Księgarnia Lello
Transkrypt
Księgarnia Lello
2013 Listopad Księgarnia Ludzi Myślących Wencel Polkowski Maritain Sołżenicyn Masłowska Porto, Portugalia Księgarnia Lello Ślady krwi █ Oda do śliwowicy █ Kochanie, zabiłam nasze koty █ Gdy dom jest światem █ Fenomen Sołżenicyna █ Czytamy w oryginale LISTOPAD 2013 MIEJSCE DO ZACZYTANIA Księgarnia Lello, Porto, Portugalia TAPETA MIESIĄCA Stara Bibiloteka, Autor Nieznany NAJCIEKAWSZE NOWOŚCI KSIĄŻKOWE Druk Czytniki Z wyższej półki FRAGMENT KSIĄŻKI Ślady Krwi Jan Polkowski POEZJA Jan Polkowski Wojciech Wencel TŁUMACZENIE Jacques et Raïssa Maritain. Les mendiants du ciel Magdalena Droszkowska PORTRETY Na ostrzu noża Jan Polkowski - poeta Historia zdruzgotania, historia zawierzenia Wojciech Wencel - poeta O pożytku z dzbanka do herbaty Agnieszka Dubiel - blogerka RECENZJE ALE SERIA! WYDARZENIA LITERACKIE KRONIKA Kontakt: O Księgarni Ludzi Myślących Fenomen Sołżenicyna Kochanie, zabiłam nasze koty Redakcja: Jakub Moroz, Mateusz Matyszkowicz, Krzysztof Wołodźko, Adrian Sinkowski, Anna Kierzkowska, Mateusz Krzysztof Dziób Współpraca: Magdalena Droszkowska, Izabela Ziemba, Bartłomiej Zborski, Piotr Dobrołęcki FRONDA PL Sp. z o.o. Księgarnia Ludzi Myślących Łopuszańska 32, 02-220 Warszawa www.xlm.pl [email protected] facebook.com/xlmpl Czytamy w oryginale Jasiek Mela poleca Powstała w 2003 roku. Przez całe lata mieściła się w niewielkim lokalu przy ul. Na Tamce w Wraszawie, w 2009 roku przeniosła się całkiem do internetu. Miesięcznik Księgarni dystrybuowany jest elektronicznie w formatach pdf, ePub i mobi. Od zawsze związana z Frondą - księgarnia oferuje wybór nietoksycznej literatury dla dorosłych, młodzieży i dzieci. Porto, Portugalia Księgarnia Lello Pomysłodawcą i wykonawcą jej wystroju był inżynier architekt Xavier Estaves. Uczynił on centralnym punktem księgarni romantyczne, czerwone schody łączące parter z galerią. Położona pięć minut spacerem od centrum Porto, robi wrażenie już od progu zapierającymi dech w piersiach witrażami, koronkowo rzeźbionym drewnem, krętymi schodami, zdobnymi okuciami, zwieńczonymi szkłem regałami - słowem: eklektycznym, bogato zdobionym wnętrzem. Art deco, neogotyk, secesja łączą się w jedną, harmonijną całość. Ozdobione płaskorzeźbami z brązu filary prezentują postaci z literatury portugalskiej, ale w księgarni dostępna jest nie tylko literatura portugalska, lecz także publikacje w języku angielskim i francuskim. Po raz pierwszy została otworzona w 1869 roku pod nazwą „Livraria Internacional de Ernesto Chardron”. Ponowne otwarcie miało miejsce w 1906 roku pod zmienionym szyldem „Livraria Lello e Irmão”. Od tego czasu księgarnia wciąż jest w posiadaniu tej samej rodziny. To miejsce, w którym warto się zatrzymać, by poczytać, napić się kawy. Kawiarnia na piętrze podaje też porto. Adres: Rua das Carmelitas 144, Porto Rok założenia: 1869 Architekt: Xavier Estaves Styl: eklektyczny Video z wnętrza: http://youtu.be/SdbCOxQgBEo fot. Ken and Nyetta (flickr.com) Księgarnia Lello to obowiązkowy punkt na mapie każdego bibliofila. Według brytyjskiego dziennika „The Guardian” to trzecia najpiękniejsza księgarnia na świecie. fot. Francisco Oliveira (flickr.com) MIEJSCE DO ZACZYTANIA TAPETA MIESIĄCA Rozdzielczość oryginalna: 1280x1024 Rozmiar oryginalny: 0.75 MB Data powstania: Prawdopodobnie 2011 rok Autor: nieznany Stara Biblioteka wallpaperhere.com/The_Library_8392 Po właścicielach ślad zaginął. Dotyczy to tak samo dzieła, jak autora. I o ile konwencja pożerania literatury i architektury przez dziką przyrodę wydaje się urzekająca, o tyle mamy nadzieję, że autora nie spotkał ten sam los. Byłoby bardzo szkoda nie móc złożyć mu kiedyś gratulacji z tytułu wykonania tak świetnej tapety na pulpit. Jeśli ktoś po drugiej stronie ekranu wie czyjego autorstwa jest ta praca - proszony jest o kontakt z redakcją na [email protected]. Czeka nagroda! NAJCIEKAWSZE NOWOŚCI KSIĄŻK O W E Książki drukowane Jarosław Sokół Czas Honoru. Pożegnanie z Warszawą Trzeci tom znakomitego cyklu powieściowego, którego bohaterami są czterej cichociemni. Sławomir Mrożek, Gunnar Brandell Listy 1959-1994 Lato 1958 roku, gdzieś na Oceanie Atlantyckim. Sławomir Mrożek ma wówczas 28 lat oraz dramatyczny debiut za sobą. Gunnar Brandell, straszy o 14 lat, odgrywa już znaczącą rolę w kulturalnym życiu Europy. Wspólny rejs do Nowego Jorku przeradza się w trzydziestopięcioletnią przyjaźń, utrwaloną w listach. Sibley Priscille Obietnica gwiezdnego pyłu Shusterman Neal, Elfman Eric Strych Tesli Czternastoletni Nick wraz z ojcem i bratem przeprowadza się do starego, wiktoriańskiego domu. Po niefortunnym wypadku z tosterem cała trójka postanawia pozbyć się zalegających na strychu gratów. To daje początek serii dziwnych wydarzeń. Gdy w wyniku tragicznego wypadku Elle popada w stan śmierci mózgowej, Matt jest zdruzgotany. Choć nie może znieść myśli o utracie żony, wie że Elle bała się tylko jednego – długiego, powolnego umierania. Matt jest bliski wyrażenia zgody na odłączenie żony od aparatury podtrzymującej życie, kiedy okazuje się, że Elle jest w ciąży. Haruki Murakami Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa stało. Włodzimierz Zatorski Osb Prawda w życiu człowieka Szesnaście lat temu Tsukuru miał bliskich przyjaciół, którzy nagle i nie wiadomo dlaczego zerwali z nim stosunki. Bardzo ciężko to przeżył. Teraz postanawia dowiedzieć się, co właściwie się wtedy Nikita Pietrow Stalinowski kat Polski Iwan Sierow Rosyjski działacz praw człowieka i badacz archiwów KGB demaskuje działania Iwana Sierowa - jednego z największych katów Polaków, odpowiedzialnego m.in. za tzw. proces szesnastu. Prawda jest podstawą mądrości życiowej. Autor przypomina biblijne rozumienie prawdy i ukazuje jej rolę w rozwoju duchowym człowieka. Tomasz Mierzwiński Dziennik pokładowy Wybór najciekawszych podróżniczych tekstów z blogów Seawolfa, w których dowcip, ironia i szczypta nostalgii wciągają czytelnika bez reszty. Seawolf zabiera nas w długą podróż, trochę sentymentalną, ale też pełną niespodzianek i zaskakujących zwrotów akcji. NAJCIEKAWSZE NOWOŚCI KSIĄŻK O W E Książki na czytniki Święty Jan od Krzyża Poezje wybrane Wielbiciele poezji Świętego Karmelity z pewnością docenią to wydanie, zestawiające oryginał ze znakomitym przekładem, zaś entuzjaści twórczości Stanisława Barańczaka znajdą w tej książce poezję tak wysokiej klasy, do jakiej tłumacz i poeta przyzwyczaił ich przez lata swojej pisarskiej aktywności. Specjalne wydanie dla bibliofili. Michaił Bułhakow i Jelena Sergiejewna Bułhakow Dziennik Mistrza i Małgorzaty Swiadectwo tragicznego losu artysty w państwie totalitarnym, bogata dokumentacja życia geniusza literatury XX wieku, uzupełniona listami pisarza do władz państwowych ZSRR oraz do przyjaciół i rodziny, a także historia życia zwyczajnych ludzi i obraz świata, który dziś jest już nie do odtworzenia. Rahlens Holly-Jane Nieskończoność Antoni Czechow Jest rok 2264. Ludzie posługują się mózgołączem, które pozwala im na zapisywanie wspomnień w globalnej bazie danych. Zaimek osobowy „ja” wyszedł z użycia. Finn Nordstrom, dwudziestosześcioletni historyk i tłumacz martwego języka niemieckiego zostaje poproszony o zbadanie tajemniczego znaleziska – dziennika dziewczyny z XXI wieku. Dramat na polowaniu w założeniu samego autora „Dramat...” miał być parodią popularnych kryminałów, wyszła mu jednak świetna powieść gatunkowa. Znajdziemy tu doskonałe portrety psychologiczne i poruszający obraz rosyjskiego społeczeństwa. Leopold Tyrmand Zły Książka – legenda. Najpoczytniejszy kryminał napisany w czasach PRL-u. A tak naprawdę niezwykle inteligentny opis Polski Ludowej, przebrany w strój ni to kryminału, ni to romansu, ni to westernu. Stanisław Lem Summa Technologiae Najsłynniejszy z esejów Lema. Napisana w latach sześćdziesiątych, prorocza wizja dalszego rozwoju nauki i technologii, a w szczególności zaskakująco trafna prognoza rozwoju informatyki i biotechnologii. Radykalna filozoficznie koncepcja rozwoju Rozumu jako władzy niejako autonomicznej, który w końcu dystansuje i podporządkowuje sobie Naturę. Dzisiejszy czytelnik lwią część książki przyjmuje jako oczywistość, co najlepiej dowodzi daru przewidywania autora. Klikając w dowolny tytuł przeniesiesz się do strony www z pełniejszym opisem książki. Alice Munro Miłość dobrej kobiety Miłość kobiet przyjmuje rozmaite formy. Munro pokazuje je wszystkie z niezwykłą wnikliwością, odsłaniając głębię i zawiłość zwyczajnego życia oraz siłę emocji, które wiążą ludzi ze sobą na nieskończenie różnorodne sposoby. NAJCIEKAWSZE NOWOŚCI KSIĄŻK O W E Książki z półki wyżej Robert Cieślak Widzenie Różewicza Wybitny znawca twórczości poety, odkrywa po raz kolejny moc poetyckiego głosu autora „Niepokoju”, rozsadzającego wszelkie dotychczasowe teorie. W.J.T. Mitchell Czego chcą obrazy? Jedna z najważniejszych teoretycznych propozycji z zakresu badań nad kulturą wizualną. Obowiązkowa pozycja na listach lektur wydziałów historii sztuki i nauk o kulturze, teorii mediów czy filozofii. Marcin Gmys Harmonie i dysonanse. Muzyka Młodej Polski wobec innych sztuk Agnieszka Taborska Wielka synteza muzyki Młodej Polski, jakiej dotąd nie było. Zmienia ona naszą wiedzę o tej epoce muzycznej, a wywierać będzie także wpływ na samą muzykologię, i możliwe że również na praktykę muzyczną. Spiskowcy wyobraźni Pomysłowa analiza surrealizmu na przykładzie sztuk plastycznych, kina, fotografii i literatury. Autorka sięga do początków nurtu, a następnie oprowadza po całym wieku XX, pokazując, jak surrealistyczne spojrzenie na świat łączy biografie rozmaitych artystów. Aleksander Sosna, Elżbieta Danieluk, Andrzej Danieluk Cerkwie Białegostoku i okolic Barwna opowieść o prawosławiu, które na Białostocczyźnie obecne jest od wieków. W książce opisane zostały losy kilkudziesięciu prawosławnych świątyń w Białymstoku i w jego okolicach, ich historia i współczesność. Jacek Moroz Dyskusja z relatywizmem prawdy w Szkole Lwowsko-Warszawskiej Solidne, wnikliwe i wieloaspektowe studium pojęcia prawdy absolutnej i jego obroną przed zarzutami relatywistycznymi. Donald Keene Narodziny japońskich tradycji Klikając w dowolny tytuł przeniesiesz się do strony www z pełniejszym opisem książki. Yoshimasa to prawdopodobnie najgorszy szogun, jaki kiedykolwiek rządził Japonią. Był kiepskim żołnierzem, nie znał się na sprawach państwowych i został zdominowany przez żonę. Niemniej - jak pokazuje Donald Keene - wywarł bezprzykładny wpływ na życie kulturalne Japonii. PORTRETY Jan Polkowski (1953) Poeta, prozaik, dziennikarz. Laureat Nagrody im. Kościelskich, nagrody im. Andrzeja Kijowskiego, odznaczonyKrzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Od 2010 roku sekretarz generalny Krajowej Izby Producentów Audiowizualnych. Rozmawia: Mateusz Matyszkowicz Jan Polkowski NA OSTRZU NOŻA Jan Polkowski - poeta, dziennikarz, działacz NSZZ Solidarność opowiada o swojej debiutanckiej powieści „Ślady krwi”. wybrał jakiegoś człowieka, który jednoznacznie opowiada się po jakiejś stronie, jest szalenie prostolinijny, to wszystkie meandry naszej historii ― te nasze zapętlenia, problemy, niejednoznaczności ― by mi umknęły. To nie jest bohater, którego lubię czy z którym się spieram. On jest po prostu taki, jaki był Jan Polkowski: Po pierwsze z racji wieku ― do czas, który przeżył: prozy trzeba dojrzeć. Trzeba zżyć się ze swo- czas trudny, niejedim czasem, trzeba wczuć się w losy współcze- noznaczny, skomplikowany, o którym ciągle snych, ale także w losy tych, którzy już ode- dyskutujemy. Ciągle nie jesteśmy pewni, czy szli, ale zostawili nam albo jakieś bezimienne dobrze rozumiemy swoją przeszłość. dziedzictwo, które musimy badać, albo swoje świadectwo w jakiś sposób zapisane, także Czy bohater nie został stworzony trochę na wzór bohaterów mitologicznych, w których w formie książek. może odnaleźć się każdy? Głównym bohaterem powieści jest Henryk. Kim jest ów Henryk? Jak się wydaje, to dość ta- J. P.: Nie sądzę. On jest dzieckiem swoich czajemnicza postać: emigrant, którego poznajemy sów, tak bym powiedział. Akcja książki rozgrystopniowo i którego chyba do końca nie może- wa się między rokiem 1939 a współczesnością, dokładna data nie jest określona. To jest czas my rozgryźć… dla Polaków szalenie trudny: okres okupacji J. P.: Wybrałem człowieka o takiej biografii, ― najpierw niemieckiej, później sowieckiej żeby móc dobrze przedstawić historię, która ― i wreszcie ta niepodległość taka niepewna, nie jest właściwie opowiedziana. Polska histo- niejasna do końca. W związku z tym bohater, ria jest ciągle fałszowana. Stale toczy się o nią który jest zapętlony, który niedokładnie sam spór, a nawet bym powiedział: wojna. Gdybym siebie rozumie, który zmieniał swoje życie. Jak Kim my jesteśmy i czym jest dla nas historia? W kawiarni jest z nami pan Jan Polkowski: autor powieści „Ślady krwi”, którego pamiętamy jako wspaniałego poetę, twórcę znanych szerokiej publiczności tomów poezji. Teraz powieść, i to od razu powieść epicka, wielka. Dlaczego po książkach poetyckich nagle pojawia się proza? { to się potocznie mówi, odbijał się od płota do płota: od ateizmu do katolicyzmu, od kolaboracji do „Solidarności”. Stąd dobrze się wpisuje w to, co polskie społeczeństwo przeszło w tym okresie. Nie można tworzyć krzepiących opowieści w oparciu o fałsz. Pański bohater szuka i odkrywa swoich przodków, przede wszystkim ojca. Zdradźmy fragment fabuły: Henryk wraca do Polski, ponieważ otrzymuje spadek po ojcu, który w komunistycznej przeszłości odegrał zdecydowanie negatywną rolę, w nowej Polsce został agentem służb wojskowych, później biznesmenem. Pozostawia po sobie ogromny majątek. Czy ta książka jest też w jakimś sensie poszukiwaniem ojców? Czy nam wszystkim brakuje wiedzy o ojcu? Kim on jest? J. P.: Ojciec bez względu na to, czy jest diaboliczny i reprezentuje ciemną stronę życia, czy też jest pozytywnym bohaterem, dla każdego ― zwłaszcza dla mężczyzny ― stanowi postać kluczową. Bohater powieści nie tylko PORTRETY musi zrozumieć swojego ojca, czy też od niego się uwolnić. Musi poznać swoje korzenie, gdyż historia jego rodziny była w całości przed nim zatajona. To jeden z elementów tej szarej PRL-owskiej rzeczywistości. Wówczas ludzie bali się mówić o przeszłości, bali się opowiadać o własnej rodzinie dzieciom ― dla bezpieczeństwa, żeby nie ryzykować. Mój bohater jest właśnie takim dzieckiem PRL-u: pozbawionym korzeni, właściwie pozbawionym tożsamości. A nawet jeśli ma ją, to jest ona jest szalenie kaleka, uboga. Bez pamięci człowiek jest ćwierćczłowiekiem. Nie potrafi nawet dokładnie określić swoich pragnień. Jeśli nie wie, kim jest; jeśli nie wie, jaka pamięć za nim stoi, jaka pamięć rzeczywiście go buduje ― nie potrafi zbudować przeszłości. Mój bohater walczy o to i krok po kroku dowiaduje się rzeczy, których się nie mógł spodziewać. Czy w takim razie zła historia jest lepsza niż historia nieopowiedziana? Czy historia skomplikowana, naznaczona złymi wyborami jest lepsza niż historia, o której nie pamiętamy? J. P.: Tu są dwa problemy. Pamięć powinna być pełna, ponieważ prawda buduje. To banał, ale tak jest. Nie można tworzyć krzepiących opowieści w oparciu o fałsz, to na pewno. Pamiętajmy o wszystkim: o rzeczach dobrych i o złych. Pamiętajmy o Bierucie, o Bermanie. Ale też zdawajmy sobie sprawę z tego, że przyszłość narodu może być zbudowana w oparciu o pamięć dobrą: pamięć o bohaterach, ludziach, którzy przeżyli swoje życie w sposób szlachetny, altruistyczny, dbając o dobro wspólne. Nie da się zbudować przyszłości narodu w oparciu o grzechy, a każdy naród składa się z jednostek, które takie grzechy popełniają. Musimy pamiętać o różnych złych rzeczach, które także zdarzało się Polakom zrobić, ale budujmy swoją przyszłość w oparciu o rzeczy dobre. W oparciu o Witolda Pileckiego, w moim przekonaniu jednego z największych bohaterów ludzkości. Pamiętajmy jednak o jego katach. Sędziowie, którzy wydali wyroki śmierci, trzy wyroki śmierci na rotmistrza Pileckiego, byli byłymi oficerami Armii Krajowej. Oni też są częścią naszej pamięci, tej złej pamięci, która nie może nam umknąć. To nie oni jednak są bohaterami naszej przyszłości. Bohaterem naszej przyszłości powinien być rotmistrz Witold Pilecki. zresztą jest kwestią wyboru. Wiemy, że w historii Polski były takie rodzeństwa, gdzie brat zostawał Niemcem… Atanazy Raczyński był posłem pruskim, dyplomatą pruskim, patriotą pruskim, a jego brat stworzył Biblioteką Kórnicką. To dowód na to, że nie rodzice decydują, nie kontekst społeczny, nawet nie wychowanie. Wszystko to ma Czyli Henryk, syn komunistycznego agenta, ma wpływ, ale ostatecznie człowiek sam podejmuszansę odzyskać siebie, jeśli pozna przeszłość, je decyzję: „Tak, jestem Polakiem”, „Jestem ale też zwróci się w stronę innego dziedzictwa komunistą”. Można oczywiście rozważać, co niż to, które mógł mu przekazać ojciec? Czy jest ludzie, którzy używają języka i argumentacji to projekt jakiejś narodowej psychologicznej Jakuba Bermana ― czyli języka zdrajców Polterapii, dzięki której przeszłość może zostać ski, działaczy Komunistycznej Partii Polski ― przezwyciężona? wynieśli z domu. Jednak to w gruncie rzeczy, choć mogłoby być przedmiotem badań socjoJ. P.: Proszę pana, w swej historii mamy tradycję logów, jest drugorzędne. Ważne, że oni jako zdrady narodowej, mamy tradycję apostazji… dorośli ludzie mówią: „polskość trzeba zniszczyć, żeby stworzyć nowoczesny polski naI mamy dzieci zdrajców. ród”, „katolicyzm jest czymś, co przeszkadza w osiąganiu sukcesów przez polski naród” itd. J. P.: …mamy trójlojalizm. W polskiej historii nie tyle dziesiątków lat, co znacznie dłuższej, Istnieje cały szereg przykładów tej argumentajest obecny taki nurt. Jest Wielopolski ― jest cji, wspieranej, niestety, przez państwo polskie, Traugutt; jest Jaruzelski ― jest ks. Jerzy Po- które ruguje z podręczników i z programów napiełuszko. Cały czas wybieramy. Nie możemy uczania polską literaturę i polską historię. Naw tym wyborze się pomylić, bo nie można zbu- uczyciele musieli głodować w obronie nauki dować Polski na Jaruzelskim i na ks. Jerzym ojczystej historii! Że to się zdarzy w niepodPopiełuszce jednocześnie. Nie można ich ze ległej Polsce, do dzisiaj trudno mi uwierzyć. sobą mylić, mieszać, zacierać granic wartości, Ale ten spór jest żywy, jest to spór wojenny. zasad moralnych. To są rzeczy, które w ocenie Sprawa stoi na ostrzu noża. historii, w budowaniu pamięci, w jej strukturze są fundamentalne. Czyli nie historia, a brak historii. Nie geny, ale brak pamięci. A co z dziećmi zdrajców? Po 1989 r. na prawicy mówiło się, że przeszłość należy ujawnić, J. P.: Albo zła pamięć! zdrajców osądzić, agentów odsunąć. Dzisiaj częściej się mówi o dzieciach zdrajców, zajmu- To pocieszające stwierdzenie, że „Wszystko jest jących eksponowane stanowiska w strukturze w nas, / wszystko jest przed nami”. Jedna z najspołecznej, którzy podążają śladami rodziców. bardziej humanistycznych powieści ostatnich Czy to grzech rodziców na nich ciąży? czasów - „Ślady krwi” Jana Polkowskiego. Jest jeszcze przed nami nadzieja. Dziękuję za rozmoJ. P.: Każdy człowiek działa na własną odpo- wę. █ Przygotowano na podstawie programu telewizyjnego: wiedzialność i dokonuje wyboru. Tożsamość Litaratura na trzeźwo Ślady krwi Jan Polkowski (fragment książki) koniec XX wieku Henryk siedział w radio. Gdy odebrał telefon, usłyszał głos swojej córki, prawie dwudziestoletniej Karoliny. Nie rozmawiali od dłuższego czasu. – Współczuję, tato. W związku z Konradem. Henryk pomyślał, że ta dorosła kobieta ostatni raz współczuła kilkanaście lat temu pewnej kaczuszce, utopionemu pisklęciu, huśtanemu beznamiętnie przez niewinne, filigranowe fale potężnego jeziora. Resztki jej spontanicznych reakcji wyparowały ostatecznie, gdy zaczęła miesiączkować. W ojcu wyczuwała nieznośną słabość, a słabości niena- Oprawa: miękka Liczba stron: 440 Wydawnictwo: M EAN: 9788375955613 Cena detaliczna: 39,90 zł FRAGMENT KSIĄŻKI widziła, więc już jako dziecko instynktownie odsuwała się od niego, szukała światła i lustra w matce. – Wszyscy powinni sobie nawzajem współczuć – odpowiedział sentencjonalnie. Nawet gdyby rok temu odezwała się i wspomniała o Konradzie, też nie byłby pewien, jakie myśli krążą ukryte pod ciemnym, skupionym spojrzeniem, odziedziczonym po matce. Poczuł żal, przemożną chęć ukrycia się przed wszystkimi i sączenia drogiego wina w bezwietrzny, lekki wieczór, we Włoszech, blisko orzeźwiającego oddechu alpejskiego lodowca. Miał upijać się sam? Ale, na Boga, kto mógłby mu towarzyszyć? – Niejeden przeżył, bo okazywał innym współczucie. Ktoś inny zdechł pod płotem, bo go nie zaznał. Mów, Karolinko, co u ciebie? – Przypadkiem jestem blisko radia. Może nie całkiem blisko, ale przypadkiem. Może zamienimy parę słów? Prowadzenie popołudniowej audycji miał już za sobą. Przygotowywał się do jutrzejszego dyżuru. Zapisywał jakieś smętne pomysły mające skłonić porzucone mężatki do zwierzeń, na tyle szczegółowych, by Bronek wcisnął między ich szlochy jak najwięcej reklam proszków do prania, podpasek i odświeżaczy do ubikacji. Notatki były skąpe, bo podczas audycji z udziałem słuchaczy i tak musiał improwizować. Z reguły, im bardziej się przygotował, tym bardziej drętwo smędził. Tego dnia skupiał się wytrwale na zbędnym wysiłku, gubiąc co chwilę wątek, bo od rana tajny, bezcielesny cień walił go w tył głowy obuchem owiniętym szmatą. Skatowany i bezbronny marzył o urwaniu się wcześniej. Był wrzesień, dzień był ciepły, na pozór pobłażliwy. W istocie rozogniony, złośliwy i podstępny. Zawałowcy drzemali, usiłując zmniejszyć ciężar wyobraźni, ciśnieniowcy co pół godziny zakładali opaski do pomiaru ciśnienia i chowali się w ciemnych pokojach, gdzie nie ma zegarów i nie widać przyszłości, depresanci stawali tyłem do okien i usiłowali śpiewać, z każdym słowem głośniej i głośniej. Henryk od pierwszej minuty spędzonej w pomieszczeniach radia zamyślał się i gapił przez niebiesko-szare powietrze na bezlitośnie kończące się lato. Obserwował przez nieotwieralne okno kawałek skweru i zmiętego asfaltu zamarłej uliczki. Życie mijało zbyt szybko, a on mimo to je popędzał, jakby chciał je jeszcze bardziej ścisnąć na cienki placek, zamknąć w jednym oddechu między przebudzeniem a bezprzytomnym zaśnięciem. Między bezmyślną myślą a niewidzącym oparciem oczu o zeszłoroczny kalendarz. Ale życie wymykało się, uciekało i trwało obok nienaruszone, dziewicze, nieskazitelne. Czekało ciągle na niego z nieziemską cierpliwością, psią wiernością jak nadpita samotnie wódka w szklance z grubego szkła. Czy było bezczelnym kłamstwem, tanią prowokacją, że to, co najważniejsze, ciągle jest przed nim? Inne życie? Niewyobrażal- ne? Fascynujące i porywające, o jakim nigdy nie marzył? Wystarczy sięgnąć ręką? Dzień dłużył się, słońce płonęło nieruchomym światłem. Pojedynczy promień przeciskał się przez żaluzje i drażnił źrenice raz po raz. Znikał i znowu, znienacka, kłuł w oczy. Harsynowicz co parę minut patrzył na zegarek, sprawdzając nieufnie, czy działa prawidłowo. Telefon od córki spadł z nieba, jak akt ponownego stworzenia świata. Skonsumował cud i urwał się z pracy dwie godziny wcześniej. Niewidziana od iks czasu córka i urwanie dwóch godzin. Upadek. Moralne dno. Była piąta, o szóstej piętnaście, trzydzieści zadzwoni, że już nie wraca do biura. Albo rzuci zdanko, że musi nagle pomóc córce w ważnej... nie, w to Bronek nie uwierzy. Nikt nie uwierzy, że ktoś go prosi o pomoc. – Gdzie zaczekasz? – Na rogu, w Coffe Haeven. Nie zatrzymując się, rzucił przez otwarte drzwi w kierunku Bronka, właściciela radia. – Córka zadzwoniła, muszę, sam rozumiesz. Bronek nie odwrócił się w stronę Henryka, pokiwał tylko głową. Nie odezwał się. Był wściekły. W nocy źle spał. Nie mógł odmówić Henrykowi i zdawał sobie sprawę, że on o tym wie. Za honorarium, które wypłacał, znalezienie do prowadzenia audycji kogoś tak dobrego nie było możliwe. Nawet o kogoś znacznie gorszego byłoby trudno. Henryk miał w głosie coś niezrozumiale przyciągającego i wciągającego. Gdy się nie widziało zgarbionego, poszarzałego i drażniąco nijakiego mężczyzny, jego głos dawał iluzję, że niewidzialny spiker posiada to wszystko, co z człowieka czyni prawdziwego mężczyznę, wiceprezesa korporacji lub księcia z pobliskiej dyskoteki. Henryk nie miał w posagu żadnego z obiecanych skarbów. Jakim cudem zresztą, jakikolwiek mężczyzna mógł zgromadzić w sobie atrakcje, które obiecywał jego kojąco-ekscytujący głos? Złudzeniu ulegały zwłaszcza kobiety dojrzałe, anioły srebrnych godów, zamożne potentatki w branży rozczarowań i klęsk. Dzięki dyżurom Henryka radio sprzedawało więcej reklam adresowanych do, ekskuzemła, gospodyń domowych. Dla nastolatek jego przynęta wyglądała na fakingpisofszit. Pieniądze z reklam środków czystości, kosmetyków, paraleków, sprzętu AGD, droższych ubrań i większych sklepów stanowiły pokaźną część dochodów radia. Bronka kolejny raz w ostatnim czasie skręciło z bezsilnego gniewu. Raczej nie z zazdrości. Kobiety, kobiety, kurna mańka. Pozostawała satysfakcja, że Henio czaruje baby za półdarmo i na odległość, a dochody i kochankę ma on, właściciel stacji. Kawiarnia była pustawa. Karolina piła late obok kilku czternasto-piętnastoletnich dziewcząt zajmujących dwa połączone stoliki. Siedziały, nie rozmawiając ze sobą, wpatrzone w ekrany komórek. Czasami któraś wybuchała śmiechem i trącała sąsiadkę, pokazując telefon. Wtedy głowy wszystkich skupiały się na moment, dotykając nawzajem. Dziewczęta obejmowały się ramionami, by skupić jak najbliżej, palce przestawały biegać po klawiaturach, oczy wpatrywały w jeden ekran. Przez około pół minuty, do czterdziestu pięciu sekund, wydawały z siebie okrzyki. Wow! Och! Ten to...! Alleee! Jezuu! Niech cię! Ooo! Raaany! Henryk zastanawiał się, skąd wiedzą, w jakiej kolejności mają pokrzykiwać i czy istnieje, może na jakimś młodzieżowym portalu, katalog okrzyków, które są trendy. Po chwili głowy rozpierzchały się na boki, ramiona rozplatały, klawisze wszystkich komórek znowu pracowały w ciszy. Karolina była blada, miała sińce pod oczami. Z wysiłkiem nadawała swojemu wzrokowi zwykły wyraz całkowitej obojętności. Ironiczny dystans był obecny w jej wzroku, jak zawsze, w nadmiarze. No, powiedzmy od ósmego roku życia. Dzisiaj jednak córka Henryka w pełni nad sobą nie panowała. Ciało, bez jej wiedzy i zgody, bez zgody jej kosmetyków i trenera aerobiku, bez zgody ciuchów i biżuterii wysyłało nieskoordynowane i niepokojące sygnały. Jaki to może być problem? Przecież nie przychodzi po pieniądze. Skrzywił się z niesmakiem. Lubił być złośliwy w stosunku do siebie. Miejmy nadzieję, że to problem na miarę jej wieku i statusu studentki drugiego roku prawa. Trochę poważny, ale zadziwiający. Niezrozumiały, ale niezbyt śmieszny. Dlaczego przyszła do mnie? Przecież nigdy się nie zwierzała. Ani razu nie poprosiła serio o radę. Odkąd skończyła dziewięć lat, poważnie z nim nie rozmawiała. – Jestem w ciąży. Rzuciła to zdanie zbyt gwałtownie i, jak na nią, ze zbyt dużym zaangażowaniem. Zdanie upadło między nich poobijane, a Karolina zamilkła i czekała. Zrobiła to tak, jakby położyła na kuchennym stole żywego karpia i powiedziała do Henryka: „zabij go”. Kazała zabić, chociaż świetnie wiedziała, że on raczej zwymiotuje albo wymknie się z domu, żeby się napić czegoś mocniejszego, niż tknie rybę. Nie patrzyła na Henryka. Dała mu całkowitą swobodę. Zostawiła te słowa do jego wyłącznej dyspozycji na błyszczącym blacie stolika. Imitacja drewna, bardzo średni standard. Rozmawia ze mną, jakbym był jej rówieśnikiem, z którym przespała się dwa miesiące temu i teraz informuje go o ciąży, ot tak, w ramach testu. Przecież oboje nie znają się właściwie, a już na pewno nic ich nie łączy. Ciąża jest wydarzeniem, którego nie rozumieją i są pewni, że dotyczy kogoś innego. Za chwilę wstanie, rzuci przez ramię, jesteś dupkiem, i wyjdzie, pisząc kciukiem esemesa do koleżanki. Jednak Henryk w głębi ducha zaskowyczał z radości jak szczeniak, który odnalazł matkę i jej słodki cycek. Umiał wprawdzie tańczyć FRAGMENT KSIĄŻKI tylko walca i tango, ale jego narządy wewnętrzne wykonały dziki, afrykański taniec. Karolina jest w ciąży. To może ją uratować. Uratować dla świata. Dla nas. Dla nas dwojga? Dwojga. Słuchał z lubością, jak uroczyście i donośnie brzmią tryumfalne fanfary tego słowa. Rozciągnięta soczyście i miękko pierwsza sylaba i druga twarda, szybka, która mimo to przypominała gaworzenie niemowlaka. Dziadek, wnuczka. Czemu wnuczka? Chłopiec. Normalne życie. Wpadł w euforię. Może jednak potrzebuje mojej pomocy? Karolina piła dużą kawę z mlekiem, którą posłodziła, a przecież uznawała tylko czarną bez cukru. Henryk sprawdził, czy jego zielona herbata odpowiednio naciągnęła, ale nie pił, nasycał się nowiną. – I co będziemy teraz robić? Starał się zadać to pytanie obojętnym tonem, ale dyskretne „my” uderzyło w Karolinę i wtargnęło w nią brutalnie, bez nakazu. Nie znosiła tego zaimka, w żadnej sytuacji nie uznawała liczby mnogiej, nie pozwalała tak o sobie mówić w żadnym języku, nawet rówieśniczym. Dlatego tak wytrącało ją z równowagi obecne rozdwojenie. – Jacy my? Jacy my? – syknęła. – Tato! Opamiętaj się. Nie twierdzę, że nie ma problemu. Trudnego, egzystencjalnego, medycznego, praktycznego. Ale, zrozum, on jest wyłącznie mój. To moja ze światem sprawa. A właściwie moja sprawa między moim brzuchem a wyłącznie moją mną. Nie ma żadnego „my”. My – to ja ze mną. Mój brzuch to moja twierdza. – Ale... Henryk z euforii wpadł w panikę. I jak każdy wielokrotny samobójca brnął dalej. Czy to możliwe, że Karolina przychodzi po to, żeby mu powiedzieć, odczep się, to cię nie obchodzi? Po co? To bez sensu. – Ale co na, że tak to... ojciec dziecka? Bo... jakiś przecież... jest? Karolina odzyskała siły. Nie była już blada, zagubiona, sińce pod oczami nie zniknęły, ale zęby zalśniły drapieżnie. – Nie wypytuj mnie. Byłam w pobliżu, zadzwoniłam. To dobrze czy źle? Czemu mnie wypytujesz jak prokurator, zamiast być miły dla córki? – Karolinko... Dziewczęta siedzące obok wykonały serię precyzyjnie zaprogramowanych okrzyków. – Może to jakiś znak, jakaś szansa. Dla nas wszystkich, bo pomyśl... – Jakich wszystkich? – odparowała Karolina. – Dla ludzkości? To śmieszne. Powiedz mi, ty planowałeś dzieci? Czy ty w ogóle cokolwiek planowałeś, czy zawsze wszystko samo wychodziło tak, jak wychodziło? A ja tak, ja planuję. Planuję wszystko. Tak robią normalni, nowocześni ludzie. Wszystko przemyślałam. Wniosek jest taki, że pójdę na zabieg. Taki jest mój plan. Usunę! Teraz nie opuściła wzroku. Patrzyła uważnie. Jak na testowane w laboratorium zwierzę. Ja- kie będą objawy. Kiedy szczur zacznie się słaniać, tracić siły, zdychać. Po sekundzie? Minucie? Kwadrans po wstrzyknięciu śmiertelnego specyfiku? Za wielkimi oknami kawiarni ruszył wiatr. Pociemniało. Gazeta wzbiła się z chodnika i usiłowała poszybować ku innym terytoriom. Starała się uciec ze wszystkich sił, ale raz po raz łamała się w powietrzu i spadała martwo na granitowe płyty. Przechodnie przyśpieszali kroku, luźne ubrania oblepiały ciała, łopotały w coraz to inną stronę. Henryk zamknął oczy. Poszukiwał ciemniejszej ciemności niż ta ciemniejąca za oknem. Ta młoda, ciężarna kobieta przyszła tylko po to, żeby popatrzeć jak będę zdychał? Dlaczego? To jej musi zaszkodzić. Kiedy Halina zamieszkała z Erykiem, Henryk w sprawach rodziny nie miał złudzeń. Wrzucam na luz, powtarzał, jakby spotkał siebie pierwszy raz i miał w ręku lewarek o tysiącu biegów. To była rezygnacja z żarzącej się bezsenności na rzecz trzeźwej oceny namacalnej pustki, którą, jak każdy pustostan, powinien dawno oddać jakimś niemądrym młodziakom. Czy Karolina mogła domyślić się lub wymyślić, że ojciec czekał na wnuki? Wyczuć ten scenariusz niewidzialnymi kobiecymi czułkami lub skrzydłami, wrośniętymi w ziemski glob i w każdą żywą istotę. Przenikającymi cudzy owoc żywota. On sam nie uświadamiał sobie tej tęsknoty, nawet nie nazwał tego oczekiwania, a przecież wnuki, w cudowny sposób, miały mu zastąpić rodziców, od których całe życie uciekał, oraz żonę, którą porzucił tak dyskretnie, że sam tego nie zauważył i to na długo zanim ona go porzuciła dla innego mężczyzny. I dzieci, które najpierw mieściły się w jego dłoni, a raczej ich wszechświat mieścił się w jego szczupłej, długopalcej pięści, a które potem bezwzględnie go ignorowały, by następnie na zimno wykorzystywać, na koniec zaś wstydzić się go, jawnie i boleśnie. Karolina odkąd wiedziała, że jest brzemienną, intensywnie szukała sposobu na stłumienie wewnętrznych rozruchów, rewolucyjnego wrzenia, w który wpędził ją spisek nielojalnych plemników. Dziwna półdepresja, miękko-natarczywe pragnienie, by zerwać z dotychczasowym stylem życia, zachcianki, by jeść potrawy i robić rzeczy, które dotąd nigdy nie przechodziły jej przez gardło i nie zaglądały do głowy – to wszystko było dziecinnie nieznośne i trudne do wytrzymania. Właściwie nie była to bezradność, ale pokusa bezradności, nie słabość, ale pragnienie wszechmocnej opieki. Nie było to również nieznane uczucie bezbronności, ale fizyczny, porażający głód bezpieczeństwa. Była rozdrażniona i upokorzona wcieleniem obcego ducha w znajome ciało. Czuła, że ktoś wstawił jej do czaszki mózg jakiejś prowincjonalnej, słodkiej idiotki-bibelotki, jej arterie zapychały stosy mdło pachnących fatałaszków, serduszek, lustereczek, falbanek i grzechotek, a krtań wypełniał szczebiot zdrobniałych słówek w rodzaju: słodziutki pępuszek, oczko jak malinka lub kaftanik bobaska taki malusi. To, co z nią się działo, było trudne do nazwania i wymagało od niej wprowadzenia stanu wyjątkowego, bezwzględnej obrony racji stanu i wyzwolenia z terroru anonimowego płodu. Dotąd zawsze zachowywała naturalną równowagę, dystans uważnej obserwatorki i zdolność do bawienia się niepokojąco ryzykownymi sytuacjami. Wpadła na pomysł, żeby lęk i słabość oddać komuś innemu? Dokonać dyskretnej transfuzji kryzysu, przemycić przez granicę cudzej czaszki wszystko, co wiązało się z ciążą, bo słowa „poród”, „dziecko” nie wymawiała nawet w myślach? Wetknąć komuś w serce bezpańską pępowinę? Chciała dyskretnej transplantacji i narzucenia komuś obowiązku dźwigania jej brzucha do końca świata? Właściwie nie jej brzucha, ale natręta, z którym chciała zerwać stosunki. Była jak roztargniony przechodzień budzący się na środku skrzyżowania, do którego dociera pisk opon i niema, przerażona twarz kierowcy, oddzielona okurzoną przednią szybą, jak zamyślony przechodzień, który nie rozumie, że za ułamek sekundy nić myśli się urwie. Karolina mogła uznać, że na całym świecie nie istnieje nikt, poza nieudanym ojcem, kto wziąłby na siebie jej strach, zaskoczenie i rozczarowanie, a także ucieczkę przed zasadzkami ukrytymi w jej organizmie. Miała tylko jego, wiecznie przegrywającego, a może nawet lubiącego przegrywać, biednego dziennikarzynę. Nie mogła znaleźć nikogo innego, a ojca dziecka stanowczo wykluczała. Któż inny mógłby wziąć na siebie dźwiganie tego garbu, komu byłoby bardziej do twarzy z teatrem rozmnażania, niańczenia, ze śmierdzącymi niewolnictwem pieluchami zamiast dekoracji. Kto by chętniej wychowywał jej były brzuch na porządnego człowieka i oczywiście Polaka. Kto czułby się lepiej, tracąc wolność, której nigdy nie zaznał. Ona chciała bez wstydu wrócić do inteligentnej, ironicznej gry ze światem, który przecież rozgryzła i robiła z nim dotąd, co chciała. Do dyskretnego i pobłażliwego panowania nad krążącymi wokół, nieświadomymi i naiwnymi ludźmi. Mężczyznami, mój Boże, mężczyznami. Nie była zachwycona tym rozwiązaniem, ale zamierzała wrzucić niemodną torebkę ze swoim brzuchem do głowy ojca, do jego zapętlonej wyobraźni, podgrzewanej przez zamiłowanie do cierpienia, kapitulacji i czekania na imieniny kata z własną głową na tacy. Jednak jej krew lub niewielka część krwi, jej macica i piersi wymykały się jej pogoni. Domagały się czegoś więcej, w sposób natrętnie splątany i uparcie mętny. Zbuntowane kawałki Karoliny błagały o hymn, chorągwie i orszak. Pragnęły uroczystości, celebracji. Może nieubłagane życie chciało wyjednać u niej inną śmierć. Może stara, schorowana, samotna Ka- FRAGMENT KSIĄŻKI Adwent Cierpliwy ogień w glinianym piecu, w kuchni, w Ciepielowie, szóstego grudnia tysiąc dziewięćset czterdziestego drugiego roku. Na stole starannie uprzątniętym matczyną, pewną ręką z niepewności i lęków, stała drewniana misa biało-żółtych ziemniaków a gorąca para wspinała się ku górze po wątłym sznurze światła. Skrzypienie drzwi prowadzących z kuchni do paradnej izby i domowy spokój płynął przez ich milczenie jak zimowy wiatr, ciepły i wypełniony radością mijającej chwili. Siedzieli razem, głodni, licząc słoje w drewnie stołu, czekali na ojca. Ojciec poszedł zanieść ziemniaki Berkowi Pinechesowi i innym ukrytym. Gdy wrócił, jedli wszyscy wolno, zachowując szacunek dla każdego oddechu, westchnienia, kroku serca w przyszłość, czując smak swojej obecności na ziemi i niebie. W piecu ogień wytrwale podążał swoją drogą, wychodząc naprzeciw jasnemu losowi. Skulony płonął w dłoniach jedzących obiad, ogarniał ich jasne głowy i oświetlał dymem wioskę i gasnącą gwiazdę. Po raz pierwszy ojciec nie potrafił wyjaśnić, dlaczego ogień jest zimny jak jego brak. Dlaczego ogień powstał przeciwko ogniowi. Ogień piekielny przeciwko diabłu, ogień niebieski przeciwko aniołowi. Ojciec milczał jak język usychającego ognia. Jego dzieci objęte gałęziami gorejącego krzewu słyszały zimne słowa: Panie, mogłem żyć ale nie urodziłem się. Mogłem zmartwychwstać, ale nie umarłem. *** Węgiel gwiazd i tlenu zimny spokój Jan Polkowski Tomy poetyckie: To nie jest poezja (1980) Oddychaj głęboko (1981) Ogień (1983) Wiersze 1977-1984 (1986) Drzewa (1987) Elegie z Tymowskich Gór i inne wiersze (1990) Elegie z Tymowskich Gór 1987-1989 (2008) Cantus (2009) Cień (2010) Głosy (2012) Powieści Ślady krwi (2013) rolina z odległej i zbędnej przyszłości, namolnie żebrała, jeśli nie o życie, to chociaż o drobny gest, o jałmużnę, o łzę, jedną jedyną słodką łzę, ogromną jak ocean. Matka? Matka nie widziała problemu. Jakiś odległy błysk przebiegł przez twarz Haliny, gdy słuchała skąpych informacji córki, ale zgasł, zanim się rozpalił. Eryk? Obcy, bardziej obcy niż inni. Widziała, jak na nią patrzy. Ślini się. Samczyk z ptaszkiem jak wróbelek elemelek. Henryka ogarniał chaos. Nieznani sprawcy raz po raz wbijali nóż w jego niespokojne myśli. Perfidni politykierzy igrali jego losem. Ale on się nie bronił. Karolina przyszła, żeby uderzyć, zranić, zadać ból? Koniecznie większy niż sama odczuwa? Chciała, żebym bał się bardziej niż ona? W taki diabelski sposób chciała się wzmocnić? Czy jest aż tak zła, czy aż tak skrzywdzona, bezbronna, opuszczona? To, co robi, może być tylko falowaniem nastrojów. Raz rzyga, raz napycha się kiszonymi ogórkami z chałwą, a raz płacze cicho, długo, pod zbyt gorącym prysznicem. Ciąża ją odmieni. To często się zdarza młodym kobietom. Nawet jeśli nie są gotowe, dziecko zakorzenia je mocno, wyrywa z egoizmu, albo umieszcza dziecko wewnątrz tego egoizmu, jak źrenicę w oku, jak ogień w sercu suchego lasu. Henryk pocieszał się i straszył, straszył i pocieszał. Siedział przy stoliku zdrętwiały. Niekontrolowane wydarzenia zepchnęły go na margines społeczny własnego życia. Był kloszardem, któremu odmawiał jałmużny. Przełknął z trudem ślinę i zabełkotał. – Radio... muszę za dziesięć minut... obowiązko... no... wo... – Pokazał palcem na zegarek. Wstał, przewracając krzesło. Zanim ruszył ku drzwiom, nagłym ruchem objął jej głowę, pochylił się i usiłował pocałować w skroń. Trafił wargami na włosy, szorstkie, ufarbowane na rudy, ostry kolor, spadające sztywno na jej prawą brew. Po tym geście, który później uważał bardziej za rodzaj błogosławieństwa niż pożegnania, usiłował się zdematerializować, zniknąć bez śladu. Ruszył jednak w stronę ubikacji. Gdy jeszcze raz przemierzał całą długość kawiarni, mijając chichocące dziewczyny i kobietę przy kości w kremowym wdzianku sprzątającą stoliki, widać było, że porusza ustami, powtarzając jakieś słowa. Karolina patrzyła na niego uważnie, nie chciała opuścić żadnego, najdrobniejszego szczegółu. Widziała, jak porusza wargami, ale z powodu muzyki warczącej z głośników nie mogła niczego wychwycić. Nawet domyślić się z ruchu warg. Może Henryk powtarzał w kółko tylko jedno słowo? Przekleństwo? Imię? Jej imię? Imię Jezusa? Inne męskie imię? Imię jej sześciotygodniowego syna? Wołał go cicho, tak żeby nie usłyszała? Żeby mogli wyjść razem i uciec? █ Przygotowano na podstawie programu telewizyjnego: Litaratura na trzeźwo PORTRETY Wojciech Wencel Historia zdruzgotania, historia zawierzenia Wojcieech Wencel - poeta o wydarzeniach zmieniajacych bieg historii czucie pierwotnej więzi z osobami ze swoich najbliższych stron. Jeśli przy pracach ziemnych wykopuje się w okolicach domu stare zastawy stołowe, części uprzęży, to siłą rzeczy zaczyna się myśleć o ludziach dawniej tu żyjących nie jak o cieniach, ale jak o osobach z krwi i kości. Zawsze miałem czułość dla przeszłości, dla losów tych, którzy zostali już zmiażdżeni przez czas. W dzieciństwie, gdy z kolegami znajdoWojciech Wencel: Te tomy wypływają z tego waliśmy w okolicach poniemieckich grobów samego źródła, czyli głębokiego poszukiwania wypłukane kości, czasem czaszki, braliśmy je tożsamości. Ale dużo zmieniło się pomiędzy na ręce, odnosiliśmy. Do tej pory ta pierwotnimi. 10 kwietnia to data, która mną wstrzą- na, silna więź z tymi zmarłymi jest dla mnie snęła i równocześnie otworzyła na polską hi- ważna. storię. Wcześniej w moich wierszach jej ślady pojawiały się bardzo rzadko. Może dlatego, że Jako twórca odwołujesz się do tego, co jest mieszkam w Matarni, gdzie jest więcej śladów u źródeł rzeczy. Jeden z Twoich pierwszych niemieckich. Jeśli nawiązywałem w poezji do tomów eseistyki to „Zamieszkać w katedrze” – historii, to przez więź z dziejami jej mieszkań- pochwała harmonii, tego, co klasyczne. ców, ale bez jakiegokolwiek kontekstu poliW. W.: Zawsze starałem się szukać korzenia tycznego. rzeczywistości. Nie tyle własnych korzeni, na Bliższe to było utożsamieniu Szczepana Twar- poziomie biograficznym, to nie było dla mnie takie ważne. Dzieje rodzinne nie były ponad docha ze śląskością? historią innych. Bardziej interesowało mnie to, W. W.: Myślę, że było to coś podobnego, po- co nadaje sens wszelkim sprawom, rzeczom, Jesteśmy w Gdańsku, przed bramą Stoczni. Tu jest polska historia. Ale jest ona także w Matarni, gdzie mieszka Wojciech Wencel, poeta. Mamy „Imago Mundi”, „Odę do śliwowicy” i „De profundis” – tomy Twoich wierszy. Cezurą dla nich jest 10 kwietnia 2010 roku, czyli katastrofa smoleńska. Co się zmieniło pomiędzy nimi w Twoim życiu? Wojciech Wencel (1972) Poeta, felietonista, eseista i krytyk literacki. Laureat Nagrody literackiej im. Józefa Mackiewicza. Rozmawia: Mateusz Matyszkowicz które dzieją się na powierzchni. Ważna była dla mnie kategoria ziemi, dlatego swoje felietony w „Gazecie Polskiej” zatytułowałem „Listy z podziemia”... I wydałeś tom „Podziemne motyle”. W. W.: Tak. W tym motywie rzecz nie w spłaszczonych kategoriach politycznych. To nie jest kwestia „opozycyjnego podziemia”. Mówię o zakorzenieniu, rozumianym jako prawda, która nadaje sens naszym wysiłkom tutaj na powierzchni. To było dla mnie zawsze ważne. Kiedy przeczytałem eseje Mircea Eliade o duchowości ludzi pierwotnych, bardzo się z tym utożsamiałem. Pisał o średniowiecznych chłopach w chrześcijańskiej Europie, odnajdywałem w tym siebie. Centrum rzeczywistości PORTRETY jest nasz dom, nasza okolica. Im dalsze kręgi, raturze eksperymenty z „przestrzenią brudną”, w teorii Eliade, tym mniej rzeczywistości. Ma- „zanieczyszczoną”, z którą spotykamy się na tarnia zawsze była moim centrum świata. co dzień. Oda na dzień św. Cecylii 2 listopada 1692 roku w Londynie odbyło się prawykonanie „Hail! Bright Cecilia” Henry Purcella Płyną sekundy i płyną godziny muzyka niebios w opactwie ustaje to co raz było doprawdy nie minie ale powrotem wieczystym się stanie po wieku formy i wieku żelaza wszystko więc w płynnych sestynach powraca wieża kościoła ze snu chce się zbudzić i oto wznosi ją łaska istnienia wracają w pył obrócone marmury ściany i krzyże witraże i Księga w gorzkim powietrzu późnego baroku piętrzy się jakiś przedziwny niepokój wosk cyzeluje kaskady obrusów ławki wracają na dawne swe miejsce słychać już głośne dudnienie po bruku wzdychają krypty tężeją kobierce kościół się ludźmi wypełnia pomału muzyka zamknie im usta jak całun Jednocześnie ważne było dla mnie doświadczenie prowincji, także opisane przez rumuńskiego religioznawcę. Każdy z nas, kto jest z prowincji, żyje w takiej scenerii, gdzie jest dół i góra. Najpierw był pogański pagórek, na którym później zbudowano kościół. Było drzewo, na którym powiesił się jakiś człowiek, zatem ta przestrzeń kojarzona jest ze złem. Jest sacrum i profanum – w pierwotnym odczuciu świata. Później, gdy ludzie wychodzą ze swojego krajobrazu (ja nie wyszedłem nigdy), przenoszą tamten obraz świata na nowy, związany z wielkim miastem: Nowym Jorkiem czy Warszawą. To jest doświadczenie, które buduje moralny kosmos, jego przestrzeń jest pofałdowana, jest w niej miejsce na sacrum i profanum. Jest przestrzeń uświęcona i pogańska, miejsca dobre i mniej lub bardziej niebezpieczne. Jest katedra, która ma swój porządek... W. W.: To odpowiada rzeczywistości, tak jest zbudowany świat. Współczesna kultura wszystko to unifikuje. Jak w słynnym wierszu Różewicza „Spadanie”: „Zbuntowani ludzie / potępione anioły / spadały w dół / człowiek współczesny / spada we wszystkich kierunkach / równocześnie (…) / dawniej spadano / i wznoszono się / pionowo / obecnie /spada się / poziomo”. Nie ma już wartościowania, które dzieli przestrzeń na to, co święte, zwyczajne, złe. Jedyne kategorie wartościowania mają charakter estetyczny. Od klasycyzmu odszedłeś dość mocnym tekstem, w którym napisałeś, że ten stworzony wizerunek grzecznego poety uznajesz za niewiarygodny. W. W.: Choć jestem uznawany za klasycystę i „człowieka formy”, to uprawiam życiopisanie. „Ja inaczej nie piszę, / jeno jako żyję” [cytat z Kochanowskiego, przyp. red.]. Miało to więc związek z przemianami, które zachodziły w moim życiu duchowym. Na początku chciałem budować katedrę także z własnego życia duchowego, siedzieć w pierwszej ławce w kościele z liczną rodziną i do końca dni chwalić Pana w sposób zastały, zastygły, szanujący dawne formy. To się zupełnie rozsypało za sprawą różnych prywatnych doświadczeń, związanych z walką z alkoholizmem i powolnym wychodzeniem z tego, z nieumiejętności zaakceptowania siebie jako grzesznika. Trwało to miesiącami, latami. Katedry, zbudowane ludzką, moją ręką, żeby było ładnie – runęły. Natomiast nie zaprzecza to sensowi tej konstrukcji, przekonaniu że istnieje centrum świata. Dopiero na dnie spotkałem Boga. Odnalazłeś siebie pisząc „Imago Mundi”? W. W.: Na pewno. To był cykl różnych wydarzeń, miał związek z rozmaitymi konfesyjnymi tekstami. Nie chcę do nich już wracać, bo to stare, bolesne sprawy. Ale to wszystko mnie otwierało. Pojawiła się większa konfesyjność, przejście w wierszach z poezji kultury do poezji doświadczenia, najprostszych spraw, także Pierwotnego porządku szukałeś pisząc wiersze tych trudnych, związanych z własnym upodleklasyczne. Ale w pewnym momencie odszedłeś niem. Przyszło odkrywanie tego w poezji, od klasycyzmu. Dlaczego? pokazywanie drogi, którą idzie ze mną Jezus Chrystus. Bo On się pojawił wtedy i stał się W. W.: Odszedłem od deklaratywnego klasy- moim przewodnikiem. cyzmu. Ale on w pewien sposób została mi też narzucony. Pisałem wiersze, na poziomie „Imago Mundi” jest zapisem doświadczenia rapublicystyki zacząłem się identyfikować z opi- dości? sami mówiącymi, że to jest klasycyzm, ale miałem co do tego wątpliwości. Identyfikowa- W. W.: Z radością mam pewien problem. Jełem się z wartościami, które krytycy kojarzyli stem człowiekiem radosnym w życiu, z poczuz tym terminem: zakorzenieniem, odświętno- ciem humoru – takim mnie zna rodzina. Wiele ścią, poszukiwaniem form wzniosłych, które razy mówiłem, że wolę ateistów niż chrześciuświęcają, a przez to nadają naszemu życiu ja- jan, którzy nie mają poczucia humoru. Z drukąś rangę. Nigdy nie interesowały mnie w lite- giej strony bardzo poważnie podchodzę do PORTRETY Przez wieki spraw pierwotnych, które opisuję w wierszach. Im bardziej wchodziłem w chrześcijaństwo, im Porządek przedmiotów w holenderskich wnętrzach: bardziej dawałem się prowadzić Chrystusowi, tym więcej czułości nabierałem do ludzi odpejzażowe płótno stół i dzbanek z cyny rzuconych, wykpionych, oszukanych, odsuniępościel za zasłoną a na skraju mieszkań tych na drugi plan – ludzi podziemnych. Myślad po madrygale w nieskończonej ciszy ślę, że to jest istota chrześcijaństwa. Później to samo odnalazłem w polskich dziejach. To nie kobieta de Hoocha codziennie tak samo są rzeczy radosne w takim sensie, że możemy ręcznym ściegiem zszywa kontury materii się zaśmiać mówiąc: „nasza historia jest wspaczyniąc to w południe z anielską uwagą niała” i postawić kropkę. nie wie że jej serce jest po stronie śmierci leży zachodnia kultura. Nasi żołnierze zostali wzgardzeni. A później, już tutaj, wzgardzeni zostali patrioci. Ich potomkowie, dzieci, wnuki idą dziś w smoleńskich Marszach Pamięci. Dostrzeżenie tego mną wstrząsnęło, zobaczyłem w tym żywe chrześcijaństwo, drogę charakterystyczną dla chrześcijanina. Wybór swoich felietonów nazwałem „Listy z podziemia”, czerpiąc z wiersza Jana Lechonia: „Jak Dante z Wirgilim schodźmy do podziemi / Słuchać jęków w ciemnościach, gdzie się rozum traci, / Śród murów, obryzganych przez krew naszych braci, / Przez które zda się wilgoć strawi sprzęty więc kobieta z krzesła jeszcze wołają do siebie, / Idźmy szukać tych nagle się uniesie w sukni pełnej skaz kości, których nikt nie grzebie”. To jest bari oczyści wszystko poprawiając werniks jakby chciała sprzątnąć nie przestrzeń lecz czas dzo trudna rzeczywistość, ciężko jest wobec niej zachować bezrefleksyjną radość. Trzeba pochylić głowę, może trzeba nawet uronić łzę. W. W.: Oczywiście. Jakieś 30 proc. wierszy, które znalazły się w tomie „De profundis”, napisałem miesiąc, dwa miesiące wcześniej. 10 kwietnia przyszedł jako coś, co wpisało się w rytm przemian w moim życiu. To rzecz jasna przypadek, moje przemiany nie mają znaczenia dla tego, co się stało. Ale kiedy wówczas usłyszałem wiadomość o tragedii, nie zdziwiłem się. Pomyślałem: „to wpisuje się w dotychczasowe dzieje Polski”. posprzątane spichrze dziedziniec podłoga każdy kąt w przedsionku i ciężka sypialnia ale przez stulecia pociemnieje obraz kurzem się nasyci przestrzeń – siostra światła *** Park handlowy obwodnica i łąka którą coraz natarczywiej interesuje się wiatr dwie wychudzone sarny stoją sto metrów ode mnie jak na obrazku z elementarza zimą ogryzły nam wszystkie tuje bukszpany jałowce w przydomowym ogrodzie teraz wysoko unoszą głowy i prężą płochliwe grzbiety w soczewce burzy zdziwione że z czułością patrzą na nie dzisiaj aż cztery osoby w tym jedna śmiertelna Czyli ta zmiana, którą w Twoim przypadku wielu utożsamia z 10 kwietnia 2010 roku, tak naprawdę zaczęła się wcześniej? Ostatni zapis Twojego poetyckiego doświadAle z drugiej strony nie jest to historia przeklę- czenia mamy z tamtego czasu. A co się działo ta. Staram się walczyć z tym drugim jej obra- później? zem. Nie zgadzam się, jeśli ludzie mówią: „to straszne, nienawidzimy tej historii, odrzucamy W. W.: Przeżyłem ewolucję, dotyczącą filozofii ją”. Nie, tak nie jest. To dzieje błogosławione twórczości, patrzenia na rzeczywistość. Radyprzez Boga, ból rodzi się stąd, że są tajemni- kalnie zerwałem z modelem „talentyzmu”, któcą. Uświadomiłem sobie, że historia polskiego ry pokutuje u nas jeszcze od czasów skamannarodu, polskiego państwa, zwłaszcza w cza- dryckich. Wyraża się on w tym, że poeta ma sie II wojny światowej i po niej, to jest także prawo izolować się całkowicie od rzeczywistolos chrześcijan całego świata, wpisany także ści społecznej i swojej wspólnoty narodowej. w polskie doświadczenie. Jest jeden Wojciech Wencel? Co zatem znaczy rodzima historia? W. W.: Myślę, że tak. Gdy spoglądam na swoją W. W.: To dzieje zdruzgotania, klęski i zawie- drogę życiową widzę żelazną konsekwencję. rzenia. To historia oszukanego narodu. Oszu- Nie tyle moją – bo ta własna opiera się jedykanego przede wszystkim przez Aliantów, bo nie na zawierzeniu Chrystusowi. Wynika ona dla Stalina i tak byliśmy odwiecznym wro- z tego, że nawet będąc na dnie wiedziałem, że giem. Oszukał nas świat, którego poszliśmy tylko Chrystus może być Panem mojej historii bronić. Przywołam piękny wiersz Kazimierza życiowej, że tylko On może wprowadzić w nią Wierzyńskiego, „Via Appia”: „Duchy, na któ- jakiś ład. Teraz, gdy patrzę wstecz, widzę to. rych budował się świat, / Wieki, z których to wszystko w siebie wchłonął, / Usłyszcie nasze Zachęcam do czytania poezji Wojciecha Wencla – wojenne trąby: / To naprawdę wolność, / To jedno życie, jedna poezja. Dziękuję za rozmowę. █ naprawdę honor! / Przeciw nam / Tylko tanki Przygotowano na podstawie programu telewizyjnego: Litarai bomby”. On pokazywał, że bronimy nie tyl- tura na trzeźwo ko swoich granic, ale wielowiekowej kultury. Polska jest awangardą Zachodu, wysuniętą na Wschód i od tego, jaka będzie Polska, za- PORTRETY Ikar Jego mityczny upadek nie został zauważony w mieście wciąż handlowano złotem i bawełną pług brnął przez czarną ziemię okręty płynęły a pasterz przeliczywszy setkę pańskich owiec stał odwrócony do morza barczystymi plecami i marzył o niebieskich migdałach gdyby nie pióra na wodzie można by pomyśleć że nic się tu nie stało (Codzienność zawsze zwycięża, jest trwalsza od wielkich tragedii.) lecz my czuliśmy grozę patrząc na ten pejzaż bo się nie zabliźniła jeszcze rana świata i powietrze drgało jak ciało skazańca pytanie: szpony bestii czy sztylety słońca w gruncie rzeczy nie ma większego znaczenia bowiem ciemna istota jest zawsze ta sama sprowadzić z wysokości i unurzać w błocie spoza ram obrazu przyglądał się nam uważnie sprawca: demon wschodu lub demon południa kwiecień 2011 Wojciech Wencel Tomy poetyckie Wiersze (Towarzystwo „Ogród Ksiąg”, Warszawa 1995) Oda na dzień św. Cecylii (Marabut, Gdańsk 1997) Oda chorej duszy (bibLioteka, Kraków-Warszawa 2000) Ziemia Święta (Wydawnictwo Literackie, Kraków 2002) Wiersze zebrane (Fronda - Apostolicum, Warszawa-Ząbki 2003) Imago mundi. Poemat (Fronda - AA, Warszawa-Kraków 2005) Podziemne motyle (Nowy Świat, Warszawa 2010) De profundis (Arcana, Kraków 2010, 2 wyd. 2011, 3 wyd. 2012) Małe Betlejem / Christmastide (wyd. bibliofilskie w nakładzie 30 egz., Mordellus Press, Berlin 2011) Oda do śliwowicy i inne wiersze z lat 1992-2012 (Arcana, Kraków 2012) Zbiory esejów Zamieszkać w katedrze. Szkice o kulturze i literaturze (Fronda - Apostolicum, Warszawa-Ząbki 1999) Przepis na arcydzieło. Szkice literackie (Arcana, Kraków 2003) Zbiory felietonów Niebo w gębie (Arcana, Kraków 2010) Wencel gordyjski (Zysk i S-ka, Poznań 2011) Listy z podziemia (LTW, Łomianki 2013) PORTRETY Agnieszka Dubiel O pożytku z dzbanka do herbaty Agnieszka Dubiel - mama czwórki dzieci i blogerka - pokazuje jak twórczo lansować politykę prorodzinną z pomocą książki i dzbanka. Jest z nami Pani Łyżeczka – Agnieszka Dubiel, autorka książki „Gdy dom jest światem”. Jedna z moich ulubionych blogerek podjęła świetną decyzję – opublikowała swoje notki w formie książkowej. To wydawnictwo podwójne, jego kolejna część to teksty innej blogerki, Sosenki – „Gdy świat jest domem”. Pani Sosenka podróżuje. Pani Łyżeczka ma czworo dzieci. Opowiedz nam, co się dzieje, gdy dom jest światem? go tekstu, bo musiałam wprowadzić czytelnika też blogi szafiarek – dziewczyny każdego ranw swój świat, pokazać kim jestem. Jego boha- ka robią sobie zdjęcie iPhonem w „ciuchach terami były dzieci. No i tak już zostało... dnia” i wrzucają do Sieci. Jak się czujesz w takim świecie? A dlaczego Pani Łyżeczka? A. D.: Na początku pisałam bloga na salon24. A. D.: Gdy byłam dzieckiem, w telewizyjnej pl, a więc na portalu politycznym. Żartowałam „Dobranocce” pokazywano bajkę o pewnej sobie czasem, że prowadzę tam politykę propani, która miała srebrną łyżeczkę i potrafiła rodzinną. Miałam rzeczywiście wrażenie, że czarować. Gdy stawała się bardzo malutka, ro- cały świat zajmuje się zupełnie czymś innym, zumiała mowę zwierząt. że tacy jak ja właściwie już nie istnieją – lu- Agnieszka Dubiel: Najpierw człowiek czuje się w nim zamknięty na cztery spusty. Siedzi A Twój mąż przedstawia się jako Pan Łyżeczki... w czterech ściany i ma do wyboru trzy osoby, z którymi może rozmawiać na mało porywają- A. D.: Nazwałam go Panem Łyżeczką, ale ce tematy. kiedyś komentował na moim blogu jako „Pan Łyżeczki”. Siedzieliśmy i czekaliśmy, która z czytelniczek się zbulwersuje. No i znalazła Żeby to zmienić, zaczęłaś pisać bloga? się taka osoba, bardzo oburzona, jak mógł coś A. D.: Chciałam pisać, żeby wreszcie nie zaj- takiego napisać. Ale to był żart z jego strony. mować się dziećmi. Pierwsze, mocne postanowienie brzmiało: „to będzie mój świat, moja Najgłośniejsze blogi w Polsce dotyczą polityki, odskocznia”. Zrobiłam wyjątek dla pierwsze- są bardzo wyraziste, ostro pisane. Popularne są PORTRETY dzie, którzy siedzą w domu, zajmują się dzieć- jak niegdyś. mi. Ale stwierdziłam, że jednak jest nas trochę i mamy prawo pisać o sobie, mówić o swoim Jesteś miłośniczką Małgorzaty Musierowicz, świecie. obie pochodzicie z Poznania. Ona jest dla Ciebie punktem odniesienia? Odnajdujesz się we współczesnej polskiej literaturze? Zdarza ci się wejść do księgarni i od- A. D.: Powiedziałabym raczej, że wychowakryć całe mnóstwo książek o świecie, który jest łam się na jej tekstach. Z pewnością obraz ci bliski? domu, który przedstawia, ma na mnie wpływ. Muszę się pochwalić po cichu, że pani MusieA. D.: Nie chodzę do księgarni. Ale zaglądam rowicz czytuje mojego bloga, otrzymała ode do nich przez internet. Czasami daję się nabrać mnie książkę i wiem, że jej się spodobała. na to, jak książka jest opisywana: „piękna, rodzinna, o domu”. Kiedyś taką kupiłam i mocno Może Cię wprowadzi na karty swoich książek, się rozczarowałam. W moim domu jest miejsce albo się okaże, że któryś z jej bohaterów czyta dla taty, mamy, dzieci. To dom, który się nie Panią Łyżeczkę... burzy przy byle zawirowaniu. A. D.: Nie mam takich ambicji. Pani MusieroTwoi czytelnicy chcą czytać o Tobie, Twoim wicz ma mnóstwo tematów do opisania... domu, Twoim mężu... Byłabyś tą samą Panią Łyżeczką, gdybyś kiedyś A. D.: Narzekają, że tego męża jest za mało. nie sięgnęła po jej książki? Ale o nim nie musi być dużo, wystarczy mi, że mogę z nim porozmawiać. Poza tym głównymi A. D.: Na pewno nie. sposób odbierania świata, choć każda z nas patrzy na nieco inną jego część. Gdy powstał pomysł na książkę i była mowa o tym, że ma być ona podwójna, od razu zdecydowałyśmy się opublikować ją wspólnie. Tytuł wymyśliła Sosenka. Moim zdaniem bardzo dobrze oddaje to, co jest w środku. Widzisz zatem szansę dialogu między dwoma tak różnymi światami? A. D.: Powiedziałabym, że to dialog między dwoma tęsknotami. Ja tęsknię za wycieczkami, które kiedyś odbywałam, a które teraz znacznie ograniczyłam. Sosenka z kolei tęskni za domem, za rodziną. Ponadto każda z nas opisuje interesujących ludzi, których poznałyśmy, sięgamy do wspomnień o swoich dziadkach, przodkach. Konserwatywna, polska tożsamość może się odnaleźć zarówno w Twoim, jak i Sosenki życiu? A ktoś może być innym człowiekiem, ponie- A. D.: Myślę, że tak. Ale łączy nas także to, waż wychowuje się na tekstach Pani Łyżecz- że obie jesteśmy z tego samego rocznika. Czaki? sem śmiejemy się, że nasza książka to manifest pokoleniowy – świat, który przedstawiają A. D.: Rozmawiałam kiedyś z narzeczony- dwie trzydziestoletnie kobiety. Mówi się, że mi. Pokazywałam im książkę, jest w niej dzisiejsi trzydziestolatkowie nie mają nic do tekst o dzbanku do herbaty. Ma on szczegól- powiedzenia o sobie. Jesteśmy przykładem, że ną funkcję w naszym domu, ponieważ służy czasem to nie jest prawda. jako narzędzie wprowadzania pokoju między ludźmi. Gdy się pokłócimy, trzeba zaparzyć Potwierdzam... Książka i blog są dla mnie znaherbatę, usiąść, spokojnie porozmawiać. komitym dowodem na to, że powstanie blogosPo tym spotkaniu narzeczeni powiedzieli, fery może zdemokratyzować polską literaturę, że pierwszą rzeczą, jaką kupią do swojego że może ona wrócić do swoich źródeł, czyli domu, będzie dzbanek do herbaty, co bardzo opisywania rzeczywistości. Tu już się nie liczą postaciami są jednak dzieci. mi schlebiło. kreatorzy mód literackich, rozmaici ideolodzy, którzy chcą stworzyć beletrystykę opisującą Który z Twoich tekstów, zamieszczonych Wkrótce po ukazaniu się tej notki okazało się, świat przez nich samych zaprojektowany. To w książce „Gdy dom jest światem” był najczę- że w sklepach zabrakło dzbanków... literatura stworzona przez tych, którzy żyjąc ściej komentowany, wzbudził największe emow świecie, patrzą na niego od środka. Dziękuję cje? A. D.: Mój blog nie jest aż tak poczytny. za rozmowę. █ Przygotowano na podstawie programu A. D.: „Stary dworek”, dość długa notka opowiadająca o domu moich dziadków do którego jeździłam w wakacje, jest wspomnieniem z dzieciństwa. Odzew wśród blogerów był duży, oni także zaczęli publikować swoje zapiski. Powstała całkiem spora seria wspomnieniowych tekstów o domu. Pisał o tym na przykład bloger, który wychował się u dziadków. Jego dziadek był organistą. Okazało się, że każdy z czytających i piszących ma dom, do którego lubi wracać. Nawet jeśli nie jest to dom rodzinny. A literatura może być takim domem, do którego się wraca? A. D.: Na pewno, jeśli kojarzy się z dzieciństwem i ciepłym, bezpiecznym miejscem. Są książki, do których się wraca, by poczuć się tak Twoja książka to opowieść o rodzinie z czwórką dzieci. A. D.: Wtedy jeszcze trójce... I jest w tej książce jeszcze Pani Sosenka, singielka, jeśli możemy tak powiedzieć. Skąd taki tandem? A. D.: Możemy, ona sama uważa, że jest chrześcijańską feministką... Sosenka zachwyciła mnie od samego początku, ukazywała świat, do którego tęskniłam, a wydawał mi się utracony. Opisywała wycieczki w góry, postoje nad potokiem. A ja byłam otoczona dziecięcym drobiazgiem. Okazało się, że znalazłyśmy wspólny język, zaprzyjaźniłyśmy się, także w zwykłym życiu. Czytelnicy wskazywali nam, że są między nami podobieństwa, że mamy wspólny telewizyjnego: Litaratura na trzeźwo TŁUMACZENIE STRACONE DZIECIŃSTWO Pilotażowy fragment tłumaczenia książki Tytuł: Jacques et Raïssa Maritain. Les mendiants du ciel Autor: Jean-Luc Barre Język oryginału: francuski Nielicznym czytelnikom tej książki nakazał zachowanie ścisłej tajemnicy. Byli to przyjaciele z różnych zakątków świata, wybierani jeden po drugim, o których wiedział, że potrafią „zrozumieć“. Pierwsze wydanie Dziennika Raïssy, na którego białej okładce widniała wzmianka „nie na sprzedaż“, krążyło potajemnie w 1962 roku we Francji i za granicą, wydrukowane i rozprowadzane w sekrecie przez Jacquesa Maritaina. W jego mniemaniu była to książka z innego nurtu, której publikacja nie mogła być natychmiastowa ani pozbawiona pewnych środków ostrożności. Wszystko było w niej powiedziane wprost, ich wspólny los odarty z wszelkich zasłon. Konieczność, bezzwłoczna potrzeba ukazania innym głębokiego sensu ich życia narzuciła mu się po śmierci Raïssy; uznał to za swoją powinność wobec prawdy. „To, co było w ten sposób przeżyte, musi zostać poznane […]. Wszystko się skończyło, co więc mogę pozostawić dla siebie? Zwykła zasada dyskrecji wobec tajemnicy życia wewnętrznego również została zarazem przerwana…“1. Czy jednak długa droga kontemplacji, zbudowana na ledwie uchwytnych oddaleniach, u kobiety, która ani na chwilę nie przestawała angażować się w sprawy świata, nieodwołalna jedność z Bogiem, która zaprowadziła Raïssę „do najtrudniejszej śmierci samej siebie“ mogła być przyjęta, zaakceptowana jako taka? Sam Maritain był po tej lekturze „nieco rozbity“. Zdecydował przerwać ciszę, wymuszoną przez bliskich, dopiero po wielu miesiącach, wystawiając tym samym na światło dziennie najbardziej prywatny z możliwych związek, intymność, która świadczyła o ich prawdziwej drodze. Opublikowanie Dziennika Raïssy byłoby „rodzajem szaleństwa“, zapewniał, bez którego nigdy niczego by nie przedsięwziął, i jego „ostatnią walką“, by zdobyć osamotnione dusze2. [...] 1 Fragment „Przedmowy“ do Dziennika Raïssy, Paryż, Desclée de Brouwer, 1963. 2 List do Thomasa Mertona z 12 października 1962, Archiwum Maritainów, Kolbsheim. Jacques i Raisa Maritain Poznali się w 1900 roku na paryskiej Sorbonie. Razem poszukiwali prawdy poprzez filozofię. W 1905 postanowili dać sobie rok na znalezienie „sensu życia” i popełnić samobójstwo jeśli im się to w tym czasie nie uda. W 1906 roku przeszli na katolicyzm. Resztę życia poświęcili wierze. Raïssa Maritain (1883-1960) Nazywana przez męża połową jego duszy, pochodziła z rodziny rosyjskich Żydów z Rostowa nad Donem. Po swoim nawróceniu została katolicką poetką i mistyczką. Jacques Maritain (1882-1973) został profesorem filozofii, cenionym wykładowcą, a po śmierci żony - zakonnikiem. Pochodził z zamożnej paryskiej rodziny, wychowany został w duchu protestanckim, a w młodości w ogóle nie interesował się religią. Po nawróceniu stał się kontynuatorem myśli św. Tomasza z Akwinu. Trwają starania o kanonizację małżeństwa. Jak woda kształtuje teren, tak epoka, w której żył, ukształtowała Jacquesa Maritaina i połączyła nierozerwalnie jego historię i dzieło. Autor Humanizmu integralnego podkreśla zalety dialogu i przedkłada nad samotną refleksję potrzebę zaangażowania społecznego, solidarności z prawymi, słuchania skrzywdzonych i zagubionych. Pragnienie nauczania czy głoszenia nie przeczy gwałtownej nieraz potrzebie działania, polemiki, wejścia między cierpiących ludzi. W przeciwieństwie do myśli, która, raz sformułowana, podąża swoją drogą i sama siebie kształtuje, jego myśl wciąż ewoluuje i żywi się intuicjami, przeczuciami oraz przemianami tego błądzącego i wędrownego życia, wplątanego w rwący nurt burzliwego wieku. Jacques, czy to poszukujący siebie czy uciekający przed sobą, jest człowiekiem wielkich przyjaźni; za jego książkami odkrywamy niespokojną, ulotną i wieloaspektową obecność. [...] A czy święty Benedykt Labre, „poszukiwacz Boga na ziemskich drogach“3, Léon Bloy lub Kierkegaard, czy oni także nie są w pułapce swego własnego obrazu? Kierkegaard, noszący maski, pseudonimy i unikający luster, zatraca się w przedmiocie, aby dotkliwiej poczuć „swój własny upadek“, jak stwierdza Maritain, który zresztą odnajduje siebie w historii tego „wyalienowanego“, przytłoczonego rodzinnymi sekretami buntownika, troszczącego się o zachowanie tajemnicy. Identyfikuje się ze „zranioną odmiennością“ Kierkegaarda, z jego autonomiczną i kontestującą świadomością, i dostrzega w niej własne najskrytsze obawy, pozwala, aby sprzeciw, płynący z najgłębszych sfer jego życia, wreszcie zapłonął. „Wszyscy zmarli przodkowie, wrośnięci 3 Raïssa i Jacques Maritainowie, Liturgie et contemplation. TŁUMACZENIE { mógłbym przypominać, jak życzliwie żartowali sobie przyjaciele rodziny, mojego dziadka, którego popiersie zdobiło kominek w salonie mojej matki. Nie był to tylko bunt i pusta duma z bycia «sobą i tylko sobą». Miałem przeczucie pewnego rodzaju fatum i tego, co było nieokiełznane i gorzkie, pomieszane z wielkodusznością i sławą moich przodków“6. Maritain nie powie już nic więcej o swoim dzieciństwie, rozdziale zamkniętym raz na zawsze. Jedynie niekiedy, spomiędzy zdań, wyłania się przebłysk źle skrywanego gniewu. Stracone, kalekie dzieciństwo, którego wszelkie pozostałości wokół i w nim samym będzie starał się wymazać w okrutnym zapale. W jakim stopniu to wyrwanie z korzeniami było również rodzajem wygnania, nie dowiemy się do końca jego życia. Odrzucając swoje pierwotne środowisko, odrzuca również jakąś część samego siebie; mniej zapewne wartości, w których został wychowany, a bardziej historię, której stanowi integralną część, ten wir przeciwieństw, niemożliwych miłości i morderczych nadziei. Walcząc z Jules‘em Favre‘em, sławnym, posągowym, otaczanym czcią przodkiem, z modelem, który towarzyszył jego młodości, walczy zarazem z losem, który wyznaczono mu już wcześniej, losem wielkiego człowieka, i zaznacza tym samym swoją odrębność. „Zawiodłem wszystkie jej nadzieje i marzenia o zobaczeniu we mnie godnego potomka Jules‘a Favre‘a“ – napisze 3. marca 1907 po poinformowaniu matki o swych nowych życiowych wyborach. „Człowiek żyje nie tylko chlebem, który kupuje w piekarni. Żyje też prawdą - boską i ludzką”. Raïssa Maritain w moją tożsamość, ciążą na mnie i moim losie; ich sny, marzenia i jad, które odkładają się we mnie i fermentują, są ukrytym złem, które mnie niszczy – pisze. – W całej linii dziedzicznej brak równowagi; panuje w niej szczególny bałagan, który, o ile w grę wchodzi determinizm materii, neubłaganie pcha żyjącego nieszczęśnika w przepaść. Będąc sam na czele tej przeklętej kawalkady, odnajduje w swojej nieśmiertelnej duszy wolną wolę i łaskę jako jedyną szansę określenia siebie i wejścia pewnego dnia w posiadanie swego prawdziwego imienia, prawdziwego ja. Będzie więc biegł ścieżkami prawdy i pozostawi umarłym grzebanie umarłych“4. Sprzeciw, znany już z Court traite de l’existence et de l‘existant, ale tym razem z większym rozmachem, przeciw „bezdusznemu światłu, które wciąż dopytuje o zmarłych“, potwierdza obsesyjne przeświadczenie, towarzyszące mu od młodości, że ludzka egzystencja jest z góry przegraną walką. W wieku siedemnastu lat, z właściwą sobie ówczesną ironiczną pewnością, Jacques Maritain wykazuje Ernestowi Psichari, również urodzonemu „pod złą gwiazdą“, że ich przyjaźń „istnieje od miliardów lat, mocna, fatalna, wspaniała“, a teraźniejszość i przyszłość są „przesądzone od samego początku“5. Patrząc na siebie, Maritain widział człowieka znikąd, panterę z Księgi dżungli, chodzącą własnymi drogami. „Jako dziecko nie znosiłem samej myśli, że 4 Jacques Maritain, La philosphie morale. 5 List do Ernesta Psichari z 2. czerwca 1900, Archiwum Psichari, muzeum Renan-Shaeffer. „Nie chciał mieć żadnych związków z prze6 Jacques Maritain, Carnet de notes, Paryż, Desclée de Brouwer, 1965. szłością, która była dla niego obca“ – pisze jego siostrzenica Éveline Garnier7. Dlatego wstrzymuje się od wspominania jedynego ze swych przodków, do którego mógłby się chcieć przyznać. Pierwszy towarzysz Ignacego Loyoli i współzałożyciel Towarzystwa Jezusowego, Pierre Favre, był jednym z tych bożych włóczęgów, misjonarzy głodnych wiedzy i odkryć, które pozwoliłyby odnowić na łonie szesnastowiecznego Kościoła ideał czystości i humanizmu. Wyświęcony w 1534, był pierwszym kapłanem z grupy pustelników i ochotników wysłanej na cały świat. Pierre’owi przypada w udziale Europa germańska, ziemia misyjnie prawie niezdobyta. Przemierzając ją pieszo lub na osiołku, jak zaleca Loyola, stara się ograniczyć rozprzestrzenianie się Reformacji. W walce z herezją zaleca nie używanie broni czy stosów, lecz wprowadzenie w życie zasad postępowania pierwszych chrześcijan. Wie, że przybył późno. W 1546, roku jego śmierci w Rzymie, kiedy papież Paweł III zaprasza go na „rozprawy teologiczne“8 w samym sercu Soboru Trydenckiego, Niemcy definitywnie stają się protestanckie. Światły i otwarty pielgrzym, który umiał wyciągnąć rękę do luteranów, jak również wzywać Kościół katolicki do oczyszczenia się, który wolał „przekonywać dusze“ niż zdobywać je siłą, charakteryzujący się wielką wrażliwością, delikatnością i umiejętnością ujmowania innych, „rzadką i słodką łagodnością w kontaktach, której w takim stopniu nie znalazłem u nikogo“ jak określił go jeden z jego kompanów, Pierre Favre zdaje się przygotowywać grunt i do złudzenia przypomina styl, ton i sposób bycia filozofa z Meudon. Ale tylko Raïssa wspomina w Wielkich przyjaźniach o istnieniu tego dalekiego przodka, prekursora, o którym Jacques zdaje się nie chcieć nic wiedzieć. Poza pierwszym jezuitą, Maritain ma wśród swoich poprzedników przewodniczącego Senatu Sabaudii, który pomagał świętemu Franciszkowi Salezemu negocjować zaślubiny księca Piemontu z Krystyną Marią Bourbon, siostrą Ludwika XIII. Najbardziej jednak znanym przodkiem Jacques’a pozostaje wielki adwokat Jules Favre. Zmarły w „niewyjaśnionych okolicznościach“9 w styczniu 1880 roku, dwa lata przed narodzinami Jacques’a, wyczerpany świadomością reperkusji wojny z Prusami, senator i wielokrotnie odznaczany członek Akademii, ale odsuwany od spraw, Jules Favre nie dotrzymał kroku Historii. Pamiętny obrońca lyońskich tkaczy i uciśnionych przez imperialne rządy, postawny adwokat z wielką brodą – symbolem purytańskiej powagi – który nie przestawał prowokować władzy, wytykać jej niegodziwości i ukrócać jej samowoli podczas procesów politycznych w czasach Napoleona III – w zaledwie kilka miesięcy stracił chwałę i prestiż. 7 „Souvenirs sur mon oncle“ w Cahiers Jacques Maritain n. 2, maj 1981. 8 Jean Lacouture, Jésuites, tom I: Les Conquérants, Paryż, Le Seuil, 1991. 9 Maurice Reclus, Jules Favre, Paryż, Hachette, 1912. TŁUMACZENIE { 4. września 1870 pospiesznie ogłasza Republikę w obawie przed zamieszkami. Jako minister spraw zagranicznych w Rządzie Obrony Narodowej prowadzi w Ferrières z Bismarckiem do niczego nie prowadzące negocjacje. Jemu również przypada w udziale upokarzające zadanie negocjowania warunków kapitulacji Paryża, podjęcie decyzji o zawieszeniu broni, a następnie podpisanie pokoju we Frankfurcie 10. maja 1871, który pozostawi Francję wycieńczoną i żądną zemsty. Jego wrogość wobec Komuny Paryskiej owocuje szczytem niepopularności. Jego córka, Geneviève, podkreśla „nieuleczalną troskę [ojca] o ojczyznę“. Dręczony przez świadomość okoliczności powstania Republiki, Jules Favre usuwa się w cień i zaszywa w swojej bibliotece, liczącej sześć tysięcy woluminów, a w Senacie pojawia się jedynie po to, by potępić próby powrotu do monarchii. Podczas gdy kariery jego współtowarzyszy, Jules‘a Grévy‘ego czy Jules‘a Ferry‘egom osiągną szczyty dzięki oportunizmowi, a zakończą skandalami, jego droga będzie znaczona aż do końca przez romantyczny i zapamiętały idealizm. Sekretarz Jules‘a Favre‘a, Paul Maritain, opisuje go jako człowieka „wielce emocjonalnego“, skorego do egzaltacji, „pesymistę kierowanego nadmiarem dobroci, oddania, przywiązania“, drżącego o swoich bliskich jak o „wartości, którym poświęcił cale życie“10. Mason, pacyfista i wolnomyśliciel, dawny adwokat księdza Lammenais wierzy w jednego Boga – Boga sprawiedliwości i rozumu, którego coraz rzadziej identyfikuje z religią katolicką. „Przede wszystkim czułem się upokorzony tym, że otrzymałem od niego niektóre cechy w spadku, zwłaszcza, trzeba to szczerze przyznać, żałosne zamiłowanie do donkiszoterii i z góry przegranych spraw“ wyznawał Jacques Maritain. Utopijna i destrukcyjna osobowość, nieprzejednana i warcholska, pobudzana chorobliwym dążeniem do sprawiedliwości i prawdy, którą matka Jacques’a, Genviève Favre, uosabiała z rozmachem nie mającym sobie równych. Dusza towarzystwa, spiritus movens, ognista osobowość, broniła rodziny jak szańca. Ukochana córka Jules’a Favre’a, owoc niezalegalizowanego przez 20 lat związku, hołubiona przez rodziców, dorastała pod jednego ze swoich dawnych zaufanych lu- małżonkowie“11. Po śmierci Jeanne Charmont kloszem wśród rodzinnego klanu. Jules Favre dzi. – A gdy to dziecko miało być ochrzczone, w czerwcu 1870 r. nekrolog zmarłej przedstanie mógł poślubić matki swoich dzieci, Jeanne jego ojciec i matka zostali przedstawieni jako wia ją jako „panią Jules Favre“. █ 11 Charles-Antoine Perrod, Jules Favre, La Manufacture, Charmont, która już jako bardzo młoda kobie1986. ta zaczęła żyć w separacji ze swoim mężem, z którym jednak nie mogła się rozwieść ze względu na francuskie prawo. Gdy urodziła Tłumacz: Magdalena Droszkowska się Geneviève, Favre „stracił głowę“ jak sam urodzona 4. sierpnia 1987 w Łodzi; we wrzepisze i sfałszował w dokumentach stan cywilśniu 2011 otrzymała tytuł magistra na wyny, aby chronić swoją rodzinę. Piastując wtedy dziale filologicznym Uniwersytetu Łódzkiego eksponowane stanowisko, był stale narażony (katedra Filologii Romańskiej, zakład lina areszt. „Wykazałem w dokumentach, że jeteraturoznawstwa); interesuje się książkastem ojcem swojego dziecka – musiał później mi na każdym etapie ich tworzenia – pisazeznawać przed sądem, zadenuncjowany przez nia, tłumaczenia, czytania, drukowania...; lubi śpiewać, tańczyć i piec ciasta; od 15. 10 Paul Maritain, Jules Favre. Mélanges politiques, judiciaires et littéraires, Paryż, Arhtur Rousseau, 1882. sierpnia 2013 szczęśliwa żona swojego męża. „Chrześcijanin musi wciąż poszukiwać postępu i nowych udoskonaleń, większej sprawiedliwości i braterstwa na ziemi, głębszej i pełniejszej realizacji Ewangelii tu, na ziemi. Nigdy nie wolno mu spocząć. Nieustannym obowiązkiem jest czynić więcej”. Jacques Maritain RECENZJE Fenomen Sołżenicyna Oprawa: miękka Liczba stron: 346 Wydawnictwo: Officyna EAN: 9788362409105 Cena detaliczna: 42,00 zł Recenzuje Krzysztof Wołodźko Georges Nivat, autor Fenomenu Sołżenicyna, zbioru esejów z pogranicza biografii intelektualnej i analizy historyczno-literackiej, oferuje nam rzecz wnikliwą, pisaną z wielką empatią wobec pisarza, ale bez unikania spraw trudnych. To ważne – nie ma tu nic z tak częstego u zachodnich intelektualistów bezkrytycznego zauroczenia (mówiąc eufemistycznie) sowiecką despotią czy rosyjskością. Daje się odczuć, jak głęboki wpływ na myślenie o Rosji wywarło na Francuzie pisarstwo twórcy Oddziału chorych na raka. Choć nie obywa się bez zgrzytów, w tym co dotyczy szerszej perspektywy w spojrzeniu na Europę Wschodnią. Oto Nivat pisze: „Aż po dziś dzień kohorta wrogów [Sołżenicyna] stale czerpie z jego «zeznań», by postawić go w stan oskarżenia. To samo dzieje się ze wszystkimi siłaczami w dziejach, także tymi najbardziej nam współczesnymi, jak Lech Wałęsa. Bohaterstwo nieuchronnie izoluje i wzbudza niechęć”. Cóż powiedzieć? Że przyczyną krytyki niegdysiejszego lidera „Solidarności” nie są dziś w Polsce jego bohaterstwo ani siła? To temat na osobny tekst... Życie Sołżenicyna w 1945 roku odmieniła korespondencja, jaką prowadził ze swoim znajomym jako kapitan idącej na Berlin Armii Radzieckiej. Źle kamuflowana, naiwnie „zaszyfrowana” krytyka Stalina skazała go na jedenaście lat zesłania i łagrów. W zetknięciu z rzeczywistością, którą z całą odpowiedzialnością określić trzeba mianem infernalnej, narodził się pisarz: człowiek, który przetrwał pośród nieprzeliczonych rzesz złamanych i splugawionych ludzkich istnień. W świecie, który chciał ukryć swoją zepsutą naturę za pomocą kłamstw, w świecie pojęciowych pułapek, które kończyły się fizycznym unicestwieniem całych rzesz ludzkich – Sołżenicyn przywracał ojczystemu językowi znaczenie i piękno, oświetlając egzystencję pojedynczych ludzi, społeczności i narodów, wykorzenionych z jednego życia, strąconych w inne, straszliwie zdeformowane. { Czym jest dla Sołżenicyna przestrzeń radzieckich obozów koncentracyjnych (to określenie szokuje ludzi, którzy myślą, że łagier był „jakościowo” mniej zdehumanizowaną instytucją niż nazistowski przemysł ludobójstwa)? Nivat wprost stwierdza: „Gułag to nowy teatr ludzkości”. To scena zbudowana „w łagrowym błocie, pomiędzy budkami strażniczymi i drutami kolczastymi, w «zonie», która staje się sceną ludzkiej niegodziwości. (...) Scena została otoczona – dosłownie – drutem kolczastym, natomiast nych i państwowych. Zresztą Zachód okazał się dla niego także źródłem rozczarowania: bardzo zdecydowanie, jako prawosławny, wystąpił z potępieniem cywilizacji aroganckiej wobec chrześcijaństwa. Odkrył inne niż w sowieckiej Rosji źródła i metody zakłamywania rzeczywistości, hipokryzję intelektualistów i środków masowego przekazu. Nazwano go zatem „wściekłym doktrynerem”, „zwolennikiem zimnej wojny”, „literackim własowcem”. Szczególnie podpadł francuskim lewicowym intelektualistom: jego bezpardonowa krytyka ZSRR i kondycji Zachodu była dla nich podwójnie nie do przyjęcia. André Glucksman stwierdził wówczas: „Dzieło Sołżenicyna uwiera lewicę, bo w naszych głowach siedzi jeszcze komitet centralny”. Trzeba jednak oddać, że znaleźli się także ludzie gotowi stwierdzić: „Od dawna nie pojawiła się u nas postać takiego formatu, przy tym tak delikatna i ludzka, która przez swe cierpienia jednocześnie oskarża i przebacza wszystkim nieszczęśnikom tej ziemi, którzy wierzą, często zbłądziwszy, w ustroje zdolne ich poniżać i gubić” (Maurice Clavel). Jak twierdzi Nivat: „«Dante naszych czasów» zmieniał nasz obraz świata, odzyskując dla nas sens piekła i sens zbawienia”. U rodzimego czytelnika niedosyt może wzbudzić brak silniej zaznaczonych wątków polskich, ściśle powiązanych z relacjami katolicyzmu i prawosławia. Przypomniano jednak kwestię istotną, czyli jeden z najważniejszych toposów historycznych w myśli Sołżenicyna: czas „wielkiej smuty”, ówczesnych wpływów Rzeczpospolitej w Rosji i zdobycie Kremla przez Polaków. Warto dodać, że w wydanej niedawno pracy Alaina Besançona pt. Święta Ruś znajdujemy taką oto uwagę: „Sołżenicyn uważa, że agresja polska, mogąca wywołać «zmiany genetyczne», była o wiele groźniejsza od ataków mongolskich, które pozostawiły nietknięte struktury religijne kraju”. 16 października 1993 roku Jan Paweł II przy- Nazwano go „wściekłym doktrynerem”, „zwolennikiem zimnej wojny”, „literackim własowcem”. trupa stała się – dosłownie – stadem, stadem przeliczanym bladym świtem przy porannym apelu”. Określenie „teatr świata” nie jest tu jednak estetyzującym zabiegiem, ukrywającym zgrozę za literacką metaforą. Teatr świata jest ostatecznie terminem z pogranicza metafizyki, ukazującym całą nietrwałość i przygodność świata doczesnego i człowieka w nim żyjącego. To nie umniejsza jego ciężaru – wagi dobra i zła. Reflektory obozu wyostrzają w niezwykły, turpistyczny sposób szczegóły nagiej sceny, na której pozbawieni prawie wszystkiego ludzie walczą o biologiczne przetrwanie i/lub własne człowieczeństwo, godność dzieci Bożych. Trzeba jednak pamiętać, że opowieści ze świata sowieckiego to nie jedyny element intelektualnej biografii Sołżenicyna. Przypomnijmy, że w roku 1970 pisarz otrzymał Literacką Nagrodę Nobla, a cztery lata później został pozbawiony radzieckiego obywatelstwa i deportowany do Republiki Federalnej Niemiec (później osiadł w Szwajcarii, następnie w USA). Do Rosji wrócił na stałe w 1994 roku, gdzie – początkowo witany entuzjastycznie – stracił poklask za radykalną krytykę posowieckich realiów społecz- RECENZJE jął Sołżenicyna na audiencji. Pisarz był jedyną osobą ugoszczoną przez Papieża za Spiżową Bramą w dniu piętnastolecia pontyfikatu. Wiele ich dzieliło, także w czasie rozmowy. A jednak – o czym przypomina Grzegorz Przebinda w książce Między Moskwą a Rzymem – obaj byli ludźmi postawionymi przez świat w stan oskarżenia. Ojciec Święty wciąż miał wówczas w pamięci swoją pielgrzymkę do ojczyzny w roku 1991: „kiedy podczas ostatnich odwie- dzin w Polsce wybrałem jako temat homilii Dekalog oraz przykazanie miłości, wszyscy polscy zwolennicy «programu oświeceniowego» poczytali mi to za złe. Papież, który stara się przekonywać świat o ludzkim grzechu, staje się dla tej mentalności persona non grata”. Z kolei w 1978 roku zachodnia opinia publiczna z konsternacją przyjęła „mowę harvardzką” Sołżenicyna, której przekaz wyraził on w skrócie: „wszelkie nieszczęścia spadają na ludzi dla- Kochanie, zabiłam nasze koty Oprawa: twarda Liczba stron: 160 Wydawnictwo: Nuir sur blanc EAN: 9788373923935 Cena detaliczna: 29,00 zł Recenzuje: Adrian Sinkowski Masłowska to pisarka, z którą trzeba się liczyć, nawet jeśli ktoś liczyć się z nią nie chce. O nowej powieści Masłowskiej, jak o samej autorce, powiedziano niemal wszystko – że to książka słaba (Leszek Bugajski), banalna (Dariusz Nowacki), że nadepnęła lewicy na odcisk (Olga Święcicka), a autorka sprzedała się (Kinga Dunin) i jest „córką Rydzyka” (internauci). Trudno oprzeć się wrażeniu, że szum, jaki pojawił się wokół powieści, udowodnił z pełną mocą, że mieliśmy do czynienia z wydarzeniem na rynku wydawniczym, zjawiskiem bez precedensu, wręcz fenomenem. Powinno to cieszyć – w końcu ile takich fenomenów zdarza się w ciągu roku? Powinno i martwić, bo ile dowiedzieliśmy się o świecie, który opisała Masłowska? Bohaterki Kochanie, zabiłam nasze koty na pierwszy rzut oka mają nierówno pod sufitem, są otępiałe, zagubione, życie przecieka im przez palce. Mówiąc wprost, Farah i Joanne nie mają dla siebie miłości. Wymagają od innych zainteresowania i oddania, podczas gdy same, od czasu do czasu dręczone wyrzutami sumienia, nie potrafią się nimi dzielić. Życie budują na paradoksie: z oferty fast foodu wybierają tłuste skrzydełka, ale popijają je świeżo wyciskanym sokiem z owoców. Gardzą miastem, o którym Masłowska pisze, że jest mieszaniną śmieci, świeżo pieczonych muffinów, najdroższych perfum, ludzkiej kaki i żelastwa z bebechów tego, że zapomnieli o Bogu”. Jak wspominała po latach jedna z jego współpracownic, nawiązując do mocnych słów pisarza: „zapomina się o Bogu w imię wolności, w imię pluralizmu, w imię demokracji”... Fenomen Sołżenicyna przypomina nam pisarza, którego lektura to obowiązek dla tych, którzy chcą się uczyć i słowa, i sumienia. Choć z pewnością ten rozkochany w Rosji słowianofil jest dla nas, Polaków, wyzwaniem. █ Przedruk za: Fronda { Życie budują na paradoksie: z oferty fast foodu wybierają tłuste skrzydełka, ale popijają je świeżo wyciskanym sokiem z owoców. metra, a mimo to przyjmują z uśmiechem, gdy kloszardzi pogwizdując na nie, wbijają wzrok w kobiece kształty. Pracują poniżej oczekiwań i nie widzą nic złego w tym, że szef, który nadużywa alkoholu, w mało subtelny sposób domaga się, aby go pocieszać. Masłowska raczej nie lubi postaci, które stwarza, lecz nie jest wobec nich całkowicie krytyczna. Może się wydać, że pragnie, aby Farah i Joanne znalazły to, czego szukają. Obie natomiast, choć na inny sposób, szukają czegoś, co wypełni pustkę, której doświadczają – szczególnie gdy Joanne znajduje partnera i ich drogi się rozchodzą. Życie, jakie prowadzą bez większego namysłu, pełne jest bełkotu na temat szczęścia, które można osiągnąć, rozpuszczając w myślach toksyczne uczucia. Albo: bełkotu na temat wygranych, które przychodzą w mailach (w rodzaju: wystarczy odpowiedzieć na pytanie, jak masz na imię). Joga, kawa na mieście, IMAX, żel do rąk przeciw bakteriom – wpadają w rytuał, któremu nie sposób się oprzeć. Nawet jeśli coś im podpowiada, że wszystko dokoła nie jest do końca prawdziwe, czują, że inaczej się nie da. Łatwo zamieść te problemy pod dywan – owszem, ludzie bywają zagubieni z własnej winy i głupoty. To banał, jakich wiele. To jednak pierwsza strona medalu, trudno w rzeczy samej nie zgodzić się z twierdzeniem, że pustka, która oplata od wewnątrz Farah i Joanne, mówi coś o ludziach, których ten problem nie dotyczy. Czy bowiem Joanne, która odcina się od dawnego życia, mogła zapobiec temu, że Farah próbuje samookaleczenia, nawet jeśli kończy się ono żałosną próbą? To ciekawe pytanie wydaje się niestety puste, gdyż postaci, które trwonią czas na lekturze poradników i magazynów lifestylowych, to nie są postaci z krwi i kości. Nie można powiedzieć, że opresyjny system, w którym istnieją, tłamsi to, kim są. Jest dokładnie odwrotnie. Farah i Joanne to manekiny za szybą, które cieszą się, gdy ktoś je ubierze, nawet jeśli strój nie do końca im odpo- RECENZJE wiada. To udomowione koty, często kapryśne i narcystyczne, którym wydaje się, że chodzą własnymi drogami, podczas gdy są w istocie zależne od ręki tego, kto je dokarmia. Farah ma sen, w którym czyta miłosne wyznanie zapisane na świstku papieru. Czyta je łapczywie, nie mogąc złapać oddechu, aż w końcu odkrywa, że osoba, dla której list powstał, to Joanne. Zawód jest ogromny. Mężczyzna, który spisał te parę zdań, chcąc mieć pewność, że Joanne nie odrzuci jego zalotów, próbuje się upewnić, czy list podobał się Fah. Czytając Kochanie, zabiłam nasze koty, można mieć wrażenie, że Masłowska podsuwa nam powieść, a następnie przygląda się z ukrycia, jaka będzie reakcja czytelnika. Powieść bohaterki największego odkrycia w polskiej literaturze ostatniej dekady jest bowiem literackim gagiem – to nie powieść, lecz misterna układanka. Autorka wtrąca kąśliwą uwagę na temat Farah i Joanne, która dotyczy tak samo jej książki: „ilekroć zdawało się już, że tematy się skończyły, i że nie ma już nic, co można by dodać, a wręcz znalazłoby się wiele, co bez szkody można by ująć, to zawsze jeszcze coś którejś się przypominało”. Pastisz? Pewnie tak. Ale znajdą się pastisze wyższej próby. Masłowska w wywiadzie dla „Lampy” podkreśliła, że konwencja, którą wybrała, pisząc Kochanie, zabiłam nasze koty, miała uwolnić powieść od świata religii czy upolitycznienia. Akcja książki rozgrywa się za oceanem, a świat, który powstał, to byt stworzony z odłamków, nierzadko skrajnie od siebie oddalonych, innej rzeczywistości z pogranicza snu i snucia się bez celu. Co istotne, uwolnienie od „polskich duchów”, odcięcie od podmiotowości, nawet jeśli może się ona niektórym wydać kolcami z opium, udowodniło, że ludzie bez właściwości stają się jak zwalista masa, od której można się najwyżej odbić. Im bardziej żyją w kulcie indywiduum, im bardziej kategoria narodu po- jawia się w charakterze tandetnego gadżetu, tym masa ta rozrasta się i gęstnieje. Masłowska nie widzi sensu w wypieraniu bólu ani winy. Pisarka we wspomnianym wywiadzie stwierdza na łamach „Lampy”, że nie lubi być zakładnikiem rzeczy. Pewnie tak samo nie lubi być zakładnikiem Polski, religii, Kościoła, polityki, tyle że w końcu zdaje sobie sprawę, że nie da się od nich uciec: „żyję w tym kraju i on z całą swoją historią codziennie przetacza się przez mój mózg” – wyzna na łamach „Rzeczpospolitej”. Ucieczka do innego świata nie jest zatem ucieczką z biletem w jedną stronę w ręku, jak chciało wielu piszących o nowej powieści Masłowskiej. Być może nie jest to w ogóle ucieczka, ale sen, taki sam jak wizja Fah, po której przychodzi trudne i bolesne, a jednocześnie nieuniknione otrzeźwienie. Jednym słowem, życie. █ Przedruk za: Fronda Tego możesz nie wiedzieć: Skąd bierze się moralność? Czy jej źródeł można poszukiwać w biologii? Jaką rolę odgrywa mózg w kształtowaniu naszych postaw moralnych? Czy moralność jest czymś specyficznie ludzkim? „Niewiele dyscyplin wiedzy uznawanych jest za tak istotne dla przyszłości ludzkości jak nauka o moralności. Niewielu uczonych jest też na tyle kompetentnych by wypowiadać się na temat jej obecnego statusu, w taki sposób jak robi to Patricia Churchland”. Antonio Damasio, profesor neuronauki na University of Southern California w Los Angeles Patricia Churchland, Moralność mózgu. Co neuronauka mówi nam o moralności, Copernicus Center Press Polecamy również: O ile oczami wiary widzi się świat inaczej, niż oczami wiedzy naukowej? Polecamy wznowienie klasycznej książki słynnego filozofa i kosmologa, poprawione i poprzedzone nowym wstępem Autora. Michał Heller, Sens życia i sens wszechświata, Copernicus Center Press ALE SERIA! Czytamy w oryginale Czytanie klasyki zawsze było i przyjemne i pożyteczne, ale teraz korzystasz jeszcze bardziej. Książki wydane równolegle po polsku i angielsku (oryginał i polski przekład sąsiadują ze sobą na kartach tej samej publikacji) to pomysł młodego, bo istniejącego od 2011 roku wydawnictwa 44.pl. Prezentujemy zaledwie 6 z bogatej oferty tytułów dostępnych zarówno w wersji papierowej, jak i elektronicznej, a także w uzupełniającym wydaniu audio (po angielsku) i z ćwiczeniami. Jeśli jeszcze nie czytałeś „Trzech panów w łódce” - polecamy lekturę w sam raz na listopad. Jasiek Mela poleca (e-book) Seria „Książka do plecaka” zawiera starannie wybrane powieści przeznaczone dla czytelników, którzy nie zapominają o spakowaniu książek przed wyjazdem w podróż. Książki opatrzone znakiem „Jasiek Mela poleca” wydało Wydawnictwo Zielona Sowa. E-booki w cenie już od 7zł/egzemplarz. Thomas Mayne Reid, Dolina bez wyjścia Dwaj angielscy podróżnicy wyruszają do Indii w poszukiwaniu osobliwych roślin ozdobnych. Uwięzieni wskutek nieszczęśliwego wypadku w polodowcowej szczelinie himalajskich gór mają tylko jedno wyjście: za wszelką cenę wydostać się z pułapki. Aleksander Dumas, Czarny tulipan Spokojne życie hodowcy tulipanów zostaje zakłócone przez zamieszki w Hadze. Korneliusz trafia do więzienia i grozi mu śmierć. Czy w tych okolicznościach może jeszcze zakiełkować dla niego wyczekiwany od lat czarny tulipan? Karol May, Old Shatterhand Najsławniejsi bohaterowie Dzikiego Zachodu Old Shatterhand i Winnetou wyruszają na ratunek myśliwemu Baumannowi zwanemu Pogromcą Niedźwiedzi, którego porwali Siuksowie. Aleksander Dumas, Hrabia Monte Christo Młody oficer marynarki Edmund Dantès pada ofiarą spisku i w dniu swojego ślubu zostaje zatrzymany, a następnie skazany na dożywotnie więzienie. Po 14 latach udaje mu się uciec. Odnajduje skarb i jako majętny i ekscentryczny hrabia Monte Christo wraca do Francji, aby dokonać wyrafinowanej zemsty na zdrajcach z przeszłości. WYDARZENIA LITERACKIE Wydarzenia Kronika W Dublinie w wieku 74 lat zmarł Seamus Hea-ney, laureat literackiej Nagrody Nobla z 1995 roku. Karykatura Artura Szyka - wystawa artysty pokazywana jest w Ossolineum 20-24 listopada 2013 WROCŁAW Bruno Schulz Festiwal Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Szewska 37, zaprasza. W programie m.in. konferencja bibliotekarzy i spotkanie z Hanną Krall. -------------------------------------------------------------------21-27 października 2013 KRAKÓW Conrad Festival Wielkie święto liteatury światowej połączone z Targami Książki w Krakowie. Wśród gości tegorocznej edycji m.in. Anne Applebaum (Gułag), Michał Olszewski (Trzech kumpli), Szczepan Twardoch (Morfina) i Jan Polkowski (Ślady krwi). -------------------------------------------------------------------27 października 2013 CAŁY ŚWIAT Stulecie Bobkowskiego Na platformie Google Cultural Institute ruszyła przygotowana przez Muzeum Historii Polski wystawa o Andrzeju Bobkowskim - jednym z najwybitniejszych pisarzy polskich XX w. -------------------------------------------------------------------12-16 listopada 2013 NOWY JORK Nowa literatura z Europy Dziewięciu europejskich autorów, w tym Witold Szabłowski, autor „Zabójcy z miasta moreli” (wyd. Czarne), jeździć będzie w nowojorskich taksówkach i rozmawiać o swoich książkach z pasażerami. Niemiecki krytyk literacki Marcel Reich-Ranicki zwany „papieżem literatury” zmarł we Frankfurcie nad Menem w wieku 93 lat. Przez kilka lat mieszkał tez w Polsce i znał dobrze polską literaturę. Tadeusz Konwicki podarował Bibliotece Narodowej rękopisy swoich 11 powieści. Olga Tokarczuk została laureatką nagrody Vilenica przyznawanej przez Związek Pisarzy Słoweńskich autorom pochodzącym z Europy Środkowej. Julia Hartwig otrzymała nagrodę im. Norwida w kategorii „Dzieło życia”. W kategorii „literatura” nagrodę otrzymał Jerzy Górzański – za zbiór wierszy „Festyn” (Nowy Świat). Serdecznie gratulujemy! Laureatką Nagrody im. Jana Karskiego i Poli Nireńskiej za publikacje na temat polskich Żydów została prof. Barbara Engelking. W Czerniowcach, rodzinnym mieście Paula Celana, odbył się IV Międzynarodowy Festiwal Poezji Meridian, w którym uczestniczyli goście z Polski. Tadeusz Dąbrowski spotkał się z czytelnikami z okazji ukraińskiego wydania tomiku „Czarny kwadrat”, na wspólnym wieczorze autorskim swoje wiersze czytali Ryszard Krynicki i Andrzej Sosnowski, a Małgorzata Łukasiewicz uczestniczyła w panelu poświęconym Robertowi Walserowi. Kronika wydarzeń literackich co kwartał w magazynie literackim „Wyspa”. Redaguje Piotr Dobrołęcki. Dziękujemy za zgodę na przedruk!