Sprawdź, co robił mój pradziadek…
Transkrypt
Sprawdź, co robił mój pradziadek…
16 W POSZUKIWANIU KORZENI Dziennik Łódzki đ Magazyn đ 6 lipca 2007 Sprawdź, co robił mój pradziadek… Beata Tyszkiewicz, Jerzy Stuhr, Krzysztof Cugowski i Cezary Pazura otwierali przed nim swoje domy. Z szuflad wyciągali głęboko schowane rodzinne pamiątki, podawali adresy, daty urodzin. Żeby na takie zaufanie zasłużyć, nie wystarczy być detektywem czy księdzem. Trzeba być Waldemarem Fronczakiem, genealogiem amatorem. Sprawdzanie starych, dawno pożółkłych map, XIX-wiecznych pamiętników, archiwów, kronik parafialnych, rejestrów wojskowych. Do wszystkiego trzeba samemu dotrzeć, przejrzeć, przeliczyć. Nikt tego za genealoga nie zrobi. Trzeba przecież odtworzyć historię – nie fikcję literacką, ale prawdziwe dzieje ludzi, którzy żyli kilka wieków przed nami. I połączyć to z historią tych, którzy jeszcze żyją. Znaleźć związek, skojarzyć fakty. Zadanie prawie jak dla Indiana Jonesa, bo im trudniej, tym lepiej. Zaskakujące zajęcia przodków Po emisji pierwszych odcinków programu „Sekrety rodzinne” w telewizyjnej Jedynce, gdzie gwiazdy ekranu na oczach widzów odkrywały przeszłość swoich rodzin, na spotkaniach Towarzystwa Genealogicznego Centralnej Polski zaczęli się pojawiać nowi ludzie. Tak było w Łodzi, Warszawie, Częstochowie, na Śląsku. Najpierw kilka osób, potem prawdziwa lawina. Wszyscy chcieli się „nauczyć genealogii”. Telewizyjna moda? – Moda – przyznaje Waldemar Fronczak, genealog amator ze Starowej Góry koło Łodzi, członek Towarzystwa. – Ale nie do końca tele- wizyjna, bo genealogia jest modna już od kilku lat. Z osób, które teraz zaczęły na spotkania przychodzić, zostanie tylko część, to już widać. Ale pozostali złapią tę przewlekłą chorobę zakaźną... U niego ta choroba trwa 30 lat. Zaczęło się od prób sporządzenia drzewa genealogicznego własnej rodziny. Miał wtedy czternaście lat, mieszkał z rodzicami i dziadkami w Łodzi. Szukał zdjęć, wypytywał o nazwiska. Do dziś trzyma w szuf ladzie swoje pierwsze zapiski. – Jak na ten wiek całkiem niezłe – ocenia. – Tylko trochę takie nieporadne... Wtedy złapał wirusa. Choroba w fazie ukrytej rozwijała się przez kilkanaście lat. Bo trzeba było skończyć studia, zarabiać na życie. – Żeby mieć za co zajmować się tym wariactwem – dodaje. Historia ciągle się przewijała, przez cały czas szukał pamiątek rodzinnych, nabierał wprawy, szukał znajomości. Efekt? Gdy producenci programu „Sekrety rodzinne” szukali genealoga, który zająłby się zbieraniem dokumentacji, Towarzystwo Genealogiczne podało kontakt do niego. Wziął tę robotę, bo go zaintrygowała. Miał opracować drzewa genealogiczne, znaleźć smaczki, ciekawe postaci, weryfikować rodzinne legendy. Najczęściej to, co udawało mu się odnaleźć, było zaskoczeniem i dla samych bohaterów programu. No bo kto mógł przypuszczać, że przodek Beaty Tyszkiewicz budował pod Warszawą domy publiczne, przodek Dody był carskim generałem, a praszczur Zbyszka Zamachowskiego prowadził … – O nie, tu nie zdradzę, bo nawet on sam jeszcze o tym nie wie – Waldemar Fron- czak wyhamowuje w pół słowa. – Nie chcę rodzinie psuć suspensu, no i uchodzić za plotkarza. Im trudniej, tym ciekawiej W nagrodę za upublicznienie swojej historii, każda rodzina otrzymuje grube opracowanie własnych dziejów. – Zazwyczaj są z tego zadowoleni – mówi Fronczak. – To widać. Mało tego, zdarza się, że rodzina, gdy dowiaduje się, że ma zaproszenie do programu, sama wertuje annały. I to zresztą czasami przeszkadza, bo na dzień dobry powinniśmy zebrać informacje o obecnym stanie ich wiedzy. Na pytanie, który dom go zaskoczył, odpowiada, że chyba jeden z pierwszych, który odwiedził: Stuhrów. Typowy, krakowski: portret pradziadka w mundurze na głównej ścianie, w salonie specjalne miejsce na rodzinne pamiątki – medale, odznaczenia, dyplomy. Dwa opasłe albumy zdjęć, w tym jeden odziedziczony po dziadku. Drugi „dopytywany”, bo Jerzy Stuhr dochodzenia genealogiczne rozpoczął już wcześniej. Zamiłowanie szperacza ma też jego córka. Potem byli Cugowscy i Pazurowie. – Krzysiowi Cugowskiemu tak się to spodobało, że sam chce teraz szukać dalej – opowiada Fronczak. – Mam mu pomóc, już tak zupełnie prywatnie. Ja zatrzymałem się w jego rodzinie na organiście z końca XVIII wieku, od którego syn przejął pałeczkę. U Pazurów trudności się piętrzyły, bo tzw. gotowców nie było. Rodzina włościańska, z okolic Wolborza. Fronczak miał na przygotowanie dokumentacji zaledwie trzy tygodnie. Pracownicy archiwum i miejscowy proboszcz pomagali z całych sił SPOZA KADRU W teatrze też są przesądy: nie należy mieć pawich piór, nie można grać w karty, gwizdać, robić na drutach. Ale to tylko koloryt tego zawodu Uzależnienie od wróżki Wielu ludzi śledzi horoskopy, wierzy święcie w los, jaki im wróżka przepowie. Jeśli się jednak zastanowimy, ile jest znaków Zodiaku, a nawet ile jest dni w każdym z nich, to przecież podzieliwszy ludność świata przez te dni, wyjdzie nam, że miliony ludzi mają ten sam horoskop, a przecież inny los. Sabina poszła do wróżki z przyjaciółką zaraz po maturze, chciała wiedzieć, czy dostanie się na upragnione studia i czy spotka w najbliższych miesiącach miłość swojego życia. Chłopiec powinien być wysoki, śniady, z czarnymi włosami i niebieskimi oczyma. Najgorsze, że tak się stało. Spotkała Pawła – był wysoki, śniady i miał szare oczy. Prawie ideał. Dostała się także na upragnione studia – geografię na Uniwersytecie Warszawskim. I zaczęły się schody: Paweł wprawdzie spełniał jej oczekiwania, jeśli chodzi o urodę, ale nie okazał się ideałem pod innymi względami. Studia także nie spełniły oczekiwań Sabiny. Zaczęła uzależniać się coraz bardziej od wizyt u wróżki. Z każdą decyzją wstrzymywała się do jej opinii. Nie zdawała sobie sprawy, że podświadomie pragnie, by spełniały się wróżby. Wyznała to swojej matce. Reakcja jej była piorunująca. „Kochanie, jesteś mądrą, świadomą dziewczyną, jak możesz chodzić do wróżki?” W teatrze też są przesądy: nie należy mieć pawich piór, nie można grać w karty, gwizdać, robić na drutach. Aktorki i aktorzy zawsze podepczą kartkę roli, jeśli w czasie prób spadnie na scenę. Jeśli już wychodzą z garderoby na scenę i zapomną rekwizytu, nie wrócą do garderoby, ktoś musi donieść im ten drobiazg... Ale to koloryt tego zawodu. Aktorzy przestrzegają tych przesądów, ale nie kierują one ich życiem. Zastanów się nad sobą, sama decyduj o sobie, albo spytaj tych, którzy cię kochają, nie wróżkę. BEATA TYSZKIEWICZ Waldemar Frączak zbierał przez lata informacje dotyczące dziejów własnej rodziny. Oprócz dokumentów, wypisów z archiwów i ksiąg, gromadzi odznaczenia, zdjęcia, legitymacje... FOT. EWA DRZAZGA i udało mu się wyłowić niesamowitą historię. – Historia przekierowała nas spod Wolborza do Rzeczycy – opowiada. – Natychmiast była myśl: przecież tu przez 23 lata proboszczem był Jędrzej Kmitowicz. Sprawdziłem – okazało się, że lata jego proboszczowania i ślub Pazurów zazębiały się. Powinowaty Pazurów był posłem do Dumy Carskiej, jeździł do Petersburga w białej sukmanie i konfederatce. A brat ich pradziadka miał 21 dzieci. Takie historie pozbierane razem tworzą niesamowitą opowieść. Ale trzeba ją odnaleźć. Najważniejszy jest człowiek Później pojawiły się kolejne nazwiska: Szejbal, Śleszyńska, Barciś, Rabczewska, Orłoś, Tyszkiewicz, Zamachowski, itd. Niektórych odcinków jeszcze nawet nie zdążyli nakręcić. Ale dokumentacja już jest. Żeby ją przygotować, trzeba czasami przemierzyć Polskę wzdłuż i wszerz, korespondować z genealogami za granicą. Tak było w przypadku piosenkarki Dody. Jej przodek był wysokim oficerem carskim, stacjonował gdzieś na Syberii. – Koledzy z Rosji przysłali mi wzory mundurów, odznaczeń pułku itd. – opowiada Fronczak. – Bo na tym polega genealogia, a nie na wpisaniu numerków w diagram. Najważniejszy w tym wszystkim jest człowiek. Wypisać imiona, nazwiska i daty – to nie wszystko. – Takie dane to zaledwie szkielet. Trzeba go obudować, odnaleźć historię, która mu przypadła. Do tego nie wystarczy przeglądać archiwa. Trzeba pamiętników, map sztabowych, wycieczek w teren, żeby sprawdzić topografię, podręczników etnografii. Lista tego, z czego trzeba skorzystać, jest czasem długa. – Bibliotekę, która teraz jest mi pomocna, gromadziłem przez 30 lat – mówi. – Ale warto było. On sam doszukał się swojego przodka z 1573 roku. Był wójtem Piątku, znalazł go w rejestrze pogłównego z tego okresu. Przez rok szukał finału historii brata jego babki, który wyjechał do Ameryki, zaciągnął się tam do armii, walczył pod generałem Hallerem, widział scenę zaślubin Polski z morzem. – Zanim zacząłem poszukiwania, wiedzieliśmy tylko o tym, że wyjechał do Stanów... Palą świeczkę cały rok Zapaleńców, którzy całe lata gotowi są poświęcać na grzebanie w historii, przybywa. Chcą wiedzieć, gdzie i jak szukać, od czego zaczynać. To oni pojawiają się na spotkaniach Towarzystwa Genalogicznego, wymieniają doświadczenia i uwagi na internetowym forum. – Zwykle pamięć o bliskich odkurzamy przy okazji Święta Zmarłych – dodaje Waldemar Fronczak po chwili zastanowienia. – Genealodzy palą im świeczki przez cały rok. Poza tym jesteśmy im coś winni. W końcu każdy jest wypadkową wielu pokoleń. Ale też nie ma się co wstydzić: nie odpowiadamy za naszych przodków. Proszę mi wierzyć, nie ma takiej rodziny, która nie miałaby „trupa w szafie”: epizodów przez wiele lat skrywanych: nieślubnych dzieci, więzienia, dziwnych sposobów na zarabianie pieniędzy. Jeśli jest się naprawdę dobrym „śledczym”, można na genealogii dorobić. Nie tyle, żeby z tego żyć, ale żeby starczyło jeszcze na własne poszukiwania. Bo zabawa nie jest tania: jeśli ktoś chce się uzbroić w wypisy z archiwum, musi słono płacić. Za dostęp do danych z urzędów stanu cywilnego także, bo udowodnienie, że ma się „interes prawny” w szukaniu dat urodzin czy śmierci, kosztuje. Wypraw w teren też się nie uniknie. – Przecież nikt nie powiedział, że trzeba to zrobić w miesiąc czy dwa – zaznacza Fronczak. – Ja poświęciłem na to lata. EWA DRZAZGA