NUMER zielono mi… time to make some noise…
Transkrypt
NUMER zielono mi… time to make some noise…
MIESIĘCZNIK KULTURALNY STUDENTÓW POLITECHNIKI WARSZAWSKIEJ Fabryka na Twoim biurku | Niedźwiedzie oświadczyny | FREEVision | Uroki podróży | Twój głos: 20 metrów nad ziemią | Przewodnik po japońskich restauracjach w Stolicy | Odbicia | Pałac sprzeczności | W zdrowym ciele zdrowy duch | Kulturowo – fi lozoficzne aspekty sportu | Druga strona odpowiada | Powiedz mi w co grasz, a powiem ci kim jesteś | Wbrew ziemskiemu przyciąganiu | Wokalista wielogłosowy | Muzyka i teatr | Książki | Slam | Hart ducha | Film | Oskariada | Konkursy ISSN 1732-9302 KWIECIEŃ 2007 NUMER 32 z timielon som e o e nto mmi… ois ak e… e Spis Treści Wstępniak Słońce wygląda, zagląda, chowa się, wychodzi, wschodzi, zachodzi. Rowerzyści czyszczą, dokręcają, smarują, pompują, jadą. Panie chowają, wyjmują, przymierzają, kupują. Zakochani trzymają się. Za ręce. Wiosna. Mówią, że najwyższy czas wyjść z domu i rozruszać kości. Ale nasz naturalny „zegar” każe nam właśnie teraz oszczędzać energię i jak najwięcej spać. Nasz metabolizm spowalnia i na nic nie mamy siły. Mózg wcale nie ma ochoty rozwiązywać skomplikowanych równań, a nogi odmawiają posłuszeństwa nawet w drodze przez podwórko do altanki śmietnikowej. W dodatku tegoroczna pogoda robi sobie z nas żarty. Zima wcale nie chciała być mroźna, a wiosna nie chce być ciepła. Nic dziwnego, że większość z nas ma wręcz wypisane na czole: NIECHCEMISIE. A my, na przekór wszystkiemu, piszemy właśnie o sporcie. Może jednak warto choć trochę się ruszyć? Jeśli nie nogą, to chociaż głową- przy rozwiązywaniu naszych konkursów. Zapraszamy do środka! STUDENCI: Fabryka na Twoim biurku 4 Koło Naukowe Układów Cyfrowych DEMAIN Niedźwiedzie oświadczyny 5 Dwie premiery Teatru Studentów Politechniki Warszawskiej już wkrótce! FREEVision 5 Uroki podróży 6 Są osoby, które niewiele mniej czasu niż na zajęciach spędzają w autobusie lub pociągu. Codzienne dojazdy na uczelnię są nieraz bardzo męczące, ale czasami bardziej się opłacają niż mieszkanie w Stolicy. Twój głos: 20 metrów nad ziemią 7 O walce o Dolinę Rospudy WARSZAWA: Przewodnik po japońskich restauracjach w Stolicy Odbicia 10 8 Fotoreportaż Pałac sprzeczności 12 Niektórzy mówią koszmar, niektórzy uważają, że stał się obiektem kultowym i piszą o nim książki – Pałac Kultury i Nauki. TEMAT NUMERU: SPORT W zdrowym ciele zdrowy duch 13 MIESIĘCZNIK KULTURALNY STUDENTÓW POLITECHNIKI WARSZAWSKIEJ ADRES KORESPONDENCYJNY: Centrum Ruchu Studenckiego ul Waryńskiego 12, 00-631 Warszawa, z dopiskiem „i.pewu” tel/faks: (022) 234 91 05 e-mail: [email protected] www.ipewu.edu.pl Jak uczą wspólnie historia i rozsądek: ciało i duch nie istnieją w sposób antagonistyczny. Nie wszystko, co nie jest cielesne, staje się automatycznie duchowe i odwrotnie. A jednak wyczuwamy podświadomie jakiś związek czy relację pomiędzy tymi niewątpliwie różnymi płaszczyznami istnienia. Kulturowo – filozoficzne aspekty sportu 14 Sport jaki jest, każdy widzi. Warto jednak poznać przyczyny, fundamenty, teorię – to, co ukryte i zapomniane, aby lepiej zrozumieć same fakty i zdarzenia, które dzieją się na boisku, korcie tenisowym, bieżni, czy stoliku karcianym. Druga strona odpowiada 16 REDAKCJA: Nieprzespane noce, niezaliczone egzaminy, długie godziny spędzone na dworcach i w pociągach – to los najbardziej oddanych kibiców. Co ich tak pochłania i przyciąga? Co sprawia, że kibicowanie stało się ich sposobem na życie? Redaktor Naczelna: Agata Burczyńska Powiedz mi w co grasz, a powiem ci kim jesteś Z-ca Redaktor Naczelnej: Gosia Janikowska Dział promocji: Ada Skowronek, Jan Rutkiewicz, Łukasz Sokołowski, Redakcja: Weronika Abramczuk, Katarzyna Czajka, Barbara Doraczyńska, Krzysztof Grudnik, Wojciech Karcz, Michał Konca, Olga Kurek, Tomasz Piętowski, Oliwia Pluta, Piotr Proczek, Ada Skowronek, Łukasz Sokołowski, Katarzyna Staroń, Magdalena Trzcińska, Małgorzata Zawilska, Edyta Zyśk Dział graficzny: Agnieszka Zielińska, Rafał Sawicki, Przemysław Raszeja, Maciej Cabaj Fotografia: Dominik Pisarek, Jan Rutkiewicz, Andrzej Wegner, Paweł Goliasz Korekta: Weronika Abramczuk, Łukasz Sokołowski, Magdalena Trzcińska Administrator WWW: Urszula Sieroń Projekt okładki: Maciek Cabaj PRODUKCJA: Wydawca: Samorząd Studentów Politechniki Warszawskiej 18 Sport to doskonały sposób na pokazanie światu, jakie miejsce w hierarchii społecznej się zajmuje lub jakie zajmować się chce. Wbrew ziemskiemu przyciąganiu 19 Dla nich nie istnieją żadne ograniczenia. Przedostając się z punktu A do punktu B, przeskakują, zeskakują, wbiegają, podbiegają, wspinają się na wszystkie możliwe przeszkody, jakie napotkają na swoje drodze. Traucerzy. KULTURA: Wokalista wielogłosowy 20 Znacie kogoś, kto opanował technikę śpiewania harmonicznego, czyli równoległe prowadzenie trzech głosów? Niemożliwe? A jednak. Parę słów o Jorgosie Skoliasie Muzyka i teatr 21 Książki Slam 23 22 Pierwsze slamy reklamowano hasłem ,,Przyjdź pokrzyczeć na poetów”. Idea zakładała uwolnienie poezji od tomików konkursów poetyckich z szanownym jury i nudnych wieczorków poetyckich. Miało być żywo, naturalnie i przede wszystkim emocjonalnie. Hart ducha 24 O sporcie można śmiało powiedzieć, że jest świetną rozrywką, zarówno dla aktywnie go uprawiających, jak i dla samych obserwatorów. Sport w fi lmie. Film 25 Oskariada 27 Międzynarodowe Forum Niezależnych Filmów Fabularnych Konkursy 28 DEMAIN Ludzie z pasją, którym nieobce są zagadnienia współczesnej elektroniki. To właśnie członkowie Koła Naukowego Układów Cyfrowych DEMAIN, które w lutym tego roku oficjalnie rozpoczęło swoją działalność na Wydziale Elektroniki i Technik Informacyjnych PW. Czym się zajmują, przeczytajcie sami. 4 Synteza układów cyfrowych jest jednym z kluczowych zagadnień współczesnej elektroniki. Komputery, telefony komórkowe, systemy telekomunikacyjne, multimedia – wszystkie one istnieją dzięki wykorzystaniu układów cyfrowych. Tworzenie nowoczesnych układów nie byłoby jednak możliwe, gdyby nie wyspecjalizowane języki opisu sprzętu, takie jak VHDL, AHDL czy Verilog. Nowoczesny procesor nie powstałby nigdy, gdyby za przykładem prekursorów elektroniki został on stworzony jako schemat naszkicowany na kartce papieru. Obecnie istnieją potężne procesory wielordzeniowe, których częstotliwość pracy sięga kilku GHz. Rodzi się więc pytanie, czy jest sens konstruowania nowych układów. Odpowiedź jest zdecydowanie twierdząca! Trudno oczekiwać, by w komórce znalazł się wentylator lub akumulator dostarczający prąd rzędu 30 amperów – a takie jest zapotrzebowanie nowoczesnych procesorów. Dla olbrzymiej liczby zastosowań (np. kryptografii, przetwarzania sygnału) uniwersalność architektury procesorów staje się ich ogromną wadą. Jak mówi przysłowie: „do wszystkiego – znaczy do niczego”. Na potrzeby tych dziedzin niezbędne jest tworzenie bardzo efektywnych rozwiązań specjalizowanych. Wykonanie w fabryce jednego układu scalonego kosztuje kilkaset tysięcy dolarów. Jest to przede wszystkim cena masek fotolitogra- ficznych. Jednak współczesna technologia oferuje zupełnie inne rozwiązanie – układy FPGA (Programmable Gate Arrays), czyli układy programowane przez użytkownika. Posiadają one zasoby logiczne w postaci reprogramowalnych komórek logicznych, matryc połączeń, wbudowane moduły pamięci oraz specjalizowane moduły DSP (Digital Signal Processing). Można je zaprogramować, by realizowały prawie każdy system cyfrowy. Koszt jednego układu to kilkadziesiat do kilkuset dolarów. Układy FPGA są niezwykle przydatne dla projektantów systemów cyfrowych, gdyż pozwalają na zaprojektowanie, uruchomienie i przetestowanie urządzenia na „własnym biurku”. Umiejętnie zaprojektowane, osiągają potężne moce obliczeniowe. Dla przykładu układ kryptograficzny oparty o FPGA, pracujący z częstotliwością 20 MHz, potrafi przetwarzać dane szybciej niż gigahercowy procesor uniwersalny! Poza tym jest odporny na Reverse Engineering – osoba niepowołana nie zdoła odtworzyć układu, który został wgrany na płytkę. To właśnie zagadnienia, którymi zajmuje się Koło Naukowe Układów Cyfrowych DEMAIN, Opiekunem Koła jest dr inż. Mariusz Rawski, a działalność wspiera aktywnie prof. Tadeusz Łuba. Nasze zainteresowania obejmują najróżniejsze zastosowania układów FPGA – od kryptografii, poprzez obliczenia rozproszone, po cyfrowe przetwarzanie sygnałów. Poznajemy najdrobniejsze niuanse języków opisu sprzętu. Łączymy hard z soft. Nie boimy się stawiać pytań i wytrwale poszukujemy na nie odpowiedzi. Projektujemy po to, by się bawić, a przy okazji uczyć – nie odwrotnie! Jeśli masz wiedzę na temat któregoś z języków opisu sprzętu i czujesz, że układy cyfrowe są Twoją pasją – to znak, że jesteś gotów by wstąpić do Koła. Serdecznie zapraszamy! Radoslav Darakchiev Prezes Koła Naukowego Układów Cyfrowych DEMAIN Kontakt: [email protected] Wydział Elektroniki i Technik Informacyjnych Zakład Podstaw Telekomunikacji ul Nowowiejska 15/19, pok. 484 tel. 0-22 234 78 97 „Niedźwiedzie oświadczyny” PREMIEROWO w Mechaniku! Teatr Studentów Politechniki Warszawskiej, który zainaugurował swoją działalność na naszej Uczelni ponad rok temu dwiema adaptacjami utworów Witolda Gombrowicza – “Iwona, Księżniczka Burgunda” oraz “Ślub”, przygotowuje dla nas kolejne premiery! Tym razem studenci – młodzi aktorzy – zmierzą się z jednoaktówkami Antona Pawłowicza Czechowa – rosyjskiego nowelisty i dramatopisarza. W drugiej połowie kwietnia koledzy i koleżanki z Teatru Studentów Politechniki Warszawskiej wystawią premierowo w Klubie Mechanik (Gmach Wydziału Mechatroniki, ul. Narbutta 87) dwie jednoaktowe komedie A. Czechowa – „Oświadczyny” (18 kwietnia) i „Niedźwiedź” (25 kwietnia). Dwie komedie – dwie historie miłosne, zestawione na zasadzie kontrastu, posiadające jednak wspólną płaszczyznę – okoliczność oświadczyn. Sprzeczki, zatargi, kłótnie kończą się ostatecznie szczęśliwie, ale czy dokładnie po myśli bohaterów? – przekonajcie się sami – polecam. Teatr Studentów Politechniki Warszawskiej powstał na początku roku akademickiego 2005/06 z inicjatywy Studentów i Samorządu PW. Od początku pieczę nad nim sprawuje aktor, absolwent Akademii Teatralnej w Warszawie – Grzegorz Sierzputowski. Dotychczas grupa ta występowała podczas ubiegłorocznych Juwenaliów Warszawskich, a także na Grudniowym Akademickim Przeglądzie Artystycznym (GAPA), na którym odniosła spory sukces, zajmując 2 miejsce w kategorii „Teatr”. Zespół liczący obecnie około 25 osób pracuje dwutorowo. Podczas poniedziałkowych warsztatów teatralnych „młodzi” (osoby przyjęte na ostatniej – październikowej rekrutacji) uczą się kunsztu aktorskiego, m.in. ruchu scenicznego, ale także ćwiczą i kształcą swój aparat mowy. W ramach warsztatów przygotowują również dramat Michała Walczaka – „Kopalnia”. Nieco starsi stażem (osoby będące w teatrze od momentu powstania) spotykają się częściej (przed premierami nawet kilka razy w tygodniu) i skupiają się na przygotowywaniu samych spektakli, dzięki czemu w najbliższym czasie będą mogli zaprezentować nam dwie, wspomniane już wcześniej komedie, na które serdecznie, wspólnie z TSPW, zapraszam. Dla studentów WSTĘP WOLNY! Warsztaty i próby zespołu teatralnego odbywają się zamiennie w Klubie Stodoła oraz w sali widowiskowej Riviery, która to sala, po zapowiadanym w najbliższym okresie przez władze uczelni remoncie, będzie również docelową siedzibą teatru. Więcej informacji możecie uzyskać odwiedzając stronę internetową TSPW: www.teatr. pw.edu.pl lub pisząc na adres e-mail: [email protected] hrabia proczo Najbliższe spektakle TSPW: Miejsce: Klub Mechanik Gmach Wydziału Mechatroniki ul. Narbutta 87 02-525 Warszawa 18.04.2007 (środa) godz. 19.00 OŚWIADCZYNY Antoni Czechow Reżyseria: Grzegorz Sierzputowski Obsada: Stiepan Czubukow – Andrzej Mazurak Natalia Czubukowa – Ola Mikulska Iwan Łomow – Piotr Proczek Czas: ok. 40 min 25.04.2007 (środa) godz. 19.00 NIEDŹWIEDŹ Antoni Czechow Reżyseria: Grzegorz Sierzputowski Obsada: Grigorij Stiepanowicz Smirnow – Piotr Pawluk Helena Iwanowa Popowa – Magdalena Romanowska Łuka – Sławomir Tomczak Czas: ok. 40 min Chciałbyś pogłębić swoją wiedzę z zakresu technik zarządzania kadrami? Poznać nowoczesne metody zarządzania motywacją oraz wiedzą? Interesują cię zagadnień dotyczących HRM? Weź udział w Vision i stwórz swoją wizję! Projekt Vision, organizowany przez międzynarodowe stowarzyszenie studenckie ESTIEM, to: – cykl seminariów – warsztatów – szkoleń – wizyt w przedsiębiorstwach – spotkań z przedstawicielami świata biznesu Tegoroczny cykl seminariów, rozpoczęty jesienią 2006 roku i trwający do wiosny 2007 roku, nosi nazwę FREEVision. Tematem przewodnim są szeroko rozumiane zasoby w przedsiębiorstwie (Future Resources for Energy and Economy). studentów lokalnych umożliwiając im poszerzanie wiedzy i umiejętności z interesującej ich dziedziny poprzez spotkania z ekspertami oraz otwarte dyskusje i warsztaty. „Zarządzanie zasobami ludzkimi – problemy i zagadnienia” („Issues and Problems In Human Resources Management”) to podtytuł projektu, który będzie towarzyszył seminariom organizowanym przez nas w dniach 5-12 Maja 2007. Wykłady i zajęcia będą prowadzone w języku angielskim. Każdy projekt gromadzi około 50-ciu studentów z całej Europy oraz wielu Organizatorzy: LG ESTIEM przy Wydziale Inżynierii Produkcji na Politechnice Warszawskiej. Miejsce spotkań: PW Wydział Inżynierii Produkcji ul. Narbutta 85 Warszawa Szczegóły www.estiem.pw.edu.pl i na plakatach. 5 UROKI PODRÓŻY Wygodnie jest mieszkać w pobliżu uczelni i móc się wysypiać, bo dotarcie na zajęcia zajmuje wtedy zaledwie kilkanaście, góra kilkadziesiąt minut. Ale są też osoby, które niewiele mniej czasu niż na zajęciach spędzają w autobusie lub pociągu. Należą do nich Marta, Magda, Edyta, Michał, Adam i Sebastian. Pobudka w środku nocy Przeprowadzenie się do Warszawy nie zaWstanie o godz. 5.00 rano, następnie 20 wsze jest opłacalne, dlatego osoby mieszkaminut marszu na stację po pustej i ciemnej – jące w odległości kilkudziesięciu km od niej z racji wczesnej pory – okolicy, a potem godzi- często decydują się zostać w domu i stamtąd na jazdy pociągiem – tak zaczyna swój dzień dojeżdżać na zajęcia. Marta (mieszka w 50 Edyta, studentka stosowanych nauk społecz- km od Stolicy): „Moi rodzice nie mieliby tyle nych na UW, gdy pierwsze zajęcia ma o godz. kasy, żeby mnie utrzymywać w Warszawie, 8.00. Mieszka 50 km od Warszawy, więc po- a ja nie dałabym rady pracować i uczyć się jeddróż w jedną stronę zajmuje jej w sumie nawet nocześnie”. W nieco innej sytuacji jest Magda 2 godziny. „Podróże mnie przemęczają i cza- (PW, Wydział Inżynierii Materiałowej), któsami po zajęciach, zamiast siąść do książki, ra mieszka 20 km od Warszawy, a podróż zasypiam. Często zdarza mi się spać w pocią- zajmuje jej około godzinę: „Mam blisko do gu albo w bibliotece, gdy czekam na zajęcia. miejsca zamieszkania i często osoby mieszkaPrzyzwyczaiłam się do tego, że jestem niewy- jące w Warszawie dojeżdżają dłużej niż ja” – twierdzi. I w sumie ma rację. Przebrnięcie na spana” – mówi Edyta Podobnie wygląda sytuacja Marty, która drugi koniec Warszawy, szczególnie w godzistudiuje na Wydziale Mechatroniki na PW: nach szczytu, pochłania mnóstwo czasu. Le„Jeżeli jadę na 8.00 wcześniejszym pociągiem, piej jest jechać i podziwiać widoki za oknem, to wstaję około 4.45 - 5.00 i wyspanie się wte- niż stać w korkach w centrum miasta. dy jest praktycznie niemożliwe, nawet jeśli Najgorzej jest zimą; położę się bardzo wcześ- Bezzębne dresy i spółka gdy dzwoni budzik, nie. Jeśli jadę późniejszym Dotarcie na czas do autobusu czy pociągu a za oknem jest pociągiem (ostatnio tylko całkowicie ciemno, nim jeżdżę), to z łóżka pod- to jeszcze nie koniec. Wręcz przeciwnie; to może się wydawać, noszę się gdzieś tak o 5.30 - dopiero początek atrakcji, gdyż teraz zaczyże jest środek nocy. 5.40 i jest wtedy szansa, że na się najciekawsze – czyli podróż. Oto, co po dojechaniu na uczelnię nie będę zupełnie myśli o niej Michał, studiujący na Wydziale nieżywa, a jeśli jeszcze wypiję kawę lub red Inżynierii Materiałowej na PW: „Jest to dość bulla, to jest prawie dobrze”. uciążliwe zajęcie. Nie przepadam za podróżaStudenci, którzy mieszkają poza Warszawą mi komunikacją miejską. Zawsze znajdzie się i codziennie dojeżdżają wiele kilometrów na jakiś powód, który spowoduje u mnie podniezajęcia, często zmuszeni są wstawać o „nie- sienie ciśnienia. A to jakaś babcia, która maludzkich” godzinach. Najgorzej jest zimą; cha torbą tak, że ciągle nią dostaję. A to ciągdy dzwoni budzik, a za oknem jest całko- gle ktoś mi wyrywa słuchawki z uszu. Zawsze wicie ciemno, może się wydawać, że jest śro- coś się znajdzie. Co innego, gdy jadę samodek nocy. Niestety; trzeba wyjść z wygodne- chodem. Wtedy dojeżdżanie nie jest już aż tak go łóżka, jeśli nie chce się spóźnić na zajęcia. uciążliwe. Czasami wręcz sprawia mi przyOsoby mieszkające daleko od stolicy nie maja jemność”. Na pytanie, czy spotkała go kiedyś tego komfortu, że – gdy spóźnią się na swój w podróży jakaś ciekawa przygoda, odpowiaśrodek lokomocji – wiedzą, że za chwilę na da: „Raczej nie. Chyba że ciekawą przygodą Osoby mieszkające daleko pewno zjawi się można nazwać widok, jak komuś podpalają od stolicy nie maja tego następny, więc nie włosy albo rozwalają szyby w autobusie”. Edyta twierdzi, że podczas podróży możkomfortu, że – gdy spóźnią mają czym się desię na swój środek lokomocji nerwować. Kolejny na poznać wiele ciekawych osób i przeżyć róż– wiedzą, że za chwilę na może być aż za go- ne – niekoniecznie najprzyjemniejsze – przypewno zjawi się następny, dzinę. Albo i wię- gody: „Kiedyś przysiadł się do mnie pewien więc nie mają czym się cej. Dlatego też nie chłopak w dresie, z niepełnym uzębieniem denerwować. Kolejny może mogą sobie pozwo- i zaczął podrywać. W pewnym momencie być aż za godzinę. Albo lić na zaspanie czy powiedziałam, że nie jestem zainteresowana i więcej. znajomością. Na to też wyjKiedyś przysiadł się do mnie ście z domu chwilę później: „Najpewien chłopak w dresie, on – chyba na zaczęściej jak zaśpię, to po prostu z niepełnym uzębieniem, chętę (przyp. red.) nie mam zazwyczaj autobusu i bez i zaczął podrywać. W pewnym – zaczął opowiawzględu na to, jak bardzo bym się momencie powiedziałam, że dać o swoim przyśpieszył, i tak nie mam jak doje- nie jestem zainteresowana rodzeniu i stwierchać” – mówi Sebastian, kolega znajomością. Na to on dził, że „może cały zaczął opowiadać o swoim czas”. Zrobiło mi Marty z wydziału. 6 „ „ „ przyrodzeniu i stwierdził, że „może cały czas”. Zrobiło mi się niedobrze. się niedobrze. Bałam się, że wysiądzie za mną i coś mi zrobi, zwłaszcza, że moja stacja jest w szczerym polu”. Na szczęście nic takiego się nie stało. Przeprowadzka do Warszawy? Niekoniecznie Gdy pytam moich rozmówców o to, czy chcieliby przeprowadzić się do Warszawy, odpowiedzi są różne. Adam (PW, Wydział Mechatroniki) odpowiada, że w przyszłym roku ma zamiar zamieszkać w akademiku- dla wygody i oszczędności czasu. W tym roku akademickim decyzję o tym podjął za późno i miejsca były już zajęte. Marta: „Pewnie, że bym chciała. Po pierwsze, miałabym wszędzie dużo bliżej i nie musiałabym wstawać o takich nieludzkich godzinach. Poza tym lubię to miasto, dużo się tu dzieje, mieszka tu większość moich zna- Przeprowadzenie się do jomych i nie miałabym Warszawy nie zawsze jest problemów typu: jak opłacalne, dlatego osoby wrócić do domu z im- mieszkające w odległości prezy, która kończy się kilkudziesięciu km od niej o 1.00 w nocy? Byłoby często decydują się zostać dużo wygodniej miesz- w domu i stamtąd kać w Warszawie, mo- dojeżdżać na zajęcia. głabym sobie nawet sama gotować, ale żebym nie musiała się zrywać o takich koszmarnych godzinach!” Innego zdania są Magda i Sebastian. Magda mówi stanowczo: „Nie. Mieszkam w fajnej okolicy, do lasu mam ok. 10 min. i mam dość blisko do Stolicy”. Sebastian przyzwyczaił się już do dojazdów. Poza tym ceni sobie ciszę i spokój, które ma zapewnione, mieszkając poza miastem. „ Opinie na temat, czy długie dojazdy pogarszają wyniki w nauce (lub stanowią przeszkodę w osiągnięciu lepszych), są podzielone. „Na pewno ma to wpływ na moje osiągnięcia. W tygodniu jestem zbyt zmęczona i zasypiam. Nawet kawa nie pomaga” – mówi Edyta. Michał zaś odpowiada: „Raczej nie. Na szczęście zostaje mimo wszystko trochę czasu na naukę. Przez dojazdy cierpią inne aspekty mojego życia.” Dojazdy ogólnie są męczące, jednak można się do nich przyzwyczaić. Podczas podróży można np. spokojnie porozmawiać ze znajomymi, poczytać książkę, pouczyć się lub przespać. Do tego nigdy nie wiadomo, kogo spotka się w podróży. Chociaż… Czasem może to i lepiej? Magda Trzcińska 20NAD METRÓW ZIEMIĄ Miałem napisać artykuł o Dolinie Rospudy leżącej na Równinie Augustowskiej. Miał to być tekst o tym, jak łamie się w Polsce prawo unijne, chcąc budować drogę przez obszar objęty ochroną NATURA 2000. Usłyszałem dziś jednak w radiu, że Europejski Trybunał Sprawiedliwości zajmie się kwestią budowy obwodnicy Augustowa przez Dolinę Rospudy. Sprawę na jego wokandę skierowała Komisja Europejska, której nie usatysfakcjonowały wyjaśnienia polskiego rządu. Pozostawię więc fakt ten bez komentarza, aczkolwiek jest mi wstyd, że polski rząd nie potrafi dbać o dobro narodowe, jakim jest unikalna przyroda, tylko staje się marionetką w rękach tych państw, które traktują Polskę jako kraj tranzytowy. Napiszę więc, jaki był klimat w lutowym obozie nad Rospudą. Na początku obozu, przez około dwa tygodnie przebywała tam grupka osób z różnych organizacji pozarządowych, takich jak Greenpeace, czy Pracownia na Rzecz Wszystkich Istot, które poprzez mieszkanie w namiotach w środku Puszczy Augustowskiej chciały zamanifestować swój sprzeciw wobec budowy obwodnicy Augustowa przez obszary cenne przyrodniczo. Akcja jednak przerosła oczekiwania wszystkich. Z upływem czasu, coraz więcej ludzi przybywało do obozu ekologów w dolinie. Większość z przyjeżdżających posiadała własne namioty i śpiwory. Pomimo przenikliwego zimna (w nocy dochodziło do -23 oC), braku wygód, agresji mieszkańców Augustowa protest trwał aż do 1 marca, czyli do daty rozpoczęcia okresu ochronnego dla ptaków. Od tego dnia zgodnie z polskim prawem nie można prowadzić prac budowlanych na obszarze ochrony siedliskowej ptaków. Okres ochronny trwa do końca lipca. Po tym czasie inwestorzy mają zamiar wkroczyć w dolinę z pracami budowlanymi. Nowoprzybyłe osoby nieśmiało pytały, jak jest w nocy? W dzień można się jakoś rozgrzać, chociażby łykiem ciepłej herbaty, która grzeje się nad ogniskiem. Ale w nocy, kiedy jest się zmęczonym i leży się w namiocie, czeka się tylko na coraz większy mróz… Część osób spała w namiotach rozbitych na platformach zawieszonych na drzewach około 20 metrów nad ziemią. W wypadku gdyby inwestorzy zdecydowali się wkroczyć z pracami związanymi z wycinką drzew, obecność osób przebywających na platformach uniemożliwiłaby ścięcie drzew. Długie nocne rozmowy przy beczkach, w których pali się ogień, postacie ubrane w wiele warstw ubrań chroniących od zimna gdzieś w środku Puszczy Augustowskiej. To nie był protest jak wiele innych w Polsce. Nikt z obecnych nie żądał podwyżek ani przywilejów – chcieliśmy tylko, by prawo było przestrzegane. Atmosfera w obozie zaczęła być napięta, gdy dowiedzieliśmy się, że mają przyjść mieszkańcy Augustowa z „krucjatą” przeciwko eko- logom. W dzień odwiedzin większość z obecnych w obozie wyszła na pięciogodzinny spacer nad rzekę Rospudę, aby nie prowokować przybywających po niedzielnych mszach odświętnie ubranych i przepełnionych nienawiścią mieszkańców Augustowa. Dowodził nimi pan z Samoobrony, który przez „szczekaczkę” nawoływał – „a teraz krzyże w stronę ekologów!”. Pięciusetosobowy tłum wyraźnie prowokował i szukał zaczepki- po 14 latach czekania, wreszcie miał namacalnego wroga – ekologów. Niestety, nie daliśmy się sprowokować. W ciszy i zadumie grupa 20 osób stała naprzeciw tłumu, trzymając w rękach znicze ku czci osób, które zginęły pod kołami samochodów na tutejszych drogach. Gest ten miał pokazać, że nie jesteśmy źli, że nie traktujemy mieszkańców Augustowa jako wrogów, ale utożsamiamy się z nimi w ich cierpieniu. Pomimo starań nie mogliśmy jednak przekonać przybyłych, że jesteśmy za budową obwodnicy Augustowa. Ta droga musi powstać i to jak najszybciej, jednakże przyjęty obecnie wariant jej budowy może spowodować, że szybko to nie nastąpi. Odcinek międzynarodowej drogi Via Baltica właśnie w okolicach Augustowa ma przebiegać przez dolinę bagienną. W Polsce nie budowano jeszcze drogi opartej na 11 metrowej estakadzie w tak trudnym terenie. Stabilność gruntów bagiennych jest stosunkowo słaba i aby utrzymać ciężar takiego mostu, będą musiały być wykonane potężne odwierty w bagnie w celu posadowienia w nich betonowych fi larów konstrukcji. Samo sprowadzenie sprzętu wykonującego odwierty nie będzie łatwą sprawą, tym bardziej, że przez większość sezonu budowlanego na tym terenie obowiązuje zakaz wykonywania prac budowlanych z uwagi na istniejące siedliska ptasie. Komisja Europejska będzie broniła ustanowionego prawa i nie pozwoli na rozpoczęcie inwestycji, chyba że zostanie wyznaczony wariant alternatywny. Zmarznięty tłum w końcu rozszedł się z wolna do swoich ciepłych domów. Do obozu wrócili pozostali jego mieszkańcy. Kolejny wieczór i kolejna noc. W dolinie Rospudy spotkałem profesorów uczelni wyższych, dziennikarzy, studentów, artystów, pracowników administracji, ludzi prowadzących własne biznesy… Każdy z nas przyjechał tam, aby pokazać, że są sprawy, o które warto walczyć, że nie można pozwolić, aby nami bezmyślnie kierowano i bezmyślnie decydowano za nas, co jest dla ważne, a co nie. Mamy prawo do tego, aby móc swobodnie się wypowiadać bez cienia strachu, że będziemy za to represjonowani. Przede wszystkim mamy prawo protestować przeciwko marnotrawieniu naszych pieniędzy oraz niszczeniu przyrodniczego dobra narodowego, bo o to się u tak naprawdę rozchodzi. Wojciech Potepa O proteście ekologów czytaj więcej na: www.rospuda.earthstyle.pl Poruszyła Cię jakaś sprawa? Chcesz podzielić się z nami swoimi refleksjami? Masz niecodzienną pasję, o której chciałbyś opowiedzieć? To jest właśnie miejsce dla Ciebie! Napisz do nas: [email protected] Najciekawsze artykuły opublikujemy na łamach naszego pisma. 7 Przydatny przewodnik o tym, do której restauracji warto wybrać się na japońską ucztę, a które miejsca można sobie darować. Akashia 8 Jana Pawła II 61 http://www.akashia.pl/ Lokalizacja: Widoczne miejsce, łatwo trafić. Wystrój i estetyka: Przypomina bardziej wykwintną restaurację europejską, a to za sprawą białych obrusów, serwet i kieliszków do wina. Część dla palących niewydzielona. Podobnie miejsce dla dzieci. Często z głośników słychać japońską muzykę. Sposób podania banalny. Pracownicy: Raczej uprzejmi, choć może się zdarzyć, że ktoś będzie się starał narzucić gościom swoją wizję posiłku, niekoniecznie zgodną z ich oczekiwaniami. Smak: Zazwyczaj sushi jest podawane świeże, raczej dobre, choć definitywnie nie jest najlepsze w Warszawie. W menu wybór potraw japońskich oraz koreańskich. Ceny: Najtańszy zestaw lunchowy – 35 zł. Można się tym najeść, wręcz przejeść. Poza zestawem ceny są wysokie i dwie osoby mogą się liczyć z rachunkiem powyżej 150 zł. Dostawa do domu: Tak, jeśli wartość zamówienia przekracza 100 zł. Inaba Nowogrodzka 84/86 http://www.inaba.com.pl/ Lokalizacja: Restauracja jest schowana i jeśli ktoś nie wie, gdzie szukać, może to chwilę potrwać. Gdy już się trafi na właściwą ścieżkę, można dostrzec ogromne banery, górujące nad biurem poselskim Jarosława Kaczyńskiego. Wystrój i estetyka: Iście japoński (chyba najbardziej w całej Warszawie), z dbałością o najmniejszy detal. Oprócz sushi baru jest karaoke, gra tylko japońska muzyka. Ładna porcelana, choć niestety kubki na herbatę nie zachwycają. Pracownicy: Niestety może się zdarzyć, że gość nie będzie miał powodów do zadowolenia. Smak: Bardzo dobry. W karcie poza sushi można znaleźć bardzo dużo japońskich potraw, których nie można dostać gdzie indziej. Ceny: Niestety, chyba najwyższe w mieście. A i porcje skromniejsze niż w niektórych innych lokalach. Dostawa do domu: Możliwa przez serwis internetowy. Minimalna wartość zamówienia: 40 zł. Izumi Mokotowska 17 http://www.izumisushi.eu/ Lokalizacja: Miejsce bardzo widoczne. Jest duży baner przed wejściem. Wystrój i estetyka: Sushi bar z łódeczkami, całość utrzymana w barwach czarnej i czerwonej. Na ścianach obrazy polskiej malarki. Japonizujący wystrój dla Europejczyków. Porcelana ładna i stylowa, ale daleka od japońskich kanonów. Muzyka: chill out. Pracownicy: Bardzo uprzejmi i pomocni. Smak: Dobry. Ceny: Stosunkowo wysokie. Dostawa do domu: Przez portal internetowy. Bezpośrednio w restauracji można zamówić na wynos. Nipponkan Nowogrodzka 47a Lokalizacja: Niełatwo trafić; brak wskazówek w postaci stojących reklam itp. Wystrój i estetyka: Na specjalną uwagę zasługuje jedyna w Warszawie taśma do sushi. Prawdziwie japońska, niestety wyglądem nasuwa myśl o inkubatorze. Podobnie jak w Inabie i Tokio można wybrać stolik za zasłonką, co daje maksimum możliwej prywatności. Niestety, znacznie zmniejsza to częstotliwość kontaktów z pracownikami. Sposób podawania potraw niewyszukany. Pracownicy: Bez rewelacji, ale też bez rażących wpadek. Smak: Niezły. Na taśmie, niestety, często można trafić nieświeże sushi. Jest możliwość zamówienia innych potraw japońskich. Ceny: Średnie. Dostawa do domu: Taksówką na koszt zamawiającego. Ryżowe Pole Zgoda 5 www.ryzowe.pl Lokalizacja: W widocznym miejscu. Wystrój i estetyka: Mały sushi barek. Jest jasno; ani bardzo japońsko, ani w stronę Europy. Sposób podania nie zostaje w pamięci. Oddzielna część dla palących. Pracownicy: Nie ma powodów do narzekania. Smak: Nie zasługuje na szczególną uwagę. Ceny: Dość wysokie. Dostawa do domu: Niezależnie od wysokości rachunku, opłata dla kuriera min. 10 zł. 9 So-an Koszykowa 54 www.so-an.pl Lokalizacja: Na tyłach budynku, ale duży baner nad wejściem ułatwia sprawę. Wystrój i estetyka: Mający pretensje do japońskiego, niestety duży telewizor i lampki choinkowe psują wrażenie. Jest barek, bez łódeczek. Sposób podania ładny, niestety pałeczki bywają nie do pary, może też się zdarzyć, że są niedomyte. Pracownicy: Niestety, pod tym względem So-an wypada bardzo blado: notoryczne doliczanie do rachunku niezamówionych pozycji, lekceważenie klientów, brak poszanowania ich czasu oraz bezczelność pracowników. To wszystko zniechęca. Smak: Dobry. Ceny: Stosunkowo niskie jak na sushi. Dwie osoby mogą się najeść za ok. 100 zł. I pewnie wezmą na wynos to, czego już zjeść nie zdołały. Dostawa do domu: Możliwa, ale kosztuje 30 zł. Tokio Dobra 17 Lokalizacja: Dobre, widoczne miejsce. Wystrój i estetyka: Jedyne w Warszawie paleniska w stołach, białe obrusy. Przyjemny sushi bar, są stoliki za zasłonkami. Muzyka japońska. Pracownicy: Bardzo uprzejmi, pomocni i dyskretni. Smak: Wyborny. Także sposób podania jest nietuzinkowy. Bardzo duży wybór japońskich i chińskich dań. Ceny: Wysokie. Nie tak, jak w Inabie, ale plasują się niedaleko. Dostawa do domu: Możliwa przez serwis internetowy. Akashia Jana Pawła II 61 http://www.akashia.pl/ Lokalizacja: Widoczne miejsce, łatwo trafić. Wystrój i estetyka: Przypomina bardziej wykwintną restaurację europejską, a to za sprawą białych obrusów, serwet i kieliszków do wina. Część dla palących niewydzielona. Podobnie miejsce dla dzieci. Często z głośników słychać japońską muzykę. Sposób podania banalny. Pracownicy: Raczej uprzejmi, choć może się zdarzyć, że ktoś będzie się starał narzucić gościom swoją wizję posiłku, niekoniecznie zgodną z ich oczekiwaniami. Smak: Zazwyczaj sushi jest podawane świeże, raczej dobre, choć definitywnie nie jest najlepsze w Warszawie. W menu wybór potraw japońskich oraz koreańskich. Ceny: Najtańszy zestaw lunchowy – 35 zł. Można się tym najeść, wręcz przejeść. Poza zesta- Przygotowała: Oliwia Pluta Zdjęcia: Dominik Pisarek 10 Warszawa… do góry nogami, na odwrót, miękko falująca, rozmyta, zniekształcona. W lustrze, szybie, kałuży. Całkiem inna. Piękniejsza. 11 Autor: Jan Rutkiewicz 12 Niektórzy mówią koszmar, niektórzy uważają, że stał się obiektem kultowym i piszą o nim książki – Pałac Kultury i Nauki oficjalnie stał się najwyższym, a jednocześnie najbardziej kontrowersyjnym zabytkiem w Polsce. Czy godzi się bowiem, by dar Józefa Stalina dla Warszawy był chroniony i finansowany z budżetu Rzeczpospolitej? a ł ł nie tylko darem i pomnikiem przyjaźni, ale też nie dającym się przeoczyć symbolem komunistycznego panowania nad Polską. Sam Pałac zaś służył komunistycznym władzom wiernie aż do ostatniego dnia istnienia PZPR, kiedy to w Sali Kongresowej padło słynne zdanie ,,Sztandar wyprowadzić”. Są jednak tacy, którzy uważają, że nie można spoglądać na Pałac jedynie przez pryzmat intencji, z jakimi był budowany 50 lat temu. Choć bryła Pałacu nie koniecznie musi się podobać (przez warszawiaków była ona wielokrotnie nazywana „snem pijanego cukier- nika”) to jednak wnętrza zasługują na uwagę. Mimo, że Pałac był budowany w zawrotnym jak na owe czasy tempie, to wnętrza wykonano z najlepszych materiałów z olbrzymią pieczołowitością. Choć może się to wydać niemożliwe, w Pałacu Kultury są sale, które niemal się nie zmieniły od czasów gdy je otwarto. Prywatne gabinety, sale posiedzeń rad czy komitetów- wydają się być wyjęte z przeszłości. Do tego dochodzi monumentalny przepych niektórych sal, w których skrzy się światło odbite od kryształowych żyrandoli a sufit wspierają marmurowe kolumny. Wszystko to warte jest zachowania i pokazania przyszłym pokoleniom. Jednak uczynienie z Pałacu zabytku może okazać się uciążliwe dla wielu instytucji i firm. W przeciwieństwie do większości zabytków w Polsce Pałac Kultury pełni i będzie pełnił funkcje użytkowe. Poza biurami ratusza w Pałacu mieszczą się trzy szkoły wyższe i całe mnóstwo firm. Dziś zmieniają one wystrój pięter według własnego upodobania – teraz, gdy Pałac został wpisany na listę zabytków, każdy, nawet najdrobniejszy remont będzie wymagał zgody konserwatora. To może stanowić problem nie tylko dla najemców (którzy muszą co pewien czas remontować lub poprawiać niezbyt staranne budownictwo), ale także dla regionalnego konserwatora zabytków, który zapewne będzie zasypywany wnioskami. Opiekunowie innych zabytków warszawskich boją się z kolei, że Pałac będzie skarbonką bez dna. Próba utrzymania 30 pięter w dobrym stanie przy zachowaniu wystroju z lat 50 w budynku, który nie ma ani zabezpieczeń pożarowych, ani jakichkolwiek innych, będzie zapewne kosztować fortunę. Tymczasem inne warszawskie zabytki (nieliczne zachowane sprzed wojny i te powojenne) będą musiały obejść się bez państwowych pieniędzy. Niezależnie jednak od kontrowersji nie sposób zaprzeczyć, że Pałac jest budynkiem wyjątkowym, jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych symboli Warszawy nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Pełni teeż ważną rolę miejsca spotkań kulturalnych h i naukowych. To, że ciąży na nim jego hisstoria, nie powinno wpływać na naszą ocenę jego społecznej i architektonicznej wartości. Ważne jest bowiem nie jaką budynek ma histtorię, ale to, czy ludzie potrafią go wykorzysstać niejako na przekór temu, co było w przeeszłości. Najlepszym przykładem jest tu Pałacc Namiestnikowski. Niegdyś siedziba rosyjsskiego namiestnika Warszawy, dziś siedziba Prezydenta Polski. Bo to nie historia nadajee znaczenie budynkom, tylko ludzie. Teksst: Katarzyna Czajka Zdjęccia: Andrzej Wegner „W zdrowym ciele zdrowy duch” Y – o ciele i cielesności w rozwoju duchowym. W powszechnym rozumieniu ciało i duch stanowią silnie zarysowaną opozycję. Wydaje się, że jeśli coś jest przymiotem jednego, nie może jednocześnie dotyczyć drugiego. Więcej nawet: element danego zakresu (cielesnego bądź duchowego) jest przeciw drugiemu zakresowi. A więc jeśli coś jest dobre dla ciała, to pogrąża ducha, zaś duchowe wzbogacenie wiąże się z umartwianiem ciała. Ten typowy dla chrześcijańskoeuropejskiego sposobu myślenia pogląd skrystalizował się w średniowieczu i jest jednakowoż stary, co i błędny. Pójście tym tropem doprowadziłoby do uświęcenia stanu, w którym człowiek przestałby przyjmować pożywienie, uznając to za folgowanie „grzesznemu” ciału. Tego typu paranoidalna anoreksja miała zresztą miejsce w sekcie katarów. Zostali oni uznani za heretyków i szybko wyrżnięci przez lepiej odżywionych chrześcijan. Jak uczą wspólnie historia i rozsądek: ciało i duch nie istnieją w sposób antagonistyczny. Nie wszystko, co jest nie-cielesne (antycielesne), staje się automatycznie duchowe i odwrotnie. A jednak wyczuwamy podświadomie jakiś związek czy relację pomiędzy tymi niewątpliwie różnymi płaszczyznami istnienia. Spróbujemy go bliżej określić. Spora część duchowych praktyk wymaga dobrego stanu zdrowia. Bez względu na to, jaki system sobie obierzemy: choroba raczej nie będzie pożądana. Dobre samopoczucie to także dobry punkt wyjścia do działań na każdej płaszczyźnie, w tym również duchowej. Stąd też wynika troska religijnych przewodników nad zdrowiem swych aspirantów. Buddyzm wytworzył wiele praktyk o charakterze medycznym, taoizm stał się podstawą alternatywnej (i żywej do dziś!) medycyny chińskiej, a współcześnie wciąż można spotkać chrześcijańskie zakony parające się między innymi zielarstwem. Wszystko to odnosi się do uzdrawiania, jednak równie ważna wydaje się profilaktyka. Ponieważ wiele mówi się o wadze utrzymywania kondycji fizycznej w przeciwdziałaniu różnym chorobom oraz o zbawiennym wpływie umiarkowanego wysiłku fizycznego na układ odpornościowy, nic dziwnego, że systemy wewnętrznego rozwoju nie pominęły zewnętrznego zrównoważenia. Jednym ze starych, sprawdzonych sposobów na uniknięcie fizycznej stagnacji, Y ugruntowanym w różnych tradycjach duchowych jest taniec. Taniec jest sztuką, w której forma i treść są ze sobą tożsame. Jeśli na przykład w poezji czym innym jest forma wiersza, a czym innym znaczenie, i zwykle forma jest tylko nośnikiem, to w przypadku tańca ciężko o podobne rozróżnienie. Z tego powodu taniec, postrzegany jako cielesny sposób ekspresji, w swej wersji sakralnej, łączy z jednej strony formę z treścią, a z drugiej: ciało z duchem. Podobnie większość sztuk walki (przy czym mam tu na myśli prawdziwe sztuki walki, noszące znamiona artyzmu, nie zaś popularne od jakiegoś czasu paramilitarne systemy „samoobrony”). Nie jest przypadkiem, że największe, najbardziej znane i częściowo już mityczne, dalekowschodnie ośrodki sztuk walki, jak klasztor Shaolin, czy góra Wudan przez cały czas pełniły charakter miejsc religijnych. Różne szkoły Kung Fu czy Tai Chi Chuan – na omawianie których nie ma niestety miejsca w tym krótkim eseju – bazowały w swej wykładni teoretycznej na taoizmie lub buddyzmie, same zaś pomagały w praktycznym zastosowaniu, odczuciu zasad porządkujących świat, ponieważ ludzkie ciało jest mikrokosmosem, którego obserwacja pozwala poznać analogicznie zbudowany makrokosmos. Hinduska joga sięga jeszcze dalej. W hatha jodze, czyli jodze opartej na asanach – różnych pozycjach ciała, dąży się ku czysto duchowym celom poprzez zupełnie fizyczne środki. Można zaryzykować stwierdzenie, że także islamska idea jihadu (świętej wojny) zakłada utrzymywanie sprawności fizycznej. Wszak w czasach hassasynów nie było równych im wojowników, a fanatyzm religijny nie może być tu jedynym wytłumaczeniem. Inną formą cielesności prowadzącej do duchowego rozwoju jest seksualność. Ponieważ świat zachodni odrzucił ją jako niemoralną i na wieki zamknął się na doskonalenie w tej dziedzinie, warto znów zwrócić się w stronę systemów wschodnich. Tantra (w swej hinduskiej jak i buddyjskiej odmianie) oraz taoizm od dawna odkrywają duchową drogę nie tylko akceptując ludzką seksualność, lecz także podkreślając jej mistyczne strony. W taoizmie ogromne znaczenie ma energia seksualna wytwarzana podczas stosunku. Sporo uwagi poświęca się na mak- symalne ograniczenie strat tej energii. Ma ona zapewnić zdrowie, dobre samopoczucie i długie życie. Stanowi też potencjał rozwoju duchowego – nagromadziwszy ją przechodzi się do swoistej alchemii wewnętrznej. Tantra seksualna polega także na przemianie, tym razem konkretnego aktu erotycznego w specyficzny rodzaj sakramentu. Dodatkowo seks tantryczny zmierza do zatracenia dualistycznego postrzegania (partner i partnerka łączą się mentalnie w jedno), co jest postulowane przez buddyzm jak i hinduizm. Ciało nie jest tylko zwykłą powłoką, w której mieszka (różnie rozumiany) duch. Wszędzie tam, gdzie wierzy się w reinkarnację, można zaobserwować paradoksalnie wysoki szacunek żywiony względem obecnej formy cielesnej. Wytłumaczenie tego jest proste: może i obecna powłoka jest tylko jedną z wielu i kiedy uniknie zniszczeniu, zostanie zastąpiona, ale nie wiemy, jaka będzie ta kolejna. Skoro istnieje na świecie tyle różnych stworzeń, to ktoś musi się w nie wcielać. Każdemu z nas nietrudno wyobrazić sobie przynajmniej kilka zwierząt wywołujących dreszcz obrzydzenia. Na takim tle jakże wyjątkowym i cennym wydaje się ludzkie wcielenie. William Blake, angielski poeta i myśliciel z przełomu epoki oświecenia i romantyzmu, uważał, że ciało jest swego rodzaju kompromisem pomiędzy wewnętrznym duchem a zewnętrzną materią (światem). Przy takim podejściu praca nad ciałem może mieć skutki dwojakiej natury. Albo odnosić się będą do wnętrza i motywować duchowy rozwój, albo zainicjują działania materii, to jest otaczającego nas świata muszącego dostosować się do nowych warunków „kompromisu”. W obu przypadkach skorzystamy na tym. Jest to wielka szansa, ale i wielkie niebezpieczeństwo. Jak wszędzie, także i tutaj stagnacja oznacza regres. Są różne sposoby pracy nad własnym ciałem, o części wspomniałem powyżej, inne zapewne sami doskonale znacie. Wybór jest szeroki, ale jeśli nic dla siebie nie wybierzemy, ciało zacznie słabnąć i niszczeć. To pociąga za sobą odpowiednie konsekwencje – tak wewnętrzne jak i zewnętrzne. Na koniec chciałbym Wam życzyć wielu udanych przedsięwzięć cielesno-ruchowych ku którym nadciągnęła idealna okazja – wiosna! Krzysztof Grudnik Y YY Y 13 %S P O R SPORT KULTUROWO-FILOZOFICZNE ASPEKTY SPO 14 Sport jaki jest, każdy widzi. Daje nam niewątpliwą radość, kiedy uczestniczymy w nim zarówno biernie, jak i czynnie. Pozwala się zrelaksować, jest sprawdzianem dla naszych umiejętności, rozrywką, czymś, co integruje ludzi. Daje upust emocjom, które udzielają się tak samym graczom, jak i widowni. Wszystko to prawda, jednak trzeba mieć świadomość, że jest to jedynie wierzchołek góry lodowej. A warto poznać same przyczyny, fundamenty, teorię – to, co ukryte i zapomniane, aby lepiej zrozumieć same fakty i zdarzenia, które dzieją się na boisku, korcie tenisowym, bieżni, czy stoliku karcianym. Pograjmy w coś, pobawmy się! Zanim przejdziemy do pytania, czy każdy sport jest grą, zastanówmy się, czym się różni gra od zabawy? Z pewnością ten drugi termin odnosi się w naszej mentalności europejskiej, do czegoś błahego i niepoważnego, często tożsamego ze światem dziecka. Jest to poniekąd prawda. Pamiętać jednak należy, że na wschodzie zabawa jest czymś chwalebnym i poważnym. Często spowita przemocą, powiązana wraz ze sztuką i religią stanowi o boskim procesie ciągłej i nieprzerwanej kreacji. Oczywiście jest to inny model kulturowy, ale jak się przekonamy, wiele z tych cech przenika także do naszej rodzimej tradycji. Każda gra jest zabawą, ale nie każda zabawa jest grą. Obie te rzeczy posiadają pewne określone prawa i zasady, przenoszą nas w inną przestrzeń i czas. W obie też angażujemy się całym sercem, zapominając o świecie rzeczywi- stym – notabene jest to jedno z podstawowych założeń tych form aktywności ludzkiej. Zarówno w grze, jak i w zabawie złamanie pewnych reguł powoduje kryzys tego mikroświata – jest to albo postępowanie niezgodne z zasadami fair play, albo tak zwane „psucie zabawy”, wyjątkowo (jak pamiętamy z okresu młodości) irytujące. Najistotniejsze jest jednak to, że gra wyróżnia się zawartym w sobie pierwiastkiem rywalizacji, który zawsze łączy się z wygraną lub przegraną, co oczywiście nie jest niezbędne w przypadku zabawy. Jak bowiem dzieci mogą przegrać, bawiąc się klockami Lego lub rysując coś kredkami? Wystarczy jednak, że urządzą sobie konkurs na najlepszą pracę artystyczną, lub najoryginalniejszą budowlę i już zabawa przerodzi się w grę. Możemy więc wywnioskować, że każda gra zawiera w sobie cechy zabawy, nieważne jak silnie dziś tłumione, jeśli pomyślimy na przykład o zawodowym sporcie. A czy każdy sport jest grą? To zależy, co nazywamy sportem. Skoki na bungee najprawdopodobniej grą nie są, gdyż nie zakładają przeciwnika i rywalizacji. Chyba, że walczymy z własnym strachem. Problem do rozważenia. No to gramy! Gra jest czynnością, która sprawia przyjemność, odwołuje się jednak do tego co poważne i rzeczywiste. Zamyka się w określonej przestrzeni i czasie, tworzy nowe reguły, odmienne od tych znanych z życia rzeczywistego, ale mimo wszystko na rzeczywistości się wzoruje. Jest to pewnego rodzaju ceremoniał, w którym niezbędne jest od- grywanie określonych ról, jak również pełne zaangażowanie i uroczysta powaga. Walka, na przykład piłkarzy czy tenisistów, pokazuje nam to znakomicie. Dwie strony stają się sobie wrogie, „my” zawsze jesteśmy lepsi i mamy (musimy!) wygrać, „oni” – gorsi i nie dadzą nam rady. Gra przekształca graczy. Zmienia ich na czas rywalizacji, tworzy zupełnie nową rzeczywistość. Dwaj przyjaciele, grając w szachy, przestają być dla siebie przyjaciółmi, a stają się wrogami. Nie pomagają sobie (wtedy straciłoby to sens), ale chcą się nawzajem zniszczyć, okazać swoją wyższość, przewagę itp. Po grze oczywiście wszystko wraca do normy. Naturalnie czysto teoretycznie. Jest to główna zasada gier zachodu. Na wschodzie gry i zabawy trwają nieprzerwanie i mają wpływ na całe życie, kulturę i religię. Europa tylko pozornie przedstawia model odmienny. Ileż to razy pewne gry braliśmy tak na poważnie, że nawet po ich ukończeniu, już w normalnym czasie i rzeczywistości, nie mogliśmy o nich zapomnieć. Rywalizacja między dwoma zawodnikami przenosiła się poza zabawę, często doprowadzając nas do łez, bójek (bo przegraliśmy lub straciliśmy pieniądze) itp. Nie jest to oczywiście pełne przeniesienie świata gry do świata realnego (po meczu koszykówki nie mamy przecież nakazu kozłowania piłki), jednak skutki sportowej potyczki, pozytywne, czy nie, oraz pewne jej elementy (na przykład postawa antagonistyczna dwóch osób po ukończeniu zawodów) mogą się do rzeczywistości przenieść. RT SPORT % ORTU Wg teorii Hansa Gadamera sama gra jest siłą niezwykle osobliwą. Gracze bowiem nie są podmiotami gry. To sama gra jest władczą i ustawodawczą mocą, która wplątuje i angażuje grających, organizuje ruchy zawodników, wyodrębnia przestrzeń na wzór przestrzeni świętej i wyznacza cele, przez których realizację sama się objawia zarówno graczom, jak i widzom. Co najciekawsze – widzowie, może nie mają regulaminowego wpływu na to, co dzieje się, na przykład na parkiecie, ale niewątpliwie przyczyniają się do zmian w samej rozgrywce. Są do tego niejako zdeterminowani, jak aktorzy – mają zadanie gwizdać, kiedy rywalowi dobrze idzie, wspomagać swoją drużyną brawami itd. Nie wynika to z ich własnej woli, bowiem gra już ich wciągnęła i zahipnotyzowała, a teraz wydaje im rozkazy, zmusza do określonych zachowań. Jest czymś ponad nimi. Pogląd Gadamera wydaje się zatem słuszny: w grę nie gramy, to ona gra nami. Trochę o walce kogutów Przykładem jak sport może trwale łączyć się z kulturą, a nawet być odzwierciedleniem danej cywilizacji, są walki kogutów na wyspie Bali. Zaangażowanie uczestników jest niezwykle silne – identyfikują się ze zwierzętami i mają pewność, że to oni sami walczą. Wynika to z pewnych lokalnych uwarunkować etnicznych. Kogutami na Bali opiekują się wyłącznie mężczyźni, tylko oni też są dopuszczeni do tej dyscypliny sportu. Przez cały czas ptaki te są pielęgnowane, wyprowadzane na spacery, a kiedy zaczynają się zawody – wystawiane do walki. Plac, na którym rywalizują zwierzęta ma powierzchnię ok. 4,5 m², cała ceremonia trwa od późnego popołudnia do wieczora. Ptakom przymocowuje się do pazurów ostre jak brzytwa ostrogi. Jedna runda mierzona jest przez sekundantów za pomocą połówki kokosa, która zatapia się w pojemniku z wodą. Trwa ok. 25 sekund. Zawodnicy mogą opatrywać swoje zwierzęta lub podjudzać je do walki jedynie w czasie przerw. Zazwyczaj pojedynek jest rozstrzygnięty już po pierwszej, drugiej rundzie, ptaki rzucają się na siebie zadając sobie rany ostrogami, rozszarpując się w dzikim szale. Często oba koguty padają martwe – zwycięstwo jednak należy to tego, który dłużej utrzymał się przy życiu. Oczywiście bywają też pojedynki, w których ptaki nie mają najmniejszej ochoty na rywalizacje. Trzeba ich wtedy to tej rywalizacji sprowokować. Walk oczywiście, podczas całego popołudnia jest bardzo dużo. Grze tej towarzyszą liczne zakłady i stawki. Główny zakład, im wyższy, tym lepszy, zawarty jest pomiędzy właścicielami kogutów, dziesiątki mniejszych - wśród publiczności. Tuż przed walką panuje wokół placu nieprawdopodobny chaos – ludzie przekrzykują się % 15 nawzajem, uzgadniają wysokości stawek itp. Wszyscy jednak milkną przy wybiciu gongu oznajmiającego pierwszą rundę, a cały doping odbywa się w ciszy, tak jakby czas i miejsce pojedynku zostało nagle uświęcone. Zaangażowanie samych właścicieli jest tu wprost niezwykłe. Przegrany często rzuca się ze złości na martwego koguta, płacze itp. Jest to poniekąd zachowanie teatralne, ale często zawodnicy tracą (lub zyskują) naprawdę wielkie pieniądze. Nie o wartości materialne w głównej mierze tu jednak chodzi, a o szacunek, godność i honor. Wzięcie udziału w zawodach to postawienie na szali swojego „ja” publicznego. Koguty na Bali są przedłużeniem męskiego ego i domeną dzikości. Tamtejsza ludność z natury nastawiona jest bardzo pokojowo, wszystko też co zwierzęce (również samo odżywianie) budzi u nich wstręt. Identyfikacja z kogutem to niezwykle ryzykowny kontakt z chaosem i siłami ciemności. Jest to jednak zabieg konieczny. Sama walka to składanie ofiary licznym duchom i demonom mogącym zaszkodzić tej społeczności. Jest to też odwieczny pojedynek dobra ze złem, odwieczne i ciągłe stwarzanie świata na nowo. W języku ludności balijskiej odpowiednikiem piekła jest zwrot „człowiek, którego kogut przegrał”, niebo odnosi się do zwycięzcy. Żadne też balijskie święto nie może się odbyć bez tego specyficznego wydarzenia. A u nas? Sport na trwale zespolił się z kulturą europejską. Jego oddziaływanie na całe społeczeństwo jest w niektórych aspektach podobne do walki kogutów na Bali, jak również do szeroko rozumianej sfery sacrum. Czy mistrzostwa świata w piłce nożnej albo olimpiady nie są swoistymi świętami? Powtarzają się cyklicznie, angażują „wiernych” kibiców, zmieniają na pewien okres zasady rządzące czasem. Są wyodrębnione ze zwykłego ciągu historycznego. Rozmawiając o sporcie i uczestnicząc w nim, powstają więzi wspólnotowe, ludzie się integrują. A kim są sami sportowcy? Czy nie świętymi, kapłanami, bohaterami? Ilu chłopców chce ich naśladować? Ilu widzi w nich takie wzory, jakie greccy efebowie widzieli w bohaterach mitycznych – Heraklesie czy Tezeuszu? Niewątpliwie sport dotyczy nas wszystkich, podobnie jak religia. Angażujemy się w gry, zawody i olimpiady mniej lub bardziej, ale na pewno nie pozostają one dla nikogo czymś obojętnym. Są częścią naszego życia, zabawą, wzorem kultury, obrazem społeczeństwa, ogniskiem emocji, jak również, wg Gadamera, niematerialnymi bytami, które nad nami panują. Tomasz Piętowski Nieprzespane noce, niezaliczone egzaminy, długie godziny spędzone na dworcach i w pociągach – to los najbardziej oddanych kibiców. Co ich tak pochłania i przyciąga? Co sprawia, że kibicowanie stało się ich sposobem na życie? 16 K I B Druga strona Od czasów starożytnej Grecji zawody sportowe istnieją dla publiczności i dzięki niej. Mecz przy pustych trybunach jest dotkliwą karą dla klubu. Duża grupa kibiców to gwarancja sukcesu, bo tylko w ten sposób można przyciągnąć sponsorów. Fenomen kibicowania – zaangażowania emocjonalnego w losy grupy ludzi biegających w różne strony po boisku albo przebijających piłkę na jedną lub drugą stronę – można analizować pod względem socjologicznym, antropologicznym i psychologicznym. Prawie wszyscy uczestniczą w tym ludowym święcie, świeckim rytuale, zbiorowej euforii, gdy polska drużyna gra na mistrzostwach świata. Piłka nożna wyzwala ogromne emocje, które mogą prowadzić do tak dramatycznych skutków, jak śmiertelne ofiary starć pseudokibiców. Takie wydarzenia pokazują, jak ważną i niejednoznaczną rolę odgrywa kibicowanie – jest wentylem dla kumulujących się, negatywnych uczuć i popędów, czy raczej ich katalizatorem? Zachowanie fanów piłki nożnej to temat szeroki i skomplikowany. O wiele milej przedstawia się sytuacja na trybunach boisk siatkarskich. Siatkówka została niedawno okrzyknięta „sportem narodowym”, a zainteresowanie tą dyscypliną po Mistrzostwach Świata gwałtownie wzrosło. Kto był kiedykolwiek na meczu siatkówki, docenia atmosferę panującą w halach – kulturalny doping, rodziny z dziećmi bez obaw spędzające tam niedzielne popołudnie, nieliczna ochrona i żadnych agresywnych wybryków. Nie znaczy to bynajmniej, że doping na meczach siatkarskich jest „letni”. I tam są kibice, którzy całym sercem zagrzewają swoją ulubioną drużynę do walki. Takich kibiców ma zespół AZS Politechniki Warszawskiej. Zespół AZS Politechniki Warszawskiej J.W. Construction AZS Politechnika Warszawska, czyli jedyny stołeczny zespół w ekstraklasie piłki siatkowej mężczyzn, nie rozpieszcza swoich fanów – jeszcze niedawno znajdował się na ostatnim miejscu tabeli, mimo osiągniętego w zeszłym sezonie wysokiego, piątego miejsca. Hala Koło nigdy nie świeci pustkami, ale na komplet publiczności można liczyć dopiero wtedy, gdy na Obozową przyjadą drużyny „z górnej półki” – czyli z zawodnikami, którzy zdobyli srebro na Mistrzostwach Świata. Jednak Klub Kibica – czyli najbardziej oddani wielbiciele stołecznego zespołu, nie przychodzą tu dla gwiazd sportu, ale dla swojej ukochanej drużyny. – Dużo osób będących na meczu kibicuje przeciwnej drużynie – mówi Luiza, studentka filozofii na UKSW. – Ostatnio mieliśmy sytuację z „Wlazły show”, czyli Klub Kibica jest za Politechniką, a cała reszta hali kibicuje innej drużynie i chłopcy czują się jak na wyjeździe. Tak musi brzmieć pierwsza i niezłomna zasada prawdziwego kibica Politechniki: zawsze dopinguj swoją drużynę, nigdy przeciwną. „Błoto, deszcz, czy słoneczna spiekota” Na jakie poświęcenie jest gotowy prawdziwie oddany fan? Przede wszystkim: najpierw mecz, potem nauka, czyli jeśli nie może pogodzić studiów z pasją, wybiera to drugie. - Pójść na mecz, czy na egzamin? Często wybieramy mecz – mówi Luiza. Bożena, studentka Wyższej Szkoły Medycznej, inaczej patrzy na sprawę: – Ze studiami póki co nie mam problemu, ale z pracą mam – często biorę urlopy, ale szefa mam kochanego, więc coś się naściemnia o chorobie i można jechać na mecz. Jednak przygotować się trzeba nie tylko na oblany egzamin. Żadna pogoda nie jest straszna prawdziwym kibicom. – Piąta rano, dworzec Zachodni, minus 30 stopni, a my jedziemy na mecz do Rzeszowa. Nigdy w życiu tak nie zmarzłam, w dodatku przegraliśmy – mówi Bożena. Michał, prezes Klubu Kibica, student nauk politycznych na UW, też wybrał się do Rzeszowa: – Rano pociąg spóźnił się pół godziny, ale o w pół do ósmej ruszyliśmy, a mecz dopiero o 17, więc mieliśmy dużo czasu. Niestety za Kielcami stanęliśmy w polu, zepsuł się elektrobus. Trwało to 3 godziny i dojechaliśmy do Rzeszowa, gdy mecz już się skończył. Gdy wracaliśmy z siatkarzami, w tej samej miejscowości popsuł im się autokar. Nasuwa się pytanie, czy takim poświęceniom towarzyszą jakieś wyrazy wdzięczności ze strony drużyny? Członkowie klubu kibica na pierwszym miejscu zgodnie wymieniają powroty z meczów autokarem razem z siatkarzami. –Mogliby, tak jak zespoły „z górnej półki”, olać kibiców i powiedzieć, że nie obchodzi ich, jak jest zimno i jak późno w nocy mamy pociąg. Ale jeśli siatkarze są poinformowani wcześniej, to bywa, że wracamy jednym autokarem. Zdarzyło się nawet tak, że jeden z siatkarzy podpadł trenerowi, bo zaprosił nas do au- BaIodpowiada CE wszystkie zdjęcia ulubionego zawodnika, a czasem wyznają mu miłość i opisują swoje sny i fantazje na jego temat. Zażyłość między kibicami Ale korzyści, jakie płyną z bycia kibicem, to nie tylko wypad na piwo z siatkarzami. – Przede wszystkim poznałam masę fantastycznych osób – mówi Monika. – Poznajemy kibiców z innych miast, z wieloma klubami kibica się przyjaźnimy, spotykamy się po meczach. Michał ma podobne zdanie: – W Klubie Kibica jest ponad 60 osób, rodzą się różne przyjaźnie, więzi. Nasze kibicowanie nie kończy się na tym, że pójdziemy na mecz, odbębnimy swoje i wracamy do domu. Kibice z całego kraju współpracują ze sobą, czego efektem jest na przykład organizacja Mistrzostw Klubów Kibica albo Pucharu Klubów Kibica. Przynależność do takiego klubu wiąże się z wpłacaniem składki członkowskiej, ale zapewnia bezpłatne wejście na mecze i okazje do spotykania zawodników. Bożena dostrzega jeszcze jedną pozytywną stronę swojej pasji: – Zwiedzamy bardzo dużo miejsc. Możemy nie spać przez cały weekend, bo jeździmy za zespołami po całej Polsce. Pytana o wydarzenie związane z wyjazdami, które wspomina najczęściej, opowiada: – W hali w Bełchatowie przewróciłam się przy wszystkich zawodnikach, właściwie to podjechałam pod nogi Mariusza Wlazłego. To było naprawdę straszne, nie wiedziałam, co się ze mną dzieje i gdzie mam szukać wyjścia. Luiza najmilej wspomina powroty razem z siatkarzami i opowiada o śpiewającym drugim trenerze, który przerabia wszystkie piosenki na hymn zespołu Politechniki. Jak rozpoczęła się przygoda z zespołem AZS Politechniki Warszawskiej dla większości kibiców? Najczęściej impulsem do odnalezienia zespołu siatkówki w stolicy były dokonania reprezentacji. Pierwsze mecze, które odbyły się na Hali Koło po zdobyciu przez Polskę srebrnego medalu na Mistrzostwach Świata, przyciągnęły prawdziwe tłumy; teraz frekwencja znowu spada. Klub Kibica pracuje nad atmosferą na hali. Wystarczy spojrzeć na mecze w innych miastach Polski, nie wspominając już o kibicach greckich lub włoskich, by stwierdzić, że Warszawie w tej kwestii jeszcze wiele brakuje. Na razie na trybunach pojawiają się wielkie zielone flagi AZS i rozbrzmiewają bębny. Po każdym wygranym secie na trybuny spada konfetti, do robienia którego zaprzęgani są - w ramach kary za złe zachowanie podopieczni jednego z członków Klubu Kibica, pracującego w świetlicy szkolnej. Jednak doping pozostawia nadal wiele do życzenia. Warszawa nie potrafi się bawić...? Kto nie lubi chodzić na Legię? tokaru, gdy nie mieliśmy czym wracać – mówi Luiza. Wśród innych miłych gestów wymienia podziękowanie kibicom po każdym meczu. – Nie ma takiej sytuacji, że chodzą z głowami do góry. Siatkarze AZS Politechniki Warszawskiej często zapraszają kibiców po meczu na piwo, przychodzą na imprezy organizowane przez Klub Kibica, nawet jeśli jest to karaoke. – Pod względem facetów, którzy grają w tej drużynie, to są najlepsi goście w Polskiej Lidze Siatkówki – mówi z przekonaniem Luiza. Jeśli chodzi o „facetów” – trudno oprzeć się wrażeniu, że dziewczyny, tak gorliwie kibicujące Politechnice, tak naprawdę są szalonymi fankami przystojnych sportowców, z podkreśleniem na „przystojnych”. I na pewno coś w tym jest, skoro Klub Kibica zrzesza więcej kibicek, niż kibiców. Wytłumaczeniem może być fakt, że na meczach siatkówki panuje zupełnie inna atmosfera, niż na stadionach piłkarskich. A co same zainteresowane myślą na ten temat? - Nie lubimy ich za to jak wyglądają, ale jak grają – mówi Monika, studentka ochrony środowiska na UKSW. Luiza dodaje: – Oni są przystojni na parkiecie, jak grają. Poza parkietem już nie są tacy ładni! Prawda jak zwykle leży gdzieś pośrodku. Z jednej strony jest obiektywna ocena gry zawodników, z drugiej – pisk, który rozlega się na hali, gdy na parkiet wychodzi „niezłe ciacho” oraz setki blogów internetowych, na których autorki umieszczają Wszyscy komentatorzy sportowi zgodnie przyznają, że atmosfera na meczach reprezentacji piłki siatkowej jest wyjątkowa i niepowtarzalna. Namiastkę takiej zabawy można znaleźć na meczach ligowych. – Mecze siatkówki są bezpieczne. Ja osobiście boję się chodzić na stadiony piłkarskie, a tu kibicują całe rodziny – mówi Monika. Michał uważa, że siatkówka jest ciekawszą i bardziej skomplikowaną grą, niż piłka nożna, Luiza ceni tę właśnie dyscyplinę za dynamiczność i widowiskowość. Bożena grała kiedyś w siatkówkę, a teraz cieszy się, że może chociaż patrzeć i kibicować. Czy są to wystarczające powody, by zaniedbywać naukę lub lekceważyć pracę? Plusów jest dużo – przede wszystkim możliwość poznania nowych ludzi oraz emocje, jakich dostarcza nierówna forma zespołu Politechniki. Czy warto wydać 10 zł na bilet ulgowy, każdy może się przekonać osobiście w Hali Koło, na Obozowej 60. Na pewno jest to dobra alternatywa dla tych, którzy nie potrzebują dodatkowych, niesportowych emocji, towarzyszących meczom piłkarskim. Tekst: Olga Kurek Zdjęcia: Jan Rutkiewicz 17 Powiedz mi w co grasz, a powiem ci kim jesteś... J J J J J J J J J 18 Sport to zdrowie. O tym wie każdy. Sport to też dobra rozrywka – wiedzą to gracze amatorzy i zapaleni kibice. Jednak nie każdy wie, że sport to najlepsza droga do pokazania światu, jakie miejsce w hierarchii społecznej się zajmuje lub jakie zajmować się chce. Piłka jest tania, czyli coś dla plebsu Gdyby ktoś powiedział wam na ulicy, że piłka nożna to sport dla ubogich, zapewne wywołałby wasze oburzenie. Przecież świat piłki nożnej to milionowe transfery, kontrakty reklamowe i wielotysięczne widownie. Jednak tak naprawdę do gry w piłkę nożną potrzebna jest piłka, kilkoro ludzi i cztery kamienie dla oznaczenia bramek. Oczywiście nie rozegra się w ten sposób mistrzostw świata, ale dzięki temu, że gra ta jest tak tania, Brazylijczycy mogą być niemal niepokonani w mistrzostwach. Nie piszę o piłce bez powodu. Tam, gdzie jest gra dla biedoty, tam też jest gra dla bogaczy. Uprawianie pewnych sportów, podobnie jak noszenie ubrań prosto od projektantów, kupowanie domów czy mieszkań w prestiżowych lokalizacjach jest wyznacznikiem statusu. Choć jeszcze niedawno wystarczyło grać w tenisa by być uznanym za bogacza, obecnie to już nie wystarczy, gdyż lista sportów, które można potraktować za jednoznaczny wyznacznik statusu, znacznie się zmniejszyła. Oto kilka tych dyscyplin, które pozwalają odróżnić zwykłych śmiertelników od wybrańców bogów. Golf, czyli zielone na zielonej trawce Najpopularniejszym sportem bogaczy jest golf. Za sport burżuazyjny był uznawany od zawsze, z tego właśnie powodu zabroniono jego uprawniania w Związku Radzieckim. O znaczeniu golfa decydują trzy czynniki – niezwykle drogie wyposażenie, konieczność przynależności do klubu i czas jaki trzeba przeznaczyć na rozgrywkę. Choć nie wszystkie kije golfowe osiągają astronomiczne ceny, to jednak nigdy nie można powiedzieć, że są tanie. Gracz w golfa potrzebuje co najmniej dziesięciu kijów dostosowanych do odległości i warunków pogodowych. Do tego odpowiednie buty do chodzenia po trawie, które też nie należą do tanich. Oprócz tego zapalony gracz w golfa powinien być zaopatrzony w kartę członkowską klubu, który udostępni mu pole do gry z odpowiednią ilością dołków, jasnozieloną trawą i wszelkimi atrakcjami. Poza czysto finansowymi aspektami golf kusi bogaczy jeszcze jedną cechą. Jedna golfowa rozgrywka trwać może kilka godzin – chodząc od dołka do dołka, gracze najczęściej zajmują się rozmową, zdaniem niektórych to właśnie przy golfie swoje decyzje podejmują możni tego świata. W Polsce na turniejach golfowych nie pojawiają się co prawda politycy, ale aktorzy już zdążyli się przekonać, że grając w tę grę manifestują swój status i zarobki, a także obycie w świecie. Polo i jeździectwo, czyli fortuna na czterech kopytach Jednak jeśli myślicie, że golf to szczyt snobizmu, nie zdajecie sobie sprawy, jak elitarną grą jest polo. W Polsce w tę grę, polegającą na odbijaniem piłki długim kijem z grzbietu konia, gra niewiele osób. Aby móc rozegrać mecz polo- poza zdolnościami jeździeckimi i odwagą (kontuzje zdarzają się bardzo często i są dość groźne)- trzeba mieć co najmniej dwa konie – mecz polo jest bardzo wyczerpujący dla zwierzęcia i trzeba je wymieniać raz na piętnaście minut. Nie bez przyczyny polo jest w Anglii grą królów i arystokracji. W Polsce na razie sławny był tylko jeden gracz polo, którego nazwiska nie mogę jednak przytoczyć, gdyż toczy się przeciw niemu sprawa w sądzie za lobbowanie w najwyższych kręgach polskiej władzy. Pozostańmy na chwilę przy koniach. Jazda konna jest jedyną konkurencją olimpijską, w której bierze udział człowiek i zwierzę. Jednak zanim zawodnik trafi do elitarnego grona zawodników olimpijskich, musi on ćwiczyć. Ten, kto poważnie myśli o karierze jako zawodnik w ujeżdżaniu czy skokach, musi się liczyć z pewnymi wydatkami. Trzeba bowiem posiadać co najmniej dwa konie, ponieważ koń sportowy jest równie drogi co sportowy samochód, należy o niego dbać, stajnia musi być odpowiednio wyposażona – przyda się zarówno doświadczony stajenny, jak i solarium dla konia. Poza tym trzeba się liczyć z kosztami uprzęży i stroju (oficerki noszone przez zawodników ujeżdżania kosztują ponad tysiąc złotych). Jeśli już znajdziemy pieniądze na to wszystko, możemy spokojnie marzyć o karierze w tym niewątpliwie elitarnym sporcie. Nie ma się więc co dziwić, że w zawodach jeździeckich regularnie startują młode księżniczki z europejskich dynastii. Żeglarstwo, czyli drobne różnice Jednak wróćmy na ziemię. Nawet pozornie popularny sport można zamienić w ekskluzywną zabawę dla wybranych. Każdy lubi żeglować na wynajętej łódce po polskich jeziorach. Choć nie jest to najtańsza rozrywka na świecie, może sobie na nią pozwolić większość średnio zarabiających Polaków, a już na pewno co bardziej obrotni studenci. Jednak wyobraźcie sobie żeglowanie po ciepłych morzach na własnym małym jachcie. Pomijając koszt jachtu, należy zadać sobie pytanie, czy to nadal sport. Z pewnością ciągnięcie szotów jest równie męczące na taniej i drogiej łódce, różnica jednak polega na tym, że na polskich jeziorach ludzie sami robią sobie śniadanie, nad ciepłymi morzami podaje je ubrana w liberie służba. Na cóż to wszystko, czyli pieniądz zobowiązuje Pozostaje pytanie, po co wydawać olbrzymie pieniądze na sport, skoro jest tyle tanich i przyjemnych dyscyplin, jak na przykład bieganie. Cóż, równie dobrze można by zadać pytanie, czy komukolwiek jest potrzebny dom z piętnastoma sypialniami. Jeśli się już ma pieniądze, wypada je pokazywać, ci którzy chcą jednocześnie pokazać obycie i zaznaczyć, że wiedzą, jak być członkiem elity, decydują się na jeden z wymienionych wyżej sportów. I tak spacerując po polu golfowym, czy żeglując po ciepłych morzach, potwierdzają, że są wybrankami losu. Bo pieniądz, podobnie jak szlachectwo, zobowiązuje. Katarzyna Czajka bb b bb b LE PARKOUR wbrew ziemskiemu przyciąganiu ę ćw icz ymy kondymy dalej i wy żej. W zim u film nia ąda ogl as siłkow y. Biegamy po z prz yjaciółmi podcz cję i robimy trening wy kour” niesta par po ie „le film wa Po sło u. ąc rok daj icz ymy rów nowaWy powia ”Ya ma kasi” w 2001 lesie, podciąga my się, ćw i spo. Mówiąc „stretak dzi w cho się co zać o , rus wie po dzimy na zajęcia b i osó jść cho wiele nowiliśmy wy gę cia ła i dodat kowo eliśmy jeszee running”, mózdzi „fr wie lub Nie u rozcią gnięcia g” ie. cel bin w row j clim ate we et sób jak boh z akrobatyk i sporto ędz y mi . ia ur” zen rko łąc „pa po wę ać, naz cow ękk iej ścieżce.” gi zaczynają pra cze, że to, co robimy, ma cia ła i poćw iczenia na mi ypojaw iają się prz ł się ció ją yja nia prz z tyw en uak i organizowano już neuronam Dopiero po roku jed Na moje py tanie, czy ska kanie, akroktórego z rt, ji, spo wiz ia: tele zen ej jar ing u lub le parski sko nn ncu sze pierw niósł film z fra dyś zawody we freeru pić kie zle by aJak leg . po itd y rt kod spo ieje dają, że ze względów bat yka, miasto, przesz dow iedzieliśmy się, że istn nie kour, wszyscy odpowia pew ć, ie, wa eśc oro mi kol w po i kód ość esz ów nigdy nie zorto wszystko w cał jąc y na pokonywaniu prz bezpieczeńst wa zawod Od . r”. ur” kou rko par „pa „le e ja śni nic wła tych sportów mówi wyszłaby defi i że naz ywa się on ganizowano. Filozofia y parwa, niewątpliwie ym naz icz ćw ąca że mi y, brz ie iśm wn wil ego siebie, a nie indzi Ta tamte poryj mó o byciu lepszy m od sam francuskim, ok reśla się po mieście. ia zan rus mogłyby dopropo ę je uk bic szt am li powią zana z jęz ykiem kour, czy nych, a ludzkie ekstrert nas spo ło e By lsc ”. Po ES w „N ny y . Daniel tłumaczy: jeszcze ma ło zna Naszą grupę nazwa liśm wadzić do nieszczęścia lio „swobodne tka jak spo ć ch czy ma lata 2 tłu ją cej żna wię warsztat y, pokaz y ma lny. Mo czworo. Po mniej „Organizowaliśmy już iśmy się upraw iają le parzyl rzy łąc po któ i e, ” dzi -PL dy nie zorganiLu . „PK ie” pę ów biegan śmy drugą gru kursy, ale zawod nig się kon i ają zcz d). ies lan em Po prz of i), ers Runn pieczeńst wa. Człokour (zwani trauceram w grupę „FROP” (Free zujemy ze względów bez onalny, ncj PK we ą icz kon ćw nie pie sób gru spo w ości, a stoją za tym po mieście w Do tej pory niektórzy wiek dąż y do doskonał jew architeknu ntó Tre me . ele ing z nn tym eru y fre prz c e tak ie jak głupokorzystają (parkour), a drudzy różne zachowania i emocj ka gonych do porukil wa po oso niu yst od prz tyg nie w chciwość. Są też h y żby nyc raz tonicz my od 2 do 3 ta, zazdrość, czy chocia ez nie lub pod nimi. dzi zima lub cho nad organizujemy y nie Gd ale ie. y, enn szania się po nich, prz dzin dzi pozyt yw ne aspekt Przedoń. yjcze dyc ani kon a ogr eni ma icz nie ćw h pierwszych. Jeśli Dla traucerów zmrok, pozostają nam zawodów z powodu tyc ńcze tu B, przeskank pie pu bez u do A zem tu nas nk pu ają z yśmy przeszkody na stając się ne, które nie zagraż prz ykładowo ustaw ilib y się dać podbiegają, wspi, ram ają sta ieg , wb ho , suc ują t jes kak rzyłoby na to 100 0 zes ko pat kują, stw u. Gdy tyl y, sokości 5 metrów i wy kod esz prz e żliw mo e prawdopodobieńnają się na wszystki z siebie wszystko.” osób, to istnieje duże rierki, (ba h tyc dze w dro ich oje uje sw cyn na fas ska kała z tak ich jak ie napotkają Traucerzy mówią, że stwo, że osoba, która nie ePrz . ym .). sam itp ą any sob z ści jest to możlija ty, że , murki, pło sportach rywalizac wysokości, zobacz ywszy ją swój r jest Francja. To mu kou eła par prz le y, dokonać tego mi ć kod wa nia esz rze óbo prz Ko zw yciężają , będzie chciała spr Fowe ian e ast daj Seb i i a jak cni nie ma h wz o zła manie.” tam w latach 80-tyc wewnętrzny opór, co ich samego. Nietrudno wtedy m Lisses inski nn ary eru dp fre po w e le „W Bel ji. niela, jak na trauucan i David powód do sat ysfakc Zapy tałam rów nież Da się ia się po miemy zan uje rus how po zac mę jak for ć, tę i i społeczeństwo. dzi wy myślil gu można spraw cerów reaguje policja hniać. Dla jedć szybko zec dją ws po po roz eba ją trz i dy zęl rt, którego uczą kie zac spo i h, ście w sytuacjac końcu nie jest to W sztuma żyfor o ych kow inn dat dla do a się szkole. Biorąc pod nych jest to sport, trudne dec yzje. Poznaje się codziennie dzieci w bo wy , ”. ści „ja lno go wo sne się wła stwo, które jest dość ki, wy rażenia cie w grupie i zaznaje uwagę nasze społeczeń i jak eck iem le parco dzi z, jes by jak ydu t dec jes Ty ing . nn hu wiedź nie była zaFreeru ru i swobody ruc ma ło tolerancy jne, odpo dwoma dyscyplinai tym y ędz eruje, jeżeli my mi ing Po .” r. nie kou chcesz zrobić ska kująca. „Policja rej nie widać na zeże le parkoć, ięta ym. Najczęśpam inn w nak mó jed ble mi istnieje różnica, któ pro Trzeba nie stwarzamy sposób y ku enn sąd mi roz od i iem nia pie bow sku awdzić, co robimy. wnątrz Jest to ur wy maga cią głego ciej są wz ywani by spr uwaDaniel , jeden nie a ch. wil rta Ch . spo h gu tyc nin o tre strony reagują rumyślenia podczas każdego Na bra k agresji z naszej Niektómawia łam, wy jaśją. roz tuz rym kon któ żną z , wa jeżdżają. Co cierów po od i uce zić e z tra gi może gro owo, spisują dan partyn łem m wa szy no rw tre pie lat ć za pię już nas czasami gorzej nia to tak: „Przez re trik i można wykonać kawe ludzie postrzegają ndow iedziawa dy zaa kie na , cie ntu ejś me prz mo i prz yzw yczajona do kour, aż do razem, ale per fekcja niż policja. Policja jest ograniczony spęzin tem jes god r lu kou wie par ga w ma że wybryków. Natołem się, sowane etapy wy rozmaitych codziennych pieczna bez rtu i przez prekurNie spo o h. teg gac ę zegają nas jako nin zofi str tre filo po ez prz dzonych na ast zw ykli ludzie mi sobie egł rotrz zas Wp . bie vid sie Da ść le. no zystko po kolei. sora – Davida Bel w tym sporcie jest też pew wandali niszczących ws „parwy inaz rob a co , ani tym tyw w zys yny kor rut zynają rozumieć, możliwość wy wadza ona elementy Na szczęście powoli zac yć yw ności obńcz akt j sko oje że sw mo co tku czą cji, po tra .” By dalej promokour”. Od my i bra k koncen że jest to forma sportu ścięgnem, dyscypliny się rozie nym dw wa te zer jak , m, łem kie oswajać nasze spoi wa bar wo iać ser się wybit ym ć, rozpowszechn był wa m czy , się cy tym iają tał jaw zos po po , ach ingiem, człon kow ie wijają. Freerunning czy skręconą kostką. Str łeczeństwo z freerunn rwoważ bse nie zao r rów a, kou eni par roż w t zag ias zować kon kursy, kiedyś, natom w sytuacjach rea lnego grupy FROP będą organi ahania re mógłbym pozaw któ a y, wil ian Ch zm r. e wn kou oni dodat kowo ją aty par łem neg jest wrogiem le warsztat y i pokaz y. Planu elementów ierania firmy i twoh otw nyc u róż ces a u w Polsce. pro ani ing do yw nn nać kon eru rów podczas wy otworz yć szkołę fre vid odsunął się od ją. tuz ucerów w stokon tra ć się tka yć spo ńcz rzenia jej wizerunku. Da sko żna może A gdzie mo ieściach, ków edm prz run wa na ył ma icz ćw nie i dy pa FROP ma sta łe osób, z którym Podczas zimy, kie licy? Prz ykładowo gru wać edsięwzięcia no prz tre ego eba cał trz fa ie, sze eśc bie mi sie się spotykaja i trezrobił z do ćw iczenia na miejscówki, w których rkour”. Freerunze par tie ejs „pa tni wę isto naz naj ie ać sob Natolin, Las Kacni egł n, ma trz ieli wz i zas kondycję i nuje. Są to m.in. Im mięsię y ce, zam kan rus ska po na rej nie któ aka , Centrum, stare ning to sztuka, w cia ła tak ie jak nogi (sk backi, Ursynów, Służew o, czego teg łyd się na y sy ym no ucz wz i i czy am m, budyn ki. Najczęśdzy dyscyplin prz ysiady z wyskokie fabryk i i opuszczone mięśh barier, możTe . nyc ców żad ple tu i tki ma kla , Nie ładnie parking za rąk y. chcem kach), mięśnie ciej jest to Imielin, a dok erunning u siebie i pokonywać fre ego we ę sam rol ać na Szolc Rogotną raż oły isto wy ją szk tu wa na nie odgry Mu ltik iniem i teren sobie ię cen my Ja zie y. będ sob śli spo „Je ne e: daj przeszkody na róż i le parkour. Daniel do zińskiego. żej bisty rozwój zarówe, będziemy mogli dłu ręc cne swoją niezależność, oso mo eć mi tedla Podziękowania dla osób z grupy e śni sowła i wy czny, u na dużej no umysłow y, jak i fizy utrzymać się w powietrz FROP i BlackTown. z i .” low ing yjacie go wybra łem freerunn kości, a nawet pomóc prz nieMałgorzata Janikowska ść do się iły m jaw cny po te mo i W Polsce sporty na dach. Dzięk iem jśc we a„Z Strona grupy FROP: www.frop.pl a: iad rów opow ej, skaczedaw no. Jeden z trauce nogom biegamy szybci em raz mi rta spo i fascynowałem się tym 19 WOKALISTA WIELOGŁOSOWY 20 Polska scena jazzowa nie jest tworzona – zgodnie ze światowymi trendami – przez składy, zespoły, czy też inaczej określane szyldy, pod którymi kryją się artyści znani z nazwiska tylko co bardziej dociekliwym fanom. Polska scena jazzowa to Nazwiska i Osobowości. Jednym z nich jest Jorgos Skolias. Egzotyczne, dźwięczne brzmienie nazwiska wynika z pochodzenia artysty – jego rodzice przyjechali do Polski z Grecji jako uchodźcy polityczni. I te greckie korzenie są do dziś zauważalne w twórczości Skoliasa, ale nie dominują, tylko stanowią pewien element jego wielokulturowej muzyki. Artysta – pierwsze spojrzenie Na czym polega fenomen Jorgosa Skoliasa? Wielu artystów poszukuje inspiracji w tzw. world music, ale tylko niektórzy z powodzeniem. Sporo muzyków wraca do twórczości Hendrixa, ale interpretacji, które porywają i zachwycają bardziej, niż oryginały, jest niezmiernie mało. Wielu wokalistów traktuje swój głos jako instrument, ale chyba tylko jemu udało się w jazzie wykorzystać starodawne techniki wokalne. Znacie kogoś, kto opanował technikę śpiewania harmonicznego, czyli równoległe prowadzenie trzech głosów? Teraz już wiecie, że to możliwe. Odrobina historii W latach 70. Jorgos Skolias nawiązał współpracę z wrocławskim środowiskiem rockowym i bluesowym. Śpiewał w wielu zespołach, m.in. „Nurt”, „Grupa 1111”, „Spisek Sześciu”, a prawdziwe zainteresowanie wzbudził swoimi dokonaniami w formacji „KRZAKi”. Przez ponad rok współpracował z kultową grupą Osjan. Później brał udział w innych, mniej lub bardziej eksperymentalnych projektach z zespołami „Tie Break”, „Pick Up”, „Free Cooperation”, a także (i tu zaczynają się Nazwiska!) Tomaszem Stańko, Terje Rypdalem, Nikosem Touliatosem, Bronisławem Dużym, Bogdanem Hołownią, Zbigniewem Namysłowskim, Krzysztofem Knittlem. Puzon się śmieje! Najbardziej intrygującym z tych projektów jest duet z Bronisławem Dużym, absolwentem i wykładowcą Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. To bardzo odważne zestawienie głosu z puzonem. – Zawsze lubiłem formy nietypowe, a w muzyce jest to o tyle widoczne, że najczęściej śpiewający muszą się podpierać instrumentami harmonicznymi (fortepian, gitara). Puzon to instrument przepięknie brzmiący w całej menzurze. Ciepły, a więc ludzki. Ważne w tym przypadku, kto na nim gra! Pan Bronisław Duży to wybitny instrumentalista, muzyk wykorzystujący instrument maksymalnie. Potrafiący wydobywać z niego kilka dźwięków na raz – Skolias dość skromnie charakteryzuje swój duet. Tymczasem głos i puzon w ich wydaniu wystarczą za całą orkiestrę, niosą ogromny ła- dunek emocjonalny, wgniatają w podłogę, nie dają spać jeszcze przez parę nocy po koncercie lub pierwszym przesłuchaniu płyty… Kto nie usłyszy – nie uwierzy, na takie cuda nie ma mocnych! Potrzeba trochę odwagi, żeby w to wejść, ale ryzyko naprawdę się opłaca! – Śpiewam dla tych, którzy chcą tego słuchać. Wygląda na to, że dla przygotowanych, oczekujących od muzyki wyzwań, piękna i artyzmu. Ci inni słuchają Krawczyka. A płyty panowie nagrali już dwie: „DO IT” (Polonia Records, 2000) i „Skolias Duży” (ZezIvony Records, 2006 – jeszcze świeżutka!). Na najnowszej płycie bardzo efektownie bawią się elektroniką. – Zastosowanie elektroniki wynika z wymogów chwili. Puzon i wokal mają tyle możliwości, że o znudzeniu nie ma mowy! Ciekawiło nas, jak nasza muzyka zabrzmi z elektroniką. Wyszło zachęcająco, więc postawiliśmy kropkę. Czasem zapraszają do wspólnych występów Jana Pilcha, świetnego perkusistę. Wtedy dopiero się dzieje! Miałam przyjemność być na koncercie, który zagrali jako World Trio i… objawy opisane powyżej znam z autopsji. Skolias niejedną ma twarz (i głos) Poza licznymi, raczej jednostrzałowymi występami z różnymi muzykami (Nazwiskami i Osobowościami właśnie) i wspomnianym duetem, dość regularnie koncertuje z pianistami: Arturem Dutkiewiczem i Bogdanem Hołownią. Z tym ostatnim nagrał płytę „…tales” (ZezIvony, 2005). We wszystkich tych projektach jest ten sam Jorgos Skolias: niepokorny, nowatorski, zaskakujący, czarujący wspaniałym głosem i śpiewający za każdym razem inaczej, doskonale odnajdujący się w jazzie, bluesie, etno i właściwie dowolnej „żywej” muzyce. Z tego powodu jego muzyka wymyka się wszelkim definicjom i nie daje zaszufladkować, a można ją nazwać jazzem tylko dzięki nieortodoksyjności i braku definicji tego nurtu muzyki. Skąd ta różnorodność? – Interesują mnie różne części globu. Najchętniej jednak pływam w stronę, która jest mi najbliższa. Ta kraina nazywa się Emocja. Im głębiej w nią wchodzę, tym więcej w niej znajduję. Oczywiście posiłkuję się różnymi technikami, ale one służą tylko głębszemu oddaniu intencji. Słucham Ludzi. Bywam z nimi i przyjaźnię się. Kocham swoją Kobietę, Dzieci. Uwielbiam Muzykę. Słucham, co ma mi do powiedzenia. Jestem Jej wierny i wiem, że Ona mnie również. Bez klasyki ani rusz! Skolias lubi nawiązywać do klasyki bluesa i jazzu. Na koncertach, zapowiadając jakiś stary utwór, lubi mówić, że to „standardy jazzowe naszej konstrukcji”. I rzeczywiście: śpiewa jakiś kultowy kawałek, a publiczności przeciera oczy ze zdziwienia, że można to wykonać lepiej niż klasycy (pod warunkiem, że rozpozna utwór w nowej aranżacji). Szczególnie często Skolias wypomina plagiat Jimiemu Hen- drixowi, dla którego powinno to być wyjątkową nobilitacją. Na obu płytach z Dużym jest „Foxy lady”, ale to trzeba przeczytać na okładce, a później uwierzyć. Do tych utworów podeszli odważnie, ale z wielkim pietyzmem, pozwalając im „wybrzmieć”, udowadniając, że może być więcej niż jedna doskonałość. – Hendrix jest mi bardzo bliski. Na mojej płycie „…tales” śpiewam inny Jego utwór pt.. „Little wing” Tymczasem „Foxy lady” na „Do it” śpiewam sam, nakładając kilka głosów. Numer był nagrywany w „Studio experimental” w Thessalloniki w Grecji. Na naszej drugiej płycie jest nagrany w duecie. Muzyka w teatrze sam reżyser zaprosił go do roli Fortuny w „Carmina 06”, monumentalnym widowisku uświetniającym zeszłoroczne Wianki w Krakowie. Obecnie trwają przygotowania do wrocławskiej premiery nowego projektu Sambora Dudzińskiego „Picasso Konstaka”, który ma być spojrzeniem na sztukę XX wieku przez pryzmat twórczości Picassa, Erika Satie i Milesa Davisa, koncertem, wystawą i spektaklem jednocześnie. – Czasami jestem zapraszany do różnych projektów teatralnych, nie ze względu na moje „aktorskie” umiejętności. Reżyserzy wykorzystują mój głos, muzykę. Bardzo lubię tę współpracę, bo daje mi możliwość kontaktu z inną energią. Na innych scenach. Dla innych odbiorców. Choć także przygotowanych. Słuchała, pytała i zachwycała się Małgorzata Zawilska Jorgos Skolias od pewnego czasu pojawia się też na pograniczu muzyki i teatru. Już czwarty sezon występuje w roli guślarza w sztuce „Dziady. Gustaw – Konrad” w reżyserii Macieja Sobocińskiego, wystawianej w kultowym teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Ten 21 Back From The Dead Zombie Girl to nowy projekt muzyczny Sebastiana R. Komora, znanego głównie z zespołu Icon Of Coil. Wokalnie wspomaga go jego żona Renee. Realizowany przez tę parę pomysł jest z jednej strony prosty, z drugiej – nomen omen – świeży. Proponują muzykę na pograniczu tanecznych, elektronicznych brzmień i mrocznego, gotyckiego klimatu. Muzyka okraszona zremiksowanymi tematami z „Nocy żywych trupów” dopełniona jest tekstami o niezbyt wysokich walorach artystycznych. Nie przeszkadza to w żaden sposób, ponieważ muzyka Zombie Girl ma skłaniać raczej ku zabawie, niż ku kontemplacji. Ciężko rozmyślać nad bólem istnienia, kiedy ktoś śpiewa o… konsumpcji naszego mózgu. To, co stanowi o wyjątkowości Zombie Girl to specyficzny humor, ciężko uchwytny w słowach, obecny na każdym kroku, od pewnych elementów muzyki, poprzez teksty („I cannot help it, I have to obey… I’ll have to eat you if you choose to stay”) po całą otoczkę, jaka towarzyszy temu wydaniu i całemu projektowi. Wszystko to serwowane z odpowiednim dystansem i nutą autoironii. „Back From The Dead” zawiera zaledwie sześć utworów, z czego tylko cztery stanowią odrębne kawałki, a kolejne dwa to remiksy. Mają dać przedsmak tego, co ukaże się z początkiem kwietnia w wydawnictwie Alfa- Matrix – dwualbumowa edycja pierwszej LP Zombie Girl, „Blood, Brains & Rock’n Roll”. I właściwie tylko niezbyt już odległa data premiery zapowiadanego albumu ratuje „Back From The Dead” przed znużeniem, bo do tej EP-ki chce się wracać raz za razem, a z czasem nawet tak dobre numery mogą się znudzić. Najnowszy spektakl proponowany przez teatr Ateneum jest lekki, miły i przyjemny w swojej formie, a przy tym niepozbawiony pewnego głębszego przesłania. Piosenki Jana Kaczmarka, odpowiednio opracowane i „udramatyzowane” na pierwszy rzut oka są poetyckim notatnikiem z epoki komunizmu. Prezentują ją jako rzeczywistość, która po prostu jest, nie oceniając, ale jednocześnie demaskując przez ukazanie smutku i rozterek ludzi żyjących w „raju na ziemi”, za jaki komunizm chciał uchodzić. Z drugiej strony, opowieść ta ma wymiar uniwersalny, gdyż pokazuje samotność i zagubienie człowieka, które w pewnym sensie dotyczy każdego społeczeństwa, w każdej epoce. Ten rodzinny album jest czarno – biały (a właściwie szaro – szary) tylko w warstwie wizualnej. Mieni się za to całą masą odcieni wszelkich emocji: od miłości do nienawiści. Wszystko to zostało przedstawione w żartobliwej i lekko baśniowej konwencji, która pozwala zarówno na lekkostrawną refleksję, jak i dobrą, intelektualną zabawę. Na uwagę zasługuje pewien pozasceniczny fakt dotyczący „Albumu rodzinnego”. Otóż trzej najważniejsi (poza reżyserem i autorem scenariusza, Adamem Opatowiczem) dla tego spektaklu artyści, mają za sobą epizody politechniczne. Jan Kaczmarek studiował na Wydziale Elektrycznym Politechniki Wrocławskiej, gdzie poznał Tadeusza Drozdę, z którym założył Kabaret Politechniki Wrocławskiej „Elita”. Andrzej Poniedzielski, reżyser i współautor scenariusza, jest absolwentem Wydziały Elektrycznego Politechniki Świętokrzyskiej w Kielcach. Natomiast gwiazda widowiska, obchodzący rolą w „Albumie rodzinnym” 50-lecie pracy artystycznej Jan Matyjaszkiewicz, dla aktorstwa prze- rwał naukę na Wydziale Architektury naszej Alma Mater. Największym minusem spektaklu są wybitnie niestudenckie ceny biletów. A może warto przy wejściu powołać się na swoje i tych trzech panów „politechniczne pochodzenie”? A później pomyśleć o przyszłorocznej GAPIE, bo nigdy nie wiadomo, czy inżynierski tytuł wystarczy nam do szczęścia! Krzysztof Grudnik „Back From The Dead” (EP) Zombie Girl Alfa-Matrix, 2006 Małgorzata Zawilska „Album rodzinny” Scenariusz i reżyseria: Adam Opatowicz, Andrzej Poniedzielski Teatr Ateneum, Scena Na Dole Premiera: 3 lutego 2007 KSIĄŻKI 22 Geniusz umiera dwa razy. Robert Anton Wilson (1932 – 2007) bo nigdy dość się nie umiera… I nigdy dość, i nigdy tak, jak pragnie tego ów, co kona!… I znikła treść - i zginął ślad - i powieść o nich już skończona! (B. Leśmian – „Dziewczyna”) 11 stycznia o godzinie 4:50 czasu amerykańskiego zmarł Robert Anton Wilson. Była to chronologicznie jego druga śmierć. Tym razem ostateczna. Pierwszą „zaliczył” Bob w 1994 roku, kiedy to niczego nieświadoma pani Wilson otrzymała serię telefonów od przyjaciół składających kondolencje z powodu śmierci męża. Męża, który siedział w pokoju obok i pracował nad kolejną książką. Sytuacja ta wyjaśnia Robertowe podejście do śmierci, któremu bliżej było zdecydowanie do humoru i groteski, niż zgrozy. Na pięć dni przed śmiercią zamieścił na prowadzonym przez siebie blogu notkę, Dobre kłamstwo Joseph Goebbels powiedział kiedyś, że kłamstwo powtarzane tysiąc razy staje się prawdą. Problem w tym, że prawda taka nie jest prawdą obiektywną, a jedynie subiektywną dla danej grupy jej odbiorców. Z zewnątrz nadal pozostaje kłamstwem. Takie kłamstwo stanowi treść nowej książki Eve Ensler – „Dobre ciało”. Najgłośniejsza chyba współczesna feministka, po zdobyciu ogromnej popularności na rynku wydawniczym dzięki swoim „Monologom waginy”, powraca. Tym razem zajmuje się ciałem. Ciałem kobiecym, wraz z wszystkimi jego niedoskonałościami. Krytykując kolejne formy oddziaływania na to ciało, jego modelowania ku utrwalonym społecznie czy kulturowo wzorcom, autorka stara się przekonać liczne czytelniczki i nielicznych czytelników, że każde ciało jest piękne, każde jest dobre. Książka ta jest niczym innym jak tylko poklepywaniem po (bardzo szerokich) plecach kobiet, które nie mają wystarczająco w której przyznawał, iż różni specjaliści dają mu od dwóch dni do dwóch miesięcy życia. Skwitował informację w charakterystyczny sposób: „Spoglądam w przyszłość bez przesadnego optymizmu, ale i bez strachu. (…) Proszę, wybaczcie moją lekkomyślność, nie potrafię traktować śmierci serio. Wydaje mi się absurdem”. Robert Anton Wilson zdobył popularność i uznanie jako współautor trylogii Illuminatus! gdzie wspólnie z Robertem Shea w humorystycznym stylu odkrywali przed czytelnikiem zadziwiającą mieszankę faktów i wydumanych teorii spiskowych, określanych przez Wilsona jako „obciąganie mózgu” (mindfuck). W swych późniejszych publikacjach często powracał do spiskowych teorii. Krytycznym spojrzeniem oceniał różne systemy religijne, wytrwale obalając wszelkie dogmaty, poddając w wątpliwość każdą prawdę absolutną. Daleki był od wartościowania, zwykle zamykał swój osąd w powtarzanej niemal mantrycznie formule: być może. Przez swoją twórczość, życie i pracę propagował idee dyskordianizmu, popularyzował inicjatywy kontrkulturowe. Sprzeciwiał się ostro wszelkim sposobom ograniczania wolności osobistej. Jako doktor psychologii z kalifornijskiego uniwersytetu prowadził badania naukowe w różnych dziedzinach psychologii, fizyki i socjologii. Był zwolennikiem ośmioobwodowego modelu świadomości doktora Timothy Leary’ego oraz inżynierii neurosomatycznej. Zaangażowany był w promowanie futurystycznych idei kosmicznej migracji, przedłużania życia i technologii zwiększania inteligencji. Jego wkład w myśl współczesnej kontrkultury i futurologii jest nieoceniony. W Polsce ukazały się następujące książki Wilsona: trylogia Illuminatus! (Oko w piramidzie, Złote jabłko, Lewiatan), Seks, narkotyki i okultyzm, Kosmiczny Spust czyli Tajemnica iluminatów, Powstający Prometeusz. wiele samozaparcia, odwagi i uporu, aby zadbać o własne ciało, własną sprawność i kondycję. Łatwo zanegować istotę piękna, przypisując ją czynnikom kulturowym. I owszem – jest w tym pewna racja. Ale nie oznacza to automatycznie, że wyzwolone piękno ogarnia wszystko. Musi istnieć jakaś antyteza. Nikt nie jest doskonałym. To wie także pani Ensler. Gdy przyjmiemy to za punkt wyjścia, zarysują się przed nami dwie drogi. Ta, którą proponuje autorka, jest drogą akceptacji własnej niedoskonałości. Drogą złudnie szczęśliwego rozleniwienia, stagnacji. Drugą drogą jest dążenie ku ideałom. Można to robić z głową albo na oślep. Tylko ten drugi wariant zdaje się dostrzegać pisarka. Przedstawione w książce przykłady kobiet, które forsują się, aby uzyskać pożądaną sylwetkę, są przejaskrawione. Nic dziwnego, że ogarniająca je psychoza jest zdecydowanie mniej atrakcyjna niż opychanie się łakociami na kanapie. Świat nie jest przecież czarno-biały. Ciekawe, jak przedstawia się defi nicja „dobrego ciała”. Choć nie zostało to w tej książce jasno określone, to wyłania się z niej obraz ciała akceptowanego. Niedoskonałego, lecz jed- nocześnie takiego, jakim być powinno z racji jakiejś (jakiej?) predestynacji. Czy takie jest dobro? Czy ciało nie powinno być użyteczne? Powinno służyć nam jako narzędzie, a nie ograniczenie. Dlatego nie ma niczego dobrego w nadwadze. Podwyższone ryzyko zawału nie jest dobre. Podobnie położenie otyłej osoby mieszkającej na dziesiątym piętrze w chwili awarii windy też nie jest dobre. A ku takiemu „dobru” namawia ta książka. „Dobre ciało” będzie z pewnością sprzedawać się doskonale. Łatwo przewidzieć tłumy nieatrakcyjnych feministek, które wyniosą ją na piedestał „kobiecości”. Utwierdzane w poczuciu własnej „siły” podrzucą Ensler w górę list bestsellerów. A potem wrócą na swoje wysiedziane kanapy z zapasem batoników, oglądając kolejny odcinek Jerrego Springera. Krzysztof Grudnik „Dobre ciało” („The good body”) Eve Ensler W.A.B., 2007 COFAMY SIĘ? „Nie wiem, czy warto mówić to, co powiem, ponieważ mam świadomość, że zwracam się do tłumu idiotów o rozmiękczonych mózgach i jestem pewny, że nic nie zrozumiecie” – to początek jednego z wykładów opublikowanych w książce. Bez obawy. To tylko chwyt retoryczny. Eco chętnie podejmuje próbę przedstawienia nam współczesnego świata, a przynajmniej realiów cywilizacji Zachodu. W tym zbiorze artykułów i wykładów z lat 2000-2005 Eco porusza bardzo różne te- maty. Pisze o scenie politycznej we Włoszech, wojnie w Iraku i kwestii trzymania tam wojsk włoskich, ale rozprawia także o wojnie w ogóle, o mediach, o tolerancji i rasizmie, o nowoczesnej nauce i wielu innych kwestiach, których nie sposób wymienić, a które opisują polityczne, obyczajowe i kulturowe przemiany współczesnej cywilizacji Zachodu. Eco przeskakuje z tematu na temat; momentami można mieć wrażenie, że jest to nieprzemyślany zbiór artykułów. Jednak po ich lekturze wyłania się dość spójny i bardzo przygnębiający obraz cywilizacji Zachodu. Cywilizacji, która raczej cofa się, niż rozwija. Eco bezlitośnie, czasem kontrowersyjnie, a w każdym razie porywająco odsłania sfery, w których dokonują się negatywne przemiany. W „Il Mattino” napisano: „Od samego początku, od swojego debiutu, Eco zawsze stawia pytania o rzeczy najważniejsze, z niezwykłą kompetencją i niezrównaną umiejętnością zmieniania fi lozofii w fascynują- cą opowieść”. Dlatego jest to książka, którą przyjemnie się czyta, ale także do której będzie się powracać, chcąc lepiej zrozumieć otaczającą rzeczywistość. Można się czasem z przemyśleniami Umberto Eco nie zgodzić. Więcej – trudno popierać go w każdej poruszanej w książce kwestii. Ale bardziej, niż postawienie jednoznacznej diagnozy współczesnej cywilizacji, jego celem jest zwrócenie uwagi na pewne problemy i zainicjowanie dyskusji. Bo jak sam napisał: „Intelektualiści nie przezwyciężają kryzysów, oni je wywołują”. Uczestnicy pytani skąd wzięło się słowo slam, nie są do końca pewni. Niektórzy twierdzą, że ma ono swoją angielska etymologię i oznacza bełkot. Inni twierdzą, że słowo to wiąże się z jakimś sposobem rapowania. Niezależnie od tego, jak jest naprawdę, na warszawskim slamie nie było ani bełkotu ani rapowania. Pierwsze slamy reklamowano hasłem ,,Przyjdź pokrzyczeć na poetów”. Idea zakładała uwolnienie poezji od tomików konkursów poetyckich z szanownym jury i nudnych wieczorków poetyckich. Miało być żywo, naturalnie i przede wszystkim emocjonalnie. Widownia miała krzyczeć na marnych poetów i nosić na rękach tych wielkich. Tyle jeśli chodzi o założenia. W istocie warszawskie slamy dalekie są od tych pierwotnych stworzonych jeszcze w Anglii (ojczyźnie slamu) założeń. Widownia w Cafe Kulturalnej (organizator slamu) to głównie młodzi ludzie, którzy nad szklanką piwa z papierosem w ręce czekają na występy kolejnych poetów. Oczywiście większość słuchaczy to studenci dobrze obeznani w aktualnych trendach w kulturze, którzy na slam przychodzą zarówno z ciekawości, jak i z potrzeby obco- wania z kulturą. Nie trudno zgadnąć, że taka widownia nikogo nie wygwiżdże, co najwyżej ziewnie i powie, gdzie już daną frazę słyszała. Zdecydowanie ciekawiej jest na scenie. Tutaj mamy cały przekrój wiekowy i społeczny. Oprócz zbłąkanych z innych epok młodych poetek, tudzież początkujących młodych gniewnych występują też ludzie dojrzali, młodzi prawnicy w garniturach, prawdziwe femme fatale o głębokim głosie i szalone dziewczyny z dredami. Publika ceni głównie oryginalność – nie trafi się do niej wierszem o poszukiwaniu siebie, ani nawiązującym do lektury szkolnej. Można ją natomiast rozbawić – fraszki, humoreski, zabawne puenty – wszystko jest tu traktowane na równi z poezją egzystencjalną czy metafizyczną. Długość wiersza nie gra roli – nie ważne, czy przedstawi się poemat (trzeba się zmieścić w trzech minutach), czy wygłosi dwuwiersz, widownia zareaguje zgodnie z własnym pierwszym odczuciem. Najważniejsze są tu jednak zdolności samego mówiącego – wiersz nie tylko trzeba powiedzieć, ale i w pewien sposób odegrać, dając wyraz emocjom – to właśnie po nie publika przychodzi na slamy znudzo- na obojętnością słowa, które znajduje w tomikach poetyckich. Slamy mają formułę konkursu, przez co wywołują dodatkowe emocje – występujący są stremowani, świadomi, że walczą o glosy widowni, zaś siedzący na sali szybko wybierają swoich ulubieńców, których wspierają nadzwyczaj entuzjastycznie. Czy oznacza to jednak, że slamy są popisem żywego słowa i żywej na nie reakcji? Cóż, tutaj można mieć wątpliwości. Wychowana na micie romantyzmu polska młodzież ma do poezji podejście jednoznaczne – powinna być wielka podobnie jak sam poeta. Dlatego wśród przedstawionych utworów dominuje głownie miłość i poszukiwanie samego siebie. Widownia też zdaje się być bardziej powściągliwa, niż by to wynikało z proponowanej formuły. I tak warszawskie slamy, które miały być kontrą wobec oficjalnej kultury, stały się bardzo przyjemnymi wieczorkami młodych poetów wzbogaconymi o konkurs z nagrodą finansową. Ósmego lutego do księgarń trafi ła najnowsza książka Umberto Eco „Rakiem. Gorąca wojna i populizm mediów”. Bardziej, niż postawienie jednoznacznej diagnozy współczesnej cywilizacji, celem Eco jest zwrócenie uwagi na problemy współczesnego świata i zainicjowanie dyskusji. Barbara Doraczyńska „Rakiem. Gorąca wojna i populizm mediów” („A passo di gambero. Guerre calde e populismo mediatico”) Umberto Eco WAB, 2007 Katarzyna Czajka 23 FILMY 24 HART DUCHA Sport i fi lm to apetyczna mieszanka. Sport jest równoprawnym bywalcem w kinematografii obok komedii, dramatu i sensacji. Zainteresowanie fi lmowców tym tematem nie jest bynajmniej bezpodstawne. Abstrahując od częstych frazesów w stylu, że regularne uprawianie sportu wpływa pozytywnie na nasze zdrowie, a poza tym wzmaga nasz hart ducha, można śmiało powiedzieć o sporcie, że jest świetną rozrywką, zarówno dla aktywnie go uprawiających, jak i dla samych obserwatorów. Z tego faktu przemysł fi lmowy czerpie garściami korzyści, gdyż fi lmy o tematyce sportowej cieszą się olbrzymim powodzeniem u szerokiej rzeszy widzów. Nie sposób wymienić, które dyscypliny wyświetlono na srebrnym ekranie. Poczynając od ulubieńców amerykańskich fi lmowców, footballu i baseballu, przez golf a kończąc na tenisie stołowym. Uzbierałby się całkiem spory dzbanuszek. Są wśród nich takie, które w chwili premiery wyznaczały nowe standardy w sztuce fi lmowej i stanowiły milowy krok w fi lmografii sportowej. Rocky pięć… tysięcy Jedna z najbardziej brutalnych i najbardziej męskich dyscyplin sportowych, boks. W tej dyscyplinie, jak mało w której wszystko zależy od jednej osoby, boksera. To tylko od jego siły i sprytu zależy rezultat pojedynku. W ciągu kilkudziesięciu lat boks wykreował kilka barwnych postaci. Należy wspomnieć słynnego amerykańskiego boksera Muhhamada Ali. Nasi rodzimi sportowcy również zapisali się w światku bokserskim, jak Dariusz Michalczewski, czy też Andrzej Gołota. Ten ostatni był bohaterem nie tylko stricte sportowych wydarzeń. Swego czasu spędził noc w areszcie za podszywanie się za policjanta. Używał w tym celu pamiątkowej odznaki policyjnej, którą otrzymał od chicagowskiej policji. Światek fi lmowy również ma swoich czempionów. Jednym z najsłynniejszych jest niejaki Rocky Balboa, bohater serii fi lmów o wdzięcznym tytule „Rocky”. Film opowiada historię niezwyciężonego Rockiego Balboa, chłopaka z biednej rodziny, który pnie się na szczeblach bokserskiej kariery. Kluczową rolę w fi lmie odgrywają widowiskowe sceny walki. Schemat tych sentencji jest dziecinnie prosty. Nasz bohater z początku wygrywa, później dostaje ciężkie cięgi, a na koniec zostaje oczywiście bohaterem wieczoru. Fabuła tych fi lmów była tak prosta i infantylna, że Leslie Nielsen nie omieszkał w jednej ze swoich komedii naigrywać się z kolejnych serii Rockiego. W scenie przedstawiającej życie ludzkie za kilkaset lat w odbiorniku wizualnym przedstawiona jest reklama fi lmu, a w niej lektor zachęcający do obejrzenia kolejnej części przygód niezłomnego Balboa o tytule „Rocky 5000”. Ta cięta riposta okazała się trafnym spostrzeżeniem, gdyż formuła fi lmów o dzielnym Rockym wypaliła się. Ale Sylwester Stallone nie dostrzega tego i z uporem maniaka szuka chętnych do nakręcenia… szóstej części Rock’ego. Pewnie nikt nie zgadnie, o czym tym razem będzie. Ja nie drukuję Zasad piłki nożnej chyba nikomu wyjaśniać nie trzeba. Zupełnie inną stronę sportu zaprezentował w fi lmie „Piłkarski poker” reżyser Janusz Zaorski. Bynajmniej nie ma tu mowy o grze fair play. Film opowiada historię byłego piłkarza Laguny (w tej roli rewelacyjny Janusz Gajos), który pracuje teraz jako sędzia. Stara się w miarę uczciwie sędziować, ale na zakończenie swojej karierę zamierza dokonać największego przekrętu w swoim życiu, co wychodzi mu z mieszanym skutkiem. Twórcy obrazu przedstawili obłudę panującą w polskim środowisku piłkarskim. Ciekawym motywem jest nazywanie przez Lagunę swojej żony Łapówka, z którą zapoznali go działacze lokalnego klubu piłkarskiego, a to wszystko w ramach… łapówki. „Piłkarski poker” jest źródłem ciekawego neologizmu. Pojęcie „wydrukować” znaczy inaczej sprzedać mecz. Rydwany nadziei Lekkoatletyka uważana jest za królową sportu. Na początku lat osiemdziesiątych powstał kultowy fi lm „Rydwany ognia” przedstawiający dzieje dwóch biegaczy. Jeden jest praktykującym katolikiem a drugi Żydem. Różni ich tradycja, kultura, status społeczny. Łączy niewiele, wola walki. Obraz oparty jest na autentycznej historii, opowiadającej historię dwóch brytyjskich sportowców, Erica Lidella i Harolda Abrahamsa. Do „Rydwanów” muzykę skomponował słynny grecki twórca muzyki elektronicznej, Vangelis, za którą otrzymał statuetkę amerykańskiej Akademii Filmowej. W fi lmie zaprezentowano sport w najczystszej postaci, nieskażony fetorem wielkich korporacji i dopingu. Warto wiedzieć, że dawniej nie można było korzystać przygotowując się do olimpiady z osobistego trenera. W dzisiejszych realiach, gdzie z zegarmistrzowską precyzją dietetyk ustala grafi k żywieniowy, to brzmi jak absurd. Jerry Amerykański football to samograj jeśli chodzi o tematykę fi lmową. Scenarzyści zdają sobie z tego doskonale sprawę. Okres kariery każdego sportowca jest uzależniony oczywiście od dyscypliny, którą on uprawia. Istotnym elementem jest również wybór odpowiedniego agenta sportowego. Jest to taka osoba, która jest odpowiedzialna za wizerunek sportowca, jego kontrakty oraz oczywiście finanse. Film „Jerry Maguire” opowiada historię błyskotliwego agenta sportowego, którego kariera powoli stacza się w przepaść. Kolejni reprezentowani przez niego sportowcy rezygnują z jego usług. Pozostaje z nim tylko jeden, ten najmniej doceniany, Tidwell (Cuba Gording), który widzi w Jerrym swojego wybawcę. I tak zaczyna się historia przyjaźni. Film należy pochwalić za wartkie tempo i realistyczny scenariusz. To była pierwsza wielka rola Renee Zellweger, tuż przed „Dziennikiem Bridget Jones” i „Chicago”. „Jerry Maguire” opowiada o tym, że nawet najwięksi cynicy okazują się być ludzcy. Czasami przestają postrzegać sportowca jako maszynkę do zarabiania pieniędzy. Tylko, że wtedy mogą stracić pracę. Walka z przeciwnościami Czy bokser może być osobą wrażliwą i na dodatek studiującą na wyższej uczelni. Tak, jeżeli oglądamy historię Jake’a Harda, bohatera fi lmu „Annapolis”. W tym fi lmie został uchwycony nieco inny aspekt boksu. Tytuł fi lmu jest jednocześnie nazwą wysepki, na której siedzibę ma elitarna Amerykańska Akademia Marynarki Wojennej. Główny bohater, Jake Huari (James Franco) od dzieciństwa marzy o służbie w marynarce wojennej. Życie go nie oszczędzało. Za młodu zmar- ła mu matka, a ojciec, spawacz w pobliskiej stoczni, nie bardzo kwapi się z posyłaniem syna na studia. Raczej widziałby go jako swojego następcę. Kiedy wreszcie dostaje się na upragnione studia oficerskie, na jego drodze do dyplomu staje sadystyczny oficer Cole (Tyrese Gibson). Cała rywalizacja przenosi się na ring, gdyż obydwaj panowie są zawodowymi bokserami. Twórcy fi lmu przekonują nas, iż poprzez sport możemy rozwiązać niejeden konflikt. „Annapolis” to kawał dobrego kina. Nie sposób oprzeć się jednak wrażeniu, że także reklama amerykańskiej marynarki. Czyżby aż tak źle było tam z rekrutacją, że generałowie sięgają po taką formę reklamy? Tylko ćwiczyć uprawia. Gdzieniegdzie da się zaobserwować amatorów biegów, piłki nożnej, czy siłowni. Należy pochwalić Studium Wychowania Fizycznego i Sportu PW za szeroki wachlarz wyboru, jaki oferuje naszym studentom. Od tenisa stołowego, po turystkę a kończąc na kick-boxingu. Brakuje chyba tylko wyjść do kina… A jak to jest z tym sportem na naszej kochanej Alma Mater? Przeciętny student, oprócz siedzenia przed komputerem, coś tam zawsze Łukasz Sokołowski Złoto i jadeit na zewnątrz, zgnilizna i zepsucie wewnątrz Akcja najnowszego obrazu Zhanga Yimou dzieje się – a jakże – dawno, dawno temu w Chinach. Tym razem bohaterami są członkowie rodziny królewskiej, niemniej jest równie krwawo i dramatycznie jak w poprzednich fi lmach tego reżysera: „Hero” czy „Dom latających sztyletów”. Na szczęście dla widzów, efekty przeczące prawom fizyki są nieliczne, choć Zhang najwidoczniej lubuje się w niezwykle mobilnych postaciach, walczących zaciekle pomimo ostrzy sterczących z pleców. Można wybaczyć, bo na ekranie jest pięknie. W porównaniu do wcześniej wymienionych „Hero” i „Domu…” sama historia przedstawia sobą odrębną wartość i nie jest tylko pretekstem do pokazania imponujących zdjęć. Moim zdaniem to najlepszy fi lm Zhanga dystrybuowany w Polsce od czasów „Zawieście czerwone latarnie”. Na szczególną uwagę zasługuje Gong Li, występująca w roli tytułowej Cesarzowej (oryginalny tytuł to „Klątwa Złotego Kwiatu”). Wprost nie można oderwać oczu od bajecznych makijaży i szat, będących imponującą oprawą dla jej urody. Dla wielbicieli talentu aktorki to miła odmiana po „Miami Vice”, w którym Li nie miała szansy zaprezentować swojego kunsztu. Tu jej bohaterka to kobieta w tragicznym położeniu, której egzystencja jest zdominowana przez samotność, potrzebę miłości, lęk, nierzadko i zazdrość. I widać to od pierwszych scen z jej udziałem. Drugą gwiazdą jest Chow Yun Fat, kojarzony zapewne z rolami szlachetnego wojownika z „Przyczajonego tygrysa, ukrytego smoka” oraz dobrego króla z „Anny i króla”. Tym razem jako mąż Cesarzowej jest czarnym charakterem w przedstawionej historii i jak każda z postaci ulega namiętnościom, nie bacząc na wartości, których powi- nien strzec. To całkowicie odmienny portret władcy od tego w „Hero” – tam cesarz uosabiał pewien ład, o którym teraz nowi bohaterowie Zhanga zaledwie wspominają. Widzowie zdążyli się już przyzwyczaić do rozmachu i oszałamiającej liczby statystów występujących w chińskich produkcjach, które do nas dochodzą. „Cesarzowa” miała odebrać „Przysiędze” miano najdroższego fi lmu w historii chińskiej kinematografii. O ile po „Przysiędze” trudno byłoby się tego domyślić, o tyle po „Cesarzowej” na pierwszy rzut oka widać wysiłek i środki włożone w realizację. Tworzenie samych kostiumów rzeszy krawcowych zajęło kilka miesięcy – każda z szat członków rodziny cesarskiej jest ręcznie haftowana złotą nicią i zdobiona kamieniami, a co bardziej wystawne mają po kilka warstw. Nie dziwi zatem nominacja do Oscara dla Chung Man Yee w kategorii „najlepsze kostiumy”. Oliwia Pluta „Cesarzowa” („Man cheng jin dai huang jin jia”) Reż. Yimou Zhang Chiny , Hongkong, 2006 Dystrybucja: Best Film W kinach od 16.03.2007 Quo vadis Molly? Każdy z nas, świadomie czy nie, chwyta się kurczowo pewnych rzeczy, mianuje je celami życiowymi i dąży do nich za wszelką cenę. Rozum wtedy ustępuje miejsca marzeniom, nadzieja przepędza rozsądek. Tytułowa Molly, Irlandka, chwyciła się Marcina – mężczyzny pracującego w Wałbrzyskiej kopalni, z którym spędziła jedynie 24 godziny w swoim ojczystym kraju. Mając serce za przewodnika młoda dziewczyna wyrusza w podróż do Polski. Film jest pełnometrażowym debiutem Emily Atef. Reżyserka urodziła się w Berlinie, ma korzenie francusko – irańskie, dzieciństwo spędziła w Stanach Zjednoczonych, pracowała jako aktorka z Anglii. Nie dziwi zatem monokulturowość w fabule jej najnowszej produkcji, w której aktorzy (głównie Polacy) mówią praktycznie w trzech językach. Nie dziwi również, a może nawet więcej – fascynuje – sposób patrzenia Emily, jak również samej Molly, na polską rzeczywistość. Nie jest to szare i brudne blokowisko, gdzie ludzie żyją bez perspektyw w beznadziei i osamotnieniu. W śląskim miasteczku kolory wydobywają się ze starej rdzy, kopalnie i koksownie zachwycają swoim rozmachem i niezwykłością, a mieszkańcy żyją… inaczej, w swoim świecie. Prostytutki, handlarze, policjanci, górnicy… Ci ostatni nie są zapijaczonymi biedakami a raczej nową rasą ludzi – tajemniczą i fascynującą. A nasza bohaterka uparcie szuka swojego wybranka. Szuka i obserwuje, również starając się naprawić pewne rzeczy, rozmawiać, poznawać niczym Mały Książę. Molly na tle Polski jest inna, ale i sama Polska staje się niezwykłym autonomicznym i duchowym bytem na jej tle. Słowa taksówkarza (w tej roli Mirosław Baka, niezwykle pomysłowa aluzja, jeśli pamiętamy „Krótki fi lm o zabijaniu”), wymówione z trudem, łamaną angielszczyzną są w zasadzie kluczem do zrozumienia tego fi lmu. Chwytać się nadziei – owszem, ale jeszcze chwytać się jej mądrze. Potrafić się wycofać. A wszystko to powiedziane w sposób bezpretensjonalny, cichy z lekkim uśmiechem. Zwykła taksówkarska porada życiowa, jakich słyszeliśmy setki. A jednak trafia. Wiele jest w tym fi lmie spontaniczności, ponoć niektóre sceny były nawet improwizowane (dancing). Owszem, część scenariu- sza wydaje się nazbyt naiwna, niektóre rozwiązania przypadkowe, sytuacje i spotkania trochę nieprawdopodobne, jednak nie przeszkadza to w rozsmakowywaniu się ciepłem, jak również dramatem tej produkcji. Świetna rola Mairead McKinley, bardzo dobra muzyka (między innymi dzieła Chopina) i genialne zdjęcia ukazujące piękno śląskiego krajobrazu. Bohaterowie niejednoznaczni, nikt tak właściwie nie jest z gruntu dobry lub zły. Zakończenie pomysłowe, poniekąd otwarte na widza, który sam może dopisać dalszy ciąg wydarzeń… A co się zdarzy po napisach końcowych? Czy potrafimy marzyć tak jak Molly? Czy potrafimy dobrze wybierać nasze drogi? Tomasz Piętowski „Droga Molly” („Molly’s way”) Reżyseria: Emily Atef Niemcy 2005 Dystrybucja: Gutek Film W kinach od 23.03.2007 25 26 Mamy kolejny fi lm dotykający tematu wojennej spirali przemocy oraz próby ucieczki (zazwyczaj nieudolnej) przed traumą, jaka pozostaje po okrutnych doświadczeniach. Bohaterowie nie są jednak przedstawieni z gruntu psychologicznie, co często wzmaga u widza poczucie skrajnej empatii, jak to było w przypadku fi lmu „Życie ukryte w słowach”. Tutaj postaci są jakby odzwierciedleniem kultury, w jakiej zostały wychowane, a ich upadek i śmierć jest jednocześnie zanikiem całej cywilizacji, powrotem do stanu chaosu. Produkcja Francisco Vegasa opowiada o grupie 3 muzyków (najstarszym Plutarco, jego synu i wnuku), którzy zarabiają na życie grając w barach i na ulicach. Wspomagają oni również meksykańska partyzantkę. Indianie chcący zachować własną tożsamość zmuszeni są walczyć z rządem próbującym za wszelką cenę spacyfi kować co bardziej wrogo nastawione wioski. Problem ten dotyka Meksyk praktycznie od początku XX wieku, również i teraz. Reżyser pokusił się również o wiele aluzji do współczesnego życia politycznego tego kraju, przesłanie fi lmu pozostaje jednak jak najbardziej uniwersalne. „Skrzypce” to obraz czarno-biały, o niskim kontraście. Estetycznie może sprawiać odpychające wrażenie, zabieg ten wydaje się jednak bardzo dobrze przemyślany. Cała kolorowa, pełna życia kultura Meksykańska została w pewien sposób wymordowana, pozbawiona barw i swoistych sił witalnych. Historia wciąga mniej więcej od połowy, pod koniec (w szczególności dwie ostatnie sceny stanowią smakowitą esencją całej produkcji) już hipnotyzuje. Akcja toczy się dość wolno, zresztą ma się wrażenie, że fi lm został na siłę przedłużony, a nie jest to wra- Dla Polaków „Strajk” Volkera Schlondorffa to nie tylko opowieść o wydarzeniach 1980 roku. To głos w dyskusji, kto tak naprawdę był inicjatorem walki o polityczne przemiany. Ci, którzy spodziewali się po „Strajku” rekonstrukcji wydarzeń roku 1980, czy bezpośredniego podkreślenia roli, jaką odegrały te wydarzenia w historii Europy, mogli się rozczarować. Film jest w istocie historią życia Anny Walentynowicz (fi lmowa Agnieszka Kowa lska) od czasów, kiedy była nagradzana za wykonywanie 270% normy pracy, przez lata rozczarowań pracą w stoczni i w ogóle otaczającą rzeczywistością, aż do otwartego przeciwstawienia się systemowi w 1980 roku. Poznajemy nie tylko historię pracownicy stoczni, ale także kobiety – matki, która musi sama wychować dziecko, żony, potem wdowy. Walentynowicz pokazano jako postać stanowczą i charyzmatyczną, ale jednocześnie skromną. Dla Polaków ten fi lm to głos w dyskusji, kto tak naprawdę odpowiada za sukces stoczniowców strajkujących w Stoczni Gdańskiej. Czy Lech Wałęsa (w tej roli Andrzej Chyra), który kojarzy się nie tylko Polakom z wydarzeniami roku 1980, jest rzeczywiście ich głównym inspiratorem, czy tylko ikoną? „Strajk” przedstawia Annę Walentynowicz jako inicjatorkę walki o polityczne przemiany. Volker Schlondorff, który dotykał już historii Polski przy okazji realizacji „Blaszanego bębenka”, pokazał życie Walentynowicz w sposób na wpół legendarny. Jak sam przyznaje, jego celem nie było przedstawienie kopii historycznej postaci, ale jej wyobrażenia. Być może jest to powód wątpliwości, które miała Walentynowicz podczas realizacji fi lmu. Obawy mogła wzbudzać też kwestia obsady głównej roli. Sama Katharina Thalbach grająca Agnieszkę powiedziała: „Kiedy Volken żenie bezpodstawne – pierwotnie bowiem „Skrzypce” były krótkim metrażem. Zachwycająca jest rola Dona Angela Trviry, który wcielił się w postać Plutarcha. Ten starszy, sympatyczny człowiek, z wyglądu grubo po siedemdziesiątce, został doceniony i nagrodzony w Cannes. Celowo użyłem słowa „sympatyczny człowiek” a nie „aktor”, bowiem Don Angelo aktorem nie jest. To meksykański okaleczony (amputowana dłoń) skrzypek, a fi lm Vegasa był jego debiutem przed kamerą. Debiutem, jak by nie patrzeć – niezwykle oryginalnym. „Skrzypce” są produkcją udaną. Wiele jest momentów trzymających w napięciu, wiele można wynieść z tego fi lmu. Całość skonstruowana poprawnie, chociaż jak już pisałem, lepiej by chyba ta cała historia prezentowała się w fi lmie krótkometrażowym. Sprawiałaby wrażenie bardziej spójnej i konkretnej. Na pewno jednak dla ciekawej muzyki, niezwykłej roli Traviry oraz dla ostatnich, absolutnie kongenialnych scen do kina wybrać się warto. Tomasz Piętowski „Skrzypce” („El Violin”) Reż. Francisco Vergas Meksyk, 2006 Dystrybucja: Manana W kinach od 2.03.2007 Schlondorff powiedział mi, że chętnie nakręciłby „Strajk” ze mną w roli głównej miałam obawy, czy jako Niemka powinnam przyjąć rolę tej postaci – kogoś tak ściśle związanego z historią Polski.” Aktorka jednak doskonale wyczuła atmosferę realiów. Jedyny minus to dubbing, do którego ciężko się przyzwyczaić. Tłem fi lmu jest życie stoczni. W fabułę wpleciono zdjęcia archiwalne – ze strajków 1970 i wydarzeń 1980 roku, a także ze zwykłych dni pracy stoczni. Ale wrażenie robią także ujęcia Andreasa Hofera, który tak nakreślił to, co chciał uchwycić: „Niebo i woda, a pomiędzy nimi ludzie i stal niebotycznych wręcz rozmiarów.” Efekt potęguje muzyka Jeana Michela Jarre’a, która nieodłącznie już kojarzy się z Gdańskiem. Z jednej więc strony fi lm jest zrealizowany z rozmachem, z drugiej jest bardzo polski (bardziej niż można było się spodziewać po fi lmie realizowanym w dużym stopniu przez Niemców), nie tylko przez pokazanie ważnych momentów najnowszej historii Polski, które stanowią ostatnią część fi lmu, ale głównie dzięki rekonstrukcji polskiej rzeczywistości dnia codziennego w drugiej połowie XX wieku. Barbara Doraczyńska „Strajk” („Strajk – Die Heldin von Danzig“) reż. Volker Schlondorff Niemcy, Polska, 104 min. dystrybucja: Best Film W kinach od 23.02.2007 OSKARIADA 2007 Trwają przygotowania do szóstej edycji Międzynarodowego Forum Niezależnych Filmów Fabularnych „Oskariada”. Tegoroczna impreza odbędzie się w dniach 18-22 kwietnia w warszawskiej Kinotece. Podobnie jak w przypadku poprzednich edycji, Oskariada nie będzie wyłącznie festiwalem kina offowego. Będzie to wydarzenie traktujące niezależną twórczość fi lmową na wielu płaszczyznach i prezentujące ją w różnorodnych formach. Oczywiście podstawowym fi larem imprezy – jak co roku – będzie konkurs fi lmowy skupiający najciekawsze europejskie produkcje wywodzące się z nurtu niezależnego. Definicja „niezależności” w przypadku Oskariady traktowana jest jednak dosyć szeroko – w konkursie zostaną zaprezentowane zarówno etiudy studenckie, jak i profesjonalne filmy pełnometrażowe, nie zabraknie także miejsca dla produkcji całkowicie amatorskich. Celem konkursu jest nie tylko zaprezentowanie najlepszych fi lmów, ale także ukazanie wielowymiarowości zjawiska, które określamy obecnie mianem kina niezależnego i tego, jak kształtuje się ono w poszczególnych państwach europejskich. Z kolei inicjatywą skoncentrowaną na promocji rodzimej produkcji fi lmowej będzie trzecia już edycja nagród polskiego kina niezależnego – OFFskarów. Trofea te stały się tradycyjnym podsumowaniem rocznej produkcji polskiego kina niezależnego. Nominacje w kategoriach: najlepszy fi lm, reżyser, autor scenariusza, operator, montażysta, aktor i aktorka przyznawane są w ciągu całego roku przez składy jurorskie kluczowych festiwali fi lmowych w całej Polsce. W trakcie Oskariady będziemy mieli okazję zobaczyć w jednym miejscu i jednym czasie wszystkie fi lmy niezależne nagrodzone na najważniejszych imprezach kina offowego. Filmy nominowane oceniać będzie OFFowa Akademia Filmowa, wieloosobowe jury składające się z czołowych przedstawicieli polskiej branży fi lmowej i telewizyjnej (w latach ubiegłych byli to m.in.: Michał Kwieciński – reżyser i producent fi lmowy, Andrzej Sołtysik – dziennikarz oraz aktorzy: Jan Machulski, Joanna Szczepkowska i Mateusz Damięcki). Oskariada to także liczne pokazy specjalne oraz otwarte warsztaty fi lmowe przygotowane przez zespół Warszawskiej Szkoły Filmowej – ciekawa inicjatywa mająca na celu przeszkolenie uczestników w ciągu zaledwie kilku godzin w jednej, bardzo konkretnej specjalności fi lmowej (przygotowanie tekstu scenariuszowego, konstruowanie budżetu fi lmowego, itd.). Dzięki zastosowaniu tego rodzaju taktyki szkoleniowej, uczestnicy zamiast pochłaniać dużą ilość ogólnych informacji, poznają tylko wybrany wycinek długotrwałego procesu pracy nad fi lmem, ale za to opanowują go do perfekcji. Podczas tegorocznego forum nie zabraknie także koncertów muzycznych, pokazów specjalnych (unikalne i nigdy wcześniej nie prezentowane w Polsce fi lmy zrealizowane przez słoweńskich i japońskich twórców młodego pokolenia) i prezentacji dotyczących nowych technologii w branży fi lmowej. Znacznemu rozbudowaniu ulegną również panele dyskusyjne i spotkania z twórcami prezentowanych fi lmów. Festiwal zamierza w tym roku w dużym stopniu postawić na konfrontację twórców fi lmowych z publicznością, aranżować dyskusje i analizy, zarówno w formie oficjalnych konferencji, jak i otwartych spotkań. Nowej formule imprezy sprzyjać będzie dodatkowo nowe kino festiwalowe – wielosalowa Kinoteka, dzięki której Oskariada będzie mogła zerwać z dotychczasową „liniowością” repertuaru, dzieląc się na kilka równoległych nurtów programowych. Całą imprezę zakończy 22 kwietnia ceremonia wręczenia nagród uwieńczona rozdaniem tegorocznych OFFskarów. Organizatorami Międzynarodowego Forum Niezależnych Filmów Fabularnych są Stowarzyszenie „Filmforum” oraz Fundacja Edukacji i Sztuki Filmowej Macieja Ślesickiego i Bogusława Lindy „Laterna Magica”. Impreza powstaje we współpracy z Warszawską Szkołą Filmową, Kinem KINOTEKA i Niezależnym Zrzeszeniem Studentów Szkoły Głównej Handlowej. Wstęp na wszystkie pokazy festiwalowe jest bezpłatny FILMFORUM.PL Spójrz na zdjęcie poniżej i spróbuj odgadnąć, co ono przedstawia. Odpowiedź należy przesłać do 31 kwietnia na adres: [email protected] w tytule maila wpisując nazwę konkursu „Co to jest?”, a w treści odpowiedź, imię, nazwisko i telefon kontaktowy. Autorom prawidłowych lub- w przypadku ich braku- najbardziej kreatywnych odpowiedzi rozdamy książki ufundowane przez wydawnictwo W.A.B. Lista zwycięzców już 4 maja na naszej stronie: www.ipewu.pw.edu.pl. Żyjemy w okresie, w którym krótkie formy tekstowe są na fali i nic nie wskazuje na to, że w najbliższym czasie to się zmieni. Już nie różnego rodzaju tabloidy wiodą prym w tej dziedzinie. Teraz nastała era portali internetowych. Nasza redakcja postanowiła sprawdzić Waszą czujność. Twórcy newsów mają nie lada wyzwanie. Przeciętny użytkownik Internetu przebywa na stronie internetowej niekiedy krócej niż kliknięcie myszki. A przecież trzeba jakoś przyciągnąć internautów na swój portal, bo w końcu lepsze statystyki to większe pieniądze od reklamodawców. Dlatego tak ważne w przypadku tego typu wiadomości jest sam tytuł newsa. Słowa klucze jak afera, seks, skandal to już klasyki, bez których ruch w tej branży by po prostu zamarł. Niekiedy przedstawiane tematy są tak nieprawdopodobne, iż naprawdę trudno uwierzyć, iż w rzeczywistości miały miejsce. Przeważnie wystarczy przeczytanie samego tytułu, żeby wiedzieć, co tym razem się zdarzyło. Do rozdania mamy 40 podwójnych zaproszeń na dowolnie wybrany seans od poniedziałku do czwartku w KINO.LAB. Decyduje kolejność nadsyłania prawidłowych odpowiedzi. Zasady konkursu są następujące. Wśród przedstawionych niżej tytu- łów artykułów, które zagościły na popularnych portalach internetowych (ONET.pl, o2.pl, gazeta.pl) jest jeden wymyślony przez naszą redakcję. Zadaniem konkursowym jest wskazanie go. I oto tytuły: 1. Matka wymieniła dziecko na wódkę i zakąskę. 2. Dziewięcioro Murzynów skazanych w USA za rasizm. 3. Walentynkowy dramat: Wzięła z uczelni izotop uranu i wrzuciła koledze do plecaka. 4. Pies postrzelił myśliwego. 5. Wyłowili ufoludka i go zjedli. Odpowiedzi na pytanie należy przesyłać do 1 maja na adres: [email protected] ipewu.pw.edu.pl w tytule maila wpisując treść zmyślonego przez nas tytułu, w treści natomiast imię, nazwisko i telefon kontaktowy. Aktualnej listy zwycięzców wraz z terminem realizacji zaproszeń zamieszczone zostaną na stronie www.ipewu.pw.edu.pl. Rozwiąż SUDOKU i wygraj bilety do kina! Na pierwsze 5 osób, które prześlą prawidłowe rozwiązanie- 9 cyfr z pierwszego wiersza- czekają podwójne zaproszenia do kina Luna do wykorzystania w maju. Odpowiedzi należy przesłać na adres: [email protected] w tytule maila wpisując kolejność cyfr w pierwszym wierszu SUDOKU. W treści wiadomości należy umieścić swoje imię i nazwisko oraz telefon kontaktowy. Lista zwycięzców 30 kwietnia na naszej stronie: www.ipewu.pw.edu.pl WYDARZENIA GŁÓWNE 19.05.07. *WIELKA PARADA STUDENTÓW *WIOSKA AKADEMICKA *SCENA MAŁODYCH TALENTÓW *EXTREME ZONE *MEDYKALIA *SCENA GŁÓWNA IMPREZY TOWARZYSZĄCE: *URSYNALIA 2007 *TYDZIEŃ AKADEMII ARTYSTYCZNYCH *STREET BALL POD PAŁACEM *MEGA WAT 2007 *JUWENALIA NA SPORTOWO I WIELKIE GRILOWANIE