Wywiad z Prezydentem Gdańska Pawłem Adamowiczem

Transkrypt

Wywiad z Prezydentem Gdańska Pawłem Adamowiczem
Panie Prezydencie, serdecznie dziękujemy za to, że zechciał się Pan z nami
spotkać mimo bardzo napiętego grafiku. Tematem wywiadu, który z Panem
przeprowadzimy jest „25 lat wolności”. Jest Pan Prezydentem miasta, w którym
wszystko się zaczęło, skąd zaczął wiać wiatr wolności, skąd wołał zew wolności, a
ponadto miasta wielokulturowego, nowoczesnego i zawsze otwartego na zmiany.
Pytania, które przygotowaliśmy dotyczyć będą zarówno Polski, jak i naszego Gdańska
na przestrzeni minionego ćwierćwiecza.
Czy uznaje Pan 4 czerwca za Święto Wolności? W końcu w 1989 roku miały
miejsce tylko częściowo wolne wybory (co zostało ustalone podczas Okrągłego Stołu), a
PZPR zdobyła ustawowo 65% miejsc w Sejmie. Czy o taką Polskę Pan walczył, stojąc na
czele strajkujących studentów w 1988 roku na UG?
Dla mnie datą bardziej przełomową jest 31 sierpnia 1980 roku, czyli podpisanie
porozumień sierpniowych, podjęcia kompromisu między strajkującymi stoczniowcami,
opozycją demokratyczną, a reżimem komunistycznym. Ale 4 czerwca jest również bardzo
ważną datą, dlatego, że było to dopełnienie, czy aneks do podpisanych dziewięć lat wcześniej
porozumień. Nie byłoby Okrągłego Stołu, tym samym wyborów 4 czerwca, gdyby nie sukces
porozumienia, kompromisu politycznego z sierpnia ‘80 roku. Nie mówię tego, żeby
pomniejszyć wagę tych wyborów, tylko pokazać je w szerszym kontekście. Strajkując w maju
‘88 roku, decydując się na przyjęcie kierowania tym strajkiem, ani ja, ani też moi koledzy nie
przewidywaliśmy 4 czerwca wyborów, ani tym bardziej powołania chwilę później
pierwszego, niekomunistycznego premiera w tej części Europy. Podejmowaliśmy się tego
strajku w moralno-politycznym geście solidarności ze strajkującymi pracownikami Stoczni
im. Lenina. W drugim planie były nasze postulaty studenckie, ale one były bardziej
przykrywką dla naszych prawdziwych intencji, bo w ten sposób chcieliśmy być bardziej
skuteczni w pozyskiwaniu sympatii innych studentów, którzy niekoniecznie byli tak
upolitycznieni i solidarnościowo zorientowani jak my. Stosowaliśmy wtedy znaną metodę
Józefa Piłsudskiego, iż najszersze warstwy społeczne trzeba pozyskać socjalistycznymi
hasłami, w taki sposób przekonując ich do ideału niepodległości. My tak samo ubieraliśmy te
postulaty strajkowe w studencką wersję, chociaż celem bezpośrednim była reaktywacja
solidarności i kompromis. Czyli bez wątpienia 4 czerwca to przełomowa data, ale
emocjonalnie i historycznie jest mi oczywiście bliżej do 31 sierpnia. Nie tylko dlatego, że
miałem wtedy 15 lat.
Czy zgadza się Pan ze słowami Joanny Szczepkowskiej, że 4 czerwca skończył się
w Polsce komunizm? Przecież on nie został do końca rozliczony. Czy uważa Pan, że
lustracja w Polsce przebiegła właściwie? Czy ci, którzy powinni, ponieśli według Pana
odpowiedzialność za swoje decyzje, czyny?
Moim zdaniem Joanna Szczepkowska trochę na wyrost, tak w entuzjazmie, to
powiedziała. Myślę, że i ona, jak i my wszyscy wiedzieliśmy, że jeszcze długa droga przed
nami. Pamiętam słowa profesora, ks. Józefa Tischnera, który upowszechnił znane wcześniej
pojęcie homo sovietivus, czyli człowieka radzieckiego, człowieka, który jest wychowany w
komunizmie i który się bardzo wolno zmienia. Musi przeminąć parę pokoleń Polaków,
abyśmy mogli się wyzwolić z tej mentalności.
Rozliczenia. Moje zdanie w tej kwestii ewoluuje, zmienia się. Co prawda nigdy nie
należałem do tych osób, które by na latarniach wieszały komunistów, chociaż sam
wielokrotnie śpiewałem słynną, niezbyt inteligentną piosenkę „a na drzewach zamiast liści
będą wisieć komuniści”. Oczywiście komuniści się tym nie przejmowali, to raczej myśmy
sobie dodawali animuszu. Dzisiaj jak słyszę tę piosenkę, to (śmiech) przeżywam taki
surrealizm, bo gdzie ci komuniści? Nigdy nie miałem chęci odwetu, ale pamiętajmy przebieg
stanu wojennego. Przy wszystkich jego dramatyzmach był moim zdaniem łagodny, mimo
„Wujka”, ofiar w Gdańsku, jako społeczeństwo nałożyliśmy na siebie samoograniczenie.
Jadwiga Staniszkis na początku lat 80-tych, a więc jeszcze przed Okrągłym Stołem i rządem
Mazowieckiego wprowadziła pojęcie samoograniczającej się rewolucji, według której należy
brać pod uwagę szeroki kontekst geopolityczny. Polska nie jest samotną wyspą, a my nie
możemy robić co nam się żywnie podoba, musimy się liczyć z „wielkim bratem” na Kremlu,
musimy być realistami. Na czym polega moja ewolucja? Czym innym jest mówienie o
tamtych wydarzeniach z perspektywy tego, co już wiemy. Rozróżniacie te dwa porządki? Nie
myślałem wtedy o odwecie, o tym, żeby komunistów wieszać, wsadzać do więzień. Mnie
bardziej interesowało przejmowanie państwa, samorząd, korzystanie z wolności, pozytywna
motywacja. Kraj był zdewastowany, mimo, że nie było wojny, był mocno poturbowany, nie
było przygotowanych kadr, nie było ludzi, którzy by się znali na ekonomii. Wszystkiego
brakowało.
Z dzisiejszej perspektywy dla mnie ważniejsze jest to, co pozytywnego dało się w
Polsce zbudować niż to, że Kiszczak nie siedzi w więzieniu, Jaruzelski umarł bez poniesienia
odpowiedzialności. Nie mam z tym problemu, mogę spać spokojnie, chociaż krzyczałem w
grudniu 1981 i 1982 roku - „znajdzie się pała na dupę generała”, „wszystkie wrony na Plac
Czerwony”. Pewnie gdybym wtedy spotkał generała Jaruzelskiego sam na sam
prawdopodobnie bym go pobił. Ale z latami emocje opadają i przychodzi racjonalne
myślenie.
Kto według Pana szczególnie przysłużył się budowaniu nowej, wolnej Polski i
dlaczego akurat te osoby? Czy według Pana wszyscy, którzy walczyli w Solidarności są
dziś godnie traktowani, czy może tylko niektórzy z nich?
To jest ogromny problem, ten sam był w latach dwudziestych, trzydziestych ubiegłego
wieku w II RP. Dawniej Peowiacy, Legioniści, konspiratorzy, nie zawsze odnajdywali się w
nowej rzeczywistości. Głodowali, byli nieszczęśliwi, czuli się niedoceniani. Kiedy ja się
decydowałem do robienia czegoś to nie po to, żeby później dostawać odznaczenia (chociaż je
dostałem) i nie po to, żeby mi później stawiać pomniki. Chociaż rozumiem gorycz tych,
którzy siedzieli w więzieniu, mieli problemy z SB. Zresztą prasa opisywała takie przypadki,
np. słynnego drukarza wydawnictwa Nowa, który praktycznie ma zniszczone życie, jest
psychicznie i fizycznie wrakiem, a jego brat-agent żyje na zachodzie szczęśliwy. To po
ludzku denerwuje. Tutaj bez wątpienia powinno państwo polskie ludzi autentycznie
zasłużonych, którzy mocno wycierpieli, otoczyć pomocą socjalną. Tu się zgadzam.
Od samego początku główni przywódcy Solidarności mówili, że musimy być skromni,
kiedy wszyscy przeżywają kłopoty ekonomiczne, to aktywiści nie powinni odcinać kuponów.
Krzyż Wolności i Solidarności ustanowiono dopiero w roku 2010. Im więcej lat minie od
pamiętnych wydarzeń, tym bohaterowie zaczynają się różnić, kłócić. Podobnie było we
Francji czy w Rosji, bo człowiek jest wszędzie taki sam, więc tym bym się nie przejmował.
To co, że później śp. Anna Walentynowicz mówiła – „Wałęsa to agent, motorówką
przywieziony”, i mówiła mi to prosto w oczy, pamiętam tę rozmowę jak dziś. Nie jest
powiedziane, że jak ktoś był przywódcą na początku, to będzie nim do końca, bo nie ma do
tego predyspozycji, nie ma umiejętności, wchodzą następne grupy osób, jest pewna
konkurencja, a tu niektórzy zaczęli się obrażać i oczywiście zazdrościć przede wszystkim
Wałęsie. Jego rola bez wątpienia jest ponad przeciętna, to on jest realnym współarchitektem
tych zmian.
Na czym według Pana polega fenomen Lecha Wałęsy? Dlaczego jest bardziej
doceniany za granicą niż w Polsce? Czy uważa Pan gloryfikacje Lecha Wałęsy za jego
życia za słuszną? Nazywanie jego imieniem rożnych instytucji, placów, czy lotniska w
Gdańsku?
Z Wałęsą wszyscy mamy kłopot, bo z jednej strony go kochamy, ale z drugiej strony
on swoimi wypowiedziami, uwagami, zachowaniem sprawia nam przykrość. Uważam, że to
nie licuje z jego legendą i nie raz z nim na ten temat rozmawiałem. To była moja świadoma
decyzja, żeby lotnisko nazwać imieniem Lecha Wałęsy, bo po prostu jemu się to należy. To
po pierwsze). Po drugie, nie mamy bardziej znanego gdańszczanina na świecie i po trzecie
byłoby dziwnie gdyby lotnisko było bez imienia Lecha Wałęsy (śmiech). To jest takie
Amerykańskie i myślę, że po jego śmierci (niech żyje sto lat, oczywiście życzę mu tego)
będziemy też prowadzić spory, ale bez wątpienia jego zachowanie w czasie internowania,
jego trzeźwe zachowanie wcześniej i później w 1988 roku, pierwszy etap rozmów z
komunistami, Okrągły Stół ma ogromne znaczenie. Jego prezydentura jest niedoceniana,
wszyscy przyjmują ją jak coś oczywistego, np. wyprowadzenie armii radzieckiej z Polski.
Ktoś, kto kompletnie nie zna historii, kto jest kompletnym ignorantem, by nie powiedzieć
mocniej, może przechodzić do porządku dziennego nad faktem wyprowadzenia pół miliona
żołnierzy z naszych terenów. To coś niebywałego. Te negocjacje z Jelcynem to był
majstersztyk, za to jedno Wałęsa powinien dostać pomnik. Bo to wcale nie było takie
oczywiste. Wałęsa popełnił też szereg błędów, ale on jest nieodrodnym dzieckiem
komunizmu. Tak jak każdy z nas ma geny po swoich rodzicach, ale jest też coś takiego jak
gen społeczny, ten kontekst kulturowo- społeczny środowiska, w którym przyszedł na świat,
w którym się wychowywał itd.
Jak ocenia Pan Polską demokracje na przestrzeni 25 lat? Profesor Paweł
Śpiewak pod koniec października zeszłego roku użył nawet sformułowania: „Przez lata
karmiono nas tezą, ze Polska demokracja jest młoda i musi sie dopiero wszystkiego
nauczyć. Ale zanim zdążyła sie czegokolwiek nauczyć, stała sie sklerotyczna. Zestarzała
sie, zanim dojrzała”. Zgadza sie Pan z tą tezą?
Ona jest mocna, moim zdaniem wyraża wiele słusznych uwag, ale jak każda, ostro
wypowiedziana zawiera w sobie uproszczenie. Do końca wszystkiego nie opisuje. Ja też nie
jestem zadowolony z naszej demokracji, ale to my ją tworzymy. Dziś 60% Polaków nie chce
brać udziału w procedurach demokratycznych, to co mamy ich zmusić? Ja na przykład
byłbym zwolennikiem wprowadzenia przymusu głosowania (tak jak w Belgii), ale trzeba
spytać czy kolega byłby za tym, czy drugi kolega byłby za tym, czy wasi rodzice byliby za
tym. W Belgii trzeba iść, to obowiązek. Korzystasz z pomocy państwa, płacisz podatki, masz
też obowiązek pójścia i głosowania. Możesz wrzucić pustą kartkę, ale masz pójść. Jak nie
pójdziesz zapłacisz grzywnę. Wielu Polaków reprezentuje filozofię „tumiwisizmu” i być
może metodami administracyjnymi trzeba przyuczyć, wychowywać. Oczywiście brzmi to
strasznie, rozumiem, ale być może właśnie prawo trzeba przystosować do mentalności
społeczeństwa. Jestem politykiem lokalnym, słyszę narzekania na mój temat. To
charakterystyczne, że większość narzekających w niewielkim stopniu angażowało się w
jakąkolwiek, nawet minimalną, aktywność społeczną. Mówi się, w pewnym uproszczeniu, że
ten może narzekać, kto w procedurach demokratycznych naprawdę bierze udział, stara się
wpływać na wybór. Interesuje się kto jest jego radnym, posłem, jak go coś zdenerwuje to
wyśle emaila, znajdzie na Facebooku. Oczywiście jeden odpisze, drugi nie odpisze, ja zawsze
staram się odpisywać. Moim zdaniem narzekaj, ale bądź aktywny, nim zaczniesz narzekać to
pokaż, co zrobiłeś w swoim środowisku.
Czy według Pana Polska odpowiednio zagospodarowała te 25 lat? Czy idziemy
dobra drogą? Co robimy dobrze, a co źle?
To jest pytanie do każdego z nas - Polaków. Każdy z nas dostał wolność. Jak jechałem
po raz pierwszy za granicę w 1980 roku do Kanady, to moi rodzice kilka nocy stali po
paszport. KILKA NOCY PO PASZPORT! To było urągające ludzkiej godności. Dzisiaj
każdy jedzie gdzie chce, dokąd chce. Cenzura? Wolność słowa? Przecież na lekcjach nie
można było mówić o Katyniu, wypowiadać swoich poglądów, bo można było sprawić tym
nauczycielowi kłopot, albo można było mieć samemu kłopot. Pamiętam pory jak jedna z
nauczycielek spotykała się z moją mamą i tłumaczyła, żeby mój starszy brat powstrzymał się
o opowieści o Katyniu czy 17 września 1939 roku. Mamy wolność! Wolności nie należy
mylić z dobrobytem, z bezpieczeństwem socjalnym. To jest podstawowy problem, który
wielu z nas ma. Demokracja to procedura podejmowania decyzji, jest sposobem
organizowania się społeczeństwa, natomiast dobrobyt nigdy nie będzie w równym stopniu
rozłożony, to były utopie komunistyczne, że wszyscy mamy te same żołądki. To jest rola
gospodarki i tu należy postawić pytanie o kulturę przedsiębiorczości, o to jak wolność
gospodarczą zagospodarowujemy, żebyśmy byli aktywni i świadomi, jaki zawód i kierunek
wybieramy. Myślę, że mamy bardzo wielu Polaków, którzy świetnie zagospodarowali
wolność. Znam na przykład przedsiębiorcę Ziaję, który rozpoczął działalność gospodarczą
równo 25 lat temu. Ma rodzinną firmę kosmetyczną, o tej samej nazwie. Sam używam jego
kosmetyków. Jemu nikt tego nie dał. On nie odziedziczył nic po rodzicach, żadnego majątku.
Był farmaceutą, zrobił pierwszy krem oliwkowy, zarobił pieniądze, mógł od razu je zamienić
w BMW, pojechać na drogie wakacje, ale inwestował i dzisiaj jest człowiekiem bardzo
zamożnym. Jest kreatorem, chce coś zbudować, dać ludziom pracę, ma wyższe potrzeby. On
pięknie realizuje daną mu wolność. Natomiast, jako naród, porównywając się do Czechów,
Słowaków, Węgrów, Rumunów, Bułgarów, czy Ukraińców wypadamy nieźle, nawet dobrze.
Oczywiście można zadać pytanie, czy mogliśmy osiągnąć więcej? No tak - moglibyśmy.
Każdy z nas by mógł. Ja też mógłbym być już profesorem.
Czy uważa Pan, że są obecnie ludzie, organizacje czy partie polityczne, które
mogą zagrażać wolności? Jeśli tak, to dlaczego?
Jak powiedział Jan Paweł II – „wolność, demokracja nie jest nikomu raz na zawsze
dana”. Oczywiście są różne gwarancje, np. konstytucja. Nawet rząd PRL-u uznawał
Deklarację Praw Człowieka i Obywatela, więc myśmy się na nią powoływali. Pamiętajmy
jednak, że najważniejsze jest to, co jest przedpolityczne, przedinstytucjonalne, czyli kultura,
świadomość społeczna. Ona ewoluuje, zmienia się. Dzisiaj rzeczywiście jest wielu ludzi, dla
których demokracja jest niepotrzebna. Oni poszliby na skróty. Przeciwników zamknęliby do
więzienia. W imię słuszności swoich racji. Ci, którzy w przeszłości wsadzali do więzień mieli
na ustach frazesy - walczyli o dobro proletariatu, ludu pracującego, miast, wsi. Dziś nie
zagraża nam likwidacja demokracji, aczkolwiek takie głosy, nierozsądne, które politolodzy
nazywają antysystemowymi wypowiedziami czy zachowaniami, oczywiście są, nie chce
podawać tych przykładów, wy je znacie. Trzeba na nie reagować, żeby społeczeństwo
aktywne, które się z tym nie zgadza reagowało i mówiło „słuchaj, słuchaj emocje na wodzy”
itd. To wydaje się istotne. Wyzwaniem jest, żeby w każdy pokoleniu szukać utalentowanych
ludzi, którzy chcieliby trafić do życia publicznego. Nie karierowiczów, ale ludzi, którzy są
przepojeni jakimiś ideami, jakąś wrażliwością, którzy nie są owładnięci chęcią robienia tylko
kariery, bo dzisiaj jest erupcja egoizmu. Dlatego słusznie mówił Jan Paweł II i ks. Tischner –
„wolność musi iść w parze z solidarnością”. W rewolucji francuskiej to się nazywało
braterstwo. Ale my mam lepsze słowo – SOLIDARNOŚĆ, czyli jeden drugiemu będziesz
pomagał brzemiona nosić. Niech każdy z nas rozejrzy się wokół siebie a znajdzie ogromną
liczbę osób, którym może pomóc. Trzeba chcieć, a nie mówić: „idź do MOPS-u” albo „idź do
prezydenta”, tylko „zrób coś z siebie dla innych”. Ja opiekuję się kilkoma rodzinami i może to
powoduje, że mój egoizm jest pod kontrolą.
Niedawno było głośno o petycji do Prezydenta Bronisława Komorowskiego w
sprawie nadania terenom postoczniowym statusu Pomnika Historii. Widziałem pod
jednym z artykułów nieprzychylne temu pomysłowi komentarze. Uważa Pan, że miejsce
to powinno stać się Pomnikiem Historii? Kilka lat temu był pomysł wpisania dźwigów
stoczni na listę UNESCO, ale się nie udał.
Tutaj mamy do czynienia ze skrzyżowaniem pewnego „chciejstwa”, myślenia
utopijnego, oderwanego od realiów prawa gospodarki, ze zwykłym ludzkim żalem,
sentymentem, tęsknotą. Kiedy jadę do Berlina to się zastanawiam, dlaczego Berlińczycy,
rozebrali Mur Berliński. Zostawili tylko niewielkie fragmenty. Zwyciężył pragmatyzm.
Przestrzenie pomiędzy murami zostały zabudowane domami, hotelami, biurowcami. Nikt nie
chciał tego muru, może to było świadome, nie chciano zostawić Berlina Wschodniego jako
skansenu NRD. Gdańskowi i Stoczni Gdańskiej im. Lenina też nie potrzeba skansenu. Jest
potrzebne ECS i myśmy je wybudowali wbrew wielu krytycznym uwagom, bo jest potrzebne
takie miejsce. Plan zagospodarowania przestrzennego w sposób publiczny, transparentny,
przejrzysty przez kilka lat był opracowywany przy udziale ekspertów i co więcej władza
państwowa w postaci Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków kazała zachować pod ochroną
konserwatorską wybrane obiekty, a te, które nie mają wartości historycznej mogą podlegać
rozbiórce. Dziwię się, że wielu ludzi, którzy teraz wyrażają różne opinie, 10 lat temu w ogóle
się tym nie interesowało. Miasto nie stoi w miejscu, idzie do przodu. Spóźnisz się - nie
zabierzesz głosu, sprawy idą do przodu. Te tereny będą kiedyś dzielnicą mieszkaniową i
biurową. Proces zabudowywania potrwa wiele lat. Będą rodziły się wasze pierwsze dzieci, a
przypomnicie sobie moje słowa, że jeszcze te tereny będą w czasie zabudowy. Dlaczego tak
jest? Bo kluczem do zrozumienia miasta jest pojęcie chłonności. Ja to tłumaczę wszędzie, ale
to się ciężko przebija, chociaż to jest takie proste. Chłonność oznacza, że ludzie, firmy chcą i
mają pieniądze, aby kupić, wynająć powierzchnię biurową, handlową czy mieszkaniową. W
Gdańsku corocznie oddaje się do użytku mniej więcej 4-5 tysięcy mieszkań, czyli mniej
więcej tyle osób jest w stanie kupić te mieszkania. Dla porównania w Warszawie takich
mieszkań się sprzedaje 10 tysięcy. Terenów do zabudowania w Gdańsku mamy jeszcze
mnóstwo: wzdłuż alei Grunwaldzkiej, dawne koszary wojskowe, przy ulicy Słowackiego, na
Zaspie. Inwestor, który podejmuje ryzyko gospodarcze ma do wyboru: wybuduje tu, tam lub
tam. Kieruje się tym gdzie taniej, gdzie jest lepsza infrastruktura, więc te tereny będą, moim
zdaniem, długo jeszcze czekały na pełne zabudowanie. Oczywiście staramy się zachęcać do
inwestowania na tych terenach, które – przypomnę – nigdy nie były własnością miasta. To
państwo zdecydowało się na sprzedaż Stoczni Gdańskiej. Pracujemy nad różnymi sposobami
ochronienia dźwigów. Kupiliśmy jako miasto pierwszy dźwig, chcemy kupić następny, żeby
ten krajobraz zachować, żeby dźwigi były wpisane w nową urbanistykę tego miejsca. \
Czy według Pana młodzi ludzie w Gdańsku doceniają wywalczona wolność? Czy
angażują się w życie społeczne? I co należy robić, aby ten duch wolności w młodym
pokoleniu istniał i trwał?
Moja córka ma 11 lat i teraz wspólnie czytamy „Kamienie na Szaniec”. Wbrew
pozorom nie jest to książka oderwana od dzisiejszych czasów. Oczywiście opisuje czasy
okupacji niemieckiej, ale opisuje coś, co było niezwykle imponujące - żywot młodych ludzi,
którzy wyróżnili się spośród innych rówieśników i wzięli odpowiedzialność za kraj. Moim
zdaniem czy to jest okupacja niemiecka, PRL, czy niepodległa Polska to zawsze młody
człowiek, Polak powinien sobie odpowiedzieć na pytanie - jaka jest moja rola w kraju? Co ja
mogę zrobić dla kraju? Przytaczając słynne powiedzenie Kennedy’ego - „nie pytaj, co
Ameryka może zrobić dla Ciebie, zapytaj, co Ty możesz zrobić dla Ameryki”. Ja to za
Kennedym często powtarzam – „nie pytaj się, co Adamowicz dla Ciebie zrobi, co miasto dla
Ciebie zrobi, co Tusk z Kopacz i Komorowskim dla Ciebie zrobią, ale co ty zrobiłeś dla
Gdańska, co ty dla Polski zrobiłeś, co ty zamierzasz zrobić”. Wszyscy roszczeniowo mówią –
„dajcie, dajcie”. Nikt nikomu nic nie dał, mi też nikt nic nie dał. Nie ma lepszego, czy
gorszego pokolenia. Za moich czasów, w konspirację solidarnościową angażował się
niewielki odsetek ludzi. Na palcach rąk można ich policzyć. Strajkujących na Uniwersytecie
Gdańskim w szczytowym momencie było około tysiąca studentów. Jak się dowiedzieli, że
Kiszczak rozwalił strajk w Nowej Hucie to zaczęli wychodzić ze strajku, bali się. Ludzi
aktywnych jest zawsze mniejszość. Ważne jest, by ta mniejszość przynajmniej troszeczkę się
rozrastała, a z kolei większość, żeby przynajmniej coś z siebie dawała, np. w postaci
darowizny na organizacje charytatywne, głosując na Budżet Obywatelski, udzielają się w
wolontariacie, pisząc petycję. Najważniejsze jest to, żeby się interesować, śledzić, wiedzieć
co się dzieje. Z danych socjologicznych wynika, że w masie młodzież jest bierna. Wy
jesteście wyjątkiem i prawdopodobnie wejdzie wam to w krew. Będąc dorosłymi nie
zapomnicie
o
wyborach
samorządowych,
parlamentarnych,
europarlamentarnych,
prezydenckich. Jak mówi Wojciech Młynarski - „Róbmy swoje!” Wierzysz? To rób i nie
patrz na innych. Nie zapomnę, że roku 1986 i 1987 znalezienie mieszkania na przechowanie
bibuły było strasznie kłopotliwe. Ludzie mówili mi – „po co to robisz, komuna będzie
rządziła po wieczność, daj sobie spokój, zajmij się biznesem, seksem, studiowaniem”. Stało
się inaczej. Robiłem dalej swoje i jestem z tego dumny. Paru moich kolegów mówi dzisiaj –
„miałeś rację Paweł”.
Z perspektywy młodego człowieka Polska scena polityczna jest rozbita, skłócona,
a przecież główne partie maja korzenie solidarnościowe. Jakie jest na to lekarstwo? Jak
rozmawiać o jedności z perspektywy tych 25 lat?
Nie ma sensu rozmawiać o froncie jedności narodu. Solidarność była zróżnicowanym
ruchem społeczno-politycznym w latach 80-tych. Łączyła ateistów, jak i ultra katolików,
ludzi odwołujących się do ideologii Romana Dmowskiego, narodowej demokracji, jak i
tradycji partii socjalistycznej, a większość w ogóle nie miała żadnych ideologicznych
przekonań. Ale na tym polegała siła tego ruchu, żeby zjednoczyć jak najszersze warstwy.
Przecież o to samo chodziło Piłsudskiemu i poprzednim przywódcom walki o niepodległość.
Co zrobić, żeby wciągnąć jak najszersze grupy społeczne do ruchu. To się udało, natomiast
jak już przyszła demokracja, nastąpiło przywrócenie wolnego rynku, to przestał istnieć strach
przed armią czerwoną, przed nuklearnym szantażem. Nastąpiła fragmentaryzacja, podział.
Oczywiście ja też boleję nad słowami, których używał wtedy Wałęsa i inni. Te kłótnie
musiały boleć, były niezrozumiałe dla społeczeństwa. Myślę, że po 25-ciu latach powinniśmy
dbać, aby elity polityczne miały uzgodniony pewien zespół wartości i zasad, które są, bez
względu na to kto rządzi, wspólne. To jest polityka zagraniczna, obronna, miejsce Polski w
Europie i świecie, czyli po prostu taki konsensus. Niepokojące były głosy, że wybory były
sfałszowane. To było nierozsądne, niemądre i szkodliwe. Gdy ludzie to słyszą, zaczynają
kwestionować porządek demokratyczny, coś tu nie gra. Inna rzecz, że oczywiście państwowa
komisja wyborcza też się skompromitowała przez tę technologię.
Czerpmy ze skarbnicy solidarnościowej! Po pierwsze - jedność w różnorodności, czyli
coś nas łączy ponad podziałami. Po drugie - styl uprawiania polityki. Starajmy się unikać
agresji, mocnych słów, takich które palą mosty, bowiem to może demoralizować część
społeczeństwa i źle mówi o klasie politycznej. Po trzecie - Solidarność to też jest dbałość o
tych, którym się nie powodzi, o wykluczonych, czy tych, którym grozi wykluczenie, czyli
wrażliwość społeczna. Ja bym przede wszystkim zwracał uwagę na styl. Jak mówił Norwid –
„trzeba się pięknie różnić”. Potrzebujemy jeszcze co najmniej 20 lat może 25, żeby stać się
krajem, który może spełnić socjalne, bytowe aspiracje Polaków. W związku z tym, ludzką
energię trzeba gromadzić ku pozytywnym działaniom, natomiast energia, która ulega
rozpraszaniu na kwestie marginalne, bezsensowne budzi we mnie sprzeciw. Ja po prostu nie
lubię bić piany, tu mnie bierze wściekłość. Lubię myśleć o pomysłach, rozwiązaniach
problemów, a nie zajmować się marginalnymi, wymyślonymi problemami. To wydaje mi się
bardzo istotne.
Dziękujemy bardzo za udzielenie wywiadu, za poświecony nam czas. To było dla
nas bardzo ciekawe doświadczenie i zaszczyt, ze mogliśmy porozmawiać z Prezydentem
Gdańska, miasta w którym wszystko sie zaczęło.

Podobne dokumenty