pismo socjalistyczne

Transkrypt

pismo socjalistyczne
Dalej!
WYBORY
i
mity greckie
pis mo socjalist y c z n e
Nr 48
lato – jesieƒ
ISSN 0867-6496
2015
Wybory
?
W ostatnich miesiącach mieliśmy do czynienia z postępującą destabilizacją polskiej sceny politycznej. Po 8 latach neoliberalnej propagandy
sukcesu rządy PO-PSL wydają się bliskie końca. „Taśmy prawdy” ukazały czołowych polityków Platformy Obywatelskiej jako skończonych
cyników i aferzystów. Okazało się, że za parawanem patriotycznych
śpiewek uważają oni, że Polska to „kamieni kupa”, „państwo istnieje
tylko teoretycznie”, przyjaźń z USA to de facto „robienie laski”, przez
lata rząd jedynie pozorował działania dla polskiego górnictwa itp.
A jeszcze ciekawsza okazała się wiosenna kampania wyborcza. Oto bowiem kandydat PiS złamał tabu z jakim mieliśmy przez lata w polskiej polityce. A mianowicie
przeciwstawił biernemu safandule Komorowskiemu nie tylko młodość i dynamizm
ale też szeroki pakiet obietnic socjalnych.
Duda obiecał obniżenie wieku emerytalnego z 67 lat do 60 lat dla kobiet i 65 lat
dla mężczyzn. Obiecał podniesienie kwoty wolnej od podatku z 3 do 8 tysięcy zł.
Obiecał dopłaty po 500 zł na każde dziecko dla rodzin najbiedniejszych oraz po
500 zł na drugie i każde kolejne dziecko w reszcie rodzin. Obiecał też przewalutowanie kredytów zaciągniętych we franku szwajcarskim po kursie, w jakim kredyty
zostały zaciągnięte. Duda chciałby również zapewnić wszystkim rodzicom dostęp
do darmowych przedszkoli.
Ile z tych obietnic zrealizuje – nikt nie wie ale w obliczu zwycięstwa Dudy stało
się jasne, że powiało nowym w polskiej polityce – jeśli chcesz wygrać wybory musisz
coś ludziom zaoferować, skończyło się głosowanie na bajki, że już jest świetnie i jesteśmy wspaniałą „zieloną wyspą”. W takiej atmosferze mamy nadzieję na aktywizację
klasy pracowniczej i ruchów oporu wobec liberalnego wyzysku. Mamy nadzieję, że
związki zawodowe i grupy pracownicze będą w stanie zrealizować wiele swoich postulatów, staną się skuteczniejsze w wywieraniu presji politycznej, że słabnąć będzie
1
Mam fajne JOW-y…
neoliberalny dyktat w debatach
publicznych w Polsce, że bardziej
słyszalne i popularne staną się w
debacie publicznej głosy reprezentujące rozwiązania socjalne.
Oczywiście nie oznacza to, że
perspektywa powrotu do władzy
w miejsce liberałów prawicy konserwatywnej nie budzi różnych
naszych obaw – wolimy jednak
koncentrować się na szansach ja-
kie powstają dla ruchów lewicowych.
Znacznie gorszym nowym zjawiskiem jakie objawiało się w polskiej polityce w
konsekwencji majowych wyborów prezydenckich jest fenomen Pawła Kukiza (skądinąd wypowiadającego się kiedyś na naszych łamach). Proponowane przez niego
JOWy to wbrew temu co twierdzi, nie „przywrócenie władzy obywatelom” ale wręcz
przeciwnie najkrótsza droga do oligarchii. JOWy nie będą w Polsce promować żadnych lokalnych społeczników, ale bogaczy do których należy całe miasto czy powiat.
JOWy nie uderzą też w zbiurokratyzowane partie polityczne. Będzie dokładnie odwrotnie. Władza central partyjnych zostanie jeszcze bardziej wzmocniona bo do
zdobycia w okręgu nie będzie kilku mandatów ale jeden.
Jeśli zwycięży koncepcja JOWów to jaka będzie skala regresu jeśli chodzi o reprezentowanie obywateli w i tak niedoskonałym systemie parlamentarnym? Olbrzymia.
Załóżmy, iż w ośmiomandatowym okręgu wyborczym startowały cztery stronnictwa
uzyskując odpowiednio: partia A – 26%, partia B – 25%, partia C – 25% i partia D –
24%. Do sejmu wejdzie wtedy ośmiu posłów, po dwóch z każdego ugrupowania.
Każda grupa wyborców ma swoich przedstawicieli. W przypadku okręgów jednomandatowych stronnictwo A mając zaledwie 26% poparcia zdobędzie wszystkie
osiem mandatów. 74% wyborców nie będzie więc w ogóle miało swojej reprezentacji.
Wprowadzenie JOWów oznaczałoby wzmocnienie dwu największych partii – PO
i PiS i marginalizcję wszystkich innych. Nie ulega wątpliwości, że w szczególności
dotkliwie uderzyłoby to w polską lewicę i tak słabą, od lat niszczoną przez prawicę
oraz liberałów z SLD i dopiero ostatnio wykazującą oznaki przebudzenia.
Stare twarze na lewicy
Do październikowych wyborów po lewej stronie sceny politycznej stanie przede
2
wszystkim Zjednoczona Lewica powstała na bazie porozumienia SLD,
Twojego Ruchu i wielu mniejszych
ugrupowań.
Lista zdrad SLD wobec lewicowego wyborcy jest niesłychanie
długa. Kto godził się na prywatyzację
majątku narodowego, popierał amerykańskie interwencje, godził się na
wszelkie koncesje wobec Kościoła,
liberalizował Kodeks Pracy, organizował katownie CIA w Polsce – przywódcy SLD.
Twój Ruch – istniejący tylko kilka lat – skompromitował się z kolei popierając podniesienie wieku emerytalnego, broniąc aferalnych Otwartych Funduszy Emerytalnych,
wzywając do interwencji NATO na Ukrainie.
Mimo, że akuszerem porozumienia podmiotów tworzących Zjednoczoną Lewicą
było OPZZ nie zagwarantowało, że na listach porozumienia nie znajdą się ci sami
od lat skompromitowani działacze a SLD po raz pierwszy w swej historii podejmie
realne działania na rzecz świata pracy.
Nie lepiej jeśli idzie o pryncypia wygląda jednak zlepek różnych partyjek lewicowych które chcą startować jako druga „Zjednoczona Lewica”. W jej skład weszli
m.in. Biało-Czerwoni, Wolność i Równość, Polska Partia Pracy, Socjaldemokracja
Polska. W czym liberałowie Jan Hartman, Andrzej Rozenek i Grzegorz Napieralski
mieliby być lepsi niż bonzowie SLD? Jeśli w ogóle mielibyśmy oddawać swój głos na
pierwszą czy drugą Zjednoczoną Lewicę, to nie jako taką, ale co najwyżej lewicowe
jednostki, które mogą pojawić się na jej listach.
Nowe inicjatywy
Od lat upatrywaliśmy nadzieję na odrodzenie się lewicy w polskiej polityce w powstaniu konkurencji dla SLD. W tym roku objawiły się dwa ugrupowania, które postanowiły rzucić wyzwanie dominacji SLD. W lutym powstała partia Zmiana, której
przywódcą jest dawny poseł Samoobrony – Mateusz Piskorski. Partia zadeklarowała
na swoim kongresie, że choć jej szeregi otwarte są dla osób mających różną przeszłość
polityczną, to jej pryncypia stanowić będą: pozytywna ocena zdobyczy socjalnych
PRL i odrzucenie liberalizmu, sprzeciw wobec NATO oraz dążenie do życzliwych
relacji polsko-rosyjskich. Brzmiało to bardzo obiecująco. We władzach partii zasiadło
kilku działaczy lewicowych ale też co od początku budziło wiele obaw działacze
3
skrajnie nacjonalistycznej Falangi (!). Ta mieszanka okazała się delikatnie rzecz ujmując
nieszczęśliwa, a już zwłaszcza w obliczu pierwotnych deklaracji o budowie polskiego
Podemos czy Syrizy.
Najjaskrawszym przykładem problemów Zmiany jest przyzwolenie na jawny antysemityzm w jej szeregach i dyskusjach wewnętrznych. Dotyczy to mniejszości
członków partii ale nawet części członków kierownictwa partii. Wszelkie rekordy
szaleństwa pobił w tym względzie wiceprzewodniczący partii (pochodzący z Syrii)
Nabil Al Malazi. Promuje on na fejsbuku np. takie tragikomiczne przemyślenia:
„Żydzi praktycznie opanowali już wszystkie instytucje państwa Polskiego, rząd, partie
polityczne, media, sądownictwo, system finansowy i monetarny, przemysł i ekonomię.
Dzięki temu mogą przystąpić do następnego etapu swojego planu, czyli zniewolenia
i eliminacji Polaków z ich ziemi.
O tym, że żydzi nie tylko wybrali sobie Polskę na ‘Nowe Jeruzalem’, ale że realizują
już zaawansowany plan sprowadzania żydów do Polski i eliminacji Polaków, można
się było przekonać analizując wytyczne, które Donald Tusk przywiózł z Izraela, po
wspólnym posiedzeniu rządów Polski i Izraela”. Cytatów świadczących o wierze
wiceprzewodniczącego w mordy rytualne dokonywane przez Żydów na dzieciach –
litościwie zaoszczędzimy już czytelnikowi.
Rzecz jasna mimo, że Zmiana odwołuje się do tradycji i symboli lewicowych, obchodziła 1 maja, wystosowała życzliwe posłanie do członków SLD itp. z takim absolutnie kompromitującym rasistowskim garbem nie zbuduje żadnego polskiego Podemos a na dodatek skompromituje hasła walki z wszechobecną w polskim życiu
publicznym rusofobią.
W maju powstała z kolei partia Razem. Jej deklaracja programowa zawiera szereg
dobrze uzasadnionych i radykalnych postulatów reformistycznych. Razem chce wprowadzić minimalną płacę godzinową w wysokości 15 złotych brutto dla umowy
o pracę na czas nieokreślony i 20 złotych brutto dla wszystkich innych rodzajów umów, tak, aby firmom przestało się opłacać wypychanie pracowników na
umowy śmieciowe. Do tego chce wprowadzić 35 godzinny tydzień pracy, uszczelnić
system podatkowy dla przedsiębiorców, wzmocnić uprawnienia związków zawodowych, zakazać darmowych staży, wprowadzić jawność płac itd.
Problemy polityczne z Razem są innego rodzaju niż ze Zmianą. Razem zdominowane jest przez dawnych działaczy Młodych Socjalistów, co w praktyce oznacza nie
tylko popadania w pułapki myślenia socjaldemokratycznego, ale skrajny antykomunizm czy dostrzeganie przede wszystkim problemu imperializmu Rosji, z „zapominaniem” o największym mocarstwie imperialistycznym i jego działaniach. Tym nie4
mniej Razem aktywizuje setki młodych osób, w większości dotychczas nie działających
politycznie. Jaka będzie to partia – nie jest jeszcze przesądzone, jest kwestią wewnętrznych procesów i dyskusji w tym środowisku. Być może właśnie na listach tej
formacji znajdziemy najwięcej pro-pracowniczych kandydatów w nadchodzących
wyborach.
W konsekwencji takiego pejzażu na polskiej lewicy nie ulega wątpliwości, że
nadzieja na jej zasadniczy rozwój nie leży w najbliższych wyborach ale z jednej
strony aktywizacji pracowniczej, z drugiej zaś skupianiu się w ramach wspólnego
projektu pro-socjalistycznego działaczy lewicowych rozproszonych dzisiaj w różnych organizacjach. W różnicującym się pejzażu organizacji lewicy czas wreszcie
na partię otwarcie antykapitalistyczną.
Redakcja Dalej!
12.08.2015
5
W
W obronie
obronie
uchodźców
uchodźców
Obserwuję od jakiegoś czasu wzrost liczby obrzydliwych komentarzy
pewnej części społeczeństwa na temat uchodźców. Dla mnie jasne jest,
że takie reakcje będą narastać, ponieważ w całej Europie wzrastają resentymenty nacjonalistyczne, ksenofobiczne i skrajnie prawicowe. Przyczyną wzrostu takich nastrojów jest prowadzona od lat polityka neoliberalna, wymuszona m.in. poprzez instrumenty Unii Europejskiej (ale
nie tylko), która zwyczajnie krzywdzi ludzi. W takich okolicznościach
łatwo o manipulację, szukanie kozłów ofiarnych i tematów zastępczych.
Jest pewien problem. To prawda, że wrastają skrajne siły islamskie, takie jak ISIS.
Ksenofobi czasem korzystają z przykładów takich skrajności, aby wzbudzić strach
przeciw wszystkim, którzy się urodzili się w świecie islamskim. Jednak ISIS i im podobni rosną w siłę jako reakcja na to co się dzieje na świecie. Wojny, imperialistyczne
wybryki USA i ich sojuszników, percepcja zagrożenia ze strony sekularnego świata,
niesprawiedliwość...
Mamy do czynienia z sytuacją, w której w niektórych miejscach na świecie po
prostu bardzo trudno jest przeżyć. W Syrii od lat trwa wojna. Ludzie często mają wybór: zostać i na co dzień ryzykować życiem, albo uciekać.
Polacy nieraz masowo opuszczali swój kraj. Podczas II wojny światowej, polscy
uchodźcy zostali przyjęci w wielu różnych krajach. Z PRL wielu starało się wyemigrować. A teraz kiedy żyjemy w epoce umów śmieciowych i niskich zarobków, dosłownie miliony Polaków wyjechały zagranicę, by pracować.
W niektórych krajach, miejscowi ignoranci robią hałas na temat „nalotu Polaków”,
6
którzy rzekomo „kradną pracę”. Zdarzały się nawet ataki na Polaków. W Polsce czasami słyszymy to samo, kiedy jest mowa o imigrantach. Niektórzy nie potrafią zrozumieć, że zupełnie nie ma różnicy pomiędzy Polakiem, który wyemigruje za chlebem,
a innymi którzy emigrują z tych samych powodów.
Niektórzy nie potrafią po prostu sobie wyobrazić sytuacji uchodźców i okazać
choćby podstawowej empatii ludzkiej. Do tego jeszcze mamy nagonkę antyislamską.
Rząd polski podkreślił nawet, że chce tylko chrześcijańskich Syryjczyków, tak jakby
inni nawet nie byli ludźmi.
Musimy po prostu bronić prawa ludzi do życia. I występować przeciw polityce rasizmu i nienawiści. To znaczy potępiać katolicki fundamentalizm i nienawiść tak
samo jak islamski. I rozumieć, że zwykli ludzie tego czy innego wyznania niekoniecznie są fanatykami, a często wręcz przeciwnie.
W tym samym czasie jak faszystowsko-rasistowskie środowisko manifestuje przeciw
uchodźcom, mamy do czynienia z faktem, że pracodawcy chcą zatrudniać obcokrajowców. Są więc miejsca pracy dla uchodźców i innych imigrantów.
Niektórzy jednak będą argumentować, że imigranci będą „tanią silę roboczą”,
która będzie obniżać pensje innym. Takie uproszczone analizy słyszymy także na
temat Polaków w innych krajach.
Niestety, rzeczywistość jest inna. Bo Polacy to „tania siła robocza” nawet bez imigrantów. Znamy ludzi, którzy zgadzają się na pracę za 4-5 złotych za godzinę, bez
umów o pracę... bo po prostu innej pracy nie ma. I nie imigranci są sędziami w
sądach i orzekają, że praca bez umowy jest w porządku i nie imigranci zlecają pracę
do firm zewnętrznych, gdzie panują śmieciowe warunki i nie imigranci budują sobie
wille za pieniądze zarobione na ludzkiej krzywdzie. Nie – to są Polacy, którzy ustalili
reguły gry i wyzyskają innych, by się wzbogacić. Nie żadni mityczni Żydzi, nie żadna
Unia. To właśnie jest kapitalizm bez żadnych hamulców.
Żeby podsumować, uchodźcy są w sytuacji, w której często po prostu boją się o
swoje życie, chcą normalnie i spokojnie żyć, chcą być mile przyjęci w swoim nowym
kraju. Od sposobu w jaki ich przyjmiemy będzie zależeć, czy ich dzieci będą się
czuć dobrze, integrować się lub przeciwnie: czuć się wyalienowani i odizolowani od
społeczeństwa. Podkręcanie emocji rasistowskich i ksenofobicznych nie pomaga w
niczym i jest czysto reakcyjne. Skończmy z tą spiralą nienawiści.
Laura Akai
Związek Syndykalistów Polski
7
Szumlewicz
nie tylko
o mediach
Jacek C. Kamiński
Najnowsza książka Piotra Szumlewicza
„Wielkie pranie mózgów” to coś więcej
niż „rzecz o polskich mediach”, jak sugeruje podtytuł. To napisany z dużą
swadą i poczuciem humoru pamflet na
współczesne polskie „elity” zagregowanego świata mediów i polityki, może nawet krytyka społeczna.
Mimo lekkiej, satyrycznej formy autor momentami w sposób brutalny wytyka konformizm, głupotę pazerność, kołtuństwo i fasadowy klerykalizm, które cechują wierchuszkę polityczno-medialną III RP. Przywary te ukazuje na przykładzie najbliższego
mu środowiska dziennikarskiego, a zwłaszcza korytarzy publicznej TV, gdzie skupiają
się one jak w soczewce. „Pogarda wobec większości społeczeństwa, autorytaryzm i
konformizm dotyczą zdecydowanej większości polskich dziennikarzy” – ocenia.
Na bazie własnych doświadczeń Piotr Szumlewicz obnaża mechanizmy rządzące
polskimi mediami. Przy całym swoim ponurym, przygnębiającym obliczu nie są one
wolne od groteskowości. Dobrym przykładem tego jest historyjka z pewnym dziennikarzem TVP, który tworzył przed autorem mistyfikację z przyjeżdżającym rzekomo
po niego kierowcą... prezydenta Komorowskiego.
Nad tym wszystkim unosi się duch neoliberalnej ideologii, która dominuje tak w
środowisku dziennikarskim, jak i w polskim życiu partyjno-politycznym. Piotr Szumlewicz zauważa jednak, że ten układ sił na poziomie mediów i polityki nie odzwierciedla palety poglądów wyznawanych przez społeczeństwo. Podkreśla, że przekaz
medialny ma w przeważającej mierze charakter konserwatywno-liberalny, podczas
gdy z badań socjologicznych wynika, iż takie poglądy podziela zaledwie 9,5 proc.
Polaków. Świadczy to o oderwaniu dziennikarskiego światka od adresatów jego przekazu. Widać to zwłaszcza w odniesieniu do idei egalitarnych. „Równość jest dla większości polskiego społeczeństwa wartością ważniejszą i bardziej priorytetową niż wolność.
8
Tymczasem zdecydowaną większość dziennikarzy łączy wrogość wobec równości i solidarności” – konstatuje autor. Drążąc temat dochodzi do wniosku, że wynika to z
faktu, iż polskie media „są częścią elit, które skorzystały na przemianach ustrojowych.
Po zniesieniu cenzury [media] wcale nie stały się przeszkodą w budowaniu niesprawiedliwego systemu społecznego, ale spełniają funkcje apologetyczne wobec nowej
władzy”.
Częścią tej „misji” mediów jest płynący z nich przekaz antykomunistyczny i wymierzony w PRL. „Krytyka i ośmieszanie PRL-u służy delegitymizacji państwa, socjaldemokratycznej polityki społecznej i kolektywnych form działania” – diagnozuje. Zauważa, że faktyczni i rzekomi komuniści stali się wręcz przedmiotem akcji
nagonkowych: „Kiedyś ich ofiarą padali Żydzi, teraz miejsce Żydów zajmują komuniści”.
W parze z antykomunizmem idzie rusofobia, która również stała się jednym z filarów obecnego systemu politycznego i jest gorliwie propagowana przez polskie media. „Rusofobia połączona w jedno z antykomunizmem karmi frustrację i nienawiść
połowy polskich dziennikarzy na czele z Janem Pospieszalskim i Bronisławem Wildsteinem”. W parze z nią idzie podsycanie histerii wojennej: „Polscy dziennikarze
nienawidzą Rosji i kochają militaryzm”. Jako przykład tego nastawienia Szumlewicz
podaje stosunek do konfliktu na Ukrainie: „Od początku wydarzeń na Ukrainie nasze
elity medialne nawet nie próbowały silić się na obiektywizm”. W tym kontekście obrywa się także ponoć lewicowej „Krytyce Politycznej”: „Nawet kojarzony z lewicą
Sławomir Sierakowski przyłączył się do frontu ‘bomb zamiast jedzenia’, wprost domagając się baz NATO w Polsce i oczywiście porównując Putina do Hitlera (co za finezja
argumentacji)”.
Piętnuje autor także elitaryzm mediów, wskazując na ich klasowy charakter: „Zazwyczaj bohaterowie materiałów
nie tylko pochodzą z Warszawy,
lecz należą do warstw uprzywilejowanych”. Nie szczędzi nam
Piotr Szumlewicz również krytycznej charakterystyki tej klasy
społecznej. M.in. taka obserwacja
na kanwie wyznania właścicielki
firmy „Solaris”, że w swojej działalności inspirowała się filmem...
„Ziemia obiecana”: „Trudno za9
rzucać polskim przedsiębiorcom, że przywracają dziewiętnastowieczne stosunki pracy
– oni nawet tego nie kryją. Według danych Państwowej Inspekcji Pracy ponad połowa
przedsiębiorców łamie przepisy prawa pracy”. Co ciekawe, na jednej z gal biznesu
także prezes PZU Andrzej Klesyk powoływał się na „Ziemię obiecaną” Reymonta
jako swoją inspirację. „Być może zapomniał o pokazanej tam skrajnej nędzy robotników. A może uznał, że przymieranie głodem to nieunikniona cena wolności?” – zastanawia się autor.
Warto podkreślić bardzo przystępną strukturę książki, która składa się z krótkich a
treściwych rozdziałów, rzec można telewizyjnych migawek. Każdy z nich dotyczy
odrębnego problemu, można więc czytać „na wyrywki”. Ale treść pochłania się tak
głatwo, że czytelnik niezauważalnie przemknie przez książkę „od deski do deski”.
Można stwierdzić, że „Wielkie pranie mózgów” ma modne dziś ostrze „antysystemowe”, z tym że w tym przypadku bez cudzysłowu. Autor doskonale rozumie bowiem, z jakim systemem mamy dziś w Polsce do czynienia i na czym polega jego
zło. „Obecny kapitalizm to wytwór określonych układów sił politycznych i niezwykle
niesprawiedliwy system organizacji społecznej” – wali Szumlewicz bez ogródek. I to
nam się podoba!
Piotr Szumlewicz Wielkie pranie mózgów. Rzecz o polskich mediach. Wydawnictwo
Czarna Owca, Warszawa 2015, ss. 271.
10
LIST KONDOLENCYJNY DO AMBASADORA
KONFEDERACJI SZWAJCARSKIEJ
Jego Ekscelencja
Lukas Beglinger
Amabasador Konfederacji Szwajcarskiej w Polsce
Wasza Ekscelencjo, Szanowny Panie Ambasadorze,
Śmierć Jana Kulczyka, znanego przedsiębiorcy luksembursko-cypryjskiego i szwajcarskiego patrioty fiskalnego, Polacy przyjęli z ogromnym żalem i ubolewaniem.
Świat opuścił wybitny strateg kapitału, filantrop i mistrz sukcesu. Nade wszystko jednak, odszedł człowiek, który był solą szwajcarskiej ziemi. Świętej pamięci Jan Kulczyk
wielokrotnie podkreślał, iż mieszka w Szwajcarii i tam właśnie reguluje swoje zobowiązania podatkowe. Jako postać niezwykle zamożna – nie tylko intelektualnie i filozoficznie, ale także majątkowo, hojnie wspomagał on, przez cały okres rozkwitu
swej biznesowej działalności, budżet Konfederacji Szwajcarskiej. Jesteśmy dumni z
tego, iż nawet w trudnych czasach kapitalistycznej dekadencji osoba z polskim paszportem zdecydowała się wspierać Wasz kraj.
Dzięki podatkom świętej pamięci Jana Kulczyka udało się z pewnością wzmocnić
sektor usług publicznych oraz polepszyć funkcjonalność szwajcarskich instytucji. To
właśnie Wasze Państwo potrzebowało tych środków najbardziej. Polska bowiem, Chrystus Narodów, ma szczególne zobowiązania wobec Europy. Nasi przedsiębiorcy wiedzą,
że my, Polki i Polacy, musimy nieść swój krzyż, właśnie po to, by dostatek i dobrobyt
stał się codziennością innych. Świętej pamięci Jan Kulczyk, nie był wyjątkiem. Jego biznesowo-elitarna dojrzałość szybko nakazała mu zrobić wszystko, aby do Polski nie
trafiło choćby jedno euro z jego podatków. Dorośli obywatele mogą spokojnie radzić
sobie w naszym kraju bez kolei, a wiele dzieci nie zjadłszy choćby jednego ciepłego
posiłku dziennie. Mamy jednak autobusy z demobilu, stare samochody sprowadzane z
RFN oraz szczaw i mirabelki rosnące nieopodal nieużywanych torów kolejowych.
Raz jeszcze żegnamy wielkiego szwajcarskiego patriotę, cieszymy się, że to właśnie
Polska wydała go na świat i że to dzięki wysiłkom, wyrzeczeniom i poświęceniom
naszego społeczeństwa, które zawsze stawia na wartości i nigdy na dobra materialne,
Wasze Państwo może cieszyć się ekonomicznym dobrostanem. Liczymy, iż kiedyś
również szwacjarski naród i jego elita zechcą wziąć z nas przykład i przyjąć na siebie
taką odpowiedzialność. Za tym zaś idzie zrozumienie, iż miejsce ludzi, którzy płacą
podatki do budżetu Konfederacji jest jednak w Republice Mauritiusu, na Wyspach
Cooka czy w Królestwie Tonga.
Razem budujmy lepszy świat. Kontynuujemy dzieło Jana Kulczyka.
Z blogu: Sex, drugs and Walka Klas
11
Polityka historyczna
III RP
Prawicowej mitologizacji historii – przeciwstawmy własnych bohaterów i pamięć o ofiarach prawicy
Kluczowymi elementami polityki historycznej polskiej prawicy na początku XXI
wieku stały się kult Powstania Warszawskiego i kult tzw. „żołnierzy wyklętych”. Postanowiliśmy więc odnieść się do tych fenomenów również na łamach naszego pisma
prosząc o teksty dwóch historyków okresu wojny i PRL.
Powstanie Warszawskie, które choć militarnie skierowane przeciwko Niemcom,
politycznie wymierzone było przeciwko ZSSR. Było ostatnią szansą przedwojennej
klasy politycznej na powrót do władzy w powojennej Polsce. Szansą, jak się miało
okazać, daremną, za którą jednak Komenda Główna AK zdecydowała się zaryzykować
całkowite zniszczenie stolicy i śmierć setek tysięcy warszawiaków. Szansą, w imię
której wysyłano przeciwko frontowym oddziałom niemieckim i czołgom słabo uzbrojonych harcerzy.
W konsekwencji Niemcy stracili niecałe 2 tys. żołnierzy, zaś poległych powstańców
i ludności cywilnej było być może nawet 200 tys. Tak więc zabicie jednego hitlerowca
czy ukraińskiego kolaboranta kosztowało blisko sto istnień ludzkich. Nic dziwnego,
że nawet wśród przywódców obozu londyńskiego nie brakowało takich, którzy uważali rozkaz Komendy Głównej AK o wybuchu powstania za zbrodnię przeciwko narodowi polskiemu.
12
Jedną z odpowiedzi środowisk lewicy na rosnący kult powstania są próby upamiętnienia formacji lewicowych, które zmuszone były do wzięcia udziału w powstaniu. W tym kontekście zamieszczamy tekst o jednej z takich formacji a mianowicie
Związku Syndykalistów Polskich (ZSP). Powstał on w 1941 r. na bazie różnych organizacji wyrastających z tradycji ruchu związków zawodowych.
Kwestia kultu „żołnierzy wyklętych” jest chyba równie drastyczna co kultu powstańczej masakry. „Żołnierze wyklęci” stanowili małą, zupełnie ekstremistyczną
frakcję wśród żołnierzy dawnego polskiego państwa podziemnego. Nie można więc
traktować ich jako kontynuacji struktur konspiracji wojennej. Smutnym paradoksem
jest zresztą przy tym, że zabili oni więcej Polaków, niż AK Niemców w czasie wojny
(!). Łatwiej było zabijać wiejskich nauczycieli, listonoszy, milicjantów niż dobrze
uzbrojonych Niemców. Wbrew tworzonej w ostatnich latach legendzie ukazującej
„żołnierzy wyklętych” jako rycerzy bez skazy na ich formacjach spoczywa ciężar
wielu haniebnych zbrodni nie tylko na politycznych przeciwnikach ale też ludności
cywilnej czy na mniejszościach narodowych. Temu ostatniemu zagadnieniu poświęcony będzie artykuł ukazujący antysemicki aspekt działań „żołnierzy wyklętych”.
Kwestia polityki historycznej nie sprowadza się tylko do antylewicowego przekazu
medialnego, oświatowego, czy kampanii wyborczych. Bywa ona jak można to zauważyć
przy okazji rocznic typu 11 listopada, również wykorzystywana do mobilizowania i
szkolenia prawicowych bojówek gotowych do użycia przeciwko lewicy. Wybuchowemu
spotkaniu patriotycznej papki propagandowej ze skryminalizowanym sektorem ruchu
kibicowskiego poświęcony jest tekst działacza sportowego Jacka C. Kamińskiego.
Redakcja Dalej!
13
Z
wiązek Syndykalistów Polskich (ZSP)
powstał w 1941 r. na bazie kilku organizacji wyrastających z tradycji ruchu
związków zawodowych. W lutym 1944 r. stał
się częścią bloku ugrupowań lewicowych pozostających pomiędzy strukturami obozu londyńskiego a obozem komunistycznym. Wspomniane
ugrupowania powołały Centralizację Stronnictw
Demokratycznych, Socjalistycznych i Syndykalistycznych z Centralnym Komitetem
Ludowym (CKL) jako organem wykonawczym. W skład Centralizacji weszły również
Robotnicza Partia Polskich Socjalistów (RPPS), Polska Ludowa Akcja Niepodległościowa (PLAN), Polskie Stronnictwo Demokratyczne, Stronnictwo Polskiej Demokracji
(SPD), Syndykalistyczna Organizacja „Wolność”, grupa Socjaliści Ludowi «Wolność»,
a od kwietnia 1944 roku także Bund.
Prezesem CKL został Romuald Miller ze Stronnictwa Polskiej Demokracji, sekretarzem Teofil Głowacki z RPPS, a w skład Komitetu weszli Ferdynand Arczyński z
SPD, Stefan Szwedowski ze Związku Syndykalistów Polskich oraz Feliks Wiesenberg
z PLAN. CKL deklarował w komunikacie dla prasy konspiracyjnej, że stanął na platformie programowej zakładającej „przebudowę ustroju społeczno-politycznego poprzez planową gospodarkę, uspołecznienie kapitałów, środków produkcji, wymiany,
domów czynszowych, przymusową i natychmiastową reformą rolną bez odszkodowania oraz szerokie ubezpieczenia społeczne w ramach Polskiej Rzeczypospolitej
Ludowej”. Radykalizm takich deklaracji CKL, licytujący deklaracje KRN, pozostawał
w sprzeczności z trwaniem CKL na gruncie uznawania rządu londyńskiego i negocjacji
odnośnie wejścia CKL w skład struktur politycznych państwa podziemnego.
W połowie lipca 1944 r. negocjacje z Delegaturą okazały się jednak daremne.
Nie zgodziła się ona na wejście CKL do Rady Jedności Narodu, ze względu na podnoszony przez CKL warunek usunięcia endeków, lub w sytuacji pozostania Stronnictwa
Narodowego w RJN, wprowadzenia do niej również PPR. Fiasko negocjacji ostatecznie
przesunęło CKL na lewo. W przededniu powstania warszawskiego w CKL dominował
już pogląd o konieczności wejścia do KRN i poparcia PKWN, tym niemniej akces
ugrupowań lewicy skupionych w CKL do KRN dopełnił się już w okresie powstania.
Redakcja Dalej!
14
Syndykaliści
w Powstaniu Warszawskim
Piotr Grudka
Komenda Główna Armii Krajowej, choć ostatni kontakt z nią miał
miejsce 31 VII, a mobilizacja trwała od kilku dni – „ze względów politycznych” – nie zawiadomiła Związku Syndykalistów Polskich (ZSP)
o terminie wybuchu Powstania. 3 VIII przedstawiciel ZSP – Stefan
Szwedowski – przeprowadził rozmowy z Janem Stanisławem Jankowskim – Delegatem Rządu RP na Kraj, Tadeuszem Pełczyńskim – szefem
sztabu KG AK, jego zastępcą – Józefem Szostakiem, oraz dyrektorem
Departamentu Spraw Wewnętrznych DR – Leopoldem Rutkowskim. Pełczyński na pytanie dlaczego syndykaliści nie zostali powiadomieni o
wybuchu Powstania miał odpowiedzieć: „«[…] tu mogło zajść niedopatrzenie! Zresztą zawiadomienie o mobilizacji otrzymaliście, a
sprawa powstania to wyłącznie nasza rzecz!»”.
Dzięki wcześniejszej gotowości (na posiedzeniu w dniu 23 VII Komitet Centralny
ZSP „wobec zbliżających się wydarzeń uchwalił powszechne pogotowie mobilizacyjne
wszystkich członków ZSP”) udało się syndykalistom sformować: Kompanię Syndykalistyczną na Starym Mieście, następnie Brygadę Syndykalistyczną w Śródmieściu oraz
pluton na Powiślu – podległy Brygadzie, ale pod bezpośrednimi rozkazami AK. Pozostali żołnierze meldowali się do najbliższych oddziałów AK.
Kompania Syndykalistyczna, której nadano numer 104, została sformowana na
15
Starym Mieście w pierwszych dniach sierpnia. Dowódcą został Kazimierz Puczyński
(„Wroński”), zastępcą do spraw bojowych Witold Potz („Koperski”), który początkowo
był komendantem Zgrupowania Syndykalistycznego na Woli, po likwidacji Powstania
w tej dzielnicy wycofał się zaś na Stare Miasto. W okresie ciężkiej choroby „Wrońskiego”, „Koperski” samodzielnie dowodził Kompanią. Szefem Kompanii był Stefan
Zakrzewski („Zagórski”). Kompanię podporządkowano Zgrupowaniu „Róg” (jednostka
grupy Warszawa-Północ) dowodzonemu przez Stanisława Błaszczaka. W jego skład
wchodziły oprócz 104 Kompanii następujące bataliony: „Bończa”, WSOP „Dzik”,
NOW „Gustaw”, „Wigry”, AL „Czwartacy” oraz załoga Polskiej Wytwórni Papierów
Wartościowych (oddział PWB 17/S). Zgrupowanie w pierścieniu obronnym Starego
Miasta broniło odcinka południowo-wschodniego: od ul. Podwale, przez Plac Zamkowy i dalej wzdłuż skarpy wiślanej do Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych. Liczyło ok. 2500 żołnierzy. Rolą Kompanii było „łatanie dziur w obronie,
odbijanie straconego terenu i wszelkie zadania specjalne, jak przystało odwodowi
Zgrupowania”.
Kwatera Kompanii znajdowała się w fabryce firanek i koronek firmy „Szlenkier,
Gettlich i Ska”. Następnie przeniesiono ją do podziemi hal targowych przy ul. Świętojerskiej 4/6. Kompania składała się z trzech plutonów szturmowych, plutonu rezerwowego, plutonu roboczego i plutonu służb pomocniczych: żandarmerii, pirotechniki
i rusznikarstwa oraz Wojskowej Służby Kobiet, pod komendą Marii Onaker („Ryszarda”), a po jej śmierci Zofii Garnysz („Kopczyńska”). Ze zgłaszających się do oddziału lekarzy i studentów medycyny, Adam Krakowski („dr Adam”) zorganizował
szpital polowy. Według raportów z 17 i 18 VIII stan liczebny przedstawiał się następująco: 9 oficerów, 13 podchorążych, 41 podoficerów, 179 szeregowych, 43 kobiet,
razem 277 osób. W momencie szczytowym wzrósł do prawie 600 (w składzie było
wielu powstańców nienależących do ZSP, jak np. Stanisław Komornicki „Nałęcz”), z
czego więcej niż połowa nie posiadała broni.
Kompania wsławiła się m.in. zdobyciem bunkrów szpitala wojskowego w szkole
przy ul. Barokowej 7, Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych i Pałacu Rzeczypospolitej na pl. Krasińskich, walkami w Katedrze św. Jana i o Zamek Królewski oraz
bohaterską obroną powstańczej reduty w Domu Profesorskim przy ul. Brzozowej
12, która została utrzymana do końca walk na Starym Mieście.
Występowała pod czerwono-czarnymi barwami, co spowodowało konflikt z żandarmerią AK, żądającą zaprzestania ich noszenia i zmiany nazwy oddziału. „Kompania
od początku otoczona była atmosferą nieufności. „Prawdopodobnie – pisze S. Szwedowski – na nieufność tę wpłynął, oprócz [...] przyczyn generalnych, fakt [iż] nie
16
tylko podkreślano (w ramach wspólnej akcji
powstańczej) odrębność ideową i polityczną,
ale występowano przeciw podziałowi towarzyskiemu oficerów i żołnierzy (sprawa odrębnych kuchni). Wzajemną nieufność pogłębiły jeszcze – dodaje cytowany autor –
niepoczytalne i prowokujące wystąpienia
majora Barry z AK [...]. Zaraz w pierwszych
dniach sierpnia zażądano (zresztą bezskuStefan Szwedowski
tecznie) zmiany napisu «Kompania Syndykalistyczna» na «104 Kompania AK» i zaprzestania noszenia na rękach opasek z czerwono-czarnych barwami syndykalistycznymi”. Oficer łącznikowy BIP przy Dowódcy
AK Tadeusz Wardejn-Zagórski miał nawet postawić wniosek aresztowania Szwedowskiego, do czego jednak nie doszło wskutek sprzeciwu generała Tadeusza Pełczyńskiego.
Kompania wyróżniała się nie tylko męstwem – np. por. Leśniewski miał przez 102
godz. bez odpoczynku walczyć na różnych barykadach (zginął w Powstaniu), lecz
również doskonałą organizacją, umundurowaniem, zaopatrzeniem w żywność i broń
– „pod względem organizacyjnym, gospodarczym i bojowym byli najlepsi wśród nas
[ze Zgrupowania Róg]”, stwierdził przewodniczący spotkania uczestników walk na
Starówce, odbytego w 1956 roku.
Na czas odcięcia od reszty Warszawy S. Szwedowski (był drugim zastępcą komendanta Kompanii) powołał do życia ekspozyturę KC ZSP. Ekspozytura oprócz
udziału w walkach prowadziła – w miarę możności w wyniszczonej dzielnicy – pracę
społeczną. Powołała Komitet Obywatelski Starego Miasta i Komitet Pomocy Dzieciom
(złożone z przedstawicieli cywilów i powstańców niosły pomoc żywnościową i
lekarską ludności). Kontynuowała wydawanie: „Sprawy” (ukazał się jeden numer 19
VIII, pod redakcją Szwedowskiego), „Czynu” (jeden numer ok. 12 VIII, pod redakcją
Jerzego Szyndlera) oraz dziennika (korzystając z własnego nasłuchu radiowego i podsłuchu telefonicznego) „Iskra” (44 numery, pod redakcją Józefa Kamińskiego) –
którego motto brzmiało: „Dajemy wiadomości dobre i złe – ale zawsze prawdziwe”.
Ukazywał się on do 31 VIII, czasem dwa razy dziennie (wydanie poranne i wieczorne).
W agendzie prasowo-propagandowej Kompanii pracował m.in. przyjęty do organizacji
podczas Powstania, wybitny historyk sztuki Stefan Kozakiewicz („Marcin”), współredagujący wydawnictwa syndykalistyczne.
Jak pisała Maria Dąbrowska (Przygody człowieka myślącego) – w pracach ZSP
17
18
brała udział siostra pisarki, Jadwiga Szumska („Bożena”) – przez cały okres walk „biły
się te chłopaki jak lwy, gdzie najgorzej, to [...] Syndykalistów posyłali. Sprawiali się w
każdym boju [...]. Więcej połowy ich padło, a ta reszta na nogach ustać już nie
mogła, jednej nocy, jednego dnia żaden z placu nie zeszedł, jednego momentu wytchnienia dla nich nie było. Aż jak ci wyszedł rozkaz: wojsko kanałami do Śródmieścia
– tak zaraz wyszedł drugi, Syndykaliści mają nie wychodzić, mają odwrót osłaniać.
To już była taka niesprawiedliwość, że patrzcie, tych najlepszych żołnierzów do tego
przywiedli, że bunt podnieśli: «Wygubić nas chcecie – tak wołali – żeby nikt żywy
nie został, kto chce sprawiedliwości dla ludu». Bo alowców tykać to się bali, że
Sowiety blisko, będą się mścić. Ale kogo tylko podejrzewali, że może do nich przystać
albo ich wspomóc, to ich gotowi byli na śmierć pewną wystawić”.
Po upadku Starówki, od 30 VIII do 2 IX, resztki Kompanii (straty w zabitych i rannych wyniosły co najmniej 2/3 stanu ogółu stanu osobowego) osłaniały odwrót
„Roga” i do kanałów w większości już nie zdążyły. Około 110 ludzi (szpital, lekarze,
oddziały gospodarcze oraz 12 osób z oddziałów szturmowych) wraz z pionem politycznym i Komendantem Głównym Oddziałów Bojowych ZSP „Porębą” jako ostatni
przeszło kanałami do Śródmieścia.
Na Starówce pozostały szczątki Kompanii, częściowo wymordowane, częściowo
wywiezione do obozu w Oświęcimiu. Uratowali się, zasypani podczas bombardowania (1 IX), Kazimierz Puczyński, Witold Potz oraz łączniczka Jadwiga Michalakówna
(„Zawiszanka”). Trójka ta przebywała w kanałach, częściowo w ruinach i piwnicach
zajętej przez Niemców dzielnicy. Potz niósł wtedy pomoc ukrywającej się grupie żydowskiej. Po pięciotygodniowym ukrywaniu się na Starym Mieście, wspomniana
trójka syndykalistów przedarła się z bronią w ręku poza obręb Warszawy, a następnie
dotarła do Łowicza.
Jeden z oddziałów, pod dowództwem Stanisława Komornickiego („Nałęcz”), na
skutek wyjścia z kanału innym włazem, skierowano mylnie do Konserwatorium Muzycznego przy ul. Ogólnik, gdzie weszli w skład resztek batalionu „Bończa”, początkowo broniąc Powiśla, następnie Czerniakowa. Po upadku przyczółka, 14 IX ok. 10
żołnierzy (w tym „Nałęcz”), przedostało się na prawy brzeg Wisły. Większość z nich
została wcielona do 1 Dywizji Piechoty im. T. Kościuszki, kończąc żołnierską służbę
rozpoczętą w Kompanii Syndykalistycznej zdobyciem Berlina.
W Śródmieściu ZSP akcji bojowej nie prowadziło – syndykaliści walczyli w różnych
oddziałach (przede wszystkim: „Harnasie”, „Chrobry”, „Wigry”). Po ustabilizowaniu
się sytuacji w tym rejonie walk, stopniowo skupiali się przy Centralnym Komitecie
Ludowym, który w niepełnym składzie podjął działalność w oparciu o dowództwo
19
Polskiej Armii Ludowej (PAL) i należącą do niej Brygadę im. St. Dubois. ZSP w CKL
początkowo reprezentowali nieformalnie Władysław Domino i Marcelina Grabowska
(w czasie Powstania współredagowała pismo Armii Ludowej na Powiślu – „Za Lud”).
21 VIII w lokalu przy ul. Boduena 3 m 1 odbyło się kadłubowe posiedzenie CKL.
W przyjętej rezolucji czytamy: „Centralny Komitet Ludowy, widząc w [Polskim] Komitecie Wyzwolenia Narodowego czynnik reprezentujący istotne interesy narodu
polskiego, deklaruje z nim jako rządem tymczasowym swoją współpracę. Do czasu
definitywnego uzgodnienia szczegółowych warunków współpracy obowiązujące
będą warunki tymczasowe omówione z czynnikami reprezentującymi [P]KWN i
KRN. Warunki te winny uwzględnić przede wszystkim współpracę: a) polityczną, b)
wojskową, c) terenową, d) propagandową. Celem wciągnięcia do współpracy nad
budową państwa polskiego jak najszerszych warstw narodu – CKL uważa, że podstawa
dotychczasowej koalicji rządowej reprezentowanej w [P]KWN powinna być rozszerzona na wszystkie stronnictwa demokratyczne, a przede wszystkim na całość Stronnictwa Ludowego”. W imieniu ZSP rezolucję podpisała Marcelina Grabowska.
Po przejściu ze Starówki (z 31 VIII na 1 IX), S. Szwedowski i J. Złotowski, nawiązali
niezwłocznie kontakt z CKL. 1 IX odbyło się posiedzenie egzekutywy ZSP-Śródmieście.
Po „trudnej dyskusji” zaakceptowano dotychczasową linię postępowania w CKL oraz
enuncjacje wymienionych przedstawicieli. Przyjęto również „do akceptującej wiadomości” zawiązanie Powstańczego Porozumienia Syndykalistów (Związek Syndykalistów Polskich i Syndykalistyczna Organizacja Wolność, SOW). Kierownictwo ustalono kolektywnie z przedstawicieli obu grup. Staraniem Porozumienia ukazało się
18 numerów (29 VIII – 30 IX 1944 r.) „Syndykalisty” (kontynuacja „Czynu” i „Walki
Ludu”) – redaktorem był Paweł Lew Marek, kilka numerów „Sprawy (kontynuacja
„Sprawy Chłopskiej”, „Dekady” i „Myśli Młodych”) pod redakcją Jerzego Szyndlera
(jeden numer 10 IX, pod redakcją J. Złotowskiego), a także 27 numerów centralnego
biuletynu informacyjnego „Iskra” (ostatni znany numer ukazał się 30 IX).
Określono jednocześnie zadania stojące przed nowo powołanym Porozumieniem.
Znalazły się wśród nich: „orientowanie opinii publicznej i nakreślanie linii politycznej
mas pracujących, zorganizowanie Komitetów Domowych, jako czynnika społecznego,
położenie kamienia węgielnego pod budowę Zjednoczonego Ruchu Zawodowego,
ujęcie najszerszych mas dla ostatecznego celu Powstania, a mianowicie dla uspołecznienia gospodarki krajowej, a wreszcie przygotowanie dzieła odbudowy kraju”.
Program przemian społeczno-gospodarczych i politycznych omówiono w pierwszym
numerze „Syndykalisty”: „Syndykalizm uważa demokrację parlamentarną nie za metodę walki klasowej, lecz za umożliwienie reakcji nabrania sił i ustalenia nowej dyk20
tatury. Jedynym skutecznym środkiem walki jest strajk
powszechny. Walki tej nie może prowadzić partia z
natury swej tworząca różnice i przeciwieństwa, lecz
tylko Związki Zawodowe i komitety fabryczne. Ideałem byłby jeden wspólny związek zawodowy – możliwy bo interes robotników jest wspólny. Celem ostatecznym syndykalizmu jest uspołecznienie fabryk,
wszelkich środków produkcji, bogactw naturalnych,
instytucji użyteczności publicznej i domu. Rzecz prosta znosi się własność prywatną wymienionych rzeczy.
Edward Wołonciej „Czemier”
Związki zawodowe i komitety fabryczne są organami
gospodarczymi, które kierują produkcją oraz wypełniają wszystkie funkcje gospodarcze
i społeczne. Polityczna reprezentacja kraju powstaje przez wysłanie delegatów do
krajowej rady delegatów. Rada ta jest organem ustawodawczym i wykonawczym.
Członkowie jej są wybierani przez rady miejskie i okręgowe rady wiejskie. Te z kolei
składają się z delegatów wszystkich rad fabrycznych, związków rzemieślniczych,
przedstawicieli pracowników umysłowych, wolnych zawodów i rad wiejskich”.
2 IX KC ZSP, w porozumieniu z kierownictwem SOW, podjął decyzję o sformowaniu
Brygady Syndykalistycznej, obejmującej „rozbitków” 104 Kompanii, wszystkich syndykalistów obu organizacji w Śródmieściu, bez względu na pełnione funkcje, oraz
ochotników. W oddziale znalazła się także grupa węgierskich Żydów (wyzwolonych
przez AK z obozu koncentracyjnego przy ul. Gęsiej) – pełnili oni funkcje pomocnicze.
Dowódcą mianowano Edwarda Wołoncieja („Czemier”), który nawiązał stosunki z
dowództwem powstania. Od sztabu PAL otrzymano część uzbrojenia i aprowizacji.
Pion polityczny Brygady i ZSP wraz z KC ulokował się na parterze budynku przy ul.
Wspólnej 32 i w piwnicy Wspólnej 31, natomiast pion wojskowy z dowództwem
został zakwaterowany w kinie „Polonia”, przy ul Marszałkowskiej 56. Na froncie budynku wywieszono czarno-czerwoną flagę. Brygada obok prac o charakterze operacyjnym i kadrowym, pełniła dodatkowo funkcje propagandowe i szkolenia ideowego.
Nie zdążyła już wziąć większego udziału w działaniach bojowych. „Nieodosobnionym
dramatem Brygady – resumuje S. Szwedowski – było to, że gdy nadszedł wreszcie
moment wystąpienia i Brygada obsadziła barykadę przy ul. Hożej od Placu 3 Krzyży,
niewiele dni pozostało już do upadku powstania, które kończyło się nie w walkach z
wrogiem, który unikał starcia wręcz, a kończył powstańczą Warszawę obstrzał artyleryjski wszelkiego typu i bombardowanie z powietrza. Te, a nie inne ataki powodowały
znaczne ofiary wśród 200-osobowej Brygady żołnierzy i oficerów”.
21
15 IX w Śródmieściu odbyła się – z udziałem przedstawicieli PPR, RPPS, PPS
Lewicy, Syndykalistycznego Porozumienia Powstańczego – konferencja dotycząca
przyszłej roli związków zawodowych. Przedłożony projekt platformy określał zadania
związków „jako współgospodarza kraju i jako reprezentanta i obrońcy interesów
klasy robotniczej”. W zakładzach proponowano powołanie komitetów fabrycznych,
wybranych przez załogi i biorących bezpośredni udział w zarządzaniu zakładami.
Pierwszym zadaniem miała być odbudowa gospodarki i fabryk. Dalszą dyskusję przerwał upadek Powstania.
25 IX organizacje polityczne patronujące Połączonym Siłom Zbrojnym Armii Ludowej, Polskiej Armii Ludowej oraz Korpusu Bezpieczeństwa, utworzyły Powstańcze
Porozumienie Demokratyczne (PPD). W opublikowanej następnego dnia odezwie
PPD uznało PKWN „za władzę wykonawczą Narodu”.
2 X dowództwo AK podpisało akt kapitulacji. Ostatnią instrukcją KC ZSP oraz
ostatnim rozkazem Komendy Głównej i dowództwa Brygady z 4 X rozstrzygnięto następujące sprawy: zakończenie walk powstańczych na skutek kapitulacji; wyznaczenie
S. Szwedowskiego komisarzem akcji likwidacyjno-ewakuacyjnej; zalecono, aby nie
iść do niewoli (ci, którzy się na to zdecydowali – 7 osób – otrzymali instrukcję skontaktowania się z Polskim Związkiem Zachodnim), ale przedzierać się na prowincję –
powstańcy, pomieszani z ludnością cywilną, mieli iść przez Pruszków i uciekać po
drodze; udzielenie pomocy osobom zmuszonym pozostać w mieście; wskazanie
punktów (miejscowości) zbornych w celu zorganizowania dalszej działalności (miano
powracać i grupować się najbliżej Warszawy); zabezpieczenie lub niszczenie dokumentacji oraz innego wyposażenia KG Oddziałów Bojowych i Brygady Syndykalistycznej; oddanie czci poległym; awanse i odznaczenia; podziękowanie i pożegnanie
podkomendnych z zapowiedzią rychłego zwycięstwa nad hitlerowskim okupantem.
W ocenie Stefana Szwedowskiego „Plan udał się. Zaledwie minimalny procent został
wywieziony do Rzeszy”.
Ilustracje do artykułu pochodzą ze zbiorów Michała Przyborowskiego
22
Żydzi
a „żołnierze wyklęci”
August Grabski
Pojawienie się w ostatnich latach „żołnierzy wyklętych” w edukacji
historycznej Polaków budzi skrajne emocje. Z jednej strony, rehabilitacja i promocja „żołnierzy wyklętych” jest kontestowana przez części
środowisk kombatanckich, części partii politycznych i organizacji
niektórych mniejszości narodowych. Z drugiej jednak strony, kult „żołnierzy wyklętych” jest w ostatnich latach aktywnie popierany przez
najważniejsze instytucje państwowe – prezydenta państwa, premiera,
marszałka Sejmu itp., zwłaszcza zaś przez główną instytucję edukacji
historycznej – Instytut Pamięci Narodowej.
Od rehabilitacji do kultu
Rehabilitacja powojennej zbrojnej opozycji jest konsekwencją przemian politycznych 1989 r. Jednak od rehabilitacji do aktywnej promocji przez państwo kultu „żołnierzy wyklętych” wiodła długa – kilkunastoletnia droga.
Zauważmy przy tym, że termin „żołnierze wyklęci” jest terminem stosunkowo
świeżej daty. Upowszechnił go Jerzy Ślaski, który w 1996 r. wydał książkę o takim
właśnie tytule. Jako pierwsza terminu „żołnierze wyklęci” użyła Liga Republikańska
organizując na Uniwersytecie Warszawskim w 1993 wystawę o tym tytule. Na jej
podstawie został wydany w 1999 r. album autorstwa Grzegorza Wąsowskiego i
Leszka Żebrowskiego.
Rzecz znamienna: zabarwiony apologetycznie termin „żołnierze wyklęci” nie
został zakwestionowany w dyskursie publicznym czy akademickim przez liberalny
nurt w historiografii. Równocześnie doszło zaś do całkowitego zniknięcia używanego
przez 1989 r. terminu „reakcyjne bandy”. Choć część prasy lewicowej („Trybuna”,
23
„Przegląd”) spopularyzowała termin „żołnierze przeklęci” jednak pozostał on na
obrzeżach dyskusji publicystycznych i w ogóle nie wszedł do języka akademickiego.
Jakkolwiek już w latach 90-tych obserwujemy wzmożone wysiłki mające na celu
badanie i popularyzację zbrojnej opozycji antykomunistycznej to jej temat nie stał
się przedmiotem głównych debat nad polityką historyczną w latach 90-tych. (Najważniejsze debaty historyczne w latach 90. były sporami o Polskę Ludową: spór o
dorobek cywilizacyjny PRL, stopień jej suwerenności, dyskusja nad autorytarnym
lub totalitarnym charakterem Polski Ludowej itd).
Tym niemniej już w latach 90. uczestnicy powojennego podziemia nie mający
dotychczas uprawnień kombatanckich mogli je uzyskać, nazwiskami dowódców
„żołnierzy wyklętych” zaczęto nazywać ulice zaś niektórzy z nich mający na sumieniu
zbrodnie przeciwko mniejszościom narodowym doznali prawnej lub politycznej rehabilitacji.
Przykładowo Mieczysław Pazderski ps. Szary, żołnierz Pogotowia Akcji Specjalnej
NSZ, którego podkomendni zamordowali w czerwcu 1945 r. blisko 200 ukraińskich
mieszkańców wsi Wierzchowiny, pow. Krasnystaw, został w 1992 pośmiertnie odznaczony przez Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Lecha Wałęsę dwoma odznaczeniami (Krzyżem Narodowego Czynu Wojskowego i Krzyżem Partyzanckim).
W 1995 roku Sąd Warszawskiego Okręgu Wojskowego unieważnił wyrok śmierci
z 1949 r. na Romualda Rajsa, jednego z dowódców Pogotowia Akcji Specjalnej Narodowego Zjednoczenia Wojskowego, odpowiedzialnego za liczne zbrodnie na Białorusinach na Białostocczyźnie, uzasadniając, że „walczył o niepodległy byt państwa
polskiego” a wydając rozkazy dotyczące m.in. pacyfikacji białoruskich wsi, działał w
sytuacji „stanu wyższej konieczności, zmuszającego do podejmowania działań nie
zawsze jednoznacznych etycznie”.
O ile w latach 90. tematyka „żołnierzy wyklętych” pozostawała poza głównym
nurtem polityki historycznej III RP, to sytuacja ta zmieniła się na początku XXI wieku,
zwłaszcza zaś z powstaniem Instytutu Pamięci Narodowej, (który rozpoczął swoją
działalność w 2000 r.) i objęciem prezydentury przez Lecha Kaczyńskiego w 2005 r.
Najwcześniejszą antycypacją promocji „żołnierzy wyklętych” przez Sejm była Uchwała
Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 14 marca 2001 r. w sprawie hołdu poległym,
pomordowanym i prześladowanym członkom organizacji "Wolność i Niezawisłość”.
Stwierdzała ona m.in.: „że organizacja „Wolność i Niezawisłość, kontynuatorka
tradycji walki Armii Krajowej — dobrze zasłużyła się Ojczyźnie”.
Bez wątpienia wzmożoną promocję „żołnierzy wyklętych” należy łączyć z pojawieniem się w polskiej polityce wizji ideologicznej IV Rzeczpospolitej, zakładającej
24
radykalną dekomunizację polskiego społeczeństwa. O ile więc w latach 90-tych
doszło do pełnej rehabilitacji powojennej cywilnej opozycji antykomunistycznej to
początek nowego wieku miał przynieść rehabilitację również opozycji zbrojnej.
Mogło to budzić kontrowersje już choćby z tego względu, że „żołnierze wyklęci”
reprezentowali marginalną liczebnie i ekstremalną politycznie grupę opozycji antykomunistycznej. W r. 1945 r. liczbę „żołnierzy wyklętych” możemy szacować zaledwie
na 13-17 tys. partyzantów, (podczas gdy np. w szeregach LWP zmobilizowanych
było blisko 400 tys. żołnierzy). Zachowania tej grupy nie były typowe dla olbrzymiej
większości spośród ok. 300 tys. żołnierzy Polskiego Państwa Podziemnego (PPP),
którzy w zdecydowana większości jeszcze przed rozwiązaniem PPP w sierpniu 1945
r. włączyli się w legalny nurt życia nowej Polski.
Wielkim promotorem kultu „żołnierzy wyklętych” był prezydent Lech Kaczyński.
13 sierpnia 2006 wziął on udział w odsłonięciu w Zakopanem pomnika Józefa
Kurasia – „Ognia”. W uroczystościach tej uczestniczył też sekretarz generalny Rady
Ochrony Pamięci Walki i Męczeństwa Narodu Polskiego Andrzej Przewoźnik. Udział
głowy państwa polskiego w tej ceremonii był o tyle bulwersujący, że „Ogień” dokonał
licznych zbrodnii na ocalonych z Zagłady Żydach (sporna pozostaje ich liczba – od
kilkunastu do ponad 30-stu zabitych). Lech Kaczyński zdecydował się na udział w
tej uroczystości mimo, że wiedział że przeciwko budowie pomnika protestowali zarówno przedstawiciele mniejszości słowackiej (w stosunku do której „Ogień” dopuścił
się licznych zbrodnii), jak też żydowskiej, jak też – co szczególnie intrygujące –
oddział Światowego Związku Żołnierzy AK w Nowym Targu, który uniemożliwił tam
wybudowanie pomnika „Ogniowi”.
W lutym 2010 roku prezydent Lech Kaczyński podjął inicjatywę ustawodawczą w
sprawie wprowadzenia święta: Narodowy Dzień Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”.
Ustawa ta została ostatecznie przyjęta przez Sejm 3 lutego 2011 r. Data Narodowego
25
Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych upamiętnia
rocznicę wykonania przez funkcjonariuszy Urzędu
Bezpieczeństwa wyroku śmierci na przywódcach
WiN-u. 1 marca 1951 r. siedmiu członków IV Zarządu Głównego Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość” z ppłk Łukaszem Cieplińskim zostało zastrzelonych w więzieniu przy ul. Rakowieckiej w
Warszawie.
Za przyjęciem ustawy głosowała olbrzymia większość obecnych posłów (406 spośród 417 obecnych posłów; 8 było przeciw – 5 z PO, 2 niezależnych i 1 z SLD; 3 się wstrzymało). Spośród obecnych 31 posłów z SLD za ustawą
było 30 (!). Jedynie jeden poseł SLD był przeciw (Artur Ostrowski). Mimo takiego
wyniku głosowania nad ustawą w kolejnych latach akcje upamiętnienia „żołnierzy
wyklętych” były już bojkotowane przez posłów lewicy i centrolewicy. Przykładowo
gdy 1 marca 2012 Sejm uczcił minutą ciszy pamięć „żołnierzy wyklętych”, posłowie
SLD weszli na salę dopiero po niej. W czasie tej uroczystości marszałek Ewa Kopacz
powiedziała m.in., że „Męstwo, patriotyczna postawa i przywiązanie do najwyższych
wartości żołnierzy wyklętych zasługuje na nasz podziw i szacunek”. Protest SLD
został poparty przez część członków Ruchu Palikota.
Pamięć polskiej prawicy a pamięć polskich Żydów
Ustanowienie święta Narodowy Dzień Pamięci „Żołnierzy Wyklętych” było wydarzeniem pozostającym w całkowitej sprzeczności z powojennym doświadczeniem
polskich Żydów i deklaracjami na ich temat ze strony liderów społeczności żydowskiej.
Zarówno Centralny Komitet Żydów w Polsce (CKŻP), jak i inne organizacje żydowskie
wielokrotnie potępiały zbrojne podziemie i dokonywane przez nie zbrodnie, w szczególności wymierzone przeciwko Żydom. Zbrodnie te były traktowane przy tym nie
jako coś nowego ale kontynuacja zbrodnii popełnianych przez AK i NSZ już w okresie
okupacji. Jest to warte podkreślenia ponieważ fakt popełniania zbrodnii na Żydach
przez struktury Polskiego Państwa Podziemnego do dnia dzisiejszego pozostaje tematem
tabu dla zdecydowanej większości polskiej opinii publicznej. Bardzo dobrze pokazały
to dziesiątki głosów oburzenia polskich mediów po emisji w TVP niemieckiego serialu
„Nasze matki, nasi ojcowie” (2013) gdzie wątek antysemityzmu partyzantów AK został
zresztą przedstawiony jedynie marginalnie i w sposób względnie łagodny.
Zbrodnie „żołnierzy wyklętych” traktowane były przez CKŻP jako jeden z ważnych
26
powodów emigracji Żydów z powojennej Polski. W memorandum CKŻP dla Komisji
Anglo-Amerykańskiej ds. Palestyny, z lutego 1946 czytamy:
„W 1945 r. zamordowano 353 Żydów. Akty te są inspirowane i dokonywane
przez reakcyjne grupy podziemne, które znajdują się w stałym kontakcie z reakcyjnym
generałem Andersem we Włoszech i z resztkami b[yłego] rządu londyńskiego na
emigracji. Ta sama zbrodnicza ręka, która godzi w działaczy partii demokratycznych,
oficerów Wojska Polskiego itd., prowadzi również działalność antysemicką” [...].
„Rząd polski i partie demokratyczne zwalczają antysemityzm, zakorzeniony jeszcze
w okresie caratu i wzmocniony w okresie okupacji niemieckiej przez nazistowską
propagandę hitlerowską. Dekret o sądach doraźnych przewiduje karę śmierci za
uprawianie terroru z powodów narodowościowych, rasowych i religijnych. Mimo to
wypadki faszystowskiej działalności antyżydowskiej mają jeszcze miejsce”.
W konsekwencji jednoznacznego poparcia władzy ludowej na łamach prasy żydowskiej życzono antykomunistycznemu podziemiu jak najgorzej i podobnie przedstawiano metody jego działania. Przytoczę głos jednego z lewicowych syjonistów:
„Obecnie zaś, gdy demokratyczny rząd dokłada wysiłków, by odbudować kraj i
wyplenić szkodliwe nawyki przeszłości, zwolennicy Arciszewskiego i Andersa nie
mogą znaleźć sobie miejsca w nowej rzeczywistości. Ci ‘zawodowi patrioci’ rewolweru
i granatu nie mają powrotu, idą do lasu, wysadzają mosty i tory kolejowe, mordują
Żydów, socjalistów i spokojnych obywateli, łudząc się nadzieją bliskiego wybuchu
nowej pożogi światowej, kiedy ich ojczyzna znów będzie polem bitwy i wtedy nadejdzie ‘wyzwolenie’. Taki jest los patriotyzmu faszystowskiego, staczającego się w
dół” (Mordechaj Bentow, Bankructwo iluzji, „Mosty” 1946, nr 3(8). Autor tych słów
– Mordechaj Bentow był 5-krotnie posłem w Izraelu, przez ok. dziesięć lat ministrem
w lewicowych rządach partii Mapaj).
Co bardzo istotne taka ocena zbrojnego antykomunistycznego podziemia nie
uległa najmniejszej rewizji we wspomnieniach działaczy żydowskich publikowanych
przez nich po wyjeździe z Polski. Przykładem niech będą choćby wspomnienia
takich działaczy syjonistycznych jak Antek Ciekierman czy też Stefan Grajek.
Mimo, że w oświadczeniach CKŻP i jego archiwaliach znajdujemy liczne informacje
na temat antysemickich zbrodnii podziemia antykomunistycznego, CKŻP nie sporządził żadnej całościowej listy takich zbrodnii.
To co dziś wiemy o tym fenomenie zawdzięczamy przede wszystkim dopiero badaniom z lat 90-tych i początku XXI wieku. Wśród autorów tych badań należy odnotować: Dawida Engla, Marka Jana Chodakiewicza, Andrzeja Żbikowskiego, Adama
Kopciowskiego, Juliana Kwieka. Ostatnim ważnym głosem w badaniach nad powo27
jenną przemocą antysemicką jest monografia Aliny Całej z 2014 r. poświecona
Komisji Specjalnej przy CKŻP.
Mimo wysiłków tych badaczy należy stwierdzić, że obraz antysemickich zbrodnii
podziemia antykomunistycznego jest nadal dość fragmentaryczny.
Nie znamy ani dokładnej liczy ofiar antysemickich zbrodnii z lata 1944-1947,
ani też nie dokładnej liczby tych zbrodnii, które zostały popełnione przez tzw.
żołnierzy wyklętych.
Znawca antykomunistycznego podziemia Chodakiewicz przyznaje, że podziemie
„miało dość niechętne nastawienie wobec Żydów, ale wyrażało się ono głównie w
antysemityzmie chrześcijańsko-konserwatywnym”, opowiadającym się „za wyrzuceniem Żydów z kraju i izolacją tych, którzy pozostaną”. Było to zgodne z programami
politycznymi głównych partii polskiej prawicy w okresie Zagłady – Stronnictwa Narodowego i Stronnictwa Pracy.
W konsekwencji należy stwierdzić, że antysemityzm był motywem wyraźnie obecnym w propagandzie opozycji antykomunistycznej.
Zdaniem Rafała Wnuka, wśród wydawnictw AK-Delegatury Sił Zbrojnych-WiN
Żydzi byli ukazani w negatywnym świetle w („tylko”) 10% gazetek i (aż) 40% ulotek.
Im niższego szczebla komórki konspiracyjne wydawały prasę, tym częściej pojawiały się w nich wątki antysemickie.
Jednak nawet wśród aneksów do „Memoriału do Rady Bezpieczeństwa ONZ”
opracowanego przez Zarząd Główny WiN w 1946 r., znalazł się antysemicki paszkwil
informujący o sprawowaniu władzy w powojennej Polsce przez Żydów.
Najbardziej znani dowódcy oddziałów partyzanckich byli zdecydowanymi antysemitami.
Major Hieronim Dekutowski, ps. Zapora, (z WiN, działający na Lubelszczyźnie),
deklarował, że jego żołnierze „walczą o Polskę, żeby w Polsce nie było żydów [sic!] i
sowietów [sic!]”. Kpt. Zdzisław Broński „Uskok”, (z WiN, również działający na Lubelszczyźnie), pozostawił po sobie nawet antysemicki wiersz „Niewolnictwo”, w którym pisze o „żydowskim biczu” zmuszającym Polaków do bicia pokłonów „bolszewikom”. Józef Zadzierski, z Narodowej Organizacji Wojskowej, działający na
Rzeszowszczyznie, odpowiada za śmierć nie tylko setek Ukraińców ale też przynajmniej kilku Żydów. Radykalnymi antysemitami byli również działający w województwie łódzkim Stanisław Sojczyński ps. „Warszyc” (z Pogotowia Akcji Specjalnej
Narodowego Zjednoczenia Wojskowego) i Eugeniusz Kolski ps. „Groźny”(z Kierownictwa Walki z Bezprawiem). Tę listę można by było jeszcze rozszerzać.
Szacunkowo możemy przyjąć, że liczba Żydów zabitych w Polsce po jej wy28
zwoleniu spod okupacji hitlerowskiej to 650 do 750 Żydów. (Należy ją widzieć na
tle trwającej wówczas w Polsce tzw. ograniczonej wojny domowej, w której zginęło
25-50 tys. osób). W świetle obecnych badań wydaje się, że tylko mniejszość powojennych antysemickich zbrodnii została popełniona przez podziemie. Wg Marka J.
Chodakiewicza podziemie odpowiada za 132 ofiar śmiertelnych wobec 271-474
Żydów zabitych w innych okolicznościach.
Żydzi rzadko byli głównym celem ataku podziemia. Z reguły zabijani byli gdy
wpadli w ręce „żołnierzy wyklętych” lub przy okazji ataku na inne cele. Pod tym
względem wyjątkowy był atak z 5 lutego 1946 r. dokonany przez Leona Taraszkiewicza, ps. Jastrząb na Parczew. Przed tym atakiem „Jastrząb” otwarcie deklarował, że
głównym celem ataku są Żydzi i ich „rozgromienie” by lokalny handel trafił w ręce
polskich handlowców. Żołnierze WiN mogli liczyć na powszechny udział Polaków w
działaniach przeciwko liczącej ok. 200 Żydów społeczności. W konsekwencji ataku
rozkradziono lub zniszczono mienie żydowskie, zabito czterech Żydów.
Wśród organizacji zbrojnych zabijających Żydów przodowało zrzeszenie Wolność
i Niezawisłość mieniąca się kontynuacją Armii Krajowej. Tym niemniej wśród dowódców największą liczbę Żydów zabił niezrzeszony, niezależny dowódca Józef
Kuraś, ps. Ogień.
Bez wątpienia istniała korelacja między liczbą zabitych żydowskich ofiar a dynamiką działań podziemia. Stąd największa liczba zbrodnii została popełniona w
wiosną 1945 r., następnie do wyraźnego wzrostu liczby ofiar doszło wiosną 1946 r.
Wśród apologetów żołnierzy wyklętych istnieje tendencja do traktowania zbrodnii
antysemickich jako zbrodnii motywowanych politycznie, uzasadnionych udziałem
Polaków pochodzenia żydowskiego i Żydów w strukturach nowej władzy. Jednak z
badań Marka J. Chodakiewicza wynika, spośród Żydów zabitych przez tzw. niepodległościowców zdecydowana większość nie może być powiązana z aparatem
komunistycznym (jako jego funkcjonariusze lub współpracownicy). Podobny rezultat przynoszą badania Adama Kopciowskiego dotyczące Lubelszczyzny. Według
Kopciowskiego około 80% wszystkich zabójstw Żydów na Lubelszczyźnie (94 z 118
przypadków) miało charakter antysemicki lub rabunkowy, nie zaś polityczny.
Pole badań tematu „żołnierzy wyklętych” jest miejscem spotkania się bardzo różnych opcji ideologicznych i różnych (często sprzecznych) typów wrażliwości, w
szczególności wrażliwości antykomunistycznej i antyrasistowskiej. Przykładem niech
będzie dyskusja nad atakiem Józefa Zadzierskiego 18-19 lutego 1945 r. na Leżajsk,
w czasie którego zginęło najprawdopodobniej 14 osób, w tym Żydzi, łącznie z kobietami i dziećmi. Przy opisie tych wydarzeń Chodakiewicz zarzuca izraelskim histo29
rykom (Izraelowi Gutmanowi i Szmulowi Krakowskiemu), że potępiając Zadzierskiego
„nie uwzględniają antysowieckich powodów napadu” Zadzierskiego na Leżajsk. Dla
Chodakiewicza najważniejsza jest więc walka z komunizmem, dla izraelskich historyków bezpieczeństwo Żydów, zwłaszcza kobiet i dzieci. Bardzo trudno wyobrazić
to by którakolwiek ze stron w tego typu dyskusjach mogła poczynić koncesje na
rzecz drugiej, koncesje w zakresie swoich pryncypiów.
Jakkolwiek szczegółowe określenie liczby Żydów zabitych, przez tzw. żołnierzy
wyklętych wydaje się uzasadnionym postulatem badawczym to równocześnie jest
mało prawdopodobne aby realizacja tego postulatu zmieniła cokolwiek w zakresie
kultu tej grupy politycznej. Kult ten jest bowiem elementem polityki historycznej państwa polskiego, realizowanej przez szereg instytucji państwowych i samorządowych.
Zakwestionowanie kultu „żołnierzy wyklętych” w ramach polityki historycznej
państwa polskiego byłoby możliwe jedynie w przypadku, gdyby polityka ta miała
charakter pluralistyczny, gdyby było w niej miejsce na różne narracje. Tymczasem
działalność Instytutu Pamięci Narodowej – który jest głównym instrumentem polityki
historycznej polskiego państwa – pokazuje, że jest on zdominowany przez jedną
opcję ideologiczną. Oznacza to w praktyce, że w ramach IPN z definicji nie mogą
powstawać prace np. krytyczne wobec Armii Krajowej, Kościoła katolickiego, NSZZ
Solidarność, itd.
Nawet więc jeśli dowiemy się więcej na temat zbrodnii poszczególnych oddziałów
„żołnierzy wyklętych”, to nadal będą one przedmiotem apologii, ze względu na
swoją walkę przeciwko władzy komunistycznej. Jest to sytuacja analogiczna do fiaska protestów przeciwko odsłonięciu w 2006 r. w
bezpośrednim sąsiedztwie Urzędu Rady Ministrów pomnika Romana Dmowskiego. Protesty części opinii publicznej przeciwko budowie tego pomnika – z udziałem takich
autorytetów jak Marek Edelmana czy prof.
Maria Janion – zostały zignorowane przez
władze państwowe gdyż antysemityzm
Dmowskiego został uznany za mniej istotny
od innych aspektów jego działalności. Można
się niestety spodziewać, że podobny los
spotka też protesty przeciwko kolejnym upamiętnieniom tzw. żołnierzy wyklętych.
30
„Kibice wyklęci”,
czyli stadionowe
dzieci IPN-u
Jacek C. Kamiński
Ćwierć wieku prowadzonej przez państwo intensywnej indoktrynacji
społeczeństwa w duchu ideologii nacjonalistyczno-antykomunistycznej
przyniosło bodaj najbardziej spektakularne efekty na trybunach polskich stadionów piłkarskich. Są one bowiem widoczne jak na dłoni
dzięki kibicowskim instalacjom (tzw. oprawom meczowym) i hasłom
skandowanym na transmitowanych przez telewizję meczach. Co pełni
równocześnie funkcję dalszego przekaźnika pożądanych wzorców
ideologicznych.
Zjawisku temu sprzyja rozwinięty na polskich stadionach ruch ultras, wyrażający
się przede wszystkim właśnie w kreowaniu wymyślnych „opraw”, czyli np. wielkich
płócien czy flag, zajmujących nieraz powierzchnię całej trybuny skupiającej najzagorzalszych kibiców. Na ogół niosą one przekaz związany ściśle z rywalizacją
sportową lub kibicowską, coraz częściej jednak pojawiają się motywy odnoszące się
do treści „patriotycznych”. Nie ma rocznicy ważnej w IPN-owskim kalendarzu, a
zwłaszcza oficjalnego święta państwowego, które nie byłoby uroczyście fetowane z
inicjatywy kibiców na ligowych stadionach oraz na ulicach miast (zarówno w formie
zgromadzeń, jak i ulicznych graffiti). Przy czym rzekomo „antysystemowi” kibole (radykalni fani) – bo na takowych się kreują – są tu wyjątkowo zgodni z oficjalną wykładnią i interpretacją świąt państwowych. Nie widzą przy tym niekonsekwencji pomiędzy formalnym odrzuceniem rządzącego establishmentu, a bezkrytycznym
przejmowaniem jego ideologii i urzędowej wykładni historii.
Czciciele patriotycznych rocznic
Z największą pompą obchodzone są na stadionach oczywiście takie daty jak
1 marca (dzień „żołnierzy wyklętych”), 1 sierpnia (rocznica wybuchu powstania
31
warszawskiego), 17 września (wkroczenie Armii Czerwonej w 1939 r.) czy 11 listopada (święto niepodległości). W nieco mniejszym stopniu fetowany jest dzień 15
sierpnia (rocznica bitwy warszawskiej), sporadycznie pojawiają się nawiązania do
święta 3 maja (rocznica uchwalenia konstytucji 1791 roku). Gradacja wyraźnie
zbieżna z przesłaniem płynącym z państwowej polityki historycznej. Do tego dodać
należy różnego rodzaju lokalne imprezy, bo trzeba przyznać, że środowiska kibicowskie starają się także nawiązywać do lokalnego patriotyzmu.
I tak np. dla fanów Lecha Poznań bardzo ważnym wydarzeniem jest rocznica wybuchu powstania wielkopolskiego, zaś dla kibiców klubów warszawskich (Legii i
Polonii) – powstania warszawskiego. Z tym, że o ile powstanie wielkopolskie pozostało
wydarzeniem ściśle regionalnym, to rocznica wybuchu walk w Warszawie została
awansowana do rangi święta wszystkich polskich kibiców. Fani Lechii Gdańsk szczególnie akcentują tradycje „Solidarności”, co rzecz jasna związane jest z trójmiejską
genezą Sierpnia '80. Ciekawy jest przypadek kibiców Śląska Wrocław, którzy nie znajdując na swoim terenie atrakcyjnych, rodzimych tradycji militarnych „wyspecjalizowali”
się w kulcie „żołnierzy wyklętych”. Choć można tam również odnaleźć pewne nawiązanie i do tradycji lokalnej, obecne na jednym z głównych transparentów wrocławian: „Twierdza Wrocław”, zawierającym przejrzystą aluzję do hitlerowskiej Festung
Breslau. Specyficzna sytuacja panuje na Górnym Śląsku, gdzie ruch kibicowski podzielony jest pomiędzy dwie orientacje narodowe: polską (głównie Górnik Zabrze i
GKS Katowice) oraz ślązakowską (głównie Ruch Chorzów). Zwolennicy klubów o
propolskiej orientacji biorą aktywny udział w uroczystościach upamiętniających powstania śląskie, m.in. w Marszu Powstańców Śląskich, podczas gdy na meczach Ruchu
Chorzów pojawiają się wielkie transparenty z hasłami: „Nigdy niemiecki, na pewno
nie polski, zawsze waleczny – to my, naród śląski” lub po prostu „Oberschlesien”.
Świętowanie tych rocznic jest dla kiboli okazją do zawłaszczania przestrzeni publicznej. Chyba najbardziej ekspansywni są pod tym względem legioniści, którzy z
roku na rok stają się coraz bardziej widoczni na ulicach Warszawy w dniu 1 sierpnia.
Zaczynali od składania wieńców na głównych cmentarzach powstańczych, jakiś czas
temu doszła do tego akcja oznaczania wszystkich miejsc pamięci związanych z powstaniem. Pod każdą tablicą na terenie całego miasta pojawiają się wieńce lub przynajmniej znicze z herbem klubu. W ubiegłym roku, w 70. rocznicę wybuchu powstania, śmielej wyszli na ulice, zatrzymując o godzinie W ruch na wielu
skrzyżowaniach, w tym na centralnym rondzie Dmowskiego, paląc przy tym stadionowe race i skandując okrzyki „Cześć i chwała bohaterom!”. W tym roku powtórzyli
to na jeszcze większą skalę.
32
Bohaterowie jako paliwo nienawiści
Oczywiście nie tylko rocznicowymi wydarzeniami karmi się stadionowy „patriotyzm”.
Znacząca jest również lista bohaterów, ściśle zbieżna z postaciami lansowanymi przez
Instytut Pamięci Narodowej i media. Postacią numer jeden jest w tej chwili niewątpliwie
rtm. Witold Pilecki, zwany w tych kręgach po prostu „Rotmistrzem”. Można wręcz odnieść wrażenie, że czczący go kibice traktują ten stopień wojskowy jako nazwę własną
swojego guru. Numer dwa to „Inka”, czyli rozstrzelana w okresie stalinowskim sanitariuszka V Wileńskiej Brygady AK Danuta Siedzikówna. Ich wizerunki pojawiają się
najczęściej na stadionowych bannerach i koszulkach kibiców. Dalej już właściwie
długo, długo nic. Oczywiście nie licząc bohatera zbiorowego, czyli „żołnierzy wyklętych”
i powstańców warszawskich. Dużą rolę w ideologii ruchu kibicowskiego odgrywają
także dawne Kresy Wschodnie, co znajduje wyraz m.in. w organizowanych przez stowarzyszenia kibicowskie akcjach pomocy dla działających na tym obszarze polskich
klubów sportowych, przede wszystkim Pogoni Lwów i Polonii Wilno.
Istotna jest przy tym kwestia interpretacji tak zarysowanego panteonu bohaterów.
Daje się odczuć, że nie są oni kultywowani ze względu na swoje zasługi, ale jako symbole nienawiści do głównego wroga, czyli „komuny”. Tak więc „Rotmistrz” to przede
wszystkim nie bohater antyhitlerowskiego ruchu oporu, lecz ofiara stalinowskich siepaczy. Podobnie jak „Inka” nie jest przecież ceniona jako oddana sanitariuszka oddziału
partyzanckiego. „Wyklęci” to sprawa jednoznaczna – wzór jak należy skutecznie
walczyć z komunizmem – ale ciekawy jest przypadek powstańców warszawskich. Ich
33
kult wiąże się z odbiorem powstania warszawskiego jak wydarzenia par excellence
„antysowieckiego”. To ci, którzy dzięki swojemu bohaterstwu zatrzymali marsz „hord
Stalina” na Europę. Dlatego należy się „cześć i chwała bohaterom!”, jak skandują na
meczach i powstańczych obchodach. Dobrym przykładem takiej interpretacji była
flaga z przekreślonym sierpem i młotem powiewająca ponad tłumem na rondzie
Dmowskiego w Warszawie o godzinie W.
Mentalność panująca w polskim ruchu kibicowskim ma bowiem charakter wyraźnie
agresywny, nastawiony na zwalczanie wroga. Generalnie można ją sprowadzić do powielanego przez kiboli hasła antykomunistycznego podziemia: „Śmierć wrogom Ojczyzny!”. Wróg numer jeden to oczywiście szeroko pojęta „komuna”. Przy czym interpretacja, kogo należy zaliczyć w szeregi komunistów jest bardzo pojemna i
uznaniowa. Mieści się w niej nie tylko wszystko co związane z PRL i ZSRR, lecz także
z różnorodnymi ruchami lewicowymi. Niemal równie wielkim wrogiem polskiego
kibola jest „Ruski”, zresztą w jego świadomości Rosja i „komuna” to właściwie synonimy.
Erupcja kibolskiej rusofobii miała miejsce podczas piłkarskich Mistrzostw Europy
2012 zorganizowanych w Polsce. Niefortunnym zbiegiem okoliczności polscy piłkarze
trafili do jednej grupy z reprezentacją Rosji, co stało się przyczyną masowych zamieszek
przed meczem obu drużyn. „Oficjalnym” pretekstem dla polskich bojówek chuligańskich stało się eksponowanie przez rosyjskich kibiców symboli ZSRR, w tym flag ze
znienawidzonym przez kiboli sierpem i młotem, których zresztą pojawiło się bardzo
niewiele. Goście z Rosji uprzedzeni byli bowiem o nastawieniu w tej kwestii polskiej
opinii publicznej. Szczególnie przygnębiający był fakt, że zamieszki nie ograniczyły się
do starć z rosyjskimi chuliganami i policją, lecz atakowani byli – często w bardzo
okrutny sposób – zwykli kibice rywali, zwłaszcza ci, którzy docierali na mecz indywidualnie, a nie w ramach zorganizowanego pochodu na stadion. Na osoby takie polowały grupki zamaskowanych chuliganów. Ambasada rosyjska poinformowała, że w
wyniku zajść do szpitali trafiło dziesięciu obywateli Federacji Rosyjskiej1). Na ulicach
Warszawy do późnych godzin nocnych słyszane były tego dnia chóralne śpiewy przyświecające nagonce: „Ruska kurwa, aejja, ejja, ooo!”.
Trzeba podkreślić, że przedmeczowe starcia nie były wynikiem jakiejś spontanicznej, przypadkowej reakcji. Była to zorganizowana akcja, koordynowana w skali
całego kraju dzięki sieci powiązań, jaką stworzył Ogólnopolski Związek Stowarzyszeń
Kibiców. Pod takim zarzutem zatrzymany przez policję został m.in. Wojciech Wiśniewski – członek władz związku i Stowarzyszenia Kibiców Legii Warszawa2).
1)
2)
http://lifenews.ru/news/94394
http://www.tvp.info/7750089/kibole-legii-organizowali-bojki-z-rosjanami
34
W efekcie zajść 59. chuliganów otrzymało wyroki skazujące, 18. zostało skazanych
na kary więzienia.
Listę głównych wrogów kibolstwa dopełniają mniejszości seksualne, co jest bardzo
mocno podkreślane w tym zmaskulinizowanym środowisku. Generalnie jest to katalog
uprzedzeń charakterystyczny dla skrajnej prawicy, co nie zaskakuje, biorąc pod
uwagę, że takie ukształtowanie tożsamości ideowej ruchu kibicowskiego było efektem
intensywnych i wieloletnich zabiegów różnych środowisk prawicowych – poczynając
od Narodowego Odrodzenia Polski, przez Młodzież Wszechpolską i ONR po PiS i
PO. Te dwie ostatnie establishmentowe partie posiadają w środowiskach kibolskich
stosunkowo niewielkie wpływy, ale starają się je kokietować zwłaszcza będąc w
opozycji. Jednym z najbardziej powiązanych z kibolami polityków jest poseł Przemysław Wipler, który wypłynął politycznie m.in. dzięki organizacji pomocy prawnej
dla chuliganów Legii Warszawa w okresie ich natężonych protestów przeciwko rządowi Donalda Tuska. Była to pamiętna akcja pod hasłem „Donald matole, twój rząd
obalą kibole!”, zorganizowana w reakcji na podejmowane przez władze państwowe
przed Euro 2012 próby ograniczenia chuligańskich wybryków na stadionach i ulicach
polskich miast.
Ewolucja ruchu kibicowskiego
Takie oblicze radykalnych kibiców – jako żarliwych patriotów, współczesnych
„żołnierzy wyklętych” – jest kwestią stosunkowo świeżą, efektem zmian dokonanych
w ciągu ostatniej dekady, gdy ruch kibicowski przeszedł drogę w kierunku profesjonalizacji. Operację tę trzeba uznać za w znacznej mierze udaną. Powstały wówczas
liczne stowarzyszenia kibiców, aspirujące do partnerskich relacji z władzami klubów,
samorządami, a nawet strukturami rządowymi. Grupy te podjęły próbę „ucywilizowania” wizerunku kibica, polegającą na przyjęciu bardziej akceptowalnej społecznie
formuły ideologicznej. Z trybuny zniknęła więc w zasadzie taka symbolika jak swastyki,
neonazistowskie „wilcze haki” czy krzyże celtyckie. Po części było to związane z
walką, jaką przejawom skrajnie prawicowego ekstremizmu na stadionach wypowiedział Polski Związek Piłki Nożnej i spółka Ekstraklasa. Krokiem w tym kierunku tego
było zatwierdzenie w 2006 roku katalogu zakazanych symboli. Stowarzyszenia kibicowskie poddały się tym regulacjom bez większych oporów, stając w obronie jedynie
niektórych symboli. Taką batalię ich przedstawiciele stoczyli z pomocą parlamentarzystów Ligi Polskich Rodzin w obronie tzw. mieczyka Chrobrego, symbolu ruchu
narodowego. PZPN oficjalnie pozostał nieugięty w tej kwestii, w praktyce jednak
przestrzeganie zakazu akurat w tym przypadku jest wątpliwe. Wskazuje na to np.
35
akceptowany na ogół przez delegatów PZPN transparent kibiców Polonii Warszawa
z cytatem z Romana Dmowskiego („Jestem Polakiem, więc mam obowiązki polskie”),
którego jednym z motywów jest właśnie mieczyk Chrobrego3).
Ponieważ ewolucja środowisk kibicowskich zbiegła się w czasie z apogeum lansowanej przez rząd Prawa i Sprawiedliwości polityki historycznej, chętnie podchwyciły
one płynące stąd wzory. Oprócz okolicznościowych opraw poszczególne grupy kibiców mają swoje stałe transparenty, którymi obwieszają trybuny. Standardowo znajdują
się wśród nich i te o wymowie politycznej. Normą więc stały się transparenty z przekreślonym sierpem i młotem bądź przekreślonym wizerunkiem Ernesto Che Guevary.
Ze stadionu Lechii Gdańsk zniknęły transparenty z Rudolfem Hoessem czy czarnoskórym klękającym przed członkiem Ku-Klux-Klanu (wraz ze śpiewami „Guantanamera, Gdańsk to jest miasto Hitlera!”), zaś pozostały takie hasła jak „Lechia Gdańsk
– polski bastion prawicy”, „A na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści” czy
banner upamiętniający ofiary Grudnia '70. Ulubionym symbolem kiboli w całym
kraju stała się kotwiczka Polski Walczącej. Maskująca twarz chusta z tym znakiem
była częstym wyposażeniem chuliganów atakujących rosyjskich kibiców podczas zamieszek na Euro 2012.
Ten „rebranding” okazał się skuteczny w tym sensie, że aktywność kibicowskich
organizacji w oficjalnym życiu publicznym stała się akceptowalna. Ponadto tak „wyłagodzonym” zewnętrznie grupom skrajnie prawicowych fanów udało się uzyskać
większe wpływy wśród kibicowskiego ogółu, zwłaszcza na trybunach zajmowanych
przez najbardziej żywiołowych kibiców, tzw. ultrasów. O ile w latach 90. XX wieku
grupy nacjonalistycznych skinheadów, choć obecne na stadionach, nie wiodły jeszcze
prymu wśród apolitycznych generalnie „szalikowców”, o tyle dziś można stwierdzić,
że różne nacjonalistyczne środowiska w pełni kontrolują sytuację na stadionach.
Udało im się równocześnie doprowadzić do eliminacji z trybun nielicznych lewicujących grup kibicowskich (tak stało się na stadionach Polonii Warszawa, Jagiellonii
Białystok i Zagłębia Sosnowiec). Nie znaczy to oczywiście, że kibice o innych, w tym
lewicowych, poglądach nie pojawiają się na stadionach, ale obecni są tam jako indywidualne osoby w tłumie. W zorganizowanym ruchu kibicowskim nie ma dla nich
racji bytu, osoby takie są z organizacji kibicowskich zdecydowanie eliminowane,
nieraz w sposób brutalny. Dzięki temu skutecznie prowadzona jest nacjonalistyczna
propaganda wśród kolejnych roczników kibicowskiego „narybku”.
W ostatnich latach do walki o dusze kibiców aktywnie włączył się także Kościół
3)
„Droga do Euro 2012 bez rasizmu”, „Nigdy Więcej” nr 16 (1/2008)
36
katolicki. Przejawem tego są organizowane od 2008 roku przez fana Lechii Gdańsk
ks. Jarosława Wąsowskiego Ogólnopolskie Pielgrzymki Kibiców na Jasną Górę. Po
mszy i konferencji tematycznej na murach klasztoru tradycyjnie odbywa się prawdziwe
pandemonium i seans nienawiści. Płoną dziesiątki rac przy gromko skandowanych
okrzykach: „A na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści!” czy „Raz sierpem,
raz młotem czerwoną hołotę!”.
Podskórny ekstremizm
Zewnętrzne wyłagodzenie stadionowego nacjonalizmu nie oznacza, że z trybun
polskich stadionów zniknęły jego bardziej radykalne emanacje, takie jak neonazizm,
rasizm, antysemityzm czy inne postaci ksenofobii. Wręcz przeciwnie, pod zewnętrznym przykryciem bardziej umiarkowanego nacjonalizmu zjawiska te doskonale funkcjonują podskórnie. Wychodzą na jaw przy okazji różnych skandali, często podczas
meczów międzynarodowych. UEFA stale stosuje kary przeciwko polskim klubom z
powodu rasistowskich ekscesów. W obecnym sezonie ukarane zostały Lech Poznań
i Śląsk Wrocław. W poprzednich rozgrywkach sędzia zmuszony został do przerwania
wyjazdowego meczu Legii w Lokeren z powodu lżenia przez warszawskich fanów
czarnoskórego bramkarza miejscowych Boubacara Barry'ego. Nagminne są przypadki
przejawów antysemityzmu, wyrażające się głównie we wzajemnym przypisywaniu
sobie przez kiboli zwaśnionych klubów stereotypowego wizerunku Żyda. Jedną z
najgłośniejszych spraw tego typu była afera podczas derbów Rzeszowa w 2010 roku,
gdy kibole Resovii wywiesili adresowany do rywali ze Stali Rzeszów transparent z
napisem „Śmierć garbatym nosom!” z obraźliwą karykaturą Żyda.
Okazjonalnie, gdy dochodzi do meczów z drużynami z sąsiednich krajów, poja-
37
wiają się także przejawy ksenofobii skierowanej pod adresem innych narodowości.
Tak było np. w 2013 roku, gdy kibice Lecha Poznań wywiesili wielki banner z
napisem „Litewski chamie klęknij przed polskim panem!”. Tu doszedł jeszcze oczywiście element postkolonialnej mentalności „kresowej”. W aspekcie kresowym nowym zjawiskiem, wywołanym sytuacją na Ukrainie, jest deklarowanie przez kiboli
wrogości do ruchu banderowskiego (czego akurat nie należy oceniać jednoznacznie
negatywnie, ale ma to jednak wymiar wrogości dwóch nacjonalizmów).
Także przypadki stosowania neonazistowskiej symboliki wciąż mają miejsce. Np.
na początku lipca 2015 roku jedna z grup kibicowskich Legii wymalowała na rondzie
w okolicach stadionu graffiti z symbolami wilczego haka, krzyża celtyckiego, swastyki
i liczby 14 (od 14 słów sloganu organizacji rasistowskich: "Musimy zagwarantować
byt naszych ludzi i przyszłość dla białych dzieci") oraz napisami „White Pride” i
„White Legion”4). Po alarmie podniesionym przez media służby miejskie zamalowały
ten mural. Wcześniej, w 2013 roku, za wywieszanie przez kibiców banera z wilczym
hakiem i napisem „White Legion” podczas meczu eliminacji Ligi Mistrzów ze Steauą
Bukareszt ukarała Legię UEFA5).
Z przejawami antysemityzmu, rasizmu i neonazizmu na stadionach walczy wielce
zasłużone w tej dziedzinie stowarzyszenie „Nigdy Więcej”. W tym dziele może
liczyć na wsparcie liberalnych mediów, ale już nie zawsze znajduje zrozumienie dla
swoich interwencji w klubach czy w Polskim Związku Piłki Nożnej. Ostatnio działaczy
„Nigdy Więcej” zaatakował za rzekome „kablowanie do UEFA” prezes PZPN Zbigniew
Boniek, który zabiega o przychylność środowisk kibolskich. A te mimo troski o wizerunek umiarkowanych patriotów nie ukrywają swojej wrogości wobec antyrasistowskich akcji. W każdym razie działania w tym zakresie są w Polsce prowadzone i
mogą liczyć na wsparcie potężnej organizacji, jaką jest Europejska Federacja Piłki
Nożnej, realizująca program „Football against racism in Europe”. W mniejszym
stopniu dotyczy to także homofobii. Natomiast z przejawami radykalnego antykomunizmu (faktycznie wrogości do wszelkiej lewicowości) i rusofobii na stadionach
nikt nie próbuje nawet polemizować. Są one bowiem wyrazem niemal oficjalnej
ideologii państwa polskiego. Wyeliminowanie czy choćby ograniczenie tych negatywnych zjawisk wymagałoby zmian o generalnym charakterze politycznym, w tym
przemian w zakresie świadomości społecznej.
4)
http://tvnwarszawa.tvn24.pl/informacje,news,wilczy-hak-obok-herbu-legii-klub-odcina-sieod-nazistowskiego-graffiti,173089.html
5)
http://sport.tvn24.pl/pilka-nozna,105/legia-ukarana-przez-uefa-kibice-nie-obejrza-dwochspotkan-w-lidze-europy-klub-zaplaci-100-tysiecy-euro-kary,494889.html
38
A trzeba podkreślić, że takie nakręcanie na stadionach spirali nienawiści w duchu
IPN-owskim wobec „komuchów” i „Ruskich” jest groźne. Świadczą o tym dobitnie
wypadki podczas Euro 2012. Także na co dzień znajduje to wyraz w indywidualnej
przemocy skierowanej przeciwko przeciwko osobom z grup napiętnowanych jako
wrogie („lewaków”, „pedałów”, etc). Przykład pobliskiej Ukrainy, gdzie środowiska
kibicowskie były kształtowane w podobnym duchu, dowodzi, że poddane skrajnie
prawicowej indoktrynacji bojówki kibolskie mogą stać się sprawcami zbrodni o podłożu politycznym. Na Ukrainie znalazło to wyraz przede wszystkim w masakrze w
Odessie 2 maja 2014 roku, dokonanej przy znaczącym udziale chuliganów Czernomorca Odessa, Metalista Charków i Dnipro Dniepropietrowsk. Kibole stanowili także
trzon pacyfikujących ludność Południowego-Wschodu Ukrainy tzw. ochotniczych
batalionów finansowanych przez ukraińskich oligarchów.
Na razie, jeśli chodzi o Polskę, pocieszające jest to, że wciąż w znacznym stopniu
energia „wiernych kibiców” nakierowana jest na wewnętrzne walki międzyklubowe.
Celem agresji nie jest li tylko wyrzutek ze społeczności narodowej, czy inny „obcy”,
ale także „patriota” reprezentujący odmienne barwy klubowe. Potrafią ci spadkobiercy
„żołnierzy wyklętych” ciąć się między sobą nożami nawet przy okazji takiej obowiązkowej dla każdego „kibica-patrioty” imprezy, jaką jest doroczny Marsz Niepodległości.
39
Tsipras a lewica
Borys Kagarlicki
Katastrofa w Grecji jeszcze się nie skończyła. Rząd Aleksisa Tsiprasa
– po zignorowaniu wyników referendum przeprowadzonego przez tenże
rząd – głosami partii prawicowych przepchnął w parlamencie uchwałę
o kapitulacji przed kredytodawcami i podjął jawną nagonkę na oponującą temu lewicę. Głównym celem kampanii stali się niedawni zwolennicy premiera, ci wszyscy, którzy jeszcze kilka miesięcy temu pomogli mu w dojściu do władzy.
Jako że Komitet Centralny partii SYRIZA i nawet jej Biuro Wykonawcze zagłosowały
przeciwko porozumieniu z kredytodawcami, organy kierownicze partii nie są zwoływane na posiedzenia a żądanie zwołania zjazdu nadzwyczajnego, które popiera
większość KC – zostało zignorowane. Tsipras zgodził się tylko na zorganizowanie
partyjnej konferencji ale dopiero we wrześniu, kiedy wszystkie kwestie z kredytodawcami zostaną już ustalone i wdrożony zostanie kolejny pakiet kroków wprowadzających surowe reguły ekonomiczne.
Organizacje podstawowe partii, mające wobec rządu jeszcze bardziej negatywne
stanowisko niż członkowie KC, zostały praktycznie sparaliżowane. Partia została praktycznie rozgromiona.
Tsipras sprawuje władzę w imieniu partii, ale bez jakiegokolwiek kontaktu z nią,
nie podejmując nawet próby przeforsowania swojego stanowiska w jej strukturach.
Jego parlamentarna większość jest gwarantowana poprzez głosy parlamentarzystów
z ramienia partii prawicowych, odrzuconych przez Greków w ostatnich wyborach i
podczas referendum.
Nie mając politycznego poparcia lewicy i całkowicie zależny od gardzącej nim prawicy, Aleksis Tsipras zachowuje swe stanowisko tylko dlatego, że panujące elity po40
trzebują, żeby politykę destrukcji greckiego społeczeństwa przeprowadził właśnie „lewicowy” premier. Rozłożenie gospodarki musi być połączone z demoralizacją i politycznym bankructwem sił lewicy, tradycyjnie dotąd temu przeciwnych.
Wraz ze wzrostem zależności Tsiprasa od prawicy rośnie też jego zaciętość wobec
swoich niedawnych sojuszników. Nie uniknął ciosu nawet były minister finansów
Janis Warufakis, który niemal do ostatniej chwili wspierał premiera. Grożą mu procesy
sądowe faktycznie za to, że odrzucał kapitulację w wypadku załamania się negocjacji.
Rzecz znamienna, że do tego nie doszło. Nie było nawet sławetnego „planu B”. Były
zaś tylko rozmowy o tym, że byłoby dobrze, gdyby plan taki był. Ale i to uważa się
dziś za przestępstwo.
Zresztą Tsipras wraz ze swoim otoczeniem gotowi są pójść jeszcze dalej. Nie ograniczając się do sądowych rozpraw przeciwko byłemu ministrowi finansów, gotowi są
dobrać się do skóry zagranicznym doradcom, przez nich samych przywołanych, w
tym również do światowej sławy ekonomisty Jamesa Galbraitha. Najciekawsze jest to,
że Galbraith nawet nie otrzymywał od greckich władz jakichkolwiek pieniędzy, przyjechał do Aten za własne pieniądze, żeby pomóc lewicowemu rządowi.
Najbardziej ponure w obecnej sytuacji jest to, że będący dziś celem ataków oponenci Tsiprasa w większości nie są radykałami, a często nawet nie reprezentują partyjnej lewicy. W większość są to po prostu ludzie zachowujący choćby resztki sumienia
i zdrowego rozsądku.
Tenże Warufakis niemal do ostatniej chwili bronił konieczności pójścia na kom-
41
promis z „trojką”, nawołując do wszelkich ustępstw,
byle by pozostać w strefie
euro. Zdaniem byłego ministra, nie było alternatywy
dla kapitulacji, należało jedynie walczyć o jakieś
symboliczne ustępstwa dla
zachowania twarzy. Jako
że – powiada Warufakis –
obecnie przejście do socjalizmu w Grecji nie jest możliwe, konieczne jest pozostawanie w ramach neoliberalizmu. Stąd jego apele o umiarkowanie, mające być przejawem zdrowego rozsądku.
Nie chodzi nawet o to, że taki dylemat jest fałszywy – że jakoby nie istnieje częściowa
(czy przejściowa) strategia, nic pośredniego między natychmiastowym i całkowitym
przejściem do socjalizmu i zachowaniem w niezmienionym kształcie obecnego porządku. Główny problem polega na tym, jakie są praktyczne decyzje. A w epoce
kryzysu systemowego nie ma nic bardziej niedorzecznego i niepraktycznego od
umiarkowania. Bo nie jest ono rozwiązaniem pragmatycznym.
Nawiasem mówiąc, w Grecji przeprowadzony został bardzo ważny, wręcz znamienny
eksperyment polityczny. Partia, która ucieleśniała nadzieje, wyobrażenia i podejście
dominujące dziś wśród europejskiej lewicy, doszła do władzy, uzyskując możliwość nie
tylko debatowania o mnóstwie przepięknych alternatyw względem surowej codzienności
neoliberalizmu, ale i podjęcia próby realizacji choćby części tych idei. Niestety, eksperyment nie tylko się nie udał, ale dostarczył też bardzo wyraźnych lekcji.
Jako partia mobilizująca społeczne niezadowolenie SYRIZA okazała się narzędziem
bardzo efektywnym i pewnym. Ale po zjednoczeniu aktywistów i społeczeństwa w
walce o zmianę władzy, SYRIZA okazała się całkowicie bezradna z chwilą, gdy sama
stała się tą władzą.
Nowy rząd nie miał ani strategii, ani realistycznego programu. Był w stanie tylko
łączyć radykalne frazesy i umiarkowane prośby… Okazało się, że wszystkie nadzieje
radykalnej lewicy sprowadzały się do wykorzystania tychże europejskich instytucji,
które krytykowała ich własna przedwyborcza propaganda. Okazało się, że ludzie ci
nie tylko nie umieją walczyć będąc u władzy i posługując się narzędziami władzy –
ale też w ogóle nie rozumieją sensu tej walki. Okazało się, że klasowa retoryka
dawno już zastąpiła klasową politykę.
42
Sprawowanie władzy zobowiązuje. Niezbędne są jasne priorytety, jednoznaczne
decyzje, twarda, konsekwentna realizacja stawianych politycznych zadań, znajdujących oparcie w konkretnych interesach społeczeństwa, mobilizacja sił pozasystemowych w celu pokonania oporu wrogich instytucji. Nic z tego kierownictwo partii SYRIZA zrobić nie mogło, bo wszystko to leżało nie tylko poza granicami jego politycznej
koncepcji, ale i politycznych horyzontów. Stało się za to oczywiste to, przed czym
wielu – w tym także autor tych słów – ostrzegało: ani „mobilna” struktura, ani sieciowa organizacja, ani też inne cuda epoki informatycznej nie dają żadnych gwarancji względem uzurpacji pełnomocnictw przez przywódców wewnątrz organizacji, względem intryg i manipulacji. Co gorsza, podobne struktury, opierające
się na nieformalnych procedurach, czy też, przeciwnie, domagające się bezgranicznej demokracji, nierealnej w realnym politycznym czasie, kiedy to decyzje
muszą być podejmowane bardzo szybko, są w istocie nie bardziej, lecz mniej
demokratyczne niż stare zbiurokratyzowane i sformalizowane hierarchie organizacji robotniczych i lewicowych. W warunkach zaostrzonego kryzysu okazało
się, że 3-4 osoby mogą po prostu o wszystkim decydować za partię.
Zarówno zdrada Tsiprasa, jak i bezradność Warufakisa jako praktycznych polityków
nie są przypadkowe. Okazały się one logicznym następstwem określonego podejścia
do polityki. Podejścia opierającego się na ideologicznych i kulturowych zasadach,
który zwyciężyły na lewicy po tym, jak odeszły w przeszłość tradycje „starej lewicy”,
zarówno socjaldemokratyczne, jak i komunistyczne.
Organizacyjno-programową jedność leżącą u podstaw dawnej lewicowej polityki
zastąpiła ideologia „mnogości alternatyw”. Ale ta ideologia może funkcjonować
jedynie w głowach pięknoduchów – intelektualistów i naiwnych studentów, pozbawionych nawet wyobrażenia o politycznej odpowiedzialności. Jeśli chcecie realnych
przemian, to nie tylko trzeba
wybrać jedną alternatywę,
na realizację której trzeba
rzucić wszystkie siły, ale trzeba też zdecydowanie odrzucić wszystkie pozostałe
warianty i „alternatywy”, a
w razie konieczności nawet
z nimi walczyć. Zasadą walki
politycznej, jak i zasadą wojny – jest skupienie sił.
43
W sposób paradoksalny, wychodząc od ideologii „mnogości alternatyw”, ideolodzy
i liderzy partii SIRIZA wrócili do faktycznego uznania formuły pani Thatcher: «There
is no alternative».
To właśnie w istocie skonstatował Warufakis, gdy oświadczył, że w obliczu powstałej
sytuacji nie widzi alternatywy wobec podporządkowania się logice systemu. Ta
ideowa kapitulacja miała miejsce jeszcze przed kapitulacją polityczną. I w ostatecznym
rachunku była ona zdeterminowana iluzjami „radykalnej lewicy” co do możliwości
walki stopniowej, przejęcia władzy bez brania za to odpowiedzialności.
Gdyby podobna tragiczna sytuacja była typowa tylko dla Grecji, byłoby to smutne,
ale nie katastrofalne. Ale znaczna część lewicy w innych krajach, nie bacząc na nic
próbuje usprawiedliwiać SYRIZĘ, współczuć biednemu Tsiprasowi, który stał się
ofiarą szantażu, czy też nawet proponować mu poniewczasie „plan B”, który premierowi Grecji całkiem nie jest potrzebny. Przyczyna takiej na pierwszy rzut oka
dziwnej reakcji leży w tym, że własne stanowiska polityczne i podejścia wielu z tych,
którzy dzisiaj miotają się w zagubieniu, niezbyt różnią się od podejścia SYRIZY.
Uznanie w całej rozciągłości bankructwa takiej polityki oznacza albo przyznanie się
do własnej niedojrzałości, albo dokonanie wyboru na rzecz zasadniczo innego podejścia, nieuchronnie prowadzącego do zdecydowanego zerwania z oklepanymi
frazesami, powtarzając które można wygodnie funkcjonować w ramach neoliberalnego systemu, prezentując się zarazem jako nieugięty z nią bojownik.
Tymczasem Rubikon został przekroczony. I to nie tylko w Grecji, ale też w skali
całej Europy. Upadek SYRIZY i rozłam na lewicy na tle stosunku do kryzysu rosyjsko-
44
ukraińskiego znamionuje nie mniej znaczący przełom w dziejach lewicy, niż upadek
II Międzynarodówki w 1914 roku.
Sprawą zasadniczą w tym wypadku jest kwestia stosunku do Unii Europejskiej.
Właśnie w tym ujawniła się jeszcze jedna metodologiczna przyczyna krachu „eurolewicy”. UE jest niczym innym, jak tylko zinstytucjonalizowanym ucieleśnieniem
neoliberalizmu. Nie sposób być jednocześnie przeciwnikiem neoliberalizmu i zwolennikiem Unii Europejskiej, nawet „zreformowanej”, jako że sens systemowy tej organizacji polega właśnie na niedopuszczaniu jakichkolwiek postępowych reform. To
jakby w 1848 roku opowiadać się za reformą Świętego Przymierza w interesach demokracji.
W końcu, gruntowną metodologiczną podstawą kryzysu ideowego jest przyjęcie
przez znaczną część zachodniej lewicy (i ich rosyjskich naśladowców) libertariańskiej
(neoliberalnej) logiki przy jednoczesnym jej publicznym odrzucaniu. »There is no
such thing as society«, mówiła pani Thatcher. Społeczeństwo nie istnieje. Całkiem
jak u Bułhakowa: »gdzie nie spojrzeć, niczego nie macie«. Ani alternatywy, ani społeczeństwa… Oczywiście, lewica oburzała się i prowadziła spory. Tak samo jednak,
jak w wypadku aforyzmu Thatcher o nieistnieniu alternatyw, społeczna metodologia
znacznej części lewicy w latach 90. a zwłaszcza po roku 2000. wynikała z tej samej
logiki, tyle że nie przyznawała się do tego publicznie.
Społeczeństwo jako całość, a tym bardziej pewne wyobrażenie jego całościowego
rozwoju, poza rzadkimi wyjątkami, przestało funkcjonować nawet w retoryce, nie
45
mówiąc już o programach i propagandzie lewicowych organizacji. Wyobrażenie
społeczeństwa jako zbioru „mnogości”, utrwalone w książkach Toni Negri i Michaela
Hardta, upowszechniło się tak naprawdę również wśród tych, którzy wspominali o
tym ironicznie. Obrona mniejszości, lista których wciąż rośnie, zajęła główne miejsce
w porządku dnia, ostatecznie usuwając koncepcję całościowego społecznego rozwoju,
będącą podwaliną ideologii „dawnej” lewicy, zarówno w komunistycznym, jak i socjaldemokratycznym jej wariancie.
Tymczasem interesy społeczeństwa nie sprowadzają się do sumy interesów jego
członków, a tym bardziej jego mniejszości. Stanowisko to, które ma absolutnie zasadnicze znaczenie, kluczowe dla wszystkich ruchów radykalnych „klasycznej” polityki
– od jakobinów do bolszewików – jest ignorowane. Zapomniano też i w rzeczywistości
„cichaczem” odrzucono pojęcie postępu jako ogólnego postępu społecznego. Dla
Marksa właśnie postęp społeczny był głównym zadaniem ruchu, i nie sprowadzał się
on wyłącznie do interesów „klasy przodującej”.
Przeciwnie, ta czy inna klasa społeczna uznawana jest za „przodującą” właśnie
dlatego, że na danym etapie dziejów jej interesy zbiegają się w największym stopniu
z interesami rozwoju społeczeństwa.
Można różnić się co do zadań rozwoju. Nieszczęście nie polega jednak na tym,
że obecna lewica udziela nie dość pełnych, bądź nieprecyzyjnych odpowiedzi, lecz
na tym, że nawet nie zamierza sobie stawiać pytania o postęp. Mieliśmy punkt
orientacyjny społecznego postępu, ustawiony jeszcze w epoce Oświecenia. U jego
podstaw leżała idea społecznej integracji, jednoczenia ludzi (w tym znaczeniu idea
równości była środkiem, a nie celem). Dążenie do maksymalnego podziału społeczeństwa na specyficzne grupy, konkurujące między sobą mniejszości, zatomizowania
ogólnej strategii kompleksowych społecznych przemian na mnóstwo nie powiązanych
ze sobą zadań i „niezliczoną mnogość alternatyw”, oznacza odrzucenie praktycznej
możliwości wyjścia poza granice nie tylko kapitalizmu, lecz nawet neoliberalizmu. I
to właśnie, nawiasem mówiąc, skonstatował Warufakis…
46
Neoliberalizm, rozbijający i fragmentujący społeczeństwo burżuazyjne bardziej niż
dzielące je klasy społeczne, stawiający interes prywatny, osobisty i grupowy nawet
ponad ogólne zadania rozwoju, wynikające z natury samego społeczeństwa burżuazyjnego, odrzucający solidarność nawet w tej mierze, jaką uznawali klasycy liberalizmu
od Smitha do Schumpetera, ta ideologia i praktyka jest dziś skrajnym ucieleśnieniem
antyspołecznej reakcji, burzącej już każde społeczeństwo, nawet kapitalistyczne.
Strategię świadomej walki o postęp można zastąpić albo bezczynnością i bezradną
dezorientacją, albo przejściem na stronę Reakcji. Kierownictwo SYRIZY konsekwentnie
przeszło przez oba etapy. Najpierw nie było w stanie niczego przeciwstawić neoliberalizmowi, a później stało się wykonawcą jego programu.
Żywiołowe burzenie społeczeństwa, rozpoczęte realizacją neoliberalnego programu, uniemożliwia istnienie europejskiej demokracji w tym kształcie, w jakim powstała ona po II wojnie światowej dzięki zwycięstwu nad faszyzmem. Długa droga w
ramach instytucji, do której nawoływali ideolodzy nowej lewicy w końcówce lat 60.,
doprowadziła donikąd, jako że w tymczasem same instytucje zmieniły się radykalnie,
stając się dysfunkcjonalne, symultacyjne, pozbawione władzy, bądź też przekształciły
się w swoje przeciwieństwo. Do tego neoliberalizm z powodzeniem demontował
właśnie te instytucje społecznego państwa, poprzez które torowała sobie „długą
drogę” lewica.
Kryzys neoliberalizmu grozi zakończeniem w formie ogólnoeuropejskiej
wojny domowej
Póki co, na szczęście, ta rozpoczynająca się wojna to „zimna wojna”, chociaż
grzmot wybuchów w Donbasie świadczy, że może stać się również wojną gorącą,
przynajmniej lokalnie. Niestety, w warunkach wojny domowej „taktyczne” decyzje
co do wyboru sojuszników w praktyce stają się wyborem strategicznym własnego
losu. Po krachu SYRIZY i rozpadzie Ukrainy
przyszłość lewicy zależy od stopnia naszej gotowości przeciwstawienia się neoliberalnemu
atakowi na społeczeństwo, prowadzonemu
zarówno w poszczególnych krajach, jak i na
poziomie globalnym poprzez militarno-polityczną ekspansję NATO, Unii Europejskiej i
USA. Odbudowa lewicy staje się jednocześnie
zadaniem ideowym i organizacyjnym, przy
czym jedno jest nierozłączne z drugim.
47
Za początek procesu rekonfiguracji lewicy można uznać Konferencję w Delfach,
która odbywała się akurat wtedy, kiedy a Atenach rząd w panice dokonywał wyboru
między różnymi scenariuszami kapitulacji. Organizatorzy delfickiej inicjatywy zdołali
nie tylko dostrzec związek między kryzysem w Rosji i w Grecji, lecz także problem
konieczności walki o uratowanie Europy przed Unią Europejską. Warto tu wspomnieć
konferencję w Zimmerwaldzie, która była nie tylko odpowiedzią socjalistycznej
lewicy na imperialistyczną wojnę, lecz także próbą ustanowienia nowych politycznych
punktów orientacyjnych po upadku Drugiej Międzynarodówki. Zebrani w Zimmerwaldzie socjaliści nie mieli za sobą ani masowych organizacji, ani aparatu politycznego,
ani zasobów, jednak już dwa-trzy lata później sytuacja radykalnie zmieniła się na ich
korzyść. Czy możliwe jest powtórzenie się takiego scenariusza w naszych czasach?
Zimmerwald był ważny nie jako wydarzenie samo w sobie, jako udana konferencja,
lecz dlatego, że w ślad za tym przyszedł rosyjski rok 1917, dający możliwość praktycznej realizacji idei i zasad, które próbowali sformułować uczestnicy tej dyskusji.
Co będzie z nami za dwa-trzy a tym bardziej pięć-sześć lat nie możemy wiedzieć.
Jedno jest oczywiste: epoka „pokojowego” rozwoju skończyła się.
W nowych warunkach potrzebni są nowi ludzie, inne organizacje i inna polityka.
Czas odłożyć modne książki Foucaulta, Negri i Żiżka, żeby w praktyce sprawdzić,
jak dobrze przyswoiliśmy sobie lekcje Lenina, Keynesa i Machiavellego.
Borys Kagarlicki
07.08.15
http://rabkor.ru/columns/editorial-columns/2015/08/07/tsipras-and-the-left/
Borys Kagarlicki – redaktor naczelny czasopisma rabkor.ru, dyrektor moskiewskiego Instytutu Globalizacji i Ruchów Społecznych, historyk i socjolog
48
Deklaracja
delficka
Rządy krajów Europy, europejskie instytucje i MFW, ściśle ze sobą współpracując,
by nie powiedzieć – pozostające pod bezpośrednim nadzorem wielkich banków
międzynarodowych i innych instytucji finansowych, wywierają teraz maksymalny
nacisk na niedawno wyłoniony grecki rząd i naród Grecji. Nacisk ten niesie otwarte
pogróżki, szantaż, kampanię oszczerstw i zastraszania przez środki masowego przekazu. Domagają się od rządu greckiego nie tyle kontynuowania kampanii »finansowego ratowania« Grecji, co proponują »reformy«, narzucone temu krajowi w maju
2010 roku, które teoretycznie powinny »pomóc« i »uratować« kraj.
Jednak w wyniku realizacji tego programu Grecję spotkała ekonomiczna, społeczna
i polityczna katastrofa – największa w dziejach powojennej Europy Zachodniej. Kraj
utracił 27% PKB, a więc więcej niż straty materialne Francji czy Niemiec w okresie
pierwszej wojny światowej. Poziom życia Greków gwałtownie się obniżył. System
opieki społecznej w rzeczywistości został zniszczony. Grekom odebrano prawa socjalne zdobyte w toku stuletniej walki. Całe warstwy społeczne ulegają zniszczeniu,
coraz więcej i więcej Greków kończy śmiercią samobójczą na skutek nędzy i rozpaczy.
Ludzie utalentowani, każdy kto może – opuszczają kraj.
Demokracja pod zarządem »trojki«, występującej w roli zbiorowego ekonomicznego zabójcy, przypomina »Sąd« Franza Kafki – stała się pustą formalnością, i to w
kraju, gdzie niegdyś demokracja przyszła na świat!
Grecy czują się dziś tak samo bezbronni (we wszystkich aspektach życia), jak
Francuzi w 1940 roku, Niemcy w 1945, czy też obywatele ZSRR w 1991. Jednocześnie dwa najważniejsze problemy (greckiego długu i konkurencyjności greckiej
gospodarki) tylko się pogłębiły.
Europejskie instytucje i rządy odmawiają ustępstw ateńskiemu rządowi nawet w
sprawie najbardziej uzasadnionych, elementarnych i minimalnych żądaniań. Odmawiają mu nawet zachowania twarzy. Żądają całkowitej kapitulacji SYRIZY, poniżenia jej i zniszczenia. Odmawiając greckiemu narodowi pokojowej i demokratycznej
drogi wyjścia ze społecznej i narodowej tragedii, spychają Grecję w chaos, jeśli nie
w wojnę domową. Już teraz nieogłoszona wojna społeczna (o niskiej jeszcze inten49
sywności) toczy się w Grecji, dotykając zwłaszcza społecznie niezabezpieczone
warstwy ludności, ludzi chorych, młodzież, starych, słabych i mniej zaradnych. Czy
chcemy, aby nasze dzieci żyły w takiej Europie?
Wyrażamy nasze pełną i bezwarunkową solidarność z walką narodu greckiego o
swoją godność, narodowy i społeczny ratunek, wyzwolenie od nieznośnej neokolonialnej władzy, którą »trojka« próbuje narzucić temu europejskiemu krajowi. Potępiamy bezprawne i niegodne porozumienia, podpisane przez cały szereg greckich
rządów pod presją i w wyniku gróźb i szantażu – z naruszeniem wszystkich europejskich umów, Karty ONZ i konstytucji Grecji. Wzywamy rządy krajów europejskich i
europejskie instytucje do natychmiastowego zaprzestania nieodpowiedzialnej i przestępczej polityki wobec Grecji i poparcia programu pomocy nadzwyczajnej dla poprawienia sytuacji gospodarczej w kraju i zapobieżenia humanitarnej katastrofie, już
mającej w Grecji miejsce.
Zwracamy się też do wszystkich narodów Europy z wezwaniem o zrozumienie,
że w wypadku Grecji na szali waży się nie tylko kwestia zarobków i emerytur Greków,
nie tylko sprawa szkół i szpitali czy nawet losu całego historycznego narodu, który
dał nam niegdyś samo pojęcie »Europa«. Na szali są również zarobki, emerytury,
zasiłki dla Hiszpanów, Włochów a nawet Niemców, jak również sam los państwa
powszechnego dobrobytu, europejskiej demokracji i Europy jako takiej. Nie wierzcie
swoim środkom masowego przekazu, które przekazując fakty przeinaczają ich sens.
Sprawdzajcie samodzielnie to, o czym mówią Wasi politycy i media. Próbują one
stworzyć, i już im się to udało, złudzenie stabilności.
Możecie mieszkać w Lizbonie bądź w Paryżu, Frankfurcie lub w Sztokholmie –
możecie sądzić, że żyjecie w warunkach względnego bezpieczeństwa. To jednak
tylko złudzenie. Spójrzcie na Grecję – tam zobaczycie przyszłość, przygotowaną
przez europejskie elity dla Was wszystkich i Waszych dzieci.
Znacznie łatwiej i rozsądniej będzie powstrzymać ich już teraz, póki nie jest za
późno. Nie tylko Grecy, ale każdy z nas (jak i nasze dzieci) będzie płacił niepomierną
cenę, jeśli pozwolimy naszym rządom dokończyć dzieło społecznego zniszczenia
całego europejskiego narodu.
Zwracamy się zwłaszcza do narodu niemieckiego. Nie należymy do tych, którzy
stale przypominają Niemcom o ich przeszłości, by utrzymywać ich w zależności jako
naród »drugorzędny« lub by wykorzystywać »kompleks winy« w celu osiągnięcia
bardzo wątpliwych celów. Cenimy organizacyjne i technologiczne zdolności niemieckiego narodu, tak jak i jego demokratyczne, ekologiczne i pokojowe inicjatywy.
Chcemy i uważamy za konieczne, aby naród niemiecki stał się główną podwaliną
50
budowy innej Europy – niezależnej, kwitnącej i demokratycznej Europy w wielobiegunowym świecie.
Niemcy lepiej niż ktokolwiek w Europie wiedzą, dokąd może zaprowadzić ślepe
posłuszeństwo wobec nieodpowiedzialnych przywódców i dokąd zaprowadziło takie
posłuszeństwo w przeszłości. Nie nam ich uczyć tego. Wiedzą oni znacznie lepiej,
jak łatwo można rozpocząć jakąś kampanię od triumfalnej retoryki, która w ostatecznym rachunku prowadzi do totalnego zniszczenia. I nie domagamy się, aby podzielali naszą opinię. Domagamy się tylko tego, żeby poważnie zastanowili się nad
stanowiskiem tak wybitnych niemieckich przywódców, jak na przykład Helmut
Schmidt. Domagamy się od nich wysłuchania głosu jednego z największych współczesnych niemieckich pisarzy, Guntera Grassa i jego przerażającego proroctwa co
do losów Grecji i Europy, opublikowanego niedługo przed śmiercią.
Wzywamy Was – naród Niemiec – do zerwania tego »paktu z diabłem«, zawartego
przez niemiecką elitę polityczną i międzynarodową finansjerę.
Wzywamy naród niemiecki, by nie pozwolił swojemu rządowi nadal występować
w stosunku do Grecji z pozycji, z jakiej występowali wobec Niemiec zwycięzcy w
pierwszej wojnie światowej. Nie pozwalajcie swoim elitom i przywódcom przekształcać cały kontynent, nie wyłączając Niemiec, w majątek kapitału finansowego.
Obecnie bardziej niż kiedykolwiek jest nam pilnie potrzebna radykalna restrukturyzacja europejskiego długu, konkretne kroki dla wprowadzenia kontroli nad działalnością sektora finansowego, »plan Marshalla« dla europejskich peryferiów, a także
radykalne przewartościowanie i ponowne uruchomienie europejskiego projektu,
który okazał się niewydolny w swej dotychczasowej formie. Musimy się zdecydować
i podjąć te kroki, jeśli chcemy pozostawić naszym dzieciom Europę lepszą, a nie Europę w ruinach, pogrążoną w niekończących się finansowych a nawet wojennych
konfliktach narodowych.
Delfy, 21 czerwca 2015
Podpisy:
Altvater Elmar, Niemcy
członek ATTAC, emerytowany profesor politologii Uniwersytetu Berlińskiego
Amin Samir, Egipt/Francja
ekonomista, prezes Forum Rozwiązań Alternatywnych
Ayala Iván H., Hiszpania
badacz z Instituto Complutense de Estudios Internacionales
Arsenis Gerasimos, Grecja
ekonomista, były minister gospodarki, finansów, edukacji i obrony
51
Artini Massimo, Włochy
parlamentarzysta
Bellantis Dimitris, Grecja
prawnik, członek KC SYRIZA
Black William, USA
profesor ekonomii, University of Missouri (Kansas City)
Cassen Bernard, Francja
profesor, Université Paris 8
Chiesa Giulietto, Włochy
działacz polityczny, przewodniczący stowarzyszenia “Alternativa”
Freeman Alan, Kanada i Wielka Brytania
członek Geopolitical Economy Research Group
Gabriel Leo, Austria
dyrektor the Institute for Intercultural Research and Cooperation (IIIC), Wiedeń
George Suzan, Francja
działaczka społeczna i polityczna, pisarka, przewodnicząca Transnational Institute
Georgopoulos Dimosthenis, Grecja
ekonomista, politolog, członek SYRIZA
German Lindsey, Wielka Brytania
samorządowiec, członkini Stop the War Coalition
Graeber David, Wielka Brytania
profesor w London School of Economics
Hudson Michael, USA
profesor ekonmii na University of Missouri (Kansas City).
Irazabalbeitia Inaki, Hiszpania
członek władz partii ARALAR, Kraj Basków
Jennar, Raoul Marc, Francja
politolog, ekonomista
Kagarlitsky Boris, Rosja
dyrektor the Institute for globalization studies and social movements (IGSO)
Kalloniatis Costas, Grecja
ekonomista, doradca w ministerstwie pracy
Kasimatis Giorgos, Grecja
profesor prawa na Uniwersytecie Ateńskim
Koenig Peter, Szwajcaria
ekonomista, specjalista w zakresie geopolityki
52
Koltashov Vasiliy, Rosja
badacz w the Institute for Globalisation and Social Movements w Moskwie
Konstantakopoulos Dimitris, Grecja
dziennikarz, pisarz, koordynator Deklaracji Delfickiej
Koutsou Nikos, Cypr
parlamentarzysta
Kreisel Wilfried, Niemcy
były dyrektor World Health Organization
Mavros Giannis, Grecja
działacz Claiming of Germany’s Debts to Greece
Mityaev Dmitry A., Rosja
urzędnik Ministerstwa Rozwoju Gospodarczego i badacz Rosyjskiej Akademii Nauk
Ochkina Anna, Rosja
profesor na Uniwersytecie w Penzie
Pantelides Panagiotis, Grecja
ekonomista z European Institute of Cyprus
Petras James, USA
profesor na Binghamton University
Pinasco Luca, Włochy
członek redakcji pisma “L’intellettuale dissidente”.
Radika Desai, USA
dyrektor Geopolitical Economy Research Group, University of Manitoba
Rees John, Wielka Brytania
działacz Stop the War Coalition
Roberts, Paul Craig, USA
ekonomista, profesor w Center for Strategic and International Studies, Georgetown
University, Washington, D.C.
Sideratos Aggelos, Grecja, wydawca
Sommers Jeffrey, USA
profesor na University of Wisconsin-Milwaukee
St Clair Jeffrey, USA
wydawca “CounterPunch”
Stierle Steffen, Niemcy
ekonomista, ATTAC Niemcy
Syomin Konstantin, Rosja
dziennikarz
53
Tombazos Stavros, Grecja
profesor ekonomii politycznej w University of Cyprus
Vanaik Achin, India
profesor w International Relations and Global Politics, University of Delhi
Xydakis Nikos, Grecja
minister kultury
Zachariev Zachari, Bułgaria
przewodniczący the Slaviani Foundation
Zdanoka Tatjana, Łotwa
członek Parlamentu Europejskiego
==
Deklaracja ta w języku angielskimdistępna jest pod adresem:
http://www.counterpunch.org/2015/06/26/the-delphi-declaration/
54
Podzwonne…
Grecja przegrała i w rzeczywistości znalazła się pod komisarycznym zarządem
sławetnej „trojki” krwiopijców (bo przecież nie krwiodawców). Ale przerażeni grecką
rewoltą międzynarodowi bangsterzy dmuchają na zimne.
Centroprawicowy rząd Portugalii premiera Pedra Passosa Coelho objął amnestią
ponad 300 tys. osób i firm zalegających ze spłatą zobowiązań. Oznacza to, że umorzono
blisko cztery razy więcej spraw dłużników niż wymagała tego UE, a także MFW.
Długi swoim obywatelom umorzy też Słowenia. Program realizuje ministerstwo pracy
tego kraju. Kwalifikuje się do niego około 100 tys. ludzi, wobec których toczy się postępowanie egzekucyjne, a ich długi powstały przed 2014 rokiem. Z tej jednorazowej
akcji nie będą mogli skorzystać dłużnicy, którzy ogłosili upadłość konsumencką.
5 sierpnia tego roku polski Sejm przyjął ustawę, która zakłada możliwość zmiany
kredytu zaciągniętego w walucie obcej na kredyt w złotówkach wraz z umorzeniem
połowy kwoty różnicy. Ustawa ma obowiązywać do 2020 roku i według szacunków
jej autorów skorzysta z niej około 60 tys. kredytobiorców, czyli 20 proc. wszystkich
posiadających kredyty w walutach obcych. Szacunkowy koszt udzielenia pomocy to
9-9,5 mld złotych.
Grecja stała się więc dla kilkuset tysięcy zadłużonych Europejczyków owym Winkelriedem1) – przyjęła cios, poległa, lecz pozwoliła przeżyć innym. Czy ci inni zdołają
pójść dalej niż Grecja?
Przykładne ukaranie, wręcz poniżenie Grecji ma oznaczać, że bogatych można
sobie „przegłosować”, ale rynki finansowe naprawdę mają to gdzieś. Bo dzisiejszy
system polityczno-gospodarczy jest ponad wszelką demokracją, a już w żaden sposób
samym głosowaniem nie można mu dobrać się do skóry, zmienić bądź obalić.
Okazuje się, że owa demokratyczna większość musi do tego mieć jeszcze pięści, kły
i pazury. A przede wszystkim – rewolucyjne przywództwo, zdolne uzyskany z woli
ludu mandat wykorzystać zgodnie z ową wolą. Konsekwentnie, do końca.
KM
Arnold Winkelried ze Stans (XIV wiek) – średniowieczny fikcyjny bohater szwajcarski. W
bitwie pod Sempach wojsk szwajcarskich z wojskami księcia austriackiego Leopolda III
Habsburga w 1386 roku Arnold Winkelried z okrzykiem „Droga dla Wolności!” miał ruszyć
do boju, kierując na siebie uderzenie przeciwników. Spowodował tym powstanie wyłomu w
szykach bojowych nieprzyjaciela, dzięki czemu atak Szwajcarów zakończył się pokonaniem
wrogich wojsk. Przez swój czyn Winkelried uznawany jest za symbol poświęcenia własnego
życia dla dobra ojczyzny.
1)
55
Jak zostałem
eratycznym
marksistą?
Janis Warufakis
W 2008 r. światowym kapitalizmem wstrząsnęła druga fala wstrząsów.
Reakcja łańcuchowa, wywołana przez kryzys finansowy, wtrąciła
Europę w dolinę płaczu, z której dotychczas się nie wydobyła. Obecna
sytuacja na kontynencie zagraża przy tym nie tylko robotnikom, ludziom bez własności, bankierom, całym warstwom społecznym i narodom, lecz stanowi zagrożenie dla naszej cywilizacji.
Jeżeli moja prognoza jest trafna i nie mamy do czynienia tylko z osłabieniem koniunkturalnym, które wkrótce zostanie przezwyciężone, to
lewica musi podjąć decyzję: Czy mamy potraktować kryzys kapitalizmu w Europie jako szansę na zastąpienia go przez inny lepszy system? Czy też powinien być on dla nas powodem tak wielkiego zmartwienia, że powinniśmy podjąć się działań na rzecz stabilizacji
kapitalizmu w Europie?
Z mojego punktu widzenia odpowiedź jest jednoznaczna: Jest znacznie mniej
prawdopodobne to, że kryzys w Europie doprowadzi do ukształtowania się lepszej
alternatywy wobec kapitalizmu, niż że uwolni on siły niebezpiecznie regresywne,
które doprowadzą do masakry pod względem humanitarnym i mogą zniweczyć dla
przyszłych pokoleń wszelką nadzieje na postępowe zmiany.
Wielu ludzi lewicy dobrej woli krytykuje taki pogląd. Określają mnie mianem 'defetysty' i zarzucają mi, że chcę uratować system gospodarczy i społeczny, który nie
jest wart obrony. Przyznaję, że boli mnie ten zarzut mnie mocno dotyka. Tym
bardziej, że zawiera on więcej niż ziarnko prawdy.
Jest prawdą, że Unia Europejska wykazuje się poważnym deficytem demokracji,
który – w połączeniu z wadami w konstrukcji unii monetarnej – prowadzi społe56
czeństwa Europy na drogę permanentnej recesji. Przyjmuję też
krytykę, wedle której moje stanowisko oznacza przyjęcie założenia, że lewica jest w dużej mierze
pokonana i taki stan będzie się
jeszcze długo utrzymywał. Oczywiście także ja wolałbym lewicowy program, którego raison
d'etre polegałby na zastąpieniu
europejskiego kapitalizmu przez
inny system społeczny.
Chciałbym teraz przedstawić
mój pogląd na temat zasługującego na pogardę europejskiego kapitalizmu, którego
załamaniu – mimo jego licznych wad – należy jednak za wszelką cenę zapobiec.
Moje wyznania mają służyć do przekonania lewicy, że musimy wypełnić pełną
sprzeczności misję: zahamować upadek europejskiego kapitalizmu i uzyskać czas
na sformułowanie wobec niego alternatywy.
Dlaczego marksista?
Kiedy w 1982r. wybierałem temat mojej pracy doktorskiej, świadomie skupiłem się
na ściśle matematycznym problemie, który nie miał żadnego związku z marksizmem.
Uniwersytecka droga zawodowa, którą wtedy podjąłem, opierała się na milczącym
założeniu, że w ramach przekazywanej przeze mnie wiedzy ekonomicznej nie będzie
miejsca dla Marksa. W końcu lat 80. otrzymałem stanowisko wykładowcy na wydziale
ekonomii uniwersytetu w Sidney, co miało służyć wyeliminowaniu mojego konkurenta
– kandydata o poglądach lewicowych (o czym jednak wtedy nie wiedziałem).
W 2000 r. wróciłem do Grecji i rozpocząłem współpracę z późniejszym premierem
Georgem Papandreou. Chciałem służyć pomocą w walce z wzmacniającą się prawicą,
która zarówno w polityce wewnętrznej, jak też zewnętrznej kierowała się nienawiścią
do obcych. Jak wiadomo, partia Papandreou poniosła porażkę nie tylko jeżeli chodzi
o powstrzymanie ksenofobii, lecz ostatecznie wraz z przyjętym programem neoliberalnym znalazła się na czele w dziele tzw. ratunku („bailouts”) strefy europejskiej. To
zaś doprowadziło, wbrew intencjom, do ponownego wyjścia nazistów na ulice Aten.
Kiedy na początku 2006 r. zrezygnowałem z funkcji doradcy Papandreou i stałem
się jednym z najostrzejszych krytyków rządu i jego podejścia do greckiej katastrofy
57
po 2009 r., moje publiczne wystąpienia w debatach na temat Grecji i Europy w
ogóle nie były marksistowskie. W związku z tym może zaskakiwać to, że określam
się jako marksista. Jednak jest faktem, że Karol Marks ukształtował mój światopogląd
już w okresie wczesnej młodości. Wprawdzie w „lepszym towarzystwie” rezygnuję
ze wspominania o tym, ponieważ słuchacze odwracają się plecami już przy samym
wspomnieniu słowa M., ale także nigdy temu nie zaprzeczam. Ponieważ od wielu
lat występuję przed publicznością, która ideologicznie jest inaczej ukształtowana niż
ja, więc odczuwam potrzebę wyjaśnić, w jakiej mierze Marks ukształtował moje myślenie. Chcę wyjaśnić, dlaczego nie usprawiedliwiam się z bycia marksistą, a równocześnie uważam za ważne zdecydowaną krytykę różnych aspektów jego poglądów.
Innymi słowy, dlaczego zasadne jest bycie marksista erratycznym.
Jeżeli w czasie mojej całej kariery akademickiej ignorowałem Marksa, zaś moje
aktualne zalecenia polityczne nie mogą być uznane za marksistowskie, to dlaczego
podejmuję teraz sprawę marksizmu? Odpowiedź jest prosta: nawet w mojej niemarksistowskiej ekonomii kieruję się myśleniem marksistowskim.
Zawsze uważałem, że lewicowy krytyk społeczeństwa może kwestionować
główny nurt ekonomii na dwa sposoby. Pierwszy z nich polega na krytyce immanentnej, która polega na przyjęciu aksjomatów głównego nurtu w celu ukazania
ich wewnętrznych sprzeczności... Argumentacja jest tutaj następująca: „Nie zaprzeczam waszym założeniom. Ale oto powody, dla których wasze wnioski nie
dają się z nich logicznie wyprowadzić”. Taka była subwersywna metoda samego
Marksa w jego dyskusji z angielską ekonomią polityczną. Przyjmował on tezy
Adama Smitha i Davida Ricardo, aby wykazać, że w kontekście ich własnych przesłanek kapitalizm jest naznaczony przez cały szereg
sprzeczności. Druga droga, który może wybrać lewicowy
krytyk społeczeństwa, polega na formułowaniu alternatyw do przyjętych teorii, w nadziei, że zostaną one poważnie potraktowane.
Zawsze wiedziałem, że sprawujący władzę nie zaprzątają sobie głowy teoriami, które opierają się na innych
przesłankach niż te, które akceptują. Jedynym sposobem
poruszenia konserwatywnych ekonomistów neoklasycznych, jest wykazanie wewnętrznej niekoherencji ich własnych modeli. Z tego powodu od początku wolałem zajmować się raczej podstawami teorii neoklasycznej, niż
tracić energię na rozwijanie alternatywnych, marksistow58
skich modeli kapitalizmu. Chciałbym zauważyć, że przyczyny tej postawy były właśnie
marksistowskie.
Kiedy prosi się mnie o komentarze na temat świata, w którym żyjemy, to nieuchronnie odnoszę się do tradycji marksistowskiej, która ukształtowała moje myślenie odkąd
mój ojciec, robotnik fabryczny, już jako dziecku przybliżył mi historyczne konsekwencje
postępu technicznego. Przykładowo, jak przejście od epoki brązu do epoki żelaza doprowadziło do przyspieszenia biegu historii. Jak wynalezienie stali wpłynęło na dynamikę rozwoju historycznego. I jak oparta na krzemie technologia IT przyczynia się do
potężnego wzrostu nieciągłości społeczno-ekonomicznych i historycznych.
Wcześnie natrafiłem na prace marksistowskie, w dużej mierze wskutek wyjątkowego okresu, w którym dorastałem: Grecja miała właśnie za sobą koszmarne lata
neofaszystowskiej dyktatury lat 1967-1974. Odkryłem wtedy fascynującą zdolność
Marksa pisania dramatycznego scenariusza historii ludzkości. Jest to historia, która
właściwie głosi przekleństwo człowieka, a równocześnie zawiera narrację możliwego
ratunku i prawdziwej duchowości. Osobami występującymi w historycznym dramacie,
opowiadanym przez Marksa, byli robotnicy, kapitaliści, urzędnicy i naukowcy. Chcieli
oni rozwijać rozum i naukę, aby wzmocnić ludzkość, lecz nieświadomie uwolnili
przy tym diabelskie siły, które uzurpowały sobie i podkopały ich własną wolność. Ta
dialektyczna perspektywa, w której wszystko i każdy zawiera w sobie własne przeciwieństwo, i dostrzeżenie potencjału zmian w strukturach pozornie najmniej podległym przekształceniom, pomogły mi zrozumieć wielkie sprzeczności epoki kapita-
59
listycznej. Rozwiązywała ona paradoks
epoki, która równocześnie wytwarzała największe bogactwo i największą nędzę. W
obliczu obecnego kryzysu w Europie i w
Stanach Zjednoczonych, jak też długotrwałej stagnacji kapitalizmu japońskiego,
większość komentatorów nie rozpoznaje
dialektycznego procesu, który rozgrywa
się przed ich oczami. Dostrzegają oni góry
długów i straty banków, ale zaniedbują
drugą stronę medalu: ogromne sumy
oszczędności ze strachu „zamrożonych”,
które nie mogą zostać produkcyjnie zainwestowane. Marksistowska czujność wobec wewnętrznych sprzeczności systemu
mogłaby im otworzyć oczy. Podstawową przyczyną, dla której dominująca opinia
nie ujmuje rzeczywistości, jest to, że nigdy nie zrozumiała dialektycznego napięcia
pomiędzy „równoczesną produkcją” długów i nadwyżki, wzrostu i bezrobocia, bogactwa i nędzy, tego co dobre i tego co złe. Marks ukazuje nam w swoich pracach
wewnętrzne sprzeczności jako źródła chytrości historii [nawiązanie do heglowskiej
„chytrości rozumu” w historii – tłum.].
Poczynając od moich pierwszych rozważań jako ekonomisty, aż do dzisiaj, towarzyszy mi myśl, że Marks odkrył coś, co powinno znajdować się w centrum każdej
analizy kapitalizmu. Jest to jeszcze jedna wewnętrzna sprzeczność, mająca głębokie
źródła w charakterze ludzkiej siły roboczej. Pracę cechują dwie bardzo różne cechy:
Z jednej strony istnieje ona jako działalność wytwarzająca wartość, która nigdy nie
daje się w góry obliczyć (i przez to nie może stać się towarem), a z drugiej strony
jako ilość (np. jako liczba godzin roboczych), która jest sprzedawana i ma swoja
cenę. Pracę, w przeciwieństwie do innych zasobów produkcyjnych, np. elektryczności,
cechuje istota podwójna i wewnętrznie sprzeczna. Przed Marksem ekonomia polityczna zaniedbywała tę związaną ze sprzecznością różnicę, zaś tradycyjna nauka
ekonomii nadal jej zaprzecza.
Zarówno elektryczność, jak też praca, dają się pomyśleć jako towary. I faktycznie,
zarówno pracownicy, jak też pracodawcy, starają się o przekształcenie pracy w towar.
Pracodawcy wykorzystują całą swoją pomysłowość – a także pomysłowość swoich
sług i wydziałów personalnych – aby obliczyć pracę, wymierzyć ją i ujednolicić. Tym60
czasem starający się o posadę dają się „wycisnąć” w rozpaczliwym dążeniu do sprzedania swojej siły roboczej, i (na nowo) piszą swoje życiorysy, aby ukazać się jako dostawcy obliczalnych jednostek pracy. I tutaj właśnie pies jest pogrzebany. Ponieważ w
dniu, w którym pracodawcy i pracownicy doprowadzą do pełnego utowarowienia
pracy, kapitalizm upadnie. Bez tego poglądu, nie da się zrozumieć, dlaczego kapitalizm
ciągle na nowo wytwarza kryzysy. W każdym razie dla zrozumienia tego stanu rzeczy
konieczne jest przyjęcie przynajmniej pewnej dawki myślenia marksistowskiego.
W klasycznym filmie [amerykańskim] z 1953 r. „Inwazja pożeraczy ciał” przedstawiony został atak istot pozaziemskich, który – w przeciwieństwie do "Wojny światów"
H.G. Wellsa – nie następuje bezpośrednio. Ludzie zostają tu opanowani od wewnątrz,
aż do momentu, kiedy nic nie pozostaje z ich uczuć i ludzkiego ducha. Ich ciała są
skorupami, które kiedyś zawierały wolną wolę, a teraz jeszcze tylko pracują, wykonują
codzienne działania i funkcjonują jako symulacje ludzi, „uwolnione” od niedającej
się skwantyfikować ludzkiej natury. Coś podobnego nastąpiłoby, jeżeli ludzka praca
dałaby się zredukować wyłącznie do funkcji ludzkiego kapitału i dzięki temu pasowałaby do modeli wulgarnej ekonomii.
Każda niemarksistowska teoria ekonomiczna, która traktuje ludzki i nieludzki
wkład do produkcji jako wymienny, bazuje na przekonaniu, że nastąpiła dehumanizacja ludzkiej pracy. Jednak wraz z całkowitym odczłowieczeniem ludzkiej pracy
następuje kres kapitalizmu jako systemu wytwarzania i podziału wartości. Początkowo
społeczeństwo odczłowieczonych automatów przypomina mechaniczny zegar pełen
śrub i wskazówek, z których wszystkie mają swoją funkcję i wspólnie wytwarzają
jedno „dobro”: pobór czasu. Jeżeli jednak w społeczeństwie nie istnieje nic poza automatami, to pobieranie czasu nie jest „dobrem”. Jest ono co prawda produktem,
ale dlaczego miało by być „dobrem”? Bez prawdziwych ludzi, którzy przeżywają
61
funkcje zegara, nie istnieje ani „dobre”, ani „złe”. Jeżeli kapitałowi uda się skwantyfikować pracę i w efekcie całkowicie ją utowarowić, co jest jego nieustannym celem,
to w efekcie usunie z pracy tę nieokreśloną widmową wolność, umożliwiającą
dopiero wytwarzanie wartości. Właśnie na tym polega błyskotliwy wgląd Marksa w
istotę kryzysów kapitalistycznych: Im większe sukcesy odnosi kapitalizm w procesie
utowarowienia pracy, tym niższa jest wartość produkowanych jednostek, tym niższa
jest stopa zysku, a w efekcie tym bardziej przybliża się następna recesja systemu gospodarczego. Wyłącznie u Marksa występuje ukazanie ludzkiej wolności jako kategorii
ekonomicznej. Pozwala ona na specyficznie dramatyczną i mądrą analitycznie interpretację skłonności kapitalizmu wytwarzania tendencji do recesji, a nawet depresji,
już w warunkach wzrostu gospodarczego.
Kiedy Marks pisał, że praca jest żywym formotwórczym ogniem, zmiennością rzeczy, ich czasowością, to dokonał tym samym największego wkładu, dzięki któremu
jakikolwiek ekonomista pozwolił nam zrozumieć wewnętrzną sprzeczność w DNA
kapitalizmu. Kiedy opisywał on kapitał jako moc, której musimy się podporządkować,
która „wytwarza kosmopolityczną, ogólną energię, przekraczającą każdą przeszkodę
i związek, aby ustanowić się jako jedyna polityka, ogólność, ograniczenie i związek”,
to wskazywał tym samym na rzeczywistość, w której pracę można kupić w jej postaci
towarowej za pomocą kapitału płynnego (tzn. za pieniądze). Jednak wciąż zawiera
ona w sobie wolę, wrogo nastawioną wobec kupca. Nie jest to jednak stwierdzenie
o charakterze tylko psychologicznym, filozoficznym czy politycznym. Marks sformułował tym samym zdumiewającą analizę powodów, dla których praca (jako działanie
niekwantyfikowalne), staje się sterylna i nie może wytwarzać już żadnej wartości
wraz z uwolnieniem się od tej wrogości [ze strony ludzkiej podmiotowości – tłum.].
W okresie, kiedy neoliberałowie dominują pod względem teoretycznym i nieu-
62
stannie przeżuwają ideologię podwyższania produktywności, która ma wzmacniać
produktywność i tworzyć wzrost, analiza marksistowska dostarcza skutecznej odtrutki.
Kapitał nigdy nie zdoła zwyciężyć w walce o przekształcenie pracy w nieskończenie
rozciągalny, zmechanizowany wkład, bez zniszczenia samego siebie. Tego nie zrozumieją ani neoliberałowie, ani też keynesiści. „Jeżeli cała klasa pracowników najemnych zostałaby zlikwidowana przez maszynerię, to byłoby to straszne dla kapitału,
który bez pracy najemnej przestaje być kapitałem” – pisał Marks.
Co uczynił dla nas Marks?
Niemalże wszystkie szkoły myślowe, wraz z niektórymi progresywnymi ekonomistami, stwierdzają wprawdzie, że Marks był znaczącą postacią, jednak współcześnie
jego nauki maju już niewielkie znaczenie. Nie mogę się z tym zgodzić. Marks nie
tylko sformułował podstawowy dramat dynamiki kapitalizmu, lecz także uodpornił
mnie na trującą ideologię neoliberalizmu. Przykładowo, wiele osób przyjmuje koncepcję, iż państwo niejako nielegalnie przywłaszcza sobie za pomocą podatków prywatnie wytwarzane bogactwo. Inaczej myślą ci, którzy przyswoili sobie argumentację
Marksa, z której wynika dokładne przeciwieństwo owej koncepcji: To kolektywnie
wytworzone bogactwo jest prywatnie zawłaszczane poprzez społeczne warunki produkcji i prawa własności, które – w celu ich własnej reprodukcji – opierają się prawie
wyłącznie na fałszywej świadomości.
W swojej najnowszej książce „Never Let a Serious Crisis Go to Waste” historyk
gospodarki Philip Mirowski opisuje sukces neoliberałów, którym udało się przekonać
wielu, że rynki nie są tylko przydatnym środkiem, lecz celem samym w sobie. Podczas
gdy zbiorowe działania i instytucje publiczne "nigdy tego nie dokonają", zdecentralizowane i działające bez ograniczeń interesy prywatne mają gwarantować nie tylko
właściwe efekty, ale także właściwe życzenia, właściwy charakter, a nawet właściwą
moralność. Najlepszym przykładem tego jaskrawego neoliberalizmu jest debata nad
zmianami klimatycznymi.
Według neoliberałów, jeżeli cokolwiek ma zostać
w tym względzie podjęte,
to należy utworzyć „rynek” dla tego, co jest złe
(tzn. system handlu emisjami), gdyż tylko rynki
Ludzie bezdomni
Domy bezludne
opatrują właściwą ceną
63
dobro/ to, co dobre i to, co złe. Aby zrozumieć,
dlaczego takie quasi-rynkowe rozwiązanie nie
może się powieść, a przede wszystkim, jakie
motywy ukrywają się za takimi „rozwiązaniami”, należy odwołać się do logiki akumulacji
kapitału, sformułowanej przez Marksa i zaadaptowanej przez polskiego ekonomistę Michała Kaleckiego do realiów świata opanowanego przez powiązane ze sobą oligopole.
W XX wieku w postaci partii komunistycznych i socjaldemokratycznych pojawiły się dwa
ruchy polityczne, odwołujące się do myśli Marksa. Jednak poza błędami (a czasem także
zbrodniami), które popełniły, zaniedbały na
własną szkodę podążenie za Marksem w jednym względzie: zamiast przyjąć jako
hasła i koncepcje swoich organizacji wolność i racjonalność, wybrały one równość i
sprawiedliwość, pozostawiając neoliberałom ideę wolności. Marks był pod tym względem nieubłagany: problemem kapitalizmu nie jest to, że jest niesprawiedliwy, lecz
że jest irracjonalny, gdyż zwykle skazuje całe pokolenia na nędzę i bezrobocie, i
nawet kapitalistów przekształca w zalęknione automaty, które nieustannie boją się
utraty swojego kapitalistycznego statusu, o ile w pełni nie utowarowią swoich bliźnich,
tak aby skuteczniej służyli akumulacji kapitału. Jeżeli kapitalizm jawi się jako niesprawiedliwy, to dlatego, że niewoli wszystkich i trwoni zasoby ludzkie oraz naturalne.
Ten sam system produkcji, który wytwarza godną podziwu technikę i niewyobrażalne
bogactwo, równocześnie prowadzi do głębokiego nieszczęścia i kryzysów.
Ponieważ socjaldemokraci i lewica jako taka zaniedbała sformułowania krytyki
kapitalizmu za pomocą podstawowych dla Marksa pojęć wolności i racjonalności,
neoliberałowie mogli przywdziać płaszcz rzeczników wolności, uzurpować to pojęcie
dla własnych celów i święcić triumfy w walce ideologii.
Najważniejszym aspektem triumfu neoliberalizmu jest prawdopodobnie to, co
dzisiaj określa się mianem „deficytu demokracji”. W ciągu minionych trzech dekad
wylano masę krokodylich łez nad finansjalizacją i globalizacją w kontekście [spowodowanej przez nie] erozji naszych wspaniałych demokracji. Marks głośno śmiałby
się z tych, którzy czują się zaskoczeni „deficytem demokracji”, bądź też czują się
nim oburzeni. Jaki to wielki cel przyświecał liberalizmowi w XIX wieku? Było to, jak
Marks zawsze podkreślał, rozdział gospodarki i polityki, i skierowanie działania poli64
tycznego ku tej pierwszej sferze, podczas gdy gospodarka została pozostawiona panowaniu kapitału. Dzisiaj jesteśmy świadkami wielkiego triumfu liberalizmu, który
osiągnął swój od dawna pielęgnowany cel. Weźmy jako przykład RPA, 20 lat po
uwolnieniu z więzienia Nelsona Mandeli i momentu, w którym cała ludność kraju
może uczestniczyć w sferze politycznej. Dylemat ANC [Afrykańskiego Kongresu Narodowego] polegał na tym, że aby uczestniczyć w polityce, musiał on zrezygnować
z władzy ekonomicznej. Ten, kto widzi to inaczej, powinien porozmawiać z dziesiątkami górników, do których strzelali uzbrojeni ochroniarze, nasłani przez pracodawców, kiedy ci pierwsi domagali się podwyżek płac
Dlaczego eratyczny?
Po tym, dlaczego moje rozumienie naszego świata społecznego w dużej mierze
zawdzięczam Marksowi, chciałbym zająć się tym, co budzi w dziele Marksa moje
wątpliwości. Innymi słowy, przedstawię powody, dla których świadomie jestem marksista eratycznym i niekonsekwentnym. Marks popełnił dwa spektakularne błędy:
jeden poprzez zaniechanie, drugi zaś poprzez świadome działanie. Do dziś błędy te
ograniczają efektywność lewicy, przede wszystkim w Europie.
Pierwszy błąd Marksa – błąd zaniechania – polega na tym, że w niewystarczającym
stopniu przemyślał on konsekwencje swoich teoretycznych analiz, dla świata, którym
się zajmował. Jego teoria jest dyskursywnie niezwykle wpływowa i sam Marks w
pełni zdawał sobie z tego sprawę. Jednak najwyraźniej było mu obojętne to, że jego
uczniowie – ludzie, którzy jego idee lepiej
rozumieli od przeciętnego robotnika –
mogli wykorzystać te idee, aby wykorzystywać towarzyszy, rozbudowywać swoją
władzę i uzyskiwać wpływowe stanowiska.
Drugi błąd Marksa, który uważam za
świadomy, jest poważniejszy. Polega on
na przekonaniu, że prawda o kapitalizmie
daje się przedstawić za pomocą modeli
matematycznych. Była to najgorsza przysługa, jaką mógł oddać swojemu systemowi teoretycznemu. Człowiek, który
ukazał ludzką wolność jako podstawowy
czynnik konceptualny w ekonomii;
uczony, który wysunął radykalną nieokre65
śloność na przysługujące jej miejsce w ekonomii politycznej, w końcu życia tworzył
uproszczone modele algebraiczne, mające
– naturalnie – służyć kwantyfikacji jednostek pracy, wierząc – wbrew wszelkiej nadziei – że z takich równań dadzą się wyprowadzić nowe sposoby poznania
kapitalizmu. Po jego śmierci marksistowscy
ekonomiści stracili wiele lat na podobne
scholastyczne mechanizmy poznawcze.
Całkowicie poświęcając się „problemowi
transformacji” [przekształcenia wartości towarów w ceny – tłum.], i kwestii tego, co
należy wobec tego czynić, w końcu stali się
prawie wymierającym gatunkiem, podczas gdy moloch neoliberalizmu likwidował
każdą sprzeczność, która pojawiała się na jego drodze.
Jak Marks mógł się tak pomylić? Dlaczego nie pojął, że prawda o kapitalizmie nigdy
nie da się ująć za pomocą modelu matematycznego, niezależnie od tego jak błyskotliwy
jest twórca takiego modelu? Czy nie dysponował instrumentami intelektualnymi, aby
pojąć, że dynamika kapitalizmu jest napędzana przez niekwantyfikowalną część
ludzkiej pracy, tzn. zależy od zmiennej, która nigdy nie da się zdefiniować w terminach
matematycznych? Naturalnie dysponował takimi instrumentami myślowymi. Przecież
sam je stworzył. Nie, przyczyna jego błędu jest dość ponura: podobnie jak ekonomiści
wulgarni, których tak wspaniale krytykował (i którzy nadal dominują na wydziałach
ekonomii), pragnął władzy, której miał mu dostarczyć „dowód” matematyczny.
Twierdzę, że Marks wiedział, co czyni. Wiedział, a przynajmniej mógł wiedzieć,
że całościowa teoria wartości nie daje się ująć za pomocą matematycznego modelu
dynamicznej gospodarki kapitalistycznej. Z pewnością zdawał sobie sprawę z tego,
że trafna teoria ekonomiczna musi uwzględniać to, że reguły tego, co nieokreślone
same muszą pozostać nieokreślone. Formułowanie tej kwestii za pomocą pojęć
ekonomicznych oznacza rozpoznanie, że władza rynku, a tym samym zyskowność
kapitału, niekoniecznie może zostać zredukowana do zdolności wykorzystania siły
roboczej pracowników. I że z powodów, pozostających poza teorią marksistowską,
niektórzy kapitaliści daną zbiorowość sił roboczych, lub też określoną grupę konsumentów, mogą mocniej wykorzystywać niż inne [grupy pracowników/ konsumentów].
66
Jednak przyjęcie tego oznacza akceptację faktu, że własne (Marksowskie) „prawa”,
nie są nienaruszalne. Marks musiał przyznać w obliczu konkurencyjnych głosów w
ruchu związkowym, że jego teoria jest nieokreślona i dlatego jego wyjaśnienia nie
mogą być jedyne i jednoznaczne. Że są one nieustannie prowizoryczne. Nie mogę
wybaczyć Marksowi zdecydowania, które go cechowało, kiedy twierdził, iż uchwycił
[intelektualnie] całą zamkniętą historię ludzkości, stworzył ostateczny model i miał
ostatnie słowo. Okazało się to ostatecznie przyczyną licznych błędów, a przede
wszystkim autorytaryzmu. Błędów i autorytaryzmu, które w dużej mierze są przyczyną
aktualnej niemocy lewicy jako siły dobra i przeciwwagi dla nadużyć [idei] rozumu i
wolności poprzez ideologiczną kontrolę ze strony neoliberałów.
Tłum. z jęz. niemieckiego P. Kendziorek
Uwagi tłumacza do tekstu
Prezentowany tekst jest przekształconą wersją wykładu, który autor wygłosił w
2013 r. w Zagrzebiu w ramach 6-go Festiwalu Wywrotowego. Ukazał się on w tym
roku na łamach czasopisma "The Guardian" oraz w tłumaczeniu niemieckim na łamach "Neues Deutschland" (pisma związanego z niemiecką partią „Die Linke”). Zdecydowaliśmy się pominięcie ostatniego fragmentu artykułu, noszącego tytuł „Lekcja
Margaret Thatcher”, w którym Warufakis opisuje swoje doświadczenia z okresu wieloletniego pobytu w Wielkiej Brytanii, ponieważ nie wnoszą one nowych wątków
do prezentowanej wcześniej krytyki neoliberalizmu.
Tekst wydaje nam się bardzo oryginalnym i wartościowym wkładem do lewicowych
dyskusji nad obecnym stanem kapitalizmu i ruchu robotniczego, a także perspektywą
ich przezwyciężenia w kierunku zbieżnym z emancypacyjnymi ideałami demokratycznej lewicy marksistowskiej. Chociaż, jak w wielu innych tekstach lewicowych
(zresztą także w korpusie dzieł Marksa), przenikliwa całościowa perspektywa analizy
kapitalizmu Warufakisa nie idzie w parze z równie wyraźną perspektywą socjalistyczną. Jest to jednak w dużej mierze trudność obiektywna – tylko totalitarny (anty)socjalizm biurokratyczny można wprowadzić w życie za pomocą działań samego państwa i tylko wtedy można dekretować to, jak ma wyglądać struktura produkcji i
podziału, relacje między planem i rynkiem, struktura płac itd. Wiek XX pokazał, jak
niszczące były tego rodzaju działania nie tylko dla społeczeństw poddanych władzy
totalitarnych partii odwołujących się do idei Marksa, ale także dla samej lewicy i
kształtu społecznej podmiotowości. Dość powiedzieć, że oficjalny marksizm-leninizm
przez kilkadziesiąt lat panowania w ogromnej części globu nie wydał ani jednego
67
godnego tego miana marksistowskiego myśliciela. Także dzisiejszy renesans zainteresowania Marksem jest w dużej mierze efektem funkcjonowania w liberalnym środowisku parlamentarnych demokracji i występującego tu prawa do krytyki dominujących instytucji. Nie zapominajmy też o zasługach tych, którzy rozwijali na Zachodzie
idee antytotalitarnego marksizmu w opozycji do stalinowskiego ZSRR, przede wszystkim ruchu trockistowskim.
Idee Warufakisa wyrastają z krytyczno-wolnościowego ducha antystalinowskiego
zachodniego marksizmu. (W swoim ujęciu autorytarnego potencjału, tkwiącego w
pretensjach Marksa do odkrycia prawdy całej ludzkiej historii, przypomina on zresztą
poglądy Corneliusa Castoriadisa i innych intelektualistów z grupy „Socialisme ou
Barbarie”). W swojej bezceromanialnej krytyce Warufakis nie daje się on przyszpilić
do żadnego schematu: marksistów oburzy jego krytyka pewnych aspektów teorii
Marksa (skądinąd niezbyt jasna, jeżeli chodzi o kwestię domniemanych autorytarnych
tendencji) i podtrzymanie programu naprawy kapitalizmu, liberałowie będą oburzeni
utożsamieniem przez niego całej bogatej zachodniej tradycji liberalnej z prawicowym
neoliberalizmem ekonomicznym, socjaldemokratów niemile zaskoczy zrównanie
ich z komunistami pod względem popełnionych błędów (a nawet zbrodni) itd.
Wreszcie, niezależnie od poglądów politycznych, zaskakiwać musi katastroficzny
ton, w którym autor pisze o obecnej kondycji Unii Europejskiej oraz zrównuje projekt
unijny z programem neoliberalnym. Przeczy temu i wzrost gospodarczy występujący
w większości krajów europejskich i zachowanie w większości krajów Europy Zachodniej instytucji państwa socjalnego (wielokrotnie pisał i mówił o tym Tadeusz Kowalik, bliski pod wieloma względami typowi poglądów socjalistycznych Warufakisa).
Ale trzeba pamiętać, że Warufakis pisze z perspektywy znajdującej się w zapaści
gospodarczej i pętli zadłużenia Grecji, zaś jego przekonanie, że obecny wzrost gospodarczy światowego kapitalizmu zawiera w sobie sprzeczności prowadzące do kryzysów, które zagrażają podstawom ludzkiej cywilizacji, zachowuje pełną zasadność.
Ostatecznie koncepcje Warufakisa będą dla lewicowych radykałów zbyt „reformistyczne”, zaś dla socjaldemokratów niebezpiecznie marksistowskie. Natomiast z pewnością są one inspirujące do myślenia nad kondycją tyleż kapitalizmu, co jego potencjalnej socjalistycznej negacji.
P.K.
68
Marksizm w epoce
globalizacji
Borys Kagarlicki
Po upadku bloku radzieckiego w latach 1989-1991 mówienie o marksizmie jako o wiodącej czy choćby wpływowej szkole teoretycznej w krajach Europy Wschodniej byłoby co najmniej dziwne. Sam termin »socjalizm« został tu w najwyższym stopniu zdyskredytowany.
Jednakże na uczelniach wyższych Europy Zachodniej i Ameryki Północnej nauczanie marksizmu pozostało zazwyczaj ważną częścią socjologicznego kształcenia, a
radykalna lewicowa inteligencja nadal uczestniczy w społecznych dyskusjach.
Ale i na Zachodzie w latach 90. rozwinęło się masowe przeciwnatarcie zwolenników ideologii liberalnej, której pozycje zostały w znacznej mierze zachwiane pod
wpływem wydarzeń lat 1968-1975 (wojna w Wietnamie, studenckie bunty we Francji
i Włoszech, rewolucja w Chile, upadek prawicowo-autorytarnych reżimów w Portugalii, Hiszpanii i w Grecji).
Kryzysowi ideologii i praktyki liberalnego mainstreamu towarzyszyły w końcówce
lat 70. problemy ekonomiczne, które przeżywało zachodnie społeczeństwo konsumpcyjne. Wyjście jednak znaleziono nie na drodze przekształceń antykapitalistycznych czy też nowych reform społecznych, za czym opowiadała się lewica, lecz
w rezygnacji z gospodarki mieszanej, ucieleśnionej w koncepcji Johna Maynarda
Keynesa, na drodze polityki stopniowego demontażu państwa socjalnego, poprzez
prywatyzację, deregulację i nadawanie przywilejów kapitałowi finansowemu. Innymi
słowy, sam mainstream przesunął się radykalnie na prawo, zastępując centrystowskie
idee postępowego liberalizmu twardymi zasadami współczesnego neoliberalizmu.
Triumf neoliberalizmu i kryzys lewicy
Przy czym sama lewica nie tylko nie zdołała przedstawić całościowej strategicznej
69
odpowiedzi na przemiany, zachodzące w ramach globalnego kapitalizmu, lecz podzieliła się na dwa stronnictwa, prezentujące równie niekonstruktywne podejście.
Jeden nurt skłonny był ignorować bieg rzeczy, dowodząc, że kapitalizm ani trochę się
nie zmienił, drugi zaś, przeciwnie, mitologizował zmiany, przyjmując za dobrą monetę
wszelkie tłumaczenia i koncepcje, przedstawiane przez ideologów klasy panującej.
Nic dziwnego, że upadek ZSRR stał się sygnałem do ataku neoliberalizmu, którego
ideologiczną i kulturową hegemonię ugruntowały sukcesy już osiągnięte w polityce i
ekonomii. Celem stały się nie tylko partie i teoretycy reprezentujący tradycję komunistyczną i tak czy inaczej związani z projektem radzieckim. Zachodnia lewica bowiem, z komunistami włącznie, począwszy od 1968 roku niejednokrotnie poddawała
krytyce ZSRR. To jednak w najmniejszym stopniu nie poprawiło ich sytuacji w walce
ideowej końca XX wieku.
Upadek systemu radzieckiego myśl liberalna interpretowała jako dowód na zasadniczą niemożność powodzenia budowy jakiegokolwiek społecznego modelu, odmiennego do współczesnego kapitalizmu, i fatalizm wszelkich form polityki gospodarczej nie opierającej się na działaniu »niewidzialnej ręki rynku«.
W ten sposób nie tylko zwolennicy centralnego planowania, opierający się na doświadczeniu radzieckim, ale też cała pozostała lewica – od umiarkowanych socjaldemokratów, wzywających do ostrożności w ingerowaniu w rynek, po radykalnych
zwolenników samorządności robotniczej i anarchicznej organizacji sieciowej – okazali
się wyłączeni ze sfery »poważnej dyskusji« i uznani za beznadziejnych utopistów.
Po serii klęsk, partie socjaldemokratyczne i komunistyczne zaczęły jedna za drugą
zdawać się na litość zwycięzcy, szukając sobie miejsca w neoliberalnym systemie i
uznając logikę nowego konsensusu. Wiele partii komunistycznych oficjalnie zakończyły swój byt. Partie socjaldemokratyczne funkcjonowały raczej jako wyborczy
brand, a nie siła społeczna, opowiadająca się jeśli nie za reformą kapitalizmu,
to choćby za wprowadzeniem jakościowo nowej polityki w jego ramach.
Drobne ugrupowania lewicowe szukały ratunku w dogmatyzmie, przekształcając się w swego rodzaju »strażników
ognia«, których jedyne zadanie polega
na tym, aby mniej lub bardziej całościowo przekazać marksistowską i socjalistyczną tradycję przyszłym pokoleniom.
70
W końcu, intelektualiści,
pozbawieni politycznego
oparcia, zwrócili się ku rozmaitym wersjom teorii postmodernistycznej. Krytykowali
Marksa za niedostateczny radykalizm, dowodząc, że nazbyt ulegał panującym w
owym czasie poglądom i nie
był w stanie zerwać z tradycjami europejskiego Oświecenia, ideami postępu i wiary w naukę, które również są częścią burżuazyjnego systemu wartości.
Przy tym, oskarżając Marksa o historyczną ograniczoność i »burżuazyjność«, postmodernistyczni ideolodzy zapominali zarówno o własnym kulturowym ograniczeniu,
jak i o swoim zintegrowaniu z instytucjami neoliberalnego kapitalizmu.
Jako że projekt marksistowski zarówno w wariancie marksistowskim, jak i reformistycznym został odrzucony jako »niedostateczny«, miała go zastąpić fundamentalna
krytyka podstaw współczesnej cywilizacji, z zasady nie zakładająca jakichkolwiek
działań praktycznych.
Takie podejście miało połączyć pretensje do intelektualnego radykalizmu z pryncypialną i konsekwentną rezygnacją ze zmiany społeczeństwa. Najbardziej wyrazistym
przejawem tej tendencji stała się książka Toni Negri i Michaela Hardta »Imperium«,
która, po usunięciu z niej ozdobników radykalnej retoryki, stanowiła próbę dowiedzenia
postępowości neoliberalnego modelu kapitalizmu jako przedsionka komunizmu.
Autorzy okazali się gorącymi zwolennikami Unii Europejskiej, brali udział w kampanii na rzecz przyjęcia europejskiej konstytucji i konsekwentnie popierali kurs na
rynkową integrację kontynentu, który spotkał się z niespodziewanie twardym sprzeciwem większości mieszkańców Europy Zachodniej.
Ten właśnie sprzeciw okazał się głównym problemem europejskich i północnoamerykańskich elit po upadku ZSRR.
Sytuację ironicznie podsumował meksykański pisarz i działacz Subcomandante
Marcos, który w nawiązaniu do powstania Indian w stanie Chiapas zauważył, że mieszkańcy tego oddalonego regionu niczego nie wiedzieli ani o obaleniu muru berlińskiego,
ani o rozpadzie ZSRR, i dlatego po prostu nadal bronili swoich praw i interesów tak,
jak gdyby nie było żadnego ideologicznego przewrotu. Nawiasem mówiąc, powstanie
71
zapatystów w Chiapas w
1994 roku stało się właśnie
sygnałem początku nowego
globalnego oporu.
Innym przełomowym wydarzeniem były masowe
protesty w Seattle w 1999
roku, kiedy wielotysięczne
demonstracje zerwały ministerialne spotkanie Światowej
Organizacji Handlu (WTO).
Ruch antyglobalistyczny
W ostatnich latach XX wieku żywiołowy sprzeciw wobec systemu neoliberalnego
zaczął przybierać formy zorganizowane. Ruchy takie nazywano »antyglobalistycznymi«, chociaż ich uczestnicy początkowo odżegnywali się od takiego etykietowania
i woleli nazywać się »globalnym ruchem na rzecz sprawiedliwości społecznej«.
Nowe ruchy masowe budowały szerokie demokratyczne koalicje, próbujące wypracować ogólny program. Następnie pojawiło się Światowe Forum Społeczne, które
stało się swego rodzaju globalnym placem jednoczenia się i dyskusji. W 2002 r. powstało też Europejskie Forum Społeczne. W końcu, już po tym, jak w 2008 roku wybuchł światowym kryzys gospodarczy, na scenę wyszły takie partie polityczne, jak
SYRIZA w Grecji i »Podemos« w Hiszpanii.
Należy wszakże zauważyć, że kryzys 2008 roku nie tylko nie doprowadził do
zmiany polityki gospodarczej w wiodących krajach Zachodu, lecz nawet nie sprzyjał
72
wzrostowi ruchu antyglobalistycznego. Wręcz przeciwnie.
Europejskie Forum Społeczne
po roku 2008 podupadło, a
następnie w ogóle przestało
funkcjonować. Światowe Forum Społeczne nadal się zbierało, lecz zainteresowanie
nim zauważalnie zmalało. Ruchy społeczne skupiły się na zadaniach lokalnych i narodowych.
We Francji widzieliśmy więc protesty przeciwko ograniczającemu prawa pracownicze młodzieży »prawu pierwszej pracy«, następnie mniej udane – przeciwko reformie emerytalnej. W Grecji i Hiszpanii masowe mobilizacje stały się odpowiedzią
na politykę twardej ekonomii, wdrażaną pod presją Unii Europejskiej i międzynarodowych banków. Kulminacją podobnych wystąpień stała się akcja Occupy Wall
Street w Nowym Jorku. Odniosła ona taki sukces medialny, że zaczęli się na niej
wzorować organizatorzy protestów na całym świecie, nawet jeśli ich hasła nie miały
wiele wspólnego ani z żądaniami, ani z ideą nowojorskich »okupantów«.
Znamienne jest jednak to, że w odróżnieniu od protestów w Seattle w 1999 roku,
które naprawdę uniemożliwiły podejmowanie decyzji w ramach WTO, akcje podobne
do Occupy Wall Street nie miały żadnych praktycznych następstw i nie zmusiły sprawujących władzę do jakichkolwiek zmian.
Nawiasem mówiąc, właśnie nieefektywność mobilizacji masowych zmusiła uczestników (a dokładnie – część z nich) do postawienia pytania co do konieczności przejścia od protestu do zorganizowanej polityki. I tu właśnie potrzebna okazała się nie
tylko spuścizna Marksa jako wielkiego ekonomisty, ale i marksizm jako teoria politycznego działania.
Inna sprawa, że nie chodzi o to, aby w religijnym porywie powtarzać marksistowskie
mantry stuletniej dawności, lecz o to, żeby sformułować nowy program i nowe polityczne projekty w oparciu o marksistowską analizę.
Zmienione społeczeństwo a klasowa analiza
Klasowa struktura społeczeństwa zmieniła się radykalnie nie tylko od czasów Marksa, lecz także w porównaniu z XX wiekiem, kiedy kapitał przemysłowy przeżywał
na Zachodzie swój rozkwit. Na przełomie XX i XXI wieków miały miejsce dwa
globalne procesy, dopełniające się i sobie przeciwstawne.
73
Z jednej strony, dokonała się
nie mająca precedensu proletaryzacja ludności. W krajach Azji, Afryki i Ameryki Łacińskiej ogromna
masa ludzi została wciągnięta do
współczesnej gospodarki i produkcji przemysłowej. W rozwiniętych
krajach europejskich przedstawiciele »wolnych zawodów«, techniczni specjaliści, intelektualiści, uczeni i wszelkiego rodzaju przedstawiciele »klasy
kreatywnej« ostatecznie przekształcili się w pracowników najemnych. Z drugiej
jednak strony, klasowa struktura stawała się coraz bardziej rozmyta, przestały też
funkcjonować tradycyjne mechanizmy solidarności i zbiorowego współdziałania.
Nowi proletariusze okazywali się znacznie mniej ze sobą związani, niż robotnicy XX
wieku. Same zaś przedsiębiorstwa
stawały się mniejsze, ich zespoły
pracownicze – mniej masowe, ich
struktura bardziej rozdrobniona.
Dawne regiony przemysłowe, czy
to Europa Zachodnia, kraje byłego
bloku radzieckiego czy Ameryka,
utraciły znaczną część produkcji,
która przemieszczała się do Ameryki Łacińskiej, Azji Wschodniej,
Chin. Miejsce zorganizowanego
proletariatu przemysłowego zajmowali pracownicy sfery usług,
pracownicy edukacji i ochrony
zdrowia, uczeni.
Z kolei nowa klasa robotnicza
wykształcała się w krajach, nie mających dotąd tradycji ruchu socjalistycznego, warunków do rozwoju wolnych związków zawodowych i lewicowych partii politycznych.
Różnice w wynagrodzeniu między poszczególnymi grupami pracowników najemnych
gwałtownie rosły, co nieuchronnie budziło pytanie o to, jak mocna może być między
nimi solidarność.
Innymi słowy, sprzeczność między pracą a kapitałem nigdzie nie zniknęła, ale i
74
sam świat pracy najemnej stał się nieporównanie bardziej złożony i mniej jednolity. Do pewnego stopnia proletaryzacji towarzyszyła atomizacja i deklasacja,
a także powstawanie nowej społecznej
geografii, która nie mogła nie wpłynąć
na perspektywy światowej polityki.
W nowej sytuacji dotychczasowe metody organizacji, hasła i praktyka polityczna okazywały się jeśli nie całkiem
nieprzydatne, to co najmniej wymagały
poważnej korekty. Nie oznaczało to jednak bynajmniej, że marksizm jakoby tracił znaczenie jako teoria zorientowana
na przekształcenie społeczeństwa.
W ślepym zaułku znaleźli się jedynie
ci teoretycy i praktycy, którzy uparcie trzymali się starych schematów, nie chcąc poddać zmieniającej się sytuacji historycznej krytycznej analizie.
Tymczasem właśnie przemiany społeczne czyniły tę analizę konieczną i pożądaną.
Nowe państwo społeczne?
Tam, gdzie partie lewicowe nadal trzymały się zastanych schematów, bądź też,
przeciwnie, szły na postronku liberalnej ideologii, stopniowo, a niekiedy dość prędko,
spotykał ich upadek. Na ich miejsce przychodziły ruchy populistyczne, który po nowemu formułowały pojęcie solidarności.
Paradoks polega na tym, że im bardziej różnopióry i heterogeniczny jest świat
pracy najemnej, tym szersze i ogólne stawały się zadania i hasła, na podstawie
których powstają koalicje i rozwija się praktyka solidarności. Przy starym schemacie
zbieżność interesów robotników, wykonujących jednorodną pracę w jednorodnych
fabrykach, stawała się podstawą klasowej wspólnoty, z której stopniowo wyrastała
potrzeba jednolitej zawodowej i partyjnej organizacji. To jednak nieuchronnie
ustępuje miejsca nowej perspektywie.
Właśnie budowanie koalicji wokół najbardziej ogólnych kwestii społecznych i
ekonomicznych staje się punktem wyjścia, pozwalającym zgromadzić rozmaite siły
społeczne, które w procesie praktycznego współdziałania pogłębiają solidarność. Takim wspólnym interesem staje się konieczność zachowania, obrony lub zdobycia
75
podstawowych praw społecznych, utraconych bądź podważonych w ostatnich dziesięcioleciach XX wieku i na początku
wieku XXI, to wszystko, co stanowiło o stronie praktycznej
państwa socjalnego – nieodpłatna ochrona zdrowia, edukacja, dostępność mieszkań, transport
publiczny,
instytucje
zapewniające pionową mobilność w społeczeństwie, itd.
Inaczej mówiąc, jeśli dawna solidarność formowała się »z dołu do góry«, to teraz
procesy solidaryzacji idą »z góry na dół«, od szerokiego jednoczenia się i koalicji ruchów społecznych – do jednoczenia i pomocy wzajemnej na poziomie lokalnym.
Inna sprawa, że walka o podstawowe gwarancje społeczne nie jest celem ostatecznym
i jedynym sensem nowej lewicowej polityki, po dawnemu zorientowanej na strukturalną przemianę społeczeństwa.
Francuski ekonomista Thomas Piketty w książce »Kapitał w XXI wieku« dowodzi,
że kwestia państwa socjalnego okazuje się kluczowa dla naszych czasów. »W drugim
dziesięcioleciu XXI wieku nierówność, która, wydawałoby się, zniknęła, nie tylko
osiąga poprzednie historyczne maksimum, ale je przewyższa«. Zmniejszenie nierówności w XX wieku nie wynikało z naturalnej logiki kapitalizmu, lecz przeciwnie –
ze złamania tej logiki pod wpływem wojen i rewolucji.
Malując jednak mroczny obraz społecznej i gospodarczej degradacji kapitalizmu
Piketty ogranicza się do umiarkowanych recept, proponując w charakterze panaceum
nie reformy strukturalne, lecz umocnienie i modernizację zachowanych na Zachodzie
instytucji socjalnego wspierania obywateli w oparciu o progresywne opodatkowanie
zysków kapitałowych.
Tymczasem jest oczywiste, że samo pojęcie państwa socjalnego powinno nabrać
nowego sensu. Filipińska działaczka społeczna Tina Ebro mówi w związku z tym o
»przekształcającym społeczeństwo porządku dnia«. W analogiczny sposób rosyjska
socjolożka Anna Oczkina podkreśla, że chodzi już nie tylko i nie tyle o podnoszenie
poziomu życia ludzi pracy, co o stworzenie nowych mechanizmów społecznej i ekonomicznej reprodukcji, pod społecznym nadzorem, o przejście od »demokracji biernej« odbiorców dóbr społecznych do »demokracji aktywnej« świadomie organizowanego rozwoju w interesie większości.
76
Populizm a polityka
Formą polityczną takich ruchów z reguły okazują się już nie centrystowskie partie
tradycyjnego typu socjaldemokratycznego czy komunistycznego, lecz szerokie porozumienia, często prezentujące się jak populistyczne. Nie chodzi jednak o zbieranie
przypadkowych sił wokół popularnego przywódcy, lecz o zjednoczenie ruchów społecznych wokół wspólnych zadań praktycznego przekształcenia swojego kraju i
świata. Takimi są SYRIZA i »Podemos«, które szybko poszły w górę na tle upadku
»starej lewicy«.
O ile polityka SYRIZY opiera się
na krytycznym przewartościowaniu wieloletniego doświadczenia,
zgromadzonego przez »starą lewicę«, to »Podemos« od początku
deklarowało zerwanie ze »starymi«
partiami lewicy, które okazały się
niezdolne do obrony interesów ludzi pracy w nowych warunkach.
Ale zerwanie bynajmniej nie oznaczało odrzucenia marksistowskiej
tradycji. Przywódca »Podemos«,
Pablo Iglesias, twierdzi uparcie, że
walka partii, której przewodzi, nie
może zostać sprowadzona do tradycyjnej klasowej polaryzacji, »fundamentalny rozłam dzieli dziś siły oligarchii i demokracji, społeczną większość i uprzywilejowaną mniejszość«.
Z punktu widzenia marksistowskiej ortodoksji podobne sformułowanie wydaje
się jednoznacznie heretyckie. Ale, niestety, heretykami okazywali się praktycznie
wszyscy marksiści, stojący na czele udanych rewolucji – od Lenina z jego ideą bloku
klasy robotniczej i chłopstwa do Mao Zedonga, Castro i Che Guevary, którzy postawili
na walkę zbrojną na terenach wiejskich.
W rzeczywistości Marks, który pisał o proletariacie, jako o najbardziej konsekwentnej sile historycznej, zainteresowanej pokonaniem kapitalizmu, nigdzie i nigdy
nie mówił, że rewolucyjne przekształcenie miałoby być wyłącznym przywilejem robotników przemysłowych i ich partii. Co więcej, właśnie marksizm XX wieku w
osobie Antonia Gramsciego postawił problem formowania szerokich bloków społecznych i walki o ideowo-polityczną hegemonię w skali całego społeczeństwa.
77
Problem polega na tym, że podobne idee w ciągu
dziesięcioleci były albo ignorowane przez biurokrację
tradycyjnych partii, albo też wykorzystywano je w
charakterze uzasadnienia pozbawionych zasad spółek
aparatu z tymi czy innymi ugrupowaniami rządzącej
góry. Przeciwnie, nowy populizm, prezentowany
przez takie partie, jak SYRIZA czy »Podemos«, jest
zorientowany na formowanie szerokiego »oddolnego«
bloku w oparciu o równoprawny sojusz masowych
ruchów społecznych.
Pytanie o to, jak radykalny, efektywny, udany i
konsekwentny okaże się polityczny blok, będący podstawą nowego populizmu, pozostaje otwarte, jako
że ani szerokość ruchu, ani jego demokratyzm same
przez się nie mogą zastąpić politycznej strategii, wypracowanie której wymaga nie tylko wysiłku organizacyjnego i propagandowego,
lecz również intelektualnego. I tu marksistowska teoria znów okazuje się niezbędna
i w ostatecznym rachunku niezastąpiona.
Podczas gdy w Europie wzbierająca fala lewicowego (a w niektórych krajach prawicowego) populizmu jest do pewnego stopnia polityczną nowinką, w Ameryce Łacińskiej i byłych krajach kolonialnych Azji podobne ruchy mają długą historię. Populistyczne koalicje powstawały w toku walki antykolonialnej i powstań
narodowo-wyzwoleńczych. Dzisiaj ich ostrze skierowane jest przeciwko politycznej
korupcji i monopolowi władzy, którą przez dziesięciolecia zachowują tradycyjne
elity, niezależnie od politycznego zabarwienia.
W tym kontekście pouczającym przykładem jest »Partia prostego człowieka« (Aam
Aadmi) w Indiach, która wygrała w lutym 2015 roku wybory w Delhi. Partia ta nie tylko
zdobyła ponad połowę głosów w stolicy,
ale uzyskała ostatecznie 95% miejsc w lokalnym parlamencie (co nie udawało się
dotąd najpopularniejszym partiom w historii
tego kraju). Broniąc interesów najbiedniejszych warstw ludności, mniejszości narodowych i religijnych, w ciągu kilku miesięcy
przekształciła się z outsidera w jedną z czołowych sił w narodowej polityce.
78
Kraje BRICS
Zmiana globalnej geografii społecznej i
procesy uprzemysłowienia w krajach Azji i
Ameryki Łacińskiej, na równi z włączeniem
do rynku światowego państw byłego bloku radzieckiego, postawiły problem nowej
relacji między centrum a peryferiami systemu kapitalistycznego.
Na przełomie wieku XX i XXI miało miejsce konsekwentne przenoszenie przedsiębiorstw przemysłowych z krajów Zachodu do Ameryki Łacińskiej, a następnie do
Azji Wschodniej i Chin. Wynikało to nie tylko z dążenia do wykorzystania tańszej
siły roboczej, jak też z chęci unikania wysokich podatków i ograniczeń ekologicznych,
lecz również z całkowicie świadomego zamiaru osłabienia związków zawodowych i
ruchu robotniczego w krajach »centrum«.
Jednak finalnym skutkiem tego procesu okazało się gwałtowne wzmocnienie nie
tylko potencjału przemysłowego wiodących krajów peryferii, ale i wzrost ambicji
nowych mocarstw przemysłowych i ich elit, które poczuły potrzebę i możliwość
zmiany światowego ładu. W ten sposób, poradziwszy sobie z zagrożeniem wewnętrznym (ze strony własnego ruchu robotniczego), zachodni kapitalizm zderzył
się z zagrożeniem zewnętrznym.
Ucieleśnieniem tego zagrożenia stał się blok
BRICS – zjednoczenie Brazylii, Rosji, Indii i
Chin, do którego wkrótce dołączyła Republika
Południowej Afryki. Obecność Rosji czyni ten
blok pełnowartościową siłą polityczną, potencjalnie będącą w stanie zmienić konfigurację
gospodarki światowej.
Będąc jedynym krajem europejskim w składzie tej grupy państw, jedynym »starym« wielkim przemysłowym mocarstwem, pozostającym zarazem częścią współczesnych
kapitalistycznych peryferii, Rosja okazuje się być swego rodzaju mostem między
światami, nosicielem historycznych, intelektualnych, wojennych i wytwórczych tradycji, bez przyswojenia których nowe kraje przemysłowe nie obronią swoich interesów w wypadku starcia z Zachodem.
W znacznej mierze właśnie dlatego antyrosyjskie nastroje świata zachodniego
gwałtownie przybrały na sile właśnie po tym, jak BRICS zmaterializował się jako
funkcjonalna międzynarodowa formacja.
79
Znamienne, że antyrosyjski kurs Zachodu zaczął się formować już kilka lat przedtem, zanim konfrontacja z Moskwą stała się realna w wyniku kryzysu ukraińskiego.
Problemem okazała się nie praktyczna polityka międzynarodowa Rosji, pozostająca
w pierwszej dekadzie XXI wieku skrajnie konserwatywną i umiarkowaną, i już tym
bardziej nie jej działania w sferze ekonomii, całkowicie mieszczące się w ramach
ogólnych zasad neoliberalizmu, lecz właśnie potencjalna rola, którą Rosja może
odegrać w rekonfiguracji makrosystemu.
W paradoksalny sposób zachodni neoliberalni ideolodzy i analitycy dojrzeli i zrozumieli tę rolę znacznie lepiej, niż same rosyjskie elity, otwarcie pragnące uchylić się
od tego rodzaju historycznej misji.
Konflikt społeczny i globalna konfrontacja
Naturalny bieg zdarzeń przekształca kraje BRICS w centrum przyciągania innych
państw, dążących do przezwyciężenia zależności od Zachodu i logiki peryferyjnego
rozwoju. Jednak do tego, aby stać się zbiorowym podmiotem, zdolnym do przekształcenia systemu światowego, wszystkie te kraje muszą same przeżyć kryzys wewnętrzny i przejść radykalną przemianę.
Wzrost gospodarczy i umocnienie się klasy średniej, zauważalne we wszystkich
tych krajach na tle gospodarczego wzrostu początku XXI wieku, świadczyły nie o
stabilizacji kapitalistycznego systemu, lecz o narastaniu w nim sprzeczności, jako że
chodziło o pojawienie się nowych potrzeb, które nie mogą zostać zaspokojone w
ramach istniejącego ładu.
»Problemy warstw średnich w krajach
BRICS można wyrazić bardzo konkretnie –
pisze ekonomista Wasilij Kołtaszow. – Oto jeden z nich: żądania klasy średniej względem
swobód politycznych. Inne dotyczą psychologii jej przedstawicieli. Kształtuje ją w dużym
stopniu otaczające środowisko. I tu niemałe
znaczenie ma polityka społeczna państwa«.
Szybki wzrost gospodarek krajów BRICS
został w znacznym stopniu przygotowany
właśnie przez neoliberalną globalizację,
która spowodowała na poziomie światowym
wzrost popytu na ich produkcję i zasoby.
Z drugiej jednak strony, popyt ten nie
80
może w nieskończoność utrzymywać się
w ramach powstałego systemu, którego
sprzeczności logicznie doprowadziły do
kryzysu nadprodukcji i wyczerpania się
istniejącego modelu popytu, a z drugiej
– zrodziły nowe sprzeczności, możliwości i potrzeby zarówno na poziomie globalnym, jak i narodowym.
Kraje, które jeszcze wczoraj znajdowały się na peryferiach systemu, mogą zająć całkiem inne miejsce, w tym jednak
wypadku zmienić się muszą zarówno same te kraje, jak i otaczający je świat.
A nadzieja, że wszystko to przebiegać będzie płynnie i bezkonfliktowo – jest bezpodstawna.
Konfiguracja współczesnego systemu światowego jest taka, że radykalne przekształcenie go raczej nie może zostać osiągnięte kosztem jakiegoś jednego kraju czy
dzięki zwycięstwu jakiejś partii na poziomie narodowym. Problemy, z jakimi zderzył
się nowy rząd Grecji dosłownie miesiąc po wyborach, doskonale demonstrują sprzeczności obecnego procesu politycznego, który musi być narodowym i zarazem globalnym.
Z jednej strony, Grecy zgodnie z prawem i suwerennie wybrali władzę, która
uzyskała mandat na radykalny przegląd polityki gospodarczej i odrzucenie twardej
ekonomii, narzuconej przez Brukselę w całkowitej zgodzie z wymogami neoliberalnej
ekonomii. Z drugiej – przez nikogo nie wybrani i nie mający demokratycznych pełnomocnictw przedstawiciele instytucji finansowych i aparatu UE zdołali zmusić Ateny
do podpisania umowy, otwarcie przeciwstawnej woli przytłaczającej większości narodu greckiego i programowi SYRIZY.
Ustępstwa rządu spotkały się z ostrą krytyką nie tylko ze strony wyborców i działaczy w całym kraju, ale też
międzynarodowej lewicy. Noblista Paul Krugman, nie wyróżniający się rewolucyjnymi poglądami, zauważył, że główny
problem sprawującej władzę
greckiej lewicy »polega akurat
na tym, że nie jest ona wystarczająco radykalna«.
81
Oczywiście, można zarzucać SYRIZIE brak zdecydowania i jasnej strategii. Nie
można jednak nie brać pod uwagę globalnego stosunku sił. Nie można liczyć na to,
że nowe populistyczne ruchy w Grecji, Hiszpanii i, potencjalnie, we Włoszech, konfrontując się sam na sam z oligarchią Unii Europejskiej, zdołają odnieść decydujące
zwycięstwo.
Dokładnie tak samo również kraje BRICS raczej nie mogą liczyć na bezwarunkowy
sukces w wypadku zaostrzenia się konfrontacji z Zachodem, jeśli nie znajdą zdecydowanych i wiernych sojuszników w świecie zachodnim.
Jednak powstająca konfiguracja globalnych sił akurat otwiera taką możliwość:
protest europejskich ruchów społecznych, wchodząc w rezonans z przemianami,
zachodzącymi na peryferiach, stwarza nową sytuację polityczną, otwiera perspektywę
dla globalnych koalicji.
Inna sprawa, że jej faktyczna realizacja jest praktycznie niemożliwa bez poważnych
zmian wewnątrz samych państw peryferyjnych, i przede wszystkim – w krajach
BRICS.
Potrzeba zmian
Aktualności nabiera dziś wyobrażenie
Marksa o światowej rewolucji, jako o
społecznej przemianie, która dokonuje
się nie jednocześnie wszędzie, ale i nie
ogranicza się do ram jakiegoś kraju czy
nawet regionu, ale stopniowo ogarnia
całą planetę, wciągając w swój kołowrót
różne siły społeczne i terytoria.
Czy nadchodzące zmiany będą oznaczały koniec kapitalizmu czy tylko stworzą one możliwość pokonania neoliberalnego
modelu i zastąpienia go nowym państwem socjalnym – nie jest już pytaniem teoretycznym, lecz praktycznym. Odpowiedź będzie zależała od samych uczestników
wydarzeń, od tego, jaką w końcu okaże się konfiguracja i stosunek sił, jak daleko
zajdzie inercja przemian.
Stopniowa autodestrukcja neoliberalnego modelu skłania nas do ponownego rozważenie doświadczenia ZSRR. O ile na początku lat 50. wyniki radzieckiej gospodarki
planowej nawet zachodni analitycy uznawali za sukces, choćby i okupiony nadzwyczaj wielkimi stratami i ofiarami, a w latach 90. tenże sam model wydawał się od
poczęcia projektem fatalnym, to w obecnej sytuacji staje się zrozumiałe, że właśnie
82
krytyczne przewartościowanie danego doświadczenia (na
równi z doświadczeniem regulowanego rynku, zgromadzonym przez kontynuatorów Keynesa) daje możliwość
sformułowania nowego podejścia, znalezienia odpowiedzi
na pytania postawione przez kryzys.
»Dzisiaj w Rosji radzieckie państwo socjalne, niedocenione w pełni przez radzieckich obywateli i burzone przez
reformy rządu, przeżywa już renesans w charakterze fenomenu świadomości społecznej, elementu systemu wartości i motywacji rosyjskich obywateli – stwierdza Anna
Oczkina. – Fakt ten znajduje wyraz nie w uświadomionym
dążeniu do przywrócenia systemu radzieckiego, nie w jakimś świadomym politycznym czy społecznym programie,
przedstawionym przez ten czy inny ruch. Przejawia się
na razie tylko w formie pewnego na poły nieuświadomionego dążenia do znalezienia
potwierdzenia, że to, co teraz poprzez reformy rządowe zamienia się w usługi o różnym stopniu dostępności, istniało przedtem jako prawa socjalne. Właśnie potraktowanie edukacji, opieki zdrowotnej, kultury, gwarancji socjalnych jako socjalnych
praw jest dziedzictwem radzieckiej przeszłości«.
Przy czym nie chodzi tu o jakieś abstrakcyjne »dążenie do sprawiedliwości«, na
temat której ironizował już Fryderyk Engels. »Dążenie do sprawiedliwości« tylko wyraża w języku moralności uświadomienie sobie całkowicie obiektywnych i dojrzałych
potrzeb społecznych.
Zasadniczo ważne przy tym jest to, że niezadowolenie z powstałego stanu rzeczy
samo w sobie nie tylko nie gwarantuje pozytywnych przemian, ale może też stać się
czynnikiem destrukcyjnym, mechanizmem samozniszczenia społeczeństwa. Jako że
kryzys nosi charakter obiektywny, będzie narastał niezależnie od rozwoju wydarzeń,
niezależnie od istnienia bądź braku alternatywy.
Do tego jednak, aby kryzys ten przyniósł społeczną przemianę, a nie serię bezsensownych katastrof, niezbędna jest całościowa ekonomiczna, społeczna i polityczna
strategia. Nie może ona powstać bez poważnej teoretycznej podstawy, której nie
można z kolei przedstawić bez uwzględnienia osiągnięć myśli marksistowskiej.
Nowa strategia rozwoju
Główne zarysy nowej strategii rozwoju już się wyłaniają w miarę pogłębiania się
kryzysu. Na poziomie politycznym jest to przede wszystkim demokratyzacja procesów
83
podejmowania decyzji, stworzenie
nowych instytucji władzy, otwartych nie dla wąskiego kręgu zawodowych przedstawicieli »społeczeństwa obywatelskiego«, którzy
już dawno stali się częścią politycznej oligarchii, lecz dla większości szeregowych obywateli.
Na poziomie polityki gospodarczej powstaje konieczność ukształtowania efektywnego sektora społecznego i zintegrowania go w jednolity kompleks (nie tylko gospodarczy, lecz także
socjalny i instytucjonalny), zarówno na narodowym, jak też na międzypaństwowym
poziomie.
Istnieje potrzeba utworzenia instytucji strategicznego planowania i regulacji, konsekwentnych wysiłków, nakierowanych na rozwój rynku wewnętrznego, zorientowanego na potrzeby ludności. W oparciu o to możliwa jest reorganizacja rynku
światowego poprzez współdziałanie zorganizowanych i demokratycznie regulowanych
gospodarek narodowych.
W końcu, najważniejszym zadaniem pozostaje przekształcenie społecznego rozwoju w narzędzie gospodarczej ekspansji, kształtowanie popytu poprzez politykę
społeczną. U podstaw państwowej polityki gospodarczej leżeć winien priorytet nauki,
edukacji, opieki zdrowotnej, humanizacja otoczenia, rozwiązywanie problemów
ekologicznych w interesie społeczeństwa, a nie ekologów.
Wszystkie te zadania nigdy nie zostaną wykonane bez radykalnych przemian politycznych i społecznych, jako że tylko w ten sposób powstaną instytucje i stosunki
społeczne, stymulujące a nie blokujące podobny rozwój. Nie chodzi o zastąpienie
jednych elit przez inne, lecz o radykalną przebudowę samego mechanizmu społecznej
reprodukcji, poprzez wykształcenie nowych warstw społecznych, nie tylko organicznie
zainteresowanych w demokratycznym rozwoju, lecz także zdolnych stać się jego
podmiotem.
Oczywiście, z punktu widzenia licznych przedstawicieli tradycyjnego marksizmu,
oczekujących natychmiastowego nastania socjalizmu w wyniku proletariackiej rewolucji, podobna perspektywa może się wydać zbyt »umiarkowana« i »reformistyczna«. Ale tylko taka może zmobilizować energię społeczną do przeprowadzenia
głębokich społeczno-gospodarczych przekształceń i sprzyjać powstaniu szerokiego
84
bloku, zainteresowanego takimi przekształceniami i gotowego do ich realizacji w
praktyce.
Rewolucyjność marksizmu zawsze polegała na zdolności jego najprzenikliwszych
zwolenników do bezkompromisowej analizy rzeczywistości i radykalnego docierania
do samej istoty stosunków społecznych, przedkładającego nad utyskiwanie na społeczną niesprawiedliwość trzeźwą analizę struktur władzy i państwa, które tę niesprawiedliwość reprodukują.
Kryzys światowy, który zaczął się w 2008 roku, znamionował koniec epoki neoliberalnej globalizacji, ale bynajmniej nie zakończenie zrodzonych przez nią procesów.
W tym sensie obecną epokę należy określać mianem ery »postglobalizacji«. Nie
sposób przezwyciężyć skutków neoliberalizmu bez uświadomienia sobie nieodwracalności zmian, które zaszły i bez zrozumienia tego, że zmiany te nie są ostateczne.
Nie ma drogi powrotnej, jak by nie były dla nas znaczące i kuszące osiągnięcia i
ideologie XIX i XX stuleci, nic jednak nie przeszkadza iść naprzód, opierając się na
tym doświadczeniu i wykorzystując bagaż teoretyczny, pozostawiony nam przez
wielkich myślicieli Oświecenia i ideologów ruchu wyzwoleńczego, z których największym i najbardziej aktualnym pozostaje Karol Marks.
Borys Kagarlicki — socjolog, dyrektor rosyjskiego Instytutu Globalizacji i Ruchów Społecznych
Prezentowany tekst jest skróconą wersją publikacji powstałej w maju 2015 roku na zamówienie Międzynarodowego Klub Dyskusyjnego „Wałdaj” – obradującego w
formie corocznych spotkań znanych ekspertów, specjalizujących się w studiach nad polityką wewnętrzną i zagraniczną Rosji.
Klub powstał we wrześniu 2004 z inicjatywy agencji „RIA
Nowosti”, Rady Polityki Zagranicznej i Obronnej Rosji,
gazety „The Moscow Times” oraz periodyków „Rosja w
polityce globalnej” i „Russia Profile”.
Pełny tekst znaleźć można pod adresem:
https://pl.scribd.com/doc/263503269/Marxism-in-thePost-Globalization-Era (wersja anglojęzyczna).
85
Grecja:
zgwałcona, poniżona, zastraszona,
ale jeszcze się trzyma!
André Vltchek
Miasteczko Distomo – 150 km od Aten – leży w samym sercu Grecji
między dwoma największymi obiektami światowego dziedzictwa historycznego – Delfami (kolebka europejskiej demokracji) i wielkim bizantyjskim monastyrem Hossios Luckas.
Ale Distomo to nie tylko malownicze miasteczko otoczone górami i
owiane antyczną historią. Tu właśnie 10 czerwca 1944 roku (zgodnie
z informacją z greckich dokumentów a także zachodnich mass mediów
w rodzaju BBC) »esesmani z czwartej SS Polizei Panzergrenadier Division Waffen-SS pod dowództwem SS-Hauptsturmführera Fritza Lautenbacha ponad dwie godziny chodzili od domu do domu i rozstrzeliwali ludność cywilną w »odwecie« za atak partyzantów na ich
jednostkę. W ten sposób w Distomo życie straciło 214 mężczyzn, kobiet
i dzieci. Jak mówią ci, co przeżyli, esesmani »zabijali bagnetami niemowlęta w łóżeczkach i ciężarne kobiety, odcięli głowę miejscowemu
duchownemu«.
Distomo nie jest bynajmniej jedynym miejscem, gdzie wojska niemieckie dokonały
potwornej zbrodni przeciwko ludzkości. W toku drugiej wojny światowej Grecja
straciła 8% ludności. Tym nie mniej dla Greków właśnie Distomo stało się symbolem
faszystowskiego szaleństwa w Europie – takim, jak Guernica i Lidice.
***
86
Teraz na wzniesieniu górującym nad Distomo stoi pomnik ofiar tej rzezi. Imiona
ofiar wyryty są w kamieniu, nad którym powiewa ogromna flaga Grecji.
Miejsce to tchnie jednak nie tylko spokojem, lecz także przygniatającym uczuciem
przerażenia. Flaga jest porwana a wzgórze spopielone. U jego podnóża jak przywidzenie stoją porzucone domy z powybijanymi oknami i murami upstrzonymi nawołującymi do przemocy graffiti.
W miejscowej kawiarni pytam kelnerkę: – Co tu się stało? – Zachowując życzliwość,
nie chce jednak wdawać się w szczegóły: – »Zrobili to ludzie, nic więcej nie mogę
powiedzieć«.
Była to przestroga czy akt rozpaczy? Reakcja na niedawne poniżenie Grecji przez
Niemcy (niemieckich polityków i niemieckie banki), jako że Grecja jest w rękach
Unii Europejskiej? Wypytuję o to miejscowych. Wszyscy doskonale wiedzą, ale nie
chcą o tym mówić. Tylko pewien mężczyzna cedzi przez zęby: – »Wiem, kto to zrobił… Wszystko wiemy… ale nie powiemy«.
Jest jakaś niezręczność. W Grecji, w jednym z najbardziej otwartych krajów świata,
ludzie są tak zastraszeni, poniżeni, że nie mają odwagi nawet ust otworzyć, nie mówiąc już o tym, by zakrzyczeć.
Co zrobiono z tą Grecją? Jak można było tak ludzi zastraszyć? Nie lubię Zachodu.
A po tej całej grabieży, masowych zbrodni i przemocy, którymi ta część Europy zaznaczyła się w pozostałym świecie w ciągu stuleci, czuję niepokój, kiedy tu przyjeżdżam, choćby na krótko.
Jednak po odwiedzeniu Distomo i dwóch podróżach po Grecji w tym roku czuję
gwałtowny przypływ sympatii, współczucia i miłości. Nie, nie do Europy, a tylko do
tego kraju, który jest zarazem członkiem Unii Europejskiej i jej ofiarą. Grecja straciła
mnóstwo swoich synów i córek podczas niemieckiej, włoskiej i bułgarskiej okupacji.
Pętlę na szyję zarzucał jej imperializm północnoamerykański i brytyjski, wspierając
koszmar wojskowej dyktatury, kiedy to w stylu Pinocheta w Grecji masowo znikali
ludzie, stosowano tortury i mordowano. Setki tysięcy greckich patriotów zmuszonych
zostało do ucieczki i szukania schronienia w odległych krajach.
Spotykałem się z greckimi intelektualistami i lekarzami, którzy wychowali się w
Czechosłowacji, która swego czasu dała im azyl i darmowe wykształcenie. Rzecz
oczywista, że ani ich rodziny, ani oni sami nie otrzymali ani grosza rekompensaty od
USA i Wielkiej Brytanii.
Grecja nie otrzymała też realnego odszkodowania za terror wobec jej narodu w
okresie II wojny światowej. Mieszkańcy Distomo próbowali walczyć o sprawiedliwość,
chodzili po greckich sądach i wygrali sprawę. Ale Niemcy po prostu odmówiły
87
zapłacić swoje zobowiązania. A kiedy mieszkańcy Distomo
zwrócili się do sądów niemieckich, ich skargi zostały odrzucone we wszystkich instancjach. Później do sprawy wtrąciły
się Włochy, w odpowiedzi na roszczenia Greków pozwalając
im przejąć własność Niemiec na jeziorze Como we Włoszech,
ale w 2012 r. Trybunał Międzynarodowy ostatecznie orzekł,
że »Włochy pogwałciły nienaruszalność własności państwowej
Niemiec i decyzja włoskiego sądu musi zostać zmieniona«.
Nienaruszalność własności Niemiec! Proszę tylko pomyśleć!
Przecież te same Niemcy, obywatele których mordowali greckie niemowlęta, uniknęły odpowiedzialności za wołające o
pomstę do nieba zbrodnie SS wieku. A zachodni »sojusznicy«
wynagrodzili Niemcy, przemieniając je w swoją elitarną kolonię. A później pozwolili
im stać się jednym z najbrutalniejszych przemysłowych neokolonialnych bandytów.
Najpierw pozwolili na to Niemcom Zachodnim a następnie tak zwanym »zjednoczonym
Niemcom«. Teraz już, oczywiście, Niemcy nie są kolonią, lecz kolonizatorem.
Spędziwszy w Distomo jakiś czas, staje się jasne, co tam właściwie się stało. Ktoś
podpalił wzgórze, na którym stał pomnik, i był to symboliczny, przerażający akt protestu. Flaga została opuszczona i porwana, zmieniona w szmatę, następnie zaś znów
podniesiona, żeby wszyscy widzieli, co stało się z Grecją!
***
Grecja znalazła się dziś na tej samej imperialnej liście, na której umieszczono
liczne »nieposłuszne« kraje, w rodzaju Ekwadoru, Wenezueli, Rosji, Chin czy Iranu.
W swojej książce »Demaskując łgarstwo Imperium« (Exposing Lies of The Empire)
szczegółowo opisałem ten system i wiele jej ofiar. Ale naród grecki jeszcze nie
rozumie, co się dzieje, pomimo tego, że Imperium już rozszarpała cały szereg krajów
UE – takich na przykład, jak Bułgaria. A kiedy patrzyłem na twarze mieszkańców
Distomo, byłem po prostu wstrząśnięty, i ogarniał mnie gniew. W myślach zwracałem
się do premiera Grecji:
»Panie Tsipras… nie, już nie towarzyszu Tsipras… Nie. Panie Tsipras, co stało się z
waszym narodem? Grecy zawsze byli weseli i dobroduszni. Grecy zawsze lubili śpiewać, tańczyć i głośno mówić o tym, co im się nie podoba, co ich niepokoi czy
oburza. Grecy – to naród odważny. Kiedy nie ma innego wyjścia – walczą. Nie
zawsze się z nimi zgadzam, tym nie mniej zachwycam się nimi. Skąd więc ten strach,
88
ta ponura panika, która dosłownie przygniotła kraj? To już nie Grecy, w każdym
razie nie ci Grecy, których znałem. Panie premierze, pańscy rodacy mówią mi, że są
wystraszeni!«
I to było oczywiste – ludzie boją się mówić a nawet skarżyć. W Distomo nawet
nie patrzą w twarz i odwracają oczy. Zamiast tego w miejscowej kawiarni na głównym
placu jak zahipnotyzowani wpatrują się w ekran, oglądając mistrzostwa w skokach
do wody. Tak, występ Chinki rzeczywiście był elegancki i pewny, ale jaki to ma
związek z załamaniem się Grecji, którą teraz szantażują, albo też z wypalonym wzgórzem czy z porzuconymi i zburzonymi domami Distomo? »Wybrano was, abyście
służyli całemu narodowi – szeptałem w myślach Tsiprasowi. Macie obowiązek ich
bronić – ich interesów, a nie interesów drapieżnego neoliberalizmu i zachodnioeuropejskiego faszyzmu«.
Ale Aleksis Tsipras był w Atenach, a my nieopodal Delf. »Dlaczego nie walczycie
czy choćby nie protestujecie?« – pytaliśmy w Delfach, w »kolebce zachodniej demokracji«. Miejscowy mężczyzna, wyglądający jak człowiek inteligentny, zadumany,
odpowiedział: – »Jesteśmy zastraszeni. Nie mamy przywódców. Rząd używa przeciwko nam armatek wodnych i gumowych kul, i nie ma kto nam wskazać, dokąd
mamy iść«.
»Czy jest jeszcze w Grecji demokracja? Po tym, jak w referendum powiedzieli
„Nie” i po odrzuceniu ich woli (albo też, jeśli ktoś woli, zdradzie), czy Grecy jeszcze
wierzą (a zwłaszcza mieszkańcy Delf) w to, że mają demokrację?«
»Nie« – słyszę natychmiastową odpowiedź. Nie ma co do tego najmniejszych
wątpliwości – nad odpowiedzią człowiek nawet nie musiał się nawet zastanawiać.
Jest oczywiste, że myślał już o tym wcześniej. Dlatego odpowiedź jest kategoryczna:
»Nie!«. Fotografuję porwaną flagę Grecji na tle czarnych opalonych pni drzew.
Salutuję fladze Grecji…
***
Przyjechałem tym razem do Grecji jako człowiek »niezdecydowany« – nie byłem pewien, czy
chcę w tym wszystkim brać udział. Teraz wszystko
jest dla mnie jasne. Przedtem nie miałem żadnego szacunku do »prestiżowej flagi Grecji –
członka Unii Europejskiej«, ale ta szmata – sztandar cierpiącego narodu – jest naprawdę święta.
Internacjonaliści są z tobą, Grecjo. Mocno cię
obejmujemy – nie jesteś sama. Twoja flaga – teraz
89
jest naszym sztandarem. Zrozum tylko, że wraz z tobą mamy nadzieję, że zdołasz
sobie teraz uświadomić, co oznacza zachodni imperializm. Mamy nadzieję, że
zdołasz połączyć siły z tymi, kto walczy z zachodnim faszyzmem. Nie jesteśmy z
tobą w imię tego, żebyś mogła zawrzeć nowe porozumienia i pozostać w »prestiżowym klubie UE« i w NATO – w organizacjach niszczących naszą planetę. Jesteśmy z
tobą nie po to, żeby twoi rolnicy nadal mogli otrzymywać miliardowe subsydia –
środki odebrane głodującym i zrujnowanym krajom Afryki i Azji. Jesteśmy z tobą nie
w imię tego, żeby twoi żołnierze pomagali terroryzować cały świat w ramach przynależności do NATO.
Jesteśmy z nową, rewolucyjną Grecją – krajem, który powiedział »Nie«! Jesteśmy
po stronie kraju, którego podstawą jest solidarność, sprawiedliwość, równość społeczna,
nieingerencja na poziomie międzynarodowym, a jeszcze lepiej – internacjonalizm.
Może dojść do wojny domowej
»Prosfygika« – to stara, na wpół zniszczona dzielnica mieszkalna Aten, zbudowana
w latach 30. ubiegłego wieku dla tych Greków, którzy przeprowadzili się tu po »wymianie ludności« z Turcją w 1923 roku. Teraz mieszkają tu miejscowi squatersi i
uciekinierzy. Jest to jednak zarazem jeden z ośrodków oporu, gdzie komuniści i
anarchiści organizują swoje akcje i wypracowują strategię działań.
Miejscowi lewicowi działacze nazywają to miejsce »samoorganizującą się
wspólnotą«. Pan Evangelis (być może
imię nie jest prawdziwe) jest bardzo precyzyjny i konsekwentny w swojej analizie. Zgodził się porozmawiać z nami o
sytuacji w Grecji:
»Biednych po prostu zdradzono. Nie
mamy politycznego przywództwa, ale
zdołamy je ponownie powołać…
wkrótce. Grecja zmierza do wielkiej
wojny klasowej, walki klasowej«. Otaczający go ludzie potakują. »SYRIZA
określała siebie jako ruch opowiadający
się za międzyklasową współpracą… Stąd
też, kiedy bogaci powiedzieli „nie będziemy współpracować”, a rząd nie
90
mógł z tym nic zrobić, nastał czas na obalenie takiego rządu« – mówi. Potem Evangelis
mówi to, co można odnieść do wielu krajów na całym świecie:
»Rząd teraz po prostu boi się nas – tych, którzy przegłosowali w referendum
»Nie« – a więc większości. Rząd zdradził swój naród, wielu z nas widziało, że
wszystko do tego zmierza, i dlatego nie było to dla nas niespodzianką. Sądzę że
wojna domowa roku 1949 jeszcze się nie zakończyła. Ówcześni Grecy-kolaboracjoniści, ci którzy współpracowali z nazistami a następnie z USA i W. Brytanią – to ci
sami ludzie, którzy są teraz u władzy«.
Pytam, skąd ta niezwykła cisza w całej Grecji. Nie ma ani strajków, ani też masowych protestów. Dwa razy byłem na placach przed parlamentem i ministerstwami –
było tam tylko trochę turystów i warta honorowa. Powiedziano nam że zdrada, jaką
popełniła SYRIZA, została dobrze zaplanowana – akurat pośrodku lata, w czasie
urlopów i wakacji szkolnych.
»Przegrupowujemy się – zapewnia Evangelis – i reorganizujemy ruch. Będą i
strajki, i masowe protesty w szkołach. Zaplanowaliśmy masowy protest na 20 sierpnia.
Ale uniwersytety są na razie zamknięte, a przywódcy związkowi na urlopach –
daleko od Aten, no ale to się zmieni«.
***
W Grecji rzeczywiście jest jakby cisza przed burzą. Ale, jak nam tu mówią, nie
ustają zwolnienia z pracy. Szpitale są przepełnione, a lekarze przeciążeni pracą, ale
pracują z poświęceniem, nie bacząc na nieprawdopodobnie obcięty budżet i ostrą
redukcję zarobków. Ale pracują! I nie ważne, co tam piszą zachodnie mainstreamowe
media – Grecja cierpi, ale nie ginie. Emeryci teraz ledwie mogą się utrzymać ze
swych emerytur, które są teraz niższe, niż w Tajlandii i większości krajów Ameryki
Łacińskiej. Ale się trzymają – dzięki silnym (co nie jest typowe dla Europy) związkom
rodzinnym i solidarności, cechującej naród grecki.
***
Wróćmy jednak do Delf – mężczyzna opowiada o strachu:
– Nie mamy jakiejś nadziei… W ogóle nie mamy nadziei… Nie wiemy, jak będzie
dalej. Biją nas, kiedy wychodzimy na ulice, ale gdybyśmy czuli, że można wszystko
zmienić, to zaryzykowalibyśmy życiem. 61% Greków powiedziało »Nie« na referendum. No ale Tsipras zrobił tak, jak zrobił – tak więc… jest jak jest. I teraz się boimy.
– A nie jest to wystarczającym powodem, żeby wyjść i walczyć – właśnie dlatego,
że wszystko tak poszło?
– Boimy się.
– Czego?
91
– Wszystkiego… gumowych kul i armatek wodnych. Tego, że Grecję wyrzucą z
Europy…
– Jak mają was wyrzucić? Przecież Grecja leży w Europie.
– Boimy się konsekwencji…
Wszystko jest tak zagmatwane.
Niemieccy turyści na wyspie Kos demonstrują obojętność, nawet pewną wrogość,
chociaż pochłaniają świeże owoce morza, popijając galonami miejscowego wina. W
tym roku »w Grecja jest trochę taniej, niż w innych kurortach – mówi mi na lotnisku
w Atenach niemiecka para – dlatego tu przyjechaliśmy«. A ledwie kilka metrów od
plaży na wyspie Kos miejscowy szpital dosłownie się sypie i może pochować pod
gruzami ludzi.
A na dodatek są tu jeszcze tysiące nieszczęsnych uciekinierów ze zdestabilizowanych przez
Zachód krajów – gnieżdżą się w każdym zakątku wyspy Kos. Stajemy się jakby świadkami
»ostatniej wieczerzy Europy« – odrażającej orgii
obojętności, konsumpcjonizmu i moralnego
upadku. Żaden jednak z artystów jeszcze nie
podjął się jej namalowania, jako że w Europie
praktycznie już nie ma sztuki politycznej.
Mój przyjaciel i towarzysz Peter Koenig rozpaczliwie próbował przekonać Grecję
do ogłoszenia upadłości, jak to kiedyś z powodzeniem zrobiła Argentyna. Peter jest
ekonomistą i byłym pracownikiem Banku Światowego – teraz stał się jednym z najbardziej zażartych krytyków zachodnich instytucji i neoliberalizmu. Podróżowałem
po Grecji wraz z nim i jego żoną – malarką z Peru. Peterowi Grecja się podoba. I
rozpaczliwie próbuje przekonać greckich intelektualistów do konieczności opuszczenia Unii Europejskiej, strefy euro i NATO. Peter jest też przekonany do konieczności
odrodzenia greckiej waluty, drachmy.
– Naród jest jednak podzielony – mówi – wielu jeszcze uważa Unię Europejską
za coś w rodzaju »prestiżowego klubu«.
– Prestiżowy klub, który grabi cały świat, a teraz jeszcze pożera też własne dzieci?
– Rosja i Chiny pomogą Grecji, jeśli grecki rząd zwróci się do nich o pomoc…
92
Stale o tym dyskutujemy. Oczywiście, rząd grecki musiał obiecać »trojce«, że nie
będzie szukał środków »poza« UE. Ale, jak to zauważył nasz przyjaciel i znawca
międzynarodowego prawa Christopher Black, wszystkie te porozumienia nie są
ważne, bo zawarte zostały pod przymusem.
Ile byśmy z Grekami nie rozmawiali, pozostawaliśmy w zamkniętym kole: zdrada
rządu, szok, niepewność… co robić dalej, jakie podjąć działania?
To bardzo niepokojące. Bardzo trudno przeciwstawić się tej agonii Grecji, tej niesprawiedliwości. Ale Grecy to naród dumny i odważny. Tak łatwo się nie poddadzą.
Będą stawiać opór swoim ciemiężcom. Poderwą się do walki.
***
Pewnego pięknego dnia opanowało mnie pragnienie sprawdzenia, czy Grecy zachowali właściwe im poczucie humoru. W szpitalu psychiatrycznym poprosiłem o
pozwolenie na rozmowę z dyżurnym lekarzem. Kiedy przyszedł, przedstawiłem mu
się jako filozof i dziennikarz prowadzący badania. Lekarz ściska mi dłoń. Wtedy mu
mówię: – »Posiadam niesprawdzoną informację, ale z dość pewnego źródła, że co
najmniej pięciu ministrów greckiego rządu trafiło do waszego szpitala po niedawnej
rządowej decyzji«.
Lekarz najpierw patrzy na mnie z pewnym zdziwieniem, po czym wybucha śmiechem. Obejmuje mnie i odpowiada: – »Jeszcze nie, mam jednak nadzieję, że już
wkrótce tu trafią«.
»Grecja sobie poradzi« – mówię do siebie w myślach.
Tłumaczenie: KM
Oryginał tekstu: http://www.counterpunch.org/2015/08/10/greece-rape-humiliatedfrightened-but-standing/print/
André Vltchek jest filozofem, pisarzem, reżyserem filmowym i dziennikarzem
śledczym. Przedstawia wojny i konflikty w wielu krajach świata. Jego najnowsze
książki to „Exposing Lies Of The Empire” i „Fighting Against Western Imperialism”.
Przeprowadził wywiad z Noamem Chomskim: „On Western Terrorism”. Jest również
autorem powieści politycznej „Point of No Return”, która spotkała się z szerokim
uznaniem, podobnie jak jego książka: „Indonesia – The Archipelago of Fear”. André
realizuje filmy dla wenezuelskiej sieci teleSUR i Press TV. Po wielu latach spędzonych
w Ameryce Łacińskiej i Oceanii przebywa obecnie w Azji Wschodniej i na Bliskim
Wschodzie.
93
Imperializm
a wojna
na Ukrainie
Gavin
Gavin Rae
Rae
Kryzys na Ukrainie i narastający konflikt między Rosją a Zachodem
stworzył nową sytuację w światowej polityce. To stawia przed marksistami wyzwanie: jak należy rozumieć te wydarzenia i jakie stanowisko zająć wobec konfliktu.
Marksiści powinni podejść do sytuacji na Ukrainie, jak do każdego innego konfliktu,
biorąc pod uwagę wszystkie międzynarodowe siły klasowe, które biorą w nim udział
i nie ograniczać się do aspektów wewnętrznych czy regionalnych. W wymiarze międzynarodowym obejmuje to nie tylko relacje między Rosją a Ukrainą, ale także między Unią Europejską a wiodącą siłą świata, czyli USA. W wymiarze teoretycznym
wymaga to powrotu do analizy tego, czym jest imperializm, i odniesienia tego do tej
konkretnej sytuacji.
Upadek państw „komunistycznych” w Europie Wschodniej w 1989 roku zamknął
okres podziału świata na dwa bloki o konkurujących ze sobą systemach gospodarczych i politycznych. Kapitalizm został ponownie wprowadzony do tego regionu i
znowu stał się dominującym i praktycznie niekwestionowanym systemem na świecie.
Wtedy to właśnie zyskała dominację teoria globalizacji. Zgodnie z tą teorią, nowy
system międzynarodowy powstał w wyniku technologicznego postępu, który znosił
państwa narodowe i otwierał nowy etap kapitalistycznego rozwoju, różniący się od
modelu konkurujących ze sobą imperializmów sprzed wojny. Taka idea była podnoszona przez wiele osób na lewicy i była bliska ideom marksisty Karola Kautskiego,
który przewidywał powstanie formy „nadimperializmu”. Opierało się to na założeniu,
że rozwój międzynarodowych karteli doprowadzi do sytuacji, w której konkurencja
między państwami narodowymi stawałaby się nieaktualna.
Błędność idei Kautskiego dowiedziona została poprzez późniejsze dwie wojny światowe, które były wynikiem narastającej rywalizacji między imperializmami. Kaustky
94
odszedł od marksistowskiej tradycji, rozwiniętej między innymi przez Różę Luxemburg i
Lenina, którzy zdawali sobie
sprawę, że kapitalistyczny rozwój
opiera się na wykorzystywaniu
słabo rozwiniętych gospodarek
Róża Luksemburg
Włodzimierz Lenin
przez wiodące kraje kapitalistyczne. Analizując pierwszą
wojnę światową, Lenin wyjaśnił jak imperializm zrodził się z rozwoju kapitału finansowego, aneksji i kontroli kolonii oraz rywalizacji i konfliktu pomiędzy czołowymi krajami
imperialistycznymi w celu zdobycia dominacji w tym międzynarodowym systemie.
Sądził, że imperializm jest nieuniknionym wytworem kapitalistycznego rozwoju, że nierówności będą wzrastały
na świecie, a wraz z nimi narastanie konfliktów i wojen.
Przed końcem drugiej wojny światowej, sytuacja opisana przez Lenina uległa zmianie. Stany Zjednoczone
wyszły z dwóch wojen światowych jako bezspornie hegemoniczna siła kapitalistyczna. Siły konkurencyjne, takie jak Niemcy i Japonia, były uzależnione od importu
Karol Kautsky
wielkiego kapitału ze Stanów Zjednoczonych, mającego
pomóc im w reindustrializacji i przez to stały się również całkowicie zależne od nich
militarnie. Zwycięstwo Związku Radzieckiego nad nazistowskimi Niemcami sprawiło,
że nowe nie-kapitalistyczne kraje (z ich niewydolnością, nierównowagą rozwoju i
uciskiem) powstały w Europie Wschodniej. Jednak Stany Zjednoczone były w stanie
przywrócić nowy międzynarodowy kapitalistyczny porządek gospodarczy i polityczny
przez tworzenie instytucji międzynarodowych, które go skutecznie kontrolowały (np.
Bank Światowy, MFW, WTO). Stany Zjednoczone mogły zdobyć pozycję pierwszoplanowej siły imperialistycznej, ponieważ wyszły z drugiej wojny światowej w dużej
mierze bez szwanku i ze wzmocnionym przemysłem. Już w latach 70. ta sytuacja
zmieniła się i zamiast ładowania pieniędzy w kraje takie jak Niemcy i Japonia, użyły
one swój potencjał finansowy, polityczny i militarny do ściągania olbrzymiej ilości
kapitału z reszty świata. To pomogło wykreować własny potencjał militarny, który
ostatecznie pomógł doprowadzić do upadku Związek Radziecki.
Nastąpiło to w sytuacji, kiedy narodziła się nowa „postkomunistyczna” era globalizacji. Tak więc jedyną siłą imperialistyczną świata miały stać się Stany Zjednoczone.
95
Wyrazem dominacji militarnej jest posiadanie baz
wojskowych na całym globie, bombardowanie lub
najechanie dziesiątków krajów w ciągu minionych
paru dekad, sprawowanie finansowego zwierzchnictwa za pomocą dolara, koncentracja międzynarodowych monopoli i międzynarodowych
finansów, posiadanie politycznych i militarnych
organizacji do swojej dyspozycji. Kraje wschodnioeuropejskie zostały wcielone do tego międzynarodowego ładu i przeżyły gospodarczy upadek
w niespotykanej skali. Ponadto, eksploatacja słabo
rozwiniętych kapitalistycznych krajów nasiliła się
i nierówności na świecie wzrosły. W końcu rozpoczął się nowy okres wojen, Stany Zjednoczone
wraz z sojusznikami zaangażowały się w cykl militarnych konfliktów na Bliskim Wschodzie, w Jugosławii, Afryce, etc., niosąc śmierć setkom tysięcy (jeśli nie milionom) ludzi. Okres
społecznego konsensusu w zachodnim kapitalizmie został zakończony poprzez zniszczenie państwa opiekuńczego, wzrost wyzysku robotników i rozkwit nacjonalizmu
oraz bezprawia na poziomie niewidzianym od lat 30. ubiegłego wieku.
Mimo że wiele z fundamentalnych cech imperializmu zostało zidentyfikowane
przez Lenina (monopolizacja, dominacja kapitału finansowego, militaryzacja, itd.)
pozostając nienaruszony, imperializm teraz wszedł w nowy etap. Podczas gdy na
etapie imperializmu zanalizowanym przez Lenina imperialistyczne siły były ważnymi
eksporterami kapitału, w dobie obecnej wiodąca siła imperialistyczna (Stany Zjednoczone) jest głównym importerem kapitału. Kapitał finansowy (jak to przewidział
Lenin) teraz stał się dominującą siłą w globalnej gospodarce i jest używany (głównie
pod kontrolą Stanów Zjednoczonych) do ściągania pieniędzy ze słabszych gospodarek.
Konkurencyjne siły imperialistyczne w tym międzynarodowym systemie podlegają
Stanom Zjednoczonym. Ale jak widać w niedawnym kryzysie w Grecji, kraje takie,
jak Niemcy, mogą również do pewnego stopnia mieć z tego zysk, poprzez wprowadzanie olbrzymiego deficytu bilansu handlowego z gospodarkami na peryferiach
Unii Europejskiej i wycofywanie kapitału i zasobów z tych słabszych gospodarek.
Imperializm wszedł teraz na „wyższy” etap, niż ten opisywany przez Lenina, ponieważ
jest to teraz pasożytniczy globalny ład, zdominowany przez jeden kapitalistyczny
kraj, wraz z różnymi imperializmami-klientami, jak Niemcy i Japonia.
96
W tym właśnie kontekście powinien być analizowany obecny kryzys na Ukrainie
i konflikt z Rosją. Sprawą powszechną, nawet na marksistowskiej lewicy, staje się posługiwanie się terminem „imperializm” w sposób nienaukowy w celu opisu wszelkich
czynów ekspansjonistycznych albo agresji przez szczególne kraje. Pewien nurt marksizmu utrzymywał, że kryzys na Ukrainie został spowodowany przez rosyjski imperializm, próbujący zawładnąć Ukrainą, która walczyła o zachowanie swojej niezależności. Problem z tą analizą jest taki, że podczas gdy Rosja niewątpliwie została
wciągnięta do konfliktu na Ukrainie i próbuje wpłynąć na wydarzenia w tym kraju,
to nie robi tego jako siła imperialistyczna, jeśli ten termin ma zachować jakikolwiek
prawdziwy sens. Rosja była niezwykle ekonomicznie osłabiona przez minione parę
dekad, po przejściu olbrzymiego gospodarczego regresu w latach 90. nie posiada jakiegokolwiek międzynarodowego militarnego znaczenia i nie ma kontroli nad aktywami finansowymi albo instytucjami, które mogą wywierać globalny wpływ. Jej gospodarka jest oparta głównie na zasobach węglowodorów i pomimo że Rosja nadal
posiada broń atomową, nie jest w stanie podjąć jakiejkolwiek militarnej ekspansji
poza swoimi najbliższymi granicami. Rosja weszła ostatnio w konflikt ze Stanami
Zjednoczonymi, gdy te wykorzystały swoje wpływy w ONZ w sprawie Syrii, a zwłaszcza gdy sprzeciwiła się ekspansji NATO u granic Rosji, w Gruzji i na Ukrainie. Z
drugiej strony, kontynuując antyimperialistyczną tradycję marksizmu, wspomniany
nurt założył, że konflikt na Ukrainie jest przypadkiem klasycznej wewnątrzimperialistycznej rywalizacji. Według tej perspektywy zarówno Rosja, jak i USA/Unia Europejska, używają Ukrainy jako pionka w znacznie większym międzynarodowym konflikcie i obydwie strony mają przy tym podobne imperialistyczne interesy. Podczas
gdy stanowisko takie pozwala
na bardziej zniuansowane ujęcie konfliktu na Ukrainie, to
jednak po raz kolejny używa
się tu określenia „imperialistyczny” jako terminu krytyki,
nie zaś jako naukowe narzędzie analityczne. Rosja może
starać się kontrolować swoje
granice i może wpływać na
sprawy wewnętrzne sąsiadującego z nią państwa, ale nie
czyni to z niej imperialistycznej
97
siły opartej na kapitale finansowym i globalnym rozwoju.
Trzecie marksistowskie podejście do ukraińskiego kryzysu uznaje kryzys na Ukrainie za wynikający stąd, że
zachodni (głównie amerykański) imperializm próbuje przenieść Ukrainę do swojej orbity wpływów, a tym samym
okrążać i osłabiać Rosję, a
później przejąć jej gospodarcze i militarne interesy w regionie. Stany Zjednoczone i
jego europejscy partnerzy bezpośrednio poparły i uczestniczyły w protestach na
Majdanie, finansowały ruchy opozycyjne i poparły przekazanie władzy w ręce prozachodniej administracji. Obecny kryzys na Ukrainie jest podobny do kubańskiego
kryzysu rakietowego w 1962 r. Tak jak Stany Zjednoczone nie mogło zaakceptować,
że rakiety znalazły się na Kubie, tak samo rosyjskie przywództwo nie akceptuje
NATO rozszerzającego się do granic Rosji i z pewnością nie zgadza się na utratę strategicznie ważnego czarnomorskiego portu morskiego na Krymie. Z tego względu
kryzys jest poważny i nawet grozi wybuchem globalnego militarnego konfliktu. Nie
czyni to rosyjskiego państwa czy Putina postępową siłą polityczną, ale pomaga nam
rozumieć prawdziwy charakter obecnego kryzysu. Jeśli Rosja naprawdę byłaby imperialistycznym odpowiednikiem Stanów Zjednoczonych, wtedy moglibyśmy wyobrazić sobie sytuację, w której Rosja mogłaby interweniować bezpośrednio w wypadku politycznej destabilizacji w kraju takim, jak Meksyk, budować swoje bazy
wojskowe u granic Stanów Zjednoczonych i używać swojej globalnej siły finansowej,
by izolować i osłabiać amerykańską gospodarkę. Taki scenariusz może występować
tylko w świecie widowisk fantastycznych, przedstawianie Rosji jako siły imperialistycznej nie ma jednak żadnego sensu w realnym świecie.
Wszystkie te podejścia można zaobserwować na polskiej lewicy, mimo że pierwsze
z nich było dominujące. Na przykład, Zbigniew Kowalewski utrzymywał, że „masowy
zryw Ukraińców na kijowskim Majdanie, zakończony obaleniem reżimu Janukowycza,
stanowił próbę ostatecznego zerwania przez Ukrainę stosunku kolonialnego historycznie
łączącego ją z Rosją.” (http://zmkowalewski.pl/?page_id=66). Sławomir Sierakowski
błędnie zacytował Lenina utrzymując, że ci z lewicy, którzy krytykują Maidan są właśnie
„użytecznymi idiotami Putina” (http://zmkowalewski.pl/?page_id=66). Również partia
98
Razem twierdziła, że „to Władimir Putin ponosi winę za eskalację konfliktu i katastrofę
humanitarną na wschodzie Ukrainy”. Z obawy przed zaprezentowaniem się jako „proputinowcy” część lewicy nie chciała sprzeciwić się politykom prowojennym, ani nawet
podnieść głos, gdy USA/NATO zwiększyły swoją militarną obecność w kraju. Stanowisko,
zgodnie z którym jest to wewnątrzimperialistyczny konflikt prezentuje Pracownicza
Demokracja, zgodne z tradycją Międzynarodowej Tendencji Socjalistycznej, stąd jej
obecne hasło „ani Zachód, ani Rosja” (http://pracowniczademokracja.home.pl/autoinstalator/wordpress/?p=3023). Przekonanie, że konflikt na Ukrainie jest głównie wynikiem
ekspansji Zachodu i NATO zostało zaprezentowane najmocniej przez partię Zmiana.
Jednakże, często towarzyszy temu kompromis z rosyjskim nacjonalizmem i sojusz z
elementami prawicowymi. Taka pozycja ogranicza antyimperialistyczną lewicę w budowaniu sojuszu z innymi lewicowcami, którzy sprzeciwiają się czynnie zachodniemu
imperializmowi.
Poprzez koncentrowanie się
wyłącznie na Rosji, wielu ludzi
lewicy zignorowało ogromny
regres na Ukrainie. Majdan rozpoczął się rzekomo jako ruch
przeciwko oligarchom, na
rzecz demokracji i wejścia do
UE itd. Jednak z chwilą, kiedy
konflikt stał się bardziej agresywny i ostry polityczne przywództwo zdobyła w nim
skrajna prawica. Przywódcy skrajnej prawicy zajęli stanowiska w rządzie, ugrupowania
takie, jak Prawy Sektor były aktywne na ulicach, pojawiły się symbole UPA, skrajna
prawica spaliła żywcem około 50 osób w budynku związkowym w Odessie, obaliła
pomniki Lenina, a jawnie faszystowskie bataliony, jak Azow, walczyły we wschodniej
Ukrainie. Przekazanie władzy zostało przeprowadzone w sposób nielegalny, a potem
wprowadzono cenzurę, zakazano istnienia Partii Komunistycznej itd. Lista wstecznych
prawicowych posunięć jest bardzo długa i socjaliści powinni sprzeciwiać się temu
rządowi, który składa się z oligarchów, reakcjonistów i faszystów. Lewica nie powinna
milczeć, kiedy ukraiński rząd albo prezydent otwarcie chwali Banderę; powinna
wspierać ruch antywojenny tych, którzy przeciwstawiają się poborowi do wojska, do
walki na wschodzie, stać obok tych, którzy są atakowani fizycznie przez skrajną prawicę, popierać prawo Partii Komunistycznej do legalnego funkcjonowania, itd.
99
We wschodniej Ukrainie sytuacja jest bardziej skomplikowana. Był tam prawdziwy ludowy
ruch przeciwko Majdanowi i
próba uzyskania niezależności od
Kijowa. Uczestniczyło w nim
wiele autentycznych lewicowych
sił. Jednakże obejmował on niewątpliwie również rosyjskich narodowców i osób lojalnych wobec Moskwy, którzy z czasem próbowali ograniczać
bardziej lewicowe siły. Trwa teraz walka o przetrwanie Donbasu w sytuacji ogromnej
liczbą ludzi zabitych w tym konflikcie, do których strzelało ukraińskie wojsko. Około
miliona osób uciekło z Donbasu, ogromna większość z nich do Rosji, która zbudowała
obozy dla uchodźców przy swojej granicy.
Ogromna większość zachodniej i polskiej lewicy zasadniczo zignorowała trudną
sytuację tych ludzi i opowiedziała się za wojną prowadzoną przez ukraiński rząd
przy wsparciu Zachodu. Było niemal zupełnie cicho o przygotowaniach wojennych
w ich własnych krajach. Jest potrzeba tworzenia silnego międzynarodowego ruchu
antywojennego na rzecz pokoju i dlatego ci, którzy rozumieją ten konflikt jako spowodowany przez agresywne działania zachodniego imperializmu powinni starać się
budować ten ruch również z tymi, którzy wierzą, że jest to konflikt „konkurujących
imperializmów”. Działania te powinny obejmować:
– wywieranie presji na własne rządy, aby nie nasilały działań wojennych. Ponieważ
Polska jest politycznie i militarnie zorientowana na zachód, lewica powinna
wspierać ruch pokojowy przeciwko militarnej ekspansji NATO na Ukrainie, przeciwstawiać się budowie baz wojskowych w Polsce i innych państw ościennych,
sprzeciwiać się oświadczeniom polityków, którzy piszą na nowo historię i rozmyślnie próbują prowokować Rosję. Jak może lewica w Polsce oczekiwać od lewicy rosyjskiej, że będzie antywojenna, gdy nie możemy organizować takich
działań u siebie?
– Popierać neutralność Ukrainy, która jest powinna być militarnie związana ani z
NATO, ani z Rosją.
– Wspierać polityczne, nie zaś militarne rozwiązanie na Ukrainie, w tym samookreślenie narodów i regionów. To obejmuje zaprowadzanie pokoju na Ukrainie
a następnie przeprowadzenie referendów, co do statusu ludzi w poszczególnych
regionach kraju. Jest niedopuszczalne, aby mieszkańcy Donbasu byli znowu
100
–
–
–
–
bombardowani, możliwa jest za to rozwiązanie federacyjne z szeroką polityczną
i kulturalną autonomią regionów.
Przeciwstawiać się programowi oszczędnościowemu narzucanemu Ukrainie
przez MFW, UE, etc., który prowadzi do gospodarczej katastrofy w kraju.
Przeciwstawiać się skrajnej prawicy na Ukrainie we wszystkich jej postaciach i
ponownemu pisaniu historii, w celu pomniejszenia znaczenia faszyzmu i nazizmu
i roli Związku Radzieckiego w jego pokonaniu.
Wspieranie Ukraińców przeciwko niedemokratycznym praktykom ukraińskiego
rządu – cenzurze, zakazom partii politycznych, itd. Ukraińska lewica jest szczególnie atakowana i potrzebuje naszego wsparcia i solidarności.
Kryzys gospodarczy ujawnił niestabilność globalnego systemu kapitalistycznego. W
takich warunkach agresywne gospodarcze, polityczne i zbrojne działania imperializmu, głównie USA, będą kontynuowane, zaś świat stoi w obliczu dalszej pauperyzacji. Dlatego analiza tego, czym jest imperializm, nabrała szczególnie dużego
znaczenia, zaś klasyczne marksistowskie teorie imperializmu powinny być ponownie
przestudiowane i uaktualnione, aby pomóc zrozumieć i reagować na ten nowy
etap kryzysu gospodarczego, przesilenia politycznego i konfliktu zbrojnego.
101
Czy rosyjski
imperializm
to mit?
Spór o historyczny i obecny charakter
stosunków między Rosją i Ukrainą
Piotr Kendziorek
Wydarzenia na Ukrainie i rola, jaką odgrywa w nich Rosja, postawiły
w kręgu lewicy na porządku dnia kwestię tego, na ile można w ich
kontekście mówić o rosyjskim imperializmie. Wszelkie dyskusje na
ten temat utrudnione są przez to, że zachodnia lewica zwykle niewiele
wie na temat zarówno Rosji, jak i Ukrainy, często pozostaje zafiksowana na antyamerykanizmie w stylu neostalinowskim (Stany Zjednoczone i zachodnie demokracje jako źródło wszelkiego zła) i utożsamia
taką postawę z marksistowskim antykapitalizmem.
Innym problemem jest to, że współczesny człowiek pragnąc wyrobić sobie własną
opinię w kwestiach toczących się różnych zjawisk na świecie znajduje się w trudnej
sytuacji: przytłoczony ogromem informacji, rozbieżnych interpretacji, a równocześnie
brakiem głębszej orientacji na temat kulturowych i historycznych kontekstów, wydarzeń toczących się w odległych krajach. W przypadku antyimperializmu typowego
dla partii komunistycznych schemat przeciwstawiający dominujące kraje zachodnie
reszcie świata, i stosowanie go do poszczególnych wydarzeń lokalnych, służy redukcji
tej złożoności. Jednak kosztem tej redukcji jest zastąpienie pogłębionej analizy powielaniem prostych schematów, potwierdzających z góry przyjęte tezy.
Przekonałem się o tym tocząc wiele lat temu długie dyskusje internetowe w kręgu
działaczy pewnej już nieistniejącej organizacji lewicowej na temat Izraela i sytuacji
na Bliskim Wschodzie. Ogromna część dyskutantów w ogóle nie była zainteresowana
faktami i argumentami, które kwestionowały w istocie antysemicką interpretację syjonizmu jako rasistowskiego przedsięwzięcia kolonialnego. A także nie dostrzegali
102
jakichkolwiek antagonizmów i stosunków w regionie innych niż te, które były związane z interesami i polityką Stanów Zjednoczonych. Kwestia miejscowych reżimów
despotycznych była dla nich istotna tylko w kontekście tego czy są one antyamerykańskie, czy też nie, polityczny antyislamizm uznawano za zrozumiałą odpowiedź
na „imperialistyczną dominację” itd. Nie wiem, czy późniejsza wobec tych jałowych
dysput fala rewolucji „arabskiej wiosny” przyczyniła się do modyfikacji ich przekonań,
ale raczej w to wątpię. Istnieje typ domniemanego „antyimperializmu”, który ma
charakter z gruntu autorytarny i jego rzecznicy po prostu ignorują niewygodne fakty,
albo nadają im najbardziej fantastyczne wykładnie. Zwykle w duchu teorii spiskowych,
które wprowadził do ruchu robotniczego stalinizm: dziś trudno w to uwierzyć, ale
paranoiczne opowieści o imperialistycznych agenturach posługujących się tzw. starymi
bolszewikami, zawarte w stenogramach wydanych w latach 30. procesów moskiewskich, były wówczas traktowane poważnie przez bardzo wielu poważnych lewicowych
intelektualistów i działaczy robotniczych.
Wracając do wyjściowego problemu konfliktu na Ukrainie i zasadności stosowania
w tym kontekście formuły rosyjskiego imperializmu, to uważam, że tej kwestii nie da
się rozstrzygnąć przez samo proste odwołanie się do dwudziestowiecznych ekonomicznych koncepcji imperializmu, rozwijanych przez adeptów myśli Marksa. Niewiele
nam też pomoże poświęcona Rosji obszerna praca Marksa „Nowe odkrycia dotyczące
historii dyplomacji w XVIII wieku” (1857), w której analizował rosyjski ekspansjonizm,
posługując się formułami o „dążeniu Rosji [poczynając od czasów Piotra Wielkiego]
do nieograniczonej władzy”, charakteryzującej ją rzekomo „wolę opanowania świata”,
„połączenia politycznej zręczności mongolskiego niewolnika z dumnym dążeniem
mongolskiego pana”, „pobieraniem przez Moskwę nauk w najbardziej odrażającej i
haniebnej szkole mongolskiego niewolnictwa” (cytaty w moim tłumaczeniu według
wydania tej pracy w niemieckiej edycji „Pism politycznych” Marksa, Stuttgart 1960,
t. 3, cz. 2, s. 617). Wspomniana tu praca Marksa jest ciekawa przede wszystkim pod
następującym względem: pokazuje, że ekspansjonizm carskiej Rosji był przez Marksa
zdecydowanie odrzucany i uważany za zagrożenie dla wszelkich nurtów demokratycznych i socjalistycznych w Europie, mimo że nie łączył go tutaj bezpośrednio z
motywami kapitalistycznymi.
Polski czytelnik jest w o tyle dobrej sytuacji, że właśnie ukazała się w języku
polskim bardzo interesująca praca ukraińskiego literaturoznawcy i eseisty Mikoły
Riabczuka na temat stosunków rosyjsko-ukraińskich i możliwości ich pogłębionego
zrozumienia poprzez wykorzystanie instrumentów teoretycznych tzw. studiów kolonialnych. „Ukraina. Syndrom postkolonialny” (Wrocław-Wojnowice 2015) jest zbiorem
103
artykułów tego autora pochodzących z ostatnich kilku lat. Noszą one na sobie piętno
rozgrywających się wydarzeń (przede wszystkim z okresu po tzw. pomarańczowej
rewolucji z 2005 r.) i wyraźne jest w nich nieukrywane osobiste zaangażowanie
autora w opisywaną tematykę. Nie przeszkadza mu to trzymać się wszelkich rygorów
naukowych i w nowatorski sposób stosować instrumentarium badań nad różnymi
formami dominacji kolonialnej do realiów stosunków pomiędzy społeczeństwami
Ukrainy i Rosji. A przy tym rozumie, że realia rosyjskiej dominacji nad zdominowanymi społeczeństwami miały własną specyfikę wobec typowego kolonializmu, i
ulegały modyfikacjom – od okresu państwa carskiego przez okres radzieckiego komunizmu aż po okres po poradzieckiej państwowości ukraińskiej.
Kluczowe dla zrozumienia argumentacji Riabczuka jest przedstawiona przez niego
wykładnia historycznego zróżnicowania procesu narodotwórczego na Ukrainie w
XIX wieku. Przebiegał on w opozycji wobec rosyjskiego nacjonalizmu, którego przedstawiciele nie byli gotowi zaakceptować możliwości wyłonienia się Ukraińców jako
odrębnego i równego im narodu. Stąd wynikał podwójny aspekt rosyjskiej strategii
wobec Ukraińców: z jednej strony traktowanie ich jako części ludności Rosji, uznawanie ich regionalnej kultury za nieprzekraczalnie chłopską i identyfikowanie języka
ukraińskiego z kulturowym prymitywizmem. Z drugiej strony oferta dla ukraińskiej
inteligencji integracji na równych zasadach, ale tylko w przypadku odcięcia się od
wszelkich form kulturowej i politycznej samodzielności. Te analizy są szczególnie interesujące tam, gdzie autor sięga po materiał literacki, jak np. w tekście „Gogol i
wojna tożsamości”.
Opisywany przez niego model neokolonialnej dominacji okazał się być bardzo
trwały, aczkolwiek w okresie po rewolucji październikowej uległ modyfikacji, gdyż
nowa była polityka narodowościowa Związku Radzieckiego. Jednak nie zniknął sam
model stosunków swoiście neokolonialnych na płaszczyźnie kulturowej (mimo intermedium autonomicznego komunizmu ukraińskiego lat 20.). Stąd bierze się osobliwy
paradoks, o którym pisze Riabczuk: Rosjanie wypowiadają się o Ukraińcach zwykle z
sympatią, podczas gdy Polacy są w większości (co najmniej) zdystansowani, a często
niechętni. „A przecież dla wielu Ukraińców polska wrogość jest łatwiejsza do zaakceptowania […] niż rosyjska ‘miłość’. Ów paradoks łatwo daje się wyjaśnić. Polacy,
nawet ‘nie kochając’ Ukraińców uznają ich za sobie równych – przynajmniej w takim
sensie, że traktują ich jako inny, odrębny naród, nawet jeżeli wydaje się on im mało
sympatyczny. Natomiast Rosjanie nie postrzegają Ukraińców jako odrębnej nacji, lecz
w przeważającej mierze jako odmianę Rosjan, z tej perspektywy ‘kochają’ samych
siebie […] Polska wrogość, umownie rzecz ujmując, ma realne podstawy i dzięki
104
temu może ulec zmianie, co prawda przez
niełatwy, lecz zaiste konstruktywny dialog.
Z kolei rosyjska ‘miłość’, mając wirtualny rodowód, żadnego dialogu nie przewiduje –
jedynie ślepe posłuszeństwo” (s. 55).
Autor przedstawia bardzo obszerny materiał faktograficzny na potwierdzenie tej
tezy, ale najbardziej być może wymowne
Znaczek pocztowy upamiętniający roczsą w tym względzie wyniki badań socjolonicę przyłączenia Ukrainy do Rosji
gicznych przeprowadzonych przez znany rosyjski Ośrodek Jurija Lewady (od lat 90.
z 2013 r., kiedy powstał artykuł Riabczuka). Wynika z nich, że większość badanych
Rosjan uważała Ukraińców za naród tożsamy z narodem rosyjskim, pozytywnie ustosunkowywała się do ewentualnego połączenia Ukrainy i Rosji w jedno państwo, nie
uważając już teraz Ukrainy za zagranicę. W przypadku 33% respondentów (2009)
akceptowano utrzymanie kontroli przez Rosję nad wszystkimi republikami poradzieckimi za pomocą wszelkich środków, także siłowych.
Riabczuk podkreśla, że istnieją różne typy rosyjskiej świadomości imperialnej, ale
zawsze typowe jest dla niej niedostrzeganie samej relacji imperialnej wobec podporządkowanych narodów, najpierw w imperium carskim, a potem w ZSRR i późniejszym. Rosja z jednej strony jest utożsamiana z dziedzictwem imperialnym, a z drugiej
przedstawiana zwykle w roli ofiary, nie zaś sprawcy. Brak przepracowanej niechlubnej
przeszłości imperialnej w wydaniu tyleż carskim, co stalinowskim, skutkuje traktowaniem relacji imperialnej dominacji jako czegoś oczywistego, wynikającego z natury
rzeczy, zaś jego zakwestionowanie traktuje się jako akt agresji, zagrożenia dla własnego
państwa i własnej tożsamości. „Rosjanie jako poddani dwóch despotycznych imperiów
– carskiego i bolszewickiego – z pewnością zaznawali, jako jednostki, wszelkich
prześladowań. Co więcej, wszyscy razem byli skazani na cywilizacyjne zacofanie i
drogę rozwoju prowadzącą w ślepą uliczkę […] Jednak jako grupa mieli oni w obu
imperiach wiele przywilejów, przede wszystkim językowo-kulturowych, ale także
odnoszących się do statutu społecznego. Nie byli przedmiotem różnych specyficznych
represyjnych praktyk – fizycznego wyniszczenia, jak to miało miejsce z autochtonami
Syberii i Kaukazu, monokulturowej kolonizacji w Azji Centralnej, deportacji – jak w
przypadku krymskich Tatarów, Bałkarów i Czeczenów, głodu, który miał miejsce tak
na Ukrainie, jak i w Kazachstanie, dyskryminacji i prześladowań za pochodzenie etniczne – jak to się stało w przypadku Żydów, Polaków czy Niemców” (s. 220).
Teza o uprzywilejowanej pozycji Rosjan w imperium i traktowaniu ich języka i
105
kultury jako czynnika unifikującego i oczywistego jako instrument cywilizacyjnego
rozwoju Riabczuk przedstawia właśnie na przykładzie stosunku władz radzieckich
do języka i kultury ukraińskiej. Poczynając od lat 30. w ZSRR niszczona była wszelka
niezależna myśl i kultura ukraińska, ukraiński był w praktyce tolerowany tylko w
przypadku biednych i zacofanych chłopów kołchozowych, w miastach traktowano
go z pobłażliwością, zaś w przypadku systematycznego posługiwania się nim przez
inteligencję jako wyraz podlegającego represjom „burżuazyjnego nacjonalizmu”.
W ten sposób wytworzyły się trzy zjawiska typowe dla sytuacji (neo)kolonialnej,
które według Riabczuka do dziś określają sytuację na Ukrainie. Po pierwsze, ukraiński
był traktowany analogicznie do ciemnego koloru skóry w koloniach – był oznaką
niższości. Po drugie zaś, powstała wskutek tej sytuacji warstwa nazywana przez
niego (metaforycznie) „kreolską” – Ukraińców, którzy uwewnętrznili punkt widzenia
grupy dominującej i unikają manifestowania odrębności kulturowej wobec Rosjan
we wszystkich sytuacjach.
Taka sytuacja była oczywiście nieskończenie lepsza od twardego rasizmu kolonialnego, ale miała swoje dodatkowe negatywne konsekwencje. Riabczuk pyta: jak
reagują przedstawiciele kultury i narodu hegemonialnego, kiedy dotychczas posłuszny
panu (ukraiński) Pietaszek zaczyna mieć odrębne zdanie, a nawet chce się uniezależnić od stosunku podległości. „Takiego Pietaszka a priori ogłasza się ‘nienormalnym’
– burżuazyjno-nacjonalistycznym zdrajcą, którego miejsce jest w więzieniu, albo
‘narodowo-zboczonym’ dewiantem, którego należy umieścić w domu wariatów”
(s. 55). I tutaj pojawiła się już w okresie radzieckim łatka „banderowca”, która
ostatnio zrobiła karierę jako legitymizacja rosyjskiej wojny hybrydowej i innych przestępczych aktów wobec państwa ukraińskiego ze strony Rosji. Riabczuk poświęca
temu zagadnieniu wiele miejsca w tekstach z okresu przed obecnym konfliktem, pokazując jak pojęcie to straciło w dominujących dyskursach rosyjskich wszelki racjonalny sens, stając się instrumentem przywołania do porządku (jeżeli trzeba siła)
zbuntowanego ukraińskiego „Piętaszka”. Ten zaś tak samo traktuje tę zamierzoną
obelgę, jak czarni w Stanach Zjednoczonych traktują określenie „czarnuch”: przejmują
je afirmatywnie jako wyraz własnej niezależności od imperialnego hegemona.
Ponieważ zaś ten uważa podporządkowanego za w istocie niezdolnego do pełnej
samodzielności, więc jego bunt zostaje uznany za wynik obcej inspiracji. W tym
kontekście Riabczuk – który demonstruje swoje tezy na bardzo różnych przykładach
(od zniuansowanych analiz tekstów literackich po własne doświadczenia codzienne)
przytacza charakterystyczną anegdotę. Otóż w trakcie spotkania redaktorów wschodniosłowiańskich pism kulturalnych, w którym uczestniczył kilkanaście lat temu,
106
rosyjscy uczestnicy z uznaniem przyjęli profesjonalny charakter czasopisma, które
tam reprezentował. Jednak sytuacja, w której Ukraińcy przedstawiają produkt nie
gorszy od rosyjskiego została przez nich zaraz uznana za anomalię, którą wyjaśniono
sobie w osobliwy sposób. W stopce redakcyjnej znaleźli drobne odniesienie do Instytutu Ukraińskiego na Harwardzie i z zadowoleniem stwierdzili, że pismo jest w
gruncie rzeczy amerykańskie, nie zaś ukraińskie.
Sprawa jest symptomatyczna także w kontekście politycznym: „Piętaszek w zmitologizowanym świecie nie może równać się Robinsonowi. Chyba, że dopomoże
mu inny Robinson – na przykład amerykański. Wówczas jeszcze nie miałem pojęcia,
że za kilka lat ta sama logika zadziała w trakcie pomarańczowej rewolucji, którą
ukraiński Pietaszek, zdaniem zdecydowanej większości Rosjan, zorganizował nie w
obronie własnej wolności i godności, lecz ulegając namowom zachodnich Robinsonów, by zrobić na złość rosyjskiemu Robinsonowi” (s. 56). Pisząc te słowa w 2008 r.
Riabczuk nie mógł wiedzieć, że osiem lat później dążenie Ukraińców do realizacji
elementarnych standardów demokratycznych w ich państwie zostanie potraktowane
jako wystarczające uzasadnienie do próby wywołania na Ukrainie wojny domowej i
dokonania bezpośredniej agresji militarnej przeciwko temu państwu. Przy czym jak
widać putinowscy propagandziści nie wynaleźli żadnych nowych koncepcji, lecz
odwołali się do sprawdzonych już wzorów imperialnej propagandy. I mogą przy tym
liczyć w tym względzie na wsparcie wszelkiej maści reakcjonistów – od neonazistów
do neostalinowców, którzy w imię czy to „antyimperializmu”, czy to „antyliberalizmu”
agresorów przedstawiają jako ofiary domniemanych spisków sił zachodnich. Przecież
ukraiński Piętaszek sam z siebie nie może się odwrócić od dobrodziejstw oligarchicznego reżimu Putina o i sprawowanej przez niego hegemonii…
Dotychczasowe rozważania prowadzą nas ku zagadnieniu, które zajmuje kluczowe
miejsce w analizach Riabczuka, jak i wszystkich innych badaczy ukraińskiej świadomości narodowej i ukraińskiego społeczeństwa, a mianowicie głębokiemu podziałowi
kulturowymi pomiędzy proroHasło demonstrantów w Kijowie: Jedna mowa! Jeden
syjskimi i proimperialnymi seg- naród! Jedna Ukraina!
mentami społeczeństwa z jednej strony, zaś zorientowanymi
narodowo i proeuropejskimi z
drugiej. Riabczuk w większości
tekstów omawianego zbioru
przedstawia ten podział jako tak
głęboki, że nie pozwalający
107
obecnie na ukształtowanie jednolitej ukraińskiej kultury narodowej. Aczkolwiek w
ostatnim tekście, poświęconym rewolucyjnym wydarzeniom na Majdanie, jest pod
tym względem bardziej optymistyczny niż w pozostałych artykułach.
W każdym razie korzenie tego podziału są historyczne, przy czym paradoks polega
na tym, że konformistyczne i autorytarne postawy proradzieckie występują na terenach,
które najmocniej ucierpiały pod rządami stalinizmu, tzn. na Wschodniej Ukrainie,
której mieszkańcy zaznali wynikającego z polityki władz Wielkiego Głodu, zaś elity
intelektualne i kulturalne zostały w dużej mierze eksterminowane w okresie czystek
lat 30. Równocześnie te wydarzenia tłumaczą stopień złamania wszelkiego oporu
społecznego, traumę związaną ze zbrodniami, które na tych terenach w odniesieniu
do ludności ukraińskiej były w pełni porównywalne z nazistowskimi. W tych warunkach
na wschodniej Ukrainie nie mogły pojawić się postawy masowego oporu wobec radzieckiego komunizmu, które na zachodniej Ukrainie wytworzyły perspektywę oglądu
ZSRR jako rosyjskiego imperializmu i jako siły okupacyjnej. Analogicznie do postaw
typowych dla ludności terenów wcielonych do ZSRR w wyniku porozumienia dwóch
masowych morderców – Hitlera i Stalina w 1940 r. – państw bałtyckich.
Co ciekawe, w kontekście imperialnego charakteru polskiej polityki wobec Kresów
Wschodnich i traktowania Ukraińców w kategoriach kulturowych analogicznych do
rosyjskiego imperializmu (jako niepełnowartościowej narodowo grupy chłopskiej),
Riabczuk uważa, że demokratyczne i antystalinowskie cechy ukraińskiej tożsamości
narodowej na Zachodniej Ukrainie były efektem oddziaływania kultury polskiej i
łagodnego typu autorytaryzmu występującego w monarchii austro-węgierskiej. Faktycznie, z punktu widzenia kapitalistycznej modernizacji zarówno imperium rosyjskie,
jak i Rzeczpospolita były obszarami ekonomicznie zależnymi i politycznie zacofanymi. A równocześnie system demokracji szlacheckiej (obejmujący stosunkowo
dużą część ludności ze względu na dużą liczebność warstwy szlacheckiej) oraz
związana m.in. z katolicyzmem orientacja prozachodnia, tworzyły w Polsce kulturę
różnicy i oporu wobec wschodniego despotyzmu. Z tego punktu widzenia interesująca jest uwaga autora, iż ZSRR w równym stopniu nie mógł sobie podporządkować
Ukraińców na Zachodzie, co wcześniej imperium carskie nie było w stanie strawić
zajętych terenów Polski.
Pojawia się tu jednak problem, jak połączyć te dwa ukraińskie typy pamięci i style
kulturowe: narodowy i demokratyczny z jednej strony, rusofilsko-autorytarny z drugiej.
Państwo ukraińskie, które powstało po rozpadzie ZSRR było od początku kontrolowane przez postradziecką nomenklaturę, która dokonała kapitalistycznej akumulacji
dokonując grabieży majątku społecznego przy bierności zatomizowanego i politycznie
108
manipulowanego społeczeństwa. Ale równocześnie, i podobnie jak w samej Rosji,
przedstawiciele nowej klasy panującej, właśnie ze względu na swoje stalinowskie
korzenie, nie byli zainteresowani jakimkolwiek poważnym rozliczeniem z przeszłością.
Mimo że zbrodnie stalinizmu są porównywalne wyłącznie ze zbrodniami nazistowskimi, władcy Rosji i Ukrainy woleli (a w przypadku Rosji – wolą) odgrzewać neostalinowskie formuły o „Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej” i rzekomym antyfaszyzmie Armii
Czerwonej (która przed sierpniem 1941 r. znajdowała się w sojuszu z armią nazistowską i wspólnie z nią dokonała podziału Europy Wschodniej w 1939/1940 r.).
Niektóre podawane przez Riabczuka przykłady są szokujące: na terenach, na
których stalinowscy oprawcy wygłodzili miliony ludzi znajdują się pomniki Stalina, a
próby ich demontażu w okresie prezydentury Juszczenki spotykały się z oporem
ludności i miejscowych elit. Czy można sobie wyobrazić, żeby współcześnie – przykładowo w okolicach Buchenwaldu – stały pomniki ku czci nazistów? Riabczuk pokazuje, jak silne są opory świadomościowe i intencjonalne działania prorosyjskich
elit w celu utrzymania Ukrainy w sytuacji zależności i zacofania, nie tylko na poziomie
ekonomicznym, ale także kulturowym.
W tekście z 2004 r. pisał: „Obecność głęboko zakorzenionych, antyukraińskich
stereotypów w rosyjskim dyskursie kulturowym, a stąd też i politycznym, tworzy – w
związku z powszechną obecnością tego dyskursu na dzisiejszej Ukrainie, w mediach
i nie tylko – sytuację swego rodzaju ‘wojny dyskursów’, której obiektem są niemal
wszystkie zjawiska historyczne i kulturowe, mające różne, albo wręcz odwrotne znaczenie symboliczne dla Ukraińców i Rosjan. Sytuacja ta utrudnia procesy dekolonizacji
i, szerzej, desowietyzacji Ukrainy, w szczególności dlatego, że wielu Ukraińców w
ciągu poprzednich dziesięcioleci zinternalizowało dominującą imperialną wizję samych siebie, stając się biernymi, albo wręcz czynnymi nosicielami kolonialnych
(auto)stereotypów. Co gorsza, taka sytuacja – poczucie zewnętrznego i wewnętrznego
zagrożenia – wielu Ukraińców przełącza w tryb obronny, znacząco osłabiając zdolność
do refleksji intelektualnej nad samymi sobą […] oraz popychając ku czarno-białemu
zazwyczaj postrzeganiu świata” (s. 130).
Jest to problem, który Riabczuk odnosi także do regresyjnych form zachodniego
ukraińskiego nacjonalizmu. Jego postawa jest typowa dla wielu liberalnych intelektualistów ukraińskich: uważa za zasadne wyrażanie uznania dla walki szeregowych
członków OUN i UPA z armią niemiecką i systemem radzieckiego totalitaryzmu, i
ich postawę w łagrach, gdzie przyczynili się do przełamania dominacji więźniów
kryminalnych (o czym pisał Sołżenicyn). Ale za konieczne uznaje odcięcie się od
wszelkich form radykalnego nacjonalizmu o charakterze faszystowskim. Oczywiście
109
problem polega na tym, czy da się
to zrobić w warunkach propagandowego wykorzystania figury „banderowca” przez władze i propagandę rosyjską w celu utrzymania
Ukraińców w statusie podporządkowania. To pytanie zadają sobie
także inni ukraińscy intelektualiści,
krytyczni wobec tradycji radykalnego nacjonalizmu prawicowego
(jak Jarosław Hrycak) w kontekście
obecnej agresji rosyjskiej. Niewątpliwie działania Rosji sprzyjają wzmocnieniu tendencji nacjonalistycznych nie tylko we własnym kraju (co oczywiste), ale także na
Ukrainie. Trudno się spodziewać, żeby jakiekolwiek społeczeństwo było gotowe dokonywać narodowego rachunku sumienia pod lufami „wielkiego brata”, będącego
spadkobiercą stalinowskiego imperium (i nie wykazującego z tego względu żadnej
skruchy). Riabczuk omawia te tematykę w tekście „Bandera a sprawa ukraińska”
(2010), w którym punktem wyjścia jest akt nadania przez prezydenta Juszczenkę w
Stepanowi Banderze tytułu „bohatera Ukrainy” i następująca po tym wydarzeniu
potępiająca rezolucja Parlamentu Europejskiego.
Problem ten jest skądinąd typowy dla całej Europy Wschodniej i powinien mieć
szczególne znaczenie dla lewicy: podczas gdy intelektualiści i masy ludzi w poszczególnych krajach chętnie biją się w cudze piersi, z ociąganiem przyznają się do własnych win, i zwykle wolą je tłumić w imię narodowego narcyzmu. W tym kontekście
można postrzegać kompromitujący sojusz ideowy zawarty de facto pomiędzy putinofilskim czasopismem „Trybuna” i prasą skrajnej prawicy, polegający na powtarzaniu
antyukraińskich stereotypów i wszelkich treści wojennej propagandy Kremla. W tym
samym duchu na łamach lewicowego „Przeglądu” ceniony felietonista i filozof Bronisław Łagowski łączy miłe dla pewnego typu lewicy idee antyamerykańskie i putinofilskie z zagorzałym antyukranizmem i retoryką antyimigrancką.
Książka Riabczuka jest jedną nielicznych prac, jakie ukazały się w Polsce na temat
genezy konfliktu na Ukrainie, który jest tyleż konfliktem między walczącym o demokratyczną „normalność” narodem a dysponującym brutalną siłą i czującym się bezkarnie imperium, co konfliktem wewnątrzukraińskim. Właśnie „dążenie do normalności” uznaje Riabczuk za iskrę, która spowodowała nieoczekiwaną niezwykle
zdeterminowaną mobilizację tysięcy ludzi na Majdanie, gotowych bronić perspektywy
Pr
z języecz
kiem
rosyjs
kim!
110
demokratycznej zmiany (która nie jest możliwa pod hegemonią Rosji) nawet pod
milicyjnymi kulami.
Problem polega jednak na tym, czy jakakolwiek faktyczna demokracja jest możliwa
bez zmiany faktycznych stosunków władzy ekonomicznej, które nie są kontrolowane
przez takich czy innych rządzących polityków, i które nie są też kontrolowane w demokratycznych krajach zachodnich.
Dopiero związek radykalnego projektu demokratycznego z projektem socjalistycznym pozwoliłby zlikwidować bezprawie, wyzysk i różne formy imperialnej dominacji. Niestety, masowe zrozumienie tego związku wymaga tego typu interwencji
politycznej, która była typowa dla ruchu robotniczego w okresie jego świetności, i
która obecnie jest trudna do odtworzenia w Europie Środkowo-Wschodniej. Tutaj
ruch robotniczy nie tyle znajduje się w kryzysie (jak na Zachodzie), ale został całkowicie zniszczony i symbolicznie skompromitowany przez molocha biurokratycznego
pseudosocjalizmu.
Te kwestie znajdują się poza zasięgiem refleksji Riabczuka, którego perspektywa
myślowa jest typowa dla oświeconego wschodnioeuropejskiego liberalizmu. Nie
zmienia to jednak intelektualnej wagi jego książki, która pozwala zrozumieć genezę
historyczną i skomplikowany charakter stosunków rosyjsko-ukraińskich.
111
Biblioteka
Dalej!
Lew Trocki, Zdradzona rewolucja. Czym jest ZSRR
i dokąd zmierza? Pruszków 1991, ss. 230, cena 10 zł
Najsłynniejsza książka Trockiego, klucz do zrozumienia
stalinizmu. Agenci GPU zdołali wykraść i dostarczyć
maszynopis Stalinowi, zanim książka opuściła drukarnię. Po przeczytaniu, wydał on rozkaz zgładzenia autora. Trocki okazał się jedynym przywódcą rewolucji
październikowej ze ścisłego jej kierownictwa, który nie
uległ Stalinowi i pozostał największym przeciwnikiem
kremlowskiej oligarchii – aż do końca.
W roku 1938 Mikołaj Bucharin na „moskiewskim procesie czarownic”, po ogłoszeniu wyniku skazującego
go na karę śmierci, stwierdził w ostatnich słowach, jakie zanotował protokół: „... i
trzeba być Trockim, żeby nie złożyć broni”.
Dlaczego Stalin i jego następcy – łącznie z kierownictwem PZPR – tak panicznie lękali
się trockizmu?
Trocki dowodzi, że sławetny „realny socjalizm” to jedynie potworna karykatura socjalizmu, że stalinizm jest absolutnym zaprzeczeniem socjalistycznych idei rewolucji
październikowej, że nomenklatura (biurokracja stalinowska) jest śmiertelnym wrogiem ludzi pracy.
Dyktaturze aparatu Trocki konsekwentnie przeciwstawia ideę demokracji bezpośredniej i oddolnej, niczym nieskrępowanej, opartej na samorządnym społeczeństwie,
demokracji samych ludzi pracy – bardziej rozwiniętej niż system przedstawicielski
jakiegokolwiek państwa kapitalistycznego, gdzie władza polityczna podporządkowana jest władzy ekonomicznej klasy rządzącej. Dlatego właśnie dla stalinowców
trockizm był stokroć bardziej groźny, niż krytyka jakiejkolwiek prawicy.
Każdy piszący o stalinizmie korzystał z tej książki. Nie zawsze się na nią powoływał...
Książka ukazała się w 1991 staraniem Redakcji „Dalej! Pismo Socjalistyczne”. Jest to
jedyne polskie wydanie, dostępne TYLKO w Redakcji „Dalej!”
112
Lew Trocki, Moje życie. Próba autobiografii, ss. 668.
cena: 15 zł
Wydanie powojenne DKiW Fundacji Polonia, Warszawa
1990; reprint wydania Spółki Wydawniczej „Bibljon”
(Warszawa) z 1930 r.
Autobiografia rewolucyjnego polityka zazębia się w sposób nieunikniony o cały szereg zagadnień teoretycznych,
związanych ze społecznym rozwojem Rosji, częściowo
zaś i całej ludzkości, szczególnie zaś o te krytyczne
okresy, które zwą się rewolucjami. Oczywiście, nie miałem możności rozpatrywania w tej książce istoty skomplikowanych problemów teoretycznych. Jednak tak zwana teoria ciągłej rewolucji,
grająca w mym osobistym życiu tak wielką rolę, a która, co ważniejsze, staje się teraz
tyle aktualna dla krajów wschodnich, przewija się przez te stronice jak odległy leitmotiv. Ze szczególną dokładnością traktuję ten okres rewolucji sowieckiej, którego
początek przypada na chorobę Lenina, i rozpoczęcie kampanii przeciw „trockizmowi”. Walka epigonów o władzę, jak staram się tego dowieść, była nie tylko walką
osobistą, była wyrazem nowego politycznego okresu: reakcją przeciw Październikowi
i przygotowaniem Termidora. Z tego właśnie wynika odpowiedź na pytanie, które
mi tak często stawiano: ‘W jaki sposób utraciliście władzę?’.
Książka ta jest pracą polemiczną. Odbija się w niej dynamika życia społecznego, które
całkowicie zbudowane jest na sprzecznościach. Zuchwałość ucznia w stosunku do
nauczyciela, szpilki zawiści, ukrywane pod pokrywką uprzejmości salonowych, nieprzerwana konkurencja handlowa, zaciekła rywalizacja we wszystkich dziedzinach
techniki, wiedzy, sztuki, sportu, utarczki parlamentarne, w których pulsuje głęboka
rozbieżność interesów, codzienna nieludzka walka prasowa, strajki robotnicze, rozstrzeliwanie demonstrantów, piroksylinowe przesyłki, które cywilizowani sąsiedzi wymieniają drogą powietrzną, płomienne języki wojny domowej, niewygasające prawie
na naszej planecie – wszystko to są rozliczne formy „polemiki” społecznej, od powszedniej, codziennej, normalnej, prawie niedostrzegalnej, mimo napięcia – do zwykłej, wybuchowej, wulkanicznej polemiki wojen i rewolucji. Taka jest nasza epoka.
Wyrośliśmy z nią razem. Oddychamy nią i żyjemy.
Ponieważ na kartach mojej książki przewija się znaczna ilość osób, nie zawsze w tym
oświetleniu, które by one same wybrały dla siebie lub dla swojej partii, zapewne
wiele spośród nich uważać będzie, że moje wywody są pozbawione koniecznego
obiektywizmu. To jest nieuniknione. Książka ta nie jest obojętną fotografią mojego
życia, lecz jego częścią składową. Na kartach jej prowadzę w dalszym ciągu walkę,
której poświęciłem całe moje życie. Opisując, charakteryzuję i oceniam, odpowiadając, bronię się i, częściej jeszcze, nacieram.
Ze wstępu Autora
113
Urszula Ługowska, Mario Vargas Llosa. Literatura, polityka i Nobel, Warszawa, Państwowy Instytut Wydawniczy, 2012. ss. 569, BIOGRAFIE SŁAWNYCH LUDZI,
cena 60 zł.
Pisarz, polityk, noblista, markiz, „Nowe książki”,
4/2013
Mario Vargas Llosa (MVLL) miał w naszym kraju sporo
szczęścia. Trafił tutaj na doskonałych i oddanych jego
twórczości tłumaczy. Teraz jest pierwszym pisarzem latynoamerykańskim, który doczekał się solidnej biografii
napisanej przez Polkę.
Nie dość tego – książka Urszuli Ługowskiej przełamała
tradycję najbardziej zasłużonej serii biografii w Polsce, tzw. marmurkowej. Jest to bowiem pierwsza w tej serii praca o człowieku żyjącym, a nie wielkim zmarłym.
Osobliwością polskiej recepcji twórczości Vargasa Llosy był brak zainteresowania jego
poglądami politycznymi. Tak było, kiedy MVLL utożsamiał się z komunistyczną lewicą,
tak było, kiedy dokonał wolty i stał się nieprzejednanym wrogiem Fidela Castro i neoliberalnym fundamentalistą. Ługowska zwraca uwagę, że dotyczy to także dysponentów
polityki kulturalnej PRL. Wykazali się oni zupełną obojętnością wobec ostracyzmu lewicy w stosunku do pisarza. Jego powieści były czytane w Polsce jako dzieła całkowicie
autonomiczne, a ich lewicowe czy prawicowe uwikłanie nie miało wpływu na popularność MVLL; nie budziły politycznych emocji, które towarzyszyły im zawsze w Ameryce Łacińskiej. Ługowska postanowiła ten stan rzeczy skorygować, dokładnie śledząc
polityczną i ideową ewolucję peruwiańskiego noblisty. Dokonała tego z zadziwiającą
przenikliwością i empatią. Przyznam, że trudno byłoby mi wskazać lepsze, w języku
polskim, wprowadzenie do politycznej historii Peru drugiej połowy XX wieku aniżeli
ta biografia. Być może Wilhelm Dilthey miał sporo racji, twierdząc, że to właśnie biografie są kluczem do rozumienia historii. Dotyczy to zwłaszcza biografii pisarzy i artystów, w których losach dokonuje się krystalizacja danego momentu historycznego.
Jakkolwiek by nie były przenikliwe analizy Ługowskiej – kiedy na przykład wskazuje
na wykorzystanie osobistych doświadczeń Vargasa Llosy, z okresu jego działalności
w podziemnej komunistycznej partii Peru, w kształtowaniu postaci Santiago Zavali,
bohatera Rozmowy w „Katedrze” – to otwartym pozostaje, czy dla naszej lektury tej
najlepszej jego powieści (jak uważa autorka i wielu krytyków) sprawa partyjnej przynależności pisarza jest czymś przygodnym i obojętnym. Okazuje się, że w przypadku
wielkiego dzieła literackiego polityczne uwikłanie autora stanowi jedynie ciekawostkę.
Oczywiście jego postawę możemy osądzać, ale przenoszenie tego osądu na samo
dzieło to nieporozumienie. Artur Schopenhauer miał rację, wskazując, że wymaganie
od rzeźbiarza tworzącego piękny posąg, by sam był piękny, jest uzurpacją.
Dotyczy to zwłaszcza kogoś takiego jak MVLL – o niespotykanych, nawet wśród pi114
sarzy latynoamerykańskich, ambicjach politycznych, skłonnego do manifestowania
swoich poglądów, na dodatek z pretensjami do nieomylności i pouczania innych. Ługowska z pewną dozą złośliwego humoru pokazuje jego nieustanne autokorekty życiorysu, wymazywanie niewygodnych faktów w celu ukazania samego siebie jako
koherentnej osobowości o niezłomnym charakterze. Takim stworzonym przez MVLL
mitem, przekonująco zdekonstruowanym przez autorkę, jest twierdzenie pisarza, że
jego kandydowanie na urząd prezydenta Peru było wynikiem nacisków zewnętrznych, którym się podporządkował. Ługowska przypomina, że już w 1956 r. Vargas
Llosa znalazł się w sztabie prawicowego kandydata na prezydenta Hernanda de Lavalle, „de facto zaangażował się po stronie kontynuacji dyktatorskiego reżimu, podejmując się płatnego pisania przemówień”. Komunistyczna afiliacja mu nie przeszkadzała. To niejedyny przykład niekonsekwentnych zachowań człowieka podającego
się za wzór spójnej tożsamości. W latach 80. uczestniczenie w akcjach poparcia dla
„Solidarności" w Polsce nie będzie mu przeszkadzać w głoszeniu, że w Peru prawa
związkowe powinny być ograniczone, a prawo pracy zliberalizowane, ponieważ
zwiększy to zatrudnienie.
Przegranej de Lavalle’a zawdzięczamy – zdaniem Ługowskiej – napisanie trzech wielkich powieści z lat 60. inspirowanych ideą buntu i krytyki społecznej (Miasto i psy, Zielony dom i Rozmowa w „Katedrze”). Osobiście nie jestem takim pesymistą. Po lekturze
biografii doszedłem do wniosku, że pewna doza oportunizmu bynajmniej nie szkodziła
pisarstwu MVLL. Był wielbicielem Castro, kiedy solidarność z rewolucyjną Kubą zapewniała promocję jego twórczości, i maksymalnie to wykorzystał. Gdy pojawiły się
alternatywne mechanizmy promocji, które w dużym stopniu zostały wymuszone przez
sukcesy Kubańczyków, zmienił poglądy. Zimna wojna miała wiele wad, ale gotowość
do promowania „swoich” twórców przez Zachód i Wschód, jak też ilość środków na
to przeznaczanych przez jednych i drugich po „upadku muru” się nie powtórzyła. To,
że byli twórcy, którzy potrafili jak MVLL z owych mechanizmów korzystać, nie jest
żadną plamą na ich dziełach. Problem polega na tym, że sam pisarz traktuje siebie jak
„pijane dziecko we mgle”. Nie wypiera się, że był w sztabie de Lavalle’a, ale utrzymuje,
że – jak koledzy partyjni – głosował na Belaunde’a Terry’ego.
Ługowska twierdzi, że już Historia Alejandra Mayty (1984) była przygotowaniem do
startu w wyborach prezydenckich 1990 r. Posuwa się do sugestii, że uczynienie z
trockistów paradygmatu rewolucyjnej przemocy, jaka może ogarnąć Peru (w całkowitej sprzeczności z realną sytuacją), przed którą powieść ma być przestrogą, wynikało z zimnej kalkulacji. Stygmatyzując peruwiańskich trockistów jako niebezpiecznych rozsadników rewolucyjnej przemocy, MVLL nie narażał się ani komunistom, ani
prawicy. Po lekturze jej książki doszedłem do wniosku, że powody niechęci MVLL
do trockistów peruwiańskich wynikały z osobistych idiosynkrazji. Trockiści byli bowiem w Peru jedyną siłą, która rzeczywiście troszczyła się o Indian, zarówno Amazonii, jak Altiplano, on zaś, niezależnie czy utożsamiał się z lewicą, czy prawicą,
zawsze uważał ich za przeszkodę w modernizacji kraju. W tym wypadku trudno
nawet mówić o rasizmie (co często bywa mu zarzucane). Po prostu Vargas Llosa, jak
115
wielu intelektualistów w Polsce, uważa chłopów (bo Indianie to w znacznej mierze
chłopi) za hamulcowych w modernizacji swojego kraju.
W tym miejscu dochodzimy do czegoś, co można określić jako jądro politycznej postawy MVLL, w którym marksizm, kapitalizm, neoliberalizm stają się drugorzędne
wobec obsesji modernizacji Peru. Ługowska przywołuje opinię pisarza z 1986 r.:
„Z mojego flirtu z marksizmem pozostała kwestia, z której bez marksizmu prawdopodobnie nie zdawałbym sobie sprawy, to znaczy znaczenie czynnika ekonomicznego”.
Zapewne dzieli przekonanie Marksa o „idiotyzmie życia wiejskiego”. W pewnym stopniu ideologiczne wolty pisarza wynikały z poszukiwania odpowiedniej, jego zdaniem,
formy modernizacji Peru. Z głęboko przeżytych peryferyjności i gospodarczego zapóźnienia swojego kraju. Szczególnie dotkliwych dla człowieka, który tak wiele lat spędził
w Europie Zachodniej i USA. Ten projekt modernizacji związany był z elitaryzmem,
wiarą, że można skupić wokół siebie grupę oświeconych, którzy narzucą (zwłaszcza
„opóźnionym w rozwoju” wieśniakom-Indianom) modernizację z góry; raz były to
kadry partyjne, później przedsiębiorcy i zagraniczni inwestorzy. Neoliberalny fundamentalizm pisarza miał i ma charakter rozpaczliwego resentymentu, który najwyraźniej
ujawnił się w jego polemice z Günterem Grassem. Doskonałym przykładem jest, w
ostatnich latach, stanowisko MVLL w sprawie eksploatacji Amazonii. Jest przekonany,
że ekolodzy i obrońcy Indian w krajach rozwiniętych odmawiają Peruwiańczykom
prawa do dobrobytu, z którego sami korzystają, a Indian chcą pozbawić dóbr konsumpcyjnych. Głosi, że udostępnienie zasobów Amazonii (ropy, gazu, kopalin) wielkim
międzynarodowym korporacjom przyniesie Peru dobrobyt. Od rządu domaga się stanowczości w przełamywaniu oporu wspólnot indiańskich, otwarcia Amazonii dla „inwestorów prywatnych, by w ten sposób zapewnić rozwój gospodarczy”.
Nie wykluczam, że w naszym zaniepokojeniu eksploatacją Amazonii tli się nieco egoizmu, obawy o tlen dla nas. Ale w indiańskiej koncepcji „matki ziemi”, która nie jest
niczyją wyłączną własnością, kryje się pewna racjonalna przestroga. Dlatego dobrze
się stało, że autorka dołączyła do swojej biografii List otwarty do Maria Vargasa Llosa
z okazji przyznania mu literackiej Nagrody Nobla 2010 Hugona Blanco, znanego
obrońcy wspólnot indiańskich w Amazonii Peruwiańskiej (zresztą trockisty). Byłem w
Amazonii i wiem, że da się żyć bez samochodu, telewizora i garnituru od Armaniego.
Można tam nawet czytać przy lampie naftowej książki Vargasa Llosy w chacie bez
ścian i bez klimatyzacji. Piewca wolności, za którego pisarz się uważa, tym razem zapomniał, że nie można nikomu mówić, jak ma żyć. Na szczęście w swoich powieściach o tym nie tylko nie zapomina, ale przypomina.
Literatura zdaje się uwalniać MVLL od jego poglądów politycznych. Może to sprawa
talentu, może samej literatury. Ale trudno nie zgodzić się z Urszulą Ługowską co do
jednej prawidłowości: „W miarę ewolucji ideowej Maria Vargasa Llosy ku liberalizmowi [w rzeczywistości ku skrajnemu neoliberalizmowi, AK] jego książki zyskują lekkość, pisane są bardzo sprawnie, ale tracą głębię”.
Adam Komorowski
116
Urszula Ługowska, August Grabski
Trockizm. Doktryna i ruch polityczny,
Trio, Warszawa 2003, ss. 220. Cena 15 zł.
Praca jest jednym z nielicznych niestety przejawów
nowego metodologicznie i merytorycznie sposobu
badań nad myślą i ruchami lewicowymi. Autorzy preferują rzetelny opis zjawiska i przedstawianie różnych
jego ocen, imponująco czerpią z zachodniej literatury
akademickiej, obszernie i umiejętnie wykorzystują
źródła, unikają lansowania tez ideologicznych. Taka
postawa wystawia im jak najlepsze świadectwo jako
badaczom uniwersyteckim.
prof. dr hab. Eugeniusz Rudziński
Niezależnie od tego, że trockizm nie jest obecnie – i zapewne już się nie stanie – poważniejszą siłą polityczną, jest on zjawiskiem interesującym intelektualnie i politycznie
jako najbardziej konsekwentna wersja antystalinowskiego komunizmu. Dlatego podjęcie tego tematu uważam za ważne i cenne. Wysoko oceniam także kompetencje autorów, szczególnie w odniesieniu do najnowszych dziejów trockizmu.
prof. dr hab. Jerzy J. Wiatr
Temat wydaje się ważny, bowiem w piśmiennictwie polskim epoki peerelu traktowano go w sposób wyjątkowo zideologizowany. O niebezpieczeństwach płynących
ze strony „trockizmu” i potrzebie bezustannej z nim walki mówiła niejedna rozprawa
doktorska, a czasem habilitacyjna, powstała na tak cenionych wówczas uczelniach,
jak Akademia Nauk Społecznych czy Wojskowa Akademia Polityczna. Bywały też
uczelnie „cywilne”, które na wydziałach studiów politycznych podobne badania popierały. Tak czy inaczej w literaturze pozostały podobne prace i rzeczą pierwszej wagi,
przede wszystkim ze względu na studentów, jest uwolnienie ich od podobnych upiorów przeszłości.
prof. dr hab. Paweł Wieczorkiewicz
117
August Grabski, Lewica przeciwko Izraelowi. Studia o
żydowskim lewicowym antysyjonizmie, Warszawa
2008, ss. 220, cena 22 zł
O ileż łatwiej rozwiązywałoby się różne problemy między ludźmi, gdyby zawsze tylko po jednej stronie leżała
cała wina, a druga nie zbrukałaby się nigdy ani jednym
haniebnym czynem. Niestety, świat jest skonstruowany
inaczej, a między czernią i bielą mamy do czynienia z
całą gamą szarości. W pewnym sensie nie inaczej jest z
konfliktem izraelsko-palestyńskim, jakże często upraszczanym i spłycanym. Książka Augusta Grabskiego Lewica
przeciwko Izraelowi. Studia o żydowskim lewicowym antysyjonizmie pokazuje, z jaką niesamowitą ilością niuansów mamy w gruncie rzeczy do czynienia w tym sporze.
Wbrew wrażeniu, jakie można wynieść ze śledzenia przekazów mass-mediów, dotyczących konfliktu, ani Żydzi, ani Palestyńczycy nie stanowią jednego, zwartego, zgadzającego się w każdym calu bloku. Niejednego czytelnika zadziwią informacje na
temat wysiłku niektórych organizacji żydowskich, walczących o... prawa Palestyńczyków.
Niestety, nie nagłaśnia się inicjatyw takich jak np. demonstracja antywojenna w Tel Awiwie z 5 sierpnia 2006 roku, podczas tak zwanej drugiej wojny libańskiej. Nie mówi się
zbyt wiele o żołnierzach, którzy nie zważając na konsekwencje odmawiają służby na
Terenach Okupowanych. A kto z nas słyszał o III Intifadzie – biernym oporze przeciw
budowie muru, oddzielającego Palestyńczyków od Izraela?
Autor przedstawia poglądy licznych ugrupowań lewicowych, z czego one same niejednokrotnie zasadniczo różnią się między sobą. Wielu ludzi próbowało bowiem odpowiedzieć na bardzo trudne pytania, dotyczące izraelskiej państwowości jak
choćby: jaki powinien być statut języka hebrajskiego a jaki języka jidysz? Czy powinno się stworzyć oddzielne państwo dla Palestyńczyków? Czy Izrael powinien pozostawać z takim państwem w federacji? Co zrobić z uchodźcami palestyńskimi? Czy
działania Izraela nie przypominają polityki RPA za czasów apartheidu? Bardzo interesujący jest także jeden z tekstów umieszczonych w Aneksach, tj. „Naród? Jaki
naród?” (autor: Uri Avnery). Opowiada on o tym, dlaczego w dokumentach wydawanych przez izraelskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych można w rubrykę narodowość wpisać rosyjską czy francuską, a nawet chrześcijańską czy muzułmańską,
natomiast nie można wpisać... izraelskiej (!).
Bogactwo literatury, z której korzystał autor, w tym tej w języku jidysz, pozwala mieć
poczucie, iż dotarł on do samego źródła przedstawianych zagadnień, nieprzefiltrowanego przez takie czy inne poglądy. Szeroki kontekst historyczny ułatwia śledzenie
żydowskiego ruchu lewicowego w logicznym, podporządkowanym chronologii rytmie. Na marginesach książki znajdują się także rysunki z różnych gazet organizacji
żydowskich, plakaty, grafiki.
118
Jednym słowem jak najbardziej warto przeczytać. Zwłaszcza jeśli chce się poszerzyć
swoje spojrzenie na konflikt izraelsko-palestyński o jeszcze jedną, ciekawą perspektywę, która choć być może nie ułatwi zrozumienia jego skomplikowanej natury czy
znalezienia rozwiązania, da czytelnikowi pewne poczucie nadziei i wiary w to, że
ludzie mogą działać solidarnie niezależnie od swojego pochodzenia.
Marta Minakowska, Arabia.pl
W sytuacji, gdy dyskurs antysyjonistyczny jest często przedmiotem nadużyć ze
strony lewicowych antysemitów (dziś obecnych zwłaszcza w ruchu antyglobalistycznym), podjęcie tematu krytyki państwa Izrael przez różne żydowskie organizacje
wydaje się szczególnie ciekawe. Autor pokazał bowiem subtelną, ale wyraźną różnicę między zastrzeżeniami wobec projektu syjonistycznego i rzeczywistości Państwa Izrael wywodzącymi się z różnych nurtów lewicy żydowskiej a tendencjami
do stygmatyzacji izraelskich Żydów czy Żydów w ogóle, które to tendencje były
obce żydowskim lewicowcom.
prof. Jean-Charles Szurek, Uniwersytet Paryż X
Piotr Kendziorek, Antysemityzm a społeczeństwo
mieszczańskie. W kręgu interpretacji neomarksistowskich, Warszawa 2005, ss. 303, cena 22 zł.
Wbrew temu, co mógłby sugerować zbyt skromny
podtytuł pracy, nie ogranicza się ona bynajmniej do
prezentacji stanowisk zajmowanych w światowej literaturze dotyczącej antysemityzmu i Zagłady, lecz przynosi nową, oryginalną propozycję intelektualną. Autor
nie tylko zatem przenosi na grunt polski echa dyskusji
toczącej się, jak dotychczas, przy niewielkim udziale
polskiej humanistyki, lecz wstępuje w spór – jak równy
z równym – z całą plejadą koryfeuszy zachodnioeuropejskiej humanistyki.
doc. dr hab. Włodzimierz Ługowski
Książka jest pierwszą w Polsce i jedną z nielicznych w literaturze światowej próbą
pogłębionej refleksji nad społecznym sensem nowoczesnych wyobrażeń antysemickich w kontekście zarówno ogólnej teorii społeczeństwa, jak i splotu antysemityzmu
z innymi ideologiami (takimi jak m.in. socjaldarwinizm, rasizm, nacjonalizm, antysocjalizm czy antyfeminizm).
Takie podejście badawcze wynika z przekonania autora, że ideologemy antysemickie
zawsze są (mniej lub bardziej kluczowym) aspektem szerszego obrazu świata
i właśnie rodzaj ich powiązania z innymi ideologemami (o charakterze nacjonalis119
tycznym, antykomunistycznym itd.), wraz ze spełnianymi przez nie w różnych konstelacjach historycznych funkcjami społecznymi, decyduje o efektywności antysemityzmu jako wiarygodnego dla określonych grup instrumentu interpretacji
rzeczywistości społecznej.
Autor rozwija tę tezę głównie na przykładzie ideologii nazistowskiej, wskazując na
jej źródła tkwiące w dominującej formacji ideologicznej społeczeństwa mieszczańskiego (głównie w epoce klasycznego imperializmu), co nadawało werbalnie „antymieszczańskiemu” wymiarowi projektu społecznego faszyzmu charakter swoistego
konformistycznego „ekstremizmu drobnomieszczańskiego”.
(Ze wstępu)
Urszula Ługowska,
Boom kokainowy w Ameryce Łacińskiej. Casus Boliwii.
Trio, Warszawa 2002, ss. 220
cena: 15 zł
Zajmującą, uciekająca od stereotypów i banału praca,
która obok solidnie podanej faktografii obala nasze wyobrażenia o narkotykowym półświatku czerpane z
amerykańskich thillerów. Któż bowiem pamięta, że
uprawa koki to nie tylko źródło bajecznych dochodów
narkotykowych donów, ale i jedyne źródło utrzymania
andyjskich chłopów nędzarzy? Że brutalna walka z
narkotykowym przemysłem to często pretekst do trzymania biednych społeczeństw Trzeciego Świata za
twarz, usprawiedliwienie politycznej przemocy i represji? Że rewersem antynarkotykowych interwencji USA w Ameryce Łacińskiej jest polityczna kontrola regionu –
zgodnie z interesami supermocarstwa?
Autorka pokazuje, że istnieją alternatywne sposoby wykorzystania narkoupraw, np.
poprzez sensowne inwestycje na andyjskiej wsi (zamiast nieprzytomnych inwestycji
w broń i agendy do zwalczania narkoprzemysłu) i reorientację wiejskiej produkcji.
W książce znajdziemy też ślady debaty o legalizacji narkotyków toczącej się i na Zachodzie, i w Ameryce Łacińskiej. Zwolenników legalizacji znajdziemy zarówno
wśród apostołów twardej prawicy liberalnej (Milton Friedman) jak i anarchizującej
lewicy (Noam Chomsky). Mnie dźwięczy w uszach cytowane przez Fernando Savatera powiedzenie Chestertona przeciwko wrogom pubów: „Wolę Anglię wolną niż
trzeźwą”. Eksperyment legalizacji narkotyków wydaje się nie tak odległy. I uderzy
nie tylko w narkobaronów, ale przeora społeczeństwa, które żyją z produkcji narkotyków. Być może czasy nielegalnych narkotyków będziemy kiedyś wspominać jak
prohibicję w USA? A może nawet – jak sądzi Savater – potępiać z odrazą jak niewolnictwo i kanibalizm?
Artur Domosławski („Gazeta Wyborcza”)
120
Sednem wywodu Ługowskiej są dwie kwestie. Po pierwsze, kokainowy boom w Boliwii
to efekt gospodarczej marginalizacji i „rozwoju zależnego” tego kraju. Koka to podstawowy produkt kolejnego krótkiego cyklu gospodarczego – biedny, rządzony przez oligarchię i podporządkowany przez międzynarodowy kapitał kraj, może podążać jedynie
drogą eksploatacji surowcowej i wytwarzania nisko przetworzonych dóbr, na które istnieje popyt w krajach bogatych, nie mogących lub nie chcących samodzielnie zaspokoić go w oparciu o własną produkcję. Gdy w danym kraju zależnym kończy się popyt
na jeden taki produkt eksportowy, chcąc w ogóle przetrwać, musi on szybko znaleźć
inne, podobne źródło dochodów. W Boliwii po krachu gospodarki nastawionej na eksploatację złóż cyny, na scenę wkroczyła koka.
Po drugie, autorka obnaża hipokryzję mechanizmu „walki z narkotykami”. Polega on
niemal wyłącznie na niszczeniu upraw krzewu koki, bez przejmowania się losem osób,
którym zajęcie to zapewniało podstawy bytu. Bogate kraje są zadowolone, że powierzchnia upraw maleje, bo mniej narkotyków trafia na ich rynek wewnętrzny, mają one też
wyższą cenę, co ogranicza spożycie. Dolą boliwijskich wieśniaków, będących wrogiem
własnego rządu oraz pozbawionych źródła dochodu, nikt się nie interesuje – nie oferuje
się im żadnych sensownych alternatyw, a „pomoc finansowa” dla Boliwii nie jest przeznaczana na jakiekolwiek formy wsparcia ofiar tego procederu. Trudno się zatem dziwić,
że cały proces albo przybiera postać walki z wiatrakami (pozbawieni źródła dochodu
chłopi zakładają nowe uprawy koki w trudno dostępnych regionach), albo prowadzi do
kolejnych, coraz większych tragedii (na bezsilny gniew biedaków jedyną odpowiedzią
rządu jest przemoc, więzienia i morderstwa).
I tylko w odległych metropoliach pierwszego świata to wszystko odbija się coraz mocniejszą czkawką – rosnącą liczbą narkomanów. Jakaś sprawiedliwość być musi. Szkoda
tylko, że tak tragiczna w skutkach – w Nowym Jorku, Amsterdamie i górach Boliwii...
Remigiusz Okraska („Obywatel”)
Piotr Kendziorek, Lenin i Rewolucja. O próbie nowego
odczytania pism Lenina przez Slavoja Žižka.
Biblioteka «Dalej!» Warszawa 2007, ss. 40, cena: 8 zł
Minęły czasy, gdy kapitalistyczna propaganda sukcesu
sprzedawała się w Polsce jak świeże bułeczki. Coraz
więcej ludzi zdaje sobie sprawę ze skali problemów
socjalnych w Polsce, setki tysięcy dało nogę z kraju na
zarobkową emigrację, większość Polaków uważa za
nonsens udział polskich żołnierzy w Iraku i Afganistanie i nie godzi się na amerykańską tarczę antyrakietową, a nawet zaczyna dostrzegać dramatyczne
rozdarcie świata na bogatą Północ i biedne Południe.
121
Ukazanie się książki Slavoja Žižka „Rewolucja u bram. Pisma Lenina z roku 1917” w
polskich realiach otworzyło nowy etap w dyskusji nad tymi zagadnieniami. Nie chodzi
tu już o samą kwestię oceny tzw. realnego socjalizmu z perspektywy idei demokratycznego socjalizmu czy ukazanie scenariusza uwłaszczenia nomenklatury partyjno-państwowej. Tym razem spór dotyczy oceny leninizmu jako pewnego zespołu idei i typu
postawy politycznej, które mogłyby inspirować socjalistów w XXI wieku.
Mamy nadzieję, że przedkładany przez nas czytelnikom tekst, mimo (a może właśnie
na skutek) swojej kontrowersyjności, może służyć klaryfikacji tych zagadnień, które w
kręgu radykalnej lewicy częstokroć są przedmiotem emocjonalnych gestów prostej
identyfikacji z tradycją marksizmu bolszewickiego bądź jego totalnego odrzucenia. Dla
nas jako redaktorów pisma «Dalej!» debata ta ma szczególne znaczenie ze względu
na naszą własną genealogię ideową i tożsamość polityczną, dla której tradycja antyautorytarnego marksizmu pozostaje zasadniczym punktem odniesienia.
(Ze wstępu)
Twórz informacyjną alternatywę!
Burżuazja ma swoją telewizję – my mamy nasze filmy na youtube. Zobacz filmy agencji Copyleft, pokazujące lewicowe demonstracje i protesty społeczne w Polsce.
Wejdź na:
http://www.youtube.com/user/krikritad
122
Dalej!
p i s m o socjalistyczne
«Dalej!» jest pluralistycznym pismem socjalistycznym.
Działamy na rzecz jedności polskiej lewicy antykapitalistycznej.
Utrzymujemy kontakty z zagranicznymi organizacjami
lewicowymi – zwłaszcza z działaczami Czwartej Międzynarodówki i Alliance for Workers Liberty.
W naszej wizji lewicowości kładziemy nacisk na swobodną dyskusję, niehierarchiczność i demokratyczne podejmowanie decyzji. Bierzemy udział w akcjach w
obronie praw pracowniczych, bezrobotnych, przeciwko
wojnie, w obronie praw kobiet i mniejszości seksualnych.
Pod pojęciem rewolucji rozumiemy masowy, demokratyczny ruch ludzi pracy dążący do ustanowienia rządu
pracowniczego.
Jeśli takie ideały są ci bliskie
– zapraszamy do współpracy!
ADRESY:
Kontakt internetowy:
[email protected]
Strona www: http://pismodalej.pl
Adres pocztowy:
Dalej! PO Box 76,03-912 Warszawa 33

Podobne dokumenty