciężone, to lewica musi podjąć decyzję: Czy mamy potraktować kryzys kapitalizmu w Europie jako szansę na zastąpienia go przez inny lepszy system? Czy też powinien być on dla nas powodem tak wielkiego zmartwienia, że powinniśmy podjąć się działań na rzecz stabilizacji kapitalizmu w Europie? Z mojego punktu widzenia odpowiedź jest jednoznaczna: Jest znacznie mniej prawdopodobne to, że kryzys w Europie doprowadzi do ukształtowania się lepszej alternatywy wobec kapitalizmu, niż że uwolni on siły niebezpiecznie regresywne, które doprowadzą do masakry pod względem humanitarnym i mogą zniweczyć dla przyszłych pokoleń wszelką nadzieje na postępowe zmiany. Wielu ludzi lewicy dobrej woli krytykuje taki pogląd. Określają mnie mianem 'defetysty' i zarzucają mi, że chcę uratować system gospodarczy i społeczny, który nie jest wart obrony. Przyznaję, że boli mnie ten zarzut mnie mocno dotyka. Tym bardziej, że zawiera on więcej niż ziarnko prawdy. Jest prawdą, że Unia Europejska wykazuje się poważnym deficytem demokracji, który – w połączeniu z wadami w konstrukcji unii monetarnej – prowadzi społe56 czeństwa Europy na drogę permanentnej recesji. Przyjmuję też krytykę, wedle której moje stanowisko oznacza przyjęcie założenia, że lewica jest w dużej mierze pokonana i taki stan będzie się jeszcze długo utrzymywał. Oczywiście także ja wolałbym lewicowy program, którego raison d'etre polegałby na zastąpieniu europejskiego kapitalizmu przez inny system społeczny. Chciałbym teraz przedstawić mój pogląd na temat zasługującego na pogardę europejskiego kapitalizmu, którego załamaniu – mimo jego licznych wad – należy jednak za wszelką cenę zapobiec. Moje wyznania mają służyć do przekonania lewicy, że musimy wypełnić pełną sprzeczności misję: zahamować upadek europejskiego kapitalizmu i uzyskać czas na sformułowanie wobec niego alternatywy. Dlaczego marksista? Kiedy w 1982r. wybierałem temat mojej pracy doktorskiej, świadomie skupiłem się na ściśle matematycznym problemie, który nie miał żadnego związku z marksizmem. Uniwersytecka droga zawodowa, którą wtedy podjąłem, opierała się na milczącym założeniu, że w ramach przekazywanej przeze mnie wiedzy ekonomicznej nie będzie miejsca dla Marksa. W końcu lat 80. otrzymałem stanowisko wykładowcy na wydziale ekonomii uniwersytetu w Sidney, co miało służyć wyeliminowaniu mojego konkurenta – kandydata o poglądach lewicowych (o czym jednak wtedy nie wiedziałem). W 2000 r. wróciłem do Grecji i rozpocząłem współpracę z późniejszym premierem Georgem Papandreou. Chciałem służyć pomocą w walce z wzmacniającą się prawicą, która zarówno w polityce wewnętrznej, jak też zewnętrznej kierowała się nienawiścią do obcych. Jak wiadomo, partia Papandreou poniosła porażkę nie tylko jeżeli chodzi o powstrzymanie ksenofobii, lecz ostatecznie wraz z przyjętym programem neoliberalnym znalazła się na czele w dziele tzw. ratunku („bailouts”) strefy europejskiej. To zaś doprowadziło, wbrew intencjom, do ponownego wyjścia nazistów na ulice Aten. Kiedy na początku 2006 r. zrezygnowałem z funkcji doradcy Papandreou i stałem się jednym z najostrzejszych krytyków rządu i jego podejścia do greckiej katastrofy 57 po 2009 r., moje publiczne wystąpienia w debatach na temat Grecji i Europy w ogóle nie były marksistowskie. W związku z tym może zaskakiwać to, że określam się jako marksista. Jednak jest faktem, że Karol Marks ukształtował mój światopogląd już w okresie wczesnej młodości. Wprawdzie w „lepszym towarzystwie” rezygnuję ze wspominania o tym, ponieważ słuchacze odwracają się plecami już przy samym wspomnieniu słowa M., ale także nigdy temu nie zaprzeczam. Ponieważ od wielu lat występuję przed publicznością, która ideologicznie jest inaczej ukształtowana niż ja, więc odczuwam potrzebę wyjaśnić, w jakiej mierze Marks ukształtował moje myślenie. Chcę wyjaśnić, dlaczego nie usprawiedliwiam się z bycia marksistą, a równocześnie uważam za ważne zdecydowaną krytykę różnych aspektów jego poglądów. Innymi słowy, dlaczego zasadne jest bycie marksista erratycznym. Jeżeli w czasie mojej całej kariery akademickiej ignorowałem Marksa, zaś moje aktualne zalecenia polityczne nie mogą być uznane za marksistowskie, to dlaczego podejmuję teraz sprawę marksizmu? Odpowiedź jest prosta: nawet w mojej niemarksistowskiej ekonomii kieruję się myśleniem marksistowskim. Zawsze uważałem, że lewicowy krytyk społeczeństwa może kwestionować główny nurt ekonomii na dwa sposoby. Pierwszy z nich polega na krytyce immanentnej, która polega na przyjęciu aksjomatów głównego nurtu w celu ukazania ich wewnętrznych sprzeczności... Argumentacja jest tutaj następująca: „Nie zaprzeczam waszym założeniom. Ale oto powody, dla których wasze wnioski nie dają się z nich logicznie wyprowadzić”. Taka była subwersywna metoda samego Marksa w jego dyskusji z angielską ekonomią polityczną. Przyjmował on tezy Adama Smitha i Davida Ricardo, aby wykazać, że w kontekście ich własnych przesłanek kapitalizm jest naznaczony przez cały szereg sprzeczności. Druga droga, który może wybrać lewicowy krytyk społeczeństwa, polega na formułowaniu alternatyw do przyjętych teorii, w nadziei, że zostaną one poważnie potraktowane. Zawsze wiedziałem, że sprawujący władzę nie zaprzątają sobie głowy teoriami, które opierają się na innych przesłankach niż te, które akceptują. Jedynym sposobem poruszenia konserwatywnych ekonomistów neoklasycznych, jest wykazanie wewnętrznej niekoherencji ich własnych modeli. Z tego powodu od początku wolałem zajmować się raczej podstawami teorii neoklasycznej, niż tracić energię na rozwijanie alternatywnych, marksistow58 skich modeli kapitalizmu. Chciałbym zauważyć, że przyczyny tej postawy były właśnie marksistowskie. Kiedy prosi się mnie o komentarze na temat świata, w którym żyjemy, to nieuchronnie odnoszę się do tradycji marksistowskiej, która ukształtowała moje myślenie odkąd mój ojciec, robotnik fabryczny, już jako dziecku przybliżył mi historyczne konsekwencje postępu technicznego. Przykładowo, jak przejście od epoki brązu do epoki żelaza doprowadziło do przyspieszenia biegu historii. Jak wynalezienie stali wpłynęło na dynamikę rozwoju historycznego. I jak oparta na krzemie technologia IT przyczynia się do potężnego wzrostu nieciągłości społeczno-ekonomicznych i historycznych. Wcześnie natrafiłem na prace marksistowskie, w dużej mierze wskutek wyjątkowego okresu, w którym dorastałem: Grecja miała właśnie za sobą koszmarne lata neofaszystowskiej dyktatury lat 1967-1974. Odkryłem wtedy fascynującą zdolność Marksa pisania dramatycznego scenariusza historii ludzkości. Jest to historia, która właściwie głosi przekleństwo człowieka, a równocześnie zawiera narrację możliwego ratunku i prawdziwej duchowości. Osobami występującymi w historycznym dramacie, opowiadanym przez Marksa, byli robotnicy, kapitaliści, urzędnicy i naukowcy. Chcieli oni rozwijać rozum i naukę, aby wzmocnić ludzkość, lecz nieświadomie uwolnili przy tym diabelskie siły, które uzurpowały sobie i podkopały ich własną wolność. Ta dialektyczna perspektywa, w której wszystko i każdy zawiera w sobie własne przeciwieństwo, i dostrzeżenie potencjału zmian w strukturach pozornie najmniej podległym przekształceniom, pomogły mi zrozumieć wielkie sprzeczności epoki kapita- 59 listycznej. Rozwiązywała ona paradoks epoki, która równocześnie wytwarzała największe bogactwo i największą nędzę. W obliczu obecnego kryzysu w Europie i w Stanach Zjednoczonych, jak też długotrwałej stagnacji kapitalizmu japońskiego, większość komentatorów nie rozpoznaje dialektycznego procesu, który rozgrywa się przed ich oczami. Dostrzegają oni góry długów i straty banków, ale zaniedbują drugą stronę medalu: ogromne sumy oszczędności ze strachu „zamrożonych”, które nie mogą zostać produkcyjnie zainwestowane. Marksistowska czujność wobec wewnętrznych sprzeczności systemu mogłaby im otworzyć oczy. Podstawową przyczyną, dla której dominująca opinia nie ujmuje rzeczywistości, jest to, że nigdy nie zrozumiała dialektycznego napięcia pomiędzy „równoczesną produkcją” długów i nadwyżki, wzrostu i bezrobocia, bogactwa i nędzy, tego co dobre i tego co złe. Marks ukazuje nam w swoich pracach wewnętrzne sprzeczności jako źródła chytrości historii [nawiązanie do heglowskiej „chytrości rozumu” w historii – tłum.]. Poczynając od moich pierwszych rozważań jako ekonomisty, aż do dzisiaj, towarzyszy mi myśl, że Marks odkrył coś, co powinno znajdować się w centrum każdej analizy kapitalizmu. Jest to jeszcze jedna wewnętrzna sprzeczność, mająca głębokie źródła w charakterze ludzkiej siły roboczej. Pracę cechują dwie bardzo różne cechy: Z jednej strony istnieje ona jako działalność wytwarzająca wartość, która nigdy nie daje się w góry obliczyć (i przez to nie może stać się towarem), a z drugiej strony jako ilość (np. jako liczba godzin roboczych), która jest sprzedawana i ma swoja cenę. Pracę, w przeciwieństwie do innych zasobów produkcyjnych, np. elektryczności, cechuje istota podwójna i wewnętrznie sprzeczna. Przed Marksem ekonomia polityczna zaniedbywała tę związaną ze sprzecznością różnicę, zaś tradycyjna nauka ekonomii nadal jej zaprzecza. Zarówno elektryczność, jak też praca, dają się pomyśleć jako towary. I faktycznie, zarówno pracownicy, jak też pracodawcy, starają się o przekształcenie pracy w towar. Pracodawcy wykorzystują całą swoją pomysłowość – a także pomysłowość swoich sług i wydziałów personalnych – aby obliczyć pracę, wymierzyć ją i ujednolicić. Tym60 czasem starający się o posadę dają się „wycisnąć” w rozpaczliwym dążeniu do sprzedania swojej siły roboczej, i (na nowo) piszą swoje życiorysy, aby ukazać się jako dostawcy obliczalnych jednostek pracy. I tutaj właśnie pies jest pogrzebany. Ponieważ w dniu, w którym pracodawcy i pracownicy doprowadzą do pełnego utowarowienia pracy, kapitalizm upadnie. Bez tego poglądu, nie da się zrozumieć, dlaczego kapitalizm ciągle na nowo wytwarza kryzysy. W każdym razie dla zrozumienia tego stanu rzeczy konieczne jest przyjęcie przynajmniej pewnej dawki myślenia marksistowskiego. W klasycznym filmie [amerykańskim] z 1953 r. „Inwazja pożeraczy ciał” przedstawiony został atak istot pozaziemskich, który – w przeciwieństwie do "Wojny światów" H.G. Wellsa – nie następuje bezpośrednio. Ludzie zostają tu opanowani od wewnątrz, aż do momentu, kiedy nic nie pozostaje z ich uczuć i ludzkiego ducha. Ich ciała są skorupami, które kiedyś zawierały wolną wolę, a teraz jeszcze tylko pracują, wykonują codzienne działania i funkcjonują jako symulacje ludzi, „uwolnione” od niedającej się skwantyfikować ludzkiej natury. Coś podobnego nastąpiłoby, jeżeli ludzka praca dałaby się zredukować wyłącznie do funkcji ludzkiego kapitału i dzięki temu pasowałaby do modeli wulgarnej ekonomii. Każda niemarksistowska teoria ekonomiczna, która traktuje ludzki i nieludzki wkład do produkcji jako wymienny, bazuje na przekonaniu, że nastąpiła dehumanizacja ludzkiej pracy. Jednak wraz z całkowitym odczłowieczeniem ludzkiej pracy następuje kres kapitalizmu jako systemu wytwarzania i podziału wartości. Początkowo społeczeństwo odczłowieczonych automatów przypomina mechaniczny zegar pełen śrub i wskazówek, z których wszystkie mają swoją funkcję i wspólnie wytwarzają jedno „dobro”: pobór czasu. Jeżeli jednak w społeczeństwie nie istnieje nic poza automatami, to pobieranie czasu nie jest „dobrem”. Jest ono co prawda produktem, ale dlaczego miało by być „dobrem”? Bez prawdziwych ludzi, którzy przeżywają 61 funkcje zegara, nie istnieje ani „dobre”, ani „złe”. Jeżeli kapitałowi uda się skwantyfikować pracę i w efekcie całkowicie ją utowarowić, co jest jego nieustannym celem, to w efekcie usunie z pracy tę nieokreśloną widmową wolność, umożliwiającą dopiero wytwarzanie wartości. Właśnie na tym polega błyskotliwy wgląd Marksa w istotę kryzysów kapitalistycznych: Im większe sukcesy odnosi kapitalizm w procesie utowarowienia pracy, tym niższa jest wartość produkowanych jednostek, tym niższa jest stopa zysku, a w efekcie tym bardziej przybliża się następna recesja systemu gospodarczego. Wyłącznie u Marksa występuje ukazanie ludzkiej wolności jako kategorii ekonomicznej. Pozwala ona na specyficznie dramatyczną i mądrą analitycznie interpretację skłonności kapitalizmu wytwarzania tendencji do recesji, a nawet depresji, już w warunkach wzrostu gospodarczego. Kiedy Marks pisał, że praca jest żywym formotwórczym ogniem, zmiennością rzeczy, ich czasowością, to dokonał tym samym największego wkładu, dzięki któremu jakikolwiek ekonomista pozwolił nam zrozumieć wewnętrzną sprzeczność w DNA kapitalizmu. Kiedy opisywał on kapitał jako moc, której musimy się podporządkować, która „wytwarza kosmopolityczną, ogólną energię, przekraczającą każdą przeszkodę i związek, aby ustanowić się jako jedyna polityka, ogólność, ograniczenie i związek”, to wskazywał tym samym na rzeczywistość, w której pracę można kupić w jej postaci towarowej za pomocą kapitału płynnego (tzn. za pieniądze). Jednak wciąż zawiera ona w sobie wolę, wrogo nastawioną wobec kupca. Nie jest to jednak stwierdzenie o charakterze tylko psychologicznym, filozoficznym czy politycznym. Marks sformułował tym samym zdumiewającą analizę powodów, dla których praca (jako działanie niekwantyfikowalne), staje się sterylna i nie może wytwarzać już żadnej wartości wraz z uwolnieniem się od tej wrogości [ze strony ludzkiej podmiotowości – tłum.]. W okresie, kiedy neoliberałowie dominują pod względem teoretycznym i nieu- 62 stannie przeżuwają ideologię podwyższania produktywności, która ma wzmacniać produktywność i tworzyć wzrost, analiza marksistowska dostarcza skutecznej odtrutki. Kapitał nigdy nie zdoła zwyciężyć w walce o przekształcenie pracy w nieskończenie rozciągalny, zmechanizowany wkład, bez zniszczenia samego siebie. Tego nie zrozumieją ani neoliberałowie, ani też keynesiści. „Jeżeli cała klasa pracowników najemnych zostałaby zlikwidowana przez maszynerię, to byłoby to straszne dla kapitału, który bez pracy najemnej przestaje być kapitałem” – pisał Marks. Co uczynił dla nas Marks? Niemalże wszystkie szkoły myślowe, wraz z niektórymi progresywnymi ekonomistami, stwierdzają wprawdzie, że Marks był znaczącą postacią, jednak współcześnie jego nauki maju już niewielkie znaczenie. Nie mogę się z tym zgodzić. Marks nie tylko sformułował podstawowy dramat dynamiki kapitalizmu, lecz także uodpornił mnie na trującą ideologię neoliberalizmu. Przykładowo, wiele osób przyjmuje koncepcję, iż państwo niejako nielegalnie przywłaszcza sobie za pomocą podatków prywatnie wytwarzane bogactwo. Inaczej myślą ci, którzy przyswoili sobie argumentację Marksa, z której wynika dokładne przeciwieństwo owej koncepcji: To kolektywnie wytworzone bogactwo jest prywatnie zawłaszczane poprzez społeczne warunki produkcji i prawa własności, które – w celu ich własnej reprodukcji – opierają się prawie wyłącznie na fałszywej świadomości. W swojej najnowszej książce „Never Let a Serious Crisis Go to Waste” historyk gospodarki Philip Mirowski opisuje sukces neoliberałów, którym udało się przekonać wielu, że rynki nie są tylko przydatnym środkiem, lecz celem samym w sobie. Podczas gdy zbiorowe działania i instytucje publiczne "nigdy tego nie dokonają", zdecentralizowane i działające bez ograniczeń interesy prywatne mają gwarantować nie tylko właściwe efekty, ale także właściwe życzenia, właściwy charakter, a nawet właściwą moralność. Najlepszym przykładem tego jaskrawego neoliberalizmu jest debata nad zmianami klimatycznymi. Według neoliberałów, jeżeli cokolwiek ma zostać w tym względzie podjęte, to należy utworzyć „rynek” dla tego, co jest złe (tzn. system handlu emisjami), gdyż tylko rynki Ludzie bezdomni Domy bezludne opatrują właściwą ceną 63 dobro/ to, co dobre i to, co złe. Aby zrozumieć, dlaczego takie quasi-rynkowe rozwiązanie nie może się powieść, a przede wszystkim, jakie motywy ukrywają się za takimi „rozwiązaniami”, należy odwołać się do logiki akumulacji kapitału, sformułowanej przez Marksa i zaadaptowanej przez polskiego ekonomistę Michała Kaleckiego do realiów świata opanowanego przez powiązane ze sobą oligopole. W XX wieku w postaci partii komunistycznych i socjaldemokratycznych pojawiły się dwa ruchy polityczne, odwołujące się do myśli Marksa. Jednak poza błędami (a czasem także zbrodniami), które popełniły, zaniedbały na własną szkodę podążenie za Marksem w jednym względzie: zamiast przyjąć jako hasła i koncepcje swoich organizacji wolność i racjonalność, wybrały one równość i sprawiedliwość, pozostawiając neoliberałom ideę wolności. Marks był pod tym względem nieubłagany: problemem kapitalizmu nie jest to, że jest niesprawiedliwy, lecz że jest irracjonalny, gdyż zwykle skazuje całe pokolenia na nędzę i bezrobocie, i nawet kapitalistów przekształca w zalęknione automaty, które nieustannie boją się utraty swojego kapitalistycznego statusu, o ile w pełni nie utowarowią swoich bliźnich, tak aby skuteczniej służyli akumulacji kapitału. Jeżeli kapitalizm jawi się jako niesprawiedliwy, to dlatego, że niewoli wszystkich i trwoni zasoby ludzkie oraz naturalne. Ten sam system produkcji, który wytwarza godną podziwu technikę i niewyobrażalne bogactwo, równocześnie prowadzi do głębokiego nieszczęścia i kryzysów. Ponieważ socjaldemokraci i lewica jako taka zaniedbała sformułowania krytyki kapitalizmu za pomocą podstawowych dla Marksa pojęć wolności i racjonalności, neoliberałowie mogli przywdziać płaszcz rzeczników wolności, uzurpować to pojęcie dla własnych celów i święcić triumfy w walce ideologii. Najważniejszym aspektem triumfu neoliberalizmu jest prawdopodobnie to, co dzisiaj określa się mianem „deficytu demokracji”. W ciągu minionych trzech dekad wylano masę krokodylich łez nad finansjalizacją i globalizacją w kontekście [spowodowanej przez nie] erozji naszych wspaniałych demokracji. Marks głośno śmiałby się z tych, którzy czują się zaskoczeni „deficytem demokracji”, bądź też czują się nim oburzeni. Jaki to wielki cel przyświecał liberalizmowi w XIX wieku? Było to, jak Marks zawsze podkreślał, rozdział gospodarki i polityki, i skierowanie działania poli64 tycznego ku tej pierwszej sferze, podczas gdy gospodarka została pozostawiona panowaniu kapitału. Dzisiaj jesteśmy świadkami wielkiego triumfu liberalizmu, który osiągnął swój od dawna pielęgnowany cel. Weźmy jako przykład RPA, 20 lat po uwolnieniu z więzienia Nelsona Mandeli i momentu, w którym cała ludność kraju może uczestniczyć w sferze politycznej. Dylemat ANC [Afrykańskiego Kongresu Narodowego] polegał na tym, że aby uczestniczyć w polityce, musiał on zrezygnować z władzy ekonomicznej. Ten, kto widzi to inaczej, powinien porozmawiać z dziesiątkami górników, do których strzelali uzbrojeni ochroniarze, nasłani przez pracodawców, kiedy ci pierwsi domagali się podwyżek płac Dlaczego eratyczny? Po tym, dlaczego moje rozumienie naszego świata społecznego w dużej mierze zawdzięczam Marksowi, chciałbym zająć się tym, co budzi w dziele Marksa moje wątpliwości. Innymi słowy, przedstawię powody, dla których świadomie jestem marksista eratycznym i niekonsekwentnym. Marks popełnił dwa spektakularne błędy: jeden poprzez zaniechanie, drugi zaś poprzez świadome działanie. Do dziś błędy te ograniczają efektywność lewicy, przede wszystkim w Europie. Pierwszy błąd Marksa – błąd zaniechania – polega na tym, że w niewystarczającym stopniu przemyślał on konsekwencje swoich teoretycznych analiz, dla świata, którym się zajmował. Jego teoria jest dyskursywnie niezwykle wpływowa i sam Marks w pełni zdawał sobie z tego sprawę. Jednak najwyraźniej było mu obojętne to, że jego uczniowie – ludzie, którzy jego idee lepiej rozumieli od przeciętnego robotnika – mogli wykorzystać te idee, aby wykorzystywać towarzyszy, rozbudowywać swoją władzę i uzyskiwać wpływowe stanowiska. Drugi błąd Marksa, który uważam za świadomy, jest poważniejszy. Polega on na przekonaniu, że prawda o kapitalizmie daje się przedstawić za pomocą modeli matematycznych. Była to najgorsza przysługa, jaką mógł oddać swojemu systemowi teoretycznemu. Człowiek, który ukazał ludzką wolność jako podstawowy czynnik konceptualny w ekonomii; uczony, który wysunął radykalną nieokre65 śloność na przysługujące jej miejsce w ekonomii politycznej, w końcu życia tworzył uproszczone modele algebraiczne, mające – naturalnie – służyć kwantyfikacji jednostek pracy, wierząc – wbrew wszelkiej nadziei – że z takich równań dadzą się wyprowadzić nowe sposoby poznania kapitalizmu. Po jego śmierci marksistowscy ekonomiści stracili wiele lat na podobne scholastyczne mechanizmy poznawcze. Całkowicie poświęcając się „problemowi transformacji” [przekształcenia wartości towarów w ceny – tłum.], i kwestii tego, co należy wobec tego czynić, w końcu stali się prawie wymierającym gatunkiem, podczas gdy moloch neoliberalizmu likwidował każdą sprzeczność, która pojawiała się na jego drodze. Jak Marks mógł się tak pomylić? Dlaczego nie pojął, że prawda o kapitalizmie nigdy nie da się ująć za pomocą modelu matematycznego, niezależnie od tego jak błyskotliwy jest twórca takiego modelu? Czy nie dysponował instrumentami intelektualnymi, aby pojąć, że dynamika kapitalizmu jest napędzana przez niekwantyfikowalną część ludzkiej pracy, tzn. zależy od zmiennej, która nigdy nie da się zdefiniować w terminach matematycznych? Naturalnie dysponował takimi instrumentami myślowymi. Przecież sam je stworzył. Nie, przyczyna jego błędu jest dość ponura: podobnie jak ekonomiści wulgarni, których tak wspaniale krytykował (i którzy nadal dominują na wydziałach ekonomii), pragnął władzy, której miał mu dostarczyć „dowód” matematyczny. Twierdzę, że Marks wiedział, co czyni. Wiedział, a przynajmniej mógł wiedzieć, że całościowa teoria wartości nie daje się ująć za pomocą matematycznego modelu dynamicznej gospodarki kapitalistycznej. Z pewnością zdawał sobie sprawę z tego, że trafna teoria ekonomiczna musi uwzględniać to, że reguły tego, co nieokreślone same muszą pozostać nieokreślone. Formułowanie tej kwestii za pomocą pojęć ekonomicznych oznacza rozpoznanie, że władza rynku, a tym samym zyskowność kapitału, niekoniecznie może zostać zredukowana do zdolności wykorzystania siły roboczej pracowników. I że z powodów, pozostających poza teorią marksistowską, niektórzy kapitaliści daną zbiorowość sił roboczych, lub też określoną grupę konsumentów, mogą mocniej wykorzystywać niż inne [grupy pracowników/ konsumentów]. 66 Jednak przyjęcie tego oznacza akceptację faktu, że własne (Marksowskie) „prawa”, nie są nienaruszalne. Marks musiał przyznać w obliczu konkurencyjnych głosów w ruchu związkowym, że jego teoria jest nieokreślona i dlatego jego wyjaśnienia nie mogą być jedyne i jednoznaczne. Że są one nieustannie prowizoryczne. Nie mogę wybaczyć Marksowi zdecydowania, które go cechowało, kiedy twierdził, iż uchwycił [intelektualnie] całą zamkniętą historię ludzkości, stworzył ostateczny model i miał ostatnie słowo. Okazało się to ostatecznie przyczyną licznych błędów, a przede wszystkim autorytaryzmu. Błędów i autorytaryzmu, które w dużej mierze są przyczyną aktualnej niemocy lewicy jako siły dobra i przeciwwagi dla nadużyć [idei] rozumu i wolności poprzez ideologiczną kontrolę ze strony neoliberałów. Tłum. z jęz. niemieckiego P. Kendziorek Uwagi tłumacza do tekstu Prezentowany tekst jest przekształconą wersją wykładu, który autor wygłosił w 2013 r. w Zagrzebiu w ramach 6-go Festiwalu Wywrotowego. Ukazał się on w tym roku na łamach czasopisma "The Guardian" oraz w tłumaczeniu niemieckim na łamach "Neues Deutschland" (pisma związanego z niemiecką partią „Die Linke”). Zdecydowaliśmy się pominięcie ostatniego fragmentu artykułu, noszącego tytuł „Lekcja Margaret Thatcher”, w którym Warufakis opisuje swoje doświadczenia z okresu wieloletniego pobytu w Wielkiej Brytanii, ponieważ nie wnoszą one nowych wątków do prezentowanej wcześniej krytyki neoliberalizmu. Tekst wydaje nam się bardzo oryginalnym i wartościowym wkładem do lewicowych dyskusji nad obecnym stanem kapitalizmu i ruchu robotniczego, a także perspektywą ich przezwyciężenia w kierunku zbieżnym z emancypacyjnymi ideałami demokratycznej lewicy marksistowskiej. Chociaż, jak w wielu innych tekstach lewicowych (zresztą także w korpusie dzieł Marksa), przenikliwa całościowa perspektywa analizy kapitalizmu Warufakisa nie idzie w parze z równie wyraźną perspektywą socjalistyczną. Jest to jednak w dużej mierze trudność obiektywna – tylko totalitarny (anty)socjalizm biurokratyczny można wprowadzić w życie za pomocą działań samego państwa i tylko wtedy można dekretować to, jak ma wyglądać struktura produkcji i podziału, relacje między planem i rynkiem, struktura płac itd. Wiek XX pokazał, jak niszczące były tego rodzaju działania nie tylko dla społeczeństw poddanych władzy totalitarnych partii odwołujących się do idei Marksa, ale także dla samej lewicy i kształtu społecznej podmiotowości. Dość powiedzieć, że oficjalny marksizm-leninizm przez kilkadziesiąt lat panowania w ogromnej części globu nie wydał ani jednego 67 godnego tego miana marksistowskiego myśliciela. Także dzisiejszy renesans zainteresowania Marksem jest w dużej mierze efektem funkcjonowania w liberalnym środowisku parlamentarnych demokracji i występującego tu prawa do krytyki dominujących instytucji. Nie zapominajmy też o zasługach tych, którzy rozwijali na Zachodzie idee antytotalitarnego marksizmu w opozycji do stalinowskiego ZSRR, przede wszystkim ruchu trockistowskim. Idee Warufakisa wyrastają z krytyczno-wolnościowego ducha antystalinowskiego zachodniego marksizmu. (W swoim ujęciu autorytarnego potencjału, tkwiącego w pretensjach Marksa do odkrycia prawdy całej ludzkiej historii, przypomina on zresztą poglądy Corneliusa Castoriadisa i innych intelektualistów z grupy „Socialisme ou Barbarie”). W swojej bezceromanialnej krytyce Warufakis nie daje się on przyszpilić do żadnego schematu: marksistów oburzy jego krytyka pewnych aspektów teorii Marksa (skądinąd niezbyt jasna, jeżeli chodzi o kwestię domniemanych autorytarnych tendencji) i podtrzymanie programu naprawy kapitalizmu, liberałowie będą oburzeni utożsamieniem przez niego całej bogatej zachodniej tradycji liberalnej z prawicowym neoliberalizmem ekonomicznym, socjaldemokratów niemile zaskoczy zrównanie ich z komunistami pod względem popełnionych błędów (a nawet zbrodni) itd. Wreszcie, niezależnie od poglądów politycznych, zaskakiwać musi katastroficzny ton, w którym autor pisze o obecnej kondycji Unii Europejskiej oraz zrównuje projekt unijny z programem neoliberalnym. Przeczy temu i wzrost gospodarczy występujący w większości krajów europejskich i zachowanie w większości krajów Europy Zachodniej instytucji państwa socjalnego (wielokrotnie pisał i mówił o tym Tadeusz Kowalik, bliski pod wieloma względami typowi poglądów socjalistycznych Warufakisa). Ale trzeba pamiętać, że Warufakis pisze z perspektywy znajdującej się w zapaści gospodarczej i pętli zadłużenia Grecji, zaś jego przekonanie, że obecny wzrost gospodarczy światowego kapitalizmu zawiera w sobie sprzeczności prowadzące do kryzysów, które zagrażają podstawom ludzkiej cywilizacji, zachowuje pełną zasadność. Ostatecznie koncepcje Warufakisa będą dla lewicowych radykałów zbyt „reformistyczne”, zaś dla socjaldemokratów niebezpiecznie marksistowskie. Natomiast z pewnością są one inspirujące do myślenia nad kondycją tyleż kapitalizmu, co jego potencjalnej socjalistycznej negacji. P.K. 68 Marksizm w epoce globalizacji Borys Kagarlicki Po upadku bloku radzieckiego w latach 1989-1991 mówienie o marksizmie jako o wiodącej czy choćby wpływowej szkole teoretycznej w krajach Europy Wschodniej byłoby co najmniej dziwne. Sam termin »socjalizm« został tu w najwyższym stopniu zdyskredytowany. Jednakże na uczelniach wyższych Europy Zachodniej i Ameryki Północnej nauczanie marksizmu pozostało zazwyczaj ważną częścią socjologicznego kształcenia, a radykalna lewicowa inteligencja nadal uczestniczy w społecznych dyskusjach. Ale i na Zachodzie w latach 90. rozwinęło się masowe przeciwnatarcie zwolenników ideologii liberalnej, której pozycje zostały w znacznej mierze zachwiane pod wpływem wydarzeń lat 1968-1975 (wojna w Wietnamie, studenckie bunty we Francji i Włoszech, rewolucja w Chile, upadek prawicowo-autorytarnych reżimów w Portugalii, Hiszpanii i w Grecji). Kryzysowi ideologii i praktyki liberalnego mainstreamu towarzyszyły w końcówce lat 70. problemy ekonomiczne, które przeżywało zachodnie społeczeństwo konsumpcyjne. Wyjście jednak znaleziono nie na drodze przekształceń antykapitalistycznych czy też nowych reform społecznych, za czym opowiadała się lewica, lecz w rezygnacji z gospodarki mieszanej, ucieleśnionej w koncepcji Johna Maynarda Keynesa, na drodze polityki stopniowego demontażu państwa socjalnego, poprzez prywatyzację, deregulację i nadawanie przywilejów kapitałowi finansowemu. Innymi słowy, sam mainstream przesunął się radykalnie na prawo, zastępując centrystowskie idee postępowego liberalizmu twardymi zasadami współczesnego neoliberalizmu. Triumf neoliberalizmu i kryzys lewicy Przy czym sama lewica nie tylko nie zdołała przedstawić całościowej strategicznej 69 odpowiedzi na przemiany, zachodzące w ramach globalnego kapitalizmu, lecz podzieliła się na dwa stronnictwa, prezentujące równie niekonstruktywne podejście. Jeden nurt skłonny był ignorować bieg rzeczy, dowodząc, że kapitalizm ani trochę się nie zmienił, drugi zaś, przeciwnie, mitologizował zmiany, przyjmując za dobrą monetę wszelkie tłumaczenia i koncepcje, przedstawiane przez ideologów klasy panującej. Nic dziwnego, że upadek ZSRR stał się sygnałem do ataku neoliberalizmu, którego ideologiczną i kulturową hegemonię ugruntowały sukcesy już osiągnięte w polityce i ekonomii. Celem stały się nie tylko partie i teoretycy reprezentujący tradycję komunistyczną i tak czy inaczej związani z projektem radzieckim. Zachodnia lewica bowiem, z komunistami włącznie, począwszy od 1968 roku niejednokrotnie poddawała krytyce ZSRR. To jednak w najmniejszym stopniu nie poprawiło ich sytuacji w walce ideowej końca XX wieku. Upadek systemu radzieckiego myśl liberalna interpretowała jako dowód na zasadniczą niemożność powodzenia budowy jakiegokolwiek społecznego modelu, odmiennego do współczesnego kapitalizmu, i fatalizm wszelkich form polityki gospodarczej nie opierającej się na działaniu »niewidzialnej ręki rynku«. W ten sposób nie tylko zwolennicy centralnego planowania, opierający się na doświadczeniu radzieckim, ale też cała pozostała lewica – od umiarkowanych socjaldemokratów, wzywających do ostrożności w ingerowaniu w rynek, po radykalnych zwolenników samorządności robotniczej i anarchicznej organizacji sieciowej – okazali się wyłączeni ze sfery »poważnej dyskusji« i uznani za beznadziejnych utopistów. Po serii klęsk, partie socjaldemokratyczne i komunistyczne zaczęły jedna za drugą zdawać się na litość zwycięzcy, szukając sobie miejsca w neoliberalnym systemie i uznając logikę nowego konsensusu. Wiele partii komunistycznych oficjalnie zakończyły swój byt. Partie socjaldemokratyczne funkcjonowały raczej jako wyborczy brand, a nie siła społeczna, opowiadająca się jeśli nie za reformą kapitalizmu, to choćby za wprowadzeniem jakościowo nowej polityki w jego ramach. Drobne ugrupowania lewicowe szukały ratunku w dogmatyzmie, przekształcając się w swego rodzaju »strażników ognia«, których jedyne zadanie polega na tym, aby mniej lub bardziej całościowo przekazać marksistowską i socjalistyczną tradycję przyszłym pokoleniom. 70 W końcu, intelektualiści, pozbawieni politycznego oparcia, zwrócili się ku rozmaitym wersjom teorii postmodernistycznej. Krytykowali Marksa za niedostateczny radykalizm, dowodząc, że nazbyt ulegał panującym w owym czasie poglądom i nie był w stanie zerwać z tradycjami europejskiego Oświecenia, ideami postępu i wiary w naukę, które również są częścią burżuazyjnego systemu wartości. Przy tym, oskarżając Marksa o historyczną ograniczoność i »burżuazyjność«, postmodernistyczni ideolodzy zapominali zarówno o własnym kulturowym ograniczeniu, jak i o swoim zintegrowaniu z instytucjami neoliberalnego kapitalizmu. Jako że projekt marksistowski zarówno w wariancie marksistowskim, jak i reformistycznym został odrzucony jako »niedostateczny«, miała go zastąpić fundamentalna krytyka podstaw współczesnej cywilizacji, z zasady nie zakładająca jakichkolwiek działań praktycznych. Takie podejście miało połączyć pretensje do intelektualnego radykalizmu z pryncypialną i konsekwentną rezygnacją ze zmiany społeczeństwa. Najbardziej wyrazistym przejawem tej tendencji stała się książka Toni Negri i Michaela Hardta »Imperium«, która, po usunięciu z niej ozdobników radykalnej retoryki, stanowiła próbę dowiedzenia postępowości neoliberalnego modelu kapitalizmu jako przedsionka komunizmu. Autorzy okazali się gorącymi zwolennikami Unii Europejskiej, brali udział w kampanii na rzecz przyjęcia europejskiej konstytucji i konsekwentnie popierali kurs na rynkową integrację kontynentu, który spotkał się z niespodziewanie twardym sprzeciwem większości mieszkańców Europy Zachodniej. Ten właśnie sprzeciw okazał się głównym problemem europejskich i północnoamerykańskich elit po upadku ZSRR. Sytuację ironicznie podsumował meksykański pisarz i działacz Subcomandante Marcos, który w nawiązaniu do powstania Indian w stanie Chiapas zauważył, że mieszkańcy tego oddalonego regionu niczego nie wiedzieli ani o obaleniu muru berlińskiego, ani o rozpadzie ZSRR, i dlatego po prostu nadal bronili swoich praw i interesów tak, jak gdyby nie było żadnego ideologicznego przewrotu. Nawiasem mówiąc, powstanie 71 zapatystów w Chiapas w 1994 roku stało się właśnie sygnałem początku nowego globalnego oporu. Innym przełomowym wydarzeniem były masowe protesty w Seattle w 1999 roku, kiedy wielotysięczne demonstracje zerwały ministerialne spotkanie Światowej Organizacji Handlu (WTO). Ruch antyglobalistyczny W ostatnich latach XX wieku żywiołowy sprzeciw wobec systemu neoliberalnego zaczął przybierać formy zorganizowane. Ruchy takie nazywano »antyglobalistycznymi«, chociaż ich uczestnicy początkowo odżegnywali się od takiego etykietowania i woleli nazywać się »globalnym ruchem na rzecz sprawiedliwości społecznej«. Nowe ruchy masowe budowały szerokie demokratyczne koalicje, próbujące wypracować ogólny program. Następnie pojawiło się Światowe Forum Społeczne, które stało się swego rodzaju globalnym placem jednoczenia się i dyskusji. W 2002 r. powstało też Europejskie Forum Społeczne. W końcu, już po tym, jak w 2008 roku wybuchł światowym kryzys gospodarczy, na scenę wyszły takie partie polityczne, jak SYRIZA w Grecji i »Podemos« w Hiszpanii. Należy wszakże zauważyć, że kryzys 2008 roku nie tylko nie doprowadził do zmiany polityki gospodarczej w wiodących krajach Zachodu, lecz nawet nie sprzyjał 72 wzrostowi ruchu antyglobalistycznego. Wręcz przeciwnie. Europejskie Forum Społeczne po roku 2008 podupadło, a następnie w ogóle przestało funkcjonować. Światowe Forum Społeczne nadal się zbierało, lecz zainteresowanie nim zauważalnie zmalało. Ruchy społeczne skupiły się na zadaniach lokalnych i narodowych. We Francji widzieliśmy więc protesty przeciwko ograniczającemu prawa pracownicze młodzieży »prawu pierwszej pracy«, następnie mniej udane – przeciwko reformie emerytalnej. W Grecji i Hiszpanii masowe mobilizacje stały się odpowiedzią na politykę twardej ekonomii, wdrażaną pod presją Unii Europejskiej i międzynarodowych banków. Kulminacją podobnych wystąpień stała się akcja Occupy Wall Street w Nowym Jorku. Odniosła ona taki sukces medialny, że zaczęli się na niej wzorować organizatorzy protestów na całym świecie, nawet jeśli ich hasła nie miały wiele wspólnego ani z żądaniami, ani z ideą nowojorskich »okupantów«. Znamienne jest jednak to, że w odróżnieniu od protestów w Seattle w 1999 roku, które naprawdę uniemożliwiły podejmowanie decyzji w ramach WTO, akcje podobne do Occupy Wall Street nie miały żadnych praktycznych następstw i nie zmusiły sprawujących władzę do jakichkolwiek zmian. Nawiasem mówiąc, właśnie nieefektywność mobilizacji masowych zmusiła uczestników (a dokładnie – część z nich) do postawienia pytania co do konieczności przejścia od protestu do zorganizowanej polityki. I tu właśnie potrzebna okazała się nie tylko spuścizna Marksa jako wielkiego ekonomisty, ale i marksizm jako teoria politycznego działania. Inna sprawa, że nie chodzi o to, aby w religijnym porywie powtarzać marksistowskie mantry stuletniej dawności, lecz o to, żeby sformułować nowy program i nowe polityczne projekty w oparciu o marksistowską analizę. Zmienione społeczeństwo a klasowa analiza Klasowa struktura społeczeństwa zmieniła się radykalnie nie tylko od czasów Marksa, lecz także w porównaniu z XX wiekiem, kiedy kapitał przemysłowy przeżywał na Zachodzie swój rozkwit. Na przełomie XX i XXI wieków miały miejsce dwa globalne procesy, dopełniające się i sobie przeciwstawne. 73 Z jednej strony, dokonała się nie mająca precedensu proletaryzacja ludności. W krajach Azji, Afryki i Ameryki Łacińskiej ogromna masa ludzi została wciągnięta do współczesnej gospodarki i produkcji przemysłowej. W rozwiniętych krajach europejskich przedstawiciele »wolnych zawodów«, techniczni specjaliści, intelektualiści, uczeni i wszelkiego rodzaju przedstawiciele »klasy kreatywnej« ostatecznie przekształcili się w pracowników najemnych. Z drugiej jednak strony, klasowa struktura stawała się coraz bardziej rozmyta, przestały też funkcjonować tradycyjne mechanizmy solidarności i zbiorowego współdziałania. Nowi proletariusze okazywali się znacznie mniej ze sobą związani, niż robotnicy XX wieku. Same zaś przedsiębiorstwa stawały się mniejsze, ich zespoły pracownicze – mniej masowe, ich struktura bardziej rozdrobniona. Dawne regiony przemysłowe, czy to Europa Zachodnia, kraje byłego bloku radzieckiego czy Ameryka, utraciły znaczną część produkcji, która przemieszczała się do Ameryki Łacińskiej, Azji Wschodniej, Chin. Miejsce zorganizowanego proletariatu przemysłowego zajmowali pracownicy sfery usług, pracownicy edukacji i ochrony zdrowia, uczeni. Z kolei nowa klasa robotnicza wykształcała się w krajach, nie mających dotąd tradycji ruchu socjalistycznego, warunków do rozwoju wolnych związków zawodowych i lewicowych partii politycznych. Różnice w wynagrodzeniu między poszczególnymi grupami pracowników najemnych gwałtownie rosły, co nieuchronnie budziło pytanie o to, jak mocna może być między nimi solidarność. Innymi słowy, sprzeczność między pracą a kapitałem nigdzie nie zniknęła, ale i 74 sam świat pracy najemnej stał się nieporównanie bardziej złożony i mniej jednolity. Do pewnego stopnia proletaryzacji towarzyszyła atomizacja i deklasacja, a także powstawanie nowej społecznej geografii, która nie mogła nie wpłynąć na perspektywy światowej polityki. W nowej sytuacji dotychczasowe metody organizacji, hasła i praktyka polityczna okazywały się jeśli nie całkiem nieprzydatne, to co najmniej wymagały poważnej korekty. Nie oznaczało to jednak bynajmniej, że marksizm jakoby tracił znaczenie jako teoria zorientowana na przekształcenie społeczeństwa. W ślepym zaułku znaleźli się jedynie ci teoretycy i praktycy, którzy uparcie trzymali się starych schematów, nie chcąc poddać zmieniającej się sytuacji historycznej krytycznej analizie. Tymczasem właśnie przemiany społeczne czyniły tę analizę konieczną i pożądaną. Nowe państwo społeczne? Tam, gdzie partie lewicowe nadal trzymały się zastanych schematów, bądź też, przeciwnie, szły na postronku liberalnej ideologii, stopniowo, a niekiedy dość prędko, spotykał ich upadek. Na ich miejsce przychodziły ruchy populistyczne, który po nowemu formułowały pojęcie solidarności. Paradoks polega na tym, że im bardziej różnopióry i heterogeniczny jest świat pracy najemnej, tym szersze i ogólne stawały się zadania i hasła, na podstawie których powstają koalicje i rozwija się praktyka solidarności. Przy starym schemacie zbieżność interesów robotników, wykonujących jednorodną pracę w jednorodnych fabrykach, stawała się podstawą klasowej wspólnoty, z której stopniowo wyrastała potrzeba jednolitej zawodowej i partyjnej organizacji. To jednak nieuchronnie ustępuje miejsca nowej perspektywie. Właśnie budowanie koalicji wokół najbardziej ogólnych kwestii społecznych i ekonomicznych staje się punktem wyjścia, pozwalającym zgromadzić rozmaite siły społeczne, które w procesie praktycznego współdziałania pogłębiają solidarność. Takim wspólnym interesem staje się konieczność zachowania, obrony lub zdobycia 75 podstawowych praw społecznych, utraconych bądź podważonych w ostatnich dziesięcioleciach XX wieku i na początku wieku XXI, to wszystko, co stanowiło o stronie praktycznej państwa socjalnego – nieodpłatna ochrona zdrowia, edukacja, dostępność mieszkań, transport publiczny, instytucje zapewniające pionową mobilność w społeczeństwie, itd. Inaczej mówiąc, jeśli dawna solidarność formowała się »z dołu do góry«, to teraz procesy solidaryzacji idą »z góry na dół«, od szerokiego jednoczenia się i koalicji ruchów społecznych – do jednoczenia i pomocy wzajemnej na poziomie lokalnym. Inna sprawa, że walka o podstawowe gwarancje społeczne nie jest celem ostatecznym i jedynym sensem nowej lewicowej polityki, po dawnemu zorientowanej na strukturalną przemianę społeczeństwa. Francuski ekonomista Thomas Piketty w książce »Kapitał w XXI wieku« dowodzi, że kwestia państwa socjalnego okazuje się kluczowa dla naszych czasów. »W drugim dziesięcioleciu XXI wieku nierówność, która, wydawałoby się, zniknęła, nie tylko osiąga poprzednie historyczne maksimum, ale je przewyższa«. Zmniejszenie nierówności w XX wieku nie wynikało z naturalnej logiki kapitalizmu, lecz przeciwnie – ze złamania tej logiki pod wpływem wojen i rewolucji. Malując jednak mroczny obraz społecznej i gospodarczej degradacji kapitalizmu Piketty ogranicza się do umiarkowanych recept, proponując w charakterze panaceum nie reformy strukturalne, lecz umocnienie i modernizację zachowanych na Zachodzie instytucji socjalnego wspierania obywateli w oparciu o progresywne opodatkowanie zysków kapitałowych. Tymczasem jest oczywiste, że samo pojęcie państwa socjalnego powinno nabrać nowego sensu. Filipińska działaczka społeczna Tina Ebro mówi w związku z tym o »przekształcającym społeczeństwo porządku dnia«. W analogiczny sposób rosyjska socjolożka Anna Oczkina podkreśla, że chodzi już nie tylko i nie tyle o podnoszenie poziomu życia ludzi pracy, co o stworzenie nowych mechanizmów społecznej i ekonomicznej reprodukcji, pod społecznym nadzorem, o przejście od »demokracji biernej« odbiorców dóbr społecznych do »demokracji aktywnej« świadomie organizowanego rozwoju w interesie większości. 76 Populizm a polityka Formą polityczną takich ruchów z reguły okazują się już nie centrystowskie partie tradycyjnego typu socjaldemokratycznego czy komunistycznego, lecz szerokie porozumienia, często prezentujące się jak populistyczne. Nie chodzi jednak o zbieranie przypadkowych sił wokół popularnego przywódcy, lecz o zjednoczenie ruchów społecznych wokół wspólnych zadań praktycznego przekształcenia swojego kraju i świata. Takimi są SYRIZA i »Podemos«, które szybko poszły w górę na tle upadku »starej lewicy«. O ile polityka SYRIZY opiera się na krytycznym przewartościowaniu wieloletniego doświadczenia, zgromadzonego przez »starą lewicę«, to »Podemos« od początku deklarowało zerwanie ze »starymi« partiami lewicy, które okazały się niezdolne do obrony interesów ludzi pracy w nowych warunkach. Ale zerwanie bynajmniej nie oznaczało odrzucenia marksistowskiej tradycji. Przywódca »Podemos«, Pablo Iglesias, twierdzi uparcie, że walka partii, której przewodzi, nie może zostać sprowadzona do tradycyjnej klasowej polaryzacji, »fundamentalny rozłam dzieli dziś siły oligarchii i demokracji, społeczną większość i uprzywilejowaną mniejszość«. Z punktu widzenia marksistowskiej ortodoksji podobne sformułowanie wydaje się jednoznacznie heretyckie. Ale, niestety, heretykami okazywali się praktycznie wszyscy marksiści, stojący na czele udanych rewolucji – od Lenina z jego ideą bloku klasy robotniczej i chłopstwa do Mao Zedonga, Castro i Che Guevary, którzy postawili na walkę zbrojną na terenach wiejskich. W rzeczywistości Marks, który pisał o proletariacie, jako o najbardziej konsekwentnej sile historycznej, zainteresowanej pokonaniem kapitalizmu, nigdzie i nigdy nie mówił, że rewolucyjne przekształcenie miałoby być wyłącznym przywilejem robotników przemysłowych i ich partii. Co więcej, właśnie marksizm XX wieku w osobie Antonia Gramsciego postawił problem formowania szerokich bloków społecznych i walki o ideowo-polityczną hegemonię w skali całego społeczeństwa. 77 Problem polega na tym, że podobne idee w ciągu dziesięcioleci były albo ignorowane przez biurokrację tradycyjnych partii, albo też wykorzystywano je w charakterze uzasadnienia pozbawionych zasad spółek aparatu z tymi czy innymi ugrupowaniami rządzącej góry. Przeciwnie, nowy populizm, prezentowany przez takie partie, jak SYRIZA czy »Podemos«, jest zorientowany na formowanie szerokiego »oddolnego« bloku w oparciu o równoprawny sojusz masowych ruchów społecznych. Pytanie o to, jak radykalny, efektywny, udany i konsekwentny okaże się polityczny blok, będący podstawą nowego populizmu, pozostaje otwarte, jako że ani szerokość ruchu, ani jego demokratyzm same przez się nie mogą zastąpić politycznej strategii, wypracowanie której wymaga nie tylko wysiłku organizacyjnego i propagandowego, lecz również intelektualnego. I tu marksistowska teoria znów okazuje się niezbędna i w ostatecznym rachunku niezastąpiona. Podczas gdy w Europie wzbierająca fala lewicowego (a w niektórych krajach prawicowego) populizmu jest do pewnego stopnia polityczną nowinką, w Ameryce Łacińskiej i byłych krajach kolonialnych Azji podobne ruchy mają długą historię. Populistyczne koalicje powstawały w toku walki antykolonialnej i powstań narodowo-wyzwoleńczych. Dzisiaj ich ostrze skierowane jest przeciwko politycznej korupcji i monopolowi władzy, którą przez dziesięciolecia zachowują tradycyjne elity, niezależnie od politycznego zabarwienia. W tym kontekście pouczającym przykładem jest »Partia prostego człowieka« (Aam Aadmi) w Indiach, która wygrała w lutym 2015 roku wybory w Delhi. Partia ta nie tylko zdobyła ponad połowę głosów w stolicy, ale uzyskała ostatecznie 95% miejsc w lokalnym parlamencie (co nie udawało się dotąd najpopularniejszym partiom w historii tego kraju). Broniąc interesów najbiedniejszych warstw ludności, mniejszości narodowych i religijnych, w ciągu kilku miesięcy przekształciła się z outsidera w jedną z czołowych sił w narodowej polityce. 78 Kraje BRICS Zmiana globalnej geografii społecznej i procesy uprzemysłowienia w krajach Azji i Ameryki Łacińskiej, na równi z włączeniem do rynku światowego państw byłego bloku radzieckiego, postawiły problem nowej relacji między centrum a peryferiami systemu kapitalistycznego. Na przełomie wieku XX i XXI miało miejsce konsekwentne przenoszenie przedsiębiorstw przemysłowych z krajów Zachodu do Ameryki Łacińskiej, a następnie do Azji Wschodniej i Chin. Wynikało to nie tylko z dążenia do wykorzystania tańszej siły roboczej, jak też z chęci unikania wysokich podatków i ograniczeń ekologicznych, lecz również z całkowicie świadomego zamiaru osłabienia związków zawodowych i ruchu robotniczego w krajach »centrum«. Jednak finalnym skutkiem tego procesu okazało się gwałtowne wzmocnienie nie tylko potencjału przemysłowego wiodących krajów peryferii, ale i wzrost ambicji nowych mocarstw przemysłowych i ich elit, które poczuły potrzebę i możliwość zmiany światowego ładu. W ten sposób, poradziwszy sobie z zagrożeniem wewnętrznym (ze strony własnego ruchu robotniczego), zachodni kapitalizm zderzył się z zagrożeniem zewnętrznym. Ucieleśnieniem tego zagrożenia stał się blok BRICS – zjednoczenie Brazylii, Rosji, Indii i Chin, do którego wkrótce dołączyła Republika Południowej Afryki. Obecność Rosji czyni ten blok pełnowartościową siłą polityczną, potencjalnie będącą w stanie zmienić konfigurację gospodarki światowej. Będąc jedynym krajem europejskim w składzie tej grupy państw, jedynym »starym« wielkim przemysłowym mocarstwem, pozostającym zarazem częścią współczesnych kapitalistycznych peryferii, Rosja okazuje się być swego rodzaju mostem między światami, nosicielem historycznych, intelektualnych, wojennych i wytwórczych tradycji, bez przyswojenia których nowe kraje przemysłowe nie obronią swoich interesów w wypadku starcia z Zachodem. W znacznej mierze właśnie dlatego antyrosyjskie nastroje świata zachodniego gwałtownie przybrały na sile właśnie po tym, jak BRICS zmaterializował się jako funkcjonalna międzynarodowa formacja. 79 Znamienne, że antyrosyjski kurs Zachodu zaczął się formować już kilka lat przedtem, zanim konfrontacja z Moskwą stała się realna w wyniku kryzysu ukraińskiego. Problemem okazała się nie praktyczna polityka międzynarodowa Rosji, pozostająca w pierwszej dekadzie XXI wieku skrajnie konserwatywną i umiarkowaną, i już tym bardziej nie jej działania w sferze ekonomii, całkowicie mieszczące się w ramach ogólnych zasad neoliberalizmu, lecz właśnie potencjalna rola, którą Rosja może odegrać w rekonfiguracji makrosystemu. W paradoksalny sposób zachodni neoliberalni ideolodzy i analitycy dojrzeli i zrozumieli tę rolę znacznie lepiej, niż same rosyjskie elity, otwarcie pragnące uchylić się od tego rodzaju historycznej misji. Konflikt społeczny i globalna konfrontacja Naturalny bieg zdarzeń przekształca kraje BRICS w centrum przyciągania innych państw, dążących do przezwyciężenia zależności od Zachodu i logiki peryferyjnego rozwoju. Jednak do tego, aby stać się zbiorowym podmiotem, zdolnym do przekształcenia systemu światowego, wszystkie te kraje muszą same przeżyć kryzys wewnętrzny i przejść radykalną przemianę. Wzrost gospodarczy i umocnienie się klasy średniej, zauważalne we wszystkich tych krajach na tle gospodarczego wzrostu początku XXI wieku, świadczyły nie o stabilizacji kapitalistycznego systemu, lecz o narastaniu w nim sprzeczności, jako że chodziło o pojawienie się nowych potrzeb, które nie mogą zostać zaspokojone w ramach istniejącego ładu. »Problemy warstw średnich w krajach BRICS można wyrazić bardzo konkretnie – pisze ekonomista Wasilij Kołtaszow. – Oto jeden z nich: żądania klasy średniej względem swobód politycznych. Inne dotyczą psychologii jej przedstawicieli. Kształtuje ją w dużym stopniu otaczające środowisko. I tu niemałe znaczenie ma polityka społeczna państwa«. Szybki wzrost gospodarek krajów BRICS został w znacznym stopniu przygotowany właśnie przez neoliberalną globalizację, która spowodowała na poziomie światowym wzrost popytu na ich produkcję i zasoby. Z drugiej jednak strony, popyt ten nie 80 może w nieskończoność utrzymywać się w ramach powstałego systemu, którego sprzeczności logicznie doprowadziły do kryzysu nadprodukcji i wyczerpania się istniejącego modelu popytu, a z drugiej – zrodziły nowe sprzeczności, możliwości i potrzeby zarówno na poziomie globalnym, jak i narodowym. Kraje, które jeszcze wczoraj znajdowały się na peryferiach systemu, mogą zająć całkiem inne miejsce, w tym jednak wypadku zmienić się muszą zarówno same te kraje, jak i otaczający je świat. A nadzieja, że wszystko to przebiegać będzie płynnie i bezkonfliktowo – jest bezpodstawna. Konfiguracja współczesnego systemu światowego jest taka, że radykalne przekształcenie go raczej nie może zostać osiągnięte kosztem jakiegoś jednego kraju czy dzięki zwycięstwu jakiejś partii na poziomie narodowym. Problemy, z jakimi zderzył się nowy rząd Grecji dosłownie miesiąc po wyborach, doskonale demonstrują sprzeczności obecnego procesu politycznego, który musi być narodowym i zarazem globalnym. Z jednej strony, Grecy zgodnie z prawem i suwerennie wybrali władzę, która uzyskała mandat na radykalny przegląd polityki gospodarczej i odrzucenie twardej ekonomii, narzuconej przez Brukselę w całkowitej zgodzie z wymogami neoliberalnej ekonomii. Z drugiej – przez nikogo nie wybrani i nie mający demokratycznych pełnomocnictw przedstawiciele instytucji finansowych i aparatu UE zdołali zmusić Ateny do podpisania umowy, otwarcie przeciwstawnej woli przytłaczającej większości narodu greckiego i programowi SYRIZY. Ustępstwa rządu spotkały się z ostrą krytyką nie tylko ze strony wyborców i działaczy w całym kraju, ale też międzynarodowej lewicy. Noblista Paul Krugman, nie wyróżniający się rewolucyjnymi poglądami, zauważył, że główny problem sprawującej władzę greckiej lewicy »polega akurat na tym, że nie jest ona wystarczająco radykalna«. 81 Oczywiście, można zarzucać SYRIZIE brak zdecydowania i jasnej strategii. Nie można jednak nie brać pod uwagę globalnego stosunku sił. Nie można liczyć na to, że nowe populistyczne ruchy w Grecji, Hiszpanii i, potencjalnie, we Włoszech, konfrontując się sam na sam z oligarchią Unii Europejskiej, zdołają odnieść decydujące zwycięstwo. Dokładnie tak samo również kraje BRICS raczej nie mogą liczyć na bezwarunkowy sukces w wypadku zaostrzenia się konfrontacji z Zachodem, jeśli nie znajdą zdecydowanych i wiernych sojuszników w świecie zachodnim. Jednak powstająca konfiguracja globalnych sił akurat otwiera taką możliwość: protest europejskich ruchów społecznych, wchodząc w rezonans z przemianami, zachodzącymi na peryferiach, stwarza nową sytuację polityczną, otwiera perspektywę dla globalnych koalicji. Inna sprawa, że jej faktyczna realizacja jest praktycznie niemożliwa bez poważnych zmian wewnątrz samych państw peryferyjnych, i przede wszystkim – w krajach BRICS. Potrzeba zmian Aktualności nabiera dziś wyobrażenie Marksa o światowej rewolucji, jako o społecznej przemianie, która dokonuje się nie jednocześnie wszędzie, ale i nie ogranicza się do ram jakiegoś kraju czy nawet regionu, ale stopniowo ogarnia całą planetę, wciągając w swój kołowrót różne siły społeczne i terytoria. Czy nadchodzące zmiany będą oznaczały koniec kapitalizmu czy tylko stworzą one możliwość pokonania neoliberalnego modelu i zastąpienia go nowym państwem socjalnym – nie jest już pytaniem teoretycznym, lecz praktycznym. Odpowiedź będzie zależała od samych uczestników wydarzeń, od tego, jaką w końcu okaże się konfiguracja i stosunek sił, jak daleko zajdzie inercja przemian. Stopniowa autodestrukcja neoliberalnego modelu skłania nas do ponownego rozważenie doświadczenia ZSRR. O ile na początku lat 50. wyniki radzieckiej gospodarki planowej nawet zachodni analitycy uznawali za sukces, choćby i okupiony nadzwyczaj wielkimi stratami i ofiarami, a w latach 90. tenże sam model wydawał się od poczęcia projektem fatalnym, to w obecnej sytuacji staje się zrozumiałe, że właśnie 82 krytyczne przewartościowanie danego doświadczenia (na równi z doświadczeniem regulowanego rynku, zgromadzonym przez kontynuatorów Keynesa) daje możliwość sformułowania nowego podejścia, znalezienia odpowiedzi na pytania postawione przez kryzys. »Dzisiaj w Rosji radzieckie państwo socjalne, niedocenione w pełni przez radzieckich obywateli i burzone przez reformy rządu, przeżywa już renesans w charakterze fenomenu świadomości społecznej, elementu systemu wartości i motywacji rosyjskich obywateli – stwierdza Anna Oczkina. – Fakt ten znajduje wyraz nie w uświadomionym dążeniu do przywrócenia systemu radzieckiego, nie w jakimś świadomym politycznym czy społecznym programie, przedstawionym przez ten czy inny ruch. Przejawia się na razie tylko w formie pewnego na poły nieuświadomionego dążenia do znalezienia potwierdzenia, że to, co teraz poprzez reformy rządowe zamienia się w usługi o różnym stopniu dostępności, istniało przedtem jako prawa socjalne. Właśnie potraktowanie edukacji, opieki zdrowotnej, kultury, gwarancji socjalnych jako socjalnych praw jest dziedzictwem radzieckiej przeszłości«. Przy czym nie chodzi tu o jakieś abstrakcyjne »dążenie do sprawiedliwości«, na temat której ironizował już Fryderyk Engels. »Dążenie do sprawiedliwości« tylko wyraża w języku moralności uświadomienie sobie całkowicie obiektywnych i dojrzałych potrzeb społecznych. Zasadniczo ważne przy tym jest to, że niezadowolenie z powstałego stanu rzeczy samo w sobie nie tylko nie gwarantuje pozytywnych przemian, ale może też stać się czynnikiem destrukcyjnym, mechanizmem samozniszczenia społeczeństwa. Jako że kryzys nosi charakter obiektywny, będzie narastał niezależnie od rozwoju wydarzeń, niezależnie od istnienia bądź braku alternatywy. Do tego jednak, aby kryzys ten przyniósł społeczną przemianę, a nie serię bezsensownych katastrof, niezbędna jest całościowa ekonomiczna, społeczna i polityczna strategia. Nie może ona powstać bez poważnej teoretycznej podstawy, której nie można z kolei przedstawić bez uwzględnienia osiągnięć myśli marksistowskiej. Nowa strategia rozwoju Główne zarysy nowej strategii rozwoju już się wyłaniają w miarę pogłębiania się kryzysu. Na poziomie politycznym jest to przede wszystkim demokratyzacja procesów 83 podejmowania decyzji, stworzenie nowych instytucji władzy, otwartych nie dla wąskiego kręgu zawodowych przedstawicieli »społeczeństwa obywatelskiego«, którzy już dawno stali się częścią politycznej oligarchii, lecz dla większości szeregowych obywateli. Na poziomie polityki gospodarczej powstaje konieczność ukształtowania efektywnego sektora społecznego i zintegrowania go w jednolity kompleks (nie tylko gospodarczy, lecz także socjalny i instytucjonalny), zarówno na narodowym, jak też na międzypaństwowym poziomie. Istnieje potrzeba utworzenia instytucji strategicznego planowania i regulacji, konsekwentnych wysiłków, nakierowanych na rozwój rynku wewnętrznego, zorientowanego na potrzeby ludności. W oparciu o to możliwa jest reorganizacja rynku światowego poprzez współdziałanie zorganizowanych i demokratycznie regulowanych gospodarek narodowych. W końcu, najważniejszym zadaniem pozostaje przekształcenie społecznego rozwoju w narzędzie gospodarczej ekspansji, kształtowanie popytu poprzez politykę społeczną. U podstaw państwowej polityki gospodarczej leżeć winien priorytet nauki, edukacji, opieki zdrowotnej, humanizacja otoczenia, rozwiązywanie problemów ekologicznych w interesie społeczeństwa, a nie ekologów. Wszystkie te zadania nigdy nie zostaną wykonane bez radykalnych przemian politycznych i społecznych, jako że tylko w ten sposób powstaną instytucje i stosunki społeczne, stymulujące a nie blokujące podobny rozwój. Nie chodzi o zastąpienie jednych elit przez inne, lecz o radykalną przebudowę samego mechanizmu społecznej reprodukcji, poprzez wykształcenie nowych warstw społecznych, nie tylko organicznie zainteresowanych w demokratycznym rozwoju, lecz także zdolnych stać się jego podmiotem. Oczywiście, z punktu widzenia licznych przedstawicieli tradycyjnego marksizmu, oczekujących natychmiastowego nastania socjalizmu w wyniku proletariackiej rewolucji, podobna perspektywa może się wydać zbyt »umiarkowana« i »reformistyczna«. Ale tylko taka może zmobilizować energię społeczną do przeprowadzenia głębokich społeczno-gospodarczych przekształceń i sprzyjać powstaniu szerokiego 84 bloku, zainteresowanego takimi przekształceniami i gotowego do ich realizacji w praktyce. Rewolucyjność marksizmu zawsze polegała na zdolności jego najprzenikliwszych zwolenników do bezkompromisowej analizy rzeczywistości i radykalnego docierania do samej istoty stosunków społecznych, przedkładającego nad utyskiwanie na społeczną niesprawiedliwość trzeźwą analizę struktur władzy i państwa, które tę niesprawiedliwość reprodukują. Kryzys światowy, który zaczął się w 2008 roku, znamionował koniec epoki neoliberalnej globalizacji, ale bynajmniej nie zakończenie zrodzonych przez nią procesów. W tym sensie obecną epokę należy określać mianem ery »postglobalizacji«. Nie sposób przezwyciężyć skutków neoliberalizmu bez uświadomienia sobie nieodwracalności zmian, które zaszły i bez zrozumienia tego, że zmiany te nie są ostateczne. Nie ma drogi powrotnej, jak by nie były dla nas znaczące i kuszące osiągnięcia i ideologie XIX i XX stuleci, nic jednak nie przeszkadza iść naprzód, opierając się na tym doświadczeniu i wykorzystując bagaż teoretyczny, pozostawiony nam przez wielkich myślicieli Oświecenia i ideologów ruchu wyzwoleńczego, z których największym i najbardziej aktualnym pozostaje Karol Marks. Borys Kagarlicki — socjolog, dyrektor rosyjskiego Instytutu Globalizacji i Ruchów Społecznych Prezentowany tekst jest skróconą wersją publikacji powstałej w maju 2015 roku na zamówienie Międzynarodowego Klub Dyskusyjnego „Wałdaj” – obradującego w formie corocznych spotkań znanych ekspertów, specjalizujących się w studiach nad polityką wewnętrzną i zagraniczną Rosji. Klub powstał we wrześniu 2004 z inicjatywy agencji „RIA Nowosti”, Rady Polityki Zagranicznej i Obronnej Rosji, gazety „The Moscow Times” oraz periodyków „Rosja w polityce globalnej” i „Russia Profile”. Pełny tekst znaleźć można pod adresem: https://pl.scribd.com/doc/263503269/Marxism-in-thePost-Globalization-Era (wersja anglojęzyczna). 85 Grecja: zgwałcona, poniżona, zastraszona, ale jeszcze się trzyma! André Vltchek Miasteczko Distomo – 150 km od Aten – leży w samym sercu Grecji między dwoma największymi obiektami światowego dziedzictwa historycznego – Delfami (kolebka europejskiej demokracji) i wielkim bizantyjskim monastyrem Hossios Luckas. Ale Distomo to nie tylko malownicze miasteczko otoczone górami i owiane antyczną historią. Tu właśnie 10 czerwca 1944 roku (zgodnie z informacją z greckich dokumentów a także zachodnich mass mediów w rodzaju BBC) »esesmani z czwartej SS Polizei Panzergrenadier Division Waffen-SS pod dowództwem SS-Hauptsturmführera Fritza Lautenbacha ponad dwie godziny chodzili od domu do domu i rozstrzeliwali ludność cywilną w »odwecie« za atak partyzantów na ich jednostkę. W ten sposób w Distomo życie straciło 214 mężczyzn, kobiet i dzieci. Jak mówią ci, co przeżyli, esesmani »zabijali bagnetami niemowlęta w łóżeczkach i ciężarne kobiety, odcięli głowę miejscowemu duchownemu«. Distomo nie jest bynajmniej jedynym miejscem, gdzie wojska niemieckie dokonały potwornej zbrodni przeciwko ludzkości. W toku drugiej wojny światowej Grecja straciła 8% ludności. Tym nie mniej dla Greków właśnie Distomo stało się symbolem faszystowskiego szaleństwa w Europie – takim, jak Guernica i Lidice. *** 86 Teraz na wzniesieniu górującym nad Distomo stoi pomnik ofiar tej rzezi. Imiona ofiar wyryty są w kamieniu, nad którym powiewa ogromna flaga Grecji. Miejsce to tchnie jednak nie tylko spokojem, lecz także przygniatającym uczuciem przerażenia. Flaga jest porwana a wzgórze spopielone. U jego podnóża jak przywidzenie stoją porzucone domy z powybijanymi oknami i murami upstrzonymi nawołującymi do przemocy graffiti. W miejscowej kawiarni pytam kelnerkę: – Co tu się stało? – Zachowując życzliwość, nie chce jednak wdawać się w szczegóły: – »Zrobili to ludzie, nic więcej nie mogę powiedzieć«. Była to przestroga czy akt rozpaczy? Reakcja na niedawne poniżenie Grecji przez Niemcy (niemieckich polityków i niemieckie banki), jako że Grecja jest w rękach Unii Europejskiej? Wypytuję o to miejscowych. Wszyscy doskonale wiedzą, ale nie chcą o tym mówić. Tylko pewien mężczyzna cedzi przez zęby: – »Wiem, kto to zrobił… Wszystko wiemy… ale nie powiemy«. Jest jakaś niezręczność. W Grecji, w jednym z najbardziej otwartych krajów świata, ludzie są tak zastraszeni, poniżeni, że nie mają odwagi nawet ust otworzyć, nie mówiąc już o tym, by zakrzyczeć. Co zrobiono z tą Grecją? Jak można było tak ludzi zastraszyć? Nie lubię Zachodu. A po tej całej grabieży, masowych zbrodni i przemocy, którymi ta część Europy zaznaczyła się w pozostałym świecie w ciągu stuleci, czuję niepokój, kiedy tu przyjeżdżam, choćby na krótko. Jednak po odwiedzeniu Distomo i dwóch podróżach po Grecji w tym roku czuję gwałtowny przypływ sympatii, współczucia i miłości. Nie, nie do Europy, a tylko do tego kraju, który jest zarazem członkiem Unii Europejskiej i jej ofiarą. Grecja straciła mnóstwo swoich synów i córek podczas niemieckiej, włoskiej i bułgarskiej okupacji. Pętlę na szyję zarzucał jej imperializm północnoamerykański i brytyjski, wspierając koszmar wojskowej dyktatury, kiedy to w stylu Pinocheta w Grecji masowo znikali ludzie, stosowano tortury i mordowano. Setki tysięcy greckich patriotów zmuszonych zostało do ucieczki i szukania schronienia w odległych krajach. Spotykałem się z greckimi intelektualistami i lekarzami, którzy wychowali się w Czechosłowacji, która swego czasu dała im azyl i darmowe wykształcenie. Rzecz oczywista, że ani ich rodziny, ani oni sami nie otrzymali ani grosza rekompensaty od USA i Wielkiej Brytanii. Grecja nie otrzymała też realnego odszkodowania za terror wobec jej narodu w okresie II wojny światowej. Mieszkańcy Distomo próbowali walczyć o sprawiedliwość, chodzili po greckich sądach i wygrali sprawę. Ale Niemcy po prostu odmówiły 87 zapłacić swoje zobowiązania. A kiedy mieszkańcy Distomo zwrócili się do sądów niemieckich, ich skargi zostały odrzucone we wszystkich instancjach. Później do sprawy wtrąciły się Włochy, w odpowiedzi na roszczenia Greków pozwalając im przejąć własność Niemiec na jeziorze Como we Włoszech, ale w 2012 r. Trybunał Międzynarodowy ostatecznie orzekł, że »Włochy pogwałciły nienaruszalność własności państwowej Niemiec i decyzja włoskiego sądu musi zostać zmieniona«. Nienaruszalność własności Niemiec! Proszę tylko pomyśleć! Przecież te same Niemcy, obywatele których mordowali greckie niemowlęta, uniknęły odpowiedzialności za wołające o pomstę do nieba zbrodnie SS wieku. A zachodni »sojusznicy« wynagrodzili Niemcy, przemieniając je w swoją elitarną kolonię. A później pozwolili im stać się jednym z najbrutalniejszych przemysłowych neokolonialnych bandytów. Najpierw pozwolili na to Niemcom Zachodnim a następnie tak zwanym »zjednoczonym Niemcom«. Teraz już, oczywiście, Niemcy nie są kolonią, lecz kolonizatorem. Spędziwszy w Distomo jakiś czas, staje się jasne, co tam właściwie się stało. Ktoś podpalił wzgórze, na którym stał pomnik, i był to symboliczny, przerażający akt protestu. Flaga została opuszczona i porwana, zmieniona w szmatę, następnie zaś znów podniesiona, żeby wszyscy widzieli, co stało się z Grecją! *** Grecja znalazła się dziś na tej samej imperialnej liście, na której umieszczono liczne »nieposłuszne« kraje, w rodzaju Ekwadoru, Wenezueli, Rosji, Chin czy Iranu. W swojej książce »Demaskując łgarstwo Imperium« (Exposing Lies of The Empire) szczegółowo opisałem ten system i wiele jej ofiar. Ale naród grecki jeszcze nie rozumie, co się dzieje, pomimo tego, że Imperium już rozszarpała cały szereg krajów UE – takich na przykład, jak Bułgaria. A kiedy patrzyłem na twarze mieszkańców Distomo, byłem po prostu wstrząśnięty, i ogarniał mnie gniew. W myślach zwracałem się do premiera Grecji: »Panie Tsipras… nie, już nie towarzyszu Tsipras… Nie. Panie Tsipras, co stało się z waszym narodem? Grecy zawsze byli weseli i dobroduszni. Grecy zawsze lubili śpiewać, tańczyć i głośno mówić o tym, co im się nie podoba, co ich niepokoi czy oburza. Grecy – to naród odważny. Kiedy nie ma innego wyjścia – walczą. Nie zawsze się z nimi zgadzam, tym nie mniej zachwycam się nimi. Skąd więc ten strach, 88 ta ponura panika, która dosłownie przygniotła kraj? To już nie Grecy, w każdym razie nie ci Grecy, których znałem. Panie premierze, pańscy rodacy mówią mi, że są wystraszeni!« I to było oczywiste – ludzie boją się mówić a nawet skarżyć. W Distomo nawet nie patrzą w twarz i odwracają oczy. Zamiast tego w miejscowej kawiarni na głównym placu jak zahipnotyzowani wpatrują się w ekran, oglądając mistrzostwa w skokach do wody. Tak, występ Chinki rzeczywiście był elegancki i pewny, ale jaki to ma związek z załamaniem się Grecji, którą teraz szantażują, albo też z wypalonym wzgórzem czy z porzuconymi i zburzonymi domami Distomo? »Wybrano was, abyście służyli całemu narodowi – szeptałem w myślach Tsiprasowi. Macie obowiązek ich bronić – ich interesów, a nie interesów drapieżnego neoliberalizmu i zachodnioeuropejskiego faszyzmu«. Ale Aleksis Tsipras był w Atenach, a my nieopodal Delf. »Dlaczego nie walczycie czy choćby nie protestujecie?« – pytaliśmy w Delfach, w »kolebce zachodniej demokracji«. Miejscowy mężczyzna, wyglądający jak człowiek inteligentny, zadumany, odpowiedział: – »Jesteśmy zastraszeni. Nie mamy przywódców. Rząd używa przeciwko nam armatek wodnych i gumowych kul, i nie ma kto nam wskazać, dokąd mamy iść«. »Czy jest jeszcze w Grecji demokracja? Po tym, jak w referendum powiedzieli „Nie” i po odrzuceniu ich woli (albo też, jeśli ktoś woli, zdradzie), czy Grecy jeszcze wierzą (a zwłaszcza mieszkańcy Delf) w to, że mają demokrację?« »Nie« – słyszę natychmiastową odpowiedź. Nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości – nad odpowiedzią człowiek nawet nie musiał się nawet zastanawiać. Jest oczywiste, że myślał już o tym wcześniej. Dlatego odpowiedź jest kategoryczna: »Nie!«. Fotografuję porwaną flagę Grecji na tle czarnych opalonych pni drzew. Salutuję fladze Grecji… *** Przyjechałem tym razem do Grecji jako człowiek »niezdecydowany« – nie byłem pewien, czy chcę w tym wszystkim brać udział. Teraz wszystko jest dla mnie jasne. Przedtem nie miałem żadnego szacunku do »prestiżowej flagi Grecji – członka Unii Europejskiej«, ale ta szmata – sztandar cierpiącego narodu – jest naprawdę święta. Internacjonaliści są z tobą, Grecjo. Mocno cię obejmujemy – nie jesteś sama. Twoja flaga – teraz 89 jest naszym sztandarem. Zrozum tylko, że wraz z tobą mamy nadzieję, że zdołasz sobie teraz uświadomić, co oznacza zachodni imperializm. Mamy nadzieję, że zdołasz połączyć siły z tymi, kto walczy z zachodnim faszyzmem. Nie jesteśmy z tobą w imię tego, żebyś mogła zawrzeć nowe porozumienia i pozostać w »prestiżowym klubie UE« i w NATO – w organizacjach niszczących naszą planetę. Jesteśmy z tobą nie po to, żeby twoi rolnicy nadal mogli otrzymywać miliardowe subsydia – środki odebrane głodującym i zrujnowanym krajom Afryki i Azji. Jesteśmy z tobą nie w imię tego, żeby twoi żołnierze pomagali terroryzować cały świat w ramach przynależności do NATO. Jesteśmy z nową, rewolucyjną Grecją – krajem, który powiedział »Nie«! Jesteśmy po stronie kraju, którego podstawą jest solidarność, sprawiedliwość, równość społeczna, nieingerencja na poziomie międzynarodowym, a jeszcze lepiej – internacjonalizm. Może dojść do wojny domowej »Prosfygika« – to stara, na wpół zniszczona dzielnica mieszkalna Aten, zbudowana w latach 30. ubiegłego wieku dla tych Greków, którzy przeprowadzili się tu po »wymianie ludności« z Turcją w 1923 roku. Teraz mieszkają tu miejscowi squatersi i uciekinierzy. Jest to jednak zarazem jeden z ośrodków oporu, gdzie komuniści i anarchiści organizują swoje akcje i wypracowują strategię działań. Miejscowi lewicowi działacze nazywają to miejsce »samoorganizującą się wspólnotą«. Pan Evangelis (być może imię nie jest prawdziwe) jest bardzo precyzyjny i konsekwentny w swojej analizie. Zgodził się porozmawiać z nami o sytuacji w Grecji: »Biednych po prostu zdradzono. Nie mamy politycznego przywództwa, ale zdołamy je ponownie powołać… wkrótce. Grecja zmierza do wielkiej wojny klasowej, walki klasowej«. Otaczający go ludzie potakują. »SYRIZA określała siebie jako ruch opowiadający się za międzyklasową współpracą… Stąd też, kiedy bogaci powiedzieli „nie będziemy współpracować”, a rząd nie 90 mógł z tym nic zrobić, nastał czas na obalenie takiego rządu« – mówi. Potem Evangelis mówi to, co można odnieść do wielu krajów na całym świecie: »Rząd teraz po prostu boi się nas – tych, którzy przegłosowali w referendum »Nie« – a więc większości. Rząd zdradził swój naród, wielu z nas widziało, że wszystko do tego zmierza, i dlatego nie było to dla nas niespodzianką. Sądzę że wojna domowa roku 1949 jeszcze się nie zakończyła. Ówcześni Grecy-kolaboracjoniści, ci którzy współpracowali z nazistami a następnie z USA i W. Brytanią – to ci sami ludzie, którzy są teraz u władzy«. Pytam, skąd ta niezwykła cisza w całej Grecji. Nie ma ani strajków, ani też masowych protestów. Dwa razy byłem na placach przed parlamentem i ministerstwami – było tam tylko trochę turystów i warta honorowa. Powiedziano nam że zdrada, jaką popełniła SYRIZA, została dobrze zaplanowana – akurat pośrodku lata, w czasie urlopów i wakacji szkolnych. »Przegrupowujemy się – zapewnia Evangelis – i reorganizujemy ruch. Będą i strajki, i masowe protesty w szkołach. Zaplanowaliśmy masowy protest na 20 sierpnia. Ale uniwersytety są na razie zamknięte, a przywódcy związkowi na urlopach – daleko od Aten, no ale to się zmieni«. *** W Grecji rzeczywiście jest jakby cisza przed burzą. Ale, jak nam tu mówią, nie ustają zwolnienia z pracy. Szpitale są przepełnione, a lekarze przeciążeni pracą, ale pracują z poświęceniem, nie bacząc na nieprawdopodobnie obcięty budżet i ostrą redukcję zarobków. Ale pracują! I nie ważne, co tam piszą zachodnie mainstreamowe media – Grecja cierpi, ale nie ginie. Emeryci teraz ledwie mogą się utrzymać ze swych emerytur, które są teraz niższe, niż w Tajlandii i większości krajów Ameryki Łacińskiej. Ale się trzymają – dzięki silnym (co nie jest typowe dla Europy) związkom rodzinnym i solidarności, cechującej naród grecki. *** Wróćmy jednak do Delf – mężczyzna opowiada o strachu: – Nie mamy jakiejś nadziei… W ogóle nie mamy nadziei… Nie wiemy, jak będzie dalej. Biją nas, kiedy wychodzimy na ulice, ale gdybyśmy czuli, że można wszystko zmienić, to zaryzykowalibyśmy życiem. 61% Greków powiedziało »Nie« na referendum. No ale Tsipras zrobił tak, jak zrobił – tak więc… jest jak jest. I teraz się boimy. – A nie jest to wystarczającym powodem, żeby wyjść i walczyć – właśnie dlatego, że wszystko tak poszło? – Boimy się. – Czego? 91 – Wszystkiego… gumowych kul i armatek wodnych. Tego, że Grecję wyrzucą z Europy… – Jak mają was wyrzucić? Przecież Grecja leży w Europie. – Boimy się konsekwencji… Wszystko jest tak zagmatwane. Niemieccy turyści na wyspie Kos demonstrują obojętność, nawet pewną wrogość, chociaż pochłaniają świeże owoce morza, popijając galonami miejscowego wina. W tym roku »w Grecja jest trochę taniej, niż w innych kurortach – mówi mi na lotnisku w Atenach niemiecka para – dlatego tu przyjechaliśmy«. A ledwie kilka metrów od plaży na wyspie Kos miejscowy szpital dosłownie się sypie i może pochować pod gruzami ludzi. A na dodatek są tu jeszcze tysiące nieszczęsnych uciekinierów ze zdestabilizowanych przez Zachód krajów – gnieżdżą się w każdym zakątku wyspy Kos. Stajemy się jakby świadkami »ostatniej wieczerzy Europy« – odrażającej orgii obojętności, konsumpcjonizmu i moralnego upadku. Żaden jednak z artystów jeszcze nie podjął się jej namalowania, jako że w Europie praktycznie już nie ma sztuki politycznej. Mój przyjaciel i towarzysz Peter Koenig rozpaczliwie próbował przekonać Grecję do ogłoszenia upadłości, jak to kiedyś z powodzeniem zrobiła Argentyna. Peter jest ekonomistą i byłym pracownikiem Banku Światowego – teraz stał się jednym z najbardziej zażartych krytyków zachodnich instytucji i neoliberalizmu. Podróżowałem po Grecji wraz z nim i jego żoną – malarką z Peru. Peterowi Grecja się podoba. I rozpaczliwie próbuje przekonać greckich intelektualistów do konieczności opuszczenia Unii Europejskiej, strefy euro i NATO. Peter jest też przekonany do konieczności odrodzenia greckiej waluty, drachmy. – Naród jest jednak podzielony – mówi – wielu jeszcze uważa Unię Europejską za coś w rodzaju »prestiżowego klubu«. – Prestiżowy klub, który grabi cały świat, a teraz jeszcze pożera też własne dzieci? – Rosja i Chiny pomogą Grecji, jeśli grecki rząd zwróci się do nich o pomoc… 92 Stale o tym dyskutujemy. Oczywiście, rząd grecki musiał obiecać »trojce«, że nie będzie szukał środków »poza« UE. Ale, jak to zauważył nasz przyjaciel i znawca międzynarodowego prawa Christopher Black, wszystkie te porozumienia nie są ważne, bo zawarte zostały pod przymusem. Ile byśmy z Grekami nie rozmawiali, pozostawaliśmy w zamkniętym kole: zdrada rządu, szok, niepewność… co robić dalej, jakie podjąć działania? To bardzo niepokojące. Bardzo trudno przeciwstawić się tej agonii Grecji, tej niesprawiedliwości. Ale Grecy to naród dumny i odważny. Tak łatwo się nie poddadzą. Będą stawiać opór swoim ciemiężcom. Poderwą się do walki. *** Pewnego pięknego dnia opanowało mnie pragnienie sprawdzenia, czy Grecy zachowali właściwe im poczucie humoru. W szpitalu psychiatrycznym poprosiłem o pozwolenie na rozmowę z dyżurnym lekarzem. Kiedy przyszedł, przedstawiłem mu się jako filozof i dziennikarz prowadzący badania. Lekarz ściska mi dłoń. Wtedy mu mówię: – »Posiadam niesprawdzoną informację, ale z dość pewnego źródła, że co najmniej pięciu ministrów greckiego rządu trafiło do waszego szpitala po niedawnej rządowej decyzji«. Lekarz najpierw patrzy na mnie z pewnym zdziwieniem, po czym wybucha śmiechem. Obejmuje mnie i odpowiada: – »Jeszcze nie, mam jednak nadzieję, że już wkrótce tu trafią«. »Grecja sobie poradzi« – mówię do siebie w myślach. Tłumaczenie: KM Oryginał tekstu: http://www.counterpunch.org/2015/08/10/greece-rape-humiliatedfrightened-but-standing/print/ André Vltchek jest filozofem, pisarzem, reżyserem filmowym i dziennikarzem śledczym. Przedstawia wojny i konflikty w wielu krajach świata. Jego najnowsze książki to „Exposing Lies Of The Empire” i „Fighting Against Western Imperialism”. Przeprowadził wywiad z Noamem Chomskim: „On Western Terrorism”. Jest również autorem powieści politycznej „Point of No Return”, która spotkała się z szerokim uznaniem, podobnie jak jego książka: „Indonesia – The Archipelago of Fear”. André realizuje filmy dla wenezuelskiej sieci teleSUR i Press TV. Po wielu latach spędzonych w Ameryce Łacińskiej i Oceanii przebywa obecnie w Azji Wschodniej i na Bliskim Wschodzie. 93 Imperializm a wojna na Ukrainie Gavin Gavin Rae Rae Kryzys na Ukrainie i narastający konflikt między Rosją a Zachodem stworzył nową sytuację w światowej polityce. To stawia przed marksistami wyzwanie: jak należy rozumieć te wydarzenia i jakie stanowisko zająć wobec konfliktu. Marksiści powinni podejść do sytuacji na Ukrainie, jak do każdego innego konfliktu, biorąc pod uwagę wszystkie międzynarodowe siły klasowe, które biorą w nim udział i nie ograniczać się do aspektów wewnętrznych czy regionalnych. W wymiarze międzynarodowym obejmuje to nie tylko relacje między Rosją a Ukrainą, ale także między Unią Europejską a wiodącą siłą świata, czyli USA. W wymiarze teoretycznym wymaga to powrotu do analizy tego, czym jest imperializm, i odniesienia tego do tej konkretnej sytuacji. Upadek państw „komunistycznych” w Europie Wschodniej w 1989 roku zamknął okres podziału świata na dwa bloki o konkurujących ze sobą systemach gospodarczych i politycznych. Kapitalizm został ponownie wprowadzony do tego regionu i znowu stał się dominującym i praktycznie niekwestionowanym systemem na świecie. Wtedy to właśnie zyskała dominację teoria globalizacji. Zgodnie z tą teorią, nowy system międzynarodowy powstał w wyniku technologicznego postępu, który znosił państwa narodowe i otwierał nowy etap kapitalistycznego rozwoju, różniący się od modelu konkurujących ze sobą imperializmów sprzed wojny. Taka idea była podnoszona przez wiele osób na lewicy i była bliska ideom marksisty Karola Kautskiego, który przewidywał powstanie formy „nadimperializmu”. Opierało się to na założeniu, że rozwój międzynarodowych karteli doprowadzi do sytuacji, w której konkurencja między państwami narodowymi stawałaby się nieaktualna. Błędność idei Kautskiego dowiedziona została poprzez późniejsze dwie wojny światowe, które były wynikiem narastającej rywalizacji między imperializmami. Kaustky 94 odszedł od marksistowskiej tradycji, rozwiniętej między innymi przez Różę Luxemburg i Lenina, którzy zdawali sobie sprawę, że kapitalistyczny rozwój opiera się na wykorzystywaniu słabo rozwiniętych gospodarek Róża Luksemburg Włodzimierz Lenin przez wiodące kraje kapitalistyczne. Analizując pierwszą wojnę światową, Lenin wyjaśnił jak imperializm zrodził się z rozwoju kapitału finansowego, aneksji i kontroli kolonii oraz rywalizacji i konfliktu pomiędzy czołowymi krajami imperialistycznymi w celu zdobycia dominacji w tym międzynarodowym systemie. Sądził, że imperializm jest nieuniknionym wytworem kapitalistycznego rozwoju, że nierówności będą wzrastały na świecie, a wraz z nimi narastanie konfliktów i wojen. Przed końcem drugiej wojny światowej, sytuacja opisana przez Lenina uległa zmianie. Stany Zjednoczone wyszły z dwóch wojen światowych jako bezspornie hegemoniczna siła kapitalistyczna. Siły konkurencyjne, takie jak Niemcy i Japonia, były uzależnione od importu Karol Kautsky wielkiego kapitału ze Stanów Zjednoczonych, mającego pomóc im w reindustrializacji i przez to stały się również całkowicie zależne od nich militarnie. Zwycięstwo Związku Radzieckiego nad nazistowskimi Niemcami sprawiło, że nowe nie-kapitalistyczne kraje (z ich niewydolnością, nierównowagą rozwoju i uciskiem) powstały w Europie Wschodniej. Jednak Stany Zjednoczone były w stanie przywrócić nowy międzynarodowy kapitalistyczny porządek gospodarczy i polityczny przez tworzenie instytucji międzynarodowych, które go skutecznie kontrolowały (np. Bank Światowy, MFW, WTO). Stany Zjednoczone mogły zdobyć pozycję pierwszoplanowej siły imperialistycznej, ponieważ wyszły z drugiej wojny światowej w dużej mierze bez szwanku i ze wzmocnionym przemysłem. Już w latach 70. ta sytuacja zmieniła się i zamiast ładowania pieniędzy w kraje takie jak Niemcy i Japonia, użyły one swój potencjał finansowy, polityczny i militarny do ściągania olbrzymiej ilości kapitału z reszty świata. To pomogło wykreować własny potencjał militarny, który ostatecznie pomógł doprowadzić do upadku Związek Radziecki. Nastąpiło to w sytuacji, kiedy narodziła się nowa „postkomunistyczna” era globalizacji. Tak więc jedyną siłą imperialistyczną świata miały stać się Stany Zjednoczone. 95 Wyrazem dominacji militarnej jest posiadanie baz wojskowych na całym globie, bombardowanie lub najechanie dziesiątków krajów w ciągu minionych paru dekad, sprawowanie finansowego zwierzchnictwa za pomocą dolara, koncentracja międzynarodowych monopoli i międzynarodowych finansów, posiadanie politycznych i militarnych organizacji do swojej dyspozycji. Kraje wschodnioeuropejskie zostały wcielone do tego międzynarodowego ładu i przeżyły gospodarczy upadek w niespotykanej skali. Ponadto, eksploatacja słabo rozwiniętych kapitalistycznych krajów nasiliła się i nierówności na świecie wzrosły. W końcu rozpoczął się nowy okres wojen, Stany Zjednoczone wraz z sojusznikami zaangażowały się w cykl militarnych konfliktów na Bliskim Wschodzie, w Jugosławii, Afryce, etc., niosąc śmierć setkom tysięcy (jeśli nie milionom) ludzi. Okres społecznego konsensusu w zachodnim kapitalizmie został zakończony poprzez zniszczenie państwa opiekuńczego, wzrost wyzysku robotników i rozkwit nacjonalizmu oraz bezprawia na poziomie niewidzianym od lat 30. ubiegłego wieku. Mimo że wiele z fundamentalnych cech imperializmu zostało zidentyfikowane przez Lenina (monopolizacja, dominacja kapitału finansowego, militaryzacja, itd.) pozostając nienaruszony, imperializm teraz wszedł w nowy etap. Podczas gdy na etapie imperializmu zanalizowanym przez Lenina imperialistyczne siły były ważnymi eksporterami kapitału, w dobie obecnej wiodąca siła imperialistyczna (Stany Zjednoczone) jest głównym importerem kapitału. Kapitał finansowy (jak to przewidział Lenin) teraz stał się dominującą siłą w globalnej gospodarce i jest używany (głównie pod kontrolą Stanów Zjednoczonych) do ściągania pieniędzy ze słabszych gospodarek. Konkurencyjne siły imperialistyczne w tym międzynarodowym systemie podlegają Stanom Zjednoczonym. Ale jak widać w niedawnym kryzysie w Grecji, kraje takie, jak Niemcy, mogą również do pewnego stopnia mieć z tego zysk, poprzez wprowadzanie olbrzymiego deficytu bilansu handlowego z gospodarkami na peryferiach Unii Europejskiej i wycofywanie kapitału i zasobów z tych słabszych gospodarek. Imperializm wszedł teraz na „wyższy” etap, niż ten opisywany przez Lenina, ponieważ jest to teraz pasożytniczy globalny ład, zdominowany przez jeden kapitalistyczny kraj, wraz z różnymi imperializmami-klientami, jak Niemcy i Japonia. 96 W tym właśnie kontekście powinien być analizowany obecny kryzys na Ukrainie i konflikt z Rosją. Sprawą powszechną, nawet na marksistowskiej lewicy, staje się posługiwanie się terminem „imperializm” w sposób nienaukowy w celu opisu wszelkich czynów ekspansjonistycznych albo agresji przez szczególne kraje. Pewien nurt marksizmu utrzymywał, że kryzys na Ukrainie został spowodowany przez rosyjski imperializm, próbujący zawładnąć Ukrainą, która walczyła o zachowanie swojej niezależności. Problem z tą analizą jest taki, że podczas gdy Rosja niewątpliwie została wciągnięta do konfliktu na Ukrainie i próbuje wpłynąć na wydarzenia w tym kraju, to nie robi tego jako siła imperialistyczna, jeśli ten termin ma zachować jakikolwiek prawdziwy sens. Rosja była niezwykle ekonomicznie osłabiona przez minione parę dekad, po przejściu olbrzymiego gospodarczego regresu w latach 90. nie posiada jakiegokolwiek międzynarodowego militarnego znaczenia i nie ma kontroli nad aktywami finansowymi albo instytucjami, które mogą wywierać globalny wpływ. Jej gospodarka jest oparta głównie na zasobach węglowodorów i pomimo że Rosja nadal posiada broń atomową, nie jest w stanie podjąć jakiejkolwiek militarnej ekspansji poza swoimi najbliższymi granicami. Rosja weszła ostatnio w konflikt ze Stanami Zjednoczonymi, gdy te wykorzystały swoje wpływy w ONZ w sprawie Syrii, a zwłaszcza gdy sprzeciwiła się ekspansji NATO u granic Rosji, w Gruzji i na Ukrainie. Z drugiej strony, kontynuując antyimperialistyczną tradycję marksizmu, wspomniany nurt założył, że konflikt na Ukrainie jest przypadkiem klasycznej wewnątrzimperialistycznej rywalizacji. Według tej perspektywy zarówno Rosja, jak i USA/Unia Europejska, używają Ukrainy jako pionka w znacznie większym międzynarodowym konflikcie i obydwie strony mają przy tym podobne imperialistyczne interesy. Podczas gdy stanowisko takie pozwala na bardziej zniuansowane ujęcie konfliktu na Ukrainie, to jednak po raz kolejny używa się tu określenia „imperialistyczny” jako terminu krytyki, nie zaś jako naukowe narzędzie analityczne. Rosja może starać się kontrolować swoje granice i może wpływać na sprawy wewnętrzne sąsiadującego z nią państwa, ale nie czyni to z niej imperialistycznej 97 siły opartej na kapitale finansowym i globalnym rozwoju. Trzecie marksistowskie podejście do ukraińskiego kryzysu uznaje kryzys na Ukrainie za wynikający stąd, że zachodni (głównie amerykański) imperializm próbuje przenieść Ukrainę do swojej orbity wpływów, a tym samym okrążać i osłabiać Rosję, a później przejąć jej gospodarcze i militarne interesy w regionie. Stany Zjednoczone i jego europejscy partnerzy bezpośrednio poparły i uczestniczyły w protestach na Majdanie, finansowały ruchy opozycyjne i poparły przekazanie władzy w ręce prozachodniej administracji. Obecny kryzys na Ukrainie jest podobny do kubańskiego kryzysu rakietowego w 1962 r. Tak jak Stany Zjednoczone nie mogło zaakceptować, że rakiety znalazły się na Kubie, tak samo rosyjskie przywództwo nie akceptuje NATO rozszerzającego się do granic Rosji i z pewnością nie zgadza się na utratę strategicznie ważnego czarnomorskiego portu morskiego na Krymie. Z tego względu kryzys jest poważny i nawet grozi wybuchem globalnego militarnego konfliktu. Nie czyni to rosyjskiego państwa czy Putina postępową siłą polityczną, ale pomaga nam rozumieć prawdziwy charakter obecnego kryzysu. Jeśli Rosja naprawdę byłaby imperialistycznym odpowiednikiem Stanów Zjednoczonych, wtedy moglibyśmy wyobrazić sobie sytuację, w której Rosja mogłaby interweniować bezpośrednio w wypadku politycznej destabilizacji w kraju takim, jak Meksyk, budować swoje bazy wojskowe u granic Stanów Zjednoczonych i używać swojej globalnej siły finansowej, by izolować i osłabiać amerykańską gospodarkę. Taki scenariusz może występować tylko w świecie widowisk fantastycznych, przedstawianie Rosji jako siły imperialistycznej nie ma jednak żadnego sensu w realnym świecie. Wszystkie te podejścia można zaobserwować na polskiej lewicy, mimo że pierwsze z nich było dominujące. Na przykład, Zbigniew Kowalewski utrzymywał, że „masowy zryw Ukraińców na kijowskim Majdanie, zakończony obaleniem reżimu Janukowycza, stanowił próbę ostatecznego zerwania przez Ukrainę stosunku kolonialnego historycznie łączącego ją z Rosją.” (http://zmkowalewski.pl/?page_id=66). Sławomir Sierakowski błędnie zacytował Lenina utrzymując, że ci z lewicy, którzy krytykują Maidan są właśnie „użytecznymi idiotami Putina” (http://zmkowalewski.pl/?page_id=66). Również partia 98 Razem twierdziła, że „to Władimir Putin ponosi winę za eskalację konfliktu i katastrofę humanitarną na wschodzie Ukrainy”. Z obawy przed zaprezentowaniem się jako „proputinowcy” część lewicy nie chciała sprzeciwić się politykom prowojennym, ani nawet podnieść głos, gdy USA/NATO zwiększyły swoją militarną obecność w kraju. Stanowisko, zgodnie z którym jest to wewnątrzimperialistyczny konflikt prezentuje Pracownicza Demokracja, zgodne z tradycją Międzynarodowej Tendencji Socjalistycznej, stąd jej obecne hasło „ani Zachód, ani Rosja” (http://pracowniczademokracja.home.pl/autoinstalator/wordpress/?p=3023). Przekonanie, że konflikt na Ukrainie jest głównie wynikiem ekspansji Zachodu i NATO zostało zaprezentowane najmocniej przez partię Zmiana. Jednakże, często towarzyszy temu kompromis z rosyjskim nacjonalizmem i sojusz z elementami prawicowymi. Taka pozycja ogranicza antyimperialistyczną lewicę w budowaniu sojuszu z innymi lewicowcami, którzy sprzeciwiają się czynnie zachodniemu imperializmowi. Poprzez koncentrowanie się wyłącznie na Rosji, wielu ludzi lewicy zignorowało ogromny regres na Ukrainie. Majdan rozpoczął się rzekomo jako ruch przeciwko oligarchom, na rzecz demokracji i wejścia do UE itd. Jednak z chwilą, kiedy konflikt stał się bardziej agresywny i ostry polityczne przywództwo zdobyła w nim skrajna prawica. Przywódcy skrajnej prawicy zajęli stanowiska w rządzie, ugrupowania takie, jak Prawy Sektor były aktywne na ulicach, pojawiły się symbole UPA, skrajna prawica spaliła żywcem około 50 osób w budynku związkowym w Odessie, obaliła pomniki Lenina, a jawnie faszystowskie bataliony, jak Azow, walczyły we wschodniej Ukrainie. Przekazanie władzy zostało przeprowadzone w sposób nielegalny, a potem wprowadzono cenzurę, zakazano istnienia Partii Komunistycznej itd. Lista wstecznych prawicowych posunięć jest bardzo długa i socjaliści powinni sprzeciwiać się temu rządowi, który składa się z oligarchów, reakcjonistów i faszystów. Lewica nie powinna milczeć, kiedy ukraiński rząd albo prezydent otwarcie chwali Banderę; powinna wspierać ruch antywojenny tych, którzy przeciwstawiają się poborowi do wojska, do walki na wschodzie, stać obok tych, którzy są atakowani fizycznie przez skrajną prawicę, popierać prawo Partii Komunistycznej do legalnego funkcjonowania, itd. 99 We wschodniej Ukrainie sytuacja jest bardziej skomplikowana. Był tam prawdziwy ludowy ruch przeciwko Majdanowi i próba uzyskania niezależności od Kijowa. Uczestniczyło w nim wiele autentycznych lewicowych sił. Jednakże obejmował on niewątpliwie również rosyjskich narodowców i osób lojalnych wobec Moskwy, którzy z czasem próbowali ograniczać bardziej lewicowe siły. Trwa teraz walka o przetrwanie Donbasu w sytuacji ogromnej liczbą ludzi zabitych w tym konflikcie, do których strzelało ukraińskie wojsko. Około miliona osób uciekło z Donbasu, ogromna większość z nich do Rosji, która zbudowała obozy dla uchodźców przy swojej granicy. Ogromna większość zachodniej i polskiej lewicy zasadniczo zignorowała trudną sytuację tych ludzi i opowiedziała się za wojną prowadzoną przez ukraiński rząd przy wsparciu Zachodu. Było niemal zupełnie cicho o przygotowaniach wojennych w ich własnych krajach. Jest potrzeba tworzenia silnego międzynarodowego ruchu antywojennego na rzecz pokoju i dlatego ci, którzy rozumieją ten konflikt jako spowodowany przez agresywne działania zachodniego imperializmu powinni starać się budować ten ruch również z tymi, którzy wierzą, że jest to konflikt „konkurujących imperializmów”. Działania te powinny obejmować: – wywieranie presji na własne rządy, aby nie nasilały działań wojennych. Ponieważ Polska jest politycznie i militarnie zorientowana na zachód, lewica powinna wspierać ruch pokojowy przeciwko militarnej ekspansji NATO na Ukrainie, przeciwstawiać się budowie baz wojskowych w Polsce i innych państw ościennych, sprzeciwiać się oświadczeniom polityków, którzy piszą na nowo historię i rozmyślnie próbują prowokować Rosję. Jak może lewica w Polsce oczekiwać od lewicy rosyjskiej, że będzie antywojenna, gdy nie możemy organizować takich działań u siebie? – Popierać neutralność Ukrainy, która jest powinna być militarnie związana ani z NATO, ani z Rosją. – Wspierać polityczne, nie zaś militarne rozwiązanie na Ukrainie, w tym samookreślenie narodów i regionów. To obejmuje zaprowadzanie pokoju na Ukrainie a następnie przeprowadzenie referendów, co do statusu ludzi w poszczególnych regionach kraju. Jest niedopuszczalne, aby mieszkańcy Donbasu byli znowu 100 – – – – bombardowani, możliwa jest za to rozwiązanie federacyjne z szeroką polityczną i kulturalną autonomią regionów. Przeciwstawiać się programowi oszczędnościowemu narzucanemu Ukrainie przez MFW, UE, etc., który prowadzi do gospodarczej katastrofy w kraju. Przeciwstawiać się skrajnej prawicy na Ukrainie we wszystkich jej postaciach i ponownemu pisaniu historii, w celu pomniejszenia znaczenia faszyzmu i nazizmu i roli Związku Radzieckiego w jego pokonaniu. Wspieranie Ukraińców przeciwko niedemokratycznym praktykom ukraińskiego rządu – cenzurze, zakazom partii politycznych, itd. Ukraińska lewica jest szczególnie atakowana i potrzebuje naszego wsparcia i solidarności. Kryzys gospodarczy ujawnił niestabilność globalnego systemu kapitalistycznego. W takich warunkach agresywne gospodarcze, polityczne i zbrojne działania imperializmu, głównie USA, będą kontynuowane, zaś świat stoi w obliczu dalszej pauperyzacji. Dlatego analiza tego, czym jest imperializm, nabrała szczególnie dużego znaczenia, zaś klasyczne marksistowskie teorie imperializmu powinny być ponownie przestudiowane i uaktualnione, aby pomóc zrozumieć i reagować na ten nowy etap kryzysu gospodarczego, przesilenia politycznego i konfliktu zbrojnego. 101 Czy rosyjski imperializm to mit? Spór o historyczny i obecny charakter stosunków między Rosją i Ukrainą Piotr Kendziorek Wydarzenia na Ukrainie i rola, jaką odgrywa w nich Rosja, postawiły w kręgu lewicy na porządku dnia kwestię tego, na ile można w ich kontekście mówić o rosyjskim imperializmie. Wszelkie dyskusje na ten temat utrudnione są przez to, że zachodnia lewica zwykle niewiele wie na temat zarówno Rosji, jak i Ukrainy, często pozostaje zafiksowana na antyamerykanizmie w stylu neostalinowskim (Stany Zjednoczone i zachodnie demokracje jako źródło wszelkiego zła) i utożsamia taką postawę z marksistowskim antykapitalizmem. Innym problemem jest to, że współczesny człowiek pragnąc wyrobić sobie własną opinię w kwestiach toczących się różnych zjawisk na świecie znajduje się w trudnej sytuacji: przytłoczony ogromem informacji, rozbieżnych interpretacji, a równocześnie brakiem głębszej orientacji na temat kulturowych i historycznych kontekstów, wydarzeń toczących się w odległych krajach. W przypadku antyimperializmu typowego dla partii komunistycznych schemat przeciwstawiający dominujące kraje zachodnie reszcie świata, i stosowanie go do poszczególnych wydarzeń lokalnych, służy redukcji tej złożoności. Jednak kosztem tej redukcji jest zastąpienie pogłębionej analizy powielaniem prostych schematów, potwierdzających z góry przyjęte tezy. Przekonałem się o tym tocząc wiele lat temu długie dyskusje internetowe w kręgu działaczy pewnej już nieistniejącej organizacji lewicowej na temat Izraela i sytuacji na Bliskim Wschodzie. Ogromna część dyskutantów w ogóle nie była zainteresowana faktami i argumentami, które kwestionowały w istocie antysemicką interpretację syjonizmu jako rasistowskiego przedsięwzięcia kolonialnego. A także nie dostrzegali 102 jakichkolwiek antagonizmów i stosunków w regionie innych niż te, które były związane z interesami i polityką Stanów Zjednoczonych. Kwestia miejscowych reżimów despotycznych była dla nich istotna tylko w kontekście tego czy są one antyamerykańskie, czy też nie, polityczny antyislamizm uznawano za zrozumiałą odpowiedź na „imperialistyczną dominację” itd. Nie wiem, czy późniejsza wobec tych jałowych dysput fala rewolucji „arabskiej wiosny” przyczyniła się do modyfikacji ich przekonań, ale raczej w to wątpię. Istnieje typ domniemanego „antyimperializmu”, który ma charakter z gruntu autorytarny i jego rzecznicy po prostu ignorują niewygodne fakty, albo nadają im najbardziej fantastyczne wykładnie. Zwykle w duchu teorii spiskowych, które wprowadził do ruchu robotniczego stalinizm: dziś trudno w to uwierzyć, ale paranoiczne opowieści o imperialistycznych agenturach posługujących się tzw. starymi bolszewikami, zawarte w stenogramach wydanych w latach 30. procesów moskiewskich, były wówczas traktowane poważnie przez bardzo wielu poważnych lewicowych intelektualistów i działaczy robotniczych. Wracając do wyjściowego problemu konfliktu na Ukrainie i zasadności stosowania w tym kontekście formuły rosyjskiego imperializmu, to uważam, że tej kwestii nie da się rozstrzygnąć przez samo proste odwołanie się do dwudziestowiecznych ekonomicznych koncepcji imperializmu, rozwijanych przez adeptów myśli Marksa. Niewiele nam też pomoże poświęcona Rosji obszerna praca Marksa „Nowe odkrycia dotyczące historii dyplomacji w XVIII wieku” (1857), w której analizował rosyjski ekspansjonizm, posługując się formułami o „dążeniu Rosji [poczynając od czasów Piotra Wielkiego] do nieograniczonej władzy”, charakteryzującej ją rzekomo „wolę opanowania świata”, „połączenia politycznej zręczności mongolskiego niewolnika z dumnym dążeniem mongolskiego pana”, „pobieraniem przez Moskwę nauk w najbardziej odrażającej i haniebnej szkole mongolskiego niewolnictwa” (cytaty w moim tłumaczeniu według wydania tej pracy w niemieckiej edycji „Pism politycznych” Marksa, Stuttgart 1960, t. 3, cz. 2, s. 617). Wspomniana tu praca Marksa jest ciekawa przede wszystkim pod następującym względem: pokazuje, że ekspansjonizm carskiej Rosji był przez Marksa zdecydowanie odrzucany i uważany za zagrożenie dla wszelkich nurtów demokratycznych i socjalistycznych w Europie, mimo że nie łączył go tutaj bezpośrednio z motywami kapitalistycznymi. Polski czytelnik jest w o tyle dobrej sytuacji, że właśnie ukazała się w języku polskim bardzo interesująca praca ukraińskiego literaturoznawcy i eseisty Mikoły Riabczuka na temat stosunków rosyjsko-ukraińskich i możliwości ich pogłębionego zrozumienia poprzez wykorzystanie instrumentów teoretycznych tzw. studiów kolonialnych. „Ukraina. Syndrom postkolonialny” (Wrocław-Wojnowice 2015) jest zbiorem 103 artykułów tego autora pochodzących z ostatnich kilku lat. Noszą one na sobie piętno rozgrywających się wydarzeń (przede wszystkim z okresu po tzw. pomarańczowej rewolucji z 2005 r.) i wyraźne jest w nich nieukrywane osobiste zaangażowanie autora w opisywaną tematykę. Nie przeszkadza mu to trzymać się wszelkich rygorów naukowych i w nowatorski sposób stosować instrumentarium badań nad różnymi formami dominacji kolonialnej do realiów stosunków pomiędzy społeczeństwami Ukrainy i Rosji. A przy tym rozumie, że realia rosyjskiej dominacji nad zdominowanymi społeczeństwami miały własną specyfikę wobec typowego kolonializmu, i ulegały modyfikacjom – od okresu państwa carskiego przez okres radzieckiego komunizmu aż po okres po poradzieckiej państwowości ukraińskiej. Kluczowe dla zrozumienia argumentacji Riabczuka jest przedstawiona przez niego wykładnia historycznego zróżnicowania procesu narodotwórczego na Ukrainie w XIX wieku. Przebiegał on w opozycji wobec rosyjskiego nacjonalizmu, którego przedstawiciele nie byli gotowi zaakceptować możliwości wyłonienia się Ukraińców jako odrębnego i równego im narodu. Stąd wynikał podwójny aspekt rosyjskiej strategii wobec Ukraińców: z jednej strony traktowanie ich jako części ludności Rosji, uznawanie ich regionalnej kultury za nieprzekraczalnie chłopską i identyfikowanie języka ukraińskiego z kulturowym prymitywizmem. Z drugiej strony oferta dla ukraińskiej inteligencji integracji na równych zasadach, ale tylko w przypadku odcięcia się od wszelkich form kulturowej i politycznej samodzielności. Te analizy są szczególnie interesujące tam, gdzie autor sięga po materiał literacki, jak np. w tekście „Gogol i wojna tożsamości”. Opisywany przez niego model neokolonialnej dominacji okazał się być bardzo trwały, aczkolwiek w okresie po rewolucji październikowej uległ modyfikacji, gdyż nowa była polityka narodowościowa Związku Radzieckiego. Jednak nie zniknął sam model stosunków swoiście neokolonialnych na płaszczyźnie kulturowej (mimo intermedium autonomicznego komunizmu ukraińskiego lat 20.). Stąd bierze się osobliwy paradoks, o którym pisze Riabczuk: Rosjanie wypowiadają się o Ukraińcach zwykle z sympatią, podczas gdy Polacy są w większości (co najmniej) zdystansowani, a często niechętni. „A przecież dla wielu Ukraińców polska wrogość jest łatwiejsza do zaakceptowania […] niż rosyjska ‘miłość’. Ów paradoks łatwo daje się wyjaśnić. Polacy, nawet ‘nie kochając’ Ukraińców uznają ich za sobie równych – przynajmniej w takim sensie, że traktują ich jako inny, odrębny naród, nawet jeżeli wydaje się on im mało sympatyczny. Natomiast Rosjanie nie postrzegają Ukraińców jako odrębnej nacji, lecz w przeważającej mierze jako odmianę Rosjan, z tej perspektywy ‘kochają’ samych siebie […] Polska wrogość, umownie rzecz ujmując, ma realne podstawy i dzięki 104 temu może ulec zmianie, co prawda przez niełatwy, lecz zaiste konstruktywny dialog. Z kolei rosyjska ‘miłość’, mając wirtualny rodowód, żadnego dialogu nie przewiduje – jedynie ślepe posłuszeństwo” (s. 55). Autor przedstawia bardzo obszerny materiał faktograficzny na potwierdzenie tej tezy, ale najbardziej być może wymowne Znaczek pocztowy upamiętniający roczsą w tym względzie wyniki badań socjolonicę przyłączenia Ukrainy do Rosji gicznych przeprowadzonych przez znany rosyjski Ośrodek Jurija Lewady (od lat 90. z 2013 r., kiedy powstał artykuł Riabczuka). Wynika z nich, że większość badanych Rosjan uważała Ukraińców za naród tożsamy z narodem rosyjskim, pozytywnie ustosunkowywała się do ewentualnego połączenia Ukrainy i Rosji w jedno państwo, nie uważając już teraz Ukrainy za zagranicę. W przypadku 33% respondentów (2009) akceptowano utrzymanie kontroli przez Rosję nad wszystkimi republikami poradzieckimi za pomocą wszelkich środków, także siłowych. Riabczuk podkreśla, że istnieją różne typy rosyjskiej świadomości imperialnej, ale zawsze typowe jest dla niej niedostrzeganie samej relacji imperialnej wobec podporządkowanych narodów, najpierw w imperium carskim, a potem w ZSRR i późniejszym. Rosja z jednej strony jest utożsamiana z dziedzictwem imperialnym, a z drugiej przedstawiana zwykle w roli ofiary, nie zaś sprawcy. Brak przepracowanej niechlubnej przeszłości imperialnej w wydaniu tyleż carskim, co stalinowskim, skutkuje traktowaniem relacji imperialnej dominacji jako czegoś oczywistego, wynikającego z natury rzeczy, zaś jego zakwestionowanie traktuje się jako akt agresji, zagrożenia dla własnego państwa i własnej tożsamości. „Rosjanie jako poddani dwóch despotycznych imperiów – carskiego i bolszewickiego – z pewnością zaznawali, jako jednostki, wszelkich prześladowań. Co więcej, wszyscy razem byli skazani na cywilizacyjne zacofanie i drogę rozwoju prowadzącą w ślepą uliczkę […] Jednak jako grupa mieli oni w obu imperiach wiele przywilejów, przede wszystkim językowo-kulturowych, ale także odnoszących się do statutu społecznego. Nie byli przedmiotem różnych specyficznych represyjnych praktyk – fizycznego wyniszczenia, jak to miało miejsce z autochtonami Syberii i Kaukazu, monokulturowej kolonizacji w Azji Centralnej, deportacji – jak w przypadku krymskich Tatarów, Bałkarów i Czeczenów, głodu, który miał miejsce tak na Ukrainie, jak i w Kazachstanie, dyskryminacji i prześladowań za pochodzenie etniczne – jak to się stało w przypadku Żydów, Polaków czy Niemców” (s. 220). Teza o uprzywilejowanej pozycji Rosjan w imperium i traktowaniu ich języka i 105 kultury jako czynnika unifikującego i oczywistego jako instrument cywilizacyjnego rozwoju Riabczuk przedstawia właśnie na przykładzie stosunku władz radzieckich do języka i kultury ukraińskiej. Poczynając od lat 30. w ZSRR niszczona była wszelka niezależna myśl i kultura ukraińska, ukraiński był w praktyce tolerowany tylko w przypadku biednych i zacofanych chłopów kołchozowych, w miastach traktowano go z pobłażliwością, zaś w przypadku systematycznego posługiwania się nim przez inteligencję jako wyraz podlegającego represjom „burżuazyjnego nacjonalizmu”. W ten sposób wytworzyły się trzy zjawiska typowe dla sytuacji (neo)kolonialnej, które według Riabczuka do dziś określają sytuację na Ukrainie. Po pierwsze, ukraiński był traktowany analogicznie do ciemnego koloru skóry w koloniach – był oznaką niższości. Po drugie zaś, powstała wskutek tej sytuacji warstwa nazywana przez niego (metaforycznie) „kreolską” – Ukraińców, którzy uwewnętrznili punkt widzenia grupy dominującej i unikają manifestowania odrębności kulturowej wobec Rosjan we wszystkich sytuacjach. Taka sytuacja była oczywiście nieskończenie lepsza od twardego rasizmu kolonialnego, ale miała swoje dodatkowe negatywne konsekwencje. Riabczuk pyta: jak reagują przedstawiciele kultury i narodu hegemonialnego, kiedy dotychczas posłuszny panu (ukraiński) Pietaszek zaczyna mieć odrębne zdanie, a nawet chce się uniezależnić od stosunku podległości. „Takiego Pietaszka a priori ogłasza się ‘nienormalnym’ – burżuazyjno-nacjonalistycznym zdrajcą, którego miejsce jest w więzieniu, albo ‘narodowo-zboczonym’ dewiantem, którego należy umieścić w domu wariatów” (s. 55). I tutaj pojawiła się już w okresie radzieckim łatka „banderowca”, która ostatnio zrobiła karierę jako legitymizacja rosyjskiej wojny hybrydowej i innych przestępczych aktów wobec państwa ukraińskiego ze strony Rosji. Riabczuk poświęca temu zagadnieniu wiele miejsca w tekstach z okresu przed obecnym konfliktem, pokazując jak pojęcie to straciło w dominujących dyskursach rosyjskich wszelki racjonalny sens, stając się instrumentem przywołania do porządku (jeżeli trzeba siła) zbuntowanego ukraińskiego „Piętaszka”. Ten zaś tak samo traktuje tę zamierzoną obelgę, jak czarni w Stanach Zjednoczonych traktują określenie „czarnuch”: przejmują je afirmatywnie jako wyraz własnej niezależności od imperialnego hegemona. Ponieważ zaś ten uważa podporządkowanego za w istocie niezdolnego do pełnej samodzielności, więc jego bunt zostaje uznany za wynik obcej inspiracji. W tym kontekście Riabczuk – który demonstruje swoje tezy na bardzo różnych przykładach (od zniuansowanych analiz tekstów literackich po własne doświadczenia codzienne) przytacza charakterystyczną anegdotę. Otóż w trakcie spotkania redaktorów wschodniosłowiańskich pism kulturalnych, w którym uczestniczył kilkanaście lat temu, 106 rosyjscy uczestnicy z uznaniem przyjęli profesjonalny charakter czasopisma, które tam reprezentował. Jednak sytuacja, w której Ukraińcy przedstawiają produkt nie gorszy od rosyjskiego została przez nich zaraz uznana za anomalię, którą wyjaśniono sobie w osobliwy sposób. W stopce redakcyjnej znaleźli drobne odniesienie do Instytutu Ukraińskiego na Harwardzie i z zadowoleniem stwierdzili, że pismo jest w gruncie rzeczy amerykańskie, nie zaś ukraińskie. Sprawa jest symptomatyczna także w kontekście politycznym: „Piętaszek w zmitologizowanym świecie nie może równać się Robinsonowi. Chyba, że dopomoże mu inny Robinson – na przykład amerykański. Wówczas jeszcze nie miałem pojęcia, że za kilka lat ta sama logika zadziała w trakcie pomarańczowej rewolucji, którą ukraiński Pietaszek, zdaniem zdecydowanej większości Rosjan, zorganizował nie w obronie własnej wolności i godności, lecz ulegając namowom zachodnich Robinsonów, by zrobić na złość rosyjskiemu Robinsonowi” (s. 56). Pisząc te słowa w 2008 r. Riabczuk nie mógł wiedzieć, że osiem lat później dążenie Ukraińców do realizacji elementarnych standardów demokratycznych w ich państwie zostanie potraktowane jako wystarczające uzasadnienie do próby wywołania na Ukrainie wojny domowej i dokonania bezpośredniej agresji militarnej przeciwko temu państwu. Przy czym jak widać putinowscy propagandziści nie wynaleźli żadnych nowych koncepcji, lecz odwołali się do sprawdzonych już wzorów imperialnej propagandy. I mogą przy tym liczyć w tym względzie na wsparcie wszelkiej maści reakcjonistów – od neonazistów do neostalinowców, którzy w imię czy to „antyimperializmu”, czy to „antyliberalizmu” agresorów przedstawiają jako ofiary domniemanych spisków sił zachodnich. Przecież ukraiński Piętaszek sam z siebie nie może się odwrócić od dobrodziejstw oligarchicznego reżimu Putina o i sprawowanej przez niego hegemonii… Dotychczasowe rozważania prowadzą nas ku zagadnieniu, które zajmuje kluczowe miejsce w analizach Riabczuka, jak i wszystkich innych badaczy ukraińskiej świadomości narodowej i ukraińskiego społeczeństwa, a mianowicie głębokiemu podziałowi kulturowymi pomiędzy proroHasło demonstrantów w Kijowie: Jedna mowa! Jeden syjskimi i proimperialnymi seg- naród! Jedna Ukraina! mentami społeczeństwa z jednej strony, zaś zorientowanymi narodowo i proeuropejskimi z drugiej. Riabczuk w większości tekstów omawianego zbioru przedstawia ten podział jako tak głęboki, że nie pozwalający 107 obecnie na ukształtowanie jednolitej ukraińskiej kultury narodowej. Aczkolwiek w ostatnim tekście, poświęconym rewolucyjnym wydarzeniom na Majdanie, jest pod tym względem bardziej optymistyczny niż w pozostałych artykułach. W każdym razie korzenie tego podziału są historyczne, przy czym paradoks polega na tym, że konformistyczne i autorytarne postawy proradzieckie występują na terenach, które najmocniej ucierpiały pod rządami stalinizmu, tzn. na Wschodniej Ukrainie, której mieszkańcy zaznali wynikającego z polityki władz Wielkiego Głodu, zaś elity intelektualne i kulturalne zostały w dużej mierze eksterminowane w okresie czystek lat 30. Równocześnie te wydarzenia tłumaczą stopień złamania wszelkiego oporu społecznego, traumę związaną ze zbrodniami, które na tych terenach w odniesieniu do ludności ukraińskiej były w pełni porównywalne z nazistowskimi. W tych warunkach na wschodniej Ukrainie nie mogły pojawić się postawy masowego oporu wobec radzieckiego komunizmu, które na zachodniej Ukrainie wytworzyły perspektywę oglądu ZSRR jako rosyjskiego imperializmu i jako siły okupacyjnej. Analogicznie do postaw typowych dla ludności terenów wcielonych do ZSRR w wyniku porozumienia dwóch masowych morderców – Hitlera i Stalina w 1940 r. – państw bałtyckich. Co ciekawe, w kontekście imperialnego charakteru polskiej polityki wobec Kresów Wschodnich i traktowania Ukraińców w kategoriach kulturowych analogicznych do rosyjskiego imperializmu (jako niepełnowartościowej narodowo grupy chłopskiej), Riabczuk uważa, że demokratyczne i antystalinowskie cechy ukraińskiej tożsamości narodowej na Zachodniej Ukrainie były efektem oddziaływania kultury polskiej i łagodnego typu autorytaryzmu występującego w monarchii austro-węgierskiej. Faktycznie, z punktu widzenia kapitalistycznej modernizacji zarówno imperium rosyjskie, jak i Rzeczpospolita były obszarami ekonomicznie zależnymi i politycznie zacofanymi. A równocześnie system demokracji szlacheckiej (obejmujący stosunkowo dużą część ludności ze względu na dużą liczebność warstwy szlacheckiej) oraz związana m.in. z katolicyzmem orientacja prozachodnia, tworzyły w Polsce kulturę różnicy i oporu wobec wschodniego despotyzmu. Z tego punktu widzenia interesująca jest uwaga autora, iż ZSRR w równym stopniu nie mógł sobie podporządkować Ukraińców na Zachodzie, co wcześniej imperium carskie nie było w stanie strawić zajętych terenów Polski. Pojawia się tu jednak problem, jak połączyć te dwa ukraińskie typy pamięci i style kulturowe: narodowy i demokratyczny z jednej strony, rusofilsko-autorytarny z drugiej. Państwo ukraińskie, które powstało po rozpadzie ZSRR było od początku kontrolowane przez postradziecką nomenklaturę, która dokonała kapitalistycznej akumulacji dokonując grabieży majątku społecznego przy bierności zatomizowanego i politycznie 108 manipulowanego społeczeństwa. Ale równocześnie, i podobnie jak w samej Rosji, przedstawiciele nowej klasy panującej, właśnie ze względu na swoje stalinowskie korzenie, nie byli zainteresowani jakimkolwiek poważnym rozliczeniem z przeszłością. Mimo że zbrodnie stalinizmu są porównywalne wyłącznie ze zbrodniami nazistowskimi, władcy Rosji i Ukrainy woleli (a w przypadku Rosji – wolą) odgrzewać neostalinowskie formuły o „Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej” i rzekomym antyfaszyzmie Armii Czerwonej (która przed sierpniem 1941 r. znajdowała się w sojuszu z armią nazistowską i wspólnie z nią dokonała podziału Europy Wschodniej w 1939/1940 r.). Niektóre podawane przez Riabczuka przykłady są szokujące: na terenach, na których stalinowscy oprawcy wygłodzili miliony ludzi znajdują się pomniki Stalina, a próby ich demontażu w okresie prezydentury Juszczenki spotykały się z oporem ludności i miejscowych elit. Czy można sobie wyobrazić, żeby współcześnie – przykładowo w okolicach Buchenwaldu – stały pomniki ku czci nazistów? Riabczuk pokazuje, jak silne są opory świadomościowe i intencjonalne działania prorosyjskich elit w celu utrzymania Ukrainy w sytuacji zależności i zacofania, nie tylko na poziomie ekonomicznym, ale także kulturowym. W tekście z 2004 r. pisał: „Obecność głęboko zakorzenionych, antyukraińskich stereotypów w rosyjskim dyskursie kulturowym, a stąd też i politycznym, tworzy – w związku z powszechną obecnością tego dyskursu na dzisiejszej Ukrainie, w mediach i nie tylko – sytuację swego rodzaju ‘wojny dyskursów’, której obiektem są niemal wszystkie zjawiska historyczne i kulturowe, mające różne, albo wręcz odwrotne znaczenie symboliczne dla Ukraińców i Rosjan. Sytuacja ta utrudnia procesy dekolonizacji i, szerzej, desowietyzacji Ukrainy, w szczególności dlatego, że wielu Ukraińców w ciągu poprzednich dziesięcioleci zinternalizowało dominującą imperialną wizję samych siebie, stając się biernymi, albo wręcz czynnymi nosicielami kolonialnych (auto)stereotypów. Co gorsza, taka sytuacja – poczucie zewnętrznego i wewnętrznego zagrożenia – wielu Ukraińców przełącza w tryb obronny, znacząco osłabiając zdolność do refleksji intelektualnej nad samymi sobą […] oraz popychając ku czarno-białemu zazwyczaj postrzeganiu świata” (s. 130). Jest to problem, który Riabczuk odnosi także do regresyjnych form zachodniego ukraińskiego nacjonalizmu. Jego postawa jest typowa dla wielu liberalnych intelektualistów ukraińskich: uważa za zasadne wyrażanie uznania dla walki szeregowych członków OUN i UPA z armią niemiecką i systemem radzieckiego totalitaryzmu, i ich postawę w łagrach, gdzie przyczynili się do przełamania dominacji więźniów kryminalnych (o czym pisał Sołżenicyn). Ale za konieczne uznaje odcięcie się od wszelkich form radykalnego nacjonalizmu o charakterze faszystowskim. Oczywiście 109 problem polega na tym, czy da się to zrobić w warunkach propagandowego wykorzystania figury „banderowca” przez władze i propagandę rosyjską w celu utrzymania Ukraińców w statusie podporządkowania. To pytanie zadają sobie także inni ukraińscy intelektualiści, krytyczni wobec tradycji radykalnego nacjonalizmu prawicowego (jak Jarosław Hrycak) w kontekście obecnej agresji rosyjskiej. Niewątpliwie działania Rosji sprzyjają wzmocnieniu tendencji nacjonalistycznych nie tylko we własnym kraju (co oczywiste), ale także na Ukrainie. Trudno się spodziewać, żeby jakiekolwiek społeczeństwo było gotowe dokonywać narodowego rachunku sumienia pod lufami „wielkiego brata”, będącego spadkobiercą stalinowskiego imperium (i nie wykazującego z tego względu żadnej skruchy). Riabczuk omawia te tematykę w tekście „Bandera a sprawa ukraińska” (2010), w którym punktem wyjścia jest akt nadania przez prezydenta Juszczenkę w Stepanowi Banderze tytułu „bohatera Ukrainy” i następująca po tym wydarzeniu potępiająca rezolucja Parlamentu Europejskiego. Problem ten jest skądinąd typowy dla całej Europy Wschodniej i powinien mieć szczególne znaczenie dla lewicy: podczas gdy intelektualiści i masy ludzi w poszczególnych krajach chętnie biją się w cudze piersi, z ociąganiem przyznają się do własnych win, i zwykle wolą je tłumić w imię narodowego narcyzmu. W tym kontekście można postrzegać kompromitujący sojusz ideowy zawarty de facto pomiędzy putinofilskim czasopismem „Trybuna” i prasą skrajnej prawicy, polegający na powtarzaniu antyukraińskich stereotypów i wszelkich treści wojennej propagandy Kremla. W tym samym duchu na łamach lewicowego „Przeglądu” ceniony felietonista i filozof Bronisław Łagowski łączy miłe dla pewnego typu lewicy idee antyamerykańskie i putinofilskie z zagorzałym antyukranizmem i retoryką antyimigrancką. Książka Riabczuka jest jedną nielicznych prac, jakie ukazały się w Polsce na temat genezy konfliktu na Ukrainie, który jest tyleż konfliktem między walczącym o demokratyczną „normalność” narodem a dysponującym brutalną siłą i czującym się bezkarnie imperium, co konfliktem wewnątrzukraińskim. Właśnie „dążenie do normalności” uznaje Riabczuk za iskrę, która spowodowała nieoczekiwaną niezwykle zdeterminowaną mobilizację tysięcy ludzi na Majdanie, gotowych bronić perspektywy Pr z języecz kiem rosyjs kim! 110 demokratycznej zmiany (która nie jest możliwa pod hegemonią Rosji) nawet pod milicyjnymi kulami. Problem polega jednak na tym, czy jakakolwiek faktyczna demokracja jest możliwa bez zmiany faktycznych stosunków władzy ekonomicznej, które nie są kontrolowane przez takich czy innych rządzących polityków, i które nie są też kontrolowane w demokratycznych krajach zachodnich. Dopiero związek radykalnego projektu demokratycznego z projektem socjalistycznym pozwoliłby zlikwidować bezprawie, wyzysk i różne formy imperialnej dominacji. Niestety, masowe zrozumienie tego związku wymaga tego typu interwencji politycznej, która była typowa dla ruchu robotniczego w okresie jego świetności, i która obecnie jest trudna do odtworzenia w Europie Środkowo-Wschodniej. Tutaj ruch robotniczy nie tyle znajduje się w kryzysie (jak na Zachodzie), ale został całkowicie zniszczony i symbolicznie skompromitowany przez molocha biurokratycznego pseudosocjalizmu. Te kwestie znajdują się poza zasięgiem refleksji Riabczuka, którego perspektywa myślowa jest typowa dla oświeconego wschodnioeuropejskiego liberalizmu. Nie zmienia to jednak intelektualnej wagi jego książki, która pozwala zrozumieć genezę historyczną i skomplikowany charakter stosunków rosyjsko-ukraińskich. 111 Biblioteka Dalej! Lew Trocki, Zdradzona rewolucja. Czym jest ZSRR i dokąd zmierza? Pruszków 1991, ss. 230, cena 10 zł Najsłynniejsza książka Trockiego, klucz do zrozumienia stalinizmu. Agenci GPU zdołali wykraść i dostarczyć maszynopis Stalinowi, zanim książka opuściła drukarnię. Po przeczytaniu, wydał on rozkaz zgładzenia autora. Trocki okazał się jedynym przywódcą rewolucji październikowej ze ścisłego jej kierownictwa, który nie uległ Stalinowi i pozostał największym przeciwnikiem kremlowskiej oligarchii – aż do końca. W roku 1938 Mikołaj Bucharin na „moskiewskim procesie czarownic”, po ogłoszeniu wyniku skazującego go na karę śmierci, stwierdził w ostatnich słowach, jakie zanotował protokół: „... i trzeba być Trockim, żeby nie złożyć broni”. Dlaczego Stalin i jego następcy – łącznie z kierownictwem PZPR – tak panicznie lękali się trockizmu? Trocki dowodzi, że sławetny „realny socjalizm” to jedynie potworna karykatura socjalizmu, że stalinizm jest absolutnym zaprzeczeniem socjalistycznych idei rewolucji październikowej, że nomenklatura (biurokracja stalinowska) jest śmiertelnym wrogiem ludzi pracy. Dyktaturze aparatu Trocki konsekwentnie przeciwstawia ideę demokracji bezpośredniej i oddolnej, niczym nieskrępowanej, opartej na samorządnym społeczeństwie, demokracji samych ludzi pracy – bardziej rozwiniętej niż system przedstawicielski jakiegokolwiek państwa kapitalistycznego, gdzie władza polityczna podporządkowana jest władzy ekonomicznej klasy rządzącej. Dlatego właśnie dla stalinowców trockizm był stokroć bardziej groźny, niż krytyka jakiejkolwiek prawicy. Każdy piszący o stalinizmie korzystał z tej książki. Nie zawsze się na nią powoływał... Książka ukazała się w 1991 staraniem Redakcji „Dalej! Pismo Socjalistyczne”. Jest to jedyne polskie wydanie, dostępne TYLKO w Redakcji „Dalej!” 112 Lew Trocki, Moje życie. Próba autobiografii, ss. 668. cena: 15 zł Wydanie powojenne DKiW Fundacji Polonia, Warszawa 1990; reprint wydania Spółki Wydawniczej „Bibljon” (Warszawa) z 1930 r. Autobiografia rewolucyjnego polityka zazębia się w sposób nieunikniony o cały szereg zagadnień teoretycznych, związanych ze społecznym rozwojem Rosji, częściowo zaś i całej ludzkości, szczególnie zaś o te krytyczne okresy, które zwą się rewolucjami. Oczywiście, nie miałem możności rozpatrywania w tej książce istoty skomplikowanych problemów teoretycznych. Jednak tak zwana teoria ciągłej rewolucji, grająca w mym osobistym życiu tak wielką rolę, a która, co ważniejsze, staje się teraz tyle aktualna dla krajów wschodnich, przewija się przez te stronice jak odległy leitmotiv. Ze szczególną dokładnością traktuję ten okres rewolucji sowieckiej, którego początek przypada na chorobę Lenina, i rozpoczęcie kampanii przeciw „trockizmowi”. Walka epigonów o władzę, jak staram się tego dowieść, była nie tylko walką osobistą, była wyrazem nowego politycznego okresu: reakcją przeciw Październikowi i przygotowaniem Termidora. Z tego właśnie wynika odpowiedź na pytanie, które mi tak często stawiano: ‘W jaki sposób utraciliście władzę?’. Książka ta jest pracą polemiczną. Odbija się w niej dynamika życia społecznego, które całkowicie zbudowane jest na sprzecznościach. Zuchwałość ucznia w stosunku do nauczyciela, szpilki zawiści, ukrywane pod pokrywką uprzejmości salonowych, nieprzerwana konkurencja handlowa, zaciekła rywalizacja we wszystkich dziedzinach techniki, wiedzy, sztuki, sportu, utarczki parlamentarne, w których pulsuje głęboka rozbieżność interesów, codzienna nieludzka walka prasowa, strajki robotnicze, rozstrzeliwanie demonstrantów, piroksylinowe przesyłki, które cywilizowani sąsiedzi wymieniają drogą powietrzną, płomienne języki wojny domowej, niewygasające prawie na naszej planecie – wszystko to są rozliczne formy „polemiki” społecznej, od powszedniej, codziennej, normalnej, prawie niedostrzegalnej, mimo napięcia – do zwykłej, wybuchowej, wulkanicznej polemiki wojen i rewolucji. Taka jest nasza epoka. Wyrośliśmy z nią razem. Oddychamy nią i żyjemy. Ponieważ na kartach mojej książki przewija się znaczna ilość osób, nie zawsze w tym oświetleniu, które by one same wybrały dla siebie lub dla swojej partii, zapewne wiele spośród nich uważać będzie, że moje wywody są pozbawione koniecznego obiektywizmu. To jest nieuniknione. Książka ta nie jest obojętną fotografią mojego życia, lecz jego częścią składową. Na kartach jej prowadzę w dalszym ciągu walkę, której poświęciłem całe moje życie. Opisując, charakteryzuję i oceniam, odpowiadając, bronię się i, częściej jeszcze, nacieram. Ze wstępu Autora 113 Urszula Ługowska, Mario Vargas Llosa. Literatura, polityka i Nobel, Warszawa, Państwowy Instytut Wydawniczy, 2012. ss. 569, BIOGRAFIE SŁAWNYCH LUDZI, cena 60 zł. Pisarz, polityk, noblista, markiz, „Nowe książki”, 4/2013 Mario Vargas Llosa (MVLL) miał w naszym kraju sporo szczęścia. Trafił tutaj na doskonałych i oddanych jego twórczości tłumaczy. Teraz jest pierwszym pisarzem latynoamerykańskim, który doczekał się solidnej biografii napisanej przez Polkę. Nie dość tego – książka Urszuli Ługowskiej przełamała tradycję najbardziej zasłużonej serii biografii w Polsce, tzw. marmurkowej. Jest to bowiem pierwsza w tej serii praca o człowieku żyjącym, a nie wielkim zmarłym. Osobliwością polskiej recepcji twórczości Vargasa Llosy był brak zainteresowania jego poglądami politycznymi. Tak było, kiedy MVLL utożsamiał się z komunistyczną lewicą, tak było, kiedy dokonał wolty i stał się nieprzejednanym wrogiem Fidela Castro i neoliberalnym fundamentalistą. Ługowska zwraca uwagę, że dotyczy to także dysponentów polityki kulturalnej PRL. Wykazali się oni zupełną obojętnością wobec ostracyzmu lewicy w stosunku do pisarza. Jego powieści były czytane w Polsce jako dzieła całkowicie autonomiczne, a ich lewicowe czy prawicowe uwikłanie nie miało wpływu na popularność MVLL; nie budziły politycznych emocji, które towarzyszyły im zawsze w Ameryce Łacińskiej. Ługowska postanowiła ten stan rzeczy skorygować, dokładnie śledząc polityczną i ideową ewolucję peruwiańskiego noblisty. Dokonała tego z zadziwiającą przenikliwością i empatią. Przyznam, że trudno byłoby mi wskazać lepsze, w języku polskim, wprowadzenie do politycznej historii Peru drugiej połowy XX wieku aniżeli ta biografia. Być może Wilhelm Dilthey miał sporo racji, twierdząc, że to właśnie biografie są kluczem do rozumienia historii. Dotyczy to zwłaszcza biografii pisarzy i artystów, w których losach dokonuje się krystalizacja danego momentu historycznego. Jakkolwiek by nie były przenikliwe analizy Ługowskiej – kiedy na przykład wskazuje na wykorzystanie osobistych doświadczeń Vargasa Llosy, z okresu jego działalności w podziemnej komunistycznej partii Peru, w kształtowaniu postaci Santiago Zavali, bohatera Rozmowy w „Katedrze” – to otwartym pozostaje, czy dla naszej lektury tej najlepszej jego powieści (jak uważa autorka i wielu krytyków) sprawa partyjnej przynależności pisarza jest czymś przygodnym i obojętnym. Okazuje się, że w przypadku wielkiego dzieła literackiego polityczne uwikłanie autora stanowi jedynie ciekawostkę. Oczywiście jego postawę możemy osądzać, ale przenoszenie tego osądu na samo dzieło to nieporozumienie. Artur Schopenhauer miał rację, wskazując, że wymaganie od rzeźbiarza tworzącego piękny posąg, by sam był piękny, jest uzurpacją. Dotyczy to zwłaszcza kogoś takiego jak MVLL – o niespotykanych, nawet wśród pi114 sarzy latynoamerykańskich, ambicjach politycznych, skłonnego do manifestowania swoich poglądów, na dodatek z pretensjami do nieomylności i pouczania innych. Ługowska z pewną dozą złośliwego humoru pokazuje jego nieustanne autokorekty życiorysu, wymazywanie niewygodnych faktów w celu ukazania samego siebie jako koherentnej osobowości o niezłomnym charakterze. Takim stworzonym przez MVLL mitem, przekonująco zdekonstruowanym przez autorkę, jest twierdzenie pisarza, że jego kandydowanie na urząd prezydenta Peru było wynikiem nacisków zewnętrznych, którym się podporządkował. Ługowska przypomina, że już w 1956 r. Vargas Llosa znalazł się w sztabie prawicowego kandydata na prezydenta Hernanda de Lavalle, „de facto zaangażował się po stronie kontynuacji dyktatorskiego reżimu, podejmując się płatnego pisania przemówień”. Komunistyczna afiliacja mu nie przeszkadzała. To niejedyny przykład niekonsekwentnych zachowań człowieka podającego się za wzór spójnej tożsamości. W latach 80. uczestniczenie w akcjach poparcia dla „Solidarności" w Polsce nie będzie mu przeszkadzać w głoszeniu, że w Peru prawa związkowe powinny być ograniczone, a prawo pracy zliberalizowane, ponieważ zwiększy to zatrudnienie. Przegranej de Lavalle’a zawdzięczamy – zdaniem Ługowskiej – napisanie trzech wielkich powieści z lat 60. inspirowanych ideą buntu i krytyki społecznej (Miasto i psy, Zielony dom i Rozmowa w „Katedrze”). Osobiście nie jestem takim pesymistą. Po lekturze biografii doszedłem do wniosku, że pewna doza oportunizmu bynajmniej nie szkodziła pisarstwu MVLL. Był wielbicielem Castro, kiedy solidarność z rewolucyjną Kubą zapewniała promocję jego twórczości, i maksymalnie to wykorzystał. Gdy pojawiły się alternatywne mechanizmy promocji, które w dużym stopniu zostały wymuszone przez sukcesy Kubańczyków, zmienił poglądy. Zimna wojna miała wiele wad, ale gotowość do promowania „swoich” twórców przez Zachód i Wschód, jak też ilość środków na to przeznaczanych przez jednych i drugich po „upadku muru” się nie powtórzyła. To, że byli twórcy, którzy potrafili jak MVLL z owych mechanizmów korzystać, nie jest żadną plamą na ich dziełach. Problem polega na tym, że sam pisarz traktuje siebie jak „pijane dziecko we mgle”. Nie wypiera się, że był w sztabie de Lavalle’a, ale utrzymuje, że – jak koledzy partyjni – głosował na Belaunde’a Terry’ego. Ługowska twierdzi, że już Historia Alejandra Mayty (1984) była przygotowaniem do startu w wyborach prezydenckich 1990 r. Posuwa się do sugestii, że uczynienie z trockistów paradygmatu rewolucyjnej przemocy, jaka może ogarnąć Peru (w całkowitej sprzeczności z realną sytuacją), przed którą powieść ma być przestrogą, wynikało z zimnej kalkulacji. Stygmatyzując peruwiańskich trockistów jako niebezpiecznych rozsadników rewolucyjnej przemocy, MVLL nie narażał się ani komunistom, ani prawicy. Po lekturze jej książki doszedłem do wniosku, że powody niechęci MVLL do trockistów peruwiańskich wynikały z osobistych idiosynkrazji. Trockiści byli bowiem w Peru jedyną siłą, która rzeczywiście troszczyła się o Indian, zarówno Amazonii, jak Altiplano, on zaś, niezależnie czy utożsamiał się z lewicą, czy prawicą, zawsze uważał ich za przeszkodę w modernizacji kraju. W tym wypadku trudno nawet mówić o rasizmie (co często bywa mu zarzucane). Po prostu Vargas Llosa, jak 115 wielu intelektualistów w Polsce, uważa chłopów (bo Indianie to w znacznej mierze chłopi) za hamulcowych w modernizacji swojego kraju. W tym miejscu dochodzimy do czegoś, co można określić jako jądro politycznej postawy MVLL, w którym marksizm, kapitalizm, neoliberalizm stają się drugorzędne wobec obsesji modernizacji Peru. Ługowska przywołuje opinię pisarza z 1986 r.: „Z mojego flirtu z marksizmem pozostała kwestia, z której bez marksizmu prawdopodobnie nie zdawałbym sobie sprawy, to znaczy znaczenie czynnika ekonomicznego”. Zapewne dzieli przekonanie Marksa o „idiotyzmie życia wiejskiego”. W pewnym stopniu ideologiczne wolty pisarza wynikały z poszukiwania odpowiedniej, jego zdaniem, formy modernizacji Peru. Z głęboko przeżytych peryferyjności i gospodarczego zapóźnienia swojego kraju. Szczególnie dotkliwych dla człowieka, który tak wiele lat spędził w Europie Zachodniej i USA. Ten projekt modernizacji związany był z elitaryzmem, wiarą, że można skupić wokół siebie grupę oświeconych, którzy narzucą (zwłaszcza „opóźnionym w rozwoju” wieśniakom-Indianom) modernizację z góry; raz były to kadry partyjne, później przedsiębiorcy i zagraniczni inwestorzy. Neoliberalny fundamentalizm pisarza miał i ma charakter rozpaczliwego resentymentu, który najwyraźniej ujawnił się w jego polemice z Günterem Grassem. Doskonałym przykładem jest, w ostatnich latach, stanowisko MVLL w sprawie eksploatacji Amazonii. Jest przekonany, że ekolodzy i obrońcy Indian w krajach rozwiniętych odmawiają Peruwiańczykom prawa do dobrobytu, z którego sami korzystają, a Indian chcą pozbawić dóbr konsumpcyjnych. Głosi, że udostępnienie zasobów Amazonii (ropy, gazu, kopalin) wielkim międzynarodowym korporacjom przyniesie Peru dobrobyt. Od rządu domaga się stanowczości w przełamywaniu oporu wspólnot indiańskich, otwarcia Amazonii dla „inwestorów prywatnych, by w ten sposób zapewnić rozwój gospodarczy”. Nie wykluczam, że w naszym zaniepokojeniu eksploatacją Amazonii tli się nieco egoizmu, obawy o tlen dla nas. Ale w indiańskiej koncepcji „matki ziemi”, która nie jest niczyją wyłączną własnością, kryje się pewna racjonalna przestroga. Dlatego dobrze się stało, że autorka dołączyła do swojej biografii List otwarty do Maria Vargasa Llosa z okazji przyznania mu literackiej Nagrody Nobla 2010 Hugona Blanco, znanego obrońcy wspólnot indiańskich w Amazonii Peruwiańskiej (zresztą trockisty). Byłem w Amazonii i wiem, że da się żyć bez samochodu, telewizora i garnituru od Armaniego. Można tam nawet czytać przy lampie naftowej książki Vargasa Llosy w chacie bez ścian i bez klimatyzacji. Piewca wolności, za którego pisarz się uważa, tym razem zapomniał, że nie można nikomu mówić, jak ma żyć. Na szczęście w swoich powieściach o tym nie tylko nie zapomina, ale przypomina. Literatura zdaje się uwalniać MVLL od jego poglądów politycznych. Może to sprawa talentu, może samej literatury. Ale trudno nie zgodzić się z Urszulą Ługowską co do jednej prawidłowości: „W miarę ewolucji ideowej Maria Vargasa Llosy ku liberalizmowi [w rzeczywistości ku skrajnemu neoliberalizmowi, AK] jego książki zyskują lekkość, pisane są bardzo sprawnie, ale tracą głębię”. Adam Komorowski 116 Urszula Ługowska, August Grabski Trockizm. Doktryna i ruch polityczny, Trio, Warszawa 2003, ss. 220. Cena 15 zł. Praca jest jednym z nielicznych niestety przejawów nowego metodologicznie i merytorycznie sposobu badań nad myślą i ruchami lewicowymi. Autorzy preferują rzetelny opis zjawiska i przedstawianie różnych jego ocen, imponująco czerpią z zachodniej literatury akademickiej, obszernie i umiejętnie wykorzystują źródła, unikają lansowania tez ideologicznych. Taka postawa wystawia im jak najlepsze świadectwo jako badaczom uniwersyteckim. prof. dr hab. Eugeniusz Rudziński Niezależnie od tego, że trockizm nie jest obecnie – i zapewne już się nie stanie – poważniejszą siłą polityczną, jest on zjawiskiem interesującym intelektualnie i politycznie jako najbardziej konsekwentna wersja antystalinowskiego komunizmu. Dlatego podjęcie tego tematu uważam za ważne i cenne. Wysoko oceniam także kompetencje autorów, szczególnie w odniesieniu do najnowszych dziejów trockizmu. prof. dr hab. Jerzy J. Wiatr Temat wydaje się ważny, bowiem w piśmiennictwie polskim epoki peerelu traktowano go w sposób wyjątkowo zideologizowany. O niebezpieczeństwach płynących ze strony „trockizmu” i potrzebie bezustannej z nim walki mówiła niejedna rozprawa doktorska, a czasem habilitacyjna, powstała na tak cenionych wówczas uczelniach, jak Akademia Nauk Społecznych czy Wojskowa Akademia Polityczna. Bywały też uczelnie „cywilne”, które na wydziałach studiów politycznych podobne badania popierały. Tak czy inaczej w literaturze pozostały podobne prace i rzeczą pierwszej wagi, przede wszystkim ze względu na studentów, jest uwolnienie ich od podobnych upiorów przeszłości. prof. dr hab. Paweł Wieczorkiewicz 117 August Grabski, Lewica przeciwko Izraelowi. Studia o żydowskim lewicowym antysyjonizmie, Warszawa 2008, ss. 220, cena 22 zł O ileż łatwiej rozwiązywałoby się różne problemy między ludźmi, gdyby zawsze tylko po jednej stronie leżała cała wina, a druga nie zbrukałaby się nigdy ani jednym haniebnym czynem. Niestety, świat jest skonstruowany inaczej, a między czernią i bielą mamy do czynienia z całą gamą szarości. W pewnym sensie nie inaczej jest z konfliktem izraelsko-palestyńskim, jakże często upraszczanym i spłycanym. Książka Augusta Grabskiego Lewica przeciwko Izraelowi. Studia o żydowskim lewicowym antysyjonizmie pokazuje, z jaką niesamowitą ilością niuansów mamy w gruncie rzeczy do czynienia w tym sporze. Wbrew wrażeniu, jakie można wynieść ze śledzenia przekazów mass-mediów, dotyczących konfliktu, ani Żydzi, ani Palestyńczycy nie stanowią jednego, zwartego, zgadzającego się w każdym calu bloku. Niejednego czytelnika zadziwią informacje na temat wysiłku niektórych organizacji żydowskich, walczących o... prawa Palestyńczyków. Niestety, nie nagłaśnia się inicjatyw takich jak np. demonstracja antywojenna w Tel Awiwie z 5 sierpnia 2006 roku, podczas tak zwanej drugiej wojny libańskiej. Nie mówi się zbyt wiele o żołnierzach, którzy nie zważając na konsekwencje odmawiają służby na Terenach Okupowanych. A kto z nas słyszał o III Intifadzie – biernym oporze przeciw budowie muru, oddzielającego Palestyńczyków od Izraela? Autor przedstawia poglądy licznych ugrupowań lewicowych, z czego one same niejednokrotnie zasadniczo różnią się między sobą. Wielu ludzi próbowało bowiem odpowiedzieć na bardzo trudne pytania, dotyczące izraelskiej państwowości jak choćby: jaki powinien być statut języka hebrajskiego a jaki języka jidysz? Czy powinno się stworzyć oddzielne państwo dla Palestyńczyków? Czy Izrael powinien pozostawać z takim państwem w federacji? Co zrobić z uchodźcami palestyńskimi? Czy działania Izraela nie przypominają polityki RPA za czasów apartheidu? Bardzo interesujący jest także jeden z tekstów umieszczonych w Aneksach, tj. „Naród? Jaki naród?” (autor: Uri Avnery). Opowiada on o tym, dlaczego w dokumentach wydawanych przez izraelskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych można w rubrykę narodowość wpisać rosyjską czy francuską, a nawet chrześcijańską czy muzułmańską, natomiast nie można wpisać... izraelskiej (!). Bogactwo literatury, z której korzystał autor, w tym tej w języku jidysz, pozwala mieć poczucie, iż dotarł on do samego źródła przedstawianych zagadnień, nieprzefiltrowanego przez takie czy inne poglądy. Szeroki kontekst historyczny ułatwia śledzenie żydowskiego ruchu lewicowego w logicznym, podporządkowanym chronologii rytmie. Na marginesach książki znajdują się także rysunki z różnych gazet organizacji żydowskich, plakaty, grafiki. 118 Jednym słowem jak najbardziej warto przeczytać. Zwłaszcza jeśli chce się poszerzyć swoje spojrzenie na konflikt izraelsko-palestyński o jeszcze jedną, ciekawą perspektywę, która choć być może nie ułatwi zrozumienia jego skomplikowanej natury czy znalezienia rozwiązania, da czytelnikowi pewne poczucie nadziei i wiary w to, że ludzie mogą działać solidarnie niezależnie od swojego pochodzenia. Marta Minakowska, Arabia.pl W sytuacji, gdy dyskurs antysyjonistyczny jest często przedmiotem nadużyć ze strony lewicowych antysemitów (dziś obecnych zwłaszcza w ruchu antyglobalistycznym), podjęcie tematu krytyki państwa Izrael przez różne żydowskie organizacje wydaje się szczególnie ciekawe. Autor pokazał bowiem subtelną, ale wyraźną różnicę między zastrzeżeniami wobec projektu syjonistycznego i rzeczywistości Państwa Izrael wywodzącymi się z różnych nurtów lewicy żydowskiej a tendencjami do stygmatyzacji izraelskich Żydów czy Żydów w ogóle, które to tendencje były obce żydowskim lewicowcom. prof. Jean-Charles Szurek, Uniwersytet Paryż X Piotr Kendziorek, Antysemityzm a społeczeństwo mieszczańskie. W kręgu interpretacji neomarksistowskich, Warszawa 2005, ss. 303, cena 22 zł. Wbrew temu, co mógłby sugerować zbyt skromny podtytuł pracy, nie ogranicza się ona bynajmniej do prezentacji stanowisk zajmowanych w światowej literaturze dotyczącej antysemityzmu i Zagłady, lecz przynosi nową, oryginalną propozycję intelektualną. Autor nie tylko zatem przenosi na grunt polski echa dyskusji toczącej się, jak dotychczas, przy niewielkim udziale polskiej humanistyki, lecz wstępuje w spór – jak równy z równym – z całą plejadą koryfeuszy zachodnioeuropejskiej humanistyki. doc. dr hab. Włodzimierz Ługowski Książka jest pierwszą w Polsce i jedną z nielicznych w literaturze światowej próbą pogłębionej refleksji nad społecznym sensem nowoczesnych wyobrażeń antysemickich w kontekście zarówno ogólnej teorii społeczeństwa, jak i splotu antysemityzmu z innymi ideologiami (takimi jak m.in. socjaldarwinizm, rasizm, nacjonalizm, antysocjalizm czy antyfeminizm). Takie podejście badawcze wynika z przekonania autora, że ideologemy antysemickie zawsze są (mniej lub bardziej kluczowym) aspektem szerszego obrazu świata i właśnie rodzaj ich powiązania z innymi ideologemami (o charakterze nacjonalis119 tycznym, antykomunistycznym itd.), wraz ze spełnianymi przez nie w różnych konstelacjach historycznych funkcjami społecznymi, decyduje o efektywności antysemityzmu jako wiarygodnego dla określonych grup instrumentu interpretacji rzeczywistości społecznej. Autor rozwija tę tezę głównie na przykładzie ideologii nazistowskiej, wskazując na jej źródła tkwiące w dominującej formacji ideologicznej społeczeństwa mieszczańskiego (głównie w epoce klasycznego imperializmu), co nadawało werbalnie „antymieszczańskiemu” wymiarowi projektu społecznego faszyzmu charakter swoistego konformistycznego „ekstremizmu drobnomieszczańskiego”. (Ze wstępu) Urszula Ługowska, Boom kokainowy w Ameryce Łacińskiej. Casus Boliwii. Trio, Warszawa 2002, ss. 220 cena: 15 zł Zajmującą, uciekająca od stereotypów i banału praca, która obok solidnie podanej faktografii obala nasze wyobrażenia o narkotykowym półświatku czerpane z amerykańskich thillerów. Któż bowiem pamięta, że uprawa koki to nie tylko źródło bajecznych dochodów narkotykowych donów, ale i jedyne źródło utrzymania andyjskich chłopów nędzarzy? Że brutalna walka z narkotykowym przemysłem to często pretekst do trzymania biednych społeczeństw Trzeciego Świata za twarz, usprawiedliwienie politycznej przemocy i represji? Że rewersem antynarkotykowych interwencji USA w Ameryce Łacińskiej jest polityczna kontrola regionu – zgodnie z interesami supermocarstwa? Autorka pokazuje, że istnieją alternatywne sposoby wykorzystania narkoupraw, np. poprzez sensowne inwestycje na andyjskiej wsi (zamiast nieprzytomnych inwestycji w broń i agendy do zwalczania narkoprzemysłu) i reorientację wiejskiej produkcji. W książce znajdziemy też ślady debaty o legalizacji narkotyków toczącej się i na Zachodzie, i w Ameryce Łacińskiej. Zwolenników legalizacji znajdziemy zarówno wśród apostołów twardej prawicy liberalnej (Milton Friedman) jak i anarchizującej lewicy (Noam Chomsky). Mnie dźwięczy w uszach cytowane przez Fernando Savatera powiedzenie Chestertona przeciwko wrogom pubów: „Wolę Anglię wolną niż trzeźwą”. Eksperyment legalizacji narkotyków wydaje się nie tak odległy. I uderzy nie tylko w narkobaronów, ale przeora społeczeństwa, które żyją z produkcji narkotyków. Być może czasy nielegalnych narkotyków będziemy kiedyś wspominać jak prohibicję w USA? A może nawet – jak sądzi Savater – potępiać z odrazą jak niewolnictwo i kanibalizm? Artur Domosławski („Gazeta Wyborcza”) 120 Sednem wywodu Ługowskiej są dwie kwestie. Po pierwsze, kokainowy boom w Boliwii to efekt gospodarczej marginalizacji i „rozwoju zależnego” tego kraju. Koka to podstawowy produkt kolejnego krótkiego cyklu gospodarczego – biedny, rządzony przez oligarchię i podporządkowany przez międzynarodowy kapitał kraj, może podążać jedynie drogą eksploatacji surowcowej i wytwarzania nisko przetworzonych dóbr, na które istnieje popyt w krajach bogatych, nie mogących lub nie chcących samodzielnie zaspokoić go w oparciu o własną produkcję. Gdy w danym kraju zależnym kończy się popyt na jeden taki produkt eksportowy, chcąc w ogóle przetrwać, musi on szybko znaleźć inne, podobne źródło dochodów. W Boliwii po krachu gospodarki nastawionej na eksploatację złóż cyny, na scenę wkroczyła koka. Po drugie, autorka obnaża hipokryzję mechanizmu „walki z narkotykami”. Polega on niemal wyłącznie na niszczeniu upraw krzewu koki, bez przejmowania się losem osób, którym zajęcie to zapewniało podstawy bytu. Bogate kraje są zadowolone, że powierzchnia upraw maleje, bo mniej narkotyków trafia na ich rynek wewnętrzny, mają one też wyższą cenę, co ogranicza spożycie. Dolą boliwijskich wieśniaków, będących wrogiem własnego rządu oraz pozbawionych źródła dochodu, nikt się nie interesuje – nie oferuje się im żadnych sensownych alternatyw, a „pomoc finansowa” dla Boliwii nie jest przeznaczana na jakiekolwiek formy wsparcia ofiar tego procederu. Trudno się zatem dziwić, że cały proces albo przybiera postać walki z wiatrakami (pozbawieni źródła dochodu chłopi zakładają nowe uprawy koki w trudno dostępnych regionach), albo prowadzi do kolejnych, coraz większych tragedii (na bezsilny gniew biedaków jedyną odpowiedzią rządu jest przemoc, więzienia i morderstwa). I tylko w odległych metropoliach pierwszego świata to wszystko odbija się coraz mocniejszą czkawką – rosnącą liczbą narkomanów. Jakaś sprawiedliwość być musi. Szkoda tylko, że tak tragiczna w skutkach – w Nowym Jorku, Amsterdamie i górach Boliwii... Remigiusz Okraska („Obywatel”) Piotr Kendziorek, Lenin i Rewolucja. O próbie nowego odczytania pism Lenina przez Slavoja Žižka. Biblioteka «Dalej!» Warszawa 2007, ss. 40, cena: 8 zł Minęły czasy, gdy kapitalistyczna propaganda sukcesu sprzedawała się w Polsce jak świeże bułeczki. Coraz więcej ludzi zdaje sobie sprawę ze skali problemów socjalnych w Polsce, setki tysięcy dało nogę z kraju na zarobkową emigrację, większość Polaków uważa za nonsens udział polskich żołnierzy w Iraku i Afganistanie i nie godzi się na amerykańską tarczę antyrakietową, a nawet zaczyna dostrzegać dramatyczne rozdarcie świata na bogatą Północ i biedne Południe. 121 Ukazanie się książki Slavoja Žižka „Rewolucja u bram. Pisma Lenina z roku 1917” w polskich realiach otworzyło nowy etap w dyskusji nad tymi zagadnieniami. Nie chodzi tu już o samą kwestię oceny tzw. realnego socjalizmu z perspektywy idei demokratycznego socjalizmu czy ukazanie scenariusza uwłaszczenia nomenklatury partyjno-państwowej. Tym razem spór dotyczy oceny leninizmu jako pewnego zespołu idei i typu postawy politycznej, które mogłyby inspirować socjalistów w XXI wieku. Mamy nadzieję, że przedkładany przez nas czytelnikom tekst, mimo (a może właśnie na skutek) swojej kontrowersyjności, może służyć klaryfikacji tych zagadnień, które w kręgu radykalnej lewicy częstokroć są przedmiotem emocjonalnych gestów prostej identyfikacji z tradycją marksizmu bolszewickiego bądź jego totalnego odrzucenia. Dla nas jako redaktorów pisma «Dalej!» debata ta ma szczególne znaczenie ze względu na naszą własną genealogię ideową i tożsamość polityczną, dla której tradycja antyautorytarnego marksizmu pozostaje zasadniczym punktem odniesienia. (Ze wstępu) Twórz informacyjną alternatywę! Burżuazja ma swoją telewizję – my mamy nasze filmy na youtube. Zobacz filmy agencji Copyleft, pokazujące lewicowe demonstracje i protesty społeczne w Polsce. Wejdź na: http://www.youtube.com/user/krikritad 122 Dalej! p i s m o socjalistyczne «Dalej!» jest pluralistycznym pismem socjalistycznym. Działamy na rzecz jedności polskiej lewicy antykapitalistycznej. Utrzymujemy kontakty z zagranicznymi organizacjami lewicowymi – zwłaszcza z działaczami Czwartej Międzynarodówki i Alliance for Workers Liberty. W naszej wizji lewicowości kładziemy nacisk na swobodną dyskusję, niehierarchiczność i demokratyczne podejmowanie decyzji. Bierzemy udział w akcjach w obronie praw pracowniczych, bezrobotnych, przeciwko wojnie, w obronie praw kobiet i mniejszości seksualnych. Pod pojęciem rewolucji rozumiemy masowy, demokratyczny ruch ludzi pracy dążący do ustanowienia rządu pracowniczego. Jeśli takie ideały są ci bliskie – zapraszamy do współpracy! ADRESY: Kontakt internetowy: [email protected] Strona www: http://pismodalej.pl Adres pocztowy: Dalej! PO Box 76,03-912 Warszawa 33