Document 198354
Transkrypt
Document 198354
ze n i a ? d e i w o ś do p ać, M a s z c o ć , fo t o g ra fo w isa świat? Lubisz p taczający cię ać o o p i sy w nas!!! Wywiad z o. Tadeuszem Rydzykiem - str. 3 Reportaż nagrodzony w ogólnopolskim konkursie - str. 7. Zgwałcił mnie pierwszego dnia. Rzucił na łóżko w ich sypialni. Powoli rozebrał i patrzył. Ten wzrok był najgorszy. Leżałam naga. Błądził wzrokiem po całym moim ciele. Głaskał. Delikatnie. Chciałam wydrapać, wyrwać skórę. Kolejny krok w naszym „związku” był za nami. Media służą mi w jakimś sensie do multiplikacji. Będąc księdzem, mogę spotkać się z jednym człowiekiem, może z dziesięcioma. A przez media mogę być dla bardzo wielu. Trzeba to wykorzystywać. do z com c . l i ą a ł m o @ D . ku e d a kc j a nr 1 (styczeń 2012) pisz: r To już nie koty Rozróba narodowa Fotoreportaż, patrz str. 8 fot. Tytus Szabelski Pokąsani, czasem ranni, zdziwieni światem – wykrzyczeli na tych łamach, jak patrzą na rzeczywistość. I nie jest to krzyk bez treści, nie jest obciążony młodzieńczą zapalczywością, ani niedojrzałością. Nie pamiętam, czy kiedykolwiek widziałem tylu zdolnych 20-latków naraz. Studenci II roku dziennikarstwa pokazali, że potrafią nie tylko napisać kilka dobrych tekstów, ale i przygotować gazetę do druku. Wykuć ją z nicości, z migającego kursora i przede wszystkim z siebie samych. A to wcale nie jest takie proste. Solidnie, choć po studencku, po raz pierwszy wcielili się w role reporterów, wywiadowców, fotoreporterów i nawet redakcyjnych ważniaków. Są pełni wiary w siebie i swoje możliwości. Żądni przygody, otwarci, rozpiera ich energia. Warto na nich stawiać. Jeśli ktoś ma zmienić kulejące dziś oblicze polskiego dziennikarstwa, to właśnie oni. Redaktorzy Ważniacy zacierają zapewne dłonie z radości. Bo oto nadchodzi kolejne pokolenie dobrych, tanich pracowników. Nazwą ich być może „narybkiem” i pozwolą zrobić sondę w sprawie krzyża w Sejmie... Bo dziś młodzi autorzy gotowi są oddawać swoje materiały „za nazwisko”. To złe. Od Was, koledzy ważniacy z Redakcji, zależy, czy pokażecie im, że solidna dziennikarska praca zasługuje na docenienie. W przeciwnym razie pójdą tam, gdzie zapłacą im lepiej – za inteligencję. To im udało się przeprowadzić się wywiad z człowiekiem, który na media bardziej jest dziś zamknięty, niż ksiądz Boniecki. To oni wygrzebali z popiołów żonę byłego premiera, asa w Talii Komunistów. To oni wzbili się w przestworza niedościgłe – z szybowcowym arcymistrzem. To oni zdobyli laury w konkursach dla zawodowych dziennikarzy... Szacun Wam za to, moi młodzi kamraci! Odwagi Wam nie brak, ani pomysłów. Chłońcie, aż do przesycenia! A potem wyciskajcie to z siebie, wyrzygujcie, krzyczcie! Świat zmieniajcie! Na lepszy... Czekamy na wszystkich studentów, którzy chcą pisać – fotograficznie, szybko i prawdziwie. Czekamy na Okazywaczy Świata. I Naprawiaczy też. Stoimy otworem na studentów ze wszystkich kierunków. Piszcie do nas, zgłaszajcie się, pokazujcie teksty. Niech „Krzyk Uczelni” słychać będzie na wszystkich wydziałach – od ekonomii po kiełkującą sinologię. Pierwszy numer gazety studentów II roku dziennikarstwa jest jak szarża husarii. Na złamanie karku, w najcięższe tematy, po grani, gdzie Im drogi nie zastąpią pokonani... W nałogi, śmierć, zapomnienie i dylematy. Ktoś potrafi lepiej? Podejmujemy wyzwanie. Bo grunt to bunt! Radosław Rzeszotek W Krakowie działa jedyna w Polsce grupa wspierająca homoseksualistów-chrześcijan. Piszą listy do papieża, przyjmują komunię, modlą się żarliwie o homoseksualnych partnerów... Tęczowy ułan Pana Boga Nazywam się Basia, mam 50 lat, jestem transseksualistą i gejem. Mam męża i trójkę dzieci – przedstawia się założycielka Wiary i Tęczy, grupy skupiającej wierzące w Boga osoby LGBT: lesbijki, gejów, biseksualistów, osoby trans płciowe. Kontakt z Basią spod znaku tęczowego chrześcijaństwa, nawiązuję za pomocą maila ze strony www.wiara-tecza.pl Podaję się za targaną dylematami katolicką lesbijkę. Umawiamy się w Krakowie – mam nocować u niej. Jest godzina 22, zgodnie z umową stoję przed Galerią Krakowską. Kilka minut później dzwoni telefon. Odbieram. – Olu? – głos po drugiej stronie jest powolny i lekko zachrypnięty. – Tu Basia. Czekam przed głównym wejściem. Jest. Szczupła kobieta w jasnej pikowanej kurtce i kaszkiecie w kratkę. Podchodzę i przedstawiam się. Basia ściska moją dłoń. – To co? Możemy jechać do mnie? - uśmiecha się. - Mam 50 lat, jestem transseksualistą i gejem. Mam męża i trójkę dzieci. W rodzinie wiedzą, że czuję się mężczyzną i w pełni to akceptują. No i wiedzą też, że zajmuję się Wiarą i Tęczą. Nie musisz się krępować, bo w domu wszyscy są przyzwyczajeni, że kilka razy w miesiącu nocuje u mnie ktoś z WiT-u. Czuj się swobodnie, jak u siebie. Dochodzimy do samochodu – jest duży, terenówka. Basia wrzuca zakupy i moją torbę na tylne siedzenia. Rzuca mi uważne spojrzenie: - A z tobą jak jest? Ktoś wie o tobie? Jak sobie radzisz? Opowiadam więc historię wymyśloną na tę okazję: rok temu przestałam wreszcie uciekać przed świadomością, że pociągają mnie kobiety. Co prawda byłam w związku z mężczyzną, ale to nie było to. Wie o mnie jedna dobra koleżanka, która jest z bardzo konserwatywnego środowiska i namawia mnie na terapię w Odwadze, ale ja nie chcę już dłużej udawać i uciekać przed prawdą o sobie. – Musisz mieć jakieś wsparcie – zauważa Basia. – Skoro jesteś taka zdecydowana... Na początku jest trud- no, ale nie martw się, teraz poznasz wiele osób takich jak ty. Większość WiT-owców jest młodych, przeważnie to studenci, czekają z coming outem do momentu skończenia nauki. Będzie dobrze, nie martw się. Wreszcie docieramy do jej domu. Pomagam jej wnieść zakupy, po drodze poznaję jej męża i córkę. Oboje witają mnie życzliwie, z uśmiechem, ale bez zdziwienia. Pokój, w którym mam spać, wypełniony jest tęczowymi przedmiotami – tęczowa maskotka pieska na półce, tęczowe koraliki na biurku, ulotki informacyjne o działalności grupy. Ikona nad łóżkiem wygląda na napisaną przez amatora. Przedstawia Chrystusa obejmującego mężczyznę. – Piękna ikona – mówię. – Prawda? – podchwytuje Basia. – Znalazłam wzór w Internecie i poprosiłam kuzynkę, żeby namalowała mi taki sam. O, tu, są jeszcze ślady po poświęceniu w Łagiewnikach. To „Chrystus z przyjacielem”, ulubiona ikona homoseksualistów. Basia zanosi zakupy do kuchni, po chwili zasiadamy do modlitwy. - Panie Jezu, dziękuję Ci za to spotkanie. Dziękuję Ci za Olę, za to, że możemy tu być razem. – Przerywa, patrzy na mnie i szepcze: - Masz kogoś? – Kręcę przecząco głową. Twarz Basi rozjaśnia uśmiech, gdy kontynuuje: - Proszę Cię, Panie Jezu, żeby Ola znalazła dziewczynę, z którą będzie szczęśliwa. Idziemy na kolację. Dom tętni życiem, mimo późnej pory pełno w nim ludzi – to znajomi córek i syna Basi. Wszyscy okazują mi życzliwość, żadne z nich nie pyta jednak o cel mojej wizyty w tym domu. Domyślają się, że jestem lesbijką. Dlatego nie pytają o nic. – Od kilku lat szukałam grupy dla wierzących osób homoseksualnych – włącza komputer Basia, by pokazać zdjęcia dokumentujące działalność WiT-u. – Są bardzo popularne na Zachodzie, ale nie w Polsce. Znalazłam jedną, Berith, ale nie jest aktywna od pięciu lat. Skoro jestem w Kościele katolickim i nie zgadzam się z tym, jak traktuje osoby homoseksualne, nie będę milczeć. Pokazuje mi zdjęcia z rekolekcji: grupka uśmiechniętych osób stoi przy ołtarzu, w tle krzyż św. Franciszka z Asyżu. Z boku stoi biała postać – to ojciec prowadzący rekolekcje, homoseksualista. Jako jeden z niewielu kapłanów dok. na str. 5 2 3 Chiński na UMK KalendariuM Mickiewicz i Słowacki byli jak najbardziej na tak, jeśli chodzi o pojedynki. Więc widzę miejsce dla poetów zamiast publicystów i idiotów – z Dominikiem Rokoszem rozmawia Igor Żukowski fot. wikipedia Co nam siedzi w trzewiach 18.1. (środa) godz. 20:00, mała scena JAZZ CLUB - MAJKA BABYSZKA Bilety: 5 zł - studenci; 10 zł pozostałe osoby Majka Babyszka ma dopiero 12 lat więc jest jedną z najmłodszych w świecie jazzu. Młoda artystka ma na swoim koncie wiele udanych występów podczas różnych konkursów i festiwali. Zachwyciła publiczność w czasie specjalnego koncertu pamięci Grzegorza Ciechowskiego w Toruniu w grudniu 2011r. Nasz uniwersytet nawiązał ścisłą współpracę z uczelnią Anhui w mieście Hefei. Już wkrótce do Torunia zaczną napływać studenci i wykładowcy z państwa środka. Toruń upamiętnił 10. Rocznicę śmierci lidera zespołu Republika. Wydarzenie otworzyła wystawa „Republika wspomnień”. Eksponaty można oglądać od 14 grudnia do 16 stycznia w Od Nowie. 15 grudnia w klubie Niebo odbyła się Grudniowa Transmisja Poetycka poświęcona Ciechowskiemu. 16 i 17 grudnia miała miejsce onferencja naukowa „Republika marzeń”. Grzegorz Ciechowski i Republika jako fenomen społeczno-kulturowy, zorganizowana przez Katedrę Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej UMK. Zainteresowani mogli przyjść do Od Nowy tylko na piątkową debatę, której specjalnymi gośćmi byli gitarzysta Republiki Zbigniew Krzywański i menadżer zespołu, Jerzy Tolak. 17 grudnia zakończył Koncert Specjalny Pamięci Grzegorza Ciechowskiego. Grzegorz Ciechowski – poeta, kompozytor, muzyk i wokalista, lider zespołu Republika zmarł niespodziewanie 22 grudnia 2001 r. Miał 44 lata. Agnieszka Kapela Politologia znika tylko z oferty Dominik Rokosz, organizator slamów poetyckich w toruńskiej Od Nowie na temat slamów, poezji współczesnej i antify. Ludzie potrzebują jeszcze poezji w XXI wieku? Tak samo jak potrzebowali w XXI wieku przed naszą erą. To jest dla części ludzi jak jedzenie i seks.Dla mnie nie ma czegoś takiego jak współczesny odbiorca poezji. Jest odbiorca poezji. Proste. A czego szuka odbiorca? Emocji. Werbalizacji tego, co im siedzi na wątrobie i w sercu. W takim razie slam jako nowe zjawisko to ścieżka rozwoju poezji, czy raczej kompromis z nową rzeczywistością? Slam to powrót do korzeni. Taki poetycki oldschool i trueschool jednocześnie. Poezja wywodzi się z pojedynków oratorskich, gdzie jeden poeta udowadniał wyższość nad drugim. To idzie w dobrym kierunku. Wracamy do źródeł. „Roots, bloody roots!” jak darł mordę Max Cavalera. Nie sprowadzi to poezji do roli produktu „od twórców dla twórców”? Gdzie tu miejsce dla nowych Mickiewiczów i Słowackich, którzy porwą tłumy? No właśnie i Mickiewicz i Słowacki byli jak najbardziej na tak, jeśli chodzi o pojedynki. Więc widzę miejsce dla poetów zamiast publicystów i idiotów. Mickiewicz i Słowacki jednak, oprócz łechtania własnego ego, chcieli wziąć odpowiedzialność za ważkie dla ówczesnych kwestie. Kiedy ostatnio jakiś wiersz wstrząsnął ludźmi? Rymkiewicz do Jarosława Kaczyńskiego. Mówię poważnie. Wcześniej Nieprzysiadalność Świetlickiego. O tym się serio dyskutowała w ławkach, w szkole. Czyli poezja nie straciła mocy oddziaływania na rzeczywistość? Oczywiście, że nie straciła. To co? Poetom się już nie chce? Może nie ma za wielu poetów, którzy mogą? Talentu nie staje? Wiesz – jak Ważyk pisał Poemat dla dorosłych, to, to było coś. PZPR zadrżał w posadach. Te słowa zmieniły rzeczywistość, nie tylko ją opisały. A co chcą osiągnąć poeci na slamach? Po co tam przychodzą? Wiesz, no kasa z wygranej jest taka, że bardziej opłaca się infolinia Cyfrowego Polsatu, albo Netii. Raczej chodzi o zaspokojenie ego. Wyrzyganie tego, co siedzi w trzewiach. Zaimponowanie osobom płci przeciwnej, albo, o zgrozo, tej samej. I takim to sposobem twoim slamem zainteresują się kolejne osoby. Tym razem z antify. Stary, ja jak byłem w RAAFie i napierdalałem się z NSami (Narodowi Socjaliści-przyp. red.), to oni jeszcze wchodzili na dywan po drabinie. Bezpieczniej może będzie wrócić do tematu. Jest jakaś metoda na zjednanie publiki na slamie? Mówić wyraźnie, być mądrym Slam w Od Nowie, czyli poeci, kabareciarze, wystąpienia... – a na koniec „pokal co łaska” Poezja schodzi z koturnów – Chcemy kształcić zawodowo – zapowiada profesor Roman Bäcker, dziekan Wydziału Politologii i Studiów M i ę dzy n a ro d ow yc h UMK. Od września władze wydziału chcą wprowadzić marketing polityczny czy studia wschodnie. Poeci, tekściarze kolejny już rok pojedynkują się ze sobą na słowa w Od Nowie. Widza nieobeznanego z konwencją slamu może to czasem zaskakiwać. Slam w Od Nowie, to zapewne nie jest forma kontaktu z poezją, którą wymarzyłyby sobie polonistki. Na pewno nie te starszej daty. Stoliki zasłane nie obrusami, a butelkami. Ktoś gdzieś krzyczy przez całą salę do prowadzącego. Ten nie reaguje, bo akurat sprawdza pocztę mailową na swoim telefonie. Wydarzenia takie jak to przyciągają głównie młodych ludzi, studentów. Na publiczności równie dobrze można dostrzec matki z dziećmi czy wykładowców akademickich. Wśród uczestników podobnie – młodzi poeci, bardzo poważnie traktujących swoją twórczość, raperzy, kabarecia- rze... i artyści dwa razy starsi od przeciętnego widza. Z tego tygla osobowości publika wybiera jedną, która najbardziej do niej trafiła swoją twórczością. A o swoich sympatiach i opiniach mówi często w bardzo niewybredny sposób. – Ej, no ludzie nie żartujcie, proszę was! – demonstracyjnie wstaje dziewczyna rozczarowana głosowaniem. Innym razem chłopak siedzący przy barze, przerywa właśnie występującemu poecie. Zauważył błąd w przytoczonym nazwisku i nie omieszkał go wytknąć, wypowiedź okraszając przecinkiem na literę K. – Wiesz, nie chodzi o tych parę złotych ze zwycięstwa. Wydałem je zaraz po finale na piwo dla ludzi, którzy zostali ze mną pogadać – wyznaje Maciej, zwycięzca ostatniego slamu. – Prawdziwą nagrodą były ich brawa po tym, jak wystąpiłem z cholernie osobistym tekstem. Nagrody materialne faktycznie nie są zbyt imponujące. W końcowej fazie slamu po publice puszcza się pokal, gdzie każdy wrzuca „co łaska”. Trafia tam „wszystko”, od drobnych, przez papierosy, na prezerwatywach kończąc. Niektórzy dostrzegą w tym przyszłość poezji. Inni pokręcą głową, twierdząc, że z poezją to już nie ma nic wspólnego. Jest to jednak z pewnością reakcja na zmieniającą się rzeczywistość, której nie dostrzega chociażby polska szkoła. Poezja zeszła z koturnów, siadając z nami przy piwie. Igor Żukowski 24.1. (wtorek) godz. 19:00, Kino Studenckie „Niebieski Kocyk” PRZEGLĄD FILMÓW JANUSZA MORGENSTERNA Bilety: 5 zł – studenci; 10 zł – pozostałe osoby „Do widzenia, do jutra”, Polska 1960 – w prostą, romantyczną przygodę autorzy filmu wpletli sceny realizowane w prawdziwych gdańskich piwnicach studenckich, próbując w ten sposób utrwalić niepowtarzalne zjawisko, jakimi były kabarety w drugiej połowie lat 50. „Trzeba zabić tę miłość”, Polska 1972 – opowiada o losach dwojga młodych ludzi, Magdy i Andrzeja. Obydwoje chcieliby rozpocząć wspólne życie, nie dostali się jednak na studia. Kiedy zamieszkali razem w sublokatorskim pokoiku, okazało się, że Andrzej zdobył go dzięki romansowi z żoną swego szefa oraz kradzieży ikony. 27 -28 stycznia (piątek – sobota) 22. edycja AFRYKA REGGAE FESTIVAL 2012 Bilety: bilet – 35zł, karnet – 55zł Dochód przeznaczony będzie na budowę nowych studni w południowym Sudanie (w ramach Kampanii Wodnej PAH) , który jest szczególnie narażony na brak wody pitnej. Impreza należy do najstarszych, cyklicznie odbywających się festiwali reggae w kraju oraz goszczących najbardziej uznanych polskich i zagranicznych wykonawców muzyki reggae i ska. Szczegółowy plan na: www.afryka.umk. pl Ksero dowodu osobistego, numer PESEL, fotografia, imiona rodziców, ukończone szkoły, adres zameldowania, numer telefonu - to tylko część informacji wymaganych od uczestników internetowego spotkania z ojcem Tadeuszem Rydzykiem. Dyrektor Radia Maryja nie chce jednak o wszystkim porozmawiać podczas tego wirtualnego wywiadu. Temat został wcześniej ustalony: poszukiwanie sensu życia. Ma przebiegać według przedstawionego wcześniej scenariusza. Dlatego zaczyna dyrektor Radia Maryja: Tadeusz Rydzyk: Z różnych stron przychodziły do mnie zapytania: czy można się spotkać? Może wykorzystajmy do tego Internet. Żeby nasze rozmowy nie były takie bezsensowne o wszystkim, to wywoławczo zastanówmy się, jaki sens ma życie. Każdy człowiek, jeśli jest myślący, pyta o sens. Jest też sporo ludzi bezmyślnych. Żyjący wrażeniami, którzy jeszcze nie zagłębili się w zasadnicze pytania. Szkoda, bo tracą czas. Widzimy różne sytuacje. Trzeba osądzać je przez kryterium prawdy i tego, jaki prezentujemy światopogląd. Dla mnie najpewniejsza jest droga, jaką wskazuje Chrystus. Jesteśmy na tej szerokości geograficznej i na tym poziomie cywilizacji, że Chrystus jest w naszej świadomości. Dobrze, że Go poznaliśmy. Czym jest powołanie? - Powołanie jest drogą do zrealizowania siebie. Istnieje też wspólny sens dla wszystkich ludzi: żyć w wieczności i chwale. Po drodze są oczywiście pośrednie cele. Na pewno nie jest jednym z nich chciwość. Rzeczy materialne są tylko środkiem. Naszym celem jest bycie w Niebie. Mówił ojciec, że często trafiamy na ludzi bezmyślnych. Jak ich traktować? - Rozmawiać. Nie tylko słowami, całym sobą. Pierwszy jest język naszych oczu, naszej twarzy. Widzę to w różnych sytuacjach. Mieszkałem kiedyś przez parę miesięcy u ojców redemptorystów w Paryżu. W windzie zawsze mówiono do mnie „bonjour”, „ça va”. My w polskiej mentalności od razu pomyślelibyśmy, że to wynika z otwartości człowieka, ale to było z grzeczności. Trzeba rozmawiać z zachowaniem godności człowieka, jego poglądów i religii. Spokojnie, bez agresji. Może ma takie wychowanie, może inną religię, może jest z innej kultury, a może jest poraniony przez życie. Może się zakochała, a może hormony w nim grają. Trzeba spróbować go poznać. Porozmawiać. Co ojciec myśli o obecnych autorytetach? - Warto szukać wzorów. Trzeba być ostrożnym, trzeba badać. Na pewno autorytetem był Jan Paweł II. Na pewno święci. Niektórych można naśladować tylko w części. Nigdy bym nie przyjmował autorytetów na ślepo. Gdy obserwuję media, to widzę, że niektórzy ludzie są po prostu wykreowani. Nie mam współczesnego autorytetu, który bym naśladował w pełni. Dziś rozmawiałem z różnymi osobami. Każdy z nich mnie wzbogaca - ten, który bardzo dużo wie, i ten, który wie niewiele. Powiem tak: trzeba obserwować, uczyć się od każdego. Jak byłem dzieckiem, mówiono mi: słuchaj wszystkich ludzi, ty się możesz i od głupiego Wydawca: Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu Wydział Politologii i Studiów Międzynarodowych 87-100 Toruń, ul. Stefana Batorego 39 L Redaktor Naczelny: Radosław Rzeszotek Redakcja: Monika Bukowska,Michał Cieczko, Marta Chojecka, Alexandra Ćwiek, Agnieszka Kapela, Milena Kaszuba, Joanna Obieziurska, Monika Olender, Łukasz Piecyk, Łukasz Pilip, Przemysław Porzybut, Paweł Skraba, Tytus Szabelski, Natalia Szlaga, Igor Żukowski. Kontakt: Tel. 609 119 016 e-mail: [email protected] - Dziennikarze są bardzo potrzebni. Chciałbym, żeby nie chodziło im tylko o to, by być dobrym technicznie, ale żeby dążyć do prawdy. Nie można iść tylko w jednym kierunku. Trze- wtedy szefem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, który formalnie oddał uprawnienia o decydowaniu użycia broni dwóm dowódcom Milicji Obywatelskiej. Ona w tym czasie stała obok, chyba wolała gotować obiad... Jej Mąż do dziś staje przed sądem, oskarżany o czyny z tamtych dni. Ostatni, czwarty, rozpoczął się w 2010 r., w poprzednich trzech Czesława Kiszczaka uniewinniono. Żona napisała o życiu z nim dwie książki – „Niebezpieczna gra” i „Żona Generała Kiszczaka mówi…”. Uniewinnia, wybiela, żali się trochę, usprawiedliwia, a za chwilę wybucha z pretensjami – mówi dużo i bardzo osobiście – o zdradach, o zapachach i ciele. Gdy trzeba, broni swojego męża – dobra żona. Używa jednak panieńskiego nazwiska jak najczęściej, gdzie tylko się da. Stopka redakcyjna: Foto: Tytus Szabelski, Paweł Skraba Powiedział ojciec, że media kreują autorytety, że próbują na nas wpływać. Czy w takiej sytuacji dziennikarzom można ufać? ba rozumieć ludzi i służyć im w prawdzie. Bo z prawdy nie można nigdy rezygnować. Są jednak takie sytuacje, że nie można jej w całości wyjawić i wtedy trzeba milczeć - ale nie dla koniunktury, czy ze strachu. Ważne jest, żeby myśleć o innych, żeby ich nie krzywdzić. Tak jest na przykład z chorymi. Prawda jednego zabije, innego zmobilizuje do walki. Mamy dramat w Polsce. Media prezentują jedną opcję. Żeby mieć wpływ na ludzi, chcą pozyskiwać sobie przychylność różnych grup i partii. To widać na świecie, nie tylko u nas. Dziennikarz ma być sługą prawdy, a nie czyimś najemnikiem, który pracuje, by sterować ludźmi. Nie może się bać. Moje sumienie mówi mi, że jestem wolny. Jestem szczęśliwy. Niektórzy mówią, że jestem niemądry albo - Czy ja się boję? Mam obawy raz po raz. Są zagrożenia. Mamy różne problemy, o których nie mówimy ludziom. Robi się opinię przeciwko nam. Jak się kogoś chce wyciąć, to się mu złą opinię robi. W dużych gazetach pojawia się rocznie ponad trzy tysiące negatywnych artykułów o nas, zbieramy je. Wiele nadaje się na procesy. Szkoda się tym zajmować, bo prawda wyjdzie wcześniej czy później. Nadajemy 20 lat. „Solidarność” w Polsce tyle nie przetrwała. Moje lęki oddaję Panu Bogu. Na szczęście Radio nazywa się Maryja, nie Tadeusz. Ojciec jest twórcą wielu projektów: Radio Maryja, Telewizji Trwam, Naszego Dziennika, fundacji, sieci telefonii komórkowej W Rodzinie. Założył także ojciec Wyższą Szkołę Kultury Społecznej i Medialnej. Bliżej ojcu do mediów czy roli nauczyciela? Wielokrotnie podkreśla ojciec swoje dobre kontakty z młodzieżą. Jak ojciec przewiduje ich przyszłość? - Przede wszystkim jestem kapłanem, zawsze o tym pamiętam. Często sam pytam się: co na to Chrystus, co na to Kościół? Nie czuję się dziennikarzem. Media służą mi w jakimś sensie do multiplikacji. Będąc księdzem, mogę spotkać się z jednym człowiekiem, może z dziesięcioma. A przez media mogę być dla bardzo wielu. Trzeba to wykorzystywać. Tak jak mówił Jan Paweł II, za świętym Pawłem: „Biada mi, jeśli nie będę głosił Ewangelii”. Patrząc na współczesny świat, widzę tyle anten na dachach. I czemu nie głosić przez nie Ewangelii? Czemu nie uczyć ludzi, by pragnęli prawdy, prawdy o człowieku, o przyszłości? Z uczelni też się bardzo cieszę. To było natchnienie i to nie tylko moje - tak powstała szkoła. Trzeba dać młodym szansę na rozwój. Oni mi skrzydeł dodają. Zbliża się dwudziestolecie Radia Maryja. Czy przetrwa ono kolejne dwie dekady? Nie ma ojciec obaw? Żona generała Kiszczaka Monika Bukowska Sekretarz Redakcji: Jacek Kłos dużo nauczyć. Szanuję bardzo wielu ludzi. Jest taki ojciec Mieczysław Krąpiec, fantastyczny filozof. A także ksiądz profesor Bartnik, człowiek niezwykle interdyscyplinarny, do tego bardzo prawy. I jeszcze wielu innych. Ale tak jak już mówiłem, w nikogo nie patrzę ślepo. Wszystko trzeba sprawdzać, bo autorytety są często wykreowane. durny, to ich problem. Ileż to piszą o mnie różnych rzeczy. Ja tego wszystkiego nie czytam, to są śmieci. Mam cel w życiu: miłość Pana Boga. Czuję się szczęśliwy, bo On mnie kocha i chcę Go kochać, ale muszę też stąpać twardo po ziemi. Czasem jestem zmęczony. Nieraz ogarnia mnie pesymizm. Myślę: ile ja godzin spałem, czy choć pięć minut pospacerowałem na świeżym powietrzu? Idę na modlitwę i zamykam się w sercu, w ciszy. Przyznam, że czasem przysnę, wieczorem, po całym dniu pracy. Ale budzę się, rozmawiam z Bogiem i stąd mam optymizm. - Te kontakty dużo mi dają, ciągle się uczę. Życzyłbym młodym ludziom, by się nie poddawali, żeby nie myśleli, że nie ma wyjścia. Jak jest dobra sprawa, trzeba przy niej trwać. Nie można się poddawać. Jan Paweł II powiedział, że nawet w Kościele, by coś dobrego zrobić, trzeba się pchać. Kulturalnie, ale się pchać. Widzę, że młodzi są idealistami, choć czasem mają słabości. Psychiczne, moralne i różne inne. To bardzo smutna sprawa, że teraz młodzież nie ma szansy w Polsce. Tym się bardzo martwię. Zdolni ludzie wyjeżdżają. Czy oni się tam, za granicą rozwijają, czy zachowają kulturę, wiarę? Takie mam obawy. Przychodzą inne czasy, ale młodzież potrafi się zachować. Co do przyszłości, to potrzeba jest matką wynalazku. Trzeba myśleć, co i jak załatwić. Ale zawsze w prawdzie. Żeby nie upodlić swojej duszy. Najwięcej wynalazków powstaje w czasie wojny. Ktoś mi dziś mówił, że przy okrągłym stole zadecydowano, że nie będzie prawdziwie prawicowej partii w Polsce. I się pomylili. Natalia Szlaga O mężu, za którego pozycją w państwie szalały kobiety... O sobie i o bajkach. A nawet o najwyższym dostojniku Z wykształcenia... fot. Archiwum fot. Rafał Kleśta-Nawrocki Ze stereotypem, że socjologia czy politologia to studia dla przyszłych bezrobotnych, chcą od przyszłego roku walczyć władze WPISM-u. Programy nowych kierunków mają być skonstruowane tak, aby pracodawcy mogli później wybierać z osób z konkretnymi umiejętnościami. - Politologia będzie istniała na naszym wydziale. Rozszerza się natomiast znacznie formuła studiów politologicznych na pierwszym stopniu. Myślimy o utworzeniu marketingu politycznego, polityki publicznej i studiów wschodnich – wyjaśnia Bäcker. Wydział tym samym reaguje na spadek zainteresowania politologią – w tym roku akademickim osób chętnych na studia było mniej niż przewidzianych miejsc. Absolwent po ukończeniu nowych kierunków ma znaleźć pracę przy kampaniach politycznych czy społecznych. Dziś nie jest znana jeszcze ilość miejsc, które będą na nowych kierunkach. błaznem, nie przeszarżować, publikę szanować. A tak poważnie – to nie ma reguły. Wygrywały feministki, anarchiści, narkomani, prymusi, narodowcy, geje i masoni. Więc chyba wystarczy mieć coś do powiedzenia i ciupkę charyzmy. Dodam, że ty zaliczasz się do trzech kategorii. Dominik, to będą czytali moi wykładowcy. Powinniśmy chyba skończyć tę rozmowę. Dzięki serdeczne. Igor Żukowski Idea slamu zrodziła się w połowie lat 80-tych w Chicago. Robotnik i performer - Marc Smith powziął próbę wyrwania poezji z okowów sztywnych wieczorów poetyckich. Metodę na uatrakcyjnienie formuły upatrzył w rywalizacji. Uczestnicy stawali przed zadaniem przekonania publiki o swojej wyższości nad konkurentem. Właśnie wzrost znaczenia publiczności wydawać się mógł najbardziej innowacyjny. Stawała się ona równorzędnym partnerem dla artysty. Poezja natomiast przybierała formę performance’u. Do Polski slam zawędrował stosunkowo niedawno – w 2003 roku. Pierwszym zwycięzcą w tej konwencji został Jaś Kapela. Od tamtego czasu poezja slamowa konsekwentnie zdobywa popularność. Zdobywa kolejnych, barwnych uczestników, zdobywa widzów, coraz liczniej gromadzących się w klubach i kawiarniach. Wreszcie, zdobywa uznanie krytyków. Jednym z nich jest krytyk kultury - Izabela Filipiak. W jednym z wywiadów przyznała, iż w slamie dostrzega przyszłość poezji jako takiej. Gdzie skrywa się ten fenomen? KONCERT ZESPOŁU THE CUTS Bilety: 15 zł – przedsprzedaż; 20 zł – w dniu koncertu The Cuts tworzy muzykę, którą można określić mianem electro-rocka. Zespół powstał w roku 2006 w Pile. W styczniu 2012 ukaże się ich trzeci krążek, który jest promowany przez singiel: „Ty i ja”. Grają w składzie: Przemek Zdunek - wokal, gitara, Tom Horn - syntezatory oraz Pan TT - gitara. Radio Maryja, nie Tadeusz fot. Paweł Skraba Zapytaj o Ciechowskiego 20.1. (piątek) godz. 20:00, mała scena fot. Rafał Kleśta-Nawrocki Jak podaje serwis naukawpolsce.pap.pl, w październiku 2012 roku na UMK zostanie otwarte Centrum Kultury i Języka Chińskiego. Będzie to wstęp do otwarcia sinologii na uniwersytecie. Jednostka zorganizuje kursy językowe, które prowadzić będą wykładowcy z Anhui. Zgodnie z osiągniętym przez toruńską delegację porozumieniem chiński uniwersytet, oraz jedno z tamtejszych wydawnictw, przekażą UMK trzysta podręczników do nauki języka. W zamian za pomoc, w Toruniu studiować będą bez dodatkowych opłat studenci polonistyki z Hefei. UMK jest czwartym w Polsce uniwersytetem prowadzącym studia orientalistyczne. Na razie studiować można u nas jedynie japonistykę. Kierunek cieszy się coraz większą popularnością, dzięki ożywieniu kontaktów z dalekim wschodem. Jacek Kłos Internetowy wywiad z ojcem Tadeuszem Rydzykiem, pierwszy którego od lat udzielił dziennikarzowi spoza swojego imperium. Rozmawia Natalia Szlaga Jest kobietą spełnio- Kiedy w kopalni „Wuną i z całą pewnością jek” strzelali do górnipo przejściach. Autorka ków... bajek dla dzieci i tomi...gotowała z pewnością ków wierszy. Całe życie Ziemniaki, schabowy, w pogoni za wielkością obiad. – bardzo po polsku. męża, całe życie w jego surówka Mąż miał wrócić na czwartą. cieniu... Maria Teresa Przyszedł tego dnia dopiero na Kiszczak, żona byłego kolację. premiera, generała miGrudzień 1981. Dni, o któlicji, komunisty. Mówi. rych Polacy nie mogą przestać mówić. Czesław Kiszczak był ...ekonomistka, doktorat obroniła w tym samym roku, kiedy mieszkańcy Liechtensteinu w referendum wypowiedzieli się przeciwko równouprawnieniu kobiet – 1985 rok. Przez większość swojego życia pracowała jako nauczycielka. W tym czasie wstąpiła także do PZPR. Jako młoda aktywistka wychowywała dwójkę dzieci. Rwała się zawsze na parkiet – lecz w młodości nie mogła, bo trzeba było zostać z dziećmi w domu, a mąż w delegacji... Więc może opiekunka? Była taka jedna, później się okazało, że alkoholiczka. Andzia jej było na imię, przaśne babsko. Mąż wtedy zabierał ją czasem ze sobą na oficjalnie bankiety i uroczystości – „w celach reprezentatywnych”. Wtedy ograniczała etykieta – nie wypadało zacząć tańczyć, dopóki nie zrobił tego „najwyższy dostojnik”. Tamten świat stawiał Mury, a Mąż dokładał swoje cegły... – Mijają tygodnie, a on nie dzwoni, nie interesuje się dziećmi, nie daje znaku życia – pisze w książce „Niebezpieczna gra”. Tak miało być, do dnia, kiedy Mąż „stracił pozycję w państwie”. Całe szczęście, dzieci już były wtedy duże. Nagle okazało się, że już nie ona go potrzebuje, ale bardziej on – jej wsparcia. Żona miała wreszcie swój czas, bo jej Mąż założył podomkę – a ona pisała. Nie tak, jak za czasów Męża... Napisała wiersze i bajki... ...prosto z duszy, tak jak lubi. – Czesław ma delikatne, mocne ręce, jego oczy na ciemnej, opalonej twarzy odbijają lazur nieba, a szczupłe opalone ciało jest takie pachnące, co to za szczęście kochać własnego męża – pisze o swoim generale Maria Kiszczak. Na zdjęciu stoi w białej sukience na ramiączkach, w espadrylach, włosy ma koloru blond, opadające na ramiona. Prosta grzywka, według ówczesnej mody, zasłania błękitne oczy. Trzyma pod rękę męża, tu premiera, mężczyznę z gładko zaczesanymi do tyłu włosami. Zdjęcie zostało zrobione podczas państwowej wizyty na Krymie. Na Krym jeździło się tylko z żonami. Kochanki nie wchodziły w grę. Generał lubił kobiety, a kobiety pociągała jego wła- dza. Kiedy dowiedziała się o jego pierwszej zdradzie, zajmował wtedy stanowisko ministra. Nie odzywał się kilka miesięcy, milczał i zdradzał – jak sądziła. Szalała, chciała się zemścić. Obiecywała wcześniej, że według Kodeksu Hammurabiego – oko za oko, ząb za ząb. Nadarzyła się okazja, spotkała kolegę z poprzedniej pracy, akurat był w trakcie rozwodu. Ona jednak pisze tak: – Rozwalę draniowi jakiś wazon kryształowy na łbie. Nie, wpierw rozprawię się z tą ku… Wezmę pistolet tego drania i zabiję ją. No nie, może nie zabiję, ale ją postraszę, albo rąbnę ją tym ciężkim pistoletem. Dowiadywała się czasem o nieślubnych dzieciach i rzekomych byłych żonach swojego Męża, kochankach fikcyjnych, a nawet bękartach. Jaruzelski zadzwonił... ...do Kiszczaka. Zaproponował wspólne święta w górach. Dzieci miały się razem bawić, żony plotkować. Było to dzień po plenum Komitetu Centralnego. 23 grudnia 1970 roku – Maria Kiszczak wraz z dziećmi i rodziną Jaruzelskiego wsiadła do pociągu do Zakopanego. Mężowie dojechali kolejnego dnia – limuzynami. W czasie kolacji podzielili się opłatkiem, składali sobie życzenia. Miła, rodzinna atmosfera... Ale generał Jaruzelski jest w złej formie. Żona generała Kiszczaka przygląda mu się ze zadziwieniem. Nie zna generała od strony słabości, rzadko też widywała Męża w takiej odsłonie... Wspiera Wojtka...Obaj tego wieczoru są ubrani w wełniane swetry. W ich oczach dziwny niepokój. Dwa dni przed wigilią stłumiono ostatecznie strajki robotnicze, które rozpoczęły się 14 grudnia w Stoczni Gdańskiej... Zakochała się… ...nagle, spontanicznie, aż nie można było złapać oddechu. Poznali się w sierpniu, w pociągu z Andrychowa. Uwiódł ją jak mężczyzna – spojrzeniami, mundurem, gwiazdkami i paskami na pagonach. Był od niej sporo starszy, miała wątpliwości, czy to wypada, czy to przejdzie. Ona wstępuje dopiero w dorosłe życie, on już w nim funkcjonuje od wielu lat – jest dojrzałym mężczyzną. Mija 5 miesięcy i pułkownik Kiszczak zjawia się u rodziców Marii. Prosi o rękę wybranki, lecz rodzina protestuje. – Tydzień później przychodzi list, w którym Czesław zawiadamia, że 2 grudnia w Warszawie jest nasz ślub – mówi przyszła Żona. Potem już z górki – Urząd Stanu Cywilnego, mieszkanie w bloku, nowe meble. Ślubu kościelnego nie było ze względu na pozycję Kiszczaka i pełnione przez niego funkcje. Żona porzuca marzenia o białej sukni, idzie na ustępstwa. W książce „Żona Generała Kiszczaka” cytuje rozkaz swojego generała, byłego premiera i Męża: „Jeśli to opublikujesz w takie formie, to ja się z tobą rozwiodę”. Zaśmiała się, mrugnęła okiem, wydała… do dziś są razem. Marta Chojecka 4 5 W Krakowie działa jedyna w Polsce grupa wspierające homoseksualistów-chrześcijan. Piszą listy do papieża, przyjmują komunię, modlą się żarliwie o homoseksualnych partnerów... W dziejach szybownictwa taką figurę wykonano tylko raz... Bo to pewna śmierć Pętle Ackermana w Anglii we dwójkę wszystkich Niemców zestrzelili!”. Po kryjomu w NRD fot. nadesłane Stanisław Ackerman ma osiemdziesiąt lat, lecz żaden z niego senior. Chodzi stanowczo i tak rześko, że by go nikt nie dogonił. Każdy krok stabilizuje laską, która wrosła w jego ciało. Tupie nią niczym herold przed wejściem monarchy. Gdy przedłuża nią rękę, żąda ciszy... Gdy robi z niej śmigło – wyraża zadowolenie. Zerka przy tym w niebo, lecz nie szuka w nim Boga, a siebie samego. Zapomnianego Pana przestworzy. 4 godziny w 15 minut Nad lotniskiem roztaczają się burzowe chmury. Sine niebo budzi w Ackermanie grozę. Przypomina sobie walkę w szybowcu o pierwszy diament do złotej odznaki (najwyższego odznaczenia w lotnictwie cywilnym). Aby go zdobyć, musi bez maski tlenowej wejść na wysokość 5000 tysięcy metrów. Wyżej się nie da, bo człowiek nie ma już czym tam oddychać. Ackerman startuje pomimo złej pogody. Widzi, jak z daleka nadciągają granatowe chmury. Nie wie, że zaraz Polską wstrząśnie chyba największa burza lat 50. Wysokość 5 tys. m. pokonuje bez przeszkód. Osiąga ją w niecały kwadrans. Wznosi się z prędkością 45 m/s. Tak szybko latają tylko odrzutowce, bo szybowiec co sekunda wznosi się jedynie o 2-4 m, a lot 5 km w górę zajmuje mu ok. 4 godzin. Po pokonaniu 5 tys. m wpada w burzę. Traci kontrolę nad maszyną. Burza niesie go w nieznane. Bezsilny patrzy na barograf (urządzenie rejestrujące ciśnienie na danej wysokości). Osiąga wysokość 7,5 tys. m. Mija grani- cę śmierci o 2,5 km. W tej samej chwili traci noszenie. Zaczyna spadać. Do tej pory starcza mu tlenu. Wznosił się tak szybko, że jego resztki pozwalają mu oddychać. Jednak wiatr wyrywa kabinę szybowca. Grad wielkości pięści uderza Ackermana w prawe oko. Pilot traci przytomność 5 km przed ziemią. Odzyskuje ją na 3 tys. m ze śniegiem w kabinie. – W górze pożegnałem się ze światem. Krew zalała mi twarz i nic nie widziałem. Przed lądowaniem mignęła mi tylko zieleń drzew – opowiada. Lot trwa 28 minut. Ackerman rozbija się na podwórku czyjegoś gospodarstwa. Jego właściciele wyciągają go z szybowca i kładą w swoim domu. Pilot wyrywa się i ucieka. – Podbiegam do maszyny, wyciągam barograf. Słyszę: tyk, tyk, tyk… Działa! Mam swój wynik – krzyczy. – Każę tym ludziom dzwonić do Aeroklubu Pomorskiego i powiedzieć, żeby jego dyrektor przyjechał i zobaczył mój wynik. A gospodarze, że oszalałem. Wykręcili numer na pogotowie i mówią: spadł u nas pilot z nieba, puchnie i zwariował! Ackerman patrzy na dyplom, w którym Międzynarodowa Federacja Lotnicza (FAI) gratuluje mu diamentu. Czyta go jak swój wyrok śmierci, bo w trakcie tego lotu miał zginąć 5 razy. Gówniarz na szczycie Ackerman wykręca laską śmigło. Przypomina sobie, jak zagrał na nosie wszystkim pilotom świata, zdobywając drugi diament do złotej odznaki. FAI uznaje trasę trzystu kilometrowego trójkąta (figury, po bokach której porusza się pilot) za niewykonalną. Nikt nie potrafi ukończyć wyzwania. Zebrani w Paryżu mistrzowie świata lotnictwa żądają usunięcia tej figury z planu lotów. To jednak pobudza ambicję młodego pilota. 21-letni Ackerman pokonuje długość trójkąta. Ustanawia rekord świata. Otrzymuje drugi diament. Jest pierwszą i najmłodszą osobą na globie, która zdobywa to odznaczenie. Zdarza się, że wielu doświadczonych pilotów nie ma nawet złota. – Nie chciałem lecieć, ale namówił mnie inny szybownik. Byłem gówniarzem. Po trójkącie skończyłem raczkować. A mówili, że jest NIEWYKONALNY! Nie byle co, no nie? – odpowiada sam sobie. Aeroklub Pomorski nosi imię gen. Stanisława Skalskiego. Patron toruńskiego lotniska walczył w bitwie powietrznej o Anglię. Dowodził dywizjonem 306 i 316. Każdy pilot zna jego osiągnięcia i liczbę zestrzelonych samolotów. Ackerman jest czwartą osobą w życiu Skalskiego, która mówi do niego na „ty”. Przypomina sobie, jak własne sukcesy pieczętowali szklaneczkami whisky. Jeden chwalił drugiego za historię, drugi wierzył w pierwszego i jego przyszłość. Najlepszy pilot-strzelec II wojny światowej nie kryje uczuć względem Ackermana. – Kiedyś powiedział do mnie: „Akuś, gdybyś ty urodził się chociaż 20 lat wcześniej… Byśmy Lustrzana śmierć Ackerman wyraźnie zadowolony kołysze laską. W myślach słyszy oklaski publiczności. Już przeniósł się na lotnicze Mistrzostwa Świata w Lesznie. Z Tadeuszem Śliwakiem, 10-krotnym mistrzem Polski w akrobacji szybowcowej, Ackerman trenuje w chmurach figurę, o której nie słyszał świat pilotów. Po pół roku pokazują ją w Lesznie. Publiczność przeciera oczy na widok dwóch szybowców lecących naprzeciwko siebie, które następnie wzbijają się w górę i w pionie kontynuują lot. Nikt nie spodziewa się tego, co za chwilę nastąpi. Nikt też nie wykona tego w przyszłości. Widownia wstrzymuje oddech, gdy dostrzega, że maszyny, tworzące swe lustrzane odbicia, niebezpiecznie zbliżają się do siebie. Dyrektor imprezy już wie, że powinien odebrać pilotom licencję za ten szaleńczy pokaz. Nie chce trupów. Omal nie mdleje, widząc, jak szybowce Ackermana i Śliwaka na końcu figury… dotykają się kołami. Wykonawcy „lustrzanki” lądują. Publiczność nie pozwala im wyjść z maszyn. Niosą ich razem z szybowcami pod trybuny. Piloci idą do organizatora mistrzostw. Chcą oddać mu swoje licencje. – Zabierzcie mi te papierki sprzed twarzy i cieszcie się, że w ogóle żyjecie. Wy jesteście pieprzonymi kamikaze! – wyrzuca im dyrektor. Kilka razy próbowano Ackermana ukarać za jego niechęć do komunizmu. Nie pomogło więzienie, porwanie, ani wojsko. Po wypowiedzianych przez niego słowach „Katyń to wina bolszewików, nie Niemców”, zapada wyrok – zsyłka na Syberię. Od wywózki ratuje go przypadkowo poznany ubek z działu lotnictwa. Partia wyłapuje moment i zaraz chce Ackermana resocjalizować. Ten odmawia. Widmo Syberii niczego go nie uczy. Władza czerwieni się ze złości. Ostatecznie postanawia: szaleńca nam nie potrzeba. – W końcu system dał mi święty spokój. Komuniści uważali, że jeśli zwerbują do siebie Ackermana, to on rozwiąże im ugrupowanie razem z całym jego zarządem. Tu się akurat nie mylili, bo rozpierdoliłbym każdą partię. Mr. Bread – Pan Chleb Ackerman lata do Afryki przez 17 lat. W Sudanie, Egipcie i Etiopii spryskuje samolotem uprawy. Ratuje w ten sposób życie wioskom, bo gdy jednego dnia zjawi się w niej szarańcza, miejscowość następnego dnia umiera. Pilot nie może patrzeć na Addis Abebę pogrążoną w głodzie. Nie przepada za cesarzem Hajle Sellasje, którego czasami mija na uroczystościach. Mieszka w hotelu. Co dzień dostaje kilka bochenków chleba. Chowa je w reklamówce i wychodzi z nimi na ulicę. Tam czekają na każdym skrzyżowaniu głodne dzieci. – Widok maluchów, które szukały jedzenia na śmietnikach, przerażał mnie. Więc zanosiłem im bochenki chleba. One co dzień wyczekiwały tego momentu. Jak widziały, że idę, piszczały z radości: Hej, Mr. Bread nadchodzi! Stanisław Ackerman rozgląda się po swoim domu. Jego wzrok zatrzymuje stojący na szafie przedmiot – statuetka z brązu w kształcie prostokąta. To nagroda za zwycięstwo w warszawskich zawodach akrobacji lotniczej. Waży 10 kg i przedstawia na każdej ścianie większość dyscyplin sportowych. Lotnictwo znajduje się u szczytu statuetki. – Nawet nie pokażę panu tej nagrody. Nie mam siły, by ją uradzić. Nie mam siły… – urywa osiemdziesięcioletni pilot. Łukasz Pilip fot. Tytus Szabelski Czeski večer Pstryk, pstryk, pstryk. Czy śni się sen? To chyba Czeski Sen. Tak nierealny, bez łóżka i pościeli… Zamiast spać od ściany siedzi przy stoliku. Na łyżeczki chciała z ukochanym spać. Jego brak. Zamiast kubka z ciepłym mlekiem pije, przez czarną słomkę, imbi- rowe piwo. Śniąca nie słyszy bicia swego serca. Wszystko tętni dookoła dziesiątkami roztańczonych serc. Ludzie tracą zdolność kontroli, ciałem zaczyna kierować tequila. Ona przyszła po miłość. Za- nim usiądzie przy czarnym stoliku, na skórzanej kanapie, przejdzie przez półmrok korytarza. Mijając rurę do go-go, uśmiechnie się subtelnie w stronę samotnie siedzących mężczyzn. Oni w oczach już mają popęd. Wszyscy tańczą, nie słychać własnych myśli. Tupot, krzyk, stuk. Muzyka zagłusza nawet sumienia… Buch, buch, buch. Ona jest sama. Kupuje piwo za 3,50 w ramach studenckich happy hours. Huk, stuk. Młody barman tłucze kieliszek. Już po wódce za 4zł. Pani z obrazu zasłania oczy ze wstydu. Tamci tańczą jak im zagrają… Znakomita muzyka wodzi ją za nos. Lorenca może spotkać tylko w snach. Ściany, któ- re pamiętają wojnę, przykryła purpura i żółć. Widzi baranka na ścianie. Ale nie takiego, co beczy. Patrzy do góry, czarne niebo – sufit, gwiazdy – halogeny. Większość już zdążyła zasnąć, uśpiło ich whisky. Ona miłości tu nie znajdzie. Nie ten czas, nie to miejsce. Ludzie poniżej lat dwudziestu. Kilku dojrzałych mężczyzn. Kilka Tęczowy ułan Pana Boga dok. ze str. 1 Kościoła rzymsko-katolickiego wspiera działalność WiT-u, oczywiście po cichu. Kolejny życzliwy kapłan mieszka w Warszawie, to jezuita. Na stronie WiT-u znajduje się ankieta skierowana do księży – jej celem jest wyławianie osób konsekrowanych, przyjaznych środowisku LGBT. Póki co, zgłosiło się ich niewielu; najlepsze efekty daje bezpośrednia rozmowa. Basia jest w trakcie planowania spotkania z kolejnym księdzem i ma nadzieję, że przyłączy się do działalności Wiary i Tęczy. - Uznanie homoseksualizmu w Kościele katolickim jest kwestią czasu - w głosie kobiety brzmi niezachwiana pewność. Przecież niewiele by brakowało, a papieżem zamiast kardynała Ratzingera zostałby Carlo Maria Martini, znany ze swoich postępowych poglądów. Do papieża zresztą Basia napisała list - odniosła się w nim do słów Benedykta XVI o konieczności ochrony ludzkości przed homoseksualizmem. Pismo zostało przekazane poczcie watykańskiej 10 czerwca 2011 roku, podczas konferencji „Wiara i Homoseksualizm” w Rzymie. Odpowiedź nie nadeszła do tej pory. Basia jest pewna, że nie otrzyma jej nigdy. - WiT jest wspólnotą ekumeniczną – opowiada z ożywieniem. - Współpracujemy z Reformowanym Kościołem Katolickim czy Zjednoczonym Kościołem Chrześcijańskim. Każdy jest niezarejestrowaną organizacją religijną i wspiera środowisko LGBT. Często jeżdżę z nimi na rekolekcje. I wtedy też przyjmuję komunię, choć wiem, że Kościół katolicki mi tego zabrania. Ale czuję w swoim sumieniu, że postępuję dobrze… Rozmawiamy jeszcze parę minut... Zasypiam wtulona w tęczowego misia... Budzi mnie czyjaś dłoń, delikatnie głaszcze mnie po głowie. To Basia przyszła 15 minut przed czasem, żebym mogła się rozbudzić. Przy śniadaniu znów słucham o ludziach z WiT-u – większość jest bardzo dobrze wykształcona, mnóstwo wśród nich psychologów, teologów, doktorantów. Po śniadaniu pakuję swoje rzeczy i żegnam się z rodziną Basi. Jedziemy na dworzec, ale wcześniej zatrzymujemy się na mszę. – Zobacz, tęczowe gadżety przed kościołem! – Basia reaguje entuzjastycznie na dziewczynę sprzedającą kolorowe drobiazgi przed wejściem do kruchty. - Jak fajnie! Podczas mszy kobieta angażuje się całą sobą: głośno śpiewa, uważnie wsłuchuje się w czytania, z ogromną serdecznością przekazuje mi znak pokoju. Przystępuje do komunii i modli się przez cały czas trwania dziękczynienia. – Kiedy byłam mała, z koleżankami transseksualistami, udawałam Kmicica – opowiada w drodze na dworzec. - Bo od małego chciałam być rycerzem, ułanem. To pragnienie realizuję pięknych kobiet. Kolorowe drinki na barze. Zielone i niebieskie. Mieszane. Lodowe. Za głośno na miłość. Za cicho na romans. Pstryk, pstryk, pstryk. Teraz inny klub, inna przestrzeń. To był sen. Czeski Sen. Marta Chojecka Monika Olender przez działalność w Wierze i Tęczy. Teraz jestem rycerzem Pana Boga, Jego tęczowym ułanem. Bo nade wszystko chcę w swoim życiu pełnić Jego wolę. Alexandra Ćwiek Ks. Piotr Madeja: Kościół patrzy na działalność takiej organizacji zdecydowanie z rezerwą. Działalność grupy wskazuje raczej na chęć przeforsowania swojej wizji chrześcijaństwa, a nie szukania woli Bożej. Kościół, żeby uznać aktywny homoseksualizm, musiałby zaprzeczyć całej sensowności stworzenia – temu, że Bóg stworzył mężczyznę i kobietę dla siebie nawzajem. Nie jest to więc jakaś zupełnie poboczna sprawa, a raczej uznanie tego, że taki kształt świata jest pożądany przez Boga. Nakaz „bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię” jest skierowany do pary - pary męża i żony, a nie do 2 mężczyzn, bądź kobiet. Fakt, iż pojedynczy księża katoliccy wspierają Wiarę i Tęczę w żaden sposób nie można uznać za patronat Kościoła katolickiego – to zdecydowanie prywatna inicjatywa tych kapłanów. Działalność grupy jest nie tyle zagrożeniem dla samego Kościoła katolickiego, może jednak powodować zaburzenie jego wizerunku wśród osób homoseksualnych i religijnie wrażliwych, mylnie sugerując, że jest kwestią czasu na przykład uznanie par homoseksualnych za małżeństwo katolickie. Mam na imię Zygmunt, Krzysztof, Romek, Marcin, Władek, Piotr, Beata, Maria... jestem alkoholikiem, jestem alkoholiczką Abym odróżniał jedno od drugiego fot. Tytus Szabelski W środowe przedpołudnie Stanisław Ackerman zatrzymuje się przy każdej napotkanej osobie na lotnisku. Ucina pogawędkę, tupie chwilę laską, ale zanim odejdzie, zapatrzy się w oczy tak głęboko, jak tylko zdoła. Chce poczuć w nich przeszłość – tę, gdy miał u stóp cały świat. W niej czuje się jak w domu, bo dziś jest tylko w wąskim przedpokoju. Trudno nadążyć za Ackermanem. Problem z tempem kroków ma nawet syn jednego z młodych pilotów, który pobiegł za nim po płycie lotniska z książką o lotnictwie sportowym. Zapewne po autograf. Mowa w niej o osiągnięciach w akrobacji lotniczej. Wyniki Stanisława Ackermana pojawiają się w niej kilkakrotnie. W roku 1960 mistrz Polski oraz zdobywca 21. miejsca na Mistrzostwach Świata w Bratysławie. Później dwa lata z rzędu – trzeci w kraju. Węgry, Budapeszt i kolejna walka o tytuł najlepszego pilota na świecie – tym razem pozycja 20. Po tych zawodach nazwisko Ackermana rozpływa się, znika. – Co za głupota! Przecież to w latach 50. a nie 60. osiągałem najwięcej – wypala pilot. – O tym mogliby napisać! Nie ma tego? Może to drugie wydanie książki… W pierwszym muszę być. Laska wypada Ackermanowi z ręki. Jej brak go paraliżuje. Stoi i milczy. Szybko ją podnosi, energicznie wymachuje i przywraca krążenie swoich opowieści. Pewnego dnia otrzymuje ofertę objęcia posady trenera kadry Polski. Przygotowuje pilotów do mistrzostw świata. Długo nie cieszy się stanowiskiem. Wylatuje za niesubordynację, czyli za to, co zawsze – za zbyt długi język. – Wciskam do łba tym urzędasom z Aeroklubu PRL, że jednego faceta nie dopuszczę do mistrzostw. Jest za głupi na pilota i tyle! Zaraz wypieprzyli mnie ze stanowiska. Pilot odgrywa się państwu. Ucieka do NRD i tam kopie dół, w który ma wpaść Polska Ludowa. I wpada. Ackerman ma tydzień na wytrenowanie niemieckiego pilota Ervina Bleski. – Kto zdobywa tytuł mistrza, mówić nie muszę – rzuca i odwraca się na pięcie. Znika w alei drzew, machając laską na lewo i prawo. Niech się boją Widziałeś kiedyś kupę cuchnącego ludzkiego mięcha? Brud, pot, szczyny, gówno. I rzygowiny. Wstawiony, pijany, zalany w trupa, nawalony jak szpadel. On – Alkoholik. A obok ona – jego pokiereszowana rodzina. Na świat patrzy z perspektywy butelki, w lustro spojrzeć nie ma odwagi. Woli patrzeć w oczy takich jak on, z klanu alkoholowego, zwanego AA. Miejsce spotkań klubu Anonimowych Alkoholików „Jowisz” w Grudziądzu* jest oznakowane bardzo dobrze. Nieduża tablica nadziei i wstydu, na niej napis: Klub ALICJA. W środku grupka ludzi krząta się w pomieszczeniu na kształt kuchni. Przygotowują herbatę, kawę – co kto woli. Wszyscy są tu dobrymi znajomymi. Już w sali żarty, pogaduszki o zbędnych kilogramach, rodzinach, papierosach. Sławka sięga po przedostatnie ciastko. Opowiada o swoich trzech synach. Żaden nigdy na takie spotkanie nie przyszedł. Mąż-alkoholik zmarł w wieku 35 lat. Dwa tygodnie później urodził się najmłodszy syn – Julek, dzisiaj prawie dwudziestolatek. Pić wcale nie zaczęła od razu. Najpierw tylko w weekendy, potem już stale. Trzeźwa jest od 9 lat. Na dźwięk dzwonka rozmowy milkną. Czesław patrzy na zapaloną święcę. „Boże, użycz mi pogody ducha, abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić, odwagi, abym zmieniał to, co mogę zmienić i mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego”. Wszyscy powtarzają słowa modlitwy. Wokół stołu krąży kartka z dwunastoma krokami i tradycjami AA. Mam na imię Zygmunt, Krzysztof, Romek, Marcin, Władek, Piotr, Beata, Maria... Jestem alkoholikiem, jestem alkoholiczką. Nikt jakoś nie kwapi się, by zabrać głos. Wreszcie rękę podnosi Kazimierz. Opowiada o tym, jak stracił przez alkohol żonę, syna, najlepsze lata życia. On – taki kiedyś przystojny, dzisiaj nie ma nawet kochanki. Forsy też nie ma. Szuka pracy. Od jutra rzuca papierosy. Nie stać go na luksus palenia. Lidka miała ojca alkoholika, potem brata, wreszcie: męża. Tak bardzo chciała nie pić. 30 lat, pierwszy łyk alkoholu. I ta wolność. Że nie trzeba już myśleć o córkach. Że nie trzeba zastanawiać się, jak znów nie zajść w ciążę. Wsiąkła łatwo i szybko. Od dumy z mocnej głowy do uzależ- niania było bardzo blisko. Krzysztof mówi o synu. O tym, jak w trakcie dziecięcych zabaw zawsze powtarzał, że go nienawidzi, a teraz przychodzi do niego po radę. O tym, jak razem poszli na spotkanie otwarte. I o wzruszeniu, gdy syn powiedział tam, że chce zapomnieć o przeszłości i pamiętać tylko trzeźwego tatę. Marcin wspomina wizytę na cmentarzu na grobie teściów. Przy łóżku umierającego ojca żony siedział przez ostatnie dwanaście godzin jego życia. Dostał za to słowa pożegnania: „Trzymaj się”. No i trzyma się do dziś. 1 listopada miał dyżur w ośrodku. Zapalił świecę i czekał na alkoholowe dusze. Nikt nie przyszedł, ale on był na swoim miejscu. Nie z wyrozumiałą żoną, zdziwioną szwagierką i jej mężem. To nie tak, że nie chciał zjeść z nimi obiadu. Ugotował im rosół, żeby sobie nie myśleli. Czesław od czasu do czasu przerywa te zwierzenia, żeby przeczytać coś z książki czy broszury. Chętnych do mówienia jest już wielu. Z własnej woli obdzierają się ze skóry. Tacy otwarci, a trzy czwarte z nich wciąż ma ręce skrzyżowane na piersiach. Dziesięć minut przerwy wcale nie jest jednak czasem wyzwolenia. Ten wyskoczy na fajkę, tamten pogada. Piotr podchodzi do wszystkich. Przytula, zagaduje, ni to witając, ni to dodając otuchy. Ale zanim to wszystko, wyciągają portfele i wrzucają do koszyka pieniądze – dobrowolne datki. Druga część spotkania dotyczy jedenastej tradycji AA: „Nasze oddziaływanie na zewnątrz opiera się na przyciąganiu, a nie na reklamowaniu, musimy zawsze zachowywać osobistą anonimowość wobec prasy, radia i filmu.” Teraz jest jakby mniej osobiście. Zamiast intymnych historii więcej spostrzeżeń, opinii, komentarzy, doświadczeń nawiązujących do tradycji. Mirek mówi, jakby rozmawiał ze sobą. Że reklama kłamie, że ma zachęcić do kupienia. A AA jakąś tam pastą do zębów nie jest. Dlatego nie ma się reklamować, a przyciągać. Sławka zwierza się, jak zgrzeszyła nadgorliwością. Tak bardzo chciała pomóc temu dziwnie trzęsącemu się mężczyźnie z apteki. Nie wiedziała, że alkoholikiem wcale nie jest. A w tym barze na osiedlu sobie tylko przesiaduje. Ale to też już nie. Boi się – tak go nastraszyła. W radiu znów wyszło na opak. Taka była anonimowa, taka akuratna… Przedstawiła się z imienia i nazwiska. O wspólnocie wyśpiewała pieść pochwalną. Teraz wie, że to tak nie działa. Jej uśmiech jest jak wyrzut sumienia. Siwizna, okulary, marynarka, mówią do niego „Magister Inżynier”. Wiedział, co to AA. Poszedłby. Tylko po co? Przecież on jest lepszy od nich. Innym o spotkaniach opowiadać nie potrafi do dzisiaj. Więc nie przyciąga. Lidka odpowiada na to swoją historią o poszukiwaniu pomocy. Ona – od lat pracująca w służbie zdrowia. Zwróciła się do pacjentki. Biło od niej ciepło. – Ma pani problem z mężem? – Nie, ze sobą. Dostała adres, poszła na kilka spotkań. I znów ruszyła w tango. Jak dotąd – ostatnie. Wróciła. I tak trwa od 4 lat. Czesław już nie tylko miting prowadzi, ale opowiada też coś o sobie. Ktoś go polecił komu trzeba i dostał robotę. Nawalił. Powiedział parę słów za dużo. Kilka dni temu dowiedział się, kto mu wtedy pomógł. Uśmiecha się bardziej do siebie niż do nich. Wątroba wciąż go boli. W ogóle ze zdrowiem coraz gorzej. Gdyby nie odstawił wódy, nie siedziałby tu z nimi. Głos chce też zabrać postawny mężczyzna. Wygadać się tak, żeby starczyło do następnego spotkania. Bo nie wie, kiedy będzie mógł przyjść. Interesy. Zaczyna od wstydu alkoholików i strachu mieszkańców, gdy przed laty ruszały spotkania wspólnoty przy Moniuszki. To warowanie przy bramie, rozglądanie się, czy ktoś znajomy nie idzie. I nasłuchiwanie, czy oni tam aby żadnej popijawy nie urządzają. Pamięta doskonale. Swoje napady lęku też. Bał się prowadzić samochód, bał się jeździć sam. Kolega więc kierował i milczał, a on gadał jakby miał wypluć język. Nie, o spotkaniach nie. Tak ogólnie. Obaj nie piją do dzisiaj. Starszego brata alkohol pochował. O młodszego wciąż walczy. Można by jeszcze siedzieć długo, ale czas się kończy. Czesław podsumowuje spotkanie cytatem: „Nie jesteśmy anonimową wspólnotą alkoholików tylko wspólnotą anonimowych alkoholików”. Jeszcze tylko stan kasy, jakieś ogłoszenia, modlitwa. Na stojąco, w kręgu, trzymając się za ręce. Pustawy tramwaj. Na którymś przystanku wsiada chłopak. Trzyma starannie owiniętą papierem śniadaniowym butelkę. Wiesz, jak jest. Piątek – imprezy początek. *Miejsce spotkania i imiona jego uczestników zmieniono. Agnieszka Kapela 6 7 Na pierwszego trupa musi być ciasto. Każda okazja jest dobra. Po prostu trzeba odczarować śmierć, oswoić się z nią. Reportaż nagrodzony w ogólnopolskim konkursie: Zgwałcił mnie pierwszego dnia. Rzucił na łóżko w ich sypialni. Powoli rozebrał i patrzył. Ten wzrok był najgorszy. Leżałam naga. Błądził wzrokiem po całym moim ciele. Głaskał. Delikatnie. Chciałam wydrapać, wyrwać skórę. Kolejny krok w naszym „związku” był za nami. Fireman - Superman Nieśmiali, małomówni i skromni, na początku nie chcieli rozmawiać. Nie widzieli potrzeby. Według nich to zawód, jak każdy inny, nic szczególnego. Ale każą mi czekać, niedługo mają wrócić ci bardziej wygadani. Nagle do sali wpada kilku dobrze zbudowanych mężczyzn, klną bez pohamowania. Szybkie spojrzenie na mnie i już bardzo kulturalne – Dzień dobry! Przepraszamy… trwała cztery godziny. Nie wiem, jakim cudem udało nam się je uratować. Uczucia w takich sytuacjach? To się wypiera ze świadomości. Wracamy do jednostki, pijemy kawę, po służbie idziemy gdzieś na piwo, jakoś to trzeba odreagować. Różnie się odstresowujemy. Niektórzy krzyczą, inni grają w piłkę, ktoś idzie na siłownię. Szkoła a służba to dwa bieguny. Szkoły muszą uczyć wszystkiego według ściśle przyjętych procedur teoretycznych, co we właści- wej służbie jest czasem nie do przyjęcia. W praktyce liczą się ułamki sekund, nie ma czasu na procedury. Zresztą, głównym celem jest to, co ślubuje każdy strażak: Być ofiarnym i mężnym w ratowaniu zagrożonego życia ludzkiego i wszelkiego mienia – nawet z narażeniem życia. Wykonując powierzone mi zadania. W czasie akcji adrenalina jest tak ogromna, że nie myśli się o konsekwencjach. Ani o własnym bezpieczeństwie. Najważniejsze jest ratowanie życia. – To był pożar w Dworze Artusa – mówi Krystian Kociński, młodszy aspirant, w straży od dwóch lat. – Na poddaszu była matka z trójką dzieci. Przyjechało za mało strażaków. Nie było możliwości, żeby jedni gasili pożar, a drudzy weszli do góry ratować ludzi. Dowódca nawet nie tłumaczył mi, że muszę wejść tam sam. Jasne, że się bałem, ale gdybym zaczął o tym myśleć, to pewnie bym tam nie wszedł. Dopiero po wszystkim uświadomiłem sobie, co mogło się stać... Młodych strażaków prze- strzegają, żeby nie patrzeć w oczy zmarłym, żeby zwłoki ludzkie traktować bardziej przedmiotowo. Chyba jednak nie da się nie popełnić tego błędu. Krystian kiedyś wyciągał z mieszkania zwłoki nieżyjącego już od 3 miesięcy mężczyzny. No i oczywiście popełnił podstawowy błąd. Jedno spojrzenie w oczy i ta świadomość, że przecież to był człowiek. Na śmierć jednak można się uodpornić. Pamięta się zwykle pierwsze zderzenie z ludzką Monika Bukowska Potem całą rodziną nosiliśmy wszystkie torby z samochodu do domu. Sąsiedzi patrzyli zza firanek na to, jak nam się wiedzie. Nic nie trwa wiecznie. Urodziny kolegi, nadgodziny, impreza firmowa. Alkohol i kradzieże fot. Tytus Szabelski fot. Paweł Skraba W żadnej pracy nie ma tak silnych więzi. Życie jednego zależy od działań drugiego. Dbają też o to, żeby na swojej zmianie stworzyć jak najlepszą atmosferę. Wspólnie przygotowywane posiłki, wspólnie spędzone święta. Podział obowiązków, jak w domu. Jedni gotują, inni sprzątają, prawdziwa szkoła życia. Mówią, że straż to świetne miejsce, żebym znalazła sobie męża. – To był chyba rok 84, zima stulecia – wspomina sierżant Mirosław Bachor, w straży od 32 lat. – Wypadek drogowy w Dobrzejewicach. Kobieta z dwójką dzieci jechała samochodem, wylecieli z zakrętu, jedno z dzieci dostało się pod tylną naczepę samochodu. Miało rączkę przygniecioną kołem. Podkładaliśmy takie specjalne poduszki, ale wyskakiwały... Do tego dźwig z Elany był niesprawny, mieliśmy na szczęście lewar kolejowy, który podłożyliśmy pod oś i to dziecko wyciągnęliśmy. Akcja tragedią, do kolejnych podchodzi się z większym dystansem. Praca w straży to ciągły stres, w tej pracy chodzi o życie innych. Jeśli istnieje taka potrzeba, możliwy jest kontakt z psychologiem. Są też sytuacje kiedy jest to obowiązkowe: gdy w zdarzeniu poszkodowanymi są dzieci, kolega z pracy, rodzina, lub gdy jest to wypadek masowy. Jednak nikt nie zrozumie strażaka tak, jak drugi strażak. Zresztą, on sam czasem musi wcielić się w rolę psychologa. Młodzi mają psychologię w szkołach, starsi z własnego doświadczenie wiedzą jak się zachować. – Ostatnio zginął mój kolega – zawiesza głos sierżant. – Przygniótł go autobus. Wymieniał koło, tak niefortunnie wsunął lewarek, że zginął na miejscu na oczach żony i dwójki dzieci. Wtedy pozostało mi tę rodzinę przytulić, pobyć z nimi. Syn Mirka bardzo lubi pożarnictwo. Ma strażackie gry komputerowe, bardzo się nimi interesuje. Jego marzenie – zostać strażakiem, jak tata. Ojciec nie odradza mu takiego wyboru. Mówi, że to przynajmniej ciekawy zawód, a czasem nawet zabawny. Takie na przykład ściąganie kotów z drzewa. – Zawsze powtarzam: jak kot wszedł na drzewo to i z niego zejdzie. Zdechłego kota na drzewie jeszcze nikt nie widział – żartuje Mirek. Mirosław w przyszłym roku odchodzi na emeryturę. Nie rozstaje się jednak ze strażą. Już jest zapisany do ochotników. Na zawsze zostanę Twoją księżniczką, Twoim Indianinem, Tato Połączył nas on. Przepełniał nas przez całe życie. Duszony, maskowany. Przez historię nieopowiedzianą nikomu. Zawzięcie goniła go miłość. Udało jej się wygrać. Ale on nie pozwolił o sobie zapomnieć. Żyje własnym życiem. Obok nas. BÓL. MAGDA Alfabet Piecyka A - Akademik. Na lewo od wejścia akademika nr 8 spotkacie wesołą grupę młodych osób (i narzędzi), które dzielnie walczą (głównie za darmo) o to, aby w waszych głośnikach (komputerowych) rozbrzmiewała najlepsza stacja radiowa. B - Bachotek. Coroczny wyjazd szkoleniowo-integracyjny dla radiowców. Bardziej chyba integracyjny niż szkoleniowy, ale cicho sza. W porach wieczornych wszyscy wszystkich uwielbiają, obiecując dozgonną przyjaźń. C - Czekolada. To nie „wyrób cukierniczy sporządzany z miazgi kakaowej, tłuszczu kakaowego (masło kakaowe) lub tłuszczu cukierniczego, środka słodzącego i innych dodatków”. To stan umysłu. Efekt pracy, który osiągany jest wiernością radiowemu credo: „nie ma takiego gówna, z którego nie można zrobić czekolady”. F - Facebook. Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o Facebooka. Przy okazji uskuteczniamy rozdawnictwo biletów na koncerty, spotkania z Panem Młotkiem na owym profilu. Szukajcie, a znajdziecie. G - Gramy swoje. Najlepsza recepta na zło otaczającego świata. Patrz: eter, zebranie. H - Historia. Mamy 15 lat. Wychodzi na to, że niedojrzali, ale nieprawda. Wtedy to skumulowały się rywalizujące siły Radio Centrum i Radio Bielany. Dzisiejsi 30-latkowie pamiętają pewnie start strony internetowej, dzięki której słuchać nas mogą miliardy ludzi. A że nie słuchają, to ich strata. D - Dźwięk. Wypadkowa tekstu i obrazu. Radio to sztuka synergii. I - Internet. Okno na świat naszych audycji i innych tworów. Znajdziemy go tam, gdzie go nie ma. Wy nie znajdujecie nas tam, gdzie jesteśmy. Słuchalność na poziomie 7 miliardów to jednak nie takie hop-siup. E - Eter. Marzenie, którego Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji systematycznie nie spełnia (patrz: Internet) J - Już. Materiał musi być na już. Na teraz. Bez słowa „już”. Używanie słowa „już” jest nieobiektywne. K - Kurde (przekleństwo). Pan Młotek i jego wielkie ego zajęli „p”. Za każdy wzbroniony czyn werbalny należy wnieść opłatę w wysokości 2 zł. Pomysł szczytny, ale upada śmiercią naturalną, bo pieniądze szczęścia nie dają. L - Laser helowo-neonowy. Nie ma nic wspólnego z działalnością Radia Sfera. M1 - Miasta. Sfera to jedyne miejsce, w którym zwiedzisz Toronto, Pragę, Mińsk, Waszyngton czy Madryt. Nie śpij, zwiedzaj. M2 - Marantz. Wysokiej klasy zaawansowane urządzenie techniczno-elektroniczne służące do wiernego zapisu otaczającej werbalnej rzeczywistości. Pożądane przez każdego radiowca. Korzystający z ZOOM-ów są uważani za podludzi. N - Nabór. Dwa razy w roku grupa ludzi nabiera się na to, że zdobędą doświadczenie w kuźni radiowych talentów. Żarty żartami, ale tak w sumie jest. O - Od Nowa. Wywiadowe ze- społy, transmisje, urodziny i integracje oraz wiele innych. Dość powiedzieć, że trzy honorowe legitymacje w tym roku leżą właśnie tam. P - Pan Młotek. Prezenter, kucharz, tramwajarz - żadnej pracy się nie boi. Skarbnica mądrości i żartów. W poniedziałki od godziny 9 do 12 na antenie Radia Sfera. Nie wie, co tam robi. R - Relax. Miejsce w redakcji, w którym można zjeść, napić się, porozmawiać i nic więcej (teoretycznie nic więcej). Składowisko brudnych kubków, za które karze Buka. S - Suchar. Jedyne dopuszczalne żarty w redakcji i na antenie. Zawsze śmieszne. Chyba że mówi je naczelny. T - Trening. Radio Sfera to miejsce, w którym ćwiczysz cierpliwość, wytrwałość w osiąganiu celów, pokorę oraz wytrzymałość na różne specyfiki (patrz: Bachotek, urodziny). U - Urodziny. Doroczna, kulturalna i chędoga celebracja działalności rozgłośni przy muzyce na żywo i setach DJ Winampa. V - Victory. Słowo wypowiadane przez wydawcę (patrz: wydawca) po godzinie 20 na znak, że po całym dniu jednak ma ochotę jeszcze żyć. fot. Tytus Szabelski fot. Tytus Szabelski fot. Tytus Szabelski Subiektywnym okiem dziennikarza Radia Sfera W - Wydawca. Człowiek-omnibus (przynajmniej z założenia), który czuwa nad pracą reporterów. Proste, lekkie, przyjemne i bezstresowe zajęcie. X - X. Archiwum. Wszystko jest nagrywane, archiwizowane i dostępne po emisji. Później się z tego śmiejemy. Y - YYY. Zmora każdego radiowca. Gdy nie wiesz, co yyyy powiedzieć, to mówisz yyyy. Nie, źle. Nie mówisz. Z1 - Zebranie. W życiu każdego człowieka jest taki okres, gdy jest źle, dopadają go czarne myśli, zastanawia się, co zrobić ze swoim marnym życiem. Tak jest co 2 tygodnie po zebraniu. Po wszystkim wspólnie biesiadujemy, dochodząc do wniosku, że jednak jest w życiu taki okres, gdy jest cudownie, wszystko ogląda się przez różowe okulary. Z2 - Zdziś. Zdzisław pracuje codziennie w dni robocze od 20. Wiecie gdzie. Łukasz Piecyk współpraca Bartosz Chodorowski To był koniec lipca 1993 roku. Mama kupiła mi nowy plecak i kredki świecowe. Powtarzała, aby nie otwierać ich przed rozpoczęciem szkoły, bo mają mi starczyć na cały rok. Codziennie przekładałam kredki i dwa zeszyty ze stołu do plecaka i z plecaka na stół. Paczkę otwierałam też codziennie, żeby zobaczyć, czy żadnej kredki nie ubyło. W sierpniu mama podpisała mi zeszyty. A ja narysowałam dwa duże kwiatki na pierwszej stronie. W tym samym miesiącu ojciec miał wypadek. Mama wtedy ciągle płakała. Nie wiedziałam, że kilka miesięcy później, to moje oczy będą pełne łez, a wypełniał je będzie strach. Tata wrócił ze szpitala i był na zwolnieniu. Mama pracowała. A ja siedziałam ciągle z ojcem. Całe dnie. I noce. Pierwszej nocy, gdy do mnie przyszedł, była burza. Lubiłam patrzeć jak niebo się zapala, a chmury jakby się łamały na pół. Mama była znów w pracy. Ojciec wszedł do pokoju i położył się obok mnie. Mocno przytu- lił. Nastała ciemność zarówno w pokoju jak i w mojej głowie. Przecież nigdy mnie tak nie przytulał. Zapytał, czy mi czasem nie zimno i wsunął rękę pod bluzkę. Zadrżałam. Zaczął gładzić moją płaską klatkę piersiową. A ja nie mogłam wykrztusić z siebie ani jednego słowa. Chciałam krzyczeć, błagać żeby przestał, wyrwać się, ale paraliżujący strach mi nie pozwolił. Moje mięśnie były wiotkie i jakby pozbawione siły. Całował mnie w głowę. Dotykając tam. – Jesteś moją małą księżniczką – powtarzał. Słowa ciągle brzmią w mojej głowie. Jego dłoń wsunęła się w moje małe, pasiaste spodenki. Dostałam je od babci na Gwiazdkę. W takim różowym pudełku z Myszką Miki. Jego oddech stawał się coraz szybszy. Czułam coś twardego na plecach. Pot kroplami spadał na moją twarz. Było mi duszno. – To taka zabawa. Skarbie – tłumaczył. – Zasłużyłaś na nagrodę. Teraz Ty będziesz dotykać mnie. Brzęk klucza w zamku. Mama wróciła. Ojciec porwał się jak szalony. Otarł moim Pikiem twarz i pobiegł do przedpokoju. Ucieszyła się. Czekał tak długo. Poświęcenie. Miłość. Wzięłam Pika do łóżka. Włożyłam ramiączko koszulki na swoje miejsce. Przytuliłam się do poduszki. Czułam jego zapach. Przyszedł wrzesień. Poznałam inne dzieci. Miały normalne domy. Dziewczynki nie były kochankami swoich ojców. Mamę widywałam rzadko. Zastanawia- łam się, czy jeszcze mnie kocha. Kładłam się spać – jeszcze jej nie było, wstawałam – już nie. Niedługo miała nastąpić zamiana ról. Robił z tego wielkie wydarzenie. Ceremonia Pewnej niedzieli byłam u koleżanki. Jej mama zrobiła gorąca czekoladę i upiekła ciastka maślane. Nie chciałam stamtąd wychodzić. Tata był w domu sam. Wiedziałam, co mnie czeka. Przyszedł po mnie. – Madziu, słoneczko, nie za długo pani Basi przeszkadzasz? Moja kolej. Dyszał i jęczał. Nie był miły jak zwykle. Złapał mnie silnie za twarz, ściskając moje policzki. – Jeśli ktoś się o tym dowie, jeśli piśniesz chociaż słówko koleżaneczce, albo mamusi – zabiję cię, rozumiesz? Widziałam, czym jest śmierć. Babcia zmarła. Odeszła do innego świata. Nie chciałam mieć ojca. Idealny świat: ja, mama i Pik. Po roku wrócił do pracy. Moje życie nabrało sensu. Koniec roku szkolnego. Nagroda za dobre wyniki w nauce. Mama kupiła mi rower. Z trąbką przy kierownicy i kolorowymi kulkami przy kołach. Cały czerwony. Od ojca też miałam dostać nagrodę. Naszą. Skończyłam 14 lat. Mama została wysłana na delegację. Na trzy miesiące. Całe 90 dni z ojcem. Bez jakichkolwiek barier. Bez radości. Mama nie wróci wcześniej z pracy. Byłam pewna. Posunie się o krok dalej. Nie myliłam się. Zgwałcił mnie pierwszego dnia. Rzucił na łóżko w ich sypialni. Powoli rozebrał i patrzył. Ten wzrok był najgorszy. Leżałam naga. Błądził wzrokiem po całym moim ciele. Głaskał. Delikatnie. Chciałam wydrapać, wyrwać skórę. Kolejny krok w „związku” był za nami. Nie mogłam się na niczym skupić. Jego twarz. Ręce. Szybki oddech. Uczucie spoconego ciała obok. W moim życiu pojawił się Czarek. Ojciec nie znał umiaru. – Nie mówiłem na próżno, że jesteś tylko moja. Co jakiś szczeniak może ci zapewnić? – powtarzał po każdym gwałcie. Tego „szczeniaka” jestem żoną. Wszystko trwało osiem lat. Gdy miałam piętnaście lat, zmarł. Na zawał. Nie umiałam uronić ani jednej łzy w czasie pogrzebu. Nie byłam też szczęśliwa. Ze względu na mamę. Godzinami przesiadywała na cmentarzu. Jak mogłam jej powiedzieć, że był złym człowiekiem? CZAREK Ojciec pił. Codziennie. Od 1992 roku. Gdy nie wracał do domu, mama godzinami stała przy oknie. Paliła papierosy. Wracał późno, ale nie wieczorem, zazwyczaj był to środek nocy. Zanim to wszystko się zaczęło, był kimś. Wysoko postawiony facet. Niczego nam nie brakowało. Nowy samochód nie był problemem. Mama nigdy nie pracowała. Zawsze w niedziele jeździliśmy na zakupy do marketów. Historia zabójstwa, która wstrząsnęła Polską Zabić jej nie chciałem Jacek potrafił dojechać samochodem tylko w trzy miejsca. Wyuczył się drogi do pracy, a gdy robił prawko - trasy na Włocławek. Poza tym potrafił jeszcze dotrzeć do Służewa. Przez ostatnie pół roku przyjeżdżał tu prawie codziennie. Czekał na dobry moment. Zbierał w sobie odwagę. Tamtego zimowego ranka Ewelinka jak zwykle jechała rowerem do oddalonej o kilka kilometrów od jej domu szkoły. Jacek zaplanował, za którym zakrętem uderzy w nią swoim peu- geotem. Nie za mocno, żeby nic się jej nie stało. Dziewczynka upadła w zaspę. Wysiadł z samochodu, wyciągnął ją ze śniegu. Ewelinka nie bała się wsiąść z nim do samochodu. Rozpoznała go przecież od razu – był jej dalekim kuzynem. Jacek mówił, że trzeba szybko do szpitala. Nie pojechali tam jednak. To miejsce w lesie koło cmentarza miał już wcześniej upatrzone. Rozłożył tam kartony. Kazał rozebrać się Ewelince. Wyciągnął nóż. Powiedział, że jak będzie głośno, to poderżnie jej gardło. Ale ona i tak krzyczała i płakała. - Udusiłem ją przez pomyłkę, a potem poderżnąłem jej gardło. Zabić jej nie chciałem. Naprawdę tego nie planowałem. Po prostu się stało - zeznał później policji podczas przesłuchania. Po zamordowaniu Eweliny Jacek zaczął gadać od rzeczy. Mówił, że musi iść do szpitala na trepanację czaszki. I że w końcu go dorwą ci faceci, którzy go śledzą. Kolegów w pracy to nie dziwiło. Jacek skończył przecież szkołę specjalną. Kilka dni później rodzina Jacka zgłosiła jego zaginięcie. Koledze z pracy napisał, że został porwany przez mafię, która wozi go teraz w bagażniku. Policja odnalazła go w lesie niedaleko jego spalonego auta. Mówił, że to wszystko robota facetów w czarnym BMW. - Jacek miał manię na punkcie pisania SMSów. Jak jeździliśmy razem do pracy, to wciąż pisał na telefonie – opowiada Arek. - Spytałem go kiedyś, dlaczego jest taki niewyspany. Powiedział, że pisał SMSy do drugiej w nocy. Jacek dał Arkowi swój drugi numer telefonu, gdyby nie można się było do niego dodzwonić. Właśnie z tej karty pisał do dziewczyn. - Miałam wtedy góra 14 lat – opowiada Agnieszka, która dobrze zna zabójcę dziewczynki. - Moi rodzice zatrudnili Jacka i jego ojca do remontu naszego domu. W czasie pracy Jacek często mnie zaczepiał. Gadał za to zwolnili go z pracy. Poprawą nastroju byli tylko kumple. Już nie na poziomie. Tacy, którzy biją swoje żony i odbierają im zasiłki. Pieniądze, za które powinni wykarmić swoje dzieci. Mój ‘nowy’ ojciec. Nie liczyło się dla niego nic poza wódką. Patryk, mój młodszy brat, był zagubiony, nie potrafił się bronić przed atakami na ojca. Ja byłem z serii tych bardziej dumnych. Zawsze występowałem w jego obronie. Dopóki nie zaczął bić i nas. Straciliśmy mieszkanie, musieliśmy zmienić je na mniejsze, w gorszej okolicy. Kredytobiorcy odbierali nam wszystko po kolei. Mama poszła do pracy. Sprzątała w hotelu. Czułem się wtedy jak głowa rodziny. Chciałem jej bronić. On mógł przestawić mnie jednym ruchem ręki. Milion obietnic Usłyszeliśmy z mamą, że to ostatni raz. Kłamał. Był w tym mistrzem. Gdy tylko nadarzyła się okazja, zapominał o swoich planach na przyszłość. Policja. Sygnał karetki. Ktoś zgłosił, że ojciec próbował włamać się do garażu sąsiadów. Ale to nie był on. Nie tym razem. Myślał, ze na policję zadzwoniła mama. Wyciągnął ze spodni pasek i zabrał ją do dużego pokoju. Drzwi zamknął na klucz. Krzyczała. Tak głośno, że nie słyszałem własnego płaczu. Siedziałem po drzwiami, dopóki ich nie otworzył. Mama wylądowała w szpi- talu. Ze złamaną ręką i odbitymi nerkami. Obrałem inną taktykę. Nie chciałem z nim walczyć. Zaprzyjaźnić się. Przed powrotem ojca umalowałem sobie buzię, na podobiznę Indianina. Widziałem, że oglądał takie filmy. Wszedł do domu na czworaka. Nawet nie zauważył mojej charakteryzacji. Machał rękoma na wszystkie strony. Nie mogłem zrozumieć ani jednego słowa z tego bełgotu. Mama odsunęła mnie od niego. Bała się, że na mnie zwymiotuje. Spadł z krzesła i zasnął. Rozebraliśmy go. Delikatnie, żeby się czasem nie obudził. Nastała cisza. Przed burzą. Zerwał się wiatr. Okno trzasnęło. Wpadł w szał. Na pierwszy ogień poszedł prezent ślubny – biała waza, z grawerowaną datą ślubu. Mama wiedziała, że dłużej nie może czekać. Zabrała mnie i Patryka. Mieliśmy już na sobie pidżamy. Zamknęła mieszkanie od zewnątrz. U sąsiadów z naprzeciwka słyszeliśmy jak tłucze wszystko po kolei. Gdy wróciliśmy trzeba było uważać, żeby się nie skaleczyć. Całe mieszkanie zdobiła paleta porcelany, szkła i gliny. Rano wstał i milczał. Mamie chyba też było tak wygodniej. Po tym jak pobił mnie i Patryka kablem od kuchenki, mama złożyła pozew. Mieszkaliśmy w domu samotnej matki. Nowe życie w innym mieście. Tam poznałem Magdę. Mama obiecała. Nigdy więcej go nie zobaczycie. Nie skłamała, ona jedyna. Magda i Czarek obecnie mieszkają w Chicago. Ona jest księgową. On architektem. Mają córeczkę Marysię. Oboje przeszli leczenie psychiatryczne. Milena Kaszuba Konkurs im. Macieja Szumowskiego „Polska zza siódmej miedzy” organizowany jest od 2006 roku przez Polskapress, telewizję TVN oraz Stowarzyszenie Przyjaciół Maćka Szumowskiego. Nazwa pochodzi od cyklu reportaży zrealizowanych przez dziennikarza „Gazety Krakowskiej”. Celem konkursu jest przedstawienie dzisiejszej Polski i Polaków, ich problemów, tak jak kiedyś robił to Szumowski. Jednej z naszych koleżanek się to udało, Milena Kaszuba została laureatką ubiegłorocznej edycji konkursu. dziwne rzeczy, na przykład, że jest śmiertelnie chory i zostało mu kilka miesięcy życia. Potem zdobył skądś mój numer. Dręczył mnie SMSami i telefonami. Pisał, że podglądał mnie przez okno. Marcin, który pracował z Jackiem, wspomina, że już wcześniej zauważył jak on patrzy na dziewczynki... - Pracował z nami facet, który siedział kiedyś za gwałt na dziewczynce – opowiada Marcin. - Widziałem, że przyglądał się Jackowi, kiedy obserwował tę dziewczynkę. Swój swojego wyczuje. A może oni obaj gapili się na nią równocześnie? Koszczały, między Włocławkiem a Inowrocławiem, rodzinna miejscowość Jacka, to zaledwie kilka domów wzdłuż jednej drogi. Wszyscy się dobrze znają. Nikt do dziś nie może tu uwierzyć, że Jacek zgwałcił i zabił Ewelinę. Ludzie wspominają, że był zwykłym, cichym chłopakiem. Na imprezy nie chodził, nie pił, z podejrzanym towarzystwem się nie zadawał. Pracowity. Trochę zamknięty w sobie. - Czasem się z niego nabijali, że jest taki nieśmiały w stosunku do dziewczyn. Zawsze spuszczał głowę w ich towarzystwie – opowiada Dorota, sąsiadka Jacka. Jacek na kilka miesięcy wyprowadził się z Koszczał. Mieszkał wtedy ze swoją dziewczyną w sąsiedniej miejscowości. Miał z nią dziecko. Jacek był bardzo pobożny. Co niedziela w kościele, co niedziela do komunii. Gdy był młodszy, chodził na każde majowe i różaniec. Do dwudziestego roku życia był ministrantem. Ludzie gadali, że Jacek nadawałby się na księdza. No, może gdyby jedynie nie to, że tylko zawodówkę skończył. Joanna Obieziurska Rozróba narodowa Nie mam daru bilokacji. Jestem tylko fotografem. Nie mogłem w jednym momencie stać wśród kolorowej i tolerancyjnej młodzieży oraz przeciskać się przez tłumy patriotycznych matek z dziećmi. Nie mogłem jednocześnie oberwać butelką od anarchistów i kostką brukową od prawicowych radykałów. Nieważne, jak bardzo bym chciał, nie potrafiłem przenieść się w mgnieniu oka na Nowy Świat, gdzie ponoć strach siali lewaccy koledzy zza zachodniej granicy. Ani na plac Na Rozdrożu, gdzie dorodna i rdzennie polska młodzież puściła z dymem i zdemolowała samochody kilku telewizji. Nici z teleportacji w miejsce, gdzie to policja pokazała, jaki bywa jej stosunek do prawa i szacunek do człowieka. Nie musiałem się jednak rozdwajać, żeby zauważyć kilka rzeczy. I mam kamyczek do każdego ogródka. Od małego otoczaka, po ogromny głaz. Ten największy dla panów z placu Konstytucji – oni wiedzą, jak zapewnić policji zajęcie. Za to usłyszeć, jak anarchiści krzyczą do stróżów prawa „dziękujemy”, to ciekawa rzecz. fot. i tekst Tytus Szabelski