Wychowanie do życia w rodzinie czy edukacja seksualna

Transkrypt

Wychowanie do życia w rodzinie czy edukacja seksualna
Załącznik 2
Maria Fortuna-Sudor
Wychowanie do życia w rodzinie, czy edukacja seksualna?
W rozporządzeniu z 23.12.2008 r. Minister Edukacji Narodowej określiła nową podstawę
programową dla szkół. Wśród zmian, które niesie podstawa, znajdują się również te
dotyczące nauczania przedmiotu wychowania do życia w rodzinie. W myśl nowej podstawy
programowej celem tego przedmiotu jest: „Ukazywanie wartości w życiu osobistym człowieka
oraz pomoc w przygotowaniu się do zrozumienia i akceptacji przemian okresu dojrzewania”
(„Podstawa programowa przedmiotu wychowanie do życia w rodzinie”, s. 158).
O czym będą się uczyć?
W czasie lekcji uczniowie mają poznawać podstawowe funkcje rodziny z zaznaczeniem i
podkreśleniem miejsca dzieci w naturalnym dla nich środowisku. Wśród tematyki zalecanej przez
podstawę programową znajdują się takie zagadnienia, jak m.in. więź rodzinna, relacje rodzinne,
konflikty i sposoby ich rozwiązywania, macierzyństwo, ojcostwo. Istotna jest również wiedza
dotycząca budowy i funkcjonowania układu rozrodczego człowieka, ciąży, rozwoju płodu. Dalej
tematy dotyczące: zmian fizycznych i psychicznych okresu dojrzewania, prawa człowieka do
intymności, istoty koleżeństwa, przyjaźni i miłości, odpowiedzialności za własny rozwój, zasad i
kryteriów wyboru czasopism, książek, filmów, programów telewizyjnych. Ponadto uczniowie mają
również na tych lekcjach poznać instytucje, które działają na rzecz dziecka i rodziny.
10.08.2009 r. Minister Edukacji Narodowej Katarzyna Hall podpisała nowelizację rozporządzenia
Ministra Edukacji Narodowej i Sportu z 12.08.1999 r. w sprawie sposobu nauczania szkolnego
oraz zakresu treści dotyczących wiedzy o życiu seksualnym człowieka, o zasadach świadomego i
odpowiedzialnego rodzicielstwa, o wartości rodziny, życia w fazie prenatalnej oraz metodach i
środkach świadomej prokreacji, zawartych w podstawie programowej kształcenia ogólnego.
Co się zmieniło?
Jedną z głównych zmian, jakie niesie nowelizacja, jest fakt, że zajęcia stają się właściwie
przedmiotem obowiązkowym. Nie będą w nich uczestniczyć tylko ci uczniowie w szkołach
podstawowych (kl. V i VI), w gimnazjach i szkołach ponadgimnazjalnych (licea ogólnokształcące,
licea profilowane, technika i zasadnicze szkoły zawodowe), których rodzice zgłoszą dyrektorowi
szkoły sprzeciw w formie pisemnej co do udziału w tych zajęciach, ponadto taki sprzeciw mogą
również zgłosić uczniowie pełnoletni. Na każdym etapie nauczania zajęcia będą prowadzone w
ramach godzin przeznaczonych w szkolnych planach nauczania do dyspozycji dyrektora. W
kolejnych klasach w ciągu roku szkolnego uczeń będzie uczestniczył w 14 godzinach lekcyjnych
(w tym po 5 godzin z podziałem na grupy dziewcząt i chłopców).
Z danych opublikowanych przez MEN wynika, że do tej pory w zajęciach z wychowania do życia
w rodzinie uczestniczy: 64,7% uczniów szkół podstawowych, 65,4% uczniów gimnazjów, 37,7%
liceów ogólnokształcących, 43,7% liceów profilowanych, 50,5% techników, 43,7% zasadniczych
szkół zawodowych. Autorzy informacji podkreślają, że: „Praktyka wskazuje, że nieuczestniczenie
w zajęciach podejmujących tematykę dotyczącą wiedzy o życiu seksualnym człowieka jest jedną z
głównych przyczyn ryzykownych zachowań młodzieży. Wprowadzane w rozporządzeniu
rozwiązanie może przyczynić się do zwiększenia frekwencji uczniów, poprzez wyeliminowanie
sytuacji, w których uczniowie nie uczestniczyli w zajęciach na skutek niedopełnienia formalności”
(cytuję za: www.men.gov.pl).
Udostępnione przez MEN dane uświadamiają, że z dotychczasowej możliwości korzystania z lekcji
wychowania do życia w rodzinie nie korzystało wielu uczniów. Można się zastanawiać, czy jest to
wynik przemyślanych decyzji rodziców, którzy nie ufali nauczycielom i programom przez nich
wybieranym do realizacji tego przedmiotu, czy też częściej było to konsekwencją zaniedbania ze
strony rodziców, którzy mają coraz mniej czasu dla dzieci. Toteż aktualna decyzja MEN-u wydaje
się słuszną inicjatywą. Już po 1. roku obowiązkowej nauki będzie wiadomo, przynajmniej
częściowo, jak wielu rodziców wyrazi pisemny sprzeciw przeciwko udziałowi swoich latorośli w
lekcjach, które od lat wzbudzają wiele dyskusji.
Kto wychowuje?
Wprowadzenie obowiązkowych lekcji wychowania do życia w rodzinie rodzi wiele pytań. Pierwsze
z nich, czy rzeczywiście takie zajęcia muszą być obowiązkowe? Czy współczesny uczeń powinien
być w szkole przygotowywany do życia w rodzinie. Zarówno w wielu przeczytanych artykułach,
jak również w trakcie rozmów z kompetentnymi osobami spotykam się ze stwierdzeniem, że
głównym miejscem, które wychowuje człowieka i przygotowuje go do życia w społeczeństwie, jest
rodzina. To, co się w niej dzieje, jest dla dziecka i młodego człowieka najważniejsze. Szkoła była i
jest wtórnym środowiskiem wychowawczym.
W dzisiejszym świecie coraz częściej rodzice przekazują (często nieświadomie) oddziaływania
wychowawcze otoczeniu, do którego ich dziecko trafia. A więc „pomoc” w wychowywaniu
człowieka świadczą media, szczególnie telewizja, Internet, czasopisma młodzieżowe oraz grupa
rówieśnicza, również znajdująca się pod wpływem tych popularnych „wychowawców”. I nie jest
prawdą, że nastolatki nie są uświadomione seksualnie i właśnie dlatego zachodzą w ciążę. Zresztą,
gdyby zależało to tylko od uświadamiania, to w krajach zachodnich, gdzie proces ten rozpoczyna
się właściwie już w przedszkolu, nie byłoby w ogóle nieplanowanych ciąż i licznych aborcji. Moim
zdaniem jest to efekt niewłaściwego uświadamiania przez media. Myślę tu szczególnie o
młodzieżowej prasie, bo z niej nastolatki czerpią wzory. W sytuacji, gdy dziewczyna lub chłopak
mają 14, 15, 16 lat i nie mają jeszcze sympatii, często czują się gorsi i zastanawiają się, czy są…
normalni.
Czego potrzebuje młodzież?
Od kilku lat prowadzę w gimnazjum lekcje wychowania do życia w rodzinie. Na podstawie
rozmów z uczniami mogę powiedzieć, że są uświadomieni seksualnie, a ich wiedza na temat
środków antykoncepcyjnych jest niejednokrotnie bardzo obszerna. Ale młodzi ludzie, często
pozostawieni samym sobie, bardzo potrzebują spotkania i rozmowy z człowiekiem dorosłym.
Spotkania z kimś, kto ich nie wyśmieje, nie skrytykuje, znajdzie dla nich czas i odpowie na pytania.
Są to pytania, które czasem trudno zadać rodzicom. Niejednokrotnie „starsi” nie mają czasu albo
unikają rozmów ze swoimi dorastającymi dziećmi, które doskonale to wyczuwają. Wtedy potrzebny
jest nauczyciel i przedmiot wychowanie do życia w rodzinie. Właśnie taki, gdzie nie ma ocen, a na
lekcji można z siebie wyrzucić, chociażby anonimowo, nurtujące pytania, na które odpowie mądry
nauczyciel.
Kto powinien uczyć?
W tym momencie pojawia się kolejne pytanie: kto w takim razie powinien uczyć tego przedmiotu?
Od dłuższego czasu jesteśmy atakowani medialnymi informacjami, jak to fatalnie uczą w polskich
szkołach wychowania do życia w rodzinie. Zdaniem liberalnych mediów i środowisk są to
najczęściej starzy (to znaczy niedoinformowani) nauczyciele, jacyś księża, katecheci, poloniści,
wuefiści… Otóż ci nauczyciele na dźwięk słowa „seks” czerwienią się po czubek głowy, a
określenia z zakresu seksuologii nie mogą im przejść przez gardło. W ten sposób próbuje się ich
ośmieszyć, zniszczyć autorytet. Jeśli jeszcze zacytuje się historie, jak to nauczyciel mówi o
kalendarzyku, albo o kąpieli w occie jako metodach antykoncepcyjnych, to już wiadomo, że
młodzież, która doskonale się orientuje w środkach antykoncepcyjnych, będzie przeciwko takim
lekcjom! Tymczasem w polskich szkołach wychowania do życia w rodzinie mogą uczyć tylko
nauczyciele o odpowiednich kwalifikacjach, po studiach wyższych z zakresu nauk o rodzinie, albo
odpowiednich studiach podyplomowych lub kursach kwalifikacyjnych zgodnych z treściami
programowymi.
Ukończyłam kilka kierunków studiów podyplomowych i uważam, że studia przygotowujące mnie
do uczenia przedmiotu wychowania do życia w rodzinie najbardziej angażowały mój czas,
wymagały ode mnie wiele pracy w zdobywaniu nowej wiedzy merytorycznej, dydaktycznej i
metodycznej.
Co się za tym kryje?
Zmasowana krytyka nauczycieli wychowania do życia w rodzinie może wynikać z faktu, że są w
Polsce środowiska, które pragną wejść do szkół i upowszechniać w nich te same „mądrości”, jakie
zawierają chociażby popularne młodzieżowe czasopisma. W jednej z broszur przeczytałam, że
wychowania do życia w rodzinie powinni uczyć niewiele starsi od uczniów ludzie, którzy mają
podobny jak nastolatki pogląd na „te” sprawy. Na szczęście, rozporządzenie MEN- u jest tu
jednoznaczne i nie wiek, ale kwalifikacje są brane pod uwagę!
Zdarza się jednak i tak, że nauczyciel kończy właściwe studia, a jego praca, postawa, sposób
prowadzenia zajęć budzi wśród młodzieży oraz rodziców zastrzeżenia. Oto na jednym z forów
czytam wypowiedź mamy podpisującej się imieniem Joanna: „Ja nie generalizuję, ja po prostu
znam ludzi uczących tego przedmiotu. Ukończenie studiów przekazujących chrześcijańskie
wartości na temat rodziny nie gwarantuje takiego przekazu przez jej absolwenta. Problem polega na
tym, iż to rodzice nie walczą o kompetentnych nauczycieli, praktycznie wcale się nie interesują
tym, kto uczy ich dzieci”.
A co z rodzicami?
Pani Joanna ma rację. Rodzice często nie interesują się tym, kto uczy ich dzieci tego przedmiotu.
Co ciekawe, zdecydowanie bardziej interesuje ich, kto uczy języka polskiego, matematyki,
informatyki… Jak tłumaczą, właściwe kompetencje nauczycieli tych przedmiotów, ich
zaangażowanie i odpowiedzialność zapewniają dzieciom dobry start na kolejnym etapie
kształcenia. Tymczasem dla większości rodziców jest obojętne, kto uczy wychowania do życia w
rodzinie, jakie ma przygotowanie do wykonywania tej pracy i z jakiego programu korzysta.
Trudno jest mi osądzać nauczycieli uczących tego przedmiotu. Nie mam powodu sądzić, żeby na
swoich lekcjach realizowali zagadnienia niezgodne z podstawą programową, która obowiązuje w
szkołach. Myślę, że pierwszym sposobem na sprawdzenie ich kompetencji oraz odpowiedzialności
może być to, jaki program nauczania oraz podręczniki wybiorą. Rodzice mają prawo uzyskać
informację o tym, na jakim programie nauczyciel opiera realizację zajęć wychowania do życia w
rodzinie i z jakiego podręcznika korzysta. Nauczyciel ma w tym wyborze dużą swobodę, ale musi
wysłuchać opinii rodziców
Program „Wędrując ku dorosłości”
Programem wychowania do życia w rodzinie, który często jest wybierany do realizacji przez
nauczycieli, ciesząc się akceptacją rodziców oraz uczniów, jest propozycja krakowskiego
środowiska od lat zaangażowanego w realizację tego przedmiotu. Jest to program „Wędrując ku
dorosłości”. Właśnie pod koniec sierpnia ukazała się nowa, zaktualizowana wersja programu dla
gimnazjalistów znanej krakowskiej autorki Teresy Król (doradca metodyczny, nauczyciel
wychowania do życia w rodzinie, redaktor, główny wizytator MEN-u w latach 1998-2001). Wraz z
programem na półkach księgarskich pojawiła się również nowa wersja podręcznika o tym samym
tytule, którego autorami są: Teresa Król, Krystyna Maśnik, Wojciech Śledziński, Grażyna
Węglarczyk i Jadwiga Wronicz.
We wstępie do programu autorka pisze: „Przedmiot ten wzbudzał i nadal wzbudza wiele
kontrowersji i obaw (niektóre środowiska żądają edukacji seksualnej w ujęciu permisywnym), ale
obecna wersja przedmiotu może wydatnie wesprzeć rodzinę w jej działaniach wychowawczych”.
Taki właśnie charakter ma program i książka krakowskich autorów, systematyzująca wiedzę
uczniów z różnych dziedzin (m.in. biologii, psychologii, etyki, seksuologii), w zakresie szczególnie
interesującym młodzież. Celem nadrzędnym jest, jak pisze Teresa Król we wstępie do programu:
„dopomóc młodemu człowiekowi w jego rozwoju psychofizycznym, społecznym i duchowym”.
Dlaczego warto?
Gdy czytamy różne, często krytyczne wypowiedzi na temat programu i podręcznika „Wędrując ku
dorosłości”, odnosimy wrażenie, że najbardziej drażni krytykujących fakt, że program stawia na
wszechstronny rozwój młodego człowieka, że nie skupia się jedynie na aspekcie seksualności
młodego człowieka, tylko stara się mu uświadomić, skąd ta seksualność pochodzi, czemu służy i
dlaczego jest istotnym elementem życia ludzkiego. Wśród słów krytyki znalazłam i taki zarzut, że
autorzy nie prezentują uczniom postawy liberalizmu obyczajowego. Uważam, że właśnie te słowa
mogą być argumentem, aby po ten program sięgali mądrzy, odpowiedzialni nauczyciele
wychowania do życia w rodzinie, a o realizację tego programu pytali odpowiedzialni i świadomi
swej roli rodzice.
Przykład liberalnej edukacji seksualnej w krajach zachodnich i jego niezbyt pozytywne efekty to
najlepszy dowód na to, że nie wszystko, co płynie z Zachodu, jest najlepsze i powinno być
przeniesione do polskiej oświaty. Jeśli mamy swoje, wypracowane przez lata i sprawdzone
sposoby, to warto się ich trzymać. Konsekwencja w ich wprowadzaniu i realizacji na pewno się
opłaci!
(„Wychowawca” 10/2009, s. 16.)