Joanna Łuniewicz Czarne słońca o złamanych
Transkrypt
Joanna Łuniewicz Czarne słońca o złamanych
Joanna Łuniewicz Czarne słońca o złamanych promieniach Kwintesencją kobiecego erotyzmu jest najpewniej ciało półnagie, przyozdobione czarną koronką, połyskliwym jedwabiem lub klejnotami. Szukając najbardziej kanonicznych wzorów u płci przeciwnej, znajdziemy opalonych młodzieńców w marynarskich koszulkach, kampowych „skórzaków” z bujnym zarostem oraz lśniącą od potu muskulaturą. I oczywiście oficerów. Mundur pociąga, a uniform żołnierza jest esencją tego kusicielskiego uroku. Dopasowana kurtka munduru, a także pas, który ściska talię i podkreśla siłę muskularnych ramion, oraz wysokie, szyte na miarę oficerki to symbole dyscypliny. Strój ten posiada moc transformacji; jest jak gorset, który nadając ciału pożądaną formę, jednocześnie konkretyzuje, utwardza i ujednolica niedookreśloną dotąd podmiotowość. Eliminuje to, co niezgodne z kreowanym przez ideologię wzorcem, i zawęża indywidualność do kilku wyrazistych cech. Może być tarczą bogato grawerowaną w komunikaty. Określa osobę, która panuje nad sobą. Jej równy krok, wyprostowane plecy i wysoko podniesiona głowa to zewnętrzne sygnały samodyscypliny, która predestynuje wojskowego do sprawowania władzy nad innymi. Gwarantuje w ten sposób, że nawet gdy odczuje pragnienie zwinięcia się w kłębek pod wpływem panicznego lęku, mundur zakreśli wzdłuż jego ciała nieprzekraczalną linię prostą. Uniform sygnalizuje więc ciągłą gotowość do uczestnictwa w sytuacjach ekstremalnych, wynosi poza codzienny porządek zdarzeń, czyniąc z jego nosiciela istotę sakralną w najszerszym rozumieniu tego słowa. Mundur stanowi też wizualną synekdochę – za wojskowym stoi cała armia, potęga instytucji i historia przedstawień, które często wbijają się w zbiorową wyobraźnię jak rybacki hak. Ułan w siodle to szarże Pierwszej Brygady; to piosenki o rozmarynie, białych różach i nadpobudliwych seksualnie dziewczętach znaczących trasę przemarszu wojsk; to Kasztanka, malarska pasja Kossaków i narodowe sacrum. Każdy z noszących mundur kawalerzystów jest odpowiednikiem wszystkich innych umundurowanych i dziedzicem wspólnie im przypadającego systemu znaczeń. Staje się częścią układu emergentnego, w którym całość to rzeczywiście coś o wiele, wiele więcej niż suma części. Absolutni władcy spojrzenia Mimo barwnych mundurów minionych epok, które do I wojny światowej pełniły przede wszystkim funkcje prestiżowe, przez setki lat nic nie dorównywało strategii husarzy – trudno znaleźć bardziej efektowne artefakty niż pióra drapieżnych ptaków uskrzydlające męską sylwetkę, skóry dzikich kotów przerzucone przez ramię i „designerskie” szyszaki. Dopiero talent słynnego niemieckiego projektanta Hugo Bossa, oddany w służbę III Rzeszy, zaowocował umundurowaniem, które podsumowuje nazwa jednej z kontrowersyjnych stron na Facebooku: „Naziści byli źli, ale dobrze się ubierali”. Naprawdę dobrze. Pozostaną zwycięzcami na płaszczyźnie estetycznej – legitymizują ich nie tylko świetnie skrojone uniformy, ale też neogotyckie zamczyska, wykwintne meble, Mozart, Beethoven, Goethe i czarnoksiężnik Wagner z całym arsenałem kuglarskich sztuczek. Wesoła gromadka poszukujących Świętego Graala nazistów znanych z filmu Indiana Jones i ostatnia krucjata (1989, S. Spielberg) oraz przedstawiony w subtelnych emocjach rycerzesteta, który u Romana Polańskiego ratuje życie umierającemu z głodu pianiście – obaj niczym się nie różnią. Niewyczerpanym źródłem wstrząsów estetycznych są mundury żołnierzy Armii Czerwonej: walonki, filcowe szynele, koszule o kroju dokumentującym sojusz robotniczochłopski, ściągnięte „oszczędnościowym” paskiem (z przewagą elementów parcianych). Nawet jednak galowy mundur majora Johna Reismana (Parszywa dwunastka [1967, R. Aldrich]) nie dotrzyma pola szykowi nazisty. Jak z tą nieskazitelną sylwetką mogą konkurować brązowe i szorstkie wełny noszone przez aliantów, charakterystyczne dla nich kolory piasku i więdnących liści oraz koszule z krawatem tylko o ton ciemniejszym? Mundur amerykański lub angielski sugeruje, że wojna to epizod przejściowy, niepożądany – tak wyraźne jest jego podobieństwo do ubrania zwykłego urzędnika. Mundur niemiecki zdaje się symbolizować granicę, która została przekroczona – pod połyskującymi galonami ze srebrnego sznurka i stylizowanymi liśćmi na patkach skrywa się nie przerażony młody ojciec rodziny, ale nazista, który nie mógł już powrócić do strefy profanum, bo doznał duchowej mutacji skazującej go na wojnę totalną. Mundur żołnierza Wehrmachtu, Gestapo i SS dorobił się nawet konkretnej poetyki przedstawiania, parodiowanej często w kinie przygodowym lub filmach klasy B – zbliżenie na detal, jakim jest znak trupiej czaszki zdobiący czapkę oficera, powolny ruch kamery prześlizgującej się po kurtkach mundurowych i eksponujący połyskujące odznaczenia (przede wszystkim Krzyż Żelazny), ujęcia z lotu ptaka w przepastnych pałacowych salach, gdzie czerń munduru wyraźnie kontrastuje z subtelnymi odcieniami beżu i złota dominującymi w wystroju. Często sposób ukazywania nazistowskich dowódców przypomina poetykę obrazowania kobiecego powabu w kinie klasycznym. Bywał źródłem parodii i ironii – jak w żarcie operatorskim z filmu Lili Marleen (1981, R.W. Fassbinder). Para głównych bohaterów podczas działalności konspiracyjnej zostaje skonfrontowana z pojawiającą się w pokoju postacią w czarnym mundurze, oboje nieruchomieją przestraszeni. Perwersyjnie wolny ruch kamery ukazuje czarne spodnie, kurtkę ze srebrnymi zdobieniami i ornamenty klamry w pasie, charakterystyczną przepaskę ze swastyką, ale ujęcie kończy się ukazaniem twarzy młodziutkiego chłopca, który jakby chciał zapewnić, że mundur to tylko karnawałowe przebranie, które wcale nie zrasta się ze skórą, nie sięga krwiobiegu, nie wpływa na moralne i kulturowe DNA. A to zdaje się niemożliwe w wypadku mundurów, w których zbiega się pojęcie zła radykalnego, znanego z Korzeni totalitaryzmu Hannah Arendt, wzniosłość duszy dostojnej Friedricha Nietzschego i erotyczny urok grupy oprawców upokarzających złamane narody. Wystarczy wspomnieć seksualne napięcie, jakie generuje konwencjonalna metoda ekspozycji munduru: skontrastowanie grupy wojskowych z kruchością kobiecego ciała, niekiedy częściowo obnażonego, w charakterystycznej dla lat 30. jedwabnej sukni krojonej ze skosu. Wszystkie te napięcia połączył Luchino Visconti w brawurowej scenie kulminacyjnej Zmierzchu bogów (1969): jest tam zarówno operowy kicz, drzemiący w germańskich rytuałach, jak i bolesne piękno skrajnie przeestetyzowanej fizycznej przemocy; zimna niedostępność ciał esesmanów oraz przegięty powab uszminkowanych głupców w perłach i przepaskach ze swastyką. Fascynacja i wstręt. Sierżant Zygfryd, pułkownik Thor i poszukiwany Golem Volker Schlöndorff udowodnił w adaptacji powieści Król Olch (1996), jak łatwo połączyć odmienne inspiracje, np. germański kult ciała i sprawności fizycznej z mroczną baśniową atmosferą romantycznych ballad. Losy niedorozwiniętego umysłowo mężczyzny (John Malkovich), porywającego dzieci na potrzeby powiększania oddziałów Hitlerjugend, reżyser ujął w koherentnym związku wizualnych metafor. Złożył je z wyobrażeń nazistów zawartych w tekstach kultury i zbiorowej nieświadomości, gdzie gnieżdżą się odwieczne mity, lęki i fascynacje. Ikonografia nazistowskiego żołnierza zawłaszcza i scala w spójny, monumentalny system znaczeń symbole o tak oddalonej genezie, jak postać zachłannego władcy elfów, który powstaje z mgieł i porywa dzieci, solarny symbol szczęścia – dalekowschodnią swastykę, czy Totenkopf – znak poświęcenia wszystkiego walce, w której nie bierze się jeńców i nikogo nie prosi o łaskę. W nieskazitelnym heroicznie pięknie aryjskich chłopców materializuje się tradycja eposu bohaterskiego sięgająca czasów wędrówki ludów – nieprzypadkowo Führer w Bękartach wojny (2009, Q. Tarantino) daje się sportretować w skrojonej na podobieństwo średniowiecznych pelerynie z półkola, spiętej srebrnymi broszami, odwołującymi się do zdobnictwa popularnego w epoce Karolingów. Jednocześnie stylizowana sylwetka orła, która zdobi niemieckie mundury, ustanawia związek ze starszą jeszcze cywilizacją: rzymskimi orłami legionistów, podbijających świat ku chwale Cesarstwa. Perfekcyjnie skomponowana wizualna oprawa nazistowskich rytuałów jest również świadectwem korzyści płynących z odwołania się do znaków najbardziej archaicznych, z posłużenia się symboliką światła i ognia oraz wykorzystania siły emocjonalnych reakcji, jakie budzi czerwony kolor. Takie są przede wszystkim ogromne płachty flag (efektownie zrywane przez Mały Sabotaż w Kamieniach na szaniec [2014, R. Gliński]), które wyraziście kontrastują z surowymi fasadami monumentalnych budowli. W ustrukturyzowanym, podstawowym dla każdej kultury podziale na siły chtoniczne i uraniczne ikonografia nazistowska sytuuje się po stronie tego, co męskie, jawne, wojownicze i świetliste (nieprzypadkowo bohater, w którego wciela się Marlon Brando w filmie Młode lwy [1958, E. Dmytryk], jest nazywany przez francuską ukochaną „pięknym złotym bogiem wojny” – z goryczą, ale i z zachwytem). Nawet wyjątek od tej reguły: czarny mundur esesmana czy członka Gestapo, w większości filmowych przedstawień kondensujący w sobie to, co w gronie decydentów III Rzeszy najbliższe chtonicznym upiorom związanym z ciemnością i czarną magią, oznaczony jest patką z dwiema stylizowanymi błyskawicami – czyli symbolem uranicznych bogówwojowników, Thora i Donara. Mityczna proweniencja nazistowskich symboli znajduje swój odpowiednik również po stronie ich przeciwników – stąd w filmie Tarantino nieuchwytnego łowcę żołnierzy III Rzeszy nazwano Golemem. Może dlatego tak silnie oddziałują sceny, w których nazista zdejmuje mundur. Zło, które wtedy popełnia, nie jest legitymizowane przez instytucję i konieczność służby ojczyźnie – stąd niezatarte wspomnienie Ralpha Fiennesa w Liście Schindlera (1993, S. Spielberg), który w najzwyklejszym białym podkoszulku i opuszczonych niechlujnie szelkach poluje z balkonu na przechodzących więźniów. I przeciwnie – scena ostatniego spotkania oficera Wehrmachtu z Władysławem Szpilmanem (Pianista [2002], R. Polański), w której niemiecki żołnierz okrywa swoim płaszczem żydowskiego muzyka, nabiera wymowy symbolicznego apokryfu. To przecież powtórzenie hagiograficznej legendy o świętym Marcinie, który przeciął swój płaszcz na pół i jedną z części ofiarował żebrakowi. Drugą musiał zachować – należała do armii. Niezależnie od sposobu przedstawienia nazisty, jakaś część jego istoty zawsze należy do armii. Wojsk Króla Olch, wilka Fenrira i Ponurego Żniwiarza. W tle łopoczą czerwone flagi. Wschodzi czarne słońce o złamanych promieniach.