Tragiczne doświadczenie szaleństwa
Transkrypt
Tragiczne doświadczenie szaleństwa
Michał Kruszelnicki (Dolnośląska Szkoła Wyższa) „Tragiczne doświadczenie szaleństwa”: Foucault – Nietzsche - Sade1 Zasadniczo nic się nie rodzi, nic nie ginie, wszystko jest tylko akcją i reakcją natury; to fale morskie, które w każdej chwili wznoszą się i opadają, podczas gdy w masie wód nie ma ani utraty, ani wzrostu; jest to wieczny ruch, który był, który zawsze będzie. (Markiz de Sade, Historia Julietty) Tym, co nawiedza moje dni i zakłóca sen, jest myśl anonimowego: zimnych księżycowych powierzchni lub niezamieszkanej głębi, zamarzniętych terenów podbiegunowych, niegościnnych dla życia. Leżę rozbudzony wyobrażając sobie świat, który nie składa się z niczego innego, jak z jakiegoś kosmicznego grzmienia, nieustannego, bezbarwnego, niewysławialnego ryku (J. D. Caputo, Against Ethics). Wprowadzenie Jeśli nawet trochę nieadekwatnie zabrzmiałoby porównanie autoryzowanego przez Foucaulta rozróżnienia między chorobą psychiczną, należącą do dziedziny patologii, a szaleństwem, będącym „liryczną poświatą” choroby, z Heideggerowskim zapytaniem o sens bycia i zarysowaniem różnicy ontologicznej między bytem a byciem, to zgodzić się wypadnie, że rozróżnienie to należy do grona najciekawszych i najbardziej inspirujących we współczesnej filozofii francuskiej. Dzięki Foucaultowi szaleństwo stało się słynną figurą inności, reprezentującą wszystko to, z czym rozum nie chciał mieć nic wspólnego, co musiał u zarania nowożytności, wypchnąć poza siebie, od-graniczyć, by móc się w pełni ukonstytuować. Szaleństwo, którego historię chce napisać francuski myśliciel, to nie stan patologiczny czy zbiór faktów, lecz – jak dobrze pisze T. Komendant – „k w e s t i a j ę z y k a, w którym 1 Niniejszy tekst stanowi zmienioną i rozwiniętą wersję artykułu, który pierwotnie ukazał się w „Kwartalniku Filozoficzno-Literackim [fo:pa]”, 2006, nr 8, s. 44-53. człowiek zamierza wypowiedzieć własną prawdę”2. Jak bowiem twierdzi Foucault, kultura zachodnia przez długi czas rozpoznawała w szaleństwie prawdę o sobie samej. Rozum toczył z szaleństwem dialog, angażował się z nim w cichą wymianę: Od zarania Średniowiecza człowiek europejski pozostaje w relacji do czegoś, co niejasno nazywa szaleństwem, Obłędem, Nierozumem. (…) relacja Rozum-Nierozum jest jedynym z wyznaczników oryginalności kultury zachodniej; towarzyszyła jej na długo przed Hieronimem Boschem, będzie szła za nią daleko za Nietzschego i Artauda3. Rozum skoligacony był więc długo ze swoim przeciwieństwem, ze swoim Innym, czyli z szaleństwem. Trzeba będzie ustalić, z czym identyfikował Foucault ową „inność”, co szeptało rozumowi prawdę o nim samym? Przed chwilą zostało zasugerowane, że ów słynny Foucaltiański szaleniec to nie furiat zamknięty w zakładzie dla obłąkanych. A więc kto? Dysponent jakiejś wiedzy, jakiejś prawdy. Prawdy o szaleństwie? Czym w ogóle jest szaleństwo i czy da się je jakoś stematyzować? To, że jest „czymś” bardziej niż „niczym”, wnosić można choćby z tej zacytowanej przed chwilą wypowiedzi Foucaulta, która bliska jest gestowi ontologizacji/substancjalizacji szaleństwa. Czy szaleństwu (inności) przynależy jakaś istota czy też nie, czy posiada ono jakąś „prawdę”? I czy próba jej poszukiwania (wynikająca z góry poczynionego założenia, że może ono posiadać coś takiego, jak „istota” i „prawda”) nie jest przypadkiem przewrotną intelektualną partią rozgrywaną przez poznający rozum, dokonujący apropriacji i redukcji do swojego (rozumowego) horyzontu kolejnych elementów rzeczywistości, również tych, jak się zdawało, z gruntu nieredukowalnych (inności)…? Aby odpowiedzieć na te i inne skomplikowane pytania, trzeba podjąć trud pomyślenia wraz z Foucaultem od początku, czyli od pierwszego rozdziału Historii szaleństwa, w którym pojawia się kluczowe dla niego pojęcie „tragicznego doświadczenia szaleństwa”. Poniżej, w czterech kolejnych etapach, spróbuję odsłonić sposób myślenia Foucaulta o szaleństwie jako inności. Najpierw przedstawię problemy interpretacyjne, na jakie natrafia badacz, chcąc zbliżyć się do zrozumienia owej Foucaltiańskiej figury „tragicznego doświadczenia szaleństwa”. W drugim etapie powiążę Foucaulta rozumienie tragiczności – którą u filozofa egzemplifikuje „kosmiczny obłęd świata” – z rozumieniem tragiczności u Fryderyka Nietzschego. Pozwoli mi to ugruntować tezę o szaleństwie/inności jako „tragicznej esencji świata” stopniowo zapoznawanej i zacieranej począwszy od „wieku klasycznego”, kiedy to 2 T. Komendant, Władze dyskursu. Michel Foucault w poszukiwaniu siebie, Spacja, Warszawa 1994, s. 89. 3 M. Foucault, Przedmowa, przeł. T. Komendant, [w:] tegoż: Powiedziane, napisane. Szaleństwo i literatura, wybrał i opracował T. Komendant, przeł. B. Banasiak i inni, Aletheia, Warszawa 1999, s. 7. rozum wypracował już „obowiązujący” wzór własnej racjonalności. W dalszym ciągu zastanawiać się będę nad związkiem owej tragicznej esencji świata z „językiem szaleństwa”, który Foucault dostrzega w twórczości m.in. Sade’a, Nietzschego, Artauda i Roussela. Co ma na myśli Foucault twierdząc, że „ostatnie słowa Nietzschego” i „twórczość Artauda” obudziły dawną świadomość tragiczną? Że mowa Markiza de Sade „podejmuje ostatnie wyrazy nierozumu i przedłuża ich znaczenia w przyszłość”?4 W ostatnim, czwartym kroku, dochodzę do konkluzji, że u Foucaulta inność rozumiana być może przede wszystkim jako tragiczna „gra” wszechświata, świata pozbawionego wyższej esencji i tożsamości, a więc szalonego owym dawnym, intuicyjnie przedstawianym w twórczości średniowiecznych malarzy obłędem, przed którym ludzkość daremnie szukała ucieczki, chroniąc się w dzieło kultury, religii, języka i słowa. Słowa, które – jak mogłoby się zdawać i jak tego dowodzi choćby twórczość Sade’a, Nietzschego i Artauda – nigdy nie przestało o owym tragicznym obłędzie przypominać... „Tragiczne doświadczenie szaleństwa” – problemy interpretacyjne W pierwszym rozdziale Historii szaleństwa Michel Foucault odkrywa przed czytelnikiem groźny świat apokaliptycznych wizji, zaklinanych mocą malarskiego pędzla w arcydzieła sztuki średniowiecznej, w semantycznie wyszukanych, bluszczowych i jakby iluminacyjnych frazach opowiada o dawnych wiekach nawiedzonych przez „oblicze szaleństwa”, pogrążonych w obłąkańczej „nocy świata”: Obłęd wabi człowieka zewsząd. Płodzi fantastyczne obrazy, które nie są przemijającymi zjawami szybko znikającymi z powierzchni rzeczy. (…) Rozpętując samowolę swego obłędu, człowiek napotyka posępną konieczność świata; zwierzę nawiedzające go w koszmarach i w noc zatraty – to jego własna natura, ta sama, którą obnaża bezlitosna prawda Piekła; próżne obrazy ślepej głupoty – i tyle wiedzy o świecie; w chaosie, w powszechnym szaleństwie, zarysowuje się okrutny sens ostatecznego kresu (HSz 33). Cytat ten, w którym czytamy o posępnej konieczności świata w zagadkowy sposób skorelowanej z ludzkim obłędem, o chaosie i ostatecznym kresie wszechrzeczy, jest jednym z nielicznych w Historii szaleństwa, które nieco zbliżają nas do zrozumienia, co filozof ma na 4 M. Foucault, Historia szaleństwa w dobie klasycyzmu, przeł. H. Kęszycka, wstępem opatrzył M. Czerwiński, PIW, Warszawa 1983, s. 482; dalsze cytaty z tej pracy lokuję bezpośrednio w tekście z oznaczeniem HSz i podaniem strony. myśli tak często mówiąc na początku swej pracy o „tragicznym obłędzie świata” czy „tragicznym doświadczeniu szaleństwa” (HSz 38-39). Zbliżamy się jednak ku zrozumieniu być może po to tylko, by z zaskoczeniem uświadomić sobie, jak odległy jest wciąż obiekt zaplanowanego poznania. „Tragiczne doświadczenie szaleństwa” jest bowiem tyleż słynną i często powtarzaną, co dość mglistą i trudną do jednoznacznego uchwycenia figurą myślową Foucaulta. A przecież owo powiązanie szaleństwa z tragiczną esencją/strukturą świata pozostaje jednocześnie jednym z najgłębszych i najpoważniejszych głosów w odniesieniu do restytucji kategorii tragizmu w filozofii współczesnej. Przypomnijmy kilka faktów. Nawet pobieżna lektura słynnej pracy filozofa jest w stanie szybko dowieść, że mówiącemu o tragiczności Foucaultowi chodzi o uwydatnienie zadzierzgniętego w XV wieku „związku obłędu z nicością”, o pewno „doświadczenie bezsensu” i „nicości istnienia”, o świadomość „posępnego władztwa (…), które wiązało Szaleństwo z dostojeństwem tragicznych mocy świata” (HSz 28, 34). Wiemy, że rozumienie szaleństwa jako medium tragicznej świadomości człowieka było Foucaultowi bardzo bliskie, to do tego właśnie zapoznanego wymiaru obłędu będzie on chciał wrócić, próbując osiągnąć „stopień zero szaleństwa, gdzie jest ono niezróżnicowanym doświadczeniem”5. Chociaż Foucault nie szukał jakiegoś „ostatecznego” sensu szaleństwa, jakiejś jego najgłębszej warstwy ontologicznej, to na owo tragiczne jego doświadczenie zdaje się patrzeć z wyraźną nostalgią, przyznając mu w swych rozważaniach szczególną rolę. Dalej, jest faktem powszechnie przyjętym, że Nietzscheańska teza o represji tragedii w historii zachodniej kultury jest kluczowa dla filozoficznego projektu Historii szaleństwa6. Wiemy wreszcie, że po „wielkim podziale”, kiedy to XVII-wieczny rozum zabezpiecza się we własnej pewności poprzez ekskluzję emblematyzowanej przez szaleństwo inności oraz w wyniku kulturowych procesów ujarzmiania obłędu, tragiczne jego postacie dawały o sobie znać na przykład w pisarstwie Sade’a, Nietzschego i Artauda, w malarstwie Goi i van Gogha: Pod krytycznym pojmowaniem szaleństwa, pod filozoficznymi czy naukowymi, moralnymi czy medycznymi formami tego pojmowania, drzemie przygłuszona świadomość tragiczna. To ją obudzą ostatnie słowa Nietzschego, ostatnie wizje van Gogha; to ją zapewne przeczuwał Freud w końcowej fazie swej wędrówki (…) (HSz 39). 5 M. Foucault, Przedmowa, dz. cyt., s. 5. 6 Zob. np. P. Pieniążek, Subwersywne poplecznictwo: Foucault a Nietzsche, [w:] Nietzsche 1900-2000, dz. cyt., s. 202-203 oraz D. LaCapra, Foucault, History and Madness, [w:] Rewriting the History of Madness: Studies in Foucault's Histoire de La Folie, ed. by A. Still, I. Velody, Routledge, London/New York 2002, s. 81-82. Są to więc wszystko, jak się zdaje, tematy znane i, również w polskiej nauce, dobrze opracowane. Na czym jednak dokładnie „tragiczność” świadomości szaleństwa miałaby u Foucaulta polegać, pozostaje pytaniem, przynajmniej z mojego punktu widzenia, wciąż jeszcze inspirującym, na które niełatwo dać odpowiedź. Główną przyczyną tego stanu rzeczy jest najpewniej fakt, że Foucault nigdy nie poddał samego pojęcia „szaleństwa” opracowaniu tematycznemu, co zresztą wytyka mu Derrida w swej głośnej polemice7. Z problemem pojmowania szaleństwa u Foucaulta łączy się też kwestia tego, jak w ogóle rozumie on – zarówno na etapie tworzenia Historii szaleństwa, jak i w pracach późniejszych – nadzwyczaj nieostre pojęcie „doświadczenia”. Martinowi Jayowi zawdzięczamy wprowadzenie tu kilku zasadniczych a cennych rozróżnień, pozwalających lepiej rozeznawać się w niedość jednoznacznych dla czytelnika intencjach Foucaulta8. Nie rozwijając nadmiernie tematu, powtórzmy jedynie za badaczem, że Foucault miałby z jednej strony sympatyzować z tradycją Nietzscheańską, gdzie doświadczenie, jak u Bataille’a, Blanchota i Klossowskiego, rozumiane jest proaktywnie jako zagrażające zrutynizowanemu życiu jednostki „podkopanie podmiotu” i „oderwanie go od siebie”, z drugiej zaś miałby on aprobować reaktywne pojmowanie doświadczenia jako najpierw przeżytej, potem jednak spisanej i przedłożonej czytelnikowi fikcji: O ile pierwsze użycie – pisze Jay – niesie z sobą doświadczenie bez mocnego pojęcia podmiotowości, w gruncie rzeczy prowadząc do jego obalenia, o tyle drugie niesie pewien rodzaj autorskiej osoby, która jest wystarczająco silna, aby przedstawiać doświadczenie w pewnego rodzaju ‘wtórnym opracowaniu’ wystarczająco spójnym. Aby być sensownym dla tych, którzy nie podzielali go od samego początku. A zatem tym, co Foucault zdaje się rozumieć przez doświadczenie graniczne, jest osobliwie sprzeczna mieszanina samoekspansji i samounicestwienia, bezpośrednia, proaktywna spontaniczność i fikcyjna retrospekcja, osobiste sięgnięcie w głąb i wspólnotowa interakcja9. Dzięki tej dystynkcji łatwiej przychodzi stwierdzić, że o ile problematyczne pozostają próby postrzegania całego dzieła Foucaulta jako poszukiwania „doświadczeń granicznych” 7 J. Derrida, Cogito i historia szaleństwa, [w:] tegoż: Pismo i różnica, przeł. K. Kłosiński, KR, Warszawa 2004, s. 73. 8 Zob. M. Jay, Granice doświadczenia granicznego: Bataille i Foucault, przeł. M. Kwiek, [w:] „Nie pytajcie mnie kim jestem…”: Michel Foucault dzisiaj, pod red. M. Kwieka, Wydawnictwo Naukowe Instytutu Filozofii UAM, Poznań 1998, s. 37-59. 9 Tamże, s. 44. śladem słynnych dekadentów, poetów przeklętych czy tragicznych geniuszy-wizjonerów 10, o tyle przynajmniej na etapie pisania Historii szaleństwa, który współgrał zresztą z fascynacją powstałą w kręgu lewicowych intelektualistów teorią écriture, Foucault rzeczywiście kroczył ścieżką nietzscheańską, poszukując doświadczeń granicznych, „doświadczeń, których intensywność i różnorodność pomoże ponownie uchwycić dionizyjską jednię poprzedzającą indywiduację i alienację, lecz tylko w estetycznej formie, która zapowiada apollińską czytelność”11. Tropiony sens „tragicznego doświadczenia szaleństwa” z pewnością przynależałby gdzieś tutaj, do domeny „doświadczeń granicznych”, z których – jak powiadał Foucault – „wychodzi się zmienionym”12, które określają warunki możliwości i granice naszej podmiotowości. Chcąc jednak zmierzyć się z wyzwaniem bardziej szczegółowej wykładni tego, co Foucault rozumie pod owym kluczowym pojęciem, sformułuję w tym miejscu, na razie w słowach nader ogólnych, tezę, wedle której w swym podejściu do „doświadczenia tragicznego” Foucault jest co najmniej równie bliski Nietzscheańskiej koncepcji tragiczności i jego nauki o światopoglądzie dionizyjskim, co dziełu i pewnym językowym aspektom życia takich jednostek, jak Sade, Artaud, i znowu – lecz już na innej, językowej nie zaś merytorycznej zasadzie – Nietzsche. Z jednej bowiem strony, jak sugerował nasz pierwszy cytat, tragiczne doświadczenie szaleństwa ma wiele wspólnego ze świadomością „posępnej konieczności świata”, wglądem w jego nicość i zagrażającą mu katastrofę. W obrębie tej wiedzy tragicznej na co dzień żył człowiek średniowieczny, znalazła więc ona bezpośrednią ilustrację w tworzonych przezeń „kosmicznych obrazach szaleństwa” (HSz 37). Owo powszechne doświadczenie gdzieś pomiędzy średniowieczem a renesansem odchodzi w mrok, a szaleństwo zwraca się ku sferze czysto moralnej, stając się bardziej przedmiotem poczciwej drwiny niż eschatologicznej trwogi. Zdaniem Foucaulta, pod naporem krytycznego pojmowania obłędu: jego postacie tragiczne stopniowo się usuwały, by niebawem zginąć w cieniu. Przez długi okres ślady ich pozostaną trudne do wykrycia; tylko niektóre stronice Sade’a i twórczość Goi dają świadectwo, że zanik ów nie równał się zaprzepaszczeniu, że 10 Jak to czyni krytykowany przez Jaya James Miller w pracy pod znamiennym tytułem: The Passion of Michel Foucault, HarperCollins, London 1993. Zdaniem Millera, szczególnie podczas pisania Historii szaleństwa, Foucault posiłkował się ideą „doświadczenia” zapożyczoną wprost od Bataille’a (tamże, s. 105). 11 M. Jay, Granice doświadczenia granicznego..., dz. cyt., s. 45. 12 M. Foucault, How an Experience Book is Born, [w:] Remarks on Marx: Conversations with Duccio Trombadori, Semiotext(e), New York 1991, s. 27. tamto tragiczne doświadczenie przetrwało w mrokach myśli i w sennych marzeniach (…) (HSz 39). Jeśli chodzi o Sade’a, Foucault niewątpliwie, jak zresztą okazuje się pod koniec jego pracy, myśli o takiej choćby „tragicznej postaci” szaleństwa, jaka ujawnia się w Historii Julietty w finalnej scenie obłąkańczej burzy, która piorunem razi nieszczęsną Justynę, by ostatecznie obrócić wniwecz samą Naturę i zostawić tylko wrzeszczącą i niszczącą wszystko na swej drodze otchłań nierozumu (HSz 480). U Goi z kolei Foucault zwróci uwagę na fakt, że jego formy „powstają z niczego: w podwójnym znaczeniu nie mają tła, ponieważ rysują się na jednostajnej gładziźnie nocy i w żaden sposób nie można określić ich początku, końca ani natury (…). Nic tu nie mówi o jakimkolwiek, tym albo tamtym świecie” (HSz 477). Wydaje mi się, że tym, co najbardziej fascynuje Foucaulta w tworzonych przez Sade’a i Goyę tragicznych postaciach szaleństwa oraz tym, co rozumie on zrazu pod tym mianem, jest świat jakichś potęg kosmicznych i niepojętych, niedających się językowo wyrazić, które nie mając nic wspólnego z rozumem, bez trudu pożerają tworzone przez człowieka figury sensu, zostawiając w ich miejsce jedynie pustkę, nicość. Należy przy tym mocno podkreślić fakt adyskursywności tragicznego doświadczenia szaleństwa, będącego udziałem ludzi średniowiecza, a ewokowanego później w twórczości Goi i Sade’a. Jednocześnie jednak zaraz po tym, jak opowiedział o roli Sade’a i Goi w uchronieniu od zaprzepaszczenia owego tragicznego doświadczenia, mówić będzie Foucault o „drzemiącej pod krytycznym pojmowaniem szaleństwa” „przygłuszonej świadomości tragicznej”, którą „obudzą ostatnie słowa Nietzschego, ostatnie wizje van Gogha”, która „wyraziła się w twórczości Artauda” (HSz 39). Sądzę, że mamy tu do czynienia z bardzo istotnym przesunięciem. O ile bowiem przed chwilą Foucault pojmował „doświadczenie tragiczne szaleństwa” w kategoriach struktury (wykluczonej przez kolejne – medyczne, prawne i moralne struktury „klasycznego doświadczenia szaleństwa”), jako powszechne i anonimowe13 przeżycie charakterystyczne dla pewnej epoki i określonego społeczeństwa, to teraz „świadomość tragiczna” staje się unikalnym i jednostkowym zjawiskiem warunkowanym językowo, czy po prostu – faktem językowym. Tragiczne doświadczenie szaleństwa było więc i przestało być udziałem zachodniej kultury, zostało zamaskowane i niemalże zneutralizowane. Znać o nim dają już tylko dzieła twórców takich, jak Nietzsche i Artaud, a dokładnie rzecz biorąc: „ostatnie słowa” tego pierwszego i „twórczość Artauda” – czyli, w obu przypadkach, dzieła lub ich momenty 13 Por. C. Gordon, Histoire de la Folie. An Unknown Book by Michel Foucault, [w:] Rewriting the History of Madness..., dz. cyt., s. 37-38. przecięte i rozerwane przez unicestwiający je obłęd. To jednak nie wszystko: do eksponowanej zarówno na początku, jak i na końcu Historii szaleństwa pary Nietzsche – Artaud dojdzie jeszcze dzieło Sade’a, o którym w tym właśnie, stricte już językowym kontekście, jakby przypominał sobie Foucault dopiero na ostatnich stronicach książki, twierdząc że „[r]ównież spokojna, cierpliwa mowa Sade’a podejmuje ostatnie wyrazy nierozumu i przedłuża ich znaczenie na przyszłość” (HSz 478). Właśnie ten problem zamierzam teraz bliżej zbadać i rozjaśnić: kontaminację źródłowego (kosmicznego) zwanego od początku „tragicznym”, pozajęzykowego doświadczenia szaleństwa, do którego już wszak nie mamy bezpośredniego dostępu, z emblematyzowanym przez twórczość Sade’a, Nietzschego i Artauda rozgrywającym się więc w polu języka doświadczeniem, zdolnym najwyraźniej obudzić świadomość tragiczną, przypomnieć o dawnym doświadczeniu tragicznym i „przedłużyć wyrazy nierozumu na przyszłość”. Zacznę od przypomnienia rozumienia tragiczności u Nietzschego w celu uchwycenia, co ma na myśli Foucault, tak często używając słowa „tragiczny” w prezentacji figur szaleństwa w „dobie przedklasycznej”. Następnie, w trzeciej i ostatniej części rozważań, przejdę do zbadania, jak wyrugowana z naszej kultury świadomość tragiczna może być aktywowana przez dzieła twórców, którymi przede wszystkim interesuje się Foucault. Foucault w tropie Nietzschego Na wczesnym etapie swej myśli Nietzsche odnajduje tragiczną prawdę świata w Grecji presokratejskiej, twierdząc, że doskonale świadomi „grozy i obrzydliwości bytowania” Grecy, „aby móc w ogóle żyć”, „całą tę filozofię leśnego boga (…) ciągle przezwyciężali za pomocą owego artystycznego pośredniego świata Olimpijczyków, nieustannie zasłaniali i usuwali sprzed oczu”14. Tragedia grecka, łącząc w sobie i utrzymując w nikłej równowadze zasadę apollińską i zasadę dionizyjską, ukazywała za przesłoną sztuki, muzyki, „pięknego pozoru”, a więc niebezpośrednio, ponurą prawdę skrytą pod powłoką codzienności. Tym, co Grecy nieustannie „zasłaniali i usuwali sprzed oczu”, był przede wszystkim fakt, iż ludzki byt jest „ohydnym absurdem”, a „lodowato-zimny” strumień istnienia ma u swych podstaw jedynie pierwotny brak przyczyny, celu i zamysłu: 14 F. Nietzsche, Narodziny tragedii, czyli Grecy i pesymizm, przeł. i przedmową opatrzył B. Baran, Wyd. Baran i Suszczyński, Kraków 2001, s. 44. A wiecie też, czym „świat” jest dla mnie? Mam pokazać go wam w moim zwierciadle? Świat ten: potwór siły bez początku, bez końca, stała, spiżowa wielkość siły, która ani nie zwiększa, ani się nie zmniejsza, nie zużywa, lecz przemienia, jako całość niezmiennie wielki, gospodarstwo bez wydatków i strat, lecz także bez przyrostu, bez dochodów, opasany nicością niby granicą (...) morze sił o niezmiernych okresach powrotu, z odpływem i przypływem form, (...) świat dionizyjski wiecznie stwarzający się, sam wiecznie niweczący się, to moje „poza dobrem i złem”, bez celu, bez woli, (...) kto jest dość jasny na to, by w niego spojrzeć i nie życzyć sobie przy tym ślepoty?15 Nietzsche opisuje świat „poza dobrem i złem, bez celu, bez woli” – świat, w którego bezpośrednie wejrzenie skutkuje u śmiałka życzeniem ślepoty. Prawda o świecie bowiem, której otchłanność wśród filozofów pierwszy dostrzegł Anaksymander, ale głośniej wykrzyczał ją Heraklit, jest okrutna i straszna: Odwieczne i wyłączne stawanie się, powszechna nietrwałość wszystkiego, co rzeczywiste i co nieustannie tylko działa, staje się i nie istnieje, jak naucza Heraklit, stanowi wizję straszliwą i ogłuszającą, która ma skutek najbliższy poczuciu utraty podczas trzęsienia ziemi zaufania do stabilności Ziemi16. Straszliwość Heraklitejskiej wizji, zdaniem Safranskiego, sprowadza się do konstatacji, iż „w procesie świata brakuje tego wszystkiego, czego człowiek instynktownie pragnie: jedności, stałości, sensu i celu”17. Przed zgubnym wpływem tej wiedzy Grecy chronili się, kontemplując tragedię i uprawiając sztukę, ponieważ „[t]ylko ona może owe wstrętne myśli o okropieństwie i absurdzie istnienia przeobrazić w wyobrażenia, z którymi da się żyć” 18. Nietzsche, wzorem Greków, nie chce ani pogrążać się w otchłani, ani trwożliwie odwracać od niej wzroku, żąda za to jej odważnego i dumnego przezwyciężania, taki też wymóg stawia przed silnym indywiduum: Czy macie odwagę bracia moi? Czy jesteście mężni sercem? Nie odwagę przy świadkach, lecz odwagę pustelnika i orła, na którą nie spogląda już żaden bóg? Zimne dusze, muły, ślepcy, pijacy nie są dla mnie mężni sercem. Serce ma ten, kto zna trwogę, lecz trwogę poskramia, kto patrzy w czeluść, ale z dumą. Kto patrzy w czeluść, ale oczyma orła, kto pazurami orła czeluść chwyta: ten ma odwagę19. 15 F. Nietzsche, Wola mocy Próba przemiany wszystkich wartości, przeł. S. Frycz i K. Drzewiecki, posłowie B. Banasiak, Zielona Sowa, Kraków 2003, § 385, s. 274. 16 F. Nietzsche, Filozofia w tragicznej epoce Greków, [w:] tegoż: Pisma pozostałe 1862-1875, przeł. B. Baran, Inter Esse, Kraków 1993, s. 128. 17 R. Safranski, Nietzsche. Biografia myśli, przeł. D. Stroińska, posłowiem opatrzył. Z. Kuderowicz, Czytelnik, Warszawa 2003, s. 341. 18 F. Nietzsche, Filozofia w tragicznej epoce Greków, dz. cyt., s. 68. Przeciętny człowiek nie potrafi jednak znieść, a tym bardziej afirmować, myśli o przypadku jako jedynej „zasadzie” właściwej życiu; na pomoc wzywa więc zaświaty, pocieszenia szuka w religii, o życiu myśli zaś z resentymentem jako otchłani niezasłużonego okrucieństwa, cierpienia i zła. Zwraca się też ku nauce, teoretyzuje, instynktownie pragnąc pozbyć się stanu niepewności i niewiedzy. Nie będąc nigdy w stanie wszystkiego pojąć, człowiek ów zaczyna się pocieszać. Filozofia staje się „pocieszycielką” wraz z Sokratesem, u którego po raz pierwszy daje o sobie znać wiara w zgłębialność natury i w uniwersalną siłę leczniczą wiedzy, przekonanie, że „myślenie jest zdolne byt nie tylko poznać, ale nawet skorygować”20. U Platona pojawiają się już spekulacje metafizyczne, wielki uczeń Sokratesa głosi istnienie jakiegoś „Tam”, wobec którego wszystko „tutaj” jest jedynie lepszą lub gorszą „kopią”. Wreszcie przychodzi chrześcijaństwo: zawłaszczając idealistyczną filozofię Platona, wieńczy ono dzieło „sokratejskiego wynaturzenia”, czyli odwrócenia między życiem i myślą, rewindykując wszystko to, „co jest znakiem wzgardy dla życia i jego umniejszeniem: abnegację, wyrzeczenie, pokorę, litość”21. Ostatecznie ustanowiona zostaje opozycja „Prawdy” i „Ułudy”: gdzieś poza doczesnością rozbłyska od teraz fantazmatyczna rzeczywistość idei wiecznych i niezmiennych, chimeryczne „zaświaty”, które kusząc wizją przyszłego raju i spoczynku w boskiej „prawdzie”, dodają otuchy umysłom preferującym intelektualny serwilizm i moralne wasalstwo. Religia i filozofia nie stanowią li tylko przesłon nałożonych na byt przerażający człowieka swym bezrozumnym okrucieństwem, tak jak to było u Greków w przypadku zasady apollińskiej manifestującej się w wybawiających właściwościach sztuki i piękna. Przeciwnie: reprezentują rodzaj filozoficzno-etycznego wampiryzmu, który żerując na strachu człowieka przed chaosem i kontyngencją, całkowicie infantylizuje jego egzystencję. Dla Nietzschego w ogóle kultura stanowiła podstawowe narzędzie człowieka w walce z tragicznością: „[o]wóż cała historia kultury przedstawia zmniejszanie się owego strachu przed przypadkiem, przed niepewnością, przed nagłością. Kultura to właśnie znaczy nauczyć się 19 F. Nietzsche, To rzekł Zaratustra. Książka dla wszystkich i dla nikogo, przeł. S. Lisiecka i Z. Jaskuła, PIW, Warszawa 1999, s. 366. 20 F. Nietzsche, Narodziny tragedii czyli Grecy i pesymizm, przeł. i przedmową opatrzył B. Baran, Wyd. Baran i Suszczyński, Kraków 2001, s. 114. 21 K. Matuszewski, Fanatyk życia (posłowie) [do:] F. Nietzsche, Wiedza radosna (La gaya scienza), przeł. L. Staff, posłowie K. Matuszewski, Zielona Sowa, Kraków 2003.…, dz. cyt., s. 243. obrachowywać, nauczyć się myśleć przyczynowo, nauczyć się zapobiegać, nauczyć się wierzyć w konieczność”22. Zapoznana przez kulturę tragiczność oznacza tymczasem beznamiętny „przypływ i odpływ”, wieczne przemijanie i stawanie się, narodziny i upadek, doświadczanie świata jako niezróżnicowanego Ogromu23 pozbawionego zewnętrznej i wewnętrznej sankcji. Istotę doświadczenia tragicznego i „dionizyjskości” u Nietzschego tworzy poczucie grozy, wynikającej z wejrzenia w bezistotowość świata, połączone z będącymi konsekwencją tak otchłannego wglądu, ekstatyczną radością i upojnym zachwytem. Ukoronowaniem i celem Nietzscheańskiej „Woli mocy”, czyli – jak rozważnie definiuje Markowski – „prawa, wprowadzającego w strukturę świata wieczyste zróżnicowanie i poróżnienie” 24, miała być właśnie radosna afirmacja świata w jego przypadkowości i heterogeniczności. Przepastna i przyprawiająca z początku Zaratustrę o krzyk trwogi myśl o „wiecznym powrocie wszechrzeczy”, która najpełniej ewokuje tę tragiczną afirmację, nie implikuje wiecznego powrotu Tego Samego, lecz powrót tego, co różne, czyli wiecznie tego samego, powtórzonego zróżnicowania. Jedną z ulubionych Nietzscheańskich metafor tego ruchu stanie się rzut kośćmi, które „ciągle są te same, ale spadają raz tak, a raz inaczej”. Jak dobrze ujął to Deleuze: Tragiczność jest afirmacją, bo afirmacja afirmuje przypadek, a w przypadku konieczność, bo afirmuje stawanie się, a w stawaniu byt, bo afirmuje wielość, a w wielości jedno. Tragiczność jest rzutem kości. Cała reszta to nihilizm, dialektyczny i chrześcijański patos, karykatura tragiczności, komedia nieczystego sumienia25. Foucault ruszył w ślad Nietzschego, by z jakąś nieznaną do tej pory wrażliwością zapytać o „pierwotne doświadczenie szaleństwa”, zanim stało się ono przedmiotem moralnego namysłu, a następnie objęte represją, dyskursywizacją i opieką medyczną w postaci konkretnych grup jednostek. W szaleńcu odkrył zrazu Foucault dysponenta „wiedzy zakazanej”: „Obłąkany w swojej naiwnej głupocie dzierży ową wiedzę tak trudno dostępną i tak przeraźliwą” (HSz 32). Straszna ta wiedza, jak można się domyślać, jest wiedzą o tragiczności, zarazem więc wiedzą tragiczną, przypomina bowiem o: „niepojętej alchemii 22 F. Nietzsche, Wola mocy…, dz. cyt., § 461, s. 318. 23 „Ogrom” (das Ungeheure) to jedna z najważniejszych kategorii, do jakich odwołuje się w swoim komentarzu Safranski, Nietzsche…, dz. cyt. 24 M. P. Markowski, Nietzsche. Filozofia interpretacji, Universitas, Kraków 1997, s. 168. 25 G. Deleuze, Nietzsche i filozofia, przeł. B. Banasiak, Spacja, Warszawa 1997, s. 42. wiedzy, o głuchych groźbach zwierzęcości, o końcu czasów” (HSz 37 i n.). To wiedza o chaosie, źródłowej dowolności, w której wszystko bierze swój początek i do której wszystko kiedyś powróci. Szaleństwo tragiczne odzwierciedla leżące u podstaw życia pomieszanie, trwożąc, ale i chorobliwie pociągając człowieka wizją całkowitego pochłonięcia z trudem wzniesionych prawd i pewności przez prymitywną siłę jakiejś żywej, nieustannie unicestwiającej i rodzącej, wiecznie niespokojnej otchłani, „rezerwy sensu” 26, zgniecenia mozolnie budowanych przez człowieka przyczółków sensu przez potęgę tego, co Caputo nazywa Fluxem27, a co dałoby się przełożyć jako Upływ, Nurt, Stawanie-się. Caputiańska metafora Upływu, zainspirowana rzecz jasna Nietzscheańską ontologią Ogromu, reprezentuje przepastną i miażdżącą wszystko na swej drodze, a przecież niewinną w swym nieświadomym okrucieństwie, bezrozumną grę wszechświata, w której człowiek zawsze już bierze udział, a czego świadomość wytrwale głuszy i kompensuje sobie kleceniem imaginacyjnych konstruktów w postaci jakiegoś „lepszego świata” czy upragnionej „drugiej strony”, gdzie już nie rządzi Upływ i kończy się gra. Śledzony do tej pory trop Nietzscheański daje się całkiem wyraźnie uchwycić w Foucaltiańskich rozważaniach na temat „tragicznego doświadczenia szaleństwa”. Widać go we fragmentach, gdzie Foucault pisze o „posępnej konieczności świata”, jaką człowiek napotyka w obłędzie, czy o XV-wiecznej apokaliptycznej wizji uniwersum, „w którym wszelka mądrość ulega zagładzie”, a „sędziwy rozum świata” (HSz 33) tonie w powszechnym chaosie. Szaleństwo ucieleśnia tu tkwiące u podstaw kultury „wściekłość i wrzask”, które beznamiętnie pochłaniają wszystko, co człowiek zbyt śmiało i buńczucznie zamyślał uchronić od przemijania i ginięcia, ubezpieczyć od gry. Podsumowując ten etap rozważań, powiedzieć można, że tragiczne doświadczenie szaleństwa rozumie Foucault na wzór Nietzscheańskiego doświadczenia dionizyjskiego, kiedy to poznanie rozumowe i racjonalny obraz świata konstatują swą nieadekwatność względem kipiącego żywiołu życia, poddają się więc i roztapiają w ekstatycznej i wszystko ujednolicającej woli stawania się, co de facto oznacza obłęd lub śmierć indywiduum, totalny rozpad tego, co już istnieje, i jego „włączenie w nieskończony chaos życiowych możliwości istnienia”28. Analogicznie Foucaultiańskie tragiczne doświadczenie szaleństwa byłoby 26 M. Foucault, Szaleństwo, nieobecność dzieła, przeł. T. Komendant, [w:] tegoż: Powiedziane, napisane.., dz. cyt., s. 157. 27 Zob. J. D. Caputo, Radical Hermeneutics: Repetition, Deconstruction and the Hermeneutic Project, Indiana University Press, Bloomington 1987. 28 H. Benisz, Nietzsche i filozofia dionizyjska, Wydawnictwo AWF im. Józefa Piłsudskiego w Warszawie, Warszawa 2001, s. 98. tożsame z niezapośredniczonym aktem rozpoznania, iż odwrotną stroną naszej uporządkowanej i racjonalnej rzeczywistości, jest właśnie Nietzscheański Ogrom, Caputiański Upływ, apokaliptyczna „noc świata” z obrazów Dürera i Boscha, ujawniająca desperacką nędzę i bezbronność wiedzy, kultury i religii, rozpaczliwą kruchość ludzkiego sensu. Podejmując i na nowo opracowując tezę Nietzschego o kulturowej represji tragedii od czasów Sokratesa, Foucault mógł ostatecznie ugruntować własne twierdzenie o tragiczności jako tym, co wobec Rozumu po prostu i n n e, co musiał on, wraz ze znaną formułą Kartezjusza u zarania nowożytności, wygnać poza siebie, „na zewnątrz”, by móc się w pełni ukonstytuować, co podlegało później stopniowemu maskowaniu przez racjonalistyczną myśl dążącą do uniwersalizmu i autonomii. Tragiczność, odnajdująca swą ludzką prawdę i odpowiednik właśnie w szaleństwie29, to zapoznana w kulturze inność, „mroczna sfera u spodu naszego istnienia” i „głuchy hałas poniżej historii” 30. Obecnie jest wszak już tylko jej „zewnętrznością”, będącą pierwotnie najintymniejszą, ale i najstraszniejszą prawdą świata, w którą wgląd rezultuje albo jej bohaterską, ekstatyczną afirmacją albo szaleństwem, czyli właściwą ekspropriacją przytomnej jaźni w niezmediatyzowanym doświadczeniu źródłowej heterogeniczności. Specyfikę nowożytnej kultury tworzą natomiast rozliczne egzorcystycznotonizująco-kompensacyjne mediacje mające na celu obezwładnianie owej tragicznej esencji świata, tym samym zaś uchronienie jednostki przed obłędnymi konsekwencjami jego poznawania. Któż jeszcze bowiem, poza Nietzscheańskim Nadczłowiekiem i Foucaltiańskim szaleńcem, byłby „dość jasny na to, by w niego spojrzeć i nie życzyć sobie przy tym ślepoty”31? Koneksje Sadyczne Wypreparowując życie z jego „źródłowej trudności”32, kultura odcięła człowieka od tragicznego doświadczenia szaleństwa. Nie da się już „schwycić ciemnego Boga za nogi”33, 29 Por. P. Pieniążek, Subwersywne poplecznictwo: Foucault a Nietzsche, [w:] Nietzsche 1900-2000, pod red. A. Przybysławskiego, Aureus, Kraków 1997, s. 201. 30 M. Foucault, Przedmowa, dz. cyt., s. 10. 31 F. Nietzsche, Wola mocy…, dz. cyt., § 385, s. 274. 32 J. D. Caputo, Radical Hermeneutics…, dz. cyt., s. 1. 33 T. Komendant, Władze dyskursu..., dz. cyt., s. 94. spod gładkiej warstwy kulturowego impregnatu przebłyskuje już tylko z rzadka, i u nielicznych – świadomość tragiczna. Według Foucaulta świadomość tę obudziły m.in. „ostatnie słowa Nietzschego” i „twórczość Artauda”. Pytanie teraz brzmi, jak te powstałe w języku dzieła mają, choćby niebezpośrednio, odsyłać do dawnego doświadczenia tragicznego, jaki jest ich związek z „tragicznym obłędem świata”, który codziennie odczuwał człowiek średniowiecza? Dalej, jak się ma biograficzny fakt „absolutnego rozbicia twórczości” Nietzschego i Artauda przez szaleństwo (HSz 482) do dzieła Markiza de Sade, który do końca swych dni zachował jasność umysłu, a o którym Foucault przecież pisze, że również jego mowa „podejmuje ostatnie wyrazy nierozumu i przedłuża ich znaczenie na przyszłość” (HSz 478)? Jak w ogóle w medium języka, który sytuuje się wszak po stronie tego, co powszednie i normalne, przebudzeniu ulec może „świadomość tragiczna”, reprezentująca to, co inne? Krótko mówiąc: jaki jest związek języka z szaleństwem i z tym, co Foucault zwie jego „doświadczeniem tragicznym”, niemającym, zdałoby się, oryginalnie z językiem nic wspólnego? To są obecnie kwestie domagające się odpowiedzi. W tym celu chciałbym przedstawić w ostatniej części tego podrozdziału pewne rozumowanie, które skupiając się na językowym aspekcie dzieła Markiza de Sade, zdoła być może ukazać głębszy zamysł leżący u podstaw dość niespójnych na pierwszy rzut oka wniosków Foucaulta i nieco rozjaśnić to osobliwe sąsiedztwo i plątaninę nazwisk, pytań i problemów. Dla czytelnika obeznanego z ewolucją Sadycznej świadomości jasne jest, że wbrew niektórym prostodusznym interpretacjom34 jej punktem szczytowym nie jest diwinizacja Natury, lecz – jak twierdzi Foucault – zamykająca Historię Julietty wizja kosmicznego chaosu, kiedy w obliczu potęgi szalejącego nierozumu na zawsze milknie nawet Natura (HSz 480). Jakże by Sade mógł zatrzymać się na koniunkturalnym w jego czasie poglądzie materialistyczno-ateistycznym, ów filozof, który nie obawiał się pójść do końca drogą eliminacji wszelkich metafizycznych fundamentów i boskich surogatów? Natura nie bardziej poręcza naszą egzystencję, niż czyni to chrześcijański Bóg lub jakiekolwiek inne ustanawiane lub tylnymi drzwiami wpuszczane przez filozofów bożyszcze; „[p]rzyczyny są być może zbędne dla skutków”35 – powiada Sade, a zdanie to unaocznia rozpoznany wciąż tylko przez 34 Przykładem takiej wykładni, pozwalającej przede wszystkim filologom błędnie wypowiadać się na temat Sade’a, jest – piękna wszak i nieoceniona jako studium historyczne – praca Jerzego Łojka pt. Wiek Markiza de Sade. Szkice z historii obyczajów i literatury we Francji XVIII wieku Wyd. Lubelskie, Lublin 1975. 35 D.A.F. de Sade, Julietta, przeł. B. Banasiak i K. Matuszewski, wstępem opatrzył K. Matuszewski, Spacja, Łódź 1997, s. 92. nielicznych komentatorów36 prekursorski rys jego twórczości względem dzieła Fryderyka Nietzschego. Sugerowany tu wątek tragiczny w myśli Sade’a bardziej jeszcze uwydatnia następujące memento, skierowane do umysłów przelęknionych perspektywą myślowej penetracji granic człowieczeństwa: Filozofia, Justyno, nie jest sztuką pocieszania słabych. Jedynym jej celem jest nadawanie ścisłości myśleniu i wykorzenianie przesądów. Nie jestem pocieszycielem, Justyno, na względzie mam prawdę37. Sadyczna idea filozofii, która nie pociesza, filozofii nacelowanej na „prawdę”, dającą się jednak rozumieć wyłącznie za Cioranem jako „prawda nieludzka, prawda oszałamiająca”, „nie pozwalająca żyć”38, umożliwia nakreślenie wzajemnych związków między myślą Markiza i Nietzschego, dla którego osiągnięcie nadczłowieczeństwa (stadium podobnego do Sadycznej „integralnej potworności/suwerenności”) warunkować miało radość w obliczu tragedii istnienia. Sadyczny libertyn jest bardzo bliski Nadczłowiekowi Nietzschego, choćby pod względem rozpoznania owej tragicznej struktury świata, czyli źródłowej nieodpowiedzialności konstytuującej go gry stawania się, przemijania i ginięcia: Zasadniczo nic się nie rodzi, nic nie ginie, wszystko jest tylko akcją i reakcją natury; to fale morskie, które w każdej chwili wznoszą się i opadają, podczas gdy w masie wód nie ma ani utraty, ani wzrostu; jest to wieczny ruch, który był, który zawsze będzie (...). To niekończąca się zmiana; tysiące, tysiące różnych porcji materii, które jawią się we wszelkiego rodzaju formach, ulegają rozpadowi i objawiają się w innych, by ulec zniszczeniu i znów powrócić39. Na fundamentalne pytania metafizyczne: skąd, dokąd? Sade miał odwagę odpowiedzieć: znikąd, donikąd!, czyli zbuntować się przeciwko hołubionym w kulturze zasadom przyczynowości i celowości. Co więcej jednak, Sade nie tylko wyartykułował i teoretycznie 36 Czołową postacią jest tu oczywiście Bogdan Banasiak; zob. m.in. jego tekst: Markiz de Sade – filozof XX wieku (przedmowa) [do:] D.A.F. de Sade, Julietta. Powodzenie występku, przeł. B. Banasiak i K. Matuszewski, Mireki, Kraków 2003, s. 7-47. Wieloletnie badania Bogdana Banasiaka nad dziełem „Boskiego Markiza” podsumowuje jego summa sadica: Integralna potworność: Markiz de Sade, filozofia libertynizmu czyli konsekwencje śmierci Boga, Wyd. Thesaurus, Łódź-Wrocław2006. 37 D.A.F. de Sade, Powiedzieć wszystko. Antologia (II), wybór i tłumaczenie B. Banasiak i inni, Mireki, Kraków 2003, Kraków 2003, s. 75. 38 É. Cioran, Ćwiartowanie, przeł. M. Falski, KR, Warszawa 2004, s. 19. 39 D.A.F. de Sade, Julietta, przeł. B. Banasiak i K. Matuszewski, wstępem opatrzył K. Matuszewski, Spacja, Łódź 1997, s. 260-261. rozwinął koncepcję powszechnej kontyngencji jako jedynej „zasady” wszechświata, ale jeszcze pokazał jej działanie w praktyce. Odbywa się to w Sadycznym języku. Złowieszczy, zajmujący tysiące stron ciąg repetycji, monotonnie nagabujący szept tego języka nie staje się subwersywny poprzez swą treść, lecz – paradoksalnie – poprzez jej brak40. U Sade’a język po raz pierwszy zaczyna wypowiadać już tylko samego siebie, a – jak mówił Foucault – takiego „mrocznego i centralnego wyzwolenia mowy wewnątrz mowy”, jej niedającej się kontrolować ucieczki od sensu, „żadna kultura nie może bezpośrednio zaakceptować”41. Zbrodnia języka amplifikowanego w rozrzutności niekończącego się monologu polega na naruszeniu zasady komunikacyjnej celowości immanentnie zawartej w każdym dyskursie. Dyskurs Sade’a, pozbawiony zewnętrznej sankcji, bo będący swoją własną przyczyną i skutkiem w nieredukowalnym ciągu powtórzeń pozbawionym racjonalnej intencji, skutecznie de(kon)struuje ustanowione w języku reguły przekazywania sensu i znaczenia. Komentatorem, który pierwszy poszedł tym tropem myśli Markiza, był Philippe Sollers. Autoryzuje on wymowne twierdzenie, że „[n]ie zdecydowaliśmy się jeszcze czytać Sade’a – dalej próbujemy otaczać go stylem lektury, który on tak bezlitośnie skompromitował”42. W przenikliwym wglądzie w dzieło Markiza Sollers zauważa, że mało co podlega w naszej kulturze równie neurotycznemu hipostazowaniu, jak zasada przyczynowości. Sade na długo przed Nietzschem zaobserwował, że człowiek we wszystkim skłonny jest doszukiwać się przyczyny: „żeby wyjaśnić mi to, co rozumiesz słabo, potrzebna ci jest przyczyna, której wcale nie rozumiesz. Zamierzasz rozproszyć mrok, zaciągając kolejne zasłony. Sądzisz, że zrywasz więzy, gdy tymczasem mnożysz przeszkody” 43 – rzecze jeden z libertynów. Markiz rozpoznał również, że neurotycznemu prawu przyczynowości i celowości poddany jest sam język: mowa i pismo. Przewaga trybu dokonanego i nastawienia przyczynowo-celowościowego w naszej kulturze ujawnia się w codziennym użyciu języka, który spieszy się w kierunku obecności i sensu, podobnie jak sam człowiek. Mówimy po to, by powiedzieć raczej coś niż nic, by przekazać jakąś informację, jakiś sens, zakomunikować 40 Zob. na ten temat tekst B. Banasiaka i K. Matuszewskiego, Sade – filozofia zbrodni czy zbrodnia filozofii?, [w:] D.A.F. de Sade, Powiedzieć wszystko (I), wybór i tłumaczenie B. Banasiak i inni, Wydawnictwo Łódzkie, Łódź 1991, s. 23-27. 41 M. Foucault, Szaleństwo, nieobecność dzieła, dz. cyt., s. 156. 42 P. Sollers, Sade w tekście, przeł. W. Karpiński, [w:] Antologia współczesnej krytyki literackiej we Francji, opracował W. Karpiński, Czytelnik, Warszawa 1974, s. 220. 43 D.A.F. de Sade, Powiedzieć wszystko… (II), dz. cyt., s. 60. pozytywne znaczenie, stworzyć więc… dzieło. Dzieło zaś – jak na gruncie własnej filozofii przypominał Derrida – „zaczyna się wraz z najbardziej elementarną wypowiedzią, z pierwszym wyartykułowaniem sensu, ze zdaniem, wraz z zalążkiem składni w zwrocie ‘jak ten oto’, bo skonstruować zdanie to ukazać jakiś możliwy sens. Zdanie jest ze swej istoty normalne”44. Mowa nietransmitująca znaczenia, nieuobecniająca sensu jest jednak możliwa w dwóch przypadkach. Pierwszym z nich będzie wypowiedź szaleńca (de Nerval, Hölderlin, Nietzsche, Artaud…), owe prędko uciszane „niedoskonałe, bez stałej składni, nieco zająkliwe słowa”45, spychane na rubieże kultury i na margines społeczeństwa. Mowa wariata jest niezrozumiała, wzbudza nasz instynktowny niepokój, a jako to, co nie mieści się w granicach ustalonego porządku racjonalności i nie wykazuje się użytecznością, powinna stać się obiektem nadzoru i korekty. W drugim przypadku, paradoksalnie, będzie to właśnie precyzyjny i klarowny język Sade’a – język pożądania i stymulowanego przezeń powtórzenia. Tutaj znajduje Sade możliwość poszerzenia granic swej wolności, której nikt nie zdoła mu już odebrać; obala on „język neurotycznego uorganizowania i jego fałszywość”, nie tworzy już „mowy mającej sens, coś pokazującej, mowy na usługach neurozy” 46, lecz w nieustającym ponowieniu tego samego gestu i opisu dokonuje wyjałowienia samych korzeni mowy – sensu i przyczyny. Sollers twierdził, że nie zdecydowaliśmy się jeszcze czytać Sade’a. Nie zdecydowaliśmy się również dlatego, że – podobnie jak w przypadku Nietzschego – doprawdy mało kto miałby odwagę przyjąć wszystkie wynikające z Oeuvre Sadique konsekwencje filozoficzne. Jedną z nich jest czynne podważenie i skompromitowanie zasady arche i telosu, a przez to – i niech te słowa zostaną odpowiednio podkreślone – przywrócenie tragicznej świadomości istnienia. Sade faktycznie zaszachował Rozum i Filozofię w ich fundamentalnych, językowych wszak przesłankach, torując przejście ku doświadczeniu granicy i zewnętrza, otwierając poziom doświadczenia całkowicie pozbawiony gruntu i znaków orientacyjnych: Ten poziom – twierdzi w kluczowym fragmencie swego tekstu Sollers – przypomina w sposób cykliczny o chaosie, z którego pojawił się wszelki porządek, o anarchii, która koniecznie poprzedza każde prawo, o sekularyzacji każdego systemu, który 44 J. Derrida, Cogito i historia szaleństwa, dz. cyt., s. 94. 45 M. Foucault, Przedmowa, dz. cyt., s. 6. 46 P. Sollers, Sade w tekście, dz. cyt., s. 226. wywodzi się z początkowego bezładu, o istotnej nieodpowiedzialności światowej gry. Tu w zasadzie kultura odnajduje własną dowolność, twórczy bełkot. Myśl nieznośna dla nas, wyglądająca na absolutną sekularyzację47. Ta „nieznośna myśl”, dobiegająca z poziomu, który przypomina o „początkowym bezładzie”, o „istotnej nieodpowiedzialności światowej gry”, jest moim zdaniem odbiciem świadomości tragicznej, o jakiej chce opowiedzieć Foucault – świadomości przebudzonej przez dzieła Nietzschego, Artauda i Sade’a. Świadomość tragiczna, którą aktywowali ci twórcy, nie jest już codziennością starożytnego Greka ani żyjącego w eschatologicznej trwodze człowieka średniowiecza, budzi się za to na drodze doświadczenia językowego, kiedy to język przestaje już znaczyć i wyrażać cokolwiek innego poza samym sobą, odłączając się od mówiącego podmiotu i stając się narzędziem w rękach jakiejś innej potężnej siły, niemającej już wiele wspólnego z uporządkowaną mową na służbie przedstawienia. Dlatego też – jak przekonująco twierdzi Pieniążek – w obłędzie Nietzschego dostrzec mógł Foucault „spektakularny powrót szaleństwa, przebudzenie przygłuszonej świadomości tragicznej, będącej specyficznym doświadczeniem tragicznej natury istnienia w warunkach nowoczesnego świata”48. Doświadczenie tragiczne spełnia się bowiem w tracącym nad sobą kontrolę języku, w którym dokonuje się zerwanie partycypacji człowieka w zracjonalizowanym świecie Tego Samego i jego przejście na stronę mrocznych sił bezsensu i nierozumu. Tragiczna gra wszechświata ewokowana w mowie szaleńca Jako zrywający z ideologią przedstawienia, pozbawiony kontroli i nietworzący żadnego „dzieła”, język szaleństwa musiał zostać poddany ekskluzji. Casus Sade’a dowodzi jednak, że to nie treść mowy szaleńca stanowi największe zagrożenie dla systemu: „[n]ie ze względu na sens, nie względu na materię słowną, ale ze względu na grę taka mowa jest transgresywna”49 – twierdzi Foucault. Owa „gra” przebłyskuje z pogranicza rozumu i szaleństwa, ujawniając się właśnie w mowie Nietzschego, Artauda i Sade’a. Odzwierciedla ona tragiczną „grę świata”, w której – jak pisał Sollers – „kultura odnajduje własną dowolność, twórczy bełkot”. Człowiek rzecz jasna odpycha od siebie świadomość tego, że jego świat jest tylko nic 47 Tamże, s. 236. 48 P. Pieniążek, Subwersywne poplecznictwo…, dz. cyt., s. 203. 49 M. Foucault, Szaleństwo, nieobecność dzieła, dz. cyt., s. 156. nieznaczącym przyczółkiem „sensu” w kosmicznym morzu obłędu i niedorzeczności. „Skoro wielkie dzieło podjęliśmy – powiada Komendant – wolimy nie zauważać tego, co przekracza użyteczność, grozi unicestwieniem dzieła, oddzielamy się zatem granicą” 50. Imię człowieka bowiem, jak przekonuje Derrida: „jest imieniem owej istoty, która poprzez dzieje metafizyki czy onto-teologii, czyli całej swej historii, śniła o czystej obecności, o dającej pewność podstawie, o źródle i zakończeniu gry”51. Tymczasem „czcza gadanina” wariata i jego „bezcelowo rozbiegające się słowa poza milczącym namysłem rozumu”52, „ostatni krzyk Nietzschego, kiedy ogłosił się wraz Chrystusem i Dionizosem” (HSz 481), a także „spokojna, cierpliwa mowa Sade’a” spotykają się, by urągać porządkowi kultury wspartemu na hipostazowanych zasadach przyczynowości i celowości, by „podjąć ostatnie wyrazy nierozumu i przedłużyć ich znaczenie na przyszłość”, czyli ujawnić tragiczną prawdę świata, której ani racjonalna myśl, ani służący jej język nie są w stanie stawić czoła, w kontakcie z nią zwyczajnie tracą więc dech, spalają się, zapadają w sobie i pozwalają zakrzyczeć swemu sobowtórowi – szaleństwu – które przez cały czas czyha w mroku. Czyż cała nasza kultura, a szczególnie to, co w niej powiedziane, napisane..., nie jest jedynie rozpaczliwą próbą utrzymania na dystans owej tragiczności, ogłuchnięcia na „szmer podziemnych owadów”, na głos tego innego języka, który „już zawsze zaczął”? Czyż nie żyje ona tylko kosztem jego zagłuszania, represji, ekskluzji? A może jest zupełnie odwrotnie. Może jest tak, że kultura żyje właśnie i rozwija się dzięki uważnemu wsłuchiwaniu się w ów szmer tragiczności i ciągłemu wypowiadaniu swego strachu przed nią? To wypowiadanie byłoby zarazem przyzywaniem tragiczności i umykaniem przed nią, wystawianiem się na ryzyko totalnej utraty sensu i ponownym chronieniem się w sens niesiony przez słowo... Może taka gra z tragicznością, z szaleństwem, pozwala kulturze określić własne granice, a więc – ostatecznie – zachować tożsamość? 50 T. Komendant, Oko błękitu, (Wstęp) [do:] G. Bataille, Historia oka i inne historie, wybór i wstęp T. Komendant, przeł. T. Komendant i inni, Oficyna Literacka, Kraków 1991, s. 30. 51 J. Derrida, Struktura, znak i gra w dyskursie nauk humanistycznych, [w:] tegoż: Pismo i różnica, dz. cyt., s. 504. 52 M. Foucault, Szaleństwo, nieobecność dzieła, dz. cyt., s. 158.