CZĘŚĆ PIERWSZA. Schwytanie.

Transkrypt

CZĘŚĆ PIERWSZA. Schwytanie.
Przygody Barda
1.Schwytanie
Przejechał na swoim rumaku przez drewnianą bramę Kyrtu, miasteczka położonego między
puszczą Imir a górami Forskeren. W mieścinie mieszkało trzy tysiące cywilów oraz setka
zbrojnych. Życie cechowało się tam spokojem i normalnością, aż do minionego dnia.
Yarman z Castellum, bard o czarnych włosach sięgających ramion, niebiesko-zielonych
oczach, o twarzy naznaczonej bliznami, dziewiętnastoletni, wysoki i silny mężczyzna pojawił
się tutaj ubrany w brązowe wełniane spodnie wpuszczone w czarne skórzane buty. Na rękach
miał rękawice z jeleniej skóry. Jego uzbrojenie ochronne składało się z zużytej kolczugi,
założonej na dwie koszule z czarnej wełny, stalowe naramienniki, przedramienniki oraz
nagolenniki. Każdy element noszony był już wiele lat i nie spełniał swojego zadania tak
dobrze jak kiedyś. Yarman na wszystko nałożone miał białe futro z młodych niedźwiedzi
żyjących na Linii Nerbuiner, pasie gór położonych na południu ziemi niczyjej, futerko białe
niczym śnieg, jednakże grube i ciepłe. Mimo tych wszystkich warstw ubrań w takie zimy jak
ta i tak marzł. Na plecach trzymał długi dwuręczny miecz, przy pasie zaczepione dwa
sztylety, mieszek złota i kilka miedziaków oraz lutnię, którą dostał w dzieciństwie od ojca.
Nigdy nie rozstawał się z instrumentem. Tylko ta jedna pamiątka została mu po tacie,
zmarłym wiele lat temu.
Kiedy mijał jakiegoś mieszkańca, pytał, gdzie może trochę odpocząć i zjeść dobrą strawę.
Zazwyczaj odpowiadali mu: „Jedź do Pijanego Sama”. Chcąc nie chcąc, wybrał właśnie tę
gospodę. Kiedy ją zobaczył, pomyślał tylko : „Niech jedzenie będzie lepsze niż wygląd tej
rudery!”. Gospoda zbudowana z drewnianych palów pomalowanych na czarno, była już stara.
Kolory wyblakły, w słupach korniki wydrążyły sobie tunele, a strzecha, która pokrywała
dach, już całkowicie zgniła od wilgoci.
Pozostawił konia stajennemu z karczmy, wręczył mu trzy miedziaki i ruszył w stronę drzwi.
Otworzył je z trzaskiem, wszedł i zobaczył, że mało które miejsce jest wolne. Podszedł do
karczmarza.
-To ty jesteś Sam? – zapytał mocnym basowym głosem.
-Nie, skądże! Pijany Sam to mój praprapradziad, który założył tę karczmę. Od trzech pokoleń
przekazywana jest z ojca na syna – wyjaśnił wesoły mężczyzna w podeszłym wieku.
-Rozumiem – odparł Yarman, nie zdradzając żadnej emocji. – Chciałbym zjeść coś ciepłego –
zażyczył sobie dziewiętnastolatek.
-Dzisiaj mamy zupę gulaszową. Jedna jej miska kosztuje dziesięć miedziaków, polecam do
niej nasze złociste piwo – zaproponował gospodarz.
-Ile mnie to wszystko wyniesie?
-Piętnaście miedziaków.
-Dobrze – zgodził się Yarman i wyciągnął z sakiewki pieniądze. Karczmarz nalał zupy z
wiszącego nad ogniskiem miedzianego kociołka. Napełnił kufel trunkiem z dębowej beczki
oraz podał klientowi dwa kawałki świeżego chleba. – Nie zamawiałem niczego więcej –
sprzeciwił się młodzian.
1
-Na mój koszt – uśmiechnął się starszy mężczyzna.
-Dziękuję – chłopak odwzajemnił uśmiech, jakoś zabrał wszystko, co dostał, i poszedł szukać
miejsca. Ujrzał jedno siedzisko, którego nikt nie zajmował przy stole niedaleko kominka.
Siedziało tam trzech wędrowców, którzy zajadali się zupą. Postanowił spróbować zająć ten
punkt. – Czy to miejsce jest wolne? – zapytał, a trójka od razu przeszyła go wzrokiem.
-Siadaj, strudzony wędrowcze! – odezwał się najstarszy z nich.
Ciepło bijące od kominka koiło po długiej podróży. Od niemal miesiąca cały czas uciekał
przed rycerzami króla. Uwielbiał takie dni, kiedy mógł się wygrzać i napełnić do syta brzuch.
Chwycił drewnianą łyżkę i zaczął jeść. Zupę cechowało idealne doprawienie. Chłopak dawno
już nie zajadał się takimi potrawami. Chwycił kawałek chleba, zamoczył w tym, co jeszcze
pozostało i spróbował go. Gdy już skończył jeść, odetchnął tylko. Mężczyźni, którzy siedzieli
z nim przy stole, nie odzywali się do siebie ani do niego. Chłopakowi jakoś nie za bardzo
przeszkadzała cisza, nie miał ochoty zaczynać żadnej rozmowy.
Drzwi znów otworzyły się z trzaskiem, śnieg i chłód, przyniesione z wiatrem, wpadły do
gospody. Weszli przez nie ludzie w czarnych płaszczach. Każdy klient przestraszył się, jak
gdyby przybysze zachodzili tu wcześniej. Mężczyźni odziani w czerń doszli do stołu, przy
którym siedział Yarman. Wędrowcy od razu wstali i wyszli z gospody. Chłopak się nie
przejął, nie podniósł głowy, po prostu pociągnął długi łyk piwa. Zakapturzeni mężczyźni
usiedli tak, iż dziewiętnastolatek znalazł się miedzy dwoma i naprzeciwko jednego.
-Myślałeś, że uciekniesz? – zapytał ze wzgardą ten, co siedział sam.
-Prawdę mówiąc, tak – odpowiedział Yarman.
-Za twoją głowę oferowana jest niezła sumka. Jeżeli powiesz, gdzie to ukryłeś, przynajmniej
szybko umrzesz – cała trójka wybuchła śmiechem.
-Nigdy! – sprzeciwił się młodzian.
-W takim razie zabieramy cię z sobą.
-Najpierw dokończę pić!
Siedzący naprzeciw młodziana przewrócił oczami, lecz pozwolił Yarmanowi opróżnić kufel.
Wszyscy wstali, jeden złapał barda za rękę, aby nie uciekł, a dwóch utworzyło eskortę.
Gwardzista, który go prowadził, chciał odebrać mu miecz i lutnię. Yarman zgodził się oddać
broń sieczną. Kiedy żołnierz dotknął instrumentu, chłopak złapał go w taki sposób, iż
wystarczyło włożyć trochę siły, by skręcić mu kark.
-Nigdy nie dotykaj lutni! – krzyknął i wypuścił żołdaka.
-Zostaw go, Saril! Niech ma ten swój szarpany strunowy instrumencik! – zaśmiał się
ochrypłym głosem jeden z jego kompanów.
2013 Michał Majewicz © All rights reserved
2

Podobne dokumenty