nr 23 - PDF Pismo Studenckie PDF
Transkrypt
nr 23 - PDF Pismo Studenckie PDF
www.redakcjaPDF.pl DODATEK SPECJALNY 01/2010 POLSKA DROGA DO EURO Projekt dofinansowany ze środków Narodowego Banku Polskiego styczeń nr 1 (23)/2010 • ISSN 1898–3480 • egzemplarz bezpłatny pismo warsztatowe Instytutu Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego Poławianie przez klikanie Rusza II edycja Akademii fotoreportażu, szczegóły www.szkolnictwo-dziennikarskie.pl Ale Na wejściu Młot na żurnalistów dziennikarstwo numer! staże raport foto kultura & społeczeństwo public relations euro 03-04 Na wejściu: Wpadki dziennikarskie 2009 roku; W Internecie trudno być autorem; Przekleństwo art.. 212 nadal w mocy. 05 - Początki zawodowe Tomasza Sianeckiego. 06 - Jak wygląda redakcja trzeciego pod względem sprzedaży pisma w Polsce. 07 - Jak dostać się do redakcji z "ulicy". 08-09 - Social media - nowe narzędzia w komunikacji PR. 15 - Fotografia kolekcjonerska coraz popularniejsza. I-IV: Wypoczynek, zakupy i studia w strefie euro - poradnik. 16 - PR na świecie, to nadal inny public relations niż polski. Różni się. Jak bardzo? 17 - Co ma wspólnego picie coli z przytulaniem? Oryginalny event agencji PR. CSR orężem w walce z kryzysem - autorska rubryka agencji public relations Euro RSCG Sensors. 18 - Co się będzie nosić zimą 2010 - nowa rubryka o modzie. Książki za darmo... z sieci - nieuchronna przyszłość. 19 - Czy polski komiks zdobędzie zachodni rynek? - rozmowa z rysownikiem Krzysztofem Gawronkiewiczem. 20 - Co warto zobaczyć, obejrzeć, posłuchać, przeczytać? Subiektywny (jak w każdej gazecie) przewodnik po świecie muzyki, teatru, filmu i książki. 21 - Miejsce niezwykłe - Nonsens Caffè. 22 - AZS siatkarski, czyli przedbieg sukcesu - nowa rubryka o sporcie. Przed wyprawą na narty ćwiczenia w Gymnasionie. 23 - Książę i żebrak wydarzeń kulturalnych stycznia. Zbigniew Żbikowski Jak to działa? - pytają niekiedy młodzi i dojrzali dziennikarze, kiedy ktoś opowiada, jak to w Stanach Zjednoczonych i innych ostojach demokracji nikomu nie przychodzi do głowy, aby autoryzować wywiad, nie mówiąc o pojedynczych wypowiedziach w większym tekście. Jako to możliwe, że nie ma z tego powodu fali procesów, skazań i odsiadek oraz puszczania redakcji w skarpetkach. Ktoś powie: inna kultura medialna. Czyli co właściwie? Amerykańska zasada działa całkiem zwyczajnie. Dziennikarz umawia się na rozmowę. Rozmówca: Jak to jest, że od 18 lat Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy wciąż nas kręci? Ale żeby tylko nas... zwykłych ludzi. Gdzie tam! Także coraz więcej mediów włącza się w działania fundacji i promuje ideę publicznej zbiórki na rzecz chorych dzieci. I dlatego plus dzielę między aż trzy stacje telewizyjne (przez lata była to tylko telewizja publiczna, od niedawna też TVN), które w tym roku wzięły udział w finale Orkiestry (TVP2, TVN i Canal+) oraz niezliczoną liczbę tytułów prasowych, które jak zwykle oddały swoje łamy Jurkowi Owsiakowi i tysiącom jego wolontariuszy. Rozmawiałam niedawno na ten temat z pewnym medioznawcą, dla którego fenomen WOŚP-u jest sprawą oczywistą. „Czysty, oparty na jasnej idei (zbiórka uliczna i festyn na rzecz chorych dzieci) ruch, który pozwala nam raz w roku poczuć, że robimy coś sensownego dla innych” – tłumaczył. Teraz działa już „efekt kuli śniegowej”: Orkiestra to sprawdzona marka, coraz więcej osób chce mieć więc z nią coś wspólnego. Niby oczywiste, ale czemu ta kula - wbrew prawom fizyki - nie przestaje się toczyć? Jurek Owsiak i media to związek, który obu stronom daje pełną satysfakcję. Owsiak, wiadomo, ma charyzmę, mówi gotowym do druku tekstem, nie jest letni, nie ma na swoim koncie żadnych brudnych spraw. Ale potrzebuje mediów, bo bez nich nie mógłby zrobić finałów, kończących się co roku pobiciem kolejnego rekordu hojności. To wspaniałe, że dziennikarze mają w Polsce swój wielki wkład w tak jednoznacznie pozytywne sprawy. I że nie kręcą nosem, że to nuda, że temat jest „mało sexy”, że to ograne i właściwie po co komu. Nie mówimy tak i dlatego co roku udaje się zebrać kilkadziesiąt milionów złotych, które idą na sprzęt potrzebny do leczenia dzieci z wadami serca czy nowotworami, na programy medyczne i naukę pierwszej pomocy. W ciągu 18 lat w sumie uzbierało się tego ponad 100 mln dolarów! zespół redakcyjny: Roksana Gowin, Magdalena Grzymkowska, Dominika Jędrzejczyk, Marcin Kasprzak, Paulina Pawlak, Julian Tomala, Julia Steffen, Magdalena Wasyłeczko, Wioletta Wysocka Szukamy Powiadomimy o tym studentów. | 02 | MINUS WOŚP kręci dziennikarzy interesujesz się PR? Organizujesz spotkanie, festiwal, event, koncert? Napisz na adres: [email protected] dziennikarzowi wypowiedzi, nie da mu informacji. I żurnalista jest skończony. Może zmienić gazetę i okolicę, specjalizację i uprawiany gatunek, ale łatka będzie się za nim ciągnęła długo. Najlepiej by było zmienić wtedy nazwisko, czyli porzucić cały najcenniejszy kapitał. Bo nazwisko dla dziennikarza - jak się powiada - to rzecz najważniejsza. Dlaczego u nas to nie działa? Bo politycy poprzez tworzone przez siebie prawo chcą używać mediów i dziennikarzy do kształtowania swego wizerunku, a nie oglądać w mediach swoje prawdziwe odbicie. Korzystają z tego przywileju przy okazji nie tylko politycy, tłumacząc niekiedy autoryzacje nieodpowiedzialnością dziennikarzy. Na szczęście na medialny obraz świata polityki, kultury i innych obszarów składają się nie tylko wywiady i wypowiedzi. Jednak i tam prawodawcy porozstawiali na dziennikarzy miny. Na przykład w kodeksie karnym. Najboleśniej odczuli ich działanie ci, którzy oskarżeni o pomówienie lub obrazę w środkach masowego przekazu, ciągani byli na podstawie słynnego artykułu 212 po sądach. Zwolennicy twardego kursu wobec żurnalistów utrzymują, że gdyby nie te przepisy, to dopiero by się działo! A wszystko przez tę nieszczęsną kulturę medialną, która u nas podobno dopiero się wykuwa. PLUS Piszesz, fotografujesz, współpracowników. Kolegia redakcyjne, każda środa godz. 18:30 Instytut Dziennikarstwa UW, sala 313 (III piętro) aktor, polityk, urzędnik, obywatel, wyrażając na nią zgodę, stawia się w sytuacji szczególnej - wszystko, co powie, może zostać upublicznione, dlatego formułuje zdania w sposób odpowiedzialny, jakby występował w telewizji na żywo. Jeśli go poniesie i coś palnie, jego wina i strata. Wypowiedzianych słów nie da się cofnąć, szczególnie, gdy zostały nagrane. U nas odwrotnie. W czasie rozmowy można napleść bzdur bez liku, a w czasie autoryzacji przerobić wszystko na drętwą mowę-trawę, wycofując się z wcześniejszych sformułowań. I to będzie zgodne z prawem, a publikacja wcześniejszych, nieautoryzowanych wypowiedzi - niezgodna. O ile rozmówca przedtem zastrzegł konieczność autoryzacji i najlepiej zrobił to na piśmie. Lecz i w Ameryce można uczynić zastrzeżenie. Jeśli podczas rozmowy, oficjalnej czy prywatnej, rozmówca, świadomy, że rozmawia z dziennikarzem, oświadczy: ale to, co teraz powiem, jest nie do publikacji, dziennikarz nie śmie z tego skorzystać. Gdyby wywiadowany użył zaczarowanej formuły po wypowiedzi, że “to było” nie do publikacji, reporter może powiedzieć “sorry, za późno”. I jakoś to działa, dzięki świadomości obu stron. Bo w tej kulturze medialnej też można dokonać nadużyć: napisać to, co było zastrzeżone bądź dopisać coś, co nie było wypowiedziane, ale praktycznie tylko raz - następnym razem ani ten, ani żaden inny osobnik z jego kręgu nie udzieli takiemu REDAKCJA redaktor naczelny: Zbigniew Żbikowski z-ca redaktora naczelnego Paweł H. Olek szefowie działów: dziennikarstwo: Tomasz Betka fotografia: Ewelina Petryka PR: Piotr Zabiełło kultura & społeczeństwo: Emil Borzechowski współpraca: Jakub Baliński, Cezary Biernat, Jan Brykczyński, Maria Dek, Oliwia Dusińska, Małgorzata Januchowska, Maciej Puchała, Maria I. Szulc autorskie cykle: Gdzie sie zaczęłam - Magdalena Karst-Adamczyk Zapisz to, Kisch! - Agnieszka Wojcińska Kolumna Zygmunta - Andrzej Zygmuntowicz Książe i Żebrak – Szczepan Orłowski, Kajetan Poznański Piękne święta w redakcji „SE” Jeżeli mam podsumować grudzień w mediach, to czy w „Minusie” mogę napisać o czymkolwiek innym niż o sprawie Krzysztofa Piesiewicza? Senator został potraktowany przez redaktorów „Super Expressu” niewiele lepiej niż król Henryk VIII traktował tych ze swoich poddanych, którzy sprzeciwiali się jego decyzji wyłączenia Kościoła angielskiego spod zwierzchnictwa Rzymu. A przypomnę, że niepokorni Anglicy byli wieszani, ale też pozbawiani jelit i kastrowani, ćwiartowani i ścinani. Wiem, że to zbyt daleko idące porównanie. Nasuwa się dlatego, że żyjemy w czasach, w których nie cichną apele o trzymanie się zasad etyki i poszanowanie ludzkiej godności. Tymczasem znęcanie się nad Piesiewiczem było dla mnie wyrazem kompletnego zdeptania jego godności i zaprzeczeniem humanitaryzmu. Obrzydzenie wywoływało we mnie tłumaczenie redaktorów tabloidu, dowodzących, że ich działania były pro publico bono, że wyborcy mają prawo wiedzieć, jakie straszne rzeczy robi ich przedstawiciel do wyższej izby parlamentu. Był to szczyt hipokryzji i cynizmu, dla którego przyznanie tytułu Hieny Roku to stanowczo za mało. Wydaje się, że polskie media przekroczyły kolejną granicę, za którą robi się już bardzo niebezpiecznie. I wcale nie chodzi o to, że teraz wszystkim znanym i nieznanym można będzie bez żenady zaglądać do łóżka. Większe obawy budzi to, że teraz łatwiej niż kiedykolwiek będzie można usprawiedliwić działanie, którym drugiemu człowiekowi sprawia się niewyobrażalny ból, po to tylko, żeby zwiększyć nakład i liczbę cytowań w innych mediach. Od wstrząsających czołówek „SE” minęło już kilka tygodni i sprawa przycichła. Redaktorzy gazety pewnie dostali niezłe premie, za które kupili swoim żonom i dzieciom wyszukane prezenty. Na pewno mieli piękne święta. A senator Piesiewicz? Anita Krajewska grafika, okładka i skład DTP: Karol Grzywaczewski / [email protected] współpraca z serwisem foto: korekta: Dominika Jędrzejczyk WYDAWCA: Instytut Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego koordynator wydawcy: Grażyna Oblas druk: Polskapresse Sp. z o.o., nakład: 10 tys. egz. adres redakcji: PDF pismo warsztatowe Instytutu Dziennikarstwa UW ul. Nowy Świat 69, pok. 51, (IV piętro), 00–046 Warszawa, tel. 022 5520293, e–mail: [email protected] Więcej tekstów w portalu internetowym: www.redakcjaPDF.pl zdjęcie na okładce: kolaż z wykorzystaniem fot. PAP/Tomasz Gzell stała współpraca: Teksty na stronach 7 powstały pod kierunkiem redaktora stażu redakcyjnego, prowadzonego przez redakcję PDF, w ramach przedmiotu Podstawy informacji dziennikarskiej w Instytucie Dziennikarstwa UW. dz dziennikarstwo w kraju SDP nagradza, Dziennik protestuje Hienę Roku 2009, antynagrodę dziennikarską Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich za „niezwykłe zdolności bajkopisarskie w dziennikarstwie” otrzymał Wojciech Cieśla z Dziennika. „Wyróżnienie” dotyczy czerwcowej rozmowy Cieśli z Jackiem Chwedorukiem, prezesem banku Rothschild Polska. Tekst atakuje Janusza Palikota i jego niejasne interesy. Po publikacji okazało się jednak, że Chwedoruk takiego wywiadu nie udzielił. Redakcja przeprosiła prezesa i tłumaczyła, że jego nazwisko przez pomyłkę pojawiło się pod rozmową przeprowadzoną z inną osobą. Kierownictwo Dziennika Gazety Prawnej uważa, że SDP „wykazało się wyjątkową nierzetelnością i pozostało ślepe na rzeczywiste problemy naszego środowiska”. Gazeta dodaje, że ich dziennikarz popełnił błąd w sztuce, ale „za błąd przeprosił, a przeprosiny zostały przyjęte”. Ruch uruchomi płatny portal internetowy Na portalu będą zamieszczane wybrane artykuły prasowe. Obecnie trwają negocjacje na temat warunków wykonania oprogramowania projektu. Koszt inwestycji szacuje się na kilkadziesiąt tysięcy złotych. Storna ma zacząć działać w drugim kwartale 2010 r., a jej wizytówką mają być teksty z pism specjalistycznych. Ideą pomysłodawców projektu jest stworzenie alternatywy dla elektronicznych wydań prasy. Portal będzie bowiem nie dokładnym odwzorowaniem papierowej wersji gazety, a tematycznym zestawem artykułów dla czytelników niekoniecznie zainteresowanych całą zawartością tytułu. Startuje VI edycja Nagrody im. Barbary Łopieńskiej Nagrodę za najlepszy wywiad prasowy ustanowiono w 2006 r. Patronami konkursu są pisma, w których dziennikarka publikowała (m. in. „Gazeta Wyborcza”, „Tygodnik Powszechny”, „Press”, „Twój Styl”). Dotychczasowymi laureatami nagrody są Teresa Torańska, Anna Żebrowska, Katarzyna Bielas, Włodzimierz Kalicki i Dariusz Zaborek. Nominacje mogą zgłaszać kolegia redakcyjne oraz sami autorzy wywiadów. Termin nadsyłania prac upływa wraz z końcem lutego, a, poza prestiżem, zwycięzca otrzyma 10 tys. złotych. Złote Mikrofony 2009 Tym razem kapituła konkursu uhonorowała 5 laureatów. Nagrody otrzymali:dziennikarz Polskiego Radia - Piotr Kamiński, korespondent PR - Krzysztof Renik, dziennikarka Programu 1 PR - Maria Szabłowska-Szabel, a także uznany aktor teatru PR - Henryk Talar oraz komentator sportowy - Tomasz Zimoch. Honorowy Złoty Mikrofon otrzymał za „umiejętność malowania słowem relacji sportowych” i „za stworzenie od fundamentów polskiej szkoły na Białorusi” Lesław Skinder. Tomasz Betka dziennikarstwo | Na wejściu Dziennikarz też człowiek Oliwia Dusińska Kilka miesięcy później podobna sytuacja spotkała Rafała Ziemkiewicza. Jedno z czerwcowych wydań „Antysalonu” przerwano aby wyemitować transmisję z konferencji Państwowej Komisji Wyborczej. W nocnej powtórce widzowie zamiast wypowiedzi członków PKW mogli usłyszeć komentarze redaktora Ziemkiewicza: „dziadek, zejdź kur…, dziadek, spier… z anteny”. Prowadzący i jego goście, nieświadomi, że są na antenie, żartowali przez niemal kwadrans. Ziemkiewicz przeprosił, a władze rozmowy, goście wymyślali tytuły, jakimi tabloidy mogłyby opatrzyć artykuły o byłym premierze. - Przykro mi z tego powodu, ale trzeba umieć nosić taki krzyż – komentuje Władyka. - Wiem, że sam strzeliłem sobie w stopę, ale nawet po czasie nie jestem w stanie usprawiedliwić wszystkich moich przeciwników, którzy skoczyli mi do gardła i wykorzystali sytuację aby osłabić moją pozycję – dodaje dziennikarz. Wiesław Godzic, medioznawca ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, także odniósł się do tej wpadki. – Widzowie nie Nową twarz jako lubią, jak ktoś pierwszy pokazał wypada ze swojej Kamil Durczok. roli. Profesor ma W połowie lutego swoje miejsce ubiegłego roku w świadomości hitem Internetu społecznej i jako stało się nagranie człowiekowi z niewybrednymi wyższej kultury, uwagami preprzekleństwa mu zentera na temat nie przystoją czystości stołu – ocenia. w studiu TVN. Pomyłki, Internauci byli przejęzyczenia bezlitośni: „cham i i problemy techprostak” – komenniczne to norma towali na forach. w programach Filmik obejrzało na żywo. Jednak w sieci ponad 1,3 według badań mln użytkowniMillward Brown ków, a serwis SMG/KRC dzienniJoeMonster.org karze nie tracą w przez kilka takich sytuacjach miesięcy szydził sympatii widzów. z prezentera, Coraz częściej na Wpadką roku 2009 były "uwagi" Kamila Durczoka na temat czystości stołu w studiu TVN. Choć nagranie pochodzi tworząc na przyforach internetoz 16 lutego, furorę robiło przez cały rok, było tłumaczone na kilkanaście języków, a pod koniec 2009 roku trafiło kład nowy środek wych pojawiają nawet na serwery chińskie i filipińskie. czystości się pochlebne TVP Info wystosowały pismo do wszystkich, o nazwie „Kamil”, z hasłem reklamowym: „na komentarze, kiedy znane osoby pokazują którzy mogli poczuć się urażeni. upier… stół”. Sam dziennikarz odnosił się do się jako ludzie z krwi i kości. Wiesław Godzic Kolejna dziennikarska wpadka z niewyzdarzenia z dużym dystansem: „nie jestem uważa, że wpadka wpadce nierówna. - Są łączonym mikrofonem przytrafiła się prof. z tego dumny, ale na kilka minut przed „Fakrzeczy, których widzowie nie przełkną, ale Wiesławowi Władyce, kiedy podczas jednej tami” nie ma czasu na literacką polszczyznę, najważniejsze to stanąć z otwartą przyłbicą z piątkowych audycji w radiu TOK FM na są tylko krótkie, żołnierskie komunikaty”. i powiedzieć: „No tak, wypsnęło się” - podantenie pojawiły się jego słowa: „ten je…ka W następnym wydaniu „Faktów” zażartował sumowuje medioznawca. Każdemu przecież Buzek”. Publicysta „Polityki” tłumaczył, że i zaprosił widzów na kolejny program „przy może się to zdarzyć. w trakcie przerwy, już podczas prywatnej czyściuteńkim stole”. Garnitur, poważny ton, nienaganna polszczyzna – z tym przede wszystkim kojarzą się publicyści i dziennikarze informacyjni. Ale nawet w świecie „gadających głów” odsłania się czasem kurtyna i widzowie mogą zobaczyć salonowe kuluary. Na antenie zdarzają się przekleństwa, kłótnie albo awantury. W 2009 roku nie zabrakło w mediach również takich „rozrywek”. fot. TVN/Krzysztof Durbiel Naczelna strona W sieci bez autorów? Radosław Firlej Choć dynamiczne środowisko Internetu pozostaje wygodnym miejscem do rozpoczęcia dziennikarskiej kariery, panuje przeświadczenie, że ciężko wyrobić sobie tam pozycję wpływowego żurnalisty. Część portali informacyjnych budżetami dorównuje gazetom papierowym, czytelnictwem natomiast przebija wszystkie. Autorzy tego sukcesu pozostają jednak anonimowi. Koniec listopada. Zarząd Polskiego Związku Piłki Nożnej obraduje w Warszawie na temat powołania nowego selekcjonera reprezentacji. Nieoficjalną informację o wyborze Franciszka Smudy jako pierwszy podaje portal Onet.pl. Notka nie jest jednak opatrzona nazwiskiem lub choćby inicjałami autora. Czy dziennikarz zdobywający informację nie ma prawa do podpisania swojego tekstu? – O wyborze dowiedzieliśmy się nieoficjalnymi kanałami – tłumaczy Łukasz Widuliński, szef redakcji sportowej Onet.pl. – Podczas obrad PZPN w Warszawie obecny był nasz dziennikarz, który skorzystał ze swoich prywatnych kontaktów i uzyskał tę informację. Zgodnie z przyjętymi w redakcji zasadami, nie sygnujemy treści nieoficjalnych. W sieci rzadko jednak można trafić na podpisy pod tekstami informacyjnymi, co może wynikać z naturalnej skłonności do cytowania. – Jeśli dany materiał jest tłumaczony lub znaleziony w innym źródle, do podpisu używamy inicjałów. Imieniem i nazwiskiem opatrujemy materiały całkowicie własne. Są to korespondencje, wywiady i relacje z konferencji prasowych. Portale były dotąd uważane za agregatory, które tylko przedstawiają już opublikowane informacje w przystępny sposób. Żeby zmienić ten obraz, wysyłamy ludzi w teren – kontynuuje Widuliński. Oprócz strony informacyjnej, ważną częścią dziennikarstwa pozostaje również publicystyka i przekazywanie opinii. To właśnie zdolność do formułowania własnego zdania cechuje największe dziennikarskie nazwiska. Jednak w przestrzeni internetowej granice między felietonem, blogiem czy zwykłym komentarzem pozostają zatarte. – Sieć dopuszcza każdą formę – odpowiada Łukasz Widuliński. - Poza drobnymi newsami istnieją także obszerne wywiady i felietony. Przewaga form informacyjnych wynika z konieczności stałego przekazywania aktualności. Względem mediów tradycyjnych pozostajemy o pół dnia do przodu. Dziennikarstwo internetowe w Polsce nie dochowało się jeszcze żadnych sław. Może więc anonimowość jest nieodłączną częścią przestrzeni sieciowej? – Na zachodzie Europy istnieją prawdziwe gwiazdy dziennikarstwa od początku działające wyłącznie w sieci – zwraca uwagę Igor Ryciak, dziennikarz krajowy „Przekroju”. – Także w Stanach Zjednoczonych funkcjonuje wirtualny i bardzo popularny magazyn „Slate”. Wydają go osoby, które swoje nazwiska wypracowały tylko w Internecie. Nad Wisłą póki co za najbardziej popularną postać dziennikarstwa w sieci uznać można słynną już blogerkę o pseudonimie „Kataryna”. - Posiadanie pseudonimu nie pozbawia jej szans na przekaz opinii. W rzeczywistości autorka pozostaje przecież dziennikarką. Jej blog wpisuje się w gatunek dziennikarstwa obywatelskiego – kończy Ryciak. | 03 | Na wejściu | dziennikarstwo Artykuł 212, czyli do więzienia za słowo dziennikarstwo na świecie Pod koniec listopada 2009 roku Prezydent Lech Kaczyński podpisał nowelizację tego kodeksu. Zmianie podlegał między innymi artykuł 212, który od lat budzi kontrowersje w środowisku dziennikarskim. Jeszcze do niedawna, na mocy tego artykułu, za zniesławienie groziła kara grzywny, ograniczenia albo nawet pozbawienia wolności do roku, a jeśli czyn był dokonany za pomocą środków masowego komunikowania, kara Kara powinna odstraszać Dr Michał Zaremba z Instytutu Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego przytacza z kolei argumenty zwolenników utrzymania artykułu 212 w jego obecnej formule. - W dzisiejszych czasach, biorąc pod uwagę Internet oraz działalność firm świadczących usługi w postaci prowadzenia kampanii negatywnych, ryzyko i rozmiary szkody spowodowanej zniesławieniem są tak duże, że sama droga cywilna nie wystarczy. Niektórzy twierdzą, że koniecznością jest jeszcze istnienie kary, fot. PAP/Tomasz Gzell Rekordowa liczba zabitych dziennikarzy Nowojorski Komitet Ochrony Dziennikarzy ogłosił w połowie grudnia, że w 2009 r. zginęło na całym świecie 68 dziennikarzy, co oznacza, że był to najtragiczniejszy okres w historii współczesnych mediów. W 2008 r. Komitet odnotował 42 przypadki zabójstw i tragicznych śmierci przedstawicieli środowiska dziennikarskiego. W minionym roku blisko połowa ofiar przypadła na Filipiny, gdzie w połowie listopada rebelianci zamordowali 31 dziennikarzy podróżujących z kandydatem na gubernatora jednej z filipińskich prowincji. 9 śmiertelnych ofiar odnotowały media w Somalii, a po 4 w Iraku i Pakistanie. Zdecydowana większość zabitych dziennikarzy padła ofiarą zemsty, kilkanaście osób zginęło w trakcie walk, pozostali ponieśli śmierć podczas relacjonowania innych niebezpiecznych wydarzeń. Podobno tylko on może skutecznie powstrzymać dziennikarza od opublikowania nawet najciekawszego materiału. Narodził się 12 lat temu, niedawno przeszedł głęboką reformę, ale niektórzy nadal walczą aby przytępić mu pazury. Artykuł 212 kodeksu karnego. cywilnej – twierdzi dr Adam Bodnar z HFPC. Rzeczywiście orzeczenia kary więzienia zdarzają się rzadko. Jednak sama groźba odpowiedzialności karnej jest już dotkliwa. – Wystarczy napisać prywatny akt oskarżenia i ma się dziennikarza na widelcu – mówi Cezary Łazarewicz, publicysta tygodnika „Polityka”. Zwłaszcza, jeżeli po drugiej stronie stoi duża instytucja, która za pomocą prawników wytacza lawinę procesów, jednocześnie na drogach: karnej i cywilnej. Oskarżony ma obowiązek stawiania się na każdej rozprawie, niezależnie od tego jak daleko od jego miejsca zamieszkania się ona odbywa. Świadkowie się nie stawiali, oskarżyciel również, a ja musiałem jeździć – opowiada Łazarewicz. Miał on już trzy procesy o zniesławienie. Za każdym razem bronił go adwokat opłacony przez redakcję. - Mam szczęście, bo zawsze pracowałem w dużych, ogólnopolskich Parlament Europejski apeluje do Łukaszenki Brukselscy eurodeputowani wzywają białoruskie władzę do wyrażenia zgody na rejestrację TV Biełsat na terenie Białorusi. Na początku grudnia minionego roku białoruskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych odmówiło zarejestrowania stacji. PE zaapelował także o przyznanie wizy wjazdowej szefowej TV Biełsat Agnieszce Romaszewskiej-Guzy, a do Komisji Europejskiej zwrócił się z prośbą o udzielenie stacji finansowego wsparcia. Mniej czasopism za Oceanem W 2009 r. zamknięto w USA 367 czasopism, a kolejne 64 tytuły przestały się ukazywać w wersji drukowanej i kontynuują działalność wyłącznie w Internecie. Większość z tych gazet to pisma o zasięgu regionalnym. W tym samym czasie na amerykańskim rynku prasowym pojawiło się 247 nowych czasopism, a liczba likwidowanych gazet jest wyraźnie mniejsza niż w latach ubiegłych. Playboy pod ścianą Playboy Enterprises przyniósł w 2008 r. ponad 150 mln dolarów straty. Od tamtego czasu trwają poszukiwania inwestora, który przejąłby firmę. W ostatnim okresie z kupna Playboy Enterprises zrezygnował brytyjski koncern odzieżowy Iconix. Wartość niedoszłej transakcji szacuje się nieoficjalnie nawet na 300 mln dolarów. Rekordowa Susan Boyle Występ Susan Boyle, który oczarował jurorów i widzów brytyjskiego „Mam talent”, był najczęściej oglądanym filmem w serwisie YouTube w 2009 r. Z danych portalu wynika, że klip został obejrzany ponad 120 milionów razy. Najpopularniejszym teledyskiem minionych dwunastu miesięcy był na YouTubie utwór amerykańskiego rapera „I Know You Want Me”, który był oglądany ponad 80 milionów razy. Tomasz Betka | 04 | O ironio, za uchyleniem art. 212 jeszcze w 2007 roku był PiS. Podczas ubiegłorocznej nowelizacji kodeksu karnego to dzięki Marianowi Filarowi z Demokratycznego (!!!) Koła Poselskiego (d. Lewica i Demokraci) kara pozbawienia wolności została przy art. 212. ta była zwiększona do 2 lat. Od chwili wejścia w życie tego przepisu, skazano na jego podstawie 1069 osób, w tym 241 dostało karę pozbawienia wolności. Dzięki listopadowej nowelizacji pozbawienie wolności będzie możliwe już tylko w przypadku zniesławienia za pomocą środków masowego komunikowania, a wymiar najwyższej możliwej kary został zmniejszony z dwóch lat do roku. Knebel na usta Wielu nadal twierdzi, że zmiany nie są wystarczające. – Ten przepis to plama na honorze państwa polskiego. Protestujemy przeciwko praktykom, polegającym na karaniu więzieniem za słowo – mówi dr Wiesław Podkański, prezes Izby Wydawców Prasy. W tym celu Helsińska Fundacja Praw Człowieka we współpracy z Izbą Wydawców Prasy stworzyły raport „Paragraf 212. Karanie dziennikarzy za zniesławienie w polskiej praktyce”. Jednocześnie obie organizacje skierowały apel do Prezydenta RP, Prezesa Rady Ministrów i Marszałka Sejmu o podjęcie inicjatywy ustawodawczej mającej na celu depenalizację zniesławienia. – Artykuł 212 jest niepotrzebny. Przeważnie sądy decydują się na karę grzywny, czyli podobne efekty można również uzyskać na drodze Nie jestem strzelającym z biodra Magdalena Karst-Adamczyk fot. PAP/Paweł Kula Oliwia Dusińska Tomasz Sianecki: szych demokracjach trakich, jak Niemcy czy Francja, ale jest rzadko stosowany. - Polska jest regularnie skazywana przez Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu, co ma swoje konsekwencje polityczne, chociażby w postaci tego, że źle wypadamy w Radzie Europy – mówi Dominika Bychawska, prawnik z HFPC. Mimo wszystko Trybunał Konstytucyjny nie stwierdził, aby artykuł 212 był niezgodny z ustawą zasadniczą. W uzasadnieniu wyroku z 30 października 2006 roku, sędziowie napisali, że przepis ten nie prowadzi do nadmiernych i nieproporcjonalnych ingerencji w wolność słowa. - Walczymy już 12 lat, regularnie składamy skargi, ale Trybunał nie chce już przyjmować więcej spraw, twierdząc, że „przedmiot jest już rozpoznany” – dodaje Bychawska. redakcjach i dostawałem dobrych prawników. Prasa lokalna tego nie ma, artykuł 212 knebluje im usta. Dziennikarz z Człuchowa, Koszalina czy innej mniejszej miejscowości nie odważy się ponownie nadepnąć na odcisk kogoś, kto przeczołga go przez wydział karny lokalnego sądu rejonowego – ostrzega dziennikarz „Polityki”. Mrożący skutek Co ważne, wymiar sprawiedliwości ma jeszcze możliwość stosowania środków zapobiegawczych i środków przymusu z aresztowaniem i policyjnym doprowadzeniem włącznie. Taka sytuacja spotkała dziennikarza zielonogórskiej „Gazety Wyborczej” – Roberta Rewińskiego. Został tymczasowo aresztowany, ponieważ sąd miał trudności z ustaleniem jego miejsca zamieszkania. Właśnie dlatego na rzecz zniesienia sankcji karnych przytacza się wypracowane w Europie pojęcie tzw. mrożącego skutku. Chodzi o sytuacje gdy dziennikarze, z obawy przed odpowiedzialnością karną, mogą unikać poruszania drażliwych tematów. Według specjalistów ogranicza to kontrolną funkcję mediów. Większość państw Unii Europejskiej nie ma podobnego przepisu. Istnieje on w star- która będzie odstraszała - tłumaczy Zaremba. Zaś prezes Wyższego Sądu Dyscyplinarnego Naczelnej Rady Adwokackiej, Jerzy Naumann wyjaśnia, że odpowiedzialność karna za słowo mogłaby być zniesiona, gdybyśmy mieli dziennikarstwo powszechnie hołdujące wysokim standardom etyki zawodowej. – Dopiero zaczynamy wypracowywać taki poziom – zauważa prezes. Wiadomo jednak, że w trakcie przygotowywania nowego projektu ustawy Sejm planował rezygnację z kary pozbawienia wolności, a nie tylko ograniczenie możliwości jej stosowania. Tymczasem, w toku prac w sejmowej Komisji Nadzwyczajnej ds. Kodyfikacji poseł Marian Filar sprzeciwił się planowanym zmianom. Filar szybko zdobył poparcie Komisji, a później całego Sejmu i w konsekwencji wcześniejsze obietnice poszły w niepamięć. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że apel HFPC i IWP odniesie skutek i prezydent, premier albo marszałek sejmu przygotują projekt kolejnej nowelizacji tego artykułu. rys. Maria I. Szulc dz dziennikarstwo | Gdzie się zacząłem Skończyłem co prawda prawo, ale nawet przez chwilę nie pomyślałem o tym, by iść dalej w tym kierunku. Wybrałem podyplomowe dziennikarstwo, bo wystarczyło przejść na drugą stronę ulicy. Wydawało mi się, że z podyplomowych nie biorą do wojska (choć brali). I chciałem sobie przedłużyć młodość. Poszedłem na specjalizację telewizyjną, z której bardzo szybko wyrzucił mnie Maciej Zimiński, ojciec Wojciecha, z którym dziś spotykamy się w „Szkle Kontaktowym”. Poszedłem więc na specjalizację radiową do Wiktora Legowicza, ówczesnego dyrektora Trójki. Kiedy trafiłem do Trójki, byłem w zasadzie staruszkiem (prawo studiowałem siedem lat!). Prowadzący audycje, Paweł Zegadłowicz i Maciej Nowicki, byli ode mnie nieco młodsi. Musiałem udowodnić, że się nadaję. Miesiącdwa po moim pojawieniu się w radiu odbywał się „bieg abstynenta” z udziałem anonimowych alkoholików. Zrobiłem z tego dłuższy reportaż. Kierownik „Zapraszamy do Trójki”, Miecugow, był wtedy na jakimś rejsie, zastępował go Sławek Zieliński. Zieliński ocenił ten materiał bardzo wysoko, jak na początkującego stażystę i powiedział o tym Miecugowowi. To był rzeczywiście dobry materiał, którego fajnie się słuchało. Ale robiąc go, dałem ciała. Dziś to wiem. Jednym z głosów w tym materiale był głos lekarza, który opiekował się uczestnikami biegu i który sam także miał kłopoty z alkoholem. Bardzo ciekawy człowiek, który w kilkuminutowej rozmowie sprzedał mi sporo mądrości. Nadawał się na bohatera i to o nim powinien być ten reportaż. Ale wtedy tego nie wiedziałem. Wydawało mi się, że muszę pokazać, jak mały Kazio, czyli ja, widzi taką imprezę. Niemniej właśnie tym materiałem „zaistniałem” w Trójce i stało się jasne, że już nie jestem tylko od chodzenia po taśmy. Nigdy w swoim zawodowym życiu nie zajmowałem się na pierwszym froncie polityką. Robiłem/robię zwykle tyły lub boki. Lubię tematy społeczne. Ale tak się złożyło, że właśnie mój materiał był ostatnim w Trójce materiałem zatrzymanym przez cenzurę. Rzecz dotyczyła spotkania Leszka Millera ze studentami UW w Audytorium Maximum. W jednej chwili stu- denci zrzeszeni w NZS opuścili salę. Zaciekawiony, wybiegłem za nimi. Dziś zrobiłbym to samo. Mojego reportażu w gabinecie dyrektora Trójki wysłuchał jeden z doradców Millera, który powiedział: „Wykluczone, tego nie można wyemitować, to wbrew zasadom dziennikarskim, bo Miller mówił do ZSP (ci, którzy pozostali w Audytorium) bardzo ważne rzeczy, a w materiale tego nie ma”. Ale podobne sytuacje na Myśliwieckiej nie zdarzały się często. Za moich czasów nie było w Trójce kłopotów z cenzurą. Maciej Zimoch zrobił kiedyś dowcip i zaniósł cenzorowi tzw. koszulkę (scenariusz – przyp. red.) z wyszczególnionym punktem audycji „Kurwy na tarasie”. Koszulka została podpisana przez cenzora, a test wypadł pomyślnie – cenzor tych scenariuszy w ogóle nie czytał. W każdym razie nie tego dnia. Pracując w radiu, miewałem romanse z telewizją. Ale to były zawsze prace z doskoku. W 1989 r. byłem Cojakiem, czyli panem, który rozwiązywał z dziećmi zagadki w Programie 1. Najważniejszym punktem programu była cojakownia – dziecko stało wewnątrz niej z zasłoniętymi oczami i zgadywało, jaki przedmiot trzyma w dłoniach. Od tego czasu stałem się etatowym prowadzącym teleturnieje dla dzieci. Kolejnym był: „Jadą, idą dzieci drogą”, czyli mistrzostwa szkół podstawowych w znajomości przepisów ruchu drogowego (śmiech). Zdarzyło mi się także prowadzić talk-show „4 na 4” w TV Polonia, który zmienił się w duże show kręcone w piwnicy u Wandy Warskiej. Tam się kompletnie skompromitowałem, bo Edytę Górniak zapowiedziałem jako Edytę Gepert. Estradowo dałem ciała i po dwóch programach autorzy podziękowali za pracę mi, a ja podziękowałem im, bo też wiedziałem, że się nie nadaję. Był wrzesień 1997 r., wracaliśmy z Miecugowem z meczu w Łodzi (on pracował już wówczas w TVN-ie), siedzieliśmy na końcu autobusu i wtedy zapytałem, dlaczego właściwie wszystkich zatrudnia, a mnie nie. Odparł, że nie chciał zabierać mnie z Trójki. Po tej rozmowie wszystko potoczyło się błyskawicznie – zwolniłem się z Trójki, a po powrocie do domu, oglądając raczkujące „Fakty”, pomyślałem: w co ja się pakuję? Tego wieczora sięgnąłem po coś mocniejszego. Jednak, pomimo oficjalnego pożegnania ze słuchaczami, z Trójki odszedłem na dobre dopiero po czterech-pięciu latach pracy w TVN-ie. Bo okazało się, że przed odejściem muszę wypełnić obiegówkę, zebrać 45 tysięcy podpisów, a to zajęło mi trochę czasu. Odszedłem, ale nie odchodziłem. Pierwszym programem, który robiłem w TVN-ie, było „600 sekund życia”. Przez trzy miesiące jeździliśmy z ekipą po Polsce i wyszukiwaliśmy tematy, które potem prezentowaliśmy na żywo. Zostałem wybrany do tego projektu jako osoba oswojona z mikrofonem, ale szybko okazało się, że wszystkiego muszę się uczyć od nowa. Telewizja to nie radio. Za dużo gestykulowałem. Machałem rękami i wszystko pokazywałem: tu jeszcze wczoraj była sadzawka… tam stało drzewo… Wydawało mi się, że tak trzeba. Kiedy na stałe pojawiłem się w „Faktach”, program miał już półroczny rozbieg. Doskonale pamiętam, jak deprymujące było dla nas robienie informacji, które do nikogo nie trafiają. Mieliśmy oglądalność na poziomie 0,6 punktu ratingowego, wisiało nad nami widmo telewizji niszowej, nieobecnej. „Fakty” były formatem przemyślanym od początku do końca, Tomek Lis dokładnie wiedział, co chce zrobić. Nie wiedzieliśmy tylko, jak zareagują widzowie. Ze „Szkłem kontaktowym” było trochę inaczej. Wystartowaliśmy z biegu. Obejrzałem pierwszy program z Miecugowem i Krzysiem Daukszewiczem, potem zrobiłem swój z Tomkiem Jachimkiem, którego wówczas prawie nie znałem. Formuła tworzyła się w praniu. Na przykład kiedyś pozwalałem swoim gościom przychodzić wcześniej i oglądać materialiki, które miały być potem w programie omawiane. Dziś już się na to nie godzę – reakcje mają byś spontaniczne. Największy wpływ na moje życie zawodowe wywarli dwaj moi szefowie. Miecugow ukształtował mnie radiowo, Lis telewizyjnie. Obu nie do końca się dawałem. Lis kiedyś powiedział mi, że mam gejowski głos, że muszę bardziej ostro atakować mikrofon. Powiedziałem, żeby się odczepił. Może ktoś inny na moim miejscu poczułby się urażony, w końcu od lat miałem kartę mikrofonową, od lat pracowałem głosem. Tomek nie jest owieczką. Czasami przesadzał, czasami nie przesadzał, dla mnie najważniejsze było to, że o coś mu chodziło. Profesjonalizm i dobro programu zawsze były dla niego na pierwszym miejscu. Dlatego „Fakty” stały się tym, czym są. Gdybym miał powiedzieć, co chciałbym dalej robić w zawodowym życiu, to chciałbym dalej robić dokładnie to, co robię teraz. Oczywiście jestem szczęśliwy, że mogłem zrealizować program „Wielkie ucieczki”, zjeździć kawał świata, robić rzeczy, których przedtem jako dziennikarz nie robiłem. Dzięki temu programowi poznałem fantastycznych ludzi, wśród nich Ludwika Niemczyka, brata Leona, z którym się zaprzyjaźniłem. Cieszę się, że mam w pracy płodozmian. Wiem, że wielu kolegów z „Faktów” mi tego zazdrości. Ale zawsze z przyjemnością wracam do Faktów i Szkła. Moim marzeniem jest, by nie mieć spadków formy, które od czasu do czasu mi się zdarzają. Bywa, że czuję się jak napastnik drużyny piłkarskiej, który przez 2-3 miesiące nie może strzelić gola. W ubiegłym roku bardzo deprymująco podziałała na mnie olimpiada w Pekinie. Spędziłem tam miesiąc, z czego przez pierwsze dziesięć dni nic się nie działo. Straciłem entuzjazm i potem nie mogłem go odzyskać. Ale nawet kiedy jestem w najwyższej formie, nie wygląda to tak, że wyciągam mikrofon, staję przed Sejmem i na zawołanie wymyślam fajne puenty. Nie jestem strzelającym z biodra. Strzelający z biodra to jest Kuba Wojewódzki. Ja się muszę zastanowić. reklama | 05 | sp Puls redakcji | dziennikarstwo Koktajl na gorąco Paulla rozstała się z facetem, Tomasz Kammel wyleciał z telewizji, a w setnej edycji „Tańca z Gwiazdami” nie wystąpi jednak Tadeusz Drozda. W najbliższym sezonie modne będą kolory: khaki i wściekła fuksja. Na podkrążone oczy najlepsza jest maseczka z ogórka, a nieoczekiwanych gości możesz ugościć jesiotrem na lustrze czekoladowym. Takie i inne informacje znaleźć można w „Życiu na gorąco”, które od 15 lat jest liderem w segmencie tygodników yellow. fot. Ewelina Petryka Marcin Kasprzak Rekordowa sprzedaż Pod jednym dachem, w siedzibie wydawnictwa Bauer powstają 33 tytuły w 10 segmentach tematycznych. Roczna sprzedaż łączna dla nich wszystkich to ok. 360 milionów egzemplarzy. Szacuje się, że 62 procent Polaków czyta przynajmniej jeden z tytułów wydawanych przez Bauera. To właśnie w tym imperium prasowym powstaje niekwestionowany numer 1 w prasie kobiecej: „Życie na gorąco”. – Byliśmy pierwsi na rynku, wprowadziliśmy nową jakość do polskiej prasy, wiele osób się do nas przywiązało. To przede wszystkim pozycjonuje nas tak wysoko – tłumaczy Tomasz Szymański, od 14 lat redaktor naczelny. Sprzedaż „Życia na gorąco” wynosi 650-800 tys. egzemplarzy. – Dużo zależy od doboru okładki, pewnej oryginalności w porównaniu z konkurencją, a także od pory roku. Od 14 lat sprzedaż cyklicznie spada w okresie wiosennym i późną jesienią. - Być może ludzie wolą wówczas spędzać czas na działce niż czytać o celebrytach – dodaje redaktor naczelny. Najwyższą sprzedaż (ponad 900 tys. egzemplarzy) osiągnął numer, w którym pokazano Tomasza Lisa i Hannę Smoktunowicz, wypoczywających na greckiej wyspie. Skąd się o nich dowiedziano? – Chyba mieli już dość ukrywania się, więc postanowili się ujawnić w tak bezpardonowy sposób – zdradza prywatne odczucia redaktor naczelny. Dla każdej kobiety W redakcji pracują 22 osoby, przede wszystkim kobiety. Większość z nich, tak jak redaktor naczelny, to absolwenci dziennikarstwa. „Życie na gorąco” jest pismem masowym. Trudno więc wskazać dokładną grupę docelową. – Z całą pewnością adresowany jest do kobiet. Głównie czytane jest przez panie w wieku 30-60 lat ze średnim wykształceniem, ale absolutnie nie jest to znacząca większość. Tygodnik czytają wszystkie kobiety, z różnym wykształceniem, mieszkające zarówno w mieście, jak i na wsi – podkreśla Tomasz Szymański. Co ciekawe, 1/3 czytelników tygodnika stanowią mężczyźni, jednakże samego zakupu dokonują prawie wyłącznie panie. Redaktorzy pisma nazywają je „koktajlem” – gdyż składa się z trzech części. Pierwszą stanowią informacje z życia gwiazd, plotki i sensacje, połączone z komentarzem. Drugą są porady: medyczne, prawne, dotyczące sposobu ubierania, a także kulinarne. – Znam przypadek, że jedna z naszych czytelniczek od kilkunastu lat wyrywa i kolekcjonuje wszystkie strony z poradami – mówi naczelny. Trzecią stanowią minireportaże. Z całą pewnością tygodnik ten słynie przede wszystkim z tropienia gwiazd i pisania o ich życiu osobistym. Barometr celebrytów Nie każdy ma jednak zaszczyt trafić na łamy „Życia na gorąco”. – To naród wybiera gwiazdy. Monitorujemy trendy, portale internetowe, a także różne wydarzenia. Mamy stałą listę ok. 20 osób, o których piszemy i którym się przypatrujemy – zdradza Tomasz Szymański. Zjawisko celebryty jest w Polsce dosyć nowe. W obliczu spadku sprzedaży płyt, gwarantem tłumów na koncertach i (przede wszystkim) sukcesu finansowego jest obecność w rubrykach towarzyskich kolorowych gazet. Najczęściej to właśnie same gwiazdy zabiegają | 06 | Redakcja „Życia na gorąco” przygotowująca styczniowe wydanie. o opisywanie ich życia osobistego. Ich menedżerowie podsycają (lub wymyślają) skandale, a redaktorzy pism kolorowych, chcąc zachować wiarygodność, muszą selekcjonować te informacje. – Gwiazdy w Polsce można poddać pewnemu podziałowi. Menedżerowie młodych gwiazd potrafią strzelać plotkami jak z karabinu maszynowego, przekazując nam kilka informacji tygodniowo. Często są one bardzo nieprawdopodobne. Drugą grupą są gwiazdy bardziej powściągliwe. To zadaniem naszych pracowników i agencji, z którymi współpracujemy, jest znaleźć jakieś informacje na ich temat. Dodam jednak, że z większością menedżerów czy z samymi gwiazdami się doskonale znamy. Bywamy razem na różnych imprezach czy wspólnych wyjazdach, często także odwiedzają naszą redakcję – mówi redaktor naczelny. Przyznaje, że przyjaźni się z zespołem Feel, wybiera się na parapetówkę do Pawła Stasiaka, zdarzyło mu się także dyskutować z Dodą na jednym z bankietów o narciarstwie. – Kilka lat temu nikomu nieznana jeszcze Kasia Cichopek przyszła na urodziny wydawnictwa. Tańczyła i bawiła się z nami do rana – wspomina. Naturalnym wydaje się, że wzajemna współpraca sprzyja zarówno polskim celebrytom, jak i tygodnikowi „Życie na gorąco” Czarnej listy brak - Nie zawsze jednak gwiazdy zachowują się fair. Kiedyś jeden menedżer przyniósł nam zdjęcia z wypadku samochodowego pewnej gwiazdy, opowiadał, że to ciekawe, gdyż ta osoba promowała bezpieczną jazdę itp. Po publikacji zostaliśmy oskarżeni o ingerencję w jej prywatność. Po prostu panowie się umówili, że zarobią dwukrotnie – wspomina naczelny. Ponadto zauważa, że największym problemem polskich gwiazd jest brak dokonań. – Justyna Steczkowska od kilkunastu lat obecna jest w większości mediów, tak naprawdę wykonując naprzemiennie dwie piosenki. Społeczeństwo to widzi, więc unikamy pisania o niej. Edyta Górniak tak naprawdę była wokalistką do czasu płyty „Dotyk”. Potem stała się zmanierowaną i nieco rozhisteryzowaną gwiazdą, ale już raczej nie piosenkarką – dodaje. Niemniej jednak coś takiego jak „Czarna lista” nie istnieje. W 15-letniej historii pisma konfliktów zakończonych w sądzie było zaskakująco mało. – Aby doszło do procesu, musi nastąpić złamanie prawa. Rozprawa w sądzie to jednak ostateczność. Najczęściej ugoda następuje w bardziej przyjacielskich warunkach – komentuje naczelny. Sąsiadka sąsiadce W samym budynku Bauera mieści się pięć „konkurencyjnych” tytułów: „Twoje Imperium”, „Rewia”, „Świat i Ludzie”, „Na żywo” oraz „Show”. Większość redaktorów naczelnych tych pism wyrosła właśnie z „Życia na Gorąco” – protoplasty tego typu pism w Polsce. – Wszystkie te tygodniki różnią się jednak od siebie. W „Życiu na gorąco” nigdy nie padnie słowo „kochanka”, gdyż jest zbyt pejoratywnie nacechowane. Wolimy użyć trzech słów niż jednego obcesowego. „Twoje Imperium” bez oporu potrafi przedstawić osąd, „Rewia” stawia bardziej na show, inny tytuł na seriale itp. – komentuje Tomasz Szymański. Język tego typu prasy jest nieco uproszczony. - Informacja powinna być przekazana tak, jakby to sąsiadka opowiadała sąsiadce, co się wydarzyło - dodaje. Wysokiej sprzedaży „Życia na gorąco” nie zaszkodziło wejście na rynek polskiej wersji „Vivy”. Dopiero pojawienie się gazety „Party”, pierwszego polskiego tytułu typu yellow premium, wymusiło na wydawnictwie Bauer utworzenie alternatywy. Dziś sprzedaż bauerowskiego „Show” powoli dorównuje swojemu konkurentowi (430 tys. do 470 tys. egzemplarzy). Strach przed pudelkiem Target „Życia na gorąco” jest bardzo stabilny. – Baliśmy się, „Pudelka”, że odbierze nam czytelników oraz rozwoju internetu, który zgodnie z prognozami, będzie stopniowo marginalizował znaczenie prasy. Ku zaskoczeniu branży, cierpią na tym tylko dzienniki i tygodniki opinii. Kobieca prasa kolorowa ma się dobrze, nawet w obliczu kryzysu ekonomicznego. Być może dlatego, że internauta na serwisie plotkarskim dostaje informację „suchą”. Zwykłego newsa. W tygodniku news jest wzbogacony o analizę, komentarz oraz pewien kontekst. Ponadto nasi czytelnicy za bardzo cenią sobie czwartkowe popołudnia, gdzie przy kawie mogą przeczytać najnowszy numer naszego pisma – argumentuje redaktor naczelny. Prognozy na przyszłość są optymistyczne. Sprzedaż jest stabilna, pozycja tygodnika niezagrożona. A jak barometr popularności polskich gwiazd? Kto będzie na topie w najbliższym czasie, a kto będzie już passé? – Ostatnie dwa numery, na okładkach których była Doda, sprzedały się gorzej, niż się spodziewaliśmy. Podjęliśmy więc decyzję, aby na okładki nie dawać więcej jej zdjęć. Być może jest gwiazdą numer jeden, ale już niestety numer jeden wśród równych – puentuje Tomasz Szymański. Czyżby wypowiedź naczelnego zwiastowała zmiany w polskim show biznesie? staże & praktyki Unilever Game Unilever po raz drugi zaprasza studentów do wzięcia udziału w internetowej grze biznesowej, która rozpoczyna się 27 stycznia 2010 roku i potrwa dziewięć tygodni. Wersja demonstracyjna jest już dostępna na stronie www.unilevergame.com. W konkursie mogą wziąć udział studenci do 26 roku życia. Uczestnicy będą rywalizować o punkty, które ułatwią im odbycie trzech miesięcznych płatnych praktyk w wybranym przez siebie dziale firmy. Praktyki w Unileverze są skierowane głównie dla studentów III i IV roku. Najlepsi w konkursie otrzymają nagrody rzeczowe. www.unilevergame.com „Aktywni w Administracji” Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji rekrutuje studentów do odbywania praktyk. To okazja by przekonać się, jak wygląda codzienna praca w ministerstwie. Program skierowany jest do studentów studiów magisterskich, podyplomowych i doktoranckich uczelni państwowych i prywatnych kierunków humanistycznych, orientalistyki, ekonomii i prawa. Zainteresowani mogą starać się o praktykę w zaproponowanym przez siebie terminie oraz wybranym departamencie. By wziąć udział w praktykach należy wypełnić formularz aplikacyjny, który zamieszczony jest na stronie: www.mswia.gov.pl/portal/pl/2/4773 Bezpłatne warsztaty Biuro Karier Uniwersytetu Warszawskiego zaprasza studentów na bezpłatne warsztaty dotyczące doskonalenia się w zakresie zarządzania swoim czasem, społecznego komunikowania się oraz tego, jak można skutecznie przygotować się do rozmowy kwalifikacyjnej. Tematy warsztatów to: Rozmowa kwalifikacyjna (16 stycznia 2010), Komunikacja interpersonalna (23-24 stycznia 2010), Bądź architektem i menedżerem swojego życia, czyli zarządzanie sobą (30 stycznia 2010). Wszystkie warsztaty odbywają się w godz. 10.00-18.00 w sali 017 budynku CIUW (Centrum Informatyczne UW, ul. Krakowskie Przedmieście 26/28) Obowiązują zapisy za pośrednictwem strony www.biurokarier.uw.edu.pl „Pokój 117” Do 31 stycznia trwa konkurs „Pokój 117” polegający na przedstawieniu pomysłów na rozwój własnej kariery oraz prezentacji siebie i swoich dokonań poprzez nagranie pliku audio czy filmiku, który przekona jury, że to właśnie ta osoba zasługuje na staż. Laureat konkursu będzie miał możliwość wybrania działu, w jakim będzie chciał zdobyć doświadczenie w portalu pracy Jobexpress i odbyć płatny staż. Wyniki zostaną ogłoszone 5 lutego. W konkursie mogą wziąć udział studenci a także absolwenci uczelni wyższych z całej Polski. www.pokoj117.pl Julia Steffen staże | W praktyce Od redakcji do redakcji, czyli początki są najtrudniejsze Michał Polak, Paulina Chrzanowska, Ilona Bachenek Pisać każdy może Mimo coraz większych możliwości i perspektyw otwieranych przez rynek mediów, wciąż dominuje opinia o marnych szansach na trafienie „z ulicy” do renomowanego miejsca w celu zdobycia pierwszych szlifów zawodowych. Z pewnością stopień trudności i zakres wymagań względem kandydata na stażystę rośnie wraz z marką stacji czy gazety. Jednak poświęcając czas i energię, można dzięki własnemu wysiłkowi i zaangażowaniu zdobyć szansę na udany start w wymarzonej redakcji. Student dziennikarstwa, który chce praktykować w prasie, widzi przed sobą zazwyczaj dwie ścieżki. Pierwsza to „prestiżowe” parzenie kawy i kserowanie materiałów w ogólnopolskich tytułach codziennych. Druga, bardziej konstruktywna, to aktywna pomoc przy tworzeniu niskonakładowych wydań hobbystycznych bądź lokalnych. Jak mylne jest takie myślenie, pokazuje przykład „Gazety Wyborczej”. Wydawca dziennika, Agora SA, uruchomił kilka programów stażowych, m.in. w zakresie zarządzania czy reklamy w nowoczesnej grupie medialnej. Z punktu widzenia sztuki dziennikarskiej, najbardziej interesujący jest cykl letnich praktyk w „Gasyteckie. Panuje tam na ogół przyjemna zecie Stołecznej”. atmosfera, z racji tego, że stażystów nad– Staż w zasadzie niewiele różnił się od zwyzorują niewiele od nich starsi dziennikarze. kłej pracy w redakcji – mówi Paweł Kwiecień, Niektórzy jednak mierzą znacznie wyżej. student III roku politologii, który w sierpniu I dużo więcej dzięki temu zyskują. Jak Edyta 2007 roku był uczestnikiem tego programu. Pasińska, studentka III roku dziennikarstwa, Aby zostać wybranym do wąskiej grupy staktóra w tym roku została laureatką konkurżystów, Paweł musiał najpierw napisać krótki su „Wygraj staż w Radiu ZET”. Dziś jest asytekst na temat lokalny i przesłać go wraz z CV stentką ds. programowych i nie zamieniłaby na adres redakcji. Po udanej rekrutacji roztej pracy na żadną inną. począł swoją przygodę z dziennikarstwem. – Stażystami zajmowali się zastępcy redaktora naczelnego Agata Żelazowska i Wojciech Tymowski. Poranne kolegium zaczynało się od części stażowej, gdzie praktykanci przekazywali swoje pomysły na artykuł i konsultowali je z przełożonymi. Potem uczestniczyliśmy w „dorosłym” kolegium, by następnie ruszyć w miasto w celu zbierania materiałów do wła- „Cosmopolitan" - redakcja techniczna składu Pierwszym krokiem Edyty było wysłanie snych tekstów – opowiada. Redaktorzy cenili do redakcji życiorysu. Następnie odbyła rozkreatywność stażystów, którzy dzięki wykomowę z jednym z redaktorów i korzystne nywaniu poważnych zadań redakcyjnych nie wrażenie, jakie po sobie pozostawiła, zaczuli się intruzami. Jednocześnie nie było owocowało propozycją miesięcznego, bezżadnego usprawiedliwienia dla przejawów płatnego stażu. W ciągu tak krótkiego czasu niesumienności czy braku zaangażowania. wykonywała mnóstwo obowiązków.- PomaNiestety, tak jak w życiu, tak i tutaj nie wszystgałam przy prowadzeniu programów, przyko miało wyłącznie jasne barwy. Pomimo gotowywałam newsy czy zajawki na antenę dobrej, motywującej do pracy atmosfery, – opowiada. W samych superlatywach ocedało się zauważyć swoisty wyścig szczurów. nia również atmosferę panującą w redakcji. Najlepsi z grupy mieli dostać kolejne szanse Zwraca uwagę na wzajemną pomoc i współw redakcji już po zakończeniu praktyk, stąd, pracę oraz na prawdziwie rodzinną atmosim bliżej końca miesiąca, tym bardziej nasilaferę. - Gdy zbliżał się koniec moich praktyk, ło się napięcie między stażystami. - Odczuszef projektów programowych poprosił walna była rywalizacja, kto wyłapie lepszy mnie na rozmowę. Powiedział, że dobrze temat, kogo pochwali kierownictwo – wspoodnajduję się w niełatwym życiu redakcyjmina Kwiecień. Ci najbardziej utalentowani nym, a ludzie, którzy opiekowali się mną na znaleźli zatrudnienie bądź w samej gazecie, stażu, dostrzegli we mnie potencjał – relabądź, jak Paweł, w jej internetowym serwisie. cjonuje finał stażu. I, jak widać po nabierająPomimo gorszych momentów, na pytanie Od czasuwrażenie pierwszychpo eksperymentów światłoczułymi substancjami cej tempa karierze Edyty, nie mylili się. o ogólne praktykachze odpowiachemicznymi do pojawienia się zdjęć cyfrowych upłynęło niemal dwieście da: lat. - Nigdy wcześniej niejest nauczyłem sięprzedstawienia tyle, Mała historia fotografii pierwszą próbą nie tylko – nie tylko co przez ten miesiąc „Gazecie”. dziejów rozwoju, leczw także społecznego znaczenia i funkcjiTelewizja fotografii wybranych oraz zmian w jej odbiorze od czasu prezentacji nowego dla medium A może Wbrew popularnemu poglądowi, staże w 1839 radio? roku. Nakreślone zostały tu sylwetki wybitnych twórców, Rozgłośnie radiowe to kolejne miejsca, do najważniejsze w telewizji, choć trudno dostępne, nie są a na przykładzie znakomitych zdjęć udokumentowano których adepcistyle sztuki dziennikarskiej często zamknięte dla zwykłych śmiertelniwspółczesne i trendy, starając się zarazem uchwycićwcale wielorakie zaglądają. powiązania Dobrym fotografii miejscem do dziedzinami odbycia sztuki. ków. Telewizja publiczna w minione waz innymi pierwszych praktyk są rozgłośnie uniwerkacje zorganizowała cykl letnich stażów w TVP Info. W ramach praktyk studenci, niekoniecznie dziennikarstwa, uczyli się redagować treści do serwisów informacyjnych, montować materiały filmowe i dźwiękowe oraz pozyskiwać informacje. Najzdolniejsi mogli liczyć na przedłużenie współpracy. Szansę dla młodych tworzą również stacje komercyjne, takie jak TVN. Za miesięczny kurs w TVN 24 trzeba zapłacić 2000 zł - uczestnik po pozytywnym przejściu selekcji i znalezieniu się w 16-osobowej grupie, odbywa 200-godzinne przeszkolenie w ramach warsztatów dziennikarstwa informacyjnego. Ich uczestnik zapoznaje się z funkcjonowaniem nowoczesnych programów komputerowych w studiu, podstawami teoretycznymi dziennikarstwa informacyjnego, by następnie po wstępnym przeszkoleniu przygotowywać materiały wykorzystywane przy tworzeniu serwisów. Po ukończeniu kursu uczestnik otrzymuje certyfikat oraz portfolio z przygotowanymi samodzielnie materiałami. Jednak nawet ci, którzy nie są w stanie wyłożyć tak pokaźnej sumy, nie stoją na straconej pozycji. Stacja koncernu ITI przyjmuje studentów również na postawie zwykłej rekrutacji stażowej, i praktyki te (bezpłatne!), także mogą być zaczątkiem kariery w świecie mediów. Tak było w przypadku Jakuba Kucharczyka – studenta I roku arabistyki.- Moja przygoda z telewizją zaczęła się dość niefortunnie. Najpierw, z racji zainteresowań, udałem się do redakcji nSport. Szybko jednak okazało się, że stażysta nie jest tam pożądanym gościem i gdy tylko dowiedziałem się o naborze na staż reporterski w TVN 24, zaryzykowałem – opowiada. Pomimo słabego, jak przyznaje, zaprezentowania się na rozmowie kwalifikacyjnej, postanowiono dać mu szansę „na kredyt”. Umowę podpisał na 3 miesiące, co jest rzadkością w przypadku innych redakcji, a dla samego stażysty stanowi niezły kapitał nawet w przypadku nieprzedłużenia współpracy. Sam staż opierał się na pomocy reporterom i operatorom w przygotowywaniu materiałów serwisowych. - Czasem było to przepytywanie gapiów jakiegoś wypadku, czasem mniej lub bardziej aktywne uczestnictwo w konferencji. Ale i zdarzało się także rozwinięcie kabla czy noszenie sprzętu – kontynuuje Kuba. Na pytanie o atmosferę, rzuca krótkie „ok”. Aktualnie jest zatrudniony przy tworzeniu pasków informacyjnych TVN24 i póki co, nie myśli o zmianie zajęcia, które daje mu przede wszystkim doświadczenie, ale także satysfakcję i korzystne wynagrodzenie, co także jest istotne dla studenta. | 07 | Social media | raport raport | Social media Let’s blog about it, nas Facebook i Myspace, ale okazuje się, że są to portale docierające do odbiorcy średnio i mało decyzyjnego – tłumaczy. – Portalem dla liderów opinii i decydentów, czyli najbardziej interesującym dla komunikacji, jest LinkedIn, praktycznie nieznany w Polsce. czyli nowe narzędzia w PR Czy nowe jest zawsze dobre? Adam Bednarz dostrzega także słabości w wykorzystywaniu nowych narzędzi. – Znamienna dla nieudolności pierwszych prób wykorzystania marketingowego mikrobloggingu były założone na Twitterze konta kilku dużych korporacji, które zostały zupełnie przez innych użytkowników mocno skrytykowane z powodu mizernej zawartości merytorycznej – zauważa. Z kolei Marcin Jedlinek z Highlight PR wspomina zaproszenie do znajomości wysłane na portalu społecznościowym od pewnej bardzo znanej marki. – Zaproszenia Konto na Facebooku zamiast strony internetowej? Notka na Twitterze zamiast informacji prasowej? Razem z praktykami branży zastanawiamy się, jak w świecie nowoczesnych technik komunikacji odnajduje się rodzima branża PR. fot. PAP/Jacek Turczyk Magda Grzymkowska Na początku września br. agencja Prime PR wystawiła na sprzedaż miesięczną obsługę public relations w serwisie Allegro.pl. Licytacja rozpoczęła się od kwoty 1220 zł z opcją „kup teraz” za 6100 zł i od razu wywołała poruszenie w branży. Wystarczyło zajrzeć na forum dla PR-owców Fundacji InternetPR. – Jeden miesiąc za 6100zł? Nie wiadomo dla kogo. Bez wstępnego audytu. Nie wiadomo z jakimi problemami do rozwiązania w pierwszej kolejności. Efekty już po miesiącu? Piekielne ryzyko – komentował szczegóły oferty internauta podający się za praktyka branży. Inny przyznał, że już spotkał się podobnymi działaniami promocyjnymi. – Pomysł nie jest taki nowy. Tydzień temu dostałem jednego z pism specjalistycznych ofertę udziału w aukcji Allegro – napisał na forum. Chociaż aukcja zakończyła się bez ofert kupna, była przykładem niestandardowego działania w sferze promocji z wykorzystaniem Web 2.0, czyli serwisów internetowych, których podstawową siłą jest treść tworzona przez samych użytkowników. Nowością w naszej branży PR jest też wykorzystywanie tzw. social media (z ang. media społeczne), czyli portali społecznościowych oraz blogów. Czy są to skuteczne narzędzia? – w tej kwestii praktycy są podzieleni. komentarz prof. Jerzego Olędzkiego: Jesteśmy świadkami szybkich przeobrażeń rynku medialnego na całym świecie. Zapowiadany od wielu lat kryzys tradycyjnej prasy drukowanej przybiera realne kształty w postaci malejących nakładów, w konsekwencji mniejszych dochodów i wręcz likwidowania lub koncentracji tytułów. To zjawisko nie spadło więc na nas jak grom z jasnego nieba i nie widzę nic nadzwyczajnego w tym, że praktycy public relations korzystają z najnowszych kanałów komunikacji międzyludzkiej, by dotrzeć do różnych grup odbiorców. To jest ich zawód i szansa na sukces, a kreatywność w poszukiwaniu efektywnych narzędzi wręcz profesjonalnym obowiązkiem, niejako wpisanym w społeczną misję specjalisty PR. Właśnie to między innymi odróżnia PR-owca od dziennikarza: dziennikarz tworzy treść mediów a PR-owiec ma obowiązek tworzyć medium (każde, możliwe do zrealizowania) i być źródłem informacji. Blog is not dead Na świecie blogi są narzędziem znanym i używanym do komunikacji od ponad 12 lat. W Polsce dopiero teraz zaczyna być dostrzegany ich potencjał. – W Polsce stały się bardzo modne dokładnie wtedy, kiedy świat obwieścił, że „blog is dead” jako wartościowe medium – konstatuje Piotr Czarnowski, prezes agencji First PR. Artur Bednarz, Account Director Ciszewski PR dodaje: ‑ Analitycy powtarzają jak mantrę wyniki niedawnych badań, z których wynika, że ponad 80 proc. treści publikowanych na Twitterze to zwykłe śmieci. Jednak inne badania przeprowadzone przez Burson-Marsteller w lipcu br. wśród firm z listy Fortune 100 pokazują, że 2/3 firm korzysta z mediów społecznych w celach promocyjnych, z czego ponad połowa posiada swojego Twittera, a co trzecia firma prowadzi bloga lub ma konto na Facebooku. – Na Zachodzie blogi odgrywają istotną rolę w promocji i PR – mówi Krystian Dudek, prezes ds. relacji medialnych Grupy PRC. – Często na konferencję prasową zaprasza się poza mediami także blogerów będących liderami opinii. Myślę, że z czasem w naszym kraju też doczekamy się rozwoju tej formy promocji – dodaje. Hubert Kifner, specjalista ds. komunikacji korporacyjnej MDDP uważa, że komunikacja z użyciem blogów czy mikroblogów to po prostu kolejne narzędzie na biurku PRowca. – Możliwość prowadzenia dialogu, budowania społeczności to nowe aspekty, które każda firma powinna brać pod uwagę. Jednak zanim rozpoczniemy prowadzenie bloga, zastanówmy się, czy będziemy mieli | 08 | Kreatywność to obowiązek zawodowy Nawet ZUS korzysta z nowoczesnych narzędzi komunikacji. Rzecznik prasowy tej instytucji prowadzi bloga oraz profil na blipie. coś ciekawego do zaoferowania internautom – przypomina. Czy blogowanie ma szansę wyprzeć tradycyjne komunikaty prasowe? Matylda Setlak, dyrektor zarządzający Setlak PR, nieufnie podchodzi do blogosfery. Jej zdaniem newsy zamieszczane na blogach są często niechlujnie zredagowane, skrótowe, wymagają weryfikacji. – Komunikaty prasowe pozwalają mediom na szybki oraz stosunkowo łatwy dostęp do informacji, której nadawca jest łatwy do identyfikacji. Toteż nie sądzę, by blogi zastąpiły informację prasową – dodaje. – Ależ tak właśnie się dzieje! – sprzeciwia się takiemu podejściu Krzysztof Górski, dyrektor PR w Stalexpol Autostrady. Jednocześnie przyznaje, że – paradoksalnie – rola dobrej informacji zarazem bardzo wzrasta. – W mediach społecznych nie ma już tego filtru dziennikarza. Dobry dziennikarz przeczyta informację napisaną nawet niestrawnym żargonem, przetrawi ją i napisze na jej podstawie zgrabny tekst. Dziś informacja z klawiatury nadawcy dociera poprzez komunikatory w całości do ostatecznego odbiorcy. W tym sensie PR-owiec jest dziś dziennikarzem i musi dbać, żeby informacja była „sexy”. Klient siedzi na Facebooku Z badań przeprowadzonych przez firmę Gemius wynika, że 18 proc. internautów zamieszcza w sieci komentarze na temat pro- duktów, a 78 proc. osób czyta je i na ich podstawie dokonuje decyzji o kupnie. 85 proc. użytkowników sieci przyznaje, że czerpie z niej wiedzę o produktach i usługach. ‑ Te liczby dają do myślenia; pokazują, że Internet jest obecnie głównym kanałem komunikacji między producentem a konsumentem – stwierdza Eliza Misiecka, dyrektor zarządzająca Genesis PR. – Nie jest więc tajemnicą, że ten rodzaj komunikacji nabiera coraz większego znaczenia dla firm i marek – dodaje. Social community to cieszące się coraz większą popularnością portale społecznościowe. Barbara Andrzejewska, zajmująca się obsługą PR w Grono.net, zauważa, że firmy coraz częściej wykorzystują je w komunikacji. – Na naszym portalu założonych jest obecnie kilkadziesiąt produktowych i usługowych gron tematycznych – mówi. – Serwisy, takie jak Grono.net, dają przede wszystkim przestrzeń do zaprezentowania profilu firmy, przedstawienia najnowszej oferty, promocji lub chociażby zdjęcia najnowszego produktu. Taki portal jest też źródłem ogromnej bazy potencjalnych odbiorców, klientów, bez konieczności jej mozolnego budowania – dodaje. Karolina Siudyła, prezes agencji MagnifiCo, nie dziwi się, że firmy wykorzystują portale social community jako jeden z wielu kanałów dotarcia do konsumenta. – Portale społecznościowe żyją. Codzienna liczba wejść do serwisu przekracza wielokrotnie klikalność niejednego portalu informacyjnego – komentuje. – Codziennie powstaje profil jakiegoś magazynu, restauracji czy agencji. Nie trzeba odwiedzać sześciu stron internetowych, wystarczy wejść na „FB”, gdzie cytuje się gazetę.pl, pudelka.pl czy inne serwisy. Krzysztof Górski uważa, że profile firm na portalach społecznościowych działają na takiej samej zasadzie, jak markowe sklepy wykupujące miejsca centrach handlowych albo przy ruchliwych deptakach. – Tam są ludzie! Tam jest ruch! Sprzedaż, życie, komunikacja społeczna – dodaje. Tomasz Pietrzak, dyrektor agencji Guarana Communications dostrzega jeszcze inną zaletę portali społecznościowych – budowę lojalności. – Każdy z profili założonych na takim portalu skupia uwagę targetu, dzięki czemu firmy budują sobie swoje własne społeczności, śledzące wszystko, co firma wyrzuci w wirtualną przestrzeń – mówi. Jednak Krystian Dudek, prezes ds. relacji medialnych Grupy PRC, jest zdania, że żadna kampania na Facebooku nie jest w stanie zastąpić własnej strony www. – Wszystko zależy od klienta. Produkt adresowany do grupy 50 czy 60+ nie będzie intensywnie promowany z użyciem narzędzi e-pr, a szczególnie Facebooka – twierdzi. Piotr Czarnowski dodatkowo uważa, że portale społecznościowe wykorzystywane są w Polsce na ślepo, pod wpływem mody. – Najbardziej modne są u nie przyjąłem, traktując je jako SPAM. Zauważyłem jednak, że „znajomi” owej marki liczą się w tysiącach. W ten sposób firma buduje bazę odbiorców swoich komunikatów. Wysyłanie „na ślepo” zaproszeń do wszystkich użytkowników portalu nie jest dobrym sposobem na budowanie takiej grupy. Lepszym pomysłem byłoby zachęcenie odbiorców, aby to oni sami chcieli stać się członkami tej społeczności – tłumaczy. Oprócz wpadek, PR-owcy wymieniają także przykłady warte uwagi. – Przed kilkunastoma tygodniami na Twitterze pojawił się bardzo ciekawy przypadek wykorzystania serwisu do walki z dużą korporacją o prawa konsumenta – mówi Adam Bednarz. – Adam Savage, znany z programu „Pogromcy Mitów”, otrzymał od operatora telekomunikacyjnego bardzo wysoki rachunek za połączenia, których nie wykonał. W ciągu kilku dni zebrał na Twitterze kilkadziesiąt głosów poparcia w swoich zmaganiach z korporacją i ta pod naporem zmasowanej krytyki uległa. Wiele pozytywnych przykładów wymienia Norbert Kilen, dyrektor OnBoard PR. – Honda wykorzystuje przykładowo tzw. fanpage na Facebooku jako stronę docelową kampanii. Wciąga tam internautów w zabawę polegającą na poszukiwaniu osób „kochających” samochody Honda. PizzaHut na Facebooku relacjonuje zmiany menu i udostępnia aplikację na iPhone do zamawiania pizzy – wymienia. Tomasz Pietrzak zwraca uwagę na funkcję edukacyjną niektórych działań z wykorzystaniem mikroblogów. – Np. obecność dentysty, Dentim clinic, na portalach Blip.pl i Twitter. com, za pomocą których można zapytać lekarza stomatologa o poradę – mówi. Na gruncie polskim marka Heyah przeprowadziła w lipcu tego roku efektywną akcję „Letnia szkoła korzystania z telefonu” na stronie nasza-klasa.pl. – Polegała ona na oglądaniu filmów-wykładów, a następnie na odrabianiu lekcji w formie gier flaszowych – wyjaśnia Joanna Gajewska, rzecznik prasowy portalu. – Ciekawy pomysł promocyjny plus mechanizmy społecznościowe sprawiły, że akcja zgromadziła ponad 300 tys. użytkowników zainteresowanych propozycjami Heyah. Produkt czy usługi zyskują na wiarygodności, gdy są polecane przez naszego znajomego. Norbert Kilen wspomina jeszcze akcję „Kumpel z Przeszłości”, polegającą na „ożywieniu” historii Powstania Warszawskiego. – Fikcyjne postaci „Kostka” i „Sosny” w krótkim czasie znalazły się wśród najpopularniejszych na polskim Facebooku. Akcją zainteresowały się też mainstreamowe media – dodaje. Magdalena Kuczkowska, specjalista PR i IR w PEKAES SA podkreśla istotę bycia bliżej klienta, poznania go i zaprzyjaźnienia się. – Portale niewątpliwie ułatwiają nawiązanie kontaktu, często odbywa się on w luźniejszej formie, sprzyja budowaniu relacji – tłumaczy. – Ostatnio na Blipie pojawił się ZUS i jeśli rzeczywiście będzie funkcjonował poprawnie, dla obywateli może to być przełom. Instytucja łatwiej dostępna, odpowiadająca szybko i profesjonalnie na każde pytanie. Brzmi ciekawie, prawda? reklama reklama | 09 | fotografia „Hades?” Tomasza Tomaszewskiego Press Club Polska (Krakowskie Przedmieście 64) zaprasza na wystawę Tomasza Tomaszewskiego zatytułowaną „Hades?”. Zobaczyć na niej będzie można zdjęcia fotografa z podpisami Dariusza Kortko. Wystawa jest fragmentem projektu fotograficznego „Cześć Pracy”, który zdobył pierwszą nagrodę w amerykańskim konkursie SocialDocumentary.net. Wernisaż odbędzie się 13 stycznia o godz. 18:00. Wystawa potrwa do 13 lutego. www.pressclub.pl „Kontrasty” Pierwsza w tym roku wystawa w Galerii Obok ZPAF poświecona jest muzyce klasycznej i tradycyjnej. Swoje prace pokazuje Norbert Roztocki, a projekt nosi tytuł „Kontrasty”. Wystawę można oglądać do 31 stycznia. www.go.zpaf.pl Ferie z fotografią Muzeum Historii Fotografii im. Walerego Rzewuskiego w Krakowie zaprasza na cykl wykładów, podczas których omawiane będą m.in: techniki fotograficzne w XIX wieku, postać L. J. M. Daguerre’a, czy fotografia artystyczna w Polsce i na świecie. Aby uczestniczyć w wykładach zgłoszenia należy składać w sekretariacie muzeum do 15 stycznia 2010 roku. Szczegółowych informacji dotyczących charakteru poszczególnych wykładów udziela dział oświatowy, wystaw i promocji MHF. www.mhf.krakow.pl Kalendarz Fotografa 2010 Wydawnictwo Universitas podczas targów książki w Krakowie zaprezentowało kalendarz dla fotografów zawierający 260 stron w formacie 14x18 cm. Kalendarium tygodniowe wzbogacone zostało o fotografie Anny Bodnar. Publikacja zawiera również sporo przydatnych informacji o galeriach, szkołach czy wydarzeniach fotograficznych. Koszt: 24 zł. www.f5-ksiegarnia.pl Sen cienia „Człowiek jest snem cienia” to książka Janusza Leśniaka, artysty fotografa, członka ZPAF zawierająca wybrane prace z wielowątkowych cykli określanych jako leśniaki i leśniaki-mandale. To pierwsza tak obszerna prezentacja twórczości artysty konsekwentnie podejmującego temat egzystencjalizmu i duchowości człowieka. Przedstawione tutaj zdjęcia zostały wykonane w różnych technikach (m.in. fotografii czarno-białej, barwnej czy polaroidowej). Koszt: 25zł. www.f5-ksiegarnia.pl Konkurs foto Serwis fotografuj.pl zaprasza do udziału w konkursie fotograficznym na temat „Zima w obiektywie”. Na zwycięzców czekają bony zakupowe do internetowego sklepu fotograficznego. Prace konkursowe można zgłaszać on-line do 31 stycznia 2010 roku. www.fotografuj.pl Ewelina Petryka | 10 | Trochę snobizmu nie zaszkodzi Niedzielne południe, siedziba Stowarzyszenia Polskich Artystów i Fotografików. Trwa V Jesienna Aukcja Fotografii Polskiej. Na sali zaledwie kilka osób, jedna licytująca, dwie dodatkowo zadeklarowane przez Internet. Pięć sprzedanych zdjęć, każde po cenie wywoławczej. Czy to jest właśnie kwintesencja polskiego rynku fotografii kolekcjonerskiej? Katarzyna Siewruk Jeśli oceniać go tylko po tym wydarzeniu – rzeczywiście, wyglądałoby na to, że rynek ten w Polsce nawet nie raczkuje. Aukcja ZPAF-u to na szczęście tylko margines. - Środowisko kolekcjonerów jest małe, ale stale i dynamicznie się powiększa; rzeczywistość wygląda inaczej, przekonuje Agnieszka Gniotek, krytyk sztuki związana z rynkiem fotografii kolekcjonerskiej w Polsce niemal od początku jego istnienia. Zaznacza, że bardzo daleko nam do rozwiniętego obrotu fotografią z Europy Zachodniej czy USA, który rozpoczął się już w latach 20. XX w., ale i rynek dzieł sztuki kształtuje się u nas właściwie dopiero od 1989 roku. Za moment powstania rynku fotografii kolekcjonerskiej w Polsce uznaje się pierwszą aukcję Domu Aukcyjnego PolswissArt w 2003 roku, która okazała się na tyle dużym sukcesem, że zorganizowane zostały następne. Po wycofaniu się PolswissArtu, fotografią zajął się Dom Aukcyjny Rempex, później we współpracy z portalem rynku sztuki artinfo.pl – i do tej pory, dwa razy do roku, organizuje profesjonalne, coraz lepsze aukcje. Mimo że ilość kolekcjonerów zwiększyła się wielokrotnie (początkowo było ich dwóch, może trzech), ceny, szczególnie w porównaniu do cen na świecie, są wciąż bardzo okazyjne. Środowisko i rynek fotografii w Polsce boryka się z szeregiem problemów. Trudno było przekonać twórców, żeby przygotowywali zdjęcia w sposób, który zapewni im jakość kolekcjonerską, odbiorców jest ciągle stosunkowo niewielu. Diagnoza Agnieszki Gniotek jest miażdżąca: mamy trochę mentalność mieszczańską, doceniamy olej na płótnie, najlepiej w złotych ramach. Być może dlatego właśnie tak niewielu jest teoretyków, pasjonatów i kolekcjonerów fotografii, a także wydawców publikacji o tej tematyce. W Polsce w niewielkim stopniu naucza się teorii fotografii, historyczne całościowe opracowanie jej historii nie istnieje, osoby zajmujące się jej krytyką wyliczyć można na Fotofora W Internecie o fotografii można znaleźć prawie wszystko. Nowinki techniczne, giełda, testy aparatów i obiektywów, ciemnia cyfrowa i tradycyjna, informacje o konkursach i wystawach - to tylko garstka z setek wątków poruszanych na forach internetowych poświęconych fotografii. Ewelina Petryka Dla przykładu: cyberfoto.pl. Forum dość popularne, bo według statystyk jest na nim zarejestrowanych ok. 45 tys. użytkowników. Pojawia się tam sporo tematów: począwszy od tego, jak wybrać odpowiedni aparat, po giełdę fotograficzną i oferty pracy (związane oczywiście z fotografią). Ciekawie zaprezentowany jest dział porad dla początkujących, cyberfoto.pl/szkola-fotografowania-ksiazka-on-line. Artykuły zrealizowane w postaci książki online – czyta się je i ogląda z wielkim zainteresowaniem. Natomiast dla tych, którzy nabyli już umiejętność sprawnej obróbki cyfrowej, administratorzy proponują konkurs „Rawomania”, polegający na jak najlepszym wywołaniu – tego samego dla wszystkich – surowego pliku Raw: cyberfoto.pl/rawomania. Fani plenerów fotograficznych i podróży powinni zajrzeć na forum Nikona, forum.nikon.org.pl/forumdisplay.php?f=97. Opisy wypraw, ciekawych miejsc, fotorelacje z różnych zakątków świata – do tego możliwość zapisania się na cyklicznie organizowane warsztaty czy plenery fotograficzne. Kolejnym interesującym forum jest forfoto.pl . Kto interesuje się modą, jest lub chce zostać fotomodelem/fotomodelką, może zgłosić tu swoją ofertę, forfoto.pl/forumdisplay.php?fid=84. Forum oferuje także kilka ciekawych konkursów, np. Ring – rzuca się wyzwanie rywalowi, ustala temat i rywalizuje oko w oko, zdjęcie w zdjęcie, forfoto.pl/forumdisplay.php?fid=60. Gdy trudno się zdecydować, jaki aparat lub obiektyw kupić, portal foto.recenzja.pl/porownaj.html przygotował opcje do porównania dwóch wybranych sprzętów. Program wyszukuje i przedstawia nam wyniki w postaci czytelnej tabelki. Godne polecenia są także: forum.fotopolis.pl, fotoarts.pl, digart.pl/forum/tematy/4/Fotografia.html. poczekaniu, galerii fotografii jest kilka. Mimo to, liczba kolekcjonerów rośnie i wydaje się, że inwestowanie w zdjęcia jest bardzo dobrym interesem. Dlaczego? Ceny u nas są wciąż relatywnie niskie, więc właściwie każdy może zacząć kolekcjonować, kierując się zarówno kryterium inwestycji, jak i estetyki. Najdroższe w polskiej historii zdjęcie – „Kolaps przy lampie” Witkacego – sprzedane zostało za 135 tysięcy złotych na pierwszej profesjonalnej aukcji. Rekord ten nie został pobity do tej pory, choć zdarzają się zdjęcia sprzedawane za kilkadziesiąt tysięcy – rzadko, lecz nie budzi to już powszechnego zdziwienia. Przy cenach światowych (dochodzących nawet do kilku milionów dolarów) to niedużo. Szczególnie, że pojawiają się u nas perełki za zaledwie kilkaset złotych. Poza tym rynek jest młody; wartość zdjęć rośnie w tempie, którego żaden Kossak już nie osiągnie. Mówiąc o cenach, dostępności i kolekcjonerach, Agnieszka Gniotek zaznacza, że to świetna odmiana nieco snobistycznego hobby, która może być kolejną alternatywą dla gry w golfa. Być może ten snobizm, pojmowany jak najbardziej pozytywnie, będzie jedną z cegiełek, które sprawią, że Polacy zaczną bardziej doceniać fotografię. To może okazać się szansą dla całego środowiska – i to nie tylko w wymiarze finansowym, ale również pod względem poszerzania wiedzy o polskiej sztuce, i w rozwijania zachodnich trendów na swój własny, twórczy sposób. Jedna kolekcja muzealna Mieszanka różnych technik, stylów, spojrzeń, a także osobowości w fotografii. W nienagannej formie i przystępnej cenie. Tak krótko można scharakteryzować kolejną pozycję wydawnictwa Taschen „Fotografia XX wieku”, będącą prezentacją jedynie skromnego fragmentu imponującej kolekcji Muzeum Ludwig w Kolonii, która od ponad trzydziestu lat gromadzi najważniejsze dzieła najwybitniejszych przedstawicieli sztuki fotograficznej. Mateusz Baj W albumie znalazło się 860 prac wykonanych przez 278 fotografów – niezwykle istotnych, swoją twórczością wywierających ogromny wpływ na liczącą 170 lat młodszą siostrę malarstwa. Pozycja zawiera fotografie będące doskonałym obrazem fotografii artystycznej XX wieku, począwszy od piktorializmu, reprezentowanego m.in. przez Alvina Longdona Couburna, poprzez zdjęcia reporterskie Henriego Cartiere-Bressona i Roberta Cappy. Fotografię bezpośrednią reprezentują Anselm Adams, Walker Evans czy Dorothea Lange. Wśród fotografów mody znajdziemy takie wielkie nazwiska, jak: Cecil Beaton, Richard Avedon. Włączono także kluczowe postacie fotografii eksperymentalnej, m.in. László Nagya, Herberta Lista, Otto Steinerta. Album został wydany na dobrej jakości papierze, co w tym przypadku jest istotne zawierający czasami zbyt małe reprodukcje. W albumie zawarto również zwięzłe, lecz nie zdawkowe informacje na temat życia i twórczości prezentowanych autorów. €URO Magdalena Karst-Adamczyk Przedsiębiorcy podzieleni POLSKA DROGA DO EURO Projekt dofinansowany ze środków Narodowego Banku Polskiego Narty w strefie euro Perspektywa ciekawego wyjazdu na ferie to najlepsza recepta na posylwestrową depresję. Jeśli komuś znudziły się już rodzime Tatry i Sudety, warto sprawdzić jak jeździ się na nartach we Włoszech czy Francji. Tym bardziej, że opinie o horrendalnych cenach w całej strefie euro są co najmniej przesadzone. Tomasz Betka Chociaż po rekordowym kursie złotego na poziomie 3,2 zł w stosunku do euro z lipca 2008 roku pozostały już tylko wspomnienia, to i tak złoty jest w tej chwili zdecydowanie silniejszy niż podczas ubiegłorocznych wyjazdów Polaków na ferie zimowe do Eurolandu. Biorąc pod uwagę fakt, że nawet wówczas nie brakowało chętnych na wyjazdy za granicę, również w najbliższych tygodniach możemy się spodziewać na unijnych stokach wielu naszych rodaków. w Norwegii na poziomie aż 148. Za transport na terenie Włoch i Francji zapłacimy zdecydowanie mniej. Nieporównywalnie tańszy będzie również pobyt w tamtejszych górskich kurortach. - Bardzo wiele zależy od tego, w jakim okresie i gdzie dokładnie zamierzamy się wybrać na Wbrew pozorom, ceny noclegów we Włoszech i Francji nie są tak wysokie, jak mogłoby się wydawać. Magdalena Tyka, absolwentka prawa, wybrała się w marcu ubiegłego roku na tygodniowe narty do położonego we włoskich Dolomitach Sexten. - Nocleg w 5-osobowym apartamencie kosztował mnie trochę ponad 30 euro. Za cały wyjazd zapłaciłam około 2 tys. złotych, ale nie można zapominać o bardzo wysokim kursie euro w tamtym okresie - wspomina Magda. Droższe niż w Polsce jest we Włoszech i Francji również jedzenie. Nie są to jednak różnice radykalne. Woda, soki i piwo są droższe o mniej więcej 25 proc., a największe przebicie ma miejsce w przypadku świeżego mięsa i pieczywa. - Obiad knajpie można zjeść za mniej niż 10 euro, ale nie będą to dania mięsne, raczej pizza, makaron z sosem czy lasagne. fot. sxc.hu f Polska droga do euro | DODATEK SPECJALNY 01/2010 Wydarzenia | fotografia Najdrożej poza strefą Piotrek Dąbrowski od kilku lat organizuje wyjazdy „Ferie Akademickie”. Najbardziej popularne kierunki to Włochy i Francja. W tym roku głównym miejscem pobytu będzie zlokalizowane w południowych Alpach francuskie Les Orres - Zdecydowanie najdroższym krajem alpejskim jest Szwajcaria. Ceny w szwajcarskich Alpach to istny kosmos - opowiada Piotrek. Wiadomo jednak, że państwo Helwetów konsekwentnie pozostaje zarówno poza Unią, jak i poza strefą euro. W sąsiadującej ze Szwajcarią Austrii ceny są już wyraźnie niższe. Z badań Eurostatu wynika jednoznacznie, że kraje europejskie o najwyższym poziomie cen albo nie przyjęły wspólnej waluty, albo całkowicie podziękowały za integrację z UE. Jeżeli średni poziom cen w państwach Starej Unii przyjmiemy za 100, to na przykład ceny transportu w Danii kształtują się na poziomie 142, a narty - podkreśla Piotrek Dąbrowski. Najdroższy jest okres świąteczny i niestety właśnie termin ferii zimowych. Sześciodniowy karnet na wyciągi to koszt około 140-160 euro. W najbardziej znanych miejscowościach jest on wyższy i przekracza nawet 200 euro. - Poza sezonem można za to liczyć na 25-procentowe rabaty, a czasem nawet na darmowy skipass dodawany do zakwaterowania - przekonuje organizator „Ferii Akademickich”. Ceny wyciągów to oczywiście nie jedyne koszty pobytu na feriach. Ceny w barach i kawiarniach na stokach są wysokie - za puszkę coli, która w sklepie kosztuje 80 eurocentów, zapłacimy na francuskim stoku nawet 3 euro - ostrzega Piotrek. Rysy od słowackiej strony Jeżeli jednak magia Tatr jest dla kogoś nieporównywalna z niczym innym, w tym roku ma wyjątkową okazję, aby spojrzeć na Rysy od słowackiej strony. Podróż na linii Warszawa-Poprad zajmuje teraz nieco ponad godzinę, bo Słowacy uruchomili z myślą o polskich turystach specjalne połączenie lotnicze. Przekonanie, że po wprowadzeniu wspólnej waluty, Słowacja przestała być krajem na polską kieszeń, okazuje się mitem. Cena przelotu z Warszawy do Popradu wynosi zaledwie 33 euro. Za tygodniowy pobyt w hotelu i skipass w największym słowackim ośrodku narciarskim w Niskich Tatrach zapłacimy w sumie niecałe 200 euro. Piwa w restauracji napijemy za mniej niż 2 euro, a za 7 euro zjemy dobry obiad. A trzeba pamiętać, że nasi południowi sąsiedzi oferują przy tym profesjonalnie przygotowane stoki narciarskie, nowoczesne wyciągi i kolejki, a także ośrodki termalne i aquaparki w nieosiągalnej dla nas jakości. Niezależnie od tego, w którym kraju strefy euro chcielibyśmy spędzić ferie, warto pamiętać o wymianie waluty przed przekroczeniem polskiej granicy. - Pieniądze wymieniłam w Polsce, chociaż zdarzało mi się także płacić we Włoszech kartą przypomina sobie Magda. A Piotrek ma poważne wątpliwości, czy w zachodnioeuropejskich krajach w ogóle dałoby się cokolwiek zrobić z naszą walutą. - Jeszcze się nie spotkałem się, aby w lokalnym banku można było wymienić złotego na euro. Mało tego, nawet na lotniskach w Mediolanie czy w Grenoble nie przyjmują polskich pieniędzy - podsumowuje Piotrek Dąbrowski. Problemu nie byłoby z tym na Słowacji, ale kurs wymiany z pewnością nie zadowoli wychodzącego z kantoru turysty. Natomiast przy odpowiednim zaplanowaniu wyjazdu, wcześniejszej rezerwacji noclegu oraz zabraniu ze sobą zapasu żywności, pobyt w strefie euro nie powinien zrujnować domowego budżetu. Zamiana złotego na euro nie spowoduje najprawdopodobniej wzrostu cen, gdyż efekty zaokrągleń w górę podczas przeliczenia cen na euro były niewielkie. Doświadczenia Słowacji pokazują, że nie doszło tam do wzrostu cen, lecz ceny w Polsce relatywnie spadły z powodu spadku kursu złotego do euro. Uważają, że wejście Polski do unii walutowej wywoła inflację, w wyniku której polskie społeczeństwo zubożeje i zrezygnuje z wielu towarów i usług, które nie są towarami i usługami pierwszej potrzeby. Niezależnie od opinii dni złotego są policzone, a epoka euro – nieuchronna i konieczna. Tadeusz Pudło, producent okien z Lubelszczyzny Im wcześniej staniemy się częścią strefy euro, tym lepiej. Dotyczy to w równym stopniu firm takich jak moja, obecnych zarówno na polskim jak i europejskim rynku, jak i mniejszych polskich przedsiębiorstw. Wszyscy jesteśmy w jednakowym stopniu uzależnieni od euro, bo polska gospodarka uzależniona jest od gospodarki Europy. Za większą część półfabrykatów już dziś płacę w europejskiej walucie. Nie obawiam się więc, że wejście Polski do strefy euro, zmusi mnie do podniesienia cen i obniży konkurencyjność firmy, bo koszty które ponoszę w euro, od kilku lat kształtują ostateczną cenę towarów. Poza tym moja firma coraz więcej produkuje na rynki europejskie. Na tych transakcjach zarabiają przede wszystkim banki, które wykorzystują różnice kursowe, natomiast ja oraz inni producenci handlujący z Europą, ponosimy z tego tytułu duże straty. Traci firma, tracę ja, tracą moi pracownicy. Każdy kolejny rok poza strefą euro zwiększa tylko skalę strat. Zamiana złotego na euro to większe zyski dla polskich przedsiębiorców i większe pensje dla polskich pracowników. Mariusz Chrzanowski, właściciel sklepu internetowego Moja firma od kilku lat zajmuje się importem towarów wyposażenia wnętrz i często ponoszę koszty, wynikające z ryzyka kursowego. Wprowadzenie w Polsce waluty euro dałoby stabilizację mojej firmie, ale także wielu innym, szczególnie mniejszym przedsiębiorstwom. Ale wyeliminowanie ryzyka kursowego, które spędza sen z powiek, nie jest jedyną oczekiwaną korzyścią. Wraz z wprowadzeniem euro zapewne zmniejszą się koszty prowadzenia firm, które rozliczają się w euro - odejdą koszty i znikną różnice ponoszone przy przewalutowaniu środków. Liczę również na to, iż będzie większa dostępność i konkurencyjność kredytów z niższymi stopami procentowymi dla przedsiębiorstw, co wielu firmom dałoby możliwość rozwoju i większych inwestycji. Beata Deleszkiewicz, właścicielka salonu fryzjerskiego w średniej wielkości miasteczku Podróżując po Europie, zawsze zerkam na ceny w salonach fryzjerskich i porównuje je z polskimi realiami. W państwach strefy euro nawet w małych, nieturystycznych miejscowościach jest drożej niż u nas. Na wprowadzeniu euro na pewno stracę. Spodziewam się, że polskie ceny znacznie szybciej dorównają do europejskich, niż nasze zarobki osiągną poziom europejskich |I| wynagrodzeń. A skoro ceny pójdą w górę, ludzie, szczególnie mieszkańcy małych miejscowości, będą szukali oszczędności i zrezygnują z usług, które nie są usługami pierwszej potrzeby. Moim atutem jest to, że działam na rynku od kilkunastu lat i mam wielu stałych klientów. Będzie mi łatwiej niż nowo otwartym zakładom fryzjerskim, co nie znaczy, że będzie łatwo. Ale wejście Polski do strefy euro traktuję jako rzecz nieuchronną, a nawet konieczną. Wierzę, że po trudnych początkach, przyjdą lepsze czasy. Matylda Pniewska, właścicielka kameralnej firmy organizującej wyprawy do Afryki Na początku 2008 roku kilka osób zarezerwowało wycieczki, które miały się odbyć na przełomie jesieni i zimy. Ceny ustaliliśmy w złotych. W międzyczasie wybuchł kryzys i nasz waluta z dnia na dzień znacząco się osłabiła. Jak powiedzieć ludziom cieszącym się na podróż życia, na którą być może odkładali przez lata, że muszą dopłacić kilka tysięcy złotych albo zrezygnować? Z dwójką zaprzyjaźnionych klientów koszty wynikające z różnicy kursów podzieliliśmy po połowie. Z innymi nie było mowy o takim rozwiązaniu - dopłacałam z własnej kieszeni, o mało nie plajtując. Dostałam nauczkę i od tamtej pory ceny wycieczek podaję wyłącznie w euro lub dolarach, bo wszystkie koszty (nie licząc utrzymania biura w Polsce) ponoszę w euro lub dolarach. Na szczęście mogę rozliczać się w obcej walucie. Dla mnie i dla wszystkich ludzi pracujących w mojej branży, wprowadzenie euro byłoby bardzo korzystne. Im wcześniej, tym lepiej. Grzegorz Hunkiewicz, właściciel lokalnej firmy przewozowej Najbardziej obawiam się, że wraz z wejściem Polski do strefy euro pójdą w górę ceny paliw i części zamiennych do samochodów i busów. Jak pokazuje przykład Słowacji, inflacja jest raczej nieunikniona. To, że Słowacy mieszkający w pobliżu polskiej granicy, wolą przejechać kilkanaście-kilkadziesiąt kilometrów, by zatankować u nas – mówi samo za siebie. Nie obawiam się natomiast zwiększenia konkurencji. Myślę, że ceny polskich przewoźników w porównaniu z europejskimi są tak atrakcyjne, że nikomu z zagranicy nie chciałoby się ścigać za takie pieniądze. Ale nie liczę też na to, że moja firma zawojuje europejski rynek i zacznie świadczyć usługi na międzynarodową skalę. W czasach tanich lotów, coraz większej liczby lotnisk (także w Polsce), komu chciałoby się, mając do przebycia długą trasę, podróżować autokarem? Przyszłość firm transportowych, które zajmują się wyłącznie przewozem osób po Europie jest raczej mizerna. Ale przyszłość firm takich jak moja, o zasięgu lokalnym, po wejściu do strefy euro także nie zapowiada się kolorowo. Gerard Porowski, handluje towarami importowanymi ze Stanów Zjednoczonych Będąc pośrednikiem pomiędzy importerem a odbiorcą, ponoszę największe ryzyko wynikające z wahania kursów. Jeżeli złoty traci na wartości, tracę także ja, bo muszę zapłacić więcej importerowi, z którym umówiłem się na określoną kwotę w dolarach. Nie mogę natomiast z dnia na dzień podnieść ceny po jakiej towar sprzedaję, bo klienci tego nie zrozumieją i znajdą kogoś tańszego. Poza tym jeżeli w oczach klientów chcę być wiarygodny, jeżeli chcę klientów do siebie przywiązać, muszę mieć stałe ceny, nie mogę lawirować. Wprowadzenie w Polsce euro, nawet jeżeli koszty ponoszę w dolarach, dałoby mi stabilizację, bo euro jest stabilną, mocną walutą. Mógłbym wreszcie realnie oszacować koszty jakie poniosę. Nie ukrywam jednak, że wraz z zamianą złotego na euro może pojawić się pokusa, by na tym zarobić, podnosząc ceny swoich towarów. Jeżeli dziś sprzedaje towar za 120 zł to myślę, że ustaliłbym jego cenę mniej więcej na poziomie 40 euro, a nie 30 jakby wynikało to z dzisiejszego kursu. I spodziewam się, że każdy przedsiębiorca będzie myślał w ten sposób. | II | Zakupy Niezbyt tanie w euro studiowanie By Polska weszła do strefy euro, musi spełnić wiele kryteriów ekonomicznych, określonych w Traktacie z Maastricht. Ale ważne jest też stopniowe eliminowanie myślenia przez Polaków o złotym i zastępowanie go europejską walutą. Służą temu kampanie edukacyjne, takie jak prowadzi NBP. Coraz częściej też możemy się oswajać z euro w dużych sieciach spożywczych, na stacjach benzynowych, w hotelach i restauracjach. Magdalena Karst-Adamczyk Wiele sklepów i placówek usługowych już od kilku lat daje klientom możliwość zapłaty także w europejskiej walucie. Korzystają z tego udogodnienia przede wszystkim zachodni turyści i biznesmeni, a także polscy emigranci, przyjeżdżający ze krajów strefy euro. Coraz częściej jednak w euro płacą także Polacy, którzy właśnie wrócili z nart we włoskich Alpach albo z wakacji w hiszpańskim Costa del Sol. Zamiast tracić na ponownej wymianie pieniędzy (tym razem z euro na złote), wolą zapłacić w eurowalucie za zakupy w polskim sklepie. Jest jednak małe ale: większość sieci, które wprowadziły możliwość płacenia w euro, nie przyjmuje bilonu. Można w nich płacić wyłącznie banknotami, a reszta najczęściej jest wydawana już w złotych. Rzecz w tym, że banki przy wymienianie bilonu pobierają dodatkową marżę, a przecież sprzedawcy chcą zmaksymalizować swój zysk. Rozporządzenie Ministra Finansów, które jest podstawą prawną transakcji w euro (ale także w innych obcych walutach) weszło w życie 1 maja 2004 r., a więc w pierwszym dniu członkostwa Polski w Unii Europejskiej. Wcześniej w obcej walucie mogły rozliczać się tylko osoby, które nie mają stałego zameldowania w Polsce, a także firmy, które nie miały u nas siedziby. Raz drożej, raz taniej Klienci, którzy płacą za zakupy w euro, mają prawo do czytelnej informacji, po jakim kursie polska waluta jest przeliczana na europejską. Idealnie byłoby, gdyby sprzedawcy posługiwali się kursem Narodowego Banku Polskiego, obowiązującym w dniu dokonywania transakcji. W rzeczywistości jednak często płaci się więcej, bo sprzedawcy – przede wszystkim w dużych sieciach handlowych – przeliczają jedną walutę na drugą po kursie, który przyjął obsługujący je bank. A kursy banków komercyjnych są zwykle mniej korzystne niż kurs NBP. Z tego samego powodu, kiedy płaci się zagraniczną kartą kredytową, lepiej wybrać rozliczenie w walucie, w której prowadzony jest rachunek (np. w euro) niż w złotych. – Podczas świątecznego pobytu w Polsce na stacji paliw BP płaciłem francuską kartą kredytową. Kasjer zapytał, w jakiej walucie chcę zapłacić, ale od razu poradził, że korzystniej będzie w euro. Ponieważ mam rachunek właśnie w euro, to gdybym wybrał złote, bank pobrałby dodatkową opłatę za wymianę – mówi Tomasz Walasek, Polak od lat mieszkający w Paryżu. Polska jest tania Od czasu, gdy konsumenci i handlowcy bez względu na stempelek w paszporcie mogą rozliczać się w euro, kwitnie handel w tej walucie – zwłaszcza w rejonach przygranicznych Co więcej, można tam płacić bilonem i resztę otrzymuje się także w euro. W Świnoujściu, bezpośrednio sąsiadującym z niemieckim Albeckiem, Studiowanie w Unii Europejskiej jest łatwiejsze niż kiedykolwiek. Wystarczy zdać maturę, znać dobrze język i... mieć trochę oszczędności na koncie. Niestety, ale studia w strefie euro nie zawsze są tanie. Postanowiliśmy przyjrzeć się poszczególnym państwom i ustalić, jakie są faktyczne koszty studiowania, przeliczając je na złote. Marcin Kasprzak Czesne w euro można zapłacić za wszystko i wszędzie: na bazarku za ogórki, w fastfoodzie za hamburgera, w hotelu za nocleg, u dentysty za plombę. Handel i turystyka kwitną w tym mieście przede wszystkim dzięki zachodnim sąsiadom, którzy wolą przejechać kilka kilometrów, by cieszyć się tańszymi wakacjami nad tym samym morzem, a przy okazji podreperować zdrowie nie tylko bogatym w jod powietrzem, ale także w licznych sanatoriach lub prywatnych klinikach, które oferują usługi świetnie wykształconych specjalistów za bardzo atrakcyjne dla Niemców ceny. Na takiej wymianie korzystają wszyscy. Świnoujscy sklepikarze, hotelarze, restauratorzy i lekarze zacierają ręce, bo niemiecki klient ma w kieszeni znacznie więcej pieniędzy niż polski, a co za tym idzie więcej ich wydaje. Ale satysfakcje mają również Niemcy. Nawet jeżeli ceny w euro są zaokrągleniem tych w złotych, to dla gości zza Odry Polska wciąż jest tania. Odkurzacz i bułki za euro W kilkunastu miejscowościach w rejonach przygranicznych zapłatę w euro przyjmą także kasjerzy jednej z tańszych sieci spożywczych – w „Biedronce”. Ale jeżeli w euro chcemy zapłacić za zakupy spożywczo-przemysłowe w Warszawie, to lepiej niż do „Biedronki” udać się do Tesco, Reala lub Carrefoura. W tych sieciach można płacić euro w każdym ich sklepie na terenie całego kraju. W Tesco przystosowane są do tego wszystkie kasy, w Realu zdecydowana większość, a w każdym Carrefourze powinien być przynajmniej jeden punkt, w którym można zapłacić eurowalutą. W euro można zapłacimy także na wielu stacjach benzynowych sieci Orlen i Statoil, w sklepach budowlanych Leroy Merlin, a od niedawna również za elektronikę i AGD w wielu sklepach Media Markt i Saturn. – Na rynku RTV-AGD jesteśmy jedynymi w Polsce, którzy udostępnili klientom możliwość płacenia w euro. Udostępniamy tę usługę w sklepach, których szefowie zgłosili takie zapotrzebowanie – informuje Wioleta Batóg, rzecznik prasowy sieci Media Markt i Saturn. Największą popularnością płacenie w euro cieszy się w marketach w Szczecinie, Nowym Sączu, Gdańsku i Lublinie. – Wprowadzając taką możliwość, myśleliśmy przede wszystkim o obcokrajowcach, tymczasem okazało się, że 90 proc. płacących eurowalutą to Polacy. Strzałem w dziesiątkę okazał się także pomysł umieszczenia w sklepach, których kasy przyjmują euro, bankomatów, wypłacających tę walutę. Poziom transakcji w poszczególnych placówkach wskazuje, że wyszliśmy naprzeciw oczekiwaniom wielu naszych klientów – dodaje Wioleta Batóg. Sieci, które wprowadzają możliwość płacenia w euro, muszą się do tego właściwie przygotować. Podstawą są szkolenia kasjerów z wiedzy o banknotów euro. Chodzi m.in. o zabezpieczenia i umiejętność rozpoznawania autentyczności banknotów. Rozliczanie się w euro staje się w Polsce coraz powszechniejsze. Dotyczy już nie tylko przygranicznych miejscowości i wielkich sieci handlowych, ale także miejsc chętnie odwiedzanych przez zagranicznych turystów oraz miast, w których znajdują się lotniska. W krakowskiej piekarni „Michalscy” klienci, którzy płacą euro za ciastka i bułki, pojawiają się niemal codziennie. Niewykluczone, że wkrótce wspólną eurowalutą będzie można zapłacić także za bułkę w małej piekarni na Lubelszczyźnie. W wielu państwach Unii Europejskiej studia są płatne. W naszym rozliczeniu uwzględnialiśmy nie tylko czesne jako opłatę semestralną za pobieranie nauki, lecz także różne inne koszty studiów, które musi pokryć student – np. wpisowe (często pobierane co semestr), czy obowiązkową comiesięczną wpłatę na rzecz związku studentów. W niektórych państwach studia są teoretycznie bezpłatne, jednakże ilość opłat administracyjnych powoduje, że do najtańszych wcale nie należą. Opłata pobierana za naukę może być dość wysoka – np. w Holandii. Polak, który chciałby studiować w trybie dziennym, na publicznym uniwersytecie w Amsterdamie, musiałby przeznaczyć od. 7000 tys. złotych rocznie (zależnie od kierunku). Jeśli zapragnęlibyśmy studiować w Brukseli, za jeden semestr studiów musielibyśmy zapłacić nawet 4300 zł. Do najdroższych uczelni w Europie z całą pewnością należą uniwersytety brytyjskie. Za semestr nauki na studiach licencjackich opłata wynosi min. 5 tys. zł., na studiach magisterskich znacznie więcej. Polak chcący uzyskać tytuł master np. w Liverpoolu powinien liczyć się z rocznym wydatkiem na studia w wysokości kilkunastu tysięcy złotych. W Wielkiej Brytanii bardzo rozwinięty jest jednak system stypendialny. – Stypendium, które dostaję od rządu brytyjskiego pozwala mi w 100% opłacić czesne i ma charakter bezzwrotny. Wszystkie koszty związane z utrzymaniem muszę jednak pokryć sama, tj. ok. 1200 zł. na mieszkanie, i min. 800 zł. na jedzenie, rachunki i inne – mówi nam Sonia Łukomska, która od półtora doku studiuje na szkockim University of Dundee. Bardzo popularne są także kredyty studenckie, które znacznie różnią się od polskich. Kredyt otrzymuje się przez cały okres studiów, lecz zaczyna się go spłacać dopiero, gdy nasze roczne dochody przekroczą 15 tys. funtów. Na stypendium i kredyt mogą liczyć także wszyscy studenci w Szwecji. – Bez problemu można otrzymać dofinansowanie w wysokości min. 800 zł., czy pożyczkę w wysokości ok. 3500 zł. miesięcznie. Trzeba jednak wcześniej załatwić wiele formalności, iść do Skateverket po Personnumer (odpowiednik polskiego PESELu), mieć szwedzki adres do korespondencji, otrzymać pozwolenie na pobyt itp. – zdradza nam Joanna Polska droga do euro | Oracz, która mieszka w Szwecji i od półtora roku przygotowuje się do studiów w Sztokholmie (intensywnie ucząc się języka). Koszty życia Trudno dokładnie wskazać kwotę określającą faktyczne koszty życia. Akademik w Wilnie nie będzie miał takiego samego standardu jak akademik w Lyonie, nawet jeśli jego cena jest porównywalna. Na wysokość kosztów życia z całą pewnością wpływa: zakwaterowanie, jedzenie, koszty komunikacji miejskiej oraz wszelkie rozrywki. Uznajmy, że w naszym rozliczeniu staraliśmy się ujednolicić status życia studenta w poszczególnych krajach, jednocześnie generując kwotę przy uwzględnieniu niezbyt wystawnego trybu życia, ale także nie nadmiernie skromnego. Polacy studiujący w krajach Europy Zachodniej muszą się liczyć z fot. sxc.hu €URO | Polska droga do euro €URO piechotą od Bramy Brandenburskiej to ok. 650 zł. Na życie wystarcza mi 700 zł., jednak wydaję mniej niż inni, bo jestem wegetarianką – śmieje się Zofia Durda, która w Berlinie studiuje architekturę. Na koszty studiów w Niemczech nie narzeka także Magdalena Murawska, studiująca prawo we Frankfurcie nad Odrą. – Semestralnie płacę ok. 1000 zł. czesnego, jednakże w cenie zawarte są wszystkie opłaty administracyjne, a przede wszystkim bilet na komunikację miejską i pociągi w obrębie całego landu. Tym sposobem kilka razy w tygodniu jadę sobie na kawę do Berlina – przyznaje. We Francji możemy pracować dowolną ilość godzin, a w Hiszpanii, zdaniem portalu Eurodesk nasze miesięczne utrzymanie wynosić będzie łącznie ok. 2000 zł. Z całą pewnością najniższe koszty życia będziemy musieli ponieść decydując się na studia w Czechach, na Słowacji, na Węgrzech czy na Litwie. Ceny są tam bardzo porównywalne do cen warszawskich. Za piwo w pubie na Vaci utca w Budapeszcie zapłacimy podobną kwotę, co na Krakowskim Przedmieściu. Portal Eurodesk podaje, że miesięczny koszt utrzymania w Czechach to ok. 700 zł. Uwzględniając relatywnie niski koszt dojazdów do domu i możliwość pracy w pełnym wymiarze godzin, na studia w Pradze pozwolić sobie może wielu Polaków (znających język czeski, co znacznie zawęża grono chętnych). Polska w tyle Opłata za studia / semestr (czesne, wpisowe, opłaty administracyjne itp.) Koszty życia (zakwaterowanie, wyżywienie, bilet miesięczny, ew. rozrywki) Możliwość pracy Austria ok. 1500 + 70 opłat dodatkowych 2200 wymagane pozwolenie Belgia ok. 4100 + 2000 wpisowe 2200 wymagane pozwolenie Czechy bezpłatne + 80 wpisowe 700 bez ograniczeń Dania bezpłatne 3200 15 h tygodniowo Finlandia bezpłatne 3000 bez ograniczeń Francja bezpłatne + ok. 410 opłat administracyjnych 2200 bez ograniczeń Grecja bezpłatne 2200 wymagane pozwolenie Hiszpania bezpłatne + ok. 2000 2000 bez ograniczeń Holandia ok. 6000 2200 bez ograniczeń Irlandia 10000-22000 4000 bez ograniczeń Islandia bezpłatne + wpisowe 1000 1500 wymagane pozwolenie Litwa ok. 2000 500 bez ograniczeń Niemcy 200-1200 1500 90 dni w roku kalendarzowym Norwegia bezpłatne 4000 ograniczenia Portugalia ok. 1100 2200 bez ograniczeń Szwecja bezpłatne + 1600 opłat dodatkowych 3000 bez ograniczeń Słowacja bezpłatne 1000 bez ograniczeń Wielka Brytania ok. 9000 3100 bez ograniczeń Włochy ok. 3500 3000 bez ograniczeń Wszystkie koszty podane są w złotych, przy przeliczniku 1euro = 4,1 PLN. nieco wyższymi kosztami utrzymania niż w Warszawie. Najdrożej jest w krajach skandynawskich (Dania – 4200 zł., Norwegia – prawie 4000 tys zł., Finlandia – ok. 3000 tys. zł.). Studiując w Stockholmie nasze miesięczne utrzymanie wynosić będzie ok. 3500 tys. zł. – Najtrudniej jest z mieszkaniem. Za pokój w akademiku płaci się 1000-1500 zł. i do tego zawsze jest więcej chętnych niż miejsc. Na szczęście w pierwszej kolejności przysługują zawsze obcokrajowcom – mówi nam Joanna Oracz. – Bilet miesięczny dla studenta to wydatek rzędu 600 zł. za trzy miesiące, chleb kosztuje 10 zł., a lunch na mieście min. 40 zł. – dodaje. Zupełnie inne ceny są w Holandii. – Koszt wynajmu pokoju jednoosobowego w akademiku, to ok. 1300 zł. Mam na myśli ceny w Nimjegen, przypuszczam, że w Amsterdamie może być jeszcze drożej – mówi nam Justyna Kot, która w Holandii przebywa w ramach programu Erasmus. Do nieco tańszej grupy państw należą Niemcy, Francja czy Hiszpania. W Niemczech nie dość, że opłaty za studia są relatywnie niskie (200-1000 zł. semestralnie), to koszt utrzymania wydaje się być niewiele wyższy niż w Warszawie. - Koszt pokoju jednoosobowego w akademiku Sigmunds Hof przy Tiergarten, czyli 10 minut Polskie uniwersytety na nawałnicę obcokrajowców narzekać zapewne nie mogą. – Na Węgrzech studentów zagranicznych jest siedem razy więcej, a w Czechach nawet dwanaście razy więcej niż w Polsce – oceniła Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego Barbara Kurdycka w rozmowie z Rzeczpospolitą. Wg statystyk OECD Polska ma jeden z najniższych wskaźników udziału studentów-cudzoziemców w ogólnej liczbie studentów (średnia krajów OECD to 9,6 proc., a Polska zaledwie 0,5 proc). Być może winę ponoszą uczelnie, które nie oferują wielu wykładów w języku innym niż polski. Koszty z całą pewnością nie powinny zniechęcać. – Studia są bezpłatne, a jedzenie czy np. meble, żeby urządzić sobie pokój, nawet tańsze niż u mnie w Bułgarii – mówi nam Anna Maria Doicheva, studentka dziennikarstwa na UW. – Droższe są za to wszystkie usługi, jak komunikacja miejska, ubezpieczenie, czy nawet szewc – dodaje. Na studia w Polsce zdecydowała się, gdyż chciała być bliżej polskiej rodziny. Ponadto zauważa przewagę gospodarczą nad swoją ojczyzną. – Średnia zarobków jest znacznie wyższa, ponadto więcej jest w Polsce ludzi ambitnych – tłumaczy. Przytłacza ją jednak zbędna biurokracja. – W polskich urzędach mało kto wie, jakie dokumenty i dokładnie do kiedy należy przedłożyć, do kogo mam się zwrócić z danym problemem itp. To znacznie utrudnia życie – żali się Anna Maria Doicheva. Polska nie należy do najdroższych państw w Europie. Akademik jest znacznie tańszy niż np. u naszych zachodnich sąsiadów, koszty życia można ograniczyć do 500 zł. miesięcznie. Niemniej jednak nie tylko koszty utrzymania powinny zachęcać do podjęcia studiów w na polskim uniwersytecie. | III | €URO | Polska droga do euro fotografia | Kolumna Zygmunta gospodarkę Z dr hab. Remigiuszem Kaszubskim, dyrektorem w Związku Banków Polskich, rozmawia Tomasz Betka Panie profesorze, jaka jest istota pieniądza elektronicznego? Przede wszystkim trzeba odróżnić pieniądz elektroniczny od karty płatniczej. Karta to rodzaj klucza, za którego pomocą podczas transakcji otwieramy swój sejf, wyjmujemy z niego pieniądze, płacimy i ponownie go zamykamy. A pieniądz elektroniczny to surogat gotówki i jej równowartość. Jest związany z jakimś nośnikiem, na przykład specjalną kartą z mikroprocesorem, ale jest niespersonalizowany. Można go przekazać dowolnej osobie tak samo, jak przekazuje się stuzłotowy banknot. Poza tym pieniądz elektroniczny powstał de facto z myślą o mikropłatnościach – aby płacić za transakcje o wartości na przykład ułamka grosza, co ma rację bytu choćby przy zakupie jednego hasła z dobrej encyklopedii internetowej. Projekty stworzenia takiej instytucji pojawiły się kilka lat temu pod patronatem Związku Banków Polskich. To prawda. Ale z pieniądzem elektronicznym jest związany jeden poważny problem. Nakłady na budowę infrastruktury nie są małe, a mikropłatności nie mogą być obciążone wysoką prowizją. W pewnym momencie uznaliśmy, że za mało podmiotów jest zainteresowanych pomysłem i zawiesiliśmy pracę nad ustanowieniem instytucji pieniądza elektronicznego. Teraz sytuacja się zamieniła i jest wielce prawdopodobne, że w ciągu kilku lat pieniądz elektroniczny się w Polsce upowszechni. Inna sprawa, czy należy powoływać jedną instytucję takiego pieniądza. W 2007 r. powstała Koalicja na rzecz Obrotu Bezgotówkowego i Mikropłatności, do której należy NBP. Jakie jest jej główne zadanie? W poglądach Związku Banków Polskich zaszła pewna ewolucja. Zaczęliśmy myśleć o pieniądzu | IV | elektronicznym jako o powszechnym instrumencie, ale bez przywiązywania go do konkretnego wydawcy. Niezbędny jest natomiast jednakowy standard takiego pieniądza i jego akceptacji. Po to, żeby mieszkańcy Warszawy mogli po przyjeździe do Krakowa nadal korzystać z pieniądza wydanego w swoim mieście. Koalicja głównie promuje obrót bezgotówkowy, a szczególnie nowoczesne rozwiązania pozwalające obniżyć koszty funkcjonowania transportu miejskiego i zbudowanie nowoczesnego miasta, w którym będzie można za pomocą karty miejskiej zapłacić także za wejście na basen czy do kina. Mógłby to być istotny krok do przodu, również w kontekście Euro 2012. Rozumiem, że np. na Warszawskiej Karcie Miejskiej byłaby zakodowana konkretna wartość pieniężna, która, po zapłaceniu za gazetę w kiosku czy herbatę w kawiarni, automatycznie by malała. Jak doładowywałoby się taką kartę? Warszawska Karta Miejska nie spełnia standardów, bo nie ma mikroprocesora, na którym mogą być zapisywane informacje niezbędne, by karta stała się wielofunkcyjna. Zasilanie może się odbywać na dwa sposoby. Pierwszy to transfer wartości w urządzeniu wielofunkcyjnym, na przykład w bankomacie lub innym punkcie zamiany środków pieniężnych na pieniądz elektroniczny. Przykładowo, w bankomacie dokonujemy transferu środków z karty płatniczej na nośnik pieniądza elektronicznego lub gotówki na pieniądz elektroniczny. Wkładałby pan kartę lub gotówkę do bankomatu/terminala płatniczego i określoną wartość przenosił na kartę mikroprocesorową. Drugie rozwiązanie to przypisanie do nośnika pieniądza elektronicznego numeru rachunku, na który można by przelać odpowiednią sumę. Ile gospodarka może zaoszczędzić na ograniczeniu ilości gotówki w obiegu? ZUS policzył, że po wprowadzeniu rozliczeń bezgotówkowych mógłby zaoszczędzić 22,7 milionów złotych miesięcznie i 272 miliony złotych rocznie. W skali kraju obsługa pieniądza gotówkowego kosztuje Polskę 1 proc. PKB rocznie. W porównaniu z krajami wysoko rozwiniętymi to bardzo dużo. W Islandii i w państwach skandynawskich obrót gotówkowy jest w zaniku. W Singapurze gotówki nie ma już prawie w ogóle. U nas nie zakładam jednak rewolucji i przypuszczam, że dojście do obrotu bez- Co to oznacza dla mieszkańców tych państw? Każdy obywatel kraju SEPA może realizować usługę płatniczą w identyczny sposób w dowolnym państwie obszaru. Co więcej, standard płatniczy jest taki sam dla kart płatniczych, przelewów, poleceń zapłaty, a przygotowywany jest także dla płatności mobilnej, na przykład przez telefon komórkowy, który w przyszłości będzie przypuszczalnie najpopularniejszym nośnikiem pieniądza elektronicznego. Ale już teraz mamy do czynienia z emanacją euro w postaci elektronicznego impulsu. I to bez potrzeby tworzenia centralnej instytucji wydającej pieniądz elektroniczny. Upowszechnienie płatności pieniądzem elektronicznym może wzmacniać pozycję gospodarki europejskiej na świecie? Ewidentnie. Ale jeszcze więcej może zyskać polska gospodarka. Jesteśmy dynamicznie rozwijającym się krajem, a dzięki zaszłościom historycznym otrzymujemy teraz swoisty bonus za wcześniejsze opóźnienie. Ponadto Polacy dość dobrze radzą sobie w trudnych warunkach, czego przykładem może być obecny światowy kryzys ekonomiczny. Ale potrzebna jest rzeczowa dyskusja i postulat elektronizowania gospodarki. Trzeba uczyć ludzi, czym jest nowoczesna gospodarka. Inaczej będziemy mieli poważne W przedświątecznej gorączce z trudem przebijała się do publiczności informacja o listopadowych i grudniowych aukcjach fotograficznych. Specjaliści od sprzedaży dzieł sztuki widać uznali, że w szaleństwie zakupów w przededniu Bożego Narodzenia da się wcisnąć również tak wyrafinowane prezenty, jak fotografie kolekcjonerskie, ale rezultaty polskich aukcji nie były imponujące. Może jednak warto przy tej okazji rozważyć, czy zbieranie fotografii nie jest dobrym pomysłem na przyszłość. Andrzej Zygmuntowicz W Polsce kolekcjonowanie fotografii dopiero raczkuje. Poważnych kolekcjonerów znanych jest ledwie kilku, ale może nie wszyscy się ujawnili. Aukcji też niezbyt wiele i póki co są one bardziej oswajaniem z fotografią artystyczną jako obiektem do zbierania niż klasyczną działalnością gospodarczą, przynoszącą zauważalny zysk organizatorom aukcji czy autorom prac. Rozwój mobilnych płatności elektronicznych będzie korzystny dla Unii? Z całą pewnością. Wspólnota Europejska, która przespała szansę na niezbędne zmiany w gospodarce, potrzebuje teraz pewnej dynamiki i unowocześnienia. Europa znowu musi się zacząć ścigać z innymi regionami świata. Inaczej może się za kilka lat znaleźć na marginesie. Remigiusz Kaszubski (ur. 1970 r.) - dyrektor w Związku Banków Polskich nadzorujący działalność Rady Bankowości Elektronicznej oraz Członek Komitetu Prawnego i Komitetu ds. Płatniczych w EBF & Associates; profesor UW i wieloletni wykładowca prawa gospodarczego, bankowego i prawa nowoczesnych technologii na tej uczelni, a także twórca i opiekun Koła Naukowego Prawa Bankowego; w latach 19982002 zastępca dyrektora Biura Polityki Nadzorczej Generalnego Inspektoratu Nadzoru Bankowego w NBP. Richard Prince - Untitled (cowboy), 1989 (1 248 000 $) Za co tyle płacić? DODATEK SPECJALNY 01/2010 Ale może chyba ułatwić życie nie tylko pasjonatom pochłaniania encyklopedycznej wiedzy? Pieniądz elektroniczny był pomyślany jako instrument umożliwiający szybkie i tanie płatności. Na przykład za usługi komunikacji miejskiej. Czy nie byłoby przyjemnie po prostu przyłożyć kartę do jakiegoś urządzenia i w ten sposób zapłacić za bilet? Zwłaszcza, że to najtańsza forma płatności. Tym trudniej zrozumieć, że w Polsce ciągle jest to bardzo rzadki instrument płatniczy i nie ma ani jednej instytucji pieniądza elektronicznego. Jest jakiś projekt integracji walutowej przy pomocy pieniądza elektronicznego w skali Europy? W Unii Europejskiej funkcjonuje projekt SEPA [Single Euro Payments Area - Jednolity Obszar Płatności w Euro - przyp. TB]. Inicjatywa powstała na skutek aktywności Parlamentu Europejskiego, Komisji i Europejskiego Banku Centralnego, ale katalizatorem były banki krajowe. W ramach samoregulacji stworzono w państwach obszaru SEPA [31 krajów, poza państwami UE również Szwajcaria, Islandia, Norwegia i Lichtenstein – przyp. TB] jednakowe standardy dla obrotu bezgotówkowego. Kolekcjonowanie fotografii problemy. Zwiększenie liczby transakcji obrotu bezgotówkowego ma znaczenie w związku z przyjęciem euro? Ogromne. Jeżeli wejdziemy do strefy euro z rozwiniętym systemem płatności elektronicznej, możemy zaoszczędzić setki milionów złotych, bo nie będzie trzeba wymieniać aż tak dużej ilości złotych w gotówce na euro w gotówce. Poza tym spadek znaczenia gotówki to normalna kolej rzeczy. W tym kontekście wbrew prawu Kopernika pieniądz lepszy (elektroniczny) będzie wypierał pieniądz gorszy (gotówkę), ale też zgodnie z prawem Kopernika pieniądz tańszy (elektroniczny – gorszy w znaczeniu ceny/ wartości wytworzenia) musi wypierać droższy (gotówkę – lepszy w kontekście ceny/wartości produkcji). POLSKA DROGA DO EURO redaktorzy prowadzący: dr Janusz Grobicki, Wojciech Staruchowicz zespół redakcyjny: Tomasz Betka, Magdalena Karst-Adamczyk, Marcin Kasprzak dodatek nr 4 z serii Polska droga do euro Projekt dofinansowany ze środków Narodowego Banku Polskiego. Więcej o polskiej drodze do euro na stronach: www.nbp.pl/euro. Tam też znajduje się pełna treść Raportu na temat pełnego uczestnictwa RP w trzecim etapie Unii Gospodarczej i Walutowej. Publikacja zdjęć ma charakter edukacyjny Zelektronizować gotówkowego będzie ewolucyjne. Większość Polaków woli jednak gotówkę. Jak dużą barierą we wprowadzeniu pieniądza elektronicznego jest strach przed kartą z mikroprocesorem? Dużą. Uważam że system edukacji o obrocie bezgotówkowym i nowoczesnej gospodarce jest niewłaściwy, a odpowiednie programy dydaktyczne powinny się pojawiać już w szkole podstawowej. Polacy lubią dotknąć pieniędzy czy posłuchać, jak szeleszczą. Ale ta szeleszcząca gotówka jest o wiele mniej bezpieczna niż pieniądz elektroniczny. W razie kradzieży gotówki raczej już nie zobaczymy, a gdy stracimy kartę, pieniądze będą dalej bezpieczne. Nawet w kartach, w których nie ma numeru PIN, można przecież wprowadzić blokadę transakcji o określonym limicie. Trzy bańki (dolców) za zdjęcie Pewną podpowiedzią, jak może być traktowana fotografia, jest obserwowanie rynku sztuki w krajach nieco zamożniejszych niż Polska. Choć rynek aukcyjny utrzymuje się tam na wysokim poziomie od ćwierć wieku, wcześniej nie było tak dobrze. Początki co prawda są bardzo wczesne, bo pierwsza aukcja odbyła się w wiktoriańskiej Anglii w 1854 roku, kiedy to sama królowa kupowała zdjęcia do swojej kolekcji dzieł sztuki, ale w Stanach Zjednoczonych wystartowano z aukcjami dopiero w 1952 r. Ruch cen też był zdecydowanie powolny, nowe medium musiało przebić się do świadomości kolekcjonerów i trochę trwało, nim fotografia zadomowiła się na zachodnim rynku sztuki. O niestabilności cen, ale i o rosnącym zainteresowaniu fotografią świadczą wahania stawek za zdjęcia słynnego amerykańskiego pejzażysty Ansela Adamsa. Kiedy trafiły do sprzedaży w 1975 roku, były sprzedawane po około 400 dolarów. Za te same zdjęcia pięć lat później trzeba było zapłacić od 4000 Fotografia, mimo że ma już 170 lat, jest ciągle dyscypliną bardzo młodą i, co gorsze, dla wielu współczesnych nie do końca wiarygodną jako sztuka. Bo dziś wszyscy fotografują, więc, czy robiąc zdjęcia nie stają się artystami? Czy warto płacić za zdjęcie kolekcjonerskie, gdy podobne można zrobić samemu? Przy tworzeniu dzieł malarskich, graficznych czy rzeźbiarskich ważnym elementem jest biegłość warsztatowa autora, ta biegłość, która dla ogromnej większości jest zupełnie niedostępna, pomaga w uznaniu pracy za dzieło. Z fotografią jest inaczej. Dzisiejsze aparaty, z wbudowaną automatyką wszystkiego, co tylko możliwe, pozwalają Gustave Le Gray - The Great Wave, Sete, 1857 (838 000 $) każdemu na robienie zdjęć poprawnych pod względem technicznym. Jeśli zdjęcia do 16000 dolarów, ale w latach 80. XX wieku „wychodzą”każdemu posiadaczowi zautoich ceny nieco spadły, do poziomu od 2000 matyzowanej mydelniczki, to naczelny do 10000 dolarów, by na koniec XX wieku jednego z miesięczników fotograficznych osiągnąć 100 000 dolarów. Najsłynniejsze mógł napisać, że nie rozumie ceny 100 000 zdjęcie Adamsa „Moonrise, Hernandez, New zł za zdjęcie na jednej z krajowych aukcji, Mexico” z 1948 roku startowało w latach bo on, odbierając z laboratorium swój 70. z niskiego paręsetdolarowego pułafotograficzny plon, płaci 1,40 zł za jedną pu, by na aukcji w nowojorskim Sotheby‘s odbitkę. Ów obywatel na szczęście nie jest w 2006 roku osiągnąć 609 600 dolarów. już naczelnym, ale jego pogląd na temat Rekord cenowy od jesieni 2007 roku dzierży fotografii jest nadal w Polsce bardzo poamerykański artysta Richard Prince za pracę wszechny. Tym bardziej warto zabrać się za bez tytułu, będącą autorską reprodukcją kolekcjonowanie zdjęć, póki ich zbieractwo fragmentu zdjęcia z kampanii reklamowej jest jeszcze marginalnym zjawiskiem. firmy Marlboro z kowbojem w roli głównej. Diane Arbus - Identical Twins (Cathleen and Colleen), Roselle, N.J. (478 400$) Praca ta została sprzedana za 3 401 000 dolarów. Druga rekordowa sprzedaż to „99 Cent II Diptychon”niemieckiego fotografa Andreasa Gursky’ego z 2001 roku, a więc jak najbardziej prezentowane są na wystawach, fragmenty publikowane są w pismach poświęconych sztuce i jej kolekcjonowaniu oraz albumach. To sprzyja popularyzowaniu fotografii jako gałęzi sztuki wartej gromadzenia. Polski rynek fotografii zdecydowanie odbiega jeszcze od standardów zachodnich. Zdjęcia ciągle są tanie. Za kilkanaście lat, a może już za kilka, te, stawki pójdą w górę, jak na Zachodzie. Inwestowanie w fotografię powinno już niedługo zacząć się opłacać. Choć nigdy nie ma pewności, że autor, który dziś jest popularny i nagłaśniany, za kilka czy kilkanaście lat wciąż będzie gwiazdą gwarantującą duży zysk przy wtórnym obrocie jego pracami. Porównując dorobek polskich autorów z resztą świata widać, że mamy wielu wybitnych fotografów, nieodstających od światowego poziomu i to niezależnie czy tworzą dokumenty analizujące współczesność, czy kadry zrodzone z wyobraźni, w których czas nie istnieje, czy klasyczne tematy zrealizowane współczesnym językiem. By ich prace były widoczne dla szerszej Edward Weston - Nude (Miriam Lerner, vertical torso) 1925 (1 609 000 $) publiczności, trzeba je dobrze nagłośnić, ale do tego brak nam dobrych promotorów fotografii. Nasze galerie nie dysponują środkami na szerokie nagłaśnianie najważniejszych postaci i najważniejszych prac. Prasa o popularnym charakterze też nie prezentuje fotografii jako sztuki wartej kolekcjonowania. Bez takiej edukacji i odpowiednio szerokiego nagłośnienia zbieranie fotografii będzie jeszcze długo miało charakter niszowy, ograniczony do garstki fanatyków. Ten brak właściwej promocji tylko przesunie w czasie wzrost zainteresowania fotografią kolekcjonerską. Nie zmienimy ogólnoświatowych tendencji, co najwyżej zdjęcia naszych współczesnych autorów najpierw pojawią się za granicą, a dopiero potem na rodzimym rynku. Man Ray - Photogram, 1920s (301 000$) współczesna. Praca ta została sprzedana za 3 346 456 dolarów, wcześniej sprzedano dwa inne egzemplarze tej pracy za 2,48 mln dolarów oraz 2,25 mln dolarów. To bardzo wysokie stawki, niestety, należą do rzadkości i osiągane są tylko na aukcjach, zwykle ceny w galeriach wystawiających i sprzedających fotografię wynoszą od kilkuset do kilkunastu tysięcy dolarów za dzieło współczesnego autora. A za kilka… naście lat Rynek amerykański i zachodnioeuropejski są ukształtowane od lat i takie ceny już nie zaskakują. Fotografia kolekcjonowana jest przez duże instytucje finansowe czy korporacje, ale także przez znane postaci biznesu, polityki i kultury masowej. Ich zbiory | 11 | pr PR na świecie | PR public relations Mniej z PR-u IV Raport o wynagrodzeniach w branży PR stwierdza, że poziom zarobków w 2009 roku osiągnął poziom sprzed czterech lat. W ciągu najbliższych dwunastu miesięcy ponad połowa badanych (z 681) nie spodziewa się poprawy sytuacji. Wzrosła również grupa osób zarabiająca w najniższym przedziale do 3 499 zł. proto.pl Katalog CSR Powstał katalog usług CSR uruchomiony przez serwis CSRinfo. Odpowiedniego partnera biznesowego będą mogły firmy szukające wsparcia i usług w zakresie wdrażania społecznej odpowiedzialności biznesu (CSR). Katalog pozwala organizacjom na prezentację swojej oferty, a zainteresowanym firmom na szybkie znalezienie interesującej ich usługi. Jest on adresowany do szerokiego grona firm, które oferują usługi w zakresie doradztwa, wyspecjalizowanych usług i produktów w obszarze społecznej odpowiedzialności biznesu. Katalog pozwala użytkownikom na przeglądanie profili firm, pobranie materiałów oraz łatwe wyszukiwanie, dzięki specjalnej chmurze tagów dla konkretnych usług. csrinfo.org Promocja projektów UE Projekty unijne, zwłaszcza te realizowane w ramach EFS mogłyby być jeszcze bardziej widoczne, gdyby firmy je realizujące chętniej inwestowały, także z własnej kieszeni w działania PR – uważa Tomasz Pietrzak dyrektor agencji PR Guarana Communications. Problem w tym, że PR przez wiele firm sektora MSP, które stanowią aż 70% otrzymujących dotacje, postrzegany jest, jako działanie kosztowne, zarezerwowane dla największych przedsiębiorstw. – To bzdura, dziś firma jest w stanie zrealizować miesięczną kampanię PR, nawet za cenę porównywalną do jednorazowej emisji reklamy, którą musi wykupić promując projekt – mówi Pietrzak. Problem w tym, że ponad 60% środków przeznaczanych jest na reklamy w prasie, radiu, Internecie i TV, resztę wydaje się na artykuły sponsorowane, które firmy zamieszczają samodzielnie w mediach. Prawdziwego PR-u w tych działaniach jest jak na lekarstwo. Firmy rzadko z własnej kieszeni chcą dopłacać do promocji projektu UE. A to duży błąd – alarmują specjaliści od PR – każdy projekt unijny może pomóc firmie w wykreowaniu wizerunku. źródło: Guarana Communications Partie z PR-em Partie polityczne w ubiegłym roku na działania związane z promocją, marketingiem, szkoleniami i PR-em wydały kilkanaście milionów złotych. Najwięcej Platforma Obywatelska (ponad 2 mln zł), PiS (ok. 1 mln zł), a SLD 250 tys. zł (z czego na sam PR 78 tys. zł). | 12 | PR | Case study/To PRoste Tiger Woods pod lupą opr. Roksana Gowin Największy koncert na świecie European Best Event Awards przyznało niemieckiej agencji Jung von Matt tytuł najlepszej firmy organizującej w tym roku eventy - podaje portal www.goods.is. Agencja stworzyła wraz z Filharmonią Hamburską innowacyjny projekt zatytułowany „The biggest concert in the world”. Muzycy „porzucili” swoją scenę i znaleźli się w 50 różnych miejscach miasta: na stadionie, w metrze, w porcie i wielu innych. Główny dyrygent orkiestry stał na wieży kościoła St. Michael’s Church, skąd miał widok na swoich wykonawców, zaaranżowanych tak, jakby byli na scenie, tylko dużo dalej od siebie. Muzycy mieli ze sobą kontakt dzięki nowoczesnej transmisji wideo na żywo. Projekt „The biggest concert in the world” został nagrodzony w dwóch kategoriach: Best Musical Event oraz Low Budget Event i był z pewnością niezapomnianym wydarzeniem dla mieszkańców Hamburga. Źródło: www.good.is Lider osłabia swój wizerunek W samochodach marki Toyota została ostatnio wykryta poważna usterka techniczna, która wymusiła na firmie wymianę uszkodzonych elementów w ponad 4 milionach amerykańskich samochodów - informuje „The Wall Street Journal”. Toyota poniesie z pewnością ogromne koszty finansowe, ale też wizerunkowe. Kate Linebaugh, autorka tekstu przypomina, że we wrześniu w kalifornijskim San Diego w wypadku w wyniku usterki samochodu japońskiej firmy zginęły 4 osoby. „Akcja zorganizowana przez Toyotę osłabia jej wizerunek jako lidera w dziedzinie bezpieczeństwa” – pisze Linebaugh. Władze firmy nie odżegnują się od popełnionych błędów. Prezydent Toyoty Akio Toyota przeprosił za usterki i przyznał, że firma ostatnio obniżyła nieco swoje standardy jakości oraz odeszła od priorytetu, jakim był dla niej klient. Źródło: online.wsj.com Sarkozy i Bruni w Simpsonach Nicolas Sarkozy jako „niezbyt mądry amator sera camembert” oraz Carla Bruni jako „wamp z papierosem i kieliszkiem w dłoni” to postaci najnowszego odcinka znanego na całym świcie animowanego serialu „The Simpsons” - informuje portal Wyborcza.pl. Mimo, iż para prezydencka została przedstawiona przez twórców kreskówki w bardzo karykaturalny sposób, media francuskie wykreowały całą sytuację jako zaszczyt i ogromną promocję kraju na świecie. „Umieszczenie wątku francuskiego i pierwszej pary kraju jest rodzajem »międzynarodowej koronacji« napisał dziennik „Le Parisienne”, natomiast telewizja TF1 skomentowała to jako dowód, że Francja „powraca na pierwszy plan”. We wcześniejszych odcinkach serialu można było oglądać parodie takich postaci, jak Michael Jackson, Paul MacCartney, a także amerykańskich prezydentów George’a Busha czy Billa Clintona. Brytyjski premier Tony Blair użyczył nawet swojemu serialowemu odpowiednikowi własnego głosu. Źródło: Wyborcza.pl Tiger Woods, najlepiej zarabiający sportowiec świata, przedstawiany dotąd przez specjalistów od reklamy jako przykładny mąż i ojciec, stał się ostatnio bohaterem prasy brukowej i portali plotkarskich. Wszystko za sprawą ostatnich skandali związanych z - jak się okazało - licznymi kochankami sportowca oraz wypadkowi samochodowemu po kłótni z żoną. Majątek Woodsa szacuje się na około miliard dolarów, natomiast większość jego dochodów pochodzi z kontraktów reklamowych. Stąd też eksperci zajmujący się sportowym PR-em zastanawiali się, jak ta sytuacja wpłynie na wizerunek sportowca. Paul Farhi na łamach „Washington Post” pisze, że golfista sam przyczynił się do nagłośnienia skandalu poprzez błędy w komunikacji. Przez długi czas udzielał informacji tylko za pośrednictwem swojej strony internetowej. „Wystarczyło od razu wydać oświadczenie, by uniknąć nagonki. Media są jak szczekający pies, który chce, by rzucić mu kawał mięsa. Jeśli pies nie dostanie dość mięsa, wtargnie do domu i weźmie je sam” - mówi dla „Washington Post” profesor Paul Levinson z Fordham University. Zaznacza jednak, że PR w sporcie to dziedzina, gdzie błędy są dosyć szybko puszczane w niepamięć. „Zakładam, że będzie grał w golfa tak dobrze, jak dotychczas. To dlatego przyciąga sponsorów. Tak naprawdę nigdy nie chodziło tu o wartości rodzinne” - dodaje Levinson. Źródło: www.washingtonpost.com Zarazić przytulaniem Ponad 135 tys. osób wsparło inicjatywę, której celem było ustanowienie 24 czerwca Polskim Dniem Przytulania. Czyżby to kolejna odsłona rządowej polityki miłości? Pomimo masowego charakteru i zaangażowania niektórych polityków, akcja nie miała charakteru politycznego. Zorganizowała ją Ciszewski Public Relations dla swojego klienta – Hoop Coli. Projekt zdobył nagrodę w konkursie Golden Drum. Czy CSR w kryzysie się opłaca? Już wkrótce IAA Responsability Awards International Advertising Association już po raz drugi organizuje konkurs IAA Responsibility Awards, nagradzając najlepsze kampanie CSR-owe z całego świata. Celem konkursu jest propagowanie idei CSR wśród przedsiębiorców oraz pokazanie znaczenia społecznie odpowiedzialnej komunikacji przy udziale firm z branży marketingowej - informuje strona IAA. Agencje i twórcy kampanii mogli nadsyłać swoje prace do 18 grudnia 2009 roku, natomiast wyniki konkursu i uroczysta gala odbędą się w maju 2010 roku. Laureaci zostaną nagrodzeni w trzech kategoriach, natomiast jury uhonoruje najlepszą akcję CSR przyznając Grand Prix konkursu. IAA działa w Polsce już od ponad 15 lat jako Międzynarodowe Stowarzyszenie Reklamy, skupiające firmy i organizacje działające na rynku medialnym i marketingowym. Polskie IAA postawiło sobie za cel podnoszenie standardów etycznych i zawodowych w branży, a także kształtowanie świadomości wykorzystania społecznej odpowiedzialności biznesu jako narzędzia sprzyjającego rozwojowi wolnego rynku. Źródło: www.act-responsible.org Australijskie firmy nieaktywne na Facebooku Badania przeprowadzone przez agencję Burson-Marsteller wśród australijskich firm pokazały, iż nie mają one świadomości możliwości, jakie daje im obecność na portalach społecznościowych - informuje strona www.theaustralian.com.au.. W badaniu wzięło udział 20 największych australijskich przedsiębiorstw. Ponad połowa z nich posiada konto na portalu społecznościowym, jednakże jest ono nieaktywne lub rzadko używane. Firmy zapominają o ogromnym potencjale portali i nie włączają ich do swojej strategii komunikacyjnej. Simon Canning, autor artykułu, pisze: „Największe australijskie firmy nadal eksperymentują z portalami społecznościowymi i przeważnie ograniczają swoją aktywność do jednego kanału komunikacji. Tylko niewielka część firm korzysta z kilku portali społecznościowych w sposób zintegrowany i zgodny z przyjętą wobec nich strategią.” Zdarzają się jednak wyjątki, takie jak chociażby znana na całym świcie firma produkująca odzież i sprzęt sportowy Billabong czy teleinformatyczna Telstra. Źródło: www.theaustralian.com.au Kolejne B2B Marketing Awards W Wielkiej Brytanii po raz kolejny zostały przyznane najbardziej prestiżowe nagrody branży marketingowej B2B Marketing Awards - informuje portal proto. pl. W tegorocznej edycji konkursu laur pierwszeństwa przypadł agencji IAS, która zwyciężyła w dwóch kategoriach: Agency of the year oraz Best integrated campaign. Jury doceniło kampanię „When it comes to the crunch...”, która została przygotowana na zlecenie największej brytyjskiej organizacji zrzeszającej pracowników branży budowlanej. Organizacja ta zajmuje się pomocą pracownikom zmagającym sie z biurokracją, promocją ich jako specjalistów oraz wspieraniem w prowadzeniu działalności businessowej. Źródło: www.proto.pl Piotr Zabiełło-Adamczyk Inicjatywa miała wesprzeć nowy przekaz marki Hoop Cola, zachęcający do wyrażania pozytywnych emocji i otwierania się na innych. Głównym celem kampanii PR było zebranie stu tysięcy podpisów pod projektem wprowadzenia Dnia Przytulania, jak i zainteresowanie tematem opinii publicznej i mediów – zwłaszcza kanałów newsowych. Akcja organizowana przez agencję Ciszewski Public Relations miała być również wsparciem dla nowej platformy komunikacyjnej klienta czyli Hooptymistycznego Ośrodka Otwierania Polaków. Uścisk Tuska i Kaczyńskiego W ramach kampanii na początku kwietnia ruszyło zbieranie podpisów pod inicjatywą ustanowienia 24 czerwca Dniem Przytulania. Do końca maja pod petycją podpisało się 97 562 osób. Ostatecznie zebrano ponad 135 tys. podpisów. W ramach juwenaliów w kilku miastach – m.in. w Warszawie, Krakowie i Gdańsku – odbyły się uliczne akcje, podczas których uczestnicy zachęcani byli do spontanicznego przytulania się i wyrażania pozytywnych emocji. Inicjatywę można było poprzeć także w Internecie na stronie www.dzienprzytulania.pl. Na niej, a także na stronie www. ankietka.pl, zainteresowani brali udział w dwóch poświęconych przytulaniu ankietach, gdzie mogli na przykład zdecydować, którzy krajowi politycy powinni zakopać topór wojenny i przytulić się. Według 60 proc. respondentów do wymiany uścisków powinno dojść pomiędzy premierem Donaldem Tuskiem a prezydentem Lechem Kaczyńskim. Przytulanie w Sejmie i na bankietach W Dniu Przytulania, czyli 24 czerwca, w odbyły się w Warszawie dwie imprezy związane z akcją: manifestacja na Nowym Świecie i happening pod Sejmem. Na skrzyżowaniu Chmielnej i Nowego Światu organizatorzy zachęcali do przytulania się przechodniów i sympatyków akcji. Pod Sejmem do uścisków namawiano polityków; wśród przytulających znaleźli się między innymi Ryszard Kalisz i Stefan Niesiołowski. Organizatorzy starali się też zainteresować akcją dziennikarzy sejmowych – niektórzy z nich pytali o Dzień Przytulania polityków organizujących tego dnia konferencje. Dzięki temu informacje o inicjatywie znalazły się w wielu serwisach informacyjnych. Temat przytulania poruszył na swojej konferencji np. Grzegorz Napieralski. Przytulanie nie ominęło też celebrytów. Na dwa tygodnie przed Dniem Przytulania agencja podjęła współpracę z telewizją 4fun. tv. Celem wspólnych działań było dodarcie do polskich sław i zachęcenie ich do wymieniania uścisków na imprezach i bankietach. Efektem współpracy były nagrania przytulających się gwiazd, które emitowane były już po 24 czerwca na antenie telewizji 4fun.tv. Media lubią uściski ‑ W przypadku tej akcji efekt medialny przerósł nasze oczekiwania – mówi Barbara Sołtysińska z agencji Ciszewski Public Relations, jedna z osób odpowiedzialnych za strategię PR oraz koordynację projektu. – Dzięki zrealizowanym działaniom nie tylko udało się zebrać więcej niż 100 tys. podpisów, ale 24 czerwca informacje o Dniu Przytulania zagościły we wszystkich istotnych programach i audycjach – dodaje. Informacje o akcji znalazły się m.in. w serwisach informacyjnych w Polsacie, TVP i TVN. Ekwiwalent medialny akcji wyniósł około 800 tys. zł. Koszt zorganizowania kampanii to około 50 tys. zł. Kampania „24 czerwca polskim Dniem Przytulania” spotkała się z uznaniem branży reklamowej. W październiku br. zdobyła nagrodę w międzynarodowym konkursie Golden Drum. KLIENT: Hoop Cola AGENCJA: Ciszewski Public Relations Kryzys, chociaż dotknął Polskę dużo łagodniej niż inne kraje europejskie, odbił się także na rozwoju CSR w Polsce. Głównie dlatego, że najbardziej CSR jest rozwinięty w dużych międzynarodowych korporacjach, które jako pierwsze zaczęły ciąć koszty. Nie mamy jednak do czynienia z sytuacją, w której działania te są całkowicie wstrzymywane, a jedynie ograniczane. CSR, rozumiany jako strategia biznesu, nie jest działaniem ad hoc i jeśli ma służyć budowaniu przewagi konkurencyjnej, powinien mieć charakter długofalowy. To co różni dzisiejszy CSR od tego realizowanego jeszcze rok czy dwa lata temu, to bardziej strategiczne podejście i silniejsze łączenie tych działań z celami biznesowymi – np. wiele firm wprowadza programy typu zielone biuro czy edukuje pracowników w zakresie zachowań proekologicznych, odnosząc przy tym podwójną korzyść: realizują pożyteczny cel społeczny i generują duże oszczędności, co w kryzysie jest kluczowe. Wcześniej działania CSR sprowadzano w zasadzie do działalności charytatywnej i programów społecznych, które rzadko wiązały się z działalnością biznesową, a więc były tylko kosztem dla firmy. Wiele firm w Polsce zaczęło także dostrzegać, że w ostatnich latach bardzo zmieniły się oczekiwania konsumentów i opinii publicznej wobec korporacji. Badania „Przyszłość marki korporacyjnej” przeprowadzone przez Euro RSCG Poland pokazały, że konsumenci coraz częściej śledzą działania korporacji i niejednokrotnie uzależniają od ich oceny swoje decyzje zakupowe. Aż 75 proc. Polaków chce łączyć swoje zaufanie do firm z ich odpowiedzialnością społeczną. Mimo kryzysu pojawiają się więc nowe inicjatywy takie jak choćby ostatnia inicjatywa firm branży energetycznej, które zadeklarowały się do prowadzenia działalności w sposób zrównoważony. Coraz więcej Partnerów zdobywa też Forum Odpowiedzialnego Biznesu. Te firmy, które umiejętnie połączą CSR ze swoją działalnością biznesową wyjdą z kryzysu obronną ręką, gdyż biznes przyszłości to biznes zrównoważony. Magdalena Majek Dyrektor Działu Komunikacji Korporacyjnej Euro RSCG Sensors Patronat merytoryczny: | 13 | Moda / Książka | kultura kultura & społeczeństwo FASHIONISTA Miniony rok 2009, jak każdy poprzedni, skłania do refleksji, pewnych podsumowań i zastanowienia się nad tym, co wyraźnie odbiło się wielkim echem, jak również nad tym, co nie miało szansy wpisania się w kanony 2010. W związku z tym, że moda szybko przemija, skupię się nad tym, co w tym roku jest niewątpliwie istotne. - Po pierwsze: wielki powrót lat 90., stylu grunge, „rozchełstanych” koszul, niezawiązanych i podniszczonych butów w stylu Dr. Martens, okulary w tym stylu (nie klasyczny Ray Ban z wcześniejszych lat), prostota a la Calvin Clain, to wszystko przejawia się również w muzyce i archtekturze. - Po drugie: przezroczystości, spódnice, bluzki, sukienki, noszone warstwowo, bielizna, którą będziemy nosić jako część wierzchniej garderoby (out wear z „angielska”, a nie – jak by się wydawało - jako underwear), a hitem sezonu letniego będą przezroczyste lekkie szorty. - Po trzecie: pastelowe kolory, co w sumie wiąże się poniekąd z przezroczystościami i lekkimi tkaninami, choć wciąż mamy ciężki czarny gotyk, kolory ziemi, szarości i kontrasty kolorystyczne, wciąż popularne klasyczne połączenie czerni z bielą lub granatu z bielą, gładko, prosto, czysto i przezroczysto lub ciapki i mixy z lat 90., a biel będzie kolorem tego lata. - Po czwarte: poprzecierane, podarte, zdezelowane i niedbale poplamione, najlepiej farbą olejną, dżinsy, a hitem sezonu będzie dżinsowe spodium i ogrodniczki. - Po piąte: wszystko to, co zrobiliśmy samodzielnie, albo wygląda jakbyśmy użyli własnej inwencji twórczej do stworzenia niepowtarzalnego „naszego własnego” indywidualnego looku. - Po szóste: nie ma jednego obowiązującego twardo stylu, wciąż kupujemy w second handach i bawimy się modą i ciuchami vintage. - Po siódme: błyszczymy - cekiny, niedbale lub bardziej dbale pociągnięte spayem ubrania, połysk na akcesoriach, sukienkach, spodniach, marynarkach, kamizelkach, butach, pełna dowolność. - Po ósme: nie przeraża nas wielkość biżuterii, im większa, tym lepsza. - Po dziewiąte: drapowania, upinania, rozwijania i zawijania, przewiązania, zaplątania, przewrotne zastosowanie danego ubrania, czyli nowa funkcja, warstwy, szerokie ramiona. - Po dziesiąte: dzianina, szydełkowa robota, wycinanka i koronczarka. Gorące nazwiska: Aleksander Wang, Christopher Kane, Lady GAGA, Leigh Lezark, Emma Watson, La Roux, Nicola Formichetti, Mark Borthwick, Stephen Sprouse, Beth Ditto, Miuccia Prada, Christophe Decarmin, Fabrizio Viti, Acne, Alexa Chung, Gareth Pugh, Taylor Momsen, Janie Bryant. Małgorzata Januchowska | 14 | Jak nie w druku, to w e-booku „Nie masz kasy na nową książkę, a w bibliotece jesteś na <czarnej liście> niesolidnych czytelników? By zdobyć za darmo dobrą książkę, wystarczy zajrzeć do sieci...” – reklamuje się jeden z dużych portali internetowych, na którym działa wirtualna wypożyczalnia książek. Gdyby nie miał czytelników, nie pojawiłby się w przestrzeni wirtualnej. Ale „kryzys czytelnictwa”, o jakim co i rusz donoszą media, wydaje się być diagnozą mocno dyskusyjną. Dominika Jędrzejczyk Wartość rynku książki w 2008 roku szacowano na około cztery miliardy złotych, a to prawdopodobnie tylko wierzchołek góry lodowej. Od uruchomienia pierwszej (i wciąż największej) internetowej księgarni: Merlin.pl, nikt nie pokusił się na podliczenie rocznych dochodów właścicieli podobnych internetowych inwestycji, nie mówiąc już o próbie obliczenia wartości stron oferujących darmowy dostęp do zasobów książkowych (jak na przykład scribd.com, gutenberg. org czy będąca wciąż w fazie rozbudowy europeana.eu), tudzież przychodów z reklam umieszczanych na witrynach internetowych wypożyczalni książek. Nie ma jednak wątpliwości, że jest to bardzo perspektywiczna, a przy tym szybko się rozwijająca gałąź gospodarki, swoisty rynek, na którym wciąż jeszcze pozostaje wiele miejsca dla nowych inwestycji. Tym bardziej dziwi więc alarmujący ton wypowiedzi krytyków literackich, wieszczących upadek czytelnictwa w Polsce (ostatni artykuł utrzymany w tej stylistyce, autorstwa Leszka Bugajskiego, ukazał się pod koniec listopada w „Newsweeku”). Daje się bowiem zaobserwować, na razie głównie zagranicą, coraz większe zainteresowanie czytelników e-bookami i przenośnymi urządzeniami do ich czytania, z których medialnie najbardziej znanym jest wprowadzony przez firmę Amazon.com – Amazon Kindle). Oferują one szybki dostęp do ogromnej bazy książek, jakie, po uiszczeniu stosunkowo niewielkiej kwoty (w porównaniu z wersjami drukowanymi), można czytać w autobusie, na przystanku, plaży czyw kawiarni. Ci, których nie stać na luksus posiadania kieszonkowej biblioteki, mogą korzystać z wypożyczalni internetowych. „Odpłatne wypożyczanie książek, zgodnie z polskim prawem autorskim, wymaga zgody właściciela praw autorskich – czyli w przypadku książek wydanych w Polsce, akceptacji wydawnictw” (za: saro.pl) i część domów wydawniczych zgadza się na taką praktykę, ze względu na jej walory promocyjne oraz możliwość uzyskania dodatkowych dochodów. Ci, którym szkoda nawet kilkunastu złotych, mogą skorzystać z jednego z wielu portali umieszczających e-booki (najczęściej w formacie .pdf lub .doc) do dar- fot. sxc.hu ks kultura | Na mieście mowego ściągnięcia. Problemem jest ograniczona ilość woluminów – upublicznione mogą być tylko te książki, w przypadku których wygasły już obostrzenia związane z prawem autorskim – oraz niejasności prawne. Te ostatnie dyskutowane są szczególnie w przypadku portalu GoogleBooks, na którym, nie zawsze legalnie, umieszcza się dokumenty pochodzące z całego świata. Konflikt pomiędzy interesem wydawców i właścicieli praw autorskich a ogromnym popytem ze strony czytelników pozwala przypuszczać, że szala zwycięstwa przechyli się w końcu na rzecz tych drugich i Google’owi uda się uniknąć kary za działania sekcji książkowej. Zupełnie legalnie działają natomiast tzw. „podajnie książek”, na których, całkowicie za darmo, można się wymienić książkami z innymi użytkownikami portalu. Zasada działania jest bardzo prosta: za każdą umieszczoną na stronie książkę czytelnik otrzymuje punkty, które może przeznaczyć na pobranie dokumentów i lektur, jakimi dzielą się inni użytkownicy. Za zamówienie książki z konta użytkującego pobiera się 10 punktów, a następnie administracja portalu przesyła wybrany produkt na adres podany w profilu. Według szacunków serwisu podaj. pl, jednej z większych polskich „wymienialni” książek, liczba transakcji zawieranych dziennie może przekraczać 80, przy nawet 250 nowych pozycjach dodanych do bazy, co daje całkiem niezły wynik w skali tygodnia czy roku. Można zatem mniemać, że branżę tę czeka w przyszłości szybki rozwój, a być może nawet przejęcie większości „tradycyjnych” czytelników. A propos „tradycyjnych”, by nie powiedzieć „konserwatywnych”, czytelników. Najwięcej ich można spotkać w sklepach sieci EMPiK. Dawne Kluby Międzynarodowej Prasy i Książki (dzieje pierwszego z nich sięgają 1948 roku) wyewoluowały w dzisiejszą postać najbardziej dochodowego salonu medialnego, oferującego szeroki dostęp do książki, muzyki i filmu w roku 1991 za sprawą Jacka Dębskiego, Janusza Romanowskiego i Yarona Brucknera, choć już w 1994 roku spółkę odkupił od Skarbu Państwa holenderski koncern Eastbridge N.V. Sklep posiada własną komórkę internetową, której wyniki sprzedaży są jednak wciąż niższe od tych, jakie osiąga Merlin.pl Firma rozwija się także prężnie na rynku ukraińskim. Niestety, „kryzys czytelnictwa”, na który w ostatnim czasie nałożyła się także gorsza sytuacja gospodarcza, wpłynął negatywnie na sytuację finansową firmy. Czy więc naprawdę mamy w Polsce do czynienia ze stałym spadkiem ilości czytelników i swoistym „upadkiem książki”? Czy wpływ na to rzeczywiście ma jałowość rodzimego rynku wydawniczego, na którym od dłuższego czasu „wieje nudą”? Chyba należy podchodzić do tego typu stwierdzeń z dużym dystansem i rozwagą. Patrząc na bogatą ofertę czytelniczą, jaką roztacza Internet, ani wydawcy, ani twórcy, ani tym bardziej polscy czytelnicy nie mają się czego obawiać. Przynajmniej na razie. Szafa na strychu Pościg za nowoczesnością i uwielbienie techniki XXI w. odeszły do modowego lamusa. Nie uraczy się na wybiegach cekinów, strojówinstalacji, które świecą jak choinki, czy też lateks. Wielcy kreatorzy zapraszają do wycieczki na strych naszych babć i dziadków. To tam odnajdziemy inspiracje i skompletujemy strój zgodny z trendami na zimę 2010. Maria Dek Lekcja stylu u matrioszki Polska historia XX w. jest silnie związana z Rosją. Na dnie szaf starszego pokolenia nadal leżą syberyjskie czapy, ciepłe wełniane kaftany, walonki i filcowe płaszcze. I właśnie tym w najnowszym sezonie zachwycił się jeden z najbardziej wpływowych kreatorów mody na świecie – John Galliano. Jego kolekcja na zimę 2009/2010 przypomina baśń o rosyjskiej księżniczce, czy stragan z matrioszkami. Zabawa wykończeniami: hafty, chwościki oraz warstwy oraz kolory: czerwień, intensywny niebieski, biały i złoty w dodatkach. Forma również ma ogromne znaczenie. Galliano pokazał w swojej najnowszej kolekcji ciężkie wełniane płaszcze, Z rysownikiem Krzysztofem Gawronkiewiczem rozmawia Anna Nowicka Tea time w dżungli ze swojej przewrotności. Wystarczy się dokładnej przyjrzeć jego strojom i okazuje się, że projektant pokpiwa sobie. Szalenie dziewczęca spódnica w róże zestawiona jest ze swetrem Brytyjskich Sił Zbrojnych. Klasyczna szkocka pepitka zostaje udekorowana golfem w egzotyczne lamparcie cętki. Przykład ten doskonale pokazuje, na czym ma polegać moda. Mają to być wariacje na temat trendów, stylów, faktur, kształtów i materiałów. Bluzkę z poprzedniego sezonu połączmy z koralami babci i spodniami z lat osiemdziesiątych. Bawmy się, bo moda jest tylko po to, by stała się niemodna. Z czego wynika u Pana tendencja do upraszczania? To wynikło z przypadku. „Mikropolis” dlatego tak wygląda, ponieważ nagle dostałem zamówienie na taki właśnie komiks. Musiałem go zrealizować z Denisem w ciągu kilku dni, do tego trzeba było od razu zaprezentować całą serię. Wiedziałem więc, że to musi być mało pracochłonne i do tego pokrzywione. Innym powodem, dlaczego ta seria tak wygląda jest to, że była przeznaczona dla specyficznego pisma, gdzie królowali surrealistyczni rysownicy o specyficznym humorze. To był m.in. „Kalwin i Celsjusz”. Chodziło o to, żeby nasz nowy komiks, który mieliśmy zrobić z Denisem, oscylował w tym klimacie, w oparach absurdu. Z „Esencją” było tak, że dowiedziałem się w ostatniej chwili o konkursie. Wszyscy inni mieli na to pół roku, a my dowiedzieliśmy się na miesiąc przed deadlinem. Trzeba było szybko wykonać sześć czy siedem plansz. Do „Otto Bohatera” podchodziłem od dwóch lat i tą historię zaczynałem rysować w czterech różnych stylach, zanim doszedłem do ostatecznej, a ta musiała być uproszczona tylko dlatego, żeby zdążyć w terminie. Po Pańskim zwycięstwie w Europejskim Konkursie Komiksu Arte-Glenat, którego pierwszą nagrodą było wydanie albumu we Francji, pojawiła się nadzieja, że oto w końcu Polak podbije zachodni rynek komiksu. W jakim stopniu te oczekiwania zostały zrealizowane? Podbicie to za dużo powiedziane… To może nazwijmy to zaistnieniem na zachodnich rynkach. Jeśli mówimy o polskich autorach na tamtejszym rynku, można mówić o zaistnieniu, ale w skali różnych twórców frankofońskich i niefrankofońskich czuję się kroplą w morzu. Ten konkurs, a szczególnie ogłoszenie jego wyników było takim momentem, kiedy można się było jakoś pokazać i wybić z tego planktonu tysięcy twórców, czy dziesiątków tysięcy… W jednym z Pana biogramów wyczytałam, że jest Pan myślicielem. Czym można zasłużyć sobie na to miano? Kiedyś zamówiłem sobie u mojego przyjaciela fikcyjną biografię. To było bardzo dawno temu. Połowę wymyślił on, połowę ja. Widzę, że w Internecie do tej pory są tego efekty. Podobno utrzymuje się Pan z reklam, a jest Pan przecież jednym z najbardziej cenionych rysowników komiksowych w Polsce. Czy z rysowania komiksów da się w Polsce żyć? Marek Raczkowski powiedziałby, że tak - czyli da się żyć. Ja nie żyję. W Polsce jest może jedna osoba, może dwie, które z tego żyją. To wynika z nakładu komiksów i liczby czytelników chętnych do kupienia takiego albumu. W Polsce dobrym wynikiem jest sprzedanie trzech tysięcy egzemplarzy. Jakby to przeliczyć na cenę okładkową, wychodzą jakieś mizerne pieniądze. Jest to nadal pasja i hobby. Ale ponad połowa twórców we Francji też traktuje to hobbystycznie. Są zawodowcami, robią świetne rzeczy, lecz z powodu dużej konkurencji niekoniecznie to się przekłada na sukces komercyjny. Oni też pracują w reklamie i z tego żyją. Nawet tam tylko nielicznym udaje się żyć z komiksu choćby Rosińskiemu. Co jest najważniejsze w tworzeniu komiksu? Najważniejszym elementem jest rozrysowanie storyboardu, a właściwie storyboardów, czyli kluczowych klatek w komiksie. Po to, żeby rozłożyć narrację komiksu, żeby ogarnąć ilość rysunków, ilość stron i żeby zrobić sobie taki plan akcji. które odstają od sylwetki i sprawiają wrażenie geometrycznych; ogromne czapy z antenkami (typowe dla wojskowych z Zakaukazia), wysokie turbany z woalami tajemniczo zakrywającymi twarz i wysokie buty na koturnach zdobione filcowymi kulkami. Swoje modelki mistrz ozdobił diademami ze złotych blaszek, broszami i długimi złotymi łańcuchami. Nic, czego sami nie możemy zdobyć lub zrobić. Do takiego stroju wystarczy delikatny, srebrzysty makijaż, przypominający skrzący się w słońcu śnieg. Voila! Nie ma nic lepszego na zimowe wieczory niż ciepły miły sweter, gorąca herbata (najlepiej o siedemnastej, w porze „tea time”) i dobra książka do czytania. Taki ciepły i przytulny obraz zainspirował jednego z najlepszych brytyjskich projektantów, Paula Smitha. Artysta dostosował styl swojej najnowszej kolekcji do zmiennej pogody i do krajobrazu Wielkiej Brytanii. Zaciekawiły go najbliższe sercu tematy, czyli typowe angielskie parki, różane wzory, pepitka, tweed. Tak więc, na pierwszy rzut oka, jego najnowsza kolekcja zdaje się być odą na cześć brytyjskości. Artysta zdaje się składać hołd królowej, typowemu poczuciu humoru i kapryśnej pogodzie. Ale Paul Smith znany jest Rysuję, jak uważam Czyli storyboardów powstaje kilka? Od czterech do sześciu. Trzeba to sobie bardzo szybko rozrysować na czterdziestu paru czy pięćdziesięciu paru stronach. Potem jest dokumentacja. Robienie zdjęć, szukanie książek… na przykład teraz mam przy sobie książkę o chatach łowickich - to a propos trzeciej części „Otto Bohatera”, która będzie się rozgrywać na łowickiej wsi. Taką dokumentacje powinno się zbierać cały czas, żeby siadając do storyboardu mieć przed sobą te wszystkie lokacje, bohaterów zaprojektowanych, wymyślonych. Później pozostaje to tylko narysować - przez jakiś rok czasu. Skąd bierze Pan pomysły na postacie i miejsca występujące w Pańskich komiksach? Idę na skróty, na łatwiznę. Jak komiks opowiada o mieście, nie wyruszam gdzieś daleko w Polskę, tylko robię zdjęcia w Warszawie żeby narysować akurat to, co jest kluczem do powiązania dwóch scen. Wtedy właśnie potrzebuję rozmowy ze scenarzystą, żeby mi pomógł w tym, czy zagłębić się bardziej w te szczegóły czy zostawić to szkicowo. To jest kwestia wyczucia - które kadry potraktować szkicowo, a które zrobić bardziej rozbudowane. Podobnie jest z filmem. Czy tendencja do upraszczania może być w jakimś stopniu spowodowana pracą w reklamie narzucająca duże tempo? Praca w reklamie ułatwiła mi narysowanie takiego uproszczonego komiksu, jakim jest „Esencja”. Ale przecież tu chodzi głównie o kadrowanie, żebym wiedział, jak ci bohaterowie funkcjonują w przestrzeni i w perspektywie. Fragment "Achtung Zelig!" (scenariusz K. Rosenberg) i to samo, jeśli chodzi o postaci. Przeważnie występują moi znajomi, którzy w jakiś sposób pasują charakterem, wyglądem, czy też ubiorem. Tak jest najłatwiej. Jak się kogoś zna lepiej, można sobie wyobrazić, jak poszczególne sceny zagrałaby w filmie. To mi ułatwia prace przy komiksie. No właśnie. Pański sposób kadrowania bardzo przypomina kadry filmowe. Czy zastanawiał się Pan kiedyś nad animacją? Było kilka przymiarek osób, które zawodowo zajmowały się filmami animowanymi, ale to nie wyszło z różnych powodów… Będą jeszcze jakieś próby? Mam nadzieję, Na razie były trzy próby i to całkiem poważne. Wszystkie kończyły się z jakichś bardzo błahych powodów. A to się nie mogli dogadać producenci polskich filmów z francuskim wydawcą, bo musieli dostać zgodę czy wykupić licencję. A to znów ktoś na wakacje wyjechał i przez dwa miesiące go nie było przy telefonie… Czy podczas tworzenia komiksu konsultuje się Pan ze scenarzystą w kwestii grafiki? Czy może po zakończeniu scenariusza i oddania go w Pańskie ręce cała warstwa plastyczna jest wyłącznie Pana autorskim pomysłem? Moi scenarzyści nie chcą za bardzo ingerować w te obrazki. Przy „Mikropolis” to jest tak, że scenarzysta widzi już gotowy efekt. Nie wiem, czy go to tak nie interesuje, czy mi tak ufa bardzo, może nawet za bardzo… Podobnie jest z autorem „Otto Bohatera”. On też uważa, że będzie wszystko dobrze i rób jak uważasz. To też nie jest dobrze, bo czasem potrzebuję mieć arbitra, osobę, która spojrzy na to z dystansem. Szczególnie scenarzysta powinien widzieć, czy to ma ręce i nogi, czy ja te jego fantastyczne historie dobrze ubrałem w rysunki. Czy kusiło Pana kiedyś wymyślenie własnego scenariusza komiksowego? Może podejmował Pan kiedyś jakieś próby ilustrowania własnych historii? Kusiło mnie zanim poznałem Denisa i Grzegorza. [autorów scenariuszy „Mikropolis”, „Tabula Rasy” i „Otto Bohatera” – przyp. A.N.] Jak już zobaczyłem takich arcymistrzów, nawet nie pomyślałem, żeby stanąć z nimi w szranki. Już nie myślę o tym zupełnie. Widać w Pana pracach tendencję do upraszczania stylu. Jak udaje się Panu wytyczyć granicę między tym, co rażąco szkicowe, a wystarczająco precyzyjne? To trudne pytanie. Rysuję, jak uważam, intuicyjnie i nigdy do końca nie jestem pewien, czy w takim albumie, w którym się mieści czterysta czy trzysta pięćdziesiąt rysunków, wszystko gra tak, jak powinno. Mam dużo przerw w rysowaniu, bo nie jestem pewien jakichś kadrów. Zostawiam je na później, czasem nawet na dwa miesiące, zanim wpadnę na odpowiedni element, Nad czym pracuje Pan obecnie najintensywniej: nad trzecią częścią „Przebiegłych dochodzeń Ottona i Watsona” czy trzecią częścią „Miasteczka Mikropolis”? Wieść niesie także o szykującym się do wydania albumie „Tabula Rasa”… Właśnie zdobyłem książkę o chatach łowickich do „Antyromantyzmu”. Tu jest ten szkopuł - myślę nad jednym projektem, a tu wpada dokumentacja do drugiego… „Tabula Rasa” to była historia publikowana kiedyś co tydzień w „Gazecie Wyborczej” i próbuje ją jakoś wskrzesić, reaktywować i przystosować do stustronicowego albumu. Idzie powoli. Trzecia część „Mikropolis” jest bardziej zaawansowana. Czy chciałby Pan mieszkać w miasteczku Mikropolis? No jasne! Każdy by chciał tam mieszkać. Krzysztof Gawronkiewicz (ur. 1969) grafik, malarz, storyboardzista, twórca komiksów. Jest autorem rysunków do komiksów, m.in. "Mikropolis", "Esencja", "Achtung Zelig". Zadebiutował w 1988 r. jako ilustrator opowiadań w "Nowej Fantastyce", gdzie ukazały się również jego pierwsze komiksy. Jego "Esencja" do scenariusza Grzegorza Janusza w roku 2003 zdobyła główną nagrodę w pierwszej edycji Europejskiego Konkursu Komiksowego, organizowanego przez francuskie wydawnictwo Glénat i szwajcarską telewizję arte. | 15 | Film / Książka / Muzyka | kultura ks kultura & społeczeństwo Sherlock istniał! Podejrzenia czytelników, którzy latami wysyłali listy na londyński adres Sherlocka Holmesa - Baker Street 221B - wreszcie się potwierdziły. Słynny detektyw istniał naprawdę! I w końcu doczekał się prawdziwej biografii. Książka Nicka Rennisona, zapalonego holmesologa, pełna jest szczegółów dotyczących rodziny, pochodzenia, wykształcenia i działań pozazawodowych tej niezwykłej postaci. „Sherlock Holmes: Biografia nieautoryzowana”; Nick Rennison; Data premiery: 13 stycznia 2010 Agent Zigzag Pewnej grudniowej nocy 1942 roku na jednym z pól Cambridgeshire wylądował nazistowski spadochroniarz. Nazywał się Eddie Chapman i miał za zadanie sabotować wojenny wysiłek Brytyjczyków. Szybko jednak został agentem Zigzagiem, tajną bronią Wydziału Piątego. Elegancki, ale o wątpliwej reputacji, odważny, ale nieprzewidywalny. Był zdrajcą i bohaterem, złoczyńcą i człowiekiem sumienia. Gdzie kończył się jeden Chapman, a zaczynał drugi, nie wiedział ani on sam, ani jego liczne miłości czy przełożeni. „Agent ZigZag. Kochanek, zdrajca, bohater, szpieg”; Ben Macintyre Premiera: 13 stycznia 2010 Tajemnicze symbole Waszyngton. Harvardzki specjalista od symboliki, Robert Langdon na prośbę swego przyjaciela i mentora, Petera Solomona, ma wygłosić wykład na Kapitolu. Kiedy dociera na miejsce, okazuje się, że na wieczór nie zaplanowano żadnego odczytu, a po chwili na środku rotundy odkryte zostaje makabryczne znalezisko, niepokojąco naznaczone pięcioma tajemniczymi symbolami. Jego przesłanie jest dla Langdona oczywiste – to zaproszenie do dawno zaginionego świata skrywającego ezoteryczną mądrość. „Zaginiony symbol” Dan Brown; Premiera: 27 stycznia 2010 Nowy teatr To jeden z największych dramatów scenicznych w historii teatru. Gorki pisał go trzy razy, najpierw pod tytułem „Matka”, potem, w roku 1910, pierwszą znaną wersję sztuki oraz w roku 1935 - drugą, graną w Polsce kilka razy po wojnie. Fabuła „Wassy Żeleznowej” odarta z kontekstu politycznego tamtych czasów, wydaje się być zaskakująco aktualna pod względem relacji psychologicznych w rodzinie. Adaptacja napisana dla TEATRU POLONIA - OCH - TEATRU jest kompilacją wątków i postaci z obu wersji Gorkiego oraz z nakręconego kilkanaście lat temu filmu Gleba Panfiłowa. „Wassa Żeleznowa” Maksym Gorki/adaptacja Krystyna Janda premiera 16 stycznia 2010 OCH-TEATR, ul. Grójecka 65 | 16 | kultura | Niezwykłe miejsce Czy będzie głośno? W historii kina wielokrotnie pojawiały się filmy opowiadające historie muzyków. Do tej pory były to najczęściej dzieła o wokalistach, którzy zmarli tragicznie u szczytu sławy. Za przykład niech posłużą tu filmy „The Doors”, czy rodzimy „Skazany na bluesa” – obaj bohaterowie przedawkowali narkotyki. O innych muzykach było do tej pory raczej cicho. „Będzie głośno!” jest filmem-hołdem dla najważniejszego instrumentu w historii rock’n’rolla – gitary. Zebrał on w studio ikony współczesnego rocka – Jimmiego Page’a (Led Zeppelin), The Edge’a (U2) oraz Jacka White’a (White Stripes), którzy mieli opowiedzieć historię swoich muzycznych początków i doświadczeń z gitarą. Każdy z nich reprezentował zupełnie inny styl, inne podejście do instrumentu. Mogłoby się wydawać, iż dokument będzie hitem z trzema megagwiazdami w rolach głównych. Niestety, nie do końca się to udało. Na początku trzeba zaznaczyć, że jest to film, który spodoba się przede wszystkim pasjonatom muzyki, a w szczególności brzmienia gitary. Reszta widzów może być nieco zawiedziona. Opowieść snuje się, kolejne sceny z życia muzyków, ich muzyczne inspiracje wprowadzane są powoli. Tych, którzy spodziewali się głównie wspólnej Piotr Wereśniak to pisarz początkujący, „Nie szukaj mnie” to dopiero druga książka, która wyszła spod jego pióra. Mimo to, czytając ją, nie sposób nie zatracić się w opowiadanej przez autora historii. Posiada on bowiem szerokie – choć pozapisarskie – doświadczenie w kreowaniu wyimaginowanych rzeczywistości Takie filmy jak „Kiler”, „Pan Tadeusz”, „Zróbmy sobie wnuka” zna niemal każdy Polak. Są to dzieła, do których rękę przyłożył Wereśniak, czy to jako scenarzysta, czy jako reżyser. Serial „Kryminalni” jest niemal w całości jego dzieckiem – był reżyserem, scenarzystą i producentem kreatywnym. Te wszystkie produkcje – i wiele innych – które współtworzył, wpłynęły na styl jego pisarstwa. „Nie szukaj mnie” opowiada historię Małgorzaty, młodej Polki, która ukradła dwa i pół miliona euro skorumpowanym politykom i uciekła do Grecji, zmieniając swoją tożsamość. gry trójki muzyków, czeka ogromny zawód – jednocześnie do gitar zasiadają zaledwie kilkakrotnie, przez kilka minut. Jednak są to najlepsze, najciekawsze sceny filmu. Widać, jak legendy rocka uczą się nawzajem piosenek, po czym jeden po drugim dołączają się, tworząc niezwykłą, muzyczną całość. Największym mankamentem filmu jest jego luźna struktura – ze zgromadzonych materiałów można by stworzyć trzy niezależne dokumenty, uzupełniając je o niedopowiedziane historie, których w „Będzie głośno!” jest sporo. Film jest bardzo nierówny, momentami dłuży się, innym razem urywa zbyt Emil Borzechowski „Będzie Głośno!” Reżyseria: Davis Guggenheim Premiera 15 stycznia 2010 kryzysu ekonomicznego Po wielu latach przeczytała w gazecie, iż właśnie zginęła, a jej ciało wyłowiono z morza. W tym samym czasie pewien wpływowy przedsiębiorca zostaje zamieszany w zabójstwo Małgorzaty. Zabójstwo, którego nie zlecił. Oboje muszą działać bardzo szybko, jeśli chcą rozwikłać tę zagadkę i… przeżyć. Książkę napisano w sposób bardzo kinowy, widać wyraźnie, iż autor z zawodu jest filmowcem. Sceny są pisane i konstruowane tak jak poszczególne ujęcia filmu. Wereśniak stosuje zabiegi, które niemal „kadrują” historię, budując scenerię bardzo obrazowo, szczegółowo. Jednocześnie nie popada w patos, operując prostym językiem, pozbawionym długich poetyckich opisów i metafor. Ten filmowy charakter powieści jest widoczny w sposobie wprowadzania i charakteryzowania bohaterów – często pojawiają się w półcieniu, nienazwani, in media res. Jest ich bardzo dużo, pojawiają się jeden za drugim, co nagrody tegorocznego Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi. Henryka, ojca dziewczyny, kreuje na scenie Artur Barciś. Spektakl ukazuje nieprzerwaną wędrówkę prowincjonalnego mężczyzny usiłującego odnaleźć swoje dziecko w wielkim mieście. Jak się później okazuje, dziewczyna „zagubiła się” nie tylko w dosłownym tego słowa znaczeniu. Po doznaniu licznych upokorzeń, wynikających m. in. z małomiasteczkowego pochodzenia, ojcu udaje się wreszcie odnaleźć córkę. Okazuje się to ostatecznym i najbardziej upokarzającym ciosem dla mężczyzny – jego jedyna, ukochana córeczka jest prostytutką. W tym miejscu powraca pytanie: Czy Nonsens w granicach rozsądku Wyżywienie Obok doskonałego menu napojowego należy wspomnieć o tym, co Nonsens ma do zaoferowania w sprawie jedzenia. Jak na kawiarnie jest tego naprawdę dużo – od tostów, poprzez pierogi, barszcz czerwony i sałatki aż po quiche. Nawet, jeśli ktoś preferuje domowe jedzenie, powinien spróbować tych ostatnich, których nie zjemy w większości lokali. W smaku są bardzo delikatne, a zarazem zdecydowane – podobnie, jak tutejsze drinki. Oprócz dań lunchowych w menu znajdziemy kilka deserów, ich ceny są co prawda dość wysokie – 7-12 zł – jednak smakiem nadrabiają tę niedogodność. Chwila prawdy Typowe „studenckie” knajpy nie szczycą się dobrą opinią – piwo chrzczone w proporcjach niemal 1:1, zadymione sale, ubogie menu. Jednak zdarzają się lokale-perełki, położone blisko uczelni, kameralne, tanie, a co najważniejsze – oferujące wyważone i atrakcyjne menu. Nonsens Caffè jest jednym z takich miejsc. Emil Borzechowski Pościg w świecie Od grzecznej dziewczynki do prostytutki… i co dalej? Mirka, wychowana pod kloszem dziewczyna z prowincji, zamieszkawszy w wielkim mieście zostaje prostytutką. Czy kochający ojciec „Mirabelki” przerwie tą zabawę w dorosłość i pomoże córce wrócić na właściwą drogę? „Moja córeczka” – opowiadanie Tadeusza Różewicza napisane w 1964 r. – było pierwotnie nowelą filmową. Pierwsza inscenizacja teatralna w reż. Jerzego Jarockiego dokonana została w Starym Teatrze im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie. Następnie w 2000 roku inscenizacji dzieła podjął się Teatr Telewizji. Obecnie „Moją córeczkę” w reż. Marka Fiedora można oglądać na deskach warszawskiego Teatru Ateneum. W rolę tytułowej córeczki wcieliła się Anna Gorajska, laureatka pierwszej szybko niektóre wątki. Z jednej strony jest to zrozumiałe – materiał musiał zmieścić się w określonym czasie. Z drugiej jednak pozostaje pewien niedosyt – owszem, dowiadujemy się, czym dla poszczególnych gitarzystów jest ich styl, instrument, jak realizują swoje pomysły. Brakuje jednak elementu, który łączyłby trójkę muzyków. Kilkanaście minut razem w studio i ten sam schemat opisywania historii każdego z nich nie do końca zadowala. Film ratuje muzyka, czyli najważniejszy element, główny aktor. Usłyszymy kilkadziesiąt utworów, które były inspiracją dla legend rocka, poznamy ich pierwsze kawałki, oraz te, które są najbardziej znane. Muzyka nie opuszcza nas nawet na moment. Jest to w końcu dokument muzyczny. „Będzie głośno!” jest obowiązkową pozycją dla każdego fana rockowej muzyki, w szczególności dla młodych gitarzystów, pragnących poznać sekrety mistrzów ciężkiego brzmienia. Widać w nim pasję, która ogarniała zarówno twórców, jak i muzyków. Dla tych wszystkich, którzy spodziewali się produkcji pokroju „The Doors”, czy „Skazanego na bluesa”, może okazać się rozczarowaniem. może powodować nieraz zawrót głowy i zagubienie czytelnika. Ma to jednak swoje duże plusy – niekiedy widzimy działania pewnego bohatera, by za kilka stron przekonać się, iż była to zupełnie inna postać. Książka staje się zatem grą z czytelnikiemk, niemal kryminalną zagadką. Do końca nie jesteśmy pewni, o co w tym wszystkim chodzi. Pisarz odkrywa swoje karty powoli i z rozwagą, umiejętnie budując napięcie. „Nie szukaj mnie” jest książką wciągającą i intrygującą, która nie powiela wyświechtanych schematów. Warta polecenia tym wszystkim, którzy zwątpili, że jakikolwiek kryminał, czy sensacja mogą jeszcze zaskoczyć. Emil Borzechowski „Nie szukaj mnie” Piotr Wereśniak Wydawnictwo Otwarte Premiera 14 stycznia 2010 kochający ojciec „Mirabelki” przerwie tę zabawę w dorosłość i pomoże córce wrócić na właściwą drogę? Ku zaskoczeniu, odpowiedź brzmi: nie. Upokorzony, przerażony wielkomiejskim życiem Henryk wraca po prostu do swojego miasteczka. Zakończenie historii jest dziwne i niejednoznaczne. Jedno jest pewne: ojcowska decyzja wywiera nieodwracalny wpływ na życie Mirki… Atutem spektaklu jest gra aktorska głównych bohaterów oraz świetne rozwiązania sytuacyjne. Nietypowa, niekiedy trudna do zrozumienia fabuła pozostawia pewien niesmak. Całość niewątpliwie daje do myślenia. Anna Kowalska „Moja córeczka” Scenariusz i reżyseria - Marek Fiedor Teatr Ateneum premiera: 7 października 2009 roku Kawiarnia mieści się przy ulicy Krakowskie Przedmieście 79, lecz jest to adres mylący. Wejście znajduje się przy ulicy Miodowej, tuż przy Placu Zamkowym, schowane za niewielkim parkingiem osłoniętym żywopłotem. Trafić tam niełatwo, tym bardziej, jeśli jesteśmy przypadkowym przechodniem. Pierwsze wrażenie Kiedy już uda nam się dotrzeć na miejsce, zobaczymy lokal, który z pozoru przypomina zwyczajną, skromną kawiarnię. Kolorowe ściany, niewielki barek, lekki półmrok panujący w pomieszczeniu. Wnętrza urządzono bardzo ascetycznie, dominują proste formy. Na piętrze nie zawahano się wyeksponować dużych rur wentylacyjnych. Wokół niskich stolików ustawiono proste siedziska wyłożone kolorowymi poduszkami. Na ścianach wiszą plakaty z filmów z dawnych lat. Niewielkie pomieszczenia wydają się przytulne, a zaciszny kącik na górze, odgradzany parawanem od reszty pomieszczenia będzie ulubionym miejscem dla zakochanych. Pobyt w kawiarni umila muzyka, zawsze puszczana jako oryginalny układ albumowy. jeszcze do końca skrystalizowany. Odbyło się już kilka imprez tematycznych, w tym ta o największym rozmachu – sylwester w klimatach (anty)prohibicji. Wszyscy bawili się przy „bezalkoholowych” ziołowych zupkach i herbatkach mrożonych. Grano w ruletkę, wybrano najlepiej ubraną parę wieczoru, a po północy, gdy atmosfera nieco się rozluźniła – do lokalu weszło dwóch agentów rządowych i wyprowadziło właścicielkę i barmana, sprzedających spod lady alkohol. 30 stycznia odbędzie się akcja „Wymiana”, podczas której będziemy mogli zamienić niechciane prezenty gwiazdkowe na takie, które bardziej nam odpowiadają. Wstęp bezpłatny, Planowane są również Antywalentynki, wiosenne pokazy filmowe. Jednak wszystkie te pomysły wydają się nieco chaotyczne, raczej okolicznościowe, niż wynikające z założeń programowych. Napitki W przeciwieństwie do niewykrystalizowanej koncepcji artystycznej, menu jest największą kartą przetargową Nonsensu. Kawa parzona w lokalu sprowadzana jest z Włoch, przy Bohema mile widziana jej przyrządzaniu przestrzega się wszelkich Minimalistyczny wystrój nie jest tylko założewłoskich standardów. Dostaniemy zarówno te niem artystycznym – w przyszłości ma być tradycyjne, jak espresso, americano, czy latte, zapełniony pracami klientów. Lokal ma aspijak i te zawierające alkohol – słynną Irish Caffe racje, by stać się miejscem oraz Latte Cream. Cena promocji sztuki. Danuta żadnej z kaw nie przekracza Jaworek, niegdyś pragną20 złotych. Kolejną mocną „” ca zostać aktorką, dziś stroną menu są drinki. – Zbigniew Żbikowski, właścicielka Nonsens Caffè, Mimo, iż jest ich zaledwie redaktor naczelny chciałaby stworzyć miejsce, kilka, każdy z nich ma swój „Miejsce wytchnienia” które stałoby otworem dla wyjątkowy smak. Należy – Paweł Olek, młodych artystów – plapowiedzieć więcej – każdy z-ca redaktora naczelnego styków, muzyków, pisarzy z nich ma swoją historię, „Alternatywa wszelkiego rodzaju. Na którą opowie barman, jeśli dla starówkowej drożyzny” parkiecie kawiarni wystąpiła tylko będziemy mieli na to – Tomasz Betka, Monika Bożym, która podochotę. Specjalnością lokalu szef działu Dziennikarstwo pisała kontrakt z wytwórnią jest Purnonsens –zawiera„Ściany otwarte Sony Music Polska. – zdanie jący w sobie kawę, bayles’a, dla artystów” do wywalenia. Zostawiam cointreau oraz kahluę. Naj– Emil Borzechowski, tak, by nie skopiować go z droższe drinki kosztują 15 szef działu Kultura poprzedniej wersji. zł, są to bardzo przystępne ceny, zwłaszcza, jak na taką Po godzinach lokalizację. - zabawa Na pochwałę zasługuje także rewelacyjne Niestety, mimo, iż lokal ma bardzo ambitne grzane wino z migdałami i pomarańczmi, cele, to wciąż jest w fazie rozwojowej, a co oraz promocja dla studentów – do godziny za tym idzie – program artystyczny nie jest 18 piwo beczkowe w cenie 5 zł. „Nonsens Caffè” to miejsce, które dopiero się kształtuje, wciąż zmienia się i dopracowuje. Jego największą zaletą jest otwartość, zarówno na klienta, jak i na potencjalnych młodych artystów, chcących współtworzyć przestrzeń lokalu. Piorunujące wrażenie robi barman, który potrafi opowiedzieć nie tylko o tym, co znajduje się w danym drinku, lecz także jego historii. Gdy Nonsens rozwinie skrzydła, może stać się w przyszłości jednym z ważniejszych miejsc kulturalnej i kulinarnej Warszawy. Średnia ocena lokalu: Pomysł – 4 Program artystyczny – 3 Wystrój/Klimat – 4 Jakość menu – 4,5 Obsługa – 4,75 Ceny – 5 Ocena ogólna*: 4,25 *Uwaga! Ocena ogólna jest średnią ważoną, nie arytmetyczną! Zalety: + Niskie ceny + Otwartość obsługi + Doskonała lokalizacja + Rewelacyjne grzane wino + Przemyślane menu Wady: - Ciężko znaleźć lokal - Za niskie stoliki do jedzenia - Długie oczekiwanie na kelnera - Program artystyczny w trakcie budowy - Góra lokalu odcięta od dołu Menu Podręczne: Purnonsens – 13 zł Wino grzane – 9 zł Piwo 0,5 – 8 zł / Studenci do 18:00 – 5 zł Quiche – 18 zł Sałatka grecka/brie – 15 zł Brownie – 7 zł Ciasto tygodnia – 12 zł Irish Caffe – 12 zł Godziny otwarcia: 11:00 – do ostatniego klienta Ilość miejsc siedzących: 30 Karta, co przebija inne Intrygujące odczytanie dramatu z początku ubiegłego wieku. Dwie małżeńskie pary, doświadczeni Lulu i Tolo oraz młodzi stażem Wituś i Muszka, prowadzą ze sobą niebezpieczną grę. Zabawa w uwodzenie szybko wymyka się im spod kontroli. Sprawdzone formuły ulegają wyczerpaniu, gramatyka niewinnego flirtu przestaje obowiązywać. Czy świat pozbawiony reguł jest rzeczywiście tak atrakcyjny jak wydaje się bohaterom tekstu Zapolskiej? W „Skizie” prawda uczuć konkuruje z emocjonalnym wampiryzmem. Gra toczy się o wysoką stawkę. Czy naprawdę zwycięży w niej ten, kto ma tytułowego skiza - kartę, która przebija wszystkie inne? „Skiz” Gabriela Zapolska Teatr Ateneum premiera – 24 stycznia 2010 roku. Bilety dla studentów 10 zł (premiera studencka 22 stycznia). Bergman w Rozmaitości „Wiarołomni” to dramat opisujący skomplikowane relacje pomiędzy trójką bohaterów uwikłanych w burzliwy związek. Prawda i kłamstwo, ludzkie słabości, silne emocje, nienasycony głód życia – to wszystko sprawia, że jest to opowieść o wymiarze uniwersalnym. Sam Bergman wyznaje, że Wiarołomni to „dramat namiętności”, „prawie thriller”, oparty w dodatku na motywach autobiograficznych. Jeden z bohaterów – „reżyser Bergman” – pisze scenariusz o rozpadzie małżeństwa. Pracuje z aktorką, która jest jednocześnie tworem jego wyobraźni. Dzięki takiemu pomysłowi narracyjnemu historia nabiera głębszego znaczenia – wkraczamy w świat starszego mężczyzny, który rozlicza się ze swoją przeszłością. Bohaterka staje się medium, przez które ujawnia się cały dramat, cała historia. ”Wiarołomni” Ingmar Bergman Teatr Rozmaitości Premiera: 31 stycznia 2010 Ewangelia w Dramatycznym Ewangelia w reżyserii Szymona Kaczmarka to historia człowieka, który próbował zmienić świat. Opuszczony w ostatniej drodze Jezus tworzy swoje opus magnum – śmierć na krzyżu. Nie rozumieją go nawet apostołowie, którzy pogrążeni w żałobie wrócili do swoich codziennych czynności, jak gdyby nic się nie wydarzyło. Gdy zmartwychwstały Jezus ukazuje im się, trudno go rozpoznać. Próba poradzenia sobie apostołów z doświadczeniem utraty oraz niełatwa wiara w sens śmierci Jezusa składają się na historię powstania religii. Sama Ewangelia zaś rodzi się z żałoby po stracie bliskiej osoby.. Spektakl nie jest starciem z samym Jezusem, ale z wyobraźnią Jana – autora, który tę postać opisuje. To wejście w świat zafascynowanego obserwatora, który raz uznawany jest za narratora i uczestnika opisywanych wydarzeń, innym razem uzurpatora, który tak manipuluje konstrukcją opowieści i jej narracją, by nadać jej status „prawdy”. To „prawda”, która kształtowana jest przez nasze zbiorowe wyobrażenia, a mimo to nie mamy do niej dostępu. Teatr Dramatyczny, mała scena 14-17 stycznia, godz. 19:30 Wybrane koncerty: Archive 19 stycznia, Klub Eskulap, Poznań 69 Eyes 20 stycznia, Klub Progresja, Warszawa Carl Orff Carmina Burana 22 stycznia, Sala Kongresowa PKiN, Warszawa Fields of The Nephilim 22-23 stycznia, Klun Progresja, Warszawa Beat Assailant 24 stycznia, Centralny Basen Atrystyczny, Warszawa Living Colour 28 stycznia, Klub Stodoła, Warszawa (za empik.com) | 17 | Sport / Poradnik | kultura ABC studenta Kierunek: Erasmus! Erasmus to program skierowany do studentów oraz pracowników szkół wyższych. Dzięki niemu studenci mogą zdobywać wiedzę na innych niż krajowe uczelnie, korzystać z doświadczenia zagranicznych wykładowców oraz stykać się z mentalnością i specyfika innych kultur. W ramach Erasmusa istnieje również możliwość odbycia praktyk studenckich w zagranicznych instytucjach oraz przedsiębiorstwach. Studenci chcący studiować za granicą, mogą wybierać spośród dwudziestu siedmiu krajów Unii Europejskiej, trzech krajów Europejskiego Obszaru Gospodarczego: (Islandia, Lichtenstein, Norwegia). W ciągu dziesięciu lat prowadzenia wymian międzynarodowych w Erasmusie wzięło udział ponad 66 384 studentów oraz doktorantów. Co istotne wyjechać na Erasmusa można tylko raz. Możliwy czas wymiany to 3-10 miesięcy. Aby móc wyjechać trzeba spełnić szereg kryteriów branych pod uwagę w trakcie rekrutacji. W Instytucie Dziennikarstwa nabór odbywa się za pomocą konkursu CV oraz listu motywującego. Rekrutacja trwa od połowy grudnia do końca stycznia 2010 roku. Prócz standardowych informacji CV powinno zawierać zaświadczenie o średniej ocen z ostatniego roku oraz stopień znajomości języka poświadczony certyfikatem. W liście motywacyjnym należy podać cel naukowy wyjazdu oraz przewidywany program zajęć uniwersyteckich. Wyjazd na LLP Erasmus nie jest równoznaczny z urlopem dziekańskim na uczelni pierwotnej, dlatego tez student wyjeżdżający musi mieć status aktywnego studenta. Przebywając na wymianie studenckiej, trzeba zaliczyć przedmioty, które odpowiadają minimum 30 punktom ECTS. Gdy wybrana uczelnia nie stosuje punktacji ECTS, student musi uzgodnić indywidualnie ilość przedmiotów. Jednakże muszą one być zbieżne z przedmiotami wykładanymi na uczelni macierzystej. W przypadku niezdobycia odpowiedniej liczby punktów, student może uzupełnić je egzaminami oraz zaliczeniami na macierzystym wydziale. O wyjazd mogą się starać studenci wszystkich studiów należy jednak pamiętać, że w przypadku studentów V roku studiów jednolitych oraz III roku I stopnia wyjazd możliwy jest tylko na semestr zimowy, a w przypadku wyjazdu na cały rok akademicki wymagana jest zgoda promotora pracy. Przed wyjazdem należy również złożyć pisemne oświadczenie, że w razie opóźnień terminu obrony pracy, student zobowiązuje się pokryć ewentualne koszty zwłoki. Program LLP Erasmus na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych jest realizowany zarówno w trybie studiów dziennych, jak i wieczorowych. W Instytucie Dziennikarstwa koordynatorem jest Katarzyna Kochaniak. Pytania można kierować e-mailowo na adres: [email protected]. Oficjalna strona Erasmusa www.erasmus.org.pl, strona Biura Współpracy z Zagranicą UW www.bwz.uw.edu.pl. | 18 | Oto nasze zestawienie najciekawszych i najmniej interesujących związanych z kulturą wydarzeń miesiąca. Już w styczniu rusza serwis internetowy stworzony przez studentów dziennikarstwa. Jeśli szukasz podobnych materiałów, zajrzyj na ksiazeizebrak.pl! Dołącz do nas: czytaj, komentuj i pisz własne teksty! Potęga siatkarska W ubiegłym roku żadna inna dyscyplina nie dostarczyła tyle radości, co właśnie piłka siatkowa. Złoty medal reprezentacji narodowej mężczyzn na Mistrzostwach Europy w Turcji, brązowy dla kobiet na Mistrzostwach Europy organizowanych w naszym kraju. Do tego drużynowy Mistrz Polski – P.G.E. Skra Bełchatów – zdobył drugie miejsce na Mistrzostwach Świata w Dausze ulegając w finale tylko mistrzowi Włoch Trentino Volley! To był fenomenalny rok naszej siatkówki. Jednak te sukcesy mają swój początek, a jednym z takich miejsc jest sekcja AZS-u Uniwersytetu Warszawskiego. Cezary Biernat Zawodnicy pierwszej i drugiej drużyny rywalizują w drugiej i czwartej lidze. Obydwie klasy rozgrywkowe są w pełni profesjonalne. W drugiej lidze rywalizuje dwanaście drużyn, natomiast liga czwarta składa się z czterech grup. W grupie A walczy ze sobą sześć zespołów, a w niej właśnie znajduje się nasza drużyna, w pozostałych grupach natomiast gra ze sobą po pięć ekip. Z każdej grupy awansują po dwie najlepsze drużyny, które następnie mierzą się w fazie play-off. Nasz zespół aktualnie plasuje się w środku tabeli i zacięcie walczy o awans. Warto zwrócić uwagę właśnie na czwartą ligę, ponieważ to właśnie tam następuje wstępna selekcja nowych kandydatów do drużyny. Trenerem czwartoligowców jest Antoni Marczyński, natomiast pierwszej drużyny – Edward Skorek. Przygotowania do rozpoczęcia sezonu, który ruszył z początkiem października trwały już od września. Do końca roku rywalizacja toczyła się w grupach, następnie na przełomie stycznia i lutego rozpocznie się faza zasadnicza rozgrywek. Sił i umiejętności na treningu może spróbować każdy. - Każdy student, który chce sprawdzić się, powiększa zdrową sportową rywalizacje w zespole. Jest to ogromna szansa dla młodych talentów na skonfrontowanie swoich umiejętności z zawodnikami grającymi w klasie rozgrywkowej na poziomie profesjonalnym - zachęca Antoni Marczyński, trener drugiego zespołu. Jedną z osób, które postanowiły tak właśnie zrobić jest student Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych, Michał Polak. Z Michałem Polakiem, graczem drugiej drużyny siatkarskiego AZS-u UW rozmawia Jakub Baliński Jak trafiłeś do siatkarskiego AZS-u UW? Trenuje siatkówkę od podstawówki. Nie chciałem przerywać swojej przygody z tym sportem, dlatego też wybrałem się na pierwszy trening AZS-u. Trener mnie docenił i tak znalazłem się w drugiej drużynie. Jaka jest Twoja rola w zespole? Jestem drugim atakującym drużyny, ale myślę, że niedługo może się to zmienić! (śmiech) Jakie zalety ma gra w AZS-ie? Przede wszystkim nadal mogę trenować i czynnie spędzać swój wolny czas, nie marnując go przed komputerem czy telewizorem. Poza tym poznałem wielu ciekawych ludzi, z którymi gram w drużynie. Zaczęliście rozgrywki w IV lidze, jak Wam idzie? Różnie to bywa, jak to w sporcie. Jeździmy na mecze w samej Warszawie i okolicach. Zawsze staramy się toczyć wyrównany bój, także ze starszymi zawodnikami niż my. Czwarta liga to najniższa profesjonalna klasa Zagubiona prawda rozgrywkowa w Polsce, dlatego myślę, że każdy punkt, każdy set jest dla świetnym sposobem na zdobycie doświadczenia. Jakie masz plany na przyszłość związane z siatkówką? Będę starał się trenować jeszcze ciężej, aby już w przyszłym roku znaleźć się w pierwszej drugoligowej drużynie AZS-u. To taka moja mała siatkarska ambicja. Czy możesz polecić innym aktywny udział w sekcjach sportowych UW? Zdecydowanie tak! To świetna przygoda, sposób na aktywne spędzanie wolnego czasu i rozwijanie swoich sportowych pasji. Jazda na nartach to ciężka praca Sesja zbliża się wielkimi krokami, ale zaraz za nią cudowny, zasłużony odpoczynek. Ci, którzy już planują wyjazd na narty, mają jeszcze czas, żeby się do niego przygotować kondycyjnie. Czas zainwestowany w ćwiczenia zaprocentuje idealną formą na stoku. Wzmacniamy mięśnie, a przy okazji dobrze się bawimy. Potem przychodzi czas ma część kondycyjną. Tu pracujemy nad kolejnymi partiami mięśni, które będą najmocniej pracować na stoku. Wzmacniamy m.in. mięsień trójgłowy łydki, czworogłowy uda, przywodziciele i odwodziciele uda, mięśnie kulszowo – goleniowe oraz brzucha. Wszystko to poprzez powtarzanie prostych, ale intensywnych ćwiczeń. Czasem używamy tu piłek albo niektóre ćwiczenia wykonujemy w parach. Zajęcia kończą się bardzo ważnym strechingiem. Całość trwa 50 minut. Z instruktorką fitness Kasią Łobodą, która prowadzi w klubie Gymnasion zajęcia ski workout rozmawia Alicja Bobrowicz Przygotowanie do wyjazdu na narty zazwyczaj kojarzy się z zakupami sprzętu czy specjalnych ubrań. Ale chodzić na zajęcia sportowe? Po co? Choćby po to, żeby po pierwszym dniu na stoku nie cierpieć. Rzadko się o tym mówi, ale jazda na nartach klasyfikowana jest jako ciężka albo nawet bardzo ciężka praca naszego organizmu. Wszystko dlatego, że kiedy uprawiamy ten sport, uruchamiamy wiele partii mięśniowych. Co ważne, na stoku pracują też te mięśnie, którym na co dzień odpuszczamy. Zapaleni narciarze dobrze znają poranek po pierwszym zjazdowym szaleństwie i cierpienie związane z gigantycznymi zakwasami. Zajęcia są po to, żeby przygotować ciało na białe szaleństwo i uniknąć bólu. Wyobraźmy sobie osobę, która w ogóle się nie rusza, nie miała wcześniej styczności z fitnessem a na narty wybiera się po raz pierwszy. Czy ski workout jest też dla niej? Przede wszystkim dla niej. Ktoś, kto regularnie ćwiczy czy uprawia sport, poradzi sobie na stoku. Ciężko będzie właśnie tym, którzy wskoczą w narty prosto z kanapy czy zza biurka. Na ile czasu przed wyjazdem na narty, powinno się zacząć ćwiczyć? To bardzo indywidualna sprawa. Wszystko zależy od naszej formy fizycznej. Na pewno osoba, która na co dzień stroni od ruchu, musi poświęcić więcej czasu na przygotowania. Jak wyglądają zajęcia? Zaczynamy od prostej rozgrzewki. Grupa powtarza prosty układ kroków. Tu trzeba od razu zaznaczyć, że nie ma to nic wspólnego z tańcem. Zajęcia są bowiem tak pomyślane, żeby dobrze się na nich czuli także panowie. Skąd to zastrzeżenie? Mężczyźni boją się tanecznych elementów fitness? Zupełnie niepotrzebnie, ale rzeczywiście tak jest. Na moich zajęciach jest zawsze więcej kobiet. Panowie w ogóle są mniej przychylnie nastawieni do fitnessu. Obawiają się właśnie jego nawiązań do tańca. Tu nie ma się zatem czego bać. Kończymy rozgrzewkę i… Zaczynamy ćwiczenia na równowagę. To moja ulubiona część zajęć, ze względu na pomoce, jakich używamy. Uczestnicy ćwiczeń dostają poduszki sensomotoryczne. Przypominają one takie nie do końca napompowane, spłaszczone ogromne piłki. Ich zadaniem jest najprościej mówiąc wytrącanie nas z równowagi. My za pomocą odpowiednich ćwiczeń musimy tą równowagę utrzymać. W tej części zajęć zawsze jest dużo śmiechu. Wielu fitnessowych laików zada sobie w tym momencie pytanie: „Czy dam radę?”. Początkujący naprawdę nie muszą się obawiać tych zajęć. Po pierwsze dlatego, że jak już mówiłam, stworzyliśmy je z myślą o nich. Po za tym ćwiczenia są bardzo proste – każdy będzie w stanie je wykonać. Nie trzeba się bać, że wyjdziemy z zajęć totalnie zmęczeni? Tego nie powiedziałam (śmiech). Kiedy uczestnicy moich zajęć nie wychodzą zmęczeni, uważam je za nieudane. Trzeba się przygotować na intensywne pięćdziesiąt minut i niezły wycisk. Gwarantuję jednak, że potem na stoku, zwróci się to nam z nawiązką. Patronat merytoryczny: Najnowszy film Wojciecha Smarzowskiego (reżysera kultowego „Wesela”) „Dom zły” szokuje i zachwyca. To w naszym rodzimym kinie zdarza się bardzo rzadko. Niektórzy krytycy stawiają tę produkcję wśród najważniejszych dzieł polskiej kinematografii tej dekady. I nie ma w tym przesady. Akcja „Domu złego” dzieje się w stanie wojennym. W czasie rzeczywistym milicjanci podczas wizji lokalnej wraz z Edwardem Środoniem (znakomity Arkadiusz Jakubik) próbują wyjaśnić zbrodnię, która wydarzyła się w pewnym domu na odludziu w Bieszczadach, cztery lata wcześniej. Jednak bardzo szybko okazuje się, że praktycznie nikt nie chce się dowiedzieć, co naprawdę wydarzyło się tragicznej nocy. Lokalne środowisko zbyt mocno nasiąknęło układami, w które zamieszany jest każdy. Jedynym milicjantem chcącym wyjaśnić sprawę jest porucznik Mróz (świetny w tej roli Bartłomiej Topa), który w pewnym momencie wizji lokalnej mówi do zdezorientowanego Środonia: „Prawda? Nie ma takiej.” Lista elementów, nad którymi można się rozwodzić, jest długa. Jednak chyba emocjonalne spustoszenie, jakie sieje w widzach film, jest najdonośniejsza. Smarzowski subtelnie i bardzo precyzyjnie steruje uwagą widza. Pokazuje sielankę rodzinną, czy radosny wieczór przy wódce, by za chwile przeciąć to tragicznym, brutalnym wydarzeniem. Wydobywa zło, które zagląda nam w oczy. Tym bardziej się go boimy, jeśli mieliśmy fałszywe przeświadczenie o naszym bezpieczeństwie. Podczas seansu „Domu złego” widz cały czas pozostaje w napięciu. O ile na początku filmu na sali kinowej słychać wybuchy śmiechu, to w miarę upływu czasu głosy milkną do tego stopnia, że absolutnie nic nie przecina dźwięku płynącego z głośników. Obsada filmu została dobrana perfekcyjnie. Oprócz Jakubika i Topy bardzo dobra (podobnie jak w „Weselu”) rola Mariana Dziędziela, który gra gospodarza tytułowego domu. Poza tym na ekranie zobaczymy jeszcze wyraziste postaci wykreowane m.in. przez Kingę Preis czy Roberta Więckiewicza. Świat PRL-u przedstawiony w „Domie złym” przeraża. Nie „odczarowuje” w jakikolwiek sposób tego okresu, jak to próbuje uczynić „Rewers”. W filmie brak jasnych podziałów moralnych. Dzieło Smarzowskiego to obraz do bólu szczery, tragiczny. I właśnie dlatego prawdziwy. Oralna fiksacja Roisin Murphy dokonała świetnego wyboru, poświęcając się solowej karierze. Z Moloko nie osiągnęłaby już wiele więcej; zbyt duży potencjał tkwi w irlandzkiej wokalistce. Udowodniła to swoim pierwszym, silnie instrumentalnym albumem „Ruby blue”; wówczas po raz pierwszy poważnie rozwinęła skrzydła dzięki wizjonerowi muzyki nowoczesnej – Matthew Herbertowi. Potem, wraz z płytą „Overpowered” dała się poznać od strony pełnej liryzmu elektroniki; tym razem dopomagał jej znany producent i dj – Seiji. Niedawno, poprzez platformę internetową AWAL, ukazał się najnowszy singiel zatytułowany „Orally fixated”; kawałek dostępny jest również na profilu MySpace piosenkarki. Rozciągnięta niedbale na kanapie, zmysłowa i kusząca Roisin, trafnie oddaje charakter muzyki. Dźwięki są dynamiczne, drapieżne, nieco zabrudzone i nieprzewidywalne – po prostu sfiksowane; pobrzmiewają latami 80. Całą, niesamowitą dzikość brzmienia współtrzworzył zresztą król disco - wielki FunkinEven! Istotne, że numer stanowi zapowiedź kolejnego albumu, zaplanowanego na nadchodzący rok. Będzie całkiem szorstki, o lekko londyńskim brzmieniu, nieco bardziej miejski i podbity basem niż „Overpowered” - tak opisuje powstający projekt sama bohaterka, spodziewająca się obecnie dziecka. Kibicujemy przyszłej matce i zacieramy dłonie w oczekiwaniu na kolejną muzyczną perełkę. Balzakowski „Faust” Pamięci przywracamy mniej znane dziełko Balzaka. Skreślony w roku 1831, był pierwszym, tak gorąco przyjętym utworem francuskiego pisarza i rozprawą jego z własną młodością. Wyrafinowane studium mrocznej strony ludzkiej natury; tego, jak pragnienia i rozkosze zużywają stopniowo człowieka. Zawiedziony życiem student – Rafael de Valentin – postanawia rzucić się do Sekwany; los kieruje go jednak ku paryskiemu antykwariatowi, gdzie podejrzany starzec wręcza bohaterowi talizman, a wraz z nim nową nadzieję. Młodzieniec nie zdaje sobie sprawy, jak fatalny okaże się związek z magicznym przedmiotem, pełniącym tu rolę diabelskiego cyrografu. „Jaszczur” to filozoficzna esencja „Komedii ludzkiej”, Balzakowski „Faust” – wedle określenia Boya-Żeleńskiego. Zachwyca gęsta, toczona materia językowa. Autor umiejętnie cieniuje emocje przy pełnych zmysłowości opisach; przede wszystkim trafnie odmalowuje gorączkową atmosferę kasyna – scena, którą można smakować dziesiątki razy. Przyjęcie u Taillefera okazuje się dziewiętnastowieczną „Ucztą u Trymalchiona”, obnażającą duchowe ubóstwo nowej szlachty pieniądza. Na całym tym społecznym tle za rządów Ludwika Orleańskiego rozgrywa się dramat romantycznego egoisty. Motywy Petroniusza i Wilde’a wykonane przez Balzaca – mistrzostwo! Teatralne gierki Czerstwe ciacho Do polskich kin wszedł film, który z pewnością wstrząsnął wieloma widzami. Jest to produkcja zza oceanu o metafizycznym tytule „Amerykańskie ciacho”. W roli głównej wystąpił „znakomity” aktor, a zarazem producent filmu, Ashton Kutcher. Nikki (Kutcher) to nowoczesny uwodziciel chodzący w szelkach, luźnych jeansach i z kolczykiem w uchu. Jego żerowiskiem jest Los Angeles. Tam tropi i zdobywa wszystkie piękne kobiety, na które pozwala mu jego wydolność seksualna. Nie ma domu, samochodu ani pracy. Utrzymuje się z pieniędzy sponsorek. Jednak pewnego dnia Nikki poznaje przepiękną kelnerkę Heather (Margarita Levieva) i dostaje od niej kosza (duma urażona!); tak wykluwa się miłość. Nieszczęśliwie Heather okazuje się mieć ten sam sposób na życie (!) jak główny bohater. W rezultacie kelnerka wychodzi za mąż za miliardera (mimo umoralniających zabiegów uwodziciela). Następnie Nikki przechodzi ciężki zawód i załamanie nerwowe, ale na koniec wybiera życie uczciwe, zostając dostawcą zakupów. Wzruszające. „Amerykańskie ciacho” to kino wymagające. Widz musi akceptować napadające go co chwilę uczucie zażenowania. Dlatego lepiej, żeby nikt się w to czerstwe ciacho nie wgryzał – szkoda zębów, a przy okazji czasu i pieniędzy na bilet. Czytelnik nowoczesny Cienkie, przenośne urządzenia e-bookowe – Amazon Kindle, Sony Reader, Nintendo DS czy najświeższy, polski eClicto - stworzyły zupełnie nową jakość czytelnictwa. Zdolne są pomieścić tysiące tekstów, wyświetlanych na ekranach łudząco przypominających papier. Przenośna biblioteka pozwala za każdym razem dobrać dzieło literackie odpowiadające aktualnemu nastrojowi. Zabiegany i zdezorientowany człowiek współczesny nie lubi bądź nie jest już nawet zdolny czytać od deski do deski; za dużo dzieje się wokół, aby to on miał dostrajać się do lektury; książka, którą rozpoczął rano w metrze, w czasie wieczornego powrotu z pracy okazuje się nieznośna. Znudzony, zamiast męczącego Tołstoja sięgnąłby chętniej po takiego harlequina; może marzy nawet o ukochanym fragmencie. Urządzenia e-bookowe pozwalają ślizgać się po powierzchni własnych doznań; niektóre brną dalej, skoro oferują choćby podbijającą nastrój muzykę czy efekty - np. odgłos trzaskających płomieni (Nintendo DS). Zdaje się to zwycięstwem pustej formy nad treścią, skupieniem i wysiłkiem duchowym. Zjawisko wpisuje się w ogólną cyfryzację ludzkiego życia, przeszczepiając sferę intymną do komputera. Współczesny młody człowiek niemal co dzień odwiedza przyjaciół na Facebooku, a komórka rozprasza go na każdym kroku. Teraz nowoczesna technologia wykrada jeszcze literaturze jej wyjątkowość. Wirtualna przestrzeń rozpycha się łokciami. W grudniowym repertuarze Teatru Praga znaleźć można było „Gry (w) pana Cogito” w reżyserii Tomasza Rodowicza. Zamiast podjęcia dyskursu z poezją Zbigniewa Herberta, sztuka okazała się jedynie nieudolnie urozmaiconą recytacją jego wierszy. Spektakl oparty został na koncepcji gry, co samo w sobie jest dosyć interesujące. Jednak bardzo szybko przekonujemy się, że poszczególne etapy, szumnie nazywane np. „Grą metafizyczną” czy „Grą duszy z ciałem”, są jedynie wyrwanymi z kontekstu przedstawieniami wierszy polskiego poety. Autorzy „Gier…” zamierzali w spektaklu zsynchronizować słowo, ruch i muzykę, co miało pozwolić osiągnąć im „teatralny absolut”. Niestety, jedyne, co z tego wynikło to m.in. przypadkowe zderzenie dwóch jadących na hulajnogach po scenie aktorów. Plus za to, że w miarę szybko się pozbierali i kontynuowali odtwarzanie ról. Aktorzy (wszyscy dosyć młodzi) nie są przekonujący. Wręcz powiewa z ich słów przykra woń szkolnego teatrzyku, gdzie uczniowie pilnują, żeby nie zgubić jakiegoś słowa, jednocześnie usiłując włożyć w recytację całą swoją artystyczną niemoc. Wiodąca aktorka damska popisuje się przed publicznością swoimi umiejętnościami gimnastycznymi, co wskazuje jedynie na to, że nigdy nie miała problemów z wychowaniem fizycznym. Z kolei wyróżniający się aktor męski zwracał uwagę swoim zabawnym, zbyt naturalnym sposobem bycia i nieokrzesanym wschodnim akcentem. Struktura spektaklu nie zaskakuje widza. Finał jest kwintesencją banału, kiedy wszyscy aktorzy siadają przed publicznością (każdy się bawi jakimś dziwnym przedmiotem np. małym żelazkiem) i wspólnie recytują patetycznie „Przesłanie pana Cogito”. | 19 | 2010 styczeń pon. wt. pon. śr. czw. pt. sob. niedz. wt. śr. czw. pt. wrzesień sob. niedz. 1 2 3 4 5 6 7 8 9 pon. wt. śr. czw. pt. sob. niedz. 1 2 3 4 5 1 2 3 10 11 12 13 14 15 16 6 7 8 9 10 11 12 4 5 6 7 8 9 10 17 18 19 20 21 22 23 13 14 15 16 17 18 19 11 12 13 14 15 16 17 24 25 26 27 28 29 30 20 21 22 23 24 25 26 18 19 20 21 22 23 24 31 27 28 29 30 25 26 27 28 29 30 31 luty czerwiec pon. pon. wt. śr. czw. pt. 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 marzec czw. pt. 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 4 5 6 14 15 16 17 18 19 20 11 12 21 22 23 24 25 26 27 18 28 29 30 25 lipiec pon. wt. śr. czw. pt. 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 kwiecień pon. śr. sob. niedz. wt. śr. pon. sob. niedz. wt. śr. pt. sob. niedz. 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 czw. pt. sob. niedz. 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 sierpień czw. sob. niedz. październik wt. pon. wt. śr. czw. pt. sob. niedz. 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 pon. wt. śr. czw. pt. sob. niedz. 1 2 3 7 8 9 10 13 14 15 16 17 19 20 21 22 23 24 26 27 28 29 30 31 listopad pon. wt. śr. czw. pt. 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 grudzień pon. wt. sob. niedz. śr. czw. pt. sob. niedz. 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego fot. Anna Zakrzewska maj