maj - Jednorożec
Transkrypt
maj - Jednorożec
ISSN 2392-3806 nr 2(2)/2015, maj ISSN 2392 - 3806 nr 2, maj 2015 Redaktorzy naczelni / Content Management: Marta Marciniak, Michał Stefaniak Autorzy: Zofia Balbierz, Michał Bąk, Sebastian Brejnak, Dariuszka, Diana Kazimiruk, Katarzyna Krężołek, Monika Krześniak, Zofia Litwinowicz, Natalia Marczak, Piotr Michałowski, Paweł Orłowski, Karolina Pływaczewska, Weronika Sieprawska, Agata Starownik, Michał Stefaniak, Aleksandra Supińska, Arnelia Tristereva, Denis Trusov, Wamzeh, Jakub Wiech, Peter Windsong, Dorota Anna Wróbel Fotograf redakcji: Sebastian Czarnecki Korekta: Ada Chudzik, Marta Marciniak, Agata Nowak Skład i łamanie: Joanna Prajzendanc, Weronika Sieprawska Logo: Dariuszka Okładka: Dali Salvador, Dziewczyna w oknie, 1925 Opracowanie okładki: Joanna Prajzendanc Wydawca: Marta Marciniak, Michał Stefaniak Miejsce wydania: Warszawa Strona internetowa: www.jednorozec.uw.edu.pl Kontakt: [email protected] FB: www.facebook.com/czasopismojednorozec Wszelkie prawa zastrzeżone. Współpracujemy z: Drodzy Artyści i Czytelnicy! Z przyjemnością oddajemy w Wasze ręce drugą odsłonę czasopisma artystycznego „Jednorożec”! Wasze reakcje na pierwszy numer były i wciąż są dla nas ogromną motywacją i niezwykłą dawką radości. Skala, na którą zaczęto mówić o Jednorożcu przerosła nasze oczekiwania, z czego jesteśmy nieskrycie dumni i dlatego też prezentujemy ciąg dalszy tej fascynującej przygody. Skarbem są dla nas współpracujący z „Jednorożcem” artyści, którzy i w tym numerze przedstawią Wam rzeczywistość z wielu różnych perspektyw; a perspektyw tych tylko przybywa! W najnowszym wydaniu „Jednorożca” możecie zapoznać się z dziełami artystów już Wam znanych, jak i debiutujących na naszych łamach, w tym niezmiennie z twórczością młodych poetów i prozaików, grafików, czy też fotografów. Gościmy u nas także nowe formy: dzieła rzeźbiarza, dramaturżki i artystki tworzącej metodą sitodruku artystycznego. Zwiększyliśmy też wkład młodej krytyki w bogactwo „Jednorożca”, zatem zainteresowani będą mogli poczytać między innymi o muzykologicznym spojrzeniu na Doktora Faustusa. Na koniec raz jeszcze serdecznie zachęcamy do współpracy wszystkich artystów, bacznych obserwatorów naszej kultury i instytucje związane z profilem naszej działalności. Zapraszamy do lektury! Jednorożec Kreska Monika Krześniak, Za późno Dariuszka, Folwark Ptaszęcy Piotr Michałowski, Nadejście Aleksandra Supińska, El puente blanco 6 10 14 17 Natchnienie Agata Starownik, Wenecja Agata Starownik, Prz ypowiastka o kocie Zofia Litwinowicz, Smutek Demiurga Sebastian Brejnak, Brunch Sebastian Brejnak, Perły Arnelia Tristereva, W pomruku rosy Arnelia Tristereva, Walc Zofia Balbierz, O Polakach Zofia Balbierz, O oczach Weronika Sieprawska, Oda do lekarz y Weronika Sieprawska, Gołębia Weronika Sieprawska, *** Wamzeh, W naszej jaskini Wamzeh, Do tchórza 22 24 25 26 27 28 29 30 30 31 32 33 34 34 Myśli Wamzeh, Jaskinia Dorota Anna Wróbel, Mo(t)herland Denis Trusov, Zimowisko serc Zofia Litwinowicz, Uciekło Michał Bąk, Bogotazo 35 39 42 46 48 Przeniesienie Katarzyna Krężołek, Uwagi 51 Impresje Karolina Pływaczewska, Faustus Jakub Wiech, Horror – Atlantyda polskiego kina Michał Stefaniak, Sławnikowice/Zgorzelec 17:10 - Recenz ja 57 64 68 Refleks Paweł Orłowski, Zamknięcie (rzeźba) Windsong, Cztery Diana Kazimiruk, Blask Natalia Marczak, Światłocień 70 74 78 82 Monika Krześniak Za późno 6 Monika Krześniak Za późno 7 Za późno 8 Monika Krześniak Monika Krześniak Za późno 9 Dariuszka Folwark Ptaszęcy 10 10 Dariuszka Folwark Ptaszęcy 11 Folwark Ptaszęcy 12 Dariuszka Dariuszka Folwark Ptaszęcy 13 Piotr Michałowski Nadejście 14 14 Piotr Michałowski Nadejście 15 Nadejście 16 Piotr Michałowski Aleksandra Supińska El puente blanco 17 17 El puente blanco 18 Aleksandra Supińska Aleksandra Supińska El puente blanco 19 El puente blanco 20 Aleksandta Supińska Aleksandra Supińska El puente blanco Wielobarwne prace artystki nawiązują estetyką do mistrzów popartu. Charakteryzują się płaskim, zdecydowanym kolorem oraz wielością matryc, które wykonuje ona ręcznie, bez użycia komputera. Dzięki wielokrotnej multiplikacji kreski autorka sprawia, że nabite na siebie obrazy zaczynają wibrować, co powoduje wrażenie ruchu. Wiele czasu oraz uwagi poświęca dokładnemu wyrysowaniu markerami wzoru na bezbarwnej folii. Gdy wzór już powstanie, jest układany na zaciągniętym substancją światłoczułą sicie, a później naświetlany. Po tym procesie delikatnie wymywa się sito, na którym widać rysunek. Następnie siatka sita jest suszona i retuszowana. To ostatni moment ewentualnych poprawek. Po tym procesie sito jest przytwierdzane do stołu i można już wybrać odpowiedni kolor farby a następnie za pomocą rakli odbijać grafikę. Autorka za pomocą swoich prac przedstawia intymnydziennik miejsc, które odwiedziła, które stały się dla niej ważne, próbuje podzielić się z widzem swoją fascynacją konstrukcjami architektonicznymi, ożywić je i pokazać swoimi oczami. 21 Agata Starownik Wenecja 1 Wenecjo rozedrgana raz skryłaś się słońcu Południa Cień chmur wiatr turkusowy okrył deszczem ślady łez morza na łukach 2 Wenecja śpiewa wspomnienie, choć słońce skrzy się na wodzie, z brokatu suszy kamienie; żółtawe już czarne łodzie. Morze słoneczno-zielone rozświetla z-morzone domy; w jasności może z-nurzone schodzą w toń słonej osłony. Już w toni różowość ranna, Powietrze w pejzaż zamglone. Już przezroczysta, upalna Od-słona – tynki zranione. I tylko morze niezmiennie zmienne czar fal trudny toczy. Woń glonów drażni wpół-zwiewnie. Ranić i koić czas w mocy. 22 Agata Starownik Wenecja 3 Wenecjo, śnie metaforo, dziś sprzeczność twa morze przekracza, dzisiaj więcej oznacza – 4 Wenecja trwa Migotanie w obraz się prawie zmieniło W pamięci uparcie cienie ran Akropolu i ran Konstantynopola wracają jak wyrzut sumienia Dlatego może wymyślono maski w słońcu szczerym do bolesnych pytań czy wolno marzyć o Wenecji czy wolno o niej nie marzyć Morze marzeniom przystoi, jest duszą, gdy niepokoi – i odpowiada tęsknocie, skąpane w nocy i złocie – jak my. Lecz domy, spowite w morze, Zbudowane są z ciała. I trzeba im coś przebaczać – i nam – bo widzi się nie tylko sercem. A Wiatr wieje tam w oknach i na falach. 23 Agata Starownik Przypowiastka o kocie Mój kot miał czarno-białe futerko, miękkie futerko, chociaż czarno-białe. Jego szarości – wzroku usterką, co dwie barwy łączył refleksyjnie w szare, by smutkowi dać dowód – ze złudzeń, aby przyjąć przeziębienia sumienia, przeziębienia tak swoje, jak cudze. Smutek uszlachetnia i na lepsze zmienia, budzi głód szczęścia, pokory uczy, abyś się uśmiechał, choć wichry wieją. Smutek – iluzja, omyłka oczu, przelotne zwycięstwo lęku nad nadzieją. Myśli, że mgła – zwątpienie bez granic, błędne ogniki względności światłem zwie, sądzi, że niepewność nie ustanie, że bez celu jest dążyć do celu w tej mgle. Kot, czerń, biel – lekkie jarzmo. Istnieje prawda – mruczał słodko – droga tak prosta, że świat niedowiarek się z niej śmieje, i zamiast nieść krzyż łatwiej, chodzi po ostach. 24 Zofia Litwinowicz Smutek Demiurga zdjąć ten księżyc, krzyczała bo się potknę i wpadnę w krater zgaście gwiazdy, tułaczą się jak atłasowa szarańcza niech dojrzeją jesienie, spalonych jezior i korzeni splątane rzeki zerwijcie rzeki, krzyczała za głośne są, ułomnością wód uporczywe gęstością ula mnożą się, zerwijcie je uśpijcie to światło gęste, ciemne, z otwartym swym zaćmieniem niedoskonałe jak wszystko utopcie gwar topielców, ich ciała obrosłe pasożytami raf zabierzcie, krzyczała mój stworzony świat to nie tak miało być to wszystko nie tak 25 Sebastian Brejnak Brunch Spójrzcie na te pingwiny w naturalnych pozach wysiadywania wieczne nieloty w krawatach mocno zaciśniętych Zobaczcie jak potrząsają rękami usiłując wzlecieć ponad granitowy uniform Spójrzcie na ich nieruchome twarze dzioby łapczywe czułe wpatrzenia w migotliwe słupki kto ile lodu ile śniegu ile piór wyszarpie Zobaczcie A pod frakiem spójrzcie kości pneumatyczne serce mózg ściana dźwięku puste przestrzenie skorupki jaj zapasowe koszulki zapasowe żółtka Zobaczcie oceńcie każdy według własnej wiary we władzę wzroku 26 Sebastian Brejnak Perły Ciężarówką eko bio tłuką się bezimienne świnie Jeszcze śmierdzą jeszcze świnią zanim nie zaczną pachnieć próżnią substytutem wieczności Jedna do drugiej po imieniu zwraca się z pretensją czasem prośbą czasem pytaniem Wierzą że ich podróż będzie krótka zakończy się pomyślnie bez nieplanowych korków przypadkowych omdleń niby to out of the blue Niebo wysoko całkiem jasne Słońce nie przypieka Da się żyć Stają na światłach niedaleko tunel Ach tak przepisy biblia czasów starych i nowych Dopiero wieczorem kiedy wszyscy zamykają oczy zatrzymują się na obrzeżach miasta 27 Arnelia Tristereva W pomruku rosy W poczuciu braku siły pochłaniałam kłęby rosy W oddechu tuż nad ranem Całuję dotyk ziemi W której ukryta jest wiara I sekret I dusza I smutek… Coś czuję? Ciepła posoka pary pod wieczór zastyga Jak krew ciekła w moich płowych żyłach Kiedyś umrę Wiem to na pewno W pożółkłych kartkach zeszytu jedno tylko zostanie – słów pełno Tych niepotrzebnych Zbyt cichych i skromnych Zbyt wątłych dla nocnych ucieszeń Wrócę tu kiedyś z chustką na oczach z wilgotną kartką rosą natchnioną pewnego ranka z którego oddechem zamarłam. 28 Arnelia Tristereva Walc Pusta, betonowa, szara przestrzeń Na horyzoncie tliła się jedynie pusta A po środku stało jedno drzewo Wyrastało z twardego, litego betonu Akurat kwitło – gęstozielona korona Widziałam ją z góry unosząc się nad ziemią Nie mogłam na nią powrócić Grawitacja ciągnęła mnie w górę Stałeś pode mną w obecności kogoś nieistotnego Patrzyłeś na mnie i wskazywałeś ręką Byłeś rozbawiony, ale również poważny To, że byłam nad ziemią, było Twą winą Gdy w końcu me stopy sięgnęły ziemi Stanąłeś przede mną i ukłoniłeś dostojnie Do walca mnie zaprosiłeś, nie grając muzyki I tańczyliśmy zupełnie bez ładu i niespokojnie Ta scena urwała się nagle i przerwała taniec Stałam sama, a Ty byłeś przede mną Siedziałeś na wózku, już nie w garniturze Głowię miałeś pochyloną, a nogi powykrzywiane Nie byłoby dla mnie to dziwne – gdybyś nie był szatanem. 29 Zofia Balbierz O Polakach Współczesny Polak musi: współczesny polak nic nie musi. Gotuje się w garnku Między ziemniakiem a Burakiem będąc. Czerwona wypieczona twarz Tłumi gdzieś historię. Hańba! Krzyczy rozwścieczone Oko, wypatrując końca Miesiąca. O oczach Mam oczy Po Mamie Mam nos Po Tacie. Na mojej twarzy Wciąż są razem. 30 Weronika Sieprawska Oda do lekarzy któż by pomyślał że człowieka naprawić da się jak zegarek tu wyciąć, tam zaszyć Zegarmistrz jak szwajcarski zecer nie myli się lub – jak saper – myli się raz Ręką boską kieruje boski Skalpel I światła nie gasną oddechy się wstrzymują by w ciszy usłyszeć symfonię tego miarowego i już spokojnego oddechu pulsu ręce czerwone Lekarz umywa zarówno z glorii jak i wstydu że lepiej nie mógł że na więcej go nie stać że „to wszystko, co mogliśmy zrobić” ale tu radość rodziny życie wrócone a on – uśmiech skromny odchodzi z teczką wykresów w białej todze ten Prawnik życia i nie zapamiętasz jego imienia ani imienia swojego dawcy chrystusowej krwi boskiego organu życia 31 Weronika Sieprawska Gołębia Na ulicy Gołębiej tłumy i rozmowy jak w każdy dzień roboczy Poeta mógłby się zgubić więc siada Na poddaszu swego Gołębnika i słucha Słucha jak rozkwitają tulipany kilka metrów dalej Słucha, mimo, że spod Bagateli tramwaj dzwoni niemiłosiernie a światło zielone mówi, że jest zielone Istotnie jest zielono – zauważa poeta Podszeptała mu to trawa O, jak słodko unieść skrzydła w rytm wiosennego wiatru bujać nad dachem Swego Gołębnika 32 Weronika Sieprawska *** Tyle lat minęło a ty wciąż nie wiesz gdzie mieszkasz nagminnie zapominasz swojego adresu Tyle lat minęło a ty wciąż nie poznajesz swojego domu do którego powinieneś zaprosić kobietę na lampkę wina mieć dwójkę dzieci i wydać ostatnie tchnienie Tyle lat minęło a ty wciąż nie wiesz ile trzymasz zdjęcia w albumie i podpisujesz datami lecz już nie potrafisz liczyć Tyle lat minęło a ty wciąż nie znasz swojego imienia nosisz w kieszeni wizytówkę ze swoim nazwiskiem i wciąż nie wiesz kim jesteś 33 Wamzeh W naszej jaskini w naszej jaskini jest ciemno gdy gdy śpiewające słońca budzą budzą płytko śniących śniących osobno w naszej jaskini jest zimno gdy gdy w kominku huczy ogień ogień od dawna słabnący słabnący samotnie w naszej jaskini jest pusto gdy gdy za drzwiami wyją szkła szkła mówiące o życiu o życiu nie tutaj w naszej jaskini jest cicho gdy gdy odpowiadają nam ściany ściany bo tylko echo tylko echo krzyczy Do tchórza boisz się ciemności poranków i przebłysków nocy tego co jest przed i co następuje pewności i niepewności oczekujesz ode mnie słów wyjaśnień rzeczy zapomnianych zapewnień o chwilach jeszcze do przeżycia boisz się kochać i zobojętnieć boisz się zostać boisz się uciekać boisz się rzeczy i nierzeczy a ja znam tylko twoje oczy zamknięte oraz drugą stronę twojej twarzy 34 Wamzeh Jaskinia – Witaj. Oprowadzę cię. To jest wiatrołap. Nauczyłem się tego słowa dopiero w trakcie przeprowadzki, bo wcześniej chyba nie posiadaliśmy takiego pomieszczenia, zawsze mieliśmy po prostu przedpokój. Glazura i ściany są jasne, dobrane dla poszerzenia takiej małej przestrzeni, w co ja jednak nie wierzę. Jeśli coś jest ciasne i nie da się tego rozciągnąć, to prawdopodobnie zostanie ciasne na wieki. Zupełnie tak jak umysł. Jak widzisz, pod nami leży stary dywanik, który, gdyby miał pamięć, pamiętałby czasy młodości mojej babci. Nie pasował do nowego domu, więc teraz stawiamy na nim buty. Jest przez to brudny, ale nikomu to nie przeszkadza – ważne, żeby zbierał piach i błoto. Zobacz – o tam, przed nami – jest wieszak. Powinien służyć do zawieszania okryć wierzchnich po wejściu do domu,ale o wiele częściej tylko przetrzymuje je dla nas, między wejściem a kolejnym nieplanowanym wyjściem. W wiatrołapie jest też szafka na rzadziej używane buty, ale nie będę jej otwierał, bo w środku okropnie śmierdzi. Niby mamy odświeżacze powietrza i tym podobne, ale komu by się chciało dbać o taki pokój przejściowy? Tak wita nas mój dom. – Chodź do kuchni. Wiesz, że zaprojektowała ją moja siostra? Na podłodze jest ta sama glazura, co w wiatrołapie, ale ściany mają tutaj kolor zboża w pełni lata, a przynajmniej tak było napisane na etykiecie. Myślę, że daleko mu do łanów pszenicy, ale to tylko moje subiektywne zdanie. Szafki i blaty są z ciemnego drewna, więc całość przypomina cytrynowy las. To określenie też było na jakiejś etykietce, chociaż równie dobrze mogłem je sobie wymyślić. Pomimo tego wszystkiego, musisz się zgodzić, kuchnia wygląda jak z broszury drogiego salonu meblowego. Kuchenka wbudowana w blat, ogromna srebrna lodówka, najwyższej klasy piekarnik i energooszczędna zmywarka – wszystko po to, aby zatuszować mały rozmiar palników, brak chlebaka i wspólnych posiłków. To tutaj przychodzi każdy z domowników, przyrządza sobie jedzenie i ucieka chyłkiem do swojego pokoju. Jak zechcesz, to dam ci przepis. Osiągnięcie takiego efektu może wydawać się trudne, ale jak zrozumiesz pewne mechanizmy zachodzące w całym procesie, to pojmiesz, że jest to dziecinne łatwe. Kiedyś usłyszałem takie stwierdzenie, że kuchnia to serce domu. Jeśli to prawda, to wszyscy mamy arytmię. 35 Jaskinia Wamzeh Po lewej jest łazienka. Ta jest w ciepłych kolorach, kafelki przy ziemi są brązowe, a wyżej pomarańczowe, ale niech cię to nie zmyli. Piecyk szwankuje i trochę potrwa, zanim woda nagrzeje się wystarczająco, choćby do umycia rąk. O wykąpaniu się w wannie nawet nie wspomnę. Jest zimno, ale wszyscy się przyzwyczailiśmy. Tak czy siak, korzystamy z prysznica na górze, bo jesteśmy tak zabiegani, że nawet na kąpiel nie mamy czasu Pod umywalką znajdziesz wszystkie przybory niezbędne do farbowania włosów, a nawet i więcej. Babcia nie umie pogodzić się ze swoją siwizną, więc robi wszystko, aby zatuszować swój, już naturalny, kolor włosów. Dzień, w którym idzie do fryzjera, jest dniem żałoby – chyba nigdy nie wróciła stamtąd zadowolona. Jest też tutaj maszynka do strzyżenia. Mój ojciec używa jej chyba codziennie, a to po to, żeby jego włosy nie przekroczyły haniebnej długości jednego centymetra. Prawdopodobnie boi się, że jak będzie miał dłuższe, to będzie odstawał od normy i nazwą go pedałem. W jego przekonaniu prawdziwy facet powinien mieć krótkie włosy, mięsień piwny i ręce umazane w smarze. Chodź, wychodzimy stąd. Stół, osiem krzeseł, witryna ze szkłem, dywan i kilka obrazów tworzą naszą jadalnię. Tutaj się nie je. Kiedyś może i tak było, ale teraz wszyscy wiemy, że wspólne posiłki kończą się kłótnią, a w najlepszym wypadku – ciszą. Wychodzimy z założenia, że skoro i tak mamy jeść, jakby nikogo obok nie było, to lepiej, żeby go nie było naprawdę i rzeczywiście. Tak jest o wiele bezpieczniej. Salon. Piękny prawda? Przytłaczająca plazma zamontowana w ogromnym regale, wyrastające znikąd olbrzymie wazony z równie wielkimi roślinami, no i oczywiście beżowy narożnik, który potwierdza nasz status i zamożność, gdyby jeszcze ktoś na tym etapie miał co do tego wątpliwości. Tutaj powinno się wygodnie siedzieć i rodzinnie oglądać fabularny film, ewentualnie komedię romantyczną. Jednak nie dzieje się tak, bo zanim wybierzemy, co będzie naszą kinematograficzną ucztą, zdążymy się albo pokłócić, albo upić. Jeśli ktoś już tutaj schodzi, to właśnie moi rodzice, aby napić się alkoholu, albo jakiś samotnik mający dość swojego pokoju podczas kolejnej bezsennej nocy. 36 Wamzeh Jaskinia A z tymi sypialniami to też jest ciekawie, bo wszystkie są na piętrze i wszystkie są zamknięte. Czasami jak wyjdę od siebie, na przykład do łazienki, to słyszę, jak wszędzie gra to samo. Niestety nikomu nie przyjdzie do głowy, żeby pooglądać wspólnie jakiś serial. Bo u babci telewizor jest włączony bez przerwy. To jest ten pokój naprzeciwko, widać go już, jak wchodzi się po schodach. Kiedyś był mój, ale odkąd wyprowadziła się moja siostra, już tam nie mieszkam – przeniosłem się do jej pokoju. W mojej poprzedniej smutkowni ściany były ciemnoniebieskie, ponieważ chciałem, aby odzwierciedlały mój nastrój. Wtedy tego nie wiedziałem, ale moja melancholia utrzymywała się częściowo właśnie przez te dominujące kolory i zniknęła dopiero po ich zmianie. Teraz u babci jest kukurydziana żółć i najwyraźniej jej to odpowiada. Pachnie tam starością i mdłymi perfumami, ale myślę, że nie ma się czemu dziwić. Pewnie już się domyślasz – moja babcia jest bardzo religijna i bardzo dba o obiekty kultu. Trzyma je w jednym miejscu, blisko siebie, dlatego tuż obok metrowego posągu Maryi stoi wcześniej wspomniany telewizor. Na ścianach wiszą obrazki świętych, półki uginają się od ozdóbek, pierdółek i wazoników ze sztucznymi kwiatuszkami. Jest też dość spore lustro i myślę, że to właśnie przed nim się modli. To by było w jej stylu. Obok znajduje się sporny pokój. Mówię tak, bo nie należy do nikogo, a każdy nazywa go po swojemu. Wcześniej mieszkała tam babcia, ale kiedy przeniosła się do mnie, sporny pokój pozostał pusty. Kilka dni później, w zupełnie magiczny sposób, znikąd pojawiły się w nim krzesło, biurko z laptopem, zeszytami i narzędziami, a razem z tymi rzeczami przeniósł się tam także mój ojciec i od tego momentu było to jego „biuro”. Jednak jakiś czas później siostrze zbliżał się termin porodu, więc moja matka przejęła „biuro” łóżeczkiem, zabaweczkami i wszystkim tym, co jest potrzebne noworodkowi. Metaforycznie wetknęła tam flagę z godłem pluszowego misia i z napisem „pokój mojej córki”. A ja? Nie lubię tam przychodzić, ale wciąż się waham, gdy mam nazwać to pomieszczenie. Wiem, że mojemu ojcu nie podoba się pomysł z łóżeczkiem, a biurko nikomu by tam nie przeszkadzało, jednak my wszyscy tacy już jesteśmy, że jak burza wisi w powietrzu, to o niej nie mówimy, tylko czekamy, aż sama się rozładuje. Następna jest łazienka, w kolorach czerni i bieli, z naszym słynnym prysznicem. Tutaj robimy się piękni, żeby wyjść z domu i podobać się innym. Tutaj pierze się ubrania i brudy przy użyciu proszku, który i tak zostawia plamy. Tutaj drżącą dłonią zmywa się makijaż po zapłakanej nocy, tutaj opatruje się zwichnięty i opuchnięty palec po pijackiej burdzie. Tutaj płaczę nad umywalką i nie mogę na siebie patrzeć. Tutaj wszystko jest 37 Jaskinia Wamzeh czarnobiałe. Sypialnia moich rodziców jest tam, po lewej. Pomimo że kolory są jasnoróżowe , myślę, że nie ma tam miłości. Łóżko jest spore, ale śpią w nim oddzielnie. Zazwyczaj ojciec około północy schodzi w piżamie do salonu, żeby uśpić się przed plazmą, a potem wraca na górę, kładzie się daleko od matki i zmęczony – natychmiast zasypia. Szafy są dwie, wysokie i osobne. Na ścianach wisi nasza historia: zdjęcia z błogiego dzieciństwa, pamiątki z dawnych wakacji i ramki z rysunkami autorstwa mojej siostry. Tutaj zamyka się drzwi i obgaduje się babcię. To w tym pomieszczeniu moja matka płacze, że ma takiego męża i taką matkę. To tutaj zasmarkana i dławiąca się łzami mówi, że życie może mieć do bani, ale chociaż dzieci dobrze wychowała i jest z nich dumna. To tutaj nie rozmawia się o tajemnicach. To tutaj znajduje się serce królestwa niedomówień i domysłów. I na koniec mój obecny pokój. Widzisz te drzwi? Nikogo tam nie wpuszczam. Czasem nawet wychodzę z siebie, żeby przekroczyć próg. W środku jestem sobą i nikt mnie takiego nie zna. To tam trzymam laptopa, na którym piszę, rozmawiam, gram i trzymam, wszystko to, co moje, własne, wstydliwe i ważne. Jest tam też za duże łóżko – bo przecież wcale nie potrzebuję takiego wielkiego. To na nim próbuję zasnąć, na nim myślę przed snem, tworzę własne światy, wyobrażam sobie szczęśliwą przyszłość, śnię o poranku przy czyimś boku. Naprzeciw, przy biurku, mam małą szafeczkę z szufladami, w której zawsze panuje nieporządek. Na samym wierzchu znajdują się pamiętniki, bo czasem mam nadzieję, że ktoś do nich zajrzy i dowie się, co czuję . Niżej są książki, ale powinienem je wyjąć, bo przecież mam już wakacje. Na samym dole trzymam świadectwa bezproblemowego czasu dzieciństwa. W rogu stoi moja szafa, w której jest więcej dziwnych rzeczy niż ubrań. Składuję tam pamiątki, do których już nie zaglądam, puste pudełka, pozbawione wnętrza doniczki i niezapisane zeszyty. Widzisz drzwi do mojego pokoju? Zawsze są zamknięte. Schodzimy po schodach i udajemy się do wiatrołapu. Zakładasz buty, a wieszak podaje ci twoje rzeczy. – Twój dom jest piękny, ale nie ma duszy – mówisz nagle, po czym uśmiechasz się przepraszająco. 38 Dorota Anna Wróbel Mo(t)herland Rozdział 2 Zastanawiam się, kiedy James przestał mnie kochać. Zastanawiałabym się, kiedy przestał mnie słuchać, ale słuchać mnie nigdy nie zaczął. Zawsze tylko mówił, z ekscytacją opowiadał o tych swoich business, upajał się sukcesami firmy, tymczasem moje słowa odbijały się echem od ścian. Póki dzielił się tym swoim małym-wielkim światem, wiedziałam, że jest jeszcze coś, jakaś wątła nić, która nas łączy. Niestety, owa nić pękła. James mówił coraz mniej. Sądzisz pewnie, że mógł po prostu mieć kochankę i tak dalej, ale nie. To nie ten typ faceta. Przynajmniej tak sądzę lub wolę sądzić. On raczej ugrzązł w tej rzeczywistości, która mamiła go nie tyle pieniędzmi, ile wizją bycia kimś. James zawsze chciał być kimś i muszę przyznać, że nawet mu się to udało. Im bardziej pochłaniała go ta pokusa, im bardziej jej ulegał i im bardziej pragnął więcej i więcej, tym mniej do mnie mówił. Aż w końcu zamilkł na dobre, a nasze rozmowy stały się pustymi słowami, albo nawet gotowymi sformułowaniami, które wymienialiśmy już chyba tylko kurtuazyjnie. Nigdy nie było między nami konfliktu; po prostu pozwoliliśmy sobie odpłynąć każde w swoim kierunku. Właściwie trochę się sobie dziwię. Większość żon próbowałaby doprowadzić do jakiegoś spektakularnego rozwikłania tej niewygodnej sytuacji poprzez marudzenie przeradzające się w karczemne awantury. I wtedy scenariusz – albo renesans wielkiej miłości, albo, co bardziej prawdopodobne, piekło w domu i dramatyczny rozwód. Ponieważ podskórnie przeczuwałam, że w grę wchodzi raczej ta druga opcja i napawało mnie to potwornym lękiem, postanowiłam nie robić nic, a żal z powodu bycia niekochaną małżonką dusić w sobie i, ewentualnie, topić w likierze kawowym. Ciekawa jestem, na ile James w ogóle percepuje otaczającą go rzeczywistość. Tę rzeczywistą rzeczywistość. Nie samoistnie mnożące się funty, nie bankiety w gronie towarzyskiej śmietanki, nie egzotyczne delegacje na drugi koniec świata. Ale własny dom. Czy zdaje sobie sprawę z tego, że jego 39 Mo(t)herland Dorota Anna Wróbel ślubnej właśnie stuknęła pięćdziesiątka i lada moment zacznie zmieniać się w pokracznego potwora, pomarszczoną i sflaczałą karykaturę kobiety, na którą nie będzie chciał już nawet patrzeć? Czy ma świadomość, że jego matka niedługo zapomni, jak się sama nazywa? Czy wie, że jego pierworodny syn przerżnął w zeszłym miesiącu tysiąc funtów w pokera? Czy wreszcie do niego dotarło, że jego mała córeczka jest lesbijką i wygląda na to, że to coś więcej niż młodzieńczy kaprys małolaty? I czy rozumie, że Polski już nie ma? Zawsze, albo przynajmniej od dawna, byłam przekonana, że jestem niezależną kobietą. Że nikogo nie potrzebuję, jestem w stanie w każdej sytuacji poradzić sobie sama i wszystko przyjąć na klatę. Co najwyżej to inni potrzebują mnie. Teraz ta pewność została zachwiana. Znowu czuję się małą dziewczynką, która nie wie, co robić, której ktoś starszy i mądrzejszy musi wydać polecenie, by przypadkiem na jej wątłych barkach nie spoczęła jakaś odpowiedzialność, której dziecko jeszcze nie jest w stanie udźwignąć. Przecież, prawdę powiedziawszy, ja nie rozumiem tych wszystkich politycznych zawiłości, wiem tyle, ile wiem, czyli że Polski już nie ma. I tylko intuicyjnie czuję, być może dlatego, że tak mnie wychowano, że dzieje się coś złego. Jestem jak dziecko. We mgle. Siedzę więc tak w ogródku, jest czwarta nad ranem, ale słońce już prawie całkiem wzeszło, i ćmię goździkowego djaruma, paczkę udało mi się kupić od babiny w podziemiach kilka lat temu. Postanowiłam zachować tę zdobycz for special occasions, dzięki czemu pachnące opakowanie leżało nietknięte na dnie mojej szuflady aż do dzisiejszego poranka. Świat brzmi apokaliptycznie – głucha cisza, słyszę tylko delikatny szelest drzew i własne słowa rozsypane i układane w głowie. Ćmię papierosa i ten smak tak nieodparcie przywołuje wspomnienia mojej odległej młodości. To były moje pierwsze papierosy. Pierwsza klasa liceum, urwaliśmy się całą paczką z lekcji i poszliśmy do parku. Kiedy pierwszy raz zaciągnęłam się dymem, od razu zaniosłam się kaszlem, myślałam, że wypluję płuca, że rozedrę na strzępy tchawicę, aż w końcu się uduszę. A potem był smak taniego piwa w mordowniach mostu Poniatowskiego i właśnie ten zapach – goździki przepalające gardło. Powietrze gęste od dymu, gorące od podchmielonego tłumu. Na zewnątrz mróz. Długie i męczące powroty do domu późną, zimową nocą, kiedy, zapuszkowana w nocnym autobusie, mknęłam w kierunku Wawra, unosząc się na rzęsach. Nagle słyszę kroki. Cichutkie, miękkie kroki na zroszonej, świeżej trawie. Nie muszę się nawet odwracać, wiem, że to Alice. – Czemu nie śpisz? – pytam. – Nie mogę. – odpowiada i w tej samej chwili szczuplutka, drobna sylwetka 40 Dorota Anna Wróbel Mo(t)herland ukazuje się moim oczom. Ma na sobie śmieszną piżamę w jakiś dziwny wzór, siada na wiklinowym fotelu naprzeciwko mnie. Widzę jej jasne, niebieskie oczy, nareszcie nie przysłonięte soczewkami, nareszcie odłączone od sieci. Więc jest tu tylko ze mną. Nie mogę sobie przypomnieć, kiedy był ostatni raz, kiedy tak siedziałyśmy tylko we dwie, w ciszy, z dala od szumu głosów realnych i wirtualnych. Pytam siebie – to dziecko jeszcze, czy już dorosły człowiek? Dziewczyna czy kobieta? Ciało ma jeszcze dziewczęce; szczuplutka jest, biodra ma wąskie i klatkę piersiową prawie płaską. Oczy duże, młodzieńcze, twarz rozświetloną i jeszcze nieco pokaleczoną trądzikiem. Włosy długie, zwinięte niedbale na czubku głowy. Ale to tylko opakowanie Alice, czy ja w ogóle jeszcze wiem, kto siedzi w środku? Przygląda mi się z wyraźnym zdziwieniem, a ja dziwię się, że nie jest śpiąca. Czy dziwi ją to, że zamiast spać, siedzę w ogrodzie? – To jest taki stary papieros, mom? – pyta, a do mnie dociera, że nie przyszła tu, by dziwić się moim dziwactwom. – Aha. – mówię. – Tytoniowy. Jak byłam w twoim wieku, paliłam tylko takie. – Fuj! – Alice marszczy nosek. – Dziwnie pachnie. Nie miałaś przez to kłopotów? – Tylko z rodzicami – śmieję się – i nauczycielami. Wtedy to było dozwolone. W Polsce zresztą chyba nadal jest. – Jaka jest Polska, mamo? Biorę głęboki buch, ostatni już, i wduszam peta w talerzyk. Milczę, bo cóż mam powiedzieć mojej córce? Powoli wypuszczam dym z płuc, patrzę w jasne niebo. Mogę jej opowiedzieć o szarych blokowiskach, skarpetach zakładanych do sandałów i schabowych na obiad, o smrodzie gotowanej kapusty na brudnych klatkach schodowych z zieloną lamperią, pewnie tak powinnam jej tę Polskę opowiedzieć, ale czy to będzie prawdziwa opowieść o Polsce? Albo może o Wawelu, Tatrach, Wiśle, warszawskiej Starówce i Matce Boskiej Wszędobylskiej, niczym wydrukowany na kredowym papierze przewodnik dla cudzoziemców? O „Inwokacji”, którą każde dziecko by heart umieć musi? O połamanych płytach chodnikowych, o psich kupach na trawnikach i skrzypiących huśtawkach? Nie wiem. Dla mnie Polska pachnie goździkami i tytoniem. Alice, Polski już nie ma. 41 Denis Trusov Zimowisko serc Stał na skraju lasu, silnika nie gasił, nie, po prostu wyszedł, by pomyśleć i wypalić papierosa. Padał śnieg, ogromne płatki cicho opadały na drogę, zasypując ślady bieżników. Już dawno nie wyjeżdżał z miasta, więc cieszył się, że nareszcie znalazł się tu, w lesie. Tak dawno nie opuszczał Moskwy, wciąż tylko praca, praca, praca… I oto las, przyroda! Zawsze marzysz, by wyjechać – latem na szaszłyki, zimą – w góry, na narty. Popatrzył na mapę i stwierdził, że dalej samochodem nie może jechać. Droga – wąski leśny dukt, którym ciężarówki z tartaku jeżdżą czasami na skróty – raptownie skręcała w prawo. A do Zimowiska – w lewo. Tam, z lewej strony, zaczynał się naprawdę gęsty las, wznosiły się gigantyczne świerki, pokryte śniegiem. Jak po takim śniegu iść w tych fircykowych pantoflach? W nich tylko po Nowym Arbacie przechadzać się można. A tu bez nart nie obejdzie się. A może w ogóle nie iść? Może nie warto? Nie, warto, oczywiście, że warto. Przypomniał sobie chatkę staruszki – niziutką pięciokątną budowlę z belek. Starą, porośniętą mchem, pobudowaną na pewno jeszcze przed wojną. „Dlaczego pięć kątów?” – pomyślał wtedy, wychodząc z samochodu. Paweł, kiedy wyjaśniał mu, jak znaleźć staruszkę, mówił, by nie dziwić się za bardzo wszelkim cudactwom, które można tu zobaczyć, ale pięć kątów…– tego już za wiele. I ani jednego okna, tylko wąskie drzwiczki z dykty, niskie, na poziomie pasa, w sam raz dla jakiegoś psa lub kozy, człowiek musiałby wchodzić na czworakach. Długo pukał, lecz nikt nie odpowiadał. Z wnętrza nie dochodził żaden dźwięk. Kiedy wrócił do samochodu, zostawionego za szopą, zobaczył ją – na tylnym siedzeniu. Siedziała, opuściwszy siwą głowę w dłonie, długie rozpuszczone włosy skrywały jej twarz. Pierwsze, co przyszło mu do głowy, to wyjąć tę obłąkaną starą wiedźmę z auta, obić i odjechać w cholerę, do miasta. Ale przypomniał sobie, jak Paweł o niej mówił, i zrobiło mu się nieswojo. Paweł, napakowany byczek, niegdyś ściągający z ludzi długi, ta głupia góra mięśni, pierwszy raz w życiu mówił o kimś z uwielbieniem 42 Denis Trusov Zimowisko serc i zgrozą w oczach. Przypomniał sobie, jak wtedy usiadł obok niej – z lewej strony. Chciał się przywitać, jednak nie mógł, bo go zatkało, całkowicie. Ona też milczała, wciąż z opuszczoną głową, cicho kołysząc się w tył i w przód. W tył, w przód. Tam i z powrotem. Nagle śnieg zaczął sypać już zupełnie gęsto. Zwartą białą ścianą. W absolutnej ciszy, na początku wydawało mu się, że słyszy, jak pada śnieg, ale to był po prostu szum w uszach. Nagle poczuł cichy wstrząs gdzieś wewnątrz i odczuł, jak jej milczenie przeniknęło, popłynęło w n iego, najpierw po cichu,a potempotężnym szybkim potokiem, wypierając jego samego – dźwięczącego, myślącego, brzęczącego, jej cisza, dociekliwa i znacząca, żyła w nim, wprowadzała się w niego, coraz głębiej i głębiej, i oto nastał moment, kiedy on prawie zanikł, prawie cały stał się jej milczeniem. I wtedy, gdy on, konstatując jeszcze prawie niewidzialną obecność w sobie, powinien był lada chwila zniknąć i całkowicie stać się milczeniem, ona powoli podnosi głowę i zapełnia całe to nieskończone milczenie swoim głosem, nad podziw dźwięcznym, jak u dziewczynki ‑ pierwszoklasistki: – Przyszedłeś po odpowiedź, lecz ja ci jej nie dam. Znajdziesz ją sam. Jej słowa były jedyną rzeczą, którą pojmował i słyszał na całym świecie, a za nimi w jego niezapełnioność już płynęły kolejne: – Chcesz na pewno. Niepotrzebnie, źle przecież – na pewno. Ale sam tego chciałeś. Cóż… Jeśli kocha – wtedy serce żyje. W tym, kto kocha, w tym i żyje. Gorące, takie gorące, że wszystko wokoło grzeje. Lecz kiedy nie kocha, wtedy wszystko stygnie, odchodzi ono, Bóg odchodzi, wszystko odeszło, więc i serce – też opuszcza. Odeszło serce, niekochające. I wtedy serce na Zimowisko się udaje, tam one wszystkie leżą niekochane, niekochające, leżą-skwierczą, zimę niemiłości przeczekują. Przyjdziesz na Zimowisko i posłuchasz – usłyszysz, że jej serce tam bije, to dla ciebie jedna odpowiedź, nie usłyszysz – druga. Jej głos, napełniwszy jego wnętrze, nagle wysechł, a on poczuł się jak wypełniony po brzegi balonik, który tuż-tuż pęknie, lekki i pusty. – Pójdziesz w las za tartakiem, niedaleko Kowszowa, za trzy dni, sam pójdziesz, zajdziesz w las, a dalej on ciebie poprowadzi, do samego Zimowiska. Do mnie więcej nie przyjdziesz, żegnaj. Jej ostatnie słowo obracało się, huczało, rozrastało w jego głowie, rosło i rosło, rozpierając go tak, że prawie odczuwał fizyczny ból. W oczach mu nagle pociemniało i wyłączył się, a kiedy doszedł do siebie, nie było jej już w samochodzie, tylko kilka siwych włosów na siedzeniu… Dopalił, potarł zmarznięte ręce i postanowił posiedzieć jeszcze chwilę 43 Zimowsiko serc Denis Trusov w samochodzie – przysiąść przed drogą. Dziwne to wszystko, niby nie średniowiecze i w ogóle, a dla czegoś odczuwał strach. Staruszka przecież mogła okazać się po prostu doświadczoną hipnotyzerką lub mistrzem NLP –słyszał o takich rzeczach, kiedy ktoś spotkany na ulicy grzecznie prosił o pieniądze, uprzejmie uśmiechając się, i oddawałeś mu cały portfel, spostrzegając się dopiero po wielu godzinach. Przecież i ona mogła oczarować. A Paweł? Pawła łatwo odurzyć, jest jednokomórkowym, zwykłym bandziorem, choć robi z siebie teraz niemal profesora. Jednak pójdę, znudzi się – wrócę, oczywiście, że wrócę – nogi zmarzną w takich pantoflach. Z kabury, schowanej pod deską rozdzielczą, wydostał rewolwer i włożył do kieszeni kożucha. Trzeba iść. Nogi niedobrze drżały. Zgasił silnik i wyszedł z samochodu… Iść, trzeba iść, jednak natychmiast nabiło się śniegu w pantofle. Jeszcze nie zdążył dojść do lasu, nie zdążył przeciąć zaśnieżonego pola przed nim, a już miał dosyć. Ach, gdyby miał narty! Pomyślał, że już dawno na nich nie jeździł… Spojrzał na zegarek – minął już kwadrans, zginął za plecami szum tartaku, pojawiły się inne odgłosy – wiatr w świerkowych wierzchołkach, trzeszczenie gałęzi. Czasem rozbrzmiewał przeciągły głuchy szmer – to sypał z drzew śnieg, szerokimi białymi wachlarzami… Było mu trudno iść. Śnieg był głęboki. Szedł po nim, wysoko podnosząc nogi, jak bocian, i powoli posuwał się naprzód. Przy każdym nowym kroku podnosiła mu się nogawka, a goła noga tonęła w parzącej zaspie śnieżnej. W końcu wpadł na pomysł i wsunął spodnie w skarpetki. Teraz było mu lżej. Oglądał się, za nim zostawał wśród drzew łańcuszek śladów. Zimowisko najpierw usłyszał. Gdzieś z przodu, za drzewami i krzakami coś było, dziwny szum. Najpierw wydało mu się, że to samochody, jakby z przodu jakaś autostrada, lecz potem przypomniał sobie, że niczego takiego tam być nie może. Według mapy były tam tylko zwarte lasy przez wiele kilometrów. I dźwięk ten wcale już nie przypominał szumu drogi. Im dalej szedł w jego kierunku, tym wyraźniej rozpoznawał w pozornej monotonii złożone rytmiczne wzory, jeden rytm wyprzedzał inny, rozpuszczając się w trzecim, unisono z czwartym, który nagle niewyobrażalnie odwlekał się i gubił w ogólnym hałasie. Teraz, w miarę zbliżania się, hałas ten narastał i był już tak głośny, że powietrze wokoło całe drżało i wibrowało. Zrozumiał, że gdyby źródło tego strasznego szumu znajdowało się w jednym miejscu, nie zbliżyłby się do niego tak szybko. To znaczy, że ono porusza się, porusza w jego kierunku. Uśmiechnął się, przypominając sobie, jak Alicja szła w kierunku Królowej. Przestał, gdy nagle wyraźnie uświadomił sobie, że to, co dzieje się z nim teraz, niemożliwe jest do wytłumaczenia w żaden racjonalny sposób. Ostatecznie 44 Denis Trusov Zimowisko serc pogubił się. Szedł, nie próbując już uspokajać dreszczy w kolanach, nie wiedząc nawet, czy idzie do przodu, czy w tył, nie myśląc, szedł na łomoczące, czarujące, wołające, jak królik w paszczę węża boa. Na szum. Naprzód. W morze z głową, a morze było szumem, a szum był biciem tysięcy serc, i pogrążył się w to morze i już na samym jego dnie otworzył oczy. Wtedy zobaczył Zimowisko. Tysiące bulgoczących, gorących, drżących, krwawych, śliskich, nienasyconych, pełzających, zwiotczałych, gładkich, szybkich, bijących, pulsujących, kopulujących – ludzkich serc. Nad nimi podnosiła się gęsta para, niby dym, pozostając w igliwiu puszystym różowym szronem. Zimowisko żyło, serca pełzały jedno po drugim, te, co marzły, wpełzały do wnętrza mrowiącej się kupy, a te już ogrzane wypełzały na górę. Stał i słuchał, skłoniwszy głowę na bok. Usłyszał. Przyłożył rękę do piersi. Z nieufnością – jeszcze raz, rozrywając koszulę. Dowiedział się. 45 Zofia Litwinowicz Uciekło Wpół do siódmej. Nie śpię od czterech godzin. Sen ominął mnie szerokim łukiem, nie doszło do uszu jego zwierzęce mruczenie. Trudno. Przede mną ciężki dzień. Kręcę lok . Słońce złoci mój ciemny blond. Świadomie skracam myśli. Minimum. Ograniczyć wszystko, co zbędne. Raport. Nie wolno się rozwlekać. Kręcę. Lok. Słońce. Złoci. Mój. Ciemny. Blond. Jako dziecko zawsze uważałam , że sny odkładają się we włosach, wędrują z umysłu do skóry głowy, z niej – do cebulek, gdzie zaczynają prząść swoje nici. Dlatego nigdy nie lubiłam chodzić do fryzjera. Pozbawiało mnie to dorobku moich snów. Przeczesuję włosy palcami. Który sen jest odpowiedzialny za ten boleśnie odczuwalny niedobór melatoniny? W dłoni trzymam odpowiedź – garść długich, gładkich włosów koloru starego złota. Pod powiekami czuję piasek, po karku płynie strużka krwi. Siódma. Spoglądam. W. Lustro . W źrenicach pustka. Podkrążone oczy. Uciekam wzrokiem w bok, byle dalej od siebie. Parapet. Wąski wazonik. Zasuszone kwiaty maku. Ciekawe, że odnajdujemy je w wizerunku Hypnosa. Podobnie jak róg, pełen makowych ziarenek. Czyli: już u starożytnych mak był symbolem boga snu . Tempus fugit. Wszystko, co błyszczące, znika. Za pięć minut tramwaj. Za pół godziny – klasówka z łaciny. A ja na pewno się spóźnię. W polskich domach zwyczajowo mak pojawiał się tylko raz do roku, na Wigilię, gdyż jego tajemniczą moc usypiania kojarzono z przejściem z zaświatów. Skoro zaświaty, zmarli, to może i uczta na cmentarzu? Jeszcze tylko tusz… Podkradam trochę czerni. Prawe oko. Lewe. I kwiat maku we włosy. Uśmiech nr 1276. Gotowe. Jestem piękna. Sam Mickiewicz pisał, że pospólstwo podczas dziadów ucztę z jadła rozmaitego i trunków zastawia na grobach, rozumiejąc, że ulgę duszom czyśćcowym 46 Zofia Litwinowicz Uciekło przynosi. Zanosi się zmarłym kaszę, miód, jajka, owoce, mak. Dużo maku. Wszak Hypnos to brat Tanatosa, sen i śmierć są rodzeństwem. Wychodzę. Idę. Uświęcam. Codzienność. Jesieniącą się. W łzie. W kącikach oczu. Siódma trzydzieści sześć. Z nastroju poetyckiej zadumy wytrąca mnie widok odjeżdżającego tramwaju. Dziesięć minut nerwowego przebierania nogami. Brudne szyby. Gazeta. Korepetycje z matematyki. Tanio i skutecznie. Nabór do chóru katedralnego. Kupię mieszkanie. Sen kołysze się w głowie, zbiera kawałki wszechświata. Zastyga ciężkość powiek. Przyczernione rzęsą, spada na policzek życzenie. Sen kołysze się w końcówkach włosów. Naprawdę. Dlatego tak ważny jest ich naturalny kolor. Sny blondynów i rudych pełne są ochry, cynobru, żółcieni. Sny brunetów i szatynów nie przepadają za ciepłem, wybierają raczej turkusy, granaty, jasne zielenie. Dzięki snom każdy może powiedzieć o sobie, że jest artystą. Koniec z tym. Minimum. Skróty. Emotikon. Tam. Tu. Wczoraj. Jutro. Ja, z I połowy xxi wieku, przesypiam poranki i wieczory. Przesypiam przyjaźnie i miłości, przesypiam „dziś”. Jutro. Wczoraj. Tu. Tam. Otwieram usta, krzyczę z całych sił: – Teraz! Dziś! Uciekło. Sen kołysze się w głowie, z włosów wypada kwiat maku. Uciekło. 47 Michał Bąk Bogotazo Przeglądała nerwowo notatki. Skrzywione kręgosłupy liter, otwarte niedociągnięcia i skreślenia, mające pomóc w znalezieniu ideału. Spieszyła się, wiedziała, że zaraz przyjdzie. Z każdą kolejną kartką rosło jej zdumienie. Szeptała do siebie: „Niemożliwe, żeby ktoś, kto pisze takie rzeczy, był wcieleniem zła…”. Przestała wierzyć temu, co o nim wiedziała. Nagle okazał się kimś innym. Posłyszała ciche domknięcie drzwi. Rozstała się z ostatnim zdaniem i zasunęła szufladę. Stosunkowo szybko doszło do konfrontacji spojrzeń. W zawilgoconym przedpokoju pod wysokim sufitem dogorywała żarówka. Tapety gniły i odklejały się od ścian. Zdusiła pragnienie powiedzenia czegoś, co potem obrosłoby w legendarność i stało się symbolicznym cytatem. Przyłożyła palec wskazujący do wysuszonych warg i skinęła głową. – Wszystko już wiem – szepnęła. – Nic nie mów. Wszystko już wiem, nie bój się. Ze mną jesteś bezpieczny. A za oknem wiatr targał liście deszczowej nocy. Panował zimny, polski maj; wpisany w krajobraz zabytkowego, pogrążonego w ciemnościach miasta, z dominującymi sylwetkami ogromnych kamienic, majaczących teraz w zarysach konturów. Dochodziła trzecia. Prawie trzy godziny wtorku. Kalendarz wiszący na ścianie potwierdzał, że był dziewięćdziesiąty szósty. Przytuliła się do niego i poczuła wilgoć każdego skrawka ubrania. Wplotła palce w jego przemoczone włosy i nagłe, niespodziewane ciepło wydostało się z organizmu. Kojąca siła bliskości. – Zapomniałem, gdzie byliśmy – przyznał, po czym, otwierając balkonowe drzwi, zachęcił, aby usiedli i spojrzeli na monotonię nieba. – Tam jest wschód, stamtąd przyjdzie dzień, ale zamglony… kiedy tylko przestanie padać, to podniosą się mgły. I otoczenie potraktowało jego słowa jako rozkaz, jeden z tych domagających się natychmiastowego spełnienia: deszcz powoli obumarł, gdzieś daleko dało się posłyszeć pierwsze dźwięki uszczęśliwionych tą zmianą ptaków. – Zapomniałem, gdzie byliśmy, ale to nie ma już żadnego znaczenia. Boję się, 48 Michał Bąk Bogotazo że będę musiał wyjechać. – Dlaczego? – Robi się niebezpiecznie. Nie wiem z jakiego powodu. Po prostu na ulicach jest coś, co budzi niepokój. Oddech demona. Nie wiem, co robią aniołowie. Gdzie stróżują teraz, że nie ma ich tutaj. Są bardzo potrzebni. – Proszę cię, nie martw się, – spróbowała go uspokoić przypominając sobie delikatne, dopracowane zdania mieszkające w szufladzie. – To nie chodzi o zmartwienie. Po prostu nie wiem, co dalej. Trudno to wytłumaczyć, ale spróbuję. Wyobraź sobie, że zabraniają ci oddychać. Wychodzą kolejne edykty: zakaz używania wzroku, potem embargo na słuch. Dotknąć można jedynie dziesięć rzeczy w ciągu doby. Przejść tylko czterdzieści osiem kroków. Na straży nowego prawa stoi bezwzględna policja. I mimo tych wszystkich ograniczeń nakazują ci dalej żyć. – I co w tej sytuacji? – To jest właśnie moja sytuacja. Ja bez tych nocnych schadzek jestem pozbawiony zmysłów. Jeśli nie czuję budynków, jeśli ich okna nie mają siły wywoływania silnych wrażeń, to tak, jakby nakazano mi dalej żyć, mimo całego absurdu takiego życia, jego zerowej wartości. – Dobrze, rozumiem, wydaje mi się, że rozumiem. Jednak… co teraz? Co w tej sytuacji? – Nie mogę się poddać. Myślę, że to nie jest jeszcze przegrana wojna. Trzeba się tylko temu przeciwstawić. Rozmawiali na balkonie przez kolejne trzy godziny, aż przyszedł mglisty poranek i brukowane ulice wyglądały jak przedsionek innego świata. Wyszedł, nie zaznając ani chwili snu. Twierdził, że ma siłę, że całe życie przygotowywał się, aby dać odpór niepojętej ciemności. Że czas na sen jeszcze przyjdzie. Na placu obok Neumanna spotkał się z V. V. był tak silnym sprzymierzeńcem, że sam obawiał się tego sojuszu. V. należał przecież do grupy ludzi urodzonych kiedy indziej, myślących inaczej, wychodzących ponad tłum i masę, w które wepchnęły ludzkość wielkie porażki. Wtedy właśnie ponownie wyciągnęła szufladę i wróciła do miejsca, w którym poprzednio skończyła czytać. Szli z V. razem, szli obok siebie, jednakowo odmierzając kroki. Miasto prędko spostrzegło się, kto idzie. O co w tym wszystkim chodzi. Znalazła coś, co wyglądało na erotyk. Przypadkowi ludzie zaczęli się do nich przyłączać. W krótkim czasie wytworzył się prawdziwy pochód. Kordon i kolumny. Ludzie porzucali swoje zajęcia, szli z nimi. Panował porządek, jakby przez lata ćwiczyli musztrę. Suma kroków zaskakiwała siłą dźwięku. Poruszona delikatnością intymnych zwrotów poczuła, jak wilgotnieje. Jak jej uczucia poruszają się po spirali. 49 Bogotazo Michał Bąk Wreszcie stanęli przed fasadą oczekiwanego gmachu. Zapadła cisza, jedynie tysiące bijących serc dawały znać, że zbliża się decydująca godzina. Że na odwrót jest już za późno. Palce zsunęły się w dół i odnalazły odpowiedni rytm. Zgrały się z tętnem erotyku. Poszli z V. przodem, poszli odważni, nie mając złudzeń, że walczą o coś, co im najbliższe i najważniejsze. Czego nie można do końca wyjawić pod pozorem słów. Napinające się mięśnie świadczyły o tym, że już bardzo blisko. Zmrużyła oczy. Użyła wyobraźni. Przypomniała sobie jego bliskość. Wilgotne włosy, przez które podróżowały jej dłonie. Nagle powietrze rozbłysło i maj ucichł. Maj jakby zniknął, a przed sobą widział tylko zbliżającą się płaszczyznę bruku. Czuł ciepłą strużkę biegnącą po szyi w dół. Kleista substancja, a następnie wątpliwa przyjemność kontaktu z podłożem. Gdzie był V.? V. stał obok, kilkanaście centymetrów po prawej. Nie dowierzał i najpewniej coś krzyczał, krzyk ten utonął jednak w majowym milczeniu. Wydała z siebie ściszony jęk, krzyk pełen zdumienia; podsumowanie wszystkich zmęczonych dni, mizernych nocy i ich nadmiaru godzin. W mglisty, majowy poranek. 50 Katarzyna Krężołek Uwagi Ciemność, fosforyzujące trz y drabiny ustawione symetrycznie na scenie obok siebie. Na środku stoi per sonifik acja , roz pocz ynająca akcję dramatu. Światła wciąż są z gaszone, mówi w ciemności do niewidocznej publiczności (myślniki wyznaczają tempo jej monologu, przerwy zależne są od ich ilości). W trakcie monologu w odpowiednio zaznaczonych momentach wchodzą damskie głosy nucące jednostajną melodię (może nawet jeden tylko dźwięk), które urywają się i zanikają, żeby znów powrócić. per sonifik acja Zapięłam guziki – – guzik po guziku – Od koszuli, której nie nosiłam – – – Słyszycie? Rozległ się kolejny głos. /głosy roz pocz ynają/ O – – – to jednak głosy, dużo /głosy nikną/ Ich było. – Próbuję sobie przypomnieć – – – Jak związywać włosy – Jak czytać – Jak myśleć – – – /głosy wchodzą, przez chwilę trwają tylko one, potem zacz yna per sonifik acja / Znajduję pod poduszką paczkę. – /w ciemności rozbłyskuje zapałka, per sonifik acja zaciąga się papierosem/ W paczce kolejną tajemnicę. – Co to /głosy nikną/ w ogóle znaczy – – – Tajemnica nie istnieje, bo świat dawno został odkryty. – – Dogłębnie –Zrozumiałam – – Co to znaczy – – – Dla nas koniec nie jest obiecanym rajem. Gwałtownie zapala się reflektor oświetlający per sonifik ację ubraną w długą męską białą koszulę i krótkie obcisłe spodenki. per sonifik acja stoi w jednym miejscu, patrz y w jeden punkt, oprócz silnej ekspresji mowy jest bardzo statyczna. per sonifik acja Patrzycie na mnie jak na potwora, który uciekł z cyrku. Jakbym była w klatce, a wy, faktycznie! na ugruntowanej pozycji pozwalającej na cichy śmiech skrywany za krzesłem sąsiada. Kąsacie mnie okrutnymi spojrzeniami i beznamiętnie rozbieracie. Duszę się w waszym świecie, ale nie mam już dokąd uciec. 51 Uwagi Katarzyna Krężołek głosy /recytują beznamiętnie, głosy nakładają się na siebie/ Stąpaj więc lekko, bo stąpasz po snach1. per sonifik acja Koniec epoki. Literatura nie ma już znaczenia. Liryka odeszła w niepamięć. Cały świat leży u moich stóp. Mogłabym skoczyć, a nie uraziłabym stopy. Wchodzi m uz a 2. Światło zmienia się, teraz oświetlona jest cała scena, drabiny, za nimi stoją kryjące się jak podlotki Głosy m uz a Nic by ci się nie stało. Mówisz o śmierci sztuki, a sama przemawiasz jak jedna z tych, których pogrzebałaś w swojej mowie. per sonifik acja Nastały ciężkie czasy, w których przybywasz do mnie. Mów zatem. m uz a Twoje słowa to pseudointelektualny bełkot, którym podlewasz kwiaty swojego nieistniejącego ogródka marzeń i niespełnionych pragnień. Gdybyś skoczyła z wieżowca, zabiłabyś się. per sonifik acja Wcale nie interesują mnie skoki z wieżowców. Nie rozumiesz mojego cierpienia, nie chcesz zrozumieć jak wszyscy tutaj. m uz a Zachowujesz się jak obrażone dziecko, któremu nie obiecywano lizaka, dano, a ono polizało koniuszek i stwierdziło, że mu nie smakuje. per sonifik acja /nerwowo zapala kolejnego papierosa/ Gdzie podziewa się ten przeklęty Adam? Dawno go tutaj nie widziałam. 1 William Butler Yeats – Poeta pragnie szaty niebios. 2 Która jest zdecydowanym przeciwieństwem jej starożytnego rozumienia; 1) to mężczyzna ubrany w garnitur, najlepiej taki typowy przedstawiciel korporacji; 2) spełnia rolę narratora komentującego, ale nie uczestniczącego w wydarzeniach; 3) jest inspiracją ze względu na umiejętność autorefleksji. 52 Katarzyna Krężołek Uwagi Światło prz yćmione, jego oddziaływanie dotyka znajdujących się na scenie: Głosy rozpierzchają się, chichocząc perliście, m uz a nerwowo poprawia swój garnitur, personifikacja podnosi do góry ręce i zacz yna tańcz yć wokół własnej osi coś na kształt tubylczego rytmicznego tańca m uz a Adam ostatnio śnił. Zabrany do krainy niebieskości stąpał delikatnie po chmurnych wyspach rozpościerających się aż po horyzont. Księżyc był mu przewodnikiem i przyjacielem, delikatnie obmywając jego twarz swoimi świetlistymi promieniami. per sonifik acja A potem tańczyli, tańczyli, światło padało na zewnątrz, wewnątrz, światło było wszędzie, trwało pulsując swoim rytmem, oblizywało i obmywało, chroniło, leczyło, krzywdziło, cierpienie, śmierć, życie, niebieskość, wielkie nadzieje i one nagle obracające się w proch, roztrzaskane na kawałki. m uz a Adam ostatnio śnił. Śniło mu się, że świat się skończył i ucieszył się, bo pomyślał, że to wreszcie, najwyższy czas. A potem wyślizgnął się z pościeli na nowo, ten sam co wcześniej. per sonifik acja I tańczyliśmy, tańczyliśmy, aż do świtu. A potem on zapytał: jak stąd wypłyniemy? m uz a Nie wypłyniemy, zostaniemy tu na zawsze, tak mu odpowiedziała. per sonifik acja On przeraził się siebie, swojego odbicia i stłukł lustro, które więziło jego oczy. Od tego czasu przestał widzieć i poruszał się po omacku. m uz a Wiedziałaś, że to się stanie. /światło zmienia się na jasne, oświetlające całą scenę. per sonifik acja zatrz ymuje się/ per sonifik acja Jak śmiesz obwiniać mnie za to. Nie masz serca, nie masz nawet duszy, nawet cienia wstydu. To są obce dla ciebie pojęcia. 53 Uwagi Katarzyna Krężołek m uz a Bardzo dużo mówisz, niewiele z tego rozumiejąc. per sonifik acja Nie ja jestem bohaterką tej historii. Biernie przypatruje się wszystkiemu, z góry plując na to, co na dole. m uz a Jesteś zbyt zaangażowana. Nie potrafisz rozdzielić swoich uczuć od faktów. per sonifik acja O ułożeniu mężczyzny wcale nie znaczy jego garnitur. m uz a Twoje krótkie spodenki są za to o wiele lepszym przykładem. per sonifik acja Założyłam je, żeby łatwiej wchodzić na górę. A ty jak poradzisz sobie w swoich odświętnych bucikach? ciem ność , Muz yka, najlepiej żeby był to jednostajny dźwięk, bądź sekwencja rytmiczna, która ciągle jest „podkładem” dla reszty wydarzeń. Personifikacja wraz z Muzą wchodzą po drabinach – jedno po tej z prawej, drugie z lewej. Następuje oświetlenie sceny migającym światłem, gdy oboje znajdą się już na samej górze. Potem muz yka wzmaga się, światło gaśnie, a gdy znów się zapala na scenie stoi Dawid w punktowym świetle. daw i d Znalazłem się na skraju dzikiej puszczy pełnej opuszczonych jam wyszarpanych w ziemi. Nie wiesz jak to jest, gdy czujesz obserwujące cię dzikie oczy. Wystarczy jedna para, to w zupełności wystarczy. Podczas gdy Dawid mówi, Joanna przechodzi pod środkową drabiną i staje za Dawidem. Porusza się bardzo niespokojnie, jak przestraszone zwierzę. joa nna Skradam się. Klękam. Kulę się. Kucam. Chodzę wokół ciebie, Dawidzie, a ty nie tracisz z oczu horyzontu. daw i d Echa słów powracają do mnie i dublują wszystkie myśli. Niebo wali się pod moje stopy, a ziemia przewraca do góry dnem. 54 Katarzyna Krężołek Uwagi joa nna Jestem dzikością, jestem tym wszystkim czym nie jesteś ty. Nigdy mnie nie powstrzymasz. daw i d Chodzi o to, Joanno, że ja nawet nie próbuję. Dążę do tego, żebyś siała postrach i zniszczenie, żebyś wsiąkła we mnie i pozostała, żebym rozpuścił się w twojej truciźnie. joa nna śmieje się okrutnym dzikim szalonym śmiechem Ciągle wierzysz w te brednie, które mówiłam ci na początku? daw i d To nie były brednie. joa nna Były strasznymi półprawdami, zwodniczymi słówkami i twoim brakiem rozsądku, melancholii i romantyzmu. Gdybyś wiedział, co to znaczy się zakochać, wiedziałbyś również, co to znaczy kłamać. daw i d Nie wiem, co to znaczy się zakochać, bo nigdy nie nauczyłaś mnie kłamać. joa nna Robię to doskonale za nas oboje. Rozejdźmy się tak jak planowaliśmy to już dawno. daw i d Nigdy się nie rozstaniemy. joa nna To prawda. Ciągle będziemy krążyć wokół prawdy, a ponieważ nigdy jej nie poznamy, będziemy wracać tu co roku, a potem znowu się rozbiegać, potem wracać i znowu się rozbiegać. daw i d Kształtujesz swoją trajektorię lotu jak spadająca gwiazda, która nigdy nie zamierza już się wznieść. joa nna Poddałam się zanim tu przyszłam. To już ostatni raz. 55 Uwagi Katarzyna Krężołek daw i d Powinniśmy więc wreszcie powiedzieć sobie to, co należało już dawno temu. joa nna Nikt nie ma do powiedzenia nic, a nic unosi się nad wielkimi wodami. daw i d Przestań powtarzać wszystkie frazesy, którymi karmisz cały świat. joa nna Szarość wód powoli przykrywa twoje serce. Czarne kręgi zataczają koła wokół nas jakby nie miało być początku i nie miało być końca. daw i d Dokładnie tego nie ma. 56 Karolina Pływaczewska Faustus Żywot niemieckiego kompozytora Adriana Leverkühna opowiedziany przez jego przyjaciela „Doktor Faustus”. „Artysta jest bratem zbrodniarza i szaleńca. Cz y sądzisz, że powstało jakiekolwiek rozkoszne dzieło, jeśli jego twórca nie dostrzegł prz y tym istnienia zbrodni i szaleństwa?” Thomas Mann (1875 – 1955) – jeden z najsławniejszych prozaików niemieckich XX wieku. Działacz antynazistowski; z tego powodu od roku 1933 przebywał ma emigracji. Odnowiciel tradycyjnych środków wyrazu w powieści. Ukazywał kryzys współczesnej kultury europejskiej nie tylko w „Doktorze Faustusie”, ale również w takich powieściach jak: Buddenbrookowie i Czarodziejska Góra. W 1929 roku został uhonorowany Literacką Nagrodą Nobla. Wielu zastanawiało się nad głównym przekazem tak obszernej książki Thomasa Manna jaką jest „Doktor Faustus”. Sam autor do końca nie wiedział co będzie głównym przekazem utworu. W jednym z listów pisze, że Faustus to powieść o Nietschem, w której „chodzi istotnie o charakter i los niemiecki”. Może zadziwić reakcja autora w innym liście po usłyszeniu opinii na temat własnej książki – denerwowało Go, że „wszyscy tak nieznośnie akcentują niemiecką alegorię. Sam temu jestem winien. Zdaję sobie z tego sprawę”. Obok tematyki związanej z tożsamością Niemiec toczą się inne rozważania – wymyślona przez Manna postać genialnego kompozytora staje się pretekstem do snucia dysput w aspekcie estetycznym dzieła muzycznego – dyskusja na temat autonomii sztuki i literatury. Autor dociera w najgłębsze zakamarki duszy artysty żyjącego w świecie oddalonym od panującej rzeczywistości, przepełnionym bólem tworzenia. Sztuka pełna jest tematyki zakładu z diabłem, ale co akurat w tym dziele oznacza pojawienie się szatana? Czy jest ona znacząca? W jaki sposób została pokazana? Czego jest symbolem? Czy stworzenie czegoś ponadczasowego, genialnego, musi być obkupione aż takim poświęceniem? To jest tylko kilka pytań, 57 Faustus Karolina Pływaczewska które nasuwają się podczas czytania tejże lektury. Przyczynić się mogą do bezkońcowych rozważań na temat tak ogromnie wpływającej na człowieka dziedziny życia jaką jest sztuka. Thomas Mann o zamiarach napisania „Doktora Faustusa”: „(…)Czterdzieści dwa lata upłynęły od chwili, gdy zanotowałem sobie coś pobieżnie o pakcie artysty z diabłem jako o możliwym roboczym zamierzeniu; a przy tym odnajdywaniu, odszukiwaniu ogarnęło mnie także wzruszenie, żeby już nie rzec: wzburzenie, że pojąłem całkiem wyraźnie, jak od samego początku nikły i mglisty jeszcze temat otacza aura realnego przeżycia, atmosfera biograficznego nastroju, predestynująca, moim zdaniem, już znacznie wcześniej nowelę na powieść. Chodziło o to, czy istotnie nadeszła teraz chwila realizacji tego od dawna zamierzonego, choć tak mgliście jeszcze rysującego się zadania. Instynkt oporu, wzmocniony jeszcze przeczuciem, że materiał ten jest niesamowity i nadanie jemu kształtów kosztować mnie będzie wiele, bardzo wiele, nieokreślone jakieś poczucie absolutnej konieczności pełnego zaangażowania – wszystko to, niewątpliwie, we mnie było (…)” Thomas Mann pragnął wiarygodnie przedstawić postać kompozytora. Zwrócił się o pomoc do specjalisty – Theodora Adorno. W eseju „Jak powstał Doktor Faustus” pisał: „Czułem wyraźnie, że potrzebna mi jest w tym celu pomoc z zewnątrz, jakiś fachowy doradca, świadomy jednocześnie celów oraz zadań mojej pracy pisarskiej i rozumnie własną wyobraźnią mnie wspierający instruktor, a tym bardziej gotów byłem przyjąć taką pomoc, że muzyka, o ile powieść o niej mówi, stanowi jedynie pierwszy plan, reprezentację, przykład spraw bardziej ogólnych, jedynie środek dla wyrażenia całej w ogóle sytuacji sztuki, kultury, a także człowieka i umysłu w naszej na wskroś krytycznej epoce. Powieść muzyczna? Tak. Ale pomyślana była ona jako powieść o kulturze, o całej epoce, dlatego też nie miałem najmniejszych skrupułów szukając pomocy w ścisłej realizacji pierwszego planu, środka dla osiągnięcia celu i wydawało mi się to rzeczą najbardziej pod słońcem zrozumiałą.” Theodor Adorno (1903-1967) – filozof, teoretyk muzyki, twórca tekstu „Filozofia nowej muzyki”, w której bardzo pozytywnie wypowiada się na temat nowopowstałych koncepcji muzycznych Arnolda Schönberga. Wpływ filozofii Adorna jest niewiarygodnie widoczny w powieści. Wszelkie rozważania mają charakter uniwersalny. Nie odnoszą się jedynie do poczucia niemieckości, ale można bardzo łatwo doczytać się poglądów wręcz takich samych jakie miał Adorno na temat rozwoju kultury europejskiej. 58 Karolina Pływaczewska Faustus Znajomości Adorna z takimi kompozytorami jak: Arnold Schönberg (jego twórczość kompozytorska jest awangardowa, autor m.in.: monodramu Erwartung i Ocalałego z Warszawy), Alban Berg (uczeń Arnolda Schönberga, autor m.in.: 3 Orchesterstucke op.6, Koncertu skrzypcowego i „Lulu”) czy Anton Webern (jego twórczość wytyczyła drogę rozwoju muzyki XX wieku, autor m.in.: Das Augenlicht, Koncertu op.24.) przyczyniła się do przesączenia fragmentów powieści koncepcjami właśnie tych kompozytorów zwanych dodekafonistami. Wyżej wymienieni kompozytorzy stworzyli nową szkołę w dziedzinie muzyki. Wprowadzili ciekawe zasady pojmowania współbrzmień, relacji między akordami. Do tej pory były 3 najważniejsze akordy (Tonika – I stopień gamy, Subdominanta – IV stopień gamy i Dominanta – V stopień gamy). Stanowiły one bazę danego utworu. Ryszard Wagner tworząc „Tristana i Izoldę” maksymalnie wykorzystał możliwości systemu funkcyjnego – którego głównymi akordami są właśnie te trzy: tonika, subdominanta i dominanta. Kompozytorzy późniejsi zastanawiali się w jaki sposób należy pojmować relacje między akordami. Dodekafoniści zrezygnowali z podstawy jakie dawały owe 3 akordy. Nie było już „centrum” harmonicznego utworu, każdy akord był niezależny! W nowej muzyce nastąpiło uwolnienie od ograniczeń tworzywa. O tej koncepcji jest również mowa w powieści. Lipa… swoista alfa i omega życia Adriana… Kompozytor (główny bohater – Adrian) wychowywał się w Keisersachsern– małej miejscowości o przepięknym krajobrazie. Od dziecka był blisko natury. Dom rodzinny i otoczenie w jakim dorastał miało ogromny wpływ na ukształtowanie się charakteru i stylu kompozytorskiego. Leverkühnowie był to ród wzbogaconych rzemieślników i chłopów, który rozkwitał częściowo w okręgu szmalkaldzkim, częściowo zaś w prowincji saskiej nad brzegami Sali. Bliższa rodzina Adriana osiadła od kilku pokoleń na zagrodzie Buchel. Częste zabawy małego Adriana odbywały się obok starej lipy, do której kompozytor miał duży sentyment. Pod jej konarami śpiewał pieśni z rodziną i po prostu odpoczywał. Serenus (przyjaciel Adriana, narrator powieści) już na samym początku wspomina o tejże lipie. Pojawia się ona również na końcu, kiedy to po perypetiach życiowych Adrian trafia pod opiekę matki. Spotkanie w roku 1939 z przyjacielem Serenus opisuje w taki sposób: „Zjawiłem się w Buchel w dniu pięćdziesiątych jego urodzin, w roli ubolewającego gratulanta. Lipa kwitła, on siedział pod nią. Wydał mi się mniejszy, co wywoływane były może jego pochyloną postawą i uniósł ku mnie wychudzoną twarz, będącej mimo zdrowej, 59 Faustus Karolina Pływaczewska wiejskiej cery obliczem Ecce Homo o boleśnie rozchylonych ustach i pustym wzroku. Z tego, co mówiłem mu o znaczeniu tego dnia i powodach mego przybycia, wyraźnie nic nie rozumiał…” Lipa staje się symbolem niesamowitego związku, wręcz symbiozy kompozytora z naturą jako coś tajemniczego, przepełnionego siłą, indywidualnością a zarazem prostotą i spokojem. Z łatwością można wyobrazić sobie drzewo samotnie rosnące na polanie. Można się wręcz posunąć do stwierdzenia, że lipa jest odzwierciedleniem Adriana, a dokładniej jego charakteru. Po raz kolejny zwrócona jest uwaga na bliskość artysty z naturą. Takich przypadków w literaturze i malarstwie jest na pęczki. Wydawałoby się, iż jest to pusty frazes, ale wystarczy przeczytać biografie największych artystów, nie tylko kompozytorów. Odizolowanie się od postępu cywilizacyjnego, zwrócenie się do natury rozbudza w człowieku twórczym chęć odkrywania świata a w szczególności samego siebie. Artysta, aby stawać się lepszym, co wiąże się z szacunkiem dla potencjalnego odbiorcy, musi przekraczać własne granice. W umyśle artysty – muzyka, odbywa się wieczna walka, zmagania z samym sobą, aby choć w małym stopniu zadowolić samego siebie i słuchacza. Zaryzykuję stwierdzenie, że Mefistofeles jest Adrianem! Kompozytor chce stworzyć dzieło idealne, można by rzec, iż wprowadzenie postaci szatana jest ciemną stroną artysty. Przyroda w tym przypadku daje poczucie spokoju i stabilizacji, czegoś zupełnie odmiennego. Dzięki właśnie takim sprzecznościom, możliwym jest tworzenie nowych, intrygujących i niepowtarzalnych kompozycji, jakie z pewnością skomponował Adrian. „Muz yka jest najbardziej uduchowiona ze sztuk, co już w tym się przejawia, że treść i forma pochłaniają się w niej wzajemnie jak w żadnej innej i właściwie tworzą jedno.” Osobowość Adriana jest niesamowicie złożona. Postać ta zadziwia. Człowiek powściągliwy w okazywaniu uczuć i kontaktach międzyludzkich tworzy, a wszystko to ma być właśnie dla innych… Jak się dowiadujemy w powieści, nigdy nie zapamiętywał imienia rozmówcy, był bardzo zdystansowany nawet do Serenusa, który nazywa się jego przyjacielem… Tworząc muzykę, której celem jest wzruszenie ludzi – był od nich bardzo daleko… Izolował się… Czy na taki żywot skazany jest genialny twórca? Uskarża się na samotność a czy nie jest wrogiem samego siebie? Czy nie stracił kontroli nad własnym życiem zamykając się w czterech ścianach, szukając ideału którego nigdy się nie osiągnie…? W końcu taka natura ludzka. Człowiek, zwłaszcza artysta - szuka - zapo60 Karolina Pływaczewska Faustus minając, że zawsze coś może być lepiej. Ulepszać dzieło można bez końca. …geniusz Kretzschmara… Niezwykle kolorową postacią wykreowaną w powieści jest nauczyciel Adriana – Kretzschmar. Posuwa się on do odważnych wniosków na temat wszelako pojętej estetyki muzyki. Dlaczego Beethoven nie napisał III części sonaty fortepianowej op.111? Jest to pytanie na które Kretzschmar próbuje znaleźć odpowiedź. Według niego sonata ta w ogromnej II części doszła swojego kresu,skończyła się raz na zawsze. Mówiąc sonata nie miał na myśli dokładnietego utworu Beethovena, ale sonatę jako gatunek, jako tradycyjną formę artystyczną sztuki: ona właśnie jako taka znalazła tu swój kres, wypełniła swe przeznaczenie! Zastanawia się również nad samą istotą muzyki.Twierdzi, iż Jej największym życzeniem nie jest to, aby Ją słyszano, widziano czy odczuwano… Człowiek powinien Ją doznawać i kontemplować w czystej sferze ducha poza granicą zmysłów, a nawet uczucia… Związana ze światem zmysłów musi dążyć do najskrajniejszej, oszukańczej zmysłowości, zaś najpotężniejszym zmysłowo urzeczywistnieniem muzyki jest muzyka instrumentalna! Według Kretzschmara jedynym instrumentem odpowiadającym Jej duchowej naturze jest fortepian, który stał się bezpośrednim i suwerennym przedstawicielem muzyki! … Sztuka zdąża naprzód… „Czyni to zaś za pośrednictwem osobowości, która jest produktem i narzędziem czasu. Witalna potrzeba rewolucyjnego postępu i rodzenia nowości zdana jest na rozpuszczalnik w postaci silniejszego subiektywnego poczucia wsteczności, wyjałowienia, przeżycia się powszechnie stosowanych środków, a posługuje się przy tym metodami pozornie niewitalnymi, osobistym znużeniem i znudzeniem intelektualnym, wstrętem przenikliwym wobec owego – jak to jest zrobione –, przeklętą skłonnością do widzenia rzeczy w świetle ich własnej parodii, poczuciem komizmu.” Oto jeden z wielu poglądów autorytetu jakim Kretzschmar był dla Adriana. Kompozytor wnikliwie analizował przemyślenia swojego nauczyciela, które stały się początkiem kształtowania genialnej osobowości artystycznej Leverkühna. …Wolność w sztuce… Według Adriana wolność zawsze skłania się ku przemianom dialektycznym. Bardzo szybko uczy się rozpoznawać samą siebie w ograniczeniu, wypełnia się w podporządkowywaniu ustawie, normie, przymusowi, 61 Faustus Karolina Pływaczewska systemowi. Podany zostaje przykład Brahmsa u którego muzyka wyzbywa się wszelkich konwencjonalnych ozdób, wielkich formuł i przeżytków, stwarzając niejako w każdej chwili jedność dzieła na nowo i w swobodzie. Swoboda staje się zasadą wszechstronnej oszczędności, która nie dopuszcza w muzyce nic przypadkowego. Obalone dzisiaj konwencje muzyczne nie zawsze były tak obiektywne, tak bardzo narzucone z zewnątrz. Były one utrwaleniem żywych doświadczeń i jako takie przez długi czas wypełniały zadanie organizacji. Od starożytności trwa spór na temat obiektywizmu i subiektywizmu w sztuce. Analizując poglądy różnych filozofów można zauważyć, iż różniły się one dosyć skrajnie. Bardziej umiarkowane i sprawiedliwe rozwiązanie sporu zaproponował sam Sokrates. Rozróżnił On dwa rodzaje rzeczy pięknych: te, które same przez się są piękne i te, które są piękne tylko dla kogoś. Było to pierwsze bezkompromisowe rozwiązanie: piękno jest częściowo obiektywne i częściowo subiektywne. Problem ten zostaje również poruszony w powieści Manna. Adrian jest przekonany, że subiektywizm i obiektywizm splatają się ze sobą aż do nierozerwalności, jedno wynika z drugiego i przybiera jego charakter; subiektywizm krystalizuje się w obiektywizm, geniusz zaś pobudza go ponownie do spontaniczności, dynamizując go. …Organizacja jest wszystkim… Igor Strawiński w „Poetyce muzyki” twierdził, iż „ład i dyscyplina żywione, kształtowane i podsycane przez właściwe pojęcia stanowią podstawętego, co nazywamy dogmatem.” Dla bohatera „Doktora Faustusa” bez organizacji, uporządkowania nic istnieć nie może, tym bardziej sztuka! …Mowa jest bowiem muzyką, a muzyka mową… Widoczne są również nawiązania do teorii Ryszarda Wagnera – twórcy Gesamtkunstwerku (dzieła totalnego w którym występuje synteza sztuk; tradycja takiego rozumowania sięga już antyku). Chodzi tutaj mianowicie o nierozerwalny związek muzyki i słowa. „(…) Jest rzeczą całkiem naturalną, że muzyka od słowa się rozpala, że słowo wyzwala się z muzyki (…)” Warto przytoczyć komentarz pana Leszka Szarugi: „Los Leverkühna 62 Karolina Pływaczewska Faustus i los Niemiec są ze sobą tożsame. I kompozytor, i Niemcy podpisali własną krwią pakt z diabłem. Kompozytor? Nie – pakt został podpisany przez Tonsetzera – stroiciela głosu, zapiewajłę, artystę wolnego czy raczej uwolnionego przez diabelskie moce od wątpliwości dotyczących dobra i zła, od odpowiedzialności za swe czyny i przedsięwzięcia, których zwykli zjadacze chleba wszak nie są w stanie pojąć, a tym samym też nie mają prawa ich oceniać.” Utwory, które warto znać, będące źródłem rozważań na kartach powieści Manna: Claudio Monteverdi (1567-1643), Magnificat, Gregorio Allegri (ok.1584-1652), Miserere, Heinrich Schütz (1585-1672), Psalmy Dawida, Giacomo Carissimi (1605-1674), oratoria, Dietrich Buxtehude (ok.1637-1707), kantaty, Jan Sebastian Bach (1685-1750), partita E-dur na skrzypce solo, Ludwig van Beethoven (1770-1827): Sonata fortepianowa c-moll nr 32, op. 111, III. symfonia Eroica Es-dur, op. 55, IX. symfonia d-moll, op.125, Msza C-dur, op. 86, oratorium Chrystus na Górze Oliwnej, Sonata wiolonczelowa D-dur, op.102, Missa Solemnis D-dur, op.123, Kwartet smyczkowy a-moll, op. 132, Robert Schumann (1810-1856), Noc księż ycowa, Ryszard Wagner (1813-1883), Tristan i Izolda, Charles Camille Saint-Saëns (1835-1921), Samson i Dalila, Claude Debussy (1862-1918), Peleas i Melizanda, Jeux, Maurice Ravel (1875-1937), Dafne i Chloe, Manuel de Falla (1876-1946), Noce w ogrodach Hisz panii. 63 Jakub Wiech Horror - Atlantyda polskiego kina Choć ostatnie wydarzenia w świecie polskiego filmu, czyli ogromna ilość nominacji do Oscara dla obrazów znad Wisły, czy szereg wyróżnień na prestiżowych festiwalach i konkursach, którymi sławią się najnowsze produkcje Pawlikowskiego czy Szumowskiej, dobitnie potwierdzają fakt, że polskie kino ma format międzynarodowy, istnieje pole, na którym rażąco odbiegamy od reszty światowej czołówki . Horror, bo to o niego chodzi, to gatunek nagminnie przez polskich filmowców pomijany. Zapytani o przykłady rodzimych filmów grozy, kinomani wskażą co najwyżej Wilczycę lub Medium, ewentualnie przywołana zostanie Klątwa Doliny Węży. Posucha w tej materii jest więc widoczna gołym okiem. Taki stan rzeczy utrzymuje się od kilku dekad co rodzi nie tylko frustrację domorosłych fanów kina grozy, ale także szereg pytań odnośnie przyczyn tej sytuacji. Powodów zaś jest kilka. Polska kinematografia może pochwalić się zaledwie garstką produkcji z gatunku filmów grozy. Dodatkowo, większość z tych, które zostały nakręcone (poza paroma chwalebnymi wyjątkami, jak chociażby wspomniane już Medium) balansuje na granicy kiczu. Czynników warunkujących klęskę rodzimego horroru należy szukać w całokształcie dorobku kulturowego i jego korzeniach. Przede wszystkim, zaważyła tu sytuacja historyczna Polski w wieku x i x , kiedy to narodził się gotycki horror, będący protoplastą późniejszych filmów z tego gatunku. Rozbiory warunkowały określoną tematykę, którą musieli podejmować twórcy; wśród poezji i prozy o narodowowyzwoleńczym charakterze nie było miejsca dla – w gruncie rzeczy – czczej rozrywki, za jaką uchodzić może literatura grozy. Na odpowiednie warunki przyszło czekać aż do lat dwudziestych ubiegłego wieku. Wtedy też powstała twórczość, która przez kolejne dekady służyła za inspirację dla reżyserów podejmujących próby stworzenia 64 Jakub Wiech Horror – Atlantyda polskiego kina horroru – mowa głównie o dziełach Stefana Grabińskiego. Ten niezwykły pisarz, nazywany wielokrotnie ,,polskim Lovecraftem”, stworzył opowiadania i powieści będące podstawą dla filmów takich jak Ślepy tor, Dom Sary czy Problemat profesora Czelawy. Tak więc, jak widać, tradycja kina grozy, zaczęła kiełkować w Polsce na gruncie literatury dwudziestolecia międzywojennego, podczas gdy twórcy z Niemiec czy Wielkiej Brytanii mieli do dyspozycji szeroko znane od wielu lat dzieła Edgara Allana Poego czy Brama Stokera. Historyczne uwarunkowania uformowały także wymogi i upodobania publiczności. Lata największego rozwoju filmowego horroru, a więc piąta i szósta dekada x x wieku, to okres, gdy polscy widzowie żyli wciąż tragicznym wspomnieniem ii wojny światowej. To ten temat zdominował wtedy kina nad Wisłą, nie było w nich miejsca na grozę inną niż ta związana z okrucieństwem okupacji i walki z hitlerowcami. Kolejnym problemem, z którym boryka się polskie kino grozy, jest generalna przypadłość rodzimej kinematografii do uciekania od kina gatunkowego. Jest to skłonność nagminna, dotykająca obecnie coraz większej ilości twórców. Ma ona jednak bezpośredni wpływ na tworzenie horrorów – jest to bowiem gatunek, który w swej współczesnej formie odrzucał jakże istotny dla polskiego kina postulat, by film był przede wszystkim sztuką. Horror może oczywiście nieść ze sobą silny przekaz społeczny, moralny, czy nawet polityczny; wymaga to jednak wypracowania pewnego kunsztu, opanowania podstawowych metod, wyrobienia zarówno twórców, jak i publiczności. Brak tych czynników, uniemożliwia ,,krok naprzód” w tym zakresie. Przykładem niepowodzenia spowodowanego właśnie tą kwestią może być film Diabeł Andrzeja Żuławskiego, który chciał pod płaszczykiem horroru przemycić głębsze rozważania na temat zła jako takiego. Film, uznany za niebezpieczny politycznie, został zatrzymany na szesnaście lat przez cenzurę PR L , co skłoniło reżysera do emigracji. Właśnie cenzura i okres realnego socjalizmu, którego była dzieckiem, przyczyniły się w dużej mierze do ukształtowania takiego stanu rzeczy. Wielu wybitnych filmowców, którzy – jak wiemy z historii – stworzyli rewelacyjne horrory, musiało (bądź chciało, by kontynuować wolną pracę twórczą) wyemigrować z Polski, pozbawiając tym samym ojczystą kinematografię swoich niebagatelnych dzieł. Oprócz wspomnianego już Żuławskiego, który, oprócz Diabła, nakręcił też bardzo dobre 65 Horro – Atlantyda polskiego kina Jakub Wiech Opętanie, wymienić trzeba również Romana Polańskiego, autora wybitnych horrorów, takich jak: Wstręt, Dziewiąte Wrota, oraz Waleriana Borowczyka, twórcę niedocenionego, reżysera filmu Dr Jekyll i kobiety. Powyższe przyczyny dosyć dobrze argumentują brak rozmaitości horrorów z okresu do 1989 roku. Jednak dlaczego twórcy iii Rzeczpospolitej tak rzadko sięgają do tego gatunku? Odpowiedź na to pytanie jest o wiele trudniejsza. Z pewnością, przyczyniają się do tego po części wskazane wcześniej powody dotyczące tradycji. Jednakże, dużą rolę odgrywa też powszechne przekonanie, ukształtowane przez natłok średniej klasy zachodnich produkcji kina grozy, że horror poważnym reżyserom po prostu nie przystoi. Ta „infantylizacja” gatunku w pewnym sensie wynika z braku zrozumienia, choćby dla filmów japońskich (dlatego też, znacznie chętniej sięga się w Polsce po amerykańskie wersje klasyki horroru z Kraju Kwitnącej Wiśni). Doliczyć do tego można również problemy z finansowaniem. Producenci niechętnie finansować będą produkcje, które publiczność przyjmie z dystansem; o wiele życzliwiej podchodzą do, chociażby, komedii romantycznych, które – nawet jeśli nie grzeszą oryginalnością – zebrać mogą pewną stałą publikę. Pomimo tych wszystkich przyczyn, podejście rodzimych twórców do horroru wciąż wydaje się niezrozumiałe. Polska to kraj, który, będąc przez wieki kulturowym i wyznaniowym tyglem, wykształcił mnóstwo przeróżnych folklorów, legend, klechd, podań i opowieści. Wiele z nich to wręcz gotowe scenariusze filmowe. Dodatkowo, nie można zapomnieć o niewątpliwym atucie, jakim jest bogactwo lokalizacji; nie wyjeżdżając z kraju, twórcy mają dostęp do gór, lasów, morza, zamków, rozmaitych skansenów, zabytków, miejsc kultu. Jest to bogactwo, o jakim ich koledzy po fachu z innych krajów mogą tylko pomarzyć. Nie można też zapomnieć o innych inspiracjach, które służyć mogą dla potrzeb kinematografii. Obecny dorobek literacki polskich pisarzy z gatunku fantastyki i horroru jest już teraz imponujący. Przede wszystkim, warto zaznaczyć obszerną bazę powstałą w latach dwudziestych i trzydziestych ubiegłego wieku, a także wciąż powstający katalog utworów stworzonych przez twórców w ciągu dwóch minionych dekad. Popularność tego typu literatury może przełożyć się na sukces filmu nakręconego na jej podstawie. Zawiedzeni tym stanem, polscy fani horroru często biorą sprawy ,,w swoje ręce”. Sukces filmu Iron Sky, produkcji stworzonej tylko i wyłącznie dzięki funduszom internautów, udowodnił, że do nakręcenia filmu nie jest konieczne angażowanie wielkich wytwórni. Już teraz na różnych portalach znaleźć można ślady takiej aktywności miłośników gatunku. Na uwagę 66 Jakub Wiech Horror – Atlantyda polskiego kina zasługuje choćby krótki filmik Potop krwi, który może być zalążkiem przyszłej produkcji. Jest to osadzony w realiach potopu szwedzkiego horror kostiumowy, zrealizowany amatorsko, lecz będący znakiem, że istnieje popyt na tego typu dzieła. Spory potencjał (choć, jak się potem okazało, w znacznej części zmarnowany) miał debiut Sławomira Kulikowskiego Leśne Doły. Duże nadzieje wiązano też z niezależną produkcją Silent Lake, której akcja ma miejsce na Mazurach. Obraz ten, zaprezentowany na festiwalu „Młodzi i Film” w 2013 roku, zebrał jednak bardzo niskie noty. Mimo wszystko, pozytywnym sygnałem może być fakt, że w amerykańskim konkursie dla horrorów ABCs of death Polskę będzie reprezentował film Łukasza Pytlika – Meet Meat Mathilda. „Crowdfunding” oraz ,,oddolna” inicjatywa fanów mogą być więc ratunkiem dla tego gatunku. Wszystkie te ,,jaskółki” to dla polskiego horroru znaki bardzo pozytywne. Ponadto, trzeba przyznać, że w obecnym dorobku rodzimego kina grozy znaleźć można pozycje na naprawdę wysokim poziomie. Niemniej, by wyprodukować obraz, który mógłby zostać godnie zaprezentowany zagranicą, potrzeba poważnego podejścia i doświadczenia, umiejętności sięgnięcia po odpowiednie inspiracje, stworzenia klimatu. Tego jednak wciąż wśród polskich twórców brakuje. 67 Michał Stefaniak Sławnikowice / Zgorzelec 17:10 - Recenzja W „Jednorożcu” będącym tak barwną konstelacją sztuki nie mogło zabraknąć słów paru na temat melodii. W tym numerze poświęcimy uwagę dźwiękom zrodzonym przez warszawskie trio – Administratorr Electro. „Sławnikowice/Zgorzelec 17:10” to projekt wyjątkowy, który najlepiej opisują określenia: „magia”, „podróż” i „czas”. Krążek zdominowany jest przez utwory powstałe w latach dziewięćdziesiątych. Teksty, będące świadectwem pełnej przygód młodości, zostały napisane przez Bartosza Marmola – inicjatora i wokalistę zespołu. Część z nich zachowała swoją pierwotną formę,, inne zaś zaadoptowano, aby pasowały do realiów współczesnych kilkanaście lat starszemu Bartoszowi. Takie połączenie stworzyło wieloznaczną i intrygującą mieszankę. Sam tytuł płyty jest bardzo istotny i symboliczny (o czym więcej w wywiadzie z Bartoszem Marmolem), można powiedzieć, że pełni funkcję klamry spajającej wszystkie utwory. Serwowana w nim historia zbudowana jest na dychotomii współczesności i przeszłości. Regularnie przejścia między emocjami i narracją stanowiącą odniesienie do wspomnianej młodości a elementami życia dojrzałego człowieka we wnikliwy sposób ukazują powierzchowną przemianę osoby, której esencja pozostaje niezmienna. Sam dobór środków artystycznych do zaprezentowania tego problemu jest również niezwykły. Nagromadzenie działających na wyobraźnię opisów i metaforwpływa na odczucie realności w przeżywaniu ekstatycznego świtu na cmentarzu, „rozmów z władzą”, podpalaniu lasu. O historiach będących zarzewiem projektu można opowiadać bardzo długo, ale żadne opowiadanie nie zastąpi bezpośredniego obcowania z narracją Marmola. O wytworach Administratorra Electro nie sposób pominąć melodii, po których wędruje wokalista zespołu. Jest to koncept bardzo nowatorski, oparty na brzmieniach elektronicznych wzbogaconych klasycznymi rozwiązaniami muzyki rockowej. To nowoczesne brzmienie doskonale współgra z warstwą tekstową utworów i wzmacnia kreowany na niej nastrój, co zdecydowanie należy uznać za najlepsze osiągnięcie muzyków. 68 Michał Stefaniak Sławnikowice / Zgorzelec 17:10 - Recenzja Przesłuchując krążek, nie doznałem poczucia nachalności żadnej z warstw melodycznych, co przy użyciu elektroniki, a szczególnie łączeniu jej z tradycyjnymi brzmieniami, zdarza się stosunkowo często. Dlatego też osoby o szerokich horyzontach muzycznych powinny ze szczególnym zaciekawieniem przysłuchać się rozwiązaniom wykorzystanym przez Administratorra Electro. Mówi się, że „jeden obraz wyraża więcej niż tysiąc słów”, dlatego też zachęcam do sięgnięcia po obraz, który w tym projekcie stworzył Bartosz Marmol wraz ze swoim zespołem. Może stanie się on pretekstem do wspomnienia czasów młodości i poświęcenia chwili na kontemplację teraźniejszości przy akompaniamencie niezwykle barwnych dźwięków? Warto spróbować. 69 Paweł Orłowski Zamknięcie 70 Paweł Orłowski Zamknięcie 71 Zamknięcie 72 Paweł Orłowski Paweł Orłowski Zamknięcie 73 Windsong Cztery 74 Windsong Cztery 75 Cztery 76 Windsong Windsong Cztery 77 Diana Kazimiruk Blask 78 Diana Kazimiruk Blask 79 Blask 80 Diana Kazimiruk Diana Kazimiruk Blask 81 Natalia Marczak Światłocień 82 Natalia Marczak Śwoatłocień 83 STUDENCKI MAJ Z SAMORZĄDEM STUDENTÓW UW Dlaczego studencki? Maj obfituje w liczne wydarzenia kulturalne i naukowe na Uniwersytecie, a także poza nim, które są dedykowane przede wszystkim studentom naszej Alma Mater. Za nami bardzo pozytywne rozpoczęcie miesiąca dzięki Miasteczku Akademickiemu oraz Juwenaliom Uniwersytetu Warszawskiego. Miasteczko Akademickie – coroczne uliczne święto studentów, otwierające Juwenalia UW. W tym roku pod hasłem „Zrób TO na Krakowskim”. Co takiego można było zrobić? Zagrać w warcaby, ale to ludzie byli pionkami oraz wziąć udział w turnieju Quidditch’a. Tradycyjnie wystawiły się w namiotach organizacje studenckie działające na Uniwersytecie. Po udanym dniu, wszyscy do późnych godzin bawiliśmy się na koncertach na Kampusie Centralnym przy Krakowskim Przedmieściu. Pierwszego dnia, 8 maja, przy dźwiękach spokojnej uzyki Fismolla, a także nieco bardziej szalonej Marii Awarii – Marii Peszek. To tylko część zespołów, które wystąpiły tego dnia. Mogliśmy na żywo posłuchać także Absztyfikantów Dobrej Myśli, Julii Marcel, Fair Weather Friends oraz gwiazdy wieczoru Meli Koteluk. Drugiego dnia, 9 maja, zmieniliśmy brzmienie na dużo mocniejsze, rockowe. Wieczór nie mógł zakończyć się bez tradycyjnego już występu Kultu. Zagrali dla nas także: legendarna Armia, Luxtorpeda oraz Plagiat 199. Zakończenie Juwenaliów Uniwersytetu Warszawskiego już 23 maja na warszawskiej Agrykoli! W tym roku kilkanaście wydziałów organizuje Regionalia, które Zarząd Samorządu Studentów UW dofinansował, a także pomaga w promocji wydarzeń jednostkom. Za nami Orientalia, Dzień Fizyka oraz Psychonalia, a przed nami Łódź Filozoficzna, Gardenalia, Muzykalia, Filmonalia, Let me in CSSTIRL, XV Dni Archeologa, Juwenalia Regionalne Wydziału Zarządzania i Karonalia! Informacje o każdym z projektów, a także mini relację można będzie znaleźć na fanpagu Samorządu Studentów UW. Nie tylko wydarzenia o charakterze rozrywkowym miały miejsce. 12 maja 2015 roku Parlament Studentów UW wyraził zgodę na treść Regulaminu Studiów Uniwersytetu Warszawskiego. Oznacza to, że nowy Regulamin Studiów wchodzi w życie 1 października 2015 r. 21 maja o godzinie 18.00 w Sali 200 w budynku Samorządu Studentów odbędzie się spotkanie informacyjne dla wszystkich studentów dotyczące zmian, 84 które wprowadza nowy Regulamin. Samorząd zaangażował się także w Wielką Paradę Studentów. Kolorowy korowód 13 warszawskich uczelni przejdzie ulicami Warszawy już w sobotę 16 maja! Oficjalnym motywem uw na Wielkiej Paradzie Studentów jest Hogwart. To oznacza, że studenci poszczególnych jednostek na ten jeden dzień będą mogli wczuć się w studentów magii i odziać w tradycyjne szaty czarodziejów. W tym miesiącu ruszył także Akademicki Rozkład Jazdy na stronie internetowej Samorządu Studentów uw . Każdy może dodać wydarzenie do specjalnego kalendarza, które następnie będzie podlegać ocenie administratora. Zachęcamy samorządy jednostek do promowania w ten sposób swoich projektów! Po więcej informacji oraz relacji z projektów organizowanych przez Samorząd Studentów Uniwersytetu Warszawskiego zapraszamy na: »» oficjalny profil na Facebooku – facebook.com/samorzad.studentow.uw, »» stronę internetową – samorzad.uw.edu.pl »» profil na Instagramie – instagram.com/samorzaduw Kontakt: Aleksandra Kozłowska Przewodnicząca Komisji ds. Informacji i Zarządu Samorządu Studentów Uniwersytetu Warszawskiego tel.: +48 602 731 331 e-mail: [email protected] strona: www.samorzad.uw.edu.pl FB: facebook.com/samorzad.studentow.uw 85