Śmiertelna dawka

Transkrypt

Śmiertelna dawka
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym Bookarnia Online.
Andreas Franz
Śmiertelna dawka
Fragment
Z niemieckiego przełożył
Miłosz Urban
3/24
Dla mojej żony, Inge, i dzieci – Bernda,
Andreasa II, Alexandry, Judith i Manuela,
którzy są dla mnie drożsi niż złoto.
Dla HKvS, przyjaciela, takiego,
jakiego znajduje się na całe życie.
I mojej matki, która swoją niezachwianą wiarą
i bezgraniczną miłością już bardzo wcześnie
pokazała mi, że Bóg istnieje.
Bo dajecie dziesięcinę z mięty, kopru i kminku,
lecz pomijacie to, co ważniejsze jest w Prawie:
sprawiedliwość, miłosierdzie i wiarę.
Mt 23; 23
Prolog
Rozpoznała go po odgłosie powolnych kroków na skrzypiących
schodach. Wiedziała, że się zbliża, że jak najciszej spróbuje otworzyć drzwi, błyskawicznie wejdzie do środka i równie szybko
zamknie je za sobą. Jeszcze parę minut temu słuchała radia, pisała
w sekretnym dzienniku, tak dobrze schowanym, że dotąd nikomu
nie wpadł w ręce. Dzienniku, dzięki któremu zdołała przetrwać to,
co ją spotykało. Od czterech lat pamiętnik był jej jedynym powiernikiem, któremu mogła powierzyć całą złość, rozpacz
i bezsilność, cały ból i upokorzenie, którego doświadczała. Dziś nie
zapisała wiele; zaledwie kilka linijek; przeczuwała najgorsze.
Wiedziała, że kolejny wpis będzie dłuższy i spływający łzami;
łzami, które nie wylewały się na policzki, a płynęły do wewnątrz,
które wypełniły już jezioro smutku. Niekiedy zadawała sobie pytanie, czy nadejdzie kiedyś czas, kiedy to jezioro wyschnie.
Wierzyła w Boga, jak wszyscy w tym domu, ale zdążyła sobie
uświadomić, że inni kłamią i oszukują; że Bóg nie gra w ich życiu
żadnej roli, bo gdyby było inaczej, nigdy by do tego nie dopuścili.
Ona za to naprawdę w Niego wierzyła, ufała, że jest przy niej nawet
7/24
w największej potrzebie i choć nigdy Go nie widziała ani nie słyszała Jego głosu, wiedziała, że jest i że zawsze może do Niego przyjść,
zrzucić przygniatające ją brzemię. Czasem w chwilach najgłębszego
smutku i rozpaczy czuła dotyk delikatnej dłoni, dający jej siłę
przetrwania.
Wcześniej zamknęła drzwi na klucz, bo już przy kolacji zorientowała się, co ją czeka, kiedy pozostali domownicy zasną. Widziała, jak na nią patrzył; znała spojrzenia, które napotykała przedtem
tysiące razy, godzące w jej serce niczym ostrze noża. Zabronił jej
się zamykać; powiedział, że nikomu w tym domu nie wolno tego
robić, chyba że ma coś do ukrycia, ale to byłoby złe i nie
podobałoby się Bogu.
Miała osiem lat, kiedy ojciec po raz pierwszy zakradł się do jej
pokoju. Nigdy nie zapomni bólu, który jej wtedy zadał. Chciała
krzyczeć, by wszyscy wiedzieli, co się dzieje, ale zasłonił jej usta
dłonią. Potem powiedział, że to dopiero początek i pod żadnym pozorem nie wolno jej o tym mówić, bo inaczej spadnie na nią
straszna kara boska, a wtedy nigdy już nie zasiądzie po prawicy
Ojca w niebie i nigdy nie pozna chwały Pańskiej i dobroci
Wszechmocnego. Tamtej nocy musiała przyrzec, że zachowa milczenie, i tak uczyniła, bo nie chciała być nieposłuszna. Potem
podobne noce powtarzały się setki razy; noce, w czasie których
krzyczała w duchu, błagała i modliła się do Boga, pytając, dlaczego
dopuszcza do takiej krzywdy. Była zbyt młoda, by pojąć, co
naprawdę się z nią działo.
Siedziała po turecku na łóżku, obok paliła się lampka. Złożyła
dłonie jak do modlitwy, nie spuszczała wzroku z drzwi. Kroki
ucichły, podobnie jak skrzypienie schodów. Minęła dwudziesta
trzecia i właściwie już dawno powinna spać, ale nie kładła się,
wiedząc, co się stanie. Widziała, jak klamka się opuszcza i podnosi.
Dziewczynka nie drgnęła, nie odrywała wzroku od drzwi. Klamka
znów się poruszyła, mężczyzna naparł na drzwi. Zapukał ledwo
8/24
słyszalnie, ale ona nie wstawała. Znów zapukał, tym razem głośniej
i jakby groźniej, ale wciąż na tyle cicho, by nikt go nie usłyszał.
– Otwieraj natychmiast! – wysyczał. – Wiesz, że mogę też
inaczej!
– Jestem śpiąca – powiedziała. – Już późno.
– Jakbyś chciała spać, dawno temu byś wyłączyła światło, więc
otwieraj!
Wiedziała, że jeśli nie posłucha, następnym razem będzie gorzej.
Podniosła się z łóżka, przeszła jak w transie do drzwi, przekręciła
klucz, wyjęła go i schowała do kieszeni spodni.
Stanął przed nią – postawny, masywny mężczyzna o twardym,
nieugiętym spojrzeniu. Odepchnął ją na środek pokoju i szybko za
sobą zamknął drzwi. Kiedy się do niej zbliżał, zmrużył groźnie
oczy.
– Tysiące razy mówiłem, że nie wolno ci się zamykać! Jeszcze
raz to zrobisz, a będę musiał cię ukarać. Zrozumiałaś?
Kiwnęła głową.
– Dlaczego jeszcze jesteś ubrana? Mówiłaś, że chcesz iść spać?
– Właśnie zaczynałam się rozbierać – odparła cicho, nie patrząc
mu w oczy.
– No to dalej, moja maleńka. – Nagle jego ton stał się delikatny.
Pogłaskał ją po policzku. – Zostanę tu i upewnię się, że położysz się
do łóżka. Chodź, pomogę ci zdjąć te rzeczy. – Usiadł na kołdrze.
Posłusznie rozpięła dżinsy, zsunęła je z nóg i przewiesiła przez
oparcie krzesła. Potem ściągnęła przez głowę bluzę od dresu. Poprawiła gęste, brązowe włosy. Stała teraz przed nim w samej
bluzeczce na ramiączkach, majtkach i białych skarpetkach frotté.
– Chyba nie chcesz tak spać? – zapytał. – To niezdrowo.
– Nie – odpowiedziała mechanicznie i zdjęła skarpetki. Potem
podeszła do łóżka, odsunęła kołdrę i położyła się na prześcieradle.
Patrzył na nią. Czekał, aż nakryje się po samą szyję, by położyć się
obok. Pogłaskał ją po twarzy. Czuła, jak wzbiera w niej obrzydzenie. Zamknęła oczy, żeby na niego nie patrzeć.
9/24
– Wiesz, jesteś moim słodkim maleństwem. Zawsze chciałem
mieć dziewczynkę taką jak ty. Taką czułą, niewinną i doskonałą.
Jego dłoń powędrowała głębiej pod kołdrę i zaczęła masować jej
niewielkie piersi. Zaciskała powieki, bo tylko tak była w stanie to
jakoś przeżyć. Czuła, jak sięga głębiej, między jej uda i wsuwa dłoń
w majtki. Po chwili usłyszała, że rozpina rozporek. Nagle znalazł
się na niej. Jego członek wbił się w nią boleśnie brutalnie.
Z początku poruszał się powoli, potem coraz szybciej i szybciej, aż
w końcu osiągnął orgazm. Wtedy przewrócił się na bok. Oddychał
coraz ciężej, cały czas na nią patrząc.
– Umyj się i włóż coś na siebie. Jutro wcześnie wstajesz. Masz
kartkówkę z angielskiego, prawda?
– Tak – odpowiedziała cicho.
– Mam nadzieję, że dobrze się do niej przygotowałaś. Nie życzę
sobie żadnych nieudaczników w rodzinie. A Bóg obdarzył nas, a w
szczególności ciebie, tyloma talentami, że masz wobec Niego
obowiązek dobrze się uczyć. Tak?
– Tak.
– To dobrze. Nie przynieś mi wstydu. Byłoby niedobrze, gdybyś
akurat ty... – Kiwnął głową i zaśmiał się. – Nie, moje maleństwo
nie zrobi mi przecież wstydu. Wiem to. Jeśli się przygotowałaś,
Bóg zadba, żeby wszystko dobrze poszło. Dobranoc.
Zniknął w taki sam sposób, w jaki się pojawił – cicho. I tylko
stopnie znów zaskrzypiały. Poszła do łazienki i zmyła z siebie brud.
W świeżej bieliźnie wróciła do łóżka. Zasnęła dopiero po północy.
Śmiertelna dawka
14 czerwca, 20.30
Razem zjedli kolację, po czym, jak zwykle w poniedziałek, zasiedli w przestronnym salonie do czytania Biblii. Pomimo
utrzymującej się od wielu dni spiekoty wiszącej nad miastem jak
olbrzymi dzwon w klimatyzowanym domu panował przyjemny
chłód. Joseph, najmłodszy syn, przeczytał właśnie fragment Ewangelii według św. Mateusza, gdzie Jezus mówi do Apostołów, że
gdyby ich wiara była choćby jak ziarnko gorczycy, a powiedzieliby
morwie: „Wyrwij się z korzeniem i przesadź się w morze!”, byłaby
im posłuszna, kiedy zadzwonił telefon. Wszyscy spojrzeli na ojca,
który po trzecim sygnale wstał i odebrał.
– Rosenzweig – zgłosił się. Chwilę słuchał, wreszcie nacisnął
jakiś przycisk i odłożył słuchawkę. Następnie odwrócił się do rodziny i powiedział: – Muszę na chwilę iść do gabinetu, mam ważną
rozmowę. Zaraz wracam.
Wysoki, szczupły mężczyzna o bujnych siwych włosach wspiął
się powolnym krokiem na piętro, dotarł do końca korytarza
11/24
i otworzył drzwi gabinetu. Zamknął za sobą, podszedł do biurka,
podniósł słuchawkę i powiedział tylko:
– Tak. – I dodał: – Oczywiście, od razu, ja ciebie też. – A potem
jeszcze: – Do jutra.
Po rozmowie usiadł w fotelu z brązowej skóry, otworzył prawą
górną szufladę, wyjął z niej strzykawkę i szklaną fiolkę, odkręcił
wieczko, zanurzył igłę w jasnej, mętnej zawiesinie i wyciągnął
tłoczek. Odpiął dwa guziki koszuli, wbił igłę pod skórę na brzuchu
i wstrzyknął zawartość. Wyjął igłę i nie wstając z fotela, odłożył
strzykawkę wraz z fiolką do szuflady.
Zamierzał zapiąć guziki, kiedy nagle chwycił się za klatkę piersiową. Chciał krzyknąć, nabrać powietrza, miał wrażenie, że serce
rozerwie mu żebra. Wytrzeszczył oczy, ale nie mógł nimi poruszyć,
nie był w stanie przełknąć śliny, powieki nie chciały go słuchać,
źrenice wpatrywały się uparcie w jeden punkt, a to, co widział,
widział podwójnie. Poczuł smak krwi, pewnie z jakiejś małej ranki
w ustach, patrzył, jak z nosa szkarłatne krople kapią na biurko. Chciał wstać, ale również nogi odmówiły mu posłuszeństwa – podobnie jak dłonie, którymi nie mógł złapać słuchawki telefonu. Chociaż ze wszystkich sił pragnął oddychać, nie był w stanie nabrać
powietrza; czuł zaciskającą się wokół piersi żelazną obręcz. Czuł
krew, widział krew, był świadom, że cały nią spływa. Chciał
krzyczeć, wykrzyczeć swój paniczny strach, ale z gardła wydobyło
się jedynie ledwie słyszalne chrypienie. Wiedział, że dzieje się
z nim coś strasznego, że śmierć jest kwestią zaledwie minut, może
nawet sekund. Nie miał pojęcia, dlaczego umiera, dlaczego musi
umrzeć. Znów spróbował wstać, nakazał nogom, by go uniosły.
Zamiast tego osunął się na biurko, uderzył czołem o blat, przez
jego ciało przebiegł dreszcz, po raz ostatni spróbował złapać
oddech, po czym serce dało za wygraną. Hans Rosenzweig umarł.
Kiedy po kwadransie nie pojawił się w salonie, Marianne Rosenzweig poszła na piętro poszukać męża. Zapukała do drzwi i nie
słysząc odpowiedzi, weszła do środka. Pierwsze, co zobaczyła, to
12/24
wykrzywioną grymasem twarz z wytrzeszczonymi znieruchomiałymi oczami oraz krew, która sączyła się jeszcze z ust i nosa
i rozlewała po biurku. Przełknęła ślinę, podeszła bliżej, nie odrywając wzroku od męża. Jej twarz nic nie wyrażała.
– Boże, dlaczego? – zapytała cicho, nic nie rozumiejąc. Bała się
uczynić choćby jeszcze jeden krok; patrzyła tylko jak skamieniała.
Po chwili otrząsnęła się z otępienia i niczego nie dotykając, zeszła
na dół, stanęła przed synami i powiedziała powoli i z wysiłkiem: –
Chłopcy, musicie być teraz silni. Obawiam się, że wasz ojciec nie
żyje.
– Co? – odezwał się trzynastoletni Joseph i z przerażenia wypuścił Biblię z rąk. – Tata nie żyje?
– Niestety tak. Wygląda na to, że dostał zawału serca. Muszę zadzwonić po siostrę Laurę.
– Czy możemy iść na górę i...
– Nie – powiedziała zdecydowanie. – Nie wolno wam tam
wchodzić. Wasz ojciec nie żyje, a ja nie chcę, żebyście widzieli go
w takim stanie.
Podeszła do telefonu, podniosła słuchawkę i wybrała numer doktor Laury Fink, po czym usłyszała jedynie nagranie z informacją,
który lekarz rodzinny pełni tej nocy dyżur. Odłożyła słuchawkę, nie
czekając do końca, odnalazła brązowy notatnik, w którym zapisała
prywatny telefon Laury Fink – przywilej, którym mogło się cieszyć
niewielu pacjentów. Ale one znały się już tak długo, że bez wahania
mogła do niej zadzwonić. Lekarka odebrała po trzecim sygnale.
– Fink, słucham.
– Dobry wieczór, Lauro, Marianne Rosenzweig z tej strony. Chciałabym cię prosić... to znaczy... czy mogłabyś tu jak najszybciej
przyjechać? Wydaje mi się, że mój mąż nie żyje.
– Twój mąż? Jak to? Chwileczkę, ubiorę się i będę u ciebie za
dziesięć minut.
Laura Fink pojawiła się u Rosenzweigów chwilę po dwudziestej
pierwszej. Obaj synowie, Joseph i osiemnastoletni Aaron, siedzieli
13/24
na kanapie nieruchomo jak mumie i wpatrywali się bezradnie
w przybyłą.
– Gdzie on jest? – zapytała lekarka, kobieta średniego wzrostu,
niepozorna, o krótkich brązowych włosach i niemal chłopięcej figurze, ukrytej pod zwykłą koszulką i dżinsami.
– Na górze w gabinecie. Chodźmy. – Marianne zamknęła za sobą
drzwi salonu i poprowadziła gościa na piętro. Laura Fink
zatrzymała się w progu, zmrużyła oczy, odetchnęła głęboko i powoli zbliżyła się do biurka, którego blat w połowie pokrywała krew.
Bez słowa otworzyła torbę, wyjęła latarkę, poświeciła w oczy
zmarłego, a następnie włożyła lateksowe rękawiczki i sprawdziła
tętno. Niczego nie wyczuła.
– Dziwne – powiedziała po chwili zastanowienia, kręcąc głową,
i popatrzyła na żonę zmarłego, która niczym posąg stała na środku
pokoju i z twarzą pozbawioną wyrazu wpatrywała się w męża. –
Jak z pewnością wiesz, tydzień temu był u mnie na badaniach.
Jeśli nie liczyć cukrzycy, nic mu nie dolegało, badanie krwi
w normie, żadnych nieprawidłowości, serce bez żadnych stanów
chorobowych i wad. Nie zrobiliśmy EKG, bo nie było ku temu powodu. – Stała teraz bezpośrednio przy zmarłym, wciąż kręcąc
głową. – Nie umiem wyjaśnić, skąd tyle krwi. Istnieje wprawdzie
kilka rzadkich chorób, które mogą powodować krwotok, ale żadna
z nich nie wchodzi w rachubę; nie u twojego męża. Jak już powiedziałam, z wyjątkiem poziomu cukru, wyniki badania krwi były
idealne, dlatego nie mam pojęcia, skąd to krwawienie. Kiedy go
znalazłaś?
Marianne zamrugała i odchrząknęła.
– Słucham? Eee, przepraszam, nie mogę się otrząsnąć.
Dwadzieścia minut temu. Mieliśmy czytanie Biblii, potem zadzwonił telefon, Hans poszedł do gabinetu, ale powiedział, że za
chwilę wróci. Kiedy po kwadransie wciąż go nie było, poszłam
sprawdzić i... wtedy go znalazłam.
– Co tu robił?
14/24
– Wygląda na to, że jak co dzień po kolacji poszedł zrobić sobie
zastrzyk z insuliny.
– Za pomocą pena? – Laura zmarszczyła czoło.
– Nie, zepsuł się kilka dni temu i Hans nie miał czasu, żeby
kupić nowy. Dlatego użył strzykawki.
– A gdzie insulina?
– Trzyma ją w prawej górnej szufladzie. Dlaczego pytasz?
Doktor Laura Fink wysunęła szufladę, ujęła w dwa palce fiolkę
z matową zawiesiną, powąchała ją i znów pokręciła głową.
Odłożyła naczynko na biurko, podniosła strzykawkę, obejrzała ją
dokładnie, po czym położyła obok fiolki. Popatrzyła bezradnie na
Marianne, zdjęła rękawiczki i zapytała:
– Jak się czujesz? Potrzebujesz czegoś na uspokojenie?
Kobieta zaprzeczyła słabo. Jej oczy wypełniała nieskończona
pustka.
– Nie, dziękuję. Co z nim teraz będzie?
– Na karcie zgonu zaznaczę „przyczyna zgonu nieustalona”,
a potem zadzwonię po policję...
– Policję? – Marianne się zdziwiła. – Po co?
– No cóż, przykro mi, ale nie potrafię ustalić przyczyny zgonu
twojego męża; nie mam do tego stosownych środków. Jestem
zwykłym lekarzem rodzinnym. Trzeba się dowiedzieć, na co zmarł.
– Jest martwy, czy to nie wystarczy?
– Niestety nie. Sama widzisz, że naturalna przyczyna zgonu jest
wykluczona. Nie mogę zapisać w karcie: „Śmierć w wyniku zatrzymania krążenia z ustaniem akcji serca”, bo to jest tylko przyczyna
wtórna. Tak nawiasem mówiąc, to każda śmierć następuje
w wyniku zatrzymania krążenia i ustania akcji serca. Sekcja zwłok
wykaże, jaka była pierwotna przyczyna śmierci. U twojego męża
wystąpił znaczny upływ krwi i lekarze sądowi będą musieli
sprawdzić, co go wywołało. No i trzeba będzie zbadać insulinę
i strzykawkę...
– Czy to znaczy, że go pokroją?
15/24
Laura wzruszyła ramionami i spuściła wzrok, ale po chwili
skinęła głową.
– To niestety nieuniknione.
Marianne odwróciła się w stronę drzwi, a jej ciałem wstrząsnął
szloch. Lekarka podeszła i położyła jej dłoń na ramieniu.
– Posłuchaj, może jednak dam ci trochę valium. Działa uspokajająco, no i zapewni ci jaki taki sen.
– Sen! – prychnęła i uśmiechnęła się gorzko. – Jaki sen? Za tydzień mieliśmy obchodzić dwudziestą rocznicę ślubu! A on co? Po
prostu się ulatnia! Nie, przepraszam, nie chciałam tego powiedzieć, to nie jego wina. Na pewno znajdzie się wyjaśnienie.
Proszę, znajdź je, choć myśl, że mój mąż zostanie pokrojony, bynajmniej mnie nie zachwyca.
– Rozumiem cię, Marianne. Powiem szczerze, że sama chętnie
dowiedziałabym się, na co zmarł. Jedno pytanie: gdzie wstrzykiwał
insulinę? W ramię, udo, brzuch?
– Nie wiem, nigdy nie widziałam. Kiedyś wspomniał mimochodem, że najczęściej w brzuch... ale zobacz sama.
– Przykro mi, ale nie wolno mi go ruszać, dopóki policja nie zabezpieczy wszystkich śladów. – Znów podeszła do zmarłego, pochyliła się i nie dotykając nieboszczyka, powiedziała: – Masz rację,
guziki koszuli są rozpięte.
– I? – Marianne na nią popatrzyła.
– Jak już wspominałam, konieczna będzie autopsja.
– Jak myślisz, na co umarł? Masz przecież jakieś podejrzenia.
– Nie mam pewności, ale przyczyną mógł być szok toksyczny.
– Szok toksyczny? Co to takiego?
– Możliwe, podkreślam, możliwe, że przyczyną była trucizna, co
tłumaczyłoby krwotok. Ale jednoznacznie wykaże to dopiero
sekcja.
– Trucizna?! – Marianne Rosenzweig wybuchnęła śmiechem. –
Niby skąd Hans miałby wziąć truciznę?
– Może się mylę...
16/24
– Z całą pewnością. W tym domu nie ma trucizny, podobnie jak
tytoniu czy alkoholu, przecież wiesz.
– Oczywiście, że wiem, to zresztą tylko przypuszczenie – powiedziała lekarka i odchrząknęła zakłopotana. – Mówiąc szczerze,
nie mam pojęcia, co go zabiło. Zadzwonię po policję i poczekam do
ich przyjazdu. Nie ode mnie zależy, co będzie dalej. Przykro mi, ale
takie są przepisy... Jeśli się do nich nie zastosuję... Na pewno nie
chcesz nic na uspokojenie?
– Nie – odparła wdowa. Nagle w oczach stanęły jej łzy i powoli
spłynęły po policzkach. Spuściła wzrok, splotła dłonie. – Bóg
podarował nam dwadzieścia cudownych lat, a teraz powołał go do
siebie... pomimo że był właśnie w kwiecie wieku... Ale dla nas,
ludzi, niezbadane są ścieżki Pana. Dam sobie z tym radę, bo wiem,
że Hans będzie na mnie czekał, kiedy przyjdzie i mój czas. Pewnego dnia znów będziemy razem – duża, szczęśliwa rodzina. Był
dobrym mężem i kochającym ojcem. – Przerwała, popatrzyła
Laurze w oczy, nagle uśmiechnęła się i spytała: – Czy to nie
cudowne wiedzieć, że istnieje życie po śmierci?
Zapytana wzruszyła ramionami.
– Naturalnie. I niezależnie od tego, kiedy przyjdzie twój czas,
będzie na ciebie czekał. Najbliższe dni i tygodnie nie będą łatwe,
ale wiesz, że jest wiele osób, które zrobią wszystko, by ci pomóc.
– Tak, wiem, i mocno wierzę, że pewnego dnia znów zobaczę
Hansa. Nie ma rzeczy niemożliwych dla kogoś, kto wierzy.
– Oczywiście, ale teraz muszę zadzwonić. Mogę stąd?
– Proszę bardzo, tam jest telefon.
Laura podeszła do aparatu i wybrała numer alarmowy. Kiedy po
drugiej stronie słuchawki zgłosił się funkcjonariusz, przedstawiła
się.
– Mówi doktor Laura Fink. Proszę przysłać wóz do Sindlingen,
na Weinbergstraße do domu państwa Rosenzweigów. Mam tu
martwego mężczyznę, a przyczyna zgonu jest niejasna. – Po
krótkiej wymianie zdań odłożyła słuchawkę i spojrzała na zegarek.
17/24
– Radiowóz powinien być w ciągu kilku minut. Poczekam z tobą.
– Chodźmy na dół – zaproponowała Marianne i ruszyła do
drzwi. Młoda lekarka zamknęła torbę, podniosła ją i podążyła za
wdową. Niemal w milczeniu czekały w salonie dziesięć minut na
przyjazd policji. Kiedy dwójka mundurowych, trzydziestopięcioletni mężczyzna i kilka lat młodsza kobieta, weszła do domu,
Laura Fink zaprowadziła ich do gabinetu na piętrze. Mężczyzna
podrapał się po głowie i zapytał:
– Jak zmarł?
– Nie mam pojęcia, dlatego zadzwoniłam po was. Nie da się jednoznacznie stwierdzić przyczyny. Hans Rosenzweig chorował na
cukrzycę, właśnie wykonał zastrzyk z insuliny, ale insulina nie wywołuje podobnego krwotoku.
– W takim razie musimy wezwać kogoś z policji kryminalnej.
Czy ktoś tu cokolwiek ruszał?
– Nic o tym nie wiem, w każdym razie ja nie i żona denata też
nie. Na to przynajmniej wskazywałoby położenie ciała. Krew z nosa
i ust wypływa bardzo równomiernie.
– Dobrze, w takim możemy tylko wezwać śledczych i ekipę
kryminalistyczną, żeby zabezpieczyła miejsce. Panią muszę prosić
o pozostanie tutaj, aż koledzy się pojawią, z pewnością będą mieli
kilka pytań. – Zwracając się do partnerki, dodał: – Wezwij ich
przez radio. I niech się pospieszą.
Kiedy młoda policjantka wyszła, funkcjonariusz spytał Laurę:
– Co pani obstawia?
– Zapewne truciznę, ale – lekarka wzruszyła ramionami – nie
dam głowy.
– Dobrze, w takim razie zaczekajmy na resztę.
Po dwudziestu minutach pojawili się wezwani funkcjonariusze,
kryminalistycy i fotograf.
– W porządku – oznajmił policjant, młody mężczyzna w dżinsach i koszuli z krótkimi rękawami, kiedy zadał lekarce niemal
takie same pytania jak jego poprzednik. – W takim razie najpierw
18/24
obfotografujemy pokój, potem wejdą ludzie od zabezpieczania
śladów. Obawiam się, że musimy zawiadomić wydział zabójstw.
Moim zdaniem pachnie – żeby nie powiedzieć: śmierdzi – tu
morderstwem na kilometr. Zobaczymy, kto ma dziś służbę. – Udał
się do auta i poprosił przez radio o wsparcie. Wróciwszy do
mieszkania, powiedział: – Będą za dwadzieścia minut. Pod żadnym
pozorem nie wolno dotykać zmarłego.
Laura zeszła do Marianne.
– Przykro mi z powodu twojego męża. Chciałam ci tylko powiedzieć, że zaraz zjawi się tu kilku policjantów z wydziału zabójstw.
– To bez znaczenia. – Wdowa wzruszyła ramionami. – Dziękuję
za pomoc. Jak i kiedy dowiem się, na co zmarł?
– Wydaje mi się, że przyczynę śmierci poznamy bardzo szybko,
może już jutro rano. Na pewno analiza insuliny coś wykaże.
– Na co umarł tata? – zapytał starszy syn, Aaron.
– Jeszcze nie wiemy – odpowiedziała matka.
– Na cukrzycę?
– Nie pytaj mnie, kochanie, ale jutro...
– Będę za nim tęsknił...
– Wszyscy będziemy. Ale wiecie przecież, że pewnego dnia znów
się z nim spotkamy. Dobrze, a teraz dajcie mi chwilę. Zadzwonię
do brata Waltera i powiem mu, co się stało.
– Smutno ci, prawda? – rzekł Aaron.
– Tak, smutno, nawet bardzo – odparła Marianne i pogłaskała
go czule po głowie. – I wydaje mi się, że zrobię się jeszcze smutniejsza. Musimy trzymać się razem i wspólnie poradzić sobie
z żałobą.
Objęła synów i uśmiechnęła się pocieszająco, mimo że sama walczyła ze łzami. Podeszła do telefonu i wybrała numer Waltera
Schoünaua. Rozmawiali kwadrans; on zapytał, czy ma przyjechać,
ona odmówiła; nie teraz, kiedy w domu roiło się od policji. Może
rankiem.
19/24
Poniedziałek, 22.15
Nadkomisarz Julia Durant z policji kryminalnej we Frankufurcie
zamknęła gorąco polecany przez koleżankę kryminał i rzuciła na
stół. Była wściekła, bo niepotrzebnie wydała na niego pieniądze.
Wiedziała, że jeśli po pięćdziesięciu stronach nie zrobiło się
względnie interesująco, reszta będzie prawdziwą męczarnią.
Zachodziła w głowę, czym kierowali się inni przy wyborze książek,
bo z pewnością nie tym co ona. Dla niej książka musiała być
wciągająca, postaci plastyczne, a akcja nie mogła się toczyć jak
krew z nosa i być naciągana, tylko taka, żeby można wczuć się
w sposób myślenia bohaterów. Miała szczęście doświadczyć czegoś
takiego przy lekturze nielicznych książek i te ją tak wciągnęły, że
nie zauważała upływu czasu, a kiedy po pięciuset stronach następował koniec, była zdziwiona, że tak nagle.
Podkurczyła nogi, wzięła do ręki pilota i zaczęła skakać po
kanałach. W końcu znalazła teledysk Bryana Adamsa. Zapaliła jednego gauloise’a bez filtra, pociągnęła z puszki łyk piwa, które było
już ciepłe i mdłe. Wstała, wylała resztę do zlewu i poszła do
lodówki po kolejne. Otworzyła, postawiła puszkę obok kanapy,
głęboko zaciągnęła się papierosem, strząsnęła popiół do popielniczki, wlepiła wzrok w telewizor, a potem w okno. To zdecydowanie nie był jej dzień: praca za biurkiem, przygotowywanie zaległych raportów, wpół do piątej powrót do domu. Pojechała po
szybkie zakupy, trochę posprzątała, choć wiedziała, że powinna zabrać się do gruntownych porządków. Okna prosiły, by je umyć, firanki nie były prane od zeszłej jesieni, a odkurzacz miała w ręku
jakieś dwa, trzy tygodnie temu. Ale utrzymujący się od dwóch tygodni upał spowalniał jej ruchy; nawet o tej porze w mieszkaniu
było tak gorąco i duszno, że miała wątpliwości, czy tej nocy w ogóle
się wyśpi.
Chciała zadzwonić do ojca, ale znów go nie zastała. Potem
spróbowała połączyć się z Susanne Tomlin mieszkającą na
20/24
południu Francji, ale tam też nikt nie odbierał, wreszcie wybrała
numer Wernera Petrola, gdzie przywitała ją jedynie automatyczna
sekretarka. Odczuwała lekki pulsujący ból w prawej skroni.
W ciągu ostatnich sześciu tygodni nie zdarzyło się nic interesującego; kilka rutynowych działań, w okolicy dworca próba zamordowania prostytutki, która już nigdy nie będzie mogła żyć normalnie
po tym, jak sprawca pociął jej twarz i klatkę piersiową, dalej
morderstwo na tle rabunkowym na osiemdziesięciotrzyletniej
staruszce mieszkającej samotnie w niewielkim domu w starej
dzielnicy o złej sławie – po mordercy ani śladu. Jednak tym, co
czyniło tę zbrodnię nadzwyczaj okrutną i bezsensowną, był gwałt,
jakiego dokonano na staruszce przed morderstwem. Policyjny psycholog twierdził, że mordercą jest mężczyzna nie tylko chętnie
stosujący przemoc, ale mający perwersyjne upodobania seksualne.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Śmiertelna dawka
Spis treści
Okładka
Karta tytułowa
Dedykacja
***
Prolog
Śmiertelna dawka
Karta redakcyjna
Tytuł oryginału
Letale Dosis
Redaktor prowadzący
Grażyna Brzezińska
Redakcja
Jacek Ring
Korekta
Dorota Wojciechowska,
Bogusława Jędrasik
Wszystkie postacie w tej książce są
fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych czy martwych –
jest całkowicie przypadkowe.
Copyright © 2000 Droemersche Verlagsanstalt Th.
Knaur Nachf. GmbH & Co. KG, München
Copyright © for the Polish translation
by Weltbild Polska Sp. z o.o., Warszawa
2011
Copyright © for the e-book edition by
Weltbild Polska Sp. z o.o., Warszawa 2012
Świat Książki
Grupa Wydawnicza Weltbild
Warszawa 2012
Weltbild Polska Sp. z o.o.
ul. Hankiewicza 2, 02-103 Warszawa
23/24
Księgarnia internetowa: Weltbild.pl
Niniejszy produkt objęty jest ochroną
prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku
osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że wszelkie udostępnianie
osobom trzecim, nieokreślonym adresatom
lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub
podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.
ISBN 978-83-273-0271-7
Nr 90453341
Plik ePub opracowany przez firmę eLib.pl
al. Szucha 8, 00-582 Warszawa
e-mail: [email protected]
www.eLib.pl
@Created by PDF to ePub
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym Bookarnia Online.

Podobne dokumenty