Marcial Maciel – przełożony zakonu Legioniści Chrystusa

Transkrypt

Marcial Maciel – przełożony zakonu Legioniści Chrystusa
UKRYTA RODZINA WOJTYŁY
INDEKS 356441
ISSN 1509-460X
! Str. 9
http://www.faktyimity.pl
Nr 35 (495) 3 WRZEŚNIA 2009 r. Cena 3,50 zł (w tym 7% VAT)
Marcial Maciel – przełożony zakonu Legioniści Chrystusa – to malwersant wielkich
pieniędzy, pedofil i najbardziej seksualnie rozpasany mnich od czasów Rasputina.
Do tego jeszcze biologiczny ojciec gromadki potomstwa, i to z różnymi kobietami.
O bujnym libido Maciela wiedział jego przyjaciel i promotor Jan Paweł II. Może mu
to bardzo zaszkodzić... W drodze do świętości.
! Str. 15
! Str. 7
! Str. 21
ISSN 1509-460X
! Str. 20
2
Nr 35 (495) 28 VIII – 3 IX 2009 r.
KSIĄDZ NAWRÓCONY
KOMENTARZ NACZELNEGO
FAKTY
Tadeusz Rydzyk wierci drugą dziurę. Nie w brzuchu ministerstwa o kasiorę, tylko w ziemi po gorącą wodę. Z pierwszego otworu popłynęła letnia, to może z kolejnym będzie lepiej? Jednak nawet gdyby tatce wytrysnął wrzątek, to suma
dotychczasowych wydatków sprawia, że ewentualne ogrzewanie będzie najdroższe na świecie – policzyli fachowcy. I cóż
z tego? Nie ze swojego wykłada.
Ojciec dyrektor handluje w podległych sobie punktach sprzedaży telefonami komórkowymi radiomaryjnej sieci „wRodzinie”.
A czyni to w niedzielę. – To straszne! Kapłan powinien stosować zasady, które sam głosi. Nauka Kościoła wobec handlu
w niedzielę jest jednoznaczna – denerwuje się ksiądz Kazimierz
Sowa. Naiwny czy świruje? Księże dziennikarzu, czy ksiądz widział drogowskaz zmierzający w kierunku, który sam wskazuje?
Jerzy Warchoł ma to, co chciał. Postawił samowolkę – kapliczkę – w Stalowej Woli (jako zaczątek pod nowy, trzeci w okolicy kościół), a powiadomiona przez prezydenta miasta prokuratura odmówiła wszczęcia dochodzenia. Z powodu – nie
zgadniecie – „znikomej szkodliwości czynu”, bowiem „kapliczka nikomu nie zagraża”. Jasne! Nikomu! Z wyjątkiem porządku prawnego, który stanowi, że za wbicie ogrodzeniowego
słupa bez zezwolenia grozi tęga kara. Nielegalna budowa kościoła pw. Popiełuszki ruszy w przyszłym roku.
Organizator Festiwalu Dobrego Smaku ogłosił, że Wojciech
Cejrowski od przyszłego roku będzie na poznańskiej imprezie persona non grata. Stało się to po kolejnych antygejowskich wybrykach wybitnego Ekwadorczyka. Szykuje się też proces przeciwko niemu o znieważenie mniejszości seksualnej.
Czy czarne chmury nauczą czegoś homofoba? Raczej wątpliwe, bo już zapowiedział, że nikogo przepraszać nie będzie.
I może mieć rację, bowiem jako ew. osoba niepoczytalna (Kampania przeciw Homofobii żąda przebadania WC przez psychiatrę) jest właściwie bezkarny.
Pewien 82-letni prokurator z Łodzi przeszedł ciężki udar mózgu, który zamienił go w człowieka całkowicie i nieodwracalnie
pozbawionego kontaktu z otoczeniem. Nie przeszkadza to jednak w lustrowaniu prawnika. „Bo takie są przepisy” – oświadczył prok. Wygoda z IPN. Mamy nadzieję, że on też kiedyś będzie lustrowany za literalne stosowanie nieludzkich „przepisów”.
Bełchatowski radny Kazimierz Suchnacki (PiS) został niedawno przyłapany, gdy do „jednorękiego bandyty” wrzucał monetę uwiązaną na sznurku. Zapytany przez policję, co wyprawia,
odparł, że walczy z mafią hazardową. Teraz światło dzienne
ujrzał jego anons na portalu randkowym. Swoje przyrodzenie
nazywa on tam „małym Kaziem” i twierdzi, że Kazia szanuje,
bo na śmietniku go nie znalazł. Dodajmy, że radny Suchnacki ma żonę, trójkę dzieci, no i „małego Kazia” na dodatek.
To już jakaś epidemia. Synod bułgarskiej Cerkwi prawosławnej w oficjalnym i groźnym komunikacie sprzeciwia się koncertowi Madonny w Sofii w najbliższą sobotę. Bo akurat
przypada rocznica stracenia Jana Chrzciciela. I z czym do luda? U nas wniebowzięcie nie pomogło, to w Bułgarii zwykłe
obcięcie głowy ma wystarczyć?
Urząd Statystyczny Holandii opublikował raport, z którego
wynika, że z roku na rok zmniejsza się w kraju tulipanów odsetek osób wierzących. Obecnie ateistyczne deklaracje składa
42 procent Holendrów.
Usuwanie symboli religijnych ze szkół niszczy demokrację,
gdyż demokracja winna szanować tylko prawa większości
– twierdzi hiszpański kardynał Eduardo Martínez Somalo. Stalin też tak uważał. Kropka w kropkę!
„Nie ma już huraganów i nie będzie. A to dlatego, że osobiście poprosiłem o to Pana Boga” – oświadczył Charlie Crist,
gubernator nękanej trąbami powietrznymi Florydy. Jak rozmawia ze Stwórcą? To proste – jedzie do Ziemi Świętej i zostawia stosowną prośbę w Ścianie Płaczu. Jeśli huragany znikną,
Crist zostanie wybrany do Senatu, o czym marzy od lat.
„Na największym światowym portalu aukcyjnym „Ebay” można nabyć dwie świątynie katolickie. Sprzedającym jest lewicowy burmistrz francuskiego miasta Massat. „Dość tego! Kościołami nikt się nie zajmuje, żaden ksiądz, zaś ich utrzymanie
pochłania jedną piątą komunalnego budżetu!” – piekli się burmistrz. Władze kościelne protestują. „Możecie się sprzeciwiać.
Co z tego? Żyjemy we Francji, a tu państwo i samorząd są
właścicielami świątyń” – odpowiada burmistrz. I ma rację!
Po siedmiu miesiącach we włoskim Superenalotto padła
w końcu szóstka. 148 milionów euro wygrał jegomość, który
kupił los w Bagnone w Toskanii. Na wieść o tym włoscy duchowni nie wytrzymali i oświadczyli, że modlą się za szczęśliwego zwycięzcę losowania, aby... „spłynął na niego dar szczodrości wobec biednych, kościelnych instytucji”.
Z ostatnich doniesień wynika, że biskupi włoscy srodze jednak mogą się zawieść, gdyż wygraną w lotto zgarnął najprawdopodobniej albański ksiądz katolicki Claudio, który właśnie...
pod ziemię się zapadł. I trudno się dziwić, bo każdy ksiądz
zrobiłby podobnie.
Czarna pułapka
d lat rodzimi politycy i większa część narodu żyją w przekonaniu, że Kościół papieski to potęga nie do ruszenia,
że z biskupami nie warto zadzierać, bo ludzie ich słuchają.
Zresztą Kościół ma „pałę” na wszystkich – autorytet JPII.
Choć niemal wszyscy to czują, niewielu ma odwagę głośno powiedzieć, iż jest to świat społecznej fikcji. Fikcji,
w której ludzie chodzą do kościoła, bo tak wypada, biorą
ślub w kościele, bo to ładnie wygląda, a pielgrzymka jest
tanią formą spędzenia wakacji. Tak było zresztą od zawsze,
gdyż Kościół, nie mając do zaoferowania nic poza zaadaptowanymi na własne potrzeby naukami Jezusa, sam rozwinął
i udoskonalił swój ostatni atut – siłę tradycji. III RP, w fałszywym duchu katoojczyźnianym, tylko pogłębiła te zjawiska. Nawet na Podlasiu czy Podkarpaciu wiara mas ogranicza się do oddawania haraczu proboszczowi i do niedzielnej mszy świętej traktowanej jako wydarzenie towarzyskie. Przyznają to nawet niektórzy biskupi, ale nie płaczą z tego powodu. Od pasterzowania owieczkom
i głoszenia ewangelii (co wymaga, niestety, pewnego świadectwa) wolą bowiem władzę konkretną – polityczną i tę nad dobrami materialnymi.
Po nauczkach, jakie przyniosło episkopatowi bezpośrednie sprawowanie władzy
(czas rządów Olszewskiego i Suchockiej, a potem AWS i PiS), wiedzą już,
że najwięcej zyskuje się na staniu
z boku, deklarowaniu apolityczności
i krytykowaniu. Łatwo-wiernym można też wówczas wmówić (okradając ich jednocześnie z budżetowych
środków), że występuje się w ich
interesie. My się nie wtrącamy do
polityki – mówią biskupi. – My tylko zwracamy uwagę na konieczność
respektowania w niej wartości. A wartości te oznaczają: dotacje budżetowe dla
Kościoła, zwolnienia podatkowe kościelnych
biznesów i oddanie w biskupi zarząd (czyt. oddanie pieniędzy) wielu ważnych dziedzin życia społecznego, takich np. jak pomoc społeczna i cmentarze.
Watykańczycy wiedzą, że mając w ręku chociaż cząstkę władzy publicznej – monopol na cmentarz lub decyzje, komu
udzielić pomocy – trzymają w szachu lokalne społeczności
na czele z wójtem/burmistrzem/prezydentem/starostą. I to
nawet wówczas, kiedy ci nie oczekują poparcia z ambon
w czasie wyborów, czego zresztą dotąd nigdzie nie odnotowano. Mając przed sobą wizję wieloletnich rządów (są gminy, gdzie od 25 lat wójtem jest ta sama osoba), włodarze
wolą zawrzeć pakt z proboszczem i mieć święty spokój. Oczywiście taki układ zakłada bicie pokłonów sutannie, podporządkowanie szkół, darowizny i wszelkie inne ustępstwa. Tym
sposobem patologia państwa wyznaniowego rozlewa się
z góry (rząd, Sejm, prezydent) na doły. Po drodze kler doi ministerstwa, spółki skarbu państwa, organizacje społeczne;
inwigiluje szkolnictwo, harcerstwo, służby mundurowe itd.
Tylko głupota usprawiedliwia karmienie pasożyta. Ale karmienie pasożyta w dobie tak wielu polskich niedostatków
można nazwać tylko zdradą. Kolejny rząd powołany m.in. do
walki z patologiami, w tym kościelnymi (Fundusz Kościelny, „Radio Maryja”, zwolnienia podatkowe, rozdawnictwo państwowego i samorządowego mienia itp.), działa na rzecz interesów Watykanu, a nie Polaków. Tyle nam dał
wybór mniejszego zła... Na dobrą sprawę nie
wiadomo, czy dalsze rządy Kaczyńskich, Opus
Dei i Rydzyka nie wyszłyby na lepsze trzeźwości polskich umysłów niż zdrada pseudoliberałów. A jednak zdrada rządzących Polską
idzie w parze z głupotą, i to dziejową. Bo też
stoi przed nami dziejowa szansa na odcięcie
O
odwiecznego pasożyta od polskich mózgów i publicznego koryta. Szansa na położenie kresu permanentnej fikcji. Podobną szansę dostrzegł premier Zapatero w katolickiej Hiszpanii, a także prezydent jeszcze bardziej katolickiej Chorwacji.
Ale oni są mężami stanu. I mają jądra.
Kościół papieski stał przez wieki na dwóch filarach:
1 – żerował na niewiedzy mas, 2 – wykorzystywał swój posłuch wśród mas, wpływając na rządzących. Ale niewiedza
to już na świecie przeszłość. Po II wojnie światowej w Europie praktycznie wyeliminowano analfabetyzm. Rewolucja
w elektronice, coraz szybsza komunikacja i nieograniczony
dostęp do informacji, telewizja, internet – wszystko to
stworzyło nowego człowieka XXI wieku. Człowiek ten nie
musi już przyjmować wszystkiego na wiarę. Ma za to ambicję (niestety, jeszcze nie każdy), by myśleć samodzielnie
i nie być oszukiwanym.
Rządy oparte na religijności narodów kończą się; walczą o przetrwanie jeszcze tylko w kilku krajach islamskich. Nawet w polskim Katolandzie kaskadowo spada:
liczba pielgrzymów, kandydatów do kapłaństwa, ofiarność. Tak zwani wierni traktują parafie jak punkty usługowe; katopropaganda podtrzymująca przy życiu fikcję
katolickiego narodu wymaga coraz większych nakładów finansowych. Dalsze trwanie Kościoła pasożyta w Polsce może zapewnić tylko państwo
– poprzez dotacje, ulgi podatkowe i księżowską
kontrolę coraz większej liczby dziedzin życia. Tusk
bezwiednie poddał się tym żądaniom, zamiast
sukcesywnie wycinać watahy. Zaakceptował kuriozalną inicjatywę Gowina w sprawie in vitro;
nie zareagował, gdy jego minister Czuma
oświadczył, że in vitro powinno być zakazane; dopuścił, by biskupi wymusili rezygnację państwa z kontroli nad cmentarzami (Polska będzie w tej dziedzinie
pionierem w Europie). Rząd nie reaguje, gdy Kościół przerzuca koszty finansowania swoich kadr na
biedne państwo, o czym „FiM”
piszą każdego tygodnia.
Czy chcemy żyć w takim kraju? My z pewnością nie. Od lat powtarzam, że tamę państwu wyznaniowemu może postawić u nas tylko szeroka
koalicja lewicy. Ewentualnie z jakimś odłamem prawdziwych
liberałów, choćby byli nimi protoplaści PO i nazywali się Piskorski czy Olechowski. To naprawdę historyczna, niepowtarzalna szansa na uczynienie z Polski nowoczesnego,
świeckiego państwa na miarę wyzwań XXI wieku. Dlatego
apeluję do polityków lewicy: porzućcie głupie, małostkowe
spory; stańcie choć raz na wysokości zadania, udowodnijcie, że na salony poszliście dla dobra i interesu społecznego, a nie po to, by zająć tam wygodne stołki. Dajcie świadectwo, że wierzycie w to, co mówicie waszym wyborcom.
Wyprowadźcie ojczyznę z czarnej pułapki. Zapiszcie się złotymi zgłoskami w jej historii. Jeśli tego nie zrobicie, wcześniej przegrywając w rozproszeniu kolejne wybory, okryjecie się na zawsze hańbą. A wasi synowie i wnuki i tak zrobią to za was.
JONASZ
Nr 35 (495) 28 VIII – 3 IX 2009 r.
ówno 2 lata temu szczecińscy radni zastanawiali się, co zrobić z przynoszącym straty szpitalem
miejskim przy alei Wyzwolenia (w latach 1999–2006 miasto musiało do
niego dopłacić prawie 30 mln zł).
Ostatecznie – mimo protestów zarówno personelu, jak i mieszkańców
– placówkę przeniesiono do innej lecznicy, a na sprzedaży uzyskanej w ten
sposób zabytkowej nieruchomości
wraz z przylegającym do niej parkiem
(całość to 2,5 ha) miasto spodziewało się zarobić krocie. Wizja była piękna, szczególnie że dochód ze sprzedaży znacznie podreperowałby budżet
Szczecina. W 1999 r., kiedy miasto
przejmowało szpital od Polskich Kolei Państwowych, jego wartość oszacowano na 21 milionów złotych. Dziś
sam teren wart jest trzy razy tyle.
R
zadzwonił. Te przekonywały – tłumaczy Jarmoliński – że majątkiem
zainteresowane nie są. Ustalenia
„na gębę” przyjął więc jako pewnik. Mylił się. Siostry odczekały,
aż urzędnicy budynek dokładnie
oczyszczą i przekażą we władanie
Zarządowi Budynków i Lokali Komunalnych. Wtedy dopiero przypomniały sobie, że od 1910 roku prowadziły w nim szpital oraz dom
dziecka i że w związku z tym niczego bardziej niż powrotu do zaprzestanej działalności nie pragną.
Postanowiły majątek przechwycić
(„Nie możemy zmarnować pracy
sióstr, które były przed nami, ich
dziedzictwa” – argumentuje s. Benedykta Langosz), powołując się
przy tym na powojenne księgi wieczyste oraz na przemożną chęć opieki nad osobami starszymi.
GORĄCY TEMAT
Prezydent Szczecina powodu do
podobnej dumy zapewne nie miał,
bo jego rzecznik prasowy Tomasz
Klek nakarmił dziennikarzy pozbawionym treści komunikatem: „Uczestnicy wymienili informacje na temat
aktualnej sytuacji prawnej i faktycznej obiektu w związku ze staraniami
sióstr o jego odzyskanie. Ze strony
miasta zostały określone potencjalne
potrzeby i możliwości współdziałania
dla dobra społeczności lokalnej”.
My natomiast nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że podczas spotkania siostry za nic nie chciały dać
pisemnej gwarancji, że jeśli przejmą były miejski szpital, będą
w nim rzeczywiście prowadziły
działalność leczniczą, a nie na przykład na pniu sprzedadzą. Władzom
miasta ma wystarczyć ustne zapewnienie, że o innym przeznaczeniu
Biorąc pod uwagę, że to dopiero początek potyczki, postanowiliśmy sprawdzić, jak gospodarują siostry miłosierdzia w placówce, którą
przejęły od władz Wrocławia, i to
według identycznego co w Szczecinie scenariusza. W stolicy Dolnego
Śląska też zaczęło się od tradycji
opiekuńczo-leczniczej zakonu i chęci powrotu do dawnej działalności.
Szybko się jednak okazało, że pieniądze na ową działalność muszą
się znaleźć w budżecie... miasta,
państwa albo Unii Europejskiej.
Za „odczytywanie potrzeb” społeczeństwa we Wrocławiu boromeuszki zabrały się w 2002 r. Wówczas (na mocy decyzji Komisji Majątkowej) odzyskały położony w centrum miasta szpital im. Rydygiera,
tuż po tym, jak miasto zdecydowało o jego upadłości ze względu na
pielęgniarki, wychowawczynie i skromne renty i emerytury” – czytamy na
stronie zgromadzenia). Po batalii
o odzyskanie majątku rozpoczęła się
więc batalia o pieniądze. Po latach
udało się otworzyć ZOL, a to tylko
dlatego, że 600 tysięcy złotych dostały w ramach kontraktu wojewódzkiego, zaś urząd miasta zasponsorował remont dachu, dwie windy, podjazd dla niepełnosprawnych oraz
sprzęt rehabilitacyjny. Na świadczone usługi kasę daje NFZ.
Jako że na ukończenie „dzieła”
wciąż było za mało, zdesperowane
siostrzyczki powołały w końcu fundację Evangelium Vitae, licząc na wpływy z datków wiernych Kościoła. Aby
podjarać publikę, wymyśliły sobie,
że ich kompleks będzie żywym pomnikiem Jana Pawła II. „Choć my,
boromeuszki, podjęłyśmy się działań
przy tworzeniu
owego Żywego
Pomnika Jana
Pawła II, nie
chciałybyśmy
jednak, by było
to dzieło tylko
naszej rodziny
zakonnej (...)
dlatego zapraszamy wszystkich, którym pamięć o Janie
Pawle II jest
droga, do włączenia się w to
dzieło” – deklarowały. Trochę
się przeliczyły,
bo datki serc
nie przekraczają 100 tys. złotych rocznie.
Czy
wierni
przekazujący
pieniądze wiedzą, że ogromny majątek, na który się składają, może zostać w każdej chwili sprzedany
(np. na hotel) przez biskupa miejsca, jak to się powszechnie w Katolandzie dzieje? Trudno powiedzieć...
Jako że więcej na rodzimym
gruncie ugrać nie zdołały, wystąpiły o pieniądze unijne. Tych jednak
nie uzyskały. „W początkach obiecano nam pomoc, współpraca z urzędem marszałkowskim układała się
znakomicie. Szkoła i szpital nie mogą ruszyć pełną parą właśnie dlatego, że brakuje nam środków. Mimo usilnych starań nie udaje nam
się dotrzeć do władz miasta. Zostajemy odsyłane i nasz głos ginie.
Nie mam pomysłów na ten czas. Budynek niszczeje coraz bardziej. Zastanawiamy się, co dalej. Może nasza placówka byłaby zbyt dużą konkurencją dla wrocławskich szpitali”
– na antenie Radia Maryja brak hojności ze strony dolnośląskiego Urzędu Marszałkowskiego obnaża siostra Ewa Jędrzejak. „Na pewno nie
skapitulujemy” – dodaje.
I w to akurat wierzymy.
WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
Fot. JC
Siostry wyciskarki
Pod hasłem troski o chorych zakony
i zgromadzenia zakonne przejmują
kolejne szpitale oraz placówki medyczne.
Przejmują, bo to im się opłaca.
Nic więc dziwnego, że zwietrzyła tu interes Kongregacja Sióstr Miłosierdzia św. Karola Boromeusza
z Domu Generalnego w Trzebnicy.
Dlaczego akurat ona?
Historia: rok 1867 – boromeuszki kupują w Szczecinie ziemię, na
której stawiają szpital i dom dziecka. Majątek tracą po wojnie. W 1946
roku państwo polskie – jako dysponent majątku poniemieckiego na
Ziemiach Odzyskanych – odmawia
siostrom zwrotu nieruchomości (późnej także odszkodowania), zaś Okręgowy Urząd Likwidacyjny w Szczecinie mocą decyzji Ministerstwa
Ziem Odzyskanych przekazuje ją
Dyrekcji Okręgu Kolei Państwowych.
Ta zakłada w budynku szpital kolejowy. Kolejną próbę odzyskania majątku boromeuszki podejmują w latach 90. XX wieku. Ale ostatecznie
w 1994 r. wycofują swój wniosek
z Komisji Majątkowej, co mogłoby
się wydawać sygnałem zaprzestania
wszelkich roszczeń. Mogłoby...
Teraźniejszość: zanim szczecińscy radni podjęli decyzję o zlikwidowaniu szpitala miejskiego i – w konsekwencji – jak najszybszej sprzedaży uzyskanego w ten sposób gmachu oraz terenów, wiceprezydent
Szczecina Tomasz Jarmoliński
(PO) pisemnie zwrócił się do sióstr
z uprzejmym zapytaniem, czy są zainteresowane odzyskaniem nieruchomości. Odpowiedzi na piśmie
nie uzyskał (dziś przełożona generalna idzie w zaparte i twierdzi, że
żadnego pisma na oczy nie widziała). Wiceprezydent wykazał się więc
katolicką inicjatywą i do sióstr...
18 sierpnia br. w domu księży
emerytów odbyło się pierwsze (zainicjowane przez metropolitę szczecińsko-kamieńskiego arcybiskupa
Andrzeja Dzięgę) spotkanie z prezydentem miasta Piotrem Krzystkiem. Siostrzyczki mydliły władzy
oczy wizją bardzo potrzebnego
w mieście szpitala rehabilitacyjnego z oddziałem dla osób przewlekle chorych, chęcią powrotu do dawnej działalności, odczytaniem nowych potrzeb społecznych. „Dyskusja przebiegła w dobrej atmosferze
i będziemy się jeszcze spotykać w tej
sprawie z urzędnikami. To dopiero
początek drogi” – cieszyła się przełożona generalna Barbara Groń.
nie może być mowy, bo taka też jest
tradycja zakonu (boromeuszki składają tzw. ślub miłosierdzia zobowiązujący do posługi chorym)...
– Przedstawiciele miasta nie wykluczają, że siostry będą mogły prowadzić swoją działalność w Szczecinie. Jednak nie musi się to odbywać w budynkach po szpitalu miejskim. Miasto nadal chce zbyć tę nieruchomość w formie przetargu. Na
jednej z wrześniowych sesji rady stanie projekt uchwały w tej sprawie
– zapewnia rzecznik Klek.
ogromne zadłużenia. Wizje siostrzyczki miały doprawdy fantastyczne.
I w sferze fantastyki pozostała ich realizacja (patrz: fot. powyżej). Zamierzały utworzyć m.in. zakład opiekuńczo-leczniczy dla osób przewlekle chorych, nowoczesny szpital ginekologiczno-położniczy, hospicjum, stołówkę
dla ubogich oraz Wyższą Szkołę Medyczną. Koszt całości – około 50
milionów zł!!! Rzecz jasna – nie
z kasy zakonu („dochód kongregacji
stanowią niewielkie pensje sióstr pracujących w większości jako katechetki,
3
4
Nr 35 (495) 28 VIII – 3 IX 2009 r.
Z NOTATNIKA HERETYKA
POLKA POTRAFI
Święta rodzina
Mieliśmy już akcję „Cała Polska
czyta dzieciom”, teraz przyszła
pora na kampanię skierowaną
specjalnie do małżonków: odnawiamy śluby małżeńskie!
Kościół działa w tym roku pod
hasłem: „Otoczmy troską życie”.
W praktyce oznacza to większe zainteresowanie prowadzeniem się polskich rodzin, z zaglądaniem pod kołdrę włącznie.
Największymi zagrożeniami „życia” w oczach kościelnych krytykantów („Gość Niedzielny” z 23.08.) są:
związki niesakramentalne, kobiety,
które „opuściły dom” (znaczy się poszły do pracy) i „mentalność rozwodowa” rozpleniona przez organizacje
feministyczne i lewicowe, które niesłusznie przekonują, że człowiek ma
prawo do szczęścia – czyli może
na przykład zakończyć nieudany lub patologiczny związek.
Christine Vollmer ze
Światowej Organizacji Rodzin i Papieskiej Akademii
Życia, chętnie przez kościółkowych cytowana, zapowiada: „(...) wszystko szczęśliwie odmieni się za jakieś 20
lat. Wtedy władzę przejmą dzieci wychowywane w rodzinach wielodzietnych, a ci, którzy teraz walczą z katolicką familią, już dawno poddadzą się eutanazji” (sic!).
Do tego czasu zaślubione pary
mogą ratować się codzienną modlitwą, która ponoć redukuje liczbę rozwodów niemal do zera... W odnawianiu katolickich więzi małżeńskich
pomagają też liczne kursy, akademie i szkółki niedzielne, których
przybywa w tempie zastraszającym.
Przyznać trzeba, że opieka księżowska nad katolikami jest absolutnie kompleksowa. Narzeczeni poznają się w Ruchu Czystych Serc,
gdzie od podstawówki uczą się szeroko rozumianej ascezy i trzymania rąk na kołdrze, co nazywa się
„dochowaniem wierności Jezusowi”.
Świeżo poślubieni też sobie nie
pofolgują. Dla nich powstał Ruch
Czystych Serc Małżeństw, gdzie studiują „rozwijanie czystej miłości
małżeńskiej bez rozdzielania
swych ciał prezerwatywami
rodowiska katolickie są zaniepokojone nawet
takimi działaniami rządu, które tylko pozornie
miałyby zachwiać dominacją jedynie słusznej religii w życiu publicznym.
Kościół stworzył specjalny język do walki z takimi
ludźmi jak my. Katolicki dyskurs jest tak skonstruowany, aby przedstawiać nas jako margines, grupę wyrzutków, opętanych obsesjami wariatów. Chodzi o wzbudzenie w słuchaczach lub czytelnikach uczuć pogardy i potępienia wobec środowisk oświeceniowych oraz o przedstawienie
zwolenników hierarchii katolickiej
jako zdrowej większości, normalnej i dzierżącej racje powszechnie akceptowane i oczywiste. Ten
chytry zabieg propagandowy ma
zasłonić smutny dla środowisk kościelnych fakt, że nie
tylko w świecie, ale i w Polsce poglądy episkopatu są podzielane przez zdecydowaną mniejszość społeczeństwa.
Szacunki są różne, ale np. wrogowie in vitro, zdecydowani przeciwnicy rozwodów i antykoncepcji nie stanowią więcej niż 15–25 procent wszystkich mieszkańców
Polski. Jest to mniejszość wprawdzie hałaśliwa i wpływowa, ale – jak na naród ponoć jednolicie katolicki
i poddawany od rana do wieczora prokościelnej obróbce w mediach – zawstydzająco skromna.
Nie inaczej jest z wrogami edukacji seksualnej.
Ogromna większość Polaków życzy sobie takowej w szkole, a potwierdzają to wszelkie badania opinii. Do tej pory na lekcje „przygotowania do życia w rodzinie” chodziły niestety tylko te dzieci, których rodzice tego chcieli. Od tego roku ma być odwrotnie – będą chodzić te,
których rodzice nie zgłoszą sprzeciwu. Różnica jest
niewielka, ale, oczywiście, sformułowana delikatnie na
korzyść lekcji wychowania seksualnego. Mimo że program tych zajęć jest tak skonstruowany, aby w niczym
Ś
i niszczenia jedności duchowej postawą antykoncepcyjną”. Według regulaminu, funkcję głowy rodziny
przejmuje sam Chrystus, a młoda
para ma za zadanie modlić się
i przyjmować każde dziecko, którym Bóg obdarzy.
Jeśli zbytnia obyczajność już się
nudzi i dochodzi do kryzysu, należy szybko wstąpić do Krucjaty Modlitewnej „Ratujmy małżeństwa”.
Tam... nadal się modlą, tyle że
wreszcie w konkretnej intencji. Jeśli wszystko wzięło w łeb i – powiedzmy – małżonek jest w ciągu
alkoholowym lub puszcza się ile
wlezie („przechodzi duchową
śmierć”), usłyszymy pokrzepiające:
każdy związek sakramentalny jest
do uratowania, w cierpieniu też
można być szczęśliwym. Wielką pociechę stanowią tu świadectwa
szczęśliwych kobiet, których mężowie wyszumieli się, wrócili, a miłość jest znów piękna i wzniosła!
Szczęściary...
Małżeńska przygoda
kończy się w Ruchu Wiernych Serc, który rozwodnikom i pozostającym w separacji pomaga wytrwać
w wierności... małżeńskiej
i nadziei, czyli – dożywotnim celibacie.
JUSTYNA CIEŚLAK
nie naruszał wizji świata i rodziny prezentowanej przez
kler rzymskokatolicki, i mimo że spora część nauczycieli odbyła przygotowanie do zajęć na kościelnych uczelniach, to nawet tak kosmetyczna zmiana organizacyjna
poirytowała Kościół. „Gość Niedzielny” wezwał katolików do nieposyłania dzieci na te zajęcia i wyrażania
sprzeciwu wobec „przymusu uczestniczenia w »seksie«”!
Żeby zohydzić edukację seksualną, „Gość Niedzielny” dowodzi, że nikomu na zmianach w tej dziedzinie
nie zależy – z wyjątkiem „grupki
osób, które nie mają w tej sprawie nic do gadania”. Grupka ta
jest trzyosobowa i według „GN”
należą do niej posłanki Senyszyn
i Nowacka z Magdaleną Środą.
Wiadomo – baby, zwłaszcza te wolne i niezakompleksione, zdaniem Kościoła, głosu nie mają. Domaganie się dostępu do wiedzy to – zdaniem katolickiego tygodnika – „wyraz pogardy” dla katolickiego
społeczeństwa, sugerowanie, że rodzice nie potrafią wychować swoich dzieci. „GN” krzyczy, że w szkołach pojawią się „lotne brygady deprawatorów”, i że nie wszyscy nauczyciele są „bezpieczni”. Rozumiem, że ich kwalifikacje powinna weryfikować speckomisja parafialna.
Łączenie edukacji seksualnej z „deprawacją” jest
i śmieszne, i straszne. Śmieszne, bo obnaża żenujące fobie erotyczne autorów takich wypowiedzi. Straszne, bo
odwraca uwagę od prawdziwej deprawacji. Zdeprawowany jest nie ten, kto uprawia seks częściej niż inni, ale
np. ten, kto nie uczy młodych skutecznej antykoncepcji, niszcząc tym samym ich życie i przyszłość niechcianych dzieci. Największym demoralizatorem jest zaś
ten, kto nie uczy ludzi myśleć w sposób wolny, lecz
trzyma ich na uwięzi strachu i dogmatów. Mamy tu
w Polsce właśnie taką ogromną, deprawującą wszystkich i wszystko sektę.
ADAM CIOCH
RZECZY POSPOLITE
Idzie zgroza
Prowincjałki
„Zabiłem sąsiadkę” – zakomunikował policjantom 34-letni Robert G. z Piastowa. Nie
żartował. W szafie stojącej w dużym pokoju Roberta G. leżały zwłoki Grażyny P., doktor nauk medycznych, zastępczyni ordynatora oddziału hematologii
szpitala MSWiA. Została zabita gryfem od ciężarków, kiedy schyliła się, aby
pogłaskać psa sąsiada.
NIE RUSZ!!!
53-letni właściciel jednej z łódzkich kamienic strzelał z wiatrówki do swoich lokatorów.
Ranił trzy osoby. Miał we krwi zaledwie 0,5 promila alkoholu.
RUCHOMY CEL
Pewien mocno podchmielony mieszkaniec
Debrzna w powiecie człuchowskim wybrał
się do kościoła na wieczorne nabożeństwo. Tam najpierw kazał wszystkim
wyjść ze świątyni, później zaczął wygłaszać kazanie. Człuchowscy policjanci
wycenili je na 1000 złotych.
KAZANIE
Tłumacząc policjantom z Trzebieszowa, dlaczego śpi w swoim fordzie, który tkwił w przydrożnym rowie, 47-letni mężczyzna wyjaśnił, że właśnie skończył koszenie zboża na polu i wracał do domu. Alkomat wykazał u niego ponad 3,5 promila.
ŻNIWA
Cztery worki suszu kozłka lekarskiego o wartości 700 zł ukradli właścicielce 15- i 16-latek z Kamionki. Podczas przeszukania domu jednego ze złodziejaszków natrafiono na cztery znaki drogowe skradzione z trasy Parafianka–Baranów–Gródek.
ZNAKI CZASU
Krystyna M., polska działaczka z Zaolzia, przez
10 lat obracała ogromnymi kwotami powierzanymi jej przez rodaków z Republiki Czeskiej. Dama przepuściła przez swoją piramidę finansową równowartość 120 milionów złotych, obiecując wysokie odsetki. Po 10 latach działalności zniknęła, pieniądze też. Obecnie obrotnej 60-latki poszukuje czeska policja.
POLSKA LADY MADOFF
Kaszubscy policjanci próbowali zatrzymać pijanego kierowcę. Na pomoc mężczyźnie rzucili się jego znajomi i rodzina, którzy oblali funkcjonariuszy benzyną i usiłowali podpalić. Ciekawe, czy stróże prawa nadal palą się do pracy...
SIŁA RODZINY
Paralizator oraz odgryziony palec przyniósł na
komisariat w Lublinie 47-letni mężczyzna. Policjantom wytłumaczył, że jest ofiarą napadu, a trofea należą do agresora.
Trwają poszukiwania napastnika.
Opracowali: WZ, MaK
OFIARA
MYŚLI NIEDOKOŃCZONE
W trakcie rozmowy ze mną generał Skrzypczak przyznał się do błędu.
(Bogdan Klich, szef MON)
!!!
Ministrowi powiedziałem, że przyznaję się do błędu, ale tylko w sensie
miejsca, czasu i okoliczności wypowiedzi. A minister mówi, że przyznałem się do błędu. On rozegrał swoją kartę, politycy się dogadali. A jak ja
miałbym spojrzeć żołnierzom w oczy? Dlatego odchodzę z armii.
(gen. Waldemar Skrzypczak)
!!!
Skutki transformacji narodowej w Polsce byłyby mniej dotkliwe, gdybym
dłużej był prezydentem.
(Lech Wałęsa)
!!!
SLD chyba nie potrafi zaprezentować jakiegokolwiek
gramu. Najłatwiej powiedzieć: zabierzmy Kościołowi,
czasem nie dostrzega się pomocy kościelnej niesionej
przez Caritas Polska.
pozytywnego probo ten ma. TymPolakom, choćby
(ks. Józef Kloch)
!!!
Kobieta w polityce to wciąż nie jest norma, tylko anomalia.
(Magdalena Środa)
!!!
To, że dzieci chore nie są chronione przed zabiciem w łonie matki, to nasza wina, bo jesteśmy za mało aktywni.
(bp Stanisław Stefanek)
!!!
Na prawie nie mieliśmy dużo zajęć. Trochę imprezowaliśmy. Gustowałem
w piwie i bułgarskim winie.
(Przemysław Gosiewski)
Wybrała OH
Nr 35 (495) 28 VIII – 3 IX 2009 r.
NA KLĘCZKACH
PROJEKT UPADŁY
Rozbudowa Panteonu Narodowego u ojców paulinów na Skałce
w Krakowie to miała być wspaniała inwestycja. Kilkadziesiąt grobów
najznakomitszych i zasłużonych Polaków, poświęcone im multimedialne muzeum, patronat prezydenta
Kaczyńskiego. Szło dobrze do czasu, aż ojcowie, skądinąd pomysłodawcy... wycofali się z projektu. Dlaczego? Oficjalnie ze względu na
„niepokonalne przeszkody natury
formalnoprawnej, które uniemożliwiły czerpanie pieniędzy na fundację Panteonu” – jak szczerze wyjaśnia przeor paulinów.
WZ
OBÓZ
ABSTYNENCYJNY
KOLABORANT
NA COKÓŁ
W Kielcach powstanie pomnik
biskupa Czesława Kaczmarka,
ofiary represji stalinowskich, ale
przede wszystkim kolaboranta z czasów okupacji hitlerowskiej. Kaczmarek był także ordynariuszem w czasie pogromu kieleckiego, co, jak pamiętamy, niewiele pomogło Żydom
zabijanym przez katolików. MaK
KTO NIE LUBI PAPY
BEZMYŚLNOŚĆ
BRACISZKÓW
Głupota czy celowy wandalizm?
W sanktuarium Matki Boskiej Kazimierskiej w Kazimierzu Dolnym
nad Wisłą franciszkanie rozpoczęli
remont zabytkowych obiektów, pochodzących z XVII wieku. Nie mieli na to zgody konserwatora, bo
w ogóle kwestię tę olali. Wkrótce
okazało się, że podczas prac zostały zniszczone unikatowe schody wiodące do świątyni. Ufundowane zresztą niegdyś przez samych wiernych.
Tego barbarzyństwa – wedle fachowców od staroci – cofnąć już się nie
da. Czyli święci braciszkowie nie tylko wykazali się wyjątkową durnotą,
ale też zwyczajnie złamali ustawę
o ochronie zabytków, która za podobne sprawy przewiduje nawet karę pozbawienia wolności.
Już oczyma wyobraźni widzimy,
jak do akcji przystępuje prokurator, a policja pod jego nadzorem
przesłuchuje świadków i sprawców
zdarzeń. Do sądu skierowany zostaje akt oskarżenia, Temida zaś
wymierza sprawiedliwość. Już to widzimy...
KC
SZLAK BY TO TRAFIŁ!
Mieszkańcy krakowskiego Tyńca od szeregu lat żyją w cieniu znajdującego się tu opactwa benedyktynów. Znosili to cierpliwie, do czasu
aż miasto przyklepało miejscowy plan
zagospodarowania, który ma zrobić
dobrze zakonnikom i zupełnie nie
bierze pod uwagę interesów szaraków („FiM” 31/2009). – Mówi się,
że chodzi o stworzenie szlaku papieskiego, ale urzędnicy już zapominają dodać, że ten szlak ma przebiegać przez nasze domy. Poszerzając
drogę trzeba będzie kilka domów
wyburzyć, a w kilku przypadkach ulica będzie przebiegała pół metra od
ścian – wyjaśnia Mieczysław Kłosowski, radny dzielnicy. Walczą więc
tyńczanie w obronie swego. Jak dotąd nie pomogły jednak ani rozmowy, ani transparenty wywieszone na
każdym płocie. Postanowili więc pikietować pod urzędem miasta w dniu
pierwszej powakacyjnej sesji rady.
Powodzenia!
WZ
Czy dla polskich katolików istnieje większy grzech niż obrażanie
JPII? Owszem – jest nim zachęta
do lektury „Faktów i Mitów”...
Stronę internetową ciechanowskiej parafii św. Piotra od 1 lipca
zdobi komentarz, w którym internautka o nicku „Wiesia” zarzuca
Janowi Pawłowi II infantylizm
i umieszcza „największego spośród
Polaków” w piekle. Owa perełka
znajduje się pod artykułem: „Nowa parafia w Ciechanowie”.
Powie ktoś: niedopatrzenie moderatora. Otóż nie! Witryna jest dokładnie infiltrowana przez katolickich cenzorów, którzy bez skrupułów usuwają niewłaściwe wpisy. Taki los spotkał m.in. zachętę do przeczytania artykułu z „FiM” – „Ksiądz
jest, ale go nie ma”, który opowiadał o pazerności jednego z miejscowych księży. Komu mógł wadzić niewinny wpis, skoro na stronie toleruje się komentarze tej treści: „Bóg
dawał znaki, by nie przeginać (to
o pomyśle Wojtyły beatyfikowania
dwóch płockich biskupów – dop. autora) – zesłał chorobę Parkinsona,
zamachowca, infantylizm (kremówki), w końcu śmierć. Wieczną też”.
Wnioski? Albo ktoś tam bardzo nie
lubi papieża, albo tak bardzo nas
się boją...
o.P.
OJCIEC WODZIREJ
Już we wrześniu fani Radia Maryja i Telewizji Trwam pojadą do
Torunia na specjalny koncert. Jak
zapewnia ojciec dyrektor, wystąpią
„najpiękniejsze głosy Polski”, między innymi Kapela znad Baryczy,
która wyśpiewała szlagiery: „Radio
Maryja póki my żyjemy”, „Moherowe berety” czy „Ojciec Tadeusz jak
Prometeusz”. Z niecierpliwością czekamy na gromadne wykonanie libretta: „Dziś tylko Radia Maryja
mogę słuchać i oglądam tylko Telewizję Trwam. Bo tylko ojcu Rydzykowi mogę ufać, po Janie Pawle tylko on pozostał nam”.
JC
KOMPLEKS PLEBANA
Koniec wakacji i początek roku szkolnego to dla rodziców czas
niemałych wydatków związanych
z zakupem wyprawek szkolnych.
Tymczasem proboszcz parafii pw.
św. Józefa w Bodzanowie akurat
w tym momencie umyślił sobie, „by
każda rodzina mogła wygospodarować w swoim budżecie 50 zł”. Bynajmniej nie na jakiś niecierpiący
zwłoki remont świątyni, ale na prezent dla kościoła, który zamówił
z okazji 310 rocznicy konsekracji.
Ów souwenir w postaci dwuipółmetrowej rzeźby św. Józefa Robotnika za 7 tys. zł ma zastąpić starą
figurkę stojącą od czasów przedwojennych w niszy nad wejściem
do kościoła. Konieczność zmiany
dekoracji ksiądz motywuje tym, że
dotychczasowy posążek już wystarczająco długo (od dziesiątków lat)
raził wiernych swą... „nieproporcjonalnie małą wielkością”!
AK
PRACOHOLIK
Dla proboszcza parafii Świętej
Trójcy w Koszęcinie wakacje to
prawdziwa harówka. Po pierwsze,
zaprowadził zwyczaj święcenia samochodów, motorów, motorynek
i rowerów nie tylko z okazji imienin Krzysztofa, ale w każdą wakacyjną sobotę i niedzielę, co w ubiegłym roku wzbogaciło misjonarzy
o kwotę ponad 4,5 tys. zł. Po drugie, od lat intensywnie usiłuje „zagospodarowywać” działkowców
i właścicieli dacz spędzających urlopy na terenie koszęcińskiej parafii, oferując im usługę błogosławieństwa domków letniskowych oraz...
wakacyjne odwiedziny „po kolędzie”. Po trzecie, w Koszęcinie latem nawet dzieciaki nie mają prawa do wytchnienia od Kościoła.
W każdy lipcowy i sierpniowy
czwartek proboszcz specjalnie dla
nich zorganizował atrakcję w postaci – uwaga! – wakacyjnych mszy
szkolnych (obowiązkowych!), podczas których uczniowie szkół podstawowych i gimnazjaliści grają na
gitarze i osobiście śpiewają całość
mszy. Na nieco większą swobodę
zezwolił jedynie starszej młodzieży, którą zobowiązał do pojawiania
się w kościele (oprócz niedziel
i świąt) na specjalnych mszach młodzieżowych w zaledwie co drugi wakacyjny piątek.
AK
Jak się okazało, pomysłodawcy wprowadzenia do łódzkich szkół
przedmiotu wychowanie do abstynencji wymyślili też... wakacyjny
obóz abstynencyjny. 30 nastolatków
z Łódzkiego pojechało do ośrodka
Słoneczna Polana w Grotnikach,
aby – jak informowała ulotka – posłuchać o „zagrożeniach płynących
z nadużywania alkoholu i brania
narkotyków”. W zamian za to dowiedzieli się, że prezerwatywy wcale nie chronią przed chorobami wenerycznymi, a czystość należy zachować aż do ślubu.
Po wielkim sukcesie Podwórkowych Kół Różańcowych przyszła
pora na szkolne kółka łódzkich
dziewic.
JC
LAICYZM W BRAZYLII
Przyzwyczailiśmy się już, że
w demokratycznych państwach kler
próbuje być hegemonem życia publicznego. Nie inaczej jest w Brazylii, gdzie tamtejszy Kościół katolicki krytykuje coraz częstsze próby
usuwania symboli religijnych z budynków publicznych oraz zamiar usunięcia religii z programów szkolnych
w stanie São Paulo. Święte oburzenie nakręcił przewodniczący episkopatu abp Geraldo Lyrio Rocha,
który stwierdził, że takie działania
są przestępstwem wymierzonym
w tożsamość narodową.
PPr
WAKACJE
DUCHA ŚWIĘTEGO
Na początku kwietnia Benedykt XVI otrzymał wyniki głosowania swoich podwładnych z Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów w sprawie zmian
w liturgii. Kardynałowie chcą
5
powrotu do okresu sprzed ostatniego soboru. Nie podobają się im
„dzikie eksperymenty i kreatywność nie na miejscu” w czasie obrzędów. Wszystko wskazuje na to,
że perełki w stylu: „Oto Baranek
Boży, który jechał na oślątku do
Egiptu” odejdą w zapomnienie. Do
łask ma wrócić łacina. A wszystko
dlatego, że sobór watykański dokonał reform, bo przedtem „przeszłość interpretowana była jako coś
negatywnego i zacofanego”. Po raz
drugi za obecnego pontyfikatu
Duch Święty przyznał rację Lefebvre’owi? A gdzie się podziała
aureola błogosławionego Jana
XXIII?
o.P.
RELIGIA NADAL
NA ŚWIADECTWACH
We Włoszech w dalszym ciągu
oceny z religii będą zaliczane do
średniej na maturze. To wynik decyzji prezydenta Giorgia Napolitana, który mocą dekretu zniósł
wyrok sądu w tej sprawie. Sąd nakazał niedawno zlaicyzować świadectwa szkolne, a prezydent kraju
podjął się nadzwyczajnej interwencji i zniósł decyzję sądu na prośbę
episkopatu i rządzącej prawicy. Co
ciekawe – Napolitano jest... postkomunistą.
PPr
MUZEUM
NIE CHCE DARWINA
Skandal we Włoszech wywołała decyzja Muzeum Historii Naturalnej w Brescii, które odmówiło
wynajęcia sali tamtejszym humanistom na uczczenie Dnia Darwina. Okazało się, że nie odmówiono pomieszczeń włoskim kreacjonistom, którzy zorganizują tam antydarwinowską konferencję. To trochę tak, jakby zorganizować sabat
czarownic w kościele.
MaK
6
Nr 35 (495) 28 VIII – 3 IX 2009 r.
POLSKA PARAFIALNA
Próba sił
Na mieszkanie komunalne przeciętny Polak,
także katolik, czeka co najmniej kilka lat.
No, chyba że jest... organistą.
W Ozorkowie (woj. łódzkie)
nad Bzurą żyje niecałe 21 tysięcy mieszańców. Wśród nich
ksiądz kanonik honorowy Grzegorz Ząbecki, który największą
w mieście parafią św. Józefa Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny zarządza nieprzerwanie
od 1989 roku, oraz burmistrz
Piotr Giziński (PO), który
za sterami miasta stanął w 2002
roku. Mimo tej różnicy w stażu
między księdzem dziekanem
a panem burmistrzem układa się
jak najlepiej, co widać na załączonym obrazku. A że regularnie dzielą się jajkiem czy opłatkiem, postanowili podzielić się
także tym, czego jeden nie ma
co prawda w nadmiarze, ale drugiemu bardzo się zamarzyło.
A było tak: parafię Ząbeckiego
opuścił jej dotychczasowy organista.
Zaczął więc proboszcz gorliwie poszukiwać następcy. Łatwo nie było.
W końcu znalazł się jednak chętny
do wygrywania kościelnych songów
u Józefa, ale że pochodził spoza
miasta, postawił warunek: mieszkanie służbowe.
W sytuacji kryzysowej na plebanii Ząbeckiego albo w należących
do parafii miejskich ruchomościach
kąt by się pewno znalazł. Ale ksiądz
kanonik nie od tego jest kanonikiem,
i to honorowym, żeby mienie kościelne rozdawać. Zresztą do korzystania z komunalnego jest przyzwyczajony. Dość wspomnieć, że jak
rozsypał się przykościelny parkan,
pracownicy Ozorkowskiego Przedsiębiorstwa Komunalnego wybudowali nowy. Z podaniem o przydział
dla przyszłego grajka i jego rodziny
mieszkania z zasobów miasta zwrócił się więc Ząbecki do ozorkowskich
włodarzy. Przygotował się starannie.
Podparł się bowiem ustawą o ochronie praw lokatorów, mieszkaniowym
a skraju Puszczy Kampinoskiej, w podwarszawskim Lipkowie, gdzie bywał
nie tylko Stanisław August Poniatowski,
ale i Henryk Sienkiewicz, stoi zabytkowy
klasycystyczny kościół pod wezwaniem
świętego Rocha. Jeszcze stoi, choć jego
własny proboszcz robi wszystko, aby ten
stan rzeczy zmienić.
Przewodniki turystyczne wskazują tę świątynię jako jeden z najciekawszych zabytków
w regionie. Powstała ona w 1792 roku jako
kaplica dworska przy majątku Ormianina Jana Paschalisa Jakubowicza. Przychodzili
do niej także pracownicy założonej przez niego manufaktury, w której wyrabiano pasy
do szlacheckich kontuszy. Lata świetności
niewielkiego kościoła minęły wraz z czasami prosperity fabryki Paschalisa, a w latach 30. XIX wieku został zamknięty.
Po wojnie kościół w Lipkowie z rąk stalinowskiej władzy wydarł Stefan Wyszyński,
wówczas arcybiskup warszawski. Proboszczem
został Wacław Kurowski. I to jemu przypadło zadanie stworzenia tu parafii. A że
był to człowiek z ogromną charyzmą, bez
większego trudu zgromadził ludzi i zachęcił
ich do zaangażowania zarówno sił, jak i środków. Sam bez reszty oddał się tej idei. – Ksiądz
Kurowski przez 40 lat robił wszystko, aby lipkowska parafia tętniła życiem, żeby stała się
N
zasobie gminy i o zmianie kodeksu
cywilnego. Konkretnie – ustępem 3
artykułu 20, który daje radzie gminy możliwość wydzielenia w zasobie mieszkaniowym lokali przeznaczonych do wynajmowania
na czas trwania stosunku pracy.
To, że z gminą, a nie z proboszczem,
było już sprawą drugorzędną, bo
– jak wyjaśniał kanonik Ząbecki
– „organista jest potrzebny dla parafii i społeczeństwa Ozorkowa”.
Tyle że społeczeństwo ma akurat pilniejsze potrzeby. Ozorków jest
atrakcją turystyczną. Na plebanii powstała
izba tradycji, w której zwiedzający mogli
obejrzeć pochodzące z okolic różnorodne
przedmioty. Miało to swoje uroki i oddawało charakter miejscowości – opowiadają
najstarsi lipkowianie. Do dziś wspominają
biedny jak mysz kościelna. Wysoki
stopień bezrobocia, ogromne zadłużenie, brak inwestycji oraz znikome
korzystanie ze środków unijnych
– wszystko to sprawia, że żyje się
tu raczej umiarkowanie atrakcyjnie,
a gdyby nie podstrefa ekonomiczna, która zapewniła miastu nie tylko uzbrojenie infrastrukturalne (nowe ulice, sieć gazowniczą, instalacje
energetyczne itd.), ale i zatrudnienie dla około 5 proc. dorosłych
mieszkańców, byłoby jeszcze nędzniej. Na lokal komunalny czeka tu
z Sienkiewiczem, wylądowały na strychu. Zniknęła też z krajobrazu Lipkowa zabytkowa przydrożna figurka i osuszono staw w przykościelnym parku. Ten ostatni – zamiast służyć ludziom – zamienia się w skład porozrzucanych w nieładzie materiałów budowlanych.
Chichot historii
Kurowskiego jako człowieka, który szarą
wieś przeobraził w sympatyczną miejscowość
z charakterem.
O swoim obecnym proboszczu Andrzeju Kowalskim, który znany jest z tego, że
różne inwestycje rozpoczyna, ale żadnej nie
kończy, nie wyrażają się tak ciepło. I mają
powody. Od 11 lat, a więc od początku swego w Lipkowie panowania, niszczy bowiem
to, co oni odbudowywali. Zaniedbany kościół
niemal od dwóch lat jest zamknięty, bo grozi zawaleniem. Msze odbywają się w ustawionym obok prowizorycznym blaszaku, skąd
wierni mają doskonały widok na to, jak dzieło rąk ich pradziadów systematycznie popada w ruinę. Z plebanii usunięta została izba
tradycji, a wszystkie zgromadzone przez
poprzednika eksponaty, także te związane
„Chcę, aby moi parafianie uczyli się normalnego chrześcijańskiego życia, żeby byli ze
sobą coraz bardziej zintegrowani i mieli poczucie, że nie są samotną katolicką wyspą”
– deklaruje proboszcz Kowalski. Swoje zamiary realizuje w sposób przedziwny, bo parafian rzeczywiście zintegrował, ale... przeciwko sobie.
– Proboszcz nie stara się ratować XVIII-wiecznego zabytku, bo liczy na to, że w końcu runie i będzie pretekst, by zbierać datki
na większy kościół – uważają ludzie.
– Obecny kościół nie wystarcza na potrzeby duszpasterskie. Rozbudowa świątyni
to sprawa absolutnie priorytetowa – odpiera ataki proboszcz Kowalski.
Niefart Kowalskiego polega na tym, że
w czasach nieboszczki komuny jego poprzednik
obecnie około stu rodzin. A że nowych się nie buduje (bo nie ma
za co), a stare się sypią (bo nie
ma środków na konieczne remonty), każda z nich poczeka na przydział co najmniej pięć lat.
Burmistrz Giziński na apel proboszcza zareagował jednak błyskawicznie. Na jego wniosek przygotowano uchwałę, w której stało, że
„wyraża się zgodę na wynajem lokalu mieszkalnego (...) organiście
na czas trwania stosunku pracy
w rzymskokatolickiej parafii św. Józefa w Ozorkowie”. Miała zostać
przyklepana podczas jednej z sierpniowych sesji i wejść w życie z dniem
podjęcia. Ale... nie weszła.
Na szczęście dla mieszkańców
mają w Ozorkowie przytomnych radnych. Na wniosek Roberta Olsiewicza uchwała, która przyszłemu organiście gwarantowała jedno z najlepszych obecnie dostępnych w mieście mieszkań komunalnych (z ogrzewaniem i ciepłą wodą z sieci), została zdjęta z porządku obrad i wylądowała w koszu. Nikt nie oponował. Radny Szymon Buzak, choć
– jak podkreśla – jest osobą wierzącą i praktykującą, akurat z tego typu praktykami godzić się nie zamierza: – To nic innego jak próba wyłudzenia lokalu. I nie ma w tym przypadku znaczenia, że z prośbą wystąpił proboszcz. Mamy w mieście trzy
parafie, to może powinny znaleźć się
mieszkania dla trzech organistów
i ich rodzin? – komentuje.
Ozorkowscy radni wytrzymali
próbę sił, poskromili szczodrość własnego burmistrza i udowodnili proboszczowi, że bezczelność ma jednak pewne granice. Czy będzie kolejna runda – czas pokaże.
WIKTORIA ZIMIŃSKA
[email protected]
oprócz tego, że tworzył parafię od podstaw
i bezustannie dbał o jej rozwój, robił też
wszystko, aby kościół, park i plebania zostały wpisane na listę zabytków. Chciał mieć
gwarancję, że władza majątku nie zabierze.
Historia zatoczyła koło. Teraz, właśnie
przez to, że kościół, park i plebania w rejestrze zabytków figurują, proboszcz Kowalski
nie może realizować swoich ambicji wyburzenia starej i wybudowania nowej świątyni.
A niczego bardziej nie pragnie.
Na rozbiórkę bądź rozbudowę istniejącego kościoła zgody nie wyraża wojewódzki
konserwator zabytków Barbara Jezierska.
Jej zdaniem można obiekt odnowić, starając
się o pieniądze np. z Unii Europejskiej. Ale
o te pleban się nie stara i starać się nie zamierza. Tak samo jak nie zamierza zrealizować nakazu pani konserwator, zobowiązującego go do naprawy dachu (termin: koniec
października 2008 r.) i elewacji (koniec października 2009 r.).
– Ksiądz Kowalski jest prawnikiem diecezjalnym. Funkcja determinuje sposób bycia. Jest niełatwy w kontaktach, trudno z nim
porozmawiać jak równy z równym, co z pewnością nie zjednuje mu przyjaciół wśród tych,
którzy mogliby pomóc w utrzymaniu tego
kompleksu – twierdzi jeden ze stołecznych
urzędników.
JULIA STACHURSKA
Nr 35 (495) 28 VIII – 3 IX 2009 r.
POLSKA PARAFIALNA
7
Jest coś, co
denerwuje polskich
katolików bardziej
niż księżowska
rozwiązłość
czy zachłanność.
To dzwony, kuranty
i piszczałki. A poziom
irytacji jest w tym
przypadku wprost
proporcjonalny
do odległości dzielącej
miejsce zamieszkania
od kościoła.
Z jakiegoś powodu rzymskokatoliccy duchowni odczuwają potrzebę walenia lub bicia. Dzwonów im
mało, więc wymyślają piszczałki
i kuranty wygrywające różnorodne
melodie – od apelu jasnogórskiego po ukochaną przez JPII „Barkę”. Żeby jeszcze od święta, to nie
byłoby kłopotu. Ale nie – musi być
często i głośno, żeby było słychać
w najodleglejszych krańcach parafii. Tańczące w powietrzu decybele doprowadzają ludzi do białej gorączki. Nawet tych niby głęboko
wierzących.
! Łeba: torunianka Anna Marczak wybrała się tu na urlop wraz
z rodziną. Miało być leniwie i spokojnie. Jak to na wakacjach. Ale...
tuż obok ich pensjonatu był kościół.
Z całą gamą atrakcji – codziennie
pobudki przed 7 rano (dzwony),
msze święte niedzielne (każda nagłaśniana tak, że nawet szczelnie zamknięte okna nie pozwalały nie słyszeć kazania). Anna, choć jak zapewnia, nie ma nic przeciwko kościołowi, twierdzi, że o kwaterze wiedziała wszystko, ale nie przyszło jej
do głowy, aby sprawdzić, czy aby nie
sąsiaduje ze świątynią.
! Ustroń: Aleksander Pawlak mieszka na Śląsku. Delektować się ciszą pojechał więc
do uzdrowiskowego Ustronia. Miał
pecha, bo Ustroń, choć niewielki,
ma trzy kościoły, a ulubioną rozrywką proboszcza od Brata Alberta jest udowadnianie sutannowej
konkurencji za pomocą dzwonów
(biją kilka razy dziennie), że może mu naskoczyć.
! Warszawa: mieszkańcy parafii św. Łukasza Ewangelisty po kilku latach bezskutecznych negocjacji z proboszczem postanowili za pośrednictwem lokalnej prasy zaprotestować przeciwko waleniu proboszcza. Spodziewali się zapewne
wszystkiego, ale nie krucjaty, jaka
się przeciwko nim zorganizowała.
Artykuły prasowe zawisły na ogrodzeniu kościoła, kserokopie trafiły
nawet do szkoły, w której uczy jedna z protestujących. A dzwony jak
biły, tak biją.
Dzwoniącym tematem kipią też
fora internetowe. W swej bezsilności ludzie szukają bowiem rady
i wsparcia u tych, którzy na co dzień
przeżywają tę samą udrękę:
Kogo dobije dzwon
! „Apeluję do burmistrza, by
zrobił coś z tymi cholernymi dzwonami kościelnymi. Mimo że mam
świeżo wymienione okna, czuję się
w niedziele jak na koncercie. Jeśli
ktoś puszcza głośno muzykę, to jest
problem, ale jak walą cholerne
dzwony, to nikt nie widzi problemu!
Po co to komu? Na własnym osiedlu (bloki obok kościoła) czuję się
jak w średniowieczu. Już widzę tych
pseudokatolików, co na mnie zaraz
naskoczą, a sami chodzą do kościoła, by zobaczyć nową sukienkę sąsiadki!” (Kostrzyn);
! „Na osiedlu mieszkam od zawsze, ale do kościelnych dzwonów
używanych w lokalnej parafii od kilku lat ja i wielu moich znajomych
współmieszkańców nie możemy się
przyzwyczaić. Osoby przyjezdne,
z którymi miałem do czynienia, ich
agresywnym dźwiękiem i głośnością
są zszokowane. Codzienne głośne
ponad dopuszczalne normy łomotanie dzwonów wyrywa niemowlaki, a także chore i zmęczone osoby
ze snu. Najwyższy czas, aby kierownictwo parafii poszło po rozum
do głowy i przestało nas katować
w ten sposób. Można przecież na co
dzień używać cichej, stonowanej
i melodyjnej sygnaturki, a od święta, trwogi i wiekopomnych wydarzeń bić w wielkie i głośne dzwony” (Świdnica).
Społeczeństwo zwykle wypłakuje się na forach internetowych zamiast próbować egzekwować istniejące prawo. Jedni boją się księdza
proboszcza („To są tępi ludzie”
– tymi słowy podsumował protesty
swoich parafian ks. Tomasz Król,
proboszcz od św. Tomasza w Warszawie), a inni – napiętnowania przez
tych, którym bicie, owszem, przeszkadza, ale nie chcą się do tego
przyznać. „Zadzwonić a walić bez
umiaru to jest różnica. Co z tego,
że wszyscy wyprowadzimy się z osiedla, założymy nowe osiedle, skoro
zaraz tam będą chcieli nam założyć kościół (parafię), bo dążą do tego, aby na każdym osiedlu był kościół” – słusznie zauważa pewien
internauta.
Tymczasem – proszę państwa
– nie jest wcale tak, że nic nas
przed kościelnym łomotaniem nie
chroni.
Według prawnika z Ministerstwa
Środowiska artykuł 156 ust. 1
z dnia 27 kwietnia 2001 r. prawo
ochrony środowiska jednoznacznie
stanowi, że zabrania się używania
instalacji lub urządzeń nagłaśniających na publicznie dostępnych terenach miast, terenach zabudowanych oraz na terenach przeznaczonych na cele rekreacyjno-wypoczynkowe. Zabronione jest używanie
instalacji lub urządzeń nagłaśniających na ww. terenach, niezależnie od tego, czy powodują one
przekroczenie akustycznych
standardów jakości środowiska,
czy też nie. I chociaż – w myśl
art. 156 ust. 2 – nie stosuje się owego zakazu m.in. do uroczystości
i imprez związanych z kultem religijnym, to zjawisko cykliczne, polegające na uruchamianiu o pełnych godzinach dzwonów czy tub
nagłaśniających zamocowanych
na dachu kościoła, które emitują
przez kilka minut głośne melodie,
nie zalicza się do ww. okazjonalnych uroczystości i imprez religijnych. Przedmiotowe oddziaływania akustyczne mają bowiem powszedni charakter.
Do kogo więc skutecznie zwrócić się z prośbą o wsparcie? Zgodnie z przepisem art. 343 ustawy Prawo ochrony środowiska, kto narusza zakaz używania instalacji lub
urządzeń nagłaśniających określony
w art. 156 niniejszej ustawy – podlega karze grzywny. W myśl art. 2
ust. 1 pkt 1 ustawy z dnia 20 lipca
1991 r. o Inspekcji Ochrony Środowiska, kontrola przestrzegania przepisów o ochronie środowiska, a więc
i przepisu art. 156 ustawy – Prawo
ochrony środowiska, należy do zadań Inspekcji Ochrony Środowiska. Zatem zgodnie z art. 12 ustawy o Inspekcji Ochrony Środowiska, wojewódzki inspektor ochrony
środowiska jest upoważniony do podejmowania stosownych działań
na rzecz wyegzekwowania zakazu
wynikającego z art. 156 ustawy. Poza tym każdy organ administracji publicznej (wójt, burmistrz,
prezydent, starosta, wojewoda,
policja) po stwierdzeniu naruszenia przepisu art. 156 powinien
wystąpić do sądu rejonowego
z wnioskiem o ukaranie winnego tego naruszenia. Takie jest zdanie Departamentu Ocen Oddziaływania na Środowisko MŚ.
A więc, rodacy, do boju!
JULIA STACHURSKA
Fot. MaHus
Sankcje związane z naruszeniem zakazu z art. 156 POŚ są trojakiego rodzaju: administracyjne, karne
i cywilne. Sankcję karną (w istocie – wykroczeniową) wprowadza art. 343 POŚ, zgodnie z którym „kto
narusza zakaz używania instalacji lub urządzeń nagłaśniających określony w art. 156 ust., podlega karze grzywny. Tej samej karze podlega, kto nie przestrzega ograniczeń, nakazów lub zakazów określonych w uchwale rady gminy, wydanej na podstawie art. 157 ust. 1”. Mówiąc o sankcji administracyjnej, warto zwrócić uwagę na art. 362 POŚ, który stanowi: „Jeżeli podmiot korzystający ze środowiska
negatywnie oddziałuje na środowisko, organ ochrony środowiska może, w drodze decyzji, nałożyć obowiązek: 1) ograniczenia oddziaływania na środowisko i jego zagrożenia; 2) przywrócenia środowiska
do stanu właściwego”.
Jeśli natomiast chodzi o sankcję cywilną, ma ona z natury charakter indywidualny (tzn. poszkodowany
musi wystąpić z odpowiednim roszczeniem) i przede wszystkim powinna koncentrować się na art. 23 i 24
kc – ochrona dóbr osobistych. Do kategorii tych dóbr należą swoboda sumienia i prywatność. Ponadto
w grę wchodzą również przepisy art. 144 kc (zakaz immisji – można żądać nakazania przez sąd zaniechania zakłóceń korzystania z nieruchomości sąsiednich ponad przeciętną miarę): „Właściciel nieruchomości
powinien przy wykonywaniu swego prawa powstrzymywać się od działań, które by zakłócały korzystanie
z nieruchomości sąsiednich ponad przeciętną miarę, wynikającą ze społeczno-gospodarczego przeznaczenia nieruchomości i stosunków miejscowych”, oraz art. 415 kc: „Kto z winy swej wyrządził drugiemu szkodę, obowiązany jest do jej naprawienia”, ale tu oczywiście w grę wchodzi wyłącznie roszczenie odszkodowawcze (a więc trzeba udowodnić materialną szkodę – np. wydatki na środki nasenne, wizyty u lekarza itd. – i związek przyczynowy).
8
łopotliwego mieszkańca Domu Pomocy Społecznej w Białymstoku,
który przyszedł tam
dobrowolnie i płacił za swoje utrzymanie (70 proc. renty lub emerytury) „uspokojono” bez jego wiedzy psychotropami. Spryciarza skutecznie unikającego podobnych kuracji dwukrotnie usiłowano zamknąć w specjalnym domu dla chorych psychicznie, choć człowiek ma
urzędowy papier, że jest zdrowy
na umyśle. O tym zdołaliśmy się
przekonać. Strach pomyśleć, o ilu
podobnych przypadkach nigdy się
nie dowiemy...
! ! !
„Oświadczam, że bez mojej zgody zostałem zabrany z DPS-u przez
dwóch pracowników pionu medycznego i zawieziony na nieokreślone
„badania lekarskie”. Kazano mi czekać w jakimś baraku na terenie nieznanego szpitala. Po kilkunastu minutach zjawił się lekarz, który zapytał mnie, czy wiem, u jakiego jestem
specjalisty. Byłem przekonany, że
u laryngologa, bo prosiłem wcześniej
pielęgniarki o taką konsultację. Tymczasem lekarz wyjaśnił, że jestem
u psychiatry. Przeprowadził ze mną
rozmowę w formie wywiadu, po czym
niezwłocznie odwieziono mnie z powrotem do DPS-u. Na miejscu otrzymałem dużą dawkę leków. Jak się
później okazało – psychotropowych.
Przez 18 godzin leżałem w łóżku nie
mając świadomości, co się ze mną
dzieje. Ponieważ odbudowany podczas rehabilitacji stan mojego zdrowia bardzo się przez to pogorszył,
a ponadto naruszono moją wolność
i osobistą nietykalność, niniejszym
rezygnuję z dalszego tutaj pobytu”
– czytamy w oświadczeniu z 21
kwietnia 2009 r. złożonym przez 79-letniego Henryka B. (w obecności jego siostry ciotecznej) na ręce
Grażyny Baziuty, dyrektorki Domu Pomocy Społecznej przy ul.
Świerkowej w Białymstoku.
– Byłem tam pół roku. Niczym w obozie...
Miałem wcześniej lekką
depresję, ale po tej przygodzie czułem się zdecydowanie gorzej. Dlaczego wzięli mnie
do psychiatry? Podobno uderzyłem czymś
pielęgniarkę. Zupełnie
tego nie rozumiem. Mogłem podnieść głos lub
nawet powiedzieć jej coś przykrego, ale na pewno nie uderzyłem
– przekonuje nas mężczyzna z najwyższym trudem utrzymujący w dłoni długopis.
Wybrał samotność we własnym
mieszkaniu. Spośród 160 ludzi przebywających w DPS-ie był jednym
z nielicznych szczęściarzy, którzy
mogli wybrać...
Dyrektorka domu nie ma dostępu do kart chorobowych jego mieszkańców, ani też żadnego merytorycznego wpływu na poczynania personelu medycznego, którym dowodzi
lekarka Anna Gutowska (specjalista
K
Nr 35 (495) 28 VIII – 3 IX 2009 r.
A TO POLSKA WŁAŚNIE
Ktokolwiek myśli
o zamieszkaniu
w domu pomocy
społecznej,
niech weźmie
pod rozwagę,
że mogą go tam
„skorygować”
psychotropami...
Zachowania
patologiczne
medycyny rodzinnej), szefowa Działu Opiekuńczo-Rehabilitacyjnego.
Baziuta zażądała więc od Gutowskiej
wyjaśnień, kto i dlaczego wysłał Witolda B. do psychiatry.
Lekarka zarzeka się, jakoby nalegała na to przede wszystkim córka pana Witolda, bowiem „zaobserwowała u swojego ojca zaburzenia
potwierdzone również przez opiekujący się Witoldem B. personel DPS”.
Problem w tym, że:
! potraktowany nader przedmiotowo staruszek
nie jest człowiekiem
ubezwłasnowolnionym, którego można
dokądkolwiek kierować na życzenie
osób trzecich, choćby i najbliższych;
! jego córka Irena C. mieszka
na stałe pod Poznaniem i nie ma
uzdolnień paranormalnych, dzięki
którym mogłaby u ojca cokolwiek
zaobserwować;
! nie wiedzieć czemu Irena C.
twardo upiera się, że „wzięli ojca przemocą”, a decyzję o zawiezieniu go do psychiatry podjęła jednoosobowo lekarka Gutowska.
! ! !
65-letni rencista Włodzimierz M. mieszka na Świerkowej
już od października 2003 r. Trafił
tu po ciężkich niepowodzeniach życiowych zakończonych próbą samobójczą. Jest człowiekiem ruchliwym,
oczytanym i doskonale zorientowanym w swoich prawach, a przy tym
spostrzegawczym oraz stosunkowo
łatwo przelewającym obserwacje
na papier, co czyniło go wprost nieznośnym dla sztabu zarządzającego DPS-em. Przypomnijmy, że
do września 2008 r. dyrektorem domu był niejaki Janusz Kozłowski
Ośrodka Pomocy Rodzinie sprawującego bezpośredni nadzór nad DPS-em. Ekipa Kozłowskiego przygotowała wszystkie papiery, a kluczowa
miała być elegancka opinia psychiatryczna sporządzona przez lekarza
Józefa W. Dowiadujemy się z niej
m.in., że w maju 2003 r. Włodzimierz M. (po nieskutecznej próbie
samobójczej przebywający wówczas
na obserwacji w szpitalu w Choroszczy, gdzie – obok etatu w DPS-ie
– pracował równolegle ów medyk)
(niedoszły ksiądz i były szef schroniska dla zwierząt), szefową zespołu opiekuńczo-rehabilitacyjnego
wspomniana lekarka Gutowska, zaś
dyżurnym psychiatrą – lekarz Józef
W., którego poczynania opisaliśmy
przed tygodniem („Dom Pochmurnej Starości” – „FiM” 34/2008).
Pierwszą próbę pozbycia się
Włodzimierza M. ze Świerkowej
i przymusowego zamknięcia go
w domu dla obłąkanych przeprowadzono w 2004 r. Według obowiązujących procedur, uczynić to może tylko sąd na wniosek Miejskiego
podobno groził komuś
„pozbawieniem życia
przedmiotem podobnym do pistoletu”.
Okazało się więc absolutnie konieczne, żeby po roku z okładem
definitywnie zamknąć terrorystę
„pod stałym nadzorem psychiatrycznym z kontrolowanym wychodzeniem na zewnątrz”. – Tak napisano
w opinii.
MOPR uznał wówczas, że sprawa jest zbyt cienka i nie puścił jej
do sądu, ale już dwa lata później
urzędnicy postanowili pójść Kozłowskiemu na rękę. 20 września 2006
roku wysmażyli wniosek do Sądu
Rodzinnego w Białymstoku o zgodę na skierowanie Włodzimierza M.
do psychiatryka „bez jego zgody”.
Dlaczego?
! „(...) zagraża on bezpośrednio zdrowiu, a nawet życiu innych
osób”, „terroryzuje sąsiadów, nie pozwala słuchać radia, zastrasza, intryguje”, „personel boi się wchodzić
do jego pokoju”, „jego zachowanie
często przybiera postać molestowania seksualnego”, „pozostaje poza
kontrolą medyczną lekarzy DPS”,
„skorygowanie patologicznych zachowań jest niemożliwe, gdyż nie chce
on przyjmować żadnych zaordynowanych mu leków”... – oskarżał lekarz Józef W. w załączonej do wniosku opinii psychiatrycznej z 11 września 2006 r.;
! „(...) cierpi na organiczne zaburzenia osobowości ze skłonnościami do mitomanii i zachowań pieniaczych”, „twierdzi, że ma własnego
psychiatrę, leczy się według swojego
uznania, ponieważ jest bezkrytyczny
w stosunku do siebie i swoich zachowań (cit!)” – przekonywał sąd zastępca dyrektora MOPR, magister
Kazimierz Kuczek.
Jakieś dowody?
„Zastraszane przez M. osoby boją się zgłosić na piśmie swoje zastrzeżenia w obawie przed zemstą”
– wyjaśnił sądowi Józef W.
– Miałem jeszcze dodatkowy feler, że nie korzystam z usług żadnego z dwóch księży kapelanów
zatrudnionych w DPS-ie, ale o tym
już na szczęście nie wspomniano
– mówi „FiM” Włodzimierz M.
Jego los wydawał się przesądzony, jednak sąd zażądał dodatkowej
opinii niezależnego eksperta. I cóż
się okazało?
„U Włodzimierza M. nie obserwuje się jakichkolwiek objawów
psychotycznych. Nie stwierdzam
u niego choroby psychicznej ani
upośledzenia umysłowego, a problemy, jakie opiniowany stwarza
podczas pobytu w domu
pomocy społecznej, wiążą
się ściśle z jego osobowością” – orzekła Iwona
Owsiejczuk, biegły sądowy
z zakresu psychiatrii.
I choć Józef W. walczył
w imieniu DPS, do samego
końca kwestionując wiedzę
i doświadczenie koleżanki,
prawomocnym już postanowieniem z 19 stycznia 2007 r.
Sąd Rodzinny w Białymstoku uwalił
wniosek MOPR, żeby nauczyć rozumu „zagrażającego życiu innych osób”
mieszkańca domu przy ul. Świerkowej, ośmielającego się wyrażać nieufność wobec tamtejszych medyków.
– Zmieniła się dyrekcja i zwolniono już Józefa W., więc jest nadzieja, że teraz będzie spokój. Na jak
długo? Trudno powiedzieć. Ale obawiam się, że dopóki personel nie
zrozumie, kto tu jest dla kogo, nikt
z mieszkańców nie będzie całkiem
bezpieczny i wszystko jeszcze może
się zdarzyć – ocenia sytuację w DPS-ie unieruchomiona na wózku inwalidzkim kobieta.
ANNA TARCZYŃSKA
Współpraca T.S.
Nr 35 (495) 28 VIII – 3 IX 2009 r.
MITY KOŚCIOŁA
9
Ukryta rodzina
Wojtyły
1990 r. na cmentarzu
Rakowickim w Krakowie pochowano
kobietę. Choć nie była zakonnicą, jej ciało złożono w monumentalnym grobowcu Zgromadzenia Sióstr Augustianek. Urzędniczka Zarządu Cmentarzy Komunalnych sprawdza w archiwum i potwierdza, że taki fakt miał miejsce. Nie
może jednak zrozumieć, dlaczego
– oprócz nazwiska, imienia oraz daty śmierci – w dokumentacji nie ma
absolutnie żadnych innych danych
dotyczących tajemniczej kobiety.
– To doprawdy zdumiewające.
Według bezwzględnie obowiązujących procedur, w aktach powinna
być przechowywana karta zgonu zawierająca m.in. pełne personalia
zmarłego, jego ostatni adres, informację o przyczynie śmierci i adnotację urzędu stanu cywilnego o zarejestrowaniu zgonu. Pracuję tu wiele lat, ale jeszcze nie zetknęłam się
z przypadkiem, żeby kogoś pochowano bez tego dokumentu. Czy
mógł zniknąć z akt już po pogrzebie? Być może, tylko po cóż ktokolwiek miałby się w czymś takim babrać?! – odpowiada pracownica
ZCK, zdziwiona absurdalnym pytaniem dziennikarza „FiM”.
Urzędniczka nie wie, że usunięciem wszelkich śladów po zmarłej 30
sierpnia 1990 r. Irenie Kinaszewskiej było zainteresowanych kilku
dostojników kościelnych oraz grono
najbardziej zaufanych współpracowników papieża Jana Pawła II...
Z inskrypcji na bocznej ścianie
grobowca augustianek dowiadujemy się, że Irena spoczywa tu obok
rodziców legendarnego, niesłychanie niegdyś wpływowego księdza Andrzeja Bardeckiego. Skąd taki zaszczyt dla skromnej i podobno nic
nieznaczącej byłej sekretarki „Tygodnika Powszechnego”, w którym
ks. Andrzej przez niemal pół wieku sprawował funkcję tzw. asystenta kościelnego z ramienia krakowskiej kurii metropolitalnej?
Przypomnijmy, że zmarły w 2001
roku kapłan był najserdeczniejszym
przyjacielem i powiernikiem Karola Wojtyły (stokroć mu bliższym niż
Stanisław „przynieś, wynieś, pozamiataj” Dziwisz), pilnie strzegącym,
by tajemnica jego wieloletniego romansu z Ireną nigdy nie wydostała
się na zewnątrz. Gdy Wojtyła został
Janem Pawłem II, ks. Bardecki odwiedzał tę kobietę niemal codziennie. Zabierał ze sobą na wakacje,
a czasem nawet zawoził do Rzymu...
W
Opiekował się i kontrolował, żeby
pod wpływem nadużywanego alkoholu nie ujawniła sekretu, ograniczał
jej kontakty z nieznajomymi, przechowywał listy pisane do niej przez
księdza, biskupa, aż wreszcie kard.
Wojtyłę, był celem tajnych operacji
peerelowskiej Służby Bezpieczeństwa
usiłującej wykraść mu ową korespondencję... Krótko mówiąc: ks. Bardecki trzymał w ręku i pochował obok
swoich rodziców klucz do świętości
przyszłego santo subito...
Spośród świadków znających najintymniejsze szczegóły potajemnego związku Ireny i Karola żyją już
tylko oficerowie SB, którzy inwigilowali i podsłuchiwali tę parę, bowiem w grudniu 2008 r. swoją wiedzę
nie mogący odżałować, że w okresie jego aktywności zawodowej genetyka dopiero raczkowała i nie znano w Polsce innych metod badania
pokrewieństwa niż analiza krwi (por.
„Och, Karol” – „FiM” 36/2002).
Dwa lata przed śmiercią mieszkający na stałe w Gdańsku Adam
zabrał do grobu (w wieku niespełna 64 lat) Adam – syn Ireny.
Bezpieka zawsze podejrzewała,
że jest on owocem tego związku.
– To nie było jakieś nagłe zauroczenie z szybkim „numerkiem” i żalem już za chwilę. Wojtyłę bardzo
do niej ciągnęło. A jak traktował
jej syna! Jak swojego, choć Adam
mówił do niego „wujku” – opowiadał nam przed laty oficer specsłużb
udzielił lokalnej gazecie wywiadu.
Wspominając swoje ostatnie prywatne
spotkanie z JPII, kiedy to późnym
wieczorem 25 kwietnia 2004 r. zjedli razem kolację w apartamentach
papieskich, stwierdził m.in., że poznał
„wujka” w wieku lat 12 (tzn. w 1956 r.,
choć ks. Wojtyła był wówczas etatowym pracownikiem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego – dop. red.).
Opowiadał, jak na życzenie matki
Gdy wieloletnia
towarzyszka życia
Karola Wojtyły
urodziła syna, u jej
boku pojawił się nagle
asystent kościelny,
a mąż kobiety poczuł
się w domu intruzem...
został jego ministrantem
i towarzyszył mu później
w letnich eskapadach,
podczas których pływali
jednym kajakiem. Pamiętał też częste wizyty „wujka” w domu i wspólne kolacje wigilijne, których rodzinna atmosfera najwyraźniej odpowiadała Wojtyle bardziej niż kościelne oficjałki.
„Wychowywałem się bez ojca
i wujek był dla mnie jak najwyższa
instancja, do której odsyłała mnie
matka. On był lekarstwem na młodzieńczą głupotę. Od niego dostałem
pierwszy zegarek i pierwszy magnetofon” – podkreślił Adam.
Okazuje się, że zapomniał lub
nie chciał ujawnić kilku bardzo istotnych okoliczności...
Po żmudnych poszukiwaniach
odnaleźliśmy w Krakowie Zbigniewa K. – byłego męża Ireny i oficjalnego ojca jej syna. Ojca, bez którego jakoby wychowywał się Adam,
ciesząc się zastępstwem przydzielonego mu przez matkę „wujka”.
Mimo swoich 91 lat mężczyzna
ten wciąż jeszcze zachowuje trzeźwość umysłu i wiele rzeczy pamięta:
– Poznałem się z Ireną podczas okupacji. Pracowaliśmy oboje
w Energetyce, a skojarzyła nas jej
koleżanka. Pobraliśmy się bardzo
szybko i zamieszkaliśmy w dwóch
pokojach z kuchnią przy ul. Długiej.
Wkrótce urodził się Adam. Nie zdążył jeszcze pójść do szkoły, gdy Irena nieoczekiwanie zmieniła pracę
i przeszła do „Tygodnika Powszechnego”. Nie wiem, kto jej to załatwił,
w każdym razie jakieś dwa, trzy lata po narodzinach Adama pojawił
się nagle u boku Ireny i zaczął jej
nieustannie towarzyszyć ks. Bardecki, a później także kardynał. Czułem się w tym towarzystwie intruzem – wspomina pan Zbigniew.
Co ciekawe: choć z widocznych
w jego domu symboli wynika, że jest
człowiekiem głęboko religijnym,
podczas trwającej ponad godzinę
rozmowy z dziennikarzem „FiM”
ani razu nie użył w stosunku do JPII
określenia „papież” bądź „ojciec
święty”. Za każdym razem nazywał go „kardynałem” lub po prostu „Wojtyłą”.
– Stopniowo oddalaliśmy się z Ireną od siebie, ale
dopiero mniej więcej po pięciu latach małżeństwa postanowiliśmy
wziąć rozwód. Byłem systematycznie odsuwany od syna i wszelkimi
sposobami buntowała go przeciwko
mnie. Adam tęsknił, więc spotykaliśmy się ukradkiem, ale gdy kiedyś
dowiedziała się, że był u mnie na obiedzie, zrobiła mu straszną awanturę
i zakazała jakichkolwiek dalszych odwiedzin. Nie wiem, jaką rolę odgrywali w tym wszystkim ks. Bardecki i kardynał, ale nie wydaje
mi się, żeby pozytywnie wpływali
na Irenę. Choć przecież była już
rozwódką, na każde wakacje zabierali ją razem z Adamem w góry. Mieli tam lokum u jakichś
zakonnic. A jestem przekonany, że
gdyby tylko chcieli, bez trudu zdołaliby nakłonić matkę, aby pozwoliła
synowi utrzymywać kontakty z ojcem
– twierdzi nasz rozmówca.
Były mąż Ireny opowiedział nam
jeszcze o wielu interesujących epizodach z życia jej syna. Nie będziemy ich tu opisywać, bowiem dotyczą całkiem już prywatnej sfery życia osobistego podopiecznego santo subito. Odnotujmy jedynie fakt,
że Adam rozwiódł się ze swoją
pierwszą żoną Grażyną, co niespecjalnie dobrze świadczy o metodach wychowawczych „wujka”, który osobiście udzielał Adamowi ślubu w kaplicy na Wawelu (fot. obok),
oraz o sile oddziaływania wypowiadanych tam wówczas przez celebranta kościelnych zaklęć...
ANNA TARCZYŃSKA
Współpraca T.S.
PS Do naszego artykułu „Karol
i Irena” (33/2009) wkradł się błąd.
W zdaniu „Jeszcze do końca lat 90.
wyjeżdżała razem z ks. Bardeckim…”,
cezurą czasową są oczywiście lata 80.
Przepraszamy oraz dziękujemy Pani M.P. za wychwycenie tej pomyłki.
10
od koniec XX wieku w kodeksach karnych wielu
państw demokratycznych
pojawiało się nowe przestępstwo – związane z tak zwanymi
czynami i mową nienawiści. Pod tym
pojęciem (jak czytamy w opracowaniu Sławomira Łodzińskiego) lingwiści i prawnicy rozumieją „przestępstwa (...) wymierzone w ludzi i ich
mienie, a ofiary dobierane są ze względu na przynależność do rasy, narodu, grupy kulturowej, religijnej, czy
też ze względu na swoją orientację
seksualną (...)”. Bardzo często atak
fizyczny poprzedzony jest atakiem
słownym – mową nienawiści. Socjologowie Sergiusz Kowalski i Magdalena Tulli definiują ją jako „wypowiedzi lżące, wyszydzające lub poniżające jednostki lub grupy (...)”.
W Polsce na początku lat 90.
XX wieku w taki właśnie sposób prawica lżyła lewicę. Nie przyniosło to
większych efektów, więc Polacy katolicy przerzucili się na homoseksualistów. Swoją agresję wyładowywali na łamach niszowych pism (tygodnik „Nowe Państwo”, sprzedający
w najlepszym swoim okresie 1,5 tysięcy egzemplarzy, czy „Wszechpolak”), Radia Maryja, na forum Sejmu (Michał Kamiński, Roman
Giertych), Parlamentu Europejskiego (Maciej Giertych, Bogdan Pęk,
Mirosław Rogalski). Po objęciu władzy przez PiS i jego koalicjantów mowa nienawiści trwale zagościła na antenach telewizji publicznej i na łamach opiniotwórczych dzienników.
Według polityków prawicy (Michała Kamińskiego z PiS czy Stefana Niesiołowskiego z PO), to lesbijki i geje sami zaczęli wojnę ze
„zdrową częścią społeczeństwa”. „My
tylko odpowiedzieliśmy na agresję”
– opowiadają w telewizorach. Badania ankietowe przeprowadzane przez
Kampanię przeciw Homofobii
i Lambdę Warszawa dowodzą zupełnie czegoś innego. Ponad 17 procent przepytanych w 2007 roku lesbijek i gejów odpowiedziało, że
– oprócz agresji słownej – doświadczyło przemocy fizycznej z powodu swojej orientacji. Warto przy tym
zwrócić uwagę, iż sprawcami prawie 60 procent aktów agresji (pobić,
zaczepek, rozbojów z bronią) skierowanych przeciw osobom homoseksualnym byli ludzie nieznani ofiarom. Szokuje także lista miejsc, gdzie
dochodziło do przestępstw. Dominują otwarte przestrzenie, ulice, parki (łącznie 56 procent wskazań) oraz
sklepy, kluby i środki komunikacji
miejskiej (łącznie 24 procent). Ponad 1/5 aktów agresji miała miejsce
w szkole. Jak wynika z analiz prawników współpracujących z Kampanią przeciw Homofobii, do szykan
i bicia wystarczyło podejrzenie kolegów, że dana uczennica lub uczeń
są homoseksualni. Przemoc z tego
powodu nie spotykała się jednak z reakcją wychowawców.
O atmosferze panującej w Polsce wobec lesbijek i gejów może
świadczyć także to, że ponad 85 procent ofiar zrezygnowało ze ścigania
P
Nr 35 (495) 28 VIII – 3 IX 2009 r.
POD PARAGRAFEM
sprawców napaści. I to nawet wtedy, kiedy ataki miały miejsce w pobliżu klubów dla lesbijek i gejów.
Nawet wykładowcy państwowych
uczelni zaczęli się szczycić nienawiścią wobec gejów. Zwalczający demokrację, prawa człowieka i tolerancję profesor Ryszard Legutko
Politycy
narodowej
prawicy głoszą,
że Polska ma
fatalny wizerunek
za granicą.
Zapominają,
że sami do tego
doprowadzili.
na temat chrześcijańskiej doktryny”. Wtórowała mu Julia Pitera
– posłanka PO i pełnomocnik premiera ds. zwalczania korupcji
– twierdząc, iż „homofobia to jeden z wydumanych problemów, który jest na siłę (...) upubliczniany i rozdmuchiwany”. Marszałek sejmu
„Rzeczpospolitej” oświadczył, iż „domaganie się nadania statusu małżeństwa parom homoseksualnym oznacza, że (...) będziemy musieli zgodzić się także na nadanie im prawa
do adopcji. Zgoda na takie działanie jest odrażającym eksperymentem
(...) dokonywanym na najbardziej
Mowa
nienawiści
został ministrem edukacji narodowej w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, a w 2009 r. PiS wysłał go
do Parlamentu Europejskiego.
Od profesorów uczyli się nienawiści żacy. W 2008 roku działacze Niezależnego Zrzeszenia Studentów
Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu na liście osób, którym nie wolno honorowo oddawać
krwi, umieścili lesbijki i gejów. Za powód podali fakt częstej wśród nich
zmiany partnerów seksualnych. Zapomnieli, że osoby heteroseksualne
też mogą mieć ich nieograniczoną
liczbę. Warto przy tym zwrócić uwagę, że akcja NZS odbywała się
pod patronatem... ministra zdrowia.
Mowa nienawiści polskich prawicowych publicystów i polityków
jest dość monotonna. Zdaniem
wspomnianego już socjologa Sergiusza Kowalskiego, katalog ich argumentów przeciw prawom osób homoseksualnych jest zamknięty i składa się z sześciu elementów.
Pierwszy to zanegowanie istnienia homofobii. Eurodeputowany PiS
Tadeusz Cymański bez wahania
opowiadał, że „(...) w Polsce nie ma
problemu homofobii. Wszystkie prawa mniejszości są przestrzegane zgodnie z Konstytucją (...). Przypadki braku szacunku dla takich ludzi to zwykły przejaw braku kultury i wiedzy
Bronisław Komorowski, który zasiada w parlamencie bez przerwy
od 18 lat, twierdzi z kolei tak: „Jeżeli istnieją bariery prawne, które utrudniają osobom homoseksualnym realizację ich praw, takich jak prawo okazywania opieki, czułości lub dziedziczenia, to ja bym te bariery zlikwidował. Ale nie za cenę utożsamienia par
jednopłciowych i małżeństw”.
Drugi argument to patriotyzm.
Jak zauważa Sergiusz Kowalski, prawica wszystkie raporty i analizy dotyczące aktów homofobii traktuje
jako atak na polskość.
Trzeci filar to tak zwana równia pochyła lub insynuacja. Bronisław Wildstein (były prezes TVP
z rekomendacji PiS) na łamach
bezbronnych ludziach, jakimi są dzieci (...). Celem krucjaty przeciw homofobii jest przy tym walka z chrześcijaństwem”. Co ciekawe, spora
część polityków PO podziela taką
opinię (między innymi Stefan Niesiołowski czy Jarosław Gowin).
Czwartym filarem jest swoista
gra słów odwracająca sens przedmiotu debaty. Na początku ubiegłego roku w tym samym czasie dwaj
ważni politycy – Stefan Niesiołowski z PO i Artur Górski z PiS – niemal równocześnie oświadczyli: „Homoseksualiści w Polsce nie są szykanowani. A tak naprawdę domagają
się oni przywilejów, na przykład (...)
adopcji dzieci. To też sposób na reklamę swojego stylu życia, który nie
Jerzy Skoczylas, radny Wrocławia z PO (satyryk
z kabaretu „Elita”) oświadczył, że dla niego homoseksualiści to zboczeńcy, a propagowanie zboczeń nie leży w interesie miasta.
W Opolu prezydent miasta i regionalny lider PO
Ryszard Zembaczyński otwarte spotkanie z Robertem Biedroniem z cyklu „Żywa biblioteka”
w Miejskim Ośrodku Kultury uznał za „wprowadzanie zamętu”. Publicznie poparł swojego zastępcę
Andrzeja Karbowiaka, który tak wyjaśniał powody zakazu spotkania: „Nie ma możliwości, aby w instytucjach podlegających miastu występowały osoby propagujące zachowania dewiacyjne. To inność,
która nie powinna być tolerowana w przestrzeni
podoba się większości społeczeństwa”.
Artur Górski dodał jeszcze, że „to,
co oni głoszą (środowiska homoseksualne – przyp. red.), to brak tolerancji wobec (...) ludzi, dla których wartością jest dekalog”.
Piątym elementem jest religia.
Podbudowana religijnym przesłaniem mowa nienawiści pojawia się
zarówno na opłacanych przez państwo polskie lekcjach religii, jak
i na łamach czasopism dotowanych
przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. To na katechezie i z „Frondy”, „Templum Novum” czy „Christianitas” młodzi ludzie mogą się dowiedzieć, że „(...)
czyny homoseksualne to ciężki
grzech i choroba. A jedynym ratunkiem dla takich ludzi jest terapia psychologiczna i duchowa”.
Jako szósty argument w prawicowej retoryce występuje hasło „łatwości występku i trudności życia
w cnocie”. Bronisław Wildstein
ujawnia przy tym, że „nieprzypadkowo (...) w żargonie współczesnym homoseksualiści nazywani są jako geje. Ma to zdjąć odium związane
z traktowaniem homoseksualizmu jako zboczenia, a jednocześnie przydać
aurę dobrej zabawy. Gej (...) oznacza przecież wesołka (...)”.
Zdaniem ekspertów, homofobiczne wypowiedzi i argumenty nie budzą społecznego sprzeciwu. Stały się
one częścią publicznej debaty. W kampaniach wyborczych pojawiają się odrażające wulgarne homofobiczne plakaty i telewizyjne reklamówki. Wszystko bez reakcji policji i prokuratury.
Naszym zdaniem, rząd PO-PSL w pełni to akceptuje. Tylko w taki sposób
możemy wyjaśnić, dlaczego do dzisiaj
jego ministrowie nie mieli czasu zapoznać się z projektem przygotowanym jesienią 2007 roku przez zespół
prawników Kampanii przeciw Homofobii, ułatwiającym ściganie mowy
i czynów nienawiści.
Współczesny świat już dawno pozbył się homofobicznej retoryki. Jest
ona znakiem rozpoznawczym marginalnych grupek politycznych i marginesu społecznego. I Polski. W założonej przez PiS frakcji w Parlamencie Europejskim posługują się
nią tylko Polacy i Litwini. Według
znawców brytyjskiej sceny politycznej, angielscy konserwatyści, bratając się z piewcami nienawiści, stracili szansę na łatwe zwycięstwo
w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych.
MiC
publicznej”. Co ciekawe, oprócz Biedronia gośćmi
spotkań mieli być buddyści, luteranie, ekolodzy, feministki i Romowie. Oni także – idąc tokiem rozumowania panów Zembaczyńskiego i Karbowiaka
– należą do dewiantów. Podobnie zachowali się
samorządowcy województwa podkarpackiego i wyrzucili z Wojewódzkiego Domu Kultury w Rzeszowie organizatorów spotkań z przedstawicielami
mniejszości seksualnych. Związkowcy także nie są
wolni od homofobii. Działacze „Solidarności” na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim zaprotestowali
przeciwko wprowadzeniu (w regulaminie pracy
uczelni) zakazu dyskryminacji ze względu na orientację seksualną.
Nr 35 (495) 28 VIII – 3 IX 2009 r.
PATRZYMY IM NA RĘCE
11
Dobre i złe
krzyżyki
Za rok kończy się kadencja samorządów,
więc czas najwyższy, żeby Państwowa Komisja
Wyborcza trochę oprzytomniała i uniemożliwiła
lokalnym sitwom majsterkowanie
przy wyborach...
W Supraślu (woj. podlaskie) zaistniała niedawno konieczność uzupełnienia składu rady miejskiej.
Do walki o wolny mandat stanęło
czterech kandydatów. Był wśród nich
m.in. radny poprzedniej kadencji
Józef Fiłonowicz (na zdjęciu) – bezpartyjny działacz społeczny, który
zasłynął na całym Podlasiu tym, że
zdołał wywiercić dziurę w brzuchu
nieskorej do wszczęcia śledztwa prokuraturze i doprowadził do skazania byłego burmistrza wraz z miejskim skarbnikiem za sfałszowanie
uchwały budżetowej.
Wybory uzupełniające odbyły
się 31 maja 2009 r. Wzięło w nich
udział 447 osób na 2027 uprawnionych do głosowania. Zwycięzcą okazał się pochodzący spoza Supraśla
handlowiec niekryjący entuzjazmu
dla burmistrza Wiktora Grygiencza (PO). Zdobył 156 głosów, wyprzedzając zaledwie trzema tubylca Fiłonowicza. Istota tkwi w tym,
że przegrany:
! był kandydatem wręcz znienawidzonym przez lokalny establishment biznesowo-polityczny;
! dostał faktycznie 13 głosów
więcej, jednak komisja uznała je
za nieważne.
Po przeanalizowaniu niektórych
okoliczności towarzyszących wyborom w Supraślu uzmysłowiliśmy sobie, z jaką łatwością można (przy
odrobinie złej woli) w innych małych miasteczkach manipulować, by
ustawić taki skład władz samorządowych, w którym lokalna sitwa trzymać się będzie latami, a może nawet dekadami. Ponieważ już za rok
kończy się kadencja wszystkich
polskich samorządów, czas najwyższy bić na alarm, żeby zlikwidować buble prawne i uszczelnić ordynację...
Manewrem kluczowym dla frekwencji, a prawdopodobnie także
dla wyników batalii o skasowanie
Fiłonowicza, było nagłe przeniesienie lokalu wyborczego. Pierwotnie
miał być usytuowany w kinie „Jutrzenka” (samo centrum Supraśla,
tuż obok dwóch kościołów), ale
na kilkanaście dni przed głosowaniem Grygiencz wymyślił, żeby przygotować lokal w szkole.
– Ponad 800 metrów dalej i w dodatku pod górkę. W ten sposób
wyeliminowaliśmy z gry ludzi starszych oraz tych, którzy zwyczajowo
chodzą do wyborów zaraz po niedzielnej mszy. Fiłonowicz cieszy się
wśród nich dużą popularnością i nikt
nie miał wątpliwości, że jeśli lokal
pozostawimy w kinie, to wygra w cuglach – ujawnia „FiM” urzędnik supraskiego ratusza.
– Pan Józef zapowiadał, że będzie walczył o niepełnosprawnych,
emerytów i rencistów. Znam człowieka od lat, ale żeby oddać na niego głos musiałabym pojechać taksówką. To chyba jakieś wariactwo!
– żali się 71-letnia Maria K. – Od 40
lat właśnie w tym kinie odbywały się
wybory dla okręgu nr 2, w którym
wygasł mandat radnego i gdzie udało mi się zebrać bardzo wiele podpisów na liście poparcia. Tuż
przed głosowaniem Grygiencz zrobił woltę, przenosząc lokal do szkoły – tradycyjnej siedziby lokalu dla
okręgu nr 1. Choć złożyłem petycję
z kilkuset podpisami, nie chciał wycofać się z tej decyzji. No cóż, doskonale wiedział, że jeśli wrócę do rady miejskiej, to sprawowanie władzy
już nie będzie takie lekkie, łatwe
i przyjemne – zauważa Fiłonowicz.
Ewakuacja lokalu dała efekt
w gruncie rzeczy hipotetyczny, natomiast namacalnie skutecznym i możliwym do oszacowania zabiegiem okazał się w Supraślu format poszczególnych elementów graficznych oraz jakość druku kart do głosowania.
Zanim o nich opowiemy, przyjrzyjmy się kilku przepisom prawa:
! Zgodnie ze swoimi ustawowymi kompetencjami Państwowa Komisja Wyborcza określiła obowiązujący wzór karty do głosowania w wyborach do rad gmin, powiatów i sejmików województw. Miejsce do postawienia krzyżyka przy nazwisku wybranego kandydata powinno być dużym kwadratem z wyraźnie pogrubionymi krawędziami. Jego wymiarów wzorzec wprawdzie nie precyzuje, ale „jest oczywiste, że kratka
przy nazwisku kandydata powinna
być takiej wielkości, żeby wyborca
mógł bez trudu postawić w niej wymagany znak »x« (dwie przecinające
Oto przykłady kart z głosami uznanymi za nieważne
się linie)” – wyjaśnia zastępca przewodniczącego PKW Jan Kacprzak
w piśmie z 7 sierpnia 2009 r.;
! Ustawa o ordynacji wyborczej
powiada, że „wyborca głosuje, stawiając znak »x« w kratce z lewej strony” obok nazwiska kandydata
na radnego, ale „za nieważny uznaje się głos, jeżeli na karcie do głosowania postawiono znak »x« (...) obok
nazwisk dwóch lub większej liczby
kandydatów z różnych list lub nie postawiono tego znaku obok nazwiska
żadnego kandydata”. Koniec, kropka. A zatem liczy się de facto tylko
ilość „x”-ów i nie ma najmniejszych podstaw do unieważnienia głosu, jeśli ktoś z rozmachem
nie trafi krzyżykiem w środek
kratki, np. drżąca dłoń seniora ciutkę przesunie ten znaczek,
bo przecież chodzi jedynie o to,
żeby nie było wątpliwości, na kogo wskazuje.
Choć rozum podpowiada, że powinny liczyć się przede wszystkim
intencje, a polska ordynacja wcale
tej logice nie przeczy, PKW jest całkiem odmiennego zdania i „poprawiła” ustawę... zwykłą uchwałą
z 2 października 2006 r. twardo wymagającą, żeby punkt przecięcia linii tworzących „x” znajdował się
w obrębie kratki, a „ustalenie, czy
postawiony jest w kratce, czy poza
nią, należy do komisji”.
Innymi słowy: PKW otworzyło
ogromne pole do nadużyć. Zwłaszcza w małomiasteczkowych klimatach, gdzie w komisji wyborczej
wszyscy się znają i częstokroć mają
też jakieś interesy z władzą, zaś
o zwycięstwie jej faworyta decyduje kilka głosów. Tym oto sposobem
PKW wyraźnie:
! mija się z prawdą twierdząc,
że „wytyczne dotyczące sposobu głosowania są powtórzeniem ustawowo określonych zasad” (a tak stwierdzono w przywołanym wyżej piśmie
wiceprzewodniczącego Kacprzaka);
! zlekceważyła europejski
„Kodeks dobrej praktyki w sprawach wyborczych” z 2002 r., stanowiący, że w przypadku wątpliwości dotyczących postawionego
na karcie do głosowania znaczka
przy nazwisku „należy podjąć wysiłki dla upewnienia się o intencjach
wyborcy”.
A jak wykorzystano tę furtkę
w Supraślu?
– 2,5 na 3,5 milimetra – dokładnie taki był rozmiar prostokącika
na kartach do głosowania przygotowanych przez burmistrza. Miał
dziesięciokrotnie mniejszą powierzchnię niż pole z nazwiskiem
kandydata. Ludzie starsi lub o nieco słabszym wzroku nie mieli szans,
żeby dokładnie wcelować w słabo
widoczną kratkę, a wszystkie trafienia obok komisja zinterpretowała na moją niekorzyść – mówi Fiłonowicz i okazuje dowody.
Tymczasem przewodniczący
PKW Ferdynand Rymarz tłumaczy w piśmie z 3 czerwca, że winę
za aferę w Supraślu ponoszą tylko
i wyłącznie wyborcy, którzy „niedostatecznym skupieniem ryzykują oddanie nieważnego głosu”.
On też ryzykuje. Autorytetem...
DOMINIKA NAGEL
12
POLSKA PARAFIALNA
Wędrówki ludu
Tegoroczny sezon pielgrzymkowy dobiegł końca.
Paulini zebrali do kupy dane z list startowych
wszystkich grup zorganizowanych, które wybrały
się per pedes na Jasną Górę, i okazało się,
niestety, że – w stosunku do lat ubiegłych
– trend spadkowy wciąż postępuje.
Byłoby jeszcze smutniej, gdyby
mnisi policzyli ludzi, którzy faktycznie przemaszerowali całą trasę z domu do Częstochowy, ale nie spierajmy się o detale, bo przecież statystyki kościelne i tak nigdy prawdy nie
powiedzą. Żeby nie być gołosłownym,
posłużmy się przykładem modlitewnej elity sił zbrojnych:
! „(...) ponad 400 żołnierzy z Polski, a także innych państw NATO: Niemiec, Słowacji i Stanów Zjednoczonych wzięło udział w tegorocznej 18.
Międzynarodowej Pieszej Pielgrzymce
Wojskowej” – czytamy w „fakturze”
przedstawionej przez paulinów;
! tymczasem Ministerstwo Obrony Narodowej, po zweryfikowaniu
listy uczestników owej pielgrzymki,
stanowczo i bez cienia wątpliwości zapewnia nas, że „w drogę wyruszyła ponad 300-osobowa grupa żołnierzy
i pracowników cywilnych wojska”.
Ot, drobna 25-procentowa pomyłka kościelnych rachmistrzów, abstrahując już od niedostrzegania towarzyszących żołnierzom cywilów oraz
ich rodzin...
! ! !
Według zaprezentowanych przez
świątobliwych mężów oficjalnych danych, od 30 maja do 14 sierpnia 2009
roku dotarło na Jasną Górę 101
tys. 176 osób, czyli zaledwie o 627
dusz mniej niż w roku ubiegłym, ale:
! w analogicznym okresie 2005
roku paulini zarejestrowali 118 tys. 708
pątników, dwa lata wcześniej 121 tys. 354, w 2002
roku – 128 tys. 307, zaś
w roku 2000 – 145 tys. 548.
Jak interpretować tak
drastyczny spadek liczby
pielgrzymów (30-procentowy w stosunku do obchodzonego z wielką
pompą przez kat. Kościół
Roku Jubileuszowego)?
„Widać wyraźną tendencję odpływu z imprez
masowych w stronę tych
bardziej
elitarnych”
– przekonuje dominikanin o. Wojciech Jędrzejewski.
Jego kolega po fachu, ks. Jan
Przybocki z archidiecezji krakowskiej,
tłumaczy załamanie frekwencji... pustką w portfelach żaków i uczniów:
„Minął czas, kiedy studenci całe
wakacje mieli wolne. Teraz proszę mi
znaleźć studenta, który w lipcu i sierpniu nie pracuje. To samo z młodzieżą szkół średnich”.
I tylko dziekan Wojsk Lądowych
potrafi tegoroczną 300-osobową frekwencję, oznaczającą niemal pięciokrotny spadek liczby uczestników
MPPW (w 2008 r. rozkazem oberfeldkurata Tadeusza Płoskiego pomaszerowało na Jasną Górę 1,4 tys. żołnierzy), cudownie zamienić w sukces:
„Jest powszechny kryzys nie tylko moralny, ale również finansowy, a co za tym idzie – wszystko stało pod dużym znakiem zapytania.
Decyzję o organizacji pielgrzymki
pan minister obrony narodowej podjął 21 lipca, a więc na organizację
zostały zaledwie dwa tygodnie. Dla
mnie jest to autentyczny cud” – tłumaczy „wycofanie się na z góry upatrzone pozycje” ks. płk Dariusz Kowalski.
Dodajmy, że do wywołania owego cudu kapitalnie przyczynił się elitarny pododdział kapelanów w sile 13 chłopa, kilkudziesięciu żołnierzy z Niemiec, Słowacji i Stanów
Zjednoczonych (fot. obok) oraz wysłany na przeszpiegi europarlamentarzysta Paweł Kowal (PiS), którego z racji urzędu liczy się co najmniej za dziesięciu…
! ! !
A co mówią o tegorocznych pielgrzymkach niezależni obserwatorzy?
Oto kilka charakterystycznych komentarzy internautów, wybranych przez
nas – co wypada podkreślić – spośród
tych najbardziej wyważonych:
!„Nawet wierzący, zwłaszcza młodzi, zauważyli, że pielgrzymki i wszelakie inne spędy religijne, gdzie stare baby zawodzą »Barkę«, klepią pacierze, pomstując na liberałów oraz
lekkie obyczaje, to obciach i żenada
niespotykana nigdzie indziej w Europie. Wolą swoją wiarę przeżywać inaczej, mniej wrzaskliwie i publicznie”
– zauważa zwolennik poglądu dominikanina Jędrzejewskiego;
! „Hierarchia kościelna najpierw
pozwoliła Rydzykowi na sprofanowanie świętego miejsca polityką, a ostatnio nawet na zamienienie go w salon sprzedaży telefonów. I kto się dziwi, że Jasna Góra słabiej dziś przyciąga?” – retorycznie pyta znany
dziennikarz ukrywający się pod nickiem „skubi6”;
! „Młode inteligentne dziewczyny idą przez
14 dni w kurzu i duchocie. Pokonując ból oraz
zmęczenie, przeżywają intensywne uniesienie duchowe, a często nawiązują prawdziwy dialog
z Bogiem. A na miejscu,
w trakcie uroczystej mszy,
prymas Polski mówi im
wprost, że jako „osoby
płci żeńskiej nie mogą
przeżywać prawdziwego
związku z Chrystusem”,
ale za to mogą rodzić kapłanów. No
to niejedna zmądrzeje i w nosie będzie miała tego głupiego starca, któremu na imię Kościół Katolicki”
– twierdzi przyszła matka Polka;
! „Romanse, romanse, romanse. Lezie taki z gitarą, a na Jasnej
Górze w namiocie „wianek” animatorce z Oazy zabiera! I później kochaś idzie o 2 w nocy na czuwanie
oraz w piersi się bije, choć prawie
na ołtarzu cudzołożył, a wszystkie
swoje przemówienia ten gladiator
Matki Boskiej zaczyna od słów „niech
Maryja, mateńka jasnogórska”. Śmiać
się chce i odechciewa mszy świętej,
Kościoła oraz wszelkich pielgrzymek”
– żali się sprofanowana oazowiczka.
Zaś po powrocie z pielgrzymki:
„Zawsze jeszcze przez parę dni łażę
po domu i śpiewam, z czego reszta
domowników, niestety, nie jest zadowolona” – ujawnia przeżywane katusze studentka „Parva” z Lublina.
DOMINIKA NAGEL
Nr 35 (495) 28 VIII – 3 IX 2009 r.
yła na przełomie wieku XVI i XVII, a dzisiaj
na jej grobie zwyczajowo
składają kwiaty przedstawiciele Szczecińskiego Towarzystwa
Historycznego. Jest patronką potępianych przez Kościół Targów Medycyny Naturalnej „Sydonia” i ma swoje ulice w pomorskich miejscowościach. Pisano o niej książki, a jej
podobizny wiszą w szczecińskim Muzeum Pomorza Zachodniego i w Tate Gallery w Londynie.
Dzięki zachowanym dokumentom
sądowym sprzed niemal 400 lat i wciąż
żywej na Pomorzu legendzie wiadomo, co podczas kolejnych tortur powiedziała oprawcom prawie 80-letnia
oskarżona i jaki był tego efekt. Sydonia von Borck, córka Ottona z potężnego rycerskiego rodu von Borcków, ponownie i już ostatecznie przyznała, że była czarownicą, że służyły
jej dwa diabły, z których jeden był silniejszy, a drugiego dostała na łopacie od pewnej kobiety... Wiadomo też,
co stało się z Sydonią 19 sierpnia 1620
r. za Bramą Młyńską w Szczecinie... I na co przeznaczono resztki
jej majątku.
W sumie przedstawiono jej aż 74
zarzuty, w tym oskarżenie o czary, kumanie się z diabłem, złośliwe zachowanie wobec współmieszkanek klasztoru, a nawet spowodowanie śmierci
kilku osób z jej otoczenia, w tym
dziecka. A choć oficjalnie nie oskarżono jej o zniszczenie domu
panującego na Pomorzu, to
jednak ktoś był winien wymarcia książęcego rodu Gryfitów – począwszy od Filipa, po ostatniego, zmarłego
bezpotomnie
Bogusława XIV – i przejęcia tam władzy przez Brandenburczyków.
Kto to mógł być? Cherchez la
femme! Bez wątpienia musiała to być Sydonia von Borck.
A przecież jej dzieciństwo i wczesna młodość zapowiadały życie w barwach raczej kolorowych...
Ż
szczególnie od czasu, gdy
uczyniono z niej czarownicę.
OSKARŻYCIEL: Jesteś czarownicą, masz z nim [z diabłem]
kontakty. Już się nieraz do tego przyznałaś.
SYDONIA: Sędziowie, kłamałam. Nie umiem czarować. Kat
ściskał moje kości, ból odbierał mi rozum. Ja nie wyrządziłam
nikomu żadnej krzywdy...
OSKARŻYCIEL: Więc przed księżmi kłamałaś?
SYDONIA: Ze strachu.
OSKARŻYCIEL: A teraz mówisz prawdę?
SYDONIA: Tak.
OSKARŻYCIEL: A co powiesz, gdy weźmiemy cię na tortury?*
w krytyczną noc z 18 na 19 sierpnia 1620 r. On sam zmarł 3 miesiące później.
Utracone dziedzictwo
Drugą katastrofą, która wpłynęła na całe życie Sydonii, była śmierć
jej ojca. Zmuszona przez brata Ulricha do zrzeczenia się schedy po rodzicach w zamian za rentę roczną
i utrzymanie, z czasem wraz z siostrą
została zmuszona do opuszczenia rodzinnego Wilczego Gniazda, aby odtąd przez długie lata tułać się po Pomorzu i walczyć sądownie o należny
posag. Niestety, konsekwentne procesowanie się przyniosło jej tylko wątpliwą sławę pieniaczki, osoby bezdomnej (!) i... oszczerczyni. Ośmieliła się bowiem szerzyć plotkę o wykorzystywaniu przez księcia ius prime
noctis wobec dam dworu.
Nie całkiem
umarła...
a nad głową Sydonii znowu
zawisły chmury: najpierw popadła w konflikt z przeoryszą i mieszkankami klasztoru, później została pobita
przez dawnego znajomego
z równie potężnego rodu
Wedlów, a jeszcze później
– pomówiona o sprowadzenie śmiertelnej choroby
na dziecko odrzuconego niegdyś adoratora. Na dodatek
zmarł pastor, któremu bardzo smakowało jej piwo. I przeorysza, z którą
od dawna była w stanie wojny. Kiedy więc w 1612 r. wytknięto jej czary, próbowała
uciec z klasztoru, aby poskarżyć się księciu. Nadaremnie.
Zamknięta, oskarżona o niepoczytalność, szalejąca i majacząca w chorobie dawała
Odżyła w pismach
i obrazach bardzo szybko. Jej wizerunki chętnie
powielali ówcześni i późniejsi malarze. Nawet
współcześni tworzą jej
portrety podczas marianowskich plenerów malarskich. Jedną z licznych
powieści o Sydonii przetłumaczyła w 1849 r.
na język angielski Lady
Wilde – matka słynnego Oscara, a autorem
był niemiecki pastor Johann Wilhelm Meinhold, mocno zafascynowany losem słynnej Pomorzanki. W powieści pt.
„Sidonia von Bork – die
Klosterhexe” (czarownica klasztorna) przedstawił ją jako kobietę piękną, w której każdy gotów
był się zakochać, ale jednocześnie złą, okrutną
i przebiegłą. Inspiracją
dla takiego widzenia tragicznej kobiety był obraz
nieznanego malarza, jakoby oglądany przez pastora w zamku Borków.
Podobno na obrazie
przedstawiającym młodą
i piękną Sydonię książę
Franciszek kazał później
innemu malarzowi domalować staruchę, którą sądzono i stracono za czary. Obecnie obraz ten
można oglądać w szczecińskim muzeum.
Legendy o Sydonii chętnie wykorzystują również szczecińscy przewodnicy, opowiadając turystom o Białej Damie, która snuje się podczas
pełni księżyca wzdłuż murów szczecińskiego zamku. Inni powiadają, że
co roku w miejscu egzekucji Sydonii
przysiada kruk, który wyjątkowo głośno kracze...
Bogdan Frankiewicz – zmarły
kilka lat temu znany szczeciński archiwista i historyk – w swojej książce poświęconej Sydonii napisał:
„Jednostka jest bezsilna wobec
wiary, obyczajów, świadomości społecznej, wobec instytucji, jakie funkcjonują. Niebezpiecznie jest drwić
z wiary epoki. Niebezpiecznie jest podawać w wątpliwość wierzenia tego
świata”.
Można się domyślać, czego dotyczyła taka refleksja w roku wydania
książki, ale czy przypadkiem nie jest
to prawda absolutna nawet dzisiaj
– 389 lat po śmierci Sydonii Borkówny?
IGA OLCZYK
*Cytaty z dokumentów za: B. Frankiewicz, „Sydonia”, Wydawnictwo
Glob, Szczecin 1986
Wiedźma w klasztorze
Książę z innej bajki
Była najmłodszym dzieckiem pana na Strzmielu, a jej wyszukane imię
świadczy, że rodzice od początku mieli wobec niej wielkie plany. Wydawało się nawet, że całkiem realne, bo
wyjątkowo piękna dwórka pomorskiej
księżnej podobała się nie tylko nadwornemu malarzowi, którym był Lucas Cranach Młodszy, ale i samemu synowi księcia. Oczarowany
dziewczyną (z zapisów sądowych wynika, że Sydonia już od najmłodszych
lat podejrzewana była o czary!) urodziwy Ernest Ludwik pałał co prawda miłością gorącą i małżeństwo obiecywał, ale słowa dotrzymać nie
mógł. I to była pierwsza katastrofa,
pierwszy krytyczny moment w życiu
dumnej szlachcianki, która mierzyła
zbyt wysoko. Dziewczyna opuściła zamek na zawsze i podobno klątwy rzuconej na ród Gryfitów nie odwołała
nawet na prośbę księcia Franciszka, który odwiedził ją w więzieniu
Kiedy w końcu – wciąż piękna,
choć zmęczona bezskutecznymi procesami – zdecydowała się po wcześniejszym odrzuceniu licznych adoratorów ratować swoje finanse poprzez
małżeństwo, los znowu z niej zakpił.
Do ślubu nie doszło, a ona pod presją krewnych trafiła do klasztoru
cysterek w Marianowie.
Siła złego
W roku 1604 Sydonia miała lat
co najmniej 60 (dokładna data jej urodzenia nie jest znana, a różnice w zapisach sięgają 8 lat) i mogłaby wieść
w klasztorze marianowskim spokojne, stateczne życie, oddając się czytaniu Biblii i... wymyślaniu herbatusinu, tym bardziej że z racji starszeństwa i pochodzenia została „wiceprzeoryszą”. Mogłaby warzyć doskonałe
piwo, opiekować się zwierzętami, rozmawiać z ptakami i nieść pomoc cierpiącym... Mogłaby, gdyby nie jej charakter i wieczny brak pokory. Nie
dość, że wciąż się procesowała i miała dwie cele, a poza klasztorem małe prywatne mieszkanie, to jeszcze...
kąpała się w gorącej wodzie! Z dodatkiem ziół! Wystarczyło kilka lat,
swym wrogom „dowody” nie tyle własnej krzywdy, co „żmijowatości” i oddawania się diabelskim praktykom.
Przed trybunałem
I tak rozpoczął się kolejny wieloletni proces, podczas którego kaci
i przesłuchujący nie mieli wobec Sydonii żadnych względów – ani dla jej
wieku, ani dla płci, ani pochodzenia.
Oto co zanotowano w protokole
sądowym:
„Gdy Sydonię przywiązano sznurami, nogi włożono w dyby i ześrubowano je, czytano artykuł po artykule,
a ona przyznawała się do wszystkiego. Czcigodnemu księciu Filipowi podłożyła diabła Chima, gdy wyjeżdżał
do Stargardu. Chim tak działał
na księcia, iż wywołał chorobę i sprowadził śmierć (...). Diabła posłała
też na Jobsta Borka. Nie kazała mu
go uśmiercać, ale widocznie Chim musiał go palić, skoro zmarł Jobst. Nieraz Chim nie słucha jej, wtedy musi
go bić kijem”.
Trzeba przyznać, że musieli mieć
inkwizytorzy świętą do Sydonii cierpliwość, bo kiedy tortury kończyły
się, a ona odzyskiwała siły, złośliwie
13
odwoływała swoje zeznania. A czyniła to nad podziw wytrwale i inteligentnie, dowodząc siły organizmu,
charakteru i umysłu. Mimo że miała już prawie 80 lat.
Takie prawo...
Jednak musiała przegrać. I umrzeć
– bo takie były czasy.
Ówczesny notariusz odnotował,
co następuje:
„W wyniku nadesłanych akt przez
sędziego nadwornego (...) uznajemy jako sędziowie i ławnicy za słuszne, że
Sydonia Borck (...) przyznała się ponownie do dokonywania czarów oraz
doprowadzenia osób do śmierci. Z tego powodu została skazana na ścięcie
toporem, a następnie ciało jej spalono na stosie. Jej spadek przyznaje się
sądowi na pokrycie kosztów inkwizycji, a nie jej spadkobiercom. Wszystko zgodnie z prawem”.
Trzeba przyznać, że wyrok w sprawie spadku sędziowie orzekli słuszny
i sprawiedliwy – nie było bowiem
wówczas ani jednej osoby, która zasługiwałaby na te resztki, które pozostały po pannie z możnego domu.
Nikt nie pospieszył jej z pomocą,
14
Nr 35 (495) 28 VIII – 3 IX 2009 r.
ZE ŚWIATA
zwalczaniu chorób powodujących degenerację mózgu i systemu
nerwowego (parkinson, alzheimer,
demencja itp.) szykuje się zwrot.
Dotychczas możliwe było jedynie ograniczone hamowanie postępu procesów chorobowych; nowy
środek rokuje szansę na skokowe
polepszenie stanu pacjentów, a nawet cofnięcie patologicznych zmian.
FDA, znana ze swej rygorystyczności amerykańska agencja federalna dopuszczająca leki do produkcji
i obrotu, zaaprobowała wiosną specyfik axona opracowany przez firmę
z Kolorado. Jego głównym składnikiem jest tłuszcz nasycony, który
w wątrobie rozkładany jest na substancje zwane ketonami. Ich działaniem interesują się od jakiegoś czasu (bez rozgłosu) naukowcy pracujący w ośrodkach badawczych sił zbrojnych USA. A to dlatego, że pozwalają żołnierzom klarowniej myśleć
i lepiej walczyć. Ale również niwelują zniszczenia spowodowane chorobami Alzheimera i Parkinsona.
Amerykańska prasa przedstawia
działalność lekarki Mary Newport
z Florydy, której mąż wkrótce po 50.
zapadł na alzheimera i jego możliwości umysłowe ulegały drastycznemu ograniczeniu. Żeby uniknąć czekania na produkcję axony Mary – po
przeanalizowaniu dostępnej literatury
Jedz zieleninę i nie pal W
arzywa i owoce są dobre, palenie jest złe. To wie każdy.
Logiczne wydaje się więc, że nałogowcy nie mogący zrezygnować z papierosów powinni jeść dużo zieleniny. Prawda jest
bardziej powikłana.
W
Nowe studium badawcze pół
miliona Europejczyków wykazało, że palacze spożywający dużo
warzyw i owoców są bardziej narażeni na raka jelita grubego. Dotyczy to tylko ich, bo inni konsumenci warzyw obniżają dzięki nim
zagrożenie tym typem raka o 25
procent. Palący zaś o kilka procent podwyższają... Okazało się,
że związki chemiczne, które zawarte są w warzywach i owocach, potęgują trujące właściwości dymu.
JF
Panaceum: aspiryna
K
ariera aspiryny nie słabnie – ten prastary lek awansuje niebawem do rangi medykamentu panaceum.
Przegania ból, łagodzi zapalenia, zabezpiecza przed atakiem serca... Teraz się okazało, że jest imponująco skutecznym lekiem antyrakowym.
Już wcześniej było lekarzom
wiadomo, że aspiryna zmniejsza
częstotliwość występowania raka
jelita grubego, jednego z najbardziej
niebezpiecznych i najczęstszych oraz
śmiercionośnych nowotworów.
Obecnie naukowcy (Harvard,
Dana Farber Cancer Institute,
Massachusetts General Hospital)
wykryli, że podawanie aspiryny ludziom po diagnozie raka jelita grubego lub odbytnicy zmniejsza
śmiertelność o połowę. „To przełom, mówimy o pastylce kosztującej grosze” – stwierdza jeden z ekspertów, dr Alfred Neugut.
Co ciekawsze, lekarze wiedzą,
dlaczego aspiryna ma tak zbawienny wpływ. Hamuje działanie enzymu COX-2, który wpływa na rozrost guza.
JF
Dzień samobójcy
L
udzie wierni tradycji, którzy planują targnąć się na swe życie,
powinni odczekać do środy.
Jeśli nie zrealizują swego planu w środku tygodnia, mają duże
szanse dożyć weekendu. To konkluzja badań profesora socjologii
z Uniwersytetu Kalifornijskiego w
Riverside, Augustine’a Kposowa, 25 proc. samobójstw ma miejsce właśnie w środę. Dotąd uważano, że najgorszym dniem jest
poniedziałek, bo ludzie są sfrustrowani koniecznością powrotu
do pracy po weekendzie, ale nie:
w poniedziałek zamach na życie
podejmuje tylko 14 proc. samobójców. Najmniej krwawy jest
czwartek (11 proc.).
Wcześniejsze badania sugerowały, że najwięcej samobójstw
popełnia się zimą i wiosną, lecz
najnowsze badanie wcale tego nie
potwierdza. Tylko latem odnotowywana jest lekka tendencja
zwyżkowa.
TN
Zmartwychwstanie
K
iedy kobieta w Paragwaju urodziła przedwcześnie dziecko,
lekarze szpitala w Asuncion nie mieli wątpliwości...
24-tygodniowy płód nie dawał
znaków życia. Wystawiono świadectwo zgonu, zapakowano urodzony za wcześnie zarodek do pudełka i wręczono rodzinie. Kiedy
kilka godzin później matka zamierzała go pochować, otworzyła
pudełko i usłyszała płacz. Dziecko zaczęło ruszać kończynami. „Byłam przestraszona, bardzo przestraszona...” – relacjonuje. Obecnie jej syn jest w inkubatorze, a jego stan zdrowia, zdaniem lekarzy,
jest zadowalający.
PZ
Medyczny przełom
naukowej – nabyła olej kokosowy, który zawiera tłuszcze nasycone przerabiane w wątrobie na ketony. Rezultaty kuracji, jakiej poddała męża
(8 łyżeczek oleju z jogurtem dziennie),
były niewiarygodne. Po krótkim czasie objawy choroby cofnęły się prawie
zupełnie: „Mąż mówi, że
czuje się jakby ktoś
zaświecił mu w głowie żarówkę. Jest
umysłowo aktywny,
śmieje się, żartuje.
Jest taki, jak
dawniej”.
Ray Moon, 80 lat
Waszyngtonie oddano do użytku Kongresowe Centrum dla Gości; gmach kosztował 621
mln dol., ale Dan Lungren, kongresman republikański z Kalifornii, zapragnął podwyższyć jego koszt
o 100 tys. dol. Chodzi o napis, który ma być umieszczony na budynku: „Wierzymy w Boga”.
Izba Reprezentantów bez szemrania zaaprobowała
pomysł, ale Lungren
natrafił na zdecydowany opór gdzie indziej: Fundacja Wolności od Religii wystąpiła przeciw
niemu do sądu, oskarżając, że napis gwałci konstytucyjny rozdział religii i państwa, obraża 15 proc. Amerykanów, którzy w Boga nie wierzą. „Kongres sugeruje, że wiara w Boga jest jednoznaczna z obywatelstwem
USA – stwierdza fundacja. – Napis interpretuje rząd
jako judeochrześcijański”.
Oddzielenie państwa i religii jest w Stanach fikcją,
ale nie ustają wysiłki, żeby anulować nawet to fikcyjne
założenie. W Tampie i St. Petersburgu na Florydzie ugrupowania zwalczające ów rozdział wykupiły kilkadziesiąt
billboardów nad autostradami metropolii, aby umieścić
W
Kiedy dr Newport opublikowała
wyniki swych eksperymentów w internecie, wkrótce pojawiły się doniesienia o podobnych rezultatach. Największe wrażenie robi przypadek
Mary Hurst, 83-letniej kobiety
z Connecticut, w schyłkowym stadium degeneracji mózgu: nieruchoma, niekomunikatywna, „jak warzywo” – stwierdzała rodzina. Po kuracji olejem kokosowym zmieszanym z olejem MCT używanym
przez kulturystów chora zaczęła
chodzić, rozmawiać, sama się
ubierała i jadła.
Dr Richard Veech,
specjalista od metabolizmu w National Institute of Health, pracuje – na zlecenie
Departamentu
Obrony – nad pozyskiwaniem ketonów metodą laboratoryjną; uzyskał
je w stężeniu
dwudziestokrotnie
większym niż występujące w oleju kokosowym.
CS
na nich hasła deklarujące, że „separacja to kłamstwo”.
„Rząd USA został stworzony tylko dla ludzi, którzy są
moralni i religijni – utrzymują animatorzy akcji. – Judeochrześcijański fundament stworzony przez »Ojców Założycieli« jest źródłem prosperity kraju przez ponad 200
lat. W ostatnich 40 latach bezbożni aktywiści zintensyfikowali swą działalność i dlatego popadliśmy w kłopoty”.
Oczywiście obecne „kłopoty” są dziełem jak najbardziej
pobożnych polityków i szefów korporacji, bo „ojcowie
założyciele” (zwłaszcza Jefferson) mówili o „murze”
rozdzielającym sferę świecką i religijną, ale prawda
i fakty nie mają żadnego znaczenia, gdy chce się dowieść religijnej wyższości.
Niektóre billboardy cytują wypowiedź prezydenta Waszyngtona: „Nie jest możliwe prawe rządzenie światem
bez Boga i Biblii”. Drobny problem: Waszyngton nigdy
nic takiego nie powiedział. Cóż za problem! – bagatelizują aktywiści religijni: „Rzeczywiście w żadnym dokumencie z jego podpisem takie zdanie nie figuruje, ale nie
ma wątpliwości, że mógł coś takiego powiedzieć”. PZ
Bogobojne USA
ładze Izraela i organizacje
żydowskie nigdy nie drążyły kwestii antysemickich poczynań władz USA, np. odesłania
z powrotem do Europy transatlantyka „St. Louis”, którego pasażerowie – uchodźcy z Holokaustu
– usiłowali prosić o azyl w Miami. Odesłani trafili do obozów koncentracyjnych.
Obecnie publicznie tę sprawę
porusza „L’Osservatore Romano”
w artykule Raffaele Alessandrini. Publikacja ostro krytykuje Departament Stanu USA za biurokratyczną obojętność i niepodjęcie
W
Organ Kościoła oskarża
żadnej akcji 18 miesięcy po tym, jak
został poinformowany o zagładzie
Żydów. Autorka przytacza treść artykułu z pisma Żydów włoskich
z 1948 roku oraz fragmenty dzienników ówczesnego sekretarza skarbu
USA – Henry’ego Morgenthaua.
W sierpniu 1942 roku amerykańskie ministerstwo spraw zagranicznych zostało poinformowane, że naziści planują eksterminację milionów
Żydów – stwierdza „L’Osservatore
Romano”. Oficjalny organ watykański zestawia to z zarzutami wobec
papieża Piusa XII, które uważa za
„stanowczo fałszywe”. Żydzi byli
ukrywani w klasztorach, a rząd USA
nie uczynił nic, by im pomóc – konkluduje Alessandrini.
Ciekawe, dlaczego organ Stolicy Apostolskiej zdecydował się zaatakować władze USA i dlaczego
właśnie teraz. Z pewnością nie jest
to dziełem przypadku.
CS
Nr 35 (495) 28 VIII – 3 IX 2009 r.
arcial Maciel, najsławniejszy mnich od czasów Rasputina, okazuje się ojcem nie tylko zakonu Legioniści Chrystusa, lecz rosnącej
liczby dzieci. W połowie sierpnia wiadomo już o sześciorgu, co
oznacza silną dynamikę, bo jeszcze kilka miesięcy temu Maciel
był znany jako nieprokreacyjny
pedofil-sodomita.
Rozrastają się także jego dokonania jako malwersanta funduszy,
które Legioniści tak skutecznie zbierali. Maciel przypomina nieco bombę atomową: po wstępnym huku eksplozji oskarżeń seminarzystów pojawił się grzyb, który wciąż się rozrasta. Po fali uderzeniowej przyszedł
czas na zdradliwą radioaktywność,
która może unicestwić aureole
M
przez zakon w zamian za milczenie.
Teraz mówienie okaże się zapewne bardziej lukratywne...
Również w sierpniu dwie meksykańskie gazety („La Jornada”
i „Milenio”) opublikowały oświadczenie adwokata Josego Bonilli
o tym, że Maciel ma sześcioro dzieci, a on reprezentuje interesy finansowe trojga z nich. Zakonnik traktował założony przez siebie w roku
1941 zakon jak udzielne księstwo,
a jego budżet (650 mln dol.) jak własne konto. Teraz Bonilla wytacza
legionistom sprawę, pragnąc z owego konta pobrać pieniądze należne
dzieciom założyciela z tytułu praw
do spadku. Jest niemożliwe, by liderzy zakonu nie wiedzieli wcześniej
o progeniturze swego bossa i o wypłacanych pieniądzach. Kto wiedział
KOŚCIÓŁ POWSZEDNI
Chodzi więc o to, co Jan Paweł
II wiedział o swym faworycie i kiedy wiedział. Staje się to szczególnie
istotne w trakcie zastanawiająco ślimaczącej się (po ekspresowym starcie na hasło santo subito) procedury kanonizacyjnej. Zwekslować tego
problemu i zachachmęcić prawdy już
się nie da – zbyt dużo jest audiowizualnych dowodów papieskiej afirmacji Maciela, jak choćby scena, która obiegła światowe media (Maciel
całuje papieski sygnet, a JPII tytułuje go z okazji półwiecza wyświęcenia „sprawdzonym przewodnikiem
młodzieży”). Konserwatywni aktywiści katoliccy, m.in. Pete Vere, na
łamach „Catholic Light” przekonują, że papież nie mógł znać całej
prawdy, bo nie kontynuowałby publicznego wychwalania Maciela jako
Marcial Maciel, czyli
zagrożenie świętości
żywych i umarłych dostojników kościelnych, pierwszych gwiazd nie wykluczając. Ale po kolei.
Matka 23-letniej Normy Hildy
Rivas z coraz większą swadą rozprawia o jej tacie. W wywiadzie
z 11 sierpnia dla hiszpańskiego magazynu „PeriodistaDigital” powiedziała: „Kiedy spotkałam tego człowieka, byłam nieletnia. Ani ja, ani
moja córka do końca nie wiedziałyśmy, kim on jest. Córka była ofiarą
przemocy swego ojca, Maciela. Cierpi na poważną traumę zakorzenioną w dzieciństwie i nie wiem, czy kiedykolwiek będzie w stanie się od niej
uwolnić”. Pismo informuje, że Maciel zapisał paniom dwa mieszkania
w eleganckiej kamienicy w Madrycie, gdzie mieszkają, oraz 3 inne
lokale o sumarycznej wartości 2 mln
euro. Nie muszą pracować, żyją
w luksusie, otrzymując comiesięczne „szczodre stypendium” płacone
i kiedy? To pytanie, na które będzie
się starał odpowiedzieć sąd, a także komisja watykańska złożona z sześciu prominentnych hierarchów oddelegowanych do inspekcji zakonu.
Ale sprawa jest znacznie głębsza.
Jak wiadomo, Maciel został wiarygodnie oskarżony kilkanaście lat temu, a w roku 1998 wytoczono przeciw niemu sprawę przed sądem prawa kanonicznego. Zarzuty 8 byłych
seminarzystów rozbiły się o mur milczenia Watykanu, a proces kanoniczny stanął w miejscu. Nie byłoby to
możliwe bez długotrwałej, konsekwentnej, niesłabnącej ochrony i poparcia osobistego, jakich udzielał Macielowi Jan Paweł II, nie zważając
na mnożące się sygnały alarmowe.
Sprawę przed trybunałem kanonicznym wyrwał z hibernacji kard. Ratzinger, gdy Wojtyła był na łożu śmierci – w roku 2006 zdymisjonował Maciela, nie podając żadnych przyczyn.
„doskonałego wzorca dla młodych”.
Sceptycy równie logicznie stwierdzają, że JPII musiał zdawać sobie sprawę z oskarżeń o pedofilię i wiedzieć
o sprawie przed trybunałem kanonicznym; czynił to, co czynił, by zataić drastycznie kompromitującą
prawdę. Nie mógł nie wiedzieć, że
sukcesy w zbieraniu pieniędzy przez
zakon biorą się z rozpowszechniania
filmów, które ukazują Maciela z papieżem błogosławiącym jego działalność. Kierownictwo zakonu konsekwentnie posługiwało się Janem Pawłem II jako tarczą przeciwko atakom
na swego lidera: jest atakowany, bo
wrogowie Kościoła pragną zaszkodzić papieżowi.
Jose Bonilla zapewnia, że istnieją „dostateczne dowody”, by wykazać, że wszyscy – zarówno Wojtyła,
jak i kierownictwo zakonu – wiedzieli o potomstwie Maciela. Dzieci Maciela reprezentowane przez
Bonillę przekazały mu liczne dokumenty pisane ręką ich ojca oraz
fotografie z JPII. Podobno w niektórych listach omawia on z członkami kierownictwa zakonu kwestię
swych dzieci. „Myślę, że Maciel pozostawił im pieniądze – konstatuje
Bonilla. – Nasi informatorzy mówią,
że chodzi o znaczne kwoty”.
Wszystko to może poważnie
utrudnić drogę Wojtyły na ołtarze;
jak wiadomo, wymagane jest udowodnienie „heroicznych cnót” beatyfikowanego, a ochranianie przestępcy seksualnego do takowych nie
należy. Jeden z filmów wysyłanych
z prośbą o datki ukazuje Jana Pawła II, który – przemawiając z balkonu Bazyliki św. Piotra do dużego zgromadzenia wiernych na placu – mówi: „Wszyscy jesteście synami i córkami ojca Maciela”.
JOHN FREEMAN
15
Skarby Kościoła
w Australii
ajpierw była Ameryka, potem Irlandia. Teraz Australia. Wspominamy tylko najgłośniejsze afery seksualne autorstwa księży katolickich. Gdyby wymienić wszystkie, trzeba by się zająć czytaniem globusa.
N
W żadnym kraju skandale kleru nie są sprawą przeszłości: rozliczoną, zakończoną, skorygowaną.
Nigdzie i nigdy się nie zdarzyło,
by rachunek sumienia zainicjowali duchowni, koledzy i przełożeni
sprawców. To oni – prawie zawsze
– byli tymi, którzy robili co w ich
mocy, by taić prawdę i osłaniać winnych. Inicjatywa należała do mediów, dlatego kler odnosi się do
nich z ostentacyjną lub skrywaną
wrogością. To one odarły kościelnych funkcjonariuszy z nimbu supermanów stojących ponad wymiarem sprawiedliwości i krytyką.
To, co odbywa się obecnie w Australii, to kolejny etap wyciągania
na światło dzienne tego, co niektórzy duchowni robili potajemnie
i bezkarnie przez dziesięciolecia.
Kiedy w roku 1996 wyszły na
jaw przestępstwa seksualne katolickich kapłanów wobec 450 ofiar,
ówczesny arcybiskup Pell (dziś kardynał), powołał do życia system
zwany Melbourne Response (sposób reagowania na zarzuty). Obecnie praktyka owego systemu spotkała się z krytyką ze strony poszkodowanych oraz ich obrońców,
nagłośnioną w piśmie „The Age”.
Krytyka ta wzburzyła niektórych
hierarchów. Biskup Les Tomlison,
wikary generalny archidiecezji Melbourne, wystąpił z oskarżeniem, że
powstał „przemysł eksploatacji ofiar
dla własnej korzyści”. Miał zapewne na myśli ich adwokatów. Irytacja dostojników australijskiego Kościoła jest
symptomatyczna: rok temu
bp Anthony Fisher – organizator Światowego Dnia
Młodzieży – oskarżył środowiska domagające się
papieskich przeprosin
o... „rozdrapywanie
starych ran”.
Rany są wciąż
świeże i rozdrapuje je swą postawą Kościół. Zaraz po bp. Tomlisonie
głos zabrał szef archideicezji, abp Denis
Hart. Oświadczył, że
system Melbourne Response funkcjonuje znakomicie, a jak się ofiarom nie
podoba, to nie muszą z niego korzystać. Kiedy przypomniano mu, jak potraktował w roku
2004 kobietę, która
przyszła doń w nocy poskarżyć się,
że była napastowana przez księdza
(„Niech cię piekło pochłonie, ty
suko!”), purpurat zasłonił się niepamięcią. Zaraz mu przypomniano, że wkrótce potem w sądzie
przepraszał i kajał się za tę szczerą wypowiedź, nacechowaną miłością bliźniego...
„The Age” informuje też, jak
archidiecezja Melbourne sabotowała śledztwa policyjne, ostrzegając
podejrzanych, że są na celowniku
policji. Mieli więc czas wyczyścić
komputery i zatrzeć dowody winy.
„The Age” polemizuje z opinią abp.
Harta, że działania systemu Melbourne Response były „fair i odzwierciedlały współczucie dla ofiar”.
Nieprawda – pisze gazeta – Kościół
starał się bronić sprawców przed
odpowiedzialnością prawną.
Przeciw liderowi archidiecezji
wystąpili jego podwładni. Ksiadz
Kevin Dillon, znany proboszcz katedry w Melbourne, zażądał kontroli dokonań systemu i zakwestionował ocenę jego funkcjonowania
przez Harta jako „sukces”. „Jak arcybiskup może tak to oceniać, skoro nigdy nie spytał o zdanie ofiar
przemocy seksualnej?” – pyta Dillon. Otwartą dezaprobatę wobec
stanowiska abp. Harta wyrazili również dwaj australijscy biskupi: Michael Malone („Nie można usprawiedliwiać Kościoła, który odmawia słuchania i przyznania się do błędów”)
oraz Geoffrey Robinson, który koordynował działania
związane ze skandalem pedofilii w latach 90.
(część ofiar zastraszano).
Biuletyn katedry opublikował przeprosiny za to,
że przed miesiącem nazwał
„skarbem” księdza odpowiedzialnego za przestępstwa seksualne na
trzech kobietach.
PIOTR ZAWODNY
16
Nr 35 (495) 28 VIII – 3 IX 2009 r.
NASI OKUPANCI
KORZENIE POLSKI (21)
Czy Polskę stworzyli wikingowie?
Kto stworzył państwo polskie? Słowianie, a może
jakieś inne ludy? Czy rację mają zwolennicy
tzw. teorii najazdu, czy też jej oponenci?
Dzieje państwa polskiego pełne są kontrowersji, punktów spornych i niewyjaśnionych. Wiele z nich
dotyczy genezy Polski. Już w szkole uczymy się, że w drugiej połowie
X w. Mieszko I, a po nim Bolesław Chrobry zbudowali zręby państwowości polskiej, jednak wciąż nie
umiemy z całym przekonaniem odpowiedzieć na wiele pytań o początek państwa polskiego. Jak doszło do powstania naszego państwa
i kto był tak naprawdę pierwszym
władcą Polski – Mieszko I, jego ojciec, dziad, czy może pradziad? Jak
głęboko sięgają nasze słowiańskie
korzenie? Czy państwo polskie powstało w wyniku powolnej ewolucji
czy najazdu?
Kiedy okazało się, że na ziemiach
polskich przed VI w. Słowian w większości jeszcze nie było, upadł mit ich
prasłowiańskości. Padła tym samym
wizja początków państwa polskiego
jako kraju zamieszkiwanego od dawien dawna przez Słowian, rządzonego przez sprawiedliwych władców
i zasiedlającego określone terytorium. Liczni badacze od dawna zwracali uwagę na fakt, że w historiografii państwo polskie pojawia się nagle, i to od razu jako twór politycznie dojrzały, rywal i zarazem partner władców niemieckich. Wraz
z odejściem od skonstruowanych
N
przez Wincentego Kadłubka bajecznych dziejów Polski (m.in. podania, że Prapolacy, potomkowie Jafeta, syna Noego, osiedlili się nad
Wisłą i Odrą zaraz po biblijnym
potopie, a kolejni Leszkowie walczyli z Aleksandrem Wielkim i Cezarem itd.) zaczęły się pojawiać różne teorie próbujące wyjaśnić tę zagadkę. Z braku wiedzy, której dostarcza dziś archeologia, problem
starano się rozwiązać poprzez różne analizy nazwy „Lechici”, czyli
określenia mitycznych przodków Polaków, wprowadzonego przez Kadłubka. W ten sposób w XVIII w.
narodził się tzw. problem lechicki,
który z perspektywy czasu zyskał niechlubne miano „obłędu lechickiego
polskiej historiografii”. Dla jednych
Lechici stali się najeźdźcami z zewnątrz, dla innych – macierzystą warstwą społeczną, która zorganizowała państwo polskie. Szczególnym powodzeniem cieszyć się zaczęła teoria o powstaniu państwa polskiego
drogą najazdu obcych plemion i podboju przez nie miejscowej ludności.
Lechitów najeźdźców szukano w Kolchidzie nad Morzem Czarnym (Gotfryd Bogumił Lengnich, Adam
Naruszewicz), w Dacji (Wacław
Aleksander Maciejowski), w Ilirii
(August Bielowski) i wreszcie
w Skandynawii (Karol Szajnocha).
ie wiedzieć czemu duchowni róż nych wyznań uważają się za pro fesjonalistów w sprawach życio wych problemów swoich wiernych. Efek ty ich działań są często opłakane.
Dostałem właśnie bardzo poruszający list
od współpracowniczki „FiM”, pani Basi
z Pomorza, która uczestniczyła niedawno
w terapii grupowej. Kilka lat temu pani Basia, kobieta obecnie 35-letnia, padła ofiarą
napadu i gwałtu. Lata mijały, ale przeżyta
trauma pozostawiła trwałe ślady rzutujące na
jakość jej życia codziennego. Zgłosiła się więc
do lekarza, a ten zaproponował jej udział
w terapii grupowej.
Terapia szczęśliwie zakończyła się dla Basi sukcesem wiosną tego roku. Nasza współpracowniczka dzięki udziałowi w grupie miała okazję uświadomić sobie, jak bardzo szkodliwa w życiu ludzi może być religia. Otóż
w dziewięcioosobowej grupie Basia była jedyną ateistką. Wszystkie inne osoby, tak się
jakoś złożyło, były wierzące i praktykujące.
Wszyscy też, poza Basią, w jakiś sposób byli psychicznie poturbowani z powodu swojego światopoglądu.
Ponieważ byli katolikami, doświadczali
przykrych wyrzutów sumienia z powodu używania antykoncepcji. Wszyscy jej używali
Wyjąwszy ów ostatni pogląd, były to
fantastyczne teorie, niepoparte żadnymi podstawami źródłowymi.
Bliższego przyjrzenia się godna
jest natomiast teoria normańska,
która do dziś ma swoich zwolenników. Odegrała ona dużą rolę w dawnej historiografii polskiej, jak również antypolskiej polemice hitlerowskiej. Jej twórca, Karol Szajnocha,
w pracy pt. „Lechicki początek Polski” (1857 r.) dopatrzył się w Lechitach normańskich przybyszów ze
Skandynawii. Nazwę „Lechici” wyprowadził on ze skandynawskiego
terminu „lag” albo „lah”, które miało znaczyć tyle co „towarzysz”.
W jego ujęciu, podbój naszych ziem
przez skandynawskich Lachów miał
się dokonać jeszcze w VI w. Teoria mająca za przesłanki m.in. domniemane normańskie imię Mieszka I – Dago (z aktu Dagome iudex)
oraz rzekome znaki runiczne (inskrypcyjne pismo skandynawskie
w herbach szlachty polskiej), zmodyfikowana została przez Franciszka
Piekosińskiego.
W jej nowym ujęciu Normanowie najechali najpierw Lechitów nadłabskich, a ci z kolei, już
„znormalizowani”, najechać mieli w VII lub VIII w.
Lechitów nadwiślańskich, tworząc państwo polskie i warstwę arystokratyczną. Kolejnym echem teorii najazdu normańskiego był pomysł
Kazimierza Krotoskiego, który poprowadził Normanów przez Ruś.
i wszyscy uważali, że czynią źle. Biegali więc
do spowiedzi, po czym znów brali tabletki lub
nakładali prezerwatywy, i tak w kółko.
Ale życie w bagnie poczucia winy po użyciu gumki nie jest bynajmniej najgorszą rzeczą, jaka się tym ludziom przytrafiła. 3 osoby (a więc aż 33 procent uczestników terapii!)
Odrzuceniem historyczności
przodków Mieszka I, tak jak to
przedstawił Gall Anonim, szczególnie zainteresowany był reżim hitlerowski. Badacze niemieccy stwierdzili, że Mieszko I nie mógł mieć
słowiańskich przodków, gdyż sam
był przybyszem – wodzem wikińskim
przybyłym z Danii lub z Pomorza.
Twierdzenie to służyło tezie o braku państwowotwórczych zdolności
wśród Słowian, a jednocześnie specjalnych w tym względzie zdolnościach Germanów.
Większość historyków polskich
odrzuca dziś, jak się wydaje całkiem
słusznie, teorię najazdu. Stało się
też jasne, że Kadłubkowi „Lechici”
są wytworem średniowiecznej historiografii. Broń skandynawska, znaleziona w grodzisku na Ostrowie
Lednickim uznanym za kolebkę Piastów, wcale nie musi dowodzić, że
niezadowolony z jej ciągłych potknięć i słabości. Mężczyzna był stale apatyczny i smutny,
zaniedbywał nawet terapię i chodził ciągle do
spowiedzi, ale to nie przynosiło mu trwałej ulgi.
Inny przypadek to historia 25-letniej dziewczyny, która jako nastolatka usunęła ciążę.
Od tamtej pory – mimo wielokrotnych wizyt
ŻYCIE PO RELIGII
Duszni znachorzy
doświadczyły bardziej dotkliwych skutków własnej religijności. Jeden z mężczyzn, mniej więcej czterdziestoletni, cierpiał na dolegliwości,
w których nasza Basia dopatrzyła się schorzenia nazywanego na Zachodzie nerwicą eklezjogenną. Jest to zespół schorzeń spowodowanych głęboko osadzonymi religijnymi przekonaniami pacjenta. Jej źródłem jest z reguły nauczanie kościelne, stąd nazwa (gr. ekklesia – kościół). Chory, którego poznała Barbara, żył w ustawicznym lęku i przygnębieniu
spowodowanym strachem przed karą Bożą.
Ofiara tej nerwicy miała świadomość, że nieustannie żyje pod wzrokiem Boga, który jest
u spowiedników – żyje ona z potwornym poczuciem winy, uważa się za morderczynię i straciła chęć do życia. Nie wierzy, że Bóg jej przebaczył, nie ma w sobie siły, aby w to uwierzyć,
mimo że jest osobą niezwykle religijną.
Trzeci przypadek byłby może nieco komiczny, gdyby nie to, że powoduje cierpienie
w życiu konkretnego człowieka. Mniej więcej
30-letni mężczyzna cierpiał na silne bóle brzucha, które lekarze zdiagnozowali jako nerwicowe. On jednak nie dawał im wiary, tylko
pod wpływem nauczania katolickich środowisk charyzmatycznych podejrzewał się o...
opętanie. Uważał, że to najpewniej diabeł go
państwo polskie stworzyli wojowie skandynawscy. Równie dobrze
mogła ona należeć do atakujących
gród napastników albo była sprowadzona jako najlepsza broń tamtych czasów. Nie można też wykluczyć, że trzon doborowych oddziałów w Państwie Gnieźnieńskim stanowili wojowie ze Skandynawii, Danii czy Rusi.
Badania dendrochronologiczne
pozwoliły dziś na ustalenie nowej
chronologii początków państwa polskiego. Wydaje się wysoce prawdopodobne, że prawdziwym założycielem państwa polskiego mógł być znany z relacji Galla Siemomysł. Wykorzystując metodę dendrochronologiczną, ustalono, że ostateczne
uformowanie się państwa polskiego
nastąpiło na terenie Wysoczyzny
Gnieźnieńskiej około 940 r., a więc
przypadło na schyłek panowania Siemomysła. Do tego czasu, począwszy od drugiej połowy IX w., rozwój osadnictwa na tym terenie przebiegał w sposób ewolucyjny. Proces konsolidacji i militaryzacji ludności zamieszkującej Wysoczyznę
Gnieźnieńską uległ gwałtownemu
przyspieszeniu najprawdopodobniej
wskutek zagrożeń wywołanych wybuchem powstania Słowian połabskich w latach 936–940.
Wtedy też niemal w jednym
momencie wznieśli Polanie
co najmniej pięć ogromnych grodów, w tym gród
w Gnieźnie.
Podkreślić należy,
że za ewolucyjnym,
a więc rodzimym pochodzeniem państwa
polskiego przemawia
niezmiennie ten sam najistotniejszy argument – tradycja własna Piastów.
ARTUR CECUŁA
tak gniecie w środku. Naoglądał się filmów,
nasłuchał kazań, naczytał też świadectw ludzi
„wyzwolonych z opętania”. Ich dawne cierpienia przypominały ponoć jego dolegliwości.
Zaledwie kilka osób w jednej grupie,
a tyle zniszczonych życiorysów, zmarnowanych
lat, morze bólu i cierpienia. I w tle za tym
wszystkim majaczą religijne dogmaty, kościelne nauczanie, biblijne „mądrości”. Ktoś powie, że to wina katolicyzmu. To po części prawda, ale przestrzegałbym przed tak łatwą diagnozą. Znam podobne historie z radykalnych
środowisk protestanckich i innych, nie mniej
gorliwych. Tam często jest jeszcze gorzej.
Katolicy mają przynajmniej prawo do bycia
nieszczęśliwymi. W wielu mniejszych kościołach trzeba natomiast stale trzymać fason
i szczerzyć zęby w szerokim uśmiechu. Smutek może uchodzić tam za świadectwo życia
w grzechu, a to jest najpoważniejsze podejrzenie, jakie można sobie tylko wyobrazić.
Na koniec mam prośbę – jeżeli mieliście
podobne spotkania jak te, które opisała pani
Basia, sami cierpieliście na nerwice/lęki związane ze światopoglądem lub jesteście psychologami/psychiatrami, którzy mają do czynienia
z tego typu przypadkami, proszę, napiszcie
o tym do mnie (na adres redakcji z dopiskiem
„dla Marka Kraka”).
MAREK KRAK
Nr 35 (495) 28 VIII – 3 IX 2009 r.
ranciszek do końca życia
głosił ubóstwo w sposób
rygorystyczny, zakazując
nawet fizycznego kontaktu z pieniędzmi. Podobnie jak Jezus, który „nie ma miejsca, gdzie by
głowę mógł oprzeć” (Mt 8. 20), nie
miał stałej siedziby i żył, wędrując
z miejsca w miejsce. Jego uczniowie, przede wszystkim ludzie młodzi, jednoczyli się z przyrodą, żyli
radośnie i beztrosko. Wówczas Franciszek odrzucał nawet księgi święte,
zakazując ich czytania swoim towarzyszom; uznawał bowiem prymat życia w ubóstwie i kontemplacji i zalecał docieranie do Boga sercem,
a nie rozumem.
F
Wkrótce w łonie nowego zakonu franciszkanów zaczęły się kreować
trzy grupy: 1) pierwszą stanowili najbliżsi, pierwsi towarzysze, którzy opowiadali się za wiernością ewangelii;
2) drugą – „ministrowie”, którzy odrzucali pierwotną prostotę; 3) trzecią
– uczeni, którzy chcieli praktykować
ubóstwo, ale bez rezygnacji z aktywności intelektualnej i duszpasterskiej.
Franciszek odłączył się od zakonu i wraz z grupą pierwszych towarzyszy kontynuował swój pierwotny styl życia. Napisał wówczas „Testament”, w którym powtórzył
w sposób zdecydowany swe dawne
nauki dotyczące zakazu posiadania
jakichkolwiek dóbr oraz przywilejów
PRZEMILCZANA HISTORIA
Spirytuałowie osiągnęli w zakonie przewagę za rządów generała
Rajmunda Godefroida (obrany
w 1289 r.), jednak już 5 lat później
papież Celestyn V wyodrębnił ich
w zakon celestynów, a w następnym
roku papież Bonifacy VIII nowy zakon rozwiązał. Spowodowało to ostry
konflikt spirytuałów z Kurią.
Wyłonili się spośród nich trzej
wielcy przywódcy – Angelus Clarenus, Ubertino da Casale i Piotr
Olivi. Czołowym teologiem spirytuałów był Piotr Olivi (1248–1298),
przywódca spirytuałów prowansalskich, który w swoich pismach ukazywał Franciszka jako „drugiego
Chrystusa”. Po śmierci Piotr stał się
i Syna – w którym właśnie żyli;
3) okres wiecznej ewangelii i Ducha Świętego – zapowiedziany na
1260 r. – w którym władzę objąć
miał nowy zakon duchowych ludzi
(homines spirytuales), kierowany
przez przywódcę podobnego do
Chrystusa. Miało to być królestwo
miłości, wolności i pełnego poznania Boga, a także wolności od pożądania bogactw oraz władzy. Religię ksiąg miała zastąpić religia ducha, a każdy człowiek – bez kaznodziejów i sakramentów – miał
być przepełniony intelligentia spirytualis. Papiestwu plan ten nie podobał się o tyle, że nie przewidziano go w nowym świecie: zarówno
NIEZNANE OBLICZA CHRZEŚCIJAŃSTWA (18)
Herezje franciszkańskie
Franciszek z Asyżu początkowo zgromadził, podobnie
jak Jezus, 12 uczniów. Głosili oni konieczność powrotu
do ewangelicznych zasad całkowitego ubóstwa
i wyrzeczenia się wszystkich dóbr – nie tylko osobistych,
ale i wspólnotowych. Co z tego pozostało?
Ówczesna sytuacja w Europie była dla papiestwa niepokojąca. Powszechnie zaczęły się rozwijać ruchy
heretyckie o wydźwięku antyklerykalnym i mistycznym, w większości akcentujące potrzebę powrotu do ewangelicznego ubóstwa. Na wschodzie bogomili, na zachodzie katarowie, tzw.
ruch ubogich, a także humiliaci (pokorni), waldensi, czyli „ubodzy liończycy” i in. – stanowili dla papiestwa coraz większe zagrożenie, a ich
oddziaływanie zaczęło nabierać ogólnospołecznych rozmiarów.
Warto podkreślić, że Franciszek
wychował się w Umbrii, gdzie roiło
się od katarów, i to oni wywarli największy wpływ na jego postawę. Był
więc dzieckiem kataryzmu, czyli „rakowatej narośli” na ciele Kościoła,
„uczniów szatana”, „lisów w winnicy
pana” (tak określali katarów ludzie
Kościoła). Święty Franciszek był o tyle katolikiem, że nie wypowiedział posłuszeństwa papieżowi. Jeśli chodzi
o jego przekonania religijne, to
z całą pewnością były one na tyle heretyckie, że wielu za ich wyznawanie płonęło na stosie, zarówno przed nim, jak i dziesiątki lat
po nim. Ten pogodny i wesoły mistyk nie miał jednak rewolucyjnego
charakteru i dawał sobą manipulować, a papież skrzętnie to wykorzystał. W roku 1218 Franciszek, nie
chcąc uczestniczyć w przekształcaniu
stowarzyszenia, które sam założył, wyruszył do Egiptu, a zakon franciszkański został stworzony pod jego
nieobecność i bez jego udziału. Zrezygnował wtedy z dalszego kierowania braćmi i sprzeciwił się papieskim
legislacjom, bo były one sprzeczne
z duchem ewangelicznym.
– gdyż Chrystus też niczego nie posiadał. Z całą pewnością jego postawa była coraz bardziej niewygodna
dla papieża i być może wkrótce doczekałby się jakiejś bulli potępiającej za heretyckie odchylenie. Na
szczęście – „umarł w porę i został
kanonizowany czym prędzej w dwa
lata potem” (Reinach).
Ci, którzy pozostawali przy pierwotnych ideach franciszkańskich,
zwali się spirytuałami albo fraticelli. „Wkrótce Święta Inkwizycja zabrała się do braci zwanych franciszkanami duchowymi, którzy się powoływali zbyt wiernie na doktrynę swego mistrza, krwawy wyrzut dla chciwości
Kościoła rzymskiego” (Reinach).
W roku 1230 papież Grzegorz
IX wydał bullę „Quo elongati”,
w której ogłosił, że „Testament” św.
Franciszka nie obowiązuje (dyspensa) oraz że bracia mogą ominąć zakaz posiadania dóbr, korzystając
z pośrednika (nuntius), który będzie
przyjmował jałmużnę, oraz przyjaciół (amici spirituales), którzy z kolei będą przechowywać ich pieniądze. Bulla spotkała się z oporem grupy pierwszych towarzyszy Franciszka, skupionych wokół nowego ojca
zakonu – Eliasza. Już wówczas bracia często trafiali do cel więziennych,
a nawet na stos.
Niebezpieczeństwo schizmy zażegnał św. Bonawentura (1221–1274),
który ze względu na swój wkład uznawany jest często za drugiego założyciela zakonu franciszkańskiego. Jednak słuszniej jest uznać go za właściwego założyciela „papieskiego”
franciszkanizmu. Uwięził on wszystkich braci, którzy ośmielili się myśleć inaczej (spirytuałowie).
Pustelnia świętego Franciszka wg Belliniego
przedmiotem żarliwego kultu, co
przyczyniło się do wyraźniejszej polaryzacji w stosunkach z Kościołem
katolickim, zwalczanym odtąd przez
„czystych” jako apokaliptyczny antychryst. W roku 1317 papież Jan
XXII nakazał odkopać szczątki Piotra, a jego grób zniszczyć.
Spirytuałów mozna uznać za prekursorów dzisiejszej tzw. religijności prywatnej, indywidualnej, gdyż
sprzeciwiali się formom organizacji
religijnej narzucanej z zewnątrz. Według nich, niepodobna ująć sfery
sacrum w piśmie, gdyż każdy ma swój
własny „intelekt duchowo-religijny”.
Herezją zbliżoną był franciszkański joachimizm. Joachim z Fiory
(zmarł w 1202 r.) był opatem i autorem apokaliptycznych komentarzy
do Pisma Świętego. Ogłosił kilka proroctw, m.in. o trzech częściach historii świata, będących trzema etapami,
w których ludzkość wznosi się od poziomu zwierzęcego i ziemskiego do
duchowego i niebieskiego: 1) okres
Boga Ojca i Prawa – od stworzenia
do odkupienia; 2) okres ewangelii
ojców świętych, jak i biskupów miało już nigdy więcej nie być, a miejsce papieskich rozporządzeń miało
zastąpić Kazanie na Górze. Zwiastunem tego miał być widoczny rozkład Kościoła zarówno wschodniego, jak i zachodniego. I nie tylko
moralny, ale i polityczny.
Proroctwa popadły w zapomnienie, lecz w 1241 r. odkrył je jeden
z franciszkańskich opatów. Spirytuałowie uznali, iż nie podlega wątpliwości, że Joachim pisał o nich.
Widzieli siebie w roli nowych apostołów nadchodzącego królestwa
Ducha Świętego, a św. Franciszka
– w roli drugiego Chrystusa. Ów
program zaprezentował Gerard
z Borgo San Donnino we „Wprowadzeniu do Wiecznej Ewangelii”
(1254 r.) i odtąd został on przyjęty przez znaczną część franciszkanów. Oczywiście doktryny tej nie
omieszkała potępić papieska komisja, co było później stale wykorzystywane podczas walki frakcji w łonie franciszkanizmu i przysporzyło
spirytuałom wiele kłopotów.
17
W roku 1317 papież Jan XXII
(1316–1334) wydał bullę „Quorumdam exigit”, w której nakazał spirytuałom, aby podporządkowali się
swym zwierzchnikom zakonnym
(konwentuałom albo minorytom).
Rok później zostali potępieni („Gloriosam Ecclesiam”). Ci jednak nadal opowiadali się za absolutnym
ubóstwem jako za najwłaściwszym
naśladownictwem Jezusa i apostołów. Odtąd stale byli przedmiotem
zainteresowania inkwizycji. „Franciszkanów – fraticelli – którzy sprzeciwiali się bogactwu duchowieństwa
i przywracali apostolskie praktyki swego założyciela, ścigano i palono na
stosach w całej Europie, zwłaszcza
jednak w rodzinnej Umbrii św. Franciszka i Ankonie” (Paul Johnson).
Przełomem w tej kwestii był
przypadek, w którym pewien franciszkański inkwizytor odmówił potępienia spirytuała za to, iż ten głosił,
że Chrystus wyrzekł się wszelkiej własności. Herezja była to obrzydliwa,
zelżywa dla pobożnych uszu w tym
samym stopniu, co niewygodna dla
sakw papieskich. Jan XXII postanowił działać. W marcu 1322 wydał
bullę „Quia nonnumquam”, w której proklamował, iż wprawdzie Chrystus miał prawo wyrzec się własności, ale jako głowa Kościoła ją posiadał. Wywołało to wielkie poruszenie w całym franciszkańskim zakonie, który poczuł, że nawet pozory
jego doktrynalnych założeń poczęły
się rozsypywać. Zebrana wówczas
w Perugii kapituła generalna pod
przewodem ministra generalnego
Michała Ceseny potwierdziła, iż
przekonanie o absolutnym ubóstwie
Chrystusa jest obowiązujące dla
wszystkich przyzwoitych chrześcijan,
a tym samym otwarcie wystąpiła przeciwko papieskim orzeczeniom. W roku 1323 w bulli „Cum inter nonnullos” papież ostatecznie potwierdził swoje wcześniejsze stanowisko:
Chrystus był szczęśliwym posiadaczem tytułu własności, a twierdzenie przeciwne jest herezją. Św. Franciszek przewracał się w grobie.
Prawdziwi wyznawcy św. Franciszka zostali postawieni przed alternatywą: zmienić przekonania albo odejść. Wielu zmieniło, ale część
poszła trudniejszą drogą. Na przykład minister generalny zakonu Michał z Ceseny, który zbiegł po wezwaniu na przesłuchanie i oskarżył
papieża o herezję. Pod jego adresem papież skierował bullę „Quia
vir reprobus” (1329), w której po
raz kolejny zapewnił o Chrystusowej własności. Jan XXII nakazał
Świętej Inkwizycji spalenie na stosie 114 franciszkanów.
Do końca pontyfikatu Jana XXII
trwała schizma w łonie zakonu franciszkańskiego, a pozycja papieża została mocno nadwerężona świetnymi pamfletami franciszkanina Williama Ockhama (1300–1348). Spirytuałowie zamilkli ostatecznie około roku 1330 – wytępieni lub zmuszeni do milczenia.
MARIUSZ AGNOSIEWICZ
www.racjonalista.pl
18
Nr 35 (495) 28 VIII – 3 IX 2009 r.
CZYTELNICY DO PIÓR
Dzieje klątwy (2)
Praktyka wyłączania ludzi ze społeczności była
„wynalazkiem” kultur starożytnych, a w Cesarstwie
Rzymskim była to kara polityczna i stosowano ją
łącznie z wygnaniem, pozbawieniem godności oraz
„przekleństwem milczenia” – wymazaniem z pamięci.
Posługiwał się tym również judaizm, a rabini utrwali to w Synagodze jako instrument terroryzowania swoich wiernych i wymuszania
ich uległości.
Następnie Kościół instytucjonalny zaadoptował tę praktykę i stworzył z tego własny system klątw, ekskomunik i interdyktów dla utrzymywania katolickich państw europejskich oraz ich władców w ryzach posłuszeństwa wobec papiestwa.
Przez Synagogę zostało to usankcjonowane następująco. Wyklętym
bywa ten, kto:
! rabinami pogardza, chociażby po ich śmierci;
! słowami rabinów i Prawem
pogardza;
! innych od zachowania Prawa
powstrzymuje;
! swą ziemię nieżydowi sprzedaje;
! przed nieżydowskim sądem
składa świadectwo przeciw swemu
współwyznawcy.
Klątwy rabinackie miały trzy
stopnie rygoryzmu, lecz trzeci stopień dawno wyszedł z użycia i do
nowszych czasów przetrwały tylko
dwie pierwsze klątwy: Niddui i Cherem. Najniższy stopień, czyli Niddui,
powodował, że wyklęty musiał żyć
w odosobnieniu, pozostając zawsze
wobec innych „na odległość czterech
łokci”, z wyjątkiem żony, dzieci i domowników, z równoczesnym zakazem mycia się i strzyżenia. Klątwa
ta była wymierzana na 30 dni i mogła być przedłużana najpierw do 60
dni, a następnie do 90 dni. Jeżeli nie
następowała poprawa i nawrócenie, gremium dziesięciu osób (mężczyzn) orzekało wielką klątwę – Cherem, która zabraniała wszelkiego
kontaktu z ludźmi (wyklętemu wolno było tylko handlować, aby nie
umarł z głodu).
Jeżeli człowiek umierał w stanie klątwy Niddui, sędzia kazał
„położyć na jego grobie kamień, aby
wskazać, że zmarły godzien był ukamienowania, ponieważ nie uczynił
pokuty i wykluczonym został z gromady”. Rodzina i znajomi nie mogli odprowadzać takiego zmarłego na miejsce pochówku i nie mogło być po takim człowieku żadnej żałoby.
Nakładaniu klątwy Cherem
nadawano uroczystą oprawę. Najpierw – przy zapalonych świecach
i trąbieniu na rogach – rzucane były na grzesznika najgorsze przekleństwa. Po zgaszeniu świec, co miało symbolizować, że wyklęty jest pozbawiony światła niebieskiego, odczytywano formułę klątwy Cherem,
której odnotowana treść była następująca (wg Buxtorfa):
wielkim zainteresowaniem czytuję
i kolekcjonuję cykl redaktora Artura
Cecuły „Korzenie Polski” w „Faktach
i Mitach”. W odcinku zatytułowanym
„Gdzie są Polanie?” redaktor napisał: „Konia z rzędem temu, kto to wyjaśni”. Nie
pretenduję do takiej nagrody, ale – bazując na książce Zdzisława Skroka „Słowiańska moc” (Wyd. ISKRY, Warszawa
2006) – ośmieliłem się wysunąć pewną
hipotezę...
Otóż autor ten na str. 97, cytując krakowskiego historyka K. Szajnochę, pisze, że „twórcami pierwszego ośrodka politycznego utworzonego we wschodniej Wielkopolsce nad Gopłem i Lednicą byli normańscy wygnańcy,
Skandynawowie (...) szukający nowej ojczyzny. Być może byli to uciekinierzy z pomorskiego Truso, zniszczonego przez ekspedycję
ich pobratymców z wolińskiego Jomsborga”.
Szajnocha dowodził, że banita taki nazywał
się utlag lub utlach (czyli wyjęty spod prawa; lag lub lach znaczyło właśnie prawo).
„Lachowie zaś, czyli normańscy towarzysze banici, to (...) znani z kroniki Galla Leszkowie,
Lestkowie czy Lechici panujący w Wielkopolsce przed Piastami”.
Z
„Wyrokiem Pana nad Pany, popadł w klątwę X syn Y w obydwu
izbach sądowych, w wyższej i niższej,
w klątwę starszych świętych i w klątwę Sefarim i Ofanim, na koniec
w klątwę wielkich i małych gmin. Niechaj spadną na niego wielkie klęski
i okropne choroby. Dom jego niechaj będzie siedzibą smoków. Niechaj
zaćmi się gwiazda jego w obłokach:
niechaj gniewa się na niego, niechaj
będzie okrutną i srogą dla niego. Ciało jego po śmierci niechaj rzucone będzie na pastwę dzikim zwierzętom
i wężom. Niechaj się radują z nieszczęścia jego – nieprzyjaciele i przeciwnicy jego. Złoto i srebro jego niechaj rozdadzą innym, a synowie jego
niechaj będą w mocy nieprzyjaciół jego. Potomstwo jego niechaj się wzdryga na wspomnienie dnia tego (dnia
wyklęcia – dop. aut.). Przeklętym niech
będzie ustami Adirirona i Achtariela,
ustami Sandalfona i Hadrianiela, ustami Michaela i Gabryela, ustami Rafaela i Mescharetiela. Wyklętym niechaj będzie ustami Zaphzawifa i ustami Gafhawifa, który jest wielkim bogiem i ustami siedemdziesięciu imion
trzy razy wielkiego króla, na koniec
ustami Zoriana, wielkiego kanclerza.
Niechaj pochłonięty zostanie jako Kora i jego gromada; ze strachem i bojaźnią niechaj dusza opuszcza jego
ciało. Łajanie Pana niechaj go zabije. Niechaj będzie uduszonym jak
Achitolef. Trąd jego niechaj będzie
jak trąd Gieziego. Niechaj upadnie
i więcej nie powstanie. Niechaj nie będzie pogrzebany śród grobów Izraela.
Żonę jego niechaj innym oddadzą,
a w śmierci jego niechaj się inni urągają nad nią. W tej klątwie zostaje
Ostatnim z lechickiej dynastii był król Popiel, który – jak pisze Skrok – zginął z rąk
innych Skandynawów, normańskich mysingów, mścicieli, którzy po sromotnej śmierci
ostatniego Lechity przejęli władzę, zapoczątkowując dynastię Piastów, również skandynawską. Porzucili Gopło i przenieśli się na
Ostrów Lednicki, gdzie odkryto największą
X syn Y i ta niechaj będzie jego dziedzictwem. Nade mną, ale i nad Izraelem, niechaj rozszerza pokój i błogosławieństwo swoje. Amen”.
Dla porównania warto przytoczyć niewielki wyjątek spisanej na
dziesięciu stronicach roty klątwy kościelnej, jaka funkcjonowała na terenie Francji w X wieku:
„Niech szczezną z głodu, pragnienia, wskutek nagości i wszelkiego rodzaju utrapienia. Niech znoszą nędzę,
choroby zaraźliwe i wszelkie męki. Własność ich niech będzie przeklęta. Niech
żadne błogosławieństwo, żadna modlitwa na nic się im nie przyda, lecz raczej obróci się w przekleństwo. Przeklęci niech będą w nocy, w dzień i o każdej godzinie; niechaj będą przeklęci
w domu i poza domem; niechaj będą
przeklęci w polu i na wodzie; niechaj
będą przeklęci od wierzchołka głowy
do podeszwy stóp swoich. Ich oczy
niech będą ślepe, ich uszy głuche, ich
usta nieme; niech język im przyschnie
do podniebienia. Niechaj ręce ich nie
chwytają, niech wszystkie ich członki
będą przeklęte. Niech będą przeklęci
teraz i na wieki wieków. Niech będą
przeklęci, stojąc, leżąc, siedząc, cacando. Niech będą pochowani jak psy albo osły. Niech żarłoczne wilki pożrą
ich ciało. Niechaj diabeł i aniołowie
jego wciąż im towarzyszą...” (Yves Gujot: Studia o doktrynach socjalnych
chrześcijaństwa, Warszawa 1906).
Skrajna nienawiść i mściwe instynkty wobec innych ludzi, wyrażone w przywołanych formułach klątw
ustanowionych dla obrony ziemskich
interesów instytucjonalnych dwóch
religii wywodzących się z jednego pnia
wierzeniowego, są jednoznaczne i wyraźne. Religie te niezmiennie uważały się za depozytariuszy i głosicielki zasad moralnych opisanych dekalogiem, który przyniósł Mojżesza
z Góry Synaj. A dekalog ów zadekretowany był przecież m.in. takim
nakazem: „Miłuj bliźniego swego, jak
Niedaleko też od tych nazw do Polani
czy Polanie.
Pisze dalej Skrok (str. 101): „Będąc zawodowymi żołnierzami i dysponując doskonalszą budzącą postrach bronią, skandynawscy przybysze dokonali podboju okolicznych ziem, czyniąc pierwszy krok do powstania Polski. Ich władcą został Dago (słynne
My, Skandynawowie?
na terenie Europy Środkowej kolekcję militariów z licznymi śladami obecności zbrojnych Skandynawów, wikińskich Normanów.
Moje przypuszczenie jest następujące: Piastowie nastąpili po Lachach. Dla odróżnienia od poprzednich Normanów plemiona słowiańskie mogły zacząć ich nazywać Polachy
lub Polagi, a stąd już blisko do Polaki. Przedrostek „po”, w znaczeniu „po czymś” lub
„po kimś” z pewnością był słowem częstym
w językach słowiańskich i jest takim nadal,
w myśl zasady lingwistycznej, że słowa najczęściej używane zmieniają się najwolniej.
»Dagome iudex«), który przybrał słowiańskie
imię Mieszko, bo od początku budowania
organizacji państwowej Skandynawowie zabiegali o wciągnięcie do współpracy jak największej liczby przywódców lokalnych. Przede
wszystkim dlatego, że było ich zbyt mało, aby
stworzyć armię zdolną do kontrolowania rozległego obszaru, a tym bardziej do podboju
ziem sąsiednich. Również dlatego, że przybywali bez własnych kobiet i brali żony miejscowe, szybko asymilowali się z miejscową
ludnością, przyjmowali jej język i niektóre
obyczaje, również imiona. Podobnie więc jak
siebie samego”. Wprawdzie każda
z tych religii ma pozornie własną, sobie właściwą interpretację bliźniego,
ale obydwie podobnie interpretowały boskie prawo uniwersalne, które
dawało im rzekomo prawo do klątwy. Z równym powodzeniem mogłoby ono zostać wyrażone następująco: „Nienawidź bliźniego swego,
jak siebie samego”. Pokrętna moralność talmudyczna „narodu wybranego”, dzieląca świat na „My” i „Oni”
oraz pogardzająca resztą rodzaju
ludzkiego, nakazywała Żydom uważać za bliźniego tylko i wyłącznie
innego Żyda. „Według tych zasad muszą ludzie, którzy nie są Żydami, zrzec
się tego, aby ich Żyd uważał za”. Obejmowało to również odstępców od
wiary żydowskiej, wobec których nie
stosowano zasad miłości bliźniego
– tak jak nie stosuje się jej wobec
zwierząt, „bo jak człowiek, wysoko
stoi nad zwierzętami, tak Żydzi, (stoją – dop. aut.) ponad wszystkimi narodami świata”. Analogiczne zasady
stosował przez wieki Kościół rzymski, a niejednokrotnie bliźnim dla
duchownego był tylko inny duchowny. Tak bywa zresztą do dziś...
Można jedynie zastanawiać się
nad tym, czy to ortodoksyjni Żydzi,
nazywani dziś „starszymi braćmi
w wierze”, czy też fanatyczni katolicy, jako „młodsi bracia w wierze”,
byli bardziej nienawistni wobec otaczającego ich świata i kto był bardziej bezwzględny i brutalny wobec
swoich wyznawców – ortodoksyjna
Synagoga judaistyczna, czy może wyalienowana z niej neojudaistyczna
Synagoga „poganochrześcijańska”?
Utrwalali oni niezmiennie w świadomości swoich wiernych powszechną nietolerancję i brak poszanowania dla innych ludzi (bliźnich) spoza ich stada, tak jakby obowiązywało ich przykazanie „Miłujcie się
nienawiścią”.
K.J.
(duchowny rzymskokatolicki)
na Rusi, gdzie wnuk Ruryka nosił już całkowicie słowiańskie imię Światosław, tak i w kraju Polan Dago stał się Mieszkiem, a jego pierworodny syn otrzymał słowiańskie imię – Bolesław. Jakie imię nosił jego dziad, nie wiadomo, być może – tak jak donosił Gall Anonim – zwał się Siemomysł, a może Lach, czyli Leszek – normański rozbójnik i prawdziwy założyciel państwa Polan”.
Innym dowodem na niesłowiańskość
pierwszych Piastów-Polachów jest zapis
w rocznikach Kościoła niemieckiego, dokonany po śmierci Mieszka I (25 maja 992 r.):
„(...) obiit Misica rex Vandalorum” (zmarł
Mieszko, król Wandalów), czy też napis
(choć niezachowany) nagrobkowy Chrobrego „rex Gothorum et Polonorum”.
No bo jak inaczej wyjaśnić brak Polan
w rejestrze Geografa bawarskiego wśród ok.
60 plemion słowiańskich, niż w ten sposób,
że słowiańskie plemiona Wielkopolski zaczęły nosić tę nazwę po ich podboju przez
normańskich Po-Lachów (Wandalów, Gotów?) lub w wyniku asymilacji tych ostatnich przez żywioł słowiański.
Stefan Grzeliński
Częstochowa
Nr 35 (495) 28 VIII – 3 IX 2009 r.
LISTY
Dość już tej wojny!
Piszę ten list w dniu pogrzebu
kpt. Ambrozińskiego poległego
w walce, którą ów toczył w imię nie
swoich interesów. Piszę po to, by wyrazić swój sprzeciw i oburzenie. Chcę
powiedzieć: dość tej okupacji! Dość
wmawiania naszym żołnierzom bohaterstwa. Dość wmawiania im słuszności celów w walce o pokój!
Polscy żołnierze w Afganistanie,
a wcześniej w Iraku, nie walczą
o pokój, lecz w kolejnej imperialnej
wojnie, która zyski przynosi tylko
wąskim grupom interesu, bo te dzięki wojnom dorabiają się na handlu
bronią albo na kontroli szlaków gazowych i roponośnych. Z Afganistanem wielu przywódców próbowało
sobie poradzić ze względu na ważne z punktu widzenia geopolitycznego położenie tego kraju, ale nie
poradzono sobie, gdyż jest to kraj
bez władzy centralnej. Hamid Karzaj też nie jest prezydentem całego kraju – jego władza obejmuje zaledwie Kabul i okolice. Resztą rządzi mozaika plemienno-rodowa,
a każde plemię rządzi się własnym
prawem złożonym z przepisów religijno-plemiennych. Środki militarne nie na wiele się tu zdadzą,
a mogą powodować tylko niepotrzebny przelew krwi. A przede wszystkim – i to pierwsza sprawa – trzeba
mieć czym walczyć; a jak wskazują
pełne prawdy słowa generała
Skrzypczaka, my z przestarzałym
sprzętem zostaliśmy wysłani na imperialną wojnę przeciw dobrze
uzbrojonym partyzantom, słusznie
broniącym swego kraju (jakikolwiek
by on był). Tam należałoby raczej
wysłać brygady ludzi, którzy – po
przejściu odpowiednich szkoleń z zakresu afgańskiej kultury i tamtejszych
LISTY OD CZYTELNIKÓW
stosunków społecznych – mogliby
budować szkoły, szpitale, kształcić
lekarzy i nauczycieli.
Wzywam wszystkie polskie środowiska, którym naprawdę droga
jest sprawa pokoju, do manifestacji antywojennych. Ludzie, my musimy się obudzić, bo znów oni będą się kłócić i każdą kolejną niepotrzebną śmierć wykorzystywać
minister Bogdan Klich odpowiadają za niedawną śmierć naszego
oficera w Afganistanie. Nieznajomość sytuacji, w jakiej przebywają
polscy żołnierze, archaiczne wyposażenie i uzbrojenie, wielkie pieniądze idące wszędzie, lecz nie na potrzeby wojsk w rejonach konfliktowych – oto wszystkie grzeszki
Ministerstwa Obrony Narodowej.
znakomita okazja, by generała
Skrzypczaka odstawić na boczny tor,
co nie udało się przy okazji jego ciekawego życia pozamałżeńskiego.
Wtedy sprawa rozeszła się po
kościach, ale co będzie dzisiaj?
A wszystko to w duchu wartości
chrześcijańskich, pod sztandarem
„Bóg, honor ,ojczyzna”. Jakiż to honor, gdy nasze wojska stoją na straży uchwalonego przez władze Afganistanu w kwietniu tego roku najbardziej restrykcyjnego prawa szariatu,
które traktuje kobietę gorzej niż
przedmiot?
Paweł Krysiński
Pamięci Andrzeja
propagandowo i do własnych celów.
Potrzebny jest masowy sprzeciw.
Precz z amerykańskim imperializmem, precz z wojnami. Nasi chłopcy – do domu! Niech żyje pokój!
Marcin Antoniak
Generał bohater
Dowódca Wojsk Lądowych w Polsce – generał Waldemar Skrzypczak
– ostro skrytykował administracyjną biurokrację, brak kompetencji,
pęd do kariery oraz kompletny brak
rozeznania w wojennym rzemiośle
cywilnych dyletantów rządzących
MON. Według generała, nikt inny
tylko ministerialni urzędnicy oraz
Wszyscy to wiedzą, lecz tylko generał Skrzypczak powiedział to głośno. Nie oskarżył nikogo o narażanie zdrowia i życia żołnierzy, choć
miał do tego prawo.
Minister Klich zdumiony twierdzi, iż nie docierały do niego sygnały o złym stanie uzbrojenia. Skoro
uważa on, że żołnierz nie ma prawa wypowiadać się o ministerstwie,
wojsku i stanie armii, to kto miał
te sygnały wysłać? Szef Ordynariatu Polowego w stopniu generała
znający się na wojennej sztuce jak
mało kto? Generałowi bp. Płoskiemu nie brakuje środków na nic, kapelani też nie mają kłopotów z wykonywaniem swej pracy – mizernej,
ale sowicie opłacanej. Nadarza się
Znałem Andrzeja Olszewskiego. Mam prawie wszystkie wydane
przez niego książki. Jego tragiczna
śmierć to dla nas, wszystkich antyklerykałów, ogromna strata. Pamiętam, jak został usunięty z willi
w Gdyni, którą wynajmował. Właściciel został postraszony, że jeżeli
nie wyrzuci wydawnictwa, to jego
dom zostanie spalony. Nie ma najmniejszej wątpliwości, że straszącymi byli katoliccy ekstremiści, nasi
talibowie. Andrzej dostawał też anonimowe telefony, że zostanie zabity, jeżeli nie przestanie wydawać
książek odkrywających prawdę o katolickim Kościele. Został też pobity przez katolicki beton. Uważam,
że śmierć Andrzeja jest dowodem
na to, że walka o świeckie państwo
nie będzie łatwa. Pamiętajmy o Andrzeju i jego dziele życia – wydawnictwie URAEUS. O człowieku ciepłym i serdecznym, który nie wytrzymał presji na niego wywieranej
przez katolicką ekstremę. Nie dajmy się, bądźmy twardzi i nieugięci
w walce o słuszną sprawę!
Waldemar Szydłowski
Gdańsk
Nadejdą czasy...
„BYŁEM
KSIĘDZEM”
Głośna saga Romana Kotlińskiego – Jonasza
I
II
Prawdziwe oblicze
Kościoła katolickiego
w Polsce
Funkcjonariusze Krk zagrabiają wszelkie dobra materialne w RP,
skazując tym samym na przedwczesną śmierć emerytów i rencistów.
Efektem tej zachłanności w niedalekiej przyszłości będzie czkawka
z przejedzenia, czyli „efekt Midasa” (to pojęcie sam wymyśliłem).
Nadejdą jednak czasy, kiedy młodzi, światli Polacy przejmujący powoli rządy w RP nałożą na Krk należne im podatki. Wtedy kościelni
będą na potęgę wyzbywać się nieruchomości – o ile zdążą, bo może
być tak, że znajdzie się w Polsce przywódca z jajami, który to wszystko
upaństwowi, czyli skonfiskuje. Natomiast uczniom uczniów Jezusa
przypomni biblijne nakazy:
Posyłam was w jednej sukience, ubogich zewnętrznie, bogatych
wewnętrznie, bo ubogaconych Duchem Świętym, abyście głosili Dobrą Nowinę.
Za miskę strawy, za snopek słomy jako posłanie będą ją uczniowie
głosić od klamki do klamki. Amen.
Jan Ciosek, Gryfice
Święto rozsądku
W trosce o los przyszłych pokoleń, ich ochronę przed ośmieszaniem się wobec świata, proponuję ustanowienie uniwersalnego święta narodowego pod nazwą: Święto
Triumfu Rozsądku nad Głupotą.
Uważam, że cykliczne obchody
tego święta uświadomią Polkom, że
po tysiącczterdziestotrzyletniej historii państwowości Polski czas zabrać się za budowanie kraju silnego militarnie i zasobnego materialnie, aby ludziom żyło się bezpiecznie i dostatnio.
Czytelnik
Apel do rodziców
W nawiązaniu do listu Pani Alexandry (nr 32 tygodnika) pragnę zapewnić zarówno Panią, jak i wszystkich innych mających dylematy rodziców, że jako ateistka nie wpadłabym
na pomysł ślubu kościelnego, a już
w szczególności na narzucanie mojemu obecnie 8-letniemu dziecku jakiegokolwiek światopoglądu. Dziecko
jest nieochrzczone i świetnie się odnajduje w szkole i w innym otoczeniu. Swoją tolerancyjną postawą zjednuje koleżeństwo i osoby starsze. Nie
spotkałam się nigdy z jakimś atakiem
z zewnątrz, mimo że moja postawa
nie jest skryta – wręcz afiszuję się ze
swoimi poglądami. Myślę, że moje zachowania spowodowały decyzje kilku
rodziców o nieposyłaniu dzieci na zaściankową religię. Rodzice, nie dajcie się omamić. Wasze dzieci mają
wybór. Nie dajcie się! Otwierajcie
umysły młodego, cudownego pokolenia Polaków!
Z chęcią udzielę wskazówek
i wymienię się doświadczeniami
Czytelniczka ([email protected])
III
Owce ofiarami pasterzy
Cena jednego egzemplarza – 12 zł plus koszty przesyłki
Zamówienia prosimy przesyłać pod adresem:
Wydawnictwo „NINIWA”, ul. Zielona 15, 90-601 Łódź,
e-mail: [email protected], lub telefonicznie (0-42) 630-70-66
8
Owoce zła
Przy zakupie sagi
– opłata 30 złotych plus koszt przesyłki
Prezent – czwarta książka
niespodzianka – gratis!!!
19
190/L/2/7
156/L/1/4
135/L/30/3
20
Nr 35 (495) 28 VIII – 3 IX 2009 r.
OKIEM BIBLISTY
PYTANIA CZYTELNIKÓW
Astrologia
Zetknąłem się ze stwierdzeniem, że astrologia może być
sposobem, w jaki Bóg odkrywa ludziom swe zamiary
wobec nich. Czy to prawda? Czy rzeczywiście można
pogodzić astrologię z chrześcijaństwem, czy też stoi ona
w sprzeczności z tym, co głosi Biblia?
Zanim wejdziemy w tę problematyczną dziedzinę, w paru zdaniach
przypomnę najpierw kilka ważnych
informacji dotyczących astrologii.
Otóż jakkolwiek do tej pory nie
udało się odkryć miejsca i czasu narodzin astrologii, wiadomo, że interesowano się nią już w starożytnej Asyrii, Babilonii i Egipcie. Prawdopodobne jest, że od Babilończyków przejęli ją m.in. Grecy, a od nich Rzymianie, później zaś cała Europa. Warto
chociażby przypomnieć, że za pontyfikatu Leona X (1513–1521) przy uniwersytecie papieskim istniała nawet
katedra astrologii, a jednym z największych astrologów XVI wieku był Michel de Notre-Dame, czyli Nostradamus, który prorokował na 1999 r.
pojawienie się straszliwego monarchy
i wybuch trzeciej wojny światowej.
Astrologia była więc niezmiernie popularna w Europie aż do oświecenia.
Zainteresowanie nią na nowo
wzrosło dopiero po pierwszej, a szczególnie w czasie drugiej wojny światowej, głównie w hitlerowskich Niemczech. Jak wiadomo, astrologią i innymi okultystycznymi praktykami pasjonowali się najwyżsi dostojnicy III
Rzeszy. Dość wspomnieć, że przy podejmowaniu decyzji sam Adolf Hitler i ludzie z najbliższego mu kręgu
często zdawali się na rady astrologów.
Podobno nawet lot Rudolfa Hessa
do Anglii zaplanowali astrologowie.
Również Winston Churchill, a później Ronald Raegan i Borys Jelcyn,
a więc czołowi politycy największych
mocarstw światowych, często korzystali z rad astrologów.
Jak widać, w ciągu ostatnich kilkudziesięciu latach astrologia nabrała znowu wielkiego znaczenia. Dowodem tego są m.in. rosnące nakłady publikacji, gazet i czasopism
propagujących astrologię. Są nawet
programy telewizyjne tego typu.
Co powoduje, że ta „wiedza tajemna” jest tak popularna? Przyczyna zdaje się być prosta: wszelkie tajemnice zwykle wzbudzają ciekawość.
Wiadomo też, że wszystkich ludzi
interesuje przyszłość. Chcemy po
prostu zajrzeć za kulisy zdarzeń
i wiedzieć, co nas czeka. Astrologia
zaś próbuje przekonać nas, że zna
nasze przeznaczenie i wie, dokąd
zmierza świat i ludzkość. Twierdzi bowiem, że człowiekiem rządzą ciała niebieskie, a nasz los zapisany jest w gwiazdach. Bada więc
wpływ gwiazd na wydarzenia ludzkie
i ziemskie i próbuje dowieść, że
z niebios rzeczywiście można odczytać boskie przesłanie dla każdego.
Ponadto astrolodzy przekonują,
że nie występują przeciwko Bogu.
W tym celu powołują się nawet na
niektóre teksty biblijne, aby przekonać sceptyków do swych racji. Oto
niektóre z nich: „Czy znasz porządek
nieba albo czy możesz ustanowić jego władztwo na ziemi?” (Job 38. 33);
„Z nieba walczyły gwiazdy, ze swoich
torów walczyły z Syserą” (Sdz 5. 20);
„Podnieście ku górze wasze oczy i patrzcie: Kto to stworzył? Ten, który wyprowadza ich wojsko w pełnej liczbie,
na wszystkich woła po imieniu. Wobec takiego ogromu siły i potężnej mocy nikogo nie brak” (Iz 40. 26).
Czy teksty te jednak mówią
o tym, że nasze życie całkowicie zależy od gwiazd? Przeciwnie, zarówno tekst z Księgi Hioba (38. 33), jak
i z Księgi Izajasza (40. 26) mówi
o tym, że panujący porządek we
wszechświecie (gwiazdy i inne ciała
niebieskie) świadczy o dostojeństwie,
mądrości, potędze i wszechmocy Boga (por. Hi 9. 7–10; 22. 12; Ps 8. 4;
19. 2; 147. 4; 148. 3). Może też umacniać naszą wiarę w Boga i w Jego
obietnice (Rdz 15. 5; Pwt 1. 10; 10.
22; Jr 33. 22). Natomiast tekst z Księgi Sędziów (5. 20) mówi o tym, że
gwiazdy w Biblii symbolizują również aniołów i ludzi (Rdz 37. 9; Lb
24. 17; Iz 14. 12–13; Dn 8. 10; 12.
3; Ap 1. 16, 20; 12. 4; 22. 16),
a czasami są też zapowiedzią sądu
Bożego (Iz 13. 10; Ez 32. 7–8; Jl 2.
10; 3. 4; Mt 24. 29; Ap 8. 10–11).
A zatem żaden z tekstów Pisma
Świętego nie potwierdza twierdzeń
astrologów, jakoby nasze życie było
zależne od ciał niebieskich. Astrologia nie znajduje bowiem uzasadnienia w Biblii, która przecież
w wielu miejscach ostrzega nas przed
nią, chociażby z powodu jej pogańskich korzeni. Takie ostrzeżenie znajdujemy już w Prawie Pięcioksięgu:
„I abyś, gdy podniesiesz swoje oczy
ku niebu i ujrzysz słońce, księżyc
i gwiazdy, cały zastęp niebieski, nie
dał się zwieść i nie oddawał im pokłonu, i nie służył im, skoro Pan, twój
Bóg, przydzielił je wszystkim ludom
pod całym niebem” (Pwt 4. 19).
Natomiast w Księdze Jeremiasza czytamy wprost: „Nie wdrażajcie się w zwyczaje narodów, nie lękajcie się znaków niebieskich, chociaż narody się ich lękają” (10. 2).
Co więcej, Biblia zapowiada też
sąd nad Babilonem i jego astrologami: „Niech wystąpią i niech ci pomogą badacze firmamentu niebieskiego, oglądacze gwiazd, którzy co
miesiąc ogłaszają, co ma cię spotkać.
Patrzcie, są oni jak ściernie, które pochłania ogień, nie potrafią uratować swojego życia z płomieni...” (Iz
47. 13–14, por. Ap 18. 2).
Nie jest więc tak, że astrologia
jest Bożym środkiem komunikowania się z ludźmi. Wszystko bowiem,
co jest konieczne do zbawienia, „życia i pobożności” (2 P 1. 3), zawarte
jest w Biblii (Rz 15. 4; 2 Tm 3. 15–17).
Błądzimy więc nie dlatego, że nie
potrafimy odczytać rzekomo boskiego przesłania zawartego w gwiazdach, lecz dlatego, że „nie znamy
Pism ani mocy Bożej” (Mt 22. 29).
astrolodzy zainteresowani są głównie tym, co mówią gwiazdy, których
Bóg nie uczynił wykładnią swej woli i wszechwiedzy.
Jeżeli nawet czasami ich przepowiednie się sprawdzają, to zwykle dlatego, jak pisze luterański duchowny Kurt Koch, że „osoba poszukująca rady u astrologa przychodzi do niego z pewną dozą gotowości uwierzenia w horoskop. Skłonność ta prowadzi do autosugestii, by
kierować swoim życiem według horoskopu, co przyczynia się do jego
spełnienia” („Occult and Christian
Counseling”, s. 95).
Warto również podkreślić, iż astrologia nie ma żadnej podstawy naukowej dla twierdzenia, że gwiazdy mówią o przeznaczeniu świata i ludzkości. Już sam system heliocentryczny
Renesansowy astrolog i symbol śmierci
Ale astrologia nie jest w stanie
objawić nam również przyszłości. Jak
słusznie zauważył prorok Daniel,
uczynić to może wyłącznie Bóg: „Tajemnicy, o którą pyta król, nie mogą
wyjawić królowi ani magowie, ani
wróżbici, ani czarownicy, ani astrolodzy. Jest jednak Bóg na niebie, który objawia tajemnice i wyjawia królowi Nebukadnesarowi, co stanie się
w przyszłych dniach” (Dn 2. 27–28).
W Księdze Daniela czytamy
również, że Daniel i jego towarzysze przewyższali dziesięciokrotnie
wszystkich mędrców i astrologów
babilońskich (1. 20). Prorok Daniel,
a nie astrolodzy babilońscy, wyjaśnił też królowi proroczy sen dotyczący przyszłości (2. 10–12). Za każdym razem astrolodzy ponieśli zatem porażkę w konfrontacji z Danielem (5. 7–17). Dlaczego? Ponieważ Daniel za każdym razem radził
się Boga i On dał mu zrozumienie
przyszłych wydarzeń. Natomiast
(astrologia oparta jest na błędnej
teorii geocentrycznej) poddał w wątpliwość jej naukowy charakter. Ponadto, jak podkreśla Kurt Koch,
„astrolog dzisiejszych czasów nie widzi planet w tej samej pozycji co jego przyjaciel, żyjący 4–5 tysięcy lat
temu. Niezależnie od tego odkryto
jeszcze kilka innych planet. Uran
w 1781 roku, Neptun w 1839, a Pluton w 1932. Skoro wszystkie te zmiany nie zdołały w jakikolwiek sposób
wstrząsnąć systemem astrologicznym,
dzisiejsi astronomowie odrzucają
astrologię jako jedno z największych
oszustw wszystkich czasów” („Pomiędzy wiarą a okultyzmem”, s. 16).
Co więcej, zgodnie ze współczesną metodologią nauki (Karl Raimund Popper, „Logika odkrycia
naukowego”, Warszawa 1977), astrologia jest przedsięwzięciem z gruntu nierzetelnym i nieuczciwym intelektualnie. Nie tylko nie ma, ale
wręcz nie może mieć potwierdzenia
w nauce, gdyż – poprzez mgliste,
ogólnikowe formułowanie swych
przewidywań – nie czyni zadość jej
rygorom, przede wszystkim falsyfikowalności, tj. podatności na poddanie swych hipotez weryfikacji.
Ponadto astrologowie i różne
systemy astrologii różnią się między
sobą do tego stopnia, że zainteresowany może uzyskać od dwóch
astrologów dwa całkowicie przeciwstawne horoskopy. Poza tym problemem dla astrologów są również
bliźniaki. Rodząc się w tym samym
miejscu i czasie, powinny przecież
mieć (według astrologii) takie samo
życie. Jednak teoria ta często okazuje się fałszywa, co potwierdza nasza codzienna rzeczywistość.
Inna wątpliwość wiąże się z faktem, że horoskopy tworzone są na
podstawie czasu urodzin, a nie czasu poczęcia. Gdyby więc przyjąć,
że planety faktycznie wywierają
wpływ na życie człowieka, horoskop
powinien być tworzony od czasu poczęcia. Tym bardziej że czynniki
dziedziczne ustalone są w chwili poczęcia, a nie w chwili urodzin. Słusznie więc K. Koch pyta: „(...) dlaczego setki ludzi, których pępowiny
przecięte są w tej samej chwili, nie
ma tego samego losu? Dlaczego był
tylko jeden Szekspir i tylko jeden
Jan Sebastian Bach, wśród tak wielu, którzy urodzili się w tym samym
momencie?” (tamże, s. 17).
Na pytania te można odpowiedzieć krótko: nasze życie nie zależy
od horoskopów, ale od Boga i od nas
samych. Chociaż więc nikt nie kwestionuje faktu, że ciała niebieskie mają moc oddziaływania na ziemię, na
przykład ogromna siła grawitacji księżyca powoduje przypływ i odpływ wód
oceanu, jednak nie do przyjęcia jest,
że mają one wpływ na nasze życie
i losy poszczególnych ludzi. Z biblijnego punktu widzenia, astrologia nie
ma więc żadnej wartości. Po pierwsze, z uwagi na jej pogańskie pochodzenie. Według Biblii, wróżenie
z gwiazd ma korzenie w bałwochwalstwie i odciąga ludzi od Boga. Po drugie, ponieważ ma fatalistyczne podejście do życia, zgodnie z którym przeznaczenie człowieka jest nieodwołalne, co sprzeciwia się przesłaniu Biblii, która naucza, że każdy człowiek
ma możliwość wyboru drogi życia
(Pwt 30. 19–20; Mt 7. 13, 24, 26; Rz
14. 12). Ponadto również dlatego,
że naraża człowieka na straty finansowe, a niejednokrotnie i problemy
natury psychicznej (rozpacz i strach
przed życiem).
Tak więc astrologia jest całkowicie sprzeczna z Biblią i może prowadzić do odstępstwa od Boga.
Z tych zatem powodów astrologii
i chrześcijaństwa nie da się pogodzić. Ci więc, których interesuje kierunek, w jakim zmierza świat i ludzkość, odpowiedzi powinni szukać
przede wszystkim w Biblii, a nie
u astrologów. „Nie czyni [bowiem]
Wszechmogący Pan nic, jeżeli nie objawił swojego planu swoim sługom,
prorokom” (Am 3. 7).
BOLESŁAW PARMA
Nr 35 (495) 28 VIII – 3 IX 2009 r.
TRZECIA STRONA MEDALU
21
GŁASKANIE JEŻA
Jak rozpętaliśmy II wojnę światową
Tadeuszowi Chmielewskiemu kręcącemu w 1969 roku słynną komedię o perypetiach Franka Dolasa przez myśl nie przeszło, że
prześmiewczy tytuł jego filmu powróci po prawie 40 latach. Ale
już nie będzie tak śmiesznie.
Bo tak naprawdę to my, Polacy, spowodowaliśmy wybuch wojny
w 1939 roku. Oto teza zawarta
w dokumencie „Sekrety tajnych protokołów”, wyemitowanym przez państwową telewizję rosyjską Wiesti.
Ponieważ u naszego wschodniego
sąsiada nic nigdy nie dzieje się przypadkowo, należy przyjąć, że oto mamy niemal oficjalne (na kilka dni
przed wizytą Putina na Westerplatte) stanowisko Kremla w tej sprawie. Sprawie – dodajmy – wcale
nie nowej, bo już w maju 1939 roku we francuskiej prasie ukazał się
haniebny artykuł pt. „Dlaczego mamy umierać za Gdańsk?”, w którym
autor – Marcel Déat – przewiduje, że upór Polski w sprawie „korytarza” i Wolnego Miasta Gdańska
doprowadzi Europę do wojny. „Polacy powinni zgodzić się na rozsądne żądania pana Hitlera. Inaczej to
oni będą winni wojny” – pisał żabojad. Jak się później okazało – kryptofaszysta i wielki zwolennik
NSDAP. Publikacja Déata zrobiła
oszałamiającą karierę nad Sekwaną, a przekształcony tytuł „Nie będziemy umierać za Gdańsk!” wypisywano we wrześniu 1939 r. wielkimi wołami, w setkach odmian, na
ścianach francuskiego metra, co
m.in. ostatecznie zniechęciło rząd
w Paryżu do utworzenia wraz z Wielką Brytanią drugiego frontu, który
zmusiłby hitlerowców do nierokującej powodzenia wojny na wschodzie i zachodzie jednocześnie.
Wróćmy jednak do wspomnianych „Sekretów tajnych protokołów”.
Główna teza dokumentu jest taka,
że w latach 30. Polska zawarła tajne porozumienie z Hitlerem w sprawie wspólnego ataku na ZSRR (jako załącznik do paktu o nieagresji).
P
Komu w takim razie mają słuMarnego słowa nie znajdziemy też
I to właśnie, według reżysera Ważyć podobne – opowiadane w rosyjo tym, że radziecka radiostacja
dima Gasanowa, było jedyną przyskiej telewizji – bzdury? Jak zwykle
w Mińsku naprowadzała we wrzeczyną zawarcia przez Stalina układu
propagandzie, a efekty już widać.
śniu ’39 niemieckie samoloty na polz Niemcami, zwanego od jego sygnaPo 70 latach od wybuchu wojny aż
skie miasta; że ZSRR, łamiąc miętariuszy paktem Ribbentrop–Moło59 procent Rosjan (jeszcze rok tedzynarodowe embargo, zaopatrywał
tow. Gdyby do tego nie doszło, spimu 40 proc.) uważa, że podpisując
hitlerowską armię (często za pół darskowanie Warszawy z Berlinem przepakt z Hitlerem, Stalin zrobił włamo) w strategiczne surowce niezbędciwko Moskwie doprowadziłoby do
ściwie, bo bronił terytorium swojene do prowadzenia działań wojenunicestwienia komunistycznego pańgo kraju. A okupacja części Polski
nych; że Stalin oddał Niemcom do
stwa, bo atak miał nastąpić dodati krajów bałtyckich? Jaka okupadyspozycji port wojenny w Murmańkowo ze wschodu, ze strony Japonii
cja?! – przeczytać można coraz bezsku oraz strategiczną bazę Nord na
– trzeciego tajnego spiskowca.
czelniejsze wyrazy zdumienia w roPółwyspie Kolskim i lodołamacze do
Poza faktami historycznymi, któsyjskiej prasie. – Przecież nie możudrażniania arktycznego szlaku wodre zadają kłam podobnym tezom Gana okupować własnego terytorium.
nego. Fakty te świadczą, że Moskwa
sanowa, mamy tu do czynienia z eleCo to oznacza? Że
mentarnym brakiem loStalin odebrał tylko
giki. Bo jeżeli nastąpito, co ZSRR słusznie
ło jakieś trójprzymiesię należało (sic!).
rze, rodzaj osi BerPolityka samowylin–Warszawa–Tokio
bielania się Moskwy
skierowanej przeciw
zaczyna przypominać
ZSRR, to po kiego diajakiś obłęd. Oto Alekbła Hitler bratał się ze
sandr Czybarian, hiStalinem, a po tygostoryk dotąd ceniony
dniu napadł na Polskę?
za obiektywizm, puJest tu jeszcze jedna
blikuje ostatnio takie
manipulacja faktami:
zdanie: „Rosja przeautor dokumentu zapraszać za pakt z Hirzuca Polsce podpisatlerem nie powinna.
nie z Niemcami paktu
Niektórzy żądają od
o nieagresji, a ani słowspółczesnej Rosji
wem nie wspomina, że
osądzenia paktu i cataki sam pakt Warszałej sowieckiej polityki.
wa podpisała z Mo- Mołotow składa podpis pod paktem z III Rzeszą
Myślę, że kajanie się
skwą. I to nie ona go
jest nieproduktywne. Czy Francuzi
zerwała, wbijając sąsiadowi 17 wrzedo wojny po stronie Hitlera przystąprzepraszają za kolonializm?”.
śnia zdradziecki nóż w plecy.
piła nie 17, ale już 1 września. ZnaWot logika. A w USA to Murzyny jest też historykom toast, jaki StaAleż żaden tam zdradziecki nóż
nów biją! I nic!
lin wzniósł podczas rautu w nocy
– twierdzi autor dokumentu i dowoz 23 na 24 sierpnia ’39. Dyktator
dzi, że (trzymajcie się krzeseł!) atak
Moim zdaniem, gra przeciwniżyczył w nim Hitlerowi, by szybko
z 17 września 1939 roku nie był wyków Polski w Rosji jest dość przejrozprawił się z Polską „bękartem
mierzony przeciwko Polsce, tylko
rzysta. Albo Polska w przededniu
traktatu wersalskiego”. Powiedział
przeciwko Niemcom – jako odwet
ważnej dla siebie rocznicy września
coś jeszcze. Coś, co zostało odtajza zajęcie przez Wehrmacht Lwoprzełknie zniewagę pt. kolaboracja
nione w niemieckich archiwach dowa! Jak zatem tłumaczyć mordoz Hitlerem, albo nie przełknie, zarepiero w latach 90. Stalin obiecał, że
wanie lub wywożenie tysięcy polskich
aguje ostro i z wizyty Putina, która
w razie ewentualnych niepowodzeń
obywateli (zwłaszcza inteligencji)
ma być sukcesem rządu Tuska, wyjwojennych „ZSRR nie pozwoli sczew głąb Rosji? Może nieumiejętnodą nici. Tak czy inaczej Warszawa
znąć niemieckiej armii, bo zależy mu
ścią odróżnienia języka polskiego od
zostanie upokorzona. Już została.
na potędze III Rzeszy”. To już byniemieckiego? Oczywiście, w filmie
O świcie 1 września dojdzie na
ła daleko wykraczająca poza protonie ma ani słowa o tajnym protokoWesterplatte do przedziwnego spokół deklaracja, a właściwie przyrzele do niemiecko-radzieckiego paktkania. Z porannej mgły wyjdą poczenie braterstwa broni.
tu, określającym granice wpływów.
stacie jak z surrealistycznego filmu
omysł przenoszenia wypadających
w dni robocze świąt katolickich na
niedziele pojawił się w Polsce jeszcze
w pierwszej połowie osiemnastego wie ku. A na dodatek ów „wynalazek” zro dził się w kręgach kościelnych.
W 1744 roku na synodzie diecezjalnym
zwołanym pod przewodnictwem biskupa wileńskiego Michała Zienkowicza wydano zarządzenie nakazujące obchodzenie wszystkich świąt przypadających podczas żniw
kościelnych, tj. Nawiedzenia Najświętszej
Marii Panny (2 lipca), św. Marii Magdaleny
(22 lipca), św. Jakuba (25 lipca), św. Anny
(26 lipca), w niedziele po nich przypadające.
O ile jednak taka redukcja świąt przysparzała
Cudowna zemsta
wymiernych korzyści biskupom będącym właścicielami wielkich majątków ziemskich (dodatkowe dni robocze), o tyle totalnie popsuła biznes księżom parafialnym i klerowi zakonnemu, czerpiącym zyski z organizowanych w tych dniach odpustów oraz z rozpijania przy okazji owieczek w przykościelnych
karczmach.
Nic dziwnego, że z tego powodu jeden
z księży postanowił owo „bezbożne” rozporządzenie biskupa Zienkowicza sprytnie obalić
i przywrócić ludowi polskiemu wolne od pracy lipcowe święta kościelne. A dokonał tego, jakoby wywołując „cud”, który tak oto
relacjonuje anonimowa osiemnastowieczna
broszura pt. „Rozmowa Ktosia z księdzem
trynitarzem”: „Ksiądz niejaki jadący z Panem
Bogiem w dzień abrogowanego [zniesionego]
jakiegoś święta napotkał chłopa wiozącego siano, na którego rozgniewawszy się o ten występek, począł go łajać i grozić, że ten święty zemstę za swoją uczyni krzywdę. Tymczasem
Buñuela. I wieńce składać będą,
i przemawiać przywódcy Wielkiej
Brytanii i Francji. O czym powiedzą? Czy o tym, jak w ostatniej chwili zdradza się oddanego sojusznika,
naiwnego, prowadzącego głupią politykę zagraniczną, ale do bólu wiernego? Szefowie delegacji Niemiec
i Rosji podadzą sobie ręce. Znów
nad naszymi głowami. Będą i Ukraińcy. Z Gdańska jest bliżej do Monachium, gdzie też trzeba udać się
z wieńcem. Na grób Stepana Bandery. O... i jeszcze delegacja Watykanu zaszczyci. Jego przywódca 70
lat temu pobłogosławił idącą na
front hitlerowską armię. Tę dokładnie armię, w której służył obecny
watykański monarcha, i teraz ze swojego poprzednika chce zrobić świętego. Śmieszne to wszystko, nieprawdaż? Śmieszne i straszne.
Może jeszcze i ktoś ze Słowacji
się pofatyguje. Mało kto dziś pamięta, że to był trzeci kraj, który jesienią 1939 roku napadł na Polskę. Pod
wodzą faszysty, księdza Tisy. W zamian za dzielną, wojenną postawę
(mordowanie Polaków) Hitler podarował Słowakom 752 kilometry
kwadratowe zdobycznych terenów.
Na Westerplatte powinno dojść
do szczerego pojednania, bo takich
pojednań nigdy za dużo. W końcu minęło 70 lat i wielką głupotą jest obciążanie Putina winą za stalinizm,
a Merkel za hitleryzm. Problem
w tym, że Niemcy odżegnali się od
tamtych czasów, wypłacili ogromne
odszkodowania, zwłaszcza Żydom.
Rosjanie w tych dniach po raz kolejny udowodnili, że chcą ciągłości z Rosją Radziecką, bronią Stalina, własnego kata... Tym samym dobrowolnie
biorą na siebie odium ludobójstwa
i strzelają sobie we własną nogę. To
zaiste zadziwiający upór. Miejmy nadzieję, że Putin pójdzie po rozum do
głowy i na Westerplatte wypowie
wreszcie – raz, ale dobitnie – to jedno magiczne słowo: przepraszam. Pora wreszcie zakończyć tę wojnę.
MAREK SZENBORN
dobywszy nieznacznie krzesiwa i gąbki, wykrzesił ognia i zapaloną gąbkę włożył do siana,
z którą jak chłop ów, nie
wiedzący o tym, wjechał do wsi swojej i wóz z sianem postawił,
ogień, razem
wybuchnąwszy,
spalił wieś całą. Który cud
pięknym był
owego świętego zemsty przeświadczeniem”.
AK
22
Nr 35 (495) 28 VIII – 3 IX 2009 r.
RACJONALIŚCI
oniecznie przeczytajcie „Plim, czyli wyznania
członka orkiestry symfonicznej grającego na
trianglu” Jerzego Jurandota. Wielu z nas doskonale zrozumie rozterki tytułowego muzyka. Co tu
ukrywać – jakże często miał być dźwięk wielkiej
tuby, a wyszło „plim” właśnie. Ot, życie...
K
Okienko z wierszem
Burza tonów powietrzem, jak to mówi się – targa,
Wyśpiewuje fortepian allegretta i larga,
Ze strun skrzypiec sfruwają uskrzydlonych nut roje,
Wybuchają dźwiękami flety, trąbki, oboje,
A ja siedzę i czekam, a ja czekam i siedzę,
I wpatruję się bacznie, i uważam, i śledzę,
Chłonę gest dyrygenta, rzekłbyś stapiam się z nim,
I gdy wreszcie znak da mi, wtedy ja robię „plim!”
Potem piszą, że koncert to majstersztyk maestra,
Że dyrygent genialny, znakomita orkiestra,
Że te smyki tak grały, że ta blacha tak brzmiała,
Akustyka wręcz świetna, partytura wspaniała...
O mnie nic nie napiszą. Ani słowa pochwały.
Przez to prawdopodobnie, że instrument za mały.
I przekonaj tu kogo, i dyskutuj tu z kim
Że nie będzie koncertu, jak nie zrobię „plim!”
Ja się także kształciłem, byłem w konserwatorium.
Grałem fugi, sonaty, nawet raz oratorium...
Też się zapowiadałem, śniła mi się kariera
Menuchina, Ojstracha, Rubinsteina, Richtera,
Żeby kwiaty, wywiady, żeby wywoływali,
Żeby piękne kobiety, żeby mdlały na sali...
Bardzo prędko to wszystko się rozwiało jak dym.
Zamiast tego tu siedzę i na znak robię „plim!"
Ona jedna wiedziała, że mi śpiewa wciąż w duszy!
Ona jedna... w muzyce zakochana po uszy.
Razem żyliśmy Bachem, Sibeliusem i Lisztem,
Oprócz tego zaś z sobą. Płeć plus dusza. Mój system.
Ale cóż! Choć kochała, przeminęło to z czasem.
Teraz jest już nie ze mną. Teraz jest z kontrabasem...
Chciałem walczyć, zatrzymać... Ale pytam się, czym?!
Jakie człowiek ma szanse, gdy na znak robi „plim!”
Kontakty wojewódzkie RACJI Polskiej Lewicy
Jerzy Dereń
Józef Ziółkowski
Joanna Gajda
Czesława Król
Halina Krysiak
Stanisław Błąkała
Joanna Gajda
Kazimierz Zych
Andrzej Walas
Bożena Jackowska
Barbara Krzykowska
Waldemar Kleszcz
Józef Niedziela
Jan Barański
Krzysztof Stawicki
Witold Kayser
Tadeusz Szyk
tel. 0
tel. 0
tel. 0
tel. 0
tel. 0
tel. 0
tel. 0
tel. 0
tel. 0
tel. 0
tel. 0
tel. 0
tel. 0
tel. 0
tel. 0
tel. 0
tel. 0
Nadużyte zaufanie
Zaufanie nie tylko na pstrym koniu jeździ, ale wymyka się ocenom logicznym. Polacy ufają Kościołowi i wojsku. Wprawdzie
z roku na rok mniej, ale i tak bardziej niż innym instytucjom. Podstaw ku temu nie mają żadnych.
Najwidoczniej wychodzą z założenia, że komuś ufać trzeba, bo to
poprawia samopoczucie. Niestety,
najbardziej – bezpodstawnie obdarowanym. Skutki są katastrofalne.
Zamiast koniecznych zmian, następuje utrwalenie niekorzystnych dla
społeczeństwa postaw i zachowań.
Po co się zmieniać, skoro nas kochają takimi, jacy jesteśmy – myślą
duchowni i robią to, co najbardziej
lubią. Afery obyczajowe, przekręty,
wyłudzenia i najzwyklejsze, ohydne
przestępstwa. Także jedzą, piją i mimo kryzysu popuszczają pasa.
Wszystko w aureoli świętości i społecznej aprobaty. Dobrodziej musi
wyglądać godnie i dostatnio. Ważyć
ze dwa cetnary, rozpierać jak basza, odziewać się niczym wschodni
władca, jeździć mercem i dawać do
ucałowania upierścienione, tłuste
łapska. Przepych robi na wiernych
wrażenie. O dziwo, wciąż dobre.
Święcie wierzą, że ich kapłani nie
mogą jeździć na krowie, jak nie bez
poczucia humoru powiedział kiedyś ojciec moherowych beretów. Są
gotowi odejmować sobie od ust, żeby rzucić na tacę wdowi grosz. Wierzą, że taniej zbawienie kupić, niż
na nie zasłużyć. Pod tym względem
są nieodrodnymi synami i córkami
Kościoła, a raczej jego pasterzy.
Wielkim zaufaniem cieszy się
wojsko. Polacy wciąż widzą żołnierzy jako tych, co za wolność naszą
i waszą żywią i bronią, strzegą honoru oręża. Antyniemieckie i antyrosyjskie fobie utrwalają przekonanie, że wciąż jesteśmy oblężoną twierdzą, której trzeba bronić przed sąsiadami. Czyhającymi na naszą ziemię i wolność. Wciąż niewygasłe wielkomocarstwowe mrzonki i partykularne polityczne interesy różnej maści władców RP każą wysyłać polskich żołnierzy to do Iraku, to do
Afganistanu. Dobrze, że nie na Madagaskar. Zapewne do rządzących
dotarło, że kolonializm się skończył. Głupota, niestety, wciąż nie.
Kolejne władze wmawiają obywatelom, że nasz kraj walczy z międzynarodowym terroryzmem, co lepiej robić poza granicami niż we
własnym domu. Wbrew nadziejom,
ponosimy same porażki, a w dodatku bronimy wielce wątpliwych
spraw. Afganistan, pod rządami
utrzymywanymi dzięki natowskiej
misji pokojowej, ograniczył właśnie
prawa kobiet. Bez zgody męża lub
ojca nie mogą się uczyć ani pracować, a nawet iść do lekarza. Za to
mogą być do woli wykorzystywane.
Pod każdym względem. Także seksualnym. Odmowa seksu mężowi
może skutkować zamknięciem w domu i pozbawieniem jedzenia. Oczywiście tylko teoretycznie, bo od czego są gwałty. Na własnej żonie bezkarne, a na niezamężnych kobietach
i dziewczętach – za odszkodowaniem. Płaconym rodzinie ofiary. To
się nawet talibom nie śniło. Polscy
żołnierze też chyba nie przypuszczali, że będą bronić prawa Afgańczyków do gwałtów i ginąć za islam.
Paradoksalnie – w imię katolickiego Boga wszechmogącego.
III RP przenosi swoje doświadczenia w utrwalaniu państwa wyznaniowego na nie do końca bratnie
narody. I powoli staje się mocarstwem. Na razie – jak ocenił premier Tusk – „pierwszym, lekkoatletycznym mocarstwem w Unii Europejskiej”. Najtrudniejszy pierwszy
krok...
JOANNA SENYSZYN
www.senyszyn.blog.onet.pl
Drodzy Czytelnicy! Jestem nominowana do Lustra Szkła Kontaktowego. Mamy szansę znowu wygrać.
Bardzo proszę o wysyłanie na nr 7124
SMS-ów o treści: TAK.9
Jak manipuluje się historią
Życie jest jak fortepian, choć błyszczące, lecz czarne
I nie warto się szarpać, bo to wszystko na marne.
Chciałem skończyć ze sobą, miałem dość tych dyrdymał,
Ale jeden przyjaciel mnie na szczęście powstrzymał.
Człowiek – rzekł – prawie każdy ma buławę w tornistrze,
I w marzeniach jest wodzem albo mistrzem nad mistrze,
Ale życie przeważnie tak obchodzi się z nim,
Że gdy zbiera się zagrzmieć, to wychodzi mu...
dolnośląskie
kujawsko-pomorskie
lubelskie
lubuskie
łódzkie
małopolskie
mazowieckie
opolskie
podkarpackie
podlaskie
pomorskie
śląskie
świętokrzyskie
warm.-maz. (wsch.)
warm.-maz. (zach.)
wielkopolskie
zachodniopomorskie
KATEDRA PROFESOR JOANNY S.
698 873 975
607 811 780
501 760 011
604 939 427
607 708 631
692 226 020
501 760 011
667 252 030
606 870 540
502 443 985
691 943 633
606 681 923
609 483 480
784 266 544
512 312 606
61 821 74 06
510 127 928
RACJA Polskiej Lewicy
www.racja.org.pl, tel. (022) 620 69 66
Watykan postanowił przeciwstawić się mediom zachodnim forsującym „czarną legendę” Piusa XII. Na
łamach „L’Osservatore Romano” Watykan przypomniał, że szczególnie obojętni wobec Holokaustu byli
Brytyjczycy i Amerykanie, nie papież.
Proces beatyfikacyjny Piusa XII jest w zasadzie zakończony. Brakuje jedynie podpisu papieża Benedykta XVI, który zwleka
z decyzją, żeby nie popsuć relacji z Żydami. Świętość, czy też nieświętość Piusa XII jest rozpatrywana – przez światowe i polskie media – wyłącznie w kontekście jego stosunku do Żydów w okresie II wojny światowej. Pomija się całkowicie inne aspekty jego działalności, a mianowicie:
1) Watykan i hierarchia kościelna na Słowacji wspierali separatystyczną Partię Ludową. Konserwatywną i antysemicką. Nic
więc dziwnego, że Pius XII jako jeden z pierwszych uznał zbrodnicze i wyznaniowe państwo słowackie powstałe po rozbiciu Czechosłowacji przez Hitlera. Papież wysłał do Bratysławy swoje przedstawicielstwo dyplomatyczne, przyjął prałata Tisę (prezydent
satelickiego państwa słowackiego kolaborującego z Niemcami) w Watykanie i nadał mu godność szambelana papieskiego oraz
godność monsignore. Katoliccy biskupi w liście pasterskim pobłogosławili to zbrodnicze państwo i prawie wszyscy duchowni zaczęli się modlić za pomyślność Hitlera. Szambelan papieski Tiso wspierał ochoczo zbrodniczą politykę Rzeszy.
2) Pius XII akredytował ambasadora reżimu Vichy przy Watykanie, sankcjonując podział Francji, udzielił błogosławieństwa
sprzymierzonemu z Hitlerem marszałkowi Petainowi. Ba, zapewnił ambasadora reżimu Vichy, że Kościół popiera z całego serca
dzieło moralnego odrodzenia we Francji (realizowanego przez kolaborantów). Takie zachowanie Piusa XII spowodowało, że bardzo
liczne grono duchownych katolickich na zachodzie Europy, na Słowacji czy w Chorwacji poparło bez zastrzeżeń politykę Hitlera.
3) Watykan planował zniszczenie prawosławia i dlatego po agresji niemieckiej na Związek Radziecki sporządził plan akcji nawracania prawosławnych. W tym celu wysyłano do wojskowego dowództwa niemieckiego, włoskiego i węgierskiego propozycje, żeby współpracowały z misją wschodnią Kurii. Za wojskami agresora szli księża katoliccy, którzy próbowali katolicyzować
tych, którzy jeszcze nie zostali wymordowani.
4) Celem Watykanu Piusa XII, była również katolicyzacja Bałkanów. Po pokonaniu Jugosławii przez wojska hitlerowskie zostało utworzone z 2/5 jej terytorium Niepodlegle Państwo Chorwacji o ustroju faszystowsko-katolickim. Zamieszkiwało w nim
2 mln Serbów. Papież Pius XII oczywiście uznał to państwo i przyjął ciepło na audiencji w Watykanie przywódcę ustaszy Ante
Pavelicia, wcześniej kilkakrotnie skazanego za liczne morderstwa. Później już było tylko gorzej. Katoliccy ustasze rozpoczęli masowe likwidowanie Serbów. Mordowano ich nożami, siekierami, palono żywcem. Wydłubywano oczy i obcinano uszy, które były trofeami. Palono cerkwie lub zamieniano je na kościoły katolickie. Eksterminowano duchownych prawosławnych. Przeciwko
tym zbrodniom protestowali nawet niemieccy okupanci (dyplomaci, wojskowi, służba bezpieczeństwa SS), a faszystowskie wojska włoskie uratowały przed ustaszami kilkaset tysięcy Serbów i kilka tysięcy Żydów. Tych ustaszowskich zbrodniarzy (byli gorliwymi katolikami!) i ich zbrodnie poparł w zasadzie bez zastrzeżeń Kościół katolicki. Niektórzy księża uczestniczyli w dokonywaniu masowych mordów na Serbach i Żydach. Zakonnicy franciszkańscy byli doradcami Ante Pavelicia. Byli również katami w obozach koncentracyjnych. Papież Pius XII doskonale o tym wiedział, ale nie przeszkadzało mu to ciepło przyjmować na audiencjach
przedstawicieli ustaszów.
KRZYSZTOF MRÓŹ, wiceprzewodniczący RACJI PL
Nr 35 (495) 28 VIII – 3 IX 2009 r.
NIECH NAS ZOBACZĄ!
23
Do podanych cen należy doliczyć koszty wysyłki według
cennika Poczty Polskiej w zależności od sumarycznej
wagi zamówienia.
40 cm
1. Ceny listów i paczek przy przedpłacie
(płatność przed wysyłką):
ICZNA
EKOLOG ORBA
T
PY
NA ZAKUKO
LKO
YL
T
TY
cena
10zł
za sztukę
2. Ceny paczek pobraniowych ekonomicznych
(płatność przy odbiorze wysyłki):
- do 0,5 kg = 10,50 zł,
- ponad 0,5 kg do 1 kg = 12,50 zł,
- ponad 1 kg do 2 kg = 14 zł.
35 cm
A
NALEPK
W
Ó
IK
N
L
E
CZYT
ÓW”
KTÓW i MIT
”FA
O
KO
LK
YL
T
TY
cena
3 zł
za sztukę
Przesyłka listowa polecona ekonomiczna
(wysyłka mniejszych zamówień: do 4 koszulek, czapeczki):
- ponad 0,1 kg do 0,35 kg = 4,10 zł,
- ponad 0,35 kg do 0,50 kg = 4,90 zł,
- ponad 0,50 kg do 1,00 kg = 7,00 zł.
Paczki pocztowe ekonomiczne
(wysyłka cięższych zamówień od 5 koszulek):
- do 1 kg = 9,50 zł,
- ponad 1 kg do 2 kg = 11 zł.
9 cm
Przykładowe wagi gadżetów:
- koszulki M około 0,14 kg,
- koszulki L około 0,15 kg,
- koszulki XL około 0,16 kg,
- koszulki XXL około 0,17 kg,
- kubek 1 sztuka około 0,336 kg,
- czapka około 0,076 kg,
- pudełko paczki około 0,071 kg.
TYGODNIK FAKTY i MITY (ISSN 356441); Prezes zarządu i redaktor naczelny: Roman Kotliński (Jonasz); Zastępcy red. naczelnego: Marek Szenborn, Adam Cioch; p.o. Sekretarz redakcji: Justyna Cieślak;
Dział reportażu: Anna Tarczyńska – tel. (42) 630 72 33; Dział historyczno-religijny: Bolesław Parma, e-mail: [email protected]; Redaktor graficzny: Tomasz Kapuściński; Fotoreporter: Maja Husko;
Dział promocji i reklamy: tel. (42) 630 73 27; Dział łączności z czytelnikami: (42) 639 85 41; Adres redakcji: 90-601 Łódź, ul. Zielona 15; e-mail: [email protected], tel./faks (42) 630 70 65;
Wydawca: „BŁAJA News” Sp. z o.o.; Sekretariat: tel./faks (42) 630 70 65; Druk: POLSKAPRESSE w Łodzi. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do adiustacji i skracania tekstów.
WARUNKI PRENUMERATY: 1. W Polsce przedpłaty przyjmują: a) Urzędy pocztowe i listonosze. Cena prenumeraty – 39 zł za jeden kwartał; b) RUCH SA. Wpłaty przyjmują jednostki kolportażowe RUCH SA w miejscu zamieszkania prenumeratora. 2. Prenumerata zagraniczna: Wpłaty w PLN
przyjmuje jednostka RUCH SA Oddział Krajowej Dystrybucji Prasy na konto w PEKAO SA IV O/Warszawa nr 68124010531111000004430494 lub w kasie Oddziału. Informacji o warunkach prenumeraty udziela ww. Oddział: 01-248 Warszawa, ul. Jana Kazimierza 31/33, tel.: 0 (prefiks) 22 532
87 31, 532 88 16, 532 88 19; infolinia 0 800 12 00 29. Prenumerata zagraniczna RUCH SA płatna kartą płatniczą na www.ruch.pol.pl 3. Prenumerata w Niemczech: Verlag Hûbsch & CO., Dortmund, tel. 0 231 101948, fax 0 231 7213326. 4. Dystrybutorzy w USA: New York – European
Distribution Inc., tel. (718) 782 3712; Chicago – J&B Distributing c.o., tel. (773) 736 6171; Lowell International c.o., tel. (847) 349 1002. 5. Dystrybutor w Kanadzie: Mississauga – Vartex Distributing Inc., tel. (905) 624 4726. Księgarnia „Pegaz” – Polska Plaza Wisła, tel. (905) 238 9994.
6. Prenumerata redakcyjna: cena 39 zł za kwartał (156 zł za rok). Wpłaty (przekaz pocztowy) dokonywać na adres: BŁAJA NEWS, 90-601 Łódź, ul. Zielona 15. 7. Zagraniczna prenumerata elektroniczna: [email protected]. Szczegółowe informacje na stronie internetowej http://www.faktyimity.pl
Prenumerator upoważnia firmę „BŁAJA News” Sp. z o.o. ul. Zielona 15, 90-601 Łódź, NIP: 725-00-20-898 do wystawienia faktury VAT na prenumeratę tygodnika „Fakty i Mity” bez podpisu.
24
Nr 35 (495) 28 VIII – 3 IX 2009 r.
JAJA JAK BIRETY
ŚWIĘTUSZENIE Na piwo do Anny
Fot L.S.
Przy kościele św. Anny w Warszawie katolicka fundacja Pro Bono
prowadzi knajpę „Pod Wieżą”. Sprzedaż alkoholu przy kościołach jest
zabroniona, ale – jak widać – nie wszystkich prawo obowiązuje
Humor
Rys. Tomasz Kapuściński
Siedzi dwóch kumpli przy piwie:
– Podobno niedawno się ożeniłeś?
– Tak.
– Oho, to teraz już wiesz, czym jest
prawdziwe szczęście.
– Tak, wiem, ale już jest za późno...
! ! !
Seks to nie szachy, kończenie
w trzech ruchach nie robi na nikim wrażenia.
! ! !
Orgazm mężczyzny trwa 6 do 7
sekund. I jak zagospodarować sobie resztę dnia?
! ! !
Jeśli nie możesz znaleźć swojej
drugiej połowy, znajdź sobie dwie
ćwiartki!
iedy typowy Polak, miłośnik
schabowego z kapustą, rusza
w świat, czeka na niego wiele
niespodzianek. Także kulinarnych.
Przedstawiamy niektóre z lokalnych przysmaków, których być
może skosztujecie podczas zagranicznych wojaży.
Casu marzu to wynalazek mieszkańców Sardynii. Przyrządzany nielegalnie. Do popularnego tam owczego sera zaprasza się larwy piophile casei, czyli tzw. serowej muchy. Mają
one zdolność rozbijania tłuszczów zawartych w serze i powodują wydzielanie cuchnącej cieczy, zwanej lagrima (łzy). Niektórzy przed konsumpcją pozbywają się robactwa, innym ono
nie przeszkadza. Warto dodać, że larwa serowej muchy potrafi wyskoczyć
na odległość 15 cm w górę, a po połknięciu, niestrawiona, czasem rozmnaża się w przewodzie pokarmowym, powodując groźne infekcje.
Potrawa serwowana przez filipińskich handlarzy to balut. Zapłodnione jajo, kurze lub kacze, inkubuje się
do chwili, kiedy zarodek ma już kości, pióra i dzióbek, a następnie zakopuje na tydzień pod ziemię. Potem wystarczy podgotować i... gotowe! Spożywana prosto ze skorupki
przekąska jest rzekomo doskonałym
afrodyzjakiem.
W Chinach za afrodyzjak uznaje się też ptasie gniazda. Właściwie tylko jednego gatunku ptaków
K
CUDA-WIANKI
Podróże kulinarne
występujących w Azji. Mają one pod
językiem gruczoły ze specjalną śliną, która ułatwia budowę gniazd. Zupa ugotowana z ptasich domków ma
ponoć delikatny, choć trochę gumowaty smak. W chińskiej restauracji
kosztuje od 500 do 1000 dolarów.
Indonezyjczycy uważają, że wypicie świeżej krwi kobry, symbolu siły, odwagi, męstwa i męskości, sprawi, że nabierzemy takich właśnie cech.
Produkcja „cudownego” napoju jest
makabryczna. Kobrze odcina się głowę, a krew wlewa do szklanki z likierem. Drinki zagryza się spożywanym na surowo kobrzym sercem. Za
najcenniejszą uchodzi krew kobry królewskiej – cena za kieliszek dochodzi do 100
dolarów.
Cibreo to tradycyjna potrawa włoska, przygotowywana z koguciego grzebienia.
Kiedyś raczyli
się nią najbiedniejsi, dziś uznawana jest za
luksusową.
Danie z mięsa rekina to hakarl
– „islandzki przysmak”. Upolowanego drapieżnika zakopuje się nawet na
pół roku w ziemi, gdzie ulega naturalnemu rozkładowi. Tak „przygotowane” (czyli zgniłe!) mięso ma silny
zapach amoniaku i smakuje... podobno oryginalnie. Dawniej polewano je
dodatkowo moczem, żeby amoniak
zareagował z mięsnym kwasem.
W Azji popularne są camel
humps, czyli wielbłądzie pośladki
serwowane na surowo lub podgotowane. Beduini mają jeszcze inny sposób na przyrządzenie wielbłąda: nadziewają go kilkudziesięcioma kurczakami lub owcą, a potem pieką.
Według „Księgi rekordów Guinnessa”, to największa na świecie pozycja w menu.
Wielu znanych
podróżników podkreśla, że tylko jedząc
i pijąc razem z tubylcami, można naprawdę poznać ludzi i ich obyczaje,
zatem... odwagi!
I smacznego!
JC

Podobne dokumenty