Zmieniając w kolejnych edycjach miejsca

Transkrypt

Zmieniając w kolejnych edycjach miejsca
Zmieniając w kolejnych edycjach miejsca zrozumieliśmy, że trzeba szanować potrzeby
ludzi, którzy żyją w danej miejscowości. Oni mają swoje sprawy, które dla nas, osób z
zewnątrz, są nowością i to czasem totalnie wywraca założenia projektu
Na co dzień nie pracujecie w tej miejscowości. Jak tu trafiliście?
Karolina Suchodolska: Przypadkowo. Przyjechałam, bo zaproszono mnie do udziału w filmie
promocyjnym Bornego Sulinowa. Na planie jeździłam różnymi pojazdami, takimi jak czołg,
czy amfibia, kręciliśmy też w bunkrach. Miałam okazję poznać historię tego miejsca
w pigułce. Wydało mi się ono ciekawe i osobliwe. Kolejny raz przyjechałam tu już z myślą, że
warto tu zrobić coś teatralnego. Pan Dariusz Czerniawski, którego wtedy poznałam,
pokazywał mi dużo zdjęć. Zaciekawiły mnie ujęcia z teatru oflagowego. Okazało się, że
zarówno przetrzymywani tu Francuzi, jak i Polacy przygotowywali przedstawienia, również
w technice teatru lalek.
Mateusz Tymura: Borne Sulinowo to jedno z najmłodszych polskich miast, ma nieco ponad
dwadzieścia lat. W latach trzydziestych Niemcy stworzyli na tych terenach garnizon
wojskowy. W czasie wojny zorganizowano tu obóz jeniecki dla oficerów– najpierw
przebywali w nim Francuzi, potem Polacy. W 1945 miejsce przejęła Armia Czerwona,
Rosjanie dobudowali kilka bloków typu Leningrad i stacjonowali tu do 1992 roku. Dopiero
w 1993 roku miasto zostało zasiedlone przez Polaków.
Czyli tak naprawdę pracujecie z pierwszym pokoleniem mieszkańców Bornego-Sulinowa…
Mateusz: Dokładnie! Przed przyjazdem zastanawialiśmy się, czy tożsamość tutejszych
dzieciaków jest w jakiś sposób odmienna. Teraz obserwując je, myślę, że to nie ma
szczególnego wpływu. Jedyne, co zaobserwowałem, to że te dzieci są bardzo spokojne.
W pracy z młodzieżą i maluchami często spotykam się z problemem ich rozproszenia – tutaj
tego w ogóle nie ma, wszyscy są skupieni, wyciszeni.
Chcieliście poruszyć z dziećmi i młodzieżą temat robienia teatru oflagowego przez jeńców
obozu. Na ile to było ciekawe dla uczestników?
Mateusz: Szczerze mówiąc to było ciekawe chyba jednak głównie dla nas. Już na pierwszych
zajęciach dzieciaki zaczęły narzekać: „Znowu o historii?”. Oni są tym naprawdę zmęczeni,
wszyscy wałkują ten temat z nimi w szkole, przerabiali to już przy wiele razy przy różnych
okazjach. W końcu postanowiliśmy iść za tym, co interesuje młodzież.
Karolina: Nasz projekt ostatecznie poszedł w inną stronę – przedstawienie, które
przygotowujemy, będzie swobodną wypowiedzią na temat wolności, form zdobywania
i przejmowania władzy, rozwoju nowych społeczności.
Byliście gotowi na taką szybką zmianę tematu?
Karolina: Nie mieliśmy żadnego gotowego scenariusza i od początku zakładaliśmy pracę na
improwizacji – mogliśmy więc zobaczyć, co oni nam dają, i czerpać z tego. W tego typu pracy
wyjściowe założenia zawsze się modyfikują.
Mateusz: Odbicie od tematu oflagowego wydarzyło bez jakichś specjalnych nacisków z obu
stron. Nie było w nas parcia, żeby trzymać się ściśle założeń. My z Karoliną przygotowujemy
już spektakl w ramach „Lata w teatrze” czwarty raz – doskonale się znamy i rozumiemy.
O to właśnie chciałyśmy jeszcze dopytać. Jesteście ekipą, która zaczynała pracę
w Tomaszowie Mazowieckim, w ubiegłym roku byliście w Gostycynie, a teraz jesteście
w Bornem. Skąd te ciągłe zmiany?
Mateusz: U nas jest tak, że to miejsce nas inspiruje. Tak było w ubiegłym roku w przypadku
Pruszcza – tam przyciągnęła nas stara nieczynna stacja. Podobnie tutaj – zainteresowaliśmy
się historią miejscowości. Lubimy robić spektakle, gdzie historia miesza się ze
współczesnością. Najpierw wydobywamy lokalne plotki, legendy, które potem rozwijamy
w przedstawieniu. Do tej pory pracowaliśmy mocno ze słowem – teraz stawiamy na ruch,
dlatego zaprosiliśmy do współpracy choreografkę Izę Szostak. W tym roku porzuciliśmy więc
pewien trop. Trzy razy bardzo mocno czerpaliśmy z ludzi, zbieraliśmy historie, robiliśmy dużo
nagrań. Nie chcieliśmy wpadać w rutynę i robić kolejnego lata w tej samej formule, którą
można by nazwać reporterską, dlatego ten zwrot w stronę ciała i impresji. Trzeba podążać
w różnych kierunkach i sprawdzać nowe rzeczy.
Czy taki tryb pracy czegoś Was uczy?
Karolina: Nauczyliśmy się też tego, że dzieci wychowane poza dużymi miastami mają inne
priorytety niż samorozwój, często są obarczone wieloma obowiązkami w gospodarstwie, jak
pomoc w żniwach czy zbiór wiśni, dodatkowo rodzina wymaga od nich zaangażowania
w pracę. Coś, co wydaje nam się trywialne, dla lokalnej społeczności bywa szalenie istotne i
na to trzeba być wyczulonym. Czasem napotyka się na opór i jako nowi kompletnie nie
wiemy, co jest problemem. Zmieniając w kolejnych edycjach miejsca zrozumieliśmy, że
trzeba szanować potrzeby ludzi, którzy żyją w danej miejscowości. Oni mają swoje sprawy,
które dla nas, osób z zewnątrz, są nowością i to czasem totalnie wywraca założenia projektu.