Na kaŜde wezwanie
Transkrypt
Na kaŜde wezwanie
Na kaŜde wezwanie Tekst: Roman Praszyński Gotowe brnąć nocą po śniegu przez górskie bezdroŜa, latać śmigłowcem do wypadków, przeszukiwać gruzy pod bezlitosnym słońcem. Rezygnują z wygód, przyjemności, spotkań z przyjaciółmi. Joanna i dwie Anny. Pielęgniarka, prokurator i studentka informatyki. Kobiety ratowniczki. Pomaganie nadaje ich Ŝyciu sens. Opuszczona fabryka w Gdańsku. W wielkiej hali szesnastolatek podcina Ŝelazny filar, Ŝeby sprzedać go na złom. Wali się strop. – Zobaczyłam ogromną hałdę gruzu, a na niej łkającą kobietę – opowiada Joanna Hawelt, ratowniczka, która przyjechała na miejsce wypadku ze swoim psem wyszkolonym do poszukiwania ludzi. – To była matka chłopca. Nigdy nie widziałam takiej rozpaczy. Później okazało się, Ŝe to ona przyniosła synowi piłkę do cięcia metalu. Labrador Hugo lokalizuje zasypanego. Kopią. Na próŜno, w gruzowisku jest juŜ tylko ciało. Joanna wraca do domu. Przed chwilą pełna energii, teraz nie ma siły wejść na schody. Bezradność wobec tragedii obezwładnia, szczególnie gdy ma się 25 lat. Gdańsk, dziesięć lat temu. Joasia, nastolatka, wbiega do kuchni z zawiniątkiem. – Na imię ma Hugo – pokazuje rodzinie szczeniaka. Labrador miał być spokojnym psiakiem, a okazuje się diabłem wcielonym. – Demolował mieszkanie – opowiada Joanna. – Musiałam iść z nim na tresurę. Tam dostałam ulotkę, Ŝe straŜ poŜarna organizuje szkolenie dla psów ratowników. Zaciekawiło mnie. śycie nabiera tempa. Po szkole rzuca plecak z ksiąŜkami, w biegu chwyta drugi: ze sprzętem ratowniczym. Pod domem czekają koledzy ze straŜy. Jadą na trening. – Hugo, jak sportowiec, musi być w formie – tłumaczy Joanna. – Zajęcia są dwa, trzy razy w tygodniu. Na pierwszą prawdziwą akcję Joanna jedzie, gdy kończy 18 lat. Wkrótce stanie przed najtrudniejszym zadaniem. Zdarzył się cud - Idziemy na premierę Matrixa! – Joasia z dumą pokazuje bratu dwa bilety na nocny seans. Dwie godziny przed wyjściem w jej komórce wyświetla się SMS: Stan gotowości. Jeszcze ma nadzieję, Ŝe bilety nie przepadną, nie kaŜdy telefon kończy się akcją. – Zadzwonię – obiecuje zawiedzionemu bratu. Dzwoni następnego dnia po południu... z Algierii. Cztery dni wcześniej było tam trzęsienie ziemi. Miasto Boumerdes wygląda jak gruzowisko. Zdesperowani ludzie gołymi rękami grzebią w ruinach. Upał. Joanna w szczelnie zapiętym kombinezonie, rękawiczkach i kasku powtarza tylko: „Nie mogę zemdleć, bo juŜ nigdzie mnie nie wezmą”. Ma 20 lat. Jest jedyną kobietą w polskim zespole ratowników. W dodatku wolontariuszką. Koledzy patrzą, czy wytrzyma. – Musisz coś zobaczyć – mówi nagle dowódca. – To cię uodporni. Wśród gruzów docierają do pękniętego w połowie budynku. Algierczycy wrzucają do dołu linę i wyciągają jakieś przedmioty. Joanna widzi napięte z wysiłku twarze. Czarne dłonie zaciśnięte na sznurze. W powietrzu mdły zapach. Nie od razu rozumie, na co patrzy. W dole pod gruzami są uwięzione zwłoki. Ratownicy wydzierają je ruinom kawałek po kawałku. Joanna spogląda pod nogi. Przepołowiona ludzka głowa. Sama się dziwi, Ŝe nie mdleje. W Algierii działa jak robot. Śpi cztery godziny na dobę. Nie schodzi z gruzowiska, nawet gdy ziemia znów się trzęsie. Razem z psem sprawdza dom po domu, ruina po ruinie. Drugiego dnia słychać szczekanie. To moŜe być znak, Ŝe pod zwaliskiem jest ktoś Ŝywy. Joannie wali serce. Ktoś z ekipy wciska między gruzy mikrokamerę. Na ekranie widać niebieski materiał i rękę. Dziecko. W ruch idą młoty pneumatyczne. Po godzinie, która ciągnie się w nieskończoność, pod gruzy moŜe wpełznąć ratownik. Joanna zagryza wargi. “BoŜe – modli się w duchu – niech się uda”. Po chwili z rąk ratownika odbierają dziewczynkę w niebieskiej sukience. Jest Ŝywa, ale nie ma siły stać. Zamyka oczy przed oślepiającym słońcem. Na kaŜde wezwanie Tekst: Roman Praszyński Gotowe brnąć nocą po śniegu przez górskie bezdroŜa, latać śmigłowcem do wypadków, przeszukiwać gruzy pod bezlitosnym słońcem. Rezygnują z wygód, przyjemności, spotkań z przyjaciółmi. Joanna i dwie Anny. Pielęgniarka, prokurator i studentka informatyki. Kobiety ratowniczki. Pomaganie nadaje ich Ŝyciu sens. Z NIEBA Jesienny dzień. Drogą do Bydgoszczy starym oplem jedzie pięciu chłopaków na mecz ŜuŜlowy. Za szybko. Kierowca nie zauwaŜa czerwonego światła, samochód wbija się pod TIR-a. Kwadrans później obok ląduje śmigłowiec lotniczego pogotowia ratunkowego. – W takim momencie mózg pracuje jak komputer – opowiada pielęgniarka ratownik Anna Siwiec. – Nie mogliśmy wyciągnąć chłopców, ale jeden z nich Ŝył – opowiada. – Wcisnęłam się do wraku. Oparłam o zwłoki kierowcy, Ŝeby udroŜnić drogi oddechowe tamtego. Wiedziałam: chłopak umiera. Rozpacz? W takiej chwili nigdy. To nie jest brak wraŜliwości. Anna jest pielęgniarką od 18 lat. Zawodowstwo polega na tym, by wyłączać emocje, odwlec je w czasie, skupić się na celu. Koszty płaci się później. Śmigłowiec zabiera nastolatka do szpitala, ale nie uda mu się przeŜyć. Anna kończy dyŜur i wraca do domu. Napuszcza wody do wanny, zanurza się w pianie. Próbuje myśleć o niczym, ale zaraz pojawia się widok ciał tych chłopaków. Więc zaczyna sprzątać. Machinalne czynności pomagają odwrócić uwagę. Pomaga 10-letniemu Mateuszowi odrobić lekcje. Rano znów dyŜur. Tak wygląda jej Ŝycie od czternastu lat. Bilans? Dodatni. Była instrumentariuszką w policyjnym szpitalu. Z okna patrzyła na budynek pogotowia. PodjeŜdŜające karetki, sprawność ratowników. I decyzja: - Zmieniam pracę. JeŜdŜenie karetką wydawało się ciekawsze od podawania narzędzi – mówi. Na pokład śmigłowca wsiada, Ŝeby przewieźć chorego do Krakowa. Znów posmak nowości, misja. Anna zgłasza się do pogotowia lotniczego, nawet nie chce słuchać, Ŝe to niebezpieczna praca. Lata do czwartego miesiąca ciąŜy. – Ukrywałam, Ŝe zostanę mamą. Nie chciałam, Ŝeby przenieśli mnie do dyspozytorni – tłumaczy. – Nienawidzę monotonii. Jak napięty łuk Podczas dyŜuru najgorsze jest czekanie. Członkowie ekipy grają w ping-ponga, oglądają filmy, ale są jak napięty łuk, na dźwięk telefonu gotowi do akcji. Tak jak ostatnio, gdy dziecko wpadło pod samochód. W trzy minuty Ŝółty Mi-2 startuje. Anna z mapą na kolanach. Sprawdza kierunek wiatru, podaje pilotowi współrzędne. Lądują na osiedlu na przedmieściach Bydgoszczy. Pięcioletnia dziewczynka na sankach wpadła pod cofającą się śmieciarkę. Widok straszny, nawet dla Anki, która widziała duŜo. Obok matka małej, na skraju desperacji. Tylko jej moŜna pomóc, dziecko nie Ŝyje. Wzywają do kobiety karetkę. Nic więcej nie moŜna zrobić. Wieczorem Ania widzi w lustrze swoją zmęczoną twarz. Chce jej się płakać, ale wkłada długą suknię, przymierza kolczyki, robi makijaŜ. Idą z męŜem na imprezę. W tłumie gości Anna trzyma się z boku. – Miałam przykry wypadek – ucina pytania. Z męŜem teŜ nie rozmawia o nieszczęściach, którym przygląda się kaŜdego dnia. Próbowała, ale odpowiedź była wciąŜ ta sama: “Po co tam pracujesz? Nie masz czasu dla dziecka, a płacą ci grosze”. Ma Ŝal. – PrzeŜywamy kryzys – mówi ze smutkiem. Ale przecieŜ ma dla kogo Ŝyć. Czwartki Anna ma wolne. Odbiera syna ze szkoły, idą na basen. Na myśl o Mateuszu uśmiecha się. – Mam wspaniałe dziecko. I pracę, którą kocham. Na kaŜde wezwanie Tekst: Roman Praszyński Gotowe brnąć nocą po śniegu przez górskie bezdroŜa, latać śmigłowcem do wypadków, przeszukiwać gruzy pod bezlitosnym słońcem. Rezygnują z wygód, przyjemności, spotkań z przyjaciółmi. Joanna i dwie Anny. Pielęgniarka, prokurator i studentka informatyki. Kobiety ratowniczki. Pomaganie nadaje ich Ŝyciu sens. LEKCJA POKORY Bieszczady, wyciąg Karlików. Do dyŜurki GOPR-u podjeŜdŜa narciarz. – Wypadek, kobieta złamała nogę – krzyczy zdenerwowany. Anna Bodziak zakłada narty, razem z kolegą pakuje sprzęt. Trzydziestolatka przytomna, ale jęczy z bólu. ZwoŜą ją na specjalnych noszach. Zjazd jest oblodzony, warunki trudne. Następnego dnia na sali sądowej w Krośnie Anna zakłada togę prokuratora. Ma 28 lat. Jest prawniczką. I od dziesięciu lat goprowcem. Pierwszą wyprawę w góry pamięta scena po scenie. Ma 13 lat i z klubem PTTK zdobywa Łopiennik. Zmęczona, ale szczęśliwa. Z kaŜdą wyprawą w góry przybywa doświadczenia. Nabiera takiej pewności siebie, Ŝe zaczyna lekcewaŜyć strach. Lekcję pokory dostaje szybko. Z dwójką znajomych podczas zadymki chce przejść Połoninę Wetlińską. Goprowiec w schronisku odradza. – Co on gada?! – oburza się Anka. – Tyle razy przechodziłam tę trasę. Ale droga na Hnatowe Berdo jest oblodzona, szlak nieprzetarty, ścieŜka niewidoczna. Prawdziwa szklana góra. W końcu juŜ w kompletnych ciemnościach trafiają do schroniska. – Wtedy zrozumiałam, Ŝe góry to prawdziwy Ŝywioł, piękny ale i niebezpieczny. Miałam 17 lat, kiedy nauczyłam się pokory i szacunku do Ŝycia własnego i innych – mówi pani prokurator. – Wtedy teŜ zrozumiałam, Ŝe chcę zostać goprowcem i pomagać turystom w Bieszczadach. Serce w górach Szlak z Wołosatego na Tarnicę trzy lata temu. Anna z Grzegorzem, szefem bieszczadzkich goprowców, pilotuje grupę turystów. Starszy męŜczyzna źle się czuje, chce wracać. Anna zostaje z nim na szlaku. Nagle turysta traci przytomność i spada ze zbocza. – LeŜał głową w dół – wspomina Anna. – Miał niewyczuwalny puls. Rozpoczęłam reanimację, ale tracił przytomność. To było jedno z tych miejsc w górach, gdzie nie ma zasięgu radiowego i nie odbierają telefony komórkowe. Dopiero jej wołanie słyszy kolega z grupy. Wzywają śmigłowiec. Po paru dniach Anna się dowie, Ŝe uratowała człowiekowi Ŝycie. Sala sądu w Krośnie. Prokurator Anna Bodziak w todze. Na ławie męŜczyzna oskarŜony o znęcanie się nad rodziną. Prokurator wygłasza mowę. Głos jej twardnieje: “Nie jest sztuką być katem. Sztuką jest być męŜem i ojcem”. – Pani prokurator ma taki głos, Ŝe ciarki idą po plecach – przyznaje sędzia. – Dla mnie sąd i góry są podobne – mówi Anna. – W obu miejscach obowiązują jasne reguły: w górach naleŜy kierować się rozwagą i pokorą, w sądzie winni muszą zostać ukarani. Nocny telefon. Jedzie nad San szukać osoby, która wpadła do wody. Dzień, noc, bez skutku. Rzeka zabrała ciało. Anna dzwoni do prokuratury. Prosi o dzień urlopu. Po akcji wybierze się nad Solinę. ZałoŜy piankę nurkową, wejdzie do wody i leŜąc na plecach, będzie obserwować niebo. – Bieszczady zawsze będą moim domem, tutaj są ci, których kocham: rodzina, przyjaciele – mówi Anna. – Moje Ŝywioły to góry i woda – dodaje Anna. – Dzięki nim czuję, Ŝe naprawdę oddycham.