maj - Jednorożec

Transkrypt

maj - Jednorożec
ISSN 2392-3806
nr 2(2)/2015, maj
ISSN 2392 - 3806
nr 2, maj 2015
Redaktorzy naczelni / Content Management:
Marta Marciniak, Michał Stefaniak
Autorzy:
Zofia Balbierz, Michał Bąk, Sebastian Brejnak, Dariuszka, Diana Kazimiruk, Katarzyna Krężołek,
Monika Krześniak, Zofia Litwinowicz, Natalia Marczak, Piotr Michałowski, Paweł Orłowski,
Karolina Pływaczewska, Weronika Sieprawska, Agata Starownik, Michał Stefaniak, Aleksandra Supińska,
Arnelia Tristereva, Denis Trusov, Wamzeh, Jakub Wiech, Peter Windsong, Dorota Anna Wróbel
Fotograf redakcji:
Sebastian Czarnecki
Korekta:
Ada Chudzik, Marta Marciniak, Agata Nowak
Skład i łamanie:
Joanna Prajzendanc, Weronika Sieprawska
Logo:
Dariuszka
Okładka:
Dali Salvador, Dziewczyna w oknie, 1925
Opracowanie okładki:
Joanna Prajzendanc
Wydawca:
Marta Marciniak, Michał Stefaniak
Miejsce wydania:
Warszawa
Strona internetowa: www.jednorozec.uw.edu.pl
Kontakt: [email protected]
FB: www.facebook.com/czasopismojednorozec
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Współpracujemy z:
Drodzy Artyści i Czytelnicy!
Z przyjemnością oddajemy w Wasze ręce
drugą odsłonę czasopisma artystycznego
„Jednorożec”! Wasze reakcje na pierwszy
numer były i wciąż są dla nas ogromną
motywacją i niezwykłą dawką radości. Skala,
na którą zaczęto mówić o Jednorożcu przerosła nasze oczekiwania, z czego jesteśmy
nieskrycie dumni i dlatego też prezentujemy
ciąg dalszy tej fascynującej przygody.
Skarbem są dla nas współpracujący
z „Jednorożcem” artyści, którzy i w tym
numerze przedstawią Wam rzeczywistość
z wielu różnych perspektyw; a perspektyw
tych tylko przybywa! W najnowszym wydaniu
„Jednorożca” możecie zapoznać się z dziełami artystów już Wam znanych,
jak i debiutujących na naszych łamach, w tym niezmiennie z twórczością
młodych poetów i prozaików, grafików, czy też fotografów. Gościmy u nas
także nowe formy: dzieła rzeźbiarza, dramaturżki i artystki tworzącej metodą
sitodruku artystycznego. Zwiększyliśmy też wkład młodej krytyki w bogactwo „Jednorożca”, zatem zainteresowani będą mogli poczytać między innymi
o muzykologicznym spojrzeniu na Doktora Faustusa.
Na koniec raz jeszcze serdecznie zachęcamy do współpracy wszystkich
artystów, bacznych obserwatorów naszej kultury i instytucje związane
z profilem naszej działalności.
Zapraszamy do lektury!
Jednorożec
Kreska
Monika Krześniak, Za późno
Dariuszka, Folwark Ptaszęcy
Piotr Michałowski, Nadejście
Aleksandra Supińska, El puente blanco
6
10
14
17
Natchnienie
Agata Starownik, Wenecja
Agata Starownik, Prz ypowiastka o kocie
Zofia Litwinowicz, Smutek Demiurga
Sebastian Brejnak, Brunch
Sebastian Brejnak, Perły
Arnelia Tristereva, W pomruku rosy
Arnelia Tristereva, Walc
Zofia Balbierz, O Polakach
Zofia Balbierz, O oczach
Weronika Sieprawska, Oda do lekarz y
Weronika Sieprawska, Gołębia
Weronika Sieprawska, ***
Wamzeh, W naszej jaskini
Wamzeh, Do tchórza
22
24
25
26
27
28
29
30
30
31
32
33
34
34
Myśli
Wamzeh, Jaskinia
Dorota Anna Wróbel, Mo(t)herland
Denis Trusov, Zimowisko serc
Zofia Litwinowicz, Uciekło
Michał Bąk, Bogotazo
35
39
42
46
48
Przeniesienie
Katarzyna Krężołek, Uwagi
51
Impresje
Karolina Pływaczewska, Faustus
Jakub Wiech, Horror ­– Atlantyda polskiego kina
Michał Stefaniak, Sławnikowice/Zgorzelec 17:10 - Recenz ja
57
64
68
Refleks
Paweł Orłowski, Zamknięcie (rzeźba)
Windsong, Cztery
Diana Kazimiruk, Blask
Natalia Marczak, Światłocień
70
74
78
82
Monika Krześniak
Za późno
6
Monika Krześniak
Za późno
7
Za późno
8
Monika Krześniak
Monika Krześniak
Za późno
9
Dariuszka
Folwark Ptaszęcy
10
10
Dariuszka
Folwark Ptaszęcy
11
Folwark Ptaszęcy
12
Dariuszka
Dariuszka
Folwark Ptaszęcy
13
Piotr Michałowski
Nadejście
14
14
Piotr Michałowski
Nadejście
15
Nadejście
16
Piotr Michałowski
Aleksandra Supińska
El puente blanco
17
17
El puente blanco
18
Aleksandra Supińska
Aleksandra Supińska
El puente blanco
19
El puente blanco
20
Aleksandta Supińska
Aleksandra Supińska
El puente blanco
Wielobarwne prace artystki nawiązują estetyką do mistrzów pop­artu.
Charakteryzują się płaskim, zdecydowanym kolorem oraz wielością matryc, które wykonuje ona
ręcznie, bez użycia komputera.
Dzięki wielokrotnej multiplikacji kreski autorka sprawia, że nabite na siebie obrazy
zaczynają wibrować, co powoduje wrażenie
ruchu. Wiele czasu oraz uwagi poświęca dokładnemu
wyrysowaniu markerami wzoru na bezbarwnej folii.
Gdy wzór już powstanie, jest układany na zaciągniętym substancją światłoczułą sicie, a później
naświetlany. Po tym procesie delikatnie wymywa
się sito, na którym widać rysunek. Następnie siatka
sita jest suszona i retuszowana. To ostatni moment
ewentualnych poprawek. Po tym procesie sito jest
przytwierdzane
do
stołu
i
można
już
wybrać
odpowiedni kolor farby a następnie za pomocą rakli odbijać
grafikę. Autorka za pomocą swoich prac przedstawia intymnydziennik miejsc, które odwiedziła, które stały się dla niej ważne,
próbuje podzielić się z widzem swoją fascynacją konstrukcjami architektonicznymi, ożywić je i pokazać swoimi oczami.
21
Agata Starownik
Wenecja
1
Wenecjo rozedrgana
raz skryłaś się słońcu Południa
Cień chmur wiatr turkusowy
okrył deszczem ślady łez morza na łukach
2
Wenecja śpiewa wspomnienie,
choć słońce skrzy się na wodzie,
z brokatu suszy kamienie;
żółtawe już czarne łodzie.
Morze słoneczno-zielone
rozświetla z-morzone domy;
w jasności może z-nurzone
schodzą w toń słonej osłony.
Już w toni różowość ranna,
Powietrze w pejzaż zamglone.
Już przezroczysta, upalna
Od-słona – tynki zranione.
I tylko morze niezmiennie
zmienne czar fal trudny toczy.
Woń glonów drażni wpół-zwiewnie.
Ranić i koić czas w mocy.
22
Agata Starownik
Wenecja
3
Wenecjo, śnie metaforo,
dziś sprzeczność twa morze
przekracza,
dzisiaj więcej oznacza –
4
Wenecja trwa Migotanie
w obraz się prawie zmieniło
W pamięci uparcie cienie
ran Akropolu
i ran Konstantynopola
wracają jak wyrzut sumienia
Dlatego może wymyślono maski
w słońcu szczerym do bolesnych pytań
czy wolno marzyć o Wenecji
czy wolno o niej nie marzyć
Morze marzeniom przystoi,
jest duszą, gdy niepokoi –
i odpowiada tęsknocie,
skąpane w nocy i złocie –
jak my.
Lecz domy, spowite w morze,
Zbudowane są z ciała.
I trzeba im coś przebaczać
– i nam –
bo widzi się nie tylko sercem.
A Wiatr wieje tam
w oknach i na falach.
23
Agata Starownik
Przypowiastka
o kocie
Mój kot miał czarno-białe futerko,
miękkie futerko, chociaż czarno-białe.
Jego szarości – wzroku usterką,
co dwie barwy łączył refleksyjnie w szare,
by smutkowi dać dowód – ze złudzeń,
aby przyjąć przeziębienia sumienia,
przeziębienia tak swoje, jak cudze.
Smutek uszlachetnia i na lepsze zmienia,
budzi głód szczęścia, pokory uczy,
abyś się uśmiechał, choć wichry wieją.
Smutek – iluzja, omyłka oczu,
przelotne zwycięstwo lęku nad nadzieją.
Myśli, że mgła – zwątpienie bez granic,
błędne ogniki względności światłem zwie,
sądzi, że niepewność nie ustanie,
że bez celu jest dążyć do celu w tej mgle.
Kot, czerń, biel – lekkie jarzmo. Istnieje
prawda – mruczał słodko – droga tak prosta,
że świat niedowiarek się z niej śmieje,
i zamiast nieść krzyż łatwiej, chodzi po ostach.
24
Zofia Litwinowicz
Smutek Demiurga
zdjąć ten księżyc, krzyczała
bo się potknę i wpadnę w krater
zgaście gwiazdy,
tułaczą się
jak atłasowa szarańcza
niech dojrzeją jesienie, spalonych jezior
i korzeni splątane rzeki
zerwijcie rzeki, krzyczała
za głośne są, ułomnością wód uporczywe
gęstością ula mnożą się, zerwijcie je
uśpijcie to światło
gęste, ciemne, z otwartym swym
zaćmieniem
niedoskonałe jak wszystko
utopcie gwar topielców, ich ciała
obrosłe pasożytami raf
zabierzcie, krzyczała
mój stworzony świat
to nie tak miało być
to wszystko nie tak
25
Sebastian Brejnak
Brunch
Spójrzcie na te pingwiny
w naturalnych pozach
wysiadywania
wieczne nieloty
w krawatach mocno zaciśniętych
Zobaczcie jak potrząsają rękami
usiłując wzlecieć
ponad granitowy uniform
Spójrzcie na ich nieruchome twarze
dzioby łapczywe
czułe wpatrzenia w migotliwe słupki
kto ile lodu ile śniegu ile piór
wyszarpie
Zobaczcie
A pod frakiem spójrzcie
kości pneumatyczne
serce mózg ściana dźwięku
puste przestrzenie skorupki jaj
zapasowe koszulki zapasowe żółtka
Zobaczcie oceńcie
każdy według własnej wiary
we władzę wzroku
26
Sebastian Brejnak
Perły
Ciężarówką eko bio
tłuką się
bezimienne świnie
Jeszcze śmierdzą jeszcze świnią zanim nie zaczną
pachnieć próżnią substytutem wieczności
Jedna do drugiej po imieniu
zwraca się z pretensją
czasem prośbą czasem pytaniem
Wierzą że ich podróż
będzie krótka
zakończy się pomyślnie
bez nieplanowych korków przypadkowych omdleń
niby to out of the blue
Niebo wysoko
całkiem jasne
Słońce nie przypieka
Da się żyć
Stają na światłach
niedaleko tunel
Ach tak przepisy
biblia czasów starych i nowych
Dopiero wieczorem
kiedy wszyscy zamykają oczy
zatrzymują się na obrzeżach miasta
27
Arnelia Tristereva
W pomruku rosy
W poczuciu braku siły
pochłaniałam kłęby rosy
W oddechu tuż nad ranem
Całuję dotyk ziemi
W której ukryta jest wiara
I sekret
I dusza
I smutek…
Coś czuję?
Ciepła posoka pary
pod wieczór zastyga
Jak krew ciekła
w moich płowych żyłach
Kiedyś umrę
Wiem to na pewno
W pożółkłych kartkach zeszytu
jedno tylko zostanie –
słów pełno
Tych niepotrzebnych
Zbyt cichych
i skromnych
Zbyt wątłych
dla nocnych ucieszeń
Wrócę tu kiedyś
z chustką na oczach
z wilgotną kartką
rosą natchnioną pewnego ranka
z którego oddechem
zamarłam.
28
Arnelia Tristereva
Walc
Pusta, betonowa, szara przestrzeń
Na horyzoncie tliła się jedynie pusta
A po środku stało jedno drzewo
Wyrastało z twardego, litego betonu
Akurat kwitło – gęstozielona korona
Widziałam ją z góry unosząc się nad ziemią
Nie mogłam na nią powrócić
Grawitacja ciągnęła mnie w górę
Stałeś pode mną w obecności kogoś nieistotnego
Patrzyłeś na mnie i wskazywałeś ręką
Byłeś rozbawiony, ale również poważny
To, że byłam nad ziemią, było Twą winą
Gdy w końcu me stopy sięgnęły ziemi
Stanąłeś przede mną i ukłoniłeś dostojnie
Do walca mnie zaprosiłeś, nie grając muzyki
I tańczyliśmy zupełnie bez ładu i niespokojnie
Ta scena urwała się nagle i przerwała taniec
Stałam sama, a Ty byłeś przede mną
Siedziałeś na wózku, już nie w garniturze
Głowię miałeś pochyloną, a nogi powykrzywiane
Nie byłoby dla mnie to dziwne –
gdybyś nie był szatanem.
29
Zofia Balbierz
O Polakach
Współczesny Polak musi:
współczesny polak nic nie musi.
Gotuje się w garnku
Między ziemniakiem a
Burakiem będąc.
Czerwona wypieczona twarz
Tłumi gdzieś historię.
Hańba!
Krzyczy rozwścieczone
Oko, wypatrując końca
Miesiąca.
O oczach
Mam oczy
Po Mamie
Mam nos
Po Tacie.
Na mojej twarzy
Wciąż są razem.
30
Weronika Sieprawska
Oda do lekarzy
któż by pomyślał
że człowieka
naprawić da się jak zegarek
tu wyciąć, tam zaszyć
Zegarmistrz jak szwajcarski zecer
nie myli się
lub – jak saper – myli się raz
Ręką boską kieruje boski Skalpel
I światła nie gasną
oddechy się wstrzymują
by w ciszy usłyszeć symfonię
tego miarowego i już spokojnego
oddechu
pulsu
ręce czerwone Lekarz umywa
zarówno z glorii
jak i wstydu
że lepiej nie mógł
że na więcej go nie stać
że „to wszystko, co mogliśmy zrobić”
ale tu radość rodziny
życie wrócone
a on – uśmiech skromny
odchodzi z teczką wykresów
w białej todze
ten Prawnik życia
i nie zapamiętasz jego imienia
ani imienia swojego dawcy
chrystusowej krwi
boskiego organu życia
31
Weronika Sieprawska
Gołębia
Na ulicy Gołębiej
tłumy i rozmowy
jak w każdy dzień roboczy
Poeta mógłby się zgubić
więc siada
Na poddaszu swego Gołębnika
i słucha
Słucha jak rozkwitają tulipany
kilka metrów dalej
Słucha, mimo, że spod Bagateli tramwaj dzwoni niemiłosiernie
a światło zielone mówi, że jest zielone
Istotnie
jest zielono –
zauważa poeta
Podszeptała mu to trawa
O, jak słodko unieść skrzydła
w rytm wiosennego wiatru
bujać nad dachem
Swego Gołębnika
32
Weronika Sieprawska
***
Tyle lat minęło
a ty wciąż nie wiesz gdzie mieszkasz
nagminnie zapominasz swojego adresu
Tyle lat minęło
a ty wciąż nie poznajesz swojego domu
do którego powinieneś zaprosić kobietę
na lampkę wina
mieć dwójkę dzieci
i wydać ostatnie tchnienie
Tyle lat minęło
a ty wciąż nie wiesz ile
trzymasz zdjęcia w albumie
i podpisujesz datami
lecz już nie potrafisz liczyć
Tyle lat minęło
a ty wciąż nie znasz swojego imienia
nosisz w kieszeni wizytówkę
ze swoim nazwiskiem
i wciąż nie wiesz
kim jesteś
33
Wamzeh
W naszej jaskini
w naszej jaskini jest ciemno gdy
gdy śpiewające słońca budzą
budzą płytko śniących
śniących osobno
w naszej jaskini jest zimno gdy
gdy w kominku huczy ogień
ogień od dawna słabnący
słabnący samotnie
w naszej jaskini jest pusto gdy
gdy za drzwiami wyją szkła
szkła mówiące o życiu
o życiu nie tutaj
w naszej jaskini jest cicho gdy
gdy odpowiadają nam ściany
ściany bo tylko echo
tylko echo krzyczy
Do tchórza
boisz się
ciemności poranków i przebłysków nocy
tego co jest przed i co następuje
pewności i niepewności
oczekujesz ode mnie słów
wyjaśnień rzeczy zapomnianych
zapewnień o chwilach jeszcze do przeżycia
boisz się kochać i zobojętnieć
boisz się zostać boisz się uciekać
boisz się rzeczy i nierzeczy
a ja
znam tylko twoje oczy zamknięte
oraz drugą stronę twojej twarzy
34
Wamzeh
Jaskinia
– Witaj. Oprowadzę cię.
To jest wiatrołap. Nauczyłem się tego słowa dopiero w trakcie przeprowadzki, bo wcześniej chyba nie posiadaliśmy takiego pomieszczenia,
zawsze mieliśmy po prostu przedpokój. Glazura i ściany są jasne, dobrane dla poszerzenia takiej małej przestrzeni, w co ja jednak nie wierzę.
Jeśli coś jest ciasne i nie da się tego rozciągnąć, to prawdopodobnie zostanie ciasne na wieki. Zupełnie tak jak umysł. Jak widzisz, pod nami
leży stary dywanik, który, gdyby miał pamięć, pamiętałby czasy młodości
mojej babci. Nie pasował do nowego domu, więc teraz stawiamy na nim
buty. Jest przez to brudny, ale nikomu to nie przeszkadza – ważne, żeby
zbierał piach i błoto. Zobacz – o tam, przed nami – jest wieszak. Powinien
służyć do zawieszania okryć wierzchnich po wejściu do domu,ale o wiele
częściej tylko przetrzymuje je dla nas, między wejściem a kolejnym nieplanowanym wyjściem. W wiatrołapie jest też szafka na rzadziej używane
buty, ale nie będę jej otwierał, bo w środku okropnie śmierdzi. Niby mamy
odświeżacze powietrza i tym podobne, ale komu by się chciało dbać o taki
pokój przejściowy?
Tak wita nas mój dom.
– Chodź do kuchni. Wiesz, że zaprojektowała ją moja siostra? Na podłodze jest ta sama glazura, co w wiatrołapie, ale ściany mają tutaj kolor zboża
w pełni lata, a przynajmniej tak było napisane na etykiecie. Myślę, że daleko
mu do łanów pszenicy, ale to tylko moje subiektywne zdanie. Szafki i blaty
są z ciemnego drewna, więc całość przypomina cytrynowy las. To określenie też było na jakiejś etykietce, chociaż równie dobrze mogłem je sobie
wymyślić. Pomimo tego wszystkiego, musisz się zgodzić, kuchnia wygląda
jak z broszury drogiego salonu meblowego. Kuchenka wbudowana w blat,
ogromna srebrna lodówka, najwyższej klasy piekarnik i energooszczędna
zmywarka – wszystko po to, aby zatuszować mały rozmiar palników, brak
chlebaka i wspólnych posiłków. To tutaj przychodzi każdy z domowników,
przyrządza sobie jedzenie i ucieka chyłkiem do swojego pokoju. Jak zechcesz,
to dam ci przepis. Osiągnięcie takiego efektu może wydawać się trudne,
ale jak zrozumiesz pewne mechanizmy zachodzące w całym procesie,
to pojmiesz, że jest to dziecinne łatwe. Kiedyś usłyszałem takie stwierdzenie, że kuchnia to serce domu. Jeśli to prawda, to wszyscy mamy arytmię.
35
Jaskinia
Wamzeh
Po lewej jest łazienka. Ta jest w ciepłych kolorach, kafelki przy ziemi są brązowe, a wyżej pomarańczowe, ale niech cię to nie zmyli. Piecyk szwankuje i trochę potrwa, zanim woda nagrzeje się wystarczająco,
choćby do umycia rąk. O wykąpaniu się w wannie nawet nie wspomnę.
Jest zimno, ale wszyscy się przyzwyczailiśmy. Tak czy siak, korzystamy
z prysznica na górze, bo
jesteśmy tak zabiegani,
że nawet na kąpiel nie
mamy czasu Pod umywalką znajdziesz wszystkie przybory niezbędne
do farbowania włosów,
a nawet i więcej. Babcia
nie umie pogodzić się ze
swoją siwizną,
więc robi wszystko, aby zatuszować swój, już
naturalny, kolor włosów. Dzień, w którym idzie do fryzjera, jest dniem
żałoby – chyba nigdy nie wróciła stamtąd zadowolona. Jest też tutaj maszynka do strzyżenia. Mój ojciec używa jej chyba codziennie, a to po to,
żeby jego włosy nie przekroczyły haniebnej długości jednego centymetra.
Prawdopodobnie boi się, że jak będzie miał dłuższe, to będzie odstawał
od normy i nazwą go pedałem. W jego przekonaniu prawdziwy facet powinien mieć krótkie włosy, mięsień piwny i ręce umazane w smarze. Chodź,
wychodzimy stąd.
Stół, osiem krzeseł, witryna ze szkłem, dywan i kilka obrazów tworzą
naszą jadalnię. Tutaj się nie je. Kiedyś może i tak było, ale teraz wszyscy
wiemy, że wspólne posiłki kończą się kłótnią, a w najlepszym wypadku
– ciszą. Wychodzimy z założenia, że skoro i tak mamy jeść, jakby nikogo
obok nie było, to lepiej, żeby go nie było naprawdę i rzeczywiście. Tak jest
o wiele bezpieczniej.
Salon. Piękny prawda? Przytłaczająca plazma zamontowana w ogromnym regale, wyrastające znikąd olbrzymie wazony z równie wielkimi roślinami, no i oczywiście beżowy narożnik, który potwierdza nasz status
i zamożność, gdyby jeszcze ktoś na tym etapie miał co do tego wątpliwości.
Tutaj powinno się wygodnie siedzieć i rodzinnie oglądać fabularny film,
ewentualnie komedię romantyczną. Jednak nie dzieje się tak, bo zanim
wybierzemy, co będzie naszą kinematograficzną ucztą, zdążymy się albo
pokłócić, albo upić. Jeśli ktoś już tutaj schodzi, to właśnie moi rodzice,
aby napić się alkoholu, albo jakiś samotnik mający dość swojego pokoju
podczas kolejnej bezsennej nocy.
36
Wamzeh
Jaskinia
A z tymi sypialniami to też jest ciekawie, bo wszystkie są na piętrze
i wszystkie są zamknięte. Czasami jak wyjdę od siebie, na przykład do łazienki, to słyszę, jak wszędzie gra to samo. Niestety nikomu nie przyjdzie
do głowy, żeby pooglądać wspólnie jakiś serial.
Bo u babci telewizor jest włączony bez przerwy. To jest ten pokój
naprzeciwko, widać go już, jak wchodzi się po schodach. Kiedyś był
mój, ale odkąd wyprowadziła się moja siostra, już tam nie mieszkam
– przeniosłem się do jej pokoju. W mojej poprzedniej smutkowni ściany
były ciemnoniebieskie, ponieważ chciałem, aby odzwierciedlały mój nastrój.
Wtedy tego nie wiedziałem, ale moja melancholia utrzymywała się częściowo właśnie przez te dominujące kolory i zniknęła dopiero po ich zmianie.
Teraz u babci jest kukurydziana żółć i najwyraźniej jej to odpowiada. Pachnie tam starością i mdłymi perfumami, ale myślę, że nie ma się czemu dziwić.
Pewnie już się domyślasz – moja babcia jest bardzo religijna i bardzo dba
o obiekty kultu. Trzyma je w jednym miejscu, blisko siebie, dlatego tuż
obok metrowego posągu Maryi stoi wcześniej wspomniany telewizor.
Na ścianach wiszą obrazki świętych, półki uginają się od ozdóbek, pierdółek i wazoników ze sztucznymi kwiatuszkami. Jest też dość spore lustro
i myślę, że to właśnie przed nim się modli. To by było w jej stylu.
Obok znajduje się sporny pokój. Mówię tak, bo nie należy do nikogo,
a każdy nazywa go po swojemu. Wcześniej mieszkała tam babcia, ale kiedy
przeniosła się do mnie, sporny pokój pozostał pusty. Kilka dni później,
w zupełnie magiczny sposób, znikąd pojawiły się w nim krzesło, biurko
z laptopem, zeszytami i narzędziami, a razem z tymi rzeczami przeniósł się
tam także mój ojciec i od tego momentu było to jego „biuro”. Jednak jakiś
czas później siostrze zbliżał się termin porodu, więc moja matka przejęła
„biuro” łóżeczkiem, zabaweczkami i wszystkim tym, co jest potrzebne
noworodkowi. Metaforycznie wetknęła tam flagę z godłem pluszowego
misia i z napisem „pokój mojej córki”. A ja? Nie lubię tam przychodzić, ale
wciąż się waham, gdy mam nazwać to pomieszczenie. Wiem, że mojemu
ojcu nie podoba się pomysł z łóżeczkiem, a biurko nikomu by tam nie przeszkadzało, jednak my wszyscy tacy już jesteśmy, że jak burza wisi w powietrzu, to o niej nie mówimy, tylko czekamy, aż sama się rozładuje.
Następna jest łazienka, w kolorach czerni i bieli, z naszym słynnym
prysznicem. Tutaj robimy się piękni, żeby wyjść z domu i podobać się
innym. Tutaj pierze się ubrania i brudy przy użyciu proszku, który i tak
zostawia plamy. Tutaj drżącą dłonią zmywa się makijaż po zapłakanej
nocy, tutaj opatruje się zwichnięty i opuchnięty palec po pijackiej burdzie.
Tutaj płaczę nad umywalką i nie mogę na siebie patrzeć. Tutaj wszystko jest
37
Jaskinia
Wamzeh
czarnobiałe.
Sypialnia moich rodziców jest tam, po lewej. Pomimo że kolory są jasnoróżowe , myślę, że nie ma tam miłości. Łóżko jest spore, ale śpią w nim
oddzielnie. Zazwyczaj ojciec około północy schodzi w piżamie do salonu,
żeby uśpić się przed plazmą, a potem wraca na górę, kładzie się daleko od
matki i zmęczony – natychmiast zasypia. Szafy są dwie, wysokie i osobne.
Na ścianach wisi nasza historia: zdjęcia z błogiego dzieciństwa, pamiątki
z dawnych wakacji i ramki z rysunkami autorstwa mojej siostry. Tutaj zamyka się drzwi i obgaduje się babcię. To w tym pomieszczeniu moja matka
płacze, że ma takiego męża i taką matkę. To tutaj zasmarkana i dławiąca się
łzami mówi, że życie może mieć do bani, ale chociaż dzieci dobrze wychowała i jest z nich dumna. To tutaj nie rozmawia się o tajemnicach. To tutaj
znajduje się serce królestwa niedomówień i domysłów.
I na koniec mój obecny pokój. Widzisz te drzwi? Nikogo tam nie wpuszczam. Czasem nawet wychodzę z siebie, żeby przekroczyć próg. W środku jestem sobą i nikt mnie takiego nie zna. To tam trzymam laptopa, na
którym piszę, rozmawiam, gram i trzymam, wszystko to, co moje, własne,
wstydliwe i ważne. Jest tam też za duże łóżko – bo przecież wcale nie potrzebuję takiego wielkiego. To na nim próbuję zasnąć, na nim myślę przed
snem, tworzę własne światy, wyobrażam sobie szczęśliwą przyszłość, śnię
o poranku przy czyimś boku. Naprzeciw, przy biurku, mam małą szafeczkę
z szufladami, w której zawsze panuje nieporządek. Na samym wierzchu
znajdują się pamiętniki, bo czasem mam nadzieję, że ktoś do nich zajrzy
i dowie się, co czuję . Niżej są książki, ale powinienem je wyjąć, bo przecież
mam już wakacje. Na samym dole trzymam świadectwa bezproblemowego czasu dzieciństwa. W rogu stoi moja szafa, w której jest więcej
dziwnych rzeczy niż ubrań. Składuję tam pamiątki, do których już nie
zaglądam, puste pudełka, pozbawione wnętrza doniczki i niezapisane
zeszyty. Widzisz drzwi do mojego pokoju? Zawsze są zamknięte.
Schodzimy po schodach i udajemy się do wiatrołapu. Zakładasz buty,
a wieszak podaje ci twoje rzeczy.
– Twój dom jest piękny, ale nie ma duszy – mówisz nagle, po czym
uśmiechasz się przepraszająco.
38
Dorota Anna Wróbel
Mo(t)herland
Rozdział 2
Zastanawiam się, kiedy James przestał mnie kochać. Zastanawiałabym się,
kiedy przestał mnie słuchać, ale słuchać mnie nigdy nie zaczął. Zawsze tylko
mówił, z ekscytacją opowiadał o tych swoich business, upajał się sukcesami
firmy, tymczasem moje słowa odbijały się echem od ścian. Póki dzielił się
tym swoim małym-wielkim światem, wiedziałam, że jest jeszcze coś, jakaś
wątła nić, która nas łączy. Niestety, owa nić pękła. James mówił coraz mniej.
Sądzisz pewnie, że mógł po prostu mieć kochankę i tak dalej, ale nie. To nie
ten typ faceta. Przynajmniej tak sądzę lub wolę sądzić. On raczej ugrzązł
w tej rzeczywistości, która mamiła go nie tyle pieniędzmi, ile wizją bycia kimś.
James zawsze chciał być kimś i muszę przyznać, że nawet mu się to udało.
Im bardziej pochłaniała go ta pokusa, im bardziej jej ulegał i im bardziej
pragnął więcej i więcej, tym mniej do mnie mówił. Aż w końcu zamilkł na
dobre, a nasze rozmowy stały się pustymi słowami, albo nawet gotowymi
sformułowaniami, które wymienialiśmy już chyba tylko kurtuazyjnie. Nigdy
nie było między nami konfliktu; po prostu pozwoliliśmy sobie odpłynąć każde
w swoim kierunku.
Właściwie trochę się sobie dziwię. Większość żon próbowałaby
doprowadzić do jakiegoś spektakularnego rozwikłania tej niewygodnej sytuacji
poprzez marudzenie przeradzające się w karczemne awantury. I wtedy
scenariusz – albo renesans wielkiej miłości, albo, co bardziej prawdopodobne,
piekło w domu i dramatyczny rozwód. Ponieważ podskórnie przeczuwałam,
że w grę wchodzi raczej ta druga opcja i napawało mnie to potwornym lękiem,
postanowiłam nie robić nic, a żal z powodu bycia niekochaną małżonką dusić
w sobie i, ewentualnie, topić w likierze kawowym.
Ciekawa jestem, na ile James w ogóle percepuje otaczającą go rzeczywistość. Tę rzeczywistą rzeczywistość. Nie samoistnie mnożące się funty,
nie bankiety w gronie towarzyskiej śmietanki, nie egzotyczne delegacje na drugi
koniec świata. Ale własny dom. Czy zdaje sobie sprawę z tego, że jego
39
Mo(t)herland
Dorota Anna Wróbel
ślubnej właśnie stuknęła pięćdziesiątka i lada moment zacznie zmieniać się
w pokracznego potwora, pomarszczoną i sflaczałą karykaturę kobiety, na którą
nie będzie chciał już nawet patrzeć? Czy ma świadomość, że jego matka
niedługo zapomni, jak się sama nazywa? Czy wie, że jego pierworodny syn
przerżnął w zeszłym miesiącu tysiąc funtów w pokera? Czy wreszcie do niego
dotarło, że jego mała córeczka jest lesbijką i wygląda na to, że to coś więcej
niż młodzieńczy kaprys małolaty?
I czy rozumie, że Polski już nie ma?
Zawsze, albo przynajmniej od dawna, byłam przekonana, że jestem
niezależną kobietą. Że nikogo nie potrzebuję, jestem w stanie w każdej
sytuacji poradzić sobie sama i wszystko przyjąć na klatę. Co najwyżej to
inni potrzebują mnie. Teraz ta pewność została zachwiana. Znowu czuję się
małą dziewczynką, która nie wie, co robić, której ktoś starszy i mądrzejszy
musi wydać polecenie, by przypadkiem na jej wątłych barkach nie spoczęła
jakaś odpowiedzialność, której dziecko jeszcze nie jest w stanie udźwignąć.
Przecież, prawdę powiedziawszy, ja nie rozumiem tych wszystkich politycznych zawiłości, wiem tyle, ile wiem, czyli że Polski już nie ma. I tylko intuicyjnie
czuję, być może dlatego, że tak mnie wychowano, że dzieje się coś złego.
Jestem jak dziecko. We mgle.
Siedzę więc tak w ogródku, jest czwarta nad ranem, ale słońce już prawie
całkiem wzeszło, i ćmię goździkowego djaruma, paczkę udało mi się kupić
od babiny w podziemiach kilka lat temu. Postanowiłam zachować tę zdobycz
for special occasions, dzięki czemu pachnące opakowanie leżało nietknięte na
dnie mojej szuflady aż do dzisiejszego poranka. Świat brzmi apokaliptycznie
– głucha cisza, słyszę tylko delikatny szelest drzew i własne słowa rozsypane
i układane w głowie. Ćmię papierosa i ten smak tak nieodparcie przywołuje
wspomnienia mojej odległej młodości. To były moje pierwsze papierosy.
Pierwsza klasa liceum, urwaliśmy się całą paczką z lekcji i poszliśmy do parku.
Kiedy pierwszy raz zaciągnęłam się dymem, od razu zaniosłam się kaszlem,
myślałam, że wypluję płuca, że rozedrę na strzępy tchawicę, aż w końcu się
uduszę. A potem był smak taniego piwa w mordowniach mostu Poniatowskiego i właśnie ten zapach – goździki przepalające gardło. Powietrze gęste
od dymu, gorące od podchmielonego tłumu. Na zewnątrz mróz. Długie
i męczące powroty do domu późną, zimową nocą, kiedy, zapuszkowana
w nocnym autobusie, mknęłam w kierunku Wawra, unosząc się na rzęsach.
Nagle słyszę kroki. Cichutkie, miękkie kroki na zroszonej, świeżej trawie.
Nie muszę się nawet odwracać, wiem, że to Alice.
– Czemu nie śpisz? – pytam.
– Nie mogę. – odpowiada i w tej samej chwili szczuplutka, drobna sylwetka
40
Dorota Anna Wróbel
Mo(t)herland
ukazuje się moim oczom. Ma na sobie śmieszną piżamę w jakiś dziwny wzór,
siada na wiklinowym fotelu naprzeciwko mnie. Widzę jej jasne, niebieskie
oczy, nareszcie nie przysłonięte soczewkami, nareszcie odłączone od sieci.
Więc jest tu tylko ze mną. Nie mogę sobie przypomnieć, kiedy był ostatni
raz, kiedy tak siedziałyśmy tylko we dwie, w ciszy, z dala od szumu głosów
realnych i wirtualnych.
Pytam siebie – to dziecko jeszcze, czy już dorosły człowiek? Dziewczyna
czy kobieta? Ciało ma jeszcze dziewczęce; szczuplutka jest, biodra ma wąskie
i klatkę piersiową prawie płaską. Oczy duże, młodzieńcze, twarz rozświetloną i jeszcze nieco pokaleczoną trądzikiem. Włosy długie, zwinięte niedbale
na czubku głowy. Ale to tylko opakowanie Alice, czy ja w ogóle jeszcze wiem,
kto siedzi w środku?
Przygląda mi się z wyraźnym zdziwieniem, a ja dziwię się, że nie jest śpiąca.
Czy dziwi ją to, że zamiast spać, siedzę w ogrodzie?
– To jest taki stary papieros, mom? – pyta, a do mnie dociera, że nie przyszła
tu, by dziwić się moim dziwactwom.
– Aha. – mówię. – Tytoniowy. Jak byłam w twoim wieku, paliłam tylko takie.
– Fuj! – Alice marszczy nosek. – Dziwnie pachnie. Nie miałaś przez to kłopotów?
– Tylko z rodzicami – śmieję się – i nauczycielami. Wtedy to było dozwolone.
W Polsce zresztą chyba nadal jest.
– Jaka jest Polska, mamo?
Biorę głęboki buch, ostatni już, i wduszam peta w talerzyk. Milczę, bo cóż
mam powiedzieć mojej córce? Powoli wypuszczam dym z płuc, patrzę w jasne niebo. Mogę jej opowiedzieć o szarych blokowiskach, skarpetach zakładanych do sandałów i schabowych na obiad, o smrodzie gotowanej kapusty
na brudnych klatkach schodowych z zieloną lamperią, pewnie tak powinnam
jej tę Polskę opowiedzieć, ale czy to będzie prawdziwa opowieść o Polsce?
Albo może o Wawelu, Tatrach, Wiśle, warszawskiej Starówce i Matce Boskiej
Wszędobylskiej, niczym wydrukowany na kredowym papierze przewodnik
dla cudzoziemców? O „Inwokacji”, którą każde dziecko by heart umieć
musi? O połamanych płytach chodnikowych, o psich kupach na trawnikach
i skrzypiących huśtawkach? Nie wiem. Dla mnie Polska pachnie goździkami
i tytoniem.
Alice, Polski już nie ma.
41
Denis Trusov
Zimowisko serc
Stał na skraju lasu, silnika nie gasił, nie, po prostu wyszedł, by pomyśleć
i wypalić papierosa. Padał śnieg, ogromne płatki cicho opadały na drogę,
zasypując ślady bieżników. Już dawno nie wyjeżdżał z miasta, więc cieszył
się, że nareszcie znalazł się tu, w lesie. Tak dawno nie opuszczał Moskwy,
wciąż tylko praca, praca, praca… I oto las, przyroda! Zawsze marzysz, by wyjechać – latem na szaszłyki,
zimą – w góry, na narty.
Popatrzył na mapę i stwierdził, że dalej samochodem nie może
jechać. Droga – wąski leśny dukt, którym ciężarówki z tartaku jeżdżą czasami na skróty – raptownie skręcała w prawo. A do Zimowiska – w lewo.
Tam, z lewej strony, zaczynał się naprawdę gęsty las, wznosiły się gigantyczne
świerki, pokryte śniegiem. Jak po takim śniegu iść w tych fircykowych
pantoflach? W nich tylko po Nowym Arbacie przechadzać się można. A tu
bez nart nie obejdzie się. A może w ogóle nie iść? Może nie warto?
Nie, warto, oczywiście, że warto. Przypomniał sobie chatkę staruszki
– niziutką pięciokątną budowlę z belek. Starą, porośniętą mchem, pobudowaną na pewno jeszcze przed wojną. „Dlaczego pięć kątów?” – pomyślał wtedy,
wychodząc z samochodu. Paweł, kiedy wyjaśniał mu, jak znaleźć staruszkę,
mówił, by nie dziwić się za bardzo wszelkim cudactwom, które można tu
zobaczyć, ale pięć kątów…– tego już za wiele. I ani jednego okna, tylko wąskie drzwiczki z dykty, niskie, na poziomie pasa, w sam raz dla jakiegoś psa
lub kozy, człowiek musiałby wchodzić na czworakach.
Długo pukał, lecz nikt nie odpowiadał. Z wnętrza nie dochodził
żaden dźwięk. Kiedy wrócił do samochodu, zostawionego za szopą, zobaczył ją – na tylnym siedzeniu. Siedziała, opuściwszy siwą głowę w dłonie,
długie rozpuszczone włosy skrywały jej twarz. Pierwsze, co przyszło mu do
głowy, to wyjąć tę obłąkaną starą wiedźmę z auta, obić i odjechać w cholerę,
do miasta. Ale przypomniał sobie, jak Paweł o niej mówił, i zrobiło mu
się nieswojo. Paweł, napakowany byczek, niegdyś ściągający z ludzi długi,
ta głupia góra mięśni, pierwszy raz w życiu mówił o kimś z uwielbieniem
42
Denis Trusov
Zimowisko serc
i zgrozą w oczach.
Przypomniał sobie, jak wtedy usiadł obok niej – z lewej strony. Chciał
się przywitać, jednak nie mógł, bo go zatkało, całkowicie. Ona też milczała, wciąż z opuszczoną głową, cicho kołysząc się w tył i w przód.
W tył, w przód. Tam i z powrotem. Nagle śnieg zaczął sypać już zupełnie
gęsto. Zwartą białą ścianą. W absolutnej ciszy, na początku wydawało
mu się, że słyszy, jak pada śnieg, ale to był po prostu szum w uszach.
Nagle poczuł cichy wstrząs gdzieś wewnątrz i odczuł, jak jej milczenie
przeniknęło, popłynęło w n iego, najpierw po cichu,a potempotężnym szybkim
potokiem, wypierając jego samego – dźwięczącego, myślącego, brzęczącego,
jej cisza, dociekliwa i znacząca, żyła w nim, wprowadzała się w niego, coraz
głębiej i głębiej, i oto nastał moment, kiedy on prawie zanikł, prawie cały
stał się jej milczeniem. I wtedy, gdy on, konstatując jeszcze prawie
niewidzialną obecność w sobie, powinien był lada chwila zniknąć
i całkowicie stać się milczeniem, ona powoli podnosi głowę i zapełnia całe
to nieskończone milczenie swoim głosem, nad podziw dźwięcznym, jak
u dziewczynki ‑ pierwszoklasistki:
– Przyszedłeś po odpowiedź, lecz ja ci jej nie dam. Znajdziesz ją sam.
Jej słowa były jedyną rzeczą, którą pojmował i słyszał na całym świecie,
a za nimi w jego niezapełnioność już płynęły kolejne:
– Chcesz na pewno. Niepotrzebnie, źle przecież – na pewno. Ale sam
tego chciałeś. Cóż… Jeśli kocha – wtedy serce żyje. W tym, kto kocha,
w tym i żyje. Gorące, takie gorące, że wszystko wokoło grzeje. Lecz kiedy
nie kocha, wtedy wszystko stygnie, odchodzi ono, Bóg odchodzi, wszystko
odeszło, więc i serce – też opuszcza. Odeszło serce, niekochające. I wtedy
serce na Zimowisko się udaje, tam one wszystkie leżą niekochane, niekochające, leżą-skwierczą, zimę niemiłości przeczekują. Przyjdziesz na Zimowisko i posłuchasz – usłyszysz, że jej serce tam bije, to dla ciebie jedna
odpowiedź, nie usłyszysz – druga.
Jej głos, napełniwszy jego wnętrze, nagle wysechł, a on poczuł się jak
wypełniony po brzegi balonik, który tuż-tuż pęknie, lekki i pusty.
– Pójdziesz w las za tartakiem, niedaleko Kowszowa, za trzy dni, sam
pójdziesz, zajdziesz w las, a dalej on ciebie poprowadzi, do samego
Zimowiska. Do mnie więcej nie przyjdziesz, żegnaj.
Jej ostatnie słowo obracało się, huczało, rozrastało w jego głowie, rosło
i rosło, rozpierając go tak, że prawie odczuwał fizyczny ból. W oczach mu
nagle pociemniało i wyłączył się, a kiedy doszedł do siebie, nie było jej już
w samochodzie, tylko kilka siwych włosów na siedzeniu…
Dopalił, potarł zmarznięte ręce i postanowił posiedzieć jeszcze chwilę
43
Zimowsiko serc
Denis Trusov
w samochodzie – przysiąść przed drogą. Dziwne to wszystko, niby nie
średniowiecze i w ogóle, a dla czegoś odczuwał strach. Staruszka przecież
mogła okazać się po prostu doświadczoną hipnotyzerką lub mistrzem NLP
–słyszał o takich rzeczach, kiedy ktoś spotkany na ulicy grzecznie prosił
o pieniądze, uprzejmie uśmiechając się, i oddawałeś mu cały portfel,
spostrzegając się dopiero po wielu godzinach. Przecież i ona mogła oczarować. A Paweł? Pawła łatwo odurzyć, jest jednokomórkowym, zwykłym
bandziorem, choć robi z siebie teraz niemal profesora. Jednak pójdę, znudzi się
– wrócę, oczywiście, że wrócę – nogi zmarzną w takich pantoflach.
Z kabury, schowanej pod deską rozdzielczą, wydostał rewolwer i włożył do kieszeni kożucha. Trzeba iść. Nogi niedobrze drżały. Zgasił silnik
i wyszedł z samochodu… Iść, trzeba iść, jednak natychmiast nabiło się
śniegu w pantofle. Jeszcze nie zdążył dojść do lasu, nie zdążył przeciąć zaśnieżonego pola przed nim, a już miał dosyć. Ach, gdyby miał narty! Pomyślał,
że już dawno na nich nie jeździł… Spojrzał na zegarek – minął już kwadrans,
zginął za plecami szum tartaku, pojawiły się inne odgłosy – wiatr w świerkowych wierzchołkach, trzeszczenie gałęzi. Czasem rozbrzmiewał przeciągły
głuchy szmer – to sypał z drzew śnieg, szerokimi białymi wachlarzami…
Było mu trudno iść. Śnieg był głęboki. Szedł po nim, wysoko podnosząc
nogi, jak bocian, i powoli posuwał się naprzód. Przy każdym nowym kroku
podnosiła mu się nogawka, a goła noga tonęła w parzącej zaspie śnieżnej.
W końcu wpadł na pomysł i wsunął spodnie w skarpetki. Teraz było mu
lżej. Oglądał się, za nim zostawał wśród drzew łańcuszek śladów.
Zimowisko najpierw usłyszał. Gdzieś z przodu, za drzewami i krzakami
coś było, dziwny szum. Najpierw wydało mu się, że to samochody, jakby
z przodu jakaś autostrada, lecz potem przypomniał sobie, że niczego takiego
tam być nie może. Według mapy były tam tylko zwarte lasy przez wiele
kilometrów. I dźwięk ten wcale już nie przypominał szumu drogi. Im dalej
szedł w jego kierunku, tym wyraźniej rozpoznawał w pozornej monotonii
złożone rytmiczne wzory, jeden rytm wyprzedzał inny, rozpuszczając się
w trzecim, unisono z czwartym, który nagle niewyobrażalnie odwlekał się
i gubił w ogólnym hałasie.
Teraz, w miarę zbliżania się, hałas ten narastał i był już tak głośny, że
powietrze wokoło całe drżało i wibrowało. Zrozumiał, że gdyby źródło tego
strasznego szumu znajdowało się w jednym miejscu, nie zbliżyłby się do niego
tak szybko. To znaczy, że ono porusza się, porusza w jego kierunku. Uśmiechnął się, przypominając sobie, jak Alicja szła w kierunku Królowej. Przestał,
gdy nagle wyraźnie uświadomił sobie, że to, co dzieje się z nim teraz,
niemożliwe jest do wytłumaczenia w żaden racjonalny sposób. Ostatecznie
44
Denis Trusov
Zimowisko serc
pogubił się. Szedł, nie próbując już uspokajać dreszczy w kolanach, nie wiedząc nawet, czy idzie do przodu, czy w tył, nie myśląc, szedł na łomoczące,
czarujące, wołające, jak królik w paszczę węża boa. Na szum. Naprzód.
W morze z głową, a morze było szumem, a szum był biciem tysięcy serc,
i pogrążył się w to morze i już na samym jego dnie otworzył oczy.
Wtedy zobaczył Zimowisko. Tysiące bulgoczących, gorących,
drżących, krwawych, śliskich, nienasyconych, pełzających, zwiotczałych, gładkich, szybkich, bijących, pulsujących, kopulujących – ludzkich
serc. Nad nimi podnosiła się gęsta para, niby dym, pozostając w igliwiu
puszystym różowym szronem. Zimowisko żyło, serca pełzały jedno po
drugim, te, co marzły, wpełzały do wnętrza mrowiącej się kupy, a te już
ogrzane wypełzały na górę. Stał i słuchał, skłoniwszy głowę na bok.
Usłyszał. Przyłożył rękę do piersi. Z nieufnością – jeszcze raz, rozrywając
koszulę. Dowiedział się.
45
Zofia Litwinowicz
Uciekło
Wpół do siódmej.
Nie śpię od czterech godzin. Sen ominął mnie szerokim łukiem, nie doszło
do uszu jego zwierzęce mruczenie. Trudno. Przede mną ciężki dzień.
Kręcę lok . Słońce złoci mój ciemny blond.
Świadomie skracam myśli. Minimum. Ograniczyć wszystko, co zbędne.
Raport. Nie wolno się rozwlekać.
Kręcę. Lok. Słońce. Złoci. Mój. Ciemny. Blond.
Jako dziecko zawsze uważałam , że sny odkładają się we włosach, wędrują
z umysłu do skóry głowy, z niej – do cebulek, gdzie zaczynają prząść swoje
nici. Dlatego nigdy nie lubiłam chodzić do fryzjera. Pozbawiało mnie to dorobku moich snów.
Przeczesuję włosy palcami. Który sen jest odpowiedzialny za ten boleśnie
odczuwalny niedobór melatoniny?
W dłoni trzymam odpowiedź – garść długich, gładkich włosów koloru
starego złota. Pod powiekami czuję piasek, po karku płynie strużka krwi.
Siódma.
Spoglądam. W. Lustro . W źrenicach pustka. Podkrążone oczy.
Uciekam wzrokiem w bok, byle dalej od siebie. Parapet. Wąski wazonik.
Zasuszone kwiaty maku.
Ciekawe, że odnajdujemy je w wizerunku Hypnosa. Podobnie jak róg,
pełen makowych ziarenek. Czyli: już u starożytnych mak był symbolem boga snu .
Tempus fugit. Wszystko, co błyszczące, znika. Za pięć minut tramwaj. Za
pół godziny – klasówka z łaciny. A ja na pewno się spóźnię.
W polskich domach zwyczajowo mak pojawiał się tylko raz do roku, na
Wigilię, gdyż jego tajemniczą moc usypiania kojarzono z przejściem z zaświatów. Skoro zaświaty, zmarli, to może i uczta na cmentarzu?
Jeszcze tylko tusz… Podkradam trochę czerni. Prawe oko. Lewe. I kwiat
maku we włosy. Uśmiech nr 1276. Gotowe. Jestem piękna.
Sam Mickiewicz pisał, że pospólstwo podczas dziadów ucztę z jadła rozmaitego i trunków zastawia na grobach, rozumiejąc, że ulgę duszom czyśćcowym
46
Zofia Litwinowicz
Uciekło
przynosi. Zanosi się zmarłym kaszę, miód, jajka, owoce, mak. Dużo maku.
Wszak Hypnos to brat Tanatosa, sen i śmierć są rodzeństwem.
Wychodzę. Idę. Uświęcam. Codzienność. Jesieniącą się. W łzie. W kącikach oczu.
Siódma trzydzieści sześć. Z nastroju poetyckiej zadumy wytrąca mnie widok odjeżdżającego tramwaju.
Dziesięć minut nerwowego przebierania nogami. Brudne szyby. Gazeta.
Korepetycje z matematyki. Tanio i skutecznie. Nabór do chóru katedralnego.
Kupię mieszkanie.
Sen kołysze się w głowie, zbiera kawałki wszechświata. Zastyga ciężkość
powiek. Przyczernione rzęsą, spada na policzek życzenie.
Sen kołysze się w końcówkach włosów. Naprawdę. Dlatego tak ważny
jest ich naturalny kolor. Sny blondynów i rudych pełne są ochry, cynobru,
żółcieni. Sny brunetów i szatynów nie przepadają za ciepłem, wybierają raczej
turkusy, granaty, jasne zielenie. Dzięki snom każdy może powiedzieć o sobie,
że jest artystą.
Koniec z tym.
Minimum. Skróty. Emotikon. Tam. Tu. Wczoraj. Jutro.
Ja, z I połowy xxi wieku, przesypiam poranki i wieczory. Przesypiam
przyjaźnie i miłości, przesypiam „dziś”.
Jutro. Wczoraj. Tu. Tam.
Otwieram usta, krzyczę z całych sił:
– Teraz! Dziś!
Uciekło.
Sen kołysze się w głowie, z włosów wypada kwiat maku.
Uciekło.
47
Michał Bąk
Bogotazo
Przeglądała nerwowo notatki. Skrzywione kręgosłupy liter, otwarte niedociągnięcia i skreślenia, mające pomóc w znalezieniu ideału. Spieszyła się, wiedziała, że zaraz przyjdzie. Z każdą kolejną kartką rosło jej zdumienie. Szeptała do
siebie: „Niemożliwe, żeby ktoś, kto pisze takie rzeczy, był wcieleniem zła…”.
Przestała wierzyć temu, co o nim wiedziała. Nagle okazał się kimś innym.
Posłyszała ciche domknięcie drzwi. Rozstała się z ostatnim zdaniem i zasunęła szufladę.
Stosunkowo szybko doszło do konfrontacji spojrzeń. W zawilgoconym
przedpokoju pod wysokim sufitem dogorywała żarówka. Tapety gniły i odklejały się od ścian. Zdusiła pragnienie powiedzenia czegoś, co potem obrosłoby w legendarność i stało się symbolicznym cytatem. Przyłożyła palec
wskazujący do wysuszonych warg i skinęła głową.
– Wszystko już wiem – szepnęła. – Nic nie mów. Wszystko już wiem, nie bój
się. Ze mną jesteś bezpieczny.
A za oknem wiatr targał liście deszczowej nocy. Panował zimny, polski
maj; wpisany w krajobraz zabytkowego, pogrążonego w ciemnościach miasta,
z dominującymi sylwetkami ogromnych kamienic, majaczących teraz w zarysach konturów. Dochodziła trzecia. Prawie trzy godziny wtorku. Kalendarz
wiszący na ścianie potwierdzał, że był dziewięćdziesiąty szósty.
Przytuliła się do niego i poczuła wilgoć każdego skrawka ubrania. Wplotła
palce w jego przemoczone włosy i nagłe, niespodziewane ciepło wydostało
się z organizmu. Kojąca siła bliskości.
– Zapomniałem, gdzie byliśmy – przyznał, po czym, otwierając balkonowe
drzwi, zachęcił, aby usiedli i spojrzeli na monotonię nieba. – Tam jest wschód,
stamtąd przyjdzie dzień, ale zamglony… kiedy tylko przestanie padać, to
podniosą się mgły.
I otoczenie potraktowało jego słowa jako rozkaz, jeden z tych domagających się natychmiastowego spełnienia: deszcz powoli obumarł, gdzieś daleko
dało się posłyszeć pierwsze dźwięki uszczęśliwionych tą zmianą ptaków.
– Zapomniałem, gdzie byliśmy, ale to nie ma już żadnego znaczenia. Boję się,
48
Michał Bąk
Bogotazo
że będę musiał wyjechać. – Dlaczego?
– Robi się niebezpiecznie. Nie wiem z jakiego powodu. Po prostu na ulicach
jest coś, co budzi niepokój. Oddech demona. Nie wiem, co robią aniołowie.
Gdzie stróżują teraz, że nie ma ich tutaj. Są bardzo potrzebni.
– Proszę cię, nie martw się, – spróbowała go uspokoić przypominając sobie
delikatne, dopracowane zdania mieszkające w szufladzie.
– To nie chodzi o zmartwienie. Po prostu nie wiem, co dalej. Trudno to wytłumaczyć, ale spróbuję. Wyobraź sobie, że zabraniają ci oddychać. Wychodzą
kolejne edykty: zakaz używania wzroku, potem embargo na słuch. Dotknąć
można jedynie dziesięć rzeczy w ciągu doby. Przejść tylko czterdzieści osiem
kroków. Na straży nowego prawa stoi bezwzględna policja. I mimo tych
wszystkich ograniczeń nakazują ci dalej żyć.
– I co w tej sytuacji?
– To jest właśnie moja sytuacja. Ja bez tych nocnych schadzek jestem pozbawiony zmysłów. Jeśli nie czuję budynków, jeśli ich okna nie mają siły wywoływania silnych wrażeń, to tak, jakby nakazano mi dalej żyć, mimo całego
absurdu takiego życia, jego zerowej wartości. – Dobrze, rozumiem, wydaje
mi się, że rozumiem. Jednak… co teraz? Co w tej sytuacji? – Nie mogę się
poddać. Myślę, że to nie jest jeszcze przegrana wojna. Trzeba się tylko temu
przeciwstawić.
Rozmawiali na balkonie przez kolejne trzy godziny, aż przyszedł mglisty
poranek i brukowane ulice wyglądały jak przedsionek innego świata. Wyszedł,
nie zaznając ani chwili snu. Twierdził, że ma siłę, że całe życie przygotowywał
się, aby dać odpór niepojętej ciemności. Że czas na sen jeszcze przyjdzie.
Na placu obok Neumanna spotkał się z V. V. był tak silnym sprzymierzeńcem, że sam obawiał się tego sojuszu. V. należał przecież do grupy ludzi
urodzonych kiedy indziej, myślących inaczej, wychodzących ponad tłum
i masę, w które wepchnęły ludzkość wielkie porażki.
Wtedy właśnie ponownie wyciągnęła szufladę i wróciła do miejsca, w którym poprzednio skończyła czytać.
Szli z V. razem, szli obok siebie, jednakowo odmierzając kroki. Miasto
prędko spostrzegło się, kto idzie. O co w tym wszystkim chodzi.
Znalazła coś, co wyglądało na erotyk.
Przypadkowi ludzie zaczęli się do nich przyłączać. W krótkim czasie wytworzył się prawdziwy pochód. Kordon i kolumny. Ludzie porzucali swoje
zajęcia, szli z nimi. Panował porządek, jakby przez lata ćwiczyli musztrę. Suma
kroków zaskakiwała siłą dźwięku.
Poruszona delikatnością intymnych zwrotów poczuła, jak wilgotnieje. Jak
jej uczucia poruszają się po spirali.
49
Bogotazo
Michał Bąk
Wreszcie stanęli przed fasadą oczekiwanego gmachu. Zapadła cisza, jedynie tysiące bijących serc dawały znać, że zbliża się decydująca godzina. Że
na odwrót jest już za późno.
Palce zsunęły się w dół i odnalazły odpowiedni rytm. Zgrały się z tętnem
erotyku.
Poszli z V. przodem, poszli odważni, nie mając złudzeń, że walczą o coś,
co im najbliższe i najważniejsze. Czego nie można do końca wyjawić pod
pozorem słów.
Napinające się mięśnie świadczyły o tym, że już bardzo blisko. Zmrużyła
oczy. Użyła wyobraźni. Przypomniała sobie jego bliskość. Wilgotne włosy,
przez które podróżowały jej dłonie.
Nagle powietrze rozbłysło i maj ucichł. Maj jakby zniknął, a przed sobą
widział tylko zbliżającą się płaszczyznę bruku. Czuł ciepłą strużkę biegnącą
po szyi w dół. Kleista substancja, a następnie wątpliwa przyjemność kontaktu
z podłożem. Gdzie był V.? V. stał obok, kilkanaście centymetrów po prawej.
Nie dowierzał i najpewniej coś krzyczał, krzyk ten utonął jednak w majowym
milczeniu.
Wydała z siebie ściszony jęk, krzyk pełen zdumienia; podsumowanie
wszystkich zmęczonych dni, mizernych nocy i ich nadmiaru godzin.
W mglisty, majowy poranek.
50
Katarzyna Krężołek
Uwagi
Ciemność, fosforyzujące trz y drabiny ustawione symetrycznie na scenie obok siebie. Na
środku stoi per sonifik acja , roz pocz ynająca akcję dramatu. Światła wciąż są z gaszone, mówi w ciemności do niewidocznej publiczności (myślniki wyznaczają tempo jej
monologu, przerwy zależne są od ich ilości). W trakcie monologu w odpowiednio zaznaczonych momentach wchodzą damskie głosy nucące jednostajną melodię (może nawet jeden
tylko dźwięk), które urywają się i zanikają, żeby znów powrócić.
per sonifik acja
Zapięłam guziki – – guzik po guziku –
Od koszuli, której nie nosiłam – – –
Słyszycie? Rozległ się kolejny głos. /głosy roz pocz ynają/
O – – – to jednak głosy, dużo /głosy nikną/
Ich było. – Próbuję sobie przypomnieć – – –
Jak związywać włosy – Jak czytać – Jak myśleć – – –
/głosy wchodzą, przez chwilę trwają tylko one, potem zacz yna per sonifik acja /
Znajduję pod poduszką paczkę. – /w ciemności rozbłyskuje zapałka,
per sonifik acja zaciąga się papierosem/ W paczce kolejną tajemnicę.
– Co to /głosy nikną/ w ogóle znaczy – – – Tajemnica nie istnieje, bo świat
dawno został odkryty. – – Dogłębnie –Zrozumiałam – – Co to znaczy
– – – Dla nas koniec nie jest obiecanym rajem.
Gwałtownie zapala się reflektor oświetlający per sonifik ację ubraną w długą męską
białą koszulę i krótkie obcisłe spodenki. per sonifik acja stoi w jednym miejscu,
patrz y w jeden punkt, oprócz silnej ekspresji mowy jest bardzo statyczna.
per sonifik acja
Patrzycie na mnie jak na potwora, który uciekł z cyrku. Jakbym była w klatce, a wy, faktycznie! na ugruntowanej pozycji pozwalającej na cichy śmiech
skrywany za krzesłem sąsiada. Kąsacie mnie okrutnymi spojrzeniami i beznamiętnie rozbieracie. Duszę się w waszym świecie, ale nie mam już dokąd
uciec.
51
Uwagi
Katarzyna Krężołek
głosy
/recytują beznamiętnie, głosy nakładają się na siebie/
Stąpaj więc lekko, bo stąpasz po snach1.
per sonifik acja
Koniec epoki. Literatura nie ma już znaczenia. Liryka odeszła w niepamięć.
Cały świat leży u moich stóp. Mogłabym skoczyć, a nie uraziłabym stopy.
Wchodzi m uz a 2. Światło zmienia się, teraz oświetlona jest cała scena, drabiny, za nimi
stoją kryjące się jak podlotki Głosy
m uz a
Nic by ci się nie stało. Mówisz o śmierci sztuki, a sama przemawiasz jak
jedna z tych, których pogrzebałaś w swojej mowie.
per sonifik acja
Nastały ciężkie czasy, w których przybywasz do mnie. Mów zatem.
m uz a
Twoje słowa to pseudointelektualny bełkot, którym podlewasz kwiaty swojego nieistniejącego ogródka marzeń i niespełnionych pragnień. Gdybyś
skoczyła z wieżowca, zabiłabyś się.
per sonifik acja
Wcale nie interesują mnie skoki z wieżowców. Nie rozumiesz mojego cierpienia, nie chcesz zrozumieć jak wszyscy tutaj.
m uz a
Zachowujesz się jak obrażone dziecko, któremu nie obiecywano lizaka,
dano, a ono polizało koniuszek i stwierdziło, że mu nie smakuje.
per sonifik acja
/nerwowo zapala kolejnego papierosa/
Gdzie podziewa się ten przeklęty Adam? Dawno go tutaj nie widziałam.
1 William Butler Yeats – Poeta pragnie szaty niebios.
2 Która jest zdecydowanym przeciwieństwem jej starożytnego rozumienia; 1) to mężczyzna ubrany w garnitur, najlepiej taki typowy przedstawiciel korporacji; 2) spełnia rolę
narratora komentującego, ale nie uczestniczącego w wydarzeniach; 3) jest inspiracją ze
względu na umiejętność autorefleksji.
52
Katarzyna Krężołek
Uwagi
Światło prz yćmione, jego oddziaływanie dotyka znajdujących się na scenie: Głosy rozpierzchają się, chichocząc perliście, m uz a nerwowo poprawia swój garnitur, personifikacja podnosi do góry ręce i zacz yna tańcz yć wokół własnej osi coś na kształt tubylczego
rytmicznego tańca
m uz a
Adam ostatnio śnił. Zabrany do krainy niebieskości stąpał delikatnie po
chmurnych wyspach rozpościerających się aż po horyzont. Księżyc był mu
przewodnikiem i przyjacielem, delikatnie obmywając jego twarz swoimi
świetlistymi promieniami.
per sonifik acja
A potem tańczyli, tańczyli, światło padało na zewnątrz, wewnątrz, światło było wszędzie, trwało pulsując swoim rytmem, oblizywało i obmywało,
chroniło, leczyło, krzywdziło, cierpienie, śmierć, życie, niebieskość, wielkie
nadzieje i one nagle obracające się w proch, roztrzaskane na kawałki.
m uz a
Adam ostatnio śnił. Śniło mu się, że świat się skończył i ucieszył się, bo
pomyślał, że to wreszcie, najwyższy czas. A potem wyślizgnął się z pościeli
na nowo, ten sam co wcześniej.
per sonifik acja
I tańczyliśmy, tańczyliśmy, aż do świtu. A potem on zapytał: jak stąd wypłyniemy?
m uz a
Nie wypłyniemy, zostaniemy tu na zawsze, tak mu odpowiedziała.
per sonifik acja
On przeraził się siebie, swojego odbicia i stłukł lustro, które więziło jego
oczy. Od tego czasu przestał widzieć i poruszał się po omacku.
m uz a
Wiedziałaś, że to się stanie. /światło zmienia się na jasne, oświetlające całą scenę.
per sonifik acja zatrz ymuje się/
per sonifik acja
Jak śmiesz obwiniać mnie za to. Nie masz serca, nie masz nawet duszy, nawet cienia wstydu. To są obce dla ciebie pojęcia.
53
Uwagi
Katarzyna Krężołek
m uz a
Bardzo dużo mówisz, niewiele z tego rozumiejąc.
per sonifik acja
Nie ja jestem bohaterką tej historii. Biernie przypatruje się wszystkiemu,
z góry plując na to, co na dole.
m uz a
Jesteś zbyt zaangażowana. Nie potrafisz rozdzielić swoich uczuć od faktów.
per sonifik acja
O ułożeniu mężczyzny wcale nie znaczy jego garnitur.
m uz a
Twoje krótkie spodenki są za to o wiele lepszym przykładem.
per sonifik acja
Założyłam je, żeby łatwiej wchodzić na górę. A ty jak poradzisz sobie
w swoich odświętnych bucikach?
ciem ność ,
Muz yka, najlepiej żeby był to jednostajny dźwięk, bądź sekwencja rytmiczna, która ciągle jest „podkładem” dla reszty wydarzeń. Personifikacja wraz z Muzą
wchodzą po drabinach – jedno po tej z prawej, drugie z lewej. Następuje oświetlenie sceny
migającym światłem, gdy oboje znajdą się już na samej górze. Potem muz yka wzmaga
się, światło gaśnie, a gdy znów się zapala na scenie stoi Dawid w punktowym świetle.
daw i d
Znalazłem się na skraju dzikiej puszczy pełnej opuszczonych jam wyszarpanych w ziemi. Nie wiesz jak to jest, gdy czujesz obserwujące cię dzikie
oczy. Wystarczy jedna para, to w zupełności wystarczy.
Podczas gdy Dawid mówi, Joanna przechodzi pod środkową drabiną i staje za Dawidem. Porusza się bardzo niespokojnie, jak przestraszone zwierzę.
joa nna
Skradam się. Klękam. Kulę się. Kucam. Chodzę wokół ciebie, Dawidzie,
a ty nie tracisz z oczu horyzontu.
daw i d
Echa słów powracają do mnie i dublują wszystkie myśli. Niebo wali się pod
moje stopy, a ziemia przewraca do góry dnem.
54
Katarzyna Krężołek
Uwagi
joa nna
Jestem dzikością, jestem tym wszystkim czym nie jesteś ty. Nigdy mnie nie
powstrzymasz.
daw i d
Chodzi o to, Joanno, że ja nawet nie próbuję. Dążę do tego, żebyś siała
postrach i zniszczenie, żebyś wsiąkła we mnie i pozostała, żebym rozpuścił
się w twojej truciźnie.
joa nna
śmieje się okrutnym dzikim szalonym śmiechem
Ciągle wierzysz w te brednie, które mówiłam ci na początku?
daw i d
To nie były brednie.
joa nna
Były strasznymi półprawdami, zwodniczymi słówkami i twoim brakiem
rozsądku, melancholii i romantyzmu. Gdybyś wiedział, co to znaczy się
zakochać, wiedziałbyś również, co to znaczy kłamać.
daw i d
Nie wiem, co to znaczy się zakochać, bo nigdy nie nauczyłaś mnie kłamać.
joa nna
Robię to doskonale za nas oboje. Rozejdźmy się tak jak planowaliśmy to
już dawno.
daw i d
Nigdy się nie rozstaniemy.
joa nna
To prawda. Ciągle będziemy krążyć wokół prawdy, a ponieważ nigdy jej
nie poznamy, będziemy wracać tu co roku, a potem znowu się rozbiegać,
potem wracać i znowu się rozbiegać.
daw i d
Kształtujesz swoją trajektorię lotu jak spadająca gwiazda, która nigdy nie
zamierza już się wznieść.
joa nna
Poddałam się zanim tu przyszłam. To już ostatni raz.
55
Uwagi
Katarzyna Krężołek
daw i d
Powinniśmy więc wreszcie powiedzieć sobie to, co należało już dawno
temu.
joa nna
Nikt nie ma do powiedzenia nic, a nic unosi się nad wielkimi wodami.
daw i d
Przestań powtarzać wszystkie frazesy, którymi karmisz cały świat.
joa nna
Szarość wód powoli przykrywa twoje serce. Czarne kręgi zataczają koła
wokół nas jakby nie miało być początku i nie miało być końca.
daw i d
Dokładnie tego nie ma.
56
Karolina Pływaczewska
Faustus
Żywot niemieckiego kompozytora Adriana Leverkühna opowiedziany
przez jego przyjaciela „Doktor Faustus”.
„Artysta jest bratem zbrodniarza i szaleńca. Cz y sądzisz, że powstało jakiekolwiek rozkoszne dzieło, jeśli jego twórca nie dostrzegł prz y tym istnienia zbrodni i szaleństwa?”
Thomas Mann (1875 – 1955) – jeden z najsławniejszych prozaików niemieckich XX wieku. Działacz antynazistowski; z tego powodu od roku 1933
przebywał ma emigracji. Odnowiciel tradycyjnych środków wyrazu
w powieści. Ukazywał kryzys współczesnej kultury europejskiej nie tylko w „Doktorze Faustusie”, ale również w takich powieściach jak: Buddenbrookowie i Czarodziejska Góra. W 1929 roku został uhonorowany
Literacką Nagrodą Nobla.
Wielu zastanawiało się nad głównym przekazem tak obszernej
książki Thomasa Manna jaką jest „Doktor Faustus”. Sam autor do końca nie
wiedział co będzie głównym przekazem utworu. W jednym z listów pisze,
że Faustus to powieść o Nietschem, w której „chodzi istotnie o charakter i
los niemiecki”. Może zadziwić reakcja autora w innym liście po usłyszeniu
opinii na temat własnej książki – denerwowało Go, że „wszyscy tak nieznośnie akcentują niemiecką alegorię. Sam temu jestem winien. Zdaję sobie z
tego sprawę”. Obok tematyki związanej z tożsamością Niemiec toczą się
inne rozważania – wymyślona przez Manna postać genialnego kompozytora staje się pretekstem do snucia dysput w aspekcie estetycznym dzieła
muzycznego – dyskusja na temat autonomii sztuki i literatury. Autor dociera
w najgłębsze zakamarki duszy artysty żyjącego w świecie oddalonym od
panującej rzeczywistości, przepełnionym bólem tworzenia. Sztuka pełna
jest tematyki zakładu z diabłem, ale co akurat w tym dziele oznacza pojawienie się szatana? Czy jest ona znacząca? W jaki sposób została pokazana?
Czego jest symbolem? Czy stworzenie czegoś ponadczasowego, genialnego,
musi być obkupione aż takim poświęceniem? To jest tylko kilka pytań,
57
Faustus
Karolina Pływaczewska
które nasuwają się podczas czytania tejże lektury. Przyczynić się mogą do
bezkońcowych rozważań na temat tak ogromnie wpływającej na człowieka
dziedziny życia jaką jest sztuka.
Thomas Mann o zamiarach napisania „Doktora Faustusa”:
„(…)Czterdzieści dwa lata upłynęły od chwili, gdy zanotowałem sobie coś
pobieżnie o pakcie artysty z diabłem jako o możliwym roboczym zamierzeniu; a przy tym odnajdywaniu, odszukiwaniu ogarnęło mnie także wzruszenie, żeby już nie rzec: wzburzenie, że pojąłem całkiem wyraźnie, jak od samego początku nikły i mglisty jeszcze temat otacza aura realnego przeżycia,
atmosfera biograficznego nastroju, predestynująca, moim zdaniem, już
znacznie wcześniej nowelę na powieść. Chodziło o to, czy istotnie nadeszła teraz chwila realizacji tego od dawna zamierzonego, choć tak mgliście
jeszcze rysującego się zadania. Instynkt oporu, wzmocniony jeszcze przeczuciem, że materiał ten jest niesamowity i nadanie jemu kształtów kosztować mnie będzie wiele, bardzo wiele, nieokreślone jakieś poczucie absolutnej konieczności pełnego zaangażowania – wszystko to, niewątpliwie,
we mnie było (…)”
Thomas Mann pragnął wiarygodnie przedstawić postać kompozytora.
Zwrócił się o pomoc do specjalisty – Theodora Adorno. W eseju „Jak
powstał Doktor Faustus” pisał: „Czułem wyraźnie, że potrzebna mi jest w
tym celu pomoc z zewnątrz, jakiś fachowy doradca, świadomy jednocześnie
celów oraz zadań mojej pracy pisarskiej i rozumnie własną wyobraźnią mnie
wspierający instruktor, a tym bardziej gotów byłem przyjąć taką pomoc,
że muzyka, o ile powieść o niej mówi, stanowi jedynie pierwszy plan,
reprezentację, przykład spraw bardziej ogólnych, jedynie środek dla wyrażenia całej w ogóle sytuacji sztuki, kultury, a także człowieka i umysłu
w naszej na wskroś krytycznej epoce. Powieść muzyczna? Tak. Ale pomyślana była ona jako powieść o kulturze, o całej epoce, dlatego też nie miałem
najmniejszych skrupułów szukając pomocy w ścisłej realizacji pierwszego
planu, środka dla osiągnięcia celu i wydawało mi się to rzeczą najbardziej
pod słońcem zrozumiałą.”
Theodor Adorno (1903-1967) – filozof, teoretyk muzyki, twórca tekstu „Filozofia nowej muzyki”, w której bardzo pozytywnie wypowiada się
na temat nowopowstałych koncepcji muzycznych Arnolda Schönberga.
Wpływ filozofii Adorna jest niewiarygodnie widoczny w powieści. Wszelkie rozważania mają charakter uniwersalny. Nie odnoszą się jedynie do poczucia niemieckości, ale można bardzo łatwo doczytać się poglądów wręcz
takich samych jakie miał Adorno na temat rozwoju kultury europejskiej.
58
Karolina Pływaczewska
Faustus
Znajomości Adorna z takimi kompozytorami jak: Arnold Schönberg
(jego twórczość kompozytorska jest awangardowa, autor m.in.: monodramu Erwartung i Ocalałego z Warszawy), Alban Berg (uczeń Arnolda
Schönberga, autor m.in.: 3 Orchesterstucke op.6, Koncertu skrzypcowego
i „Lulu”) czy Anton Webern (jego twórczość wytyczyła drogę rozwoju
muzyki XX wieku, autor m.in.: Das Augenlicht, Koncertu op.24.)
przyczyniła się do przesączenia fragmentów powieści koncepcjami właśnie
tych kompozytorów zwanych dodekafonistami. Wyżej wymienieni kompozytorzy stworzyli nową szkołę w dziedzinie muzyki. Wprowadzili ciekawe
zasady pojmowania współbrzmień, relacji między akordami. Do tej pory
były 3 najważniejsze akordy (Tonika – I stopień gamy, Subdominanta
– IV stopień gamy i Dominanta – V stopień gamy). Stanowiły one bazę
danego utworu. Ryszard Wagner tworząc „Tristana i Izoldę” maksymalnie
wykorzystał możliwości systemu funkcyjnego – którego głównymi akordami są właśnie te trzy: tonika, subdominanta i dominanta. Kompozytorzy
późniejsi zastanawiali się w jaki sposób należy pojmować relacje między
akordami. Dodekafoniści zrezygnowali z podstawy jakie dawały owe
3 akordy. Nie było już „centrum” harmonicznego utworu, każdy akord był
niezależny! W nowej muzyce nastąpiło uwolnienie od ograniczeń tworzywa.
O tej koncepcji jest również mowa w powieści.
Lipa… swoista alfa i omega życia Adriana…
Kompozytor (główny bohater – Adrian) wychowywał się w Keisersachsern– małej miejscowości o przepięknym krajobrazie. Od dziecka
był blisko natury. Dom rodzinny i otoczenie w jakim dorastał miało ogromny
wpływ na ukształtowanie się charakteru i stylu kompozytorskiego.
Leverkühnowie był to ród wzbogaconych rzemieślników i chłopów, który
rozkwitał częściowo w okręgu szmalkaldzkim, częściowo zaś w prowincji
saskiej nad brzegami Sali. Bliższa rodzina Adriana osiadła od kilku pokoleń
na zagrodzie Buchel. Częste zabawy małego Adriana odbywały się obok
starej lipy, do której kompozytor miał duży sentyment. Pod jej konarami
śpiewał pieśni z rodziną i po prostu odpoczywał. Serenus (przyjaciel
Adriana, narrator powieści) już na samym początku wspomina o tejże lipie.
Pojawia się ona również na końcu, kiedy to po perypetiach życiowych
Adrian trafia pod opiekę matki. Spotkanie w roku 1939 z przyjacielem
Serenus opisuje w taki sposób: „Zjawiłem się w Buchel w dniu pięćdziesiątych jego urodzin, w roli ubolewającego gratulanta. Lipa kwitła, on siedział
pod nią. Wydał mi się mniejszy, co wywoływane były może jego pochyloną
postawą i uniósł ku mnie wychudzoną twarz, będącej mimo zdrowej,
59
Faustus
Karolina Pływaczewska
wiejskiej cery obliczem Ecce Homo o boleśnie rozchylonych ustach i pustym wzroku. Z tego, co mówiłem mu o znaczeniu tego dnia i powodach
mego przybycia, wyraźnie nic nie rozumiał…”
Lipa staje się symbolem niesamowitego związku, wręcz symbiozy
kompozytora z naturą jako coś tajemniczego, przepełnionego siłą, indywidualnością a zarazem prostotą i spokojem. Z łatwością można wyobrazić sobie drzewo samotnie rosnące na polanie. Można się wręcz posunąć
do stwierdzenia, że lipa jest odzwierciedleniem Adriana, a dokładniej
jego charakteru. Po raz kolejny zwrócona jest uwaga na bliskość artysty z
naturą. Takich przypadków w literaturze i malarstwie jest na pęczki. Wydawałoby się, iż jest to pusty frazes, ale wystarczy przeczytać biografie największych artystów, nie tylko kompozytorów. Odizolowanie się od postępu
cywilizacyjnego, zwrócenie się do natury rozbudza w człowieku twórczym
chęć odkrywania świata a w szczególności samego siebie. Artysta,
aby stawać się lepszym, co wiąże się z szacunkiem dla potencjalnego
odbiorcy, musi przekraczać własne granice. W umyśle artysty – muzyka,
odbywa się wieczna walka, zmagania z samym sobą, aby choć w małym stopniu
zadowolić samego siebie i słuchacza. Zaryzykuję stwierdzenie, że Mefistofeles
jest Adrianem! Kompozytor chce stworzyć dzieło idealne, można by rzec,
iż wprowadzenie postaci szatana jest ciemną stroną artysty. Przyroda w tym
przypadku daje poczucie spokoju i stabilizacji, czegoś zupełnie odmiennego.
Dzięki właśnie takim sprzecznościom, możliwym jest tworzenie nowych,
intrygujących i niepowtarzalnych kompozycji, jakie z pewnością skomponował Adrian.
„Muz yka jest najbardziej uduchowiona ze sztuk, co już w tym się przejawia, że treść
i forma pochłaniają się w niej wzajemnie jak w żadnej innej i właściwie tworzą jedno.”
Osobowość Adriana jest niesamowicie złożona. Postać ta zadziwia.
Człowiek powściągliwy w okazywaniu uczuć i kontaktach międzyludzkich
tworzy, a wszystko to ma być właśnie dla innych… Jak się dowiadujemy
w powieści, nigdy nie zapamiętywał imienia rozmówcy, był bardzo
zdystansowany nawet do Serenusa, który nazywa się jego przyjacielem…
Tworząc muzykę, której celem jest wzruszenie ludzi – był od nich
bardzo daleko… Izolował się… Czy na taki żywot skazany jest genialny
twórca? Uskarża się na samotność a czy nie jest wrogiem samego
siebie? Czy nie stracił kontroli nad własnym życiem zamykając się
w czterech ścianach, szukając ideału którego nigdy się nie osiągnie…?
W końcu taka natura ludzka. Człowiek, zwłaszcza artysta - szuka - zapo60
Karolina Pływaczewska
Faustus
minając, że zawsze coś może być lepiej. Ulepszać dzieło można bez końca.
…geniusz Kretzschmara…
Niezwykle kolorową postacią wykreowaną w powieści jest nauczyciel
Adriana – Kretzschmar. Posuwa się on do odważnych wniosków na temat
wszelako pojętej estetyki muzyki. Dlaczego Beethoven nie napisał III części
sonaty fortepianowej op.111? Jest to pytanie na które Kretzschmar próbuje
znaleźć odpowiedź. Według niego sonata ta w ogromnej II części doszła
swojego kresu,skończyła się raz na zawsze. Mówiąc sonata nie miał na myśli
dokładnietego utworu Beethovena, ale sonatę jako gatunek, jako tradycyjną
formę artystyczną sztuki: ona właśnie jako taka znalazła tu swój kres,
wypełniła swe przeznaczenie! Zastanawia się również nad samą istotą muzyki.Twierdzi, iż Jej największym życzeniem nie jest to, aby Ją słyszano,
widziano czy odczuwano… Człowiek powinien Ją doznawać i kontemplować
w czystej sferze ducha poza granicą zmysłów, a nawet uczucia… Związana ze
światem zmysłów musi dążyć do najskrajniejszej, oszukańczej zmysłowości,
zaś najpotężniejszym zmysłowo urzeczywistnieniem muzyki jest muzyka
instrumentalna! Według Kretzschmara jedynym instrumentem odpowiadającym Jej duchowej naturze jest fortepian, który stał się bezpośrednim
i suwerennym przedstawicielem muzyki!
… Sztuka zdąża naprzód…
„Czyni to zaś za pośrednictwem osobowości, która jest produktem
i narzędziem czasu. Witalna potrzeba rewolucyjnego postępu i rodzenia
nowości zdana jest na rozpuszczalnik w postaci silniejszego subiektywnego
poczucia wsteczności, wyjałowienia, przeżycia się powszechnie stosowanych środków, a posługuje się przy tym metodami pozornie niewitalnymi,
osobistym znużeniem i znudzeniem intelektualnym, wstrętem przenikliwym
wobec owego – jak to jest zrobione –, przeklętą skłonnością do widzenia
rzeczy w świetle ich własnej parodii, poczuciem komizmu.” Oto jeden
z wielu poglądów autorytetu jakim Kretzschmar był dla Adriana.
Kompozytor wnikliwie analizował przemyślenia swojego nauczyciela,
które stały się początkiem kształtowania genialnej osobowości artystycznej
Leverkühna.
…Wolność w sztuce…
Według Adriana wolność zawsze skłania się ku przemianom dialektycznym. Bardzo szybko uczy się rozpoznawać samą siebie w ograniczeniu,
wypełnia się w podporządkowywaniu ustawie, normie, przymusowi,
61
Faustus
Karolina Pływaczewska
systemowi.
Podany zostaje przykład Brahmsa u którego muzyka wyzbywa się
wszelkich konwencjonalnych ozdób, wielkich formuł i przeżytków,
stwarzając niejako w każdej chwili jedność dzieła na nowo i w swobodzie.
Swoboda staje się zasadą wszechstronnej oszczędności, która nie dopuszcza
w muzyce nic przypadkowego. Obalone dzisiaj konwencje muzyczne nie
zawsze były tak obiektywne, tak bardzo narzucone z zewnątrz. Były one
utrwaleniem żywych doświadczeń i jako takie przez długi czas wypełniały
zadanie organizacji.
Od starożytności trwa spór na temat obiektywizmu i subiektywizmu
w sztuce. Analizując poglądy różnych filozofów można zauważyć,
iż różniły się one dosyć skrajnie. Bardziej umiarkowane i sprawiedliwe
rozwiązanie sporu zaproponował sam Sokrates. Rozróżnił On dwa rodzaje
rzeczy pięknych: te, które same przez się są piękne i te, które są piękne
tylko dla kogoś. Było to pierwsze bezkompromisowe rozwiązanie: piękno
jest częściowo obiektywne i częściowo subiektywne. Problem ten zostaje
również poruszony w powieści Manna. Adrian jest przekonany, że subiektywizm i obiektywizm splatają się ze sobą aż do nierozerwalności, jedno
wynika z drugiego i przybiera jego charakter; subiektywizm krystalizuje
się w obiektywizm, geniusz zaś pobudza go ponownie do spontaniczności,
dynamizując go.
…Organizacja jest wszystkim…
Igor Strawiński w „Poetyce muzyki” twierdził, iż „ład i dyscyplina
żywione, kształtowane i podsycane przez właściwe pojęcia stanowią
podstawętego, co nazywamy dogmatem.”
Dla bohatera „Doktora Faustusa” bez organizacji, uporządkowania
nic istnieć nie może, tym bardziej sztuka!
…Mowa jest bowiem muzyką, a muzyka mową…
Widoczne są również nawiązania do teorii Ryszarda Wagnera – twórcy
Gesamtkunstwerku (dzieła totalnego w którym występuje synteza sztuk;
tradycja takiego rozumowania sięga już antyku).
Chodzi tutaj mianowicie o nierozerwalny związek muzyki i słowa.
„(…) Jest rzeczą całkiem naturalną, że muzyka od słowa się rozpala, że
słowo wyzwala się z muzyki (…)”
Warto przytoczyć komentarz pana Leszka Szarugi: „Los Leverkühna
62
Karolina Pływaczewska
Faustus
i los Niemiec są ze sobą tożsame. I kompozytor, i Niemcy podpisali
własną krwią pakt z diabłem. Kompozytor? Nie – pakt został podpisany
przez Tonsetzera – stroiciela głosu, zapiewajłę, artystę wolnego czy raczej
uwolnionego przez diabelskie moce od wątpliwości dotyczących dobra
i zła, od odpowiedzialności za swe czyny i przedsięwzięcia, których zwykli
zjadacze chleba wszak nie są w stanie pojąć, a tym samym też nie mają
prawa ich oceniać.”
Utwory, które warto znać, będące źródłem rozważań
na kartach powieści Manna:
Claudio Monteverdi (1567-1643), Magnificat,
Gregorio Allegri (ok.1584-1652), Miserere,
Heinrich Schütz (1585-1672), Psalmy Dawida,
Giacomo Carissimi (1605-1674), oratoria,
Dietrich Buxtehude (ok.1637-1707), kantaty,
Jan Sebastian Bach (1685-1750), partita E-dur na skrzypce solo,
Ludwig van Beethoven (1770-1827):
Sonata fortepianowa c-moll nr 32, op. 111,
III. symfonia Eroica Es-dur, op. 55,
IX. symfonia d-moll, op.125,
Msza C-dur, op. 86, oratorium Chrystus na Górze Oliwnej,
Sonata wiolonczelowa D-dur, op.102,
Missa Solemnis D-dur, op.123,
Kwartet smyczkowy a-moll, op. 132,
Robert Schumann (1810-1856), Noc księż ycowa,
Ryszard Wagner (1813-1883), Tristan i Izolda,
Charles Camille Saint-Saëns (1835-1921), Samson i Dalila,
Claude Debussy (1862-1918), Peleas i Melizanda, Jeux,
Maurice Ravel (1875-1937), Dafne i Chloe,
Manuel de Falla (1876-1946), Noce w ogrodach Hisz panii.
63
Jakub Wiech
Horror - Atlantyda polskiego kina
Choć ostatnie wydarzenia w świecie polskiego filmu, czyli ogromna ilość
nominacji do Oscara dla obrazów znad Wisły, czy szereg wyróżnień
na prestiżowych festiwalach i konkursach, którymi sławią się najnowsze
produkcje Pawlikowskiego czy Szumowskiej, dobitnie potwierdzają fakt,
że polskie kino ma format międzynarodowy, istnieje pole, na którym rażąco
odbiegamy od reszty światowej czołówki .
Horror, bo to o niego chodzi, to gatunek nagminnie przez polskich
filmowców pomijany. Zapytani o przykłady rodzimych filmów grozy,
kinomani wskażą co najwyżej Wilczycę lub Medium, ewentualnie
przywołana zostanie Klątwa Doliny Węży. Posucha w tej materii jest więc
widoczna gołym okiem. Taki stan rzeczy utrzymuje się od kilku dekad
co rodzi nie tylko frustrację domorosłych fanów kina grozy, ale także szereg
pytań odnośnie przyczyn tej sytuacji. Powodów zaś jest kilka.
Polska kinematografia może pochwalić się zaledwie garstką produkcji
z gatunku filmów grozy. Dodatkowo, większość z tych, które zostały
nakręcone (poza paroma chwalebnymi wyjątkami, jak chociażby wspomniane już Medium) balansuje na granicy kiczu. Czynników
warunkujących klęskę rodzimego horroru należy szukać
w całokształcie dorobku kulturowego i jego korzeniach.
Przede wszystkim, zaważyła tu sytuacja historyczna
Polski w wieku x i x , kiedy to narodził się gotycki
horror, będący protoplastą późniejszych filmów z tego
gatunku. Rozbiory warunkowały określoną tematykę,
którą musieli podejmować twórcy; wśród poezji i prozy
o narodowowyzwoleńczym charakterze nie było miejsca
dla – w gruncie rzeczy – czczej rozrywki, za jaką uchodzić może literatura grozy.
Na odpowiednie warunki przyszło czekać aż do lat
dwudziestych ubiegłego wieku. Wtedy też powstała
twórczość, która przez kolejne dekady służyła za inspirację dla reżyserów podejmujących próby stworzenia
64
Jakub Wiech
Horror – Atlantyda polskiego kina
horroru – mowa głównie o dziełach Stefana Grabińskiego. Ten niezwykły
pisarz, nazywany wielokrotnie ,,polskim Lovecraftem”, stworzył opowiadania i powieści będące podstawą dla filmów takich jak Ślepy tor, Dom
Sary czy Problemat profesora Czelawy. Tak więc, jak widać, tradycja kina
grozy, zaczęła kiełkować w Polsce na gruncie literatury dwudziestolecia
międzywojennego, podczas gdy twórcy z Niemiec czy Wielkiej Brytanii
mieli do dyspozycji szeroko znane od wielu lat dzieła Edgara Allana Poego
czy Brama Stokera.
Historyczne uwarunkowania uformowały także wymogi i upodobania publiczności. Lata największego rozwoju filmowego horroru, a więc
piąta i szósta dekada x x wieku, to okres, gdy polscy widzowie żyli wciąż
tragicznym wspomnieniem ii wojny światowej. To ten temat zdominował
wtedy kina nad Wisłą, nie było w nich miejsca na grozę inną niż ta związana
z okrucieństwem okupacji i walki z hitlerowcami.
Kolejnym problemem, z którym boryka się polskie kino grozy,
jest generalna przypadłość rodzimej kinematografii do uciekania od kina
gatunkowego. Jest to skłonność nagminna, dotykająca obecnie coraz większej
ilości twórców. Ma ona jednak bezpośredni wpływ na tworzenie horrorów
– jest to bowiem gatunek, który w swej współczesnej formie odrzucał
jakże istotny dla polskiego kina postulat, by film był przede wszystkim sztuką.
Horror może oczywiście nieść ze sobą silny przekaz społeczny,
moralny, czy nawet polityczny; wymaga to jednak wypracowania pewnego kunsztu, opanowania podstawowych metod,
wyrobienia zarówno twórców, jak i publiczności. Brak tych
czynników, uniemożliwia ,,krok naprzód” w tym zakresie.
Przykładem niepowodzenia spowodowanego właśnie tą
kwestią może być film Diabeł Andrzeja Żuławskiego, który
chciał pod płaszczykiem horroru przemycić głębsze rozważania
na temat zła jako takiego. Film, uznany za niebezpieczny
politycznie, został zatrzymany na szesnaście lat przez cenzurę
PR L , co skłoniło reżysera do emigracji.
Właśnie cenzura i okres realnego socjalizmu, którego była
dzieckiem, przyczyniły się w dużej mierze do ukształtowania
takiego stanu rzeczy. Wielu wybitnych filmowców, którzy
– jak wiemy z historii – stworzyli rewelacyjne horrory, musiało
(bądź chciało, by kontynuować wolną pracę twórczą) wyemigrować z Polski, pozbawiając tym samym ojczystą kinematografię swoich niebagatelnych dzieł. Oprócz wspomnianego
już Żuławskiego, który, oprócz Diabła, nakręcił też bardzo dobre
65
Horro – Atlantyda polskiego kina
Jakub Wiech
Opętanie, wymienić trzeba również Romana Polańskiego, autora wybitnych horrorów, takich jak: Wstręt, Dziewiąte Wrota, oraz Waleriana
Borowczyka, twórcę niedocenionego, reżysera filmu Dr Jekyll i kobiety.
Powyższe przyczyny dosyć dobrze argumentują brak rozmaitości
horrorów z okresu do 1989 roku. Jednak dlaczego twórcy iii Rzeczpospolitej tak rzadko sięgają do tego gatunku? Odpowiedź na to pytanie
jest o wiele trudniejsza. Z pewnością, przyczyniają się do tego po części
wskazane wcześniej powody dotyczące tradycji. Jednakże, dużą rolę
odgrywa też powszechne przekonanie, ukształtowane przez natłok średniej
klasy zachodnich produkcji kina grozy, że horror poważnym reżyserom po
prostu nie przystoi. Ta „infantylizacja” gatunku w pewnym sensie wynika
z braku zrozumienia, choćby dla filmów japońskich (dlatego też, znacznie
chętniej sięga się w Polsce po amerykańskie wersje klasyki horroru z Kraju
Kwitnącej Wiśni). Doliczyć do tego można również problemy z finansowaniem. Producenci niechętnie finansować będą produkcje, które publiczność przyjmie z dystansem; o wiele życzliwiej podchodzą do, chociażby,
komedii romantycznych, które – nawet jeśli nie grzeszą oryginalnością
– zebrać mogą pewną stałą publikę.
Pomimo tych wszystkich przyczyn, podejście rodzimych twórców
do horroru wciąż wydaje się niezrozumiałe. Polska to kraj, który, będąc
przez wieki kulturowym i wyznaniowym tyglem, wykształcił mnóstwo
przeróżnych folklorów, legend, klechd, podań i opowieści. Wiele z nich
to wręcz gotowe scenariusze filmowe. Dodatkowo, nie można zapomnieć
o niewątpliwym atucie, jakim jest bogactwo lokalizacji; nie wyjeżdżając
z kraju, twórcy mają dostęp do gór, lasów, morza, zamków, rozmaitych
skansenów, zabytków, miejsc kultu. Jest to bogactwo, o jakim ich koledzy
po fachu z innych krajów mogą tylko pomarzyć. Nie można też zapomnieć
o innych inspiracjach, które służyć mogą dla potrzeb kinematografii.
Obecny dorobek literacki polskich pisarzy z gatunku fantastyki i horroru
jest już teraz imponujący. Przede wszystkim, warto zaznaczyć obszerną bazę
powstałą w latach dwudziestych i trzydziestych ubiegłego wieku, a także
wciąż powstający katalog utworów stworzonych przez twórców w ciągu
dwóch minionych dekad. Popularność tego typu literatury może przełożyć
się na sukces filmu nakręconego na jej podstawie.
Zawiedzeni tym stanem, polscy fani horroru często biorą sprawy ,,w swoje
ręce”. Sukces filmu Iron Sky, produkcji stworzonej tylko i wyłącznie
dzięki funduszom internautów, udowodnił, że do nakręcenia filmu nie jest
konieczne angażowanie wielkich wytwórni. Już teraz na różnych portalach
znaleźć można ślady takiej aktywności miłośników gatunku. Na uwagę
66
Jakub Wiech
Horror – Atlantyda polskiego kina
zasługuje choćby krótki filmik Potop krwi, który może być zalążkiem
przyszłej produkcji. Jest to osadzony w realiach potopu szwedzkiego horror
kostiumowy, zrealizowany amatorsko, lecz będący znakiem, że istnieje
popyt na tego typu dzieła. Spory potencjał (choć, jak się potem okazało,
w znacznej części zmarnowany) miał debiut Sławomira Kulikowskiego
Leśne Doły. Duże nadzieje wiązano też z niezależną produkcją Silent
Lake, której akcja ma miejsce na Mazurach. Obraz ten, zaprezentowany na festiwalu „Młodzi i Film” w 2013 roku, zebrał jednak bardzo niskie noty.
Mimo wszystko, pozytywnym sygnałem może być fakt, że w amerykańskim
konkursie dla horrorów ABCs of death Polskę będzie reprezentował film
Łukasza Pytlika – Meet Meat Mathilda. „Crowdfunding” oraz ,,oddolna”
inicjatywa fanów mogą być więc ratunkiem dla tego gatunku.
Wszystkie te ,,jaskółki” to dla polskiego horroru znaki bardzo
pozytywne. Ponadto, trzeba przyznać, że w obecnym dorobku rodzimego
kina grozy znaleźć można pozycje na naprawdę wysokim poziomie.
Niemniej, by wyprodukować obraz, który mógłby zostać godnie zaprezentowany zagranicą, potrzeba poważnego podejścia i doświadczenia,
umiejętności sięgnięcia po odpowiednie inspiracje, stworzenia klimatu.
Tego jednak wciąż wśród polskich twórców brakuje.
67
Michał Stefaniak
Sławnikowice / Zgorzelec 17:10
- Recenzja
W „Jednorożcu” będącym tak barwną konstelacją sztuki nie mogło zabraknąć
słów paru na temat melodii. W tym numerze poświęcimy uwagę
dźwiękom zrodzonym przez warszawskie trio – Administratorr Electro.
„Sławnikowice/Zgorzelec 17:10” to projekt wyjątkowy, który najlepiej
opisują określenia: „magia”, „podróż” i „czas”.
Krążek zdominowany jest przez utwory powstałe w latach
dziewięćdziesiątych. Teksty, będące świadectwem pełnej przygód młodości,
zostały napisane przez Bartosza Marmola – inicjatora i wokalistę zespołu.
Część z nich zachowała swoją pierwotną formę,, inne zaś zaadoptowano, aby
pasowały do realiów współczesnych kilkanaście lat starszemu Bartoszowi.
Takie połączenie stworzyło wieloznaczną i intrygującą mieszankę. Sam
tytuł płyty jest bardzo istotny i symboliczny (o czym więcej w wywiadzie
z Bartoszem Marmolem), można powiedzieć, że pełni funkcję klamry
spajającej wszystkie utwory. Serwowana w nim historia zbudowana jest
na dychotomii współczesności i przeszłości. Regularnie przejścia między
emocjami i narracją stanowiącą odniesienie do wspomnianej młodości
a elementami życia dojrzałego człowieka we wnikliwy sposób ukazują
powierzchowną przemianę osoby, której esencja pozostaje niezmienna.
Sam dobór środków artystycznych do zaprezentowania tego
problemu jest również niezwykły. Nagromadzenie działających na
wyobraźnię opisów i metaforwpływa na odczucie realności w przeżywaniu
ekstatycznego świtu na cmentarzu, „rozmów z władzą”, podpalaniu lasu.
O historiach będących zarzewiem projektu można opowiadać bardzo
długo, ale żadne opowiadanie nie zastąpi bezpośredniego obcowania
z narracją Marmola.
O wytworach Administratorra Electro nie sposób pominąć melodii,
po których wędruje wokalista zespołu. Jest to koncept bardzo nowatorski,
oparty na brzmieniach elektronicznych wzbogaconych klasycznymi rozwiązaniami muzyki rockowej. To nowoczesne brzmienie doskonale współgra
z warstwą tekstową utworów i wzmacnia kreowany na niej nastrój, co
zdecydowanie należy uznać za najlepsze osiągnięcie muzyków. 68
Michał Stefaniak
Sławnikowice / Zgorzelec 17:10 - Recenzja
Przesłuchując krążek, nie doznałem poczucia nachalności żadnej
z warstw melodycznych, co przy użyciu elektroniki, a szczególnie łączeniu
jej z tradycyjnymi brzmieniami, zdarza się stosunkowo często. Dlatego
też osoby o szerokich horyzontach muzycznych powinny ze szczególnym
zaciekawieniem przysłuchać się rozwiązaniom wykorzystanym przez
Administratorra Electro.
Mówi się, że „jeden obraz wyraża więcej niż tysiąc słów”, dlatego
też zachęcam do sięgnięcia po obraz, który w tym projekcie stworzył
Bartosz Marmol wraz ze swoim zespołem. Może stanie się on pretekstem
do wspomnienia czasów młodości i poświęcenia chwili na kontemplację
teraźniejszości przy akompaniamencie niezwykle barwnych dźwięków?
Warto spróbować.
69
Paweł Orłowski
Zamknięcie
70
Paweł Orłowski
Zamknięcie
71
Zamknięcie
72
Paweł Orłowski
Paweł Orłowski
Zamknięcie
73
Windsong
Cztery
74
Windsong
Cztery
75
Cztery
76
Windsong
Windsong
Cztery
77
Diana Kazimiruk
Blask
78
Diana Kazimiruk
Blask
79
Blask
80
Diana Kazimiruk
Diana Kazimiruk
Blask
81
Natalia Marczak
Światłocień
82
Natalia Marczak
Śwoatłocień
83
STUDENCKI MAJ
Z SAMORZĄDEM STUDENTÓW UW
Dlaczego studencki? Maj obfituje w liczne wydarzenia kulturalne i naukowe
na Uniwersytecie, a także poza nim, które są dedykowane przede wszystkim
studentom naszej Alma Mater.
Za nami bardzo pozytywne rozpoczęcie miesiąca dzięki Miasteczku
Akademickiemu oraz Juwenaliom Uniwersytetu Warszawskiego. Miasteczko
Akademickie – coroczne uliczne święto studentów, otwierające Juwenalia
UW. W tym roku pod hasłem „Zrób TO na Krakowskim”. Co takiego
można było zrobić? Zagrać w warcaby, ale to ludzie byli pionkami oraz
wziąć udział w turnieju Quidditch’a. Tradycyjnie wystawiły się w namiotach
organizacje studenckie działające na Uniwersytecie. Po udanym dniu,
wszyscy do późnych godzin bawiliśmy się na koncertach na Kampusie Centralnym przy Krakowskim Przedmieściu. Pierwszego dnia, 8 maja, przy
dźwiękach spokojnej uzyki Fismolla, a także nieco bardziej szalonej
Marii Awarii – Marii Peszek. To tylko część zespołów, które wystąpiły tego
dnia. Mogliśmy na żywo posłuchać także Absztyfikantów Dobrej Myśli,
Julii Marcel, Fair Weather Friends oraz gwiazdy wieczoru Meli Koteluk.
Drugiego dnia, 9 maja, zmieniliśmy brzmienie na dużo mocniejsze, rockowe.
Wieczór nie mógł zakończyć się bez tradycyjnego już występu Kultu.
Zagrali dla nas także: legendarna Armia, Luxtorpeda oraz Plagiat 199.
Zakończenie Juwenaliów Uniwersytetu Warszawskiego już 23 maja na
warszawskiej Agrykoli!
W tym roku kilkanaście wydziałów organizuje Regionalia, które Zarząd
Samorządu Studentów UW dofinansował, a także pomaga w promocji
wydarzeń jednostkom. Za nami Orientalia, Dzień Fizyka oraz Psychonalia, a przed nami Łódź Filozoficzna, Gardenalia, Muzykalia, Filmonalia,
Let me in CSSTIRL, XV Dni Archeologa, Juwenalia Regionalne Wydziału
Zarządzania i Karonalia! Informacje o każdym z projektów, a także mini
relację można będzie znaleźć na fanpagu Samorządu Studentów UW.
Nie tylko wydarzenia o charakterze rozrywkowym miały miejsce.
12 maja 2015 roku Parlament Studentów UW wyraził zgodę na treść
Regulaminu Studiów Uniwersytetu Warszawskiego. Oznacza to, że nowy
Regulamin Studiów wchodzi w życie 1 października 2015 r. 21 maja
o godzinie 18.00 w Sali 200 w budynku Samorządu Studentów odbędzie
się spotkanie informacyjne dla wszystkich studentów dotyczące zmian,
84
które wprowadza nowy Regulamin.
Samorząd zaangażował się także w Wielką Paradę Studentów. Kolorowy
korowód 13 warszawskich uczelni przejdzie ulicami Warszawy już w sobotę
16 maja! Oficjalnym motywem uw na Wielkiej Paradzie Studentów jest
Hogwart. To oznacza, że studenci poszczególnych jednostek na ten jeden
dzień będą mogli wczuć się w studentów magii i odziać w tradycyjne szaty
czarodziejów. W tym miesiącu ruszył także Akademicki Rozkład Jazdy na stronie
internetowej Samorządu Studentów uw . Każdy może dodać wydarzenie do
specjalnego kalendarza, które następnie będzie podlegać ocenie administratora. Zachęcamy samorządy jednostek do promowania w ten sposób swoich
projektów!
Po więcej informacji oraz relacji z projektów organizowanych przez
Samorząd Studentów Uniwersytetu Warszawskiego zapraszamy na:
»» oficjalny profil na Facebooku –
facebook.com/samorzad.studentow.uw,
»» stronę internetową – samorzad.uw.edu.pl
»» profil na Instagramie – instagram.com/samorzaduw
Kontakt:
Aleksandra Kozłowska
Przewodnicząca Komisji ds. Informacji i Zarządu
Samorządu Studentów Uniwersytetu Warszawskiego
tel.: +48 602 731 331
e-mail: [email protected]
strona: www.samorzad.uw.edu.pl
FB: facebook.com/samorzad.studentow.uw
85