NaszeMiasto.pl : Warszawa

Transkrypt

NaszeMiasto.pl : Warszawa
drukuj
Strażnicy nieba
Piątek, 17 października 2008r.
Stres odreagowują różnie: latają, grają w piłkę lub na perkusji. Bywa, że popadają w alkoholizm, umierają na zawał serca. Swojej pracy nie zamieniliby jednak na żadną inną. Tajemnice kontrolerów
ruchu lotniczego z Okęcia odkrywa Piotr Olechno.
Nagle zamiast trzydziestu w tym samym sektorze i tym samym czasie pojawia się pięćdziesiąt samolotów. Na niebie chmury burzowe. Każdy pilot chce je ominąć i wykonuje niespodziewane manewry.
Kontrolerzy porządkują chaos. Nie dochodzi do katastrofy. - Czasami po pracy człowiek czuje się jak po przebiegnięciu maratonu - mówi Andrzej Fenrych, w kontroli lotów od 13 lat.
Praca ich jednak kręci. - Utrzymać w jednej linii kilkanaście samolotów to jest coś. Czasami jest stres, ale później jaka satysfakcja - mówi Mieczysław Witkowski. Ma 58 lat, ruchu lotniczego pilnuje od
1975 r. Jest szefem zmiany w zespole kontroli zbliżania. Jego podwładni pilnują samolotów w promieniu ok. 60 mil od lotniska, nakierowują je na właściwą trasę po starcie i do lądowania, rozdzielają,
czy - jak sami mówią - rozseparowują je tak, by leciały w odpowiedniej odległości od siebie, by te, które lądują, minęły się ze startującymi.
Pierwsze i drugie trzeba ustawić w kolejce w odpowiednich odstępach czasu. Startujące mogą rozchodzić się 45 stopni od siebie. Potem nie mogą lecieć bliżej niż 300 m (tysiąc stóp) nad sobą i 9 km (5
mil) obok siebie.
- Gdy lecą ciaśniej, dochodzi do niebezpiecznego zbliżenia. To błąd kontrolera lub pilota, który nie wykonuje jego poleceń. U nas dochodzi do takich sytuacji bardzo rzadko - twierdzi Witkowski. Na
pierwszy rzut oka sprawia wrażenie szorstkiego i pryncypialnego. Na pytania odpowiada krótko i zwięźle. Przy okazji to doświadczony rutyniarz. Na jego dyżurach dochodziło do wszelkich możliwych
sytuacji: awarii systemów kontrolnych i samolotów, ewakuacji lotniska czy w końcu wypadków. Nie chce jednak mówić, która z nich najbardziej utkwiła mu w pamięci.
Potrzeba pokory
Obrazek jak ze "Star Treka". Centrum Zarządzania i Kontroli Ruchu Lotniczego przypomina trochę wnętrze statku kosmicznego. Mroczna sala, kilkadziesiąt metalowych szaf - konsoli z monitorami stoi w
krótszych i dłuższych szeregach. Kontrolerzy nazywają je "bejami". Tu siedzą specjaliści od kontroli zbliżania i obszaru. Śledzą ruch samolotów na wskaźnikach radarowych, przez radio łączą się z
pilotami i wydają im polecenia po angielsku - podają informacje o trasie, wysokości, odległości, pogodzie, wszelkich zmianach współrzędnych lotu Mieczysław Witkowski przyznaje, że kontroler ruchu
lotniczego to zawód dla młodych, ambitnych, zdolnych , lubiących skoki adrenaliny i odpornych na stres. Taka jest jego podopieczna Magdalena Gruszczyńska.
Jedyna dziewczyna w 24-osobowym zespole kontrolerów zbliżania. Energiczna, drobna blondynka o twarzy nastolatki. Choć ma 28 lat, od ośmiu pracuje w wieży, od pięciu jest samodzielnym
kontrolerem. - Najważniejszym dniem w moim życiu był ten, w którym po raz pierwszy musiałam samodzielnie ustawić kilkadziesiąt samolotów. Nie miałam prawa nikogo prosić o pomoc. Ale się udało
- opowiada. Z pracy wychodzi najczęściej zadowolona - Ze świadomością, że sprostałam wyzwaniom, dobrze wykonałam swoje zadania . Co nie znaczy, że uderza mi woda sodowa do głowy. Wciąż
mam dużo pokory - mówi.
Kontroler z gazety
Wśród kontrolerów są pasjonaci lotnictwa, byli biotechnolodzy, kucharze, marynarze. Większość wybrała swój zawód przypadkiem, po prostu odpowiedzieli na ogłoszenie w gazecie. Bo kontrolerem
wbrew pozorom może zostać każdy. By przystąpić do testów, wystarczy mieć zdaną maturę i odpowiedzieć na ogłoszenie Polskiej Agencji Żeglugi Powietrznej. Nabór jest nawet trzy razy w roku.
Kandydata czeka egzamin z angielskiego i test ogólny - zadania logiczne, matematyczne, skojarzeniowe, na spostrzegawczość czy badające wyobraźnię przestrzeni. Gdy sobie z nimi poradzi, bierze
udział w szkoleniu z teorii i praktyki, zajęciach na symulatorach, asystuje doświadczonym kolegom. Na dodatek już zarabia, i to kilka tysięcy miesięcznie. Po półtora roku czy dwóch latach może zostać
samodzielnym kontrolerem z licencją.
Niby proste, a jednak... Choć w ośrodku na Okęciu pracuje blisko 200 kontrolerów, to wciąż za mało. Na ogłoszenia odpowiadają setki chętnych. Kuszą ich wysokie zarobki i niezłe warunki socjalne.
Kontrolerzy z Okęcia po kilku latach pracy zarabiają ok. 10 tys. zł netto miesięcznie, ci z dłuższym stażem - kilkanaście tysięcy. Mają do dyspozycji basen, siłownię i salę gimnastyczną. Praca jest
jednak wymagająca. - Z kilkuset zgłoszonych zostaje kilku. Oblewają testy wstępne, nie sprawdzają się na szkoleniu. Okazuje się, że nie mają podzielności uwagi, umiejętności percepcji, są mało
odporni na stres, nie radzą sobie w nieprzewidzianych sytuacjach - mówi Witkowski.
Inną teorię ma Magda Gruszczyńska: - Tym, którzy odpada ją, brakuje po prostu determinacji - uważa.
Kontrolerzy lotniska strzegą ruchu na Okęciu, wydają zgody na start i lądowania. Pamiętają
o wypadku samolotu Lufthansy w 1993 r. Wylądował z problemami, nie mógł wyhamować, zjechał z pasa, uderzył w znajdujący się za nim wał, przełamał się na pół i wybuchł. Pasażerowie się
uratowali, zginęło dwóch pilotów. - Nawet po takim wydarzeniu na drugi dzień trzeba normalnie przyjść do pracy - mówi Bartosz Socik, kontroler z 20-letnim stażem. Wtedy był akurat na dyżurze,
pamięta urwanie chmury, pas był zalany wodą, silnie wiało. Obserwując lądowanie samolotu, stało się jasne, że nie wyhamuje bezpiecznie. Cała załoga zareagowała natychmiast, akcja ratunkowa była
przeprowadzona w ekspresowym tempie.
Bez chojraków
Socik ma dziś 45 lat. Czarny T-shirt, dżinsy, dłuższe włosy i bródka. Energiczny, sympatyczny, wesoły. Jako kontroler lotniska pracuje na wieży kontrolnej. Na jednej zmianie ma pięciu, sześciu
towarzyszy, w tym bliską jego sercu Elę. Poznał ją osiem lat temu, gdy akurat zaczynała pracę.
Przez wielkie szyby obserwują na co dzień płytę lotniska, oba pasy startowe. Dziś jest spokojnie.
Na Okęciu powinno się odbywać maksymalnie ok. 36 operacji, czyli startów i lądowań, na godzinę. Najczęściej jest ich więcej, czasami blisko 50. - Pamiętam, że kiedyś obsługiwaliśmy 150 operacji,
wystarczał jeden kontroler i asystent, dziś średnio 500. To 10 milionów pasażerów. Czasami musimy przetrzymać samolot w powietrzu, bo brakuje miejsc na lotnisku - mówi Krzysztof Kosarzycki, szef
zmiany kontroli lotniska na Okęciu.
- Rekord pobiliśmy w lato. Jednego dnia wykonaliśmy blisko 600 operacji - dodaje Socik.
Bywają sytuacje dramatyczne: wysiadają systemy łączności, traci się kontakt z pilotem lub ruch na lotnisku jest wstrzymany, bo ktoś pozostawił podejrzany bagaż. Kilka samolotów krąży nad
lotniskiem, czeka na lądowanie. To duży stres dla kontrolera. Wie, że odpowiada za życie setek, tysięcy pasażerów, załogę, drogie samoloty. Jest tylko człowiekiem. Ma prawo się bać, ale musi ten
strach opanować. Posadzić samoloty bezpiecznie na ziemi. Całe szczęście ma kolegów, zespół. Muszą mu pomóc, zawsze działają w grupie. - Na wieży nie ma miejsca dla chojraków. Jeśli ktoś uważa
się za Chucka Norrisa, to nie jest praca dla niego - twierdzi Socik.
Strażnicy nieba umierają młodo
Jak radzą sobie z nerwami? - Odbywają się szkolenia z zarządzania stresem w pracy. Starsi koledzy uczą młodszych, jak sobie z nim radzić - mówi Jacek Dragic, kolega Socika z wieży.
Kontroler na Okęciu musi być odporny, co nie znaczy, że nie kumuluje stresu - mimo że pracuje osiem godzin w systemie zmianowym, a po dwóch ma godzinę odpoczynku. Jacek Dragic lata w wolnym
czasie małymi samolotami, Socik gra po pracy na perkusji. Inni jeżdżą w Himalaje, uprawiają sporty ekstremalne. Niektórzy znoszą ciężar pracy gorzej.
- Jest nas za mało, z reguły jesteśmy przepracowani. Niektórzy trudno sobie radzą z przemęczeniem czy stresem. Są znerwicowani. Bywa, że za dużo piją, chorują, miewają problemy w domu. Przez
okres, jaki tu pracuję, przynajmniej 10 kontrolerów umarło przedwcześnie przed emeryturą, kilku na zawał serca - zdradza Andrzej Fenrych. Ma 33 lata. Od 13 pracuje w kontroli obszaru.
Tacy jak on odpowiedzialni są za przeloty na wszystkich wysokościach, ruch lotniczy nad całą Polską. Na co dzień oglądają obraz z radarów, całą Polskę widzą podzieloną na osiem sektorów. Kilka
tysięcy samolotów na dobę w kształcie małych kolorowych ruchomych punkcików. Każdy musi się minąć, a jeden jest wolniejszy, drugi szybszy. Często przecinają swoje tory lotu. - Śledzimy samoloty
rządowe, pasażerskie, biznesowe, duże jak airbusy, ale też te małe, sportowe. Te, co latają na 6 tys. metrów, jak i te na kilkunastu tysiącach, które latają np. do Singapuru - mówi.
Kiedyś chciał być pilotem, jednak w decydującym momencie szkolenia miał problemy zdrowotne. Zrezygnował ze studiów. Jako kontroler zaangażował się w walkę o dobre warunki pracy dla
kontrolerów. Dziś jest szefem ogólnopolskiego związku zawodowego kontrolerów. O problemach kolegów wie najwięcej. - Po pierwsze - jest nas za mało,
a liczba operacji na lotnisku czy samolotów nad Polską wzrasta. Po drugie - koledzy w Łodzi czy Krakowie nie mają takich warunków socjalnych jak my na Okęciu. To musi się zmienić - mówi. Przyznaje,
że najgorszy okres właśnie minął. Latem niebo jest najgęstsze, wtedy odbywa się najwięcej rejsów w roku.
Adrenalina nie pozwala się zestarzeć
Praca, bardzo restrykcyjne przepisy przekładają się czasami na życie prywatne. - Gdy jesteśmy przyzwyczajeni do przestrzegania procedur, tego samego wymagamy od urzędników czy od pani w
banku. Często też od domowników. Bywa ciężko, dzieci nie nadążają. - przyznaje Socik. - Czasami rozluźniamy więzi ze znajomymi, bo pracujemy w nocy, w weekendy w święta, kiedy oni akurat mają
wolne, chcą się spotkać, gdzieś wyjeżdżają - dodaje.
Mieczysław Witkowski, jeden z weteranów kontroli lotów, nie przypomina sobie, by któryś z jego kolegów zrezygnował z pracy. Bo lubią tę adrenalinę, mają satysfakcję z pracy, a ci na Okęciu nie mogą
narzekać warunki socjalne czy pensje. Też dlatego że na wieży częściej jest wesoło niż dramatycznie. Kontrolerzy są zżyci, panuje przyjazna atmosfera. Na wieży bywały sytuacje,
z których śmieją się do dziś. Zdarzały się lapsusy językowe z polskiego czy angielskiego
- Przecież to praca z mikrofonem na żywo, bywa, że czegoś nie zrozumie pilot lub kontroler. Kiedyś zdarzyło się jednemu z nas - ze względu na niewyraźną transmisję radiową - kazać wyłączyć silniki
pilotowi, który właśnie wystartował - opowiada Socik. - Codziennie dzieje się coś innego, adrenalina skacze i nie pozwala się nam zestarzeć - podsumowuje.
W końcu trzeba jednak pożegnać się z zawodem. Witkowskiemu zostały dwa lata pracy. - Tego wymagają przepisy prawa lotniczego. Moje 60. urodziny będą rozstaniem z tym wszystkim, co było w
moim życiu najważniejsze - wyznaje.
Nie będzie mógł przejść na wcześniejszą emeryturę. Kontrolerzy nie mają przywilejów jak policjanci czy strażacy. Jeszcze przez pięć lat powinien pracować. - Niby możliwości są. Można zatrudnić się w
administracji, ośrodkach szkolenia czy inspekcji. Interesuje mnie praca informatora ruchu lotniczego. Może mi się uda, bo niewielu jest kontrolerów w moim wieku. Martwi mnie, co zrobią w przyszłości
dziesiątki tych, którzy dziś mają np. po 30 lat - mówi.
Piotr Olechno

Podobne dokumenty