Ach, dusze czyśćcowe muszą tak wiele cierpieć z powodu swego
Transkrypt
Ach, dusze czyśćcowe muszą tak wiele cierpieć z powodu swego
Ach, dusze czyśćcowe muszą tak wiele cierpieć z powodu swego niedbalstwa, marnej pobożności, braku gorliwości o sprawy Boże i zbawienie bliźnich. Jak inaczej można im pomóc, jeśli nie przez zadośćczyniącą miłość, z jaką ofiaruje się za nie akty cnót, przez nie same w szczególny sposób zaniedbywane za życia? Święci w niebie nie mogą już pokutować ani zadośćczynić – tego oczekują od dzieci Kościoła walczącego. Ach, jak bardzo one tego pragną! Wiedzą, że żadna dobra myśl, żadne szczere pragnienie żyjących nie jest bezużyteczne i mogłoby im pomóc, a tymczasem tak niewielu troszczy się o nie! Kapłan, który pobożnie odmawia swój brewiarz w intencji naprawy zaniedbań, za które dusze muszą jeszcze pokutować w czyśćcu, może je niewiarygodnie wręcz pocieszyć. Moc kapłańskiego błogosławieństwa przenika aż do czyśćca i jak rosa z niebios orzeźwia dusze, dla których z wiarą je przeznacza. Kto wszystko to widziałby tak samo jak ja, ten z całą pewnością ze wszystkich sił starałby się im pomagać. Czułam oddziaływanie, a nawet wyraźnie widziałam najrozmaitsze stany szczątków ciał w grobach i na kościelnych cmentarzach. W pobliżu niektórych odczuwałam obecność światła, przeobfitego błogosławieństwa i daru zbawienia. W odniesieniu do innych czułam rożnego rodzaju ubóstwo, niedostatek i błaganie o pomoc w postaci modlitwy, postu i jałmużny. Przy niektórych grobach ogarniał mnie strach i przerażenie. Gdy w nocy chodziłam modlić się na cmentarzu kościelnym, wtedy w pobliżu takich grobów miałam wrażenie ciemności głębszej niż sama noc. Była ona czarniejsza niż czerń – tak, jak kiedy zrobi się dziurę w czarnym materiale, przez co wydaje się on jeszcze czarniejszy. Niekiedy widziałam wydobywający się z takich grobów jakby czarny dym, na widok którego wzdrygałam się. Kiedy pragnienie niesienia pomocy popychało mnie do wejścia w tę ciemność, to zdarzało się, że czułam, iż ofiarowana pomoc została odrzucona, zmuszając mnie do wycofania się. Żywa pewność najświętszej sprawiedliwości Boga była dla mnie wtedy jakby aniołem, który wyprowadzał mnie z okropności takiego grobu. Przy innych grobach widziałam jaśniejsze lub ciemniejsze słupy cienia, gdzie indziej znowu były to słupy światła, z których wychodziły jaśniejsze lub słabsze promienie. Przy niektórych grobach nie widziałam jednak niczego i to mnie najbardziej zasmucało. Otrzymałam wewnętrzne przekonanie, że te jaśniejsze lub ciemniejsze promienie oznaczały informację płynącą od dusz czyśćcowych, dotyczącą stopnia ich potrzeb. Te zaś, które nie mogą dać żadnego znaku, znajdują się w najdalszych rejonach czyśćca, nikt o nich nie pamięta, nie mogą w żaden sposób na nas oddziaływać i mają najsłabszy kontakt z Ciałem Kościoła. Gdy spoczywałam na takich grobach, cała zatopiona w modlitwie, często słyszałam dochodzące z głębi, stłumione, z trudem wydobywające się głosy: «Pomóż nam stad wyjść!» i czułam wtedy w sobie trwogę człowieka całkowicie bezsilnego. Za tych opuszczonych i zaniedbanych modliłam się z jeszcze większą gorliwością i wytrwałością niż za wszystkie pozostałe dusze. Wtedy częściej też nad takimi pustymi, głuchymi grobami widziałam rosnące stopniowo szare słupy cienia, które dzięki dalszej modlitewnej pomocy stawały się coraz jaśniejsze. Wyjaśniono mi, że groby, na których widzę jaśniejsze lub ciemniejsze cienie, należą do tych zmarłych, których dusze nie pozostają w całkowitym zapomnieniu i przez swe oczyszczające cierpienia lub dzięki pomocy i modlitwie żyjących przyjaciół znajdują się w mniej lub bardziej bliskiej relacji z Kościołem wojującym na ziemi. Otrzymały łaskę dawania o sobie znaku Kościołowi, znajdują się w trakcie procesu wzrastania w świetle i błogosławieństwie. Proszą nas, ponieważ same nie mogą sobie pomóc, a to, co my dla nich czynimy, ofiarują za nas Panu naszemu, Jezusowi. Wydają mi się zawsze biednymi więźniami, którzy wołaniem, błaganiem, ręką wyciągniętą zza krat więzienia mogą jeszcze budzić nasze współczucie. Kiedy w ten sposób patrzyłam na kościelny cmentarz, a postaci te ukazywały się mej duszy w różnym stopniu światła i ciemności, całość robiła wrażenie ogrodu, którego poszczególne części są w różnym stopniu pielęgnowane, a niektóre pozostają w całkowitym zaniedbaniu. Gdy modliłam się za nie i pracowałam w tym ogrodzie oraz zachęcałam do tego innych, wtedy działo się to samo, co ma miejsce wówczas, gdy spulchniamy i nawozimy ziemię, a na ogród spada rosa i krople deszczu – rośliny podnoszą się, a zupełnie niewidoczne do tej pory nasiona zaczynają kiełkować. Ach, gdyby wszyscy ludzie tak to rozumieli, wtedy z całą pewnością pracowaliby w tym ogrodzie o wiele gorliwiej ode mnie. Jednak żadna praca, żadne wspomaganie cierpiących nędzę nie dokonuje się bez walki i zmagań. Dlatego gdy byłam jeszcze małym, zdrowym dzieckiem, a potem krzepkim dziewczęciem i modliłam się nad grobami na kościelnych cmentarzach, wtedy złe duchy, a nawet sam Nieprzyjaciel często mi przeszkadzał, straszył mnie i maltretował. Wokół słyszałam wrzaski, otaczały mnie straszliwe zjawy, często powalano mnie na groby, popychano i rzucano we wszystkie strony, próbowano przemocą usunąć z cmentarza. Bóg dał mi jednak tę łaskę, że nie dałam się zastraszyć i nigdy nawet na jeden włos nie ustąpiłam Nieprzyjacielowi, a tam, gdzie mi przeszkadzano, podwajałam swe modlitwy. O, ileż podziękowań otrzymałam od moich dusz czyśćcowych! Ach, gdyby tak wszyscy ludzie zechcieli dzielić ze mną tę radość! Jakiż bezmiar łask jest na ziemi! Zapomina się jednak o nich i marnuje się je, gdy tymczasem dusze czyśćcowe tak usilnie się ich dopraszają! W różnorakich miejscach swego przebywania, znosząc najrozmaitsze katusze, doświadczają trwogi i tęsknoty, żebrzą o pomoc i wyzwolenie. Mimo swej wielkiej niedoli sławią jednak naszego Pana i Zbawcę. Wszystko, co dla nich czynimy, jest źródłem nieskończonych rozkoszy. W każdym razie jednego byłam zawsze pewna: wszelkie dobro, zarówno w duszy jak i w ciele, przebija się do światła, tak jak zło zmierza w kierunku ciemności, jeśli nie zostanie zgładzone przez ekspiacyjną pokutę. Miłosierdzie i sprawiedliwość są w Bogu doskonałe. Dzięki Jego miłosierdziu, na mocy niewyczerpanych zasług Jezusa Chrystusa i złączonych z Nim świętych w Kościele, przez współdziałanie oraz pełne wiary, ufności i miłości czyny jego członków, staje się zadość sprawiedliwości. Widziałam zawsze, że nie ginie nic z tego, co w Kościele dzieje się w zjednoczeniu z Jezusem, że każde nabożne życzenie, każda dobra myśl, każdy czyn dokonany z miłości do Jezusa dobrze służy doskonałości. Dziś w nocy wiele pracowałam w czyśćcu. W swej wędrówce cały czas szłam na północ i wydawało mi się, że znajduje się on tam, gdzie jest wierzchołek ziemi. Gdy tam jestem, wydaje mi się, że nade mną wznoszą się góry lodowe. Od zewnątrz to miejsce wygląda jak czarny, mający kształt półksiężyca, migocący wał. W jego wnętrzu znajdują się niezliczone korytarze i sale, wysokie i niskie, opadające w dół lub wznoszące się. Na początku jest jeszcze znośnie i dusze wędrują i przemykają się we wszystkich kierunkach, w głębszych warstwach są jakby unieruchomione. Tu i tam widać jakąś duszę w jaskini lub w dołku, często też bardzo wiele dusz zgromadzonych jest w jednej sali, w różnych pozycjach, wyżej i niżej. Niekiedy któraś siedzi sama wysoko, jakby na kamieniu. Dalej jest jeszcze straszniej. Pewnego razu znalazłam się w świecie tak potwornych grzechów, że byłam przekonana, iż jestem w piekle. Zaczęłam głośno jęczeć. Wtedy mój przewodnik powiedział: «Jestem z tobą, a gdzie ja jestem, tam jeszcze daleko do piekła». Wtedy, z wielkim pragnieniem w duszy, pomyślałam o duszach czyśćcowych i ogarnęła mnie tęsknota za przebywaniem razem z nimi. I rzeczywiście zostałam tam przeniesiona. Miałam wrażenie, że jest to miejsce znajdujące się blisko ziemi. Również tam zobaczyłam nieprawdopodobne cierpienia. A przecież były to dusze poświęcone Bogu, które nie grzeszyły. Widziałam tam gryzącą tęsknotę, głód, pragnienie wybawienia. Wszyscy mogli zobaczyć, czego musieli zostać pozbawieni i trwać cierpliwie w oczekiwaniu na to. Wzruszające było ich cierpliwe znoszenie cierpień, uznanie własnych przewinień i absolutna niemożność przyjścia sobie z pomocą.