Godne umieranie - Hospicjum dla dzieci
Transkrypt
Godne umieranie - Hospicjum dla dzieci
Nr 28/2015 DODATEK SPECJALNY Redakcja: Artur Sporniak WEDŁUG TISCHNERA ILUSTRACJE: MARTYNA WÓJCIK-ŚMIERSKA GODNE UMIERANIE 15 lat temu odszedł ksiądz Józef Tischner. Od jedenastu lat Hospicjum Jego imienia sprawuje opiekę paliatywną nad umierającymi dziećmi i ich rodzinami PA R T N E R Z Y D O D AT K U REKLAMA 33 Teraz dobrze Laureacimam Nagrodyjuż Znaku i Hestii im. ks. Józefa Tischnera w roku 2015 W Y D. Z N A K X 3 PRZEMYSŁAW WILCZYŃSKI Sen Kasi: Damianek z trumny prosi, by wreszcie dała mu spokój i zaczęła normalnie żyć. Wspomnienie sprzed lat – w jakiejś rozmowie zwierza mu się: „Kiedyś chciałabym być wolontariuszką”. ` MARTYNA WÓJCIK-ŚMIERSKA W pierwszej chwili trudno się połapać, kto jest Anna zobaczyła wszystko na twarzy lekarki: coraz bardziej nakim. Ciasny salon z otwartymi, wychodzącymi piętej, zdenerwowanej. – Robiła milion dodatkowych pomiarów PROF. JACEK na FILEK ANTONI KROH ogród drzwiami. W środku zgiełk i ruch, na minutę – wspomina.JAN MŁYNARCZYK etyk, profesor Uniwersytetu publicysta, tłumacz, otrzymał prezes Fundacji na nie Rzecz Osób sześć osób Jagiellońskiego, – trójka dzieci i trojeetnograf, dorosłych. Jeszcze w gabinecie usłyszała, że dziecko będzie się normalzostał nagrodzony kategorii pisarstwa nagrodę w kategorii publicystyki lub Później, przy Niepełnosprawnych „Arkadia” z Torunia, Ania, 32-latka, w o starszej o dekadę Kasi: – Dzięki niej uwierzynie rozwijać. innych okazjach, że Kuba będzie kalereligijnego i filozoficznego, stanowiącego eseistyki naDużo tematy społeczne, która uczy otrzymał nagrodę w kategorii inicjatyw łam, że dam radę. Wybawienie. Druga mama. Domownik. ką, „zdeformowanym dzieckiem”, „rośliną”. kontynuację Tischnerowskiego „myślenia Polaków przyjmować „nieszczęsny duszpasterskich i społecznych rozmawiamy. Tomaszdar (introwertyczny, ważący słowa, bez śladu uśmiechu według wartości”. Nagrodę otrzymał za radzi mi,wolności”. Wyróżniony został za kształt dialogu Kasia, ze śmiechem: – Na przykład jak postępować na twarzy): – Człowiek współtworzących w takich sytuacjach„polski się zastanawia, kiedy książkę „Etyka. Reinterpretacja” (Homini całokształt twórczości, ze się szczególnym Kościoła świata”. z synem. obudzi. Bo ma się nadzieję, żeito jednak„Jest sen. on pionierem 2014), w której, napisało „nieNa boi uwzględnieniem ostatniej książki i bardzo skutecznym promotorem Anna (z niegasnącym uśmiechem; Ania: – Tak,jak myślę o jej jury, historii. siępoczątku twierdzić,byłam że etyka nie jest nauką, „Wesołego Alleluja, Polsko Ludowa, czyli działań, które służą usamodzielnieniu sceptyczna, czy da na zewnątrz przeciwieństwo męża):się i powrócić do pytania: »Jak żyć?«. Jego o pogmatwanych dziejach chłopskiej osób–niepełnosprawnych – czyo naszym to poprzez radę. A teraz stworzyłyśmy coś razem. Że to wszystko nie jest przejrzyste wszechstronne kultury plastycznej na ziemiach polskich” zatrudnienie wspomagane (tworzenie dziecku. Nawet nie że się pomylili, Pokochałai moje dzieci. analizy pokazują, że podstawowym sposobem (Iskry 2014). Zdaniem jury, „jest najbardziej specjalnych Przez otwarte drzwi widać skromny ale że niemiejsc będziepracy), tak źle,czy jaktzw. mówią. doświadczenia dobra jestmarchwią, odkrycie pieelokwentnym i wiarygodnym kronikarzem mieszkalnictwo treningowe ogródek – z kwiatami, Że będzie jednak chodził, coś tam kowezwania do odpowiedzialności. Dlatego tego odchodzącego świata. Potrafi ze swej (aktywizujący pięciomiesięczny kurs munikował. truszką, a nawet ziemniakami. Za płopostuluje, by uprawne pierwszymi wysoką słowem trawę. gawędy stworzyć przypowieść samodzielnego życia w wynajętym tem – pola Chwilę po cesarce Ania się uspozreinterpretowanej etyki uczynić o najczystszych źródłach kultury ludowej, mieszkaniu)” napisało jury Bywa, że pod ogrodzenie Anny»Ty«, i Tokaja: widzi–normalne dziecko. Potem a masza nie »Ja«”. tym samym przedłużając jej życie”. w uzasadnieniu swejspokojnych decyzji. Nawrockich podchodzą sarny. następuje kilka dni: jeZ miasta uciekli – Kubie potrzebny dzenie, sen, przewijanie, konsultabyłCeremonia spokój. Hałas go budzi,nagród napina, odbędzie niecje. – A po nagle zsiniał, wręczenia się podczas 15. Dni Tischnerowskich 22 kwietnia o godz. 18.30 dziesięciu w PWST w Krakowie. pokoi. Wtedy płaczeKażdy i krzyczy. Nieraz otrzyma statuetkę zaprojektowaną przez rzeźbiarza Mariana zwiotczał, zaczęły się problemy z odz laureatów Gromadę przez całą noc. A kiedy jest huś- pieniężną w wysokości 33 tysięcy zł, ufundowaną przez ERGO dechem – wspomina. orazcisza, nagrodę Hestię. Wreszcie przychodzi dzień najgortawka i wiatr, mniej ludzi i bodźców – szansa na przespaną później jako tako szy: zatrzymanie akcji serca, zbiegonoc wzrasta. wisko pielęgniarek, reanimacja. I poKuba jest „średnim” dzieckiem Nawrót do życia. Kuba trafia na intenwrockich – między ośmioletnim Piosywną terapię. Ujawnia się kolejny trem a dziewięciomiesięczną Martynproblem – porażenie mięśni krtani. ką. Jak na cztery lata – wyrośnięty. Ciemna czupryna na nieproDziecko nie potrafi normalnie przełykać. Zachłystuje się, dławi. 2014 · Dariusz KOSIŃSKI 2007 · Zygmunt KUBIAK porcjonalnie małej głowie. Nie chodzi, nie mówi, niczego nie robi Diagnoza: dziecięce porażenie mózgowe. Dodatkowo leko· Ksiądz Jan KRACIK · UNIWERSYTET DZIECI · Władysław STRÓŻEWSKI · Teresa–iPrzez Marta kilka SAWICKIE samodzielnie. Napięty jak struna („Niech pan spróbuje zgiąć mu oporna padaczka, z częstymi napadami. miesięcy · Karol · Rafał rękę MODZELEWSKI w łokciu”). Ze światem komunikuje się płaczem, krzykiem, byłoDUTKIEWICZ ciągłe przerażenie, zwłaszcza że wszyscy rozkładali ręce – · Ksiądz Jacek PONIKOWSKI 2010 · Brat Moris MAURIN 2003 czasami śmiechem. wspomina Anna. – Wreszcie trafiliśmy na nową panią neurolog · Ksiądz Michał HELLER · Barbarausłyszałam, SKARGA i rehabilitantkę. Wtedy po raz pierwszy że muszę 2013 · Tomasz RAKOWSKI 2006 · Wojciech walczyć, a nie dawać dziecku tylko rozpaczJAGIELSKI i stres. Zdałam soDiagnoza · Paweł ŚPIEWAK · Henryka KRZYWONOS· Karol TARNOWSKI · Ksiądz bie sprawę, że przecież on potrzebuje mojejAndrzej miłości. Rokowania -STRYCHARSKA AUGUSTYŃSKI · Michał ŁUCZEWSKI · Piotr KŁODKOWSKI Początek jest pewnie zwykle taki sam. Lekarka prosi, by ona poKuby były fatalne, teraz nie są wcale lepsze. Ale jak nowa pani · Stowarzyszenie na Rzecz · Janina OCHOJSKA-OKOŃSKA łożyła się i odsłoniła brzuch. neurolog zobaczyła dokumentację i usłyszała, że Kuba sam pije Niepełnosprawnych SPES uśmiechnięta 2009 2002z krzesła. Miał nie trzyZazwyczaj jest miła, – tak jak należy w kontakz kubka, bez żadnej sondy, prawie spadła Siostra Barbara 2005 · Bronisław BACZKO cie z młodą, zdenerwowaną matką.· Potem smarujeCHYROWICZ skórę żelem mać sam głowy. Trzyma. Miał być „roślinką”. Nie jest. 2012 · Aleksander SMOLAR · Ksiądz Wacław · Ryszard KAPUŚCIŃSKI i zaczyna przesuwać po brzuchu głowicę USG. Patrzy w monitor. HRYNIEWICZ OMI · Jerzy SZACKI w porządku” – mówi, a nawet · Katarzyna · Bogdana „Wszystko jeśli KAŁAMAJSKA-LISZCZ nie, to wiadomość i Krzysztof LISZCZ W tym jedPILICHOWSKA-RAGNO · Karolina WIGURA · Mirosława GRABOWSKA Hospicjum wypisana jest na jej twarzy: spokojnej i opanowanej. · Siostra Małgorzata · Ksiądz Manfred DESELAERS nym, może dwu przypadkach na tysiąc zaczynają się nerwowe Powstało – założone przez Adama Cieślę (patrz: rozmowa na dalCHMIELEWSKA pytania. „Czy pani pije albo pali?” –2008 usłyszała na przykład wiele szych stronach) – w 2004 r. Wtedy2001 było pierwszą domową plaRobert J. WOŹNIAK– do 2004 · Stefan SWIEŻAWSKI lat wcześniej Kasia. Albo po prostu· Ksiądz badanie się przedłuża cówką dla dzieci w Małopolsce. Dzisiaj Hospicjum dla Dzieci im. 2011 Krystyna KURCZAB-REDLICH · Ksiądz Tomasz WĘCŁAWSKI NOWAK-JEZIORAŃSKI kilkudziesięciu minut, do godziny.· Przychodzą kolejni lekarze, ks. Józefa Tischnera zatrudnia blisko· Jan 30 pracowników: psycholo· Piotr SIKORA · Siostra Anna BAŁCHAN · Wiktor · Ksiądz Herbert HLUBEK patrzą, konsultują. gów, OSIATYŃSKI rehabilitantów, lekarzy, pielęgniarki i „zwykłych” ģ Laureaci poprzednich edycji Nagrody t y gtoydgnoidkn pi ko wpsozwe cs zhencyh n y 1 7 1| 72 6| 1k2w ilei tp n c ai a 22001155 PA R T N E R Z Y D O D AT K U ģ – takich jak dojeżdżająca do domu Nawrockich Katarzyna Sudyka – opiekunów dla dzieci. Ci opiekunowie, mówią zarządzający hospicjum, nie muszą być wielkimi specjalistami od umierania, ale jak rodzice nie mają w co włożyć rąk, nie radzą sobie – muszą być pomocni. Dla każdej rodziny w potrzebie powstaje specjalny zespół – grupa lekarzy, psychologów, wolontariuszy, którzy regularnie się spotykają i ustalają: co jest najbardziej potrzebne? Nawroccy znaleźli się pod opieką hospicjum, kiedy Kuba miał rok – nie do końca jeszcze wiedząc, gdzie trafiają. – Dostaliśmy lekarkę, pielęgniarkę, psychologa. I Kasię – opowiada Anna. – Możemy zadzwonić w każdej sprawie: recept, stanu zdrowia, problemów dnia codziennego. Ale to hospicjum to znacznie więcej: nasz zdrowy Piotruś ma dzięki niemu wyjazdy wakacyjne, stypendium naukowe. Ten dom też jest w jakimś sensie dzięki hospicjum. Jak mieszkaliśmy w Krakowie, musieliśmy wziąć pożyczkę. Rata wynosiła prawie tysiąc złotych. Hospicjum pożyczkę spłaciło, dzięki temu mogliśmy wziąć kredyt. Słowa „hospicjum”, jego dwuznaczności w odbiorze ludzi, nie zdążyli się nawet przestraszyć – poznali tworzących je ludzi, zanim od niektórych krewnych i znajomych usłyszeli: „Oddaliście dziecko na śmierć”. – Pokończyło się wiele znajomości, relacji w rodzinie – mówią. Wszystko przez lęk, niezrozumienie, że hospicjum to wsparcie na pewnym etapie życia, a nie krótkoterminowa „przechowalnia” przed śmiercią (hospicjum nadal kojarzy się głównie z placówką stacjonarną). Z „drugą rodziną” – jak Nawroccy nazywają społeczność hospicyjną – spotykają się raz w roku w Łopusznej, na specjalnych zjazdach. Tomasz: – W ostatnich latach zacząłem się interesować, kim był ks. Tischner. Dostałem od siostry zakonnej płytę z „Teologią humoru”. Anna: – Byłam sceptyczna. Wiadomo, jak księża i ich poczynania są dzisiaj odbierane. A on na tej płycie tak wspaniale, prosto, z humorem, mówi o najważniejszych rzeczach! Tomasz: – Poznaliśmy Księdza Profesora przez hospicjum, tak można powiedzieć. Katarzyna Sudyka mówi, że twórcom hospicjum wiele zawdzięcza. Po „tamtej historii” nie mogła się podnieść. – Pomogli mi, zaufali, zatrudnili – wspomina. Dzień Dzisiaj – sam koniec czerwca, w Niepołomicach (niedaleko Krakowa) słonecznie i ciepło – jest wyjątkowo dobry. Kiedy Anna i Tomasz na zmianę doglądają swojego najmłodszego dziecka, Katarzyna Sudyka karmi leżącego na kanapie Kubę. Później kołysze go i całuje. Kuba odpowiada uśmiechem, jest spokojny. – Wyjątkowo spokojny – zaznaczają Anna z Tomaszem. I pytają: – Czy pan wie, co to jest krzyk neurologiczny? Ale wytłumaczyć precyzyjnie nie potrafią, bo tego krzyku – zapewniają – nie da się do niczego porównać. Chyba że tygodnik powszechny 28 | 12 lipca 2015 5 do dźwięków, które słyszeli w filmach o nawiedzonych. Anna pierwszy raz „to coś” usłyszała z ust swojego syna lata temu. – Tak jakby to coś weszło w moje dziecko i wydawało dźwięki – mówi. – Wysokie, przeraźliwe. Tomasz: – Jak wołanie o pomoc. Anna: – Wtedy Kuba zaczyna się nagle prężyć, wić. Jak długo to trwa? Od pięciu minut do kilkunastu godzin. Kiedy Kuba był mały, opowiadają Nawroccy, ciężkie noce dawało się złagodzić smoczkiem i kołysaniem na rękach. Teraz jest to niewykonalne – jest przecież ciężki, na swój wiek wysoki, w dodatku mało elastyczny. Więc Anna i Tomasz wymieniają się przy synu – jeśli zaśnie o czwartej, piątej nad ranem, nie jest źle. On dojeżdża do Krakowa. Jest pracownikiem firmy inżynierskiej. Wcześnie rano odwozi najstarszego syna do szkoły. Później jest praca, odbiór ze szkoły, i około 20-kilometrowa podróż powrotna. Miesiąc temu w drodze do pracy – po godzinie snu – nie zauważył hamowania jadącego przed nim samochodu. Doszło do stłuczki... Rozmawiamy o zwątpieniu, chwilach rezygnacji. – I tak nic by nie dały – mówi Tomasz. – Ale tak, są momenty załamania. Wtedy robi się nerwowo, są kłótnie, właściwie o nic. Niestety, zdarza się to bardzo często. Ale niech Ania opowie, ona jest z Kubą 24 godziny na dobę. – W chwilach napięcia robimy sobie samym i sobie nawzajem wyrzuty. Że na pewno ktoś coś zrobił nie tak, czegoś nie dopilnował, czegoś nie wyłączył. Jest ciągły strach, by nie obudzić Kuby. Chwile odreagowania, całkowitego wyłączenia z codziennych problemów? On, rzadko, jedzie z wędką nad wodę. Ona idzie do ogrodu. – Chociaż na dziesięć, dwadzieścia minut, żeby nie zwariować – mówi. – I żeby przestać się obwiniać: że nie mam siły, by go kołysać; że nie potrafię go uspokoić, ulżyć mu. Kasia Trafiła do Nawrockich ponad dwa lata temu. Dziś jest jedną z trzech pracujących w hospicjum matek po stracie. Do Tomka i Ani – mieszkających na obrzeżach Niepołomic – dojeżdża z oddalonej o ponad 10 kilometrów stąd wsi Igołomia. Częściowo autobusem, częściowo pieszo – w sumie dotarcie do Kuby i powrót zajmują jej ponad dwie godziny dziennie. U Nawrockich, jedynej dzisiaj „swojej” rodziny, jest cztery razy w tygodniu (wcześniej opiekowała się też innymi; w jednej z nich zmarła niedawno dziewczynka). Ania: – Kasi historię znałam od początku. Sama walczę o życie swojego dziecka, więc z początku byłam sceptyczna. Nie wiedziałam, jak się zachować. Kasia: – Pomyślałam, że jeśli nie dam rady, jeśli tęsknota nie da mi pracować, to odejdę. Ania: – Bałam się o Kubę. To takie dziecko-porcelanka. Kasia teraz usłyszy coś, czego nie mówiłam nigdy. Mnie jej opowieści z przeszłości przytłaczały. „Boże, ja mam problemy, a ona ciągle o swojej historii”. Powiedziałam jej, żeby spróbowała żyć tu i teraz. Czy miałam potem wyrzuty sumienia? Tak. Że nie miałam prawa jej tak powiedzieć, bo sama nie straciłam dziecka. Ale postawiłam wszystko na jedną kartę: „Albo poskutkuje, albo Kasia zdecyduje się odejść”. Kasia: – Zrobiło mi się przykro. Ale zrozumiałam. Damian MARTYNA WÓJCIK-ŚMIERSKA X3 4 Tak miał na imię syn Kasi. Opowie o nim w ogrodzie Nawrockich, lekko kołysząc się na kanapie-huśtawce i patrząc przed siebie. Na świat przychodzi w 2003 r. – jako młodszy brat 17-letniego dziś Adriana. Do siódmego miesiąca życia Damiana nic nie zapowiada problemów. Jeśli nie liczyć powtórzonego przez lekarza dwa razy pytania: „Czy pani pije lub pali?”. W siódmym miesiącu życia trafia do szpitala z powodu zapalenia płuc. Katarzynę Sudykę niepokoi jego cichy, stłumiony płacz. Idą do poradni neurologicznej. – Pytałam lekarzy, na jaki wynik tak długo czekam – wspomina Kasia. – Ale lekarz nie potrafił mi tego powiedzieć. Usłyszałam to dopiero od pielęgniarki: chodzi o zanik mięśni. Wtedy miałam jeszcze nadzieję, bo ktoś mi powiedział, że na 75 proc. to jest wiotkość, a więc mniej poważna choroba, którą da się rehabilitować. Po miesiącu lekarz zaprasza Katarzynę do gabinetu. – Wybiegłam. Wpadłam w jakiś szał, pobiegłam do łazienki, krzycząc, że wszystkich nienawidzę. Nie wierzyłam, powtarzałam, że genetyka musiała się pomylić. Damian żył siedem lat – od początku do końca w domu. – Szczęśliwy, uśmiechnięty – wspomina Katarzyna Sudyka. – „Mamuś kochana”, inaczej do mnie nie mówił. Myślał ciągle o innych. Kiedyś przyjechała do niego nauczycielka, bo Damian miał nauczanie indywidualne. Miał wymyślić trzy życzenia. Było dla mnie, żebym była szczęśliwa, dla pani nauczycielki, żeby było jej dobrze, i dla Adriana, żeby się dobrze uczył. Nie poruszał się jak inne dzieci, ale był nieustannie wśród nich. Przychodziły do niego. Bawili się w chowanego, budowali zamki, wszystko z nim. Po tracheostomii [zabieg połączenia tchawicy ze światłem zewnętrznym, by ominąć górne drogi oddechowe, które nie pracują dobrze – PW] miał rurkę, więc dzieci pytały, czy nadal mogą do niego przychodzić. Przychodziły niemal do końca. Lipiec 2010 r., czwartek. „Już mi się tutaj nudzi – słyszy Kasia od Damiana. – Tak ogólnie”. W piątek ona sprząta, zmywa, odkurza. Idą do sklepu, po chipsy. Katarzyna pamięta, jak pod tym sklepem podchodziły do niego dzieci. Gromadnie, jakby się chciały pożegnać (tak pomyślała już później). „Adrian, nie jedź, pojedziesz kiedy indziej” – mówi wieczorem do Adriana, swojego brata, który nazajutrz ma wyruszyć na kolonie. A kiedy już zasypiają (zawsze razem), prosi brata, by poszedł na inne łóżko. – Kazał mi się położyć obok siebie – opowiada Katarzyna. – I żebym go mocno przytuliła. A potem, żebym się odwróciła w drugą stronę i poszła spać… Kwiaty Kanny – rosnące w ogrodzie Katarzyny Sudyki. Przed śmiercią powiedział jej, że za dwa tygodnie zakwitną. – I wie pan, że zakwitły? Tę scenę przypomniała sobie pewnie dużo później. Bo najpierw były dwa lata życia w innym trybie. I pierwsze tygodnie, miesiące w zamknięciu, kiedy prawie nie wstawała, z nikim nie rozmawiała, mało jadła. Po dwóch latach przychodzi propozycja z hospicjum – Katarzyna ją przyjmuje, rzucając ciężką pracę w cukierni. Z tamtego czasu pamięta sen: Damianek z trumny prosi, by wreszcie dała mu spokój i zaczęła normalnie żyć. A sprzed kilku lat, kiedy jeszcze żył, ma takie wspomnienie: w jakiejś rozmowie zwierza mu się, że kiedyś chciałaby zostać wolontariuszką i pomagać ludziom. Grób jest w Igołomii, więc dzień Katarzyny Sudyki wygląda zwykle tak. Wcześnie rano wstaje i jedzie do Kuby. Po południu – autobusem i na nogach – wraca na swoją wieś. Po drodze siada na murku przy nagrobku. Czyści, ustawia kwiaty, mówi. „Teraz mam już dobrze” – powiedziała mu niedawno na głos. ©π PRZEMYSŁAW WILCZYŃSKI tygodnik powszechny 17 | 12 lipca 2015 PA R T N E R Z Y D O D AT K U 6 7 Cierpieniu trzeba podać swoje imię dzięki mnie. Z kolei Max Scheler zauważał, że ludzie najczęściej umierają w nieświadomości – odrzucają śmierć, uciekają przed nią, a chodzi o to, żeby ją świadomie przyjąć, by ocalić siebie. Natomiast tej ucieczki nie ma u dzieci. Dzieci swojej śmierci nie kamuflują. Mam na to wiele świadectw. Na przykład siedmioletnia dziewczynka na dwa tygodnie przed śmiercią wykonuje rysunek, na którym przedstawia siebie jako uśmiechniętą księżniczkę trzymającą kolorowy parasol chroniący przed błyskawicami. Pod parasolem napis: „Lubię was” i imiona osób, które wybrała. Tischner przekonywał, że istnieje coś takiego jak heroiczne myślenie. „Nawet gdyby nam przyszło porzucić logos naszego myślenia, zawsze pozostanie jego etos – próba heroicznego myślenia wśród przeciwieństw świata”. Dzieci mogą nie rozumieć, dlaczego umierają, ale są naprawdę heroiczne. ADAM M. CIEŚLA, ZAŁOŻYCIEL HOSPICJUM: Naszym najważniejszym zadaniem jest w najlepszy możliwy sposób przygotować rodzinę na rzeczywistość śmierci, o której nic nie wiemy. Mówi Pan o matkach. Czy ojców przy umierających dzieciach nie ma? Matka zwykle jest pierwsza przy dziecku. Tylko w niewielu rodzinach opiekujących się ciężko chorym dzieckiem oboje rodzice pracują – w zdecydowanej większości matka jest tygodnik powszechny 28 | 12 lipca 2015 Kto Pana wspierał przy tworzeniu fundacji? Osobą, która bardzo mi wtedy pomogła, był prof. Antoni Dziatkowiak. Przede wszystkim dał radę: „Adam, jeśli będziesz ludziom rozdawał pieniądze, to będziesz głupi”. I rzeczy- Różanej. Gdy poziom wody na Wiśle podnosi się, zalewa piwnice w krakowskich Dębnikach, a nasza siedziba jest w suterenach. Krakowska Kuria, która jest właścicielem tej kamienicy, proponowała, byśmy się przenieśli w lepsze miejsce. Ale dla mnie to miejsce jest szczególne – w tym domu mieszkał Jan Tyranowski – krakowski mistyk, do którego w czasie wojny przychodził młody Karol Wojtyła. U niego poznał myśl św. Jana od Krzyża, który nauczył go, czym jest godność człowieka. Na powodzie znaleźliśmy sposób: wykafelkowaliśmy ściany na zalewaną wysokość – po powodzi wystarczy przemyć kafelki. Natomiast co roku przeżywamy niepokój, czy uda się nam zebrać wystarczającą kwotę z jednego procenta odpisu podatkowego – zwykle pokrywamy z tej kwoty połowę naszych wydatków. Jak wygląda pomoc i komu pomagacie? wiście, bezpośrednie przekazywanie pieniędzy nie sprawdza się. Od początku też wspomagali nas prof. Jerzy Stuhr i bp Tadeusz Pieronek, który uczestniczył w otwarciu hospicjum w 2004 r. Przez prof. Dziatkowiaka „dotarł” do nas złoty zegarek szwajcarskiej firmy Eberhard ofiarowany przez Jana Pawła II. Sprzedaliśmy go na aukcji za 60 tys. złotych, za które kupiliśmy dwa pierwsze samochody fundacji. Otrzymaliśmy też zegarki od wybitnego tenora José Carrerasa i siedmiokrotnego mistrza świata Formuły 1 Michaela Schumachera – ale żaden się już tak dobrze nie sprzedał. Największe przeszkody, które trzeba było pokonać? Największe zagrożenie nie pochodziło od ludzi. Dwa razy zalewało naszą siedzibę na ul. Zajmujemy się rodzinami z chorymi dziećmi do 18. roku życia, wobec których medycyna skapitulowała. Choroba może potrwać miesiąc albo 15 lat. Jeśli jest to choroba nowotworowa, mamy zasadę, że przyjmujemy poza kolejką. Nie zawsze wszystkich przyjmujemy, bo nasze możliwości są ograniczone. W tej chwili pomagamy 47 rodzinom z chorymi dziećmi. W każdej z nich działa zespół dedykowany dla konkretnej rodziny, który składa się z lekarza, pielęgniarki, psychologa, często rehabilitanta czy wolontariusza. Oprócz tego współpracujemy z ponad 20 rodzinami po stracie dziecka. Próbujemy im pomagać, proponując zaangażowanie w pomoc dla rodzin z dziećmi chorymi. Osoby, które same straciły dziecko, mają doświadczenie, które może pomóc innym. Rodzice chorych dzieci muszą się zmierzyć z perspektywą, że ich potomek najprawdopodobniej ich nie przeżyje. To jest nieprawdopodobnie trudne. Normalną reakcją jest ucieczka – Tischner mówi o odruchu samozakłamania. To jest proces, w który człowiek wpada i nawet nie wie kiedy to się dzieje. Nasze zespoły opieki próbują sprawić, by rodzic sam podjął wyzwanie. Tutaj niczego nie można robić na siłę. Pomoc w odchodzeniu jest o tyle specyficzna, że nikt nie jest w stanie wejść w realia GRAŻYNA MAKARA ADAM M. CIEŚLA: Cały czas w swoim życiu miałem poczucie tymczasowości. Szukałem przewodników. Jedną z postaci, która wywarła na mnie największy wpływ, był ks. Józef Tischner. W latach 80. i 90. co tydzień czekałem na „Tygodnik Powszechny”, w którym bardzo często publikował Tischner. Czekałem, co powie o godzinie 18.15 co wtorek na wykładzie w Kolegium Witkowskiego UJ. Co tydzień słuchałem także jego homilii podczas niedzielnej mszy akademickiej o godz. 13.00 w kolegiacie św. Anny. Przez te cotygodniowe potrójne spotkania Tischner towarzyszył mi w życiu. Pamiętam, że w cyklu o rozpaczy Tischner stwierdził, że w totalną rozpacz można wprowadzić człowieka nawet jednym słowem, mówiąc mu np., że jest nikim. To pokazuje, jak ważny jest kontakt między nami i to, jak się do siebie odnosimy. Natomiast bezpośrednim pretekstem założenia hospicjum był cykl artykułów o dziecięcych hospicjach, który ukazał się w „Tygodniku Powszechnym” pod koniec 2003 r. Wynikało z niego, że gdyby matka mieszkająca w Krakowie potrzebowała pomocy hospicyjnej czy paliatywnej dla swojego dziecka, najbliżej mogłaby ją otrzymać w Mysłowicach, Lublinie lub Warszawie. Małopolska pod tym względem była pustynią. Już wcześniej myślałem, by zająć się pomocą dzieciom porzuconym przez rodziców, ale po przeczytaniu „Tygodnika” postanowiłem założyć hospicjum. Żeby wystartować z takim przedsięwzięciem jak hospicjum, trzeba stałych comiesięcznych dochodów. Nie działamy akcyjnie: nie robimy jednej, dwóch czy nawet dwudziestu akcji – pomagamy przez 24 godziny na dobę. Jeśli wchodzimy w realia opieki dla rodziny – dla matki, która ma ciężko chore dziecko – to nie możemy się nagle wycofać z powodu np. braku pieniędzy. przy dziecku, a ojciec pracuje. Nie znaczy to, że nie troszczy się o dziecko, ale jego psychiczna sytuacja jest inna – praca to zawsze duża odskocznia. Dlatego zwykle matki potrzebują większego wsparcia. MARTYNA WÓJCIK-ŚMIERSKA ARTUR SPORNIAK: Jak się zrodził pomysł hospicjum dla dzieci? umierającej osoby. Lekarze, którzy doświadczyli wielu odejść, mówią, że za każdym razem jest to coś nowego. Nigdy nie jest tak, że można wypracować podejście, które się sprawdzi następnym razem. Naszym najważniejszym zadaniem jest w najlepszy możliwy sposób przygotować człowieka na rzeczywistość, o której nic nie wiemy. To tak wciąga, że osoby, które u nas pracują – trzonem są lekarze i pielęgniarki z oddziału transplantologii Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Prokocimiu – chcą to robić. Na przykład pracują u nas trzy oddziałowe, które jeżdżąc na proste zastrzyki więcej by zarobiły niż jeżdżąc do chorych dzieci. Praca w hospicjum nie wiąże się z robieniem kariery zawodowej – u nas nie da się zdobywać tytułów naukowych. Pomagamy także w bieżącym funkcjonowaniu naszych rodzin: wyjazdy zimowe i letnie dla części rodzin i rodzeństwa naszych podopiecznych, fundujemy stypendia, wyprawki i podręczniki, kupujemy opał na zimę, a czasami remontujemy mieszkania czy domy, w których mieszkają nasi podopieczni. Na początku grudnia mamy wspólnego Mikołaja, a w ostatni weekend maja spotykamy się w Łopusznej, rodzinnej wsi naszego Patrona. Bracia Marian i Kazimierz Tischnerowie w liście, w którym dają zgodę na to, by hospicjum przybrało imię ich brata, zamieszczają niezwykły cytat ks. Józefa z okresu jego choroby: „Choroba wzbogaciła mi świat i dała mi poczucie wolności”. W pierwszym zdaniu niezwykłego tekstu z 1968 r. „Prolegomena chrześcijańskiej filozofii śmierci” Tischner pisał: „Często mówi się o filozofii czynu, ale rzadziej mówi się o czynie jako wyrazie filozofii”. Można powiedzieć, że jego zmaganie się z chorobą i umieraniem Adam M. Cieśla: Miłość to jest obecność, uważność, czas, dobroć. To jest własnie ta miłość, która nas rozumie. stało się wyrazem jego filozofii. Potwierdził to, co w życiu napisał. Między innymi: „Nasza filozofia nie rodzi się z kart przeczytanych książek, ale z twarzy zaniepokojonego swym losem człowieka. Kto go nie widzi, jest bliski zdrady”. Umierające dzieci wybierają sobie osoby, w towarzystwie których chcą umierać. [Pisze o tym doktor Jolanta Goździk w publikowanym dalej świadectwie –red]. Ciekawe, że Tischner też wybrał sobie taką osobę – swoją bratową, panią Barbarę, żonę prof. Mariana Tischnera. Elisabeth Kübler-Ross w przełomowej książce „Rozmowy o śmierci i umieraniu” zauważa, że umierające dzieci często dojrzalej podchodzą do śmierci niż ich rodzice. Mamy takie przypadki, że jeśli ktoś z pomagającego zespołu nie podejmie tematu przygotowania do śmierci, to rodzina będzie go do końca unikać. Mimo że warunkiem przyjęcia do hospicjum jest m.in. podpisanie oświadczenia o byciu świadomym, iż zostały wyczerpane wszelkie środki medyczne. Odruch ucieczki jest tak mocny. Wracając do tego zaszczytu bycia wybranym przez osobę umierającą. Przypominają mi się analizy funkcji imienia w „Filozofii dramatu”, w których Tischner mówi, że drugi nadając nam imię, nadaje nam tożsamość, wybiera nas. Tischner też mówił o fenomenie wzajemności: ja jestem dzięki tobie, a ty Na seminarium u Tischnera zastanawiano się, czy rzeczywiście człowiek umiera zawsze w samotności. Ktoś podał przykład z II wojny światowej: tonie okręt, marynarze wiedzą, że nie zdołają się już uratować, i zaczynają śpiewać wspólnie hymn. Ten śpiew ich jednoczy w chwili śmierci. Pamiętam, że Tischner miał wątpliwości, czy to mogło być rzeczywiście wspólne doświadczenie śmierci. Osoby wybrane przez dzieci nie doświadczają śmierci. One towarzyszą. Nie jest możliwe doświadczenie cudzej śmierci. Każdy doświadczy własnej. Tischner powołuje się na Tomasza Mertona, który pisał, że kiedy przychodzi cierpienie, to trzeba podać mu swoje imię. Rozumiem to tak, że gdy przychodzi cierpienie, to doświadczamy go zawsze indywidualnie. Mimo tego, że chcemy, by ktoś nam towarzyszył, ostatni akord życia należy zawsze do nas. Na stronie internetowej hospicjum jest motto z Tischnera: „Miłość nas rozumie”. Miłość, czyli konkretnie co? Obecność, uważność, czas, dobroć. Pod koniec życia Tischner zajął się „Dzienniczkiem” siostry Faustyny. W tekście „Maleńkość i jej Mocarz” cytuje Faustynę, która mówi, że człowiekowi w dzisiejszych realiach, w których chodzi o zapanowanie nad drugim, najbardziej potrzeba miłosierdzia. Pisze dosadnie, że moc, która nie służy miłosierdziu, prowadzi człowieka na bezdroża. Moc medycznej pomocy, która nie służy miłosierdziu, prowadzi na bezdroża – tak to można rozumieć. ©π Rozmawiał ARTUR SPORNIAK ADAM M. CIEŚLA jest z wykształcenia historykiem i filozofem. Założyciel i prezes Krakowskiego Hospicjum dla Dzieci im. ks. Józefa Tischnera. tygodnik powszechny 17 | 12 lipca 2015 PA R T N E R Z Y D O D AT K U 9 WOJCIECH BONOWICZ X2 Chwila, która przyniesie ukojenie JOLANTA GOŹDZIK To od śmiertelnie chorych dowiedziałam się, jakie są prawdziwe wartości życia, co znaczą prawda, marzenia, nadzieja. ściach medycyny, na jej niemocy i bezradności. W procesie kształcenia dominował nurt nieograniczonej mocy medycyny. My lekarze mamy pokonywać choroby, słabości, ból. Nieuleczalne choroby, cierpienie, starość, beznadziejność nie były przedmiotem naszego poznawania. Jakże szybko w codziennej rzeczywistości przekonałam się, że studia nauczyły mnie definicji, pozwoliły poznać mechanizmy, przedstawiły sposoby na ich naprawę, ale… Nie zawsze te reguły sprawdzały się w praktyce. Okazało się, że tylko na kartkach książek poszczególne choroby występują w kolejnych rozdziałach, w życiu zdarzają się sytuacje nieprawdopodobne, objawy wzajemnie się wykluczające, choroby nakładające się na siebie. Zamazują się obrazy, wykluczają wyniki badań, a leki po prostu nie działają. Najprawdziwsze dla mnie stało się stwierdzenie: „nigdy nie mów nigdy”. I zafascynowała mnie Medycyna jeszcze bardziej. Podjęłam jej wyzwanie. Stała się dla mnie Sztuką obcowania z drugim czło- wiekiem, z jego cierpieniem, bólem i beznadziejnością. Każdy pacjent jest dla mnie Dziełem Wielkim. Poznałam radość tego Dzieła, zwycięstwa nad chorobą, smak szczęścia. Ale też coś więcej. Nauczyłam się pokory wobec Dzieła i nieograniczonej mocy Natury. Poznałam smak spełnienia zawodowego, które daje trwanie przy nieuleczalnie chorym i umierającym człowieku. Poznałam wartość bycia wybranym i dostąpienia zaszczytu towarzyszenia w ostatniej chwili życia, bycia świadkiem ostatniego tchnienia. Poznałam niesamowite uczucie trzymania we własnych dłoniach dłoni umierającego. Nauczyłam się korzystać z mocy, którą dają nam najsłabsi nasi podopieczni. To od nich dowiedziałam się, jakie są prawdziwe wartości życia, co znaczą prawda, marzenia, nadzieja. Co znaczy prawo do szacunku i prawo do własnych decyzji. Prawo do odstąpienia od nieskutecznego, a bolesnego leczenia. Co znaczy mieć prawo do godnego i szczęśliwego życia, nawet gdyby, w naszym pojęciu, było ono zbyt krótkie. Patryk, Szymon, Mateusz, Krzysztof, Karolinka, Madzia, Daniel… Nieustannie wzywają mnie do bycia lekarzem-artystą, dla którego każde z nich jest Wielkim Dziełem. Dlatego przez całe moje życie zawodowe, przez różne miejsca realizacji moich pasji zawodowych, przeplata się wciąż bycie w Hospicjum i dla Hospicjum.© DR HAB. N. MED. JOLANTA GOŹDZIK jest członkiem Zarządu ds. podmiotu leczniczego Krakowskiego Hospicjum dla Dzieci im. księdza Józefa Tischnera; nauczyciel akademicki Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego, ordynator Ośrodka Transplantacji Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie. Zespół pod jej kierunkiem przeprowadził pionierski przeszczep szpiku u pacjenta, który miał zaledwie 23 dni. KRAKOWSKIE HOSPICJUM DLA DZIECI IMIENIA KSIĘDZA JÓZEFA TISCHNERA, ul. Różana 11/1, 30-505 Kraków Pekao S.A. II O/Kraków nr konta: 98 1240 1444 1111 0010 1566 6214 tygodnik powszechny 28 | 12 lipca 2015 Czytam, więc jestem WOJCIECH BONOWICZ Czytając z dziećmi Tischnera, chcemy pobudzić do myślenia i przekonać, że tekst filozoficzny mówi nam coś ważnego o nas samych i o świecie. Z MARTYNA WÓJCIK-ŚMIERSKA P atryk, Szymon, Mateusz, Krzysztof, Karolinka, Madzia, Daniel… – już nawet nie pamiętam tych wszystkich imion. Stanęli przed laty na mojej drodze. A może to ja stanęłam na drodze ich życia? Oni mieli kilka dni, kilka miesięcy, kilkanaście lub kilkadziesiąt lat, a ja właśnie zaczęłam samodzielną pracę na oddziale hematologii. Nie takie były moje marzenia – miałam być kardiologiem, Ale los pokierował mnie na oddział hematologii. Dlaczego? Odpowiedź przyszła bardzo szybko. Bo tutaj odnalazłam swoje miejsce i tutaj mogłam rozwijać i realizować moją fascynację Medycyną. W tym miejscu poznałam prawdziwe miejsce lekarza w procesie leczenia. Ja, młody adept nauki i sztuki, jaką jest Medycyna. Oni pacjenci. Ja pełna wiary w nieskończoną moc medycyny. Oni śmiertelnie chorzy. Ja z zasobem wiedzy i pasją dalszego poznawania i niesienia pomocy. Oni mieli marzenia i nadzieję. Choroba pokrzyżowała ich plany, odebrała marzenia. Do końca pozostała nadzieja. Najpierw na pokonanie choroby. Potem – że ustąpi ból, że będzie się dobrze oddychało, że ustąpi gorączka. W końcu już tylko nadzieja, że cierpienie ma kres, że nastąpi chwila, która przyniesie ukojenie. Jak wielu młodych lekarzy, rozpoczęłam pracę z przeświadczeniem, że posiadam moc uzdrawiania, wielką wiedzę i możność dalszego jej zgłębiania. Mogę leczyć, moje działania przyniosą ulgę, pomogą pokonać chorobę. Studia utwierdzały mnie w przekonaniu, że wystarczy poznać mechanizm choroby, poprawnie przeprowadzić diagnostykę, zastosować odpowiednie leki – i pacjent jest wyleczony, choroba pokonana. Sześć lat studiowania mechanizmów chorób oraz sposobów ich pokonywania. Nie było takich pytań czy egzaminów, które by skupiały uwagę studentów na słabo- Na zajęciach akcji „Czytam, więc jestem”, 2015 r. adanie brzmi: narysować filozofa, a w dymku zapisać pytanie, jakie mogłoby mu przyjść do głowy. Dzieci rysują poważnych panów z brodami, w zapiętych na ostatni guzik marynarkach, ale też kolorowo ubraną panią czy młodzieńca, którego fryzura wygląda, jakby strzelił w nią piorun. O co pytają filozofowie i filozofki? „Kim jestem?”, „Po co istnieję?”, „Dlaczego świnie nie latają?”. Jeden dymek jest zapełniony chaotycznymi kreskami, a obok widnieje komentarz: „Eluzja wybucha w głowie”. Akcja „Czytam, więc jestem. Czytamy polskich filozofów: Józef Tischner” objęła dzieci i młodzież w wieku szkolnym: od pierwszoklasistów po uczniów liceum. Cel akcji: pobudzić do myślenia, zachęcić do zainteresowania się filozofią. Przekonać, że tekst filozoficzny to nie bujanie w obłokach, ale myśl sformułowana przez kogoś konkretnego, kto chce powiedzieć nam coś ważnego o nas samych i o świecie. W akcji wzięli udział ludzie różnych profesji: filozofowie (Adam Workowski), pisarze (Wit Szostak), malarze (Paweł Taranczewski) i aktorzy (Anna Dymna, Ewa Kaim, Andrzej Róg). Z inicjatywą wyszło Stowarzyszenie „Drogami Tischnera”, a wsparły je Stowarzyszenie „Siemacha”, Krakowskie Hospicjum dla Dzieci im. ks. Józefa Tischnera oraz Instytut Myśli Józefa Tischnera. Główne fundusze pochodziły z programu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Pierwszy etap akcji: konkurs „Rozwiń myśl”. Jego uczestnicy mieli zinterpretować fragment „Filozofii dramatu”: „Przestrzenią człowiekowi najbliższą jest dom. Wszystkie drogi człowieka przez świat mierzą się odległością od domu”. Dzieci ze szkół podstawo- wych przygotowywały prace plastyczne, uczniowie gimnazjów i szkół ponadgimnazjalnych – prace pisemne. Wśród tych ostatnich dominowały krótkie eseje, ale były też impresje, opowiadania, a nawet wywiad – jedna z uczestniczek przysłała zapis rozmowy ze swoim dziadkiem, hodowcą owiec, dla którego domem były góry. Drugim etapem były warsztaty, podczas których prowadzący (nauczyciele poloniści, filozofowie, animatorzy kultury) w różny sposób przybliżeli uczestnikom wybraną problematykę od rozwiązywania krzyżówek i zadań rysunkowych, przez ćwiczenia w formułowaniu pytań filozoficznych, po dyskusje nad fragmentami konkretnych tekstów. Dyskusje te odbywały się niekiedy w specjalnie wybranej scenerii, np. o eseju Tischnera na temat radia rozmawiano w Radiu Kraków. Trzeci etap projektu był otwarty dla publiczności. Złożyło się na niego m.in. spotkanie z pisarzami „Czytanie wiąże się z ryzykiem” oraz koncert „Wyśpiewać mądrość” w kościele świętych Piotra i Pawła w Krakowie, w którym wystąpiła Hania Rybka z zespołem (gościnne pojawił się Piotr Baron), a fragmenty dzieł Tischnera przeczytali: Anna Dymna (na zdjęciu obok), Stanisława Trebunia-Staszel oraz Kazimierz Tischner. „Co to znaczy: eluzja? Czy chodziło ci może o erupcję iluzji?”, pyta z uśmiechem prowadzący. Chłopiec, który to napisał, kiwa głową. I już jest o czym podyskutować. Filozofowie są od tego, by iluzje rozpraszać. Ale aby rozpraszać je u innych, muszą najpierw uporać się z własnymi. I takie jest też doświadczenie organizatorów akcji „Czytam, więc jestem”: myślenia uczyliśmy się, inspirując jedni drugich. © K L A U DY N A S C H U B E R T 8 Organizatorem akcji „Czytam, więc jestem” jest Stowarzyszenie Drogami Tischnera. Współorganizatorzy: Krakowskie Hospicjum dla Dzieci im. ks. Józefa Tichnera, Instytut Myśli Józefa Tischnera, SIEMACHA. Patronem medialnym jest „Tygodnik Powszechny”. Projekt współfinansowany ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego w ramach Narodowego Rozwoju Czytelnictwa.