Fragment powieści Ohrfeige w polskim tłumaczeniu
Transkrypt
Fragment powieści Ohrfeige w polskim tłumaczeniu
Abbas Khider, Ohrfeige © Carl Hanser Verlag München 2016, tłum. Krystyna Schmidt ABBAS KHIDER PROSTO W TWARZ Oniemiała i zdrętwiała ze strachu siedzi na swoim obrotowym fotelu, jakby ogłuszona policzkiem, który jej wymierzyłem. – Pani spokojna i się nie odzywa! Sięgam do kieszeni kurtki po taśmę pakową, przymocowuję jej ręce do poręczy fotela a kostki do nóżek krzesła. Kilkoma paskami zaklejam pomalowane na czerwono usta. – Nie chcieć nic słyszeć! Powoli zaczynam się odprężać. Siadam naprzeciwko niej na krześle dla klientów, biorę sobie z jej biurka kartkę papieru, do tytoniu dodaję trochę haszu i skręcam jointa. Zapalam i głęboko się zaciągam. Z lubością. Papier smakuje spalenizną i mimo, że w pierwszej chwili mam odruch wymiotny, delektuję się tym wyjątkowym skrętem. Zaciągam się nim jakbym chciał go wyssać, nabieram dym głęboko w płuca i napawam się lekkim pieczeniem w piersiach. Od dawna już nie czułem się tak ożywiony. Wstaję, nachylam się w jej stronę i z całkiem bliska wypuszczam jej kilka razy dym prosto w twarz. Ponieważ usta ma zaklejone, musi wciągnąć opary nosem. Próbuje odwrócić głowę i charczy przy tym tak, że taśma unosi się i opada. Palić jointa w urzędzie, to prawdziwy odjazd. – Teraz, pani Schulz, rozmawiamy razem. Ja chciałem zawsze, a pani nie miała czasu albo ochoty dla mnie, kiedy czekałem pod pani pokój. Teraz wreszcie się udało! Czy pani chce czy nie, rozmawiamy. Ale niemiecki jest dla mnie trudny a ja chcę dużo opowiadać. Więc muszę mówić pani po arabsku, tak mogę mówić swobodnie. Trudno! Nie mam zamiaru męczyć się dłużej niemieckim, tymi wszystkimi zawiłościami, przypadkami i rodzajnikami, których nie sposób zapamiętać. Oczywiście, że mówienie do niej po arabsku nie ma sensu, ale co robić. Nie rozumiałaby mnie zresztą nawet gdyby arabski był jej językiem ojczystym. Pochodzi z zupełnie innego świata niż ja. Mieszkanka Ziemi rozmawia właśnie z Marsjaninem. Albo na odwrót. 1 Abbas Khider, Ohrfeige © Carl Hanser Verlag München 2016, tłum. Krystyna Schmidt Dla mnie to coś w rodzaju chrześcijańskiej spowiedzi. Tak mi ją przynajmniej kiedyś opisano, kiedy prosiłem o wyjaśnienie. Wtedy też ktoś siedzi w o wiele za małym pomieszczeniu. Jakby nie było teraz mogę opowiedzieć o wszystkim, co mi leży na sercu. A zatem pierwsze pytanie: Jak ma pani na imię? – Jest pani Sabine czy jakąś Anne-Marie? A może to Astrid siedzi przede mną? Czy też mam się do pani zwracać Inge? Ach, prawie zapomniałem, że nie może mi pani odpowiedzieć. Ale kiwnąć głową może pani, prawda? Niech więc skinie pani głową, kiedy zgadnę. Anita, Katharina, Ursula? Nazwiska tworzą między ludźmi dystans. To ciekawe, nadać nagle komuś takiemu jak pani imię. Tak jakbym nadał imię Bogu. Gdyby Allahowi dodać zwykłe imię, też przestałby być taki groźny. Amir Allah albo Wilma Allah brzmi znacznie przyjaźniej, nie sądzi pani? Pani należy do tych, którzy tu decydują o tym, w jaki sposób mogę czy też powinienem żyć. A proszę sobie wyobrazić, pani Schulz, odwrotną sytuację, że to pani znajduje się na moim miejscu. Czy nie chciałaby się pani wtedy dowiedzieć, jak ta przypominająca boga osoba ma na imię? Osoba, od której widzimisię zależy, czy pani życie stanie się rajem czy piekłem? – Gdyby tak mogła pani siebie teraz zobaczyć! Jeszcze kilka minut temu siedziała pani grzecznie za swoim biurkiem. Obwarowana stosami akt, z twarzą zasłoniętą płaskim monitorem niczym tarczą. Co i rusz wymachiwała pani w powietrzu swoim ostro zakończonym piórem jakby dźgała nim muchy. A ciężarem swojej przesadnie wielkiej pieczęci zduszała pani wszelkie nadzieje. Stukała nią pani w biurko niczym młotkiem sędziowskim. A teraz? Teraz siedzi tu pani, bezradna, w swoim kosztownym czarnym, skórzanym fotelu. Zaklejona taśmą jak jakaś przesyłka. Była pani boginią, obdarzoną niezwykłą mocą, sprawującą władzę nad ludźmi. Byłem zdany na pani łaskę. Ale podobnie jak mityczny bohater zbuntowałem się i wdarłem na Olimp. Za chwilę zostawię panią w tym służbowym pokoiku samą. I będzie tu pani siedzieć samotnie niczym stwórca zapomniany przez tych, których stworzył. Bóg, w którego nikt nie wierzy, nie istnieje. Bogiń też to dotyczy. Zostawię tu tak panią i wyjadę daleko zagranicę. 2 Abbas Khider, Ohrfeige © Carl Hanser Verlag München 2016, tłum. Krystyna Schmidt Pani dobrze wie, kim jestem. Jednym z wielu, których akta pani czytała i rozpatrywała, żeby je ponownie odłożyć. klientów, Nazywam się Karim Mensy. Cześć. Znowu takie trudne do zapamiętania, cudzoziemskie imię i nazwisko. Dla pani byłem zapewne 3873 ubiegającym się o azyl czy coś koło tego. Równie niewiele wartym co numerki, które pobiera się, żeby zająć miejsce w kolejce oczekujących. To czekanie było bezcelowe, ustawiałem się w tej kolejce, bo miałem nadzieję, że zostanę zrozumiany i dostanę swoją szansę. A zamiast tego wciąż mnie pani odsyłała z niczym. Na pamięć znam tę pani formułkę: bardzo proszę przedłożyć jeszcze jakieś nowe zaświadczenie. I to ciągłe czekanie! Nawet w nocy mi się ono śniło. Na numerki dla oczekujących też musiałem czekać. O proszę, niech pani spojrzy! Mam jeszcze jeden w kieszeni spodni. Nie poznała mnie pani, kiedy tu wszedłem, było to po pani widać. Nic dziwnego, mocno się zmieniłem przez te ostatnie lata. Dawniej byłem przy kości i nie goliłem brody. Teraz, jak pani widzi, brody już nie noszę. Po 11 września pokazywanie się na ulicy z zarostem jak bin Laden byłoby głupotą. Od tamtego czasu wszyscy arabscy mężczyźni golą się na gładko, a ich twarze przypominają pupy niemowlaków. O, proszę tylko spojrzeć, jak luźno wisi na mnie teraz ubranie. Ciężka praca na budowie to najlepszy sposób na odchudzenie. Przyszedłem tu dzisiaj, bo chciałem z panią po prostu porozmawiać w spokoju, jak człowiek z człowiekiem. O czym? Sam nie bardzo wiedziałem. Właściwie to wybierałem się do pani z Monachium już trzy tygodnie temu. Niedługo muszę wyjechać z Niemiec na zawsze i zamierzałem po raz ostatni zajrzeć do Niederhofen, żeby pożegnać się z przyjaciółmi – i z panią, pani Schulz. To było w piątek. Policjanci jak zwykle krążyli po monachijskim dworcu głównym niczym sępy w poszukiwaniu padliny. Przechadzali się tam i z powrotem w swoich piaskowo-zielonych mundurach i świdrowali wzrokiem twarze przechodniów. Mój przyjaciel Salim długo stał koło wielkiej tablicy informacyjnej w hali głównej, obserwując dla mnie gliniarzy i wydzwaniając nieustannie, żeby poinformować mnie o aktualnej sytuacji na peronie. 3 Abbas Khider, Ohrfeige © Carl Hanser Verlag München 2016, tłum. Krystyna Schmidt Czas uciekał i w końcu do odjazdu pociągu zostało tylko piętnaście minut. Nie wiem, czy bardziej bałem się tego, że nie zdążę na pociąg, czy tego, że mnie aresztują, zanim do niego dotrę. Moja lokalizacja w każdym razie wybrana była idealnie. Bawarska restauracja Mongdratzerl mieści się po środku hali dworcowej i od północy posiada wyjście na ulicę Arnulfstraße. Siedząc w środku, mogłem równocześnie obserwować halę dworca i położoną przed nim ulicę. A w razie zagrożenia natychmiast się stamtąd zwinąć. Z zamyślenia wyrwał mnie kolejny dzwonek komórki. – To ja – odezwał się Salim. – Mój Boże, ci gliniarze jakby wiedzieli, że tu jesteś. Ani myślą, opuścić peron. Łażą tam i z powrotem jak nakręcane zabawki. Na stoliku przede mną stały filiżanka kawy i szklanka do połowy wypełniona wodą. Plecak położyłem pod fotelem. W roztargnieniu przeglądałem Süddeutsche Zeitung, jedynie od czasu do czasu zatrzymując wzrok na jakimś wielkim nagłówku. Jak na starym filmie szpiegowskim gazetę trzymałem przy tym tak wysoko, że zakrywała mi całą twarz, i tylko co pewien czas niby przypadkiem opuszczałem ją nieco, żeby wyjrzeć zza krawędzi. Musiałem stale obserwować okolicę, żeby zawczasu zauważyć, czy ktoś się do mnie nie zbliża. Za każdym razem, kiedy kelnerka podchodziła do mnie niepostrzeżenie i niespodziewanie pytała, czy wszystko mi odpowiada, zamierałem z przerażenia. Udawanie zaczytanego klienta sprawdziło mi się jako kamuflaż już na wielu dworcach. Zazwyczaj policjanci w ogóle nie zwracają wtedy na mnie uwagi. Widocznie sądzą, że nielegalny uchodźca z jednego z tych zacofanych krajów z pewnością nie potrafi czytać. W Bawarii człowiek trzymający w ręku Süddeutsche Zeitung zdaje się mieć na sobie swoiste barwy ochronne. Ach, pani Schulz, to mi przypomniało mój kurs językowy tu w Niederhofen. Nasza nauczycielka, pani Müllerschön radziła nam, żebyśmy codziennie czytali gazetę. Najpierw, ze względu na przystępny język mieliśmy zaglądać głównie do Bilda, a gdy tylko będziemy potrafili dostrzec liczne błędy gramatyczne, powinniśmy, jak twierdziła, zacząć czytać Süddeutsche Zeitung. Nigdy nie udało mi się wypatrzeć w Bildzie żadnego byka, według mnie do nauki niemieckiego nadawał się idealnie. W pewnym momencie musiałem się jednak przerzucić na Süddeutsche, chociaż do tej pory niewiele rozumiem z zamieszczonych w niej artykułów. Z jednej strony było mi trochę 4 Abbas Khider, Ohrfeige © Carl Hanser Verlag München 2016, tłum. Krystyna Schmidt głupio pokazywać się w towarzystwie z Bildem, który uchodzi za szmatławiec. Z drugiej strony zauważyłem, że ludzie w moim otoczeniu, czy to w pociągach regionalnych, czy w pracy lub w kawiarni, nie czytają takich gazet jak Süddeutsche. Oni przeglądają Bilda, w którym tekstu jest niewiele, za to dużo przyciągających uwagę zdjęć nagich kobiet i mężczyzn. Przestawiłem się więc na Süddeutsche, a przynajmniej przywykłem do chowania się za nią i udawania kogoś pogrążonego w lekturze. Stwarzałem pozory żądnego wiedzy obywatela i ludzie najwyraźniej brali to za dobrą monetę. Gliny nigdy nie zaczepiały kogoś, kto w kawiarni czy w restauracji czytał taką mądrą gazetę. Żadnemu z niezliczonych policjantów, z którymi stykałem się w ostatnich miesiącach, nie przyszło do głowy, żeby mnie w takiej sytuacji wylegitymować. Dopóki człowiek zachowuje pozory i odpowiada oczekiwaniom, jest w Monachium całkiem bezpieczny. W pewnej chwili przez szklane drzwi restauracji dostrzegłem ubranych na czerwono kibiców Bayernu. Sprawiali wrażenie podpitych. Krzycząc i śmiejąc się, szli dużą grupą przez halę dworcową w stronę stacji metra i kolejki miejskiej. Dwóch policjantów podążało za nimi niczym wilki skradające się za ofiarą. Ale zamiast przystąpić do ataku jeden z funkcjonariuszy wszedł do kiosku, jego kolega zaś podszedł w tym czasie do kilkorga długowłosych chłopaków i dziewczyn w podartych dżinsach i t-shirtach z anarchistycznymi symbolami, którzy siedzieli wśród kilku plecaków i instrumentów muzycznych przed jedną z dworcowych księgarni. Wrzaski policjanta słychać było aż w restauracji. – Proszę natychmiast wstać i przejść do poczekalni! Jak porządni ludzie! A nie pałętać się tu przed sklepami! Obok pojawiła się kolejna grupa kibiców Bayernu. Śpiewali i wydzierali się jeszcze głośniej niż poprzedni. Garstka punków zbierała się niemrawo. Jedna z dziewczyn zaczęła się denerwować i pospiesznie pakowała swoje rzeczy, mimo że wcześniej sprawiała wrażenie wyluzowanej i przesadnie pewnej siebie. Chłopak, obwieszony przeróżnymi ozdobami, z włosami mieniącymi się co najmniej pięcioma różnymi kolorami, wyglądał jak podniszczona choinka świąteczna. Kiedy dziewczyna wstała, policjant chwycił ją za nadgarstek i wykręcił jej rękę do tyłu. Młoda kurczowo zaciskała pięść, jednak gliniarz powoli odginał jej palce, aż otworzyła dłoń. Coś musiała w niej ukrywać, bo chwilę później policjanci prowadzili ją w głąb hali. Kiedy kibice to zobaczyli, dotoczyli się do funkcjonariuszy i coś do nich mówili, wymachując puszkami z piwem. Drugi policjant, który wrócił 5 Abbas Khider, Ohrfeige © Carl Hanser Verlag München 2016, tłum. Krystyna Schmidt tymczasem z kiosku, ustawił się przed kibicami gotów do odparcia ich w tył tak jak to robią uzbrojone w tarcze brygady na demonstracjach. Kiedy jednak kibice zaczęli się wydzierać, sięgnął po krótkofalówkę, zamierzając zapewne wezwać posiłki. Tę chwilę zamieszania młoda punkówka wykorzystała, żeby się wyrwać i uciec. Jeden z policjantów pobiegł za nią przeklinając, a drugi nadal miał pełne ręce roboty z kibicami Bayernu. To była szansa dla mnie. Dokładnie w tym momencie po raz kolejny odezwała się moja komórka. – Twój pociąg właśnie wjechał na peron! – poinformował mnie piskliwym głosem Salim. – Szybko, pospiesz się! Tor dwudziesty czwarty! Ponieważ rachunek zapłaciłem kelnerce w stroju ludowym zaraz po zamówieniu, mogłem natychmiast zerwać się od stolika i biegiem ruszyć na peron. We wszystkich innych miejscach biegnący obcokrajowcy wzbudzają podejrzenia, ale nie na dworcu, na którym i tak każdy gna jakby go ktoś gonił. W pędzie mijałem morze ludzkich twarzy: białe, czerwonawe, brązowe, czarne, żółte; smutne, uśmiechnięte, zagubione, wyczekujące; wydłużone, okrągłe, szerokie; z zarostem, ogolone, blade, przekrwione… Wszystkie wydawały mi się niebezpieczne, nawet te należące do cudzoziemców, sprzedających kanapki i napoje w rozlicznych barach przekąskowych. Czułem się obserwowany i byłem pewien, że zaraz ktoś rzuci się na mnie od tyłu i powali na ziemię. W końcu dostrzegłem Salima, który przez ostatni rok, od śmierci swojej matki ubierał się wyłącznie na czarno. Stał na peronie. Ale nie był sam. Dwaj mężczyźni w cywilu sprawdzali mu właśnie dokumenty. W pełnym pędzie zmieniłem kierunek i pospiesznie opuszczałem peron jakbym się bał, że spóźnię się na metro. Nawet, gdy znalazłem się już na schodach ruchomych, które powoli niosły mnie w dół, nie odważyłem się spojrzeć za siebie. Chciałem panią odwiedzić już dużo wcześniej, pani Schulz, ale niestety wciąż coś mi stawało na przeszkodzie. Patrząc na to z perspektywy, to i lepiej, że tak się stało, bo gdyby udało mi się wtedy wsiąść do wagonu, może nigdy nie dotarłbym do celu. Pociągi regionalne zatrzymują się w niemal każdej dziurze i gliny często zaglądają do nich na kontrolę. I w czasie takiej cholernej kontroli jakoś nigdy nie proszą o pokazanie dokumentów żadnego z podróżnych o pięknych blond włosach, lecz 6 Abbas Khider, Ohrfeige © Carl Hanser Verlag München 2016, tłum. Krystyna Schmidt zawsze podchodzą prosto do mnie, ewentualnie innego czarnowłosego pasażera albo kogoś z innych względów wyglądającego na cudzoziemca. Obcokrajowcy w ogóle powinni unikać pociągów Deutsche Bahn. Bezpiecznym rozwiązaniem jest jedynie pierwsza klasa w Intercity. Tam rzadko pojawiają się policjanci. Niestety miejscówka w tej klasie jest horrendalnie droga. Podobnie jak nadająca się na przebranie koszula od Hugo Bossa. W pociągach regionalnych ludzie nieustannie wsiadają i wysiadają. Początkowo miałem ochotę poznawać miejscowych i cieszyłem się, kiedy ktoś się do mnie przysiadał. Często sam w autobusach lub w pociągach zajmowałem miejsce do blondwłosej istoty i starałem się nawiązać rozmowę. Uważałem, że to dobra okazja do wymiany kulturowej i praktyki językowej. Ostatnio jednak coraz częściej unikam kontaktu z innymi. Wolę być sam. Mam dość opowiadania o czymś, co z moim obecnym życiem nie ma już nic wspólnego. To ciągłe wypytywanie o przeszłość mnie wykańcza. Od miesięcy staram się nie słuchać, ani nie czytać wiadomości z mojego kraju rodzinnego, robię to najwyżej raz w tygodniu i to bardzo pobieżnie. W gazetach przeglądam same nagłówki, żeby nie ogarnęła mnie melancholia. Niemieccy podróżni nie chcą jednak ze mną rozmawiać o niczym innym. Zadają wciąż te same pytania: – Skąd pan pochodzi? – Kiedy zamierza pan wrócić do swojej ojczyzny? – Zamachy 11 września były czymś potwornym, zgodzi się pan ze mną? – Czy Arabowie są w ogóle zdolni do demokratycznego myślenia? – Czy jest pan muzułmaninem? – Co pan sądzi o tym, co Amerykanie zrobili w pana kraju? – Czy uważa pan to za wyzwolenie czy okupację? – Czy obecne życie w Iraku bez dyktatury jest lepsze? – Czy demokracja ma tam pana zdaniem szanse powodzenia? Nikt mnie nigdy nie pyta o moje obecne życie. Nikogo nie obchodzą trudności, jakie mam z uzyskaniem pozwolenia na pobyt, ani katusze, jakie przechodzę w urzędzie do spraw cudzoziemców, ani szykanowanie i nękanie mnie przez Federalny Urząd Kryminalny i Federalną Służbę Wywiadowczą. Nikogo nie interesuje fasadowość ochrony konstytucyjnej. Dlaczego nikt nie zauważa 7 Abbas Khider, Ohrfeige © Carl Hanser Verlag München 2016, tłum. Krystyna Schmidt istnienia rasizmu policji? Dlaczego nikt nie chce się dowiedzieć, co dla mnie znaczy to, że nie wolno mi żyć ani w swojej ojczyźnie, ani zagranicą? Dlaczego, pani Schulz? Dawniej nie byłem aż tak zgorzkniały. Jednak doświadczenia ostatnich lat mnie zmieniły. Zwłaszcza policja odbiera mi radość życia. Pieprzone gliny! Jeszcze kilka godzin i, mam nadzieję, więcej mnie te dranie, nie zobaczą. Zwijam się z tego państwa! Znalazłem już człowieka, który mnie przeszmugluje do Finlandii. Z tego, co wiem, Finowie nie mają podpisanej umowy z innymi krajami europejskimi. To znaczy, że nie wymieniają z Niemcami ani zdjęć, ani odcisków palców ubiegających się o azyl, i będę mógł tam ponownie złożyć wniosek o azyl i zacząć nowe życie. Przez ostatnie miesiące nie robiłem nic poza przygotowywaniem się do wyjazdu. Od rana do nocy zasuwałem na czarno na budowie u Greka. Codziennie dźwigałem kamienie, metal albo rury i w ten sposób uzbierałem trzy i pół tysiąca euro, które przemytnik liczy sobie za swoje usługi. Tysiąc wręczyłem mu w zeszłym tygodniu w ramach zaliczki. Za to załatwił mi lewy paszport. Mam nadzieję, że mnie nie wykiwa. Znam przynajmniej kawiarnię, w której przesiaduje i pracuje. Mówią na niego Abu Salwan. Odbierze mnie dziś o północy i wtedy ruszymy. Ale reszty ustalonej kwoty nie dam mu tak od razu. Forsę zostawiłem u Salima i dopiero, kiedy dotrę do Finlandii, wolno mu ją będzie przekazać forsę Abu Salwanowi. Jak zadzwonię do niego stamtąd i potwierdzę, że jestem już na miejscu. Tak się umówiliśmy. Znalezienie takich ludzi jak mój grecki szef czy przemytnik, nie jest żadnym problemem. W Monachium jest mnóstwo pośredników, którzy nagrywają tego typu spotkania „klientów” z „usługodawcami”. Jako nielegalny uchodźca lub azylant człowiek szybko się dowiaduje, gdzie ich znaleźć. Nie można jednak iść do nich bezpośrednio i pytać o usługi, trzeba wysłać kogoś, kto ich zna. Ze względów bezpieczeństwa. Ci, którzy zajmują się Irakijczykami, codziennie wieczorem przesiadują w meczecie Al-Nurr. Swoi nazywają go meczetem Goethego, bo mieści się przy Goethestraße. Meczet ten, wbrew powszechnym wyobrażeniom o wysokim jak wieża minarecie, kunsztownych dywanach i historycznych ornamentami na ścianach, składa się z jednego dużego, skromnie wyposażonego pomieszczenia na trzecim piętrze sześciopiętrowego budynku. 8 Abbas Khider, Ohrfeige © Carl Hanser Verlag München 2016, tłum. Krystyna Schmidt W ciągu dnia pośrednicy spotykają się w innym miejscu – w siedzibie stowarzyszenia kultury Enlil, która mieści się w tym samym budynku. Nie mam pojęcia, kto wymyślił taką nazwę stowarzyszenia. Enlil to bóg religii sumeryjskiej. „En” oznacza „pana” a „lil” – „wiatr”. Enlil to zatem „pan wiatru”. Kiedy jednak wszedłem tam po raz pierwszy, nie poczułem się jak w starożytnej mezopotamskiej świątyni, lecz jak w podłej kafejce niedaleko Bramy Północnej w centrum Bagdadu. A konkretnie w okolicy kina Szeherezada, w której zbierają się złodzieje, pijacy i bezdomni. Lokal stowarzyszenia znajduje się na pierwszym piętrze i posiada tylko jedno duże okno, a i przez nie do wnętrza nie dochodzi światło, ponieważ naprzeciwko wznosi się siedmio- czy ośmiopiętrowy budynek hotelu Goethe. W środku stoją niebieskie i białe stoliki, plastikowe krzesła, lodówka z napojami bezalkoholowymi i telewizor, w którym stale leci AL JAZEERA TV, jest też kącik, w którym można zamówić fajkę wodną, herbatę i inne napoje. W tylnej części mieszczą się toalety, kuchnia i salon fryzjerski z wielkim zdjęciem statui wolności w centrum Bagdadu na ścianie. W pobliżu monachijskiego dworca głównego znajduje się mnóstwo cudzoziemskich supermarketów, kawiarenek, barów, restauracji, sklepików spożywczych. Swoje siedziby mają tam także niezliczone stowarzyszenia rozmaitych grup etnicznych, wśród których są Kurdowie, Turkmeni, iraccy chrześcijanie, a także szyiccy i sunniccy muzułmanie oraz inne mniejszości z Iraku, Persowie, Turcy, Pakistańczycy. Większość z nich mieści się przy Goethestraße i w jej sąsiedztwie, tworząc jakby goetheański Dywan Zachodu i Wschodu. W rzeczywistości jednak lokale te nie służą działalności kulturalnej. Można je co najwyżej uznać za rodzaj kawiarni artystycznych lub klubów, w których pija się herbatę, pali fajkę wodną lub gra w domino, karty lub tryktraka. Uważa się, że właściciele tych herbaciarni i klubów karcianych zakładają stowarzyszenia ze względu na ulgi podatkowe. To takie swoiste stowarzyszenia kultury, które nie zajmują się kulturą. Nie ma w nich książek, czasopism ani gazet. Nie odbywają się w nich ani spotkania autorskie, ani inne imprezy kulturalne. Spotyka się w nich kilku mężczyzn, których głośne, nerwowe rozmowy przypominają ostrzegawcze pokrzykiwania żołnierzy na froncie. Niemniej, dla takich ludzi jak my wiele rzeczy w tych miejscach jest na wagę złota i ma o wiele większe znaczenie niż jakakolwiek książka. Niemieckie słowa „Kultur” lub „Goethe” wydają się tam czymś luksusowym i zbytecznym. 9