Mont Blanc na 60 urodziny
Transkrypt
Mont Blanc na 60 urodziny
Mont Blanc na 60 urodziny Utworzono: czwartek, 09 grudnia 2004 Alpiniści z „Bolesława Śmiałego” zdobywają coraz wyższe góry Mont Blanc na 60 urodziny Jeśli Alpy, to tylko we wrześniu. Tak mówią Ci, którzy ze wspinaczki uczynili męską przygodę. Nie trzeba być młodym, by odkryć urodę tych gór. W przyszłym roku Jerzy Dudek świętował będzie swoje 60. urodziny razem z kolegami z „Bolesława Śmiałego” na szczycie Mont Blanc. Tak postanowili, gdy 5 września br. dotarli na Gran Paradiso (4061 m). To był ich pierwszy czterotysięcznik. O Gran Paradiso marzyli przez 9 lat, czyli niemal od pierwszej ich wspólnej wyprawy w Alpy. Wspinają się w czwórkę od 15 lat. 57-letni Władysław Pańczyk – emerytowany nadsztygar maszynowy przygotowuje plan kolejnych eskapad i opracowuje trasy (co najmniej trzy alternatywne przy każdym wyjeździe). 46-letni Bogdan Milak, nadsztygar Oddziału Energomaszynowego w KWK „Bolesław Śmiały” jest ich głównym kierowcą. 53-letni Andrzej Rygulski, emerytowany górnik-elektryk przodkowy jest kronikarzem wypraw. 59-letni Jerzy Dudek, emeryt z „Mifamy” jest skarbnikiem i tłumaczem oraz fotografem podczas zagranicznych wojaży. We wrześniu wrócili z piątej wspinaczki po Alpach. Jadąc w kierunku najpiękniejszej z wielkich alpejskich dolin – Doliny Aosty – nie wiedzieli czy odważą się wejść na Gran Paradiso (4061 m). Mieli awaryjny plan na wypadek niepogody – spędziliby tydzień w Rzymie. – Zabraliśmy cały sprzęt biwakowy, żeby można było przenocować na terenie parku narodowego, gdyby nie było miejsca pod dachem. Nie musieliśmy rozstawiać namiotu. W schronisku „Emanuel 2” na poziomie 2775 metrów przydzielono nam łóżka dosłownie tuż pod dachem, stojąc nie można było się wyprostować, ale było na pewno cieplej, niż na dworze. Nocą temperatura spadała do trzech-czterech stopni poniżej zera. Mając zapewniony nocleg, zrobiliśmy rekonesans na lodowiec i uznaliśmy, że damy mu radę. W schronisku było 65 osób, tyle doliczyliśmy się butów, które trzeba było zdejmować tuż przy wejściu. Pierwsi turyści zaczęli się zrywać z łóżek o drugiej w nocy. O czwartej, gdy i my zaczęliśmy się zbierać do wyjścia, trudno się było dopchać do umywalki – opowiada Własław Pańczyk. Na lodowiec trzeba wychodzić wcześnie, zanim słońce przypiecze, ponieważ od jego promieni robią się pęknięcia w lodowcu i powstają trudne do pokonania bajora. Alpiniści starają się iść po śniegu, a nie po lodzie i wodzie. Nie mogą liczyć na dobrze oznakowane trasy, jak w Tatrach. W Alpach kierunek wytyczają kopczyki. Łatwo się pomylić i zabłądzić. – Wyszliśmy ze schroniska o 5.15. Na szczycie byliśmy o 11. O godzinie 7 przed wejściem na lodowiec zjedliśmy lekkie śniadanie. Mieliśmy przy sobie napoje izotoniczne i snickersy, żeby nie zasłabnąć na trasie, ale wszystko było zamarznięte. Chwilami wydawało się, że wiatr zdmuchnie nas ze stoku. Wiał z prędkością 80 km na godzinę. Przezornie nie szliśmy po graniach. Nie byliśmy sami, na szlaku wędrowało tego dnia około 50 osób – zapewnia Pańczyk. Obyło się bez kontuzji. Andrzej Ryguski dotarł na szczyt swojego pierwszego czterotysięcznika w bucie połatanym taśmą. Tuż przed wejściem na lodowiec odkrył, że podeszwa się odkleja. W dolinie byli przed zmrokiem, o 19, wyczerpani ale szczęśliwi po całodziennej wędrówce. Skoro tak dobrze im poszło, postanowili, że zdołają jeszcze zrobić rozpoznanie przed wypadem na Mont Blanc. Po nocnym wypoczynku pojechali tunelem do Francji. Na 3200 metrów legendarnej góry dociera się bez większego kłopotu, trzeba jedynie pilnować godzin odjazdu gondoli i tramwaju górskiego. – Obejrzeliśmy wszystko z bliska i postanowiliśmy, że w przyszłym roku będziemy świętować urodziny Jurka na szczycie Mont Blanc – zapewnia Pańczyk. W Alpy nie idzie się z marszu, wstając po prostu od biurka. Trzeba wiedzieć, jak chronić się przed chorobą wysokogórską, jak przygotować organizm do wzmożonego wysiłku. Każdy z czterech alpinistów z mikołowskiego PTTK po polskich górach chodzi przez cały rok, oprócz tego biegają, jeżdżą na nartach i na rowerze, pływają. Poznali się na szlaku. Twierdzą, że mężczyzna po 40. ma taką kondycję, na jaką sobie zapracuje. Jolanta Talarczyk