PROZA ŻYCIA ROZA ŻYCIA przed sądem poezji przed sądem poezji

Transkrypt

PROZA ŻYCIA ROZA ŻYCIA przed sądem poezji przed sądem poezji
PROZA
ROZA ŻYCIA przed sądem poezji
co dzień na kolumnie (gazety) warszawski vice-Wersal
nieistniejącej dzielnicy przeciw szlagierom
autentyk
Felietony pisane przez Stanisława Jerzego Leca przez kilka miesięcy na przełomie 1936 i 1937 roku dla „Dziennika Popularnego”155 zapełniają pewną
lukę w obrazie świata budowanym w jego twórczości. O jaką lukę chodzi?
Wiersze satyryczne, fraszki i aforyzmy wyabstrahowują niektóre cechy postaci
lub relacji międzyludzkich, będąc jakby ich destylatami. Brak w nich miejsca na ujęcia pełniejsze, bogate w „życiowe” szczegóły. I chociaż spod pióra
Leca wyszły felietony satyryczne, a nie realistyczna proza, to jednak skala
i charakter tego gatunku, sytuującego się na pograniczu literatury i dziennikarstwa, pozwoliły autorowi na zaiste malownicze sportretowanie tak
dołów, jak i wzgórz (bo jednak nie wyżyn) społecznych.
co dzień na kolumnie (gazety)
Felieton zaliczany jest do publicystyki, ze wskazaniem, iż „często posługuje się
[on] literackimi środkami ekspresji”156. „Dziennik Popularny” nie umieszczał w zasadzie na swoich łamach tekstów literackich157, lecz, jak zauważa
Po wojnie tylko jeden z nich, O procedurze, czyli na platformie nieporozumień (z 12 grudnia 1936) został przedrukowany w: Warszawscy „pustelnicy” i „bywalcy”, red. J.J. Lipski, t. II:
Felietoniści i kronikarze 1900—1939, Warszawa 1973, s. 437—438.
156
M. Głowiński, Felieton, hasło w: M. Głowiński, T. Kostkiewiczowa, A. Okopień-Sławińska, J. Sławiński, Słownik terminów literackich, Wrocław 1988, s. 139.
157
Wyjątkiem była drukowana w odcinkach powieść Emila Zegadłowicza Egzystencje.
Od 1 stycznia do 2 marca 1937 roku (czyli do zamknięcia pisma) ukazały się łącznie 82
odcinki tej powieści, którą autor ogłosił ostatecznie pod tytułem Martwe morze. Pamiętnik
Jana z Oleju Zydla.
155
Proza życia przed sądem poezji
•
101
Piotr Stasiński, cechą prasy dwudziestolecia było to, że nawet w dziennikach
„uprawiano gatunki o mniejszych czy większych pretensjach do literackości”,
co nobilitowało i temat, i pismo158. Nieodległa tradycja i bieżąca konkurencja z gatunku felietonistycznego czyniła perłę literatury — mam na myśli
oczywiście felietony Bolesława Prusa i Antoniego Słonimskiego. Gwoli sprawiedliwości należy jednak dodać, że obaj ci pisarze mieli jako autorzy Kronik
tygodniowych znacznie więcej czasu na literackie i myślowe dopracowanie
swych tekstów niż Stanisław Jerzy Lec, który podjął się iście maratońskiego
wysiłku pisania felietonu (z przerwami) codziennie — włącznie z żydowską
sobotą i katolicką niedzielą159. W porównaniu z felietonami Słonimskiego,
które ukazywały się w „Wiadomościach Literackich” od 1927 do 1939 roku,
cykl Lecowski był dziełem efemerycznym, lecz intensywnym — trwał prawie
tak długo jak samo pismo, utworzone z inicjatywy PPS i KPP, a ukazujące się
(w wysokim nakładzie 50 tys. egzemplarzy) od października 1936 do 2 marca
1937 roku, gdy zostało nakazem władz zlikwidowane. Miało charakter informacyjno-polityczny, przez cały okres jego istnienia laitmotivem doniesień
zagranicznych była trwająca od lata 1936 roku wojna domowa w Hiszpanii
(w felietonach Leca pojawiają się kilkukrotnie aluzje do walki o Madryt).
„Dziennik…” związany był z Antyfaszystowskim Frontem Ludowym oraz
z ideami prezentowanymi na odbytym we Lwowie w dniach 16—17 maja
1936 roku Zjeździe Pracowników Kultury, zwołanym „w obronie wolności,
kultury i pokoju”, zagrożonych przez faszyzm; jak pisałam, Lec był uczestnikiem owego kongresu. W numerze z 24 listopada, w którym wydrukował swój pierwszy felieton, opublikowany został słynny artykuł-apel Marii
Dąbrowskiej pt. Doroczny wstyd, o „zarazie pogromowej” na uniwersytetach
i fali antysemityzmu w kraju.
Pierwszym tekstem, który poeta ogłosił na łamach gazety, w numerze 26,
był protest przeciw uwięzieniu Mariana Czuchnowskiego. Szymon Natanson
namówił Leca do napisania owego artykułu, ponieważ redakcja chciała, by
P. Stasiński, Czasopiśmiennicze gatunki literackie, w: Słownik literatury polskiej XX
wieku…, s. 143.
159
Pismo podlegało częstym cenzorskim restrykcjom, na czołówce regularnie pojawia
się informacja: „Nakład drugi po konfiskacie”, co przyczynia się dziś do bibliograficznych
nieścisłości w datowaniu felietonów (w kilkunastu przypadkach ukazały się one bowiem pod
dwiema, a nawet trzema datami i numerami wydania).
158
102
•
Od wierszy do słów
autorem był ktoś „z nazwiskiem”160. Współpraca poety z „Dziennikiem Popularnym” zaczęła się więc od tekstu na zamówienie. W pewnym przynajmniej
stopniu takimi tekstami były również felietony. Dokładnej treści tego „zamówienia”, a więc zakresu swobody twórczej, jaką przyznawało ono autorowi,
nie możemy dzisiaj poznać, warto się jednak zastanowić, jakich korzyści
redakcja mogła się po takim felietonie spodziewać. Gatunek ten odnosi się
wprawdzie ze swej natury „do aktualnych w danym momencie wydarzeń
lub problemów, nie jest jednak nigdy programowym komentarzem do nich,
składają się nań raczej swobodne dywagacje, często niepozbawione zabarwienia satyrycznego”161. Gatunek to hybrydyczny i pełen paradoksów, różnego
rodzaju kamuflaży i gier z czytelnikiem162. Pośród gamy jego cech za najistotniejsze uchodzą wspomniana już aktualność problematyki oraz subiektywny
i ekspresyjny sposób jej przedstawiania163. Nietrudno się domyślić, że dla
Stanisława Jerzego Leca gatunek felietonowy stanowił wymarzone pole do
popisu i że poeta starał się wyzyskać ze szczętem zakres jego możliwości.
Czy dla zamówienia, które rozważamy, kluczowa była problematyka
sądowa? W prasie istniała wówczas moda na pitawale, zaspokajające na
nieco tylko wyższym poziomie ciekawość, która skłania czytelników do
wertowania kroniki policyjnej lub kroniki wypadków. Również „Dziennik
Popularny” spłacał trybut tej ludzkiej pasji. Felieton Leca zajmował górny
kąt jednej z ostatnich kolumn gazety, a okolony był modułami tekstowymi
noszącymi tytuły: „Z sali sądowej”, „Dole i niedole”, „Życie stolicy”, „Ogłoszenia drobne”, „Na scenach stołecznych”, „Wiadomości radiowe”; znajdowały się tam również „Program radiowy” tudzież graficzno-słowne reklamy.
Lecowski felieton był jedynym na stronie tekstem sygnowanym podpisem.
W tekstach sąsiadujących zdania w rodzaju: „Wczoraj rano Epsztejn dostał
ataku szału”, „Na ulicy Miodowej przechodnie zatrzymali tramwaj linii nr 1,
spod kół którego ściekała krew” czy też „Z treści listów wynika, że przyczyną
samobójstwa była niechęć do życia” — nie należą do rzadkości. Nie znaczy
S. Pollak, op.cit., s. 73—74.
M. Głowiński, op.cit., s. 457.
162
Wszechstronne i wyczerpujące rozważania na ten temat oraz wiele odniesień bibliograficznych zawiera rozdział Felieton. Informacja zakamuflowana, w: M. Wojtak, Gatunki prasowe,
Lublin 2004, s. 202—237.
163
Ibidem, s. 212.
160
161
Proza życia przed sądem poezji
•
103
to bynajmniej, iż kolumna miała charakter ludyczny, ukazuje ona jednak
pewien językowy standard, na którego tle stylistyka felietonów Leca traci
na ekspresyjności.
Felieton sądowy zadziornego satyryka miał zapewne, w zamyśle autora
lub/i redaktorów pisma, nie koncentrować się na wątkach sensacyjnych, jak
mieszczański pitawal, lecz przenosić zainteresowanie czytelników w rejony
nieco bardziej pogłębionej refleksji społecznej. Nie zapominajmy przy tym,
że Lec był z wykształcenia prawnikiem. Pisanie tych felietonów, związane
z codziennym bywaniem na rozprawach, było jedynym w życiu Leca (prócz
epizodu czortkowskiego) okresem pracy „w zawodzie”, a przynajmniej na
jego obrzeżach. Lecz nawet jeśli w „Dzienniku Popularnym” zatrudniono
go jako prawnika — specjalistę od sądowych procedur, on „najął” się jako
poeta — specjalista od tego, co ostateczne. Tytuł, jaki nadał felietonom, jest
tyleż zabawny, co — jak to wyrazić lepiej? — lecowski. Omawiając poetycką
międzywojenną twórczość autora MN, wskazałam na dwie ujawniające się
już wtedy cechy: czerpanie z topiki żydowsko-chrześcijańskiej i helleńskiej
oraz tendencję do orientowania swej myśli wobec pojęć, wartości czy zdarzeń
wyznaczających najszersze granice danego zagadnienia. Lec rozpina zawsze
swą poetycką sieć pomiędzy alfą i omegą, badając całą przestrzeń pomiędzy
nimi. Modelowym przykładem są antypody stworzenia świata i sądu nad nim
(po wojnie: Stworzenia i Zagłady), Lecowska myśl stara się jednym skokiem
dosięgnąć najdalszych konsekwencji samej siebie, znajdując na koniec oparcie
w archetypach europejskiej wyobraźni. Z tytułem felietonów jest tak samo:
odwołanie do idei sądu dosięga od razu toposu Sądu Ostatecznego, natomiast
w poezji często eksploruje Lec topos genezyjski, uaktywniając przeciwległy
kraniec tej skali, rozpiętej pomiędzy początkiem a końcem świata.
Felietony Przed sądem nieostatecznym, podpisywane: Stach164, ukazywały
się od poniedziałku do soboty (jest ich ponad siedemdziesiąt), zaś felietony
Przed sądem ostatecznym, podpisywane pełnym imieniem i nazwiskiem, ogłaszał autor zwykle w niedzielę (jest ich pięć). Te pierwsze były satyrycznymi
sprawozdaniami z rozpraw odbywających się w Sądzie Grodzkim. Te drugie,
nieco obszerniejsze, miały za temat literaturę i słowo, co nie znaczy, że były
Sygnowanie tekstu pseudonimem jest charakterystyczne dla felietonu, zob. M. Wojtak,
op.cit., s. 204.
164
104
•
Od wierszy do słów
mniej satyryczne. Dopełnianie się tytułów owych cykli — powszedniego
i świątecznego — niesie jasne przesłanie: nieostateczny jest wyrok wydawany
przez urzędników sprawiedliwości, ostateczny zaś jest wyrok poety.
W związku z tym, co zostało powiedziane o tytule cyklu, a także o politycznych założeniach „Dziennika Popularnego”, można by oczekiwać, że felietony były krytyczne wobec sądu jako czynnika władzy państwowej. A jednak
to mylne przypuszczenie. Warto podkreślić, że przedwojenne felietony Leca
tym różnią się od jego powojennych aforyzmów, iż nie podważają znaczenia
ani niezależności instytucji sądowniczej. Prócz kilku przypadków, w których
prawo okazuje się bezduszne (żebraczka „skazana” na odesłanie do przytułku,
biedak ukarany za kradzież jedzenia dla chorej żony), wyroki wydawane
przez Sąd Grodzki nie są kwestionowane ani przez poczucie sprawiedliwości autora felietonów, ani przez jego zmysł satyryczny. Sala sądowa jest
jedną z archetypowych przestrzeni MN, wraz z przestrzeniami sąsiednimi
— więzienia i miejsca straceń. W aforyzmach tych sędzia występuje często
w kostiumie inkwizytora, a Kat […] zazwyczaj w masce — sprawiedliwości.
W Polsce, do której Lec wrócił w 1952 roku z Izraela, procesy polityczne,
w których zapłacić można było głową, odbywały się jeszcze przez wiele lat.
Jest coś krzepiącego w lekturze felietonów z „Dziennika Popularnego”, gdy
przy całej ujawnianej w nich krytyczności poety wobec Polski lat 30. niezawisłość sądów pozostaje niepodważalna.
warszawski vice-Wersal
Wybór sądu grodzkiego był wyborem spraw określonego kalibru i kolorytu —
prozaicznych przypadków zupełnie zwykłych ludzi. Wybór tego tematycznego
zakresu był „antymieszczański”, lecz nie przez to, że godził w mieszczan, lecz
przez to, że w ogóle okazywał zainteresowanie tak mizernymi postaciami jak
bohaterowie tych tekstów. Z drugiej strony był to dla satyryka wybór nieomal oczywisty — Leca musiały pociągać wyraziste sytuacje i soczysty język,
któremu przysłuchiwał się podczas rozpraw. A sądzono się o drobne kradzieże, o za chude mleko, o sprzedanie wody zamiast wódki, o włóczęgostwo,
o długi. Zaskakująco dużo jest tu spraw dotyczących obrazy dobrego imienia
— co traktowano z wielką powagą, zarówno gdy chodziło o pomstowanie
Proza życia przed sądem poezji
•
105
na policjanta, o wznoszenie antypaństwowych okrzyków, jak i w przypadku
obrzucania się wyzwiskami w gronie prywatnym. Podziały przechodzą tu
często pomiędzy (mówiąc obrazowo) suterenami a pierwszym piętrem, biedą
a względnym dobrobytem, ale nie stanowi to reguły.
Stały model narracji polega na rekonstrukcji wypadków, które na sali
rozpraw znajdują swój epilog. W ich atrakcyjne i dramatyczne przedstawienie wkłada Lec wiele kunsztu, rozpoczynając od prezentacji protagonistów
i zawiązania akcji, zmierzającej do szybkiej kulminacji — rozmiar felietonu
jest wszak niewielki. Niech za przykład takiego „prologu” posłuży pierwszy
akapit felietonu zatytułowanego Wolny strzelec, czyli pan Wiktor herbu Wczele.
Hej, hucznie to było na zabawie strzeleckiej na „Wenecji”. Nie we Włoszech ta
Wenecja, ale kubek w kubek taka sama. I pełno tam faszystów było w czarnych
już koszulach, i mocno z kanałów zanosiło, i gołąbki były blisko, identyczne jak
weneckie, pamiątki na kapeluszach zostawiając. „O sole mio” śpiewano i inne
pieśni włoskiego autoramentu, a niedaleko, bo na Kercelaku zasłyszane. Tylko
oleju nie było ani w potrawach, ani w głowach. Bo głowy już państwo wzięło
w monopol, czyli że monopol państwowy wziął się już mocno do głowy. Dość że
nastrój był mocno państwowotwórczy165.
Albo taki, już z rozwinięciem akcji:
Pani Żygulska kupiła pieska do domu. Mówiła: „pieskie czasy teraz są, niech
chociaż piesek po pokoju ogonem merda”. A że pies nie człowiek i potrzeb swoich w mieszkaniu załatwić nie śmie, wybiegł ci ten „garykuper” (bo po Garry
Cooperze chrzczony był) na podwórko. A na podwórku bawiły się szanowne dzieci
szanownej córki szanownego pana „dozorcego”. Zaczęła się zabawa na całego. No
i pani Żygulska zabroniła się psu bawić z dziećmi pani Cuchnakowej, bo z nią
koty darła. Wtedy to, o godzinie dziewiątej minut trzynaście, kiedy właśnie psiak
podnosił groźnie nóżkę pod rynną, padło owo pierwsze słowo. I podwórko stanęło
do góry nogami. A jak podwórko stanęło do góry nogami i prawa fizyczne w niwecz
poszły, zaczęły się z rynsztoków słowa całymi kaskadami do góry wylewać i pomyje
leciały w powietrzu. Wtedy właśnie wleciał wódz plemienia podwórkowego pan
Cuchnak starszy, dozorca, groźnie potrząsając wałkiem kuchennym nad głową
Idem, Wolny strzelec, czyli pan Wiktor herbu Wczele, „Dziennik Popularny” nr 56,
5 grudnia 1936, s. 5.
165
106
•
Od wierszy do słów
jak tomahawkiem. Wyglądał wtedy jak prawdziwy czerwonoskóry, bo mu krew
do głowy trysnęła na fioletowo i mocno „ognistą” wodą zalatywał166.
Potem następuje fragment dotyczący samego procesu, a jego obszerność jest
zapewne bezpośrednią funkcją malowniczości występujących postaci oraz
kwiecistości ich argumentacji. Finał ostatniego z cytowanych felietonów
utkany jest z samych wykwintnych aluzji do rynsztokowego języka protagonistów sądowego dramatu:
Stawali jeszcze inni świadkowie, którzy piękną polszczyzną wszystkie części ciała
ludzkiego nazwawszy, podawali dokładny rodowód sąsiadów po kądzieli.
Przemówił oskarżony, przeplatając mowy cytatami z Pisma świętego, uwspółcześniając je mocno słuchaczom, wykazując przy tym zadziwiającą znajomość
anatomii, fizjologii i innych nauk z doczesną powłoką ludzką związanych.
Sąd z uwagi na podeszły wiek despotycznego anioła stróża domu zawyrokował
miesiąc z zawieszeniem167.
Taka kompozycja tekstu — ujętego w wyraźne ramy prologu i konkluzji —
będąca wyróżniającą cechą felietonu168, w przypadku tematyki sądowej jest
nieomal wymuszona realnym przebiegiem zdarzeń. Nie sposób dociec, jaki
jest w Lecowskich felietonach zakres występowania elementów fikcji literackiej. Widać jednak, że przyczyna obwinienia, a także sposób osądzenia jest tu
drugorzędny, a autora pochłania sama rozbudowywana przezeń historyjka.
Napisałam wyżej, że wybór sądu grodzkiego był wyborem spraw określonego kalibru i dawał Lecowi sposobność sportretowania tych, którzy nie
zmieścili się w satyrycznych wierszach, skupiających się na postawach, które
się gani, a nie na ludziach, którym się współczuje. W felietonach sądowych z natury rzeczy stają naprzeciw siebie dwie zantagonizowane strony.
Lecz wspomniany wyżej podział: suterena — pierwsze piętro nie pokrywa
się z podziałem na czarne i białe. Często autor nie bierze niczyjej strony,
tylko z lubością napawa się obserwowaniem ludzkiej menażerii, odnajdując
w sądzie prawdziwe „zoo”, bardziej malownicze niż w tomiku z 1935 roku.
166
Idem, Historia jednego podwórka, czyli savoir vivre w praktyce, „Dziennik Popularny”
nr 53, 2 grudnia 1936, s. 5.
167
Ibidem.
168
M. Wojtak, op.cit., s. 205, 207, 219.
Proza życia przed sądem poezji
•
107
Leca porywa humorystyczny żywioł historyjek, których bohaterami są słomiani wdowcy oskubani przez sezonowe kochanki, spryciarze, niebieskie
ptaki, dentyści albo fryzjerzy (dwie ostatnie profesje są same przez się humorystycznie obciążone, co Lec wykorzystuje bez żenady), podejrzliwe żony itd.
Są wśród felietonów jednak tylko trzy-cztery takie, które wywołują absolutnie
czysty śmiech, wyzbyte uszczypliwości z jednej, a głębszej refleksji z drugiej
strony, pozbawione najlżejszej aluzji do realiów politycznych. Liczniejsze są
takie, w których elementu śmiechu brak zupełnie, a autor manifestuje swe
współczucie dla oskarżonych, nie stroniąc od patosu i nut sentymentalnych,
przyznając się nawet do łez — w Cherubie na ulicach Warszawy, czyli zbrodni
i karze, którego bohaterką jest sądzona za żebractwo ślepa kobieta („I w sobotę
stanęła oskarżona niewidoma Antonina Król oko w oko z niewidomą boginią
Sprawiedliwości. I nie widziały się wzajemnie”169), a zastosowanym środkiem
stylizacja biblijna. Jednak w znakomitej większości felietonów zdarzenia błahe
i istotne, smutne i zabawne są zmieszane — przed sądem nieostatecznym
trudno dla nich znaleźć jednoznaczną miarę. Protagoniści spierają się wprawdzie częstokroć o przysłowiową czapkę gruszek, a bywa, że o samą czapkę,
lecz jeśli jest to komedia, to w większości wypadków „komedia ludzka”,
w balzakowskim sensie, która tak blisko, o ścianę, graniczy z tragedią. Wspomniałam, że Leca porywa plebejski żywioł tego świata, którego przedstawiciele
zjawiają się w sądzie grodzkim, porywa go ich język, porywa go absurdalność
niektórych sytuacji. I żywioł ten odzwierciedla się w żywiołowości samego
tekstu, w emocjonalnym i groteskowym przemieszaniu pierwiastków komizmu i tragizmu, błazenady i rozpaczy, mowy wysokiej i niskiej.
Wyrazistym chwytem jest, często w felietonach tych stosowana, mowa
pozornie zależna, dynamizująca narrację i ukazująca świat z perspektywy jej
bohaterów. Ze względu na środowiskową specyfikę wprowadza ona w obręb
tych tekstów elementy kolokwialne. To raczej ona kształtuje resztę felietonu
na swoje podobieństwo niż odwrotnie, wykazuje tendencję do zagarniania dla
swego typu ekspresji jak największych jego partii i niejednokrotnie dopiero
pointa wyroku przywraca tekstowi inne standardy językowe. Taki sposób
eksponowania cech wymowy postaci, jakim jest mowa pozornie zależna,
Stach [St. J. Lec], Cherub na ulicach Warszawy, czyli zbrodnia i kara, „Dziennik Popularny” nr 59, 7 grudnia 1936, s. 5.
169
108
•
Od wierszy do słów
sprzyja zbliżaniu się, wręcz przenikaniu narracji ze światem przedstawionym,
lecz w felietonach Leca istnieją równie silne czynniki o przeciwnej dynamice. Autor jest w wyrazisty sposób obecny w swoim tekście poprzez liczne
charakterystyczne cechy własnego rozpoznawalnego stylu, sprowadzające
się do różnego rodzaju gier językowych i zabiegów stylizacyjnych, poprzez
częste wykorzystywanie cytatu oraz przez liczne aluzje, dygresje, komentarze.
Ta demonstracyjna wirtuozeria, łączenie różnych rodzajów i porządków
wypowiedzi, mieszanie wysokich i niskich cech stylu, językowego wykwintu
i (nieomal) wulgarności, tworzy w felietonach Leca klimat groteski i stanowi typowy wyznacznik gatunku, nazywanego niekiedy wręcz gatunkiem
pasożytniczym170. Zachodzi tu stale charakterystyczna oscylacja pomiędzy
planami: cytaty z wypowiedzi postaci są tym, co wtłacza czytelnika w środek opowiadanej historii, podczas gdy szeroki zakres porównań i metafor,
a zwłaszcza aluzje do zdarzeń świata zewnętrznego i krótkie a celne odautorskie komentarze, są czynnikami dystansu, wytrącając czytelnika z błogostanu humorystycznej lektury. Eksponowanie autorskiej persony, a co za tym
idzie „subiektywność czy wręcz stronniczość w sposobie ujmowania świata
przedstawionego”171, jest charakterystyczne dla felietonu, gdzie „podmiot
[wypowiedzi] manifestuje ostentacyjnie prywatny i przekorny stosunek do
poruszanej problematyki”172, przyjmując niekiedy postawę polemiczną, prowokatorską lub moralizatorską.
Wszystkie tytuły cyklu Przed sądem nieostatecznym mają identyczną konstrukcję. Przeważająca większość utworzona jest z wykorzystaniem jakiejś
znanej i powszechnie rozpoznawalnej frazy, na przykład: Opera za trzy grosze,
czyli zbrodnia i kara; Nie ostatni zajazd na Grzybowie, czyli fantazja kamienicznika; Wolny strzelec, czyli pan Wiktor herbu Wczele (bohater felietonu
miał dziurę w czole po upadku); Raj utracony, czyli grzebienie w mackach
żydokomuny; Ząb za ząb, czyli mostek westchnień; Chłopak z Sosnowca…;
Miłość zaczyna się po czterdziestce… Wiele z tytułów zawiera ulubione Lecowskie nawiązania do toposów genesis: Sad w karawanie, czyli owoc poznania;
Misjonarz w komisariacie, czyli o powstaniu człowieka; Na początku było
M. Wojtak, op.cit., zwłaszcza s. 204—206, 208.
Ibidem, s. 205.
172
J. Maziarski, Narracja felietonu, „Zeszyty Prasoznawcze”, z. 3, za: M. Wojtak, op.cit.,
s. 205.
170
171
Proza życia przed sądem poezji
•
109
komorne… Kolejna grupa stosuje częstą w MN technikę polegającą na parafrazowaniu frazeologizmu czy znanego tytułu utworu, np.: Drzwi na świat,
czyli sam na sam z Bogiem; Księga w dżungli, czyli lekcja pobożności; Słońce
ulicy Pawiej, czyli komuna je napoleonki. Ostatni przykład jest szczególnie
zajmujący, ponieważ nie tylko posiłkuje się tytułem współczesnego wiersza
Księżyc ulicy Pawiej (1932) Władysława Broniewskiego, ale jest głosem wtórującym wypowiedzi kolegi po piórze:
Jaskrawo nęcą neony kolektur loteryjnych na Nowym Świecie, na Marszałkowskiej.
Pędzą, wirują ruletki w Sopotach, w Monte Carlo, na Lido.
Cisną się ludzie tu w Warszawie przy miejskich biurach totalizatora.
Beznadzieja rodzi nadzieje. Beznadziejne nadzieje.
Na ulicy Pawiej nie ma neonów. Nocą świeci tylko znany, tak dobrze znany
księżyc ulicy Pawiej.
W dzień świeci słońce. Może inne jak w całej Warszawie. Słońce ulicy Pawiej.
I chodzi sobie po tej ulicy Szmul Wolf Becker i nosi swoją cukiernię przed sobą.
Jest tam akurat tyle ciastek ile damulka z Ziemiańskiej zjada na jednym posiedzeniu, a raczej pogadaniu173.
Cytaty, które są w felietonach Leca elementami gier słownych i służą często budowaniu komizmu, wprowadzone są z reguły w świat przedstawiony
z zewnątrz. Są jak inkrustacja obcym i gotowym już materiałem, wprawionym
w pierwotną materię tych historii. W większości nie pochodzą one z języka
postaci, liczne spośród nich byłyby wręcz dla bohaterów tych felietonów
niezrozumiałe. Na przykład wzmiankowany w poniższym cytacie Cyceron
nie był zapewne znany pani Żygulskiej, która „stanęła […] i trzymając się za
biust, po cycerońsku niemal zaczęła oskarżać. Nadmienić tu należy, że biust
jej w żadnym razie gipsowym nie był, co natomiast często u wyż. wspomnianego Cycerona ma miejsce”174. Dostrzec jednak warto, że chociaż wielki
Rzymianin nie był znany energicznej oskarżycielce, zbudowany przez Leca
na dźwiękowym podobieństwie jego imienia i określeniu części ciała dość
Ulica Pawia zyskała popularność wśród poetów. Autorem wiersza o niej, zatytułowanego Wiosna na ulicy Pawiej, był również Władysław Szlengel. Zob. H. Birenbaum, Władysław
Szlengel. Nieznane wiersze, http://www.zwoje-scrolls.com/zwoje35/text09p.htm. Zaś „Dziennik
Popularny” regularnie publikował wyniki ciągnień loteryjnych.
174
Stach [St. J. Lec], Historia jednego podwórka…
173
110
•
Od wierszy do słów
niewybredny dowcip był na pewno jak najbardziej w plebejskim guście pani
Żygulskiej, co każe o owym dowcipie myśleć nie jako o wtrąconym na zasadzie zupełnie luźnego skojarzenia i zatrącającym o wulgaryzm żarcie, lecz
jako o jeszcze jednym sposobie budowania przez autora obyczajowej czy
socjologicznej spójności tekstu. Ponadto — bohaterka perorowała przecież
po cycerońsku w dwojakim sensie: z wielką swadą oraz falującym biustem.
Wprowadzanie cytatów, gry słowne, zabawy frazeologizmami i inne tego
rodzaju zabiegi stylistyczne mają więc dwojaką funkcję: malują tło społeczno-obyczajowe, ale są też metodą dystansowania się autora wobec relacjonowanych zdarzeń i przyjmowania perspektywy krytycznej. Jeszcze bardziej
wyraziste i dalej idące pod tym względem są różnorodne i liczne w felietonach
dygresje, komentarze i opinie. Niektóre wydzielone są nawiasami, jak na
przykład poboczna uwaga pojawiająca się w tym fragmencie: „pan Wagner
postąpił nietaktownie (dziwne to u Wagnerów)”175, gdzie wykorzystane
zostało opaczne zrozumienie słowa „nietaktownie”, jako związanego z taktem muzycznym, a nie z odpowiednim zachowaniem. Tekst tego felietonu
biegnie jakby dwoma nurtami, z których jeden opisuje podwórkowe niesnaski
pomiędzy dorożkarzem i szoferem, drugi zaś dotyczy, bulwersującego autora,
politycznego zbliżenia się Polski z faszystowskimi Niemcami oraz nieudanej
akcji socjalnej na rzecz ubogich, nazywanej Pomocą Zimową. Nurt rozprawy
sądowej i nurt dygresji — aczkolwiek „spięte” nazwiskiem Wagnera, jego
obrażeniem się z powodu słowa „szwab” oraz sugestii sądu, by wpłacił pieniądze na cel charytatywny — biegną osobno, brak mentalnej relacji pomiędzy
„światem Wagnera (Karola)” i „światem Leca”. Perspektywa, z której autor
i postać (autentyczna) patrzą i rozumują, jest zupełnie inna i zupełnie inny
jest zakres skojarzeń, od nazwiska Wagner począwszy. To rozmijanie się stanowi źródło komizmu, ale jest również diagnozą społeczną. W obu cyklach
felietonów niezmiernie dużo jest podobnych, zdawkowych, ale z pewnością
ogólnie zrozumiałych nawiązań lub komentarzy do bieżących wydarzeń,
do aktualnego klimatu politycznego, społecznego, kulturalnego. Mają one
formę bezpośrednich wtrąceń lub odwołań, lecz często są jedynie budulcem,
materiałem porównań, np. że na sali rozpraw „dialog rozwijał się jak w sztukach
Idem, Co na to MSZ, czyli dzień vice-Wersalu, „Dziennik Popularny” nr 34, 27 stycznia
1937, s. 7.
175
Proza życia przed sądem poezji
•
111
Akademika Literatury Szaniawskiego. Same wielokropki, niedomówienia,
domyślniki…”176 lub że „donżuan bez zębów to jak endek bez pałki”177.
autentyk nieistniejącej dzielnicy
Jako gatunek prasowy felieton związany jest ze swoim dniem i liczy na natychmiastowy odzew, dlatego tyle w nim sygnałów mających na celu zaintrygowanie czytelnika. Lecz jako kreacja literacka felieton nie umiera z chwilą
wrzucenia gazety do kosza. Utwory mistrzów tego gatunku czytelnicy poznają
po latach z wydań książkowych, a felieton staje się wówczas gatunkiem dokumentalnym, nie tylko w zakresie tego, co jest przez autora eksponowane,
lecz również tego, co używane do konstrukcji drugiego planu. Dla przykładu
przeczytajmy zakończenie felietonu Drzwi na świat, czyli sam na sam z Bogiem,
gdzie przyczyną konfliktu jest to, że pan Maks, fryzjer, uniemożliwił właścicielowi sklepu z obuwiem korzystanie ze wspólnego do ich lokali wejścia:
Przez całą noc nie spał więc pan Maks i myślał. Na drugi dzień zastał kupiec
swoje własne drzwi zamknięte czyjąś kłódką. Wprawdzie klientów nie było tak
czy tak, ale w sklepie nocował — zresztą conocnie — chłopak, uczący się w jeszybocie. Zamykało go się tam co dzień jak psa, żeby gwałtu narabiał na wypadek
włamania. Nie miał biedaczyna gdzie spać. I tak musiał sam, a właściwie nie
sam, bo z Bogiem, siedzieć przez całą noc pod obcasami setek bucików. Ale teraz
zaczął się dobijać, a raczej wybijać z tego sklepu. Bo z tej strawy duchowej ksiąg
religijnych nie bywał w dzień syty. A tu nie było innego wyjścia, jak to wejście.
Zawołano policjanta, który uwolnił biednego chłopaka od obcowania z Bogiem.
Wczoraj stanął pan Maks przed sądem, który skazał go na dwa tygodnie aresztu
za samowolę178.
Blada postać ucznia jeszybotu wyskakuje tu jak diablik z pudełka, zaskakując
czytelnika ówczesnego, a tym bardziej nas! Tym, co w lekturze felietonów Leca
Idem, Czerwony terror, czyli białej akacji kwiat, „Dziennik Popularny” nr 60, 8 grudnia
1936, s. 5.
177
Idem, Ząb za ząb, czyli mostek westchnień, „Dziennik Popularny” nr 54, 3 grudnia
1936, s. 5.
178
Idem, Drzwi na świat, czyli sam na sam z Bogiem, „Dziennik Popularny” nr 65, 11
grudnia 1936, s. 5.
176

Podobne dokumenty