Korsarz i Don Kichot (KSIAZKI: Stankiewicz, Mamert
Transkrypt
Korsarz i Don Kichot (KSIAZKI: Stankiewicz, Mamert
Korsarz i Don Kichot Książka jest sensacją literacką, sukcesem edytorskim i… kompromitacją redaktorską. Oto bowiem wydane zostały – pół wieku z górą po ich napisaniu – wspomnienia i przemyślenia człowieka-legendy: najsłynniejszego dowódcy polskiej marynarki handlowej, który zginął na morzu śmiercią marynarza i żołnierza, na okręcie zatopionym przez wroga. Ale wydane zostały bez należytej staranności, za to ze stemplem arogancji i samowoli edytorów. Mamert Stankiewicz stał się sławny dzięki twórczości swego ucznia, a później podwładnego i zastępcy – Karola Olgierda Borchardta. Zbiór opowiadań zatytułowany Znaczy Kapitan wydany został w Polsce w milionach egzemplarzy i można bez przesady uznać, że nie ma w kraju osoby zainteresowanej morzem czy żeglarstwem, nieznającej opowieści o kapitanie, o którym opowiadano, że „nawet w depeszach wysyłanych przez siebie używa słowa ‘znaczy’, za które urzędy pocztowe całego świata już nie pobierają opłat.” Proza Borchardta wykracza poza ramy marynistyki: jest jednocześnie dokumentem epoki, świadectwem świata, który bezpowrotnie odszedł i traktatem moralistycznym. Do tego jest to znakomita literatura: jasna i klarowna w stylu, a przy tym bogata i – co może najważniejsze – pełna humoru, ironii i autoironii. Postać Znaczy Kapitana stała się dzięki niej alegorią odpowiedzialności i najwyższego stopnia profesjonalizmu, którego moralnym imperatywem jest, by obowiązki – bez względu na okoliczności – zawsze były wykonane z najwyższą starannością, „znaczy, porządnie”. Borchardt zakończył swój zbiór komentarzem na temat pamiętników kpt. Mamerta Stankiewicza. Z trzydziestu siedmiu opowiadań wchodzących w skład książki „Znaczy Kapitan” kilkanaście było uprzednio drukowanych na łamach miesięcznika „Morze”. Po ukazaniu się w roku 1959 ostatniego opowiadania pod tytułem „Meczet Omara” do redakcji „Morza” nadszedł list, którego nadawcą był Mamert Stankiewicz. List ten wywołał zrozumiałe poruszenie, ponieważ nikt z nas nie wiedział, że syn Kapitana nosi Jego imię. W wyniku nawiązanej korespondencji dowiedziałem się o losach maszynopisu pamiętnika, o którym kapitan Mamert Stankiewicz opowiadał mi w listopadzie 1939 roku na zakotwiczonym na rzece Tyne „Piłsudskim”. Pamiętnik – wraz z pewną ilością zdjęć – ocalał. Wyniosła go z płonącej Warszawy w 1944 roku żona Kapitana. Wydaje się nieodzowne Książki: Stankiewicz, Mamert. Z floty carskiej do polskiej. 2 www.ZeglujmyRazem.com podzielenie się z Czytelnikami – chociażby bardzo pobieżnie – wrażeniami i spostrzeżeniami, które nasunęły mi się po przeczytaniu pamiętnika Kapitana. [...] Kapitan w rozmowach ze mną nigdy – nawet wtedy, gdy zmienił stosunek do mnie ze służbowego na przyjacielski – nie mówił o swych ideałach, dążeniach i osiągnięciach życiowych. Dowiedziałem się o tym wyłącznie z zachowanego maszynopisu. Ze zdziwieniem i przyjemnością odnajdywałem na kartach pamiętnika te cechy charakteru Kapitana, które zdołałem zaobserwować w ciągu kilkunastu lat współpracy z Nim.1 Z powodów wiadomych, osobiste wspomnienia i refleksje człowieka, który zdobył wykształcenie i umiejętności fachowe w Imperium Rosyjskim, walczył w „białej armii” Kołczaka, przeszedł przez więzienia i obozy bolszewickie, nie mogła się ukazać drukiem w PRL, a przynajmniej nie w formie, na którą zgodziliby się spadkobiercy autora i depozytariusze tekstu. Po raz pierwszy pamiętniki kpt. Mamerta Stankiewicza opublikowała w roku 1995 oficyna wydawnicza WSM w Gdyni, w serii Księgi Floty Ojczystej. Następnych trzech wydań dokonał polski gigant wydawniczy, oficyna „Iskry”. Lektura jest pasjonująca. Do czytelnika przemawia bezpośrednio ktoś doskonale znany, znajomy bez mała – bo przecież chyba wszyscy czytający zdążyli wcześniej zapoznać się z opowiadaniami Borchardta. Nie ma nawet co silić się na inny – niż Borchardtowski – opis wrażeń: Pamiętnik Kapitana odkrył przede mną postać chłopca, który poprzez miłość do morza potrafił przezwyciężyć wszystkie przeszkody, zagradzające Mu drogę do upragnionego celu. Zanim otrzymał tytuł kapitana, stał się „kapitanem własnej duszy”. Pierwszym Jego zwycięstwem było opanowanie uczucia strachu przed żywiołem wody, który – podczas ćwiczeń na szalupach pod żaglami – wydawał Mu się przerażający i mogący Go pochłonąć. Nie nadaję się na marynarza – to była pierwsza myśl, która przyszła w ślad za przerażeniem. Miał możność skorzystania z propozycji matki studiowania architektury na politechnice. Przełamał jednak siebie i wbrew intencjom matki poszedł na morze. [...] Po przeczytaniu pamiętnika zrozumiałem też, skąd u tego człowieka z werwą i młodzieńczą skłonnością do przekory wziął się pełen rezerwy i opanowania sposób bycia. [...] Stopień opanowania języków obcych – którym Kapitan zadziwiał – ma również swe potwierdzenie na kartach maszynopisu. Kapitan wspomina, że jako młody oficer podczas długiego postoju zimowego w jednym z portów udzielał – dla podreperowania swego budżetu – korepetycji w języku niemieckim z matematyki młodemu Niemcowi zamieszkałemu wraz z rodzicami w tym porcie. Swobodne posługiwanie się językiem angielskim umożliwiło Mu objęcie posady urzędnika konsulatu w Stanach Zjednoczonych. O dobrej znajomości języka francuskiego nawet nie wspomina, ponieważ należała ona w owym czasie do obowiązkowego wykształcenia. Moje spostrzeżenia, że Kapitan łatwiej by się nauczył jeszcze jednego obcego języka, niż powiedział nieprawdę, znajduje liczne potwierdzenia w prostych i szczerych opisach życiowych niepowodzeń – poczynając od trudności podczas egzaminów, a kończąc na fatalnych skutkach osłabienia uwagi podczas służby. 1 Borchardt, Karol Olgierd. Znaczy Kapitan. Gdańsk, Wydawnictwo Morskie 1971, s. 342-343. Stankiewicz, Mamert. Z floty carskiej do polskiej. Książki: 3 www.ZeglujmyRazem.com Nowe drobne nawyki Kapitana zaobserwowane na mostku podczas manewrów, jak na przykład współpraca ze sternikiem, znajdują uzasadnienie w pamiętniku. [...] Opisane więc przeze mnie wprowadzenie „Polonii” na redę jachtową Obanu to już tylko słabe echo przeprowadzenia przez pola minowe cieśniny Muhu (Moonsund) największego pancernika „Sława”, o której to operacji sam powiedział, że nie chciałby jej powtórzyć. Wprowadzenie „Polonii” podczas sztormu do Konstancy, wyprowadzenie „Piłsudskiego” w nocy z przystani nowojorskiej – ma swój odpowiednik w prowadzeniu przy ciężkiej pogodzie przez pola minowe krążownika „Riurik”, za co został dwukrotnie odznaczony jako doskonały nawigator. Opisana przeze mnie umiejętność nawigacji wśród mgły to jedynie powtórzenie akcji, którą przeprowadził podczas szalejącej śnieżycy w celu odszukania i ściągnięcia z mielizny statku załadowanego minami. Te wyżej wymienione cechy Kapitana można by w skrócie określić dwoma wyrazami: donkiszoteria i korsarstwo. Pojęcie donkiszoterii oznacza w tym wypadku romantyzm, rzucanie się na przedsięwzięcia szlachetne, choć częstokroć niewykonalne, szczery heroizm nie liczący się z warunkami życia. Wyrazicielem tych cech był w pojęciu współczesnych Kolumb, który – jak twierdzi wielu znawców literatury – posłużył Cervantesowi jako wzór Don Kichota. Korsarstwo natomiast wiąże się z pojęciem odważnej żeglugi podróżników odkrywców, której kontynuatorami stali się korsarze. Osiągnięta przez nich wiedza i doświadczenie nawigacyjne dawało im przewagę nad silnie uzbrojonymi okrętami wojennymi, które zdobywali wraz z mianem najlepszych nawigatorów. Wielu ludziom wydaje się, że obecnie wskutek olbrzymiego postępu technicznego przekreślone zostało raz na zawsze znaczenie dawniejszego kapitana żaglowca, jak również żaglowca jako podstawowego ośrodka wychowawczego oficera marynarki. Po dziś dzień jednak są takie chwile na morzu, kiedy kapitan musi się oprzeć wyłącznie na zdobytych przez siebie wiadomościach i doświadczeniu oraz sam musi decydować. [...] 2 Pamiętnik swój kapitan Mamert Stankiewicz zatytułował: KORSARZ I DON KICHOT. *** Opowieść Znaczy Kapitana – a mam przed sobą trzecie wydanie „Iskier” – pod względem edytorskim jest niezwykle staranna: ładny i dobrej jakości papier, niebanalny, z lekka archaizujący skład stron, twarda okładka i elegancka obwoluta, oparta na grze rozbielonej sepii, czerni i czerwieni. Jest jednak w tym wydawnictwie kilka poważnych niedociągnięć redakcyjnych. Zdaję sobie sprawę, że dla większości czytelników mogą one pozostać niezauważalne, jednak nie w zauważeniu-niezauważeniu jest problem. Diabeł, jak zwykle, tkwi w szczegółach. Pominę nieliczne, choć jednak istniejące, literówki, które łatwo mogły zostać wyeliminowane przy staranniejszej korekcie. Dużo bardziej istotne jest moim zdaniem to, że redaktor (redaktorzy?) przecenili znacznie swoją rolę. Nie redagowali pracy debiutanta ani amatora. Mamert Stankiewicz miał spory dorobek publicystyczny (np. artykuły w Słowie Pomorskim i Żeglarzu Polskim), był również wybitną osobowością, człowiekiem świadomym nie tylko wagi czynów ale i słów. Do tego, co napisał, należało więc podchodzić z szacunkiem i – nieodzownym w takich przypadkach – profesjonalnym wyczuciem, gdzie kończy się prawo ingerowania w tekst. 2 Borchardt, ibidem, s. 343-346 Książki: Stankiewicz, Mamert. Z floty carskiej do polskiej. 4 www.ZeglujmyRazem.com Dlatego denerwujące są przypisy, w których edytorzy piszą np. „U autora w tym i innych miejscach: Port Artur” [str. 87], czy „u autora: Skagen” [264] i wstawiają do głównego tekstu dziś używane nazwy Port Arthur czy Kattegat. Naturalnym prawem edytora jest uwspółcześnianie ortografii i interpunkcji, dzielenie utworu na rozdziały i części, ale też niewiele więcej. Stankiewicz oczywiście mógł się pomylić (choć znając jego perfekcjonizm mało to prawdopodobne), ale rolą edytorów jest wyrażanie wątpliwości i od tego mają przypisy. Edytorskie uprawnienia zostały więc przekroczone, choć tego typu nadużyć na szczęście jest tylko kilka. Redaktorzy nie sprawdzili pisowni wszystkich nazwisk osób wspominanych przez autora. W ten sposób dowódca II Eskadry Pacyfiku w tekście i indeksie wymieniany jest – bez żadnego komentarza – jako „Rożdiestwienski” zamiast „Rożestwienski” (Рожественский). Dziwne, że nie zlokalizowali też podpetersburskiego portu Transund (60°38′00″N, 28°34′00″E) pozostawiając go w teście ze znakiem zapytania [77]. Jednak na takich drobiazgach nie koniec. W tekście głównym często powtarza się znak [...], oznaczający opuszczenie. Tak pisze o tym w przedmowie Jan Kazimierz Sawicki, odpowiedzialny za opracowanie edytorskie: „Poza jedno- czy kilkuzdaniowymi opuszczeniami, wynikłymi z chęci uniknięcia powtórzeń, mówić można tylko o dwóch partiach tekstu, z których publikacji zrezygnowano. Chodzi tu o króciutki rozdział pt. „Wycieczki z Nowego Jorku i drzwi otwarte”, z maszynopisu stanowiącego podstawę pierwszego wydania po rozdziale „Awarie” i sprawiającego wrażenie niekompletnego. W rodziale „Pułaski i Polonia” zrezygnowano też z przytoczenia kilkustronicowego opisu walk byków w Sewilli.” [8] Tu już sprawa jest poważniejsza. Argumenty Sawickiego nie trafiają mi do przekonania, z dwóch przynajmniej powodów: braku zaufania do jego opinii, że rozdział sprawia wrażenie „niekompletnego” (a od czego są przypisy i komentarze redakcyjne?) i niechęci do protekcjonalnego traktowania czytelników, którzy wszak powinni otrzymać tekst maksymalnie wierny oryginałowi, by móc sformułować własną o nim opinię. Edytorzy i tak mogliby mieć na nią poważny wpływ dzięki komentarzom w przypisach. Skróty, moim zdaniem, usprawiedliwić mógł jedynie nieczytelny lub niekompletny rękopis, co należało – w przypisach – zaznaczyć. Rozumiem motywację wydawców – dokument zawsze sprzedaje się znacznie gorzej niż narracja zwarta. W tym jednak wypadku komercja winna ustąpić edytorskiej dokładności, zwłaszcza że na rzecz komercji działa nazwisko autora, będące dostatecznym magnesem, a nawet sensacją. Redaktorom wydania zabrakło niestety energii na pracę edytorską wykonaną „porządnie”. Brakuje na przykład chronologicznego zestawienia wydarzeń i życiorysu kpt. Mamerta Stankiewicza. Niżej podpisany starał się – w miarę ograniczonych możliwości – odtworzyć je w kalendarium przedstawionym obok (www.ZeglujmyRazem: WHO IS WHO – Stankiewicz, Mamert), ale siłą rzeczy jest to jedynie próba wypełnienia luki. Brakuje także bibliografii, choćby prowizorycznej, tak podmiotowej – artykułów i tłumaczeń autorstwa kpt. Stankiewicza, jak przedmiotowej, ta zaś musi być (nawet pomijając utwory Borchardta) niemała. Myślę, że Znaczy Kapitanowi się to należało. Wreszcie sprawa – moim zdaniem – najpoważniejsza. Pisze Sawicki: „Czytelnicy książki Borchardta pamiętają zapewne, iż jej bohater miał swe wspomnienia zatytułować Korsarz i Don Kichot. Ze względu Książki: Stankiewicz, Mamert. Z floty carskiej do polskiej. 5 www.ZeglujmyRazem.com jednak na nikły związek tak sformułowanego tytułu z zawartością treściową pamiętnika zdecydowano się nie respektować tego zamysłu autorskiego.” [8] W gruncie rzeczy, niewiele można dodać po tak szczerym daniu świadectwa redaktorskiej arogancji, chyba to, że edytorzy niewiele zrozumieli z cytowanej wcześniej opinii Borchardta. Zmienili więc tytuł oryginalny na pretensjonalną frazę, która przez banalne nawiązanie do hymnu okrasza całość dydaktyczno-patriotycznym sosikiem i jest wobec treści i stylu Stankiewicza dysonansem. Niestety, mimo zastrzeżeń redakcyjnych, nie sposób nie powtórzyć za Borchardtem słów Znaczy Kapitana: „Znaczy, panowie nadużyli kompetencji; znaczy panowie nie są w porządku w stosunku do podjętych przez siebie obowiązków.” Borchardt wraca do tytułu pamiętników Mamerta Stankiewicza jeszcze w opowiadaniu „Druga strona Księżyca”, przeznaczonego do Kolebki nawigatorów, ale nieukończonego. Fragmenty cytuje Ewa Ostrowska: W rozmowach zawsze wspominał o swoim pamiętniku, jaki napisał i zostawił w Polsce. Mój podziw dla niego przeszedł w uwielbienie, gdy wyjaśnił, że pamiętnik swój nazwał KORSARZ I DON KICHOT. Przeistoczenie korsarza w Don Kichota wygląda na świadome nasladowanie pana Andrzeja Kmicica. Gdy zdecydował się wrócić do pracy na morzu po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, postanowił najpierw pojechać do Częstochowy. [...] Mnie w zapale wyjaśnił, że padł przed obrazem jako korsarz i krzyżem leżał, by przebłagać Częstochowską, że w obcym mundurze walczył. – Gdy wstałem, byłem już Don Kichotem – ale polskim.”3 Na temat redaktorów i redakcji pamiętników Mamerta Stankiewicza Borchardt miał zdanie negatywne jeszcze z innego powodu. Pisze Ostrowska: Pamiętnik ten przechodził przez tak wiele rąk, że dzisiaj trudno już udowodnić słowa kapitana Borchardta, który na teczce zawierającej kolejną przeredagowaną wersję napisał: „Pamiętnik sfałszowano”. Natomiast w rozmowie ze mną kapitan Borchardt wyjaśnił, że z oryginalnego tekstu zniknęły fragmenty, które w niekorzystnym świetle ukazywały osoby z kręgów morskich, cieszące się współcześnie dużym autorytetem i uznaniem władz powojennej Polski. Co i przez kogo zostało usunięte, nie dowiemy się chyba już nigdy, osoby znające prawdę nie żyją, ale nie ma też powodów, by nie wierzyć kapitanowi Borchardtowi.4 W przedmowie Sawickiego zdumienie budzi jeszcze jedno zdanie: „To ostatecznie przesądziło o tytule, którym po wszechstronnych konsultacjach z bracią morską opatrzono dzieło.” [8] Po konsultacjach? A cóż tu było do konsultacji? Gdyby wszyscy redaktorzy zechcieli konsultować tytuły „z bracią”, mielibyśmy prawdopodobnie Niszczący najazd szwedzki zamiast Potopu i Nie będzie Teuton pluł nam w twarz zamiast Krzyżaków. Nie mają szczęścia do wydawców bracia Stankiewiczowie. Dziennik kpt. Jana Stankiewicza, starszego brata Mamerta, wzbogacony o jego dwa artykuły i zdjęcia z albumu rodzinnego ukazał się w jako książka, 3 4 Ostrowska, Ewa. Kapitan własnej duszy. Borchardt znany i nieznany. Gdynia, Oficyna Wydawnicza Miniatura, 2001, s. 235. ibidem, s. 236. Książki: Stankiewicz, Mamert. Z floty carskiej do polskiej. 6 www.ZeglujmyRazem.com w której bliska zeru praca edytorów – brak komentarzy, indeksu, przypisów itd. – została skwitowana podaniem się tychże edytorów za... autorów całości. Pracy Jana Stankiewicza – pozbawionego w ten sposób autorstwa – próżno więc szukać w katalogach alfabetycznych pod jego nazwiskiem.5 Swego czasu Tuwim, bodajże, kpił, że po interwencji nadgorliwych redaktorów Popioły – zamiast „Ogary poszły w las” – otwierałoby zdanie „Sfora psów myśliwskich rasy ogar pobiegła do lasu”. Widząc tytuł na okładce wspomnień Mamerta Stankiewicza, mam wrażenie, że wydała je sfora takich właśnie nadgorliwców. Kazimierz Robak 2010-10-04 Stankiewicz, Mamert. Z floty carskiej do polskiej. Gdynia, Wydawnictwo Uczelniane Wyższej Szkoły Morskiej, 1995 (Księgi Floty Ojczystej, t. 6) Warszawa, Iskry 1997 (wyd. I), 1998 (wyd. II), 2007 (wyd. III). 5 Potykanowicz-Suda, Lidia i Marcin Westphal. Śladami ludzi morza: Jan Stankiewicz – kapitan żeglugi wielkiej. Skarby gdańskiego archiwum. Gdańsk: Archiwum Państwowe, Wyd. FINNA, 2008. Szczegółowe omówienie tego wydawnictwa zamieszczamy na stronie www.ZeglujmyRazem.com osobno (patrz: Jednacz, Jędrzej – „Śladami ludzi morza – Jan Stankiewicz”. Recenzja).