Dług, czyli permanentny kryzys* Iza Desperak Co jakiś czas media

Transkrypt

Dług, czyli permanentny kryzys* Iza Desperak Co jakiś czas media
Dług, czyli permanentny kryzys*
Iza Desperak
Co jakiś czas media obiega historia biednej emerytki, której nie starcza na leki, niedowidzącej, której
komornik bezprawnie zajął czytnik, dziecka, któremu za długi rodziców miano zająć psa.
Współczujemy, psioczymy, publikacja robi swoje, okazuje się, że sąd czegoś nie dopilnował, decyzję
udało się cofnąć, zgłosił się sponsor lub adwokat, by pomóc. Bo to była pomyłka człowieka, błąd w
PESEL-u, niedopatrzenie urzędnicze – ale już świat wraca do pionu. Druga postać historii o długu jest
jak scenariusz filmu „Układ zamknięty” – nawet najbardziej uczciwego przedsiębiorcę da się złamać,
zrujnować, okraść, wykorzystując do tego skorumpowane państwo, i pozbawiając ludzi porządnych
pracodawców. Kolejne historie zadłużeń, eksmisji i bankructw coraz częściej kojarzą nam się z
KRYZYSEM – eksmisje z kamienic Łodzi czy Poznania przypominają obrazy znane z Madrytu czy USA.
Pamiętacie film Wernera Herzoga „Stroszek”? Jaki kryzys poprzedził bankructwo jego bohatera?
Żaden konkretny, Stroszek stał się ofiarą systemu niesprawiedliwości, którego nie ogarniał, ale
któremu podlegał.
A znacie historię Magdy, która zarabia o 15 zł w skali roku za dużo, by zasłużyć na alimenty z
Funduszu Alimentacyjnego, czyli zasiłek dla tych, co źle wybrały ojca dla swych dzieci? Ile razy wyliczy,
że spełnia już limit granicy ustawowego ubóstwa, urzędnik udowadnia, że jeszcze nie, że wciąż nie
uwzględniła wszystkich składników, albo za późno złożyła wniosek do komornika, albo może za
wcześnie? Komornik nie jest w stanie ściągnąć z jej byłego męża alimentów na dwójkę dzieci, ale za
to co miesiąc zajmuje część jej pensji na poczet przedrozwodowego mężowskiego długu. Gdyby
można było zamienić jeden dług na drugi, wyszłaby chociaż na zero, ale tak się nie da, prawo na to
nie pozwala. Mąż Izy też nie płaci alimentów. Ostatnio wniósł o ich obniżenie – na 500 zł miesięcznie
nie było go stać, sąd obniżył do 100 zł. Ową stówę wypłaca z tego, co przyniesie mu komornik, bo
prawnik, który doradzał mu w sprawie obniżenia alimentów, podpowiedział, by ścignąć te pieniądze
żonie z tytułu nieodbytego nigdy podziału wspólnego niegdyś majątku. Po odliczeniu owej stówki
jeszcze mu trochę zostaje. Oczywiście koszt utrzymania dziecka nie zamyka się ani w stówce, ani w
pięciu, wie o tym dobrze sąd, komornik i były małżonek. A znacie historię Krystyny, z której pensji
komornik po trzech latach potrafił ściągnąć kwotę alimentów nadpłaconych przez Fundusz, choć nie
zrobił zbyt wiele, by z ojca jej dziecka ściągnąć równowartość wypłacania ich z budżetu państwa przez
kilkadziesiąt miesięcy?
Nie, nie słyszeliście o tym? Media jakoś nie pochylają się nad ich losem, adwokaci nie pchają się, by je
reprezentować w sądzie, złego komornika nikt nie piętnuje. Same są sobie winne, ich problemy nie są
przecież jakąś rażącą niesprawiedliwością, prawo jest prawem, a komornik ma wykonywać wyroki. A
że z mającej stały adres i pracę matki łatwiej ściągnąć uznany sądownie dług niż z ojca, który nie musi
mieć stałej pracy, bo nie musi płacić za przedszkole, czynsz, ani obiady w szkole, to taka po prostu
złośliwość losu.
Biorą więc chwilówki, zadłużają kartę bankową, pożyczają od znajomych, bo one muszą z czegoś i
czynsz, i przedszkole, i obiady, i ortodontę, i nawet niespodziewany wydatek na leki opłacić. To one
mają dług. Są na niego skazane, gdy zdecydują się zostać same, lub jeszcze wcześniej, gdy zaszły w
ciążę. Gdy mężczyzna zrzuca z siebie odpowiedzialność za dziecko, do dzieła zabiera się państwo,
które na dzień dobry wymaga od obarczonej opieką nad dziećmi i często pozbawionej jakiegokolwiek
dochodu kobiety masy czynności, by orzec ojcostwo, rozwód, alimenty. Czy sąd orzekając 200 zł
miesięcznie alimentów, wierzy, że pełni funkcję wymiaru sprawiedliwości? Utrzymanie dziecka w
domu dziecka to parę tysięcy złotych, ale przecież matka nie da dziecku umrzeć z głodu. I rzadko
która odda do placówki nawet z największej biedy – i zrobi wszystko, by państwo jej dziecka za biedę
nie odebrało.
Który to kryzys zamienił matki w wieczne dłużniczki? Światowy kryzys finansowy, który zaczął trząść
rynkami w 2007 roku? Ale ojcowie nie płacili alimentów już wcześniej, i chyba nie wszyscy pracowali
w dotkniętych kryzysem branżach. A może na kryzys ojcowskiej odpowiedzialności wpłynął światowy
kryzys paliwowy lat 70., bo to wtedy polskie państwo uznało, że niepłacących ojców trzeba zastąpić?
Absurdalna hipoteza – pracę mieli wtedy prawie wszyscy, jednak coraz więcej ojców wyroki
alimentacyjne ignorowało. Kryzys mieliśmy później, gdy w sklepach nie było nic, a matki gotowały
budynie z mąki, wyciskały twarożki ze zsiadłego mleka, a z zużytych pieluszek szyły sobie
oszałamiające kreacje. Kryzys pojawił się w sądach rodzinnych po 1989 roku, gdy sędziowie zaczęli się
zastanawiać, czy ojca na alimenty będzie stać, bo przecież może jest bezrobotny? Gdy wprowadzono
kryterium dochodowe, alimenty z budżetu oferując tylko najbiedniejszym, gdy likwidowano protezę
funduszu, by wreszcie nazwę Fundusz Alimentacyjny przypisać do jeszcze jednego zasiłku dla
najbiedniejszych i niezaradnych. Gdy nie zrobiono nic, by wyroki alimentacyjne system prawny
egzekwował, a nie zastępował zasiłkiem.
Systemowe wykluczenie matek dotyka także dzieci. I permanentny kryzys sprawiedliwości zaczyna
dotykać kolejne pokolenie: pokolenie zadłużonych osiemnasto-, dziewiętnasto- i dwudziestolatków.
Osiemnaście lat to wiek, w którym można już dziedziczyć dług. Ale dopóki rodzice żyją, nie można się
go zrzec. Dziś osiemnastolatek jeszcze się uczy, bez licencjatu nie ma co szukać jakiejkolwiek pracy –
ale po co ma jej szukać, skoro po pierwszą wypłatę zgłosi się komornik, by zająć tyle, ile się legalnie
da, na poczet trzyletniego zadłużenia i odsetek. Dorosłe dziecko nie musi nawet wiedzieć, że matka
nie zapłaciła kiedyś tam czynszu, by starczyło na jego kolonie, że ojciec, zanim odszedł, przestał płacić
wszystkie rachunki, że pisma z administracji rodzice najpierw przed dziećmi ukrywali, a potem
przestali odbierać. Dorosłe dziecko dziedziczy dług i po kochających, ale niezaradnych, długotrwale
bezrobotnych rodzicach, i po ojcu pijaku, i domowym sadyście, od którego odpoczęli dopiero wtedy,
gdy go zamknęli. Dorosłe dzieci zobowiązane są też wspierać rodziców, gdy ci znajdą się w
niedostatku, także tych, których nigdy w życiu na oczy nie widzieli – takie jest prawo. Prawo trzeba
respektować. A gdzie jest sprawiedliwość?
Gdy media potrząsną opinią publiczną, znajdzie się prawnik, by projekt zmiany zaproponować i poseł,
by go w Sejmie przeforsować. O zadłużonych dzieciach i zadłużonych matkach wiedzą posłowie, do
których pukają jedni lub drudzy na dyżurach poselskich. Wiedzą Rzecznik Praw Obywatelskich i
Rzecznik Praw Dziecka, bo na każde pismo wołające o sprawiedliwość grzecznie odpowiadają,
wyjaśniając, że opisywana przez petenta sytuacja może mu się jawić trudną, jednak jest
konsekwencją obowiązującego porządku prawnego. Niesprawiedliwości systemu prawnego nie widzi
nikt poza osobami przezeń poszkodowanymi. Ale przecież ich nikt nie widzi, bo w mediach „zły
komornik” i „układ zamknięty”. Koło się zamyka.
* Tekst wystąpienia wygłoszonego podczas panelu „Ekonomia równa dla wszystkich”,
współorganizowanego przez Fundację im. Heinricha Bölla podczas Regionalnego Kongresu Kobiet w
Goleniowie 14 września 2013 roku.
dr Iza Desperak – socjolożka, adiunkt na Wydziale Socjologii Uniwersytetu Łódzkiego,
przygotowuje pracę o transformacji z perspektywy równości płci. Trenerka i autorka
programu edukacji antydyskryminacyjnej, działaczka ruchu kobiecego, współtwórczyni
nieformalnej grupy Łódź Gender.