Dyktando konkursowe dla klas gimnazjalnych Spotkanie

Transkrypt

Dyktando konkursowe dla klas gimnazjalnych Spotkanie
Dyktando konkursowe dla klas gimnazjalnych
Spotkanie
Były bokser wagi lekkociężkiej, chrabąszcz Bonifacy, umówił się na
brydża z żukiem Wilhelmem, który potrafił w pół godziny utoczyć z błota
i mchu kulę większą od niego samego sześć razy. Spotkanie karciarzy odbywało
się pół legalnie, pół konspiracyjnie w domku przy rosochatej wierzbie. To
niezwykłe spotkanie zawodników, rozpoczęte nieco zawadiackimi uśmieszkami,
przechodzącymi z rzadka w ciężkie rzężenie Bonifacego, w okamgnieniu
zaczęło się zmieniać w wielką awanturę. Na początku Wilhelm zaproponował,
by najpierw zjeść małe co nieco. Proponował smażonego węgorza w sosie
chrzanowym i półtwarde renklody oraz różnokolorową sałatkę owocową. Ktoś
wysunął propozycję, by odłożyć ten posiłek i porzępolić na skrzypcach, zagrać
coś miłego dla ucha. Takie podejście zirytowało gospodarza, który krzyknął, że
nie chce zmieniać tradycyjnego codwutygodniowego spotkania brydżystów na
coś, co na milę pachnie dziwactwem. To rozwścieczyło pozostałych panów
i doszłoby niechybnie do burdy, gdyby ktoś nie zapukał do drzwi. Był to
strażnik miejski, konik polny Hubert, który ścigał kolejnego
niezdyscyplinowanego kierowcę ciężarówki. Gdy wszedł, spojrzał od
niechcenia po zgromadzonych i poprosił o gorącą herbatkę z cytryną. Nie w
smak mu było sterczeć w deszczu i na wietrze, wprawdzie nie tak silnym jak
huragan, ale niewątpliwie wróżącym coś niedobrego. Zgromadzonych opanował
strach. Hubert mógł nałożyć na nich wysokie kary, ale nieznaczny ruch za
oknem przerwał tę kłopotliwą ciszę. Hubert wytężył wzrok i słuch, coś
zamamrotał i wybiegł jak oparzony z mieszkania. Wszyscy odetchnęli z ulgą.
Nareszcie zagorzali brydżyści mogli rozpocząć grę. W pomieszczeniu robiło się
coraz goręcej. Gra rozkręcała się bardzo szybko. Nie wiadomo co byłoby dalej,
gdyby na horyzoncie nie pojawiła się ważka Afrodyta. To było prawdziwe
zjawisko, od którego nikt nie mógł oderwać oczu. Wszyscy podziwiali jej długie
rzęsy, zakręcone czułki i bladoniebieskie skrzydełka. Afro, bo tak się do niej
zwracano, usiadła w fotelu, poprosiła o szklaneczkę oranżady i posłała
Bonifacemu niebiański uśmiech. Na to Wilhelm zazgrzytał tylko zębami
i posmutniał. Tego dnia karta mu już nie szła. Nazajutrz mówiono, że przegrał
wielkie pieniądze i musiał sprzedać swoją ulubioną kolekcję peruk i wąsów. No
cóż, taki los hazardzisty.

Podobne dokumenty