Jestem ciekawa ludzi(s. 5) Praca socjalna z pozytywną cenzurką (s
Transkrypt
Jestem ciekawa ludzi(s. 5) Praca socjalna z pozytywną cenzurką (s
www.pwsz.konin.edu.pl Marzec 2010 Nr 1 (42) rok 13 PAŃSTWOWEJ WYŻSZEJ SZKOŁY ZAWODOWEJ W KONINIE Jestem ciekawa ludzi (s. 5) Praca socjalna z pozytywną cenzurką (s. 8) Marta z Zielonego Wzgórza (s. 26) Wartością jest samo istnienie (s. 38) Koszykówka wizytówką naszej uczelni (s. 54) Wydanie bardzo międzynarodowe „Biuletyn PWSZ w Koninie” jest czytany przez coraz większą liczbę ludzi. Jeden egzemplarz trafia średnio do czterech osób, a jego wersję elektroniczną, zamieszczoną na stronie internetowej uczelni oraz portalu wirtualnyKonin.pl, przegląda kilkadziesiąt tysięcy internautów. Czytelnicy nie szczędzą pochwał i dobrych opinii. Dla zespołu redakcyjnego to ogromna satysfakcja. Staramy się więc, by każdy kolejny numer pisma był ciekawszy od poprzedniego. Z Biuletynem współpracuje sporo osób, wśród których są nasi byli studenci: Marta Komicz (absolwentka filologii germańskiej) i Artur Lorenc (absolwent turystyki i rekreacji) oraz dr hab. Edward Pająk (wykładowca w Instytucie Technicznym) – wszyscy troje pasjonują się podróżami. Ich barwne relacje z zagranicznych wojaży oraz wspaniałe zdjęcia uatrakcyjniają pismo. W tym numerze można przeczytać o kolejnych „szaleństwach” Marty, która rozpoczęła pracę nauczyciela języka niemieckiego w dalekim i gorącym Meksyku, o kolejnej samotnej wyprawie rowerowej Artura, tym razem do Dakaru, oraz o podróży na Antypody, bo do Australii, Edwarda Pająka. Foto: Patryk Andre Wydanie 42 uczelnianego pisma zawiera więcej elementów międzynarodowych. Od października studiują u nas studenci z Turcji, stypendyści Europejskiego Programu Edukacyjnego Erasmus, nie mogło więc zabraknąć tekstu opisującego ich pobyt w konińskiej uczelni. Zamieszczamy też krótką relację studentów turystyki i rekreacji, którzy na praktyki zawodowe wybrali się na grecką wyspę Rodos. Mówimy też o kolejnej uczelni partnerskiej i najbliższych planach wyjazdowo-przyjazdowych studentów. Zapraszam czytelników do lektury wywiadu z dr Romą Fimińską-Banaszyk, niezwykle ciekawą i ciepłą osobą, która od października jest dyrektorem Insty- tutu Ekonomicznego, a tych, których interesuje koszykówka, do rozmowy z Grzegorzem Zielińskim, drugim trenerem zespołu MKS PWSZ KON-BET Konin. W Biuletynie znajdują się, warte polecenia, relacje z ciekawych wydarzeń w Bibliotece PWSZ oraz ze spotkania z wybitnym językoznawcą profesorem Janem Miodkiem. Przeczytać można również o konferencji naukowej Instytutu Pracy Socjalnej, wolontariacie i działaniach Zamiejscowego Wydziału Budownictwa i Instalacji Komunalnych w Turku. Trudno w tekście zapowiadającym kolejny numer „Biuletynu PWSZ w Koninie” wspomnieć o wszystkich, znajdujących się na jego łamach, artykułach i relacjach. Nie pozostaje więc nic innego, jak zaprosić Państwa do lektury. Ewa Kapyszewska Wydanie bardzo międzynarodowe 3 Jestem ciekawa ludzi 5 Stypendia od Towarzystwa Samorządowego 6 Nie daj się zaskoczyć pracodawcy 7 Praca socjalna z pozytywną cenzurką 8 Zima nieco przeszkodziła 9 Hiszpania trochę bliższa 10 Wszystko po niemiecku 12 Studia z Erasmusem 15 W samotnej podróży wcale nie jesteś sam 17 Australia jest mozaiką 22 Marta z Zielonego Wzgórza 26 Przedszkolaki lubią teatr 33 Wiersze zapisane na skrawkach papieru 33 Tureccy studenci zadowoleni 34 Będziemy zarażać dobrocią 36 Na studentów zawsze można liczyć 37 Wartością jest samo istnienie 38 Dżojstik (odmieniaj) jak chłopczyk 41 O autorach i dzieciach-opornych czytelnikach 42 Dajmy dzieciom mocną lekturę 45 Fotografie z lekką nutką melancholii 49 Usiąść za kierownicą śmieciarki 51 Dużo praktycznych informacji 53 Koszykówka wizytówką naszej uczelni 54 Srebrni sportowcy z PWSZ 56 Studia podyplomowe i kursy 57 4 We wrześniu ubiegłego roku rektor uczelni, prof. Wojciech Poznaniak, zaproponował Pani kierownictwo Instytutu Ekonomicznego. Czy miała Pani jakiś problem z podjęciem się tego zadania? Zastanawiałam się dobry tydzień. Rozmawiałam o tym z mężem i córką. Oboje poparli pomysł i dlatego zgodziłam się. Nie żałuję. Spotkałam w Koninie mnóstwo sympatycznych, miłych i ciepłych ludzi. Uważam, że Konin jest wy- jątkowym miastem. Tu życie płynie nieco inaczej niż w Poznaniu. Tam nie ma zbyt wielu okazji, by rozmawiać ze współpracownikami, a ja jestem ciekawa ludzi. O tym, że lubię pracować w Koninie, niech świadczy, że parę lat temu zrezygnowałam z etatu na Uniwersytecie Ekonomicznym i od ponad trzech lat jestem związana tylko z konińską PWSZ… …w której pracuje pani od lat… … dwunastu, czyli od 1998 r. Dosko- nale znam uczelnię i pracowników. Będąc wykładowcą, patrzyłam na sprawy instytutu, co jest zrozumiałe, nieco inaczej. Teraz jestem menedżerem. Chcę realizować własne pomysły, dzięki którym, mam nadzieję, będzie się uważało zarządzanie za dobry i ciekawy kierunek; mówiło się, że tu warto studiować, bo są ciekawi wykładowcy, bo jesteśmy blisko praktyki, ale też i blisko studenta, bo to on jest dla nas najważniejszy. Zależy mi na tym, żeby studenci byli zadowoleni z wyboru kierunku i by nauczyli się dostrzegać i rozwiązywać problemy oraz myśleć twórczo. stabilny, jednocześnie bardzo elastyczny i gotowy do ciągłego uczenia się, co mnie bardzo cieszy. Jakie więc nowe pomysły ma Pani zamiar zrealizować? Chcę wzbogacić ofertę instytutu o trzy nowe specjalności: zarządzanie finansami samorządu terytorialnego, zarządzanie publiczne i zarządzanie przedsiębiorstwami. Myślę, że pierwsza z nowych propozycji spotka się z dużym zainteresowaniem. Od paru lat korzystamy przecież z funduszy europejskich, dlatego potrzebni są specjaliści od ich właściwego zarządzania. Kolejna specjalność – zarządzanie publiczne, jest także związana z samorządami, którymi trzeba profesjonalnie kierować. Nasi absolwenci będą do tego dobrze przygotowani. Równie ciekawie przedstawia się trzecia propozycja – zarządzanie przedsiębiorstwami. Przedsiębiorstwo to tak uniwersalny podmiot gospodarczy, że nigdy nie wyczerpie się zapotrzebowanie na profesjonalną wiedzę dotyczącą zarządzania firmami. Mam nadzieję, że wpiszemy się tą specjalnością w potrzeby rynku pracy. Nie rezygnujemy oczywiście z dotychczasowych specjalności: finansów i rachunkowości przedsiębiorstw oraz zarządzania nieruchomościami i inwestycjami. Sądzę, że tak bogata oferta edukacyjna zapewni nam w przyszłości liczbę kandydatów na dotychczasowym poziomie. Jakie zajęcia prowadzi Pani z naszymi studentami? Uczę podstaw zarządzania, nie tylko w Instytucie Ekonomicznym, także na politologii, pracy socjalnej, turystyce i rekreacji, co świadczy o tym, że wiedza z tego zakresu jest niezbędna w każdej dziedzinie. Poza tym uczę zachowań organizacyjnych i zarządzania zasobami ludzkimi. Na moich zajęciach studenci poznają elementy procesu kadrowego oraz sposoby i narzędzia motywowania pracowników. Wizytówką Instytutu Ekonomicznego, w Pani zamyśle, mają być jego pracownicy. Czy przewiduje Pani jakieś zmiany w kadrze instytutu? Mamy pracowników, którzy są specjalistami w swoich dziedzinach. Kadra jest uzupełniana i wzmacniana przez praktyków, m.in. dyrektorów banków i menedżerów konińskich firm. Nasz zespół jest Jakie marzenia udało się Pani dotąd zrealizować? Mój pierwszy marzyciel – Kacper – mieszka w Kole. Udało mi się obdarować go kamerą cyfrową, którą wręczono w TV Poznań w obecności reżysera Wojciecha Maleszki, ponieważ Kacper pasjonuje się kręceniem filmów animowanych. Można je obejrzeć na portalu Powołując Panią na stanowisko dyrektora Instytutu Ekonomicznego, rektor Poznaniak wiedział, co robi. Jest Pani odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu. Wiem, że praca zawodowa nie wyczerpuje Pani aktywności. Słyszałam, że jest Pani wolontariuszem znanej w Polsce fundacji. Tak, to prawda. Pracuję w Fundacji Mam Marzenie, której od ponad trzech lat jestem wolontariuszem. Jest to ogólnopolska fundacja, która spełnia marzenia dzieci z chorobami zagrażającymi ich życiu. To są wspaniałe dzieciaki, które potrzebują uśmiechu, radości i mają marzenia, które my, wolontariusze, staramy się spełniać. WYWIADY BIULETYNU YouTube. Poza tym spełniłam marzenie dziewczynki z Konina, która chciała mieć duży telewizor, a także chłopca, który spędził dzień w parku dinozaurów. Wiem, że udało się Pani zaszczepić ideę stowarzyszenia naszym studentom. Tak. Zaproponowałam studentom zarządzania, którzy w marcu będą żegnać się z uczelnią, by pieniądze, które mieli zamiar przeznaczyć na kwiaty dla wykładowców, przekazali fundacji na spełnienie marzenia chorego chłopca z Konina. I udało się. Studenci zadecydowali, że chcą zamienić kwiaty na marzenie. Gratuluję i mam nadzieję, że stanie się to tradycją kolejnych absolutoriów. Wracajmy jednak do Pani pasji. – Fascynuje mnie wszystko, co włoskie, poczynając od historii, poprzez architekturę, a skończywszy na kuchni i języku. Oboje z mężem uczymy się języka włoskiego i staramy się każdy urlop spędzać we Włoszech. Kocham spokój i radość życia Włochów oraz piękno i estetykę włoską. Poza tym uwielbiam zwierzęta, zwłaszcza koty. Mam też pasję, którą nazywam rowerowo-leśną, a ostatnio polubiłam nordic walking. Wydaje się, że jest Pani osobą w pełni zrealizowaną? Tak, ale mam jednak niespełnione marzenie. Chciałabym mieć pianino albo chociaż jego namiastkę – pianino cyfrowe. Skończyłam podstawową szkołę muzyczną w klasie fortepianu. Lubię śpiewać i chętnie muzykowałabym w domu. Czekam więc, by ktoś zrealizował i moje marzenie. Życzę tego serdecznie i dziękuję za rozmowę. marzec 2010 nr 1 marzec 2010 nr 1 WYWIADY BIULETYNU Jestem ciekawa ludzi Z Romą Fimińską-Banaszyk, dyrektorem Instytutu Ekonomicznego, rozmawia Ewa Kapyszewska. 5 Już po raz czwarty Towarzystwo Samorządowe przyznało studentom Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Koninie stypendia z programu „Moje stypendium”. Ich wręczenia dokonał w październiku 2009 r. Ireneusz Niewiarowski, prezes Towarzystwa. O stypendium mogli ubiegać się studenci PWSZ oraz osoby pragnące podjąć studia na tej uczelni, będące w trudnej sytuacji materialnej i osiągające dobre wyniki w nauce lub wybitnie uzdolnione. marzec 2010 nr 1 – Mam nadzieję, że choć w skromnym stopniu pomożemy wam w nauce – mówił Ireneusz Niewiarowski, przeprasza- 6 jąc stypendystów za to, że w tym roku stypendia są niższe niż w latach poprzednich. – Wycofał się jeden ze sponsorów, ale nie ustajemy w staraniach, by pozyskać nowych darczyńców – zapewniał, podkreślając, że głównym źródłem finansowania Towarzystwa są pieniądze z odpisu podatkowego – jednego procenta podatku (w tym roku jedynie 50 tys. zł). – Naszymi darczyńcami są również osoby prywatne oraz samorządy. Wspiera nas także Fundacja Batorego – wyliczał prezes Niewiarowski. Stypendia w wysokości 1600 zł otrzymało pięć dziewcząt: Karolina Drzewiecka (II rok inżynierii środowiska), Anna Dudkiewicz (I rok fizjoterapii), Joanna Nowak (I rok pedagogiki), Patrycja Olejnik (I rok pracy socjalnej) oraz Alicja Sarnowska (II rok filologii germańskiej). – Te pieniądze przydadzą się nam na pomoce naukowe, bilety miesięczne lub akademik – mówiły zgodnie stypendystki, nie ukrywając radości z takiego prezentu. Każdy z nas może wesprzeć fundusz Towarzystwa przekazując 1% podatku. Wystarczy przy wypełnianiu rocznej deklaracji PIT wskazać: Towarzystwo Samorządowe Nr KRS: 0000031926 oraz zaznaczyć w odpowiedniej rubryce: „Dla studentów PWSZ w Koninie” uki Biuro Promocji Zawodowej Studentów i Absolwentów Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Koninie – bo tak brzmi jego pełna nazwa – pełni kilka funkcji. Przede wszystkim koordynuje działania związane z rekrutacją. Natomiast w 2005 r. zostało wpisane do Krajowego Rejestru Agencji Zatrudnienia jako agencja pośrednictwa pracy oraz agencja poradnictwa zawodowego i dzięki tym działaniom w 2009 r. 27 osób znalazło zatrudnienie; w tym dwie na umowę o pracę. Dominującą grupę korzystających stanowią jednak studenci, którzy szukają pracy dorywczej, dogodniejszej dla studiujących w trybie stacjonarnym, stanowiącej źródło niewysokiego wprawdzie dochodu, ale pozwalającej zdobyć doświadczenie. Takim zajęciem jest praca ankietera. Od czterech lat BPZSiA PWSZ w Koninie współpracuje z Miejskim Zakładem Komunikacji. W tym roku akademickim 26 naszych studentów będzie przeprowadzać na jego zlecenie pomiary natężenia ruchu pasażerów na wybranych liniach autobusowych. Wielu z nich robi to już kolejny raz. WYDARZENIA Nie daj się zaskoczyć pracodawcy W ramach poradnictwa grupowego Biuro przeprowadziło szkolenia nt. komunikacji interpersonalnej oraz niewerbalnej, w którym uczestniczyły 43 osoby. Studenci są świadomi, że na rynku cenione są różne umiejętności, dlatego korzystają ze wszystkich możliwości podnoszenia kwalifikacji. Dodatkowo prowadzone były indywidualne rozmowy doradcze, które przygotowywały pod kątem rozmów kwalifikacyjnych. – Warto wiedzieć, że wymaga to co najmniej dwóch spotkań – wyjaśnia prowadząca Biuro Rekrutacji Ania Kaźmierczak. – Najpierw zainteresowani przedstawiają wiedzę o firmie, w której starają się o pracę, później odpowiadają na rutynowe pytania, jakie padają podczas rozmów kwalifikacyjnych. Wielu absolwentów jest zaskoczonych, o co pytają pracodawcy, ale to pozwala lepiej przygotować się do prawdziwej rozmowy kwalifikacyjnej. Jednocześnie studenci dowiadują się, że nie ma pewnych odpowiedzi. Dodatkowo ocenie poddana zostaje „mowa ciała” kandydata oraz ton jego głosu – dodaje. Biuro Promocji planuje kolejne szkolenia: „Asertywność – sztuka mówienia nie” odbędzie się14 kwietnia, a „Mowa ciała kluczem do sukcesu” 5 maja. Zapisy przyjmowane są w Biurze Rekrutacji w godzinach 7.00-15.00 lub pod numerem telefonu 63 249 72 37. aria, uki marzec 2010 nr 1 WYDARZENIA Stypendia od Towarzystwa Samorządowego Uczelniane Biuro Rekrutacji, z dużym napisem REKRUTACJA nad wejściem, większości studentów przechodzących obok niego kilka razy dziennie kojarzy się przede wszystkim z lekkim tłokiem, ale tylko w określonych miesiącach każdego roku. Po zamieszaniu związanym z naborem w Biurze Rekrutacji robi się cicho, ale to nie znaczy, że nic się tam nie dzieje. 7 WYDARZENIA WYDARZENIA Państwowa Komisja Akredytacyjna oceniała pod koniec października 2009 r. pracę socjalną. Kierunek, który jest prowadzony w PWSZ w Koninie od dwóch lat, wcześniej funkcjonował jedynie jako specjalność studiów. Dobre oceny otrzymały programy nauczania, sposób organizowania praktyk zawodowych, projekty socjalne i wolontaryjne działania studentów. marzec 2010 nr 1 – Jesteśmy pierwszym w Polsce kierunkiem praca socjalna, który został poddany kontroli PAK-i – mówi dr Marta Cichocka, dyrektor Instytutu Pracy Socjalnej. – To dobrze, że już teraz, jeszcze przed pierwszym absolutorium, spełniliśmy warunki komisji akredytującej. W końcu nasza uczelnia miała udział w tym, że praca socjalna została wpisana na listę kierunków studiów prowadzonych w Polsce. 8 Praca socjalna widnieje w ofercie studiów (początkowo jako samodzielna specjalność, a później jako jedna ze specjalności na kierunku pedagogika) od początku istnienia uczelni, czyli od 1998 r. Nigdy nie narzekała na brak kandydatów. Instytut Pracy Socjalnej nie poprzestaje na dotychczasowych osiągnięciach, ciągle poszerza swoją ofertę, by sprostać zapotrzebowaniu rynku edukacyjnego. I tak, w przyszłym roku akademickim obecni studenci pierwszego roku kierunku praca socjalna będą mogli wybrać zajęcia na specjalności praca socjalna z resocjalizacją. Resocjalizacja jest jednym z najpopularniejszych kierunków w Polsce, wprowadzając tę specjalność dyrekcja instytutu wyszła z założenia, że znacznie uatrakcyjni to studia w naszej uczelni. Chęć specjalizowania się w resocjalizacji zgłosiła znaczna liczba studentów pracy socjalnej. Siłą Instytutu Pracy Socjalnej jest jej kadra. Niektórzy z profesorów UAM w Poznaniu, wykładający w PWSZ w Koninie, przyznają, że lubią pracować ze studentami w Koninie. Dr Marta Cichocka nie wyobraża sobie życia bez pracy w naszym PWSZ. Przyznaje, że kiedy słyszy Konin, to czuje się, jakby mówiono o jej mieście. Jest zadowolona z popularności kierunku. – Praca socjalna ma się dobrze i trzyma poziom – podsumowuje. iwa Zima nieco przeszkodziła Mróz i śnieg spowolniły tempo budowy Centrum Wykładowo-Dydaktycznego przy ulicy Popiełuszki, jednak prof. Wojciech Poznaniak, rektor PWSZ w Koninie, oraz Zdzisław Dębowski, kanclerz uczelni, są dobrej myśli – uważają, że zakończenie inwestycji w grudniu 2010 r. jest nadal możliwe. Najważniejsza inwestycja w historii PWSZ w Koninie rozpoczęła się nieco pechowo. W trakcie prac ziemnych okazało się, że grunt, na którym ma stanąć zaprojektowany obiekt, nie jest wystarczająco stabilny. W tym miejscu znajdowała się w czasie drugiej wojny światowej niemiecka odkrywka węgla brunatnego i w związku z jej eksploatowaniem górne warstwy ziemi uległy znacznym przemieszczeniom. Wykonawca inwestycji, kleczewska firma DanBud uznała, że bez dodatkowych badań geologicznych nie można kontynuować prac budowlanych. Po wykonaniu przez Politechnikę Poznańską ekspertyz okazało się, że wbrew wcześniejszym planom, budynek centrum musi być posadowiony na jednolitej, uzbrojonej płycie betonowej. Taki fundament, wykonany ze specjalnie dobranego i uzbrojonego betonu, ma zapewnić stabilizację i bezpieczeństwo budynku. Po nowej ekspertyzie, wykonawcy natychmiast przystąpili do realizacji zaleceń naukowców. Na wykonanie płyty, przy powstaniu której pracowano 24 godziny na dobę, zużyto 1600 m3 betonu zbrojonego. Nadzieje na kontynuację prac były duże, ale niestety, wyjątkowo mroźna i śnieżna zima pokrzyżowała plany. – Wykonawca utrzymuje, że wiosną wszelkie opóźnienia da się nadgonić – mówi kanclerz Dębowski. – Dobrą wiadomością jest na pewno to, że dosłownie w ostatnich godzinach starego roku dotarł do nas przelew z Ministerstwa Finansów, opiewający na kwotę ponad 2,2 mln zł, przyznaną nam z rezerwy finansowej Skarbu Państwa – cieszy się rektor Poznaniak. – Otrzymaliśmy także środki finansowe od samorządu Konina – dorzuca kanclerz, który przypomina, że w 2010 r. możemy liczyć na dalszy milion z budżetu miasta. W chwili powstawania tej notatki wykonawcy Centrum Dydaktyczno-Wykładowego czekają na wyższe temperatury. Wszyscy wierzymy, że ta zima w końcu kiedyś minie i z radością obserwować będziemy, jak budowla osiągać będzie etap finalny. iwa marzec 2010 nr 1 Praca socjalna z pozytywną cenzurką 9 marzec 2010 nr 1 Jak przystało na spotkanie z Hiszpanią, powitanie nastąpiło w języku hiszpańskim. Obecnych witała iberystka – dr Ewelina Poniedziałek. Mimo że na świecie po hiszpańsku mówi 400 mln ludzi, w Polsce nie jest to język zbyt popularny i dlatego po hiszpańskim, nastąpiło polskie powitanie. Po nich przyszedł czas na prezentacje, które rozpoczęły się oczywiście od przybliżenia historii kraju. Dorota Rzewska opowiedziała o tej najnowszej, czyli dwudziestowiecznej. Wspomniała więc o wyłączeniu Kuby spod niemal czterystuletniej dominacji Hiszpanii (1902), o trwającej trzy lata wojnie domowej (1936-1939), która doprowadziła do przejęcia władzy przez nacjonalistów pod przywództwem generała Francisco Franco, a także o aktualnie panującym królu Juanie Carlosie, który ułatwił proces przechodzenia od rządów frankistowskich do parlamentarnych i demokratyzacji państwa. 10 Po historii przyszedł czas na trochę geografii i prezentację zdjęć najpiękniejszych miejsc w Hiszpanii. Towarzyszyła im opowieść o tradycjach, legendach i ciekawostkach związanych z architekturą, kulturą i życiem Hiszpanów, snuta przez zaangażowanych w przygotowanie tego dnia studentów. Było też słów kilka o ich zamiłowaniu do piłki nożnej oraz tańcu flamenco. Wszystko odbywało się przy akompaniamencie tradycyjnej muzyki gitarowej. Jedną z nieznanych u nas, a bardzo popularną na Półwyspie Iberyjskim, tradycją jest sposób witania Nowego Roku. Studenci próbowali zmierzyć się ze zwyczajem La Nochevieja polegającym na tym, że podczas nocy sylwestrowej, kiedy zegar bije 12 razy, każdy Hiszpan ma przy sobie 12 winogron, które zjada kolejno, przy każdym uderzeniu zegara. Podobno uczynienie zadość temu zwyczajowi przynosi szczęście na cały rok. Niestety, żadnemu ze studentów nie udało się przełknąć 12 sztuk winogron w ciągu 12 sekund, ale byli na- prawdę blisko. Miejmy tylko nadzieję, że szczęście i tak im w tym roku dopisze. Na zakończenie można było skosztować tradycyjnych hiszpańskich potraw: paelli i gazpacho, które student- STUDENCI ki INiB przygotowały własnoręcznie, oraz wziąć udział w konkursie wiedzy o Hiszpanii. Najuważniejsi słuchacze zostali wynagrodzeni: główną nagrodą był bilet na kaliski występ czołowego reprezentanta muzyki flamenco w Polsce – grupy „Viva Flamenco”, drugą natomiast dobre hiszpańskie wino. pa marzec 2010 nr 1 STUDENCI O historii, geografii, kulturze, tradycjach i kuchni hiszpańskiej opowiadali studenci II roku informacji naukowej i bibliotekoznawstwa PWSZ w Koninie podczas przygotowanego przez nich Dnia Kultury Hiszpańskiej. Spotkanie odbyło się 15 stycznia 2010 r. Hiszpania trochę bliższa 11 Spektakl w języku niemieckim, konkurs z nagrodami i prezentacja multimedialna wypełniły dziesiąty już Dzień Germanisty w Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Koninie. Jak co roku, 8 grudnia, z uczniami klas maturalnych szkół średnich regionu konińskiego spotkali się wykładowcy i studenci filologii germańskiej. marzec 2010 nr 1 Na to jubileuszowe spotkanie do auli PWSZ w Koninie przybyło około trzystu uczniów, którzy na początek obejrze- 12 li prezentację o Koninie oraz usłyszeli o korzyściach płynących ze studiowania w PWSZ i możliwościach studiowania za granicą dzięki programowi Erasmus. Kościuszki w Koninie, drugie miejsce przypadło uczniom z Liceum w Kleczewie, a trzecie Liceum Ogólnokształcącego w Izbicy Kujawskiej. Potem przyszedł czas na konkurs. Niewielkie grupy reprezentujące szkoły musiały wykazać się wiedzą nie tylko gramatyki niemieckiej, ale i historii Niemiec, także tej współczesnej. Ze względu na imponującą wiedzę przyszłych studentów, zwycięzcę wyłoniono dopiero po trzeciej dogrywce. Wygrali uczniowie I Liceum Ogólnokształcące im. Tadeusza Na zakończenie wszyscy obejrzeli przedstawienie „Deutsches Theater” w wykonaniu naszych studentów. STUDENCI Podczas imprezy uczniowie mogli kupić ciastka upieczone przez studentki germanistyki. Zebrane pieniądze wspomogły konińskie schronisko dla zwierząt. uki marzec 2010 nr 1 STUDENCI Wszystko Wszystko po niemiecku po niemiecku 13 WSPÓŁPRACA Z ZAGRANICĄ WSPÓŁPRACA Z ZAGRANICĄ Do grona partnerskich uczelni konińskiej PWSZ z Niemiec, Szwecji, Turcji, Portugalii, Słowenii, Rosji, Węgier i Włoch dołączyła kolejna – Universidade de Coruña z Hiszpanii. Do tego gorącego kraju na Półwyspie Iberyjskim będą mogli pojechać po naukę i przygodę studenci filologii angielskiej. Podpisana przez rektorów uczelni umowa, w ramach programu Erasmus, obejmuje wymianę trzech studentów oraz pracowników dydaktycznych i administracji. Studia z Erasmusem marzec 2010 nr 1 Universidade de Coruña jest uczelnią państwową, kształcącą ponad 21 tys. studentów. Miasto La Coruña, w którym mieści się uniwersytet, to historyczne miasto portowe, położone nad brzegami Oceanu Atlantyckiego w północno-zachodniej Galicii. Jednym z symboli miasta jest nadmorski pasaż Avenida de la Marina, najdłuższy pasaż w Europie, wzdłuż 14 którego stoją domy z krytymi galeriami z żelaza i szkła. Z powodu przeszklonych galerii, marynarze nadali miastu przydomek „szklane”. Tego typu domy są charakterystyczne dla całej północnej Hiszpanii, a te najsłynniejsze znajdują się właśnie w La Corunie. Część historyczna, z najważniejszymi zabytkami, wytwornym centrum, mieści się na wysuniętym w morze przesmyku. Mieszkańcy miasta są niezwykle gościnni, otwarci i uwielbiają się bawić. Niemal co miesiąc w La Corunie odbywają się festiwale nawiązujące do wydarzeń historycznych, legend i świąt religijnych. Ta krótka wzmianka o mieście wskazuje, że jest to wyjątkowo ciekawe miejsce do studiowania i jesteśmy pewni, że chętnych na wyjazd nie zabraknie. Wyjazd do Hiszpanii to kwestia przyszłego roku akademickiego. W semestrze letnim tego roku sześcioro studentów kontynuuje studia w Mid Sweden University (Ewelina Janczak, studentka II roku filologii angielskiej), Fachhochschule Emden/Leer (Łukasz Olejniczak, student II roku pracy socjalnej) oraz Instituto Politecnico de Braganca w Portugalii (Karolina Mierzejewska, Karolina Sadłocha, Olga Stasiak oraz Joanna Wesołowska, studentki turystyki rekreacji). W uczelni wciąż głośno o niezwykle udanych 3,5-miesiecznych ubiegłorocznych praktykach na Rodos, w których uczestniczyło 12 studentów turystyki rekreacji. Nasza młodzież pracowała w trzech hotelach w charakterze kelnerów w restauracjach oraz barach hotelowych. Ich kolegami w pracy byli nie tylko Grecy, ale i Chińczycy, Ukraińcy i Rosjanie. W wolnym czasie koninianie zwiedzali wyspę i opalali się. – To była niesamowita i piękna przygoda. Poznaliśmy wielu wspaniałych ludzi, z którymi mamy do dzisiaj kontakt i wiele się nauczyliśmy. Zachęcamy naszych studentów, by korzystali z możliwości, jakie daje im uczelnia i wyjeżdżali za granicę. Taka okazja, może się już nigdy nie powtórzyć – mówią studenci, którzy mieli szczęście praktykować na Rodos. Współpraca zagraniczna, to nie tylko wyjazdy, ale także przyjazdy do nas studentów z partnerskich uczelni. PWSZ w Koninie szczególnie upodobali sobie Turcy. Wraz z początkiem letniego semestru, do sześciu osób powiększyło się grono studentów z Turcji, którzy do końca roku akademickiego 2009/2010 studiują na politologii w PWSZ w Koninie oraz uczą się języka polskiego. iwa marzec 2010 nr 1 Współpraca międzynarodowa PWSZ w Koninie rozwija się bardzo dynamicznie. W poprzednim wydaniu Biuletynu wspominaliśmy o 12 uczelniach partnerskich, w lutym 2010 r. tych uczelni jest już 14. Dopiero co PWSZ podpisała porozumienie z Hochschule Merseburg w Niemczech o wymianie studentów inżynierii środowiska oraz pracowników dydaktycznych Zamiejscowego Wydziału Budownictwa i Instalacji Komunalnych w Turku, a tymczasem kolejna uczelnia wyraziła zainteresowanie współpracą. 15 WSPÓŁPRACA Z ZAGRANICĄ WSPÓŁPRACA Z ZAGRANICĄ Tureccy studenci Günes afak, Pençe Soner, Altan ahin i Bilbay Omer Faruk sami przygotowali lahmadżun, cienki pszenny placek posmarowany wołowo-warzywnym farszem i skropiony sokiem z cytryny. Do picia podali jogurt zmieszany z wodą i solą oraz herbatę po turecku. Na „deser” była fajka wodna (szisza), którą gromadnie palono słuchając tradycyjnej gry i śpiewu tureckiego w wykonaniu jednego ze studentów. zadowoleni Potem przyszedł czas na afterparty – studenci politologii i informacji naukowej, ośmieleni przez tureckich kolegów, wyszli na środek sali i wspólnie odtańczyli tradycyjny taniec turecki. Okazało się, że jednym z jego elementów jest rytmiczne uderzanie się mężczyzn piersią o pierś, podobnie jak robią to pingwiny podczas walki godowej. Ich pierwsza zima ze śniegiem Były tureckie potrawy, fajka wodna, herbata po turecku, gra na sazie, a nawet lekcja tureckiego tańca tradycyjnego. Podczas Dnia Tureckiego, który odbył się 7 stycznia 2010 r. w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Koninie, każdy mógł spotkać się ze studentami z Turcji uczącymi się w tym roku akademickim w konińskiej uczelni. marzec 2010 nr 1 Zawsze głodnych studentów do sali, gdzie miało Studenci z Turcji, stypendyści Europejskiego Prograodbyć się spotkanie, prowadził nos. Po korytarzu mu Edukacyjnego Erasmus, studiują w Koninie na kieroznosił się bowiem wyjątkowo apetyczny zapach runku politologia. Poza tym uczą się języka polskiego. Zdziwili się nieco, a jednocześnie ucieszyli, że nasze orientalnych ostrych przypraw. Co kraj, to obyczaj, języki mają wspólne elementy; są słowa, np. czapka, więc podczas Dnia Tureckiego przestrzegano turecczajnik, bilet, które brzmią w obu językach tak samo kich zwyczajów i przed posiłkiem każdy zobowiązany i to samo znaczą. Na tym jednak podobieństwo się był do obmycia dłoni pachnącą wodą, jak nakazuje kończy. Język polski uważają za trudny, wiele probletamtejsza tradycja. Zanim jednak zaczęto częstować mów sprawia im zwłaszcza gramatyka. licznie przybyłą brać studencką smakołykami, które piętrzyły się na stole, odbyła się prezentacja multiWszystko, z czym spotykają się na co dzień, jest dla medialna, dzięki której koninianie mogli zobaczyć nich nowe. Po raz pierwszy zobaczyli śnieg i odczuli najpiękniejsze i najciekawsze miejsca w Turcji. 16 mróz. Nie spodziewali się takiej zimy. Nawet nie przywieźli ze sobą ciepłych rzeczy. Spędzili za to wyjątkowe święta Bożego Narodzenia w gospodarstwie agroturystycznym w Pyzdrach. Najbardziej spodobało im się wspólne śpiewanie kolęd. Po powrocie ze świątecznego wypoczynku, jeszcze długo nucili „Przybieżeli do Betlejem”. Pyzderscy gospodarze zabrali ich do Poznania, gdzie spróbowali jazdy na łyżwach, z czym dali sobie doskonale radę. Naszym tureckim gościom zasmakowały polskie potrawy. Najbardziej przypadły im do gustu pierogi oraz (chyba niezupełnie polskie) kotlet de volaille i sałatka z gyrosem. Trudno im było natomiast przyzwyczaić się do polskiego chleba. Polska i Turcja różnią się znacznie pod względem kulturowym. W Turcji silne są więzi rodzinne. Typowa rodzina turecka jest bardzo liczna. Rodzice są dla swoich dzieci największym autorytetem, a najważniejszym członkiem rodziny jest ojciec. Wyjątkowy szacunek należy się dziadkom. Relacje między ludźmi są w Turcji dużo bardziej zażyłe niż w Polsce. Tam każda rodzina utrzymuje bliskie kontakty z sąsiadami. Islam (religia dominująca w Turcji) nakazuje każdemu jej wyznawcy składanie wizyt wszystkim członkom rodziny, nawet tym najdalszym, oraz przyjaciołom. Studenci tureccy podziwiają (o dziwo!) kulturę jazdy polskich kierowców. Ale najbardziej podobają się im (oczywiście panom) polskie dziewczyny, zwłaszcza blondynki o niebieskich oczach. uki, dar marzec 2010 nr 1 Tureccy studenci przyjechali do nas z uniwersytetów w Mersin (Altan ahin i Bilbay Omer Karuk) i Konyi (Günes afak i Pençe Soner) – dużych uczelni, w których każdy z wydziałów ma więcej studentów niż cała PWSZ w Koninie. Pomimo to, uczelnia konińska bardzo się im spodobała. Urzekła ich panująca u nas przyjacielska atmosfera. Odwdzięczają się za tę przyjacielskość, uśmiechając się do wszystkich i witając się po polsku. Wielu z naszych studentów z kolei nauczyło się od nich powitania tureckiego – merhaba, które oznacza dzień dobry. 17 dni z Konina do marzec 2010 nr 1 18 Podróżnik po zeszłorocznej wyprawie do Nepalu, w tym roku zaplanował trasę „bliżej” domu: z Konina do Dakaru. Właśnie o tej wyprawie opowiadał 23 listopada 2009 r. podczas spotkania ze studentami w Bibliotece PWSZ w Koninie. – Zaletą jazdy rowerem jest to, że można intensywniej odczuwać uroki otaczającej nas natury. Można się w każdej chwili zatrzymać, zrobić zdjęcie i zapatrzyć się na horyzont. Kiedy się jedzie hałaśliwym samochodem, jest to prawie niemożliwe – tłumaczył. Artur przejechał samotnie rowerem przez dziesięć państw w Europie oraz pięć w Afryce, by dotrzeć do celu, którym był Dakar, stolica Senegalu. – Każdy etap miał swoje plusy i minusy. Jazda w Alpach to głównie męczące dwugodzinne podjazdy oraz relaksujące 20-minutowe zjazdy, podczas których rower rozpędzał się nawet do 70 kilometrów na godzinę. W Hiszpanii z kolei teren był bardzo płaski, za to było okropnie gorąco, goręcej niż w Afryce – wspominał. W samej Afryce największym przeciw- PODRÓŻE BIULETYNU Miałem przed sobą perspektywę trzech miesięcy pedałowania po alpejskich przełęczach, Pirenejach, spalonej słońcem Hiszpanii, marokańskim Atlasie i pustyni. Cel podróży – Dakar – był na razie abstrakcją. Gdy na liczniku zaczęły wyskakiwać pierwsze kilometry, porwał mnie nurt przygody, a czas przestał mieć znaczenie. Mozolne podjazdy w Alpach nie wiadomo kiedy zostały daleko za mną, Hiszpania okazała się najgorętszym miejscem na trasie podróży, marokańska gościnność czasami odejmowała mi mowę, a długo wyczekiwana Sahara była nie tyle drapieżna, co kapryśna. Dakaru Ponad osiem tysięcy kilometrów przez 15 krajów, cztery pęknięte dętki, dwa popsute koła – to bilans trwającej prawie trzy miesiące samotnej wyprawy rowerowej Artura Lorenca, absolwenta turystyki i rekreacji Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Koninie. W samotnej podróży wcale nie jesteś sam nikiem podróżnika był piasek i muchy. – Piasek wdzierał się wszędzie. Miałem go w namiocie, w kieszeniach, w ustach. Równie drażniące były muchy. Musiałem szybko wkładać jedzenie do ust, żeby żadna nie zdążyła na nim usiąść – mówił. Afrykańskie muchy jednak nie przeszkodziły mu odzyskać około osiem kilogramów, które spalił na etapie europejskim. – Bardzo smakował mi tamtejszy chleb, przypominający placki. Potrafiłem zjeść ich nawet sześć dziennie. Dotarcie z Konina do Dakaru rowerem zajęło Arturowi trzy miesiące. Powrót samolotem do domu trwał zaledwie siedem godzin. uki marzec 2010 nr 1 PODRÓŻE BIULETYNU W 19 marzec 2010 nr 1 Szybko zostawiłem za sobą Austrię, księstwo Lichtenstein i dopiero w Szwajcarii rozpocząłem prawdziwą zabawę z Alpami. Serpentyny prowadzące na przełęcz Oberalpass (2046 m) to pierwszy prawdziwy alpejski podjazd. Do Włoch wjeżdżałem przez Col du Grand St. Bernard (2469 m), a następnie wdrapałem się na Col du P tit St. Bernard (2188 m) i z prędkością dochodzącą do 70 km na godzinę zjeżdżałem do miejscowości Bourg St. Maurice. Droga oplatająca zbocze góry przypominała zahipnotyzowanego węża, który unosił masywne cielsko i falował nim w rytm niesłyszalnej melodii. Po kilku godzinach mozolnego podjazdu zjazd jest zawsze wyczekiwaną nagrodą, ale w takich warunkach klocki hamulcowe zdawały się dosłownie rozpuszczać i na dziewięciu alpejskich przełęczach starłem po dwa komplety na każdym kole. 20 Na południu Francji czułem, że upały stają się coraz bardziej uciążliwe. Po przekroczeniu Pirenejów zacząłem się zastanawiać, czy nie zmierzam przypadkiem w stronę piekła. Hiszpańskie słońce nie miało litości, a temperatura powietrza dochodziła codziennie do 40 st. Celsjusza w cieniu. Nawet na najmniejszych podjazdach wylewałem litry potu, a jadąc w dół, zderzałem się z powietrzem, które przypominało to Na południu Hiszpanii jechałem najwyżej położoną drogą asfaltową Europy, na Pico del Veleta (3398 m). Od samego początku, gdy opuszczałem Granadę, trasa prowadząca na szczyt rozpoczynała swój taniec po zboczu góry. Jednak dopiero 13 km przed wierzchołkiem pojawiły się prawdziwe serpentyny. Krajobraz stawał się księżycowy i po chwili otaczały mnie tylko skalne rumowiska. Kilometr przed końcem jazdy urywał się asfalt i na szutrowej nawierzchni tylne koło roweru obracało się w miejscu. Podjazd na Pico del Veleta (3398 m) zajął mi siedem godzin, podczas których pokonałem 43 km i przewyższenie 2660 m. PODRÓŻE BIULETYNU W Czechach rowerzysta czuje się trochę jak na wzburzonym morzu. Pofalowana powierzchnia sprawia, że podjazdy i zjazdy nieustannie się ze sobą przeplatają, ale stanowią dobrą zaprawę przed Alpami. Największy w Europie łańcuch górski po raz pierwszy ukazał mi się na południu Niemiec. Pagórkowaty teren nagle stał się płaski, a na horyzoncie wyraziście strzępiły się ostre zęby Alp BawarskoTyrolskich, które pruły grubą powłokę granatowych chmur. Gdy siwa skorupa spoczywająca nad Alpami zaczynała pękać, przepuszczając nieśmiało blask żółtych promieni, cały świat natychmiast się zmieniał. Ciepłe barwy zalewały doliny, zbocza zieleniły się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a skaliste kolosy dumnie prężyły swoje torsy. buchające z otwartego nagrzanego piekarnika. Starałem się rozpoczynać dzień jak najwcześniej, żeby wykorzystać rześkość poranków. Hiszpania powoli budziła się do życia, a po czterech godzinach z nieba lał się żar, który wypalał wszystkie chęci do dalszej jazdy. Godziny zdawały się rozciągać w nieskończoność. Zazwyczaj przejeżdżałem przez małe wioski wtulone w barwną mozaikę pól, gdzie czas płynie jakby wolniej i czuć oddech minionej epoki. Aż trudno mi było wyobrazić sobie, że kilkadziesiąt kilometrów dalej, na piaszczystych plażach Costa del Sol „rosną” drapieżne hotele, w których turyści pławią się w luksusach. Po 38 dniach zakończyłam w Maladze europejski etap mojej podróży. Wsiadłem na prom i po kilku godzinach byłem w Melilli, hiszpańskiej enklawie, która była początkiem mojej afrykańskiej przygody. Trasa prowadziła przez wnętrze Maroka, gdzie turyści rzadko zaglądają, a obładowany rower z przyczepką wzbudzał często sporą sensację. Już pierwszego dnia poznałem prawdziwą marokańską gościnność. Gdy zaczynałem rozbijać namiot, zjawił się nieznajomy o imieniu Ahmed i zaprosił mnie do swojego domu. Mówił, że za chwilę skończy się ramadan i jego żona przygotuje kolację. Nalegał, żebym poszedł razem z nim. Wieczorem długo rozmawialiśmy. Wnętrze lepianki rozświetlała gazowa lampa, a ze starego radia wydobywały się marokańskie rytmy. Serce Maroka wypełnia Atlas Wysoki, największy łańcuch górski w Afryce. Masywne, stożkowe góry marszczą swoje oblicze, przybierając postać ogromnych rodzynków, a droga początkowo leniwie pełznie szeroką doliną, a potem nurkuje nagle w kanionie. Ściany skalne rosną coraz wyżej, aż w końcu przypominają drapacze chmur. Ich ogrom jest przy- marzec 2010 nr 1 PODRÓŻE BIULETYNU Pierwszego dnia mieszały się ze sobą dwa światy, ale z każdym przejechanym kilometrem jeden z nich pozostawał coraz dalej za mną. Powoli rodził się klimat podróży rowerowej, pojawiał się specyficzny rytm dyktowany codziennymi czynnościami, które będą powtarzane niczym mantra przez najbliższe trzy miesiące. 21 marzec 2010 nr 1 Minęło kilka dni podróży i w oddali zaczęły majaczyć wydmy, które formowane przez wiatr przybierały przeróżne formy. Tak malownicza sceneria to zaledwie mały ułamek ogromnej Sahary, która w znacznej mierze składa się z kamieni i żwiru. Przez setki kilometrów prosta droga przecina płaską jak stół przestrzeń, która jest wręcz przytłaczająca. Próżno wypatrywać, że linia horyzontu zacznie się nagle zmieniać. Krajobraz przypomina zawieszony na ścianie obraz. Z każdym przejechanym kilometrem monotonia coraz bardziej obciąża psychikę. 22 Do granicy z Mauretanią dotarłem 74 dnia wyprawy. Gdy strażnicy podnieśli szlaban, rozpoczęła się okryta złą sławą „no man’s land”, czyli zaminowana pięciokilometrowa przestrzeń między Saha- PODRÓŻE BIULETYNU Dalej trasa była już dużo łatwiejsza. Zjeżdżałem serpentynami z przełączy Tizi-nTichka (2260 m) wprost do Marrakeszu. To właśnie od tego miasta założonego w II połowie XI w. przez Almorawidów pochodzi nazwa Maroko. Plac Djemaael-Fna jest sercem Marrakeszu, a wokół niego rozciąga się magiczny świat kolorowych straganów. To słynny suk – targ, na którym handlarze próbują wcisnąć turystom dosłownie wszystko. Trzy dni to z pewnością zbyt mało, aby poznać miasto takie jak Marrakesz, ale na więcej nie mogłem sobie pozwolić. Kierując się na południe, przekroczyłem Tizi-n-Test (2100 m), ostatnią przełęcz na mojej drodze. Już do samego końca trasa prowadziła wzdłuż Oceanu Atlantyckiego, a ja z niecierpliwością czekałem na spotkanie z Saharą. rą Zachodnią a Mauretanią. Tutaj urywa się asfalt i pozostaje kamienista, zapiaszczona droga, a raczej plątanina śladów pozostawionych przez samochody. Już na samym początku mijałem spalone wraki pojazdów, którym zabrakło szczęścia. Wydawało mi się, że Sahara zaczęła budzić się do życia. Bardzo silny boczny wiatr obrzucał mnie coraz większą ilością pisaku, który przywierał do spoconych nóg, ramion i twarzy, tworząc szorstką warstwę. Zaczynał nawet zgrzytać między zębami. Już na samym początku Mauretania była dla mnie bardzo pechowa. Najpierw pękła opona, potem szprychy w tylnim kole. Gdy się zatrzymałem, miałem wrażenie, że piasek zaraz mnie zasypie. Nie zastanawiałem się długo i zatrzymałem pierwszy nadjeżdżający pojazd. Był to stary samochód kempingowy, którym podróżowała para Francuzów. Zabrałem się z nimi do Nawakszut, stolicy Mauretanii. Spędziłem tam sześć dni, załatwiając sprawy wizowe, a potem ruszyłem dalej na południe. Do Senegalu pozostało mi 200 km. Dotarłem do Rosso, jednego z najkoszmarniejszych przejść granicznych, położonego nad rzeką Senegal, które oddziela Mauretanię od Senegalu. Przyzwyczajony do marokańskiej życzliwości nie do końca zachowałem czujność i to wystarczyło, żeby mój portfel wyparował jak kamfora. Brodząc w wodzie nerwowo przeciskałem się przez tłum ludzi wchodzących na prom, ale złodziej, kilkunastoletni chłopak, zniknął w mgnieniu oka. Trudno, stało się. Gdy odwróciłem głowę, dostrzegłem, że prom znajduje się kilkanaście metrów od brzegu. Dotarło do mnie, że mój rower jest w drodze do Senegalu, a ja stoję po kolana w wodzie w Mauretanii. Szybko jednak, po raz kolejny, okazało się, że najważniejsi w podroży są napotkani ludzie, którzy zapalą światełko w ciemnym tunelu beznadziei. Tym razem Belgowie pożyczyli mi pieniądze na dalszą podróż i ponownie poczułem, że pomimo samotnej podróży wcale nie jestem sam. Po kilku dniach dotarłem do Dakaru. Mijał 87 dzień podróży, a licznik pokazywał 7866,9 km. To sucha liczba kryjąca w sobie mnóstwo przeżyć i emocji, które powróciły do mnie, gdy siedziałem już wygodnie w samolocie lecącym nad Saharą i spoglądałem przez okno śledząc prostą długą rysę. To była droga, którą podążałem przez pustynię. Tekst i zdjęcia: Artur Lorenc marzec 2010 nr 1 PODRÓŻE BIULETYNU tłaczający i w dobitny sposób pokazuje potęgę natury. Przejazd przez kaniony Todra i Dades można porównać do wizyty w galerii sztuki. Wszystko wokół przypomina misterne rzeźby, które wyszły spod ręki mistrza. Na samym dnie przeciska się rzeka, a droga wgryza się w poszarpane skały. Podczas jazdy z Aid Benhadou do Telouet zatrzymywałem się prawie w miejscu, próbując złapać równowagę. Droga zamieniała się w górski szlak i odnosiłem wrażenie, że bardziej przypomina to balansowanie na linie, niż jazdę na rowerze. Na grząskich kamieniach zarówno koła, jak i moje buty zsuwały się w dół. Pokonanie 200 m zajęło mi godzinę. Gdy wreszcie znalazłem się na górze, roztoczył się przede mną oszałamiający krajobraz, zdecydowanie wart swojej ceny. 23 marzec 2010 nr 1 24 Ponad dwa wieki później wylądowałem w Sydney, na pokładzie airbusa chińskich linii lotniczych. Niezbyt zmęczony, czego się obawiałem, i dobrze nakarmiony, ponieważ po kilku próbach użycia pałeczek zrezygnowałem i poprosiłem zawsze Sydney to prawdziwa metropolia, choć taka jak wiele innych na świecie: wieżowce, gwarne i zatłoczone ulice. Chyba jedynym wyróżnikiem tego miasta jest jego położenie nad urokliwą zatoką, przy której ulokował się charakterystyczny gmach opery i wiszący nad wodami zatoki Harbour Bridge. Obie budowle znane są z wielu fotografii, filmów i przekazów telewizyjnych. Siedziba opery to w zasadzie „rzeźba” przypominająca żaglowiec zakotwiczony przy brzegach zatoki, zbudowana według projektu duńskiego architekta Jørna Utzona. Dzisiaj podziwiana i kochana, przed laty wzbudzała wiele kontrowersji, głównie ze względu na dziesięciokrotne przekroczenie planowanego kosztu jej wzniesienia. Z tego powodu jeszcze przed zakończeniem budowy architektowi „podziękowano” (niektórzy mówią, że wydalono go z Australii), a dalsze prace powierzono innym architektom. Prawdopodobnie przez to akustyka głównej sali koncertowej daleka jest od doskonałości. PODRÓŻE BIULETYNU uśmiechnięte stewardesy o poręczniejsze dla mnie sztućce. Czy Australia to rzeczywiście kraj na krańcu świata? Dla nas, Polaków, na pewno. By tam dotrzeć, musiałem przemierzyć pół Europy, całą Azję oraz spory kawałek Pacyfiku i spędzić 24 godziny w samolocie. dokładna data odkrycia Australii nie jest znana. Wyprawy Hiszpanów (Luis Vaes de Torres – 1606 r.) i nieco późniejsze Holendrów (Van Diemen i Abel Tasman) pozwalają przypuszczać, że dysponowali „przeciekami” o istnieniu tego lądu. Terra Australis – pewne informacje o tej egzotycznej ziemi posiadali już w XVI w. Malajowie i Chińczycy. Twierdzili, że na krańcu świata istnieje „wielka wyspa”, na której żyją dzikie i okrutne plemiona. W tym czasie w Europie pojawiały się sporadyczne informacje o wielkim lądzie na antypodach, ale podział Nowego Świata pomiędzy Hiszpanię i Portugalię, dokonany na mocy traktatu z Tordesollas (1494 r.), wydanego przez papieża Aleksandra VI, spowodował, że narody żeglarzy trzymały w tajemnicy mapy odkrytych przez siebie ziem (prawdopodobnie mapami północnych wybrzeży Australii dysponowali Portugalczycy już w 1536 r.). Posiadanie takich informacji było prostą drogą do aneksji nowych ziem, a odkrywcy konkurowali przecież między sobą. Dlatego Pierwsze informacje o nowej ziemi, dostarczane możnym ówczesnego świata, nie były zachęcające. Twierdzono, że jest surowa i jałowa (jak się wówczas wydawało), że nie przedstawia większej wartości. Złota nie odkryto, a agresywni tubylcy nie nadawali się do nawracania. Dopiero w 1768 r. angielski kapitan James Cook, po spenetrowaniu wysp Nowej Zelandii, dotarł do południowych wybrzeży Australii, wcale nie będąc przekonanym, że jest to ta sama ziemia, o której wspominali Holendrzy i Hiszpanie. 21 sierpnia 1768 r. wylądował w okolicach dzisiejszego Sydney i ogłosił podległość tej krainy królowi Anglii – Jerzemu III. główna arteria komunikacyjna Sydney (każdej nocy sylwestrowej z jego przęseł odpalane są wspaniałe fajerwerki). Na jego najwyższym przęśle znajduje się punkt widokowy, do którego można się dostać po opłaceniu 225 $ australijskich (ok. 580 zł) i zaliczeniu tzw. marszu mrówek. Określenie to wzięło się stąd, że turyści ubrani w szare kombinezony, zabezpieczeni systemem lin, maszerują jeden za drugim po przęśle, aż do najwyższego punktu. Podobno rozciąga się stamtąd wspaniały widok na Sydney. Piszę podobno, bo nie zaryzykowałem eskapady. Uczestnicy wyprawy muszą bowiem pozostawić w bazie swój „ruchomy dobytek”, ponieważ istnieje obawa, że przedmioty te mogą spaść na pędzące w dole samochody. A że do ruchomych przedmiotów wliczane są nie tylko aparaty fotograficzne, ale także … okulary, to dla mnie oglądanie bez nich panoramy Sydney nie miało sensu. Cook był znakomitym żeglarzem, ale słabym propagatorem swoich odkryć, Sydney to również miasto zieleni, jest tu mnóstwo parków i skwerów, które Z gmachem opery znakomicie harmonizuje Harbour Bridge, zbudowany w 1932 r. most, przez który przebiega porasta egzotyczna (dla nas) roślinność. Prawdziwy raj dla botaników, a orgia barw dla wszystkich – szczególnie na przełomie października i listopada, czyli podczas australijskiej wiosny. Na wszystkich niemal płaszczyznach (począwszy od biznesu, a skończywszy na krykiecie) z Sydney konkuruje stolica Australii – Melbourne. To miasto nie jest położone tak malowniczo jak Sydney, ale ma wiele uroku i swój styl. W cieniu typowych wieżowców CBD (Central Business District), przy wysadzanych drzewami alejach, stoją wiktoriańskie domy, które przypominają „starą” Europę. No, może za wyjątkiem jednego – ludzi. Po II wojnie światowej do Melbourne napłynęły fale emigrantów z całego świata. Z ojczystych krajów przywieźli swoje obrzędy, zwyczaje, a przede wszystkim kuchnię. I ten właśnie kosmopolityzm jest cechą współczesnego Melbourne. Zapytałem jednego z profesorów, kim właściwie jest mieszkaniec dzisiejsze- marzec 2010 nr 1 stąd jego relacje nie wzbudziły entuzjazmu w Londynie i nowych zdobyczy terytorialnych wówczas nie doceniono. Kilka lat później, bo w 1783 r., Brytyjczycy utracili swoje amerykańskie kolonie po wojnie niepodległościowej. Powstał więc problem: co zrobić ze skazańcami, których do tej pory ochoczo wysyłano do Ameryki. Wtedy jeden z botaników biorących udział w wyprawie Cooka, sir Joseph Banks, potrafiący (w odróżnieniu od Cooka) barwnie opowiadać o wyprawie, zaproponował, aby skazańców wysłać właśnie do Australii. Rząd przyklasnął temu pomysłowi, gdyż z jednej strony rozwiązywał problem skazańców, a z drugiej dawał polityczną przewagę Anglii na Pacyfiku. Tak więc w 1787 r., pod dowództwem kapitana Arthura Phillipa, wyruszyła do Australii flota składająca się z 11 statków, na których stłoczono 700 skazańców. W styczniu 1788 r. statki przybiły do brzegów dzisiejszego Sydney, gdzie założono pierwszą na tym kontynencie kolonię karną. PODRÓŻE BIULETYNU AUSTRALIA JEST MOZAIKĄ 25 Po Red Center najlepiej poruszać się samochodem i to koniecznie jeepem z napędem na cztery koła i z dwoma bakami pełnymi paliwa. Dopiero po wylegitymowaniu się posiadaniem (lub wypożyczeniem) takiego samochodu, można za drobną opłatą otrzymać pozwolenie na jazdę po bezdrożach serca Australii. Jechaliśmy trzema samochodami. Mój Nissan Patrol zamykał kolumnę (dwa jadące przede mną samochody prowadzone były przez Australijczyków). Jeśli myślisz drogi Czytelniku, że australijskie dziury i bezdroża skłaniają do ostrożnej, Didgeridoo – drewniany instrument Aborygenów wykonywany z wydrążonych w środku prostych konarów. 2 Dream Time – Czas Snu jest podstawą wszystkich aborygeńskich wierzeń i praktyk religijnych; Czas Snu to zaranie wszelkiego stworzenia, czas, kiedy powstawała ziemia; ta odległa epoka nigdy się nie zakończyła – istnieje do dziś jako dziedzictwo, jako ciągłość doświadczeń przodków. 1 marzec 2010 nr 1 kultur. W przypadku obywatela Australii trudno mówić o mieszaninie kultur. Nie było wspólnego wroga, wspólnie nie walczono z żadnymi przeciwnościami. Ludzie żyją tu obok siebie, pielęgnują swoje tradycje i zwyczaje. Tak więc (spointował swój wywód) społeczeństwo Australii jest nie mieszaniną, ale mozaiką różnych kultur. Doświadczyłem tego w restauracji. Zamówiłem pieczeń z kangura (typowe danie australijskie), które podano z przyrządzonymi na sposób chiński warzywami, tajskimi przyprawami i europejskim winem. W sumie ta mozaika potraw była naprawdę smakowita. 26 Wśród dużych miast Australii największe wrażenie wywarło na mnie Brisbane. Niby nic nowego: wieżowce, ruchliwe arterie, gwar, a jednak inaczej. Dlaczego? arterią komunikacji miejskiej. Kursują po niej tramwaje wodne, zwane „wodnymi kotami”, zapewniając szybką komunikację nawet między odległymi dzielnicami. Dlatego pewnie w Brisbane nie widać korków ulicznych i zabieganych ludzi. Jednak, jeśli chce się poznać prawdziwą Australię, nie wystarczy powałęsać się po metropoliach – trzeba znaleźć się w sercu kontynentu – w Red Center (nazwa „Czerwony środek” jest w pełni uzasadniona; lecąc samolotem można zobaczyć ogromne połacie czerwonej ziemi). Kiedyś przypuszczano, że w sercu kontynentu jest ogromne morze, ale wyprawy podejmowane przez badaczy nie potwierdziły tych przypuszczeń. Wiele z tych wypraw zaginęło, wiele zostało zdziesiątkowanych z powodu niesłycha- PODRÓŻE BIULETYNU Wylądowałem na małym, w zasadzie przeznaczonym dla ruchu turystycznego lotnisku w Uluru lub inaczej Ayers Rock – w sercu Parku Narodowego Uluru – Kata Tjuta. Teoretycznie byłem przygotowany, jednak wyjście z klimatyzowanego samolotu na płytę lotniska (w słońcu temperatura ok. 60 stopni Celsjusza) było prawdziwym szokiem termicznym. Od razu zrozumiałem, dlaczego eksploracja centrum Australii pochłonęła tyle ofiar. To ziemia niezwykła i wcale nie z powodu jej koloru, ale ogromnej tajemniczości. Przebywając koło Świętego Kamienia Aborygenów, wsłuchując się w tajemnicze brzmienie didgeridoo1, turysta, mimo woli, staje się cząstką aborygeńskiego Dream Time2. odpowiedniej do warunków drogowych jazdy, to jesteś w błędzie. Po dziurach i piachach moi australijscy koledzy gnali z prędkością ponad 100 km na godzinę, wzniecając tumany kurzu, przy którym londyńska, nawet najgęstsza mgła, to po prostu „pikuś”. Byłem w rozterce, nie wiedziałem, czy jechać wolniej, ryzykując, że zabłądzę, czy dostosować się do prowadzących mnie samochodów. Wybrałem to drugie. Pędziłem więc z prędkością 120-130 km na godzinę, zostawiając jednak taki dystans do jadącego przede mną samochodu, aby dać czas kurzowi choć trochę opaść. Lampki tablicy rozdzielczej mojego nissana migotały jak świąteczna choinka, sygnalizując wszystkimi kolorami (całe szczęście, że błędnie) wszystkie możliwe uszkodzenia. Na początku się tym przejmowałem i wstrzymywałem ruch kolumny. Potem się już do tego przyzwyczaiłem. Po trzech dniach jazdy mieliśmy za sobą około 1500 km bezdroży i dotarliśmy do Alice Springs, największego miasta środkowej Australii, liczącego ponad 20 tys. mieszkańców. Nie wyróżnia się ono niczym szczególnym, z wyjątkiem tego, że w ogóle istnieje. Jest to także miejsce spotkań przy piwie nielicznych okolicznych farmerów. A że na piwo trzeba przejechać – bagatela – ponad 200 km w jedną stronę, to w tych okolicach „normalka”. Opuszczając Red Center, lecąc do Cairn, stwierdziłem jedno: przyroda – owszem ciekawa, ale jazdy po bezdrożach zapomnieć się nie da! Cairns to niezbyt duże miasto położone w północnej części stanu Queensland. nej spiekoty, braku wody, a także wrogo nastawionych tubylców. Za czasów „gorączki złota” (1876 r.), było portem obsługującym złotonośne pola, znajdujące się w głębi kontynentu. Teraz „złotonośną żyłą” są turyści tłumnie odwiedzający miasto. To zainteresowanie zawdzięcza wcale nie wyjątkowemu urokowi, ale Wielkiej Rafie Koralowej, kolejnemu „cudowi świata”. Oferta rejsów i wypraw nurkowych na rafę jest tak wielka, że trudno dokonać wyboru. Wybrałem całodniowy rejs z nurkowaniem (chociaż tego sportu do tej pory nie uprawiałem). Wypłynęliśmy na ocean dużym katamaranem (z 200 osobami na pokładzie) i po trzech godzinach dotarliśmy do zacumowanej tuż przy rafie platformy, która wyposażona była we wszystko, co potrzebne do nurkowania. Pełen obaw dobrałem płetwy oraz okulary i rurkę doprowadzającą powietrze. Do tego dorzucono mi jeszcze kamizelkę (obowiązkowe zabezpieczenie) i tak wyposażony wszedłem do silnie falującego, ale ciepłego oceanu. W oku- larach natychmiast pojawiła się woda, a jakaś złośliwa fala zalała mi rurkę. Jedynym pragnieniem było pozbycie się tych uciążliwych rekwizytów. Tak naprawdę, rafę koralową obejrzałem dopiero z pokładu łodzi z przezroczystym dnem. Jest naprawdę piękna! W Cairns zakończyłem moją podróż po Australii. Dla nas, Europejczyków, to rzeczywiście ziemia na krańcu świata (podobnie jak dla Australijczyków Europa), ale tylko geograficznie. Niespotykana gdzie indziej flora i fauna oraz inne „dziwy” przyrody, to sygnał dla turystów, że warto zwiedzać ten wyjątkowy pod wieloma względami kraj. Dogodne połączenia lotnicze i telekomunikacyjne (jedyna przeszkoda to dwunastogodzinna różnica czasu) oraz dobrze funkcjonująca sieć internetowa, przybliżają do siebie wszystkie części świata. Także Australię. Tekst i zdjęcia: Edward Pająk – wykładowca w Instytucie Technicznym marzec 2010 nr 1 Nie umiem tego do końca sprecyzować, choć może urzekła mnie swobodna atmosfera pozbawiona wielkomiejskiej nerwowości, może przyjazne i uśmiechnięte twarze mieszkańców, a może odczuwalna podskórnie „dynamika miasta”. Prawdopodobnie to wszystko razem składa się na ową niepowtarzalną atmosferę. Miasto leży nad rzeką o tej samej nazwie, wijącą się malowniczymi zakolami przez środek miasta, co zostało znakomicie wykorzystane przez gospodarzy. Rzeka stała się dla mieszkańców główną PODRÓŻE BIULETYNU go Melbourne: Europejczykiem, Chińczykiem, Wietnamczykiem, czy może mieszanką tych narodów? Zamyślił się głęboko, a jego późniejszy wywód uznałem za wart zacytowania. – Zwyczaje różnych kultur przenikają i mieszają się między sobą wtedy, kiedy różne narodowości mają wyznaczony wspólny cel (tu dał przykład wojny niepodległościowej w Ameryce, podczas której walczyli ludzie różnych narodowości). Wypadkową tej mieszanki jest „nowy” obywatel kraju, a jego zwyczaje są mieszanką różnych 27 W Polsce nadal szaleje zima i ani myśli, żeby odpuścić. A ja leżę sobie w ogrodzie, nade mną błękitne niebo i gorące słońce, a tuż obok rosną kaktusy, które wcześniej widywałam tylko w palmiarniach. Jedyne czego brakuje, to tequilli – najpopularniejszego trunku Meksyku. Ale może to i dobrze. Jeszcze by mi do głowy uderzyła, a przecież przyjechałam tu do pracy. Leżę więc sobie i mimo że naprawdę jestem tu, w Meksyku, nadal czuję się jakoś dziwnie. Patrzę na zegarek PODRÓŻE BIULETYNU A zaczęło się wszystko w PWSZ w Koninie. Na trzecim roku bankowości na Akademii Ekonomicznej w Poznaniu postanowiłam spróbować swoich sił na kierunku język niemiecki. Jak postanowiłam, tak też zrobiłam i od 2002 r. byłam studentką języka niemieckiego na konińskiej PWSZ. Potem wszystko potoczyło się jeszcze szybciej: wyjazd na praktykę do Meckelfeld, dwuroczne stypendium w Neubrandenburgu (o czym pisałam w Biuletynie), aż w 2007 r. szczęśliwie dotarłam do końca studiów w PWSZ i mając licencjat w kieszeni znowu pakowałam walizki. Dzięki stypendium DAAD (Deutscher Akademischer Austauschdienst) mogłam bowiem od października 2007 r. rozpocząć studia magisterskie w Niemczech. Uniwersytet w Marburgu (Essen) pokazał mi nowe możliwości i otworzył drogę do kolejnych przygód z językiem niemieckim. Mój kierunek, język niemiecki jako język obcy, do popularnych w Niemczech nie należy. Mimo to, zaraz po obronie zaczęłam pracę w prywatnej szkole językowej w centrum finansowym we Frankfurcie nad Menem. Po upływie miesiąca zaczęłam się jednak rozglądać za czymś nowym, ponieważ Frankfurt nie do końca sprostał moim wymaganiom. Był listopad, niedzielne deszczowe popołudnie. Przeglądałam ogłoszenia o pracy. Założenia były następujące: plan A – nowa praca w Niemczech, plan B – praca w Europie, plan Z – wracam do Polski. Nie, żebym nie była patriotką, ale skoro już byłam za granicą, to pomyślałam, że warto wypróbować wszystkie możliwości, by poznać kolejny kawałek świata. W internecie trafiłam na kilka interesujących ofert: Chile, Chiny, Nikaragua i Meksyk. Zaadresowałam odpowiednio podania i moja elektroniczna poczta znalazła się po kilku sekundach na drugim końcu świata. Po 10 minutach zadzwonił telefon, a cztery dni później miałam pracę. Początkowo nikomu o tym nie mówiłam, bo było to tak nieprawdopodobne, że wolałam poczekać na jakieś namacalne znaki, które pojawiły się równie szybko, jak telefon dyrektora. Na początku stycznia miałam stawić się w szkole. Przygotowania poszły jak z płatka. Jedynie mróz i silne opady śniegu utrudniły nieco Marta z Zielonego Wzgórza i doliczam siedem godzin. Niesamowita jest ta różnica czasu. Podczas gdy ja się tu wyleguję i odprawiam popołudniową sjestę, w Polsce jest już dawno po dobranocce. mój wyjazd. Na samolot bez problemu zdążyłam i po 13 godzinach lotu wylądowałam szczęśliwie w Mexico City. Meksyk, leżący na wysokości 2200 m, otoczony jest z wszystkich stron górami, na zboczach których nieustannie budowane są nowe domy. Jadąc do pracy ciągle jeszcze nie mogę napatrzyć się na to ogromne miasto, które rankami i wieczorami, oświetlone milionami lamp, wygląda jak tysiące fajerwerków zamarłych w powietrzu. Przy dobrej pogodzie i względnie czystym powietrzu podziwiać można ośnieżone szczyty dwóch wulkanów, leżących ok. 70 km na wschód od miasta. Iztaccíhuatl – 5286 m i Popocatépetl (El Popo) – 5462 m naprawdę robią wrażenie, zwłaszcza, gdy się wie, że Popo jest nadal aktywny. Ostatni raz przebudził się w grudniu 2007 r. Moim miejscem pracy przez kolejne dwa i pół roku będzie Colegio Alemán – nie- marzec 2010 nr 1 PODRÓŻE BIULETYNU marzec 2010 nr 1 28 – Halo, Marta? Niech Pani pakuje walizki! Widzimy się w styczniu w Meksyku! – trochę z niedowierzaniem słuchałam tych słów w telefonie. Ale był to rzeczywiście głos dyrektora szkoły. Tego samego, który trzy godziny wcześniej przeprowadzał ze mną rozmowę kwalifikacyjną. Nie pozostawało więc nic innego do zrobienia, jak spakować walizki i wyruszyć do Mexico City, jednej z największych aglomeracji na świecie. 29 PODRÓŻE BIULETYNU PODRÓŻE BIULETYNU miecka szkoła współfinansowana przez Niemcy. Wcześniej dzieci emigrantów niemieckich stanowiły w niej większość. Dziś jest ich znacznie mniej. W skład kampusu wchodzi przedszkole, szkoła podstawowa (klasy I-VI) i średnia (VIIXII). Pracuję w szkole średniej, w dzielnicy Lomas Verdes, co w dosłownym tłumaczeniu oznacza „Zielone Wzgórza”. Zajęcia zaczynają się o 7.10, a kończą o 15.20. Mam pięć klas: trzy siódme, jedną ósmą i jedną dziewiątą, a w każdej 30 W skład grona pedagogicznego wchodzą Meksykanie, Niemcy i ja – jedyna Polka, która urozmaica listę nauczycieli. Początkowo obawiałam się, że zarówno nauczyciele, jak i uczniowie, będą krzywo patrzeć na moje nieniemieckie pochodzenie. Moje obawy szybko się jednak rozwiały. Wszyscy chętnie mi pomagają w zaaklimatyzowaniu się w Mexico, poznaniu szkoły i dokonaniu wszelkich formalności, które czasem są gorsze niż marzec 2010 nr 1 marzec 2010 nr 1 pięć godzin niemieckiego tygodniowo, co oznacza, że mam co robić i na brak zajęć nie narzekam, zwłaszcza że zaczęłam pracę w połowie roku szkolnego i na „dzień dobry” dostałam terminy egzaminów, które muszę przeprowadzić w swoich klasach. Moi uczniowie są mili i sympatyczni, aczkolwiek temperamentu i żywiołowości mają zdecydowanie w nadmiarze, co powoduje często chaos i brak uwagi na lekcjach. Na razie jestem jeszcze pozytywnie nastawiona i myślę, że jakoś uda mi się te meksykańskie charaktery okiełznać, choć widząc niektórych nauczycieli zastanawiam się, czy nie jest to walka z wiatrakami. 31 marzec 2010 nr 1 Językiem urzędowym w Meksyku jest hiszpański. W mojej szkole obowiązują dwa języki: hiszpański i niemiecki. Ze swoimi uczniami porozumiewam się po niemiecku, bo hiszpańskiego jeszcze nie znam. Zaznaczam jednak, że jeszcze; od początku uczę się go pilnie, tym bardziej, że szkoła opłaca mój roczny kurs językowy. Na razie mam za sobą zakończone sukcesem zakupy w szkolnej kafejce, w której łamanym hiszpańskim zamówiłam coś do jedzenia i (o dziwo) zostałam zrozumiana. Mam nadzieję, że już wkrótce będę się mogła swobodnie poruszać po mieście i porozumiewać się z Meksykanami. 32 Chociaż z tą swobodą to muszę uważać. Wiele osób ostrzega mnie przed kradzieżami i rozbojami, które w stolicy Meksyku są na porządku dziennym. Pilnować się trzeba wszędzie, w metrze, taksówce, na ulicy. Mam się więc na baczności. Nie zamierzam również szmuglować narkotyków. Moja mama przynajmniej 18 tys. razy powtarzała, że mam uważać na bagaże. Jak do tej pory spotkałam się jednak tylko z miłymi i przyjaźnie nastawionymi ludźmi i mam nadzieję, że tak pozostanie. Główna zasada, jaką należy tu przyjąć w kontaktach z miejscowymi, niezależnie od tego czy prywatnie, w pracy, czy w urzędach, brzmi – nie denerwuj się, bo i tak to nic nie pomoże, czyli w języku młodzieżowym: wrzuć na PODRÓŻE BIULETYNU Meksyk, znany z bardzo dużego zanieczyszczenia powietrza, odstraszył mnie wizją mieszkania w centrum. Są dni, kiedy bardzo dokładnie widać chmurę smogu unoszącą się nad miastem. Dlatego postanowiłam zamieszkać niedaleko szkoły, w Lomas Verdes, na jednym z zielonych wzgórz. Od centrum dzieli mnie około 20 km. Po cichu liczyłam, że wkrótce kupię sobie rower i będę mogła poznawać kolejne części miasta na dwóch kółkach. Ponieważ jednak w Meksyku jazda rowerem należy do sportów ekstremalnych, czyli dla osób lubiących ryzyko, musiałam zrezygnować. Ścieżki rowerowe są tu pojęciem mało znanym, a kierowcy nie zwracają uwagi na nic – ani na inne samochody, ani na rowerzystów, nie wspominając o pieszych. Ciekawostką jest, że w Meksyku nie ma szkół nauki jazdy. Prawo jazdy można kupić w urzędzie miejskim, zupełnie legalnie. Dlatego kierowy jeżdżą tutaj nieprzepisowo i niebezpiecznie. Na przykład na trzypasmowej jezdni potrafi się znaleźć obok siebie nagle pięć aut, a dozwolona prędkość rzadko jest przestrzegana. Póki co, będę przemieszczać się więc komunikacją miejską. Ponieważ klasa średnia jest w Meksyku bardzo nieliczna, przepaść dzieląca bogatych od biednych jest ogromna. Podczas gdy jedni posiadają wielkie domy, po kilka aut, apartamenty w turystycznych miejscowościach i służbę, inni próbują przetrwać myjąc samochody lub sprzedając napoje na skrzyżowaniach. Te społeczne problemy widoczne są także w szkole. Wśród moich uczniów są dzieci z bardzo bogatych rodzin. Niektórzy przyjeżdżają do szkoły własnymi samochodami, innych przywozi i odbiera szofer. Są jednak i tacy, których rodzice muszą ciągle oszczędzać, by móc opłacić naukę dziecka i dać mu szansę na lepsze wykształcenie. luz. Jeśli coś miało być zrobione dzisiaj, to może będzie jutro albo za tydzień. Ale na pewno będzie! Meksykańska kuchnia jeszcze mnie nie oczarowała na tyle, żebym się nią zachwycała. Jak na razie lubię zupę kukurydzianą, marchewkową na mleku i bułki z fasolą. W supermarketach można na szczęście kupić płatki albo muesli, no i udało mi się znaleźć czarny chleb – wprawdzie nie taki jak w Niemczech, ale to zawsze coś. Ponieważ pierwszy miesiąc w Meksyku upłynął mi na poznawaniu szkoły i załatwianiu formalności, nie udało mi się jeszcze wiele zwiedzić i zobaczyć. W planach mam oczywiście oba oceany, Acapulco, Vera Cruz i inne znane, na razie tylko z książek i filmów, miejsca. Poznałam już centrum stolicy i oddalone od niego około 45 km Tepotzotlan, gdzie podziwiałam zabytkowy kompleks klasztorny, którego budowę zapoczątkowali w XVI w. Jezuici. Przede mną fascynujące i zarazem pracowite dwa i pół roku. Mam nadzieję, że uda mi się je spędzić ciekawie, o czym nie omieszkam poinformować „Biuletynu”. Tekst i zdjęcia: Marta Komicz marzec 2010 nr 1 PODRÓŻE BIULETYNU biurokracja w Niemczech. Colegio jest szkołą prywatną, co oznacza, że uczyć się w niej mogą tylko ci uczniowie, których rodziców stać na opłacenie czesnego. A do niskich ono nie należy. Według danych z 2008 r. (http://www.mexikolexikon.de/mexiko) minimalne wynagrodzenie w stolicy za ośmiogodzinną pracę wynosiło 52,59 pesos. Za 30 pesos kupiłam ostatnio 100-kartkowy zeszyt. 33 Wiersze Był podział obowiązków i próby, było przygotowywanie kostiumów i ćwiczenie charakteryzacji, były nerwy i trema. A na końcu występ przed wymagającą widownią. Czy przyszła księgowa może pisać wiersze? Oczywiście, że tak. Przykładem jest Teresa Królak, studentka trzeciego roku finansów i rachunkowości przedsiębiorstw, a do tego obecna przewodnicząca Klubu Uczelnianego HDK PCK. W przygotowaniach uczestniczyli wszyscy studenci I roku, bez względu na specjalizację. Grupa języka angielskiego wcieliła się w postaci z bajek, grupa plastyczna przygotowała scenografię oraz stroje dla aktorów, a grupa muzyczna zajęła się oprawą muzyczną przedstawienia. I tak, 19 stycznia w Przedszkolu „Leszczynowa Górka” przy ul. Chopina w Koninie zaprezentowano spektakl zatytułowany „Święto bajek”. Dzieci bardzo niecierpliwie czekały na sygnał przed salą, w której miało się odbyć przedstawienie, by zająć miejsce na widowni. A każde chciało siedzieć jak najbliżej sceny. Gdy nastała cisza, aktorzy wiedzieli, że mogą rozpoczynać. Przedszkolaki w skupieniu obserwowały wszystkie sceny oraz gesty, słowa narratora i postaci z bajek, po czym odgadywały, jaka bajka została przedstawiona. A były to: „Jaś i Małgosia”, „Kopciuszek”, „Brzydkie Kaczątko”, „Królewna Śnieżka”, „Gęsiareczka Kasienia”, „Czerwony Najwspanialszym efektem wytężonej pracy przyszłych nauczycieli były uśmiechy oraz oklaski przedszkolaków, nie- oceniona zapłata za trud, który włożyli w przygotowanie przedstawienia. Nad jego przygotowaniem merytorycznym czuwała dr Jadwiga Knotowicz, natomiast nad częścią muzyczną pieczę trzymał mgr Remigiusz Kawa. red Pisze wiersze, bo uważa, że w ten sposób najłatwiej się wypowiedzieć. Poezja, to jej zdaniem, najbardziej spontaniczny zapis myśli. Za pióro chwyta, gdy jest smutna lub kiedy dopada ją natchnienie. Pisze na tym, co ma akurat pod ręką – serwetkach, skrawkach papieru. Półka w jej pokoju jest ciężka od tomików wierszy znanych poetów: Herberta, Poświatowskiej, Szymborskiej, Rymkiewicza. Poniżej zamieszczamy próbkę jej wyjątkowej twórczości. iwa *** Zdarłeś naskórek z mojej duszy... Płaczę do czterech szyb... Nie powiem nikomu o tym Nigdy! Nigdy nie zaufam nie zapomnę nie dam się oswoić nie będę naprawdę... Założę maskę – mój kamuflaż I sposób na przetrwanie *** Uczucia wyrażaj słowem mówionym albo pisanym Taka jest moja wola Odkręcaj zakręcone krany aby uwolnić słowa Taka jest moja wola Jeśli siłą nie zdołasz cel osiągaj słowem Taka jest moja wola Gdy nie ma już nic będzie tylko słowo marzec 2010 nr 1 Jak co roku, studenci edukacji wczesnoszkolnej Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Koninie przygotowali przedstawienie dla przedszkolaków. Kapturek”, „Na jagody” oraz „Calineczka”. Maluchy wykazały się spostrzegawczością oraz znajomością bajek, ale pomogła im też scenografia i kostiumy, które podpowiadały, jaką bajkę prezentują aktorzy. zapisane na skrawkach papieru STUDENCI Przedszkolaki lubią teatr 35 Wolontariuszem może być każdy, bez względu na wiek, płeć, wyznanie, status majątkowy, wykształcenie, rasę. Trzeba tylko chcieć. I właśnie ci, którzy chcą działać w wolontariacie, wstąpili do Koła Wolontariuszy PWSZ w Koninie. Koło Wolontariuszy w PWSZ jest najmłodszą organizacją studencką w naszej uczelni; zostało zarejestrowane 15 grudnia 2009 r. Pomysł na jej założenie pojawił się w połowie zeszłego roku, po tym, jak Krzysztof Zieliński, koordynator Centrum Wolontariatu przy Hospicjum im. Bł. Stanisława Papczyńskiego w Licheniu, zwrócił się z taką propozycją do Arlety Radomskiej, kierownika Dziekanatu WS-T. Po pierwszych rozmowach, pod koniec października 2009 r., zorganizowano szkolenie dla tych, którzy chcą spróbować swoich sił w wolontariacie. marzec 2010 nr 1 Ogłoszenia z informacją rozwieszono na uczelni z dużym wyprzedzeniem, jednak studenci nie zapisywali się zbyt chętnie. Nie wypali – pomyśleliśmy. Jednak w dniu szkolenia stawiło się dwa razy więcej osób niż przewidywaliśmy i konieczne okazało się wyznaczenie kolejnego terminu dla tych, którym nie udało się „załapać” na pierwszy kurs. Tak duża frekwencja utwierdziła nas w przekonaniu, że trzeba powołać organizację studencką dla wolontariuszy. 36 Ponieważ utworzenie profesjonalnej organizacji wymaga zachowania pewnych procedur, zwołaliśmy spotkanie założycielskie. Wzięło w nim udział 16 osób, ale nasze szeregi cały czas zasilają nowi członkowie. Choć organizacja dopiero rozwija skrzydła, mamy już na swoim koncie przygotowanie i przeprowadzenie zabawy choinkowej dla dzieci ze Szkoły Podstawowej w Licheniu. Można powiedzieć, że to nasz pierwszy mały sukces. Do tego udało nam się sprawić radość dzieciakom, co jest dla nas najważniejsze. Nie bez znaczenia są dla nas pochwały rodziców i Ewy Szabelskiej, dyrektorki szkoły. Zdajemy sobie sprawę, że chęci są kluczowym czynnikiem, by pomagać po- STUDENCI Na studentów zawsze można liczyć trzebującym, ale ważne jest także, by mieć do tego predyspozycje i robić to właściwie. Kilku naszych wolontariuszy odbyło szkolenia medyczne i dzięki temu rozpoczęło pracę w licheńskim hospicjum. Do tego, wbrew ich obawom, że mogą nie podołać psychicznie obciążeniom wynikającym z kontaktów z osobami nieuleczalnie chorymi, okazało się, że pacjenci nie tracą pogody ducha, personel służy wsparciem i pomocą, zawsze gdy jest potrzebny, a atmosfera panująca na oddziale jest niemal rodzinna. Dotychczasowe działania podjęte przez naszych wolontariuszy to dopiero początek czegoś, co, mamy nadzieję, będzie rosło w siłę. Wierzymy, że uda się nam zarazić dobrocią serca jak największą liczbę studentów i że wspólnie pomożemy wielu ludziom. Dlatego gorąco zachęcamy wszystkich do włączania się w działalność Koła Wolontariuszy. Jesteśmy również otwarci na wszelką współpracę z organizacjami pozarządowymi. Hospicjum w Licheniu zgłosiło się do nas jako pierwsze, ale w ślad za nim podążyły już kolejne. Planujemy wspólny projekt z Monarem, dzięki któremu będziemy pomagać młodym ludziom chronić się przed uzależnieniem od narkotyków. Wspieramy również działania Fundacji Mam Marzenie, która spełnia marzenia dzieci walczących z ciężkimi, często śmiertelnymi chorobami. Jesteśmy gotowi służyć pomocą i wsparciem wszędzie tam, gdzie będziemy potrzebni. Jeśli czujesz w sobie chęć pomagania, masz wystarczająco dużo empatii, ale też trochę czasu, który chcesz poświęcić innym, a do tego czujesz, że podołasz temu wyzwaniu, zgłoś się do nas. Wolontariusz sam ustala czas pracy, sam też decyduje, jakiego rodzaju działań się podejmuje. Należy jednak pamiętać, że choć wolontariat jest formą pracy, nie przysługuje za nią wynagrodzenie. Jest działaniem dobrowolnym i nieodpłatnym. Nie znaczy to jednak, że nie przynosi wolontariuszom żadnych korzyści. Kinga Kijak (III PS) – przewodnicząca Koła Wolontariuszy PWSZ w Koninie Arleta Radomska – opiekun Koła Wolontariuszy PWSZ w Koninie – Oddawanie krwi nie boli – mówili zgodnie studenci, którzy uczestniczyli 19 listopada 2009 r. w akcji krwiodawstwa w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Koninie. Akcję zorganizował, działający w PWSZ, Klub Honorowych Dawców Krwi Polskiego Czerwonego Krzyża. – Od trzech lat oddaję krew, bo uważam to za swój obowiązek – mówi Maciej Moch, student turystyki i rekreacji. – Choć pozbawiono mnie prawie pół litra krwi, czuję się bardzo dobrze, nie tylko fizycznie, ale i duchowo, bo wiem, że zrobiłem coś bardzo potrzebnego – dodaje. – Ja również oddaję krew co roku – mówi Sylwia Ślęzak z pracy socjalnej. – Jako wolontariuszka, chcę pomagać ludziom na wszelkie sposoby. Oddawanie krwi to jeden z najszlachetniejszych sposobów pomocy bliźnim – zaznacza. Po zbiórce Uczelniany Klub Honorowych Dawców Krwi rozpoczął obchody ósmej już rocznicy działalności. Uroczystości towarzyszyło przesłanie Jana Pawła II: „Człowiek jest wielki nie przez to, co ma, nie przez to, kim jest, lecz przez to, czym dzieli się z innymi”. – To motto doskonale oddaje przyświecające nam idee. Potwierdzi to każdy, kto choć raz oddał krew – wyjaśniła Teresa Królak, prezes klubu HDK-PCK w PWSZ. – Dzisiaj udało nam się zebrać po 450 ml od 33 osób, czyli prawie 15 litrów – chwaliła się pani prezes, dodając, że krwi byłoby znacznie więcej, gdyby, ze względu na grypę, lekarze nie odrzucili wielu dawców. – W imieniu władz uczelni życzę wam kolejnych sukcesów i przede wszystkim zdrowia, byście mieli siłę dalej pomagać innym – powiedział Janusz Kwieciński, prodziekan Wydziału Społeczno-Technicznego. – Natomiast wszystkim nam życzę, aby ludzi oddających krew było coraz więcej. Prodziekan dodał też, że podczas akcji krwiodawstwa w PWSZ nie tylko studenci oddają krew, ale i ludzie niezwiązani z uczelnią. – Konin jest znany z tego, że nigdy tu nie brakuje krwi – zaznaczyła Monika Kosińska, asystentka posłanki Elżbiety StrekerDembińskiej. – To dzięki wychowywaniu kolejnych pokoleń w duchu krwiodawstwa mamy w naszym mieście tylu daw- ców – dodała. Monika Kosińska wspomniała, że kiedyś też potrzebowała krwi. – Akurat w szpitalu nie było mojej grupy, ale wystarczył jeden telefon do wskazanego studenta, a on bez wahania oddał jej, ile trzeba było. – Na studentów zawsze można liczyć – chwaliła z wdzięcznością. Uczelniany Klub HDK-PCK działa w PWSZ od 2001 r. Organizuje coroczne nie tylko zbiórki krwi, ale także uczelniane spartakiady sportowe dla studentów. uki marzec 2010 nr 1 STUDENCI Będziemy zarażać dobrocią 37 „Dzieci ulicy” – pod takim tytułem odbyła się 27 października 2009 r. w auli PWSZ w Koninie ogólnopolska konferencja naukowa zorganizowana wspólnie przez Instytut Pracy Socjalnej Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Koninie oraz Wydział Zdrowia i Spraw Społecznych Urzędu Miasta w Poznaniu. wrzesiwń 2009 nr 3 Konferencję rozpoczął wykład prof. dr hab. Anny Grzegorczyk zatytułowany „Slumsy, ulica i miłosierdzie. Kilka uwag o wartościach wzniosłych i zdegradowanych”. Wykład ten był wprowadzeniem do zagadnienia, które było główną treścią konferencji. Seminarium zorganizowano, 38 by przybliżyć problem wykluczenia społecznego dzieci i określić kierunki rozwoju systemu wsparcia dla dzieci i rodzin w Polsce. Prelegenci przygotowali także rozpoznanie nowych trendów i rozwiązań w walce z bezradnością społeczną i dysfunkcyjnością rodzin w odniesieniu do kwestii „dzieci ulicy”. – Wartością jest samo istnienie – przypomniała prof. Grzegorczyk, by po chwili przytoczyć kilka przykładów z kultury masowej obrazujących wątpliwość tych słów. – Jesteś psem – miała zwracać się służąca do Oliviera Twista [bohatera książki Karola Dickensa o tym samym tytule] wyjadającego resztki po domow- Ostatnim przykładem, do którego się odniosła, był film „Miasto Boga”, pokazujący favele – slumsy Rio de Janeiro. – W tym filmie młodociani przestępcy witają się bronią, a przed napadem odmawiają pacierz – opowiadała prof. Grzegorczyk. Film pokazuje młodocianych przestępców, dla których łamanie prawa jest nie tylko szansą na przetrwanie, ale i na rozgłos. – Chętnie pozują na przykład do zdjęć po wygranej wojnie gangów, wykorzystując szansę dostania się na okładkę gazety – tłumaczyła. Wykład prof. Anny Grzegorczyk doskonale przygotował słuchaczy do drugiego wystąpienia zatytułowanego „Dziecko w przestrzeni miejskiej”, który wygłosiła prof. dr hab. Ewa Rewers. – Dzieci doskonale wiedzą, gdzie się znajdują – mówiła, pokazując gościom zdjęcia z ulic Ostatni wykład plenarny wygłosiły wspólnie dr Agata Skórzyńska i dr Małgorzata Nieszczerzewska. Zaskoczyły słuchaczy prezentując nie dwa oddzielne, a jeden wspólny wykład porównawczy. – Ja badałam marginalizację dzieci na ulicach Wildy, jednej z „najgorszych” dzielnic Poznania. Małgosia zajęła się sytuacją na nowym i ładnym osiedlu Batorego. Postanowiłyśmy zestawić wyniki tych badań – mówiła dr Skórzyńska. Wynikło z nich, że na obu osiedlach, tak różnych, sytuacja jest podobna: choć jej przyczyny są inne, to procesy zachodzą takie same. – Na Wildzie dzieci są marginalizowane z powodu wykluczenia ich jako twórczych uczestników współtworzenia przestrzeni miejskiej, między innymi dlatego, że marginalizowani z tej przestrzeni są również ich rodzice – wyjaśniała Agata Stróżyńska. – Na osiedlu Batorego z kolei, marginalizacja dzieci wynika z błędów popełnionych podczas aranżacji przestrzeni dla dzieci. Zaprojektowane place zabaw stają się niczyje. Dzieci się do nich nie przywiązują, ponieważ nie mogą ich współtworzyć – tłumaczyła dr Małgorzata Nieszczerzewska. Konferencja, którą honorowym patronatem objął rektor Państwowej Wyż- KONFERENCJE Kolejnym baśniowym, a więc pozbawionym realizmu przykładem, był los bohatera filmu „Slumdog – milioner z ulicy”. – Ten obraz pokazał, że bieda może być też trampoliną do sukcesu – zwróciła uwagę prof. Grzegorczyk i wskazała, że przedstawiona w filmie bieda jest dla bohaterów wymówką, by nie brać życia na poważnie. Poznania, na których było widać mury z napisami: „Jeżyce Bronx” czy „Witamy w Slumsach”. szej Szkoły Zawodowej w Koninie, prof. Wojciech Poznaniak, zakończyła się sesjami panelowymi, podczas których podjęto takie tematy, jak: „Dziecko we współczesnej rodzinie”, „Żebractwo dzieci jako problem społeczny – działania polityki społecznej” czy „Marginalizacja – przyczyny, skutki i przeciwdziałanie”. Konferencja osiągnęła swój cel – wzbogaciła wiedzę i doświadczenie osób zawodowo kontaktujących się z dziećmi. Posłużyła też promocji „dobrych praktyk” i innowacyjnych rozwiązań w pracy z dziećmi z rodzin dysfunkcyjnych, uzależnionych, ubogich, bezradnych wychowawczo i społecznie oraz osób żebrzących. Łukasz Nawrocki wrzesiwń 2009 nr 3 KONFERENCJE Wartością jest samo istnienie nikach. Ten pierwszy, wymieniony przez prof. Grzegorczyk, bohater miał pokazać, do jakiego zezwierzęcenia dzieci ulicy może prowadzić ich marginalizacja. 39 Obecności przedstawiciela naszej redakcji na tym spotkaniu i chęci jego zrelacjonowania nie trzeba tłumaczyć. Zespół każdego czasopisma, a więc i naszego, normy językowe, a tak powszechne komunikatory internetowe jeszcze nasz język zubożyły. No, bo co to za wyrażenia: spoko, w porzo, narka, zetwu (lub ZW). I te wszechobecne anglicyzmy: „sory”, „sorki”, „sorewicz” (!) zamiast przepraszam, „łana” zamiast „pała” lub choćby niegdysiejsza „cwaja”. Jednak zdaniem profesora Miodka, to nie jest powód do utyskiwania. Od zawsze na naszą mowę miały wpływ obce języki, np. rosyjski lub niemiecki (czyli naszych niegdysiejszych zaborców), z którego pochodzi choćby Należy natomiast pamiętać, że wiele zapożyczeń zagnieżdża się w polszczyźnie, bo… nie nadążamy. Większość rozwiązań technologicznych i wynalazków codziennego użytku powstaje w innych obszarach językowych i trafia do nas już z gotową nazwą. Zanim się jednak wymyśli polską, angielska jest już zadomowiona. Zapewne niejeden z czytelników pamięta, jak 20 lat temu lansowano laserofon, bo adapter i gramofon to jednak coś innego, a compact disc nieznającym (wtedy w przytłaczającej przewadze) kowe z polskimi „konsekwencjami” używania. – Rok ’89 to nie tylko przemiany polityczne i gospodarcze, to także istotna cezura w dziejach języka polskiego. Był to moment naszego otwarcia na świat, wtedy też niesamowicie rozwinęła się rzeczywistość elektroniczna, która wygenerowała i nadal generuje nowe pomysły i twórczość językową i stwarza nowe znaczenia – tłumaczył Jan Miodek. – Wiele z tych nowych form już nie zauważamy, bo zrosły się z naszą codziennością, dlatego nikogo nie dziwi, wyrazy to też anglicyzmy, tylko już oswojone). – Proszę sobie wyobrazić, że Eliza Orzeszkowa i Bolesław Prus wymawiali wyraz bussines, tak się go po angielsku pisze. Bu-si-nes! Prawda, że okropnie. A byli to przecież ludzie na poziomie, jednak nie znali angielskiego, który nie był wtedy w modzie, więc mówili tak, jak czytali – ciągnął językoznawca. Wyjaśnił też pewne niekonsekwencje w spolszczaniu zapożyczeń z języka angielskiego. – Ta pierwsza fala anglicyzmów przyjęła się u nas w formie graficznej, dlatego mó- Dżojstik (odmieniaj) jak chłopczyk wimy klub (club) zamiast „klab”, ale dziś nawet babcia klozetowa nie powie „pub” tylko „pab”, bo od wielu lat dominuje u nas forma akustyczna. Choć z ketchupem bywa różnie, bo słyszy się i keczup, i keczap i nikt się nie dziwi – dodał. WYDARZENIA WYDARZENIA O wpływie przemian ustrojowych w Polsce i rzeczywistości elektronicznej, czyli historii ostatnich 20 lat na zmiany w języku polskim mówił podczas spotkania z mieszkańcami Starego Miasta prof. Jan Miodek, niekwestionowany autorytet w dziedzinie rodzimej mowy. Wykład prof. Miodka skrzył się wiedzą, ciekawostkami i znakomitą barwną i bogatą polszczyzną. Kto przyszedł, ten się nie zawiódł. A zainteresowanych było tylu, że planowane pierwotnie w mniejszej sali spotkanie trzeba było „biegiem” przenieść do sali gimnastycznej. Wszystkie krzesełka, jak i stojące miejsca na galerii były zajęte, choć wejście nie było bezpłatne. Przyszli starsi, młodzież i dzieci. W kolejce po autograf i poradę językową stanęło tyle osób, że jeszcze godzinę po zakończeniu wykładu profesor ciągle podpisywał swoje książki i wyjaśniał, wyjaśniał, wyjaśniał… Więc może nie jest tak źle z naszą chęcią poznawania zawiłych zasad polszczyzny? I zamiast ubolewać nad anglicyzmami, cieszmy się, że dotarły do nas wraz z wolnością, a nie jak rusycyzmy i germanizmy po zniewoleniu. Język to żywa materia i „sam” sobie poradzi z tym, co potrzebne, a co nie. Maria Sierakowska 40 stanowią ludzie, którym dobro ojczystego języka leży na sercu (proszę to zdanie czytać bez patetycznego zadęcia!). I choć każdy redaktor nieźle nią włada, zawsze chętnie posłucha Mistrza. Na ogół przyjęło się uważać, że dzisiejsza młodzież za nic ma obowiązujące wcześniej wymieniona stara i oswojona już cwaja, jak też kartoflanka lub szlus. – Nie ma w języku form niepotrzebnych, są tylko nadużywane, jak choćby wyraz „dokładnie”, który jest kalką językową z angielskiego exactly. Nie zapożyczanie, ale właśnie ich nadużywanie zubaża język – podkreślił profesor. angielskiego nic nie mówił. No, i nie przyjął się laserofon. Za to dziś mówimy kompakt i ten rzeczownik, podobnie jak dżojstik, email i wiele innych ma już często polską (spolszczoną) pisownię (co widać) i podlega polskiej odmianie przez przypadki. Tworzone są też od nich formy czasownikowe, przymiotni- Zresztą, rozpychająca się łokciami w Polsce (i nie martwmy się tym tak bardzo, bo w innych krajach nieanglojęzycznych również, np. u naszych południowych sąsiadów króluje „sczesiona” forma joysticka – džojstyk, bo „pákový ovladač”, czyli dzwignia sterownika, średnio się przyjął w codziennym użytku; w Rosji oczywiście także джойстик, czyli dżojstik, choć „устройство ввода информации” – dosłownie „ustrojstwo wwoda informacji”, czyli przyrząd do wprowadzania informacji też nie chwyciły) angielszczyzna to nie pierwszyzna. Jej pierwsza fala dotarła do nas pod koniec XIX wieku, „wieku pary i elektryczności”, wraz z brytyjską i amerykańską ekspansją biznesową (poprzednie dwa marzec 2010 nr 1 marzec 2010 nr 1 kiedy młody górnik po tragedii w kopalni mówi: „Muszę się zresetować”, a Kazik Staszewski pisze: „Ta myśl za nic nie dała się zdeletować”. 41 BIBLIOTEKA BIBLIOTEKA O autorach i dzieciach-opornych czytelnikach stwie dla dzieci. – Kiedyś autorzy pisali dla dzieci jakby przy okazji, bo to szczególnego splendoru im nie przynosiło. Nawet Brzechwa nie chwalił się swoją twórczością, choć dzięki niej zdobył popularność. Na spotkaniach z czytelnikami zawsze był sztywny i zdystansowany do swoich wierszy. Podobnie Janina Porazińska. Ale Maria Kownacka [autorka Plastusiowego pamiętnika i Przygód Plastusia – przyp. red.] była już inna i przychodziła z Plastusiem – opowiadała pisarka. 42 O najlepszych w ostatnim dwudziestoleciu książkach dla dzieci i ich autorach mówiła Joanna Papuzińska, autorka dziecięcych bestsellerów i profesor literatury Uniwersytetu Warszawskiego. Natomiast Michał Zając, również wykładowca UW, przekonywał, że do czytania książek można namówić nawet opornego czytelnika. Oba wykłady odbyły się 2 grudnia 2009 r. w Bibliotece PWSZ w Koninie. Joanna Papuzińska znana jest dzieciom i ich rodzicom (też niegdyś dzieciom) jako autorka wielu wierszy i książek. Wśród nich są: „Nasza mama czarodziejka”, „Tygryski”, „Smutna Baba Jaga”. Jednak pisarstwo to jedna strona działalności Joanny Papuzińskiej. Jest również autorką wielu rozpraw dotyczących literatury, historykiem literatury, krytykiem literackim, laureatką licznych nagród literackich, a także najprawdziwszym profesorem i wykładowcą oraz niestrudzonym obserwatorem narodzin nowych talentów literackich, specjalizujących się w pisar- Michał Zając nie pisze książek dla dzieci, za to opublikował dwie rozprawy poświęcone rynkowi książki dziecięcej (w „Guliwerze”, „Poradniku Bibliotekarza”, „Magazynie Literackim – Książki”, „Bibliotece Analiz”, „Notesie Wydawniczym”). Jego wykład skierowany był przede wszystkim do bibliotekarzy szkolnych, którzy w ostatnio mają silną konkurencję już nie tylko w telewizji, ale grach komputerowych i internecie. Rozpoczął anty-mottem (jak sam je określił): Jeśli nie wierzymy, że można zwalczyć niechęć do czytania, to zmieńmy pracę! I podał kilka sposobów zwalczenia tej niechęci. Wcześniej jednak wyjaśnił, kto to jest czytelnik oporny (z ang. reluctant reader). – To dziecko w wieku 9-14 lat, które jest sprawne psycho-fizjologicznie, ale nie jest zainteresowane czytaniem. Jednak to wiek, kiedy można to zmienić. Później młodzi ludzie raczej na zawsze stają się „nieczytelnikami”– zaznaczył. Jego zdaniem 25 do 30% młodych ludzi w ogóle nie czyta książek. A dlaczego nie czyta? Bo brak tradycji w rodzinie, bo brak informacji o odpowiedniej lekturze, bo silnie działają konkurencyjne media, bo dominują silne stereotypy. – Według dzieci, bibliotekarz to obsesjonat ciszy, nudziarz i sztywniak, natomiast bibliotekarze mają dzieci za hałaśliwe potwory. Trzeba więc skutecznie zwalczać takie wzajemne podejście – podkreślił i przedstawił kilka metod. Nie spoczął jednak na samym wskazaniu przykładów, podał też ich wady i zalety oraz szanse i zagrożenia. Jednym z ciekawszych sposobów zachęcania do sięgnięcia po książkę jest book- talking (ang.), który w języku polskim nie ma jeszcze swojego odnośnika, ale to nie znaczy, że nie jest stosowany. Nawiązuje nieco w przekazie do reklam. – To krótka prezentacja większej liczby książek w krótkim czasie, tak 2-3 minuty na pozycję, bez streszczania całości, raczej krótki fragment książki, który urwany jest w momencie zawieszenia akcji – wyjaśnił dr Zając. Jeśli chcemy zachęcić dzieci do czytania, od najmłodszych lat, dobierajmy książki dostosowane do ich wieku, możliwości i zainteresowań, a nie naszych. – Książka musi mieć wyrazistego bohatera i szybką akcję. Nie może być zbyt gruba ani zbyt cienka. Powinna być atrakcyjna wizualnie, zawierać ilustracje, dużo dialogów i odpowiednio dużą czcionkę – przypomniał Michał Zając. Spotkanie z Joanną Papuzińską i Michałem Zającem współorganizowały Biblioteka Publiczna Gminy Stare Miasto oraz Katedra Informacji Naukowej i Bibliotekoznawstwa PWSZ w Koninie. aria marzec 2010 nr 1 marzec 2010 nr 1 Spośród najciekawszych autorów nowej generacji (którzy – jak zaznaczyła – już nie wstydzą się tego, że piszą tylko dla dzieci) wymieniła Jacka Dubois, Pawła Beręsewicza, Zofię Beszczyńską, Ewę Nowak, Jacka Inglota, Ewę Grętkiewicz (z Konina!), Emilię Waśniowską, Elizę Piotrowską, Idę Pierelotkin i wielu innych. Zacytowała również kilka wierszy, które wabią ciekawym słownictwem, przewrotnym żartem, i to nie tylko najmłodszych. 43 BIBLIOTEKA BIBLIOTEKA 44 twórjące ich tu n e z e pr stoiska żki. lorowe ulubione ksią o k e z a r W j kawie rów ość o i małe Bohate zmaici- cz y . w im ta wy wy r9 wys uro znościo ie, że id zeniu owej n ie spotkanie c d tr li w s ie o ta A k s w i o z d k w ż ci Po latte w Konin dstawie ksią ików ”. Po zedł czas na dy, ten rp la dzie po ys a wykła kawe. Prelek rn d te z n a s r tu i n i p n z k a d ż m w z o ią le r a h ie A s k c k o c y k j r g y o ta c d e k ie to li e z e sp Gr z u Kate d. K niem esn b mn spółcz nał dr hab. ol- ły dgren „Lotta z przymruże c doro- kła ają bardziej lu czyńskiego z szawP W ii g – lo z ar e – uz ry Filo wskie- Lin zedstawienie y bunt wobe szyst- byw zegorza Les ytetu W są słab ski z Kated pr w ięc Gr niwers iu dziecięcym sza c o r ie T U ie ja a c z c j ik ń d W fl ie y k n ało m ko g ols ego życ Leszcz iwersytetu c i w ty okazyw oczyst żki w ażdym ologii P a. Filolo Un iem ur h Biblio- p h. A że w k oje racje, wię a i nie- Fil o o roli ksią le interesując c o ś g o e skiej g jn ł c yk sw ow ersy kieg óry by rii Konińskic alerii” sły y mają nich m ał: jeżeli s zała się niezw ść kontrow rosnąć n o o go, kt tr G s ła le „ y a ka or do wy arcie . kie stawieniu b cia „G ch o hcemy ął od ko tuacji m otwar lnych”. Otw nika 2009 r kiej sy zieckiem, nie u rozpocz ia, że jeżeli c winniśmy ja przed ta r o ie k w z z o d y d n k ź p to c e n a . z z ie w p ie d tek S z ie ie y d zi, n zen i się odzo twier Konin się 29 pokłóc ych lud ek. Oświadc e stro– wted rosłego. s w y ły o z s odbyło ece PWSZ w r s o d r w z ż iz do do ier ot je na ci czytać ksią kimi brawam wśród si je p rosić w Bibli rzepro twiej przep odegrali swo ie a m p z , o d r m g ” iu z dytor ło się . olnych u a zie ła zy świetnie a k a d tk z w i ę S o a c rnację. b r ś p k s liote one b konste ej czę ktor lioż ib z a ą s ib B i k łu d B s z k h a d ło r le z ic Mło ym tali łało ekto ińsk co dos rzyod n szych wywo ię Kon ak, dyr r „Galer alerii p a Wajr a spotkanie p h role, za n ta G s n o A d li yła ali N szystkic ie zesz gotow otworz Z w Koninie. mal w szkół. ie gośc niowie przy ie p S n tę W s P y le i z h w uc tek kic Po wicie konińs ą, gdzie zedsta tość byli pr szkolnych z taka uroczys ły Bibliotek k y ko bibliote jednak byłab dzieci ze Sz e o ż g m te y Dla Cz zniów? bez uc marzec 2010 nr 1 marzec 2010 nr 1 Dajmy dzieciom mocną lekturę 45 BIBLIOTEKA marzec 2010 nr 1 BIBLIOTEKA marzec 2010 nr 1 46 o to sam mi” – a k a iw ył. „dz umacz ez to się prz o książek – tł ły d gry y przy nosi się ają w chcem simy - od ła – gr li o o ś p z je c t s u e o ż m i je jeg radził, tania, ch krw ci swo koniec do czy czej nie bęysokoś we, w który ręką – a czyta a o w k N c ie ię ro Ina ły dz ął e żeby s mpute kturę. machn w których z yczaić ając, ż książki, ł swoje ko ownie - zw ać mocną le tował, dod słabe. i, n e k y z o z r c m p p je ta i – a a d i sta czy tynuow t tąd rzecznione b wokół chatk minał mu zytać – kon dla dzieci są kład po to y ć – kon d wiedzy jes c o zy ug p ie ki c y – Nie z ż ie ń z ją z d ią r ta d s ie p k eści w u O da, dow ońc i. – m– zesne wrotny w tr wzbudzić łc ó p czegoś r Leszczyńsk . To niepraw ł wilk na k wegetarianiz s w e y a nia ie yd co prz ych słuchacz i w życiu pogląd i encykloped ięcej – wyjaś - chodzi n atą. en nie z s T żk r ią ta s s i b ż k w k o d t ią r zczyńs ł wśró ksję nad rolą omagających s interne yta dużo, wie e czytamy ks - z dezap ia e L m r d e ż cz refle ch, p ż za pienia yobraż dzieciń zenie, że kto głębszą rolą dorosły łych, równie le ć wystą i książek z twierd nam inne w e stare ś ł ę a a z ż z i c s a ś r o a y lub ź ,ż ow ied dor ają i wy porą ieck waż d ypomniał też za S więcił wpływ go z nas. – K ktorze dz ejść w świat rą im dobrze ie , n e o ił p m z e w ki, oś Do żd któ ei . Pr żką o ycie ka nie p ta im ocą lektury, rzeczn wiecie pokole - stwa na ż y byłem ksią rzez całe la m nie o ś le nie były g o e p z s a ca lek wan – N ze p ucał ą. ezenta bajki w fascyno Po tej lektur zętami – rz zeniach utalne. dobior yła pr skich z ło r c dzo br ch doświadc w dobitny y . r ń ie b a le o w b k tt nie za niń to Doli ze z e na silny galerii teki ko o głosie ąc iałem iata: h, któr arcie „Biblio nat honorowyrosło , na baśniac cieństwo św a rozmaw , choć w jeg dorośli, chc tw a O ln ia ie ch ru ojc sz, ltimed . Patro też, że zorce, często rtobliw turowy rezentują ok uceni przez cja mu stawowych” azimierz Pała ” z ża . Wyjaśniał ł w z e p a r z r o ii e b d K w r p p a ó o ł b s le li d p do Po spo obją „Ga r kół osta zany ironii łgosia z szek upokar na przez zieciom świadomie. , którzy sz nad imprezą łalność a ie d ia in z M ić n i D o o ś p K Ja iu a. w y nie pio zła w , Kopc żka uś ą je o- w zydent Konin ka PWSZ w giczna lomanó te o w lesie rólewna Śnie śnie pełne są o krzywdz odziców-me ania dzieł M e r ag lio K ali p ch ba ały Bib ,b ka Ped d r siostry, iom słu a, spowodow , zainicjow zna Bibliote chę. Te przez bliskich w- przykła c o ie c z a d m c ” c ą y sie uki ubli Bach okrutn yrządzanego zą moc krz k nakazują „na cza ie- oraz P . vena i o h c th s ja Ja w e k o e ie – ię b B in ów i to zła o prze ją najw Leszczyński. nie zarta, w Kon ły od r cy ma r wiedzy dstawa pu. – Stał i, o w ta i i y c k to blis podkreślał d p ie lu ho dz – zieci? – tynuował. co ich cych np. hipdzenia nie wśród d przez on ją k a h t , c s ź c d łu je e s jest ob na odpowie której krwi śników w c ą na 47 czekają ją telewizję, machnął ręk da owca d ła – Oglą k y – tu w potąd BIBLIOTEKA Fotografie z lekką nutką melancholii Fotogramy o bardzo zróżnicowanej tematyce, a więc akty, ujęcia miejsc o charakterze przemysłowym i sakralnym, prezentowała wystawa fotografii Patryka Andre – pracownika Działu Wydawnictw i Promocji PWSZ w Koninie oraz członka Kolskiego Klubu Fotograficznego „Fakt”. Wernisaż prac odbył się holu Biblioteki PWSZ. Patryk Andre fotografią zainteresował się w liceum dzięki swojemu ojcu – Robertowi Andre, którego pracę w studiu fotograficznym mógł podglądać i czerpać z niej wiedzę od najmłodszych lat. W fotografowanie artystyczne na dobre wciągnął się dopiero na studiach, kiedy kupił pierwszy kompaktowy aparat cyfrowy. – Jego możliwości okazały się dla mnie tak inspirujące, że zwykłe zainteresowanie stało się moją pasją – wyjaśniał Patryk. red marzec 2010 nr 1 Na wystawie znalazły się zdjęcia, które powstały głównie podczas plenerów oraz warsztatów organizowanych przez kolski klub. Są to akty, fotografie z kopalni „Konin” w Kleczewie oraz z sanktuarium w Licheniu. – Dobór prac może wydawać się dość chaotyczny, ale to jest moja pierwsza wystawa autorska, prezentująca najciekawsze ujęcia z trzech ostatnich lat, czyli od początku mojej działalności w klubie – tłumaczył autor podczas otwarcia wystawy. Zwrócił też uwagę na ich klimat oraz lekką nutkę melancholii charakteryzującą większą część jego twórczości. 49 Ekspozycję uatrakcyjniły wystąpienia przedstawicieli różnych państw, zorganizowane pod patronatem agencji bądź instytucji rządowych, które przedstawiły kompleksowe rozwiązania dotyczące ochrony środowiska i gospodarki komunalnej. Zaciekawiły nas również stoiska Ministerstwa Środowiska i Banku Ochrony Środowiska, gdzie mogliśmy wziąć udział w konkursach wiedzy ekologicznej. Z targami POLEKO związane są Targi Techniki Komunalnej KOMTECHNIKA, gdzie zainteresowały nas propozycje dostawców technologii komunalnych, szczególnie instalacje kanalizacyjne – to nasz przyszły „chleb”. Nie pozostaliśmy też obojętni na prezentacje pojazdów, choć nie były to najnowsze modele wiodących marek samochodowych. Na City Truck Show (pokaz możliwości pojazdów i sprzętu komunalnego) zwróciliśmy uwagę na nowoczesne śmieciarki do zbiórki odpadów oraz inny ciężki sprzęt. Nie omieszkaliśmy zasiąść za kierownicą kilku z nich. Podsumowując, na targach prezentowano bardzo dużo nowości technologicznych, ciekawostek i niewdrożonych jeszcze technologii, do których firmy skrupulatnie starały się zachęcać zwiedzających. Wypad na targi uznaliśmy więc za cenne doświadczenie, ponieważ mieliśmy możliwość poznania firm zajmujących się ochroną środowiska oraz nowych technologii, z którymi być może będziemy mieli do czynienia po ukończeniu studiów. Piotr Kuśmierczak Usiąść za kierownicą śmieciarki ZAMIEJSCOWY WYDZIAŁ BUDOWNICTWA I INSTALACJI KOMUNALNYCH W TURKU Poznań na czas targów zamienił się w europejskie centrum informacji związanej z ekologią, gospodarką odpadami, recyklingiem oraz efektywnym wykorzystaniem energii odnawialnej. Ofertę na targach zaprezentowało blisko 900 firm i instytucji z 23 krajów. Najliczniejszą grupę wystawców stanowili Niemcy. W tym kraju ochrona środowiska jest ściśle związana z technologią, co ciekawie zaprezentowano zwiedzającym. marzec 2010 nr 1 Zamiejscowy Wydział Budownictwa i Instalacji Komunalnych w Turku ZAMIEJSCOWY WYDZIAŁ BUDOWNICTWA I INSTALACJI KOMUNALNYCH W TURKU marzec 2010 nr 1 50 Nowości technologiczne, jeszcze niewdrożone technologie oraz ciekawostki poznawali członkowie Studenckiego Koła Naukowego „Protect Our Planet”, którzy w listopadzie 2009 r. zwiedzali Międzynarodowe Targi Ochrony Środowiska POLEKO. Targi te są ściśle związane z problematyką kierunku inżynieria środowiska. 51 Spotkanie rozpoczął wykład urozmaicony pokazem. I tak, studenci obejrzeli różne Wydział, w ramach nawiązanej współpracy, otrzymał wersję edukacyjną oprogramowania specjalistycznego TermoDanfoss 4.7. JŚ Dużo praktyc znych informacji ZAMIEJSCOWY WYDZIAŁ BUDOWNICTWA I INSTALACJI KOMUNALNYCH W TURKU Danfoss to światowy lider w dziedzinie ciepłownictwa, ogrzewnictwa i wentylacji. Wielu z nas styka się z tą nazwą i wyrobami firmy, np. kiedy regulujemy temperaturę grzejników w swoim mieszkaniu. Studenci budownictwa i inżynierii środowiska w Turku mieli możliwość skorzystania z doświadczeń tego producenta i wzięcia udziału w szkoleniu zorganizowanym specjalnie dla nich w styczniu 2010 r. rodzaje zaworów termostatycznych, poznali też schemat działania i montażu ogrzewania podłogowego, a także nowe rozwiązania funkcjonujące na rynku w zakresie ciepłownictwa, ogrzewnictwa i wentylacji. Wielu studentom, zwłaszcza tym z IV roku, informacje uzyskane podczas szkolenia będą pomocne przy pisaniu pracy dyplomowej. – Nasza uczelnia powinna częściej organizować tego typu spotkania, ponieważ ta wiedza przydaje się nie tylko na studiach, ale również może być przydatna w przyszłej pracy zawodowej – mówili po szkoleniu. – Poszerzyliśmy wiedzę nie tylko z materiałoznawstwa, ale również ogrzewnictwa i wentylacji. marzec 2010 nr 1 ZAMIEJSCOWY WYDZIAŁ BUDOWNICTWA I INSTALACJI KOMUNALNYCH W TURKU marzec 2010 nr 1 52 O tym, między innymi, jak działa ogrzewanie podłogowe i jak skutecznie oszczędzać energię cieplną w domu i pracy dowiedzieli się studenci Zamiejscowego Wydziału Budownictwa i Instalacji Komunalnych w Turku podczas szkolenia zorganizowanego przez firmę Danfoss. 53 Co może Pan powiedzieć o nowej zawodniczce, Elżbiecie Zawadce, która grała kiedyś w drużynie uniwersyteckiej w Stanach Zjednoczonych? Czy zaaklimatyzowała się już w drużynie? To będzie wymagało trochę czasu. Po powrocie do Polski przez dwa lata grała w zespołach ekstraklasy, ale nie była w nich podstawowym graczem. Szkoda, bo jest to zawodniczka o dużym poten- marzec 2010 nr 1 Od kiedy trenuje Pan drużynę MKS PWSZ KON-BET Konin i jakie są jej największe sukcesy? Z drużyną pracuję od pięciu lat. Przez pierwsze dwa prowadziłem ją jako pierwszy trener, teraz pomagam kolegom w charakterze drugiego trenera. Największe sukcesy w ubiegłym roku to zajęcie dziewiątego miejsca w I Centralnej Lidze Kobiet. Poza tym ważne było dla nas zajęcie bardzo wysokiego, siódmego miejsca w Mistrzostwach Polski Szkół Wyższych, w których są klasyfikowane wszystkie typy uczelni, a więc politechniki, uniwersytety, akademie i pewueszety. Nasz zespół z każdym rokiem ma lepsze wyniki, notuje większą liczbę zwycięstw i zajmuje wyższe miejsca w tabeli. 54 Mniej zorientowanym przypomnijmy, jak wygląda organizacja rozgrywek i jaki jest główny cel drużyny na ten sezon? W kraju są dwie dziesięciozespołowe grupy: północna (grupa A) i południowa (grupa B). My jesteśmy w grupie północnej i w trakcie rozgrywek gramy między sobą z dziewięcioma drużynami. Sześć najlepszych drużyn z każdej grupy wchodzi do rozgrywek finałowych, które wyłaniają kandydatów do ekstraklasy, natomiast cztery najsłabsze grają o utrzymanie się w I lidze. W tym roku głównym celem był właśnie awans do grupy Koszykówka wizytówką naszej uczelni Z Grzegorzem Zielińskim, drugim trenerem MKS PWSZ KON-BET Konin, rozmawia Patryk Andre. finałowej, który już osiągnęliśmy. Zajmujemy bardzo dobre czwarte miejsce w grupie A. W następnym etapie czeka nas 12 spotkań rundy finałowej Myślę, że maksymalnym wynikiem, na jaki nas w tej chwili stać, to wejście do pierwszej czwórki w I lidze koszykówki żeńskiej. Która drużyna w grupie jest w tej chwili najmocniejsza? Nasz zespół jest w pierwszej czwórce w grupie A, razem z Żyrardowianką Żyrardów, Arcusem SMS PZKosz Łomianki i Widzewem Łódź – to są cztery najlepsze zespoły o zbliżonym potencjale, choć tak naprawdę cała nasza grupa prezentuje bardzo wyrównany poziom. Wszystkie zespoły notują zarówno zaskakujące zwycięstwa, jak i niespodziewane porażki. Nie ma takiej drużyny, która umiejętnościami zdecydowanie przewyższa inne, dlatego różnice punktowe w grupie są niewielkie. O zwycięstwie bardzo często decyduje dyspozycja dnia. Jakie są najmocniejsze punkty zespołu, a co należy poprawić? Nasza drużyna jest stosunkowo nowym zespołem, który w tym składzie trenuje od pół roku, ponieważ kilka dziewczyn Planujecie inne transfery? Nie. Transferu Eli Zawadki też nie planowaliśmy, jednak naszym zawodniczkom: Karolinie Kaczmarek i Paulinie Czachor przydarzyły się poważne kontuzje, więc podjęliśmy decyzję, że powiększymy skład. Z których zawodniczek jest Pan najbardziej zadowolony, a mówiąc wprost: które są po prostu najlepsze albo zrobiły największy postęp? Każdy, kto obserwuje ten zespół, wie, że Paulina Misiek jest jego liderem. We wszystkich ligowych statystykach oceniających grę zawodniczek podczas meczu jest w pierwszej dwójce. Warto wspomnieć, że Paulina zastąpiła Beatę Wierzbicką (poprzednią naszą liderkę), która przeszła do zespołu ekstraklasy: Lidera Pruszków. Jednak w tym roku odniosła kontuzję i możliwe, że wróci do nas, ponieważ była bardzo zadowolona z gry w naszej drużynie oraz studiów na PWSZ. To tyle o liderkach. Pozostałe dziewczyny reprezentują wyrównany poziom i nie chciałbym w tej chwili żadnej wyróżniać. SPORT cjale, dużych umiejętnościach, ale mało „ograna”, więc jej gra jest dla nas pewną niewiadomą. Myślimy, że potrzebuje jeszcze trochę czasu, żeby stać się filarem zespołu. Większość zawodniczek w drużynie to studentki naszej uczelni? Pierwszy raz jest tak, że te proporcje są trochę zachwiane. W składzie mamy zarówno studentki PWSZ, jak i wychowanki klubu MKS MOS Konin oraz dziewczyny, które studiują na Akademii Wychowania Fizycznego oraz Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu i dojeżdżają do nas na treningi i mecze. Jakie są plany klubu na przyszłość? Mamy duże tradycje koszykarskie na uczelni, dlatego siłę tego zespołu chcielibyśmy budować na poziomie PWSZ. Zespół ma swoich kibiców, jest wizytówką uczelni, naszego miasta w środowisku wielkopolskim, a nawet ogólnopolskim. Ponieważ mecze rozgrywamy w Warszawie, Krakowie, Gdańsku, Gdyni, Jeleniej Górze, Poznaniu, Katowicach, zespół jest opisywany w mediach w całej Polsce. Chcemy, żeby ten zespół nie tylko trwał, ale też nieustannie się rozwijał. Naszym marzeniem jest, by nasze wychowanki MKS MOS Konin chciały po maturze studiować i grać w koszykówkę w PWSZ – to jest nasz główny cel. O awansie do ekstraklasy na razie nie mówimy, bo to tak wysoka półka finansowa, że nie jest to już tylko sport, ale również duży biznes. Teraz parę słów o męskiej koszykówce. Trenuje Pan drużynę seniorów MKS PWSZ – jaka jest różnica w grze dziewczyn i chłopaków, kogo trudniej zmotywować, z kim się trudniej pracuje? Zespół seniorów MKS PWSZ, który gra w trzeciej lidze, składa się głównie ze studentów PWSZ. Pewne różnice rzeczywiście można dostrzec. Wydaje mi się, że chłopcy są nieco bardziej pochłonięci koszykówką. Dla dziewczyn, oprócz grania, ważna jest również nauka, to, co się dzieje w ich życiu osobistym. Po dziewczynach zawsze widać, że jak się układa w życiu osobistym, to jest dobrze marzec 2010 nr 1 SPORT skończyło studia i odeszło z drużyny. Trudno mówić o zgraniu, zarówno w ataku, jak i obronie. Brakuje nam stabilności, więc gramy bardzo dobre mecze, ale i słabsze. O dziwo, po raz pierwszy w pięcioletniej historii zespołu gramy świetnie na wyjazdach, a gorzej w Koninie. To taka ciekawostka, bo zawsze było odwrotnie. 55 Dziękuję za rozmowę i życzę sukcesów. Srebrni sportowcy z PWSZ marzec 2010 nr 1 Uczelniany Klub AZS PWSZ w Koninie po raz kolejny znalazł się w ścisłej czołówce najlepszych reprezentacji państwowych wyższych szkół zawodowych w Polsce. Ubiegłoroczna rywalizacja Akademickich Mistrzostw Polski została podsumowana podczas Centralnej Inauguracji Akademickiego Roku Sportowego, która odbyła się w październiku 2009 r. w Kopalni Soli „Wieliczka”. 56 Srebrny medal w kategorii wyższych szkół zawodowych w imieniu naszej uczelni odebrali: mgr Tomasz Elsner, prezes KU AZS, oraz dr Julian Jaroszewski, kierownik Studium Wychowania Fizycznego i Sportu. iwa Państwowa Wyższa Szkoła Zawodowa w Koninie od wielu lat oferuje studia podyplomowe z wielu dziedzin nauki oraz kursy kwalifikacyjne. Rekrutacja ma charakter ciągły; kolejne edycje uruchamiane są w październiku i lutym, w momencie zgłoszenia się choćby minimalnej wymaganej liczby kandydatów. Zapisy i przyjęcia odbywają się na podstawie złożonych wymaganych dokumentów. Jedną z form kształcenia ustawicznego są studia podyplomowe i kursy przeznaczone dla osób, które chcą poszerzyć, uzupełnić i zaktualizować posiadaną wiedzę lub planują zmianę profilu zawodowego i przekwalifikowanie się. O dużej popularności studiów podyplomowych w Polsce świadczy liczba słuchaczy, która wynosi obecnie prawie 170 tys. osób. Studia podyplomowe i kursy w PWSZ w Koninie trwają dwa lub trzy semestry. Zajęcia odbywają się w weekendy i są odpłatne. Jeśli to studia – czesne wynosi od 1100 do 1400 zł za semestr, jeśli kurs – od 800 do 900 zł za semestr. Płacić za nie można w dwóch lub trzech ratach semestralnych, ale istnieje możliwość rozłożenia należności na większą liczbę rat. Słuchacz może ubiegać się też o dofinansowanie z zakładu pracy. Nie przewiduje się opłat rekrutacyjnych. Warunkiem ukończenia studiów lub kursu jest uzyskanie zaliczeń i zdanie egzaminów z przedmiotów określonych w planie studiów/kursu, a w niektórych przypadkach zdanie egzaminu końcowego lub obrona pracy podyplomowej. Absolwenci otrzymują świadectwo ukończenia studiów podyplomowych lub kursu, zgodne ze wzorem określonym przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego. STUDIA PODYPLOMOWE Warto więc przychodzić na mecze, bo emocje są gwarantowane? Mamy już oddaną grupę kibiców, którzy przychodzą nas dopingować, a my naszą grą staramy się dostarczać im dużo pozytywnych emocji. Zapraszam wszystkich na mecze z udziałem naszych drużyn. Myślę, że warto przyjść, tym bardziej że teraz rozpoczyna się faza finałowa, więc do Konina przyjadą bardzo silne ekipy i naprawdę będzie co oglądać. Kształcenie ustawiczne, czyli rozwijanie wiedzy, umiejętności i kwalifikacji przez całe życie, uznawane jest obecnie za jeden z najważniejszych czynników wpływających na wzrost gospodarczy i rozwój społeczny państw. Każdego roku w różnych formach tego kształcenia uczestniczy co trzeci obywatel Unii Europejskiej w wieku od 25 do 64 lat. W roku akademickim 2009/2010 na studiach podyplomowych i kursach w PWSZ w Koninie kształci się 196 słuchaczy, a w ciągu 11 lat działalności uczelni studia i kursy ukończyły 2144 osoby. PWSZ w Koninie oferuje następujące studia podyplomowe i kursy: EDUKACJA DLA BEZPIECZEŃSTWA Studia te dają słuchaczom wiedzę merytoryczną i uprawnienia do nauczania w gimnazjach i szkołach ponadgimnazjalnych przedmiotu edukacja dla bezpieczeństwa, zgodnie ze standardami kształcenia nauczycieli określonymi przez MEN. Przeznaczone są dla nauczycieli, którzy chcą zdobyć kwalifikacje do prowadzenia tego przedmiotu, dla pracowników oświaty zainteresowanych problematyką bezpieczeństwa oraz funkcjonariuszy służb publicznych odpowiedzialnych za bezpieczeństwo. Studia trwają trzy semestry (350 godzin), a zajęcia odbywają się w soboty i niedziele w Poznaniu Koszt: około 1100 zł/semestr KOMPETENCJE PEDAGOGICZNE NAUCZYCIELA Absolwenci zdobywają kwalifikacje pedagogiczne uprawniające do pracy na stanowisku nauczyciela (wychowawcy) w dowolnym typie szkoły, zgodnie ze standardami kształcenia nauczycieli wymaganymi przez MEN. Studia przeznaczone są dla absolwentów szkół wyższych, już pracujących lub zainteresowanych pracą pedagogiczną w szkole lub placówce oświatowo-opiekuńczej, którzy nie posiadają kwalifikacji pedagogicznych. Czas trwania: trzy semestry (370 godzin); 23 zjazdy Koszt: 1100 zł/semestr MARKETING TERYTORIALNY Podczas tych studiów słuchacze zapoznają się z teoretycznymi i praktycznymi sposobami wdrażania marketingu w terenie, z filozofią wyrażającą się szacunkiem dla potrzeb i preferencji klientów, a także wiedzą, której znajomość umożliwia osiągnięcie sukcesów rynkowych w warunkach nasilającej się konkurencji. Kierowane są dla absolwentów szkół wyższych, którzy chcą zdobyć lub poszerzyć wiedzę o marketingu terytorialnym, a w szczególności dla liderów samorządowych, pracowników administracji samorządowej, fundacji i stowarzyszeń oraz dla wszystkich osób, które aktywnie działają na rzecz środowiska lokalnego. Czas trwania: dwa semestry (164 godziny); 12 zjazdów Koszt: około 1400 zł/semestr PODATKI Ukończenie tych studiów pozwala na prawidłowe prowadzenie dokumentacji podatkowej oraz właściwe rozliczanie z fiskusem. Uczestnik poznaje także prawa i obowiązki podatnika w kontakcie z administracją skarbową. Studia przeznaczone są dla absolwentów szkół wyższych, którzy chcą zdobyć, poszerzyć lub zaktualizować wiedzę dotyczącą podatków, a szczególnie dla osób zatrudnionych w działach finansowo-księgowych jednostek gospodarczych, instytucji finansowych oraz urzędów administracji państwowej i samorządowej. Czas trwania: dwa semestry (164 godziny); 12 zjazdów Koszt: około 1300 zł/semestr RACHUNKOWOŚĆ To studia niezbędne do wykonywania zawodu księgowego, prowadzenia własnego biura rachunkowego. Ponadto przygotowują słuchaczy do egzaminu państwowego w Ministerstwie Finansów, który umożliwia uzyskanie świadectwa kwalifikacyjnego do usługowego prowadzenia ksiąg rachunkowych. marzec 2010 nr 1 SPORT Studia podyplomowe i kursy i w koszykówce. Dla chłopców z kolei nie ma to większego znaczenia, potrafią oddzielić sprawy osobiste od treningowo-meczowych. Jeżeli chodzi o grę, to mężczyźni przewyższają kobiety sprawnością, natomiast rozumienie gry i podejście do pracy jest podobne. 57 STUDIA PODYPLOMOWE Przeznaczone są dla absolwentów szkół wyższych, szczególnie dla nauczycieli, pracowników działów księgowości, działów rachuby płac i pionów finansowo-księgowych przedsiębiorstw i instytucji, jak również osób prowadzących samodzielną działalność gospodarczą w ramach biur rachunkowych lub biur doradztwa podatkowego. Czas trwania: dwa semestry (212 godzin); 14 zjazdów Koszt: około 1400 zł/semestr TECHNOLOGIA INFORMACYJNA I INFORMATYKA W EDUKACJI Studia służą przede wszystkim podnoszeniu kwalifikacji zawodowych nauczycieli z zakresu wykorzystania technologii informacyjnych i narzędzi informatycznych w procesie kształcenia, a przede wszystkim dają uprawnienia do nauczania przedmiotów informatycznych w szkołach różnych typów, zgodnie ze standardami kształcenia nauczycieli wymaganymi przez MEN. Są przeznaczone również dla osób, które w codziennej pracy wykorzystują komputer i różne technologie informacyjne, np. w zarządzaniu szkolnymi zasobami teleinformatycznymi. Czas trwania: trzy semestry (350 godzin); 22 zjazdy Koszt: około 1100 zł/semestr WCZESNOSZKOLNE NAUCZANIE JĘZYKA ANGIELSKIEGO Wczesnoszkolne nauczanie języka angielskiego kierowane jest do absolwentów i nauczycieli edukacji wczesnoszkolnej, którzy już znają język angielski i chcą zdobyć uprawnienia metodyczne do nauczania tego języka w klasach I-III. Uczestnicy zdobywają 1/3 pełnych kwalifikacji do nauczania języka angielskiego w klasach I-III (pełne kwalifikacje zapewnia przygotowanie pedagogiczne oraz egzamin FCE). marzec 2010 nr 1 Czas trwania: trzy semestry (350 godzin) Koszt: około 1100 zł/semestr 58 ZARZĄDZANIE BEZPIECZEŃSTWEM I HIGIENĄ PRACY KURSY JĘZYKA HISZPAŃSKIEGO, ROSYJSKIEGO i WŁOSKIEGO W studiach uczestniczyć mogą absolwenci szkół wyższych, którzy chcą pogłębić i wzbogacić swoją wiedzę o bezpieczeństwie i ochronie człowieka w środowisku pracy, szczególnie osoby pełniące kierownicze funkcje w służbach bhp, które nie posiadają wyższego wykształcenia kierunkowego. Słuchaczami mogą być również pracownicy przedsiębiorstw, w których obowiązkowe jest powołanie służby bhp, osoby chcące przygotować się do pracy w tej dziedzinie, nauczyciele oraz pracownicy prywatnych firm świadczących usługi w zakresie bhp. Kursy te pozwalają każdemu zainteresowanemu zdobyć umiejętność porozumiewania się w wybranych językach w podstawowych sytuacjach społecznych, takich jak prezentacja własnego wizerunku, stanu zdrowia, robienie zakupów, jak również prowadzenia konwersacji na temat mieszkania, rodziny, podróży, hobby itp. Ponadto, w przypadku języka rosyjskiego można poznać terminologię konieczną podczas komunikowania się w sytuacjach biznesowych, takich jak korespondencja handlowa, spotkania gospodarcze itp. Czas trwania: dwa semestry (200 godzin); 14 zjazdów Koszt: około 1200 zł/semestr Czas trwania: dwa semestry (60 godzin) Koszt: około 900 zł/semestr ZARZĄDZANIE FINANSAMI W PRZEDSIĘBIORSTWIE KWALIFIKACYJNY KURS BIBLIOTEKARSTWA Te studia są szczególnie polecane tym, którzy zamierzają ubiegać się o pracę w działach finansów i księgowości przedsiębiorstw, firmach doradczych, departamentach kredytowych banków oraz osób rozpoczynających własną działalność gospodarczą. Na kurs zapraszamy absolwentów szkół średnich i wyższych zainteresowanych pracą w bibliotece, którzy nie posiadają odpowiednich kwalifikacji, jak również osoby, które chcą zdobyć lub poszerzyć wiedzę z zakresu bibliotekoznawstwa. Czas trwania: dwa semestry (172 godziny); 14 zjazdów Koszt: około 1400 zł/semestr ZARZĄDZANIE KADRAMI I PRAWO PRACY Rzetelna wiedza o zarządzaniu zasobami ludzkimi i prawie pracy jest niezbędna w pracy działów personalno-kadrowych, doradców personalnych, przedsiębiorców i kadry menedżerskiej oraz pracowników administracji publicznej odpowiedzialnych za wdrażanie i stosowanie europejskiego prawa pracy. Studia są kierowane przede wszystkim do pracowników wymienionych jednostek, jak i osób chcących zdobyć lub poszerzyć wiedzę z tej dziedziny. Czas trwania: dwa semestry (200 godzin); 13 zjazdów Koszt: około 1400 zł/semestr Czas trwania: trzy semestry (580 godzin) Koszt: około 800 zł/semestr STUDIA W PRZYGOTOWANIU finanse i inwestycje samorządowe komunikacja społeczna i public rela- tions w instytucjach publicznych KURSY W PRZYGOTOWANIU asystent/opiekun osoby niepełnosprawnej, starszej lub przewlekle chorej Zgłoszenia osobiste lub listowne należy składać w Dziekanacie Wydziału Społeczno-Technicznego (62-510 Konin, ul. Przyjaźni 1, pok. 6, poniedziałek-piątek od 7.00 do 15.00). Dodatkowe informacje można uzyskać pod numerem telefonu: 63 249 72 34 lub drogą elektroniczną: [email protected]. Artur Zimny Pełnomocnik Rektora ds. Studiów Podyplomowych WYDZIAŁ SPOŁECZNO-TECHNICZNY edukacja artystyczna w zakresie sztuki muzycznej (po otrzymaniu zgody MNiSW) filologia (angielska i germańska) - filologia angielska z językiem niemieckim - filologia angielska / filologia germańska z technologią informacyjną - filologia angielska / filologia germańska z WOS i edukacją europejską 2 PAŃSTWOWA WYŻSZA SZKOŁA ZAWODOWA W KONINIE UCZELNIA ZAWODOWA W POLSCE informacja naukowa i bibliotekoznawstwo specjalizacje: - nauczycielska - edytorska i zarządzanie informacją biznesową - zarządzanie informacją naukowo-techniczną mechanika i budowa maszyn - konstrukcja i technologia maszyn - technika cieplna pedagogika - edukacja wczesnoszkolna z edukacją przedszkolną - edukacja wczesnoszkolna z językiem angielskim politologia - administracja samorządowa - dziennikarstwo - współpraca europejska (ranking Rzeczpospolitej i Perspektyw 2009) Biuro rekrutacji: praca socjalna - praca socjalna w pomocy społecznej - praca socjalna z resocjalizacją ul. Przyjaźni 1, hol B 62-510 Konin, tel. 63 249 72 37 (07) [email protected] zarządzanie - finanse i rachunkowość przedsiębiorstw - zarządzanie finansami samorządu terytorialnego - zarządzanie inwestycjami i nieruchomościami - zarządzanie publiczne - zarządzanie przedsiębiorstwami ul. Milewskiego 8, pok. 1 62-700 Turek, tel. 63 278 59 20 [email protected] WYDZIAŁ KULTURY FIZYCZNEJ I OCHRONY ZDROWIA fizjoterapia turystyka i rekreacja - obsługa ruchu turystycznego - rekreacja ruchowa wychowanie fizyczne - wychowanie fizyczne z gimnastyką korekcyjną - wychowanie fizyczne z turystyką szkolną ZAMIEJSCOWY WYDZIAŁ BUDOWNICTWA I INSTALACJI KOMUNALNYCH W TURKU budownictwo www.pwsz.konin.edu.pl inżynieria środowiska Państwowa Wyższa Szkoła Zawodowa w Koninie 62-510 Konin, ul. Przyjaźni 1, tel. 63 249 72 00, www.pwsz.konin.edu.pl e-mail: [email protected] Redaktor naczelny: Ewa Kapyszewska Korekta: Ewa Kapyszewska, Maria Sierakowska Projekt okładki: Agnieszka Jankowska Fotografie: Patryk Andre, Łukasz Nawrocki, studenci PWSZ Skład i druk: Trans-Druk s.j.