Wituś i słonie

Transkrypt

Wituś i słonie
I. WITUŚ I SŁONIE.
Pewnego jesiennego dnia do Rzepina przyjechał cyrk. Ale nie był to cyrk taki
jak zwykle – szary, bury i ponury. TEN cyrk był WIELKI. Zajmował całą polankę
przy rzepińskim lasku a kopułę kolorowego namiotu było widać z każdego punktu
miasta.
- Mamo przyjechał CYRK!!! – krzyczał na cały dom Wituś – Pójdziemy? Pójdziemy?
Pójdziemy? Będą zwierzęta – widziałem plakaty - żyrafa, zebra, lew, tygrys i małpa
bez oka. I będą też SŁONIE! Pięć dużych prawdziwych słoni! To cud! Muszę je koniecznie zobaczyć!
- A co jest fajnego w oglądaniu zniewolonych zwierząt? – ostudziła zapał brata Julka –
Takie zwierzęta są przewożone w złych warunkach i siedzą w klatkach całe swoje
życie. I po co? Żeby człowiek miał radochę? Też mi coś!
Wituś posmutniał, ale wiedział, że słonie zobaczyć musi i koniec. Trzeba tylko wykorzystać odpowiedni moment. Kalinki nie wtajemniczy, bo ona jest jeszcze za mała.
Trudno trzeba działać samemu!
- Mamo idę do Patrycji! Mam ważną sprawę do niej! – to mówiąc Wituś wyszedł z
domu. Zajdę do tych słoni po drodze – pomyślał.
Z daleka już widział pięć wielkich jak szafy słoni pasących się w zagrodzie na polance. Podszedł bliżej, chociaż ogarnął go strach na widok zwierząt. Słonie zajęte były
jedzeniem. Wyrywały trąbą kępy trawy i otrzepywały je z ziemi o swoje wielkie jak
kolumny nogi.
- Dzień dobry słonie – odezwał się nieśmiało.
- Ty zobacz, jakiś kolo do ciebie – podskoczył najmniejszy słoń i huknął większego
trąbą w ucho aż plasnęło.
Stary słoń podszedł do Witusia i popatrzył na niego z zainteresowaniem. Podłubał
patykiem w zębach, obwąchał go trąbą i mrugnął małym złośliwym oczkiem.
- No, co chcesz od słoni chłopczyku?
- Chciałem was wypuścić na wolność… - powiedział Wituś.
- Ekolog! – parsknął mniejszy słoń ale zaraz umilkł pod groźnym wzrokiem starego
słonia.
- Dobra chłopaki! Wychodzimy! – wrzasnął słoń – otwieraj mały! Przygoda wzywa!
1
Wszystkie słonie ustawiły się jeden za drugim trzymając się trąbami za ogony. Stary
olbrzym wychodząc z zagrody posadził sobie Witusia na grzbiet.
- Jak masz na imię chłopaku? – zapytał
- Wituś, a ty słoniu?
- Ja się nazywam Elefant – powiedział słoń. – No to prowadź, gdzie idziemy?
- Na sawannę!
- Dobra, może być. A gdzie to jest?
- No przecież w Afryce! – zdziwił się Wituś. – na takiej sawannie jest wszystko czego
słonie potrzebują do życia!
-O! To idziemy, idziemy! – ponaglił swoich towarzyszy Elefant.
- Pójdziemy najpierw w dół tą ulicą koło kościółka – wskazał Wituś – a później pokażę wam gdzie pracuje moja mama.
- A ja nie mam mamusi – chlipnął mniejszy słoń.
Wituś pomyślał sobie, że to straszne nie mieć mamusi i zrobiło mu się żal słonika, ale
zaraz o tym zapomniał, bo właśnie dochodzili do żółtego budynku, w którym pracowała mama. Przed nim kwitły pachnące róże i rozciągał się trawnik.
- Postój! – zawołał Elefant – czas na małą przekąskę!
Słonie zabrały się ochoczo do skubania soczystej trawki (na drugi dzień kierownik
mamusi, pan Robert przecierał oczy ze zdumienia i cały dzień zastanawiał się, kto tak
ładnie skosił trawę). Po posiłku słoniowy korowód ruszył dalej. Jeden ze słoni przemycił kilka róż i włożył je sobie za ucho.
- Teraz pójdziemy koło szkoły mojej siostry Julki – powiedział Wituś i wskazał na
duży, piękny budynek otoczony starymi platanami.
- A czemu te drzewa mają zdartą korę? – zapytał ciekawie mały słonik – czy tędy
przechodziły już jakieś inne słonie i ją zżarły?
Wituś wyjaśnił mu, że te drzewa zawsze tak wyglądały, a innych słoni w Rzepinie
nigdy nie było, przynajmniej on nie pamięta.
- O! A tutaj można zjeść bardzo dobrą pizzę – pokazał paluszkiem na budynek restauracji.
Zwierzęta ożywiły się na te słowa i nawet padła propozycja zakupienia pizzy wegetariańskiej na wynos, ale nic z tego nie wyszło, bo żaden ze słoni nie miał przy sobie
gotówki.
Poszli dalej przez Stare Miasto, ale słonie wyraźnie zaczęły tracić cierpliwość. Marudziły i grymasiły, że ta sawanna jest jednak za daleko. I kto im tam będzie przygoto2
wywał jedzenie i drapał za uszami oraz prał kostiumy cyrkowe. A oprócz tego stwierdziły, że są bardzo głodne i spragnione. Wituś pocieszał je, że niedaleko jest rzeka i
będą mogły się ochlapać i napić przed dalszą drogą.
Doszli do rzeki i słonie pognały żeby ugasić pragnienie, ale niestety woda nie nadawała się do picia, była brudna i śmierdząca a zawiedzione słonie spluwały z obrzydzeniem. Z coraz większą niechęcią poszły dalej, a jeden ze słoni powiedział, że już dalej
nie pójdzie choćby nie wiem co, ale szybko dogonił pozostałe, bo przestraszył się małego ujadającego głośno psa.
Wituś był zmartwiony postawą słoni. Pomyślał, że jak tak dalej pójdzie to nigdy nie
dotrą na sawannę i słonie nie będą ani szczęśliwe ani wolne. Przez całe swoje życie
będą siedzieć w klatkach w złych warunkach, tak jak powiedziała Julka.
Stary słoń zatrzymał się nagle zdumiony, wskazał trąbą i zapytał – A co to jest?
Wszystkie słonie wyjrzały zza niego ciekawie i uśmiechy rozjaśniły ich twarze. Pognały na złamanie karku w stronę wskazaną przez starego słonia.
- Co to jest? – powtórzył pytanie Elefant.
- Ulica – Wituś nie wiedział, o co chodzi słoniowi.
- A to okrągłe na ulicy? – dopytywał się słoń.
- To jest rondo!
- Wygląda jak arena cyrkowa – wzruszył się stary Elefant, a w jego małych oczkach
zabłysły łzy.
Wszystkie słonie chwyciły się za ogony i zrobiły kilka szybkich rundek naokoło ronda. Witusiowi od tej szaleńczej jazdy zakręciło się w głowie, ale słonie wyglądały na
zadowolone. Jeden ze słoni stanął na jednej nodze a drugi zatrąbił na nosie skoczną
piosenkę.
- Ja chcę do domu – chlipnął słonik – tęsknię za swoim opiekunem.
- Tak! Pora wracać do zagrody! – zadecydował Elefant.
- Jak to? A sawanna? A wolne i szczęśliwe życie? – Wituś był niepocieszony.
- Eee tam, bajki – mruknął nieuważnie słoń, bo już wszystkie maszerowały z powrotem w kierunku namiotu cyrkowego.
-Dziękujemy ci – powiedział stary słoń stawiając chłopca na trawie przy zagrodzie –
ale wolimy mieszkać w cyrku. Przyjdź na przedstawienie. Chłopaki! Podziękować
Witusiowi! – krzyknął Elefant. Słonie podeszły do malca i połaskotały go trąbami.
Wituś pomyślał, że właściwie dobrze się stało, że słonie nie chciały dalej iść, bo przecież on też już musiał iść do domu.
3
Po powrocie podszedł do mamy i powiedział jej na ucho:
- Mamusiu, chciałem uwolnić słonie. Ale nie mów nikomu…
Klika dni później, na rzepińskiej polance nie było już śladu po słoniach i cyrku.
Tylko jeden wesoły starzec wracając po pracy do domu przez polankę potknął się o
coś twardego. Coś podobnego! – pomyślał – kto by przypuszczał, że kiedykolwiek w
swoim życiu potknę się o kupę słonia! I zaśmiał się do siebie pod nosem, bo miał poczucie humoru.
4

Podobne dokumenty