Księgarnia Lello

Transkrypt

Księgarnia Lello
2013
Listopad
Księgarnia
Ludzi
Myślących
Wencel
Polkowski
Maritain
Sołżenicyn
Masłowska
Porto, Portugalia
Księgarnia Lello
Ślady krwi █ Oda do śliwowicy █ Kochanie, zabiłam nasze koty
█ Gdy dom jest światem █ Fenomen Sołżenicyna
█ Czytamy w oryginale
LISTOPAD 2013
MIEJSCE DO ZACZYTANIA
Księgarnia Lello, Porto, Portugalia
TAPETA MIESIĄCA
Stara Bibiloteka, Autor Nieznany
NAJCIEKAWSZE NOWOŚCI KSIĄŻKOWE
Druk
Czytniki
Z wyższej półki
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ślady Krwi
Jan Polkowski
POEZJA
Jan Polkowski
Wojciech Wencel
TŁUMACZENIE
Jacques et Raïssa Maritain.
Les mendiants du ciel
Magdalena Droszkowska
PORTRETY
Na ostrzu noża
Jan Polkowski - poeta
Historia zdruzgotania, historia zawierzenia
Wojciech Wencel - poeta
O pożytku z dzbanka do herbaty
Agnieszka Dubiel - blogerka
RECENZJE
ALE SERIA!
WYDARZENIA LITERACKIE
KRONIKA
Kontakt:
O Księgarni Ludzi Myślących
Fenomen Sołżenicyna
Kochanie, zabiłam nasze koty
Redakcja:
Jakub Moroz, Mateusz Matyszkowicz, Krzysztof Wołodźko,
Adrian Sinkowski, Anna Kierzkowska, Mateusz Krzysztof
Dziób
Współpraca:
Magdalena Droszkowska, Izabela Ziemba, Bartłomiej Zborski, Piotr Dobrołęcki
FRONDA PL Sp. z o.o.
Księgarnia Ludzi Myślących
Łopuszańska 32, 02-220 Warszawa
www.xlm.pl
[email protected]
facebook.com/xlmpl
Czytamy w oryginale
Jasiek Mela poleca
Powstała w 2003 roku. Przez całe lata mieściła się w niewielkim lokalu przy ul. Na Tamce w Wraszawie, w 2009 roku przeniosła się całkiem do internetu. Miesięcznik Księgarni dystrybuowany jest elektronicznie w formatach pdf, ePub i mobi.
Od zawsze związana z Frondą - księgarnia oferuje wybór nietoksycznej literatury dla dorosłych, młodzieży i dzieci.
Porto, Portugalia
Księgarnia Lello
Pomysłodawcą i wykonawcą jej
wystroju był inżynier architekt
Xavier Estaves. Uczynił on centralnym punktem księgarni romantyczne, czerwone schody łączące parter z galerią.
Położona pięć minut spacerem od
centrum Porto, robi wrażenie
już od progu zapierającymi dech
w piersiach witrażami, koronkowo rzeźbionym drewnem, krętymi
schodami, zdobnymi okuciami,
zwieńczonymi szkłem regałami
- słowem: eklektycznym, bogato
zdobionym wnętrzem.
Art deco, neogotyk, secesja
łączą się w jedną, harmonijną
całość. Ozdobione płaskorzeźbami z brązu filary prezentują
postaci z literatury
portugalskiej, ale
w księgarni dostępna
jest nie tylko literatura portugalska,
lecz także publikacje
w języku angielskim
i francuskim.
Po raz pierwszy została otworzona w 1869 roku pod nazwą
„Livraria Internacional de Ernesto Chardron”. Ponowne otwarcie miało miejsce w 1906 roku
pod zmienionym szyldem „Livraria Lello e Irmão”. Od tego
czasu księgarnia wciąż jest
w posiadaniu tej samej rodziny.
To miejsce, w którym
warto się zatrzymać,
by poczytać, napić
się kawy. Kawiarnia
na piętrze podaje też
porto.
Adres:
Rua das Carmelitas 144, Porto
Rok założenia: 1869
Architekt: Xavier Estaves
Styl: eklektyczny
Video z wnętrza:
http://youtu.be/SdbCOxQgBEo
fot. Ken and Nyetta (flickr.com)
Księgarnia Lello to obowiązkowy
punkt na mapie każdego bibliofila. Według brytyjskiego dziennika „The Guardian” to trzecia
najpiękniejsza księgarnia na
świecie.
fot. Francisco Oliveira (flickr.com)
MIEJSCE DO ZACZYTANIA
TAPETA MIESIĄCA
Rozdzielczość oryginalna:
1280x1024
Rozmiar oryginalny:
0.75 MB
Data powstania:
Prawdopodobnie 2011 rok
Autor:
nieznany
Stara Biblioteka
wallpaperhere.com/The_Library_8392
Po właścicielach ślad zaginął. Dotyczy to tak samo dzieła, jak autora. I o ile konwencja pożerania literatury i architektury przez dziką przyrodę wydaje się urzekająca, o tyle mamy nadzieję,
że autora nie spotkał ten sam los. Byłoby bardzo szkoda nie móc złożyć mu kiedyś gratulacji
z tytułu wykonania tak świetnej tapety na pulpit.
Jeśli ktoś po drugiej stronie ekranu wie czyjego autorstwa jest ta praca - proszony jest o kontakt
z redakcją na [email protected]. Czeka nagroda!
NAJCIEKAWSZE NOWOŚCI KSIĄŻK O W E
Książki
drukowane
Jarosław Sokół
Czas Honoru.
Pożegnanie z Warszawą
Trzeci tom znakomitego cyklu powieściowego, którego bohaterami
są czterej cichociemni.
Sławomir Mrożek,
Gunnar Brandell
Listy 1959-1994
Lato 1958 roku, gdzieś na Oceanie Atlantyckim. Sławomir Mrożek ma
wówczas 28 lat oraz dramatyczny debiut za sobą. Gunnar Brandell, straszy o 14 lat, odgrywa już znaczącą rolę w kulturalnym życiu Europy.
Wspólny rejs do Nowego Jorku przeradza się w trzydziestopięcioletnią
przyjaźń, utrwaloną w listach.
Sibley Priscille
Obietnica gwiezdnego pyłu
Shusterman Neal, Elfman Eric
Strych Tesli
Czternastoletni Nick wraz z ojcem
i bratem przeprowadza się do starego, wiktoriańskiego domu. Po niefortunnym wypadku z tosterem cała
trójka postanawia pozbyć się zalegających na strychu gratów. To daje
początek serii dziwnych wydarzeń.
Gdy w wyniku tragicznego wypadku Elle
popada w stan śmierci mózgowej, Matt
jest zdruzgotany. Choć nie może znieść
myśli o utracie żony, wie że Elle bała
się tylko jednego – długiego, powolnego umierania. Matt jest bliski wyrażenia
zgody na odłączenie żony od aparatury
podtrzymującej życie, kiedy okazuje się,
że Elle jest w ciąży.
Haruki Murakami
Bezbarwny Tsukuru
Tazaki i lata jego pielgrzymstwa
stało.
Włodzimierz Zatorski Osb
Prawda w życiu człowieka
Szesnaście lat temu Tsukuru miał
bliskich przyjaciół, którzy nagle
i nie wiadomo dlaczego zerwali
z nim stosunki. Bardzo ciężko to
przeżył. Teraz postanawia dowiedzieć się, co właściwie się wtedy
Nikita Pietrow
Stalinowski kat Polski
Iwan Sierow
Rosyjski działacz praw człowieka
i badacz archiwów KGB demaskuje
działania Iwana Sierowa - jednego
z największych katów Polaków, odpowiedzialnego m.in. za tzw. proces
szesnastu.
Prawda jest podstawą mądrości życiowej. Autor przypomina biblijne
rozumienie prawdy i ukazuje jej rolę
w rozwoju duchowym człowieka.
Tomasz Mierzwiński
Dziennik pokładowy
Wybór najciekawszych podróżniczych tekstów z blogów Seawolfa,
w których dowcip, ironia i szczypta
nostalgii wciągają czytelnika bez
reszty. Seawolf zabiera nas w długą
podróż, trochę sentymentalną, ale
też pełną niespodzianek i zaskakujących zwrotów akcji.
NAJCIEKAWSZE NOWOŚCI KSIĄŻK O W E
Książki
na czytniki
Święty Jan od Krzyża
Poezje wybrane
Wielbiciele poezji Świętego Karmelity z pewnością docenią to
wydanie, zestawiające oryginał
ze znakomitym przekładem, zaś
entuzjaści twórczości Stanisława
Barańczaka znajdą w tej książce
poezję tak wysokiej klasy, do jakiej tłumacz i poeta przyzwyczaił
ich przez lata swojej pisarskiej aktywności. Specjalne wydanie dla
bibliofili.
Michaił Bułhakow
i Jelena Sergiejewna Bułhakow
Dziennik Mistrza
i Małgorzaty
Swiadectwo tragicznego losu
artysty w państwie totalitarnym,
bogata dokumentacja życia geniusza
literatury XX wieku, uzupełniona listami pisarza do władz państwowych ZSRR oraz do przyjaciół i rodziny, a także historia życia zwyczajnych ludzi i obraz świata, który dziś jest już nie do odtworzenia.
Rahlens Holly-Jane
Nieskończoność
Antoni Czechow
Jest rok 2264. Ludzie posługują się mózgołączem, które
pozwala im na zapisywanie
wspomnień w globalnej bazie
danych. Zaimek osobowy „ja”
wyszedł z użycia. Finn Nordstrom, dwudziestosześcioletni
historyk i tłumacz martwego
języka niemieckiego zostaje
poproszony o zbadanie tajemniczego znaleziska – dziennika
dziewczyny z XXI wieku.
Dramat na polowaniu
w założeniu samego autora „Dramat...” miał być parodią popularnych kryminałów, wyszła mu jednak świetna powieść gatunkowa.
Znajdziemy tu doskonałe portrety
psychologiczne i poruszający obraz rosyjskiego społeczeństwa.
Leopold Tyrmand
Zły
Książka – legenda. Najpoczytniejszy kryminał napisany w czasach
PRL-u. A tak naprawdę niezwykle
inteligentny opis Polski Ludowej,
przebrany w strój ni to kryminału,
ni to romansu, ni to westernu.
Stanisław Lem
Summa Technologiae
Najsłynniejszy z esejów Lema.
Napisana w latach sześćdziesiątych,
prorocza wizja dalszego rozwoju nauki i technologii, a w szczególności
zaskakująco trafna prognoza rozwoju informatyki i biotechnologii. Radykalna filozoficznie koncepcja rozwoju Rozumu jako władzy niejako
autonomicznej, który w końcu dystansuje i podporządkowuje sobie Naturę. Dzisiejszy czytelnik lwią część książki przyjmuje jako oczywistość,
co najlepiej dowodzi daru przewidywania autora.
Klikając w dowolny tytuł przeniesiesz się do strony www
z pełniejszym opisem książki.
Alice Munro
Miłość dobrej kobiety
Miłość kobiet przyjmuje rozmaite
formy. Munro pokazuje je wszystkie
z niezwykłą wnikliwością, odsłaniając głębię i zawiłość zwyczajnego
życia oraz siłę emocji, które wiążą
ludzi ze sobą na nieskończenie różnorodne sposoby.
NAJCIEKAWSZE NOWOŚCI KSIĄŻK O W E
Książki
z półki wyżej
Robert Cieślak
Widzenie Różewicza
Wybitny znawca twórczości poety, odkrywa po raz kolejny moc
poetyckiego głosu autora „Niepokoju”, rozsadzającego wszelkie
dotychczasowe teorie.
W.J.T. Mitchell
Czego chcą obrazy?
Jedna z najważniejszych teoretycznych propozycji z zakresu badań nad
kulturą wizualną. Obowiązkowa pozycja na listach lektur wydziałów historii sztuki i nauk o kulturze, teorii mediów czy filozofii.
Marcin Gmys
Harmonie i dysonanse. Muzyka Młodej
Polski wobec innych
sztuk
Agnieszka Taborska
Wielka synteza muzyki Młodej
Polski, jakiej dotąd nie było.
Zmienia ona naszą wiedzę o tej
epoce muzycznej, a wywierać
będzie także wpływ na samą
muzykologię, i możliwe że również na praktykę muzyczną.
Spiskowcy wyobraźni
Pomysłowa analiza surrealizmu na
przykładzie sztuk plastycznych,
kina, fotografii i literatury. Autorka sięga do początków nurtu,
a następnie oprowadza po całym
wieku XX, pokazując, jak surrealistyczne spojrzenie na świat łączy
biografie rozmaitych artystów.
Aleksander Sosna, Elżbieta Danieluk, Andrzej Danieluk
Cerkwie Białegostoku
i okolic
Barwna opowieść o prawosławiu,
które na Białostocczyźnie obecne
jest od wieków. W książce opisane zostały losy kilkudziesięciu
prawosławnych świątyń w Białymstoku i w jego okolicach, ich
historia i współczesność.
Jacek Moroz
Dyskusja z relatywizmem prawdy w Szkole
Lwowsko-Warszawskiej
Solidne, wnikliwe i wieloaspektowe studium pojęcia prawdy absolutnej i jego obroną przed zarzutami relatywistycznymi.
Donald Keene
Narodziny japońskich
tradycji
Klikając w dowolny tytuł przeniesiesz się do strony www
z pełniejszym opisem książki.
Yoshimasa to prawdopodobnie najgorszy szogun, jaki kiedykolwiek
rządził Japonią. Był kiepskim żołnierzem, nie znał się na sprawach
państwowych i został zdominowany
przez żonę. Niemniej - jak pokazuje Donald Keene - wywarł bezprzykładny wpływ na życie kulturalne
Japonii.
PORTRETY
Jan Polkowski (1953)
Poeta, prozaik, dziennikarz.
Laureat Nagrody im. Kościelskich, nagrody im. Andrzeja Kijowskiego, odznaczonyKrzyżem
Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Od 2010 roku sekretarz generalny Krajowej Izby
Producentów Audiowizualnych.
Rozmawia:
Mateusz Matyszkowicz
Jan Polkowski
NA OSTRZU NOŻA
Jan Polkowski - poeta, dziennikarz, działacz NSZZ Solidarność opowiada
o swojej debiutanckiej powieści „Ślady krwi”.
wybrał jakiegoś człowieka, który jednoznacznie opowiada się po jakiejś stronie, jest szalenie prostolinijny, to wszystkie meandry naszej
historii ― te nasze zapętlenia, problemy, niejednoznaczności ― by mi umknęły. To nie jest
bohater, którego lubię czy z którym się
spieram. On jest po
prostu taki, jaki był
Jan Polkowski: Po pierwsze z racji wieku ― do czas, który przeżył:
prozy trzeba dojrzeć. Trzeba zżyć się ze swo- czas trudny, niejedim czasem, trzeba wczuć się w losy współcze- noznaczny, skomplikowany, o którym ciągle
snych, ale także w losy tych, którzy już ode- dyskutujemy. Ciągle nie jesteśmy pewni, czy
szli, ale zostawili nam albo jakieś bezimienne dobrze rozumiemy swoją przeszłość.
dziedzictwo, które musimy badać, albo swoje
świadectwo w jakiś sposób zapisane, także Czy bohater nie został stworzony trochę na
wzór bohaterów mitologicznych, w których
w formie książek.
może odnaleźć się każdy?
Głównym bohaterem powieści jest Henryk.
Kim jest ów Henryk? Jak się wydaje, to dość ta- J. P.: Nie sądzę. On jest dzieckiem swoich czajemnicza postać: emigrant, którego poznajemy sów, tak bym powiedział. Akcja książki rozgrystopniowo i którego chyba do końca nie może- wa się między rokiem 1939 a współczesnością,
dokładna data nie jest określona. To jest czas
my rozgryźć…
dla Polaków szalenie trudny: okres okupacji
J. P.: Wybrałem człowieka o takiej biografii, ― najpierw niemieckiej, później sowieckiej
żeby móc dobrze przedstawić historię, która ― i wreszcie ta niepodległość taka niepewna,
nie jest właściwie opowiedziana. Polska histo- niejasna do końca. W związku z tym bohater,
ria jest ciągle fałszowana. Stale toczy się o nią który jest zapętlony, który niedokładnie sam
spór, a nawet bym powiedział: wojna. Gdybym siebie rozumie, który zmieniał swoje życie. Jak
Kim my jesteśmy i czym jest dla nas historia?
W kawiarni jest z nami pan Jan Polkowski: autor powieści „Ślady krwi”, którego pamiętamy
jako wspaniałego poetę, twórcę znanych szerokiej publiczności tomów poezji. Teraz powieść,
i to od razu powieść epicka, wielka. Dlaczego
po książkach poetyckich nagle pojawia się
proza?
{
to się potocznie mówi, odbijał się od płota do
płota: od ateizmu do katolicyzmu, od kolaboracji do „Solidarności”. Stąd dobrze się wpisuje w to, co polskie społeczeństwo przeszło
w tym okresie.
Nie można tworzyć krzepiących
opowieści w oparciu o fałsz.
Pański bohater szuka i odkrywa swoich
przodków, przede wszystkim ojca. Zdradźmy
fragment fabuły: Henryk wraca do Polski, ponieważ otrzymuje spadek po ojcu, który w komunistycznej przeszłości odegrał zdecydowanie negatywną rolę, w nowej Polsce został
agentem służb wojskowych, później biznesmenem. Pozostawia po sobie ogromny majątek.
Czy ta książka jest też w jakimś sensie poszukiwaniem ojców? Czy nam wszystkim brakuje
wiedzy o ojcu? Kim on jest?
J. P.: Ojciec bez względu na to, czy jest diaboliczny i reprezentuje ciemną stronę życia,
czy też jest pozytywnym bohaterem, dla każdego ― zwłaszcza dla mężczyzny ― stanowi
postać kluczową. Bohater powieści nie tylko
PORTRETY
musi zrozumieć swojego ojca, czy też od niego się uwolnić. Musi poznać swoje korzenie,
gdyż historia jego rodziny była w całości przed
nim zatajona. To jeden z elementów tej szarej
PRL-owskiej rzeczywistości. Wówczas ludzie
bali się mówić o przeszłości, bali się opowiadać o własnej rodzinie dzieciom ― dla bezpieczeństwa, żeby nie ryzykować. Mój bohater
jest właśnie takim dzieckiem PRL-u: pozbawionym korzeni, właściwie pozbawionym tożsamości. A nawet jeśli ma ją, to jest ona jest
szalenie kaleka, uboga. Bez pamięci człowiek
jest ćwierćczłowiekiem. Nie potrafi nawet dokładnie określić swoich pragnień. Jeśli nie wie,
kim jest; jeśli nie wie, jaka pamięć za nim stoi,
jaka pamięć rzeczywiście go buduje ― nie potrafi zbudować przeszłości. Mój bohater walczy o to i krok po kroku dowiaduje się rzeczy,
których się nie mógł spodziewać.
Czy w takim razie zła historia jest lepsza niż
historia nieopowiedziana? Czy historia skomplikowana, naznaczona złymi wyborami jest
lepsza niż historia, o której nie pamiętamy?
J. P.: Tu są dwa problemy. Pamięć powinna być
pełna, ponieważ prawda buduje. To banał, ale
tak jest. Nie można tworzyć krzepiących opowieści w oparciu o fałsz, to na pewno. Pamiętajmy o wszystkim: o rzeczach dobrych i o
złych. Pamiętajmy o Bierucie, o Bermanie. Ale
też zdawajmy sobie sprawę z tego, że przyszłość narodu może być zbudowana w oparciu
o pamięć dobrą: pamięć o bohaterach, ludziach,
którzy przeżyli swoje życie w sposób szlachetny, altruistyczny, dbając o dobro wspólne. Nie
da się zbudować przyszłości narodu w oparciu
o grzechy, a każdy naród składa się z jednostek, które takie grzechy popełniają. Musimy
pamiętać o różnych złych rzeczach, które także zdarzało się Polakom zrobić, ale budujmy
swoją przyszłość w oparciu o rzeczy dobre.
W oparciu o Witolda Pileckiego, w moim przekonaniu jednego z największych bohaterów
ludzkości. Pamiętajmy jednak o jego katach.
Sędziowie, którzy wydali wyroki śmierci, trzy
wyroki śmierci na rotmistrza Pileckiego, byli
byłymi oficerami Armii Krajowej. Oni też są
częścią naszej pamięci, tej złej pamięci, która
nie może nam umknąć. To nie oni jednak są
bohaterami naszej przyszłości. Bohaterem naszej przyszłości powinien być rotmistrz Witold
Pilecki.
zresztą jest kwestią wyboru. Wiemy, że w historii Polski były takie rodzeństwa, gdzie brat
zostawał Niemcem…
Atanazy Raczyński był posłem pruskim, dyplomatą pruskim, patriotą pruskim, a jego brat
stworzył Biblioteką Kórnicką. To dowód na to,
że nie rodzice decydują, nie kontekst społeczny, nawet nie wychowanie. Wszystko to ma
Czyli Henryk, syn komunistycznego agenta, ma wpływ, ale ostatecznie człowiek sam podejmuszansę odzyskać siebie, jeśli pozna przeszłość, je decyzję: „Tak, jestem Polakiem”, „Jestem
ale też zwróci się w stronę innego dziedzictwa komunistą”. Można oczywiście rozważać, co
niż to, które mógł mu przekazać ojciec? Czy jest ludzie, którzy używają języka i argumentacji
to projekt jakiejś narodowej psychologicznej Jakuba Bermana ― czyli języka zdrajców Polterapii, dzięki której przeszłość może zostać ski, działaczy Komunistycznej Partii Polski ―
przezwyciężona?
wynieśli z domu. Jednak to w gruncie rzeczy,
choć mogłoby być przedmiotem badań socjoJ. P.: Proszę pana, w swej historii mamy tradycję logów, jest drugorzędne. Ważne, że oni jako
zdrady narodowej, mamy tradycję apostazji…
dorośli ludzie mówią: „polskość trzeba zniszczyć, żeby stworzyć nowoczesny polski naI mamy dzieci zdrajców.
ród”, „katolicyzm jest czymś, co przeszkadza
w osiąganiu sukcesów przez polski naród” itd.
J. P.: …mamy trójlojalizm. W polskiej historii
nie tyle dziesiątków lat, co znacznie dłuższej, Istnieje cały szereg przykładów tej argumentajest obecny taki nurt. Jest Wielopolski ― jest cji, wspieranej, niestety, przez państwo polskie,
Traugutt; jest Jaruzelski ― jest ks. Jerzy Po- które ruguje z podręczników i z programów napiełuszko. Cały czas wybieramy. Nie możemy uczania polską literaturę i polską historię. Naw tym wyborze się pomylić, bo nie można zbu- uczyciele musieli głodować w obronie nauki
dować Polski na Jaruzelskim i na ks. Jerzym ojczystej historii! Że to się zdarzy w niepodPopiełuszce jednocześnie. Nie można ich ze ległej Polsce, do dzisiaj trudno mi uwierzyć.
sobą mylić, mieszać, zacierać granic wartości, Ale ten spór jest żywy, jest to spór wojenny.
zasad moralnych. To są rzeczy, które w ocenie Sprawa stoi na ostrzu noża.
historii, w budowaniu pamięci, w jej strukturze
są fundamentalne.
Czyli nie historia, a brak historii. Nie geny, ale
brak pamięci.
A co z dziećmi zdrajców? Po 1989 r. na prawicy mówiło się, że przeszłość należy ujawnić, J. P.: Albo zła pamięć!
zdrajców osądzić, agentów odsunąć. Dzisiaj
częściej się mówi o dzieciach zdrajców, zajmu- To pocieszające stwierdzenie, że „Wszystko jest
jących eksponowane stanowiska w strukturze w nas, / wszystko jest przed nami”. Jedna z najspołecznej, którzy podążają śladami rodziców. bardziej humanistycznych powieści ostatnich
Czy to grzech rodziców na nich ciąży?
czasów - „Ślady krwi” Jana Polkowskiego. Jest
jeszcze przed nami nadzieja. Dziękuję za rozmoJ. P.: Każdy człowiek działa na własną odpo- wę. █ Przygotowano na podstawie programu telewizyjnego:
wiedzialność i dokonuje wyboru. Tożsamość Litaratura na trzeźwo
Ślady krwi
Jan Polkowski
(fragment książki)
koniec XX wieku
Henryk siedział w radio. Gdy odebrał telefon, usłyszał głos swojej córki,
prawie dwudziestoletniej Karoliny. Nie rozmawiali od dłuższego czasu.
– Współczuję, tato. W związku z Konradem.
Henryk pomyślał, że ta dorosła kobieta ostatni raz współczuła kilkanaście lat temu pewnej kaczuszce, utopionemu pisklęciu, huśtanemu beznamiętnie przez niewinne, filigranowe fale potężnego jeziora.
Resztki jej spontanicznych reakcji wyparowały ostatecznie, gdy zaczęła
miesiączkować. W ojcu wyczuwała nieznośną słabość, a słabości niena-
Oprawa: miękka
Liczba stron: 440
Wydawnictwo: M
EAN: 9788375955613
Cena detaliczna: 39,90 zł
FRAGMENT KSIĄŻKI
widziła, więc już jako dziecko instynktownie
odsuwała się od niego, szukała światła i lustra
w matce.
– Wszyscy powinni sobie nawzajem współczuć – odpowiedział sentencjonalnie.
Nawet gdyby rok temu odezwała się i wspomniała o Konradzie, też nie byłby pewien, jakie myśli krążą ukryte pod ciemnym, skupionym spojrzeniem, odziedziczonym po matce.
Poczuł żal, przemożną chęć ukrycia się przed
wszystkimi i sączenia drogiego wina w bezwietrzny, lekki wieczór, we Włoszech, blisko
orzeźwiającego oddechu alpejskiego lodowca.
Miał upijać się sam? Ale, na Boga, kto mógłby
mu towarzyszyć?
– Niejeden przeżył, bo okazywał innym współczucie. Ktoś inny zdechł pod płotem, bo go nie
zaznał. Mów, Karolinko, co u ciebie?
– Przypadkiem jestem blisko radia. Może nie
całkiem blisko, ale przypadkiem. Może zamienimy parę słów?
Prowadzenie popołudniowej audycji miał już
za sobą. Przygotowywał się do jutrzejszego dyżuru. Zapisywał jakieś smętne pomysły mające
skłonić porzucone mężatki do zwierzeń, na tyle
szczegółowych, by Bronek wcisnął między ich
szlochy jak najwięcej reklam proszków do prania, podpasek i odświeżaczy do ubikacji. Notatki były skąpe, bo podczas audycji z udziałem słuchaczy i tak musiał improwizować.
Z reguły, im bardziej się przygotował, tym bardziej drętwo smędził. Tego dnia skupiał się wytrwale na zbędnym wysiłku, gubiąc co chwilę
wątek, bo od rana tajny, bezcielesny cień walił
go w tył głowy obuchem owiniętym szmatą.
Skatowany i bezbronny marzył o urwaniu się
wcześniej. Był wrzesień, dzień był ciepły, na
pozór pobłażliwy. W istocie rozogniony, złośliwy i podstępny. Zawałowcy drzemali, usiłując zmniejszyć ciężar wyobraźni, ciśnieniowcy
co pół godziny zakładali opaski do pomiaru
ciśnienia i chowali się w ciemnych pokojach,
gdzie nie ma zegarów i nie widać przyszłości,
depresanci stawali tyłem do okien i usiłowali
śpiewać, z każdym słowem głośniej i głośniej.
Henryk od pierwszej minuty spędzonej w pomieszczeniach radia zamyślał się i gapił przez
niebiesko-szare powietrze na bezlitośnie kończące się lato. Obserwował przez nieotwieralne okno kawałek skweru i zmiętego asfaltu zamarłej uliczki. Życie mijało zbyt szybko, a on
mimo to je popędzał, jakby chciał je jeszcze
bardziej ścisnąć na cienki placek, zamknąć
w jednym oddechu między przebudzeniem
a bezprzytomnym zaśnięciem. Między bezmyślną myślą a niewidzącym oparciem oczu
o zeszłoroczny kalendarz. Ale życie wymykało
się, uciekało i trwało obok nienaruszone, dziewicze, nieskazitelne. Czekało ciągle na niego
z nieziemską cierpliwością, psią wiernością
jak nadpita samotnie wódka w szklance z grubego szkła. Czy było bezczelnym kłamstwem,
tanią prowokacją, że to, co najważniejsze, ciągle jest przed nim? Inne życie? Niewyobrażal-
ne? Fascynujące i porywające, o jakim nigdy
nie marzył? Wystarczy sięgnąć ręką?
Dzień dłużył się, słońce płonęło nieruchomym
światłem. Pojedynczy promień przeciskał się
przez żaluzje i drażnił źrenice raz po raz. Znikał
i znowu, znienacka, kłuł w oczy. Harsynowicz
co parę minut patrzył na zegarek, sprawdzając
nieufnie, czy działa prawidłowo. Telefon od
córki spadł z nieba, jak akt ponownego stworzenia świata. Skonsumował cud i urwał się
z pracy dwie godziny wcześniej. Niewidziana
od iks czasu córka i urwanie dwóch godzin.
Upadek. Moralne dno. Była piąta, o szóstej
piętnaście, trzydzieści zadzwoni, że już nie
wraca do biura. Albo rzuci zdanko, że musi nagle pomóc córce w ważnej... nie, w to Bronek
nie uwierzy. Nikt nie uwierzy, że ktoś go prosi
o pomoc.
– Gdzie zaczekasz?
– Na rogu, w Coffe Haeven.
Nie zatrzymując się, rzucił przez otwarte drzwi
w kierunku Bronka, właściciela radia.
– Córka zadzwoniła, muszę, sam rozumiesz.
Bronek nie odwrócił się w stronę Henryka,
pokiwał tylko głową. Nie odezwał się. Był
wściekły. W nocy źle spał. Nie mógł odmówić Henrykowi i zdawał sobie sprawę, że on
o tym wie. Za honorarium, które wypłacał,
znalezienie do prowadzenia audycji kogoś
tak dobrego nie było możliwe. Nawet o kogoś znacznie gorszego byłoby trudno. Henryk
miał w głosie coś niezrozumiale przyciągającego i wciągającego. Gdy się nie widziało
zgarbionego, poszarzałego i drażniąco nijakiego mężczyzny, jego głos dawał iluzję, że
niewidzialny spiker posiada to wszystko, co
z człowieka czyni prawdziwego mężczyznę,
wiceprezesa korporacji lub księcia z pobliskiej dyskoteki. Henryk nie miał w posagu
żadnego z obiecanych skarbów. Jakim cudem
zresztą, jakikolwiek mężczyzna mógł zgromadzić w sobie atrakcje, które obiecywał jego
kojąco-ekscytujący głos? Złudzeniu ulegały
zwłaszcza kobiety dojrzałe, anioły srebrnych
godów, zamożne potentatki w branży rozczarowań i klęsk. Dzięki dyżurom Henryka radio
sprzedawało więcej reklam adresowanych do,
ekskuzemła, gospodyń domowych. Dla nastolatek jego przynęta wyglądała na fakingpisofszit. Pieniądze z reklam środków czystości,
kosmetyków, paraleków, sprzętu AGD, droższych ubrań i większych sklepów stanowiły
pokaźną część dochodów radia. Bronka kolejny raz w ostatnim czasie skręciło z bezsilnego
gniewu. Raczej nie z zazdrości. Kobiety, kobiety, kurna mańka. Pozostawała satysfakcja,
że Henio czaruje baby za półdarmo i na odległość, a dochody i kochankę ma on, właściciel
stacji.
Kawiarnia była pustawa. Karolina piła late
obok kilku czternasto-piętnastoletnich dziewcząt zajmujących dwa połączone stoliki. Siedziały, nie rozmawiając ze sobą, wpatrzone
w ekrany komórek. Czasami któraś wybuchała śmiechem i trącała sąsiadkę, pokazując telefon. Wtedy głowy wszystkich skupiały się
na moment, dotykając nawzajem. Dziewczęta
obejmowały się ramionami, by skupić jak najbliżej, palce przestawały biegać po klawiaturach, oczy wpatrywały w jeden ekran. Przez
około pół minuty, do czterdziestu pięciu sekund, wydawały z siebie okrzyki. Wow! Och!
Ten to...! Alleee! Jezuu! Niech cię! Ooo! Raaany! Henryk zastanawiał się, skąd wiedzą,
w jakiej kolejności mają pokrzykiwać i czy istnieje, może na jakimś młodzieżowym portalu,
katalog okrzyków, które są trendy. Po chwili
głowy rozpierzchały się na boki, ramiona rozplatały, klawisze wszystkich komórek znowu
pracowały w ciszy.
Karolina była blada, miała sińce pod oczami.
Z wysiłkiem nadawała swojemu wzrokowi
zwykły wyraz całkowitej obojętności. Ironiczny dystans był obecny w jej wzroku, jak zawsze, w nadmiarze. No, powiedzmy od ósmego roku życia. Dzisiaj jednak córka Henryka
w pełni nad sobą nie panowała. Ciało, bez jej
wiedzy i zgody, bez zgody jej kosmetyków
i trenera aerobiku, bez zgody ciuchów i biżuterii wysyłało nieskoordynowane i niepokojące sygnały. Jaki to może być problem? Przecież nie przychodzi po pieniądze. Skrzywił się
z niesmakiem. Lubił być złośliwy w stosunku
do siebie. Miejmy nadzieję, że to problem na
miarę jej wieku i statusu studentki drugiego
roku prawa. Trochę poważny, ale zadziwiający. Niezrozumiały, ale niezbyt śmieszny. Dlaczego przyszła do mnie? Przecież nigdy się nie
zwierzała. Ani razu nie poprosiła serio o radę.
Odkąd skończyła dziewięć lat, poważnie z nim
nie rozmawiała.
– Jestem w ciąży.
Rzuciła to zdanie zbyt gwałtownie i, jak na nią,
ze zbyt dużym zaangażowaniem. Zdanie upadło między nich poobijane, a Karolina zamilkła i czekała. Zrobiła to tak, jakby położyła na
kuchennym stole żywego karpia i powiedziała
do Henryka: „zabij go”. Kazała zabić, chociaż
świetnie wiedziała, że on raczej zwymiotuje
albo wymknie się z domu, żeby się napić czegoś mocniejszego, niż tknie rybę. Nie patrzyła
na Henryka. Dała mu całkowitą swobodę. Zostawiła te słowa do jego wyłącznej dyspozycji
na błyszczącym blacie stolika. Imitacja drewna, bardzo średni standard.
Rozmawia ze mną, jakbym był jej rówieśnikiem, z którym przespała się dwa miesiące
temu i teraz informuje go o ciąży, ot tak, w ramach testu. Przecież oboje nie znają się właściwie, a już na pewno nic ich nie łączy. Ciąża jest
wydarzeniem, którego nie rozumieją i są pewni, że dotyczy kogoś innego. Za chwilę wstanie, rzuci przez ramię, jesteś dupkiem, i wyjdzie, pisząc kciukiem esemesa do koleżanki.
Jednak Henryk w głębi ducha zaskowyczał
z radości jak szczeniak, który odnalazł matkę
i jej słodki cycek. Umiał wprawdzie tańczyć
FRAGMENT KSIĄŻKI
tylko walca i tango, ale jego narządy wewnętrzne wykonały dziki, afrykański taniec.
Karolina jest w ciąży. To może ją uratować.
Uratować dla świata. Dla nas. Dla nas dwojga? Dwojga. Słuchał z lubością, jak uroczyście i donośnie brzmią tryumfalne fanfary
tego słowa. Rozciągnięta soczyście i miękko
pierwsza sylaba i druga twarda, szybka, która
mimo to przypominała gaworzenie niemowlaka. Dziadek, wnuczka. Czemu wnuczka?
Chłopiec. Normalne życie. Wpadł w euforię.
Może jednak potrzebuje mojej pomocy?
Karolina piła dużą kawę z mlekiem, którą posłodziła, a przecież uznawała tylko czarną bez
cukru. Henryk sprawdził, czy jego zielona herbata odpowiednio naciągnęła, ale nie pił, nasycał się nowiną.
– I co będziemy teraz robić?
Starał się zadać to pytanie obojętnym tonem,
ale dyskretne „my” uderzyło w Karolinę i wtargnęło w nią brutalnie, bez nakazu. Nie znosiła
tego zaimka, w żadnej sytuacji nie uznawała
liczby mnogiej, nie pozwalała tak o sobie mówić w żadnym języku, nawet rówieśniczym.
Dlatego tak wytrącało ją z równowagi obecne
rozdwojenie.
– Jacy my? Jacy my? – syknęła. – Tato! Opamiętaj się. Nie twierdzę, że nie ma problemu.
Trudnego, egzystencjalnego, medycznego,
praktycznego. Ale, zrozum, on jest wyłącznie
mój. To moja ze światem sprawa. A właściwie
moja sprawa między moim brzuchem a wyłącznie moją mną. Nie ma żadnego „my”. My
– to ja ze mną. Mój brzuch to moja twierdza.
– Ale...
Henryk z euforii wpadł w panikę. I jak każdy wielokrotny samobójca brnął dalej. Czy to
możliwe, że Karolina przychodzi po to, żeby
mu powiedzieć, odczep się, to cię nie obchodzi? Po co? To bez sensu.
– Ale co na, że tak to... ojciec dziecka? Bo...
jakiś przecież... jest?
Karolina odzyskała siły. Nie była już blada,
zagubiona, sińce pod oczami nie zniknęły, ale
zęby zalśniły drapieżnie.
– Nie wypytuj mnie. Byłam w pobliżu, zadzwoniłam. To dobrze czy źle? Czemu mnie
wypytujesz jak prokurator, zamiast być miły
dla córki?
– Karolinko...
Dziewczęta siedzące obok wykonały serię precyzyjnie zaprogramowanych okrzyków.
– Może to jakiś znak, jakaś szansa. Dla nas
wszystkich, bo pomyśl...
– Jakich wszystkich? – odparowała Karolina.
– Dla ludzkości? To śmieszne. Powiedz mi, ty
planowałeś dzieci? Czy ty w ogóle cokolwiek
planowałeś, czy zawsze wszystko samo wychodziło tak, jak wychodziło? A ja tak, ja planuję.
Planuję wszystko. Tak robią normalni, nowocześni ludzie. Wszystko przemyślałam. Wniosek jest taki, że pójdę na zabieg. Taki jest mój
plan. Usunę!
Teraz nie opuściła wzroku. Patrzyła uważnie.
Jak na testowane w laboratorium zwierzę. Ja-
kie będą objawy. Kiedy szczur zacznie się słaniać, tracić siły, zdychać. Po sekundzie? Minucie? Kwadrans po wstrzyknięciu śmiertelnego
specyfiku?
Za wielkimi oknami kawiarni ruszył wiatr.
Pociemniało. Gazeta wzbiła się z chodnika
i usiłowała poszybować ku innym terytoriom.
Starała się uciec ze wszystkich sił, ale raz po
raz łamała się w powietrzu i spadała martwo
na granitowe płyty. Przechodnie przyśpieszali kroku, luźne ubrania oblepiały ciała, łopotały w coraz to inną stronę. Henryk zamknął
oczy. Poszukiwał ciemniejszej ciemności niż
ta ciemniejąca za oknem.
Ta młoda, ciężarna kobieta przyszła tylko po
to, żeby popatrzeć jak będę zdychał? Dlaczego? To jej musi zaszkodzić.
Kiedy Halina zamieszkała z Erykiem, Henryk
w sprawach rodziny nie miał złudzeń. Wrzucam na luz, powtarzał, jakby spotkał siebie
pierwszy raz i miał w ręku lewarek o tysiącu
biegów. To była rezygnacja z żarzącej się bezsenności na rzecz trzeźwej oceny namacalnej
pustki, którą, jak każdy pustostan, powinien
dawno oddać jakimś niemądrym młodziakom.
Czy Karolina mogła domyślić się lub wymyślić, że ojciec czekał na wnuki? Wyczuć ten
scenariusz niewidzialnymi kobiecymi czułkami lub skrzydłami, wrośniętymi w ziemski
glob i w każdą żywą istotę. Przenikającymi
cudzy owoc żywota. On sam nie uświadamiał
sobie tej tęsknoty, nawet nie nazwał tego oczekiwania, a przecież wnuki, w cudowny sposób, miały mu zastąpić rodziców, od których
całe życie uciekał, oraz żonę, którą porzucił
tak dyskretnie, że sam tego nie zauważył i to
na długo zanim ona go porzuciła dla innego
mężczyzny. I dzieci, które najpierw mieściły
się w jego dłoni, a raczej ich wszechświat mieścił się w jego szczupłej, długopalcej pięści,
a które potem bezwzględnie go ignorowały, by
następnie na zimno wykorzystywać, na koniec
zaś wstydzić się go, jawnie i boleśnie.
Karolina odkąd wiedziała, że jest brzemienną,
intensywnie szukała sposobu na stłumienie wewnętrznych rozruchów, rewolucyjnego wrzenia, w który wpędził ją spisek nielojalnych
plemników. Dziwna półdepresja, miękko-natarczywe pragnienie, by zerwać z dotychczasowym stylem życia, zachcianki, by jeść potrawy
i robić rzeczy, które dotąd nigdy nie przechodziły jej przez gardło i nie zaglądały do głowy
– to wszystko było dziecinnie nieznośne i trudne do wytrzymania. Właściwie nie była to bezradność, ale pokusa bezradności, nie słabość,
ale pragnienie wszechmocnej opieki. Nie było
to również nieznane uczucie bezbronności,
ale fizyczny, porażający głód bezpieczeństwa.
Była rozdrażniona i upokorzona wcieleniem
obcego ducha w znajome ciało. Czuła, że ktoś
wstawił jej do czaszki mózg jakiejś prowincjonalnej, słodkiej idiotki-bibelotki, jej arterie
zapychały stosy mdło pachnących fatałaszków,
serduszek, lustereczek, falbanek i grzechotek,
a krtań wypełniał szczebiot zdrobniałych słówek w rodzaju: słodziutki pępuszek, oczko jak
malinka lub kaftanik bobaska taki malusi.
To, co z nią się działo, było trudne do nazwania
i wymagało od niej wprowadzenia stanu wyjątkowego, bezwzględnej obrony racji stanu
i wyzwolenia z terroru anonimowego płodu.
Dotąd zawsze zachowywała naturalną równowagę, dystans uważnej obserwatorki i zdolność do bawienia się niepokojąco ryzykownymi sytuacjami.
Wpadła na pomysł, żeby lęk i słabość oddać
komuś innemu? Dokonać dyskretnej transfuzji kryzysu, przemycić przez granicę cudzej
czaszki wszystko, co wiązało się z ciążą, bo
słowa „poród”, „dziecko” nie wymawiała
nawet w myślach? Wetknąć komuś w serce
bezpańską pępowinę? Chciała dyskretnej
transplantacji i narzucenia komuś obowiązku dźwigania jej brzucha do końca świata?
Właściwie nie jej brzucha, ale natręta, z którym chciała zerwać stosunki. Była jak roztargniony przechodzień budzący się na środku
skrzyżowania, do którego dociera pisk opon
i niema, przerażona twarz kierowcy, oddzielona okurzoną przednią szybą, jak zamyślony przechodzień, który nie rozumie, że za
ułamek sekundy nić myśli się urwie.
Karolina mogła uznać, że na całym świecie
nie istnieje nikt, poza nieudanym ojcem, kto
wziąłby na siebie jej strach, zaskoczenie i rozczarowanie, a także ucieczkę przed zasadzkami
ukrytymi w jej organizmie. Miała tylko jego,
wiecznie przegrywającego, a może nawet lubiącego przegrywać, biednego dziennikarzynę.
Nie mogła znaleźć nikogo innego, a ojca dziecka stanowczo wykluczała. Któż inny mógłby
wziąć na siebie dźwiganie tego garbu, komu
byłoby bardziej do twarzy z teatrem rozmnażania, niańczenia, ze śmierdzącymi niewolnictwem pieluchami zamiast dekoracji. Kto by
chętniej wychowywał jej były brzuch na porządnego człowieka i oczywiście Polaka. Kto
czułby się lepiej, tracąc wolność, której nigdy
nie zaznał. Ona chciała bez wstydu wrócić do
inteligentnej, ironicznej gry ze światem, który przecież rozgryzła i robiła z nim dotąd, co
chciała. Do dyskretnego i pobłażliwego panowania nad krążącymi wokół, nieświadomymi
i naiwnymi ludźmi. Mężczyznami, mój Boże,
mężczyznami. Nie była zachwycona tym rozwiązaniem, ale zamierzała wrzucić niemodną
torebkę ze swoim brzuchem do głowy ojca,
do jego zapętlonej wyobraźni, podgrzewanej
przez zamiłowanie do cierpienia, kapitulacji
i czekania na imieniny kata z własną głową na
tacy.
Jednak jej krew lub niewielka część krwi, jej
macica i piersi wymykały się jej pogoni. Domagały się czegoś więcej, w sposób natrętnie
splątany i uparcie mętny. Zbuntowane kawałki
Karoliny błagały o hymn, chorągwie i orszak.
Pragnęły uroczystości, celebracji. Może nieubłagane życie chciało wyjednać u niej inną
śmierć. Może stara, schorowana, samotna Ka-
FRAGMENT KSIĄŻKI
Adwent
Cierpliwy ogień w glinianym piecu, w kuchni, w Ciepielowie,
szóstego grudnia tysiąc dziewięćset czterdziestego drugiego roku.
Na stole starannie uprzątniętym matczyną, pewną ręką
z niepewności i lęków, stała drewniana misa biało-żółtych
ziemniaków a gorąca para wspinała się ku górze po wątłym
sznurze światła.
Skrzypienie drzwi prowadzących z kuchni do paradnej izby
i domowy spokój płynął przez ich milczenie jak zimowy wiatr,
ciepły i wypełniony radością mijającej chwili. Siedzieli razem,
głodni, licząc słoje w drewnie stołu, czekali na ojca.
Ojciec poszedł zanieść ziemniaki Berkowi Pinechesowi
i innym ukrytym. Gdy wrócił, jedli wszyscy wolno, zachowując
szacunek dla każdego oddechu, westchnienia, kroku serca
w przyszłość, czując smak swojej obecności na ziemi i niebie.
W piecu ogień wytrwale podążał swoją drogą, wychodząc naprzeciw
jasnemu losowi. Skulony płonął w dłoniach jedzących obiad,
ogarniał ich jasne głowy i oświetlał dymem wioskę i gasnącą gwiazdę.
Po raz pierwszy ojciec nie potrafił wyjaśnić, dlaczego ogień
jest zimny jak jego brak. Dlaczego ogień powstał przeciwko ogniowi.
Ogień piekielny przeciwko diabłu, ogień niebieski przeciwko
aniołowi.
Ojciec milczał jak język usychającego ognia. Jego dzieci objęte
gałęziami gorejącego krzewu słyszały zimne słowa: Panie, mogłem żyć
ale nie urodziłem się. Mogłem zmartwychwstać, ale nie umarłem.
***
Węgiel gwiazd i tlenu zimny spokój
Jan Polkowski
Tomy poetyckie:
To nie jest poezja (1980)
Oddychaj głęboko (1981)
Ogień (1983)
Wiersze 1977-1984 (1986)
Drzewa (1987)
Elegie z Tymowskich Gór i inne wiersze (1990)
Elegie z Tymowskich Gór 1987-1989 (2008)
Cantus (2009)
Cień (2010)
Głosy (2012)
Powieści
Ślady krwi (2013)
rolina z odległej i zbędnej przyszłości, namolnie żebrała, jeśli nie o życie, to chociaż o drobny gest, o jałmużnę, o łzę, jedną jedyną słodką
łzę, ogromną jak ocean.
Matka? Matka nie widziała problemu. Jakiś odległy błysk przebiegł przez twarz Haliny, gdy
słuchała skąpych informacji córki, ale zgasł,
zanim się rozpalił. Eryk? Obcy, bardziej obcy
niż inni. Widziała, jak na nią patrzy. Ślini się.
Samczyk z ptaszkiem jak wróbelek elemelek.
Henryka ogarniał chaos. Nieznani sprawcy raz
po raz wbijali nóż w jego niespokojne myśli.
Perfidni politykierzy igrali jego losem. Ale on
się nie bronił.
Karolina przyszła, żeby uderzyć, zranić, zadać
ból? Koniecznie większy niż sama odczuwa?
Chciała, żebym bał się bardziej niż ona? W taki
diabelski sposób chciała się wzmocnić? Czy
jest aż tak zła, czy aż tak skrzywdzona, bezbronna, opuszczona? To, co robi, może być
tylko falowaniem nastrojów. Raz rzyga, raz napycha się kiszonymi ogórkami z chałwą, a raz
płacze cicho, długo, pod zbyt gorącym prysznicem. Ciąża ją odmieni. To często się zdarza
młodym kobietom. Nawet jeśli nie są gotowe,
dziecko zakorzenia je mocno, wyrywa z egoizmu, albo umieszcza dziecko wewnątrz tego
egoizmu, jak źrenicę w oku, jak ogień w sercu
suchego lasu. Henryk pocieszał się i straszył,
straszył i pocieszał. Siedział przy stoliku zdrętwiały. Niekontrolowane wydarzenia zepchnęły go na margines społeczny własnego życia.
Był kloszardem, któremu odmawiał jałmużny.
Przełknął z trudem ślinę i zabełkotał.
– Radio... muszę za dziesięć minut... obowiązko... no... wo... – Pokazał palcem na zegarek.
Wstał, przewracając krzesło. Zanim ruszył ku
drzwiom, nagłym ruchem objął jej głowę, pochylił się i usiłował pocałować w skroń. Trafił
wargami na włosy, szorstkie, ufarbowane na
rudy, ostry kolor, spadające sztywno na jej prawą brew. Po tym geście, który później uważał
bardziej za rodzaj błogosławieństwa niż pożegnania, usiłował się zdematerializować, zniknąć bez śladu. Ruszył jednak w stronę ubikacji.
Gdy jeszcze raz przemierzał całą długość kawiarni, mijając chichocące dziewczyny i kobietę przy kości w kremowym wdzianku sprzątającą stoliki, widać było, że porusza ustami,
powtarzając jakieś słowa.
Karolina patrzyła na niego uważnie, nie chciała
opuścić żadnego, najdrobniejszego szczegółu.
Widziała, jak porusza wargami, ale z powodu
muzyki warczącej z głośników nie mogła niczego wychwycić. Nawet domyślić się z ruchu
warg. Może Henryk powtarzał w kółko tylko
jedno słowo? Przekleństwo? Imię? Jej imię?
Imię Jezusa? Inne męskie imię? Imię jej sześciotygodniowego syna? Wołał go cicho, tak
żeby nie usłyszała? Żeby mogli wyjść razem
i uciec? █ Przygotowano na podstawie programu telewizyjnego: Litaratura na trzeźwo
PORTRETY
Wojciech Wencel
Historia zdruzgotania,
historia zawierzenia
Wojcieech Wencel - poeta o wydarzeniach zmieniajacych bieg historii
czucie pierwotnej więzi z osobami ze swoich
najbliższych stron. Jeśli przy pracach ziemnych
wykopuje się w okolicach domu stare zastawy
stołowe, części uprzęży, to siłą rzeczy zaczyna
się myśleć o ludziach dawniej tu żyjących nie
jak o cieniach, ale jak o osobach z krwi i kości.
Zawsze miałem czułość dla przeszłości, dla losów tych, którzy zostali już zmiażdżeni przez
czas. W dzieciństwie, gdy z kolegami znajdoWojciech Wencel: Te tomy wypływają z tego waliśmy w okolicach poniemieckich grobów
samego źródła, czyli głębokiego poszukiwania wypłukane kości, czasem czaszki, braliśmy je
tożsamości. Ale dużo zmieniło się pomiędzy na ręce, odnosiliśmy. Do tej pory ta pierwotnimi. 10 kwietnia to data, która mną wstrzą- na, silna więź z tymi zmarłymi jest dla mnie
snęła i równocześnie otworzyła na polską hi- ważna.
storię. Wcześniej w moich wierszach jej ślady
pojawiały się bardzo rzadko. Może dlatego, że Jako twórca odwołujesz się do tego, co jest
mieszkam w Matarni, gdzie jest więcej śladów u źródeł rzeczy. Jeden z Twoich pierwszych
niemieckich. Jeśli nawiązywałem w poezji do tomów eseistyki to „Zamieszkać w katedrze” –
historii, to przez więź z dziejami jej mieszkań- pochwała harmonii, tego, co klasyczne.
ców, ale bez jakiegokolwiek kontekstu poliW. W.: Zawsze starałem się szukać korzenia
tycznego.
rzeczywistości. Nie tyle własnych korzeni, na
Bliższe to było utożsamieniu Szczepana Twar- poziomie biograficznym, to nie było dla mnie
takie ważne. Dzieje rodzinne nie były ponad
docha ze śląskością?
historią innych. Bardziej interesowało mnie to,
W. W.: Myślę, że było to coś podobnego, po- co nadaje sens wszelkim sprawom, rzeczom,
Jesteśmy w Gdańsku, przed bramą Stoczni. Tu
jest polska historia. Ale jest ona także w Matarni, gdzie mieszka Wojciech Wencel, poeta.
Mamy „Imago Mundi”, „Odę do śliwowicy”
i „De profundis” – tomy Twoich wierszy. Cezurą dla nich jest 10 kwietnia 2010 roku, czyli
katastrofa smoleńska. Co się zmieniło pomiędzy nimi w Twoim życiu?
Wojciech Wencel (1972)
Poeta, felietonista, eseista i krytyk literacki. Laureat Nagrody literackiej im.
Józefa Mackiewicza.
Rozmawia:
Mateusz Matyszkowicz
które dzieją się na powierzchni. Ważna była
dla mnie kategoria ziemi, dlatego swoje felietony w „Gazecie Polskiej” zatytułowałem „Listy z podziemia”...
I wydałeś tom „Podziemne motyle”.
W. W.: Tak. W tym motywie rzecz nie
w spłaszczonych kategoriach politycznych. To
nie jest kwestia „opozycyjnego podziemia”.
Mówię o zakorzenieniu, rozumianym jako
prawda, która nadaje sens naszym wysiłkom
tutaj na powierzchni. To było dla mnie zawsze
ważne. Kiedy przeczytałem eseje Mircea Eliade o duchowości ludzi pierwotnych, bardzo się
z tym utożsamiałem. Pisał o średniowiecznych
chłopach w chrześcijańskiej Europie, odnajdywałem w tym siebie. Centrum rzeczywistości
PORTRETY
jest nasz dom, nasza okolica. Im dalsze kręgi, raturze eksperymenty z „przestrzenią brudną”,
w teorii Eliade, tym mniej rzeczywistości. Ma- „zanieczyszczoną”, z którą spotykamy się na
tarnia zawsze była moim centrum świata.
co dzień.
Oda na dzień św. Cecylii
2 listopada 1692 roku w Londynie odbyło się
prawykonanie „Hail! Bright Cecilia” Henry
Purcella
Płyną sekundy i płyną godziny
muzyka niebios w opactwie ustaje
to co raz było doprawdy nie minie
ale powrotem wieczystym się stanie
po wieku formy i wieku żelaza
wszystko więc w płynnych sestynach powraca
wieża kościoła ze snu chce się zbudzić
i oto wznosi ją łaska istnienia
wracają w pył obrócone marmury
ściany i krzyże witraże i Księga
w gorzkim powietrzu późnego baroku
piętrzy się jakiś przedziwny niepokój
wosk cyzeluje kaskady obrusów
ławki wracają na dawne swe miejsce
słychać już głośne dudnienie po bruku
wzdychają krypty tężeją kobierce
kościół się ludźmi wypełnia pomału
muzyka zamknie im usta jak całun
Jednocześnie ważne było dla mnie doświadczenie prowincji, także opisane przez rumuńskiego religioznawcę. Każdy z nas, kto jest
z prowincji, żyje w takiej scenerii, gdzie jest
dół i góra. Najpierw był pogański pagórek, na
którym później zbudowano kościół. Było drzewo, na którym powiesił się jakiś człowiek, zatem ta przestrzeń kojarzona jest ze złem. Jest
sacrum i profanum – w pierwotnym odczuciu
świata. Później, gdy ludzie wychodzą ze swojego krajobrazu (ja nie wyszedłem nigdy),
przenoszą tamten obraz świata na nowy, związany z wielkim miastem: Nowym Jorkiem czy
Warszawą.
To jest doświadczenie, które buduje moralny kosmos, jego przestrzeń jest pofałdowana,
jest w niej miejsce na sacrum i profanum. Jest
przestrzeń uświęcona i pogańska, miejsca dobre i mniej lub bardziej niebezpieczne.
Jest katedra, która ma swój porządek...
W. W.: To odpowiada rzeczywistości, tak
jest zbudowany świat. Współczesna kultura
wszystko to unifikuje. Jak w słynnym wierszu
Różewicza „Spadanie”: „Zbuntowani ludzie
/ potępione anioły / spadały w dół / człowiek
współczesny / spada we wszystkich kierunkach / równocześnie (…) / dawniej spadano /
i wznoszono się / pionowo / obecnie /spada się
/ poziomo”. Nie ma już wartościowania, które
dzieli przestrzeń na to, co święte, zwyczajne,
złe. Jedyne kategorie wartościowania mają
charakter estetyczny.
Od klasycyzmu odszedłeś dość mocnym tekstem, w którym napisałeś, że ten stworzony
wizerunek grzecznego poety uznajesz za niewiarygodny.
W. W.: Choć jestem uznawany za klasycystę
i „człowieka formy”, to uprawiam życiopisanie. „Ja inaczej nie piszę, / jeno jako żyję”
[cytat z Kochanowskiego, przyp. red.]. Miało
to więc związek z przemianami, które zachodziły w moim życiu duchowym. Na początku
chciałem budować katedrę także z własnego
życia duchowego, siedzieć w pierwszej ławce w kościele z liczną rodziną i do końca dni
chwalić Pana w sposób zastały, zastygły, szanujący dawne formy. To się zupełnie rozsypało
za sprawą różnych prywatnych doświadczeń,
związanych z walką z alkoholizmem i powolnym wychodzeniem z tego, z nieumiejętności
zaakceptowania siebie jako grzesznika. Trwało to miesiącami, latami. Katedry, zbudowane
ludzką, moją ręką, żeby było ładnie – runęły.
Natomiast nie zaprzecza to sensowi tej konstrukcji, przekonaniu że istnieje centrum świata. Dopiero na dnie spotkałem Boga.
Odnalazłeś siebie pisząc „Imago Mundi”?
W. W.: Na pewno. To był cykl różnych wydarzeń, miał związek z rozmaitymi konfesyjnymi
tekstami. Nie chcę do nich już wracać, bo to
stare, bolesne sprawy. Ale to wszystko mnie
otwierało. Pojawiła się większa konfesyjność,
przejście w wierszach z poezji kultury do poezji doświadczenia, najprostszych spraw, także
Pierwotnego porządku szukałeś pisząc wiersze tych trudnych, związanych z własnym upodleklasyczne. Ale w pewnym momencie odszedłeś niem. Przyszło odkrywanie tego w poezji,
od klasycyzmu. Dlaczego?
pokazywanie drogi, którą idzie ze mną Jezus
Chrystus. Bo On się pojawił wtedy i stał się
W. W.: Odszedłem od deklaratywnego klasy- moim przewodnikiem.
cyzmu. Ale on w pewien sposób została mi
też narzucony. Pisałem wiersze, na poziomie „Imago Mundi” jest zapisem doświadczenia rapublicystyki zacząłem się identyfikować z opi- dości?
sami mówiącymi, że to jest klasycyzm, ale
miałem co do tego wątpliwości. Identyfikowa- W. W.: Z radością mam pewien problem. Jełem się z wartościami, które krytycy kojarzyli stem człowiekiem radosnym w życiu, z poczuz tym terminem: zakorzenieniem, odświętno- ciem humoru – takim mnie zna rodzina. Wiele
ścią, poszukiwaniem form wzniosłych, które razy mówiłem, że wolę ateistów niż chrześciuświęcają, a przez to nadają naszemu życiu ja- jan, którzy nie mają poczucia humoru. Z drukąś rangę. Nigdy nie interesowały mnie w lite- giej strony bardzo poważnie podchodzę do
PORTRETY
Przez wieki
spraw pierwotnych, które opisuję w wierszach.
Im bardziej wchodziłem w chrześcijaństwo, im
Porządek przedmiotów w holenderskich wnętrzach: bardziej dawałem się prowadzić Chrystusowi,
tym więcej czułości nabierałem do ludzi odpejzażowe płótno stół i dzbanek z cyny
rzuconych, wykpionych, oszukanych, odsuniępościel za zasłoną a na skraju mieszkań
tych na drugi plan – ludzi podziemnych. Myślad po madrygale w nieskończonej ciszy
ślę, że to jest istota chrześcijaństwa. Później to
samo odnalazłem w polskich dziejach. To nie
kobieta de Hoocha codziennie tak samo
są rzeczy radosne w takim sensie, że możemy
ręcznym ściegiem zszywa kontury materii
się zaśmiać mówiąc: „nasza historia jest wspaczyniąc to w południe z anielską uwagą
niała” i postawić kropkę.
nie wie że jej serce jest po stronie śmierci
leży zachodnia kultura. Nasi żołnierze zostali
wzgardzeni. A później, już tutaj, wzgardzeni
zostali patrioci. Ich potomkowie, dzieci, wnuki idą dziś w smoleńskich Marszach Pamięci.
Dostrzeżenie tego mną wstrząsnęło, zobaczyłem w tym żywe chrześcijaństwo, drogę charakterystyczną dla chrześcijanina.
Wybór swoich felietonów nazwałem „Listy
z podziemia”, czerpiąc z wiersza Jana Lechonia: „Jak Dante z Wirgilim schodźmy do podziemi / Słuchać jęków w ciemnościach, gdzie
się rozum traci, / Śród murów, obryzganych
przez krew naszych braci, / Przez które zda się
wilgoć strawi sprzęty więc kobieta z krzesła
jeszcze wołają do siebie, / Idźmy szukać tych
nagle się uniesie w sukni pełnej skaz
kości, których nikt nie grzebie”. To jest bari oczyści wszystko poprawiając werniks
jakby chciała sprzątnąć nie przestrzeń lecz czas dzo trudna rzeczywistość, ciężko jest wobec
niej zachować bezrefleksyjną radość. Trzeba
pochylić głowę, może trzeba nawet uronić łzę.
W. W.: Oczywiście. Jakieś 30 proc. wierszy,
które znalazły się w tomie „De profundis”,
napisałem miesiąc, dwa miesiące wcześniej.
10 kwietnia przyszedł jako coś, co wpisało się
w rytm przemian w moim życiu. To rzecz jasna
przypadek, moje przemiany nie mają znaczenia dla tego, co się stało. Ale kiedy wówczas
usłyszałem wiadomość o tragedii, nie zdziwiłem się. Pomyślałem: „to wpisuje się w dotychczasowe dzieje Polski”.
posprzątane spichrze dziedziniec podłoga
każdy kąt w przedsionku i ciężka sypialnia
ale przez stulecia pociemnieje obraz
kurzem się nasyci przestrzeń – siostra światła
***
Park handlowy obwodnica
i łąka którą coraz natarczywiej
interesuje się wiatr
dwie wychudzone sarny
stoją sto metrów ode mnie
jak na obrazku z elementarza
zimą ogryzły nam wszystkie
tuje bukszpany jałowce
w przydomowym ogrodzie
teraz wysoko unoszą głowy
i prężą płochliwe grzbiety
w soczewce burzy
zdziwione że z czułością
patrzą na nie dzisiaj
aż cztery osoby
w tym jedna
śmiertelna
Czyli ta zmiana, którą w Twoim przypadku
wielu utożsamia z 10 kwietnia 2010 roku, tak
naprawdę zaczęła się wcześniej?
Ostatni zapis Twojego poetyckiego doświadAle z drugiej strony nie jest to historia przeklę- czenia mamy z tamtego czasu. A co się działo
ta. Staram się walczyć z tym drugim jej obra- później?
zem. Nie zgadzam się, jeśli ludzie mówią: „to
straszne, nienawidzimy tej historii, odrzucamy W. W.: Przeżyłem ewolucję, dotyczącą filozofii
ją”. Nie, tak nie jest. To dzieje błogosławione twórczości, patrzenia na rzeczywistość. Radyprzez Boga, ból rodzi się stąd, że są tajemni- kalnie zerwałem z modelem „talentyzmu”, któcą. Uświadomiłem sobie, że historia polskiego ry pokutuje u nas jeszcze od czasów skamannarodu, polskiego państwa, zwłaszcza w cza- dryckich. Wyraża się on w tym, że poeta ma
sie II wojny światowej i po niej, to jest także prawo izolować się całkowicie od rzeczywistolos chrześcijan całego świata, wpisany także ści społecznej i swojej wspólnoty narodowej.
w polskie doświadczenie.
Jest jeden Wojciech Wencel?
Co zatem znaczy rodzima historia?
W. W.: Myślę, że tak. Gdy spoglądam na swoją
W. W.: To dzieje zdruzgotania, klęski i zawie- drogę życiową widzę żelazną konsekwencję.
rzenia. To historia oszukanego narodu. Oszu- Nie tyle moją – bo ta własna opiera się jedykanego przede wszystkim przez Aliantów, bo nie na zawierzeniu Chrystusowi. Wynika ona
dla Stalina i tak byliśmy odwiecznym wro- z tego, że nawet będąc na dnie wiedziałem, że
giem. Oszukał nas świat, którego poszliśmy tylko Chrystus może być Panem mojej historii
bronić. Przywołam piękny wiersz Kazimierza życiowej, że tylko On może wprowadzić w nią
Wierzyńskiego, „Via Appia”: „Duchy, na któ- jakiś ład. Teraz, gdy patrzę wstecz, widzę to.
rych budował się świat, / Wieki, z których to
wszystko w siebie wchłonął, / Usłyszcie nasze Zachęcam do czytania poezji Wojciecha Wencla –
wojenne trąby: / To naprawdę wolność, / To jedno życie, jedna poezja. Dziękuję za rozmowę. █
naprawdę honor! / Przeciw nam / Tylko tanki Przygotowano na podstawie programu telewizyjnego: Litarai bomby”. On pokazywał, że bronimy nie tyl- tura na trzeźwo
ko swoich granic, ale wielowiekowej kultury.
Polska jest awangardą Zachodu, wysuniętą
na Wschód i od tego, jaka będzie Polska, za-
PORTRETY
Ikar
Jego mityczny upadek nie został zauważony
w mieście wciąż handlowano złotem i bawełną
pług brnął przez czarną ziemię okręty płynęły
a pasterz przeliczywszy setkę pańskich owiec
stał odwrócony do morza barczystymi plecami
i marzył o niebieskich migdałach
gdyby nie pióra na wodzie można by pomyśleć
że nic się tu nie stało (Codzienność zawsze
zwycięża,
jest trwalsza od wielkich tragedii.)
lecz my czuliśmy grozę patrząc na ten pejzaż
bo się nie zabliźniła jeszcze rana świata
i powietrze drgało jak ciało skazańca
pytanie: szpony bestii czy sztylety słońca
w gruncie rzeczy nie ma większego znaczenia
bowiem ciemna istota jest zawsze ta sama
sprowadzić z wysokości i unurzać w błocie
spoza ram obrazu przyglądał się nam uważnie
sprawca: demon wschodu lub demon południa
kwiecień 2011
Wojciech Wencel
Tomy poetyckie
Wiersze (Towarzystwo „Ogród Ksiąg”, Warszawa 1995)
Oda na dzień św. Cecylii (Marabut, Gdańsk 1997)
Oda chorej duszy (bibLioteka, Kraków-Warszawa 2000)
Ziemia Święta (Wydawnictwo Literackie, Kraków 2002)
Wiersze zebrane (Fronda - Apostolicum, Warszawa-Ząbki 2003)
Imago mundi. Poemat (Fronda - AA, Warszawa-Kraków 2005)
Podziemne motyle (Nowy Świat, Warszawa 2010)
De profundis (Arcana, Kraków 2010, 2 wyd. 2011, 3 wyd. 2012)
Małe Betlejem / Christmastide (wyd. bibliofilskie w nakładzie 30 egz., Mordellus Press,
Berlin 2011)
Oda do śliwowicy i inne wiersze z lat 1992-2012 (Arcana, Kraków 2012)
Zbiory esejów
Zamieszkać w katedrze. Szkice o kulturze i literaturze (Fronda - Apostolicum, Warszawa-Ząbki 1999)
Przepis na arcydzieło. Szkice literackie (Arcana, Kraków 2003)
Zbiory felietonów
Niebo w gębie (Arcana, Kraków 2010)
Wencel gordyjski (Zysk i S-ka, Poznań 2011)
Listy z podziemia (LTW, Łomianki 2013)
PORTRETY
Agnieszka Dubiel
O pożytku
z dzbanka do herbaty
Agnieszka Dubiel - mama czwórki dzieci i blogerka - pokazuje jak twórczo lansować politykę prorodzinną z pomocą książki i dzbanka.
Jest z nami Pani Łyżeczka – Agnieszka Dubiel, autorka książki „Gdy dom jest światem”.
Jedna z moich ulubionych blogerek podjęła
świetną decyzję – opublikowała swoje notki w formie książkowej. To wydawnictwo
podwójne, jego kolejna część to teksty innej
blogerki, Sosenki – „Gdy świat jest domem”.
Pani Sosenka podróżuje. Pani Łyżeczka ma
czworo dzieci. Opowiedz nam, co się dzieje,
gdy dom jest światem?
go tekstu, bo musiałam wprowadzić czytelnika też blogi szafiarek – dziewczyny każdego ranw swój świat, pokazać kim jestem. Jego boha- ka robią sobie zdjęcie iPhonem w „ciuchach
terami były dzieci. No i tak już zostało...
dnia” i wrzucają do Sieci. Jak się czujesz w takim świecie?
A dlaczego Pani Łyżeczka?
A. D.: Na początku pisałam bloga na salon24.
A. D.: Gdy byłam dzieckiem, w telewizyjnej pl, a więc na portalu politycznym. Żartowałam
„Dobranocce” pokazywano bajkę o pewnej sobie czasem, że prowadzę tam politykę propani, która miała srebrną łyżeczkę i potrafiła rodzinną. Miałam rzeczywiście wrażenie, że
czarować. Gdy stawała się bardzo malutka, ro- cały świat zajmuje się zupełnie czymś innym,
zumiała mowę zwierząt.
że tacy jak ja właściwie już nie istnieją – lu-
Agnieszka Dubiel: Najpierw człowiek czuje
się w nim zamknięty na cztery spusty. Siedzi A Twój mąż przedstawia się jako Pan Łyżeczki...
w czterech ściany i ma do wyboru trzy osoby,
z którymi może rozmawiać na mało porywają- A. D.: Nazwałam go Panem Łyżeczką, ale
ce tematy.
kiedyś komentował na moim blogu jako „Pan
Łyżeczki”. Siedzieliśmy i czekaliśmy, która
z czytelniczek się zbulwersuje. No i znalazła
Żeby to zmienić, zaczęłaś pisać bloga?
się taka osoba, bardzo oburzona, jak mógł coś
A. D.: Chciałam pisać, żeby wreszcie nie zaj- takiego napisać. Ale to był żart z jego strony.
mować się dziećmi. Pierwsze, mocne postanowienie brzmiało: „to będzie mój świat, moja Najgłośniejsze blogi w Polsce dotyczą polityki,
odskocznia”. Zrobiłam wyjątek dla pierwsze- są bardzo wyraziste, ostro pisane. Popularne są
PORTRETY
dzie, którzy siedzą w domu, zajmują się dzieć- jak niegdyś.
mi. Ale stwierdziłam, że jednak jest nas trochę
i mamy prawo pisać o sobie, mówić o swoim Jesteś miłośniczką Małgorzaty Musierowicz,
świecie.
obie pochodzicie z Poznania. Ona jest dla Ciebie punktem odniesienia?
Odnajdujesz się we współczesnej polskiej literaturze? Zdarza ci się wejść do księgarni i od- A. D.: Powiedziałabym raczej, że wychowakryć całe mnóstwo książek o świecie, który jest łam się na jej tekstach. Z pewnością obraz
ci bliski?
domu, który przedstawia, ma na mnie wpływ.
Muszę się pochwalić po cichu, że pani MusieA. D.: Nie chodzę do księgarni. Ale zaglądam rowicz czytuje mojego bloga, otrzymała ode
do nich przez internet. Czasami daję się nabrać mnie książkę i wiem, że jej się spodobała.
na to, jak książka jest opisywana: „piękna, rodzinna, o domu”. Kiedyś taką kupiłam i mocno Może Cię wprowadzi na karty swoich książek,
się rozczarowałam. W moim domu jest miejsce albo się okaże, że któryś z jej bohaterów czyta
dla taty, mamy, dzieci. To dom, który się nie Panią Łyżeczkę...
burzy przy byle zawirowaniu.
A. D.: Nie mam takich ambicji. Pani MusieroTwoi czytelnicy chcą czytać o Tobie, Twoim wicz ma mnóstwo tematów do opisania...
domu, Twoim mężu...
Byłabyś tą samą Panią Łyżeczką, gdybyś kiedyś
A. D.: Narzekają, że tego męża jest za mało. nie sięgnęła po jej książki?
Ale o nim nie musi być dużo, wystarczy mi, że
mogę z nim porozmawiać. Poza tym głównymi A. D.: Na pewno nie.
sposób odbierania świata, choć każda z nas patrzy na nieco inną jego część.
Gdy powstał pomysł na książkę i była mowa
o tym, że ma być ona podwójna, od razu zdecydowałyśmy się opublikować ją wspólnie.
Tytuł wymyśliła Sosenka. Moim zdaniem bardzo dobrze oddaje to, co jest w środku.
Widzisz zatem szansę dialogu między dwoma
tak różnymi światami?
A. D.: Powiedziałabym, że to dialog między
dwoma tęsknotami. Ja tęsknię za wycieczkami,
które kiedyś odbywałam, a które teraz znacznie ograniczyłam. Sosenka z kolei tęskni za
domem, za rodziną. Ponadto każda z nas opisuje interesujących ludzi, których poznałyśmy,
sięgamy do wspomnień o swoich dziadkach,
przodkach.
Konserwatywna, polska tożsamość może się
odnaleźć zarówno w Twoim, jak i Sosenki życiu?
A ktoś może być innym człowiekiem, ponie- A. D.: Myślę, że tak. Ale łączy nas także to,
waż wychowuje się na tekstach Pani Łyżecz- że obie jesteśmy z tego samego rocznika. Czaki?
sem śmiejemy się, że nasza książka to manifest pokoleniowy – świat, który przedstawiają
A. D.: Rozmawiałam kiedyś z narzeczony- dwie trzydziestoletnie kobiety. Mówi się, że
mi. Pokazywałam im książkę, jest w niej dzisiejsi trzydziestolatkowie nie mają nic do
tekst o dzbanku do herbaty. Ma on szczegól- powiedzenia o sobie. Jesteśmy przykładem, że
ną funkcję w naszym domu, ponieważ służy czasem to nie jest prawda.
jako narzędzie wprowadzania pokoju między
ludźmi. Gdy się pokłócimy, trzeba zaparzyć Potwierdzam... Książka i blog są dla mnie znaherbatę, usiąść, spokojnie porozmawiać. komitym dowodem na to, że powstanie blogosPo tym spotkaniu narzeczeni powiedzieli, fery może zdemokratyzować polską literaturę,
że pierwszą rzeczą, jaką kupią do swojego że może ona wrócić do swoich źródeł, czyli
domu, będzie dzbanek do herbaty, co bardzo opisywania rzeczywistości. Tu już się nie liczą
postaciami są jednak dzieci.
mi schlebiło.
kreatorzy mód literackich, rozmaici ideolodzy,
którzy chcą stworzyć beletrystykę opisującą
Który z Twoich tekstów, zamieszczonych Wkrótce po ukazaniu się tej notki okazało się, świat przez nich samych zaprojektowany. To
w książce „Gdy dom jest światem” był najczę- że w sklepach zabrakło dzbanków...
literatura stworzona przez tych, którzy żyjąc
ściej komentowany, wzbudził największe emow świecie, patrzą na niego od środka. Dziękuję
cje?
A. D.: Mój blog nie jest aż tak poczytny.
za rozmowę. █ Przygotowano na podstawie programu
A. D.: „Stary dworek”, dość długa notka opowiadająca o domu moich dziadków do którego jeździłam w wakacje, jest wspomnieniem z dzieciństwa. Odzew wśród blogerów
był duży, oni także zaczęli publikować swoje
zapiski. Powstała całkiem spora seria wspomnieniowych tekstów o domu. Pisał o tym na
przykład bloger, który wychował się u dziadków. Jego dziadek był organistą. Okazało się,
że każdy z czytających i piszących ma dom,
do którego lubi wracać. Nawet jeśli nie jest to
dom rodzinny.
A literatura może być takim domem, do którego się wraca?
A. D.: Na pewno, jeśli kojarzy się z dzieciństwem i ciepłym, bezpiecznym miejscem. Są
książki, do których się wraca, by poczuć się tak
Twoja książka to opowieść o rodzinie z czwórką dzieci.
A. D.: Wtedy jeszcze trójce...
I jest w tej książce jeszcze Pani Sosenka, singielka, jeśli możemy tak powiedzieć. Skąd taki
tandem?
A. D.: Możemy, ona sama uważa, że jest chrześcijańską feministką... Sosenka zachwyciła
mnie od samego początku, ukazywała świat, do
którego tęskniłam, a wydawał mi się utracony.
Opisywała wycieczki w góry, postoje nad potokiem. A ja byłam otoczona dziecięcym drobiazgiem. Okazało się, że znalazłyśmy wspólny
język, zaprzyjaźniłyśmy się, także w zwykłym
życiu. Czytelnicy wskazywali nam, że są między nami podobieństwa, że mamy wspólny
telewizyjnego: Litaratura na trzeźwo
TŁUMACZENIE
STRACONE
DZIECIŃSTWO
Pilotażowy fragment tłumaczenia książki
Tytuł: Jacques et Raïssa Maritain. Les mendiants du ciel
Autor: Jean-Luc Barre
Język oryginału: francuski
Nielicznym czytelnikom tej książki nakazał zachowanie ścisłej tajemnicy. Byli to przyjaciele
z różnych zakątków świata, wybierani jeden po
drugim, o których wiedział, że potrafią „zrozumieć“. Pierwsze wydanie Dziennika Raïssy, na
którego białej okładce widniała wzmianka „nie
na sprzedaż“, krążyło potajemnie w 1962 roku
we Francji i za granicą, wydrukowane i rozprowadzane w sekrecie przez Jacquesa Maritaina.
W jego mniemaniu była to książka z innego
nurtu, której publikacja nie mogła być natychmiastowa ani pozbawiona pewnych środków
ostrożności. Wszystko było w niej powiedziane
wprost, ich wspólny los odarty z wszelkich zasłon. Konieczność, bezzwłoczna potrzeba ukazania innym głębokiego sensu ich życia narzuciła mu się po śmierci Raïssy; uznał to za swoją
powinność wobec prawdy. „To, co było w ten
sposób przeżyte, musi zostać poznane […].
Wszystko się skończyło, co więc mogę pozostawić dla siebie? Zwykła zasada dyskrecji
wobec tajemnicy życia wewnętrznego również
została zarazem przerwana…“1. Czy jednak
długa droga kontemplacji, zbudowana na ledwie uchwytnych oddaleniach, u kobiety, która
ani na chwilę nie przestawała angażować się
w sprawy świata, nieodwołalna jedność z Bogiem, która zaprowadziła Raïssę „do najtrudniejszej śmierci samej siebie“ mogła być przyjęta, zaakceptowana jako taka? Sam Maritain
był po tej lekturze „nieco rozbity“. Zdecydował
przerwać ciszę, wymuszoną przez bliskich, dopiero po wielu miesiącach, wystawiając tym samym na światło dziennie najbardziej prywatny
z możliwych związek, intymność, która świadczyła o ich prawdziwej drodze. Opublikowanie
Dziennika Raïssy byłoby „rodzajem szaleństwa“, zapewniał, bez którego nigdy niczego
by nie przedsięwziął, i jego „ostatnią walką“,
by zdobyć osamotnione dusze2.
[...]
1 Fragment „Przedmowy“ do Dziennika Raïssy, Paryż, Desclée de Brouwer, 1963.
2 List do Thomasa Mertona z 12 października 1962, Archiwum Maritainów, Kolbsheim.
Jacques i Raisa Maritain
Poznali się w 1900 roku na paryskiej Sorbonie. Razem poszukiwali prawdy poprzez filozofię. W 1905 postanowili dać sobie rok
na znalezienie „sensu życia” i popełnić samobójstwo jeśli im
się to w tym czasie nie uda. W 1906 roku przeszli na katolicyzm. Resztę życia poświęcili wierze.
Raïssa Maritain (1883-1960) Nazywana przez męża połową jego
duszy, pochodziła z rodziny rosyjskich Żydów z Rostowa nad Donem. Po swoim nawróceniu została katolicką poetką i mistyczką.
Jacques Maritain (1882-1973) został profesorem filozofii, cenionym wykładowcą, a po śmierci żony - zakonnikiem. Pochodził
z zamożnej paryskiej rodziny, wychowany został w duchu protestanckim, a w młodości w ogóle nie interesował się religią. Po
nawróceniu stał się kontynuatorem myśli św. Tomasza z Akwinu.
Trwają starania o kanonizację małżeństwa.
Jak woda kształtuje teren, tak epoka, w której
żył, ukształtowała Jacquesa Maritaina i połączyła nierozerwalnie jego historię i dzieło. Autor Humanizmu integralnego podkreśla zalety
dialogu i przedkłada nad samotną refleksję
potrzebę zaangażowania społecznego, solidarności z prawymi, słuchania skrzywdzonych
i zagubionych. Pragnienie nauczania czy głoszenia nie przeczy gwałtownej nieraz potrzebie działania, polemiki, wejścia między cierpiących ludzi. W przeciwieństwie do myśli,
która, raz sformułowana, podąża swoją drogą
i sama siebie kształtuje, jego myśl wciąż ewoluuje i żywi się intuicjami, przeczuciami oraz
przemianami tego błądzącego i wędrownego
życia, wplątanego w rwący nurt burzliwego
wieku. Jacques, czy to poszukujący siebie czy
uciekający przed sobą, jest człowiekiem wielkich przyjaźni; za jego książkami odkrywamy
niespokojną, ulotną i wieloaspektową obecność. [...] A czy święty Benedykt Labre, „poszukiwacz Boga na ziemskich drogach“3, Léon
Bloy lub Kierkegaard, czy oni także nie są
w pułapce swego własnego obrazu? Kierkegaard, noszący maski, pseudonimy i unikający luster, zatraca się w przedmiocie, aby dotkliwiej
poczuć „swój własny upadek“, jak stwierdza
Maritain, który zresztą odnajduje siebie w historii tego „wyalienowanego“, przytłoczonego
rodzinnymi sekretami buntownika, troszczącego się o zachowanie tajemnicy. Identyfikuje
się ze „zranioną odmiennością“ Kierkegaarda,
z jego autonomiczną i kontestującą świadomością, i dostrzega w niej własne najskrytsze
obawy, pozwala, aby sprzeciw, płynący z najgłębszych sfer jego życia, wreszcie zapłonął. „Wszyscy zmarli przodkowie, wrośnięci
3 Raïssa i Jacques Maritainowie, Liturgie et contemplation.
TŁUMACZENIE
{
mógłbym przypominać, jak życzliwie żartowali sobie
przyjaciele rodziny,
mojego
dziadka,
którego popiersie
zdobiło
kominek
w salonie mojej
matki. Nie był to
tylko bunt i pusta
duma z bycia «sobą
i tylko sobą». Miałem przeczucie pewnego
rodzaju fatum i tego, co było nieokiełznane i gorzkie, pomieszane z wielkodusznością
i sławą moich przodków“6. Maritain nie powie
już nic więcej o swoim dzieciństwie, rozdziale zamkniętym raz na zawsze. Jedynie niekiedy, spomiędzy zdań, wyłania się przebłysk źle
skrywanego gniewu. Stracone, kalekie dzieciństwo, którego wszelkie pozostałości wokół i w nim samym będzie starał się wymazać
w okrutnym zapale. W jakim stopniu to wyrwanie z korzeniami było również rodzajem
wygnania, nie dowiemy się do końca jego życia. Odrzucając swoje pierwotne środowisko,
odrzuca również jakąś część samego siebie;
mniej zapewne wartości, w których został wychowany, a bardziej historię, której stanowi integralną część, ten wir przeciwieństw, niemożliwych miłości i morderczych nadziei. Walcząc
z Jules‘em Favre‘em, sławnym, posągowym,
otaczanym czcią przodkiem, z modelem, który towarzyszył jego młodości, walczy zarazem
z losem, który wyznaczono mu już wcześniej,
losem wielkiego człowieka, i zaznacza tym samym swoją odrębność. „Zawiodłem wszystkie
jej nadzieje i marzenia o zobaczeniu we mnie
godnego potomka Jules‘a Favre‘a“ – napisze 3.
marca 1907 po poinformowaniu matki o swych
nowych życiowych wyborach.
„Człowiek żyje nie tylko chlebem, który kupuje w piekarni.
Żyje też prawdą - boską
i ludzką”. Raïssa Maritain
w moją tożsamość, ciążą na mnie i moim losie; ich sny, marzenia i jad, które odkładają się
we mnie i fermentują, są ukrytym złem, które
mnie niszczy – pisze. – W całej linii dziedzicznej brak równowagi; panuje w niej szczególny
bałagan, który, o ile w grę wchodzi determinizm materii, neubłaganie pcha żyjącego nieszczęśnika w przepaść. Będąc sam na czele tej
przeklętej kawalkady, odnajduje w swojej nieśmiertelnej duszy wolną wolę i łaskę jako jedyną szansę określenia siebie i wejścia pewnego
dnia w posiadanie swego prawdziwego imienia, prawdziwego ja. Będzie więc biegł ścieżkami prawdy i pozostawi umarłym grzebanie
umarłych“4. Sprzeciw, znany już z Court traite
de l’existence et de l‘existant, ale tym razem
z większym rozmachem, przeciw „bezdusznemu światłu, które wciąż dopytuje o zmarłych“,
potwierdza obsesyjne przeświadczenie, towarzyszące mu od młodości, że ludzka egzystencja jest z góry przegraną walką. W wieku
siedemnastu lat, z właściwą sobie ówczesną
ironiczną pewnością, Jacques Maritain wykazuje Ernestowi Psichari, również urodzonemu
„pod złą gwiazdą“, że ich przyjaźń „istnieje
od miliardów lat, mocna, fatalna, wspaniała“,
a teraźniejszość i przyszłość są „przesądzone
od samego początku“5. Patrząc na siebie, Maritain widział człowieka znikąd, panterę z Księgi
dżungli, chodzącą własnymi drogami.
„Jako dziecko nie znosiłem samej myśli, że
4 Jacques Maritain, La philosphie morale.
5 List do Ernesta Psichari z 2. czerwca 1900, Archiwum Psichari, muzeum Renan-Shaeffer.
„Nie chciał mieć żadnych związków z prze6 Jacques Maritain, Carnet de notes, Paryż, Desclée de Brouwer, 1965.
szłością, która była dla niego obca“ – pisze jego
siostrzenica Éveline Garnier7. Dlatego wstrzymuje się od wspominania jedynego ze swych
przodków, do którego mógłby się chcieć przyznać. Pierwszy towarzysz Ignacego Loyoli
i współzałożyciel Towarzystwa Jezusowego,
Pierre Favre, był jednym z tych bożych włóczęgów, misjonarzy głodnych wiedzy i odkryć,
które pozwoliłyby odnowić na łonie szesnastowiecznego Kościoła ideał czystości i humanizmu. Wyświęcony w 1534, był pierwszym
kapłanem z grupy pustelników i ochotników
wysłanej na cały świat. Pierre’owi przypada
w udziale Europa germańska, ziemia misyjnie prawie niezdobyta. Przemierzając ją pieszo lub na osiołku, jak zaleca Loyola, stara się
ograniczyć rozprzestrzenianie się Reformacji.
W walce z herezją zaleca nie używanie broni
czy stosów, lecz wprowadzenie w życie zasad
postępowania pierwszych chrześcijan. Wie,
że przybył późno. W 1546, roku jego śmierci w Rzymie, kiedy papież Paweł III zaprasza
go na „rozprawy teologiczne“8 w samym sercu
Soboru Trydenckiego, Niemcy definitywnie
stają się protestanckie. Światły i otwarty pielgrzym, który umiał wyciągnąć rękę do luteranów, jak również wzywać Kościół katolicki do
oczyszczenia się, który wolał „przekonywać
dusze“ niż zdobywać je siłą, charakteryzujący
się wielką wrażliwością, delikatnością i umiejętnością ujmowania innych, „rzadką i słodką łagodnością w kontaktach, której w takim
stopniu nie znalazłem u nikogo“ jak określił go
jeden z jego kompanów, Pierre Favre zdaje się
przygotowywać grunt i do złudzenia przypomina styl, ton i sposób bycia filozofa z Meudon. Ale tylko Raïssa wspomina w Wielkich
przyjaźniach o istnieniu tego dalekiego przodka, prekursora, o którym Jacques zdaje się nie
chcieć nic wiedzieć.
Poza pierwszym jezuitą, Maritain ma
wśród swoich poprzedników przewodniczącego Senatu Sabaudii, który pomagał świętemu
Franciszkowi Salezemu negocjować zaślubiny
księca Piemontu z Krystyną Marią Bourbon,
siostrą Ludwika XIII. Najbardziej jednak znanym przodkiem Jacques’a pozostaje wielki adwokat Jules Favre.
Zmarły w „niewyjaśnionych okolicznościach“9
w styczniu 1880 roku, dwa lata przed narodzinami Jacques’a, wyczerpany świadomością
reperkusji wojny z Prusami, senator i wielokrotnie odznaczany członek Akademii, ale odsuwany od spraw, Jules Favre nie dotrzymał
kroku Historii. Pamiętny obrońca lyońskich
tkaczy i uciśnionych przez imperialne rządy,
postawny adwokat z wielką brodą – symbolem
purytańskiej powagi – który nie przestawał
prowokować władzy, wytykać jej niegodziwości i ukrócać jej samowoli podczas procesów
politycznych w czasach Napoleona III – w zaledwie kilka miesięcy stracił chwałę i prestiż.
7 „Souvenirs sur mon oncle“ w Cahiers Jacques Maritain n.
2, maj 1981.
8 Jean Lacouture, Jésuites, tom I: Les Conquérants, Paryż,
Le Seuil, 1991.
9 Maurice Reclus, Jules Favre, Paryż, Hachette, 1912.
TŁUMACZENIE
{
4. września 1870 pospiesznie ogłasza Republikę w obawie przed zamieszkami. Jako minister
spraw zagranicznych w Rządzie Obrony Narodowej prowadzi w Ferrières z Bismarckiem do
niczego nie prowadzące negocjacje. Jemu również przypada w udziale upokarzające zadanie
negocjowania warunków kapitulacji Paryża,
podjęcie decyzji o zawieszeniu broni, a następnie podpisanie pokoju we Frankfurcie 10. maja
1871, który pozostawi Francję wycieńczoną
i żądną zemsty. Jego wrogość wobec Komuny
Paryskiej owocuje szczytem niepopularności.
Jego córka, Geneviève, podkreśla „nieuleczalną troskę [ojca] o ojczyznę“. Dręczony przez
świadomość okoliczności powstania Republiki, Jules Favre usuwa się w cień i zaszywa
w swojej bibliotece, liczącej sześć tysięcy woluminów, a w Senacie pojawia się jedynie po
to, by potępić próby powrotu do monarchii.
Podczas gdy kariery jego współtowarzyszy,
Jules‘a Grévy‘ego czy Jules‘a Ferry‘egom
osiągną szczyty dzięki oportunizmowi, a zakończą skandalami, jego droga będzie znaczona aż do końca przez romantyczny i zapamiętały idealizm. Sekretarz Jules‘a Favre‘a, Paul
Maritain, opisuje go jako człowieka „wielce
emocjonalnego“, skorego do egzaltacji, „pesymistę kierowanego nadmiarem dobroci, oddania, przywiązania“, drżącego o swoich bliskich jak o „wartości, którym poświęcił cale
życie“10. Mason, pacyfista i wolnomyśliciel,
dawny adwokat księdza Lammenais wierzy
w jednego Boga – Boga sprawiedliwości i rozumu, którego coraz rzadziej identyfikuje z religią katolicką.
„Przede wszystkim czułem się upokorzony
tym, że otrzymałem od niego niektóre cechy
w spadku, zwłaszcza, trzeba to szczerze przyznać, żałosne zamiłowanie do donkiszoterii
i z góry przegranych spraw“ wyznawał Jacques Maritain. Utopijna i destrukcyjna osobowość, nieprzejednana i warcholska, pobudzana
chorobliwym dążeniem do sprawiedliwości
i prawdy, którą matka Jacques’a, Genviève
Favre, uosabiała z rozmachem nie mającym
sobie równych. Dusza towarzystwa, spiritus
movens, ognista osobowość, broniła rodziny
jak szańca. Ukochana córka Jules’a Favre’a,
owoc niezalegalizowanego przez 20 lat związku, hołubiona przez rodziców, dorastała pod jednego ze swoich dawnych zaufanych lu- małżonkowie“11. Po śmierci Jeanne Charmont
kloszem wśród rodzinnego klanu. Jules Favre dzi. – A gdy to dziecko miało być ochrzczone, w czerwcu 1870 r. nekrolog zmarłej przedstanie mógł poślubić matki swoich dzieci, Jeanne jego ojciec i matka zostali przedstawieni jako wia ją jako „panią Jules Favre“. █
11 Charles-Antoine Perrod, Jules Favre, La Manufacture,
Charmont, która już jako bardzo młoda kobie1986.
ta zaczęła żyć w separacji ze swoim mężem,
z którym jednak nie mogła się rozwieść ze
względu na francuskie prawo. Gdy urodziła
Tłumacz: Magdalena Droszkowska
się Geneviève, Favre „stracił głowę“ jak sam
urodzona 4. sierpnia 1987 w Łodzi; we wrzepisze i sfałszował w dokumentach stan cywilśniu 2011 otrzymała tytuł magistra na wyny, aby chronić swoją rodzinę. Piastując wtedy
dziale filologicznym Uniwersytetu Łódzkiego
eksponowane stanowisko, był stale narażony
(katedra Filologii Romańskiej, zakład lina areszt. „Wykazałem w dokumentach, że jeteraturoznawstwa); interesuje się książkastem ojcem swojego dziecka – musiał później
mi na każdym etapie ich tworzenia – pisazeznawać przed sądem, zadenuncjowany przez
nia, tłumaczenia, czytania, drukowania...;
lubi śpiewać, tańczyć i piec ciasta; od 15.
10 Paul Maritain, Jules Favre. Mélanges politiques, judiciaires et littéraires, Paryż, Arhtur Rousseau, 1882.
sierpnia 2013 szczęśliwa żona swojego męża.
„Chrześcijanin musi wciąż poszukiwać
postępu i nowych udoskonaleń, większej
sprawiedliwości i braterstwa na ziemi,
głębszej i pełniejszej realizacji Ewangelii
tu, na ziemi. Nigdy nie wolno mu spocząć.
Nieustannym obowiązkiem jest czynić
więcej”. Jacques Maritain
RECENZJE
Fenomen
Sołżenicyna
Oprawa: miękka
Liczba stron: 346
Wydawnictwo: Officyna
EAN: 9788362409105
Cena detaliczna: 42,00 zł
Recenzuje Krzysztof Wołodźko
Georges Nivat, autor Fenomenu Sołżenicyna,
zbioru esejów z pogranicza biografii intelektualnej i analizy historyczno-literackiej, oferuje
nam rzecz wnikliwą, pisaną z wielką empatią
wobec pisarza, ale bez unikania spraw trudnych. To ważne – nie ma tu nic z tak częstego
u zachodnich intelektualistów bezkrytycznego
zauroczenia (mówiąc eufemistycznie) sowiecką despotią czy rosyjskością. Daje się odczuć,
jak głęboki wpływ na myślenie o Rosji wywarło
na Francuzie pisarstwo twórcy Oddziału chorych na raka. Choć nie obywa się
bez zgrzytów, w tym co dotyczy
szerszej perspektywy w spojrzeniu
na Europę Wschodnią. Oto Nivat
pisze: „Aż po dziś dzień kohorta
wrogów [Sołżenicyna] stale czerpie z jego «zeznań», by postawić
go w stan oskarżenia. To samo
dzieje się ze wszystkimi siłaczami w dziejach,
także tymi najbardziej nam współczesnymi, jak
Lech Wałęsa. Bohaterstwo nieuchronnie izoluje
i wzbudza niechęć”. Cóż powiedzieć? Że przyczyną krytyki niegdysiejszego lidera „Solidarności” nie są dziś w Polsce jego bohaterstwo ani
siła? To temat na osobny tekst...
Życie Sołżenicyna w 1945 roku odmieniła korespondencja, jaką prowadził ze swoim znajomym
jako kapitan idącej na Berlin Armii Radzieckiej.
Źle kamuflowana, naiwnie „zaszyfrowana” krytyka Stalina skazała go na jedenaście lat zesłania
i łagrów. W zetknięciu z rzeczywistością, którą
z całą odpowiedzialnością określić trzeba mianem infernalnej, narodził się pisarz: człowiek,
który przetrwał pośród nieprzeliczonych rzesz
złamanych i splugawionych ludzkich istnień.
W świecie, który chciał ukryć swoją zepsutą
naturę za pomocą kłamstw, w świecie pojęciowych pułapek, które kończyły się fizycznym
unicestwieniem całych rzesz ludzkich – Sołżenicyn przywracał ojczystemu językowi znaczenie
i piękno, oświetlając egzystencję pojedynczych
ludzi, społeczności i narodów, wykorzenionych
z jednego życia, strąconych w inne, straszliwie
zdeformowane.
{
Czym jest dla Sołżenicyna przestrzeń radzieckich obozów koncentracyjnych (to określenie
szokuje ludzi, którzy myślą, że łagier był „jakościowo” mniej zdehumanizowaną instytucją
niż nazistowski przemysł ludobójstwa)? Nivat
wprost stwierdza: „Gułag to nowy teatr ludzkości”. To scena zbudowana „w łagrowym błocie,
pomiędzy budkami strażniczymi i drutami kolczastymi, w «zonie», która staje się sceną ludzkiej niegodziwości. (...) Scena została otoczona
– dosłownie – drutem kolczastym, natomiast
nych i państwowych. Zresztą Zachód okazał się
dla niego także źródłem rozczarowania: bardzo
zdecydowanie, jako prawosławny, wystąpił
z potępieniem cywilizacji aroganckiej wobec
chrześcijaństwa. Odkrył inne niż w sowieckiej
Rosji źródła i metody zakłamywania rzeczywistości, hipokryzję intelektualistów i środków
masowego przekazu.
Nazwano go zatem „wściekłym doktrynerem”,
„zwolennikiem zimnej wojny”, „literackim
własowcem”. Szczególnie podpadł francuskim
lewicowym intelektualistom: jego
bezpardonowa krytyka ZSRR
i kondycji Zachodu była dla nich
podwójnie nie do przyjęcia. André
Glucksman stwierdził wówczas:
„Dzieło Sołżenicyna uwiera lewicę, bo w naszych głowach siedzi
jeszcze komitet centralny”. Trzeba
jednak oddać, że znaleźli się także ludzie gotowi stwierdzić: „Od dawna nie pojawiła się u nas
postać takiego formatu, przy tym tak delikatna
i ludzka, która przez swe cierpienia jednocześnie
oskarża i przebacza wszystkim nieszczęśnikom
tej ziemi, którzy wierzą, często zbłądziwszy,
w ustroje zdolne ich poniżać i gubić” (Maurice
Clavel). Jak twierdzi Nivat: „«Dante naszych
czasów» zmieniał nasz obraz świata, odzyskując dla nas sens piekła i sens zbawienia”.
U rodzimego czytelnika niedosyt może wzbudzić brak silniej zaznaczonych wątków polskich, ściśle powiązanych z relacjami katolicyzmu i prawosławia. Przypomniano jednak
kwestię istotną, czyli jeden z najważniejszych
toposów historycznych w myśli Sołżenicyna:
czas „wielkiej smuty”, ówczesnych wpływów
Rzeczpospolitej w Rosji i zdobycie Kremla
przez Polaków. Warto dodać, że w wydanej niedawno pracy Alaina Besançona pt. Święta Ruś
znajdujemy taką oto uwagę: „Sołżenicyn uważa, że agresja polska, mogąca wywołać «zmiany
genetyczne», była o wiele groźniejsza od ataków mongolskich, które pozostawiły nietknięte
struktury religijne kraju”.
16 października 1993 roku Jan Paweł II przy-
Nazwano go „wściekłym doktrynerem”, „zwolennikiem zimnej
wojny”, „literackim własowcem”.
trupa stała się – dosłownie – stadem, stadem
przeliczanym bladym świtem przy porannym
apelu”.
Określenie „teatr świata” nie jest tu jednak estetyzującym zabiegiem, ukrywającym zgrozę za
literacką metaforą. Teatr świata jest ostatecznie
terminem z pogranicza metafizyki, ukazującym
całą nietrwałość i przygodność świata doczesnego i człowieka w nim żyjącego. To nie umniejsza jego ciężaru – wagi dobra i zła. Reflektory
obozu wyostrzają w niezwykły, turpistyczny
sposób szczegóły nagiej sceny, na której pozbawieni prawie wszystkiego ludzie walczą o biologiczne przetrwanie i/lub własne człowieczeństwo, godność dzieci Bożych.
Trzeba jednak pamiętać, że opowieści ze świata
sowieckiego to nie jedyny element intelektualnej biografii Sołżenicyna. Przypomnijmy, że
w roku 1970 pisarz otrzymał Literacką Nagrodę
Nobla, a cztery lata później został pozbawiony
radzieckiego obywatelstwa i deportowany do
Republiki Federalnej Niemiec (później osiadł
w Szwajcarii, następnie w USA). Do Rosji wrócił na stałe w 1994 roku, gdzie – początkowo
witany entuzjastycznie – stracił poklask za radykalną krytykę posowieckich realiów społecz-
RECENZJE
jął Sołżenicyna na audiencji. Pisarz był jedyną
osobą ugoszczoną przez Papieża za Spiżową
Bramą w dniu piętnastolecia pontyfikatu. Wiele ich dzieliło, także w czasie rozmowy. A jednak – o czym przypomina Grzegorz Przebinda
w książce Między Moskwą a Rzymem – obaj
byli ludźmi postawionymi przez świat w stan
oskarżenia. Ojciec Święty wciąż miał wówczas w pamięci swoją pielgrzymkę do ojczyzny
w roku 1991: „kiedy podczas ostatnich odwie-
dzin w Polsce wybrałem jako temat homilii
Dekalog oraz przykazanie miłości, wszyscy
polscy zwolennicy «programu oświeceniowego» poczytali mi to za złe. Papież, który stara
się przekonywać świat o ludzkim grzechu, staje się dla tej mentalności persona non grata”.
Z kolei w 1978 roku zachodnia opinia publiczna
z konsternacją przyjęła „mowę harvardzką” Sołżenicyna, której przekaz wyraził on w skrócie:
„wszelkie nieszczęścia spadają na ludzi dla-
Kochanie,
zabiłam
nasze koty
Oprawa: twarda
Liczba stron: 160
Wydawnictwo: Nuir sur blanc
EAN: 9788373923935
Cena detaliczna: 29,00 zł
Recenzuje: Adrian Sinkowski
Masłowska to pisarka, z którą trzeba się liczyć, nawet jeśli ktoś liczyć się z nią nie chce.
O nowej powieści Masłowskiej, jak o samej
autorce, powiedziano niemal wszystko – że to
książka słaba (Leszek Bugajski), banalna (Dariusz Nowacki), że nadepnęła lewicy na odcisk
(Olga Święcicka), a autorka sprzedała się (Kinga Dunin) i jest „córką Rydzyka” (internauci).
Trudno oprzeć się wrażeniu, że szum, jaki pojawił się wokół powieści, udowodnił z pełną
mocą, że mieliśmy do czynienia z wydarzeniem na rynku wydawniczym, zjawiskiem bez
precedensu, wręcz fenomenem. Powinno to
cieszyć – w końcu ile takich fenomenów zdarza się w ciągu roku? Powinno i martwić, bo
ile dowiedzieliśmy się o świecie, który opisała
Masłowska?
Bohaterki Kochanie, zabiłam nasze koty na
pierwszy rzut oka mają nierówno pod sufitem,
są otępiałe, zagubione, życie przecieka im przez
palce. Mówiąc wprost, Farah i Joanne nie mają
dla siebie miłości. Wymagają od innych zainteresowania i oddania, podczas gdy same, od
czasu do czasu dręczone wyrzutami sumienia,
nie potrafią się nimi dzielić. Życie budują na
paradoksie: z oferty fast foodu wybierają tłuste
skrzydełka, ale popijają je świeżo wyciskanym
sokiem z owoców. Gardzą miastem, o którym
Masłowska pisze, że jest mieszaniną śmieci,
świeżo pieczonych muffinów, najdroższych
perfum, ludzkiej kaki i żelastwa z bebechów
tego, że zapomnieli o Bogu”. Jak wspominała
po latach jedna z jego współpracownic, nawiązując do mocnych słów pisarza: „zapomina się
o Bogu w imię wolności, w imię pluralizmu,
w imię demokracji”...
Fenomen Sołżenicyna przypomina nam pisarza,
którego lektura to obowiązek dla tych, którzy chcą
się uczyć i słowa, i sumienia. Choć z pewnością
ten rozkochany w Rosji słowianofil jest dla nas,
Polaków, wyzwaniem. █ Przedruk za: Fronda
{
Życie budują na paradoksie:
z oferty fast foodu wybierają
tłuste skrzydełka, ale popijają
je świeżo wyciskanym sokiem
z owoców.
metra, a mimo to
przyjmują z uśmiechem, gdy kloszardzi pogwizdując
na nie, wbijają
wzrok w kobiece
kształty. Pracują
poniżej oczekiwań
i nie widzą nic złego w tym, że szef,
który
nadużywa
alkoholu, w mało
subtelny sposób domaga się, aby go pocieszać.
Masłowska raczej nie lubi postaci, które stwarza, lecz nie jest wobec nich całkowicie krytyczna. Może się wydać, że pragnie, aby Farah i Joanne znalazły to, czego szukają. Obie
natomiast, choć na inny sposób, szukają czegoś, co wypełni pustkę, której doświadczają –
szczególnie gdy Joanne znajduje partnera i ich
drogi się rozchodzą. Życie, jakie prowadzą bez
większego namysłu, pełne jest bełkotu na temat szczęścia, które można osiągnąć, rozpuszczając w myślach toksyczne uczucia. Albo:
bełkotu na temat wygranych, które przychodzą
w mailach (w rodzaju: wystarczy odpowiedzieć na pytanie, jak masz na imię). Joga, kawa
na mieście, IMAX, żel do rąk przeciw bakteriom – wpadają w rytuał, któremu nie sposób
się oprzeć. Nawet jeśli coś im podpowiada, że
wszystko dokoła nie jest do końca prawdziwe,
czują, że inaczej się nie da.
Łatwo zamieść te problemy pod dywan – owszem, ludzie bywają zagubieni z własnej winy
i głupoty. To banał, jakich wiele. To jednak
pierwsza strona medalu, trudno w rzeczy samej nie zgodzić się z twierdzeniem, że pustka,
która oplata od wewnątrz Farah i Joanne, mówi
coś o ludziach, których ten problem nie dotyczy. Czy bowiem Joanne, która odcina się od
dawnego życia, mogła zapobiec temu, że Farah próbuje samookaleczenia, nawet jeśli kończy się ono żałosną próbą? To ciekawe pytanie
wydaje się niestety puste, gdyż postaci, które
trwonią czas na lekturze poradników i magazynów lifestylowych, to nie są postaci z krwi
i kości. Nie można powiedzieć, że opresyjny
system, w którym istnieją, tłamsi to, kim są.
Jest dokładnie odwrotnie. Farah i Joanne to
manekiny za szybą, które cieszą się, gdy ktoś je
ubierze, nawet jeśli strój nie do końca im odpo-
RECENZJE
wiada. To udomowione koty, często kapryśne
i narcystyczne, którym wydaje się, że chodzą
własnymi drogami, podczas gdy są w istocie
zależne od ręki tego, kto je dokarmia.
Farah ma sen, w którym czyta miłosne wyznanie zapisane na świstku papieru. Czyta je łapczywie, nie mogąc złapać oddechu, aż w końcu
odkrywa, że osoba, dla której list powstał, to
Joanne. Zawód jest ogromny. Mężczyzna, który spisał te parę zdań, chcąc mieć pewność, że
Joanne nie odrzuci jego zalotów, próbuje się
upewnić, czy list podobał się Fah. Czytając Kochanie, zabiłam nasze koty, można mieć wrażenie, że Masłowska podsuwa nam powieść,
a następnie przygląda się z ukrycia, jaka będzie
reakcja czytelnika. Powieść bohaterki największego odkrycia w polskiej literaturze ostatniej
dekady jest bowiem literackim gagiem – to
nie powieść, lecz misterna układanka. Autorka
wtrąca kąśliwą uwagę na temat Farah i Joanne, która dotyczy tak samo jej książki: „ilekroć
zdawało się już, że tematy się skończyły, i że
nie ma już nic, co można by dodać, a wręcz
znalazłoby się wiele, co bez szkody można by
ująć, to zawsze jeszcze coś którejś się przypominało”. Pastisz? Pewnie tak. Ale znajdą się
pastisze wyższej próby.
Masłowska w wywiadzie dla „Lampy” podkreśliła, że konwencja, którą wybrała, pisząc
Kochanie, zabiłam nasze koty, miała uwolnić
powieść od świata religii czy upolitycznienia.
Akcja książki rozgrywa się za oceanem, a świat,
który powstał, to byt stworzony z odłamków,
nierzadko skrajnie od siebie oddalonych, innej
rzeczywistości z pogranicza snu i snucia się
bez celu. Co istotne, uwolnienie od „polskich
duchów”, odcięcie od podmiotowości, nawet
jeśli może się ona niektórym wydać kolcami
z opium, udowodniło, że ludzie bez właściwości stają się jak zwalista masa, od której można
się najwyżej odbić. Im bardziej żyją w kulcie
indywiduum, im bardziej kategoria narodu po-
jawia się w charakterze tandetnego gadżetu,
tym masa ta rozrasta się i gęstnieje.
Masłowska nie widzi sensu w wypieraniu bólu
ani winy. Pisarka we wspomnianym wywiadzie stwierdza na łamach „Lampy”, że nie lubi
być zakładnikiem rzeczy. Pewnie tak samo nie
lubi być zakładnikiem Polski, religii, Kościoła,
polityki, tyle że w końcu zdaje sobie sprawę,
że nie da się od nich uciec: „żyję w tym kraju
i on z całą swoją historią codziennie przetacza się przez mój mózg” – wyzna na łamach
„Rzeczpospolitej”. Ucieczka do innego świata
nie jest zatem ucieczką z biletem w jedną stronę w ręku, jak chciało wielu piszących o nowej powieści Masłowskiej. Być może nie jest
to w ogóle ucieczka, ale sen, taki sam jak wizja Fah, po której przychodzi trudne i bolesne,
a jednocześnie nieuniknione otrzeźwienie. Jednym słowem, życie. █ Przedruk za: Fronda
Tego możesz nie wiedzieć:
Skąd bierze się moralność?
Czy jej źródeł można poszukiwać w biologii?
Jaką rolę odgrywa mózg w kształtowaniu naszych postaw moralnych?
Czy moralność jest czymś specyficznie ludzkim?
„Niewiele dyscyplin wiedzy uznawanych jest za
tak istotne dla przyszłości ludzkości jak nauka
o moralności. Niewielu uczonych jest też na tyle
kompetentnych by wypowiadać się na temat jej
obecnego statusu, w taki sposób jak robi to Patricia
Churchland”.
Antonio Damasio, profesor neuronauki
na University of Southern California w Los Angeles
Patricia Churchland, Moralność mózgu.
Co neuronauka mówi nam o moralności,
Copernicus Center Press
Polecamy również:
O ile oczami wiary widzi się świat inaczej, niż oczami wiedzy
naukowej? Polecamy wznowienie klasycznej książki słynnego
filozofa i kosmologa, poprawione i poprzedzone nowym wstępem Autora.
Michał Heller, Sens życia i sens wszechświata, Copernicus
Center Press
ALE SERIA!
Czytamy w oryginale
Czytanie klasyki zawsze było i przyjemne i pożyteczne, ale teraz korzystasz jeszcze bardziej.
Książki wydane równolegle po polsku i angielsku (oryginał i polski przekład sąsiadują ze sobą na
kartach tej samej publikacji) to pomysł młodego, bo istniejącego od 2011 roku wydawnictwa 44.pl.
Prezentujemy zaledwie 6 z bogatej oferty tytułów dostępnych zarówno w wersji papierowej, jak
i elektronicznej, a także w uzupełniającym wydaniu audio (po angielsku) i z ćwiczeniami. Jeśli
jeszcze nie czytałeś „Trzech panów w łódce” - polecamy lekturę w sam raz na listopad.
Jasiek Mela poleca (e-book)
Seria „Książka do plecaka” zawiera starannie wybrane powieści przeznaczone dla czytelników, którzy nie zapominają
o spakowaniu książek przed wyjazdem w podróż. Książki opatrzone znakiem „Jasiek Mela poleca” wydało Wydawnictwo Zielona Sowa. E-booki w cenie już od 7zł/egzemplarz.
Thomas Mayne Reid, Dolina bez wyjścia
Dwaj angielscy podróżnicy wyruszają do Indii w poszukiwaniu
osobliwych roślin ozdobnych. Uwięzieni wskutek nieszczęśliwego wypadku w polodowcowej szczelinie himalajskich gór mają
tylko jedno wyjście: za wszelką cenę wydostać się z pułapki.
Aleksander Dumas, Czarny tulipan
Spokojne życie hodowcy tulipanów zostaje zakłócone przez
zamieszki w Hadze. Korneliusz trafia do więzienia i grozi mu
śmierć. Czy w tych okolicznościach może jeszcze zakiełkować
dla niego wyczekiwany od lat czarny tulipan?
Karol May, Old Shatterhand
Najsławniejsi bohaterowie Dzikiego Zachodu Old Shatterhand
i Winnetou wyruszają na ratunek myśliwemu Baumannowi zwanemu
Pogromcą Niedźwiedzi, którego porwali Siuksowie.
Aleksander Dumas, Hrabia Monte Christo
Młody oficer marynarki Edmund Dantès pada ofiarą spisku
i w dniu swojego ślubu zostaje zatrzymany, a następnie skazany na dożywotnie więzienie. Po 14 latach udaje mu się uciec.
Odnajduje skarb i jako majętny i ekscentryczny hrabia Monte
Christo wraca do Francji, aby dokonać wyrafinowanej zemsty na
zdrajcach z przeszłości.
WYDARZENIA LITERACKIE
Wydarzenia
Kronika
W Dublinie w wieku 74 lat zmarł Seamus Hea-ney, laureat literackiej Nagrody Nobla z 1995
roku.
Karykatura Artura Szyka - wystawa artysty pokazywana jest w Ossolineum
20-24 listopada 2013 WROCŁAW
Bruno Schulz Festiwal
Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Szewska 37, zaprasza.
W programie m.in. konferencja bibliotekarzy i spotkanie z Hanną Krall.
-------------------------------------------------------------------21-27 października 2013 KRAKÓW
Conrad Festival
Wielkie święto liteatury światowej połączone z Targami Książki w Krakowie. Wśród gości tegorocznej edycji m.in. Anne Applebaum (Gułag), Michał Olszewski (Trzech kumpli), Szczepan
Twardoch (Morfina) i Jan Polkowski (Ślady krwi).
-------------------------------------------------------------------27 października 2013 CAŁY ŚWIAT
Stulecie Bobkowskiego
Na platformie Google Cultural Institute ruszyła przygotowana przez Muzeum Historii Polski
wystawa o Andrzeju Bobkowskim - jednym z najwybitniejszych pisarzy polskich XX w.
-------------------------------------------------------------------12-16 listopada 2013 NOWY JORK
Nowa literatura z Europy
Dziewięciu europejskich autorów, w tym Witold Szabłowski, autor „Zabójcy z miasta moreli”
(wyd. Czarne), jeździć będzie w nowojorskich taksówkach i rozmawiać o swoich książkach
z pasażerami.
Niemiecki krytyk literacki Marcel Reich-Ranicki zwany „papieżem literatury” zmarł we
Frankfurcie nad Menem w wieku 93 lat. Przez
kilka lat mieszkał tez w Polsce i znał dobrze
polską literaturę.
Tadeusz Konwicki podarował Bibliotece Narodowej rękopisy swoich 11 powieści.
Olga Tokarczuk została laureatką nagrody Vilenica przyznawanej przez Związek Pisarzy
Słoweńskich autorom pochodzącym z Europy
Środkowej.
Julia Hartwig otrzymała nagrodę im. Norwida
w kategorii „Dzieło życia”. W kategorii „literatura” nagrodę otrzymał Jerzy Górzański – za
zbiór wierszy „Festyn” (Nowy Świat). Serdecznie gratulujemy!
Laureatką Nagrody im. Jana Karskiego i Poli
Nireńskiej za publikacje na temat polskich Żydów została prof. Barbara Engelking.
W Czerniowcach, rodzinnym mieście Paula
Celana, odbył się IV Międzynarodowy Festiwal
Poezji Meridian, w którym uczestniczyli goście
z Polski. Tadeusz Dąbrowski spotkał się z czytelnikami z okazji ukraińskiego wydania tomiku „Czarny kwadrat”, na wspólnym wieczorze
autorskim swoje wiersze czytali Ryszard Krynicki i Andrzej Sosnowski, a Małgorzata Łukasiewicz uczestniczyła w panelu poświęconym
Robertowi Walserowi.
Kronika wydarzeń literackich co
kwartał w magazynie literackim
„Wyspa”. Redaguje Piotr Dobrołęcki.
Dziękujemy za zgodę na przedruk!

Podobne dokumenty