Opowiadanie Marcina
Transkrypt
Opowiadanie Marcina
Słońce wstawało nad miastem, stopniowo rozwiewając ogarniający je po nocy mrok. Mieszkańcy zaczynali swe codzienne zajęcia: kupcy otwierali swe sklepy, a wozy zażegane końmi sunęły po brukowanych ulicach. Z każdą chwilą miejski gwar narastał ; pośród wielu mijających się mieszczan można było dostrzec postać nieznacznie, lecz dostrzegalnie wyższą od pozostałych. Nosiła proste odzienie, podobne do tych, które noszą mnisi. Twarz miała zakrytą kapturem. Bezgłośnie, z gracją mijała ludzi, tylko co jakiś czas nieznacznie podnosząc głowę, aby przyjrzeć się mijanym ludziom. Postać poczuła ulgę, wśród mijanych tłumów nie ujrzała żadnego ze swoich prześladowców. Przeszedł żwawym krokiem jeszcze parę metrów i mechanicznie już uniósł głowę, aby zlustrować otoczenie. Jego uwagę przykuł zaułek miedzy domami, w który mógłby niepostrzeżenie wskoczyć. Zbliżył sie do ściany, wciąż idąc wzdłuż ulicy. Gdy był już przy zaułku, niezauważony przez nikogo, wskoczył do niego. Spojrzał na ciemną ciasną uliczkę - nie było nikogo. Wreszcie mógł odetchnąć z ulgą, poczym wyciągnął spod habitu złoty kielich wysadzany drogimi kamieniami. Uniósł go na wysokość oczu, by móc przyjrzeć się swojemu łupowi z nie małą satysfakcją. Nagle poczuł, że coś zrywa mu kaptur z głowy. Dopiero teraz można było zobaczyć jego twarz - pokrywała go kocia sierść w kolorze pomarańczowym z tygrysimi pręgami; miał spiczaste uszy, niczym u rysia, oraz pysk jak u kota z długimi wąsami - przeciętny khajiit - Akar Nur. Usłyszał swoje imię wypowiedziane szorstko, dobrze znał ten głos. Powoli odwrócił głowę, aby spojrzeć w twarz swojemu oprawcy. Stał za nim inny khajiit o czarnej, niczym smoła, sierści z małymi oczami, ubrany w typowy mieszczański strój. Wydawałby się zupełnie niegroźny, gdyby nie łuk na plecach i stalowy sztylet przytroczony do pasa. Akar Nur przyjrzał się postaci, poczym odpowiedział z drwiącym umiechem: -Witaj, Kurakur… Postać nie odpowiedziała od razu. Na jej twarzy wyraźnie było widać gniew. -Oddaj to! Zażądał, po czym wyciągnął jedną łapę, a drugą położył na rękojeści sztyletu, a jego wzrok spoczął na zdobionym kielichu trzymanym przez Akar Nura. -O tym mówisz? - spytał, wciąż drwiąco uśmiechając sie do Kurakura Twarz Kurakura spochmurniała jeszcze bardziej: -Wiesz, ile to jest warte? - dodał Khajiit wciąż obserwował Akar Nura z kamienną twarzą, po czym wycedził: -Nie będę się powtarzał… -Wiesz… stary... - odpowiedział Akar Nur, przerywając swoją wypowiedź – Mam inne plany… Dokończył, a potem zdjął z siebie habit i rzucił go w twarz Kurakura i zaczął uciekać. Po kilku sekundach biegu usłyszał dźwięk naciąganej cięciwy łuku, a następnie słyszał, jak Kurakur wypuszcza strzałę. Grot minął jego głowę ledwie o centymetr, a następnie wbił się w beczkę. Khajiit wyminął przebity pojemnik i ruszył dalej przed siebie w głąb zaułka. -Wracaj tu! Usłyszał za sobą krzyk Kurakura, który pewnie po nieudanym strzale ruszył za nim w pogoń. Jakieś 200 metrów przed sobą ujrzał rozwidlenie, bez namysłu skręcił w prawo i to był błąd. Za zakrętem ujrzał ślepy zaułek, nie miał jak wrócić. Odwrócił się, a Kurakur stał 100 metrów od niego, celując w niego z łuku, Akar Nur rozpaczliwie szukał jakiegoś rozwiązania. -Już nie żyjesz ! - Akar Nur usłyszał głos rozgniewanego khajiita Nagle w jego głowie zaczął kiełkować pomysł. Kurakur wypuścił strzałę. Akar Nur uchylił się w ostatniej chwili, a strzała pękła uderzając o murowaną ścianę. W tym momencie Akar Nur ruszył biegiem w stronę Kurakura w nadziei , że ten nie zdąży wypuścić kolejnej strzały. Nim kolejny bełt znalazł się na cięciwie łuku Akar Nur staranował oponenta i ruszył dalej przed siebie ile sił w łapach. Niczym spłoszony koń wpadł na główną ulicę miasta, torując sobie drogę między przechodniami. Biegł bez opamiętania przed siebie, rozglądając się wokół, aby znaleźć jakąś kryjówkę. Kątem oka dostrzegł ogromne podwórze otoczone murem, które dawało choćby cień szansy, aby ukryć się przed Kurakurem. Wpadł na podwórze i rzucił się w wystrzyżone krzaki pod ścianą posiadłości, zastygł bez ruchu, wiedział, że najmniejszy ruch mógłby go zdradzić. Przez kolejne kilka minut próbował uspokoić oddech po szalonej ucieczce przez miasto. W końcu zdecydował się wychylić głowę, by sprawdzić, czy zagrożenie ze strony dawnego kompana minęło. Upewniwszy się, że wszystko w porządku po raz drugi wyciągnął ze swojej podróżnej torby ozdobny kielich, by upewnić się, że w czasie pogoni nic się z nim nie stało. Odetchnął z ulgą, gdy ujrzał lśniącą i nienaruszoną powierzchnię kielicha, w której mógł zobaczyć własne odbicie. Jego uwagę zwróciła posiadłość za jego plecami. Pokaźna, dwupiętrowa budowla z marmurowymi kolumnami oraz licznymi zdobieniami na ścianach. Przeszło mu przez myśl, że w tak wytwornej rezydencji musi znajdować się mnóstwo kosztowności. A skoro od przybytku głowa nie boli, to od ubytku też nie powinna. Nagle coś wyrwało mu z łapy kielich. Dopiero teraz Akar Nur oprzytomniał. -Co my tu mamy? -usłyszał męski głos za swoimi plecami, odwrócił się, aby przekonać się, z kim ma do czynienia. Ujrzał wysokiego mężczyznę ubranego w typowe Cyrodyjskie szlacheckie odzienie: czerwony strój przepasany aksamitnym pasem, udekorowany od stóp do głów we wszelką możliwą biżuterię, miał jasne blond włosy i na oko może ze 40 lat. -Khajiit! - stwierdził stojący przed nim szlachcic -Nie inaczej, panie… - odparł Akar Nur, patrząc na swego rozmówcę. Ten nic nie odpowiedział i spojrzał na trzymany przez siebie kielich. -Skąd to masz? - Zapytał, nie racząc spojrzeć na stojącego przed nim Khajiita. -To nic takiego, pamiątka rodzinna. - Odpowiedział Akar Nur, delikatnie kłaniając się szlachcicowi. Dopiero teraz mężczyzna oderwał wzrok od trzymanego kielicha. -Sądzisz, że jestem głupi? Nim Akar Nur zdążył choćby otworzyć usta, szlachcic znów zaczął mówić: -Komu go ukradłeś, khajiicie?! - Spytał gniewnie, nie odrywając od niego wzroku. -Straż!! - krzyknął na całe gardło . Akar Nur momentalnie doszedł do wniosku , że trzeba się stamtąd ulotnić. Momentalnie stratował szlachcica, wyrywając mu kielich z ręki, po czym ruszył biegiem ku bramie. Był może 100 metrów od niej, gdy dwaj strażnicy stanęli w przejściu, krzyżując swoje halabardy, już w pełni odcinając mu tę drogę ucieczki. Bez jakiegokolwiek namysłu wspiął się na ogrodzenie i przeskoczył na drugą stronę, nie przerywając biegu. -Durnie! Dorwać Khajiita z kielichem! - usłyszał za sobą krzyk Cyrodyjczyka, a już po chwili odgłosy goniącego go tłumu strażników. Biegł przed siebie jak szalony, aby ocalić swoją skórę. W oddali, przy skrzyżowaniu, ujrzał znajomą sylwetkę Kurakura, który zapewne też już go dostrzegł. -Pięknie! – pomyślał. Nie miał jak uciec, był miedzy młotem a kowadłem. Nie mógł się zatrzymać, ale brnięcie dalej wprost na Kurakura, też nie było dobrym pomysłem. -Oddawaj kielich! - usłyszał krzyk khajiita. W tym momencie wpadł na pewien pomysł. -Łap! - krzyknął i rzucił kielich przed siebie, prosto w ręce Kurakura, który, oszołomiony decyzją Akar Nura, pochwycił upragniony kielich. Akar Nur minął zszokowanego khajiita, krzycząc do niego przez ramię: -Powadzenia! Poczym ukrył sie w jednym z ciemnych zaułków. Momentalnie przemknął mu przed oczami Kurakur z kielichem, pędzący przed siebie jak oszalały, goniony przez co najmniej tuzin strażników. A tuż po chwili usłyszał wściekły krzyk, krzyk khajiita. -Akar Nur! Wychylił się z zaułka, aby jeszcze chwilę nacieszyć wzrok widokiem uciekającego gdzie pieprz rośnie Kurakura. Gdy tylko znikł mu z pola widzenia, Akar Nur zajrzał do swojej kieszeni i wyciągnął trzy pierścienie które udało mu się zsunąć z ręki szlachcica, gdy go stratował. Był pewny, że te błyskotki w pełni zrekompensują mu utratę kielicha. Odwrócił się na pięcie i nonszalanckim krokiem ruszył w przeciwnym kierunku.