zajrzyj do środka - Wydawnictwo W drodze

Transkrypt

zajrzyj do środka - Wydawnictwo W drodze
2 ...
GOBELIN
z zamkiem w tle
... 1
2 ...
Agnieszk a Grzelak
GOBELIN
z zamkiem w tle
... 3
Copyright © by Agnieszka Grzelak 2013
Copyright © for this edition by Wydawnictwo W drodze 2013
Redaktor
Lidia Kozłowska
Redaktor techniczny
Justyna Nowaczyk
Projekt okładki i stron tytułowych
Dagna Krzystanek
ISBN 978-83-7033-887-9
Wydawnictwo Polskiej Prowincji Dominikanów
W drodze 2013
ul. Kościuszki 99, 60-920 Poznań
tel. 61 852 39 62, faks 61 850 17 82
[email protected] www.wdrodze.pl
4 ...
1.
O wi się Miranda – moja szalona siostra bliźniaczka, córka marno-
d rana nie opuszczało mnie przekonanie, że lada moment poja-
trawna, istota nieustabilizowana inieobliczalna. Oczywiście Miranda
nie jest jej prawdziwym imieniem. Naszym rodzicom nigdy nie przyszłoby do głowy, żeby którąś znas tak ochrzcić. Nazwali nas Halinką
iAlinką, ale moja siostra, kiedy tylko nauczyła się czytać, przewertowała zuwagą cały kalendarz ipodczas rodzinnego obiadu oznajmiła
zpowagą:
– Nareszcie znalazłam swoje imię. Zawsze wiedziałam, że nie jestem Halinką. Nazywam się Miranda. Koniec, kropka.
Przez pewien czas mama usiłowała obstawać przy Halince, ale
moja siostra nie reagowała, gdy nazywano ją tym imieniem, iw końcu postawiła na swoim. Miałyśmy wtedy po pięć lat iróżniłyśmy się
zarówno wyglądem, jak i temperamentem. Ona wariowała, a ja byłam tą grzeczną. Zawsze robiła wszystko po swojemu, czego często
jej zazdrościłam, mimo że niejednokrotnie wpadała wtarapaty. Mnie
przypadła rola tej rozsądnej iodpowiedzialnej. (Zastastanawiam się
czasami, czy nie jest to także rola tej nudnej). Itak jest do dziś. Ja zostałam stateczną żoną imatką, aona… no cóż… po prostu jest sobą.
W tym momencie muszę wyznać niewygodną prawdę – Janek, mój
mąż, nie znosi Mirandy. Od pierwszego wejrzenia. Domyślam się dlaczego – boi się, że niesforna siostra wplącze mnie wjakieś kłopoty.
... 5
No cóż, okoliczności, w jakich doszło do naszego poznania, usprawiedliwiają te obawy. Był listopadowy wieczór iMiranda wymyśliła,
że skoro jest tak ciemno iponuro, to powinnyśmy jakoś ubarwić sobie życie – na przykład puszczaniem fajerwerków, które kupiła od
ulicznego sprzedawcy. Zapewniał ją, że po wystrzeleniu uformują się
wbukiety orchidei. Nie miałam ochoty wychodzić zdomu wzimną
noc. Żadne ogniste kwiaty nie były mnie wstanie do tego zmusić. Miranda jednak tak długo jęczała, nalegała, kusiła imarudziła, że wkońcu skapitulowałam (jak zwykle zresztą). Wyszłyśmy na małą łączkę
za miastem i po raz pierwszy w życiu zabrałyśmy się za odpalanie
sztucznych ogni. Nie były to orchidee, tylko jedna wielka pstrykająca
iskrami katastrofa, od której zapalił się mój płaszcz. Wtym momencie
los wtrącił się zdecydowanie wnasze życie ipodesłał bohaterskiego
młodzieńca, który własną kurtką ugasił płomienie. To był Janek. Skoro więc właściwie poznaliśmy się dzięki Mirandzie, mógłby okazać jej
trochę serca. Nic ztego.
Z powodu jego antypatii nie widujemy się zbyt często. Za to kiedy
Janek wyjeżdża, mogę być pewna, że Miranda nas odwiedzi. Moje
córki też znały ten schemat, więc od samego rana słyszałam:
– Kiedy wkońcu przyjedzie ciocia Miranda?
– Nie mam pojęcia. Przecież się znią nie umawiałam. Może tym
razem się nie zjawi.
– Zawsze nas odwiedza, kiedy tata ma konferencję. – Justyna
wzruszyła ramionami.
W duchu przyznałam jej rację. Miranda ma jakiś zmysł, którym wyczuwa nieobecność Janka. Wiele razy wypytywałam ją, skąd wiedziała,
że go nie będzie. Wzruszała tylko ramionami. „Nie myślałam onim,
tylko otobie. Że to świetny moment na spotkanie”. Cechą charakterystyczną wizyt Mirandy jest także to, że nigdy nie są zapowiedziane.
Moja siostra wzasadzie nie używa telefonu, nie posiada komórki ani
komputera, awszelkie gadżety elektroniczne budzą wniej niechęć
i obawę. Lubi za to przysyłać kolorowe kartki z rozmaitych miejsc
6 ...
isytuacji. Pewnego razu znalazłam wskrzynce prostokątny kartonik
znieregularną, jasnobrązową plamą. Znaczek iadres – jak należy, ana
odwrocie kilka słów:
Przed chwilą oblałam klienta kawą. Przesyłam pamiątkową
plamę. Mir.
Była wtedy kelnerką wkawiarni. Nie zagrzała wniej zbyt długo
miejsca, podobnie jak nigdzie indziej. Prace zmieniała często i zazwyczaj na początku wmawiała wszystkim, że „to jest właśnie to”.
Po pewnym czasie, dłuższym lub krótszym, okazywało się, że „szef
jest beznadziejnym formalistą” (czyli nie toleruje ponadgodzinnych
spóźnień), albo „takie zajęcie kompletnie wyjaławia umysł” (sprzątanie stolików w kawiarni), albo „przebywanie z głupkami wpędza
mnie w depresję”, i Miranda zaczynała szukać innej posady. Zadziwiające jest to, że zawsze dość szybko ją znajdowała, co może
zdumiewać w czasach, gdy tak wiele osób uskarża się na problemy
z zatrudnieniem. W przypadku mojej siostry niewątpliwie działał
urok osobisty idar przekonywania. Czasem mówiłam jej żartem, że
powinna zostać akwizytorem, bo potrafiłaby namówić najbardziej
opornego klienta na kupno każdego gadżetu. Miranda czerwieniała
wtedy oburzona i wyrzucała z siebie: „A w życiu! Nie mam zamiaru wmawiać ludziom, że potrzebują czegoś, co wcale nie jest im potrzebne”.
– A jak myślisz, ciocia przyjedzie po południu czy wieczorem?
– Tym razem to Iza zajrzała do łazienki, gdzie załadowywałam pralkę
brudnymi ciuchami.
Które to już dziś pytanie na temat przybycia Mirandy? Piętnaste?
Dwudzieste? Podniosłam głowę irzuciłam ostrzegawczo:
– Iza!
– Nie musisz zaraz krzyczeć. – Moja dwunastoletnia córka zrobiła
nadąsaną minę.
... 7
– Muszę, bo ciągle mnie pytacie o to samo, jak małe dzieci.
Skąd mam wiedzieć, kiedy zjawi się moja siostra? Nie jestem jasnowidzem.
– Przecież jesteście bliźniaczkami, a bliźnięta łączy podobno
szczególna więź. – Nad głową Izy pojawiła się okolona prostymi ciemnymi włosami twarz Justyny.
– Podobno… – wymamrotałam, upychając w pralce jeszcze dwa
ręczniki.
Oczywiście łączy mnie zMirandą silne siostrzane uczucie, ale to
nie znaczy, że mam znią telepatyczny kontakt.
– Przecież ciocia Miranda zawsze wie, kiedy tata wyjeżdża, chociaż jej otym nie mówisz – argumentowała dalej Justyna. – Więc coś
wtym musi być. Czytałam obliźniaczkach, które mieszkały winnych
miastach ijak jedną coś bolało, to druga też czuła.
– Całe szczęście, że nas to nie dotyczy.
– Dlaczego całe szczęście?
– Pamiętasz, jak Miranda złamała nogę? Chciałabyś, żebym tak jak
ona zwijała się zbólu?
– No… nie. – Justyna z ociąganiem przyznała mi rację. – Ale,
mamo, dlaczego ty wszystko bierzesz tak… od najgorszej strony?
– Po prostu logicznie myślę. Ateraz wyjdźcie, bo chcę umyć głowę. Macie odrobione lekcje?
To ostatnie pytanie było jak naciśnięcie magicznego guzika, sprawiającego, że córki znikają zpola widzenia. Moje panny uciekły, nie
udzielając żadnej odpowiedzi.
Swoją drogą Miranda mogłaby sobie kupić telefon komórkowy. Do
czego to podobne, żebym nie mogła się skontaktować zjedyną siostrą. We własnym mieszkaniu bywa tak rzadko, że kiedy dzwonię na
jej numer stacjonarny, przeważnie nikt nie podnosi słuchawki. Czasem zmuszało mnie to do tak staroświeckiej formy komunikacji jak
wysyłanie telegramu. Kilka razy poruszałam ten temat, ale Miranda
tylko prychała zpogardą.
8 ...
– To jeszcze jedna smycz, do której uwiązani są współcześni ludzie. Za bardzo cenię sobie wolność.
„Wolność” i„niezależność” to dwa hasła widniejące na sztandarach
Mirandy. Pewnie dlatego nigdy nie wyszła za mąż. Zrywała zkażdym,
kto próbował narzucić jej swoją wolę albo w inny sposób ją ograniczać.
Nie znaczy to, że Miranda jest jakąś samotnicą. Wręcz przeciwnie
– ma przyjaciół rozsianych po całym świecie. Prawdziwych przyjaciół,
takich, na których może liczyć wpotrzebie iz którymi potrafi przegadać całą noc onajbardziej osobistych sprawach. Ze mną jest inaczej.
Poza dwiema najbliższymi przyjaciółkami irodziną nie istnieje nikt,
na kim mogłabym polegać. Różne przelotne znajomości nie przekształciły się nigdy wgłębsze więzi ijestem skłonna przypuszczać,
że to moja wina. Czasem chciałabym być taka jak Miranda. Choćby
po to, żeby móc zadzwonić do koleżanki, która czasowo mieszka na
przykład w Andaluzji, i bez cienia skrępowania wprosić się do niej
na tydzień.
Kiedy wycierałam włosy, dotarły do moich uszu przeraźliwe piski
iokrzyki. Słyszałam je świetnie mimo zamkniętych drzwi. Przyjechała Miranda. Odczekałam kilka minut, aż ucichnie powitalny zgiełk,
idopiero wtedy wyszłam z łazienki zturbanem zręcznika na głowie.
– Ally! – Miranda podbiegła iucałowała mnie wpoliczek. Poczułam zapach egzotycznych perfum.
– Ładnie pachniesz – stwierdziłam. – Ipięknie wyglądasz.
– Jak zawsze – roześmiała się moja siostra, bez cienia fałszywej
skromności.
Prezentowała się naprawdę świetnie. Ufarbowała włosy na kasztanoworudy kolor ibyło jej wnim bardzo do twarzy. Nikt by nie powiedział, że ma czterdzieści lat. Obawiam się, że wygląda znacznie
młodziej niż ja. Woczach wpatrzonych wnią dziewczynek widziałam
niekłamany zachwyt. Wdodatku te ciuchy! Miranda zaopatrywała się
prawie wyłącznie wsklepach zodzieżą używaną. To, co tam wynajdywała, zamieniało się wjej rękach wbajeczne kreacje. (I dzięki temu
... 9
moje dziewczynki były całkowicie odporne na rozpowszechnioną
wszkole manię noszenia modnych, markowych ciuchów). Wkwiecistej powiewnej sukience zprzypiętą do dekoltu jedwabną różą wyglądała, jakby zeszła zokładki magazynu mody.
– Mogłabyś i dla mnie czasem coś wynaleźć w ciucholandzie
– westchnęłam zzazdrością.
– Czary-mary! – Miranda otworzyła stojącą u jej stóp przepastną torbę iwyciągnęła zniej mieniącą się różem ifioletem szmatkę.
– Bluzeczka!
– Jest śliczna, ale chyba nie dla mnie. – Patrzyłam na podarunek
zpowątpiewaniem, przeklinając wduchu swój konserwatywny gust.
Nie sądzę, abym odważyła się założyć coś tak jaskrawego.
– Oj, mamo! Przymierz! – Iza złożyła ręce błagalnie.
– Jak ci się nie podoba, to ją sobie wezmę – Justyna uśmiechnęła
się, łakomie spoglądając na kolorowy ciuszek. Przed dwoma miesiącami skończyła piętnaście lat ibyła już równa ze mną, co wkonsekwencji prowadziło do przywłaszczania sobie moich ubrań.
– Spokojnie! – Odebrałam Mirandzie bluzkę. – Zanim zacznę
przymierzanie, napijmy się herbaty. Jesteś głodna?
– Chyba nie bardzo, ale na herbatę mam ochotę. Awłaściwie to na
kawę – pachnącą aromatyczną kawę zodrobiną cynamonu iśmietanką.
Usiadłyśmy przy kuchennym stole. Dziewczyny po obu stronach
Mirandy. Wolałabym pobyć znią sam na sam, ale wiem, że będę ztym
musiała poczekać do wieczora.
– Powiedz, ciociu, wydarzyło ci się ostatnio coś ciekawego? – zagadnęła Iza.
Miranda ma zawsze coś fascynującego do opowiedzenia. Czasami
odnoszę wrażenie, że jej życie, w przeciwieństwie do mojego, jest
niekończącym się pasmem przygód, niezwykłych wydarzeń i nieprawdopodobnych przypadków.
– Niech pomyślę. – Moja siostra przymknęła oczy. – Przede wszystkim od miesiąca pracuję wbardzo interesującym miejscu.
10 ...
– Rzuciłaś pracę wagencji turystycznej?! – Omal nie poparzyłam
się wrzątkiem.
– Tam było niemożliwie nudno. W kółko musiałam opowiadać
te same rzeczy. Głównie mówić ocenach – jakie są wsezonie, jakie
poza sezonem, informować ozniżkach ipromocjach… Beznadziejne.
Aw dodatku kazali mi ubierać się wte okropne, sztywne uniformy.
Przecież wiesz, że nienawidzę żakietów!
Tak, wiem. Kiwnęłam głową, wlewając śmietankę do kawy.
– To co teraz robisz? – Justyna pilnowała, żeby rozmowa nie ześlizgnęła się na boczny tor.
– Teraz – Miranda uśmiechnęła się marząco – pracuję wsklepie
ze starociami.
– Wciucholandzie? – Woczach Izy zobaczyłam rozczarowanie.
– Nie. To nie ciucholand, choć zdarzają się wnim stare ubrania. To
raczej rodzaj antykwariatu. Oprócz książek są wnim stare meble, porcelana, biżuteria, obrazy, lalki… cała masa fantastycznych przedmiotów.
– Na przykład co?
– Na przykład coś, co przywiozłam wam wprezencie. Uważam, że
idealnie będzie pasować do waszego domu.
Poczułam lekkie ukłucie niepokoju. Prezenty Mirandy bywały
kłopotliwe. Kiedyś przywiozła „bardzo milutkiego izupełnie nieszkodliwego” węża ibyła strasznie rozczarowana, kiedy następnego dnia
oddałam go do sklepu zoologicznego. Innym razem sprezentowała mi
rzeźbę (dzieło jednego zjej przyjaciół), składającą się zzespawanych
ze sobą samochodowych części. Nie miałam pojęcia, co zrobić z tą
sztuką nowoczesną, iw końcu wpakowałam ją do piwnicy, choć najchętniej wyrzuciłabym ją na złom. Słysząc więc, że kolejny prezent
„będzie pasował do naszego domu”, miałam pełne prawo się bać.
Dziewczyny nie podzielały moich obaw. Zasypały Mirandę pytaniami.
– To jakiś antyk?! Starożytna figurka?
– Masz to wtorbie?!
... 11
– Nie, zostawiłam przed domem. Chodźcie ze mną. Wniesiemy go
razem do środka. Dlatego właśnie przyjechałam zdworca taksówką.
Sama bym go nie przydźwigała.
Moja wyobraźnia zaczęła fikać koziołki. Co kryje się za niewinnym słówkiem „go”. Słoń? Fortepian? Grecki posąg? Co ta Miranda
wymyśliła? Wybiegły wszystkie trzy zkuchni, aja odwlekałam chwilę
spotkania znieuniknionym. Na pewno będzie to coś, co sprawi, że
Janek uzyska kolejny powód do skrytykowania mojej siostry. Dlaczego
dwoje najbliższych mi ludzi tak bardzo się nie znosi? Azresztą mój
mąż jest niekonsekwentny. Miranda zpewnością nie ma tak zwariowanych pomysłów, jak jego drogi przyjaciel Bądzisław. Powinien się
nazywać Błądzisław, bo wynalazki, które nieustannie produkuje, są
jedną wielką (poza nielicznymi wyjątkami) kopalnią błędów. No, ale
cóż, Janek twierdzi, że Bądzisław to geniusz, którego jedyną słabością
jest nieumiejętność odnalezienia się wotaczającej rzeczywistości.
– Ciociu, powiedz wkońcu, co to jest – prosiła Iza jękliwym tonem, którego nie znoszę.
Weszły we trzy, niosąc coś, co przypominało zwinięty dywan. Tyle,
że jakiś cienki.
– Chodźcie do salonu – zarządziła Miranda. – Tam go rozłożymy.
Nie potrzebujemy dywanu. Ani żadnej narzuty na łóżko. Oparłam
się ościanę iz coraz większą obawą przyglądałam się mojej siostrze
rozwiązującej sznurki, które oplatały zrolowany materiał.
– Voilà – rzekła zdumą, rozwijając prezent.
Na podłodze leżał gobelin. Nie znałam się na tym, ale wydawał
się bardzo stary. Tak stary, że mógłby się rozlecieć, gdyby ktoś mocniej szarpnął. Przedstawiał splątaną leśną gęstwinę. Gałęzie i liście
zajmowały większą część tkaniny. Ustóp drzew wyrastały kwiatki na
sztywnych łodyżkach. Były wzruszająco naiwne. Twórca gobelinu nie
dbał obotaniczną rzetelność, więc fiołki istokrotki miały prawie tę
samą wysokość co lilie iirysy. Większość kolorów spłowiała, azieleń
przybrała niebieskawy odcień. Dopiero po chwili zauważyłam jeszcze
12 ...
jeden detal tapiserii – wtle, między grubymi pniami drzew widniał
zamek zczterema wieżami.
– Ico ty na to? – spytała Miranda niecierpliwie.
– Niesamowity – szepnęła Justyna. – Jak zjakiejś książki. Zaraz się
okaże, że jest na nim ukryte tajemnicze hasło albo mapa do skarbu.
Moja starsza córka czytała dużo powieści z gatunku fantasy, co
wpływało znacząco na jej postrzeganie rzeczywistego świata.
– Musi być potwornie drogi. Przecież to zabytek. – Zerknęłam na
Mirandę. Chyba nie ukradła gobelinu prosto ze swojego antykwariatu?
– Ale podoba ci się, prawda?
Kiwnęłam głową. Oczywiście, że mi się podobał. Miał w sobie
urok, jaki roztaczają naprawdę stare przedmioty. Mogłam sobie wyobrazić, jak wisi wstarym zamku, wkomnacie owysokich gotyckich
oknach.
– Gdzie go umieścimy? – Iza rozejrzała się po naszym salonie.
– Pasowałby na tej ścianie naprzeciw okna.
– Nie wiem, czy wogóle wolno go wieszać. – Zobawą zlustrowałam postrzępione brzegi. – Ajuż na pewno nie powinien być wystawiony na promienie słoneczne, bo spłowieje do końca. Skąd tyś go
wytrzasnęła, Mirando?
Moja siostra rozsiadła się wygodnie wfotelu.
– Wyobraźcie sobie, że go dostałam. Dwa dni temu zjawiła się
wnaszym sklepie bardzo elegancka babka. Nie całkiem stara. Mogła
mieć zsześćdziesiąt lat…
– No to stara! – wykrzyknęła zprzekonaniem Iza.
Obie zMirandą wymieniłyśmy porozumiewawcze uśmieszki. My
też wjej wieku tak myślałyśmy.
– Nie przerywaj, Iza! – skarciła młodszą siostrę Justyna. – No i co
dalej?
– Kobieta wyglądała jak przedwojenna dama. Wyobraźcie sobie:
kapelusz, koronkowe rękawiczki, czarny wcięty żakiet, biała bluzka
zkoronkową stójką iwpięta wnią srebrna broszka zperłą.
... 13
Miranda ma dobre oko do szczegółów, ale chyba tym razem trochę zmyślała. Nikt tak się nie ubiera. Nawet sześćdziesięcioletnie
panie.
– Za nią wszedł jakiś facet z tym właśnie gobelinem na ramieniu.
Oczywiście nie wiedziałam wtedy, że to gobelin, bo był zwinięty. Postawił go wkącie, awtedy ta pani wręczyła mu banknot ipowiedziała, że
może już iść. Mówię wam, zachowywała się jak hrabina. To machnięcie
dłonią, uniesiony podbródek, ten ton! „Dziękuję, może pan już odejść”.
– To ostatnie zdanie Miranda wypowiedziała, przesadnie modulując głos.
Spojrzałam na dziewczynki. Wpatrywały się wciotkę jak wobrazek i chłonęły każde jej słowo. Moja siostra była w swoim żywiole.
Istna Szeherezada. Zacznie teraz snuć opowieść, atymczasem kawa
wystygnie. Wyszłam do kuchni ipo chwili wróciłam zpełnym kubkiem. Podałam go Mirandzie.
– Chciałaś się napić – przypomniałam.
– Och, dzięki! Doprawiłaś?
– Cynamon, śmietanka i półtorej łyżeczki brązowego cukru, jak
zwykle.
– Cudownie! – Upiła kilka łyków, mrużąc oczy, po czym wróciła
do przerwanej opowieści. – Kiedy tragarz czy też taksówkarz wyszedł,
zostałam zlustrowana od stóp do głów. Oględziny musiały wypaść
pomyślnie, bo dama obdarzyła mnie łaskawym uśmiechem, apotem
oznajmiła, że chce oddać wdobre ręce pamiątkę rodzinną – stary gobelin, który odziedziczyła po prababce iktóry przechodził wjej rodzinie zpokolenia na pokolenie. Ona sama nie ma dzieci, więc postanowiła oddać go mnie.
– To nie ma sensu! – Popatrzyłam na leżącą unaszych stóp tapiserię. – Nie oddaje się cennej rodzinnej pamiątki ot tak! Zupełnie obcej
osobie. Może gobelin jest kradziony izłodzieje musieli się go szybko
pozbyć, bo policja zaczęła deptać im po piętach?
– Mamo, chyba czytasz za dużo kryminałów. – Justyna spojrzała na
mnie zdezaprobatą.
14 ...
– Ijesteś za bardzo podejrzliwa – dodała zprzekonaniem Iza.
– Aty uwierzyłaś tej „hrabinie”? – zwróciłam się wprost do Mirandy.
– Czemu miałabym nie uwierzyć? Czasami pod wpływem nagłych
impulsów ludzie podejmują decyzje dla innych niezrozumiałe, adla
nich wjakiś sposób istotne. Może zgobelinem wiązały się jakieś przykre wspomnienia? Wkażdym razie owa dama poprosiła mnie, awłaściwie zażądała, żebym nie wystawiała go na sprzedaż, tylko wzięła
do siebie.
– Aty przywiozłaś go do nas – dokończyłam.
– Mam za małe mieszkanie, żeby trzymać takie cudo. Tutaj – zatoczyła łuk ręką – wystarczy małe przemeblowanie ina ścianie zawiśnie
prawdziwy antyk.
– Nie wiem, czy dawna właścicielka byłaby z tego zadowolona.
Wkońcu to ciebie wybrała, anie mnie. Inie mam pojęcia, jak go powiesić, żeby niczego nie uszkodzić. Może trzeba podoszywać jakieś
wzmocnienia albo przybić drewniane listwy?
– Pod spodem jest płótno, które wygląda na mocne. – Justyna odgięła róg materiału, pokazując spodnią stronę. – Są nawet pętelki ze
sznurka.
– Poczekajmy zwieszaniem na tatę – zdecydowałam, wzdychając
w duchu. Już widziałam minę Janka, kiedy się dowie, co go czeka.
– Trzeba będzie wywiercić kilka dziur wścianie.
Gobelin był naprawdę wspaniały, ale coś w tej całej historii mi
się nie podobało. Cały czas nie rozumiałam, dlaczego Miranda nagle
stała się posiadaczką tak cennego przedmiotu. Nie posądzałam jej
okłamstwo. Moja siostra była zzasady prawdomówna, więc zpewnością niczego nie zmyśliła, ale ta „hrabina”…
– Zamiast się cieszyć, szukasz dziury wcałym. – Miranda patrzyła
na mnie pół kpiąco, pół zwyrzutem.
– Opowiedz coś więcej o kobiecie, która ci to dała. Długo z nią
rozmawiałaś? Mówiła coś jeszcze? Może udzieliła ci jakichś wskazó... 15
wek dotyczących konserwacji? Masz do niej telefon? Przecież gobelin
musi mieć ze trzysta lat!
– Ponad pięćset – sprostowała Miranda zsatysfakcją. – Utkały go
trzy siostry, które mieszkały wzamku widniejącym tam wtle, za drzewami.
– Domyślam się, że któraś z nich była prapraprababką obecnej
właścicielki.
– Bardzo możliwe, chociaż tego akurat nie powiedziała. Aco do
telefonu, to nie, nic mi nie dała.
– Ciociu, anie spytałaś, dlaczego właśnie ty? – Justyna ostrożnie
wygładziła róg gobelinu.
– Spytałam. I w odpowiedzi usłyszałam: „Bo jest pani najodpowiedniejszą osobą, moja droga”. – Miranda znów naśladowała wyniosły ton tajemniczej ofiarodawczyni. – Ale, niestety, nie
dodała nic konkretnego. Może zobaczyła, jak poleruję woskiem
przedwojenną komodę i uznała, że potrafię zadbać także o gobelin? W każdym razie zachowywała się bardzo przyjaźnie. Obejrzała cały sklep, kupiła srebrną bransoletkę, a na koniec wypiłyśmy razem kawę na zapleczu. Szkoda, że nie mam więcej takich
klientek.
– Wiem! – Podjęłam decyzję. – Wponiedziałek poszukam rzeczoznawcy. Niech przyjedzie iobejrzy ten zabytek.
– Jak sobie chcesz. – Miranda wzruszyła ramionami. – Skoro nie
potrafisz się nim cieszyć bez pomocy rzeczoznawcy…
– Na razie trzeba go zwinąć. – Kucnęłam na podłodze ichwyciłam
szorstki brzeg. – Nie chcę, żeby coś się na nim rozlało.
– Nie! – zawołały wszystkie trzy.
Odwróciłam się zdziwiona.
– Zostaw go, mamo, on roztacza taką tajemniczą atmosferę – próbowała wyjaśnić Justyna.
– Przecież ma pięćset lat – dodała Iza. – Nigdy nie mieliśmy
wdomu niczego tak starego.
16 ...
– Ja też chcę jeszcze na niego popatrzeć. Bardzo podobają mi się
te kwiatki na pierwszym planie. Gdybym umiała tkać, zrobiłabym sobie takie obicia na krzesła albo ozdobne poszewki na poduszki.
Odsunęłam się. Chyba tylko ja wtym towarzystwie czułam niepokój, patrząc na wyblakły leśny pejzaż. Bałam się, że niezwykły prezent sprowadzi na nas kłopoty. Nawet to, że trzeba będzie oniego
specjalnie zadbać, budziło moje obawy ilekką irytację. Przecież jak
zwykle wszystko spadnie na mnie.
Usłyszałam, że pralka zakończyła prać, więc wycofałam się do
łazienki, żeby rozwiesić mokre rzeczy. Kiedy wróciłam, siedziały
we trzy na podłodze wokół gobelinu iwyjadały czekoladki zotwartej
bombonierki.
– Poczęstuj się. – Miranda podsunęła mi eleganckie pudełko. – To
także prezent od „hrabiny”.
– Mam nadzieję, że mają mniej niż pięćset lat.
– Są pyszne, mamo! – wykrzyknęła zentuzjazmem Iza.
Z wahaniem włożyłam jedną do ust. Wypełniał ją likier różany,
którego słodycz rozpływała się na języku.
– Dlaczego ci je dała? Zwdzięczności, że przyjęłaś gobelin? – Nie
mogłam się powstrzymać isięgnęłam po następną. Były rzeczywiście
najwyższej jakości.
– Och, nie! – zaśmiała się Miranda. – Po prostu kiedy piłyśmy
kawę, powiedziałam, że przydałoby się do niej coś słodkiego. Wtedy
wyciągnęła ztorebki pudełko czekoladek.
– Szkoda, że nie dowiedziałaś się oniej czegoś wiecej – mruknęłam, oblizując palce. – Jak się nazywa, skąd pochodzi, gdzie jest lub
był ten zamek uwieczniony na gobelinie…
– Jakoś nie przyszło mi to do głowy.
– To oczym rozmawiałyście przy tej kawie?
Miranda znamysłem zmarszczyła czoło.
– Nie pamiętam… chyba... opracy wantykwariacie, otym, co robiłam wcześniej, co mnie interesuje itakie tam.
... 17
– Jak rozumiem, wypytywała cię osprawy osobiste inie mówiła nic
osobie – podsumowałam chłodno.
– Czy ty masz manię prześladowczą, Ally? Wcale mnie nie wypytywała, po prostu rozmawiałyśmy.
Moja siostra zaczynała się irytować. Córki też patrzyły na mnie
zdezaprobatą. Dobrze więc, spróbuję się powstrzymać od komentarzy. Nie chciałam psuć atmosfery. Kiedy Miranda wyjedzie, zastanowię się na poważnie, co zrobić zgobelinem.
– Zostały tylko cztery czekoladki – westchnęła z żalem Iza.
– Może zjemy po jednej, żeby już nie kusiły.
Ciekawe, jaka to firma. Obejrzałam puste pudełko ze wszystkich stron. Było czarne, ze złotymi ornamentami. Szukałam jakichś
napisów, ale nie było nic. Ani producenta, ani importera, wagi netto, składu itp. Zrobiło mi się niedobrze ze zdenerwowania. A jeśli
te słodycze były czymś nafaszerowane – narkotykiem albo trucizną?
„Hrabina” mogła spytać Mirandę onajbliższe plany, dowiedzieć się,
gdzie mieszkamy, podsunąć zatrute czekoladki, a kiedy wszystkie
stracimy przytomność, nasłać tu bandę opryszków. Nie, to absurdalne. Wnaszym domu nie ma nic specjalnie atrakcyjnego do zabrania.
Dwa używane komputery? Stary odtwarzacz płyt CD? Kilkanaście par
srebrnych kolczyków? Nie, to wszystko nie ma sensu. Mimo to nagle
poczułam gorzkawy smak na języku, który był zpewnością wynikiem
stresujących myśli.
– Idę zrobić sobie kanapkę, trochę za dużo było tych słodkości.
Któraś zwas chce?
– Az czym? – zainteresowała się Justyna.
– Może być zszynką, zserem albo ztuńczykiem.
– Dla mnie z szynką i z majonezem. – Iza podniosła rękę jak
wszkole.
– Ja poproszę ztuńczykiem – odezwała się równocześnie znią Justyna.
– Aty, Mirando?
18 ...
– Ja? Najchętniej zdrzemnęłabym się zpół godzinki. Jakoś zmęczyła mnie ta podróż.
Dziewczętom od razu zrzedły miny.
– Przed chwilą wypiłaś kawę. Nie zaśniesz. Poza tym, od kiedy to
męczą cię podróże? – Miranda zawsze lubiła przemieszczać się zmiejsca
na miejsce inigdy, wprzeciwieństwie do mnie, nie cierpiała na problemy
zaklimatyzacją. Przejazd zGdańska do Warszawy, dla mnie zabójczy, dla
niej nigdy nie stanowił problemu. Aż do dzisiaj. – Może jesteś chora?
Spojrzała na mnie zukosa iwzruszyła ramionami.
– Daj spokój, Ally. Po prostu chce mi się spać. Ty nigdy nie masz
ochoty przymknąć oczu na parę minut wciągu dnia?
Oczywiście, że mam. Nawet dość często. Ale ja to ja. Mój poziom
energii życiowej jest zazwyczaj dość niski, podczas gdy Miranda to wulkan aktywności. Skąd więc to nagłe zmęczenie?
– Ciociu, naprawdę nie jesteś chora? – Justyna chyba też wyczuła,
że coś jest nie tak.
Zazwyczaj pierwszego dnia po przyjeździe Miranda zasypywała nas
opowieściami oswoich przygodach ikładłyśmy się spać grubo po północy. Na takie właśnie nocne rozmowy czekały zniecierpliwością moje
dziewczyny.
– No co wy ztą chorobą! Potrzebuję się pół godziny zdrzemnąć,
to wszystko.
– Chodź do pakamery, zaniosę ci poduszkę ikoc.
Pakamerą nazwaliśmy maleńki pokoik, który służył za sypialnię
dla gości iza magazyn dla rzeczy, które „szkoda wyrzucić, ale nie ma
ich gdzie postawić”.
– Właściwie przespać mogłabym się tutaj, wsalonie. Będę słyszeć
wasze rozmowy, odgłosy zkuchni… To miłe swojskie dźwięki. – Mówiąc to, Miranda zwinęła się wkłębek na sofie ipodłożyła sobie pod
głowę poduszkę. – Mogę prosić ojakiś koc?
Przykryłam ją beżowym pledem. Moja siostra zamknęła oczy, mrucząc zzadowoleniem.
... 19
– Chodźcie do kuchni – szepnęłam do córek. – Zrobimy te kanapki.
Padło znienawidzone słowo:
– Zaraz.
Wcale nie miały zamiaru mi pomóc. Obie wgapiały się wgobelin.
Iza wodziła palcem po liściach tworzących bordiurę.
– Zobacz, mamo, ile tu ukrytych szczegółów – powiedziała cicho.
Przyklęknęłam obok niej. Rzeczywiście, pomiędzy gałązkami iliśćmi kryły się różnokolorowe owoce ikwiaty, atakże figurki małych
ludzików – ni to elfów, ni to chochlików. Justyna położyła głowę na
gobelinie.
– Słyszę, jak szeleszczą trawy – wymamrotała sennie.
– Jak to! – Poderwałam się zmiejsca. Ze strachu dostałam gęsiej
skórki, aserce zaczęło mi tłuc wklatce piersiowej. Działo się coś złego. Dziewczynki leżały na podłodze zgłupkowatymi uśmiechami na
twarzach. Wyglądało to upiornie. Zkażdą chwilą stawałam się coraz
bardziej przerażona. – Wstawajcie natychmiast!
Szarpnęłam Justynę, próbując ją dźwignąć, ale była ciężka jak kamień. Uniosłam głowę Izy, która już spała, oddychając głęboko. Miałam rację. Wczekoladkach musiał być narkotyk.
– Iza, obudź się! – Otworzyłam usta do krzyku, ale nie wydobył się
znich nawet szept. Kolana ugięły się pode mną. Mój lewy policzek
zderzył się zszorstkimi włóknami gobelinu.
Xxx
– Miała być tylko ta ruda! A tu nagle są cztery. Myślałam, że możemy liczyć na twoją Sygeldę – powiedziała z wyrzutem najstarsza.
– Ależ Cadice, nie możesz winić Sygeldy za to, że ruda postanowiła
podarować gobelin siostrze bliźniaczce – oburzyła się najmłodsza.
20 ...
– Sygelda powinna znaleźć kogoś, kto zupełnie nie ma rodziny
– poparła najstarszą średnia. – Musiałaś dać jej niedokładne instrukcje,
moja Manon.
– Wiesz co, Perrine? Nie chcę ci wypominać, ale twoja wysłanniczka
jeszcze gorzej się sprawiła. – Najmłodsza wiedziała, jak się odgryźć.
– A co do ciebie, Cadice…
– Nie gorączkuj się tak, Manon – ucięła szybko najstarsza. – Skupmy się na naszym celu. Są cztery, trudno. Ale może którąś da się pokierować. Dwie są bardzo młode, więc bardziej podatne.
– Matka może stwarzać problemy. Stawiała opór – zasępiła się
średnia.
– Poradzimy sobie z nią – stwierdziła dziarsko najmłodsza, zadowolona, że siostry przestały zrzucać na nią odpowiedzialność za nie do
końca udaną akcję Sygeldy.
... 21

Podobne dokumenty