Fatalna pomyłka

Transkrypt

Fatalna pomyłka
Fatalna pomyłka
J: Stefan?
S: Jurek?
J: Cześć, gdzie się podziewałeś stary, nie widziałem Cię od czasu jak opuściliśmy naszą budę?
S: Byłem za granicą.... Właśnie wczoraj zjechałem do naszego miasteczka.
J: No to opowiadaj… jak Ci się wiodło.
S: No, różnie .... Przez jakiś czas byłem ochroniarzem, ale mnie zwolnili bo nie dałem rady
załatwić sobie grupy inwalidzkiej, a na moje miejsce przyjęli gościa z dwójką – miał protezę
prawej ręki i stawu kolanowego.
J: A to pech! A co ochranialiście?
S: Przeważnie mecze piłkarskie i koncerty dla młodzieży … heavy metalowe, punkowe,
czasem z lżejszym brzmieniem.
J: Ty się do tego nadajesz. W szkole byłeś najlepszy z PO, służyłeś w jednostce specjalnej ….
S: Toteż najpierw szukałem pracy w tej samej branży, ale w każdej firmie ochroniarskiej
woleli inwalidów. To była jakaś paranoja stary! Pomyślałem wtedy „spróbuję w policji albo w
straży miejskiej”
J: I co?!
S: I gu…zik to dało! Podczas rekrutacji do policji oblałem test na inteligencję i z języka
obcego, a do straży miejskiej z psychologii.
J: Popatrz jakie to teraz mają wymagania!
S: Dlatego wylądowałem na zasiłku dla bezrobotnych. Ale zasiłek się skończył i trzeba było
coś wymyślić. Więc postanowiłem poszukać chleba za granicą. Pamiętasz Wiktora
Bzyczyńskiego - tego z 3 klatki?
J: Bzyka?! No pewnie! Też go dawno nie widziałem.
S: No, bo on jest w Anglii. Został menadżerem w firmie sprzątającej supermarkety.
J: Bo pewnie zdał test z angielskiego!
S: On tak samo jak ja uczył się w szkole niemieckiego!
J: No tak, zapomniałem. I co dalej?
S: Zadzwoniłem więc do niego i spytałem czy by mi nie pomógł znaleźć robotę w tej Anglii.
Powiedział, że pogada z kim trzeba i da mi znać jak coś załatwi. Ale przez ponad miesiąc nie
dzwonił, a mnie się przypomniało, że nasz drugi kumpel z klasy 5 lat temu wyjechał do Danii i
nieźle się tam urządził.
J: Który?
S: Mietek Bańduła.
J: Biedula?!
S: Tak. Właśnie on. Mietek mieszka w Esbjergu. To takie portowe miasto na zachodzie Danii.
Pracuje tam w fabryce konserw. Powiedział żebym przyjechał do niego to może mi załatwi
jakąś robotę, a jak nic z tego nie wyjdzie to stamtąd mam prom na Wyspy. Wsiadłem w
swojego poloneza i ruszyłem do niego. Z tej roboty rzeczywiście nic nie wyszło. I wtedy
zadzwonił do mnie Bzyku. Powiedział że w piątek mam prom do Anglii, a tam on już będzie
na mnie czekał i zabierze mnie do siebie. Od poniedziałku miałem zacząć robotę w jego
firmie.
Mietek miał w piątek pierwszą zmianę i nie mógł mnie odwieźć do portu, ale przed wyjściem
do pracy zamówił mi taksówkę i powiedział żebym zostawił Poldka na jego podwórzu. I
wtedy zdarzyła mi się ta fatalna pomyłka. Po angielsku umiałem tylko: good morning, sękiu i
fakiu, a Mietek nauczył mnie jeszcze jednego słowa „Ajlends” – to znaczy wyspy. Jak już
dotarłem do portu to pytam takiego starego wilka morskiego: Ajlends? A on na to „Yes” i
pokazał mi fajką kasę biletową. Kolejki nawet nie było, więc podszedłem do kasy i
powiedziałem po niemiecku: Ajne farkarte bitte! Zapłaciłem, dostałem bilet i wsiadłem na
prom. Jak tylko ta łajba ruszyła od razu podejrzewałem że coś jest nie tak, bo nikt nie
rozmawiał po angielsku, a to przecież prom do Anglii. Myślę sobie: Jest wporzo. A tu około 4
po południu dzwoni Bzyku z dziwnym pytaniem: Gdzie Ty k..wa jesteś! A ja mu na to że
płynę. A on się pyta: Wpław? Więc pytam: O co Ci chodzi? A on na to: prom dobił do …
dwadzieścia minut temu. Wszyscy już wyszli i stuart zamyka furtę. Więc mu odpowiadam, że
mój prom jeszcze płynie. A Bzyku wyraźnie zdenerwowany odparł, żebym mu podał
dokładną datę i godzinę kiedy tu dopłynę, po czym się rozłączył nie mówiąc mi cześć, ani do
zobaczenia. Wtedy się na poważnie zaniepokoiłem. Kurczę, ani kogo spytać ani wysiąść.
Mówię Ci horror! Pomyślałem sobie: Co będzie to będzie! Prom dobił do brzegu dopiero za
32 godziny. No i dopłynąłem na Wyspy - tyle że Owcze.
J: No i co? Pewnie wróciłeś tym samym promem z powrotem i popłynąłeś do Anglii?
S: Coś ty? Wrócić nie mogłem bo wydałem prawie całą kasę na bilet. Jak zszedłem na ląd to
zacząłem od razu szukać roboty. Z nikim się nie mogłem dogadać, aż wreszcie znalazłem się
koło jakiegoś kościoła. Wszedłem do środka, a tam zagadnął mnie pastor. Po polsku! Okazało
się, że studiował na KUL-u.
J: A jak się kapnął, żeś Polak?
S: Bo miałem torbę z reklamą wyborowej, a na sobie bluzę z Kubicą.
J: I co dalej? Co potem robiłeś?
S: A co tam można robić? Robiłem przy owcach.
Pastor zawiózł mnie na wieś do kolegi, który hodował owce. No to karmiłem je, poiłem,
doiłem, strzygłem i tak w kółko.
J: A jak się z nimi dogadywałeś?
S: Z owcami?
J: Nie z owczarzami! To znaczy… z tubylcami, z gospodarzem.
S: Przez komórkę.
J: Jak to?
S: Normalnie. Gospodarz dzwonił do pastora, żeby mi powiedział co mam robić, a jak ja coś
chciałem od mojego gospodarza to ja dzwoniłem do pastora....
J: A jak miał mszę?
S: Msze się tam odprawia tylko w niedziele, a w niedziele robiłem ciągle to samo, zaś plan na
poniedziałek ustalało się w sobotę.
J: Ile tam wytrzymałeś?
S: Prawie rok.
J: Co zamierzasz teraz robić?
S: Zarobiłem trochę kasy. Myślę o własnym biznesie.
J: Kolejny naiwny. Ja się tak dałem nabrać na rządowe zachęty żeby wziąć sprawy w swoje
ręce, a teraz jestem bankrutem!
S: Jak to się stało?
J: Miałem firmę drogową. Zawarłem umowę z Chińczykami co budowali autostradę A2.
Chińczycy się przeliczyli i w końcu dali drapaka z Polski. Ale mnie i innym podwykonawcom
nie zapłacili. Poniosłem koszty, a zapłaty się nie doczekałem. I tak zostałem bankrutem.
S: Jak chcesz mogę zadzwonić do tego pastora z Wysp Owczych, jesteśmy ze sobą w stałym
kontakcie. On Ci załatwi robotę. Popracujesz przy owcach, zarobisz i wrócisz, a wtedy może
będzie już lepiej w kraju …
J: W to nie wierzę, ale naprawdę to dla mnie zrobisz?
S: No pewnie. Chyba, że wolisz pracować w Anglii.
J: Nie Stefan, jak najdalej stąd.
S: Dobra. Jutro dam Ci znać co i jak. A teraz muszę już lecieć. Umówiłem się z Krychą. Nie
wyszła za Tadka, to może coś z tego będzie. Na razie. Jutro zadzwonię z informacją. Cześć!
J: Cześć!

Podobne dokumenty